Pochód czarnej śmierci

Pochód czarnej śmierci

660 lat temu wkroczyła do Europy czarna śmierć. Jej pierwszy atak trwał zaledwie 5 lat, ale odebrał życie co trzeciemu mieszkańcowi kontynentu. W encyklopediach można przeczytać o przerwanych z tego powodu kampaniach wojennych, niedoborach siły roboczej, zubożeniu właścicieli ziemskich, spadku importu zboża; o nowych formach pobożności, nasileniu się mistycyzmu i ascezy; o wielkich wędrówkach i wyzwalaniu się wrogości do obcych, czego efektem była m.in. migracja Żydów z miast niemieckich do Polski. Jaki rodzaj lęku towarzyszył ówczesnemu człowiekowi? I jak wyglądała jego codzienność?

Na początku XIV w. w Mongolii, na skraju pustyni Gobi, wybuchła zaraza. Podczas następnych piętnastu lat traktami lądowymi rozprzestrzeniła się na wschód i zachód, bez litości pustosząc Chiny i dziesiątkując wspólnoty nestorian w Kirgizji. W krąg historii europejskiej wkroczyła na Krym w 1346 r. wraz z mongolskimi wojownikami, którzy oblegali w Kaffie Genueńczyków. Kiedy wśród wojsk Złotej Ordy pojawiła się epidemia, ich przywódca, chan Dżanibek, miał podobno rozkazać, aby ostrzelano oblężoną twierdzę trupami – i dał tym samym początek historii broni bakteriologicznej. Podstęp się udał. Wprawdzie Genueńczycy natychmiast wrzucili zwłoki do morza, ale wkrótce sami ulegli chorobie. Co więcej, odtąd czarna śmierć miała wraz z zakażonymi Genueńczykami korzystać z dobrodziejstw morskiej żeglugi, co ogromnie przyspieszyło jej ponury pochód. Już w 1347 r. zawitała do wielkich portów Morza Śródziemnego, Konstantynopola i Aleksandrii, nieco później zaś opanowała Cypr, Kair i Tunis.

Tymczasem jeszcze w październiku 1347 r. do Messyny przybyło kilka statków z uciekinierami z Kaffy: część z nich była chora, inni już konali. Zapewne mieszkańcy sycylijskiego portu nie domyślali się, że staną się pierwszymi w Europie ofiarami czarnej śmierci, potężnej pandemii, która niebawem dotknie większą część Europy i dotrze aż na same jej krańce, do Szwecji, Norwegii, na Wyspy Owcze i Szetlandy, aby wreszcie, po pięciu latach wędrówki przez spustoszony kontynent, poprzez Ukrainę i dorzecze Wołgi powrócić na Krym. Trzeba tutaj pamiętać, że była to jedynie pierwsza fala czarnej śmierci. Zaraza nie wycofała się bowiem na dobre i powracała jeszcze wielokrotnie, z początku co 6–12 lat, później co 15–20 lat, tak więc stała się częścią życiowego doświadczenia właściwie każdego Europejczyka. Szczególnie dotkliwe były jej dwa pożegnalne akordy – epidemia w Londynie (1665 r.), która pochłonęła 20 proc. ludności miasta, i mórw Marsylii (1720 r.), gdzie straty szacuje się nawet na 50 proc. mieszkańców.

Przyjmuje się, że sprawcą owej katastrofy demograficznej, która wedle powszechnych szacunków pochłonęła 1/3 ludności Europy, była bakteria Yersinia pestis, odkryta w 1894 r. podczas epidemii dżumy w Hongkongu. W zależności od objawów choroba ta przybiera trzy formy: dżumy dymieniczej(charakterystycznym objawem są powiększone węzły chłonne), dżumy posocznicowej (bakterie przenikają bezpośrednio do krwi i śmierć następuje zwykle już w dniu zarażenia) i dżumy płucnej. Zachowane opisy czarnej śmierci podkreślają, że ofiary cierpiały od gorączki oraz nabrzmiałych guzów, a na ich skórze pojawiały się czerwone plamy, przez co zwykle utożsamia się ją z dżumą dymieniczą.

Yersinia pestis jest chorobą szczurów, przenoszoną przez pchły pasożytujące na gryzoniach. Właśnie insekty miałyby być odpowiedzialne za przeniesienie choroby na człowieka. Jednakże trudno wędrówkami szczurów wytłumaczyć błyskawiczny pochód czarnej śmierci poprzez wsie i miasta Europy, zwłaszcza że szczur śniady, jakkolwiek pokonuje znaczne odległości, nie garnie się zbytnio do ludzkich siedzib, jego krewniak zaś, szczur wędrowny, ochoczo popasa u ludzi, ale też niechętnie wędruje. Co więcej, szczurze pchły żerują na człowieku jedynie po stracie swego naturalnego żywiciela, a źródła europejskie, w przeciwieństwie do chińskich i muzułmańskich, nie wspominają o szczurzej hekatombie, która poprzedzała wybuch zarazy. Dlatego też czasami nosicieli czarnej śmierci upatruje się również w ludzkich pchłach i wszach. Niektórzy badacze podejrzewają wręcz, że pałeczka dżumy zmutowała i dlatego bakteria odkryta w czasach nowożytnych jest nieco odmienna od czarnej śmierci. Jeszcze inni uważają wręcz, że za plagę odpowiedzialny był wąglik lub inna choroba (na przykład jakaś forma gorączki krwotocznej albo dur plamisty). Być może w przyszłości uda się ostatecznie zidentyfikować sprawcę epidemii na podstawie kompleksowych badań genetycznych szczątków ofiar.

Spór wokół klinicznej natury czarnej śmierci nie może w żadnym razie przesłonić sprawy podstawowej – niezmierzonego ogromu zniszczeń, jakich dokonała. Oczywiście istniała pamięć, choćby czysto literacka, o wcześniejszych zarazach: gorączce peloponeskiej, o której pisał Tukidydes, czy morze (mór, pomór) Justyniana, który spustoszył Cesarstwo, pochłaniając m.in. 40 proc. ludności Konstantynopola. W średniowieczu znano też – nierzadko z doświadczenia własnego lub najbliższych – choroby zakaźne, np. odrę i ospę, które zbierały okrutne żniwo wśród dzieci. Ale choroby te występowały stale i dotykały najsłabszych, oszczędzając osoby w sile wieku, a po ich przebyciu zyskiwało się stałą odporność. Słowem, nie miały charakteru zarazy i były wpisane w życie średniowiecznego wieśniaka i mieszczanina.

Czarna śmierć okazała się czymś wykraczającym poza tę skalę doznań: oto w krótkim czasie, podczas dni lub tygodni, wymierały całe rodziny, całe ulice, miasteczka albo wioski. O skali szoku, wywołanego przez chorobę, najlepiej świadczą nazwy nadawane jej przez współczesnych. Ludzie Zachodu obwołali ją bowiem wielką śmiercią lub wielką morową zarazą, podczas gdy muzułmanie określali ją jeszcze barwniej – powszechną plagą, plagą ludzkiego rodzaju, wielkim zniszczeniem, wielką zarazą, wielkim morem albo rokiem zagłady.

Przyczyn zarazy upatrywano przede wszystkim w gniewie Boga, który zsyłał ją na śmiertelników w odpłacie za ciężkie przewinienia. Biblia dostarczała wszak cennych analogii w postaci plag, którymi obrażony Jahwe smagał naród wybrany, a w historii zachodniego chrześcijaństwa zachowały się opisy zarazy, której kres położył papież Grzegorz Wielki, kiedy w wielkiej procesji pokutnej obchodził Rzym, aż wreszcie ukazał mu się anioł, chowający do pochwy miecz Bożego gniewu. Tak więc na Zachodzie zarazę uważano za karę zesłaną na wielką i grzeszną w swej masie zbiorowość wiernych. Na Wschodzie zaś wierzono, że śmierć od moru była zsyłana przez Boga rozmyślnie na każdego z osobna, stąd też zupełnie bezcelowe były próby jej uniknięcia czy ucieczki z ziem ogarniętych zarazą. Przeciwnie, islam nauczał, że zarazę powinno się powitać z radością, jako że wierni nią dotknięci znajdą się od razu w raju.

Na Zachodzie przyczyn czarnej śmierci upatrywano również we wpływie ciał niebieskich. Wierzono, że zła koniunkcja planet lub przelot komety może skazić powietrze, które wypełniają wówczas złe i jadowite trucizny, odpowiedzialne za szerzenie się zarazy. Przed owym skażonym powietrzem należy się bezwzględnie chronić, najlepiej uciekając, dokąd oczy poniosą. Ale niebezpieczne jest też wszelkie „otwarcie” ciała, które pozwala, aby powietrze przeniknęło pod skórę: nadmiar humorów, ćwiczenia fizyczne i pocenie się rozszerzające pory. Właśnie w czasach zarazy upowszechnił się zwyczaj żegnania ust przy ziewaniu i życzenia zdrowia przy kichaniu – oba zapewne miały w jakiś sposób chronić przed zetknięciem ze złym powietrzem. Skażenie mógł przenosić wiatr, przy czym osobliwie zjadliwy był wiatr wiejący z południa. Należało też unikać kąpieli oraz zmysłowych przyjemności, które w średniowieczu powszechnie łączono, gdyż łaźnie były przybytkami nie tyle czystości, ile rozkoszy. Stąd też od czasów czarnej śmierci liczba łaźni regularnie maleje, a ich los przypieczętuje kolejna z wielkich chorób, które naznaczyły nieodwracalnie historię Europy – syfilis.

Złe powietrze usiłowano rozmaitymi sposobami oczyszczać. Ponieważ zarazę kojarzono z wilgocią i mgłą, powszechnym sposobem dezynfekcji stały się ogniska, które przez długie lata i niejednokrotnie wielkim kosztem palono na ulicach miast ogarniętych zarazą. Istniały też inne sposoby, jakimi próbowano skażone powietrze wzruszać lub rozpędzać –czy to strzelając z armat, czy też głośno krzycząc i bijąc w dzwony, czy wreszcie przepędzając ulicami ryczące bydło. Wskazane były też rozliczne aromatyczne dymy, dlatego w pomieszczeniach palono drewno sosny, dębu, jałowca i jesionu oraz wonne zioła, korzenie i bursztyn albo – co dla mieszkańców było może mniej przyjemne – niewielkie ilości prochu strzelniczego lub siarki. Miasta starały się ograniczać źródła smrodu: zakazywano w obrębie murów działalności garbarzom i rzeźnikom, nawoływano do czyszczenia rynsztoków i wywożenia poza miasto odpadków. Ale też nasi przodkowie nie zawsze bywali konsekwentni i tak na przykład podczas wielkiej zarazy w Londynie poodkrywali miejskie szamba, aby unoszący się z nich fetor pokonał morowe powietrze.

Jeśli doszło już do zarażenia, średniowieczna medycyna okazywała się wobec czarnej śmierci całkowicie bezradna, co zresztą czasami szczerze przyznawali współcześni jej luminarze. Oto Chauliac, medyk awiniońskich papieży, wyznaje: „Dżuma nie przyniosła lekarzom pożytku jeno wstyd, tym bardziej że nie odważyli się odwiedzać chorych ze strachu przed zarażeniem, a jeżeli ich nawet odwiedzali, to nic prawie nie byli w stanie im pomóc i nic nie mogli zrobić”. Oczywiście pozostawały rozmaite remedia, zalecane przez mniej lub bardziej poważne autorytety. Najsłynniejszym z nich była driakiew, słynna, a także niezwykle kosztowna i skomplikowana kombinacja kilkudziesięciu składników, wzmocniona dodatkowo jadem żmii. Mniej zamożni pacjenci stosowali ocet siedmiu złodziei, czyli wyciąg z ziół, zalewanych na kilkanaście dni octem winnym. Najbiedniejsi jedli czosnek, zwany też driakwią ubogich. Lekarze oferowali pacjentom przede wszystkim upuszczanie krwi oraz środki na poty, rozwolnienie albo wymiotne: wszystkie te zabiegi miały usunąć z ciała szkodliwe miazmaty, ale ich skuteczność była tak nikła, że jedynie wzmacniała niewiarę w umiejętności medyków. Wierzono też w cudowną moc szlachetnych kamieni oraz rozliczne amulety, niekiedy kościelnej proweniencji, jak na przykład sławetne karawaki, czyli krzyże o dwóch ramionach, które w powszechnym mniemaniu miały tak niezawodną moc ochrony przed zarazą, że stosowano je bez refleksji religijnej, jak rekwizyty magiczne, co sprawiło, że w 1678 r. zakazał ich papież Innocenty XI.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2 06 Zasięg czarnej śmierci w Europie 14w
1965 07 Siewcy czarnej śmierci
65 11 Siewcy czarnej Śmierci
199801 powrot czarnej smierci
Koreywo Marek Siewcy czarnej śmierci
SMIERCI CZARNE [1].. , Romantyzm
elegia na smierc czarnego zawiszy
elegia na smierc czarnego zawiszy
M Maciejewski ŚMIERCI CZARNE W PIERSIACH BLIZNY [opracowanie]
T Czarnecki Uwagi o pochodzeniu terminu szlachta
2 Pochodna calkaid 21156 ppt
ŚMIERĆ I JEJ OZNAKI
Rozpuszczalniki organiczne pochodne alifatyczne (oprócz metanolu
Pedagogika smierci

więcej podobnych podstron