Albin Siwak – nie mogłem dłużej milczeć! Lubię czasami poczytać memuary mastodontów PRL-u. Różnych, i tych z samej wierchuszki, i tych pośledniejszego sortu. Sprawiają sporo uciechy, kiedy z perspektywy bankrutów zupełnie serio udowadniają, że ich spółkowanie z komuną było rzeczą wielce chwalebną, a jedynie tzw. obiektywne trudności sprawiły, że ustrój sprawiedliwości społecznej wylądował na śmietniku historii. Na tym tle interesująco wyglądają wspomnienia Albina Siwaka pt. ”Trwałe ślady” z roku 2002, wydane przez małą oficynę z Torunia, która już nie istnieje. Książka Siwaka od początku została totalnie przemilczana. Ba, trafiła na swoisty indeks książek zakazanych, a jej nakład partiami wykupywali ci, którzy z różnych względów nie byli zainteresowani tym, żeby Siwak robił ze swojej wiedzy użytek. Pojawiły się nawet niewybredne groźby pod adresem autora, o czym dowiedziałem się od wydawcy książki, bo to on właśnie przegadał z Siwakiem wiele godzin, stając się akuszerem powstania „Trwałych śladów”. Wydał je pomimo licznych przeszkód i „dobrych rad”. Sama książka nie powala głębokością myśli, bo też i jej autor do tytanów myśli nie należy. To paradoksalnie jej walor. Nie ściga się z innymi wspomnieniami na język, lingwistyczną maestrię czy dialektyczną nowomowę. Bije od niej autentyzm robotniczego-chłopskiego języka, mało finezyjnego, prostego i niewyszukanego. Książka jest chropowata i intelektualnie przysadzista, ociosana i skrojona na miarę zakresu pojęciowego jaki autor wyniósł z PRL-u. Momentami jest nazbyt rozwlekła, co kładzie się cieniem na jej potoczystości i dynamice. Niemniej jest cennym i oryginalnym świadectwem PRL-u, spisanym robociarską ręką jej budowniczego, żarliwego praktyka i apologety sojuszu robotniczo-chłopskiego. – Nie mogłem dłużej milczeć i zabrać do grobu tego, o czym Naród powinien wiedzieć – oznajmia już we wstępie Siwak. I rzeczywiście, tow. Albin Siwak w niej nie milczy, waląc bez ogródek już od pierwszych stron: Świadom jestem faktu, że treść tej książki wywoła liczne burze i chęć zemsty. Mimo tych obaw, podjąłem decyzję, by nie zabierać ze sobą do grobu tego wierzchołka góry lodowej. Mam podstawy, by twierdzić, że problemy PRL-u i III Rzeczypospolitej są celowo i starannie zasłonięte przed Narodem, przez wiele formacji politycznych różnych barw i ideologii, a szczególnie przez Żydów, licznie ulokowanych na różnych szczeblach władzy. Wierzę, że z czasem i sprawdzeniu wielu tu opisanych spraw, historia i historycy, a także politycy przyznają mi rację. Racji mu oczywiście nie przyznali, bo to oczywiste, niemniej książka stanowi ciekawy materiał do przemyśleń. Pokazuje punkt widzenia człowieka, którego propaganda PZPR-u, jak i Solidarności, wykreowały na „czarnego luda”, będącego obiektem niewybrednych dowcipów i anegdot, skądinąd w większości słusznych. Wylansowany na siermiężnego tępaka i gbura, Siwak nie miał praktycznie politycznych przyjaciół, poza ruchliwą frakcją moczarowców. Jego siłą była „robociarskość” i wynikająca z niej autentyczna twardość. Wywijał nią niczym maczugą na partyjno-związkowych egzekutywach, siejąc zrozumiały popłoch u co bardziej wrażliwych towarzyszy. Zawsze mógł też liczyć na solidarną z nim robociarską brać, która nie przepadała za inteligenckimi koteriami, wietrząc w niej przyczyny kłopotów i porażek Polski Ludowej. Siwak to legenda PRL-u par excellence. Robotnik, który w 1950 roku z zapadłej mazurskiej wsi przyjechał odbudowywać Warszawę i już w niej pozostał. Działacz związkowy, Przodownik Pracy, członek PZPR od pamiętnego 1968 roku, a następnie członek jej Komitetu Centralnego. Odbudowywał warszawską Starówkę, stawiał warszawskie osiedla mieszkaniowe, szkoły i budynki tzw. użyteczności publicznej. Jest przykładem autentycznej PRL-owskiej kariery w jej najczystszej postaci. Dzisiaj wyciąga pikantne szczególiki ludowej alkowy, biorąc się za tematy, na których wielu poległo, jeśli nie potrafiło zachować stosownego umiaru. Nic dziwnego zatem, że „Trwałe ślady” wylądowały na swoistym indeksie, skoro autor pozwala sobie na takie oto dictum: “(…) 4 stycznia 1972 roku w Warszawie zebrał się Centralny Komitet Żydów w Polsce. Mam wykaz nazwisk i tematy tam omawiane. Chodzi o to, żeby polską gospodarkę uzależnić i firm i finansjery żydowskiej w taki sposób, by po kilku latach Żydzi mieli decydujący wpływ na to, co się dzieje w Polsce. Wtedy, gdy otrzymałem te materiały nie byłem jeszcze politykiem ogarniającym swą wiedzą tę dziedzinę życia i polityki i dlatego nie zwróciłem większej uwagi na te sprawy. Jeśli poruszano temat Żydów, uważałem, że to Polacy “przeginają” niepotrzebnie temat. Absorbowały mnie sprawy związków zawodowych, problemy budownictwa i praca mojej brygady. Dlatego nie analizowałem informacji otrzymanej od przyjaciela i nie przywiązywałem dużej wagi do tego tematu. Ten jednak dał mi kolejną notatkę, z której wynikało, że 4 marca 1972 roku ponownie zwołano Centralny Komitet Żydów w Polsce. W czasie tego spotkania zajmowano się osobami narodowości polskiej, zajmującymi kluczowe stanowiska w administracji państwowej, partyjnej i wojskowej. Najogólniej rzecz biorąc Żydzi podzielili ludzi sprawujących władzę na swoich i obcych. Postanowiono odsuwać od władzy i z życia społecznego ludzi nieżyczliwych Żydom. Nadal jednak dość chłodno odnosiłem się to tych wiadomości. Poważnie zainteresowałem się sprawą dopiero po otrzymaniu kolejnej informacji mówiącej o nadzwyczajnym posiedzeniu prezydium Centralnego Komitetu Żydów, w dniu 11 czerwca 1978 roku, w którym zasiadały osoby, które jednocześnie pełniły wysokie funkcje w polskim rządzie i w Biurze Politycznym PZPR. Rozpatrywano tam sprawę podwyżek cen na artykuły żywnościowe, w tym mięsne aż o 80%. W czasie obrad tego żydowskiego prezydium padły tam słowa: “Trzeba potrząsnąć drzewem, żeby spadły zepsute owoce”. Tymi “zepsutymi owocami”, które chciano strząsnąć z drzewa mieli być Gierek i Jaroszewicz. Wytypowane zostały zakłady, w których dojdzie do rozruchów, a więc będzie to “Ursus” i radomski “Walter” oraz “Naftoremont”. Oszołomiony tą informacją z początku nie mogłem uwierzyć, że możliwe jest takie manipulowanie załogami robotniczymi. Jednak po dwóch dniach słyszę w Sejmie jak Premier Jaroszewicz mówi: Mięso i jego przetwory zdrożeją o 69%, a drób o 300%, oraz, że towarzysz Pierwszy Sekretarz Edward Gierek popiera te podwyżki. Następnego dnia po wystąpieniu Premiera Jaroszewicza, tj. 25 czerwca dochodzi do fali strajków i protestów w Radomiu, Ursusie i Płocku. 26 czerwca odbywa się telekonferencja Edwarda Gierka z Pierwszymi Sekretarzami Komitetów Wojewódzkich PZPR. Gierek mówi: “Uważam, że w ciągu dnia jutrzejszego i w poniedziałek muszą odbyć się we wszystkich miastach wojewódzkich masowe wiece. Nawet po sto tysięcy ludzi, muszą to być ludzie dobrani. W oparciu o dobrany materiał muszą towarzysze powiedzieć, że nie popierają metod chuligańskich i narzuconej woli niewielkich grup. Towarzysze, jest to potrzebne jak słońce, jak woda, jak powietrze. Jeśli tego nie zrobicie to będę musiał się zastanowić”. W książce podobnych cymesów jest więcej, ot chociażby cudnej urody dialog towarzysza Albina Siwaka z towarzyszem Wojciechem Jaruzelskim: W trakcie pełnienia funkcji szefa Komisji oraz członka Biura Politycznego, generał zaproponował mi przewodniczenie polskiej delegacji na Zjazd Partii w Kampuczy. Ze względu na zdobycie nowego doświadczenia i poznania tego egzotycznego kraju, chętnie się zgodziłem. Po powrocie poszedłem do niego, by zdać mu relację z tej wizyty, a on przywitał mnie pochwałą: Wiem, że przyjęto wasze wystąpienie bardzo dobrze i dużo rozmawialiście z Pierwszym Sekretarzem i członkami ich Biura Politycznego. Następnie zapytał mnie: Co ciekawego zauważyliście w ich życiu działalności? Zwięźle i konkretnie przedstawiłem generałowi przebieg całego Zjazdu, oraz tematy poruszane w czasie naszych rozmów. - Czy już wszystko, spytał, innych uwag nie macie? - Mam, ale wolałbym ich nie przedstawiać, bo nie chcę was towarzyszu zdenerwować. - Mimo to, proszę powiedzcie mi, o co chodzi, bo nie lubię niedomówień. - Oni, towarzyszu generale, cieszą się z faktu, że są inną rasą niż my Europejczycy i, że nikt z Europy nie może wmieszać się w ich władzę. - A konkretnie, o kogo im chodzi? - Konkretnie o Żydów. Oni bardzo dokładnie wiedzą, co Żydzi robili w ZSRR będąc w NKWD i kto to był Beria. Znają też nazwiska naszych Żydów w Polsce i tych, co w Ameryce doszli do fortun i władzy. I z tego są szczęśliwi, że ich ten rak, jak sami mówili, nie toczy. Jaruzelski pomyślał chwilę i odrzekł:
- To nieprawda, że nie mają swojego raka. U nich tym rakiem są Wietnamczycy i oni mogą się w ich rasę wmieszać. A w ogóle, rozumując jak wy, towarzyszu Siwak, doszlibyśmy do podważenia przyjaźni między narodami. A przecież chodzi nam po dobre stosunki i przyjaźń między narodami. - Towarzyszu generale (przerwałem niegrzecznie), dlatego nie chciałem wam o tym mówić, ale skoro już o tym mowa, to uważam, że dobre stosunki między narodami to sprawa, o którą warto i trzeba walczyć i umacniać te stosunki. Natomiast sprawa, nazwijmy to mniejszości narodowej, i to takiej, która wcale pięknie się nie zapisała w naszej historii, to jeszcze inny problem. Dlatego proszę was, poprzestańmy na tym, co już zostało powiedziane. Ta rozmowa umocniła generała w przekonaniu, że jestem źle do Żydów nastawiony, sam tolerował ich, a często nawet głośno mówił, że Żydzi są inteligentniejsi od Polaków. O tym, że tak sądził, świadczyć może sprawa Urbana, któremu powierzył funkcję Rzecznika Prasowego rządu. I kolejny cymesik w tym samym klimacie: Mój kolega z MSW, stwierdził tak: „Wielu generałów, którzy chcieli awansować, dało namówić się na żony Żydówki, bo one były gwarancją, że będą lojalni”. Mój przyjaciel, generał Wacław Czyżewski, wyjaśnił mi tę sprawę tak: „Kiedy skończyłem studia i awansowałem, to wezwano mnie do kadr i mówią – Towarzyszu generale, zapowiadacie się na dobrego dowódcę i jest przed wami duża przyszłość, ale musicie rozwieść się z żoną, a my wam damy inną – nie Polkę. Oczywiście, że odmówiłem, bo po pierwsze, mieliśmy już troje dzieci, a po drugie, sam sobie żonę wybrałem i nie pozwolę, by ktoś mi dyktował w tych sprawach. Oczywiście, że to zważyło na moich awansach. Byliśmy z Moczarem przyjaciółmi i wszystko o sobie wiedzieliśmy - mówił generał Czyżewski. Przecież całą okupację dowodziliśmy partyzantką na Lubelszczyźnie i tajemnic przed sobą nie mieliśmy. I ten głupi Mietek uległ im i rozszedł się z żoną Polką. Przez całe życie tego gorzko żałował i zmądrzał dopiero przed śmiercią, gdy stwierdził: Pochowajcie mnie między Polakami na Porytowych Wzgórzach.” Książka Albina Siwaka dzięki zbiegowi okoliczności stała się “białym krukiem”, nieosiągalnym w antykwariatach, ani na słynnym Allegro. Komu uda się do niej dotrzeć, dowie się wielu interesujących rzeczy o Kani, Jaroszewiczu, aferze “Żelazo”, czy innych ciekawostkach PRL-u. Leży u mnie w skrzyni, wraz z innymi wspomnieniami dawnych towarzyszy, stanowiąc swoisty park jurajski. Kogóż tam nie ma: Jaruzelski, Ochab, Rakowski, Kania, Siwak, Urban, Kiszczak, Moczar, Gierek, Jaroszewicz i inni. Razem na sobie i obok siebie. Jak za dawnych dobrych lat, w komitywie i egzekutywie. Wprawdzie od czasu do czasu wieko skrzyni zdaje się drżeć i telepać, ale to zrozumiałe – walka o socjalizm przecież wciąż jeszcze trwa. Ze światem jurajskim mastodontów PRL-u łączy jedno: zatrzasnęło się nad nimi wieko historii. Jako skamieliny i eksponaty (w niektórych przypadkach nawet chodzące), wzbudzają mocno umiarkowane zainteresowanie, a czasami wręcz rozbawienie, kiedy po moczarowsku, zaglądają sobie w portki, dokonując przeglądu stanu nienaruszalności przyrodzenia. Świat, który tworzyli już nie istnieje. Odszedł w niesławie, tak jak oni. I już nie wróci. Na szczęście. Znać go jednak powinniśmy, chociażby dla psychicznej higieny, by wiedzieć, w którym miejscu zaczyna się i kończy ideologiczna zaraza. Maciej Eckardt
„Bez strachu” – Albin Siwak – Słowo wstępne Słowo wstępne do książki „Bez Strachu”, autorstwa – Albina Siwaka [wydanie II, tom I, Wa-wa 2009]. Zamieszczamy najciekawsze fragmenty z w/w książki, w większości są to fakty, których w historii obecnej trudno się doszukać. Są ukrywane, przemilczane względnie podawane w zmienionej formie. A jak bardzo „elitom” zależy, by nie przedostawała się prawda do społeczeństwa polskiego, zacytuje tu słowa Marka Borowskiego, skierowane do autora – znajdujące się na początku tej książki. Oto co pisze Albin Siwak: „W październiku 2004 r. ówczesny marszałek Sejmu RP, Marek Borowski [Berman] zaproponował mi wydanie książki „Trwałe ślady” w ilości 50 tys. egzemplarzy i 2 zł od sztuki, ale pod warunkiem, że usunę z niej wszystkie niekorzystne opisy o Żydach [o obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego]. Odmówiłem. Bardziej szczegółowo opisałem tę sprawę w rozdziale pt. „W Sejmie i w życiu” [„Bez strachu” str. 284].
„BEZ STRACHU” – WSTĘP [CZĘŚĆ I] Szanowny Czytelniku! Większość ludzi, otwierając nową książkę, pomija przedmowę. Uważają, że czytanie wstępu to strata czasu, bo i tak z książki dowiedzą się, co autor chciał czytelnikowi przekazać. Myślę jednak, że jeśli idzie o tę właśnie książkę, przedmowa jest w niej najważniejsza i wyjaśnia dlaczego w ogóle została napisana. Pokazuje, jakie argumenty i zdarzenia, jakie decyzje różnych ludzi i formacji politycznych stały się przyczyną napisania tej książki. A jest tych wydarzeń bardzo dużo i szkodą dla ludzi byłoby, szczególnie dla młodych pokoleń, gdyby nie poznali historii, w dodatku niezbyt odległej. Uważny czytelnik powie, że autor nie powinien zajmować się historią, że są od tego ludzie z tytułami: doktorzy nauk, profesorowie, historycy. Teoretycznie tak. Oni właśnie powinni zająć się historią i obiektywnie, bez naginania faktów dla potrzeb jednego czy drugiego ustroju, pisać tę historię i przekazywać młodzieży. Ale tak nie jest. Każda formacja polityczna ma swoich historyków i oni, na potrzeby tej formacji napiszą taką historię, która danym politykom odpowiada. W dodatku ponad tymi formacjami politycznymi są pracujący dla nich ludzie, którzy pilnują, by tak kształtować historię, żeby ich ideologia, racja stanu, bohaterowie i hasła znalazły się na sztandarach. W oparciu o moje liczne spotkania z ludźmi, organizowane przez różne kluby, związki i domy kultury, śmiało mogę powiedzieć: całe pokolenia młodych Polaków nie znają historii swego kraju. I nie dlatego, że nie chcieli się jej nauczyć lub nie posiadają odpowiedniego wykształcenia. Chcieli się uczyć, mają wykształcenie, często tytuły naukowe, ale od zakończenia II wojny światowej do tej pory żadne szkoły, ani uczelnie wyższe nie uczyły i nie uczą prawdziwej, rzetelnej historii.
Zdarza się, że w domach dziadkowie mówią o tej historii i przekazują ją wnukom, ale to rzadkość. To wyjątkowi ludzie, którzy zapamiętali fakty i potrafią je przekazać. Zdarza się, że spotykam ludzi, którzy różnymi sposobami i drogami zdobyli dobrą historyczną literaturę, posiadają prawdziwą wiedzę o ostatnim stuleciu, ale jest ich mało i są za tę wiedzę tępieni. Moje życie było bardzo bogate w wydarzenia i decyzje, gdy znajdowałem się na wysokich szczeblach władzy. Znałem wielu ludzi, do których zwykły człowiek nie miał dostępu. Sposób życia i prostolinijność oraz szczerość potrafiły mi ich zjednać. Pozyskiwałem ich zaufanie i mogłem prowadzić z nimi szczere rozmowy. A był to czas, gdy również najwyżsi rangą działacze bali się mówić prawdę. Dziś mógłbym nie pisać o wielu z nich, gdyż moi przeciwnicy zaraz dorobią do tego historię, że była to zdrada, i że przyznawanie się do tych znajomości to hańba, bo to byli nasi najeźdźcy i ciemiężyciele. Ale i oni właśnie, gdy zaufali mi i gdy szczerze rozmawialiśmy, to mówili: „Nam, Rosjanom jest przykro, że oceniacie nas tak źle. To nie my nadaliśmy rewolucji te hasła i nie my ustanowiliśmy prawa i represje. Jesteśmy tak jak i wy Słowianami i powinniśmy żyć w zgodzie”. Ale to nie Słowianie zrobili rewolucję i nie Słowianie milionami mordują Rosjan. W gułagach i na zsyłkach – może niejeden zapytać, to kto? Właśnie – Żydzi nie siedzą. To oni nas wsadzają i wydają wyroki. Gdy im mówiłem, że sam widziałem Rosjan w NKWD i że nie sami Żydzi są odpowiedzialni za te represje, odpowiadali mi: „Tak, masz rację. Zawsze znajdą się ludzie, którzy dla kariery zdecydują się na współpracę. Ale czy wy, Polacy, w czasie okupacji hitlerowskiej nie mieliście zdrajców na służbie u Niemców? Było ich wiele tysięcy, bo po wojnie dokładnie ich liczono. A jak carska Rosja wami rządziła i okupowała wasz kraj to nie było wielu tysięcy zdrajców, którzy pracowali dla cara? Nawet wasi biskupi, po odzyskaniu niepodległości, byli sądzeni za zdradę, a nawet wykonywano na nich wyroki śmierci. Sami Żydzi dzielili się na tych co idą na śmierć i tych, co ich dozorowali i bili. Przykładem jest getto łódzkie, gdzie policja była formacją żydowską. W każdym narodzie byli zdrajcy i zawsze będą. U nas, Rosjan, też byli w czasie wojny zdrajcy, mimo że w każdej chwili groziła im śmierć z rąk partyzantów. A w czasie, gdy władzę zdobyli Żydzi, to zdrajcy nie tylko że niczego się nie obawiali, ale to oni ferowali wyroki śmierci i żyli jak władcy niezagrożeni, a odwrotnie: – nagradzani”. „Myślisz, że nie chciałbym żyć w kraju, gdzie sami sobą byśmy rządzili?” – mówił mi wiele razy Maszerow. Podobne rozmowy prowadziłem z marszałkiem Kulikowem i Piotrem Kostikowem. Trzeba by robić teraz nową, rosyjską rewolucję i obalić rządy Żydów – mówili, ale zaraz dodawali: „To obecnie niemożliwe, czuwają nad tym dobrze, mają we wszystkich strukturach władzy swoich ludzi, za samą taką rozmowę stracisz głowę“. „Przecież – mówił Maszerow – w czasie rewolucji państwa zachodnie, a szczególnie USA, posiadały dobrą wiedzę kto robi u nas rewolucję. Prezydent Woodrow Wilson powiedział w swoim orędziu w 1919 r., że rewolucja w Rosji to czysto żydowska rewolucja. Opanują całą władzę i zemszczą się na cerkwi rosyjskiej oraz inteligencji“. I tak właśnie się stało. Ja, Albin Siwak, mam ważne powody, żeby nie zabrać do grobu tego, co wiem i co usłyszałem od wielu mądrych ludzi pełniących różne funkcje partyjne i wojskowe. Wiem, że czytelnik może to potraktować, za chwalenie się znajomościami i układami, ale ja nie zabiegałem o te znajomości i układy. Wiem, że moi przeciwnicy wykorzystają to, żeby zrobić ze mnie zdrajcę i osobę zhańbioną takimi znajomościami. Przecież mógłbym o tym nie pisać, nie ściągać na swą głowę słów pogardy, ale uważam, że należy dać świadectwo prawdzie. Jeśli tacy ludzie jak ja nie napiszą, to napiszą to inni, pod dyktando Żydów. Ważne powody, które skłaniają mnie, by o tym napisać, to przede wszystkim fakt, że mało jest ludzi lub nie ma ich wcale, którzy by swą wiedzę posiadali od ludzi wiarygodnych. A przecież ojciec mój nie miał powodów, by kłamać, gdy wiele razy opowiadał mi o różnych ważnych wydarzeniach. Jego dwaj rodzeni bracia też nie. Wierzę im, gdyż potwierdziły to inne źródła. Ojciec mój służył dwadzieścia jeden lat w carskiej armii. Jego bracia też (jeden dziewiętnaście, drugi szesnaście). Służyli przed, w czasie i po rewolucji. Byli świadkami wielu wydarzeń historycznych, które były i są przekręcane na potrzeby różnej maści polityków i formacji politycznych. Ponadto życie i moja funkcja pozwoliły mi poznać wielu Polaków, których rodziców car zesłał z Polski na Sybir, a ich dzieci później były rozwożone po całym Związku Radzieckim zgodnie z potrzebami gospodarki i wojska. Ludzie ci przeżyli wiele tragedii i byli świadkami wielu zbrodni, a także ludobójstwa. Obok nich likwidowano tzw. wrogów Związku Radzieckiego, podciągając pod ten zarzut inteligencję rosyjską i każdego, kto miał odwagę mówić prawdę. Piszę to jako Polak i patriota. Nie mogę obojętnie patrzeć jak Żydzi przekręcają historię Polski Ludowej, ustroju, który to sami stworzyli i w którym rządzili, sądzili i skazywali na śmierć. Jak z katów robią ofiary, jak również z katów robią zasłużonych i prawych obywateli, kryształowych i uczciwych. A tak nie było, ani w czasie rewolucji październikowej, ani przez cały czas do śmierci Stalina. To nie tysiące Rosjan zostało zesłanych na ciężkie roboty, to miliony jak obecnie szacują Rosjanie. W Polsce też nie chodzi o tysiące. Sama wschodnia Polska, czyli Kresy, to setki tysięcy Polaków wywiezionych w głąb Rosji. Okres Polski Ludowej to również czas zbrodni na polskich patriotach. Nawet samego Gomułkę uwięzili i szykowali mu proces o zdradę. A ilu przyjaciół Gomułki siedziało, ilu miało zasądzone wyroki śmierci. Cóż więc mówić o zwykłym akowcu. Dziś nagłaśnia się to, a polscy działacze partii prawicowych naśladują i pochlebiając żydowskim kolegom nie mówią: „To komuna mordowała naszych ludzi”. Nie! Nie zająkną się, że sędziowie i kaci to byli Żydzi. MSW było całkowicie w ich rękach. Teraz odwraca się kota ogonem. Tak samo jest z mordowaniem Żydów czasie wojny. Ileż to artykułów dotyczyło tego, że to Polacy i polskie obozy, i że to właśnie tam ginęli Żydzi. Tomasz Gros opisał w „Sąsiadach”, że to Polacy wymordowali Żydów w Jedwabnem. A jeszcze przecież żyją świadkowie. Cóż będzie, gdy ich zabraknie? Okaże się, że to Polska wywołała II wojnę światową, że Polacy mordowali Żydów. Nie można patrzeć i milczeć, jak dobrze rozmieszczeni Żydzi znajdujący się w różnych formacjach politycznych i zajmujący odpowiedzialne stanowiska robią wszystko, żeby skłócić polskie społeczeństwo. I to im się dobrze, udaje. Żadna formacja polityczna, żadna ekipa rządząca, jakie do tej pory znajdowały się u władzy nawet nie próbowała budować zgody narodowej. Cały ich wysiłek idzie na to, by skłócić polskie społeczeństwo, żeby podzielić i poustawiać Polaków po różnych stronach barykady politycznej. Wiedzą dobrze, że takim skłóconym i podzielonym społeczeństwem łatwo jest rządzić. I ten fakt jest bardzo groźny, bo sytuacja w Polsce wymaga już od bardzo dawna zgody narodowej. Żydzi po mistrzowsku doprowadzili do tego, że w społeczeństwie brak jest instynktu samozachowawczego. Całymi latami wtłaczają do głów Polaków takie filmy i wiadomości, żeby otumanić społeczeństwo. Proszę tylko pomyśleć, jak nagłaśnia się i to wiele razy na wszystkich kanałach, parady gejów i lesbijek. Idą w tych pochodach przywódcy partyjni i popierają manifestacje i żądania „kochających inaczej”. Głośno jest na ulicy w sprawie nienarodzonych – a w Sejmie inne ustawy są mniej ważne niż ta o której wyżej. Na potwierdzenie tego, co piszę: Polskie Radio Program I, w dniu 5 maja 2007 r. o godzinie 9.00 w wiadomościach nadaje apel do posłów i polityków. „Połączcie swe siły i nie patrzcie na podziały polityczne. Sprawa jest najpilniejsza i najbardziej potrzebna w Polsce”. - O co chodzi? Oto do sądu wpłynęło 170 spraw o odzyskanie majątków. Są to spadkobiercy Niemców, którzy do II wojny światowej byli właścicielami tych gospodarstw, ale nie osiedlają się na nich, tylko je sprzedają i to nie Polakom, za duże pieniądze. Przypominam – mówi dziennikarz, że już ponad tysiąc gospodarstw spadkobiercy ci odzyskali i sprzedali na Warmii i Mazurach, ale naszym posłom, jak wielu ludzi mówi, ta sprawa jest obojętna. Mają oni własne, pilniejsze problemy. Problemy sprowadzające się do tego jak unurzać przeciwnika w błocie i skompromitować go w oczach ludzi, jak odebrać emerytury komuchom z MSW. Ale komu je odbiorą, jeśli propozycja ich przejdzie w Sejmie? Odbiorą nielicznym Polakom, którzy zostali w Polsce, bo 90% oprawców bierze wysokie emerytury, siedzi w Izraelu i śmieje się z tych zabiegów. Śmieją się, bo nasi przywódcy nie zrobią krzywdy swym braciom rozrzuconym po Zachodzie. – Odebrać oczywiście należy, ale oprawcom i katom Polaków, a nie nielicznym uczciwym ludziom, bo tacy też tam pracowali. Wolińska, Michnik oraz cała masa funkcjonariuszy SB wiedzą, że mają w Polsce dobrą obronę, a na państwo Izrael nikt ręki nie podniesie. Prasa w Polsce pisała, że Żydzi zażądali 15% wartości tego, co utracili, a nasi przywódcy oświadczyli, że należy im się nie 15% a 50% wartości utraconych majątków. Trybunał w Brukseli 2 i 3 maja 2007 roku nagłaśnia, że upomina rząd polski, który łamie prawa człowieka, bo nie pozwolił manifestować gejom i lesbijkom. Ale o najważniejszej dla Polaków sprawie cicho. Żaden polityk, żadna grupa społeczna nie wyszła na ulicę, żeby wymusić na Sejmie i rządzie uregulowanie własności na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Telewizja w Polsce pokazała w marcu 2007 r., że tysiąc polskich rodzin na Mazurach zostaje wyrzuconych z gospodarstw rolnych. – Ale, czy tragedia polskich rodzin obchodzi Żydów i ich popleczników? NIC. I tu nasuwa się pytanie, czyżby polskie społeczeństwo całkiem już zgłupiało? Idą na ulice w sprawach, w których porządny człowiek spaliłby się ze wstydu, a w sprawach wagi państwowej nie reagują. Tak właśnie prowadzi się barany na rzeź. Każdy polski rząd ma obowiązek budować zgodę narodową, a celowo tego nie robi. Taka jest brutalna prawda. I w tym miejscu mam prawo i obowiązek bić na alarm, pisać o tym, że to właśnie Żydzi nie szanują polskiego narodu. Wiedzą, że można nami Polakami manipulować, bo jesteśmy, niestety, naiwnym narodem i robią to po mistrzowsku. Dowodem na to co piszę są fakty: Potomkowie Żydów cały czas odzyskują dawne domy, chociaż odbudowali je Polacy. Ile razy będą żądać odszkodowań? A polscy dziennikarze prześcigają się, pisząc jak bardzo pilna to sprawa – trzeba szybko wynagrodzić straty Żydom. O Polakach, którzy zostawili swoje mienie i domy za Bugiem nie napiszą ani słowa, że może trzeba by wynagrodzić tę stratę. Tu muszę z podziwem odnieść się do kunsztu i pomysłowości Żydów. Oni to potrafią zrobić doskonale. To jest, jak dobrze rozpisana partytura dla orkiestry. Nikt nie gra dla siebie. Wszyscy w tej samej sprawie, chociaż każdy w innej części świata. Wywołają taką presję, żeby załatwić sprawę po swojej myśli. A niby polscy dziennikarze występują w tej haniebnej sprawie po stronie Żydów. Nie bronią Polaków i ojczyzny. To jest tragiczne [...]. [...] Może o wolności religijnej? Polacy wiedzą, że religia chrześcijańska jest częścią polskiej kultury i to mocno zakorzenionej. Dlatego tak zwalcza się katolicką kulturę, tak kpi się z niej i ośmiesza ją w filmach, sztukach i książkach. Proponuje się rozwiązłość w małżeństwie. W filmach pokazuje się i gloryfikuje modę, że można swobodnie zmieniać partnerów. – Może realizuje się w ten sposób prawo do tożsamości narodowej, o której to nieraz mówił papież? Nie! Przecież to już gołym okiem widać, że na siłę zmierza się do globalizacji… Co to znaczy? Globalizacji państw, a później kontynentów. To znaczy, że wszyscy będziemy obywatelami świata, a nie Polakami czy Żydami – oczywiście pod ich kontrolą. Chodzi o to, żeby zatracić narodowość i nie kłuć w oczy, że się jest Żydem. Może realizuje się prawo do wolności słowa? To pytam się Polaków, czy ktoś przeczytał w polskiej prasie, że Komisja Europejska zleciła badanie opinii społecznej na świecie: kto i co jest największym zagrożeniem pokoju na świecie? I kto przeczytał wyniki tego badania opinii światowej? Równoległe inna instytucja badała ten sam temat. Zadano to samo pytanie w piętnastu państwach Unii Europejskiej. Z badania opinii światowej, w tym unijnej, wynika, że państwa okrzyknięte zagrożeniem dla świata, czyli tzw. „osi zła” – wcale nie są na czele tej listy. Tak Iran i Korea Północna ze swoimi pociskami atomowymi, jak również Afganistan są na tej liście dalej. - Pierwsze miejsce w obu badaniach zajął Izrael. Szczególnie Holendrzy i Austriacy podkreślali, że Izrael zagraża, swoją polityką i sztuczkami, pokojowi na świecie. Oba badania miały zbliżony wynik. W badaniu światowym 68% osób uznało, że Izrael stwarza niebezpieczeństwo, a w europejskim także 63% wskazało Izrael. Oburzyło to ministra Natona Szarońskiego w Izraelu, który publicznie stwierdził że to czysty antysemityzm. Środowiska żydowskie w USA zareagowały histerycznie na ogłoszone wyniki. Z wielu odpowiedzi prasy światowej jasno wynikało, że Izrael zachowuje się jak rozbestwiony i rozpuszczony bachor, roszczący sobie prawo do chuligaństwa światowego i nie liczący się z konsekwencjami tych czynów, a do tego udający pokrzywdzonego i niewinnego. Ja uważam, że antysemita to człowiek, który nie lubi Żydów. A tu nagle jest inaczej. Antysemita to ten, kogo Żydzi nie lubią. Ale nie jest tak, że jeśli jakiś naród zrobił narodowi żydowskiemu wielką krzywdę np. holocaust w czasie którego miliony ginęły, jest obecnie zgodnie z prawdą historyczną potępiony. Nie przypomina się światu że zrobiły to Niemcy hitlerowskie. O tym jak najmniej, bo nie można z Niemców robić sobie wroga. Przecież po wojnie kilka razy Żydzi dostali duże odszkodowania. Nie bije się krowy, która daje tyle dobrego mleka. Ale o Polsce i Polakach mówić można, że to my jesteśmy odpowiedzialni za tę zagładę. Takie żydowskie odwracanie kota ogonem. A kto spróbuje mieć inne zdanie, ten jest antysemitą. Jeśli Żydzi są tak inteligentni i mądrzy, to dlaczego nie wyciągnęli wniosków ze swej historii? Nikt nie wyrzuca ze swego domu przyjaciół, którzy są pracowici, uczciwi i lojalni wobec gospodarza. Czyżby wszystkie państwa, które usunęły ten naród, myliły się w ocenie Żydów? Działo się to na przestrzeni wieków, a nie znienacka i bez uzasadnienia. [...] Albin Siwak
15 października 2010 Zgiełk i jazgot na demokratycznym jarmarku... coraz większy bo zbliżają się demokratyczne wybory do sejmików, rad powiatowych i rad gminnych. W państwie rad - na wzór sowiecki - musi panować wieczny jazgot i zgiełk, bo zbyt wiele rzeczy jest do przykrycia pod demokratyczną kołdrą, gdzie rządzący demokratycznym państwem prawnym masturbują się usilnie. Bo nie taka baba straszna - jak się umaluje. A śmieje się ten ostatni - kto bardzo wolno kojarzy. Wszak żyjemy w Kraju Rad.. Nagle Platforma Obywatelska Unii Europejskiej będzie reformować państwo (???). Trzy lata było za mało, żeby chociaż sprawy poważne pchnąć w drugą stronę.. Ale nie było demokratycznego czasu, oprócz czasu powiększającego się długu, który to czas postanowił zarejestrować pan profesor Leszek Balcerowicz przy pomocy zegara zainstalowanego w centrum Warszawy. Zegara rejestrującego powiększający się dług, zwany publicznym, a tak naprawdę dług robiony przez biurokrację rządzącą nami i zadłużającą nas, w naszym imieniu.. Czy ktoś z państwa dał rządowi zgodę na taką hucpę? I gdzie tu demokracja - wola ludu..? Tak jak w przypadku przywrócenia kary śmierci za zabójstwa popełniane z premedytacją , no i za zdradę stanu.. Też oczywiście powinna być kara śmierci. Tak jak w przypadku pana płk Ryszarda Kuklińskiego, agenta amerykańskiego który zdradził swój kraj. I złamał przysięgę wojskową , którą złożył. Lud demokratyczny w 80% chce kary śmierci! Moim zdaniem karę śmieci zniesiono, bo zdrajcy przewidywali ilu ich będzie w przyszłości, co zresztą łatwo było przewidzieć przyjmując kurs na przyłączenie Polski do obcego bytu biurokratycznego - jakim jest Unia Europejska. I dlatego między innymi zniesiono karę śmierci. Ile głów potoczyłoby się pod nasze nogi - wyobrażacie sobie państwo..??? Oczywiście ja nie jestem zwolennikiem demokracji większościowej - ale rządzący Polską – są! Czemu więc nie słuchają ludu? Na razie będą ustawy, bo będą reformy, będą reformy - to muszą być ustawy. Z ustaw wynikają reformy - i tak w kółko demokratyczny Macieju. Raz dokoła, raz dokoła, raz dokoła.. Po reformach będą następne, bo w szufladach nie było ustaw, a teraz już są. A będzie jeszcze więcej, bo zbliżają się demokratyczne bachanalia wyborcze, lud jest znowu jest potrzebny, i musi być mamiony, żeby oddawał się nierządowi głosowo i wypełniał demokratyczne urny demokratyczną makulaturą, przy pomocy której wyłoni się demokratyczna władza, a i tak będą rządzić ci sami. No nie zawsze osobowo i demokratycznie ci sami - ale o takich samych poglądach: ukraść i podzielić! Oto rozwiązanie dla Polski! Zastanawia mnie przy okazji fakt następujący: przy demokratycznym starcie na prezydenta Radomia wypełnia się druk, w którym trzeba określić, czy współpracowało się w czasach PRL-u ze służbami bezpieczeństwa, czy też nie.. Co w tym jest ciekawego? Bo ani PRL-u już formalnie nie ma, choć jest jego kontynuacja ideologiczna, a wywołane pozory własnościowe prowadzą w kierunku innego tropu - ani nie ma już Służby Bezpieczeństwa.. To znaczy nie ma już generała Kiszczaka na stanowisku szefa MSW, ale są jego ludzie, których było blisko dwieście tysięcy i nie tylko starszych, w wieku przedemerytalnym, ale i młodszych.. Gdzie oni wszyscy się podziewają? Może w ABW, może w SKW, może w SWW, może w CBŚ, może w CBA, może w Policji Skarbowej? A może na etatach operacyjnych. jakiś innych tajnych służb, które nie istnieją, tak jak nie istniały tajne więzienia CIA, które były w Polsce, a których obecności zaprzecza zarówno pan Kwaśniewski, jak i pan Miller.. O istniejących więzieniach są przekonani delegaci Kongresu Amerykańskiego. Należałoby tę sprawę też wyjaśnić, ale kto ma to zrobić..? No tak.. PRL-u już nie ma, SB- też już nie ma. Ale jest obowiązek informowania władzy, czy się pracowało dla nich czy też nie, jakby nie było możliwości sprawdzenia w archiwach czy było się na liście współpracowników. Jest to oczywiście trudne w przypadku osób tzw. publicznych od Okrągłego Stołu, oni ”bez ich wiedzy i zgody” współpracowali, ale bardzo łatwe w przypadku osób postronnych demokratycznie, którzy startują pierwszy raz, albo nie liczą się na demokratycznej scenie politycznej.. Można oczywiście sprawdzać, czy ktoś nie współpracował z przedwojenną dwójką, albo ze służbami specjalnymi Mieszka I, ale nas powinna interesować teraźniejszość.. Jeśli chodzi o wypełnianie druków to właściwsze byłoby wpisywanie dla której z siedmiu służb specjalnych pracuje dany kandydat na wójta ,burmistrza czy prezydenta, czy radnego gminy, powiatu czy województwa..? Czy dla ABW, czy dla SKW, czy dla SWW, czy dla CBA, czy dla CBŚ i tak dalej.. Wtedy wiedzielibyśmy gdzie ulokowani zostali agenci tych służb, którzy formalnie mają pracować dla naszego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa państwa., a pracują dla siebie, przeciw państwu, dla określonych gremiów politycznych.. Dostęp do informacji niejawnych mieliby wszyscy, bo i tak z państwa zrobiony został kabaret, penetrują je agenci obcych służb, co widać na oko.. Nie mamy nic do ukrycia, a i tak nie jesteśmy już państwem suwerennym, bo jesteśmy częścią superpaństwa o nazwie Unia Europejska i rządzi nami Komisja Europejska, jak to mówi Władymir Bukowski - Biuro Polityczne niewybieralne, choć podobno w Unii jest demokracja. Służby zostały powołane do stania na straży interesów poszczególnych partii demokratycznych i politycznych.. Podejrzewam z dużym prawdopodobieństwem, że każda ma swoich i każda lokuje ich tam gdzie ma swoje interesy. Czasami między nimi wynikają spory, których echa docierają do otumanionej tzw. opinii publicznej.. Podobne odgłosy wydają świnie przy korycie, jak wynikną między nimi nieporozumienia, przy tym korycie.. Na razie będziemy świadkami, no nie Jehowy, ale inwazji ofensywnej i legislacyjnej rządu. Będzie znowu więcej ustaw, początkowo jedenaście, a później więcej i więcej - w miarę potrzeb. Im więcej ustaw - tym oczywiście większe bagno legislacyjne.. I o to rządowi chodzi, żeby już nikt nie mógł się połapać o co w tym wszystkich chodzi.. I o to właśnie chodzi! Pani Ewa Kopacz, minister zajmująca się naszym zdrowiem administracyjnie, a my potrzebujemy lekarzy, szpitali i leków - otrzymała nawet prestiżową nagrodę o pięknej nazwie „Waleczne serce”, nazwa chyba została zaczerpnięta ze znanego filmu z Melem Gibsonem ”Braveheart”. W filmie chodzi o co innego - a ministerstwie Zdrowia też chodzi o co innego.. Jest to tytuł honorowy przedzielany przez „Dziennikarzy dla zdrowia”. A wiecie państwo za co pani Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej otrzymała tę honorową nagrodę? Za - uwaga! - „odwagę, konsekwencję we wprowadzaniu zmian w systemie ochrony zdrowia” (!!!!????) Czy to nie jest kabaret? Jakie zmiany - to samo wkrótce się zawali! Trzy lata i nic! Zgiełk i jazgot nad trumną państwowej służby zdrowia od trzech lat.. Kolejki, bałagan, marnotrawstwo i jeszcze zwiększone wydatki na to komunistyczne marnotrawstwo w państwowej służbie zdrowia... Pakiet ustaw zdrowotnych ustanawia ”ceny leków ustalane z góry” i dowalanie kolejnych pieniędzy do bankruta, jakim jest państwowa służba zdrowia.. To jest „reforma”?? To jest kontynuacja głupoty, która istnieje od wielu lat.. „Pacjent będzie się czuł bezpiecznie w szpitalu niezadłużonym”(???) No na pewno, pani Ewo.. Ale czy bezpiecznie będą czuli się podatnicy, którzy sfinansują pani fanaberie? Na razie chyba jednak rząd chce zepchnąć ten antyzdrowotny burdel na samorządy.. Nie dając im oczywiście pieniędzy.. Biurokracja centralna je sobie zatrzyma… Może poseł Palikot coś na sprawę zdrowia poradzi? Oprócz antyklerykalnych fobii.. Właśnie tworzy kolejny stragan demokratyczny na istniejącym już demokratycznym jarmarku.. Będzie weselej! Na pewno nie lepiej. WJR
Nocne porozumienie prokuratorów MAK przejmuje śledztwo W przypadku katastrofy smoleńskiej istnieje zbyt wiele poszlak, by przed ich stuprocentowym wykluczeniem twierdzić, że mamy do czynienia jedynie z – jak to określa „Gazeta Wyborcza” – typowym wypadkiem lotniczym. Tymczasem przedstawiciele naszej prokuratury już kilkanaście godzin po zdarzeniu biernie zgodzili się ze stroną rosyjską, że nie trzeba domagać się zbadania czegoś więcej niż ewentualne błędy pilotów i obsługi naziemnej, pogoda i stan techniczny samolotu. Podpisali nawet stosowny dokument. W nocy z 10 na 11 kwietnia, po tym, jak premierzy Donald Tusk i Władimir Putin złożyli kwiaty na miejscu tragedii, polscy i rosyjscy prokuratorzy zasiedli do roboczego spotkania dotyczącego „organizacji przedsięwzięć śledczych na pierwszym etapie czynności”.
Wojskowi oddają „czarne skrzynki” W obradach, które rozpoczęły się przed północą, stronę polską reprezentowali m.in. płk Krzysztof Parulski i płk Ireneusz Szeląg; rosyjską – wierchuszka prokuratury. Zastępca prokuratora generalnego Rosji Aleksandr Bastrykin od razu obwieścił, że podstawowymi wersjami przyczyn tragedii są ewentualny zły stan techniczny Tupolewa, złe warunki pogodowe oraz ewentualne „niewłaściwe działania załogi samolotu i pracowników naziemnych lotniska”. Jak wynika z protokołu spotkania, polscy prokuratorzy przyjęli stwierdzenie Rosjan biernie, bez odpowiedzi, nie wskazując, że należy brać też pod uwagę inne czynniki, takie jak na przykład zamach. W związku z tym stwierdzenie Bastrykina w protokole przybrało postać stwierdzenia obu stron. Dalej uzgodniono, że należy „zabezpieczyć przeszukanie terenu, przechowanie i przekazanie rosyjskiemu Międzypaństwowemu Komitetowi Lotniczemu (MAK) wszystkich posiadanych samopisów pokładowych, próbek paliwa i dokumentacji lotu”.
Ale kwestia przekazania MAK-owi dowodów to nie wszystko, co uzgodniono podczas nocnej narady prokuratorów. Strona polska miała mieć prawo, po złożeniu stosownego wniosku, do uczestnictwa w prowadzonych czynnościach śledczych (oględziny, przesłuchania świadków). Jak wynika z informacji przekazywanych dotąd mediom, prokuratura wojskowa korzystała z tej możliwości tylko w pierwszym okresie – obecnie musi każdorazowo zwracać się o przesłuchanie świadka i czekać na wyznaczenie terminu, zamiast brać udział w przesłuchaniu przeprowadzanym przez Rosjan.
Minister dzwoni do konsula Protokół zatwierdzający zawarte po pierwszej w nocy uzgodnienia podpisali płk Ireneusz Szeląg i Aleksandr Bastrykin. Nie wiemy, kto wydał zgodę bądź polecenie na podpisanie takiego porozumienia; zapytany o to rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa do momentu zamknięcia tego wydania „GP” nie odpowiedział na żadne nasze pytania. Nocne uzgodnienia prokuratorów oddawały kontrolę nad śledztwem w ręce MAK – m.in. dzięki zgodzie, by do MAK trafiły czarne skrzynki. Tymczasem, jak wynika z materiału dowodowego, jeszcze w ciągu dnia minister obrony Bogdan Klich wydawał w sprawie czarnych skrzynek nieco odmienne instrukcje. Minister połączył się telefonicznie z obecnym na lotnisku Siewiernyj konsulem Michałem Greczyłą i wydał mu polecenie, by przekazał stronie rosyjskiej prośbę o nierozpoczynanie badania czarnych skrzynek bez udziału strony polskiej. Prośba została przekazana szefowi pracujących już przy katastrofie Rosjan, który odparł, że sprawę trzeba załatwić na wyższym szczeblu.
Co i skąd wyciekło Fakt podpisania niekorzystnego dla nas porozumienia prokuratorów ujawnił zespół parlamentarny, któremu szefuje Antoni Macierewicz. Nie była to jedyna rewelacja przekazana opinii publicznej przez zespół. Kolejna to sprawa tajemniczego wycieku, który pojawił się parę godzin przed wylotem prezydenta na uroczystości w Katyniu. Część mediów wyśmiała ujawniony wyciek, zanim na dobre przyjrzała się dowodom. Zapoznajmy się więc z tym, co zeznali technicy, którzy przygotowywali rządowego Tu-154 do wylotu z prezydentem. Przygotowania maszyny rozpoczęły się jeszcze w nocy. O czwartej nad ranem zbadano „zawartość wody w paliwie, tzn. czy paliwo zatankowane w samolocie zawiera wodę”. Świadek zeznał, że wynik był negatywny, czyli paliwo nie było chrzczone. Następnie sprawdzano silniki, m.in. czy wewnątrz nie ma ciał obcych, czy nie ma uszkodzeń i podcieków. W tym celu jeden z techników po kolei zdejmował osłony silników. Po sprawdzeniu silników technik zabrał się za sprawdzanie dalszych części samolotu. Najpierw tzw. nosa – dzień wcześniej ptak uderzył w Tupolewa uszkadzając go. Nos umyto, a uszkodzenie zostało naprawione jeszcze tego samego dnia. Technik nie miał zastrzeżeń do wykonanej naprawy. Wreszcie sprawdzano, czy nie ma uszkodzeń i wycieków pod skrzydłami. Maszyna została na koniec podholowana z hangaru na płaszczyznę lotniska, gdzie miał nastąpić rozruch silnika. „Nie stwierdziłem nieprawidłowości, które uniemożliwiłyby dopuszczenie samolotu do lotu” – zapewniał jeden techników. Podobnie zeznawali pozostali, z drobnym uzupełnieniem. Inny świadek dodawał, że pierwsze uruchomienie silników zostało przerwane, bo wystąpił wyciek „prawdopodobnie wody” spod środkowego silnika. Kolejny także przyznał, że podczas rozruchu silnika zauważył podciek. Silnik wyłączono i wtedy przekonał się, że jest to woda. Jak twierdzi, woda znalazła się na osłonie po tym, jak samolot umyto po zderzeniu z ptakiem. Wodę wytarto, po czym kontynuowano rozruch. Jednak po lekturze zeznań członków technicznej obsługi naziemnej nie wszystko jest jasne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że mogą dążyć do minimalizowania swoich ewentualnych niedopatrzeń. Choćby takiego, że o wycieku, nawet najbardziej błahym, powinni powiadomić pilotów. Jak nam powiedział jeden z byłych członków Komisji Badania Wypadków Lotniczych, samolotów nie myje się tak często jak limuzyny. Zwykle myte są miejscowo, w zależności od potrzeby. Jeśli samolot po zderzeniu z ptakiem był myty na nosie, czyli z przodu, to nie jest jasne, dlaczego woda znalazła się na osłonie silnika, czyli w części tylnej. Anita Gargas
OSTRA KONFRONTACJA PRZED KOMISJĄ BLIDY Były szef policji Konrad Kornatowski i były szef ABW Bogdan Święczkowski zarzucają sobie wzajemnie kłamstwa. Konfrontacja dotyczy treści narad odbywanych w 2007 r. przed zatrzymaniem i samobójstwem Barbary Blidy. Kornatowski i Święczkowski podtrzymują swoje wcześniejsze, wykluczające się nawzajem zeznania. Pierwszy z nich twierdzi m.in., że w sprawie Blidy było przynajmniej jedno spotkanie u premiera, drugi - zaprzecza, by jakakolwiek narada dotyczyła tylko zatrzymania posłanki. Świadkowie wysłuchiwani wcześniej przez komisję mówili o naradzie, w której poruszono m.in. tzw. aferę węglową. Uczestniczyli w niej, oprócz premiera Kaczyńskiego, ówcześni ministrowie: sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oraz MSWiA Janusz Kaczmarek, szef ABW Bogdan Święczkowski, szef CBA Mariusz Kamiński, komendant policji Konrad Kornatowski i prokurator krajowy Tomasz Szałek. Świadkowie różnie określają jednak datę tej narady – na luty lub koniec marca 2007 r. Kwestii rozbieżności odnośnie daty tej narady dotyczyły pierwsze pytania posłów do świadków podczas konfrontacji. Święczkowski wskazuje, że na tej naradzie u premiera nie mogło być mowy o żadnych zatrzymaniach i zarzutach w "sprawie węglowej", bo w lutym było jeszcze na to za wcześnie. Świadek przedstawił też dziś swój paszport, z którego wynikało, że w końcu marca 2007 r. był w Stanach Zjednoczonych. "To, że spotkanie miało być 27 marca, to było stwierdzenie Kornatowskiego (...) pan Kornatowski umyślnie kłamał" – powiedział były szef ABW. Według niego spotkanie było 28 lutego. Kornatowski zaznaczył, że narada na pewno odbyła się później niż w lutym, a nieścisłości w swoich wcześniejszych zeznaniach określił jako wynik "normalnej fizjologii mózgu".
We wrześniu ubiegłego roku były szef policji mówił przed komisją, że kiedy w 2007 r. minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i Święczkowski przedstawiali ówczesnemu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu plan zatrzymania Blidy w związku z tzw. aferą węglową, "mieli przekonanie, że mają 'hiciora', super fajną sprawę, która będzie medialna". "Na pewno nazwisko Blidy nie padło w żadnym szczególnym kontekście, nie było w lutym (2007 - red.) mowy o żadnych zatrzymaniach i zarzutach, tym bardziej o środkach zapobiegawczych. Kornatowski kłamie" – mówił z kolei przed komisją w lutym tego roku Święczkowski. tvp.info
PKO BP CAŁY NA SPRZEDAŻ? Polska może sprzedać wszystkie udziały w PKO BP - twierdzi Jan Krzysztof Bielecki, szef rady doradczej przy premierze. W rozmowie z Reutersem Bielecki powiedział, że Donald Tusk dał jasno do zrozumienia, że w 2011 roku chce zmniejszyć udział skarbu państwa w akcjonariacie z 51 do 25 proc. Dodał, że nie wyklucza to całkowitego wyjścia z akcjonariatu w kolejnych latach. W praktyce oznacza to możliwość całkowitej sprzedaży PKO BP. "Jestem sobie w stanie wyobrazić, że kluczowe spółki będą w przyszłości prywatne, to może również dotyczyć PKO BP" - potwierdził minister skarbu Aleksander Grad, pytany o słowa Bieleckiego. (ks/pb.pl)
Postępy oświaty Każdy lewicowy dyktator zaczyna od "walki z analfabetyzmem". Dzięki temu można: (a) od najmłodszych lat wbijać do łebków dzieciom socjalizm, (b) mieć przekonanie, że czytać będą "Trybunę Ludu", czy jak tam się nazywa organ Jedynie Słusznej Partii, (c) rośnie szansa, że zawistny "obywatel" napisze donos na zamożniejszego sąsiada. JE Hugon Rafał Chávez Frías, prezydent Wenezueli, nie jest od macochy. Chwali się, że "W ciągu ostatnich 11 lat liczba nauczycieli w państwowym szkolnictwie wzrosła ze 169 tys. do 584 tys.", a "nasz kraj stał się jedną z największych klas szkolnych na świecie". Święta prawda; pytanie tylko "Czego w tej szkole się uczą - i po co?". Pewne światło może na to rzucić fakt, że w Polsce po zniesieniu poboru do wojska liczba studentów na niektórych uczelniach spadła o 80%. Najwyższa pora, by towarzysze eurokomisarze wprowadzili obowiązek uczęszczania na studia. Oczywiście: z Europeistyki JKM
Perpetuum mobile Pewien lekarz psychiatra opowiadał w towarzystwie o swoim pacjencie, który trafił do szpitala z powodu uporczywych prób skonstruowania perpetuum mobile. - Nie można mu tego w żaden sposób wyperswadować – mówił – a w dodatku nie ma żadnych kwalifikacji. Nieprawdopodobny wariat. Bo przecież – dokończył z błyskiem w oku – perpetuum mobile wynajdę ja!
W początkach naszej sławnej transformacji ustrojowej pojawiły się w Polsce mafie, z których największą sławę zyskała pruszkowska i wołomińska. Zajmowały się one rekietem, czyli wymuszaniem haraczy, porywaniem ciężarówek z ładunkiem, handlem narkotykami, prostytucją, hazardem – jak to mafiozi. Toczyły między sobą walki, co objawiało się również w strzelaninach w miejscach publicznych – mimo to jednak ówczesne władze utrzymywały, że żadnych mafii w Polsce nie ma. To gorliwe zaprzeczanie istnieniu mafii nasuwało podejrzenia, że między tymi gangsterami a władzami państwowymi istnieją jakieś niejasne powiązania. I rzeczywiście. Do wiadomości publicznej przedostawały się informacje o wspólnych biesiadach, ale nikt nie zniżał się do ich komentowania. Przeciwnie – były one kwitowane wyniosłym, wzgardliwym milczeniem. Tak mijały lata kiedy nagle policja zaczęła odnajdywać zwłoki przywódców i uczestników najsławniejszych gangów. Przy niektórych znajdowano nawet notesy z ciekawymi nazwiskami, ale jakimś tajemniczym sposobem takie znaleziska gdzieś znikały. Ludzie podejrzliwi, których na tym świecie pełnym złości przecież nie brakuje, twierdzili, że w związku z przewidywanym Anschlussem Polski do Unii Europejskiej przedstawiciele władzy postanowili pozbyć się swoich kłopotliwych przyjaciół. Jeśli tak rzeczywiście było, to było to całkowicie zrozumiałe. Jakże tu bowiem brylować na europejskich salonach, jedząc wytworne bezy i różne takie, prowadząc wyrafinowaną konwersację o sprawach nader światowych również w obcych językach, kiedy w każdej chwili mógłby się tam pojawić jakiś „Baranina”, „Dziad”, czy „Wariat” i po chamsku wtrącić się do wytwornej konwersacji, z żądaniem przysługi w zamian za wyświadczone wcześnie dobrodziejstwa? Coś takiego gorsze jest od śmierci, więc nic dziwnego, że w tych warunkach nasi Umiłowani Przywódcy mogli dojść do wniosku, że dla własnego bezpieczeństwa i prestiżu należy tych wszystkich gangsterów pozabijać. No tak – ale co z dochodami z rekietu, prostytucji, hazardu i innych lukratywnych przedsięwzięć? Człowiek łatwo przyzwyczaja się do dobrego, więc takich gwałtownych zmian woli unikać. No dobrze, ale jak? Nie było innej rady, jak zająć się procederem samemu, oczywiście – o ile to możliwe - w formach bardziej cywilizowanych. Miało to jednak swoje konsekwencje, że od tej pory, w przypadku konfliktu interesów, ostatnie słowo nie należało już do „towarzysza Mauzera” tylko do „Dziennika Ustaw” lub „Monitora Polskiego”, gdzie jak wiadomo, ogłaszane są ustawy lub rozporządzenia. Perpetuum mobile zostało więc skonstruowane, ale – jak każda maszyna – czasami się psuje, no i wtedy muszą być podejmowane działania doraźne – na podobieństwo walki rządu premiera Tuska z właścicielami sklepów z „dopalaczami”. Zebrało mi się na te wspominki, bo właśnie dostałem pismo od pełnomocników stacji telewizyjnej TVN, z żądaniem przeprosin i wpłacenia 50 tysięcy złotych na rzecz PCK, z powodu naruszenia dóbr osobistych tej stacji, która poczuła się dotknięta sformułowaniem: telewizyjna ekspozytura Wojskowych Służb Informacyjnych. Wprawdzie expressis verbis nie napisałem, że chodzi właśnie o TVN, więc w pierwszej chwili trochę mnie zaskoczyło, że akurat te nożyce się odezwały, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że mogła ona odnieść takie wrażenie z kontekstu. Czy jednak bycie ekspozyturą Wojskowych Służb Informacyjnych może być dyfamujące, nawet dla stacji telewizyjnej? Przecież Wojskowe Służby Informacyjne – oczywiście wtedy jeszcze pod inną nazwą - nie tylko przygotowały i przeprowadziły, ale – już pod nazwą własną - również skutecznie nadzorowały przebieg naszej sławnej transformacji ustrojowej, strzegąc naszej młodej demokracji przed działaniami destabilizującymi ze strony równych samozwańczych lustratorów i innych ekstremistów, co to posługując się językiem nienawiści, nieustannie „jątrzą” i „dzielą naród”, usiłując opóźnić nadejście upragnionej jedności moralno-politycznej. Wrogowie naszej młodej demokracji usiłują wbić klin między Wojskowe Służby Informacyjne, a zdrowe siły naszego miłującego pokój społeczeństwa, co skłoniło generała Marka Dukaczewskiego do obrony dobrego imienia WSI przy pomocy specjalnie utworzonego stowarzyszenia Sowa. Tymczasem można odnieść wrażenie, że odcinając się od powiązań z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, stacja TVN siłą rzeczy staje w jednym szeregu z nieprzyjaciółmi WSI. Jakże bowiem inaczej można odczytać pogląd, że imputowanie powiązań z tymi służbami narusza dobra osobiste – w tym przypadku – reputację? Cóż takiego złego uczyniły WSI, żeby się od nich w ten sposób odcinać? Przecież były, a właściwie nadal są – chociaż pod inną postacią – gwarantem naszej młodej demokracji i jej najtwardszym jądrem. To dzięki nim pojawił się, utrzymuje się i krzepnie u nas model kapitalizmu kompradorskiego, który wyznacza kształt naszej rzeczywistości ekonomicznej i politycznej, zasadniczo aprobowanej przez wszystkie zdrowe siły, wśród których stacja TVN zajmuje miejsce szczególne. Czyż bez aprobaty WSI możliwy byłby zarówno Anschluss Polski do Unii Europejskiej, albo ratyfikacja traktatu lizbońskiego – również zasadniczo aprobowane przez TVN? Nie da się ukryć, że dobrze to nie wygląda, nawet gdyby intencją autorów listu było tylko zamknięcie gryzipiórkowi niewyparzonej gęby i zniechęcenie ewentualnych naśladowców do wtykania nosa w nieswoje sprawy przy pomocy niezawisłych sądów, którym w ten sposób zostałaby powierzona misja orwellowskiej Policji Myśli. SM
Polacy prawdziwi i fałszywi Jak wiadomo, nasi mężykowie stanu zajmowanie się prawdziwą polityką mają zakazane, ponieważ jej prowadzenie zostało zarezerwowane dla starszych i mądrzejszych, więc wyżywają się we wzajemnym przezywaniu – w czym wspierani są przez konfidentów tajnych służb poprzebieranych za dziennikarzy, którzy dodatkowo tworzą tak zwane „fakty prasowe”. Jak pamiętamy, fakt prasowy wynalazł „Drogi Bronisław”, czyli prof. Bronisław Geremek, co automatycznie nobilituje każdego, kto się tym wynalazkiem posługuje. Ostatnio fakt prasowy stworzyła „Kasia”, czyli pani red. Katarzyna Kolenda-Zaleska, przypisując Jarosławowi Kaczyńskiemu wzmiankę o „prawdziwych Polakach” Wzmianka ta stała się przedmiotem rozmaitych analiz, wśród których pojawiła się również opinia, iż jest to określenie „antysemickie”. W tej sytuacji posługiwanie się nim pewnie wkrótce zostanie zakazane, na tej samej zasadzie, co tzw. „kłamstwo oświęcimskie”. Niezależnie jednak od tego warto zastanowić się, czy „prawdziwi Polacy” jeszcze istnieją, czy też już ich nie ma, a ich miejsce zajęli wyłącznie Polacy fałszywi. Jak dotąd bowiem określenie „fałszywi Polacy” nie zostało przez żaden autorytet moralny napiętnowane, co może wskazywać, że mogą stanowić oni większość naszego społeczeństwa. No dobrze, ale jak właściwie odróżnić prawdziwego Polaka od Polaka fałszywego? W przypadku np. takich Żydów sprawa jest jasna: nawet pod względem prawnym prawdziwym Żydem jest tylko osobnik urodzony z Żydówki. Nawiasem mówiąc, koresponduje to pozytywnie z zasadą prawa rzymskiego, że mater semper certa est, co się wykłada, że matka jest zawsze pewna, tzn. - znana, podczas gdy z ojcami – jak wiadomo - bywa różnie. Żyd urodzony z matki aryjskiej jest tzw. mechesem, czyli rodzajem Żyda fałszywego. Jak widzimy, w tej materii powstała straszliwa wiedza, w której nie tylko nie ma niczego niestosownego czy wstydliwego, ale nawet jest ona ostentacyjnie wykorzystywana dla celów politycznych, np. w postaci niedawnego apelu izraelskiego premiera Beniamina Netaniahu, by Palestyńczycy uznali Izrael za „państwo żydowskie”, czyli należące do Żydów – ma się rozumieć – prawdziwych. W tej sytuacji trudno zrozumieć przyczyny, dla których określenie „prawdziwy Polak”, czy hasło „Polska dla Polaków” miałoby być niestosowne, a zwłaszcza – „antysemickie”. O co naprawdę w tej tresurze tubylczego społeczeństwa chodzi? Czyżby – nie daj Boże - o dominację fałszywych Polaków nad prawdziwymi? SM
Wisielcy się oburzają? Z jednej strony niby mamy kryzys, ale z drugiej - jak powiadają wymowni Francuzi - embarras de richesse, co się wykłada jako kłopot z nadmiaru. Oczywiście z nadmiaru rocznic. Na przykład 10 października odbyły się podwójne obchody nawet nie rocznicy, a półrocznicy katastrofy w Smoleńsku: jedne - z udziałem pani prezydentowej Komorowskiej - politycznie poprawne, chociaż też z przygodami, a drugie - absolutnie niepoprawne, mobilizujące krytykę całego aktywu - jak śpiewano w sławnej piosence "Pesymiści" - "od komuny aż do kleru". Chodziło nie tylko o manifestację na Krakowskim Przedmieściu, która - o czym ze zgrozą doniosła "Gazeta Wyborcza" - prof. Michałowi Głowińskiemu natychmiast skojarzyła się z rokiem 1933 z powodu pochodni, ale przede wszystkim o przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, w którym dał on do zrozumienia, że Polska nie jest państwem do końca suwerennym. Tymczasem jest to diagnoza nie tylko trafna, ale chyba nawet zbyt łagodna, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że właśnie 10 października minął rok od ratyfikowania traktatu lizbońskiego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Traktat lizboński wszedł w życie 1 grudnia ubiegłego roku, proklamując od tego dnia powstanie nowego podmiotu prawa międzynarodowego - nowego państwa pod nazwą Unia Europejska, którego część składową stanowi m.in. Polska. Wprawdzie zgodnie z tzw. zasadą przekazania kraje członkowskie powinny zachować szczątki suwerenności, bo to one decydują o zakresie kompetencji przekazanych Unii Europejskiej, ale tak nie jest z powodu zawartej również w traktacie lizbońskim tzw. zasady lojalnej współpracy, stanowiącej, że UE może nakazać krajom członkowskim powstrzymanie się przed każdym działaniem, jeśli "mogłoby ono zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej". Zasada lojalnej współpracy oznacza więc, że suwerenność polityczna jest z krajów członkowskich wypłukiwana na rzecz Unii. Na szczęście UE nie ma jeszcze własnych sił zbrojnych, bo kraje członkowskie jakoś nie kwapią się do stworzenia europejskiej armii niezależnej od NATO - i w ten sposób zapewniają sobie jakąś resztkę suwerenności. Mogliśmy zobaczyć to podczas francusko-unijnego sporu o deportacje Cyganów, kiedy to francuski minister Eryk Besson dał do zrozumienia, że Parlament Europejski wtrąca się w nie swoje sprawy i n'en parlons plus. Jednak Francja ma nie tylko wojsko, ale i broń jądrową, więc może sobie na taką stanowczość wobec UE pozwolić, podczas gdy rozbrojona Polska, poza afgańskimi askarisami utrzymująca kilkadziesiąt tysięcy urzędników, dla niepoznaki poprzebieranych w wojskowe mundury, musi siedzieć cicho. Ciekawe, że w rok po ratyfikacji traktatu lizbońskiego sytuacja naszego państwa wydaje się gorsza od tej, jaka nastąpiła po 7 października 1918 roku, kiedy to utworzona na podstawie patentów cesarza niemieckiego i austriackiego Rada Regencyjna w odezwie "Do Narodu Polskiego" proklamowała niepodległość Polski. Bo zaraz potem, 12 października, przejęła zwierzchnictwo nad wojskiem, 21 października gubernator warszawski gen. Hans von Beseler powrócił do Niemiec, a 25 października utworzony został rząd Józefa Świeżyńskiego - już bez konsultowania się z nikim. Obecnie zaś, jak się wydaje, rozwój wypadków zmierza w kierunku raczej odwrotnym. Oczywiście mało kto zwraca na to uwagę, bo jest rozkaz wierzyć, że Polska odzyskała niepodległość 11 listopada, kiedy to Rada Regencyjna przekazała władzę nad wojskiem wypuszczonemu przez Niemców z magdeburskiego więzienia Józefowi Piłsudskiemu - toteż i utrata politycznej suwerenności w tych warunkach nie wydaje się niczym osobliwym. Już prędzej naszym dziejowym przeznaczeniem. Jednak na wszelki wypadek w domu wisielca lepiej nie mówić o sznurze, toteż pewnie z tego powodu deklaracja Jarosława Kaczyńskiego tak rozdrażniła prof. Marcina Króla, że aż doszedł do wniosku, iż z takimi wrogami demokracji trzeba rozprawić się środkami administracyjnymi - na początek Trybunałem Stanu. Kto by pomyślał, że taki z niego tęgi i nieubłagany demokrata! Tymczasem o żadnym zagrożeniu demokracji nie ma oczywiście mowy. To tylko objawy roztargnienia z powodu natłoku rocznic, a nawet - półrocznic. SM
Kolenda-Zaleska, TVN – studium kłamstwa i manipulacji Wiele już powiedziano na temat kłamstw i manipulacji jakich dopuściła się Katarzyna Kolenda-Zaleska, TVN i TVN24 relacjonując wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego przed Pałacem Prezydenckim. Manipulacji i kłamstw dopuściły się również inne stacje (Tok FM, Radio Zet), jednak to co zrobiła Kolenda-Zaleska i TVN przekracza wszelkie granice. Na początek pełna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego. Biały kruk, poza tym miejscem nieosiągalna w sieci. Słowa wytłuszczone i zaznaczone czerwonym kolorem są słowami które zostały przedstawione przez TVN i Kolendę-Zaleską w oryginale, w Faktach 11 października. Słowa wytłuszczone i podkreślone są źródłem które posłużyło do sformułowania kłamliwego zwrotu o „prawdziwych Polakach”, jako rzekomy cytat Kaczyńskiego przedstawiony przez Katarzynę Kolendę-Zaleską. Szanowni państwo, drodzy przyjaciele.Właściwie wszystko zostało powiedziane już w trakcie mszy, kiedy słuchaliśmy kazania, kiedy mówione były intencje. Chodzi nam przecież przede wszystkim o to elementarne prawo, prawo wolnego narodu, prawo do prawdy. Prawo do prawdy. Także tej prawdy, która dla niektórych jest niewygodna, bolesna, czy nawet groźna. Przychodzimy tutaj po to prawo bo jesteśmy wolnymi Polakami i chcemy być wolnymi Polakami. Chcemy być wolnymi Polakami i chcemy by ten kraj był nasz, był rzeczywiście nasz, by nikt nam nie narzucał obyczajów, by nikt nie ośmielał się uczynić tego co czyniono w tym miejscu tak niedawno temu. By nikt nie ośmielił się znieważać krzyża, krzyża który jest znakiem naszej wiary, ale który jest także związany z historią naszego narodu. Mówił o tym niejeden raz nasz największy rodak Jan Paweł II. I te słowa zawsze trzeba pamiętać. Nie ma polskiej historii bez krzyża. To znieważanie które się tutaj odbywało, to łamanie wszelkich reguł, a także łamanie prawa za zgodą rządzących, a może nawet z podjuszczenia rządzących, to było podnoszenie ręki na Polskę. I domagamy się także innego prawa, prawo do tego by móc czcić tych których czcić chcemy, tych którzy weszli do naszej historii, którzy dobrze służyli ojczyźnie i którzy tak nagle zginęli, którzy polegli pod Smoleńskiem. Mamy do tego prawo. Mamy do tego prawo jako obywatele, jako Polacy, jako w większości katolicy. I to prawo jest nam dzisiaj odbierane. Jest nam odbierane przez tych, którzy nie potrafią się wznieść ponad swoje małostkowe interesy, drobne gry. Są tymi o których mówiono w trakcie mszy, są po prostu złymi ludźmi. Nie chcemy rządów złych ludzi. Któż z nas dwadzieścia lat temu, któż z nas starszych którzy tutaj są, a którzy pamiętają tamten osiemdziesiąty dziewiąty rok, czy rok dziewięćdziesiąty - początki nowej Rzeczypospolitej - mógł wyobrażać sobie, że w dwadzieścia lat później pierwszy prezydent Rzeczypospolitej, który nie był nigdy w PZPRze, którego nie ma w odpowiednich kartotekach IPNu. Pierwszy taki prezydent, pierwszy który był odpowiednio wykształcony będzie przedmiotem takiej nienawiści, właśnie dlatego, właśnie dlatego że był taki. Tak szanowni państwo, ta nienawiść która trwa aż za grób z tego wynika, z tego że był pierwszym który był prezydentem wybranym i jednocześnie był człowiekiem o którym można powiedzieć, że był godzien tego urzędu, że nikt nie znajdzie niczego, co może tej prawdzie zaprzeczyć. Dożyliśmy trudnych czasów, ale patrząc na was, patrząc jak was tu dużo, jestem przekonany, że ten czas minie, że przyjdą czasy nowe, że Polska zwycięży. Dziękuję. Zwyciężymy. Zwyciężymy, bo niejeden raz w naszej historii było tak, że zło tryumfowało, i tak bywało także w historii innych narodów, choćby nieodległych geograficznie od nas. Ale później przychodził czas w którym ludzie przejrzeli na oczy, gdy otrzeźwieli i władza przechodziła w rękę tych którzy są tego godni. Tak będzie i w Polsce, bądźcie tego pewni. Zwyciężymy.
Studium Kłamstwa Tymczasem w Faktach 11 października Katarzyna Kolenda-Zaleska mówi: „Jarosław Kaczyński mówi: i nadejdą jeszcze czasy, gdy prawdziwi Polacy dojdą jeszcze do władzy”. Jedyne zdanie z wypowiedzi Kaczyńskiego do którego mogła odnieść się Kolenda-Zaleska to przedostatnie zdanie całego wystąpienia „Ale później przychodził czas w którym ludzie przejrzeli na oczy, gdy otrzeźwieli i władza przechodziła w rękę tych którzy są tego godni.” Jak widać wymowa tego zdania różni się diametralnie od tego co mówi Kolenda-Zaleska, trudno przypuszczać, że mogło nastąpić jakieś niezrozumienie, czy przekłamanie ze względu na jakość nagrania, która była bardzo dobra, o czym później. Nie ma też w tym zdaniu w ogóle mowy o „wolnych Polakach”. Późniejsze zaprzeczenia i usprawiedliwienia TVN idą z jednej strony w kierunku tego, że jakość nagrania była słaba. Z drugiej strony próbuje się manipulować, sugerując, że tak naprawdę nastąpiła niewielka pomyłka polegająca na zamianie słów „wolni Polacy” na słowa „prawdziwi Polacy”. Jest to ewidentna nieprawda, w zdaniu do którego odniosła się Kolenda-Zaleska słowa „wolni Polacy” nie padają. Sprostowanie Justyny Pochanke jest więc kolejną manipulacją. W Faktach 12 października Justyna Pochanke w pseudo-sprostowaniu dokonuje waśnie tej manipulacji: „We wczorajszych Faktach informowaliśmy, że Jarosław Kaczyński w przemówieniu pod Pałacem mówił o „prawdziwych Polakach”. PiS zarządzał sprostowania bo prezes mówił o „wolnych Polakach”. Prostujemy więc przypominając fragmenty przemówienia.” Fakty przedstawiły kilka fragmentów wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego. Co ciekawe wszystkie w bardzo dobrej jakości. Również ten fragment obejmujący to przedostatnie zdanie. W ten sposób Fakty z 12 października i sama Pochanke obaliły wcześniejszą linię obrony zaprezentowaną na stronie TVN24 jakoby cała sprawa wzięła się ze słabej jakości nagrania. Oto co znalazło się na stronie TVN24: „W pierwotnej wersji artykułu znalazły się przypisane błędnie Jarosławowi Kaczyńskiemu słowa "Nadejdą jeszcze takie czasy, że prawdziwi Polacy dojdą do władzy". Błąd wynikał ze słabej jakości nagrania. Przepraszamy.” Czy TVN jest w stanie wskazać który fragment został pomylony? Gdzie padają niezrozumiałe słowa odczytane jako „prawdziwi Polacy”, którzy „dojdą do władzy”? Warto więc obejrzeć Fakty z 12 października, jakość jest doskonała. Poniżej przedstawiam ponownie tekst wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego z zaznaczonymi fragmentami przedstawionymi w pseudo-sprostowaniu. Proszę zwrócić uwagę na sposób cytowania Kaczyńskiego i kontekst słów do których odnoszą się cytowane fragmenty: Szanowni państwo, drodzy przyjaciele. Właściwie wszystko zostało powiedziane już w trakcie mszy, kiedy słuchaliśmy kazania, kiedy mówione były intencje. Chodzi nam przecież przede wszystkim o to elementarne prawo, prawo wolnego narodu, prawo do prawdy. Prawo do prawdy. Także tej prawdy, która dla niektórych jest niewygodna, bolesna, czy nawet groźna. Przychodzimy tutaj po to prawo bo jesteśmy wolnymi Polakami i chcemy być wolnymi Polakami. Chcemy być wolnymi Polakami i chcemy by ten kraj był nasz, był rzeczywiście nasz, by nikt nam nie narzucał obyczajów, by nikt nie ośmielał się uczynić tego co czyniono w tym miejscu tak niedawno temu. By nikt nie ośmielił się znieważać krzyża, krzyża który jest znakiem naszej wiary, ale który jest także związany z historią naszego narodu. Mówił o tym niejeden raz nasz największy rodak Jan Paweł II. I te słowa zawsze trzeba pamiętać. Nie ma polskiej historii bez krzyża. To znieważanie które się tutaj odbywało, to łamanie wszelkich reguł, a także łamanie prawa za zgodą rządzących, a może nawet z podjuszczenia rządzących, to było podnoszenie ręki na Polskę. I domagamy się także innego prawa, prawo do tego by móc czcić tych których czcić chcemy, tych którzy weszli do naszej historii, którzy dobrze służyli ojczyźnie i którzy tak nagle zginęli, którzy polegli pod Smoleńskiem. Mamy do tego prawo. Mamy do tego prawo jako obywatele, jako Polacy, jako w większości katolicy. I to prawo jest nam dzisiaj odbierane. Jest nam odbierane przez tych, którzy nie potrafią się wznieść ponad swoje małostkowe interesy, drobne gry. Są tymi o których mówiono w trakcie mszy, są po prostu złymi ludźmi. Nie chcemy rządów złych ludzi. Któż z nas dwadzieścia lat temu, któż z nas starszych którzy tutaj są, a którzy pamiętają tamten osiemdziesiąty dziewiąty rok, czy rok dziewięćdziesiąty - początki nowej Rzeczypospolitej - mógł wyobrażać sobie, że w dwadzieścia lat później pierwszy prezydent Rzeczypospolitej, który nie był nigdy w PZPRze, którego nie ma w odpowiednich kartotekach IPNu. Pierwszy taki prezydent, pierwszy który był odpowiednio wykształcony będzie przedmiotem takiej nienawiści, właśnie dlatego, właśnie dlatego że był taki. Tak szanowni państwo, ta nienawiść która trwa aż za grób z tego wynika, z tego że był pierwszym który był prezydentem wybranym i jednocześnie był człowiekiem o którym można powiedzieć, że był godzien tego urzędu, że nikt nie znajdzie niczego, co może tej prawdzie zaprzeczyć. Dożyliśmy trudnych czasów, ale patrząc na was, patrząc jak was tu dużo, jestem przekonany, że ten czas minie, że przyjdą czasy nowe, że Polska zwycięży. Dziękuję. Zwyciężymy. Zwyciężymy, bo niejeden raz w naszej historii było tak, że zło tryumfowało, i tak bywało także w historii innych narodów, choćby nieodległych geograficznie od nas. Ale później przychodził czas w którym ludzie przejrzeli na oczy, gdy otrzeźwieli i władza przechodziła w rękę tych którzy są tego godni. Tak będzie i w Polsce, bądźcie tego pewni. Zwyciężymy. Przeżyjmy to jeszcze raz, czyli mała chronologia zdarzeń. Manifestacja odbywa się w niedzielę wieczorem. Jak przedstawia portal gazeta.pl pierwszy raz „prawdziwi Polacy” pojawiają się w relacji reporterki TVN24 o 21:25: Przemówił też prezes Jarosław Kaczyński. Bardzo dużo mówił o swoim zmarłym bracie - prezydencie Lechu Kaczyńskim. Mówił również, że nadejdą jeszcze takie czasy, kiedy prawdziwi Polacy dojdą do władzy i on obiecuje, że będzie to już bardzo niedługo. Zgromadzeni tu ludzie wznosili okrzyki "zwyciężymy". Następnego dnia od samego rana media i politycy PO nagłaśniają „prawdziwych Polaków” rzekomo wypowiedzianych przez Jarosława Kaczyńskiego. Monika Olejnik podpuszcza Małgorzatę Szmajdzińską: „Wielka manifestacja, kilkutysięczna, gdzie krzyczano oddajcie ukradziony krzyż, że to są prawdziwi Polacy.” Julia Pitera w Tok FM: Nigdy bym się nie spodziewała, że z ust Jarosława Kaczyńskiego usłyszę o "prawdziwych Polakach", to był język, który on sam krytykował. Machina się rozkręca. Tok FM egzaltuje się słowami które nie padły. Gdy po południu do studia przychodzi poseł Andrzej Dera prowadząca dziennikarka kilkakrotnie „cytuje” Kaczyńskiego by wymusić na pośle PiSu jakąś wypowiedź na temat słów jakoby wypowiedzianych. To tylko kilka przykładów. Tymczasem nigdzie w sieci żadna stacja radiowa i telewizyjna nie podaje wystąpienia Kaczyńskiego w całości. Żadna gazeta tego nie czyni. Jedynie amatorski mały portal Blogpress (specjalizujący się „w wywiadach robionych trzęsącą się kamrką spod stołu”) umieszcza amatorski filmik z wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego. Jest godzina 12.58. Do Faktów pozostaje 6 godzin. Na portalu wPolityce.pl o godzinie 17:08 pojawia się tekst „Czy Kaczyński mówił o "prawdziwych Polakach"? Pokażcie dowód, bo na razie dowodów brak!” poddający w wątpliwość prawdziwość relacji TVN24. Do Faktów 2 godziny. O 17:39 Michał Karnowski prostuje swój tekst (opublikowany o 16:06) krytykujący Kaczyńskiego za „prawdziwych Polaków” i przeprasza. Jak dotychczas jedyny taki przypadek, nikt spośród dziennikarzy i polityków uczestniczących przez cały dzień w nagonce tego nie zrobił. Do Faktów pozostaje półtorej godziny. O 19.00 ruszają Fakty. Wielka machina manipulacji zostaje uruchomiona, choć jak widać wątpliwości są podnoszone, a i materiały źródłowe od wielu godzin dostępne. O 19:28 na portalu Blogpress Nietoperz pisze o kłamstwach TVN i Julii Pitery. Po 22giej publikuję na Blogpress i w Salonie24 rozszerzoną analizę „Kłamstwa TVN, Tok FM i innych - o wypowiedzi J. Kaczyńskiego” demaskującą kłamstwa mediów, a szczególnie TVN, TVN24 i Kolendy-Zaleskiej.
Studium manipulacji Warto przyjrzeć się bliżej Faktom z 11 października. Jest to przykład manipulacji opartej na kłamstwie. Przez cztery minuty Pochanke, Kolenda-Zaleska, oraz poproszone o wypowiedź osoby nakręcają atmosferę histerii. Histerii nadciągającego faszyzmu. Wszystkie wypowiadające się osoby mają podobne poglądy polityczne i stoją po jednej stronie politycznej barykady. Drugiej strony w programie nie ma. To znaczy jest – w zmanipulowanym materiale. Warto zwrócić uwagę, że całość została przemyślana i wyreżyserowana odpowiednio wcześniej - niektóre wypowiadające się osoby zostały nagrane jeszcze w czasie dnia (np. Stefan Chwin wypowiada się na świeżym powietrzu przy świetle słonecznym), w czym nie ma zresztą niczego sensacyjnego. Wszystko było więc gotowe. Do pełnego sukcesu „faszystowskiej narracji” brakowało tylko wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o „prawdziwych Polakach”. Takiego cytatu w nagraniu sprzed Pałacu nie ma. Kolenda-Zaleska musiała więc dopowiedzieć to własnymi słowami wkładając swoją wypowiedź w usta prezesa PiS. Inaczej cała „faszystowska narracja” by się posypała. Biorąc pod uwagę fakt, że TVN24 dysponował bardzo dobrą jakością nagrania zasadna jest teza, że wypowiedź Kolendy-Zaleskiej była świadomym kłamstwem przygotowanym z pełną premedytacją przez TVN. Jak wyglądał w ogóle ten czterominutowy „antyfaszystowski” fragment Faktów? Warto pamiętać, że główną osią całego tego materiału jest właśnie ta rzekoma wypowiedź Kaczyńskiego, której nie było. W [kwadratowych nawiasach] moje komentarze, kursywą - wypowiedzi z zamieszczone w Faktach. Najpierw mrożąca krew w żyłach zapowiedź Justyny Pochanke.
Justyna Pochanke: „A u nas prawdziwi Polacy i prawdziwy problem. Pod Pałac Prezydencki tradycyjnie ostatniej nocy przyniesiono kwiaty, znicze, krzyże. Ale przede wszystkim pełne agresji słowa, oby nigdy nie zmieniły się w czyny. O języku nienawiści nie ku pamięci, ale ku przestrodze Katarzyna Kolenda-Zaleska.”
Katarzyna Kolenda-Zaleska: Z jednej strony jest modlitwa i skupienie [na ekranie tłum śpiewa pieśni religijne], z drugiej agresja i przepychanki. [Tu pokazana jest szarpanina jakiejś starszej osoby z młodym chłopakiem. Ów młody chłopak często przychodził pod krzyż. Wraz z kilkuosobową grupą kolegów specjalizował się w agresywnych prowokacyjnych zachowaniach - puszczaniu głośnej muzyki tuż za plecami modlących się ludzi, wchodzeniu między modlące się osoby i wrzeszczenie na całe gardło obraźliwych i chamskich tekstów. Są na to świadkowie.]
Katarzyna Kolenda-Zaleska: Z jednej religijne pieśni [idący, modlący się pochód] z drugiej ostre słowa [Widz ma jasny przekaz - dwie strony, tłum ludzi (manipulowany?) w religijnym uniesieniu i agresywny Kaczyński]
Jarosław Kaczyński z 10.10.2010: [na tle tłumu] Chcemy być wolnymi Polakami. Chcemy by ten kraj był nasz, był rzeczywiście nasz, by nikt nam nie narzucał obyczajów.
Katarzyna Kolenda-Zaleska: [W tle kilka osób skandujących „tu jest Polska”] „Jarosław Kaczyński mówi, i nadejdą jeszcze czasy, gdy prawdziwi Polacy dojdą jeszcze do władzy. A ludzie dopowiadają swoje"
Uczestniczka manifestacji: [Stojąca para w średnim wieku, luźno, prawdopodobnie już po zakończeniu manifestacji] To jest coś wielkiego, że są ludzi, którzy są rzeczywiście Polakami. [Kolenda-Zaleska włożyła w usta Jarosławowi Kaczyńskiemu wypowiedź o „prawdziwych Polakach”, teraz została ona wzmocniona jednozdaniową wypowiedzią anonimowej kobiety. Następujące po tym wypowiedzi Głowińskiego i Króla na podstawie kontekstu odnoszą się właśnie do tych wypowiedzi i mają jednoznacznie je ocenić]
Katarzyna Kolenda-Zaleska: [W tle starszy człowiek w pomieszczeniu z szafą pełną książek] Profesor Michał Głowiński specjalista od języka PRLu jest ocalałym z warszawskiego getta w czasie okupacji i pamięta tamte czasy z niezwykłą wyrazistością. [Osoba uratowana z getta świetnie pasuje to butów szytych Kaczyńskiemu. Trudno jest zarzucić Kaczyńskiemu antysemityzm. Nie próbują tego nawet najbardziej zapiekli wrogowie, ale zawsze można nieco poinsynuować, mrugnąć okiem. Kolenda-Zaleska powinna się zapoznać z prawem Godwina, które mówi, że (Wiki) "wątek, w którym w jednej z wypowiedzi pojawia się porównanie do nazizmu lub Hitlera, uważany jest za skończony, a ponadto uznaje się, że osoba, która użyła tego porównania, „przegrała” dyskusję”]
Katarzyna Kolenda-Zaleska: [Zmiana planu, pochód na Krakowskim Przedmieściu]: Dziś, gdy patrzy na płonące pochodnie i słucha tego co tam pod pałacem ludzie mówią ma poczucie wracającego czasu [w tle idą ludzie z pochodniami i słychać księdza odmawiającego modlitwę „Zdrowaś Mario”, Michał Głowiński jeszcze nic nie powiedział. Ale był już przedstawiony, a następnie jego przyszła wypowiedź została odpowiednio wzmocniona przekazem wizualnym. Widz nie może mieć wątpliwości jak ma ją zrozumieć.]
Michał Głowiński: [Poprzednie pomieszczenie] Muszę powiedzieć ostro i bezwzględnie, to przypomina najgorsze manifestacje totalitarne przed zdobyciem władzy. Po prostu to przypomina 33 rok w Niemczech. Ta symbolika jest szersza. Te marsze z pochodniami. No przecież dla kogoś kto zna trochę historii, to to jest jednoznaczne. [Jeszcze niedawno marsze z pochodniami organizowała Platforma Obywatelska, a na czele maszerowała posłanka Śledzińska-Katarasińska. Przypomniała o tym Gazeta Polska. Marsze z pochodniami odbywają się też w Zachodniej Europie, np. organizowała je Amnesty International w Roskilde w Danii o czym informował bloger SUNGI na Salonie24]
Katarzyna Kolenda-Zaleska: [Zmiana planu, znów marsz] Marsze z pochodniami organizowane są co miesiąc. Co miesiąc padają coraz ostrzejsze słowa i pojawiają się coraz ostrzejsze transparenty [kadr na transparenty] Jarosław Kaczyński nie ukrywa, [znów tłum] że nie akceptuje nowego lokatora Pałacu Prezydenckiego.
Marcin Król: [Ciemno, na świeżym powietrzu] Jest to przeniesienie najgorszych polskich tradycji i z okresu międzywojennego i z okresu XVII i XVIII wieku w czasy współczesne. Więc to jest taka kombinacja której nigdy jeszcze nie było. W gruncie rzeczy podważona jest demokracja.
Katarzyna Kolenda-Zaleska: [Zmiana planu. Tłum w którym widać Jarosława Kaczyńskiego] Prezes PiS nie tylko odmawia prezydentowi i premierowi do politycznego istnienia. Mówi znacznie ostrzej.
Jarosław Kaczyński z 10.10.2010: są po prostu złymi ludźmi. Nie chcemy rządów złych ludzi [Tłum skandujący nie chemy, nie chcemy. Jest to końcówka zdania, które nawiązuje do odbierania prawa do uczczenia ofiar katastrofy, lecz tego widz TVNu już się nie dowie]
Stefan Chwin: [Świeże powietrze, dzień, świeci słońce] Wprowadzenie tej kategorii moralnej zdecydowanie zaostrza antagonizm i zmienia ten antagonizm z antagonizmu politycznego w jakiś antagonizm zupełnie fundamentalny. Jeśli się buduje takie przeciwstawienie państwa dobrych ludzi i państwa złych ludzi no to w tym momencie jakikolwiek dialog nie wchodzi w grę.
Głos przez megafon: [Na Krakowskim Przedmieściu stosunkowo niewielka grupa ludzi. Nie jest to głos ani J. Kaczyńskiego ani nikogo z organizatorów. To ujęcie jest nagrane jakiś czas po rozwiązaniu manifestacji. Ani organizatorów, ani Jarosława Kaczyńskiego nie było już od jakiegoś czasu w tamtym miejscu.] Anna Komorowska, pierwsza dama nie może wrócić do Warszawy. I media już podają [to nie jest nagłośnienie organizatorów, gorzej słychać] że się samolot popsuł [?].
Katarzyna Kolenda-Zaleska: I wtedy tłum krzyczał Może spadnie i niech zostanie [Na ekranie te słowa pojawiają się wielką czerwoną czcionką. Żeby widzowie nie mieli wątpliwości. Słychać w tle pojedyncze głosy „niech zostanie”. Tu jak widać jakość dźwięku nie przeszkadzała. Może spadnie nie słychać. Czy TVN podawał równie wielką czcionką okrzyki przeciwników gdy wołali wielokrotnie przez te miesiące „Jeszcze jeden” o Jarosławie Kaczyńskim, który ich zdaniem również powinien zginąć? Gdy padały wulgarne obelgi i miały miejsce chamskie ataki? Nie przypominam sobie. Sugestia jest prosta. Jarosław Kaczyński ma być odpowiedzialny za wszystkie wypowiedzi wszystkich zgromadzonych osób, nawet gdy go tam nie ma. Nawet gdy tych wypowiedzi nie słychać i nawet gdy nie wiadomo czy w ogóle padły. Jednocześnie nie słyszałem, by Paltformie, prezydentowi Komorowskiemu przypisywano nie tylko winę, ale choćby jakąkolwiek odpowiedzialność za postępowanie które doprowadziło nie tylko do okrzyków hałastry w stylu „jeszcze jeden”, ale do fizycznej agresji skierowanej przeciw gromadzącym się tam ludziom, gróźb karalnych, pobić i profanacji krzyża. Zupełna dwoistość postawy. Kaczyńskiego TVN obarcza odpowiedzialnością za wszystko, polityków Platformy nie]
Michał Głowiński: [Ponownie pomieszczenie] To jest język nienawiści. Ale coś więcej. To jest język agresji. I jeszcze coś więcej. To jest w istocie język rewolucji i wojny domowej, który nie dopuszcza ani negocjacji ani debaty, ani kompromisu.
Katarzyna Kolenda-Zaleska: [Zmiana planu, znów Stefan Chwin] Stefan Chwin okiem pisarza patrzy na tłum pod Pałacem. [Zmiana planu. Tłum pod Pałacem. Jakieś fruwające karteczki, płonący znicz, podniesione głosy, na koniec polska flaga i znak "V"] Widzi nie tylko agresywnych ludzi, ale też ludzi sfrustrowanych i zmęczonych, którzy w Polsce czują się obco. I nawet jeśli jest to poczucie irracjonalne to jednak nie należy go całkowicie potępiać i lekceważyć. [Jak widać Kolenda-Zaleska musi dokonac egzegezy słów Chwina które padną dopiero za chwilę. Podkreśla słowa „agresja”, „frustracja”, oraz to, że poczucie ludzi jest „irracjonalne”. Widz musi być przygotowany do mającej nastąpić za chwilę wypowiedzi Chwina, żeby nie pomyślał sobie czegoś samodzielnie. Kolenda poprowadzi widza wykładając słowa Chwina które jeszcze nie padły]
Stefan Chwin: [zmiana planu. Stefan Chwin] Część polskiego społeczeństwa nie czuje się dobrze w obecnej Polsce. Politycy to mogą wykorzystywać, niemniej jednak ta świadomość wyobcowania jest świadomością podstawową [Chwin nie powiedział, że ta świadomość jest "irracjonalna", przypisana "agresywnym frustratom". Wprowadzenie Kolendy tłumaczące co Chwin naprawdę miał na myśli było więc absolutnie konieczne]. [Zmiana planu. Jarosław Kaczyński wsiadający do samochodu. Okrzyki „Jarosław”. Ta scena jest kluczowa dla ciągłości manipulacji. Kaczyński wsiadający do samochodu zamyka niejako całą manifestację. Dla widza staje się oczywiste, że jeśli oto Kaczyński odjeżdża, to oznacza, że przez cały poprzedni czas był obecny. Również gdy na ekranie pojawiały się napisy „Niech zostanie”, „Może spadnie”. Manipulacja musi być wszak dopełniona.]
Marcin Król: Zawsze są ludzie [oto i drugi powód dla którego w poprzedniej scenie pojawił się Kaczyński. Widz nie może mieć wątpliwości o jakich ludzi chodzi] którzy lubią mieć wodza, którzy lubią, przepraszam, że tak powiem, być trzymani za mordę. I ta grupa ludzi może sporo kłopotów sprawić.
Katarzyna Kolenda-Zaleska: [zmiana planu. Idący tłum. Ludzie z krzyżami] Za miesiąc w kolejną rocznicę katastrofy smoleńskiej planowany jest kolejny wiec. Wszystkie organizuje jeden z tygodników [Już wiadomo kto za tym stoi. Ludzie nie przychodzą bo mają taką potrzebę. Jest jeden wrogi tygodnik który to organizuje].
Katarzyna Kolenda-Zaleska: [Kolejna zmiana planu. Tym razem widzimy Katarzynę Kolendę-Zaleską która stoi na tle ludzi zgromadzonych przed Pałacem. Jednak Kolendy przed Pałącem nie ma, to tylko „blue-box”. Mało wnikliwy widz może nabrać przekonania, że Kolenda była przed pałacem i wszystko widziała i wszystko słyszała.] Te wiece powinny dać do myślenia wszystkim politykom. Jedni podsycają nastroje frustracji [zostało już dobrze pokazane którzy to] ale drudzy powinni się zastanowić dlaczego tym pierwszym tak łatwo to przychodzi. Katarzyna Kolenda-Zaleska. Fakty. Gdy wiemy już co było w Faktach, warto zastanowić się czego nie było. Nie było relacji z mszy odprawianej przez wielu kapłanów w Archikatedrze św. Jana pod przewodnictwem ks. proboszcza Bogdana Bartołda. Nie było wzruszającego kazania ks. Bartołda. Nie było o intencjach modlitw po drodze i pod krzyżem. Nie było widać modlących się kapłanów. Nie było o prawdziwej atmosferze zadumy przerywanej przez okrzyki przeciwników. Nie było o służbach porządkowych które pod osłoną policji gasiły znicze i wrzucały je do worków na śmieci. Nie było o obrońcach krzyża, którzy z darma racji (co potwierdziły opinie lekarzy) byli odwożeni do zakładów psychiatrycznych. O wielu rzeczach nie było. Lecz o tym widzowie nigdy nie dowiedzą się ani z Faktów, ani z TVN24, ani od pani Kolendy-Zaleskiej, ani od pani Pochanke, pracujacych dzielnie pod przywództwem Kamila Durczoka. Nie dowiemy się też chyba nigdy kto wymyślił „faszystowską narrację”, komu zabrakło oryginalnej wypowiedzi Kaczyńskiego o „prawdziwych Polakach” i kto napisał tekst rzekomego cytatu, który wypowiedziała Kolenda-Zaleska. Wszystkie chwyty dozwolone. Milczenie może być agresywne. Jakakolwiek wypowiedź może być „poszatkowana” i słowa wyjęte z kontekstu. A gdy tych słów nie ma – zostaną wymyślone i włożone w usta. Kolendę-Zaleską dziennikarskiego warsztatu uczył Lesław Maleszka. Mistrz może być dumny ze swej najzdolniejszej uczennicy. Słowa Kolendy-Zaleskiej z 11 października były więc świadomym kłamstwem TVNu, tak samo jak i późniejsza linia obrony ze „słabą jakością” nagrania. A pseudo-sprostowanie Justyny Pochanke – to kolejna manipulacja.
Suplement Na zakończenie jeszcze o manipulacji Moniki Olejnik. Monika Olejnik często powtarza, że Bronisław Komorowski w swoim wywiadzie dla Gazety Wyborczej postulował przeniesienie krzyża w „godne miejsce”. 13 października, „Kropka nad i”: „może po raz setny przypomnę, że Bronisław Komorowski w wywiadzie powiedział, że krzyż należy przenieść w godne miejsce”. Otóż Bronisław Komorowski niczego takiego w tym wywiadzie nie powiedział, powiedział natomiast: „Krzyż przed Pałacem Prezydenckim to symbol religijny, więc zostanie we współdziałaniu z władzami kościelnymi przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce". „Inne, bardziej odpowiednie”, a nie „godne”. Taka mała manipulacja, drobna sprawa, a ma uszlachetnić, podnieść rangę wypowiedzi Komorowskiego i zdjąć z niego odpowiedzialność za to co działo się później, po tym wywiadzie. I dalej w tym samym programie Olejnik cytuje z kartki słowa Jarosława Kaczyńskiego z 10 października „Chcemy być wolnymi Polakami” i pyta posła Błaszczaka „nie jesteśmy wolnymi Polakakmi”? Dopytuje „a pan nie jest wolnym Polakiem”? I potem jeszcze raz. Olejnik czyta z kartki, ma więc przygotowane cytaty. Kilka razy wraca do frazy „chcemy być wolnymi Polakami”. A całe zdanie przecież brzmi tak: „Przychodzimy tutaj po to prawo bo jesteśmy wolnymi Polakami i chcemy być wolnymi Polakami.” Nie wiem co jeszcze trzeba Olejnik powiedzieć, jeśli odpowiedź na pytanie które zadaje ma w pierwszej części zdania którego cytuje część drugą. Manipulacje i kłamstwa. I tak można by analizować każdy program Kolendy-Zaleskiej, i Moniki Olejnik. W nieskończoność...
Żródła:
Faktów z 11 października nie ma już na stronie TVN24, ale można je odnaleźć
Kłamstwa TVN, Tok FM i innych - o wypowiedzi J. Kaczyńskiego
Jarosław Kaczyński podczas Marszu Pamięci
"Prawdziwi Polacy"? Takie zdanie nie padło
Fakty ws. wypowiedzi prezesa
"Gazeta Polska": „Platforma też lubi marsze z pochodniami”
Czy Kaczyński mówił o "prawdziwych Polakach"? Pokażcie dowód, bo na razie dowodów brak!
MANIPULACJA?
Marsz z pochodniami
Oleksy: nie walczyłbym przeciw pomnikowi Lecha Kaczyńskiego Nie widzę przeciwwskazań dla postawienia pomnika pod Pałacem Prezydenckim. Nie walczyłbym przeciw czyjejś inicjatywie postawienia pomnika Lechowi Kaczyńskiemu w Warszawie i w całej Polsce. To byłby dobry gest ze strony Donalda Tuska jeżeli spotkałby się z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej. Palikot wprowadza nienawistne tony w życiu publicznym. Może o sobie mówić, że jest lewicą tak samo jak, może o sobie mówić, że jest dziewicą, a to jeszcze nie znaczy, że jest! Palikot to taki pop-polityk. Możliwe, że Palikot jest "koniem trojańskim" wprowadzanym przez Tuska na scenę polityczną. W powstanie partii Palikota nie wierzę. Ryszard Kalisz jest bardzo cennym politykiem i mocnym politycznym wsparciem dla SLD. Nie sądzę, żeby opuścił SLD. Dla Kalisza reprezentowanie SLD w komisji konstytucyjnej to żadne wyróżnienie. Nie jest to nic extra. Funkcja sędziego Trybunału Konstytucyjnego, to coś w czym Kalisz sprawdziłby się bardzo dobrze. Panuje maniera antypisizmu, bo czyni się z PiS dużo większe zagrożenie niż jest nim w rzeczywistości. PO robi z PiS straszak, mówiąc, że jak nie wybierzecie nas, to przyjdzie Kaczyński i wiecie co będzie, powiedział w pierwszej części rozmowy dla Onet.pl Józef Oleksy, były premier RP. Z Józefem Oleksym, byłym premierem RP, marszałkiem Sejmu, szefem SLD rozmawia Jacek Nizinkiewicz. Jacek Nizinkiewicz: Znalazłby się pokój dla Janusza Palikota na Rozbrat? Józef Oleksy: Już Grzegorz Napieralski, jak myślę żartobliwie, zaprosił Janusza Palikota do SLD. Jest tu tyle miejsca, że gdyby Palikot miał poglądy zbieżne z SLD, to i pokój by się dla niego znalazł.
- A wyobraża Pan sobie, Palikota w SLD? - Nie wyobrażam sobie, ale gdyby zarysowała się wspólna forma działania, a Palikot zrezygnowałby z misyjnego zwalczania SLD, to wspólnie można by wiele dokonać.
- Janusz Palikot chyba nie widzi wspólnej płaszczyzny działania z SLD, bo mówi o Sojuszu: "To politycy SLD wysłali wojska do Iraku i Afganistanu, to oni godzili się na przekazywanie majątku Kościołowi, być może niezgodnie z prawem". - Wojska polskie do Iraku i Afganistanu zostały wysłane w konkretnej sytuacji międzynarodowej. Zrodziły się porozumienia i uzgodnienia, których Polska była uczestnikiem. Był to czas kiedy Polska dość "ochoczo" przyjmowała "interwencyjne zobowiązania".
- Ale ktoś podpisał decyzję o wysłaniu wojsk w rejony walk zbrojnych. - Zgadza się. Konkretne decyzje podejmowali także politycy z rodowodem SLD, ale pamiętajmy, że to nie był ich kaprys, ani pomysł autorski, tylko reagowanie na określone okoliczności międzynarodowe, a to inaczej ustawia cały kontekst. Jeśli chodzi o majątek Kościoła i dzisiejszą krytykę to wytykanie Sojuszowi, że ma w tej sprawie szczególny udział jest nieuprawnione. Środowiska solidarnościowe wciągały Kościół do polityki i postanowienia majątkowe były tego instrumentem. SLD nie weryfikował tych ustaleń, które były podejmowane na początku transformacji. Obecnie SLD stoi na stanowisku, że trzeba zakończyć działanie Komisji Majątkowej, zresztą taka jest też opinia biskupów. Uważam, że antyklerykalizm i walka o świeckość państwa nie muszą być nienawistne w swojej tonacji, lecz rzetelne i merytoryczne bowiem chodzi o model państwa w XXI wieku i właściwe miejsce rozumnych instytucji.
- W antykościelnej tonacji Palikota , słyszy Pan nienawiść? - Palikot wprowadza nienawistne tony w życiu publicznym. Zwykły obywatel może się już pogubić, ile w działaniu Palikota jest szczerej walki o słuszność sprawy, czyli właściwego ustawienia stosunków państwa i Kościoła ze świeckością państwa i jego neutralnością światopoglądową, a ile jest takiej "palikotowej" walki z księżmi. Często nienawistne zaangażowanie w walce z Kościołem przysłania Palikotowi merytoryczne aspekty, choć nie zawsze. Na pewno Palikot był zbyt nieprzyjazny względem Lecha Kaczyńskiego i przekraczał dopuszczalną normę krytyki względem byłego prezydenta. Za to ciekawie Palikot stawiał pytania odnośnie funkcjonowania wewnątrz PO.
- Palikot jest wiarygodnym politykiem? - Nie we wszystkim. W metodzie wybiega przed czas, bo korzysta z nowych środków wyrazu, niekoniecznie akceptowalnych, ale przyciągających uwagę. On jest zjawiskiem pomieszania epoki medialnej z poszukiwaniem wstrząsu na scenie publicznej i pomieszania z ambicją indywidualisty, który chce być widoczny i głośny. Palikot to taki pop-polityk.
- A zakłada Pan, że jak siedziba SLD na Rozbrat zostanie już sprzedana i zabraknie dla Pana pokoiku, to mógłby Pan znaleźć swoje miejsce w siedzibie nowej partii Palikota? - Nie wykluczam, że może zabraknąć dla mnie "pokoiku". Nie podoba mi się sprzedawanie siedziby SLD, bo nie wiem jakie są tego przesłanki. Rozumiałbym gdyby ta sprzedaż miała miejsce z powodu nadwyżki powierzchni, ale jeśli tylko dla pieniędzy, które trzeba znaleźć i wydać na coś innego, to szkoda. A wracając do tematu Palikota, to w powstanie partii Palikota nie wierzę. Siebie nie widzę w innej partii niż ta w której jestem. Nie zmienia to faktu, że mam swoje uwagi co do stanu i funkcjonowania partii. W końcu jestem w niej prawie 20 lat i 2 razy byłem jej przewodniczącym.
- Kibicuje Pan Palikotowi? - On nie wygra tej batalii, którą wytoczył przeciwko SLD i PO, ale chciałbym, żeby zamieszał nieco na polskiej scenie politycznej, bo ona zastyga, ulega schematom, osłabiony jest dostęp nowych sił i umysłów do głównego nurtu politycznego. Niech Palikot wsadza kij, w to polityczne mrowisko i tu mu sprzyjam, bo niech ta scena partyjna będzie zmuszana do odpowiedzi na nowe sytuacje.
- Proszę uważać, bo Pańskie słowa zostaną zinterpretowane jako wsparcie dla Palikota wymierzone przeciwko SLD i Grzegorz Napieralski może się gniewać. - Skoro tak to pewnie mi to powie.
- Gdyby Palikotowi udało się zbudować partię i zaproponowałby Panu kandydowanie do Sejmu z jej list to skusiłby się Pan? - Nie wierzę w powodzenie partii Palikota.
- Ale Pańscy partyjni koledzy mówią, że bardzo Pan chce startować w wyborach parlamentarnych do Sejmu? - Uspokajam moich niektórych kolegów z SLD, żeby się tak bardzo nie bali mojej chęci kandydowania. Nie rozważam takiej sprawy, bo nie widzę ku temu przychylności w środowisku lidera partii i jego otoczenia, a ja nie napraszam się i nie zabiegam.
- A gdyby jednak Palikotowi udało się stworzyć partię, przyszedłby do Pana i powiedział: "Józiu startuj z moich list. Dostaniesz dobre miejsce"? - Palikot nie może powiedzieć mi "Józiu", bo nie jesteśmy spoufaleni. Nie jestem z Nim na "ty". Nie przewiduje takiego scenariusza. Coraz częściej mam wrażenie, że tzw. Obsadzanie mandatów, przepychanki o miejsca na liście absorbują dużą część uwagi polityków. Także w SLD.
- Jest życie poza polityką? - Oczywiście, że jest. Ja za długo byłem w polityce, żeby całkiem się od niej oderwać, ale polityczne zainteresowania nie zastępują mi normalnego ciekawego życia. Ono zaś toczy się wśród innych ludzi, a nie na stanowiskach. Mam poglądy socjaldemokratyczne i jestem im wierny.
- Poglądy Palikota są bliskie poglądom lewicowym. - Poglądy Palikota są trudne do zdefiniowania. On koniunkturalnie nazwał się centrolewicą. Można wnosić, że Palikot jest forpocztą tworzenia lewego skrzydła PO i samego Donalda Tuska.
- Myśli Pan, że Ruch Poparcia Janusza Palikota jest za przyzwoleniem samego Donalda Tuska? - Nie można tego wykluczyć. Gdyby tak było, to byłbym pełen uznania dla Tuska. Możliwe, że Palikot jest "koniem trojańskim" wprowadzanym przez Tuska na scenę polityczną. Tymczasem czekam kiedy on przedstawi swoje rzeczywiste poglądy. Nie potrafię zlepku haseł PO, SLD i jego własnych ulokować, bo to są same zapożyczenia.
- Palikot to taka polityczna sroka, tu podkradnie, tam podkradnie, wymiesza i uzna za własne? - Programowo tak, ale nie wykluczam, że zdobędzie się na własny program i wtedy jeśli, to co przedstawi będzie bliskie moim poglądom, to będzie mi miło z nim dyskutować, doradzić mu, a nawet przyczynić się do ulepszenia takiego programu.
- Gdyby Palikot poprosił Pan o wsparcie, czy doradztwo, to pomógłby mu Pan? - Nie odmawiam rozmów nikomu, tym bardziej że jemu o coś chodzi.
- O co chodzi Palikotowi? - Nie potrafię rozdzielić ile jest w nim ambicji bycia na świeczniku, a ile rzeczywistych zamiarów przyczyniania się do zmian w Polsce. Nie mam jasności co u Palikota jest główną motywacją działania w polityce.
- Gdyby dostał Pan zaproszenie od Palikota uczestniczenia w konwencji Ruchu Palikota, to podobnie jak Ryszard Kalisz przyjąłby Pan zaproszenie? - Raczej nie, bo nie przepadam za takimi spędami, w których jedyną rolą jest pokazanie jednej osoby. Kalisz pełnił tam rolę "dekoracyjną", podobnie zresztą jak parę innych znanych postaci.
- Do 1989 r. uczestniczył Pan w wielu takich spędach, a i później też często się Panu zdarzało. - Ale to były inne zgromadzenia. Tam była wizja, wola i wtedy było warto. Wszyscy którzy uczestniczyli w konwencji Palikota służyli jako jego ornamenta. Kalisz też.
- Ryszard Kalisz powinien zostać w SLD? - Bez wątpienia! Ryszard Kalisz jest bardzo cennym politykiem i mocnym politycznym wsparciem dla SLD. Jest popularny i lubiany. Ma wiedzę i umie jej używać. Nie sądzę, żeby opuścił SLD. Już różni politycy wychodzili z SLD i nic dobrego z tego nie wyszło. Może gdyby tworzyło się jakieś nowe środowisko lewicowe...
- Tworzy się lewicowa partia Palikota … - …ale niech Pan nie kwalifikuje Palikota jako lewicę. Palikot może o sobie mówić, że jest lewicą tak samo jak, może o sobie mówić, że jest dziewicą, a to jeszcze nie znaczy, że jest! Palikot nieustanie poszukuje samospełnienia, ekspozycji, ale może mu nie starczyć wyobraźni na zagospodarowanie tego, co sam teraz wywołuje.
- Palikot to bardziej lanser niż polityk? - Na razie tak mi się wydaje.
- A Grzegorz Napieralski porywa tłumy? - To inny sposób publicznego prezentowania niż np. Ryszarda Kalisza. Bardziej oficjalny. Nie chodzi więc o "porywanie tłumów". Ale gdyby się nie podobał, to nie zyskałby tak dużego poparcia w wyborach prezydenckich i nie byłby liderem SLD. Obserwuję sposób sprawowania liderstwa przez Grzegorza Napieralskiego i choć jeszcze sobie nie wyrobiłem sobie ostatecznej oceny na ten temat, to mogę z uznaniem odnotować szybkie opanowanie roli.
- A Napieralski ma już charyzmę? - To jest konfliktowanie i nic nie wnoszące pytanie.
- Lider SLD Grzegorz Napieralski zaproponował Ryszardowi Kaliszowi, posłowi tego ugrupowania, by reprezentował Sojusz w komisji konstytucyjnej. Kalisz powinien przyjąć tę propozycję? - Nic jeszcze nie wiemy o takiej komisji. Dla Kalisza to żadne wyróżnienie, bo on już od dawna jest przewodniczącym stałych komisji sejmowych i nadzwyczajnych. Nie jest to więc nic ekstra. Kalisz może dużo więcej zrobić niż oznaczałaby taka propozycja.
- A gdyby Napieralski zaproponował Kaliszowi funkcję sędziego Trybunału Konstytucyjnego? - To już coś innego. Funkcja sędziego Trybunału Konstytucyjnego, to coś w czym Kalisz sprawdziłby się bardzo dobrze.
- A podziela Pan opinię Leszka Millera, że Kalisz jest bardziej celebrytą niże politykiem? - Sam L. Miller jest też niezłym celebrytą.
- SLD może stać się największą partią opozycyjną? - Tak, zwłaszcza jeśli Jarosław Kaczyński i Anna Fotyga dadzą jeszcze kilka wypowiedzi typu "kondominium". Podsycanie lęków w społeczeństwie nie jest skuteczną drogą. SLD na tym tle jest partią rozsądku i zrównoważonych oczekiwań wobec przyszłości. Retoryka Kaczyńskiego i Fotygi, to jakaś dziwaczna poetyka, która szkodzi a nie przekonuje. Ich tezy są dalekie od realizmu i głębszej analizy politycznej. Takie wypowiedzi są barwne, ale puste i mylące. POPiS wzajemnie się napędzają i szachują, ale PO jest silniejsza i ma lepszą komunikację społeczną. Ma lepszego lidera. Ktoś powiedział, nie bez racji, że niewiadomo jaką taktykę uprawiałaby Platforma, gdyby nie było Jarosława Kaczyńskiego i PiS z frazeologią i hasłami, które dziś PiS stosuje.
- Sam Kaczyński gra na rzecz Tuska i PO? - Tak i w jakimś sensie pomaga umacniać Platformie wizerunek partii ustabilizowanej, racjonalnej i statecznej dlatego, że gra na lękach i obawach swoimi wypowiedziami i artykułami, a wtedy siła rzeczy zaufanie przenosi się na tę partię, która nie straszy ludzi. Z drugiej strony panuje taka maniera antypisizmu, której nie podzielam, bo czyni się z PiS dużo większe zagrożenie niż jest nim w rzeczywistości. PO robi z PiS straszak, mówiąc, że jak nie wybierzecie nas, to przyjdzie Kaczyński i wiecie co będzie. To bardzo prosta retoryka Platformy, w której PiS pomaga PO.
- Ale Jarosław Kaczyński chce odzyskać władzę. - Chcieć i tak mówić to on może, choć w Polsce wszystko jest możliwe. W Polsce mamy okres stabilizacji, mimo że elity lekceważą zagrożenia, które się pojawią. Dziś nie bardzo wiadomo co ma być siłą motoryczną rozwoju gospodarczego i wzrostu gdy nie będzie zasilenia środkami z Unii Europejskiej. Elity nie potrafią zidentyfikować prawdziwych interesów narodowych Polski na dłuższą metę. Nie mierzą siły państwa. Nie potrafią uruchomić potencjału innowacyjnego społeczeństwa. Nie potrafią przeprowadzić reform bez których będzie bardzo trudno utrzymać tę lekką stabilizację z którą teraz mamy do czynienia.
- Powinien stanąć pomnik pod Pałacem Prezydenckim? - Nie widzę przeciwwskazań. Decyzja powinna być podjęta w zgodzie.
- Pomnik Lecha Kaczyńskiego? - Raczej wszystkich ofiar tej katastrofy.
- Lech Kaczyński powinien mieć swoje pomniki w Warszawie i w całej Polsce? - Ja mu ich nie postawię, ale też nie walczyłbym przeciw czyjejś inicjatywie.
- Rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej chcą się spotkać osobiście z premierem Tuskiem i chcą usłyszeć konkretne wyjaśnienia ws. katastrofy smoleńskiej. Premier Tusk powinien się z nimi spotkać? - Nie wiedzę przeciwwskazań. Jeśli tylko znajdzie czas, a na pewno może go wygospodarować. To byłby dobry gest z jego strony.
- Dziękuję za rozmowę. Koniec części pierwszej. Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz
Oleksy: To była prowokacja. Państwo nie zdało egzaminu
Kaczyński sam sobie wystawił świadectwo człowieka niepoważnego. Prezes PiS okazał się niewiarygodny w swoich publicznych zachowaniach. Niepoważny facet! Jeśli PiS i Jarosław Kaczyński zamierza stawiać na konflikt i 10 każdego miesiąca organizować marsze nienawiści, to normalność zniknie. Jeśli sytuacja gospodarcza i socjalna w Polsce będzie się pogarszała, a będzie, to łatwo będzie grać nastrojami ludzi w wydaniu partii radykalnej, jaką staje się PiS. Wolta Krasonia zdziwiła wielu! Nie wiem dlaczego tak radykalnie zmienił wersję. Trzeba go przycisnąć, żeby powiedział która z jego opinii jest prawdziwa. To (o sprawie "Olina") była prowokacja i państwo nie zdało egzaminu - powiedział w drugiej części rozmowy dla Onet.pl Józef Oleksy, były premier RP.
Z Józefem Oleksym, byłym premierem RP, marszałkiem Sejmu, szefem SLD rozmawia Jacek Nizinkiewicz.
Jacek Nizinkiewicz: Jarosław Kaczyński ośmieszył Pana najpierw mówiąc: "Jeżeli więc teraz ktoś mnie zapyta kim jest Józef Oleksy, ja odpowiem: jest to polski polityk lewicowy powiedzmy sobie starszo-średniego pokolenia" i zapewnił, że nie będzie już używał słowa "postkomunizm", tylko "lewica", po czym później stwierdził, że te słowa to był tylko żart? Józef Oleksy: Ośmieszył więc sam siebie. Kaczyński sam sobie wystawił świadectwo człowieka niepoważnego. Prezes PiS okazał się niewiarygodny w swoich publicznych zachowaniach.
- Ale Pan dobrze przyjął słowa prezesa PiS mówiąc : "... Dobrze, że do tego dojrzał. Dawno to powinien zrobić", a okazało się że Kaczyński publicznie zrobił sobie z Pana żart. - Z sympatycznym zdziwieniem przyjąłem wtedy zmianę tonacji Kaczyńskiego, bo uważam ją za konieczną w Polsce w odniesieniu do historii, etyki, nienawistnego języka, politycznych podziałów i z równym zdziwieniem przyjąłem późniejszą zmianę tonacji Kaczyńskiego i odwołanie przez niego swoich własnych słów. Zmiana stylu Kaczyńskiego była trafna i potrzebna w polskim życiu społeczno – politycznym i ze zdziwieniem przyjąłem odwołanie tych słów. Co można powiedzieć? Niepoważny facet!
- A jakieś poważne osoby zadzwoniły do Pana po publikacji "Gazety Wyborczej" piszącej że sprawa "Olina" mogła być prowokacją? - To była prowokacja! Kilka osób się odezwało, ale wielu już nie pamięta dziś co mi zrobiono. Afera "Olina" jest wyrzutem sumienia III RP. Państwo nie zdało egzaminu. Demokracja i elity polityczne nie potrafiły sprzeciwić się niesłychanej ingerencji służb specjalnych w życie publiczne. Narzucona wówczas przez Lecha Wałęsę i grupę Milczanowskiego wersja została w imię walki politycznej utrwalona przez media. Prawda nie miała szans się obronić. Do dziś pojawiają się tacy, którzy próbują podtrzymać "kult" sprawców. To obrzydliwe.
- Co znaczy prowokacja uszła bezkarnie? Kto powinien ponieś konsekwencje za aferę "Olina"? - Jeśli minister z ław sejmowych oskarża urzędującego premiera i niczego nie potrafi dowieść, to znaczy że robi polityczną prowokację. W takiej sytuacji albo oskarżający dowodzi niezbicie, że premier był szpiegiem i premier idzie siedzieć, albo ten który oskarża nieuczciwie ponosi karę. W państwie praworządnym tak to powinno funkcjonować, ale nie w Polsce, bo u nas jakby nic się nie stało. Sprawa została zbadana i prawomocnie zakończona. Lech Wałęsa chodzi z podniesioną głową i ani mu na myśl nie przyjdzie zrobić rachunek sumienia wobec innych. Szkoda mi Matki Boskiej w klapie, że musiała to wszystko oglądać. Sprawcy chodzą z lampasami generalskimi, bo Wałęsa dał im nagrody w tydzień po wywołaniu afery. Nawet nie czekał na wyjaśnienie tej sprawy.
- Wałęsa powinien Pan przeprosić za "Olina"? - Nie zależy mi już na tym i nie sądzę, żeby był do tego zdolny. Jedyny mąż stanu, który naprawdę zasłużył na to miano, to Aleksander Małachowski. Małachowski, który z pozycji swojego autorytetu, doświadczenia i mądrości, jako marszałek senior, na początku kadencji publicznie w sali sejmowej zrobił piękny gest wygłaszając do mnie słowa przeprosin. Miał on dla mnie wielką wartość. Ostatni artykuł w "Gazecie Wyborczej" pokazuje, że prowokacja zagraniczna mogła być jedną z wersji i dowodzi, że wywiady obcych państw interesowały się tym co w Polsce robią służby specjalne. Jak się raz nie rozliczy służb, to potem niczemu nie należy się dziwić. Służby nie powinny uprawiać polityki. Dziwi mnie tylko, że są osoby i media, które podtrzymują "kult" sprawców i nie chce wnikać dlaczego tak czynią.
- Pan znał Eugeniusza Wróbla, byłego wiceministra transportu w rządzie PiS, który zaginął w piątek po południu? Według śledczych, to syn byłego ministra miał zamordować ojca, a następnie poćwiartować jego ciało. - Jeśli to prawda, to jest to zgroza. Poczekajmy na wyniki postępowania. Eugeniusza Wróbla nie znałem.
- Co się dziej z Pańskim kolegą partyjnym Janusz Krasoniem, który raz uważa, że inwigilacja dziennikarzy była zgodna z prawem, a na drugi dzień po dywaniku u Grzegorza Napieralskiego zmienia zdania? Krasoń powinien zostać odwołany z funkcji szefa komisji ds. służb specjalnych? - Ta wolta Krasonia zdziwiła wielu! Nie wiem dlaczego tak radykalnie zmienił wersję. Trzeba go przycisnąć, żeby powiedział która z jego opinii jest prawdziwa.
- Ktoś powinien ponieść konsekwencję za inwigilowanie dziennikarzy w latach 2005-2007 i jakiego rodzaju konsekwencje powinien ponieść? - Na dziś nie wiemy nawet czy to była inwigilacja. Nie będę ferować żadnych wyroków dopóki nie pojawią się stosowne wyjaśnienia. Środowisko dziennikarskie jest wystarczająco solidarne i nie da sobie zrobić krzywdy.
- Premier Tusk postąpił właściwie w sprawie dopalaczy? - Postąpił stanowczo i zareagował na zjawisko szkodliwe, ale nie powściągnął emocji mówiąc, że będzie grał na granicy prawa. Urzędujący premier z mównicy sejmowej nie może obwieszczać, że państwo będzie działało na granicy prawa. Tusk zachował się trochę jak Ziobro. Sytuacja uprawniała do stanowczego działania, ale nie do takiej alarmistycznej tonacji. Zjawisko sprzedaży dopalaczy nie pojawiło się w Polsce miesiąc temu. Można było trochę poczekać i szybko przygotować podstawy prawne.
- "Z niepokojem obserwujemy działania rządu ws. dopalaczy; powinny być one oparte na rzetelnych danych naukowych" - napisali w piątek w liście do premiera eksperci, którzy wzięli udział w okrągłym stole pt. "Dlaczego Polska stała się ofiarą dopalaczy?", cytuję za "Gazetą Wyborczą". - Czasem warto słuchać ekspertów.
- A Kościół nie powinien był czekać i zareagować szybciej ws. krzyża? Jak Pan postrzega dzisiaj sytuację Kościoła katolickiego w Polsce po sprawie z krzyżem, aferze w Komisji Majątkowej, bo zaangażowaniu hierarchów w kampanię prezydencką i w ogóle politykę? - Czy Kościół stracił, to się okaże w dłuższym czasie. Dobrze, że już nie ma problemu krzyża przed pałacem prezydenckim. To były emocje podporządkowane również polityce. Niepotrzebnie. Byt Komisji Majątkowej powinien dobiec końca. Lewica, walcząc o świeckość państwa i jego neutralność światopoglądową nie może wpadać w ton antyreligijności, bo nic partiom politycznym do tego w co ludzie wierzą. Świeckość państwa to kwestia modelu państwa w XXI wieku i należy o tym dyskutować także z Kościołem.
- "Posłowie, którzy świadomie poprą ustawy dopuszczające metodę in vitro, mrożenie i selekcję zarodków, automatycznie będą poza wspólnotą Kościoła"- powiedział w wywiadzie udzielonym PAP przewodniczący Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. bioetycznych abp Henryk Hoser. - Taka bojowniczość hierarchy kościelnego jest nie do zaakceptowania. Słowa abp Hosera budzą mój głęboki sprzeciw. In Vito jest poważnym problemem wielu ludzi i trzeba to w końcu uregulować z korzyścią dla tych, którzy pragną mieć dzieci a nie mogą.
- Koalicja rządowa PO-SLD jest możliwa? - Tak, sądzę, że koalicja PO-SLD po wyborach może być całkiem realna. Sojusz uzyska dobry wynika w wyborach parlamentarnych i PO może nie mieć wyjścia, bo nawet jeśli PSL wejdzie do Sejmu, to może być dla Platformy za mało dla objęcia władzy.
- Wicepremier Napieralski to brzmi dumnie? - Każdy kto wkracza do polityki i obejmuje role liderskie musi być przygotowany do obejmowania różnych ról w państwie. Nie odnoszę się do tego, bo nie wiem, czy Napieralski rozumuje podobnie. Nie zwierza mi się czego pragnie dla siebie. Stanowiska rządowe to ciężka praca jeśli się do niej poważnie podchodzi.
- Bronisław Komorowski przebywając w Rzymie powiedział, że Polska po katastrofie smoleńskiej i sprawie krzyża wraca do normalności. Zgadza się Pan ze słowami prezydenta? - Tak, wracamy do normalności. Ale jeśli PiS i Jarosław Kaczyński zamierza stawiać na konflikt i 10 każdego miesiąca organizować marsze nienawiści, to normalność zniknie. Jeśli sytuacja gospodarcza i socjalna w Polsce będzie się pogorszyła, a będzie, to łatwo będzie grać nastrojami ludzi w wydaniu partii radykalnej, jaką staje się PiS. Może to bardzo szkodzić stabilizacji.
- Bronisław Komorowski budując swoją kancelarię ludźmi z Unii Wolności, czy Unii Demokratycznej próbuje budować swoją niezależną od PO i premiera Tuska frakcję? - Nie sądzę. Ci ludzie nie są graczami politycznymi. To znane osoby, które dotąd uczestnicząc w życiu publicznym kierowały się poczuciem dobra wspólnego. Zresztą nie posądzam Komorowskiego o budowanie własnej frakcji.
- Pan poproszony o doradzanie prezydentowi Komorowskiemu zgodziłby się? Podoba się Panu budowanie kancelarii ludźmi z prawej i lewej strony, jak np. Tomasz Nałęcz? - Prezydent buduje swoją kancelarię według własnego wyobrażenia. Nikt poproszony nie powinien odmawiać porady i pomocy. Tomasz Nałęcz jest "zewsząd" (śmiech), ale uchodzi za przedstawiciela lewicy.
- A gdyby Napieralski zaproponował Panu start w wyborach parlamentarnych, to miałby Pan jakieś zahamowania?
- Nie rozważałem tego. W SLD trwa dziwny podział na "starych" i "młodych". Panuje też kult młodości i to dobrze, choć wiek nie może być najważniejszym kryterium doboru ludzi. Mówił kiedyś Aleksander Kwaśniewski do mnie i do Leszka Millera, że my już jesteśmy 60-latki i to już jest w polityce wiek passe. Teraz sam Kwaśniewski zbliża się do 60. i my mu to przypomnimy (śmiech). Grzegorz Napieralski umie robić użytek z młodości przez co może mu być łatwiej docierać do młodego pokolenia. Bez tego lewica w Polsce nie rozwinie skrzydeł.
- A Leszek Miller na listach SLD do Sejmu to byłby dobry pomysł? - Jak najbardziej. Były premier, szef partii o bogatym doświadczeniu w sile wieku mógłby jeszcze dużo w aktywnej polityce zdziałać.
- Mówi Pan Miller, a myśli Oleksy? - Jak tylko Pan zadał pytanie o Millera na listach do Sejmu, to wiedziałem że tak Pan to skwituje (śmiech). Co do mnie to chcę jasno powiedzieć: nikomu nie zagrażam i z nikim nie będę rywalizować. Wykorzystanie doświadczenia byłych liderów jest interesem partii. Cenię sobie swój dorobek życiowy, bo oznacza on wiele w 20-letniej historii lewicy w Polsce demokratycznej. Reprezentując lewicę poniosłem niemałe szkody. Niczego nie oczekuję i o nic nie będę zabiegał.
- Proszę powiedzieć na koniec, czy będzie Pan wspierał Wojciecha Olejniczaka w jego walce o fotel prezydenta Warszawy, czy może jest to dla Pan kandydat zbyt narcystyczny? - Wojciech Olejniczak jest kandydatem SLD. Ma moje poparcie. Jest kandydatem odważnym i życzę mu, żeby zrobił dobry wynik walcząc do samego końca. Dobrze rozkręca swoją kampanię i widać, że jest coraz lepiej przygotowany. - Dziękuję za rozmowę. Koniec części drugiej.
Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz
Marek Król dla Radia Merkury: Obiektywni idioci Dobrze jest być obiektywnym, bo obiektywnie jest dobrze. W życiu oczywiście, jak zawsze obiektywnym żyje się lepiej. To rzecz jasna banał, jak masło maślane, ale banał obiektywny. Słuchaczom radia Merkury daruję dalsze wywody na temat obiektywnych, bo nie mam uprawnień państwowych do bycia obiektywnym. W imieniu państwa orzekł tak przedstawiciel skarbu państwa w radio Merkury. W pełni zgadzam się z tą oceną, jestem nieobiektywny. Wyrażam prywatne opinie i poglądy. Dodam, że redagując przez 20 lat tygodnik Wprost tępiłem obiektywne opinie i komentarze, gdyż uważałem i uważam, że trzeba być uczciwym wobec czytelników. Nie ma czegoś takiego, jak dziennikarz obiektywny, tak jak nie ma suchej wody. Stefan Garczyński, poeta, przyjaciel Adama Mickiewicza ostrzegał: „Obiektywizm zasiada na mieliźnie, a mielizna wspomaga obiektywizm”. Dziennikarzy o skłonnościach do obiektywizmu przestrzegam, że stuprocentową bezstronność osiąga się dopiero po śmierci. Niestety myliłem się, co przyznaję samokrytycznie. Ostatnie miesiące pokazały, że również nieboszczyk może być nieobiektywny i wywoływać konflikt w kraju w którym zgoda buduje. Ona, czyli ta zgoda, wybudowała na razie barierki przed Pałacem Prezydenckim. Barierki to nic innego jak mała architektura, która nie zakłóca przestrzeni historycznej na Krakowskim Przedmieściu, co potwierdził obiektywny konserwator zabytków. Paryż wschodu, jak nazywają Warszawę Rosjanie, ma najwybitniejszego konserwatora zabytków w Europie. Konserwator nie zgadza się na pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim, a Pałac Kultury i Nauki wpisuje do rejestru zabytków. W Paryżu na odwrót, na dziedzińcu przed Luwrem postawiono szklaną piramidę, a na listę zabytków wpisano wieżę Eiffla. Jaki prezydent miasta taki konserwator zabytków. Tego sporu o upamiętnienie ofiar największej polskiej katastrofy nawet król Salomon by nie rozwiązał inspirowany przez Hannę Gronkiewicz Waltz, legendarną syrenę Warszawy w wersji kombi. Obiektywnie rządzący nie mogą porozumieć się z tradycyjnie nieobiektywną opozycja. I oto pojawia się genialnie prosta koncepcja pomnika zaproponowana przez Wielkopolanina, architekta, prof.Pawła Szychalskiego. W nawiązaniu do morza zniczy stawianych przez Polaków w dniach żałoby Szychalski proponuje 96 lampek. Byłyby one nieregularnie umieszczone w chodniku, gdzie po 10 kwietnia stał krzyż i paliło się tysiące zniczy. Trudno mi sobie wyobrazić lepszą syntezę pamięci o ofiarach smoleńskiej katastrofy z hołdem złożonym im przez rodaków w dniach żałoby. Ja dodałbym to tego jeszcze dyskretnie sączącą się muzykę Michała Lorenca z filmu Różyczka. Obawiam się jednak, że ten wspaniały projekt prof. Pawła Szychalskiego zostanie zablokowany przez obiektywnie rządzących konserwatorów niepamięci. Dlaczego? Dlatego, że pamięć jest ciągle w opozycji do obiektywnie rządzących wspieranych przez obiektywnych idiotów. PS. Prezes Radia Merkury Filip Rdesiński został wczoraj odwołany , bo "naruszał w swojej działalności zasady realizacji misji publicznej(...)poprzez wprowadzenie do programu radiowego jednostronnych komentarzy politycznych dwóch autorów – Marcina Wolskiego i Marka Króla(...)
LESZEK MISIAK DO IGORA JANKE Na jakiej podstawie, Igorze, w swoim felietonie w piątkowej „Rzeczpospolitej” stwierdziłeś, że opisaliśmy plotki? Jakie masz ku temu podstawy? Myślisz, że odważylibyśmy się opisywać, po raz trzeci zresztą, tę sprawę, ale tym razem podając nazwisko funkcjonariusza BOR, gdybyśmy nie mieli żadnych podstaw? Nie dziwi mnie atak TVN czy „Gazety Wyborczej”, dziwi Twój atak, bo - jak sądzę - też powinieneś chcieć poznać prawdę o tragedii smoleńskiej. Od 10 kwietnia w każdym numerze „Gazety Polskiej” publikujemy artykuły na temat katastrofy smoleńskiej. Wydaliśmy dwa numery specjalne poświęcone tej tragedii. Jak sądzisz Igorze, skąd ta determinacja? Z maniakalnego, irracjonalnego uporu lub może z nieuzasadnionego przekonania, że śledztwo jest prowadzone źle, wbrew twierdzeniom śledczych rosyjskich, którzy 0 jeszcze nim ciała ofiar ostygły - już orzekli, że winni są piloci i ci, którzy rzekomo wywierali na nich presję? Odpowiem Ci, choć to pytanie raczej retoryczne, myślę, że znasz odpowiedź: uważam, że to należy się TYM, którzy tam zginęli. To byli prawi Polacy, patrioci, elita narodu, chyba nie wątpisz. Jesteśmy im to po prostu winni. Pamiętasz, pracowaliśmy razem w „Expressie Wieczornym”. Myślę, że Ty, bardziej niż ja, powinieneś rozumieć ból rodzin ofiar i rozumieć potrzebę zadośćuczynienia tym ludziom. Wybacz, że to piszę, ale tragedia smoleńska to dziś nie tylko kwestia poprawności działania śledczych, ale także naszych emocji i lekcja, niech to zabrzmi patetycznie, naszego patriotyzmu. Nie powinno być dziś ważniejszej sprawy do wyjaśnienia dla dziennikarzy od tragedii smoleńskiej, więcej – nie powinno być ważniejszej sprawy dla Polaków. Tak uważam, tak mnie wychowano, tak rozumiem uczciwość dziennikarską, ludzką. Nie powinno być dla nas ważniejszej sprawy także dlatego, że za tą tragedią kryje się nie tylko strata wspaniałych Polaków i nie tylko cierpienie ich rodzin, ale coś więcej - to o czym napisał Jarosław Marek Rynkiewicz w liście otwartym do Adama Michnika. Ta tragedia to okrutna kwintesencja i cena oszustwa III RP i tzw. transformacji. I o tym też, sądzę, bardzo dobrze wiesz. Myślę, że gdyby nie „Gazeta Polska”, wspierana głównie przez „Nasz Dziennik”, i gdyby nie upór rodzin ofiar, obrońców Krzyża Pamięci na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie oraz gdyby nie zespół parlamentarny Antoniego Macierewicza i blogerzy, także na Twoim portalu walczący o prawdę, gen. Anodina przy pełnej aprobacie panów Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska dawno zamietliby sprawę wyjaśnienia katastrofy pod dywan. Nie mam złudzeń, że tak by się stało. Wówczas mielibyśmy w Polsce krainę „wielkiej miłości” i „spokoju”. Nie czujesz w głębi swojego sumienia obrzydzenia do tak zakłamywanej rzeczywistości? I ceny, którą zapłaciliśmy za to oszustwo trwające od 1989 roku? I tego, że przede wszystkim zapłacą ją nasze dzieci? Nie przeraża Cię to? Igorze, nie mieliśmy w naszych staraniach, by dojść do prawdy o tym, co stało się pod Smoleńskiem, wsparcia w mediach, zwłaszcza na początku. To nie dziwi, wiemy przecież, kim są ich właściciele, jacy ludzie, o jakiej proweniencji, z jakimi życiorysami. Potem to się powoli zmieniało, gdy pokazywaliśmy kolejne kłamstwa smoleńskie, oszustwa Rosjan, bierność polskiej prokuratury. Opór materii był jednak wciąż potężny. Skąpość informacji ze strony prokuratury była powszechnie znana, tak jak lekceważenie i pogarda ze strony MAK. Przez te pół roku byliśmy narażeni na rozmaite „wrzutki”, przekłamania. Byli tacy, także wśród kolegów z mediów, którzy chcieli, by nam się powinęła noga, byśmy się skompromitowali, a przynajmniej zaliczyli „wpadkę”. Nachodzili nas m.in. byli żołnierze WSI (jak się potem okazywało) z rzekomymi newsami, rewelacyjnymi teoriami, które okazywały się "wpuszczaniem w maliny". Udało nam się wybronić. I nagle przypuszczono na nas frontalny atak za to, że chcieliśmy, by prokuratura i koledzy z mediów zajęli się serio sprawą dziwnych różnic w godzinach zgonów, a przecież według MAK wszyscy zginęli na miejscu… Dwa zdania spowodowałyby, że sprawa ta przybrałaby dla nas zupełnie inny obrót. Niestety, nigdy nie ujawnimy naszego informatora. Jak wiesz, ujawnienie go skompromitowałoby nas jako dziennikarzy. Musimy więc to „przyjąć na klatę”, jak powiedział jeden z naszych kolegów po fachu, niezależnie od ceny. Ale błąd popełniliśmy, istotny. Ponieważ mieliśmy informację, że żona funkcjonariusza BOR nie chce rozmawiać z dziennikarzami, że przeżywa traumę, zwróciliśmy się do jego brata. Jego zaprzeczenie, że ten funkcjonariusz dzwonił do żony, przyjęliśmy jako zdanie rodziny. Tak, to błąd, bo mimo zapewnień, że żona kategorycznie odmawia kontaktów z mediami i mimo skrupułów, bo wiedzieliśmy, jak to bolesne dla niej przeżycie - to żona przecież miała według naszego informatora rozmawiać z rannym mężem. Ale czy to był, Igorze, błąd, który uprawniałby Ciebie do tak kategorycznej oceny nas, do wpisania się w nurt „Gazeta Wyborczej” i TVN? Przedstawiliśmy te dwa przeciwstawne zdania, bo nie mogliśmy rozsądzić, gdzie leży prawda. Łatwo krytykować innych, siedząc okrakiem na barykadzie, trudniej wystawiać się na strzały na pierwszej linii. Jeśli my, Twoim zdaniem, wypadliśmy daleko za bandę, gdzie Ty się znajdujesz? Leszek Misiak
ZŁOŚĆ WASZYCH WROGÓW... „Ruchy i systemy totalitarne wszelkich odcieni potrzebują nienawiści nie tyle przeciw zewnętrznym wrogom i zagrożeniom, ile przeciwko własnemu społeczeństwu; nie tyle, by utrzymać gotowość do walki, ile by tych, których wychowują i wzywają do nienawiści, wewnętrznie spustoszyć, obezwładnić duchowo, a tym samym uniezdolnić do oporu." – pisał w latach 70. Leszek Kołakowski. Oparcie całej koncepcji istnienia Platformy na konflikcie z PiS-em i nienawiści do uosabiających ideę IV RP braci Kaczyńskich było w pełni świadomym wyborem „programu politycznego” realizowanym niezmiennie od dnia porażki Donalda Tuska w wyborach prezydenckich w roku 2005. Bez PiS-u, bez braci Kaczyńskich środowisko Platformy pozbawione jakiejkolwiek podstawy ideowej nie potrafiłoby zbudować żadnego przekazu ani wyartykułować „pomysłu na rządzenie”. Bez tej nienawiści nie byłoby czystek w służbach specjalnych, korupcji na szczytach władzy, afery marszałkowej, zbliżenia z putinowską Rosją, a wreszcie - pułapki smoleńskiej – jako finalnego efektu trzyletnich rządów PO. Bez niej – nie zaistniałaby prezydentura Bronisława K., a on sam nie odegrałby żadnej politycznej roli. Cała logika tej prezydentury, jak i logika rządów PO została zbudowana na nienawiści i pogardzie dla przeciwnika politycznego. W sierpniu 2007 roku Jan Rokita obwieścił, że "dekaczyzacja" Polski jest potrzebna, ale będzie miała sens tylko wówczas, gdy pójdzie za nią plan budowy dobrego państwa. A to wymaga naprawy czterech fundamentów: systemu konstytucyjnego, wymiaru sprawiedliwości, legislacji i systemu budżetowego. I przede wszystkim ustanowienia na serio twardych moralnych rygorów dla rządzących.” Wiemy dziś, że ten „plan budowy dobrego państwa” został sprowadzony wyłącznie do nienawistnej „dekaczyzacji”, a konieczne dla państwa reformy zastąpiono klasyczną „propagandą sukcesu” w wykonaniu funkcyjnych mediów. „Rygorem moralnym” PO stała się zaś spocona twarz Zbigniewa Chlebowskiego. „Polska jest mimowolnym świadkiem, ofiarą zła, którego źródłem są nieudolne, agresywne, wobec własnego kraju i obywateli, patologiczne rządy Jarosława Kaczyńskiego i PiS” - grzmiał Donald Tusk na posiedzeniu Rady Krajowej PO 25 sierpnia 2007 roku i dodawał: „Za dwie godziny, w moim ukochanym mieście zbiorą się ci, którzy zdradzili Polskę w jej największych marzeniach” - określając tymi słowami członków PiS-u uczestniczących w gdańskiej konwencji partyjnej. Człowiek, który we wszystkich wypowiedziach na temat PiS sięgał po retorykę nienawiści, stawiając przeciwnikom najcięższe oskarżenia, ma dziś czelność formułować wobec Jarosława Kaczyńskiego zarzut „mobilizowania ludzi przeciwko państwu”. Kto pamięta, że na tym samym posiedzeniu Rady Krajowej PO Donald Tusk wzywał urzędników państwowych „by nie uczestniczyli w ponurych intrygach władzy Jarosława Kaczyńskiego" kierując do nich groźbę – „wy jesteście ludźmi, których obserwuje Platforma Obywatelska i opinia publiczna. Nikt, kto łamie prawo nie pozostanie bezkarny”? Ten sam człowiek na konferencji programowej PO w Szczecinie w maju 2007 roku perorował, że „dzisiaj rządzi w Polsce trójca, która nigdy tej władzy tak naprawdę nie powinna dostać, dzisiaj rządzi Polską koalicja radykalna, ale przede wszystkim radykalna w niekompetencji [...]która dość sprawnie porusza się w świecie politycznej propagandy, która dość skutecznie znajduje tematy zastępcze, ale niestety jest coraz bardziej bezradna wobec wyzwań wymagających prawdziwych kompetencji, prawdziwych umiejętności". Sprawujący dziś funkcję prezydenta Bronisław K. występując w Sejmie w lutym 2007 roku w sprawie wojewody mazowieckiego Wojciecha Dąbrowskiego powiedział o rządach PiS-u: "Jesteśmy w rękach drobnych cwaniaczków, drobnych pijaczków, którzy sięgają po najwyższe funkcje, także na poziomie regionów" . Autor hasła „zgoda buduje” w sierpniu 2007 nazwał partię rządzącą „sektą wierzącą w politycznego szatana” . "Oni uwierzyli- perorował - w to, że świat jest zły, ludzie są źli, zło jest silniejsze niż dobro. Taką wizję zaszczepili im bracia Kaczyńscy i ich najbliższe otoczenie”. [...] To ich zniszczy, przekształci w sektę wierzącą w politycznego szatana, i zepchnie na margines. [...] Oni sami się wykończą, choć przyznaję, że to trwa już dość długo”. W lutym 2008 roku Bronisław K. porównał środowisko braci Kaczyńskich i Porozumienia Centrum do komunistów, wspominając sprawę umorzenia 700 tys. zł długów PC, a w kilka miesięcy później wyraził opinię, że „poprzednia ekipa była oszalała na punkcie nienawiści do WSI”. W związku z likwidacją tej służby wyraził również „współczucie” dla prezydenta Kaczyńskiego, bo "pewnie nie będzie się dobrze czuł z wiedzą, że uczestniczył w łamaniu praw człowieka w Polsce" i nie cofnął się przed określeniem Jarosława Kaczyńskiego człowiekiem, „który sprzedał swój honor za 300 zł” odmawiając mu zdolności honorowych, za rzekomo fałszywe usprawiedliwienia nieobecności w Sejmie. Przykładów tego rodzaju nienawistnych wypowiedzi, oskarżeń i bezpodstawnych pomówień ze strony ludzi PO można przytaczać wiele. Są dowodem nie tylko autentycznej retoryki „partii miłości”, ale również bezgranicznego cynizmu i wiary w krótką pamięć Polaków. Definicję takiej postawy przed wielu laty przedstawił Mirosław Dzielski, przypominając, że „nienawiść przebrana w szaty miłości i wierząca na dodatek szczerze, że jest miłością – oto czym jest socjalizm.” Jeśli dziś budujący partię prezydencką Janusz Palikot, rzecznik prawdziwych poglądów Bronisława K. twierdzi, iż „"Kaczyński chce doprowadzić do rozlewu krwi", chce tego żeby ktoś - nie do końca panujący nad swoimi emocjami - targnął się na Komorowskiego", a politycy PO deklarują „bronić Polaków przed agresją ze strony PiS-u” – celem tych prowokacji może być tylko kampania zmierzająca do ograniczenia lub delegalizacji działalności partii opozycyjnej. Stanie się ona niezbędna grupie rządzącej, by uchronić się przed porażką w wyborach parlamentarnych – nieuniknioną, gdy Polacy uzyskają dostateczną wiedzę na temat przyczyn i okoliczności tragedii smoleńskiej. Elementem tej kampanii były wypowiedzi Tadeusza Mazowieckiego o politycznym „rokoszu” ze strony PiS, czy ostatnie słowa innego „autorytetu” Marcina Króla, przygotowującego grunt pod radykalne rozwiązania stwierdzeniem „żeby bronić demokracji, trzeba stosować czasem antydemokratyczne metody". „Nieustające, bezgłośne, lecz całkiem jasne orędzie powiada: „Wy jesteście doskonali, tamci są zgnili ze szczętem. Już dawno żylibyście w raju, gdyby złość waszych wrogów nie stała na przeszkodzie” – pisał Kołakowski, kontynuując swój wywód o nienawiści jako broni skierowanej przeciwko własnemu społeczeństwu. Tego rodzaju fałszywa antynomia będzie konieczna ludziom PO, by wskazać w działaniach opozycji podstawową przeszkodę w realizacji świetlanych zamierzeń i obarczyć ją odpowiedzialnością za obecny stan państwa. Bez wątpienia - będzie łatwa do narzucenia elektoratowi zbudowanemu wokół kilku, sekciarskich haseł. Przy wsparciu funkcyjnych mediów i ośrodków propagandy, program „gdyby złość waszych wrogów nie stała na przeszkodzie” wydaje się całkowicie realny, a tak chętnie akcentowana „inności” środowiska Platformy zostanie odebrana jako przeciwwaga dla „zgniłych ze szczętem”. Zapowiedź takiej koncepcji znajdziemy wyraźnie w słowach Donalda Tuska, wypowiedzianych podczas ostatniego posiedzenia Rady Krajowej PO. Zwracając się do członków partii i jej zwolenników Tusk stwierdził: „Będziecie musieli w tych czasach wielkich wyzwań dawać codziennie świadectwo, że jesteście inni, że jesteście naprawdę tymi, którzy dają nadzieję na normalne życie, (...) którzy dają Polakom nie tylko swoje kompetencje i czas, swoją determinację, ale którzy każdej godziny, każdego dnia pokazują, że Polska mimo tego zalewu agresji ze strony PiS przejdzie przez ten czas jako normalny kraj”. W naszej najnowszej historii zostaliśmy tragicznie doświadczeni „innością” zbudowaną na retoryce nienawiści. Zawsze w imię „obrony demokracji” i „normalnego życia”, niesioną na sowieckich bagnetach lub czołgach „ludowego wojska”. Prawdziwa antynomia MY - ONI była dla Polaków naturalną, obronną reakcją społeczeństwa na zakusy obcej władzy. Dziś – wyobcowana z polskości władza dąży do "integracji" ze społeczeństwem próbując przedstawiać się jako rzecznik naszych interesów i na nienawiści podniesionej do rangi „programu politycznego” chce zapewnić sobie przetrwanie i dominację. Ścios
Polska Zjednoczona Platforma Obywatelska Nie ma innego sposobu, by należycie ocenić przyszłość, jak tylko staranne wpatrywanie się w dzień dzisiejszy. Albowiem to dzisiaj pokazuje nam, jaki kształt przybierze nasze jutro. Dziewiątego kwietnia 2010 roku, w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim (Radio Wnet), ówczesny szef Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej, Władysław Stasiak powiedział: "Gabinet premiera Tuska chyba nie do końca wierzy w polską podmiotowość". Osobiście powiedziałbym to samo, unikając trybu przypuszczającego, wszelako nie jest to przecież spostrzeżenie jakoś specjalnie odkrywcze. Sedno tkwi w okolicznościach. W tym, że nawet jeśli w podmiotowość państwa polskiego tuskokomorowszczyzna rzeczywiście nie wierzy (czy też nie wierzy do końca), to przecież inni w tę podmiotowość wierzyli aż nadto.
CZEKAJĄC NA ODPOWIEDZI Wierzyli, wspierając ją z całych sił. Pytanie, czy właśnie dlatego musieli zginąć, długo jeszcze pozostanie bez odpowiedzi. Ale ta odpowiedź przyjdzie, wcześniej czy później. Przyszłość przyniesie również odpowiedź na pytanie, czy prawdą jest, że już w maju tego roku rząd Donalda Tuska postanowił przyjąć bez zastrzeżeń wstępne wnioski Międzynarodowego Komitetu Lotniczego, jednoznacznie określające przyczyny katastrofy (wady techniczne samolotu, zła pogoda, błędy pilotów lub załogi naziemnej lotniska), a następnie zgodził się ze stwierdzeniem, że "wstępne opracowanie informacji dotyczącej lotu wykonano w MAK i w Rzeczpospolitej Polskiej wspólnie przez ekspertów rosyjskich i polskich i nie budzi ono niejednoznacznych interpretacji i konkluzji". Dzień jutrzejszy odpowie nam też, kto i dlaczego pozbawił pilotów feralnego lotu uaktualnionych kart opisujących tor podejścia do lotniska w Smoleńsku, chociaż załoga lotu z 7 kwietnia podobno takimi danymi dysponowała. Och, jasne, że długo jeszcze - może bardzo długo - nie będziemy dysponowali dowodami wskazującymi na winę Rosjan. Mimo iż każdy tydzień odsłania ponurą prawdę o błędach, zaniedbaniach, niechlujstwie oraz złej woli strony rosyjskiej, tak czy owak to przecież Moskwa decyduje, jakie dane i kiedy nam przekazać. I czy w ogóle to zrobi.
JAK WRAK TUPOLEWA Wszelako, stawiając pytania i czekając na odpowiedzi, trzeba nieustannie przypominać, że w rezultacie śmierci Lecha Kaczyńskiego, Platforma Obywatelska uzyskała niemal pełną kontrolę nad Rzecząpospolitą. Niestety, wbrew buńczucznym zapowiedziom, nie czyni nic, by poprawić byt milionów Polaków. Przeciwnie. W zamian słyszymy obietnice, dzień w dzień doprawiane sugestiami o zagrożeniach czyhających na "zieloną wyspę" ze strony Jarosława Kaczyńskiego oraz Prawa i Sprawiedliwości. Z których czyni się "dyżurne straszydła", słowotokiem przestróg zafałszowując rzeczywisty obraz stanu degrengolady polskiego państwa. Rdzewiejącego jak wrak tupolewa na smoleńskim lotnisku. Nie oszukujmy się - Platforma zdobyła władzę dla samej władzy. Nie będzie Polski naszych marzeń, skoro tworzą ją ludzie godzący się na kręcenie lodów z potomkami niegdysiejszych namiestników Polski z sowieckiego nadania. Pisałem i będę powtarzał: ludzi ci nie dysponują żadną porywającą wizją. Niczego nie mogą nam ofiarować. Poza sobą. I wodospadem pustych (bo wyjałowionych z treści) słów. Dlatego mataczą. Knują. Medialnym łgarstwem przysłaniają oczywistą prawdę o nich samych i własnej nikczemności. Zakłamują heroiczną przeszłość, tytłając teraźniejszość w szambie koniunkturalizmu. I pichcą Polsce przyszłość pełną manipulacji, iluzji oraz kompromitujących przeinaczeń.
CELOFAN PUSTOSŁOWIA Proszę zauważyć: Platforma Obywatelska nie jest normalną partią także w tym znaczeniu, że nie zależy jej na jakowymś urzekającym wizerunku, a tylko na nieustannym zohydzaniu przeciwnika politycznego. Właśnie na tym PO sprytnie i sprawnie buduje tożsamość. Na ustawicznym przekonywaniu Polaków, że powrót do władzy Prawa i Sprawiedliwości oznacza ogólnonarodowy horror: intelektualny uwiąd, upadek gospodarczy, cywilizacyjne zacofanie (i w ogóle siedem plag egipskich plus wszystko co najgorsze), zatem jest nie do przyjęcia, więc należy bezkrytycznie godzić się z zastanym - czyli z cudotwórstwem Donalda Tuska. Nawet, jeśli ów ogranicza się do czczych obietnic, owiniętych w celofan pustosłowia. "Myślę, że jeszcze bardzo dużo może się zdarzyć" - tak brzmiały ostatnie słowa ministra Stasiaka w wywiadzie, o którym wspomniałem na wstępie. Słowa prorocze, które w dalszym ciągu pozostają aktualne. Dlaczego? Ponieważ 10 kwietnia 2010 roku między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca przestała istnieć znaczna część cegieł, tworzących mur, będący przeszkodą w dążeniu do realizacji antypaństwowych i antynarodowych celów przez ludzi nie rozumiejących polskiej racji stanu. Albo celowo ją zakłamujących. "Ważne jest, żeby nie mnożyć wątpliwości" - powiedział niedawno Bronisław Komorowski, komentując w radiowej wypowiedzi postępy śledztwa, mającego wyjaśnić okoliczności i przyczyny smoleńskiej katastrofy oraz postępowanie Rosji. Ciekawe, czy wypowiadając te słowa, aby prawidłowo przyklęknął, pochylając głowę w stronę Kremla? "Wyjaśnij, kto jest twoim idolem i dlaczego Donald Tusk?" - podobno na tej treści pytanie odpowiedzieć musi młody platformers tuż przed otrzymaniem legitymacji członkowskiej. Na całe szczęście, Polska Zjednoczona Platforma Obywatelska jako partia, zaś tuskokomorowszczyzna jako idea spajająca tych wszystkich Michów, Rychów i Zbychów, to niewiele ponad pustą skorupę. Takie skorupy mają interesy, ale nie mają wizji politycznej, mogącej spoić naród wokół wspólnego dzieła, ku przyszłości. Dlatego pękają wcześniej czy później. Potem zostaje po nich wyłącznie hańba - i pamięć o niej, w ludziach prawych. Bóg da, doczekamy. Krzysztof Ligęza
„Zaniedbań było zbyt dużo”
Fronda.pl: Dlaczego zdecydował się Pan na kandydowanie w wyborach na prezydenta Warszawy? Co w obecnej kadencji władz się Panu nie podoba? Piotr Strzembosz*: Zaniechania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz są ogromne. W czasie kampanii wyborczej złożyła ona bardzo dużo obietnic. Na stronie internetowej, na której wypisane są wszystkie niezrealizowane plany obecnej prezydent, wciąż przybywa pozycji. Z ambitnych planów rozwoju miasta władze stolicy usuwają kolejne projekty. Warszawa nie rozwija się tak, jak powinna. To główny zarzut dotyczący kwestii ekonomiczno-inwestycyjnych. Nie lepiej jest w innych sprawach. Są obszary, z którymi Hanna Gronkiewicz-Waltz sobie zupełnie nie radzi, są problemy, z którymi wcale nie chce się zmierzyć.
O jakich spawach Pan mówi? Chodzi mi o sferę moralną, o wydarzenia związane ze sporem wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Zapewnienie porządku w tym miejscu to jest domena władz miasta. To one powinny zapewnić porządek na ulicy i chodniku przed Pałacem. Dopuszczono tam natomiast do zdziczenia, obrażania uczuć religijnych. Choć to zadanie miasta, zaniechano zabezpieczenia tego miejsca. Tym, którzy czuli się obrażeni, zostali zaatakowani, czy uderzeni pozostała tylko możliwość zwrócenia się do prokuratury. Jednak jest to nieskuteczna droga, o czym sam się przekonałem.
Został Pan uderzony? Tak. Sprawę zgłosiłem na policji. Otrzymałem jednak postanowienie prokuratury o odmowie wszczęcia śledztwa. Okazało się, że - mówiąc ironicznie - zostałem uderzony za lekko, nie wylądowałem w szpitalu, a moja parasolka, która została zniszczona, była mało warta. Organy państwa nie reagują na ewidentne naruszenie prawa.
To Pana zdaniem obciąża „konto” prezydent Warszawy, a nie władz państwowych? Odpowiedzialność spada na służby porządkowe zarówno państwa – policji, jak i samorządowe, czyli podległą prezydent Gronkiewicz-Waltz Straż Miejską. To władze miasta zgodziły się na wielotysięczną manifestację zdziczałej młodzieży w środku nocy na Krakowskim Przedmieściu. To przez decyzję miasta kilka tysięcy osób obrażało uczucia religijne większości społeczeństwa.
Nie przekonuje Pana tłumaczenie, że takie jest prawo i nie da się zakazać zgromadzeń? Na moje pismo ws. zgłoszenia przeciwników krzyża pod Pałacem Prezydenckim rzeczywiście otrzymałem odpowiedź, że władze miasta nie mogą zakazać tego zgromadzenia, nawet jeśli organizatorzy nie gwarantują, że będzie spokojnie. Jednak kilka tygodni później ten sam urząd odmówił prawa do organizacji zgromadzenia publicznego osób chcących legalizacji marihuany. I bardzo dobrze, że tak zrobiono, jednak to pokazuje zakłamanie stołecznych władz, gdyż nie może być tak, że raz się zasłania brakiem możliwości wydania zakazu, a potem zakazuje.
Jakie są Pana zdaniem największe mankamenty Warszawy? Jest ich wiele i dotyczą bardzo różnych dziedzin życia. Mieszkańcy i turyści narzekają na korki i paraliż komunikacyjny. Oczywiście wynikają one również z prowadzenia szeregu potrzebnych inwestycji. Można mieć jednak wątpliwości, czy są one przeprowadzane w najlepszy dla mieszkańców sposób. Pytanie takie jest bardzo zasadne przy okazji budowy drugiej linii metra. Władze postanowiły zamknąć jedną z warszawskich arterii i budować metro jednocześnie na całym odcinku. Być może jednak lepiej byłoby prace podzielić na etapy. To zmniejszyłoby uciążliwość prac. Warszawa nie realizuje natomiast polityki szybkiego inwestowania, nie zmusza kontrahentów do pracy całodobowej. W przetargach można by przyznawać dodatkowe punkty za szybkość wykonania inwestycji. W wielu światowych metropoliach prace remontowe trwają 24 godziny na dobę. Nie widzę powodu, by z takich wzorców nie skorzystać. Tego się nie robi i to uderza w mieszkańców. Nadal nie rozwiązane są problemy z parkowaniem w centrum miasta. Obecne władze starają się „rozwiązać” ten problem poprzez zniechęcanie do korzystania z prywatnych aut, a ja proponuję, by wybudować parkingi pod szkolnymi boiskami.
Mówił Pan, że miasto się nie rozwija tak, jak powinno. Czy myślał Pan o jakichś konkretnych inwestycjach? Przyspieszeniu musi na pewno ulec reorganizacja infrastruktury komunikacyjnej – należy dokończyć budowę obwodnicy Warszawy, udrożnić stołeczne arterie. Jest to obszar, nad którym miasto nie ma pełni władzy, bo mamy do czynienia nie tylko z drogami podlegającymi samorządowi, ale władze stolicy muszą aktywniej współdziałać z władzami państwowymi. Obecnie nie dość, że tego nie robi, to dodatkowo władze miasta przeznaczyły środki na rozwój komunikacji miejskiej na zupełnie inne cele. Tak było z budową II linii metra - zamiast na tę inwestycję przekazano pieniądze na rozbudowę stadionu Legii. Za dwa lata w Warszawie odbędzie się część jednej z największych imprez sportowych Europy. Mecze odbędą się na nowoczesnym stadionie, ale w związku z decyzją władz stolicy nie będzie jak do niego dojechać metrem, czyli najmniej kolizyjnym środkiem transportu. Kibice zobaczą również obskurne budynki, dworce i dziurawe ulice. A po mistrzostwach zostanie nam stadion, na którym nic się nie będzie działo. Żeby ożywić to miejsce trzeba będzie chyba sprowadzić tam z powrotem kupców, bo mecze będą się na nim odbywać kilka razy w roku.
Jak miasto powinno się zachować? Władze miasta powinny zaproponować władzom państwowym partycypowanie w kosztach budowy Stadionu Narodowego, ale z zastrzeżeniem, że po ME 2012 będzie on mógł zostać wykorzystany przez stołeczne kluby ekstraklasy. One byłyby zapewne zainteresowane takim rozwiązaniem. Zawsze lepiej grać na najnowocześniejszym stadionie w Polsce, niż na archaicznym. Stało się jednak tak, że stolica ma dwa kluby ekstraklasy, będzie miała dwa piękne stadiony, ale paradoksalnie jeden z klubów będzie miał stadion nie spełniający wszystkich wymogów.
Dlaczego Pana zdaniem Warszawa nie rozwija się szybko? W kolejnych kampaniach wyborczych mamy do czynienia ze składaniem obietnic bez pokrycia. Gdy się zestawi obietnice wyborcze ze stanem finansów okazuje się, że duża ich część jest nierealna. Brakuje również determinacji, by inwestycje realizować szybko. Mimo opracowania koncepcji rozwoju miasta do 2020 r. dokument ten nie jest wprowadzany w życie w sposób satysfakcjonujący.
Jak to zmienić? Na pewno pomocne byłyby plany zagospodarowania przestrzennego, które można opracować w ciągu jednej kadencji. Wszystkie dzielnice i Rada Warszawy powinny przyjąć plany obejmujące całe miasto. Nie mielibyśmy wtedy sytuacji, że mieszkańcy nie wiedzą, co się będzie działo za kilka lat przed ich oknami. Opracowanie planów da mieszkańcom i inwestorom sygnał, co za kilka lat będzie się znajdowało w danym miejscu. Nagminnie zdarzało się, że na obszarze, na którym można budować tylko do czterech kondygnacji, ktoś stawiał 20-piętrowe wieżowce. Potem taka budowa była legalizowana. Trzeba skończyć z taka praktyką. Zmorą dla inwestorów jest także sposób wydawania zgód na inwestycje, które mogą być zaskarżane i wstrzymywane nawet w trakcie realizowania inwestycji. Taka sytuacja ma miejsce w centrum, przy ulicy Emilii Plater. W trakcie budowy wstrzymano budowę wieżowca z powodu protestu mieszkańców. Takie są przepisy państwowe, więc nie można mieć o to pretensji do władz miasta, jednak można od nich oczekiwać pełnienia roli mediatora w zaistniałych sporach.
O przyspieszeniu rozwoju miasta mówią wszyscy kandydaci na prezydenta Warszawy. Dlaczego to Panu miałoby się udać? Obecne władze miasta nie starały się nawet realizować pewnych inwestycji. Jako prezydent doprowadzę do sytuacji, kiedy żadna inwestycja nie rozpocznie się, dopóki nie będą przeprowadzone i zakończone konsultacje społeczne, a dostarczona dokumentacja będzie kompletna. To pozwoli uniknąć niekończących się sporów sądowych, ponoszenia kosztów związanych ze wstrzymywaniem inwestycji. Inwestor przystępując do realizacji inwestycji będzie wiedział, że jej powodzenie zależy tylko od niego.
Czy Pana zdaniem miejska administracja nie blokuje rozwoju Warszawy? Czy widzi Pan potrzebę jej usprawnienia?
Urzędnicy mogą być sprawni lub niesprawni. Rolą przełożonego jest reagowanie na niekompetencję, nieuczciwość czy opieszałość podległych urzędników. Dochodzą do mnie sygnały, że w wielu dzielnicach decyzje nie są podejmowane na zasadach określonych w Kodeksie Postępowania Administracyjnego. Przedsiębiorcy często tracą na tym dużo, jednak nie kierują spraw do sądów tylko usiłują naciskać na urzędników. Wiedzą, że droga sądowa jeszcze bardziej wydłuży proces inwestycyjny. Rolą przełożonych jest dyscyplinowanie niekompetentnych urzędników albo po prostu zwalnianie ich.
Jakie inwestycje chciałby Pan przeprowadzić, jeśli zostanie Pan prezydentem? Po pierwsze należy zweryfikować istniejące biura i wydziały oraz jednostki organizacyjne miasta, a także zlikwidować dużą ich część, gdyż są zbędne i kosztochłonne, np. ZTM, ZTP, ZMID, ZGN czy administracje domów, których zadania mogą przejąć inne istniejące instytucje. Większych inwestycji na pewno potrzebuje miejska sieć komunikacyjna i infrastruktura. Zamierzenia władz w tych dziedzinach należy kontynuować i już myśleć przyszłościowo. Sieć metra powinna zostać połączona z siecią kolei naziemnej. Tam, gdzie to konieczne, kolejka powinna jechać pod ziemią, ale w innych miejscach może jechać na powierzchni. To się sprawdza w wielu europejskich metropoliach. Na terenie Warszawy jest bardzo dużo nieużywanych stacji kolejowych, które można przywrócić do życia i włączyć w sieć komunikacyjną. To jest proste i stosunkowo tanie. Metro i sieć kolejowa powinny tworzyć wspólny krwiobieg. Należy również pamiętać o aspekcie wizerunkowym. Warszawa to stolica dużego państwa, więc powinna być miejscem reprezentacyjnym. Nie oznacza to, że należy zapominać o innych miastach czy regionach, ale to też należy brać pod uwagę.
Od kiedy mieszka Pan w Warszawie? Jestem warszawiakiem od urodzenia. Moi rodzice też się tu urodzili.
Czy według Pana Warszawa jest przyjaznym miastem? Ja cenię sobie bardzo, że w Warszawie mamy tyle wydarzeń kulturalnych. Jestem miłośnikiem teatru i jak tylko mogę to chodzę na teatralne spektakle. Właśnie trwa Warszawski Festiwal Filmowy i ubolewam, że nie mam czasu by przesiadywać w kinie na filmach, których nie będzie w późniejszym repertuarze. Znakomite jest to, że tu się tyle dzieje. Czasem życie kulturalne stolicy również jednak bulwersuje, czy budzi niesympatyczne skojarzenia. W sześć miesięcy po katastrofie smoleńskiej odbył się np. specjalny koncert Chóru Aleksandrowa. To się wielu osobom źle kojarzy. Wielu ludziom przeszkadza natomiast swobodne działanie agencji towarzyskich, czyli domów publicznych. Prostytucja nie jest karana, ale stręczycielstwo - jest. Obecna władza jednak nie próbuje z tym zjawiskiem walczyć. Chodzi tu i o władze miasta, które mogą wymówić wynajem lokali tym agencjom, i o władze państwowe. W tej kwestii powinna istnieć współpraca między nimi. Jednak jej nie ma. Władze nie walczą również ze śmieciami produkowanymi przez nie. Ulotki roznoszone po całym mieście to demoralizacja warszawskiej społeczności, w szczególności dzieci. Ja nie mam ochoty tłumaczyć synkowi, co jest za wycieraczką naszego samochodu, co to za panie są na tych ulotkach i dlaczego tak wyglądają. To obraza moralności. Od władz miasta należy żądać, by coś z tym procederem zrobiły.
A jak w Pana ocenie wygląda przyjazność warszawskich urzędów? Zmiany w tym zakresie idą we właściwym kierunku. Od czasu gdy po raz pierwszy zostałem radnym na Woli w 1998 roku widzę ogromne zmiany w sposobie prowadzenia obsługi mieszkańców. To się zdecydowanie poprawia, więc nie można mieć w tej kwestii pretensji do władz miasta. Tym co może budzić kontrowersje jest wydawanie ogromnych sum na poprawę wizerunku. Tworzone są etaty dla osób mających dbać o marketing miasta i poszczególnych urzędów. To chora strategia, obliczona zapewne na wygranie następnych wyborów, to jest marnowanie pieniędzy. Promuje się np. nieistniejącą linię metra i linię tramwajową na Tarchomin, miasto wydaje gigantyczne pieniądze na reklamę swoich urzędników. Taka kampania jest pozbawiona sensu. Jeśli powstanie druga linia metra to okoliczni mieszkańcy na pewno to zauważą, nawet jeśli nie przeczytają kilka lat wcześniej ulotki na ten temat. Za ogromne marnotrawstwo pieniędzy odpowiada Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej podwładni.
Czesław Bielecki w wywiadzie dla portalu Fronda.pl powiedział, że należy oddzielić zarządzanie miastem od kwestii ideologicznych. Też tak Pan uważa? Te dwie kwestie nie powinny być łączone, ale zawsze będą. To jest nie do uniknięcia. Konflikty polityczne są przenoszone na coraz niższe szczeble. Jest to wada i obciążenie, ale nie można od tego uciec. Jeżeli demonstracja, w czasie której kilka tysięcy osób na Krakowskim Przedmieściu szydziło z uczuć religijnych, nazywana jest przez socjologów obudzeniem się społeczeństwa obywatelskiego, a protest kilkunastu osób w Ossowie przeciwko czczeniu bolszewickich najeźdźców nazwany jest zdziczeniem i aktem haniebnym, to dowód, że czysta partyjna polityka zeszła na poziom samorządu. Nie można się przed tym schować, ani udawać, że nie ma takiego zjawiska. Przed tym konfliktem nie można uciekać, trzeba w niego wejść, zmierzyć się z nim.
Jak ocenia Pan ideologiczną stronę prezydentury Hanny Gronkewicz-Waltz? Od początku tej kadencji samorządu w Warszawie rządzi koalicja SLD-PO, a przez wiele miesięcy sojusz ten był negowany. Obecnie politycy już przyznają, że takie porozumienie istnieje. W sposób ewidentny w działalności władz Warszawy dominuje nurt libertyńsko-lewicowy. Pani Gronkiewicz-Waltz piętnaście lat temu kandydując na prezydenta Polski powiedziała, że natchnął ją do tego Duch Święty. Teraz do działań chyba inspiruje ją ktoś z drugiej strony. Pani prezydent nie potrafi się z tego wyzwolić. To miasto powinno być dla wszystkich, nie można wciąż wspierać tylko jednej strony.
Czym Pan jako prezydent będzie się kierował? Należy się kierować przepisami. W nich ważny jest również zapis o ochronie moralności. Za mojej prezydentury organizowanie przemarszów homoseksualistów, którzy mieliby na sztandarach wyłącznie szerzenie zgorszenia, byłoby niemożliwe. Służby miejskie i państwowe muszą reagować stanowczo. Nikt nikomu pod kołdrę nie zagląda, ale jeśli ktoś ją uchyla i chce pokazywać naszym dzieciom co robi w domowych pieleszach, to narusza istniejące przepisy. Jeśli zostanę prezydentem Warszawy homoseksualnych parad nie będzie.
Czy Pana katolicyzm będzie wpływał na sposób sprawowania władzy po Pana ewentualnym zwycięstwie w wyborach? Obserwując poszczególnych włodarzy można odgadnąć, jaki jest ich światopogląd. Natomiast to nie powinno być wplatane w politykę miasta. Pewne rzeczy muszą dziać się bez względu na poglądy prezydenta czy urzędnika. Należy rzetelnie i uczciwie wykonywać swoją pracę. Tępić przejawy patologii i błędy należy nie przez wzgląd na swoje poglądy, tylko dlatego, że urząd po prostu powinien dobrze działać. Oczywiście każdy może obserwować, co w niedzielę robi prezydent i jak spędza czas. Natomiast żadne ostentacyjne zachowanie nie jest konieczne. Władze Warszawy powinny oczywiście uczestniczyć w pewnych świętach, ale to budzi kontrowersje tylko w radykalnie antyklerykalnych środowiskach.
Jaki jest Pana stosunek do budowy pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej? Pomnik będący upamiętnieniem ofiar oraz odwzorowaniem ogromnych emocji milionów Polaków powinien powstać. Rolą prezydenta Warszawy jest doprowadzenie do jego budowy. Ja nie chcę mówić, gdzie on powinien się znaleźć. Na pewno powinno to być godne miejsce. Zbudowanie takiego monumentu jest naszym obowiązkiem. Musimy pamiętać o tym, że osoby publiczne z różnych opcji, zjednoczone jedną ideą – obchodami rocznicy zbrodni katyńskiej - zginęły na tamtej ziemi. Pomnik nie powinien być kwestią awantury, jakichś przepychanek. On musi powstać, to wydaje się oczywiste.
W wyborach na prezydenta Warszawy startuje czterech kandydatów, którzy odwołują się do podobnego elektoratu. Czy to Pana nie dziwi? Oczywiście to oznacza, że będziemy nawzajem zabierać sobie głosy. Jednak ja nie zamierzam nikomu zabraniać kandydowania, nie chcę również, by mi ktoś tego zabraniał. Jesteśmy przedstawicielami różnych środowisk politycznych. Możemy ze sobą współpracować na różnych obszarach. Jeżeli nie współpracujemy, to wynika to z decyzji politycznych. Marszałek Marek Jurek tuż po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich poparł Jarosława Kaczyńskiego. Dotąd nie usłyszeliśmy żadnego podziękowania ze strony PiS. To jest dowód na ewidentne trudności we współpracy z tą partią. Z naszej strony jest otwartość i chęć dialogu. Ale to musi być dialog, a nie dyktat. Jeśli wziąć pod lupę programy kandydatów, o których Pan mówi, to okaże się, że oni jednak się różnią. To wzbogaca ofertę dla wyborców. Nie wydaję mi się, żeby to było coś niewłaściwego. To przecież emanacja demokracji. Niech wygra najlepszy, byleby walka była równa. A z tym różnie bywa...
Jest Pan aktywnym uczestnikiem społeczności internetowej portalu Fronda.pl. Czy po zwycięstwie wyborczym będzie Pan dążył do budowy sieci darmowego internetu w mieście? Jeżeli budowa takiej infrastruktury byłaby możliwa ze względów finansowych na pewno zapewnienie darmowego internetu w stolicy jest wskazane. Dostęp do internetu jest rzeczą fantastyczną, ja to bardzo doceniam. Jeśli będzie to w zasięgu możliwości finansowych miasta to będę zdecydowanie za.
Rozmawiał Stanisław Żaryn
Piotr Strzembosz - kandydat Prawicy Rzeczypospolitej i Unii Polityki Realnej na prezydenta Warszawy, od wielu lat jest radnym, obecnie zasiada w Sejmiku Województwa Mazowieckiego.
Co innego słowa, co innego czyny Niemiecki Piątek Piotr Semki Guido Westerwelle, szef niemieckiej dyplomacji zbiera w Berlinie gratulacje. Niemcy zostały wybrane do Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych zdobywając dwuletnie, niestałe miejsce. Dyplomacja RFN wygrała rywalizację z Kanadą i Portugalią. To tym większy sukces, że Niemcy były już stosunkowo niedawno niestałym członkiem Rady – w latach 2003-2004. Wielu polityków w Berlinie nie ukrywa, że w czasie tych kolejnych dwóch lat obecności w najbardziej istotnym i prestiżowym gremium ONZ, niemieccy dyplomaci powinni działać na rzecz uzyskania stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa (RB). Sam Westerwelle podtrzymuje postulat wprowadzania na stałe do Rady wspólnego kandydata Unii Europejskiej. Ale złoty sen Niemiec o samodzielnym wejściu do ekskluzywnego klubu pięciu stałych członków Rady nie jest żadną tajemnicą w kuluarach gmachu ONZ. Jednak dyplomaci RFN wypowiadają się o nim bardzo ostrożnie. Skąd delikatność? Jak przy wielu innych niemieckich problemach – i na tę kwestię pada cień historii. Gdy w 1945 roku powstawał ONZ, największe mocarstwa były zgodne, że potrzebne jest miejsce szybkiej decyzji politycznej między największymi krajami zwycięskiej koalicji, jaka zdruzgotała państwa osi. To wyznaczyło stale miejsce w RB dla USA, ZSRR, Wielkiej Brytanii i Francji. Piąte miejsce zarezerwowano dla Chin, które reprezentował wtedy republikański rząd Czang Kai-szeka. Nie minęły cztery lata, a komuniści Mao wygnali Czanga na wyspę Tajwan. Ale USA blokowało długo – bo aż do 1971 roku – zastąpienie przedstawiciela “Republiki Chińskiej” przez delegata komunistycznej ChRL. W międzyczasie dwie pokonane potęgi, RFN i Japonia, odbudowały swoją pozycję. Od zjednoczenia Niemiec w 1990 roku rozpoczęły się najpierw ciche, a potem coraz głośniejsze pytania polityków znad Renu, kiedy skończy się kara za rządy Hitlera i jak długo niemiecki kolos gospodarczy ma być politycznym średniakiem? No dobrze, zapyta ktoś – a jak do niemieckich przymiarek do miejsca w Radzie bezpieczeństwa ma się fakt stopniowej integracji Unii Europejskiej? Jak mawiają Amerykanie – to bardzo dobre pytanie. Owszem w latach 90. mówiono wiele o podjęciu przez Unię dyskusji, jak wprowadzić do RB własnego stałego wspólnego przedstawiciela. Rzecz w tym że, zarówno Wielka Brytania jak i Francja nie zgodziły się, aby w imię idei europejskiej zrezygnować ze swojej mocnej pozycji w Radzie. W tej sytuacji niemieccy dyplomaci głoszą “off the records”: – Jesteśmy całym sercem za wspólnym euro-reprezentantem w Radzie. Ale skoro Londyn i Paryż walczą o swoje – nikt nie powinien się oburzać, że też walczymy. Zazwyczaj po takim dictum zaczyna się subtelnie przypominanie, że RFN jest trzecim co do wielkości płatnikiem do kasy ONZ, że niemieckie wojska uczestniczą dziś w operacjach pokojowych od Afganistanu poprzez Ocean Indyjski i Sudan, poprzez patrolowanie wód terytorialnych Libanu po Bośnię i Kosowo. Wszystko to przy udziale ponad 7 tysięcy żołnierzy Bundeswehry. To znaczący wysiłek, ale w jakim stopniu ambicje wejścia do Rady są wynikiem zaangażowania w dzieło bezpieczeństwa świata, a w jakim procencie odbiciem mocarstwowych ambicji i prawdziwym testem na idee eurodyplomacji?
Niemcy razem z innym zwolennikami zmiany status quo w Radzie – Indiami, Brazylią i Japonią, “nowymi mocarstwami regionalnymi” – wolą mówić o swojej trosce o przeforsowanie wewnętrznych reform w ONZ, niż o swoich aspiracjach do stałego miejsca w Radzie. Na takie ambicje Berlina USA patrzą krytycznie, podobnie jak czynią to Francja i Włochy. Ale Niemcy wierzą w swój upór i efekt zwiększania swojego udziału w misjach pokojowych. Westerwelle głosi dziś potrzebę rozmów o wspólnym miejscu dla UE. Z drugiej strony wszyscy pamiętają o tym, jak w czasie posiedzenia forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu 2007 roku kanclerz Angela Merkel, rzuciła hasło: “Niemcy są gotowe do przyjęcia większej odpowiedzialności”. Powszechnie przyjęto to jako wyraźne zgłoszenie postulatu uzyskania stałego miejsca w Radzie, wsparte w umowie koalicyjnej przez ówczesna koalicję chadecji i SPD . Warto pamiętać też, że ponad rok temu w maju 2009, gdy Westerwelle przemawiał na ekskluzywnym forum DGAP – niemieckiego towarzystwa polityki zagranicznej – wyraźnie wskazywał, że RFN nie powinna się wstydzić twardego przedstawiania swoich interesów. Tak samo, jak czyni to Paryż czy Londyn, choć oczywiście nigdy “alleingang” (czyli w pojedynkę). Lider FDP poparł wtedy plany takiej reorganizacji Rady Bezpieczeństwa ONZ, aby w końcu mogło się w niej znaleźć stałe miejsce dla Niemiec.
No ale to było jeszcze przed utworzeniem czarno-żółtej koalicji. Jak to więc często bywa za Odrą – komentatorzy opiniotwórczych dzienników wyraźniej zdradzają plany niemieckiego establishmentu politycznego niż sami politycy. Czwartkowy “Frankfurter Allgemeine Zeitung” wprost głosi, że skład pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa “odpowiada realiom z roku 1945, nie zaś dzisiejszym”. Horst Bacia, komentator FAZ narzeka, że Westerwelle lansując szerszą reformę ONZ trzyma się postulatu wspólnego miejsca w RB dla Unii Europejskiej. “Czy nie za skromnie?” – pyta kąśliwie frankfurcki dziennik. “Nawet jeśli udałoby się zreformować ONZ i regionalne mocarstwa w Azji oraz Afryce uzyskałyby status stałego członka RB, to nie należy liczyć na to, że Wielka Brytania czy Francja zrezygnują ze swojego przywileju. Tymczasem RFN – jako trzeci pod względem sum płatnik do ONZ-owskiej kasy – ma prawo domagać się stałego miejsca w Radzie dla siebie – nawet jeśli rozsądniej póki co głośno o tym nie mówić” – twierdzi dziennik. Istotnie – niemieckim politykom, nie jest wygodnie mówić o swoim miejscu w Radzie Bezpieczeństwa. Taki egoizm negliżuje bowiem obowiązującą dziś ideę wspólnej unijnej dyplomacji. Owszem Niemcy mogą słusznie wskazywać na egoizm Londynu i Paryża, ale to nie tłumaczy, dlaczego chcą kopiować wielkomocarstwowe przyzwyczajenia Francuzów i Anglików.
Trudno uniknąć wrażenia, że łatwo jest w Paryżu, Londynie i Berlinie mówić o wspólnej euro-dyplomacji, ale znacznie trudniej za pomocą czynów pokazać zdolność od samoograniczenia własnych ambicji. Co innego mówią słowa, a co innego polityczne fakty.
Ryszard Kalisz i smakowite kotlety Agnieszki Kublik Autorski przegląd prasy „Całe SLD jest za mną” – taki tytuł „Gazeta Wyborcza” nadaje wywiadowi z – tu cytuję bo to ważne – „posłem, politykiem SLD, usuniętym w ostatnią sobotę z władz swojej partii”. A teraz podtytuł: „Coraz bardziej jestem przekonany, że ci, którzy przygotowali operację wykluczenia mnie z zarządu, to jest tylko wąska grupa kierownicza”. Ryszard Kalisz istotnie niedawno nie został wybrany do zarządu SLD. I od tygodnia prowadzi akcję krytykowania Grzegorza Napieralskiego, na tyle jednak mądrze, by pozostawić sobie furtkę do pozostania w Sojuszu. A co z Ruchem Janusza Palikota – zapyta naiwny czytelnik. Jak to co? A co ma być? Co innego zajrzeć na szykowny wykształciuchowski show Palikota – a co innego budować z nim od zera partię. Kalisz woli SLD ale chce mieć w nim odpowiednio wysoka pozycję. I walce o utraconą cześć członka zarządu wykorzystuje jeden ale poważny atut – poparcie mediów, które go uwielbiają i jednocześnie nie poważają Napieralskiego. A spośród rozmaitych redakcji Napieralski najbardziej działa na nerwy „Gazecie Wyborczej”. Dlatego wywiad Agnieszki Kublik z posłem SLD to typowe tzw. podrzucanie kotletów. Pani Agnieszka zasypuje Kalisza takimi oto dociekliwymi pytaniami: - Pamięta pan pewnie te słowa: „Grzegorzowi (Napieralskiemu) brakuje takich tendencji przywódczych, umiejętności rozmowy z opinia publiczną. A lewicy potrzebny jest dzisiaj naprawdę charyzmatyczny. - Pan powiedział prawdę o braku charakteru Napieralskiego to właśnie dlatego wtedy on pana znienawidził. - Te słowa są dziś aktualne? - To kolejny cytat z pana: „Zawsze opowiadam się za tzw. partycypacyjną formułą kierowania partią. Wodzowskie sposoby, takie jak w PiS-ie widać, doprowadzają do destrukcji. - A w ostatnią sobotę iloma głosami został pan wykluczony z zarządu? - Starannie zaplanowana akcja?
Uff, dosyć! Gdyby Ryszard Kalisz chciałby zafundować sobie takie dwustronicowe ogłoszenie ma lamach „GW” musiałby zapłacić krocie. Ale ma Agnieszkę Kublik. Jak z takimi sojusznikami Kalisz ma nie myśleć śmiało o swojej przyszłości na lewicy?
Plusy i minusy tygodnia (9-15 października) Z okresu PRL, a konkretnie z lat późnego Jaruzelskiego, utkwiła mi opowieść o grupie entuzjastów bóstw słowiańskich, którzy próbowali zarejestrować się w komunistycznym urzędzie do spraw wyznań. Gdy zdumieni urzędnicy odprawili neopogan z kwitkiem, najwyższy kapłan ubrany w lniane giezło miał stanąć na schodach urzędu i zagrzmieć: – Niech was Świętowit pokarze! Teraz podobną klątwę rzucił na Donalda Tuska sam Kazimierz Kutz. Odchodząc z PO w ramach sympatii dla ruchu Palikota, Kutz – kapłan postępowej inteligencji – rzucił anatemę na swoich dotychczasowych ulubieńców, ogłaszając: – Platforma nie robi nic dla Śląska! Która to już taka klątwa? Kutz objeżdżał już w podobny sposób rządy solidarnościowe z początku lat 90., potem AWS, a teraz Platformę. Co ciekawe, wszyscy to biorą ze śmiertelną powagą. Ale są i inne, jeszcze straszniejsze klątwy. Na przykład klątwa „prawdziwego Polaka”, którą Tomasz Wołek rzucił na łamach „Gazety Wyborczej” na zwolenników PiS. Nic to, że – jak się okazało – Jarosław Kaczyński nigdy nie wypowiedział podobnych słów pod Pałacem Prezydenckim. Wołek zręcznie omija kwestię, czy takie słowa w ogóle padły, ale za to ogłasza, że pod wodzą prezesa PiS „prawdziwi Polacy triumfalnie wracają”. Publicyście warto przypomnieć, że kryteria ustalania, kto jest „prawdziwym Polakiem”, są bardzo niejasne i elastyczne. Sam pamiętam, jak w latach 90. krytyczne wobec lewicy laickiej teksty Wołka pisane pod pseudonimem Józef Wierny przyjaciele Adama Michnika zaliczali do typowej twórczości prawdziwych Polaków. A co się działo, gdy w 1990 roku swoją prezydencką kampanię prowadził dzisiejszy ulubieniec Tomasza Wołka Lech Wałęsa? Wołek wtedy kibicował Mazowieckiemu, więc zapewne pamięta, jak w obozie pana premiera wiece Wałęsy komentowano jako kipiące od złych emocji seanse nienawiści – kogo? – tak, tak, właśnie „prawdziwych Polaków”. Dziś Wałęsa ma status świętego za życia, więc nikt nie przypomina, jak w 1990 roku przyklejano mu etykietki wodza „prawdziwych Polaków” i polskiego Duce. Ależ się przez te 20 lat świat nie zmienił. Gdy piszę te słowa – Janusz Palikot wzywa do pierwszego wiecu swojego bezkompromisowego ruchu poparcia. Miejsce dość kameralne – bo u grobu Miłosza w krypcie w kościele na Skałce. Pierwszy wiec partii antykościelnej w kościele. Co na to tamtejsi ojcowie paulini? Niech spróbują się skrzywić. Usłyszą szybko, że narodowy panteon trzeba upaństwowić. Tłusta łapa kleru spoczywać ma nad grobem Miłosza? Nigdy!!! Ale w wolnych chwilach od happeningów i fetowania Miłosza Januszem Palikotem szarpią lęki. Jakie? Czy na wieść o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, które zdobywało billingi gwiazd mediów, nurtują go lęki przed powrotem epoki „Jarosława Straszliwego”? A guzik prawda! Palikot dicit: „Skoro byli podsłuchiwani dziennikarze, to jest pytanie, czy byli podsłuchiwani politycy, a zwłaszcza opozycji. Jeśli byli podsłuchiwani politycy – to czy nie są wciąż podsłuchiwani? Władza się zmienia, a metody nie”. Proszę, jeszcze pan Janusz formalnie nie opuścił PO, a już obwieszcza, że rząd Tuska może łamać prawo jak słone paluszki. Szybko to poszło. A teraz z innej beczki – co z wycofaniem polskich wojsk z Afganistanu? Rozumiem, że temat był atrakcyjny dla Bronisława Komorowskiego tylko w czasie kampanii prezydenckiej. Pałac został zdobyty, więc po co jeszcze interesować się tym niełatwym problemem? A wracając do klątwy PRL-owskiego kapłana Świętowita na schodach urzędu do spraw wyznań – to, fakt faktem, parę lat potem komunę istotnie szlag trafił. Czy tym razem klątwa Kutza będzie równie skuteczna? Semka
Zamach stanu czyli POlszewia z WSI w tle Przejęcie władzy przez Bronisława Komorowskiego po „Katastrofie smoleńskiej” czy się to komuś podoba lub nie, miało wszystkie cechy zamachu stanu. Być może znajdą się odważni karniści, którzy ustalą czy o takowym można już mówić w momencie ogłoszenia w TV, że przejmuje władzę ok. godziny 10.00 {!}, czy w kilka godzin później, wydając polecenia przekraczające jego uprawnienia, lub czyniąc przygotowania i wygłaszając orędzie o godz. 20.30. Dopiero po godzinie 16.00 {!} strona rosyjska poinformowała, że odnalazła ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jednakże identyfikacji właściwej doskonal jego brat, Jarosław Kaczyński w późnych godzinach wieczornych w Smoleńsku, już po wygłoszonym orędziu. Przypomnieć w tym miejscu należy, że zgodnie z prawem o zaistnieniu faktu śmierci człowieka decyduje akt identyfikacji jego ciała. Jakim ciężarem jest ten przepis dla rodzin osób zaginionych, poszukiwanych przez lata, wiedzą tylko one, czekając na orzeczenie sądu sankcjonujące śmierć bliskiej im osoby. Czy prawo nie obowiązuję, czy elity nie są zobligowane do jego przestrzegania? Wiceszef Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin już w godzinę po katastrofie otrzymał informację od ministra z kancelarii Lecha Kaczyńskiego Andrzeja Dudy o działaniach podjętych przez Kancelarię Sejmu w celu przejęcia władzy. Mówił on o oczekiwaniach(naciskach) z jej strony by „stwierdzić, że nastąpiły konstytucyjne przesłanki do tego, by pan marszałek Komorowski rozpoczął wykonywanie funkcji prezydenta”, „, Duda miał w tym kontekście użyć słów: „Tu już trwa zamach stanu”. [1] Sasina przede wszystkim zadziwił „nadzwyczajny pośpiech” Kancelarii Sejmu w celu przejęcia uprawnień oraz Kancelarii Prezydenta. „To zarzut podnoszony nie tylko przez podwładnych Lecha Kaczyńskiego czy PiS−owców. Poseł SLD Marek Wikiński, który był obecny na zebraniu sejmowym zwołanym w dniu katastrofy, mówił potem w wywiadzie prasowym: „Na własne oczy widziałem jego drugą twarz, którą pokazał na posiedzeniu Prezydium Sejmu i Konwentu Seniorów 10 kwietnia – w dniu tragedii smoleńskiej. Była to twarz człowieka cynicznego i bezwzględnego. Po tym, co wówczas zobaczyłem i usłyszałem, nie chcę, żeby został prezydentem” [2] W tym dniu naciskani „bezpieczeństwem państwa” „Duda i jego koledzy przyjęli telefoniczne zaproszenie na spotkanie Komorowskiego z „tymi ministrami z kancelarii, którzy przeżyli”. Na miejscu dowiedzieli się, że nowym szefem kancelarii będzie Jacek Michałowski, znajomy Komorowskiego. Prezydencka minister Małgorzata Bochenek zaprotestowała i domagała się, by obowiązki szefa pełnił Jacek Sasin, zastępca Władysława Stasiaka, szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Sasin w tym czasie leciał już do Warszawy. Andrzej Duda: „Dodałem, że w przypadku nieobecności szefa kancelarii obowiązki jego szefa podejmuje jego zastępca. Marszałek Komorowski jakby tego nie usłyszał. A przecież nawet jeszcze nie było potwierdzenia zgonu Władysława Stasiaka”. Komorowski obstawał przy swoim, ale zapowiedział, że swoje funkcjonowanie w ramach kancelarii ograniczy do minimum – zgodnie zresztą z sugestiami konstytucjonalistów. Zdaniem byłych pracowników kancelarii tak się nie stało. W samym dniu katastrofy doszło do kilku potwierdzonych aktów ponurej bezduszności wobec przeciwników politycznych. W przyszłości posłużyły one do jeszcze większego podgrzania sporu i wzajemnych uprzedzeń. W PiS do dziś żywa jest pamięć tego, że sojusznik i przyjaciel Komorowskiego poseł Janusz Palikot rozsyłał SMS−a w swoim stylu: „Dlaczego do Smoleńska wyjechał kartofel, kurdupel, alkoholik, a wrócił mąż stanu?”. Komorowski nie odciął się od przyjaźni z Palikotem, a nawet zbyt ostro go nie skrytykował” [3] Zauważyć należy, że jeszcze o 10.00 w mediach podawano informację, że 3 osoby przeżyły lecz są ranne. [4] Czy Marszalek Komorowski wiedział o tym, że nikt nie przeżył innymi kanałami niż oficjalne ? Czy był tego pewien i dlaczego? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy, ale jego działania w dniu tragedii są wystarczającym powodem do postawienia go przed Trybunałem Stanu. Należy zadać pytanie skąd ten pośpiech? Aby na nie odpowiedzieć musimy się cofnąć do okresu stanu wojennego i początków lat 90-tych. „Po ogłoszeniu stanu wojennego, w Olesznie utworzono ośrodek dla internowanych działaczy „Solidarności”, wśród których znaleźli się Bronisław Komorowski i Maciej Rayzacher. Zadaniem WSW w tym czasie było odizolowanie internowanych od wpływu z zewnątrz, przez co również zapewnienie im wojskowej opieki lekarskiej. W zakresie leczenia stomatologicznego funkcjonował ws. „Tomaszewski”, który miał bieżące kontakty z w/w dysydentami z racji ich leczenia, a następnie również charakteru osobistego. Kontakty takie łatwo nawiązywał mając wesołe usposobienie i będąc otwartym, chętnym do udzielania pomocy. Z tej sytuacji korzystał niejednokrotnie por. Henryk Gut, będący w tym czasie oficerem KW w Olesznie. Jego prośby wobec ws. „Tomaszewski” dot. ustalenia wypowiedzi, zachowania internowanych – były przez źródło spełniane. Podrzucał np. prasę zachodnią internowanym i informował o ich reakcji na powyższe, itp. Por. Gut nie starał się jednak uformalnić praktycznie istniejącego kontaktu operacyjnego”. [5] „Tomaszewski” był potem wypytywany przez WSI o okoliczności poznania Komorowskiego i wydarzenia z okresu internowania. Przesłuchania jego były prowadzone w toku rozpracowywania Bronisława Komorowskiego i Macieja Rayzachera i ich kontaktów finansowych z Januszem Paluchem, który wśród oficerów WP prowadził „działalność parabankową”. Komorowski, Rayzacher i Benedyk mieli zainwestować w przedsięwzięcie Palucha 260 tys. DEM. „Według „Notatki służbowej” z 14.04.1995 r., sporządzonej przez kpt. Piotra Lenarta z Wydziału 2 Oddziału KW POW, Bronisław Komorowski i Maciej Rayzacher w okresie 1991-92 powierzyli WS. „Tomaszewski” wysokie sumy pieniędzy, aby ten wpłacił je do tzw. „banku Palucha” za pośrednictwem płk. Janusza Rudzińskiego. Cała suma opiewała na 260 tys. DM. Z odnalezionych dokumentów nie wynika, że WSI interesowały się źródłem pochodzenia zgromadzonego kapitału. Według rozpoznania Kontrwywiadu Wojskowego, pieniądze wpłacali także inni wyżsi oficerowie WP.” [6] „Po bankructwie Palucha (wiosną 1992 r.) ws. „TOMASZEWSKI”, Bronisław Komorowski i Maciej Rayzacher chcieli odzyskać zainwestowane pieniądze przy pomocy wynajętych firm detektywistycznych, które wkrótce wycofały się z umowy, obawiając się powiązań politycznych Palucha. Komorowskiemu sugerowano, że pieniądze może odzyskać kontrwywiad WSI, który pomógł innym oszukanym w ten sposób wysokim oficerom WP” [7] Zatrzymajmy się na chwilę nad tym wątkiem. Komorowski powierza znaczna sumę pieniędzy przez ws. Tomaszewskiego, o którym musiał wiedzieć, że jest informatorem służb , i który leczył ich zęby, dostarczał zagraniczna prasę w ośrodku internowania, a mimo to utrzymuje z nim kontakty biznesowe i w końcu prosi o odzyskanie utraconych pieniędzy za pomocą WSI {!} „W notatce WSI stwierdzono, że Rayzacher i Komorowski nie mieli „możliwości żądania zwrotu pieniędzy drogą prawną”. WS Tomaszewski dowiedział się, że „generałom udało się odzyskać pieniądze przy pomocy kontrwywiadu wojskowego”. Próbą odzyskania pieniędzy zajął się w imieniu Komorowskiego i Rayzachera WS „Tomaszewski”. Podjął się on obserwować Demola, w zamian za pomoc w odzyskaniu od Palucha pieniędzy. W aktach nie ma informacji, czy próby odzyskania zainwestowanych pieniędzy przez ws. „Tomaszewski”, Komorowskiego i Rayzachera w „Bank Palucha” powiodły się. Brak też informacji, skąd tak dużą sumę posiadali wyżej wymienieni. Nie wiadomo też, jak zakończyło się rozpracowanie Komorowskiego, Rayzachera oraz wyższych oficerów WP.” [8] Podobnież pieniądze miały „posłużyć do sfinansowania biura wyborczego Lecha Wałęsy lub kandydata przez niego popieranego.” [9] „Tworzeniem takiego biura miał się zająć Mieczysław Wachowski. Natomiast Paluch – po bankructwie swego banku – przez pewien czas ukrywał się u siostry Mieczysława Wachowskiego.” [10] w Bydgoszczy a w listopadzie 1994 r. zaproponował „Tomaszewskiemu” wspólne interesy, które w imieniu Palucha miał prowadzić ppłk rez. Landowski, były szef Wydziału Wczasów WP. „Pieniądze miały być ulokowane w zachodnich bankach. Według WS „Tomaszewskiego” pochodzić miały z nielegalnych transakcji: handlu bronią, narkotykami. Paluch twierdził, że posiada kontakty z mafią ze Wschodu i proponował WS „Tomaszewski” wspólne przedsięwzięcie polegające na handlu bronią, narkotykami i materiałami promieniotwórczymi. Firma miała służyć do prania tak uzyskanych pieniędzy” [11] Julien Demol był obywatelem francuskim, który próbował dotrzeć do osób z administracji państwowej (wiceminister Bronisław Komorowski, Maciej Rayzacher, Jerzy Milewski) oraz wysokich oficerów WP (gen. Leon Komornicki, gen. Zalewski, gen. Roman Pusiak, gen. Zenon Bryk). WSI i UOP oceniły, że istnieją przesłanki wskazujące na związki J. Demola z obcymi służbami specjalnymi. Z dokumentów nie wynika, że ostrzeżono przedstawicieli administracji i wojska o możliwości pracy J. Demola dla obcego wywiadu. „J. Demol przedstawiał się jako przedstawiciel firm zagranicznych, proponował podjęcie wspólnych działań gospodarczych (np. sprzedaż materiałów pędnych i smarów dla wojska, budowę mieszkań dla żołnierzy Warszawskiego Okręgu Wojskowego, utworzenie spółki joint venture z lotniskiem w Bydgoszczy)” [12] W sprawie rozpracowywania Komorowskiego i Rayzachera jak podaje Raport WSI „(…) wojskowe służby zebrały informacje zdecydowanie wykraczające poza ich zakres kompetencji. Pretekstem do takich działań miało być zwalczanie ingerencji obcych służb, lecz zdobyte informacje mogły posłużyć do nacisku na wymienione osoby.”[13] Jeszcze cieniem się kładzie “ Szpiegowska operacja z Komorowskim w tle” jak to nazwala autorka artykułu Dorota Kania „W 1990 r. II Zarząd Sztabu Generalnego (komunistyczny wywiad wojskowy, który wszedł w skład WSI) chciał przejąć zagraniczne archiwa wywiadu II RP dotyczące m.in. ogniw wywiadowczych AK. W bezpośrednim powiązaniu z tą operacją pojawia się nazwisko ówczesnego wiceministra obrony Bronisława Komorowskiego, który później miał decydujący wpływ na kadry WSI. Ministrem obrony narodowej był w tym czasie gen. Florian Siwicki, jeden z najbliższych współpracowników Wojciecha Jaruzelskiego, dowódca 2. Armii LWP uczestniczącej w inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. – Nie ma żadnych wątpliwości, że II Zarząd Sztabu Generalnego był pod wpływem GRU. Formalnie był już wywiadem wojskowym niepodległego państwa. Natomiast z punku widzenia obsady kadrowej byli to jeszcze ludzie przeszkoleni w Związku Radzieckim i powiązani z radzieckim wywiadem wojskowym (GRU) – mówi „Gazecie Polskiej” Wiktor Suworow, rosyjski dysydent, pisarz, publicysta, były rezydent radzieckiego wywiadu wojskowego (GRU) w Genewie. Ostatecznie II Zarząd Sztabu Generalnego nie przejął znajdujących się na Zachodzie archiwów polskiego wywiadu. Główną przeszkodą był fakt, że Instytut Piłsudskiego w Nowym Jorku odmówił wydania dokumentów byłej komunistycznej wojskówce.” „Najważniejsze w całej sprawie jest to, że archiwa dotyczące zarówno przedwojennej „dwójki”, jak i wywiadu Armii Krajowej znajdowały się w Warszawie w Wojskowym Instytucie Historycznym i mogłyby one z powodzeniem posłużyć do stworzenia ekspozycji Sali Tradycji, gdyby naprawdę tylko o to chodziło. Ale w Instytucie im. Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku znajdowały się tajne dokumenty, m.in. ankiety personalne wywiezione na Zachód przez pracowników polskiego wywiadu, a penetracja tej placówki była od dawna jednym z głównych zadań komunistycznego wywiadu.” „O determinacji II Zarządu Sztabu Generalnego w sprawie przejęcia akt „dwójki” świadczy korespondencja prowadzona pomiędzy Centralą a pracownikami wywiadu wojskowego. W odpowiedzi na prośbę „Cyrusa” z Waszyngtonu przesłano pismo, w którym czytamy: „Melduję, że zgodnie z poleceniem przełożonego 11.05.1990 roku przebywałem w Instytucie im. J. Piłsudskiego w Nowym Jorku. Pretekstem do złożenia wizyty było przekazanie paczki z książkami od wiceministra obrony narodowej B. Komorowskiego, który jako członek delegacji premiera w czasie marcowej wizyty w USA pozostawił ją w naszej placówce z prośba o dostarczenie do w/w instytutu.” „Jak wynika z dokumentów, Bronisław Komorowski, mimo że na początku lat 90. był wiceministrem obrony narodowej ds. wychowawczo-społecznych, miał związki z II Zarządem Sztabu Generalnego i Wojskową Służbą Wewnętrzną, które później zmieniły nazwę na Wojskowe Służby Informacyjne. Bronisław Komorowski po ustaleniach z gen. Florianem Siwickim mianował szefem kontrwywiadu WSI płk. Lucjana Jaworskiego, byłego żołnierza Wojskowej Służby Wewnętrznej, który przed 1989 r. prowadził sprawy operacyjne wymierzone przeciwko opozycji demokratycznej. Wśród inwigilowanych i rozpracowywanych przez niego osób byli m.in. Łukasz Abgarowicz, Ryszard Bugaj, Agnieszka Arnold, Helena Łuczywo i Maciej Iłowiecki. Warto przypomnieć, że w 1992 r. w Sejmie płk Jaworski stwierdził, że WSW to był „zwykły kontrwywiad wojskowy”, który nigdy nie działał przeciw opozycji politycznej czy „Solidarności”. W Raporcie z Weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych znajduje się wyjaśnienie płk. Jaworskiego, że „min. Komorowski zgodził się, abym mógł dobierać sobie ludzi do kontrwywiadu (WSI – przyp. red)”. Jest to kolejny dowód, że Bronisław Komorowski dobierając kadry WSI, oparł je na ludziach z wojskowych służb specjalnych PRL. Później płk Lucjan Jaworski nadzorował SOR „Szpak”, czyli rozpracowanie przez WSI obecnego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, oraz zwalczał działania młodych oficerów pragnących zdekomunizować wojsko. Bronisław Komorowski w 1992 r. ostro sprzeciwił się lustracji w wojsku, twierdząc, że „ten kształt ustawy oznacza odejście z wojska prawie 100 proc. generałów i pułkowników”. Chciał, żeby problem dekomunizacji w wojsku został „rozpatrzony osobno”, m.in. przez „świadomą politykę kadrową” kierownictwa resortu obrony narodowej. Komorowski, godząc się na „stare kadry”, przekonywał, że wojskowe służby specjalne były poza wpływem sowieckiego wywiadu. Przykładem tego jest rozmowa z Jarosławem Kurskim („Gazeta Wyborcza”, lipiec 1992), w której Komorowski polemizował z wypowiedzią Józefa Szaniawskiego, dziennikarza „Tygodnika Centrum”, autora artykułu pod tytułem: „Agenci KGB w Wojsku Polskim”. „Wymieniono w nim nazwiska kilkudziesięciu wyższych oficerów z zaznaczeniem, że są agentami obcego mocarstwa. Opinię tę podzielały środowiska polityczne niedawnych szefów MON. Dlaczego więc w czasie swojego urzędowania nie uczynili nic, by zarzuty te sprawdzić i udowodnić przed sądem? Dlaczego niewinnych nie oczyszczono od zarzutów? O ile wiem, nie zdołano zdemaskować w wojsku ani jednego agenta GRU. (…) Między służbami specjalnymi Wojska Polskiego i armii radzieckiej istniała ścisła współpraca. Była to jednak raczej współpraca instytucji, a nie kontakty agenturalne oparte na zasadzie indywidualnego werbunku. Po co więc radzieckie służby specjalne miałyby lokować agentów w instytucji w pełni sobie podporządkowanej? To jest wątpliwe. W ramach tej zinstytucjonalizowanej współpracy na wysokich szczeblach byli przedstawiciele służb radzieckich. To są fakty i temu nikt nie przeczy. Uważam, że odwołanie radzieckich oficerów łącznikowych – rezydentów powinno przerwać współpracę. A oni odwołani zostali już dawno. Zarzut współpracy z obcym wywiadem to ciężkie oskarżenie. Takich oskarżeń nie można wygłaszać publicznie, jeśli się nie ma niezbitych dowodów. http://niezalezna.pl/artykul/szpiegowska_operacja_z_komorowskim_w_tle/35431/1
Rzeczywistość oczywiście była odmienna i wątpliwe by Komorowski tkwił w niej dobrowolnie, gdyż wiedza o wpływach sowieckich służb specjalnych w WP i WSI była powszechna. „Przykładowo w jednym tylko roku szkolnym 1973/74 w 21 wyższych uczelniach ZSRR przebywało na przeszkoleniach 127 polskich słuchaczy ze służb specjalnych. O dynamice zmian świadczy fakt, że – jak czytamy w sprawozdaniu zastępcy attache wojskowego przy Ambasadzie PRL w Moskwie – „ilość słuchaczy przeszkolonych w jednym roku wzrosła na przestrzeni ostatnich 3 lat prawie trzykrotnie”.30 Według innych, zebranych dotychczas przez Komisję materiałów, od początku lat 70. do roku 1989 w szkołach w ZSRR przebywało przynajmniej 800 oficerów z Polski. Skierowanie na szkolenie w ZSRR było traktowane jako wyróżnienie za postawę ideową, efekty pracy i lojalność. Kandydaci do szkoleń mieli spełniać kryteria:
- nienagannej postawy ideologicznej;
- potwierdzonej i stale weryfikowanej lojalności wobec systemu;
- predyspozycji do realizacji zadań operacyjnych;
- bezwzględnego realizowania poleceń przełożonych.
Ukończenie szkolenia w ZSRR było warunkiem objęcia kierowniczego stanowiska w służbach specjalnych PRL. Taka polityka kadrowa zapewniała oczekiwany przez Rosjan stopień kontroli i integracji wojskowych służb specjalnych PRL ze służbami sowieckimi.32 Na podstawie relacji uczestników kursów wiadomo, że w ich trakcie dochodziło do ujawnienia procedur i szczegółów działań operacyjnych służb PRL. Oficerowie byli pod nieprzerwaną obserwacją sowieckich służb specjalnych. Jak wynika z tych relacji, w internatach oraz w salach wykładowych założone były podsłuchy, a każde wyjście poza teren tych obiektów zawsze odbywało się w towarzystwie tzw. „ogona”. Jest też prawdopodobne, że KGB werbowało polskich żołnierzy. Na zajęciach szczegółowo wypytywano o metody operacyjne stosowane w Polsce, zaś wykładowcy przekazywali jedynie książkową i zdezaktualizowaną wiedzę. Organizowanie przez GRU i KGB kursów dla żołnierzy krajów bloku wschodniego ukierunkowane było na zdobycie wiedzy na temat uczestników kursów, ich nałogów i przyzwyczajeń, stworzenia ich profili psychologicznych i na poszerzenie wiedzy o składzie kadrowym służb.
„Kadra perspektywiczna” była kierowana z Polski także do sowieckich wyższych szkół wojskowych i cywilnych oraz do akademii dyplomatycznych” Jak wynika z relacji płk W. K., uczestnika kursu KGB w 1988 r., „pobyt na kursie w Moskwie był pełen oznak świadczących o inwigilacji polskiej grupy tj.: stała świadomość podsłuchu w salach mieszkalnych, stałe monitorowanie przebiegu zajęć w salach lekcyjnych, doskonała znajomość sytuacji polskiej grupie, pytania dyżurnych tłumaczy o niektóre typowo polskie znaczenia wyrazów, które po wyjaśnieniu jak ustaliliśmy padały w konkretnym dniu w konkretnym pokoju”, ścisłą kontrolą sowieckich służb specjalnych. Szkolenia w ZSRR przeszli m.in. szefowie WSI (kontradmirał Kazimierz Głowacki i gen. Marek Dukaczewski) oraz kolejni szefowie wywiadu, w tym płk Waldemar Żak i ostatni z nich, płk Krzysztof Surdyk. Szkolenie w ZSRR przeszli także szefowie Oddziału Bezpieczeństwa WSI: płk Marek Witkowski (kurs GRU) i płk Andrzej Ziętkiewicz (kurs KGB). Szkoleni byli także oficerowie pod przykryciem z Oddziału Y (późniejszy Oddział 22 Zarządu II).34 Na szkolenia kierowane były osoby w średnim wieku, ze znajomością języków obcych i dobrymi wynikami w pracy operacyjnej. Ostatnie szkolenia prowadzone były przez KGB i GRU jeszcze na przełomie lat 80. i 90., gdy rozpad bloku komunistycznego był już nieuchronny. Według danych posiadanych przez Komisję Weryfikacyjną na sowieckie kursy wysłano oficerów, co do których planowano, iż po zmianach politycznych obejmą w nowych służbach specjalnych stanowiska kierownicze (oraz agenturę wpływu). Dla niektórych uczestników było to już drugie takie szkolenie. Przypadki szkolenia oficerów WSI w Rosji odnotowano jeszcze w 1992 i 1993 r. 36 Fakt, że do 2006 roku w strukturach WSI służyło kilkudziesięciu absolwentów sowieckich szkoleń i kursów świadczy jednak o tym, że do tego czasu zasadniczych zmian w wojskowych służbach specjalnych RP nie przeprowadzono. Sytuację tę obrazuje zestawienie funkcji, jakie w poszczególnych komórkach organizacyjnych WSI pełnili niektórzy z oficerów szkolonych w ZSRR” [14]
Mimo tej powszechnej w wojsku wiedzy „Bronisław Komorowski twierdził, że współpraca wojskowych służb PRL i ZSRR nie była oparta o związki agenturalne. B. Komorowski w wywiadzie powiedział:„Między służbami specjalnymi Wojska Polskiego i armii radzieckiej istniała ścisła współpraca. Była to jednak raczej współpraca instytucji a nie kontakty agenturalne oparte na zasadzie indywidualnego werbunku. Po co radzieckie służby specjalne miałyby lokować agentów w instytucji w pełni sobie podporządkowanej? To jest wątpliwe… Uważam, że odwołanie radzieckich oficerów łącznikowych – rezydentów, powinno przerwać współpracę. A oni odwołani zostali już dawno. [15]
To specyficzne podejście do WSI i bagatelizowanie zagrożenia sowiecką agenturą spowodowało, że „w latach 1990-2006 osoby przeszkolone w ZSRR były rozmieszczone praktycznie we wszystkich komórkach WSI, głównie na stanowiskach kierowniczych w: szefostwie WSI, Zarządzie II, Zarządzie III, Biurze Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Oddziale Y (potem: Oddziale 22), attachatach wojskowych, Oddziale 24, CZT (Centrum Zabezpieczenia Technicznego), CBT (Centrum Bezpieczeństwa Teleinformatycznego) i wielu innych ważnych jednostkach organizacyjnych WSI. Oficerów przeszkolonych w sowieckich uczelniach oddelegowano także – jako OPP (oficerów pod przykryciem) – do służby poza WSI w firmach i instytucjach państwowych w kraju i zagranicą. Z racji zajmowanych stanowisk osoby szkolone w ZSRR posiadały w latach 1989-2005 dostęp do informacji stanowiących tajemnicę wywiadu i kontrwywiadu WSI, w tym pochodzących z wymiany międzynarodowej. Stanowiło to zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa i negatywnie rzutowało na wiarygodność wojskowych służb specjalnych wobec NATO.” [16] Jeżeli się przeprowadzi analizę tych wszystkich dziwnych zdarzeń i ich okoliczności nasuwa się nieodparta myśl, że mamy prezydenta z W..!
[1] „Tu już trwa zamach stanu”. Co się działo w Polsce 10 kwietnia?, MJ/PAP
http://www.newsweek.pl/artykuly/tu-juz-trwa-zamach-stanu–co-sie-dzialo-w-polsce-10-kwietnia,65803,1/print
[2] „Bronisław Komorowski – pierwsza niezależna biografia”
[3] „Bronisław Komorowski – pierwsza niezależna biografia”
[4] http://www.kontrowersje.net/tresc/bronislaw_komorowski_bezprawne_przejecie_wladzy
[5] Raport WSI s.77
[6] Ibidem s.77
[7] Raport WSI s.77
[8] Ibidem,s.78
[9] Ibidem,s.78
[10] Ibidem,s.78
[11] Ibidem,s.78
[12] Ibidem s.77
[13] Raport WSI s.76
[14] Raport WSI ,s.25
[15] „Nie ma niechęci”, rozmowa z Bronisławem Komorowskim, „Gazeta Wyborcza” z 15 lipca 1992 r.
[16] Raport WSI ,s.25
Za: http://newworldorder.com.pl/artykul,2564,Zamach-stanu-czyli-POlszewia-z-WSI-w-tle
Przy tym wszystkim, przy tych ogromnych wpływach rosyjskiej agentury na Polskę, dziwić się należy więcej niż mizernym efektom jej działania. Polska została wcielona do Unii, a nie do Wspólnoty Niezależnych Państw. Majątek jej rozkradły kraje Unii i USRael, a nie Związek Białorusi i Rosji. Polskie stocznie zamknęła Unia, a nie Putin z dymiącym naganem. „Liberalizm” gospodarczy szerzyli bynajmniej nie jacyś ulokowani w rządzie agenci rosyjscy, lecz zupełnie kto inny. Itd. – admin
Polak kandydatem na prezydenta Białorusi. Wywiad Jerzego Haszczyńskiego z Jarosławem Romańczukiem „Niesamowite, po raz pierwszy Łukaszenko zezwolił na pikiety - mówi Jarosław Romańczuk, Polak, który kandyduje na prezydenta Białorusi.”…” . Ja konsoliduję nie tylko te 25 proc. – zwolenników sił demokratycznych, ale też 40 proc. elektoratu, któremu zależy na reformach gospodarczych, na otwarciu kraju. Ci ludzie nie wspierają tradycyjnej opozycji. Jestem odbierany jako ekonomista, raczej technokrata niż człowiek związany z tradycyjną opozycją. Czy to w ogóle możliwe, by Polak został prezydentem Białorusi?Jestem patriotą Białorusi, wiceprzewodniczącym partii białoruskiej. To jest polityka mojego kraju. Nie zaszkodzi panu to, że jest pan Polakiem?To przeszkadza szowinistom. I białoruskim, i rosyjskim, którzy myślą, że każdy, kto jest katolikiem i Polakiem, jest przeciwnikiem Rosji. Miałem dziesiątki spotkań i nikt mi nie mówił: jesteś Polakiem i dlatego nie możesz zostać prezydentem. Dlatego zostanę prezydentem. „ (źródło ) Mój komentarz W swoich komentarzach byłem przeciwny awanturnictwu Czarneckiego polegające na wciąganiu w nasze spory z Litwa Parlament Europejski, czy awanturze białoruskiej w sprawie Borys. Uważam, że popieranie przez Polskę polskich narodowych organizacji politycznych na Litwie, Białorusi i Ukrainie za anachronizm, oraz że jest to wyjątkowo szkodliwe dla samej Polski, polityki jagiellońskiej , a co najważniejsze dla Polaków żyjących na wschodnich obszarach Rzeczpospolitej Obojga Narodów . Uważam , o czym zresztą pisałem że potrzebujemy Polaków w litewskich , białoruskich , ukraińskich partiach politycznych , prawicowych i lewicowych , potrzebujemy Polaków na stanowiskach prezydentów, premierów , ministrów Litwy, Ukrainy i Białorusi, potrzebujemy polskich posłów w Sejmie Litewskim , parlamentach Ukrainy i Białorusi . A mogą to zrobić tylko uczestnicząc w życiu politycznym tych krajów , ale nie gettach politycznych , jakie zapewniają polskiej narodowe partie polityczne jak chociażby Akcja Wyborcza Polaków na Litwie. Polska powinna pomagać polskim organizacją społecznym, kulturalnym, czy oświatowym , a nie wspierać polskie narodowe partie polityczne, czy organizacje polityczne. Pomimo że moje zdanie było odosobnione w czasie „awantury białoruskiej” miałem rację , o czym świadczy argumentacja być może kiedyś prezydenta Białorusi , Polaka, patrioty białoruskiego , wiceprzewodniczącego białoruskiej partii politycznej, Jarosława Romańczuka, którym ma poparcie 40 procent społeczeństwa białoruskiego. Miałby zapewne więcej gdyby nie wspomniana wcześniej „awantura białoruska” , pokazująca Polaków żyjących na Białorusi, uważającej się za spadkobierczynie razem z Litwa Wielkiego Księstwa Litewskiego / Pogoń był pierwszym herbem Białorusi po rozpadzie ZSRR/ jako czynnik politycznie obcy, jeśli nie wrogi . Lech Kaczyński zaoferował publicznie Ukrainie budowę strategicznego ścisłego Sojuszu Polsko Ukraińskiego. Z pewnością jest to część jego testamentu politycznego , który powinniśmy zrealizować. Warto byłoby sie zastanowić , czy aby wymusić na Unii, a w zasadzie na Niemcach przyjęcie Ukrainy do Unii nie należałoby wzorem Niemiec przyznać obywatelstwo wszystkich obywatelom i potomkom obywateli II Rzeczpospolitej. Zresztą prawdę mówiąc jest to psim obowiązkiem Polski w stosunku do swoich obywateli , a Polska parzcież uważa się za spadkobierczynie II RP . To najlepiej świadczy o sparszywieniu naszej klasy politycznej , naszej myśli politycznej i ducha politycznego .
Marek Mojsiewicz
Pogotowie "ratunkowe" po toruńsku Media osaczają nas informacjami o kolejnych sukcesach rządu Donalda Tuska. Rewelacja z ostatnich dni to rewolucja w systemie zdrowotnym, która - jakżeby inaczej - sprawi, że dzięki minister Kopacz i Słońcu Peru będziemy w szpitalach czuć się jak w raju, a gabinety lekarskie staną dla nas otworem bez kolejek. Co prawda przyjmować nas bedą lekarze bez stażu i egzaminu państwowego, ale - doprawdy - to drobiazg, którego na bezczelnego czepia się jedynie antypaństwowa - niemalże faszystowska - opozycja z PiS... Tyle, że zgodnie z tym co mówi opozycja - rzeczywistość skrzeczy. Przekonał się o tym właśnie mój znajomy, który służbowo pojechał do Torunia. Niestety, zdarzyło mu się po raz pierwszy, że zapomniał wziąć z domu leków, które musi codziennie zażywać, by powstrzymywać nawrót choroby. Zorientował się o tym już w hotelu późną nocą, w jednym ze szpitali został telefonicznie poinformowany, że receptę na lekarstwa otrzyma od lekarza na Pogotowiu Ratunkowym. Procedura w sumie logiczna: w przychodni nie pomogą, bo leki na receptę, a osoba spoza Torunia i nie zameldowana "w rejonie", szpitale mają inne zadania. Pozostaje pogotowie... I tak znajomy po 9 rano udał się do Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Toruniu, pewien, że mu pomogą natychmiast, tym bardziej że nie wziął już dwóch dawek leków. Na miejscu zdziwiła go pustka na korytarzu. Wszystko stało się jasne, gdy od bardzo miłej pani w informacji dowiedział się, że z pomocy nici. Lekarz będzie dopiero od osiemnastej i wtedy stosowną receptę mu wypisze. Znajomy musi więc bez proszków cyt.: "wytrzymać". Nic innego nie pozostaje, gdyż w przychodni mu nie pomogą. Komentarza znajomego nie przytaczam. A przysięga Hipokratesa, ktoś powie, a to, że nazwa "Pogotowie Ratunkowe" powinna do czegoś zobowiązywać? Wolne żarty. W kraju w którym ministrem zdrowia jest osoba, która kłamała prosto w obiektywy, że miejsce katastrofy w Smoleńsku zostało dokładnie przekopane na metr w dół, w którym głos ma wyłącznie neolumpenproletariat, a u władzy są Grzechu, Donku, Zbychu, Rychu i ich kumple, żadne takie śmiesznostki nie obowiązują. A ludzie - samoogłupiający się różnymi "Modami na sukces", "Na dobre i na złe" (to dopiero kłamstwo o służbie zdrowia, co się zowie, w którym na ekranie nie uświadczysz prawdy szpitalnej, takiej jak: ośmiu termometrów na oddział, dwóch dwudziestoparoletnich ledwo zipiących materacy przeciwodleżynowych; tu króluje luksus i uśmiechnięci dobrotliwi lekarze), "Szkłami kontaktowymi" i "Superstacjami", na to pozwalają. Znów będzie mądry Polak po szkodzie? Pewnie tak, jeśli do tej pory "wytrzyma". Jakucki
Nowa partia polityczna w USA: ”Tea Party” Nowa partia polityczna w USA: ”Tea Party” czyli po polsku „Herbatka” pochodzi stąd że typowo po angielsku modne są gry półsłówek, które stają się nazwą zdarzenia. W tym wypadku nazwa ta odnosi się do demonstracji przeciwko rządowi brytyjskiemu w kolonii Massachusetts w dniu 16 grudnia 1773, kiedy urzędnik brytyjski odmówił odesłania do Anglii trzech statków z herbatą obłożoną w 1773 roku nowymi wysokimi podatkami. Wówczas grupa białych tubylców, przebranych za Indian, weszła na pokład statków i zniszczyła cały ładunek herbaty przez wrzucenie jej do portu w Bostonie. Akt ten stał się symboliczny dla Rewolucji Amerykańskiej, która została rozpoczęta 19 kwietnia bitwą pod Lexington i Concord, a zakończyła się w 1783 roku podpisaniem traktatu paryskiego. Jednym z głównych haseł Amerykanów było „no taxation without reprezentation” czyli żadnych podatków bez zgody opodatkowanych. Warto wspomnieć, że czterysta lat wcześniej w akcie koszyckim w 1374 roku, następca i siostrzeniec Kazimierza Wielkiego, król Ludwik I, z dynastii Andegaweńskiej, ogłosił akt prawny nie tylko legalizujący polski samorodny system ustawodawczy, ale również zatwierdził prawnie, że żadne podatki nie będą obowiązywać w Polsce, bez zgody sejmików regionalnych, stanowiących reprezentację stanu szlacheckiego, stanowiącego około 10% ludności Królestwa Polskiego. Brytyjski historyk Norman Davies zwrócił uwagę na podobieństwo ideologiczne demokracji amerykańskiej i demokracji Rzeczpospolitej Szlacheckiej formalnie stworzonej dwieście lat wcześniej w akcie Unii Lubelskiej z 1569 roku, która to demokracja na przełomie XVI i XVII wieku miała milion wolnych obywateli. Każdy dorosły mężczyzna miał prawo kandydować w powszechnych wyborach króla polski. Wówczas każda szlachcianka i każdy szlachcic w Polsce mieli równe prawa dziedziczenia własności. Cyfra miliona wolnych obywateli w USA została osiągnięta dopiero w XIX wieku a konstytucja amerykańska była tworzona w dużej mierze pod wpływem filozofa John’a Locke, który według Miłosza, uformował swoją własną filozofię na podstawie publikacji Biblioteki Braci Polskich, pacyfistów w Holandii, wypędzonych z Polski za odmowę służby w obronie kraju. Warto wspomnieć, że w historii światowego rozwoju rządów reprezentatywnych, po raz pierwszy w Polsce było milion wolnych obywateli znacznie więcej niż w starożytnej Republice Rzymskiej lub w Atenach. Działalność populistycznej i jakoby „powstańczej” nowej partii politycznej w USA pod nazwą ”Tea Party,” jest przeanalizowana w „The Wall Street Journal” z 17 października 2010 w artykule pod tytułem „Czego Naprawdę Chce ‘‘Tea Party’?’ Motywacją tego populistycznego ‘powstania’ jest nie tyle sprawa wolności jako takiej, a raczej specyficzne amerykańskie pojęcie Karmy. Karma w Buddyzmie dosłownie oznacza “czyn” lub “działanie”. W buddyjskim znaczeniu nie oznacza ona rezultatu, określanego jako skutek, efekt lub przeznaczenie. Prawo przyczyny i skutku znane jest w języku „pali” jako „działanie” lub „owoc działania” albo „przyczyna i skutek”. Tego rodzaju mgliste pojęcia naturalnie nadają się do eksploatacji przez takie grupy jak Lobby Izraela oraz ludzie „neo-konserwatywnego” ruchu politycznego stworzonego przez nowojorskich trockistów, nawróconych na syjonizm, pod wodzą Williama Kristola. Ruchowi temu udało się zawładnąć funduszami fundacji faktycznie zachowawczych, a następnie zdominować rządy prezydenta George’a Busha i wywołać, według profesora Zelikowa, napad amerykański na Irak, dla „dobra Izraela”. Jedną z typowych gwiazd „Tea Party” jest pani Sarah Palin, która była „zauważona” jako obiecująca osoba dla ruchu neo-konserwatywnego przez syna Williama Kristola, działacza politycznego i dziennikarza. Pani Polin zaczęła karierę polityczną u boku senatora, a później gubernatora Alaski, a następnie sama zdobyła urząd gubernatora Alaski, ale nie sprawowała go podczas całej kadencji, na którą była wybrana, z „powodów osobistych.” Dziennikarka jugosłowiańskiego pochodzenia pracująca dla CBS, pani Kathy Couric, skompromitowała panią Palin ignorancją i brakiem podstawowej wiedzy o geografii, geopolityce, etc. Wywiad z panią Palin prowadzony przez panią Kathy Couric jest klasycznym przykładem ludzi-gwiazdorów „Tea Party,” nowej, ale jak odtąd działających w ramach partii Republikańskiej, a faktycznie nowego ugrupowania politycznego w USA. Iwo Cyprian Pogonowski
16 października 2010 Socjaliści permanentnie kombinują jak nas oszukać.. Co robi żeglarz, gdy ma kłopoty z zatokami? - Wypływa na pełne morze. Tyle dowcip, a prawda? Jak władza socjalistyczna ma kłopoty z prawdą, wypływa w coraz większe propagandowe kłamstwa. Bo jej się wydaje, że w ten sposób oddali nagą prawdę od siebie.. A przecież wiadomo- że jedynie prawda nas wyzwoli, a przy tym- jedynie ona jest ciekawa- jak twierdził największy pisarz XX wieku- Józef Mackiewicz, przemilczany, zamilczany, ignorowany.. A przecież mamy „ wolną Polskę”, „ wolność słowa” i wymarzoną III Rzeczpospolitą, o której jeszcze marzyli nasi praojcowie.. Rzecz cała ciągnie się jeszcze od …Światowida. Jestem przekonany- że tak przerobią historię, że nasze wnuki będą w państwowych szkołach uczyć się o zalążkach demokracji, praw człowieka, praw zwierząt i innych zabobonach XX wieku.. U Orwella wymazywali przeszłość- ale przy współczesnej technice? Bo kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a kto panuje nad teraźniejszością- panuje nad przyszłością.. Chwilka dla praw zwierząt.. Właśnie we Wrocławiu, gdzie rządzi pan Rafał Dutkiewicz, który prezydentem Wrocławia jest od 2006 roku, przejął schedę po panie Bogdanie Zdrojewskim, który aktualnie zajmuje się kulturowaniem, oddano do użytku schronisko dla zwierząt, w ramach praw zwierząt i nie jest to schronisko prywatne, bo ktoś kocha zwierzęta i chce się nimi zająć- ale jest to schronisko gminne, w ramach budowy w całej Polsce socjalizmu gminnego.. Nie ma na to specjalnego programu- ale są wytyczne płynące od budowniczych socjalizmu europejskiego. Prawa zwierząt muszą być realizowane.. Warto przypomnieć, że pan Rafał Dutkiewicz wygrał prezydenturę Wrocławia miażdżącą liczbą demokratycznych głosów i to już w pierwszej turze, popierany przez Platformę Obywatelską i Prawo i Sprawiedliwość, które to ugrupowania - rzekomo są antagonistami.. Zdobył 84,53% wszystkich głosów przy frekwencji - 40,04% Takie nowoczesne schronisko dla zwierząt, spełniające standardy, prawa człowieka, pardon- prawa zwierząt, i jeszcze trochę czasu upłynie, a zwierzę, nie dość, że będzie równouprawnione to jeszcze wywyższone.- kosztowało- uwaga! 27 milionów złotych(????) A co to jest dla socjalistów zwierzęcych dwadzieścia siedem milionów złotych odebranych człowiekowi- nie zwierzętom przecież.? Bo zwierzęta- kierujący się w swoim życiu instynktem, nie potrafią zorganizować sobie pracy, żeby móc wytworzyć jakiekolwiek bogactwo... Bo ostatni będą pierwszymi- skoro już zwierzęta są chrześcijanami.. Miesięczny koszt utrzymania zwierzęcia w gminnym schronisku wynosi- 300 złotych, a tamtejsi wrocławscy rentierzy z tytułu na przykład częściowej niezdolności do pracy -pobierają 543,20 złotych miesięcznie, a najniżsi emeryci - 706 złotych i 29 groszy. To wszystko od 1 marca 2010 roku. Wcześniej było mniej.. Sekretarka odbiera telefon: - Niestety, szef jest na zebraniu, ale jeśli to pilna sprawa, to zaraz go obudzę.. Czy mieszkańcy Wrocławia się kiedyś obudzą, żeby pogonić lewaka z jego lewacką wizją realizacji życia mieszkańcom? Myślę, że wątpię.. Pan Rafał Dutkiewicz w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, za głębokiej komuny potrafił zorganizować Tydzień Kultury Chrześcijańskiej, był więc człowiekiem odważnym- i to mu się chwali.. Chyba, że.. Mniejsza zresztą o zasoby archiwalne.. Obronił nawet na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim doktorat z logiki formalnej, przy pomocy pracy:” Z badań nad metodą tablic semantycznych Betha”, której promotorem był pan profesor Ludwik Borkowski. Z logiki formalnej- a gdzie tu logika nieformalna w postępowaniu obecnym pana Rafała Dutkiewicza? I to wszystko na Uniwersytecie Katolickim..(!!!!) Razem z panem Grzegorzem Schetyną, obecnym marszałkiem Sejmu- organizował Radio Eskę, dostał nawet nagrodę im. Józefa Tischnera, marksisty w Kościele Powszechnym, który swojego czasu dla miesięcznika” Home and market” powiedział, że:” Marksizm jest filozofią poważną”(????) Lewactwo też jest w Kościele Powszechnym.. Jakby ktoś nie wiedział.. Bez powodzenia startował do parlamentu z list Unii Demokratycznej i Kongresu Liberalno- Demokratycznego zwanego „Kongresem Aferałów”. Z tego samego Kongresu wywodzi się pan obecny premier Tusk.. Ci „liberałowie” tak mają,. że preferują zamordyzm nad wolnością człowieka.. Są to „Liberałowie zamodrystyczni” i ustalający ceny administracyjnie, tak jak pani Ewa Kopacz z dawnej Unii Wolności a obecnie Platformy Obywatelskiej.. Mam na myśli ceny leków.. Bo partner koalicyjny Platformy Obywatelskiej, Polskie Stronnictwo Ludowe proponowało swojego czasu ustalanie sztywnych cen na kartofle(!!!!), zwane ziemniakami, a w poznańskiem- pyrami.. Z samego nazewnictwa byłoby wiele kłopotów- bo jak ustalić co jest ziemniakiem, kartoflem czy pyrą(???) A co by było, gdyby udało się „ludowcom” ustalić sztywne ceny na kartofle i sztywne marże dla hurtowników kartofli.. Dopiero wtedy byłoby zamieszanie kartoflane? Ale z pewnością bohatersko pokonywaliby przeszkody nieznane w innych ustrojach.. Jak zwykle zresztą!.. Zresztą socjaliści wszystko potrafią, jak tylko chcą, a chcą wiele…..żeby nam życie utrudnić. Właśnie kołata im się w socjalistycznych mózgach kolejny pomysł biurokratyczny- utworzyć Agencję do spraw Taryf(???) Ach, taryf??? To będziemy musieli się ewakuować z demokracji, ale jak śpiewał pan Panasewicz w piosence” Strach się bać”, „ przed demokracją nie ma gdzie zwiać”..(???) A propos: dlaczego tak rzadko puszczają w radio tę piosenkę.. To moja ulubiona, zarówno w treści jak i i w oprawie muzycznej. Tylko żeby nie rzucać pustymi butelkami w publiczność.. Panie Panasewicz.. Ale wróćmy do opowieści o panu Dutkiewiczu. Moim zdaniem zajmuje się on głównie trwonieniem pieniędzy i wprowadzaniem w życie rewolucji kulturalnej, jak odbywa się na naszych oczach.. Propaguje marksizm kulturowy, zgodnie z zaleceniami komunisty włoskiego Gramsciego, który umyślił sobie słynny marsz przez instytucje kulturalne i cywilizacyjne.. Pan Dutkiewicz jest pretorianom tej walki, co oznacza walkę z chrześcijaństwem i całą naszą cywilizacją.. Z Cieszyna do Wrocławia przeniósł Międzynarodowy Festiwal Filmowy- Era Nowe Horyzonty(???). Nowa Era- Nowe Horyzonty, czyli słynna New Era.. Nowa Era po zniszczonym chrześcijaństwie, która ma nastąpić.. Tak się umyśliło lewactwu.. Ustanowił literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus, reaktywował Festiwal Jazz nad Odrą. Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius, stawia państwowy stadion na EURO 2012. Chciał jeszcze powołać biurokrację Europejskiego Instytutu Innowacji i Technologii- ale zabrał mu ją Budapeszt. Ale za to zdążył powołać biurokrację” naukową’ pod nazwą Wrocławskie Centrum Badań EIT+, platforma współpracy szkół wyższych z biznesem. A co? Biznes nie może sam- bez pomocy urzędników- współpracować z nauką. I wystawę małego EXPO 2012 che powołać.. Wielkie osiągnięcia w dziedzinie budżetówki i wydawania pieniędzy..(!!!) To chyba każdy potrafi, ale spowodować, żeby miasto rozwijało się naprawdę- oooo- to t mało kto potrafi! Rewolucja kulturalna we Wrocławiu nabrała tempa.. Lewica zawłaszczy całą świadomość mieszkańców, za ich pieniądze.. A ile ich wyda? Wielu ludziom się wydaje, że im więcej biurokracji w mieści- tym większy prestiż i rozwój.. A jest dokładnie przeciwnie.. Tyle, że biurokracja rządzi pieniędzmi odebranymi podatnikom. I w tym sęk! WJR
Ministrowie rządu Tuska kłócą się o ulgi
1. Przekazanej do Sejmu ustawie budżetowej powinny towarzyszyć ustawy okołobudżetowe, a najważniejsza z nich czyli zmiany w ustawie o finansach publicznych nie wyszła nawet z Komitetu Stałego Rady Ministrów. Ministrowie kłócą jakie rodzaju ulgi powinny być zlikwidowane kiedy dług publiczny przekroczy 55% PKB czyli II próg ostrożnościowy wymieniony w tej ustawie. Chodzi o likwidację ulgi prorodzinnej czyli odpisu w wysokości ok. 1100 zł na każde dziecko, ulgi internetowej oraz 50% i 20% kosztów uzyskania przychodów w przypadku umów o dzieło i umów zlecenia. Propozycje Ministra Rostowskiego w tej sprawie zablokował na Komitecie Stałym Minister Michał Boni sprzeciwiając się głównie likwidacji (Rostowski mówi o zawieszeniu na 3 lata) ulgi prorodzinnej. Wszystkie te 3 posunięcia powiększą dochody podatkowe budżetu o 0,8 mld zł w pierwszym roku 6,8 mld zł w 2 i 3 roku po jej wprowadzeniu i 6 mld zł w 4 roku. Minister Boni podnosi, że likwidacja ulgi prorodzinnej negatywnie odbije się na polskiej demografii, a ponadto zmniejszy rozmiary popytu konsumpcyjnego o wspomnianą kwotę około 6 mld zł rocznie.
2. Z kolei Minister Pracy Jolanta Fedak zaproponowała zawieszenie przekazywania do Otwartych Funduszy Emerytalnych przez 2 lata składki co oznaczałoby nieprzekazanie funduszom około 48 mld zł tyle tylko, że takie rozwiązanie oznacza zakwestionowanie funkcjonowania OFE. Wprawdzie ostatnio Prezesów OFE zrugał w świetle kamer sam Premier Donald Tusk ale na koniec tej narady obiecał im, że funduszy likwidował nie będzie więc propozycja Pani minister jest niezgodna z przyrzeczeniem jej szefa Premiera. Wydaje się, że propozycja ta także nie byłaby konstytucyjna bo chodzi o składkę płaconą przez pracowników, a to oznaczałoby, że budżet państwa przejmuje pieniądze milionów ludzi ubezpieczonych w OFE.
3. Wygląda na to,że o porozumienie w tej sprawie będzie trudno, a czas nagli bo przecież pozbawienie ulg podatkowych należy uchwalić do końca listopada w sytuacji kiedy przyjmowane rozwiązania pogarszają sytuację podatników. Propozycje składane przez ministrów do przecież już gotowego projektu ustawy o finansach publicznych wyglądają na rozwiązania od „sasa do lasa” co pokazuje,że w rządzie nie ma jednego ośrodka decyzyjnego, który pozwalał by na upublicznianie ostatecznych ustaleń Rady Ministrów. Do opinii publicznej przenikają informacje, które każą wątpić czy aby Minister Rostowski i jego koledzy z rządu jeszcze panują nad sytuacją polskich finansów publicznych.
4. Wątpliwości narastają bo sam Minister Rostowski jego pogłębia. Zapewnia, że dług publiczny nie przekroczy 55% PKB na koniec 2011 roku a już w 2010 jego resort publikuje dane, które nie pozostawiają złudzeń, że to przekroczenie nastąpi na koniec tego roku. Niedawno resort finansów podał informację, że dług publiczny w I połowie tego roku powiększył się aż o 51, 3 mld zł do kwoty 721,2 mld zł , ale są to niestety dane nie uwzględniające wszystkich zobowiązania jakie zaciągnęły w tym czasie instytucje publiczne, choćby Krajowy Fundusz Drogowy. Gdyby doliczyć zobowiązania KFD (a tak liczy nasz dług UE) to na koniec I półrocza dług publiczny wzrósł by do kwoty około 745 mld zł czyli aż 54,2 % PKB. Wszystko wskazuje na to, że tempo przyrostu długu w II półroczu będzie jeszcze szybsze, a dług ten przyrośnie o kolejne 58 mld zł, a więc dług publiczny na koniec tego roku wyniesie według metody unijnej wyniesie 803 mld zł (57% PKB), a według metody krajowej (czyli bez uwzględnienia zobowiązań KFD) 780 mld zł (55,3%PKB).
5. Co w tej sytuacji można sądzić o kompetencjach Ministra Rostowskiego, który coraz częściej nie zachowuje się jak minister finansów, a raczej jak rasowy polityk, który na wątpliwości zgłaszane przez posłów na sali sejmowej, atakuje swoich oponentów ad personam w ogóle nie zajmując się się kwestiami merytorycznymi. Tak naprawdę jedyne czego obawia się Minister Rostowski to nerwowej reakcji rynków na coraz gorszą sytuację finansów publicznych, a szczególnie jego kreatywną księgowość. Taka nerwowa reakcja rynków oznaczała by gwałtownie podrożenie polskich obligacji a to postawiło by nas w sytuacji podobnej do Irlandii ,która ostatnio musiała zawiesić emisje obligacji i korzystać z pomocy EBC. To z kolei załamałoby ostatecznie już i tak nadwątlone przeświadczenie, że polskimi finansami publicznymi kieruje osoba odpowiedzialna. Zbigniew Kuźmiuk
Buzek i Barroso na kawce z masonami Przedstawiciele najwyższych władz Unii Europejskiej spotkali się wczoraj z reprezentantami masonerii. Nastąpiło to w ramach corocznego spotkania szefów Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej i Parlamentu Europejskiego z organizacjami filozoficznymi i ruchami nie wyznaniowymi. José Barroso, Herman Van Rompuy i Jerzy Buzek rozmawiali z członkami tej największej na świecie i najbardziej zaciekłej organizacji antykatolickiej, aby – jak wyjaśniono – dyskutować na temat walki z biedą i wykluczeniem społecznym. Przedstawiciele Brukseli spotkanie z wolnomularzami uzasadniali koniecznością dialogu między unijnymi instytucjami a wspólnotami religijnymi, Kościołami oraz stowarzyszeniami nie wyznaniowymi, którą narzuca na nie art. 17 traktatu lizbońskiego. Z kolei podjęcie tematu ubóstwa ma być jednym z kroków realizowania unijnej strategii UE2020, która do 2020 roku zakłada redukcję o 25 proc. liczby osób dotkniętych biedą i wykluczeniem społecznym. Jednak powoływanie się na traktat z Lizbony, który jako prawomocny dokument nie ma jeszcze nawet roku, wydaje się w tym przypadku absurdalne. José Barroso jako szef Komisji Europejskiej od wielu już lat regularnie spotyka się z najwyższymi władzami masonerii. Za każdym razem, kiedy w Brukseli przyjmowana jest delegacja tego stowarzyszenia, towarzyszy temu niezwykłe zainteresowanie, grzeczność, a wręcz spolegliwość unijnych polityków wobec jej przedstawicieli. Wcześniej masoni przyjmowani byli zazwyczaj na prywatne zaproszenie któregoś z wysoko postawionych unijnych oficjeli. Aż do roku 2008, kiedy już oficjalnie Barroso jako przewodniczący KE zaprosił do Brukseli władze Międzynarodowego Mieszanego Zakonu Wolnomularskiego „Le Droit Humain”. Wówczas po raz pierwszy przedstawiciel masonerii mógł przemawiać na tak wysokim szczeblu instytucji europejskich, korzystając z ich niezwykłej gościnności. Taka postawa jednak nie dziwi, zwłaszcza w kontekście słów przewodniczącego Barroso, który na każdym kroku zapewniał masońskich delegatów o swoim głębokim przywiązaniu do „ducha laickości” oraz zasady rozdzielenia państwa i religii. W czasie tego spotkania przywołano zasady patronujące filozofii masonerii, które odbijają się w jasny sposób w postępowaniu władz Unii Europejskiej. Wspomniano o konieczności podkreślania roli epoki oświecenia w ukształtowaniu się współczesnej Europy, o deprecjacji w jej historii jakichkolwiek powiązań z religią, aż do zlikwidowania w świadomości społecznej faktu o chrześcijańskich korzeniach Starego Kontynentu. Przywiązanie najważniejszego z polityków UE do masońskich zasad pokazuje, jak daleko dzisiejsza Unia Europejska odbiega od koncepcji, którą stworzyli jej „ojcowie założyciele”: Schumann, Adenauer, De Gasperi. Barroso podczas pierwszego spotkania z masonami w Brukseli złożył obietnicę zwrócenia szczególnej uwagi na „wartości bronione przez wolnomularzy” i przysłuchiwanie się ich opinii w każdej kwestii, która ich niepokoi. Łukasz Sianożęcki
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101016&typ=sw&id=sw11.txt
Admin ma poważne wątpliwości, czy kiedykolwiek u podstaw budowy Unii Europejskiej leżały chrześcijańskie wartości, wiedząc iż jej prawdziwe korzenie wywodzą się właśnie z masonerii.
O intelektualistach i wielepkach Zawsze warto wracać do klasycznej książki Włodzimierza Lenina „Co robić?” i zarysowanej tam teorii: do partii nie należy rekrutować robotników, gdyż są za głupi aby zrozumieć Hegla i Marksa. Do partii należy rekrutować wykolejoną inteligencję bez pracy, zawodu i perspektyw: bezrobotnym dziennikarzom obiecać, że po rewolucji partia przejmie gazety i mianuje ich naczelnymi; bezrobotnym naukowcom, że jak nie mogą napisać doktoratu, to po rewolucji partia znacjonalizuje uniwersytety i zrobi ich rektorami; bezrobotnym urzędnikom zapowiedzieć, że jak partia zrobi rewolucję, to stworzy im dodatkowe urzędy… Jestem właśnie po lekturze znakomitej książki Thomasa Sowella „Intelektualiści mądrzy i niemądrzy”, wydanej dopiero co przez Fijorr Publishing. Powiem szczerze, że rzadko czyta się dziś książkę tak radykalną w swoich konserwatywnych tezach, a równocześnie nie pogrążoną w, typowej dla wielu konserwatystów, bezproduktywnej tęsknocie za „dawnymi i pięknymi czasami”.
Dla konserwatysty intelektualista z natury jest istotą podejrzaną, bowiem to właśnie „filozofowie” dokonali intelektualnej dekonstrukcji świata tradycyjnego, wyemancypowali najgorszy motłoch, który w 1789 roku urwał się z łańcucha i próbował w kolejnych aktach rewolucyjnych zniszczyć wszelkie ślady cywilizacji. Cechą charakterystyczną wszystkich nowoczesnych rewolucji występujących przeciwko wiecznej naturze rzeczy było to, że ich idee wymyślili właśnie intelektualiści, kryjący się pod różnymi nazwami: raz byli to „filozofowie”, innym razem „badacze rasy aryjskiej”, jeszcze innym „awangarda proletariatu”. A za intelektualistami szli pół-inteligenci. Zawsze warto wracać do klasycznej książki Włodzimierza Lenina „Co robić?” i zarysowanej tam teorii: do partii nie należy rekrutować robotników, gdyż są za głupi aby zrozumieć Hegla i Marksa. Do partii należy rekrutować wykolejoną inteligencję bez pracy, zawodu i perspektyw: bezrobotnym dziennikarzom obiecać, że po rewolucji partia przejmie gazety i mianuje ich naczelnymi; bezrobotnym naukowcom, że jak nie mogą napisać doktoratu, to po rewolucji partia znacjonalizuje uniwersytety i zrobi ich rektorami; bezrobotnym urzędnikom zapowiedzieć, że jak partia zrobi rewolucję, to stworzy im dodatkowe urzędy itd., itp. Oczywiście, nie zawsze rewolucja czyniona przez intelektualistów musi być krwawa. Na przykład rewolucja demokratycznego socjalizmu – której jesteśmy codziennymi nie tylko światkami, ale i ofiarami – jest także dziełem intelektualistów, którzy wiedzą lepiej niż biznesmeni jak zarządzać przedsiębiorstwem i lepiej niż praktycy polityczni jak kierować państwem. Istotą intelektualisty jest bowiem to, że „wie lepiej”. Intelektualista jest „wielepkiem”, choć nie posiada żadnych umiejętności praktycznych; niczego nie wyprodukował, niczego nie zrobił, niczym nie zarządzał – ale wie jak produkować, jak zrobić, jak zarządzać. Tę tajemną moc wyczytał w książkach innych „wielepków” Książka Thomasa Sowella jest właśnie o tej pokracznej grupie ludzi, którzy posiadają wielkie teoretyczne idee, które znaleźli w grubych księgach innych intelektualistów, które wchłonęli, przetworzyli i wypluli z siebie jako nową receptę na poprawienie świata. Intelektualiści Sowella nie są dokładnie tym czym „wykształciuchy” Ludwika Dorna. Wszak czytelnicy „GW” i oglądacze TVN nie tworzą żadnych oderwanych od rzeczywistości idei, bowiem masowe media pracują nad tym, aby bez inicjatywy rządzących kręgów nie powstały żadne nowe i niezależne myśli. Sowell mianem „intelektualistów” obdarza ideologów, czyli twórców abstrakcyjnych idei, które są moralnie i teoretycznie „słuszne” i aspirują do stworzenia racjonalnego projektu całkowitej transformacji rzeczywistości. Dornowski „wykształciuch” to ktoś, kto idei – nawet najgłupszych – nie stwarza, lecz w swojej bezdennej głupocie powtarza takowe właśnie za „intelektualistami”. Intelektualista jest pasterzem i psem-przewodników stad wykształciuchów. Thomas Sowell wpisuje się więc w wielką tradycję myślicieli konserwatywnych twierdzących, że istotą politycznej mądrości jest umiejętność praktyczna, a nie teoretyczna wiedza. Wpisuje się także w wielką tradycję anglosaskiego empiryzmu politycznego, postulowanego przez Davida Hume’a, Edmunda Burke’a czy Michaela Oakeshotta, gdzie umiejętności praktyczne przeciwstawiane są teoretycznej wiedzy. To jest to, czego nie rozumie racjonalistyczna spuścizna Oświecenia francuskiego, a przede wszystkim socjalizm, który utożsamia teoretyczną wiedzę z praktyczną umiejętnością. Tymczasem, jak dowodzi Sowell, intelektualista – jako byt „biblioteczny” – posiada wyłącznie wiedzę teoretyczną o społeczeństwie i może budować równie teoretyczne projekty jego przekształcenia ku dobru. Wierzy on, że melioracja następuje nie poprzez badanie faktów, lecz refleksję nad problemem. Intelektualista wierzy, że nie trzeba mieć praktycznej umiejętności w danej dziedzinie, a jedynie teoretyczną wiedzą, najlepiej poświadczoną przez uniwersyteckie dyplomy i kolejne tytuły naukowe. Mam nadzieję, że Czytelnicy znają książkę Paula Johnsona „Intelektualiści”, miażdżącą lewicowych i „postępowych” filozofów poprzez pokazanie ich życia prywatnego, stanowiącego praktyczne zaprzeczenie poglądów, które głosili – praca Sowella jest podobna. Różni ją metodologia. Otóż, Johnson przerabiał postać po postaci, filozofa za pisarzem. Sowell nie opisuje kolejnych postaci, lecz dokonuje syntezy pewnych idei „intelektualistów”, pokazując znakomicie ich teoretyczny świat. Cóż, zawsze trzeba przypominać najbardziej absurdalny fakt z życia Karola Marksa: czy Państwo wiecie, że człowiek, który napisał opasłe tomy o wyzysku nigdy nie był w fabryce? Adam Wielomski
Białe karty III RP, czyli idee mają konsekwencje III RP jest przedłużeniem PRL-u i jak tamto komunistyczne państwo jest zjawiskiem zupełnie nieopisanym. Trafiają się wprawdzie ludzie, którzy ryzykując konflikt z establishmentem, a więc wszelkiego typu szykany, a nawet wyroki sądowe, usiłują pokazać prawdę o naszych czasach, ale z wymienionych powodów jest ich niewielu i siłą rzeczy tylko punktowo oświetlają otaczającą nas rzeczywistość. Co więcej, na każdą próbę jej odsłonięcia przypadają setki produkcji propagandowych, które fałszują ją ze szczętem. Tak więc przed przyszłymi badaczami stanie przede wszystkim obowiązek przebicia się przez piętra manipulacji, deformacji i zwykłych kłamstw. Jedno wiadomo: jeśli prawda o III RP zacznie ujawniać się na szerszą skalę, oznaczać to będzie, że epoka ta dobiegała końca. Do plątaniny zagadnień, w których pogrążą się przyszli badacze III RP, chciałbym dorzucić jeszcze jedno. Sprawa ta stanowić może wymowną ilustrację uniwersalnej zasady, mówiącej, że idee mają konsekwencje. W Polsce wyszło właśnie drugie wydanie książki o tym tytule autorstwa klasyka amerykańskiego konserwatyzmu Richarda M. Weavera. W realiach III RP zjawisko to proponuję zobaczyć na przykładzie “Gazety Wyborczej”. Dziś jest to m.in. organ rewolucji kulturalnej. Zgodnie z jej ideologią społeczeństwo to agregat wszelkiego typu mniejszości, które winny uzyskać wszelkie możliwe prawa. Podstawowe prawo człowieka to aborcja, homoseksualiści winni wchodzić w związki małżeńskie, a heteroseksualiści w związki partnerskie; państwo powinno kontrolować rodzinne relacje, a homoseksualiści adoptować dzieci; chrześcijaństwo powinno zostać zamknięte w sferze prywatnej, a ateizm stać się państwowym wyznaniem; państwo drogą sądową ma nadzorować wszelkie sfery życia, aby wyplenić zeń tradycyjną nietolerancję, a systemy kwotowe kreować nowy ład polityczny itd, itp. Otóż, śmiem twierdzić, że ideologia ta nie jest bliska demiurgowi “Gazety Wyborczej”, Adamowi Michnikowi. W imię swoich politycznych interesów uruchomił on jednak siły, nad którymi nie jest w stanie zapanować, pozostaje mu więc robić dobrą minę i dbać, aby dynamika uruchomionych przez niego procesów nie zagroziła mu osobiście. “Wyborcza” od początku była projektem politycznym, który miał zapewnić władzę Michnikowi i jego środowisku. Wprawdzie nigdy nie udało się im osadzić na najważniejszych stanowiskach w państwie swoich nominatów, to “Wyborcza” była na tyle silna, że współtworzyła polityczną strategię poszczególnych ekip politycznych. Afera Rywina osłabiła ją wyraźnie, a za rządów PiS-u utraciła wpływ na polityczne władze, nic dziwnego, że była jedną z głównych sił walki z “kaczyzmem”. Dziś znowu stała się ważnym elementem oligarchii kontrolującej III RP. Od początku głównym sztandarem “Wyborczej” była walka z dekomunizację i lustracją. W ten sposób Michnik osłaniał swoich nowych sojuszników czyli dawną nomenklaturę PRL, a także blokował procesy demokratyzacyjne, które siłą rzeczy musiałyby pozbawić jego i jego środowisko uprzywilejowanej pozycji. Po to jednak, aby przeciwstawić się przywróceniu elementarnego ładu etycznego czym byłoby choćby symboliczne nazwanie i rozliczenie zła PRL-u, należało podważyć samą idę sprawiedliwości. Trzeba było uznać prawo za arbitralny system regulacji pozbawiony fundamentu sprawiedliwości. Trzeba było zakwestionować zasadę odpowiedzialności, a w konsekwencji zrelatywizować samą ideę prawdy, za czym postępować musiało unieważnienie tradycyjnych norm i wartości. Itd, itp. Nie miejsce tu na analizę tych strategii, którym poświęciłem swojego czasu dużo miejsca. W tym kontekście ważne jest, że ich akceptacja musiała zmienić podejście do całości zjawisk polityczno-społecznych. Oczywiście, ideologia III RP pełna jest paradoksów i sprzeczności, ale musiała tworzyć określone postawy, którym bliska jest kulturalna rewolucja kwestionująca zasady, na których zbudowana została nasza cywilizacja. A Michnik mógł się temu tylko przyglądać. Nie twierdzę, że wprawiało to go w jakieś szczególne rozterki, zresztą mało mnie to interesuje. Chodzi mi tylko o pokazanie konsekwencji idei, które rozwijają się zgodnie ze swoją wewnętrzną logiką, a wskazana przeze mnie historia jest tego doskonałym przykładem. Nie wątpię, że kiedyś zostaną o tym napisane tomy. Bronisław Wildstein
Minister Sprawiedliwości powinien usłyszeć głos prokuratora
1. Pan Minister Sprawiedliwości był ubawiony, śmiał się i żartował do tłoczących się za nim dziennikarzy. Za chwilę miała być niespodzianka - pan minister z udziałem dziennikarzy miał słuchać zapisu z czarnych skrzynek Tupolewa rozbitego w smoleńskim lesie.
Pan Minister Sprawiedliwości usiadł za pulpitem badawczym krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, obok niego siadła urocza pani dyrektor, żarty ucichły, po czym odbył się spektakl. Dziennikarze , a w ślad za nimi cała Polska, usłyszeli zapisy rozmów w kokpicie. Słychać było rozmowy ludzi, prowadzone w ostatnich minutach ich życia. Prawda, że cymes, prawda, że rarytas?
2. W pewnej chwili, w jakimś kluczowym momencie spektaklu, pani dyrektor wydała polecenie - Mateusz, wajchę przełóż - żeby dziennikarze dalej nie słyszeli. Mateusz przełożył, ale dziennikarze przytknęli mikrofony do słuchawek na ministerialnym uchu i głosy z Tupolewa było słychać nadal.
3. Po głosach z kokpitu Pan Minister Sprawiedliwości powinien usłyszeć jeszcze jeden głos - głos prokuratora, brzmiący tak:
Oskarżam Krzysztofa Kwiatkowskiego o to, że w dniu 15 października 2010 roku w Krakowie, przekroczył swoje uprawnienia, wynikające z pełnionej przez niego funkcji ministra sprawiedliwości i bez zezwolenia prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej rozpowszechnił wiadomości z postępowania przygotowawczego, w ten sposób, że udostępnił do publicznego odsłuchu poprzedzające katastrofę zapisy tzw. czarnych skrzynek samolotu Tu-154, stanowiące dowód w przedmiotowym śledztwie, czym działał na szkodę dobra publicznego, to jest dobra śledztwa prowadzonego w sprawie wymienionej katastrofy. Zachowaniem swoim Krzysztof Kwiatkowski wyczerpał znamiona przestępstwa z art. 231 & 1 kodeksu karnego
4. Pamiętacie państwo trzęsienie ziemi, jakie towarzyszyło oskarżeniom Zbigniewa Ziobro o to, że udostępnił Jarosławowi Kaczyńskiemu fragment akt ze śledztwa w sprawie mafii paliwowej? Ziobro był wtedy Prokuratorem Generalnym i miał prawo dysponowania aktami śledczymi. A Kwiatkowski Prokuratorem Generalnym nie jest, o czym zdaje się zapomniał, albo może dotychczas się nie dowiedział.
5. Pan Minister z zakłopotaną miną dostrzegł, że coś może było nie w porządku i oświadczył dziennikarzom, że będzie badał okoliczności zdarzenia. No to czekamy na wyniki śledztwa, które Pan Minister Sprawiedliwości przeprowadzi we własnej sprawie....
Ratujcie górników! Ale najpierw pytanie: czy czyjeś komentarze są z tego blogu usuwane? Jeśli tak - proszę przesłać taki komentarz na adres: jkmjanusz@mail.ru Podając, jeśli łaska, datę i godzinę zamieszczenia Pół świata wstrzymało dech, gdy z ratowniczego szybu kopalni św. Józefa należącej do Górniczej Kompanii Św. Stefana zaczęto wydobywać siedzących przez dwa miesiące pod ziemią górników. Ich znalezienie i wydobycie spod ziemi to bardzo optymistyczna historia. Najpierw udało się przewiercić kanał, przez który dostarczano im picie, jedzenie – a także, a jakże, telewizorek – i wtedy było już jasne, że ich wydobycie to tylko kwestia czasu. Potężny świder T-130 zbudowany przez żądnych zysku amerykańskich kapitalistów wiercił i wiercił – i zamiast, jak planowano, w grudniu, dowiercił się do nich 12 października. Górnicy (wśród nich jeden Boliwijczyk – co umożliwiło przyjazd na Atacamę również prezydentowi Boliwii, który też chciał się pokazać przed kamerami...) zostaną wyciągnięci na powierzchnię. I to jest naprawdę drobny problem. Teraz trzeba ich ratować. Pod ziemią byli bezpieczni, Na głębokości 700 metrów jest ciepło, jedzenie, picie i telewizja – czyli to, co jest człowiekowi niezbędne do życia – było. Kamery pokazywały uśmiechniętych górników, spokojnie czekających, aż ich wydobędą. Dopiero na powierzchni czyha na nich prawdziwe niebezpieczeństwo. Normalny człowiek – a ci górnicy to normalni ludzie – po wyjściu na powierzchnię najpierw rozkoszowałby się słońcem, potem poszedł do domu, gdzie rodzina ugotowałaby dobre, tłuste żarcie, a potem – no cóż: żona też się stęskniła. Dostałby tydzień urlopu – a potem poszedł do roboty. Jak normalny mężczyzna. To dzisiaj niemożliwe. By górnikowi słońce nie zrobiło krzywdy, pakuje się ich do zaciemnionego pomieszczenia, potem zawozi do szpitala, gdzie kupa cwaniaków w kitlach będzie chciała robić doktoraty o regeneracji, rekuperacji, reinkarnacji i czymś tam jeszcze. Być może po dwóch tygodniach wypuszczą ich do domów – ale przed domami będą koczowały telewizje domagające się relacji... O, nie – Kochani! Górnika, który by powiedział: „O co chodzi? Siedzieliśmy pod ziemią, żarcie było – czekaliśmy, aż nas wyciągną... pewnie, że chcieliśmy wyjść – ale dniówki przecież lecą, no nie?” nikt by nie słuchał. Paniusie z telewizji domagałyby się relacji, jak przeżywali rozłąkę z rodziną, jak rozpaczliwie pragnęli wrócić na powierzchnię, jakie dramaty przeżywali... i z wolna, z wolna, z twardych facetów zaczną się robić rozdygotane, rozhisteryzowane baby. „Tak” - powiedzą - „Teraz potrzebna nam psychoterapia, kuracja neonatalna, nie potrafimy odnaleźć się na powierzchni, potrzebujemy pomocy..” I pomoc dostaną, dostaną... Setki psychologów będą robić kasę na „pomaganiu” górnikom (i ich rodzinom!). W efekcie z normalnych zdrowych mężczyzn zrobi się kupa psychopatów. Kto uratuje tych górników przed bandą polityków, psychologów i babami z telewizji? PS. Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego znaki przestankowe są z lewej strony???? Po 2 minutach: Po opublikowaniu stwierdziłem, że znaki przestankowe, które (wszystkie!) uparcie były z lewej strony wiersza, teraz pojawiły sie na właściwych miejscach. Pierwszy raz z czymś takim się spotykam. I wyjaśniam: tak, na tym blogu panuje amatorszczyzna. Lubię bawić sie tym sam. Jeśli ktoś sobie myśli, że ten cholerny plik można tu było wstawić w .pdf-ie - to się myli. Mogę tu wstawiać wyłącznie .jpg-i. Miałem ambicję, że sam dam sobie z tym rade - zresztą trudno prosić o pomoc kogoś o 2-giej w nocy... Dla higieny psychicznej dobrze jest zrobić czasem cos samemu. Na stare lata też dobrze jest sie czasem czegoś uczyć. I proszę pamiętać: Arkę budowali amatorzy; "Titanica" - fachowcy!
Zniknął pobór – zniknął nabór Ledwo-m napisał, że prywatnym uczelniom dramatycznie (nieraz o 80%!) spadła liczba studentów, gdy uczelnie reżymowe zaalarmowały, że z tego samego powodu muszą zamknąć paręset kierunków. I obwiniły za to prywatne!! Bzdura. Ludzie by uniknąć służby wojskowej obcinali sobie palce. A jak ktoś BARDZO nie lubił woja, to gotów był nawet i studiować! Zniknął pobór – zniknął nabór. A za chłopakami poszły dziewczyny. Jak na studiach nie znajdzie się męża – to po co iść na studia? Głębsza prawda jest taka, że 80% obecnych studentów tez nie jest na studiach, by zdobyć wiedzę – lecz: by zdobyć dyplom. Takie są przepisy. Absurdalne: ZNACZNIE lepszym policjantem będzie analfabeta, co w wieku 16 lat zaczął łapać złodziei, niż ten, co skończył dwie „Akademie Policyjne” - ale ustawa... Znieśmy te przepisy! Liczba studentów spadnie pięciokrotnie, poziom wzrośnie trzykrotnie... a co jest ważniejsze: dobrze wykształceni absolwenci – czy „wysoki wskaźnik scholaryzacji”? JKM
Sikorski rżnie głupa Powinien podać się do dymisji. Wywiad Magierowskiego z Sikorskim „Nasze pojednanie z Niemcami wynika przede wszystkim z faktu, że zmienili się sami Niemcy. Stali się bezpieczną, solidną demokracją,która wbrew naszym obawom związanym ze zjednoczeniem wspierała naszą integrację z Zachodem”…” I dlatego tak istotna były wizyta Władimira Putina na Westerplatte we wrześniu ub.r. Premier Rosji uznał, tak jak reszta Europy, że II wojna to było coś więcej niż tylko stalinowska Wielka Wojna Ojczyźniana. Podobnie było w przypadku przyjazdu premiera Putina do Katynia. „… ”Z jednej strony polska opozycja mówi o kondominium, z drugiej słychać bardzo poważne głosy z Niemiec i Francji, iż należy rozmawiać z Rosją na temat stworzenia nowej architektury bezpieczeństwa w Europie. Czy według pana Rosja zmieniła się w ostatnich latach na tyle, by na serio myśleć o takim scenariuszu? Jaką rolę może w nim odegrać Polska? Już dwa lata temu mówiłem, że należałoby zachęcać Rosję do aspirowania do NATO. Teraz rozważają to doradcy prezydenta Miedwiediewa. Oznaczałoby to, iż NATO pozostaje opoką architektury bezpieczeństwa wolnego świata, natomiast Rosja uzyskuje gwarancje wsparcia dla utrzymania całości swego terytorium”…(źródło ) Mój komentarz Polecam przeczytanie całego wywiadu. Miałkość , frazesy ,brak realistycznego podejścia do polskich strategiczych interesów i pasywny, bojaźliwy stosunek do kwestii niemieckiej. Tak w skrócie można opisach dokonania intelektualne Sikorskiego w tym wywiadzie.
Jeszcze nie tak dawno Sikorski mówił o swoim ogromnym sukcesie, ponieważ Niemcy obiecały mu ,że rura północna zostanie położona na tak dużej głębokości , że budowa gazoportu nie będzie zagrożona. Problem dotyczy również rozwoju Szczecina. Sukces Sikorskiego był tak duży, jak jego wiarygodność. Sam Wesoły Bronek we własnej osobie, w czasie swojego homagium, które złożył Niemcom na wszelki wypadek „prosił„ Niemcy aby jednak niemiecko rosyjską rura nie blokowały gazoportu , oraz aby w swoich rozmowach Rosją ni pomijały Polski. Merkel homagium Komorowskiego łaskawie przyjęła. Wesoły Bronek o szczycie francusko niemiecko rosyjskim, który wkrótce się odbędzie , który może zbudować zupełnie nową, niekorzystną dla nas architekturę Europy dowiedział się zapewne z gazet, przecież tego nieboraka Merkel poważnie traktować nie będzie. Rura zablokują na gazo port. Niemcy dzięki swojej pozycji, w tym dzięki mechanizmom decyzyjnym zapisanym Traktacie lizbońskim pominęły nas, a w zasadzie Sikorskiego i jego pryncypała Tuska przy decyzjach o obsadzie stanowisk w nowopowstającej służbie zagranicznej Unii. Według mnie to właśnie demokracje są najbardziej niebezpieczne, wojownicze . Przykład republikańskiego Rzymu, Aten , USA . A teraz „demokratyczne „ Niemcy . Gazociąg północny, zamkniecie drzwi do Unii przez Ukrainą i Turcją . Rozpoczęcie budowy Nowego Ładu Wielkiej Europy wspólnie z Rosją .Niemcy w sposób coraz bardziej ostentacyjny realizują swoje interesy. Sikorski rżnie głupa , bez żenady biega na każde skinienie ministra spraw zagranicznych Niemiec. Czytając i słuchają co pisze i wygaduje Sikorski widzimy w nim rzecznika prasowego MSZ Niemiec na Polskę. Sikorski wsparł Niemcy w ich żądaniach i warunkach poniżających Ukrainę , wsparł Niemcy w ich rozgrywce Izraelem, a teraz jak „jaki głupi „ cieszy się ,że Niemcy, Francja i Rosja pomijając Polskę , ze budują trójporozumienie . Sikorski w żywe oczy nabija sie z Polaków mówiąc o wizycie Putina na Westerplatte. Oto fragment tak zwanego „listu „ Putina do Polaków , który ukazał się tuż przed jego wizytą na Westerplatte . „Z kolei mądrość i wspaniałomyślność narodów rosyjskiego i niemieckiego oraz przezorność działaczy państwowych obu krajów pozwoliły uczynić zdecydowany krok w kierunku budowy Wielkiej Europy. Partnerstwo Rosji i Niemiec stało się przykładem wychodzenia sobie naprzeciw, patrzenia w przyszłość przy zachowaniu troskliwego stosunku do pamięci o przeszłości. I dzisiaj rosyjsko-niemiecka współpraca odgrywa wielce ważną, pozytywną rolę w polityce międzynarodowej i europejskiej. „Mój komentarz do tego listu , a źródło listu tutaj Sikorski swoim wywiadzie był tak zalękniony ,że bał się cokolwiek powiedzieć, poza usprawiedliwianiem polityki Niemiec i Rosji ,oraz sianiem korzystnej dla tych dwóch państw propagandy., bo inaczej nie można nazwać jego " argumentacji " Marek Mojsiewicz
Benedykt XVI wsparł Komorowskiego PO w kościelnej rozgrywce. Pałasiński w TVN omówił komunikat jaki ukazał się po spotkaniu Komorowskiego z Ratzingerem . Uważam ,że Komorowski użył spotkanie z papieżem do rozgrywek jakie prowadzi Platforma wewnątrz kościoła . Chodzi o zablokowanie budowanego sojuszu Kaczyńskiego z kościołem . Pałasiński uznał ,że Ratzinger podkreślając rozdział funkcji kościoła i państwa upomniał w ten sposób polski kler. Nie należy się dziwić wsparciu Ratzingera dla Komorowskiego i Platformy. Benedykt od początku stosowali stosuje metodę awansowania w polskim kościele osób o wątpliwej reputacji i walorach etycznych . To dzięki Kaczyńskiemu i jego zdecydowanej postawie Ratzinger w ostatniej chwili odstąpił od postawienia na czele polskiego kościoła Wielgusa, prawdopodobnego donosiciela . To życzliwość Ratzingera wobec oskarżonego o przemoc seksualną na podłożu homoseksualnym arcybiskupa Peatza demoralizuje polski kościół. O celowym i przemyślanym przeciąganiu beatyfikacji Wojtyły pisałem już wcześniej . Popieram rozmowy polskiego prezydenta z papieżem dotyczące spraw kościoła , bo idea absolutnego rozdziału państwa od kościoła jest tylko ideą . Wyłączenie kościoła spod lustracji , utajnienie wiedzy na temat donosiciel w łonie kościoła było taką ingerencją w sprawy Kościoła . Kościół jest zbyt istotna i potężną również politycznie instytucją Polsce aby to ignorować. Bardzo źle się stało , że państwo polskie nie przeprowadziło lustracji kościoła i nie wymusiło na Ratzingerze, aby osoby złamane, zamieszane we współpracę z komunistycznymi władzami nie mianować na wysokie stanowiska kościelne. Warto tutaj przypomnieć również inny fakt .Polskie służby po pozyskaniu do współpracy duchownego bardzo często oddawały go do „stajni „ STASI ,co oznacza że bardzo wielu polskich księży teraz być może wysoko usytuowanych w hierarchii polskiego kościoła dalej służy swoim panom . Totalna wojna światopoglądowa, budowa społeczeństwa kastowego, bezideowe elity Platformy przekształcające się w kastę uprzywilejowana , i polski neo plebs ,eksploatowany podatkami , eksportowany jako nisko wykwalifikowana siła robocza .Aby utrzymać polski neo plebs w posłuchu, bierności to oprócz likwidacji PiS u i Kaczyńskiego potrzebny jest usługowy kler . I tutaj bardzo pomocny jest Ratzinger , który powoli na czelne tego kleru ustawia hierarchów z połamanymi kręgosłupami . I na koniec fragment opisu spotkania Komorowski Ratzinger ze strony należącej do kancelarii prezydenckiej „- Rozmawialiśmy o relacjach państwo-Kościół w zgodzie albo w niezgodzie z zasadami zapisanymi w dokumentach, w tym także w konkordacie, gdzie jest mowa o czymś bardzo pięknym, ale też bardzo zobowiązującym - poszanowaniu wzajemnej autonomii państwa i Kościoła przy rozdziale tych instytucji. Rozdziale takim, który jest rozdziałem przyjaznym. To jest polskie doświadczenie, bo rozdziały mogą być różne. Kościół w Polsce i społeczeństwo polskie mają bardzo bolesne doświadczenie z czasów PRL-u, kiedy rozdział był niechętny, wręcz wrogi, konflikt. Dzisiaj możemy mówić o dobrych doświadczeniach. Mówiliśmy z papieżem o potrzebie rozdziału Kościoła od państwa, który byłby rozdziałem przyjaznym - dodał Bronisław Komorowski w wywiadzie dla TVN24.”..( źródło_ Komorowski mówi o rodzi al przyjaznym . Czyli takim w którym kościół wesprze Komorowskiego i Platformę a nie PIS i Kaczyńskiego . Jako ilustracje co może Polaków czekać w Europie przytoczę historie z przed kilku lat. Kiedy polscy emigranci w Anglii skarżyli się , że nie mogą słuchać mszy w ojczystym języku biskup katolicko odpowiedział ,że Polacy mają się integrować. Powtórzę jeszcze raz to co zawsze przy tego typu okazji piszę. Dla Polski , Polaków , a w szczególności polskiej kilkunastomilionowej diaspory najistotniejszą i najpilniejszą rzeczą jest beatyfikacja Wojtyły . Do czego Ratzinger będzie się starał nie dopuścić. O traktowaniu Polaków przez Ratzinger najlepiej świadczy prośba Komorowskiego do niemieckiego papieża „Prezydent rozmawiał z papieżem także o dialogu z Kościołami na Wschodzie. Jak zaznaczył, dla Polski ważne jest m.in., aby Polacy mieszkający na Białorusi mieli możliwość uczestniczenia w mszy świętej w języku ojczystym.” ..(źródło )
Marek Mojsiewicz
17 października 2010 Czasy wielkich demokratycznych imitacji. Jak już państwo z pewnością zauważyliście, po dwudziestu latach demokracji europejskiej, bo wcześniej mieliśmy demokrację w wersji radzieckiej- demokracja oparta jest przede wszystkim na intrydze. Oprócz oczywiście woli większości sejmowej, w której to większości uczestniczą demokratyczne aparaty partyjne, które charakteryzują się głównie stadnym głosowaniem demokratycznym. W demokracji przedwojennej rządziła sanacja socjalistyczna i zamordystyczna.. Też była demokracja! W końcu ta ciężka kasa, którą otrzymują demokratyczni wybrańcy demokratycznego narodu, to są pieniądze podatników demokratycznych. a ironia systemu demokratyczno- parlamentarnego polega też na tym, że demokratyczni wybrańcy narodu na ogół przegłosowują ustawy przeciwko narodowi. No i ta intryga.. Nie można się dowiedzieć wprost, czy sprawa jest” tak”, czy sprawa jest” nie”. Trzeba się domyślać i analizować. Nie każdy w końcu jest S. Holmesem.. „Dowcipy w polityce są oznaką zdrowia”- twierdzi polityk demokratyczny, pan Jarosław Kaczyński. Ale chyba nie zdrowia psychicznego – panie prezesie. Poza tym- cała ta demokratyczna polityka- jest jednym wielkim dowcipem.. W każdym razie rusza demokratyczna obrzędowość świecka związana z wymianą aparatów demokratyczno- samorządowych.. Który z aparatów sprawniej, szybciej, umiejętniej pozałamuje rzeczywistość- ten obsadzi swoimi ludźmi jak najwięcej stanowisk na radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów.. A jest tego kilkadziesiąt tysięcy(????) Wyobraźcie sobie państwo demokrację- parlamentarną w Chinach.. I niech co piąty Chińczyk pójdzie na stanowisko radnego, wójta i burmistrza.. Będzie wielki burdel i serdel za Wielkim Murem.. Zamiast pracować- będą debatować.. I dlatego w Chinach nie ma demokracji! Ale jest za to wzrost dobrobytu.. U nas dobrobytu ubywa, bo przybywa demokracji w gadulstwie. Gadulstwo też jest elementem demokracji.. I celebryckie dowcipy także..Platforma na przykład Obywatelska, idzie do wyborów demokratycznych i samorządowych z hasłem” Z dala od polityki”(???) No naprawdę- dowcipnisie.. Wszyscy politycy uczestniczący w obrzędzie samorządowym i świeckim idą do wyborów politycznych niepolitycznie. To tak jakby szewc bez butów chodził do wyborów demokratycznych w sprawie poprawy jakości butów.. Cała armia polityków bierze udział w apolitycznej samorządowej nawale demokratycznej- ale nikt nie jest polityczny(!!!!) „ Warto ufać Platformie” – twierdzi pan Grzegorz Schetyna, marszałek Sejmu z Platformy Obywatelskiej.. Naprawdę, warto? Miało być w państwie liberalnie, a jest socjalistycznie i bardzo zamorystycznie.. Zamordyzm chcą zaprowadzić także w samorządach.. I o to walczą! A pan profesor Jerzy Buzek, przewodniczący Parlamentu Europejskiego z Platformy Obywatelskiej, a wcześniej Akcji Wyborczej Solidarność, która przeprowadziła cztery słynne na cały świat reformy plus powołała Centralne Biuro Śledcze- powiedział, że „ we wsiach będziemy budowali siłę Unii Europejskiej”(????). Na rany Chrystusa! Jeszcze na zrujnowanej przez wymogi unijne i decyzje reglamentowane wsi- będzie więcej unii.. będzie więcej regulacji, więcej podatków, więcej ograniczeń., a mniej dopłat, bo Unii kończą się pieniądze... To znaczy reszta mieszkańców wsi będzie musiała się ewakuować ze wsi do miast i to nie” busami śmierci”- jak je określa propaganda, ale na piechotę. Bo Policja Obywatelska na razie robi obławy na ”busy śmierci”!. I nie przy pomocy pana Jacka Piechoty ps TW Robert”, który wycofał się na razie z polityki, po tym jak tyle dobrego zrobił nam jako minister gospodarki, a potem w ministerstwie pracy i spraw socjalistycznych… Zasłużył się - podobnie jak inni- w budowie socjalizmu III Rzeczpospolitej.. Natomiast inna część Okrągłego Stołu, Prawo i Sprawiedliwość proponuje nowe rozwiązania dla samorządów. Będzie na pewno weselej biurokratycznie, bo mało mamy biurokracji w państwie polskim, to jeszcze nam jej przybędzie, po tym oczywiście jak Prawo i Sprawiedliwość zdobędzie na powrót władzę demokratyczną nad nami, „ obywatelami” III kategorii, w III Rzeczpospolitej, a co będzie w IV Rzeczpospolitej- strach pomyśleć.. Biurokracja nas do końca zeżre. Może w końcu przyjdzie Królestwo—choć jego Królestwo nie jest z tego świata.. Pozostaje jedynie modlitwa.. Pan Jarosław Kaczyński w ferworze demokratycznego uniesienia powiedział, że trzeba powołać we wszystkich powiatach, a jest ich blisko 400- powiatowych rzeczników praw pacjenta, żeby mieli uprawnienia w pomaganiu pokrzywdzonym pacjentom.(????) Dodajmy , że pokrzywdzonych przez – zorganizowaną na wzór komunistycznego skansenu- państwową służbę zdrowia.. To może należałoby zlikwidować ten komunistyczny skansen, a nie dobudowywać do tego nonsensu i skansensu - rzeczników powiatowych praw pacjentów. Bo – powiedzmy sobie szczerze- co może taki powiatowy rzecznik praw pacjenta Taki gminny rzecznik praw pacjenta mógłby znacznie więcej, bo jest tu na miejscu, w gminie i ofiara państwowej służby zdrowia, czyli pacjent wcale nie musiałby jeździć „ autobusem śmierci” do powiatu. Całą skargę załatwiłby w gminie. Gminny rzecznik praw pacjenta byłyby w stałym i niezłomnym kontakcie z rzecznikiem praw pacjenta umiejscowionym w powiecie, a ten przy pomocy łączności satelitarnej, mógłby zupełnie swobodnie kontaktować się z rzecznikiem w województwie.. To znaczy nie wiem na pewno, czy województwie już rzecznicy praw pacjenta „ pracują”, czy dopiero będą, ale jeśli ich jeszcze nie ma to wielkie niedopatrzenie, bo łączność między rzecznikami praw pacjentów jest zagrożona.. I to nie żadną grzywną. Oczywiście biuro rzecznika musi być okazałe i przyciągające zaufanie pacjentów- ofiar istnienia państwowej służby zdrowia. Tam będzie można składać skargi. i zażalenia.. Jak za poprzedniej komuny. Tylko wtedy można było składać skargi w formie papierowej, w „księdze życzeń i zazaleń” Wkrótce będzie forma elektroniczna.. Ale to później.. Na razie. niech będzie więcej bałaganu, bo o ten bałagan chodzi.. Wtedy biurokracja ma więcej roboty i może spokojnie powtarzać, że jest potrzebna.. W mętnej wodzie łatwiej łowić posady i pieniądze.. 400 powiatów, w każdym kilka osób u rzecznika praw pacjenta- i mamy kolejnych 2000 darmozjadów na garnuszkach powiatów, czyli „ obywateli” powiatów.. Obywatel Powiat się rozrośnie kosztem obywatela w powiecie.. Ale jeszcze inne pomysły, żeby na zgnębić- ma pan Jarosław Kaczyński, nazywający się „ prawicą”, a jest jak najbardziej socjaldemokratą socjalnym w fałszywym sosie chrześcijańskim.. Ma być nowe województwo samorządowe, czyli nowa biurokracja w umęczonym biurokracją państwie polskim. Województwo warszawskie.. I Samorządowa Służba Cywilna. Nowa biurokracja! Czy ten człowiek do reszty zwariował? I będzie wprowadzał „ zrównoważony rozwój” cokolwiek miałoby to znaczyć.. jednym regionom- będzie zabierane-, a innym dawane. Najwięcej zyskają ci, którzy będą przy tym rozdawnictwie.. Czyli przy regionalnym korycie.. Kolejna głupota! Czy jeszcze ktoś o zdrowych zmysłach zagłosuje na Prawo i Sprawiedliwość i i kłamliwą Platformę Obywatelską.?. Oprócz oczywiście członków aparatu obu tych partii, których członkowie z tego nonsensu biurokratycznego żyją. Trzeba już chyba być kompletnym idiotą, żeby się dawać nabrać na te wariactwa już dwadzieścia lat.. Czekamy co zaproponują pozostałe dwie bandy, PSL i SLD, z „ bandy czworga”- jak słusznie ich nazwał JKM . Znowu na nas napadną.. I czy Fryderyk Nietsche nie miał racji pisząc, że:” weź kamień , rzuć w tłum z pewnością trafisz głupca”? Demokracja powoduje, że człowiek robi z siebie głupca, a ze swojego kraju ruinę.. Nieprawdaż? WJR
Poglady. Children First. Dzieci przede wszystkim. Koncepcja , która rewolucjonizuje spojrzenie na instytucje społeczne takie jak np. małżeństwo .Wszyscy traktują zastana, funkcjonującą perspektywę społeczna, jako cos oczywistego. Dyskusja dotycząca roli i praw dzieci obraca się raczej wokół stereotypów . Walki światopoglądu lewackiego i tradycyjnych światopoglądów religijnych.
Dzieci we współczesnej cywilizacji traktowane są przedmiotowo Ich pojawienie się na świcie ma cementować małżeństwo, mają być obowiązkowym produktem małżeństwa , samotne matki fundują sobie dzieci ,a by zrealizować swój instynkt macierzyński .Aborcja ma rozwiązać problem z niechcianymi dziećmi . In vitro m a zapewnić dostawy dzieci dla lesbijek i homoseksualistów, oraz mimo ryzyka i problemów natury etycznej dla bezpłodnych związków heteroseksualnych . Małych dzieci można natychmiast po urodzeniu pozbyć się oddając je do adopcji .Można je też porzucać bez większych konsekwencji finansowych , czego dowodem są coraz bardziej nagminne poczytania naszych polityków , którzy robią to zwykle przy operacji wymiany w łóżku starego modelu na nowszy , bardziej fantazyjny . Porzucanie żony z dziećmi to już rutyna. Kobiety nie pozostają w tyle za mężczyznami . Dochodzą do tego takie sprawy jak wynajem macicy, budowa zygoty w której znajduje się nie tylko materiał genetyczny pochodzący od dwóch osób , ale również RNA pochodzące od osoby trzeciej. Już istnieją techniki , których po przekształceniach komórek rozrodczych można uzyskać dziecko pochodzące od dwóch mężczyzn, czy dwóch kobiet. Metoda In vitro pozwala nie tylko wybrać czy wybrańcem losu będzie dziewczynka, czy chłopiec, ale na przykład wyeliminować dzieci homoseksualne. Z ogłoszonych parę tygodni temu wynikach badań wynika że homoseksualizm jest wadą genetyczną polegająca na braku jednego genu. Już teraz w związku ze stosowaniem innej terapii płodowej usuwającej skłonności lesbijskie u dziewczynek środowiska homoseksualne podniosły protest kwestionujący etyczność tego typu praktyk . Zainteresowanych odsyłam do moich komentarzy na ten temat Koncepcja children first zakłada odwrócenie optyki . To nie dzieci mają zapewnić dorosłym realizacje ich instynktów , czy kaprysów macierzyńskich ,ale dorośli mają niezbywalne obowiązku wobec pojawiających się na świcie dzieci . Obowiązki niezbywalne , a łamanie praw dziecka stosunki do rodziców surowo karane. Parę przykładów. Gdy starsza pani oblała się wrzącą herbata w Macdonaldzie , to jej szkody moralne zwiane z tym wypadkiem były tak duże ,że otrzymała sute zadośćuczynienie. Koncepcja Children first zakłada ,że dziecko, w sytuacji, gdy ktoś doprowadzi do rozpadu małżeństwa jego rodziców, ma prawo do roszczeń w stosunku do osoby, która uwiodła matkę lub ojca , z tytułu strat moralnych, negatywnych przeżyć związanych z rozwodem , szkód wynikłych z braku właściwej opieki dwojga rodziców. Jest to logiczne . Oczywiście jeśli przyjmiemy ,że dzieci są podmiotami ,a nie przedmiotami mającymi dogodzić instynktom , bardzo często fanaberią i innym potrzebom dorosłych . Z chwilą poczęcia dziecka dorośli byliby związani niezbywalnymi obowiązkami w stosunku do dziecka , w tym finansowymi wychowawczymi , opieką . Dzieci miałyby automatyczne prawo do znacznej części majątku rodzica, jeśliby ten nie był w stanie zbudować z drugim rodzicem stabilnego związku , w którym dziecko miałoby prawidłowe warunki do rozwoju. Skuteczna egzekucja praw dzieci w stosunku do rodziców powinna zburzyć kulturę w której dzieci są przedmiotem , środkiem na uzyskania zapomogi od państwa , metodą na scementowanie walącego się związku . Przedmiotem ,który łatwo porzucić , pozbyć się. Marek Mojsiewicz
W GABINETACH I NA KORYTARZACH WORONICZA Upolitycznienie TVP to problem numer 1. Innym poważnym zagrożeniem jest klasa ludzi, którzy wprowadzają swoich kolegów do firmy i zatrudniają na wysokich stanowiskach. W ten sposób zniszczono zdrowy system awansu zawodowego, a instytucja skazana jest na ludzi, którzy nie mają wiele wiedzy ni kompetencji, za to bywają podwiązani do partii rządzącej. Właśnie dotarła do nas informacja, że Jacek Karnowski ma być odwołany z funkcji szefa Wiadomości TVP. Informator „Gazety Wyborczej”, powołując się na plotki krążące na Woronicza, twierdzi, że decyzja zapadnie we wtorek, 12 października (tekst powstał 8 października) podczas zebrania zarządu, i że miejsce Karnowskiego zajmie Jacek Snopkiewicz. Karnowskiemu zarzuca się, że „Wiadomości stały się rzecznikiem interesów PiS”, a w czasie kampanii „sztabem wyborczym Jarosława Kaczyńskiego”. Z podobnych przyczyn pracę stracić może Piotr Kraśko i Danuta Holecka. My także wybraliśmy się na Woronicza, aby posłuchać, co jeszcze mówi się w TVP? Jak informacja „GW” ma się do zapewnień p.o. prezesa TVP Włodzimierza Ławniczaka, że czystek w telewizji nie będzie i kto korzysta z głoszonej przez niego zasady „każdy ma prawo do drugiej szansy”?
Gdy nastał Kwiatkowski Kiedy zapytałam mojego pierwszego rozmówcę, kto dziś rządzi telewizją publiczną, otrzymałam mało optymistyczną odpowiedź: „chaos, marazm i apatia”. „Z pewnością – ciągnął mój informator – nie jest to kreatywność ani rachunek ekonomiczny, ani też misja. Odkąd realizacja programów została wyprowadzona na zewnątrz, władza znalazła się tam, gdzie program i wielkie pieniądze – na zewnątrz TVP, w firmach, które produkują filmy, znane programy studyjne i seriale. Poza kontrolą zmieniających się często prezesów, dyrektorów anten, niby-decydentów. Tyle że owe dwie siatki – polityczna i ekonomiczna – nakładają się na siebie, bo kontrakty na realizację produkcji zawiera się zwykle ze znanymi od lat partnerami – sojusznikami partyjnymi czy biznesowymi. Przykładem może być tutaj historia firmy Lwa Rywina Heritage, która przez lata realizowała dużą część produkcji filmowej TVP. Tak działa ten system”. Moi rozmówcy zgadzali się co do kilku punktów. Jeszcze na początku lat 90., w okresie wielkich przemian, było mnóstwo nadziei, że sprawy zmierzają we właściwym kierunku. Nasza telewizja publiczna rozwijała się, produkowała sporo programów misyjnych, edukacyjnych, społecznych, kulturalnych, dla dorosłych i dzieci. Zaczęła być lepiej finansowana, atrakcyjniejsza, cieszyła się coraz większą popularnością, stała się miejscem, gdzie koncentrowało się to, co w telewizji najwartościowsze i najlepsze. Ale 10 lat temu, kiedy prezesem został Robert Kwiatkowski, który dziś uchodzi za eksperta medialnego, wszystko się zmieniło. Nowy prezes zreformował całą strukturę TVP, skutkiem czego z redakcji, miejsca, w którym powstaje zaczyn programu, zaczęli znikać dziennikarze. Zostali ostatecznie relegowani do tzw. agencji, które nie mają żadnych możliwości decyzyjnych ani finansowych. I dziś krążą pomiędzy urzędnikami funkcyjnymi Jedynki czy Dwójki, proponując swoje programy, często bezskutecznie, bo programy kontraktuje się na zewnątrz. W ciągu ostatnich 20 lat na Woronicza – wskutek wyników wyborów parlamentarnych i prezydenckich – wielokrotnie lądowały desanty nowych ekip politycznych. Ale myliłby się ktoś, kto by sądził, że każda następna pozbywała się poprzedniej i kompletowała nowy zespół. Ten proces dotyczył jedynie decydentów z najwyższej półki. Generalnie, pracownicy administracyjni poprzednich ekip pozostawali, przyjmowano nowych, administracja pęczniała. A ponieważ równocześnie zwalniano dziennikarzy, zmieniała się struktura zatrudnionych. Jedną z pierwszych decyzji Roberta Kwiatkowskiego było zwolnienie 600 dziennikarzy i ponad 1000 reżyserów, operatorów, scenografów, montażystów, czyli pracowników twórczych. Administracja pozostała nietknięta. W ten sposób liczba zatrudnionych w TVP pozostaje taka jak 10 lat temu, kiedy produkcja własna była ogromna, tyle że proporcje przechyliły się niebezpiecznie na rzecz urzędników.
Upolitycznienie i najazd TW Oczywiście, wszystko to nie działo się bez przyczyny. Zwolnienia twórców były skutkiem przemian strukturalnych TVP, chodziło o to, żeby wyprowadzić produkcję z telewizji, co też zrobiono. Dziś decydenci prowadzą rozmowy niemal wyłącznie z firmami zewnętrznymi. Doszło do sytuacji, kiedy etatowy dziennikarz, choćby miał najciekawszy, najbardziej użyteczny społecznie projekt, nie jest w stanie go przeforsować. Bo to producent zewnętrzny, choćby droższy, choćby od niedawna zajmował się produkcją telewizyjną, podpisze kontrakt z decydentem TVP. I nikt nie sprawuje nad tym procederem żadnej kontroli. „Odnoszę wrażenie – kończy mój pierwszy rozmówca – że kolejne ekipy nie do końca mają świadomość, co się tutaj dzieje. A kiedy już nabiorą wiedzy i doświadczenia, przychodzi nowa ekipa, uczy się wszystkiego od początku, czas mija, interes się kręci. A dziennikarze zatrudnieni w TVP są najbardziej upodloną grupą zawodową, nie mają żadnych praw, które przysługują administracji funkcyjnej, urzędnikom. Program, dziennikarze, misja, to dla dzisiejszych władz TVP jedynie kłopotliwy dodatek”. Drugi z moich informatorów opowiada o innym zjawisku, prawdziwej pladze telewizji publicznej – o jej upolitycznieniu. „Jasne, że nowela do ustawy medialnej autorstwa PO została wprowadzona głównie po to, aby przerwać kadencję urzędujących władz w radiu i telewizji, czyli ze względów politycznych. W czerwcu, po odrzuceniu przez Sejm i Senat sprawozdania KRRiTV, p.o. prezydenta Bronisław Komorowski rozwiązał Krajową Radę. Upolitycznienie TVP to problem numer 1. Innym poważnym zagrożeniem jest klasa ludzi, którzy wprowadzają swoich kolegów do firmy i zatrudniają na wysokich stanowiskach. W ten sposób zniszczono zdrowy system awansu zawodowego, a instytucja skazana jest na ludzi, którzy nie mają wiele wiedzy ni kompetencji, za to bywają podwiązani do partii rządzącej”. I nie tylko partii. Spójrzmy na przypadek Sławomira Rogowskiego, od sierpnia członka KRRiTV z rekomendacji SLD, który – jak wynika z akt zgromadzonych w IPN – został w 1983 r. zarejestrowany jako TW „Libero”. Rogowski temu faktowi zaprzecza, jego oświadczenie lustracyjne bada IPN i jeśli zarzut się potwierdzi, czeka go proces. Oto kolejna historia: szefem redakcji międzynarodowej TVP Info został Krzysztof Rogala, na początku lat 90. odsunięty od pracy korespondenta na Bałkanach. Udowodniono mianowicie, że zdarzało mu się przesyłać „korespondencje z Bałkanów”, nie ruszając się z fotela hotelowego w Szwajcarii. Skandal, zakaz pracy w telewizji i… nowe wraca.
Nie wystarczy kilku chałturszczyków Spójrzmy na TV Polonia. W zamierzeniu miał być to kanał przeznaczony dla Polaków za granicą, integrujący język, treści, wartości – wspólnotę. Dziś pod kierownictwem Witolda Klewki nabrał zgoła innego charakteru. Nastawiony na sensację, pokazuje programy komercyjne, zdarza się, że z obyczajowego pogranicza. Patrz: magazyn „Polska 24”, gdzie można było zobaczyć historyjkę o polskich murarzach świadczących w Wielkiej Brytanii starszym paniom usługi seksualne. To niejedyny przypadek, w Polonii można znaleźć więcej takich programów. Zjawisko to – jak mówi mój informator – w jakimś stopniu wyjaśnia droga zawodowa Witolda Klewki. Zaczął jako korespondent Wiadomości w Moskwie, potem dyrektor radiowej Trójki, prowadzonej tak „skutecznie”, że słuchalność spadła do wartości przedtem nienotowanych, następnie dyrektor wytworni telewizyjnej ITV, produkującej soft porn, aby na koniec wylądować w TVP Polonia. Cóż za kariera! Mego ostatniego rozmówcę pytam o misję w TVP, ostatecznie telewizji obywatelskiej, która ma swój etos, świetne odpowiedniki w świecie, swoje obowiązki i zadania. Czy kiedy wyprowadzono produkcję z TVP na zewnątrz, standard programów poszybował w górę czy wręcz przeciwnie? I oto, co usłyszałam: „Im bardziej wyprowadzano produkcje z telewizji, tym definitywniej znikała z niej misja. Nie wystarczy skrzyknąć znanego prezentera, kilku chałturszczyków, żeby zrobić dobry program studyjny, albo zaprosić paru posłów, którzy będą skakać sobie do gardła, aby powstał wartościowy program polityczny. A tak właśnie robią firmy zewnętrzne. Realizacja oryginalnego, wciągającego programu, w dodatku z przesłaniem, wymaga pomysłu, czasu, nakładów finansowych i pracy. Producenci z zewnątrz nie będą tego robić, bo są nastawieni na szybki i doraźny zysk. I w taki sposób z TVP, telewizji publicznej, znika misja. Na Woronicza słowo »misja« traktuje się z podejrzliwością, realizatorzy skrzętnie unikają go przy prezentacji nowego projektu, bo może okazać się pocałunkiem śmierci”. Jednak cała trójka moich informatorów – etatowych pracowników TVP – zgodnie twierdzi, że misja jest nie tylko obowiązkiem telewizji publicznej, ale i jej szansą na przetrwanie. Że taki nadawca, jak mówią przykłady z Wielkiej Brytanii, Francji, Austrii, może mieć swoją widownię, może być atrakcyjny, a nawet osiągać sukces komercyjny. Pod warunkiem oczywiście, że program będzie realizowany profesjonalnie, musi dysponować przyzwoitym budżetem i dobrą promocją. I zgodnie dodają, że zachowując dzisiejsze struktury redakcyjne, system realizacji programu poza TVP oraz zasady naboru kadr kierowniczych w Polsce na razie nie jest to możliwe. Elżbieta Królikowska-Avis
Felczeryzacja medycyny Zła wiadomość dla pacjentów: lekarzy może przybędzie, ale poziom opieki medycznej się pogorszy Proponowane przez rząd zmiany w ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty mogą na długie lata sprowadzić polską medycynę do światowej klasy “B” ze wszystkimi tego konsekwencjami dla pacjentów. W przygotowanym przez Ministerstwo Zdrowia i przyjętym przez Radę Ministrów pakiecie ustaw stanowiącym pierwszy krok “jesiennej ofensywy legislacyjnej” znalazł się projekt nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Wprowadza on wiele nowości, w konsekwencji których, jak czytamy w komunikacie, “w szpitalach pojawi się więcej lekarzy”. W jaki sposób miałoby dojść do prostego zwiększenia ich liczby, trudno zrozumieć. Przyjrzyjmy się bliżej projektowi.
Bez stażu Uważny czytelnik projektu już na początku zwróci uwagę na poszerzenie definicji wykonywania zawodu. Uznano bowiem, że oprócz zwykłych czynności lekarskich, takich jak diagnozowanie i leczenie, także kierowanie zakładem opieki zdrowotnej będzie uznawane za wykonywanie zawodu. Obecnie lekarz lub lekarz dentysta mający ponad 5-letnią przerwę w pracy zawodowej, jeśli zechce wrócić do zawodu, podlega specjalnemu przeszkoleniu. Projektowany przepis oznacza, że lekarz pełniący przez wiele lat funkcję np. dyrektora szpitala, może śmiało zacząć leczyć pacjentów bez dodatkowego przeszkolenia. Złośliwi mówią, że następnym etapem będzie przyznawanie prawa wykonywania zawodu lekarza nawet tym dyrektorom, którzy nie mają wykształcenia medycznego! Chyba najbardziej bulwersującą zmianą jest jednak propozycja skrócenia czasu kształcenia lekarzy i lekarzy dentystów. Obecnie, aby zostać lekarzem, trzeba ukończyć 6-letnie studia (w przypadku lekarzy dentystów 5-letnie), a następnie odbyć roczny staż podyplomowy. W projekcie proponuje się ostatni rok studiów zamienić na praktykę zawodową, a staż podyplomowy zlikwidować. Oznacza to konieczność zrealizowania przez uczelnie medyczne dotychczasowego programu studiów w czasie o rok krótszym, lub – co bardziej prawdopodobne – konieczność znacznego zredukowania zakresu nauczania przedmiotów podstawowych. Studenci ostatniego roku mieliby odbywać praktyki w szpitalach – byłyby one jednak czymś zupełnie innym niż staż młodych lekarzy. Studenci z oczywistych powodów nie mogą mieć nawet ograniczonego (jak stażyści) prawa do zajmowania się chorymi (zresztą, kto chciałby być leczony przez studentów?). W efekcie w znacznej mierze okres ten stanie się czasem biernego przyglądania się pracy innych, a to nie zastąpi własnej pracy stażysty pod opieką bardziej doświadczonego lekarza lub lekarza dentysty. Faktyczne skrócenie o rok czasu kształcenia medyków musi skutkować zmniejszeniem zakresu przyswajanej przez nich wiedzy, a likwidacja stażu zmniejszy szanse zdobycia przez nich umiejętności praktycznych. Samorząd lekarski oraz wszystkie gremia akademickie od rektorów uczelni medycznych poprzez licznych konsultantów krajowych i wojewódzkich aż po prezesów naukowych towarzystw lekarskich, praktycznie jednomyślnie krytykują pomysły rządowe, uznając je za prowadzące do pogorszenia jakości przygotowania młodych kadr lekarskich. Są one określane jako dążenie do “felczeryzacji” medycyny. Powszechne jest przekonanie, że tak jak w większości państw na świecie, kształcenie lekarzy i lekarzy dentystów musi przygotować ich dobrze zarówno do praktyki zawodowej na najwyższym poziomie, jak i do udziału w życiu naukowym i nauczaniu kolejnych pokoleń medyków. Proponowane rozwiązania mogą na długie lata sprowadzić polską medycynę do światowej klasy “B” ze wszystkimi tego konsekwencjami dla pacjentów.
LEP do kosza Drugą znaczącą propozycją jest likwidacja Lekarskiego (i Lekarsko-Dentystycznego dla lekarzy dentystów) Egzaminu Państwowego. LEP i L-DEP to egzaminy państwowe zdawane przez absolwentów studiów medycznych podczas stażu podyplomowego i warunkujące otrzymanie pełnego prawa wykonywania zawodu. Lekarze i lekarze dentyści, którzy ich nie zdadzą, nie mogą rozpocząć pracy do czasu uzupełnienia wiedzy i umiejętności. Wyniki tego egzaminu to także najbardziej przejrzysty i sprawiedliwy sposób klasyfikacji młodych medyków w wyścigu do ich dalszej kariery zawodowej (przede wszystkim do ograniczonej liczby miejsc dalszego kształcenia, jakim jest specjalizowanie się w różnych dziedzinach). Zastąpienie egzaminu nieostrymi formami o charakterze uznaniowym może spowodować zastąpienie jasnych kryteriów nieformalnymi wpływami w dostępie do najbardziej obleganych specjalizacji dalszej kariery młodych lekarzy i lekarzy dentystów. LEP i L-DEP to także egzaminy, do których przystępują również cudzoziemcy spoza Unii Europejskiej chcący pracować w Polsce. Wielu z nich go nie zdaje i nie może rozpocząć leczenia pacjentów. Co będzie po likwidacji egzaminu, nie wiadomo. Jeśli nowelizacja ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty wejdzie w życie, to może liczba młodych medyków w szpitalach rzeczywiście nieznacznie wzrośnie. Mam jednak poważne wątpliwości: jeśli jakość ich przygotowania do zawodu znacząco się obniży, to czy polscy pacjenci będą mogli czuć się bezpieczniej? W moim najgłębszym przekonaniu, w tej tak delikatnej materii przydałoby się więcej słuchania ekspertów i praktyków oraz refleksji nad doświadczeniami innych państw niż rewolucyjnego zapału i wojennej retoryki o “ofensywach i kampaniach”. W przeciwnym wypadku złe decyzje na długie lata przesądzą o niskiej jakości opieki medycznej w naszym kraju. Konstanty Radziwiłł