Izabela Kubiś
„W ogniu wydarzeń.”
„Był ciepły, niedzielny, czerwcowy wieczór. Na małym gazie w kuchni, gotowała się kosmetyczna parafina. Danuta używała jej do leczenia alergii dłoni. Ze zmęczenia czy przez roztargnienie zupełnie o niej zapomniała. I nagle parafina zapaliła się.
Najpierw w płomieniach stanęła kuchnia, potem zajął się przedpokój i już nie było jak wyjść. Ogień odciął jedyną drogę ucieczki. W oczy i gardło gryzł czarny dym. Strzeliły korki, było zupełnie ciemno…”
Te słowa mogłyby rozpoczynać nie jedno wieczorne wydanie serwisu informacyjnego. Niestety, tego dnia, jeden z telewizyjnych prezenterów, nie mógłby przekazać tej wiadomości telewidzom. Krzysztof Ziemiec, bo o nim mowa, sam bowiem znajdował się wtedy
w ogniu tych tragicznych wydarzeń.
„Działałem instynktownie. Dziś wiem, że człowieka w sytuacji zagrożenia stać na bardzo wiele. Miałem wtedy jedną myśl: uratować innych i siebie. Wiedziałem, że jest odcięta droga... Wybiegłem więc na balkon i zacząłem krzyczeć „ratunku!”. Ale wokół nikogo nie było. Poczułem, że jesteśmy zdani tylko na siebie. Żona zaczęła budzić dzieci, które już były podduszone dymem. Nie mogliśmy skakać przez okna, bo mieszkamy na drugim piętrze. Wiedziałem, że muszę coś zrobić. Tym czymś było tylko otworzenie płonących drzwi...
Nie czułem, ani bólu, ani strachu. Bałem się tylko, że jak chwycę za klamkę, która była rozgrzana do czerwoności, to przykleję się do niej. Na szczęście udało mi się rękę odkleić. Byliśmy uratowani. Na klatce stali już sąsiedzi z wiadrami wody. Wyciągnęli nas siłą
z mieszkania. Jak już wiedziałem, że nic nam nie grozi, stałem jak wryty. Żona i dzieci też.”
Krzysztof Ziemiec trafił na Oddział Chirurgii Plastycznej Szpitala Czerniakowskiego w Warszawie. Ból poparzonego ciała był ciągły i tak potworny, że nawet morfina niewiele pomagała. Na szczęście, kuracja przebiegała na tyle pomyślnie, że już po trzech tygodniach mógł zostać wypisany do domu. Zaczął się jednak paniczny strach przed zmianą opatrunków. Było to największą torturą. Skóra schodziła razem z bandażem…
Ten straszny wypadek spowodował długą przerwę w karierze prezentera „Wiadomości”. Nie mógł sobie jednak wyobrazić piękniejszego powrotu do pracy
jak w wigilijny wieczór. Nie był jeszcze gotowy. Wiedział, że czeka go jeszcze operacja
i dalsza rehabilitacja. Spodziewał się, że taka propozycja nadejdzie bliżej wiosny. Jednak szef „Wiadomości”, Jacek Karnowski, mocno go namawiał. Ziemiec, po dwóch dniach namysłu
w końcu się zdecydował.
To był idealny dzień. Ponad dwa tysiące lat temu narodził się Jezus, a tego dnia odrodził się też Pan Krzysztof. Był to piękny symbol. W życzeniach, które złożył Polakom
w wyjątkowy sposób podziękował osobom, które pomogły mu w trudnych chwilach.
Po programie, pojawiło się jednak w Internecie sporo wpisów mówiących, że grubo przesadził z religijnym przesłaniem zawartym w tych życzeniach, że zachował się jakbyśmy żyli w państwie wyznaniowym itp.
„Wiem, że takie opinie były i trochę z ich powodu zrobiło mi się nawet przykro. Część przyjaciół przekonywała mnie żeby się tym nie przejmować bo tacy już są internauci, że
w Internecie nie ma uczciwej krytyki tylko na każdego wylewa się wiadro pomyj. Ale problem jest chyba poważniejszy i dotyczy niezrozumienia czym naprawdę są święta Bożego Narodzenia. Trudno, żeby nie miały one religijnego wydźwięku skoro sama ich istota sprowadza się do radości z narodzin Chrystusa. Przecież to są tego typu święta. Czego zatem miałem życzyć telewidzom? Miłego oglądania telewizji? Wielu prezentów?”
Krzysztof Ziemiec nie wstydzi się swojej wiary. Kiedy ktoś go czasem pyta, czy nie boi się tak głośno mówić o niej mówić, czy nie wstydzi się Jezusa, to on zawsze odpowiada: „A czego ja miałbym się wstydzić? Czego miałbym się bać? Myślę, że powinno być odwrotnie: powinienem i jestem dumny z tego, że nie wstydzę się wiary, nie wstydzę się Jezusa, nie wstydzę się tej postawy, którą ja też sam staram się we własnym życiu podążać
i wzorować na postawie Jezusa Chrystusa.”
To właśnie wiara pomogła mu przetrwać trudne chwile. „Ludzie na takie sytuacje reagują różnie. Część traci nawet z ich powodu wiarę, obraża się na Pana Boga. Pyta się dlaczego właśnie mnie to spotkało? I nawet trudno się im dziwić biorąc pod uwagę ich cierpienia. Jednak dużo łatwiej jest przetrwać takie trudne chwile wierząc. Wtedy rozumiemy, że każde cierpienie jest po coś, ma sens. Choćby taki, że zbliża nas do cierpienia Chrystusa. Może nas bardzo wzbogacić duchowo. Mi osobiście wiara bardzo pomogła w tych trudnych chwilach. Dała siły, żeby nie zwątpić, że wszystko może być jak dawniej, że wszystko jest po coś.”