630

Przemówienie wygłoszone przez Prezesa USOPAŁ Jana Kobylańskiego z okazji 93 rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości Pragnę powitać wszystkich tutaj obecnych, przyjaciół w imieniu swoim oraz w imieniu organizacji USOPAŁ, Unii Polsko – Urugwajskiej i Towarzystwa Polskiego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Chcę podziękować za obecność Jego Ekscelencji Nuncjuszowi Apostolskiemu w Urugwaju Anselmo Guido Pecorari. Jesteśmy wdzięczni za sprawowaną dziś Eucharystię, celebrowaną wraz z sekretarzem Nuncjatury Apostolskiej Księdzem Claudiu Cartes, Ojcem Roberto Russo i Ojcem Edmundem Zięba w Kaplicy Błogosławionego Jana Pawła II Unii Polsko-Urugwajskiej. Wyrazy wdzięczności kieruję również wobec naszych przyjaciół Ambasadora Paragwaju Miguel T. Romero i małżonki, Pana Horacio Alfaro wraz z małżonką, Zarządów Głównych Unii Polsko-Urugwajskiej, Towarzystwa Polskiego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego i USOPAŁ, członków, rodzin i wszystkich przyjaciół tych organizacji. Dzień 11 listopada 1918 roku był przełomowym momentem dla całej Europy, ale przede wszystkim dla Polski, która przez 123 lata pozbawiona suwerenności i wolności, pozostawała w ucisku trzech zaborców. Data ta symbolizuje dla Polaków dewizę BÓG - HONOR – OJCZYZNA i przywołuje pamięć o tych wszystkich, którzy w walce o niepodległą Polskę poświęcili swoje życie. Moment o tyle ważny, że Polska ponownie weszła do grona państw suwerennych, niepodległych i stała się poważnym partnerem pozostałych państw europejskich. Dzień 11 listopada 1918 roku stał się ważnym świętem narodowym w świadomości Polaków, symbolem zwycięstwa i odzyskania własnego państwa. W 1937 roku data ta została uznana, jako oficjalne święto państwowe – ustawą Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej, w 1945 roku władze komunistyczne, jako święto państwowe ustanowiły dzień 22 lipca. Święto Niepodległości obchodzone 11 listopada przywrócił Sejm RP w 1989 roku. Trzy rozbiory Polski dokonane przez Austrię, Prusy i Rosję, następnie I wojna światowa zadały bolesne rany Państwu Polskiemu. Mimo to w społeczeństwie przez cały ten długi okres niewoli wciąż żywa była myśl o niepodległym państwie. W 1917 roku został obalony carat w Rosji, ponadto Prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson zaangażował się w sprawy Polski i opowiedział się za niepodległym państwem, a w 1918 roku prawo to uznały państwa Europy Zachodniej. Już w październiku 1918 roku istniała Rada Regencyjna w Warszawie, Polska Komisja Likwidacyjna w Krakowie, Rada Narodowa w Cieszynie i Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej w Lublinie, – jako zalążki władzy państwowej polskiej, odbieranej stopniowo zaborcom. 10 listopada 1918 roku do Warszawy przybył komendant Legionów Polskich Marszałek Józef Piłsudski, uwolniony przez Niemców z więzienia w Magdeburgu, w którym był internowany od lipca 1917 roku. 11 listopada na ręce Marszałka Piłsudskiego zostało złożone naczelne dowództwo polskich sił zbrojnych i przekazano mu pełnię władzy, jako Naczelnikowi Państwa. Biało-czerwony sztandar powiewający na Zamku Królewskim był jednym z symbolów wolności, której doczekał się Naród Polski. Dzień 11 listopada skłania do głębokiej refleksji nad bolesnymi losami naszej Ojczyzny, ale także nad obecną sytuacją i nad tym jak pielęgnujemy tę wolność, którą wywalczyli wielcy bohaterowie poświęcając swoje życie. Znaczącymi są słowa Marszałka Józefa Piłsudskiego, który powiedział: „Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi. A niepodległość jest dobrem nie tylko cennym, ale i bardzo kosztownym”. Marszalek Józef Piłsudski widząc wciąż wiele zagrożeń dla Ojczyzny pragnął, aby Polacy byli świadomi, że o tę niepodległą Polskę, którą wywalczyło wiele pokoleń, stale trzeba się troszczyć i dbać o jej dobro. Bo wolność nie jest dana na zawsze, jest czymś, co trzeba pielęgnować i nie dać sobie tego wyrwać. Wciąż żywa jest pamięć o Wielkich Patriotach, dla których walka o niepodległość Polski stała się priorytetem ich życia. Wspominałem już o Marszałku Józefie Piłsudskim, który nie ustawał w walce o wolność. Jest to także premier Ignacy Jan Paderewski, dzięki któremu społeczeństwo Zachodniej Europy poznało sytuację milionów Polaków walczących o niepodległość. Mamy wielu wspaniałych bohaterów, jak Roman Dmowski, Gen. Józef Haller i wielu, wielu innych bohaterów oraz bezimiennych żołnierzy, których upamiętnia Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Święto Narodowe, które dziś obchodzimy, jest doskonałym momentem do wyrażenia czci wszystkim bohaterom i wielkim postaciom, które w tej krwawej historii nie ugięli się w walce. Podczas gdy w 1939 roku Polska znalazła się pod okupacją niemiecką i rosyjską, wielu Patriotów z Armii Krajowej stanęło do walki w obronie Ojczyzny. Oddali swoje życie w niemieckich obozach koncentracyjnych, obozach sowieckich i na Syberii w nieludzkich warunkach, rozstrzelani w Katyniu. Wielu Rodaków walczyło i ginęło za wolną Ojczyznę w Powstaniu Warszawskim w 1944 roku, które stało się symbolem męstwa, bohaterstwa i ofiarności wielu Polaków. Należy również pamiętać o tych, którzy zginęli w bitwie o Monte Cassino, wykazali się najwyższym poświęceniem w służbie Polsce. Oddali swoje życie, by później nasza Ojczyzna przeżyła wielki wstrząs, jakim była zdrada Polski przez przywódców Zachodu na konferencji w Jałcie w 1945 roku. Pod pozorami zachowania niepodległości, Polska utraciła swoją suwerenność. Na prawie pół wieku znalazła się pod okupacją sowiecką. Nie możemy zapomnieć o wielkich bohaterach smutnego okresu PRL-u, w którym został zamordowany wielki bohater narodowy bł. Ks. Jerzy Popiełuszko, represjonowany był Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Tysiąclecia. Zginęło wielu, wielu Polaków w niewyjaśnionych okolicznościach. Historyczne znaczenie w tym czasie dla Polski i dla całego świata miał wybór Karola Wojtyły na Papieża, który przybrał imię Jana Pawła II. W tym okresie ogromną rolę odegrały pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski. Jakże często przywoływane są Jego pamiętne słowa, które wypowiedział na pl. Zwycięstwa w 1979 roku: „Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!”. Sytuacja społeczna, ekonomiczna i polityczna zmieniła się, życie przechodzi ogromne przeobrażenia, ale miłość do własnej Ojczyzny i do swej wiary katolickiej nigdy nie mogą osłabnąć. Patriotyzm, czyli „miłość i przywiązanie do własnej ojczyzny”, jest dziś słowem często przez nas zapominanym, trzeba na nowo przywrócić jego znaczenie. Patriotyzm to nie tylko pamięć o ważnych wydarzeniach, świętach, rocznicach, ale także praca dla Ojczyzny, troska o rodzinę i najbliższych, dbałość o język ojczysty, szacunek dla wartości narodowych, chrześcijańskich. Święto Niepodległości jest świętem wszystkich Polaków, ich rodzin i potomków, tych mieszkających w kraju, ale i tych, którzy z różnych przyczyn przebywają poza jej granicami. Duch patriotyzmu, jak i pamięć o wydarzeniach sprzed wielu lat muszą być stale podtrzymywane. Troska o wartości, które wywalczyli nasi przodkowie, musi być żywa i jednoczyć, nigdy nie może nas dzielić. Dbałość o naszą wolność, o tradycję, wartości duchowe, patriotyczne i religijne jest naszym obowiązkiem, i jesteśmy to winni ludziom, którzy za tę wolność oddali swoje życie. Tego nauczał nas wielokrotnie Bł. Ojciec Święty Jan Paweł II i tym słowom bądźmy wierni. Towarzystwo Polskie im. Marszałka Józefa Piłsudskiego

Jan Kobylański

"NA BIEŻĄCO I ROBOCZO", CZYLI NIE MAMY PANA PŁASZCZA Katastrofa smoleńska została zgodnie uznana przez parlament RP za największą tragedię w powojennej historii Polski. Można się było wówczas spodziewać, że rząd, instytucje państwa polskiego uczynią wszystko, co w ich mocy, aby wyjaśnić okoliczności śmierci Prezydenta Polski oraz członków delegacji. Jednak z każdym dniem dochodziły coraz bardziej zdumiewające informacje, początkowo ubierane w zgrabne kostiumy kłamstw, setki wrzutek dezinformacyjnych oraz podłych pomówień załogi, generała Błasika i nieżyjącego Prezydenta. Każdy, kto mówił o nieprawidłowościach, o celowych fałszerstwach, o zaniedbaniach ze strony rządu RP był odsądzany od czci i wiary i odsyłany do natychmiastowego leczenia psychiatrycznego. A jednak to spiskowcy, oszołomy smoleńskie miały rację, co pokazują dobitnie wydarzenia ostatnich tygodni. Oto, bowiem pod naporem nauki upadła ikona smoleńskiego kłamstwa, brzoza, której hołd składali prezydenci Polski i Rosji oraz całe rzesze ludzi urzeczonych moskiewsko-warszawskimi kłamstwami. Samolot nie lądował, a spadał od 100 metrów, nie zawadził o brzozę, leciał dużo wyżej i nie wykonał beczki. Dzisiaj okazało się, że rząd całkowicie „położył” sprawę śledztwa smoleńskiego, do czego z rozbrajającą szczerością przyznał się w oficjalnym piśmie skierowanym na ręce mecenasa Rogalskiego. Co z niego wynika? Wszystkie decyzje były podejmowane przez Rosjan, a rząd polski jedynie werbalnie je akceptował. Werbalnie, bo żadnych ustaleń, ani decyzji nie ma na papierze! Nie istnieje żaden dokument w sprawie rozpoczęcia procedury badania największej, powojennej katastrofy Polski. Wszystko odbyło się na gębę, jak mówi pismo - konkludentnie:

„Zgoda na zastosowany przez Federację Rosyjską reżim prawny została udzielona w formie konkludentnej. Nie było odrębnej decyzji Prezesa Rady Ministrów i Rady Ministrów w tej sprawie. Konsultacje w tym zakresie były dokonywane na bieżąco i roboczo, w czasie umożliwiającym natychmiastowe podjęcie badania przyczyn katastrofy, dlatego nie miały formy dokumentów w rozumieniu art. 6 ust. 2 ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej”. Oznacza to również, iż żadne ustalenia, decyzje dotyczące śledztwa smoleńskiego nie zostały skierowane do ONZ, a to z kolei uniemożliwia zwrócenie się pomoc do tej organizacji w sprawie nieprawidłowości w śledztwie. A zatem w przestrzeni międzynarodowej, prawnej nie ma czegoś takiego, jak katastrofa smoleńska, bo rząd Tuska nie dopełnił koniecznych procedur, wymaganych przy tego typu zdarzeniach. Największa tragedia powojennej Polski nawet nie została odnotowana w odpowiednich instytucjach, nie nadano jej właściwego biegu. Można by rzec, że jej w ogóle nie było! Katastrofa? Jaka katastrofa! Nie chce się wierzyć, że uczyniono to wyłącznie przez przypadek, pomyłkę, czy z niewiedzy. Aż tak nisko nie oceniam pana Tuska i jego ludzi.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/19111-kancelaria-premiera-juz-oficjalnie-przyznaje-w-sprawie-sledztwa-1004-nie-podejmowano-zadnych-decyzji-na-papierze

Martynka

Sikorski do Polaków i Niemców: układ z Dorotheenstrasse wciąż obowiązuje! Słowa, które tam padły, mają całkiem inny rodowód: był to akt politycznej demonstracji mecenasów niezwykłej kariery Radosława Sikorskiego, deklaracja tych, którzy za gardło trzymają światową politykę i pociągają za tysiące z pozoru niepowiązanych ze sobą sznurków. Tych, którzy projekt o nazwie Unia Europejska tylko na jakiś czas oddali w berlińskie zwierzchnictwo. Zabieram głos, bo choć nie milkną echa niedawnego wystąpienia Radosława Sikorskiego w Berlinie, wciąż brakuje mi w nich rozumienia niuansów wielkiej polityki, tej, która tworzy przestrzenie nie na rok, dwa, ale na całe dziesięciolecia. Zdecydowana większość komentatorów koncentruje się, bowiem na słusznej zresztą krytyce wasalizacji państwa polskiego względem Republiki Federalnej Niemiec – tak charakterystycznej dla naszej klasy politycznej i teraz ex catedra potwierdzonej przez szefa MSZ. Nikt jednak jak dotąd nie spróbował odpowiedzieć na kluczowe pytanie: po cóż to Sikorski tak otwartym tekstem wyraził polską zgodę na hegemonię Niemiec w Europie, skoro polityka niemiecka ogrywa nas nieprzerwanie od trzydziestu lat, gwałci i skutecznie pacyfikuje? Czyż tego wszystkiego Donald Tusk nie szepcze codziennie Angeli Merkel bezpośrednio do ucha? Otóż głos Sikorskiego wybrzmiewający na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej tylko w małym stopniu był głosem polskiej dyplomacji. Słowa, które tam padły, mają całkiem inny rodowód: był to akt politycznej demonstracji mecenasów niezwykłej kariery Radosława Sikorskiego, deklaracja tych, którzy za gardło trzymają światową politykę i pociągają za tysiące z pozoru niepowiązanych ze sobą sznurków. Tych, którzy projekt o nazwie Unia Europejska tylko na jakiś czas oddali w berlińskie zwierzchnictwo. Już od kilku miesięcy wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje na to, że drogi dotychczasowych sojuszników w ujarzmianiu narodów Europy zaczynają się rozchodzić. Teraz za pośrednictwem Sikorskiego spróbowano to zatuszować i hucznie ogłoszono aktualność tego aliansu. Dlaczego jednak nie potwierdzono go – zgodnie z dotychczasową praktyką – w ciszy lożowych gabinetów? I dlaczego narzędziem uczyniono szarą eminencję polskiej polityki? Do podręcznika public relations sięgnięto po to, by odebrać nadzieje tym przeciwnikom Unii Europejskiej, którzy właśnie w konflikcie jej głównych architektów i żandarmów dostrzegli szansę na przywrócenie swoim ojczyznom pełnej suwerenności. W naszym kraju tezy takie od dłuższego czasu formułuje Stowarzyszenie Unum Principium, które patrząc z polskiej perspektywy widzi pewną analogię pomiędzy dniem dzisiejszym a okresem bezpośrednio poprzedzającym wybuch pierwszej wojny światowej, w konsekwencji, której zrodziła się nasza niepodległość. Do tak myślących patriotów za pośrednictwem Sikorskiego wysłano jasny komunikat: żadnych marzeń! Wielotysięczny Marsz Niepodległości na tyle, bowiem wystraszył słabnących grabarzy naszej wolności, że zdecydowali się na naprężenie muskułów i odegranie swoistego przedstawienia. Nie zdołają jednak zaczarować tym rzeczywistości. To, co sztuczne i nienaturalne, musi ustąpić pola oryginałowi. Kwestią jest tylko czas i cena, jaką nam przyjdzie za to zapłacić. Krzysztof Zagozda

Post Scriptum:

Pozwalam sobie zamieścić niezwykle ważny komentarz pana Krzysztofa Zagozdy- głos Unum Principium, jako jeden z ważniejszych głosów Wolnej Myślącej Polski. Ale… pragnę dodać, że samo wystąpienie pana Sikorskiego wychowanka AEI znanego amerykańskiego globalistycznego think tank, nie jest odosobnione. W tym samym tonie wypowiedzieli się ludzie, którzy mają zupełnie inne życiorysy i pochodzenie i wcale nie zawdzięczają swoich karier tym samym mocodawcom i sponsorom, co pan Sikorski. Myślę tu szczególnie o wypowiedzi prof Romana Kuźniara, którego cechą wspólną z Sikorskim jest chyba tylko wzrost. Projekt taki jest wymierzony oczywiście przeciwko Rosji, w celu jej neutralizacji w przypadku, kiedy nie zechce ustąpić z Bliskiego Wschodu, co, do którego globaliści maja swoje plany. Być może są ludzie, którzy mają informacje, których my nie mamy… i wiedzący coś, czego my nie wiemy i wypowiadają sie za wspólna opcją, najprawdopodobniej z diametralnie rożnych powodów! Dochodząc do wniosku, że jest to dla Polski opcja optymalna! Druga sprawa, czy maja i ile racji i czy nie popełniają błędu? To przypomina mi niedobre czasy, kiedy następują takie niby spontaniczne, niemające głębszego uzasadnienia deklaracje, sojusze, jednostronne gwarancje itp...mnie tu po prostu śmierdzi wojną, którą rozpoczną na Bliskim Wschodzie atakiem na Syrię i Iran. Kiedy to znowu ktoś, gdzieś, ponad naszymi głowami wydaje na nas niezbadane wyroki… nie mając oczywiście do tego najmniejszego prawa! Najgorsze jest to, że po raz któryś z kolei wykorzystuje się i naród polski i nasze terytorium, jako część wielkiej gry wojennej do szachowania i neutralizacji Rosji, która ma swoje jasno określone interesy i w sytuacji trudnej musi je zabezpieczyć bez względu na sympatie, czy konsekwencje! Pomijam tu sam fakt niezwyklej hutzpy szefa MSZ, któremu takich kompetencji do szafowania suwerennością i losem 38 milionów ludzi nikt nigdy nie dał i nie powinien nigdy dawać. Potwierdza ta samowolę ministra i Premier i Prezydent, których widocznie szef polskiego MSZ za swoich bossów nie uważa. No, – ale przecież stare polskie przysłowie, że konie kują, a żaba nogę podstawia – nie powstało bez powodu… Roman Kafel

Domeny polska.pl i poland.pl w rękach Agory. Dzięki komu? Jak informuje „Gazeta Polska Codziennie”, jedne z najstarszych polskich domen w internecie zmieniły właściciela – została nim Agora SA, główny wydawca „Gazety Wyborczej?. Wcześniej domeny polska.pl i poland.pl za pośrednictwem Naukowo-Akademickiej Sieci Komputerowej (NASK) były zarządzane przez państwo. Na tę chwilę nie wiadomo, dlaczego, w jakich okolicznościach oraz za jaką sumę pieniędzy NASK sprzedał Agorze obydwie domeny. Wiadomo jednak, że zgodę na tę transakcję wydał szef instytucji zarządzającej dotychczas rzeczonymi domenami – płk Michał Chrzanowski. Jest on byłym oficerem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w której pełnił funkcję dyrektora bezpieczeństwa teleinformatycznego; do Naukowo-Akademickiej Sieci Komputerowej przeszedł w 2009 roku. Zdaniem „GPC”, przejęcie przez byłego oficera ABW instytucji NASK było dla wielu osób sygnałem, że ten dotychczas niezależny ośrodek – odgrywający kluczową rolę w kontroli i organizacji polskiej przestrzeni internetowej – został zawłaszczony przez podlegające premierowi Tuskowi służby specjalne. Sprawy coraz większego widma cenzury w polskim internecie, a także wystawienia na sprzedaż tak ważnych domen pokazują, że nie były to bezpodstawne obawy. Fakt wykupienia przez Agorę SA adresów polska.pl i poland.pl zbulwersował środowisko inwestorów domenowych, zawodowo zajmujących się handlem domenami internetowymi. Zdaniem części tego środowiska, komentującej sprawę na forum di.pl, tak ważne dla polskich internautów domeny w ogóle nie powinny być wystawiane na sprzedaż dla prywatnych firm, a jeżeli już zaszła taka możliwość, to fakt ich wystawienia powinien zostać odpowiednio nagłośniony – tak, aby każdy zainteresowany mógł złożyć swoją ofertę. Z kolei sprzedaż domen polska.pl i poland.pl Agorze odbyła się „po cichu”. Cała sprawa może wydawać się błaha – szczególnie, iż pod względem oglądalności obydwie domeny na tle innych serwisów i stron internetowych nie mogą pochwalić się oszałamiającą oglądalnością. Chodzi w niej jednak o to, że wszystko to może doprowadzić do sytuacji, w której internauci pragnący wyszukać jakichkolwiek informacji o Polsce (np. jej historii), po wklikaniu w internetową wyszukiwarkę hasła „Polska” w pierwszej kolejności trafią na strony zarządzane przez Agorę – np. gazeta.pl.

http://autonom.pl

Na dobrą sprawę to już od dawna zarówno ludność III RP, jak i zagranica, czerpie wiadomości o Polsce niemal wyłącznie ze źródeł żydowskich. – admin

Bractwo Świętego Piusa X i „preambuła doktrynalna”. Wywiad z J.E. bp. Bernardem Fellayem Dlaczego „preambuła doktrynalna”, którą 14 września kard. Levada przekazał Waszej Ekscelencji, nadal jest otoczona tak wielką tajemnicą, i to zarówno przez Kongregację Nauki Wiary jak i przez Bractwo Świętego Piusa X? Co takiego skrywa się w tej ciszy przed kapłanami i wiernymi Tradycji?Dyskrecja jest czymś normalnym w każdym tak ważnym przedsięwzięciu — gwarantuje zachowanie jego powagi. Dzieje się tak, bowiem przekazana nam „preambuła doktrynalna” jest dokumentem, który może być wyjaśniany i modyfikowany, jak to wynika z towarzyszącej jej noty. To nie jest tekst ostateczny. Niebawem wyślemy odpowiedź na ten dokument, otwarcie wskazując na punkty doktryny, które muszą się tam znaleźć. Od początku rozmów ze Stolicą Świętą przedmiotem naszej szczególnej troski było — jak nasi rozmówcy znakomicie wiedzą — otwarte prezentowanie tradycyjnego punktu widzenia. Dyskrecja jest wymagana również ze strony Rzymu, ponieważ dokument ten — nawet w swym obecnym stanie, wymagającym wielu poprawek — rodzi ryzyko zdecydowanego sprzeciwu progresistów. Nie dopuszczają oni do siebie nawet myśli, że można dyskutować na temat II Soboru Watykańskiego, uważając, że ten sobór, — który był przecież soborem duszpasterskim — nie podlega dyskusji ani negocjacjom, tak jakby był soborem dogmatycznym.

Mimo wszystkich tych środków ostrożności wnioski z posiedzenia przełożonych Bractwa, które zorganizowano 7 października 2011 r. w Albano, zostały ujawnione w Internecie przez różne, a mimo to zgodne ze sobą źródła. Niedyskrecji w Internecie nie brakuje! Tak, to prawda, że „preambuła doktrynalna” obecnym kształcie nie może zyskać naszej akceptacji, choć dopuszczono pewien zakres swobody, zezwalając na „uprawnioną dyskusję” o niektórych wskazaniach soboru. Jaki jest zakres tej swobody? Propozycja, którą w najbliższych dniach przedstawię władzom kościelnym, a także ich odpowiedź pozwoli nam określić pozostałe możliwości. Niezależnie od tego, jaki będzie wynik rozmów, ostateczna wersja preambuły, która zostanie przyjęta bądź odrzucona, będzie podana do wiadomości publicznej.

Skoro zdaniem Waszej Ekscelencji dokument ten nie jest jasny, to czy nie byłoby najprościej przesłać jego autorom zdecydowaną odmowę [jego przyjęcia]?Być może byłoby to najprostsze, ale nie najbardziej uprzejme. Skoro towarzysząca preambule nota przewiduje możliwość poprawek, wydaje mi się konieczne zwrócić się do autorów dokumentu, a nie odrzucać go a priori. To przecież wcale nie przesądza, jaką ostatecznie damy odpowiedź.Ponieważ nasze debaty z Rzymem są zasadniczo doktrynalne i dotyczą głównie soboru, wyjaśnienia, które otrzymamy — lub ich brak — będą miały tę niebagatelną zaletę, że wyraźniej ukażą zagadnienia, w których tkwią trudności, oraz to, gdzie szukać rozwiązań. To ważne również, dlatego, że prowadzona debata dotyczy nie tylko naszego Bractwa, ale całego Kościoła. Taki właśnie zamysł w ciągu ostatnich dwóch lat niezmiennie kieruje naszymi dyskusjami teologicznymi.

Przyjęcie tego dokumentu ma stanowić wstęp do uzyskania statusu kanonicznego. Czy nie doprowadzi to do zarzucenia zdefiniowanego przez Waszą Ekscelencję planu działania, w którym rozwiązania doktrynalne mają pierwszeństwo przed wszelkimi porozumieniami praktycznymi? Preambuła jest rzeczywiście doktrynalnym „krokiem wstępnym”. Jej przyjęcie lub odrzucenie zdecyduje o uzyskaniu statusu kanonicznego. Kwestie doktrynalne absolutnie nie są spychane na plan dalszy. Zanim zgodzimy się na ewentualny status kanoniczny, drobiazgowo zbadamy tę preambułę, stosując kryterium Tradycji, przy której wiernie trwamy. Nie należy, bowiem zapominać, że różnice doktrynalne, które leżą u podłoża sporu między Rzymem a nami od 40 lat, zamiecione pod dywan po to, by zyskać status kanoniczny, nieuchronnie wyjdą na jaw, co z kolei może uczynić status kanoniczny nie tylko niepewnym, ale wręcz nieznośnym.

Zatem w zasadzie nic się nie zmieniło po tych dwóch latach dyskusji teologicznych między Rzymem a Bractwem? Rozmowy te pozwoliły naszym teologom jasno przedstawić najważniejsze spośród punktów nauczania soborowego, które w świetle Tradycji Kościoła powodują trudności. Równolegle, a być może właśnie dzięki tym dyskusjom teologicznym, w ostatnich dwóch latach można było usłyszeć inne, nie tylko nasze, głosy krytyki wobec soboru. Tak, więc ks. Bruno Gherardini w swoim studium Concilio Ecumenico Vaticano II: Un discorso da fare (‘II Sobór Watykański II: Otwarta dyskusja’) z naciskiem pisał o różnych stopniach ważności dokumentów soborowych i o „duchu sprzeciwu”, który wślizgnął się do wnętrza II Soboru Watykańskiego u samego jego początku. Również bp Atanazy Schneider podczas konferencji w Rzymie pod koniec 2010 roku zdobył się na odważne wystąpienie z prośbą o wydanie syllabusa błędów w zakresie interpretacji soboru. Podobnie historyk Robert de Mattei w swej najnowszej książce Il Concilio Vaticano II. Una storia mai scritta (‘II Sobór Watykański: Historia nigdy wcześniej nienapisana’) umiejętnie ukazał zmagania się sprzecznych tendencji podczas soboru. Należy również wspomnieć petycję wysłaną do Benedykta XVI przez włoskich intelektualistów katolickich, wzywających do bardziej pogłębionej analizy soboru.

Wszystkie te inicjatywy, wszystkie te interwencje wyraźnie pokazują, że Bractwo nie jest odosobnione, gdy dostrzega problemy doktrynalne, które niesie ze sobą Vaticanum II. Ruch ten rozszerza się i nie może już zostać zatrzymany.

Tak, ale te akademickie dyskusje, te uczone analizy nie skutkują znalezieniem konkretnych rozwiązań problemów, które ten sobór wywołuje tu i teraz. Badania te naświetlają trudności doktrynalne spowodowane przez II Sobór Watykański i w konsekwencji pokazują, dlaczego trzymanie się wskazań soboru bywa problematyczne. Jest to zasadniczy pierwszy krok. Zmieniające się w samym Rzymie rozumienie wolności religijnej, modyfikacje, których dokonano w tej dziedzinie w Katechizmie Kościoła katolickiego i w jego Kompendium, rozważane obecnie poprawki w prawie kanonicznym… wszystko to ukazuje trudności, jakie można napotkać, próbując za wszelką cenę przestrzegać zapisów dokumentów soborowych. Z naszego punktu widzenia znakomicie ukazuje to niemożność trwałego, stabilnego trzymania się niestabilnej, zmiennej doktryny.

Co zdaniem Waszej Ekscelencji można dziś uznać za doktrynalnie stałe? Niezmienną doktryną jest oczywiście Credo — wyznanie wiary katolickiej. Sobór Watykański II został zamierzony, jako duszpasterski — nie zdefiniował żadnych dogmatów. Nie dodał do artykułów wiary słów: „Wierzę w wolność religijną, w ekumenizm, w  kolegialność…”. Czy wyznawanie prawd zawartych w Credo już nie wystarczy, by móc nazywać kogoś katolikiem? Czy Credo nie wyraża już całej wiary katolickiej? Gdy ktoś wyrzeka się swoich błędów i przyłącza się do Kościoła katolickiego, to czy obecnie wymaga się od niego wyznania wiary w wolność religijną, ekumenizm lub kolegialność? Gdy idzie o nas, duchowych synów arcybiskupa Lefebvre’a, który nigdy nie zamierzał zakładać równoległego Kościoła i zawsze chciał być wierny Wiecznemu Rzymowi, nie mamy żadnych trudności z przestrzeganiem wszystkich artykułów Credo.

Czy w tym kontekście istnieje sposób na rozwiązanie kryzysu w Kościele? O ile nie zdarzy się cud, rozwiązanie nie będzie natychmiastowe. Parafrazując św. Joannę d’Arc — pragnąć, by Bóg dał zwycięstwo, a jednocześnie nie wzywać rycerzy do boju jest równoznaczne z podaniem tyłów. Chęć wyjścia z kryzysu bez angażowania się naprawdę nie świadczy o miłości do Kościoła. Opatrzność nie zwalnia nas z obowiązków naszego stanu, gdziekolwiek nas postawiła, lub od przyjęcia naszych obowiązków i odpowiedzi na łaski, których nam udziela. Obecna sytuacja Kościoła w naszych niegdyś chrześcijańskich krajach cechuje się tragicznym spadkiem powołań: czterech kapłanów wyświęconych w Paryżu w 2011 roku, zaledwie jeden w diecezji rzymskiej w latach 2011–2012. To zatrważający brak kapłanów: myślę o jednym z proboszczów w departamencie Aude w południowej Francji, który obsługuje 80 miejsc kultu. Diecezje we Francji są tak anemiczne, że w niedalekiej przyszłości będą musiały zostać zgrupowane tak, jak już zostały zgrupowane parafie… Jednym słowem, dzisiejsza hierarchia kościelna stoi na czele struktur, które są zbyt duże w stosunku do stale malejącej liczby personelu, co jest, ściśle rzecz biorąc, sytuacją niemożliwą do opanowania, i to nie tylko na płaszczyźnie ekonomicznej… Aby to zobrazować: będzie konieczne utrzymanie klasztoru zaprojektowanego dla 300 sióstr zakonnych, w którym pozostały tylko trzy zakonnice. Czy wszystko to przetrwa kolejnych dziesięć lat? Młodzi biskupi i kapłani, którzy odziedziczyli tę sytuację, są coraz bardziej świadomi jałowości 50 lat otwarcia na współczesny świat. Nie szukają przyczyn wyłącznie w sekularyzacji społeczeństwa; pytają o odpowiedzialność soboru otwierającego Kościół na świat, który stawał się całkowicie zsekularyzowany. Zastanawiają się, czy Kościół mógł do tego stopnia dostosować się do nowoczesności bez przyjęcia ducha tego świata. Ci biskupi i kapłani zadają sobie pytania, a niektórzy zwracają się o odpowiedź do nas… dyskretnie, jak Nikodem. Odpowiadamy im, że w konfrontacji z posoborową jałowością każdy musi się przekonać, czy Tradycja to katolicyzm: czy jest to rozwiązanie konieczne, czy jest jedynie opcją. Ktoś, kto uważa, że jest to jedynie opcja, minimalizuje kryzys Kościoła albo wręcz zaprzecza jego istnieniu i stara się kontentować działaniami, które już wcześniej okazały się nieskuteczne.

Jeśli nawet Bractwo uzyska status kanoniczny, to jednak nie zapewni mu bezproblemowej działalności w diecezjach, ponieważ biskupi będą się mu przeciwstawiać, tak jak walczyli z motu proprio dotyczącym Mszy w rycie tradycyjnym. Sprzeciw biskupów wobec Rzymu w odniesieniu do motu proprio o Mszy trydenckiej był niemy, ale skuteczny i nadal przejawia się choćby w uporczywym trwaniu niektórych biskupów przy pro multis w kanonie Mszy. Tymczasem papież Benedykt XVI, zgodnie z katolicką doktryną, chce, by te słowa tłumaczono, jako „za wielu” — a nie „za wszystkich”, jak to jest w większości liturgii sprawowanych w językach narodowych. I rzeczywiście, niektóre konferencje biskupów zgodnie obstają przy błędnym tłumaczeniu; całkiem niedawno miało to miejsce we Włoszech. Sam papież doświadcza, zatem sprzeciwu niektórych konferencje biskupów w tej i w wielu innych kwestiach. Pozwala mu to z łatwością zrozumieć, że również nasze Bractwo bez najmniejszych wątpliwości napotka na zaciekły opór ze strony biskupów w ich diecezjach. Mówi się, że Benedykt XVI osobiście pragnie rozwiązania kanonicznego –powinien on być również gotowy do podjęcia kroków, które uczynią to rozwiązanie naprawdę skutecznym.

Czy to waga obecnego kryzysu stanowi powód, dla którego Ekscelencja zainicjował nową krucjatę różańcową? Wzywając do tych modlitw, pragnąłem nade wszystko, aby kapłani i wierni ściślej zjednoczyli się z  Chrystusem Panem i Jego Najświętszą Matką poprzez codzienne odmawianie różańca i przez głęboką zadumę nad jego tajemnicami. Nie znajdujemy się w sytuacji zwyczajnej, która pozwalałaby nam zadowolić się zwykłą rutyną. Zrozumienie obecnego kryzysu nie dokona się dzięki plotkom rozsiewanym przez Internet, a jego rozwiązanie nie będzie wynikiem politycznej przebiegłości ani dyplomatycznych negocjacji. Trzeba spojrzeć na ten kryzys oczami wiary. Tylko niezmienna ufność w Panu Jezusie i Matce Bożej umożliwi wszystkim kapłanom i wiernym, którzy są oddani Tradycji, utrzymanie jedności poglądów, którą zapewnia nadprzyrodzona wiara. Dzięki temu pozostaniemy zjednoczeni w obecnym czasie wielkiego zamieszania. Modląc się za Kościół, o poświęcenie Rosji, jak prosiła Matka Boża w Fatimie, i o tryumf Jej Niepokalanego Serca, wznosimy umysły ponad nasze światowe aspiracje i przekraczamy nasze ludzkie obawy. Dopiero wówczas możemy naprawdę służyć Kościołowi wypełniać obowiązki stanu, które ciążą na każdym z nas. Menzingen, 28 listopada 2011 r.

Dlaczego homoseksualizm został wykreślony z listy chorób psychicznych?Jednym z najczęściej używanych argumentów dowodzących normalności homoseksualizmu jest fakt wykreślenia go ze spisu chorób w 1973 roku przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, a w konsekwencji także przez WHO. Dlaczego jednak stamtąd homoseksualizm zniknął? Chyba najważniejszą informacją jest fakt, że homoseksualizm usunięto ze spisu chorób w wyniku głosowania. Naukowcy nie otrzymali rzetelnego raportu podsumowującego badania nad homoseksualizmem. Zamiast tego spotkania naukowców, członków APA były przerywane przez grupy aktywistów gejowskich rzucających emocjonalne oskarżenia – porównujących psychiatrów z nazistami i zarzucających im prześladowania. "Dzięki atmosferze farsy jeden epizod z dziejów współczesnej psychiatrii uzyskał legendarny status. W korespondencyjnym głosowaniu z roku 1974 członkowie Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychiatrycznego (APA) przegłosowali – raczej niewielkim marginesem głosów – usunięcie homoseksualizmu ze swego katalogu zaburzeń psychicznych. Głosowanie poprzedzone było szalonym, a czasem brutalnym lobbingiem: spotkania stowarzyszenia były szturmowane przez aktywistów Gay Lib (…). Podczas kongresu przemówił przebrany i zakryty kapturem "Dr Anonymous", który zadeklarował, że jest gejem i zakomunikował, że ponad 200 innych członków APA też jest gejami, w ten sposób niejako grożąc ich ujawnieniem. (1)" Gdy próbuje się stosować zasady demokracji do orzekania o faktach naukowych dochodzi do takich absurdów jak ogłoszenie ślimaka rybą lądową. Homoseksualizm także został metodami demokratycznymi wykreślony z listy chorób. Poniżej kilka konkretów.

Mit nr 1. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wykreśliło homoseksualizm z listy chorób bazując na wielu obiektywnych i dobrze zaplanowanych badaniach naukowych. Gdy w 1973 roku APA poddało pod głosowanie sprawę wykreślenia homoseksualizmu z listy chorób opierało się na dwóch studiach:

Hooker E. (1957) (2) oraz Robins, E. and Saghir (1971) (3) . Oba badania przedstawiane były, jako dowód na to, że jedyną różnicą między homoseksualistami a heteroseksualistami jest sprawa ukierunkowania pociągu płciowego. Czyli homoseksualizm to kwestia czysto seksuologiczna, a nie objaw głębszego zaburzenia. Badanie Hooker zostało omówione pokrótce w artykule poświęconym chorobom psychicznym. Od strony metodologicznej badanie Hooker nie spełnia podstawowych wymogów naukowości. Oto najpoważniejsze zarzuty:

Homoseksualiści biorący udział w badaniu zostali celowo dobrani – były to wyłącznie osoby niewykazujące cech psychopatologii, a także znające cel badania – jak po latach wspominała sama autorka: “Znałam mężczyzn, którzy byli oceniani i byłam pewna, jako klinicysta, że byli relatywnie pozbawieni cech psychopatologicznych." (4) Nie da się, zatem utrzymywać, że próba ta może być reprezentatywna dla całej populacji homoseksualistów. Osoby o wyraźnych symptomach psychopatologii zostały odrzucone z grupy osób badanych. W rezultacie badanie zostało przeprowadzone na starannie wyselekcjonowanej grupie 30 homoseksualistów i 30 heteroseksualistów, o których było z góry wiadomo, że nie będą się różnić – skoro odrzucono tych z objawami psychopatologii. E. Hooker przebadała obie grupy trzema testami projekcyjnymi: ROR, TAT oraz MAPS. Testy przeprowadzały osoby niemające doświadczenia w stosowaniu testów projekcyjnych. Co ważne – testy projekcyjne nie mają postaci "testu wyboru", do którego przykłada się klucz, lecz wymagają od osoby przeprowadzającej badanie kompetentnej interpretacji obszernych nieraz wypowiedzi osób badanych. Hooker następnie porównała wyniki obu grup (homoseksualistów i heteroseksualistów) – nie znajdując między nimi różnic. Nie porównywała wyników osób badanych z wystandaryzowaną na tysiącach osób normą (dostępną dla tych testów). Porównywała tylko wyniki obu grup badanych. Nie była, zatem w stanie wykazać, że obie grupy są zdrowe psychicznie – w odniesieniu do normy, lecz wyłącznie, że nie różnią się między sobą. Jak pisze dr J. Satinover (5): "Jeszcze jeden kluczowy problem z badaniem: Hooker nie utrzymała nawet oryginalnej procedury eksperymentalnej, którą zaprojektowała, lecz zmodyfikowała ją, gdy wyniki homoseksualnej grupy testowej zanegowały jej hipotezy – wykazały istnienie różnic, które hipotetycznie nie powinny istnieć. Jedną z oryginalnych hipotez badawczych było założenie, że za pomocą ROR, TAT oraz MAPS nie można zdiagnozować orientacji seksualnej. Jednak w trakcie standardowych procedur TAT i MAPS, homoseksualiści nie byli w stanie powstrzymać się od wysoce homoseksualnych fantazji. Inaczej heteroseksualiści. Zarówno natura jak i stopień fantazji seksualnych wykazywanych w testach były odmienne dla grup homoseksualnej i heteroseksualnej, co jest szczególnie uderzającym faktem, biorąc pod uwagę, że osoby badane wiedziały, iż ten "kontrolowany eksperyment" ma na celu wykazanie, iż homoseksualiści nie różnią się od heteroseksualistów. W chwili, gdy stało się oczywiste, że za pomocą TAT i MAPS można wykazać, które z osób badanych są homoseksualistami, Hooker wyeliminowała je z projektu badawczego – post hoc." Studium Robins'a i Saghir'a Male and female homosexuality: natural history, także nie było wolne od poważnych błędów metodologicznych. Autorzy stwierdzili, iż homoseksualiści i heteroseksualiści nie różnią się pod kątem zdrowia psychicznego kuriozalnie nie biorąc pod uwagę wyników wcześniejszych badań przeprowadzonych przez samych siebie. Wcześniejsze badania Robins'a i Saghira wykazują, iż lesbijki częściej popadają w alkoholizm niż kobiety heteroseksualne (6), a homoseksualiści znacząco częściej podejmują próby samobójcze niż mężczyźni heteroseksualni (7). Studium miało na celu ocenę częstotliwości występowania psychopatologii w populacji homoseksualistów w porównaniu z heteroseksualistami. Jednakże badacze dokonali wstępnej selekcji osób badanych – odrzucili 14% homoseksualistów i 7% lesbijek ze względu na fakt, iż byli wcześniej hospitalizowani psychiatrycznie. Selekcji takiej nie dokonano w stosunku do heteroseksualistów. W ten sposób wyeliminowano homoseksualne osoby o najwyższym wskaźniku psychopatologii. Mówiąc prosto, – aby wykazać, że homoseksualiści są tak samo zdrowi jak heteroseksualiści wyrzucono z grupy badanej chorych homoseksualistów.

Mit nr 2: Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne podjęło decyzję o wykreśleniu homoseksualizmu z listy chorób w sposób wolny od jakichkolwiek nacisków aktywistów homoseksualnych. W 1968 r. aktywiści gejowscy manifestowali na zebraniach Komisji Taksonomicznej APA, domagając się uczestnictwa w spotkaniach, na co w końcu wyrażono zgodę. (8) Decyzja o wykreśleniu homoseksualizmu z listy chorób została podjęta na dorocznym Kongresie Psychiatrów Amerykańskich. Przez trzy lata, od 1970 do 1972 roku, kiedy podejmowano problem homoseksualizmu, aktywiści homoseksualni wpadali na spotkania i rozbijali je. Krzyczeli: "Przestańcie nas zabijać, wy nas nienawidzicie". W roku 1970 wykład Irvinga Biebera na temat homoseksualizmu i transseksualizmu został przerwany przez osobę z zewnątrz, w tajemnicy wprowadzoną na spotkanie psychiatrów. Jak opisuje zajście Bayer (1981), naukowiec został m.in. nazwany "matkojebcą" (9). W roku 1971 APA zdecydowało się na zorganizowanie w czasie Kongresu Psychiatrów Amerykańskich dyskusji panelowej – nie o homoseksualizmie, a prowadzonej przez homoseksualistów. Jedynym psychiatrą w grupie panelowej był Robert Spitzer, występujący jednak tylko jako moderator dyskusji. Jedynymi kwalifikacjami pozostałych osób do zabierania głosu w dyskusji panelowej był fakt... że są homoseksualistami. Można to porównać z propozycją, by jako eksperta w sprawie porodu kleszczowego na sympozjum ginekologów powołać kobietę która w ten sposób rodziła. W tym samym czasie grupa postępowych i gejowskich psychiatrów zaangażowała lewicowego aktywistę Franka Kameny'ego i działaczy Gay Liberation Front. Z podrobionymi dokumentami uwierzytelniającymi wdarli się oni na zamknięte spotkanie psychiatrów w czasie Kongresu. Kameny porwał mikrofon i wygłosił następująca deklarację: "Psychiatria jest wcielonym wrogiem. Psychiatria wypowiedziała bezlitosną wojnę w celu naszej eksterminacji... Odrzucamy was, jako naszych właścicieli. Możecie to uznać za deklarację wojny." Mimo tej deklaracji kilka godzin później ta sama grupa aktywistów poprowadziła wspomnianą wyżej dyskusję panelową na temat homoseksualizmu (10). Opisany wyżej incydent był tylko jednym z wielu. Po szczegółowy opis nacisków wywieranych na APA oraz negatywnych konsekwencji usunięcia homoseksualizmu z listy chorób zapraszamy do następujących lektur:

Satinover J.B., M.D., Ph.D. (2005) The "Trojan Couch": How the Mental Health Associations Misrepresent Science, NARTH

Socarides, W. Ch. M.D. (1978) The Sexual Deviations and the Diagnostic Manual. American Journal of Psychotherapy, 32/3

Mit nr 3: Zdecydowana większość psychiatrów i psychoterapeutów była (i jest) przekonana, że homoseksualizm jest zdrowym wariantem ludzkiej seksualności. Homoseksualizm został wykreślony z listy chorób przy 5816 głosów za i 3817 przeciw. Co więcej, nawet wśród osób, które głosowały za wyeliminowaniem homoseksualizmu ze spisu chorób, wielu było przekonanych, że dzięki usunięciu społecznego stygmatu z homoseksualistów – będzie można skuteczniej pomóc tym, którzy potrzebują i poszukują pomocy psychiatrycznej. "Częstą odpowiedzią psychiatrów na referendum (z 1973r), co dotyczy także tych psychiatrów, którzy głosowali za zmianą, było twierdzenie, że teraz zarówno oni, jak i ich koledzy będą mogli bardziej efektywnie pomagać homoseksualistom, którzy rzeczywiście potrzebowali i pragnęli pomocy. Socarides powiedział nawet, że jednym z pozytywnych skutków decyzji jest to, że świadomość problemu homoseksualizmu, dotarła do większej liczby psychiatrów, będą, więc zatem bardziej gotowi go leczyć, zamiast ignorować, jak działo sie to często wcześniej." (11) Wywiady przeprowadzone z 2500 amerykańskimi psychiatrami w roku 1977 wykazały, że 69% z nich uważało homoseksualizm raczej za "patologiczna adaptację" niż za "normalny wariant" seksualności (12). Mimo tego, w Wikipedii możemy przeczytać następująca informację: "W oświadczeniu Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego czytamy, że decyzja o usunięciu homoseksualności z listy chorób nie była wynikiem działalności tzw. lobby homoseksualnego, lecz bazowała na wielu obiektywnych i dobrze zaplanowanych badaniach naukowych, a przekonanie o patologicznym charakterze homoseksualności jest przejawem antyspołecznych uprzedzeń."

(1) Porter R. (1997) Bringing order to mental disorders Nature, 389: 805-806 (artykuł płatny)

(2) Hooker E. (1957) The adjustment of the male overt homosexual. Journal of Projective Techniques, 21: 18-31

(3) Robins, E., Saghir, M.T. (1971) Male and female homosexuality: natural history. Comprehensive psychiatry [0010-440X] 6,12:503 (artykuł płatny)

(4) Hooker, E. (1993) Reflections of a 40-Year Exploration: A Scientific View on Homosexuality American Psychologist, 48/4: 450-453 (artykuł płatny)

(5) Satinover J.B., M.D., Ph.D. (2005) The "Trojan Couch": How the Mental Health Associations Misrepresent Science, NARTH

(6) Lewis CE, Saghir MT, Robins E., (1982) Drinking patterns in homosexual and heterosexual women. Journal of Clinical Psychiatry. 43/7: 277-279.

(7) Saghir M.T., Robins E., Walbran B., Gentry K.A. (1970) Homosexuality. III. Psychiatric disorders and disability in the male homosexual. American Journal of Psychiatry. 126/8:1079-1086; (artykuł płatny)

Saghir M.T., Robins E., Walbran B. (1969) Homosexuality. II. Sexual behavior of the male homosexual. Archives of General Psychiatry. 21/2: 219-229. (artykuł płatny)

(8) Komisja Taksonomiczna jest odpowiedzialna za publikowanie Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders – (DSM) - spisu chorób.

(9) Bayer R.(1987), Homosexuality And American Psychiatry: The Politics Of Diagnosis. Princeton: Princeton University Press, s. 104.

(10) Satinover J. B. (2005) op.cit.

(11) Conrad P., Schneider J.W. (1992) Deviance and medicalization: from badness to sickness, Temple University Press, Philadelphia, s. 209

(12) Lief, H. (1977) Sexual Survey Number 4: Current Thinking on Homosexuality, Medical Aspects of Human Sexuality: 110-11.

www.homoseksualizm.edu

Astrologia i horoskopy Astrologia jest praktyką wróż­biar­ską znaną już w starożytności, któ­ra moc­no zakorzeniła się rów­nież w naszych czasach, w kulturze i zwy­cza­jach spo­ga­nia­łych społeczeństw. Astro­lo­gia jest za­bo­bo­nem, po­nie­waż twier­dzi, że ży­cie i prze­zna­cze­nie czło­wie­ka uzależnione jest od wpływu gwiazd. Naj­waż­niej­sze chwile jego życia, takie jak narodziny, ślub czy śmierć, są ponoć uwa­run­ko­wa­ne od układu gwiazd, ich natury, budowy i po­zy­cji.

Znaki zodiaku są złudzeniem wzrokowym Trzeba wyraźnie odróżnić astro­lo­gię od astro­no­mii. Astronomia jest nauką ścisłą i dlatego na­ukow­cy astronomowie traktują astrologię, jako śmiesz­ny zabobon, świadczący o wiel­kiej igno­ran­cji jej wyznawców. Jest sprawą oczywistą, że gwiaz­dy i pla­ne­ty wywierają naturalny wpływ na lu­dzi. Jak na przykład wybuchy na Słoń­cu, pory roku, pełnia księżyca. Ale absolutnie nie ma żadnych podstaw, aby twierdzić, że ten wpływ de­ter­mi­nu­je wolność człowieka i decyduje o jego życiu i śmierci. Na­ukow­cy astro­no­mo­wie są zdania, że wiedza astro­lo­gów zatrzymała się na poziomie śre­dnio­wie­cza. Między innymi, dlatego, że opierając się na danych z tam­te­go czasu, mówią oni o pięciu planetach, które mają wpływ na ludzi. W śre­dnio­wie­czu znano tylko pięć planet, nie znano takich jak Uran, Neptun, Plu­ton, Chiron i przeszło 2000 małych planet znajdujących się między Mar­sem i Jowiszem. Ludziom śre­dnio­wie­cza, na skutek złudzenia optycznego, wy­da­wa­ło się, że planety i gwiazdy są położone blisko sie­bie. Kierując się swoją wyobraźnią, zaczęli roz­róż­niać skupiska gwiazd, które swoją formą przy­po­mi­na­ły skor­pio­na, byka, ba­ra­na itd., i przy­pi­sy­wa­li im wady oraz za­le­ty danego zwie­rzę­cia. W ten spo­sób po­wsta­ły znaki zodiaku, które są ni­czym in­nym, jak tylko wymysłem astro­lo­gów. Z naukowego punktu widzenia stosowanie znaków zodiaku nie ma żadnego uzasadnienia i jest po prostu naiwne i śmieszne. Współcześni astro­no­mo­wie ustalili, że pozycja znaków zodiaku, którą posługują się dzisiejsi astrologowie, została ustalona w sta­ro­żyt­no­ści i ule­gła przesunięciu o 1/12 koła – czyli o jeden znak zo­dia­ku. I tak, gdy astrolog twier­dzi, że ktoś uro­dził się pod zna­kiem Byka, to fak­tycz­nie uro­dził się on, gdy na niebie był gwiaz­do­zbiór Ba­ra­na itd. Jest jesz­cze inna nie­do­rzecz­ność w twier­dze­niach astro­lo­gów, a mia­no­wi­cie swo­je dane do­ty­czą­ce wpływu gwiazd na ce­chy cha­rak­te­ru i tem­pe­ra­ment, ob­li­cza­ją w ten spo­sób, że trak­tu­ją mo­ment, na­ro­dzin jako po­czą­tek bio­lo­gicz­ne­go ży­cia czło­wie­ka. Tym­cza­sem współ­cze­sna ge­ne­ty­ka mówi nam, że to w chwi­li po­czę­cia, a nie na­ro­dzin po­wsta­je cała kon­struk­cja ge­ne­tycz­na, okre­śla­ją­ca przy­szły tem­pe­ra­ment czło­wie­ka. Trze­ba rów­nież pa­mię­tać, że bar­dzo ogól­ni­ko­wy spo­sób for­mu­ło­wa­nia prze­po­wied­ni w opar­ciu o datę na­ro­dzin, bę­dzie dla lu­dzi na­iw­nych spra­wiał wra­że­nie, że jest wia­ry­god­ny.

Neguje wolność człowieka Z Objawienia do­wia­du­je­my się, że każdy czło­wiek został stwo­rzo­ny na obraz i Boże, po­do­bień­stwo, co ozna­cza, że został ob­da­rzo­ny ro­zu­mem, wol­no­ścią oraz zdol­no­ścią do miłości. Twier­dze­nie astro­lo­gów, że to wpływ gwiazd de­ter­mi­nu­je czło­wie­ka w jego de­cy­zjach, za­cho­wa­niu i wy­zna­cza jego dro­gę ży­cia, sprze­ci­wia się praw­dzie o wol­no­ści czło­wie­ka, któ­rą ob­ja­wił nam sam Pan Bóg. De­ter­mi­nizm prze­po­wied­ni astro­lo­gicz­nych ne­gu­je w czło­wie­ku wol­ność, która jest fun­da­men­tem jego wiel­ko­ści i god­no­ści. O przy­szło­ści czło­wie­ka de­cy­du­ją w peł­ni jego wol­ne wy­bo­ry, a nie nie­za­leż­ny od jego świa­do­mo­ści nie­unik­nio­ny bieg wy­da­rzeń, spo­wo­do­wa­ny przez wpływ pla­net i gwiazd. O przy­szło­ści czło­wie­ka nie decydują gwiaz­dy, lecz jego w wolne wybory dobra lub zła. Wy­bie­ra­jąc ży­cie zgod­ne z na­uką Chry­stu­sa, czło­wiek idzie dro­gą pro­wa­dzą­cą do wiecz­ne­go szczę­ścia, jeżeli od­da­je się w niewolę zła, idzie drogą pro­wa­dzą­cą do zguby wiecz­nej. Pan Bóg mówi jasno: „A co człowiek sieje, to i żąć będzie:

kto sie­je w ciele swoim, jako plon ciała zbierze, za­gła­dę; kto sieje w duchu, jako plon du­cha zbie­rze życie wieczne” (Ga 6, 8). Jeżeli astrologia przypisuje gwiaz­dom władzę stwarzania ludz­kich charakterów oraz kreowania wy­da­rzeń, to w ten sposób ubóstwia kosmiczne siły, czyli głosi panteizm, a tak­że ne­gu­je Bożą Opatrzność, czy­li nie­ustan­ną, czułą opiekę ko­cha­ją­ce­go, oso­bo­we­go Boga. Pewna 30-letnia pani K. od kil­ku lat przeżywała stan depresji lę­ko­wej. Lękała się utraty męża, cier­pie­nia, śmierci. Miała trud­no­ści z za­sy­pia­niem, na­wie­dza­ły ją mi­gre­ny i bóle psy­cho­so­ma­tycz­ne. Uważała się za ka­to­licz­kę wie­rzą­cą, ale nie prak­ty­ku­ją­cą. Trak­to­wa­ła Boga, jako wszech­moc­ne­go władcę, który jest nie­czu­ły na ludz­kie cier­pie­nia. Nie mo­gąc po­ra­dzić sobie ze swo­im cier­pie­niem, zgło­si­ła się do wspól­no­ty te­ra­peu­tycz­nej św. Łu­ka­sza, dzia­ła­ją­cej we Wspól­no­cie Bło­go­sła­wieństw. Wy­zna­ła tam, że jej ro­dzi­na in­te­re­su­je się astro­lo­gią, a ona jest prze­ko­na­na, że przy­szłe wy­da­rze­nia w jej życiu są z góry zde­ter­mi­no­wa­ne i nie­odwo­łal­nie mu­szą na­stą­pić. Okazało się, że cały pro­blem zaczął się, kie­dy pe­wien astro­log prze­po­wie­dział jej, że wkrót­ce roz­wie­dzie się z mę­żem. Pani K., przy­zna­ła, że kie­dy usły­sza­ła prze­po­wied­nię, nie było żad­nych po­wo­dów do roz­wo­du, po­nie­waż męża bar­dzo ko­cha­ła i żyła z nim w zgo­dzie. Jed­nak była prze­ko­na­na, że prze­po­wied­nia musi się speł­nić, po­nie­waż cała jej przy­szłość za­pi­sa­na jest w gwiaz­dach. Za­czę­ła z lę­kiem myśleć o nie­unik­nio­nym rozwodzie. Doszło do tego, że chcąc go przy­spie­szyć, za­czę­ła szu­kać ko­chan­ka… Widać tutaj wyraźnie, jak po­przez przepowiednie astro­lo­gicz­ne działa szatan. Zły sugeruje czło­wie­ko­wi jak naj­szyb­sze wyj­ście z urojonej sytuacji, za­chę­ca­jąc do szyb­sze­go wy­peł­nie­nia tra­gicz­nej prze­po­wied­ni. Wiara w astro­lo­gię i brak wia­ry w tro­skli­wą miłość Boga, przy­czy­nił się do po­wsta­nia depresji lę­ko­wej u pani K. Podczas te­ra­peu­tycz­nych, mo­dli­tew­nych spo­tkań uświa­do­mi­ła so­bie, jak wielkie jest mi­ło­sier­dzie i sza­cu­nek Boga do każ­de­go czło­wie­ka, jak tra­gicz­nie na­iw­na jest wiara w astro­lo­gię. Po­jed­na­nie się z Chry­stu­sem w sakramencie pokuty, codzienna mo­dli­twa i Ko­mu­nia św. sprawiły, że u pani K. w ciągu kilku tygodni ustąpiły wszyst­kie symp­to­my depresji i psy­cho­so­ma­tycz­nych bólów. Oczy­wi­ście prze­po­wie­dzia­ny przez astrologa rozwód nie tylko, że nie, na­stą­pił, ale dzięki Chrystusowi ich mał­żeń­ska miłość jesz­cze bardziej się po­głę­bi­ła. Przykład ten świad­czy o tym, do ja­kich tragedii ży­cio­wych może do­pro­wa­dzić wiara w astrologię.

Pismo św. o prak­ty­kach astrologicznych Pan Bóg przestrzegał Na­ród Wy­bra­ny przed przy­pi­sy­wa­niem gwiaz­dom boskiej władzy nad ludzkim ży­ciem. „Gdy podniesiesz oczy ku niebu i uj­rzysz słoń­ce, księżyc i gwiazdy, i wszystkie za­stę­py niebios, obyś nie pozwolił się zwieść, nie oddawał im pokłonu i nie służył, bo Pan, Bóg twój, przydzielił je wszystkim narodom pod niebem” (Pwt 4, 19). Przypisywanie boskiej mocy gwiazdom Pismo św. nazywa głu­po­tą: „Głupi już z natury są wszyscy lu­dzie, którzy nie poznali Boga: z dóbr widzialnych nie poznali Tego, który jest, patrząc na dzieła nie poznali Twór­cy, lecz ogień, wiatr, powietrze chyże, gwiazdy dokoła, wodę burz­li­wą lub światła nie­bie­skie uzna­li za bóstwa, któ­re rządzą świa­tem. Jeśli urzeczeni ich pięk­nem wzię­li je za bó­stwa – win­ni byli po­znać, o ile wspa­nial­szy jest ich Wład­ca, stwo­rzył je, bo­wiem Twór­ca pięk­no­ści; a je­śli ich moc i dzia­ła­nie wpra­wi­ły ich w po­dziw – win­ni byli z nich po­znać, o ile jest po­tęż­niej­szy Ten, kto je uczy­nił. Bo z wiel­ko­ści i pięk­na stwo­rzeń po­zna­je się przez po­do­bień­stwo ich Stwór­cę” (Mdr 13, 1-5). W świetle ta­jem­ni­cy Wcie­le­nia i nauki Chry­stu­sa wi­dać cały bez­sens astro­lo­gicz­nych za­bo­bo­nów. Pan Je­zus ob­ja­wił nam, że każ­dy czło­wiek ma nie­skoń­czo­ną god­ność i war­tość, że jest rze­czy­wi­ście wol­ny i ab­so­lut­nie nie ma żad­ne­go prze­zna­cze­nia za­pi­sa­ne­go w gwiaz­dach. Święty Pa­weł pi­sze: „Bacz­cie, aby kto was nie za­gar­nął w nie­wo­lę przez tę fi­lo­zo­fię bę­dą­cą czczym oszu­stwem, opartą na ludz­kiej tyl­ko tra­dy­cji, na ży­wio­łach świa­ta, a nie na Chry­stu­sie. W Nim, bo­wiem miesz­ka cała Peł­nia: Bó­stwo, na spo­sób ciała” (Kol 2, 8-9). Magisterium Kościoła nie­ustan­nie, już od pierwszych wieków chrze­ści­jań­stwa, ostrzega wiernych przed wielkim niebezpieczeństwem wróż­biar­stwa i astrologii, przed ko­rzy­sta­niem z rad wróżbiarzy, astrologów. Ponieważ w ten pod­stęp­ny spo­sób dzia­ła szatan. Jeśli oso­ba wierząca radzi się ja­sno­wi­dza lub astro­lo­ga i wierzy w ich wróż­by i rady, wtedy po­peł­nia grzech śmiertelny. ks. Mieczysław Piotrowski TChr

"Breżniew liczył się z utratą Polski" Te słowa brzmią szokującą dla zwolenników teorii mówiącej, że gen. Jaruzelski wprowadzając stan wojenny uratował Polskę przed "bratnią pomocą". Anatolij Czerniajew, człowiek z kremlowskiego kręgu władzy w swoim dzienniku pt. "Wspólne wyjście. Dziennik dwóch epok. 1972-1991" twierdzi nawet, że Breżniew brał pod uwagę dołączenie Polski do grona państw Zachodu! Im więcej lat upływa od pamiętnego 1981 roku i wprowadzenia stanu wojennego, tym więcej pojawia się „swobodnych” opinii, a nawet „nowych faktów” dotyczących tamtych lat. Wśród nowych opowieści „naocznych świadków” tamtych wydarzeń wyróżnia się wydany w 2008 r. dziennik Anatolija Czerniajewa pod tytułem „Sowmiestnyj izchod. Dniewnik dwóch epoch. 1972–1991” (Wspólne wyjście. Dziennik dwóch epok). Autor, wtedy średniej rangi funkcjonariusz w Wydziale Krajów Socjalistycznych KC KPZR, w codziennych zapiskach z  nieoczekiwaną otwartością formułuje opinie, których ujawnienie byłoby dla niego niemałym zagrożeniem. 19 października 1980 r.: „Nasz naród nie wie prawie nic, co się dzieje w Polsce. Dowie się dopiero wtedy, gdy wyślemy tam czołgi. A to nie jest wcale wykluczone, jeśli obecne kierownictwo ustąpi lub zacznie ustępować władzy »Solidarności«”. Zapis z 1 listopada 1980 r.: „Kryzys… U nas to samo. Ale nie będzie tak samo, bo nasi nie zawahają się przed zastosowaniem środków siłowych. Tragedia na razie odroczona, ale ona nastąpi w chwili, gdy my uznamy, że »tracimy« Polskę”. 25 kwietnia 1981 r.: „Zdaniem Szachnazarowa... to wcale nie Susłow jest główną sprężyną nacisku. »Jastrzębie« – to Gromyko i Ustinow... naciskają z całej mocy i wygląda na to, że to oni podejmują decyzje lub co najmniej przesądzają o nich”. 10 sierpnia 1981 r.: „Breżniew powiedział, że relacje z Polską będą się układały w zależności od tego, jaka ona będzie w  przyszłości... Jeśli pozostanie socjalistyczna, stosunki będą internacjonalistyczne, zaś, jeśli stanie się kapitalistyczna – będą inne relacje, zarówno na płaszczyźnie państwowej, gospodarczej, jak i politycznej”. Wynika z tego, że dopuszczało się przekształcenie Polski w kraj kapitalistyczny, tzn. wykluczało się interwencje wojskową. Lektura fragmentów zapisków sprzed 30 lat skłoniła nas do próby konfrontacji z dzisiejszymi poglądami 90-letniego autora. Obok zamieszczamy zapis krótkiej rozmowy z Anatolijem Czerniajewem.

Pozwoli pan, że zadam kilka pytań związanych z opublikowanymi w polskiej prasie fragmentami pana „Dziennika”. Proszę bardzo.

Główne pytanie dotyczy tego fragmentu książki, w którym stwierdza pan, że sam słyszał, jak Breżniew raz czy nawet dwa razy powiedział, że niezależnie od tego, w jakim kierunku pójdą wydarzenia w  Polsce, wykluczona jest zbrojna interwencja Związku Radzieckiego. To znaczy, że Związek Radziecki – nawet w przypadku porzucenia przez Polskę obozu państw socjalistycznych – nie będzie interweniował. U nas uważa się, że takie stwierdzenie Breżniewa jest wprost niewyobrażalne. Potwierdzam to, co napisałem w książce. Słyszałem to na własne uszy.

Czy pan uważa, że mówił to serio? Kiedy to słyszałem, wierzyłem w to.

Czy pan sądzi, że on to sam wymyślił, czy ktoś mu tę ideę podsunął? Pisze pan przecież, że on wszystko już czytał z kartki, a kartkę ktoś mu musiał podsuwać. Czy to mogła być opinia innych członków Politbiura? Tego nie wiem. Ale to jest bez znaczenia. Decydujący był zawsze głos pierwszego sekretarza.

Co w tej kwestii mówiła tak zwana Komisja Polska: Susłow, Gromyko, Andropow i inni? U nas nikt nie komentował tego, co powiedział pierwszy sekretarz.

Czy na przykład Susłow mógłby zgodzić się z taką opinią Breżniewa? Tego nie wiem. Z mojej książki i z  artykułów, które pisałem, wynika, że żadnej interwencji z naszej strony nie było i być nie mogło. Breżniew tego nie chciał. Inne sugestie były tylko szantażem ze strony Breżniewa.

Ale gdyby jednak wydarzenia szły w kierunku zagrażającym interesom Związku Radzieckiego, to trudno sobie wyobrazić brak reakcji ZSRR. Żadne wydarzenia nie mogły sprowokować takiego działania. Absolutnie żadne! Po Czechosłowacji, żadne wydarzenia nie mogły skutkować agresją. Każdy normalny człowiek rozumiał, że agresja na Polskę oznaczałaby zupełnie coś innego niż na Czechosłowację. Napisałem w dzienniku, że „Polacy to nie Szwejki”, że będzie krwawa jatka, że to będzie coś strasznego. Nikt by się nie ośmielił ani tego zrobić, ani popierać. To było zawsze moje głębokie przekonanie. I teraz też. To po prostu nie mogło się wydarzyć. Ale oczywiście uprawiano szantaż. Nie tylko słowny: były ruchy wojsk, różne manewry.

Ale przecież zostały zagrożone istotne interesy Związku Radzieckiego. Nasze kierownictwo chciało, żeby Polacy załatwili to własnymi rękami.

A jeśliby Polacy tego nie zrobili? Wszystko jedno, zrobiono by to jakoś po cichu. I tak nie utrzymałby się w Polsce reżim.

Reżim jak rozumiany? Jako zależność od Związku Radzieckiego? Takie jest moje przekonanie. Nigdy nie wierzyłem w interwencję Związku Radzieckiego i dziś nie wierzę. To wszystko był blef i szantaż. Realnego zagrożenia nie było.

Nasi historycy są przekonani, że to, co pan teraz mówi, jest słuszne w  odniesieniu do 1981 roku. Natomiast zagrożenie interwencją w grudniu 1980 roku uważają za realne, co potwierdzają materiały amerykańskie, zdjęcia satelitarne i inne dowody. Tak jak mówiłem – te wszystkie działania to były elementy szantażu.

Nawet przywieziony przez generała Tadeusza Hupałowskiego plan rozlokowania w północnowschodniej Polsce czternastu dywizji, w związku z planowanymi w tym czasie manewrami? To też był blef? Czy obce wojska na terenie Polski, nawet w ramach manewrów, to byłby tylko szantaż, czy już interwencja?

No, czego pan ode mnie chce? Ja powtarzam moją opinię. To Ceauşescu nalegał na interwencję, Husak, inni przywódcy.

Z tego, co mówili i pisali po latach nasi przywódcy Kania i Jaruzelski, wynika, że w 1980 r. szczerze bali się interwencji. Czy możliwe, że tak bardzo się mylili? Oczywiście sytuacja Jaruzelskiego była trudna. Czuł, że interwencji nie będzie, ale jej nie wykluczał. Powtarzam: nie wykluczał. To już jego sprawa, sprawa Polaków, jak oni odbierali te działania.

A interesy Paktu Warszawskiego? Wszystkie plany związane z ewentualną wojną z NATO waliły się w przypadku wyjścia Polski z obozu socjalistycznego. Przecież wszystko wiązało się z naszym krajem. Gdybyśmy porzucili obóz, jaka byłaby przyszłość tych wszystkich planów? Nic by się nie stało. Zresztą po dziesięciu latach wszystko to i tak się stało.

No, ale przecież w zupełnie innych okolicznościach. A drugi problem: łączność ZSRR z NRD. Jak by wyglądała po wyłączeniu się Polski? Jak to można sobie wyobrazić? (śmiech) Dogadaliby się, otworzyliby korytarz.

Albo jak Amerykanie w czasie blokady Berlina w 1948 r.: most lotniczy? No właśnie! Albo przez morze.

Żartujemy obaj, bo to wszystko jest przeszłością, ale w 1980 roku wcale nam nie było do śmiechu. Zresztą w 1981 r. też. Nigdy byśmy nie zaczęli wojować z Polakami!

Pańska opinia nie jest dla mnie nowością, bo już 17 lat temu podobną wyrażał w rozmowie ze mną pański kolega z KC KPZR Piotr Kostikow. Mówił, że przekazał Andropowowi na piśmie opinię, w której napisał: „w stosunkach z Polską róbcie, co uważacie za stosowne, ale z absolutnym wykluczeniem interwencji, (…) bo na 1000 lat popsujemy sobie stosunki z Polską”. U nas trudno wierzyć w takie zaklęcia po doświadczeniach z 1939, 1944 czy też 1945 r. U nas mówi się, że  ZSRR jak coś mówi, to mówi, a  kiedy działa, to działa… Znamy tylko fragmenty pana książki, czy nasza redakcja mogłaby otrzymać egzemplarz? Niestety, cały nakład jest wyczerpany. Sam mam tylko jeden własny egzemplarz.

Dziękuję za rozmowę i jeszcze większe podziękowanie za to, że jednak nie przyszliście do nas. (śmiech)

Z Anatolijem Czerniajewem rozmawia Jerzy Diatłowicki

Wywiad ukazał się w najnowszym wydaniu miesięcznika Focus Historia. Dziękujemy redakcji za udostępnienie tekstu.

Anatolij Czerniajew

24 stycznia w Budapeszcie proces ws. fałszywej tożsamości Grüner vs. Elie Wiesel

Grüner False Identity Lawsuit Against Elie Wiesel Set For January 24 in Budapest

http://www.eliewieseltattoo.com/gruner-false-identity-charge-against-wiesel-set-for-january-24-in-budapest

Carolyn Yeager – 18.11.2011, tłumaczenie Ola Gordon

Myklos Grüner w końcu będzie miał swój dzień w sądzie!

Myklos Grüner

Rozmawiałam przez telefon z Grünerem w Szwecji we wrześniu 2010 roku, kiedy zapewnił mnie, że zakwestionuje tożsamość Wiesela w sądzie w Budapeszcie w styczniu tego roku. Wiemy, jak sądy potrafią odraczać daty, a nawet anulować pozwy, ale Grüner okazał się być wytrwałym człowiekiem, i choć z rocznym opóźnieniem, wydaje się, że rzeczywiście przedstawi swoje świadectwo w sądzie. Oskarżonym nie będzie jednak dobrze chroniony sam Elie Wiesel, lecz węgierski rabin Slomó Köves, który zaprosił Wiesela do Węgier w 2009 roku, „wiedząc, że (on) nie jest prawdziwym ocalonym z holokaustu”, ale „ukradł tożsamość współwięźnia”, jak mówi Grüner. W artykule Stefana J Bosa na witrynie BosNewsLife z 18,11.2011, zacytowano Grünera, który powiedział: „Lepiej byłoby oskarżyć Wiesela bezpośrednio, ale jest to niemożliwe”. Po 26 latach badań, węgierski sąd daje pierwszą okazję przedstawienia sprawy, co mam nadzieję zrobić, oskarżając rabina”. Grüner wyjaśnił: „Dotarcie do Elie Wiesela, który mieszka w Ameryce, jest bardzo trudne. Cały świat go chroni, od (amerykańskiego prezydenta) Baracka Obamy, do (niemieckiej kanclerz) Angeli Merkel. Wszyscy boją się ujawnienia prawdy, bo chodzi tu o prestiż i pieniądze. Naciskam również na niemiecki Bundestag, żeby uzyskać dostęp do archiwalnych dokumentów na temat przeszłości Wiesela”. Stefan Bos cytuje wypowiedź Grünera w prywatnym wywiadzie, kiedy mówi: „Nie szukam kompensaty finansowej, ale chcę żeby [rabin Köves] powiedział całemu światu kim naprawdę jest jego przyjaciel Elie Wiesel. Wiesel nie urodził się na Węgrzech czy w Rumunii, jak sam twierdzi, i nie był w obozie koncentracyjnym. On nawet nie mówi po węgiersku”. (Nie wiem, jakie dowody ma Grüner na to, że nie urodził się na Węgrzech czy w Rumunii, ale z pewnością będę zadowolony, jeśli je ma). Köves odrzuca oskarżenia przeciwko Wieselowi. „Przebywałem z nim przez dwa dni i rozmawiał ze mną po węgiersku. Również po węgiersku przemawiał w parlamencie. Z oskarżeniami tymi wychodzi starszy człowiek, który ma jakiś kompleks”, powiedział BosNewsLife. Köves powiedział również, że jeszcze nie otrzymał wezwania na przesłuchanie mające się odbyć 24 stycznia. 82-letni Grüner powiedział, że jest zły na Kövesa za oskarżanie go o „fałszowanie historii” i porównywanie go z amerykańskim naukowcem, Normanem Finkelsteinem, autorem „Przemysłu holokaustu”.

Elie Wiesel i Slomo Köves (w środku) w Budapeszcie 2009.

Możliwe, że to może zamienić się w cyrk, ale trzeba mieć nadzieję, że tak się nie stanie. Proces sądowy w Budapeszcie Grüner postrzega, jako wielki krok w długiej, bolesnej, osobistej podróży, jak mówi BosNewsLife. Jako 15-letni chłopiec w Auschwitz, kiedy jego ojciec umarł, „zaprzyjaźnił się z Lázárem Wieselem, który wraz z innymi, chronili go. W styczniu 1945 roku, kiedy nadchodziły wojska rosyjskie, więźniów przeniesiono z pobliskiego obozu Auschwitz-Birkenau do obozu w Buchenwaldzie w Niemczech”. Ten pobliski obóz to Monowitz lub Auschwitz III, dla robotników w fabryce IG Farben. Grüner przesadza odnośnie czasu, jaki zajęło więźniom z Auschwitz dotarcie do Buchenwaldu, ale rzeczywiście brał udział w tym marszu (sam marsz trwał tylko dwa dni, potem jechali pociągiem.). Grüner, jak również Lazar i Abram Wiesel, byli zarejestrowani w Buchenwaldzie, ale człowiek, którego znamy, jako Elie Wiesel, nie był. Świadczą o tym dokumenty przechowywane w Buchenwaldzie. Grüner stwierdza w artykule Bosa, że Abram Wiesel, starszy brat Lazara, zmarł w drodze, ale to nie jest tak, jak to opisał w swojej książce ‘Stolen Identity’ [Skradziona tożsamość], ani zgodnie z zapisami w Buchenwaldzie, które odnotowały śmierć Abrama Wiesela na 2 lutego 1945 roku w Baraku 57. Miklos Grüner, jak większość ocalałych z holokaustu, ma problemy z pamięcią i upiększa fakty…, ale on tam był i to on jest na słynnym zdjęciu (po lewej, na dolnej pryczy), podczas gdy Elie Wiesel nie jest człowiekiem po prawej (górna prycza), przy czym się upiera. Według Bosa, Grüner nadal mówi, że kiedy zaproszono go na spotkanie z Wieselem, laureatem Nagrody Nobla, w 1986 roku, myślał, że spotka swojego starego przyjaciela. Zamiast tego spotkał człowieka, którego nigdy wcześniej nie widział.. „Wiesel odmówił mi pokazania tatuażu. Było to bardzo krótkie spotkanie’. Grünerowi nie chodzi o to, że Wiesel dostaje $25.000 za 45-minutowe wystąpienie. „Ale nie chcę, żeby robił pieniądze na śmierci członków mojej rodziny i milionów innych, którzy zginęli w holokauście”, powiedział drżącym głosem. „Chcę odejść z tego świata wiedząc, że powiedziałem prawdę przyszłym pokoleniom... Nawet chcę dyskutować z antysemitami i Kościołem Katolickim, dla którego później malowałem, jako artysta”.

Artykuł z 1986 roku w szwedzkiej prasie o spotkaniu Grüner-Wiesel. Grüner, po lewej, wita Wiesela, po prawej, po przyjacielsku, ale wewnętrznie zastanawia się, kim on jest!

Mamy nadzieję, że p. Grüner będzie miał swój dzień w sądzie, oraz że będzie mógł przedstawić sprawę. Wydaje się, że przynajmniej zajmie się nią BosNewsLife i to jest dla nas dobra wiadomość. Wiemy, z czym musi się zmierzyć, ale nadal mamy nadzieję. Marucha

Masoneria prawie bez tajemnic Niewiele jest na świecie organizacji wywołujących od chwili powstania po dziś dzień tyle zainteresowania, emocji i teorii spiskowych, co masoneria. Zbierający się potajemnie, odziani w fartuszki z wyhaftowanymi niezwykłymi symbolami ludzie często oskarżani są o manipulowanie rządami i finansjerą, wrogość wobec Kościoła, a nawet satanizm. Jak jest naprawdę? Dziejom masonerii, zwanej też wolnomularstwem lub sztuką królewską, zasadom jej funkcjonowania i celom, jakie sobie stawia, poświęcony był wykład wygłoszony 24 listopada w Olkuskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Wśród zgromadzonych w sali widowiskowej Miejskiego Ośrodka Kultury słuchaczy pojawili się goście spoza grona studentów, przybyli m. in. z Krakowa. Zasługa to zapewne nie tylko tematu wykładu, ale i osoby wykładowcy. Dr Norbert Wójtowicz, to znany badacz masonerii, historyk, pedagog i publicysta, wykładowca w Uniwersytecie Wrocławskim, Szkole Wyższej im. Pawła Włodkowica i Podyplomowym Studium Dziennikarskim przy Papieskim Fakultecie Teologicznym we Wrocławiu, członek kolegium Biuletynu Instytutu Pamięci Narodowej. Jest ekspertem zapraszanym do radia i telewizji, a także na liczne wykłady, przede wszystkim zaś autorem cenionych prac na temat sztuki królewskiej. O obiektywizmie i rzetelności, z jaką opisuje tę wzbudzającą kontrowersje organizację, najlepiej świadczy fakt, że jedna z jego książek pt. „Masoneria. Mały słownik” ukazała się nakładem katolickiego wydawnictwa, a sami masoni przyznali mu nagrodę „Złote pióro” dla najlepszego autora piszącego o wolnomularstwie. Swój wykład w Olkuszu skonstruował w dość oryginalny sposób. Na tle dziejów masonerii w Europie i w Polsce stopniowo wprowadzał słuchaczy w tajniki jej funkcjonowania, przerwy w opowieści o kolejnych charakterystycznych okresach działalności, czy przełomowych wydarzeniach wypełniał informacjami o rytuałach, filozofii i strukturach. Czym jest wolnomularstwo według dr. Norberta Wójtowicza? To organizacja towarzyska, grupy ludzi, którzy spotykają się w celu samodoskonalenia i wzajemnego etycznego wzbogacania, co służyć ma budowaniu lepszego świata. Towarzyszy temu również działalność dobroczynna. Wolnomularstwo głosi tolerancję wobec różnych poglądów i wyznań, a masonerie nurtu liberalnego przyjmują w swe szeregi również ateistów i agnostyków. Negatywne nastawienie „braci w fartuszkach” wobec wszelkich konfliktów i kłótni przejawia się m. in. bezwzględnym zakazem poruszania podczas rytualnych spotkań najczęściej antagonizujących ludzi tematów: religii i polityki. Wydawać by się mogło, że tak zdefiniowana organizacja nie powinna budzić kontrowersji. Jest jednak inaczej, a przyczyna tego tkwi w tajemnicach masonerii. Stowarzyszenia masońskie są sądownie rejestrowane, zarówno statuty, cele i formy działania, jak też składy władz wolnomularskich obediencji, (czyli organizacji krajowych) są publicznie dostępne. Ponadto w książkach i w Internecie znaleźć można wiele informacji o wolnomularstwie, sami masoni prowadzą ujawniające sporo wiadomości portale (np. www.wolnomularstwo.pl). Wciąż jednak tajemnicą chronione są stosowane przez nich rytuały, ceremonie, hasła i znaki. Dotyczy to też nazwisk żyjących członków, poza zasiadającymi we władzach i tymi, którzy sami nie kryją swej przynależności do masonerii. To jednak przede wszystkim rytuały rozgrzewają emocje krytyków, to stąd biorą się oskarżenia o podejrzane praktyki, a nawet satanizm. Czy słusznie? — Srodze zawiedzie się ktoś, kto liczy, że w loży zobaczy Lucyfera na diamentowym tronie, albo, choć kopytko Belzebuba. — z uśmiechem wyjaśnił dr Norbert Wójtowicz. — Rytuały są objęte tajemnicą choćby z tego powodu, gdyż „profanom”, czyli osobom niewtajemniczonym w ich znaczenie, w ich symbolikę, wydawać się mogą, co najmniej dziwne, jeśli nie śmieszne. — dodał badacz masonerii. Odpowiadając na pytania słuchaczy rozwiał też wątpliwości dotyczące m. in. finansowania wolnomularstwa, a także rzekomych „rządów nad światem”, mówiąc o polityce podkreślił jednak znaczącą pozytywną rolę masonów w dziejach Polski, choćby w ruchach niepodległościowych. JM

http://www.mok.olkusz.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1197&Itemid=82

Od Redakcji Portalu Legitymistycznego: Problem z masonerią nie sprowadza się do tego, czy ma ona czy też nie ma jakieś złowrogie rytuały (bo cóż o tym ostatecznie możemy wiedzieć?), ale głównie polega na tym, że wolnomularstwo prowadzi antykatolicką działalność na niwie religijnej i politycznej, a to już nie są żadne „ezoteryzmy” czy tajemnice, tylko dobrze udokumentowane fakty. W tym miejscu pragniemy polecić naszym Czytelnikom znakomitą publikację pana prof. Grzegorza Kucharczyka pt. Kielnią i cyrklem. Laicyzacja Francji w latach 1870-1914, Fronda, Warszawa 2006.

Organizacja Monarchistów Polskich – legitymizm.org

Zobacz także:

Masoneria jest wielkim zagrożeniem dla Kościoła

Francuska masoneria ma się dobrze (?) i otwiera oficjalną kawiarnię – Bogdan Dobosz

Masoneria w Unii Europejskiej – Jan Bodakowski

Unia Europejska: masoneria zwiera szeregi i przechodzi do ataku

Papiestwo i masoneria – ks. Ernest Jouin

Francuska masoneria kontra Kościół. Prezydent Sarkozy w tle

Monako: arcybiskup przestrzega przed masonami

Tajniki masonerii – Jan Bodakowski

Włochy: mistrz Wielkiego Wschodu przeciwko religii w szkołach i konkordatowi

Polski mason Gniadek: W ostatnich latach nasze ideały są zagrożone

Biskup dostał medal od masonerii

Oblicza posoborowego ekumenizmu

Kabała a wtajemniczenie masońskie

Masoni i wybory

Antychrześcijaństwo rycerskich stopni rytu szkockiego (1)

http://www.bibula.com/?p=47911

Żydowsko niemieckie przekładanki Marsz Niepodległości w Warszawie i wydarzenia wokół marszu w 93 rocznicę 11 listopada 2011 przejdą do historii i długo będą i powinny być komentowane. Udział niemieckich bojówek neonazistowskich, to temat sam w sobie, to skandal w skali międzynarodowej. Temat nie jest wyizolowany, stanowi element oraz ilustrację większej całości i z pewnością zasługuje na szersze omówienie, ponieważ jesteśmy współcześnie świadkami i mamy do czynienia z Agresją Niemiec na Polskę w XX i XXI w., a sam udział bojówek z Niemiec w blokowaniu marszu to zaledwie wierzchołek góry lodowej. To przejaw eskalacji niemieckiej polityki roszczeniowej Wokół sprawy agresji Niemiec na Polskę mamy do czynienia z olbrzymia dezinformacja i prowadzanie w błąd opinii publicznej a stawka jest wysoka. To niepodległość Polski

Zamieszanie jest wielkie. Prawne oraz interpretacyjne. Jesteśmy świadkami narastającego nienieckiego rewizjonizmu. Aktywizuje się Ruch Autonomii Śląska sponsorowany przez Niemców, roszczenia w stosunku do ziem polskich wysuwają ziomkostwa oraz neonazistowska NPD partii finansowanej z budżetu federalnego Niemiec, widzimy nazwy miejscowości polskich napisy i znaki niemieckie, mamy Portrety Hohenzellernow we Wrocławiu. Mamy zapisy w Konstytucji niemieckiej, dla której ziemie Polski nie sa zagranicą.

Unia Europejska to sprytna przykrywka i zasłona dymna dla agresji Niemiec na ziemie polskie Podpisując Traktat Lizboński Lech Kaczyński, Donald Tusk i Zdradek Sikorski dokonali aktu zbrodni zdrady stanu. To akt samowoli prawnej. Traktat jest niezgodny z Polską Konstytucja aż w 54 punktach. Nie ma takiego prawa w Polsce, aby łamać konstytucje… Antypolski Traktat Reformujący Unię Europejska (Konstytucji – nie organizacji międzynarodowej, a nowo powstałego państwa w Europie) – podpisany bezprawnie w imieniu Rządu RP przez premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w Lizbonie, dnia 13.12.2007 r., jest lekceważeniem Narodu i Jego praw zagwarantowanych w Konstytucji RP.

I tak: Art.4, & 1 określa, że władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu; Art.5, & 1, że Rzeczypospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności terytorium, zapewnia wolność i prawa człowieka i obywatela oraz bezpieczeństwa obywateli, strzeże dziedzictwa narodowego oraz zapewnia ochronę środowiska, kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju. Art. 8, & 1 mówi, że Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej.

(prof. R.H. Kozłowski http://www.propolonia.pl/article.php?art=364#art

Prezydent mimo takich argumentów podpisuje Traktat. Podpis należy, więc uznać uznać go za NIEWAŻNY. Farsy nie można przyjąć za rzeczywistość. Warto zaznaczyć, że prezydent przekroczył swoje kompetencje przypisane do urzędu prezydenta. Premier Tusk, prezydent Kaczyński, min. Sikorski, posłowie głosujący za traktatem postąpili wbrew Konstytucji – ustawy zasadniczej i taki podpis jest nieważny i nie ma mocy prawnej. Nawet, jeśli obie strony by tego chciały, tzn.prezydent Kaczyński i Unia Europejska Podpisanie Traktatu to uzurpatorskie, bezczelne, aroganckie postępowanie, nie liczenie się z prawem, społeczeństwem (referendum) i nie jest niczym innym, jak rozwiązaniem siłowym.

PRZESTĘPSTWO PRZECIW RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

Rozdział XVII, Art. 127 § 1.

Kto mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od 10 lat, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.

§ 2: Kto czyni przygotowania do popełnienia przestępstwa określonego w & 1, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3. Jaka będzie kara za te podpisy dla jawnych zdrajców Polski?

Matka Polka

Rozważania na brzegu łóżka Rozważania o losie Eurostrefy i drogach wiodących do zażegnania kryzysu przypominają mnie trochę stary żart, kiedy to jedna przyjaciółka zwierza się drugiej, że w swoim nowym małżeństwie ma za mało seksu. Czy twojego męża seks nie interesuje? – pyta ta druga. Nie – odpowiada ta pierwsza. – Tylko on jest metodologiem. Siada na brzegu łóżka i opowiada on, jak to będzie robić. I na ogół na tym się kończy. W obecnych rozważaniach jest bardzo podobnie. Komisja Europejska przygotowała trzy koncepcje euroobligacji. Rozpala się dyskusja, która z nich jest najlepsza. Niemcy przygotowali inna koncepcję - znowu dyskutujemy zalety, wady i szanse na wprowadzenie danego pomysłu. I tak da capo al fine. Z tym, że ów fine jednak się zbliża – niezależnie od liczby pomysłów i ich, jakości. Nikt tymczasem nie zadaje – prostego skądinąd – pytania:

Dlaczego rządy pożyczają? Nie mają przecież obowiązku pożyczania! Można przecież – teoretycznie przynajmniej – zredukować wydatki publiczne i nie pożyczać, bądź pożyczać dużo mniej. Niestety, nie widać wielu chętnych do takiej polityki (także i w Polsce!). Dlaczego więc praktyka nie idzie w ślad za teorią? Bo trzeba by przyznać się faktycznie do bankructwa. Nie idei europejskiej, bo to w ogóle nie w tym rzecz. Rzecz w bankructwie państwa opiekuńczego w jego obecnym, pęczniejącym przez ponad pół wieku, patologicznym kształcie. Na takie państwo opiekuńcze nie ma pieniędzy. I nigdy już nie będzie. Tylko nikt nie chce się do tego przyznać po tej stronie Atlantyku (a i po drugiej nie za bardzo!), bo przegra nadchodzące wybory. Lepiej, więc rolować długi, (czyli przenosić ich spłatę na później), zaciągać z coraz większym trudem nowe i pomstować na banki i inne instytucje finansowe, które za kupowanie obligacji potencjalnych bankrutów domagają się wyższych procentów, gdyż – nie bez racji! – widzą szybko rosnące ryzyko. Zobowiązań, które narobiły państwa zachodnie jest tyle i tak kosztownych, że nie ma szans, by starczyło na to pieniędzy z podatków, które zresztą nakładane będą na coraz mniejsza liczbę pracujących w relacji do liczby beneficjentów państwa opiekuńczego. Rachunki są dość skomplikowane, ale jeden z nich, zrobiony przez amerykański Krajowy Instytut Analiz Politycznych, warto zacytować dla zastanowienia i przestrogi. Otóż podliczono tam wartość zobowiązań – wyłącznie emerytalnych i rentowych – dla krajów zachodnioeuropejskich i wyszacowano, jaki powinien mieć kapitał system ubezpieczeń społecznych, gdyby był to system kapitałowy (mniej więcej jak OFE), a nie system płatności dzisiejszych pracujących wczorajszym pracującym, będącym dzisiaj emerytami. Wyniki są dla Grecji iście szokujące. Otóż ażeby sfinansować emerytury i renty dla Greków (niezwykle hojne zresztą w stosunku do poziomu wcześniejszych płac), taki system kapitałowy musiałby mieć pieniądze o wartości 875 proc. rocznego greckiego PKB! I W przypadku Grecji nie są to zresztą tylko rozważania czysto teoretyczne. Ponieważ pieniędzy nie ma, więc grecki system emerytalny już przeszedł dość drastyczne odchudzenie. Z braku pieniędzy, wprowadzone cięcia następujące. Przyjęto jednakowe minimum, niezbyt wysokie indywidualnej emerytury, a to, co powyżej poddano cięciom w wysokości 20-40 proc. pozostałych kwot. A i to jeszcze nie koniec, bo nawet po cięciach i tak trzeba z budżetu dofinansować ichni ZUS kwotą 13 mld. euro! Gdy rozważamy problemy zadłużeniowe krajów Eurostrefy, warto o tym przypadku pamiętać.

Prof. Winiecki

03 grudnia 2011 "To mocny człowiek lewicy świetnie się nadaje do wynoszenia sztandarów”- powiedział o panu Leszku Millerze, pan Jerzy Urban, rzecznik w rządzie pana generała Jaruzelskiego. Pan Jerzy Urban to tak naprawdę towarzystwo pana Aleksandra Kwaśniewskiego, pana Olejniczka, pana Kalisza i innych Europejczyków, a pan Leszek Miller - to towarzystwo lewicy narodowej, popierającej Unię Europejską - jak najbardziej - ale jednak ciało moskiewskie, a nie europejskie…, Chociaż bardzo się stara, ale na salony nie wpuszczą.. Taki los narodowców, w tym narodowców lewicowych. Orbana i Klausa- też nie wpuszczają.. Ja pana Jerzego Urbana pamiętam jeszcze ze studiów na Uniwersytecie Warszawskim w latach 1981-83, podczas mojego studiowania na Pomagisterskim Dziennym Studium Dziennikarskim przy Wydziale Nauk Politycznych UW- tak się wtedy nazywał ten wydział, zwany przez wtajemniczonych „ czerwonym wydziałem”, czym był w istocie, ale jakoś mnie nie przerobili.. Za wykładowców miałem jakichś dziennikarzy z Trybuny Ludu(nazwisk nie pamiętam, ale jedno tak- redaktor Bilski) jak się wtedy nazywała późniejsza Trybuna, tak jak dzisiejsze ”Fakty i Mity”- to dawne „ Argumenty”, tygodnik Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej, w którym pisywał pan Bronisław Geremek, i mój kolega ze studiów pan Mariusz Ziomecki, późniejszy redaktor naczelny Super Ekspresu, Przekroju, teraz chyba Superstacji.. - ramach kartelu TVN.. Ale o dziwo, zapraszają tam Korwina Mikke. W przeciwieństwie do TV TRWAM, gdzie go nie zapraszają.. Bo liberał - to bardzo złe referencje.. Ale, że konserwatywny… W TV Trwam „liberałami”: nazywają wszystkich jak leci, nie tylko tych od pasa w dół - ale także liberałów gospodarczych. Ojciec Tadeusz nie odróżnia jednych od drugich? Ale toleruje pana Stanisława Michalkiewicza, liberała konserwatywnego z odchyleniem narodowym.. Dlaczego pamiętam pana rzecznika Jerzego Urbana? Nie, nie był moim wykładowcą, ale w ramach zapraszania, co jakiś czas ludzi ze świecznika gazetowo-politycznego, pewnego razu przeszedł na zajęcia i opowiadał o różnych sprawach, a był to czas Stanu Wojennego - pan Jerzy Urban.. Pamiętam jedną rzecz: to, co mówił zdecydowanie różniło się od tego, co było w rzeczywistości.. Nie mogłem się wtedy z tym pogodzić i wyszedłem z wykładu.. W późniejszych latach profesor z KUL nazwał pana Jerzego Urbana” Goebbelsem Stanu Wojennego”, ale sprawę - o ile wiem z panem Jerzym Urbanem - przegrał.. Chyba, że niezawisły sąd zmienił zdanie, a ja tego nie zauważyłem.. Bo sądy mają jakąś dziwną tendencję do zmiany wyroków, najlepszym przykładem jest pan Lech Wałęsa... Po korytarzu kręciła się wtedy pani Monika Olejnik, ładna, z długimi włosami aż do kolan, jeszcze nie żona pana Grzegorza Wasowskiego, prawie tak jak pani Izabela Sierakowska w futrze z norek aż do kostek, z tej wrażliwości społecznej - ale skąd w roku 1981 mogłem wiedzieć, że będzie to w przyszłości znana gwiazda polityczna robiąca na odcinku frontu ideologicznego, do której pan prezydent Lech Kaczyński – przebywając w Radio Z-zwrócił się dwukrotnie per” Stokrotka”?. To było już po tym, jak pan prezydent stał się szczęśliwym posiadaczem „zbioru zastrzeżonego”, po weryfikacji oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych dokonanych przez pana posła Antoniego Macierewicza, który to „zbiór zastrzeżony” ma obecnie u siebie pan prezydent Bronisław Komorowski. On teraz jest górą - bo on wie i on ma.. Tylko, dlaczego do tej pory my nie wiemy- who is who? I na pewno nie chodzi o oficera przyłapanego na nasikaniu na podłogę w Muzeum Powstania Warszawskiego niedawno, bo on w chwili nasikania miał trzydzieści lat, a więc za mało jak na oficera WSI. Urodził się prawdopodobnie w „ mrocznych czasach Stanu Wojennego”, a niemowlaków do WSI nie zapisywali.. Nasikał - bo” nienawidził Lecha Kaczyńskiego”(???) Ciekawe rozumowanie oficera Ludowego Wojska Polskiego, pardon oficera resztek armii polskiej.. Dobrze.. Można nie lubić pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, tak jak innego prezydenta III Rzeczpospolitej, bo żaden niczym pozytywnym się dla Polski nie zasłużył - ale, żeby sikać w Muzeum poświęconym męczeństwie powstańców, powstania wywołanego przez idiotów politycznych? Którzy z Warszawy zrobili grób z 200 000 zabitych? Nie mając broni, amunicji, a ”na tygrysy mając visy” i chwalących się, że: „poszli nasi w bój bez broni”.. Oficer ten powinien natychmiast zostać zdegradowany do szeregowca, a nawet wyrzucony z armii.. Nie wiem, czy był w mundurze, czy nie - ale w armii nie powinno być miejsca dla osobników sikający po muzeach.. Nawet gdyby to zrobił w Muzeum Kapeluszy- to jest to po prostu nieładnie i nie przystoi oficerowi.. Ustawa pierwotna miała nam ujawnić wszystkich agentów pracujących dla WSI, jako twardym jądrze komunistycznej razwiedki, ale po zmianach w ustawie, dokonanych przez pana prezydenta Lecha Kaczyskiego - nie możemy dowiedzieć się nic, ale to nic, o osobach będących agentami Wojskowych Służb Informacyjnych, jesteśmy jedynie skazani na domysły, kto z tych sześciuset osób oszukuje nas na wizji, mataczy w radio, preparuje wyniki sondaży, stanu gospodarki, wymyśla rzeczy mające odwrócić naszą uwagę od spraw ważnych i manipuluje nastrojami w zależności od decyzji swoich przełożonych. Agenci są wśród nas- tak twierdzili w swojej książce pan Jarosław Kurski i pan Piotr Semka.. No i są! Jest ich nawet więcej niż kiedyś.. Bo ilość służb rośnie i mamy ich obecnie siedem, a niektórzy twierdzą, że jedenaście. No i mamy lepszą technikę służącą orwellowskiej inwigilacji.. Wracając jednak do starej lewicy, która doprowadziła swoimi rządami PRL do upadku, ale wprowadzając na jej zakończenie liberalną ustawę Wilczka- Rakowkiego, która bardzo pomogła Polakom się podnieść.. Ale wymogi socjalizmu europejskiego, na powrót prowadzą nas do dziadostwa.. Pan Mieczysław Rakowski, to też był człowiekiem lewicy, ale tej światlejszej, związanej z Europą, ale on też wyprowadzał sztandar- sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.. No nie osobiście, ale namawiał do wyprowadzania i mówił: „Sztandar wyprowadzić”. Obaj z towarzyszem Millerem byli związani z tzw.” moskiewską pożyczką” w wysokości 1,2 miliona dolarów, to było dawno, bo w roku 1990, a pieniądze potrzebne były na utrzymanie aparatu PZPR, żeby im się nie porozłaził, no, bo kto robiłby wtedy ”przemiany”? Razem z agentami pana generała Kiszczaka umiejscowionymi w Solidarności? W 1993 roku, prokurator Jerzy Regulski umorzył postępowanie, wcześniej uczynił to prokurator Zbigniew Goszczyński uzasadniając to znikomym stopniem niebezpieczeństwa czynu”, wobec pana Rakowskiego, i ”brakiem dowodów winy” wobec pana Leszka Millera.(???). Znowu ciekawy pasus prawny w demokratycznym państwie prawa.. Czy przypadkiem obaj panowie nie naruszyli prawa dewizowego? To wolno - jak pisała ówczesna prasa - przewozić dolary w reklamówkach? Przecież potrzebne były zezwolenia dewizowe.. Niektórym zezwolenia dewizowe są potrzebne, a niektórym nie są potrzebne.. W 1994 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie stwierdził jedynie, że umorzenie sprawy było zgodne z prawem.. No i sprawa rozeszła się po demokratycznych kościach, jedynie pan Zbigniew Ziobro, jako minister sprawiedliwości, w dniu 20.V. 2006 roku odtajnił dokumenty.. A sztandar SLD, powinni wyprowadzić pan Urban z panem Kaliszem.. Tak jak ślub powinien wziąć pan Biedroń z panią Senyszyn.. I nareszcie zapanowałaby normalność.. WJR

Euro to gospodarcze samobójstwo Upadek strefy euro nie musi być niekorzystny dla niektórych krajów UE. Dla nas to wejście do strefy euro będzie mniej korzystne – mówi portalowi Stefczyk.info Janusz Szewczak.

Stefczyk.info: Radosław Sikorski powiedział dziś, że Polska w przeciągu obecnej kadencji Sejmu będzie gotowa do wejścia do strefy euro. Jak Pan ocenia polskie szanse na wspólną walutę? Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK: Spełnienie kryteriów przyjęcia do strefy euro jest oczywiście możliwe. Jednak rząd musiałby najpierw zaoszczędzić na Polakach 90 miliardów złotych. To nie koniec, minister finansów musiałby nadal rozwijać swoje zdolności do kreatywnej księgowości. Inflacja musiałaby osiągnąć poziom ponad 5 procent, co spowoduje wzrost dochodów budżetowych. Wypełnienie tych warunków rzeczywiście może umożliwić nam szybkie wejście do strefy euro. Jednak doprowadzenie do tej sytuacji jest bardzo niekorzystne dla przeciętnego Polaka. Wchodzenie dziś do strefy euro, mechanizmu ERM2 to namawianie do gospodarczego samobójstwa.

Minister mówił również, że Niemcy powinni za wszelką cenę bronić strefy euro. Czy to korzystne? Absolutnie się z tym nie zgadzam. Upadek strefy euro nie musi być niekorzystny dla niektórych krajów UE. Dla nas to wejście do strefy euro będzie mniej korzystne. Przecież my spłacalibyśmy wtedy długi Greków i Portugalczyków oraz ratowali niemieckie banki, które udzielały kredytów w całej Unii. Dla Polaków to bardzo niekorzystne rozwiązanie.

Polska poza strefą euro ma lepsze czy gorsze szanse na rozwój ekonomiczny? Własna waluta jest dziś nie tylko gwarancją suwerenności, ale również szansą na konkurencyjność. To dziś klucz
do zdobywania pieniędzy.

Czy w Unii powinno dojść do opracowania nowej formuły współpracy gospodarczej? Sądzę, że strefa euro się rozpadnie, euro nie wytrzyma dłużej niż kilkanaście miesięcy. Za cztery lata to euro już na pewno nie będzie. Po rozpadzie eurolandu czeka nas powrót do wspólnego obszaru gospodarczego. Nie zdziwię się, gdy się okaże, że to Niemcy, jako pierwsi ogłoszą, że mają już wydrukowaną własną walutę i wychodzą ze strefy euro. Stanisław Żaryn

„Humanitas obligare”- czyli człowieczeństwo zobowiązuje Rozmowa z Stefanem Adamskim, niezależnym publicystą i opozycjonistą, współzałożycielem „Stowarzyszenia Attac Polska”, oraz twórcą portalu Radykalna Demokracja.

Marek Szolc: W 1980 roku byłeś współredaktorem pierwszego historycznego biuletynu MKS NSZZ Solidarność a później też publikowałeś artykuły w Tygodniku Solidarność. Dla wielu Solidarność była ruchem, który był potrzebny do odzyskania wolności w czasach realnego socjalizmu. A czym dla Ciebie była i jest Solidarność? Stefan Adamski: Przed wszystkim ruchem społecznym, który przyjął – nieprzypadkowo – formę związku zawodowego. Nieprzypadkowo, bo sierpniowy strajk i to, co przyniósł było w dużej mierze efektem wcześniejszych działań podejmowanych przez Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża, o czym dziś mówi się niewiele.

Formuła związkowa od początku była jednak zbyt ciasna dla całej mozaiki różnych aspiracji i dążeń, które się wówczas pojawiły. Tym niemniej było to arcyciekawe doświadczenie – w czasie pierwszych miesięcy istnienia „S” miałem okazję widzieć na własne oczy jak znakomicie sprawdzają się w działaniu zasady demokracji bezpośredniej i uczestniczącej. Innymi słowy – mądrości zbiorowej. Nawet szeroko zakrojona inwigilacja i manipulowanie „S” nie zdało się na nic i żeby opanować ten konieczny był stan wojenny. Stłamszenie demokracji było możliwe także, dlatego, że z Wałęsy i kilku innych osób uczyniono symbole. A myślenie w tych kategoriach jest zgubne. Myśli zamierają – zostają symbole. I po pewnym czasie zużywają się, tracą pierwotne znaczenie. No i można powiedzieć, ze z tamtego zrywu zostały nam już tylko puste symbole, eksploatowane do granic możliwości w ramach tzw. mitu założycielskiego. Na wskroś fałszywego, dodajmy. Bowiem okłamuje się młodsze pokolenia, i to wcale w nie mniejszym stopniu, w jakim my byliśmy okłamywani. Przede wszystkim to nieprawda, że „S” obaliła komunizm. Opór, jaki w ramach tego ruchu stawiała poczynaniom władz większość społeczeństwa został skutecznie spacyfikowany, a w pozostałych krajach bloku nie było żadnych znaczących niepokojów. Poza tym tzw. „realny socjalizm” był raczej zakłamanym do granic absurdu rodzajem etatystycznego kapitalizmu państwowego, w którym władzę sprawowała partyjna nomenklatura i w końcu zawalił się z powodu zarówno niewydolności gospodarczej, jak i uwarunkowań stricte politycznych. Był to jednak upadek całkowicie kontrolowany, a nawet w dużej mierze aranżowany przez elity tamtego systemu, które zrozumiały, że represje są drogą donikąd i przygotowały sobie „miękkie lądowanie”. Z pełnymi gwarancjami Zachodu, rzecz jasna. Bardzo chciałbym wiedzieć, o czym też gawędzili sobie politycy, dyplomaci i szefowie ówczesnych wywiadów i tajnych służb z obu stron… Ale w tej „wzorcowej” demokracji, w jakiej ponoć żyjemy, mimo upływu ponad dwóch dekad, nie ma mowy by dowiedzieć się czegoś o kulisach tych negocjacji. Cóż, czasem się coś po latach komuś wymknie, jak np. w przypadku G. Busha seniora, który po kilkunastu latach przyznał, że osobiście w roku 1990 przyleciał do W-wy dopilnować by funkcję prezydenta, w myśl wcześniejszych ustaleń, objął Jaruzelski. Jak widać, kuluarowe „zabiegi dyplomatyczne” zwykle okazują się ważniejsze od „vox populi”. A czym jest dla mnie dzisiaj „S”? Na pewno z sentymentem wspominam czasy tamtego zrywu, zwłaszcza lata 1980-81, ten wielki „karnawał wolności i nadziei”. Byłem tylko jedną z prawie dziesięciu milionów osób, które przystąpiły do tego ruchu. I – jak zapewne większość z nich – uważam, że jego cele nigdy nie zostały osiągnięte. Uważam, że najlepsza rzecz, jaką mogą zrobić ludzie z mojego pokolenia, to pozwolić wreszcie by ich miejsce zajęły młodsze generacje – dotyczy to zarówno polityki jak i większości sfer życia społecznego. Powinno to nastąpić już znacznie wcześniej. Owszem, możemy dzielić się własnymi doświadczeniami i wiedzą, ale dobrze by było, gdybyśmy nie wymądrzali się zanadto, biorąc pod uwagę jak niewiele osiągnęliśmy próbując zmienić świat na odrobinę lepszy… Ta naturalna wymiana pokoleń powinna nastąpić już dawno, na nieporównanie większa skalę niż ma to miejsce obecnie. Nie, to nie znaczy, ze jesteśmy zbędni, ale na pewno trzeba mieć dużo arogancji i egocentryzmu, żeby uważać, że jest się niezastąpionym.

Jak długo jesteś opozycjonistą i dlaczego? Za swój akces do opozycji demokratycznej w tamtym systemie uważam podpisanie protestu przeciwko nowelizacji konstytucji PRL w roku 1976, polegającej na wpisaniu do niej passusów odnoszących się do „przewodniej roli PZPR” i wiecznej miłości do ZSRR. Ten sprzeciw był bardzo, bardzo ograniczony – w sumie do kilkuset osób w skali całego kraju. Było to jeszcze przed Radomiem i Ursusem i powstaniem KOR-u. Natomiast dziś… Sam nie wiem, czy określiłbym się, jako opozycjonista, a jeśli już, to uważam, że wciąż pozostaję w opozycji demokratycznej, ponieważ system, jaki wprowadzono po roku 1989 jest jedynie demokracją fasadową – ograniczoną do procedur wyborczych. Ze względu na fatalną ordynację (wysokie progi, przelicznik d’Hondta) konserwującą wciąż te same partie (czasem w nowych konfiguracjach) i tych samych ludzi na ich szczytach. Wcale mnie nie dziwi, że w wyborach uczestniczyła mniej niż połowa uprawnionych do głosowania. Trudno uznać by ten wynik legitymizował sprawowanie władzy przez jakąkolwiek koalicję, jaka powstanie. Nie mam i nigdy nie miałem najmniejszych ciągotek do władzy. Uważam, że nie mam po temu najmniejszych kwalifikacji. Dlatego nie uczestniczyłem po ’89 w tzw. „dużej” polityce, ograniczając się do obywatelskiego sprzeciwu, gdy to uznawałem za konieczne. W wymiarze osobistym czuję się człowiekiem spełnionym, wiedzie mi się również relatywnie nieźle. Natomiast to wcale nie znaczy, że nie interesują mnie losy innych ludzi, ani to, w jakim kierunku zmierza mój kraj, i jeszcze szerzej – świat. I to jest w moim przypadku motywacja zarówno do pisania, jak i do działania. To kwestia elementarnego poczucia odpowiedzialności – za siebie, ale i za los innych istot. Humanitas obligare – człowieczeństwo zobowiązuje.

Medialna propaganda głosi, że transformacja w Polsce się udała. Jak więc oceniasz przemiany w Polsce po 1989 roku i kto tak naprawdę jest ich beneficjentem? Transformacja powiodła się aż za dobrze. Niestety. Zadziałał tu mechanizm, który bardzo dobrze opisała Naomi Klein w „Doktrynie szoku”. Specyficzna „terapia szokowa”, jaką zaaplikowano społeczeństwu odegrała kluczową rolę. Warto, naprawdę warto przeczytać „Polską transformację” prof. Tadeusza Kowalika oraz trzytomową pracę prof. Jacka Tittenbruna „Z deszczu pod rynnę”. Te prace pokazują dokładnie mechanizm akumulacji przez wywłaszczenie (głównie rabunkową prywatyzację), z jakim mieliśmy do czynienia. A jakie są rezultaty? Przecież to widać gołym okiem – narastająca pauperyzacja coraz szerszych warstw społecznych i rosnące bogactwo nielicznych uprzywilejowanych z kompradorskich elit. Takie rozwarstwienie prowadzi zawsze do załamania się struktur społecznych i tyranii oligarchii. A potem – do sprzeciwu większości, która chce te różnice zmniejszyć lub wręcz zniwelować. To nieuniknione. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi i jak się zakończy.

Według medialnych informacji, Lech Wałęsa został zaproszony do Nowego Jorku przez ludzi okupujących Wall Street. Czy możesz to skomentować? Kwestia pierwsza. Jest to w gruncie rzeczy tzw. fakt prasowy, czyli kreowanie rzeczywistości przez media. Na OWS jedynym ciałem mogącym podejmować decyzje jest General Assembly, czyli Zgromadzenie Powszechne, zaproszenie wystosował natomiast jeden spośród uczestników protestu, Matthew Blair, czyniąc to z własnej inicjatywy, bo ten pomysł nie był poddawany żadnej dyskusji na zgromadzeniu.

Natomiast Lech Wałęsa, jak zwykle, zajął stanowisko „jestem za, a nawet przeciw”, wyrażając wolę wybrania się tam „ewentualnie” jeszcze w tym roku, czyli kiedy się już rozstrzygnie, czy protestujący coś osiągną, czy zostaną w jakiś sposób spacyfikowani. Nie zdobył się nawet na wystosowanie do nich jakiegokolwiek listu, przesłania czy choćby wyrazów poparcia, co mógł uczynić w każdej chwili. Czyli przyjął postawę wyczekującą, bardzo dla niego charakterystyczną. Wątpię zresztą, czy jego wypowiedź „trzeba bronić kapitalizmu” spodobałaby się protestującym z ruchu Occupy…

W jaki sposób przyczyniłeś się do powstania stowarzyszenia Attac Polska? Byłem jednym z jego współzałożycieli. W 1999 roku mieszkająca we Francji Ewa Kubasiewicz – Houee (dawna działaczka „S”, która otrzymała najdłuższy wyrok pozbawienia wolności w stanie wojennym), z którą przyjaźniliśmy się od lat i która działała w ATTAC w Bretanii, zwróciła się do Joanny i Andrzeja Gwiazdów oraz do mnie, z pytaniem czy nie uważamy, że warto byłoby utworzyć grupy inicjatywnej ATTAC także w Polsce. Odpowiedź była oczywista. Ponieważ ta problematyka żywo mnie zajmowała już wcześniej, o ATTAC trochę słyszałem, a w dodatku było to tuż po Seattle, gdy sprzeciw wobec neoliberalnej globalizacji zaczął zyskiwać dużą dynamikę, bez wahania zdecydowałem się poświęcić tej sprawie swój czas i energię. Współuczestniczyłem w formułowaniu statutu stowarzyszenia, pierwsza siedziba ATTAC mieściła się w moim mieszkaniu. Trzymając się zasady, by koncentrować się na pracy merytorycznej – a także z racji braku predyspozycji do pracy organizacyjnej – od początku nie brałem pod uwagę możliwości kandydowania do władz, wchodząc jedynie do Rady Programowej. Członkiem ATTAC pozostaję po dzień dzisiejszy, nie pełniąc w nim żadnych funkcji i działając w nim może trochę zrywami, bo zwykle włączam się na pełnych obrotach wtedy, gdy dzieje się coś ważnego. Dlatego tym bardziej doceniam trud osób, które mają nieco inne usposobienie i potrafią cierpliwie, systematycznie realizować statutowe cele stowarzyszenia. Osobiście od początku wolałem, aby ATTAC był raczej nieformalnie działającym, szeroko zakrojonym ruchem niż zinstytucjonalizowaną organizacją, ale wtłoczyła nas w te ramy – tak jak wiele innych organizacji pozarządowych – konieczność wpisu do KRS, całego mnóstwa „papierkowej roboty”, wyboru władz. A nawet w tak niewielkich strukturach demokracja przedstawicielska zdaje egzamin gorzej niż bezpośrednia. Nie mówiąc już o tym, że struktury w jakimkolwiek stopniu hierarchiczne działają zwykle mniej sprawnie niż poziome. Niestety, jak to zwykle bywa pojawiają się jakieś nieporozumienia, tarcia, animozje personalne, etc. Mam żelazną zasadę, by nigdy się w takie spory nie wdawać. Cóż, przez polski ATTAC przewinęło się sporo ludzi o bardzo wyrazistych osobowościach. Może nawet zbyt wyrazistych, stąd konflikty – światopoglądowe, dotyczące strategii działania, niekiedy personalne. A także nieunikniony syndrom zmęczenia materiału. Tak czy inaczej ATTAC nie tylko przetrwał i obchodził właśnie dziesięciolecie, ale miał sporo osiągnięć, długo by je wyliczać, poprzestanę tylko na zorganizowaniu Polskiego Forum Społecznego. Zresztą, sam to doskonale wiesz, jako osoba w nim bardziej niż ja intensywnie działająca niemal od samego początku. I jestem przekonany, ze ATTAC ma przed sobą przyszłość, może tylko w innej formule, bo świat się zmienia i trzeba się do tych zmian dostosowywać.

Dlaczego założyłeś portal Radykalna demokracja? Pomysł rzucił mój syn, Krzysztof, a wynikał on stąd, że media głównego nurtu próbowały zupełnie zamilczeć protesty społeczne w Grecji, Hiszpanii, czy Portugalii, albo przekazywać zupełnie nieprawdziwy ich obraz. Jeszcze większa panikę wywołały wśród tych, którzy decydują, co się będzie wtłaczać ludziom do głów protesty „antybanksterskie” w Stanach. Wiadomo, sam rdzeń imperium. Przez blisko dwa tygodnie nie było w Polsce niemal żadnych informacji na temat akcji Occupy Wall Street, a o rzetelności późniejszych wzmianek lepiej nawet nie wspominać. Dlatego uznaliśmy, że powinniśmy, na miarę własnych skromnych możliwości, zrobić coś w tej sprawie. Ale zamierzamy nie tylko informować, ale także wyjaśniać jak funkcjonuje system, który obecnie uchodzi za demokrację i ukazywać alternatywne sposoby myślenia i działania.

Jaka Twoim zdaniem jest idea „Ruchu oburzonych”? Myślę, że raczej trudno tu mówić o jakiejś jednej, spajającej idei. Ten ruch powstał spontanicznie, jako wyraz sprzeciwu przeciwko coraz większym nierównościom. I ta spontaniczność, nieprzewidywalność jest jego największym atutem. A zarazem zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że zostanie o „rozmyty”, skanalizowany bądź przejęty przez ludzi, którzy będą działać pod dyktando establishmentu. Zdając sobie z tego sprawę można jednak tych zagrożeń uniknąć. Najważniejszy wniosek – ludzie chcą rzeczywistej demokracji i chcą poszanowania swoich praw ekonomicznych. A na tym już można budować.

Czy coś łączy Cię z manifestantami okupującymi Wall Street?Przede wszystkim przeświadczenie, że system można i trzeba zmienić. No i coś jeszcze, patrząc historycznie – latem 2001 roku w ramach ATTAC, przygotowując się do udziału w kolejnym spotkaniu ruchu alterglobalistycznego, wyznaczonego w NY i kilku innych miastach w USA, sformułowaliśmy apel właśnie o zorganizowanie protestu na Wall Street, zgłaszając zarazem listę postulatów, które należałoby wysunąć. Ten archiwalny tekst można znaleźć na stronach www.attac.pl. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ta idea już wówczas „krążyła w powietrzu”, świadomość, że to „rynki finansowe” narzucają swoje warunki i to w pierwszym rzędzie one, a nie politycy, generują destabilizację i chaos była powszechna w ruchu alterglobalistycznym.

Niestety, wiadomo, co stało się trzy tygodnie później. Po 9/11 nastąpiła swoista dekada strachu. W ramach „walki z terroryzmem” ograniczono prawa i swobody obywatelskie w sposób, który wcześniej wydawał się wręcz nie do pomyślenia. I korzystając z tej traumy, tego szoku, kataklizmowy kapitalizm albo kapita(k)lizm, jak można by spolszczyć określenie disaster capitalism stosowane przez Naomi Klein, poczynił spustoszenia nieporównanie większe niż te, jakie powstały w wyniku zamachów z jedenastego września. Wszystko jednak ma swoje granice. Dekada strachu, moim zdaniem, dobiegła właśnie końca. System nie ma tak naprawdę nic do zaoferowania poza organizowaniem niekończącego się wyścigu szczurów. A dla większości stawką w nim nie są już lepsze kąski, tylko sama możliwość przetrwania. U nas świadomość tego stanu rzeczy nie jest jeszcze powszechna. Media wciskają ludziom kompletnie zdeformowany obraz świata, znacznie skuteczniej niż w PRL-u. Tymczasem ludzie w innych krajach europejskich, a ostatnio także wielu Amerykanów to zrozumiało, stąd obecne masowe protesty. Próbujemy informować o nich na stronach naszego portalu.

Jakie książki mógłbyś polecić naszym czytelnikom, aby lepiej mogli zrozumieć globalizację? Lista byłaby bardzo długa i zdecydowanie przekraczałaby ramy tego wywiadu. W portalu, o którym była mowa wyżej, przewidujemy odrębny dział rekomendujący książki. Jednak gdybym miał wybrać to na początek cztery, to byłyby to: „Czyj kryzys, czyja odpowiedz?” Susan George, „Wartość niczego” – Raja Patela, „Demokrację ekonomiczną” Ladislao Dowbora, brazylijskiego ekonomisty polskiego pochodzenia, a spośród polskich publikacji – „Ciesz się późny wnuku. Kolonializm, globalizacja i demokracja radykalna” Jana Sowy.

W jaki sposób czytelnicy wiadomości24 mogliby włączyć się w działania tego globalnego ruchu? Na bardzo wiele sposobów – przede wszystkim zyskując wiedzę o tym jak funkcjonuje system, który nas zniewala. Uczestnictwo w demonstracjach, pikietach, etc. jest bardzo ważne, ale najważniejsza jest rewolucja, która musi dokonać się w umysłach i wola dokonania zmian. Marek Szolc

Nasz wywiad. Senator Kogut o sprawie Marcinkowic: To wielki skandal. "Karze się za patriotyczne wychowanie młodzieży" wPolityce.pl: Jak pan ocenia sytuację, do której dochodzi teraz w Marcinkowicach - ostra, brutalna reakcja kuratorium oświaty w stosunku do dyrektor szkoły, która uczestniczyła w spotkaniu z bratem śp. Lecha Kaczyńskiego - Jarosławem Kaczyńskim? Senator PiS STANISŁAW KOGUT: To jeden wielki skandal. Niezrozumiały. Kuratorium zamiast być dumnym z tego, że uczniowie są wychowywani w duchu patriotycznym, ukarało upomnieniem panią dyrektor za to, że przyszła z dziećmi na spotkanie  z bratem prezydenta, który pełniąc swoją funkcję zginął tragicznie w Smoleńsku, z byłym premierem. Jestem dumny z tego, że na południu uczy się dzieci miłości do ojczyzny, patriotyzmu.

Może rodzice nie byli zadowoleni? Pani dyrektor przed spotkaniem zapytała rodziców, konsultowała się z radą rodziców. Jednogłośnie  rodzice zdecydowali, że chcą by ich dzieci w tym spotkaniu uczestniczyły. A dziś robi się ciągłą nagonkę na dyrektor, szkołę, rodziców. To niepojęte. Karze się za patriotyczne wychowanie.

Prowadzono tam jakąś agitację polityczną? Nie padło ani słowo o polityce. Nic.

Szczególna lawina ataków spada na chłopca, który na spotkaniu przeczytał wiersz. I to jest niezrozumiałe. W jednej z audycji komentowano ten wątek. Zadzwonił do tego radia ojciec tego chłopca i zażądał by szanowano jego rodzicielskie prawo do patriotycznego wychowania syna. A ja tego chłopca podziwiam. Powiedział piękny wiersz. A jego się atakuje. No ludzie, dajcie spokój. Co się dzieje? Sądecczyzna zawsze była silna Bogiem i Polską, zawsze Bóg, Honor, Ojczyzna były dla nas drogowskazem. To chyba trzeba być dumnym jak rodzice uczą patriotyzmu, jak szkoła wychowuje w duchu miłości do Polski. Wtedy możemy być spokojni i przyszłość "Rzeczpospolitej". Pani dyrektor należy się nagroda. Liczę na nacisk społeczny, na głosy czytelników tak popularnego portalu wPolityce.pl. To ma ogromne znaczenie! Przypominam sobie też dyrektor mojej szkoły, panią śp. Marię Babicz, która mówiła nam - choć wtedy, w PRL, było to zakazane - o Armii Krajowej, żołnierzach wyklętych, o Katyniu.

Dziś nie wolno, jak widać, mówić o tragedii smoleńskiej. Odnoszę wrażenie, że to są faktycznie elementy szerszej akcji. Chodzi o dalsze próby zniszczenia, także  po śmierci autorytetu śp. Lecha Kaczyńskiego, wspaniałego prezydenta. Nie chce się dotrzeć do prawdy o tej tragedii. A tylu ludzi zapomniało, że niejeden z nas mógł być w tym samolocie. Czy też byśmy chcieliby w imię kariery sprzedano prawdę o naszej śmierci? A jednocześnie mamy do czynienia z sytuacją, w której państwo polskie finansuje skrajnie lewicową "Krytykę Polityczną", która jest w koalicji zapraszającej niemieckich bojówkarzy na 11 listopada. No włos się na głowie jeży. Zestawmy te dwa fakty - represje spadające na dyrektor szkoły za udział uczniów w patriotycznym spotkaniu i takie nagrody wielkie dla tej "Krytyki". To niepojęte. Na litość boską, czy już zapominamy o naszej historii? O powstaniach? O wojnie z bolszewikami? W imię czego? zespół wPolityce.pl

Rosjanie zbroją Syrię Według agencji Interfax powołującej się na anonimowe źródła w wojsku, Rosja zaopatrzyła Syrię w nowoczesne przeciw-okrętowe pociski manewrujące S-300. Rosyjskie okręty, które dotarły niedawno do syryjskich wybrzeży miały na swoim pokładzie zapas pocisków zdolnych według źródeł agencji zapewnić „pełne bezpieczeństwo wzdłuż syryjskiej linii brzegowej”. Rosja nie uznała głosów ONZ, Ligii Arabskiej i krajów Europy Zachodniej wzywających do nałożenia na Syrię zbrojeniowego embarga. Podczas październikowego głosowania na spotkaniu Rady Bezpieczeństwa, Rosja wspólnie z Chinami zawetowały rezolucję potępiającą działania prezydenta Assada. Zdaniem Moskwy rezolucja mogła podobnie jak w Libii otworzyć drzwi do interwencji zbrojnej ze strony państw Zachodu. Podczas konferencji prasowej we wtorek, minister spraw zewnętrznych Siergiej Ławrow oświadczył, że przypadek Libii pokazał jak bardzo jednostronnie traktowane jest embargo: „Wiemy jak to działało w Libii, kiedy to embargo zbrojeniowe dotyczyło jedynie armii libijskiej. Opozycjoniści dostawali broń a kraje takie jak Francja i Katar mówiły o tym publicznie bez śladu zażenowania”. Powołująca się na źródła syryjskie i rosyjskie gazeta „Israel National News” podała, że Moskwa uznała potencjalny atak Zachodu na Syrię, jako „czerwoną linię”, której nie może tolerować. Wcześniej media poinformowały o zbliżającej się wizycie rosyjskiego lotniskowca „Admirał Kuźniecow”, który wkrótce ma przypłynąć do portu w mieście Tartus.

Źródła:

http://www.jpost.com

http://www.haaretz.com

http://www.orwellsky.blogspot.com/

Dr Burzyński, czyli przyczynek do opisu gangsterstwa firm farmaceutycznych Tekst pochodzi z 14.06.2011 i został poddany niewielkim modyfikacjom. Zamieszczony został z powodu wizyty dr-a Burzyńskiego wraz z małżonką w studio TVN dnia 3.12.2011, co przypomniało gajowemu o całej sprawie. Wczoraj mialem okazje zobaczyć niesamowity film o historii dr-a Burzynskiego, który wynalazł w latach 70-tych lekarstwo na raka. Film jest niestety na razie tylko po angielsku, jeżeli ktoś zna wystarczająco ten język, musi koniecznie go zobaczyć. Mówi nie tylko o leku, który w skuteczny sposób, bez powikłań i skutków ubocznych, leczy różne formy raka, ale równiez o tym, co zrobi system i koncerny, aby nie dopuścić do upublicznienia takiego odkrycia. Tutaj jest przetłumaczony przeze mnie opis filmu:

Film jest opowieścią o lekarzu i biochemiku dr Stanisławie Burzyńskim, który wygrał największe i prawdopodobnie najbardziej skomplikowane i intrygujące prawne walki z Food & Drug Administration [FDA] w historii Ameryki. Jego zwycięskie walki z rządem Stanów Zjednoczonych dotyczyły leku na raka, który dr Burzyński odkrył w latach 1970, zwanego antineoplaston i który zakończył w 2009 r. II etap nadzorowanych przez FDA badań klinicznych, w związku, z czym może rozpocząć końcową fazę testów FDA, w 2011 – jeżeli pozyska wymagane 150 mln USD na sfinansowanie ostatniego etapu badań klinicznych. Kiedy antineoplastony zostaną uznane, będzie to oznaczać, że po raz pierwszy w historii jednen naukowiec, a nie firma farmaceutyczna, zdbędzie wyłączne prawa do patentu i dystrybucji leku o przełomowym znaczeniu. Antineoplastony zwalczają niektóre z najbardziej nieuleczalnych form raka. W filmie przedstawione są osoby cierpiące na różne postacie raka, które wybrały kurację antineoplastonami zamiast operacji, chemioterapii czy napromieniowania – z pełnym ujawnieniem dokumentacji medycznej – jak również systematyczne (nie przypadkowe) nadzorowane przez FDA badania kliniczne, porównujące antineoplastony z innymi dostępnymi metodami leczenia, które zostały opublikowane w recenzowanej literaturze medycznej. Jedna z form raka, rozsiany wewnętrzny glejak mózgu u dziecka, nigdy wcześniej nie był wyleczony w żadnych naukowo kontrolowanych warunkach w historii medycyny. Antineoplastony dokonały tego po raz pierwszy w historii – w kilkudziesięciu przypadkach [ANP - PubMed 2003] [ANP - PubMed 2006] [Rad i inne - PubMed 2008] [Chemia / Rad - PubMed 2005]

Dokumentalny film prowadzi widza przez pełną pułapek, ale zwycięską, 14-to letnią podróż dr Burzyńskiego i jego pacjentów, jaką musieli znosić w celu uzyskania zgody FDA na przeprowadzenie badań klinicznych antineoplastonu. Dr Burzynski mieszka i praktykuje medycynę w Houston, Texas. Udało mu się rozpocząć produkcję i zarządzać swoim odkryciem bez zgody FDA w latach 1977-1995 dzięki temu, że stan Teksas w tym czasie nie mial prawa, które wymagałoby, aby lekarze byli zobowiązani do przestrzegania prawa federalnego w takich przypadkach. Prawo to zostało to zmienione. [Chodziło o to, że jeśli pacjent sam tego zażądał, mógł być poddany eksperymentalnemu leczeniu - admin]

Zdolność Burzyńskiego do skutecznego leczenia nieuleczalnych nowotworów była zaskoczeniem dla branży. Jak na ironię, fakt ten doprowadził do wielu dochodzeń prowadzonych przez Texas Medical SA przeciwko dr-owi Burzyńskiemu, które nieprzerwanie kontynuowano w celu zatrzymania jego praktyk, doprowadzając go aż do Sądu Najwyższego?

Podobnie, Food and Drug Administration zaangażowało się w czterech federalnych sprawach przeciwko dr-owi Burzyńskiemu trwających ponad dekadę.Wszystkie zakończyły się uniewinnieniem. Wreszcie dr Burzyński został w 1995 roku oskarżony w piątej sprawie, co doprowadziło do dwóch rozpraw federalnych i dwóch ław przysięgłych, gdzie żadna nie uznała go za winnego i nie dopatrzono się jakiegokolwiek wykroczenia. Gdyby został skazany, dr Burzyński mógłby dostać nawet 290 lat w więzieniu federalnym i 18,5 mln dolarów grzywny. Jednak to, co zostało ujawnione w kilka lat po tym, jak dr Burzyński odzyskał wolność, pomaga ujawnić bardziej spójny obraz prawdziwej motywacji rządu Stanów Zjednoczonych, nieustannie go prześladujących. Gdy antineoplastony zostaną dopuszczone do obrotu publicznego, pozwoli to jednemu naukowcowi posiadać wyłączną licencję na produkcję i sprzedaż tych leków na otwartym rynku, zanim staną się one ogólnie dostępne – pozostawiając BIG PHARMA bez korzyści finansowych ze stosowania najskuteczniejszego leku na raka, jaki świat kiedykolwiek widział. [Właśnie dziś rano, w TVN, dr Burzyński oznajmił (po raz pierwszy w mediach), iż dwa tygodnie temu antineoplaston został legalnie i oficjalnie dopuszczony przez FDA do stosowania przy leczeniu raka - admin]

Dodam jeszcze od siebie, że rząd USA wydał przez wszystkie lata ponad 60 mln dolarów na walkę z Dr. Burzyńskim, – ale nigdy nie chciał w żaden sposób pomóc mu w sfinansowaniu badan nad jego lekiem. Państwo Burzyńscy zgodnie stwierdzili, iż głównym celem wojny, jaką rząd USA ramię w ramię z firmami farmaceutycznymi prowadził przeciwko dr-owi Burzyńskiemu i jego lekom, była po prostu kradzież jego odkryć. Podejrzewam, że większość gajówkowiczów była by zdumiona rozmiarami kradzieży wynalazków dokonanych poza laboratoriami i instytutami wielkich graczy. Być może pewna osoba mieszkająca we Francji, a udzielająca się na tym forum, zechciałaby opisać, w jaki sposób starano się ukraść wynalazek jej męża w dziedzinie informatyki – gwarantuję jej anonimowość. Nie ma potrzeby podkreślania, z jakiej nacji niemal zawsze wywodzą się złodzieje wynalazków i odkryć. Wikipedia oczywiście neguje odkrycia dr-a Burzyńskiego. Może powinien zmienić nazwisko na Gewittermacher, aby znaleźć tam więcej uznania?

Admin.

Ius gladii - Prawo miecza „Strace­nie mordercy wstrząsa liberałem bardziej niż śmierć zamordowanego".
Każdy rząd, uznający nad sobą metafi­zyczną sankcję - niezależnie od tego, czy będziemy ją rozumieli na sposób re­ligijny (państwo w roli egzekutora woli Bożej), czy filozoficzny (państwo w ro­li strażnika wartości danej wspólnoty) - dysponował niegdyś czterema „świę­tymi" regaliami, które wynosiły go po­nad pełnienie „przy­ziemnych" funkcji ad­ministracyjno-gospo­darczych i nadawały mu status prawdziwie su­werennej władzy. Obok prawa do prowadzenia wojny (ius belli), pra­wa przysięgi (ius iurandi) i prawa łaski (w rzeczywistości ius iuris intermittendi), było nim także prawo do wymierzania ka­ry śmierci (ius vitae et nacis) Najwyższy wymiar kary był powszech­nie akceptowany już w pogańskiej staro­żytności. Opowiadali się za nią tak wiel­cy filozofowie jak Platon (w dialogu Pra­wa) 2, Arystoteles (w traktacie Ustrój poli­tyczny Aten) 3 czy Seneka (w dziele O gnie­wie) 4. Ponieważ chrześcijaństwo zrodziło się ze świata antycznego, by później egzy­stować w nim, wiele aspektów cywilizacji grecko-rzymskiej zostało stopniowo przy­stosowanych do zasad nowej religii. Zna­lazła się wśród nich także sfera jurysprudencji z karą śmierci na czele. Pierwszą opinię w kwestii zasadności stosowania kary śmierci wygłosił święty Paweł. Otóż w Liście do Rzymian Apo­stoł Narodów zwracał się do wiernych tamtejszej gminy, aby uznawali nad so­bą zwierzchność władz: „Wszelka dusza niech będzie poddana wyższym zwierzchnościom; nie ma, bowiem zwierzchności, jak tylko od Boga; te zaś, co są, od Boga są postanowione. Tak, więc, kto się sprze­ciwia zwierzchności, sprzeciwia się po­stanowieniu bożemu. A ci, co się sprzeci­wiają, ściągają na siebie potępienie."
"W doskonałym kodeksie karnym za wulgarność groziłaby kara śmierci. Mikołaj Gomez Davila"
Gdyż przełożeni nie są na postrach dobremu uczynkowi, ale złemu" (Rzym 13, 1-3). Nawiązując w tym samym fragmencie li­stu do funkcji władzy państwowej, napo­minał: „Chcesz zaś nie bać się zwierzch­ności? Czyń, co dobre, a będziesz miał od niej pochwałę; jest, bowiem dla ciebie słu­gą bożym ku dobremu. Jeśli zaś uczynisz, co złego, bój się, bo nie bez przyczyny miecz nosi. Jest bowiem sługą bożym, mści­cielem zagniewanym na tego, co źle czy­ni'''' (Rzym 13, 3-). Analiza słów święte­go Pawła nie pozostawia żadnych wątpli­wości. Otóż używając słowa „miecz" (gr. machaira, łac. gladius) - które nota bene oznacza konkretną sankcję karną sto­sowaną w czasach Imperium Rzymskie­go, a wykonywaną przez ścięcie mieczem - miał on na myśli właśnie karę śmierci. Jak zauważył ks. Tadeusz Ślipko SI, św. Paweł nie traktował swej wypowiedzi na temat sankcji kapitalnej wyłącznie w sen­sie socjologicznym, tzn. nie odnotowywał jedynie faktu, że we współczesnym mu pogańskim prawie rzymskim istniała ta­ka kara, lecz uznawał ją za moralnie do­puszczalną z chrześcijańskiego punk­tu widzenia6. Świadczy o tym ciąg my­śli, które bezpośrednio poprzedzają jego odwołanie się do groźby „miecza". „Na­czelną w tym ciągu przesłankę - pisze ks. Ślipko - stanowi stwierdzenie, że wszel­ka władza pochodzi od Boga. Z transcen­dentnej genezy władzy państivowej wy­pływa zasadniczy cel jej działania. Święty Paweł upatruje ten cel w realizacji dobra, co w jego oczach oznacza nobilitację wła­dzy państwowej, jako «narzędzia w ręku Boga»"7, dysponującego instrumentem, jakim jest „prawo miecza" (ius gladii). Instancję tę Apostoł Narodów uznawał za pozostającą w zgodzie z zasadami reli­gii chrześcijańskiej „/ w swym moralnym rdzeniu wolną od skazy moralnego zła".
W II wieku za karą śmierci jednoznacz­nie opowiadał się Klemens Aleksandryjski. Zainspirowany ideami Seneki, zapocząt­kował on moralno-teologiczną dyskusję na temat sankcji kapitalnej, do której włą­czyli się inni pisarze wczesnego chrześcijaństwa, Tertulian (II/III w.), Orygenes (II/ III w.) i święty Cyprian (III w.). Chociaż uznawali oni prawo pogańskiej władzy państwowej do stosowania „prawa mie­cza", to jednak sprzeciwiali się stanowczo stosowaniu przemocy względem bliźnich. Głosili bowiem ascetyczny ideał chrześci­janina, który potępia jakikolwiek przelew krwi (w tym także karę śmierci), aż do re­zygnacji z obrony własnego życia przeciw agresji. Sytuacja ta trwała aż do ogłosze­nia postanowień konferencji mediolań­skiej w 313 r., uznającej religię chrześci­jańską za dozwoloną (religio licitia). Mo­żemy przypuszczać, iż poglądy głoszo­ne przez Tertuliana, Orygenesa i św. Cy­priana były naznaczone wyraźną niechę­cią do instancji kary śmierci w okresie, gdy władze państwa rzymskiego stoso­wały wobec chrześcijan „prawo miecza", stawiając im zarzut ateizmu. Wymownym przykładem tej chwiejności poglądów jest twórczość Laktancjusza (III/IV w.), który w latach 303-313, a więc w czasie trwa­nia tzw. Wielkiego Prześladowania, napi­sał dwa dzieła: Boże nauki (De divinis in- stitutionibus) oraz O gniewie Bożym (De ira Dei). W pierwszym z nich zdecydowa­nie potępił karę śmierci, natomiast w dru­gim dał się poznać jako gorący orędownik jej stosowania... Wspomniane wyżej antynomie zniósł ostatecznie na początku V wieku najwięk­szy umysł starożytnego chrześcijaństwa - św. Augustyn. Na kartach swego dzie­ła O państwie Bożym (De civitate Dei) umieścił on paragraf pod znamiennym ty­tułem: O takich zabójstwach ludzi, ktore nie podpadają pod grzech zabójstwa (podkreślenie moje - H. D.), a więc nie podpadają pod piąte przykazanie Dekalo­gu - „nie zabijaj". Św. Augustyn za punkt wyjścia swych rozważań przyjął wpraw­dzie absolutny zakaz zabicia człowieka, lecz ograniczył go wyłącznie do prywat­nych relacji międzyludzkich, możliwość użycia „prawa miecza" aprobował na­tomiast w sprawach publicznych. By­ły to dwa wyraźnie określone przypad­ki: „zabójstwo wroga w wojnie sprawie­dliwej oraz pozbawienie życia zbrodnia­rza z rozkazu piastunów władzy państwowej, działających zgodnie z obowiązującymi prawami"*. Pozornie sprzeczne stano­wisko autora Państwa Bożego w kwestii sankcji kapitalnej przekonująco wyjaśnił ks. Ślipko, pisząc, iż „,święty Augustyn nie odstąpił od dekalogowej normy «nie zabi­jaj», ale ograniczył jej zakres aktem tego samego autorytetu, który tę normę usta­nowił. Było to zatem ograniczenie wpro­wadzone z zewnątrz, nie mające zakotwi­czenia w treści samej normy, niemniej jed­nak wystarczające, aby wyszczególnionym przypadkom dopuszczalnego moralnie za­bójstwa, w tym także karze śmierci, nadać walor powszechnie obowiązujący"9.
Teoria wypracowana przez świętego Augustyna nabrała szczególnego znacze­nia w epoce Średniowiecza, kiedy obo­wiązywał alians „ołtarza i tronu", czyli władzy duchownej i władzy świeckiej. Panujące pomiędzy nimi relacje zdefi­niował w 857 r. papież Mikołaj I w li­ście do biskupów wchodniofrankijskich, zgromadzonych na synodzie w Mogun­cji: „Święty Kościół Boży nigdy nie krępu­je się świeckimi prawami, miecza nie po­siada innego jak tylko duchownego: nie zabija, ale ożywia". Tym samym uznawał prawowitość istnienia drugiego „miecza", należącego do władzy państwowej, któ­ry zabija w imieniu Boga. Nauczanie Mi­kołaja I potwierdził jeden z najwybitniej­szych papieży Wieków Średnich, wszech­potężny Innocenty III. W 1208 r. ogłosił on dekret w sprawie skruszonych waldensów, chcących pojednać się z Kościo­łem katolickim. Warunkiem wstępnym tego pojednania było złożenie wyznania wiary, w którym znalazło się oświadcze­nie następującej treści: „w sprawie władzy państwowej stwierdzamy, że bez popełnie­nia grzechu ciężkiego może ona wydawać wyroki śmierci celem wymierzenia kary, byle działo się to na drodze sądowej, a nie z pobudek nienawiści, z rozwagą, nie zaś lekkomyślnie" (pokreślenie moje - H. D.). Natomiast kilkadziesiąt lat wcześniej św. Bernard z Clairvaux rozwinął myśl św. Augustyna w kwestii stosowania „prawa miecza" na wojnie sprawiedliwej. Uczy­nił to w dziele zadedykowanym templa­riuszom Do rycerzy świątyni (Ad milites templi liber), gdzie przedstawił ideał ryce­rza walczącego w obronie Wiary. Według św. Bernarda, krzyżowiec „nie bez po­wodu nosi (...) broń: karząc złoczyńców i broniąc sprawiedliwych jest wykonawcą woli Bożej. Gdy zabija złoczyńcę, nie po­ pełnia morderstwa, lecz jeśli mogę tak to ująć, zabija zło (podkreślenie moje - H. D.). Bierze Chrystusową pomstę na tych, co źle czynią, broni chrześcijan"10. Średniowieczne refleksje na temat sankcji kapitalnej podsumował w XIII wieku św. Tomasz z Akwinu. Na pytanie „czy wolno zabijać grzeszników?", któ­re postawił w Sumie teologicznej (Sum­ma theologica), odpowiadał, że „grzesz­ników zabijać nie tylko wolno, ale na­leży to czynić, jeżeliby okazali się szko­dliwi lub niebezpieczni dla społeczeń­stwa" (podkreślenie moje - H. D.). Dok­tor Anielski uznawał więc za całą trady­cją chrześcijańską, iż władzy państwowej przysługuje „prawo miecza" dla obro­ny porządku publicznego. Dlatego też w Sumie przeciw poganom (Summa con­tra Gentiles) stwierdzał wyraźnie, iż „sę­dziom wolno wymierzać karę śmierci". W osobnym artykule „Czy możliwe są dyspensy od nakazów Dekalogu?" przed­stawił pogląd, że piąte przykazanie obejmuje czyn mieszczący się w ramach „wy­mogu sprawiedliwości" (ratio debiti), czy­li taki, którego nie wolno popełniać, gdyż jest on niesprawiedliwy. Czynem tym jest oczywiście zabicie człowieka np. z niena­wiści, gniewu lub dla osiągnięcia osobi­stych korzyści. Lecz zasada ta - absolut­ny zakaz pozbawienia życia - przestaje obowiązywać, gdy dany człowiek prze­kracza „wymóg sprawiedliwości" i przez swe działanie stwarza zagrożenie dla inne­go człowieka oraz egzystencji całego spo­łeczeństwa. Wówczas, zdaniem Akwinaty, władze państwowe mają pełne prawo usu­nąć taką jednostkę z grona żyjących, po­dobnie jak lekarz usuwa „organ dotknię­ty gangreną". Postulując stosowanie kary śmierci wo­bec grzeszników (peccatores), złoczyńców (malefactores) i jawnych wrogów (hostes) państwa chrześcijańskiego, św. Tomasz rozważył również kwestię możliwości osiągnięcia bądź utraty przez nich wiecz­nego zbawienia. Wprawdzie przyjmował możliwość nawrócenia się skazanych na śmierć winowajców, lecz jego zdaniem z faktu tego nie wynikało wcale, że nie mogą być oni w godziwy sposób pozba­wieni życia. Przyjęcie takiego radykalne­go stanowiska wynikało z przeświadcze­nia, iż może zaistnieć fałszywy akt skru­chy i nawrócenia winowajcy w celu oca­lenia życia, a zarazem większe prawdopo­dobieństwo, że ponownie popełni on czyn niesprawiedliwy wobec innych osób i ze szkodą dla dobra wspólnego. „Kara śmier­ci - jak pisze ks. Ślipko - jest więc dla tej racji celowa, natomiast co do zbawienia winowajcy nie stwarza ona groźby osta­tecznej, ponieważ nawet w ostatnim mo­mencie życia ma on możność aktem skru­chy nawrócić się do Boga"11.
Ostatnim przedstawicielem teolo­gii średniowiecznej, który wypowiedział się na temat „prawa miecza", był Duns Szkot (XIII/XIV w.). Aprobował on ist­nienie sankcji kapitalnej, ale wyłącznie w przypadku bluźnierstwa bądź morder­stwa, wykluczał natomiast jej stosowanie za przestępstwa w rodzaju kradzieży czy też cudzołóstwa. Duns Szkot w prze­ciwieństwie do św. Tomasza uważał, iż uzasadnienie najwyższego wy­miaru kary nie jest możliwe ani na drodze teolo­gicznej analizy źródeł Objawienia, ani też z filozoficznego punktu widzenia. Mimo to nigdy nie zakwestionował dopuszczal­ności kary śmierci, chociaż proponował znaczne ograniczenie jej stosowania wo­bec przestępców. W epoce nowożytnej nauczanie Ko­ścioła katolickiego odnośnie do sankcji kapitalnej nie uległo zasadniczej zmia­nie. Świadczą o tym wywody znakomi­tych siedemnastowiecznych moralistów jezuickich: P. Laymanna, autora podręcz­nika pt. Theologia moralis in ąuinąue libros distributa i H. Busenbauma, któ­ry napisał dzieło pt. Medulla theologiae moralis. Obydwaj ci teolodzy zgodnie stwierdzali, iż władze państwowe mo­gą bez popadania w grzech ciężki ko­rzystać z „prawa miecza". Sto lat póź­niej ich poglądy poparł w całej rozcią­głości święty Alfons de Liguori. W swo­jej Teologii moralnej ('Theologia moralis) zawarł on pytanie: „Czy i jakim sposo­bem wolno zabić przestępcę ?”, a następ­nie udzielił na nie krótkiej odpowiedzi: „Poza sytuacją koniecznej obrony (...) ni­komu tego czynić nie wolno, jak tylko na mocy władzy państwowej i z zacho­waniem prawnej procedury, jak to wy­nika z Księgi Wyjścia XXII oraz Listu do Rzymian 23" (podkreślenie moje - H. D.). Warto wiedzieć, że w Przedmowie do czytelnika święty Alfons zaznaczył, iż nie głosi jakieś nowej doktryny, a wszyst­kie swoje dociekania oparł na myśli najpoważniejszych uczonych Kościoła. Stąd też bez wahania mógł on zaakceptować „prawo miecza" jako zgodne z zasadami moralności chrześcijańskiej i stwierdzić, że: „Wolno pozbawić życia przestępców na mocy decyzji państwowej". W XIX wieku wszyscy przedstawicie­le katolickiej teologii moralnej w pełni utożsamiali się z poglądami swych wiel­kich poprzedników. Wykonywanie kary śmierci stanowiło oczywistą i niepodwa­żalną prerogatywę władz państwowych dla A. Lehmkuhla, D. Priimmera, A. Ver- meerscha, B. H. Merkelbacha, J. Aertny- sa czy też C. A. Damena. W Polsce znany był H. Noldin, który w dziele Suma teolo­gii moralnej {Summa theologiae moralis) sformułował jednoznaczną zasadę: „Wła­dza państwowa, i ona jedynie, ma prawo pozbawić życia przestępcę, o ile jest to ko­nieczne dla dobra wspólnego, na co do­starcza dowodów Pismo święte, powszech­na zgoda wszystkich ludów i sama natu­ra rzeczy". Zaznaczył także, że wymierze­nie kary śmierci może nastąpić po spełnie­niu trzech niezbędnych warunków:
1° po­pełnienia ciężkiej zbrodni,
2° pewności co do tego faktu,
3° zachowania przepisanej prawem procedury.
Czytelną aluzję odno­śnie do sankcji kapitalnej poczynił rów­nież papież Leon XIII w liście Pastoralis officii, skierowanym 19 września 1891 r. do biskupów Niemiec i Austrii w związku z panującą tam powszechnie praktyką po­jedynków12. Biskup Rzymu przypominał w nim, „aby nikt poza publiczną sprawą sądową nie pozbawiał kogokolwiek życia albo go ranił (podkreślenie moje - H. D.), chyba, że zmuszony by został do tego koniecznością obrony samego siebie". Z wypowiedzi tej jasno wynika, że Leon XIII uznawał karę śmierci wykonywaną w ra­mach państwowego wymiaru sprawiedli­wości za dopuszczalną. Przysłowiową „kropkę nad i" w na­uczaniu Kościoła katolickiego o najwyż­szym wymiarze kary postawili papieże z pierwszej połowy XX wieku: Pius XI i Pius XII. Pierwszy z nich w encyklice Castii connubii wyjaśniał, że „prawo mie­cza" obejmuje wyłącznie przestępców i nie może mieć zastosowania w odniesieniu do niewinnych istot, jakimi są dzieci nienaro­dzone13. Z kolei jego następca w przemó­wieniu z 13 września 1952 r. poświęcone­mu niezbywalnemu prawu człowieka do życia dowodził, że nawet ogłoszenie przez sędziego kary śmierci dla przestępcy ab­solutnie nie oznacza pozbawienia go rze­czonego prawa. W takim przypadku, zda­niem papieża, „władzy państwowej pozo­staje jedynie pozbawienie skazańca dobra życia w celu pokuty za popełnione prze­stępstwo, gdyż prawa do życia pozba­wił się on sam, dopuszczając się przestęp­stwa" (podkreślenie moje - H. D.). Dwa lata później, 5 grudnia 1954 r. Pius XII zastrzegł jednak, że jeśli wina oskarżone­go budzi poważne i uzasadnione wątpli­wości, wówczas to „żaden sędzia nie wy­da wyroku potępiającego, szczególnie, kiedy chodzi o nie dającą się naprawić karę, jaką jest kara śmierci". Na temat sankcji kapitalnej nie wy­powiedział się Sobór Watykański II ani też żaden z następców Piusa XII - aż do pontyfikatu Jana Pawła II. Papież ten w encyklice Evangelium vitae zaapro­bował stosowanie kary śmierci, ale tylko „w przypadkach absolutnej konieczności", tzn. w sytu­acji, ,gdy nie ma innych sposobów obro­ny społeczeństwa"14. Fragment ten po­winien nas skłonić do wniosku, iż pa­pież nie odstąpił od tradycyjnej doktryny moralnej o dopuszczalności kary śmier­ci. Niepokój wzbudza jednak stwierdze­nie: „gdy nie ma innych sposobów". Czy zdaniem Jana Pawła II istnieje zatem ja­kiś inny sposób egzekwowania sprawie­dliwości? Okazuje się, że dla obecnego papieża jest nim... „coraz lepsza organi­zacja instytucji penitencjarnych"15 (sic!). Jednak czy „humanitarna" resocjalizacja sprawców ciężkich przestępstw dokony­wana w duchu „cywilizacji miłości" mo­że zastąpić odkupienie win? Czy rzeczy­wiście stanowi na tyle skuteczne reme­dium na uspokojenie grzesznej natury ludzkiej, że zapobiegnie ewentualnej re­cydywie? Dla Jana Pawła II wydaje się to oczywiste, skoro zdecydował się na zrelatywizowanie tradycyjnego naucza­nia Kościoła katolickiego w kwestii za­sadności sankcji kapitalnej. Uczynił to w orędziu bożonarodzeniowym z 1998 r. Wezwał w nim bowiem, aby na całym świecie umacniano i popierano działa­nia, które „pozwolą strzec życia ludzkie­go, znieść karę śmierci (...)" (podkreśle­nie moje - H. D.)16.+++
Przez blisko dwa tysiące lat Kościół katolicki głosem swych największych świętych, uczonych i papieży zezwa­lał na stosowanie przez władze świec­kie „prawa miecza". Dzięki tej instancji państwo mogło przerwać doczesną eg­zystencję jednostek zagrażających jego bezpieczeństwu zewnętrznemu (zdraj­ców, szpiegów) oraz wewnętrznemu po­rządkowi społeczno-religijnemu (mor­derców, gwałcicieli, heretyków, a na­wet schizmatyków). W „ustroju czasów dawnych" prawem do wymierzania kary śmierci dysponował wyłącznie „egzeku­tor boskich nakazów"17, ponieważ znisz­czenie życia mogło być usprawiedliwio­ne jedynie wówczas, gdy dokonywano go „z instancji wyższej niż ziemska"1S. Mógł ją zatem stosować chrześcijański mąż sta­nu sprawujący rządy z woli Bożej i odpo­wiedzialny za swoje czyny przed Bogiem i historią. W przeciwnym razie - jak pi­sał Wilhelm Stapel - „kara śmierci była­by niczym innym jak uzurpowaniem so­bie prawa do mordu'''19. Nauczanie Kościoła katolickiego od­nośnie do „prawa miecza" w swej trady­cyjnej formie funkcjonowało aż do końca lat dziewięćdziesiątych XX wieku, tj. do chwili, kiedy Jan Paweł II dokonał w nim nie mającego żadnego precedensu odstęp­stwa. Jedynym słusznym komentarzem dla poczynań papieża-Polaka w kwestii czynionych przez niego prób zniesienia kary śmierci pozostaje lakoniczny afo­ryzm Mikołaja Gomeza Davili:
„Strace­nie mordercy wstrząsa liberałem bardziej niż śmierć zamordowanego".. Ώ
1 Zob. W Stapel, Metafizyka państwa (w:) Rewolu­cja Konserwatywna w Niemczech 1918-1933, Poznań 1999, s. 396-397.
2 Zob. Platon, Prawa, przeł. M. Maykowska, War­szawa 1960, 862 E - 863 a. Na temat kary śmierci Pla­ton wypowiedział się też krótko w dziele pt. Protago­ras: „Mówi Zeus -...a w każdym razie ustanów w moim imieniu prawo, aby skazywano na śmierć tego, ...kto - jako zakała społeczeństwa - nie jest zdolny odczu­wać wstydu, lub jest pozbawiony poczucia sprawiedli­wości". Por. Platon, Protagoras, przeł. L. Regner, War­szawa 1995, 322 d.
' Zob. Arystoteles, Ustrój polityczny Aten, przeł. L. Piotrowicz, Warszawa 1973, 52, 1.
4 Zob. L.A. Seneka, O gniewie (w:) tenże, Pisma fi­lozoficzne, Warszawa 1965, t. I, VI, 3-5.
5 Zob. J. Sondel, Słownik łacińsko-polski dla praw­ników i historyków, Kraków 1997, ius gladii - prawo miecza, prawo wykonywania wyroków śmierci, s. 544.
6 Zob. Ks. T. Ślipko, Kara śmierci z teologicznego i filozoficznego punktu widzenia, Kraków 2000, s. 24. I Tamże, s. 24.

8 Św. Augustyn, O Państwie Bożym. Przeciw po­ganom ksiąg XXII. T. I. Opr. W Kornatowski. Warsza­wa 2003, Ks. J, 21.
9 Ks. T. Ślipko, Kara śmierci..., s. 39.
10 Św. Bernard z Clairvaux, Pochwała nowego ry­cerstwa. [w:] Zawsze Wierni, 4/2000, s. 83.
II Zob. Ks. T. Ślipko, Kara śmierci..., s. 50.
12 Katolickie nauczanie dotyczące pojedynków za­wiera artykuł: R. Mozgol, Pocałunek Erynii - Pojedy­nek w tradycji i kulturze europejskiej, [w:] „Pro Fide, Rege et Lege", 3-4/1999, s. 42-46.
13 Pius XI, O małżeństwie chrześcijańskim. Warsza­wa 1998, s. 24-25.
14 Jan Paweł II, Evangelium Vitae, 56.
15 Tamże.
16 Jan Paweł II, Bóg narodził się dla nas. Orędzie z okazji Świat Bożego Narodzenia, 1998, 5.
17 Zob. W Stapel, op. cit., s. 398.
18 Tamże, s. 397.
19 Tamże, s. 397. 52
Zawsze Wierni 2003 nr5(54)

Henri Duran

Był "wyciek" z MSZ? Resort odpowiada Ktoś umieścił w internecie kilkadziesiąt stron rzekomych dokumentów z polskiego MSZ, w tym tajne listy i depesze dyplomatyczne. Dokumenty wyglądają na autentyczne, choć sprawa może być prowokacją białoruskich lub rosyjskich służb specjalnych. - Ta korespondencja jest fałszywa. W związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa sprawą zajmują się właściwe służby państwowe - twierdzi MSZ. Portal Niezalezna.pl dysponuje całością umieszczonej w internecie korespondencji, m.in. tajnym listem charge d'affaires ambasady RP w Mińsku Witolda Jurasza do Radosława Sikorskiego z dnia 10 października 2010 r. oraz szczegółami (także finansowymi) wspierania działalności opozycji na Białorusi. "Wyciec" miały także pisma sprzed kilku tygodni poświęcone sprawie opozycjonisty Alasia Białackiego. Gdyby dokumenty były autentyczne, sprawa "wycieku" oznaczałaby kompromitację polskiej dyplomacji. Przypomnijmy, że pojawienie się w internecie tajnych dokumentów może mieć związek z niedawną kradzieżą hotelowego sejfu używanego przez wiceminister spraw zagranicznych Beaty Stelmach. Do zdarzenia doszło 20 listopada w Rawie Mazowieckiej. Włamywacze sforsowali drzwi i wynieśli sejf ze znajdującymi się tam przedmiotami, w tym kartę dostępu do systemu informatycznego MSZ. Co prawda złodzieje mieli ją porzucić w trakcie ucieczki, ale według informacji portalu Niezalezna.pl skopiowanie karty lub przechwycenie znajdujących się na niej danych to dla zdolnego hakera kwestia paru sekund. Jeżeli dokumenty są zaś fałszywkami, aferą - tak jak i w pierwszym przypadku - powinna zająć się prokuratura, a MSZ powinno wreszcie zareagować na bezczelne podrabianie resortowej korespondencji. Już kilka miesięcy temu, w marcu 2011 r., MSZ ogłosiło, iż ktoś rozesłał do mediów "rzekomą korespondencję między Ministerstwem Spraw Zagranicznych a Ambasadą RP w Mińsku". Miała być ona fałszywa, a sprawę zgłoszono do ABW. Akcja powtórzyła się w maju 2011 r. - tym razem MSZ stwierdziło, że dokumenty podrobione są wymieszane z prawdziwymi. Z informacji "GPC" wynika, że część opisywanych już przez prasę dokumentów pokrywa się z tymi, którymi dysponujemy. Wśród umieszczonych kilka dni temu w internecie są jednak dokumenty zupełnie nowe, datowane na październik i listopad 2011 r., dotyczące m.in. Alasia Białackiego. Czy oznacza to, że ktoś - np. służby reżimu Łukaszenki - od kilkunastu miesięcy bezkarnie fabrykuje MSZ-owskie dokumenty? A może MSZ boi się kompromitacji i dlatego nazywa dokumenty "fałszywkami"? Oto pełny komentarz MSZ w sprawie dokumentów ujawnionych przez Niezalezna.pl:

Po raz kolejny w tym roku do mediów polskich wysyłane są pocztą elektroniczną odnalezione rzekomo dokumenty MSZ, przede wszystkim rzekoma korespondencja Ministerstwa z placówkami na Białorusi. Podobnie jak w poprzednich wypadkach, o czym informowały w marcu i maju polskie media, i tym razem ta korespondencja jest fałszywa. W związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa sprawą zajmują się właściwe służby państwowe.

Niezalezna

Krauze żąda miliona od dziennikarki Astronomicznej kwoty miliona złotych żąda Ryszard Krauze od dziennikarki śledczej Anity Gargas i TVP. Oligarcha uważa, że został pomówiony. - Nie dam się zastraszyć wysokimi roszczeniami – mówi dziennikarka. Rozprawa odbywała się w bezprecedensowych okolicznościach. Ochroniarz biznesmena zablokował drzwi na salę rozpraw, nie dopuszczając, by publiczność weszła do środka. W piątek w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbywała się kolejna rozprawa procesu toczącego się od 2008 r. Co było powodem, że Krauze zgłosił sprawę do sądu? Chodzi o dwa programy Anity Gargas „Misja Specjalna“ wyemitowane w Telewizji Polskiej po wybuchu tzw. afery przeciekowej i po słynnym spotkaniu ministra spraw wewnętrznych Janusza Kaczmarka w prywatnym apartamencie Krauzego na 40 piętrze hotelu Marriott. Chodziło m.in. o rolę Krauzego w sprawie przecieku dotyczącego akcji CBA w ministerstwie rolnictwa.

- Doszło do niebywałej sytuacji. Ochroniarz Krauzego zablokował wejście do sali, gdzie odbywała się rozprawa. To wydarzenie bez precedensu. Uwięziono nas wszystkich łącznie z sędzią i nie dopuszczono, by rozprawę obserwowali m.in. dziennikarze – mówi oburzona Anita Gargas, obecnie szefowa działu publicystyki „Gazety Polskiej“. Na wczorajszej rozprawie pojawił się Ryszard Krauze i jego pełnomocnicy: mec. Elżbieta Kosińska – Kozak z kancelarii Pociej & Dubois oraz Tomasz Połetek z kancelarii Romana Giertycha. Prawnik Giertycha zasłynął w 2005 r. przy okazji głośnej publikacji „Faktu”. Jako jeden z członków imprezy Młodzieży Wszechpolskiej wznosił dłoń w hitlerowskim pozdrowieniu W 2006 r. usłyszał prokuratorskie zarzuty niegospodarności w spółkach, do których wypłynęło ponad 2 mln zł z Wielkopolskiego Banku Rolniczego w Kaliszu. W 2009 r. sprawa trafiła do sądu. Teraz Połetek reprezentuje polskiego oligarchę. Katarzyna Pawlak

Gaz z łupków - między biznesem a polityką W kuluarach sejmowych przedstawiciele PiS i PO są zgodni, że eksploatacja gazu z łupków jest interesem narodowym, który łączy najważniejsze ugrupowania polityczne. Dobre prawo jest jedną z ważnych zachęt dla inwestorów w tej branży. „Tu chyba mamy jednak PO–PiS” – stwierdził Tomasz Sakiewicz na seminarium „Gaz łupkowy – nowe bogactwo Polaków”, zorganizowanym przez Oddział Warszawski SDP 21 listopada br. pod patronatem „Gazety Polskiej”, a także miesięcznika „Forbes”. Jeden atom węgla i cztery atomy wodoru – gaz o tak prostej strukturze to metan. Odgrywający coraz większą rolę w gospodarce światowej. Zmieniający gospodarkę Stanów Zjednoczonych – eksperci rynku energii uważają, że obfitość własnego i taniego CH4 zapewni odrodzenie ekonomiczne USA. Eksperci geopolityki, – że wprowadzi zmiany na mapie układu geopolitycznego świata. Także Europy.

Zastrzyk ożywiający gospodarkę Końcówka lat 90, amerykański przemysł gazowy w tych latach zamierał. Trzynaście lat później łupkowy boom w USA stał się żyłą złota dla firm paliwowo-energetycznych i ich otoczenia. Ten boom trwa niezależnie od spowolnienia gospodarki. ConocoPhillips (poszukujący gazu z łupków również w Polsce) zwiększył ostatnio czterokrotnie inwestycje w krajowe złoża łupkowe. „Tak mocno wierzymy w potencjał gazu łupkowego, że stanowi on teraz największą część naszych inwestycji” – stwierdził niedawno James J. Mulva, prezes ConocoPhillips. Także inne wielkie koncerny, m.in. Exxon Mobil, Chevron i Royal Dutch Shell pompują miliardy dolarów w amerykańskie projekty gazowe. Szykuje się transakcja o wartości 4,4 mld przejęcia koncernu wydobywczego Brigham Exploration przez norweski Statoil ASA. dol. Ekspert rynku energii James McClendon ocenia, że eksploatacja gazu z łupków to odrodzenie rozwoju gospodarczego USA, ożywienie całego przemysłu i uniknięcie strat spowodowanych ostrymi normami ekologicznymi. Dostępność taniego i ekologicznego gazu sprawia, że wiele zakładów przemysłowych w USA przechodzi na to źródło energii. Firmy produkujące środki chemiczne, plastik czy stal, które wiele lat temu uciekły z USA z powodu dużych kosztów produkcji, przenoszą się z powrotem do kraju. Gaz z łupków to bezpieczeństwo energetyczne, a jednocześnie masowe nowe miejsca pracy. Departament Energii USA ocenia, że w ciągu dwóch ostatnich lat, produkcja gazu z łupków wygenerowała bezpośrednio i pośrednio ponad 200 tys. nowych miejsc pracy. W obliczu 9,1-procentowego bezrobocia w Stanach Zjednoczonych takie dobrze opłacane stanowiska są poważnym zastrzykiem sił dla gospodarki. Jak wiadomo, w 2009 r. Stany Zjednoczone prześcignęły Rosję i stały się największym na świecie producentem gazu ziemnego. Gaz łupkowy to 30 proc. całkowitych dostaw tego paliwa na rynek krajowy w USA. W ciągu najbliższych lat udział ten zwiększy się do 50 proc. I stworzy kolejne setki tysięcy miejsc pracy.

Polskie perspektywy Można jeszcze dyskutować, jak wielkie są zasoby gazu z łupków w Polsce, a zwłaszcza – na jak wielkie wydobycie możemy liczyć. Pojawiają się głosy, że 5,3 bln m3 gazu oszacowane w raporcie Departamentu Energii USA w kwietniu br., jako nasze wydobywalne zasoby, są zawyżone. Ale pojawiają się też oceny, że mogą być jeszcze większe. Już wiadomo, że firmy w Polsce niebawem przejdą z fazy poszukiwań do wydobycia. Według źródeł rządowych w 2014 r. wydobycie gazu z łupków osiągnie 200–400 mln m3. Wydobywalne zasoby gazu łupkowego na koncesjach PGNiG mogą wynosić ok. 900 mld m3. Resort skarbu przygotował plan zakładający, że spółki kontrolowane przez państwo, PGNiG i Orlen, mają na swoich koncesjach poszukiwawczych wykonać do 2014 r. po 65 odwiertów każda. To ma narzucić szybsze tempo zagranicznym koncernom. A może to one narzucają tempo – największe z nich, Chevron, Marathon Oil, Exxon Mobil i Conoco Phillips, poinformowały niedawno resort gospodarki, że za 3–4 lata łącznie będą wydobywać w Polsce 40–50 mld m3 gazu z łupków. Eksperci uważają, że najważniejsza jest maksymalizacja liczby odwiertów, bo to nie tylko zwiększa wydobycie, lecz także obniża koszty. W Polsce firmy przymierzają się, aby do 2014 r. wykonywać 200 odwiertów wydobywczych rocznie. Do tego czasu powinna być także gotowa sieć gazociągów budowana przez spółkę skarbu państwa Gaz System. W tym samym roku ma zostać oddany terminal LNG w Świnoujściu, przez który będzie napływało z Kataru minimum 1,5 mld m sześc. gazu rocznie. Jeśli dojdzie do tego co najmniej 200–300 mln m3 gazu z łupków oraz 5–6 mld z krajowych źródeł konwencjonalnych (wobec obecnych 4 mld), to Gazprom straci monopol na dostawy do Polski. Ok. 50 proc. gazu zużywanego u nas będzie pochodzić ze źródeł pozarosyjskich. Po roku 2014 ma być jeszcze lepiej – liczba odwiertów gazu łupkowego wzrośnie do tysiąca rocznie, szacunkowo tyle, ile potrzeba, aby wydobyć 30 mld m3 gazu. I tu trzeba mówić już o rozbudowie rynku gazu w Polsce – zwiększeniu jego zużycia w energetyce (elektrownie na gaz) i w przemyśle chemicznym.

Przyjazne i sprawiedliwe prawo Wobec bliskiej już produkcji rynkowej konieczne jest w Polsce odpowiednie przygotowanie warunków dla nowej branży. Zdaniem resortu gospodarki potrzebna jest koordynacja działań organów zaangażowanych w poszukiwania i wydobycie gazu łupkowego. Był pomysł, aby powołać wyspecjalizowaną agencję rządową, ale wydaje się, że przeciwny temu jest minister finansów. Najważniejsze jest przygotowanie ram prawnych dla wydobycia węglowodorów w ogóle, tym bardziej, że większość wielkich firm zainteresowanych polskimi łupkami to firmy amerykańskie, gdzie realia prawne są zupełnie inne. W USA właściciel działki jest także właścicielem zasobów znajdujących się pod ziemią. W Polsce – właścicielem złóż podziemnych jest skarb państwa. Nową regulację ustawową zapowiadał wprawdzie rząd, ale wykonał Klub Parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości, który złożył już jej projekt do laski marszałkowskiej w Sejmie nowej kadencji. Projekt zawiera model czerpania korzyści z wydobycia węglowodorów przez skarb państwa, samorządy i firmy wydobywcze. Zapewnia także stabilność warunków wydobycia oraz sprawiedliwy podział ryzyka i zysków. O konkretach tego projektu mówił na łamach „Gazety Polskiej” jeden z jego autorów, poseł PiS, dr Piotr Naimski („GP” nr 39 z 28 września 2011). W kuluarach sejmowych przedstawiciele PiS i PO są zgodni, że eksploatacja gazu z łupków jest interesem narodowym, który łączy najważniejsze ugrupowania polityczne. Dobre prawo jest jedną z ważnych zachęt dla inwestorów w tej branży. „Tu chyba mamy jednak PO–PiS” – stwierdził Tomasz Sakiewicz na seminarium o gazie z łupków zorganizowanym przez Oddział Warszawski SDP 21 listopada br. pod patronatem „Gazety Polskiej”, a także miesięcznika „Forbes”. Teresa Wójcik

80 milionów Po obejrzeniu filmu „80 milionów” W. Krystka, reżysera niezapomnianej „Małej Moskwy”, Anna moją żona stwierdziła z rozbrajająca szczerością, „Dlaczego takich filmów nie nakręcono więcej?” No właśnie, dlaczego - odpowiedziałem i przy grzanym winie w kawiarni na placu Wilsona zaczęliśmy wspominać te zapominane długie miesiące „karnawału” i pierwszy rok stanu wojennego. Same scenariusze w zasadzie każdy reżyser rozmawiając z działaczem „Solidarności” mógłby skonstruować fabułę w kilka dni. Wszystko było wtedy spektakularne i wszystko podlegało schematowi westernu, w którym podział na dobro i zło jest tak wyrazisty. Wiem, że wielu Polaków nienawidzi dzisiaj A. Michnika, ale jaki film można by zrobić z historii posterunku Milicji Obywatelskiej w Otwocku zaatakowanym przez zdesperowany tłum, gdzie mogło dojść do linczu i tylko interwencja Michnika uratowała życie wystraszonym stróżom PRL –u. Albo inny film opowiadający historię ucieczki A. Macierewicz w kobiecym przebraniu ubekom, którzy otoczyli pod koniec sierpnia 1980 r. trzy wieżowce na ścianie wschodniej by złapać „Che Gewarę” KOR–u. Wspominając z Anną tamte czasy i patrząc na nią myślałem jednocześnie: „a film o was o polskich dziewczynach, bez których byśmy zginęli i nic nie zorganizowali”. Anna, Zosia Jabłonowska szukały - nam redakcji „Wiadomości Dnia”, która przez dziwny przypadek nie została aresztowana - lokale na redakcyjne spotkana, teksty od intelektualistów i profesorów, załatwiały papier, odtwarzały kontakty z działaczami z zakładów pracy. Łączniczki podziemia „Solidarności” przewożące w dziecinnych wózkach bibułę i farbę drukarską. Albo historia jednego zdjęcia ukazującego trzech mężczyzn w biegu dźwigającego śmiertelnie rannego kolegę. Scenariusze dosłownie leżą na ulicy. Scenariusze popularnych filmów do oglądania przez masowa publiczność. Filmy o „Solidarności” mogłyby stać się westernami III Rzeczpospolitej. Jestem dodatkowo przekonany, że te filmy mogłyby – w dużym stopniu – odbudować tożsamość narodową polaków. Tylko trzeba je zacząć robić, bo dzisiejsi Polacy uwierzą np. panu Zarembie z „Rzeczpospolitej”, że zakończenie filmu W. Krystka, kiedy to W. Frasyniuk rozpędzonym tramwajem tarasuje PRL-owskie tanki, to wymysł reżysera niemający nic wspólnego z tamtą rzeczywistością. Otóż pan Zaremba – młody człowiek – nie wie, że 1 i 3 maja 1982 roku na ulicach wielu polskich miast doszło do prawdziwej rewolucji. Walki we Wrocławiu czy Warszawie miały przebieg dramatyczny. W stolicy na Woli miały charakter o wiele bardziej spektakularny niż znane rozruchy w Los Angeles. Prawdziwe bitwy rozgrywały się np. na moim podwórku tuż koło Sądów w dzisiejszej Alei Solidarności, gdzie starcia miedzy ZOMO i robotnikami odbywały się nawet na zatłoczonych klatkach schodowych. I to jest największe zwycięstwo W. Krystka, który w „80 milionach” ukazał historyczna prawdę, że nasza rewolucja trwała od 14 sierpnia 1980 r. do 3 maja 1982 r. Po manifestacjach majowych nastąpiło gwałtowne załamanie aktywności wielu członków Solidarności. Wierność szczegółom – to główna cecha „80 milionów”, ubeczka pracująca w mojej redakcji była kopia jednej z bohaterek filmu, ta sama fryzura blond, te same rysy pokryte gruba warstwa pudru i ociężałe ruchu tłustych dłoni. Spotkałem ja w 1983 r. w mundurze sierżanta milicji na schodach w Pałacu Mostowskich. Ubecy w filmie są jakby klonami swoich prototypów z lat 80 – tych. Brzydota ulic i architektury socjalistycznych miast ten „smutek architektoniczny”, który do dzisiaj króluje w naszej Ojczyźnie, reżyser umiał sfilmować w scenach pogoni za samochodem z 80 milionami złotych ukrytymi w bagażniku. Kiedy obejrzymy następne filmy o Solidarności, o tych młodych robotnikach, o których znana poetka Anna Kamińska mówiła z nabożnym podziwem: „gdzie oni się nauczyli mówić tak pięknie po polsku? ”.

Piotr Piętak

ROLEX Z ZYZAKIEM Szanowni Państwo Muszę przyznać, że ostatni – bardzo intensywny okres życia, w którym poświęciłem masę czasu na pisanie, trochę mnie wyeksploatował, psychicznie i fizycznie.Dlatego proszę o wybaczenie, zwłaszcza FYM-a, z którym zamierzam toczyć rozmowę o sprawach najważniejszych, że muszę rzecz odłożyć o kilka dni (jak znam siebie 2 lub 3), żeby nabrać zwyczajowej energii. Proszę o wyrozumiałość. A dzisiaj rewelacja, a więc mój wywiad z Pawłem Zyzakiem, pierwszy z cyklu wywiadów, które zamierzam przeprowadził z „Ludźmi Niewydrążonymi”, jak nazywam tych, z którymi warto pogadać. Serdecznie pozdrawiam i zapraszam do lektury.

Z PAWŁEM ZYZAKIEM ROZMAWIA ROLEX O PAWLE ZYZAKU, O JEGO STAREJ KSIĄŻCE: Lech Wałęsa – idea i historia. Biografia polityczna legendarnego przywódcy "Solidarności" do 1988 I JEGO NOWEJ KSIĄŻCE: Gorszy niż faszysta

Jaka była pana droga do kariery naukowej? Wciąż na niej jestem. Tak zwana „sława” dopadła mnie na drodze do kariery naukowej. Rzeczywiście, przemawiają przeze mnie ambicje, aby cośkolwiek w nauce osiągnąć. Przywiązuję jednak dużą wagę do znaczenia poszczególnych słów, a ta zasada wymaga, abym zdobył, co najmniej tytuł doktora, względne doświadczenie międzynarodowe, napisał kilka książek i kilkanaście artykułów naukowych, by móc stanąć przed lustrem i powiedzieć o sobie: „Jestem naukowcem”.

Skąd zainteresowanie polską historią najnowszą?Między innymi brak cierpliwości. Proszę wziąć do ręki książkę przekrojową o historii Polski. Jeśli na etapie średniowiecza wciąż nie nosi Pana przeskoczyć do XIX lub XX w., ma Pan skłonności mediewistyczne.

Miał pan szczęście w życiu: z nieznanego publicznie magistra został pan ikoną czarnosecinnej prawicy tropionej przez salon. Czym pan sobie na to zasłużył? Czy oglądał Pan film „Matrix”? Tak Proszę potraktować mnie jako anomalię systemu. W warunkach zbliżonych do pluralizmu, nad moją książką powinna odbyć się krótka, góra dwudniowa, rzeczowa dyskusja, po której powinienem umocnić się na stanowisku archiwisty w IPN lub awansować do pionu Biura Edukacji Publicznej, co w 2009 r. było moją nie tyle nawet ambicją, ile marzeniem.

Czy wybór postaci Lecha Wałęsy na temat pana pracy magisterskiej miał w pana przypadku (i w przypadku pana promotora) szerszy kontekst? Odwrotnie. Teza o spisku w konstelacji Zyzak-Nowak lub Nowak-Zyzak miałaby jedno słabe ogniwo: Zyzaka. Anonimowego studenta, który musiałby uwieść albo zaszantażować poważnego profesora, by dołączyć do spisku. Ale i bez spisku tzw. „obrońcy Wałęsy” uznali mnie za słabe ogniwo nadające się na osnowę potyczki o Lecha Wałęsę, dla której warto zbudować schemat, dla co najmniej kilku domniemanych intryg: Zyzak-Nowak-UJ, Zyzak-IPN-Kurtyka. Zyzak-PiS-Kaczyński. Wszystkich wymienionych zaatakował z kolei sojusz, który wyrazić można za pomocą schematu: rząd – parlament – media - autorytety - służby specjalne – prokuratura - wymiar sprawiedliwości - organizacje pozarządowe. To w tym miejscu można, w mojej opinii, mówić o „szerszym kontekście”, naprawdę szerokim kontekście. Właśnie w celu opisania założeń, użytych środków i metod działania oraz wypracowanych efektów owej koalicji powstała druga moja książka: Gorszy niż faszysta.

Jaki jest pana osobisty stosunek do Lecha Wałęsy? Czy zmienił się po tym, jak rozpętała się „afera Zyzaka”, a były prezydent wziął w niej udział? Mój stosunek do Lecha Wałęsy jest ułomny, ponieważ nigdy go osobiście nie poznałem. Uważam jednak, że udało mi się zajrzeć do wnętrza tego człowieka i trafnie zdiagnozować jego rozumowanie. Zachowanie Wałęsy w trakcie afery nie szczególnie mnie zaskoczyło. Zaskoczyła mnie zamiast tego determinacja byłego prezydenta w naciskach na władze centralne, a później rozmiar agresji rządu i środowisk mu sprzyjających na instytucje naukowe.

Stał się pan dla mainstreamowych mediów i wielu polityków wcieleniem zła. Powstała w pewnym momencie taka zła trójca: Cenckiewicz-Gontarczyk-Zyzak, przy czym na pana spadły dodatkowo zarzuty związane z brakiem doświadczenia, domniemane błędy warsztatowe, i „kryptoipeenizm”. Ta nagonka na historyków jest – moim zdaniem, czymś bardzo charakterystycznym dla neo-komunizmu. Jak pan tłumaczy ten fenomen? Naturalnie, w sposobie malowania wroga przez dużą część klasy politycznej i ogromną część mediów widać rękę speców od psychomanipulacji stosowanej w krajach totalitarnych. Dehumanizacja: „robaki pływające w szambie”, zagłuszający istotę problemu jazgot, odkrywanie „szajek”, tym razem nie spekulantów, czy złodziei mięsa, ale historyków, język nasycony przemocą: „zaciskają się pięści”, „przyłożyć z Baszki”, intuicyjne włączanie się do nagonki środowisk naukowych, dziennikarskich, etc. Tak, moim zdaniem „afera Zyzaka” przypominała „aferę mięsną” z czasów gomułkowskich, bez wyroków śmierci rzecz jasna.

Czy pisząc pracę, a potem oddając ją do druku w wydawnictwie „Arcana”, spodziewał się pan, że zostanie bohaterem pierwszych stron mainstreamowych gazet? Podejrzewałem, że zainteresuje się mną „Gazeta Wyborcza” – znamy się od lat. Mój dawny znajomy Paweł Smoleński przedstawił swoim zwierzchnikom raczej błędny rys psychologiczny swej ofiary, bo choć gazeta zdecydowała się na szeroko zakrojoną „sprawę Zyzaka”, to jej narracja załamała się już po kilku dniach. Po szczegóły, muszę niestety czytelników ponownie odesłać do lektury Gorszego niż faszysta.

Krytycznie o pana pracy wypowiedział się jeden z historyków z „trójcy” Piotr Gontarczyk. Jak przyjął pan tę krytykę? Piotr Gontarczyk nie był wówczas moim zwierzchnikiem. Bardziej zabolał mnie sposób, w jaki wypowiadał się o moim przypadku śp. Janusz Kurtyka. Obawiałem się tego, co w psychologii nazywa się „efektem halo”. Prezes, który dla moich kolegów z pracy był autorytetem - na pewno zasłużenie – marginalizował nie tylko problem, ale i mnie. Ku mojej radości duża część kolegów dodawała mi otuchy. Z Piotrem spotkaliśmy się w Waszyngtonie w trakcie mojego stażu w The Institute of World Politics wiosną 2010 r. Wypiliśmy piwo kenijskie Tusker i wróciliśmy do kwestii. Moim zdaniem żałuje on w głębi duszy tego, że postąpił jak postąpił. Trudno było na pewno przewidzieć wówczas, że za chwilę rozpęta się jedna z większych afer III RP. W dusznej atmosferze, którą mamy dzisiaj w naszym kraju, gdzie pluralizm, jak widać, jest centralnie sterowany, musimy błędy po naszej stronie nazywać błędami i uczyć się na nich wszyscy.

Pana pracy stawiano zarzuty (zresztą manipulując potwornie i przypisując panu cytaty świadków), że podał pan relacje osób anonimowych, albo relacje ze zdarzeń, które nie mają znaczenia dla autobiografii Wałęsy. Proszę powiedzieć, jakie założenia metodologiczne uzasadniały zebranie i wyeksponowanie tak obszernego wyboru relacji świadków? Proszę nie przywiązywać do metodologii równie mocnej wagi, jak czynili to „obrońcy Wałęsy”. Metodologia w kwietniu 2009 r. spełniała rolę doraźnego fetyszu słownego, podobnie, jak kiedy indziej terminy „korupcja polityczna”, „błąd pilotów” czy „mistrzowskie lądowanie pilotów”. Nie da się policzyć wszystkich koncepcji metodologicznych, ale i tak wcześniej należałoby odróżnić sam termin od metodyki. Do źródeł tak zwanych „wywołanych” każdy historyk i dziennikarz ma prawo. Czasami rozmówcy zastrzegają prywatne dane w obawie o własne dobro. Należy taką decyzję uszanować. Wówczas autor musi poinformować swego czytelnika, że ów ma do czynienia ze świadkami – tu podkreślam – anonimizowanymi, nie zaś anonimowymi. Historyk powinien również określić się, czy zarejestrował swe rozmowy i dane rozmówców. Spełniłem te wymogi, zresztą wszyscy spośród moich rozmówców, których nazwiska ukryłem - kilku na kilkadziesiąt - ujawnili się początkiem kwietnia 2009 r.

Czy w trakcie pracy rezygnował pan z relacji niektórych świadków uznając je za niewiarygodne, czy też nie oceniał pan ich wiarygodności uznając, że przyjęte założenia metodologiczne dopuszczają umieszczenie materiału nieweryfikowalnego, natomiast istotnego z punktu widzenia opisu środowiska, w którym dorastał i żył Lech Wałęsa?Podstawę do wywiadów ze świadkami historii stanowiła literatura dotycząca życiorysu Lecha Wałęsy. Przede wszystkim jego wspomnienia. Proszę w trakcie lektury Lecha Wałęsy – idei i historii przyuważyć, że często dopiero moje ustalenia rozjaśniają pewne fragmenty Drogi nadziei. Proces weryfikacji materiału odbywa się samoistnie, ale napotyka pewne sztuczne granice. Nie mogłem np. zweryfikować opowieści mieszkańców rodzinnych stron Lecha Wałęsy o Lechu Wałęsie z samym Wałęsą, ponieważ ten ostatni nie chciał ze mną rozmawiać. Współpracownicy noblisty otrzymali ode mnie nawet listę tematów, które chciałbym poruszyć z byłym prezydentem. Wśród nich znalazł się także Łochocin… Naturalnie, zgromadziłem znacznie więcej relacji niż opublikowałem, ale nie przypominam sobie, abym nie publikował czyjegoś świadectwa ze względna na oczywistą konfabulację. Znowuż, proszę do każdego cytatu podchodzić z dystansem. Cudzysłów spełnia rolę bezpiecznika zarówno dla historyka, jak i czytelnika. Zabezpiecza tego ostatniego przed założeniem, że dane wydarzenie lub cykl faktów miał miejsce na pewno, w dokładnie takiej kolejności oraz w identycznych barwach.

Czy po latch, które dzielą pana od pracy nad książką i po dwóch latach od jej wydania uważa pan, że Lech Wałesa to agent Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bolek”? Mówimy teraz o człowieku, który kilkakrotnie przyznał się do tej części swego życiorysu. Rozumiem jednak, że część naszych czytelników, w wyniku chaosu tworzonego wokół tego problemu może mieć pewne wątpliwość. Naukowo, więc potwierdzam fakt, że Lech Wałęsa był informatorem SB o pseudonimie „Bolek”.

Czy można Lecha Wałęsę uznać za pozytywnego czy negatywnego bohatera polskiej historii najnowszej? Jeżeli rozpatrujemy mity, symbole i doraźne korzyści zaprogramowanych do transformacji osób, może być uważany za dobrego i złego bohatera. Jeżeli rozpatrujemy naród, jako jedność, Polskę jako całość, a historię jako ciągłość – był bohaterem negatywnym.

Wiele mówiło się o procesach o ochronę dóbr osobistych, jakie miał być wytoczone bądź panu bądź wydawnictwu. Czy którakolwiek z tych gróźb przyoblekła się w ciało w postaci rozprawy przed sądem? Wielopiętrowe roszczenia rodzinny Państwa Wałęsów wobec wydawnictwa „Arcana” wiosną tego roku oddalił Sąd Najwyższy. Na pewno wpłynął na tę decyzję sądu upór byłego RPO, śp. Janusza Kochanowksiego oraz amerykańskiej organizacji pozarządowej Freedom House, która potępiła w 2010 r. rząd polski za agresję na 24-latka i autonomiczne instytucje naukowe.

Czy Pańską pierwszą książkę wciąż się drukuje? Wydawnictwo „Arcana” właśnie wznowiło jej wydawanie. Jest to już III, rozszerzona wersja książki.

Po opublikowaniu pana książki i po wrzawie, jaką wywołała stracił pan pracę w krakowskim oddziale IPN-u. Dlaczego tak się stało, i jak uzasadniano pana zwolnienie? Trudno jednoznacznie orzec, dlaczego kierownictwo IPN zdecydowało się na taki krok. Na pewno i Janusz Kurtyka i Marek Lasota znaleźli się pod naciskiem rządu PO-PSL i uznali, że dla dobra instytutu powinni zredukować moje stanowisko pracy. Sądzę, że efekt był niestety odwrotny od zamierzonego. Z kolei patrząc na moje doświadczenia, zdecydowanie pozytywny.

Czy utrata pracy była dla pana, z czysto życiowego punktu widzenia, dramatem? Tylko na chwilę. Nie zapomnę wsparcia, które w trakcie i po „sprawie Zyzaka” otrzymałem oraz samych autorów tego wsparcia. Każdy tego typu gest jest potężnym, o czym szczególnie dużo mogą powiedzieć adresaci działań Biura Interwencyjnego KOR, psychologicznym wsparciem dla poturbowanego przez system delikwenta.

Czy czuł pan wsparcie środowiska naukowego w czasie, kiedy pańskie nazwisko było rozszarpywane w mainstreamowych mediach? Czułem, że część środowiska naukowego jest mi wroga, ale znaleźli się pojedynczy naukowcy, którzy wbrew ostentacyjnej kpinie z „Gzygzaka”, dzielnie się w mojej obronie, ale także w obronie Andrzeja Nowaka, Uniwersytetu Jagiellońskiego i IPN-u wstawiali.

Czy dwie nagrody, które pan otrzymał, a mam tutaj na myśli Nagrodę Literacką imienia Józefa Mackiewicza i nagrodę imienia Jacka Maziarskiego, zrównoważyły panu negatywną presję, której został pan poddany? Bardzo pomogły mi w moich kontaktach za granicą, gdzie mogę teraz przebierać w różnych ofertach stypendialnych.

Wyjeżdża Pan na stypendia do USA, rozpoczął pan studia doktoranckie, więc pana kariera zawodowa się rozwija. Co jednak działo się w pana życiu zawodowym pomiędzy publikacją pana pracy o Lechu Wałęsie, a wyjazdem do USA? Zanim zatrudniła mnie „Gazeta Polska”, pozostawiając wolna rękę w mojej historyzującej publicystyce, próbowałem zatrudnić się gdziekolwiek, zanim najdzie mnie pierwsza myśl w rodzaju: „Oj, jaki ja biedny i skrzywdzony”, czy sięgając do Mickiewicza: „Nazywam się Milijon, – bo za miliony kocham i cierpię katusze”. Praca w supermarkecie pozwoliła mi też zachować ciągłość finansową, choć do wypłaty miesięcznej z czasów z „ipeenowskich” było daleko.

Czy w kontekście tego stypendium i rozpoczęcia studiów doktoranckich można powiedzieć, że historia Pawła Zyzaka, który porwał się na największy skarb salonu zakończyła się happy endem? Nawiązując do poetyki słynnego „sikania” i trawestując Mieczysława Rakowskiego, powiedziałbym: „Jedyne, co osiągnęliśmy, to zrobienie Zyzakowi reklamy na cały świat. Słowem, sami zrobiliśmy sobie kupę na głowę, co jest naprawdę wielką sztuką, na ogół nieosiągalną. […] Ot, i tak zakończyła się wyprawa na Zyzaka”. Powiedział tak o Lechu Wałęsie rzecz jasna. Mam nadzieję, że za sprawą Gorszym niż faszysta, w owej „kupie”, jak w szklanej kuli, przejrzą się wszyscy, którzy wokół niej się w 2009 i 2010 r. znaleźli, i trafią na karty historii w formule zgodnej z tym, co zobaczą.

Jaki jest przedmiot badań pana studiów doktoranckich i jakie są pana dalsze plany zawodowe? Wracamy do początku – póki co zostać naukowcem… Dziękuję za rozmowę.

Mr. "C" trzęsie Sikorskim Mr. "C" to Sir John Sawers, szef brytyjskiego MI6 (Secret Intelligence Service). Jego tożsamość i twarz powinny być okryte ścisła tajemnica, niestety dwa lata temu małżonka pana Sawersa wypuściła poufne informacje osobiste na ... Facebooku. Tak jak osobisty nieformalny doradca polskiego ministra sprawiedliwosci i autor "apelu berlinskiego", pan Charles Crawford, Sir John Sawers vel "C" spedzil 20 lat w brytyjskiej sluzbie dyplomatycznej. Przed objeciem funkcji szefa MI6, Sir John Sawers byl ambasadorem Wielkiej Brytanii przy ONZ w Nowym Jorku. Tak sie sklada ze jeden z 11 czlonkow Locarno Group, ekskluzywnej grupy doradcow brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Williama Hague, do ktorej nalezy autor slynnego przemowienia Radoslawa Sikorskiego, byl takze brytyjskim ambasadorem przy ONZ w Nowym Jorku, przed panem Sawer'em. Latem 2003 roku Sir John Sawers spedzil kilka miesiecy w Iraku, pracujac dla Coalition Provisional Authority (CPA), musial wiec tam spotkac Marka Belke. Irak przysporzyl panu Sawersowi dodatkowych problemow na Facebooku: rok temu jego corka opublikowala na swoim koncie Facebook zdjecia na ktorych pozuje ze zlotym kalasznikowem pochodzacym z kolekcji Saddama Husseina, co wywolalo oczywiscie kolejny skandal. Szef MI6, jako byly dyplomata, ma swietne rozeznanie w sprawach europejskich, pracowal takze bezposrednio, w jako szef biura przygotowania brytyjskiej prezydencji Unii Europejskiej w 1991 roku a nastepnie w 1993 roku, jako szef biura ministra ds. Unii Europejskiej, Sir Douglasa Hurda. Jest wiec oczywiste, ze aktualne turbulencje Uni Europejskiej znajduja sie w centrum zainteresowania szefa MI6, tym bardziej przed zblizajacym sie spotkaniem premiera Camerona i kanclerz Merkel. Niemniej, mozna prawdopodobnie smialo powiedziec panu Johnowi Sawersowi prosto w oczy, ze w 40-o milionowej Polsce mozna znalezc ludzi ktorzy mogliby napisac przemowienie polskiemu ministrowi spraw zagranicznych, jezeli on sam tego nie potrafi. Nawet w jezyku angielskim.

Stanislas Balcerac

Nuklearny Iran Od dłuższego czasu Iran stara się zdobyć broń nuklearną. Oprócz badań naukowych Teheran prowadzi w tym celu działania dyplomatyczne i wywiadowcze, tworzy taktyczne sojusze, szczególnie z północną Koreą i Rosją. Jak podała południowokoreańska agencja Yonhap News, setki północnokoreańskich naukowców pracuje przynajmniej w dziesięciu laboratoriach na terenie Iranu. Większą pomoc Teheran uzyskuje od Moskwy. Kreml prawie zawsze interweniuje dyplomatycznie w imieniu ajatollahów, broniąc ich przed amerykańskimi – szerzej – zachodnimi naciskami na forum międzynarodowym. Ponadto Federacja Rosyjska współpracuje z Islamską Republiką Iranu na polu energii jądrowej, na przykład przetwarzając irańskie odpady nuklearne. Moskwa zastrzega, że chodzi tylko o pokojowe zastosowanie energii nuklearnej, ale wiedza, technologia i infrastruktura pokojowa jest niemal identyczna jak militarna. „The Washington Post” opisał przypadek postsowieckiego naukowca, który współpracował z Iranem. Gdy rozpadł się Związek Sowiecki i padły laboratoria nuklearne w Czeliabińsku Danilenko znalazł się bez pracy. Co prawda Amerykanie wypłacali pensje postsowieckim pracownikom przemysłu zbrojeniowego, aby nie wyjeżdżali do pracy w krajach zwykle potencjalnie wrogich USA i nie przyjmowali zleceń od organizacji ekstremistycznych i terrorystycznych, ale Danilenko nie był usatysfakcjonowany minimalnymi opłatami. Podróżował po Europie i Ameryce, starając się sprzedać patenty na sztuczną biżuterię tworzoną przy pomocy eksplozji. Iran zainteresował się nie tyle błyskotkami, co precyzyjnym odpalaniem ładunków wybuchowych. Z Teheranem Danilenko związał się na sześć lat. Prekursorem irańskiego programu nuklearnego był Abdul Kuadir Khan. Ten wykształcony na Zachodzie pakistański uczony doszedł do wniosku, że należy zmienić układ sił na świecie. Dlatego nie tylko wsparł program nuklearny własnego kraju, ale zaczął dzielić się jego sekretami z innymi państwami muzułmańskimi. Zaproponował bombę m.in. Irakowi. Ale Saddam Husajn myślał, że to amerykańska prowokacja i propozycję Khana odrzucił. Natomiast Irańczycy z wdzięcznością ją przyjęli. Po co im broń jądrowa? Podawane przez Teheran powody najłatwiej wytłumaczyć na przykładzie Polski. Polska to mały i słaby kraj. Jak wynika z historii, otaczają ją potencjalnie wrodzy sąsiedzi. Nie ma mowy, by obroniła się przed atakiem Rosji i Niemiec, chyba że zdobędzie broń nuklearną. Wtedy dopiero będzie bezpieczna. I będzie to też dobre dla pokoju na świecie, bowiem zapobiegnie agresji i wojnie. Wiadomo przecież, że uzbrojona nuklearnie Polska nigdy nie napadnie na Rosję czy Niemcy. A i one nie zaryzykują agresji na kraj posiadający broń jądrową. Tym sposobem – pozornie paradoksalnie – broń nuklearna w rękach małych państw jest rękojmią spokoju i bezpieczeństwa. Takich właśnie argumentów używa Teheran. (Zresztą Tel Awiw też, jednocześnie zaprzeczając oficjalnie, że ma broń jądrową). W tym właśnie sensie Zbigniew Brzeziński stwierdził, że trudno dziwić się irańskim dążeniom do uzyskania broni nuklearnej i znaleźć solidne argumenty, aby się temu sprzeciwić. Mimo tego argumenty takie istnieją. Uzbrojony nuklearnie Iran może szantażować nieposiadających broni nuklearnej sąsiadów, aby wymusić na nich swoją wolę. Doprowadzi to albo do wasalizacji regionu przez Teheran, albo do eskalacji wyścigu nuklearnych zbrojeń. W rezultacie nastąpi destabilizacja i – kto wie – może nawet lokalna wojna nuklearna. A taki konflikt spowoduje ogólnoświatowy kryzys – nie tylko ze względu na ropę, ale również ze względu na umocowania sojusznicze wielkich potęg w regionie. Chodzi tu szczególnie o USA wspomagające Izrael. Amerykę martwią również irańskie próby miniaturyzacji broni nuklearnej, co pozwoli na szmuglowanie jej do USA choćby przez kanały Hezbollahu. Natomiast Izraelczycy traktują irański projekt nuklearny, jako strategiczne zagrożenie istnienia ich państwa, wręcz bytu narodu żydowskiego. Oprócz mobilizacji poparcia przeciw Teheranowi za pomocą dyplomacji i propagandy pokojowej, Tel Awiw podjął również środki bezpośrednie – np. w ub.r. systemy komputerowe irańskiego projektu jądrowego zostały sparaliżowane wirusem stuxnet. Ale zdarzają się bardziej ekstremalne przypadki. W październiku 2010 r. baza rakietowa w Khorambad, gdzie były nuklearne laboratoria i magazyny amunicji, wyleciała w powietrze. W listopadzie br. doszło do eksplozji w bazie wojsk rakietowych w Bid Ganeh. W przeciągu ostatnich lat zginęło śmiercią gwałtowną kilku naukowców irańskich pracujących dla programu nuklearnego. Jeden zmarł niespodziewanie w wyniku „zatrucia gazem”, inni w zamachach bombowych, jeszcze jeden został zastrzelony pod przedszkolem córki. W każdym wypadku podejrzewa się Mossad. Izrael nie komentuje. Może być gorzej. Kneset debatuje właśnie nad możliwością zbombardowania irańskich instalacji nuklearnych. Bombardowanie to opcja skrajna ze względu na międzynarodowe reperkusje takiego kroku dla Izraela. Można sprawę załatwić inaczej. Jak wskazują eksperci irańskie laboratoria i obiekty zajmujące się pracami nuklearnymi usytuowane są na liniach sejsmicznych. W teorii wystarczy potężny impuls elektromagnetyczny, aby wywołać straszliwe trzęsienie ziemi. I wtedy wyglądać to będzie na boską interwencję. Marek Jan Chodakiewicz

Pożyteczni idioci czy coś więcej?

1. Pożytecznymi idiotami miał określać Lenin zachodnich dziennikarzy, którzy pisali entuzjastycznie o rewolucji bolszewickiej, ukrywając jednocześnie jej niepowodzenia. Od paru dni obserwujemy w mediach w Polsce festiwal informacji jak to Polska chce grac w pierwszej lidze, bo zgłosiła propozycję głębokich reform Unii Europejskiej. Zaczęło się od wystąpienia Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej w Berlinie. Zaprezentował on ni mniej ni więcej tylko koncepcję federacyjnej Unii Europejskiej, a więc związku państwo mocno ograniczonej suwerenności z silnym politycznym centrum, które przecież tylko przejściowo mieści się w Brukseli, a nieuchronnie musi się przenieść do Berlina. Po kilkudziesięciogodzinnym wahaniu, tezy zawarte w wystąpieniu Sikorskiego poparł w całej rozciągłości Premier Tusk, a wczoraj także wprawdzie dosyć niezbornie, Prezydent Komorowski.

2. Szybko okazało się jednak, że tak naprawdę wystąpienie Sikorskiego w Berlinie było inspirowane przez niemiecki rząd. Ponad 3 tygodnie temu do mediów wyciekło memorandum tego rządu przygotowane przez tamtejsze MSZ „Przyszłość UE”, z którego jednoznacznie wynika jak przyszłość Europy wyobrażają sami Niemcy. Niemcy chcą europejskiego superpaństwa, do którego będą uciekały dotychczasowe państwa narodowe, przygniecione skutkami kryzysu finansowego i gospodarczego rozlewającego się po Europie. Wygląda, więc na to, że to sami Niemcy ustami Ministra Sikorskiego wprowadzili do debaty europejskiej, kwestię swojego całkowitego przywództwa w Europie i to nie przy pomocy „czołgów”, ale dominacji ekonomicznej.

3. Im bliżej do szczytu UE w Brukseli w dniach 8-9 grudnia, tym dociera do nas więcej informacji jak Niemcy wyobrażają sobie porządek europejski w najbliższych latach. Nowy traktat, który forsuje Merkel ma zawierać nie tylko hamulec zadłużenia, a więc powtórzenie kryteriów fiskalnych z Maastricht (deficyt sektora finansów publicznych poniżej 3% PKB, dług publiczny niższy niż 60% PKB), ale także zobowiązanie do reformy systemu emerytalnego na wzór niemiecki (wiek emerytalny przynajmniej 67 lat dla kobiet i mężczyzn), ujednolicenie podatków dochodowych (Niemcom zależy na wyrównaniu stawek podatku dochodowego od osób prawnych -CIT), a także politykę oszczędnościowej w postaci kontroli budżetów narodowych przez Komisję Europejską (a tak naprawdę przez niemiecki Bundestag). W zamian za to Niemcy miałyby się zgodzić na to, żeby Europejski Bank Centralny kupował obligacje państw należących do strefy euro podpisujących się pod nowym traktatem), które mają problemy z ich rynkową sprzedażą. Jest to zgoda na to, aby co jakiś czas EBC uruchamiał dodatkowo maszyny drukarskie i wyprodukował takie ilości euro, jakie są niezbędne do obsługi starych długów krajów strefy euro, mających kłopoty z ich obsługą.

4.Niestety po wystąpieniu Sikorskiego i wypowiedziach Premiera Tuska i Prezydenta Komorowskiego, nie możemy mieć złudzeń, że Polska jest gotowa podpisać się pod nowym traktatem proponowanym przez Niemcy, obydwoma rękami. Wprawdzie nie było na ten temat, żadnej dyskusji w polskim Parlamencie, ba nawet chyba na forum Rady Ministrów, a wygląda to tak jakby decyzje już zostały podjęte i niepewnością jest tylko to czy Niemcy przyjmą nas do tego paktu„euro plus”, bo przecież nie należymy do strefy euro. Nie przeraża nas wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat dla kobiet i mężczyzn, (choć przy naszym poziomie ochrony zdrowia oznacza to, że przyszli emeryci będą pobierali świadczenia zaledwie po parę lat), nie przeszkadza nam ujednolicenie stawek podatku dochodowego od firm (choć pozbawiamy się w ten sposób jednej z ostatnich przewag konkurencyjnych), nie jesteśmy zbulwersowani tym, że najpierw o dochodach i wydatkach naszego budżetu będzie decydowała Bruksela a tak naprawdę Berlin, a dopiero później polski Parlament, wreszcie jesteśmy gotowi finansować stare długi państw strefy euro. Pożyteczni idioci czy jednak coś więcej? Zbigniew Kuźmiuk

Kamiński CBA zapowiada radykalizację PiS Lobbysta sutenerstwa Palikot , prusak Sikorski , poborca podatkowy lichwiarstwa Tusk i Komorowski ,o którym Krasnodębski napisał , że ma „rozległe dysfunkcje intelektualne „ to twarz rozwalonej współczesnej magnaterii Kamiński CBA zapowiada radykalizację PiS Kamiński, viceprezes PiS i jak przewidziałem dwa lata temu następca i sukcesor Kaczyńskiego po wyeliminowaniu konkurentów , czyli spin doktorów i ziobrysto kurskowców przeistacza PiS w radykalną siłę polityczna .Polecam rozmowę Mariusza Kamińskiego ze Stróżykiem Już widać efekty przejęcia kontroli nad taktyką medialną PiS przez Kamińskiego. Rozmowa Pęka z Halickim pokazała, że skończył się czas podkulania ogona przed Platformą. Skończyło się kumplowanie. Adasiu, Heniu, droga pani redaktor. Zapewne już niedługo Kamiński usunie miękkiego Hoffmana z funkcji rzecznika. Lewica, lewactwo, oligarchia i lichwiarstwo wypowiedziało wojnę społeczeństwu polskiemu, wypowiedziało mu nie tylko polityczna wojnę domową, ale ekonomiczna, kulturową i cywilizacyjną. Lobbysta sutenerstwa Palikot, prusak Sikorski, poborca podatkowy lichwiarstwa Tusk i Komorowski, o którym Krasnodębski napisał, że ma „rozległe dysfunkcje intelektualne „ to twarz rozwalonej współczesnej magnaterii, oligarchii, która drze kawał sienkiewiczowskiego suka, a raczej kawał szmaty, jaka stała się Rzeczpospolita. Nie ten naród jest podły, który upada, ale ten, który robi to bez walki.

Marek Mojsiewicz

Co z 300 miliardami obiecanymi przez PO? Lewandowski: "Brałem udział w tych nieco durnych klipach, ale to była kampania" Jak wiadomo refleksyjny nastrój osłabia koncentracje. A to dla tych, którzy nie mówią, na co dzień prawdy, bywa zgubne. Wszystko wskazuje, że dotknęło to unijnego komisarza do spraw budżetu Janusza Lewandowskiego, polityka Platformy Obywatelskiej, który w piątek 2 grudnia odwiedził Lublin. Spotkał się m.in. z uczniami liceum, który przed laty sam ukończył. I jak donosi "Dziennik Wschodni", w miłej atmosferze szczerze powiedział o procencie prawdziwości w ostatniej kampanii PO obiecującej 300 miliardów z Unii Europejskiej:

Uczniowie pytali m.in. o przyszłość strefy euro i 300 mld zł unijnych dotacji, obiecywanych w ostatniej kampanii wyborczej PO.

– Brałem udział w tych nieco durnych klipach, ale to była kampania – skomentował Lewandowski. – Nie oznacza to jednak, że obiecanych pieniędzy nie ma. O ile wspólnota się nie rozleci, to możemy zdobyć nawet większe środki. Spotkanie z licealistami zorganizowano w ramach programu "Back to School”, w ramach, którego polscy urzędnicy UE odwiedzają swoje szkoły i zachęcają uczniów m.in. do działania w instytucjach europejskich. Po czymś takim na pewno młodzież będzie się do instytucji europejskich garnęła. Jak widać, można tam pożyć, a gospodarowanie prawdą jest oszczędne. Co mówił w tym spocie, już wtedy budzącym kontrowersje ze względu na zarzut złamania przysięgi neutralności komisarza unijnego Lewandowski? Chodzi o miliardy, nawet o 300 miliardów złotych. Dzięki tym pieniądzom możemy zmniejszyć bezrobocie wśród młodzieży nawet o połowę - obiecywał. Zachęcał też do głosowania na "mocną drużynę PO", która ma to gwarantować. Oficjalna strona Platformy Obywatelskiej przed wyborami obiecywała:

Stawką tych wyborów jest 300 miliardów złotych Nie tylko wywalczymy kolejny siedmioletni budżet Unii Europejskiej, ale wywalczymy w nim dla Polski jeszcze więcej niż w tym budżecie. To jest rzecz kluczowa, to rzecz, która zdecyduje o cywilizacyjnych szansach rozwoju do końca dekady zapewnia Radosław Sikorski. Nie ma drużyny, nie ma ekipy, nie ma partii politycznej w Polsce lepiej do tego zadania przygotowanej - dodaje Jacek Protasiewicz. (...) Jak zaznaczył Jacek Protasiewicz, do tego zadania PO przygotowywała się od dawna. - To nie jest przypadek, że Janusz Lewandowski w komisji jest tam, gdzie jest i to nie przypadek, że Jerzy Buzek objął prestiżową, jedną z trzech najważniejszych funkcji w UE - powiedział. Jacek Protasiewicz podkreślił jak ważne są te wybory i jak ważny jest w nich udział. Cytując Janusza Lewandowskiego powiedział - złych polityków wybierają również dobrzy ludzie, którzy w dniu wyborów pozostają w domach. (...) Jeśli wybierzecie nas, to dokończymy modernizację Polski i dla tej modernizacji wynegocjujemy z Unii Europejskiej, co najmniej 300 mld złotych - obiecał Sikorski. BGD

A co do "durnych klipów", także z udziałem Janusza Lewandowskiego, to na YouTube zostały zablokowane przez autora. Czyli - PO. wu-ka, źródło: Dziennik Wschodni, PO

Diabeł interesuje się też skromnymi Szczur w postaci zapowiedzi „starań” o przywrócenie kary śmierci, wpuszczony na tak zwaną polityczna scenę przez Jarosława Kaczyńskiego, wywołał wściekły odpór ze strony postępactwa. Ponieważ prezesowi PiS najwyraźniej chodzi właśnie o ekscytowanie takiego klangoru, bo to wywołuje wrażenie, jakby wszystko kręciło się wokół niego i być może zaspokaja mu jakaś tajemniczą potrzebę serca – nie byloby powodu, by nadal bić pianę, gdyby nie Jego Ekscelencja bp Tadeusz Pieronek. Kiedy znajoma trąbka zagrała mu pobudkę, natychmiast stanął w karnym szeregu, – ale wydaje się, że podobnie jak wiele tak zwanych sierot po Kaczyńskim, to znaczy – osób, które kiedyś on stłamsił i zostawił w nieutulonym rozgoryczeniu - również Jego Ekscelencja najwyraźniej się na Jarosława Kaczyńskiego zafiksował i odtąd ocenia nie tylko wydarzenia polityczne, ale i wszystko inne – łącznie z religią – pod kątem, czy to Kaczyńskiemu zrobi na złość, czy przeciwnie – sprawi mu przyjemność. Ta fiksacja Jego Ekscelencji stała się już powszechnie znana i w związku z tym jest cynicznie wykorzystywana przez rozmaite medialne hieny. Kiedy tylko trzeba Jarosławowi Kaczyńskiemu dołożyć zdrowia, natychmiast wołają biskupa Pieronka i rzucają mu hasło, a ten, przez otwór gębowy swojej twarzy natychmiast wypowiada oczekiwane komentarze, które z racji urzędowej rangi komentatora chętnie przedstawiane są przez postępactwo, jako wygłoszone pod natchnieniem samego Ducha Świętego. Nic, zatem dziwnego, że i teraz pan redaktor Jakub Czermiński z kierowanego przez red. Lisa tygodnika „Wprost”, w podskokach pobiegł do księdza biskupa Pieronka, a ten skwapliwie skorzystał z okazji by znienawidzonemu Jarosławu Kaczyńskiemu pokazać ruski miesiąc. Nie byloby powodu, by wchodzić między ostrza tych potężnych szermierzy, gdyby nie to, że Jego Ekscelencja wygłosił pogląd, który wydaje mi się heretycki. Czy jednak biskup może być heretykiem? Niestety tak; takie rzeczy w historii Kościoła się zdarzały i to nie tylko w starożytności, kiedy to znaczna część ówczesnych biskupów popadła w sprośne błędy Niebu obrzydłe w postaci arianizmu, ale i teraz – żeby wspomnieć choćby Jego Ekscelencję Emmanuela Milingo, arcybiskupa Lusaki, który do tego stopnia się zbisurmanił, że nie tylko występował, jako raper i nawet nagrał płytę pod tytułem „Gubudu Gubudu”, ale robił jeszcze gorsze rzeczy, aż został ekskomunikowany, a 17 grudnia 2009 roku - przeniesiony do stanu świeckiego. Jego Ekscelencja bp Tadeusz Pieronek na tym tle prezentuje się znacznie skromniej, – ale wiadomo, że diabeł interesuje się również skromnymi. Jakże inaczej wytłumaczyć lansowanie jeszcze w latach 90-tych przez Jego Ekscelencję podatku kościelnego, – co skomentowałem, że jego Ekscelencji księdzu biskupowi Tadeuszowi Pieronkowi może udać się to, co nie udało się nawet Józefowi Stalinowi? Ale to były tylko pomysły zmierzające nie tylko do poddania Kościoła finansowej kurateli ze strony państwa, ale i zmiany dotychczasowego sposobu jego finansowania. Obecnie, bowiem Kościół w Polsce w zasadzie finansowany jest od dołu do góry; wierni przekazują datki na rzecz parafii, proboszcz płaci ustaloną składkę swemu biskupowi, dzięki czemu w sprawach finansowych cieszy się sporą samodzielnością. Wprowadzenie podatku kościelnego odwraca ten porządek o 180 stopni; państwo przekazywałoby podatkowe pieniądze biskupom, a ci, według swego uznania – proboszczom, zyskując w ten sposób dodatkowy instrument ich dyscyplinowania. Toteż nic dziwnego, że pomysł Jego Ekscelencji bpa Pieronka spotkał się ze słabo tylko maskowaną niechęcią właśnie ze strony duchowieństwa parafialnego, z natury rzeczy mającego ściślejszą więź z katolickimi masami, niż Ekscelencje, zwłaszcza te brylujące po postępackich salonach. Tym razem jednak Jego Ekscelencja wygłosił pogląd wzbudzający wątpliwości natury zasadniczej. Oto na pytanie red. Czermińskiego, czy „polityk, który deklaruje przywiązanie do wartości chrześcijańskich, a jednocześnie identyfikuje się, jako zwolennik kary śmierci – występuje przeciw Kościołowi?” – bez namysłu odpowiada: „występuje przeciw swojemu chrześcijaństwu. Z całą pewnością.” Nawet biorąc poprawkę na to, że sprytny red. Czermiński w tych krótkich, żołnierskich słowach naszkicował sylwetkę Jarosława Kaczyńskiego i podsunął Jego Ekscelencji pod nos na pożarcie, a ksiądz biskup, znany z upodobania do smacznej kuchni, łapczywie się na to danie rzucił – przedstawiony przy tej okazji ogólny pogląd sprawia wrażenie szalenie niebezpiecznego właśnie z powodu zasadnicznej sprzeczności z chrześcijańskim sposobem widzenia świata i człowieka. Podstawowa prawda, jaką chrześcijaństwo głosi o człowieku, to pogląd, iż został on stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Chodzi oczywiście o właściwości natury duchowej, bo o żadnym podobieństwie fizycznym mowy być przecież nie może. W czym zatem to podobieństwo może się manifestować? We właściwościach, jakie ludzie bez trudu mogą stwierdzić u siebie, a których posiadania niegrzecznie byłoby odmawiać Panu Bogu. Zatem na pierwszym miejscu jest niewątpliwie inteligencja. Skoro człowiek, będący stworzeniem Bożym, jest istotą rozumną, to cóż dopiero mówić o jego Stwórcy? Więc jako istota rozumna, człowiek potrafi ocenić swoje postępowanie – również pod względem etycznym, to znaczy – posiada umiejetność rozróżniania między dobrem, a złem. Ale podobieństwo do Boga na inteligencji się nie kończy. Posiadając umiejętność oceniania swego postępowania, człowiek posiada również zdolność świadomego wybierania. Jest zatem istotą wolną. I tę właśnie cechę człowieka chrześcijaństwo z naciskiem podkreśla, – że człowiek ma wolną wolę. Dlatego właśnie jest za swoje postępowanie odpowiedzialny – gdyż w przeciwnym razie nie można by przypisać mu winy, a więc – grzechu i związanej z nim odpowiedzialności. Warto zwrócić uwagę, że według chrześcijaństwa dar wolności jest autentyczny. Wolność ludzka jest prawdziwa i posunięta tak daleko, jak tylko to możliwe. Człowiek może nawet świadomie odrzucić Boga, narażając się wskutek tego na wieczne potępienie. Ale własnie piekło jest ostatecznym dowodem, że ludzka wolność jest prawdziwa, że nie jest to żadna namiastka. Bóg tak uczynił nie tylko przez szacunek dla człowieka, ale również – przez szacunek dla samego Siebie. Bowiem podziw i miłość istoty, która nie może nie podziwiać i nie kochać, nie jest nic warta. Wartość ma dopiero podziw i miłość istoty, która może nie podziwiać – a podziwia. Może nie kochać – a kocha. I przykazania tej wolności nie ograniczają, bo wprawdzie jst powiedziane: nie kradnij, – ale przecież mimo to można kraść – i to jeszcze jak! Przykazania są jedynie życzliwymi wskazówkami, jak wybierać p r a w i d ł o w, o – ale wolności nie ograniczają. Chrześcijaństwo w życzliwości dla człowieka idzie nawet krok dalej, – bo sakramenty pozwalają nawet na skorygowanie złych wyborów j u ż d o k o n a n y c h. Dalej bez ograniczenia lub zafałszowania daru wolności posunąć się już nie można. To wszystko sprawia, że człowiek w ujęciu chrześcijańskim jest istotą autentycznie wolną, a zatem – również odpowiedzialną. Tymczasem tak zwana „antropologia humanistyczna”, nazwana tak chyba przez złośliwość, traktuje człowieka, jako rodzaj „ślepego narzędzia przyrody” – chaotycznego kłębowiska sił, których istnienia nawet sobie nie uświadamia, a cóż dopiero – żeby nad nimi zapanował? W tym ujęciu postępowanie człowieka jest efektem chwilowej przewagi którejś z nich, wskutek czego człowiek został popchnięty akurat w tym, a nie w innym kierunku. Zatem nie ma mowy o żadnej wolności, a skoro tak, to egzekwowanie jakiejkolwiek odpowiedzialności od takiej istoty byłoby rzeczywiście jakimś okrucieństwem. Toteż ruchy abolicjonistyczne, skierowane na eliminację nie tylko kary śmierci, ale stopniowo – również wszystkich innych kar, stoją na gruncie antropologii humanistycznej. Zwróćmy jednak uwagę, że w tym ujęciu kondycja ludzka właściwie przestaje w sposób zasadniczy różnić się od zwierzęcej. Nikt normalny nie będzie urządzał procesu karnego koniowi, który kopnie furmana i go zabije. Nie bez kozery tedy wśród postępactwa taką furorę zrobił pogląd, że zwierzęta, to „istoty czujące”, właściwie „tak, jak ludzie” - z czego płynie wniosek, że skoro zwierzęta są jak ludzie, to i ludzie są jak zwierzęta. No dobrze, – ale taki pogląd pozostaje w oczywistej i nieusuwalnej sprzeczności z fundamentalnymi prawdami chrześcijaństwa. Dlaczego zatem w rozmowie z red. Jakubem Czermińskim Jego Ekcelencja bp Tadeusz Pieronek twierdzi, że zwolennik kary śmierci występuje i to „z całą pewnością” przeciwko chrześcijaństwu? Czyżby niechęć do Jarosława Kaczyńskiego przyćmiła mu zdolność do logicznego rozumowania, czy też na skutek długoletnich umizgów do postępackich salonów sam popadł w sprośne błędy Niebu obrzydłe? Czy rzeczywiście nie ma nic przeciwko temu, byśmy z powodu tych błędów jego poglądy i wypowiedzi przestali traktować serio, byśmy przestali je szanować i się nimi przejmować, byśmy je z pogardą odrzucili? Wprawdzie prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu anonsującemu „starania” o przywrócenie w Polsce kary śmierci z pewnością taka intencja nie przyświecała, – ale to nic nie szkodzi, bo przecież i bez jego przyzwolenia możemy sobie o różnych sprawach szczerze porozmawiać.

SM

Komentarze - już na FORUM Decyzja o przeniesieniu komentarzy na forum okazała się słuszna – głupoty praktycznie zniknęły, można dyskutować. Tak nawiasem: z tego wynika, że nie robiły tego trolle dla wygłupu - tylko ludzie opłacani, czy inaczej zmotywowani... którzy teraz uznali, że nie warto. I o to chodziło Na ten temat {2000} napisał:

"Ciekawe: przez długi czas na korwin-mikke.pl /blog grasowały trolle, ale cenzurę JKM wprowadził, gdy zaczęła pojawiać się konstruktywna krytyka. " Dokładnie to samo zauważyłem. Kiedy na blogu na Onecie, trolle spamują tak chamsko i bezczelnie, JKM ma to zwyczajnie gdzieś, chociaż strasznie zaśmiecają dyskusję. Nie przeszkadzają mu różne analne i fekalne porównania. Tam spamuje durne lewactwo, które i tak nikogo nie zniechęci do liberalizmu, więc ich pisanie nabija tylko licznik. Ale kiedy na zablokowanym blogu, pokazała się konkretna krytyka i zarzuty, w dodatku ze strony liberałów i wolnościowców, Korwin błyskawicznie zareagował, czym udowodnił jeszcze coś. Często trolle piszą ironicznie, że JKM "komentarzy l*du nie poczytuje ". Otóż okazało się, że jednak poczytuje, bo ostatnio błyskawicznie zadziałał, odniósł się raz i drugi do zarzutów, wygarnął od motłochu itd. Za to podczas kampanii wyborczej i wcześniej, kompletnie olewał różne sugestie, rady i pomysły. Teraz dmie w trąby i pisze o karze śmierci, przypomina swoje postulaty sprzed lat. Czemu nie zrobił tego PRZED wyborami? Zbyt wielu Polakom, by się to spodobało? Dzisiaj zareagował, bo jego pozycja zostaje zagrożona, może blogi mają mniej wejść, co przekłada się na reklamy? Może książek się mniej sprzedaje? Może ludzie przestali wpłacać kasę na KNP? Albo wszystko naraz. Widać, że ludzie odwracają się od niego, mimo iż poglądy im się nie zmieniły. Po prostu coraz więcej dochodzi do wniosku, że z JKM się nie uda, bo jeżeli czytam na drugi dzień po klęsce wyborczej, że to jednak był sukces, to mam się śmiać czy płakać? I jeszcze coś. Kiedy słyszę, z ust JKM, że "dobrobyt bierze się z pracy", zawsze mnie śmieszy, że mówi to facet, który chełpi się tym, że zamiast pracować, to grywał w karty na pieniądze. Dobrobyt panie Januszu, jakby Pan nie wiedział, nie bierze się z gry w pokera, tylko z pracy smiling smiley A co podatków za Hitlera, to do każdej butelki wódki, doliczano tzw. "dodatek wojenny" liczący ok 30% ceny wyjściowej. Nie wiem, jakie były inne podatki we flaszce, ale to wiem na pewno - widziałem oryginalną butelkę z czasów wojny z etykietką, gdzie dodatek ten był wyszczególniony. Dodatek wojenny, na czołgi, samoloty, granaty. Widziałem też oryginalne wezwanie, dla sadownika, do odstawienia kontyngentu owoców i nie było przebacz. Tyle, a tyle jabłek, tyle a tyle gruszek itd., a na końcu "w razie nie zastosowania się itd, zostanie pociągnięty do surowej odpowiedzialności karnej". Pewnie Auschwitz, albo coś podobnego. W razie niezapłacenia podatków, konsekwencje za śp. Hitlera, były o niebo poważniejsze niż dzisiaj. Wreszcie macie jakiś konkret, czytałem jak ktoś się żalił,że w necie trudno coś znaleźć na temat podatków w GG, to może trzeba się ruszyć sprzed kompa i pogrzebać w starych papierach na strychach.

Otóż to nie tak: komentarzy na Onet.pl i NE po prostu nie czytam - więc w ogóle nie wiem, co tam jest, (ale są ludzie, którzy czasem coś przeczytają i donoszą!). Natomiast komentarze na portalu zlikwidowałem wtedy, gdy przez kilka dni nie mogłem się dokopać do niczego sensownego, bo pierwsze 20 komentarzy było zalewem sieczki. Nie ma to żadnego związku z jakakolwiek kasą. Ani z treścią jakichkolwiek komentarzy, bo do nich po prostu już nie docierałem. Nie przypominam sobie też, bym kiedykolwiek klęskę wyborcza nazywał sukcesem. Podczas kampanii nie „olewałem” żadnych porad – tylko po prostu był ich taki zalew (na ogół zresztą sprzecznych), że nie mogłem ich czytać. Przekazywałem współpracownikom – nie wiem, co oni z tym robili. Nie wiem, na ile te porady były cenne. Nie każde są. Np. o karze śmierci podczas kampanii mówiłem mało – bo ci sami ludzie, którzy na kolanach błagali mnie, bym nie mówił o Hitlerze, błagali, by nie mówić o karze smierci – bo to podobno wyborców odstrasza. Ale byli i tacy, którzy zachęcali, by mówić. I o KS, i o piekłoszczyk AH. Oczywiście, że dobrobyt kraju nie pochodzi z gry w teatrze, z gry w pokera, z pisania książek itp. - natomiast mój dobrobyt – jak najbardziej może. Właśnie p.Marcin Staszko wygrał był w pokera $5,4 mln – i żyje w dobrobycie. Ja żyłem skromnie – ale w komuniźmie, gdzie dla opozycjonisty dobrej pracy raczej nie było... A w ogóle to życie z gry w karty nie jest niczym gorsze od życia z grania w teatrze. Ludzie mają satysfakcję, że ze mną grają – i często wygrywają zresztą. Z tym, ze ja na ogół wygrywam częściej. Dlatego jestem zawodowcem, a oni amatorami. Aktora mogą tylko oklaskiwać. Ze mną uprawiają zdrową, czynną rozrywkę.

Przechodząc do spraw poważniejszych: trudno porównywać podatki z okresu wojny z podatkami w normalnych czasach. Jednak nawet podczas wojny podatek dochodowy w III Rzeszy był nieco niższy (od Polaków – nieco wyższy) – ale oprócz tego nie było VATu, i akcyza była znacznie niższa. Nie wiem, ile obecnie wynosi akcyza od alkoholu – ale wiem, że koszt produkcji litra spirytusu to ok. 2,50 zł. Znacznie niższa była też składka emerytalna. A, tak – od rolników były kontyngenty. I pamiętajmy, ze była przymusowa służba wojskowa. Z tym, ze Polacy w Wehrmachcie nie służyli – i dlatego płacili wyższy dochodowy. I to by było na tyle. A blog jest na NowymEkranie. JKM

04 grudnia 2011 Przed nami już tylko cisza.. Zanim ona nastąpi, po całkowitej likwidacji państwa polskiego, bo sprawy jakby przyspieszają przy pomocy tubylczego rządu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, przy poparciu Sojuszu Lewicy Demokratycznej i osobiście pana Leszka Millera, PiS – jak zwykle udaje, że całą rzeczą się przejmuje, a pan Kaczyński jest pełen troski, przygotowując się do Marszu 13 grudnia - przeanalizujmy grudzień, w ostatnim miesiącu kalendarza postępowca.. Nadchodzi dla nieświadomych w większości Polaków czas podporządkowania Polski IV Rzeczy Niemieckiej, jak słusznie określa politykę niemiecką w Europie prasa brytyjska.. Dzielnie o całości spraw opowiadał wczoraj pan senator Bogdan Pęk. Chwała mu za to.. A nasi praojcowie i pra - mamy oddawały życie za suwerenną Polskę. Teraz dają ją - wraz z nami - Niemcom. Ot tak, jak daje się przyjacielowi bombonierkę czekoladek.. I jeszcze w środkach masowej dezinformacji toczone są dyskusje, czy tracimy suwerenność, czy też jej nie tracimy.. Jakby na ironię.. Oczywiście, że tracimy, ale są tacy, którzy odwracają kota ogonem.. Federacja jest dla nas dobra, dobre jest euro, będziemy mieli większy wzrost gospodarczy.(????) To wszystko jest dla nas złe. Ciekawi mnie, kto ze zdrajców naszej ojczyzny bierze niemieckie pieniądze i ile? Jak to mówił pan senator Pęk „nasze życie polityczne pełne jest Branickich ”Może ktoś sporządzi taką listę? Na razie JKM organizuje protest pod MSZ-em, w poniedziałek o godzinie 14.30 - na ulicy Szucha, w sprawie Niepodległości Polski. A pan Kaczyński - 13 grudnia, żeby zamulić to, co się obecnie dzieje z Polską. Dla odwrócenia uwagi, będzie poniewierał generałem Jaruzelskim. W Warszawie władza postawiła już Bramę Brandenburską, na razie replikę na rogu Krakowskiego Przedmieścia i ul. Traugutta, którego za patriotyzm powieszono na Cytadeli. W uroczystości dwudziestolecia partnerstwa Berlina i Warszawy, piszmy wprost - Berlin und Warschau, wzięła udział pani prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz- Waltz, burmistrz Berlina Klaus Wowercit i ambasador Niemiec - Ruediger Freiherr von Fritscha.. Podobnie jak w roku 1795 - czasie III Rozbioru Polski.. Różnica jest jedna: wtedy mieliśmy trzech zaborców, dzisiaj rozbierają nas Niemcy.. Austria jest podporządkowana niemieckiej Unii Europejskiej, IV Rzeczy niemieckiej a Rosja ma na razie North Stream z Niemcami.. Co będzie dalej? No i istnieje od 1948 roku państwo Izrael, gdzie „polski” rząd odbył w lutym bieżącego roku wyjazdowe posiedzenie w liczbie 55 osób (???) I do tej pory nie wiadomo, o czym rozmawiano.. Polacy nie mogą się dowiedzieć, o czym rozmawiał „polski” rząd w Izraelu, 23 lutego 2011 roku. Czyżby była to tajemnica państwowa? Ale chyba jakieś protokoły są, żeby kiedyś w wolnej Polsce, Polacy mogli zobaczyć, co tam zapisano.. Chyba, że nie ma żadnych protokołów, bo zostały zniszczone, tak jak wyniki referendum w sprawie przyłączenia Polski do Unii Europejskiej z 1 maja 2004 roku – tylko niemi świadkowie konszachtów przeciw Polsce... A w tym czasie prezes portu w Szczecinie toczy samotną walkę w arbitrażu międzynarodowym, żeby odblokować port w Szczecinie dla dużych statków.. „Polskiego” rządu to nie obchodzi… jak już się dogadał z Niemcami w wielu sprawach przeciw Polakom i Polsce..? W każdym razie socjalistyczna międzynarodówka w dniu 2 grudnia obchodziła – jak na ironię- Międzynarodowy Dzień Upamiętniający Zniesienie Niewolnictwa (????) Przecież Europa pełna jest niewolników demokratycznych państw prawnych, gdzie człowiek jest przywiązany do państwa jak niewolnik do pana.. Współczesne niewolnictwo ma trochę innych charakter i poukrywane jest pod hasłami praw człowieka, które skutecznie maskują prawdziwą istotę państw demokratycznych i prawnych.. Bo iloma przepisami, przeciętny Europejczyk przywiązany jest do państwa o nazwie Unia Europejska? Tysiącem-dziesięcioma tysiącami? I ile współczesny niewolnik europejski oddaje państwu pieniędzy? Państwu, czyniącym go niewolnikiem.. Dzień wcześniej, międzynarodówka obchodziła Światowy Dzień Walki z AIDS, co zostało uczczone informacjami o Fredym Merkurym z zespołu „Queen”, a dzień ten powinien się nazywać „Światowy Dzień Walki z AIDS im Frediego Merkurego”. A przy okazji przybliżyć sympatykom prywatne życie pana Queen.. Światowy Dzień Osób Niepełnosprawnych, Dzień Górnika- obchody zorganizować w zalanych kopalniach w interesie niemieckim. Na zalanych gruzach kopalni węgla, który obecnie sprowadzamy z zagranicy.. 5-go obchodzony będzie Dzień Wolontariuszy Społecznego i Ekonomicznego Rozwoju(???) Kto to jest wolontariusz społecznego i ekonomicznego rozwoju? Czy to nie czasami członkowie biurokracji antyrozwojowej? I co to jest społeczny rozwój? Czy to nie czasami rozwój obszarów biedy? Potem mamy Kanadyjski Dzień Pamięci i Działania przeciwko Przemocy wobec Kobiet..(???) A dlaczego tylko kanadyjski? Przecież stosunki małżeńskie wszędzie, pod każdą szerokością kanadyjską, pardon- geograficzną są uprawiane? Toż to w końcu jest przemoc? Chłop na babie - to nie jest przemoc? Kto to widział, żeby chłop na babie.. I żeby nie było przemocy.. Bo Kanadyjskiego Dnia Pamięci i Działania Przeciwko Przemocy Kogutów przeciw Kurom- na razie nie ma.. Potem Mikołajki, i Międzynarodowy Dzień Lotnictwa Cywilnego, w tym Katastrofy Smoleńskiej, bo przecież wojskowy Boening był samolotem cywilnym (???) Tak przynajmniej twierdzi propaganda, chociaż był to lot wojskowy z wojskowymi pilotami na pokładzie.. I lot miał oznaczenie ” M” ( Military). I triumwirat rządowy( Tusk, Arabski, Graś) oparł całość sprawy o konwencję Chicagowską z 1944 roku, a dotyczącą lotów cywilnych.. a nie o Porozumienie w Moskwie z roku 1993, a dotyczące samolotów wojskowych.. Dzień ”Białego” Górnika będzie obchodzony w dniu 8 grudnia, a w dzień później-Międzynarodowy Dzień Walki z Korupcją - a jakże- najlepiej się walczy z korupcją, jak się tę korupcję stworzy poprzez system korupcyjny, ale to tylko jeden dzień w roku.. W pozostałe dni można się korumpować, bo żadnego” święta” nie ma - jest dzień codzienny korupcji w socjalizmie biurokratycznym.. Dzień Chruścika, takiego owada, to dzień wymyślony przez ekologa lewicowego z Katedry Ekologii i Ochrony środowiska w Olsztynie, a właściwie Katedry Ochrony Pogaństwa w Olsztynie, razem z panem Arturem Orzechem z Programu III PR. Artur Orzech ogłosił konkurs na zagospodarowanie w kalendarzu postępowca jednego dnia.. No i udało się! Mamy Dzień Chruścika- w tym dniu organizowane są seminaria naukowe, dyskusje.. NA temat owadów.. Potem Światowy Dzień Astmy, Światowy Dzień Telewizji Dla Dzieci, Dzień Pisania Życzeń Świątecznych, Światowy Dzień Dziecka w Mediach, Dzień Bez Przekleństw, Międzynarodowy Dzień Emigrantów, Dzień Narodów Zjednoczonych dla Współpracy Południe-Południe.. No i „Święto”- „ Chanuka”- 20 grudnia Lewica ma też ”święto”- Dzień Ryby, chodzi o humanitarne traktowanie karpi, urodziny Józefa Stalina, Dzień Globalnego Orgazmu na rzecz Pokoju, Światowy Dzień Snowbordu, Gwiazdka, Międzynarodowy Dzień Pocałunku, Dzień Biologicznej Różnorodności i Dzień Pokoju i Współpracy Narodów.. Nietrudno zauważyć, że wśród” świąt” wymyślonych przez Lewicę, nie ma Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia.. Ale Chanuka jest! „Światło świateł”- żydowskie święto obchodzone na pamiątkę roku 164 przed narodzeniem Chrystusa, na pamiątkę zdobycia Jerozolimy przez Judę Machabeusza. Pokaż mi swoje „święta”, które obchodzisz, a powiem ci, kim jesteś - chciałoby się powiedzieć.I tyle w tym roku, wedle kalendarza postępowców.. Każdego roku przybywają nowe „święta”, o których – jak tylko coś będę wiedział - będę pisał.. Żebyście Państwo wiedzieli na bieżąco, jak likwiduje się cywilizację chrześcijańską w kalendarzu, zamulając ją idiotycznymi „ świętami”. Przed nami na razie wyłącznie cisza.. Ale czy to nie jest cisza przed burzą? Bo jak się rozpęta burza, trudno będzie w niej znaleźć odrobinę ciszy.. I to będzie prawdziwa sztuka- znaleźć ciszę w środku burzy- jak śpiewał nieodżałowany Czesław Niemen.Panie świeć nad jego duszą..WJR

Jan Tomaszewski: PO i PSL chronią PZPN… „Tomek” w wywiadzie dla „Wprost” mówi – „Kręcina został rzucony opinii publicznej na pożarcie: macie i przestańcie gadać! A przecież tu nie chodzi o Kręcinę, tylko o usunięcie tych działaczy, którzy zrobili skok na kasę” - podkreśla były Poseł PiS. Najlepszy w historii Polski bramkarz pytany przez Macieja Kawińskiego o to czy PZPN bez Kręciny jest lepszy nie pozostawia złudzeń. Stwierdza wręcz – „Dla mnie jest to PR-owski zabieg, który nie ma nic wspólnego z oczyszczeniem polskiej piłki. Kim jest pan Kręcina? Pan Kręcina jest szefem władzy wykonawczej PZPN, a nie szefem władzy ustawodawczej. Szefem tej ostatniej jest Grzegorz Lato. Kręcina został rzucony opinii publicznej na pożarcie: macie i przestańcie gadać! A przecież tu nie chodzi o Kręcinę, tylko o usunięcie tych działaczy, którzy zrobili skok na kasę. Jeżeli ich się nie usunie, zniszczą polską piłkę nożną” – wyjaśnia Jan Tomaszewski. Przypomina, że złożył „wniosek do sejmowej komisji sportu o uruchomienie procedury wprowadzenie komisarza do PZPN, wspólnie z panią minister Joanną Muchą oraz szefem UEFA Michelem Platinim. Ten wniosek był głosowany - niestety został odrzucony głosami koalicji rządzącej” – podkreśla poseł, który nie dawno stwierdził, ze przegrał pierwszy mecz w sejmie, ale bitwę z PZPN wygra. Poczynania Minister Sportu komentuje tymi słowami – „Mam tylko nadzieję, że pani minister Mucha nie będzie kontynuowała polityki dwóch poprzednich ministrów, tj. Adama Giersza i Mirosława Drzewieckiego, którzy, mówię to z pełną odpowiedzialnością, legalizowali korupcję i patologię w polskiej piłce. Mówiłem wtedy, że polski rząd to PZPN-bis. Miałem nadzieję, że po sprawie z orzełkami na koszulkach reprezentacji i po aferze taśmowej polski rząd posłucha głosu społeczeństwa. A społeczeństwo jest wkurzone i żąda odsunięcia od władzy obecnych działaczy PZPN” – dodaje były bramkarz reprezentacji Polski w piłce nożnej, który zatrzymał Anglię na Wembley. W dalszej części swojej wypowiedzi drwi z „koronkowej roboty” minister Muchy. Przy okazji opowiada jak to – „Poseł Eugeniusz Kłopotek również zaczął nam podczas posiedzenia komisji wykładać, jakie to są przepisy prawa. Paragraf piąty przez dziesiąty. I że nie bardzo można. Natomiast ja zwróciłem uwagę panu Kłopotkowi, że w sporcie obowiązuje nie tylko prawo cywilno-karne, ale także jurysdykcja sportowa, oparta na statutach FIFA, UEFA i Karty Olimpijskiej. A w nich dla korupcji nie ma przebaczenia, ani przedawnienia. Taki przykład: niemiecki sędzia, który został oskarżony o ustawianie meczów, na drugi dzień został bez żadnych dowodów dożywotnio zdyskwalifikowany. Dopiero później odbył się proces. Czemu? Bo chodzi o to, żeby oczyścić środowisko” – przypomina Tomaszewski. Nie ukrywa tego, że na posiedzeniu komisji sportu nie udało mu się przekonać większości posłów. Twierdzi wprost – „Poniosłem pierwszą porażkę w Sejmie. Czterdziestomilionowy naród będzie reprezentował w czasie Euro 2012 Grzegorz Lato i siedemnastka "wspaniałych" działaczy, z których ośmiu na ostatnim walnym zgromadzeniu nie otrzymało absolutorium. Chciałem, żeby minister sportu zapoznała się z moimi materiałami. Mam mnóstwo dowodów na potwierdzenie łamanie statutu PZPN. Mam informacje o przekrętach przy załatwianiu różnego rodzaju kontraktów - m.in. z firmą Nike, czy dotyczących kart chipowych. Chciałem, by te materiały, razem z przetłumaczonymi taśmami Grzegorza Kulikowskiego minister sportu zabrała, spotkała się z Michelem Platinim i zapytała, czy taki człowiek, jak Grzegorz Lato, może reprezentować czterdziestomilionowy naród w czasie organizowanej przez UEFA imprezy. Niestety, pani minister zamierza prowadzić politykę małych kroczków” – ironizuje „Tomek”. Przypomina jednocześnie jak sobie Putin poradził w ciągu 3 godzin z korupcją w rosyjskiej piłce. Nie chodzi wcale o rozwiązania siłowe, ale rzeczową argumentację. Poseł PiS mówi – „Nawet Rosja potrafiła sobie poradzić z korupcją w piłce nożnej. Władimir Putin zaprosił do siebie szefa FIFA Seppa Blattera - a ten po trzech godzinach rozmowy rozwiązał Rosyjską Federację Piłkarską, która była wtedy bardzo mocna. I co się potem stało? W europejskich pucharach mamy jakiś Kazań, jakąś Machaczkałę. Nie wiem nawet, gdzie to jest. Ale inwestorzy wykładają pieniądze na rosyjską piłkę, bo gra jest tak czysta. A czy gdyby pan trafił szóstkę w totka, zainwestowałby pan pieniądze w polską piłkę nożną?” - pyta dziennikarza. Odnosi się jednocześnie do pytania o słowa Grzegorza Laty ws. taśm, na których on niby sobie tylko żartował a to, co było na tych taśmach jest blefem. Tomaszewski przypomina, – „Ale przecież Grzegorz żartował. Czy pan nie rozumie? Wy, dziennikarze, wszystkiego się czepiacie. I cały naród się czepia. Każdy Polak wie, że afera hazardowa została zamieciona pod dywan. Ale zastanawia mnie, dlaczego ani Rychu, ani Miro, ani Zbychu nie wpadli na pomysł by tłumaczyć się, że przecież tylko żartowali. Jak Grzegorz Lato mówi, że żartował, to przyjmij to pan - albo Lato nie wpuści pana na mecz” – wraca do słynnej afery, kiedy to nie wpuszczono na mecz polskiej reprezentacji z polecenie „Grzesia” dziennikarzy gazety Fakt. Dopytywany o to, czy Kręcina jest kozłem ofiarnym podkreśla – „Pewnie, że tak. Jeszcze raz pytam: kim był pan Kręcina? Decydentem czy wykonawcą?. Mamy powtórkę z rozrywki. Nic się nie zmieni. Nie mamy drużyny narodowej - mamy drużynę PZPN i Laty. A stan ten podtrzymuje Platforma i PSL. Koalicja rządząca chroni PZPN. Tak samo było w czasie poprzedniej kadencji. Gdyby PiS wygrało wybory, a Jarosław Kaczyński był prezydentem, ta sprawa już dawno byłaby załatwiona” – stwierdza Tomaszewski. Poseł Tomaszewski przyznaje w wywiadzie, że należy iść na rozwiązanie siłowe i wprowadzić komisarza do PZPN, bo nie możemy sobie już pozwolić na dalszy szantaż ze strony UEFA i FIFA. Jan Tomaszewski mówi, że zawsze będziemy mogli być czymś straszeni, a ”Leśne Dziadki” ewidentnie posługują się slangiem przestępczym i szefowie międzynarodowych struktur piłkarskich powinni ten argument po przesłuchaniu tych taśm uznać za wystarczający do uzasadnienia ostrych działań, bo przecież idzie o walkę w polskiej piłce z korupcją na masową skalę. Fiatowiec

Tak zaczyna się dyktatura Nic dodać, nic ująć. Może tylko pojechać do Berlina z czołobitnymi deklaracjami poddaństwa, w najlepszym stylu targowiczan składającymi trybuty innej cesarzowej. Choć większość Polaków jest przeciwna wprowadzeniu w Polsce euro, to rząd powoli się do tego szykuje. – W tej kadencji Polska będzie gotowa do wstąpienia do strefy euro – zadeklarował w piątek w radiu TOK FM szef MSZ Radosław Sikorski. [źródło]

Media i pani kanclerz klaskały w dłonie, ale czy Sikorski dostanie za to wsparcie RFN w swojej gierce o stanowisko w strukturach międzynarodowych – Bóg jeden raczy wiedzieć. W Berlinie tak naprawdę, bowiem zajmują się ważniejszymi sprawami niż hołdy lenne polityków ze Wschodu. [źródło]

Jak udało im się namówić ministra Sikorskiego, żeby, jako polski minister w imieniu karpi domagał się przyspieszenia nadejścia Wigilii Bożego Narodzenia – oto pytanie! Podobnie ciekawe jest, czy przypadkiem ktoś starszy i mądrzejszy nie wyzyskał znanej u ministra Sikorskiego bufonowatości, żeby wsadzić go na minę, a następnie – wysadzić w powietrze? [źródło]

O co chodzi w euro TARP-ie Do kulminującego szturmu połączonych sił kartelu bankowego na Europę ma dojść w tym tygodniu na kolejnym szczycie EU. Co ofensywa kartelu bankowego ma wspólnego z zapowiedzianym szczytem, który poświęcony ma być zmianom w traktacie lizbońskim forsowanym przez Niemcy? A no, wszystko. Zmiany wydają się jedynie listkiem figowym zakrywającym rzecz zasadniczą – prawdopodobną kapitulację Niemiec wobec żądań kartelu bankowego masowego druku euro, bo tylko rozwodnienie waluty uchroni go przed stratami, przerzucając je na masy w Europie. Kopia, więc sytuacji, z 2008 kiedy to przekrętem z TARPem kartel przerzucił swoje straty w kryzysie na masy w Ameryce. Dla zupełnie niezorientowanych i widzących tylko parę Merkozy w różnych czułych pozach dyskutującą podobno „zmiany do traktatu” krótkie podsumowanie, o co naprawdę chodzi:

1. Chodzi o bailout banków amerykańskich – pośrednio – przez europejskiego podatnika. Choć nieumoczone w PIIGS bezpośrednio banki amerykańskie są counterparty wielkich zakładów, że umoczone w ten kryzys banki w Europie, głównie francuskie, nie padną, lecz zostaną wybailoutowane na koszt podatnika. Ergo, że euro nie padnie, bo jest zbyt drogie politykom.

2.Jeżeli euro nie będzie ratowane za wszelką cenę to banki francuskie są już d-e-a-d. Za ich straty – poprzez CDSy – musiałyby beknąć banki amerykańskie, które byłyby d-e-a-d również. Do tego kartel nie chce dopuścić za żadną cenę.

3. Chodzi, więc o bailout banków francuskich, praktycznie już zbankrutowanych. Banków francuskich nie trzeba by było jednak bailoutować gdyby nie były one umoczone w obligacjach włoskich.

4. Chodzi, więc o obligacje włoskie, z którymi nie byłoby najmniejszego problemu gdyby były coś warte. Są one jednak bezwartościowym chłamem, którego nikt nie chce kupić. Nikt nie chce go kupić, ponieważ widzi, że zadłużony po gałki oczne socjał włoski nie ma szmalu na płacenie odsetek i może przestać je płacić.

5. Chodzi, więc o to żeby bezwartościowy scheiss włoski ktoś kupił. Socjał włoski uzyska przez to środki na dalsze płacenie odsetek bankierom. Inaczej przestanie płacić, dzięki czemu wyzeruje aktywa banków francuskich. Dzięki czemu banki francuskie zbankrutują. Dzięki czemu zbankrutują także banki amerykańskie.

6. Jedynym kandydatem do skupowania scheissu jest ECB – europejski bank centralny. ECB jednak ma w statucie, że nie może skupywać scheissu państw narodowych. Nie może wiec skupić scheissu włoskiego, przez co nie może dostarczyć gotówki socjałowi włoskiemu, przez co ten z braku laku może przestać płacić odsetki. przez co… itd.

7. Chodzi, więc o zmianę statutu tak, aby ECB mógł zgodnie z nim skupować za wydrukowane z powietrza euro, ergo emisję obligacji, dowolny scheiss państw narodowych w dowolnych ilościach. Czyli aby skupił przede wszystkim scheiss włoski, i to pronto, tak, aby Italia czasami nie przestała spłacać odsetek pogrążając tym kartel bankowy w Europie i w Ameryce.

8. Chodzi, więc o narzucenie prowincjom euro imperium zmian w traktacie tak, aby przestraszone rzekomym Armageddonem w razie oporu się na nie zgodziły, godząc się tym samym na masowy rabunek własnych obywateli.

9. Chodzi, więc o wydymanie podatnika w Europie europejskim ekwiwalentem TARPu, bo przecież to euro podatnik, finansujący ECB, poniesie pełne koszty zdebazowania waluty i bailoutu prywatnych banków.

10. Jako nagrodę pocieszenia za pomoc kartelowi w tym dymaniu mas w Europie euro federaści w Brukseli otrzymają na tacy zupełnie bezwolne prowincje imperium, teraz już oficjalnie pozbawione resztek suwerenności.

DWAGROSZE

Amnestia Wałęsy dla katów Wybrzeża Apelujmy o amnestię, bo tego nie da się dobrze rozliczyć – uznał Lech Wałęsa przy okazji swoich zeznań ws. masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 roku. Na zdjęciu wita się z ówczesnym wicepremierem komunistycznego reżimu Stanisławem Kociołkiem, człowiekiem, który wysłuchawszy instrukcji mordowania robotników według scenariusza „pierwsza salwa w powietrze, druga pod nogi, trzecia na wprost”, powiedział: „Proszę wykonać”. Z prawej ppłk Bolesław Fałdasz, zastępca ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego, Władysława Łomota. Dowodził batalionem, który strzelał do robotników. O strajkujących mówił: „pijani osobnicy, którzy niszczyli budynki, uprowadzali tramwaje i rzucali butelki z benzyną”. W akcie oskarżenia czytamy o nim:

W dniu 17 grudnia 1970 r. w Gdyni, pełniąc funkcję zastępcy dowódcy do spraw politycznych 32 pułku zmechanizowanego, kierując działaniami podległych sobie żołnierzy zmierzającymi do stłumienia wystąpień ludności, w trakcie blokady Stoczni Gdyńskiej im. Komuny Paryskiej w rejonie przystanku kolejki elektrycznej Gdynia-Stocznia o godz. 9.00 wydał rozkaz użycia broni palnej przewidując i godząc się, że może to spowodować zgon nieokreślonej liczby osób w następstwie oddanych strzałów, w wyniku, czego w tym dniu śmierć ponieśli Zbigniew Godlewski, Zbigniew Nastały i Stanisław Sieradzan,

- w wyniku ran postrzałowych ciężkich uszkodzeń ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia doznali Wiesława Gurgul, Jan Wanionek,

- natomiast innych uszkodzeń ciała i rozstroju zdrowia doznali – Zbigniew Danielak, Zbigniew Marszałkowski, Tadeusz Wesołowski, Zbigniew Koprowski, Zbigniew Baszanowski i Elżbieta Grott-Atras

Chodzi o przestępstwo określone w art. 16 kk w zw. z art. 148 § 1 kk w zb. z art. 16 kk w zw. z art. 11 § 1 kk w zw. z art. 148 $ 1 kk. w zw. z art. 10 § 2 kk, Czyn ten zagrożony jest karą dożywocia. W przypadku Kociołka również.

wpolityce.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
630
KONFIGURACJA 630
3,Podatkowa Ksiega Przychodow i Rozchodow PKPiR,630
Plik acrobat Cwiczenie 4 id 630 Nieznany
630
630
emocje i motywacja strelau, doliński (s 598 630)
badania operacyjne poss1 id 630 Nieznany (2)
630
630
630
Plik acrobat Cwiczenie 5 id 630 Nieznany
!Ustroj politycznyid 630 Nieznany (2)
630
630
630 631

więcej podobnych podstron