TYTUL: Zarys teorii poznania w światopoglądzie Goethego. AUTOR:
Dr Rudolf Steiner
OPRACOWAL : Karol Kusmirek (kusmir@kki.net.pl)
KOREKTA :
----------------------------------------------------------------
---------
Dr Rudolf Steiner
Zarys teorii poznania w światopoglądzie Goethego.
Tytuł oryginału:
Grundlinien einer Erkenntnistheorie der Goetheschen
Weltanschauung mit besonderer Rücksich auf Schiller
zugleich eine Zugabe zu "Goethes Naturwissenschaftlichen
Schriften" in Kürschners "Deutsche National - Literatur"
Przekład z drugiego wydania dr Stanisława Walewskiego.
Treść
Przedmowa do nowego
wydania......................................6 Przedmowa do
pierwszego wydania
A. PYTANIA WSTĘPNE
1. Punkt wyjścia
2. Nauka Goethego wedle metody Schillera
3. Zadania naszej nauki
B. DOŚWIADCZENIE
4. Określenie pojęcia doświadczenia
5. Zwrócenie uwagi na treść doświadczenia
6. Sprostowanie błędnego ujęcia całości doświadczenia 7.
O odwołanie się do doświadczenia każdego czytelnika
C. MYŚLENIE
8. Myślenie jako wyższe doświadczenie w doświadczeniu 9.
Myślenie i świadomość
10. Wewnętrzna natura myślenia
D. NAUKA
11. Myślenie i postrzeganie
12. Rozsądek i rozum
13. Poznanie
14. Istota rzeczy a poznanie
E. POZNANIE PRZYRODY
15. Przyroda nieorganiczna
16. Przyroda organiczna
F. NAUKI DUCHOWE
17. Wstęp: Duch i przyroda
18. Poznanie psychologiczne
19. Wolność ludzka
20. Optymizm i pesymizm
G. ZAKOŃCZENIE
21. Poznanie i twórczość artystyczna
I. UWAGI DO NOWEGO WYDANIA 1924
Przedmowa do nowego wydania
Niniejszą teorię poznania poglądu na świat Goethego napisałem w
połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. W duszy mojej
żyły wówczas dwie główne myśli. Jedna zwracała się ku twórczości
Goethego i dążyła do u kształtowania tego poglądu na świat i na
życie, który był siłą działającą całej jego twórczości. Wszystko,
co Goethe dał światu w swojej twórczości, w swych rozważaniach
i w swym życiu - było dla mnie przejawem pełnego i czystego
człowieczeństwa. W nowszych czasach nigdzie nie spotkałem takiej
wewnętrznej pewności, tak harmonijnej wartości i takiego zmysłu
rzeczywistości w stosunku do świata, jak u Goethego. Z tego
przekonania musiało też dla mnie wyniknąć uznanie faktu, że
także i stosunek Goethego do poznania wypływa z istoty drugiej
strony żyły też w mych myślach wyznawane w owych czasach
filozoficzne poglądy na istotę poznania. W poglądach tych groziło
poznaniu niebezpieczeństwo uwikłania się we własnej ludzkiej
istocie. Myśliciel tak twórczy jak Otto Liebman wypowiedział
zdanie: "świadomość człowieka nie może wyjść poza siebie samą.
Musi ona pozostać w sobie. Nie może ona nic wiedzieć o tym, co -
jak prawdziwa rzeczywistość - ukrywa się poza tym światem,
który ona kształtuje w sobie samej". W świeżych pociągnięciach
rozszerzył Leibman tę myśl na najrozmaitsze dziedziny ludzkiego
doświadczenia. Johannes Volkelt pisał wtedy swoje pełne
głębokich myśli książki o "Teorii poznania" Kanta oraz o
"Doświadczeniu i myśleniu". W świecie danym człowiekowi widział
on tylko pewien związek wyobrażeń, które wynikają ze stosunku
do nieznanego mu świata rzeczywistego. Przyznawał on wprawdzie,
że w przeżyciu myślenia pojawia się jakby pewna konieczność, gdy
ono wgrywa się w ten świat wyobrażeń. Gdy myślenie pracuje w
nas, wtedy czujemy jakby pewien rodzaj przebijania się przez
świat wyobrażeń do jakiejś rzeczywistości. Ale cóż uzyskamy
przez to? Można co najwyżej czuć się uprawnionym do tego, aby
w myśleniu wypowiadać sądy, które mówią nam coś o świecie
rzeczywistym; jednakże razem z tymi sądami tkwimy całkowicie w
naszym wnętrzu. Z istoty świata nie wnika w nas nic.
Eduard v. Hartmann (którego filozofię bardzo ceniłem, nie mogąc
jednak uznać jej podstaw i wyników) pozostawał w stosunku do
teoretyczno - poznawczych zagadnień na zupełnie tym samym
punkcie widzenia, który później wyczerpująco rozwinął Volklet.
Wszędzie zaznaczało się przekonanie, że człowiek napotyka w swym
poznaniu na pewne granice, których nie może przekroczyć i
dotrzeć w dziedzinę prawdziwej rzeczywistości.
W przeciwieństwie do tego wszystkiego stałem wobec wewnętrznie
przeżytego i w tym przeżyciu poznanego faktu, że człowiek
poprzez swoje myślenie - jeśli je dostatecznie pogłębi - żyje
w dziedzinie duchowej rzeczywistości. Uważałem, że posiadam to
poznanie w mej świadomości z taką samą wewnętrzną jasnością, jak
poznanie matematyczne.
W świetle tej świadomości nie może się utrzymać twierdzenie, że
istnieją takie granice poznania, jakie rzekomo musiano ustanowić
w myśl wspomnianych powyżej poglądów.
Żyła we mnie prócz tego skłonność do kwitnącej wtedy teorii
ewolucji. Teoria ta przyjęła u Heckla taką formę, w której nie
było już miejsca na samoistny byt i działalność ducha. To co
późniejsze, doskonałe, miało wedle niej wypływać z biegiem czasu
z czegoś wcześniejszego i nierozwiniętego. Było to dla mnie w
odniesieniu do zewnętrznej, zmysłowo postrzegalnej
rzeczywistości. Jednakże zbyt dobrze znałem niezależną od świata
zmysłów, określoną w sobie i samoistną duchowość, abym miał
przyznać rację zewnętrznemu światu zmysłowo dostrzegalnych
zjawisk. Trzeba było jednak przerzucić most między światem
zmysłów a światem ducha. Duch ludzki może się wydać czymś, co
z biegiem zmysłowo wyobrażonego czasu rozwinęło się z czegoś nie
duchowego, co istniało przedtem. Jednakże prawidłowo poznany
świat zmysłów oznajmia nam wszędzie, że jest przejawem ducha.
Wobec tego poznania było dla mnie rzeczą jasną, że tylko ten może
przyjąć ustanowione w owych czasach "granice poznania", kto
natrafiwszy na świat zmysłów traktuje go w ten sposób, jakby
ktoś w stosunku do zadrukowanej stronnicy zwracał swą uwagę
tylko na kształt liter i nie mając pojęcia o czytaniu twierdził,
że nie można wiedzieć, co się poza tymi literami kryje.
Zwróciłem wtedy moją uwagę na drogę wiodącą od postrzeżeńa
zmysłowego ku duchowości, która była dla mnie czymś niezbicie
pewnym w swoim wewnętrznym poznawczym przeżyciu. Poza
dostrzegalnymi zmysłowo zjawiskami nie szukałem bezdusznych
atomów, tylko ducha, który pozornie przejawia się tylko we
wnętrzu człowieka, a jednak w rzeczywistości jest związany z
przedmiotami i procesami świata zmysłów. Skutkiem poznawczego
postępowania człowieka powstaje złudzenie, jakoby myśli o
świecie istniały tylko w człowieku; w rzeczywistości działają one
w przedmiotach świata. Człowiek w swym złudnym przeżyciu musi
je oddzielać od przedmiotów, ale w prawdziwym przeżyciu
poznawczym zwraca je przedmiotom z powrotem.
Rozwój świata trzeba zatem rozumieć w ten sposób, że owa
istniejąca przedtem nie duchowość, z której rozwinął się później
człowiek - miała ducha pierwotnie obok siebie i poza sobą.
Późniejsza przeduchowiona forma duchowa, w której pojawił się
człowiek - wytworzyła się w ten sposób, że duch prarodzic
połączył się z tą niedoskonałą i nieduchową formą przetwarzając
ją - pojawił się wreszcie w zmysłowo postrzegalnej postaci.
Te idee wywiodły mnie ponad ówczesnych teoretyków poznania, mimo
że uznawałem w całej pełni ich bystrość i ich naukowe poczucie
odpowiedzialności. Prowadziły mnie one do Goethego.
Myślę dziś o mojej ówczesnej wewnętrznej walce. Nie ułatwiałem
jej sobie w ten sposób by przechodzić do porządku dziennego nad
myślowymi szlakami współczesnej filozofii. moją gwiazdą
przewodnią było jednak zawsze samodzielne stwierdzenie faktu,
że człowiek może oglądać wewnętrznie siebie samego jako ducha,
żyjącego niezależnie od ciała w czysto duchowym świecie.
Jeszcze przed rozpoczęciem moich prac nad przyrodniczymi pismami
Goethego i przed niniejszą teorią poznania, napisałem małą
rozprawkę o atomiźmie, która nie została nigdy wydrukowana.
Praca ta była już utrzymana w wyżej wymienionym kierunku.
Pamiętam, jaką sprawiło mi radość gdy Friedrich Theodor Vischer,
któremu posłałem tę rozprawkę - przysłał mi w odpowiedzi parę
słów zachęty. W moich studiach nad Goethem dochodziłem do coraz
to silniejszego przekonania, że moje myśli prowadzą mnie właśnie
do takiego poglądu na istotę poznania, który pojawia się
wszędzie w całej twórczości Goethego i w jego stosunku do świata.
Przekonałem się, że z moich punktów widzenia wypływa teoria
poznania, która jest jednocześnie teorią światopoglądu Goethego.
W osiemdziesiątych latach ubiegłego stulecia wydawnictwo
"National - Literatur" Kürschnera szukało kogoś, komu można by
było zlecić napisanie wstępów do przyrodniczych pism Goethego.
Na skutek poparcia Karla Juliusa Schrödera, mojego nauczyciela
i przyjaciela o ojcowskich dla mnie uczuciach, któremu wiele
zawdzięczam - powierzono mi wtedy pracę około wydania tych pism.
W pracy tej śledziłem poznawcze życie Goethego we wszystkich
dziedzinach jego działalności. Coraz to jaśniej uświadamiałem
sobie aż do najdrobniejszych szczegółów, że może własne poglądy
prowadzą mnie do teorii poznania jego poglądu na świat. Podczas
tej pracy pisałem właśnie niniejszą teorię poznania.
Gdy ją dziś znów biorę do ręki okazuje się, że jest ona
teoretyczno poznawczym uzasadnieniem i wyjaśnieniem wszystkiego,
co powiedziałem lub opublikowałem później. Mówi ona o istocie
poznania, które otwiera drogę wiodącą od świata zmysłów do
świata ducha.
Mogło by komuś wydać się dziwnym, że ta młodociana moja
książeczka, licząca dziś już bez mała lat czterdzieści, ukazuje
się dziś znowu nie zmieniona, a tylko rozszerzona o kilka uwag.
W swym sposobie przedstawiania rzeczywistości ma ona znamiona
myślenia, które wżyło się w filozofię z przed lat czterdziestu.
Gdybym ją pisał dzisiaj, nie jedno powiedział bym inaczej. Nie
mógł bym jednak napisać niczego innego o istocie poznania. A
zresztą to, co bym dziś napisał, nie mogło by tak wiernie oddać
zaczątków mojego duchowego poglądu na świat. w ten sposób można
pisać tylko na początku swej poznawczej drogi. Może więc właśnie
dlatego wydaję to młodzieńcze dziełko powtórnie w niezmienionej
formie. Inne teorie poznania, istniejące w czasie jej
powstawania - znalazły potem swój dalszy ciąg w wielu teoriach
późniejszych. Rozprawiłem się z nimi w mojej książce "Die Rńtsel
der Philosophie". Książka ta ukazuje się równocześnie w nowym
wydaniu w tym samym nakładzie. Jak przed laty czterdziestu, tak
i dziś trzeba głosić to samo, co naszkicowałem niegdyś w tej
książeczce jako teorię poznania poglądu na świat Goethego.
Goetheanum w Dornach koło Bazylei
Listopad 1923
Rudolf Steiner
Przedmowa do pierwszego wydania
Gdy prof.. Kürschner zaszczycił mnie swym zleceniem, powierzając
mi wydanie przyrodniczych pism Goethego dla "Deutsch National-
Literatur" - doskonale uświadamiałem sobie związane z tą pracą
trudności. Musiałem się przeciwstawić niemal powszechnie
zakorzenionym poglądom.
Podczas gdy dziś coraz to bardziej szerzy się przekonanie, że
poetyckie utwory Goethego stanowią podstawę całej naszej
kultury, to nawet ci, którzy nawet najdalej idą w uznaniu dla
naukowych jego usiłowań - nie widzą w nich nic więcej, jak tylko
przeczucie pewnych prawd, które dopiero w późniejszym rozwoju
nauki znalazły pewne swoje potwierdzenie. Genialnej
spostrzegawczości Goethego udało się - ich zdaniem - wyczucie
pewnych prawd przyrody, które później - niezależnie od niego -
ponownie odkryto w ścisłej nauce. Co przyznano w całej pełni
poetyckiej działalności Goethego, że mianowicie każdy kulturalny
człowiek musi wobec niej zająć pewne stanowisko - tego odmówiono
naukowym jego poglądom. Powszechnie słyszy się zdanie, że z
wgłębiania się w prace poety nie da się uzyskać niczego, czego
by dzisiejsza nauka nie mogła dać już i bez niego.
Gdy mój ukochany nauczyciel K.J. Schröer wprowadzał mnie w
światopogląd Goethego - myśl moja rozwijała się już w kierunku,
umożliwiającym mi wyjście ponad poszczególne odkrycia poety i
zwrócenie się ku rzeczy głównej. Był nią sposób, w jaki Goethe
włączył każdy poszczególny fakt w całość swojego ujęcia przyrody
oraz jak go zużytkował do zrozumienia związku pomiędzy
jestestwami przyrody, ażeby jakto sam trafnie określił (w swojej
"Anschauende Urteilskraft") - uczestniczyć duchowo w twórczości
przyrody. Przekonałem się wkrótce, że dzisiejsza nauka przyznaje
Goethemu rzeczy nieistotne, a przeocza właśnie rzeczy największej
wagi. Poszczególne jego odkrycia zostałyby rzeczywiście dokonane
i bez jego badań; jednakże naszej nauce będzie dopóty brakowało
tego wspaniałego ujęcia przyrody, dopóki go nie zaczerpnie
bezpośrednio od niego samego. Przekonanie to było linią
wytyczną, po której poruszały się moje wstępy do jego
przyrodniczych pism. Powinny one wykazać, jak każdy pogląd
Goethego trzeba umieć wyprowadzić z całości jego geniuszu.
Zasady zastosowania tego są przedmiotem niniejszej książki. Ma
ona wykazać, że to, co rozumiemy przez naukowe poglądy Goethego
- da się również i samoistnie uzasadnić.
Na tym kończę niezbędne wstępne uwagi. Pozostaje mi jeszcze tylko
spełnić jeden miły obowiązek, a mianowicie złożyć moje
najserdeczniejsze podziękowanie prof.. Kürschnerowi, który
zawsze odnosił się przychylnie do wszystkich moich naukowych
usiłowań, a i tej książce nie poskąpił najprzyjaźniejszego
wsparcia.
Koniec kwietnia 1886r.
Rudolf Steiner
A. PYTANIA WSTĘPNE
1. Punkt wyjścia
Jeśli weźmiemy pod uwagę jakikolwiek główniejszy prąd życia
duchowego obecnej doby i spróbujemy śledzić go wstecz aż do jego
źródeł, to niemal zawsze spotkamy na tej drodze jednego z
wielkich przedstawicieli naszej epoki klasycznej. Goethe lub
Schiller, Herder lub Lessing - dali impulsy, a potem wypłynął ten
czy inny prąd duchowy, którego ruch trwa do dzisiejszego dnia.
Cała nasza kultura opiera się tak mocno na naszych klasykach,
że zaiste niejeden z tych, którzy uważają się za oryginalnych -
wypowiada właściwie to, co już dawno powiedział Goethe lub
Schiller. Do tego stopnia zżyliśmy się w stworzony przez nich
świat, że nikt nie mógł by liczyć na nasze zrozumienie, kto
chciałby się poruszać poza wytyczonymi przez nich drogami. Nasz
sposób patrzenia na świat i życie jest do tego stopnia określony
przez nich, że kto nie szuka punktów stycznych z ich światem, ten
nie może obudzić naszego zainteresowania.
O jednej tylko gałęzi naszej duchowej kultury muszę powiedzieć,
że nie znalazła takiego punktu stycznego. Jest to nauka, która
wychodzi jedynie poza wyłącznie zbieranie postrzeżeń i
przyjmowanie do wiadomości poszczególnych doświadczeń, a to
celem stworzenia zadowalającego ogólnego poglądu na świat i na
życie. Nazywamy ją zwykle filozofią. Dla niej nasza epoka
klasyczna zdaje się zupełnie nie istnieć. Szuka ona swojego
zbawienia w sztucznym odosobnieniu się i wytwornej izolacji od
reszty duchowego życia. Twierdzeniu temu nie przeczy fakt, że
wcale zasobna ilość dawniejszych i nowszych myślicieli oraz
przyrodników próbowała rozprawić się z Goethe lub Schillerem.
Swojego bowiem naukowego stanowiska nie osiągnęli oni przez
rozwijanie wątków naukowych zdobyczy tych herosów ducha.
Utworzyli oni sobie swój naukowy punkt widzenia poza ramami
światopoglądu Goethe lub Schillera i dopiero następnie
porównywali go z ich poglądami. A nie czynili tego z zamiarem
przyswojenia swojemu kierunkowi czegoś z naukowych poglądów
klasyków, tylko po to, aby się przekonać czy one się utrzymają
wobec ich własnych poglądów. Wrócę jeszcze do tego, a teraz
chciałem przede wszystkim wskazać na konsekwencje, które poniosły
odnośne dziedziny nauki skutkiem tego ustosunkowania się do
najwyższego stopnia kultury nowożytnych czasów.
Większość wykształconych czytelników odkłada dziś z niechęcią
każdą literacko naukową pracę o charakterze filozoficznym. Chyba
nigdy jeszcze nigdy filozofia nie była tak niepopularna jak
obecnie. Jeśli pominiemy pisma Schopenhauera i v.Hartmanna, w
których można znaleźć problemy życia i świata cieszące się
ogólnym zainteresowaniem i które dlatego znalazły tak szerokie
zainteresowanie - to możemy powiedzieć bez przesady, że prace
filozoficzne są dziś lekturą tylko fachowych filozofów. Nikt
oprócz nich nie troszczy się o nie. Człowiek wykształcony, który
jednak nie jest fachowcem w tej dziedzinie - ma nieokreślone
uczucie: "Ta literatura nie zawiera niczego, co by mogło by
zaspokoić choć jedną z mych duchowych potrzeb. Rzeczy, którymi
ona się zajmuje nic mnie nie obchodzą; nie pozostają one w
żadnym związku z tym, czego mi potrzeba do zaspokojenia mego
ducha". Winę z tego braku zainteresowania dla wszelkiej filozofii
może ponosić tylko owo jej odosobnienie, bo jednak obok tej
obojętności widzimy też stale rosnącą potrzebę zadowalającego
poglądu na świat i życie. Dogmaty religijne, które przez długi
czas zaspokajały tę potrzebę - tracą dziś coraz bardziej swą siłę
przekonywającą. Coraz to bardziej wzrasta potrzeba, by pracą
myślenia wywalczyć to, co ongiś było zawdzięczane wierze w
objawienie tj. zaspokojenie ducha. Nie brakowało by
zainteresowania wykształconych ludzi, gdyby filozofia szła
rzeczywiście ręka w rękę z całym rozwojem kultury i gdyby jej
przedstawiciele zajmowali określone stanowisko w stosunku do
wielkich pytań, które dziś poruszają ludzkość.
Trzeba przy tym zawsze pamiętać o tym, że nigdy nie może iść o
sztuczne wytwarzanie duchowych potrzeb, tylko o odszukanie i
zaspokojenie potrzeb już istniejących. Zadaniem nauki nie jest
narzucanie pytań, tylko troskliwe rozważanie oraz rozwiązywanie
tych zagadnień, które postawiła natura i dany stopień kultury.
Współcześni myśliciele zadają sobie pytania, które nie wynikają
z natury naszego dzisiejszego stopnia rozwoju i dlatego ogół nie
łaknie ich rozwiązania, które musi sobie stawiać nasza kultura
z racji tego poziomu, na który ją podnieśli klasycy. Mamy więc
naukę, której nikt nie szuka - i naukowe potrzeby, których nikt
nie zaspokaja.
Nasza centralna nauka, która powinna rozwiązywać właściwe
zagadnienia świata, nie może być wyjątkiem wśród wszystkich
innych gałęzi duchowego życia. Musi ona także szukać swych
źródeł tam, gdzie je odnalazły inne nauki. Musi ona nie tylko
"rozprawić się" z naszymi klasykami, ale także poszukać u nich
wątku swojego dalszego rozwoju. Tchnienie, które przewijało
przez całą naszą pozostałą kulturę musi ją także przeniknąć.
Jest to konieczność leżąca w naturze rzeczy. Należy jej
przypisać także i to, że jednak współcześni rozprawiali się z
klasykami. Fakty te świadczą tylko o tym, że ludzie mają nie
jasne poczucie, jak nie dopuszczalną jest rzeczą przechodzić do
porządku dziennego nad poglądami klasyków. Wskazują one
jednocześnie, że nie doszliśmy jeszcze do tego, aby móc rozwijać
dalej ich poglądy. Świadczy o tym sposób, w jaki odnoszono się
do tej pory do Lessinga, Herdera, Goethego i Schillera. Napisano
o nich wiele znakomitych rozpraw; jednakże niemal wszystko, co
napisano o naukowych poglądach Goethego i Schillera - nie
rozwinęło się organicznie z ich poglądów, tylko jest wtórnym,
późniejszym ich oświetleniem. Żaden fakt nie udawadnia tego
dobitniej jak to, że najbardziej przeciwne sobie naukowe
kierunki upatrywały w Goethem ducha, który "przeczuł" ich
poglądy. Kierunki, które nie mają z sobą nic wspólnego, skoro
tylko odczują potrzebę poszukiwania na wyżynach ludzkości
oparcia dla swych poglądów. Nie można sobie wyobrazić
ostrzejszych przeciwieństw jak nauka Hegla i Schopenchauera.
Schopenchauer nazywa Hegla szarlatanem, a jego filozofię kranem
płytkich słów, czystym absurdem i barbarzyńskim zestawieniem
wyrazów. Obaj myśliciele nie mają nic wspólnego z sobą oprócz
bezgranicznego uwielbienia dla Goethego oraz przekonania, że on
napewno przyznał by każdemu z nich słuszność. Nie inaczej z
nowszymi kierunkami w nauce. Hackel, który z żelazną konsekwencją
i w genialny sposób rozwinął Darwinizm tak, że musimy go uznać
za najznakomitszego następcę angielskiego badacza, widzi w
poglądach Goethego wstęp do swoich własnych. Weźmy teraz innego
współczesnego badacza C.F.W. Jenssen, który tak pisze o teorii
Darwina: "Rozgłos, u niektórych uczonych i u wielu laików
znalazła dziś ta teoria (już i dawniej często podnosząca głowę,
a zawsze obalona przez dokładniejsze badania, teraz znów
popierana wieloma pozornymi dowodami) wykazuje jak ludzie
jeszcze mało znają i rozumieją wyniki nauk przyrodniczych". Ten
sam uczony mówi natomiast o Goethem, że on "doszedł do
rozległego poznania przyrody tak ożywionej jak i nie ożywionej"
oraz że "w swych pełnych myśli i głębokich rozważaniach znalazł
zasadnicze prawo powstawania świata roślin". Obaj badacze umieją
niemal w przygniatającej ilości przypadków przedstawić dowody na
zgodność swych naukowych kierunków z "głębokimi z postrzeżeniami
Goethego". Gdyby ci dwaj badacze mogli powołać się na Goethego
z istotnie jednakowym prawem, musiało by to rzucić
zastanawiające światło na wszechstronność jego myślenia. Ale
przyczyna tego zjawiska leży w tym, że żaden z tych poglądów nie
wyrósł w rzeczywistości z światopoglądu Goethego i oba tkwią
korzeniami poza jego obrębem. Ponadto w grę wchodzi jeszcze i
to, że obaj uczeni szukają tylko zewnętrznego uzasadnienia swych
poglądów z pewnymi szczegółami, które - wyrwane ze związku z
całością myślenia Goethego - tracą swoje znaczenie; równocześnie
zaś nie chcą oni uznać tego, że właśnie ta całość nadaje się
wewnętrznie do stworzenia naukowego kierunku. Poglądy Goethego
nigdy jeszcze nie były punktem wyjścia rozważań naukowych, tylko
zawsze przedmiotem porównywania z innymi poglądami. Ci którzy
się zajmowali Goethem - zamiast być jego uczniami, którzy bez
uprzedzeń oddają się jego ideom - byli najczęściej krytykami,
odprawiającymi nad nim sąd.
Mówi się często że Goethe miał zbyt mało zmysłu naukowego. Im
większym był poetą, tym gorszym miał być filozofem i dlatego
niepodobna próbować opierać na nim żadnego naukowego stanowiska.
Jest to zupełne niezrozumienie natury Goethego. Goethe istotnie
nie był filozofem w zwykłym znaczeniu tego słowa. Ale nie możemy
zapominać o tym, że prawdziwa harmonia jego osobowości
doprowadziła Schillera do powiedzenia: "Jedynie poeta jest
prawdziwym człowiekiem". Bo Schiller mówiąc o "prawdziwym
człowieku" miał na myśli właśnie Goethego. W jego osobowości nie
brakowało ani jednego z tych pierwiastków, które znamionują
najwyższe ukształtowanie człowieczeństwa. Wszystkie te
pierwiastki zespoliły się u niego w pewną szczególną całość,
która w nim działała. W skutek tego u podłoża jego poglądów na
przyrodą spoczywa głęboki filozoficzny zmysł, chociaż nie
dochodzi on do jego świadomości pod postacią określonych
naukowych sformułowań. Kto, przynosząc z sobą założenie
filozoficzne zagłębi się w tę całość, ten odnajdzie w niej ten
filozoficzny zmysł i będzie go mógł ująć jako naukę Goethego.
Musi on jednak właśnie w Goethem szukać punktu wyjścia, a nie
przystępować doń z swoimi gotowymi już poglądami. Siła ducha
Goethego pracuje zawsze w ten sposób, w jaki postępuje
najbardziej ścisła filozofia, aczkolwiek nie pozostawił on po
sobie żadnej systematycznie uporządkowanej całości swoich
filozoficznych poglądów. Nie możemy sobie wyobrazić
wszechstronniejszego poglądu na świat, jak światopogląd
Goethego. Wychodzi on jakby z pewnego centrum, które leży w
jednolitej naturze poety i przejawia zawsze taką stronę, która
odpowiada naturze obserwowanego w danej chwili przedmiotu.
Jednolitość działalności duchowych sił Goethego leży w jego
naturze; rodzaj działalności tych sił bywa zawsze określony
przez naturę badanego przedmiotu. Goethe czerpie sposoby swej
obserwacji ze świata zewnętrznego, a nie narzuca mu swoich.
Natomiast myślenie większości ludzi może pracować tylko w jeden
określony sposób; nadaje się ono tylko do jednego rodzaju
przedmiotów. Jest ono nie jednolite - jak u Goethego, tylko
jednostronne. Mówiąc dokładniej istnieją ludzie, których
rozsądek świetnie się nadaje do tego, aby ujmować w świecie
mechaniczne zależności i oddziaływania; wyobrażają sobie oni
cały wszechświat pod postacią mechanizmu. Inni znów czują
potrzebę upatrywania wszędzie elementów mistycznych i
tajemniczych; ci znów stają się zwolennikami mistycyzmu. Wszelki
błąd powstaje przez to, że pewien sposób myślenia, który nadaje
się w pełni do jednego rodzaju przedmiotów - zostaje ogłoszony
za uniwersalny. W ten sposób tłumaczy się spór wielu
światopoglądów. Gdy człowiek jednostronny spotyka się z
poglądami Goethego, które nie ograniczają się do pewnych
dziedzin - bo sposób swego rozważania nie czerpią z ducha
obserwatora, tylko z obserwowanego przedmiotu - wtedy
jednostronność chwyta się kurczowo tych elementów myślowych,
które jej najbardziej odpowiadają. W tym znaczeniu światopogląd
Goethego zawiera w sobie bardzo wiele kierunków myślowych,
podczas gdy żadne jednostronne ujęcie świata nigdy nie będzie
go mogło przeniknąć. Zmysł filozoficzny, który jest bardzo
istotnym elementem geniuszu Goethego, ma znaczenie również i dla
jego poezji. Chociaż Goethe daleki był od tego aby zdobycze, w
których mu pośredniczył ten zmysł, stawać przed sobą w jasnej
pojęciowej formie, jak to potrafił Schiller, to jednak zmysł ten
jest u niego tak jak u Schillera istotnie współdziałającym
czynnikiem jego twórczości artystycznej. Dzieła poetyckie
Goethego i Schillera nie dadzą się pomyśleć bez światopoglądu z
którego się zrodziły. U Schillera idzie przy tym raczej o jego
rzeczywiste skrystalizowane zasady, u Goethego zaś o jego sposób
ujmowania rzeczy. Fakt, że najwięksi poeci naszego narodu nie
mogli na wyżynach, swojej twórczości obejść się bez owego
filozoficznego elementu, jest najlepszą rękojmią tego, iż ten
element jest koniecznym ogniwem w dziejach rozwoju ludzkości.
I właśnie oparcie się o Goethego i Schillera umożliwia nam
wyrwanie naszej centralnej nauki z jej akademickiego
odosobnienia i organiczne jej wcielenie w rozwój całej pozostałej
kultury. Naukowe poglądy naszych klasyków wiążą się tysiącem nici
z resztą ich wysiłków. Poglądy te są tego rodzaju, że epoka
kulturalna, która je wydała - domaga się ich dzisiaj.
2. Nauka Goethego wedle metody Schillera.
Dotychczasowe rozważania wskazały kierunek, w którym pójdą nasze
następne badania. Mają one być rozwinięciem tego, co się
ujawniło u Goethego jako zmysł naukowy. Mają nie być
interpretacją jego sposobu ujmowania świata. Można by tu uczynić
ten zarzut, że nie postępuje się w ten sposób, jeśli się chce
naukowo uzasadnić jakiś pogląd. Poglądy naukowe nie mogą pod
żadnym warunkiem opierać się na autorytecie, tylko zawsze na
odnośnych zasadach. Zarzut ten można z łatwością uprzedzić.
Poglądy wypływające z Goetheańskiego ujmowania świata wydają mi
się prawdziwe nie dlatego, że dadzą się wywieźć od Goethego,
tylko dlatego, że światopogląd Goethego da się sam oprzeć na
trwałych podstawach i może być reprezentowany jako rzecz
uzasadniony w sobie. Wyjście z założeń Goethego nie przeszkadza
mi bynajmniej w tym, aby równocześnie z całą powagą traktować
uzasadnienie wyznawanych przez mnie poglądów, jak to czynią
przedstawiciele rzekomo wolnej od nauki. Wyznaję światopogląd
Goethego, niemniej jednak uzasadniam go zgodnie z wymaganiami
dzisiejszej nauki.
Schiller wskazał kierunek drogi, którą mają pójść niniejsze
rozważania. Nikt inny nie widział dokładnie - jak on wielkości
geniuszu Goethego. Jego korespondencja z Goethem to jakby
zwierciadło duszy Goethego, podsuwane mu pod oczy. W swych
"Listach o estetycznym wychowaniu rodzaju ludzkiego" określa on
ten ideał artysty, który poznał w Goethem; w swej rozprawie: "O
twórczości naiwnej i sentymentalnej" opisuje on istotę
prawdziwej sztuki, którą poznał w poetyckiej twórczości
Goethego. Jest to wystarczającym usprawiedliwieniem, dlaczego
określam niniejsze rozważania jako oparte na podłożu
światopoglądu Goethego i Schillera. Zamierzam rozważyć naukowe
myślenie Goethego wedle tej metody, dla której Schiller stworzył
wzór. Goethe zwraca swój wzrok ku przyrodzie i ku życiu; sposób
jego obserwacji ma być treścią tej książki. Wzrok Schillera
utkwiony jest w duchu Goethego; sposób jego obserwacji ma być
ideałem mojej metody. Jestem przekonany, że naukowe poczynania
Goethego i Schillera staną się w ten sposób czymś płodnym dla
teraźniejszości.
Wedle przyjętej dziś terminologii naukowej, książkę tą trzeba
będzie uważać za teorię poznania. Jednakże traktowane przez nią
zagadnienia będą często odmienne od tych, którymi nauka ta
zajmuje się dziś niemal powszechnie. Przyczynę tego widzieliśmy.
Prawie wszystkie współczesne teoretyczno-poznawcze badania
wychodzą z filozofii Kanta, w kołach naukowych zupełnie nie
pomyślano o tym, że obok teorii poznania stworzonej przez
wielkiego myśliciela z Königsbergu - jest przynajmniej możliwy
jeszcze inny kierunek, może niemniej zdolny do rzeczowego
pogłębiania jak kantowski. Otto Liebmann wypowiedział z
początkiem lat sześćdziesiątych następujące myśli: Jeśli chcemy
dojść do wolnego od sprzeczności poglądu na świat, to musimy
powrócić do Kanta. Hasło to stało się powodem tego, że dziś
posiadamy niemal niezliczone mnóstwo rozpraw o Kancie.
Ale droga ta nie wyjdzie na pożytek dzisiejszej filozofii. W
życiu kulturalnym zacznie ona znowu grać swoją rolę dopiero
wtedy, gdy - zamiast powracać do Kanta - zagłębi się w naukowe
poglądy Goethego i Schillera.
Przystępując więc do zasadniczych zagadnień nauki o poznaniu,
która ma uczynić zadość powyższym wstępnym uwagom.
3. Zadania naszej nauki.
Każdą naukę musi ostatecznie obowiązywać to, co Goethe ujął w tak
charakterystyczne słowa: "Pożytek wszelkiej teorii polega jedynie
na tym, że ona pozwala nam wierzyć w pewien związek pomiędzy
zjawiskami". Nauka stale wprowadza rozstrzelone fakty naszego
doświadczenia w pewien związek. W przyrodzie nieorganicznej
widzimy oddzielnie przyczyny i skutki i w odpowiednich gałęziach
nauki poszukujemy ich związku. W przyrodzie ożywionej postrzegamy
różne rodzaje oraz gatunki organizmy usiłujemy stwierdzić ich
wzajemne stosunki. W historii pojawiają się przed nami
poszczególne epoki rozwoju ludzkości; usiłujemy poznać
wewnętrzną zależność jednego stopnia rozwoju od drugiego. W
sensie powyższego powiedzenia Goethego każda gałąź nauki ma
pracować w pewnej określonej dziedzinie zjawisk.
Każda nauka ma przeto swoją dziedzinę, w której poszukuje związku
pomiędzy zjawiskami. Ale zawsze pozostaje w naszych naukowych
usiłowaniach jeszcze jedno wielkie przeciwieństwo: z jednej
strony zdobyty przez poszczególne gałęzie nauki świat idealny,
a z drugiej odpowiadające mu przedmioty poznania. Musi przeto
istnieć taka nauka, która by i tu wyjaśniała wzajemne stosunki.
Świat idealny i realny, przeciwieństwo pomiędzy ideą a
rzeczywistością zmysłów - oto przedmiot i zadanie tej nauki. Bo
także i te dwa przeciwieństwa musimy poznać w ich wzajemnym
stosunku.
Poszukiwanie tego stosunku jest celem następnych rozważań. Fakt
istnienia nauki z jednej strony, a przyroda i rozwój ludzkości
z drugiej - muszą znaleźć wzajemne ustosunkowanie. Jakie
znaczenie ma odzwierciedlenie się świata zewnętrznego w ludzkiej
świadomości? Jaki zachodzi stosunek po między naszym myśleniem
o przedmiotach rzeczywistości, a między nimi samymi?.
B. DOŚWIADCZENIE
4. Określenie pojęcia doświadczenia.
Stawiamy więc na przeciw siebie dwie dziedziny: nasze myślenie
i przedmioty, którymi się ono zajmuje. O ile te przedmioty są
dostępne naszej obserwacji - określamy je jako treść
doświadczenia. Na razie nie bierzemy pod uwagę pytania, czy
przedmioty myślenia istnieją także poza polem naszej obserwacji
i jakiego są one rodzaju. Naszym najbliższym zadaniem będzie
ścisłe wyodrębnienie obu wymienionych dziedzin: doświadczenia
i myślenia. Najpierw musimy w zdecydowanych zarysach uświadomić
sobie nasze doświadczenie, aby później zbadać istotę myślenia.
Przystępujemy do pierwszego zadania.
Cóż to jest doświadczenie? Każdy ma tę świadomość, że jego
myślenie budzi się pod wpływem pewnego konfliktu z
rzeczywistością. Przed nami w przestrzeni i czasie pojawiają się
pewne przedmioty; postrzegamy bardzo złożony i wysoce różnorodny
świat zewnętrzny oraz przeżywamy mniej lub więcej bogato
rozwinięty świat wewnętrzny. Ta pierwsza postać, w jakiej
przejawia się to wszystko, stoi przed nami gotowa. W jej
powstawaniu nie bierzemy żadnego udziału. Rzeczywistość
przedstawia się początkowo naszemu tak zmysłowemu jak i duchowemu
ujęciu jakby coś wyłaniającego się z nieznanego bytu. Początkowo
możemy tylko ślizgać się naszym spojrzeniem po tej ukazującej
się przed nami różnorodnej wielości. Ta pierwsza nasza czynność -
to ujmowanie rzeczywistości zmysłami. To co podlega tej
czynności - musimy pochwycić i zatrzymać, bo tylko to możemy
nazwać czystym doświadczeniem.
Zaraz jednak odczuwamy potrzebę, by tę nieskończoną różnorodność
kształtów, sił, barw, dźwięków itd. przeniknąć porządkującą
czynnością naszego rozsądku. Usiłujemy zdać sobie sprawę z
wzajemnej zależności tych wszystkich pojawiających się przed
nami szczegółów. Jeśli w pewnej okolicy widzimy zwierzę, to
pytamy o wpływy środowiska na jego życie. Jeśli widzimy
poruszający się kamień, to poszukujemy innych faktów, które
pozostają w związku z tym ruchem. Ale to co powstaje w ten
sposób, to już nie jest czyste doświadczenie. Tu już mamy do
czynienia i z doświadczeniem i myśleniem.
Czyste doświadczenie jest to ta forma rzeczywistości, w której
ona przejawia się przed nami wtedy , gdy stajemy przed nią z
zupełnym wyzbyciem się nas samych. Do tej formy rzeczywistości
odnoszą się słowa, które wypowiedział Goethe w swojej "Die
Natur": "Ona otacza nas i obejmuje. Nie pyta nas i nie ostrzega,
lecz zagarnia w swój taneczny krąg". W stosunku do przedmiotów
zmysłowego postrzegania jest to rzecz tak oczywista, że chyba
nikt temu nie zaprzeczy. Każde ciało występuje przed nami
początkowo jako wielość kształtów, barw, wrażeń świetlnych i
cieplnych, które pojawiają się przed nami nagle, jakby
wynurzające się z jakiegoś nieznanego nam praźródła.
Twierdzenie to nie przeciwstawia się bynajmniej psychologicznemu
przekonaniu, że ta forma - nie jest niczym sama w sobie, bo jest
już produktem wzajemnego oddziaływania nieznanego nam
zewnętrznego świata atomów z jednej, a naszego organizmu z
drugiej strony. Bo gdyby nawet było prawdą, że barwy, ciepło itp.
nie są niczym innym, jak tylko pewnym sposobem reagowania
naszego organizmu na bodźce świata zewnętrznego, to jednak
proces, który przemienia sprawy świata na barwę, ciepło itp.
leży w zupełności poza naszą świadomością. I jakąkolwiek rolę gra
przy tym nasz organizm, to jednak naszemu myśleniu naszemu dana
jest owa gotowa, narzucona nam forma rzeczywistości
(doświadczenia), a więc nie procesy molekularne, tylko właśnie
owe dźwięki, barwy itp.
Nie tak jasna jest natomiast sprawa naszego życia wewnętrznego.
A jednak dokładniejsze rozważanie rozprasza i tu wszelkie
wątpliwości co do tego, że nasze wewnętrzne stany pojawiają się
na widnokręgu naszej świadomości w ten sam sposób co i
przedmioty, względnie zjawiska świata zewnętrznego. Uczucie
narzuca mi się równie dobrze, jak wrażenie świetlne. Ściślejszy
związek z moją osobowością jest tu bez znaczenia. Musimy pójść
jeszcze dalej. Nawet samo myślenie pojawia się przed nami
początkowo również jako przedmiot doświadczenia. Przystępując do
myślenia z zamiarem zbadania go - już przez to samo stawiamy je
nijako przed sobą i wyobrażamy sobie właśnie tę pierwszą jego
postać, pochodzącą z niejasnego źródła. Nie może jednak być
inaczej. Nasze myślenie - jeśli zwłaszcza weźmiemy pod uwagę tę
formę, w której występuje w obrębie naszej świadomości jako nasza
indywidualna czynność - jest właściwie przypatrywaniem się
czemuś, to znaczy kieruje ono "swój wzrok" na zewnątrz, na coś
co ma przed sobą. Początkowo ogranicza ono swoją czynność tylko
do tego zwracania się na zewnątrz. Gdy się nic nie pojawiło
przed nim, wtedy patrzyło by ono w próżnię, w nicość. Tej "formie
pojawiania się przed nami" musi się poddać wszystko, cokolwiek
ma być przedmiotem naszej wiedzy. Nie możemy się wznieść ponad
tę formę. I jeśli chcemy pozyskać w myśleniu środek do głębszego
wniknięcia w istotę świata, to i owo musi się stać przedmiotem
naszego doświadczenia. Musimy je odnaleźć jako takie wśród
innych przedmiotów doświadczenia.
Nasz pogląd na świat uzyska tylko w ten sposób wewnętrzną
jednolitość. Brak tej jednolitości dał by się odczuć
natychmiast, gdybyśmy chcieli wprowadzić w ten pogląd jakiś obcy
element. Stajemy przed czystym doświadczeniem i tylko w jego
obrębie szukamy elementu, który by rzucił światło na siebie
samego i na całą pozostałą rzeczywistość.
5. Zwrócenie uwagi na treść doświadczenia.
Przypatrzmy się teraz czystemu doświadczeniu. Cóż ono zawiera w
sobie, gdy przeciąga przez naszą świadomość - zanim jeszcze
zdołaliśmy opracować je myślowo? Jest to tylko "coś obok
czegoś", "jedno koło drugiego" w przestrzeni i "coś po czymś",
"jedno po drugim" w czasie. Jest to tylko agregat szczegółów bez
żadnego związku. Żaden z tych pojawiających się i znikających
przedmiotów nie ma nic wspólnego a żadnym innym. Fakty, które
postrzegamy lub przeżywamy są sobie absolutnie obojętne na
stopniu czystego doświadczenia.
Świat jest różnorodną wielością rzeczy o zupełnie tej samej
wartości. Żaden przedmiot i żadne zdarzenie nie może mieć
pretensji do odgrywania jakiejś ważniejszej roli w świecie niż
jakikolwiek inny element tego świata doświadczenia. Jeśli mamy
sobie uświadomić, że ten lub inny fakt ma większe znaczenie niż
inny, to nie możemy poprzestać tylko na ich obserwowaniu, ale
musimy je wprowadzić w związek myślowy. Szczątkowy organ
zwierzęcia, nie mający być może najmniejszego znaczenia dla jego
organicznej czynności, posiada dla czystego doświadczenia
zupełnie tę samą wartość, co najważniejszy narząd organizmy
zwierzęcego. Owo mniejsze lub większe znaczenie uświadamiamy
sobie dopiero wtedy, gdy zaczynamy myśleć o wzajemnych
stosunkach poszczególnych składników naszej obserwacji, to
znaczy gdy doświadczenie opracowujemy naszym myśleniem.
Ślimak znajdujący się na niższym stopniu organizacji posiada dla
czystego doświadczenia tę samą wartość, co najwyżej rozwinięte
zwierzę. Różnica doskonałości organizacji przejawia się nam
dopiero wtedy, gdy daną nam w doświadczeniu rozmaitość faktów
ujmujemy i opracowujemy pojęciowo. Kultura Eskimosa i
wykształconego Europejczyka ma w powyższym znaczeniu zupełnie tę
samą wartość. Znaczenie Juliusza Cezara dla dziejowego rozwoju
świata nie jest dla czystego doświadczenia większe, niż
znaczenie któregokolwiek jego żołnierzy. Tak samo, jeśli idzie
wyłącznie o faktyczność doświadczenia, Goethe nie zajmuje w
dziejach literatury bynajmniej pocześniejszego miejsca, niż np.
Gottsched. Świat na tym stopniu obserwacji jest dla naszego
myślenia zupełnie równą płaszczyzną. Żadna część tej powierzchni
nie wyrasta ponad inną; żadna nie wykazuje w stosunku innych
jakiejkolwiek myślowej różnicy. Dopiero gdy w tę płaszczyznę
uderzy iskra myśli - wtedy dopiero pojawiają się na niej
wyniosłości i zagłębienia, pewne jej części wybijają się mniej
lub więcej ponad inne, wszystko kształtuje się w pewien sposób,
od jednego do drugiego poczynają się nawiązywać nici pewnych
stosunków i wszystko nabiera cech pełnej harmonii. Powyższe
przykłady wskazują, zdaje się, dostatecznie co należy rozumieć
pod owym mniejszym lub większym znaczeniem przedmiotów
postrzegania (równoznacznych tu z przedmiotami doświadczenia)
oraz co mamy na myśli mówiąc o tej wiedzy, która powstaje
dopiero wtedy, gdy rozważamy te przedmioty w ich wzajemnym
związku. Tym samym uważam się za zabezpieczonego przed zarzutem,
jakoby przedmioty świata doświadczenia wykazywały nieskończoną
ilość różnic już wtedy, zanim jeszcze przystąpiło doń nasze
myślenie. Czerwona płaszczyzna różni się oczywiście od zielonej
już i bez czynności naszego myślenia. Zupełnie słusznie. Kto by
zechciał zbijać tym argumentem moje powyższe wywody, ten ich
zupełnie nie zrozumiał. Właśnie ja twierdzę, że w świecie
istnieje nieskończona mnogość danych nam w doświadczeniu
szczegółów. Szczegóły te oczywiście muszą różnić się między sobą,
bo w przeciwnym razie nie mogły by pojawić się przed nami pod
postacią różnorodnej nieskończenie i nie związanej z sobą
wielości. Nie mówię tu wcale o braku różnic między postrzeganymi
przedmiotami, tylko o zupełnym braku wzajemnego związku pomiędzy
nimi oraz o tym, że poszczególne, podpadające pod zmysły fakty
nie mają na tym stopniu bezwarunkowo żadnego znaczenia dla
całości naszego obrazu rzeczywistości. Właśnie konieczność
uznania nieskończenie różnorodnej pod względem jakościowym
rzeczywistości - jest poparciem mojego twierdzenia. Gdyby świat
powstał przed nami pod postacią zamkniętej w sobie i harmonijnie
skonstruowanej jedności, wtedy istotnie nie mogli byśmy mówić o
obojętności poszczególnych jej elementów w stosunku do siebie.
Kto z tego powodu uważa moje porównanie z płaszczyzną za nie
odpowiednie, ten nie uchwycił problemy we właściwym punkcie.
Było by oczywiście błędem, gdybyśmy chcieli porównać
nieskończenie rozmaicie ukształtowany świat postrzeżeń z
jednostajną równomiernością płaszczyzny. Jednakże nasza
płaszczyzna wcale nie ma być uzmysłowieniem różnorodnego świata
zjawisk, tylko owego jednolitego ogólnego obrazu, który -
odnośnie do tego świata - tak długo mamy przed oczami póki nie
zaczniemy o nim myśleć. Po zastosowaniu myślenia każdy szczegół
tego obrazu ukazuje się nie tylko takim, jakim go nam malują
nasze zmysły, ale zaczyna już nabierać znaczenia dla całości
rzeczywistości. Pojawia się on teraz uposażony w pewne
właściwości, których mu brakowało zupełnie w formie czystego
doświadczenia. Moim zdaniem J. Volkeltowi świetnie się udało
precyzyjne określenie tego, co nam wolno nazwać czystym
doświadczeniem. Już przed pięciu laty scharakteryzował on to
doskonale w swojej książce o teorii poznania Kanta, a rozwinął
to dalej w swojej najnowszej publikacji pt. „Erfaheung und
Denken”. Uczynił on to swoją drogą w celu poparcia poglądu,
który to zasadniczo różni od mojego oraz pewny zamiarem, który
bardzo daleko odbiega od moich obecnych zamierzeń. Nie powinno
to jednak stanowić przeszkody w przytoczeniu tej doskonałej
charakterystyki czystego doświadczenia. Opisuje on poprostu
obrazy, które w pewnym ograniczonym przeciągu czasu przesuwają
się bez najmniejszego związku przed naszą świadomością. Pisze on
tak: "Treścią mojej świadomości jest teraz np. wyobrażenie tego,
że dzisiaj pilnie pracowałem. Bezpośrednio dołącza się do tego
wyobrażenie, że mogę pójść z czystym sumieniem na przechadzkę.
Nagle pojawia się postrzeżenie obrazu otwierających się drzwi i
wchodzącego listonosza. Obraz listonosza ukazuje mi się z
wyciągniętą ręką i raz z otwartymi, to znów zamkniętymi ustami.
Z treścią postrzeżenia otwierających się ust łączą się
równocześnie różne wrażenia słuchowe, a między nimi także i to,
że na dworze zaczyna padać deszcz. Potem obraz listonosza znika
z mojej świadomości, a pojawiające się teraz wyobrażenia mają
po kolei następującą treść: wzięcie nożyczek, otwarcie listu,
wyrzut z powodu nieczytelnego pisma, wzrokowe obrazy
najrozmaitszych znaków pisarskich oraz różne łączące się z nimi
myśli i obrazy fantazji. Zaledwie ukończył się ten szereg, gdy
znów pojawia się wyobrażenie tego, że dziś długo pracowałem oraz
postrzeżenie padającego deszczu, czemu towarzyszy uczucie
niezadowolenia. Wkrótce jednak znika to wszystko z mojej
świadomości, a pojawia się wyobrażenie tej treści, że w ciągu
dzisiejszej pracy nie rozwiązałem jednak pewnego zagadnienia,
które uważałem za rozwiązane; jednocześnie zaś pojawiają się
wyobrażenia wolności woli, empirycznej konieczności,
odpowiedzialności, wartości cnoty, niepojętności itp. Łączą się
one z sobą w najrozmaiciej skomplikowany sposób i tak idzie
dalej."
Mamy tu opisane to, czego rzeczywiście doświadczamy w ciągu
pewnego określonego odcinka czasu. jest to ta forma
rzeczywistości, w której myślenie nie bierze jeszcze udziału.
Nie spodziewajmy się bynajmniej, że doszli byśmy do innego
rezultatu gdybyśmy, zamiast opisywać nasze codzienne
doświadczenia, wzięli pod uwagę to, czegośmy doświadczyli w
eksperymencie naukowym albo wobec jakiegoś osobliwego zjawiska
w przyrodzie. Jak tam, tak samo i tu mamy do czynienia z
poszczególnymi nie powiązanymi z sobą obrazami, które
przeciągają przez naszą świadomość. Dopiero myślenie wprowadza
w nie pewien związek.
Podobną zasługę (wyświetlenie w wyrazistych zarysach tego, co nam
właściwie daje czyste doświadczenie, pozbawione wszelkich
pierwiastków myślowych muszę też przyznać książce dr Ryszarda
Wahlego pt. „Gehrin und Bewustsein”, Wiedeń 1884). Czynię to
jednak z tym zastrzeżeniem, że to co Wahle uważa za bezwarunkową
właściwość wszelkich zjawisk świata zewnętrznego i wewnętrznego -
to dotyczy moim zdaniem tylko tego pierwszego, powyżej
wspomnianego stopnia obserwacji świata. Zdaniem Wahlego nasza
wiedza może się ograniczać jedynie do owego "czegoś obok czegoś"
w przestrzeni i "czegoś, co następuje po czymś" w czasie. Wedle
niego nie może być mowy o żadnym stosunku tych istniejących obok
siebie lub następujących po sobie faktów. Może być, że gdzieś
nawet istnieje jakiś wewnętrzny związek pomiędzy gorącym
promieniem słońca a ogrzewającym się kamieniem; my jednak nic tu
nie wiemy o związku przyczynowym, bo dla nas jasne jest tylko
to, że po pierwszym fakcie następuje drugi. Może być, że gdzieś
w jakimś niedostępnym nam świecie istnieje wewnętrzny związek
pomiędzy mechanizmem naszego mózgu a naszymi duchowymi
czynnościami. My jednak wiemy tylko to, że oba te procesy biegną
równolegle i nic nie upoważnia nas do tego, aby przyjmować
przyczynowy związek pomiędzy tymi obydwoma zjawiskami.
Chociaż Wahle uważa to twierdzenie za ostateczną prawdę nauki,
to jednak ja przeciwstawiam się temu uogólnieniu. Uważam
natomiast, że twierdzenie to ma zupełną słuszność w odniesieniu
do tej pierwszej formy, w której postrzegamy rzeczywistość w
czystym doświadczeniu.
Ale nie tylko przedmioty świata zewnętrznego i nasze przeżycia
wewnętrzne nie wiążą się z sobą na tym stopniu naszego poznania.
Również i nasza własna osobowość jest tylko jednostkowo
wyodrębnionym szczegółem odnośnie do reszty świata. Każdy
odnajduje samego siebie jako jedno z nieskończony w przestrzeni -
bez żadnego związku z innymi przedmiotami, które nas otaczają.
6. Sprostowanie błędnego ujęcia całości doświadczenia.
Musimy teraz zwrócić uwagę na pewien już od czasów Kanta
istniejący przesąd, który w pewnych kołach tak się dziś
zakorzenił, że uchodzi za pewnik. Każdego kto by próbował wątpić
w ten przesąd, okrzyczano by za dyletanta, który się jeszcze nie
uporał z najelementarniejszymi zasadami współczesnej nauki. Mam
tu na myśli pogląd wedle którego ma być rzeczą z góry pewną, że
cały świat naszych postrzeżeń, owa nieskończenie różnorodna
wielość barw, kształtów, dźwięków, wyrażeń cieplnych itd. nie
jest niczym innym jak tylko światem naszych podmiotowych
wyobrażeń. Wyobrażenia te istnieją tylko o tyle, o ile otwieramy
nasze zmysły na oddziaływanie jakiegoś nieznanego nam świata.
Cały świat zjawisk ma być naszym wyobrażeniem, powstającym tylko
w obrębie naszej indywidualnej świadomości. Na tym założeniu
opiera współczesna filozofia wszelkie dalsze twierdzenia o
istocie poznania. Do tego poglądu przyczynił się również Volkelt
i zbudował na nim swoją mistrzowską pod względem naukowego
przepracowania teorię poznania. A jednak pogląd ten nie jest
rzedną zasadniczą prawdą, a już najmniej nadaje się do wysuwania
na czoło nauki o poznaniu.
Nie chciałbym, żeby mnie źle zrozumiano. Nie zamierzam oczywiście
podnosić bezsilnego protestu przeciwko zdobyczą współczesnej
fizjologii. Ale pewne fizjologiczne uzasadnienie jakiegoś
twierdzenia nie wystarcza jeszcze do tego, abyśmy je mieli
umieszczać na czele teorii poznania. Fakt, że dopiero przy
współdziałaniu naszego organizmu powstają kompleksy wyobrażeń i
postrzeżeń, które nazywamy doświadczeniem - może być uważany za
nie wzruszoną fizjologiczną prawdę. Nie ulega jednak
wątpliwości, że tego rodzaju pewnik może być wynikiem wielu badań
i rozważań. Twierdzenie, że nasz świat zjawisk jest w sensie
fizjologicznym subiektywny - jest już myślowym określeniem tego
świata, nie ma więc nic wspólnego z pierwszym jego pojawieniem
się w naszej świadomości. Twierdzenie to wymaga już zastosowania
myślenia do doświadczenia. Musimy je przeto poprzedzić badaniem
związku pomiędzy tymi dwoma czynnikami poznania.
Myśliciel wyznający ten pogląd uważają się za wyzwolonych z przed
kantowskiej "naiwności", uważała przedmioty w przestrzeni i w
czasie za rzeczywistość, jak to jeszcze dzisiaj czyni człowiek
naiwny, nie posiadający żadnego naukowego doświadczenia.
Volkelt twierdzi, że: " wszystkie akty poznawcze, które
pretendują do obiektywnego poznania - są nierozłącznie związane
z naszą indywidualną poznającą świadomością, że nie dokonują się
bezpośrednio nigdzie indziej jak tylko w tej indywidualnej
świadomości oraz, że zupełnie nie mogą z niej wyjść i pochwycić
czy wniknąć w dziedzinę istniejącej poza nami rzeczywistości".
A jednak dla myślenia wolnego od uprzedzeń jest rzeczą niepojętą:
co takiego właściwie zawiera ta pojawiająca się bezpośrednio
przed nami forma rzeczywistości (doświadczenie), co by nas miało
upoważniać w pewien sposób do uważania jej wyłącznie za
wyobrażenie.
Już proste zastanowienie się nad tym, że człowiek naiwny nie
postrzega w przedmiotach świata niczego, co by go mogło
przywieść do tego wniosku - uczy nas, że same przedmioty
doświadczenia, nie zmuszają nas do przyjęcia tego poglądu. Cóż
bowiem zawiera w sobie drzewo czy stół, co by mnie mogło nakłonić
do uważania go za wytwór mojej wyobraźni? Przynajmniej więc nie
powinno by się tego formułować pod postacią prawdy, która sama
przez się ma być zrozumiała. Volkelt czyniąc to popada w
sprzeczność ze swoimi własnymi, zasadniczymi założeniami.
Wysnuwając założenie o subiektywnym charakterze doświadczenia,
sprzeniewierza się on uznanej przez siebie samego prawdzie, że
doświadczenie nie zawiera w sobie niczego więcej ponad chaos
obrazów bez żadnego związku i żadnych myślowych określeń. W
przeciwnym bowiem razie musiał by on zgodzić się na to, że
poznający podmiot czyli obserwator istnieje w świecie
doświadczenia tak samo bez związku z niczym innym, jak każdy
inny przedmiot tego świata. Kto jednak z góry przypisuje
postrzeganemu przez się światu orzeczenie podmiotowości, ten już
określa go myślowo tak samo jak ten, kto uważa np. spadający
kamień za przyczynę wgłębienia w ziemi. A przecież Volkelt sam
nie chce dopuścić do uznania żadnego związku miedzy przedmiotami
doświadczenia! I tu tkwi sprzeczność jego poglądów. Tu on
sprzeniewierza się wypowiedzianej przez siebie zasadzie czystego
doświadczenia. Wskutek tego zamyka się on w swojej
indywidualności i już nie może z niej wyjść. Co więcej - i to
bezwzględnie przyznaje. Wszystko co istnieje poza tymi oderwanymi
obrazami postrzeżeń - jest dla niego wątpliwe. Wprawdzie jego
zdaniem myślenie usiłuje, wychodząc z tego świata wyobrażeń,
wnioskować o pewnej obiektywnej rzeczywistości, ale wszelkie
wychodzenie poza świat wyobrażeń nie może nas prowadzić do
żadnej obiektywnej prawdy. Wszelka wiedza, którą osiągamy
myśleniem - jest zdaniem Volkelta nieuchronnie narażona na
wątpliwości, a w żadnym wypadku nie dorównują swą pewnością
bezpośredniemu doświadczeniu. Tylko i jedynie ono może
dostarczać wiedzy, w którą nie można wątpić. Widzieliśmy
tymczasem, jak bardzo nie dostateczną jest ta wiedza.
Wszystko to pochodzi stąd, że Volkelt przypisuje zmysłowej
rzeczywistości (doświadczeniu) pewną właściwość, której nie
można jej przypisać żadną miarą, a potem na takim założeniu
rozwija dalsze swoje poglądy.
Poglądy Volkelta zasługują tu na szczególne uwzględnienie, bo one
stanowią najistotniejszy dorobek obecnej doby w tej dziedzinie,
a także dlatego, że mogą uchodzić za typ wszystkich teoretyczno
- poznawczych usiłowań, które są zasadniczo przeciwne poglądom
wyznawanym przeze mnie na podłożu światopoglądu Goethego.
7. O odwołanie się do doświadczenia każdego czytelnik.
Spróbujmy więc uniknąć błędu, polegającego na tym, że pierwszej
danej nam w bezpośrednim doświadczeniu formie zewnętrznego i
wewnętrznego świata przypisuje się z góry pewną właściwość oraz
że dalsze wywody rozwija się tym sposobem na takim dowolnym
założeniu. Doświadczenie określiliśmy właśnie jako coś takiego,
w czym myślenie nasze nie bierze absolutnie żadnego udziału.
Przeto nie może być mowy o żadnym myślowym błędzie na początku
naszego myślowego wywodu. Zasadniczy błąd w wielu, zwłaszcza
współczesnych naukowych poczynań polega na przekonaniu, że one
odtwarzają czyste doświadczenie; tymczasem odczytują one tylko
własne pojęcia, które samo w te doświadczenie włożyły. Można by
i mnie zarzucić, że ja również przypisuję czystemu doświadczeniu
całe mnóstwo właściwości. Określiłem je przecież jako
nieskończenie różnorodną wielkością, jako agregat szczegółów nie
mających żadnego związku z sobą itp. Czyż nie są to również
myślowe określenia. Otóż stanowczo nie, przynajmniej w tym
znaczeniu, w jakim użyłem ich tutaj. Bo pojęciami tymi
posługiwałem się tylko w tym celu, aby zwrócić uwagę czytelnika
na wolną od myślenia rzeczywistość. Pojęć tych nie chcę
przypisywać doświadczeniu; posługuję się nimi tylko po to, aby
zwrócić uwagę na tę formę rzeczywistości, której brak jeszcze
wszelkich pojęć.
Wszelkich naukowych badań musimy przecież dokonywać za
pośrednictwem mowy, która może tylko wyrażać pojęcia. ale to nie
jest wcale wszystko jedno, czy pewnych słów używa się w tym
celu, aby danej rzeczy od razu przypisać tę czy inną właściwość,
czy też- jeśli ktoś posługuje się pewnymi słowami tylko po to,
aby danej rzeczy zwrócić czyjąś uwagę na pewien przedmiot. Jeśli
wolno użyć porównania, to można by tak powiedzieć. Co innego
jest, jeżeli powiada do B: "Obserwuj tego człowieka w kole jego
rodziny, a nabierzesz o nim zupełnie innego wyobrażenia, niż
gdybyś go znał tylko z jego urzędowania.", a zupełnie co innego,
jeżeli A powie tak: "Ten człowiek jest dobrym ojcem rodziny".
W pierwszym wypadku A zwraca tylko uwagę B w pewnym kierunku;
B zostaje wezwany do samodzielnego osądzenia danej osobistości
w pewnych szczególnych warunkach. W drugim wypadku A przypisuje
tej osobowości pewną właściwość, wypowiada więc o nie pewne
twierdzenie. I podobnie jak pierwszy przypadek ma się do
drugiego, tak początek mojej teorii poznania ma się do innych
podobnych zjawisk w literaturze. Jeśli gdziekolwiek z powodu
konieczności stylistycznych względnie celem wyrażenia się -
rzecz wygląda pozornie inaczej, to jednak podkreślam wyraźnie,
że moje wywody mają tylko powyższe znaczenie i dalekie są od
wypowiadania jakichkolwiek twierdzeń o przedmiotach świata. Jeśli
teraz chcemy mieć nazwę dla tej pierwszej formy, w jakiej
obserwujemy rzeczywistość, to znajdziemy - zdaje się
najodpowiedniejszą w wyrażeniu "zjawisko dla zmysłów". Pod
słowem zmysłów rozumiemy nie tylko zmysły zewnętrzne które
pośredniczą w naszej obserwacji świata zewnętrznego, ale w ogóle
wszystkie cielesne i duchowe narządy, które służą do
postrzegania danych nam bezpośrednio faktów. W psychologii używa
się często wyrażenia wewnętrzny zmysł na określenie możliwości
postrzegania wewnętrznych przeżyć. Przez słowo zjawisko chcemy
po prostu określić postrzegalny dla nas przedmiot lub wydarzenie
(proces), pojawiające się przed nami w przestrzeni lub w czasie.
Musimy tu poruszyć jeszcze jedno pytanie. Powinno ono prowadzić
nas do drugiego czynnika, który mamy rozważyć celem osiągnięcia
wiedzy o poznaniu - to znaczy do myślenia.
Czy sposób, w jaki dotychczas poznaliśmy doświadczenie można
uważać za coś uzasadnionego w istocie przedmiotów? Czy jest to
istotna właściwość rzeczywistości?
Od odpowiedzi na to pytanie zależy bardzo wiele. Jeśli ten sposób
zawiera w sobie już istotne właściwości przedmiotów
doświadczenia, jeśli on jest czymś co w najprawdziwszym tego
słowa znaczeniu tkwi z natury rzeczy w nich samych - wtedy nie
ma powodu, dla którego mielibyśmy w ogóle kiedykolwiek
przekraczać ten stopień poznania. Należałoby raczej ograniczyć
się poprostu do tego, aby wszystko co postrzegamy spisać w nie
powiązanych z sobą notatkach, przy czym taki zbiór zanotowanych
spostrzeżeń stanowiłby naszą naukę. Cóż by bowiem pomogły
wszelkie dociekania w związki pomiędzy rzeczami, gdyby owa
zupełna, wzajemna ich niezależność, właściwa im w tej formie,
która jest nam dana w czystym doświadczeniu - była ich prawdziwą
właściwością?
Sprawa ma się całkiem inaczej, jeśli w tej formie rzeczywistości
nie mamy do czynienia z jej istotą, tylko z jej zupełnie
nieistotnym zewnętrznym aspektem, jeśli mamy przed sobą tylko
jakby osłonę prawdziwej istoty świata, która ukrywa prawdę i
wzywa do dalszego jej dociekania. Wtedy musielibyśmy dążyć do
tego, aby tę osłonę przeniknąć, musielibyśmy niejako wyjść z tej
pierwszej formy świata, by poznać jego prawdziwe (istotne)
właściwości. Musielibyśmy przezwyciężyć zjawisko dla zmysłów by
rozwinąć z niego wyższą formę zjawisk. Odpowiedz na to pytanie
jest zawarta w następnych rozważaniach.
C. MYŚLENIE
8. Myślenie jako wyższe doświadczenie w doświadczeniu.
W obrębie tego chaosu bez związku, jakim jest doświadczenie,
znajdujemy pewien element i to początkowo również jako fakt
doświadczalny, który nas wyprowadza z tej bezwiązkowości. Jest
to myślenie. Już jako przedmiot doświadczenia zajmuje ono w
obrębie doświadczenia wyjątkowe stanowisko.
Jeśli odnośnie do reszty świata doświadczenia poprzestane na tym
co się przejawia bezpośrednio moim zmysłom, to nie zdołam wyjść
poza szczegóły bez związku. Przypuśćmy, że mam przed sobą ciecz,
którą doprowadzam do wrzenia. Najpierw jest ona nieruchoma,
potem widzę w niej wstępujące w górę pęcherzyki pary, ciecz
popada w ruch i w końcu przechodzi w stan lotny. Są to
poszczególne, następujące po sobie postrzeżenia. Mogę teraz
dowolnie wykręcać i obracać to wszystko: jeśli poprzestaje na
tym czego mi dostarczyły moje zmysły, nie znajdę żadnego związku
pomiędzy tymi faktami. Inaczej jest z myśleniem. Jeśli wezmę pod
uwagę np. pojęci przyczyny, to ono już własną swoją treścią
poprowadzi mnie do pojęcia skutku. Wystarczy jeśli tylko
pochwycę i zatrzymam myśl w takiej formie, w jakiej ona
występuje w bezpośrednim doświadczeniu, bo ona już jako taka
pojawia się pod postacią pewnego prawidłowego określenia.
Ten prawdziwy związek, który dla całej reszty doświadczenia muszę
czerpać dopiero skądinąd (i to początkowo nie wiadomo, czy się
go w ogóle da zastosować w danym wypadku) związek ten istnieje
w myśleniu już w najpierwszej jego formie pojawiania się przed
nami. W każdym innym doświadczeniu nie przejawia się cała rzecz
w tym, co występuje przed moją świadomością jako zjawisko; w
myśleniu cała rzecz wyczerpuje się bez reszty w tym, co jest
dane mej świadomości. Tam musiałem dopiero przenikać osłonę by
dotrzeć do rdzenia rzeczy; tu osłona i rdzeń stanowią nie
rozerwalną jedność. To, że myślenie wydaje się nam z początku
czymś zupełnie analogicznym do pozostałego doświadczenia - jest
tylko ogólnoludzkim uprzedzeniem. W stosunku do myślenia trzeba
tylko przezwyciężyć to uprzedzenie. Natomiast odnośnie do całej
reszty doświadczenia musimy istotnie rozwiązać trudność, tkwiącą
w samej rzeczy.
W myśleniu staje się bezpośrednim doświadczeniem właśnie to,
czego szukamy dla całej reszty doświadczenia.
Mamy tu rozwiązanie trudności, której zdaje się nie będzie można
rozwiązać w inny sposób. Opieranie się na doświadczeniu jest
słusznym postulatem nauki. Ale niemniej słuszne jest
odnajdywanie wewnętrznej prawidłowości doświadczenia. Ta
wewnętrzna zasada musi przeto sama przejawić się jako taka -
gdzieś w pewnym punkcie doświadczenia. W ten sposób zgłębiamy
doświadczenie przy jego własnej pomocy. Moja teoria poznania
wysuwa postulat doświadczenia w jego najczystszej formie.
Odrzuca ona każdą próbę wprowadzenia w doświadczenie czegokolwiek
z poza jego dziedziny. Nawet samo myślenie odnajduje ona też w
obrębie doświadczenia. Bo w sposób w jaki przejawia się myślenie
jest ten sam, z jakim spotykamy się odnośnie do całej reszty
doświadczenia.
Zasada doświadczenia bywa najczęściej zapoznawana tak co do
swojej doniosłości jak i co do swojego właściwego znaczenia.
Najskrajniejszą jej formą jest żądanie, aby przedmioty
doświadczenia pozostawić w pierwotnej formie pojawiania się i
tylko w tej formie uczynić je przedmiotami nauki. Jest to zasada
czysto metodyczna. Nie mówi on nic o treści tego, czego
doświadczamy. Twierdzenie materializmu, jakoby przedmiotem nauki
mogły być tylko postrzeżenia zmysłów - nie może się opierać na
tej zasadzie. Ona jednak nie przesądza tego, czy dana nam treść
jest natury materialnej, czy też idealnej. Jeśli jednak w pewnym
określonym przypadku chcemy ją zastosować w jej najczystszej
formie, to musimy pamiętać o jednym jej założeniu, a mianowicie,
że przedmioty ujęte tak, jak ich doświadczamy - muszą już
posiadać taką formę, która czyni zadość potrzebom dążeń
naukowych. Widzieliśmy jednak, że tego nie ma w doświadczeniu
zewnętrznych zmysłów. Możemy to znaleźć tylko w myśleniu.
Tylko do myślenia można zastosować zasadę doświadczenia w
najskrajniejszym jej znaczeniu. Nie wyklucza to rozszerzenia tej
zasady także i na resztę świata. Bo ta zasada posiada jeszcze
i inne formy oprócz tej najskrajniejszej. Jeśli dla celów
naukowego objaśniania nie wystarczy pozostawienie przedmiotów w
tej formie, w jakiej postrzegamy je bezpośrednio - to zawsze
jeszcze możemy dokonać tego objaśnienia w ten sposób, że środki
których ono wymaga czerpiemy z innych dziedzin doświadczenia.
Tym sposobem nie wychodzimy poza dziedzinę "doświadczenia w
ogóle". Teoria poznania rozwinięta w sensie światopoglądu
Goethego kładzie główny nacisk na bezwzględną wierność zasadzie
doświadczenia. Nikt nie uznawał tak stanowczo tej zasady, jak
Goethe. Wyznawał on ją tak bezwzględnie, jak żądaliśmy tego
powyżej. Wszelkie powyższe poglądy na przyrodę były dla niego
tylko doświadczeniem. Miały one być" wyższą przyrodą w obrębie
przyrody."
W swojej "Die Natur" powiada on, że nie jesteśmy w możności wyjść
poza przyrodę. Jeśli więc chcemy wyjaśnić ją sobie w jego
znaczeniu, to musimy szukać środków do tego w jej obrębie.
Jednakże oparcie teorii poznania na zasadzie doświadczenia nie
byłoby w ogóle możliwym, gdybyśmy w pewnym punkcie swego
doświadczenia nie znaleźli idealnej prawidłowości, tego
zasadniczego elementu wszelkiej nauki. Element ten trzeba tylko
wziąć pod uwagę i wgłębić się w niego, bo on istotnie znajduje
się w dziedzinie doświadczenia.
Ale czy myślenie przejawia się nam rzeczywiście i czy istotnie
uświadamia się naszej indywidualności w ten sposób, że pełnym
prawem możemy mu przypisywać wyżej przytoczone cechy? Ktokolwiek
zwróci na to uwagę, ten przekona się, że znaczna zachodzi
różnica pomiędzy sposobem w jakim sobie uświadamiamy zjawiska
zewnętrznej, podpadającej pod zmysły rzeczywistości, oraz nawet
wszelkie inne procesy naszego wewnętrznego życia - a tym
sposobem, w jaki postrzegamy nasze własne myślenie. W pierwszym
przypadku nie mamy żadnej wątpliwości, że przed nami pojawia się
gotowa rzecz, mianowicie o tyle gotowa, że stała się zjawiskiem
bez wywierania na jej stawanie się żadnego określonego wpływu
z naszej strony. Inaczej jest z myśleniem, które tylko w
pierwszej chwili okazuje się analogicznym do reszty
doświadczenia. Jeśli powezmę taką myśl, to przy całej
bezpośredniości, z jaką ona występuje w mojej świadomości -
wiem, że jestem ściśle związany ze sposobem jej powstawania.
Jeśli mam jakiś pomysł, który przychodzi całkiem nagle, którego
pojawienie się jest przeto w pewnym względzie zupełnie podobne
do jakiegoś wydarzenia zewnętrznego, które muszą mi dopiero
zakomunikować moje oczy lub uszy - to jednak wiem na pewno, że
terenem na którym ta myśl dochodzi do przejawu - jest moja
świadomość. Wiem, że aby jakaś myśl mogła powstać, to najpierw
potrzeba do tego mojej czynności. Przy każdym zewnętrznym
przedmiocie jestem pewien, że on zwraca się do moich zmysłów
początkowo tylko swoją zewnętrzną stroną, przy myśli zaś wiem
dokładnie, że to co ona mi przejawia jest zarazem jej wszystkim
i że ona wstępuje w moją świadomość jako zakończenie w sobie
całości. Sił wewnętrznych, jakie zawsze musimy przypuszczać w
przedmiotach zmysłowego postrzegania, nie ma w myśleniu
zupełnie. Siłom tym musimy przypisać właśnie to, że zjawisko
zmysłowe występuje przed nami jako coś gotowego; musimy im
przypisać powstanie zjawiska. Natomiast co do myśli jest dla
mnie zupełnie jasne, że jej powstanie jest niemożliwe bez mojej
czynności. Muszę ją opracować, muszę odtworzyć jej treść, muszę
ją przeżyć wewnętrznie aż do jej najdrobniejszych szczegółów,
jeśli ona w ogóle ma mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Dotychczas doszliśmy do następujących wniosków. Na pierwszym
stopniu obserwacji świata cała rzeczywistość występuje przed
nami jako bezładny agregat niepowiązanych z sobą postrzeżeń;
chaos ten zawiera w sobie także i myślenie. Wędrując przez tę
chaotyczną rozmaitość znajdujemy w niej jeden element, który już
w tej pierwszej formie swojego pojawienia się posiada ten
charakter, który inne elementy mają dopiero uzyskać. Elementem
tym jest myślenie. To co trzeba przezwyciężać w całym pozostałym
doświadczeniu, to jest ową formą pierwszego pojawienia się - to
w myśleniu trzeba właśnie pozostawić. W naszej świadomości
znajdujemy przeto pewien element rzeczywistości, który musi być
pozostawiony w swej pierwotnej postaci i z którym jesteśmy
związani w ten sposób, że czynność naszego ducha jest zarazem
pojawieniem się tego elementu. Jest to jakby jedna i ta sama
rzecz oglądana z dwóch stron. Rzecz ta - to myślowa treść świata.
występuje ona jako: 1/ czynność naszej świadomości, innym znów
razem jako, 2/ bezpośrednie pojawienie się skończonej w sobie
prawidłowości, jako pewna w sobie samej określona idealna treść.
Przekonamy się wkrótce, która z tych dwóch stron jest ważniejsza.
Ponieważ znajdujemy się w obrębie treści myśli, ponieważ możemy
ją przeniknąć we wszystkich jej szczegółach, przeto jesteśmy w
możności rzeczywistego poznania jej najrdzenniejszej istoty.
Sposób, w jaki przejawia się myśl - jest rękojmią tego, że te
właściwości, które jej przypisałem powyżej - są naprawdę jej
udziałem. Myśl może przeto stanowić punkt wyjścia dla wszystkich
innych sposobów rozważania świata. Istotny jej charakter możemy
wyjąć z niej samej. chcąc się dowiedzieć czegoś o charakterze
innych przedmiotów, musimy rozpocząć nasze badania od zbadania
myślenia. Czyli wyrażając się jaśniej: ponieważ tylko w myśleniu
znajdujemy rzeczywistą prawidłowość i idealną ścisłość, przeto
prawidłowość reszty świata /której nie doświadczamy w nim samym/
musi być także zawarta w myśleniu. Innymi słowami: z jednej
strony zjawisko dla zmysłów, z drugiej zaś myślenie - stoją w
doświadczeniu naprzeciw siebie. Zjawisko dla zmysłów nie daje nam
żadnych wyjaśnień o swojej własnej istocie. Natomiast myślenie
wyjaśnia nam i samo siebie i istotę tego zjawiska.
9. Myślenie i świadomość.
Mogłoby się jednak wydawać, że wprowadziłem tu w grę element
subiektywistyczny, który przecież chciałem też stanowczo
wyłączyć z naszej teorii poznania. Mógłby ktoś wyczytać z moich
wywodów, że jeśli już nie reszta świata postrzeżeń, to przecież
myśl posiada jednak charakter subiektywny - i że to wynika
właśnie z moich poglądów.
Zarzut ten polega na pomieszaniu terenu naszych myśli z tym
elementem, od którego otrzymują one określenie swej treści i
swoją wewnętrzną prawidłowość. Myślową treść wytwarzamy
stanowczo nie w ten sposób, abyśmy w tej produkcji mieli
cokolwiek stanowić o związkach, w jakie mają wchodzić nasze
myśli. My dajemy tylko sposobność do tego, aby treść myśli mogła
się rozwijać do swojej własnej istoty. Powziąwszy myśl A i myśl
B dajemy im sposobność do wejścia w pewien prawidłowy związek,
wprowadzając je tylko w stan wzajemnego oddziaływania. Nasza
subiektywna organizacja nie jest bynajmniej tym czynnikiem,
który by w pewien sposób mógł stanowić o tym związku A z B. C
związku tym decyduje jedynie treść A i treść A. Że A pozostaje
do B właśnie w takim a nie w innym stosunku, na to nie mamy
najmniejszego wpływu. Duch nasz dokonuje syntezy pewnych mas
myślowych wyłącznie na zasadzie ich treści. W myśleniu
urzeczywistniamy przeto zasady doświadczenia w jej
najskrajniejszej formie.
Wykazaliśmy tym samym niesłuszność poglądu Kanta i Schopenhauera,
a w dalszym ciągu także i Fichtego, jakoby prawo, które
przyjmujemy dla celów objaśnienia świata - były tylko wytworem
naszej własnej duchowej organizacji i że my tylko wkładamy je
w świat mocą naszej duchowej indywidualności. Z punktu widzenia
subiektywizmu można by było wysunąć jeszcze jeden zarzut.
Jeśliby nawet było prawdą, że to nie my dokonujemy prawidłowego
powiązania mas myślowych na zasadzie naszej organizacji tylko
że związek ten zależy wyłącznie od ich treści, to jednak ta
treść mogłaby być czysto subiektywnym wytworem i właściwością
tylko naszego ducha. Tym sposobem łączylibyśmy tylko wytworzone
przez nas samych elementy. A wtedy świat naszych myśli byłby w
niemniejszym stopniu tylko subiektywnym złudzeniem. Jednakże
odpowiedź na ten zarzut jest całkiem łatwa. Gdyby on był
uzasadniony, wtedy łączylibyśmy treść naszego myślenia wedle
jakiś praw, zaiste niewiadomego pochodzenia. Jeśli nie wypływają
one z naszego podmiotu /udowodniłem to już przedtem i mogę to
uważać teraz za załatwione/, to któż ma nam dostarczyć prawideł
kojarzenia dla treści, którą my sami wytworzymy? Świat naszych
myśli polega zupełnie sam na sobie. Stanowi on dokładną,
skończoną i zamkniętą w sobie całość. Widzimy teraz, która z
owych stron świata myśli jest istotna: obiektywna strona jego
treści, a nie subiektywna jego pojawienia się w nas.
To przekonanie o wewnętrznej wartości i doskonałości myślenia
występuje najjaśniej w naukowym systemie Hegla. Nikt w tym
stopniu co on przypisywał myśleniu tak pełnej mocy do
samoistnego uzasadnienia poglądu na świat. Hegel ma absolutne
zaufanie do myślenia, co więcej, myślenie jest jedynym elementem
rzeczywistości, któremu on ufa w prawdziwym tego słowa znaczeniu.
I chociaż, ogólnie rzecz biorąc, pogląd jego jest słuszny, to
jednak właśnie on zupełnie dyskredytował myślenie skutkiem zbyt
jaskrawej formy, w jakiej go bronił. Sposób, w jaki wypowiadał
swoje poglądy, jest przyczyną tego zgubnego zamieszania, które
się wkradło w nasze "myślenie o myśleniu". Chciał on w ten sposób
uprzystępnić poglądowe znaczenie myśli /idei/, że ową
pojawiającą się w myśleniu konieczność określił zarazem jako
konieczność faktów, przez co wywołał nieporozumienie jakoby
określenia myślowe nie były czymś czysto idealnym, tylko czymś
zewnętrznie faktycznym. Niebawem też poję to jego poglądy w ten
sposób, jakoby on doszukiwał się myśli tak samo w świecie
zmysłowej rzeczywistości, jak przedmiotów fizycznych. I w samej
rzeczy nigdy on tego nie wyjaśnił bez reszty. Trzeba tu przeto
zaznaczyć, że terenem pojawienia się myśli jest wyłącznie ludzka
świadomość. Następnie musimy wykazać, że świat myśli nie traci
mimo to ani trochę ze swojej obiektywności.
Hegel kładł nacisk tylko na obiektywną stronę myśli: większość -
ponieważ to łatwiej - widzi tylko subiektywną, wydaje się jej
zatem, że Hegel mistyfikował, traktując coś czysto idealnego
jako przedmiot. Nawet wielu współczesnych uczonych popełnia ten
błąd. Potępiają oni Hegla z powodu niedociągnięcia, którego
właściwie w nim nie ma, które jednak można przypisywać, co
przedstawią odnośną sprawę niedostatecznie jasno.
Przyznaję, że tu tkwi pewna trudność dla naszej zdolności
sądzenia. Jestem jednak głęboko przekonany, że trudność tę może
przezwyciężyć każde energiczne myślenie. Musimy sobie
uprzytomnić dwie rzeczy: raz, że my naszą czynnością powodujemy
przejawianie się świata idei, a następnie że to, co my czynnie
powołujemy do istnienia - rządzi się swoimi własnymi prawami.
Przyzwyczailiśmy się wprawdzie wyobrażać sobie jakieś zjawisko
w ten sposób, że wystarczy biernie stać przed nim i obserwować
je. Ale to nie jest wcale bezwarunkowym postulatem tej sprawy.
Chociaż bowiem niezwykłym jest wyobrażenie, że my sami czynnie
powodujemy przejawianie się czegoś obiektywnego, że - innymi
słowami - nie tylko postrzegamy zjawisko, ale je zarazem
produkujemy, to jednak wyobrażenie takie nie jest
niedopuszczalne.
Wystarczy po prostu wyrzec się pospolitego mniemania, jakoby
istniało tyle światów myślowych, ile ludzkich jednostek.
Mniemanie to nie jest zresztą niczym więcej, jak tylko starym
przesądem. Wszędzie uznaje się je milczkiem, nie zastanawiając
się nad tym, że inny pogląd może być co najmniej równie dobrze
możliwy i że trzeba dopiero rozważyć dowody ważności takiego czy
innego przekonania. Otóż zamiast tamtego przypuszczenia
wyobraźmy to sobie raz w sposób następujący: istnieje w ogóle
tylko jedna jedyna treść myślowa, a nasze indywidualne myślenie
nie jest niczym więcej, jak wpracowaniem się naszej osobistości,
naszej indywidualnej osobowości w to myślowe centrum świata. Nie
będziemy się teraz zastanawiali nad słusznością lub
niesłusznością tego poglądu. Jest on jednak możliwy, tym samym
więc osiągnęliśmy to, do czego zmierzałem: obiektywność myślenia
uznana przez nas za coś koniecznego - da się bez sprzeczności
wykazać równie dobrze także i tą drogę.
Praca myśliciela da się pod względem obiektywności zupełnie
dobrze porównać z praca mechanika. Podobnie jak ten wprowadza
siły przyrody w stan wzajemnego oddziaływania i powoduje przez
to pewne celowe działanie i uzewnętrznienie tych sił, tak
myśliciel wprowadza masy myślowe w stan wzajemnego żywego
oddziaływania, a te rozwijają się w pewne myślowe systemy, z
których wynika nasza nauka. Nic nie oświetla lepiej żadnego
poglądu, jak wykrycie przeciwstawiające się jemu błędów.
Spróbujmy użyć tu znowu tej, już wielokrotnie i z korzyścią
stosowanej tutaj metody.
Mówi się zwykle, że my dlatego łączymy pewne pojęcia w większe
kompleksy, albo że w ogóle myślimy w pewien sposób dlatego,
ponieważ odczuwamy pewien wewnętrzny /logiczny/ przymus. Volkelt
przyłączył się również do tego zdania. Ale jakżeż je pogodzić
z tą przejrzystą jasnością, z jaką cały świat naszych myśli
przejawia się w naszej świadomości? W ogóle niczego w świecie
nie znamy lepiej od naszych myśli. czyż tu, gdzie wszystko jest
tak jasne, trzeba ustanawiać pewien związek na zasadzie jakiegoś
wewnętrznego przymusu? Po cóż mam przyjmować przymus, jeśli znam
- i to na wylot - naturę kojarzących się elementów i mogę się nią
kierować? Wszystkie nasze czynności myślowe są procesami, które
dokonują się na zasadzie wglądu w istotę myśli, a nie na skutek
przymusu. Przymus taki sprzeciwia się naturze myślenia.
Mogłoby jeszcze być w ten sposób, że wprawdzie w istocie myślenia
tkwi właściwość wkładania w swoje przejawy zarazem i swej
treści, ale że my mimo to nie możemy bezpośrednio postrzegać tej
treści - a to na skutek organizacji naszego ducha. Jednakże
wcale tak nie jest. Sposób w jaki przejawia się nam treść myśli -
jest nam zarazem rękojmią tego, że mamy w niej przed sobą
istotę rzeczy. Mamy przecież tę świadomość, że duchem naszym
towarzyszy każdemu procesowi w obrębie świata myśli. Można to
sobie wyobrazić tylko w ten sposób, że forma przejawu jest
uwarunkowana istotą rzeczy. Jakżeż więc mielibyśmy odtwarzać
formę przejawu, gdybyśmy nie znali istoty rzeczy! Można sobie
wyobrażać, że forma przejawu staje przed nami jako gotowa całość
i że my potem szukamy jej rdzenia. Stanowczo jednak nie można
być tego zdania, że człowiek wprawdzie współdziała w wywoływaniu
zjawiska, ale że ta jego czynność nie wychodzi z rdzenia, z
istoty rzeczy.
10. Wewnętrzna natura myślenia.
Rozważmy teraz myślenie jeszcze głębiej. Dotąd rozpatrywaliśmy
tylko jego stosunek do reszty przedmiotów doświadczenia.
Doszliśmy do przekonania, że myślenie zajmuje w obrębie świata
doświadczenia specjalne uprzywilejowane stanowisko, bo gra w nim
główną rolę. Pomijając to teraz, ograniczymy się tylko do
wewnętrznej natury myślenia. Spróbujmy zbadać właściwy charakter
samego świata myśli, aby się dowiedzieć w jaki sposób jedna myśl
zależy od drugiej i w jakim w ogóle stosunku pozostają myśli do
siebie. Z tego dopiero uzyskamy środki, przy pomocy których
będziemy mogli odpowiedzieć na pytanie: co to jest poznanie? Albo
innymi słowami: co to znaczy wytwarzać sobie myśli o
rzeczywistości? co to znaczy - chcieć rozprawić się ze światem
za pomocą myślenia? Musimy tu trzymać się z dala od wszelkich z
góry powziętych mniemań. Jednakże właśnie takim mniemaniem
byłoby założenie, że pojęcie /myśl/ jest istniejącym w obrębie
naszej świadomości obrazem, przez który otrzymujemy wiadomość o
pewnym przedmiocie istniejącym poza naszą świadomością. Tu nie
może być mowy ani o takim, ani o innych podobnych założeniach.
Bierzemy pod uwagę myśl w ten sposób, jak ją znajdujemy. A czy
i w jakim stosunku pozostaje ona do czegokolwiek innego w
świecie - to dopiero chcemy właśnie zbadać. Stosunku tego nie
możemy przeto uważać za nasz punkt wyjścia. Tymczasem właśnie
ten przytoczony pogląd na stosunek pojęcia do przedmiotu jest
niesłychanie rozpowszechniony. Pojęcia określa się przecież
nieraz jako duchowy odpowiednik przedmiotu, który ma istnieć poza
duchem. Pojęcia mają odzwierciedlać rzeczy, dostarczając nam
mniej lub więcej wiernej ich fotografii. Mówiąc o myśleniu ma
się często na myśli w ogóle tylko ten z góry założony stosunek.
Prawie nikt nie stara się zagłębiać królestwa myśli w obrębie
ich własnej dziedziny, aby po prostu zobaczyć co też się tam
okaże. Spróbujmy zbadać to królestwo w ten sposób, jak gdyby poza
jego granicami nie istniało w ogóle nic więcej, jak gdyby
myślenie było całą i jedyną rzeczywistością. Pomińmy na pewien
czas całą resztę świata. Zaniedbano uczynić tego w teoretyczno -
poznawczych próbach opierających się na Kancie i to zaciążyło
fatalnie na całej dzisiejszej nauce. Zaniedbanie to popchnęło
naukę w pewnym kierunku, który jest zupełnie przeciwieństwem
moich dążeń poznawczych. Natura tego kierunku nigdy nie pozwoli
na zrozumie Goethego. Wychodzić z twierdzenia, którego się w
obserwacji nie znalazło, tylko się je włożyło w obserwowany
przedmiot - jest to postępowanie w najprawdziwszym tego słowa
znaczeniu - nie w duchu Goethego. Ale dzieje się to wszędzie tam,
gdzie na czoło nauki wysuwamy pogląd, że pomiędzy myśleniem a
rzeczywistością, pomiędzy ideą a światem zewnętrznym - zachodzi
taki, czy inny stosunek. Natomiast tylko wtedy postępujemy po
myśli Goethego, gdy zagłębiwszy się najpierw w istotę myślenia -
obserwujemy następnie związek zachodzący pomiędzy poznanym w
swej istocie myśleniem a doświadczeniem.
Goethe podąża wszędzie drogami doświadczenia w najściślejszym
tego słowa znaczeniu. Najpierw bierze on przedmioty tak jak
istnieją i usiłuje przeniknąć ich treść, powstrzymując się
zupełnie od wszelkich subiektywnych sądów; następnie wytwarza
warunki, w których te przedmioty mogą wchodzić w stan wzajemnego
oddziaływania i oczekuje co z tego wyniknie. Goethe stara się dać
przyrodzie sposobność do przejawiania jej prawidłowości w
szczególnie charakterystycznych warunkach, które sama stwarza,
sposobność, w której ona sama może niejako wypowiedzieć swoje
prawa.
Jakże się nam przejawia nasze myślenie, obserwowane samo dla
siebie? Jest ono wielością myśli, które łączą się organicznie
i w najrozmaitszy sposób są z sobą splecione. Jednakże ta
wielość, jeśli ją ze wszech stron i dość głęboko przenikniemy,
okazuje się znów tylko jednością i harmonią. Wszystkie jej
elementy pozostają w pewnym stosunku do siebie. Wszystkie
wzajemnie dla siebie istnieją: jeden wpływa modyfikująco na
drugi, ogranicza go w pewien sposób itd. Skoro tylko wyobrazimy
sobie dwie odpowiadające sobie myśli, to natychmiast zauważymy,
że one właściwie łączą się z sobą w jedność. Człowiek w
dziedzinie swych myśli znajduje wszędzie pierwiastki, które
wzajemnie do siebie należą; jedno pojęcie przyłącza się do
drugiego, trzecie wyjaśnia lub uzasadnia czwarte. Na przykład
znajdujemy w naszej świadomości treść myślową "organizm".
Przeglądnijmy świat naszych wyobrażeń, a napotkamy na inną
treść: prawidłowy rozwój i wzrost. Natychmiast staje się nam
jasnym, że obie te treści myślowe należą do siebie,
przedstawiając tylko dwie strony jednej i tej samej rzeczy. I
tak jest w ogóle z całym systemem naszych myśli. Wszystkie
poszczególne są częściami jednej wielkiej całości, którą zwiemy
światem naszych pojęć.
Jeśli jakaś jedna myśl pojawi się w mojej świadomości, to nie
spocznę tak długo, dopóki nie włączę jej w zgodny związek z
resztą mojego myślenia. Poszczególne pojęcia, odosobnione od
reszty świata mojego duch jest dla mnie czymś nie do zniesienia.
Mam właśnie tę świadomość, że istnieje pewna wewnętrznie
uzasadniona harmonia wszystkich myśli oraz że świat myśli jest
jednolity. Dlatego wszelkie takie odosobnienie jest dla nas
czymś nienaturalnym i nieprawdziwym. Gdy doszliśmy już do tego
przekonania, że cały świat naszych myśli posiada charakter
doskonałej, wewnętrznej zgodności, wtedy daje on nam owe
zaspokojenie, którego domaga się nasz duch. Czujemy się wtedy
w posiadaniu prawdy. Gdy znaleźliśmy prawdę w przejrzystej
zgodności wszystkich pojęć jakimi rozporządzamy, wtedy nasuwa
się nam pytanie, czy myślenie zachowuje swoją treść także i
wtedy, gdy pominiemy wszelako dostrzegalną rzeczywistość, cały
świat zmysłowo dostrzegalnych zjawisk. Czyż nie pozostanie
zupełna pustka i czysty fantazmat, jeśli całą treść zmysłów
pozostawimy na uboczu. Szeroko jest rozpowszechnione mniemanie,
że tak jest w istocie: musimy przeto przyjrzeć się temu nieco
bliżej. Jak już wyżej zauważyłem, ludzie bardzo często
wyobrażają sobie cały świat pojęć tylko jako fotografię świata
zewnętrznego. Trzymają się wprawdzie tego, że cała nasza wiedza
rozwija się w formie myślenia, niemniej jednak wymagają od
"ściśle obiektywnej nauki", aby czerpała swą treść tylko z
zewnątrz. Świat zewnętrzny ma nam rzekomo dostarczyć materiału,
który w nasze pojęcia. Pojęcia byłyby bez świata zewnętrznego
pustymi schematami bez żadnej treści. Gdyby nie istniał świat
zewnętrzny, wtedy pojęcia i idee nie miałyby żadnego sensu, bo
tylko on warunkuje ich istnienie, a one istnieją tylko z jego
powodu. Pogląd ten można by nazwać zaprzeczeniem pojęć, bo one
wtedy przestają mieć jakiekolwiek obiektywne znaczenie. Są one
tylko dodatkiem do świata, ale świat istniał by w całej swej
doskonałości także i wtedy, gdyby w ogóle nie było żadnych
pojęć. Nie wnoszą one w świat nic nowego. Nie zawierają one
niczego takiego, czego nie byłoby już i bez nich . Istnieją one
tylko dlatego, że poznający podmiot chce posługiwać się nimi w
tym celu, aby sobie przyswoić w pewnej stosownej formie coś, co
już i tak skądinąd istnieje. Pojęcia te są dla podmiotu tylko
pośrednikami pewnej treści, która ma charakter nie pojęciowy. Tak
wygląda ten ogólnie rozpowszechniony pogląd.
Gdyby on był uzasadniony, wtedy musiałby mieć słuszność jedno z
trzech następujących założeń.
1. Świat pojęć ma pozostawać w takim stosunku do świata
zewnętrznego, że tylko odtwarza jego treść, ale w innej formie.
Przez świat zewnętrzny należy tu rozumieć świat zmysłów. Gdyby
to było prawdą, wtedy zaiste nie można by zrozumieć, dlaczego
miałaby istnieć konieczność podnoszenia się ponad poziom zmysłów.
Bo wtedy mielibyśmy już w nim daną całą treść naszego poznania.
2. Świat pojęć ma podejmować tylko pewną część "zjawiska dla
zmysłów" i czynić ją swoją treścią. Wyobraźmy to sobie w ten
sposób. Dokonujemy całego szeregu obserwacji, przy czym
napotykamy na najrozmaitsze przedmioty. Zauważamy przy tym, że
pewne cechy, które odkrywamy w jakimś przedmiocie, obserwowaliśmy
już gdzie indziej. Nasze oczy rozpatrują szereg przedmiotów A,
B, C, D, itd. A posiada cechy p, z, a, r; B - 1, m, b, n ; C -
k, h, e, g ; D - p, u, a, v. Przy B napotykamy więc znów na
cechy a, p, które obserwowaliśmy już przy A. Cechy takie
określamy jako istotne. Ponieważ zaś zarówno A i B posiadają te
istotne cechy, nazywamy je przedmiotami tego samego rodzaju. W
ten sposób ujmujemy potem A i D razem, zatrzymując w myśleniu
ich istotne cechy. Oto mamy myślenie, które nie całkowicie
pokrywa się ze światem zmysłów, o którym więc nie można
powiedzieć, że jest zbyteczne, aczkolwiek jest jeszcze ciągle tak
samo dalekie od wprowadzania czegokolwiek nowego w świat
zmysłów.
Wbrew temu można powiedzieć przede wszystkim to, że aby poznać
które właściwości danego przedmiotu są istotne, do tego trzeba
posiadać pewną normę, która nam umożliwia odróżnienie istotności
od nieistotności. Norma ta nie może istnieć w przedmiocie, on
bowiem zawiera cechy istotne oraz nieistotne połączone w
nierozdzielną jedność. Norma ta musiałaby więc być własną treścią
naszego myślenia.
Jednakże ten argument nie obala jeszcze powyższego poglądu bez
reszty. Można bowiem tak powiedzieć: twierdzenie, jakoby ta czy
inna cecha miała być istotniejsza czy też mniej istotna dla
danej rzeczy - jest właśnie nieuzasadnione. Zresztą nas to wcale
nie obchodzi. Tu idzie tylko o to, że w rozmaitych przedmiotach
spotykamy pewne identyczne właściwości i takie przedmioty
nazywamy potem jedno rodzajowymi. Nie ma tu mowy o tym, że te
identyczne właściwości mają być istotne. Ale ten pogląd zakłada
coś zgoła nie odpowiadającego rzeczywistości. Bo w dwóch
przedmiotach tego samego gatunku nie istnieje rzeczywiście nic
wspólnego, jeśli ograniczymy się do doświadczenia zmysłów.
Wyjaśni nam to przykład. Najlepiej nadają się do tego rzeczy
najprostsze, bo można je najlepiej zbadać. Zwróćmy uwagę na te
dwa trójkąty.
Cóż one mają rzeczywiście wspólnego, jeśli poprzestajmy na
doświadczeniu zmysłów? nic. Ich wspólną cechą, to znaczy prawo,
wedle którego powstały i które powodują pod pojęcie trójkąta,
uświadamiamy sobie dopiero wtedy gdy przekroczymy zakres
zmysłowego myślenia. Pojęcie trójkąta obejmuje wszystki trójkąty.
Nie dojdziemy do niego nigdy drogą wyłącznego obserwowania
wszystkich poszczególnych trójkątów. Choćbym sobie wyobrażał to
pojęcie nie wiem jak często, to ono zawsze pozostanie takie
samo, podczas gdy prawdopodobnie nie uda mi się dwukrotna
obserwacja tego samego "trójkąta". To, dzięki czemu poszczególny
trójkąt jest ściśle określonym tym, a nie innym trójkątem, to
nie ma nic wspólnego z pojęciem. Pewien określony trójkąt jest
tym określonym nie dlatego, że odpowiada owemu pojęciu, tylko
dzięki pewnym elementom, które istnieją zupełnie poza zakresem
pojęcia, a więc długości boków, wielkości kątów, położeniu itd.
Zupełnie niedopuszczalną rzeczą jest więc twierdzenie, że treść
pojęcia trójkąta zaczerpnięta została z obiektywnego świata
zmysłów, skoro widzimy, że treści tej nie ma w ogóle w żadnym
zmysłowo postrzegalnym zjawisku.
3. Możliwy jest jeszcze trzeci pogląd. Pojęcie mogłoby nam być
pośrednikiem w pojmowaniu pewnych jestestw, które nie są
zmysłowo dostrzegalne, a jednak odznaczają się tym, że polegają
na sobie samych. Byłyby one wtedy nie pojęciową treścią
pojęciowej formy naszego myślenia. Kto przyjmuje istnienie takich
jestestw poza sferą doświadczenia, a równocześnie przypisuje
człowiekowi możliwość pewnej władzy o nich, ten musi tym samym
widzieć w pojęciu tłumacza tej władzy. Później zajmiemy się
jeszcze szczegółowo brakami tego poglądu. Tu chciałbym tylko na
to zwrócić uwagę, że pogląd ten w żadnym razie nie sprzeciwia się
treściwości świata pojęć. Gdyby bowiem przedmioty naszego
myślenia istniały i poza wszelkim doświadczeniem i poza
myśleniem, to wtedy myślenie musiałoby przecież tym bardziej
zawierać w sobie tę treść, na której się opiera. Bo przecież nie
mogłoby ono myśleć o przedmiotach, z których ani śladu nie można
byłoby odnaleźć w świecie myśli.
W każdym więc razie jest rzeczą jasną, że myślenie nie jest
pustym naczyniem bez treści. Ujęte w swej czystości samo dla
siebie, okazuje się ono czymś pełnym treści, przy czym treść ta
nie pokrywa się z treścią żadnej innej formy zjawisk.
D. NAUKA
11. Myślenie i postrzeganie.
Nauka przesyca postrzegalną rzeczywistość pochwyconymi i
opracowanymi przez nasze myślenie pojęciami. Biernie przyjęty
materiał uzupełnia ona i pogłębia tym, co duch nasz wywiódł
swoją chłonnością z mroku samej możliwości na światło
rzeczywistości. Wynika to stąd, że postrzeżenie musi być
uzupełnione przez ducha, bo ono samo nie jest w ogóle niczym
skończonym, ostatecznym ani zamkniętym w sobie.
Zasadniczym błędem nowożytnej nauki jest jej przekonanie, jakoby
postrzeżenie zmysłowe było już czymś zakończonym i gotowym.
Dlatego nauka uważa za swe zadanie po prostu fotografować ten
rzekomo skończony w sobie byt. Konsekwentny w tym względzie jest
tylko pozytywizm, który wręcz nie uznaje żadnych kroków wiodących
poza postrzeżenia. Ale dziś prawie wszystkie gałęzie nauki
usiłują uznać to stanowisko za słuszne. Żądaniu temu mogłaby
jednak, ściśle rzecz biorąc, odpowiedzieć ta nauka, która po
prostu wylicza przedmioty i wydarzenia oraz opisuje je tak, jak
one istnieją obok siebie w przestrzeni, względnie jak następują
po sobie w czasie. Historia naturalna starego typu odpowiadała
jeszcze najlepiej temu żądaniu. Nowsze przyrodoznawstwo domaga
się w prawdzie tego samego, a nawet ustanowiło teorię
doświadczenia, ale tylko po to, aby ją natychmiast przekroczyć
przy postawieniu pierwszego kroku w dziedzinie rzeczywistej
nauki. Musielibyśmy w ogóle wyzbyć się naszego myślenia, gdybyśmy
chcieli trzymać się tylko czystego doświadczenia. Kto odmawia
myśleniu możności postrzegania w sobie samym pewnych
niedostępnych dla zmysłów jestestw, ten nie docenia jego
wartości. Oprócz właściwości podpadających pod zmysły, musi
jeszcze istnieć pewien czynnik rzeczywistości, który ujmuje
myślenie. Myślenie jest narządem człowieka, przeznaczonym do
postrzegania czegoś wyższego aniżeli to, co nam podają zmysły.
Dla myślenia jest dostępna ta strona rzeczywistości, o której
nigdy nie mogłaby się niczego dowiedzieć istota, obdarzona tylko
zmysłami. Myślenie istnieje nie tylko po to, aby przeniknąć to
co jest ukryte przed nami. Postrzeżenie dodaje tylko jedną
stronę rzeczywistości. Druga strona - to /myślenie/ myślące
ujmowanie świata. Ale w pierwszej chwili myślenie występuje
przed nami jako coś całkiem obcego w stosunku do postrzeżenia.
Postrzeżenie narzuca się nam z zewnątrz; myślenie wypracowuje
się z naszego wnętrza. Treść myślenia pojawia się przed nami
jako wewnętrznie doskonały organizm. Wszystko w nim pozostaje w
najściślejszym związku. Poszczególne składniki systemu myślowego
określają się wzajemnie. Każde poszczególne pojęcie tkwi
ostatecznie w całości gmachu naszych myśli. Na pierwszy rzut oka
wydaje się, że wewnętrzny brak sprzeczności oraz
samowystarczalności myślenia, uniemożliwiają wszelkie przejście
do postrzeżenia. Gdyby określenia myślowe były tego rodzaju, że
ich spełnienie byłoby możliwe tylko w jeden sposób, wtedy
myślenie byłoby rzeczywiście czymś zamkniętym w sobie; nie
moglibyśmy wyjść a niego. Ale tak nie jest. Myślowe określenia
są tego rodzaju, że można je wypełnić w rozmaity sposób.
Jednakże tego elementu, który powoduje tę rozmaitość nie można
szukać znowu w obrębie myślenia. Weźmy pod uwagę określenie
pojęciowe "ziemia przyciąga każde ciało", a natychmiast
zauważymy, że myśl otwiera tu możliwość najrozmaitszych sposobów
swego urzeczywistnienia. Tu jest miejsce dla elementu. Elementem
tym jest postrzeżenie. Daje nam ono taki rodzaj wyszczególnienia
określeń myślowych, którego możliwość jest w myśleniu zupełnie
otwarta.
Wyszczególnienie to jest formą, w której pojawia się przed nami
świat - gdy posługujemy się wyłącznie doświadczeniem.
Psychologicznie jest ono rzeczą pierwotną; biorąc jednak
rzeczowo 0 jest ono czymś pochodnym. Wszelkie naukowe opracowanie
rzeczywistości odbywa się w sposób następujący: napotykamy na
pewne konkretne postrzeżenie, które staje przed nami jako
zagadka. Wtedy budzi się w nas popęd do dowiedzenia się co to
właściwie jest, do zbadania istoty tego postrzeżenia, której ono
samo nie wyjawia. Popęd ten nie jest niczym innym, jak
wydobywaniem się pojęcia z mroków naszej świadomości. Pojęcie to
chwytamy i zatrzymujemy, podczas gdy postrzeżenie zmysłowe
pozostaje równolegle z tym myślowym procesem. Nieme postrzeżenie
poczyna nagle przemawiać zrozumiałą dla nas mową i poznajemy,
że uchwycone przez nas pojęcie jest właśnie tą, poszukiwaną
istotą postrzeżenia.
To co się tu dokonało - jest sądem. Różni się on od tej postaci
sądu, która kojarzy nam pojęcia, nie zwracając uwagi na
postrzeżenia. Jeśli mówią: wolność jest samostanowieniem pewnej
istoty, wypływającej z niej samej, to również wypowiedziałem
sąd. Składnikami tego sądu są jednak pojęcia, których nie
pokazałem w postrzeżeniu. Na takich sądach polega wewnętrzna
jednolitość naszego myślenia, którą omówiliśmy w poprzednim
rozdziale.
Natomiast podmiotem sądu, o który nam teraz idzie - jest
postrzeżenie, a jego orzeczeniem jest pojęcie. To określone
zwierzę, które mam przed sobą - jest psem. W takim sądzie
umieściłem pewne postrzeżenie w pewnym określonym punkcie systemu
moich myśli. Sąd taki nazwijmy sądem postrzeżeniowym.
Za pomocą sądu postrzeżeniowego poznajemy, że pewien określony,
podpadający pod zmysły przedmiot zbiega się w swej istocie z
pewnym określony pojęciem. Jeśli więc chcemy pojąć coś
postrzeżonego przez nas, to dane postrzeżenie musi istnieć w nas
przedtem pod postacią określonego pojęcia. Obok przedmiotu, z
którym byłoby inaczej - przeszli byśmy mimo jak koło czegoś dla
nas niezrozumiałego. Najlepszym dowodem tego jest fakt, że osoby
posiadające bogatsze życie wewnętrzne o wiele głębiej wnikają
w świat doświadczenia, aniżeli te, których wnętrze jest uboższe.
Wiele rzeczy nie pozostawiających żadnego śladu u tych drugich,
wywiera na tamtych głębokie wrażenie.
/"Gdyby oko nie miało słonecznych cech, to nigdy nie mogłoby
ujrzeć słońca"/. Na to powie ktoś tak: zapewne, ale czyż nie
spotykamy w życiu nieskończenie wiele rzeczy, o których nie
mieliśmy dotąd najlżejszego pojęcia i czyż natychmiast nie
wytwarzamy sobie odnośnych pojęć? Niewątpliwie. Ale czy suma
wszystkich możliwych pojęć jest identyczna z ilością tych, które
sobie wytworzyłem w moim dotychczasowym życiu? Czyż system moich
pojęć nie jest zdolny do rozwoju? Czyż wobec pewnej
niezrozumiałe rzeczywistości nie potrafię wprawić mojego myślenia
w stan czynności, aby ono właśnie z miejsca rozwinęło to
pojęcie, które mam przeciwstawić danemu przedmiotowi? Do tego
potrzebuję tylko zdolności wydobywania pewnego określonego
pojęcia z głębi świata myśli. Tu nie idzie o to, czy daną myśl
uświadomiłem sobie kiedyś w ciągu życia, tylko o to, że ona daje
się wyjąć ze świata osiągalnych dla mnie myśli. Pytanie: gdzie
i kiedy pochwycę tę myśl - jest przecież nieistotne dla jej
treści. Wszystkie określenia myślowe wyjmuję przecież ze świata
myśli. W treść tych określeń nie wpływa nic z przedmiotu
zmysłowego. W przedmiocie zmysłowym poznaję znów tylko myśl,
którą wyjąłem z mego wnętrza. Przedmiot jest wprawdzie powodem
tego, że w pewnej chwili wyciągam z jedności wszystkich
możliwych myśli właśnie taką a nie inną treść; żadną miarą jednak
nie dostarcza mi on materiału do budowy tej treści. Materiał ten
muszę wydobyć z siebie samego.
Dopiero wtedy zaczynamy prawdziwie określać rzeczywistość, gdy
pozwolimy działać naszemu myśleniu. Ona, która była przedtem
niemą - przemawia teraz zrozumiałą mową.
Nasze myślenie jest tłumaczem, który nam wyjaśnia nieme gesty
doświadczenia. Do tego stopnia przyzwyczailiśmy się uważać świat
pojęć za coś pustego bez treściwego oraz przeciwstawiać mu
postrzeżenie, jako coś pełnego treści i na wskroś określonego,
że trudno będzie wywalczyć dla odnośnej prawdy należne jej
miejsce. Zwykle przeocza się zupełnie fakt, że samo postrzeżenie
jest czymś najbardziej pustym, jak sobie to tylko można
wyobrazić, oraz że wszelką swą treść otrzymuje ono dopiero od
myślenia. Jedyną prawdą w tej sprawie jest to, że postrzeżenie
chwyta wieku iście płynną myśl i przytrzymuje ją w pewnej
określonej formie, my zaś nie potrzebujemy czynnie współdziałać
w tym przytrzymywaniu. Jeśli ktoś, posiadający bogate życie
wewnętrzne, widzi tysiące rzeczy, które nic nie dają uboższemu
w ducha, to fakt ten dowodzi z całą jasnością, że treść
rzeczywistości jest tylko odzwierciedleniem treści naszego ducha,
oraz że z zewnątrz otrzymujemy tylko pustą formę. Oczywiście
musimy w sobie znaleźć siły do tego, by w nas samych rozpoznać
twórców tej treści, bo inaczej będziemy wiecznie widzieli tylko
zwierciadlane odbicie, a nie naszego ducha, który się w tym
zwierciadle odbija. Kto widzi w lustrze swoje własne odbicie, ten
przecież musi znać swój wygląd, jeśli chce rozpoznać w tym
obrazie siebie samego. Wszelkie zmysłowe postrzeżenie rozwiązuje
się ostatecznie - jeśli o jego istotę idzie - w jakiejś idealnej
treści. Wtedy dopiero staje się ono dla nas jasne i przejrzyste.
Nauki nowoczesne mijają się w zupełności z uświadomieniem sobie
tej prawdy. Uważają one, że myślowe określenie jest tak samo
cechą przedmiotu, jak barwa, woń itd. Na przykład sądzi się
zwykle, że właściwością wszystkich ciał jest określenie: Ciało
trwa w stanie ruchu lub spoczynku tak długo, dopóki tego nie
zmieni jakiś zewnętrzny wpływ. Pod tą postacią figuruje w
przyrodoznawstwie prawo bezwładności. Sprawa ma się jednak
całkiem inaczej. W systemie moich pojęć istnieje pojęcie ciała
w wielu modyfikacjach. Jedną z nich będzie pojęcie przedmiotu,
który sam z siebie może się wprawić w ruch, lub też wprowadzić
w stan spoczynku. Inne znów będzie pojęcie takiego ciała, które
zmienia swój stan tylko w następstwie zadziałania zewnętrznego
wpływu. Ciała takie nazywam ciałami nieorganicznymi. Jeśli więc
widzę pewne ciało, które w postrzeżeniu odzwierciedla mi moje
powyższe pojęciowe określenie, to uważam je za nieorganiczne i
wiąże z nim wszelkie określenia, które wpływają z pojęcia ciała
nieorganicznego. Wszelkie nauki powinny by przejąć się tym
przekonaniem, że treść jest jedynie treścią myślową. Z
postrzeżeniem nie pozostają one w żadnym innym związku jak tylko
z tym, że w przedmiocie postrzegania widzą pewną szczególną formę
pojęcia.
12. Rozsądek i rozum.
Nasze myślenie ma przed sobą dwojakie zadanie: pierwsze -
utworzyć pojęcia o ściśle określonych zarysach, a drugie -
stworzone w ten sposób poszczególne pojęcia ująć razem w
jednolitą całość. W pierwszym przypadku idzie o czynność
rozróżniającą, w drugim zaś o kojarzącą. Obie te duchowe dążności
nie cieszą się bynajmniej jednakową opieką w naukach. Bystrość,
która w czynności rozróżniania dochodzi do najdrobniejszych
szczególików jest znacznie pospolitsza, niż owa kojarząca,
wszech obejmująca moc myślenia, która wnika w głębie istoty
rzeczy. Przez długi czas sądzono, że jedynym zadaniem nauki jest
w ogóle tylko dokładne odróżnianie rzeczy. Wystarczy uprzytomnić
sobie poziom nauk przyrodniczych za czasów Goethego. Ideałem
Linnego było dokładne wyszukiwanie różnic pomiędzy
poszczególnymi roślinami, aby w ten sposób wykorzystać
najnieznaczniejsze ich cechy dla ustanowienia nowych gatunków
i odmian. Dwa gatunki zwierząt lub roślin, które choćby trochę
różniły się między sobą w najbardziej najistotniejszych
szczegółach - zaliczano natychmiast do rozmaitych rodzajów. Jeśli
u jakiejś żywej istoty, którą dotychczas zaliczano do pewnego
gatunku - znaleziono jakieś nieoczekiwane odchylenie od dowolnie
ustanowionego charakteru tego gatunku, to nie pomyślano nad tym,
czy i w jako sposób da się to odchylenie uzgodnić z tym
charakterem, tylko natychmiast ustanowiono nowy gatunek.
Takie rozważanie jest rzeczą rozsądku. Zadaniem jego jest tylko
zareagowanie oraz utrwalenie pojęć w tym stanie rozłączenia.
Czynność ta jest koniecznym wstępnym stopniem do wyższego
naukowego postępowania. Przede wszystkim potrzebujemy ściśle
określonych i jasno zarysowanych pojęć, zanim zaczniemy
poszukiwać harmonii pomiędzy nimi. Ale nie można poprzestać na
tym segregowaniu pojęć. Przedmioty świata są dla naszego
rozsądku rozstrzelone, najistotniejszą jednak potrzebą człowieka
jest widzieć je zespolone w harmonijnej jedności. Rozsądek
oddziela przyczynę od skutku, mechanizm od organizmu, wolność od
konieczności, ideę od rzeczywistości, duch od przyrody itd.
Wszystkie te rozróżnienia są dziełem rozsądku. Musiały one zostać
dokonane, inaczej bowiem świat wydałby się nam mglistym i
ciemnym chaosem, a jedność tworzyłaby tylko dlatego, że byłby
dla nas czymś zupełnie nieokreślonym. Rozsądek sam nie może wyjść
poza to rozstrzelenie. Zatrzymuje się on na tych wyosobnionych
przez siebie elementach. Wyjść poza to - jest zadaniem rozumu.
Ma on zespolić pojęcia utworzone przez rozsądek. Ma on wykazać,
że to co rozsądek utrzymuje w ścisłym oddzieleniu - jest
właściwie wewnętrzną jednością. Rozdział jest czymś sztucznym.
Jest on tylko koniecznym eterem drogi naszego poznania, a nie
ostatecznym jej celem. Kto ujmuje rzeczywistość tylko rozsądkiem,
ten oddala się od niej. Ponieważ ona jest w rzeczywistości
jednością, przeto rozsądek ustanawia w jej miejsce sztuczną
wielkość i rozmaitość, która nie ma nic wspólnego z jej istotą.
Stąd pochodzi rozdźwięk, w jakim nauka uprawiana tylko rozsądkiem
- pozostaje w stosunku do serca człowieka. Istnieje wiele ludzi,
którzy nie wykształcili swojego myślenia do tego stopnia, by je
w pełnej pojęciowej jedności poprowadzi do jednolitego poglądu
na świat. Niemniej jednak są oni zdolni do tego, by przeniknąć
uczuciem wewnętrzną harmonię całego świata. Serce daje im to, co
człowiekowi wykształconemu daje rozum.
Jeśli takim ludziom pokazać pogląd na świat wytworzony siłami
rozsądku, to oni z pogardą odtrącą nieskończoną wielość i
trzymają się tej jedności, której wprawdzie nie są w stanie
poznać, którą wszakże mniej lub więcej żywo odczuwają. Czują oni
doskonale, że rozsądek oddala się od przyrody, tracąc z oczu
duchowe węzły, kojarzące poszczególne części rzeczywistości w
jedność.
Rozum prowadzi ponownie do rzeczywistości. Jednolitość wszelkiego
bytu, którą dawniej tylko czuliśmy albo nawet niejasno
przeczuwaliśmy staje się obecnie czymś, co rozum przegląda w
całej pełni. Poglądy rozsądku muszą zostać pogłębione przez
poglądy rozumu. Jeśli pogląd rozsądku uważamy nie za konieczny
etap, tylko za cel sam dla siebie - wtedy pogląd ten nie
dostarcza obrazu rzeczywistości, tylko jej karykaturę.
Czasem trudno powiązać stworzone przez rozsądek myśli. Dzieje
rozwoju nauk dostarczają licznych dowodów na to. Często
spotykamy się z walką ludzkiego ducha, podjętą celem wyrównania
stworzonych przez rozsądek różnic. Światopogląd rozumu łączy
człowieka ze światem w nierozerwalną jedność. Już Kant wskazał
na różnicę, jaka zachodzi między rozsądkiem a rozumem. Rozum
określa on jako możność postrzegania idei, podczas gdy rozsądek
jest ograniczony do oglądania świata w jego rozdrobnieniu na
poszczególne elementy. Otóż rozum jest naprawdę możnością
postrzegania idei. Musimy tu ustalić różnicę, jaka zachodzi
między pojęciem a ideą. Różnicy tej nie braliśmy dotąd pod uwagę.
Dotychczas szło nam tylko o znalezienie tych właściwości myśli,
które znajdują swój wyraz zarówno w pojęciu, jak w idei. Pojęcie
jest poszczególną myślą, pochwyconą i przytrzymaną przez
rozsądek. Ale jeśli połączę większą ilość takich poszczególnych
myśli w żywy strumień, tak że one przechodzą wzajemnie w siebie
i łączą się z sobą, wtedy powstają twory myślowe, które istnieją
tylko dla rozumu, bo rozsądek nie może ich pochwycić. Dzieła
rozsądku rezygnują w świetle rozumu ze swej odosobnionej
egzystencji i żyją dalej już tylko jako części całości. Te
stworzone przez rozum kompleksy nazwijmy ideami.
Już Kant wypowiedział myśl, że idea sprowadza wielość
wytworzonych przez rozsądek pojęć - do jedności. Jednakże te
twory, które przejawiają się rozumowi, uważał on wyłącznie za
złudne obrazy, które wieczyście wytwarza sobie duch ludzki w
swym nieustannym dążeniu do jedności doświadczenia, która nigdzie
nie jest dana. Jedność, którą stwarzają idee, nie polega wedle
Kanta na stosunkach obiektywnych. Nie wypływa ona z samych
przedmiotów, tylko jest czysto podmiotową normą, wedle której
wprowadzamy porządek w naszą wiedzę. Przeto Kant nie uważa idei
za zasadę konstytutywną, która mogłaby być miarodajną dla
przedmiotów, tylko za zasadę regulatywną, mającą same i
znaczenie wyłącznie dla systematyki naszej wiedzy. Jeśli jednak
uprzytomnimy sobie sposób jaki powstają idee, to pogląd ten
natychmiast okaże się błędny. Jest wprawdzie faktem, że rozum
podmiotowy odczuwa potrzebę jedności; ale ta potrzeba nie ma
żadnej treści i jest tylko pustym, nieokreślonym dążeniem do
jedności. Jeśli rozum napotyka na coś, co nie posiada absolutnie
żadnego jednolitego charakteru, to nie może on wytworzyć tej
jedności z siebie samego. Jeśli natomiast pojawi się przed nim
pewna wielość, która daje się sprowadzić do wewnętrznej
harmonii, wtedy rozum dokonuje tego sprowadzenia, Taką wielością
jest właśnie świat pojęć, utworzonych przez rozsądek. Rozum nie
zakłada z góry żadnej określonej jedności, tylko raczej pustą
formę jednolitości. Jest on jakby możnością wydobycia na jaw
harmonii, ale tylko wtedy jeśli ona tkwi w samym przedmiocie.
Pojęcia w świetle rozumu same się wiążą w idee. Rozum wyjawia
wyższą jedność pojęć, którą wprawdzie rozsądek posiada w swych
tworach, ale nie może jej dojrzeć. Fakt ten przytacza się zwykle
i to właśnie jest powodem wielu nieporozumień w kwestii
stosowania rozumu w nauce. Każda nauka już w swych początkach,
a nawet zwykłe, codzienne myślenie - wymagają w niewielkim
stopniu rozumu. Jeśli w sądzie - każde ciało jest ciężkie -
łączę pojęcie podmiot z pojęciem orzeczenie, to w tym już tkwi
skojarzenie dwóch pojęć, a zatem najprostsza czynność rozumu.
Jedność, którą rozum czyni swoim przedmiotem jest dla nas rzeczą
pewną jeszcze przed wszelkim myśleniem oraz przed wszelkim
używaniem rozumu. Jest ona tylko jako możliwość, a nie jako
zjawisko faktyczne. W takim razie duch ludzki dokonuje jej
rozstrzelenia w tym celu, aby w pewnym rozumowym połączeniu
wyosobnionych elementów przejrzeć rzeczywistość w całej jej
pełni. Kto się na to nie zgodzi, ten musi albo uważać wszelkie
skojarzenia myślowe za dowolność podmiotu, albo też przypuścić,
że jedność istnieje gdzieś poza przeżywanym przez nas światem i
w jakiś nieznany nam sposób zmusza nas do tego, abyśmy wielość
sprowadzali do jedności. Wtedy jednak kojarzylibyśmy nasze myśli
bez zrozumienia prawdziwych powodów do ich łączenia, którego
sami dokonujemy. Prawda nie byłaby wtedy czymś poznawczym przez
nas, tylko czymś narzuconym nam z zewnątrz. Dlatego wszelką
wiedzę, wychodzącą z tego założenia, można by nazwać dogmatyczną.
Do tego jeszcze wrócimy.
Każdy taki pogląd natrafi jednak na poważne trudności, skoro mu
przyjdzie wyjaśnić powody, dla których dokonujemy takiego czy
innego myślowego skojarzenia. Musi on mianowicie zacząć szukać
subiektywnych powodów do kojarzenia przedmiotów, jeśli - jego
zdaniem - ich obiektywny związek jest dla nas ukryty. Bo jakim
prawem wypowiadam taki czy inny sąd, jeśli rzecz wymagająca
przynależności pewnego podmiotu do pewnego orzeczenia nie ma nic
wspólnego z wypowiadaniem tego sądu? Pytanie to uczynił Kant
punktem wyjścia dla swych krytycznych prac. U wstępu jego
krytyki czystego rozumu znajdujemy pytanie: W jaki sposób są
możliwe sądy syntetyczne a priori? to znaczy jak to jest
możliwe, że ja łączę dwa pojęcia /podmiot i orzeczenie/ , jeśli
treść jednego nie jest już zawarta w drugim i jeśli sąd taki nie
jest sądem wyłącznie doświadczalnym, czyli stwierdzeniem pewnego
faktu? Otóż Kant sądzi, że takie sądy mają być możliwe tylko
wtedy, gdy doświadczenie może nastąpić tylko pod warunkiem ich
słuszności. A więc możliwość doświadczenia ma być dla nas
miarodajna do wypowiedzenia takiego sądu. Jeśli mogę sobie
powiedzieć, że doświadczenie jest tylko wtedy możliwe, gdy ten
czy ów sąd syntetyczny a priori jest prawdziwy, wtedy sąd ten
jest słuszny. Ale nie da się to zastosować do idei. Zdaniem
Kanta nie mają one nawet tego stopnia obiektywności. Kant jest
zdania, że twierdzenia matematyki i ścisłych nauk przyrodniczych
są właśnie takimi słusznymi syntetycznymi sądami a priori. Jako
przykład bierze on sąd: 7+5=12 i twierdzenie, że w 7 i 5 nie
jest bynajmniej zawarta suma 12. Masz bowiem wyjść poza 7 i poza
5, muszę zaapelować do mego postrzegania i wtedy dopiero odnajdę
pojęcie 12. A więc dopiero za sprawą mojego postrzegania
wyobrażam sobie, że 7 + 5 równa się koniecznie 12. Przy tym
jednak obiekty doświadczenia znajdują dosłownie drogę przez
medium mojego postrzegania, muszę się więc stosować do jego
praw. Jeśli doświadczenie ma być możliwe, sądy takie muszą być
słuszne. Cały ten sztuczny gmach myśli Kanta nie wytrzymuje
krytyki obiektywnego rozważania. Jest rzeczą niemożliwą, abym
w pojęciu podmiotu nie miał żadnego punktu zaczepienia
prowadzącego mnie do pojęcia orzeczenia. Bo oba pojęcia są
zdobyczą mojego rozsądku i dotyczą jednej rzeczy, która jest
jednolita sama w sobie. Nie łudźmy się. Jednostka matematyczna,
która tkwi u podłoża każdej liczby, nie jest bynajmniej rzeczą
pierwotną. Pierwotną rzeczą jest zawsze pewna wielkość,
względnie ilość, która jest tylko - wielokrotnym powtórzeniem
jednostki. Jeśli mówię o jednostce, to muszę najpierw z góry
założyć pewną wielkość. Jednostka jest dopiero wytworem mojego
rozsądku. Odcina on ją od pewnej całości, tak jak oddziela
skutek od przyczyny, substancję od jej cech itd.
Myśląc przeto 7 + 5, mam na myśli w rzeczywistości dwanaście
matematycznych jednostek z tą tylko różnicą, że nie naraz tylko
w dwóch częściach. Dzieje się zupełnie to samo gdy myślę naraz
o ogóle matematycznych jednostek. Tę identyczność wyrażam w
sądzie 7 + 5 = 12. Tak samo jest z przykładem geometrycznym,
który przytacza Kant. Prosta ograniczona dwoma punktami A i B
stanowi nierozdzielną jedność. Ale mój rozsądek może sobie o tym
wytworzyć dwa pojęcia. Najpierw może on przyjąć prostą jako
kierunek, a potem jako drogę, pomiędzy dwoma punktami A i B.
Wynika z tego sąd: prosta jest najkrótszą drogą pomiędzy dwoma
punktami. Wszelkie wypowiadanie sądów, o ile jego składniki są
pojęciami, nie jest niczym więcej, jak tylko ponownym łączeniem
tego, co rozdzielił przedtem rozsądek. Związek okaże się
rzeczywistym natychmiast, skoro tylko wnikniemy w treść
wytworzonych przez rozsądek pojęć.
13. Poznanie.
Rzeczywistość rozdzieliła się nam na dwie dziedziny:
doświadczenie i myślenie. Doświadczenie wchodzi w grę pod
dwojakim względem. Po pierwsze o tyle, że cała rzeczywistość
oprócz myślenia ma taką formę przejawiania się, która musi
występować pod postacią doświadczenia. Po drugie o tyle, że już
w naturze naszego ducha leży właściwość, że przedmioty, które
on ma obserwować muszą występować w polu jego widzenia, to
znaczy muszą mu być dane w doświadczeniu. Mamy teraz dwie
możliwości. Przede wszystkim forma danej nam w doświadczeniu
rzeczy może nie zawierać jej istoty. Wtedy sama rzecz wymaga
najpierw przejawienia się w postrzeżeniu /doświadczeniu/, aby
później odsłonić swą istotę tej czynności naszego ducha, która
wybiega właśnie ponad postrzeżenie. Druga możliwość będzie taka,
że my nie postrzegamy jej obrazu, to trzeba przypisać tylko tej
okoliczności, że oczom naszego ducha musi się wszystko przejawiać
początkowo pod postacią doświadczenia. Ta druga możliwość
dotyczy myślenia, pierwsza zaś odnosi się do reszty
rzeczywistości. Myślenie wymaga od nas tylko przezwyciężenia
naszych subiektywnych uprzedzeń, jeśli je chcemy pojąć w jego
rdzennej istocie. To, co odnośnie do całej reszty rzeczywistości
jest rzeczowo uzasadnione w obiektywnym postrzeżeniu, a
mianowicie że musimy przezwyciężyć bezpośrednią formę przejawu,
aby ją właśnie - to w odniesieniu do myślenia polega na pewnej
właściwości naszego ducha. Ta sama rzecz nadaje sobie formę
doświadczenia; tu czyni to organizacja naszego ducha. Tak
ujmując doświadczenie nie mamy do czynienia z całością rzeczy,
tu zaś mamy tą całość od razu.
Na tym polega przyczyna dualizmu, który ma przezwyciężyć nauka
w myślącym poznaniu. Człowiek znajduje się w obliczu dwóch
światów i ma ustanowić związek pomiędzy nimi. Jeden z nich - to
doświadczenie, o którym człowiek dobrze wie, że ono zawiera
tylko połowę rzeczywistości. Drugi z nich to myślenie, świat
skończony w sobie, w który jednak musi wpływać ta zewnętrzna
doświadczalna rzeczywistość, jeśli w ogóle ma dojść do skutku
zadawalający pogląd na świat. Jeśli świat byłby zamieszkały
przez istoty obdarzone tylko zmysłami, wtedy jego istota /idealna
jego treść/ pozostałaby na zawsze ukryta. Prawa rządziłyby
wprawdzie przebiegiem procesów świata, ale nie doszłyby nigdy
do przejawienia siebie samych. Jeśli to ma nastąpić, to pomiędzy
formą przejawu a prawem musi stanąć taka istota, która posiada
zarówno narządy służące do postrzegania uzależnionej od form
rzeczywistości, jak też i możność postrzegania samych praw.
Takiej istocie musi się przejawić z jednej strony świat zmysłów,
z drugiej zaś idealna jego treść, a ona musi we własnej swej
czynności połączyć te dwa czynniki rzeczywistości. Widzimy tu
zapewne całkiem jasno, że naszego duch nie można uważać za
rezerwuar świata idei zawierający myśli, tylko za narząd, który
je postrzega. Duch jest tak samo narządem postrzegania, jak oko
lub ucho. Myśl zachowuje się w stosunku do naszego ducha nie
inaczej jak światło w stosunku do okna, lub dźwięk w stosunku
do ucha. Nikomu zapewne nie przyjdzie na myśl uważać barwy za coś
takiego, co wyciska w oku jakieś trwałe piętno, które potem
zostaje niejako stale związane z gałką oczną. Tymczasem pogląd
ten jest niemal powszechny, o ile idzie o ducha i myśl. W naszej
świadomości ma się wytwarzać o każdej rzeczy jakaś myśl, która
tam potem zostaje i w miarę potrzeby bywa stamtąd wydobywana.
Oparto na tym osobliwą teorię, jakoby myśli, których sobie nie
uświadamiamy w danej chwili, istniały wprawdzie w naszym duchu,
ale przechowywane gdzieś pod progiem świadomości.
Te awanturnicze poglądy rozwiewają się natychmiast w nicość,
skoro sobie uprzytomnimy, że świat idei sam siebie określa i sam
o sobie stanowi. Cóż ta treść, która samą siebie określa, ma do
czynienia z wielkością poszczególnych świadomości? Przecież nie
da się przyjąć, jakoby ona w milionach świadomości określała się
w ten sposób, że pewna jej część jest zawsze uzależniona od
innych! Sprawa jest zupełnie jasna. Treść myśli tego rozwoju,
że do jej przejawienia się potrzeba w ogóle tylko duchowego
narządu, ale ilość istot obdarzonych takim narządem jest
obojętna, W obliczu jednej treści myślowej może stanąć
nieokreślona ilość osobników obdarzonych duchem. Duch postrzega
więc - jako narząd pojmowania - myślową treść świata. Istnieje
tylko jedna myślowa treść świata. Nasza świadomość nie jest
zdolnością wytwarzania i przechowywania myśli /jak się to często
przyjmuje/, tylko zdolnością postrzegania myśli, względnie idei.
Goethe wyraził to znakomicie w następujących słowach: "Idea jest
wiekuista i jedna. Niedobrze czynimy używając w odniesieniu do
niej liczby mnogiej. Cokolwiek postrzegamy i o czymkolwiek
możemy mówić - wszystko to są tylko manifestacje idei.
Wypowiadamy pojęcia i o tyle sama idea jest pojęciem".
Człowiek jest obywatelem dwóch światów. Świata zmysłów i świata
myśli. Jeden dochodzi go z dołu, drugi wświetla się więc z góry,
a człowiek zdobywa sobie naukę, w której łączy się te dwa światy
w nierozdzielną jedność. Z jednej strony przejawia się nam
zewnętrzna forma, z drugiej wewnętrzna jej istota; obie musimy
połączyć. Moja teoria poznania wznosi się tym sposobem ponad
stanowisko zajmowane zwykle przez inne podobne rozważania, które
ograniczają się tylko do formalności. Mówi się zwykle, że
"poznanie jest opracowaniem doświadczenia" - nie określając
wcale, co właściwie mamy wpracować w to doświadczenie. Inni znów
wyrokują, że "w czynności poznawczej postrzeżenie wpływa w
myślenie"; jeszcze inni, że myślenie wychodząc z doświadczenia
dociera skutkiem wewnętrznego przymusu do istniejącej gdzieś
poza doświadczeniem istoty rzeczy. Ale to są tylko czyste
formalności. Teoria poznania dla świata, musi prze przede
wszystkim podać jego idealny cel. Polega on na tym, aby
niedokończony świat doświadczenia uzupełniać przez odsłanianie
jego rdzennej istoty. Po drugie taka teoria poznania musi
określić czym jest ten rdzeń w swej treści. Jest to myśl, idea.
Wreszcie po trzecie musi ona pokazać jak się to odsłanianie
odbywa. Mówi o tym jedenasty rozdział tej książki pt. "Myślenie
i postrzeganie". Niniejsza teoria poznania do takiego
pozytywnego wyniku, że myślenie okazuje się istotą świata, a
ludzkie myślenie indywidualne jest poszczególną formą przejawu
tej istoty. Żadna wyłącznie formalna teoria poznania nie może
tego wykazać i zawsze zostanie bezpłodna, bo nie może mieć
żadnego poglądu na stosunek w jakim pozostają wyniki nauki do
istoty i rozwoju świata. A wszakże właśnie teoria poznania
powinnaby wyjaśnić ten stosunek. Nauka o poznaniu musi nam
przecież pokazać dokąd dążymy w naszym poznaniu i dokąd prowadzi
każda inna nauka.
Tylko dzięki teorii poznania, a nie na żadnej innej drodze,
dochodzimy do poglądu, że istotą świata jest myślenia. Bo ono
pokazuje nam związek myślenia z resztą rzeczywistości. Skąd
bowiem mielibyśmy się dowiedzieć czegokolwiek o stosunku
myślenia do doświadczenia, jeśli nie z nauki, która zbadania tego
stosunku uważa za swój cel? A następnie skąd mielibyśmy wiedzieć
czy praźródłem bytu jest świat zmysłów, czy też duch, jeślibyśmy
nie zbadali ich stosunku do rzeczywistości? Gdziekolwiek więc
idzie o odnalezienie istoty rzeczy, to szukanie będzie polegało
zawsze na apelowaniu do idealnej treści świata. Nie można więc
przekraczać dziedziny tej treści, jeśli chcemy pozostać w obrębie
jasnych określeń, a nie obracać się po omacku wśród ciemnych i
nieokreślonych zagadek. Myślenie jest to całość sama dla siebie,
która sobie samej wystarcza i która nie może wyjść poza siebie
samą, jeśli nie chce wpaść w próżnię. Innymi słowami: jeśli
myślenie chce cokolwiek wyjaśnić, to nie może uciekać się do
rzeczy, której nie można by było ogarnąć myśleniem - byłaby nie
rzeczą. Wszystko mieści się ostatecznie w myśleniu, wszystko w
jego obrębie znajduje swoje miejsce. W odniesieniu do naszej
indywidualnej świadomości można to samo wyrazić w sposób
następujący: w wypowiadaniu naukowych twierdzeń musimy pozostać
ściśle w obrębie tego, co mamy dane w świadomości i nie możemy
tego przekraczać. Jeśli więc ktoś zrozumiał, że przeskakując
własną świadomość wpada w nieistotną próżnię - ale równocześnie
nie uznaje tego, że istotę rzeczy można odnaleźć w obrębie naszej
świadomości w postrzeganiu idei - wtedy musi on popaść w błąd
polegający na ustanawianiu granic poznania. Jeśli nie możemy
wyjść poza naszą świadomość, a w jej obrębie nie ma istoty
rzeczywistości - wtedy w ogóle nigdy do niej nie dojdziemy.
Nasze myślenie związane jest z tą stroną istnienia i nie wie nic
o żadnej tamtej.
W świetle mojej teorii poznania pogląd ten nie jest niczym innym,
jak tylko myśleniem, które nie rozumie samego siebie. Granice
poznania byłyby możliwe tylko wtedy, gdyby zewnętrzne
doświadczenie samo narzucało nam zbadanie swej istoty i gdyby
ono określało jakie należy stawiać pytania w stosunku do niego.
Jednakże wcale tak nie jest. W myśleniu, które postrzega fakty
doświadczenia, rodzi się potrzeba przeciwstawienia im własnej
swej istoty. Myślenie może mieć tylko całkiem określoną dążność
do szukania także i w reszcie świata tej sobie samemu właściwej
prawidłowości, nie może ono jednak szukać, o czym samo
najzupełniej nic nie wie. Jeszcze jeden błąd musi tu znaleźć
swoje sprostowanie. Niektórzy sądzą jakoby myślenie było czymś
niewystarczającym do konstytuowania świata, jakoby do treści
myślenia trzeba było dołączać jeszcze coś innego /siła, wola
itd./ jeżeli świat ma być w ogóle możliwy.
Rozważywszy to dokładnie widzimy od razu, że owe inne czynniki
nie są niczym więcej jak tylko wykrojonymi ze świata postrzeżeń
abstrakcjami, które same dopiero czekają na to, aż je myślenie
wyjaśni, Wszelkie inne ogniwo istoty świata, niż myślenie -
wymagałoby natychmiast innego ujmowania i poznawania, niż
myślowego. Owe inne ogniwa musielibyśmy osiągnąć inaczej, niż
myśleniem. Bo jednak myślenie dostarcza tylko myśli. Ale kto
chce wyjaśnić udział jakiegokolwiek innego składnika w
strukturze świata i posługuje się w tym celu pojęciami - ten już
przez to samo przeczy samemu sobie. A zresztą oprócz
postrzeżenia i myślenia nie mamy nic więcej danego. Nic
trzeciego nie istnieje. Nie mógłbym przeto uznać za istotę
świata żadnego elementu postrzeżeniowego, bo wszelkie
postrzeżenia wykazują przy bliższej obserwacji, że jako taki nie
zawierają tej istoty. Można jej przeto szukać jedynie i
wyłącznie w myśleniu.
14.Istota rzeczy a poznanie.
Kant o tyle posunął filozofię naprzód, że dzięki niemu człowiek
stanął w świecie o własnych siłach. Dowodów słuszności swych
twierdzeń powinien człowiek szukać w tym, co mu dane w swych
duchowych możliwościach, a nie w narzucanych mu z zewnątrz
prawdach. Przekonania naukowe czerpane tylko z nas samych - oto
dewiza filozofii Kanta. Dlatego kreślił on ją doskonale jako
krytyczną, w przeciwieństwie do filozofii dogmatycznej, która
przyjmuje gotowe, już sformułowane twierdzenia i dopiero potem
szuka na nie dowodów. Mamy tu do czynienia z przeciwieństwem
dwóch naukowych kierunków. Kant nie przemyślał tego jednak z
całą swą bystrością do jakiej był zdolny.
Rozważmy raz ściśle, w jaki sposób dochodzi do skutku naukowe
twierdzenie. Może ono łączyć dwie rzeczy; albo pojęcie z
postrzeżeniem, albo dwa pojęcia. Np. zdanie: nie ma skutku bez
przyczyny - jest twierdzeniem drugiego rodzaju. Otóż rzeczowe
powody, dla których łączę te dwa pojęcia, mogą leżeć poza ich
własną treścią, a więc poza tym co jedynie nam dane. Wtedy mogę
mieć ewentualnie jeszcze jakieś normalne powody /brak
sprzeczności, jakieś pewniki/, które naprowadzają mnie na pewne
określone połączenie tych pojęć. Jednakże te powody nie mają
żadnego wpływu na samą rzecz. Moje twierdzenie opiera się wtedy
na czymś, czego nie mogę dosięgnąć rzeczowo. Wtedy więc
rzeczywisty wgląd w istotę rzeczy jest dla mnie zupełnie
niemożliwy; mogę o niej coś wiedzieć tylko jako istota znajdująca
się poza nią. To co wyrażam w mym twierdzeniu - istnieje w
nieznanym mi świecie; tylko samo twierdzenie znajduje się w moim
świecie. Jest to charakterystyczne dla dogmatu. Istnieje dwojaki
rodzaj dogmatów: dogmaty objawienia i doświadczenia. Pierwsze
narzucają człowiekowi w rozmaity sposób pewne prawdy, które
uchylają się z pola obserwacji. Człowiek nie ma żadnego wglądu
w świat, z którego pochodzą te podsumowane tu twierdzenia. Nie
mogąc dochodzić ich podstaw, musi on wierzyć w ich prawdziwość.
Tak samo ma się sprawa z dogmatami doświadczenia. Jeśli ktoś jest
zdania, że powinno się poprzestać wyłącznie na czystym
doświadczeniu oraz że można obserwować tylko jego modyfikację
bez możności dotarcia do działających w nim sił, to tak samo
wypowiada o świecie pewne twierdzenia, do uzasadnienia których
nie ma żadnego dostępu. Także i tu prawda nie zostaje osiągnięta
drogą wglądu w wewnętrzną działalność rzeczy, tylko zostaje
narzucona z zewnątrz przez czynnik w stosunku do rzeczy
zewnętrznych. Jeśli dawniejszą naukę opanowały dogmaty
objawienia, to dzisiejsza cierpi pod hegemonią dogmatów
doświadczenia. Mój pogląd wykazał, że wszelkie przyjmowanie
istoty bytu, leżącej poza obrębem idei - jest non sensem. Istota
bytu wniknęła w całości w świat, wpłynęła weń bez reszty. W
myśleniu okazuje się ona w swej najdoskonalszej formie, jaką jest
sama w sobie. Gdy przeto myślenie dokonuje skojarzenia pewnych
elementów, gdy wypowiada sąd, wtedy łączy ono nie co innego, jak
właśnie ową treść istoty świata która w nie wniknęła. W myśleniu
nie mamy do czynienia z twierdzeniami o jakiejś niedostępnej nam
istocie świata, bo ona wsączyła się w nie substancjonalnie. Mamy
bezpośredni wgląd nie tylko w formalne, ale i także i w rzeczowe
powody, dla których wypowiadamy pewien sąd. Sąd nie określa
niczego obcego sobie, tylko swoją własną treść. Dlatego mój
pogląd ustanawia prawdziwą wiedzę. Niniejsza teoria poznania
jest rzeczywiście krytyczną. Wedle jej poglądu nie powinno się
przejmować żadnych objawień, dla których w obrębie myślenia nie
ma rzeczowych powodów. Jednakże i doświadczenie musi zostać
również poznane w obrębie myślenia - nie tylko ze strony swych
zewnętrznych przejawów, lecz jako czynnik działający. Dzięki
myśleniu wznosimy się od oglądania rzeczywistości jako produktu
do oglądania jej jako producenta /twórcy/.
Istota rzeczy odsłania się tylko wtedy, gdy nawiązuje swój
stosunek do człowieka. Bo tylko w człowieku może się objawić
istota rzeczy. Na tym opiera się także relatywizm w swoim
poglądzie na świat. Jest to kierunek myślowy, który przyjmuje,
że człowiek widzi każdą rzecz w takim świetle, jakiego jej nam
udziela. Pogląd ten nazywa się także antropomorfizmem. Ma on
wielu zwolenników. Większość ich sądzi jednak, że człowiek z
powodu tej właściwości swego poznania oddala się od obiektywnej
rzeczywistości samej w sobie. Sądzą oni, że człowiek musi patrzeć
na wszystko przez szkła swojego podmiotu. Jednakże mój pogląd
wykazuje, że jest wprost odwrotnie. Człowiek musi patrzeć na
świat przez te szkła jeśli chce dojść do jego istoty. Świat
znamy nie tylko taki, jaki się nam przejawia - tylko świat
przejawia się /oczywiście wyłącznie myślącemu rozważaniu/ takim,
jakim jest w swej istocie. Ta postać rzeczywistości, którą
człowiek kształtuje w nauce - jest stateczną i prawdziwą jej
postacią.
Pozostaje mi jeszcze rozszerzyć na poszczególne dziedziny
rzeczywistości ten rodzaj poznania, który uważam za prawdziwy,
to znaczy wiodący do istoty rzeczywistości. Postaram się
wykazać, jak należy szukać istoty doświadczenia w poszczególnych
jego formach.
E. POZNANIE PRZYRODY
15. Przyroda nieorganiczna.
Najprostszym rodzajem działalności przyrody jest dla nas taki
proces, który jest w całości wynikiem czynników oddziaływujących
na siebie zewnętrznie. Taki proces czy w ogóle stosunek między
dwoma przedmiotami nie jest uwarunkowany ani przez istotę, która
się wyraża w zewnętrznych formach swego przejawu, ani też przez
indywidualność, która w pewnym działaniu uzewnętrznia swe
uzdolnienia i swój charakter. Proces taki jest wywołany jedynie
tym, że pewna rzecz wywiera swym istnieniem jakiś określony
wpływ na inną, przenosząc na nią własne swoje stany. Stany
jednej rzeczy okazują się więc następstwem stanów innej rzeczy.
Taki system działań następujących w ten sposób, że pewien fakt
jest zawsze następstwem innych faktów tego samego rodzaju -
nazywamy przyrodą nieorganiczną. Przebieg procesu lub
charakterystyczna strona wzajemnego stosunku przedmiotów zależy
od warunków zewnętrznych. Wszelkie fakty posiadają tu pewne
właściwości, które wynikają z tych warunków,. Jeśli zmienia się
sposób w jaki współdziałają te zewnętrzne czynniki, to
naturalnie zmienia się także i następstwo ich współdziałania,
a zatem zmienia się wynikające z tego zjawisko. Jakże się więc
przedstawia ten sposób współdziałania tych czynników w przyrodzie
nieorganicznej, ujętej tak jak ona pojawia się bezpośrednio w
polu naszej obserwacji? Posiada ona w zupełności ten charakter,
który określiłem wyżej jako bezpośrednie doświadczenie. Mamy tu
do czynienia tylko z pewną szczególną formą tego doświadczenia.
Idzie nam tu o związki zachodzące pomiędzy postrzeżonymi
zmysłowo faktami. Ale właśnie, że związki wydają się nam niejasne
i nie przejrzyste w naszym doświadczeniu. Mamy przed sobą np.
fakt, a, ale jednocześnie wiele innych. Gdy patrzymy na tę daną
nam różnorodną wielość, to zupełnie nie zdajemy sobie sprawy z
tego, który z tych faktów pozostaje w bliższym, a który w
dalszym stosunku do wymienionego zjawiska a. Mogą być pomiędzy
nimi takie, bez których zjawisko to nie mogłoby w ogóle
nastąpić; ale są także i takie, które je tylko modyfikują, bez
których zatem mogłyby one zajść zupełnie dobrze, a tylko
przybrały inną postać wobec nieco odmiennych okoliczności. To
wskazuje nam drogę, którą ma pójść poznanie w tej dziedzinie.
Jeśli nam nie wystarcza konstelacja faktów istniejąca w
bezpośrednim doświadczeniu, to musimy szukać takiej, któraby
potrafiła zaspokoić nasze poznawcze potrzeby. Musimy więc
stworzyć takie warunki, w których dany proces mógłby się pojawić
z całą oczywistością jako ich konieczne następstwo.
Przypomnijmy sobie dlaczego właściwie myślenie okazuje swą istotę
już w bezpośrednim doświadczeniu. Oto dlatego, że znajdujemy się
w obrębie tego procesu, który z poszczególnych elementów
myślowych wytwarza myślowe skojarzenia. Skutkiem tego mamy przed
sobą nie tylko dokonany proces, a zatem nie tylko rzecz
zdziałaną, ale także czynnik działający. W poznaniu przyrody
idzie tak samo o to, abyśmy w każdym pojawiającym się przed nami
procesie świata zewnętrznego mogli widzieć od razu siłę
działającą, która go wywodzi z centrum z całości świata ku
obwodowi. Nie przejrzystość i niejasność danego zjawiska czy
związku, zachodzącego w świecie zmysłów może zostać
przezwyciężona tylko wtedy, gdy z całą dokładnością widzimy, że
dane zjawisko jest wynikiem pewnej określonej konstelacji faktów.
Musimy wiedzieć, że proces, który widzimy w danej chwili,
powstaje przez współdziałanie takich a takich elementów w
świecie zmysłów. Bo właśnie wtedy sposób owego współdziałania
musi się stać zupełnie jasny dla naszego rozsądku. Związek, w
który wprowadzamy fakty, musi posiadać charakter idealny,
dostosowany do istoty naszego ducha. Ale rzecz jasna, że w
związkach w które wprowadzamy fakty pracą naszego rozumu, fakty
te będą się zachowywały stosownie do swojej własnej natury. Widać
tu od razu, co osiągamy w ten sposób. Jeśli spojrzymy w świat
zmysłów "na chybił trafił", to zobaczę procesy, wywołane przez
współdziałanie tak wielkiej ilości czynników, że nie będę mógł
bezpośrednio widzieć tego, co poza tymi działaniami tkwi jako
właściwa przyczyna działająca. Widzę jakiś proces, a zarazem
fakty a, b, c i d. Skądże mam wiedzieć od razu, który fakt
współdziała w powstaniu zjawiska w większym, a który w mniejszym
stopniu? Rzecz staje się jasną dopiero wtedy, gdy się najpierw
przekonam, który z tych czterech faktów jest bezwarunkowo
konieczny do tego aby w ogóle nastąpiło dane zjawisko.
Znajdę np. że a i c są bezwarunkowo konieczne. Następnie
stwierdzę, że wprawdzie bez d zjawisko takie zachodzi, ale ze
znaczną zmianą, podczas gdy b nie ma żadnego istotnego znaczenia
i można je również dobrze zastąpić czymś innym. Rysunek I
przedstawia symboliczne ugrupowanie tych elementów z punktu
widzenia postrzegania wyłącznie zmysłowego. Rysunek II
przedstawia ich ugrupowanie dla ducha. Duch grupuje więc fakty
świata nieorganicznego w ten sposób, że w pewnym wydarzeniu lub
związku widzi następstwo stosunku pewnych faktów. W przypadkowość
wnosi więc duch tym sposobem konieczność. Wyjaśnię to na kilku
przykładach. Jeśli mamy przed sobą trójkąt A B C, to na pierwszy
rzut oka wcale tego nie widzę, że suma jego trzech kątów równa
się zawsze dwóm kątom prostym. Staje się to jasnym od razu, gdy
ugrupuję fakty w sposób następujący. Z uwidocznionych obok figur
wynika natychmiast, że kąt a = a, oraz b=b /AB i CD, względnie
A B i C D są równoległe/
Jeśli teraz mam przed sobą trójkąt, a przez jego wierzchołek C
przeprowadzę linię prostą i równoległą do podstawy AB, to w
stosunku do powstałych stąd kątów stwierdzę, zastosowawszy wyżej
wymienione fakty, że kąt a' = a, oraz b' = b. Ponieważ c jest
równy samemu sobie, przeto wszystkie trzy kąty trójkąta razem
wzięte równają się koniecznie kątowi pół pełnemu.
Skomplikowany związek faktów wyjaśniłem tu w ten sposób, że
sprowadziłem go do faktów prostych. Z ich stosunku danego memu
duchowi wynika odpowiedni związek z całą koniecznością z natury
danych rzeczy.
Weźmy jeszcze pod uwagę następujący przykład. Wyrzucam w poziomym
kierunku kamień. Zakreśla on drogę, którą mamy wyobrażoną w
linii ll'. Jeśli rozważę siły działające, które tu wchodzą w
grę, to stwierdzę: 1/ nadaną przeze mnie siłę rzutu 2/ siłę z
jaką ziemia przyciąga ten kamień i 3/ siłę oporu powietrza.
Przy bliższym rozważaniu stwierdzę, że obie pierwsze siły
są czymś istotnym, że decydują o właściwościach drogi
odbytej przez kamień, podczas gdy trzecia siła ma znaczenie
uboczne. Gdyby działały tylko dwie pierwsze siły, wtedy kamień
odbyłby drogę LL'. Drogę tę odnajdę wtedy, gdy zupełnie pominę
trzecią siłę a wprowadzę w związek dwie tylko pierwsze. Faktyczne
wykonanie tego nie jest ani możliwe ani potrzebne. Nie mogę
usunąć zupełnie wszelkiego oporu powietrza. Wystarczy jednak,
jeśli ujmę w myśli istotę dwóch pierwszych sił i następnie
wprowadzę je również tylko myślowo - w ich wzajemny konieczny
stosunek. Wtedy wyniknie z tego droga LL, która by koniecznie
musiała nastąpić, gdyby współdziałały tylko dwie pierwsze siły.
Tym sposobem duch nasz rozwiązuje wszelkie zjawiska
nieorganicznej przyrody, rozkładając je na taki, gdzie z
działania pewnych sił wynika pewien skutek z bezpośrednią
koniecznością.
Jeśli do prawa ruchu kamienia, wynikającego z działania dwóch
pierwszych sił dołączymy jeszcze trzecią siłę, wtedy wyniknie
droga 11. Całą tę rzecz mogłyby oczywiście komplikować jeszcze
warunki. Każdy złożony proces świata zmysłów okazuje się
przędziwem owych prostych, przeniknionych faktów i daje się na
nią rozłożyć.
Każdy taki fenomen, w którym charakter procesu wypływa
bezpośrednia i z całą jasnością z natury wchodzących w grę
czynników - nazywamy prafenomenem albo faktem zasadniczym.
Prafenomen jest identyczny z obiektywnym prawem przyrody.
Wypowiada on bowiem nie tylko to, że w pewnych określonych
warunkach następuje pewien proces, ale także i to, że proces ten
musi nastąpić. Kto pozna prafenomen, ten zrozumie tym samym, że
dany proces musiał nastąpić ze względu na naturę wchodzących w
grę czynników. Nauka domaga się dziś ogólnie zewnętrznego
empiryzmu, ponieważ sądzi, że przyjmując coś, co przekracza
fakty empiryczne, będzie się obracało po omacku w niepewności.
Tymczasem widzimy, że możemy pozostać całkowicie w obrębie
fenomenów, a jednak znajdziemy w nich konieczność. Nigdy tego
nie potrafi metoda indukcyjna, którą się dziś powszechnie w
nauce stosuje. Na ogół postępuje ona w sposób następujący: widzi
jakieś zjawisko, które zachodzi w danych warunkach w pewien
określony sposób; innym razem w podobnych warunkach znów to samo
zjawisko. Z tego wyciągam wniosek, że gdzieś musi istnieć jakieś
ogólne prawo, wedle którego zjawisko to musi następować i
wreszcie formułuje to prawo. Metoda taka jest czymś zupełnie
zewnętrznym w stosunku do zjawiska. Nie wnika ona w ich głębie.
Jej prawa - to uogólnienia poszczególnych faktów. Musi ona
zawsze czekać na to czy poszczególne fakty potwierdzą jej
reguły. Natomiast moja metoda wie dobrze, że jej prawa to
właśnie fakty, które ona wyjęła z chaosu przypadkowości i
uczyniła czymś koniecznym. Wiemy, że gdy istnieją czynniki a i
b, to koniecznie musi nastąpić pewne określone działanie. My nie
wychodzimy poza świat zjawisk. Treść wiedzy, którą wytwarzamy
w myśleniu nie jest niczym innym, jak tylko tym, co się
obiektywnie dzieje. Zmienia się tylko forma zestawienia faktów.
Ale przez to wnikamy w obiektywność właśnie o krok głębiej, niż
to jest możliwe w samym doświadczeniu. Zestawiamy fakty w ten
sposób, że one działają wedle swej natury i tylko wedle niej,
że tego działania nie mącą żadne inne stosunki. Za najważniejszą
rzecz uważam, to, aby powyższe wywody mogły zostać uzasadnione
wszędzie tam, gdzie się rzeczywiście naukowo pracuje. Zaprzeczać
im mogą tylko pewne błędne poglądy na doniosłość i charakter
twierdzeń naukowych. Podczas gdy wielu współczesnych uczonych
popada w sprzeczności z własnymi teoriami z chwilą wkroczenia
w dziedzinę badań praktycznych, to w każdym poszczególnym
przypadku dałoby się z łatwością wykazać harmonia między
wszelkim prawdziwym badaniem a moimi wywodami.
Niniejsza teoria wymaga dla każdego prawa przyrody pewnej
określonej formy. Zakłada ona związek pomiędzy faktami i
stwierdza, że wszędzie tam gdzie on pojawia się w
rzeczywistości, musi nastąpić pewne określone zjawisko. Wszelkie
prawo przyrody ma przeto taką formę: jeśli pewien fakt
współdziała z innym, wtedy następuje takie a takie zjawisko...
Można by łatwo wykazać, że wszelkie prawa przyrody mają
rzeczywiście tylko taką formę. Jeśli dwa ciała o nierównej
temperaturze stykają się z sobą, to ciepło ciała cieplejszego
przepływa tak długo z zimniejszego, aż temperatura obu ulegnie
wyrównaniu. Jeśli ciecz znajduje się w dwóch naczyniach
połączonych z sobą, wtedy jej poziom przybierze w obu naczyniach
równą wysokość. Jeśli pomiędzy źródłem światła, a jakimkolwiek
ciałem umieścimy jakieś ciało nieprzezroczyste, to ono rzuci na
tamto swój cień itp. Wszystko co w matematyce, fizyce czy
mechanice nie jest tylko czystym opisem - to musi być
prafenomenem.
Wszelki postęp nauki polega na postrzeganiu prafenomenu. Jeśli
się nam uda wyosobnić jakiś proces w związku z innymi procesami
i wyjaśnić go wyłącznie jako wynik współdziałania pewnych
określonych elementów doświadczenia, wtedy wniknęlibyśmy tym
samym o krok głębiej w zagadkę świata.
Widzieliśmy jak prafenomen pojawia się już w samej myśli, gdy
wchodzące w grę czynniki wprowadzimy w naszym myśleniu w
stosowny do ich istoty związek. Ale można także i sztucznie
ustanawiać konieczne warunki. Dzieje się to w każdym naukowym
eksperymencie. Pojawianie się zjawisk jest wtedy zupełnie w
naszej mocy. Oczywiście nie możemy pomijać wszystkich
okoliczności ubocznych. Ale istnieje pewien środek, który nam
jednak umożliwia uniezależnienia się od nich. Oto wywołujemy
dane zjawisko w rozmaitych modyfikacjach. Stwierdzamy wtedy, że
wszystkie poszczególne eksperymenty jeden i ten sam składnik
faktyczny. Składnik ten - to wyższe doświadczenie w
doświadczeniu. Jest to właśnie fakt podstawowy, względnie
prafenomen.
Eksperyment ma upewnić nas o tym, że na przebieg danego procesu
nie wpływa nic innego jak tylko to, czego właśnie szukamy.
Stwierdzamy pewne warunki, których naturę znamy i oczekujemy co
z tego wyniknie. Uzyskujemy wtedy obiektywny fenomen, wynikający
z tej stworzonej przez subiekty podstawowy. Mamy więc do
czynienia z czymś obiektywnym, co jednocześnie jest na wskroś
subiektywnym. Eksperyment w dziedzinie przyrodoznawstwa
nieorganicznego jest przeto prawdziwym pośrednikiem pomiędzy
podmiotem a przedmiotem.
Początki tego rozwiniętego tu przeze mnie poglądu znajdujemy w
korespondencji Goethego i Schillera. Zagadnieniem tym zajmując
się oni w swych listach z początku roku 1798. Określają oni tę
metodę jako empiryzm racjonalny, ponieważ ona czyni treścią
nauki tylko obiektywne procesy, przy czym jednak procesy te są
powiązane przędziwem pojęć /praw/, które odkrywa w nich nasz
duch. Zatem empiryzm racjonalny - to zmysłowe postrzegalne
procesy, ale pozostające w takim związku, który można ująć tylko
w myśleniu. Jeśli zestawimy te listy z rozprawą Goethego pt. "Der
Versuch als Vermittler von Subjekt und Objekt", to w powyższej
teorii odnajdziemy konsekwentnie dalszy ich ciąg.
W przyrodzie nieorganicznej widzimy więc w całej pełni ten ogólny
stosunek, który ustaliliśmy pomiędzy doświadczeniem a nauką.
Zwykłe doświadczenie jest tylko połową rzeczywistości. Naszym
zmysłom przejawia się właśnie tylko ta połowa. Doświadczenie,
które jest tylko "zjawiskiem dla zmysłów/ podnosi duch do roli
swojego własnego zjawiska. Widzimy jak w tej dziedzinie można się
wznieś do rzeczy zdziałanych do działających. Duch nasz
przystępując do rzeczy zdziałanych odnajduje w nich czynnik
działający.
Każdy pogląd może nam dopiero wtedy przynieść naukowe
zadowolenie, jeśli nas prowadzi w pewną zamkniętą całość.
Tymczasem przyroda nieorganiczna nigdzie nie okazuje się
zamknięta i nigdzie nie występuje jako indywidualna całość. Każdy
proces wskazuje nam zawsze na jakiś inny, od którego jest
uzależniony; ten znów wskazuje na jakiś trzeci itd. Gdzież jest
kres tego? Przyroda nieorganiczna nigdzie nie dochodzi do
indywidualności. Czymś zamkniętym w sobie staje się ona dopiero
w swej powszechnej całości. Aby więc dojść do tej całości, musimy
dążyć do pojęcia wszechogółu przyrody nieorganicznej jako
jednego systemu. Systemem takim jest kosmos.
Głębokie zrozumienie kosmosu jest calem i ideałem nieorganicznych
nauk przyrodniczych. Wszelkie dążenia naukowe, które nie
zmierzają do tego celu, mogą być tylko przygotowaniem, tylko
cząstką, ale nie całością samą.
16. Przyroda organiczna.
Nauka przez długi czas nie zajmowała się w ogóle przyrodą
organiczną. Uważała ona, że jej metody nie wystarczają do tego,
aby pojąć życie i jego przejawy. Sądziła nawet, że tu kończy się
wszelka prawidłowość, jaką jeszcze można zaobserwować w
przyrodzie nieorganicznej. Odnośnie do świata nieorganicznego
godzono się na to, że pewne zjawisko staje się dla nas zrozumiałe
dopiero wtedy, gdy poznamy naturalne warunki jego powstawania;
tu zaś po prostu zaprzeczono temu. Wyobrażono sobie, że organizm
jest urządzony celowo wedle pewnego planu stwórcy. Każdy narząd
miał mieć swoje przeznaczenie; wszelkie pytania mogłyby tu
dotyczyć jednej rzeczy: jaki cel ma ten czy ów narząd, po co
jest to, a po co tamto? Jeśli w świecie przyrody nieorganicznej
poszukiwano warunków powstawania każdej rzeczy, to w stosunku
do przejawów życia uważano to za rzecz zupełnie obojętną i
przykładano główną wagę do przeznaczenia danej rzeczy. W stosunku
do procesów życiowych nie pytano o ich naturalne przyczyny /jak
się to czyni przy zjawiskach fizykalnych/, tylko uważano, że
trzeba je przypisywać jakiejś osobliwej sile życiowej. Wszystko
co się dzieje w organizmie wyobrażano sobie jako produkt tej
siły, która po prostu nie liczy się z innymi prawami przyrody.
Aż do początków dziewiętnastego stulecia nauka w ogóle nie
wiedziała co począć z organizmami. Działalność swą ograniczała
ona jedynie do świata przyrody nieorganicznej. Tym sposobem - nie
szukając prawidłowości przyrody organicznej w naturze jej
przedmiotów, tylko w myślach, którymi kierował się stwórca przy
jej stwarzaniu - odcinano sobie w ogóle drogę do wszelkiej
możliwości jakiegokolwiek zrozumienia tej przyrody. Bo jakim
sposobem ma mnie się objawić ta myśl? Jestem przecież
ograniczony do tego co mam przed sobą. Jeśli ono samo nie odsłoni
mi swych praw w granicach mojego myślenia, to na tym kończy się
wszelka moja nauka. O odgadywaniu planów, które żywiła jakaś
istota istniejąca poza mną - nie może być w naukowym znaczeniu
żadnej mowy.
Jeszcze u schyłku osiemnastego stulecia panował ogólnie taki
pogląd, że naukowe wyjaśnienie zjawisk życiowych jest w ogóle
niemożliwe w tym znaczeniu, w jakim np. fizyka jest nauką
tłumaczącą zjawiska przyrody. Kant próbował nawet stworzyć
filozoficzne uzasadnienie dla tego poglądu. Rozsądek nasz uważał
on mianowicie za taką czynność, która może zmierzać tylko od
szczegółów do rzeczy ogólnych. Rozsądek ma przed sobą szereg
szczegółów, różne "poszczególne rzeczy" i z nich wyciąga swoje
ogólne prawa. Ten rodzaj myślenia nazywa Kant dyskursywnym i
uważa go jedynie właściwy człowiekowi. Wedle jego poglądu możemy
coś wiedzieć tylko o takich rzeczach, gdzie szczegół sam w sobie
jest zupełnie bez pojęciowy, a my tylko podciągamy go pod pewne
abstrakcyjne pojęcia. Otóż w świecie organizmów nie stwierdził
Kant tego warunku. Tu poszczególne zjawisko zdradza celowe, a
potem pojęciowe urządzenie. Szczegół zawiera tu w sobie wyraźne
ślady pojęcia, a zdaniem Kanta człowiek właśnie nie posiada
żadnych możliwości pojmowania takich rzeczy. Zrozumieć coś
możemy jego zdaniem tylko tam, gdzie pojęcie i poszczególna rzecz
są rozłączne; pojęcie jest czymś ogólnym, a rzecz przedstawia
się jako szczegół. Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak tylko
u podłoża naszej obserwacji organizmów umieścić ideę celowości,
to znaczy traktować żywe istoty tak, jak gdyby podstawą ich
istnienia był czyichś zamiarów. Tu Kant uzasadnił więc nie
naukowość w sposób niejako naukowy.
Natomiast Goethe podniósł stanowczy protest przeciwko tak nie
naukowemu postępowaniu. Nigdy nie mógł on zgodzić się na to,
dlaczego nasze myślenie ma nie wystarczać do tego, aby odnośnie
do jakiegoś narządu żywej istoty pytać o jego pochodzenie
zamiast tylko o jego cel. Leżało to już w jego naturze wiodącej
go stale do postrzegania każdej istoty w jej wewnętrznej
doskonałości. Wyłączne interesowanie się zewnętrzną celowością
danego narządu, to znaczy jego pożytkiem dla jakichś innych
celów wydawało mu się nie naukowym punktem widzenia. Bo co to
ma wspólnego z wewnętrzną istotą danej rzeczy? Goethe nigdy nie
pyta, do czego służy dana rzecz; pyta on zawsze o jej rozwój.
Przedmiot nie jest dla niego czymś zakończonym w sobie. Chce on
rozważać jego stawanie się, aby stąd poznać jego pochodzenie.
Spinoza pociągnął go szczególnie tym, że nie uznawał zewnętrznej
celowości organizmów i ich narządów. Dla poznania przyrody
organicznej wymagał Goethe takiej metody, która byłaby naukową
dokładnie w tym samym znaczeniu, co metoda przyrodoznawstwa
nieorganicznego.
Zrozumienie potrzeby takiej metody zawsze się pojawiło w naukach
przyrodniczych, wprawdzie nie w tak genialny sposób jak u
Goethego, jednakże z niemniejszą stanowczością. W możliwość jej
wątki dziś już chyba tylko bardzo nieznaczne ilość uczonych. Czy
jednak powiodły się próby jej wprowadzenia, które poczyniono tu
i ówdzie - to inne pytanie.
Przede wszystkim popełniono tu jeden wielki błąd. Sądzono, że
metoda nauk nieorganicznych da się wprost przeszczepić w świat
organizmów. Metodę stosowaną przez nauki nieorganiczne uznane
za jedynie naukową i sądzono, że jeśli organika ma być w ogóle
naukowo możliwa, to musi nią być ściśle w ten sam sposób, co np.
fizyka. Natomiast zapomniano o tym, że pojęcie naukowości jest -
być może - znacznie szersze niż "wyjaśnienie świata wedle praw
zjawisk fizykalnych". Nawet dziś jeszcze nie dotarło do tego
podstawowego poznania. Zamiast zbadać na czym właściwie polega
naukowość nauk nieorganicznych, a potem poszukać takiej metody,
która dałaby się zastosować do świata zjawisk życiowych z
uwzględnieniem ich wymagań - ogłasza się po prostu, że prawa do
których doszliśmy w owej niższej dziedzinie bytu - są
uniwersalne. Przede wszystkim jednak należałoby zbadać na czym
w ogóle polega naukowe myślenie. Uczyniłem to w tej książce.
Przekonaliśmy się w poprzednim rozdziale, że prawidłowość
przyrody nieorganicznej nie jest czymś jedynym na świecie, tylko
pewną specjalną formą wszelkiej możliwej prawidłowości w ogóle.
Metoda fizyki jest przeto tylko jedną z wielu form naukowych
metod badania w ogóle. Uwzględnia ona charakter wchodzących w
grę przedmiotów oraz właściwości tej dziedziny, w obrębie której
obraca się fizyka. Jeśli tę samą metodę próbujemy stosować w
organice, wtedy gwałcimy swoisty jej charakter. Zamiast badać
świat organizmów sposobami odpowiednimi do ich natury -
narzucamy im pewną obcą prawidłowość.
Jednakże, zaprzeczając tym sposobem przyrodzie organicznej, nigdy
jej nie poznamy. Takie postępowanie powtarza na wyższym stopniu
tylko to samo, co zdołało zdobyć na niższym. Uczony zaś sądząc,
że potrafi wtłoczyć wyższą formę bytu w stwierdzone gdzieś
indziej prawa, nie widzi jak ta forma wyślizguje mu się z rąk w
ciągu jego usiłowań, bo nie umiał pochwycić jej właściwości i
obejść się z nią jak należy.
Wszystko to wypływa z błędnego poglądu, jakoby metoda naukowa
była czymś zewnętrznym w stosunku do swych przedmiotów, czymś
uwarunkowanym nie przez nie, tylko przez naszą ludzką naturę.
Pogląd ten sądzi, że człowiek musi myśleć o przedmiotach świata
w pewien określony sposób i to o wszystkich przedmiotach, o
całym uniwersum, w sposób jednakowy. Inauguruje się zadania,
które mają wykazać, że my z powodu właściwości naszego ducha
możemy myśleć tylko indukcyjnie, albo znów tylko dedukcyjnie
itp.
Przy tym jednak przeocza się zupełnie to, że przedmioty - być
może - zupełnie nie znoszą tych metod badania, które ktoś chce
im narzucić. Zarzut który czynię współczesnemu przyrodoznawstwu
organicznemu, a mianowicie, że ono nie wnosi w przyrodę
organiczną zasady naukowego sposobu badania w ogóle, tylko
zasadę badania przyrody nieorganicznej, jest zupełnie słuszny.
Na dowód tego popatrzmy na pogląd Haeckla, tego niewątpliwie
najwybitniejszego przyrodnika współczesnej doby.
Wymaga on od wszelkich naukowych usiłowań, aby one wszędzie
wyrażały przyczynowy związek pomiędzy zjawiskami. Mówi on
następnie, że "gdyby mechanika psychiczna nie była tak
nieskończenie złożona i gdybyśmy mogli przejrzeć całkiem
dokładnie także i historyczny rozwój czynności psychicznych, to
moglibyśmy zamknąć je wszystkie w jedną matematyczną formę".
Widać z tego wyraźnie, czego Haeckel chce: ujmować całość świata
wedle szablonu metod fizykalnych.
Żądanie to nie jest bynajmniej podstawą darwinizmu w jego
pierwotnej postaci, tylko w jego dzisiejszej interpretacji.
Widzieliśmy, że wyjaśnienie procesu przyrody nieorganicznej nie
jest niczym innym, jak tylko wykazaniem jego prawidłowego
wyjścia z innych elementów zmysłowej rzeczywistości to znaczy
wyprowadzeniem go z przedmiotów, które jak i on należą do świata
zmysłów. Ale w jaki sposób stosuje dzisiejsza organika zasadę
doboru naturalnego i walki o byt? Obie te zasady nie ulegają
dziś żadnej wątpliwości, bo rzeczywiście wyrażają pewien stan
faktyczny. Dziś jednak sądzi się ogólnie, że charakter pewnego
określonego gatunku da się tak samo wywieść z zewnętrznych
stosunków jego środowiska, jak np. podwyższenie ciepłoty
jakiegoś ciała z padających na nie promieni słońca. Zupełnie
zapomina się o tym, że charakter gatunku w swych pełnych treści
określeniach nigdy się nie da wykazać jako następstwo stosunków
zewnętrznych. Mogą one mieć do pewnego stopnia określający wpływ
na dany gatunek, stanowczo jednak nie są przyczyną wytwarzającą.
Mamy prawo tylko tak powiedzieć: pod wpływem takiego czy innego
zespołu faktów dany gatunek musiał rozwijać się w ten sposób,
że w jego organizmach wytworzył się w szczególności taki a nie
inny narząd; jednakże treść gatunku i jego swoista organiczność
nie da się wyprowadzić ze stosunków zewnętrznych. Przypuśćmy,
że jakaś istota organiczna posiadająca pewne istotne cechy a+,
b+, c+ - rozwijała się pod wpływem pewnych określonych warunków
zewnętrznych. Właściwości jej przybrały skutkiem tego określone
kształty a+, z a, z b b+, zaś z c c+. Ale swoista natura a b c -
nie może być nigdy wynikiem zewnętrznych warunków.
Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na pytanie - skąd właściwie
czerpiemy treść tego ogólnego czynnika, którego tylko specjalną
formą jest każda poszczególna istota organiczna. Wiemy dobrze,
że wyszczególnianie form pochodzi z oddziaływania wpływów
zewnętrznych. Jednakże samą wyszczególnioną postać musimy
wyprowadzić z jakiejś zasady wewnętrznej. O tym, dlaczego
rozwinęła się właśnie ta a nie inna forma - dowiadujemy się
wtedy, gdy poznamy jej środowisko. Jednakże ta szczególna forma
jest poza tym czymś samym w sobie i dla siebie. Widzimy ją
uposażoną w pewne właściwości. Oprócz zjawiska zewnętrznego mamy
tu do czynienia z pewną ukształtowaną w sobie treścią, która
jest właśnie tym, czego potrzebujemy do zrozumienia tych
właściwości. W przyrodzie nieorganicznej postrzegamy pewien fakt
i celem jego wyjaśnienia szukamy drugiego faktu, trzeciego itd.
z czego dla nas wynika, że ten fakt okazuje się koniecznym
następstwem innych. Inaczej jest w przyrodzie organicznej. Tu
oprócz faktów zewnętrznych potrzeba nam jeszcze pewnego czynnika
wewnętrznego. Oprócz oddziaływania okoliczności zewnętrznych musi
tu jeszcze istnieć coś takiego, co się im nie pozwala biernie
określać, tylko pod ich wpływem określać aktywnie samo siebie.
Cóż to jest? Nie może to być nic innego, tylko to co w
szczegółach występuje jako coś określonego. Ale w szczególe
pojawia się zawsze pewien określony organizm. To "coś" jest
przeto organizmem w formie ogólności, czy też ogólnym obrazem
organizmu, zawierającym w sobie wszystkie jego poszczególne
formy. Idąc za przykładem Goethego nazwijmy ten ogólny organizm
typem. Słowo typ może posiadać najrozmaitsze znaczenie -
zależnie od swego rozwoju w mowie. Tu będę go uważał w tym
znaczeniu, jakie mu nadał Goethe - nie myśląc przy tym nigdy o
niczym innym, jak tylko o tym, co przed chwilą zaznaczyłem. W
żadnym poszczególnym organizmie nie kształtuje się ten typ w
całej swej pełni. Można go uchwycić tylko rozumnym myśleniem,
wyciągając go ze zjawisk pod postacią ogólnego obrazu. Typ jest
więc ideą organizmu. Jest to zwierzęcość w zwierzęciu, względnie
roślina w każdej poszczególnej roślinie.
Typu nie można sobie wyobrażać jako coś niezmiennego. Nie ma on
absolutnie nić wspólnego z tym, co najwybitniejszy przeciwnik
Darwina Agassiz nazywał "wcieleniem myśli twórczej Boga". Typ
jest na wskroś czymś płynnym. Z niego dają się wywieść wszelkie
poszczególne rodzaje i gatunki, które można uważać za podtypy,
względnie za typy wyszczególnione. Typ nie wyklucza teorii
descendencji. Nie przeczy on faktowi, że formy organiczne
wzajemnie rozwijają się z siebie. Jest on tylko protestem rozumu
przeciwko temu, jakoby rozwój organiczny polegał jedynie na
przejawianiu się następujących po sobie faktycznych /zmysłowo
poszczególnych form/. Typ jest tym, co tkwi u podstawy całego
tego rozwoju. Stanowi on o związku tej nieskończenie różnorodnej
wielości. Jest on niejako wnętrzem tego, co postrzegamy jako
zewnętrzne formy żywych istot. Właśnie teoria Darwina zakłada
istnienie typu.
Typ jest prawdziwym praorganizmem. Zależnie od tego jak się
wyszczególnia w idei - jest on prarośliną lub prazwierzęciem.
Nie może to być żadna poszczególna, zmysłowo rzeczywista, żywa
istota. To co Haeckel, lub inni przyrodnicy uważali za praformę
- jest już jedną ze szczególnych jej postaci. Jest to właśnie
najprostsze ukształtowanie typu. W czasie pojawia się typ
najpierw w pewnej najprostszej formie; z tego jednak wcale nie
wynika, aby formy następne miały być tylko następstwem tej
poprzedzającej je formy najprostszej. Wszystkie formy są
następstwem typu. Zarówno pierwsza jak i ostatnia są tylko jego
przejawami. Zamiast wyprowadzać poszczególne rodzaje zwierząt
czy roślin wzajemnie z nich samych - musimy u podstawy
prawdziwej organiki umieścić typ. Jak złota nić ciągnie się on
poprzez wszystkie stopnie rozwoju świata organicznego. Musimy go
uchwycić i następnie razem z nim powędrować przez to wielkie i
różnorodne królestwo. Wtedy ono stanie się dla nas zrozumiałe.
W przeciwnym zaś razie rozpada się - jak i cała reszta świata
doświadczenia - na wielość szczegółów bez związku. Bo jeśli
nawet sądzimy że uda się nam wszystko, co późniejsze, bardziej
skomplikowane i złożone - sprowadzić do jednej wcześniejszej i
prostszej formy, która w stosunku do tamtych ma być czymś
pierwotnym, to po prostu ulegamy złudzeniu, bo w gruncie rzeczy
wyprowadziliśmy tylko pewne szczególne formy z innej, również
tylko szczególnej formy.
Friedrich Theodor Vischer powiedział raz o teorii Darwina, że ona
wymaga rewizji naszego pojęcia czasu. Tu doszliśmy właśnie do
punktu, który nam wyjaśnia znaczenie, w jakim powinna być
dokonana taka rewizja. Ma ona mianowicie wykazać, że
wyprowadzenie rzeczy późniejszych z wcześniejszych, nie jest
żadnym wyjaśnieniem, bo rzecz najpierwsza w czasie nie musi być
czymś zasadniczo pierwszym. Cokolwiek więc wyprowadzamy -
powinniśmy sięgać aż do prawdziwej zasady, a przynajmniej
należałoby wykazać jakie to czynniki działały w ten sposób, że
dany rodzaj istot rozwinął się w czasie wcześniej od innych. Typ
odgrywa w świecie organicznym tę samą rolę, co prawo przyrody w
świecie nieorganicznym. Prawo daje nam możliwość poznania
każdego poszczególnego zjawiska jako człony jednej wielkiej
całości. Typ pozwala nam patrzeć na każdy poszczególny organizm
jak na pewną szczególną swoją formę.
Zaznaczyłem już, że typ nie jest bynajmniej jakąś zamkniętą,
zakrzepłą formą pojęciową, tylko że jest czymś płynnym, co może
przybierać najrozmaitsze ukształtowania. Ilość tych ukształtowań
jest nieskończenie wielka, albowiem to, dzięki czemu każda forma
jest odrębnym szczegółem, nie ma dla samej praformy żadnego
znaczenia. Zupełnie tak samo dzieje się z prawem przyrody, która
reguluje nieskończoną ilość poszczególnych zjawisk. A te
specjalne określenia, które występują w każdym poszczególnym
przypadku, nie mają nic do czynienia z samy prawem.
A jednak idzie tu o coś zupełnie innego niż w przyrodzie
nieorganicznej. Tam szło o to, aby wykazać, że pewien określony,
zmysłowo postrzegalny fakt może nastąpić tylko w ten, a nie inny
sposób, bo istnieje właśnie pewne prawo przyrody. Taki fakt i
odnośne prawo stosują niejako naprzeciw siebie jako dwa odrębne
czynniki i nie potrzeba żadnej innej duchowej pracy, jak tylko -
widząc pewien fakt - przypomnieć sobie odnośne prawo, które
jest dla niego miarodajne. Inaczej ma się sprawa z żywą istotą
i jej przejawami. Tu idzie o to, aby poszczególną formę
przejawiającą się w naszym doświadczeniu wyprowadzić z typu,
który przedtem musimy uchwycić. Musimy tu dokonać całkiem innej
duchowej pracy. Typu nie możemy po prostu przeciwstawiać, jako
coś gotowego, pojedynczemu zjawisku, jak to czynimy z prawem
przyrody.
Każde ciało, jeśli nie doznaje żadnych przeszkód ze strony
ubocznych okoliczności, spada na ziemię w ten sposób, że drogi
przemierzone przezeń w następujących po sobie czasach mają się
do siebie jak 1 : 3 : 5 : 7 itd. Jest to gotowe określone prawo.
Jest to prafenomen, który występuje wtedy - gdy dwie masy, a
więc ziemia i pewne ciało na jej powierzchni, wstępują w stan
wzajemnego oddziaływania. Jeśli więc w polu naszej obserwacji
pojawi się pewne specjalne postrzeżenie, do którego można
zastosować powyższe prawo, wtedy potrzeba tylko rozważać
zmysłowo postrzegalne fakty w takim stosunku, jaki nam daje to
prawo, a znajdziemy jego potwierdzenie. Tu zatem sprowadzamy
poszczególny fakt do prawa. Prawo przyrody stanowi o związku
faktów pojawiających się w świecie zmysłów oddzielnie; ono samo
jednak pozostaje zawsze tym samym w stosunku do każdego
poszczególnego zjawiska. Natomiast jeśli idzie o typ, to każdy
poszczególny dany nam przypadek musimy wyprowadzić z praformy.
Nie powinniśmy typu przeciwstawiać poszczególnej postaci, aby
widzieć jak on ją określa. Musimy ją rozwinąć, wyprowadzić z
niego. Prawo rządzi zjawiskiem, istniejąc niejako ponad nim. Typ
wnika w poszczególną żywą istotę i identyfikuje się z nią
stopniowo. Dlatego organika, jeśli chce być nauką w tym samym
znaczeniu co mechanika i fizyka, musi wykazać typ najpierw jako
formę najogólniejszą, a potem w różnych poszczególnych
postaciach idei. Mechanika jest przecież także zestawieniem
różnych praw przyrody, przy czym warunki realne przyjmujemy na
wskroś hipotetycznie. Nie inaczej musi postępować organika.
Jeśli byśmy chcieli z niej racjonalną naukę, to musielibyśmy
także przyjąć hipotetycznie pewne określone formy, w których
wyraża się typ, a potem wykazać, jak te hipotetyczne
ukształtowania dadzą się zawsze sprowadzić do pewnej określonej
formy danej nam w doświadczeniu. Jeżeli w przyrodzie
nieorganicznej sprowadzamy dane zjawisko do pewnego prawa, to
tu rozwijamy pewną szczególną formę, wyprowadzając ją z praformy.
Przyrodoznawstwo organiczne powinno postępować nie drogą
zewnętrznego przeciwstawiania ogólnej zasady jakiemuś
szczegółowi, tylko drogą rozwijania jednej formy z drugiej.
Podobnie jak mechanika jest systemem praw przyrody, tak organika
powinna być łańcuchem rozwojowych form typu. Tam zestawiamy
poszczególne prawa i porządkujemy je w jedną całość. Tu zaś
musimy żywo wyprowadzać poszczególne formy, jedną z drugiej.
Można tu uczynić jeden zarzut. Jeśli forma typowa jest czymś na
wskroś płynnym, to w jaki sposób można w ogóle nawiązać łańcuch
poszczególnych skojarzonych z sobą typów i uczynić to treścią
organiki? Można sobie wprawdzie wyobrazić, że w każdym
poszczególnie zaobserwowanym przypadku rozpoznajemy specjalną
formę typu, ale przecież nie można stwarzać nauki z zestawienia
tylko takich rzeczywiście zaobserwowanych przypadków.
Słusznie. Można jednak zrobić coś innego. Można śledzić typ
przebiegając wraz z nim cały szereg jego możliwości, a potem
chwytać /hipotetycznie/ różne jego formy. Tym sposobem uzyskamy
szereg form wywiedzionych w myśli z typu, jako treść racjonalnej
organiki.
Taka organika, która w najściślejszym tego słowa znaczeniu tak
samo jest nauką jak mechanika, jest zupełnie możliwa, tylko że
jej metoda musi być inna. Metoda mechaniki jest udowadniająca.
Każdy dowód opiera się na pewnej regule. Mamy tu zawsze pewne
określone założenie, to znaczy mamy podane możliwe w
doświadczeniu warunki, a potem określamy co nastąpi, jeśli to
założenie stanie się faktem. Poszczególne zjawisko pojmujemy
wtedy na zasadzie pewnego prawa. Myślimy więc w sposób
następujący: w takich a takich warunkach następuje pewne
zjawisko; w pewnym przypadku mamy te warunki przed sobą,
powiadamy więc, że dlatego zjawisko to musi nastąpić. Taki jest
proces naszego myślenia, gdy zamierzamy wyjaśnić pewne
wydarzenie w przyrodzie nieorganicznej. Na tym polega metoda
udowadniająca. Jest ona metodą naukową, ponieważ przesyca dane
zjawisko bez reszty pojęcia, dzięki czemu postrzeżenie pokrywa
się w zupełności z myśleniem.
Jednakże tą udowadniającą metodą nie można niczego dokonać w
organice. Typ nie decyduje o tym, że w pewnych warunkach
następuje pewne określone zjawisko. Nie decyduje on o niczym w
stosunku do poszczególnych elementów zjawiska, istniejących
zewnętrznie obok siebie i obcych sobie wzajemnie. Określa on
tylko prawidłowość swoich własnych elementów. Nie wskazuje on
na nie poza sobą, jak to czyni prawo przyrody. Poszczególne
formy organiczne możemy więc tylko wyprowadzać z ogólnej postaci
typu, a pojawiające się w doświadczeniu istoty organiczne musimy
podporządkować pod którąkolwiek z tych wywiedzionych z typu form.
Miejsce metody udowadniającej musi tu zająć metoda rozwijająca.
Nie zajmuje się ona stwierdzaniem tego, że warunki zewnętrzne
działają na siebie w pewien sposób i że dlatego osiągają pewien
określony wynik. Stwierdza ona fakt, że w pewnych określonych
zewnętrznych warunkach rozwinęła się z typu pewna szczególna
postać. Na tym polega zasadnicza różnica pomiędzy
przyrodoznawstwem nieorganicznym a organiką. Żaden badacz nie
uwydatnił tej różnicy w sposób tak konsekwentny jak Goethe. Nikt
prócz Goethego nie uświadomił sobie z taką jasnością, że nauka
o świecie organizmów musi być możliwa bez wszelkiego mistycyzmu,
bez teologii i bez przyjmowania osobliwych wyobrażeń o
stworzeniu. Ponadto nikt inny nie odrzucał bardziej stanowczo
przypuszczeń, że tu się da coś osiągnąć metodami nieorganicznych
nauk przyrodniczych.
Typ jest pełniejszą formą naukową niż prafenomen.
Wymaga on też znacznie intensywniejszej czynności naszego ducha.
Gdy myślimy o przedmiotach przyrody nieorganicznej, postrzeżenia
zmysłowe dają nam w rękę pewną treść. Już nasza zmysłowa
organizacja dostarcza nam więc tego, co w dziedzinie organiki
możemy osiągnąć tylko za pośrednictwem ducha. Do postrzegania
słodyczy, ciepła, zimna, światła, barw itd. potrzeba tylko
zdrowych zmysłów. W myśleniu mamy tu znaleźć tylko formę dla
danego nam już materiału. Natomiast w typie treść i forma ma
ściśle z sobą powiązane. Dlatego typ nie określa treści czysto
formalnie, jak to czyni prawo przyrody, tylko ją żywo od wnętrza
przenika, jak gdyby swoją własność. Przed naszym duchem pojawia
się zadanie: jednocześnie to z tworzeniem formy uczestniczyć
produktywnie w tworzeniu treści.
Ten rodzaj myślenia, któremu objawia się treść w bezpośrednim
związku z formą, nazywano od dawna intuitywnym.
Wielokrotnie już pojawiała się intuicja w dziejach naszej nauki
jako naukowa zasada. Angielski myśliciel Reidt nazywa intuicją
to, że my z procesu postrzegania zjawisk zewnętrznych /z wrażeń
zmysłowych/ czerpiemy jednocześnie przeświadczenie o ich
istnieniu. Jakoby był zdania, że w naszym poczuciu Boga mamy dane
nie tylko samo to uczucie, ale równocześnie i rękojmię, że Bóg
istnieje. Sąd taki nazywamy sądem intuicyjnym. Jak widzimy,
charakterystyczną cechą intuicji jest zawsze to, że w każdej
treści jest nam dane coś więcej niż ona sama oraz że w stosunku
do pewnego określenia myślowego możemy coś wiedzieć bez dowodu,
po prostu mocą bezpośredniego przeświadczenia. Czujemy wyraźnie,
że w materiale postrzeżeniowym nie musimy szukać dowodów na
myślowe określenie np. istnienia, bo posiadamy je w
nierozdzielnej jedności z każdą daną nam treścią.
Otóż właśnie w ten sposób ma się sprawa odnośnie do typu. Nie
może on dostarczać żadnych środków dowodu, dając wyłącznie
możliwość rozwinięcia z niego każdej poszczególnej formy. Nasz
duch musi przeto o wiele intensywniej pracować przy ujmowaniu
typu, aniżeli przy ujmowaniu prawa przyrody. Musi on bowiem
wytworzyć równocześnie i formę i treść. Musi on wziąć na siebie
tę czynność, którą w przyrodoznawstwie nieorganicznym spełniają
zmysły, a którą zwiemy oglądaniem. Duch na tym wyższym stopniu
musi sam oglądać. Nasza zdolność sądzenia musi oglądać myśląc,
a myśleć oglądając. Mamy tu do czynienia z oglądającą siłą
sądzenia, jak to po raz pierwszy określił Goethe. Uważał on ją
przeto za taka formę ujmowania rzeczywistości, która jest
konieczna dla ludzkiego ducha. Kant chciał natomiast udowodnić,
że forma ta jest dla człowieka, zgodnie z wszelkimi jego
założeniami, zgoła niedostępnymi.
Jeśli typ zastępuje w przyrodzie nieorganicznej prawo przyrody
nieorganicznej /prafenomen/, to intuicja /oglądająca siła
sądzenia/ zastępuje tu udowadniającą /reflektierende/ siłę
sądzenia. Natomiast dzisiejsza nauka sądzi, że prawo miarodajne
dla niższego stopnia poznania dadzą się zastosować w przyrodzie
organicznej, że przeto i tu i tam da się zastosować jedna i ta
sama metoda. Oba te poglądy są błędne. Intuicję często
lekceważono w nauce. Goethe chciał osiągnąć prawdy naukowe na
drodze intuicji; poczytywano mu to za ujemną cechę jego ducha.
Wielu przykłada wprawdzie wielką wagę do tego co się da osiągnąć
na drodze intuicji, ale tylko w odniesieniu do odkryć naukowych.
Szczęśliwy pomysł, jak się to mówi, prowadzi tu często dalej,
niż metodycznie szkolone myślenie. Często bowiem mówi się o
intuicji tam, gdzie ktoś przypadkowo miał słuszność, a nauka
dopiero później przekonała się o odnośnej prawdzie na drodze
żmudnych, szczegółowych badań. Niemal powszechnie zaprzecza się
temu, jakoby intuicja mogła być podstawą nauki. Ludzie myślą,
że to co się komuś nasunęło drogą intuicji, musi jeszcze później
zostać udowodnione, jeśli ma w ogóle mieć wartość naukową.
Naukowe zdobycze Goethego uznano tym sposobem tylko za wspaniałe
pomysły, które dopiero później znalazły swoje potwierdzenie i
uwierzytelnienie w ścisłej nauce. A jednak intuicja jest jedynie
właściwą metodą organiki. Z dotychczasowych wywodów wynika, jak
sądzę zupełnie jasno, że Goethe tylko dlatego znalazł właściwą
drogę dla organiki, bo posiadał założenia intuitywnego myślenia.
Właściwa dla organiki metoda pokryła się tu z
konstytucjonalnością jego ducha. Dzięki temu mógł on zrozumieć
o tyle lepiej od innych na czym polega różnica przyrodoznawstwa
nieorganicznego i organiki. Jednak rozumiał on niejako drugiego.
Dlatego potrafił też uwydatnić istotę organiki w tak jasno
widocznych zarysach. Do lekceważenia intuicji przyczynił się
niemało fakt, że ludzie sądzą jakoby zdobyczą intuitywnym nie
można było przypisywać nawet tego stopnia wiarogodności, co
nauką udowadniającym. Tylko to, co zostało udowodnione nazywa się
wiedzą; wszystko inne określa się często jako wiarę.
Musimy pamiętać, że intuicja jest zupełnie czymś innym dla
naszego kierunku poznawczego, który jest przekonany, że człowiek
w myśleniu ujmuje jestestwo rdzeń świata, a zupełnie czymś innym
dla takich kierunków, które przemieszczają istotę świata w jakąś
niedostępną i niepoznawalną dziedzinę bytu. Kto w danym nam
świecie, tak jak go doświadczamy lub przenikamy naszym myśleniem,
nie widzi nic więcej ponad odbicie, ponad obraz czegoś
nieznanego, co działa "z tamtej strony", ale pozostaje ukryte
za tą zasłoną nie tylko dla naszego pierwszego spojrzenia, ale
i dla wszelkich badań poznawczych, ten oczywiście w metodzie
udowadniającej może widzieć tylko namiastkę brakującego mu
wglądu w istotę rzeczy. Taki pogląd nie dochodzi do przekonania,
że związki myślowe powstają bezpośrednio dzięki danej nam w
myślach jestestwowej treści, a więc dzięki samej rzeczy.
Spodziewa się przeto tylko w ten sposób stworzyć podstawę dla
tych związków, że uzgadnia je z kilkoma zasadniczymi pewnikami,
które są tak proste, że mi się nie dadzą udowodnić, ani w ogóle
nie potrzebują dowodów. Jeśli tak myślącemu człowiekowi
przedłożymy bez dowodów jakieś naukowe twierdzenia, a zwłaszcza
takie, które całą swą istotą wyklucza metodę udowadniającą,
wtedy ono wyda mu się czymś narzuconym z zewnątrz. Prawda
przystępuje do niego, a on nie widzi podstaw jej słuszności.
Sądzi, że nie posiada wiedzy, wglądu w istotę rzeczy, tylko może
co najwyżej wierzyć, że podstawy słuszności danej prawdy
istnieją gdzieś, ale poza możliwościami jego myślenia.
Nasz światopogląd nie jest narażony na to niebezpieczeństwo, że
granice metody udowadniającej będzie musiał uznać równocześnie
za granicę wszelkiego naukowego przeświadczenia. Prowadzi on
bowiem do poglądu, że istota świata wnika w nasze myślenie i że
my nie tylko myślimy o tej istocie, ale że myślenie jest realnym
łączeniem się z istotą rzeczywistości. Intuicja nie narzuca nam
prawdy z zewnątrz, bo z punktu widzenia niniejszej teorii
poznania nie istnieje "zewnątrz" i "wewnątrz" w tym znaczeniu,
jak to przyjmuje wyżej wspomniany, przeciwny Goethemu kierunek
naukowy. Intuicja jest dla nas bezpośrednio wewnętrznym bytem.
Jest ona wnikaniem w prawdę, która daje nam wszystko, co w ogóle
w stosunku do niej wchodzi w grę. Prawda mieści się cała w tym,
co mamy dane w naszym intuicyjnym sądzie. Charakterystyczną
cecha wiary jest to ,że mamy dana gotową prawdę bez jej
uzasadnienia oraz że brak nam zupełnie wglądu w istotę rzeczy o
którą idzie. Inaczej jest z intuicją. Pogląd uzyskany droga
intuicji jest tak samo naukowy jak pogląd dający się udowodnić.
Każdy poszczególny organizm jest ukształtowaniem typu w pewnej
szczególnej formie. Jest to indywidualność, która wychodząc z
pewnego centrum, reguluje i określa samą siebie. Organizm jest
zamkniętą w sobie całością, to znaczy tym czym w przyrodzie
nieorganicznej jest dopiero kosmos.
Ideałem przyrodoznawstwa nieorganicznego jest ujęcie całości
wszystkich zjawisk w jednolity system tak, każdemu
poszczególnemu zjawisku można było przeciwstawić nasza
świadomość, że rozpoznajemy w nim integralne ogniwo kosmosu.
Natomiast ideałem organiki musi być to, aby w typie i w formach
jego przejawów widzieć w możliwie największej pełni to, co się
rozwija w szeregu poszczególnych istot. Rzeczą miarodajna będzie
tu przeprowadzenie typu poprzez wszystkie jego przejawy. Istotą
przyrodoznawstwa nieorganicznego jest system, istotą zaś organiki
jest porównywanie /każdej poszczególnej formy w typie/.
Analiza spektralna i postępy astronomii dążą do rozszerzania
prawd uzyskanych w organicznej dziedzinie ziemskości - na całość
wszechświata. Przez to zbliżają się one do pierwszego ideału.
Drugi ideał urzeczywistni się wtedy, gdy w całej doniosłości
poznamy zastosowaną po raz pierwszy przez Goethego metodę
porównawczą.
F. NAUKI DUCHOWE
17. Wstęp: Duch i przyroda.
Wyczerpaliśmy więc dziedzinę poznania przyrody. Organika jest
najwyższą formą nauk przyrodniczych. Ale jeszcze ponad nią
istnieją nauki duchowe. Wymagają one zupełnie innego
postępowania w stosunku do swego przedmiotu niż nauki
przyrodnicze. Widzieliśmy, że duch odgrywa w naukach
przyrodniczych uniwersalną, kosmiczną rolę. Przypadło mu zadanie
poprowadzić proces świata do uwieńczenia, do zakończenia.
Przedmioty przyrody nie ujęte przez duch okazały się tylko połową
rzeczywistości, tylko czymś niedokończonym, czymś tylko
częściowym w każdym elemencie. Najwnętrzniejsze motory
rzeczywistości, które wprawdzie posiadały swoje znaczenie także
i bez podmiotowej ingerencji ducha - miał on powołać pojawienia
się, do jawnego istnienia. Gdyby człowiek był istotą obdarzonym
tylko zmysłami i pozbawioną możności duchowego ujmowania świata,
wtedy przyroda nieorganiczna zależałaby w niemniejszym stopniu
od owych praw, ale one nie mogłyby nigdy przejawiać się jako
takie w swym istnieniu. Ludzie byliby wtedy istotami mogącymi
wprawdzie postrzegać rzeczy zdziałane, stworzone /świat zmysłów/,
nie postrzegaliby jednak rzeczy działających, stwarzających
/wewnętrznej prawidłowości/. Ta postać przyrody, która się nam
przejawia w duchu - jest rzeczywiście czystą i najprawdziwszą
jej postacią, podczas gdy dla istoty posiadającej tylko zmysły -
istnieje tylko zewnętrzna strona przyrody. Nauka odgrywa tu
rolę czynnika o wszechświatowej doniosłości. Ma ona być
dokończeniem dzieła stworzenia. To co się rozgrywa w świadomości
człowieka, jest po prostu rozprawianiem się przyrody z sobą samą
/przyroda uświadamia sobie siebie samą w świadomości człowieka/.
Myślenie jest ostatnim ogniwem w łańcuchu procesów, które
przyrodę stwarzają.
Inaczej ma się sprawa z naukami duchowymi. Tu nasza świadomość
ma już do czynienia z czysto duchową treścią, z poszczególnym
duchem ludzkim, z dziełami kultury, literatury, z różnymi
następującymi po sobie przekonaniami naukowymi z dziełami nauki.
Duch ujmuje tu czystą duchowość. Tu rzeczywistość od razu zawiera
w sobie ideę, to znaczy prawidłowość, która gdzie indziej pojawia
się dopiero dla duchowego jej ujęcia. Co w naukach
przyrodniczych jest dopiero produktem myślenia o przedmiotach,
to tu jest już od razu wszystkim przedmiotom wrodzone. Nauka
odgrywa tu zupełnie inną rolę. Przedmiot jej zawiera tu i okazuje
obrazu istotę rzeczy, nawet bez jej naukowego opracowania. Mamy
tu do czynienia z ludzkimi czynami, dziełami i ideami. Jest to
rozprawienie się człowieka z samym sobą i z całym swoim
rodzajem. Nauka może tu wypełnić zupełnie inne posłannictwo niż
w stosunku do przyrody.
Posłannictwo to znów pojawia się początkowo jako potrzeba
człowieka. Podobnie jak owa konieczność odnajdywania odnośnych
idei w stosunku do rzeczywistości przyrody występuje początkowo
jako potrzeba naszego ducha, tak samo zadania nauk duchowych są
początkowo tylko popędem człowieka. Jest to znów fakt obiektywny,
który zrazu przejawia się pod postacią subiektywnej potrzeby.
Człowiek nie powinien działać jak istota przyrody nieorganicznej
tzn., wedle pewnych zewnętrznych norm, wedle pewnej opanowującej
go z zewnątrz prawidłowości; nie powinien on też być tylko pewną
poszczególną formą jakiegoś ogólnego typu. Powinien sam sobie
zakreślać motywy i cele swojego istnienia i działania. Jeśli
czyny człowieka wynikają w ogóle z pewnych praw, to prawa te
muszą być jego własnymi prawami, to znaczy takimi, które on sam
sobie nadaje. To czym on jest sam dla siebie, czym jest w
stosunku do innych ludzi w społeczeństwie czy historii, tym on
nie może być na skutek żadnego zewnętrznego przeznaczenia. Musi
on tym być przez samego siebie. Od niego zależy w jaki sposób
włączy się on w całość świata. Musi on odnaleźć ten punkt, w
którym może wziąć udział w rozwoju świata. Nauki duchowe
otrzymują tu swoje zadanie. Człowiek musi poznać świat ducha, aby
wedle tego poznania określić swój w nim współudział. Stąd też
wypływa posłannictwo psychologii, socjologii i nauk
historycznych.
Istotę przyrody stanowi to, że prawo i działalność są w niej
rozstrzelone, przy czym ta ostatnia okazuje się uzależnioną od
prawa. Natomiast istotą wolności jest to, że oba te czynniki
zbiegają się z sobą, że czynnik działający wyżywa się
bezpośrednio w swej własnej działalności oraz że rzecz zdziałana
stanowi wobec tego sama o sobie.
Nauki duchowe są przeto w ewidentnym tego słowa znaczeniu naukami
o wolności. Idea o wolności musi być ich centralnym punktem i
naczelną, przewodnią ich zasadą. "Aeathetische Briefe" Schillera
cenię dlatego tak wysoko, gdyż one chcą odnaleźć istotę piękna
w idei wolności, a wolność jest zasadą, która je przenika od
głębi. Duch zajmuje w ogóle całości świata tylko takie
stanowisko, jakie sam sobie indywidualnie nadaje. W organice
musimy mieć stale na uwadze rzecz ogólną, to znaczy ideę typu.
W naukach duchowych musimy pochwycić ideę indywidualności. Idzie
tu nie o taką ideę, która wyżywa się w ogólności /typie/ tylko
o taką, która pojawi się pod postacią poszczególnej istoty
/indywidualności/. Oczywiście miarodajną tu będzie nie
przypadkowa, poszczególna, ta czy inna osobistość, tylko
osobistość w ogóle, ale nie taka która rozwija się w
poszczególnych postaciach i dopiero tym sposobem dochodzi do
zmysłowo postrzegalnego istnienia - tylko ta skończona w sobie,
sobie samej wystarczająca i odnajdująca w sobie samej własne
swoje określenie.
Przeznaczeniem typu jest realizować się dopiero w osobniku.
Przeznaczeniem indywidualności, która sama jest ideą - jest
osiągnąć byt polegający rzeczywiście na sobie mamym. Zupełnie
co innego jest mówić o ogólnej ludzkości, a co innego o ogólnej
prawidłowości przyrody. Szczegóły przyrody są uwarunkowane przez
czynniki ogólne. W idei ludzkości rzecz ogólna jest uwarunkowana
przez szczegół. Jeśli się nam uda odczytać ogólne prawa
historii, to istnieją one tylko o tyle, że poszczególne
historyczne osobistości zechciały postawić je przed sobą, jako
owe cele i ideały. Na tym polega wewnętrzne przeciwieństwo
przyrody i ducha. Przyroda wymaga takiej nauki, która od rzeczy
danych bezpośrednio - jako od uwarunkowanych postępuje do rzeczy
dających się ująć w duchu jako warunkujących. Duch zaś wymaga
takiej nauki, która od danych jej czynników warunkujących
postępuje do rzeczy uwarunkowanych. Charakterystyczną cecha nauk
duchowych jest to, że ich szczegół jest zarazem czynnikiem
warunkującym; natomiast nauki przyrodnicze znamionuje to, że
rola ta przypada rzeczom ogólnym.
Szczegół, który w naukach przyrodniczych ma dla nas wartość tylko
przejściową, interesuje nas wyłącznie w naukach duchowych.
Przeciwnie zaś rzecz ogólna, której szukamy w naukach
przyrodniczych - ma znaczenie dla nauk duchowych tylko o tyle,
że tłumaczy nam szczegół.
Gdybyśmy w stosunku do przyrody poprzestawali tylko na danych nam
bezpośrednio szczegółach, byłoby to grzechem przeciwko duchowi
nauki. Tak samo jednak byłoby wręcz śmiercią dla duch, gdybyśmy
chcieli np. grecka historię ująć w ogólny schemat pojęciowy.
Zmysły czepiające się poszczególnych zjawisk przyrody nigdy by
nie zdołały stworzyć prawdziwej nauki. Tu zaś duch kierujący się
tylko ogólnym szablonem, straciłby wszelki zmysł dla poczucia
indywidualności.
18. Poznanie psychologiczne.
Pierwszą nauką w której duch ma do czynienia sam ze sobą - jest
psychologia. Duch obserwując się - staje tu po raz pierwszy
przed samym sobą. Fichte przyznawał człowiekowi egzystencję tylko
o tyle, o ile on ją sam sobie nadaje. Innymi słowami:
indywidualność ludzka posiada tylko te cechy, właściwości,
uzdolnienia itd., które sama sobie przypisuje na mocy wglądu we
własną istotę. Żadnej ludzkiej zdolności, o której by człowiek
nic nie wiedział, nie mógłby uznać za swoją, bo musiałby ją
przypisać jakimś obcym czynnikom. Fichte był jednak w błędzie
sądząc, że na tej prawdzie można zbudować naukę o całym
wszechświecie. Wyłącznym jej przeznaczeniem jest być naczelną
zasadą psychologii. Określa ona metodę tej nauki. Jeśli duch
posiada pewną właściwość tylko o tyle, o ile ją sam sobie
przypisuje, ta metoda psychologii musi polegać na wgłębianiu się
duch w swą własną czynność. Metoda tu będzie więc samopoznania.
Nie chcę oczywiście ograniczać z tego powodu psychologii do nauki
o przypadkowych właściwościach tego czy innego osobnika
ludzkiego. Poszczególnego ducha oddzielam od jego przypadkowych
ograniczeń i ubocznych cech, po czym usiłuję wznieść się do
rozważania ludzkiej indywidualności w ogóle. Nie idzie o to, aby
rozważać całkiem przypadkową, poszczególną indywidualność, tylko
o to, aby sobie w ogóle uświadomić taką indywidualność, która
z siebie samej czerpie swoje określenie i sama o sobie stanowi.
Kto uważa, że wtedy nie mamy do czynienia z niczym więcej, jak
tylko z typem człowieczeństwa, ten miesza typ z uogólnionym
pojęciem. Istotą typu jest to, że on zawsze pozostaje czymś
ogólnym w stosunku do swych poszczególnych form. Inaczej jest
z pojęciem ludzkiej indywidualności. Tu czynnik ogólny jest cały
bezpośrednio czynny w każdej poszczególnej istocie, tylko że ta
działalność uzewnętrznia się w rozmaity sposób - zależnie od
przedmiotów, do których się zwraca. Typ wyżywa się w
poszczególnych formach i dopiero w nich wstępuje w stan
wzajemnego oddziaływania ze światem zewnętrznym. Natomiast duch
ludzki ma tylko jedną formę. Raz pewne przedmioty poruszają jego
uczucia, innym znów razem pewien ideał pobudza go do czynu itd.
Nie są to jednak żadne osobliwe formy ludzkiego ducha. Zawsze
mamy do czynienia z całym, pełnym człowiekiem. Jeśli go jednak
chcemy ująć, trzeba go wyodrębnić z jego otoczenia. Chcąc dojść
do typu, trzeba zmierzać od poszczególnej formy do praformy.
Chcąc dojść do ducha, trzeba pominąć jego uzewnętrznienia,
którymi się wyraża oraz poszczególne czyny, których dokonuje, a
natomiast rozważać go jako takiego w nim samym. Trzeba go
podpatrzeć w tym, jak on w ogóle działa, a nie jak postąpił w
tym czym innym przypadku. Dążąc do typu, drogą porównania
wyciągnąć formę ogólną z poszczególnych. W psychologii zaś musimy
tylko wyróżnić poszczególną formę z jej środowiska.
Tu już nie jest jak w organice, że w każdej poszczególnej istocie
rozpoznajemy pewne ukształtowanie czynnika ogólnego, to znaczy
praformy. Tu każdy postrzeżony szczegół rozpoznajemy właśnie
jako praformę samą. Istota ludzkiej indywidualności nie jest
ukształtowaniem swojej idei, tylko ukształtowaniem samej siebie.
Jeśli Jacobi sądzi, że my równocześnie z postrzeżeniem naszego
wnętrza dochodzimy do przekonania, że u jego podłoża tkwi jakaś
jednolita istota /"intuitywne" samo ujęcie/ - to jest w błędzie,
a to dlatego, bo my postrzegając nasze wnętrze, postrzegamy już
właśnie tę jednolitą istotę. Co gdzie indziej jest intuicją, to
tu jest samo obserwacją. Dla najwyższej formy bytu, jaką jest
człowiek - jest to wprost rzeczowa koniecznością. To co duch
może wyczytać ze zjawisk - jest najwyższą formą treści, jaką on
w ogóle może osiągnąć. Jeśli jednak zwróci się potem ku sobie
samemu, to musi uznać siebie samego za bezpośrednią manifestację
tej najwyższej treści, a raczej za jej bezpośredniego nośnika.
W wielo kształtnej rzeczywistości odnajduje duch jedność. Ale
tę samą jedność musi on odnaleźć w swej odrębności pod postacią
bezpośredniego istnienia. Cokolwiek duch przeciwstawia wielości
szczegółów jako czynnik ogólny, to musi odnaleźć w swej własnej
indywidualności jako jej istotę.
Z tego wszystkiego wynika, że prawdziwą psychologię można
stworzyć tylko wtedy, gdy uwzględnimy tę właściwość naszego
ducha, że on sam jest w nas czynny. Przedmiotem psychologii
czyni ona tylko pewne przejawy ducha, zamiast zwrócić uwagę na
niego samego. Metoda ta sądzi, że poszczególne uzewnętrznienia
ducha można tak samo zebrać w pewien zewnętrzny związek, jak się
to czyni z faktami przyrody nieorganicznej. Tym sposobem zamiast
stworzyć "naukę o duszy bez duszy". Z powyższych rozważań wynika
z całą oczywistością, że ta metoda pomija właśnie to, o co tu
głównie idzie. Należałoby wyróżnić samego ducha spośród jego
uzewnętrznień i zwrócić nań uwagę jako na ich producenta.
Tymczasem psychologia ogranicza się do tych uzewnętrznień, a
zapomina o duchu. Tu także dano się uwieść owemu fałszywemu
punktowi widzenia, który chce stosować metody mechaniki i fizyki
we wszystkich naukach w ogóle.
Jednolitą duszę mamy tak samo daną w doświadczeniu, jak i jej
poszczególne przejawy. Każdy ma przecież świadomość, że jego
myślenie, czucie i wola wychodzą z jego "ja". Każda czynność
naszej osobowości jest związana z tym centrum naszej istoty.
Jeśli w czyimś działaniu pomijamy łączność z osobowością, wtedy
działanie to przestaje być w ogóle przejawem duszy. Podpada ono
wtedy pod pojęcia przyrody nieorganicznej albo organicznej. Leżą
na stole dwie kule, a ja np. uderzę jedną o drugą. Jeśli pominę
mój zamiar i moją wolę - wtedy wszystko da się sprowadzić do
procesów fizykalnych, względnie fizjologicznych. We wszystkich
przejawach ducha, w myśleniu, czuciu, woli - idzie zawsze o to,
aby je poznać w ich istocie jako uzewnętrznienia
indywidualności. Na tym polega psychologia. Jednakże człowiek nie
należy tylko do siebie, ale także i do społeczeństwa. Żyje w nim
nie tylko jego indywidualność, ale także indywidualność narodu,
do którego on należy. Czegokolwiek dokonuje - wypływa to nie
tyło z jego sił, ale i z pełni sił jego narodu. Swoimi
indywidualnymi zadaniami wypełnia on część posłannictwa swego
narodu. Idzie więc o to, by jego miejsce w obrębie jego narodu
było takie, aby on mógł w całej pełni rozwinąć siłę swej
indywidualności. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy ustrój
społeczny jest tego rodzaju, że każdy poszczególny człowiek może
w nim znaleźć takie miejsce, w którym "potrafi przyłożyć swoją
dźwignię". Możliwości odnalezienia takiego miejsca nie należy
jednak pozostawiać przypadkowi.
Zbadanie zagadnienia w jaki sposób wyżywa się indywidualność w
obrębie społeczeństwa, jest rzeczą socjologii i nauki o
państwowości. Przedmiotem tych nauk jest indywidualność narodu.
Mają one określić - jaką formę ma przyjąć organizm społeczny,
jeśli w nim ma się wyrazić indywidualność narodu. Ustrój, który
sobie nadaje pewien naród - musi się rozwijać wychodząc z
najwewnętrzniejszej jego istoty.
Także i tu panują liczne błędne poglądy. Nauki o państwie nie
uważa się za naukę doświadczalną sądząc, że ustrój wszystkich
narodów da się skonstruować wedle pewnego szablonu.
Ustrój narodu nie jest jednak niczym innym, jak jego
indywidualnym charakterem, ujętym w ściśle określone formy
prawne. Kto chce wytyczyć kierunek, w którym ma pójść pewna
określona czynność danego narodu - tego mu nie może narzucać nic
zewnętrznego. Musi on wypowiedzieć tylko to, co leży nieświadomie
w charakterze narodu. "Nie jednostka rozsądna rządzi, tylko
rozsądek; nie człowiek rozumny, tylko rozum" powiada Goethe.
Pojąć rozum indywidualności danego narodu - oto zadanie ale i
metoda socjologii. Człowiek należy do pewnej całości, której
istotą jest rozumna organizacja. Tu znowu mogę przytoczyć pełną
znaczenia myśl Goethego: "Rozumny świat trzeba uważać za
potężną, nieśmiertelną indywidualność, która w swej nie
powstrzymanej działalności stwarza konieczność, a przez to staje
się nawet panem przypadkowości". Podobnie jak psychologia ma
zbadać istotę poszczególnego osobnika, tak socjologia
/psychologia narodów/ musi dojść do owej nieśmiertelnej
indywidualności.
19. Wolność ludzka.
Masz pogląd na źródła naszego poznania nie może pozostawać bez
wpływu na naszą praktyczną działalność. Człowiek działa zgodnie
ze swymi myślowymi określeniami. Jego czyny stosują się do
rozmiarów i celów, które stawia przed sobą. To cele, zamiary i
ideały muszą mieć oczywiście ten sam charakter, co i wszystkie
inne ludzkie myśli. Istnieje tu pewna praktyczna prawda nauki
dogmatycznej, zupełnie odmienna od tej prawdy, która
konsekwentnie wynika z niniejszej teorii poznania. Jeśli prawdy,
które człowiek osiąga w nauce są uwarunkowane przez pewną
rzeczową konieczność, mającą swoją siedzibę gdzieś poza
myśleniem, w takim razie tak samo musi być i z ideałami, które
człowiek umieszcza u podłoża swojej działalności. Działa on
wtedy według praw, których nie może rzeczowo uzasadnić. Wyobraża
on sobie formę, która z zewnątrz dyktuje mu jego postępowanie.
Norma ta ma wtedy charakter przykazania, któremu człowiek ma być
posłuszny. Dogmat, jako prawda praktyczna, jest właśnie takim
moralnym przykazaniem. Sprawa wygląda zupełnie inaczej z punktu
widzenia naszej teorii poznania. Nie uznaje ona żadnej innej
podstawy, żadnego innego uzasadnienia jakichkolwiek prawd, jak
tylko tkwiącą w nich myślową treść. Gdziekolwiek przeto pojawia
się ideał moralny, tam czynnikiem kierującym naszym działaniem
jest wewnętrzna siła, która żyje w treści ideału. Działamy
zgodnie z ideałem nie dlatego, że on jest nam dany jako prawo,
tylko dlatego, że on jest w nas czynny i prowadzi nas mocą swej
treści. Powód do działania nie leży poza nami, tylko w nas
samych. W stosunku do nakazu obowiązku czuliśmy się poddanymi.
Musieliśmy działać w pewien określony sposób dlatego, bo on tak
każe. Tu idzie najpierw powinność, a potem dopiero wola, która
ma podporządkować się tej powinności. Inaczej jest z punktu
widzenia naszego światopoglądu. Wola jest suwerenna. Dokonuje
ona tylko tego, co pod postacią myślowej treści żyje w ludzkiej
indywidualności. Człowiek nie pozwala żadnej zewnętrznej mocy
dyktować sobie praw swej działalności. On sam jest własnym
pracodawcą.
Bo zresztą któżby mógł, wedle naszego światopoglądu, nadawać
człowiekowi jakiekolwiek prawa? Istota świata wniknęła w ten
świat w zupełności. Nie wycofała się ona poza świat, aby nie
kierować z zewnątrz, tylko pobudza go od wnętrza nie
wyodrębniając się od niego. Najwyższą formą, w jakiej owa istota
pojawia się w rzeczywistości zwykłego życia jest myślenie, a
wraz z nim ludzka osobowość. Jeśli więc istota świata ma jakieś
cele, to one muszą być identyczne z tymi, jakie człowiek stawia
przed sobą wtedy, gdy wyżywa siebie samego. Przeto człowiek
działa zgodnie z zamierzeniami kierownictwa świata nie wtedy gdy
usiłuje odgadnąć jego przykazania, tylko wtedy gdy działa wedle
własnego uznania. Albowiem właśnie w tym uznaniu wyżywa się
kierownictwo świata. Nie żyje ono gdzieś poza człowiekiem, jako
oderwana wola. Zrzekło się ono człowieka. Musimy zaniechać
wszelkich myśli o poza ludzkich przeznaczeniach świata, jeśli
chcemy aby człowiek mógł być własnym prawodawcą.
Chciałbym przy tej sposobności zwrócić uwagę świetną rozprawę
Kreyenbuhla w trzecim zeszycie 18 tomu "Philosophische
Menstshefte". Wykazuje ona trafnie, jak maksymy naszego
działania wynikają w całości z bezpośrednich określeń naszej
indywidualności oraz jak wszelki etycznie wielki czyn nie jest
inspirowany potęgą prawa moralnego, tylko człowiek dokonuje go
bezpośrednią siłą poszczególnej indywidualnej idei.
Prawdziwa wolność człowieka jest możliwa tylko z takiego punktu
widzenia. Jeśli człowiek nie nosi w sobie motywów swego
działania, tylko musi się kierować przykazaniami - to działa pod
przymusem i jest prawie tak samo poddany konieczności jak każde
stworzenie w przyrodzie.
Nasza filozofia jest przeto w ewidentnym tego słowa znaczeniu
filozofią wolności. Wykazuje ona najpierw teoretycznie, że
wszelkie siły kierujące z zewnątrz światem muszą odpaść, aby
uczynić człowieka panem samego siebie w najlepszym znaczeniu
tego słowa. Moralny czyn człowieka nie jest spełnieniem
obowiązku, tylko uzewnętrznieniem jego zupełnie wolnej natury.
Człowiek działa nie dlatego, że powinien tylko dlatego że chce.
Pogląd ten miał na myśli także i Goethe, gdy powiedział tak:
"Lessing, który niechętnie odczuwał niektóre ograniczenia - każe
jednemu ze swych bohaterów oświadczyć: nikt nie musi musieć.
Pewien człowiek o bystrym i pogodnym umyśle powiedział: kto chce,
ten musi. A trzeci człowiek, widocznie głęboko wykształcony,
dodał: kto rozumie, ten tym samym także i chce". Nie ma więc
żadnych innych pobudek naszego działania, jak tylko nasze
zrozumienie i uznanie. Człowiek wolny nie działa pod żadnym
przymusem, tylko na zasadzie swojego uznania, to znaczy wedle
przykazań, które sam sobie nadaje. Dokoła tych prawd obracała
się znana kontrowersja Kanta z Schillerem. Kant stał na
stanowisku nakazu obowiązku. Sądził on, że prawo moralne
doznałoby poniżenia, gdyby je uczynić zależnym od człowieka.
Jego zdaniem człowiek działa moralnie tylko wtedy, gdy wyzbywa
się wszelkich podmiotowych pobudek działania i korzy się przed
majestatem obowiązku. Schiller widział w poglądzie Kanta
poniżenie ludzkiej natury. Czyżby człowiek miał być rzeczywiście
tak zły, że - jeśli chce być moralny - to musi koniecznie
pominąć swoje własne pobudki? Światopogląd Schillera i Goethego
pokrywa się z moim. Trzeba w samym człowieku szukać punktu
wyjścia dla jego działalności.
Dlatego też w historii, której przedmiotem jest właśnie człowiek,
nie powinno być mowy o zewnętrznych wpływach na jego
działalność, o ideach działających jakoby w danej epoce, a już
najmniej o jakimś planie, który ma tkwić u podłoża dziejów.
Historia nie jest niczym innym jak tylko ewolucją ludzkich
czynów, poglądów itp. Goethe powiada tak: "Nie epoki dziejowe,
tylko ludzkie jednostki były po wsze czasy tym czynnikiem, który
posuwał naprzód rozwój. Epoka struła Sokratesa; epoka spaliła
Husse; epoki zostały zawsze takie same". Wszelkie aprioryczne
konstruowanie planów, które mają być zasadą historycznego
rozwoju, jest grzechem przeciw tej metodzie historii, która
wynika z jej istoty. Metoda ta zmierza do tego, aby się
dowiedzieć, czym ludzie zdołali przyczynić się do postępu
rozwoju, jakie cele postawiła przed sobą ta czy inna osobistość
oraz jaki kierunek nadała przez to swojej epoce. Historię trzeba
budować wyłącznie na ludzkiej naturze. Trzeba pojąć wolę i
tendencję tej natury. Nasza teoria poznania zupełnie wyklucza
podsumowanie historii jakichkolwiek celów, jak np. że ludzie są
wychowani po to, aby z niższych stopni doskonałości wstępowali
na wyższe itp. Tak samo jest błędem z punktu niniejszej teorii
poznania, jeśli ktoś - jak to czyni Herder - chce tak ujmować
wydarzenia historyczne, jak fakty przyrody, to znaczy wedle
następstwa przyczyny i skutku. Prawa historii posiadają właśnie
o wiele wyższy charakter. Fakt fizykalny określa inny fakt w ten
sposób, że prawo istnieje ponad zjawiskiem. Fakt historyczny
jest już samą ideą i jako taki może być określony również tylko
przez ideę. W związku przyczyny i skutku może tu być mowa tylko
wtedy, jeśli ograniczamy się tylko do czysto zewnętrznej strony
zjawiska. Któżby chciał twierdzić, że uważając Lutra za
przyczynę reformacji, jest w zgodzie z istotą rzeczy? Historia
jest istotnie nauką o ideach, bo idee są jej rzeczywistością.
Dlatego jedynie właściwą metodą będzie tu bezwzględne oddanie się
przedmiotowi. Wszelkie wychodzenie poza przedmiot jest czymś
anty historycznym. Psychologie, socjologia i historia - oto
najgłówniejsze formy nauk duchowych. Metody ich polegają na
bezpośrednim ujęciu idei w jej rzeczywistość. Przedmiotem ich
jest idea, a więc czysta duchowość, podobnie jak przedmiotem nauk
przyrodniczych było prawo przyrody, a przedmiotem organiki - typ.
20. Optymizm i pesymizm.
Człowiek okazał się centralnym punktem porządku świata. Jako duch
osiąga on najwyższą formę bytu i w swym myśleniu dokonuje
najdoskonalszego procesu świata. Rzeczywistość przedstawia się
tylko w ten sposób, w jaki on ją oświetli. Jest to pogląd, wedle
którego człowiek nosi sam w sobie podstawę, cel i istotę swojego
bytu. Pogląd ten czyni człowieka istotą samowystarczalną.
Człowiek musi w sobie samym znaleźć punkt oparcia dla
wszystkiego co posiada, a więc także i dla swojego szczęścia.
Jeśli ono ma być naprawdę jego udziałem, musi on je zawdzięczać
tylko sobie samemu. Wszelka moc, któraby go z zewnątrz darzyła
szczęściem, skazała by go tym samym na niewolę. Jeśli jakaś
rzecz ma sprawić człowiekowi zadowolenie, to najpierw on sam
musi jej użyczyć tej zdolności. Jeśli pewna rzecz ma być dla nas
radością, to najpierw sami musimy udzielić jej tej siły, dzięki
której będzie nas mogła radować. Radość i cierpienie istnieją
dla człowieka w wyższym znaczeniu tylko o tyle, o ile on je
odczuwa jako takie. Tym samym jednak upadek wszelki optymizm i
wszelki pesymizm. Optymizm przyjmuje, jakby świat był urządzony
w ten sposób, że wszystko w nim jest dobre i że on prowadzi
człowieka do najwyższego zadowolenia. Ale jeśli to ma nastąpić,
to człowiek sam musi dopiero wyciągnąć z przedmiotów świata
tego, czego pragnie, to znaczy nie może być szczęśliwym przez
świat tylko przez siebie samego.
Pesymizm uważa znowu, jakoby świat był urządzony w ten sposób,
że człowiek musi być wiecznie niezadowolony i że nigdy nie
będzie mógł być szczęśliwy. Także i tu można zastosować powyższy
zarzut. Świat zewnętrzny sam w sobie nie jest ani dobry, ani
zły. Może on się stać takim dopiero przez człowieka. Człowiek
musiałby się sam uczynić nieszczęśliwym, gdyby pesymizm miał być
uzasadniony. Człowiek musiałby nosić w sobie pragnienie
nieszczęścia. Jednakże właśnie zadowolenie jego pragnień stanowi
istotę jego szczęścia. Ale tym samym jego pogląd rozwiałby się
w nicość. Już to jedno wykazuje dostatecznie wyraźnie zasadniczy
błąd pesymizmu.
G. ZAKOŃCZENIE
21. Poznanie i twórczość artystyczna.
Powyższa teoria poznania odjęła poznaniu ten czysto bierny
charakter, jaki mu często przypisują i ujęła je jako czynność
ludzkiego ducha. Mówi się zwykle, że treść nauki jest czymś
przyjętym z zewnątrz. Istnieje nawet pogląd, wedle którego można
nauce zapewnić tym więcej obiektywności, im bardziej duch nasz
powstrzyma się od naszych własnych przyczynków do podejmowania
z zewnątrz materiału. Wykazałem powyżej, że prawdziwą treścią
nauki nie jest zewnętrznie postrzegany materiał, tylko ujmowana
w duchu idea, która wprowadza nas głębiej w stawanie się świata,
niż wszelka analiza i obserwacja świata zewnętrznego w czystym
doświadczeniu. Treścią nauki jest idea. Nauka jest zatem, w
przeciwieństwie do biernie przyjmowanych postrzeżeń, produktem
czynności ludzkiego ducha. Poznanie zbliża się przez to do
twórczości artystycznej, która jest także czynnością i dziełem
człowieka. Trzeba jednak koniecznie wyjaśnić ich wzajemny
stosunek.
Zarówno twórczość poznawcza jak i artystyczna polegają na tym,
że człowiek podnosi się do rzeczywistości pojętej jako produkt,
do rzeczywistości jako producenta. Od rzeczy stworzonych
przechodzi on do tworzenia, od przypadkowości do konieczności.
Jeśli zewnętrzna rzeczywistość zawsze pokazuje nam tylko dzieła
twórczej przyrody, to w duchu wznosimy się do tej jedności
przyrody, która pojawia się przed nami jako stwórca. Każdy
przedmiot przyrody przedstawia nam jedną z nieskończenie
licznych możliwości, które leżą w twórczym jej łonie. Duch nasz
wznosi się do oglądu tego źródła, które zawiera w sobie wszystkie
te możliwości. Nauka i sztuka są to więc przedmioty, którym
człowiek wszczepia to, czego mu dostarcza powyższy pogląd. W
nauce dzieje się to w formie idei, to znaczy w bezpośrednio
duchowym medium. W sztuce zaś dzieje się to w przedmiocie
postrzegalnym zmysłami lub duchem. W nauce pojawia się przyroda
czysto idealnie jako czynnik "wszechobejmujący wszystkie
szczegóły". W sztuce pojawia się przedmiot świata zewnętrznego,
który ma wyrażać ten wszechobejmujący czynnik. Tę samą
nieskończoność, której nauka poszukuje w skończoności i usiłuje
ją wyrazić w idei - sztuka wciela w materiał wzięty ze świata
zmysłów. Czym dla nauki jest idea - tym dla sztuki jest obraz.
Jednak i ta sama nieskończoność, która jest przedmiotem zarówno
nauki jak i sztuki, przejawia się w nich zupełnie inaczej.
Sposoby jej wyrażania są różne w nauce i w sztuce. Dlatego Goethe
ganił pogląd, który mówi o idei piękna, jak gdyby piękno nie
było po prostu zmysłowym odblaskiem idei.
Tu się okazuje jak prawdziwy artysta musi czerpać natchnienie
bezpośrednio z praźródła wszelkiego bytu oraz jak musi wszczepić
swym dziełom tę samą konieczność, której poszukujemy pod
postacią idei - w przyrodzie i w duchu na drogach nauki. Nauka
śledzi prawidłowość przyrody. Ale to samo czyni i sztuka, tylko
że ona oprócz tego wszczepia tę prawidłowość w surowe materiały
świata zmysłów. Dzieło sztuki należy do przyrody w niemniejszym
stopniu jak każdy jej twór, tylko, że dziełu sztuki wszczepiamy
taką prawidłowość przyrody, która się już przejawiła w duchu
człowieka. Wielkie dzieła sztuki, które Goethe widział w Italii,
wydały mu się bezpośrednim piętnem tej konieczności, którą
człowiek postrzega w przyrodzie. Przeto sztuka jest dla niego
manifestacją ukrytych prawd przyrody.
W dziele sztuki idzie w ogóle tylko o to, czy i o ile artysta
wszczepił materii ideę. Nie idzie o to, co artysta potraktował
w swym dziele, tylko jak to uczynił, Naukowe opracowanie
pochłania zewnętrznie postrzegalny materiał w zupełności, tak,
że pozostaje tylko jego istota, tj. idea. W dziele sztuki
materiał ten pozostaje i trwa nadal, ale opracowanie artystyczne
musi przezwyciężyć jego właściwości i jego przypadkowość.
Przedmiot musi tu zostać zupełnie wyjęty ze sfery przypadkowości
i przeniesiony w sferę konieczności. W pięknie sztuki nie może
istnieć nic, w czym by artysta nie odcisnął piętna swojego
ducha. Treść /"co"/ musi tu zostać przezwyciężona przez formę
/"jak"/.
Przezwyciężenie świata zmysłów przez ducha - to cel zarówno nauki
jak i sztuki. Nauka przezwycięża go przez zupełne rozwiązanie
go w duchu. Nauka patrzy poprzez świat zmysłów na ideę; sztuka
postrzega ideę w świecie zmysłów. Zakończymy te rozważanie myślą
Goethego, która wyraża te prawdy w tak rozległym ujęciu; "Myślę,
że naukę można by nazwać wiedzą o rzeczach ogólnych, wiedzą
oderwaną; natomiast sztuka jest nauką stosowaną w czynie. Nauka
jest rozumem, sztuka zaś jest mechanizmem. Dlatego można by ją
też nazwać praktyczną nauką. Nauka jest więc dostatecznie
teorematem, a sztuka problematem.
UWAGI DO NOWEGO WYDANIA 1924
Do str.
Nastrój mojego sądu o charakterze literatury filozoficznej oraz
o słabym zainteresowaniu, które ona dziś budzi, powstał z ducha
naukowych osiągnięć w 80-tych latach ubiegłego stulecia. Od tego
czasu zaszły różne naukowe wydarzenia, wobec których dziś sąd
ten wydaje się już niesłusznym. Wystarczy pomyśleć tylko o owych
olśniewających światłach, jakie rzuciła choćby myśl Nietzschego
na liczne dziedziny życia. W walkach, które się rozgrywały /i
rozgrywają po dziś dzień/ pomiędzy materialistycznie myślącymi
monistami a obrońcami duchowego poglądu na świat, żyją zarówno
dążenia filozoficznego myślenia do osiągnięcia jakiejś żywej
treści, jako też daleko idące, ogólne zainteresowanie dla
zagadnień bytu. Drogi myślowe Einsteina, wypływające z
fizykalnego poglądu na świat stały się przedmiotem niemal
powszechnego zainteresowania i licznych literackich wynurzeń.
Jednak motywy, z których wypłynął wtedy mój sąd, mają jeszcze i
dziś niesłabnące znaczenie. Gdybym dziś o tym pisał, musiałbym
to inaczej sformułować. Pomieważ jednak publikuje to dziś w tej
samej, bez mała już starej formie, przeto uważam za wskazane
wyjaśnić o ile sąd ten ma jeszcze dziś słuszność. światopogląd
Goethego, którego teorię poznania nakreśliłem w tej książce,
wychodzi z przeżycia całego człowieka. Myślące rozpatrywanie
świata jest tylko jedną stroną tego przeżycia. Myśli wyłaniają
się niejako z głębi ludzkiego istnienia na powierzchnię życia
duszy. Część tych obrazów myślowych obejmuje odpowiedz na
pytanie: czym jest ludzkie poznanie? Odpowiedź ta wypada w ten
sposób, że widzimy jak istotnie człowieka wtedy dopiero staje się
tym, do czego ja powołuję jego założenia, gdy człowiek zaczyna
być poznawczo czynny. Życie duszy bez czynności poznawczej
byłoby jak organizm człowieka bez głowy, to znaczy nie byłoby
go wcale. W wewnętrznym życiu duszy wyrasta pewna treść, która
łaknie postrzeżenia zewnętrznego, jak głodny organizm
pożywienia. A w świecie zewnętrznym mamy znów treść
postrzeżenia, która nie zawiera swej istoty w sobie, lecz
przejawia ją dopiero wtedy, gdy w procesie poznawczym zostaje
połączona z treścią duszy. Tym sposobem proces poznawczy staje
się ogniwem w kształtowaniu rzeczywistości świata. Człowiek
współtworzy tę rzeczywistość, gdy poznaje świat. Podobnie jak
korzeń rośliny jest nie do pomyślenia bez urzeczywistnienia jej
założeń w owocu, tak samo nie tylko człowiek, ale i świat
pozostaje tak długo czymś niedokończonym, dopóki nie zostanie
poznany. W akcie poznawczym człowiek coś stwarza nie tylko dla
siebie samego, ale współpracuje ze światem nad przejawieniem
rzeczywistego bytu. Życie wewnętrzne człowieka jest złudą o
charakterze idealnym; to co istnieje w świecie zewnętrznym jest
złudą zmysłów; poznawcze opracowanie i połączenie obu tych
czynników - jest dopiero rzeczywistością. Teoria poznania staje
się z tego punktu widzenia integralną częścią życia. Musi ona
być oceniana z tego punktu, jeśli ją chcemy nawiązać do
rozległych widnokręgów przeżyć Goethego. Bo nawet myślenie i
odczuwanie Nietzschego nie nawiązuje do tych widnokręgów, a w
jeszcze w mniejszym stopniu czynią to wszystkie inne
filozoficznie zorientowane poglądy na świat i życie, które
powstały od chwili napisania pierwszego rozdziału tej książki.
Wszystkie te poglądy zakładają z góry, że rzeczywistość istnieje
gdzieś poza poznaniem, a w poznaniu może dojść /lub i nie dojść/
do skutku tylko ludzkie, obrazowe odbicie tej rzeczywistości.
Natomiast nikt nie czuje tego, że poznanie nie może znaleźć tej
rzeczywistości, bo ją samo dopiero stwarza. Współcześni
myśliciele poszukują życia i bytu poza granicami poznania:
Goethe będąc poznawczo czynnym, już tym samym tkwi w twórczym
życie i bycie. Dlatego nawet i najnowsze próby poglądów na świat
stoją poza tymi granicami, w których obracają się myśli
Goethego. Niniejsza Teoria poznania rada by stanąć w ich
obrębie, bo filozofia otrzymuje przez to żywą treść, przeto więc
zainteresowanie dla niej zaczyna się stawać życiową
koniecznością. Do str.
Zadaniem nauki nie jest narzucanie pytań..." Pytania poznawcze
wynikają z tego, że dusza ludzka ogląda świat zewnętrzny. Ale
w psychicznym impulsie każdego pytania tkwi pewna siła, z którą
podchodzimy do postrzeżenia w ten sposób, że ono dopiero razem
z czynnością naszej duszy przejawia rzeczywistość tego, co
postrzegamy.
Do str.
"ta pierwsza nasza czynność... czystym doświadczeniem".
Z całej postawy tej teorii poznania widzimy, że tu idzie o
odpowiedź na pytanie: co to jest poznanie? Aby osiągnąć ten cel,
bierze ona pod uwagą początkowo z jednej strony świat zmysłów,
a z drugiej nasze usiłowania przeniknięcia go myśleniem.
Następnie wykazuje, że we wzajemnym przenikaniu się obu tych
czynników przejawia się prawdziwa rzeczywistość świata zmysłów.
Tym samym mamy już zasadniczą odpowiedź na pytanie: co to jest
poznanie? Jednakże odpowiedź ta nie zmieni się przez to, że
pytanie rozszerzymy na dziedzinę oglądu duchowego. Co
powiedziałem w tej książce o istocie poznania, to dotyczy również
i poznania wyższych światów, którymi zajmują się moje późniejsze
książki. świat zmysłów przejawiający się ludzkiemu postrzeganiu
- nie jest rzeczywistością. Znajdują on ją dopiero w związku z
tym, co się z niego przejawia ludzkiej myśli. Myśli są częścią
tej rzeczywistości, którą oglądamy zmysłami, tylko że to, co jest
myślą w świecie zmysłów, nie przejawia się zewnętrznie w tym
świecie, tylko wewnątrz - w człowieku. Ale myśl i postrzeżenie
zmysłowe są jednym bytem. Człowiek postrzegając świat zmysłów
oddziela myśl od rzeczywistości fizycznej, przez co myśl
przejawia się tylko niejako na innym miejscu, to znaczy wewnątrz
naszej duszy. Ten rozdział obiektywnego świata pomiędzy myślą
a postrzeżeniem nie ma jednak żadnego znaczenia dla obiektywnego
świata. Występuje on tylko dlatego, że wśród istniejącego świata
pojawia się człowiek. Przez to powstaje dla niego złudzenie,
jakoby myśl i postrzeżenie zmysłowe były dwoistością. Nie
inaczej jest jednak z oglądem duchowym. Ogląd ten umożliwiony
prze pewne procesy duszne, które opisałem w późniejszej mojej
książce: "Wie erlangt man Erkenntnisse der höheren Welten?" -
stanowi znowu tylko jedną stronę duchowego bytu; drugą jego
stronę stanowią myśli człowieka o duchowości. Różnica polega
tylko na tym, że myśl uzupełnia postrzeżenie zmysłowe i
przemienia je w rzeczywistość, podnosząc je niejako w górę aż
ku granicom duchowości, podczas gdy ogląd duchowy przeżywamy w
jego prawdziwej istocie w odwrotnym kierunku: od tych granic w
dół - aż do postrzeżenia zmysłowego. Wprawdzie przeżywanie
postrzeżenia zmysłowego odbywa się za pomocą zmysłów
ukształtowanych przez przyrodę, a ogląd duchowy jest możliwy
dzięki duchowym narządom postrzegania, które trzeba dopiero
wytworzyć w duszy: nie stanowi to jednak żadnej zasadniczej
różnicy. Jeśli idzie o prawdę, to moje późniejsze książki nie
są bynajmniej sprzeniewierzeniem się tej idei poznania, którą
rozwinąłem w tej książce, tylko poprostu jej zastosowaniem w
dziedzinie duchowego doświadczenia.
Do str.
odnośnie do utworu pt. "Die Natur". W publikacjach "Goethe -
Geselschaft" starałem się wykazać powstanie tego utworu w ten
sposób, że Tobler, który wtedy obcował z Goethem w Wajmarze,
spisywał różne jego myśli wedle prowadzonych z nim rozmów, po
czym zapiski te pojawiały się Tiefurter Jurnal", wychodzącym
wtedy tylko w rękopisie. W późniejszych pismach Goethego
znajdujemy wzmiankę o ukazaniu się tego utworu. Pisze on tam
wyraźnie, że nie przypomina sobie czy jest jego autorem, ale że
"Die Natur" zawiera niewątpliwie jego myśli, które go zaprzątały
właśnie w chwili ukazania się tego utworu w "Tiefurter Journal".
W mojej rozprawce w pismach "Goethe - Gesellecheft" starałem się
wykazać, że te myśli wniknęły w swym dalszym rozwoju w cały
pogląd Goethego na przyrodę. Niedawno ukazały się traktaty
przypisujące Toblerowi pełne autorstwo "Die Natur". Nie chciałbym
mieszać się w spór o to zagadnienie. Jeśli nawet przyjmiemy, że
"Die Natur" jest zupełnie oryginalnym utworem Toblera, to jednak
zawsze pozostaje fakt, że owe myśli żyły w duszy Goethego na
początku 80- tych lat 18- go stulecia i to w ten sposób, że
wedle jego własnego wyznania stanowiły zaczątek jego rozległych
poglądów na przyrodę. Nie mam osobiście żadnego powodu do zmiany
mojego pierwotnego przekonania, że te myśli są oryginalną
własnością Goethego. Ale gdyby nawet tak nie było, to w każdym
razie przeżyły one swoje istnienie w jego duchu i to dopiero
okazało się czymś niezmiernie płodnym. Dla kogoś, kto się zajmuje
światopoglądem Goethego, mają one znaczenie nie same dla siebie,
tylko w stosunku do tego, co zrodziło się z nich później.
Do str.
"Zjawisko dla zmysłów"...Wywody te zawierają już aluzję do
postrzegania duchowego, o którym mówią moje późniejsze pisma.
?Patrz uwaga na str. ?. Do str.
"Sprawa ma się zupełnie inaczej"....Powyższa myśl nie przeczy
postrzeganiu duchowemu, tylko odnosi się do tego, że aby dojść
do istoty postrzeżenia zmysłowego, nie można przebijać się przez
nie do jakiegoś ukrywającego się poznania bytu, tylko trzeba się
zwrócić do myślenia, które się przejawia w człowieku.
Do str.
"Żaden badacz nie uwydatnił tej różnicy...da się coś zrobić
metodami nauk przyrodniczych". W moich pismach można znaleźć
różne sposoby ujmowania "mistycyzmu i mistyki". Jednakże ze
związku w tekście zawsze się można przekonać, że pomiędzy tymi
sposobami nie ma wcale sprzeczności. Mimo to moi przeciwnicy
wielokrotnie ponawiali fantastyczne przypuszczenia na ten temat.
Można utworzyć ogólne pojęcie "mistyki". Obejmuje ono wszystko
to, czego można doświadczyć w świecie drogą wewnętrznych
dusznych przeżyć. Pojęcia tego nie powinnoby się od razu
atakować, bo jednak takie doświadczenie istnieje. Objawia nam
ono nie tylko coś z naszego wnętrza, ale coś ze świata. Aby móc
doznawać wrażeń barwnych - trzeba posiadać oko, w którym
rozgrywają się pewne procesy. Przez to dowiadujemy się czegoś nie
tylko o oku, ale właśnie i o świecie. Tak samo kto się chce
czegoś dowiedzieć o pewnych innych rzeczach świata, ten musi
posiadać wewnętrzne duszne narządy. Trzeba jednak wnieść pełną
pojęciową jasność w doświadczenia tych mistycznych narządów,
jeżeli z tego ma powstać poznanie. Niestety istnieją ludzie,
którzy chcą po to chronić się do swego wnętrza, aby uciec przed
jasnością pojęć. Przez "mistykę rozumieją oni coś, co ściąga
poznanie z jasnego światła idei w ciemność świata uczuć, nie
rozjaśnionego blaskiem idei. Moje prawa wszędzie przeciwstawiają
się takiej mistyce; natomiast każda ich stronnica przemawia za
taką mistykę, która w myśli chwyta światło idei, a ten mistyczny
zmysł, czynny w tej samej sferze ludzkiej istoty, w której poza
tym władają ciemne uczucia - podnosi do roli dusznego narządu
postrzegania. Zmysł ten odgrywa wtedy zupełnie tę samą rolę w
duchowości co oko lub ucho w świecie fizycznym.
Do str.
"Filozofia wolności"...Idee tej filozofii rozwinąłem później w
mojej "Philosophie der Freiheit".
Do str.
"Psychologia, socjologia i historia - to najważniejsze formy nauk
duchowych". Gdybym dziś pisał tę książkę, musiałbym tu zaliczyć
to, co nazywam "Antropozofią". W późniejszych latach opracowałem
najrozmaitsze jej dziedziny. Przed laty 40-tu marzyła mi się pod
naszą "psychologia" nauka, która by zawierała w sobie całość
oglądu świata ducha /pneumatologia/. Z tego jednak nie powinno
się wyciągać wniosków, że wtedy chciałem wyłączyć ten "świat
ducha" z ludzkiego poznania. Do str.
"Trzeba tu dodać, że hipotetyczny utwór /przypuszczałem go tylko/
odnalazł się później rzeczywiście w archiwum Goethego i został
włączony do zbiorowego weimarskiego wydania jego dzieł.
-----------------------------------------------------------------
--K O N I E C K O N I E C K O N I E C K O N I E C K O N
I E C -----------------------------------------------------------
--------