"To przełom w śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej"
Przełom w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej. Ostatnie sekundy lotu prezydenckiego Tu-154 nie były desperacką próbą posadzenia tutki we mgle, jak podaje raport MAK, tylko prawidłową realizacją odejścia. "To wynika z zapisów z czarnych skrzynek" - potwierdza "Faktowi" płk Mirosław Grochowski, wiceprzewodniczący polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.
Polscy eksperci ustalili, że to kapitan tupolewa Arkadiusz Protasiuk wydał komendę "odchodzimy", gdy samolot zszedł na wysokość 100 metrów, i wraz z drugim pilotem rozpoczął wtedy wyprowadzanie maszyny. To nie była więc desperacka próba posadzenia tutki we mgle, jak podaje raport MAK, tylko prawidłowa realizacja odejścia. Pierwsza napisała o tym "Gazeta Wyborcza".
W opublikowanych przez Rosjan stenogramach z kokpitu Tu-154M polecenie „odejścia” wydaje tylko drugi pilot Robert Grzywna. MAK uznaje więc, że to drugi pilot zauważył, że sytuacja jest krytyczna, ale kapitan nie zareagował. I dodaje do tego komentarz: "Decyzji dowódcy statku powietrznego o odejściu na drugi krąg nie było." Tymczasem w grudniu polskim ekspertom z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego udało się odczytać kolejny zapis z czarnych skrzynek. W tym samym momencie, gdy w kabinie pilotów pada pierwszy komunikat „Pull up”, czyli na 22 sekundy przed katastrofą, kapitan Protasiuk mówi "odchodzimy".
"Ten odczyt oznacza, że piloci usiłowali odejść na drugi krąg i wyprowadzić maszynę. To jest stwierdzone. Jest to kluczowa sprawa dla ustalenia przyczyn katastrofy" – powiedział "Faktowi" płk Mirosław Grochowski.
Potwierdzenie „odejścia” przez drugiego pilota następuje osiem sekund później (czyli 14 sekund przed rozbiciem). Co się działo w czasie tych 8 sekund? Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, tupolew przestał wtedy obniżać lot, a leciał na stałej wysokości 100 metrów. "Prawdopodobne jest, że to czas akceleracji obrotów silnika i kapitan rzeczywiście zwiększał jego moc" – stwierdził były dowódca 36 SPLT płk.Tomasz Pietrzak. Bo odejście na drugi krąg łatwiej wykonuje się przy większej prędkości niż przy mniejszej.
Jak to możliwe, że Rosjanie nie dosłyszeli tego na czarnych skrzynkach, a naszym specjalistom się to udało? "Trudno mi się wypowiadać za Rosjan. My zastosowaliśmy nowe metody i odczytaliśmy – mówi w rozmowie z "Faktem" płk Grochowski.
Przełomowy odczyt podważa więc raport MAK. Bo potwierdza, że piloci nie chcieli lądować za wszelką cenę we mgle. Przeświadczeni o tym, że są na odpowiedniej wysokości postanowili poderwać maszynę i odlecieć. Niestety, błędne dane wysokościomierzy, które zmylił głęboki jar tuż przed lotniskiem spowodowały, że zamiast na wysokości 100 m, znajdowali się ok. 60 m niżej i wyprowadzenie samolotu okazało się już niemożliwe.
"Z odczytanych przez naszych specjalistów zapisów z czarnych skrzynek wynika, że padła komenda „Odchodzimy”. Padła z ust i dowódcy, i drugiego pilota. Nie padła ona w otwartej przestrzeni, nie słyszała jej wieża w Smoleńsku. Ta komenda, ten odczyt oznacza, że piloci usiłowali odejść na drugi krąg i wyprowadzić maszynę. To jest stwierdzone. Jest to kluczowa sprawa dla ustalenia przyczyn katastrofy. Teraz z powodu wagi tej kwestii bardzo szczegółowo badamy wszystkie zapisy parametrów lotu – to, co robili piloci, by z absolutną pewnością i precyzją wyjaśnić tę kwestię" - mówi płk Mirosław Grochowski.