Wojna przyszłości - koszmar na ograniczoną skalę
Nieco ponad sto lat od zakończenia największego dramatu w dziejach ludzkości - II wojny światowej - Europa znów zapłonie. I tym razem konflikt będzie miał charakter globalny, lecz w przeciwieństwie do XX-wiecznej masakry, liczba jego ofiar nie będzie liczona w dziesiątkach milionów. Zginie "zaledwie" 50 tys. istnień ludzkich.
Dla większości ludzi perspektywa wybuchu wojny na skalę światową oznacza niechybną hekatombę. Bo przecież regionalny w swoich skutkach konflikt iracki pochłonął do tej pory 100 tys. ofiar, a lokalna wojna na Bałkanach z połowy lat 90. odebrała życie 200 tysiącom ludzi!
Te liczby przemawiają do wyobraźni, dodatkowo nasyconej groźbą użycia broni jądrowej, której strategiczne zastosowanie zmiotłoby z powierzchni Ziemi całe narody.
Patrząc na szacunki Friedmana z tej perspektywy, możemy się zatem puknąć w czoło. Tyle tylko, że nasza zdroworozsądkowa wizja nie przystaje do rzeczywistości. Ignoruje bowiem dwie istotne tendencje - pierwszą, bardziej ogólną, dotyczącą zachowań agresywnych populacji ludzkiej na przestrzeni jej historii oraz drugą, związaną z rozwojem technologicznym narzędzi wykorzystywanych do wzajemnego unicestwiania.
Okrutna norma dziś potępiana
Pierwsza z nich, dostrzeżona przez amerykańskiego psychologa Stevena Pinkera, na pierwszy rzut oka wydaje się co najmniej dziwaczna. Twierdzi on bowiem, że od dłuższego czasu, jako gatunek... łagodniejemy.
Rozmiary wojen w liczbach rzeczywistych
Psycholog powołuje się na badania archeologów, z których wynika, że szkielety naszych przodków nad wyraz często noszą ślady brutalnych razów. Rozprawiając się z mitem łagodnego dzikusa przekonuje, że odsetek śmierci na skutek rozmaitych form przemocy był w grupach plemiennych znacznie wyższy niż we współczesnych społeczeństwach.
Przywołując akta sądowe, pieczołowicie prowadzone od późnego średniowiecza do dziś, Pinker udowadnia systematyczny spadek najcięższych przestępstw w krajach Europy Zachodniej. Przykładem niech będzie Anglia z 24 morderstwami na 100 tys. ludzi w XIV w. i odsetkiem rzędu 0,6 morderstwa na 100 tys. osób na początku lat 60. XX w.
Skąd zatem nasze przekonanie o powszechności i rosnącej skali przemocy? Rzecz w tym, że rozmiary wojen i wszelkiej maści waśni odnotowujemy w liczbach rzeczywistych. A te, wraz ze wzrostem liczebności ludzkiej populacji, były na przestrzeni tysięcy lat historii naszego gatunku coraz wyższe. Ale, jak pisze Pinker, "gdyby w wojnach XX w. zginęła taka sama część populacji, jaka ginie w wojnach typowej społeczności plemiennej, liczba zabitych wynosiłaby dwa miliardy, nie zaś 100 mln" (cytat - j.w.).