Iluzje

Iluzje

Dzień miał się już ku końcowi, kiedy przybyli ostatni uczestnicy Zgromadzenia. Jak zawsze przy tej okazji, wszędzie panował tłok i zamieszanie. Ludzie z różnych klanów witali się, przyjaciele ściskali, rodziny świętowały ponowne spotkanie. Pełno było rozbawionej dzieciarni. Powietrze drżało od śmiechu, wrzawy, pokrzykiwań.

Zgromadzenie było odwieczną tradycją. Odbywało się raz na pięć lat, za każdym razem na terenach innego klanu. Dla przywódców klanów była to okazja, by dyskutować o poważnych sprawach, takich jak polityka, czy gospodarka, lecz dla młodych był to przede wszystkim czas dobrej zabawy. A dla wszystkich obywateli był to czas radości i święta. Czas wspólnoty. Na tą okazję wygasały wszystkie spory między klanami. Kłótnie były łagodzone, a odwieczni wrogowie pogodzeni. Okres trwania Zgromadzenia był różny. Bywało, że większość klanów rozjeżdżała się po miesiącu, czy dwóch, bywało, że Zgromadzenie trwało rok. Uczestnictwo w Zgromadzeniu było dobrowolne, lecz rzadko zdarzało się, by klan nie wysłał tam chociaż swego przedstawicielstwa, a najczęściej przyjeżdżały wszystkie rodziny, także starcy i malutkie dzieci, by uczestniczyć w wydarzeniu. Dlatego na ten czas teren całej posiadłości zasłany był namiotami, najpierw lekkimi, letnimi, potem ciężkimi, zimowymi. Uprzywilejowani członkowie klanów zamieszkiwali na ten czas w domostwie przywódcy klanu, na terenie którego odbywało się zgromadzenie. Tam też miała miejsce Rada Międzyklanowa, gdzie gromadzili się najstarsi i najmądrzejsi z rodów, by dyskutować o sprawach najwyższej wagi.

W tym roku miejscem Zgromadzenia były tereny naszego klanu, klanu Hokkether. Jego przywódcą był mój wuj- mekhari Der'athern. Stojąc wraz z nim, jago małżonką - mekhara Dayalną i ich synem Jossethonem, obserwowałem zamieszanie przede mną. Pełno było podenerwowanych wierzchowców i różnobarwnych wozów, w których podróżowały kobiety, dzieci i starcy. Chociaż miałem już 17 lat, po raz pierwszy uczestniczyłem w Zgromadzeniu. Moja matka, będąc jeszcze młodą dziewczyną pokochała cudzoziemca i odeszła z nim. Została uznana winną zdrady naszego ludu i jako taka nie miała prawa do uczestnictwa w życiu Klanów. Podobnie mój ojciec i ja. Dopiero, kiedy oboje umarli, a stało się to przed trzema laty, podczas epidemii gorączki błotnej, a ja sam zostałem adoptowany przez wuja, zostałem pełnoprawnym członkiem klanu Hokkether. Dopiero teraz zobaczyłem po raz pierwszy na własne oczy to, o czym wielokrotnie opowiadała mi matka...Matka, tak chciałbym, że by była tu teraz ze mną... Wuj i ciotka dali mi dach nad głową, kiedy myślałem, że już koniec ze mną, zapewnili mi byt, o jakim przez całe życie mogłem tylko marzyć, a jednak oddałbym to wszystko za możliwość powrotu do małej chatki na ustroniu, do matki i do ojca. Czułem się tu przeraźliwie samotny. Tłum obcych ludzi przerażał mnie, a choć wuj był dla mnie bardzo dobry, wielu Hokkether uważało, że ponieważ jestem mieszańcem, nie mam prawa tutaj być i trzeba było zostawić mnie wtedy, po śmierci moich rodziców, własnemu losowi. Wuj zawsze kwitował te sugestie machnięciem ręki. Myślę, że bardzo kochał Eyelenę, moją matkę, a swoją siostrę i miał wyrzuty sumienia, że przed blisko dwudziestu laty nie zrobił czegoś, co zapobiegłoby jej wygnaniu. Ratując mnie chciał choć po części spłacić swój dług. Niestety wielu ludzi z Klanów nie uważało tego za dobry pomysł. Wielu z nich nie obawiało się powiedzieć mi tego w twarz, lecz jeszcze więcej nie miało tej odwagi i szeptało tylko za moimi plecami. Tych nienawidziłem jeszcze bardziej. Niestety i jednym i drugim przewodził mój brat wujeczny, Jossethon. Jossethon był moim równolatkiem. Był niesamowicie rozpieszczony. Często zastanawiałem się, jak taki mądry człowiek jak Der'athern może mieć tak ograniczonego syna. Może było tak dlatego, że on i jego małżonka bardzo długo bezskutecznie czekali na dziecko. Kiedy Jossethon w końcu się urodził, był tak słaby i mizerny, że uzdrowiciele wątpili, czy przeżyje. Jednak przeżył, chyba dzięki łasce boskiej. Szczęśliwi wujostwo nadali mu imię Jossethon, co oznacza "błogosławiony" i skakali nad jedynakiem, pozwalając mu niemal na wszystko. Efektem tego Jossethon był przekonany, że wolno mu wszystko i niewiele odbiegało to od prawdy. Teraz stał obok wuja dumnie wyprostowany, jakby wszyscy ci ludzie byli tu specjalnie dla niego.

Pobliska łąka, należąca do posiadłości wuja była wypełniona niemal do granic możliwości, a na drodze pojawiali się wciąż nowi goście. Ciotka wyraziła obawę, czy starczy miejsca dla wszystkich, lecz Der'athern uśmiechnął się tylko

-Nie martw się, zmieszczą się - powiedział

W tej chwili na drogę wjechał orszak składający się z kilu wozów. Na ich czele jechał wysoki mężczyzna na ciemnokasztanowym pięknym wierzchowcu. Na jego widok zaświeciły mi się oczy. Ojciec nauczył mnie cenić dobre konie. Na jego widok Der'athern uśmiechnął się szeroko i wybiegł mu na powitanie.

-Korathanie, tyle lat -zawołał

Mężczyzna w siodle także uśmiechnął się i zeskoczył z końskiego grzbietu. Obaj uścisnęli się serdecznie.

-Stanowczo zbyt wiele, Der'athernie- odparł nowo przybyły

-Kto to?- zapytałem ciotkę mimowolnie zaciekawiony. Jossethon spojrzał na mnie z wyższością.

-To Korathan mekhari Yielstrahn, przywódca klanu Yielstrahn - powiedział, tonem, jakby tłumaczył coś oczywistego niedorozwiniętemu dziecku.

Poczułem, jak krew uderza mi do głowy, lecz tylko zacisnąłem wargi, nakazując sobie spokój. Kłótnie z Jossethonem nigdy nie kończyły się dobrze dla mnie. Zamiast patrzeć na złośliwy uśmiech mego kuzyna, spojrzałem ponownie przed siebie. Słońce zbliżało się powoli ku zachodowi i coraz mniej ludzi wjeżdżało na drogę. Wydawało się, że przybyli już właściwie wszyscy. Mój wuj zbliżył się tymczasem do nas. Korathan przywitał się a ciotką, a potem z nami, po czym Der'athern wprowadził go do środka domostwa.

-Chłopcy, zajmijcie się przez jakiś czas sobą. Muszę porozmawiać z Korathanem - i oboje z Dayalną oddalili się, zostawiając mnie z Jossethonem. Zamierzałem właśnie odejść, chcąc jak najszybciej zejść z oczu krewniakowi, jednakże on złapał mnie za rękę i pociągnął w tłum

-Hej, odmieńcu, nie odchodź jeszcze -zawołał -Chodź, poszukamy, może znajdzie się tu jakiś jeszcze inny wyrodek, oprócz ciebie...

Z tymi słowy, śmiejąc się pociągnął mnie za sobą. Zatrzymaliśmy się dopiero tuż przy drodze. Nieopodal ludzie zaczęli już rozbijać namioty, najpewniej dochodząc do wniosku, że przyjechali już wszyscy najważniejsi goście. Przy każdej innej okazji, przypatrywałbym się im, ciekaw wszystkiego, teraz jednakże ciekaw byłem tylko, co nowego wymyśli Josse, aby mnie dręczyć. A on rozglądał się wokół z miną wielce zaaferowaną.

-Popatrzmy tylko- mruczał- Czy jest tu może jakiś odmieniec?... Oj nie, chyba nie ma...Wygląda na to, że jesteś tu jedynym odmieńcem, mój odmieńcu- roześmiał się głośno, dumny z siebie - Chyba tylko ty pozostajesz, aby cię dręczyć. A szkoda, bo ostatnio zacząłeś mi brzydnąć. Chyba będę musiał poprosić ojca, że by przywiózł mi kolejną zabawkę z lasu...

Roześmiał się ponownie i odwrócił, zamierzając odejść. Wtedy właśnie okrzyki zdumienia kazały nam obu skierować wzrok ku drodze. Słońce już zachodziło, barwiąc trakt na czerwono. Spomiędzy drzew wyłoniło się nagle dwóch jeźdźców, rzucając na ziemię długie cienie. Wokół zrobiło się nagle bardzo cicho. Mrok zgęstniał i wyglądało to tak, jakby to przyjezdni go przyciągali. Nowi zbliżali się wolno, jakby nigdzie się nie spieszyli, lub jakby ich konie były zbyt zmęczone by iść prędzej. Po chwili oboje wjechali na teren obozowiska. Postępujący zmrok powstrzymał na chwilę blask rozpalanych ognisk, dlatego mogliśmy się dokładnie przyjrzeć przyjezdnym. Pierwsza była kobieta. Ubrana w wygodny i nie krępujący ruchów strój podróżny, ze spiętymi na karku długimi włosami, którym zachodzące słońce nadało krwawe refleksy. Jechał na potężnym, brzydkim karym wierzchowcu, za którego oddałbym wszystko, co posiadam i czego nie posiadam. Za nią jechał młody chłopak, zgarbiony nad końskim karkiem, jakby był ranny. Jego długie, bardzo jasne włosy opadały na twarz, zasłaniając ją przed ludzkimi oczyma. Kiedy przejeżdżali obok nas, chłopak na chwilę podniósł głowę rozglądając się wokół nieprzytomnie, a światło ogniska padło na jego twarz. Usłyszałem jak stojący obok Jossethon wciąga ze świstem powietrze. Sam miałem na to ochotę i tylko zdumienie mnie powstrzymało. Mijający mnie chłopak miał bardzo bladą twarz, jakby zupełnie pozbawioną barwnika i, co było widoczne nawet stąd, jasne, czerwone oczy.

-Chyba jednak mam szczęście- powiedział po chwili Josse, śmiejąc się cicho- Jeszcze jeden odmieniec.

Tajemniczy goście tymczasem zatrzymali konie. Do kobiety podszedł jeden z przywódców z klanów, chcąc ją powitać. W tej chwili wyczułem obok siebie ruch. Obejrzałem się i zobaczyłem, że Josse trzyma w dłoni naciągniętą procę i celuje w stojącego na uboczu wierzchowca nowoprzybyłego. Chłopak wciąż zwieszał się w bezruchu nad jego karkiem. Spojrzałem jeszcze raz na Jossego, potem na obcą kobietę, której właśnie kłaniał się przywódca klanu i ostrzegawczy krzyk uwiązł mi w gardle. Josse ze złośliwym uśmiechem puścił gumkę procy, a ja zafascynowany patrzyłem jak niewielki kamyczek, z przewrotną precyzją trafia w koński zad. Wszystko działo się w przedziwnie wolnym tempie. Usłyszałem jak koń obcego rży głucho, lecz dźwięk ten dotarł do mnie jak z oddali. O tym, co się za chwilę wydarzy byłem tak doskonale pewien, że byłbym gotów postawić na to własne życie. Nie przegrałbym go. Zraniony koń stanął dęba, jego półprzytomny jeździec stracił równowagę. Na ułamek chwili obaj zamarli w powietrzu, przerażony wierzchowiec i chłopak młodszy chyba ode mnie, a potem obcy wypadł z siodła i grzmotnął ciężko o ziemię. Na ten dźwięk jakby wszystko wróciło do życia. Kobieta towarzysząca chłopakowi odwróciła się gwałtownie, trafiając właśnie na moment, kiedy Josse z pewnym siebie uśmiechem próbował wcisnąć mi do ręki nieszczęsną procę. Później jej wzrok padł na leżącego na ziemi chłopaka i drepczącego obok nerwowo konia. Wszystko, co nastąpiło potem potoczyło się z zawrotną prędkością. Zanim policzyłem do trzech kobieta zeskoczyła z siodła, pokonała dzielącą nas odległość i stanęła przed nami. Była niższa od Jossego o parę dobrych centymetrów, a mimo to wiedziałem, że to on powinien się teraz obawiać. Jednak Josse, którego chyba nigdy nie spotkała kara za żadne przewinienie, nawet nie spuścił wzroku.

-No, co?- zapytał butnie

Złe błyski zapłonęły w siwych oczach nieznajomej. Ruchem szybszym niż myśl, uderzyła go pięścią w twarz. Josse zachwiał się, ale nie upadł. Uderzyła go jeszcze raz. Josse powoli opadł na kolana. Wtedy kopnęła go w żołądek, raz a potem drugi. Popatrzyła na niego przez chwilę, odetchnęła i odeszła na krok, lecz niespodziewanie wróciła i kopnęła go ponownie, silniej niż poprzednio. Dopiero wtedy odwróciła się i podeszła do leżącego na ziemi chłopaka. Troskliwie się nad nim nachyliła, a po chwili pomogła mu wstać. On wsparł się na niej całym ciałem. Oboje skierowali się do domostwa Der'atherna, a tłum zgromadzonych wokół ludzi rozstąpił się przed nimi.

Spojrzałem za nimi, a potem zwróciłem wzrok na krztuszącego się Josse. Ktoś już pobiegł po wuja. Bardziej z poczucia obowiązku, niż ochoty, nachyliłem się nad kuzynem. Leżał zwinięty na ziemi, a z jego zakrwawionych ust wydobywał się chrapliwy oddech.

-Josse...-zawołałem do niego cicho

-Przeklęta suka- wychrypiał Jossethon- Pożałuje...

Westchnąłem ciężko i wyprostowałem się. Potarłem dłonią czoło. Od strony zamku usłyszałem zgiełk i zamieszanie, a po chwili na miejsce wpadł zaczerwieniony i zdyszany wuj Der'athern.

-Co tu się stało?- krzyknął, a widząc swego syna na ziemi, podbiegł do niego- Synu mój!- rozejrzał się wokół- Co tu się stało?- powtórzył ostrzej

Ktoś streścił mu ostatnie wydarzenia, oczywiście nie ujmując w nim wypadku z procą. Wuj skierował na mnie zmrużone oczy.

-Widziałeś to?- zapytał

Spojrzałem na niego klęczącego, z góry

-Tak- odparłem cicho

-Czy masz coś do dodania?

"-Tak-pomyślałem- Mam ci, wuju, wiele do powiedzenia, ale nie teraz i nie tutaj..."

Pokręciłem głową przecząco. Der'athern przez chwile spoglądał na mnie badawczo, a potem zakrzątnął się przy synu. Natychmiast znalazły pomocne dłonie, które dźwignęły Jossethona i uniosły go, prowadząc do domu. Poszedłem za wujem w pewnym oddaleniu, ściskając w dłoni zapomniany przez wszystkich przedmiot, procę...

-Elena... -głos wuja był proszący, niemal błagalny - Elena, proszę...

Odpowiedziało mu milczenie.

Staliśmy z Jossethonem w korytarzu za drzwiami., dlatego to, co mówił wuj, było stłumione. Josse stał, oddychając ciężko, oparty o ścianę, a na jego twarzy wykwitły ciemnofioletowe siniaki. Wcześniej...

Wuj odtransportował Jossethona do domu, a jego oczy miotały śmiercionośne błyski. Ciotka na widok swego skatowanego jedynaka wpadła w histerię, jednak Der'athern nie okazał mu nawet cienia współczucia.

Po chwili wyrwał niemal syna z objęć zapłakanej matki i postawił na nogi. Przez cały ten czas tkwiłem w drzwiach, ściskając w ręku procę.

-Pójdziesz ze mną - wycedził wuj do Jossego.

-Ale tato... - próbował protestować chłopak.

-Zamknij się.

Wuj nic więcej nie powiedział. Mijając mnie skinął dłonią, więc posłusznie podążyłem za nimi. Poszliśmy długim korytarzem do komnat gościnnych. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami zamkniętymi na głucho. Wuj kazał nam obu czekać, a sam zapukał i wszedł do komnaty.

Przez chwilę panowała cisza.

-Elena... - rzekł wuj.

-Witaj, Der'athernie - usłyszeliśmy odpowiedź.

-Wróciłaś - w ściśniętym głosie wuja wyczytaliśmy wiele emocji.

-Na czas Zgromadzenia...

I znów cisza. Jossethon jęcząc osunął się po ścianie i usiadł na podłodze. Widok cierpiącego oprawcy przyniósł mi przyjemność, ale mniejszą niż się spodziewałem.

-Tak długo cię nie było...-usłyszałem znów głos Der'atherna.

-Podróżowałam... uczyłam się.... Pokory głównie. Jak widać wciąż nieskutecznie... - to kobieta, ta, która pobiła Jossego, jak się domyśliłem.

-A to? - zapytał wuj z wyraźnym wahaniem - To kto?

Musiało tu chodzić o tego młodego mężczyznę, który spadł z konia.

-To... - odrzekła kobieta zwana Eleną - To, mój drogi, jest mój ca'tra.

Ca'tra... na dźwięk tego słowa zdrętwiałem. Ca'tra, najważniejszy, ukochany uczeń maga. Jego dziecko. Więc Elena... włada mocą... I to nie byle jaką. Ca'trę mieli tylko najlepsi. Ca'tra był jeden na całe życie. Złączeni więzami tak silnymi, że nawet śmierć nie jest w stanie ich zerwać.

Bogowie...

-Ach... - sadząc po głosie wuja, ta wieść musiała wstrząsnąć nim nie mniej niż mną.

Znów milczenie.

-Eleno... - odezwał się wuj ponownie -Ktoś cię dziś napadł.

Zdrętwiałem i po nagłym jęku z dołu poznałem, że i Josse to usłyszał.

-Tak - Elena potwierdziła - Młody krótkowłosy chłopak użył procy i koń mojego Ca'try wyrzucił go z siodła.

-Jesteś pewna, że chłopak miał krótkie włosy? - zapytał Der'athern.

Poczułem, że coś mi w sercu pęka. Josse miał włosy ścięte tuż przy skórze, moje sięgały za ramiona.

Usłyszałem ciche kroki i przymknięte drzwi uchyliły się. Elena spojrzała na mnie. Długo badała wzrokiem moją twarz, po czym skierowała go na Jossethona. Jej usta wykrzywiła pogarda. Ten wyraz niewiele się zmienił, gdy spojrzała na wciąż stojącego w pokoju Der'atherna.

-Jestem pewna - powiedziała - To twój syn, prawda?

Milczenie wuja było najlepszą odpowiedzią.

-Bogowie... - wyszeptała Elena tonem, jakby się dławiła - gdybym tego nie widziała, nie uwierzyłabym.

-Eleno... - odezwał się wuj - Eleno, proszę....

Ona nic nie mówiła.

Znów spojrzała na mnie. Gestem zaprosiła nas obu do środka. Podźwignąłem Jossego na nogi i wprowadziłem do pokoju.

Wuj stał przy oknie. Miał zafrasowaną twarz. Na łóżku, w głębi komnaty, leżał ca'tra Eleny. Pogrążony był w głębokim śnie.

Serce biło mi mocno.

Wuj unikał patrzenia na mnie i na syna. Gorycz rozlała mi się w ustach, a wargi mimowolnie wykrzywiły. Spuściłem wzrok. Zapomniałem, że jestem uważnie obserwowany.

Elena nagle podeszła do Der'atherna. Choć sięgała mu najwyżej do ramienia, ustąpił z lękiem.

-Jak często ostatnio zdarzały się wypadki, za które odpowiedzialnością obarczano tego chłopca? - zadała pytanie.

Wuj zamrugał zaskoczony.

-Rodon...? - wyszeptał - O co ci chodzi?

Przez chwilę mierzyli się wzorkiem.

Kiedy Elena się w końcu odezwała, jej głos wezbrał smutkiem.

-Nie poznaje cię Der'athernie. Jesteś... zaślepiony.

Wuj pochylił głowę.

-Jestem gotowa dać sobie uciąć prawą dłoń, że dziewięć na dziesięć tych czynów popełnił twój syn - zapadła niezręczna cisza - A ty pomogłeś mu zrzucić winę na Rodona.

Der'athern skurczył się nagle. A mnie ziemia zawirowała pod stopami w reakcji na te nagłą, zupełnie nieoczekiwaną prawdę. Właśnie tak postępował Josse, najpierw psuł, potem zwalał winę na mnie. Łzy zalśniły mi w oczach, zaskakując mnie samego. Wuj patrzył na mnie krótko, sumienie nie pozwoliło mu patrzeć dłużej.

-Bogowie...-szepnął - Jak mogłem...?

Zakrył twarz dłońmi.

-Trzeba było ciebie-szepnął do Eleny -Żebym w końcu przejrzał.

Nikt się nie odzywał przez bardzo długi czas.

Spojrzałem na Jossethona zdumiony jego milczeniem. Ale on wzrok, gorejący, wściekły, skupiony miał na Elenie. Zrozumiałem nagle, że Josse milczy... bo się boi. Tajemnicza czarodziejka o siwych oczach to pierwsza osoba na świecie, przed która mój brat wujeczny odczuwał lęk. Dziwna to była świadomość.

-Za bardzo mu pobłażaliśmy - powiedział tymczasem wuj - Teraz to wiem.

Elena nic nie odrzekła.

-Eleno... - zaczął ponownie . Nagle ożywił się, a w oczach zagościł blask -Wiem! Eleno weź go na naukę - mówił szybko - Choć na czas Zgromadzenia. Ty go wyprowadzisz na prostą ścieżkę... W domu...

-Nie! - przerwała mu Elena gwałtownie -Nie zamierzam naprawiać twoich błędów! I nie będę ich naprawiać.

Usłyszałem bardzo ciche westchnienie ulgi, które wyrwało się z ust Jossethona.

"Głupiec" pomyślałem. "Odrzucać taką szansę"

Dostrzegłem, że Elena długo i z dziwnym napięciem wpatruje się w leżącego na łóżku ucznia. Przez jej jasne oczy przemknął cień.

-Myślę natomiast... - powiedziała cicho, kierując wzrok na mnie - Że chętnie wzięłabym na nauki Rodona.

Wuj aż otworzył usta ze zdziwienia, a we mnie serce zamarło. Tak bardzo tego pragnąłem. Der'athern westchnął ciężko i przełknął zawód. Spojrzeniem pełnym wstrętu obrzucił swego syna. Jakąś częścią swego umysłu pomyślałem, że przecież sam winien jest tego, kim Josse się stał.

-Chcesz tego? - zapytał mnie tymczasem mój opiekun.

-Tak...- ośmieliłem się szepnąć tak cicho, że sam ledwie się usłyszałem.

Der'athern już nic więcej nie powiedział, tylko podźwignął syna na nogi. Już zza drzwi usłyszałem

-Przyślę tu twoje rzeczy.

Schowałem głowę w ramionach.

-Nie martw się. Przejdzie mu - usłyszałem nagle. Elena patrzyła na mnie uśmiechniętymi oczyma - Ma poważniejsze zmartwienia. Natomiast chciałabym wiedzieć.... Znałam twoją matkę. Nie miała w sobie mocy. Co potrafił twój ojciec?

-Mój ojciec... - pozwoliłem, by na parę sekund porwały mnie wspomnienia - Miał rękę do koni - powiedziałem najprościej, jak umiałem.

-Ty też masz rękę do koni?

Uśmiechnąłem się. Gdyby znała mego ojca!...

-Nie. Nie tak, jak on.

Jej uśmiech poszerzył się.

-Ale zwierzęta cię lubią?

-Lubią... ja je lubię. Zwierzęciu niewiele więcej trzeba.

Roześmiała się.

-O nie...mylisz się. Kudłacza kupiłam kiedyś za ostatnie pieniądze. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Jadł lepiej ode mnie, spał lepiej ode mnie. Ale nie znosił mnie. Długi, długi czas.

-Twój, wierzchowiec, pani?

-Tak... - jej oczy zamgliły się.

-Pozwolę sobie zauważyć, że to piękny koń... wart z pewnością każdej ceny.

-Twój ojciec stanowczo miał oko, prawda? - mrugnęła porozumiewawczo - Piękny... Mało kto nazwałby go pięknym, ale rozumiem co masz na myśli. I całkowicie się z tym zgadzam. Na całe szczęście w tej chwili mnie pokochał, za to wciąż nienawidzi całej reszty podziwiającego go świata. Dlatego udam się do stajni, zanim pojawią się większe kłopoty. Wspominałam co prawda stajennym, żeby go nawet nie próbowali dotykać... jednak doświadczenie uczy mnie, że ludzie mało kiedy zważają na takie zakazy do momentu, kiedy jest już za późno

-A ja...? - zapytałem, nagle niepewny.

-Ty zostań tu. Poczekaj na mnie. Jak wrócę zastanowimy się nad przyszłością.

Skierowała lekkie kroki ku drzwiom. Zerknąłem na uśpionego chłopaka w łóżku.

-A...on? - wyszeptałem, zaniepokojony koniecznością przebywania z nim w jednym pokoju.

Jej rysy ściągnęły się, niemal niezauważalnie.

-Powinien spać... Gdyby się jednak obudził, nie pozwól mu wstać i przekaż, że zaraz wrócę.

Z tymi słowami znikła za drzwiami.

Westchnąłem i usiadłem na najbliżej wyjścia stojącym krześle.

W całej tej posiadłości podobnie obco czułem się tylko po przyjeździe.

Oczywiście w tym samym momencie musiał się jemu, ca'trze o nieznanym mi imieniu, przyśnić koszmar. Zamamrotał coś przez sen i przewrócił się na bok, niemal spadając z łóżka... niemal, bo kierowany jakimś bezrozumnym instynktem, podbiegłem i podparłem go, nim zdołał zwalić się na podłogę. Rzecz jasna obudził się przy tym, bo musiałby być chyba umierający, żeby się nie obudzić.

-Kim jesteś? - usłyszałem ciche słowa, bynajmniej nie przyjazne.

-Nazywam się Rodon- powiedziałem, gdyż nic innego nie przyszło mi do głowy i pomogłem mu z powrotem ułożyć się w posłaniu.

-Delikatniej! - syknął - Nie widzisz, że jestem ranny, głupku?! - no ładnie, trafiła mi się ładniejsza i bardziej marudna wersja Jossego. A myślałem, że już będzie spokojniej. Z deszczu pod rynnę, jak mówią.

-Staram się - wycedziłem, pozwalając mu samemu okryć się kołdrą.

-Słabo się starasz.

-Dobrze, jeżeli chcesz, to nic więcej nie zrobię. Następnym razem pozwolę ci spaść prosto na pysk. To świetnie zrobi twoim ranom. - z powrotem usiadłem na krześle.

Naburmuszył się.

-Przepraszam - bąknął po długiej chwili ciężkiej ciszy.

-Nie ma za co - wzór dyplomacji i uprzejmości, matka byłaby dumna.

-Nie musisz się od razu obrażać, wiesz. Korona ci z głowy nie spadła.

-Tak, zauważyłem, że wciąż trzyma się mocno.

Czerwone oczy cisnęły złe błyski.

-Co ty w ogóle robisz w naszym pokoju? - zirytował się. Mogłem odpuścić, pewnie, zdawałem sobie sprawę, że powinienem, naprawdę nie wyglądał najlepiej... ale po całym tym dniu, całym długim dniu znoszeniu impertynencji Jossethona miałem już serdecznie dość rozpieszczonych dzieciaków.

-Siedzę - odpowiedziałem spokojnie.

-Siedzę... - przedrzeźniał mnie, wykrzywiając usta. Chciał dodać coś jeszcze, ale w tym momencie szczęknęła klamka. Do pokoju zajrzała Elena. Zerknęła na mnie i na niego i podparła się pod boki.

-W porządku, co się dzieje?

-Nic - odpowiedzieliśmy zgodnym głosem.

Z lekka złośliwy uśmiech wykrzywił jej wargi.

-Widzę, że osiągnęliście podziwu godną harmonię w stosunkach. To świetnie, jako, że od dziś mieszkacie w jednym pokoju.

-Co?! - znów udało nam się zgrać. Jasnowłosy rzucił ku mnie mordercze spojrzenie. Nie pozostałem mu dłużny.

-Gdybyście w trakcie zapoznawania się pominęli tak mało ważną kwestię, jak przedstawienie się sobie... Rodonie to jest Liam. Liam to jest Rodon. Będę miała zaszczyt nauczać was Obu w czasie tego Zgromadzenia.

Tym razem nic nie odpowiedzieliśmy. Ja dlatego, że nie powiedziała mi nic nowego, poza imieniem ca'try, on... bo oniemiał.

-Nikt nie zgłasza sprzeciwów - kontynuowała tymczasem Elena - Świetnie. Do zobaczenia rano.

I w jednej chwili znalazła się za drzwiami.

Cisza po jej wyjściu była jeszcze cięższa niż przed jej przyjściem.

Liam wpatrywał się we mnie nienawistnie. Zagryzłem wargi. Łatwo nie będzie. Musiałem zrobić cos naprawdę podłego w zeszłym życiu. Naprawdę, naprawdę podłego.

-Więc masz mi odtąd towarzyszyć... - mruknął mój przymusowy współlokator - Dobrze. Zobaczmy, co potrafisz.

Zanim zdążyłem zapytać go, co ma na myśli, światło w pokoju przygasło. Z rosnącym lękiem zauważyłem, że zacierają się kontury ścian, mebli i drzwi. Po dosłownie paru chwilach znalazłem się w ciemnej przestrzeni, gdzie nie było ani początku ani końca. Chciałem krzyknąć o pomoc, lecz mój głos wsiąknął w ciszę. Wtedy właśnie pojawiło się... to. Myślę, że stosownym określeniem byłoby... potwór. Szkarada. Chodząca makabra i zgroza. Kreatura. Generalnie stworzenie budzące lęk. I to jeszcze jaki lęk! Zbliżało się toto ku mnie, pełznąc na przypominającym wężowy, ogon. Oczywiście w naturze nie było węża, który osiągałby takie rozmiary. W tułowia wyrastały mu dwie ręce, trochę przypominające ludzkie, ale zakończone szponami, na widok których pot spłynął mi po czole. Zęby... gdy spojrzałem na zęby potwora, zapragnąłem natychmiast zamknąć oczy, otworzyć je i obudzić się. Nie żeby były szczególnie duże. Za to było ich... dużo. Ogromne ilości. Jak tyle zębów może zmieścić się w paszczy? No tak, nie mieściło się. I ta ślina...

Bogowie, pozwólcie mi obudzić się.

Jęknąłem i zacząłem wycofywać się pod ścianę. A przynajmniej w tym kierunku, gdzie kiedyś była ściana. W oczy zaszczypały mnie łzy. Zacząłem klepać modlitwę, pierwszą jaka przyszła mi do głowy. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że modliłem się o szczęśliwe łowy. Ironia losu...

W tej samej chwili, w której maszkaron sięgnął ku mojej szyi, zacisnąłem powieki i poczułem za plecami chłodną obecność ściany. Atak nie nastąpił. Ostrożnie uchyliłem powieki. Potwora nie było. Był za to Liam, skręcający się ze śmiechu. W jedną chwilę pojąłem, że to on stoi za wszystkim.

-Wystraszyłeś się... mojej maskotki... - wyjęczał między jednym atakiem chichotu a drugim - Mojego maleństwa... Biedactwo...

Furia, lodowata jak śniegi północy, spłynęła na mnie i uwięziła mój oddech w piersi. Myślę, że byłem gotów go zabić, dlatego bez słowa powlokłem się w najdalszy kąt pokoju, tam gdzie za podwyższeniem i załomem ściany stało drugie łóżko.

Całkowicie bez sił opadłem na posłanie. Kilkanaście minut później przyniesiono moje rzeczy. Nawet nie pofatygowałem się, żeby je przenieść.

Wieczór powoli zmieniał się w noc.

W pomieszczeniu panowała cisza, zakłócona tylko sporadycznym szelestem pościeli na łóżku Liama. Zasypiałem już, kiedy moje uszy wychwyciły słaby dźwięk. Jęk? Niemożliwe.... Poza tym, nawet jeśli, to ja nie zamierzam wychodzić z posłania i sprawdzać co się stało temu sadyście. Przez długą chwilę panowała niczym niezakłócona cisza, po czym chłopak znów jęknął. Jakby głośniej. Nie! Nie ma nawet mowy! Jęk zamienił się w zduszony płacz. Niech zapomni! Niedoczekanie! Płacz zamilkł, jak ucięty nożem. Zaniepokoiłem się. Chcąc, nie chcąc, wygrzebałem się spod kołdry i poczłapałem ku łóżku Liama. Chłopak był rozkopany i chyba spał. Dotknąłem jego czoła. Było rozpalone. Westchnąłem i skierowałem się w stronę drzwi, chcąc odnaleźć i sprowadzić Elenę.

-Nie... - szczupła ręka zacisnęła się na moim nadgarstku z zadziwiającą siłą. - Proszę nie...

Serce mi zmiękło, gdy spojrzałem w pełne bólu oczy.

-Spokojnie. Pójdę tylko po Elenę.

-Nie. Ona będzie zła. Zła, że...

Zrozumiałem w nagłym przebłysku geniuszu.

-Będzie zła, bo zużyłeś siły, których nie masz po to, by mnie podręczyć, tak?

Tylko na mnie patrzył, wielkimi, lśniącymi oczyma, które zajmowały niemal pół twarzy.

-Proszę nie idź... - wyszeptał błagalnie.

-Dobrze już, dobrze - mruknąłem i uwolniłem rękę z jego uścisku. Pochyliłem się i okryłem go kołdrą po samą szyję, wykorzystując ten moment, by dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Gładka skóra była niemal biała, tylko usta odcinały się od niej ciemniejszym kształtem. Powieki Liama opadły, zakrywając niesamowite tęczówki jego oczu wachlarzem rzęs. Rzęs prawie przezroczystych, gęstych i leciutko podwiniętych. Na jego policzki wystąpiły niezdrowe, szkarłatne wypieki

- No co się tak patrzysz? - spytał dziwnie stłumionym głosem - Ja nic na to nie poradzę...

- Oh przestań - wyprostowałem się gwałtownie

Uśmiechnął się lekko nie otwierając oczu. Rozejrzałem się po pokoju. Na stołku w rogu stała porcelanowa misa z wodą do obmywania twarzy, podszedłem, zanurzyłem w niej ręcznik, po czym mocno wykręciwszy zwinąłem i położyłem na czole chłopaka. Ani drgnął, widocznie zasnął. Po cichu wróciłem do łóżka i odwróciłem się do ściany. Po długiej chwili dobiegło mnie ciche mruknięcie

- Dzięki

- Nie ma sprawy - odpowiedziałem, zdziwiło mnie, że była to prawda. Byłem zmęczony jednak nie mogłem zasnąć. Leżałem, wsłuchując się w głęboki, spokojny oddech Liama, zastanawiając się jak to jest, wyglądać w ten sposób. Znałem po części coś w tym rodzaju. Ludzie z klanu szeptali o mnie za moimi plecami w ten charakterystyczny sposób, bym mógł wszystko słyszeć, jednak obcych nie obchodziło kim był mój ojciec. Liam musiał znosić to wszystko w pełnym wymiarze, a przecież miał rację, nic nie mógł poradzić na to jak wyglądał, tak jak ja nie mogłem na to, że moja matka była z moim ojcem. Przewróciłem się na plecy i zapatrzyłem w ciemność. Mimo woli pomyślałem o Jossem, wuj nie był zachwycony tym, czego się o swoim jedynaku dowiedział. Rzadko się zdarzało, żeby nie był czymś zachwycony, ale wtedy lepiej było zejść mu z drogi. A gdzie mógł uciec biedny mały Jossethon? Uśmiechnąłem się pod nosem - miłych snów kuzynie. Zamknąłem oczy, czując jak sen wzywa mnie w swe objęcia. Poddałem się z radością i ulgą.

- Rod...

Rozbudził mnie dźwięk mojego imienia. Przetarłem dłonią zaspane wciąż oczy i usiadłem na posłaniu. Miało się ku świtaniu, w pokoju panował szary półmrok, w którym wszystko zdawało się być czarno - białe. Spojrzałem w kierunku Liama, co natychmiast podźwignęło mnie na równe nogi. Siedział na łóżku, z nisko pochyloną głową, mocno obejmując się skrzyżowanymi rękami. Rozpięta koszula zsunęła się z jego ramion, ukazując krwawo - sine wybroczyny ciągnące się od piersi aż na łopatki. Jego ciałem wstrząsały drgawki, oddech rwał się niespokojnie

- Liam - zacząłem

- Rod... Elenę...

Zrozumiałem, o co mu chodzi. Szybko wyszedłem z pomieszczenia i rozejrzałem się po korytarzu. W którym pokoju mogła spać czarodziejka? Zapukałem w pierwsze drzwi na prawo. Po chwili ciszy otworzyła, przyglądając mi się niezbyt życzliwym wzrokiem. Lniana koszula nocna z głębokim wycięciem na piersiach sięgała aż do podłogi, czarne włosy, zmierzwione snem tworzyły wokół jej głowy pajęczą aureolę

- Pani... Liam

Nie musiałem mówić nic więcej. Wyminęła mnie szybko i boso podążyła do naszej sypialni. Stałem chwilę niezdecydowany, co dalej robić, potem zszedłem do kuchni i przyniosłem szklankę wody dla ca'try. Gdy wszedłem do sypialni, Elena obejmowała ramionami otulonego kołdrą, wciąż trzęsącego się Liama. Skinieniem głowy przyjęła szklankę i wlała do ust ucznia kilka łyków. Zakrztusił się, wylewając wszystko na siebie i pościel. Brwi czarodziejki ściągnęły się

- Rodonie. Wiesz, który to Korathan?

- Tak pani

- Przyprowadź go.

Zbiegłem po schodach na dół nawet nie zakładając butów, widziałem wcześniej, jak Der'athern lokował przywódcę Yielstrahn w narożnym pokoju, stanowiącym sypialnie gościnną. Zapukałem do drzwi, zza których natychmiast rozległo się ciche "proszę". Nacisnąłem klamkę i wsunąłem się do środka, szukając wzrokiem mężczyzny. Siedział w fotelu, kompletnie ubrany, jakby wcale nie kładł się do snu tej nocy. Przyjrzał mi się, unosząc brwi w niemym pytaniu.

- Panie, Elena prosiła, byś przyszedł. Jej uczeń...

Korathanowi oczy zalśniły na samo wspomnienie imienia czarodziejki, gdy kończyłem mówić był już za drzwiami, kierując się w stronę schodów. Podążyłem za nim. Brwi Eleny ściągnęły się, gdy mężczyzna ze świstem wypuścił powietrze z płuc na widok Liama.

- Uprzejmy jak zawsze - sarknęła - Nie patrz tak, zrób coś!

- Ciebie również miło widzieć - mruknął pochylając się nad ca'trą - Piękne. Co to? - wskazał na szramy na piersi chłopaka

- Wypadek przy pracy...

- Rozumiem - usta Korathana skrzywiły się w kwaśnym uśmiechu - Poczekaj...

- On nigdzie się nie wybiera...

Albo odnosiłem tylko takie wrażenie, albo Elena wprost nie znosiła przywódcy klanu Yielstrahn. Ciekawe zatem dlaczego to właśnie jego poleciła mi sprowadzić. Wbijała teraz wzrok w twarz Liama, machinalnie głaskając go po jasnych włosach, a przez otwarte drzwi dobiegały z dołu ciche odgłosy krzątania się mężczyzny. Wrócił po chwili, niosąc dwie zalakowane buteleczki. Czarodziejka ustąpiła mu miejsca, przy boku chorego, patrząc jednak uważnie na ręce, jakby nie do końca mu ufała. Korathan odkorkował buteleczki, po czym zwrócił uwagę Liama lekkim dotknięciem jego policzka. Jasne rzęsy uniosły się, ukazując niesamowite tęczówki. Mężczyzna wzdrygnął się, wywołując na ustach ca'try gorzki uśmiech

- Dam ci coś do wypicia, dobrze? To jest niedobre - wlał w rozchylone wargi zawartość pierwszej buteleczki. Jeżeli smakowała tak samo, jak pachniała, cieszyłem się, że nie jestem na miejscu mojego współlokatora. - A to jest słodkie - mówiąc to napoił Liama drugim eliksirem, dopiero teraz czerwonooki skrzywił się niemiłosiernie.

Elena pochyliła się nad leżącym i zapytała łagodnym głosem, w którym jednak czaiła się groźba

- Zrobiłeś to?

Chłopak skinął głową, zamykając oczy. Otuliła go kołdrą, jej spojrzenie ciskało błyskawice.

- Później porozmawiamy. Dziękuję ci Korathanie. Rodonie wracaj do łóżka. - niemal wypchnęła przywódcę Yielstrahn z pokoju. Kładąc się do łóżka słyszałem zgrzyt zamykanych drzwi sypialni czarodziejki. Mężczyzna musiał poruszać się bezszelestnie, bo nie zarejestrowałem jego kroków na schodach. Nie miałem siły myśleć teraz o tym. Zasnąłem, gdy tylko przyłożyłem głowę do poduszki.

Obudziło mnie szuranie. Uchyliłem powieki i przez chwile obserwowałem, jak Liam powolnym krokiem przemierza pokój, wiążąc tasiemki na rękawach koszuli. Przystanął na chwilę, opierając się o jedno z krzeseł i westchnął ciężko

- Chyba nie powinieneś jeszcze wstawać - zagadnąłem. Jego ramiona drgnęły gwałtownie, po czym spojrzał na mnie ze złością

- Mógłbyś się nie odzywać tak nagle?

- A co? Przestraszyłeś się?

- Nie....

- Oho, ktoś ma tutaj nieczyste sumienie

- Co? - spojrzał na mnie zdziwiony

- No jakbyś miał czyste sumienie. To byś nie podskakiwał z zaskoczenia....

- Co ty bredzisz? - odwrócił się i wbił we mnie zirytowane spojrzenie. Może nie powinienem był, ale jakąś przyjemność sprawiało mi przekomarzanie się z nim.

- To ty wczoraj bredziłeś mały.

Furia w jego czerwonych tęczówkach byłaby w stanie zmieść z powierzchni ziemi cały dom z obejściem..

- Nie mów... do mnie...mały....

- No wiesz....- zacząłem, jednak urwałem widząc gniewnie zaciskające się wargi, zmarszczone brwi. Kontury pokoju zamazały się nagle. Przemknęło mi przez myśl, że dzieje się to samo co wczoraj, jednak do rzeczywistości wrócił mnie ostry głos

- Liam! Przestań!

Obraz przed moimi oczami na powrót się wyostrzył i zobaczyłem Elenę trzymającą dłoń na ramieniu białowłosego.

- Czy on zrobił to samo wczoraj w nocy? - spytała mnie, gdy już się otrząsnąłem

- Nie... - sam nie wiem co mi kazało zaprzeczyć

Spojrzała na mnie badawczo, potem na swojego ca'trę, później znowu na mnie. Zamach jej ręki był krótki, jednak chłopak cofnął się o krok, unosząc dłoń do zaczerwienionego policzka. Otworzyłem usta zszokowany. Chciałem cos powiedzieć, ale po sekundzie zadzwoniło mi w uszach i poczułem takie dziwne wrażenie, jakby lewe oko, chciało mi wyskoczyć ze swojego miejsca. Stała przed nami z gniewnie zmarszczonymi brwiami, podpierając się pod boki

- Masz siły tyle, że ledwie dychasz, a składasz iluzję trzeciego poziomu?! Czy ty w ogóle nie myślisz?! Czy ja cię niczego nie nauczyłam?!

- Ależ Eleno... - oczy Liama przypominały oczy smutnego szczeniaka

- Żadnych ale! Pamiętasz co się stało ostatnim razem! Mało ci jeszcze?!

- Ale - zacząłem tym razem ja. Siwe oczy spojrzały na mnie surowo

- Nigdy mnie nie okłamuj Rodonie. Nigdy. - zmierzyła nas jeszcze raz ciskającym gromy wzrokiem, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.

"No, ładnie" pomyślałem, ale nie dane było mi się zastanowić głębiej nad sensacjami, w które obfitował ranek, nim się na dobre rozpoczął, bo Liam się na mnie wydarł:

-No i czemu skłamałeś?!

Delikatnie mówiąc, szlag mnie trafił. Ratuję gówniarzowi skórę, a on ma jeszcze pretensje.

-Następnym razem nie omieszkam opowiedzieć jej wszystkiego ze szczegółami!

-Nie będzie następnego razu... - tu mnie zaskoczył i gdyby nie złośliwy uśmiech na jego ustach, poczułbym się lepiej. Niestety uśmieszek był i nawet się jeszcze poszerzył - A wiesz dlaczego?

-Nie wiem czy chcę wiedzieć.

-Nie będzie następnego razu, bo już wiem, co chciałem wiedzieć. Żaden z ciebie mag. Nigdy nie będziesz stanowił dla mnie konkurencji. Zapomnij.

Poczułem się dotknięty. Mimo, że był tylko dzieciakiem. Mimo, że nigdy nie marzyłem o tym, by zostać wielkim magiem.

-Nigdy nie chciałem stanowić dla ciebie konkurencji - powiedziałem cicho.

Liam wpakował się do łóżka i nakrył kołdrą pod sam nos.

-Gadaj zdrów -mruknął -Obudź mnie jak przyniosą śniadanie.

Dzień stanowczo nie zapowiadał się dobrze. Zacisnąłem usta i szarpnąłem za klamkę.

Szczęśliwie nie spotkałem nikogo z drodze. Zwolniłem szaleńczy bieg, dopiero gdy dotarłem do stajni. Budynek przywitał mnie zapachem siana i powitalnymi parsknięciami koni. Było ich tu teraz niewiele. Większość była na pastwiskach. Będą tam aż do zimy. Tylko niektóre, szczególnie cenne, lub ciężarne klacze sprowadzono na noc pod dach. Hmm... no tak, te cenne, te ciężarne i te... niebezpieczne. Kary ogier Eleny patrzył na mnie wrogo z najbliższego boksu. Jego delikatne chrapy rozdęły się, gdy się zbliżyłem. Stal praktycznie nieruchomo, pozwalając się podziwiać. Ciemne, duże oczy świadczyły o inteligencji.

Jak to robił mój ojciec?

Pozwól mu poczuć, że go podziwiasz. Pozwól mu poczuć, że go szanujesz. Pokaż mu, że przy tobie jest bezpieczny. Odsłoń przed nim swe serce, niczego nie wymagaj, na nic nie naciskaj. Pozwól, by sam zadecydował czy i na ile pozwoli ci się zbliżyć Koń mrugnął i pochylił głowę, tracąc mną zainteresowanie. Ostrożnie zbliżyłem się o krok. Machnął głową, kłapiąc zębami tuz przed moja twarzą. Odskoczyłem pod przeciwną ścianę.

No tak, nie jestem swoim ojcem.

Ogier parsknął, jakby wyśmiewał moje niewczesne zapędy.

Stanowczo miałem dość śmiechu na cały dzień. Zgromadzenie rozpoczęło się na dobre, z drugiej strony domu dobiegały mnie wesołe głosy. Patrzyłem na barwne stroje gości z niejakim zdumieniem, na co dzień bowiem nosili wszyscy ubrania w kolorach neutralnych, takich jak zieleń, brąz czy popiel, teraz zaś dominowała czerwień, błękit i złoto. Z tego, co słyszałem mimochodem, wieczorem miało się odbyć przyjęcie. Przyjęcie wszystkich klanów. "Tylu ludzi" pomyślałem, patrząc na łąkę upstrzoną kwiatami namiotów. "Tylu ludzi... a w tym wszystkim ja". Powoli zaczynałem pojmować, cichą, nie omawianą nigdy tęsknotę matki. Nie sposób czuć się samotnym w tym tłumie. Chyba, że jest się odmieńcem. Przynajmniej nie wyglądam jak Liam - pocieszyłem się. Nagle zza pleców dobiegł mnie szelest, gdy się odwróciłem ujrzałem Elenę. Przyglądała mi się uważnie, a ja miałem ochotę uciec przed jej wzrokiem, czułem jakby przewiercał mnie na wylot, docierając do najgłębszych zakamarków duszy.

- Chodź - powiedziała, wymijając mnie i kierując w stronę pastwisk. Nawet nie obejrzała się czy za nią idę. Cóż miałem zrobić, podążyłem za nią. Oddaliliśmy się na tyle, by nie było już słychać odgłosów zgromadzenia i na tyle, by żaden z gości przez przypadek nam nie przeszkodził. Liam już czekał. Półleżał na trawie, podparty na łokciach, wystawiając twarz na pieszczotę promieni słonecznych

- I tak się nie opalę - roześmiał się, a w jego postawie nie było ani krzty pozy, dopiero gdy mnie zobaczył jego brwi ściągnęły się a usta zacisnęły w wąską linię.

- A on tu po co?

- Liam zachowuj się! - skarciła go ostro

- Przepraszam... - spojrzał na mnie spode łba, a jego wejrzenie mogło mordować. Wstał ciężko i otrzepał trawę z ubrania. - No to co robimy dzisiaj?

Czarodziejka rozpięła płaszcz i rozłożyła go na ziemi. Usiadła i pokazała mi miejsce obok siebie. Przysiadłem na samym brzegu materiału i zapatrzyłem się w migotanie rzeki w oddali. Cmoknęła zastanawiając się

- Zaczniemy od czegoś prostego, nie możesz się przemęczać po ostatnim...

- Ależ Eleno...

- Żadnych ale. Na początek pierwszy poziom.

- Co mam zrobić? - spytał zrezygnowany

- To co ostatnio, co mi się tak podobało...

Przez jedno uderzenie serca zobaczyłem ból w jego oczach, potem uśmiechnął się do niej i skinął głową

- Patrz uważnie - zwrócił się do mnie kpiąco

Przymknął oczy, powietrze drgnęło, jakby przeszła przez nie fala wilgoci, zapachniało deszczem. Włosy Liama opadły na ramiona falą... ciemnobrązowych loków. Jego policzki pokraśniały, skóra ściemniała, gdy rozchylił powieki ujrzałem błękit bezchmurnego nieba. Patrzyłem jak urzeczony, bo rzeczywiście teraz wyglądał urzekająco. Elenie również błyszczały oczy.

- Pięknie - pochwaliła - Wyglądasz ślicznie

Uśmiech zniknął z twarzy chłopaka, momentalnie jego włosy przybrały naturalną barwę, skóra na powrót pojaśniała. Czarodziejka zdawała się tego nie zauważać, rozejrzała się dokoła i jakby od niechcenia rzuciła

- Gorąco dziś, przydałoby się trochę deszczu...

Czyste niebo momentalnie pokryło się ciężkim, granatowymi chmurami. Pierwsze krople uderzyły miękko w rozgrzaną ziemię, od razu w nią wsiąkając, potem przyszły kolejne i jeszcze jedne, wkrótce rozpadało się na dobre. Przemokłem cały, jednak na Elenie deszcz zdawał się nie robić wrażenia

- Postaraj się trochę....

Deszcz przeszedł w ulewę, niebo rozdarła płonąca linia błyskawicy, źdźbła trawy pokładły się, pod naporem wody. Drzewa zakołysały się w szalonym tańcu, przyginane do ziemi podmuchami wiatru. Zmarzłem.

- Wystarczy.

Gdy zamykałem powieki wciąż lało, gdy je otwarłem grzało słońce, nasze ubrania były suche, a ziemia rozgrzana jak poprzednio. Liam był naprawdę dobry. Spojrzał pytająco na nauczycielkę, która bawiła się teraz zerwaną przed chwilą stokrotką. Kwiatek zmieniał się. Najpierw jego środek stał się żółty, a płatki granatowe, następnie na odwrót, potem oczko zabarwiło się na biało, a reszta na czarno i znów na odwrót. Elena podała roślinę ca'trze.

- Chcę żeby miał fioletowy środek...

Zaskoczyło mnie to. Pokaz, jaki dał przed chwilą Liam świadczył o jego umiejętnościach, a teraz poproszono go o rzecz tak banalną. Przysiadł na piętach wpatrując się intensywnie w trzymany w dłoni kwiat, który cały pokrył się fioletem. Chłopak zmarszczył brwi i zdjął iluzję, następnie spróbował znów, jednak i tym razem kolor zmieniła cała stokrotka, włącznie z łodyżką

- Skup się - upomniała go czarodziejka, jednak mimo wielu prób kwiatek wciąż nie wyglądał tak, jakby tego chciała. Nagle białowłosy zacisnął rękę trzymającą kwiat w pięść i z całej siły uderzył nią o ziemię. Elena podniosła się i wyciągnęła dłoń do ca'try, jednak on ją odepchnął, poderwał się i biegiem ruszył z powrotem w kierunku zabudowań. Czarodziejka westchnęła. Usiadła znów obok mnie i zapatrzyła się w przestrzeń. Odezwała się po długiej chwili, gdy zacząłem niecierpliwie się kręcić, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić

- Szczegóły... - powiedziała

- Słucham?

- Szczegóły. Liam nie potrafi skupić się na drobiazgach, chociaż bardzo się stara... jego iluzje nie są dobre...

- Ale... przecież to co pokazał było doskonałe - zaprotestowałem

- Nie Rodonie - przeniosła spojrzenie na mnie - To było NIEMAL doskonałe, a to różnica.

To wygląda tak samo jak wtedy, kiedy piekarz piecze chleb i nie dość go posoli. Chleb jest niemal dobry, ale wciąż mało słony, przez co niesmaczny. Rozumiesz?

- Tak - skinąłem głową

- Gdybym poprosiła Liama, by cała ta łąka stała się różowa, nie miałby z tym najmniejszego problemu. Ale ja kazałam zabarwić mu tylko oczko kwiatka i nie wyszło. Gdybym powiedziała, ze zamiast tej ulewy, którą stworzył, chcę zobaczyć wiosenny kapuśniaczek również by mu się nie udało, podobnie, jakby próbował zmienić tylko kolor swych oczu. Jeżeli chodzi o rozbudowane iluzje potrafi prawie tyle samo, co ja, tylko te szczegóły właśnie.... - westchnęła

- Pani, a czy mogłabyś...

- Oh skończ już z tą panią. Liam jest młodszy od ciebie, a mówi mi po imieniu

- Ale przecież on jest...

- Ca'tra? To chciałeś powiedzieć? To nie ma żadnego znaczenia... znaczy ma, ale akurat nie w

tej kwestii. Nie chcę byś nazywał mnie inaczej niż Elena. Rozumiemy się?

- Dobrze - uśmiechnąłem się

- Chciałeś mnie o coś poprosić?

- Tak - przytaknąłem nieśmiało - Chciałbym zobaczyć pa... twoją iluzję.

Tuż obok mojej ręki z trawy wynurzyła się ruda główka polnej myszy. Zwierzątko węszyło przez chwilę niespokojnie, po czym uniosło się na tylne łapki, przednie opierając o moją dłoń. Druga mysz zaczęła wspinać się po mojej nodze, trzecia usiadła na brzuchu. Spojrzałem na Elenę, głaskała jednego z gryzoni, siedzącego jej na kolanach. W jedno drgnienie powieki mysz zamieniła się w królika, a te baraszkujące wokół mnie po prostu znikły. Czarodziejka podniosła królika i podała mi go. Wyciągnąłem ręce i chwyciłem... czarnego kota. Miauknął oburzony i udrapnął mnie w rękę. Zabolało. Puściłem go, a kot uciekł szybkim truchtem ginąc w trawie. Zielone źdźbła zafalowały zmieniając barwę na błękitną, w powietrzu uniósł się zapach słonej wody. Gdy podniosłem wzrok ujrzałem już tylko bezmiar oceanu, siedziałem samotnie na niewielkiej skalnej wysepce, zewsząd otoczony wodą. Fale przybierały na sile mocząc mi ubranie. Skała na której siedziałem pogrążyła się w wodzie. Mimo iż wiedziałem, że to tylko iluzja, nie mogłem przekonać o tym własnego ciała. Rozpaczliwie zamachałem rękami, usiłując wypłynąć na powierzchnię. Poczułem dotyk na ramieniu i ponownie siedziałem na płaszczu Eleny pośrodku pachnącego suchą trawą pastwiska.

- Iluzja potrafi zabić, wystarczy, że w nią uwierzysz... - uśmiechnęła się lekko - Powinniśmy wracać. Mam nadzieję, że Liam już się nie gniewa - zachichotała - straszny z niego dzieciak, ale i tak go kocham.

Wstała, więc uczyniłem to samo. Podniosła z ziemi ubrudzony trawą płaszcz i otrzepała go energicznie, po czym zarzuciła na ramiona. Bez słowa ruszyła w kierunku domów. Podążyłem za nią, w odległości kilku kroków, zamyślony. Mieć talent do upiększania świata, talent niemal tak wielki, jak talent samej natury... sprawić, by niebo zakryło się chmurami, ale zaraz potem rozpędzić je, jakby ich nigdy nie było. Ożywić stworzenie... i zabić je.

- Czy... one... - dogoniłem Elenę - Czy one czują?

- Kto? - nie zrozumiała w pierwszej chwili.

- Zwierzęta, które stwarzasz? Czy gdybym zranił któreś z nich, krwawiłoby i cierpiało?

- Hmm... kwestia etyczna, czyż nie? - zatrzymała się, patrząc na wyłaniający się zza łagodnego łuku wzgórza tłum - Czy mamy prawo dawać życie i.. kiedy już je nadaliśmy, odbierać je?

- Można powiedzieć, że robimy tak stale - schyliłem się, zrywając trawkę.

- Tak?

- Rozmnażamy się... kobiety rodzą dzieci. Mężczyźni je zabijają, w czasie wojny, głodu, czy w ataku szału.

- Ale zwierzęta są niewinne... czy tak właśnie myślisz?

- Chyba tak... zwierzęta nie zgrzeszyły rozumem, a więc świadomością swoich uczynków, a więc odpowiedzialnością za nie. Dlaczego miałyby ponosić odpowiedzialność za czyny ludzi?

- Może dlatego, że etyka zawsze ugnie się przed siłą. A siła rzadko ugina się przed etyką.

Nie wiedziałem, co można powiedzieć więcej. Nauczyłem się już, że pragmatyzm pobije na głowę każdy rodzaj idealizmu, a pragmatyzmem charakteryzuje się życie społeczności, nawet jeśli nie jednostek.

- Nie martw się - uśmiechnęła się i dostrzegłem w jej oczach prawdziwą sympatię - Ich nie ma tak naprawdę. Iluzja to tylko obrazy. My nie tworzymy, my odtwarzamy. Każda nasza wizja ma swoje źródło w naturze. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie stworzyć nic, co nie ma swego odpowiednika w życiu. Nawet, kiedy korzystamy z wyobraźni, tworząc fantasmagoryczne wizje tworzymy je w ramach tego, czego doświadczyliśmy w swoim ludzkim życiu, korzystając z ludzkich zmysłów. Kiedy Liam kreuje postać potwora, a strasznie lubi to robić... - zerknęła na mnie i widząc na mojej twarzy grymas, którego nie potrafiłem powstrzymać, uśmiechnęła się - ale to już chyba wiesz... No więc, kiedy tworzy te swoje potwory korzysta z tego, co już doświadczył. Lepi z kawałków udostępnionych mu przez szczodrobliwą naturę nowe istnienie, lecz nie mógłby tego zrobić, gdyby nie ujrzał wcześniej tego, co do stworzenia mu posłużyło. Nie umiałabym stworzyć myszy posługując się tylko wyobraźnią... nie, inaczej. Umiałabym, lecz zawsze tworzyłabym ją na wzór czegoś, z czym taka mysz by mi się kojarzyła. A wniosek z tego jest taki, że... ze ślepca nie było by maga, tym bardziej twórcy iluzji

- A może byłby lepszy? - ośmieliłem się zaprotestować.

- Nawet jeśli... to jego wizje byłby niepowtarzalne, jako, że nie mógłby ich zapamiętać... ani skorygować...nie mając do dyspozycji wzroku. W dźwiękach mógłby być niedościgniony, ale w obrazach...

- Twórczy?

Roześmiała się.

- Może tak, może nie... w tej chwili każde z nas ma rację i zarazem żadne jej nie ma, bo tylko gdybamy.

- Spotkałaś kiedyś ślepego twórcę iluzji?

Zamyśliła się.

- Nie... chociaż nie, przepraszam, spotkałam takiego raz... ale on nie był ślepy. Nie od urodzenia. On stracił wzrok... - posmutniała - Niestety wraz ze wzrokiem stracił talent, nadzieję i chęć do życia. Nie stworzył już żadnej iluzji, choć niewątpliwie pamiętał obrazy, które służyły mu za pierwowzór

- Myślałem o kimś ślepym od urodzenia...

- Tak, właściwie tylko taki ktoś nas interesuje... Nie, nie miałam takiej okazji.

Zamilkła, a ja wpatrywałem się w trawkę, zastanawiając się, jakby to było móc odtworzyć ją... począwszy od jasnozielonej, gładkiej łodyżki aż po sam włochaty czubek.

- Co się stało z tym twoim znajomym... tym, który stracił wzrok?

- Ah... on. Popełnił samobójstwo. Nikt go nie powstrzymał.

- Czy to znaczy, że ty byś go powstrzymała?

- Sama nie wiem... Zadawałam sobie to pytanie wielokrotnie. -nagle zerknęła na mnie badawczo - Wygląda na to, mój młody przyjacielu... -mruknęła - że masz dar większy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

- Dar? - drgnąłem zaskoczony. Móc odtworzyć taką trawkę... - Jaki dar?

- Dar ciągnięcia za język.

Roześmiała się, widząc moje osłupienie, a potem potargała moje włosy.

- Chodź, znajdziemy lepiej Liama, jeszcze gotów coś zmalować.

Elena udała się do naszej sypialni, natomiast ja poszedłem rozejrzeć się w tłumach ludzi kręcących się wśród namiotów. Hokkether spoglądali na mnie z wyższością, szepcząc, gdy tylko się od nich odwróciłem, reszta ignorowała mnie, traktując jak wszystkich pozostałych uczestników zgromadzenia.

Przedzierałem się przez kolorowe morze powoli i z trudem, starając się odnaleźć wzrokiem jasne włosy Liama. Dojrzałem go za jednym z namiotów, ukrytego przed oczyma ludzi, nie był sam. Zbliżyłem się do niego bezszelestnie, a to, co ujrzałem zaparło mi dech w piersiach. Jossethon. Leżał na ziemi, pobladły i drżący ze strachu, a nad nim pochylał się niedźwiedź. Ogromne, rudobrązowe zwierze stało na szeroko rozstawionych łapach powoli zbliżając rozwartą paszczę ku szczękającej zębami twarzy mego kuzyna. W pierwszej chwili chciałem pobiec po pomoc. Odwróciłem się nawet i... kątem oka dostrzegłem leżącego, jednak ani śladu niedźwiedzia. Cofnąłem się i znów go ujrzałem. Kłapnął paszczą. Zmrużyłem oczy. Nie było go tam. Domyśliłem się, że to kolejna iluzja. Liam stał podpierając się pod boki i krztusił się ze śmiechu, obserwując trwogę Jossego. Z potężnej gardzieli dobył się ryk. Oczy Jossethona uciekły do tyłu, zemdlał. Z jednej strony podobało mi się to, co zrobił białowłosy. Zwłaszcza, gdy na spodniach kuzyna dostrzegłem ciemniejszą plamę. Biedaczek zsikał się ze strachu. Z drugiej jednak przypomniałem sobie słowa Eleny, że gdy uwierzy się w iluzję może ona zabić. Szybkim krokiem podszedłem do zwierzęcia, potrącając przy tym Liama. Wyciągnąłem rękę, chcąc odepchnąć niedźwiedzia od leżącego, jednak moje ręce przecięły powietrze, gdy zniknął

- Co ty zrobiłeś? - dobiegł mnie zszokowany głos gdzieś zza pleców

Pochyliłem się nad Jossethonem. Jego serce biło jak oszalałe, jednak oddech pomału już się uspokajał. Odetchnąłem widząc, że nic mu nie będzie.

- Co ty zrobiłeś?

- A co miałem zrobić? - warknąłem, wbijając w młodego maga wściekłe spojrzenie

- Złamałeś iluzję trzeciego poziomu...

- Gówno mnie to obchodzi - wyciągnąłem rękę, mocno chwyciłem Liama za ramię i pociągnąłem za sobą. Szedł przez chwilę protestując, po czym jego opór zelżał. Obejrzałem się. Trzymałem w ręku potężnego węża, wijącego się w oślizgłych splotach, zbliżającego rozdziawioną szczękę ku mojej dłoni. Zmrużyłem powieki tak, jak zrobiłem to przy niedźwiedziu i ujrzałem Liama, zamykającego w skupieniu oczy - Oh daruj sobie! - warknąłem i szarpnąłem go tak, że niemal się przewrócił, nie nadążając przebierać nogami za moim pospiesznym krokiem

- Puść mnie! - wrzasnął, sprawiając, że kilkoro ludzi popatrzyło na nas w zdumieniu

- Jasne - syknąłem - Rób z nas widowisko. Jakby mało ci było tego, jak wyglądasz...

W normalnych warunkach nigdy bym tego nie powiedział, ale teraz byłem tak wściekły, że z trudem tłumiłem w sobie wybuch. Białowłosy zatrzymał się wpatrując się we mnie zszokowany. Zapewne wielokrotnie słyszał docinki na ten temat, ale widocznie pierwszy raz ktoś rzucił mu to prosto w twarz. Przeproszę go później - pomyślałem jeszcze przyspieszając kroku, niemal biegnąc. Niestety, później nie było. Zbliżałem się już do drzwi Eleny, kiedy Liam podejrzanie znieruchomiał i przestał się wyrywać. Zapukałem do drzwi i wszedłem do środka.

-Wybacz.... - mruknąłem do zaskoczonej kobiety, która zerknęła najpierw na mnie, potem na maga i z wzrokiem utkwionym w jego twarzy zamarła - On tak nie może. Nawet on...

-To znaczy, czego nie może?

-Ja wiem, że Jossethon to dupek... mało kto wie o tym tak dobrze jak ja... - powiedziałem, nie mając nawet czasu by zanalizować burzę moich uczuć - Ale to wciąż jest syn wodza klanu. Teraz być może Der'athern jest jeszcze zły na syna, lecz straszenie go niemal na śmierć szybko zrobi z Jossego ofiarę zamiast kata w jego oczach.

-Rozumiem... - szepnęła Elena, spuszczając w końcu wzrok z twarzy nienaturalnie cichego Liama. Coś mnie tknęło. Jakieś przeczucie.

-Czy on mu znów dokuczał?

-Co...? - udaremniła mój zamiar spojrzenia na albinosa, przyciągając moją uwagę.

-Czy on mu dokuczał?

-Ja... prawdopodobnie tak. Dlaczego pytasz?

Uśmiechnęła się. Dość blado.

-Spójrz na niego.

W końcu przywarłem wzrokiem do twarzy Liama. Zmrużyłem oczy, lecz iluzja tylko nieco zbladła. Liam miał wzrok nieobecny... wzrok lazurowo błękitnych źrenic, ocienionych ciemnymi rzęsami, ciemnymi niemal tak, jak długie brązowe włosy. Zamachałem mu dłonią przed oczyma, lecz nie wywołało to żadnej reakcji. Iluzja nabierała barw z każdą chwilą.

-To bez sensu... - powiedziała Elena, nalewając sobie wina do pucharu i obserwując moje wysiłki - On jest teraz za bardzo skupiony na udoskonalaniu wizji, żeby nas zobaczyć, lub choćby usłyszeć. To największa wada maga.... Kiedy tworzy coś bardzo skomplikowanego, lub dużego, musi się na tym skoncentrować bez reszty. Kiedy tworzy coś, co miałoby przetrwać... długie godziny... i być tak realne, żeby zmylić najbardziej uważnego widza.

-Ale... - zacząłem, nagle czując się paskudnie.

-Jossethon musiał do zranić.

Poczułem jak zdradliwe gorąco wypełza mi na policzki. Elena uniosła brwi.

-To nie był Josse... - szepnąłem w końcu, czując się... gorzej niż paskudnie - To byłem ja.

Kobieta odstawiła puchar... bardzo powoli.

-Niech wystarczy za cały mój komentarz to, że nie spodziewałam się tego po tobie.

-Przepraszam... - zdołałem wydusić - Ja chciałem go stamtąd zabrać. Opierał się... przyciągał uwagę swoim zachowaniem... a nieopodal leżał mój nieprzytomny kuzyn. Bogowie... - głos uwiązł mi w gardle.

-Rodonie... jemu nie jest łatwo. Nigdy nie było.

-Wiem...

-Ludzkie spojrzenia naprawdę potrafią boleć. Ludzkie słowa także.

-Wiem.

-Ludzka nietolerancja, brak wrażliwości i ocena rzucona pochopnie.

-Wiem. Wiem.Wiem - powtarzałem, nie wiedząc, co innego mógłbym powiedzieć. Przecież wiedziałem.

-Wiem, że wiesz... Lecz nie dziw mi się, że jestem zła, kiedy jednym nieopatrznym słowem rujnujesz tę odrobinę pewności siebie, która udało mi się mu wpoić. Te odrobinę samoakceptacji i wiary, że są także inni ludzie. Że nie wzięłabym na naukę kogoś, kto lubi szastać słowami i ocenami.

W całym swoim życiu nie czułem się podobnie. Poczucie winy zaległo mi w żołądku ciężarem. Nie wiedziałem, kiedy łzy zapiekły mnie w oczy.

Elena odwróciła ode mnie wzrok i bawiła się naczyniem.

-Wybacz... - powiedziała po dłuższej chwili -Przesadziłam. Wiem, że nie jesteś złym człowiekiem, Rodonie. To jeden z moich darów... wyczuwam ludzkie intencje... często zanim oni sami je wyczują. Jednak kara cię nie minie.

Poczułem ulgę zmieszaną z lękiem. A co jeśli mnie odeśle? Jeśli nie będzie chciała więcej mnie uczyć?

-Twoją karą będzie skłonić go teraz, po tym, co się wydarzyło, żeby zdjął swoją maskę.

-A czy nie lepiej byłoby... dla niego... nie łatwiej... zostać tak?

-Nie rozczarowuj mnie bardziej, chłopcze. Chciałbyś całe życie chodzić w masce?

Zirytowałem się nagle.

-Tak. Żebyś wiedziała, ile razy się o to modliłem... mieć moc, żeby zmienić siebie. Nigdy więcej nie być odmieńcem. On ma tę moc.

-Łatwe wybory nie zawsze są najlepsze.

-To ciekawe, że właśnie najłatwiej mówić o tym komuś, kto nigdy nie był w takiej sytuacji.

Elena poczerwieniała, otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz zrezygnowała.

Mój cholerny niewyparzony jęzor!

W końcu, nieoczekiwanie, moja mentorka i opiekunka od wczoraj, uśmiechnęła się.

-Zapewne masz sporo racji. I choć niełatwo... o, stanowczo niełatwo mi to przyznać, stwierdzam, że może rzeczywiście wiesz więcej na ten temat, niż ja. Wciąż jednak... Liam nie może całe życie chować się pod iluzją. Po prostu ze względów zdrowotnych. Czy ty wiesz ile energii będzie go to kosztować? Już nie wspominając o tym, ile stresu.

Patrzyłem na chłopaka intensywnie, wychwytując drobne zmiany w jego wyglądzie, które pomału dodawał do już istniejącej iluzji. Zorientowałem się, że wciąż ściskam jego ramię, prawdopodobnie sprawiając mu ból, rozluźniłem uchwyt tak, że mógłby z łatwością się z niego uwolnić, jednak tkwił wciąż nieruchomo, milcząco, kłując mnie poczuciem winy.

- Porozmawiam z nim - wykrztusiłem

- Rozmowa nic nie da - westchnęła - Zabierz go do pokoju. Jakby co będę tutaj, lub na dole.

Ująłem dłoń Liama w swoją i poprowadziłem do naszej sypialni. Szedł za mną zupełnie bezwolnie, nie zareagował, kiedy powiodłem go w stronę łóżka, musiałem pchnąć go żeby usiadł. Przystawiłem sobie krzesło, mimowolnie oceniając efekt jego pracy. Kasztanowe włosy lśniły z każdą chwilą głębszą barwą, lazur oczu również zyskiwał wciąż na wyrazistości. Skóra nabrała złocistej opalenizny z lekkim rumieńcem na policzkach, wyglądał prześlicznie, jednak... Elena słusznie zauważyła - nie był sobą. W stworzonej przez niego wizji nie było najmniejszej skazy. Żadnego przebarwienia cery, najsubtelniejszego defektu, nawet fryzura wyglądała, jakby nigdy nie dotknął jej najlżejszy podmuch wiatru. Był zbyt doskonały, co aż kuło w oczy, raziło. I mimo nieskalanej urody patrzyłem z pewnym obrzydzeniem na tę maskę, nie mającą prawa być prawdziwym człowiekiem.

- Przepraszam - wyszeptałem, wiedząc, że mnie nie słyszy - Głupcom w młodości powinni obcinać języki.

Wiele godzin minęło zanim Liam wrócił do rzeczywistości, w której nie było już bladego, białowłosego chłopca, ale lazurowookie ucieleśnienie bóstwa. Gdy uniósł głowę, wyprostowałem się, zesztywniały długim trwaniem w tej samej pozycji. Spodziewałem się dojrzeć gniew w tych prześlicznych błękitnych tęczówkach, lecz nie było w nich nic poza chłodną determinacją.

- Przepraszam cię, Liam, ja nie powinienem był...

- Ależ nie szkodzi - przerwał mi zimno - Powiedziałeś tylko to, czego inni nigdy nie odważyli się rzucić mi w twarz

- Ale to nie prawda... - zacząłem znów

- No popatrz - zakpił - Sam siebie nazywasz kłamcą?

- Tego nie powiedziałem - czułem, że jeszcze pogarszam sytuację

- Czyli jednak...

- Przestań!

- To ty przestań - warknął - Kim jesteś, żeby pozwalać sobie na takie rzeczy? Myślisz, że nie mam lustra? Że nie przeklinam losu za tą kpinę ze mnie? Przeklinam, każdego dnia rano, kiedy wstaję z łóżka i wieczorem, gdy się do niego kładę. Przeklinam tych, którzy odwracają ode mnie wzrok i tych, którzy gapią się, jakbym był potworem. Przeklinam tych, którzy... widzę odrazę w ich oczach...

Każde jego słowo było kolejnym kolcem, wbijanym w moje sumienie

- Nie jesteś odrażający, jesteś...

- Jaki? - i tym razem nie dał mi skończyć - Inny? Oryginalny? Jedyny w swoim rodzaju? Raczej nie. Jestem odmieńcem, i kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedzieć! Prawda, a może się mylę? - zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów, po czym wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Po chwili dostrzegłem jego sylwetkę przez okno. Przysiadł na poręczy przeznaczonej do przywiązywania koni i zastygł w bezruchu. Chwilę później dołączył do niego drugi kształt, w którym rozpoznałem Elenę. Objęła go ramionami, tłumacząc mu coś po cichu. Kręcił głową, jakby gwałtownie zaprzeczał, nie słyszałem słów. Wyswobodził się z uścisku, odchodząc parę kroków. Zdjął iluzję dosłownie na drgnienie powiek, po czym otulił się nią jak płaszczem, wybuchając śmiechem. Śmiech dotarł do moich uszu, jednak nie dało się w nim słyszeć ani krzty radości, cichł powoli, zastąpiony, widocznym nawet w mroku, spazmatycznym drganiem ramion. Elena chciała znów zbliżyć się do niego, lecz gestem pokazał, że chce być sam. Kara, którą wyznaczyła mi czarodziejka mogła być niemożliwa do wykonania, pomyślałem długo obserwując samotny kształt na wtopionym w noc podwórzu. Tymczasem zaczęła się zabawa.

Różnobarwny tłum zawirował w tańcu, widziałem to nawet z okna. W blasku ognisk, w blasku gwiazd. Liam musiał być gdzieś tam, tak nienaturalnie piękny, nienaturalnie doskonały. Bałem się tego tłumu, lecz skoro musiałem się kiedyś za to zabrać... czemu nie od razu?

Zrzuciłem z siebie codzienny strój i sięgnąłem po... właśnie... te koszule wyszyła mi matka. Na wszelki wypadek, jak powiedziała... czy marzyła wtedy, że będę kiedykolwiek uczestniczył w Zgromadzeniu? Cóż, jakakolwiek myśl jej przyświecała... koszula znakomicie nadawała się na taka okazję. Była biała, tak biała, że aż srebrzysta i tym wyraźniej odcinał się od niej intensywnie niebieski, skomplikowany haft. Tylko zręczne dłonie mojej matki mogły tak dokładnie powtórzyć linie, jakie kreśliła przyroda, tworząc najpiękniejsze ze swoich kwiatów. Była niemal jak mag, twórca iluzji... tylko jej dzieła nie znikały. Wyszedłem na zewnątrz. Wieczorny wiatr przeniknął cienki materiał mojej koszuli i dotknął mojej skóry, lecz ten dotyk był raczej pieszczotliwy niż nieprzyjemny. Tłum przyjął mnie... obojętniej niż oczekiwałem, co w moim przypadku było raczej błogosławieństwem.

Zacząłem wypatrywać Liama... w końcu udało mi się dostrzec ślad brązowych włosów i niebieskich źrenic....przy długim, niskim stole z jadłem... i napitkiem. Liam, sądząc z miny, tym drugim raczył się dość obficie. Odwrócił głowę, na policzkach zamigotał mu ciemny rumieniec... i kątem oka dostrzegł mnie. Uśmiech błyskawicznie znikł z jego warg. Zamarł w bezruchu. Jego spojrzenie było elektryzujące, niemal bolesne w swej intensywności. Oprócz pretensji, gniewu, bólu, było tam cos jeszcze... coś co swą siła odbierało mi oddech. Tęsknota. Pragnienie tak mocne, że odczuwałem je, stojąc kilkanaście kroków dalej. Pragnienie, które odezwało się w moi ciele nieoczekiwanym, zaskakującym rezonansem. Coś z tego doznania musiało zalśnić w moich źrenicach, bo Liam cofnął się nagle, wpadając na stół. Stół, a raczej długa, niska ława zachwiała się, dzbany z winem wraz z nią, a ciemny napój zabarwił obrusy na czerwono. Zewsząd rozległy się karcące, lecz raczej rozbawione okrzyki. Zbyt byłem pochłonięty tym, co działo się we mnie, by zwrócić na nie większą uwagę. Jednak, kiedy zacząłem się przedzierać przez tłum w kierunku Liama, i wreszcie dotarłem do miejsca, gdzie przed chwila stał... jego już tam nie było. Obejrzałem się wokół, zagubiony, starając się go odnaleźć. I wydało mi się, że dostrzegłem wśród ludzi jego zmienione przez iluzje włosy. Rzuciłem się w pościg, utrudniany przez przypadkowo podstawiane nogi, łokcie, całe korpusy. Walczyłem z nimi, coraz bardziej ogłuszony muzyką, wydobywaną z fletów, skrzypiec, lutni innych, nierozpoznanych przeze mnie instrumentów. Ludzie podrygiwali w rytm muzyki, nucili razem z melodią. Kiedy wreszcie udało mi się wyjść poza ścisły kordon ludzkich ciał, poczułem się niemal jak wypluty. Otarłem czoło zroszone potem.

"Gdzie on idzie?" Zdziwiłem się." I po co?". Gnany niepokojem, niesprecyzowanym, lecz odbierającym oddech, zacząłem biec. Ta noc miała w sobie magię. Miała w sobie moc przyciągania dwóch przeciwległych sobie biegunów, wody i ognia, ducha i materii. Osnuty mgłą, niepasującą do pogodnej nocy, księżyc, migotał w ciemnościach nocy. Pierwsze drzewa były już tuz tuż, w zasięgu stóp i wyciągniętej dłoni. Nie byłem przygotowany na mrok, który odebrał zdolności moim oczom. Poruszałem się po omacku, wpadając na krzewy, drzewa, potykając się o korzenie. A jednak gdzieś przede mną migotało światełko, jakby niewielkiego ogniska. W jego stronę musiał kierować się Liam. Musiał, bowiem chociaż mag, niewątpliwie był tak ślepy jak ja. W tym wszystkim nie zadałem nawet sobie pytania, skąd w lesie to ognisko. Może powinienem był. Może Liam również.

Wpadłem na niego niespodziewanie. Stał na granicy niewielkiej polanki, tej samej na której płonęło ognisko, nieruchomy jak jeszcze jedno drzewo. Wpadłem na niego z impetem, więc ugiął się, ciepłe ciało pod moim ciepłym ciałem. Ale powstrzymał mnie przed tym, bym wbiegł na polankę.

Na polance płonęło ognisko.

Przy ognisku siedziała... leżała Elena.

A także Korathan.

Głośno wciągnąłem powietrze.

Zerknąłem na Liama.

Liam twarz miał spokojną, bladą, za to jego oczy płonęły.

Wyrwał się moim kurczowo zaciśniętym dłoniom, a przynajmniej próbował. Trzymałem go mocno, z szoku raczej, niż świadomej decyzji. Nie do końca jeszcze trzeźwo myśląc wciągnąłem go głębiej w mrok, tam skąd przyszliśmy. Nie szamotał się już, był jak lodowa statua, nieruchomy w moim uścisku. Poczułem się bezpieczniej, zacząłem myśleć, o nim, o tym co zobaczyłem na tej polance, rozluźniłem dłonie zaciśnięte na jego ramionach. To był błąd. Wyrwał się mi tuż na skraju lasu i pomknął jak strzała naprzód. Powinienem był pozwolić mu uciec, ale ja... ja byłem jak oczarowany, jak otumaniony, zaklęty. Zacząłem go gonić. Dopadłem go w połowie drogi, na granicy ciemności nocy i światła rzucanego przez ogniska. Nie wiedziałem, kiedy straciłem równowagę, kiedy obaj ją straciliśmy i runęliśmy na ostro pachnącą trawę. Przeturlaliśmy się obaj, tak, że w końcu ja wylądowałem na górze, wylądowałem... leżąc na nim, na tym szczupłym, drżącym, gorącym ciele. Czułem po sobą, jak ciężko oddycha, jak jego pierś unosi się i opada, tak szybko, tak nerwowo. I wtedy spojrzałem mu w oczy... zobaczyłem błękit, który odbijał ukryty gdzieś w nim karmin. Były to najpiękniejsze oczy jakie widziałem w życiu. Nie zdałem sobie sprawy, że wypowiedziałem to na głos... że musiałem szeptać do niego już od kilku chwil.

Roześmiał się... drwiąco, gorzko i dźwięk ten odbił się bólem w moim sercu.

Zaczął mówić. Spokojnie, cicho, opanowanym, zimnym głosem. Słowa płynęły. Złe słowa, słowa bolesne, szczere, wyrwane z serca przez nieprzewidywalne działanie alkoholu. Zrobiłbym wszystko, żeby zamknąć mu usta.

- Zrobiłbym wszystko, żeby zamknąć ci usta... - jak to możliwe, że nie kontroluję swego własnego języka? Przecież ja nic nie piłem.

-Na przykład co? - czerwień przebiła się przez błękit źrenic, biel przez brąz jedwabiście miękkich kosmyków, którymi nagle zaczęły bawić się moje palce.

Więc zrobiłem coś... zrobiłem to... zanim zdążyłem chociażby pomyśleć, że to złe, zabronione, nienaturalne. Jego wargi nie stawiły mi żadnego oporu, wręcz przeciwnie... Odruchowo pogłębiłem pocałunek, wsuwając w jego usta język, czując jego chętną, gorącą odpowiedź. Jęknął... a może to ja jęknąłem. Poczułem dotyk jego palców na brzuchu, chłodne powietrze na nagich plecach. Gdzie podziała się moja koszula? Dostrzegłem srebrzysty błysk tuż obok. Nie skupiłem na nim uwagi.

Gdzie podziała się jego koszula?

Pod moim wzrokiem jego ciemna, stworzona przez iluzję skóra zbladła, a potem wróciła do swojej sztucznej formy.

-Zdejmij... - nakazałem głosem schrypniętym, jakby nie moim.

-Nie... - zaprotestował. W jego idealnie niebieskich oczach zalśniły łzy i odbite światło księżyca. Wsunąłem dłoń w jego włosy, odgiąłem jego głowę w tył, całując go w szyję.

-Zdejmij - powtórzyłem.

-Nie będziesz mnie chciał...- wyszeptał, wyczułem po ustami kształt tych słów.

-Chcę tylko ciebie. - to była prawda, wiedziałem, że wiedziałby gdybym teraz skłamał. Ale nie wyczuł nic, nie mógł wyczuć nic poza prawdą, która oszałamiała nawet mnie.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jego skóra nabrała białego, lśniącego w mroku nocy odcienia, oczy zalśniły szkarłatem.

Znieruchomiał. Czekał. Na moja reakcję. Nie musiałem nic udawać. A wtedy... wtedy nic już nie mogłoby go powstrzymać.

Jego dotyk, dotyk dłoni, które wdarły się nagle w moje spodnie był przyjemniejszy niż cokolwiek, czego doznałem w życiu. Tym razem to stanowczo ja jęknąłem. Pchnął mnie do tyłu, tak, że teraz to on znalazł się na górze. Nie miałem w sobie siły, która uniemożliwiłaby ten manewr. Ani ochoty na uniemożliwianie mu czegokolwiek. Jego usta, gorące, wilgotne zaznaczyły drogę na moim ciele, ścieżkę od szyi aż do pępka. A potem zsunęły się niżej. Chyba zaprotestowałem, ale to był bardzo słaby protest, a on nie słuchał.

Świat mógłby się w tej chwili skończyć, a ja bym tego nie zauważył. A uszach miałem swój własny przyspieszony oddech, w nosie jego zapach i zapach kwitnących tylko nocą kwiatów, w oczach... przed oczyma miałem tylko jego twarz i gwiazdy, gwiazdy wirujące coraz prędzej. Zanim zdążyły porwać mnie ze sobą w szaleńczy taniec, szarpnąłem jego głowę, powstrzymując go. Jęknął. Z bólu. Natychmiast zwolniłem uścisk, ale on zrozumiał. Położył się na trawie, na plecach, uśmiechnięty.

-Czy ty... ? - zapytałem, z trudnością łapiąc na to pytanie oddech.

-Tak! - to nie była prośba, to nie była zgoda. To był rozkaz.

Z trudnością znajdowałem do niego drogę. Przeszkadzał mi mój własny brak wprawy i jego aż nader oczywiste cierpienie. Kiedy zawahałem się, błysnął złym spojrzeniem spod przymkniętych powiek i sam mnie w siebie wprowadził. Zamarliśmy obaj. On z bólu. Ja z rozkoszy. Jego ból minął, moja rozkosz się wzmogła.

Sadzę, że gdyby tylko na polanie poniżej bawili się trochę ciszej musieliby usłyszeć nasze głosy, splecione ze sobą, nie powstrzymywane, nie pozostawiające cienia wątpliwości co do natury cudu, który tu się właśnie dokonywał.

Ściskał mnie mocno, nie pozwalając odejść, nie dalej niż na granicę naszego zetknięcia się. Trzymałem jego głowę w dłoniach, jego splatane włosy oplatały mi palce. Usta miałem tuż przy jego ustach, wymienialiśmy się szeptem, jękiem i powietrzem. Kiedy dochodził, zacisnął mi ręce z całych sił na ramionach i nie puścił, dopóki nie dołączyłem do niego. I niebo dotknęło mnie, tak jak mi opowiadali i niebo to miało barwę krwi...

Powoli wszystko wracało do normy. Tylko, że norma to pojęcie względne. Oddychałem już spokojnie, przestałem drżeć. Świat na nowo uporządkował się, ziemia była ziemią, niebo niebem. Uszy na nowo wychwyciły śmiechy i pokrzykiwania bawiących się ludzi.

Liam zepchnął mnie z siebie i zaczął nerwowo poprawiać odzież.

-Nie znoszę, gdy to się dzieje! - niemal krzyknął.

Nie zrozumiałem. Wyciągnąłem rękę, dotykając jego ramienia, ale wyszarpnął się.

-Nie znosisz, gdy co się dzieje? - zapytałem, czując się nagle bardzo... przestraszony, winny? Chyba i jedno i drugie? Czy Liam... żałował?

Chłopak odwrócił się, zawiązując koszulę na piersi. Popatrzył na mnie badawczo. Nieoczekiwanie uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie uspokoił mnie ani odrobinę.

-Zapomnij... - mruknął i zaczął... odchodzić.

-Stój! - krzyknąłem za nim niezbyt głośno, podrywając się. Pobiegłem za nim, nie dbając o odzienie. Złapałem go za ramiona i siłą odwróciłem ku sobie.

-Jak to... - wydyszałem - zapomnij? Jak to zapomnij?!

To, co działo się tu przez kilkoma chwilami było piękne. To co działo się teraz.... Było wynaturzone, nienormalne ... i przerażające. Nie nagły poryw uczuć, o które się nie podejrzewałem. Nie to. Najgorsza była to obojętność, ten chłód, który nastąpił potem.

Liam roześmiał się.

-Bogowie, ty naprawdę uwierzyłeś w to, że to było naprawdę!

Zrobiło mi się mdło.

A nie było?

-Co ty mówisz...?

-Czy myślisz, że mógłbym ciebie pragnąć? Kiedykolwiek? Czując do ciebie to, co czuję?... Czy myślisz, że ty mógłbyś pragnąc mnie? Kiedy wyglądam, jak wyglądam?

Ja... nie myślałem.... Ja wiedziałem... ja czułem.

Co on mówił?

Co sugerował?

-Iluzja...? - wyszeptałem, dziwiąc się, że głos dobył się jednak ze ściśniętego gardła.

Patrzył na mnie przez chwilę. Potem stanowczo uwolnił się z moich objęć.

-Nie.... Pochlebiasz mi, ale nawet ja nie umiem tworzyć takich iluzji.

-Więc ... co? - właśnie, co?

-Nie iluzja. Elena.

Oniemiałem. Co miała z tym wszystkim wspólnego Elena?

-Jak ty nic nie rozumiesz! - wrzasnął nagle Liam i zacisnął dłonie w pięści. Zagrodziłem mu drogę swoim ciałem, nie pozwoliłem uciec przed odpowiedziami.

-Co Elena?

-Elena to empatka! - powiedział w końcu chłopak, wciąż podniesionym głosem, tak jakby to jedno zdanie tłumaczyło wszystko.

Nie tłumaczyło nic. Musiał to zrozumieć, bo dodał zaraz:

-Jak myślisz, czemu schowali się w lesie? Jak myślisz? Powiem ci czemu.... Ona nie chciała kryć się... nie w tym momencie... nie chciała przejmować się zasłonami, które uniemożliwiłyby ludziom z najbliższego otoczenia odczuć i podzielić jej emocje. Rozumiesz?

Nie, nie rozumiałem. Nie chciałem rozumieć. Ale Liam dostrzegł co innego.

-No, wreszcie zaczynasz pojmować - uśmiechnął się blado - Nie pragnąłeś mnie. Ja nie pragnąłem ciebie, to Elena pragnęła.... A my... my zostaliśmy... po prostu byliśmy w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. To wszystko.

Odwrócił się, moje zdrętwiałe dłonie pozwoliły mu wymknąć się, niezdolne do ruchu. Odszedł, na pożegnanie zakładając maskę o brązowych włosach i błękitnych oczach. Patrzyłem na jego sylwetkę niknącą w mroku nocy, a potem jeszcze długo trwałem w bezruchu, niezdolny do myślenia, niezdolny do niczego.

Gwiazdy przesunęły się, gdy wreszcie zdecydowałem się na ruch. Założyłem koszulę, do której poprzyczepiały się źdźbła trawy i grudki ziemi, byle jak upchnąłem ją w spodnie, a spodnie w buty. Powoli skierowałem się ku przerzedzającemu się już tłumowi, musiałem odnaleźć białowłosego, przecież nie mogłem zostawić go w tym stanie. Szedłem, potykając się w ciemnościach o zamroczonych alkoholem, śpiących wprost na ziemi, zderzając z wirującymi w ekstatycznym tańcu parami.

- Liam. Liam. Liam. Liam. - powtarzałem wypatrując znajomej postaci. Zaglądałem do każdego namiotu po kolei, pod każdy stół. Znalazłem go w końcu siedzącego samotnie przy jednej z ław. Mężczyzna po jego prawej stronie chrapał donośnie, złożywszy głowę na ramionach opartych o splamione winem drewno. Liamowi niewiele brakowało do takiego stanu. Wodził po otoczeniu mętnym wejrzeniem lazurowych tęczówek, błyskających co chwila czerwienią, nie zwrócił uwagi na mnie, gdy zbliżyłem się do niego i łagodnie, acz stanowczo wyjąłem z jego ręki w połowie już pusty kubek wina.

- Wystarczy już - mruknąłem - Chodź. Musisz się przespać.

- Nie mmmuszę - odburknął i czknął głośno - Nie idę z tobą...

Mężczyzna siedzący obok podniósł głowę. Przyjrzał mi się pobieżnie, beknął i osunął się pod stół. Liam zachichotał szatańsko, sięgając po swoje wino. Odsunąłem je z zasięgu jego ręki.

- No chodź... - obszedłem ławę i przysiadłem koło maga - To w niczym ci nie pomoże...

- A co ty możesz wiedzieć - prychnął

- Wystarczająco... - chwyciłem go za nadgarstek i przełożyłem sobie jego ramię przez barki. Stęknąłem prostując się, unosząc obok własnego, ciężar maga. Zachwiałem się trochę, złapałem pion i powoli krok po kroku, na wpół ciągnąłem, na wpół niosłem chłopaka w kierunku domu. Do przejścia zostało mi zaledwie parę metrów, gdy z cienia rzucanego przez budynek wyszła Elena. Ujrzawszy ca'trę podbiegła szybko i podparła go z drugiej strony, chwytając tak jak ja pod ramię.

- Bogowie Liam! Co się z tobą dzieje ostatnio?

Podniósł głowę, zatrzymując się gwałtownie, wybijając nas z rytmu kroków. Iluzja na nim falowała, jakby pod wpływem alkoholu nie potrafił jej utrzymać. Wbił w czarodziejkę złe spojrzenie.

- Nie ze mną...- wyjąkał

Pchnęliśmy go do przodu, jak najszybciej chcąc zniknąć z ludzkich oczu. Trochę problemów sprawiło nam wwindowanie go po schodach, ale wreszcie udało się. Usiadł ciężko na swoim łóżku. Iluzja kryjąca jego prawdziwy wizerunek znikła niemal całkowicie. Brązowe dotąd włosy odbarwiły się i wyglądały teraz, jakby gęsto przeplatane siwizną, oczy błyskały dwoma barwami.

- Połóż się kochany - Elena przyklękła przy nim, próbując pchnąć go na posłanie

- Kochany? - roześmiał jej się w twarz - Ja? Myślałem że Korathan...

Czarodziejka pobladła, wpatrując się zszokowana w białowłosego

- Skąd wiesz?

- Pieprzyliście się przy tym ognisku - w jego głosie pobrzmiewała gorycz

- Skąd wiesz? - powtórzyła, a jej ręce opadły wzdłuż boków

- Elena nie słuchaj go, jest pijany... - zaprotestowałem

- Nie aż tak - przerwał mi - Powiesz czy ja mam powiedzieć...

- Liam zamknij się! - krzyknąłem, jednak on kontynuował

- Twoja empatia... a my tam przez przypadek...

- Nie - czarodziejka pobladła jeszcze bardziej o ile to tylko możliwe

- Przez ciebie też pieprzyliśmy się w tym cholernym lesie...

Podszedłem do niego i z wściekłością potrząsnąłem szczupłymi ramionami

- Opanuj się - wysyczałem - przecież to nie jej wina

Z trudem skoncentrował na mnie rozbiegane spojrzenie. Chciał coś odpowiedzieć. Kilkakrotnie otwierał usta i na powrót je zamykał. Wreszcie wydusił

- Przepraszam... niedobrze mi... - dodał po chwili, odpychając mnie gwałtownie. Dopadł okna i przechylił się przez nie wyrzucając zawartość żołądka na trawnik przylegający do tyłów domu. Podskoczyłem błyskawicznie, chwytając go w pasie, by nie wyleciał w ślad za wypitym trunkiem. Chwile trwało, zanim jego organizm przestał protestować. Oparł się ciężko na moim ramieniu. Nie mogłem go utrzymać, więc pozwoliłem mu usiąść na podłodze. - Przepraszam... - powtórzył bełkotliwie, gdy jego powieki opadły ciężko, zasłaniając jednolicie już szkarłatne źrenice.

Elena pomogła mi dowlec go do łóżka, zdjęła mu buty, podczas gdy ja mocowałem się z poplątanymi taśmami koszuli

- Będzie miał strasznego kaca - powiedziała chyba tylko po to, by przerwać przeraźliwą ciszę, zakłócaną jedynie głośnym oddechem Liama - Nie powinien pić... - pogłaskała ostrożnie biały policzek

- Elena nie bierz tego do siebie, on nie chciał tego powiedzieć - ująłem ją za rękę

- Nie Rodonie. Chciał, tyle, że on... on nigdy nie mówi tego, co naprawdę myśli, co czuje. Tylko bardzo, bardzo rzadko, tak jak dzisiaj - westchnęła

- Ale jest pijany - zaprzeczyłem - Gada bzdury...

- Może, ale przynajmniej szczerze. Czy wy naprawdę wpadliście w sprzężenie?

- Jeżeli mówisz o... - poczułem jak policzki zaczynają mnie szczypać gorącym rumieńcem - o tym w lesie, owszem, kochaliśmy się, ale... ja naprawdę tego chciałem, to nie była tylko wina tego twojego, sprzężenia...

- Dziękuję - uśmiechnęła się do mnie smutno - Dasz sobie z nim radę? Jestem zmęczona...

- Oczywiście, że dam sobie radę. Obudzi się koło południa ze strasznym bólem głowy, wcześniej nic mi nie grozi

Skinęła głową, jednak nie zrobiła najmniejszego gestu, by wyjść z pokoju. Siedziała nadal na brzegu posłania białowłosego, głaskając go machinalnie po twarzy, jej wzrok utkwiony był gdzieś w przestrzeni.

- Większość kobiet w moim wieku ma już kilkoro dzieci - westchnęła - Męża, dom. Czasami za tym tęsknię... czasami ja też potrzebuję oparcia, dotyku...

Milczałem nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Magowie, o których opowiadali mi starsi byli idealni, a teraz widziałem przed sobą zmęczoną, trzydziestoletnią kobietę, która najwidoczniej była obarczona ponad swoje siły

- Rozumiem - szepnąłem w końcu, jednak ona jakby mnie nie słyszała

- Kiedy pierwszy raz ujrzałam Liama, miał na sobie iluzję. Najprostszą. Tylko nieco przyciemnione kolory. Wiesz, że on się sam tego nauczył, chociaż innym zajmuje to całe lata? I to ja mu zaproponowałam naukę. Ma talent - uśmiechnęła się do siebie - Talent i zapał, a to dobre połączenie, tylko... - westchnęła - Ja chyba nie byłam gotowa na przyjęcie ca'try... nie oddam go za nic, ale...

Zapadła cisza. Liam jęknął, odwracając się twarzą do ściany, zrzucając dłoń Eleny. Zawiercił się, westchnął i zastygł w bezruchu, tylko jego oddech zakłócał bezdźwięczną ciemność

- On nie jest zły. - powiedziała nagle czarodziejka - Tylko pierwszy rani ludzi, zanim oni to zrobią. Chyba jako jedyna nie miałam do niego zastrzeżeń, znaczy do jego wyglądu. Liam jest przewrażliwiony na tym punkcie i... Ja chyba nie powinnam. Dobranoc Rodonie. Jakby się coś działo, to mnie zawołaj.

Wyszła szybko, zamykając za sobą drzwi. Nagle zrozumiałem ten ból w spojrzeniu białowłosego, gdy zobaczył Elenę z Korathanem. Wyjaśnienie ułożyło się samo, ze strzępów słów, spojrzeń, zachowań. Liam był zazdrosny. Nie tylko o przywódcę Yielstrahn, ale o każdego, kto zbliżył się do czarodziejki. To jak na mnie zareagował, gdy się poznaliśmy.... Bał się, że mu ją odbiorę...

- Głuptas... - powiedziałem bardziej do siebie niż do niego, idąc w kierunku własnego łóżka. To był długi dzień. Bardzo długi. Rozebrałem się i wsunąłem pod przykrycie. Sen przyjął mnie, gdy tylko zamknąłem powieki. Nie dane mi było jednak wyspać się tej nocy. Liam jeszcze kilkakrotnie wymiotował, co każdorazowo zmuszało mnie do asekuracji, by nie poleciał za zawartością żołądka, w dół, przez otwarte okno. Podłoga wirowała i pod moimi stopami, gdyż nie był w stanie opanować swoich iluzji, które w nieskładnych strzępach wymykały się z jego umysłu. Uspokoił się dopiero, gdy świtało, zapadając w głęboki, mocny sen, umożliwiając i mnie wypoczynek. Nie na długo. Miałem wrażenie, że tyle co przymknąłem powieki, gdy obudził mnie jęk. Zerwałem się szybko, by sprawdzić co się stało i oczom moim ukazał się widok komiczny. Liam siedział na łóżku z nisko pochyloną głową, zasłaniając ją poduszką, jakby miał na sobie biały, bezkształtny kapelusz.

- Co robisz? - spytałem sięgając po spodnie wiszące na oparciu krzesła

- Nie tak głośno... - szepnął błagalnie, mocniej naciągając poduszkę

- Oh, głowa cię boli?

- Rodon...

- Na pewno. Przy tej ilości wina wcale się nie dziwię - ciągnąłem ze złośliwą satysfakcją, ignorując zbolałe spojrzenie

- Rodon proszę....

- Co prosisz?

- Nie mów tak głośno...

- Niby dlaczego nie? Wiesz, należy ci się za wczorajsze. Powinienem tu wrzeszczeć, tupać i gwizdać, byle ci bardziej się uprzykrzyć.

- Co za wczorajsze? - podniósł na mnie oczy o tak przekrwionych białkach, że wcale nie odcinały się od szkarłatnych tęczówek. Teraz dopiero wyglądał upiornie.

- Aha. Teraz jeszcze powiesz, że nie pamiętasz, tak?

- Czego? - jęknął odkładając poduszkę i chowając twarz w dłoniach

- Tego jak naubliżałeś Elenie...

- Niemożliwe - wyszeptał

- Możliwe i powiem ci więcej, cholernie złośliwy się robisz po wypiciu. To co odstawiasz na trzeźwo, to jest prawie sympatyczne...

- Co ja jej powiedziałem?

- O wiele za dużo. - warknąłem podchodząc do drzwi, ale cofnąłem się jeszcze na chwilę, ciekawy jednej rzeczy - Do którego momentu pamiętasz co się działo?

- Bogowie nie wiem... - skulił się, kładąc się powrotem na łóżko - Tańczyłem a potem... nie wiem

- A Elena? Przypominasz sobie?

- Nie wiem - szepnął

Czyli nie pamiętał zdarzenia w lesie. Sam nie wiem czy to dobrze, czy nie, ale ulżyło mi, gdy to usłyszałem. Chociaż z drugiej strony... pokręciłem głową nie chcąc się nad tym zastanawiać. Zszedłem na dół, do wciąż pustej po minionej nocy kuchni i zrobiłem sobie herbaty. Prawdę mówiąc wcale nie miałem na nią ochoty, ale dokuczanie Liamowi wcale nie było tak zabawne jak sądziłem. Biedaczek naprawdę się męczył. Westchnąłem i zrobiłem herbaty także dla niego. Z pokoju dobiegły mnie ciche szmery. Otworzyłem drzwi i ujrzałem zapłakane oblicze białowłosego, które natychmiast ukrył w ramieniu siedzącej obok Eleny. Skinieniem głowy podziękowała za szklankę, którą jej podałem i dyskretnie wskazała mi drzwi. Tego akurat nie musiała robić, zastanawiające.... czemu było mi go żal? Oddaliłem się od sypialni szybkim krokiem. Nie mając nic lepszego do roboty poszedłem do stajni, chcąc znów chociaż popatrzeć na Kudłacza. W rogu na stercie siana, głośno chrapiąc, spał jeden z nocnych balowiczów. Któryś ze stajennych kotów leżał zwinięty w kłębek na jego piersi, odprowadził nie spojrzeniem żółtych oczu aż do boksu z ogierem. Stał tam przepiękny, z dumnie uniesioną głową, uderzając raz po raz o boki puszystym ogonem. Przestąpił z nogi na nogę, gdy mnie zobaczył i ostrzegawczo kłapnął szczękami w moją stronę. Nauczony poprzednim doświadczeniem nawet nie próbowałem wyciągać ręki do jego pyska, jednak widocznie bardzo mu się nie podobałem. Zarżał głośno i postąpił w miejscu, napierając na drewnianą barierkę

- Spokojnie - uniosłem ręce cofając się nieco, jednak jego to widocznie nie uspokoiło. Zarżał ponownie, po czym wspiąwszy się na tylne nogi, przednimi uderzył z łoskotem w ścianę. Zatańczył w miejscu i znów wierzgnął. Śpiący mężczyzna zaklął, przewracając się na drugi bok. Kot leżący na nim parsknął i uniósłszy wysoko ogon skrył się gdzieś za wrotami. Kudłacz wciąż szalał. Wspiąłem się szybko na ściankę boksu i tak jak mnie uczył ojciec zmusiłem konia, by opadł na kopyta, ciągnąc za miękką skórę tuż przy uchu. Kłapnął gniewnie zębami, usiłując znów wspiąć się na tylne nogi. Zakryłem mu chrapy dłonią, drugą ręką przytrzymując się przegrody boksów. Parskał wściekle, usiłując mnie ugryźć, wywracając oczami i rżąc zapamiętale. Gdy tylko nieco przystopował, uniosłem się nieco i chuchnąłem mu wprost w nozdrza, ponownie zakrywając chrapy dłonią. Potrząsnął głową, podreptał w miejscu, zarżał. Powtórzyłem manewr. Uspokoił się. Jego boki unosiły się w szybkim oddechu, parskał nerwowo, ale pozwolił się pogłaskać, nie usiłując odgryźć mi ręki. W drzwiach stanęła zdyszana Elena. Spojrzała na mnie osłupiała, po czym podeszła do Kudłacza i wyciągnęła dłoń. Koń wyciągnął szyję, wsuwając nos pod jej palce, domagając się pieszczot.

- Jak ty to zrobiłeś?

- Ojciec mnie nauczył - wzruszyłem ramionami, klepiąc konia po łopatkach - To mądre zwierzę. I strasznie złośliwe - zeskoczyłem z barierki, otrzepując spodnie z kurzu i źdźbeł trawy, które się do nich przyczepiły. Elena podała Kudłaczowi jabłko, które pochłonął kilkoma poruszeniami silnej żuchwy

- Tak. Trzeba na niego uważać. I mnie lubi nieraz pokąsać.

- Ano trzeba - przytaknąłem

Staliśmy przez chwilę w milczeniu. Czarodziejka głaskała wierzchowca, który aż mrużył oczy prychając leciutko, a ja przyglądałem się mu z zazdrością. Oddałbym wszystko za takiego. Westchnąłem.

- Jak Liam? - zapytałem jakby od niechcenia

Ramiona jej drgnęły, kiedy odwróciła się do mnie powoli, wbijając we mnie spojrzenie siwych oczu.

- Ma straszny ból głowy. I z tego co widziałam jego brzuch też nie najlepiej zniósł nocne ekscesy. Poza tym nie chce zrezygnować z iluzji, mimo że nie ma siły jej podtrzymywać. - teraz z kolei ona westchnęła - Strasznie mu głupio, po wczorajszym...

- Jak to po wczorajszym? - zdziwiłem się

- Powinnam była się osłonić, ale nie wiedziałam, że ktoś tam będzie. Ja wiem, że takie sprzężenie to nic miłego...

- Zaraz, zaraz - przerwałem jej - Pytałem Liama o wczorajszą noc. Twierdzi, że nic nie pamięta...

- Chyba nie powinnam ci tego mówić - ściągnęła brwi - Pamięta. Przeprosił mnie za każde słowo, które wczoraj powiedział, co wcale nie poprawia mojego nastroju. Nie powinien przepraszać za to, co naprawdę myśli...

- Ale przecież pytałem go - pokręciłem głową - Pytałem i powiedział...

- A co miał powiedzieć Rodonie? Co ty byś powiedział na jego miejscu? Przecież wygodniej jest przywdziać maskę i udawać, że nic się nie stało - gniewnie kopnęła stalową obręcz, która potoczyła się z głośnym brzękiem uderzyła w ścianę. Śpiący dotąd w rogu mężczyzna usiadł, podrapał się w głowę, ziewnął, pomamrotał coś w naszą stronę i wyszedł.

- Nie wiem co bym powiedział - przyznałem - Ale na pewno nie traktowałbym tego w ten sposób.

- Wczoraj sam mówiłeś, że łatwiej jest udawać kogoś kim się nie jest. Że modliłeś się o tę możliwość. Liam jest mistrzem udawania - rzuciła gorzko - Udaje bez przerwy nigdy nie pokazuje całego siebie.

- Ale dlaczego?

Założyła ręce za plecy i wyszła ze stajni, spoglądając na budzące się do życia obozowisko. Kobiety nawoływały swoich mężów na posiłek, ci zaś zaśmiewali się głośno, przekrzykując się nawzajem. Poszedłem za nią i stanąłem opierając się o jeden z bali podtrzymujących strop.

- Dlaczego? - powtórzyłem

- Naprawdę nie wiesz?

- Nie.

- Gdybyś... - zaczęła ostrożnie - gdybyś, powiedzmy umiał pięknie śpiewać, wiedząc że Jossethon cię za to wyśmieje i będzie ci dokuczał, chwaliłbyś się przed nim swoim głosem? Śpiewałbyś przy nim?

- Oczywiście, że nie - zaprzeczyłem, zaczynając rozumieć o co jej chodzi

- To jest właśnie taktyka Liama. Wszystkich traktuje jak oponentów, a przecież każdy przeciwnik bez wahania wykorzysta najmniejszą słabość. Dlatego nie okazuje swoich słabości, udaje, że nic nie jest w stanie go zranić, czy zaboleć.

Skinąłem głową. Nie przychodziło mi do głowy nic, co mógłbym teraz powiedzieć. Elena nie zważała na to, mówiąc dalej. Opowiedziała mi o rodzicach Liama, zwykłych, prostych ludziach trudniących się wypasem owiec. Nie mieli dzieci. Liam był pierwszy. Gdyby nie akuszerka, jego ojciec zabiłby go zaraz, gdy przyszedł na świat. Staruszka zabrała niemowlę licząc, że gdy szok minie rodzice przyjmą je i pokochają, jednak myliła się. Następnego dnia, gdy poszła zajrzeć do położnicy, znalazła ją uduszoną we własnym łóżku. Mąż krzyczał, że urodziła mu potwora, że to nie jego dziecko. Rzucił się na staruszkę, chciał odebrać jej noworodka, zabić jak jego matkę, jednak na szczęście zwabieni hałasem, zbiegli się mieszkańcy wioski. Obezwładnili rozwścieczonego mężczyznę. Wezwany zaraz z miasteczka urzędnik skazał go na ciężkie roboty. Jeszcze tego samego dnia zamknięty okratowany wóz, pełen drobnych rzezimieszków, odwiózł go do stolicy, na miejsce kary. Akuszerka została z niemowlęciem. To ona nadała mu imię Liam, po ojcu. Staruszka umarła kolejnej zimy, a białowłosego przygarnięto do przyklasztornej ochronki. Czarodziejka nie wiedziała, dlaczego opuścił gościnne mury. Zamieszkał w dość oddalonej wiosce, w domu wiecznie pijanego bednarza, który zapewniał mu dach nad głową w zamian za pomoc w obejściu. Z tego co mówiła, to zapewnianie było raczej ulotne, a zapłata Liama o wiele większa. Właśnie tam go spotkała, przed trzema laty. Widziała jak pracował, jednak kiedy zachodził do miasta, jego włosy nie były białe, ale barwy lnu, zaś tęczówki rudawe. Poznała iluzję. Zagadnęła. Chłopak zgodził się na naukę. Zrobiłby wszystko, żeby wyrwać się stamtąd. Jego "opiekun" nie chciał się zgodzić. Zagroził, że naśle na nią urzędników. Przekupiła go dzbanem wina, zabrała białowłosego daleko. Miał koło dwunastu, trzynastu lat, jednak nie umiał powiedzieć dokładnie. Przyjęła, że dwanaście. Przyjęła jako dzień jego urodzin ten, w którym go spotkała. Nie chciał mówić o sobie. To czego dowiedziała się, wyciągnęła zeń słowo, po słowie, niechętnie, opornie, z trudem. Powiedział to pierwszy i ostatni raz. Potem była już tylko szczelna skorupa, którą w stanie było przebić jedynie zaufanie. I zdobyła zaufanie Liama tą samą metodą, jaką posłużyła się w przypadku Kudłacza. Cierpliwością. Pomału rozbijała ten mór, wsączając w serce chłopaka odrobinę pewności siebie, która pozwalała wjeżdżać mu do kolejnego miasta bez nakładania iluzji, która była niczym tarcza. Niepewność maskował bezczelnością, strach wyniosłością a ból pogardą do innych. Cały czas udoskonalał swoje umiejętności, zadając miliony pytań swojej opiekunce, zmuszając by ćwiczyła z nim tak długo, aż nie miał siły utrzymać się na nogach. W trzy lata osiągnął ten poziom, jaki prezentował obecnie. W marne trzy lata opanował to, co Elenie zajęło dwanaście długich lat nowicjatu magicznego. Jedyne czego nie zdołał osiągnąć to panowanie nad szczegółami. Tak prosta dla innych umiejętność dla Liama była ulotna, niemożliwa do pochwycenia. Elena mówiła jednostajnym tonem, bez uczuć, bez przerwy. Nie patrzyła mi w oczy, błądząc wzrokiem po rozległych pastwiskach za zabudowaniami. Zrzucała z swojej piersi narosły w ciągu tych trzech lat, a ja chłonąłem każde jej słowo, z każdą chwilą lepiej rozumiejąc Liama, z każdą chwilą bardziej mu współczując i co więcej... nie miałem zamiaru przyglądać się wszystkiemu z boku. Chciałem zobaczyć jaki jest pod tą skorupą, którą odgrodził się od świata. Naprawdę chciałem. Czarodziejka zamilkła na chwilę, by podjąć tym samym tonem. To co z chłopakiem działo się ostatnio bardzo ją niepokoiło. Kiedy dopracowywał swoje iluzje oddalał się myślami, co było normalne, jednak on trwał w letargu nieraz i kilkanaście godzin, w zupełnym bezruchu, nie jedząc, nie śpiąc. Takie przestoje były zabójcze dla młodego organizmu, a Liam robił to niezwykle często. Drugim, jeszcze bardziej niepokojącym faktem było to, co zdarzyło się przed kilkoma dniami, dokładnie w czwarty dzień poprzedzający Zgromadzenie. Białowłosy pracował właśnie nad wyglądem swojej maskotki, to jest tego potwora, którego wątpliwą przyjemność miałem oglądać zaraz po naszym spotkaniu, kiedy on nagle się na niego rzucił. Elena nie zareagowała, sądząc, że jej podopieczny daje upust rozsadzającej go energii, dopiero gdy zobaczyła krew, rzuciła się na pomoc. Liam był nieprzytomny, co musiało spowodować rozwianie iluzji, jednak nie spowodowało. Czarodziejka rozpaczliwie narzuciła na potwora własną iluzję, która nie miała prawa podziałać, a jednak podziałała. Zatrzymał się nie widząc swoich ofiar, pod osłoną przezroczystości. Rozwiał się dopiero po kilku godzinach, kiedy chłopak zaczął dochodzić do siebie i był w stanie złamać własną iluzję. To właśnie swojej maskotce zawdzięczał te szramy, które widziałem poprzedniej nocy. Elena skończywszy swoją opowieść zamilkła, wciąż nieruchomo wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Miałem wrażenie, że odetchnęła głęboko dzieląc się z kimś swoją wiedzą i obawami. Nastałą nagle ciszę przerwało gniewne wierzgnięcie Kudłacza. Czarodziejka odwróciła się i bez słowa zbliżyła się do boksu, odsuwając barierkę zamykającą go. Karosz zarżał radośnie, niczym błyskawica wypryskując z zamknięcia. W pełnym galopie puścił się wprost przez obejście, z niesłychaną gracją przeskakując drewniany płot, odgradzający podwórzec od pastwisk. Patrzyłem przez chwilę na smukłą sylwetkę gnającą przez przestrzeń w radosnych podskokach tak długo aż znikła nam z oczu.

- Czy on... - zacząłem

- Wróci - roześmiała się - Jest zbyt leniwy, żeby starać się o jedzenie.

- Tu jesteś - rozległ się nagle ciepły męski głos, należący do Korathana. Skinął głową, gdy mnie zauważył. Uczyniłem to samo.

- Zajrzyj do Liama, dobrze? - poprosiła czarodziejka

Usłuchałem jej bez słowa, oddalając się w kierunku domu, musiałem przemyśleć to wszystko, co mi powiedziała. Kiedy wszedłem do sypialni ca'tra leżał na łóżku z zamkniętymi oczami, chyba spał. Położyłem się również, zaplatając dłonie pod głową, wpatrując się w nierówny, drewniany sufit. W sumie, w porównaniu z białowłosym miałem całkiem lekkie życie. Rodzice mnie kochali, nauczyli mnie wszystkiego, co dziś potrafię, wychowali na, w moim skromnym mniemaniu, porządnego człowieka. Dokuczali mi tylko ci, którzy wiedzieli kim jestem, dla innych byłem po prostu kolejnym młodzikiem kręcącym się wśród starszych, a on... Cichy szmer sprawił, że spojrzałem w jego kierunku, leżał na boku z kolanami przyciśniętymi do piersi, wpatrując się we mnie błękitnymi oczami

- Nie musisz zakładać jej przy mnie - powiedziałem tylko po to, by przerwać milczenie

Wzruszył ramionami w milczeniu, nie odrywając ode mnie wzroku. Ciemne włosy rozsypały się wokół jego twarzy, tworząc zabawny kształt na śnieżnobiałej poduszce. Przeniósł spojrzenie na duże polerowane lustro, wiszące na jednej ze ścian. Poderwał się gwałtownie, krzywiąc się i stanął przed nim opierając dłonie na biodrach. Iluzja znikła, ukazując mleczne kosmyki, czerwone tęczówki, alabastrową skórę. Zmieniał się co chwilę, przywdziewając coraz to nowe wyglądy, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Dotarło do mnie jak wiele czasu i energii musiał zużyć na stworzenie ich wszystkich. Drgnął, gdy dotknąłem jego ramion, stając za nim. Ostatnia nałożona iluzja prysła, ukazując go takim, jakim był naprawdę

- Tak jest dobrze - powiedziałem cicho

Pokręcił głową, wymykając się spod moich rąk, odsunął się trochę i wbił we mnie skupiony wzrok. Poczułem to. Jakby leciuteńkie drgnięcie pod samą powierzchnią, rozchodzące się dziwnym mrowieniem po całym ciele. Patrzyłem na Liama, zastanawiając się co kombinuje, kiedy kątem oka dostrzegłem w lustrze coś jasnego. To nie był mag, bo stał z boku i nie mógł odbijać się w srebrzystej tafli. Spojrzałem w nią i głośno wciągnąłem powietrze, zamierając na chwilę ze zdumienia. Ujrzałem siebie, a jednak nie siebie, siebie zmienionego przez liamową iluzję nie do poznania. Moje włosy były białe niczym śnieg, opadały w lekkim nieładzie na ramiona i plecy, nie odcinając się wcale od bieli koszuli. Moje tęczówki pałały czerwienią, intensywną głębią rubinu, otoczone jasnymi rzęsami. Opalenizna znikła, zostawiając skórę matową, jasną, jakby nigdy nie tknął jej najlżejszy promień słońca. Wpatrywałem się w siebie z otwartymi ustami, niezdolny do uczynienia ruchu. Otrząsnąłem się dopiero, gdy słowa Liama smagnęły mnie niczym bicz przez gołe plecy

- Tak jest dobrze? - zapytał zimno

- Liam...

- Nic nie mów. Nic.

Otulił się swoją kasztanowowłosą iluzją i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Stałem przez długą chwilę, badając fakturę pokrytego ciemnozieloną farbą drewna, zanim zdecydowałem się wreszcie oderwać od nich wzrok. Znów spojrzałem w lustro, ale pokazywało tylko normalnego mnie, gdyż chłopak wychodząc zdjął iluzję. "Bogowie, jaki ja jestem głupi", jęknąłem. Chcę dobrze, ale cokolwiek zrobię, cokolwiek powiem, obraca się przeciw mnie. W ten sposób on nigdy nie zrezygnuje z tej idiotycznej maski. Podszedłem do okna, obserwując, jak ca'tra zbliża się do siedzącej na barierce Eleny i przysiada koło niej. Powiedziała coś, co wywołało jego gwałtowne zaprzeczenie. Wstał, jednak czarodziejka chwyciła go za rękę, zatrzymując przy sobie. Objęła szczupłe plecy ramieniem, opierając głowę Liama o swój obojczyk. Westchnąłem i położyłem się ponownie, zastanawiając się co mogę zrobić, by naprawić to, co zniszczyłem kilkoma głupimi słowami, wypowiedzianymi w gniewie.

Pogoda była piękna, jakby słońce kpiło z burzy, która miałem w sercu. Zapragnąłem nagle uciec od wszystkich tych problemów, poczuć się znów wolny i swobodny, jak za dawnych lat... niby nie tak odległych, a przecież już zacieranych w pamięci przez świeższe wspomnienia. Wyjrzałem przez okno, szukając wzrokiem czarnej sylwetki Kudłacza. Był, daleko, na pastwisku, pasł się spokojnie w promieniach popołudniowego słońca. Właściwie... czemu nie? Kudłacz nie jest jedynym koniem w okolicy...

Zrzuciłem białą cienką koszulę i lekkie buty, zamieniając je na podniszczony kubrak i buty do konnej jazdy. Jazda konna zawsze mnie uspokajała. Wyszedłem z pokoju, czując się lepiej na samą myśl o wietrze we włosach. Podszedłem do pastwiska i przywołałem jednego z koni wuja. Pozwalał mi na nich jeździć, właściwie, to nawet był mi wdzięczny. Ujeździłem niektóre z młodszych koni. Zacmokałem. Na moje wezwanie podbiegł Łata, 3-letni kasztan z jedną białą łatą na boku. Łakomczuch i figlarz, ale łagodny i przyjacielski. Lubiłem tego konia. Łata wetknął miękki nos w moją dłoń i parsknął rozczarowany, zastając ją pustą.

-Ty obżartuchu... - roześmiałem się, gładząc go po jedwabistej szyi - Tylko byś jadł. Tylko patrzeć aż utyjesz tak, że nie da się ci założyć siodła.

Łata łypnął z wyraźną urazą. Czasem miałem wrażenie, że konie rozumieją wszystko lepiej i łatwiej niż ludzie. Złapałem wierzchowca za kantar i wyprowadziłem z zagrody, prowadząc do stajni. Łata kroczył za mną ochoczo, wyraźnie ciesząc się na przejażdżkę. W boksie zdjąłem mu kantar i zastąpiłem go uzdą. Bez wysiłku zarzuciłem siodło na jego grzbiet i schyliłem się, by zacisnąć popręgi. Wtedy usłyszałem kroki.

-No no no... - wycedził jadowity głos nad moim uchem. Bardzo powoli wyprostowałem się.

Jossethon, na jedno szczęście sam.

-Czego chcesz? - zapytałem wrogo.

-Patrzcie państwo, wystarczą dwa dni i szczeniak już ośmiela się szczekać. - warknął Jose, a oczy mu zabłysły. Poczułem chłodny i nader nieprzyjemny dreszcz na plecach.

-Czego chcesz? - powtórzyłem na tyle spokojnie, na ile mogłem.

-Uważaj... - Jose zbliżył się do mnie, zmuszając mnie do wycofania się pod ścianę. -Teraz jesteś być może poza moim zasięgiem, ale w końcu... - zawiesił głos, czekając na moją reakcję.

Niech będzie przeklęty!

-W końcu... co?

-W końcu Zgromadzenie się zakończy, a twoja opiekunka wyjedzie wraz z tym dziwolągiem... i zostaniesz sam. Zdany na moją łaskę i niełaskę.

Krew we mnie zawrzała. Złapałem Jossethona na koszulę na piersi i rzuciłem go na przeciwległą ścianę boksu. Łata, zaniepokojony, zatańczył nerwowo.

-Nie mów o nim dziwoląg! - wysyczałem swemu kuzynowi do ucha.

-Bo co? Bo na mnie naskarżysz? Komu? Memu ojcu? Elenie?

Uśmiechnąłem się, choć przyszło mi to z dużym trudem.

-Gdybyś nie zauważył, ten dziwoląg, jak go nazwałeś, umie znakomicie bronić się sam.

Jossethon zbladł na samo wspomnienie.

-Widzę, że pamiętasz...

Rysy mego rozmówcy ściągnęły się, oczy zabłysły wściekle.

-Tak. Pamiętam. Nigdy nie zapomnę. Ty lepiej też nie zapominaj, że to wychowaniec Eleny umie się sam bronić, ale... nie ty. A Zgromadzenie w końcu dobiegnie kresu. Pamiętaj.

Wyszarpnął koszulę z mojego uścisku, wygładził ją i wyszedł ze stajni.

Ręce drżały mi mocno, gdy poprawiałem uprząż na Łacie. Przejażdżka nagle straciła swój urok, ale nie wiedziałem, co mogłem ze sobą zrobić. Jossethon miał rację. To bolało. To Liam, mimo dziwacznej urody, miał dar. On, nie ja.

Wskoczyłem na siodło i skierowałem Łatę na wzgórze, na przełaj przez łąkę, tam gdzie istniała minimalna szansa napotkania człowieka. Chciałem być sam. Potrzebowałem być sam.

Już w połowie drogi kopnąłem delikatnie Łatę po bokach, zmuszając go do galopu. Koń biegł lekko, bez wysiłku, był wypoczęty i radował go ten bieg. Trawa, gdzieniegdzie bardzo wysoka, łaskotała mnie w łydki, ciepły wiatr igrał mi we włosach. Jednak, nie potrafiłem się rozluźnić. Zostawiłem obozowisko daleko w tyle, przede mną szumiał las. Zadarłem głowę wysoko do góry, zbierając jednocześnie wodze. Łata parsknął. Moją uwagę przyciągnął dość duży czarny kształt, migoczący na zachodnim niebie. Chmura? Nie, zbliżał się zbyt szybko. Ptak? Na Bogów, jaki ptak mógł być tak duży z tej odległości. Żaden... Nagle zmartwiałem. Był taki ptak. Ptak przed którym uczono nas drżeć od najmłodszych lat. Największy drapieżca tych ziem. Największe dla nas zagrożenie. Rok.

Właściwie nie pozostało ich wiele. To szczęście każdego człowieka, który tu osiadł. Roki rozmnażały się niezwykle rzadko i miały zawsze tylko jedne pisklę, a choć niezwykle trudne do zabicia, nie były przecież nieśmiertelne. Jednak rok tutaj... tak blisko ludzkich sadyb? Oszołomienie zabrało mi kilkanaście cennych chwil, kilka następnych zajęło mi skłonienie nagle spłoszonego wierzchowca do posłuchu. Ostry krzyk przeciął powietrze. Zimny pot spłynął mi po plecach. Ptak musiał mnie zauważyć. Co prawda i tak miałem szczęście, roki mają zdecydowanie lepszy wzrok niż ludzie. Mocno uderzyłem Łatę po zadzie. Koń zarżał i zerwał się do galopu. Bałem się obejrzeć, lecz przenikliwy krzyk drapieżcy był mi coraz bliższy. Całe połacie trawy umykały pod rączymi kopytami Łaty, jednak nie mogło się to równać z prędkością, jaką dawały rokowi jego potężne barwne jak tęcza skrzydła. Łata mknął, to nie był galop, to był cwał, który zmusił mnie do przywarcia co końskiego grzbietu i zaciśnięcia rąk z całych sił na wodzach. Już widziałem przed sobą pierwsze namioty, kiedy zdałem sobie sprawę z wielkości mego błędu. Właśnie doprowadziłem roka do domu! Szarpnąłem wodze, lecz wiedziałem że jest za późno. Jak mogłem być tak głupi i nieodpowiedzialny? Łata zmienił kierunek swego pędu posłuszny mym rozkazom, lecz to tylko ułatwiło drapieżcy atak. Ptak sunął teraz ku nam po przekątnej półkola, które zataczaliśmy.

W obozowisku musieli już nas zauważyć, dosłyszałem stamtąd krzyki. Łata zachrapał, jego boki pokryły się pianą. Chyba do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy, że to się dzieje naprawdę. Zacisnąłem powieki, gdy usłyszałem łopot ogromnych skrzydeł tuż na głową. Wrzask roka ogłuszył mnie. Przylgnąłem całym ciałem do karku konia, chcąc stopić się z nim w jedno. Wtedy nagle... potężna siła rzuciła nas w bok. Rok zaatakował. Poczułem jak potężne szpony zaciskają się na bokach i grzbiecie mego wierzchowca, cudem omijając mnie i wyrzucają nas obu w powietrze. Łata zakwiczał, z taką pełnią bólu i przerażenia, że mimo lęku o własne życie, łzy stanęły mi w oczach. "Przepraszam" szepnąłem "przepraszam, przepraszam". Wyleciałem z siodła zanim spadliśmy na trawę. Usłyszałem głuchy jęk z jakim ziemia przyjęła nasz upadek. Przykrył nas duży cień. Z obawą zerknąłem w niebo, prosto w duży zakrzywiony dziób wycelowany we mnie. Cofnąłem się bezwładnie. Wtedy nagle... z boku nadleciał... drugi rok. Bogowie jak to możliwe? Przez całe swoje życie nie widziałem ani jednego ptaka tego gatunku, a teraz od razu dwa! Drugi drapieżnik zdawał się większy i bardziej agresywny. Z przeciągłym krzykiem natarł na atakującego mnie ptaka. Nie wierzyłem własnym oczom. W powietrzu zakotłowało się, na ziemię poleciały fragmenty tęczowych piór. Wszystko trwało zaledwie ułamki chwil, a jednak wydawało mi się że minęła cała wieczność nim jeden z ptaków zrezygnował i z jękiem pełnym pretensji uleciał w kierunku lasu. Moje problemy jednak nie skończyły się. Został jeszcze drugi rok. Odwróciłem głowę szukając go w powietrzu i dostrzegłem, że... rozpływa się bez śladu na błękicie nieba. Roześmiałem się, stwierdzając, że musiała to być iluzja... ze zdumieniem poczułem łzy na policzkach.

Wydawało się zatem, że wyjdę z całej tej przygody bez szwanku. Nie chciałem wierzyć we własne szczęście... Wtedy przypomniałem sobie o Łacie. Pierwsi ludzie z obozu już dobiegali do mnie, kiedy udało mi się doczołgać do wierzchowca, który wciąż leżał na boku, tak jak upadł. Jak przez mgłę słyszałem głos Eleny, Korathana, Der'atherna.

-Przepraszam... przepraszam... przepraszam... - powtarzałem ciągle, patrząc na głębokie, obficie krwawiące rany na grzbiecie i bokach konia. Łata oddychał ciężko, boleśnie, powietrze świszczało mu w płucach. Raz czy drugi wierzgnął kopytem.

-Dobrzy bogowie - usłyszałem głos wuja.

-Co z chłopakiem?- zagadnął ktoś.

-Nic. W porządku. Chyba jest w szoku.

-A z koniem?

-Przecież sam widzisz... Trzeba go...

-Dość tego! - to Elena, poznałem jej głos od razu - Zabierzcie go stąd.

-Konia? - nie zrozumiał ktoś.

-Nie. Oczywiście, że nie konia. Rodona.

Silne ręce ujęły mnie pod ramiona. Łata rozpaczliwiej wierzgnął kopytem.

-Nie! - krzyknąłem płacząc, nie poznając własnego głosu. Szarpnąłem się w uścisku -Nie...

-Spokojnie - Elena wzięła mnie za rękę -Wszystko będzie dobrze...

Nie będzie. Nie z Łatą. Przecież wiedziałem. Znałem się na koniach. To wszystko moja wina...

- Liam... - kontynuowała kobieta, nie pozwalając mi z powrotem upaść na kolana przy koniu - Zabierz go stąd. Natychmiast.

Liam, który pojawił się nagle obok, złapał mnie delikatnie za ramię i pociągnął w swoją stronę. -Idź - rozkazała mi Elena.

-Idź - powtórzył Der'athern.

Ludzkie twarze rozmazywały się w moim polu widzenia. Chciałem zaprotestować, lecz zabrakło mi sił. Liam pociągnął mnie stanowczo w dół, ku posiadłości wuja. Dałem się prowadzić bezwolnie jak cielę. Potykałem się o kępy trawy, o stopnie, w końcu o własne buty. Ciężko oparłem się o ramię białowłosego, niemal go przewracając

- Bogowie... - jęknął -Aleś ty ciężki....

Powoli prowadził mnie po schodach do góry, do naszej sypialni, gdzie ostrożnie usadził mnie na łóżku. Zakryłem twarz dłonią, czując że po policzkach spływają mi łzy. Liam nie ruszał się, po chwili poczułem jak delikatnie obejmuje mnie ramionami. Wtuliłem twarz w koszulę przy jego szyi, dając upust całemu żalowi, jaki nagromadził się we mnie z powodu Łaty. Próbowałem się uspokoić, jednak nie wychodziło mi to. Nieskończone potoki słonych kropel wsiąkały w cienkie białe płótno, nadając mu nieco ciemniejszej barwy. Chłopak nie zrobił więcej nic, nie próbował mnie pocieszać, czy uspokajać, po prostu klęczał przede mną nieruchomo, otaczając mnie ramionami. Nie usłyszałem, gdy do pokoju weszła Elena. Ca'tra poruszył się nieco, jednak nie wypuścił mnie z uścisku. W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza, mimo, że czułem jak pierś Liama drga leciutko, gdy mówił. Czarodziejka odsunęła mnie od niego, zmuszając bym się położył. Po chwili podała mi parujący kubek, którego zawartość wypiłem bez słowa sprzeciwu. Powiedziała coś jeszcze do ucznia i wyszła, za to do pokoju zajrzał Der'athern. Spojrzał na mnie w milczeniu, w jego oczach dostrzegłem tylko współczucie, białowłosy gestem wyprosił go z sypialni, po czym przekręcił klucz w zamku. Zrzucił osłaniającą go iluzję, a wyglądało to tak, jakby nagle pozbył się ogromnego ciężaru. Odetchnął z ulgą.

- Śpij - usłyszałem jedno jedyne słowo, gdy siadał na krześle obok mojego łóżka.

Zasnąłem niespokojnie, co sprawiły zapewne zioła, które podała mi Elena, jednak budziłem się co kilka chwil, zlany potem, uciekając przed koszmarem, w którym słyszałem wrzask roka i przeraźliwe rżenie wierzchowca. Za którymś razem nie dostrzegłem Liama obok siebie, musiał położyć się, gdy spałem, wolałbym, żeby siedział ze mną, ale on również był zmęczony. Zamknąłem oczy znów zapadając w mroczną krainę widziadeł. Przecknąłem się nie bardzo rozumiejąc co się dzieje. Białowłosy wsuwał się właśnie pod przykrycie obok mnie. Z ulgą oparłem głowę na jego ramieniu

- Śpij - powtórzył i nagle...

Ciasna duchota pokoju znikła, zastąpiona orzeźwiającym podmuchem chłodnego wiatru. Poczułem go we włosach, na twarzy wciąż wtulonej w obejmujące mnie ramię. Uchyliłem powieki i dostrzegłem miliony gwiazd na bezchmurnym niebie. Leżeliśmy na łące, na grubym wełnianym kocu rozłożonym na miękkiej, sprężystej, pachnącej trawie. Liam miał zamknięte oczy, głowę opierał o zgięty łokieć, śnieżnobiałe włosy opadały lśniącą w blasku księżyca kaskadą, kładąc się na ziemi.

- Śpij - powtórzył po raz trzeci i posłuchałem go. Powieki zaciążyły mi niemiłosiernie, a gdy je opuściłem sen porwał mnie w swe objęcia i nie wypuścił z nich aż do południa.

Rozbudziłem się wciąż na łące i spojrzałem wprost w szkarłatne tęczówki Liama. Gdy zorientował się, że już nie śpię, natychmiast zdjął iluzję. Byłem w łóżku sam, on siedział przy stole, z wyciągniętymi przed siebie nogami, skrzyżowanymi w kostkach. Westchnął i roztarł oczy, zaciśniętymi w pięści dłońmi.

- Dziękuję - wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło - Za tę łąkę...

- Nie ma sprawy - machnął ręką, jednak na jego twarzy dostrzegłem, ile kosztowało go utrzymywanie iluzji przez całe popołudnie i noc. Lśniące zazwyczaj tęczówki ściemniały od zmęczenia, otoczone sinymi cieniami również na powiekach. Biała skóra przybrała szarawy, niezdrowy odcień, a blade wargi rozchylały się wciąż w tłumionym ziewaniu. Ktoś lekko poruszył klamką, jednak drzwi nadal były zamknięte. Liam z westchnieniem wstał i poszedł otworzyć, wpuszczając ośrodka Elenę. Pochyliła się nade mną, uśmiechając się ciepło.

- W porządku? - spytała cicho.

-... - skinąłem głową, mimo, że wcale nie było w porządku, przecież tak się oboje starali.

Czarodziejka poczochrała mi włosy, przyjacielskim gestem, po czym odwróciła się do ca'try wpatrującego się w obraz za oknem.

- Jak ty wyglądasz Liam? - przestraszyła się - Nie spałeś...

- Spałem - zaprzeczył, tłumiąc kolejne, potężne ziewnięcie.

- Coś ty robił całą noc?

- Spałem - powtórzył, przeciągając się aż strzeliło.

Elena machnęła ręką i zwróciła się do mnie.

- Jak będziesz się czuł na siłach, zejdź na dół, do kuchni. Powinieneś coś zjeść, a ja z twoim wujem i Korathanem chcieliśmy zadać ci kilka pytań.

Skinąłem głową wybitnie nie czując się na siłach do zrobienia czegokolwiek. Gdy drzwi za czarodziejką zamknęły się, Liam z westchnieniem rzucił się na łóżko, zagrzebując się w ubraniu i w butach w pościeli.

- Daruj, ale jak się nie prześpię, to padnę - usłyszałem stłumiony i zniekształcony ziewnięciem głos gdzieś spod kołdry - Dalej musisz sam się niańczyć.

Zjadłem lekkie śniadanie i udałem się na spotkanie z wujem i Eleną. Obecność części starszyzny innych klanów nie powinna mnie zdziwić, a jednak zdziwiła. Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. Elena wstała od szerokiego, długiego stołu i podeszła do mnie. Delikatnie chwyciła mnie za łokieć i posadziła na krześle. Poczułem się bardzo niepewnie pod ostrzałem spojrzeń.

-Rodonie, chyba zdajesz sobie sprawę jak poważna jest sytuacja. - rzekł mój wuj, wstając z miejsca - Przebywają tutaj mieszkańcy pięciu klanów... ponad dwa tysiące ludzi... ich bezpieczeństwo jest naszym najwyższym celem i żadna tragedia nie powinna zakłócać obrad... przebiegu Zgromadzenia.

-Tak...

-Pojawienie się roka... to zdarzenie ze wszech miar niepokojące. Tym bardziej, że dawno już nie musieliśmy się mierzyć z takim przeciwnikiem i jeżeli o mnie chodzi... a jestem pewien, że zdanie to podziela każdy z nas, to wolałbym, żebyśmy nie musieli podejmować tego wyzwania i teraz. Zwłaszcza teraz.

-Ja... nie wiem w czym mógłbym pomóc.

Cichy szmer przebiegł po pomieszczeniu. Paru obradujących wymieniło szeptem jakieś uwagi.

-Powiedz nam, czy to możliwe, by rok miał gniazdo tam, gdzie go spotkałeś? Widziałeś to gniazdo? Czy może raczej możemy wierzyć, że ptak zbłądził w nasze okolice przypadkiem?

-Ja... naprawdę nie wiem. Po prostu zobaczyłem jego sylwetkę na niebie, a potem... potem już tylko uciekałem.

Wuj uśmiechnął się blado. Zwróciłem wzrok w dół, na swoje splecione na kolanie palce, bojąc się choćby zerknąć na otaczających mnie ludzi.

-Doprawdy... zapomnieliśmy już jak się walczy - mruknął Der'athern - Wiem, że powinniśmy za to błogosławić los, bo nie ma nic gorszego niż wojna... jednak... nie będzie to nieprawdą, jeśli powiem, że jesteśmy nieprzygotowani do takiego starcia, jakim byłoby starcie z rokiem. Gdyby nie iluzja Eleny i tym razem nie dalibyśmy sobie rady...

-Ale... - przerwała mu Elena - To nie byłam ja.

-Nie? - wuj poderwał głowę i ja uczyniłem podobnie, nie mniej zaskoczony.

-Nie. To był Liam.

Liam? On.... Uratował mi życie. Zrobiło mi się słabo i tak jakby niedobrze zarazem. Najpierw uratował mi życie tworząc iluzorycznego roka, a potem czuwał przy mnie całą noc, pilnując bym spał. Dlaczego?... O co chodziło w tym wszystkim?

- Rodonie źle się czujesz? - Elena spojrzała na mnie zaniepokojona - Zbladłeś.

- Nie, to nic - zaprotestowałem gwałtownie - Ja pójdę już... i tak się do niczego nie przydam.

Wstałem i szybko opuściłem pomieszczenie, zanim ktoś zdążył mnie zatrzymać. Chłodne powietrze otrzeźwiło mnie nieco. Przysiadłem na stopniach przed domem i zapatrzyłem się gdzieś za horyzont. "To normalne" chciałem przekonać sam siebie " Zobaczył, jak wygląda sytuacja, wiedział, że może pomóc, więc to zrobił. Po to się przecież uczy. Każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo".

Dlaczego zatem nic nie powiedział? Przecież o ile go znam, a poznałem go już odrobinkę, był strasznie dumny ze swoich osiągnięć. Tylko w magii czuł się uprzywilejowany, lepszy od innych... Zwycięstwo nad rokiem to nie było byle co. Tym bardziej zdumiewała mnie rezygnacja ze sławy jaką mogło mu to zwycięstwo przynieść...

No i pozostawała jeszcze kwestia... Życia. Mojego życia. Życia, które mi uratował, nic o tym nie mówiąc.

Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Zza pleców dobiegały mnie ciche głosy zgromadzonych na radzie.

Może się jeszcze przyzna? Może czeka na odpowiedni moment, żeby z tryumfem ogłosić mi jak wiele mu zawdzięczam? Czego on może chcieć ode mnie... w zamian?

Nieważne. Czegokolwiek by chciał... zawdzięczałem mu dużo. Żeby nie powiedzieć... wszystko. Poderwałem się gwałtownie, gdy za mną trzasnęły drzwi. Dyskutujący dotychczas w kuchni ludzie rozchodzili się każdy w swoją stronę. Nastała cisza, cisza, którą przerwały dwa ściszone głosy, które mimo woli usłyszałem.

- Eleno, ja... ja przemyślałem wszystko i chciałbym, jeśli byś się oczywiście zgodziła, chciałbym... żebyś po zgromadzeniu wróciła ze mną - mówił Korathan.

- Nie wiem - odparła czarodziejka po długiej chwili milczenia - Mam przecież...

- Chciałbym, żebyś zabrała Liama ze sobą. Już mówiłem, że wszystko przemyślałem. Sądzę, że się z nim dogadam jakoś...

- A Rodon?

W tym momencie zapomniałem o oddychaniu. Przecież Elena powiedziała wujowi, że będzie mnie uczyć tylko podczas trwania zgromadzenia. Czyżby objawiła się dla mnie szansa wyrwania się stąd?

- Możesz wziąć ich obu. Prawdę powiedziawszy nawet na to liczę - roześmiał się przywódca Yielstrahn - No wiesz... jak będą mieli siebie do towarzystwa, będą mniej cię absorbować.

- Jakbyś czytał w moich myślach - westchnęła - Już dawno myślałam o wzięciu drugiego ucznia. Liam jest taki zazdrosny, że pomyślałam, że dobrze by zawczasu pojawił się ktoś, z kim musiał by się mną dzielić.

- No... to teraz ma aż dwóch kandydatów do dzielenia się. Oczywiście, jeżeli się zgodzisz.

- Daj mi trochę czasu, Thane. Muszę to przemyśleć. To poważna decyzja...

- Tak, wiem. Ale zastanowisz się tak?

- Tak.

Rozmowa najwyraźniej dobiegała końca. Wycofałem się do środka i tak cicho, jak tylko potrafiłem wbiegłem po schodach do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Oparłem się plecami o chropowate drewno, usiłując przyswoić to, co przed chwilą usłyszałem.

- Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył - usłyszałem kpiący głos - Tym razem to nie ja...

- Wiem, że nie ty. Nic nie zobaczyłem.

Liam właśnie się przebierał. Ze stanu jego fryzury wnioskowałem, że tyle co wstał, a z wyrazu jego twarzy, że nie bardzo się wyspał i nie jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W przeciwieństwie do mnie. Byłem szczęśliwy tak jakby kawałkami. Z jednej strony perspektywa wyjazdu z Hokkether rozlewała mi się przyjemnym ciepłem, gdzieś w okolicach serca, z drugiej jednak... Elena mogła się nie zgodzić, chociaż z jej tonu wynikało, że raczej się zgodzi. Nie zgodzić mógł się Liam, co było nieco większym problemem. Bogowie, jaką ja miałem nadzieję, że oboje się zgodzą.

- Liam? - zagadnąłem, gdy doprowadzał swoje uczesanie do porządku

- No?

- Co sądzisz o Korathanie?

Odwrócił się od lustra, zaplatając ręce na piersi i wbił we mnie spojrzenie szkarłatnych tęczówek.

- Nie rozumiem pytania - powiedział powoli

- No co o nim sądzisz się pytam. Lubisz go?

- Bo ja wiem - wzruszył ramionami - Rozmawiałem z nim wszystkiego ze dwa razy. Elena go lubi - gorycz w jego głosie była bardzo źle zamaskowana, rzekłbym wcale.

- Nie pytam o Elenę, tylko o ciebie...

- Oh, dajże spokój. Coś się tak uczepił? Co to ma za znaczenie?

- Wyobraź sobie, że ma.

- Na pewno nie dla mnie.

- Dla ciebie również.

- Odczep się dobra? Idź męczyć kogoś innego - nerwowym gestem odrzucił włosy za ramię i ruszył w kierunku drzwi.

- Liam! Poczekaj! Chcę pogadać.

O dziwo, nie było żadnego złośliwego komentarza. Aż się poczułem nieswojo. Liam powolutku odwrócił się, przysiadł na swoim łóżku i uniósł brwi pytająco.

- No? - ponaglił mnie, gdy przez dłuższą chwilę się nie odzywałem.

- No... - zacząłem - Słuchaj, jak myślisz, zostaniecie tutaj po zakończeniu Zgromadzenia? - postanowiłem indagować nieco naokoło, żeby nie zorientował się od razu o co chodzi.

- Mam nadzieję, że nie.

- Acha. A gdyby Elena chciała zostać?

- To pewnie zostaniemy. To chyba normalne.

- Niby tak. Tak przy okazji... dzięki.

- Za co? - białe brwi uniosły się nieco

- No za tego roka. Był całkiem niezły.

- Ano, niezły - skinął głową

- Prawie dałem się nabrać.

- Prawie? - brwi podjechały jeszcze wyżej.

- No tak. Który to był... jak wy to... poziom?

- Szósty pewnie. Nie wiem, jakoś nie pomyślałem, jak go tworzyłem.

- Naprawdę dobry był.

- Dzięki...

Ta rozmowa była coraz bardziej dziwna. Po raz pierwszy białowłosy nie ironizował i nie rzucał złośliwymi uwagami. Zupełnie do niego niepodobne. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

- Chłopcy, za chwilę chcę was widzieć w stajni. Koniec leniuchowania! - głowa Eleny znikła równie szybko jak się pojawiła.

Liam wstał, jeszcze raz spojrzał w lustro, nakładając na siebie brązowowłosą iluzję. Poszedł pierwszy, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Westchnąłem i poszedłem za nim. Czarodziejka siedziała w części magazynowej, na jednym z dużych okrągłych snopków, ca'tra opierał się o jeden z potężnych pali podtrzymujących strop. Usiadłem obok niej, wbijając zaciekawione spojrzenie w Liama.

- Pokaż mi swojego roka - poprosiła - ale nie wychodź za piąty poziom.

Powietrze drgnęło ledwo zauważalnie. Na dworze rozległ się rozdzierający wrzask i po chwili przez rozwarte wrota do stajni wleciało potężne ptaszysko. Od ruchu jego skrzydeł uniósł się kurz i luźne źdźbła z podłogi, bijąc nas po twarzach, zmuszając do zaciśnięcia oczu. Rok wylądował pewnie, mocno uginając ogromne łapy, zakończone imponującymi szponami. Przekrzywił głowę i wpatrywał się w nas, wydając z siebie ochrypłe pomruki.

Elena wstała i zbliżyła się do ptaka, przyglądając mu się uważnie. Ja natomiast spojrzałem na Liama. Okrywająca go iluzja znikła. Stał sztywno, z zamkniętymi oczami, ze zmarszczonym czołem. Rok otworzył dziób i powietrze przeszył potworny jazgot dobywający się z potężnej gardzieli. Białowłosy drgnął i wyciągnął rękę, chwytając się słupa, iluzoryczne ptaszysko zafalowało i rozpłynęło się w powietrzu. Elena momentalnie znalazła się przy ca'trze.

- Co się dzieje?

- Nic - wzruszył ramionami - Nie mam siły go utrzymać. Jestem zmęczony.

- Pokaż mi coś pierwszopoziomowego - zażądała.

Liam ściągnął brwi i spojrzał na mnie. Poczułem znajome mrowienie i nie musiałem unosić ręki do oczu, by wiedzieć co zrobił. Skóra dłoni była jasna niczym mleko, jednak tylko przez chwilkę. Iluzja zafalowała, a Liam zachwiał się, łapiąc balansem ramion równowagę.

- Nic z tego - westchnął - Nie dam rady.

- Natychmiast wracaj do łóżka - rozkazała Elena - Rodon przypilnuj, żeby się położył.

- Dobrze - skinąłem głową patrząc, jak czarodziejka gniewnie wychodzi ze stajni - Chodź - rzuciłem do białowłosego.

W pokoju rzucił się na łóżko, chowając twarz w poduszkę. Pomyślałem, że na jakiś czas będę miał z nim spokój, ale były to tylko czcze nadzieje. Wiercił się i kręcił, przewracając z boku na bok, kopiąc i mącąc białą pościel. Patrzyłem na niego z nudów bardziej niż z czegokolwiek innego.

- Gdzie idziesz? Elena kazała ci się położyć - zaprotestowałem, gdy z gniewnym prychnięciem podniósł się z posłania i ruszył w kierunku drzwi.

- Nie mogę zasnąć - warknął - Tu nie ma czym oddychać, idę na dwór.

Chcąc nie chcąc podążyłem za nim. Skierował się ku pastwisku za domem, w stronę rozłożystego dębu, gdy nagle drogę zastąpił mu Jossethon, który wyszedł zza zabudowań. Słabo mi się zrobiło na sam widok złośliwego uśmieszku goszczącego na jego twarzy.

- Proszę, proszę - jego głos aż ociekał jadem - Któż to jak nie białowłose coś, we własnej osobie.

- Odczep się -mruknął Liam.

- Ale dlaczego? Coś ci się nie podoba? Bo wiesz, to mi się raczej ma prawo coś nie podobać. A raczej ktoś. Ściślej mówiąc ty.

- Mało mnie to obchodzi...

- A powinno. Ale... jaki ja jestem niegrzeczny dla gościa.... Może usiądziesz? - pchnął Liama tak, że przewrócił się na kolana, podpierając rękami.

- Jose, zostaw go! - krzyknąłem podbiegając do nich.

- No proszę. Odmieńcy chodzą parami - zobaczyłem tylko szybko zbliżającą się pięść kuzyna. Odchyliłem się do tyłu, ale nie wystarczająco szybko. Zadzwoniło mi w uszach, kiedy z impetem usiadłem na ziemi.

- Wiedziałeś, że kiedy rodzi się czerwonookie cielę po prostu się je zabija? - ciągnął Jose, podchodząc powoli do Liama - bo mówią, że to zła wróżba? Nigdy nie widziałem innych zwierząt poza wołami, których młode miałoby czerwone oczy. No oczywiście poza tobą. Ciekawe... z jakim bydlęciem puściła się twoja matka, że wyglądasz jak wyglądasz.

Liama tak jakby zatchnęło na chwilę, po czym jego policzki pokryły się krwistym szkarłatem, poderwał się na nogi i rzucił na Jossethona z zaciśniętymi pięściami. To nie był najszczęśliwszy pomysł, biorąc pod uwagę fakt, że ten był od niego wyższy o niemal dwie głowy i potężniej zbudowany. Niemniej jednak dwa czy trzy pierwsze ciosy dosięgły jego twarzy, przypuszczam, że bardziej z zaskoczenia niż z czegokolwiek innego. Podniosłem się i chwyciłem kuzyna za nadgarstek, zanim zdążył uderzyć ca'trę. Szarpnął rękę, jednak nie puściłem go. Liam nadal atakował z niesłabnącą furią. Jose odwrócił się do mnie i odepchnął mnie od siebie tak, że cofnąwszy się kilka kroków znów wylądowałem na zakurzonej, piaszczystej drodze. Maga uderzył tylko raz. Liam poleciał do tyłu wprost w wyciągnięte ręce Korathana, który pojawił się niewiadomo skąd. Spojrzał na mego kuzyna a w jego oczach pałała wściekłość.

- Znikaj stąd, zanim zapomnę czyim jesteś synem i złoję ci skórę - syknął.

Jossethonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku domu pospiesznym krokiem. Przywódca Yielstrahn pomógł stanąć białowłosemu na nogi, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę. Przyjąłem ją pozwalając dźwignąć się z ziemi. Podszedłem do Liama i chwyciwszy go za brodę uniosłem nieco jego twarz ku swojej. Na lewej kości policzkowej zaczynał ciemnieć potężny, brzydki siniec. Chłopak potrząsnął głową, odtrącając moją dłoń.

- I po co się mieszałeś? - bardziej warknął niż powiedział.

- No tak, następnym razem po prostu pozwolę mu z ciebie uczynić swój worek treningowy - krew mnie zalała. Po raz kolejny próbowałem mu pomóc, a on dziękował w taki sposób.

- Chłopcy, spokojnie. Nie będziecie się chyba kłócić przez tego idiotę? - odezwał się Korathan.

- Nie, nie będziemy - Liam niemal biegiem przebył odległość dzielącą go od upatrzonego miejsca i rozłożywszy swój płaszcz legł na nim, niknąc nam z oczu w wysokiej trawie.

- To miało być "dziękuję" w jego specyficznym wydaniu - wyjaśniłem.

- No tak. Nie ma za co. - roześmiał się - Chyba powinniście uważać na tego całego Jossethona. Rzadki bydlak z niego.

- Mi to mówisz? - otrzepałem spodnie z kurzu - Wiem o tym, jak nikt inny.

- No tak, masz zaszczyt mieszkać z nim w jednym domu

- Daj spokój. Wolałbym mieszkać w chlewie, byle bez niego.

- Tez racja. Wracasz? - wskazał na budynek za swoimi plecami.

- Nie. Elena prosiła, bym przypilnował, żeby Liam odpoczywał.

- Rozumiem. W takim razie idź. I zachowaj cierpliwość.

- Bogowie, staram się, ale przy nim nieraz to niemożliwe.

- Uważaj, by ktoś nie powiedział tego przypadkiem o tobie - mrugnął do mnie znacząco i odwróciwszy się niespiesznie ruszył w stronę domu. Patrzyłem za nim przez chwilę, po czym podszedłem do Liama. Leżał na plecach z zamkniętymi oczami i rękami podłożonymi pod głowę. Olbrzymi siniec, rozlewający się po jego policzku, nabrał już wszystkich kolorów poczynając od żółci, kończąc na ciemnym fiolecie. Ogólnie wyglądał okropnie.

-Wyglądam okropnie - mruknął, nawet nie otwierając oczu -Cóż, nic to nowego.

-Dałbyś spokój... - szepnąłem, nie wiedząc co innego mógłbym mu powiedzieć.

Liam zamilkł, wydawało mi się, że zasnął, ale nie... po długiej chwili jasne powieki drgnęły, unosząc się.

-Śpij... - powiedziałem, łagodniej nawet niż planowałem - Jesteś zmęczony.

-Jestem - przyznał - Rodon...

-Tak?

Nie kwapił się z wyjaśnieniami. Jednak w końcu przełamał się.

-Kim byli twoi rodzice?

-Moja matka była siostrą Der'atherna. Mój ojciec... mój ojciec cudzoziemcem, przybyszem ze wschodu.

-Hm... - powiedział tylko i znów zamknął oczy. Dzień był słoneczny, spokojny, a zakątek, który młody mag wybrał sobie na odpoczynek, wręcz sielankowy. Zasłona wysokich traw i krzaków odgradzała nas przed wzrokiem ludzi z posiadłości, czy obozowiska, zostawiając nam zarazem widok na pola ciągnące się daleko, aż pod las.

-Moi rodzice byli zwykłymi wieśniakami. Pasterzami - rzekł w końcu. Nie zdradziłem ani słowem, że nie były to dla mnie nowe informacje - To, co powiedział Jossethon...

-Nie przejmuj się tym - wszedłem mu w słowo.

-Tylko, że... on miał dużo racji. Mój ojciec to było bydlę.

-Co ty mówisz?

-Mój ojciec zabił moją matkę, gdy zobaczył kogo... co mu urodziła. Nieomal zabił także mnie. Niezły bydlak, prawda?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

-Mam tylko ją... - wyszeptał Liam, na nowo przymykając powieki. -Elenę.

-Masz jeszcze mnie... - powiedziałem po chwili, impulsywnie, zanim zdołałem pomyśleć, zdumiony własnymi słowami.

Chłopak nic mi na to nie odrzekł. Spał. Może dobrze. Nie wiedziałem, czy był gotowy na takie wyznanie. Sam chyba nie byłem do końca gotów. Oparłem się o pień drzewa i zapatrzyłem na ca'trę. Im dłużej mu się przyglądałem, tym mniej rozumiałem, dlaczego uważa, że jest brzydki. Był inny niż wszyscy, to prawda, ale brzydki? Na pewno nie. Wiatr zaszumiał w trawie, wprawiając ją w ruch tak, że wyglądała jak zielono - żółty ocean. Zapachniało kwintesencją lata - rozgrzaną ziemią i soczystą, ciężką wonią polnych ziół. Przymknąłem oczy, również pogrążając się w przyjemnej drzemce. Gdy się obudziłem zapadał zmierzch. Żołądek rozpaczliwie domagał się swoich praw, przypominając, że oprócz więcej niż skromnego śniadania nic dzisiaj nie jadłem. Liam spał nadal, leżąc na brzuchu, z ramieniem wsuniętym pod policzek. Potrząsnąłem nim lekko, doszedłszy do wniosku, że jeżeli wciąż będzie zmęczony, może dalej odpoczywać w łóżku. Jasne rzęsy uniosły się powoli, ukazując zaspane szkarłatne oczy.

- Co? - spytał nie całkiem przytomnie.

- Wracamy do domu. Robi się ciemno.

Westchnął ciężko, podnosząc się z ziemi. Wyciągnął ramiona do góry, przeciągając się rozkosznie. Wstałem i otrzepawszy ubranie z suchych źdźbeł ruszyłem w kierunku domu. Białowłosy niemrawo poczłapał za mną. Poszedłem wprost do kuchni, natomiast ca'tra udał się do sypialni. Po całym dniu chleb z masłem smakował wybornie, zwłaszcza popity ciepłą herbatą. W kuchni było pusto, gdyż wszyscy musieli zjeść już wcześniej. Z dworu zaczynały dochodzić odgłosy cowieczornej zabawy, piskliwe zawodzenie fletu i skoczne tony harmonii. Nie miałem ochoty na tańce. Zjadłszy, wspiąłem się po schodach na piętro. Gdy byłem już na górze, drzwi pokoju Eleny otwarły się, wypuszczając Korathana. Mrugnął do mnie wesoło, po czym zbiegł na dół, do swojej komnaty. Zaraz po tym ukazała się czarodziejka. Uśmiechnęła się i zapytała lekko

- Gdzie masz Liama?

- W pokoju, przed chwila wróciliśmy - puściłem ją przodem, otwierając przed nią drzwi.

- Kto to zrobił? - spytała zimno, gdy dostrzegła sińce na twarzy białowłosego.

- Jose.

Zacisnęła wargi, przysiadając na łóżku ca'try. Nie obudził się, tylko zamamrotał coś przez sen, odwracając się twarzą do ściany.

- Nie wiem jak tak porządny człowiek jak Der'athern mógł spłodzić takiego idiotę - westchnęła

ciężko - Znów mu dokuczał?

- Tak, ale Korathan mu przeszkodził...

Po twarzy czarodziejki przemknął ulotny uśmiech. Pogłaskała lekko Liama po włosach, naciągając kołdrę wyżej na jego ramiona.

- Idziesz na zabawę? - spytała wstając i podchodząc do drzwi.

- Nie mam ochoty na tańce - odparłem - Posiedzę tutaj.

- Jak chcesz. Dobranoc Rodonie.

- Dobranoc - drzwi się za nią zamknęły.

Nie chciało mi się spać. Usiadłem na parapecie otwartego okna i wsłuchiwałem się w taneczne rytmy dochodzące od strony obozowiska. Nie fatygowałem się zapaleniem światła, mrok był w pewien sposób przyjazny. Zapatrzony w rozgwieżdżone niebo straciłem poczucie czasu, z zamyślenia wyrwał mnie odgłos kotłowaniny z pościelą. Podszedłem do posłania białowłosego. Kołdra zaplątała mu się wokół nóg, zupełnie odkrywając ramiona, pokryte teraz gęsią skórką. Pochyliłem się i ostrożnie, żeby go nie obudzić, wyswobodziłem maga ze splotów pościeli, strzepując ją i okrywając go na nowo. Wróciłem do okna, gdy rozległ się głos niewiele głośniejszy od szeptu.

- Rod?

- Tak?

- Mógłbyś chwilę ze mną posiedzieć?

Zdziwiłem się, że Liam zdobył się na tak bezpośrednią prośbę. Jednak nie okazując zdumienia, zbliżyłem się do jego łóżka. Przysiadłem na jego brzeżku. Czerwone źrenice zamigotały w mroku.

- Nie bój się. Nie zjem cię - mruknął z lekka sarkastycznie.

Prychnąłem, jednocześnie ostrożnie kładąc się za plecami Liama.

- Tak lepiej?

- No...

Oddychał lekko, niespokojnie, jego skóra była gorąca pod cienkim materiałem koszuli... wszystko to wyczuwałem, trzymając ramię i dłoń tuz przy jego plecach, nie dotykając ich prawie. Prawie. Nagle przypomniałem sobie to, co zdarzyło się na polanie... Podobno nie pamiętał, Elena mówiła jednak...

- Rod... - zaczął chłopak niepewnie - Okłamałem cię.

- Tak... - aż zaschło mi z wrażenia w gardle. Czy on czytał w moich myślach... czy po prostu myśleliśmy o tym samym, na skutek niespodziewanej bliskości, która musiała przywołać wspomnienia?

- Ja... ja pamiętam, co się stało... tamtego wieczora.

- Wiem.

Odwrócił się nagle, patrząc mi prosto w oczy, jego lekko rozchylone usta były tuż-tuż.

- Skąd?

- Po prostu wiem...

- Ja... to nie wszystko...

- O.- zdziwiłem się uprzejmie, jednak serce niespokojnie biło mi w piersiach.

- To prawda, że gdyby nie Elena i nie to, co robili z Korathanem w lasku.... do niczego by nie doszło. Jednak...to... Ja chcę ci powiedzieć... - wyraźnie szukał słów i nie potrafił ich znaleźć. Musiało go to męczyć, męczyć i drażnić. W pewnej chwili pomyślałem już, że zrezygnował, bo zamilkł. Nie wiedziałem, jak okazać mu, że bardzo zależy mi na dalszych jego słowach. Podziękowałem w duchu panującym ciemnościom, gdyby nie one.... Na pewno nie doszłoby do niczego, a tak... Liam w końcu zdecydował się i gwałtownie, na jednym wydechu rzucił.

- Gdybym cię nie pragnął, sztuczki Eleny nie odniosłyby żadnego rezultatu.

Zamurowało mnie. Byłem jak sparaliżowany. Wszystkiego bym się spodziewał, tylko nie tego.

- To... - wyszeptałem niepewnie, ale przerwał mi, zaciskając powieki i odsuwając się niemal na sam skraj łóżka. Zabrakło mi jego ciepła.

- Po prostu chciałem, żebyś wiedział. Możesz już sobie iść.

Iść? Teraz? On chyba żartował...

W jednej chwili zrozumiałem, że on się... boi. Boi się mojej reakcji. Z jakichś, nieznanych mi bliżej powodów, chciał być szczery, a teraz bał się, że go odtrącę.

- Cóż... - powiedziałem zdławionym głosem - To chyba musiało działać w obie strony, prawda?

Białe rzęsy zatrzepotały, gdy zerknął na mnie, dla odmiany to on ewidentnie zdumiony.

- T-tak... - wyjąkał w końcu. - Nawet nie wiesz... jakie to trudne, być odmieńcem w każdej sferze życia. Jakby niebiosa sprzysięgły się przeciw mnie. Nawet kochać nie potrafię jak normalny mężczyzna.

W tej chwili zdrętwieliśmy obaj. On powiedział.... Kochać?

Musiałem teraz coś powiedzieć... po prostu musiałem, w przeciwnym wypadku całe to zaufanie zostałoby bezpowrotnie utracone.

- Liam... to chyba działa w obie strony, prawda?

Szarpnął się wstecz jeszcze bardziej, niemal spadając. Instynktownie wyciągnął rękę w moim kierunku. Złapałem go i przyciągnąłem do siebie. Patrzył na mnie czujnie, niemal wrogo. Nie wierzył mi. Gardło miałem tak zduszone, że to aż bolało. Nie wierzył mi... Czułem jego ciało, blisko własnego i cienka koszula nie stanowiła wystarczającej przeszkody, żeby go nie czuć. Przesunął się lekko, w górę, a nie w bok, nie uciekał, tylko układał się wygodniej...i przesuwając się, nie odsunął się ode mnie nawet o milimetr. Zrobił to powoli, nie sądziłem, że celowo, dopóki nie zerknąłem w jego źrenice. To miała być pieszczota... nie, coś więcej, to miała być prowokacja. I moje ciało na nią odpowiedziało, nawet gdybym ja nie chciał. A chciałem. Zbliżyłem usta do jego ust, chcąc go pocałować, ale uniknął mego pocałunku. Jednak w tym samym momencie poczułem jego dłoń pod koszulą, na mojej piersi.

- Co robisz? - wyszeptałem.

- Sprawdzam... - uśmiechnął się kpiąco, po swojemu.

No tak, sprawdzał.

I jakby to był sygnał, na który czekaliśmy obaj, zbliżyliśmy się do siebie jednocześnie. Tak dobrze było znów czuć smak jego pocałunków. Tym razem nie uciekał, oddawał pieszczotę ochoczo i równie niecierpliwie, jak ja nią go obdarzałem. Wsunąłem ręce pod jego koszulę na biodrach i jęknąłem, czując pod palcami rozpaloną, gołą skórę. Liam w pośpiechu zdarł z siebie

nawet te resztki ubrania. Leżał teraz koło mnie, nagi, drżący, domagający się dotyku, pocałunków, pieszczot. Nerwowo sięgnął do paska moich spodni. Zaprotestowałem, czując, że to wszystko dzieje się trochę zbyt szybko, ale ten protest zginął gdzieś w jęku, kiedy mag się z paskiem uporał. I nagle... byłem już w nim, nie wiedząc nawet jak to się stało. Liam wygiął się, bardziej z bólu niż przyjemności, lecz gdy chciałem się wycofać, powstrzymał mnie.

-Nie... - sapnął - Nie... ja tak bardzo za tobą tęskniłem.

Znieruchomiałem zatem, całym sobą czując jego ciepło, pozwalając mu się przyzwyczaić. Palce miałem zaplątane w jego śnieżnobiałe, połyskujące srebrem w ciemnościach, włosy. Całowałem go w policzek, brodę, kącik ust... tam gdzie akurat trafiły moje wargi. Jego usta były słone od potu. Pot, czy może... łzy... spływały z jego policzków, wsiąkając we włosy, i zraszając wilgocią moje palce.

- Liam... - wyszeptałem, gdy cisza, przerywana tylko naszymi ciężkimi oddechami, przedłużała się.

- Boli... - jęknął.

Znów zacząłem się wycofywać. Znów mnie powstrzymał. Włosy na jego skroniach zwilgotniały bardziej.

- Liam... - byłem przerażony.

- Nie... - rozpłakał się już otwarcie.

- Tak - stanowczo przytrzymałem go, wychodząc z niego. Skulił się pode mną, uciekając od mojego dotyku.

Nie pamiętam, żebym kiedyś tak bardzo bał się o kogokolwiek.... Może o rodziców, kiedy byli chorzy... ale to było dawno i była to zupełnie inna sytuacja. A teraz... Bogowie, a jeśli ja go... skrzywdziłem, w jakiś sposób. Bogowie.... Liam leżał obok, nie patrząc na mnie, i szloch wstrząsał jego ciałem.

- Liam... - delikatnie odgarnąłem jasne włosy z jego twarzy - Proszę, odezwij się... powiedz coś...

- Przepraszam... - wychlipał, zachłystując się płaczem.

Poczucie winy osiadło mi na ramionach.

- Malutki... - przygarnąłem go do siebie, wbrew jego protestom, drżąc niemal tak samo mocno jak on. Był w tej chwili jak zranione dziecko. I to ja to dziecko zraniłem.

- Wybacz mi... - wyszeptałem wprost w jego ucho.

Powoli uspokajał się. Bałem się zapytać jak się czuje... czy wszystko w porządku... Jednak musiałem to zrobić, wiedziałem, że sam nic mi nie powie.

- Liam - odwróciłem go twarzą do siebie. Umknął wzrokiem w bok. -Liam... - powtórzyłem łagodnie - Boli cię?

- N-nie...

- Nie kłam.

Zagryzł wargi.

- Trochę - przyznał.

- Liam czy mam iść po kogoś? Po Korathana? - naprawdę nie wiedziałem co robić. Nie wiedziałem co robi się w takich wypadkach.

- Nie! -zaprotestował gwałtownie - Po nikogo nie idź!

- Dlatego, że się wstydzisz? To nie jest dobry powód...

- Nie. To minie. Ja wiem... to się czasem zdarza. Zdarzało się... Zwłaszcza, gdy za szybko... no, wiesz...To minie - zapewnił mnie solennie. Nie byłem do końca przekonany czy mogę mu wierzyć. - Nigdzie nie idź. Proszę.

Westchnąłem ciężko i opadłem na łóżko, obok niego. Otarłem czoło i stwierdziłem, że jest aż mokre od potu. Moje mięśnie drżały, jak po dużym wysiłku. Milczeliśmy. Z wolna uspokajałem szaleńczo bijące serce. Liam prawie się nie ruszał i nie patrzył na mnie.

Objąłem go delikatnie, przyciągając do piersi.

- Nie musisz. - jego głos był lodowaty - Nie potrzebuję litości.

- Co?...

- Idź już sobie.

- Liam, na łaskę niebios, jaka litość? O czym ty mówisz?

Zacisnął zęby i wyszarpnął się z mojego uścisku. Policzyłem do dziesięciu. Potem jeszcze raz. Doprawdy, Liam nie był łatwym partnerem w kontaktach.

- Nigdzie nie pójdę - powiedziałem spokojnie, choć wcale nie byłem spokojny.

Odwrócił się do mnie.

- Dlaczego...? Przecież...

- Przecież... co?

- Nie dostałeś tego, co...

Pojąłem w ułamku sekundy. Zabolało.

- Ty naprawdę myślisz, że ja tylko tego... że mnie tylko o to....- głos miałem zdławiony - To może rzeczywiście już sobie pójdę.

Zacząłem gramolić się, chcąc wyjść z łóżka. Jak na złość, zaplatałem się w opuszczone do łydek spodnie. Kurczowo złapał mnie za rękę.

- Nie... - wyszeptał - Przepraszam cię. Zostań.

Tyle było rozpaczy w jego głosie, tyle lęku... że wszelka złość i uraza wyparowały ze mnie natychmiast.

- Ja po prostu... przepraszam... - zaplatał się, znów drżąc - Nigdy nikt... ja nie pomyślałem...

- Spokojnie już, już dobrze... szszszsz.

Choćbym chciał, nie potrafiłem się na niego gniewać.

Usiadłem na łóżku. Zerknął na mnie z niepokojem, ale ja chciałem tylko zdjąć spodnie. Rzuciłem je na bok, koło łóżka, nie dbając o nie zupełnie. Zaraz też wróciłem i przytuliłem go do siebie. Wtulił się w moje ramiona aż nader chętnie.

To było przyjemne uczucie. Mieć jego szczupłe, gorące ciało tuż obok siebie, czuć w nozdrzach jego zapach... rozkoszowałem się tym uczuciem, dopóki trwało.

- Rod... jeżeli chcesz, ja mogę... - zaczął po chwili.

- Nie - nawet nie chciałem wiedzieć, co mógł - Śpij.

- Na pewno?

- Tak.

- A... a zostaniesz do rana?

-Zostanę... - uśmiechnąłem się, choć nie mógł tego dostrzec w mroku. Mieć go tu, tak blisko, aż do rana...

Zasnąłem z tym uśmiechem na ustach.

A rano...

-No no no, cóż widzą moje piękne oczy - obudził mnie wyraźnie rozbawiony głos nad głową. Nade mną stała Elena, z rękami wspartymi na biodrach. Uśmiechała się. Przez długą chwilę nie wiedziałem, co ją tak cieszy... a potem poczułem ruch koło swego boku. I w jednej chwili zdałem sobie sprawę, że... zaspaliśmy. Jednym susem wyskoczyłem z łóżka... po czym stwierdziłem, że koszula nie sięga tak nisko, jakbym chciał i natychmiast wróciłem pod kołdrę. W policzki palił mnie rumieniec. Elena zaczęła się śmiać... i co najgorsze, Liam, przecierający oczy i nie do końca jeszcze przytomny, zaczął jej wtórować. Nie sądziłem, żeby uwierzyła, że nic między nami nie było i tylko spaliśmy razem. Dosłownie SPALIŚMY. Ja bym nie uwierzył.

-Ja... - poczułem gorąco rumieńca na policzkach - My...

Liam nie pomagał mi, bo chichotał opętańczo, nagi i nie skrywający nagości.

-My... -przybliżył się i przytulił do mnie - My co?

-Właśnie... wy co? - Elena wyraźnie bawiła się świetnie. Byłem upokorzony i zły. Zesztywniałem w ramionach maga.

-Dobra, jednak nie chcę wiedzieć... - mruknęła i puściła do mnie oko - Ale za pół godziny zaczynamy lekcję... - przyjrzała się nam, coś zabłysło w jej oczach - Dobra, niech będzie, że za godzinę.

Po czym wyszła. Uspokajałem oddech i szaleńcze bicie serca. Liam zresztą też, wyczerpany atakiem śmiechu. Wciąż poirytowany odrzuciłem na bok kołdrę i wstałem. Nerwowo sięgnąłem po spodnie.

-Rod... - usłyszałem szept za plecami, już nie roześmiany - Co jest?

-Nic.

-Rod... - usłyszałem skrzypnięcie łóżka, gdy wstał. Odwróciłem się. Stał przede mną nagi, wyprostowany, promienie słońca gładziły jego bardzo jasną, jeszcze nie przykrytą iluzją, skórę. Coś ścisnęło mnie w gardle.

-Podobam ci się? - zagadnął Liam, gdy moje milczenie przedłużyło się.

-Tak - przyznałem niechętnie.

Rozpromienił się cały.

-Bardzo?

Zagryzłem wargi, skrępowany.

-Bardzo.

-Pokaż mi jak bardzo... - mruknął, podchodząc jeszcze bliżej i dotykając lekko mojej piersi.

Od samego tego dotyku przeszedł mnie dreszcz. Wyciągnąłem rękę i wsunąwszy dłoń w śnieżnobiałe włosy oparłem ją na jego karku. Poczułem jak drgnął od tak delikatnej przecież pieszczoty. Przyciągnąłem go bliżej, składając na gorących wargach leciutki pocałunek, nieledwie muśnięcie. To on przywarł do moich ust, domagając się więcej. Nie chciałem mu odmawiać. Przekrzywiłem lekko głowę, ustawiając się wygodniej, z rozmysłem smakując miękkość jego języka i rozkoszną uległość warg. Rękę przesunąłem na jego biodro, głaskając aksamitną skórę, wodząc palcami od wcięcia w talii aż do kolana. Westchnął cicho, gdy moje pocałunki przesunęły się po jego szyi, na ramię. Postąpiłem krok do przodu, popychając go w kierunku łóżka, na którym ułożyłem go, kładąc się obok. Zamknął oczy, oddając się pieszczotom, które mu ofiarowałem. Uniosłem jego ręce ku górze muskając ustami wrażliwą skórę wnętrza jego ramion. Jego ciało odpowiadało drżeniem i gorączką wzmagającą się z każdą chwilą, pokrywającą policzki ognistą czerwienią, roszącą skronie potem.

- Oh... - wyrwało się z gardła Liama, gdy wsunąłem dłoń między jego zaciśnięte uda, rozchylając je odrobinę. Zastanawiające jak gładka może być skóra człowieka. Badałem tę gładkość długimi pociągnięciami opuszków palców, wywołując jego dreszcze. Uniosłem się nieco, przykrywając go sobą, rozkoszując się dotykiem gorącego ciała, całkowicie teraz uległego mojej woli.

- Jeszcze jakieś wątpliwości? - szepnąłem, gdy wsuwałem się w niego powoli i delikatnie, nie chcąc go skrzywdzić tak, jak w nocy. Nie odpowiedział, jego wargi rozciągnął lekki uśmiech, gdy znalazłem się nim całkowicie. Rozchylił powieki, posyłając mi spojrzenie, od którego serce miękło. W tym spojrzeniu było wszystko, radość i zaufanie i miłość, której się nie spodziewałem. Poruszałem się powoli, w rytm jego oddechu, przyspieszając wraz z nim. Westchnął gdy jego ciałem wstrząsnął dreszcz rozkoszy, zadziwiająco szybko. Pociągnął mnie za sobą w krainy ekstazy. Leciałem szerokim, bezkresnym niebem, nie czując żadnych ograniczeń, niby ptak. Doświadczyłem co to znaczy zakwitnąć, co to znaczy być tęczą, szalonym tańcem błyskawic. Spokojną tonią oceanu i potęga przypływu, rozbijającą skały nadbrzeża. I gdy iluzja rozwiała się wciąż trwaliśmy zespoleni w jedność i nie mieliśmy siły aby tę jedność zniszczyć. To Liam odsunął się ode mnie pierwszy, wywołując niemal fizyczny ból spowodowany jego brakiem. Wyciągnąłem ramiona przytulając go mocno do siebie.

- Dziękuję - wyszeptał gdzieś w okolice mojego obojczyka.

- To ja dziękuję - odszepnąłem, gładząc jego plecy jeszcze wilgotne od potu i drżące spełnieniem. Niemal podskoczyliśmy, gdy rozległo się natarczywe pukanie do drzwi.

- No idziecie? - dobiegł nas rozbawiony głos Eleny.

Liam zachichotał. Pocałowałem go w policzek, wyplątując się z jego ramion i sięgając po nieszczęsne spodnie, poniewierane dotąd po ziemi.

Ubraliśmy się i wrzuciliśmy w siebie śniadanie, po czym udaliśmy się do stajni.

Elena siedziała na kupce siana, oparta plecami o ścianę boksu.

-Czy musimy tu się uczyć?... - mruknął Liam, patrząc wrogo na Kudłacza, który nie pozostał mu dłużny.

-Też chętnie bym się gdzieś wybrała, ale przywódcy nie pozwalają małym grupom opuszczać obozowiska. To ze względu na roka.

Liam prychnął, ale posłusznie usiadł obok.

-Popracujmy dziś nad umiejętnościami Rodona.

Moimi? Moja mina musiała wyrażać zdumienie, bo Elena uśmiechnęła się.

-Tak, twoimi. Wyjdź na chwilę.

Skinąłem głową i posłusznie wyszedłem ze stajni. Po paru chwilach Elena zawołała mnie. W stajni nic się nie zmieniło, poza tym, że na ziemi przed czarodziejka leżało kilka przedmiotów. Liam był skupiony jak rzadko, drobna kropelka potu spłynęła po jego twarzy. Nawet na mnie nie spojrzał.

-Rodonie... część tych przedmiotów jest iluzoryczna, ale tylko cześć. Powiedz mi, które.

No to zagwozdka... Kucnąłem przed nią i spojrzałem na zgromadzone przedmioty. Niepewnie zerknąłem na Liama, ale on nie oddal mojego spojrzenia. Nie tu miałem szukać pomocy. Elena mówiła coś, że chłopak miał kłopoty ze szczegółami... może zatem po tym uda mi się je rozpoznać... Niestety już pierwsze próby uświadomiły mi, że nawet jeśli Liam miał kłopoty ze szczegółami, to ja ich nie widzę... chyba, że Elena dopracowała jego iluzje. Sapnąłem, poirytowany. Elena zaplotła palce na wysokości twarzy i uśmiechnęła się.

-Spokojnie, mamy czas. Mamy dużo czasu...

Brałem przedmioty po kolei do ręki, oglądając je dokładnie, ze wszystkich stron. Podkowa była prawdziwa. Bez namysłu odłożyłem ją na lewą stronę. Chwyciłem z kolei kutą klamrę do paska. Coś z nią było nie tak, nie umiem powiedzieć co, ale coś jednak. Odłożyłem ją na prawo. Miękki wełniany szal. Gniotłem go przez chwilę w palcach. Przez szparę w deskach do stajni wpadł jasny, słoneczny promień, wprost na moją twarz. Zmrużyłem oczy i przez zasłonę rzęs ujrzałem własną rękę pustą. Z przedmiotów leżących przed Eleną zostały tylko srebrna obrączka i pogięty miedziany widelec. Gdy otworzyłem oczy ze zdumienia, leżało tam wszystko - wronie pióro, sznur koralików, zardzewiały gwóźdź, zgrzebło, zapinka do włosów...

Chwyciłem obrączkę i widelec i położyłem je koło podkowy.

- Te są prawdziwe - stwierdziłem.

Wyraz twarzy czarodziejki był nieodgadniony. Spojrzała na te trzy przedmioty, potem na resztę, na mnie, wreszcie skierowała wzrok na białowłosego.

- Liam... - zaczęła, jednak on nie zareagował -Liam! - powtórzyła.

Siedział wciąż w bezruchu, ze zmarszczonym czołem i zamkniętymi oczami. Włosy na jego skroniach były mokre od potu, wilgotna koszula przykleiła się do piersi. Dłonie zacisnął na kolanach tak mocno, że kostki pobielały. Elena wstała i podszedłszy do niego, mocno potrząsnęła jego ramieniem. Wypuścił ze świstem powietrze. Przedmioty, które odłożyłem na prawo zafalowały i znikły. Została jedynie podkowa i obrączka. Widelec zniknął również.

- Cholera - Liam westchnął i nerwowym gestem zaczesał włosy do tyłu

Elena pokręciła głową z dezaprobatą. Odwróciła się do mnie i spojrzała na rzeczy które były rzeczywiste.

- Ten widelec był jedną z dwóch iluzji, które ja stworzyłam. Reszta była Liama.

- Szal był twój.

- Skąd wiesz? - jej oczy rozszerzyły się zdumieniem

- Po prostu wiem.

- Cholera - głos Liama załamał się, gdy ukrył twarz w dłoniach.

Chciałem do niego podejść, ale Elena zatrzymała mnie, w milczeniu kręcąc głową, że mam dać spokój.

- Wyjdź jeszcze na chwilkę Rodonie

Gdy wróciłem na ziemi przed czarodziejką leżało kilkanaście podków. Wszystkie identyczne. Zerknąłem ukradkiem na białowłosego. Usta zwarł w cienką białą linię, ściągnął brwi, zacisnął powieki. Elena dla odmiany była rozluźniona, wyciągnęła przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach i przyglądała mi się z uśmiechem.

- Która z nich jest prawdziwa?

Przykucnąłem znów, biorąc do ręki jedną po drugiej, oglądając dokładnie. Zmrużywszy oczy, przyjrzałem się im spod wachlarza rzęs. Odłożyłem na bok pięć, których w ten sposób nie dostrzegłem. Czarodziejka leciutko skinęła głową, obserwując dalsze moje poczynania. Sześć podków leżało przede mną w równym rządku. Wszystkie były identyczne, z czego wnioskowałem, że prawdziwa jest tylko jedna, bo podkowy nigdy nie są jednakowe. Skoncentrowałem się. Skupiłem. Zamknąłem oczy i otwierałem je powolutku, pozwalając jedynie strzępkom światła, przedostać się między powiekami. I dostrzegłem ją. Jedna z nich była wyraźna, a pozostałe pięć zbladło jakby, tracąc wyraźny zarys. Chwyciłem te wybraną i podałem Elenie.

- No, brawo - pogratulowała mi - Ty faktycznie masz potencjał. Przejrzałeś iluzję szóstego stopnia. Nielicznym się to udaje. Nielicznym i bardzo utalentowanym.

Podkowy leżące przede mną po prostu się rozpłynęły. Zostały jedynie te, które odłożyłem jako pierwsze. Nie były jednak już takie jak na początku. Drgały teraz, coraz to blednąc i wyostrzając się. Liam ani drgnął odkąd wszedłem. Zbliżyłem się do niego, kładąc rękę na napiętym do granic możliwości ramieniu.

- Liam! - zawołałem go.

Otrząsnął się, jakby wyszedł z wody. Stworzona przez niego iluzja natychmiast znikła. Oparł głowę na dłoniach, wpatrując się w swoje buty. Chciałem cos powiedzieć, ale Elena stanowczo, po raz kolejny wyprosiła mnie z pomieszczenia. Dobiegły mnie strzępki jej słów, wymówionych lekko podniesionym głosem i pauzy. Albo Liam milczał, albo odpowiadał tak cicho, że nie słyszałem. Po chwili wyszedł z gniewnym wyrazem twarzy, minął mnie bez słowa i podążył w kierunku pastwiska. Elena uśmiechnęła się do mnie, kierując się w stronę domu. Stałem przez chwilę patrząc za nią. Wydało mi się niesprawiedliwe to, w jaki sposób potraktowała białowłosego. Spojrzałem w jego stronę i dostrzegłem refleks zachodzącego słońca, odbity od jasnych kosmyków gdzieś w wysokiej trawie. Poszedłem do niego. Siedział na ziemi, z kolanami przyciągniętymi do piersi, wpatrując się niewidzącym wzrokiem gdzieś za horyzont. Jego oczy były zaczerwienione. Czyżby płakał?

-Hej... - powiedziałem łagodnie, siadając obok - nie płacz.

-Nie płaczę - mruknął i odchylił się, opierając rękami o ziemię - Po prostu jestem zmęczony. Wciąż i wciąż mi się nie udaje...

-Przecież udaje ci się znakomicie...

-Ona mówi, że zbyt mało się staram.

-Elena?

-Tak.

-Mnie z kolei mówiła, że zrobiłeś postępy w tempie trzy razy szybszym, niż to zwykle trwa...może... może na poziomie na którym teraz jesteś to trwa już dłużej.

-Może - przytaknął, ale nie był przekonany.

Wyciągnąłem rękę, chcąc pogłaskać go po włosach. Umknął od mojego dotyku.

-Zostaw! - warknął - To, że poszliśmy do łóżka nie oznacza jeszcze, że możesz mnie dotykać, kiedy tylko zechcesz!

No tak... z rezygnacją opuściłem dłoń na kolano. Zapadła między nami cisza. Westchnąłem i wstałem z ciężkim sercem.

-Wybierasz się na obiad? - zagadnąłem jeszcze.

-Nie chce mi się.

-Dobrze. Poproszę kogoś, by ci cos przyniósł.

Kiwnął głową.

Westchnąłem jeszcze raz i odszedłem , zostawiając go za sobą.

Czego by o Liamie nie mówić, był humorzasty. Zamyśliłem się. Mimo tego nie potrafiłem myśleć o nim źle...był jaki był, ale żyło się przy nim ciekawie, nawet jeśli nie zawsze łatwo. Potarłem twarz i powieki. Oczy szczypały mnie lekko i łzawiły. Czy to ze względu na to, co działo się w stajni?

Elena powiedziała, że jestem utalentowany... uśmiechnąłem się mimochodem. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek kiedykolwiek powiedział mi coś takiego. Nagłe ciepło rozlało się wokół mego serca. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo potrzebna jest mi świadomość, że ja także mogę być w czymś... dobry. Teraz... nie oddałbym tego uczucia za nic i nawet skwaszona mina Liama nie była w stanie do końca odebrać mi tej radości.

Poczułem zapach obiadu i jakby na ten sygnał, zaburczało mi w brzuchu. Przyspieszyłem kroku, czując się tak, jakbym mógł pochłonąć konia z kopytami. Jadłem szybko, ignorując zgorszone spojrzenia innych. Pobiegłem na górę, by zmienić przepoconą koszulę, na dworze zaczynało się cowieczorne muzykowanie. Przez chwilę, sznurując tasiemki pod szyją, wpatrywałem się w barwne korowody przewijające się pod oknami w takt płynącej melodii. Z dołu mignęła mi sylwetka Liama, otoczonego kasztanowowłosą iluzją. Zabolało mnie to. Teraz, po tym wszystkim nie chciałem widzieć go w masce. To było nienaturalne, chore. Związałem włosy w luźny węzeł i zbiegłszy po schodach, dołączyłem do tłumu. Rozglądałem się za znajomą sylwetką i dostrzegłem go w końcu w jednym z otwartych namiotów. Aż mnie zatchnęło. Obok niego stał Jossethon. Liam, wciąż obleczony iluzją, zaciskał gniewnie pięści, jego policzki pałały. Jose ze swoim zwyczajowym, złośliwym uśmiechem mówił coś do niego. Mag w końcu odepchnął go obiema rękami i biegiem zniknął gdzieś w tłumie. Jose podparł się pod boki, zaśmiewając się do łez.

- Coś ty mu powiedział, Jossethon? - dopadłem do niego, zaciskając dłonie na połach jego koszuli

- Kogo ja widzę? - odepchnął mnie od siebie, uśmiechając się paskudnie.

- Co mu powiedziałeś??? - krzyknąłem, sprawiając, że kilka osób odwróciło się w naszą stronę.

- Oh, nic - machnął ręką - I tak się nie odważy...

- Nie odważy się na co? - lodowate coś wpełzło mi na plecy, podrywając króciutkie włosy na karku do pionu.

- Pewnego pięknego dnia zawędrowałem do lasu po północnej stronie rzeki - zaczął Jossethon tonem, jakby opowiadał jakąś interesującą historię - Nigdy tam nie byłem szczerze mówiąc, ale to nic. Najważniejsze, że w brzozowym lesie tuż za rzeką znalazłem gniazdo...

Bogowie! Nawet Jose nie mógł być tak głupi, nawet on....

- W gnieździe było jajo. Nie przymierzając - zmierzył mnie spojrzeniem - Gdzieś twojej wielkości. Otóż. Wyraziłem swoje przypuszczenie, że dziwadło nie będzie miało na tyle odwagi, by pójść tam i przekonać się na własne oczy...

Odchyliłem się do tyłu i z całej siły wpakowałem zaciśniętą pięść wprost w uśmiechniętą głupawo twarz kuzyna. Włożyłem w to serce, zachwiał się, siadając zamroczony na ziemi. Odwróciłem się i najszybciej jak mogłem pognałem w stronę domu. Liam nie bądź głupi - myślałem - przecież nie musisz nic udowadniać, nie jemu. Ale wiedziałem, że Liam będzie chciał. Przy tym jego mniemaniu, że jest do niczego, znalezienie gniazda roka było kuszącą perspektywą, by wreszcie pokazać na co go stać. Bogowie, nie. Modliłem się i przeklinałem na przemian.

- Elena!!!! - krzyknąłem, gdy tylko przekroczyłem próg - Elena!!!!!

- Co się...? - pojawiła się u szczytu schodów.

- Liam poszedł szukać roka - przerwałem jej - Jossethon powiedział mu gdzie jest gniazdo.

- Cholera! - zza pleców Eleny pojawił się Korathan w rozsznurowanej pod szyją koszuli i poluźnionych butach - Skąd Jose...

- Znalazł gniazdo - wszedłem mu w słowo - Zrób coś, na bogów!!!

- Powiem Der'athernowi. Gdzie jest to gniazdo?

- Na północnym brzegu, w lesie brzozowym...

Elena cofnęła się po buty i płaszcz, Korathan udał się zawiadomić wuja, a ja.... Ja biegiem puściłem się na przełaj przez pastwiska w kierunku rzeki. Potykałem się w ciemności o kamienie i wystające z ziemi korzenie. Przewróciłem się kilkakrotnie, ale za każdym razem podnosiłem się na nowo, ignorując ból mięśni, ignorując ogień w płucach, klepiąc wszystkie modlitwy, jakie przychodziły mi do głowy, myśląc tylko o jednym. Liam. W rekordowym tempie osiągnąłem rzekę, przebiegłem przez płyciznę, gdzie woda sięgała połowy ud i skierowałem się ku lasom. Chciałem go wołać, ale to tylko zwabiłoby potencjalne niebezpieczeństwo. Liczyłem, że zrzucił iluzję i dostrzegę jego białe włosy w gęstniejącym mroku. I faktycznie. Pośród ciemnych, poskręcanych pni, ujrzałem upragnioną sylwetkę. Dopadłem go w ciągu kilku minut.

- Liam na łaskę niebios, co ty wyprawiasz? - wydyszałem, zginając się w pół dla złapania oddechu.

- Po co przyszedłeś? - zapytał zimno.

- Liam wynośmy się stąd - chwyciłem go za nadgarstek, ale wyrwał się mocnym szarpnięciem.

- Nie jestem tchórzem! - krzyknął - Nie potrzebuję niańki do wszystkiego! - jego słowa były pełne goryczy - Pokażę im. Pokażę Elenie, że jednak nie jestem zupełnie do niczego. Pokażę tobie!

Trzymał w ręku gruby drąg, który wskutek złamania, zakończony był dość ostrym szpicem. Minął mnie bez słowa, szybkim krokiem wchodząc w głąb lasu. Zobaczyłem je. Gniazdo. Gniazdo wielkości mniej więcej naszej stajni, wyplecione z gałęzi grubych jak moje ramię, idealnie okrągłe, wyścielone mchem i liśćmi. A po środku gniazda jajo. Jajo roka było ogromne. Trzech mężczyzn musiałoby chwycić się za dłonie by je objąć. Liam wspiął się po krawędzi gniazda wrzuciwszy przed tym swój drąg do środka. Chcąc nie chcąc podążyłem za nim. Wziął zamach i z całej siły dźgnął jajo. Skorupa zarysowała się tym miejscu, tworząc niewielką wklęsłość. Zamachnął się ponownie, uderzając idealnie we wgłębienie, które powiększyło się. Uderzał raz za razem z niesłabnącą precyzją z tą przeklętą determinacją, jakiej nauczyło go życie, a ja nie mogłem zrobić nic, poza przyglądaniem się z boku jego szaleństwu. Bo szaleństwem było samotne porywanie się na gniazdo roka. W myślach prosiłem bogów, by Elena z Korathanem nas szybko znaleźli, zanim znajdzie się właściciel, a ściślej mówiąc właścicielka gniazda. Wreszcie się udało. Przy kolejnym ciosie skorupa nie stawiła już oporu i drąg wniknął głęboko do wnętrza jaja. Liam szarpnięciem wyciągnął go z otworu, z którego buchnęła cuchnąca, gęsta breja. Cofnęliśmy się szybko na samą krawędź gniazda, by nie znaleźć się w jej zasięgu. I wtedy usłyszałem to. Potworny jazgot, narastający z każdą chwilą, gdy rok zbliżał się do nas w zastraszającym tempie. Chwyciłem Liama za ramię i pociągnąłem go za sobą w osłonę drzew. Nie opierał się już, pozwalając ciągnąć się w kierunku rzeki. Rok, który dotarł do gniazda wydał z siebie wrzask, od którego serce mi niemal stanęło. Wzbił się ostro w powietrze, wypatrując intruzów, którzy zniszczyli jajo. Nie miałem złudzeń, że Liam ze swoimi białymi włosami i jasną karnacją stanowi doskonały cel dla potężnego drapieżnika. Ptaszysko wypatrzyło nas w ułamku sekundy i rzuciło się niczym strzała, mierząc olbrzymim dziobem prosto w nas. Liam zatrzymał się nagle, wyszarpując rękę z mojego uścisku. Zamknął oczy, zmarszczył brwi. Powietrze zafalowało. I nagle od strony obozowiska nadleciał drugi rok. Potężniejszy. Samiec. Rzucił się na rywala z rozwartym dziobem. Jak urzeczony patrzyłem w niebo na starcie olbrzymów. Z szarpiącym uszy wrzaskiem zatańczyły pod gwiazdami w śmiertelnej walce. Dopadały do siebie raz po raz, odskakiwały, zataczały kręgi. Na ziemię spadały strzępy tęczowych piór, niczym kolorowy deszcz. Walka trwała kilka uderzeń serca. Roki rozdzieliły się, lecąc w przeciwnych kierunkach, szykując się do decydującego starcia. Zawisły w bezruchu naprzeciw siebie, po czym runęły niczym gromy, szeroko rozkładając skrzydła, rozdziawiając dzioby. Zderzyły się w pełnym pędzie, wysuwając w przód szponiaste pazury, drąc ciała, łamiąc kości. Rozdzierający jazgot zamarł nad lasem, zagłuszony natychmiast głębokim rykiem zwycięstwa samca. Olbrzymie cielsko, wypuszczone z jego szponów, bezwładnie runęło w dół, łamiąc drzewa, wzbijając tumany piachu, gdy uderzyło o ziemię kilkadziesiąt metrów od nas. Przez chwilę jeszcze tańczyło w śmiertelnych drgawkach tylko po to, by znieruchomieć, zastygnąć.

- Udało się! - krzyknąłem - Jesteś świetny!

Liam zachwiał się na nogach, a to, co zdarzyło się potem, było najgorszym koszmarem. Nagłe uderzenie fali powietrza powaliło mnie na ziemię. Drzewa, wokół mnie pękały niczym zapałki, padając z trzaskiem łamanych gałęzi. Zasłoniłem głowę ramionami, chroniąc twarz przed lawiną piachu i kamieni, wyrwanych z ziemi przez żywioł.

- Liam? - zawołałem , gdy nieco się uspokoiło - Liam???

Spojrzałem do tyłu, białowłosego nie było. Ryk roka sprawił, że uniosłem wzrok w górę i.... zrobiło mi się słabo. Ptaszysko w potwornych szponach ściskało bezwładne ciało maga, unosząc je coraz dalej, w kierunku obozowiska. Wtedy pojawiła się Elena z Korathanem. Czarodziejka na Kudłaczu w pełnym galopie podjechała do mnie, wyciągając ramię. Chwyciłem ją, wsiadając za nią na koński grzbiet. Nie mogłem pohamować łez kaskadami spływających po policzkach

- Gdzie Liam?! - krzyknęła.

- Rok - wykrztusiłem tylko, zachłystując się płaczem.

- Cholera - Elena osadziła konia w miejscu, zadzierając głowę, wpatrując się w roka, znajdującego się teraz niemal dokładnie nad nami. Usłyszałem kolejny jazgotliwy krzyk. Czarodziejka posłała iluzoryczną samicę na spotkanie z ptakiem. Widziałem, jak dojrzawszy rywala, rok rozwiera szpony, a Liam spada z potwornej wysokości... wprost do rwącej rzeki. Elena skierowała konia w tamtą stronę, zupełnie nie przejmując się walczącymi już gigantami. Widziałem jak Korathan rzuca się biegiem w kierunku rzeki, jak niknie w skłębionej, pędzącej toni. Wstrzymałem oddech. Nie było go. Nie było go. Nie było go. I nagle wynurzył się przy samym brzegu. Wypełzł na brzeg, ciągnąc za sobą bezwładny ciężar. Chciałem zeskoczyć z konia, ale Elena przytrzymała mnie w siodle. Z napięciem wpatrywała się w niebo, gdzie samiec wyraźnie przegrywał śmiertelną walkę. Z góry spadały na nas strzępy piór i krople ciemnej krwi. I nagle.... Oba roki zafalowały i rozpłynęły się na tle nocnego, rozgwieżdżonego nieba, pozostawiając po sobie jedynie dzwoniącą w uszach ciszę. Czarodziejka odetchnęła głęboko, zawracając kudłacza w kierunku brodu. Pogoniliśmy pędem w stronę gospodarstw, gdzie zniknął wierzchowiec Korathana. Jeszcze w biegu zeskoczyłem z konia, widząc stojącego przywódcę Yielstrahn. Odwrócił się powoli, pokazując mi postać trzymaną w ramionach. Pociemniało mi przed oczami. Nie. Biała koszula maga była szkarłatna od krwi. Białe włosy, pozlepiane w strąki od wody kończyły się nierówną, postrzępioną linią na wysokości szyi. Nie widziałem jego twarzy, wtulonej w pierś mężczyzny. Byłem przekonany, że nie żyje. I wtedy usłyszałem najcudowniejszy dźwięk na całym świecie, najcudowniejszy, jaki do tej pory słyszałem. Głuchy jęk. Korathan szybkim krokiem podążył do domu Der'atherna, do swojego pokoju, gdzie ostrożnie położył Liama na łóżku. Elena odsunęła mnie stanowczo, pochylając się nad ca'trą. Delikatnie zdjęła z jego ramion koszulę, ukazując cztery brzydkie, ale na szczęście niezbyt głębokie rany na jego piersi i boku. Musiałem usiąść, gdy usłyszałem wypowiedziane z ulgą dwa słowa "Będzie żył". Czarodziejka ostrożnie ujęła głowę białowłosego w dłonie, odwracając go twarzą ku sobie. Zapadła cisza. Przedłużająca się, koszmarna cisza, zakłócona przez rozpaczliwy głos Eleny.

- Bogowie, nie....

Rzuciłem się do łóżka i zamarłem. Przez oba policzki chłopaka, ciągnęła się gruba, krwawo - sina pręga, kończąca się gdzieś powyżej skroni. Jego oczy były zamknięte, spod zaciśniętych powiek spływały rdzawe kaskady, zostawiając makabryczne ślady na jasnej skórze, wsiąkając w poduszkę. Rzęsy Liama zlepione były na wpół skrzepłą krwią

- Bogowie, nie.... - powtórzyłem za czarodziejką, przypominając sobie z zaskakującą wyrazistością historię, którą kiedyś mi opowiedziała, o niewidomym iluzjoniście.

- Wyjdźcie stąd! Wszyscy! - usłyszałem głos wuja.

- Eleno, idź - poprosił Korathan - Rodon, zabierz ją stąd!

Ująłem czarodziejkę pod ramię, stanowczo wyprowadzając ją z pomieszczenia. Jeszcze raz spojrzałem na Liama, po czym drzwi pokoju zamknęły się.

Potem... potem było czekanie. Wielogodzinne, żmudne, dręczące strachem i niepewnością. Elena chodziła po korytarzu, ja siedziałem pod ścianą. Nie byłem w stanie wstać, nawet gdybym miał gdzie iść.

Czas płynął i płynął, niechętnie, opornie, wolno. Niezmiernie wolno.

-Nie zniosę tego! - warknęła w końcu Elena i szarpnęła się za włosy. W oczach miała szaleństwo. W porównaniu z nią musiałem zdawać się nieprzyzwoicie wręcz spokojny. Nic bardziej mylnego. Cały drżałem w środku, a wyobraźnia podsuwała mi najgorsze scenariusze. Liam ślepy? Dlaczego? Za co? Cóż on takiego uczynił? Komu?

Elena podeszła do mnie, stanęła obok, twarzą do ściany. Wsparła głowę o chłodne drewno. Ze zdumieniem zobaczyłem, jak jedna, potem druga łza wymyka się spod jej powieki i spływa w dół policzka.

Chciałem otrzeć te łzy, pocieszyć ja jakoś, zapewnić, że wszystko będzie dobrze ( w końcu musiało być...), ale z wpółotwartych ust nie chciały wypłynąć słowa.

To było jak sen... nużący, przeraźliwy sen i chciałem już błagać o to, by pozwolono mi obudzić się, ze zmęczenia nie kontrolując swoich myśli.

Chyba żadne z nas nie zareagowało, gdy drzwi uchyliły się i z pokoju wyszedł Korathan. Nie byliśmy w stanie, tak pochłonęło nas... czekanie. Ale to trwało tylko ułamek chwili. Korathan dotknął leciutko ramienia czarodziejki i w innych okolicznościach zachwyciłaby mnie delikatność i uczucie, z jakim to uczynił.

-Kochanie...- szepnął.

Elena jednym ruchem oderwała się od ściany, strącając tym samym dłoń uzdrowiciela.

-Jak...? - jej głos zabrzmiał chrapliwie. To i tak lepiej niż u mnie... ja wciąż nie byłem w stanie powiedzieć nic.

-Powinno być dobrze...

-Jego oczy?

-Mówię przecież, powinno być dobrze.

-Powinno? - szarpnęła się - Co to znaczy powinno?! - krzyknęła.

Korathan skrzywił się lekko.

-Zrobiłem, co mogłem, ale to są oczy... Ja...

Minęła go i wbiegła do pokoju.

Po twarzy Korathana przebiegł skurcz bólu, ale zaraz dostrzegł mnie i uśmiechnął się blado.

-Chcesz go zobaczyć?

Czy chciałem? Niczego innego nie pragnąłem, tylko ten przeklęty bezwład... Korathan musiał domyślić się, że nie jestem w stanie podnieść się o własnych siłach, bo wyciągnął do mnie rękę. Ująłem ją z wdzięcznością. Była sucha i ciepła. Pomógł mi podnieść się na nogi. Z obawą przekroczyłem próg pokoju. Elena siedziała na łóżku, ściskając palce Liama w dłoniach. Z napięciem wpatrywała się w jego twarz, ukrytą pod grubym opatrunkiem. Bandaże nie były jaśniejsze od jego skóry. Znikła gdzieś krew... leżał biały, by nie powiedzieć bezbarwny, a jego oczy... koloru...właśnie, krwi, były niedostępne naszym oczom. Bogowie, niech to nie będzie przeklęta ironia losu, żeby źrenice czerwone jak krew we krwi i krwawych łzach utonęły. Nie pozwólcie! Nie pozwólcie!

-Będzie teraz spał - rzekł Korathan, zbliżając się do Eleny. Nie zareagowała. Uzdrowiciel zerknął na mnie.

-Powiedz służbie, żeby przynieśli tu drugie łóżko. Ona go nie zostawi.

Wyszedłem z pokoju, potykając się o własne nogi.

Na szczęście wokół kręcili się ludzie, zwabieni wypadkiem.

-Przynieście łóżko... - wychrypiałem - Przynieście dwa...

Potem wróciłem do komnaty, w której nie zmieniło się nic od czasu mego wyjścia. Elena nadal tkwiła pochylona nad Liamem, Korathan nad nią.

Parę osób zaraz zakrzątnęło się obok, wynosząc zbędne meble, by zrobić miejsce na łóżka. Korathan skrzywił usta, widząc dwa dodatkowe posłania, jednak nic nie powiedział. Niemal siłą oderwał Elenę od Liama i pchnął ją na łóżko. Ja sam cupnąłem na drugie. Leżeliśmy teraz po dwóch stronach rannego, nasze lśniące oczy widziały tylko jego.

Pierś maga unosiła się w spokojnym oddechu. Korathan objął ramieniem czarodziejkę, tak, że niemal zginęła w jego uścisku. Nie drgnęła jednak, skupiona tylko na ca'trze, tylko jego widząca.

-Będzie teraz spał... długo.

Elena nic nie odrzekła, nie byłem nawet pewien, czy usłyszała ciche słowa uzdrowiciela.

Nagle... zdało mi się, że widzę lekkie migotanie wokół dłoni Korathana, którymi objął czule głowę czarodziejki

-Śpij... - szepnął przywódca klanu Yielstrahn. Nie minęła chwila, a powieki Eleny opadły na jej umęczone oczy. Wzrok mój i Korathana spotkał się ponad rannym Liamem.

-Wy też potrzebujecie odpoczynku. - wstał i podszedł do mnie. Chciałem zaprotestować. Nie chciałem spać, nie teraz kiedy ważyły się losy Liama... nie chciałem. Nie mogłem jednak wykrztusić słowa, bo Korathan delikatnie ujął moją głowę w swoje ciepłe ręce.

-Nie martw się, będę przy nim czuwał - usłyszałem jeszcze.

Nie zauważyłem kiedy zasnąłem.

Obudził mnie czyjś podniesiony głos. Przez długą chwilę nie wiedziałem co się dzieje.

-Jak mogłeś mnie po prostu uśpić, kiedy on tutaj...?! - to była Elena. Uśpić? Co się stało? Moje powieki drgnęły, dostało się pod nie trochę słonecznego blasku... wiedziałem już. Liam! Poderwałem się gwałtownie. Elena, czujna, w pełni rozbudzona, z wypiekami na policzkach, stała nad łóżkiem Liama.

-Jak mogłeś?! - krzyczała na Korathana, który jak mi się zdawało, zachowywał stoicki spokój.

-Powiedz mi - odrzekł - Czy twoja nieprzespana noc coś by zmieniła? Coś, cokolwiek?

-To nieistotne! Nie miałeś prawa...

-Proszę... - przerwał im nagle słaby głos - Czy moglibyście nie kłócić się nad moją głową, kiedy próbuję spać?

Zdrętwiałem. To był... Liam. W jednej chwili przypadłem do jego łóżka. Bandaże nie pozwalały dostrzec większości jego twarzy, w tym oczu. Tuż obok mnie wsunęła się Elena.

-Liam, kochany, jak się czujesz?

-Wszystko mnie boli... - mruknął zapytany. Jego dłoń z drżeniem zbliżyła się do opatrunku - I co to za szmata na mojej twarzy? Co się właściwie stało?

Elena i Korathan wymienili spojrzenia. Ja mogłem tylko wpatrywać się w leżącą postać ze wstrzymanym oddechem, dziękując Bogom za ten cichy głos, za to że mogłem go znów usłyszeć.

-Miałeś wypadek z własną iluzją... jak wtedy... - szepnęła Elena.

- Ten rok, którego stworzyłem... - zaczął, jego wargi skrzywiły się. Nagle poderwał się, niemal siadając - Bogowie, Rod....

Trzy pary rąk przytrzymały go na posłaniu.

- Rodon jest tutaj - uspokoiła go Elena - Nic mu nie jest....

- To dobrze - szepnął, wyciągając rękę.

Ująłem jego dłoń i lekko pocałowałem posiniaczone kostki, wywołując uśmiech na jego ustach. Korathan pochylił się nad Liamem, kładąc dłoń na jego czole. Zamigotało i rozluźnione nagle palce ca'try wyślizgnęły się spomiędzy moich, jego ręka opadła na łóżko. Elena spojrzała na przywódcę Yelstrahn, zamierzając coś powiedzieć, ale uprzedził ją.

- On potrzebuje odpoczynku, kochanie, lepiej żeby spał.

- Ale... - zaczęła i nagle zwiotczała jakby, spuszczając głowę - Masz rację, przepraszam.

- Nie przepraszaj. Chodźmy na chwilę na dwór, na świeże powietrze, Rodon zostanie przy nim...

Skinąłem głową. Czarodziejka wstała niechętnie i chwyciwszy podaną dłoń Korathana, wyszła za nim z pokoju, oglądając się wciąż na białowłosego. Drzwi się za nimi zamknęły. Przyklęknąłem na podłodze u wezgłowia łóżka, głaskając maga po postrzępionych włosach. Oddychał spokojnie, a po jego wargach błąkał się blady uśmiech. Serce bolało mnie jak nigdy dotąd. Z tego, że żył, że obudził się cieszyłem się tak bardzo, jak tylko można się cieszyć, ale na tę radość kładł się niemniejszy od niej cień. Co, jeżeli nie będzie widział? Co jeżeli Korathan zdejmie opatrunek z jego twarzy, a oczy Liama nie otworzą się? Co jeżeli...? Łzy potoczyły się po moich policzkach. Oddałbym teraz wszystko, absolutnie wszystko, za jego wzrok. Oddałbym własny. Gdyby trzeba było zstąpiłbym do najgłębszych piekieł. "Popełnił samobójstwo. Nikt go nie powstrzymał." Brzmiało mi w uszach wciąż i wciąż na nowo.

- Będzie dobrze - powiedziałem głośno, ochryple, przezwyciężając wreszcie skurcz gardła - Będzie dobrze. Będzie dobrze - kogo ja usiłowałem przekonać?

Elena z Korathanem wrócili po dłuższym czasie. Oczy czarodziejki były zaczerwienione, oblicze uzdrowiciela poważne. Przysiadła na brzeżku posłania Liama, ujmując znów jego dłoń. Spał, nie reagując na nic. Gdy ściemniło się, nie zagrały flety, nie zapalono świateł, nikt nie ruszył w tańce w barwnym korowodzie. Der'athern zajrzał do pokoju, prosić Elenę i Korathana by przyszli na radę. Znów zostałem z ca'trą sam. Długo nic się nie działo. Oczy zaczynały mi się zamykać ze znużenia, wielogodzinnym czuwaniem, gdy nagle delikatny uścisk dłoni, którą trzymałem, uświadomił mi, że chłopak nie śpi.

- Rod, to ty? - spytał cicho.

- Tak, malutki, jestem...

- Nieźle się wygłupiłem, co? - znów ta gorycz w jego głosie.

- Nie, skąd - zapewniłem go - Pokonałeś roka, zupełnie sam. Jesteś bohaterem...

- Jasne - uśmiechnął się - Bohater z bożej łaski....

- Oh, przestań. Mój bohater - pocałowałem delikatnie jego blade usta.

- Czy.... Czy Elena jest bardzo zła?

- Wcale nie jest zła, głuptasie. Martwi się o ciebie, to wszystko.

- Acha... - chwila ciszy przedłużała się niemiłosiernie - Rod....

- Tak?

-.... - dłoń ca'try powędrowała w górę, ku opatrunkowi na oczach - Czy ja długo będę musiał to...

- Trochę - wyszeptałem, by nie słyszał, że głos mi drży.

Drzwi do pokoju otwarły się cicho, wpuszczając Korathana. Spojrzał na mnie, dostrzegł łzy na moich policzkach, przysiadł na łóżku maga.

- Liam?

- Korathan - uśmiechnął się.

- Jak się czujesz?

- Potwornie piecze - podniósł dłoń do bandaży, jednak uzdrowiciel stanowczo zatrzymał ją w pół gestu, kładąc z powrotem na kołdrze.

- Nie drap.

- Łatwo ci mówić - westchnął - Kiedy mi to zdejmiecie?

- No... jeszcze trochę.

- Trochę nic mi nie mówi! - wybuchnął Liam - Ile? Dwa dni? Pięć? Tydzień?

- Nie wiem...

- Co jest z moimi oczami???

- Liam, uspokój się...

- Co jest z moimi oczami?!? - krzyknął, a głos załamał mu się w pół słowa. Poderwał się gwałtownie, podnosząc obie ręce do twarzy. Szarpnął opatrunek, zsuwając kilka splotów bandaża ze swojego miejsca - Co z nimi jest...? - szlochał, gdy Korathan przydusił go sobą do posłania. Spod białej materii popłynęły łzy zabarwione krwią - Puść mnie!!!

- Liam, nie ruszaj się... - próbowałem go uspokoić, ale nie słuchał mnie, szarpiąc się z uzdrowicielem. Krew przesiąkła przez bandaże na jego piersi, plamiąc koszulę mężczyzny.

- Puść mnie!!! Elenaaa!!!

Wbiegła do pokoju zaniepokojona krzykami. W trójkę udało nam się unieruchomić go na posłaniu.

- Liam, kochany, już dobrze.... Już cichutko....

- Nie będę widzieć... - łkał, wciąż próbując wyrwać się z naszych rąk.

Poczułem jak dłonie Korathana, spoczywające tuż przy moich na ramionach ca'try nagrzewają się przyjemnie. Chłopak przestał wierzgać. Głowa opadła mu na bok, usnął. Mnie również zrobiło się tak jakoś błogo. Przymknąłem oczy i osunąłem się na pierś maga.

- Rodon... - usłyszałem głos czarodziejki, a później była cisza

Nie wiem jak długo spałem. Gdy otworzyłem czy wciąż było ciemno. A może znów było ciemno? Elena spała na drugim posłaniu, oparta o pierś drzemiącego uzdrowiciela. Podczas mojego snu, zmienili Liamowi opatrunki, jego oczy przewiązane były teraz grubą warstwą węższego bandaża, odkrywając resztę twarzy, w tym pręgi na policzkach. Wstałem cicho i położyłem się koło niego, ostrożnie opierając jego głowę o swój obojczyk.

- Przypilnujesz go? - usłyszałem cichy głos Korathana

- Jasne, prześpij się - odszepnąłem, głaszcząc ca'trę delikatnie po głowie.

Ochota na sen odeszła ode mnie całkowicie. Moje serce biło szybko, nierówno, wydawało się to niemożliwe, tak spokojna i cicha była noc. Patrzyłem na jasną twarz Liama, zastanawiając się, jakie może mieć sny. Bałem się... bałem się tego, że może okazać się, że on już nie odzyska wzroku... a i bałem się tej chwili, kiedy trzeba mu będzie to powiedzieć. Nie zawsze w końcu będzie można usypiać go w odpowiedniej chwili. Niestety, nawet kiedy sny są najpiękniejsze, nie da się przespać życia.

Drzemałem i czuwałem na przemian, wrażliwy na każdy jego ruch, na każdą zmianę jego oddechu. Jednakże, jak było do przewidzenia, jego przebudzenie było dla mnie kompletnym zaskoczeniem, nie wyczułem go.

-Rod... - wyszeptał cicho, jednak błyskawicznie oprzytomniałem.

-Tak?

-Czy jeżeli ja... jeżeli... stracę wzrok... Co wtedy będzie?

-Nie stracisz wzorku - zapewniłem go z cała siłą, na jaka było mnie stać.

-Nie wiesz tego...

-Wiem.

Musnąłem leciutko bandaż na jego oczach. Może mi się wydawało, ale był wilgotny.

-Boję się, Rod.

Nie umiałem mu odpowiedzieć. Pocałowałem go w czoło, przytulając mocno. Ostry ból przeszył mi serce. Nie spodziewałem się, że Liam stanie się dla mnie tak ważny... Sama myśl o jego utracie, ba, o jego cierpieniu, wywoływała ból.

-Jeśli stracę oczy...

-Nie... - zacząłem, lecz przerwał mi.

- Jeżeli stracę oczy... co wtedy będzie... ze mną? - zapytał o siebie, lecz byłem pewien, że pytanie miało brzmieć inaczej... Czy on też... też bał się, że mnie utraci?

-Jeżeli stracisz wzrok - mój głos był zdławiony łzami - Ja będę twoimi oczyma.

Milczał przez chwilę.

-Nie musisz...

-Liam, ja chcę. I już zawsze będę chciał, rozumiesz?

Przytulił się do mnie, choć rany musiały sprawić mu ból i do moich uszu dobiegł szept tak cichy, że przez chwilę wątpiłem, czy te słowa wypowiedziały jego usta, czy podsunęła je mi moja wyobraźnia:

-Kocham cię...

Łzy popłynęły z moich oczu. Bogowie, sprawcie, żeby było dobrze. Zasłużył na to. Teraz, kiedy znikła jego maska, maska pyskatego, zarozumiałego dzieciaka, widziałem to, jakim był naprawdę. A był samotnym, przerażonym dzieckiem, które musiało zbyt wcześnie dorosnąć i troszczyć się o siebie samo. Nie tak powinno być. Ktoś taki jak on... powinien być kochany od najmłodszych lat, kochany i rozpieszczany... u kogoś tam na górze, u Bogów, narósł potężny dług u tego chłopca i chyba najwyższa pora, by zaczęli go spłacać. Zacisnąłem wargi, wciąż nie mogąc powstrzymać łez. Ja ten dług wyegzekwuję. Nie wiem jak. Ale wyegzekwuję. Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.

Oddech Liama uspokoił się, ręce, kurczowo zaciśnięte na moim pasie, rozluźniły uścisk. Spał, na nowo daleki od wszystkich lęków. A ja czuwałem, gotów odpędzić kogokolwiek, kto miałby ten sen zakłócić.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Zresztą obudziło nie tylko mnie. Liam drgnął w moich ramionach, zagubiony tym, że nic nie widzi, że nie może otworzyć oczu. Korathan niechętnie wypuścił z ramiona Elenę, która przypadła do łózka, w którym leżeliśmy ja i Liam. Tymczasem do pokoju wszedł Der'athern. Jedno spojrzenie rzucone na jego pochmurną twarz i wiedziałem, że nie przynosi dobrych wieści.

-Kto przyszedł? - zapytał mnie Liam, łapiąc moją rękę.

-To wuj Der'athern - odrzekłem mu, wstając jednocześnie z łóżka. - Wuju...

-Eleno... - rzekł wuj - Rodonie... chciałbym z wami chwilę porozmawiać. Gdzie indziej...

Elena zmrużyła oczy, Liam rozpaczliwiej zacisnął palce na mojej dłoni.

-Idźcie - niespodziewanie uśmiechnął się uzdrowiciel - A ja zmienię naszemu pacjentowi opatrunek.

-Zaraz wrócę - szepnąłem Liamowi. Niechętnie puścił moją dłoń. Ciepłe uczucie zagościło mi w sercu. Potrzebował mnie. Chciał, bym był obok... Zaraz jednak rozwiało się bez śladu, gdy zerknąłem na zakłopotane oczy wuja.

Wyszliśmy z Eleną na korytarz.

Der'athern założył ręce na ramionach.

-Nie mam dobrych wieści - powiedział, a Elena zbladła - Radni postanowili... to znaczy stwierdzili, że...

Zawahał się.

-No wykrztuś to wreszcie - warknęła czarodziejka - Co postanowili radni?

-Uznali... uznaliśmy, że zdolności twego wychowanka są zbyt niebezpieczne.

-Co? - wykrztusiła oszołomiona kobieta - Przecież to tylko iluzje...

-Sama wiesz, że to nie są tylko iluzje. Dowód leży właśnie ciężko ranny w tym pokoju.

-Ale... - Elena potarła czoło.

Mnie zrobiło się słabo.

-Co chcecie zrobić?

-Opieczętować go.

-Co?! - furia zabłysła w źrenicach czarodziejki. Nie dziwiłem się. Opieczętowanie polegało na zablokowaniu zdolności magicznych. Dla Liama to było gorsze niż wyrok śmierci, zwłaszcza gdyby miał stracić wzrok...

-Eleno, zrozum... to już nie są zdolności do budowania świetnych iluzji. To... niemal jak magia stworzycielska... nad którą twój ca'tra wyraźnie nie panuje.

-Pieprz się! - wrzasnęła niespodziewanie kobieta. Wuj skrzywił się wyraźnie. - Gówno mnie obchodzą wasze lęki, oparte na stereotypowym myśleniu o magii... Co wy o niej wiecie? Kiedy mieliście w Klanach ostatnio jakiegoś maga? Maga, który by nie uciekł przed waszymi zakazami i restrykcjami, jak ja uciekłam?

-Eleno... - próbował łagodzić wuj.

-Powiedziałam, pieprz się. Nie dam go skrzywdzić. Wyjadę stąd, ale Liama skrzywdzić nie dam.

-Eleno, nie chcemy go całkowicie zablokować... tylko...

-Tylko co? - sarknęła kobieta, a ja w duchu przyklaskiwałem każdemu jej słowu.

-Tylko uniemożliwić budowanie iluzji powyżej 5 stopnia.

-Czy zagrodzić mu drogę do doskonałości, tak? - mruknęła zjadliwie.

-Eleno, opamiętaj się! Do jakiej doskonałości?! - nie wytrzymał wuj - Przecież on zginie, zanim ja osiągnie. On, albo ktoś kto mu będzie towarzyszył. Ot, na przykład Rodon.

"O nie" stwierdziłem nagle "Mnie do tego nie mieszaj. Mój los nic cię przedtem nie obchodził, więc teraz nie udawaj, że jest inaczej".

-Daj spokój! Nie udawaj że wiesz o magii więcej niż ktoś kto się nią zajmuje całe życie... To się da wyćwiczyć, kontrolę nad tym, co się tworzy.

-Ale zanim to się stanie, istnieje realne zagrożenie, prawda? - Elena spurpurowiała - Przyznaj to, Eleno. Ryzyko istnieje. Liam może być niebezpieczny. Bądź rozsądna...

Liam? Niebezpieczny?

-To raczej twój syn jest niebezpieczny - wtrąciłem się nagle do dyskusji.

-Co? - szepnął wuj, niebotycznie zdumiony.

-Tak - zacisnąłem pięśc i- Bo czy uważasz, że rozważnym... rozsądnym zachowaniem jest odkrycie gniazda roka i ukrycie tego przed całym obozem? Czy uważasz za rozsądne tak granie na uczuciach pewnego bardzo niepewnego siebie i wrażliwego dzieciaka, żeby poszedł szukać tego gniazda, narażając się na niebezpieczeństwo? Tak uważasz, wuju? No, przyznaj...

Serce biło mi szaleńczo. Zbliżyłem się do Der'atherna, patrząc mu prosto w oczy.

-Ja... Jose, przyznaję, postąpił... nieodpowiedzialnie...

-Nieodpowiedzialnie? - parsknąłem chory niemal z gniewu i rozżalenia - Nieodpowiedzialnie! Wiesz, wuju, ja naprawdę nie wierzę, żeby to Liam był najbardziej niebezpieczny dla obozu... czy choćby samego klanu Hokkether. Pomyśleć tylko... przyszły przywódca... Nieodpowiedzialnie!

Der'athern poczerwieniał.

-Mój syn zostanie ukarany... - zaczął, ale ja już straciłem nad sobą kontrolę.

-Jak? Spuścisz mu lanie? Czy skażesz na areszt domowy? - roześmiałem się gorzko - Nie żartuj.

-Rodon! - wuj nagle wziął się w garść - Ja zdaję sobie sprawę, że zachowanie Jossethona było i jest dalekie od ideału. Ale to wciąż nie upoważnia cię do odzywania się do mnie w ten sposób. Jestem twoim wujem i przywódcą Klanu do którego należysz, nie zapominaj o tym.

-Nie dajesz mi zapomnieć... - warknąłem.

-Dobrze... - weszła mi w słowo Elena, blada i opanowana. -Więc mówisz, że jedynie pod warunkiem, że Liam podda się opieczętowaniu, będziemy mogli tu zostać?

-Tu, albo na terytorium innego Klanu. Tak.

-Przepraszam, ale chyba także mam tu cos do powiedzenia, czyż nie? - Korathan znienacka wyszedł z pokoju Liama. Der'athern zmierzył go uważnym spojrzeniem

-Korathanie... nawet gdybyś był przeciw, zostałeś przegłosowany.

-To ciekawe... - mruknął uzdrowiciel - Bo ja jestem przeciw.

-Korathanie... - szepnęła Elena.

Twarz Der'atherna stężała.

- Nie możesz sprzeciwiać się woli wszystkich Klanów, Korathanie.

-Oh, czyżby? - uzdrowiciel przygarnął do siebie Elenę.

-Korathanie... znamy się wiele lat. Zdarzały się spory między Klanami, otwarte waśnie... ale nigdy nie spowodowało to rozbicia między nimi. Występując przeciwko tej decyzji spowodujesz to właśnie. Zastanów się... czy to jest tego warte...

-Zastanowiłem się i ...

-Korathanie ... - przerwała mu Elena, delikatnie zrzucając z ramienia jego rękę - Der'athern ma rację. Tym razem. Ja doceniam to, co chciałeś zrobić dla mnie i dla Liama. Ale... ale nie mogę na to pozwolić. Po prostu nie mogę. Kiedy tylko Liam stanie na nogi - zwróciła się do Der'atherna - wyjedziemy i nigdy nie wrócimy.

-Eleno! - rzekł uzdrowiciel z bólem, na widok którego mój wuj spuścił wzrok - Eleno...

Ze zdumieniem dostrzegłem w oczach czarodziejki łzy.

-Ja... dziękuję ci.. za wszystko. Przepraszam, chyba musze trochę pobyć sama - odsunęła wyciągniętą dłoń Korathana i odeszła, znikając za załomem korytarza.

-Jak rozumiem, pojedziesz z nimi? - zagadnął mnie wuj.

-Tak - odpowiedziałem, nie chcą dodawać nic więcej.

-W takim razie.... Der'athern zawiesił głos - Chyba już pójdę.

Zostaliśmy z uzdrowicielem sami.

-Przykro mi... - szepnął Korathan - Ja...

Delikatnie ścisnąłem jego ramię i odwróciłem się, otwierając drzwi do pokoju Liama.

Mag leżał tak spokojnie, że zdawało mi się że śpi. Drgnął jednak, gdy zamknąłem za sobą drzwi.

-Kto...?

-To ja.

-Rod... - ucieszył się. Podszedłem do jego łóżka. Wyciągnął rękę w moją stronę. Ująłem ją i zbliżyłem do ust. Wargi Liama wykrzywił słaby uśmiech - Czego chciał Der'athern?

Przełknąłem ślinę.

-Nic takiego. Chciał po prostu wiedzieć, jak się czujesz... - nie mogłem, po prostu nie potrafiłem powiedzieć mu prawdy. Przez chwilę milczał, ze ściśniętymi ustami, jakby powątpiewał w moje słowa, ale zaraz rozpogodził się.

-Wiesz... - powiedział - Korathan zmieniał mi opatrunek i przez chwilę zdawało mi się, że widzę światło. Jest dzień, prawda, Rodonie?

-Tak, Liam - szepnąłem zduszonym głosem - Jest dzień.

-Może... w takim razie...

-Na pewno - pocałowałem jasny policzek - Na pewno.

-Rodonie... mógłbyś mnie zabrać na dwór?

-Liam, jesteś ranny, powinieneś odpoczywać.

-Tak, ale ja tak bardzo chciałbym móc wyjść na chwilkę. Tylko na chwilkę. Proszę. Mógłbyś mnie wynieść i posiedzielibyśmy trochę na dworze...

-Liam... - szepnąłem, nie przekonany.

-Proszę, proszę , proszę. - zacisnął palce na mojej dłoni. Jakże mógłbym mu odmówić? Dużo czasu zabrało nam nałożenie na niego ubrania, gdy skończyliśmy, dyszał ciężko, a jego skóra jakby poszarzała.

- Liam, może jednak....

- Nie. Rod proszę....

- Korathan mnie zamorduje - westchnąłem

Ostrożnie wsunąłem jedno ramię pod plecy ca'try, drugie zaś pod jego kolana i prostując się, uniosłem go w górę, przytulając do piersi. Otoczył rękami moją szyję, wspierając głowę na moim obojczyku

- Nie jestem za ciężki? - spytał cichutko.

- Nie, skąd - zaprzeczyłem.

Rzeczywiście niesienie go nie sprawiało mi większej trudności. Uważnie i powoli stawiałem każdy krok, wychodząc z domu i zdążając w kierunku rozłożystego dębu na pastwisku za domem. Opuściłem maga na trawę, siadając obok i opierając jego głowę na swoich kolanach.

- Dziękuję - uśmiechnął się promiennie - Tam nie ma czym oddychać....

Siedzieliśmy tak długą chwilę. Liam wystawił twarz tak, by padały na nią ciepłe promienie popołudniowego słońca i zdawał się drzemać, a ja na niego patrzyłem.

- Kocham cię - wyszeptałem wreszcie.

Uśmiechnął się, odwracając się do mnie. Sięgnął ręką i dotknął mojego czoła, jego palce przebiegły po moich oczach, nosie, by spocząć na policzku. Pogłaskał mnie wierzchem dłoni.

- Rod...

- Tak?

- Czy mógłbyś... strasznie mi się chce pić... - poprosił cicho.

- Jasne. Nie ruszaj się stąd.

Wstałem i pobiegłem w kierunku domu. Nalałem do szklanki mleka, stojącego kamiennym garnku tuż przy drzwiach kuchni i wziąłem dwa jabłka i szedłem właśnie powrotem do Liama, gdy dojrzałem Elenę z Korathanem, idących na przełaj przez pole, brodzących w wysokiej trawie. Trzymali się za ręce, ale ich twarze były poważne i smutne. To nie w porządku - pomyślałem - To nie porządku, że muszą się rozstać. Zauważyli mnie i przybrali nieco pogodniejsze miny, skierowali kroki w moją stronę.

- A ty dokąd z tym? - zapytała ciepło czarodziejka.

- Liam, strasznie chciał wyjść i....

- Chyba mu na to nie pozwoliłeś?

- Zaniosłem go. Chodźcie, siedzi tam, pod drzewem - wskazałem brodą i ruszyłem pierwszy.

Elena spojrzała dziwnie na Korathana i pociągnęła go w stronę dębu. Liam leżał rozłożony w trawie, tak jak go zostawiłem, jednak nie uśmiechał się już. Bawił się nerwowo jakimś źdźbłem, mnąc je w palcach. Podniósł głowę, słysząc kroki, kierując twarz gdzieś między mnie i uzdrowiciela.

- Co tu robisz, Liam - zapytał ciepło, przysiadając koło chłopaka.

- Korathan - zdziwił się - Ja prosiłem Roda....

- Wiesz, że nie powinieneś....

- Ale tam nie ma czym oddychać - poskarżył się - Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

- Spacerowaliśmy z Eleną. Nie słyszałeś nas?

- Nie - zaprzeczył - Musiałem usnąć...

Czarodziejka przyklęknęła koło niego i głaskała go lekko po głowie. Jej oczy lśniły nienaturalnie, usta ściągnęły się.

- No, wypij to, co przyniósł ci Rodon i wracamy do domu - zarządził Korathan.

Gdy białowłosy opróżnił szklankę, uzdrowiciel podniósł go pewnie i pomaszerował w kierunku budynku. My z Eleną zostaliśmy jeszcze przez chwilę.

- Kiedy wyjeżdżamy? - zapytałem cicho.

- Jak tylko Liam będzie w stanie utrzymać się w siodle - odparła - Bogowie, nigdy nie sądziłam, że tak ciężko będzie opuścić klany.

- To jest nieludzkie! - wybuchnąłem - Przecież pokonał roka. Sam, bez niczyjej pomocy, czy oprócz tego, co stracił, muszą zabierać mu jeszcze więcej?

- Tu nie liczy się dobro jednostki, Rodonie - westchnęła patrząc w niebo - Kiedy chodzi o ogół, jednostka przestaje się liczyć. I nie mam tu na myśli tylko zdolności Liama. On.... Myślę, że duże znaczenie ma to, że jest spoza klanów... tak jak twój ojciec. Starsi stolerowali go tylko dlatego, że jest ca'trą, czyli niejako moim synem...

- To jest nieludzkie - powtórzyłem, wbijając zaciśniętą pięść w ziemię.

- Wiem. Ale nic nie zrobisz. Ci konserwatywni, zaskorupiali przywódcy nie są w stanie ścierpieć obcego, który drwi sobie z ich autorytetu. Pokonał niebezpieczeństwo, nad którym oni nie zaczęli jeszcze radzić, jest magiem, jest albinosem i nade wszystko jest właśnie spoza klanów. Gdyby nie ten...wypadek....za jakiś czas znalazłby się inny powód. A wiedząc, że nigdy nie zgodzę się na zapieczętowanie, znaleźli sposób na pozbycie się niewygodnego intruza.....

- Cholera. To jest nieludzkie - powtórzyłem po raz trzeci.

W milczeniu wróciliśmy do domu. Liam zmęczony eskapadą i możliwe, że również wspomagany zdolnościami uzdrowiciela, spał spokojnie. Korathan gdzieś wyszedł, czarodziejka usiadła przy oknie. Spojrzałem na nas jakby z boku. Na tą namiastkę rodziny, która istniała zaledwie kilkanaście dni, a która już teraz tyle dla mnie znaczyła. To było nie w porządku. Cholernie nie w porządku i nic na to nie można było poradzić. Liam westchnął przez sen, przyciągając uwagę Eleny. Przysiadła na brzegu jego posłania i ujęła bladą dłoń w swoją. Jak ona zniesie rozstanie z Korathanem? - zastanawiałem się. Już teraz było widać, że potrzebuje go jak powietrza. A gdy go nie będzie? Gdy okaże się, że Liam nie widzi? Straci wszystko na czym jej zależy. To nie w porządku.

Powoli zaczynało się ściemniać. Byłem zmęczony. Ostatni dni nieźle dały mi się we znaki. Chciałem się położyć, przytulić Liama, ale musiałbym przeprosić czarodziejkę, więc nic nie mówiłem. Z kłopotu wybawił mnie białowłosy. Obudził się, gdy trzasnęły puszczone przez uzdrowiciela drzwi. Widziałem jak drgnął na ten dźwięki i odwrócił głowę w kierunku wejścia.

- Korathan? - spytał cicho.

- Tak, to ja.

- Czy ja mógłbym....znaczy... chciałbym dzisiaj spać w swoim pokoju....

- No, nie wiem - mężczyzna spojrzał niezdecydowany na Elenę - Jakbyś chciał znów wyjść będziemy mieli problem ze schodami....

- Następnym razem sam wyjdę - uparł się - Ja chcę spać u siebie. Chcę pobyć sam z Rodonem...

Poczułem jak policzki zapiekły mnie szkarłatem. Udałem, że widzę coś interesującego za oknem, by nie patrzeć w ich stronę.

- Skoro nalegasz.... - poddał się Korathan.

Odprowadziłem go wzrokiem do drzwi, które zostawił otwarte. Widziałem jak wchodzi po schodach. Elena pochyliła się i szeptała coś ca'trze do ucha, ten uśmiechał się. Przywódca Yelstrahn wrócił po chwili, od razu podchodząc do białowłosego. Wziął go na ręce i przytulił do piersi.

- Ojej.... -wyrwało się z ust Liama, zaskoczonego nagłym ruchem. Musiał nie usłyszeć jego wejścia. Uzdrowiciel zaniósł go do naszej sypialni i położył w świeżo pościelonym łóżku.

- Gdyby się coś działo, to mnie zawołaj - nakazał wychodząc.

- A co by się miało dziać? - skomentował sarkastycznie Liam, wywołując mój uśmiech, dobrze, że wracało mu poczucie humoru. Gdy drzwi za Korathanem zamknęły się, mag wyciągnął ręce w moją stronę. Przyklęknąłem obok łóżka pochylając się nad nim.

- Co cię napadło z tym pokojem? - spytałem ciepło.

- Chcę pobyć z tobą sam - wymruczał.

- No, byliśmy sami...

- Nie o to mi chodziło....

- A o co? - spytałem zaczepnie, domyślając się do czego zmierza.

- No wiesz....

- Nie wiem.

- Przestań gadać i mnie pocałuj!

- Takiś ty? - roześmiałem się.

- Taki, taki...

- Kocham cię - powiedziałem zbliżając usta do jego warg. Smakowałem ten pocałunek długo i chciwie. Ciało obdarzone przez Liama rozkoszą wciąż się jej domagało, jednak miałem świadomość, że przy jego obecnym stanie nic z tego nie wyjdzie. Białowłosy był wyraźnie innego zdania. Jego dłonie wślizgnęły się pod moją koszulę, wiodąc opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa w górę i w dół. Położyłem się obok niego, lekko opierając dłoń na jego biodrze.

-Liam...

-Co?

-Nie wydaje mi się, żebyś był w stanie...

-Zamknij się - uśmiechnął się mag i skutecznie powstrzymał mnie od dalszych protestów, zamykając mi usta pocałunkiem.

Delikatnie przesunąłem palcami po jego boku. Syknął, gdy musnąłem fragment opatrunku.

-Przepraszam.

Chciał przekręcić się, lecz ból ponownie mu to uniemożliwił.

-Daj spokój. Pozwól mi - szepnąłem zsuwając się wzdłuż jego ciała.

-Ale... - jego protest przerwał jęk, tym razem przyjemności, gdy lekko skubnąłem zębami skórę na jego brzuchu.

-Jakieś sprzeciwy? - zagadnąłem.

-Nie...

-To dobrze - obsypywałem delikatnymi pocałunkami jego brzuch, boki i klatkę piersiową, a przynajmniej te miejsca, które nie były osłonięte bandażami.

-Rod... - szepnął. Jego policzki poczerwieniały aż do samych granic opatrunku.

-Mhm? - zapytałem, z wargami wciąż przytkniętymi do jego skóry.

-Nic... tylko ja...

-No? - rozpiąłem jego spodnie, zsuwając lekko.

-Nie musisz...

-Ale chcę.

Na oślep wyciągnął dłoń, trafiając na moje włosy i chwytając je w kurczowy uścisk.

-Rod... czy mógłbyś rozebrać się tak czy tak? Ja wiem, że nie mogę cię zobaczyć, ale chciałbym...

-Szszsz... - uciszyłem go i wstałem, zdejmując ubranie. Drgnął wyraźnie, gdy przytuliłem się do niego i poczuł dotyk mojej nagiej skóry. On sam był rozpalony, gorący, niemal parzył, ale w przyjemny, podniecający sposób. Westchnął, gdy nachyliłem się, całując jego rozchylone usta. Jego dłonie po omacku poznawały na nowo kształt mojego ciała, palce śledziły rysunek żeber, wywołując u mnie gęsią skórkę.

-Zimno ci? - zażartował, ale głosem zduszonym i wibrującym od emocji.

-Nie. Wcale. - roześmiałem się, zsuwając niżej, całując jego szyję i obojczyk. Wsparłem się na rękach, nie chcąc kłaść się na nim, by nie sprawić mu bólu. Jego oddech przyspieszył znacznie, gdy moje usta zbłądziły w okolice jego pępka i niżej. Pachniał lasem i świeżo ściętą trawą. Jego skóra była napięta i czuła na każdy mój dotyk. Jęknął, gdy wziąłem go w usta. Jego dłonie zacisnęły się z całej siły na moich włosach. Całowałem go, gładząc jednocześnie po jedwabistej powierzchni ud. Rytm wyznaczał mi jego oddech, wymykający się z ust jakby ukradkiem, by wybrzmieć jękiem, zawisnąć na granicy ciszy. Wygiął się w łuk, niepomny na ból, wyrywając się w stronę przyjemności. Przyspieszyłem. Nigdy nie przypuszczałem, że to może być takie... wspaniałe... widzieć czyjąś rozkosz, jego rozkosz i wiedzieć, że doznaje jej dzięki mnie. Krzyknął, kiedy dochodził i niemal wyrwał mi włosy, zastygając na chwilę w bezruchu, wyprężony jak struna, by opaść na poduszki z jękiem.

-Rod... -szepnął, zafascynowany, szukając palcami mojej twarzy - ja... nigdy...

-Nigdy co? - zapytałem, podsuwając się, by móc ucałować jego usta.

-Nigdy nie było mi tak dobrze...

-Cieszę się. - naprawdę tak było. Przywarłem do niego, ostrożnie jakby był kruchą lalką z porcelany, którą zbyt łatwo jest zbić.

-A... ty?

-Ja poczekam aż staniesz na nogi.

- Ale...

- Nie, Liam - spoważniałem - Widzę, że każde moje dotknięcie cię boli. Nie chcę sprawiać ci bólu.

- Ale.

- Powiedziałem. Nie.

- Ale Rod - szepnął

- Liam. Jest dobrze tak jak jest. Cieszę się, że mogłem ci sprawić przyjemność. A teraz z przyjemnością się zdrzemnę. - pocałowałem go w czoło, tuż nad bandażem, nie powiedział nic więcej. Pierwszy raz od wielu dni zaznałem spokojnego snu.

Miło było obudzić się, czując przytulone do siebie, ciepłe nagie ciało. Leżałem długo w bezruchu, nie chcąc zakłócać sielanki. Stopniowo oddech Liama spłycał się, aż wreszcie poruszył się odrobinę, gdy sen odszedł.

- Dzień dobry - powiedziałem wesoło, wsuwając dłoń w postrzępione włosy na jego karku.

- Dzień dobry - mruknął zaspany, unosząc dłoń do twarzy.

Przytrzymałem ją łagodnie, ale stanowczo.

- Nie drap.

- Ale mnie piecze - jęknął.

- I jak podrapiesz będzie ci lepiej? - ponownie powstrzymałem jego dłoń.

- Rod... Szału przez to dostaję...

- Nic ci nie poradzę. Korathan mówi....

- Co mówię? - drzwi uchyliły się odrobinę - Mogę wejść?

- Możesz - rzucił Liam zanim zdążyłem zaprotestować.

Uzdrowiciel wszedł zamykając za sobą drzwi. Podciągnąłem nieco kołdrę, okrywając się po pas, z zażenowaniem zerkając na ubranie walające się po ziemi. Uzdrowiciel zdawał się całkowicie nieskrępowany naszą nagością.

- Muszę cię poprosić, żebyś zrobił mi miejsce - uśmiechnął się do mnie ciepło.

Wstałem, czując ogień na policzkach, ubrałem się szybko, jak nigdy w życiu i przysiadłem na krześle, obserwując poczynania Korathana. Liam już nauczony co robić, uniósł nieco ramiona, pozwalając mężczyźnie rozwiązać opatrunek na swojej piersi. Płótno opadło, ukazując brzydkie czarno - sine skrzepy. Po jasnej skórze spłynęło kilka kropel krwi.

- Prosiłem, żebyś uważał - w głosie uzdrowiciela brzmiał łagodny wyrzut.

- Samo jakoś tak...

- Tak, oczywiście.

Posmarował rany ca'try jakąś ostro pachnącą substancją, po czym z ogromną wprawą nałożył na nie czysty opatrunek.

- No to zobaczymy, jak twoje oczy....

Widziałem, jak Liam poważnieje. Jego ręce zacisnęły się na kołdrze, gdy jeden po drugim sploty bandaża opadały z jego twarzy. Głośno wciągnąłem powietrze, gdy ostatnia warstwa opatrunku spadła na ziemię. Powieki białowłosego były czarne. Głębokie sińce ciągnęły się aż do linii brwi, ostro odcinając się od jasnej skóry. Chłopak powoli rozchylił wachlarz rzęs, a to, co zobaczyłem, wstrząsnęło mną. Między powiekami lśniła krew. Całość wyglądała makabrycznie. Korathan wydobył z kieszeni małe, drewniane pudełeczko. Usłyszałem coś w rodzaju cichego pyknięcia i uzdrowiciel podniósł zapaloną zapałkę do oczu Liama. Drgnął przestraszony, odsuwając twarz od ciepła.

- Spokojnie, nie skrzywdzę cię...

- Ja... - Liam zamilkł i nie odezwał się już do końca badania. Nie odpowiedział, kiedy Korathan wychodził z pokoju. Siedział wciąż ze spuszczoną głową i palcami zaciśniętymi na brzegu kołdry.

- Malutki - zagadnąłem, przysiadając na brzegu posłania - Co się...

- Zostaw mnie.

- Liam.... - przestraszyłem się.

- Zostaw. Wyjdź!

- Ale...

- Wyjdź! Chcę być sam.

Zabolało mnie to, ale uszanowałem jego wolę. Wyszedłem i zszedłszy na dół zapukałem do drzwi Korathana. Nie zdziwiła mnie obecność czarodziejki. Zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem przy stole, zaplatając ręce na karku.

- Co z jego oczami? - spytałem ostrożnie

- Bez zmian...

- Liam wyrzucił mnie z pokoju. Jest strasznie przygnębiony, chciał zostać sam.

- Wiem - uzdrowiciel skinął głową - Ostatnio, gdy zmieniałem mu opatrunek powiedział, że wydaje mu się że widzi odblask światła, ale to był raczej wstrząs nerwu. Jego źrenice nie reagują na światło...

- Więc to dlatego....

- Musi być strasznie rozczarowany.- westchnęła Elena.

- Ale to nie znaczy, że on...

- To o niczym nie świadczy. Nie będziemy nic wiedzieć dopóki jego rogówki się nie zabliźnią. A to potrwa.

Westchnąłem. Wiedziałem co musi czuć Liam, jaką niepewność. A kiedy jeszcze dowie się o decyzji rady... Z braku lepszego zajęcia zacząłem ćwiczyć z czarodziejką rozpraszanie iluzji. Tworzyła dla mnie iluzoryczne drobiazgi, a ja starałem się je zniszczyć tak, jak nieszczęsnego niedźwiedzia straszącego Josethona. Udało mi się zaledwie kilka razy, jednak orzekła, że to doskonały wynik. Korathan przyglądał się nam z ciekawością, a gdzieś na górze Liam gryzł się w samotności ze swoim strachem. W trójkę poszliśmy na obiad. Uzdrowiciel wziął porcję i dla białowłosego, poszedłem za nim, otwierając przed nim drzwi naszej sypialni. Zamarliśmy obaj. Pokój był pusty. Buty Liama stały koło łóżka, pościel była skopana. Odstawiliśmy talerze i zbiegliśmy na dół.

- Liam? Liam!!! - nawoływałem, zaglądając do każdego z pokojów.

W drugiej części domu Korathan czynił to samo, Elena wybiegła na dwór. Bogowie, jakby mało było kłopotu - wyrzekałem, otwierając kolejne drzwi. W korytarzu wpadłem na przywódcę Yelstrahn. Ca'tra znikł. Elena przysiadła na stopniach i ukryła twarz w dłoniach, jej ramionami wstrząsnął szloch.

- To za dużo - jęknęła - za dużo....

Uzdrowiciel nerwowo krążył po holu, jego buty głośno stukały na drewnianym parkiecie. I nagle zza zakrętu korytarza wysunęły się jasne dłonie, ukryte w zbyt długich rękawach. Powolutku, przy ścianie, chwiejnym krokiem szedł Liam. Był boso, taśmy koszuli zwisały żałośnie, odsłaniając bandaże na piersi. Chłopak potknął się o lekko uniesiony chodnik i byłby przewrócił się, gdyby nie błyskawiczny refleks Korathana. Z westchnieniem wylądował w wyciągniętych ramionach.

- Przepraszam... - zaczął.

- Gdzieś ty poszedł, Liam? - w głosie uzdrowiciela pierwszy raz usłyszałem ton złości - Po schodach? Sam po schodach zszedłeś??? Na bogów, gdyby nie twoje rany przełożyłbym cię przez kolano i złoił skórę.

Dłonie białowłosego rozpaczliwie zacisnęły się na kamizelce mężczyzny.

- Ja nie... nie mogłem trafić z powrotem. - w jego głosie pobrzmiewała panika - i nikogo nie było, żeby mi pomógł. Ja nie chcę tak. Nie chcę.... Boje się. Jest ciemno. Boję się.... Boję się....

- Liam - Korathan zmarszczył brwi, opierając policzek o czoło ca'try - Cholera Liam!

Nie wyglądał tak źle od czasu wypadku. Z westchnieniem zawisł w ramionach uzdrowiciela.

- Niedobrze mi - jęknął - przepraszam.... boję się....

- Położę cię, dobrze? Przestanie ci się kręcić w głowie. Dlaczego sam wstałeś? Widzisz, co się dzieje jak się przemęczysz. - przywódca Yelstrahn wsunął rękę pod kolana białowłosego i przyciskając go do piersi zaniósł ponownie do swojego pokoju.

- Boję się....boję się...boję się.... - powtarzał mag nieprzytomnie, rozpaczliwie - boję się...

- Cholera, nie ma więcej spania u siebie. Tu go przynajmniej przypilnuję - Korathan otulił jego ramiona kołdrą.

-...boję się...boję się....

- Liam, kochany - Elena pochyliła się nad ca'trą zatroskana - Nie bój się, będzie dobrze...

-...boję się....boję się....boję się....ciemno....

- Thane, zrób coś....

Mężczyzna przykucnął przy łóżku i oparł dłoń na rozpalonym czole chłopaka, który po chwili pogrążył się w głębokim śnie.

- Czy ja mogę zostać? - spytałem nieśmiało.

- Oczywiście, że możesz, ale Liam dzisiaj śpi sam.

- Jak to sam? - jęknąłem.

- Wolałbym, żebyś nie kładł się obok niego. Nie wiem od czego ta gorączka...

- Rozumiem - westchnąłem, siadając na podłodze i ujmując w dłoń lodowatą rękę Liama.

Noc wyciszała wszelkie hałasy dnia. Zdumiewało mnie to jak bardzo wypadłem z rytmu życia przez tych kilka dni. Nie tęskniłem za niczym, za niczym poza tym, żeby z Liamem znów było dobrze. Nawet gdybyśmy znów się mieli tylko kłócić i mierzyć się z problemami.

Liam spał spokojnie, nieświadomy chyba nawet tego, że przysunąłem sobie fotel do łóżka i trwałem na nim, ściskając go za bladą dłoń.

Korathan stanął nade mną i dotknął mego ramienia.

-Połóż się - mruknął - W tej chwili na pewno nie pomożesz mu, tracąc resztki sił. On śpi. Nie obudzi się aż do rana.

Spojrzałem powątpiewająco na uzdrowiciela i na maga. Niepewnie ułożyłem rękę Liama na kołdrze. Wstałem. I wtedy właśnie...

-Nieee! - desperacki, zduszony krzyk wydarł mu się z gardła. Całe jego ciało skuliło się, a potem sprężyło.

Korathan stanowczo odsunął mnie i nachylił się nad chłopakiem. Złapał go za ramiona.

-Nie...Hein, proszę nie.... zostaw! Zostaw!

Korathan zacisnął dłonie tak, że pobielały mu kłykcie. Gdyby tylko Liam był przytomny, sprawiłoby mu to ból... teraz jednak nawet nie zwrócił na to uwagi. Byłem pewien, że rano na jego skórze dostrzegę sińce.

-Nieee... - powtórzył Liam płaczliwie. Do pokoju uzdrowiciela wpadła Elena, zwabiona krzykiem cat'ry.

-Co....? - zaczęła, ale urwała widząc rozgrywającą się scenę.

-Hein... nie, nie.... to boli.... zostaw! Nie!

Zdecydowanie odbiło się na twarzy czarodziejki, podbiegła do Korathana i stanowczo odsunęła go od maga.

-Liam! - potrząsnęła chłopakiem - Jego tu nie ma! Nie ma go tu! On cię już nie skrzywdzi!

Zerknąłem na twarz Korathana, przez chwilę zdawał się nie rozumieć, ale nagle jego twarz pobladła. Odsunął czarodziejkę.

-Daj mi.

Liam wciąż rzucał się na łóżku. Mężczyzna przysiadł na samym jego brzeżku i ujął głowę ca'try w łagodny uścisk.

-Już dobrze, synku - szepnął uzdrowiciel i... zaintonował pieśń.

Elena spojrzała zszokowana. Nie umiałem rozpoznać języka w jakim była piosenka... być może kołysanka. Musiała być bardzo stara. Czarodziejka uczyniła ruch, jakby chciała mu przerwać, ale nagle... Liam uspokoił się odrobinę. Głos Korathana był przyjemny, lekko schrypnięty i najwyraźniej przedarł się do umysłu chłopaka, uciszając burzę i lęk. Stopniowo rozluźniałem się, Elena także. Oddech Liama na nowo stał się spokojny.

-No, myślę, że najgorsze za nami.... - mruknął uzdrowiciel i uśmiechnął się czule do ca'try.

Zerknąłem na Elenę. Odziana była tylko w koszulę, która ledwie ledwie zasłaniała jej... co należy. Kobieta pomknęła wzrokiem za moim spojrzeniem i... spłonęła gwałtownym rumieńcem.

-Byłam w trakcie... kiedy... A w ogóle to natychmiast przestań się gapić! - wrzasnęła, obciągając koszulę - Ty też! - warknęła na Korathana, który nie wyglądał na skruszonego.

Zanim zdołałem policzyć do dziesięciu, była już za drzwiami.

-Powiedz o tym komuś, a do końca życia będziesz rozpoznawał najgorsze iluzje, jakie tylko jest w stanie stworzyć mój umysł! - rzuciła jeszcze od drzwi.

Wymieniliśmy spojrzenia z Korathanem i... wybuchliśmy śmiechem. Nerwy sprzed kilku chwil sprawiły, że bardziej niż zwykle potrzebowaliśmy rozluźnienia.

-Słyszę to!.... - dobiegło nas jeszcze z korytarza.

Przysiadłem na nowo na fotelu przy łóżku ca'try... Korathan nawet nie próbował namawiać mnie, bym się położył. Usłyszałem skrzypnięcie łóżka za plecami, gdy uzdrowiciel usiadł.

-Rodon... - zaczął poważniejąc - Czy ten Hein... zrobił Liamowi to, co myślę, że zrobił?

-Tak.... -odpowiedziałem, a śmiech natychmiast wyleciał mi z głowy.

Przez długą chwilę panowała cisza, a potem Korathan rzucił lekko:

-Zatem będziemy musieli dopilnować, żeby nic złego już go nigdy nie spotkało, prawda?

Wzruszenie ścisnęło mi gardło.

-Tak...

Z upływem kolejnych dni stan Liama się poprawiał. Mimo usilnych próśb, Korathan nie zgadzał się, by chłopak wrócił do naszego pokoju. Spałem w nim sam. Liam na dole razem z uzdrowicielem, a czarodziejka u siebie. Rany na piersi maga zabliźniły się i nie dokuczały już tak bardzo, jednak jego oczy... Białowłosy markotniał po każdym ich badaniu. Gdy Korathan owijał twarz ca'try czystym płótnem, następowała cisza, która niezmiennie trwała wiele godzin, podczas, gdy leżał skulony na posłaniu. Martwiłem się, bogowie jak ja się martwiłem. Martwiłem się o Liama, o jego samopoczucie, gdy zamykał się w sobie na te strasznie długie godziny, nie pozwalając nawet chwycić się za rękę, jakby sam chciał się ukarać za to, czemu nie zawinił. Martwiłem się też o Elenę, która każdą chwilę spędzała z Korathanem, by nasycić się nim, zanim przyjdzie im się rozstać. Życie było niesprawiedliwe. Wuj zaglądał do nas od czasu do czasu, by zapytać o zdrowie Liama, jednak zaraz wychodził, odprowadzany pogardliwym wzrokiem czarodziejki. Jossethona nie widziałem ani razu, nawet, gdy Elena wyciągała mnie na przechadzkę, bym nie spędzał całych dni z zamkniętych czterech ścianach. Właśnie na jednym z takich spacerów poruszyła temat naszego wyjazdu.

- Myślę, że za kilka dni wyruszymy - powiedziała gorzko.

-... - skinąłem głową.

- Nie wiem, jak powiedzieć to Liamowi. Sądzę, że pojedziemy na północ. Oczywiście kupię ci konia. Nawet Kudłacz nie uniesie daleko nas dwojga, nie mówiąc już o Argusie Liama.

- ... - znów skinąłem głową, nie mając ochoty nawet ust otwierać.

- Gdy przekroczymy góry, pojedziemy na zachód. Ze słów Der'atherna wynika, że stamtąd pochodził twój ojciec. Pomyślałam sobie, że chciałbyś zobaczyć jak tam jest. Nam z Liamem w gruncie rzeczy wszystko jedno.....

- Mnie również - westchnąłem - Wracajmy już.

Białowłosy siedział na łóżku, oparty o ścianę, rozmawiając z Korathanem. Dobrze się dogadywali. Często, gdy rano zaglądałem do ich pokoju już rozmawiali, swobodnie, jakby znali się od lat. Gdy skrzypnęły drzwi, chłopak zwrócił twarz w ich stronę.

- Kto to?

- To my - podszedłem do niego i pocałowałem go w policzek.

- Wiesz, Korathan powiedział, że będzie dziś mi takie robił... z oczami. I chyba trochę się boję - uśmiechnął się kwaśno - Od samego jego mówienia ciarki mi przechodzą.

- Już ty się nie bój - roześmiał się uzdrowiciel - I tak będę musiał cię uśpić, nic nie poczujesz.

- Zaufaj mu, to najpewniejsze ręce w jakie możesz się oddać - zapewniła go czarodziejka drżącym głosem.

- No dobrze - westchnął - jak trzeba, no to już....

Chwycił mnie mocno za rękę, jakby w tym drobnym geście szukał oparcia. Korathan dobrze znanym mi ruchem sprowadził na niego sen, jednak palce maga nie rozluźniły się. Przywódca Yelstrahn przysunął sobie krzesło, stawiając na podłodze kilka słoiczków z różnokolorową zawartością. Przysiadł i wyciągnął ręce w stronę ca'try. Przyglądałem się jak odwija bandaże z jego twarzy. Powieki Liama były sine. Mężczyzna ostrożnie uniósł je palcami, ukazując białka tej samej barwy co tęczówki. Sięgnął ręką po słoiczek stojący koło nogi i za pomocą szklanej pałeczki wpuścił po kropli przezroczystego płynu w każde oko. Widziałem jak źrenice maga rozszerzają się natychmiast, sprawiając jeszcze bardziej makabryczne wrażenie, jakby dziur w morzu krwi. Kolejny flakonik i kolejne krople sprawiły, że źrenice Liama zwęziły się tak, że niemal nie było ich widać. Uzdrowiciel ponownie wkroplił coś jego oczy i palcami zamknął powieki, zakładając na nowo opatrunek na twarz śpiącego.

- Będzie dobrze - uśmiechnął się do mnie uradowany - Akomodacja jest prawidłowa, źrenice reagują. Jeszcze kilka tygodni, może kilkanaście, ale będzie widział. Nie gwarantuję, czy tak jak przed wypadkiem, ale będzie.

Elena zamknęła oczy, bezgłośnie poruszając wargami, jakby dziękowała bogom za to, co przed chwilą usłyszała, ja z ulgą ukryłem twarz w dłoniach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jakim ciężarem spoczywał mi na piersiach lęk o zdrowie Liama. Chciałem go obudzić, podzielić się z nim tą nowiną, ale uzdrowiciel powstrzymał mnie mówiąc, że na radość będzie jeszcze wiele czasu. Tego wieczora po raz pierwszy zgodził się, byśmy wrócili z Liamem do naszej sypialni. Sam zaniósł maga na górę i położył do łóżka, okrywając kołdrą aż po ramionach. W jego oczach widziałem to, czym Liam powinien być otoczony od maleńkości - czułość i troskę. Zabolało mnie na myśl, że już niedługo wyjedziemy, a Korathan zostanie tutaj i prawdopodobnie więcej się nie spotkamy. Ujarzmiłem w końcu myśl, która nie dawała mi spokoju od dawna. Mianowicie, zachowanie Korathana coś mi przypominało i nie potrafiłem sobie przypomnieć co. Teraz uświadomiłem sobie, że czuję do niego miłość podobną, do tej, którą czułem do ojca. Pożegnałem się z nim ciepło i wślizgnąłem pod przykrycie, otaczając ramieniem śpiącego maga. Później, gdy zasypiałem tuląc do siebie białowłosego, wyszeptałem mu do ucha.

- Będziesz widział....- jego dłoń zacisnęła się mocno na mojej. Miało być wreszcie dobrze. Musiało być.

Rano zabraliśmy Liama na przechadzkę. Szedł sam, kurczowo trzymając moją rękę, drugą wyciągając przed sobą, badając czy nie ma przed nim żadnej przeszkody. Zaprowadziliśmy go pod dąb, który już zwyczajowo był miejscem odpoczynku. Elena z Korathanem usiedli na swoich płaszczach, my z Liamem wprost na trawie. Białowłosy wyciągnął się, opierając głowę na moich kolanach, wystawiając twarz ku pieszczocie słonecznych promieni. Długo trwaliśmy tak w milczeniu, a atmosfera zagęszczała się z każdą chwilą.

- Czemu nic nie mówicie? - zagadnął Liam pogodnie - Chyba, że rozmawiacie na migi, żebym was nie zobaczył.

- Tak, rozmawiamy. Obgadujemy cię. - pocałowałem go w czoło.

- Liam, jutro z samego rana wyjeżdżamy - westchnęła czarodziejka.

- Dokąd?

- Jeszcze nie wiem, ale to nieważne.

Wzrok Korathana umknął gdzieś w stronę lasu, zacisnął palce na dłoni Eleny.

- Ja się nigdzie nie wybieram - powiedział Liam powoli, jakby z rozmysłem - Dobrze mi tu, gdzie jestem.

- Nie możesz kochany - szepnęła.

- Dlaczego nie?

Białowłosy usiadł, podpierając się z tyłu na rękach.

- Bo, widzisz....

-Kiedy byłeś...chory, rada zadecydowała, że ze swoimi zdolnościami możesz być niebezpieczny dla innych - powiedział szybko uzdrowiciel - Orzekli, że twoje iluzje wchodzą w zakres magii twórczej, nad którą nie panujesz i wnioskowali za opieczętowaniem cię.

- ... - Liam milczał, skierowawszy twarz gdzieś między Elenę a Korathana.

- Powiedzieli, że to będzie pieczęć tylko powyżej piątego poziomu, ale ja nie mogę się na to zgodzić. Nie zgodziłam się - dokończyła czarodziejka - Nie zgodziłam się i w związku z tym musimy opuścić ziemie Klanów.

- Nigdzie się nie wybieram - powtórzył Liam, a na jego obliczu widniała zacięta determinacja. - Powiedziałeś, że będziemy tu tak długo, jak będzie trwało Zgromadzenie, a później, jeśli Elena się zgodzi, pojedziemy do Yelstrahn. Powiedziałeś tak?

- Tak - wargi Korathana zacisnęły się w bolesnym grymasie.

- I tak właśnie zrobimy. Zgodziłaś się Eleno, prawda?

- Kochany, niczego tak nie pragnę, ale zrozum, ja nie mogę pozwolić....

- Nie możesz pozwolić na co? - przerwał jej.

- Nie pozwolę cię opieczętować Liam. Nie mogę.

Chłopak poderwał się na nogi i nerwowo szarpnął taśmy, wiążące rękawy koszuli. Mocował się chwilę z nimi, aż ustąpiły pozwalając podciągnąć rękawy aż do łokcia.

- Zobacz! - wyciągnął ręce przed siebie - Zobacz!

Drgnął, gdy Elena wstała i ujęła go za dłonie. Również wstałem, chcąc zobaczyć, co pokazuje czarodziejce. Na obu rękach maga widniały cieniusieńkie bransoletki, wyglądające jak miedziane. Jednak, gdy się im bliżej przyjrzałem, stwierdziłem, że to kamień. Kamień idealnie obrobiony i wygładzony, ciasno otaczający nadgarstki, lodowato zimny w dotyku. Czarodziejka zbladła, zaciskając na nich palce.

- Czy ty wiesz, co sobie zrobiłeś? - spytała ledwie słyszalnym szeptem.

- Wiem. - wyrwał dłonie z jej uścisku - Nie będę się mógł rozwijać. I nigdy nie przekroczę piątego poziomu. Wiem. Ale wiesz co? Mam to w nosie. Obejdę się bez iluzji. Już ich nie potrzebuję.

- Liam...

- Myślisz, że pozwoliłbym, żebyś przeze mnie musiała się rozstać z Korathanem? Ja słyszałem was wtedy, jak rozmawialiście...i nie mogłem, po prostu nie mogłem ...Kocham cię, Eleno. I Korathana również. I nie mógłbym żyć wiedząc, że przeze mnie...

- Liam...

- A tak będziemy mogli zostać. I pojedziemy do Yelstrahn, prawda? Prawda?

Poruszył głową niespokojnie, gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Wyciągnął ręce przed siebie, ale czarodziejka odsunęła się, uciekając przed nimi. Korathan siedział nadal, zagryzając wargi z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Nie wiedziałem co powinienem zrobić, czy powiedzieć, dlatego milczałem w bezruchu, wpatrując się w białowłosego. Odwrócił się w stronę lasu, zdezorientowany nagłą ciszą. Postąpił krok, potem drugi i kolejny.

- Rod? - zapytał rozpaczliwie - Elena?

Pierwszy zareagował uzdrowiciel. Podniósł się i podszedł do Liama, zamykając go w ramionach, przytulając jego twarz do swego obojczyka. Skłonił głowę i mówił coś do ucha ca'try cichym szeptem. Ręce maga otoczyły go, a szczupłymi plecami wstrząsnął płacz. Spojrzałem na Elenę, po jej policzkach również płynęły łzy. Minęła chwila, zanim podeszła i objęła ich, zamykając Liama między sobą a Korathanem.

-Eleno... mnie to naprawdę nie jest już potrzebne. Już nie - wyszeptał Liam. - Mam was i ... Rodona.

-Ale Liam... - szepnęła czarodziejka - Twoja moc... była wszystkim.

-Była wszystkim dla mnie, to prawda. Ale już nie jest... ludzie są ważniejszy od mocy, czyż nie tego mnie uczyłaś?

Elena łkała, wsparta o Korathana i maga, ja stałem obok trzymając dłoń na ramieniu ca'try.

-Nie płacz - Liam na oślep sięgnął ku twarzy opiekunki - Ja jestem szczęśliwy. Mam was... wkrótce będę widział. I być może... -odnalazł dłoń Korathana - będziemy w końcu mieli dom. Rod...- obejrzał się do tyłu, szukając mego wsparcia - Rod, chodźmy na spacer...

-Liam... - zatrzymała go czarodziejka. Korathan uśmiechnął się, zerkając na mnie. On zrozumiał.

-Pozwól im iść, kochanie. - przytrzymał Elenę.

Wziąłem cat'rę na ręce i ruszyłem przed siebie. Szukałem miejsca, gdzie nie byłoby ludzi.

-Milczysz... - szepnął Liam - potępiasz mnie?

-Nie... - odrzekłem - żałuję tylko, że nic nie powiedziałeś... Sam nie wiem. Mogę jedynie domyślać się, jak ciężko musiało ci być.

Chłopak otworzył usta, ale nic nie odpowiedział.

Minęliśmy ostatnie namioty. Usiadłem, kładąc Liama tuż obok. Wciąż milczał.

-Rod... ja to mówiłem serio... ja... mnie wystarczycie wy. Ale... jeżeli to, co mówiłeś... było spowodowane tylko tym, że byłem ranny.... być może oślepiony na zawsze...

-Liam... - wyszeptałem wstrząśnięty, że może tak myśleć.

-Nie będę ci miał za złe, naprawdę...

To nie był Liam, taki spokojny, ugodowy. Szarpnąłem go za ramiona, może mocniej niż powinienem.

-Liam... przecież ja ciebie...

Położył mi palce na usta, trafiając dokładnie, mimo tego, że ich nie widział.

-Szaaa, nie musisz, naprawdę.

-Ty nic nie rozumiesz! -poderwałem się na nogi, częściowo dlatego, że w ten sposób nie mógł mi przeszkodzić - Chcesz żebym to wykrzyczał? Dobrze, mogę wykrzyczeć.... Kocham cię, wariacie! Kocham cię!

Białowłosy nieoczekiwanie roześmiał się.

-Jesteś kochany... - szepnął.

-Wiesz... pojechałbym za tobą na koniec świata. - powiedziałem w końcu.

I mówiłem to szczerze.

Liam wyciągnął dłoń w moją stronę.

-To dobrze, że nie musisz. Dla mnie świat zaczyna się i kończy się na tobie...

<PIXTEL_MMI_EBOOK_2005>6 </PIXTEL_MMI_EBOOK_2005>


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
iluzje
02.1.notatki całe do emocje-pamiec, Zniekształcenia, iluzje i niezwykłe zjawiska pamięciowe
Iluzje, Psychiatria
Iluzje statystyk dotyczących HIV i AIDS
Pamięć ekspercka, Zniekształcenia, iluzje i niezwykłe zjawiska pamięciowe
Pamięć ekspercka2, Zniekształcenia, iluzje i niezwykłe zjawiska pamięciowe
Catch Trik, Iluzje
Q Trick, Iluzje
Cztery wielkie astralne iluzje, Balum Balum, PO TAMTEJ STRONIE
Karta z kieszeni, Iluzje
iluzje www prezentacje org
Iluzje, iluzje
Iluzje i zludzenia optyczne
iluzje optyczne
iluzje
02.1.notatki całe do emocje-pamiec, Zniekształcenia, iluzje i niezwykłe zjawiska pamięciowe
Iluzje, Psychiatria

więcej podobnych podstron