168

Życie towarzyskie i światoweOtom dobry pasterz – martwił się ksiądz proboszcz z „Placówki” Bolesława Prusa. – Moje owce gryzą się jak wilki, Niemcy ich trapią, Żydzi im radzą, ja zaś jeżdżę na zabawy”. Jednak, jak pamiętamy, dzięki jego interwencji kłopoty Ślimaka zakończyły się, jeśli nawet nie wesołym tylko melancholijnym, to przecież, mimo wszystko, oberkiem. I nie byłoby może powodu, by dzisiaj wracać do Bolesława Prusa, chociaż „Placówka” jest utworem wyrafinowanie dowcipnym, gdyby nie to, że mimo upływu ponad 100 lat, dwukrotnej wojennej klęski Niemiec, a nawet czasowej likwidacji państwa niemieckiego, masakry europejskich Żydów i dwukrotnej zmiany ustroju Polski, spostrzeżenie księdza proboszcza nie straciło na aktualności. Jeśli coś się zmieniło, to może to, że księża nie jeżdżą już tak często na zabawy, jak za czasów Prusa. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to przed pierwszą wojną światową „oddawali się życiu towarzyskiemu, o jakim dzisiejszy ksiądz nie ma wyobrażenia. Ksiądz był obowiązującą postacią na wszelkich uroczystościach ziemiańskich, imieninach i urodzinach – ksiądz dziś gościł u jednego na obiedzie, jutro u innych na kolacji, pojutrze u trzecich na wiście”. Inna rzecz, że w rezultacie radykalnej demokratyzacji naszego społeczeństwa, uprawianie dzisiaj życia towarzyskiego obciążone jest wielkim ryzykiem, bo nigdy nie wiadomo, kogo się na tych wszystkich uroczystościach spotka, nie mówiąc już o tym, że za sprawą niektórych Żydów i ubeków, upowszechniła się w Salonie, między tamtejszymi dżentelmenami, maniera tajnego nagrywania rozmów, w ramach zbierania tzw. „haków”. Jeśli dodamy do tego sodomitów i tak zwanych „celebrytów” obojga płci, czyli rozmaite półkurwięta, to rzeczywiście; jak powiada przysłowie, kto z chamem pije, ten z nim pod płotem leży, więc przezorność podpowiada, by lepiej nie wychodzić z domu, a jeśli już – to bardzo uważać. Pomijając jednak kwestie obyczajowe, trzeba powiedzieć, że Niemcy po staremu nas „trapią”, między innymi przy pomocy Żydów, którzy nie tylko nam „radzą”, ale przede wszystkim – aranżują i reżyserują różne przedsięwzięcia przemysłu rozrywkowego, których celem jest upowszechnienie wśród tubylczych Irokezów obrazu rzeczywistości podstawionej. Służy temu nie tylko tresura w tak zwanej politycznej poprawności, dzięki której udało się nie tylko doprowadzić tubylców do stanu nieomal całkowitej bezbronności, ale przede wszystkim – odmóżdżanie przy pomocy intensywnego lansowania poglądów oczywiście niemądrych. Na przykład dr Andrzej Olechowski, ongiś agent sławnego „wywiadu gospodarczego”, podczas imprezy „Forum Dialogu”, jaka przed kilkoma laty odbyła się w Sali Kongresowej PKiN im Józefa Stalina w Warszawie przekonywał zebranych, jak to będzie dobrze, kiedy po przyłączeniu Polski do UE będziemy mogli „współdecydować o naszych sprawach”. Najwyraźniej „współdecydowanie” o własnych sprawach uważa za lepsze od decydowania samodzielnego. Cóż; pewnie teraz taki rozkaz – no a Niemcom oczywiście w to graj, podobnie jak musiało im się podobać przedstawianie ich, jako naszego adwokata w Eurosojuzie. Tutaj niekwestionowane zasługi położył Władysław Bartoszewski, kolekcjonujący nagrody, którymi za to Niemcy obficie go futrowali. Sugestywność tej propagandy była tak wielka, że mało kto zastanawiał się nad honorarium, jakiego „adwokat” zażąda za swoje usługi. Jednak rekord głupoty należy przyznać chyba przekonaniu, jakie udało się narzucić tubylcom, że Niemcy finansują zabawę w jedność europejską z miłości do Portugalczyków, Greków, czy Polaków – że chcą ich podnieść, uszczęśliwić, chcą nimi cały świat zadziwić. Tymczasem Niemcy, jako państwo poważne, to znaczy takie, które celu raz uznanego za korzystny dla swego państwa nigdy nie porzuca, tylko bez względu na swój ustrój i okoliczności cierpliwie i metodycznie realizuje - traktują Unię Europejską jako inwestycję, która w pewnym momencie musi zacząć przynosić inwestorowi profity. I właśnie ten moment nastał, co widać zarówno w reakcji Naszej Złotej Pani Anieli na kryzys grecki, jak też w stanowisku niemieckiego ministra spraw zagranicznych Gwidona Westerwelle wobec podpisanego niedawno amerykańsko-rosyjskiego traktatu rozbrojeniowego. Otóż Nasza Złota Pani Aniela sprzeciwiła się udzieleniu greckiemu rządowi pomocy; niech sam zliże, co narobił, a gdyby Grecji groziła katastrofa – to dopiero wtedy wszystkie kraje UE i MFW zrobią dla niej zrzutkę. W konsekwencji Grecja zostanie wystawiona na żer lichwiarskiej międzynarodówki, która już ją wydrenuje do gołej ziemi. Oczywiście sama sobie winna, bo tak właśnie kończą się mrzonki o mannie z nieba – a grecki dług publiczny jest o 400, a może nawet już tylko o 300 mld złotych większy od naszego (28 marca o godzinie 23.36 - ponad 719 mld zł), który ostatnio rośnie już w tempie ponad 3000 zł na sekundę. Taka sytuacja otwiera przed lichwiarską międzynarodówką, czyli starszymi i mądrzejszymi szalone perspektywy - i dlatego zauważamy tyle objawów serdecznego porozumienia, jeśli nawet nie symbiozy. A minister Gwidon Westerwelle w związku z traktatem rozbrojeniowym zażądał ewakuacji z terytorium RFN amerykańskiej broni jądrowej, jako „reliktu zimnej wojny” – co jest kolejnym krokiem na drodze „europeizacji Europy”, której celem jest poddanie Starego Kontynentu kurateli strategicznych partnerów. Mają oni swoje plany również względem nas – co niewątpliwie zostanie nam objawione w stosownym momencie – kiedy obszar Polski, a właściwie nie tyle Polski, co tak zwanego „polskiego terytorium etnograficznego”, zostanie już przekształcony w „strefę buforową”. SM

Jeszcze jedna refleksja po Wielkiej Nocy W „Dzienniku Polskim” ująłem ją tak: Z tego, co zaszło w Jerozolimie, powinniśmy wyciągać wnioski. A są one takie: cały proces Jezusa, od chwili ujęcia po Ukrzyżowanie, trwał dwa dni - bo Jego wina wzbudziła słuszne wątpliwości Piłata. Gdyby nie wzbudziła - trwałoby to wszystko jeden dzień. Tak właśnie powinniśmy dziś postępować z mordercami - zamiast trwających (ku uciesze i zyskowi prawników) niekiedy kilkanaście lat procesów, w wyniku których i tak mordercy powiesić nie można, bo Bruksela zakazała. Dlaczego zakazała? Bo dopóki bandzior nie jest powieszony, to zawsze można wznowić proces - i znów zgraja adwokatów, sędziów, prokuratorów, ekspertów i innych hien ma (wysokopłatne!) zajęcie. Celem normalnej gospodarki jest uwolnienie ludzi od ciężkiej pracy. Celem gospodarki socjalistycznej jest "tworzenie miejsc pracy". Choćby była to praca bezsensowna. Pamiętamy to z PRL-u. I dziś widzimy dokładnie to samo. Również na tym drobnym przykładzie... Zabawne: jeden lewicujący ateista po przeczytaniu powyższego zauważył: „Nic dziwnego, że w tamtych czasach nie przejmowano się specjalnie możliwością pomyłki sądowej; skoro zdarzały się zmartwychwstania...” Ale pisząc serio: zauważyli Państwo, że w d***kracji „jakoś” tak jest, że liczba miejsc pracy rośnie – i to tym szybciej, im bardziej bezcelowa jest praca. Po prostu jest ogromny nacisk społeczny (ze strony obiboków i amatorów lekkiego zarobku) na tworzenie posad, na których można będzie bąki zbijać i paznokcie malować. A małe jest parcie społeczne na tworzenie miejsc pracy, gdzie trzeba ciężko pracować. Tyle, że dobrobyt wytwarzają ludzie ciężko pracujący, a nie obiboki! JKM

Jeszcze o MinFinie i EIPA, czyli: jak śp. Edward Gierek dwukrotnie zwiększył nakłady na naukę? Jest to autentyczna, bardzo pouczająca, historia. Wiąże się z aferą „MinFin – EIPA" komentowaną przeze mnie kilka dni temu. Zaczęło się tak. Po wyrzuceniu w 1968 roku z uczelni poszedłem pracować w jedynym zakładzie naukowym przyjmującym „marcowych” (bo mieścił się na Pradze, daleko od centrum; dobrotliwa bezpieka – może dlatego, że nie dysponowała na szczęście Sybirem - myślała pragmatycznie!) czyli Instytucie Transportu Samochodowego. To, jak kuriozalnie wyglądała „praca” w reżymowym instytucie to osobny temat – ale rozliczana była tak: Wymyślałem coś dla PeKaeS (firma transportu zagranicznego!). Ministerstwo Transportu (czy jak tam się ono wtedy nazywało) płaciło PeKaeSowi 100 zł za godzinę mojej pracy. PeKaeS płacił te 100 zł ITSowi. ITS z tego płacił mi 6 zł, a 94 zł jako „zysk” przekazywał Ministerstwu Transportu, właścicielowi ITSu. I wtedy przyszedł tow. Gierek (rzekomy górnik – w rzeczywistości, jak mnie poinformowali tow. tow. z KC PZPR, pikolak w belgijskich hotelach i kapuś NKWD od rewidowania walizek gości), obalił nieudolne rządy śp. Władysława Gomułki (zacnego skądinąd ślusarza) i jako Zwiastun Postępu obiecał dwukrotnie zwiększyć nakłady na naukę. Co i uczynił. Na naszym odcinku bardzo wiele się wtedy zmieniło. Od tej pory Ministerstwo Transportu płaciło PeKaeSowi 200 zł za godzinę mojej pracy. PeKaeS płacił te 200 zł ITSowi. ITS z tego płacił mi 6 zł, a 194 zł jako „zysk” przekazywał Ministerstwu Transportu. Proste? I podejrzewam, że na tej samej zasadzie działa część pomocy UE dla Polski. Przynajmniej tak wnioskuję z kształtu tej, opisanej w "NIE", afery. JKM

POLITYKA JAK STRZAŁ W POTYLICĘ Pierwszego człowieka rozstrzelał na Łubiance w sierpniu 1924. Potem zabijał codziennie przez prawie 29 lat. Ostatniego skazańca zlikwidował 2 marca 1953 r. na trzy dni przed śmiercią Stalina. Major bezpieczeństwa państwowego Wasilij Błochin - "specjalista" katowskiego komanda wyznaczonego do likwidacji Polaków w Katyniu osobiście zabił 50 tysięcy osób. Był nie tylko wykonawcą, lecz także wybitnym technologiem zbrodni. To on zrezygnował z rewolwerów Nagan, które jego zdaniem zbyt szybko się nagrzewały, na rzecz niemieckich policyjnych Waltherów PP. Uczył kolegów, że nie należy strzelać ofierze w potylicę, lecz starać się trafić kulą między kręgi szczytowy i obrotowy kręgosłupa szyjnego. Dzięki temu, dowodził, śmierć jest błyskawiczna, krwi niewiele. Był wzorem komunistycznego kata, który za swoje zasługi dorobił się stopnia generała i najwyższych orderów Związku Sowieckiego. Strzał w tył głowy - to szczególnie ceniona przez komunistów metoda mordu. Wszędzie, dokąd dotarła czerwona zaraza zostawiała po sobie stosy przestrzelonych czaszek. Materiały filmowe z egzekucji w Katyniu Sowieci przekazali towarzyszom chińskim, w ramach pomocy i instruktażu przy likwidacji jeńców amerykańskich i południowokoreańskich. Wszędzie tam, gdzie idea komunistów natrafiała na opór, wdzierała się w ludzkie umysły w jedyny, znany mordercom sposób - przez otwór w strzaskanej potylicy. 70 lat po dokonaniu zbrodni katyńskiej, dzisiejsza Rosja jest oficjalnym wspólnikiem sowieckich ludobójców. Bezsporny dowód prawdziwości tej tezy, stanowi odpowiedź rządu rosyjskiego udzielona Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka w Strasburgu, w związku ze skargą, jaką złożyli krewni polskich oficerów zamordowanych w Katyniu. Zdaniem Rosjan „nie ma nawet pewności, czy Polaków rzeczywiście rozstrzelano” Rząd płk Putina nie przewiduje także rehabilitacji zamordowanych, gdyż – jak tłumaczy – „nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono”. Kłamstwo katyńskie, podniesiono zatem w putinowskiej Rosji do rangi państwowej racji stanu, a udzielona Trybunałowi odpowiedź nie pozostawia wątpliwości, co do faktycznych intencji spadkobierców majora Błochina. W okresie prezydentury Władimira Putina formuła sowieckiego historyka – marksisty Michaiła Pokrowskiego, iż „historia to polityka robiona wstecz” stała się w praktyce dewizą władz Rosji, a program odbudowy pozycji międzynarodowej i tworzenia nowej tożsamości narodowej Rosjan nabrał charakteru ofensywnego i rewizjonistycznego. Moskwa zaczęła dążyć do podważenia całego pozimnowojennego porządku, także w wymiarze interpretacji historii. W skrajnych formach kremlowska propaganda stała się polityką obrony sowieckiej wersji przeszłości, której zakwestionowanie miałoby rzekomo prowadzić do „podważenia wszystkich decyzji, podjętych z udziałem ZSRR, podważenia jego podpisów pod kluczowymi dokumentami międzynarodowymi”. Rosyjska propaganda historyczna – stwierdza się w dokumencie Biura Bezpieczeństwa Narodowego zatytułowanym „Propaganda historyczna Rosji w latach 2004-2009” - prowadzona jest przy szerokim zastosowaniu technik dezinformacyjnych. W praktyce realizowana jest za pomocą kampanii tematycznych i przy szerokim wykorzystaniu rosyjskich (i wybranych – zachodnich) środków masowego przekazu, w tym internetu. Aktywnie uczestniczą w niej przedstawiciele administracji państwowej FR. Ważnym dowodem, iż dzisiejsza Rosja jest oficjalnym wspólnikiem sowieckich ludobójców była decyzja Prokuratury Wojskowej FR z 11 marca 2005 r. o umorzeniu śledztwa katyńskiego. Rosyjscy prokuratorzy nie znaleźli podstaw do uznania zbrodni z 1940 r. za ludobójstwo (mimo że takiej kategorii oskarżenie w tej samej sprawie sformułowali prokuratorzy ZSRR wobec Niemiec podczas procesu norymberskiego) oraz zdecydowali o utajnieniu 116 spośród 183 tomów akt. Podana na konferencji prasowej głównego prokuratora wojskowego Aleksandra Sawienkowa liczba zamordowanych i internowanych w ZSRR polskich oficerów została wielokrotnie zaniżona. Najbardziej spektakularne było jednak utajnienie nazwisk osób odpowiedzialnych za masakrę pod pretekstem ich śmierci. Samo uzasadnienie decyzji o umorzeniu śledztwa również utajniono, a obecnie odmówiono wydania akt śledztwa Trybunałowi w Strasburgu. Rosyjska propaganda historyczna, ma bez wątpienia wymiar metodycznej indoktrynacji, skierowanej również do młodego pokolenia Rosjan. Przed dwoma laty, gazeta "Wremja Nowostiej" informowała o szkoleniach jakie dla rosyjskich nauczycieli historii zorganizowała Akademia Podwyższania Kwalifikacji i Zawodowego Przekwalifikowania Pracowników Oświaty. Nauczyciele dowiedzieli się tam jak i czego powinni uczyć w szkołach. Zgodnie z oficjalną „linią edukacyjną” - Stalin nie był żadnym masowym mordercą, tylko "efektywnym przywódcą", przygotowującym ZSRR do zwycięskiej wojny. Rządził twardą ręką i modernizował kraj kosztem wielu ofiar, ale jego postępowanie należy w sumie oceniać jako bardzo słuszne. Nauczyciele otrzymali także nowe wytyczne w sprawie Katynia. Mają przyznawać, że Polaków zamordowali funkcjonariusze NKWD i nie zwalać, jak to często do tej pory robili, winy na Niemców. Mają jednak usprawiedliwiać decyzję przywódców radzieckich o wymordowaniu jeńców wskazując dzieciom, że była ona "politycznie celowa". Będą też tłumaczyć, że zbrodnia "była odpowiedzią na zagładę wielu tysięcy czerwonoarmistów w niewoli polskiej po wojnie 1920 roku, inicjatorem której był nie ZSRR, lecz Polska".W ten sposób wprowadza się u nas pojęcie ''sprawiedliwej historycznej zemsty" - pisały o nowych zaleceniach metodycznych Wremja Nowostiej. Kluczową rolę w propagandzie historycznej – możemy przeczytać w dokumencie prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego - jak w każdego rodzaju propagandzie – odgrywa dezinformacja. Stosowane są tutaj klasyczne techniki, jak: intoksykacja (negowanie, odwracanie faktów), manipulacja (prawdziwe tezy wykorzystywane są w sposób, który prowadzi do wyciągnięcia fałszywych wniosków), modyfikacja motywu lub okoliczności (wskazanie motywu lub przyczyny określonego działania tak, aby były korzystne tylko dla jednej ze stron) oraz interpretacja (odpowiedni dobór słów, które wywołują pozytywne lub negatywne skojarzenia odbiorcy). Propaganda rosyjska, od wielu lat stanowi skuteczne narzędzie w rękach kremlowskich „siłowników” . Ulegają jej nie tylko politycy państw Zachodu – gotowi każdy kagebowski plan Putina odczytać jako „demokratyzację”, ale również rządy tych państw, których obywatele na własnej skórze doświadczyli dobrodziejstw komunistycznej doktryny, aplikowanej opornym przez otwór w potylicy. W III RP, ton komentarzom na temat 70 rocznicy zbrodni katyńskiej nadają rzesze użytecznych rezonatorów kremlowskiej propagandy oraz doskonale funkcjonująca w realiach dzisiejszej Polski postsowiecka agentura. Do rangi symbolu, urasta wypowiedź pezetpeerowskiego aparatczyka, agenta wschodnioniemieckiej Stasi Stanisława Cioska, który w niedawnym wywiadzie dla „Polski” przekonywał, iż „wspólna obecność najwyższych władz Polski i Rosji w miejscu kaźni Polaków będzie wydarzeniem wyjątkowym”, a nawet, że „jest to najważniejsze wydarzenie w najnowszej historii naszych narodów.”Zdaniem tajnego współpracownika Stasi, my Polacy „Musimy doceniać przyjazne gesty Rosji i odpowiadać na nie.”Na tym samym poziomie dezinformacji, należy oceniać zachwyty polskich mediów nad projekcją filmu „Katyń” Andrzeja Wajdy w rosyjskiej telewizji „Kultura”. Filmu, który według opinii samego reżysera nigdy „nie miał być i nie był filmem antyrosyjskim”; w którym pomieszanie faktów i fikcji, „w obawie przed obrazą poprawności postkomunistycznej” uczyniło z obrazu „opowieść wyzwoleńca, który pamięta na grzbiecie niewolę, ale nie dzieło wolnego duchem artysty” – jak celnie skonstatował Krzysztof Kłopotowski. Rosyjską projekcję dzieła współtwórcy „Gazety Wyborczej” każe się nam postrzegać jako „oznakę zmian w polityce Kremla” i „koniec spekulacji na temat gotowości Rosji do dialogu o zbrodni na Polakach”. Kandydat Komorowski – od lat rezonujący moskiewską propagandę, dostrzega w emisji filmu „kolejny krok w kierunku poprawy relacji polsko-rosyjskich” i  widzi „coraz więcej wydarzeń, nie tylko symbolicznych, które zbliżają Polaków i Rosjan”, zaś żona polskiego ministra spraw zagranicznych dywaguje jakoby „ rosyjska elita w końcu zdała sobie sprawę, że jej kraj nie może zostać zmodernizowany, jeżeli rosyjscy obywatele zachowują mentalność stalinowską i stalinowską interpretację historii” i proponuje nam uznać projekcję „Katynia” za „ sygnał odchodzenia przez rząd w Moskwie od rehabilitacji Józefa Stalina”. W tym samym tonie wypowiada się szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik twierdząc, iż „To przełom, że Putin będzie w Katyniu” . Nie wspomina się przy tym, że od wielu lat rosyjscy twórcy filmowi, działając pod bezpośrednim patronatem Kremla, tworzą „superprodukcje historyczne” kreujące świadomość współczesnych Rosjan, a szczególnie młodego pokolenia. Do niedawna jeszcze hitem rosyjskiej telewizji był czteroodcinkowy serial „Smiersz”, opowiadający o trzech oficerach radzieckiego kontrwywiadu, którzy w listopadzie 1945 r. wracają z frontu na Grodzieńszczyznę, by wieść tam spokojne życie obywateli ZSRR. Zakłóca je „akowska banda”, terroryzująca miejscową ludność. Na jej czele stoi Józef – czarny charakter filmowej historii, „fanatyczny Polak”, nie wahający się przelewać krew niewinnych kobiet i dzieci. „Smiersz” pokazuje konflikt pomiędzy „polską bandą”, usiłującą przywrócić przedwojenne granice Polski, a miejscową ludnością, która pragnie spokojnie żyć, w czym znajduje poparcie radzieckiej władzy. Do tego samego nurtu filmowej propagandy, zalicza się fabularyzowany dokument „Szczęście wywiadowcy” przygotowany w związku z przypadającą w 2010 r. 90. rocznicą powstania sowieckiego wywiadu. Dość wspomnieć inne, „historyczne” dzieła, jak choćby film „1612” w reżyserii piewcy Putina Nikity Michałkowa , czy superprodukcję sprzed roku – „Taras Bulba” , w których Polska pokazywana jest w sposób negatywny i kłamliwy. Nie przypadkiem - obecność płk Putina w Katyniu, czy projekcję filmu Wajdy nakazuje się nam traktować jako rzekomy sukces polityki rządu Donalda Tuska. To przejaw nie tylko rodzimej dezinformacji, ale przede wszystkim znaczący triumf rosyjskiej propagandy. Puste, obłudne gesty są dla kremlowskich przywódców elementem rozgrywania kwestii historycznych w interesie politycznym i gospodarczym Rosji. Gdy w marcu 2006 roku prezydent Federacji Rosyjskiej złożył wizyty w Budapeszcie i Pradze, rozmowy ze stroną węgierską i czeską skoncentrowane były na kwestiach energetycznych. Licząc na osiągnięcie porozumienia w strategicznej dla interesów Rosji sferze Putin wykonał kilka gestów: krytycznie ocenił stłumienie powstania węgierskiego 1956 r. i „praskiej wiosny” 1968 r. przez wojska Układu Warszawskiego oraz uznał moralną odpowiedzialność Rosji za te wydarzenia. W Budapeszcie ogłosił ponadto decyzję o zwrocie zbiorów Biblioteki Szaroszpatackiej, wywiezionej przez Armię Czerwoną. W październiku 2006 roku Rada Federacji przyjęła uchwałę z okazji 50. rocznicy powstania węgierskiego, w której powtórzyła słowa o moralnej odpowiedzialności Moskwy. W ten sposób, Rosja wykorzystuje przeszłość do nagradzania tych rządów środkowo-europejskich, które pozytywnie reagują na rosyjskie propozycje w sferze energetycznej i nie podnoszą kwestii historycznych w dialogu z Moskwą. Gesty płk Putina - to nic innego jak nagroda dla obecnej ekipy PO-PSL za umowę gazową z Rosją i zachęta do dalszych ustępstw, w tym do sprzedaży Rosji rafinerii w Możejkach. Dla obecnego rządu, który nie może pochwalić się żadnymi sukcesami w polityce zagranicznej- propagandowa „oferta” Putina jawi się jako skuteczny, medialny środek, służący uwiarygodnieniu rzekomej sprawności polityków Platformy. Jest zatem odbierana z nietajoną wdzięcznością, szczególnie w przededniu kampanii wyborczej. Wobec faktycznego stanowiska Moskwy, wyrażonego choćby w piśmie do Strasburga oraz instytucjonalno - prawnej kampanii indoktrynacji historycznej prowadzonej od lat w Rosji – gesty te nie mają żadnego znaczenia i nie nakładają na rząd rosyjski żadnych zobowiązań. Fakt, iż są umiejętnie rozgrywane przez agenturę oraz rezonujących rosyjską propagandę polityków i publicystów świadczy jedynie, że mamy do czynienia z rosnącymi wpływami „partii rosyjskiej” i skutecznymi działaniami tajnych służb Kremla. Znakiem prawdziwego stosunku polskich polityków do kwestii mordu w Katyniu, niech będzie zdarzenie z lipca 2008 roku, gdy posłowie sejmowych komisji sprawiedliwości i praw człowieka oraz spraw zagranicznych domagali się od MSZ bardziej zdecydowanej reakcji dyplomatycznej, a od IPN działań prawnych w sprawie wyjaśnienia zbrodni katyńskiej. Powodem zwołania posiedzenia komisji, była decyzja rosyjskiego sądu, który odrzucił skargę 10 rodzin ofiar zbrodni katyńskiej na umorzenie śledztwa w tej sprawie. Szef pionu śledczego IPN ujawnił wówczas, że prokuratorzy IPN nie mają w aktach śledztwa katyńskiego dokumentu przekazanego kiedyś Lechowi Wałęsie przez prezydenta Rosji Borysa Jelcyna, potwierdzającego, że zbrodni dokonało NKWD oraz wskazał, że największą przeszkodą w śledztwie IPN jest brak współpracy ze strony rosyjskiej. Gdy poseł PiS Karol Karski zasugerował, że dokument utracił Lech Wałęsa, przewodniczący posiedzeniu Ryszard Kalisz wyjaśniał, że "najprawdopodobniej" dokument znajduje się w Archiwum Akt Nowych, a poseł Jan Kuriata z PO wyraził swoje oburzenie „na insynuacje zawarte pod adresem pana prezydenta Wałęsy, ponieważ, być może, dokument zagubił prezydent Kwaśniewski. Być może, trzyma go w kieszeni pan prezydent Lech Kaczyński i nie chce wyciągnąć”. Nic nie wiadomo, by ten ważny dla śledztwa dokument został odnaleziony, tym bardziej – nie wiadomo -  kto ponosi odpowiedzialność za jego ukrycie. Gdy jutro, nad grobami katyńskimi premier polskiego rządu będzie uniżenie witał się z płk KGB Putinem – ten fakt nie będzie miał żadnego wpływu na wyjaśnienie zbrodni dokonanej przez Rosjan na oficerach II Rzeczpospolitej. W niczym, nie przybliży nas do wskazania oprawców i oddania sprawiedliwości rodzinom ofiar sowieckiego ludobójstwa. W niczym też, nie zmieni propagandy historycznej, traktowanej jako element rosyjskiej doktryny politycznej. Pusty gest Putina dosadnie nazwał Nikita Pietrow, rosyjski historyk, wiceszef stowarzyszenia Memoriał - człowiek, który opublikował listę katyńskich morderców z NKWD: „Dla mnie to szyderstwo Kremla. – stwierdził Pietrow - Śledztwo zakończono sześć lat temu, a opinia publiczna w naszych krajach do dzisiaj nie została zapoznana z jego rezultatami. Nie odpowiedziano na podstawowe pytania - jak i kto? Przede wszystkim - kto ponosi odpowiedzialność? Mówiąc o uroczystościach w Katyniu, rosyjski historyk zauważył: „Ze strony Kremla nie zostanie tam powiedziane nic nowego. - Putin powie to, co mówił już we wrześniu zeszłego roku w Gdańsku - że jest to tragiczna data, łącząca dwa narody”. Trafnie też Pietrow zwrócił uwagę, jak decyzja Putina wpisuje się w taktykę wzmacniania podziałów na polskiej scenie politycznej i rozgrywania kompleksów obecnego rządu w walce przeciwko prezydentowi. Zauważył bowiem: „Jest to przebiegłe posunięcie Kremla, które ma na celu obniżenie rangi uroczystości upamiętniających tę tragiczną rocznicę. Wszak na uroczystości do Katynia mógłby przyjechać prezydent Polski. A tak Kreml daje do zrozumienia, że można się ograniczyć do szczebla premierów”. Ten odważny głos Rosjanina, powinien obnażyć hańbiącą obłudę tych wszystkich polskich „autorytetów”, które, jak były minister spraw zagranicznych Rotfeld, w sprawie Katynia mają do powiedzenia tyle tylko, że „zbrodni dokonał reżim stalinowski, ucierpiało tam również wielu Rosjan, a także inne narody”. Nie można oczekiwać, by 70 rocznica ludobójstwa katyńskiego stanowiła jakikolwiek przełom w stosunkach polsko-rosyjskich. Nie widać takiej woli ze strony władz rosyjskich, a serwilistyczna, tchórzliwa i oparta na wskaźnikach propagandowych polityka obecnego rządu utrwala jedynie zwycięstwo fikcji nad prawdą. Komunistyczne zbrodnie, dokonane często za przyzwoleniem „wolnego świata", pozostały nie ukarane i nierozliczone. W samej Rosji i wielu państwach świata, upiór „czerwonej rewolucji” żyje nadal, przepoczwarza się i zbiera siły, oczekując swojego czasu. Wciąż zatem realna jest obawa, że gdy pozornie dziś skłóceni - wyznawcy Lenina, Trockiego, Che Guevary i Stalina -  skupieni w rozlicznych organizacjach, grupach interesu i rządach państw,   zjednoczą kiedyś swoje szeregi, symbolem ich wspólnoty stanie się ludzki czerep, przedziurawiony z tyłu, a patronem tego przymierza major bezpieczeństwa państwowego Wasilij Błochin. Ścios

Oświadczenie Piotra Piętaka Oświadczenie nadesłane przez Piotra Piętaka do redakcji Onet.pl Rezygnacja Na początku marca dostałem drogą pocztową zaproszenie na uroczystość wręczenia orderów i odznaczeń do Pałacu Prezydenckiego, która ma się odbyć 7 kwietnia br. Ponieważ w zaproszeniu nie znalazłem informacji w jakim charakterze jestem zaproszony, więc pocztą elektroniczną zapytałem o to. Otrzymałem wyjaśnienie, że na uroczystości zostanę "uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski". Wysłałem e-mail z zapytaniem czy order został mi przyznany za działalność w podziemiu w latach 1981-1983. Niestety na to zapytanie nie otrzymałem już odpowiedzi. Z formalnego punktu widzenia, rzeczywiście taki order mógłbym przyjąć, niestety w życiu nie tylko względy formalne się liczą, ale także np. motywacje przystąpienia do ruchu oporu po 13 grudnia 1981 r. Otóż moje motywacje były legalistyczne, mało kto już pamięta, że NSZZ "Solidarność", nie została tej strasznej nocy zlikwidowana prawnie. Jej działalność została zawieszona. A to oznaczało – przynajmniej dla mnie -, że jest możliwa polityczna gra, że dopóki NSZZ "Solidarność" istnieje w sensie prawa, to jej działacze mają prawo i obowiązek tą grę prowadzić. Powtarzam, grę polityczną, bo sprzeciw wobec samej zasady wprowadzenia stanu wojennego, wobec gwałtów, morderstw, pobić i nieszczęść spadających na miliony moich rodaków była czymś naturalnym i oczywistym, o czym do dzisiaj nie chcą pamiętać ludzie pokroju, Passenta czy gen. Jaruzelskiego. Jednak ja – od pierwszego dnia stanu wojennego – kontynuowałem –wraz z kolegami wydawanie "Wiadomości Dnia" codziennego pisma NSZZ "Solidarność" Regionu Mazowsze i bynajmniej nie czułem się ani bohaterem ani kimś kto wznieca powstanie. Wypełniałem po prostu swój ustawowy obowiązek. W listopadzie 1982 r. NSZZ "Solidarność" została prawnie zlikwidowana, w kilka tygodni później podjąłem starania o ujawnienie się. W czerwcu 1983 r. , po kilkumiesięcznym pobycie w więzieniu na Rakowieckiej, wyszedłem na wolność i zaprzestałem działalności podziemnej. Wiem, że moja postawa jest – być może – godna potępienia, ale nie zamierzam dzisiaj po latach – wzorem niestety wielu znanych mi ludzi – jej zakłamywać. Tak było a więc musze dzisiaj wyciągnąć logiczny wniosek i odmówić przyjęcia z rąk Prezydenta Rzeczpospolitej Polski Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Istnieje jednak inny powód mojej odmowy przyjęcia odznaczenia: tym powodem jest osoba Prezydenta Rzeczpospolitej Polski Lecha Kaczyńskiego. Po zwycięskich wyborach na jesieni 2005 r. na wiecu prezydent-elekt wypowiedział następujące słowa pod adresem swego brata bliźniaka Jarosława Kaczyńskiego: "melduję Panie Prezesie, zadanie zostało wykonane". To były – dla wielu ludzi – słowa wstrząsające, bo kim tak naprawdę jest prezydent L. Kaczyński ? Podwładnym swego brata bliźniaka? Po takich słowach miałem pełne prawo zadawać sobie tego typu pytania. Zwracam przy tym uwagę, ze słowa prezydenta-elekta, zaprzeczały całkowicie programowi Prawa i Sprawiedliwości, którego naczelnym hasłem była Odbudowa Państwa Polskiego. Jak można było traktować poważnie ten program, jeżeli prezydent-elekt nad procedury państwowe przekłada więzi rodzinno-emocjonalne? Te słowa niestety nie budowały lecz upokarzały Państwo Polskie. Rzeczpospolita Polska to jej Konstytucja prawa i procedury administracyjne a nie megalomańskie i aluzyjne odwoływanie się do słów Naczelnika Państwa z lat 1918-1921. Co jest ważniejsze interes rodzinny czy interes partii jej programu naprawy Rzeczpospolitej? Czy po doświadczeniach lat 2005-2007 mam prawo zadawać takie pytania czy nie? Pytanie jest retoryczne: mam nie tylko prawo ale także obowiązek powiedzieć, że w tych latach wielokrotnie ważniejszy był interes rodzinny braci Kaczyńskich n.p dlatego nie rozpisano wyborów w pierwszych miesiącach 2006 r. ponieważ ich wynik mógł osłabić pozycje J. Kaczyńskiego a wzmocnić pozycje K. Marcinkiewicza czy Z. Ziobro w partii. To curiosum historyczne rządy w demokratycznym państwie braci bliźniaków z których jeden jest prezydentem a drugi premierem rządu (samo to zdanie wydaje się absurdalne) było jedną z głównych przyczyn przegranych wyborów i rozpadu PiS po 2007 r. Biorąc to pod uwagę – powtórzę raz jeszcze słowa prezydenta-elekta do swego brata "melduję Panie Prezesie, zadanie zostało wykonane" - nie mogę przyjąć z rąk prezydenta L. Kaczyńskiego Krzyża Kawalerskiego Odrodzenia Polski.
Piotr Piętak

Piętak Piotr wstrząsa posadami państwa Bywa, że jakiś gest protestu jest wykonywany w dramatycznych okolicznościach, wobec przemocy i brutalnej siły, a sam niesie za sobą poważne konsekwencje, tak jak samospalenie się Ryszarda Siwca podczas dożynek na Stadionie 10-lecia w 1968 roku. Bywa, że okoliczności nie są specjalnie dramatyczne, zagrożenia żadnego nie ma, ale protestujący jest osobą na tyle znaną i poważaną, że jego gest wywołuje jakąś dyskusję i ma jakieś znaczenie. Tak było z odmową poddania się procedurze lustracji przez Bronisława Geremka (jakkolwiek by to oceniać). Najbardziej jednak żałosna i zarazem groteskowa jest sytuacja, kiedy protestuje ktoś nic nie znaczący, a jego protest nie łączy się z najmniejszym nawet ryzykiem – przeciwnie, spotyka się z pochwałami i uznaniem części establishmentu, a na dodatek jest podejmowany dla przyczyn, mówiąc łagodnie, dziwacznych. Dziś trafiłem na przykład takiego właśnie groteskowo-żałosnego protestu w postaci listu protestacyjnego niejakiego pana Piętaka. Pan Piętak zaprotestował przeciwko przyznaniu mu Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski przez prezydenta Kaczyńskiego i oznajmił w specjalnym publicznym oświadczeniu, że honoru tego nie przyjmie. W tym momencie zapadły ciemności i rozległy się gromy, światowe media wysłały natychmiast swoich korespondentów do Warszawy, Martin Scorcese zaczął pisać scenariusz filmu na podstawie tych wstrząsających zdarzeń, a Rada Bezpieczeństwa zwołała specjalne spotkanie w sprawie oświadczenia pana Piętaka. Nie muszę chyba dodawać, że prezydent Lech Kaczyński pogrążył się w bezdennej rozpaczy i szykuje już oświadczenie, w którym wycofa się na stałe z życia politycznego pod wpływem wstrząsu, jakiego doznał za sprawą decyzji pana Piętaka. Zajęło mi trochę czasu, żeby znaleźć jakąkolwiek informację na temat tego, kim ów protestujący Piętak jest, bo nigdzie nie było o tym mowy poza krótką notką, że w rządzie PiS był podsekretarzem stanu w MSWiA. Wiele wyjaśniła mi lektura pełnego tekstu oświadczenia pana Piętaka, z którego wynika, iż pan ów był opozycjonistą, redaktorem słynnych „Wiadomości Dnia”, który się w pewnym momencie ujawnił, trafił do więzienia, po czym – zapewne jako legalista, bo tak się przedstawia – wyszedłszy z niego, pozostał wierny zobowiązaniu do niedziałania na szkodę Peerel, które zapewne musiał podpisać. I działać w podziemiu po prostu przestał. Żadne jego osiągnięcia w III RP nie są nikomu znane. Mówiąc może brutalnie, ale chyba jednak trafnie, pan ów jest osobą z dziesiątego, a może nawet siedemnastego szeregu. I teraz najlepsze: główny powód, dla którego pan Piętak postanowił odmówić przyjęcia orderu. Tu wypada zacytować jego wstrząsające oświadczenie: „Istnieje jednak inny powód mojej odmowy przyjęcia odznaczenia: tym powodem jest osoba Prezydenta Rzeczpospolitej Polski Lecha Kaczyńskiego. Po zwycięskich wyborach na jesieni 2005 r. na wiecu prezydent-elekt wypowiedział następujące słowa pod adresem swego brata bliźniaka Jarosława Kaczyńskiego: »Melduję Panie Prezesie, zadanie zostało wykonane«. To były – dla wielu ludzi – słowa wstrząsające, bo kim tak naprawdę jest prezydent L. Kaczyński ? Podwładnym swego brata bliźniaka? Po takich słowach miałem pełne prawo zadawać sobie tego typu pytania. Zwracam przy tym uwagę, ze słowa prezydenta-elekta, zaprzeczały całkowicie programowi Prawa i Sprawiedliwości, którego naczelnym hasłem była Odbudowa Państwa Polskiego. Jak można było traktować poważnie ten program, jeżeli prezydent-elekt nad procedury państwowe przekłada więzi rodzinno-emocjonalne? Te słowa niestety nie budowały lecz upokarzały Państwo Polskie. Rzeczpospolita Polska to jej Konstytucja prawa i procedury administracyjne a nie megalomańskie i aluzyjne odwoływanie się do słów Naczelnika Państwa z lat 1918-1921. Co jest ważniejsze interes rodzinny czy interes partii jej programu naprawy Rzeczpospolitej? Czy po doświadczeniach lat 2005-2007 mam prawo zadawać takie pytania czy nie? Pytanie jest retoryczne: mam nie tylko prawo ale także obowiązek powiedzieć, że w tych latach wielokrotnie ważniejszy był interes rodzinny braci Kaczyńskich np. dlatego nie rozpisano wyborów w pierwszych miesiącach 2006 r. ponieważ ich wynik mógł osłabić pozycje J. Kaczyńskiego a wzmocnić pozycje K. Marcinkiewicza czy Z. Ziobro w partii. To curiosum historyczne rządy w demokratycznym państwie braci bliźniaków z których jeden jest prezydentem a drugi premierem rządu (samo to zdanie wydaje się absurdalne) było jedną z głównych przyczyn przegranych wyborów i rozpadu PiS po 2007 r. […]”. Nie wiem, czy warto rozbierać to kuriozalne uzasadnienie na czynniki pierwsze, ale jednak kilka rzeczy warto wybić. Po pierwsze, jeśli pan Piętak uważa się za legalistę i państwowca – a tak zdaje się chce sam siebie prezentować – to powinien rozumieć dość podstawową zasadę: choć polityka orderowa leży w gestii prezydenta RP, to order jest wyrazem uznania od Rzeczypospolitej, a nie personalnie od Lecha Kaczyńskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego czy nawet Wojciecha Jaruzelskiego (albo Bronisława Komorowskiego). Demonstracyjna odmowa jego przyjęcia nie z powodów merytorycznych, ale ze względu na osobę wręczającego, będącego głową państwa, świadczy o braku szacunku do tegoż państwa i popełnianiu dokładnie tego grzechu, o który pan Piętak oskarża braci Kaczyńskich – widzenia spraw poprzez personalia. Po drugie – słowa Lecha Kaczyńskiego, wypowiedziane po ogłoszeniu wyniku wyborów w 2005 roku były faktycznie mocno niefortunne, zwłaszcza pod względem wizerunkowym, i w sensie symbolicznym zaciążyły na całej tej prezydenturze. Trzeba jednak być albo osobą chorobliwie przewrażliwioną, albo pełną złej woli, żeby odwoływać się w tej kwestii do tak daleko idących określeń, jak to czyni pan Piętak. Trzeba by także założyć, iż autor protestu od 2005 roku nie ogląda telewizji, nie słucha radia ani nie czyta gazet, gdyż od tamtego czasu ze strony polityków wszystkich opcji padło mnóstwo słów o wiele bardziej wstrząsających i podających w wątpliwość ich zdolność do reprezentowania państwa polskiego na jakimkolwiek szczeblu. Nie przypominam sobie jednakowoż, aby w którymkolwiek momencie pan Piętak stworzył jakiś protestacyjny list otwarty. Po trzecie – dziwną tezę stawia pan Piętak, stwierdzając, że cała prezydentura Lecha Kaczyńskiego jest podporządkowana „interesowi rodzinnemu”. Na czym ten interes ma polegać? Gdyby jeszcze było to oskarżenie o sprzyjanie interesowi partyjnemu, można by dyskutować. Ale rodzinnemu? Zabawne zresztą, że pan Piętak z całą stanowczością stwierdza, iż był tylko powód nierozwiązania parlamentu na początku 2006 roku: konieczność utrzymania przy władzy Jarosława Kaczyńskiego. Na temat przyczyn podjęcia takiej, a nie innej decyzji do dzisiaj toczą się spory pomiędzy publicystami i analitykami różnych poglądów, a zainteresowani przedstawiają rozbieżne wersje i wyjaśnienia. I oto pan Piętak, deus ex machina, zna jedyne prawdziwe wytłumaczenie. Porażające. Po czwarte – najzabawniejszy jest argument, iż rządy braci bliźniaków mają być czymś niedopuszczalnym (bo tak rozumiem słowa pana Piętaka) w demokratycznym państwie. Istotnie, taka sytuacja polityczna jest ciekawostką, ale nie znam demokracji, gdzie istniałby zakaz sprawowania urzędów jednocześnie przez braci bliźniaków. Przeciwnie – sądziłem, że demokracja polega właśnie na tym, iż naród może sobie wybrać na prezydenta i premiera braci bliźniaków i nic nikomu do tego. Widocznie pan Piętak rozumie demokrację jakoś inaczej. Nie muszę dodawać, że o porażającym oświadczeniu pana Piętaka natychmiast na górze swojej strony poinformowała „Gazeta Wyborcza”. I słusznie, nie co dzień przecież zdarza się, że Piętak Piotr wstrząsa podstawami państwa. Łukasz Warzecha

Dziecko nie jest rzeczą Według prawa zwierzę nie jest rzeczą i słusznie, bo czuje i cierpi. Tymczasem dzieci, będące ludźmi przecież, bywają traktowane tak, jakby były rzeczami. Zabawkami w rękach dorosłych. Wiele razy poruszałem na moim blogu problem sądów nad dziećmi. Sądów nad ich losem, o którym rozstrzyga się niekiedy tak, jakby chodziło o worek kartofli, a nie o żywego, delikatnego i wrażliwego człowieka. Małego człowieka. W sporze między rodzicami sąd przydziela dziecko jednemu albo drugiemu z rodziców, podobnie jak kuchnię gazową albo tapczan. Potem dochodzi do przymusowego odbierania dzieci i rozdzierających scen, gdy władza sądowa w asyście policji przemocą wyrywa dziecko z rąk matki albo ojca, żeby orzeczeniu sądowemu stało się zadość. Znane mi są też przypadki odbierania dzieci obojgu rodzicom i umieszczania ich w domach dziecka albo pogotowiach opiekuńczych, tylko dlatego, że rodzice są biedni i nie mogą zapewnić dzieciom odpowiednich warunków materialnych. Władza wyłapuje te dzieci niczym dzikie zwierzęta do zoo. A przecież w wielu przypadkach ratunkiem byłaby kilkuset złotowa pomoc, tymczasem kieruje się dziecko do domu dziecka, gdzie koszty utrzymania idą w tysiące złotych, a koszty psychiczne i moralne są nie do oszacowania. Od gadania niewiele się zmieni, więc postanowiłem napisać własny projekt zmian w prawie rodzinnym i w procedurze cywilnej, żeby przywrócić podmiotowe traktowanie dzieci i żeby nie zabierać dzieci rodzicom, a rodziców dzieciom, z powodu biedy, która każdego może dopaść. Żeby nie rozbijać rodzin tylko dlatego, że są biedne. Jako europoseł nie mam nic do powiedzenia w sprawie polskiego prawa, ale jako obywatel mogę wszystko. Napisałem więc ten projekt jako obywatel i przekazałem go Stowarzyszeniu „Porozumienie Rawskie”, działającemu na rzecz zmian w prawie rodzinnym. Stowarzyszenie to zwróciło się do mnie z prośbą o opracowanie projektu i zamierza lobbować w Sejmie na rzecz jego uchwalenia. Propozycje te zamierzam też przekazać posłom Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości, w nadziei, że zyska on ich poparcie i zostanie podjęty jako inicjatywa legislacyjna. A oto i mój projekt, który przedstawiam w wersji prezentacyjnej, zwierającej omówienie poszczególnych zmian. Jest też gotowy projekt w wersji legislacyjnej, ale on ma bardziej techniczny kształt, więc tu go pomijam. Janusz Wojciechowski

Zmiany w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym oraz w kodeksie postępowania cywilnego, zmierzające do wzmocnienia ochrony praw dziecka (projekt – wersja prezentacyjna)

I. Uwagi wprowadzające. Dość często w ostatnim czasie obserwujemy dramaty rodzin, zwłaszcza dzieci, które w sytuacjach kryzysu w rodzinie są traktowane przedmiotowo przez niektórych rodziców, ale także przez sądy i inne instytucje publiczne, od których zależny jest los dziecka. Obserwuje się sytuacje, gdy dzieci są pochopnie odbierane z ich rodzin i kierowane do domów dziecka czy do rodzin zastępczych, w sytuacji gdy ich los można by poprawić w drodze pomocy nie sięgającej do aż tak drastycznych środków. Obserwujemy też sytuacje, gdy rodzice rozwiedzieni czy żyjący w rozłączeniu toczą między sobą walkę o dziecko i w ramach tej walki jedna strona zyskuje przewagę, uzyskuje rozstrzygnięcia ograniczające bądź eliminujące drugie z rodziców w zakresie kontaktów z dzieckiem w sytuacjach, gdy nie jest to niezbędne, a wręcz przeciwnie, gdy szkodzi to dziecku, które ma przecież prawo i potrzebę kontaktu z obojgiem rodziców. Proponowane zmiany zmierzają do złagodzenia skutków takich sytuacji konfliktowych, a ich zasadniczym celem jest troska o dobro dziecka. Proponowane zmiany zmierzają w szczególności do osiągnięcia następujących celów:

1) zwiększenia ochrony rodziny, a zwłaszcza dzieci przed pochopnym odbieraniu ich z ich naturalnych rodzin. Chodzi w szczególności o wyeliminowanie zdarzających się obecnie przypadków, że dzieci są odbierane z ich naturalnych rodzin tylko dlatego, że rodzina żyje w biedzie. W takich przypadkach rodzinie należy najpierw pomóc, a odbieranie dzieci stosować w ostateczności, gdy mimo udzielonej pomocy pozostawienie dziecka w rodzinie nadal zagraża jego dobru.

2) Wyeliminowanie możliwości zbyt pochopnego ograniczania i pozbawiania jednego z rodziców władzy rodzicielskiej. Takie rozstrzygnięcia powinny być podejmowane w ostateczności, w razie rzeczywistego, popartego konkretnymi zarzutami zagrożenia ze strony rodzica dla dobra dziecka.

3) Wyeliminowania przypadków zbyt pochopnego i szkodliwego ograniczania kontaktów między rodzicami o dziećmi. Tu również ingerencja w kontakty rodziców z dziećmi powinna być ograniczona do sytuacji rzeczywistego i realnego, a nie wydumanego zagrożenia,

4) Zachęcania rodziców żyjących w rozłączeniu do układania ich relacji z dzieckiem w drodze porozumienia, które jest zawsze lepsze od konfliktu. Sad powinien ingerować władczo w relacje między rodzicami i dziećmi dopiero wtedy, gdy nie jest możliwe zawarcie zgodnego z dobrem dziecka porozumienia rodziców, określającego zasady wykonywania władzy rodzicielskiej i utrzymywania kontaktów z dzieckiem. Sąd powinien też zachęcać do takiego porozumienia, a dopiero w sytuacjach braku szans na takie porozumienie powinien władczo ingerować w relacje rodziców z dzieckiem.

5) Wprowadzenia tzw. opieki naprzemiennej, polegającej na tym, ze dziecko pozostawałoby naprzemiennie pod opieka obojga rodziców. Pozostawienie dziecka stale u jednego z rodziców miałoby miejsce jedynie wtedy, gdyby z jakichś względów opieka naprzemienna była niezgodna z dobrem dziecka.

6) Wprowadzenie tzw. zasady domicylu, polegającej na tym, ze sadem właściwym do ingerencji w relacje rodzice dzieci byłby zawsze sąd miejsca ostatniego wspólnego zamieszkania rodziców i dziecka. Chodzi o to, aby nie zachęcać rodziców do działania metoda faktów dokonanych, to znaczy zabierania dzieci, a następnie korzystania z fakty, że drugie z rodziców z uwagi na odległość ma utrudnione dochodzenie swoich praw. 

7) Respektowania zawartego w konstytucji (art. 72 ust. 3) a także ratyfikowanej przez Polskę Konwencji Praw Dziecka Dziecka ONZ, z 20 listopada 1989 roku, uprawnienia dziecka do wypowiadania się o własnym losie. Sąd nie powinien rozstrzygać o dziecku jak o przedmiocie, lecz jako o podmiocie, który jeśli jest już w stanie wypowiadać swoje rozsądne życzenia, to powinny one być wysłuchane i wzięte pod uwagę,

8) wyeliminowanie rozstrzygania o losach dzieci w sprawach rozwodowych i separacyjnych, gdyż rozwód między rodzicami nigdy nie powinien „przy okazji” powodować ich rozwodu z dzieckiem.

9) zapewnienia dziecku ochrony psychologicznej w sytuacji gdy dojść musi do jego odebrania, co zazwyczaj jest stresującym, czy nawet traumatycznym przeżyciem. Dziecko nie może być traktowane jak rzecz, lecz jak człowiek, i to wymagający szczególnej delikatności i wrażliwości wszystkich ludzi, od których zależny jest jego los.

 II. Treść projektu.

 Ustawa z dnia.... o zmianie kodeksu rodzinnego i opiekuńczego i kodeksu postępowania cywilnego (projekt) Uwaga! Poniżej normalnym tekstem napisana jest obecna treść przepisu, którego dotyczy proponowana zmiana. Wytłuszczonym drukiem napisana jest treść zmiany, a kursywą uzasadnienie zmiany. W ustawie z dnia 25 lutego 1964 roku kodeks rodzinny i opiekuńczy (Dz. U. Nr 9, poz. 59 z późn. zmianami) wprowadza się następujące zmiany:

 Art. 97. § 1. Jeżeli władza rodzicielska przysługuje obojgu rodzicom, każde z nich jest obowiązane i uprawnione do jej wykonywania.

§ 2. Jednakże o istotnych sprawach dziecka rodzice rozstrzygają wspólnie; w braku porozumienia między nimi rozstrzyga sąd opiekuńczy.

1) W art. 97 & 2:  Kropkę na końcu zdania zastępuje się przecinkiem, po którym dodaje się wyrazy „kierując się dobrem dziecka. Przed wydaniem rozstrzygnięcia sąd powinien wysłuchać dziecko, jeżeli rozwój umysłowy, stan zdrowia i stopień dojrzałości dziecka na to pozwala, oraz uwzględnić w miarę możliwości jego rozsądne życzenia.”

W proponowanej zmianie dodaje się sformułowania, które precyzują, ze w rozstrzyganiu o sprawach dziecka w braku porozumienia rodziców sąd powinien kierować się dobrem dziecka, a także powinien wysłuchać dziecko i brać pod uwagę jego rozsądne życzenia.

Taka treść przepisu czyni zadość art. 72 ust. 3 Konstytucji oraz art. 9 Konwencji Praw Dziecka.

 Art. 106. (70) Jeżeli wymaga tego dobro dziecka, sąd opiekuńczy może zmienić orzeczenie o władzy rodzicielskiej i sposobie jej wykonywania zawarte w wyroku orzekającym rozwód, separację bądź unieważnienie małżeństwa, albo ustalającym pochodzenie dziecka.

2) Art. 106 otrzymuje następujące brzmienie: Art. 106. (70) Jeżeli wymaga tego dobro dziecka, sąd opiekuńczy może zmienić orzeczenie o władzy rodzicielskiej i sposobie jej wykonywania zawarte w wyroku ustalającym pochodzenie dziecka. Jest to zmiana legislacyjna, związana z uchyleniem art. 112 (należało usunąć fragment przepisu mówiący o możliwości zmiany orzeczenia o władzy rodzicielskiej, zawartego w wyroku orzekającym rozwód, separację lub unieważnienie małżeństwa, albowiem skreślenie art. 112 powoduje brak możliwości orzekania o władzy rodzicielskiej w takim wyroku (vide zmiana 6).

Art. 107. § 1. Jeżeli władza rodzicielska przysługuje obojgu rodzicom żyjącym w rozłączeniu, sąd opiekuńczy może ze względu na dobro dziecka określić sposób jej wykonywania. § 2. Sąd może powierzyć wykonywanie władzy rodzicielskiej jednemu z rodziców, ograniczając władzę rodzicielską drugiego do określonych obowiązków i uprawnień w stosunku do osoby dziecka. Sąd może pozostawić władzę rodzicielską obojgu rodzicom, jeżeli przedstawili zgodne z dobrem dziecka porozumienie o sposobie wykonywania władzy rodzicielskiej i utrzymywaniu kontaktów z dzieckiem, i jest zasadne oczekiwanie, że będą współdziałać w sprawach dziecka. Rodzeństwo powinno wychowywać się wspólnie, chyba że dobro dziecka wymaga innego rozstrzygnięcia.

 3) Art. 107 otrzymuje brzmienie: Art. 107. § 1. Jeżeli władza rodzicielska przysługuje obojgu rodzicom żyjącym w rozłączeniu, rodzice powinni w drodze porozumienia ustalić zasady wykonywania władzy rodzicielskiej i opieki nad dzieckiem. Porozumienie to powinno uwzględniać dobro dziecka, a o oraz jego potrzebę odpowiedniego kontaktu z każdym z rodziców.  Przed zawarciem porozumienia rodzice powinni wysłuchać dziecko, jeżeli rozwój umysłowy, stan zdrowia i stopień dojrzałości dziecka na to pozwala, oraz uwzględnić w miarę możliwości jego rozsądne życzenia.” .  O ile dobro dziecka się temu nie sprzeciwia, porozumienie powinno zakładać opiekę naprzemienną, zakładającą czasowe pozostawanie dziecka z każdym z rodziców.

& 2. W braku porozumienia, o którym mowa w & 1, zasady wykonywania władzy rodzicielskiej i zasady utrzymywania kontaktów z dzieckiem rodziców żyjących w rozłączeniu może określić sąd opiekuńczy. Przed wydaniem rozstrzygnięcia sąd wezwie strony do zawarcia porozumienia, o którym mowa w & 1, określając stosowny czas, jego zawarcia. Jeśli nie dojdzie do zawarcia porozumienia, sposób wykonywania władzy rodzicielskiej i zasady utrzymywania kontaktów z dzieckiem określi sąd, kierując się dobrem dziecka.  Przed wydaniem rozstrzygnięcia sąd powinien wysłuchać dziecko, jeżeli rozwój umysłowy, stan zdrowia i stopień dojrzałości dziecka na to pozwala, oraz uwzględnić w miarę możliwości jego rozsądne życzenia.

& 3. Jeżeli wykonywanie władzy rodzicielskiej przez oboje rodziców pozostających w rozłączeniu zagraża dobru dziecka, w szczególności gdy jedno z rodziców nadużywa władzy rodzicielskiej lub trwale nie interesuje się losem dziecka, sąd może powierzyć wykonywanie władzy rodzicielskiej jednemu z rodziców, ograniczając władzę rodzicielską drugiego do określonych obowiązków i uprawnień w stosunku do osoby dziecka. Przepis & 1 w zakresie wysłuchania dziecka stosuje się odpowiednio.

&4. Rodzeństwo powinno wychowywać się wspólnie, chyba że dobro dziecka wymaga innego rozstrzygnięcia. W zmianie tej chodzi o zapobieganie pochopnemu ograniczaniu władzy rodzicielskiej jednego z rodziców żyjących w rozłączeniu. Obecny stan prawny umożliwia ograniczanie władzy rodzicielskiej jednego z rodziców dowolnie, także wtedy, gdy rodzice przy odrobinie dobrej woli są w stanie dojść do porozumienia i wykonywać władzę rodzicielską wspólnie, w sposób zgodny z dobrem dziecka. Dlatego proponowana jest tu zmiana, żeby o zasadach wykonywania władzy rodzicielskiej przez rodziców żyjących w rozłączeniu w pierwszej kolejności (a nie w ostatniej, jak to jest obecnie) decydowało porozumienie rodziców. Dopiero jeśli rodzice nie są w stanie porozumieć się między sobą co do zasad utrzymywania kontaktów z dzieckiem, decyzję podejmowałby sąd, przy czym sąd najpierw skłaniałby rodziców do zawarcia porozumienia, a rozstrzygnięcie własne podejmowałby dopiero w razie braku porozumienia. Zmiana wprowadza możliwość ustanowienia tzw. opieki naprzemiennej, polegającej na tym, że dziecko pozostaje naprzemiennie pod opieka jednego i drugiego z rodziców. Opieka naprzemienna jest zalecana, chyba że dobro dziecka w konkretnej sprawie nie jest do pogodzenia z takim sposobem opieki.  Zmiana wprowadza też zasadę, że ograniczenie przez sąd władzy rodzicielskiej jednego z rodziców byłoby dopuszczalne nie w każdej sytuacji, jak obecnie, jedynie wtedy, gdyby wykonywanie władzy rodzicielskiej zagrażało dobru dziecka, a w szczególności gdy jedno z rodziców nadużywa władzy rodzicielskiej lub trwale nie interesuje się losem dziecka.  Nie powinno bowiem dochodzić do ograniczania władzy rodzicielskiej wobec rodzica, który dotychczas wszystkie swoje obowiązki wobec dziecka wykonywał prawidłowo. Wreszcie zmiana expressis verbis wprowadza też wymagany przez Konstytucję i Konwencję Praw Dziecka obowiązek wysłuchania dziecka przed rozstrzygnięciem o jego losach.        

Art. 109. § 1. Jeżeli dobro dziecka jest zagrożone, sąd opiekuńczy wyda odpowiednie zarządzenia.

§ 2. Sąd opiekuńczy może w szczególności:

  1) zobowiązać rodziców oraz małoletniego do określonego postępowania lub skierować rodziców do placówek albo specjalistów zajmujących się terapią rodzinną, poradnictwem lub świadczących rodzinie inną stosowną pomoc z jednoczesnym wskazaniem sposobu kontroli wykonania wydanych zarządzeń,

 2) określić, jakie czynności nie mogą być przez rodziców dokonywane bez zezwolenia sądu, albo poddać rodziców innym ograniczeniom, jakim podlega opiekun,

  3) poddać wykonywanie władzy rodzicielskiej stałemu nadzorowi kuratora sądowego,

  4) skierować małoletniego do organizacji lub instytucji powołanej do przygotowania zawodowego albo do innej placówki sprawującej częściową pieczę nad dziećmi,

  5) zarządzić umieszczenie małoletniego w rodzinie zastępczej albo w placówce opiekuńczo-wychowawczej.

§ 3. Sąd opiekuńczy może także powierzyć zarząd majątkiem małoletniego ustanowionemu w tym celu kuratorowi.

§ 4. W wypadku, o którym mowa w § 2 pkt. 4a i 5, sąd opiekuńczy zawiadamia o wydaniu orzeczenia właściwą jednostkę organizacyjną pomocy społecznej, która udziela rodzinie dziecka odpowiedniej pomocy i składa sądowi opiekuńczemu sprawozdania dotyczące sytuacji rodziny i udzielanej pomocy, w terminach określonych przez sąd, a także współpracuje z kuratorem sądowym. Sąd opiekuńczy, ze względu na okoliczności uzasadniające umieszczenie małoletniego w rodzinie zastępczej albo w placówce opiekuńczo-wychowawczej, może także ustanowić nadzór kuratora sądowego nad sposobem wykonywania władzy rodzicielskiej nad małoletnim.

 4) W art. 109 wprowadza się następujące zmiany:

1) w & 2 po punkcie 4 dodaje się punkt 4a w następującym brzmieniu: „4a) zawiadomić jednostkę organizacyjną pomocy społecznej o potrzebie udzielenia rodzinie dziecka odpowiedniej pomocy. Jednostka organizacyjna pomocy społecznej jest obowiązana informować sąd o rodzajach udzielanej pomocy i jej rezultatach.

2) & 4 otrzymuje następujące brzmienie:

„§ 4.  wypadku, o którym mowa w § 2 pkt. 4a i 5, sąd opiekuńczy zawiadamia o wydaniu orzeczenia właściwą jednostkę organizacyjną pomocy społecznej, która udziela rodzinie dziecka odpowiedniej pomocy i składa sądowi opiekuńczemu sprawozdania dotyczące sytuacji rodziny i udzielanej pomocy, w terminach określonych przez sąd, a także współpracuje z kuratorem sądowym. Sąd opiekuńczy, ze względu na okoliczności uzasadniające umieszczenie małoletniego w rodzinie zastępczej albo w placówce opiekuńczo-wychowawczej, może także ustanowić nadzór kuratora sądowego nad sposobem wykonywania władzy rodzicielskiej nad małoletnim.”

W tej zmianie chodzi o to, żeby zapobiegać pochopnemu odbieraniu dzieci z rodzin do placówek opiekuńczych czy do rodzin zastępczych, w sytuacji gdy można pomóc rodzinie na miejscu w inny sposób, zwłaszcza gdy wystarczająca mogłaby się okazać stosowna pomoc materialna lub rzeczowa ze strony odpowiednich instytucji. Obserwowane są sytuacje, gdy zabiera się dzieci do domu dziecka, podczas gdy wielokrotnie mniejszym kosztem materialnym można by poprawić los dzieci pomagając rodzinie na miejscu. Pozwoliłoby to uniknąć tragedii wielu rodzin, z których odbiera się dzieci tylko dlatego, że rodzina jest biedna. Tę zmianę wprowadza dodany w & 2 pkt. 4a przewidujący wystąpienie do właściwej jednostki pomocy społecznej o udzielenie rodzinie dziecka stosownej pomocy. Dopiero gdyby zagrożenia dobra dziecka nie dało się usunąć w wyniku pomocy rodzinie, gdyby problemy rodziny okazały się głębsze, sąd mógłby stosować dalej idące środki, związane z odebraniem dziecka od rodziców. Zmiana w treści & 4 ma charakter legislacyjny, związany z dodanie pkt. 4a do & 2. 

 Art. 111. § 1. Jeżeli władza rodzicielska nie może być wykonywana z powodu trwałej przeszkody albo jeżeli rodzice nadużywają władzy rodzicielskiej lub w sposób rażący zaniedbują swe obowiązki względem dziecka, sąd opiekuńczy pozbawi rodziców władzy rodzicielskiej. Pozbawienie władzy rodzicielskiej może być orzeczone także w stosunku do jednego z rodziców.

§ 1a.. Sąd może pozbawić rodziców władzy rodzicielskiej, jeżeli mimo udzielonej pomocy nie ustały przyczyny zastosowania art. 109 § 2 pkt 5, a w szczególności gdy rodzice trwale nie interesują się dzieckiem.

§ 2. W razie ustania przyczyny, która była podstawą pozbawienia władzy rodzicielskiej, sąd opiekuńczy może władzę rodzicielską przywrócić.

 5) W art. 111 po &1a, dodaje się & 1b w następującym brzmieniu: „&1b. Pozbawienie władzy rodzicielskiej nie może nastąpić wyłącznie z powodu trwałej przeszkody niezawinionej przez rodziców, w tym zwłaszcza z powodu ich trudnej sytuacji materialnej. Sens tej zmiany jest oczywisty, chodzi o to, żeby nie odbierać dzieci z rodzin tylko dlatego, że te rodziny są biedne. W takich przypadkach rodzinom należy pomagać nie nie pozbawiać rodziców władzy rodzicielskiej i odbierać im dzieci.

Art. 112. Pozbawienie władzy rodzicielskiej lub jej zawieszenie może być orzeczone także w wyroku orzekającym rozwód, separację albo unieważnienie małżeństwa.

6) Art. 112 skreśla się; Ta zmiana wynika z przekonania, że w sprawach dotyczących małżonków nie powinno się przesądzać o losie ich dzieci. Rozwód  rodziców nie powinien być rozwodem z dzieckiem. Los dziecka jest na tyle ważny, ze powinno się o nim rozstrzygać w oddzielnym postępowaniu, a nie dodatkowo i niejako przy okazji rozstrzygania o małżeństwie jego rodziców. Usunięcie możliwości decydowania o losach dziecka przy okazji rozstrzygania spraw małżeńskich powinno zapobiec zwłaszcza pochopnemu pozbawianiu lub zawieszaniu władzy rodzicielskiej.  

Oddział 3. Kontakty z dzieckiem

 Art. 1131. § 1. Jeżeli dziecko przebywa stale u jednego z rodziców, sposób utrzymywania kontaktów z dzieckiem przez drugiego z nich rodzice określają wspólnie, kierując się dobrem dziecka i biorąc pod uwagę jego rozsądne życzenia; w braku porozumienia rozstrzyga sąd opiekuńczy.

§ 2. Przepisy § 1 stosuje się odpowiednio, jeżeli dziecko nie przebywa u żadnego z rodziców, a pieczę nad nim sprawuje opiekun lub gdy zostało umieszczone w rodzinie zastępczej albo w placówce opiekuńczo-wychowawczej.

 7) W art. 113 (1) w & 1 kropkę na końcu zdania zastępuje się przecinkiem i dodaje wyrazy: „kierując się dobrem dziecka, uwzględniając jego rozsądne życzenia  i stosując środki zapewniające kontakt dziecka z obojgiem rodziców” W tej zmianie chodzi o wyraźne wskazanie, że w określeniu zasad kontaktów z dzieckiem nie tylko rodzice, ale również i sąd powinien kierować się dobrem dziecka i brać pod uwagę jego rozsądne życzenia, co uwzględnia zasadę wynikającą z Konstytucji i z Konwencji Praw Dziecka.

Art. 1132. § 1. Jeżeli wymaga tego dobro dziecka, sąd opiekuńczy ograniczy utrzymywanie kontaktów rodziców z dzieckiem.

§ 2. Sąd opiekuńczy może w szczególności:

  1)   zakazać spotykania się z dzieckiem,

  2)   zakazać zabierania dziecka poza miejsce jego stałego pobytu,

  3)   zezwolić na spotykanie się z dzieckiem tylko w obecności drugiego z rodziców albo opiekuna, kuratora sądowego lub innej osoby wskazanej przez sąd,

  4)   ograniczyć kontakty do określonych sposobów porozumiewania się na odległość,

  5)   zakazać porozumiewania się na odległość.

 8) W art. 113 (2) & 1 otrzymuje brzmienie: & 1. Jeżeli wymaga tego dobro dziecka, w szczególności z uwagi na naużywanie władzy rodzicielskiej przez rodziców lub zagrożenie ze strony rodziców dla bezpieczeństwa dziecka, sąd opiekuńczy ograniczy utrzymywanie kontaktów rodziców z dzieckiem.

- & 2 pkt. 1. skreśla się. W proponowanych zmianach chodzi o to, żeby ograniczanie kontaktów rodzica z dzieckiem było możliwe jedynie z przyczyn rzeczywistego, a nie wydumanego zagrożenia dla dobra dziecka, zwłaszcza wtedy, gdy rodzic nadużywał władzy rodzicielskiej (np. bił dziecko) czy tez trwale nie interesował się jego losem. W ramach ograniczania kontaktów rodzica z dzieckiem nie powinien być stosowany, i to w pierwszej kolejności, zakaz spotykania się z dzieckiem, gdyż taki zakaz to nie ograniczenie, ale całkowite zakazanie kontaktów z dzieckiem, a ta kwestia jest przedmiotem regulacji w następnym artykule.

Art. 1133. Jeżeli utrzymywanie kontaktów rodziców z dzieckiem poważnie zagraża dobru dziecka lub je narusza, sąd zakaże ich utrzymywania.

9)  Art. 113 (3) otrzymuje brzmienie: Art. 1133. Jeżeli utrzymywanie kontaktów rodziców z dzieckiem poważnie zagraża dobru dziecka lub je narusza, , w szczególności jeżeli istnieje zagrożenie wykorzystania kontaktów do popełnienia przestępstwa na szkodę dziecka lub też spowodowania negatywnych skutków dla psychiki dziecka, sąd zakaże ich utrzymywania. Zakaz kontaktów rodziców z dzieckiem jest środkiem drastycznym, wobec rodziców, ale przede wszystkim wobec dziecka, które ma przecież prawo do kontaktów ze swymi rodzicami. W proponowanej zmianie chodzi o to, aby przeciwdziałać pochopnym zakazom kontaktowania się rodziców z dziećmi. Taki zakaz powinien być stosowany jedynie w sytuacjach skrajnych, gdy wchodzi w grę potrzeba zabezpieczenia dziecka przed przestępczym zachowaniem rodziców (np. znęcania się czy molestowania seksualnego) a także jeśli wchodzi w grę wyraźnie „toksyczny” wpływ rodzica na psychikę dziecka. Te okoliczności powinny być wykazane w postępowaniu, nie powinno się natomiast zakazywać kontaktów rodziców z dzieckiem na podstawie ogólnie określonego i niesprecyzowanego zagrożenia. 

 W ustawie z dnia 17 listopada 1964 r. kodeks postępowania cywilnego (Dz. U. Nr 43, poz. 296 z późn. Zmianami) wprowadza się następujące zmiany:

 Art. 569. § 1. Właściwy wyłącznie jest sąd opiekuńczy miejsca zamieszkania osoby, której postępowanie ma dotyczyć, a w braku miejsca zamieszkania - sąd opiekuńczy miejsca jej pobytu. Jeżeli brak i tej podstawy - właściwy jest sąd rejonowy dla m. st. Warszawy.

§ 2. W wypadkach nagłych sąd opiekuńczy wydaje z urzędu wszelkie potrzebne zarządzenia nawet w stosunku do osób, które nie podlegają jego właściwości miejscowej, zawiadamiając o tym sąd opiekuńczy miejscowo właściwy.

1) W art. 569 po & 1 dodaje się & 1a w następującym brzmieniu::& 1 otrzymuje brzmienie

& 1a. W sprawach dotyczących władzy rodzicielskiej i utrzymywania kontaktów z dzieckiem  przez rodziców żyjących w rozłączeniu, sądem właściwym jest wyłącznie sąd ostatniego wspólnego miejsca zamieszkania rodziców, a jeśli takiego miejsca nie było, właściwym jest sąd ostatniego miejsca zamieszkania dziecka. W tej zmianie chodzi o usunięcie takiej sytuacji, w której jeden z rodziców zabiera dziecko wbrew woli drugiego. W warunkach jurysdykcji miejsca obecnego pobytu dziecka następuje znaczne pogorszenie sytuacji rodzica, który został pozbawiony kontaktów z dzieckiem wbrew jego woli. Zmiana wprowadza zasadę, że w takiej sytuacji wchodzi w grę właściwość sądu ostatniego miejsca zamieszkania obojga rodziców, a jeśli takiego miejsca nie było, właściwym jest sąd ostatniego miejsca zamieszkania dziecka. Ta zamiana zapobiega też działania przez rodziców metodą faktów dokonanych, to znaczy zabierania dziecka i korzystania z faktu, ze drugie z rodziców z uwagi na odległość od nowego miejsca zamieszkania dziecka ma utrudnione dochodzenie swoich praw.

 Art. 59812. § 1. Przy odbieraniu osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką kurator sądowy powinien zachować szczególną ostrożność i uczynić wszystko, aby dobro tej osoby nie zostało naruszone, a zwłaszcza aby nie doznała ona krzywdy fizycznej lub moralnej. W razie potrzeby kurator sądowy może zażądać pomocy organu opieki społecznej lub innej powołanej do tego instytucji.

§ 2. Jeżeli wskutek wykonania orzeczenia miałoby doznać poważnego uszczerbku dobro osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką, kurator sądowy wstrzyma się z wykonaniem orzeczenia do czasu ustania zagrożenia, chyba że wstrzymanie wykonania orzeczenia stwarza poważniejsze zagrożenie dla tej osoby.

 2) W art. 598(12) dodaje się & 3 w następującym brzmieniu:

„& 3. Przy odbieraniu osoby, o której mowa w & 1 i 2 powinien być obecny psycholog. Chodzi w tej zmianie o to, żeby w czynności odbierania osoby małoletniej, która to czynność zazwyczaj powoduje szokowe, a niekiedy wręcz traumatyczne przeżycia dziecka, zapewnić dziecku opiekę psychologiczną, czego w dotychczasowym stanie prawnym nie zapewniono. Psycholog mógłby w szczególności wskazać na potrzebę wstrzymania czynności zagrażającej dobru dziecka, stosownie do treści & 2. Janusz Wojciechowski

07 kwietnia 2010 Banalność zła.. odbywa się pry oklaskach tłumu wyciągającego swe ręce po kajdany niewoli Tacy na przykład żacy, domagają się „ bezpłatnych” studiów. Taki zapis znajduje się oczywiście w soc-konstytucji. A oni  nadal się domagają i jest im mało.. Już ponad 50 000 zwolenników  darmochy podpisało się pod obywatelskim projektem ustawy gwarantującym bezpłatną naukę na studiach stacjonarnych- informuje Marcin Mastalarek, pełnomocnik Komitetu Obywatelskiego” Stop płatnym studiom”. Ile można tłumaczyć, że nie ma darmowych obiadów. Są rzeczy płatne inaczej; nie rynkowo, ale okrężnie- biurokratycznie. Stop „ bezpłatnym” studiom. Niech każdy płaci za siebie, jak chce studiować. Zwolennicy’ darmochy” chcą, żeby za nich zapłacili inni.. A oni poobijają się na ich rachunek przez kilka lat…. A potem się zobaczy. Może się będzie pracowało za granicą. Znowu rozbieżność interesów grupy, nad interesami jednostki. Jak to w darmowym socjalizmie. Ciekawe co na to Stowarzyszenie  pod nazwą Pracownia Rozwoju Osobistego(????) Jest takowe od 2006 roku. Żyje też „ za darmo” z naszych pieniędzy. Reklamuje się pod hasłem:” Wzrost kompetencji społecznych gwarantem sukcesu zawodowego”(???). Co to są „kompetencje społeczne”? Stowarzyszenie dostaje pieniądze z Unii Europejskiej, a ściślej z Europejskiego Funduszu Społecznego, a ten pasie się naszą składką, której wysokość to miliard złotych miesięcznie.. Może ostatnio już więcej, bo pan rzecznik Platformy Obywatelskiej, Paweł  Graś martwił się, że musi zapłacić składkę, ale nie powiedział ile.. Z twarzy, widać było, że- był bardzo zmartwiony.. Pracownia Rozwoju Osobistego podejmuje działania w zakresie przeciwdziałania i leczenia uzależnień zakażeniem HIV, pomaga osobom o  obniżonej sprawności fizycznej w pełnym i równoprawnym uczestnictwie w życiu społecznym, promuje zatrudnienie i aktywizuje zawodowo, przeciwdziała wykluczeniu społecznemu, promuje i organizuje wolontariat, podejmuje działania  na rzecz nauki, edukacji , wychowania i zdrowia, wspiera i informuje.. I tak dalej! Czyli pozoruje działania, za nasze pieniądze. Unia Europejska wspiera takie działania, bo w socjalizmie, dobrobytu się nie buduje przy pomocy ciężkiej pracy na własny rachunek i przy pomocy własnych pieniędzy… W socjalizmie dobrobyt coraz  szersze  masy ludzkie budują na bazie pieniędzy pochodzących  z  kradzieży, gmerając w nadbudowie, czyli świadomości innych.. Tak jak przykazał Marks!

Malarze  malują pokój. Jeden maluje sufit, drugi wchodzi i pyta: - Mocno trzymasz pędzel? - Tak, a co? - Bo zabieram drabinę. Na razie drabiny nie zabiera pan Piotr Szprendałowicz z Platformy Obywatelskiej, kandydat na prezydenta Radomia, wcześniej dziennikarz  prywatnej TV Dami.  Pracował też w prywatnym Radiu Rekord, ale mu się znudziło… Zapragnął biurokratycznej kariery  na Mazowszu.. Właśnie ma  poroniony pomysł. Bo już w prywatnym  nie pracuje, a tam na takie fanaberie nikt by mu nie pozwolił.. Na państwowym - jak najbardziej. Tu liczy się polityka i propaganda. Pan Piotr ma 300 000 złotych do wydania z naszych kieszeni i te 300 tys. zamiera przeznaczyć, w porozumieniu z  lewicą ekologiczną  spod hasła” Zielone Mazowsze”, na przeprowadzenie akcji ankietowej wśród pasażerów  jeżdżących państwowymi pociągami, na temat rozkładu jazdy(???). Chce zapytać podróżnych- a jakże demokratycznie- jaki rozkład jazdy by im najlepiej pasował, żeby spokojnie mogli dojechać do pracy, do Warszawy. Jedna z pasażerek krzyczała głośno, że jest ciasno w pociągach i jeździ nimi stłoczona jak bydło- ale to nie ma znaczenia, tak jak nie ma znaczenia, że państwowe koleje toną w długach, a tu taka hucpa.!. Nie mogą ustawić tak rozkładu jazdy dla podróżnych , żeby ci mogli swobodnie skorzystać z  kolejarskiej usługi, tylko- marnotrawiąc 300 000 złotych- będą pytać pasażerów o oczywistości. Można wydać 500 000 złotych na zapytanie pasażerów, czy przydałyby się ubikacje na dworcach PKP? Albo, czy wystarcza kas biletowych? Albo, czy podróżuje się bezpiecznie? I takie tam różne pytania, nikomu nie potrzebne, potrzebne tylko tym, którzy pod byle pretekstem organizują wyciąganie pieniędzy z kasy Urzędu Marszałkowskiego, a ten wyciąga je z kieszeni naszych. Ktoś przecież rządzi rozkładami jazdy i poprzez obserwacje może go tak ułożyć, żeby pasował pasażerom... Nawet w systemie państwowego wożenia pasażerów. Właściciel prywatny nie wydawałby bez sensu swoich pieniędzy.. A najgorszy wariant- urzędnik wydaje nie swoje pieniądze, na nie swoje cele. Z tym wariantem mamy do czynienia. Czterdziestu rozbójników, pardon czterdziestu działaczy ekologicznych” Zielonego Mazowsza” zarobi parę groszy na zapytywaniu pasażerów co sądzą o rozkładzie jazdy, a najwięcej zarobi ten, kto tę hucpę organizuje.. Nie ma tu oparcia o argumenty natury moralnej.. Moralność przy wydawaniu naszych pieniędzy- urzędników nie obowiązuje..

Pan Piotr Szprendałowicz powinien pogadać ze swoim kolegą  z Platformy Obywatelskiej, posłem Radosławem Witkowskim, też z Radomia, któremu też bliskie są sprawy państwowej kolei. Ten chce szybkiej kolei do Warszawy, po ukończeniu „resocjalizacji” na Uniwersytecie Jagiellońskim. To dobry kierunek i bardzo potrzebny w budowie szybkiej kolei do Warszawy, a przy tym interesują posła inwestycje związane  z EURO 2012.. To mnie specjalnie nie dziwi, bo kucharka w socjalizmie też powinna rządzić państwem..

Ale zainteresowały mnie życzenia złożone przez posła Radosława Witkowskiego z Platformy Obywatelskiej z okazji Świąt Wielkiej Nocy.. Nie życzył nikomu  radości ze Zmartwychwstania Pańskiego, lecz obfitości na świątecznych stołach(????) A przecież obżarstwo jest grzechem! – panie pośle. A święto nie dotyczy jedzenia, lecz Zmartwychwstania! Może o tym wszystkim poseł europejskiej Platformy Obywatelskiej, po prostu nie wiedział.. A jego szef- pan Donald Tusk-  od początku demokratycznej kadencji zadłużył nas dodatkowo na 200 miliardów złotych(!!!) Niektórzy już twierdzą, że na każdego z nas przypada 26 000 złotych zadłużenia(!!!). Może poseł Witkowski, zwróciłby uwagę premierowi, że takie zadłużenie może być niebezpieczne dla nas podatników, i dla spoistości państwa polskiego..? „Wyrządzać krzywdy to rzecz gorsza niż je znosić”- twierdził Sokrates. Nie wiem, czy poseł Witkowski czytał Sokratesa, ale chyba nie, bo  ma dopiero trzydzieści parę lat, i nawet nie kuma o co chodzi  z Wielka Nocą… Natomiast interesuje go trwonienie wielkich pieniędzy w budowie socjalizmu Euro 2012.. Jak pracował prywatnie, na własny rachunek, zachowywał jeszcze dużo zdrowego rozsądku.. Tylko polizał państwowego i urzędowego- już przewraca się dogłębnie w głowie. Zły system - zły człowiek! Dobry system-  człowiek zachowuje zdrowy rozsądek... Tak wygląda banalność zła.. WJR

SKOŃCZYŁA SIĘ JAZDA NA GAPĘ rozmowa z prof. Zytą Gilowską, "Dziś na świecie nie wojuje się mieczem, lecz presją ekonomiczną. Państwo musi być mocne, przynajmniej na tyle, by dyktować i egzekwować reguły gry na swoim terytorium. To minimum" – z prof. Zytą Gilowską, członkiem Rady Polityki Pieniężnej, rozmawia Teresa Wójcik. Nie ma już pani w gronie doradców prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zrezygnowała pani z członkostwa w prezydenckiej Narodowej Radzie Rozwoju. Dlaczego? Niestety, musiałam. Zostałam powołana do Rady Polityki Pieniężnej. Ustawa o Narodowym Banku Polskim w art. 14 ust. 1 zabrania członkom Rady jakiejkolwiek działalności publicznej. A członkostwo w Narodowej Radzie Rozwoju jest traktowane jak działalność publiczna.

W RPP zajmuje się pani działalnością ekonomiczną. Niektórzy ekonomiści pocieszają, że globalny kryzys mamy za sobą, a inni – że jego końca nie widać. Jaka jest pani ocena? Kryzys globalny trwa, tylko zmienia kształt. Najpierw zaistniał na rynkach nieruchomości i objął kredyty hipoteczne, by następnie popr zez instytucje finansowe zainfekować globalne rynki finansowe. Te zakłócenia przeniosły się na sferę gospodarki realnej itd. Każde kolejne ogniowo kryzysu powoduje mutacje formy, zupełnie tak samo działają wirusy, np. grypy. Trudno wyobrazić sobie koniec. Rządowe pakiety pomocowe pomagały słabnącej gospodarce. Ale też wywołały kolejny kształt kryzysu: rosnące zadłużenie publiczne. Państwa zadłużają się także w tych instytucjach finansowych, które uprzednio na wielką skalę wspierały pakietami pomocowymi, kalkulowanymi z pieniędzy podatników. Wtedy rządy stały przed wyborem – pomagać gospodarce realnej czy instytucjom finansowym.

I co wybierały rządy? Praktycznie wszyscy ratowali instytucje finansowe. Dziś państwa proszą te instytucje o nowe pożyczki.

Jak pani widzi dalsze fazy kryzysu? To zależy od instytucji finansowych i od rządów. Po pierwsze – czy instytucje finansowe zakończyły ujawnianie tzw. złych aktywów, czy też nie. Jeśli nie, to możemy znaleźć się w tarapatach. Po drugie – czy rządy rozważą jakieś formy okiełznania transnarodowych przepływów kapitałów. O ile dobrze pamiętam, to konserwatysta Ronald Reagan pod koniec pierwszej kadencji prezydentury nawiązywał do propozycji Jamesa Tobina (laureata ekonomicznej Nagrody Nobla z 1981 r.), zalecającego opodatkowanie kapitałowych transakcji transnarodowych. W gospodarce globalnej nie ma barier w obrocie kapitałami, także spekulacyjnymi. Powstają olbrzymie bańki spekulacyjne pompowane przez fundusze heddingowe i banki inwestycyjne. Są to agresywne instytucje finansowe, zarządzane przez znakomitych specjalistów, potężniejsze i skuteczniejsze niż niejeden rząd. Oczywiście, nawet największe kapitały nie zagrożą gospodarkom silnym i zasobnym. Ale mogą zaszkodzić państwom mało zamożnym i/lub kiepsko zarządzanym. Także politycznie, bo dziś na świecie nie wojuje się mieczem, lecz presją ekonomiczną.

Dlatego obok wolnego rynku nadal tak ważne jest państwo? Państwo musi być mocne, przynajmniej na tyle, by dyktować i egzekwować reguły gry na swoim terytorium. To minimum. Czasami państwa udają, że mają taką siłę. Co ciekawe, obecnie niemal wszyscy liczący się gracze na rynkach finansowych zainteresowani są w utrzymaniu politycznego status quo. Może to pozorny spokój, przecież moment wybuchu kryzysu był znamienny: apogeum prezydenckiej kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych.

Czy ten kryzys to normalne osłabienie koniunktury, czy raczej załamanie strukturalne, analogicznie jak kryzys z przełomu lat 20. i 30. ub. wieku? Ani jedno, ani drugie. Fazy słabej koniunktury są normalnym zjawiskiem cyklu gospodarczego. Kryzys z lat 20. i 30. ubiegłego wieku był spowodowany zupełnie innymi przyczynami niż obecny, który z jednej strony jest skutkiem gwałtownego rozwoju inżynierii finansowej, a z drugiej strony – rozbuchaną konsumpcją postindustrialnych społeczeństw. Takim hedonizmem na kredyt.

Ale chyba zrozumiałe, że ludzie wszędzie chcą żyć lepiej, że dokonuje się postęp cywilizacyjny? Oczywiście. Ale na kredyt zaciągnięty w imieniu dzieci i wnuków? Polska takie fazy już miała – „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”. Było miło, że hej. Oczywiście, jest postęp, teraz nie chodzi tylko o picie i jedzenie, teraz pożądana jest całodobowa rozrywka. Co do postępu cywilizacyjnego – czym on jest w istocie? Sądząc po rozwoju kultury, antyczni Grecy byli szczęśliwi, ich myśl matematyczna i techniczna zdumiewa do dziś. Mieszkańcy starożytnego Rzymu jadali świetnie, procesowali się sprawnie, byli znakomicie zorganizowani. Obecnie, w czasach pokoju, kolosalny postęp technologiczny umożliwił rozwinięcie środków przekazu tak wyrafinowanych, jakby ludzie byli podłączeni do jednego serwera komputerowego. W wiatraku informacyjnym, non stop serwującym fakty, fałsz, brednie i propagandę, trudno jest przetrwać bez szwanku. Ludzki umysł nie jest przystosowany do takiej agresji.

Czy kryzys finansów publicznych w Grecji jest zapowiedzią tego, co czeka inne państwa strefy euro, zwłaszcza te, które nie są w stanie zapanować nad rosnącym długiem publicznym? Niestety tak. To zagrożenie dotyczy słabszych krajów strefy euro, oprócz Grecji także Portugalii, Hiszpanii, Włoch i Irlandii. O ile rządy Grecji i Portugalii prowadziły dość lekkomyślną politykę gospodarczą, o tyle Hiszpanie i Irlandczycy rygorystycznie przestrzegali wszelkich reguł, a także racjonalnie wykorzystywali środki europejskie. Ale to nie na wiele się zdało. Okazało się, że bardzo trudno jest realizować polityczny projekt wspólnej waluty, gdy prymat z natury rzeczy należy do gospodarki. Tym bardziej że w obecnym kryzysie słabsze kraje stają się coraz słabsze, a radzą sobie tylko naprawdę silne. W eurolandzie – tylko Niemcy i Francja, a ich przewaga rośnie. Kanclerz Merkel uzgadnia ważne działania ekonomiczne chyba tylko z prezydentem Sarkozym. Donald Tusk nazywa Polskę „zieloną wyspą” na gospodarczej mapie UE, jako jedyny kraj, który w 2009 r. osiągnął wzrost PKB. Tymczasem bezrobocie rośnie, wielu firmom brak płynności finansowej, wyraźnie słabnie popyt na rynku krajowym, a minister Rostowski twierdzi, że mamy kryzys za sobą. Wzrostem na poziomie 1,7 proc. PKB nie ma się co chwalić, spadek tempa wyniósł ponad 5 pkt względem 2007 r. i ponad 3 pkt względem 2008 r. Spadek naprawdę spory. Chwała Bogu, uniknęliśmy recesji, ale teraz skończyła się jazda na gapę – wyczerpaliśmy impet konsumpcji indywidualnej, zasilonej obniżką danin publicznych, sąsiedzi wygasili pakiety pomocowe, nasza waluta zrobiła, co mogła. Spowolnienie polskiej gospodarki przyniosło to, co musiało przynieść. Jest marazm.

Jakie skutki pani przewiduje? Recesji nie będzie, żadnych gwałtownych skutków nie będzie. Wzrasta bezrobocie, maleją płace realne, maleją agregaty konsumpcyjne. Zastygliśmy w oczekiwaniu na pozytywne zmiany. Ograniczamy apetyty i ambicje. Nastąpiło uśpienie wspólnoty i to był zamierzony przez rządzących proces, którzy posłużyli się w tym celu nadzwyczaj skuteczną propagandą opakowaną w hasła rządów „miłości” i „świętego spokoju”. Jedynym optymistycznym zjawiskiem jest aktywność krajowych przedsiębiorców, którzy niejeden marazm przetrwali. Mają głód sukcesu i ambicję, aby ten głód zaspokoić.

Jak pani ocenia stan finansów publicznych naszego kraju? Bardzo niepokoi tempo narastania długu publicznego. Nieuchronnie zbliżamy się do konstytucyjnego progu, którego nie wolno przekroczyć, czyli do granicy 60 proc. PKB. Co do tempa zadłużenia, dobrze pamiętać, że całkowity deficyt sektora finansów publicznych w 2010 r. sięgnie 10 proc. PKB. Taki też jest dystans dzielący nas od limitu konstytucyjnego, bo nasz państwowy dług publiczny przekroczył 50 proc. PKB. Wszystko wskazuje na to, że po I kwartale 2010 r. zostanie „zrealizowana” połowa deficytu przewidzianego w budżecie państwa… Obecny rok może okazać się trudny. W 2008 r. rząd PO–PSL zadłużył państwo na kwotę 69,5 mld zł, to jest na kwotę większą niż suma długów z dwóch poprzednich lat (41,5 mld zł w 2006 r. oraz 22,4 mld zł w 2007 r.), szacunkowy przyrost zadłużenia za 2009 r. sięga 97 mld zł. Nic nie pomoże niby-sprytne kombinowanie z technikami wypychania poza budżet państwa niektórych wydatków. Jeśli np. od 2010 r. finansowanie budowy dróg krajowych odbywa się z Krajowego Funduszu Drogowego, a nie z budżetu, to znaczy, że Bank Gospodarstwa Krajowego (bo Fundusz własnych środków praktycznie nie ma) musi te pieniądze pożyczyć. Oczywiście, faktycznym pożyczkobiorcą i tak jest skarb państwa. Ale wydatek pozornie znika z budżetu i… oczu. Na użytek debaty krajowej po prostu znika całkiem, chociaż dla UE już trzeba go wliczyć do deficytu sektora. I do długu publicznego też. Teraz toczy się batalia o przechwycenie do sektora finansów publicznych (poprzez Zakład Ubezpieczeń Społecznych) części składek dotychczas kierowanych do OFE. To są przykłady kreatywnej księgowości. Nasze państwo prowadzi podwójną księgowość – inną dla Komisji Europejskiej, inną dla własnych obywateli.

Co grozi przeciętnemu Kowalskiemu, jeśli przekroczymy ten próg 60 proc.? Gdyby do tego doszło, przeciętny obywatel na pewno się ocknie z marazmu. Tego nie da się nie zauważyć. Ale kiedy do tego dojdzie – nie wiem. Przypuszczam, że rządzący szykują jakieś sposoby odciągnięcia w czasie perspektywy „zderzenia” z limitem konstytucyjnym. Przede wszystkim najpierw trzeba się do tego przyznać i formalnie ogłosić, zgodnie z ustawowymi procedurami (czyli z rocznym opóźnieniem). Potem nakładane będą liczne blokady – wzrostu wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej, waloryzacji rent i emerytur, wzrostu różnych wydatków rządowych i samorządowych, udzielanych pożyczek i kredytów.

A co pani sądzi o programie prywatyzacji, z której dochód ma zasilić, a raczej uratować, budżet 2010 r.? Oceniam go bardzo krytycznie. W warunkach globalnej dekoniunktury i kryzysu na rynkach światowych taka zmasowana prywatyzacja nie może być opłacalna. Może być jak ze stoczniami – dramat i fiasko. Z jednym wyjątkiem – przedsiębiorstw sektora energetycznego. To jest zawsze łakomy kąsek, potężny rynek, uwikłania polityczne. W żadnym innym sektorze interesy polityczne nie są aż tak mocno splecione z interesami gospodarczymi. Nie bez powodu Rosjanie budują Gazociąg Północny. Całkowicie nieopłacalny ekonomicznie. Wszyscy wiedzą, że prywatyzacja energetyki jest stąpaniem po polu minowym. Posądzane o etatyzm PiS zmniejszało podatki i inne obciążenia gospodarki, zaczęło przygotowywać reformę finansów publicznych. Deklarująca skrajny liberalizm PO cichaczem podnosi podatki i inne daniny. Polityka jest sztuką wykorzystywania możliwości. I te możliwości PiS wykorzystał. Mimo że miał w koalicji Samoobronę. Wtedy możliwości były większe, dziś jest ich mniej, ale jednak są. Tymczasem PO nie tylko nie stara się ich wykorzystać, ale nawet ich nie dostrzega. Niech się Polacy zastanowią, dlaczego.

Czy dziś, jako członek RPP, inaczej pani patrzy na gospodarkę Polski, niż gdy była pani wicepremierem i ministrem finansów? Z całą pewnością jest to gorsza gospodarka. Słabsza, bardziej obciążona. Moje miejsce w życiu publicznym też jest inne. Ale instrument obserwacji i analizy, czyli ja, nic się nie zmienił.

Czy pani wpływ na sprawy publiczne byłby większy, gdyby zgodnie z żądaniami feministek wprowadzić parytety, mające rzekomo zapewnić kobietom większy udział w życiu publicznym? Wszelkie parytety są zbędne! Wszystko jedno, czy dotyczą rasy, płci, narodowości, czegokolwiek. Moja skuteczność lub niemoc jest tylko w moich rękach. Mam prawo zawdzięczać ją sobie.

W rankingu najbardziej wpływowych Polek w polityce w 2009 r. tygodnika „Wprost” jest pani na 5. miejscu. Łącznie z panią prawie wszystkie są konserwatystkami. Feministka jest tylko jedna. To potwierdzenie, że konserwatyzm sprzyja kobietom. Konserwatyzm jest po prostu realizmem, jest zgodą na świat mężczyzn i kobiet, jest akceptacją tego dualizmu. Czasami mam wrażenie, że feminizm odbiera kobietom pewność siebie, że one stają się nerwowe.

W tym samym rankingu większość wybitnych Polek to ekonomistki. To znaczy, że obecnie najważniejsze są problemy gospodarcze i praktyczne kobiety wyciągnęły z tego wnioski? A może raczej kobiety są najlepsze w gospodarce? To przewrotne pytanie. Kobiety są doskonałymi analitykami, są staranne i wytrwałe. A gospodarka jest obecnie najważniejsza.

Rozzuchwaleni zdobywcy Kilkanaście lat temu w rozmowie ze śp. Bronisławem Geremkiem, bardzo wysokiego szczebla „mistrzem” Wielkiego Wschodu Francji, wyraziłem zaniepokojenie coraz bardziej nasilającą się agresją ze strony tej organizacji, zajmującej się budową Unii Europejskiej – koniecznie socjalnej i laickiej. Pan Profesor westchnął i powiedział: „Niech się Pan tak bardzo nie obawia – bo, widzi Pan: my umiemy zdobyć władzę, ale nie bardzo umiemy ją utrzymać”. Wtedy myślałem, że po prostu kilimkiem rzuca, chcąc mnie uspokoić. Dziś podejrzewam, że była to szczera troska. Bo widzimy, co się dziś dzieje. To prawda, że Wielki Wschód i podobne bratnie organizacje jak pijawki opanowały instytucje unijne. Jednak zająwszy je, popadły w tryumfalizm. Zaczęły pospiesznie i na siłę wprowadzać w życie swoje chore pomysły: ujednolicenie wszystkiego, budowa państwa „sprawiedliwości społecznej” (czyli: komunistycznego), walkę o prawa feminazistek czy (tfu!) „gejów”… A ponadto: stwierdziwszy, ile to można ukraść, mając władzę, zaczęli dokonywać rabunków wręcz gigantycznych. Takich afer nie było nigdy! ICH pomysły, jak wyłudzić pieniądze od podatników są imponujące – a na czele niewątpliwie stoi „walka z Globalnym Ociepleniem” – która miałaby kosztować (na razie…) ok. 2 bilionów €uro. Przypomnijmy też sobie, jak szybko ONI reagują: nie minęły dwa dni o ogłoszeniu przez Waszyngton, że w Stanach jest kryzys, i USA chcą wydać $800 miliardów na „walkę z tym kryzysem” a ONI połapali się, ile przy tym można zmalwersować – i ogłosili, że w Europie „walka z kryzysem” będzie musiała pochłonąć 1,2 biliona €uro. I pochłonęła. Jakieś 5%–10% przylepiło się IM do paluszków, niewątpliwie. Efektem jest to, co się dziś w Europie dzieje. Podwyżki podatków dają, zgodnie z przewidywaniami ekonomistów, skutki ponure. Gospodarka unijna siada, jak rozduszony karaluch. Zwłaszcza: w €urolandii. Jak czytam: „W strefie euro w lutym bezrobotnych było 15,75 mln osób, 61 tys. więcej niż w styczniu. W różnych krajach strefy euro bezrobocie jest na różnym poziomie i wynosi od 4% w Holandii do 19% w Hiszpanii. W całej UE bezrobocie wyniosło w lutym 9,6%. Z kolei inflacja w lutym w strefie euro była najwyższa od 15 miesięcy i wynosiła 1,5%.”Bezrobociem w Hiszpanii nie ma co się przejmować: ludzie tam pracują w turystyce – która rozwija się głównie w miesiącach letnich. A w ogóle wskaźnik bezrobocia wiele nie mówi o rozwoju kraju: w każdej chwili można wszystkich bezrobotnych zatrudnić na państwowych posadach – i liczba bezrobotnych spadnie do zera. Tyle, że gospodarce to nie pomoże – lecz nawet bardzo zaszkodzi… To właśnie zaszło w Grecji: stworzyła ogromną liczbę posad w  biurokracji. Obecnie kryzys rozlewa się coraz szerszą falą no południu Unii – mówi się o Hiszpanii, Portugalii. Następna w kolejce jest Francja. Niech ci, którzy od wielu lat zachwalają nam €uro – teraz przeproszą. Bo okazało się, że nasza złotówka ochroniła nas przed skutkami kryzysu. I nadal osłania przed skutkami kryzysu w Grecji. A słabe gospodarki Hiszpanii i Portugalii zaczynają się chwiać.

Ja pamiętam dokładnie, co się działo, gdy Hiszpanię i Portugalię przyjęto do Wspólnoty Europejskiej. Jak to nam te dwa kraje zachwalano – jaki to postęp, jak rośnie dobrobyt… Tymczasem w chwili śmierci śp. gen. Franciszka Bahamonte Franco Hiszpania nie była zadłużona – a Portugalia w dniu śmierci śp. Antoniego Salazara miała nawet w skarbcu 1,5 tony złota. Ledwo zapanowała tam d***kracja państwa te – pomimo pomocy „unijnej” – popadły w długi większe, niż Polska (która przecież odziedziczyła długi po PRL)!! Żyło się na kredyt – i teraz trzeba będzie zapłacić. Aferałowie z PO na szczęście zadowolili się braniem łapówek od kasyn gry i podobnych instytucji i nie „walczyli z kryzysem” – dzięki czemu kryzys do tej pory nas omijał. Ale zbliżają się wybory – i PO bierze się do dodrukowywania pieniędzy. A ponadto: jesteśmy już w UE, i za chwilę ONI każą nam podnieść co najmniej o połowę ceny energii…. A to już nie będą żarty, jak z „99–cio watowymi” żarówkami (bo „setki” zostały zakazane…) JKM

IPN: Moskwa kłamie, mamy dowody 70 lat po zbrodni katyńskiej Polska dysponuje zaledwie 30 proc. akt prowadzonego przez Rosjan śledztwa. Tylko tyle dokumentów nam udostępniono. Polska powinna skutecznie starać się o odtajnienie akt z rosyjskiego śledztwa katyńskiego i decyzji o jego umorzeniu - twierdzi prezes IPN prof. Janusza Kurtyka. Jego zdaniem, dopiero po spotkaniu 7 kwietnia Władimira Putina z Donaldem Tuskiem i 10 kwietnia po uroczystościach w Katyniu z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego będziemy w stanie ocenić, czy Moskwa zmieniła swoje podejście do zbrodni. Odpowiedź Rosji na polski pozew złożony w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu prezes IPN uznał za skandaliczną. - Śledztwo katyńskie trwa i będzie trwało, dlatego że jest to korzystne dla naszego państwa, ale przełom będzie możliwy wtedy, kiedy strona rosyjska odtajni dokumenty ze swojego śledztwa - uważa prof. Kurtyka. Prezes IPN podkreślił, iż do tej pory na wniosek polskich prokuratorów Rosjanie udostępnili zaledwie ok. 30 proc. akt prowadzonego przez nich śledztwa. - Materiały te nie wnoszą nic nowego do naszej wiedzy o zbrodni katyńskiej - zwraca uwagę prof. Kurtyka. Zauważa, że nadal nie mamy wglądu do pozostałej części akt oraz do decyzji o umorzeniu śledztwa katyńskiego. W tej sprawie w zeszłym roku został już skierowany drugi wniosek o ponowne udzielenie pomocy prawnej. - IPN w dalszym ciągu oczekuje na odpowiedź strony rosyjskiej - mówi Kurtyka. Prezes IPN podkreśla, że medialne informacje o możliwym odnalezieniu białoruskiej listy katyńskiej dowodzą, iż możliwe jest dotarcie także do dokumentacji tzw. centralnej trójki, która wydawała wyroki śmierć, czy raportów komanda zabójców. - Możliwości do poszukiwań archiwalnych jest tutaj bardzo dużo - ocenia szef Instytutu. Ale wymaga to otwarcia rosyjskich archiwów przed polskimi badaczami i przeprowadzenia głębokich kwerend. Wczoraj jednak Dmitrij Pieskow, sekretarz prasowy Władimira Putina, powiedział, że premier Rosji nie przywiezie do Katynia białoruskiej listy katyńskiej. - Otrzymaliśmy od naszych polskich kolegów pytanie w sprawie "białoruskiego dossier". Niestety, w Moskwie go nie znaleziono - stwierdził Pieskow. Kurtyka oczekuje od strony rosyjskiej wyraźnych sygnałów, które potwierdzałyby zmianę polityki w sprawie zbrodni katyńskiej. Dlatego zwraca uwagę, że musimy śledzić spotkania 7 i 10 kwietnia i wówczas "w sposób praktyczny będziemy mogli się zorientować", jakie stanowisko reprezentują rosyjskie władze. Odnosząc się do odpowiedzi Rosji na skargę Rodzin Katyńskich do Trybunału w Strasburgu, Kurtyka podkreślił, że jest skandaliczna. -Nie może być tak, że w obliczu oczywistych faktów państwo, które jest spadkobiercą tej zbrodni, całkowicie odmawia ustosunkowania się do oczywistych faktów - stanowczo stwierdził Kurtyka. - To stanowisko w jaskrawy sposób kłóci się z innymi oficjalnymi deklaracjami władz rosyjskich. Myślę, że powinniśmy wyrazić głęboką nadzieję, iż ta drastyczna rozbieżność zostanie wkrótce usunięta, tym bardziej że argumentacja strony rosyjskiej na potrzeby Strasburga oparta jest na nieprawdzie - dodał. Profesor Janusz Kurtyka odrzuca twierdzenia Rosjan, że nie wiadomo, na jakiej podstawie zostali skazani polscy oficerowie. - Jest to kłamstwo bądź też dowód niekompetencji, zachowały się bowiem dokumenty dwóch polskich oficerów mówiące, że zostali rozstrzelani z art. 56 pkt 3 kodeksu karnego sowieckiego i art. 54 pkt 13 kodeksu ukraińskiej republiki sowieckiej, które są identycznej treści - wskazuje. Ponadto z przesłuchania jednego ze świadków w śledztwie katyńskim wynika, że pytania nawiązywały do określonych artykułów w kodeksie. Szef IPN powiedział, że rosyjskie śledztwo miało dwie fazy. Najpierw toczyło się dynamicznie, pojawiały się w nim ekspertyzy, z których wynikało, że jest to ludobójstwo. Niestety, później weszło "w sferę tajemnicy". IPN przesłał premierowi i prezydentowi najnowszą publikację na temat Katynia pt. "Zbrodnia Katyńska w kręgu zbrodni i kłamstwa", która stanowi zbiór artykułów na ten temat, także aspektów prawnych. Kurtyka ma nadzieję, że znajdą oni czas, żeby się z nią zapoznać, a sama publikacja będzie pomocna podczas prowadzonych przez nich rozmów z Moskwą. W przeciwieństwie do strony rosyjskiej polscy prokuratorzy w trwającym od 2004 r. polskim śledztwie katyńskim przyjęli jasną kwalifikację prawną, że władze sowieckie dopuściły się na polskich jeńcach wojennych zbrodni ludobójstwa i zbrodni wojennych. W dotychczasowym postępowaniu przesłuchano prawie 2600 świadków. Pozyskano również szereg dokumentów, m.in. sprawozdanie komisji Maddena ze Stanów Zjednoczonych, które jest obecnie tłumaczone i zostanie opublikowane. Podobnie jak Rosja, również Białoruś nie udzieliła szerokiej pomocy polskim śledczym, odpowiadając, że podczas ekshumacji w Kuropatach nie ustalono narodowości szczątków kostnych. Profesor Kurtyka zwrócił uwagę na fakt, że o tym, jak żywa jest pamięć o zbrodni katyńskiej wśród Polaków, świadczą specjalne dodatki poświęcone tej tematyce drukowane w gazetach, m.in. w "Naszym Dzienniku". W związku z 70. rocznicą mordu na polskich jeńcach dokonanego przez NKWD Instytut przygotował m.in. marsze katyńskie w największych miastach Polski, apel katyński w Warszawie czy wystawę w Krakowie. Do szkół trafi z kolei pakiet edukacyjny na temat zbrodni katyńskiej. Zenon Baranowski

Dla kogo wcześniejsze emerytury Świadczenia przyznawane przed osiągnięciem podstawowego wieku emerytalnego. Na emerytury obliczane według starych zasad mogą jeszcze przechodzić starsze roczniki ubezpieczonych. Przede wszystkich chodzi o osoby urodzone przed 1 stycznia 1949 r., ale mogą z nich skorzystać także niektórzy urodzeni po tej dacie. Uprawnienia do wcześniejszej emerytury, przyznawanej przed osiągnięciem powszechnego wieku emerytalnego wynoszącego 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, posiadają tylko ci, którzy spełnili określone warunki.

Kto ma prawo do wcześniejszej emerytury Kobieta urodzona przed 1 stycznia 1949 r. może przejść na wcześniejszą emeryturę po osiągnięciu 55 lat, jeżeli ma co najmniej 30-letni okres składkowy i nieskładkowy. Natomiast w przypadku, gdy została uznana za całkowicie niezdolną do pracy, musi udokumentować co najmniej 20-letni okres składkowy i nieskładkowy. Mężczyzna urodzony przed 1 stycznia 1949 r. może przejść na emeryturę po ukończeniu 60. roku życia, jeżeli ma co najmniej 35 lat okresów składkowych i nieskładkowych lub został uznany za całkowicie niezdolnego do pracy i ma co najmniej 25-letni okres składkowy i nieskładkowy. Emerytura na powyższych zasadach przysługuje ubezpieczonym, którzy ostatnio przed zgłoszeniem wniosku o to świadczenie byli pracownikami oraz w okresie ostatnich 24 miesięcy podlegania ubezpieczeniu społecznemu lub ubezpieczeniom emerytalnemu i rentowym pozostawali w stosunku pracy co najmniej przez 6 miesięcy, chyba że w dniu zgłoszenia wniosku o emeryturę byli uprawnieni do renty z tytułu niezdolności do pracy (ubezpieczenie pracownicze musi być jednak ostatnim, jakiemu podlegał rencista). Warunku pozostawania w stosunku pracy oraz warunku dotyczącego 6 miesięcy ubezpieczenia wynikającego z umowy o pracę w okresie ostatnich 24 miesięcy podlegania ubezpieczeniu społecznemu lub ubezpieczeniom emerytalnemu i rentowym nie wymaga się od wnioskodawcy, który podlegał ubezpieczeniom pracowniczym przez cały okres wymagany do przyznania emerytury. Przepis ten ma więc zastosowanie np. w przypadku 55-letniej kobiety, która ostatnio wykonywała np. pozarolniczą działalność gospodarczą, ale udowodniła 30- lub 20-letni (w razie całkowitej niezdolności do pracy) okres ubezpieczenia pracowniczego. W przypadku 60-letniego mężczyzny okres ten wynosi 35 lub 25 lat (przy stwierdzeniu całkowitej niezdolności do pracy).

Praca w szczególnych warunkach a wcześniejsza emerytura Z prawa do wcześniejszej emerytury mogą skorzystać osoby urodzone przed 1 stycznia 1949 r. będące pracownikami zatrudnionymi w warunkach szczególnych lub w szczególnym charakterze. Ta grupa ubezpieczonych może przejść na emeryturę w obniżonym wieku, jeżeli udokumentują okres składkowy i nieskładkowy wynoszący 20 lat w przypadku kobiet i 25 lat w przypadku mężczyzn, w tym co najmniej 15 lat (a w niektórych przypadkach 10 lat) pracy w szczególnych warunkach lub w szczególnym charakterze wykonywanej w ramach stosunku pracy.
Emerytury dla urodzonych w latach 1949-1968 Pod pewnymi warunkami osoby te mogą przechodzić na wcześniejsze emerytury, podobnie jak osoby urodzone przed rokiem 1949. Mogą one skorzystać z wcześniejszej emerytury, jeśli:
- nie przystąpiły do otwartego funduszu emerytalnego albo złożyły wniosek o przekazanie środków zgromadzonych na rachunku w OFE za pośrednictwem ZUS na dochody budżetu państwa;
- warunki do uzyskania emerytury (osiągnęły odpowiedni staż i wiek) spełniły do 31 grudnia 2008 roku. Spośród osób urodzonych w latach 1949-1968 na wcześniejsze emerytury pracownicze mogą przechodzić tylko kobiety. Wynika to z faktu, że mężczyźni nie mogli przekroczyć 60. roku życia przed końcem 2008 roku. A zatem wcześniejsza emerytura pracownicza przysługuje kobietom, które do 31 grudnia 2008 r.:
- osiągnęły wiek 55 lat;
- udokumentowały co najmniej 30 lat okresów składkowych i nieskładkowych albo 20 takich lat w przypadku orzeczenia całkowitej niezdolności do pracy.
Kolejne dwa warunki kobiety muszą spełnić najpóźniej w dniu ubiegania się o emeryturę. Wymaga się, aby:
- ostatnio przed zgłoszeniem wniosku o emeryturę były pracownikami;
- w okresie ostatnich 24 miesięcy podlegania ubezpieczeniu społecznemu lub ubezpieczeniom emerytalnemu i rentowym pozostawały w stosunku pracy co najmniej 6 miesięcy, chyba że w dniu zgłoszenia wniosku o emeryturę były uprawnione do renty z tytułu niezdolności do pracy. Jeśli nie spełniają tych dwóch ostatnich wymogów, kobiety mogą otrzymać to świadczenie, pod warunkiem jednak, że mają wymagany staż, czyli 30 lat (20 lat przy rencie), przy czym ostatnim ubezpieczeniem musi być ubezpieczenie pracownicze. Przemysław Przybylski - rzecznik ZUS

NOWA GRECJA Coroczny wzrost funduszu płac o 7% ponad inflację, gwarancje zatrudnienia do 2017 roku, dodatkowe dni wolne od pracy, premie i bonusy – to lista żądań przedstawianych przez związkowców Zarządowi Polskiej Grupy Energetycznej. W 2009 roku na wynagrodzenia PGE wydała 2,85 mld zł. Kiedyś mieliśmy być „drugą Japonią”. Potem byliśmy „drugą Irlandią”. Teraz musimy uważać, żeby nie zostać „drugą Grecją”. Oczywiście polscy związkowcy są w lepszej sytuacji niż greccy, którzy zabiegać u Niemców, czy Francuzów, żeby nadrukowali im troszkę „legalnych środków płatniczych”. Nasi mogą bezpośrednio do naszego rządu się zwrócić, żeby im suwerennie nadrukował tyle złotówek, ile kiedyś kolejne rządy, kolejnych Papandreu nadrukowały drachm. Morza Egejskiego sobie nie zaimportujemy, ale sytuacje gospodarczą - owszem tak. Ceny prądu są dziś „uwięzione politycznie” i będą musiały wzrosnąć. A jak wzrosną koszty pracy (wynagrodzenia + składki) w firmach energetycznych, to bardziej będzie musiała wzrosnąć cena prądu. Koszty pracy są bowiem elementem cenotwórczym takim samym jak cena węgla. A podwyżka cen prądu może nie spodobać, na przykład, emerytom. A wybory za pasem. W tym roku jeszcze jakoś da się zachachmęcić, zwłaszcza, że, jak słusznie zauważył Pan Premier Tusk, to walka „o żyrandol” i parę posad w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Prawdziwa walka będzie w przyszły! Więc rząd będzie musiał jakoś zrekompensować emerytom „wzrost kosztów utrzymania”. Pewnie trzeba będzie podwyższyć podatki. Ale to się może nie spodobać związkowcom z PGE. No bo co to byłaby za podwyżka, której nie widać w portfelu? Więc mogą zażądać „wzrostu funduszu płac o 7% ponad inflację netto” – czyli po opodatkowaniu. Zamiast na inwestycje, PGE będzie wydawała na wynagrodzenia. Bo przecież od dawna wiadomo, że firmy nie są od tego, żeby inwestować i produkować, tylko żeby zapewnić miejsca pracy. I to jak najlepiej wynagradzanej. A że państwo od wynagrodzenia netto pobiera sobie niezły procencik, to brutto robią się koszty takie, że nie starcza na inwestycje. A bez inwestycji cały sektor energetyczny będzie wyglądał tak, jak kilkanaście miesięcy temu wyglądał Szczecin, a wczoraj Zakopane. Co ciekawe, związkowcom, którzy chcą mieć więcej pieniędzy, nie przyjdzie do głowy domagać się, żeby rząd obniżył im podatki (mięliby więcej pieniędzy). Domagają się jednak, żeby pracodawca podwyższył im pensje i płacił jeszcze wyższe podatki. Czy tak będzie w nieskończoność? O nie! Wszystko się kiedyś kończy – czego doświadczają właśnie związkowcy z Grecji. Jak wpadniemy w taką samą pętlę jak oni, to już nawet Goldman Sachs nas chwilowo nie będzie w stanie wyratować, pakując nasze długi w jakiś ładny CDS-ik. Związkowcy z PGE skończą więc kiedyś tak samo, jak skończyli stoczniowcy. A potem my wszyscy skończymy tak jak oni. Jak właśnie kończy Grecja. To tylko kwestia czasu. Gwiazdowski

Monika Olejnik, Wojciech Jaruzelski - czyli: zbrodnia w Katyniu to NIE "ludobójstwo". Za pośrednictwem nieocenionej „ANGORY” przeczytałem treść wywiadu, jakiego udzielił p. Monice Olejnik z TVN24 p. gen. Wojciech Jaruzelski. Chodziło o rocznicę mordu w Katyniu i wyjazd do Moskwy na Defiladę Zwycięstwa. Na wstępie chcę jednak przypomnieć, że jestem programowo przeciwny hasłu „Gloria victis!” Rzymianie podbili pół świata pod hasłem odwrotnym: „Væ victis!” - i właśnie dlatego go podbili! Ja chcę, by Polacy o Katyniu, „powstaniu warszawskim”, „klęsce wrześniowej” itp. pamiętali raz w roku. A przez 364 albo i 365 dni pamiętali o Grunwaldzie, zdobyciu Moskwy, zdobyciu Berlina, Victorii pod Wiedniem itd. Gloryfikować trzeba zwycięzców, a nie pokonanych!

Chyba, że ktoś chce wmówić w Polaków, że wygrywać to nie potrafią - tylko pięknie umierać. Dlatego jeśli na blogu ma ONET.pl zmniejszam stale liczbę Żydów pomordowanych w Holokauście, to nie jest to „anty-semityzm” - lecz przeciwnie: wiara w to, że sprytni przedstawiciele Narodu Wybranego jednak w sporej liczbie zdołali się uratować. Każdy Żyd, który bez protestu dał się zamordować – to hańba, a nie chwała dla narodu żydowskiego! Przechodzę do wywiadu – podkreślając rzeczy godne uwagi – lub godne polemiki...

Przede wszystkim; p. Generał zauważył, że Rosjanie w rozmowie z Nim wskazywali, że w swoim czasie umieścili p. Aleksandra Kwaśniewskiego w drugim rzędzie – „bo skoro Wy uważacie, że to nie było wyzwolenie, tylko druga okupacja...”. Coś w tym jest – istotnie. III RP nie chlubi się tym, że „berlingowcy” u boku Armii Czerwonej wyzwalali Polskę i zdobywali Berlin – to niby dlaczego Rosjanie mieli myśleć, że Polacy teraz chcą siedzieć w pierwszym rzędzie obok Rosjan? P. Generał nie przypomniał przy tym, że Rada Najwyższa Związku Sowieckiego już za ten mord przeprosiła – wspomniał tylko o słowach p. Michała Gorbaczowa i śp. Borysa Jelcyna. Nieoficjalnych przecież. Dziwne. Powtórzył jednak wreszcie mój argument, że to Rosja była główną ofiarą bolszewików i stalinistów – tracąc tysiąc razy tyle ludzi, co Polacy w Katyniu. Nie dodał, że bolszewicy (staliniści w mniejszym stopniu!) mordowali kwiat Rosji: arystokrację, burżuazję, „kułaków” (czyli najlepszych rolników), uświadomionych politycznie (a nie lubiących bolszewików...) robotników... Za to p. Monika Olejnik z kolei wygłosiła pod adresem Moskwy pretensję, że: „ ... nasi oficerowie nigdy nie zostali zrehabilitowani. I nie nazwano tej zbrodni ludobójstwem”., „Zre-ha-bi-li-to-wa-no”??? Droga Pani! Jakąż to zbrodnię popełnili ci ludzie, że mieliby zostać „zrehabilitowani”?!? A co komu przyjdzie z nazwania tej zbrodni „ludobójstwem”? „Ludobójstwo” - to mordowanie za przynależność do danego „ludu”. „Ludobójstwem” był mord na Ormianach w latach 1917-1921, był Holokaust... Natomiast polskich oficerów mordowano nie dlatego, że byli Polakami – lecz dlatego, że byli oficerami – i to oficerami wrogiego państwa. Wymordowano by ich dokładnie tak samo (a nawet skwapliwiej) gdyby przypadkiem wśród tych dwudziestu paru tysięcy znaleźli się sami „biali” Rosjanie, którzy zaciągnęli się w szeregi Wojska Polskiego!!! Więc oczywiście NIE było to „ludobójstwo”. Ale, jak ktoś chce, może to tak nazwać. Pomordowanym jest naprawdę wszystko jedno. Członkom Ich rodzin – jeśli nie upadli na głowy – też. P. Generał na zakończenie odesłał historyków do „książki śp. prof. Jaremy Maciszewskiego, który był współprzewodniczącym komisji polsko-radzieckiej, która powstała z mojej inicjatywy, przyjętej przez Gorbaczowa. Ta komisja przez kilka lat wnikliwie badała tę sprawę. Były ogromne opory, z którymi ciągle się zderzał Gorbaczow”. Otóż p. Generał albo robi sobie z nas kpiny – albo... po prostu nie wie, o kim mówi. Jeśli prof. Jarema Maciszewski, wyjątkowo wredny typ, zaprzedany „komunie” (tej takiej brudnej, „po-marcowej” komunie) stał na czele tej komisji – to już On z pewnością robił, co mógł, by prawda nie wyszła na jaw. Najprawdopodobniej „ktoś” p. Generałowi Jaremę Maciszewskiego zarekomendował, jako „rzetelnego naukowca”. Podejrzewam śp. mjra Wiesława Górnickiego – człowieka z podobnego obozu, co Maciszewski – doradcę p. Generała, swoistą przeciwwagę dla p. Jerzego Urbana. Ale – kogo dziś obchodzą niuanse rozgrywek wewnątrz kamaryli p. Generała? JKM

"Tworzenie miejsc pracy" i SSE Na łamach "Dziennika Polskiego" skonfrontowałem: Dwie informacje Na portalu onet.pl każdy mógł przeczytać dwie sąsiadujące ze sobą informacje. Pierwsza smutna: "Sprzedali polską firmę. Lodówki i pralki Amica znikną z rynku?". A chodzi o to, że Amica sprzedała dwie fabryki koreańskiemu Samsungowi. Za 192 mln złotych. Ale dzięki temu "powstanie 300 nowych miejsc pracy". Druga radosna: Bridgestone włoży $ 141 mln w rozbudowę fabryki w Polsce. A teraz proszę mi powiedzieć: czym się te dwie wiadomości od siebie różnią? Niczym. Ot: dwa koncerny chcą sobie zainwestować w Polsce. Dla pracowników to dobre: pójdzie nieco w górę cena pracy; dla pracodawców, z tych względów, to niedobra wiadomość. Wpływ na gospodarkę: bliski zeru (a opłaty za CO2?). Co mnie zainteresowało: (A) dziennikarze nadal uważają, że celem gospodarki jest "tworzenie miejsc pracy". I (B): dla tych dwóch fabryk Samsunga tworzy się (choć podobno UE kazała je polikwidować...) Spec-Strefę Ekonomiczną. Dlaczego nie miała jej Amica? Właśnie: przecież już po podpisaniu Traktatu Akcesyjnego do Wspólnoty Europejskiej SSE miały zniknąć. Dziwna sprawa...Proszę jednak pamiętać, że ja w 1991 roku w Sejmie nie domagałem się likwidacji SSE. Ja domagałem się utworzenia jednej SSE - obejmującej CAŁY obszar Polski! JKM

Sayanim, katsa Gdybyśmy mieli krótko i w sposób niekompletny scharakteryzować działalność Żydów we wszystkich krajach, w których mieszkają, wśród najważniejszych punktów musiały by się znaleźć następujące:

1. Niesłychana łatwość zmiany nazwisk i tożsamości, niekiedy więcej niż jeden raz w ciągu życia.
2. Podszywanie się pod krajowców i wprowadzanie w błąd społeczeństwa. Często Żydzi posuwają się do tego, iż przemawiają w czyimś innym imieniu: “My, Polacy bierzemy na siebie odpowiedzialność za pogrom w Jedwabnem”.
3. Z reguły brak jakiejkolwiek lojalności wobec kraju, którego są obywatelami, a nierzadko szkodzenie jego interesom.
4. Działania niejawne i podstępne. Ten punkt w zasadzie jest najbardziej charakterystyczny i obejmuje pozostałe trzy.

Typowym przykładem może tu służyć działalność internetowa Żydów, mająca zakłócać normalną wymianę zdań na forach dyskusyjnych i na dobrą sprawę podpadająca pod spaming. Ciekawym zjawiskiem, chyba unikalnym dla Żydów, jest “sayanim”. Sayanim jest członkiem diaspory żydowskiej, obywatelem innego kraju, który udziela pomocy Mossadowi. W zasadzie nie wymaga się od niego angażowania w nielegalne działania, które postawiły by go w konflikcie z lokalnym prawem, ale jest to tylko teoria. Działania Mossadu poza granicami Izraela są bowiem z reguły nielegalne i każda osoba, która je wspiera, łamie prawo. Warto też przypomnieć sprawę niejakiego Jonathana Pollarda, pracownika wywiadu marynarki USA, który będąc sayanimem szpiegował na rzecz Izraela. Sayanim może pomagać Mossadowi w sprawach opieki medycznej, zaopatrywania jego agentów w lokale, w pieniądze a nawet zbierać pewne dane dla wywiadu. Sayanim może być kimkolwiek, kto posiada duży wpływ na życie innych osób, a więc sędzią, urzędnikiem sądowym, rzeczoznawcą, pracownikiem urzedów d/s dzieci, adwokatem, oficerem policji itp. Sayanim jest gotów zrobić wszystko dla oficerów Mossadu – a przez to dla państwa Izrael – co jest skierowane przeciwko wrogom Izraela, bądź przeciwko tym, których uważa się za nieprzyjaznych wobec polityki Izraela. Sayanim ma być 100% Żydem. Musi mieszkać za granicą. Choć nie jest obywatelem Izreala, można się z nim kontaktować poprzez krewnych w Izraelu. Sayanim nie jest bezpośrednio włączany w działania operacyjne Mosadu i zwraca mu się jedynie jego koszty własne. Sayanim podlegają tzw. “katsas”, oficerom Mossadu. Najbardziej aktywni sayanim są osobiście odwiedzani przez katsas mniej więcej raz na kwartał. Oprócz tego odbywają rozmowy telefoniczne. Nie wiemy, czy kontaktują się przez Internet, ale można przypuszczać, że tak. Na temat sayanim pisał m.in. były katsa, Victor Ostrovsky oraz Gordon Thomas. Zostali również uwiecznieni w znanej powieści Fredericka Forsythea “The Fist of God” (“Pięść Boga”).Reasumując: sayanim, bez wzgledu na swe aktualne obywatelstwo, pozostaje Żydem wiernym wobec Izraela i izraelskich interesów, do których należy m.in. ludobójstwo. Kraj, w którym mieszka jest dla niego jedynie miejscem, gdzie zarabia pieniądze i z którym nie łączą go więzy lojalności.

Jakby się kto pytał, informacje zaczerpnęliśmy nie z antysemickich broszurek, ale z szanowanej, koszernej Wikipedii. Marucha

CZY WCIĄŻ „NIE TRZEBA GŁOŚNO MÓWIĆ? Prezydent RP Lech Kaczyński otrzymał zaproszenie do udziału w uroczystościach celebrowania  kolejnej rocznicy sowieckiego zwycięstwa nad III Rzeszą. Co więcej tym razem polski udział w wojnie ma być zauważony  i jakoś uhonorowany co wielu obserwatorów już  uznało za zapowiedź przełomu w stosunkach rosyjsko-polskich. Nic wiec dziwnego  że niemal wszyscy komentatorzy gotowi są wyjazd  Kaczyńskiego do Moskwy  zaakceptować pod względem  politycznym nie próbując nawet wszczynać sporu nad głębszym  historyczno-moralnym sensem majowej imprezy. Przypomnijmy , że podobnie było 5 lat temu kiedy to w  związku z wyjazdem Kwaśniewskiego  debatowano nie o tym jak Polska powinna zachować się  w kontekście faktycznych wyników wojny, lecz jedynie o tym jak należy zaistnieć w Moskwie by odnieść możliwie największe korzyści wizerunkowe. Wówczas podczas rocznicowej imprezy nasz kraj z rozmysłem zmarginalizowano i upokorzono dlatego generalnie pobyt tam Kwaśniewskiego uznano za nie opłacalny. Teraz ma być inaczej, planowany jest nawet udział polskiego pododdziału w defiladzie na Placu Czerwonym co ma  przypomnieć światu skalę naszego udziału w wojnie po słusznej stronie. Może się więc wydawać, ze prezydent RP nie ma powodów by do Moskwy nie jechać. Czy rzeczywiście? Jak wiadomo celem spotkania w Moskwie ma być uczczenie kolejnej rocznicy zakończenia wojny oraz celebracja odniesionego zwycięstwa. W związku z tym wszystkie zaproszone delegacje powinny reprezentować bądź  państwa zwycięskie, bądź  co najmniej takie, które  nie mają powodu czuć się poszkodowane w wyniku tamtego militarnego wydarzenia.. Punktem wyjścia dyskusji na temat sensowności udziału Polski w moskiewskich obchodach musi być więc pytanie, czy kraj nasz w ogóle może być przypisany do którejś z wymienionych grup, czy rzeczywiście był wojennym zwycięzcą lub przynajmniej w ogólnym bilansie na wyniku wojny nie stracił. Tradycja myśli politycznej Zachodu a także zwykły zdrowy rozsądek dysponują jednoznacznym i obiektywnym kryterium pozwalającym rozstrzygać, czy dany kraj w wyniku konfliktu zbrojnego odniósł sukces, czy też był jego ofiarą. Aby odpowiedzieć na to pytanie wystarczy odnieść ostateczny rezultat wojny do celów i wartości, dla osiągnięcia (lub w obronie) których dane państwo zdecydowało się walczyć. 1 wrześnie 1939 r. Polska znalazła się w stanie wojny z Niemcami broniąc swej państwowej niepodległości. Do momentu, gdy padły pierwsze strzały kraj nasz miał możliwość wyboru. Mógł przyjąć ryzyko wojny z Niemcami lub tej wojny uniknąć akceptując warunki Hitlera. Dwa z tych warunków  miały charakter terytorialno-prestiżowy i wbrew upowszechnianej od lat opinii były dla Polski do przyjęcia. Można było oddać Gdańsk, którego II Rzeczpospolita i tak nie posiadała i w istocie ekonomicznie już nie potrzebowała, można też było wykopać pod „korytarzem" tunel i w ten sposób zapewnić Niemcom eksterytorialne połączenie z Prusami Wschodnimi bez uszczerbku dla polskich interesów. Naprawdę trudny do przyjęcia był dopiero dość enigmatycznie sformułowany warunek trzeci. Miał on na celu narzucenie Polsce militarnego sojuszu z III Rzeszą i wprzęgnięcie jej w realizowanie hitlerowskiego planu budowy „imperium na wschodzie". Akceptacja tego żądania, poza wieloma innymi groźnymi konsekwencjami prowadziłaby bezpośrednio do satelityzacji Polski, czyli do odebrania jej politycznej suwerenności, a na to w polskim społeczeństwie zgody nie było i w kontekście polityczno-moralnego etosu II RP być nie mogło. Po 5 latach męczeńskiej wojny, w czasie których Polska jako jedno z nielicznych państw (Prawie wszystkie narody biorące udział w II wojnie były politycznie podzielone. Nawet wśród Brytyjczyków  istniało silne stronnictwo upatrujące długofalowych korzyści w przymierzu z III Rzesza. Praktycznie poza Polską żaden kraj nie był tak jednolicie zaangażowany po stronie antyniemieckiej koalicji) w stu procentach walczyła po stronie militarnie zwycięskiej, kraj nasz ostatecznie nie obronił  niepodległości. Utracił więc podstawową wartość, w imię zachowania której tę wojnę prowadził.  Co gorsza, w wyniku  kończących konflikt układów w sferze suwerenności Polska otrzymała mniej niż w 1939 r. mogła się spodziewać od Niemiec. Satelityzacja  nie oznaczała bowiem wtedy statusu półkoloni, której władze administracyjne byłyby krwawo organizowane przez SS czy Gestapo. W tym kontekście nie sposób obiektywnie nie przyznać, że dzień 8 maja 1945 r. nie tylko nie był dla Polski dniem zwycięstwa, ale stanowił moment klęski i upokorzenia. Rozumieli to dobrze m.in. Polacy walczący na Zachodzie, którzy wolni od strachu i nie zaczadzeni jeszcze agresywnym propagandowym kłamstwem mogli sobie pozwolić na widzenie rzeczy takimi jakimi były w istocie. Stąd tak wielu z nich wybrało wtedy emigracyjną poniewierkę, by zachować elementarną godność i prawo do życia w prawdzie. Także organizatorzy parady zwycięstwa w Londynie nieprzypadkowo nie zaprosili na nią polskich żołnierzy. Być może zdawali sobie sprawę że byłoby to po prostu nie uczciwe, jako że Polska ewidentnie wojny nie wygrała. Od 60 lat różnego rodzaju fałszerze historii, specjaliści od „politycznego realizmu", adwokaci cudzych interesów próbują zamknąć Polakom oczy na powyższe oczywistości i klęskę roku 45 przemienić jeśli nie w pełny sukces, to przynajmniej w jakieś „półzwycięstwo". Powiadają oni, że "mogło być znacznie gorzej", że co prawda Polska straciła suwerenność, ale przecież zachowała formalną państwową odrębność, uzyskała wartościowe ziemie zachodnie i po latach w końcu odzyskała wolność.. To wszystko prawda, przy innym układzie okoliczności rzeczywiście „mogło być" gorzej, kraj „mógł" przestać istnieć na mapie Europy, a naród  „mógł" w całości zostać wywieziony na Syberię, by tam umrzeć. Nie zmienia to jednak faktu, że faktyczny wynik II wojny światowej był dla Polski fatalny, a data 8  czy 9 maja nie zasługuje na to, by w jakikolwiek sposób czcić ją, i to nie tylko w Moskwie. Powyższe konstatacje prowadzą nas do kluczowego z  punktu widzenia historii II  wojny światowej  pytania: jak to było możliwe, by kraj  który najdłużej i najwierniej walczył po stronie zwycięskiej ostatecznie  został potraktowany jak kraj pokonany? Wyjaśnienie tego paradoksu jest proste i bynajmniej nie nowe, choć i tutaj prawie nikt nie ma odwagi wypowiedzieć narzucającej się prawdy. Polska miała w czasie wojny dwóch wrogów, i to wrogów z punktu widzenia ich stosunku do polskiego państwa co najmniej całkowicie równorzędnych: III Rzeszę i ZSRR. Niemcy i Rosja od dawna nastawione były na terytorialną ekspansję. W przypadku Niemców owe dążenia napędzały się narodowym kompleksem wyższości, poczuciem, iż cywilizacyjne osiągnięcia uprawniają ich do sięgania po ziemie zwłaszcza wschodnich sąsiadów, by podnieść je na wyższy poziom rozwoju. Analogiczne działania rosyjskie z kolei wyrastały z ostrego kompleksu niższości. Swą chroniczną niezdolność do uporania się pod względem cywilizacyjnym z olbrzymim terytorium od stuleci próbuje się tu maskować i rekompensować w drodze niepohamowanego przestrzennego rozrostu. W latach trzydziestych te imperialistyczne dążenia obu krajów zostały wydatnie wzmocnione i szczególnie umotywowane przez agresywne ideologie bolszewizmu i hitleryzmu.  ZSRR czuł się powołany do narzucania komunizmu całemu światu a zwłaszcza europejskiemu zachodowi, Hitler marzył o „germańskim imperium na wschodzie". Było oczywiste, że wstępnym warunkiem realizacji tych planów było zapanowanie nad terytorium Polski, toteż w ramach każdego możliwego scenariusza musiała być ona pierwszą ofiarą zbliżającej się wojny. Nierozstrzygniętą była jedynie kwestia, który z sąsiadów  ostatecznie będzie miał możliwość zrealizowania swych celów i w konsekwencji stanie się trwałym okupantem polskiej ziemi. Jak pamiętamy, w pierwszej fazie wojny obaj wrogowie polską państwowość zniszczyli wspólnie, później po całą zdobycz sięgnęły Niemcy, by ostatecznie oddać ją Sowietom.  Fakt, iż w końcu Polska pozostała na mapie Europy jako formalnie odrębne państwo, a polska ludność przestała być w skali masowej eksterminowana, był efektem istnienia trzeciego czynnika w grze - mocarstw anglosaskich. ZSRR nie mógł wygrać wojny z Niemcami samodzielnie, musiał więc przynajmniej do pewnego stopnia liczyć się z wymaganiami swych sojuszników, którzy mimo wszystko nie byli gotowi przełknąć takiego bezprawia wobec „pierwszego sojusznika", jakie spotkało państwa bałtyckie. Gwoli historycznej prawdy warto też pamiętać, że także władze III Rzeszy przynajmniej do pewnego momentu brały pod uwagę możliwość odtworzenia „jakiegoś" państwa polskiego, co miało być ceną za zawarcie upragnionego przez Hitlera  sojuszu  lub przynajmniej pokoju z Wielką Brytanią (W tym kontekście szczególnie interesujące będzie wyjaśnienie wszystkich okoliczności lotu R. Hessa do Wielkiej Brytanii w maju 1941 r. Wiedza o szczegółach przywiezionej przez niego politycznej oferty mogłaby rozwiać wiele mitów na temat rzeczywistych możliwości alternatywnego,  bardziej dla Polski korzystnego zakończenia wojny). Uwzględniając to wszystko, udział Polski w imprezie mającej uczcić moment  likwidacji jej niepodległości, i na dodatek imprezie w stolicy kraju - jednego z głównych sprawców tego nieszczęścia, musi być traktowany jako przejaw politycznego masochizmu, jako spektakularny akt wyzbycia się narodowej godności. Z tego też powodu  idea celebrowania rocznicy zakończenia wojny często broniona jest na innej, bardziej uniwersalnej płaszczyźnie.  Powiada się mianowicie, że choć Polska wojny nie wygrała to wygrał ją świat,  bo w jej wyniku ocalone zostały zagrożone przez hitleryzm podstawowe wartości ludzkiej  cywilizacji. Warto więc poświęcić partykularny, narodowy punkt widzenia i przyjąć ogólnoludzką, bardziej optymistyczną wykładnię niedawnej przeszłości. Nieprzypadkowo obecnie mówi się o zmaganiach lat 1939-45 jako o „walce z faszyzmem", a o zakończeniu wojny jako o „zwycięstwie nad faszyzmem". Ale czy ta wykładnia skonfrontowana z empirią rzeczywiście da się obronić? Niewątpliwie II Wojna Światowa tym różniła się od większości nowożytnych wojen,  że miała wyraźnie skrystalizowany cywilizacyjny i moralny sens.  Problem  polegał na tym, że w większym lub mniejszym stopniu rozmijał się on z moralistyczną propagandą wojenną niemal wszystkich walczących stron. Różni  się on także od wciąż obowiązującej historycznej oceny wojny narzuconej światu przez zwycięskie mocarstwa i lewicowe elity. Ów nadrzędny, etyczny sens wojny w Europie można opisać jako konflikt między tradycyjnymi państwami i społeczeństwami osadzonymi w świecie wartości zachodniej cywilizacji, a nowymi, totalitarnymi wzorcami życia zbiorowego, odrzucającymi z różnych pozycji zasady tej cywilizacji.  Jeśli tak  zdiagnozujemy istotę tego konfliktu,  wówczas jego wynik nie pozostawia złudzeń . Wojna została przez naszą cywilizację przegrana, co łatwo wykazać dokonując prostego porównania. Przed wojną były w Europie trzy państwa w mniejszym lub większym stopniu odwołujące się do totalitarnego wzorca i zbrodniczo atakujące cywilizacyjny porządek starego kontynentu: ZSRR, Niemcy i Włochy. Po zakończeniu wojny  państw takich było już dziewięć, przy czym trzy kraje bałtyckie w ogóle przestały istnieć wchłonięte przez sowieckie imperium. Owszem, można argumentować że owa cywilizacyjna porażka nie była ostateczna i po zmaganiach zimnej wojny została przemieniona w zwycięstwo. Nie sposób jednak kwestionować zasadniczo negatywnego bilansu dnia 8 (vel 9) maja 1945 r. Zdając sobie sprawę z tego, jak trudno uzasadnić świętowanie rocznicy zakończenia działań wojennych w Europie na gruncie historii, polscy zwolennicy tego typu uroczystości często punkt ciężkości debaty przenoszą w sferę bieżącej polityki. Powiadają, że jako państwo członkowskie Unii Europejskiej zobowiązani jesteśmy do lojalności wobec całej wspólnoty, która oficjalnie pozytywnie ocenia wynik II wojny światowej.. Że ostentacyjne kwestionowanie tej oceny mogłoby potwierdzić w oczach opinii publicznej złą reputację Polski jako warchoła i „rusofobia" dążącego do skłócenia Europy z Rosją co prowadzić może nasz kraj do politycznego i moralnego osamotnienia . Podobne przestrogi  przede wszystkim budują fatalny wizerunek Unii i zasadniczo podważają sens naszego uczestnictwa w tej wspólnocie. Gdyby odwoływały się do prawdziwych zagrożeń wskazywały by, iż mamy do czynienia z polityczną organizacją ufundowaną na hipokryzji i kłamstwie, której zdolność do obrony interesów swych członków nawet w wymiarze symbolicznym wydaje się bardzo wątpliwa. Fakt, iż tak wielu publicystów i duża część polskiej klasy politycznej kieruje się  przytoczonym rozumowaniem, źle wróży na przyszłość. Oznacza to, że dla doraźnego efektu i chwilowej wygody są oni gotowi poświęcać imponderabilia takie jak prawda i narodowa godność, a także zdolność do politycznego myślenia w dłuższej perspektywie. Taką postawę Józef Mackiewicz zwykł nazywać „polrealizmem" i definiował jako napędzaną naiwnością i tchórzostwem skłonność do rezygnacji z przeciwstawiania się realnemu złu w imię złudnej nadziei uniknięcia przewidywanych przyszłych niebezpieczeństw lub uzyskania wyimaginowanych korzyści. Prawdziwe zagrożenia z reguły i tak przychodzą, bo mają istotne przyczyny, a próby ich uniknięcia przy pomocy politycznej magii jaką stanowią akty zakłamania lub samoponiżenia  jedynie moralnie rozbrajają społeczeństwo, pozostawiając po sobie  niesmak i poczucie bezradności. Wracając do ewentualnej wyprawy prezydenta do Moskwy warto poruszyć jeszcze trzy kwestie. Przede wszystkim należy  brać pod uwagę znaczenie osoby prezydenta dla politycznej wymowy jego uczestnictwa w moskiewskiej imprezie. O ile czynnikom rządowym można w pewnych granicach wybaczyć kierowanie się w polityce krótkoterminowym pragmatyzmem, o tyle prezydent musi stać na straży godności narodu i państwa oraz ich dalekosiężnych interesów. Gdy prezydent dla doraźnych np. wyborczych interesów gotów jest choćby tylko przemilczeć ważną dla narodu prawdę,  wówczas ten ostatni traci duchową równowagę i podstawowy punkt odniesienia dla swej dziejowej i moralnej orientacji. Po drugie trzeba pamiętać że udział  Lecha Kaczyńskiego w rosyjskiej imprezie propagandowej będzie miał inny sens niż uczestnictwo w niej A. Kwaśniewskiego. Ten ostatni reprezentował sobą Polskę postkomunistyczno-okrągłostołową która programowo lekceważy etyczno-historyczne imponderabilia i ma nieprzezwyciężalną skłonność do ustawiania się wobec zagranicy w roli klienta.  Kaczyński to emanacja tej drugiej Polski, która chce pamiętać i myśleć perspektywicznie a nie tylko łowić sondażowe korzyści i „budować wizerunek". Wciągnięcie również tej Polski w postjałtańskie kłamstwo za cenę iluzji „normalizacji stosunków" z Rosją może mieć w przyszłości fatalne konsekwencje dla polskiej gotowości do odróżniania rzeczywistości od fikcji  i dla zdolności  naszego kraju do prowadzenia racjonalnej polityki. Na koniec warto zastanowić się nad  przyczynami ostatnich pojednawczych gestów ze strony Rosji takich jak zaproszenie Tuska do Katynia,  Kaczyńskiego do Moskwy czy większa otwartość w udostępnianiu stronie polskiej rosyjskich archiwaliów. Czy faktycznie mamy tu do czynienia z próbą trwałej poprawy stosunków z Polską ? Można mieć w tej kwestii poważne wątpliwości. Wszyscy obiektywnie myślący obserwatorzy sceny politycznej  zgadzają się co do tego , że warunkiem unormalnienia relacji Rosji ze wszystkimi jej sąsiadami  jest wyrzeczenie się przez  to państwo idei odbudowy utraconego imperium  i pogodzenie się z istniejącymi granicami.. Nic na dokonanie się w polityce rosyjskiej takiego zwrotu nie wskazuje. Wydaje się natomiast , że dyplomacja kremlowska uświadomiła sobie , iż w obecnej , znacznie korzystniejszej dla niej sytuacji międzynarodowej wskazana jest istotna zmiana taktyki. Zamiast brutalnego nacisku na zachodnich i południowych sąsiadów, który jednoczy zagrożone kraje we wspólnym froncie samoobrony, lepiej jest podzielić je indywidualizując relacje z każdym z nich w ramach długofalowej strategii wciągania ich po kolei  w rosyjską strefę wpływów. Teraz kiedy udało się politycznie zdominować Ukrainę i osamotnić Gruzję   przyszła kolej na omamienie  niemądrego i łasego na wizerunkowe sukcesy polskiego rządu nadzieją na spektakularne ocieplenie stosunków.  Z punktu widzenia Rosji jest ważne by uspokojona w ten sposób Polska przestała wzniecać wrzawę wokół rosyjskiej polityki oraz zrezygnowała z  roli lidera i adwokata wszystkich zagrożonych państw na wschodzie. Dla rosyjskich polityków istotne jest także by zarysowująca się szansa  na faktyczną likwidację Sojuszu Północnoatlantyckiego nie została spalona przez przedwczesną nerwową reakcję Polski . W końcu taka koniunktura jaką stwarza dla interesów rosyjskich neoroosvedtowska administracja Obamy  może się już nigdy nie powtórzyć, toteż ważne jest by w ciągu czterech lat obecnej prezydentury powstały nieodwracalne fakty dokonane. Minister Sikorski  już pokazał że na niego Rosja może w pełni liczyć, Nie tylko we właściwym czasie storpedował ideę tarczy antyrakietowej w Polsce i pracowicie dezawuował  jedynie sensowną politykę wschodnia prezydenta Kaczyńskiego. Wystąpił także z kuriozalną ideą przyjęcia Rosji do NATO co z punktu widzenia rudymentarnych interesów państw Europy Środkowo-Wschodniej jest równoznaczne z likwidacją sojuszu.. Teraz gorąco rekomenduje prezydentowi wyjazd do Moskwy aby także ten rozsądniejszy segment polskiej polityki został z perspektywy Rosji zneutralizowany a w oczach jego społecznego zaplecza trwale skompromitowany. Wydaje się że zarówno ze względów historycznych jak i z perspektywy długofalowych interesów Polski oraz wyborczych interesów antyokrągłostołowego obozu politycznego prezydent Kaczyński powinien zrezygnować z  moskiewskiej imprezy. Powinien też w wystąpieniu telewizyjnym uzasadnić swą decyzję przypomnieniem, iż dla Polski jak i całej Europy Środkowo-Wschodniej  II wojna światowa nie zakończyła się jednoznacznie szczęśliwym rezultatem. Na koniec warto poruszyć jeszcze jedną kwestię. Otóż koronnym argumentem uzasadniającym obecność polskiej delegacji w Moskwie jest dla licznych politycznych komentatorów-makiawelistów przekonanie, iż władze Rosji rzekomo bardzo nie chcą widzieć Polaków na swej uroczystości. Mają o tym świadczyć liczne prowokacje jakich ostatnio dopuszczała się rosyjska dyplomacja ostentacyjnie chwaląc pakt Ribbentop-Mołotow, Jałtę a także relatywizując sprawę Katynia i sowieckich represji na zagrabionych przez ZSRR terenach Europy Wschodniej. Jeśli Rosja stara się nas bezczelnie zniechęcić do wyjazdu do Moskwy - powiadają makiaweliści - to za wszelką cenę musimy tam pojechać, bo w ten sposób unikniemy jakiś zastawionych na nas pułapek oraz innych bliżej niesprecyzowanych groźnych konsekwencji. Takie prostoduszne wnioskowanie wydaje się być wyjątkowo jaskrawym przykładem niezrozumienia natury rosyjskiej polityki i przewrotnego sposobu jej uprawiania. Ta sowiecka w istocie polityka zawsze była przedłużeniem działalności operacyjnej tajnych służb, toteż z upodobaniem korzysta z typowych dla tych służb środków takich jak prowokacja, dezinformacja czy mistyfikacja. Jeśli więc dyplomacja rosyjska ostentacyjnie obnosi się z jakąś intencją to należy podejrzewać, że ukryty cel tych zabiegów jest zupełnie inny, często przeciwstawny temu co jawi się jako oczywiste. W istocie wydaje się, że Rosji bardzo zależy na obecności Polaków w Moskwie, na tym by  kremlowska wersja historii II wojny światowej  nie miała w tych dniach wyraźnej, nagłośnionej w mediach alternatywy. Gdyby bowiem władze Polski nie przyjechały i przedstawiły historycznie  prawdziwe powody swej absencji, wówczas nie sposób byłoby uniknąć ogólnoświatowej  debaty na temat tego, co naprawdę wydarzyło się w latach 1939-45 oraz ogólnego sensu tych wydarzeń. A taka debata z natury rzeczy zawsze musi prowadzić do konkluzji dla Rosji niepożądanych. Władze rosyjskie dobrze zdają sobie sprawę z tego, że gdyby prosili Polaków o przyjazd, Ci mogliby stawiać trudne do przyjęcia warunki. Dlatego nie po raz pierwszy postanowili zagrać na antyrosyjskiej nucie i sprawić by polskie społeczeństwo zaaprobowało kolejne upokorzenie paradoksalnie „przeciwko Rosji". Organizując spektakularne prowokacje uruchomili w polskiej prasie pożądaną reakcję wydatnie tym samym zmniejszając i relatywizując opór opinii publicznej wobec moskiewskiego misterium kłamstwa. Janusz Pawłowski

07 kwietnia 2010 Odwołać śledczego Stefaniuka! Franciszek Jerzy Stefaniuk w komisji śledczej pyta niewiele, ale wie już wszystko. Pan premier niewinny, Kamiński prowokował, nie było żadnej afery.

1. Wszyscy szanują marszałka Stefaniuka i ja go szanuję, ale.... Wydawało się przez czas jakiś, że ten człowiek wielkiej poczciwości, może być dobrym duchem i sumieniem hazardowej komisji śledczej. Przeczytałem jednak wczorajszy wywiad marszałka Stefaniuka w „Gazecie Wyborczej” i pozbyłem się złudzeń. Stefaniuk ciągnie rydwan Platformy i to na czele zaprzęgu.

2. - Czy wie pan skąd był przeciek – pyta Agnieszka Kublik, a Stefaniuk, niczym wytrawny propagandzista Platformy, wykłada rzecz następująco: - Szef CBA informuje premiera o nieprawidłowościach w pracach nad projektem i żąda wstrzymania prac (wstrzymania prac Kamiński akurat nie żądał –JW – ale mniejsza o to). - Cokolwiek by premier nie zrobił –snuje dalej Stefaniuk - musiał narazić się na jakiś zarzut. Wstrzymał prace nad tym projektem, więc jest winny przecieku. Gdyby pary z gęby nikomu nie puścił, byłby według Kamińskiego odpowiedzialny za straty budżetowe. Kamiński premierowi założył nelsona – podsumował wątek przecieku marszałek Stefaniuk, najwyraźniej już przekonany o niewinności szefa rządu.

3. - Czyli to nie premier „przeciekł”- upewnia się nieustępliwa pani Kublik. - A może CBA? – zręcznie odwraca uwagę od premiera ludowy marszałek, po czym snuje własną wizje wydarzeń: - Jak agent Tomek działał? Prowokował. Więc myślę sobie, że tak, dlaczego w tej sprawie prowokacja nie mogłaby być zastosowana? Bo przecież gdyby nie podejrzenie przecieku, to na czym polegałaby afera hazardowa? Gdzie zagrożenie interesu państwa? No właśnie – gdzie? Przecież nie na cmentarzu!

4. - Kamiński popełnił falstart i uniemożliwił swoim funkcjonariuszom zebranie dowodów w sprawie ewentualnego przestępstwa – oskarża Stefaniuk i trudno o cięższy kaliber oskarżenia wobec byłego szefa służb specjalnych, niż zarzut, że spalił akcję. Marszałek Stefaniuk nie wyjaśnił jednak, jakiego to przestępstwa dowody zostały „spalone” skoro z wcześniejszych jego wynurzeń już wiemy, że nie było żadnego przestępstwa ani żadnej afery, a tylko zachowania nieetyczne.

5. Nie jestem aż tak odważny, by już teraz, zanim przesłuchamy wszystkich świadków i zgromadzimy wszystkie dowody – ferować wyroku – żachnął się nagle pod koniec wywiadu śledczy Stefaniuk. Panie Marszałku, spokojnie! Z pańską odwagą nie jest wcale tak źle. Przecież już pan wydał wyrok. Premier niewinny, Kamiński prowokował i spalił akcję, Chlebowski i Drzewiecki zachowania nieetyczne, budżet nie był zagrożony, nie było afery – przecież pan już wyrok ogłosił! Gratuluje odwagi w obronie premiera i kolegów!

6. Za tę „odwagę” poseł Stefaniuk powinien być odwołany z komisji śledczej. Skoro wszystko już wie, to dalszy jego udział w śledztwie jest bezcelowy. On jest zdolny już tylko do ustalania prawdy politycznej, a różnica między prawdą, a prawdą polityczną jest taka, jak między krzesłem i krzesłem elektrycznym. PS. Pozwolę sobie zrecenzować wywiad Franciszka Jerzego w ulubionej przez niego (i przeze mnie też) formie wiersza. Wszystkim się zdawało, że Franciszek Jerzy W komisji śledczej będzie jak należy Do prawdy dążył sumiennie i szczerze A tu czytam wywiad – i oczom nie wierzę! Bo ten człowiek spokojny, rozważny, stateczny Sąd feruje stanowczy, niemal ostateczny Komisja nie doszła do połowy pracy On już wie – be Kamiński, a pan premier cacy! Janusz Wojciechowski Zwiastun nowego etapu Antoni Słonimski wspomina, jak to w koszmarnych czasach stalinowskich rzeźbiarz Ksawery Dunikowski zwiedzał wystawę rzeźby socrealistycznej w warszawskiej „Zachęcie”. Miał on zwyczaj powtarzania po kilka razy każdego słowa, a nawet – sekwencji słów. Przyglądając się wystawionym rzeźbom powiedział: „widziałem już rzeźby w glinie, w marmurze, w brązie. Pierwszy raz widzę w wazelinie. W wazelinie - pierwszy raz”. Ten pierwszy raz zawsze kiedyś musi być – i dlatego wreszcie ukazała się książka profesora Andrzeja Friszke o Jacku Kuroniu i Karolu Modzelewskim „Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi”. Książkę bardzo pochwalił sam red. Adam Michnik mówiąc, że nie wyobraża sobie lepszego bukietu na grobie Jacka Kuronia, natomiast prof. Friszke, z właściwą sobie skromnością zwrócił uwagę, że z materiałów Instytutu Pamięci Narodowej można skomponować również taką książkę. Zapewne chciał w ten sposób jeszcze raz schłostać tych historyków, którzy na podstawie materiałów IPN piszą książki takie, jak na przykład „Sprawa Lecha Wałęsy”. Takie książki nawet bez czytania można poddać surowej krytyce, bo wiadomo – „czy może być co dobrego z Nazaretu”? Profesor Friszke, to co innego. Swoje książki tak komponuje, żeby było dobrze. Jeśli bowiem będzie dobrze opisywanym bohaterom, kiedy będą ładnie się prezentowali, jako postacie ze spiżu, a w ostateczności – niechby i z wazeliny, to będzie dobrze wszystkim, a zwłaszcza - jemu samemu. Podobnie musiał myśleć ów malarz Jan, z bajki autorstwa pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego, kiedy malował wprawdzie nie podobne, ale za to – piękniejsze twarze. Dlatego właśnie był bogaty, w odróżnieniu od malarza Piotra, który wprawdzie lepiej potrafił uchwycić podobieństwo, ale właśnie dlatego był biedny. No i słusznie – bo cóż wynagradzać w tych smutnych i zepsutych czasach? Czy niezdrowe upodobanie do podglądania, a zwłaszcza - odwzorowywania nagiej prawdy, czy też takie jej przystrojenie, takie przyozdobienie, żeby każdemu było przyjemnie na nią popatrzeć? Jasne, że to drugie – i dlatego nic dziwnego, że taki Dr Sławomir Cenckiewicz, czy Paweł Zyzak nie tylko nie może znaleźć pracy w swoim zawodzie i wydłubuje kit z okien, ale w dodatku jeden i drugi jest pryncypialnie potępiany – również na odcinku moralnym – nie tylko przez byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsę i jego wrażliwą córkę, ale także – przez niezawisłe sądy, no i – przez patentowany autorytet moralny w osobie mego faworyta, JE abpa Józefa Życińskiego, ordynariusza lubelskiego, co to „bez swojej wiedzy i zgody” został zarejestrowany przez SB w charakterze tajnego współpracownika o pseudonimie „Filozof”. Trudno się dziwić Jego Ekscelencji, bo wiadomo, że nic tak nie gorszy, jak prawda, a chyba nie można wymagać, żeby ksiądz arcybiskup pochwalał zgorszenie. Kiedy więc już wyjaśniliśmy sobie te pryncypia, możemy trochę sobie powspominać, czym to Jacek Kuroń i Karol Modzelewski tak narazili się Władysławowi Gomułce, że aż wpakował ich do kryminału. Napisali oni mianowicie w 1964 roku „List otwarty do Partii”, krytykujący PZPR za to, że odchodzi od pryncypiów komunizmu. Janusz Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku” z właściwym sobie sarkazmem scharakteryzował tę krytykę, wkładając ją w usta „komunisty starej daty” niejakiego Wardęgi. Wardęga narzekał na Gomułkę, „że chłopom daje on nawozy, zamiast powsadzać ich do kozy, przez co nasz główny cel - kołchozy – w odległą przyszłość się oddala, że kapitalizm wręcz utrwala (...) w dodatku, jak się stale słyszy, tępi szlachetnych towarzyszy, bo Berman oraz Minc Hilary, ludowej władzy dwa filary, leżą strzaskane Gnoma ręką i nawet im nie wolno jęknąć!” W rzeczywistości „List” był znacznie nudniejszy, bo autorzy próbowali Władysławowi Gomułce pokazać, jak to partia pogrąża się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, operując językiem marksistowskich mełamedów. Ale nie to, jak sądzę, sprawiło, że Kuroń z Modzelewskim poszli do ciupy. Rzecz w tym, że w październiku 1964 roku Leonid Breżniew obalił Nikitę Chruszczowa, który – mniejsza o to, czy słusznie, czy nie - utożsamiany był z tak zwaną „odwilżą”, która w 1956 roku przywróciła władzę również Gomułce. Tymczasem 14 listopada 1964 r. bezpieka przechwyciła obszerne fragmenty „Listu”, co mogło w Gomułce wzbudzić podejrzenia, że jego autorzy wykonują zlecone przez jakichś ruskich stalinowców zadanie, którego finałem będzie przewrót pałacowy i w Polsce – bo przecież tak właśnie zawsze bywało. Jak tam było, tak tam było, w każdym razie Jacek Kuroń, który dostał od niezawisłego sądu 3 lata (Karol Modzelewski otrzymał 3,5 roku), wyszedł na wolność dopiero w 1967 roku. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”. Okazało się, że Gomułkę próbuje wysadzić w powietrze ktoś zupełnie inny, mianowicie Mikołaj Diomko, czyli Mieczysław Moczar. Moczar, zmartwiony starczym uwiądem komunizmu, podjął próbę zaszczepienia go na ciągle żywym pniaku nacjonalizmu. Problem w tym, że nacjonalizm musi mieć wskazanego nieubłaganym palcem wroga. Taki wróg oczywiście był, ale wskazać go nie było można w obawie przed nieuniknionym obcięciem nie tylko nieubłaganego palca, ale nawet – całej ręki razem z głową. Ponieważ jednak Moskwa postawiła na wyzwalanie Arabów, można było nieubłaganym palcem wskazać na Żyda, co Moczar uczynił tych skwapliwiej, że z Żydami, a właściwie z „Żydami” miał, jako uczestnik frakcji „Chamów”, zadawnione porachunki. Wróg zatem już był, zaś zaszczepka komunizmu na pniaku nacjonalistycznym wymagała pewnych koncesji dla AK-owców, którym Moczar pozwolił na kombatanckie wspominki – oczywiście pod ścisłym nadzorem bezpieki. Tak oto powstała grupa „partyzantów”, a w tej sytuacji „Żydom” nie pozostało już nic innego, jak stanąć na nieubłaganym gruncie demokracji. Ulepszanie marksizmu straciło w tych warunkach wszelki sens, zwłaszcza w latach 70-tych, kiedy to po podpisaniu Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach, na Zachodzie pojawił się eurokomunizm, odrzucający prymat Moskwy i „drogę Lenina”. Od tej chwili było jasne, że jedynie słuszna droga do komunistycznego raju prowadzi przez czyściec socjaldemokracji. Zdemenciałej Carycy Leonidzie nie mogło zmieścić się to w głowie, wskutek czego cały soc pogrążył się w „zastoju”, z którego wyrwał go dopiero „mineralnyj siekrietar”, czyli Michał Gorbaczow – ale wtedy już Ronald Reagan zdążył zazbroić Sojuz na śmierć. Nie ma przypadków, są tylko znaki – a tak się szczęśliwie złożyło, że książka prof. Andrzeja Friszke ukazała się niemal równocześnie z uchwaleniem przez Sejm ustawy zmieniającej status Instytutu Pamięci Narodowej. Ta zmiana wymaga oczywiście rewolucji kadrowej, bo już Ojciec Narodów zauważył, że to „kadry decydują o wszystkim”, a taka rewolucja musi przebiegać od góry do dołu. Od góry – czyli od prezesa. Prezes Janusz Kurtyka ma bardzo niedobrą reputację i w razwiedce, i w salonie, i wśród autorytetów moralnych z Jego Ekscelencją moim faworytem abpem Józefem Życińskim (co to „bez swojej wiedzy i zgody”) na czele, toteż nic dziwnego nie będzie w tym, że rewolucja kadrowa rozpocznie się właśnie od niego. No dobrze – ale kim go zastąpić? A kimże – jeśli nie profesorem Andrzejem Friszke, który nie raz i nie dwa udowodnił, że w każdej sytuacji można na nim polegać? I jak średniowieczni majstrowie, którzy swoje umiejętności musieli potwierdzić majstersztykiem, prof. Friszke taki majstersztyk wykonał w postaci pomnika z wazeliny. To zwiastun nowego etapu i w sztuce monumentalnej i w naukach historycznych. SM

Wspólny dług, pamięć i wstyd Przemówienia premierów Rosji i Polski zakończyły główne obchody 70. rocznicy mordu katyńskiego. Premier Putin mówił o konieczności pojednania, premier Tusk - o znaczeniu wydarzeń z Lasu Katyńskiego dla każdego Polaka. - Zebraliśmy się tutaj w związku ze wspólną pamięcią i wstydem - powiedział premier Rosji Władimir Putin na cmentarzu w Katyniu.

- W tej ziemi leżą Rosjanie zabici w czasie Wielkiej Czystki i Polacy zamordowali przez Stalina. Historia połączyła ich losy. Z pamięci nie można wymazać śmierci niewinnych ofiar - mówił Putin. - Kaci totalitaryzmu niszczyli ludzi niezależnie od pochodzenia czy religii, cel był jeden - zasiać strach i zmusić do ślepego posłuszeństwa. Taka ocena nie może być zrewidowana - mówił premier Rosji. - Jesteśmy w stanie zachować lub odtworzyć prawdę, a to oznacza historyczną sprawiedliwość. Czeka nas ciężka praca, ale dzięki temu unikniemy nieustannego rozliczania się, dzielenia obydwu krajów na te, które mają racje i te które są winne. - Polsce i Rosji, jak żadnym innym krajom, przyszło przeżyć wszystkie największe tragedie XX wieku - przypomniał rosyjski premier. - Przyszło im zapłacić wysoka cenę za obydwie wojny światowe i totalitarne reżimy. - Te same siły, które ukrywały prawdę o Katyniu, ukrywały też dramatyczna historię narodu rosyjskiego. Pamiętając o wszystkim, musimy zrozumieć, że nie można żyć tylko przeszłością. Dlatego teraz jesteśmy tu razem i mam nadzieję, że wkrótce wspólnie będziemy też świętować rocznicę zwycięstwa w II wojnie światowej. Będziemy czcić pamięć tych, którzy zginęli pod Monte Cassino i pod Smoleńskiem.- W Europie XXI wieku nie ma innej alternatywy, jak dobrosąsiedzkie stosunki naszych narodów - mówił premier Rosji. - Nie mamy moralnego prawa pozostawić nienawiści w spadku następnym pokoleniom - zakończył.

Tusk: oprawcy przegrali z prawdą - Zginęły tu tysiące ludzi, ale niezależnie od tego, jak wielka jest ta liczba, nigdy nie będzie dla nas statystycznym zbiorem. Oprawcy chcieli, by tu zabici pozostali bez nazwisk, bez naszej pamięci, by nikt nie poznał prawdy o ich śmierci. Dla nas - rozstrzelano każdego z osobna. Dlatego tak ważne jest dla nas każde świadectwo, każde nazwisko - mówił premier Donald Tusk. - Ci, którzy na kłamstwie o Katyniu chcieli zbudować powojenną Polskę, przegrali z prawdą. Prawda o Katyniu stała się mitem założycielskim niepodległej Polski. Spowodowała, że wszyscy Polacy są jedną wielką rodziną katyńską. Byli nią nawet wtedy, gdy o tej zbrodni można było mówić tylko szeptem. O tych tutaj leżących będziemy pamiętać zawsze - zapewnił Tusk.- Musimy uwierzyć, że obraliśmy dobry kierunek, że znaleźliśmy tę prostą i krótką drogę, bo na tej drodze do pojednania postawiliśmy dwa drogowskazy - pamięć i prawdę - mówił polski premier zwracając się do Władimira Putina. - Jeśli tak jest i jeśli tak będzie w przyszłości, to myślę, żołnierze z Katynia, że to będzie wasze największe zwycięstwo - zakończył Tusk.

Wspólne modlitwy za ofiary Uroczystości upamiętniające 70. rocznicę mordu katyńskiego rozpoczęły się z niemal godzinnym opóźnieniem. Otworzyli je krótkimi modlitwami przedstawiciele poszczególnych wyznań. Uroczystości w polskiej części cmentarza rozpoczął modlitwą zwierzchnik Cerkwi w Polsce metropolita Sawa. Po nim zabrał głos Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich, przedstawiciele Kościoła katolickiego, polskich muzułmanów oraz luteran. Na Cmentarzu Wojskowym odbył się apel pamięci ku czci polskich oficerów zamordowanych przez NKWD. Uczestnicy uroczystości złożyli przed pomnikiem wieńce i przeszli wzdłuż tabliczek upamiętniających ofiary. Następnie delegacje przeszły do rosyjskiej części cmentarza, gdzie oddały hołd tym Rosjanom, którzy na terenie Lasu Katyńskiego padli ofiarą zbrodni stalinowskich w ramach tzw. Wielkiej Czystki w latach 30. Obaj premierzy wmurowali kamień węgielny pod Świątynię Zmartwychwstania Chrystusa, która ma upamiętnić rosyjskie ofiary stalinowskich represji spoczywające w ziemi katyńskiej. Na zaproszenie szefa polskiego rządu w uroczystościach w Katyniu uczestniczą m.in.: były prezydent Lech Wałęsa i były premier Tadeusz Mazowiecki. Premierowi w Katyniu towarzyszą reżyser Andrzej Wajda z żoną Krystyną Zachwatowicz-Wajdą, historyk prof. Norman Davies, Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich, zwierzchnik Cerkwi w Polsce metropolita Sawa, biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego (luterańskiego) w Polsce Jerzy Samiec, biskup pomocniczy warszawski prof. dr hab. Tadeusz Pikus, a także dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Piotr Cywiński. Po uroczystościach na cmentarzu wojennym w Katyniu, Tusk i Putin udali się do Smoleńska, gdzie doszło do spotkania z przewodniczącymi polsko-rosyjskiej Grupy ds. Trudnych - Adamem Rotfeldem oraz Anatolijem Torkunowem, którzy przedstawili premierom konkluzje z dotychczasowych prac. Zadaniem Grupy ds. Trudnych jest wypracowanie rozwiązania najtrudniejszych kwestii w polsko-rosyjskich stosunkach, przede wszystkim dotyczących historii. Jedną z najtrudniejszych kwestii w stosunkach między Warszawą a Moskwą jest właśnie sprawa zbrodni katyńskiej. Ponadto szef polskiego rządu spotka się z przedstawicielami Polonii i Rodzin Katyńskich.

Putin przyjedzie do Polski W czasie spotkania obu delegacji w wąskim gronie, w Smoleńsku Donald Tusk zaprosił Władymira Putina do Polski. Putin zaproszenie przyjął. Według Tuska do wizyty mogłoby dojść jeszcze w tym roku. Tusk podziękował Putinowi za obecność na tych uroczystościach, podkreślał, że obecność ta ma "znaczenie symboliczne". - Jest odczytywana przez wielu Polaków jako gest bardzo znaczący. Uroczystość w Katyniu pozostanie w pamięci w wielu polskich domach na bardzo, bardzo długo - mówił.

Putin poinformował, że podczas rozmów z Tuskiem umówili się na długoterminowe dostawy do Polski rosyjskiego gazu. Jak dodał, podpisanie niezbędnej dokumentacji nastąpi w niedługim terminie. Dostawy do Polski gazu zostaną zapewnione do 2037 roku, a kontrakt tranzytowy na dostawy gazu do Europy - do 2045 roku. Agnieszka Kazimierczuk

Prawda jako mit D. Tusk stwierdziwszy, iż prawda o Katyniu to mit założycielski niepodległej Polski, wypowiedział mimochodem prawdę o współczesnym naszym kraju, czyli neopeerelu. Zrazu żachnąłem się na te słowa, bo przecież mit to zwykle jakaś fałszywa, zdeformowana, konfabulowana opowieść o jakichś zdarzeniach z przeszłości – coś jak historia ze skakaniem Wałka przez mur czy o tym jak to Wałek sam komunizm obalił; a więc daleka od prawdy – ale Tuskowi faktycznie udało się mimowolnie powiedzieć to, że Katyń uczyniono dla Polski mitem.  I nie Rosjanie, a Polacy to sprawili. Mitem, legendą, czymś, co nie obowiązuje ani moralnie, ani politycznie. Gdyby bowiem obowiązywał, to historia „nowej Polski” nie zaczęłaby się od „grubej linii” wujka Tadka od „niewalczenia bronią nienawiści” przez wujka Adaśka, czyli nie zaczęłaby się od fundamentalnego kłamstwa i niesprawiedliwości, lecz od dokładnego rozliczenia czerwonych i skazania rozmaitych zbrodniarzy-decydentów i zbrodniarzy-wykonawców na karę śmierci i/lub długoletniego więzienia. Tradycja rozliczania zdrajców Polski zawsze była niezmienna: śmierć. Szczególnie w czasach Państwa Podziemnego i w czasach powstania antysowieckiego konsekwentnie likwidowano tego typu ludzi, posyłając do ziemi kolaborantów z hitlerowskim czy stalinowskim okupantem, bo też taki, wyłącznie taki, powinien być los zdrajców Polski, którzy w chwili szczególnej próby, jaką przechodził nasz naród, stawali po stronie wroga. Katyń w tym kontekście jawił się Polakom zawsze jako miejsce kaźni tych, którzy mieli być zaczynem kraju mogącego się odrodzić po wojnie, a zarazem miejscem kaźni samej Polski, przez to, że symbolizował najazd, wywózki i ludobójcze praktyki sowieckiego okupanta, że stanowił przykład bestialskiego rozprawiania się z bezbronnymi ludźmi i to z jeńcami wojennymi – a zarazem, przypominał nieustannie Polakom przez wszystkie ciemne lata peerelu, kim jest sowiecki okupant, jak też kim są ci, co nadal na „przyjaźni z Rosją” wprowadzają ustrój komunistyczny i katują następne pokolenia. Pikanterii temu wszystkiemu dodawał fakt służenia przez polskich bolszewików właśnie Rosjanom i to z pełną świadomością popełnionych na polskich oficerach zbrodni. Co więcej, mitem był Katyń także dla czerwonych, powtarzali oni bowiem za swoimi moskiewskimi mocodawcami, że to Niemcy stali za katyńską zbrodnią. Jeśli zaś już przyznawali, że jednak sowieci mordowali polskich oficerów, to traktowali to jako „profilaktyczne” zwalczanie „elementu antyrosyjskiego” - dla czerwonych bowiem sprzeciw Polaków wobec bolszewizmu niesionego na bagnetach armii czerwonej oraz na kolbach NKWD czy Smiersza, był postawą... antypaństwową; czerwoni bowiem państwo polskie utożsamiali ze swoją zbrodniczą, uzurpatorską i złodziejską formacją, która bez wsparcia Rosjan nie byłaby w stanie nawet jednego polskiego miasta opanować, a co dopiero mówić o całym kraju. Katyń więc dla sowieciarzy był historią nie do zniesienia z tego prostego względu, że przypominał o bolszewickim nożu w plecy we wrześniu 1939 i szczególnie o tym, że sowieciarze są czymś obcym na ziemiach polskich, czymś zupełnie nielegalnym. Z tego też pewnie powodu właśnie w pierwszych latach sowietyzowania Polski, czerwoni topili w niewinnej krwi więzienia „Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego” czy „Informacji Wojskowej” pastwiąc się z jakąś szatańską doprawdy zawziętością nad (walczącymi z komunistami) najdzielniejszymi polskimi mężczyznami i kobietami. Na tym jednak ta historia się nie skończyła. Jej finał dopisano w paru odsłonach: po pierwsze w 1989 roku zabijając paru księży, paląc dokumenty bezpieczniackie i wojskowe, „czyszcząc” - przy tchórzliwej obojętności wujka Tadka i jego kolegów - zbrodniczą przeszłość komunistów w Polsce. Po drugie: w trakcie procesu Humera i jemu podobnych bandytów z „MBP”. Po trzecie: przez długie lata umarzając sprawy zabójców gen. Fieldorfa. Tych odsłon jeszcze można by więcej wskazywać, mówiąc o Jaruzelu, Kiszczaku, Urbanie, Piotrowskim etc. W ten sposób z przesłania katyńskiego uczyniono czystą kpinę. Właśnie mit - coś wywołującego pusty śmiech – taki sam szatański śmiech, jak rechot Humera i innych ubeckich gnid na sali sądowej, przysłuchujących się zeznaniom katowanych kiedyś przez sowieciarzy, polskich patriotów. Neopeerel nie byłby jednak sobą, gdyby przy okazji „świętowania katyńskiego mitu” nie uczynił z przygotowań do uroczystości po prostu parodii. Rano na własne uszy słyszałem, jak radiowy reporter „z Lasu Katyńskiego” (tak się przedstawiał) opowiadał z powagą nie tylko o tym, jak to na przyjazd Putina sadzi się krzewy wzdłuż alei, którą będzie rosyjski premier szedł, ale i jak ustawiają się okoliczni mieszkańcy, by przy tej okazji podzielić się problemami i pozałatwiać swoje ważne sprawy. I tak jedna Rosjanka mówiła naszemu reporterowi o tym, że chciałaby prosić Putina o wózek inwalidzki dla córki, druga zaś, że po parunastu latach pracy w sowchozie nie ma wciąż kawałka swojej ziemi i chciałaby, by Putin jej go zapewnił. To nie był, zaznaczam, materiał z serwisu Radia Moskwa, tylko „Polskiego Radia”, choć przecież i tak to było nic przy jeździe po bandzie, jaką zafundował nam po południu ghostwriter Tuska - czy może sam premier wymyślił tę frazę (?), mówiąc o „patrzących oczodołach z przestrzelonych czaszek”. Ktokolwiek to wymyślił, to i tak poszedł na całość „w patriotycznym ferworze”, bo jeśli oczodół może na coś patrzeć, to tylko w wyobraźni tego kogoś, kto takie makabryczne, napuszone do bólu bzdury wymyśla. Śmiać się więc, płakać? Nie, czekać na dzień, kiedy Katyń dla ludzi rządzących Polską nie będzie żadnym mitem podtrzymującym dobre samopoczucie establishmentu bantustanu, ale właśnie wezwaniem do budowy niepodległego, wolnego kraju. Wezwaniem zapisanym polską krwią. FYM

08 kwietnia 2010 Każdy błąd socjalistów rodzi cierpienie... czego do tej pory nie zauważyli organizatorzy niedawnej konferencji „Państwo wrogie przedsiębiorcy”, którą zorganizowały takie organizacje jak: Business Center Club, Krajowa Izba Gospodarcza, Forum Obywatelskiego Rozwoju i Fundacja Helsińska. Od dwudziestu lat III Rzeczpospolitej rośnie w Polsce biurokracja, wzrastają systematycznie podatki, pęta się przedsiębiorców europejskimi przepisami, paraliżującymi ich życie- a ONI teraz zauważyli, że „ państwo jest wrogie przedsiębiorcy”..(???) Dostrzec słonia w menażerii- to jest dopiero sztuka! A rżnąć głupa - bezczelność! Po ustawie Wilczka-Jaruzelskiego, najbardziej wolnorynkowej ustawie na świecie z grudnia 1988 roku- nie ma już nawet śladu. Socjalistyczny Sejm i socjalistyczny Senat tyle ograniczeń w tym czasie pouchwalali demokratycznie, że los przedsiębiorców wisi na włosku.. A to nie koniec wrogości wobec przedsiębiorców. Dlaczego? Bo biurokracja i marnotrawstwo się poszerzają, dzięki demokratycznemu parlamentowi, a to wymaga podnoszenia podatków i napełniania tzw. budżetu państwa w nieskończoność.. Aż do bankructwa państwa! Bo kto zatrzyma raz rozpędzoną maszynę państwowej grabieży? Członkowie wyżej wymienionych organizacji, żyjących z pracy przedsiębiorców, pochylali się nad ofiarami ”nieodpowiedzialnych i niekompetentnych działań prokuratorów”(????). To jakiś kompletny nonsens! Prokuratorzy działają na podstawie uchwalonego prawa przez demokratyczny Sejm. Jeśli ktoś w ogóle jest winien” wrogości wobec przedsiębiorców” to  demokratyczny Sejm który uchwala te legislacyjne bzdety i nadprodukuje setki ustaw, faworyzując tzw. budżetówkę wobec przedsiębiorców, którzy muszą na  tę rozbuchaną budżetówkę pracować. Ile jest w Polsce osób, które  żyją z budżetu państwa? Ponieważ sektor prywatny jest permanentnie represjonowany, to byli przedsiębiorcy uciekają  w biurokrację- bo coś robić muszą. Rośnie więc – jak na drożdżach - sektor pasożytniczy - a ubywa ludzi dynamizujących sektor prywatny, który jest fundamentem rozwoju gospodarczego.. Popatrzcie państwo, ile na co dzień słyszycie , powymyślanych marketingowo nazw różnych  organizacji i stowarzyszeń, które żyją z pieniędzy budżetowych i nic pożytecznego nie tworzą, oprócz imitowania działalności? Jak socjaliści zakończą kosztowną i propagandową akcję „ Warszawa Stolicą Czystości”, to przystąpią do akcji” Stop 18”, w ramach której będą naklejać nalepki w sklepach informujące o niesprzedawaniu  alkoholu młodzieży do lat osiemnastu. A jak to zakończą- to kupią za 40 000 złotych w Siedlcach nowoczesną maszynę do głosowania demokratycznego, którą sterował będzie przewodniczący tamtejszej demokratycznej rady(???). Będzie więcej lokalnej demokracji! A jak tego będzie mało, zorganizują propagandową  „ ekologiczną akcję” Zostań przyjacielem ptaków”. Szczególnie kormoranów na Mazurach.. A jak mało będzie marnowania pieniędzy- to wymyślą jakąś bzdurną ankietę, przy pomocy której  i tak  wyciągną pieniądze z budżetu gminy, województwa czy państwa. Biurokracja ma na to  swoje sposoby! W apelu konferencji” Państwo wrogie przedsiębiorcy” organizatorzy zawarli apel do ministra sprawiedliwości o edukację ekonomiczną sędziów i prokuratorów(????) Zapominając, że sędzia ma orzekać zgodnie z obowiązującym prawem, a prokurator ścigać- też z prawem obowiązującym, pełnym luk i interpretacji, które to luki i interpretacje tworzy demokratyczny Sejm i poprawia demokratyczny Senat. Żeby było jeszcze mętniej! Ciekawe, że organizatorzy konferencji” Państwo wrogie przedsiębiorcy” nie zauważyli faktu, że niedawno rozdzielono  stanowisko ministra sprawiedliwości od prokuratora generalnego, pod którego podlegają prokuratorzy, i kierowanie apelu do ministra sprawiedliwości jest kolejnym nonsensem ! Widać wyraźnie, że organizatorom, znowu chodzi o ględzenie i propagandowy udział w życiu polityczno- społecznym, a nie o  wyeliminowanie bałaganu panującego w państwie.

To tak jakby z apelem o edukację ekonomiczną  sędziów i prokuratorów zwrócili się na przykład do ministra kultury i dziedzictwa narodowego (???), do którego  ostatnio zwróciła się pani Joanna Szczepkowska, ta sama, która 4 czerwca 1989 roku poinformowała nas - zupełnie niezgodnie z prawdą - że komunizm się w Polsce skończył (????). Teraz mając okazję zostania prezesem ZASP-u, Związku Artystów Scen Polskich, utworzonego dziewięćdziesiąt lat temu, w roku 1920, w roku przełomowej Bitwy Warszawskiej (ważyły się losy kraju, a socjaliści tworzyli związki!) - domaga się wynagrodzenia za bycie prezesem od…. ministra kultury narodowej i dziedzictwa narodowego, który pieniądze ma od nas podatników, bo przecież innych nie ma.. Biedni ludzie, którzy nic nie mają wspólnego ze Związkiem Artystów Scen Polskich, i finansują ze swoich kieszeni działalność państwowych teatrów, będą dodatkowo finansowali gażę pani prezes Szczepkowskiej, która dwadzieścia lat temu twierdziła, że komunizm się w Polsce skończył (???). Dopiero się zaczyna jego współczesna wersja, czego przykładem  jest żądanie pani prezes Szczepkowskiej. Nie dość, że komunizm się nie skończył, tylko się przepoczwarza na naszych oczach, to jeszcze potrafi się okazać w wersji nagiej,  mam na myśli działanie pani Joanny Szczepkowskiej w państwowym  Teatrze Dramatycznym, gdzie pani obecna prezes zrobiła sesję nagości pokazując niewinnej publiczności, która zebrała się na przedstawieniu- gołą pupę. Chociaż publiczność nie przybyła  po to, żeby oglądać gołą pupę pani Szczepkowskiej. To samo - tylko w innym miejscu i wcześniej , bo w roku 1999 - pokazując gołą pupę, zrobił pan Krzysztof  Skiba. Tylko, że tę gołą pupę pokazał premierowi profesorowi Jerzemu Buzkowi siedzącemu w pierwszym rzędzie, a który tej gołej pupy nie widział, bo zajęty był czterema reformami w państwie, przeciwko którym pan Krzysztof Skiba wymierzył właśnie swoją gołą pupę. Podczas konferencji” Państwo wrogie przedsiębiorcy”, a tak naprawdę wrogie nam wszystkim, a przyjazne  biurokracji, jak to przyjazne państwo, pan profesor Leszek Balcerowicz posunął się nawet do stwierdzenia, że w Polsce nie przestrzega się domniemania niewinności(???) No, no, no… Takie oskarżenia wobec socjalistycznego państwa, które się budowało samemu wiele lat, i jako minister finansów, i jako poseł i jako przewodniczący rządzącej partii o nazwie Unia Wolności, co miała tyle z wolnością wspólnego, co ja – dajmy na to- z „liberalizmem” pana profesora Leszka Balcerowicza, dawniej wykładowcy  marksizmu- leninizmu, a  który ostatnimi czasy zajmował się głównie podnoszeniem podatków przedsiębiorcom i konsumentom. Proeuropejczykiem, który nie dostrzegał, że socjalistyczna Unia Europejska, jest zbiurokratyzowana, wysokopodatkowa i nieprzyjazna przedsiębiorcom, którzy przenoszą się głównie do  Chin i Indii. Takim dwójmyśleniem , pan profesor Balcerowicz  może nabierać młodych i nieopierzonych umysłowo ludzi, którzy niczego nie pamiętają ani ni chcą słyszeć, że pan profesor nie jest żadnym liberałem tylko rasowym socjalistą posługującym się retoryką wolnorynkową.

I robi konferencję, na której nawet nie rozróżnia się kompetencji  ministra sprawiedliwości od prokuratora generalnego (???). Właśnie Chińczycy i Hindusi, po wynegocjowaniu odpowiednich warunków w socjalistycznej Unii Europejskiej zakupili: Chińczycy przejęli produkcję Volvo, a Hindusi Jaguara i Land-Rovera (????) Prawda, że ciekawe? Potem całość przeniosą do Chin i Indii, a w Europie pozostanie czysty socjalizm, bez Volvo i bez Land- Rovera, na razie… Powoli zawojują wszystko, bo mają w  chińskim  nosie  europejski socjalizm opiekuńczy.. Wygląda na to, że eksperyment z socjalizmem powoli się kończy  w Europie, a miał rację przed laty pan Jan Pietrzak, że musimy nauczyć się jeść  chińskimi  pałeczkami.. Wyprodukowanymi oczywiście w Chinach! Jak tu połknąć te nabrzmiałe deficyty  i długi publiczne socjalistycznych państw europejskich, których nagromadziło się wiele, przez lata budowy socjalizmu i niszczenia elementów cywilizacji łacińskiej? No cóż… Tak wygląda  w praktyce rozbieżność biurokratycznego państwa i jednostki. A każdy błąd socjalistów  rodzi cierpienie jednostek.. Ale jednostka, niczym, jednostka zerem - jak twierdził socjalista i komunista w jednym- poeta proletariacki - Majakowski. Został mu się jedynie sznur i to nie ten, który sprzedał mu kapitalista, na którym Lenin miał kapitalistów wieszać.. Powiesił się na własnym! WJR

Teatrzyk kagiebowca Putina Zdecydowana większość opinii na temat wczorajszych uroczystości w katyńskim lesie trąci skrajną naiwnością albo urzędowym optymizmem, przeceniającym lub wprost fałszującym znaczenie i skutki polityki obecnego rządu wobec Moskwy. Analizując spokojnie przemówienie rosyjskiego premiera oraz całokształt stosunków pomiędzy naszym krajem a Rosją, nie znajduję żadnego powodu ani do satysfakcji, ani optymizmu. Mówiąc w uproszczeniu – stary kagiebowiec Putin odegrał kolejny akt przedstawienia w ramach wielkiego spektaklu imperialnej rosyjskiej polityki. Najpierw parę słów o samym przemówieniu Putina. Muszę przyznać, że ja sam uległem jakimś nieracjonalnym nadziejom i sądziłem, że rosyjski premier odejdzie od typowego wzorca, według którego dotychczas kształtowała się moskiewska polityka w sprawie Katynia. Kiedy Putin skończył mówić, zrobiło mi się głupio z powodu mojej bezzasadnej naiwności. Gdyby oceniać przemówienie byłego kagiebowca łagodnie, można by powiedzieć, że było sztampowe i nie wnosiło absolutnie nic nowego do sprawy. Gdyby oceniać je ostrzej, należałoby powiedzieć, że było dość bezczelne.

Po pierwsze, Putin zastosował klasyczny zabieg rozmywania odpowiedzialności. Mówił o tym, że w okolicy ginęli różni ludzie, a to Rosjanie, a to Polacy, a to znowu Kozacy. Zabijali też różni, właściwie nie wiadomo kto. Na pewno nie Rosjanie, tylko ewentualnie jacyś enkawudziści bez narodowości, dla których nie liczyły się ani religia, ani narodowość ofiar. Po drugie – to ostatnie stwierdzenie jest szczególnie istotne, ponieważ jedną z ważnych cech zbrodni ludobójstwa jest zastosowanie przez sprawców kryterium narodowościowego właśnie. Putin zapobiegawczo odciął się od takiego podejścia. Po trzecie – Putin podkreślił wyraźnie, że Federacja Rosyjska określiła już swoje prawne stanowisko w sprawie zbrodni katyńskiej i nie zamierza tego zmieniać. Jak można rozumieć, jest to stanowisko wyrażone m.in. w rosyjskim piśmie do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, będącym odpowiedzią na skargę potomków pomordowanych. W piśmie tym zbrodnia katyńska jest określona jako „zdarzenie”. Po czwarte – nie nastąpiło oczywiście nic, co choćby przypominałoby przeprosiny w jakiejkolwiek formie. Po piąte – Putin wyraźnie podkreślał, jak ważne jest „patrzenie w przyszłość” i jak nieodpowiedzialni są ci, którzy domagają się jasnego określenia winy i potępienia zbrodni. Brakowało tylko, aby użył słowa „mąciciele”. Ubawiło mnie, gdy niektórzy próbowali uznawać za gest mający szczególne znaczenie uklęknięcie i przeżegnanie się przez rosyjskiego premiera. Wziąwszy pod uwagę życiorys Władimira Putina i jego kagiebowską przeszłość, tego typu zachowania należy raczej uznać za tanią farsę, do której pasuje przysłowie „diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”. Dość powszechna była opinia, iż sukcesem jest już samo uczestnictwo rosyjskiego premiera w uroczystościach. Tu trzeba zarysować szerszy kontekst tego wydarzenia. Przede wszystkim jako założenie należy przyjąć, że rosyjska polityka zagraniczna jest absolutnie amoralna i aetyczna, a może nawet antyetyczna. Inaczej mówiąc – jest to polityka, w której nie ma absolutnie żadnego miejsca na jakiekolwiek wartości poza wzrostem siły imperium. Jest ona w stu procentach pragmatyczna, zaś jej nadrzędnym celem – poza oczywiście celem wewnętrznym, jakim jest pomoc w utrzymaniu władzy przez krąg ludzi, związanych z dawnym KGB i GRU – jest odbudowa stosunkowo rozległej strefy wpływów, sięgającej na zachodzie z całą pewnością Polski i państwa bałtyckich. Wynika z tego, że jeżeli rosyjscy politycy wykonują jakieś symboliczne gesty, to nigdy nie robią tego bez konkretnej, pragmatycznej przyczyny. W rosyjskiej polityce nie ma czegoś takiego jak dobre stosunki gwoli samych dobrych stosunków czy pojednanie po prostu w imię prawdy. Jeśli Putin zdecydował się przyjechać do Katynia akurat wczoraj, to musiał mieć jakiś pragmatyczny powód. Sądzę, że tym powodem była realizacja doktryny „dziel i rządź”. Gest został wykonany wobec tego polskiego polityka, który jest w ocenie kremlowskiej administracji łatwiejszym partnerem, któremu zależy na pokazaniu zachodnim partnerom, że jest w stanie osiągnąć jakieś porozumienie z Rosjanami. Putin odegrał ten teatr dla Donalda Tuska, ale oczywiście nie posunął się w nim zbyt daleko. Na tyle tylko, aby zaznaczyć w oczach swoich bliskich europejskich sojuszników: z tym panem jesteśmy gotowi rozmawiać, z tym drugim – nie. Realnie, wbrew bezzasadnym optymistycznym ocenom niektórych, Rosja nie poszła nam na rękę absolutnie w niczym. Archiwa pozostają zamknięte. Nowych dokumentów brak, choć trudno uwierzyć w to, aby ich nie było. Narodowych przeprosin brak. Zbrodnia katyńska jest kwalifikowana jako „wydarzenie”. „Katyń” Wajdy (zresztą porażająco słaby film) został wyemitowany w rosyjskiej telewizji, tyle że w marginalnej stacyjce o śladowej oglądalności. Uroczystości katyńskie nie były nigdzie w Rosji transmitowane. Podręczniki historii, z których uczą się rosyjskie dzieci, pozostają zakłamane w najbardziej ordynarny sposób. No i oczywiście jest Nordstream, najbardziej konkretny i namacalny dowód rosyjskich intencji wobec całego regionu. W tym kontekście żenujące są radosne pienia Radka Sikorskiego, który wylicza „wiekopomne” osiągnięcia w stosunkach polsko-rosyjskich (zresztą od roku te same, bo żadnych nowych nie ma), przypisując je rzekomo genialnej polityce obecnego rządu. Przypomnę te „osiągnięcia”, gdyby ktoś chciał się pośmiać: umowa o wolności żeglugi na Zalewie Wiślanym, handel polskimi towarami, możliwość zawarcia umowy o małym ruchu granicznym, odzyskiwanie działek posowieckich w Warszawie. Wszystko to są sprawy może i w małej skali ważne, ale w porównaniu choćby z tym jednym strategicznym zagrożeniem, jakie tworzy gazociąg północny, są doprawdy groteskowe. I jeszcze fragment z informacji na TVN24.pl, naprawdę humorystyczny:

„Czy po uroczystościach w Katyniu Rosjanie podejmą jakieś dalsze przełomowe kroki w sprawie katyńskiego mordu, na przykład odtajnią dokumenty? Według Sikorskiego nie jest to aż tak ważne. Dlaczego? – Bo myślę, że prawda o zbrodni katyńskiej i o jej sprawcach dla nikogo w Polsce nie jest żadną tajemnicą. Ważniejsze jest, aby ta prawda przebijała się w społeczeństwie rosyjskim i dlatego tak ważna jest obecność premiera Rosji w tym miejscu – podkreśla szef polskiej dyplomacji”. Szkoda, że szef MSZ nie wyjaśnił, w jaki sposób owa trudna prawda – którą zresztą sam Putin, jak wykazałem na początku, zamaskował po mistrzowsku – miałaby się do Rosjan przebijać, skoro o wizycie Putina na katyńskim cmentarzu nie wie w Rosji pies z kulawą nogą, a jeśli nawet wie, to sądzi, że Putin pojechał tam głównie z powodu rosyjskich ofiar „błędów i wypaczeń”. Jedno muszę, gwoli sprawiedliwości, Tuskowi oddać: miał na katyńskim cmentarzysku naprawdę dobre i poruszające przemówienie. Tusk potrafi się w takich momentach zmobilizować (jak podczas pamiętnej konferencji prasowej z Putinem po uroczystościach 1 września na Westerplatte) i jestem nawet gotów założyć, że obcowanie z byłym kagiebistą, który zamiast twarzy ma doskonale wytrenowaną na szkoleniach w uczelni KGB maskę, sprawia liderowi PO osobistą przykrość. Może to znowu odruch naiwności z mojej strony, ale mam nadzieję, że Tusk nie da się jednak całkowicie Kremlowi rozgrywać. Choć oczywiście trzeba pamiętać, że ta gra ma więcej niż jeden wymiar i rozciąga się na całą Europę, a Tusk gra w niej być może o wysoką osobistą stawkę. Warzycha

Prawo do prawdy i wolności Śledząc od tygodni doniesienia o planowanych uroczystościach w Katyniu, można było odnieść wrażenie, że panuje jakieś szczególne medialne zamieszanie, chaos informacyjny. To efekt podniesienia uroczystości w Katyniu - w 70. rocznicę mordu polskich oficerów przez sowieckie NKWD na rozkaz najwyższych władz państwa sowieckiego - do rangi ważnego wydarzenia politycznego. Tragiczna historia niepotępionego ludobójstwa nadal odciska swoje piętno na współczesnym życiu obu narodów. Spotkaniu premierów Polski i Rosji oraz planowanej wizycie prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu towarzyszy zjawisko, którego nie sposób nie kojarzyć z "orkiestrą"; orkiestrą, której zasady gry tak precyzyjnie opisał Vladimir Volkoff, autor książki "Montaż", bynajmniej nie z gatunku "political fiction". Jeden z bohaterów tej książki mówił: "Dezinformacja i wywieranie wpływu mogą być stosowane, jak wiadomo, tylko poprzez system pośredników, których niewinność i oddalenie od źródła uwierzytelniają dostarczone im fałszywe informacje". Przez kilka dni "GW" pisała z satysfakcją o planowanym przekazaniu nam przez Rosję tzw. katyńskiej listy białoruskiej z nazwiskami 3870 Polaków zamordowanych przez NKWD w 1940 roku. Jej poszukiwanie miał podobno zlecić sam Władimir Putin. Wiadomość tę sekretarz prasowy premiera Rosji zdementował na dzień przed uroczystościami w Katyniu. Zapowiedzi ujawnienia nowych nieznanych dokumentów o zbrodni katyńskiej, spekulacje na temat oczekiwanego niestandardowego zachowania się strony rosyjskiej niemalże natychmiast były dementowane przez stronę rosyjską, ale wciąż pojawiały się nowe "postępowe" newsy. Równolegle do doniesień o scenariuszach uroczystości w Katyniu docierały do nas informacje ze Strasburga, gdzie "właśnie teraz" do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka trafiła oficjalna rządowa odpowiedź strony rosyjskiej na skargę rodzin polskich oficerów zamordowanych w Katyniu. Porażające w swojej treści rządowe pismo podaje w wątpliwość nawet fakt ich rozstrzelania. W tym kontekście jakże naiwnie prezentują się zapowiedzi prasowe "orkiestry" o zamiarze ujawnienia przez Rosję treści postanowienia o umorzeniu śledztwa katyńskiego. Rosja nigdy nie miała takiego zamiaru. Dlatego w uzasadnieniu odmowy udostępnienia treści umorzenia śledztwa stwierdza się, że zawiera ono nadal tajemnice państwowe, które "mogłyby przynieść uszczerbek bezpieczeństwu kraju". Jak w tym kontekście można twierdzić - jak Tomasz Nałęcz - o "przyjaznych gestach" pod adresem Polski ze strony Władimira Putina? Więcej, te gesty, jak stwierdza prof. Tomasz Nałęcz, nie byłyby możliwe, gdyby premierem był Jarosław Kaczyński, a Lech Kaczyński miałby duże szanse na zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Oto naświetlenie słusznej polityki Rosji poprzez pryzmat oczekiwań polskiego polityka, a więc kolejne potwierdzenie, że "orkiestra" gra dwie melodie: jedną dla dobrego premiera, drugą dla złego prezydenta. Profesorowi Nałęczowi wtóruje poseł Andrzej Halicki z PO: "Nie zmieniliśmy kierunku uprawiania polityki, ale zmieniliśmy styl". Żadne to odkrycie i żadna satysfakcja. We wstępie do swojej pracy "Dzieje Rosji" prof. Feliks Koneczny pisze: "Przeszłość ziem polskich wydaje się czemś niewzruszenie stałem wobec dziejów Rosji. Podczas gdy u nas zmieniały się i zmieniają ciągle formy dla treści mniej więcej stałej, na ziemiach wschodniej Słowiańszczyzny przeciwnie: częściej zmieniała się treść niż forma. Tam odmieniały się nawet tradycje, rugując się wzajemnie". Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki do 135 krajów. Niektóre z nich odwiedzał kilkakrotnie. Krajem, który szczególnie opierał się przed papieską wizytą, była Rosja. Na nic zdały się wieloletnie zabiegi watykańskiej dyplomacji, aby Ojciec Święty mógł przybyć do Rosji i modlić się także w Lesie Katyńskim. Dopiero pielgrzymka na Ukrainę pozwoliła Janowi Pawłowi II nawiedzić inną sowiecką katownię - Bykownię, gdzie spoczywają szczątki obywateli polskich z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej. Chociaż w ten sposób Jan Paweł II mógł nieco "zbliżyć się" do miejsca wiecznego spoczynku pomordowanych Polaków. Jeszcze nie tak dawno, w latach 70., władze sowieckie dla zatarcia śladów chciały tam zlokalizować dworzec autobusowy. Może właśnie ze względu na Katyń, miejsce, którego Jan Paweł II nie mógłby ominąć, nie doszło do tej tak przez niego upragnionej i oczekiwanej pielgrzymki do Rosji. W Rosji częściej zmienia się treść, ale prawie nigdy forma, dlatego nie przestaje być tą samą Rosją co dawniej. Dziś rządzą nią i w jej imieniu przemawiają Władimir Putin i Dmitrij Miedwiediew. Problemem tego kraju jest forma władzy, stąd współczesna Rosja wciąż nie może sobie poradzić ze spuścizną po Stalinie. Po zamachu terrorystycznym w moskiewskim metrze prezydent Dmitrij Miedwiediew złożył kwiaty w miejscu masakry, a następnie powiedział: "To po prostu zwierzęta. Znajdziemy ich i unicestwimy". Kto dziś ze współczesnych polityków mówi o ludziach "zwierzęta"? Kto jeszcze posługuje się takim językiem? To prawda, że żadne motywy nie mogą usprawiedliwiać takiego aktu barbarzyństwa i w żadnym prawie ani systemie wartości nie ma przyzwolenia dla takich przestępstw, ale te dwie kobiety, młode terrorystki-samobójczynie, wdowy po zabitych Czeczenach, to przecież ludzie. Niezmienna forma rosyjskiego panowania nie dopuszcza żadnych ustępstw w stosunku do terytoriów i ludów, które zamieszkują ten wielki kraj. Nie byłoby czeczeńskich aktów terroru, gdyby naród ten odzyskał tak upragnioną wolność i prawo do budowy własnego państwa. Nie da się "unicestwić" całego narodu. Prawo do prawdy o ludobójstwie w Katyniu i prawo małego narodu kaukaskiego do wolności pozostaje niezmienne. Wojciech Reszczyński

JANUSZ PIECHOCIŃSKI (PSL) O BEZCZELNOŚCI PO "Wszyscy są zaskoczeni skalą „PR-owskiej bezczelności”, z jaką Platforma zawłaszcza ostatnio debatę publiczną". Z Januszem Piechocińskim, posłem PSL, rozmawia Rafał Kotomski. Jak się panu podoba polityka, którą uprawia ostatnio koalicjant? Wszyscy są zaskoczeni skalą „PR-owskiej bezczelności”, z jaką Platforma zawłaszcza ostatnio debatę publiczną. W ciągu ostatniego pół roku sześć czy siedem inicjatyw konstytucyjnych, wchodzenie do strefy euro, wielkie programy, „PO jedzie na wieś”, kilkukrotne wychodzenie z kryzysu itd. Wszyscy jak oniemiali patrzą na ten spektakl medialny w wykonaniu PO. I nie pomagają żadne prośby o opamiętanie. Nasz koalicjant nie chce słuchać, że konsumpcja się waha, a bezrobocie wzrosło. Chłopaki po prostu nie reagują i idą w zaparte. Wychodzi na to, że polski program cywilizacyjny sprowadza się do Orlików, na które z budżetu idzie tylko 366 tys. zł., a wydać trzeba średnio 1,6 mln.

Zgoda, ale jaki ma pan pomysł na zatrzymanie tego spektaklu, za który wszyscy przecież płacimy? Rozumiem, że nie radzi sobie z tym PSL – partia duża, rozrośnięta, strukturalna. Nasz lider ma określone wady i zalety, ale nie przywiązuje wagi do medialnego show i ma cierpliwość długodystansowca – szachisty. Ale z tym, o czym mówimy, nie radzą sobie media, ma poważny problem PiS, który poprzednio starał się dotrzymywać kroku. A zupełnie już rozjechało się SLD i kampania Szmajdzińskiego. Nie wspominając o tym, że totalnie zniknął gdzieś kandydat niezależny Andrzej Olechowski, który przecież wyrósł ze środka sceny politycznej i z wnętrza PO. Okazuje się, że jego funkcjonowanie to też pusty PR.

To albo Platforma jest taka dobra, albo reszta taka słaba. Nie sądzę. Widać po prostu pewne przewartościowanie w polskiej polityce. W PSL nie mamy zamiaru przebijać Palikota i iść do telewizji z dwiema świńskimi głowami, na przykład. Jest coś niepokojącego w tym, że Platforma rzeczywiście na ołtarze marketingu politycznego wyniosła celebrytyzm polityczny.

Samonapędzający się mechanizm? Dokładnie tak! Proszę zwrócić uwagę, jakie wnioski wyciągają partie z mechanizmów tabloidyzacji polityki. Zamiast dobrych samorządowców na listy wyborcze lepiej brać celebrytów! Nie warto pracować, wystarczy „hop i poszło!”.

Pan jako doświadczony poseł zauważa wokół siebie coraz więcej „hop i poszło”? Jestem jednym z najbardziej pracoholicznych posłów, co wynika z mojej natury… Niestety, zauważam, że w tej kadencji młodzi posłowie, nie tylko zresztą z PO, już wiedzą, iż praca w komisji o wiele mniej się opłaca niż chodzenie po korytarzach. Temu urokowi uległy również media! I nie przeszkadzają nawet upokarzające warunki tzw. debaty, którą mogła poprowadzić posłanka celebrytka Mucha z byłym ministrm celebrytą Nowakiem…

A dziennikarze siedzieli i milczeli. Gdyby np. PSL zrobił taki numer, dostałby zdrowo w skórę, że myśli prymitywnymi metodami i tłamsi debatę publiczną. Zresztą opisałem to na swoim blogu – Donek głosuje na Bronka, a Bronek na Donka, do tego najpiękniejsza posłanka wg „Faktu” i najprzystojniejszy poseł wg „Super Expressu”. A media jako pas transmisyjny do ludu pracującego miast i wsi…

No dobrze, zgadzamy się, że to jest zwykła szopka. Ale pytanie wciąż brzmi, jak sobie z tym poradzić? Kryzys i procesy globalne wymagają zmiany języka polskiej polityki. Ale zamiast tego mamy na ołtarze wyniesiony PR-owski teatrzyk. Rząd, koalicja, w ogóle cała debata publiczna zaczynają być przesycone nadmiarem frywolnie rzucanych pomysłów. Zwykła gadżetologia! Zmierzch polityki na rzecz postpolityki jest w Polsce bardzo brutalny. W innych krajach, obok oczarowywania wyborców, jest także rządzenie. U nas go nie ma, a struktury państwa są w dalszym ciągu słabe. Administracja nieudolna, a politycy nie budują przestrzeni porozumienia.

Wszystko jest pana zdaniem postpolityką? 20 lat polskich doświadczeń powinno nas nauczyć, że od czasu do czasu obok nawalanki rządowo-opozycyjnej, medialno-celebryckiej jest jeszcze konkretna robota. Zadania o charakterze państwowym. Wszyscy powołują jakieś rady, zespoły, ale nic z tego nie wynika. Bo ze sceny politycznej została wyssana przestrzeń do normalnego dialogu. Dominuje język nienawiści, prowokacji i patrzenie, jak dołożyć przeciwnikowi. Mówię to kolegom z Platformy wprost, że wcale nie są w swoich ekstremalnych zachowaniach lepsi od PiS. Tylko sprytniej się sprzedają. Zakotwiczyli PiS jako wygodnego, głównego rywala. Ja, nie oglądając się nawet na moje ugrupowanie, po prostu staram się robić swoje.

Czyli? Organizuję np. konferencję poświęconą e-społeczeństwu i wykorzystaniu środków unijnych. I co parę dni będę w obszarze infrastruktury, polityki gospodarczej i inwestycji pokazywał, że można mówić innym językiem. Skutecznie i atrakcyjnie.

Nie będzie pan jedynym „wołającym na puszczy”?… Nie obawiam się tego. Normalna Polska naprawdę istnieje i w większości to ona rozstrzyga o politycznych wyborach. Poza tym, tak jak przypuszczałem, kryzys w polskich gospodarstwach domowych pojawił się jesienią ub.r. A po wyniszczającej zimie i wynikach pierwszych miesięcy tego roku na pewno będzie rosła irytacja społeczna. Jestem pewien, że z dołu coraz częściej będzie płynął głos „słuchajcie, pogadajmy ze sobą wreszcie poważnie”. Proszę zwrócić uwagę, że opozycja nie wykorzystała kapitalnej okazji przy ostatnim wystąpieniu Tuska w Sejmie. Była zielona mapa, Buzek, oczywiście Orliki, a potem propozycja, że albo się porozumiemy co do misji cywilizacyjnej, modernizacyjnej, albo wyginiecie. Moim zdaniem opozycja razem z PO odtańczyła kolejny, znany wszystkim, taniec godowy polskiej polityki.

Tusk miałby tańczyć z dinozaurami? Bo tak przecież nazwał opozycję. Tylko że sam nie jest młodym krokodylem, który przetrwa wszystkie zawieruchy. Poczekajmy, bo Miller po dwóch latach rządzenia też był taki wielki… Cały czas apeluję do kolegów z polskiej polityki o pokorę. Pokorę wobec rzeczywistości, która rzuciła na kolana Grecję, Portugalię i chwieje gospodarką niemiecką. Pan mówi o pokorze, a PO to sama buta. Przecież wybory prezydenckie też już rozstrzygnęli, a teraz problemem jest tylko, kto zastąpi w Sejmie Komorowskiego. Fasada demokracji.W prawyborczym show Platformy wzięło udział niespełna połowa członków. Czyli albo mają martwe dusze, albo nawet członkowie partii czują fałsz. To kompromitujące dla formacji, która wzywa do przejścia na elektroniczne głosowanie powszechne.

Wróćmy do sejmowego wystąpienia Tuska podsumowującego dwa i pół roku rządów. Mówił pan, że opozycja się zagapiła. Zamiast wysyłania premiera „na drzewo”, wystarczyło powiedzieć: proszę bardzo, wskażmy 10 obszarów współpracy. Media publiczne, cyfryzacja Polski, zawartość naszej prezydencji w Unii Europejskiej itd… Cały czas uciekamy w nadprzestrzeń zwrotów i hasełek. Wybory przesądzone, bo już wiadomo, kto ma wygrać. A Komorowski nie będzie musiał zawieszać funkcji marszałka. Ciekawe swoją drogą, jak ma ustalać porządek obrad, gdy może być zainteresowany taką czy inną kolejnością… Może w ogóle odwołajmy wybory, bo najwłaściwsza partia ma już między 50 a 60 proc. poparcia w sondażach.

Przychodzą mi na myśl rozważania prof. Anny Pawełczyńskiej o totalitaryzmie liberalnym. Działacze PO nie kryją, że chcą pod jednym sztandarem wszystkich. Od Giertycha po Palikota i Olejniczaka.

Jest do czego nawiązywać. Przypomnę Front Jedności Narodu. Są tam już liberałowie, socjal-liberałowie, socjaldemokraci, radykałowie i konserwatyści. Brakuje własnych ludowców. Po wyborach prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych może się okazać, że PO jako partia celebrycka, skupiona wokół projektu Tuska, ma silniejszą pozycję w demokracji niż PZPR w autorytarnym socjalizmie. Wierzę jednak, że życie skoryguje te plany i rzuci o ścianę politycznymi celebrytami i PR-owcami. Nadchodzą sytuacje jak w pokerze. Społeczeństwo rzuci karty na stół i powie po prostu „sprawdzam”. A środowiska polityczne i media muszą poczuć zagrożenie, że idziemy w kierunku takiego narodowego populizmu radykalno-liberalnego. Myślenia „wszyscy razem, ale pod naszym kierunkiem”, które odbiera dobre intencje pozostałym uczestnikom debaty.

Ma pan znanego kota Kleofasa, a prezes Jarosław Kaczyński kota Alika. Jakaś przestrzeń do debaty już istnieje, ale poważnie mówiąc – czy koalicja PiS i PSL będzie kiedyś możliwa? Jeżeli w przestrzeni samorządów między naszymi środowiskami nie ma życzliwości i współpracy, to później koalicja na górze idzie pod prąd oczekiwaniom. Poza tym są rozważania o koalicji PiS–SLD, inspirowane przez media. Wiadomo, że takiej koalicji nie będzie, a cała sytuacja tylko sprzyja Platformie. Dla nas jest oczywiste, że idą wybory, gdzie w mechanizmie wyborczym i propagandowym, w razie czego nawet w ordynacji, ma być zgubiony PSL. Zapewniam, że jako przystawka jesteśmy nie do skonsumowania. Ci, którzy będą próbowali, na pewno stracą parę zębów... PSL nie jest formacją obrotową, lecz taką, która potrafi rozmawiać ze wszystkimi, a nawet biegać między ugrupowaniami i zasypywać te okopy św. Trójcy. Środowiska prawicowe muszą zrozumieć, że zwrot w prawo w polskiej polityce jest możliwy tylko poprzez koalicję z PSL. Bez nas nie ma alternatywy dla rządów liberalno-lewicowych. Nie wiem, czy prawica to rozumie. Tym bardziej że po tej stronie politycznej czeka nas faza dekompozycji. Nie wystarczy chęć odgryzienia się za przegrane wybory i zdobycia władzy. Musi być też chęć budowania kompromisu i przestrzeni porozumienia. 

„Rodzina Agora” w ataku czyli Libionką w ONR Niejaka Izabela Żukowska, lokalna funkcjonariuszka „GW” z Opola w dzisiejszym wydaniu tej poczytnej gazety „relacjonuje” proces dwóch członków zdelegalizowanego ONRu. Miło się od razu zrobiło w całej rodzinie „Agora”, bo jak mawiał patron i duchowy „guru” familii, a także „dobroczyńca nasz” z Katynia Józef Wissarionowicz Stalin: -„nie ma jak dobry, pokazowy proces ideologicznego wroga”. Radość zapanowała zatem niesłychana, bo to dobrze napiętnować złego i trochę pomącić we łbach społeczeństwu. Oj lubią to krasnoludziki z Agory, lubią.... Zatem w Opolu proces toczy się, a sprawa (jak to piszą krasnoludziki) „hajlowania” nabiera stosownego wymiaru. „Faszyzm Panie, faszyzm odradza się... niszcz nazizm,... wykpij głupotę nazioli”... Takie to przesłanie towarzyszy propagandzie „wyborczej”. Istotnie jakaś kształcona w PRL sędzina (członkini rodziny Agora?) zapewne tak pomyślała i w niedawno zakończonym, poprzednim procesie skazała młodzieńców z ONR na kary więzienia w zawszeniu. Teraz, należy zatem spodziewać się odwieszenia kary i „tiurmy” dla niepokornych. Czym zawinili młodzieńcy? Otóż unieśli dłonie w rzymskim pozdrowieniu w czasie uroczystości państwowej. Rzecz jasna różnym, mającym braki w wykształceniu grupom zrzeszonym w neolewackich sektach, wszystko się niczym zboczeńcom z jednym kojarzy. W tym wypadku z hitleryzmem. „Hajlowanie” – to jedyne określenie używane w „GW”. Warto „naukowcom” z Agory przekazać, ze gest uniesionej dłoni stosowano w Europie kilkaset lat przed naszą erą, grubo przed nastaniem Adolfa Hitlera, czy nawet Benito Mussoliniego. Zdaję sobie sprawę, że oczywiście może się ten gest komuś z czym innym kojarzyć, niż powinien... ale to rzecz gustu i to do tego bardzo osobista rzecz. Mnie się na przykład red. Michnik kolarzy ze zbrodniczą żydokomuną i co na to poradzę? (Choć muszę przyznać, ze skojarzenia moje są chyba bardziej trafione niż krasnoludzików). Zatem według peerelowskich złogów sądowych nie wolno łapy do góry podnosić, bo to faszyzm, ale wolno czerwone szmaty na kijach nosić. Nie wolno wykonywać gestu „rzymskiego”, ale podobiznę czerwonego „przygłupa z krasną gwiazdką na berecie” można na koszulce sobie wymalować. Takie właśnie „prawo Kalego” lansuje „GW” wraz z przewodzącym jej Ojcem Redaktorem. Cała sytuacja, zupełnie jak rodem z PRLu. Tradycje „rzymskiego salutu” w naszym kraju sięgają roku 1934, czyli momentu powstania ONR. Partia ta o charakterze konserwatywno- narodowym, mimo pozornego podobieństwa (jak próbuje się wmówić) do niemieckich faszystów, nigdy nie podzielała idei hitlerowskiego nazizmu. Nigdy też nie była w żaden sposób z hitlerowcami związana. Przykładem nie będą wojenne losy przywódców ONR Mosdorfa, Musioła czy Stanisława Piaseckiego – zamordowanych przez hitlerowców. W odróżnieniu od „towarzyszy patronów” rodziny Agora, ONRowscy przywódcy podjęli walkę z okupantem, płacąc za to życiem. Warto też wspomnieć, że większość działaczy Obozu Narodowo Radykalnego w czasie okupacji tworzy Narodowe Siły Zbrojne i zbrojnie walczy z hitlerowcami a po zakończeniu wojny bije się bohatersko z komunistami... I tu „Gazetkę” Boli! Tu na odcisk nadepnięto „michnikom”. To nienawiść ONRu do komuny powoduje histeryczne reakcje całej „rodziny agora” wraz z przyległościami, a nie rzekomy faszyzm tej organizacji. Niedouki „Wyborcze” zapewne pomyliły ONR z Narodowo Socjalistyczną Partią Robotniczą lub jej odłamem Polką Partią Faszystowską, działającymi w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Nie pierwszy to raz „goebbelsowska” metoda propagandy „Gazety Wyborczej” święci tryumf i kreuje rzeczywistość (a nawet wpływa na wymiar sprawiedliwości). Nie jest moim zadaniem „wybielać” czy totalnie i bezkrytycznie pochwalać działania młodych z ONR. Ja wiemy wszyscy w ich szeregach są też osoby niepoważne, nie ideowe, czy też mówiąc wprost durne. Nie zmienia to wszak faktu, że wśród „rodziny agora” takich durniów jest bez wątpienia dużo, dużo więcej... A co gorsza durniów importowanych z „czerwonej republiki PRLu” Szczytem bezczelności i tendencyjnej głupoty było powołanie na biegłego sądowego (w sprawie gestu rzymskiego) niejakiego Dariusza Libionkę. Ten oto LIbionka to doktor, kierownik Muzeum na Majdanku. Poza tytułem naukowym, LIbionka posiada poczucie wirtualnej traumy obozowej. - Gdybyśmy byli na księżycu to podniesienie prawej ręki w takim geście z niczym by się nie kojarzyło. Jednak jesteśmy w Polsce, w Europie, które doświadczyły najpierw włoskiego faszyzmu, potem niemieckiego nazizmu. Ta epoka totalitaryzmu poniosła za sobą miliony ofiar i gest, którzy oskarżeni wykonali był jednym z najbardziej charakterystycznych symboli tego systemu – przemawia w czasie procesu Libionka. Tej miary głupot, od czasów expose pana Premiera Tuska nie słyszałem. A jeżeli ktoś podniesie lewą rękę, to też faszysta, a może nie...? Co z tym księżycem? Tam wolno podnosić rękę? Jaki charakter miało mieć powołanie biegłego i po kiego diabła w ogóle go powoływano? Czy Libionka to socjolog, badający zachowania społeczne? Czy po to powołuje się historyka, aby rozwiązywał problemy socjologiczne? A niech się Libionka trzyma swojej działki, choć i tu jest skrzywiony przez „michnikowszczyznę”. Tylko bowiem kompletny dureń (czytaj członek rodziny agora) zdolny jest do postawienia w jednym rzędzie faszyzmu włoskiego i hitleryzmu niemieckiego.

Pojednanie po bolszewicku Entuzjastyczny momentami był ton polskich wypowiedzi i komentarzy po uroczystościach katyńskich z udziałem premierów Tuska i Putina. Minister Sikorski „pod wrażeniem” obecności Putina i przemówienia Tuska podkreślał, że „obecność premiera Rosji (…) jest gestem w stronę polskiej wrażliwości.” Wszystkich w propagandzie sukcesu pojednania polsko-rosyjskiego przebił jednak przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek radośnie otwierając sesję PE słowami, iż „uroczystości rocznicowe w Katyniu z udziałem premierów Polski i Rosji są sygnałem pojednania dla całej Europy.” Pojednanie? Dobre sobie. Jeśli ktoś oczekiwał, że Putin przeprosi za Katyń, a taki ton w warszawskiej propagandzie był obecny, wystawiał się na śmieszność. Rosyjskie realia są inne. Zwykli Rosjanie nie mają zamiaru tego robić. Także wystąpienie szefa rządu Rosji, który tak przejął się uroczystością, że spóźnił się na nią o godzinę, upokarzając przebierającego nogami Tuska oraz ton propagandy kremlowskiej wskazują iż Kreml ani na jotę nie zmienił swojego neostalinowskiego kursu w polityce historycznej i zagranicznej. Taką linię wyznacza bowiem Putin i to niezależnie od tego, czy jest akurat prezydentem, czy premierem. W efekcie Moskwa torpeduje kolejne próby wyświetlenia sprawy Katynia, oddala skargi Rodzin katyńskich, ma w nosie skargi do Trybunału w Strassburgu. Dla władzy i sądownictwa kremlowskiego Katyń to nie ludobójstwo, ale zaledwie „zdarzenie”. Od lat Rosjanie odmawiają odtajnienia, bądź przekazania Polsce znajdującej się w jej archiwach dokumentacji, która byłaby przydatna w prowadzonym przez IPN śledztwie katyńskim. I kpią sobie z obecnej ekipy nad Wisłą w żywe oczy. Zapowiadane jako wielki sukces Tuska przekazanie mu przez Putina znalezionej – dziwnym trafem tuż przed uroczystościami – tzw. listy białoruskiej zamieniło się w jego katastrofę propagandową. Dokument pozostał w Rosji, a Putin pokazał, kto w kwestii katyńskiej wciąż rozdaje karty. Nie zdziwiła mnie więc wypowiedź, 7 kwietnia na krótko przed uroczystością w lesie katyńskim, doradcy prezydenta Rosji Miedwiediewa ds. współpracy kulturalnej z zagranicą. Michaił Szwydkoj stwierdził bez żenady, iż: „dzisiaj w Katyniu nieuchronnie poruszony zostanie temat winy reżimu stalinowskiego za śmierć polskich oficerów, którzy szukali w Związku Radzieckim schronienia przed hitlerowcami, okupującymi Polskę”. W ten ton wydatnie wpisała się i „Komsomolska Prawda” która zażądała od Polski przeprosin za rzekome morderstwa dokonane na sowieckich żołnierzach w 1920 r. No i gdzie ten przełom Tuska w relacjach?... Putin na obchodach zagrał w identyczne karty. Padły owszem słowa o mordercach i totalitaryzmie, ale ani razu nie padło nazwisko najważniejsze - Stalina. Rosyjski teatr i zwycięstwo neostalinizmu. Tak należy odczytywać to, co wydarzyło się 7 kwietnia. Słusznie zauważa wiceszef stowarzyszenia Memoriał, Nikita Pietrow, że wystąpienie Putina w Katyniu nie tylko nie zamyka problemu zbrodni katyńskiej w relacjach między Rosją i Polską, ale wręcz oddala postawienie kropki : "Wystąpienie Putina odzwierciedla dwoistość i połowiczność polityki Rosji wobec przeszłości. Niby wymieniono przyczynę - ustrój totalitarny. Niby powiedziano prawdę - że zginęli obywatele radzieccy i polscy. Niby uznano, że zginęli z rąk ustroju totalitarnego. Jednak nie padło nazwisko Stalina. Nie powiedziano więc wszystkiego jasno i wyraźnie. (…) Jeszcze gorsze jest to, iż nie zademonstrowano jakiejkolwiek gotowości do pośmiertnego zrehabilitowania Polaków, jako ofiar represji politycznych i do przedstawienia prawdy o 15-letnim śledztwie Głównej Prokuratury Wojskowej Rosji, którego materiały zostały utajnione. Pozostaje to w sprzeczności z deklaracjami, iż dąży się do postawienia kropki w sprawie Katynia" Awanturnictwo polityczno-historyczne Kremla jest możliwe, gdyż rząd Donalda Tuska odstąpił do twardej polityki wobec sąsiadów z czasów pisowskich, prowadząc ją na kolanach, zarówno na kierunku niemieckim - godząc się na awanturnictwo Eriki Steinbach i innych tzw. wypędzonych przedstawiających Polaków jako zbrodniarzy wojennych – jak i rosyjskim.

We wrześniu zeszłego roku Donald Tusk uznał za wielki sukces udział premiera Rosji na uroczystościach 60. Rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte. Nie przeszkadzało mu zupełnie, że w wystąpieniu Putin milczeniem pominął fakt sowieckiej agresji z 17 września 1939 r., która poprzedziła wywózki polskiej ludności, Katyń, Charków, czy Miednoje. Przełknął także fakt, że kilka tygodni poprzedzające rocznicę były w Rosji festiwalem nienawiści do Polski i recytacją historycznych kłamstw, co udowodnił specjalny raport przedstawiony przez prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, dotyczący antypolskiej propagandy w rosyjskich mediach. Polsce zarzucano w nich np. sprowokowanie wojny, a pakt Ribbentrop-Mołotow, pieczętujący IV rozbiór Polski był przedstawiany jako ochrona ZSRR i godny uznania ruch Stalina. Westerplatte było porażką Tuska i policzkiem dla narodu. Podobnie jak 70. rocznica zbrodni katyńskiej. Fakt, że Putin głosi wszem i wobec, iż świetnie mu się w szefem polskiego rządu współpracuje jest zrozumiały, albowiem rozgrywa z nim partię polską jak chce. Przypomnę tu komunikat prasowy Kancelarii Premiera Federacji Rosyjskiej z 3 lutego br.: „Z inicjatywy strony rosyjskiej doszło do rozmowy telefonicznej premiera Rosji Władimira Putina z prezesem Rady Ministrów Polski Donaldem Tuskiem. (…) Podczas rozmowy Władimir Putin zaprosił Donalda Tuska do udziału w uroczystościach rocznicowych w Katyniu, gdzie pod koniec lat trzydziestych, w wyniku represji politycznych, zginęło wielu obywateli radzieckich, w latach czterdziestych rozstrzelano polskich oficerów, a później z rąk nazistowskich okupantów – zginęło wielu żołnierzy Armii Czerwonej. Szef polskiego rządu przyjął zaproszenie z zadowoleniem”. Przypomnę: Tusk komunikat zaakceptował mimo, że jego treść była zniewagą nie tylko dla rodzin pomordowanych. Rosjanie ani słowem nie wspomnieli o swej odpowiedzialności za zbrodnię, ba sprytna konstrukcja zdań sugerowała wręcz, iż polscy oficerowie zostali rozstrzelani przez Niemców. A informacja o zabitych w Katyniu żołnierzach Armii Czerwonej jest po prostu kłamstwem. Zaakceptowanym przez Warszawę. Teraz Tusk świadomie bierze udział w kolejnym rosyjskim spektaklu zaciemniania rzeczywistego obrazu historii. Nie spodziewam się więc, że starczy mu odwagi by upomnieć się o nazwiska i dokumenty dotyczące innych miejsc polskiej golgoty, np. 7000 funkcjonariuszy policji, straży granicznej i więziennej, zatopionych na Morzu Białym. Podobnie jak nie protestował, gdy Rosja dokonała najazdu na Gruzję… Odpowiedzią na pytanie o motywy jego działania może być informacja z 8 lutego 2008 r. w której jeden z największych rosyjskich serwisów internetowych gazeta.ru określił Tuska jako „naszego człowieka w Warszawie”. Piotr Jakucki

08 kwietnia 2010 Nie zapłacić jak za zboże Spółka z województwa kujawsko-pomorskiego, powiązana z działaczami PSL, "wyprowadziła w pole" ponad 600 rolników, którym nie zapłaciła za dostarczone zboże. Rolnicy stracili dziesiątki milionów złotych. Dziś rolnicy ci nie mają nawet na paliwo do traktora. a tu trzeba siać pod nowe zbiory. 

1. Napisałem mój pierwszy i z pewnością nie ostatni list do nowego Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta (przepraszam – drugi, bo w pierwszym przesłałem mu życzenia związane z objęciem funkcji). Napisałem ten list w sprawie rolników, którym nie nierzetelna spółka nie zapłaciła za zboże. Oszukani zostali rolnicy z województwa kujawsko-pomorskiego. Nie mój okręg, nie moi wyborcy, ale ludzie ciężkiej pracy, którym dzieje się wielka krzywda, bo zostali pozbawieni owoców swej całorocznej harówki. Sam byłem kiedyś rolnikiem, pracowałem w gospodarstwie rodziców i wiem, co może czuć człowiek, który naharował się cały rok, orał, bronował, siał, kosił, młócił, zawoził zboże do punktu skupu – a potem nie dostał za to wszystko ani złotówki. Oszukani rolnicy – których wedle uzyskanych przeze mnie informacji jest ponad sześciuset - dziś nie mają pieniędzy na nic –  na buty dla siebie, na zeszyty dla dzieci, ani na paliwo dla traktora. Trzeba wychodzić w pole, siać zboże pod następne zbiory, a tu nie ma za co kupić kanistra paliwa. Zresztą po co tu wychodzić w pole, skoro rolnicy już zostali w pole wyprowadzeni. Tak jakbyś mieszczuchu - tu zwracam się do znanego komentatora mojego bloga oraz innych zacnych mieszczan - pracował okrągły rok i nie dostał za to ani złotówki wypłaty. I tak byłbyś w lepszej sytuacji, bo rolnik nie tylko nic nie zarobił, on jeszcze dołożył niemałe koszty, musiał kupić paliwo, środki ochrony, nawozy.

2. Spółka, która nie zapłaciła rolnikom za zboże jest powiązana z działaczami PSL. Oszukani rolnicy szukali pomocy u posłów tej partii. Bezskutecznie.    Zainteresowanie okazali jedynie posłowie PiS, w szczególności poseł Zbonikowski.

3. Śledztwo w sprawie oszukania rolników prowadzi Prokuratura Rejonowa w Inowrocławiu. Jedna skromna prokuratura rejonowa to jednak za mało, jak na taką aferę, dlatego zwracam się do Prokuratora Generalnego, aby objął tę sprawę własnym nadzorem. Śledztwo musi toczyć się szybko, konieczne są decyzje zabezpieczające majątek spółki, zanim zostanie on wyprowadzony, bo wtedy rolnicy zobaczą figę z makiem. Mam nadzieję, że prokurator Seremet zajmie się tą sprawą.

4. Wypływają z tej sprawy szersze wnioski: Rolnicy, którym nieuczciwi odbiorcy nie płacą za płody rolne, są praktycznie bez żadnej ochrony. Jeśli taki odbiorca ogłosi upadłość, rolnicy ustawiają się po swoje należności w ostatniej kolejności. Ważniejsze są roszczenia pracowników czy Skarbu Państwa. Wątpliwe, czy rolnikom cokolwiek zostanie na zaspokojenie ich roszczeń. Brakuje też specjalnego funduszu, który gwarantowałby rolnikom wypłaty w przypadku bankructwa bądź nieuczciwości firmy skupującej płody rolne. Coś na kształt Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, który ratuje pracowników w sytuacji bankructwa i niewypłacalności pracodawcy. A przecież niezapłacenie rolnikowi za plony jest tym samym co niezapłacenie pracownikowi za wykonana. Pracuję nad projektem takiej ustawy, która stwarzałaby ochronę rolników przed nieuczciwością firm skupujących płody rolne. Tylko czy taką ustawę poprze PSL? Szczerze wątpię...

5. A oto treść mojego pisma do Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta: Rawa Mazowiecka, 6 kwietnia 2010 roku Pan Andrzej Seremet Prokurator Generalny RP Zwracam się do Pana Prokuratora Generalnego z prośbą o objęcie nadzorem służbowym postępowania prowadzonego w Prokuraturze Rejonowej w Inowrocławiu (nie znam niestety sygnatury akt sprawy) a dotyczącego firmy (tu nazwa) mającej siedzibę w Nieszawie woj. kujawsko-pomorskie.  W czasie spotkania z dużą grupą rolników woj. kujawsko-pomorskiego na konferencji w Toruniu 27 marca 2010 roku uzyskałem informację, że około 600 rolników województwa kujawsko-pomorskiego zostało oszukanych przez wymieniona spółkę, która skupowała od nich zboże i nie zapłaciła za jego dostawy. Rolnicy zostali w ten sposób oszukani na kwoty od kilku do kilkuset tysięcy złotych. Nie znam łącznej kwoty poniesionych strat, ale jest to z pewnością kilkadziesiąt milionów złotych. Według twierdzeń zainteresowanych rolników działania właścicieli spółki miały cechy świadomego oszustwa. Istnieją przesłanki do twierdzenia, że spółka nabywała zboże ze z góry powziętym zamiarem, że nie dokona przelewu płatności. Panie Prokuratorze Generalny, sprawa ta jest niezwykle poważna. Około 600 rolników zostało pozbawionych owoców swojej całorocznej pracy, wskutek czego ich rodziny doprowadzone zostały do nędzy. Dziś ci rolnicy nie mają za co ruszyć w pole, żeby dokonać następnych zasiewów, nie mają pieniędzy na paliwo, na nawozy, na nic, nie mają nawet na życie. Zakres potencjalnego oszustwa jest ogromny. Ta sprawa wymaga pilnego zbadania i niezbędne są pilne i aktywne działania prokuratury. Takich działań oczekują pokrzywdzeni rolnicy i członkowie ich rodzin. Chodzi o sprawiedliwość, ale chodzi również o zabezpieczenie majątku spółki w taki sposób, aby rolnicy mogli liczyć na wyegzekwowanie swoich roszczeń. Nie wiem czy rozmiar śledztwa i wielka liczba pokrzywdzonych jest do udźwignięcia przez jedną Prokuraturę Rejonową w Inowrocławiu. Być może konieczne będzie zapewnienie dla tego śledztwa szerszej ekipy prokuratorów. Dlatego uważam, że sprawa ta powinna się toczyć pod Pańskim bezpośrednim nadzorem, a śledztwo powinno być wzmocnione zaangażowaniem większej liczby prokuratorów. Proszę o poinformowanie mnie, jakie działania zamierza podjąć Pan Prokurator Generalny w tej sprawie.  Z poważaniem Janusz Wojciechowski Poseł do Parlamentu Europejskiego

wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Janusz Wojciechowski

Pawlik Morozow wciąż natchnieniem Mimo poważnych zastrzeżeń organizacji prorodzinnych oraz krytyki ze strony klubów PiS i koła Polska Plus kluby: PO, Lewica i PSL, oraz koło poselskie SdPl poparły rządowy projekt nowelizacji ustawy “antyprzemocowej”.

Wycofajcie ten projekt Sejmowa debata nad (nieznacznie) poprawionym sprawozdaniem Komisji Polityki Społecznej i Rodziny na temat projektu nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie wraz ze zgłoszonymi do projektu sugestiami ze strony klubów i kół poselskich nie przyniosła przełomu. Komisja zdecydowała wprawdzie o złagodzeniu niektórych kontrowersyjnych zapisów, jednak najbardziej szkodliwe artykuły w projekcie pozostały. Tak jak m.in. ten o możliwości odebrania dziecka rodzicom przez pracownika socjalnego bez wcześniejszego wyroku sądu. Najważniejszą z poprawek dyskutowanych wczoraj na posiedzeniu plenarnym Sejmu była ta zaproponowana komisji przez PiS. Chodziło w niej o zmianę zapisu uprawniającego pracownika socjalnego do odebrania dziecka rodzinie. Punkt 12a projektu ustawy uprawnia służby socjalne do zabrania dziecka w sytuacji zagrożenia jego życia i zdrowia bez wyroku sądu na okres do 24 godzin. Podczas prac w komisji posłowie PiS rekomendowali wykreślenie tego artykułu, jednak w głosowaniu propozycja ta nie została poparta. Komisja zaakceptowała poprawkę obligującą sąd rodzinny do podjęcia w ciągu doby decyzji o umieszczeniu dziecka odebranego przez pracownika socjalnego w placówce opiekuńczej bądź w rodzinie zastępczej.

Większością głosów koalicji PO – PSL i Lewicy komisja zarekomendowała też pozostawienie w projekcie zapisu jednoznacznie zakazującego stosowania kar cielesnych, zadawania cierpień psychicznych oraz innych “form poniżania dziecka”. We wczorajszej debacie Teresa Piotrowska (PO) podkreślała, że “państwo musi interweniować tam, gdzie jest przemoc”. – Chcemy chronić ofiarę, a sprawcę izolować. Jesteśmy przekonani, że zapisy ustawy będą dobrze służyć rodzinie. Dom rodzinny powinien być miejscem, w którym dziecko czuje się bezpieczne. Nie można zamknąć oczu na fakt, iż w polskich rodzinach dominuje często przemoc – dowodziła Piotrowska. – Są to przecież najczęściej rodziny patologiczne, w których jest alkohol, gdzie dzieci są zmuszane nawet do pracy zarobkowej – argumentowali Bożena Kotkowska (Lewica) oraz Piotr Walkowski (PSL). [Są to najczęściej tzw. konkubinaty i "związki partnerskie", a nie małżeństwa - admin] Tymczasem ekspertyzy prawne potwierdzają zasadność zarzutu, który dowodzi, że niektóre zapisy projektu nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie naruszają konstytucyjne gwarancje ochrony życia prywatnego i rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz decydowania o swoim życiu osobistym. – To prawda, że każda przemoc zasługuje na potępienie. Ustawa nie obroni się jednak przed zarzutem niekonstytucyjności, ogranicza bowiem prawo do życia osobistego, dobrego imienia, autonomii informacji o osobach. To jest bezpośrednie uderzenie w rodzinę i ukazanie jej jako największego zła, co nie jest prawdą – zauważyła Teresa Wargocka (PiS). – Definicja przemocy może być w tym projekcie nadużywana. Nieregulowana jest też kwestia gromadzenia danych osobowych. Niedookreślone pozostało to, jakie dane i w jakich przypadkach mogą być zbierane – dodała poseł Grażyna Grabicka. Według posłów PiS, sporną kwestią pozostaje również tworzenie tzw. zespołów interdyscyplinarnych, które miałyby zajmować się przeciwdziałaniem przemocy. Posłowie z komisji (m.in. Izabela Jaruga-Nowacka z Lewicy oraz Tadeusz Ross z PO) poparli rozwiązanie, w myśl którego zespoły te będą mogły zbierać dane osobowe nie tylko sprawców, ale i dorosłych ofiar przemocy, także bez ich zgody; będą jednak zobowiązane do zachowania poufności. W ocenie PiS może to być nadużywane. Opinię tę podziela też KP Polska Plus, którego posłowie proponowali wykreślenie całego artykułu odnoszącego się do zespołów, m.in. z uwagi na brak wyceny kosztów, jakie wiązałyby się z ich utworzeniem, a które ostatecznie poniosłyby samorządy. Jak zauważył poseł Jerzy Polaczek, z tytułu ustawy należałoby też wykreślić pojęcie rodziny. Jego zdaniem, dane MPiPS mówiące o tym, że w połowie rodzin dochodzi do przemocy, są bardzo niejednoznaczne i stawiają pod znakiem zapytania ich wiarygodność. Nie wiadomo bowiem, czy chodzi tu o typową rodzinę tworzoną przez rodziców i dzieci, czy też na przykład rozszerzono tę definicję np. o związki partnerskie. [Kiedy pojawi się ustawa o zwalczaniu przemocy specyficznie w związkach homoseksualnych? - admin] Podczas prac w komisji posłowie PO i Lewicy przeforsowali też dopisanie do ustawy zapisów dotyczących zakazu “zadawania cierpień psychicznych i innych form poniżania dziecka”. – Pod tak ogólne zapisy można podciągnąć prawie wszystko. Poradnik pracownika socjalnego, który prezentuje na swojej stronie internetowej Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, do przemocy psychicznej zalicza nawet “zawstydzenie, narzucanie własnych poglądów, ciągłe krytykowanie, kontrolowanie, ograniczanie kontaktów i krytykowanie zachowań seksualnych”. Czyli odbiera się nam prawa do wychowania własnych dzieci – zauważył poseł Robert Telus (PiS). – W tak delikatnej kwestii jak ingerowanie w sprawy rodzin nie powinna mieć miejsca chęć ambicjonalnego postawienia na swoim, ale potrzeba otwarcia na lepsze rozwiązania – diagnozuje Ewa Kowalewska, prezes Forum Kobiet Polskich. O wycofanie projektu nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie apel do premiera Donalda Tuska ponowiły organizacje prorodzinne. Sygnatariusze apelu, m.in. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia i Forum Kobiet Polskich, Polskie Stowarzyszenie Nauczycieli i Wychowawców, Związek Dużych Rodzin Trzy Plus, Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców, są przekonani, że projekt zmierza do nadmiernego kontrolowania rodzin, narusza prywatność, pozwala na masowe zbieranie wrażliwych danych o rodzinach bez ich zgody także wówczas, gdy zjawiska przemocy w nich nie występują. Organizacje prorodzinne postulują, by wybrać z nowelizacji uzasadnione przepisy, np. dotyczące nakazu opuszczenia mieszkania przez sprawcę przemocy czy wprowadzenia standardów usług prowadzonych przez ośrodki wsparcia dla ofiar przemocy, i przeprowadzić je jako ustawę pilną. - Projekt jest bardzo szkodliwy w tym kształcie. To zdanie podzieliło też Prezydium Sejmu, kiedy w marcu bieżącego roku ponownie skierowało projekt do komisji. Niestety, dziś dokument ten wraca pod obrady w prawie niezmienionym kształcie. Oczekujemy, że projekt zostanie wycofany. Narusza on autonomię rodzin i utrudnia wychowanie dzieci przez ich rodziców. Ta ustawa to typowy tekst ideologiczny, bardzo słaby prawnie, o czym mówią eksperci Biura Analiz Sejmowych oraz rzecznik praw obywatelskich – ocenia Tomasz Elbanowski ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców. Anna Ambroziak, Nasz Dziennik Po raz kolejny admin powtórzy: tego typu ustawy nie wynikają z niczyjej niewiedzy i glupoty – i nie kryją się za nimi żadne ”dobre chęci” projektodawców. Nie chodzi o żadne “zwalczanie przemocy w rodzinie”, bo istniejące ku temu instrumenty prawne są absolutnie wystarczające i każdy uczciwy prawnik może to potwierdzić. Ustawa ta to po prostu kolejny etap totalnego gnojenia Polski i Polaków. Po odebraniu im własnego państwa, po “reformach” edukacji, służby zdrowia, po praktycznie rzecz biorąc likwidacji sił zbrojnych – nadchodzi kolej na odebranie Polakom możliwości wychowania następnego pokolenia. Wychowanie to przejdzie w ręce “pracowników socjalnych”, “rodzin zastępczych”, “zespołów interdyscyplinarnych” itd.  Zaprowadzenie dziecka przez babcię do kościoła będzie uznane za “cierpienie psychiczne” a zakaz spotykania się z osiedlową chuliganerią - za “upokorzenie”. Nie wierzymy oczywiście w skuteczność żadnych apeli i żadnej w ogóle argumentacji. Szumowiny rozumieją jedynie siłę pięści. A na zaciśnięcie ręki w pięść Polaków już nie stać.

Filmowanie i dokumentowanie wojenki Na moim blogu na ONET.pl komentuję ujawnienie, że przed paru laty amerykańscy piloci „Apaczów” ostrzeliwali cywilów na bagdadzkiej ulicy – i strzelali nawet do rannych. Tu chciałbym pogłębić tamten komentarz. Otóż chcę spytać: po co te misje bojowe są nagrywane? Jeśli po to, by dowództwo mogło potem oceniać działania żołnierzy – to należało wyciągnąć konsekwencje i postawić tych morderców pod sąd wojenny. Jeśli natomiast dowództwo uważa, że nawet w tak jaskrawych przypadkach nie należy żołnierzy karać – to po jaką cholerę nagrywać te akcje? Przecież gdyby nagrania nie było, nie zrobiłby się wokół tego szum. Jakaś konsekwencja obowiązuje... To znaczy: w d***kracji nie obowiązuje. Aha: mam do Państwa jeszcze prośbę – też związaną z wojną, ale fińsko-sowiecką w 1940. Otóż w arcy-ciekawej książce (jest w niej wiele nieznanych faktów i nietypowych interpretacyj – ale i wiele tematów wątpliwych; można ją, tak nawiasem, kupić w KSIĘGARNI na tym portalu: p. Janusz Choiński pisze, że śp. Władysław Sikorski wyraził zgodę na użycie w tej wojnie polskich jednostek (po stronie fińskiej, oczywiście) – a także na to, by alianckie samoloty i okręty używały polskich oznaczeń. Autor oskarża tu śp. Generała o to, że sprzeniewierzył się poleceniu śp. Edwarda Rydza (ps. „Śmigły”): „Do Sowietów nie strzelać!” - i tym samym przyczynił się do podjęcia decyzji o wymordowaniu polskich jeńców. Ko-incydencja czasowa jest: wojna trwała w lutym-marcu 1940, a decyzję o wymordowaniu polskich oficerów podjęto 3-IV. Nie wykluczone, że Wawrzyniec Beria, który z pewnością wiedział o tej zgodzie, podświadomie wziął to pod uwagę proponując ten mord. Jednak, oczywiście, trudno z tego robić zarzut: jeśli nieprzyjaciel bierze jeńców i czyni z nich zakładników – to z tego powodu nie można wstrzymywać natarcia. Armia polska na Zachodzie walcząc z III Rzeszą nie brała pod uwagę, że hitlerowcy mogą w odwecie wymordować oficerów z oflagów... Co prawda jest różnica: III Rzesza podpisała Konwencję Haską i Genewską (o traktowaniu jeńców wojennych) - a Związek Sowiecki: nie! A moja prośba do Państwa jest następująca: gen. Sikorski zgodę wyraził, jednak do interwencji wojsk aliantów (ani Ligi Narodów) nie doszło. Natomiast czy istnieją jakieś świadectwa, że istotnie przemalowywano wtedy brytyjskie i francuskie samoloty i okręty, by udawały polskie? Czy ktoś o tym słyszał? JKM

Zimnokrwiści mordercy Zapewne wszyscy Państwo obejrzeliście już zapis z kamery „Apacza”, którego piloci urządzili sobie we wschodnim Bagdadzie polowanie na ludzi. Upolowali tuzin Irakijczyków - w tym dwóch korespondentów agencji „The Reuters”, dzięki czemu zapewne sprawa wyszła na jaw: Dla tych, którym nie chce się tracić kilkunastu minut: jest to zapis video dobrej jakości, że znakomitą ścieżką dźwiękową, pokazujący, jak piloci USAF z zimną krwią strzelali do spokojnie stojących na ulicy ludzi. W dodatku bezbronnych (jeden miał duży aparat fotograficzny, który od biedy można by uznać za broń) – ale nawet gdyby mieli broń, to w Iraku Amerykanie nie wprowadzili zakazu posiadania broni, więc niby dlaczego posiadacz strzelby miałby być od razu terrorystą? Co więcej: po tym ostrzale i zabiciu ośmiu ludzi, piloci strzelali do rannego – i do samochodu, w którym zresztą były dzieci, do którego owego rannego chciano wnieść!! W sumie zginęło dwanaście osób, a wśród rannych była dwójka dzieci (piloci komentowali: „To ich wina; kto zabiera dzieci na pole walki!” ?!?) „Rzeczpospolita” cytuje tylko dwie opinie Amerykanów: jedną bezbarwną, p. Klotyldy Le Coz – i drugą zdecydowaną, p. Jakóba Carafano, eksperta „Heritage Foundation”, think-tanku Republikanów: „Żeby dobrze zinterpretować ten film, trzeba znać kontekst, w którym został nagrany. Nie wiemy, jakie informacje wywiadowcze były dostępne. Oczywiście łatwo jest spojrzeć na symboliczne zdjęcia i wydać kategoryczny osąd. Jednak każdy, kto tylko na podstawie tego nagrania będzie mówił, że to zbrodnia wojenna, będzie po prostu śmieszny. Historia ludzkości pokazuje, że w konfliktach ginęło więcej cywilów niż wojskowych. Dziś mamy bardziej zaawansowany sprzęt oraz lepszy wywiad i udaje nam się bardzo ograniczyć liczbę zabitych cywilów. Nie da się jednak w ogóle uniknąć takich ofiar. Wojna to chaos. A decyzje trzeba podejmować szybko”. Otóż p. Carafano ma rację: „Nie da się jednak w ogóle uniknąć takich ofiar”. I gdyby jakiś wystrzelony „Tomahawk” zboczył z kursu i przez pomyłkę zabił nawet i tysiąc cywilów – powiedziałbym: „Trudno! Wojna to wojna. Wypadki się zdarzają” Tyle, że p. Carafano kłamie w żywe oczy, że w tym przypadku „decyzję trzeba było podjąć szybko.” Nie było najmniejszej ku temu potrzeby. I z absolutną pewnością nie było potrzeby strzelania do rannych – ani do furgonetki, która chciała ich wziąć do szpitala. Co by nie mówić o hitlerowcach, to gdy już wzięli Polskę pod swoją okupację, to nie zabawiali strzelaniem z powietrza do ludzi. Owszem: szukali konspiratorów, więzili ich, prowadzili śledztwo i nawet torturowali – ale właśnie po to, by się upewnić, że wieszają właściwych. Amerykanie są w Iraku i Afganistanie sfrustrowani – bo p. Jerzy W. Bush wpakował ich w dziwną i okrutną niby-wojnę, w której trudno stosować się do europejskich reguł gry. W dodatku są wściekli na sprzymierzeńców (dowiedziałem się właśnie, że gdy w prawdziwej potyczce z talibami wezwali na pomoc niemieckie śmigłowce, te, owszem, przyleciały, strzelały do czego trzeba, po czym w samym środku operacji o 17.30 piloci oświadczyli, że właśnie skończył się – takie przepisy związkowe - czas ich pracy... i zawrócili do bazy – nie zdając sobie sprawy, że Amerykanie z trudem powstrzymali się, by nie poczęstować ich na pożegnanie kilkoma rakietami). Ale to, że są sfrustrowani, nie znaczy, że muszą zajmować się polowaniem na ludzi. Oczywiście: tak samo, jak jedna karetka pogotowia w Łodzi, której załoga aplikowała pacjentom "Pavulon" by dostać premię od zakładu pogrzebowego nie jest dowodem, że Pogotowie Ratunkowe to banda morderców – tak samo ten wypadek nie dowodzi, że bandą morderców jest USArmy. Co budzi jednak zdecydowany sprzeciw, to to, że dowództwo, które przecież znało to nagranie, zamiast postawić morderców przed sądem wojennym, przez dwa lata ukrywało ten incydent. Skutki tego ukrywania będą dla morale Amerykanów straszne, porównywalne z aferą My Lai w Wietnamie. Dla opinii o Amerykanach w innych krajach – zwłaszcza arabskich i muzułmańskich – katastrofalne. JE Benedykt Hussein Obama wykorzysta to zapewne do przyspieszenia wycofania się ze Środkowego Wschodu – co dodatkowo mocno nadszarpnie autorytet Stanów Zjednoczonych. Przy okazji: co ze sprawą polskich żołnierzy, którzy pozabijali cywilów pod Nangar Khel? Bo obejrzeliśmy pokaz znęcania się policji nad szeregowcami, którzy przecież wykonywali rozkazy – ale jakoś nie słyszałem wyjaśnień, kto i na jakiej podstawie wydał rozkaz ostrzału tej wioski? JKM

Kataplazm polityki historycznej Państwa nie mają ani odwiecznych przyjaciół, ani odwiecznych wrogów, tylko interesy – zauważył Winston Churchill. I chociaż uroczystość 70 rocznicy wymordowania w Katyniu polskich oficerów nie sprzyja mówieniu o interesach, to jednak trzeba o nich mówić, bo w przeciwnym razie nie zrozumiemy przyczyn, dla których rosyjski premier Włodzimierz Putin zdecydował się wziąć w tej uroczystości udział, podobnie jak polski premier Donald Tusk – zdecydował się przyjąć zaproszenie rosyjskiego premiera.. Trzeba mówić o interesach również dlatego, że w ostatnich latach coraz większą wagę państwa przywiązują do tak zwanej „polityki historycznej” – a więc takich interpretacji historii, które dałyby się pozytywnie wykorzystać dla realizowania współczesnych politycznych celów. A uroczystość 70 rocznicy wymordowania polskich oficerów w Katyniu, a zwłaszcza osobisty udział rosyjskiego premiera, niewątpliwie jest ważnym elementem rosyjskiej, a może nawet nie tylko rosyjskiej, polityki historycznej. Dzisiejszą uroczystość bowiem warto widzieć w kontekście innej uroczystości, jaka 1 września ubiegłego roku odbyła się na Westerplatte. Była ona poświęcona rocznicy wybuchu II wojny światowej. Jak pamiętamy, premier Putin w swoim przemówieniu wskazał na przyczynę tej wojny – na traktat wersalski. A skoro traktat wersalski był przyczyną II wojny światowej, to jasne jest, że w interesie światowego pokoju takie przyczyny trzeba eliminować, najlepiej w zarodku. No dobrze, ale dlaczego właściwie traktat wersalski stał się przyczyną II wojny? Bo – jak przypomniał premier Putin – upokorzył dwa wielkie narody. A na czym polegało to upokorzenie? Ano na tym, że w Europie Środkowej dopuścił do powstania niepodległych państw narodowych, między innymi – Polski. Wygląda zatem na to, że przyczyną II wojny światowej była między innymi niepodległa Polska miedzy Niemcami a Rosją – wtedy w postaci Związku Radzieckiego. Obecnie, kiedy fundamentem europejskiej polityki jest strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, diagnoza premiera Putina z Westerplatte nabiera szczególnej aktualności. W interesie pokoju światowego, a europejskiego – w szczególności – obszar Europy Środkowej powinien znaleźć się w czułych, ale jednocześnie mocnych objęciach strategicznych partnerów. Ten uścisk powinien być nie tylko mocny, ale i czuły – to znaczy, nie powinien wzbudzać żadnych odruchów obronnych, żadnych prób wydobycia się z tych objęć. I o ile mocy uścisku służą konkretne przedsięwzięcia, jak choćby na przykład Gazociąg Północny, o tyle czułości podporządkowana jest polityka historyczna, której celem jest – jakże by inaczej – wzajemne pojednanie. W strategicznym partnerstwie bowiem szalenie ważna jest symetria. Skoro zatem, dzięki wysiłkom Naszej Złotej Pani Anieli, wspomaganej zresztą przez licznych i dobrze wynagradzanych kolaborantów po stronie polskiej, nastąpiło pojednanie z Niemcami, do których dzisiaj już nikt nie ma pretensji, a jeśli nawet gdzieś tam i ma – to specjalnie ich nie ujawnia na tej samej zasadzie, w myśl której nie rozprawia się o sznurze w domu wisielca – to symetria domaga się analogicznego pojednania polsko-rosyjskiego. Na przeszkodzie temu stała katyńska niezagojona rana. I premier Włodzimierz Putin, wychodząc naprzeciw potrzebie symetrii, podjął próbę opatrzenia tej rany kataplazmem polityki historycznej. Ciekawe, że w dążeniu do zachowania symetrii posłużył się identyczną metodą, która tak znakomicie sprawdziła się w polityce historycznej niemieckiej. Już nie próbował niczego tłumaczyć, ani niczego usprawiedliwiać, tylko jednym susem wskoczył do pierwszego szeregu ofiar. Inna rzecz, że w przypadku Rosjan jest to nawet bardziej uzasadnione, niż w przypadku Niemców, którzy dzisiaj przedstawiają się jako pierwsze ofiary okupacji ze strony złych „nazistów”. W każdym razie umiejętne połączenie przez stronę rosyjską obchodów 70 rocznicy wymordowania polskich oficerów w Katyniu z egzekwiami ku czci rosyjskich ofiar „wielkiej czystki” lat 30-tych, postawiło również Rosję w szeregu ofiar. Słychać w tym nawet echo „posłania do narodów Europy Wschodniej”, jakie we wrześniu 1981 roku wystosował I Zjazd autentycznej wtedy jeszcze „Solidarności”: „głęboko czujemy wspólnotę naszych losów”. W tej sytuacji pojednanie, to znaczy – rzucenie się w objęcia strategicznych partnerów jest prostą oczywistością, wobec której wszelkie ociąganie czy rezerwa wyglądają z góry podejrzanie. Trzeba powiedzieć, że tu operacja polityki historycznej została przez stronę rosyjską przeprowadzona znakomicie, chociaż nie dało się uniknąć dysonansu. Ale chyba nie można było inaczej w sytuacji, gdy na użytek zagranicy, zarówno tej „bliskiej”, jak i tej prawdziwej, Rosja przedstawiana jest w charakterze ofiary złego Lenina i Stalina, podczas gdy na użytek wewnętrzny, na tymże Stalinie próbuje się budować nową rosyjską tożsamość. W rezultacie musiało dojść do tego, że dla uczczenia rosyjskich ofiar Józefa Stalina wojskowa orkiestra odegrała hymn skomponowany na jego rozkaz, a zatwierdzony przez uczestniczącego w uroczystości premiera Włodzimierza Putina. Pomijając te mimowolne akcenty groteskowe trzeba przyznać, że operacja w zakresie polityki historycznej najwyraźniej się stronie rosyjskiej udała i teraz każda próba, którą strona polska chciałaby podjąć gwoli rozluźnienia czułego uścisku strategicznych partnerów, będzie traktowana jako torpedowanie szczerych wysiłków pojednawczych. Na tym tle polityka historyczna w wydaniu polskim jawi się jako rozpaczliwa, amatorska improwizacja, której niepodobna przypisać żadnego współczesnego politycznego projektu. Ale widocznie już taki los wypadł nam. SM

09 kwietnia 2010 Socjalistyczne państwo jako forma zorganizowanego zła... Jak zauważył trafnie Fryderyk August von Hayek:” Oskarżenia są najlepszym sposobem do ustanowienia na dłuższą metę podstaw szaleństwa”(!!!!). Socjaliści postępują w myśl tej zasady metodycznie i z wielką determinacją, zasłaniając się przy tym demokracją, jako parawanem swojego postępowania, wcześniej przygotowanego. Bo demokracja sobie- a ich postępowanie - wcześniej zaplanowane - sobie. Najpierw starszą - a potem wprowadzają przepisy, które, mają rozwiązać problem bezpieczeństwa, a rozwiązują problem wolności , to znaczy wolność tę człowiekowi zabierają. Bo pod hasłem bezpieczeństwa- zabierają wolność. Nie dalej jak wczoraj, jadąc samochodem, jako pasażer, natknąłem się na „kocioł” zorganizowany przez policję obywatelską, która zablokowała drogę pomiędzy Radomiem i Kozienicami. Było kilku policjantów obywatelskich i jedna policjantka - też obywatelska.. I wiecie państwo co robiła policja obywatelska za nasze pieniądze? Zatrzymywała  przejeżdżających  kierowców i kazała im dziarsko dmuchać , celem sprawdzenia, czy  zatrzymany obywatel - kierowca nie spożywał alkoholu, w ilości co najmniej 0,2 promila.. Bo pijaństwo zostało ustanowione dekrecjonalnie, co oznacza , że każdy kto ma w sobie 0,2 promila alkoholu, jest pijakiem, co jest   kompletnym  absurdem. A potem Policja Obywatelska ogłasza ilu to” pijanych” kierowców złapała.. Propaganda ponad wszystko! I jeszcze to kolektywne szukanie sprawców, przy tym wszyscy są dla Policji Obywatelskiej  podejrzani. Tylko wystarczy poszukać odpowiedni paragraf.. A potem dobrze przesłuchać!  Bo nie ma ludzi niewinnych- są jedynie źle przesłuchani, jak twierdził towarzysz Beria. Coraz większe wariatkowo! To tak, jakby uciekający przed  Policją Obywatelską” pijany” kierowca, schował się w jednym z okolicznych domów, a Policja Obywatelska przeszukiwała z marszu  prywatne  domy jeden po drugim, bo szuka „przestępcy”.. I ma w nosie  prywatną własność..  Podstawy szaleństwa są coraz mocniejsze. Dotyczy to również tzw. limitów połowowych,, bo właśnie polskim rybakom wyczerpał się taki limit- dotyczący połowu śledzia .Ucho od śledzia można sobie od biedy złowić. Jak donosi prasa-  rybacy mają już dość kontroli i zakazów, które rzekomo mają na celu ochronę ryb, a tak naprawdę są robione i ustanawiane w interesie państw bałtyckich.” O nieudacznictwo w zakresie obrony naszych interesów obwiniają rząd i zapowiadają protesty”.(???). Chyba rybacy się nie orientują, kto im tę gehennę organizował.. To” polski Sejm” i pan prezydent , współodpowiedzialni są  za podpisanie Traktatu Lizbońskiego, na mocy którego Polska utraciła swoją suwerenność i dzięki temu mamy  nowy rząd- Komisję Europejską. I ona rządzi.! Wcześniej „ nasi negocjatorzy ” udawali że negocjują limity w naszym interesie. Niektórzy podostawali posady za właściwe negocjacje.. Przykrywali całość negocjacji  czapkami propagandy.. Żeby uśpić czujność polskich rybaków... Teraz szydło wychodzi z  czapki. Duńscy rybacy  mogą się  na przykład  obławiać  dłużej... I to nikomu nie przeszkadza.. Przeszkadzają natomiast polscy rybacy.. Żeby się nie obłowili za bardzo. Być może wkrótce będziemy mieli nadmiar puszek do konserw, bo nie będziemy mieli ryb.. Za tamtej komuny,  towarzysz Gomułka się żalił, że mieliśmy ryby, ale nie mieliśmy  metalowych puszek do konserw.. Choć mieliśmy huty! Czy z tej, czy z innej strony - socjalizm limitowany administracyjnie tworzy podstawy szaleństwa.. Jeśli chodzi o socjalistyczną biurokrację – to ona także pogłębia socjalistyczne szaleństwo. W Radomiu na przykład ogłosili protest ostrzegawczy… „pracownicy” Powiatowego Urzędu Pracy(????). Do tej pory, nasi nadzorcy nie mogli narzekać.. Ale widać, że socjalizm biurokratyczny zaczyna mieć kłopoty, że tak powiem - w nadbudowie socjalistycznej… Nadzorcy z Powiatowego Urzędy Pracy narzekają, że mają za mało pieniędzy(!!!). Nie starcza im na tuner do ksero. Papieru im chyba jeszcze nie brakuje. Mamy dużo lasów i będziemy mieli jeszcze więcej, bo Unia wymaga, żeby zalesiać, zalesiać i jeszcze raz zalesiać.. W Województwie Śląskim trwa właśnie akcja zalesiania, i każdy może sobie posadzić drzewko. Planiści planuję ich posadzić 5 milionów(!!!) Biurokracja będzie miała tony papieru i czego jak czego, ale podstawowego surowca marnotrawstwa socjalistycznego im nie zabraknie.  I następny potop będzie z pewnością z papieru.. Jak się skończy  oczywiście cały ten socjalizm! Wygląda na to, że akcenty marnotrawstwa zostały przeniesione w inne obszary i tam popłynęły pieniądze.. Bo na taką  na przykład prezydencję Polski  w Unii Europejskiej będziemy musieli przygotować 130 milionów złotych, a może i więcej, żeby jakoś się zaprezentować, a i tak decyzje będzie podejmowało Biuro Polityczne, czyli Komisja Europejska, nie wybierana demokratycznie, choć Unia Europejska demokracją stoi.. Akurat w sprawie wyboru członków Komisji - nie stoi, ale leży.. Bo czy się stoi, czy się leży, kilka tysięcy euro miesięcznie się należy… Komisarze pracy socjalistycznej.. Te tysiące ludzi przesiadujące w tzw. urzędach pracy socjalistycznej, które to tysiące ludzi pochłania miliony złotych  podatków, czyli naszych pieniędzy odebranych nam przez socjalistyczne państwo pod przymusem, które to tysiące ludzi robią za nasze pieniądze tysiące czynności  zupełnie niepotrzebnych w systemie  upaństwowionego nadzoru nad pracą- mogłoby zająć się czymś pożytecznym, na przykład prowadzeniem prywatnego biura pracy, które to prywatne biuro  pracowałoby na siebie i nie mieszałoby do problemów poszukiwania pracy - wszystkich podatników. Takie biuro naprawdę starałoby się w poszukiwaniu pracy poszukującym biorąc za poszukiwanie jakąś sensowną  gratyfikację, bo nikt za darmo pracował nie będzie.. Ale dynamika poszukiwania pracy byłaby niewspółmierna do ociężałości aparatu biurokratycznego w państwowym urzędzie, w którym głównie poszukuje się dodatkowych dochodów, przy jak najmniejszej ilości urzędniczej pracy. A poza tym urzędnicy stanowią wielki koszt obciążający zarówno dla poszukujących pracy jak i tych, którzy pracę jeszcze mają, ale pod ciężarem zbliżających się kolejnych podatków- prawdopodobnie ją stracą.. Jeśli jeszcze nie stracą ,a są kobietą, tak jak Kopernik - jak twierdzą feministki, czyli anykobiety, sfrustrowane, zawiedzione życiem i niespełnione- to będą mogły sobie zaparkować pod poznańską galerią handlową, gdzie powstał pierwszy w Polsce parking samochodowy – tylko dla pań.. Wszędzie wyrównują - a tam rozdzielają ! Czekamy z niecierpliwością na odrębne parkingi dla homoseksualistów, chorych na AIDS, niepełnosprawnych, chorych na stwardnienie rozsiane.. Stanowiska parkingowe dla niepełnosprawnych już są! Głównie parkowane są na nich samochody ludzi pełnosprawnych, bo brakuje niepełnosprawnych.. Żeby Polska kiedyś była Polską - prawda, panie Janku? WJR

O dobrych uczynkach Dlaczego za komuny ludzie wstępowali do Służby Bezpieczeństwa? Wprawdzie miałem do czynienia z kilkoma esbekami, ale żaden mi się nie zwierzał. Przeciwnie - chcieli, żebym to ja im się zwierzał, do czego nie widziałem żadnego powodu. Jednak dzięki panu generałowi Sławomirowi Petelickiemu możemy naszą ciekawość w tym względzie zaspokoić. Pan generał Petelicki, w swoim czasie funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, powiedział, że wstąpił do SB po to, by spełniać dobre uczynki. Skoro pan generał tak mówi, to wprawdzie nie wypada zaprzeczać, ale wydaje się, iż więcej sposobności do dobrych uczynków można było zyskać w jakimś zakonie, zwłaszcza że skądinąd wiadomo, iż podstawowym zadaniem SB w Polsce było podtrzymywanie komunistycznej władzy, to znaczy władzy sowieckich agentów poprzebieranych za tubylczych dygnitarzy wojskowych i cywilnych. ("Bo Berman oraz Minc Hilary, ludowej władzy dwa filary..."). Krótko mówiąc, funkcjonariusze SB byli kimś w rodzaju agenciaków sowieckich agentów. Czy wykonując te niezbyt zaszczytne obowiązki, mieli rzeczywiście wiele okazji do spełniania dobrych uczynków - śmiem wątpić, chyba że taka sposobność trafiała im się "bez swojej wiedzy i zgody". O ile u nas, podobnie zresztą jak w innych krajach tak zwanego - nie bez słuszności - naszego obozu, rządzili sowieccy agenci poprzebierani za tubylczych dygnitarzy, to kto właściwie rządził w samym cudnym raju, czyli Związku Sowieckim? Mówiło się, że "partia", ("partia Lenina simwoł swabody..."), ale tak naprawdę to każdy wiedział, że w cudnym raju rządzą "organy", to znaczy razwiedka, która całą tę "partię Lenina" w krótkich abcugach przerobiła na swoich seksotów (seksot - sekrietnyj sotrudnik, czyli tajny współpracownik). Kiedy na skutek totalnego bankructwa nastąpiło rozwiązanie cudnego raju, razwiedczykowie natychmiast przestawili się na nowy ustrój i położywszy kres rządom nieprzytomnego od wódki Borysa Jelcyna, za plecami którego grandziarze, zwani "oligarchami", rozkradali Rosję, przystąpili do mozolnej odbudowy rosyjskiego imperium. Z punktu widzenia geopolitycznego bowiem Rosja cofnęła się prawie o 300 lat, tracąc niemal wszystkie zdobycze Stalina, Mikołaja I, a nawet Katarzyny. Ale kiedy w ostatnią środę oglądaliśmy majstersztyk rosyjskiej polityki historycznej w wykonaniu premiera Włodzimierza Putina w Katyniu, to nikt chyba nie miał wątpliwości, że proces odbudowy imperium jest już bardzo zaawansowany - ze strategicznym partnerstwem rosyjsko-niemieckim na czele. Na tym tle sytuacja Polski tracącej suwerenność polityczną, przekształcanej w rodzaj strefy buforowej, a więc obszaru rozbrojonego, oraz w strefę pół rzemieślniczej, pół przemysłowej wytwórczości i ekscytowanej dziadowskimi sensacjami z politycznego półświatka tubylczych mężyków stanu, prezentuje się wyjątkowo mizernie. A przecież i u nas rządzi razwiedka - ci wszyscy generałowie broniący "dobrego imienia" i pułkownicy wystawiający na polityczną scenę swoje kreatury. To dlaczego tam sprawy idą ku lepszemu, a u nas - raczej odwrotnie? Wydaje się, że przyczyna leży w nawykach naszych tubylczych razwiedczyków. W odróżnieniu od razwiedczyków rosyjskich, którzy jednak przyzwyczajeni byli do samodzielności swojego państwa, u naszych tajniaków nawyk wysługiwania się obcym musiał zejść aż do poziomu instynktów. Sama myśl o niepodległości państwowej i suwerenności politycznej najwyraźniej nie tylko nie może pomieścić im się w głowie, ale wręcz napawa trwogą. Tym właśnie tłumaczę sobie bezrefleksyjne poparcie dla uczestnictwa Polski w Eurosojuzie i widoczne gołym okiem symptomy tropizmu do Związku Sowieckiego, który tylko przesunął się ze wschodu na zachód. Dlatego warto przyjrzeć się sytuacji w Kirgistanie, gdzie na fali kolorowych rewolucji w 2005 roku, w następstwie demokratycznej - jakżeby inaczej - "rewolucji tulipanów", starsi i mądrzejsi zmienili tubylczą władzę, żeby zapewnić stabilne polityczne podstawy amerykańskiej bazie lotniczej. Jednak postępujący proces odbudowy imperium rosyjskiego sprawił, że tubylcze władze wypowiedziały dzierżawę bazy. W rezultacie wybuchły przeciwko nim gwałtowne rozruchy. Oczywiście naturalnie i spontanicznie, ale co nam szkodzi rzucić w przestrzeń pytanie, czy w ogóle można być dziś skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem? SM

Działacz WiP skazany jak w „Procesie” Kafki To tak groźne wykroczenie, że polski sąd zdecydował się wydać wyrok bez udziału oskarżonego. Ba! – skazany za to wykroczenie nawet nie wiedział, że jest oskarżonym i że w ogóle jakieś postępowanie przeciw niemu przed polskim sądem się toczy. Na domiar nie ma wykroczenia, za które został skazany. To fakty, a nie próba napisania kolejnej wariacji na temat „Procesu” Kafki. Tę piszą sądy i sędziowie, którzy orzekają na podstawie totalitarnego prawa. W Polsce sąd może skazać obywatela na karę ograniczenia wolności za popełnienie wykroczenia i powiadomić go o tym fakcie dopiero wtedy, gdy zapadnie wyrok! Oskarżony wcześniej nie zapozna się z oskarżeniem, dowodami i nie ma prawa się bronić. Wyrok zapada na niejawnym posiedzeniu bez udziału stron! Jeśli po doręczeniu wyroku skazany nie odwoła się w ciągu siedmiu dni kalendarzowych, wyrok staje się prawomocny. Tak przewiduje polskie prawo! Dokładnie: kodeks postępowania karnego oraz kodeks wykroczeń. Taki zaoczny sąd dopadł działacza partii Wolność i Praworządność. Za publiczne spalenie flagi UE na legalnej demonstracji został skazany na karę nagany i zapłacenie 80 zł kosztów dla państwa. Oficjalnym powodem skazania jest sprowadzenie niebezpieczeństwa pożaru na postronne osoby.

Flaga zagrożenia Jest wieczór 30 listopada zeszłego roku. Skwer na ul. Krakowskie Przedmieście w stolicy, przed wejściem na Uniwersytet Warszawski. Wolność i Praworządność organizuje demonstrację przeciw wejściu w życie tzw. traktatu lizbońskiego, który oficjalnie ustanawia Unię Europejską i jest krokiem w kierunku utworzenia superpaństwa europejskiego. Dzień protestu wybrano nieprzypadkowo. Chodzi o to, by móc jeszcze spalić oficjalną flagę UE, bowiem traktat lizboński likwiduje barwy i hymn Unii. W ten sposób działacze WiP chcą zademonstrować swoją dezaprobatę dla tego tworu. Po przemówieniach prezesa WiP Janusza Korwin-Mikkego i publicysty Stanisława Michalkiewicza dochodzi do spalenia flagi. Młodzi ludzie wciągają 12 gwiazdek na niebieskim tle na drzewiec, oblewają łatwopalnym płynem i podpalają. Flaga płonie, fotoreporterzy robią zdjęcia, kamerzyści telewizji kręcą, a dziennikarze i działacze partii się przyglądają. Po chwili płonąca flaga spada na kamienny cokół będący ławką. Demonstracja jest legalna. Zgodnie z ustawą, odpowiednie władze były poinformowane o miejscu, celu i liczbie uczestników zgromadzenia publicznego. Jako przedstawiciel organizatora, czyli partii WiP, występuje p. Mieczysław Burchert. To on zgłasza to zgromadzenie publiczne do odpowiednich władz. Całej imprezie przygląda się policja i straż miejska. Mijają ponad trzy miesiące, jest początek marca tego roku. Mieczysław Burchert dostaje pismo z warszawskiego sądu rejonowego: „Wyrok nakazowy w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej”.

Zaoczny sąd Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia XI Wydział Karny pod przewodnictwem sędziego Jacka Łabudy uznał Mieczysława Burcherta za „winnego rozniecenia ognia w miejscu do tego nie przeznaczonym, przez co mógł wywołać niebezpieczeństwo pożaru, tj. o popełnienie wykroczenia z art. 82 paragraf 1 kodeksu wykroczeń” i orzekł „karę nagany” oraz pobranie od skazanego 30 złotych „tytułem opłaty” i 50 zł tytułem „pozostałych kosztów postępowania”. W sumie więc kara skromna: nagana i 80 zł do zapłaty państwu. Problem w tym, że nikt wcześniej nie poinformował „obwinionego” – jak w swym wyroku tytułuje p. Burcherta sąd – o oskarżeniu go o popełnienie wykroczenia, a całe postępowanie sądowe toczyło się w trybie niejawnym. Inną sprawą jest to, że każdy, kto spaceruje Krakowskim Przedmieściem w okolicach Uniwersytetu Warszawskiego, wie, że wywołanie pożaru na chodniku jest wręcz niemożliwe. Wszystko bowiem jest z kamienia, z jakiegoś chińskiego marmuru. Specjalnie podczas manifestacji flaga została oblana denaturatem, by się szybko spaliła. Demonstracji byli jednak przygotowani i mieli w zanadrzu na wszelki wypadek małą gaśnicę. Żadne niebezpieczeństwo pożaru nie zaistniało. Według sądu jednak mogło zaistnieć i za ową samą możliwość wymierzył on karę. Jest tylko jeden problem: kodeks wykroczeń nie przewiduje wykroczenia „możliwość wywołania niebezpieczeństwa pożaru” czy też w języku prawniczym nikt, „kto wywołuje niebezpieczeństwo pożaru”, nie może zostać skazany.

Wykroczenie, którego nie ma Sąd Rejonowy uznał, iż p.Burchert popełnił wykroczenie z art. 82 paragraf 1. Zaglądamy do tego artykułu kodeksu wykroczeń i czytamy: „Kto nieostrożnie obchodzi się z ogniem lub wykracza przeciwko przepisom dotyczącym zapobiegania i zwalczania pożarów, a w szczególności: 1) nie wyposaża budynku w odpowiednie urządzenia lub sprzęt przeciwpożarowy lub nie utrzymuje ich w stanie zdatnym do użytku, 2) utrudnia okresowe czyszczenie komina lub nie dokonuje bez zwłoki naprawy uszkodzeń komina i wszelkich przewodów dymowych, 3) nie usuwa lub nie zabezpiecza w obrębie budynków urządzeń lub materiałów stwarzających niebezpieczeństwo powstania pożaru, 4) eksploatuje w sposób niewłaściwy urządzenia energetyczne lub cieplne lub pozostawia je uszkodzone w stanie mogącym spowodować wybuch lub pożar, 5) nie zachowuje przepisowej odległości od budynków przy ustawianiu stert i stogów lub nie zachowuje obowiązujących warunków bezpieczeństwa przeciwpożarowego podczas omłotów, 6) (uchylony), 7) w lesie lub na terenie śródleśnym albo w odległości mniejszej niż 100 m od granicy lasu: a) używa ciągnika lub innej maszyny bez należytego zabezpieczenia przed iskrzeniem, b) roznieca ogień poza miejscami wyznaczonymi do tego celu, c) pozostawia rozniecony ogień, d) korzysta z otwartego płomienia, e) wypala wierzchnią warstwę gleby lub pozostałości roślinne, f) porzuca nieugaszone zapałki lub niedopałki papierosów, g) dopuszcza się innych czynności mogących wywołać niebezpieczeństwo pożaru, 8) roznieca lub pozostawia ognisko w pobliżu mostu drewnianego albo przejeżdża przez taki most z otwartym ogniem lub z niezamkniętym paleniskiem, 9) wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi ochrony lasu przed pożarem, nie wykonuje zabiegów profilaktycznych i ochronnych zapobiegających powstawaniu i rozprzestrzenianiu się pożarów podlega karze aresztu, grzywny albo karze nagany”. Gdzie jest mowa w tym przepisie o tym, iż na brukowanej kamieniem, szerokiej ulicy podczas zgromadzenia publicznego nie można spalić flagi, rozniecając tym samym ogień? Jest oczywiście mowa o nieostrożnym obchodzeniu się z ogniem, ale w swym wyroku sąd jednoznacznie stwierdził, iż skazuje za rozniecenie ognia i spowodowanie możliwości zaistnienia niebezpieczeństwa pożaru. Jest także mowa o tym, kto wykracza przeciw przepisom o zapobieganiu i zwalczaniu pożarów, jednak sąd rejonowy nie przywołał żadnego takiego przepisu i nie stwierdził faktu złamania jakiegokolwiek takiego przepisu. Także punkt dotyczący ustawiania w odpowiedniej odległości stert i stogów nie ma zastosowania, bowiem palono flagę na drzewcu. Pkt. 3, odnoszący się do usuwania i zabezpieczenia przedmiotów stwarzających zagrożenie, także nie ma zastosowania, bo dotyczy tylko obrębu budynku, a demonstracja odbywała się na szerokim chodniku, w dość sporej odległości od budynków. Najbliżej była zabytkowa brama na dziedziniec UW, którą trudno nazwać budynkiem. Sąd skazał więc działacza WiP za wykroczenie, które nie istnieje!

Paragraf 22 istnieje Osobną kwestią jest samo prawo, które dopuszcza skazywanie obywateli na karę ograniczenia wolności czy nawet aresztu bez prawa do obrony, nie mówiąc już, że bez powiadomienia ich o toczącym się przeciwko nim postępowaniu zmierzającym do wydania wyroku i w efekcie do pozbawienia wolności. Taki tryb przewiduje zarówno kodeks postępowania karnego, jak i kodeks wykroczeń. Oskarżenie kieruje do sądu policja albo straż miejska. Jeśli sąd na podstawie materiału przedstawionego przez policję lub straż miejską uzna, iż wina nie budzi wątpliwości, wydaje na posiedzeniu niejawnym bez udziału stron wyrok i wymierza karę. Obwiniony nie jest zgodnie z prawem informowany o wniesieniu przeciwko niemu oskarżenia o popełnienie wykroczenia. Następnie wyrok, zwany nakazowym, doręcza się skazanemu, który ma tylko siedem dni kalendarzowych na napisanie i dostarczenie sądowi swego sprzeciwu wobec wyroku. Wniesienie tej swoistej apelacji powoduje, że wyrok nakazowy przestaje istnieć (uznaje się go za nieistniejący) i cała sprawa od początku rozpatrywana jest na zasadach ogólnych, czyli jawnie i z udziałem stron, a oskarżony ma prawo zaznajomić się z materiałami przed pierwszą rozprawą. Istnienie w Polsce postępowania sądowego rodem z Kafki tłumaczone jest w literaturze prawniczej usprawnieniem procedur i przyspieszeniem procesu wymierzania kary za błahe wykroczenia. Tymczasem opisana sprawa temu przeczy.

Wyrok marnowania pieniędzy Manifestacja z paleniem unijnej flagi miała miejsce 30 listopada 2009 roku. Wyrok sądu rejonowego ma datę 19 lutego 2010 roku. Skazanemu na naganę i 80 zł „kosztów” doręczono wyrok w pierwszym tygodniu marca 2010 roku. Policja i warszawski sąd potrzebowały ponad 2,5 miesiąca na oskarżenie i wydanie wyroku. Po czym prawie miesiąc zabrało sądowi jego doręczenie skazanemu obywatelowi. Sprawa jednak się nie skończy, bo współorganizator manifestacji w odpowiednim terminie złożył sprzeciw wobec tego wyroku. Sąd będzie musiał się teraz znów zająć sprawą i zapewne w pierwszą rocznicę spalenia unijnej flagi wyrok jeszcze nie zapadnie. Jeśli profesorowie prawa w akademickich podręcznikach dla studentów prawa piszą o potrzebie skrócenia i przyspieszenia postępowań sądowych jako uzasadnieniu pozbawienia prawa do obrony w błahych sprawach, trudno nazwać to kłamstwem. To coś więcej niż profesorska głupota. Gdyby od razu p. Burchert został powiadomiony o oskarżeniu, mógłby już dawno napisać swoje argumenty przeciwne i przedstawić dowody oraz świadków. Mógłby nawet wysłać sądowi np. zeznania złożone przez owych świadków u notariusza albo prawnika lub radcy prawnego i mogłyby one zostać złożone wtedy pod groźbą kary za składanie fałszywych zeznań. Oszczędziłoby to czasu na rozprawę, a sąd miałby stanowisko oskarżonego i dowody bez potrzeby przeprowadzania publicznej rozprawy. I to byłoby przyspieszeniem procedur, a nie zaoczne wyroki wydane tylko na podstawie zeznań oskarżyciela. A stosowanie nagan w tak błahej sprawie jak demonstracyjne spalenie flagi organizacji międzynarodowej jest już tylko marnowaniem publicznych pieniędzy przez funkcjonariusza publicznego. Może więc chodzi tylko o to, by zatrudniać nowe osoby w sądach? Dariusz Kos

Polska Kirgistanem Europy Ledwo minął okres nirwany, w jaką Polska zazwyczaj pogrąża się w okresie świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy - nawiasem mówiąc, profesor mniemanologii stosowanej śp. Jan Tadeusz Stanisławski już dawno próbował naukowo uzasadnić wyższość jednych świąt nad drugimi - a już zachodzimy w głowę ("zachodzim w um z Podgornym Kolą"), czy mamy się cieszyć z powodu wielkoduszności zimnego ruskiego czekisty Putina, czy też przeciwnie - nie cieszyć. Chodzi oczywiście o uroczystość, jaką rosyjski premier Włodzimierz Putin zorganizował w Katyniu z udziałem polskiego premiera Donalda Tuska. Premier Donald Tusk tak się ucieszył z zaproszenia go przez premiera Putina, że niewiele brakowało, a z tej radości zapomniałby o spodniach, czy nawet kalesonach, skoro przyjmując zaproszenie albo zapomniał, że 10 kwietnia uroczystości w Katyniu organizuje Polska z udziałem polskiego prezydenta - albo nie zapomniał, tylko skwapliwie chwycił podsuniętą mu przez rosyjskiego premiera okazję wysunięcia się przed prezydenta własnego państwa. Ta druga możliwość jest znacznie bardziej prawdopodobna i w rezultacie premier Tusk statystował w operacji rosyjskiej polityki historycznej. Łącząc bowiem uroczystość obchodów 70. rocznicy wymordowania polskich oficerów w Katyniu z uroczystością oddania hołdu rosyjskim ofiarom "wielkiej czystki" lat 30., rosyjska dyplomacja nie tylko jednym susem umieściła Rosję w pierwszym szeregu ofiar złego Stalina, ale w dodatku zredukowała zbrodnię katyńską do rangi jednego z epizodów rosyjskich, a właściwie sowieckich spraw wewnętrznych - ze wszystkimi tego - również prawnymi - konsekwencjami. Tymczasem morderstwo na polskich oficerach, podobnie jak deportacje na Kresach Wschodnich, miało tło nie tyle ideologiczne, co imperialno-narodowościowe i jeśli stanowiło epizod, to nie tyle w wewnętrznych sprawach sowieckich, co w sekwencji wydarzeń zapoczątkowanych paktem Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku, poprzez 17 września 1939 roku i późniejsze narady NKWD i Gestapo, których celem było koordynowanie eksterminacji ludności polskiej po obydwu stronach okupacyjnego kordonu. Niestety, partyjnictwo padło premieru Tusku na oczy, i w rezultacie nawet nie zauważył, jak ruscy szachiści zrobili go w konia. Jest to oczywiście wyjaśnienie dla premiera Donalda Tuska najbardziej uprzejme, bo według mniej uprzejmego, mógł on wykonywać zadanie zlecone przez strategicznych partnerów. Bo rosyjski premier uczynił dokładnie to samo, co wcześniej zrobili Niemcy, jednym susem wskakując do pierwszego szeregu ofiar złych "nazistów". Więc jak wspomniałem, zachodzimy w głowę, czy powinniśmy się cieszyć z wielkoduszności premiera Putina, czy przeciwnie - nie cieszyć. Zdania są oczywiście podzielone, zaś wśród entuzjastów na pierwsze miejsce wysforował się red. Adam Michnik. Adam Michnik przelicytował bowiem wszystkich, wezwaniem do wdzięczności wobec "przyjaciół Moskali". Trudno tak od razu zrozumieć, czy ma na myśli tylko uroczystość, jaka odbyła się w Katyniu 7 kwietnia br. , czy również wydarzenia sprzed 70 lat - bo przecież nie da się ukryć, że ta pierwsza nie mogłaby się odbyć bez tych drugich. Zresztą mniejsza o to, bo wydaje się, że entuzjazm red. Michnika może mieć aż potrójną przyczynę. Po pierwsze tę, że premier Putin w swoim przemówieniu wprawdzie potępił zbrodnie, ale odpowiedzialnością za nie obciążył "totalitaryzm", taktownie nie precyzując jego rodzaju. Tymczasem wiadomo, że europejsy, z powodów rasowych i - że tak powiem - rodzinnych, konsekwentnie odmawiają  postawienia znaku równości między nazizmem i komunizmem. Dzięki temu - po drugie - partie komunistyczne działają sobie w UE jak gdyby nigdy nic, więc jest nadzieja, że Związek Radziecki znowu zmartwychwstanie w nowej postaci, co dla internacjonalistów zapoczątkuje kolejny okres dobrego fartu - a zanim to nastąpi - sprzyja to rozwojowi Nowej Lewicy, z którą europejsy wiążą wielkie nadzieje na ponowne stworzenie cudnego, tym razem już oczywiście "prawdziwego" raju. I wreszcie - po trzecie - taktowna i pozornie wielkoduszna retoryka premiera Putina stawia w kłopotliwej sytuacji znienawidzonych polskich "nacjonałów", których pretensje, dąsy i oczekiwania nie znajdą już więcej zrozumienia w zachodnich stolicach, od dawna zresztą już zmęczonych tym całym Katyniem. W ten sposób zmuszą znienawidzonych nacjonałów do akomodowania się do projektów strategicznych partnerów, po których starsi i mądrzejsi również bardzo wiele sobie obiecują. Co tu dużo mówić - operacja rosyjskiej polityki historycznej nie tylko została przeprowadzona po mistrzowsku, z wykorzystaniem polskiego partyjnictwa, ale również - w najbardziej odpowiednim momencie. Warto bowiem zwrócić uwagę, że zorganizowana przez premiera Putina katyńska uroczystość odbyła się w przeddzień podpisania w Pradze układu START między Stanami Zjednoczonymi i Rosją. W następstwie tego układu USA i Rosja wzajemnie zredukowały liczbę swoich głowic jądrowych, przy czym Stany Zjednoczone definitywnie odstąpiły od planów tworzenia w Europie Środkowej tarczy antyrakietowej, co Rosjanie uznali za warunek sine qua non podpisanego właśnie układu rozbrojeniowego. Jest to kolejny krok na drodze zapoczątkowanej oświadczeniem prezydenta Obamy z 17 września ubiegłego roku, w którym dał do zrozumienia, że losy Europy Środkowej oddaje w ręce strategicznych partnerów, koncentrując amerykańską uwagę na Iranie i próbując pozyskać jeśli już nie przychylność, to przynajmniej neutralność Rosji w sytuacji, gdy w interesie światowego pokoju, a konkretnie - w interesie Izraela USA przystąpią do pacyfikowania tego kraju. W tym kontekście gest premiera Putina już nie wydaje się taki wielkoduszny, jak by się wydawało red. Michnikowi. Przeciwnie - wygląda na bardzo i do tego niezmiernie korzystnie wykalkulowany. Utwierdzają nas w tym podejrzeniu również wypadki w Kirgistanie. Jak pamiętamy, w 2005 roku z inspiracji CIA odbyła się tam "tulipanowa rewolucja", której celem była poprawa i stabilizacja politycznych warunków dla amerykańskiej bazy lotniczej, utworzonej tam po 11 września 2001 roku. Aliści ruscy szachiści też nie zasypiali gruszek w popiele i kiedy już przeszli do imperialnej rekonkwisty, to kirgiski rząd wymówił Amerykanom dzierżawę bazy. To posunięcie tak oburzyło kirgiski lud, który w międzyczasie zdążył już tak bardzo przywiązać się do demokracji, że przywiązanie to stało się jedną z kirgiskich cech narodowych, że aż wystąpił zbrojnie przeciwko tyrańskiemu, łamiącemu wszelkie możliwe prawa człowieka rządowi, no i go obalił. Wprawdzie Rosjanie zapowiedzieli wysłanie do Kirgistanu 150 spadochroniarzy Specnazu, ale przecież nie po to, by zdławić tam demokrację. Co to, to nie - już raczej po to, by wraz ze spadochroniarzami amerykańskimi nadać kirgiskiej demokracji kształt ustalony przez prezydenta Obamę z prezydentem Miedwiediewiem - bo skądinąd wiadomo, że obydwaj mężowie stanu o sytuacji w tym kraju w Pradze rozmawiali. W ten sposób losy Polski splatają się przedziwnie z losami Kirgistanu - co zresztą przewidział Adam Mickiewicz, pisząc o Petersburgu w "Ustępie" do "Dziadów" "Tu mieszka Achmet, Chan Kirgisów, rządzący polskich spraw departamentem". Kiedy tak radujemy się zwycięstwem i napawamy autentycznością kirgiskiej  demokracji, w Polsce ogłoszony został termin tubylczych wyborów prezydenckich w dniu 3 października. W tej chwili kandydaturę swoją zgłosił marszałek Bronisław Komorowski, dr Andrzej Olechowski i Jerzy Szmajdziński. Pan prezydent Kaczyński jeszcze się waha, pewnie w oczekiwaniu na dodatkowe gwarancje umacniające strategię mniejszego zła. Tymczasem w Platformie Obywatelskiej, a konkretnie - w Lublinie, rozgorzał straszliwy konflikt pomiędzy posłem Januszem Palikotem a tamtejszą posłanką Joanną Muchą. Żeby lepiej zrozumieć ten konflikt, przypomnijmy scenę, jaka rozegrała się w siedzibie Ochrany - carskiej policji politycznej - po zamachu na ministra Plehwego. Na wieść o tym zamachu szef Ochrany, generał Gierasimow, w wielkim wzburzeniu wykrzykiwał: "To nie mój agent! To nie mój agent! To zrobili socjalrewolucjoniści-maksymaliści pułkownika Trusiewicza!". Więc kiedy poseł Palikot twierdzi, że jego nieprzyjaciele są "żołnierzami Schetyny", podczas kiedy on sam jest militantem samego Donalda Tuska, to - pamiętając, co o swoim udziale w utworzeniu Platformy Obywatelskiej mówił w swoim czasie generał Gromosław Czempiński - lepiej rozumiemy podobieństwa między Polską a Kirgizją. SM

Korwin Mikke: Apetyt (złodzieja) rośnie w miarę jedzenia Ludzie, którzy zmontowali tzw. Trzecią Rzeczpospolitą, od początku pomyśleli ją tak, by można było kraść. Pragnę przypomnieć, na dowód, że tzw. Sejm Kontraktowy zmienił tylko dwa paragrafy Kodeksu Karnego: te, mówiące o wysokich karach za wielkie afery gospodarcze (136 i 137 – o ile pamiętam). Tymczasem III RP od początku była świadomie pomyślana i zaplanowana jako Jedna Wielka Afera Gospodarcza. Zmieniają się partie u władzy – ale koryto nadal jest pełne i wszystkie świnie tam się pchają. Obecnie mamy Bandę Czworga (PiS, PO, PSL i SLD) – i jest zupełnie wszystko jedno, czy u władzy jest PO z PSL, czy PiS z PSL, czy PiS z SLD, czy PO z PiSem… Zawsze jest to samo: kradną. Albo bezczelnie rabują: bo jak nazwać nakładanie na nas nowych podatków, by zatrudnić kolejnego kumpla na posadzie za 5000, 10.000 czy 20.000 złotych). Byle działacz związkowy w KGHM zarabia 10.000 – a ile zarabia członek rady nadzorczej? Obydwaj zresztą na ogół nic nie robią. Odróżnijmy kradzież od bandytyzmu. Jeśli ONI kradną – to pół biedy: wiedzą, że to złe, jeśli ich złapiemy, to ICH ukarzemy – sprawa prosta. Tymczasem jeśli ONI utworzą specjalne stanowisko Rzecznika Praw Kanarków (by zatrudnić na nim kolejnego kumpla) – to, po pierwsze, im samym się wydaje, że nie są to pieniądze zmarnowane, bo ktoś o kanarki powinien zadbać – a po drugie, nie da się za to nikogo wsadzić, bo wszystko jest „legalne”. ONI uchwalają podatek i pod przymusem go z nas zdzierają (jak ktoś nie zapłaci – to przyjdzie komornik; jak trzeba, to w asyście uzbrojonych policjantów). A potem wręczają temu Pełnomocnikowi od Kanarków. Jest to jawny bandytyzm – ale ONI takie lewo (zwane, niestety, nadal „prawem”) ustanowili. Do tej pory jednak ONI kradli i rabowali niemal wyłącznie pieniądze. Pieniądz – wiadomo: rzecz nabyta… Krąży z rąk do rąk – i dla gospodarki jest obojętne, czy buty kupi uczciwie pracujący Nowak, czy złodziej Kowalski. Ostatnio jednak ONI zabrali się za rabowanie naszych dzieci. Już od dawna trwa proceder odbierania dzieci rodzicom. Pod pretekstem, że rodzice są za starzy – albo za młodzi. Że zajmują się dzieckiem za bardzo – albo za mało. Że traktują dziecko okrutnie, lejąc je paskiem, lub odmawiając na deser budyniu… Ostatnio zaczęto odbierać dzieci rodzicom, bo są… za biedni!!! Najpierw ONI wprowadzili „becikowe:”, by biedni rodzili więcej dzieci (trzeba być bardzo biednym, by rodzić dziecko za… 1000 złotych…). A gdy już to dziecko się urodzi, to się je rodzicom odbiera, bo są za biedni! Przecież to jest zorganizowany spisek! ONI od dawna traktują nas, jak bydło. No, i teraz bydło ma się rozmnażać – ale cielaki po urodzeniu odbiera się matkom – i wychowuje, jak chcą ONI. To już nie są żarty. To ONI nam mówią, kiedy mamy nasze dzieci posyłać do szkoły, kiedy i czym mamy szczepić (by ONI wzięli łapówkę od producenta szczepionki…), czego będą uczone w tej szkole… A teraz po prostu zaczęli dzieci zabierać. Ponieważ sędziowie często nie godzili się na odebranie dziecka rodzicom, ONI postanowili, że dzieci będzie mógł odebrać „pracownik socjalny”. Nie tylko za klapsa przyłożonego przez tatę. Jeśli np. dziecko ze szkoły przyniesie wiadomość, że homoseksualizm jest wspaniały, a rodzice go ofukną: „Co ty gadasz” – to już będzie można odebrać dziecko za „kształtowanie niewłaściwych postaw seksualnych”! To już nie żarty. Tu nie chodzi o pieniądze – tylko o nasze dzieci. Jeśli ta ustawa przejdzie – to już nie o „nasze dzieci”. O ICH dzieci. Lewica zawsze głosiła hasło: „Wszystkie dzieci są nasze”. No, i będą ICH! JKM

JAK OBALIĆ AMERYKĘ - i nie tylko ! mówi Jurij Bezmienow Wystarczy odetkać uszy , oczy i patrzeć , nie ma w tym żadnej tajemnicy . Nie ma to nic wspólnego ze szpiegostwem , wiem że wywiad , szpiegostwo wygląda bardziej romantycznie i przynosi większe zyski od reklamodawców dlatego zapewne wasi hollywoodcy producenci są tak zakręceni na punkcie filmów w stylu Jamesa Bonda . W rzeczywistości szpiegowanie to nie jest zajęcie , któremu KGB poświęca najwięcej uwagi , zarówno moim zdaniem jak i zdaniem podobnych mi rangą uciekinierów , zaledwie 15 % czasu pieniędzy oraz zasobów ludzkich przeznacza się do realizowania celów wywiadów , pozostałe 85 % służy nadzorowaniu powolnego procesu nazywanego przez nas przewrotem ideologicznym albo strategią małych kroków lub wojną ideologiczną . Oznacza on plan zmiany sposobu postrzegania rzeczywistości przez każdego Amerykanina do tego stopnia że mimo dostępu do informacji , żaden z nich nie będzie w stanie wyciągnąć rozsądnych wniosków w sprawach dotyczących obrony ich samych ich rodzin , społeczeństwa i kraju . Jest to potężny i bardzo powolny proces prania mózgów dzielący się na cztery podstawowe etapy :

1 - Demoralizacja Pierwszym jest faza demoralizacji , zajmująca od 15-20 lat . Dlaczego tyle ? Ponieważ tyle czasu zabiera wyedukowanie jednego pokolenia studentów we wrogim kraju , wystawionych na ideologię wroga. Innymi słowy ; marksizm i leninizm jest zaszczepiany w młodych umysłach co najmniej trzech pokoleń amerykańskich studentów ., nie będąc przy tym podważanym czy równoważonym przez podstawowe wartości amerykanizmu czy amerykańskiego patriotyzmu . W rezultacie większość studentów , którzy ukończyli naukę w latach 60-tych (XX w) zajmuje kluczowe stanowiska w rządzie , służbach publicznych , biznesie , massmediach oraz edukacji , jesteście na nich skazani , nie możecie się ich pozbyć . Oni zostali skażeni i zaprogramowani na myślenie w konkretny sposób i reagowanie na pewne bodźce zgodnie z określonymi wzorcami. Nie możecie zmienić ich umysłów . Nawet jeśli skonfrontujecie ich z prawdziwymi informacjami , nawet jeśli udowodni się że białe jest białe a czarne jest czarne i tak nie będziecie w stanie zmienić ich podstawowego sposobu postrzegania oraz logiki zgodnie z którą się zachowują . Ów proces demoralizacji już się dokonał i jest nieodwracalny . Ażeby usunąć tych ludzi ze społeczeństwa , musielibyście poświęcić kolejne 15 albo 20 lat na wykształcenie nowego pokolenia , nastawionego patriotyczne i hołdującego zdrowemu rozsądkowi, które działało by w interesie społeczeństwa amerykańskiego . [Czy ci ludzie , którzy jak pan twierdzi zostali zaprogramowani i podstawieni , zaś obecnie sprzyjają otwarciu na sowiecką ideologię , byliby przerażeni dokonującą się w ZSRR eksterminacją ? ] Na pewno większość z nich tak . Powodem będzie po prostu psychiczny szok , którego doświadczą gdy w przyszłości zobaczą jak w praktyce wygląda wspaniałe społeczeństwo oparte na społecznej sprawiedliwości i równości . Reakcją będzie oczywiście oburzenie i frustracja . Reżim marksistowsko - leninowski , nie toleruje takich ludzi i naturalnie zostaną zaliczeni w poczet dysydentów . W przyszłych marksistowsko-leninowskich Stanach Zjednoczonych nie będzie miejsca dla dysydentów . Takich co w USA pełniłby rolę dysydenta albo człowiek krytykujący Pentagon może być popularny jak Daniel Elzberg , lub obrzydliwie bogaty jak Jane Fonda . W przyszłym ustroju tacy ludzie zostaliby zmiażdżeni jak chrabąszcze i nikt nie maiłby zamiaru płacić im za ich szlachetne idee powszechnej równości . Oni tego nie rozumieją a poznanie tej prawdy byłoby dla nich oczywiście wielkim szokiem . Proces demoralizacji dokonujący się w USA w zasadzie zakończył się już powodzeniem , spoglądając na ostatnich 25 lat , można powiedzieć że sukces przerósł oczekiwania , ponieważ demoralizacja objęła sfery o których wcześniej nie śniło się nawet tow. Andropowowi i jego ekspertom. Większość tej pracy wykonali sami amerykanie dla amerykanów . A stało się tak za sprawą braku moralnych standardów . Jak wcześniej wspomniałem , dostęp do informacji przestał już cokolwiek znaczyć , bowiem osoba zdemoralizowana nie będzie w stanie ich docenić i przestanie przywiązywać wagę do faktów. Nawet jeżeli zostałaby zalana strumieniem potwierdzonych informacji , dokumentów obrazów . Albo gdyby została zabrana siłą do ZSRR , gdzie pokazano by jej obozy zagłady , nie byłaby w stanie uwierzyć aż do chwili gdy ktoś kopnąłby ją w jej tłusty tyłek , jednak nie wcześniej . na tym właśnie polega tragizm sytuacji ludzi zdemoralizowanych . Zasadniczo USA ugrzęzła w demoralizacji. Nawet jeśli w tej chwili zacząłby pan kształcić nowe pokolenie amerykanów , rozwiązanie węzła zideologizowanego postrzegania rzeczywistości oraz przywrócenia normalności i patriotyzmu zajmie panu od 15 do 20 lat , następną fazą jest :

2 - destabilizacja W tym przypadku sabotażysta nie zajmuje się pańskimi poglądami ani modelami konsumpcji , nie obchodzi go że niezdrowo się pan odżywia i staje się tłusty . Etap destabilizacji Narodu trwa zaledwie od 2 - 5 lat. W tym czasie na celowniku znajduje się gospodarka , polityka zagraniczna oraz obronność kraju . Wpływ ideologii marksizmu jest szczególnie widoczny w tak decydujących dziedzinach jak obrona i gospodarka . Jeszcze 14 lat temu gdy przybyłem do tego zakątka świata nie uwierzyłbym że proces ten będzie przebiegał tak szybko . Następną fazą jest

3 – Kryzys 6 tygodni wystarczy aby przywieść państwo na skraj kryzysu , co obserwujemy obecnie w Ameryce Środkowej .Potem zaś następuje poprzedzony dużymi zmianami w strukturze władzy i ekonomi tzw.

4 - okres normalizacji Okres normalizacji , który może trwać długo. Normalizacja jest cynicznym terminem stworzonym przez sowiecką propagandę . Gdy sowieckie czołgi wjechały do Czechosłowacji w 1968 , tow. Breżniew powiedział : " teraz sytuacja w bratniej Czechosłowacji została znormalizowana " . Taki los czeka Stany Zjednoczone jeśli pozwolicie tym kreatynom doprowadzić wasz kraj do kryzysu obietnicami wszelkich dóbr i nastaniem raju na ziemi . Destabilizowaniem waszej gospodarki . Zniszczeniem wartości stojących za konkurencją wolnorynkową i stanowieniem w Waszyngtonie Rządów "wielkiego brata " z ludźmi pokroju Waltera Mondela w roli dobrotliwego dyktatora . Człowiek ten obieca wam więcej niż będzie w stanie dotrzymać . Pojedzie do Moskwy aby pokłonić się nowemu pokoleniu sowieckich zbrodniarzy i stworzyć fałszywe wyrażenie , że to on kontroluje sytuację. Tymczasem sytuacja w dramatyczny sposób wymknęła się spod kontroli . Amerykańscy politycy , media oraz system szkolnictwa produkują kolejne pokolenia przekonane że żyją w czasach pokoju . Jest to błąd . USA są w stanie wojny . Nie wypowiedzianej wojny totalnej , toczonej przeciwko podstawowym wartościom i fundamentom , na jakich opiera się amerykański ustrój. Inicjatorem tej wojny nie jest oczywiście tow. Andropow , stoi za nią system jakkolwiek to by nie zabrzmiało ; światowy system komunistyczny , światowy spisek komunistyczny , nie obchodzi mnie czy kogoś moje słowa przerażają czy też nie , jeśli dotychczas nie poczuliście przerażenia , nic was już nie przerazi . Nie musicie wpadać w paranoiczny strach , w przeciwieństwie do mnie zostało wam jeszcze kilka lat życia na to aby obudzić się i obronić Stany Zjednocz one . Jedna bomba zegarowa już tyka . Z każdą sekundą jesteście bliżej katastrofy . Ja uciekłem do was, wy nie ma cie już dokąd uciec. Chyba że na Antarktydę do pingwinów , bo to ostatni wolny kontynent . [Co w takim razie powinniśmy robić , jakiej rady mógłby nam pan udzielić ? ] Pierwsza rzecz jaka przychodzi mi na myśl , to konieczność podjęcia przez Naród wysiłków w celu po pierwsze : - kształcenia ludzi w duchu prawdziwego patriotyzmu ,- uzmysłowienia ludziom realności zagrożenia jakim jest socjalizm , komunizm i sowiecki model państwa dobrobytu . Jeśli ludzie zignorują to zagrożenie , nic już nie uratuje Stanów Zjednoczonych . Będziecie musieli pożegnać się z wolnością . Włącznie z prawami homoseksualistów czy osób osadzonych w zakładach karnych . Wszystkie te prawa znikną , wyparują w ciągu pięciu sekund a razem z nimi wasz tak ceniony styl życia . Rzecz w tym że przynajmniej część społeczeństwa amerykańskiego jest świadoma że zagrożenie jest realne . Ludzie ci powinni zmusić rząd , nie mówię w tej chwili o wysyłaniu listów , podpisywaniu petycji , czy innych tego typu szlachetnych działaniach , mówię o wymuszeniu na rządzie Stanów Zjednoczonych aby zaprzestał wspieranie komunizmu . Wszystkie inne problemy są drugorzędne .wobec powstrzymania sowieckiego kompleksu wojskowo - przemysłowego przed zniszczeniem reszty wolnego świata . Recepta jest bardzo prosta . Żadnych kredytów , żadnej technologii , żadnych pieniędzy , żadnego politycznego i dyplomatycznego poparcia . Naturalnie żadnych takich idiotyzmów jak zakup zboża od ZSRR . Ludzie sowieccy , 270 mln sowietów będą wam dozgonnie wdzięczni , jeżeli przestaniecie wspierać klikę morderców zasiadających na kremlu , których to prez. Reagan w słowach pełnych szacunku nazywa rządem . Oni nie potrafią rządzi ć niczym a już najmniej tak złożoną dziedziną jak sowiecka gospodarka. W zasadzie są dwie bardzo proste odpowiedzi czy rozwiązania , tym niemniej to jedyne rozwiązania . Dokształcić się i spróbować zrozumieć co się dzieje wokół nas . Nie żyjecie w czasach pokoju , jesteście w stanie wojny i macie bardzo mało czasu na to aby się uratować . Zwłaszcza gdy mówimy o młodym pokoleniu , to nie jest czas na beztroskie pląsy w rytmie muzyki dysko . Katastrofa przyjdzie bardzo szybko , jak pstryknięcie palców , nagle . Jeżeli mówimy o kapitalistach i bogatych biznesmenach , myślę że kręcą powróż na własną szyję . Jeżeli się nie otrząsną z szaleńczej żądzy zysku dla której zdolni są ubić interes z każdym , nawet z takim potworem jak sowiecki komunizm , to wkrótce będą modlić się o śmierć , lecz zamiast tego zostaną wysyłani na Alaskę do pracy aby tam zarządzać przemysłem niewolników . To wszystko jest realne , wiem , że brzmi nieprzyjemnie . Amerykanie nie lubią słuchać rzeczy nieprzyjemnych , ale nie po to uciekłem aby snuć kolejną idiotyczną opowiastkę szpiegowską w stylu James'a Bonda . Odłóżmy na bok te szpiegowskie historyjki . Mówimy tu o przetrwaniu . To kwestia przetrwania tego ustroju . Zapytacie dla czego mi na tym zależy ? Ponieważ jak mówiłem znalazłem się w waszej łodzi i jeśli pójdziecie na dno to ja razem z wami , ponieważ nie ma już na naszej planecie miejsca do którego można by stąd uciec . I nie ma to właściwie żadnego znaczenia że ów wywiad [materiał powyżej] jest z roku 1984 ..Sama zasada działania wszelakich "służb" nie ulega zmianie . Spójrzmy zatem na nasze rodzime podwórko i porównajmy pewne cykle o których mowa z wywiadzie .Zwłaszcza polecam odc. ostatni ["Jak napaść na państwo" ] znajdują się tam również bardzo cenne wskazówki. Była to rozmowa z Jurijem Bezmienowem byłym propagandzistą KGB .

Powrót do przeszłości Kiedyś, a więc za czasów potwornej, zimnej wojny, kiedy strażnikiem pokoju był ZSSR, policjantem świata nazywano (w jego wolnej części) USA, potem jednak, jak wiemy, doszło do bezkrwawej rewolucji, tzn. bezpieczniacy i wojskowi wpadli na pomysł, że można ludami rządzić bez wielkiego zamordyzmu i systemów psychuszkowo-łagrowych, byleby skonstruować taką „nowoczesną demokrację”, że wszystko będzie po staremu, a ciemnym ludom będzie się wydawało, iż „przyszło nowe”. Od tej pory już nie tylko nie było mowy o żadnej wojnie (bo i kto miał z kim wojować, skoro zwyciężył „pokój i rozsądek”?), zwłaszcza zimnej (choć gwoli ścisłości, warto dodać, że o retorykę zimnowojenną posądzano zoologicznych antykomunistów, którzy, jak wiemy, do dziś siedzą w lasach z szaleństwem w oczach utrzymując, że komuna żyje w najlepsze) – jeno intelektualiści łamali sobie głowy, jak tu sprostać wyzwaniom „końca historii” i nastawania „McŚwiata”, w którym wszyscy są tak happy, że nie tylko jagnię śpi spokojnie koło lwa, lecz katolikowi gej przebrany na „love parade” za księdza (lub zakonnicę) wcale nie przeszkadza, a nawet go cieszy. W tym kontekście przestano też mówić o amerykańskim policjancie świata, zwłaszcza że temu policjantowi dość słabo szło przywracanie porządku a to w Iraku, a to w Afganistanie, że o Izraelu, który obecnie wchodzi na głowę samemu Obamie, nie wspomnę. Z czasem więc atmosfera ogólnego świętowania (takiego jakby wszyscy nie tyle byli na festiwalu z Woodstock z czasów Hendrixa i Ten Years After, lecz jakby tamten Woodstock trwał po dziś dzień, a epoka „make love not war” wcale nie odchodziła w przeszłość) tak się udzieliła mędrcom świata, że i nadszedł czas na śmiałe, perspektywiczne propozycje włączania Rosji do NATO oraz, co oczywiste, na rozbrojenie. Łza się w oku kręci na samą myśl, jak to o rozbrojenie walczyła właśnie młodzież za straszliwej zimnej wojny, o czym pisał obszernie W. Bukowski w jednej ze swoich książek, ale wtedy, jak pamiętamy, jeszcze ta młodzież nie znajdowała posłuchu, minęło tymczasem parę dziesięcioleci, młodzi dorośli, weszli w skład zachodniego establishmentu i teraz życie się toczy inaczej, co widzimy choćby w Niemczech, gdzie otwarcie dąży się do odesłania amerykańskiego policjanta świata z jego bombami (przed którymi przestrzegał S. Kubrick w filmie „Dr. Strangelove” już w 1964 r.) za ocean (szerzej pisałem o tym w eseju w POLIS MPC). Pozostaje tylko pytanie: jeśli USA nie będzie owym policjantem, a najwyraźniej Obama z Clintonową (to śmieszne, że przy niej Bill Clinton wydaje się politykiem konserwatywnym) szykują nam taką rewolucję, to co będzie ze światem? Po prostu znajdzie się inny śmiałek, który będzie pilnował porządku na Ziemi. Taki gieroj, którego wielu, zwłaszcza w naszym kraju, powita na klęczkach, jak go zresztą witało i całowało po butach przez wiele lat świetlanego peerelu. Oczywiście, dobry obyczaj nakazywałby mówić tu o milicjancie świata, a nie o policjancie, lecz – jak zwał tak zwał – wiadomo, o kogo i o co chodzi. Nikt w historii nie wykazał się taką determinacją w walce z wrogami pokoju na wszystkich kontynentach, jak Rosja. Wprawdzie są jeszcze jacyś maruderzy, co twierdzą np. iż współczesna Rosja, która przecież z sowietyzmem nic kompletnie nie ma wspólnego, jest jakaś taka mało demokratyczna (vide zachodnie standardy), no ale nie od dziś wiemy, że czasami demokracja schodzi na drugi plan, gdy są sprawy pilniejsze. To odsuwanie demokracji na dalszy plan zachodzi tym łatwiej, im bardziej jest ona fasadowa, a od czasów zakończenia zimnej wojny, Zachód w podskokach przekształca demokrację w „demokrację ludową”, czyli ustrój kastowy, na czele którego stoją oświeceni kapłani politycznej poprawności. Są też wprawdzie maruderzy, co wskazują na to, że Rosja wspiera rozmaite reżimy na świecie, że handluje bronią na potęgę, że potrafi stosować szantaż energetyczny, że jej zwalczanie terroryzmu samo terroryzm przypomina, że wreszcie media w owym kraju przypominają raczej środki przekazu ZSSR aniżeli wolnego świata – ale czy musimy być tacy bezdusznie drobiazgowi? Nikt przecież nigdzie nie napisał, że milicjant musi być święty. Może być nawet taki jak w filmie „Ładunek 200” A. Bałabanowa (jeśli ktoś nie widział, polecam, aczkolwiek uprzedzam, że obraz jest szokujący) – byleby był skuteczny. Cóż zaś może być skuteczniejszego na tym świecie od rosyjskiej pałki? FYM

O nową, globalną kulturę Przyglądałem się niedawno, jak fajnie wydaje się eurofundusze na "dialog kultur". Miejsce super, miły hotel, dobra kuchnia, bardzo fajni ludzie, a i program merytoryczny imponujący. Oczywiście, jak to zwykle bywa, kiedy rozniosło się o moim przyjeździe, u organizatorów natychmiast zjawili się życzliwi (pewnie czystym przypadkiem współpracownicy wiadomej gazety) z donosem, że zaproszono faszystę i zdrowa część miejscowej Polonii kategorycznie żąda, aby zaproszenie to anulować. O dziwo, tym razem nie zadziałało. Może to skutek znanej wpadki angielskiego ministra, który opierając się na donosie pewnej dziennikarki z wiadomej gazety zdemaskował polskiego faszystę w europarlamencie, a potem publicznie zbeształ go za nadgorliwość i wystawił faszyście świadectwo moralności sam rabin Londynu? A może Zachód już się przyzwyczaił do naszego kundlizmu, do tego, że Polska to taki kraj, gdzie nie można nawet nikomu przyznać orderu, żeby ktoś inny nie wyskoczył, że jak tak, to on swój oddaje, bo nie będzie nosić tego samego orderu co tamten? Mniejsza, w każdym razie - pojechałem, wygłosiłem swoje i posłuchałem trochę z tego, co wygłaszali inni. Miła "przerwa w pracy", by odwołać się do poświęconej podobnej imprezie powieści Pawła Lisickiego. I z całą sympatią dla organizatorów tej imprezy (wyrażającą się tym, że nie piszę konkretnie, gdzie i kto): nie miało to nic wspólnego z szacunkiem dla jakiejkolwiek odmienności kulturowej. Nie jest to zresztą ich wina, ale finansujących tego typu spotkania instancji unijnych. Cała szumnie reklamowana działalność zasilanych europejskimi, a po trosze i amerykańskimi pieniędzmi fundacji, krzewiących hasła "dialogu kultur", "wzajemnej tolerancji" i ogólnego multi-kulti, nacechowana jest straszną obłudą. I nie sposób się temu dziwić, bo tylko dzięki tej obłudzie można osiągać jakiś pozór sukcesu tam, gdzie sukces nie jest możliwy.Rzecz w tym, że cywilizacje i kultury różnią się od siebie, i to różnią się w sprawach zasadniczych, w stopniu nie pozwalającym tych różnic przekroczyć. Dla Europejczyka nigdy nie będzie do przyjęcia, że za czyjeś winy karze się całą jego rodzinę - dla Araba to rzecz oczywista, nie do przyjęcia z kolei jest, żeby ktoś naliczał sobie oprocentowanie od kredytów. Afrykanin z kolei nigdy nie pojmie stosunku białych do dzieci i kobiet i nie zrozumie, jakim prawem chce się mu zabronić obrzezywania dziewczynek, a większość Azjatów nie pojmie, jak szanujący się ojciec może nie zabić córki lub siostry, która ściąga hańbę na rodzinę. ...przedstawiciele różnych kultur mogą się wzajemnie szanować tylko do pewnego stopnia. Ale albo muszą żyć w swoich osobnych światach, albo jeden drugiego przerobić na swoją modłę. Nie chodzi mi o  drobne, można rzec, śmiesznostki, tego rodzaju, że żaden Japończyk nie będzie szanował białych barbarzyńców, którzy zamiast się przed wejściem do kąpieli umyć jak należy, mają obrzydliwy zwyczaj mydlić się w wannie i siedzieć potem w tym brudzie i mydlinach. Nie, idzie mi o rzeczy zupełnie podstawowe, które sprawiają, że przedstawiciele różnych kultur mogą się wzajemnie szanować tylko do pewnego stopnia. Ale albo muszą żyć w swoich osobnych światach, albo jeden drugiego przerobić na swoją modłę. Tylko z pozoru oferta, którą składa wszystkim dookoła Zachód, jest ofertą zaakceptowania wszystkich innych kultur. W istocie jest to oferta przewrotna: zaakceptujemy wszystkich, którzy zrobią ze swoją kulturą to, co my zrobiliśmy z naszą. To znaczy - odrzucą ją na rzecz nieskodyfikowanej jeszcze, ale już z grubsza objawionej Nowej Wiary, kolejnej, którą światła awangarda ludzkości wymyśliła na ideologiczną podkładkę przyszłego globalnego superpaństwa. ...BYLI chrześcijanie i BYLI wolterianie powiadają do innych: też zostańcie BYŁYMI i to otworzy wam drogę do wspólnoty z nami. Zróbcie ze swej religii i swej kultury cepelię, zacznijcie bełkotać o tolerancji i wszystko relatywizować jak my, w sprawach spornych poddając się wyroczni naszych, postępowych autorytetów, i nastanie era powszechnego szczęścia. Rozumiecie państwo - nie jest tak, że chrześcijanie, czy nawet oświeceniowcy, wyciągają ręce do muzułmanów, taoistów i Indian Hopi z ofertą, by mimo wszystkich różnic wzajem się wspierać. Jest tak, że BYLI chrześcijanie i BYLI wolterianie powiadają do innych: też zostańcie BYŁYMI i to otworzy wam drogę do wspólnoty z nami. Zróbcie ze swej religii i swej kultury cepelię, zacznijcie bełkotać o tolerancji i wszystko relatywizować jak my, w sprawach spornych poddając się wyroczni naszych, postępowych autorytetów, i nastanie era powszechnego szczęścia. Ta oferta nie zostanie przyjęta. Choć nikt tego nie odważy się na głos powiedzieć, ani nawet dostrzec, prawda jest brutalna: gdyby Nowa Wiara naprawdę była lepszą, można byłoby ją narzucić, a raczej - inni sami by się do niej starali dostosować, jak ubiegłowieczni imigranci dostosowali się kultury panującej w krajach, do których się dostali. Dziś imigranci już się na Zachodzie nie asymilują, więcej, ci, których dziadkowie i rodzice się zasymilowali, powracają do kulturowych korzeni. Oferta nie zostanie przyjęta, bo wraz z odrzuceniem swojej tradycji Zachód przestał być atrakcyjny. Jedyne, co mamy - w oczach Araba, Murzyna czy Indianina - lepszego, to poziom życia. Ale poza tym nic nie świadczy o tym, żeby nasza kultura, a raczej właśnie nasza post-kultura, post-chrześcijańska i post-oświeceniowa, była w czymkolwiek lepsza. Przeciwnie, jest dekadencka, schyłkowa i nie tworzy niczego dobrego. Więc inne kultury mają nam do powiedzenia tylko tyle: dawajcie nam swoją kasę, a swoje pomysły na urządzanie dla wszystkich świata wsadźcie sobie w... w buty. Oczywiście, na razie tego nie mówią. Na razie korzystają uprzejmie z zaproszenia, jako i ja skorzystałem. Pogadać zawsze można, a kuchnia była doskonała, miasto urocze, a i łóżko w hotelu - czy wspominałem, że pojechałem z żoną? - bardzo wygodne. Rafał A. Ziemkiewicz

Fotoreportaż i nowe informacje o zajściach w Kijowie W środę 8 kwietnia o g. 10.30 banderowcy i aktywiści partii Swoboda zaatakowali organizatorów wystawy w Kijowie o zbrodniach UPA na Polakach i Żydach na Kresach. Przed wejściem od rana były pikiety z flagami banderowskimi. W trakcie otwierania wystawy do Domu Ukraińskiego przy ul. Chreszczatik 2 wtargęła grupa nacjonalistów. Krzyczeli i awanturowali się. Agresywnie zachowywali się wobec organizatorów oraz wobec polskiej dziennikarki Ewy Szkalickiej z "Gońca kresowego". Interweniowała milicja, która część napastników wyprowadziła. Zobacz zdjęcia z portalu ukraińskiej agencji informacyjnej UNIAN: Wystawa została otwarta. Jest to duży sukces osób upominających się o prawdę o ludobójstwie.Wystawa jedzie z Kijowa do innych miast ukraińskich. O wystawie czytaj: ( Wystawa o zbrodniach UPA otwarta W Kijowie otwarto wystawę poświęconą zbrodniom ukraińskich nacjonalistów. Nosi ona tytuł: „Wołyńska rzeź: polskie i żydowskie ofiary OUN – UPA”. Wystawa gości w stołecznym Ukraińskim Domu, gdzie mieszczą się jedne z najbardziej prestiżowych sal wystawowych Kijowa. Na wystawę składa się 59 tablic, na których znajdują się kopie ponad 4 tysięcy dokumentów i zdjęć dotyczących zbrodni ukraińskich nacjonalistów. Mimo że w tytule mowa tylko o Wołyniu, to tablice opisują także wydarzenia z innych regionów obecnej Zachodniej Ukrainy. Organizatorem wystawy jest wrocławskie Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów oraz promoskiewska organizacja Rosyjskojęzyczna Ukraina. Jej celem jest podniesienie statusu języka rosyjskiego i uznanie go za drugi oficjalny po ukraińskim oraz wsparcie cerkwi prawosławnej patriarchatu moskiewskiego. Jej przewodniczącym jest deputowany Partii Regionów Wadym Kolesnyczenko. Otwarciu wystawy starało się przeszkodzić kilkunastu ukraińskich nacjonalistów ze skrajnie prawicowego ugrupowania Swoboda. Zostali oni wyprowadzeni przez milicję. IAR/Kresy.pl). Agencja Unian: Na otwarciu wystawy "Masakra Wołyńska" nacjonaliści zorganizowali awanturę Dziś w Kijowie podczas uroczystości otwarcia w Ukraińskim Domu dokumentalnej wystawy fotografii "Masakra Wołyńska: polskie i żydowskie ofiary OUN-UPA" 15 przedstawicieli Wszechukraińskiego Związku "Swoboda" i innych organizacji nacjonalistyczno-patriotycznych i partii politycznych rozpoczęli masową bójkę. Jak powidomiono UNIAN  w Głównym Centrum "Public Relations" Wydziału Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy w Kijowie, osoby te wdarły się do salonu wystawowego i zaczęły niszczyć eksponaty. Wszystkich 13 zatrzymanych dostarczono do komisariatu milicji dzielnicy Szewczenko. Zatrzymanym, jak poinformowano UNIAN w komisariacie  stołecznej milicji  dzielnicy Szewczenko, grozi grzywna. 7 osób będzie podlegać odpowiedzialności administracyjnej za niewłaściwe zachowanie (tzw. drobne chuligaństwo), a kolejne sześć - za nieposłuszeństwo milicji. Z kolei w centrum Public Relations Generalnej Dyrekcji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy w Kijowie, poinformowano, że w dniu 8 kwietnia podczas briefingu w Ukraińskim Domu w sprawie otwarcia dokumentalnej wystawy 13 przedstawicieli jednej z sił politycznych próbowało przeszkodzić deputowanemu Ukrainy Wadimowi Kolesniczenko rozmawiać z dziennikarzami. Jak wskazano w notatce "najpierw naruszyciele porządku głośno wykrzykiwali różne hasła, przeszkadzając przeprowadzeniu konferencji prasowej. Deputowany zwrócił się do chuliganów i poprosił, aby zaprzestać hałasowania. W odpowiedzi na to oni zaczęli rwać na strzępy książki ze zdjęciami z wystawy i rzucać nimi w kierunku deputowanego." W związku z takim zachowaniem Wadim Kolesniczenko zwrócił się do milicji z prośbą o zaprowadzenie porządku na sali. Jeden z milicjantów zwrócił się do protestujących i poprosił ich, aby zaprzestali naruszanie porządku publicznego. Jednak protestujący "próbowali zbliżyć się do deputowanego, przy czym doszło do starcia z pracownikami prywatnej firmy ochroniarskiej, którzy również byli obecni na sali." W celu utrzymania porządku publicznego milicja wyprowadziła sprawców z sali. Podczas tych działań ci ostatni odmawiali posłuszeństwa prawnie uzasadnionym żądaniom funkcjonariuszy organów ścigania. Ponieważ działania protestujących nosiły znamiona naruszenia administracyjnego ustawodawstwa Ukrainy, osoby te zostały dostarczone do komisariatu milicji dzielnicy Szewczenko celem sporządzenia protokołów administracyjnych. Później, już na komisariacie milicji okazało się, że jeden z zatrzymanych jest pracownikiem mediów. "Należy zauważyć, że podczas incydentu w hali Domu Ukraińskiego, ten obywatel znalazł się wśród przestępców i nie zgłosił milicji, że jest dziennikarzem i wykonuje swoje obowiązki zawodowe, ale wręcz przeciwnie, nie podporządkował się poleceniom milicji".
Jak poinformowano UNIAN, w dniu dzisiejszym w Kijowie podczas uroczystości otwarcia w Ukraińskim Domu dokumentalnej wystawy fotografii "Masakra Wołyńska: polskie i żydowskiej ofiary OUN-UPA" za naruszenie porządku publicznego milicja zatrzymała przedstawicieli Wszechukraińskiego Związku "Swoboda" i innych nacjonalistyczno-patriotycznych organizacji i partii. Zgodnie z danymi Centrum Public Relations Generalnej Dyrekcji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy w Kijowie, wymienione osoby wdarły się do salonu i zaczęły niszczyć eksponaty. Wszystkich zatrzymanych dostarczono na komisariat milicji dzielnicy Szewczenko. Równocześnie służba prasowa z WZ "Swoboda" poinformowała, że Kijowska miejska organizacja "Swoboda" zwróciła się do SBU z żądaniem zakazania przeprowadzania wystawy fotograficznej "Masakra Wołyńska: polskie i żydowskie ofiary OUN-UPA", zorganizowanej przez Wszechukraińską Społeczną Organizację Obrony Prawa  "Rosyjskojęzyczna Ukraina" i Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar  Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów (Polska). Członkowie WZ "Swoboda" uważają przedmiotową wystawę za "antyukraińską" i żądają od SBU ogłoszenia ksiądza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, przewodniczącego polskiej organizacji, za "persona non grata" na Ukrainie. W "Swobodzie" podkreślają, że "wystawa fotograficzna" ma na celu "rozniecanie międzyetnicznej i religijnej nienawiści i poniżanie godności narodowej i honoru Ukraińców", więc jej przeprowadzanie powinno być zakazane na podstawie artykułu 161 Kodeksu Karnego Ukrainy. Kijów; Ukraińscy nacjonaliści zaatakowali Polaków Radio RMF 

Posłuchaj relację świadka wydarzeń, historyka Aleksandra Szychta z Warszawy. Kilkudziesięciu ukraińskich nacjonalistów zaatakowało w Kijowie Polaków otwierających wystawę o zbrodniach UPA dokonanych na Polakach i Żydach- dowiedział się reporter RMF FM Maciej Grzyb. Bojówka, która wtargnęła na wystawę związana jest z partią Swoboda dla której bohaterem Ukrainy jest Stepan Bandera. Zaczęli krzyczeć, ubliżać, wyrywać strony z książek i katalogów wystawy. Ich metoda polegała na zakrzyczeniu nas i ubliżaniu organizatorom. Wszystko uspokoiło się dopiero po wezwaniu policji, która wyprowadziła ludzi ze środka- relacjonuje świadek ataku historyk Aleksander Szycht. Tydzień temu, także w Kijowie, nacjonaliści zaatakowali uczestników konferencji poświęconej odebraniu przywódcy UPA tytułu bohatera Ukrainy. Maciej Grzyb RMF FM

Kaczyński do prokuratury, Ziobro przed Trybunał? Poseł Lewicy Krzysztof Matyjaszczyk złożył zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i b. szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Z kolei posłowie PO rozważają postawienie przed Trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobry. Zdaniem Matyjaszczyka, który zasiada w sejmowej komisji śledczej ds. nacisków, J. Kaczyński i Mariusz Kamiński mogli nie dopełnić swoich obowiązków. - CBA przez długi okres swojej działalności działało bez przepisów wykonawczych do ustawy o CBA. Nie było podstawy prawnej do wielu działań, które CBA podejmowało - podkreślił.

Działania CBA bez podstawy prawnej Według Matyjaszczyka, Jarosław Kaczyński jako premier "grubo ponad rok" nie wydawał aktów wykonawczych do ustawy o CBA, czym - jego zdaniem - "naraził na szkodę interes publiczny". W zawiadomieniu poseł argumentuje, że ustawa o CBA nakłada na premiera obowiązek wydania zarządzenia regulującego szczegółowy tryb wydawania i posługiwania się dokumentami, które uniemożliwiają ustalenie danych identyfikacyjnych funkcjonariuszy oraz środków, którymi się oni posługują. Jarosław Kaczyński w lutym tłumaczył przed komisją śledczą ds. nacisków, że zarządzenie nie zostało od razu wydane na skutek zaniechania urzędnika podlegającego ministrowi-koordynatorowi specsłużb. Zaznaczył, że CBA mogło działać, mimo braku przepisów wykonawczych. Zapewnił, że żadna operacja CBA nie mogła być podjęta bez zgody sądów. Matyjaszczyk uzasadnił, że Mariusz Kamiński dopuścił do tego, że CBA "wykonywało procedury bez podstawy prawnej". "Nie czekając na wydanie zarządzenia przez Prezesa Rady Ministrów, funkcjonariusze CBA - działając na polecenie i za zgodą szefa CBA - w okresie od 24.07. 2006 r. do 31.08 2007 r. przeprowadzali czynności operacyjno-rozpoznawcze i posługiwali się dokumentami uniemożliwiającymi ich identyfikację oraz identyfikację używanych środków" - napisał poseł w zawiadomieniu.

Przestępstwo popełnia Matyjaszczyk? Wczoraj wniosek Matyjaszczyka, aby cała komisja ds. nacisków zwróciła się do prokuratury z zawiadomieniem w tej sprawie odrzucili posłowie komisji z PO, PiS i PSL. Zdaniem Arkadiusza Mularczyka (PiS) z komisji ds. nacisków, zawiadomienie Matyjaszczyka budzi wątpliwości. - Może ono rodzić podejrzenie, że jest to fałszywe oskarżenie i wobec tego to poseł Matyjaszczyk popełnia przestępstwo informując prokuraturę o przestępstwie, którego nie ma. To wniosek polityczny, wynikający z tego, że pan poseł chce zaistnieć w mediach - zaznaczył Mularczyk.

Ziobro przed Trybunał Stanu? Posłowie komentowali także informacje Radia ZET, że w przygotowywanym przez posłów PO cząstkowym raporcie z prac naciskowej komisji śledczej dotyczącej afery gruntowej znajdzie się wniosek o postawienie byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu. Według radia, Ziobro stojąc na czele międzyresortowego zespołu ds. zwalczania międzynarodowego terroryzmu mógł wpływać na innych szefów służb i ministrów. Ziobro miał stanąć na czele zespołu na podstawie obecnie utajnionego zarządzenia premiera Kaczyńskiego. - Zastanawiamy się, czy nie postawić wniosku o Trybunał Stanu dla ministra Ziobry. Taki wniosek mogę postawić indywidualnie jako poseł, ale myślę, że byłoby lepiej, gdyby był to wniosek kolegialny. Będziemy się nad tym zastanawiać i to analizować - powiedział poseł PO Robert Węgrzyn. J. Kaczyński wyjaśniał przed komisją, że w jego rządzie minister Ziobro nie miał specjalnej pozycji. - Nie było żadnego superministra - podkreślił. Dodał, że nie było takiej sytuacji, żeby Ziobro wydawał polecenie innym ministrom.

Prima Aprilis? Sam Ziobro możliwość postawienia go przed Trybunałem Stanu nazywa "spóźnionym Prima Aprilis PO". "Jeśli posłowie chcą się narazić na ośmieszenie, to cóż, są dorosłymi ludźmi, nie mogę ich przed tym uchronić. Trzymam jednak kciuki, że nie zabraknie im odwagi i postawią mnie przed Trybunałem" - napisał europoseł PiS w oświadczeniu przekazanym mediom. "Dla mnie Trybunał to znakomita okazja, by jeszcze raz udowodnić, że rzekome naciski, to tylko czarna propaganda i wykazać, że jako Prokurator Generalny koordynowałem skuteczną walkę z brutalną przestępczością i korupcją oraz prowadziłem modernizację wymiaru sprawiedliwości" - dodał. Posłowie PO chcą w ciągu miesiąca przeprowadzić konferencję, na której przedstawią dotychczasowy dorobek komisji naciskowej. Posłowie PiS zapowiadają, że zorganizują własną.

Specjalne uprawnienia Według Węgrzyna, Ziobro mógł mieć "specjalne uprawnienia". - Po co powołuje się zespół, który się nie zbiera ani razu? W mojej ocenie powołuje się go po to, żeby w przypadku ewentualnych problemów ministra Ziobry z innymi ministrami mógł powołać się na zarządzenie, że jest szefem międzyresortowego zespołu - podkreślił. Szef komisji Andrzej Czuma (PO) dystansuje się od pomysłu swojego klubowego kolegi. - Ani Platforma, ani komisja śledcza nie rozważają takiej opcji. To są luźne uwagi posła Węgrzyna. Jestem odpowiedzialny za przygotowanie sprawozdania z prac komisji i nic takiego nie przewiduję - powiedział Czuma. - Nie przesłuchaliśmy jeszcze do końca Zbigniewa Ziobro (w trybie jawnym - red.), nie przesłuchaliśmy go też w trybie tajnym. Są przesłanki, które najpierw należałoby potwierdzić w tych przesłuchaniach, a dopiero później mówić o wnioskach - ocenił Matyjaszczyk. - Nie wierzę, że przewodniczący komisji naciskowej Andrzej Czuma, który jest delegowany przez Platformę, ale jest w komisji dużym obrońcą PiS, doprowadzi do sytuacji, że komukolwiek z PiS będą przedstawione jakiekolwiek wnioski. To na razie są medialne filipiki, które nie będą miały żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości - dodał.

"Wymyślone " zarzuty Zdaniem Mularczyka, zarzuty wobec Ziobry są "wymyślone". - To zmierza do jakiejś farsy, teatralizacji zdarzeń wokół komisji i nijak nie ma się do faktów - podkreślił. - Zrobimy konferencję, z której będzie wynikało, że raport jest nierzetelny, bo nie przesłuchano kilkunastu świadków, w tym pana Ryszarda Krauzego. Nie ma żadnego harmonogramu przesłuchań. To wszystko jest gra - powiedział.

Wysokie nagrody w CBA Posłowie Lewicy odnieśli się też do publikacji "Gazety Wyborczej" na temat wysokich nagród dla funkcjonariuszy CBA, które były przyznawane agentom, podczas gdy Biurem kierował Kamiński. Według "Gazety" na nagrody uznaniowe w 2008 przeznaczono 6,4 mln zł. Posłowie Lewicy zaapelowali do premiera, aby w przyszłorocznym budżecie z funduszu uznaniowego wyłączył pieniądze na wypłaty nagród dla agentów CBA. Inne zdanie na ten temat ma PiS. - Państwo nie może być państwem dziadowskim, są służby, które muszą być opłacane znacznie lepiej niż w takim powszechnym standardzie - w ten sposób do informacji na temat nagród w CBA odniósł się szef Komitetu Wykonawczego PiS Joachim Brudziński. - Chciałbym się zorientować, jakie kwoty udało się uratować dzięki działalności CBA i zachować w budżecie państwa, chociażby przez same działania prewencyjne, myślę, że są to kwoty znacznie wyższe - powiedział. Brudziński podkreślał, że jeżeli chce się skutecznie walczyć z patologiami, a "taką patologią jest plaga korupcji w naszym kraju", to osoby, które z tymi patologiami mają walczyć, muszą godnie zarabiać.

Jak CBA łapało nagrody Nowe szefostwo Centralnego Biura Antykorupcyjnego odkryło nieprawidłowości, jakie wprowadził Mariusz Kamiński. Wylicza je "Informacja o wynikach działalności CBA w 2009 r.". Jednym zdaniem wspomniano w niej o nagrodach. "Gazeta Wyborcza" poprosiła CBA o szczegóły. Otóż powołana za rządów PiS służba antykorupcyjna wywalczyła sobie zarobki dwa razy wyższe niż policja oraz wyższe niż inne specsłużby. Początkujący agent zarabiał ok. 4 tys. zł; eksperci - ok. 6 tys. zł; naczelnicy wydziałów - powyżej 7 tys. zł; dyrektorzy zarządów - ok. 8 tys. zł. Do tego dochodziły premie, dwie nagrody roczne i nagrody uznaniowe. Np. w 2008 r. na ten cel przeznaczono 6,4 mln zł. W 2007 r. CBA kosztowało podatników 92 mln zł; nagrody - 4,5 mln. Zatrudniało wtedy od 240 (styczeń) do 610 (grudzień) osób. I tak słynny agent Tomasz mógł uzbierać ekstra nawet 100 tys. zł, za Sawicką - 700 tys. zł do podziału, za aferę gruntową - choć Lepper się wymknął - 600 tys. zł, za kupno rzekomej willi Kwaśniewskich - blisko 300 tys. zł - wylicza "Gazeta Wyborcza". Dla porównania - policjanci często narażający życie, dostają w nagrodę 800, 1200, 2 tys. , 6 tys. zł do podziału na patrol. Za rozwikłanie napadu na Kredyt Bank, gdzie zamordowano trzy osoby, nagrody wyniosły od 1,5 tys. do 10 tys. zł - pisze "Gazeta Wyborcza".

Zbigniew Ziobro przed Trybunałem Stanu? W raporcie cząstkowym z prac komisji naciskowej ma znaleźć się wniosek o  postawienie przed Trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobry - wynika z informacji Radia ZET. Raport przygotowują posłowie Platformy Obywatelskiej. "To zapewne spóźniony Prima Aprilis PO" - komentuje były minister sprawiedliwości. Powodem ma być odtajniane właśnie zarządzenie ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego o powołaniu międzyresortowego zespołu ds. zwalczania międzynarodowego terroryzmu. Na jego mocy Ziobro został superkoordynatorem służb, któremu podlegali Komendant Główny Policji, szef MSWiA, ABW i CBA. "Zespół w ciągu przeszło półtora roku nie zebrał się ani razu, więc śledczy z PO uważają, że był fikcją. Miał umożliwić Ziobrze wpływanie na innych szefów służb i ministrów" - informuje Radio ZET. Posłowie PO zwracają uwagę we wniosku również na wiele nieprawidłowości w trakcie afery gruntowej. Przygotowują nawet multimedialny pokaz w tej sprawie, mający nawiązać do słynnej konferencji prokuratora Jerzego Engelkinga.

Prima Aprilis? Były minister sprawiedliwości odniósł się do informacji Radia ZET w przesłanym mediom oświadczeniu, które zatytułował: "Komunikat prasowy w związku ze spóźnionym Prima Aprilisem PO. Trzymam za nich kciuki". "Jeśli posłowie chcą się narazić na ośmieszenie, to cóż, są dorosłymi ludźmi, nie mogę ich przed tym uchronić (...) Trzymam jednak kciuki, że nie zabraknie im odwagi i postawią mnie przed Trybunałem" - napisał Ziobro - "Dla mnie to znakomita okazja, by jeszcze raz udowodnić, że rzekome naciski, to tylko czarna propaganda i wykazać, że jako Prokurator Generalny koordynowałem skuteczną walkę z brutalną przestępczością i korupcją oraz prowadziłem modernizację wymiaru sprawiedliwości. To zaś wielu politykom, również PO, się nie podobało. Można domyślić się, dlaczego" - podkreślił Ziobro. Zbigniew Ziobro to według śledczych z PO nie jedyny polityk PiS zagrożony Trybunałem Stanu - posłowie zastanawiają się także, czy nie wnioskować o postawienie przed nim Jarosława Kaczyńskiego.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
168 Zniknięcia
06 GIEŁDA Z NEUROLOGII strony1 168
168 wzor nr 4id032
168 173id037
168 ROZ M I w sprawie okreslenia metod sporzadzania koszt
168
farma kliniczna wyklad I id 168 Nieznany
BLAUPUNKT COBURG RCR 168
Ekonomia zerówka rozdział 8 strona 168
168
168 169
Dz U 04 168 1762 stosowanie substancji niebezpiecznych i preparatów niebezpiecznych oraz zawieraj
168 godzinny tydzien zyj w pelni 24 7 168tyd
ćw.168, Czynności poznawcze
Konfiguracja D Link?SL RouterP4T (Neostrada)2 168 1 1
Dz U 168 poz 1641
projekt 168 idzie Twój uśmiech DMR 1807
168-169, Słownik językowy
168, weterynaria, Nowy folder, k2, studia materialy, Interna Duża
KPRM. 168.zał.IV, WSZYSTKO O ENERGII I ENERGETYCE, ENERGETYKA, KOPYDŁOWSKI

więcej podobnych podstron