"Putin to chodzący trup". Rosyjska rewolucja grudniowa?
[a kto dał na nią pieniądz? I polecenie? MD]
07.12.2011 http://rebelya.pl/post/424/putin-to-chodzacy-trup-rosyjska-rewolucja-grudn
"Putler Kaput", "Rewolucja!", "Nawalnyj na prezydenta", "Putin to chodzący trup", "Precz z partią złodziei i żuli", "Naród prosi o Lenina", "Dlaczego nie ma o tym w telewizji?" - to tylko niektóre z tysięcy emocjonalnych komentarzy z rosyjskiego Twittera. Wszystkie pojawiły się we wtorek na kanale Ridus na portalu społecznościowym Ustream. Z moskwianami solidaryzują się mieszkańcy nawet najdalszych rosyjskich miast i skrzykują się na swoje demonstracje w sobotę 10 grudnia. Nieliczne są głosy prorządowe i pro-prezydenckie: "Powinni was wywieźć na Sybir" - napisał jeden z oburzonych oburzeniem młodych Rosjan, ale został zignorowany. Kanał Ridus, nazywający się "platformą dziennikarstwa obywatelskiego" w tych dniach dzierży palmę pierwszeństwa, jako miejsce, gdzie zbierają się przeciwnicy Putina. Można tam znaleźć relacje na żywo z wydarzeń na moskiewskich ulicach. W pewnym momencie amatorską transmisję z demonstracji na Placu Triumfalnym, "realizowaną" przez jednego z uczestników, obserwowało jednocześnie 40 tys. ludzi, nie tylko z Rosji. Dzięki temu mogli zobaczyć brutalność policji wobec demonstrantów oraz użycie gazów łzawiących. Podczas tej demonstracji zatrzymany został najbardziej znany rosyjski bloger Aleksander Nawalnyj (warto zwrócić uwagę, że blogerzy w Rosji dużo częściej niż w Polsce występują pod nazwiskiem). To nasz niedoszły rozmówca - zaplanowaliśmy z nim rozmowę na portal Rebelya.pl, ale nie odpowiadał na wysłany e-mail. Wieczorem dowiedzieliśmy się, że został zatrzymany przez organy ścigania w trakcie wtorkowej demonstracji. Pozycję Nawalnego w Rosji, przy zachowaniu wszelkich proporcji i różnic, porównać do niegdysiejszej pozycji polskiej blogerki Kataryny, która podczas afery Rywina, jako jedna z pierwszych przenikliwie zaczęła pisać o korupcji. Właśnie korupcja to główny temat we wpisach Nawalnego. Nawalnyj w ostatnich dniach z sieci stał się gwiazdą telewizji, na razie głównie zagranicznych, a także gwiazdą opozycyjnych mityngów. Może, dlatego po zatrzymaniu został skazany na 15 dni aresztu, co zresztą jeszcze przysporzyło mu popularności. Oprócz niego policja zatrzymała też około 250 osób (podczas demonstracji w poniedziałek ok. 300). Wśród nich m.in. liberała Borysa Niemcowa i Eduarda Limonowa, szefa nacjonal-bolszewików (nazwa trochę myląca) - weteranów pozaparlamentarnej opozycji. A także dziennikarzy: Bożenę Rynską z portalu Gazeta.ru, Jelenę Kostiuczenko z "Nowoj Gaziety" i Aleksandra Czernycha z "Kommiersanta". Tego ostatniego policjanci (zwani w Moskwie ostatnio częściej niż zwykle "mienty" albo "musor", czyli "męty" lub "śmieci") dotkliwie pobili w grupie innych zatrzymanych. O tym internauci dowiedzieli się bardzo szybko: "Zatrzymanych przed wprowadzeniem do autobusu biją głową o ścianę" - napisała na Twitterze Kostiuczenko. Wszystkie filmy nagrane podczas demonstracji są cały czas dostępne i można je odtworzyć. Ridus używany jest, jako źródło informacji także przez korespondentów zagranicznych mediów w Moskwie. Np. kilka razy powołała się na niego BBC. Sporo filmów i komentarzy blogerów oraz opozycyjnych polityków, publicystów i intelektualistów można znaleźć na jednej z najdłużej działających niezależnych stron Grani.ru. "To początek końca tego reżimu" - pisał proroczo lub życzeniowo jeszcze tuż przed wyborami na swoim blogu Michaił Kasjanow. To dawny sojusznik Kremla i premier, potem działacz ugrupowania Inna Rosja, dziś polityczny samotnik, ostro krytykujący władzę. "Zaczęły się prawdziwe protesty", (nawet w metrze) "ludzie skandowali: rewolucja! Rewolucja!" - relacjonuje na Grani.ru Dmitrij Zykow. I zamieszcza nakręcone przez siebie filmy z demonstracji. Entuzjazmuje się też, że w biorą w nich udział przedstawiciele wszystkich poza-systemowych ugrupowań opozycyjnych, od anarchistów i komunistów pozaparlamentarnych (są tacy) do demokratów i libertarian. "Znowu poczułem się częścią rosyjskiego narodu, na pewno po raz pierwszy od pierierstrojki" - pisze na Grani.ru niezależny dziennikarz Wład Tupikin. "Tak zaczynają się rewolucje. Albo się nie zaczynają. Zobaczymy" - komentuje pół-żartem pół serio w dalszej części tekstu. Od lat bardzo popularnym miejscem w sieci, gdzie spotykają się zainteresowani polityką i starający się niezależnie myśleć Rosjanie jest platforma blogowo-infromacyjna Livejournal.ru. Zresztą, nie tylko Rosjanie, korzystają z niej także Białorusini, Ukraińcy czy Kazachowie. Choć, nie jest to z założenia portal opozycyjny, ale tak się po prostu złożyło, że upatrzyli go sobie ludzie krytyczni wobec władzy. Prawdopodobnie ze względu na jego funkcjonalność i fakt, że jest filią zagranicznego portalu. Są też użytkownicy o innych poglądach, dochodzi, więc do starć, polemik, kłótni. Są też zdystansowani. Zupełnie jak w polskim internecie. Na czołówce Livejournal wita nas link do zakładki, gdzie na żywo relacjonowane są wydarzenia w Moskwie. Co kilka, kilkanaście minut są aktualizowane, są też zdjęcia z demonstracji i akcji policji. Jeden z blogerów Livejournal, o pseudonimie drugoi, w swojej relacji z poniedziałkowego mityngu organizowanego przez demokratyczne ugrupowanie "Solidarność" podkreślał, że nie przyszedł z sympatii do demokratycznej opozycji. Twierdzi, że nie tylko on, większość ludzi przyszła po prostu zaprotestować przeciw Putinowi i jego Jednej Rosji. To chyba dobrze oddaje nastrój większości demonstrantów. Są wśród nich zarówno nacjonaliści, komuniści, jak i demokraci, ale też wielu ludzi o niesprecyzowanych poglądach. Ci motywowani są albo kwestiami socjalnymi, albo oburzeniem na nagłośnione w internecie fałszerstwa, albo, w wypadku młodzieży, rodzącą się modą środowiskową na opozycyjność. W sieci trwa, więc już grudniowa rewolucja, "rosyjska wiosna". Ale trzeba pamiętać, że według najśmielszych szacunków w poniedziałkowych i wtorkowych demonstracjach w Moskwie i Petersburgu brało udział po 10 tys. ludzi. To dużo więcej niż zwykle udawało się zebrać pozaparlamentarnej opozycji, ale dużo mniej niż na warszawskim Marszu Niepodległości (20 tys.). Polska jest krajem bardziej demokratycznym niż Rosja, ale też Warszawa ma niespełna 2 mln mieszkańców, podczas gdy Petersburg 5 mln, a Moskwa nieoficjalnie nawet 15 mln. Jeżeli więc w czymś upatrywać cienia szansy na zmiany w Rosji, to na razie bardziej w wypowiedziach takich ludzi jak były mer Moskwy Jurij Łużkow. W wywiadzie dla Telewizji Dożd powiedział, że demonstrantów nie należy rozpędzać. Władza musi ich wysłuchać. Dodał też, że nie podobają mu się Limonow, czy Niemcow. Co innego Nawalnyj - On jest interesujący. Jego poglądy są mi bliskie - powiedział Łużkow. To interesujące zważywszy na fakt, że Łużkow był i jest jednym z najczęściej oskarżanych o korupcję polityków rosyjskich. Ale dla obecnej sytuacji jeszcze ciekawsze jest to, że mimo odsunięcia na boczny tor przez Kreml Łużkow wciąż stanowi część nomenklatury. Żona Łużkowa, właścicielka firmy budowlanej, pozostaje jedną z najbogatszych kobiet na świecie, mimo że musiała wyjechać za granicę. Procesy, jakie jej wytoczono po odsunięciu Łużkowa od władzy, ślimaczą się i zamieniają się w farsę. To świadczy o mocnej pozycji Łużkowa. Widać również, że komuniści z partii Genadija Ziuganowa, dotąd układający się z władzą, teraz również oskarżają ją o fałszerstwa wyborcze i twardo obstają przy swoim - że zdobyli nie ponad 20, a 38 proc. głosów. Istotny jest też pewien wyłom w mainstremowych mediach - "Kommiersant" ujawnił tajny dokument-instrukcję dla członków komisji wyborczych, jak wpływać na wynik głosowania. Widać, więc, że w Rosji coś się dzieje, tylko wciąż nie jest jasne, co z tego wyniknie. Marcin Herman
Szturm perwersji na szkoły... Ministerstwo Edukacji Narodowej uchyliło się od komentarza w tej sprawie, odsyłając do… burmistrza dzielnicy.
PACEWICZ Z „GW” SZKOLI WASZE DZIECI
http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/372068,szturm-perwersji-na-szkoly
Pełnymi wulgaryzmów opisami związków sadomasochistycznych i innych perwersji seksualnych „edukowano” uczniów Liceum i Gimnazjum im. Narcyzy Żmichowskiej w Warszawie. W budynku tej szkoły zorganizowano spotkanie otwarte z Martą Konarzewską, która wspólnie z dziennikarzem „Gazety Wyborczej” napisała książkę „Zakazane miłości…”. Już sama okładka budzi kontrowersje: widnieje na niej dziennikarz „Gazety Wyborczej” Piotr Pacewicz ubrany w damską kwiecistą tunikę. Obok współautorka Marta Konarzewska, która zadeklarowała publicznie, że jest nauczycielką lesbijką. Książka napisana knajackim, wulgarnym językiem jest rozdawana za darmo uczniom. Zapytaliśmy przedstawicieli szkoły, czy rodzice byli powiadomieni o spotkaniu.
– Pojęcia nie mam – usłyszeliśmy od przedstawicielki dyrekcji liceum.
Spotkanie zostało zorganizowane w ramach akcji „Szturm na szkoły” prowadzonej przez Krytykę Polityczną. Nieletni uczniowie byli pouczani, że wszystkie rodzaje upodobań seksualnych, od sadomasochistycznych po homo- i biseksualne, są równie dobre. Sama autorka przyznała, że książka to zbiór dziwnych przypadków. Są tam relacje osób mówiących o swojej seksualności. Wśród nich opis randki biseksualisty „Igora”. „Para lesb się jarała sobą, a hetero gadała tylko ze mną, co się w efekcie okazało najlepszym rozwiązaniem, bo koleś był zje...ny maksymalnie na żywo, stękał, popisywał się i miał ch...ową gadkę. Za to heteryczka okazała się zaje...sta. Cycuszki pierwsza klasa. Dupeczka elegancka. Nóżki do wylizania (…)”. Dyrektor zespołu szkół Joanna Chrapkowska w rozmowie z nami o afirmowaniu perwersji w szkole zaczęła od zarzutu.
– To mylenie pojęć. Nie była to afirmacja, lecz informacja – upierała się dyrektor, której nie było na spotkaniu. – Przez wiele lat ukrywano, że takie rzeczy istnieją. Penalizowano je – mówiła o dewiacjach Chrapkowska. Nie przeszkadzało jej, że książkę rozdawano uczniom na spotkaniu za darmo.
– Deklarowanym przez autorów książki celem jest dążenie do zatarcia pojęcia heteroseksualności. Podczas spotkania z autorką młodzież zebraną w auli szkoły przekonywano, że każde upodobanie seksualne jest dobre, o ile nie wiąże się z przemocą. Najwięcej przemocy jest w heteroseksualnych rodzinach. Dlatego heteroseksualność trzeba znieść – przekonywała Konarzewska. W dyskusji wychowawca klasy II liceum Ewa Drobek sugerowała, że Polacy mogą nie być gotowi na treści zawarte w książce. Przypomniała śmiech, którym posłowie zareagowali na przemówienie Roberta Biedronia w Sejmie. – To było straszne. Wyłączyłam telewizor. Żałowałam, że poszłam na wybory i wybrałam takich posłów – mówiła Drobek. W książce Pacewicza i Konarzewskiej znajdują się opisy związków seksualnych z osobami duchownymi. Relacja osoby zakochanej w księdzu, nazywanej przez Pacewicza „żoną księdza”, została nadesłana autorom. Imiona postaci występujących w książce są zmyślone. Autorzy powołują się na przypadek kobiety, która szuka partnerek heteroseksualnych. Seks z lesbijkami nie daje jej takiej satysfakcji. Marta Konarzewska organizuje manify, marsze, konferencje oraz współredaguje lesbijsko-feministyczne pismo „Furia”. Autorka zareklamowała też młodzieży kolejną swoją książkę poświęconą związkom poliamorycznym, związanym z relacjami seksualnymi z wieloma osobami naraz. Poprosiliśmy Kuratorium Oświaty o komentarz. Poinformowano nas, że zapoznaje się z okolicznościami spotkania w warszawskiej szkole. Natomiast Ministerstwo Edukacji Narodowej uchyliło się od komentarza w tej sprawie, odsyłając do… burmistrza dzielnicy. Maciej Marosz/GPC
Pomóc światu uzależnionemu od kredytu. Jak? Świat uzależnił się od kredytu. Kredyt dla sektora prywatnego i publicznego w 2002 roku w skali globalnej wynosił 80 bilionów dolarów, a w 2010 roku już prawie 200 bilionów dolarów. Ponad trzykrotnie przekroczył wartość globalnego dochodu narodowego. Zaczęło się przyjemnie.
http://forsal.pl/artykuly/573662,rybinski_pomoc_swiatu_uzaleznionemu_od_kredytu_tylko_jaka_metoda.html
Gdzieś na początku lat osiemdziesiątych rozpoczął się trwający trzy dekady silny wzrost kredytu w światowej gospodarce, w 2007 roku relacja kredytu do dochodu narodowego przekroczyła poziomy z 1929 roku. 80 lat temu tak silne uzależnienie świata zakończyło się Wielką Depresją trwającą dekadę, dojściem Hitlera do władzy i II wojną światową, która przywróciła właściwe proporcje między kredytem a realną gospodarką. 80 lat później świat ponownie zaczął się dusić od nadmiaru długu i w 2009 roku przeżyliśmy krótką recesję, zakończoną drukiem pieniądza przez największe banki centralne świata. Rządzący ogłosili sukces i świat powrócił do dalszego zadłużania się. Minęły dwa lata i na początku 2012 roku stanął w obliczu globalnego krachu finansowego, być może groźniejszego od tego, który miał miejsce 80 lat temu. Osoby, które nie zajmują się zawodowo ekonomią i finansami, często mają kłopot ze zrozumieniem sedna problemu. Dlaczego po prostu rządy lub banki centralne znowu nie zatrzymają kryzysu, drukując jeszcze więcej pieniędzy, wtedy ludzie tanio te pieniądze pożyczą, zaczną kupować, będzie wzrost popytu i recesja nam nie zagrozi. Można to porównać do sytuacji młodego człowieka o imieniu Adam, który chce osiągnąć sukces. Adam ciężko pracuje, wiedzie mu się całkiem nieźle, ma dobrą pracę, domek na przedmieściu, żonę Angelę, dwójkę udanych dzieci. Ale ciągle mu mało, chce mieć jeszcze większy dom, z basenem, luksusowy samochód, lepszy od sąsiada. Ponieważ już nie dawał rady więcej pracować, zaczął brać narkotyki. Na początku pomogło i zaczął odnosić tak upragnione sukcesy, dostał awans, podwyżkę. Ale organizm przyzwyczaił się do stosowanej dawki i żeby dalej pracować na zwiększonych obrotach, trzeba było dawkę zwiększyć. Po jakimś czasie zaczęły się pojawiać efekty uboczne, Adam zrobił się nerwowy, coraz częściej krzyczał na dzieci, raz nawet uderzył żonę. W pracy też zaczął zawalać robotę, spóźniał się na spotkania, raz w ogóle nie przyszedł, bo w głodzie narkotycznym szukał dilera, który sprzeda mu kolejną dawkę. Zaniepokojona rodzina w końcu zmusiła Adama, żeby poddał się terapii. Jeden specjalista, Jan Rozsądny, zaleca terapię odwykową, która jest bardzo droga, długa, ale skuteczna. Rodzina Adama będzie musiała sprzedać dom, żeby sfinansować tę terapię. Adam straci też pracę, jeżeli szef nie zgodzi się na długi urlop bezpłatny. Dzieci nie pójdą na wymarzone studia na Harvard, tylko na lokalną uczelnię. Cała rodzina będzie musiała zapłacić spadkiem standardu życia za błędy, które popełnił Adam. Drugi specjalista, Szymon Bankierski, radzi, aby Adam zmienił rodzaj narkotyku na inny, jeszcze silniejszy. Niech też stopniowo zwiększa dawki, dzięki temu przez jakiś czas będzie mógł funkcjonować ma maksymalnych obrotach i zarabiać dużo pieniędzy. Rodzina po raz ostatni będzie mogła pojechać na wakacje na daleki kontynent, wybudują sobie też wymarzony basen. Specjalista wie, że po kilku miesiącach organizm Adama tego nie wytrzyma i być może umrze. – Ale, po co będzie się pani przejmowała tym, co będzie za pół roku, w najbliższym czasie znowu będzie fajnie, Adam będzie pełen wigoru i humoru, znowu przez kilka miesięcy będzie tak jak dawniej – przekonuje jego żonę. Co powinna zrobić Angela? Zmusić Adama, żeby poszedł na kurację odwykową, sprzedać dom, odebrać marzenia o Harvardzie dzieciom, czy pozwolić, aby Adam jeszcze pół roku, może rok popracował na wysokich obrotach, zanim skona w narkotycznym szale? Jeśli pociągnie wystarczająco długo, to może jeszcze zarobi chociaż na studia dla jednego dziecka.
Świat ma ten sam problem, co rodzina Adama. Żeby podnieść standard życia powyżej poziomu, na który zasługiwał, zaczął stosować coraz większe dawki kredytu. W 2008 roku świat przedawkował kredyt i wtedy zastosowano metodę Szymona Bankierskiego, przestawiono się z kredytu bankowego na kredyt rządowy i na druk pieniądza przez banki centralne. Ale po dwóch latach organizm światowej gospodarki przedawkował też nowy kredytowy narkotyk.
Gospodarka światowa stanęła w obliczu kredytowej zapaści, a strefa euro stanęła w obliczu finansowej śmierci. Co powinna zrobić Angela? Zastosować kolejną, jeszcze silniejszą dawkę kredytowego narkotyku, według najnowszej formuły trzeciej generacji, zwanego EFSF? Czy pogodzić się z faktem, że życie ponad stan kończy się i trzeba zaaplikować kurację odwykową? Co powinna zrobić Angela? Od jej decyzji zależy przyszłość Adama, a być może i jego życie. Prof. Krzysztof Rybiński
Polska zapłaci 75 mld zł za długi Europy 75 miliardów złotych kosztować będzie Polskę przystąpienie do umowy 26 państw, uzgodnionej na ubiegłotygodniowym Szczycie Unii Europejskiej – donosi Fakt. Tyle, zdaniem dziennika Narodowy Bank Polski będzie zobowiązany wpłacić do Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Pieniądze mają pomóc w ratowaniu przed bankructwem strefy euro, a w szczególności Włochów i Greków. Polski rząd zobowiązał się do finansowego wsparcia, mimo że Polska, jako kraj znajdujący się poza strefą euro powinna być wolna podjęcia się takiego ciężaru. Rząd, wbrew polskiemu interesowi, uznał, że powinniśmy za wszelką cenę bronić europejskiej waluty. Jak pisze Fakt, „poduszką" finansową zabezpieczającą strefę euro przed ogromnym tąpnięciem ma być 200 miliardów euro zgromadzonych na specjalnym rachunku w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Aż jedną czwartą tej kwoty zobowiązały się w Brukseli wpłacić państwa, które euro nie mają. W grupie dziewięciu z nich znalazła się Polska. Składka w wysokości 50 mld euro ma zostać podzielona proporcjonalnie według siły gospodarek, co – według obliczeń dziennika - oznacza, że polski bank centralny musiałby wyłożyć nawet 17 mld euro! Minister Mikołaj Dowgielewiczzaprzecza tym kalkulacjom. - Myślę, że te liczby, które się pojawiają w mediach są zdecydowanie przesadzone. Jest mi trudno dzisiaj powiedzieć, jaka może być kwota tej pożyczki, ale na pewno będzie to o wiele mniej niż 10 mld euro. Może to będzie kilka miliardów - mówi w rozmowie z RMF FM. Rzecznik rządu Paweł Graś przekonuje, że jest to jedynie forma lokaty, nie składka. Opozycja sprzeciwia się deklaracjom rządu. Jak zapowiedziało Prawo i Sprawiedliwość, umowa będzie musiała zostać poddana głosowaniu i wejdzie w życie tylko pod warunkiem, gdy poprze ją 2/3 Sejmu. Wszystko wskazuje na to, że projekt takiej większości nie zdobędzie. PiKa, Fakt
Rybiński: Złoty może być jedną z najsłabszych walut w 2012 roku Ponieważ niektórzy czytelnicy bloga zarzucają mi stosowanie prostego (prostackiego) języka, rodem z warszawskiej Pragi, gdzie się urodziłem i wychowałem, poniżej przedstawiam próbkę innego stylu. Sami oceńcie jak lepiej. Upadek MF Global zwrócił uwagę na problem rehipotekowania zabezpieczeń. Okazuje się, że firmy przyjmujące zabezpieczenie, szczególnie, jeżeli były w Wielkiej Brytanii mogły nim dowolnie dysponować, na przykład pozyskać finansowanie przekazując to zabezpieczenie dalej, do innej firmy, która mogła zrobić tak samo. MFW szacuje, że wygenerowany w ten sposób lewar wynosił cztery do jednego. Oznacza to, że bezpieczne finansowanie, które były postrzegane, jako zabezpieczone aktywami, zostało przez proces rehipotekowania przekształcone na finansowanie pozbawione zabezpieczenia w około 75 procentach. W przypadku implozji sektora bankowego może to spowodować olbrzymie straty, bo nie będzie można odzyskać zabezpieczeń. Problem może się nasilić, gdy agencje ratingowe obniżą ratingi krajom strefy euro, gdyż ilość aktywów o wysokim ratingu, które mogą być zabezpieczeniem dla transakcji jeszcze bardziej spadnie. Nadchodząca implozja sektora bankowego w Europie jeszcze bardziej pogłębia ryzyka głębokiej i długotrwałej recesji. To oznacza dalsze kłopoty z refinasnowaniem długu wielu krajów, w tej sytuacji sensowne wydają się pozycje long CDS w tych krajach i SHORT na obligacjach i indeksach giełdowych, które nie wyceniają jeszcze w całości skali spowolnienia. W minionych dekadach główne pary walutowe czasami były determinowane przez różnicę stóp procentowych, a czasami przez różnicę we wzroście gospodarczym. W mojej ocenie te modele będą obecnie dawały błędne wskazania, ponieważ kluczowa jest premia za default risk, która wkrótce dramatycznie wzrośnie w strefie euro (po fali obniżek ratingów, które według zapowiedzi agencji będą miały miejsce w Q1′2012). Dlatego w perspektywie 6-12 miesięcy dolar powinien umocnić się do euro. Paradoksalnie, dolar umocnił się po obniżeniu ratingu dla USA przez SandP, ponieważ zostało to odebrane, jako wzrost ryzyka globalnego kryzysu, a to z kolei najbardziej zaszkodzi Europie, która ma najmocniej zalewarowane banki. Dolarowi mogą zaszkodzić tylko bardzo złe dane ekonomiczne. Europie zaszkodzi również zbliżająca się fala protekcjonizmu. Szwajcaria rozważa zawieszenie swobody przepływu kapitału (zapowiadałem to na tym blogu jakieś pół roku temu), żeby powstrzymać umacnianie franka, ponieważ wskaźniki wyprzedzające zapowiadają nadchodzącą recesję, a mocny frank może ją jeszcze pogłębić. Podobne metody, tylko zatrzymujące oszczędności w kraju, mogą wkrótce zastosować Grecja i Włochy, jeżeli run na banki w tych krajach będzie się nasilał (w Grecji mamy już run detaliczny, we Włoszech na razie hurtowy). Dla Polski oznacza to poważne problemy, ponieważ mamy wielka ujemną pozycję inwestycyjną netto, a prognozowane deficyty na rachunku bieżącym jeszcze ją pogłębią. Dlatego złoty może być jedną z najsłabszych walut w 2012 roku, wbrew coraz częstszym interwencjom rządu i NBP.
Prof. Krzysztof Rybiński
Pomóc światu uzależnionemu od kredytu. Jak? Świat uzależnił się od kredytu. Kredyt dla sektora prywatnego i publicznego w 2002 roku w skali globalnej wynosił 80 bilionów dolarów, a w 2010 roku już prawie 200 bilionów dolarów. Ponad trzykrotnie przekroczył wartość globalnego dochodu narodowego. Zaczęło się przyjemnie.Gdzieś na początku lat osiemdziesiątych rozpoczął się trwający trzy dekady silny wzrost kredytu w światowej gospodarce, w 2007 roku relacja kredytu do dochodu narodowego przekroczyła poziomy z 1929 roku. 80 lat temu tak silne uzależnienie świata zakończyło się Wielką Depresją trwającą dekadę, dojściem Hitlera do władzy i II wojną światową, która przywróciła właściwe proporcje między kredytem a realną gospodarką. 80 lat później świat ponownie zaczął się dusić od nadmiaru długu i w 2009 roku przeżyliśmy krótką recesję, zakończoną drukiem pieniądza przez największe banki centralne świata. Rządzący ogłosili sukces i świat powrócił do dalszego zadłużania się. Minęły dwa lata i na początku 2012 roku stanął w obliczu globalnego krachu finansowego, być może groźniejszego od tego, który miał miejsce 80 lat temu. Osoby, które nie zajmują się zawodowo ekonomią i finansami, często mają kłopot ze zrozumieniem sedna problemu. Dlaczego po prostu rządy lub banki centralne znowu nie zatrzymają kryzysu, drukując jeszcze więcej pieniędzy, wtedy ludzie tanio te pieniądze pożyczą, zaczną kupować, będzie wzrost popytu i recesja nam nie zagrozi. Można to porównać do sytuacji młodego człowieka o imieniu Adam, który chce osiągnąć sukces. Adam ciężko pracuje, wiedzie mu się całkiem nieźle, ma dobrą pracę, domek na przedmieściu, żonę Angelę, dwójkę udanych dzieci. Ale ciągle mu mało, chce mieć jeszcze większy dom, z basenem, luksusowy samochód, lepszy od sąsiada. Ponieważ już nie dawał rady więcej pracować, zaczął brać narkotyki. Na początku pomogło i zaczął odnosić tak upragnione sukcesy, dostał awans, podwyżkę. Ale organizm przyzwyczaił się do stosowanej dawki i żeby dalej pracować na zwiększonych obrotach, trzeba było dawkę zwiększyć. Po jakimś czasie zaczęły się pojawiać efekty uboczne, Adam zrobił się nerwowy, coraz częściej krzyczał na dzieci, raz nawet uderzył żonę. W pracy też zaczął zawalać robotę, spóźniał się na spotkania, raz w ogóle nie przyszedł, bo w głodzie narkotycznym szukał dilera, który sprzeda mu kolejną dawkę. Zaniepokojona rodzina w końcu zmusiła Adama, żeby poddał się terapii. Jeden specjalista, Jan Rozsądny, zaleca terapię odwykową, która jest bardzo droga, długa, ale skuteczna. Rodzina Adama będzie musiała sprzedać dom, żeby sfinansować tę terapię. Adam straci też pracę, jeżeli szef nie zgodzi się na długi urlop bezpłatny. Dzieci nie pójdą na wymarzone studia na Harvard, tylko na lokalną uczelnię. Cała rodzina będzie musiała zapłacić spadkiem standardu życia za błędy, które popełnił Adam. Drugi specjalista, Szymon Bankierski, radzi, aby Adam zmienił rodzaj narkotyku na inny, jeszcze silniejszy. Niech też stopniowo zwiększa dawki, dzięki temu przez jakiś czas będzie mógł funkcjonować ma maksymalnych obrotach i zarabiać dużo pieniędzy. Rodzina po raz ostatni będzie mogła pojechać na wakacje na daleki kontynent, wybudują sobie też wymarzony basen. Specjalista wie, że po kilku miesiącach organizm Adama tego nie wytrzyma i być może umrze.
– Ale, po co będzie się pani przejmowała tym, co będzie za pół roku, w najbliższym czasie znowu będzie fajnie, Adam będzie pełen wigoru i humoru, znowu przez kilka miesięcy będzie tak jak dawniej – przekonuje jego żonę. Co powinna zrobić Angela? Zmusić Adama, żeby poszedł na kurację odwykową, sprzedać dom, odebrać marzenia o Harvardzie dzieciom, czy pozwolić, aby Adam jeszcze pół roku, może rok popracował na wysokich obrotach, zanim skona w narkotycznym szale? Jeśli pociągnie wystarczająco długo, to może jeszcze zarobi, chociaż na studia dla jednego dziecka.
Świat ma ten sam problem, co rodzina Adama. Żeby podnieść standard życia powyżej poziomu, na który zasługiwał, zaczął stosować coraz większe dawki kredytu. W 2008 roku świat przedawkował kredyt i wtedy zastosowano metodę Szymona Bankierskiego, przestawiono się z kredytu bankowego na kredyt rządowy i na druk pieniądza przez banki centralne. Ale po dwóch latach organizm światowej gospodarki przedawkował też nowy kredytowy narkotyk.
Gospodarka światowa stanęła w obliczu kredytowej zapaści, a strefa euro stanęła w obliczu finansowej śmierci. Co powinna zrobić Angela? Zastosować kolejną, jeszcze silniejszą dawkę kredytowego narkotyku, według najnowszej formuły trzeciej generacji, zwanego EFSF? Czy pogodzić się z faktem, że życie ponad stan kończy się i trzeba zaaplikować kurację odwykową? Co powinna zrobić Angela? Od jej decyzji zależy przyszłość Adama, a być może i jego życie. Prof. Krzysztof Rybiński
Depresja po euforii Laureat Nagrody Nobla z ekonomii, Milton Friedman zauważył, że świat finansów jest bardzo podobny do alkoholizmu. Właściwie nie tyle „bardzo podobny”, tylko taki sam. Bo popatrzmy: i w jednym i w drugim przypadku najpierw jest nadmiar środków płynnych i pochodząca stąd euforia, ale potem - depresja. Każdy, kto eksperymentował ze środkami płynnymi to spostrzeżenie Miltona Friedmana potwierdzi. Depresja pojawia się jak w zegarku następnego dnia rano - i albo przechodzi, albo odwrotnie - przeciąga się nieznośnie aż do wieczora. Pewnie, dlatego właśnie nasi Umiłowani Przywódcy, to znaczy - nie tylko nasi, bo nasi w tej sprawie akurat nie mają nic do gadania - ale Umiłowani Przywódcy europejscy i światowi, co to przed finansowymi grandziarzami skaczą z gałęzi na gałąź, z uporem próbują leczyć depresję, zwaną inaczej kryzysem, przy pomocy terapeutycznej metody, która w naszym nieszczęśliwym kraju znana jest pod nazwą: „klin - klinem”. Pożyczyliśmy za dużo? To pożyczmy jeszcze, dajmy na to, 700, czy 800 miliardów dolarów, albo - dla odmiany - ze 200 miliardów euro - no i zobaczymy; może przestanie nas boleć głowa? Wszystko to pokazuje, jak małą mądrością rządzony jest ten świat. Wprawdzie nie tylko ci, którzy zadłużają państwa, zastawiając podatki, czyli przyszłe dochody obywateli na dziesiątki lat naprzód, mają naukowe tytuły, ale - podobnie jak emitowane przez nich i zachwalane waluty - również i te naukowe tytuły podlegają inflacji. Pamiętamy na przykład, że mnóstwo utytułowanych mądrali stręczyło nam wejście do unii walutowej twierdząc, że strefa euro będzie odporna na kryzysy. Gdyby nie to, że olbrzymia większość tych mądrali miała tytuły naukowe, można by pomyśleć, że to jakaś banda przeraźliwych idiotów. Ale oczywiście tak pomyśleć nie możemy, ponieważ posiadanie wspomnianych tytułów skutecznie chroni przed posądzeniem o idiotyzm tak samo, jak posiadanie immunitetu parlamentarnego przed odpowiedzialnością karną. Teraz, kiedy kryzys finansowy wybuchł akurat w strefie euro, utytułowani mądrale zapomnieli, że ta strefa miała być odporna na kryzysy. My jednak pamiętamy, że większość z nich już wtedy miała takie same tytuły naukowe, jakimi chlubią się i nadymają teraz. Inna rzecz, że teraz opowiadają nam inne bajki. Na przykład - że musimy pompować forsę w strefę euro, bo inaczej załamie się gospodarka w całej Europie, a może nawet wybuchnie europejska wojna. No proszę! Okazuje się, że upadek strefy euro może pociągnąć na dno całą europejską gospodarkę, a może nawet wtrącić Europę w wojnę! Można wyciągnąć stąd wniosek, że gdyby w swoim czasie strefy euro nie utworzono, to nie mogłaby teraz upaść, a jej upadek nie mógłby pociągnąć na dno europejskiej gospodarki. Niestety tego prostego wniosku żaden z utytułowanych mądrali nie wyciąga, a przynajmniej ja nie znam takiego przypadku. Przeciwnie - wszyscy gardłują za koniecznością poświęceń dla ratowania strefy euro - podobnie jak Ugolino, który dowodził, że musiał zjeść własne dzieci, żeby uratować im ojca. Ale to jeszcze nic, bo najgorsze jest to, że nie wiemy, jak daleko mają iść poświęcenia dla ratowania strefy euro. Czy, dajmy na to, mamy w tym celu poświęcić wszystko, czy też będziemy mogli trochę sobie zostawić na czarną godzinę? Ale być może nie doceniamy powagi sytuacji; być może już jest czarna godzina - na co wskazywałaby możliwość wojny europejskiej. No proszę! Wojna europejska - jakże to, skoro przecież „wszyscy ludzie będą braćmi”? Tak w każdym razie śpiewają uczestnicy corocznych pochodów Szumańskiego Komsomołu. Wygląda na to, że „będą braćmi”, ale tylko wtedy, kiedy wezmą forsę. Ładny interes! Wygląda na to, że to wszystko blaga bez pokrycia, podobnie jak Scheiss emitowany przez Europejski Bank Centralny we Frankfurcie. Wspominam o tym również, dlatego, że utytułowani mądrale, podobnie jak „maleńcy uczeni” z „Gazety Wyborczej” nie mogą się nachwalić budżetu przedstawionego przez rząd premiera Tuska - że taki realistyczny i w ogóle - cymes! Zakłada on na przykład, że deficyt budżetowy wyniesie zaledwie 35 miliardów złotych. To bardzo miło, ale czy aby na pewno, skoro bieżący rok jeszcze się nie zakończył, a koszty obsługi długu publicznego już przekroczyły 40 miliardów, chociaż miały nie przekroczyć 38 miliardów? Nawiasem mówiąc, dług publiczny na dzień 6 grudnia - godzina 17,45 - przekroczył 907 miliardów i powiększa się z szybkością dochodzącą do 10 tysięcy złotych na sekundę! Więc chociaż jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej - o czym zapewniają nas skwapliwie utytułowani mądrale - to rząd przygotował już projekt ustawy o wydłużeniu wieku emerytalnego do 67 lat. Rząd rozpoczyna tym samym jednostronną redukcję zobowiązań państwa wobec emerytów - a przecież to dopiero początek czteroletniej kadencji, więc z pewnością nie jest to ostatnie słowo. A jakie może być ostatnie słowo? Ostatni gasi światło? SM
Ziemkiewicz - Michnik to bankrut na czele motłochu Palikot jest kwintesencją tego wszystkiego, do czego intelektualista Adam Michnik, totalny bankrut, doprowadził. Z tych całych wielkich idei, myśli, postępu, oświecenia nie zostało nic. Następuje radykalizacja pojęciowa prawej antyoligarchicznej strony sceny politycznej. Co więcej demokratyczna, spychana do getta opozycja przestaje być chłopcem do bicia dla oligarchii, brunatnych mediów i lewactwa, które w postaci politycznej poprawności serwuje nam terror mającej korzenie w totalitaryzmach religii politycznej?Termin ten zapożyczyłem od profesora d'Almeidy „Narodowy socjalizm był częścią procesu faszyzacji Europy połączonego z odwrotem od demokracji spowodowanym polityka populistyczna. Stoi u podstaw powstałych skrajnych religii politycznych, jakimi są totalitaryzmy. „...( więcej)
Jak widzimy polityczna poprawność z fanatyzmem jej zwolenników i terrorem propagandowym prawnym skierowanym przeciwko wszystkim tym, którzy nie akceptują „nowego ładu społecznego „ posiada te same cechy charakterystyczne jak inne religie polityczne, w tym faszyzm, czy nazizm, że o komunizmie nie wspomnę.Po tej dygresji wracam do Ziemkiewicza. Prawica konserwatywna, a w mniejszym stopniu prawica walcząca o prawa ekonomiczne radykalizuje język, przechodzi do kontrofensywy. Pierwsze lata postkomunistycznej III RP to okres zaszczucia ideologicznego, bezkarnego wdeptywania w błoto słabszych, budowy kultu złotych cielców, lewackich żywych proroków i półbogów. Nie cofano się i dalej lewacka lewica nie cofa się przed fałszowaniem historii i faktów, przed niszczeniem nauki. Pozwolę sobie odwołać się teraz do Ziemkiewicz a, który pierwszy dostrzegł, że Michnik i Palikot stoją na czele motłochu, lewackiego motłochu. Proszę zwrócić jednak szczególnie uwagę na ostatnie zdanie, zdanie, które świadczy o przekonaniu Ziemkiewicza, z naród polski przejmuje inicjatywę w tej wojnie domowej z lewicą lewacką, oligarchia, z ich pretorianami od Tuska, Palikota i Michnika. „Jesteśmy nie do za...nia.” Ziemkiewicz „Oni kompletnie nie rozumieją swojego świata, została im tylko wściekła nienawiść do pisowców, która wynika z faktu, że nie są w stanie objaśnić sobie świata. I muszą nadrabiać tą histerią. I nienawiścią do starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych miejscowości. „....”To nie jest sytuacja z lat 90-tych, gdzie była potężna narracja tworzona przez wielkich „Michników”, przez autorytety, profesorów, noblistów, a z drugiej strony mieliśmy garstkę oszołomów, którzy mówili o Polsce.W tej chwili jest inaczej. Ta druga narracja – o Polsce – jest potępiona, obłożona tabu, że nie wolno mówić o historii, nie wolno przypominać, nie wolno wyciągać faktów.„....”Palikot jest kwintesencją tego wszystkiego, do czego intelektualista Adam Michnik, totalny bankrut, doprowadził. Z tych całych wielkich idei, myśli, postępu, oświecenia nie zostało nic. Został gnój z Biłgoraja i nic poza tym. U nas nie ma dwóch konkurencyjnych wizji Polski, jest jedna wizja Polski i wściekłość, tych, którzy nie chcą jej przyjąć do wiadomości.„.....”Motłoch polski też jest częścią historii, ale nie przeceniajmy jego siły. Jego można podjudzić, by demolował krzyż, gasił papierosy na ludziach. Ale on nie jest w stanie niczego konkurencyjnego stworzyć. Różne mamy wady, ale jako naród mamy jedną cechę nie do przecenienia. Jesteśmy nie do za...nia. „.....( źródło) Marek Mojsiewicz
Wielkie kłamstwo Tuska Istotą wielkiego kłamstwa, które uprawia rząd Tuska, co do naszej sytuacji w Unii Europejskiej, jest przekonywanie skołowanych i zdezinformowanych Polaków, że ustępujemy z naszych suwerennych praw po to, żeby żyło nam się lepiej, żeby Polska szybciej się rozwijała, więcej było tanich towarów w supermarketach i łatwiej o kredyt. Słowem, że godząc się na grubszą obrożę, w zamian dostaniemy pełniejszą michę. W istocie wszystko zmierza w przeciwnym kierunku. Z każdym tygodniem coraz wyraźniej. Upadek euro wydaje się przesądzony - pytanie raczej, „kiedy" niż "czy". Oczywiście, wciąż jeszcze odgrywa się spektakl, który ma przekonać tzw. rynki finansowe, czyli rozmaite fundusze inwestycyjne i emerytalne z Ameryki, Azji i różnych oceanicznych wysepek, żeby nie wycofywały kasy z europapierów ani nie doliczały sobie większych odsetek za ryzyko. Ale po brukselskim szczycie chyba już mało, kto wierzy, że ci, na użytek, których europejscy politycy tak się starają, dadzą się na to nabrać. Krzątanina, która ma teraz miejsce, obliczona jest już na to, by jak najwięcej z katastrofy uratować. Każdy stara się chwycić i zabezpieczyć, co ma w pobliżu. Poza Polską, której priorytety podporządkowane są partykularnemu interesowi tych, którzy nią zarządzają. Jest logiczne, że najusilniej uwija się ten, kto ma najwięcej do stracenia, czyli Niemcy. Nikt nie zarobił więcej na wspólnej walucie niż oni, więc nikt boleśniej jej upadku nie odczuje. Wspólna waluta otworzyła całą Europę "na durch" na niemiecki eksport. A ponieważ była znacznie słabsza, niż wcześniej dojczmarka, więc bardzo wspomogła także eksport poza strefę euro, (przy czym negatywne skutki osłabienia waluty ponieśli nie Niemcy, ale słabsze kraje strefy walutowej). Zapewniło to Niemcom dekadę nienotowanego wcześniej dobrobytu i przyrostu bogactwa, pomimo gigantycznych sum transferowanych do wschodnich landów i wielkich kwot wpłacanych na Europę. Oczywiście, sami Niemcy wyliczają skwapliwie swój wkład w unijne fundusze, co do eurocenta i chętnie opowiadają sobie samym o tym, jak to utrzymują różnych Greków i innych leni, ale prawda jest taka, że sowicie im się te wydatki opłaciły. Teraz, gdy okres prosperity się kończy, a nadchodzi recesja, co jest w żywotnym interesie Niemiec? Przede wszystkim dwie rzeczy. Po pierwsze, utrzymać jak najwięcej krajów w stanie otwarcia na swój eksport, po drugie, nie wracać do dojczmarki. Gdyby, bowiem Niemcy zmuszone były do niej wrócić, przy obecnym nadmiarze pustego, inwestycyjnego pieniądza na światowych rynkach, niemiecka narodowa waluta znalazłaby się pod nieustającą presją na zwyżkę, co zatłukłoby niemieckim eksport na świat. A od tego zależy właśnie niemiecka pomyślność.
Ot i cały sens niemieckich propozycji dla "strefy euro plus". Czy te propozycje są w naszym interesie? To zależy. Powiązanie słabej gospodarki z silniejszą jest dobre dla tej słabszej w okresie koniunktury. Wtedy silniejszy partner ciągnie za sobą słabszego. W czasie dekoniunktury jest odwrotnie, silniejszy topi słabszego, by samemu utrzymać się na powierzchni. W czasie kłopotów metropolia w pierwszej kolejności wyciąga środki z peryferiów - co zaczyna być widać na przykładzie polskich banków i innych miejscowych oddziałów ponadnarodowych korporacji. Można oczywiście zakładać, że Niemcy kierować się będą w najbliższych latach nie "mirażem państwa narodowego", jak to ujął wybitny mąż stanu Włodzimierz Cimoszewicz, i nie chęcią utrzymania jak najwyższego poziomu życia niemieckiego wyborcy, ale poczuciem sympatii dla Polaków i potrzebą przychylenia im nieba. Nie wdając się w ocenę poziomu umysłowego osób, które każą nam kierować się takim założeniem, polecam im przypomnienie sobie o rurze pod Bałtykiem, na którą Niemcy wyłożyli 6 razy więcej niż kosztowałby gazociąg tradycyjny, przechodzący przez terytoria 4 krajów członkowskich UE, w tym Polski. A jeśli to nie wystarcza, to zwracam szczególnie uwagę na ten odcinek gazociągu, który przy okazji zamknął Świnoujście dla statków o większym zanurzeniu, uwalniając porty niemieckie od polskiej konkurencji. Tusk twierdził jeszcze do wczoraj, że naszym priorytetem jest utrzymanie jedności europejskiej i niedopuszczenie do podziału Unii na dwie strefy. Wczoraj właśnie zapisał nas do porozumienia, które taki podział tworzy. Zrobił to bez jakichkolwiek konsultacji z parlamentem, w którym nie ma większości niezbędnej do ratyfikowania powziętych zobowiązań. Zrobił to pomimo rysującej się ciekawej alternatywy, bo do strefy "euro plus" akcesu nie zgłosiły kraje naszego regionu - Czechy, Węgry i Szwecja. Zrobił to wreszcie, mimo iż jest oczywiste, że takie przytroczenie złotego do euro oznacza poniesienie wszystkich negatywnych skutków posiadania wspólnej waluty z gospodarką silniejszą, bez płynących z jej przyjęcia korzyści. W efekcie Niemcy będą w stanie w nadchodzącym kryzysie przerzucać koszty recesji na Polaków. Donald Tusk, powtarzam to z całą świadomością wagi oskarżenia, nie kieruje się interesem Polski, ale chęcią załatwienia sobie w bliskim czasie dobrej posady w strukturach europejskich. Po jego postępowaniu w sprawie Tragedii Smoleńskiej, to, co robi obecnie, podporządkowując nasze interesy gospodarcze niemieckim, jest kolejnym powodem, by postawić go kiedyś przed Trybunałem Stanu i za te zasługi zapewnić do końca życia państwowy wikt i opierunek. RAZ
JAK ZOSTAĆ ANTYSEMITĄ albo piachem w oczy gojów Nic nie lansuje antysemityzmu skuteczniej niż oszczercze kalumnie, oczywiste łgarstwa, wydumane żądania oraz stek antypolonizmów lejących się z ust ludzi złych, obarczających Polaków odpowiedzialnością za Shoah. W kwietniu 1996 roku, Israel Singer, ówczesny sekretarz Światowego Kongresu Żydów, zagroził, że jeśli Polska nie zrealizuje żądań finansowych społeczności żydowskiej w geście zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom majątkowym, to będzie upokarzana na arenie międzynarodowej (19 kwietnia 1996 roku Agencja Reutersa donosiła z Buenos Aires: „Israel Singer, General Secretary of the World Jewish Congress stated that: If Poland does not satisfy Jewish claims it will be publicly attacked and humiliated in the international forum”). I tak właśnie się dzieje. Niektórzy Żydzi usiłują utytłać w szambie kłamliwych pomówień swych niegdysiejszych dobroczyńców, powiadając im między wierszami: zapłaćcie, albo będziemy pluć tak długo, aż zapłacicie. Dla przykładu kilka próbek licznych antypolonizmów: „W czasie II wojny światowej Polacy eksterminowali trzy miliony Żydów, jako projektodawcy i wykonawcy Endlosung”. „Oświęcim jest symbolem ludobójczego barbarzyństwa Polaków, którzy mordowali Żydów”. „Polacy robili to, jako alianci nazistów.” „Armia Krajowa, na rozkaz polskiego rządu emigracyjnego, systematycznie mordowała Żydów”. „Polacy wymordowali więcej Żydów niż naziści”. „Po wojnie [Polacy] biegali za Żydami z kamieniami, marząc o tym, żeby jak najszybciej ich dobić”. „Ludobójstwo dokonane na Żydach Polacy usprawiedliwiają racjonalizując je, i w ten sposób całkowicie wyzbywają się poczucia winy”. Z tego rodzaju bredni świat czerpie wiedzę o polskim antysemityzmie. Słucha tych bzdur, zapamiętuje je – i głupieje, w rezultacie akceptując przekonanie, iż skoro Niemcy usytuowali obozy koncentracyjne nad Wisłą, znaczy to, że rząd polski wyraził zgodę na ich budowę, zatem w pełni uprawnione są twierdzenia o „polskich obozach koncentracyjnych”, a co za tym idzie, każdy Polak na widok mordowanego Żyda pęka z satysfakcji, bo Polak, wiadomo, to szuja, łajdak, łotr i w ogóle podła kanalia.
METODA „NA GROSSA” (I „NA BARBURA”) Podobne oszczerstwa rozpowszechnia się wszerz, wzdłuż i w poprzek ziemskiego globu, od kilkudziesięciu lat wmawiając światu, że naród polski jest narodem zbrodniarzy. Jednak po 1996 roku mamy do czynienia z wyraźną intensyfikacją zniesławień. I choć kłamstwo ma krótkie nogi, ma ich mnóstwo. Są, zatem i tacy, którzy przekonują, że Mojżesza, wiodącego Naród Wybrany przez pustynię, z antysemickich proc ostrzeliwały zza wydm polskie dzieci. W proces oczerniania Polaków znakomicie wpisuje się również twórczość Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza szeroko reklamowana książka „Strach. Antysemityzm w Polsce po Auschwitz”. Przy czym główna teza Grossa: Polacy mordowali Żydów po wojnie z poczucia winy, ponieważ wraz z Niemcami zabijali Żydów w czasie wojny, w moich uszach zabrzmiała równie horrendalnie, jak brzmiałoby twierdzenie, iż niektórzy z ocalałych Żydów oczerniają Polaków wyłącznie, dlatego, by uniknąć odpowiedzi na pytanie, co uczynili, żeby ocaleć. Abo, czego nie uczynili, by ocalić swoich braci. Gdybym dokumentował żydowski terroryzm w Palestynie po II wojnie światowej, po czym w ramach wnioskowania pozwoliłbym sobie na wyrażenie opinii, iż większość Żydów to bezlitośni mordercy, postąpiłbym dokładnie metodą Grossa. (Istnieje też jej odmiana łagodniejsza literacko, a przy tym absolutnie pozamerytoryczna, „salonowa” (od: Salon24) odmiana, pt. „na Barbura”, kiedy to prezentuje się światu tak zwaną inteligencję alternatywną. Oponentowi przypina się wówczas łatkę „showmana”, a następnie wali po oczach: „Showmanem” rzygam już od dawna – wyjątkowo ohydne zjawisko”.Ale zostawmny Barbura barburolizom w ich barburościeku, bo to w istocie zjawisko wyjątkowo ohydne – choć przez Adminów Salonu24 dla klikalności hołubione doprawdy bezwstydnie.) Gross, klecąc antypolskie paszkwile (pierwszym byli „Sąsiedzi”), usiłował widocznie leczyć jakieś ukryte kompleksy. Szkoda czasu na ich roztrząsanie, niech zajmą się tym lekarze psychiatrzy. Jednak w kontekście rozlewającej się coraz powszechniej nienawiści do Polaków, warto przypomnieć, jak wyglądały relacje polsko-żydowskie na przestrzeni wieków. Ostatecznie Żydzi przez stulecia odgrywali nad Wisłą olbrzymią rolę, rolę na tyle poważną, że właściwie niemożliwe jest przedstawienie historii Polski z pominięciem stosunków polsko-żydowskich. Zaś Polacy mogą na tej historii oprzeć się z dumą.
ŻYDOWSKI RAJ Przed wiekami Żydów prześladowano w całej Zachodniej Europie. Wyrzucano ich z Portugalii i Hiszpanii, przeklinano w Anglii, dyskryminowano we Francji, gnębiono w Niemczech i na półwyspie Apenińskim. Pogromy zdarzały się powszechnie, więc kto tylko mógł, uciekał daleko, jak najdalej, niechby i tam, gdzie rósł przysłowiowy pieprz. Dla Żydów rósł i owocował on nad Wisłą. Tylko tu oferowano im schronienie, przyjmowano przyjaźnie, życzliwie, serdecznie. W latach 1340-1772, populacja Żydów w Polsce wzrosła 75-krotnie, a w wieku XIX Polska stała się kolebką jednej trzeciej światowej populacji Żydów. Słynny myśliciel żydowski Isserless zanotował: „Jeśliby Bóg nie dał nam takiego kraju za schronienie, los Izraela byłby nie do zniesienia”.To w Polsce od nowa budowali Żydzi swój świat, nazywając przyjazny im kraj „żydowskim rajem”. Nadzwyczaj celnie. W Rzeczypospolitej dysponowali niespotykaną w owych czasach wolnością. Przywileje gwarantowały im władze. Mieli możliwość praktycznie nieograniczonego rozwoju społecznego. Dysponowali własnym samorządem terytorialnym, instytucjami kulturalnymi, funkcjonował żydowski sejm, reprezentujący interesy narodu żydowskiego wobec państwa polskiego (z siedzibą w Lublinie). Nie będzie twierdzeniem na wyrost, że w dużym, być może nawet decydującym stopniu, to właśnie dzięki polskiej gościnności, dzięki Polakom, Żydzi zachowali swą kulturę oraz religijną i narodową tożsamość. Przyznają to także żydowscy historycy (Lewin, Lotvinoff i inni), którzy oceniali, że polskie ustawodawstwo wobec Żydów mogłoby stanowić wzór dla ustawodawstwa czasów nowożytnych, oraz że „Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia”.
DZIEL I RZĄDŹ Pokojowe współistnienie trwało kilkaset lat, póki rozdrapujący Polskę zaborcy nie wcielili w życie zasady „dziel i rządź”. Wzajemne układy popsuły się, gdy Polacy zaczęli głośno artykułować niechęć w stosunku do tych Żydów, którzy kolaborowali z wrogiem podczas wojen napoleońskich oraz przy tłumieniu narodowych powstań (w owym czasie grupy antypolskich Żydów cechowała szczególna agresywność, na przykład często obejmowali oni majątki rekwirowane powstańcom przez zaborców). W Polsce międzywojennej antysemityzm istniał, jak wszędzie, lecz antyżydowskie wystąpienia były znacznie rzadsze niż gdziekolwiek w ówczesnej Europie. Antoni Zambrowski: „Żydzi mieli w Polsce szkoły religijne i świeckie z językiem żydowskim i hebrajskim, swój teatry, kluby sportowe, nawet kinematografię. Działały swobodnie różne żydowskie stronnictwa polityczne, które miały własnych posłów w Sejmie. Wydawały one gazety po polsku i żydowsku”. Rzekomo antysemicka Polska przyjęła w tym okresie (nadała obywatelstwo) tysiącom żydowskich imigrantów z hitlerowskich Niemiec oraz bolszewickiej Rosji. Działo się tak mimo nacjonalizmu zwolenników „Judeopolonii”*), mimo obojętności czy wręcz wrogości Komunistycznej Partii Polski wobec dążeń niepodległościowych Polaków (organizację w większości tworzyli działacze pochodzenia żydowskiego), mimo pamięci o 1920 roku, o Żydach nawróconych na marksizm, najpierw entuzjastycznie witających wkraczających na polskie ziemie Sowietów oraz udzielających wsparcia najeźdźcom, a później przez lata śniących o „Polskiej Republice Rad” (w 1937 roku warszawska organizacja komunistyczna w 65 procentach składała się z Żydów). A potem przyszedł rok 1939, druga wojna światowa, siedemnasty dzień września, kolaboracja Żydów z Sowietami na Wileńszczyźnie i we Lwowie. I przyszło zadekretowane przez Niemców „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Nie wolno przy tym zapominać, że o ile rządy państw EuropyZachodniej kolaborowały z Niemcami przy eksterminacji Żydów, zaś jednostki pomogły przetrwać niewielkiej ich liczbie, to w Polsce, bez pomocy Polaków, bez zaangażowania struktur polskiego państwa podziemnego, nie ocalałby żaden Żyd. Ocalało wielu, choć za ich ukrywanie groziła w Polsce kara śmierci, wymierzana przez Niemców całym rodzinom. Rozstrzeliwano bądź wieszano jak leci: mężczyzn, kobiety, dzieci, starców, nawet niemowlęta (casus rodziny Ulmów). Za ratowanie Żydów Niemcy egzekwowali odpowiedzialność zbiorową, dlatego Polacy złożyli tak potworną daninę krwi. Według różnych źródeł, za pomoc Żydom zginęło od 120-180 tysięcy Polaków; za ukrywanie Żydów palono całe wsie, mieszkańców wyrzynając w pień.
NIENAWIŚĆ ZMANIPULOWANA Z zagłady zgotowanej przez Niemców ocaleli nieliczni polscy Żydzi, lecz dzięki poparciu PKWN uzyskali oni możliwości szybkiego zwrotu mienia. Na przykład w rejonie Kielc ponad 90 procent roszczeń rozpatrzono pozytywnie, a podobnie było w innych częściach kraju (ministrem ds. odszkodowań w pierwszym rządzie PKWN był Emil Sommerstein, w Izraelu chwalony za pozytywny stosunek do roszczeń żydowskich). Jednak należy przyznać, że po wejściu wojsk sowieckich i proklamowaniu rządu lubelskiego stosunek do Żydów uległ diametralnej zmianie. Faktycznie ich znienawidzono, lecz powody tej niechęci nie wynikały bynajmniej ze względów rasowych. To nie, kto inny jak Żydzi, wbrew Polakom, propagowali w Polsce ustrój komunistyczny. To Żydami obsadzono aparat śledczy Urzędu Bezpieczeństwa, nie wyłączając stanowisk decyzyjnych krwawego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wysoki odsetek Żydów w aparacie komunistycznych represji potwierdził między innymi żydowski historyk John Sack – według jego badań, w 1945 roku wszyscy komendanci UB na Górnym Śląsku i trzy czwarte ich podwładnych było Żydami. Pod datą 17 czerwca 1947 Maria Dąbrowska napisała w dzienniku: „UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków”. Inne zdania Dąbrowskiej oraz spostrzeżenia Stefana Kisielewskiego przywołuje Kokos26 tutaj: www.klopotowski.salon24.pl/114006,list-otwarty-d…
To Żydzi wydawali polecenia i dokonywali aresztowań, torturowali więźniów i zabijali ich. To rękoma Żydów Sowieci eksterminowali ocalałych z wojennej zawieruchy patriotów, w tym resztki elity intelektualnej Drugiej Rzeczypospolitej. Osoby żydowskiego pochodzenia znalazły się w ministerstwach, na stanowiskach kierowniczych w fabrykach, w urzędach, w wojsku. Komunistyczny totalitaryzm zaszczepiono Polsce przede wszystkim przy wsparciu zsekularyzowanych Żydów, których kolaboracja z sowieckim okupantem miała charakter ideowy.
TRUDNA PRAWDA Praca „Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza 1944-56″ (IPN 2005) udowadnia, że w kierownictwie ówczesnej bezpieki, sądownictwie i służbie więziennej, Polacy nie stanowili nawet połowy kadr, zaś blisko czterdzieści procent stanowisk, w tym najwyższe, piastowali Żydzi, głównie absolwenci kursów NKWD. Po zajściach antyżydowskich czwartego lipca 1946 roku w Kielcach, ordynariusz kielecki biskup Czesław Kaczmarek pisał do amerykańskiego ambasadora w Polsce, Arthura Bliss Lane´a („Wokół pogromu kieleckiego”, IPN, Warszawa 2006): „Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić, jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie, jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami. W tym celu władze bezpieczeństwa nie zapobiegły powstającemu zbiegowisku, nie zawiadomiły o zajściu prokuratora, nie dały rozkazów milicji i wojsku do energicznego wystąpienia”. W książce „Umarły cmentarz” Krzysztof Kąkolewski tak podsumowuje kieleckie wypadki: „Pogrom kielecki miał przekonać opinię publiczną, ale także rządy wolnych krajów, że zwycięstwo radzieckie i okupacja Wschodniej Europy ma głębokie uzasadnienie, a pozostawienie Polski, jako państwa niepodległego, a co gorsze – pozwolenie by wróciła armia polska z Zachodu, doprowadziłoby do odrodzenia nazizmu w Niemczech i w Polsce. Oblicze Polaków zostało po 4 lipca dokładnie odmalowane, a obraz ten zachowany jest do dziś i, co pewien czas, przypominany światu”.
PIACH W OCZY GOJÓW Opisując społeczność żydowską w USA, historyk Jan Marek Chodakiewicz podkreśla, że właściwie nie ma w USA organizacji żydowskiej, której stanowisko wobec Polaków nie wpisywałoby się w paradygmat: polski antysemityzm – prześladowania Żydów – Holocaust. Ów paradygmat zakłada bezdyskusyjną winę Polaków za Shoah. „W tym sposobie widzenia dziejów niemieccy narodowosocjalistyczni oprawcy stają się zbędni, znikają. Zostają Polacy” – reasumuje Chodakiewicz, nie tając, iż w jego ocenie właśnie stąd biorą się żydowskie wymagania, co do nieustannego uderzania się w polskie piersi. Na przykład za Jedwabne, mimo dowodów, że tamten mord na Żydach był jednym z tysięcy krwawych incydentów antyżydowskich w czasie ofensywy Wehrmachtu na Związek Sowiecki w 1941 roku. „Wystarczy wymienić najbardziej głośne pogromy miejscowych Żydów w litewskim Kownie lub ukraińskim wówczas Lwowie, gdzie ofiary szły w tysiące, a nie w setki, jak w Jedwabnem” – pisze Antoni Zambrowski, po czym zauważa: „Wybrano do obchodów wyłącznie Jedwabne, pomijając miejscowości, gdzie Żydzi padali bezpośrednio ofiarą mordu ze strony Niemców” („Maczuga, jako narzędzie tolerancji”, Niezależna Gazeta Polska, lipiec 2006).
W swym tekście Zambrowski przywołuje również nieżyjącego już prof. Tomasza Strzembosza, który pytał wtedy, czym gorsi są Żydzi białostoccy, w liczbie 800 spaleni przez Niemców w miejscowej synagodze, od Żydów z Jedwabna, że nie chce się uczcić rocznicy również i ich męczeńskiej śmierci. Zambrowski rekapitulował wprost: „Chodziło o zaakcentowanie ewidentnie polskiego sprawstwa mordu na Żydach”. Najwyraźniej niektórych Żydów przeraża zbyt duża dawka prawdy. Kiedy przerasta ich ona również intelektualnie, wówczas fałszują rzeczywistość, żeby nie oszaleć? Jak to ujmował Rafał Wojaczek: „Piach w nasze oczy, cały Synaj piasku / By nie powiedział, kto, że widzi jasno?.
KWINTESENCJA NIEPRAWOŚCI Ludzi pokroju Grossa czy Singera oraz odrażające insynuacje innych Żydów i nie-Żydów znakomicie scharakteryzowały trzy znaczące postacie. Nota bene – żydowskiego pochodzenia. Pierwszą była jedna z najwybitniejszych żydowskich intelektualistek, Hannah Arendt. W swoich pracach wykazała ona, iż bez żydowskiej współpracy Holocaust byłby niemożliwy: „Eichmann [główny planista „ostatecznego rozwiązania” – dop. K.L.], rzecz prosta, nie spodziewał się, iż Żydzi wyrażą entuzjazm dla własnej zagłady, ale pragnął, by wykazali coś więcej niż uległość. Pragnął ich współpracy w ludobójstwie. I, co jest doprawdy osobliwe, Żydzi nie zawiedli go! Bez ich pomocy nie miał szans na gładką realizację Shoah. (…) Żydzi w każdym zamieszkiwanym przez siebie miejscu mieli lokalnych przywódców, i wszędzie, nieomal bez wyjątku, ci przywódcy chętnie poszli na współpracę z hitlerowcami, formując Rady Żydowskie (Judenraty), które kierowały wywózką. (…) Bez daleko posuniętego współdziałania Rad Żydowskich zamordowanie tak wielkiej liczby Żydów byłoby niemożliwe” (Hannah Arendt, „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła”). Druga postać to amerykański Żyd urodzony w Polsce, pisarz, noblista, Isaac Bashevis Singer, który w rozmowie z Richardem Burginem prawdę o Żydach wyraził następująco:
„Kiedy [Żyd] wbije sobie do głowy jakąś ideę, opanowuje go ona do tego stopnia, że człowiek ten zapomina o wszystkim innym. Weźmy Żyda, który walczy z antysemityzmem. Odnajdzie on ten antysemityzm wszędzie, nawet na bezludnej wyspie czy Saharze. Człowiek mający obsesję jest śmieszny, bo tworzy nieistniejące zasady”. I wreszcie trzecia osoba, bezkompromisowy krytyk „Przedsiębiorstwa Holocaust”, Norman G. Finkelstein, większość żydowskich oskarżeń o antysemityzm nazywając bez ogródek „hucpą”.
WSZYSCY JESTEŚMY ANTYSEMITAMI „Jeśli chcemy ocalić Polskę, moja rada brzmi, by chwycić za nóż i uderzyć tam, gdzie ich zaboli” – parsknął swego czasu Marek Edelman, udzielając wywiadu dla „The Daily Telegraph”. Do dziś nie umiem określić, jak traktować jego słowa i co to właściwie było. Czy uległ manipulacji, ukartowanej przez kolegów ze Światowego Kongresu Żydów? Może wzywał do bliższego zapoznania się z sekretami koszernej moralności? A może nawoływał do nienawiści i przemocy? Tak czy siak udowodnił, iż rzeczywiście wiek mało, kogo oszczędza. Ale są granice tępoty, za którymi rozpościera się ocean krzywdy i kto, jak kto, lecz Edelman powinien zdawać sobie z tego sprawę, starcza demencja go nie usprawiedliwia. Jeśli bowiem krytyka żydowskiej nieuczciwości nazywana jest antysemityzmem, jeśli podobnie traktuje się obronę przed kłamstwami oszczerców oraz starania o przywrócenie Polakom tożsamości i pamięci historycznej, to oczywiście każdy Polak, więcej, każdy uczciwy człowiek (w tym Żyd), z konieczności musi wybrać antysemityzm. I jego żona także. I na antysemitów winni oni wychować swoje dzieci. Wolno nam oceniać negatywnie Żydów, którzy żyjąc wśród nas nie nasze, lecz własne dobro mają na względzie, (co w sumie należy uznać za objaw świadczący o zdrowym podejściu do rzeczywistości), skoro przy tym kręcą, starając się powyższe zafałszować. Ostatecznie nie mieszkamy nad Gangesem, a i Żydom daleko do świętych krów. Bezpodstawnie oskarżani, powinniśmy też pamiętać, że Żydzi nad podziw swobodnie używają określenia „antysemityzm”, przywołując ów termin zwłaszcza wtedy, gdy wytknąć im przejawy antypolonizmu (wówczas bez zahamowań przypinają Polakom etykietkę ksenofobów i szowinistów, imputując nam agresywny nacjonalizm). W obliczu podobnych reakcji powinniśmy krzyczeć, głośno oprotestowując nikczemność. A czyniąc to, możemy też z czystym sumieniem rzucić w twarze polakożerczym rasistom, cynicznie rozpętującym antypolską fobię, czytelne ostrzeżenie: nie siejcie wiatru! Już dość!
*) Koncepcję „kawałka Polski dla Żydów” wysunął w XVIII stuleciu Jakub Franck. Podług planów „Niemieckiego Komitetu Wyzwolenia Żydów Rosyjskich” z 1914 roku, Judeopolonia miała być buforowym państwem satelickim, podporządkowanym Niemcom, utworzonym po części z ziem polskich zaboru rosyjskiego, a rozciągającym się od Bałtyku po Morze Czarne. Komitet przestrzegał przed wskrzeszaniem państwa polskiego, sugerując powołanie organizmu państwowego z Hohenzollernem, jako księciem oraz niemieckim, jako językiem urzędowym. Stolicą Judeopolonii miał zostać Lublin. W opinii historyków, ów twór na stałe odizolowałby ludność polską zaboru rosyjskiego od Polaków z zaborów niemieckiego oraz austriackiego, tym samym uniemożliwiając odrodzenie niepodległej Rzeczypospolitej. Historyk Feliks Koneczny komentował: „Nie ma pomiędzy Żydami w Polsce ani jednej partii, ani jednego takiego związku, w ogóle żadnej takiej grupy, która by nie zmierzała do Judeopolonii”. Polonuska
Sikorski mówi Münchhausenem Brytyjczycy maja baronowa Ashton w Brukseli a my mamy barona Münchhausena w MSZ. Niezwykłe przygody barona Münchhausena dostarczają nam prawie codziennej rozrywki. Po Afganistanie, Libii, Ukrainie teraz mamy przygody w krainie Pippi Langstrumpf. Nieprawodopodobne historie, w tym podróż na księżyc, taniec z Wenus i pobyt we wnętrzu potwora morskiego, to niektóre z przygód barona Munchhausena. Dla fantastycznych, zupełnie nieprawdopodobnych opowieści ukuto nawet termin "münchhauseniada". Nasz polski baron Munchhausen przezywa caly ciag niezwyklych przygod. Leci na przyklad w nieznanym celu do Pakistanu gdzie oglasza ze Pakistan jest demokracja, co uszczesliwia generalow. Potem podrozuje do Afganistanu gdzie spotyka sie z kolegami moudjahedinami. Nastepnie leci do Benghazi w Libii pozalatwiac kontrakty polskim firmom. W innym odcinku przygod leci na Ukraine popatrzec na mecz Szachtiora Donieck i FC Porto. W ten weekend przebywa we fraku w Sztokholmie na gali Fundacji Nobla. Kiedy nasz baron Munchhausen nie podrozuje to komunikuje: Twitterem zmusza dyktatora Syrii do dymisji, poleca dyktatorowi Bialorusi generala Jaruzelskiego, jako model, pisze na nowo historie Powstania
Warszawskiego. I tak dalej i tak dalej. Od kilku lat nasz baron Munchhausen koleguje sie z pra-pra-wnuczkiem szwedzkiego barona Gillisa Bildta, Carlem Bildtem. Wiadomo ze arystokraci maja sie ku sobie. To pra-pra-wnuczek barona Bildta zaprosil naszego barona Munchhausena na gale Nobla do Sztokholmu. Baronowie maja tez wspolne cele, chca uratowac Swiat. Dwa lata temu postanowili na przyklad rozbroic USA i Rosje. W lutym 2010 roku wytosowali wspolny list otwarty opublikowany w "New York Times", w ktorym wezwali rzady USA i Rosji do rozbrojenia rakietowego:
http://www.nytimes.com/2010/02/02/opinion/02iht-edbildt.html
Nie wiemy czy spece z brytyjskiego wywiadu MI6 napisali takze ten dokument, ale czujemy ze pokojowa nagroda Nobla wisi w powietrzu. Kilka dni temu baronowie byli razem na meczu pilki noznej na Ukrainie w towarzystwe szefa donieckiej mafii, o czym juz pisalismy:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/42988,dziwna-para-w-kuluarach
Nasuwa sie pytanie: dlaczego baronowie Bildt i Munchhausen tak maja sie ku sobie? Czyzby mieli podobne profile psychologiczne? Wedlug dokumentow ujawnionych przez Wikileaks, amerykanscy dyplomaci uwazaja Bildta za upartego, aroganckiego i majacego ograniczone umiejetnosci dyplomatyczne. Za to Bildt ma wysokie mniemanie o sobie i o swoich umiejetnosciach. Dlatego tez Amerykanie radzili udawac podziw dla umiejetnosci Bildta, tak, aby podtrzymac go w dobrym humorze. Teraz juz chyba wszystko rozumiemy. Stanislas Balcerac
12 grudnia 2011 Największe skupisko komunistów na metr kwadratowy - przypada prawdopodobnie w Polsce na roguNowego Światu i Świętokrzyskiej w Warszawie, gdzie jeszcze mieści się siedziba Krytyki Politycznej, skupisko lewackichkomunistów, ale mówi się, że po zajściach z 11 listopada, gdy lewacy komuniściz Niemiec schronili się w siedzibie Krytyki Politycznej przed policją- władzeWarszawy chcą komunistom – siedzibę odebrać. Miasto puściło komunistomtrockistowskim lokal tanio - po 12 złotych za metr kwadratowy(????) Kto by nie chciał w centrum Warszawydostać lokalu po 12 złotych za metr kwadratowy, gdzie ceny kształtują się po100 euro, a może nawet po 200 za metr? Kastety, pałki, gaz łzawiący znalezione w siedzibie Krytyki Politycznej przez policję 11 listopada okazały się niczyje. Niemcyspokojnie pojechali sobie do Niemiec, pobici przez nich członkowie grupyrekonstrukcyjnej z czasów Napoleona wyleczyli rany, a propagatorzy komunizmupozostali w swoim lokalu jak gdyby nigdy nic.. Teraz jest nadzieja, że wyniosąsię z centrum Warszawy, z tym, że na razie nie na pewno, bo pani prezydentowazawsze może zdanie zmienić w tej sprawie. Ale dlaczego przypominam ten temat? Bo wpadł mi w ręce nr 42 ”Uważam Rze”/ przez 2011, gdzie pan Marek Pyza wyszczególnia ile to naszych pieniędzy dostała lewacka ”KrytykaPolityczna” na różne fanaberie polityczne, którymi karmi ”młodychwykształconych, z wielkich miast”. Im miasto większe, tym wykształcenimądrzejsi.. Jeśli oczywiście naczytają się wydawnictw ”Krytyki Politycznej”. Najhojniejsze wsparcie lewacka organizacja- jak twierdziautor publikacji- otrzymuje z resortu Bogdana Zdrojewskiego. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przekazało w2008 roku stowarzyszeniu 172 500 złotych. 75 tysięcy na wydawaniekwartalnika” Krytyka Polityczna”- resztę na cztery książki (granty od 9 do 51tysięcy), między innymi czytelnicy trockizmu mogą sobie przeczytać za pieniądzepodatnika autobiografię Jacka Kuronia, człowieka, który pierwszy w III Rzeczpospolitej zdemoralizował Polaków zasiłkami, a także pozycję ”Gender Trouble”- pióra feministki Judith Butler. W roku 2009 resort Kultury i Dziedzictwa Narodowego znalazłdla „Krytyki Politycznej” 235 000 złotych- 150 000 na kwartalnik, 45 tysięcy na wydanie pism politycznych Jacka Kuronia i 40 000 złotych naprzegląd prac Joanny Rajkowskiej. W 2010 roku łączna suma urosła do 340 761 złotych, kwartalnik dostał tym razem 215 000 złotych, 35 000 poszło nawarsztaty sztuki zaangażowanej, a 45 000 na wydanie i promocję biografii Kazimierza Kelles-Krauza pt.: „Nacjonalizm, marksizm, nowoczesna Europa”. Nie czytałem, ale jakMinisterstwo przekazuje na takie rzeczy nasze pieniądze, to musi być prawdziwe „Dziedzictwo narodowe”. Marksizm w kontekście nowoczesnej Europy - na pewno, a „nacjonalizm”- ten nurt to zpewnością dla nowoczesnej Europy – zagrożenie. I ciekawi mnie, co ci trockistowscy- marksiści robili na tych warsztatach sztuki zaangażowanej? I czybyły parytety płci? A jak były- to cosię z parytetami wiązało? I czy ci ze sztuki zaangażowanej czytali sobie”Płciowy kłopot”- pani Judith Butler. No tak! Płeć od dawna była dla lewicy kłopotem.. Bo jak tu wyrównać- taknaprawdę- kobietę z mężczyzną? Jak to zrobić? Jak kobieta od mężczyzny różnisię wszystkim, tak jak mężczyzna- od kobiety? I to jest piękno tego świata..Wzajemnie się uzupełniają. A zresztą, po co wyrównywać dwie przeciwstawne płcie? Komu to potrzebne - a jednak! Tak jakby ktoś próbował zasłonić na siłę Słońce, albo przenieść Księżyc w innemiejsce.. Na przykład do Nowego Wspaniałego Świata, na roku Świętokrzyskiej i Nowego Światu. Rok 2011 był dla Stowarzyszenia im. Brzozowskiego rekordowy, bo resort kultury idziedzictwa narodowego przeznaczył z naszych pieniędzy na to lewicowewariactwo - 499 100 złotych(!!!!) - w tym 52 tysiące na projekt ”Żmijewski. Przebudowa rzeczywistości”, 67,5 tysiąca na „Pisma polityczne” Jana Józefa Lipskiego, masona-socjalisty, związanego za życia z Lożą Kopernik i 31 000 złotych odpowiednio na książki ”Nowoczesność, jako źródło cierpień” - MarciShore oraz ”Festung Warschau”, pani Elżbiety Janickiej. Czy ONI nie mogąwydawać książek za własne pieniądze, albo za pieniądze prywatnego wydawnictwa? I dlaczego” Twierdza Warszawa” jest poniemiecku? Tylko muszą ssać z budżetu poprzez przepompownię Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.. Ale czy to jest dziedzictwo narodowe, tewszystkie bajki o przemianie rzeczywistości i wyzuciu narodu z tradycji? I żeby przy tym najlepiej wszyscy zamienili płeć.. Naprzeciwną, albo jakąś uniwersalną.. Bo przecież trzeciej płci nie ma..Chociaż..(???) Pan, Pani - Ryszard Anna Grodzka… Z Ruchu Pana Janusza Palikota,i całego tego Parku Jurajskiego związanego z urbanowym „NIE”, który swoimpismem twierdzi, że jedynie Kościół Powszechny jest winien wszystkiemu. Ale tojest wyjątek, który w żadnym razie nie potwierdza reguły.. Najbardziej w paniAni- Ryszardzie, podoba mi się jej głos.. Taki męski i głęboki. Ale jakokobieta…? Chociaż są gusta i guściki.. Ale ten głos.. Ciągle mi dźwięczy w uszach.. Nie mogę się od niego opędzić.. I jeszcze jak sobie przypomnę, żepan Ryszard Kalisz znał panią Anię jeszcze ze Związku Socjalistycznej MłodzieżyPolskiej, jako pana Ryszarda.. Co to musiała być za czarowna znajomość polityczna? Razem budowali – jakoludzie młodzi - socjalizm, który się zawalił, i razem budują ten europejski, który też się zawali.. To tylko kwestia czasu.. I żadne z nich, nie ma poczuciawiny.. Że skrzywdzili miliony ludzi wtedy i krzywdzą teraz.. Oczywiściekamieni by nie starczyło, żeby rzucać nimi w tych, którzy są bez winy.. Wszyscysą bez winy, bo zawsze winny jest, kto inny.. I nikt nie ponosi za swojedziałanie odpowiedzialności.. Tak się składa i tak się na razie będzieskładało. Ponieważ czują się bezkarni, robią, co im się podoba, eksperymentują na narodzie, skłócają go, poniżają i uczestniczą w rabunku.. Przez całą kadencję Ministerstwo Kultury i DziedzictwaNarodowego dofinansowało przedsięwzięcia trockistów-komunistów z ‘Krytyki Politycznej” na łączą kwotę1 272 361 złotych, w dużejczęści poprzez podległy resortowi Instytut Książki. To wszystko, co wyczytałem
- jeśli chodzi o dane finansowedotyczące środowiska ”Krytyki Politycznej”, ale na końcu jest informacja, że jakiś czas temu w sprawie wystąpił rzecznik Ministerstwa Kulturyi Dziedzictwa Narodowego, który stwierdził, że” Krytyki Politycznej” - resortnie dotuje (!!!!). O ile wiem, „Krytyka Polityczna” dostaje również pieniądze zInstytutu Sztuki Filmowej, i od władz Warszawy.. To jak to w końcu jest? Dotuje czy nie dotuje..Nawet takiej - wydawałoby się prostej sprawy- nie można ustalić w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznejsprawiedliwości.. To tak jak z tą sprawa, że mieliśmy – według PlatformyObywatelskiej- dostać od Unii Europejskiej 300 miliardów euro przed wyborami, a dopłacimy do niejwkrótce, żeby ratować całość socjalistycznej konstrukcji biurokratycznej - 100miliardów złotych. Co innego na wizji, a co innego na fonii?. Jak to wsocjalizmie biurokratycznym, opartym na antyekonomii?.. I myślicie Państwo, że to koniec dotowania UniiEuropejskiej? Jak kasa się skończy, znowu socjaliści będą poszukiwać, kogo by tu skubnąć? Bo powtarzam jeszcze raz: socjalizm nie jest ustrojemrozwoju- jest ustrojem stagnacji i marnotrawstwa.. I jako taki nie maszans istnienia na dłuższą metę.. Musi zbankrutować! Ciekawe ile będzie wynosić za kilka miesięcy następna transza naszej pomocy celem, ratowania UniiEuropejskie i strefy euro..? Zmieniam zdanie: największe skupisko komunistów na metrkwadratowy, nie przypada wcale na rogu Nowego Świata i Świętokrzyskiej..Największe skupisko komunistów przypada na metr kwadratowy w Brukseli, wsiedzibie Komisji Europejskiej.. Skoro ze dwa lata temu było ich tam ze 28 000 (????) W miarę rozwoju socjalizmu rośnie biurokracja, która opiera swoje pomysły oantyekonomię i pogrzebany zdrowy rozsądek. I jeszcze jak pan Donald Tusk” uporządkuje kwestięrachunkowości rolnej” na wsi, nie mylić z WSI.. To dopiero będzie Nowy Wspaniały Świat- świat na wsi.. Aleczy w takim świecie da się żyć? WJR
Niemiecka europejskość AD 2011 Kolejny szczyt unijny dobiegł końca, wraz z kolejną porcją deklaracji na temat współpracy państw członkowskich w rozwiązywaniu problemów, które spowodowały obecny kryzys. Ze „szczęśliwego rodzinnego grona” wyłamał się jedynie premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Pozostałe kraje zgodziły się na ratyfikację zmian obowiązującego traktatu, które w dalszej mierze ograniczą ich suwerenność w przypadku przekroczenia deficytu budżetowego ponad 5% PKB. Wydaje się, że nie warto dywagować na temat ewentualnego wpływu wspomnianych zmian traktatowych na stabilność finansową UE. Zapewne będą one modyfikowane wraz z dynamiką kryzysu. Warto jednak przyjrzeć się siłom działającym obecnie w ramach Unii. Niemcy forsują opcję szybkiej dalszej centralizacji UE uzyskując przynajmniej formalne poparcie większości państw członkowskich, a właściwie ich „elit”. Poszczególne społeczeństwa unijne skłaniają się coraz bardziej do przeciwnego trendu odśrodkowego, z rosnącą niechęcią i niepokojem obserwując niemieckie imperialne zapędy. Włoskojęzyczny kanał telewizji szwajcarskiej wyemitował ostatnio program traktujący o tym zagadnieniu. Według autorów programu, demonstrowana jedność pomiędzy Niemcami i Francją jest bardziej „na pokaz” niż autentyczna. Sarkozy nie ma po prostu wielkiego pola do manewrów, będąc słabszym członkiem tego tandemu. We wspomnianym programie poddano też analizie nastroje społeczne w szeregu krajów Unii. Wszędzie daje się zauważyć wzrost nastrojów antyniemieckich. Demonstrowane są one zarówno przez lokalne media jak i poszczególnych członków społeczeństw. Irlandzka prasa deklaruje, że „naszymi nowymi panami są Niemcy”. Grecy w „historycznych strojach z epoki” demonstrują pod niemiecką ambasadą powiewając hitlerowskimi flagami i portretami Führera. W europejskich dziennikach roi się od karykatur Frau Merkel upozowanej na Adolfa Hitlera lub kanclerza Bismarcka. Jak widać wspomnienia z najlepszych kart historii Niemiec nie zostały przez Europejczyków zapomniane. Amnezją charakteryzują się jedynie „zwykli” Niemcy, którzy w wywiadach z wspomnianą stacją telewizyjną wykazują zdziwienie, że może ich ktoś podejrzewać o jakiekolwiek złe intencje. Całe dotychczasowe życie świadczy dobitnie o ich pracowitości, pokorze i umiłowaniu europejskiej jedności. Takie różnice percepcji otaczającej rzeczywistości pomiędzy Niemcami a resztą Europejczyków dodają napięcia w rozrywanej już siłami odśrodkowymi sztucznej tkance „społeczności europejskiej”. Jak pamiętamy z historii sytuacja taka nie jest żadnym novum. Bismarck żywił w stosunku do Polaków wiele sympatii, ale zwąc ich Irokezami, tępił bezlitośnie, bo tego wymagał interes „wielkich Niemiec”. Hitler zmuszony był do zniszczenia II RP, bo Jej „faszystowscy” przywódcy nie wyrażali zgody na przesunięcie polskich granic w południowo-wschodnim kierunku. Obecnie (23 listopada 2011r) „specjaliści” pokroju Tima Rifata posuwają się nawet dalej niż sam Führer, twierdząc, że to Polska zaatakowała Niemcy w 1939 roku a nie vice versa. Jaka więc będzie przyszłość stosunków wewnątrz-unijnych? Wszystko wskazuje na to, że europejskie „elity” będą posłusznie kroczyć drogą wyznaczoną przez Niemcy. Od dawna nie reprezentują one interesów swych narodów, a jedynie wolę finansowej międzynarodówki i odrodzonych „wielkich Niemiec”. Być może „zwykli” poczciwi Niemcy zechcą wymienić swych krwiożerczych przywódców na nowych bardziej odzwierciedlających niezmiennie dobrego germańskiego ducha? Cała strategia Niemców w okresie po II Wojnie Światowej opierała się na twierdzeniu, że to „Hitler był zły”, ale oni sami „do rany przyłóż”. Dopiero w ostatnim dwudziestoleciu zdobyli się na odwagę odwrócenia sytuacji, dzięki czemu to ofiary stały się agresorami, a oni ich altruistycznymi „adwokatami w UE”. Naród niemiecki posiada niezmienną umiejętność wyłaniania ze swego grona elit wiernie reprezentujących jego ducha i to nawet wtedy, gdy duch ten musi się skrywać głęboko w ciemnych zakamarkach ich germańskich osobowości.Hitler zapytany na początku swej kariery o przyczynę tak wielkiego sukcesu jego piwiarnianych przemówień odparł szczerze: „Po prostu mówię im to co chcą usłyszeć”. To jest kwintesencja całego zagadnienia. Twierdzenie, że naród niemiecki był przez okres III Rzeszy emanacją Hitlera, po czym uwolnił się z tego „chwilowego otumanienia” nie wytrzymuje konfrontacji z obiektywną rzeczywistością. Hitler, Bismarck i inni krwiożerczy przywódcy Niemiec byli i niezmiennie są reprezentacją germańskiego ego. Nie zmieniło się to od czasów rzymskich po dzień dzisiejszy i nic nie wskazuje na to by uległo to zmianie w przyszłości. Takie czy inne manewry niemieckich elit mają jedynie podłoże taktyczne i w momencie, kiedy uznają, że Niemcy są wystarczająco silne ujawniają swe prawdziwe niezmienne cele, które jako minimum zakładają dominację naszego kontynentu. To, że na tym „niemieckim kontynencie” nie ma miejsca dla Polski i Polaków udowadniać już chyba nie trzeba. Kolejna konfrontacja pomiędzy wielkomocarstwowymi Niemcami a resztą Europy wchodzi w decydującą fazę i bez względu na jej wynik nie będzie ona miłym doświadczeniem dla jej uczestników.
Ignacy Nowopolski Blog
Obama vs Gingrich i Polska vs. Euro Obecnie, na początku grudnia 2011, w prasie amerykańskiej opisywane są dwie konfrontacje: Obama vs Gingrich i Polska vs. Euro na tle przygotowań wojennych osi USA-Israel przeciwko Iranowi w obronie izraelskiego monopolu nuklearnego na Bliskim Wschodzie. W nadchodzących w przyszłym roku wyborach prezydenckich w USA, dużą szansę na reprezentacje republikanów ma Newt Gingrich dzięki temu, że umie mówić z pamięci i może równoważyć talent oratorski prezydenta Baracka Obamy, doświadczonego profesora prawa konstytucyjnego na uniwersytecie w Chicago. Polonia amerykańska ma za złe prezydentowi Obamie fakt, że pominął on Polaków w przemowie w czasie obchodów bitwy o Francję pod Falaise oraz że toleruje on niedawne usunięcie ze szkolnych podręczników historii nazwisk zasłużonych w wojnie o niepodległość generałów: Kazimierza Pułaskiego i Tadeusza Kościuszki. Taktyka Republikanów w USA polega na walce przeciwko drugiej kadencji prezydenta Obamy, pokazując osłabianie gospodarki USA pod jego rządami, oraz walki przeciwko podniesieniu podatków milionerów i miliarderów w sytuacji, kiedy ludzie o milionowych dochodach rocznych płacą podatki mniejsze niż ich sekretarki. Czy naprawdę uda się Gingrich’owi, przyszłość pokaże. Na razie już rozgłasza on, że jego sekretarzem stanu, na wypadek jego zwycięstwa w wyborach, byłby były ambasador USA przy ONZ John Bolton, znany „aparatczyk” osi USA-Izrael i zwolennik wojny nuklearnej przeciwko Iranowi. Gingrich-demagog oskarża Amerykanów-Muzułmanów o popieranie terroryzmu przeciwko USA. Dla Gingrich’a może stanowić zły omen fakt, że ostatnio silna kandydatura na prezydenta USA murzyńskiego biznesmena Cain’a upadła z powodu oskarżeń ze strony kilku kobiet, o zmuszanie ich do stosunków seksualnych i tym samym zdradzanie jego żony. Niestety przeszłość Gingrich’a i jego trzech małżeństw oraz jego trzy zmiany religii też nadają się do kompromitowania go w sprawie zdrad małżeńskich w kampanii jego głównego przeciwnika Matt’a Romney’a, mormona, byłego gubernatora stanu Massachsetts, który ma tą samą żonę od ponad 40 lat. W dniu 8 grudnia 2011 pojawiają się w prasie USA takie tytuły jak: „Banki przygotowują się do życia po epoce Euro”. Są przygotowania w toku do drukowania własnych pieniędzy przez banki centralne państw członkowskich na wypadek gdyby musiały one opuścić unię monetarną strefy euro i powrócić do monety używanej przez te państwa do stycznia 2002, kiedy państwa te zaczęły posługiwać się monetą euro. Trzeba pamiętać, że toczy się zakulisowa walka w obronie dolara, jako światowej waluty rezerwowej. Jak ważna jest rola dolara, jako waluty rezerwowej świadczy opinia byłego ministra skarbu USA Jamesa A. Bakera, który twierdzi, że USA byłyby takim samym bankrutem jak Grecja gdyby dolar przestał być walutą rezerwową. Dlatego manipulacje za pomocą tak zwanych „pochodnych pieniądza” używane są skutecznie w obronie dolara przed przejęciem pozycji monety rezerwowej przez euro. Z tego powodu finansiści kontrolujący rynek monetarny świata doprowadzili do tego, że obecnie euro nie jest kandydatem zdolnym do konkurencji przeciwko dolarowi i jego roli, jako waluty rezerwowej.
Polska vs. Euro Fortuna uśmiechnęła się Polsce, która mimo starań niektórych polityków, nie została przyjęta do unii monetarnej strefy euro. Opinie polityków polskich skrystalizowały się w tej sprawie. Zestaw porównawczych statystyk produktu krajowego brutto (PKB) Polski, Czech, Węgier – państw używających własnego pieniądza – oraz Grecji i Portugalii używających euro w latach 2004-2010 daje obraz w pięciu wersjach:
1. PKB per capita, jako procent średniej Unii Europejskiej.
2. Stan bezrobocia.
3. Roczny deficyt, jako procent PKB,
4. Dług rządowy, jako procent PKB.
5. Roczna inflacja. Porównania te są korzystne dla Polski i naturalnie poparcie Polaków dla euro spadło do 20% z, 38% podczas gdy opozycja przyjęcia euro stanowi 57% według sondaży opinii. Tak to obecnie w prasie w USA wygląda rozgrywka w kampanii wyborczej prezydenta Obamy vs Gingrich i na arenie europejskiej sytuacja Polski vs. euro.
Iwo Cyprian Pogonowski
Kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyka
1. Jak zauważył dosyć dawno temu jeden z brytyjskich premierów „są kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyka” i niestety to stwierdzenie nadaje się do opisania projektu budżetu państwa na rok 2012, który właśnie został przekazany do Sejmu przez rząd Tuska. To już drugi projekt budżetu na 2012 rok, pierwszy wpłynął do Sejmu 30 września ale później Platforma wygrała wybory i można było już przyznać się, że tak dobrze jak obiecywano w kampanii wyborczej, jednak nie będzie.Jako poseł pracujący w sejmowej Komisji Finansów Publicznych, otrzymałem kilkaset stron materiałów budżetowych, samo uzasadnienie projektu budżetu liczy ponad 200 stron, więc wydawałoby się, że można się z nich dowiedzieć czegoś o obecnym stanie finansów państwa i zamierzeniach finansowych na następny rok?
2. Gdzie tam, liczne liczby prezentowane w tych materiałach są przedstawiane tak, żeby wynikało z nich możliwie jak najmniej, żeby nie można ich było porównać z wielkościami z lat ubiegłych, słowem, żeby niczego nie wyjaśniać, a raczej gmatwać? Rząd Tuska przyjął ponoć realistyczny projekt budżetu na 2012 rok z 2,5% wzrostem PKB (w roku 2011 wzrost wyniesie, około 4%) ale już rzut oka na dochody podatkowe pozwala się zorientować, że są one zawyżone. Te z VAT-u mają być o 9 mld zł większe niż, w 2011, choć stawki tego podatku mają być niepodwyższane. Dochody z akcyzy maja wzrosnąć o 4 mld zł, choć przy ogłaszaniu podwyżki akcyzy na olej napędowy uzasadniano, że mają one przynieść 2 mld zł dodatkowych dochodów podatkowych. Dochody z CIT i PIT maja wzrosnąć odpowiednio o 1 mld zł i 2 mld zł w porównaniu z przewidywanym poziomem wykonania wpływów z tych podatków w roku 2011, choć już w tej chwili wiadomo, że to wykonanie będzie jednak sporo niższe. Są jeszcze dochody niepodatkowe. Tu minister Rostowski zwiększył o ponad 2 mld zł wpływy z dywidend i wpłat z zysku od spółek i przedsiębiorstw państwowych, choć w roku 2011 wyniosły one prawie 6 mld zł i ich poziom oznaczał, że firmom państwowym zabierane były wszystkie pieniądze rozwojowe. Można odnieść wrażenie, że strona dochodowa budżetu była ustalona tak, że najpierw określono wielkość wydatków, a ponieważ deficyt budżetowy miał nie przekroczyć 35 mld zł to dochody budżetowe dostosowano do tych dwóch wielkości. A ponieważ z 2,5% wzrostu PKB aż tak wysokich dochodów podatkowych i niepodatkowych nie można było wydusić, to tu i ówdzie dopisano po parę miliardów złotych i tyle.
3. Jeszcze ciekawsza jest strona wydatkowa tego projektu budżetu. Pokażę jak ją budowano w odniesieniu do Funduszu ubezpieczeń Społecznych. Ponieważ brakowało dochodów ze składek, ustalono dotację budżetową do tego funduszu w wysokości prawie 40 mld zł, ale zostanie ona uzupełniona środkami z Funduszu Rezerwy Demograficznej w wysokości prawie 3 mld zł, (choć środki te miały być wykorzystywane od roku 2020), prawie 2 mld zł kredytu pozyskiwanego z banków komercyjnych i blisko 1 mld zł z kredytu uzyskiwanego z budżetu państwa. Fundusz ten ma już na koniec tego roku ponad 7 mld zł kredytu w bankach komercyjnych i ponad 15 mld zł kredytów budżetowych. Gdyby chcieć doprowadzić do przejrzystości w finansowaniu FUS, to dotacja budżetowa do tego funduszu na rok 2012 powinna wynieść nie 40 mld zł, a 68 mld zł, a więc wydatki budżetowe musiałby być wyższe o 28 mld zł, czyli blisko 2% PKB. W ten sposób ogromnej wielkości zobowiązania są zmiecione pod dywan i nieuwzględnione ani w wysokości deficytu sektora finansów publicznych, ani w wysokości długu publicznego.
4. Zupełne kuriozum to informacje o wysokości deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego. Mimo wielu tabel i liczb nie można się dowiedzieć, jaki jest przewidywany deficyt sektora finansów publicznych na koniec 2012 roku, podobnie zresztą jak informacji jak zakończy się pod tym względem rok 2011. Bez skrępowania prezentowany jest podwójny rachunek długu w relacji do PKB ( ujęcie krajowe i unijne). Obydwa rachunki różnią się o 3% PKB, czyli dług publiczny liczony metodą unijną jest o 45 miliardów wyższy od tego liczonego metoda krajową. I co z tego, zdaje się mówić minister Rostowski w prezentowanych dokumentach. Z różnych innych miejsc materiałów budżetowych, ale tylko przy użyciu metod śledczych, można wydedukować, że ani metodą unijną ani krajową, nie uwzględniono w liczeniu deficytu sektora finansów publicznych, ani długu publicznego, deficytu na rachunku środków europejskich (4,5 mld zł), deficytów ZOZ (5,3 mld zł), wspomnianego już wsparcia dla FUS (28 mld zł), transakcji swap na długu ( w tamtym roku miały one wartość 7 mld zł), a więc razem zaniżono obydwa deficyty przynajmniej o 3% PKB. Jeżeli dołożymy do tego, informację, że do liczenia długu wyrażanego w walutach obcych przyjęto kurs euro w wysokości 4 zł, a dług ten stanowi już blisko 30% całości naszego zadłużenia, to widać, że nasz dług nie tylko przekroczył już, 55 ale nawet konstytucyjny próg 60% PKB. Tego wprost jednak z prezentowanych materiałów się nie dowiemy. Na podstawie tej pobieżnej analizy budżetu na 2012 rok wyraźnie widać, że powiedzenie „kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyka”, pasuje do tego projektu jak ulał. Zbigniew Kuźmiuk
Jaruzelski powtarza kłamstwa Na kilka dni przed rocznicą stanu wojennego Wojciech Jaruzelski wydał oświadczenie, w którym powtarza słowa, jakoby jego decyzja uchroniła Polskę przed interwencją Związku Sowieckiego w grudniu 1981 roku. Przyznaje, że gdyby miał podejmować raz jeszcze decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego nie zawahałby się. Zaznacza również, że przeprasza za wszystkie negatywne skutki stanu wojennego. O ocenę tych słów portal Stefczyk.info poprosił publicystę Bronisława Wildsteina:
Wojciech Jaruzelski powtarza te same kłamstwa. Gdy na przełomie 1989 i 90 roku upewnił się, że nic mu nie grozi nabrał pewności siebie. Wcześniej Jaruzelski był sparaliżowany strachem. On jest wybitnie tchórzliwy. Stefan Kisielewski mówił, że to człowiek bojowy, ponieważ wszystkiego się boi: Kościoła, partii, Polaków, armii, Rosjan, robotników itd. Gdy na początku lat 90. Jaruzelski zrozumiał, że nic mu w III RP nie grozi zaczął się zachowywać ostentacyjne i przyjął dumną pozę. Od tego czasu powtarza w kółko te same kłamstwa. One są niestety powtarzane przez zwolenników ochrony jego imienia. Co znamienne są to również ludzie związani z dawną opozycją, np. środowisko „Gazety Wyborczej”. Ci ludzie powtarzają, że w 1981 roku Polska została uchroniona przed sowiecką interwencją. Gdyby nie było żadnych dokumentów w tej sprawie, takie rozumowanie byłoby bezzasadnym gdybaniem. W ten sposób można by było uzasadnić wszystko. Zawsze można powiedzieć, że będą gorsi od nas, że zrobiliśmy zło, ale inni mogli zrobić gorsze, że byliśmy łagodniejszymi katami. To jednak żadne usprawiedliwienie. Szczególnie, że wszystkie dokumenty pokazują, że o żadnej interwencji nie było mowy. Jaruzelski w 1981 roku nie wykonał również żadnego gestu, żeby porozumieć się z „Solidarnością”, polskim społeczeństwem i spróbować wyprawować jakiś modus vivendi, który pozwoliłby na zmianę systemu, na którą zgodziłaby się Moskwa. On nic takiego nie zrobił, on bronił interesu swojego oraz Moskwy. Kariera Jaruzelskiego była w pełni zależna od ZSRS. Całe jego życie to kariera namiestnika Moskwy, wykonawcy jej poleceń. To był zdrajca narodu polskiego, który wysługiwał się obcemu mocarstwu i dzięki temu zrobił karierę. Jego droga zawodowa jest związana z sowietami. Działalność w wojsku, współpraca z wojskową „ubecją”, działanie w pionie ideologicznym wojska, udział w czystce antysemickiej w armii, interwencja w Czechosłowacji, odpowiedzialność za masakrę na Wybrzeżu w 1970 roku, wydanie rozkazu strzelania do robotników, aż po stan wojenny – kariera Jaruzelskiego była bardzo konsekwentna. On był komunistycznym aparatczykiem, który zależy od Moskwy i stara się jak najlepiej wypełniać jej polecenia. Budował swoją karierę przeciwko swojemu narodowi. Niestety zbrodnie Wojciecha Jaruzelskiego nie zostaną osądzone. Nie mam, co do tego najmniejszych wątpliwości. Polskie sądy nie chcą go osądzić. Sędziowie, jako korporacja, wyrastają z PRLu. Oni nie chcą osądzić tego okresu. A przecież osądzenie Jaruzelskiego byłoby najbardziej wyrazistym osądzeniem komunistycznej Polski. Można dziś skazać wykonawców, którzy strzelali w kopalni „Wujek” do robotników, ale tych, którzy wydawali rozkazy, skazać nie można. Osądzony nie zostanie, ani Jaruzelski, ani Kiszczak, ani inni, którzy razem z nimi wprowadzali stan wojenny i zdławili nadzieje na koniec komunizmu. Oni sprawili, że Polska rozwija się o ponad dekadę później. Ci wszyscy ludzie nie zostaną osądzeni. To mówi bardzo wiele o naszej rzeczywistości obecnej. Stefczyk.info
Z życia służb. Gry nie tylko medialne W III RP grę sił politycznych zastępują często gry operacyjne służb specjalnych. Dlatego analiza sceny politycznej wydaje się niekiedy zwykłą stratą czasu. Należy raczej badać kulisy, gdyż historia po 1989 r. to głównie dzieje rywalizacji i sojuszy różnych sektorów służb. Jeśli rozumowanie to jest prawidłowe, rodzi się pytanie, jak rządy Platformy i jej niewątpliwe sukcesy w przywracaniu III RP służbom mają się do ich rywalizacji – głównie wojskówki (dawna WSI/WSW) z jednej strony i cywilnych (dawne SB/UOP/ABW z przyległościami) z drugiej. W 2005 r. PiS mógł zaistnieć dzięki takiemu właśnie konfliktowi, gdyż potrafił zająć zwolnioną przestrzeń społeczną, a siły ubekistanu nie były chwilowo skierowane przeciwko partii Kaczyńskich, lecz przeciwko sobie nawzajem. Postawiłem wtedy tezę, że Departament I SB i WSI, które wspólnie walczyły o prezydenturę dla Donalda Tuska zrobią wszystko, by ubekistan przetrwał i by przywrócić jego kontrolę nad Polską, nieopatrznie osłabioną. Jednocześnie wpływy innego środowiska, III Departamentu SB, zostały niemal całkowicie zlikwidowane, czego konsekwencją na scenie politycznej były m.in. marginalizacja SLD – politycznego ramienia Departamentu III w okresie transformacji.
Wymiana kukiełek Patrząc z tej perspektywy, wyeliminowanie Aleksandra Kwaśniewskiego i Wojciecha Olejniczaka z SLD można interpretować, jako emancypację środowiska III Departamentu, które wybrało wówczas Grzegorza Napieralskiego. Dlatego przewidziałem, że będzie on atakował PiS, ale jednocześnie podkreślał swoją odrębność wobec Platformy. Nowe podziały, zgodnie z prawami postkomunizmu, zostały zresztą wyznaczone przez ówczesne podziały we władzach Rosji. Inna ciekawa gra polega na próbie przygotowania przez ubekistan ekipy zamiennej dla Tuska – dla tych wyborców, którzy nie będą chcieli głosować na Platformę, zużywającą się powoli mimo starań mediów, ale jeszcze niegotowych do głosowania na PiS. Dlatego opcja wylansowania nowej siły, podobnie jak swego czasu doszło do utworzenia PO, gdy UW nie mogła już grać roli gwaranta braku zmian i wiadomo było, że nieuchronnie się kończy. Taka siła weszłaby w przestrzeń opróżnianą przez PO i nie pozwoliła PiS-owi na odzyskanie pozycji. Wyborcy byliby szczęśliwi, że głosują na nowych ludzi, a interesy środowisk bezpieczniackich byłyby zagwarantowane.
Wypełnianie przestrzeni Choć społeczeństwo postkomunistyczne generalnie choruje na amnezję i nie pamięta tego, czego nie życzą sobie elity postkomunistyczne, żyją jeszcze ludzie, którzy byli świadkami np. gromkich pokrzykiwań PO o otwarciu wszystkich archiwów. Skąd, zatem późniejsza zmiana poglądów? To po prostu widoczne na zewnątrz skutki zakończenia operacji „zajęcie przestrzeni”, stanowiącej dokładne powtórzenie strategii z okresu zapowiedzi dekomunizacyjnych Wałęsy z lat 1990–1991. Po prostu w chwili, gdy dzięki nośnym w danym momencie hasłom do władzy mogą dojść siły niekontrolowane, które tworzą zagrożenie dla pozycji elit ubekistanu, trzeba przelicytować je w radykalizmie i zająć wolną przestrzeń. Opierający się w rzeczywistości na ludziach służb Lech Wałęsa wysunął program dekomunizacji po to, by nie uczynił tego ktoś inny i by elitom w niepewnym okresie przejściowym włos z głowy nie spadł. Ludzie, którzy te zapowiedzi potraktowali poważnie, jak bracia Kaczyńscy, musieli potem zapłacić cenę własnej naiwności. Podobna sytuacja powtórzyła się w 2005 r., kiedy na skutek walk wewnątrz środowisk bezpieczniackich wytworzyła się próżnia, którą zaczął zajmować PiS. Wówczas PO, by uniemożliwić zwycięstwo PiS-owi, wysunęła radykalne hasła lustracyjne i dekomunizacyjne. Operacja się nie powiodła, gdyż PiS wygrał i nie chciał utworzyć koalicji z PO za cenę wyrzeczenia się kontroli nad służbami. PO nie udało się, więc podporządkować PiS-u, jak swego czasu udało się to UW w stosunku do AWS-u. Po zmobilizowaniu wszystkich sił ubekistanu, w tym mediów, udało się natomiast w 2007 r. odsunąć zagrożenie dla aferalnych elit III RP, a skoro zniknął powód przyjęcia radykalnych haseł przez PO, mogły zniknąć i same hasła. Pamiętamy, jak PO oficjalnie oznajmiła, zresztą ustami Zbigniewa Chlebowskiego, że rezygnuje z lustracji. Potwierdziło to podejrzenie, że celem Platformy, a nawet racją jej powołania w momencie, gdy UW przestała być skutecznym narzędziem obrony interesów ubekistanu, było uniemożliwienie lustracji, czyli wymiany elit III RP.
Która władza? Polityka w Polsce po 1989 r. przypomina często teatr cieni. Postkomunizm tym m.in. różni się od rzeczywistej demokracji, że wprawdzie skopiował jej instytucje, ale nadał im charakter fasadowy. Traktując media, jako IV władzę, rzekomo taką samą jak istniejąca w demokracji, przyczyniamy się do utwierdzania fikcji. W III RP nie istnieje, bowiem żadna czwarta władza, podobnie jak nie ma tu II i III władzy, tylko ich imitacje. Realna władza znajduje się w rękach środowiska byłych służb i ich współpracowników. To ono wyznacza reguły gry i nadaje kierunek decyzjom oficjalnie zapadającym w fasadowych instytucjach, w tym ustawodawczych, sądowniczych i mediach. Większość mediów nie stanowi niezależnej siły, lecz jest zwykłymi wykonawcami, cynglami ubekistanu. Tymczasem bez dostępu do informacji demokracja zawsze będzie żartem. Media są jednym z gwarantów pozycji bezpieczniackich elit i dlatego zamiast informować, zajmują się propagandą. Środowisko mediów zostało odpowiednio wyselekcjonowane i wmontowano w nie mechanizmy zabezpieczające przed pojawieniem się w jego elicie osobników samodzielnych i niekontrolowalnych. Dwa lata władzy PiS-u wprawdzie naruszyło nieco ten stan, ale PO zrobiła następnie wszystko, by przywrócić status quo: od zablokowania lustracji, po opanowanie mediów publicznych, gdzie proces uwalniania się od roli gwaranta III RP został zaledwie nieśmiało zapoczątkowany w latach 2005–2007. Stosunek mediów do PiS-u nie wynika z działań tej partii, lecz z samego faktu, że jest ona spoza układu i stanowi zagrożenie dla elit. Żeby zasłużyć na przychylność Janiny Paradowskiej, Tomasza Lisa czy Moniki Olejnik, PiS musiałby wręcz popełnić seppuku. A i wtedy stwierdziliby, że zrobiło to za późno… Dla porównania, w Europie media, choć z przewagą wpływów lewicowych, pełnią jednak rolę IV władzy. W większości nie miały związków z tajnymi służbami w swoich krajach, a ewentualne wpływy sowieckich miały w Europie znacznie mniejszą skalę niż u nas. Zmiana tej sytuacji zależy od wymiany elity medialnej w Polsce i przecięcia pępowiny łączącej ją ze środowiskiem służb. Dziennikarze nie zmienią swojej postawy, jeśli PiS będzie dla nich miły, stanie się to tylko wtedy, kiedy otworzą się dla młodych drogi awansu i kiedy zastąpią ludzi, których jedynym imperatywem działania jest posłuszeństwo wobec obecnych elit. Józef Darski
Przebudzeni Zobaczyłem zjednoczony naród: drżą nogi sprzedawczyków. „Gazeta Polska”, „Nowe Państwo”. Niezalezna.pl., Telewizja Trwam. „Nasz Dziennik”. Radio Maryja. „Gość Niedzielny”. „Niedziela”. Dziesiątki portali. Walczą o zrozumienie naszej sytuacji. Nie jesteśmy w getcie. To my jesteśmy Polską. Wojna toczy się o kulturę. Walczy Europa chrześcijańska, patriotyczna, walczy zachodnia cywilizacja z anty-kulturą, anty-religią i cywilizacją śmierci. Musimy się łączyć. Bo wyduszą nas jak wszy. Ciągle otwarte pozostaje pytanie:
kto jest „cieniem” Tuska? Kto jest „cieniem” Grasia? Kto Sikorskiego, kto Schetyny? Trwa wojna dwóch ambasad o wpływy w kondominium. W kraju Towarzystwo traci wpływy. Nie potrafią zamknąć ust niepokornym artystom. Wystawa w Toruniu, na której wystawiono mały samolocik z napisem TUsk 154M, nie została zamknięta. Potrwa do 15 stycznia. Wystawa pokazuje, czego boją się rządzący. Gniewu narodu. Któremu szarga się wszystko, co dla niego ważne i święte. Ludzie budzili się po 10 kwietnia, po 11 listopada. Jeśli będzie więcej przebudzonych, gniew będzie musiał znaleźć swoje ujście.
Czy artyści igrają z ogniem i chcą wyprowadzić ludzi na ulice? Okazuje się, że istnieją również twórcy, którzy kochają ojczyznę. Joanna Lichocka zrobiła właśnie film Przebudzenie. Jest przebudzenie, będą przebudzeni. Sztuka gniewu wam się nie podoba. Panowie z Czerskiej. Kto się boi, i słusznie, polskiej sztuki gniewu? Artyści widzą więcej. Robert Kaczmarek dał mi płytkę z filmem zatytułowanym Zobaczyłem zjednoczony naród. Korespondenci zachodni mówili tymi słowami o Polakach po 10 Kwietnia. Patriotyzm wylał się wtedy na ulice. Kaczyński ma prawo dziś wyprowadzić ludzi na ulicę. Żyjemy w normalnym kraju. Takim jak przed wojną. Zamach majowy. Zamach czerwcowy po 1989 r. Przed wojną pałki i kastety. Teraz: kastety i pałki. Takie były metody prowadzenia polityki od zawsze. Artyści widzą więcej. Gniew rośnie. Rządzący się boją. Czy to dobrze, żeby na czele ruchu gniewu stał ktoś przewidywalny czy nieprzewidywalny? Nadchodzi czas komety. Nadchodzi czas ulicy. Prowadzący Tuska wymyślił Palikota. Ma kanalizować wściekłość mieszkających w Polsce homo sovieticus. Palikot i właściciel żyrandola mogą nas włączyć do Wspólnoty Niepodległych Państw. Druga część PO chce nas przyłączyć do rozmytego eurolandu Wielkiej Rzeszy Niemieckiej. Kaczyński może utrzymać chybotliwą równowagę. Równowaga kondominium. Taki mamy wybór. Jeśli się nie zjednoczymy, wyduszą nas jak wszy. Konflikt między Sikorskim a Komorowskim to odwzorowanie wojny Dwóch Ambasad. W końcu forma kondominium nie gwarantuje balansu sił. Olga mówi, że z dwojga złego woli Szwaba od Ruska. Czy to znaczy, że mam kibicować Sikorskiemu? Basta. Wiem tyle, że bez połączenia sił grupy ojca Rydzyka, grupy „Gazety Polskiej”, „Gościa Niedzielnego”, „Niedzieli”, dziesiątków wolnościowych portali, wyduszą nas po kolei. Zawsze wiedziałem, że Kwaśniewski jest człowiekiem mało lotnym. Jednak ostatnio przeszedł samego siebie. Mówiąc o stosunku Kaczyńskiego do wypowiedzi Sikorskiego, o konieczności ucieczki do przodu w integrację, posłużył się bon motem Słonimskiego. Cokolwiek o Słonimskim i jego zaangażowaniach powiedzieć, miał umysł jak brzytwa. I tą brzytwą pochlastał się Kwaśniewski. „Politycy z PiS i Kaczyński stosują taką znaną opinię Słonimskiego: »nie znoszę wymieniać poglądów, zawsze na tym tracę« – oni swoich nie wymieniają” – przekonywał Kwaśniewski w TVN24. Właśnie, Panie Prezydencie. Z Panem Prezes nie powinien wymieniać poglądów. Bo straci.
Łk 5,17-26: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu! I natychmiast wstał i poszedł do domu, wielbiąc Boga”. Ks. Zachara: „Paraliż, o którym mówi dzisiaj Ewangelia, symbolizuje duchową śmierć człowieka pozbawionego relacji z Bogiem na skutek grzechu. Ale jest wyjście z duchowej śmierci: Oto przyjdzie Król, Pan ziemi, i zdejmie z nas jarzmo niewoli”. Przed 15 laty nawet nie wiedziałem o życiu duchowym. Żyłem w duchowej śmierci i myślałem, że to jest normalne życie. Żyłem w duchowej śmierci 28 lat, niektórzy, patrząc na mnie, mówili: oto król życia, pismo w podziemiu, dwa programy w TVP, te te te, re re re. Miesiąc temu, wczoraj, obudziłem się z trzynastomiesięcznej śmierci. Zrobię wszystko, żeby nie odłączyć się od Jezusa. Czytanie z poniedziałku. Takich przyjaciół mieć: wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili sparaliżowanego przyjaciela wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Człowieku!!! To działa również dziś. „Trysną zdroje wód na pustyni i strumienie na stepie; spieczona ziemia zmieni się w pojezierze, spragniony kraj w krynice wód; badyle w kryjówkach, gdzie legały szakale na trzcinę z sitowiem. Będzie tam droga czysta, którą nazwą Drogą Świętą. Nie przejdzie nią nieczysty, gdy odbywa podróż, i głupi nie będą się tam wałęsać. Nie będzie tam lwa, ni zwierz najdzikszy nie wstąpi na nią. Zwierz najdzikszy ani się tam znajdzie, ale tamtędy pójdą wyzwoleni. Odkupieni przez Pana powrócą, przybędą na Syjon z radosnym śpiewem, ze szczęściem wiecznym na twarzach: osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie” (Iz 35,1-10). To, co wczoraj przeczytałem u Matki Teresy, jest skrajnie niesprawiedliwe: „Przyjmij wszystko, co On ci daje; oddaj wszystko, co zabiera”. Jezus chce skleić to, co w tobie pęknięte, uzupełnić to, co niedostateczne, oczyścić zakłamane światłem prawdy. Oddaj mu to, co w tobie pęknięte, oddaj Mu to, co niedostateczne, oddaj Mu to, co zakłamane. Bogu nie możesz się zasłużyć. Choćbyś sześć dni w tygodniu pościł i modlił się po 20 godzin dziennie. Nic to nie da. Jeśli Miłości w tobie nie ma. Nic to. Robert Tekieli
Już dość! Na szczycie zrobiliśmy z siebie... Money.pl: Na szczycie europejskim mieliśmy walkę na noże? Krzysztof Rybiński, ekonomista: Ta walka na noże nie toczy się tylko między Wielką Brytanią a resztą. Jeszcze większa walka odbywa się między Francją a Niemcami. Francuzi chcą zmusić Europejski Bank Centralny do drukowania pieniędzy, żeby ratować swój sektor bankowy przed implozją, a Niemcy nie chcą na to pozwolić. Tak, więc to, co robi Wielka Brytania, która nie jest w strefie euro, to jest bardziej fakt medialny niż rzeczywista walka.
Jak ta rzeczywista, według Pana, walka między Francją a Niemcami może się skończyć? Zależy od dynamiki zdarzeń, ale wydaje mi się, że będzie jakiś zgniły kompromis. W którymś momencie EBC jednak wydrukuje trochę pieniędzy. Tyle, że jak to bywa z kompromisami, będzie już za późno i za mało, żeby powstrzymać upadek na dłużej niż dwa-trzy miesiące. Do tego Francuzi i Niemcy będą chcieli to ułożyć w ten sposób, żeby każdy zachował twarz, czyli EBC nie będzie skupował obligacji na wielką skalę bezpośrednio, tylko za pośrednictwem jakiejś instytucji.
Wyłamująca się Wielka Brytania ma jakieś wielkie znaczenia dla rynków? Może krótkoterminowe, dlatego, że medialnie kreuje taką atmosferę podzielonej i nieradzącej sobie Unii Europejskiej. Natomiast w dłuższej perspektywie, paru miesięcy to jest nieistotne.
A co jest ważne? Pomysł na reformę Unii: Ukarać Polskę i 15 innych krajów To, czy Włosi zbankrutują czy nie. A Włosi właśnie wchodzą w głęboką recesję. Zobaczymy, jaki będzie odczyt PKB, który będzie niedługo podany przez Włoski Urząd Statystyczny. To na pewno pokaże w jak ciężkiej sytuacji są Włochy i wówczas problemem będzie to, jak uratować ten kraj, albo jak przeprowadzić kontrolowane bankructwo, tak żeby to nie wywróciło całej strefy euro. To jest sedno problemu, a o tym w ogóle się nie mówi. Przecież te propozycje, które pojawiły się na stole, czyli 200 miliardów euro, zrzutka na Włochy przez fundusz walutowy albo próba drukowania pieniędzy zawetowana przez Niemcy, to są dyskusje obok. One opóźniają tylko to, co nieuchronne. Mam wrażenie, że ten szczyt to nie była rozmowa poważnych ludzi o poważnych problemach, tylko takie eurociotowanie. Każdy próbował coś dla siebie załatwić, tak jak brytyjski premier przypodobać się wyborcom, albo tak jak przywódcy Francji i Niemiec, którzy chcą zapewnić sobie spokój do wyborów, a później niech się wali.
Czyli mieliśmy do czynienia z pozorami walki z kryzysem? Taki szczyt to jest smęcenie po raz kolejny, że trzeba coś zrobić. Tak długo jak ktoś nie przeprowadzi zmian, które pozwalają uratować Włochy przed niekontrolowanym megabankructwem, to problem jest nierozwiązany, a z każdym miesiącem narasta. Podobnie jak półtora roku temu kryzys można było zatrzymać przeprowadzając kontrolowane bankructwo Grecji, co sugerowałem, teraz jest tak samo z Włochami. Są dwa rozwiązania tego problemu. Pierwszy to natychmiastowe kontrolowane bankructwo Włoch w połączeniu z nacjonalizacją części sektora bankowego w strefie euro, bo banki tego uderzenia nie wytrzymają, albo wprowadzenie nowego euro. Tylko te dwa rozwiązania pozwolą Włochom spłacić dług. Przy bankructwie zostaje mniejszy dług do spłacenia albo trzeba Włochom pozwolić przywrócić konkurencyjność, a to wymaga cięcia płac o 60 procent. Jest to do osiągnięcia tylko przez zamianę euro na nowe, półtora do jednego, Niemcy jeden do jednego i Włosi odzyskują konkurencję, którą tracili przez dwie dekady.
A możemy już jasno powiedzieć, że strefa euro, jaką znamy przeszła do historii? Tak. Strefa euro, jaką znaliśmy odeszła w przeszłość. Ze strefy na pewno wypadną Grecy, a kolejni kandydaci na odpryski to Portugalia, Hiszpania i Włochy. Ta nowa strefa euro będzie z pewnością dużo mniejsza.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce Polski? My w całej tej dyskusji postawiliśmy wszystko na jedną kartę. W sytuacji, kiedy jest dyskusja przy stole i wokół puszcza się kapelusz, do którego jest zrzutka i to nie są drobne, lecz duże miliardy, to lepiej przy takim stole nie siedzieć. Strefa euro z bloku tych najbogatszych, którzy decydowali jak podzielić się bogactwem zamieniła się w blok krajów, które dzielą się biedą. Teraz zapadają decyzje, jak podzielić się przyszłą biedą, w jakim kraju spadnie standard życia, jak to wszystko przeprowadzić. Siedzenie przy stoliku, przy którym dzieli się biedę nie ma sensu. Tym bardziej, że Polska jest dużo biedniejszym krajem niż te, które są w klubie euro i nie ma, co dorzucać się do tego, żeby Włosi mniej zbiednieli. Uważam, że powinniśmy zachować rozsądny dystans od tej dyskusji, nie wpychać się tam na siłę, natomiast skupić się na przeprowadzeniu reform. Tak żeby Polska gospodarka była gotowa jak uderzy w nas fala tsunami. A ona już nadchodzi. Zamiast tego stoimy na brzegu z innymi, patrzymy w morze jak ona idzie i czekamy. Nie można stać dalej na brzegu i się przyglądać, tylko trzeba zacząć uciekać na pobliską górę, żeby nas nie zalało. Apeluje do tych myślących ludzi i w rządzie i tych dbających o nasze finanse: póki jeszcze ta fala nas nie zalała uciekajmy! Nie stójmy już na brzegu!
Zajmijmy się sobą, a nie tymi biednymi, dla których ratunku i tak nie ma? Biedni to są w Kambodży, byłem tam i to widziałem. Natomiast w strefie euro nie ma biedy! Dojdzie tam tylko do obniżenia standardu życia, ale oni na to zasłużyli, swoją chorą polityką gospodarczą. Im się to po prostu należy, więc niech biednieją. Żaden w tym interes dla Polski, żeby dokładać się do tego, by Włosi trochę mniej stracili. Oni powinni zbiednieć na tyle na ile zasłużyli. My z kolei nie powtarzajmy ich błędów i przeprowadźmy te reformy, które zapowiedział Donald Tusk.
Na koniec wracając jeszcze do szczytu. Jak dużo będzie jeszcze tych szczytów ostatniej szansy? Jak długo europejscy politycy będą prowadzili te, jak Pan powiedział, jałowe dyskusje? Na Titanicu orkiestra grała do końca. Podobnie będzie w Europie. Rozmawiał Jacek Gratkiewicz
Panamska pralnia KGB 28 lat po założeniu spółki ITI Panama, która za czasów sowieckiego watażki Jaruzelskiego dostarczyła miliony dolarów ukradzionej społeczeństwu kasy na założenie TVN, Panama pozostaje wciąż pralnią chętnie używaną przez finansistów rodem z KGB. Spolka ITI Panama powstala w maju 1983 roku, czyli dwa miesiace przed oficjalnym zniesieniem stanu wojennego towarzysza generala Jaruzelskiego i kolegow. Widocznie sztab operacyjny stwierdzil wtedy, ze czas jest ruszyc na nowo z operacjami finansowymi na Zachodzie. Ciag dalszy w Polsce juz znamy. Pomimo uplywu lat Panama wciaz pozostaje dobrym adresem dla towarzyszy finansistow z KGB (i GRU). Panama weszla ponownie na pierwsze strony gazet na marginesie kombinacji finansowych wokol Banku Rossiya i spolki Sogaz nalezacej do niedawna do Gazpromu. Informacje dostarczyl pan Sergei Kolesnikov, manadzer Bank Rossiya, ktory zbiegl z Rosji jesienia ubieglego roku. Financial Times odwazyl sie je opublikowac. Dwoch gentlemenow z St. Petersburga utworzylo na poczatku lat 90-tych mala firme dostaw medycznych Petromed. W polowie lat 90-tych Petromed zaczal otrzymywac ogromne sumy od oligarchow, jako "donacje na wyposazenie rosyjskich szpitali".
Gentelmeni-zalozyciele Petromedu szybko stali sie bogaczami. W 2002 roku poprzez brytyjska spolke EM&PS gentlemeni z St. Petersburga wytransferowali 85 milionow $ do spolki offshore Rollins International zarejstrowanej na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych (BVI) i 50 milionow $ do spolki Santal Trading zarejstrowanej na Panamie. Spolki z Panamy i Brytyjskich Wysp Dziewiczych zakupily z kolei udzialy w malym banku Bank Rossiya. W latach 2003-2005 ow maly bank zaczal rosnac w sile i kupil od Gazpromu duza filie ubezpieczeniowa Sogaz. W kilka lat spolka Sogaz stala sie potentatem finansowym o dzisiejszej wartosci szacowanej na 2 miliardy $. Spolka jest kierowana przez syna Wice-Premiera Rosji, Siergieja Ivanowa:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/29475,powrot-wartosci-rodzinnych
Nastepnie przyszedl czas na bank Gazpromu o nazwie Gazprombank, ktory ma z kolei w swoim portlefu duza stacje telewizyjna NTV. I tak dzieki funduszom przepranym na Panamie i wizjonerskim podejsciu do biznesu w Rosji, byli handlarze sprzetem medycznym z St. Petersburga stali sie nowymi oligarchami w Rosji. Kto za nimi stoi?Odpowiedz na to pytanie pozostawiam ludziom samodzielnie myslacym. Stanislas Balcerac
Niech Żyje Anglia! Gdy 1-IX-1939 do Polski wtargnęli narodowi socjaliści wszyscy (prawie) wiedzieli, że to Zło. Dziś wielu myśli, że euro-socjalizm to coś dobrego!!! Euro-socjalistyczne kohorty opanowują Europę nie siłą oręża, tylko przez przekupstwo. Gdy narodowo-socjalistyczne kohorty Adolfa Hitlera opanowały Europę, nadzieją była Wielka Brytania. Tam znalazło schronienie wielu uciekinierów. Gdy 1-IX-1939 do Polski wtargnęli narodowi socjaliści wszyscy (prawie) wiedzieli, że to Zło. Dziś wielu myśli, że euro-socjalizm to coś dobrego!!! Euro-socjalistyczne kohorty opanowują Europę nie siłą oręża, tylko przez przekupstwo (np. Polaków kupiono po 200 zł/ha). Są, więc znacznie bardziej demoralizujące, szerzą zgniliznę. To jest to pytanie: „Czy lepiej kobietę raz zgwałcić – czy, jakoś omamiwszy, na całe życie uczynić prostytutką?”. Ciekaw jestem Państwa opinii... Euro-socjalizm jest ideologią znacznie groźniejszą – bo działa podstępnie. Oferuje nam pieniądze. Właśnie Zjednoczone Królestwo odmówiło neo-hitlerowcom z Brukseli udziału w Pakcie Fiskalnym. I znów Wielka Brytania przyjmie na pewno wielu uciekinierów z Kontynentu. Tam już żyją tysiące Niemców niegodzących się na przymusowe nauczanie ich dzieci tego, czego dziś uczą w niemieckich szkolach. NB. na podstawie ustawy z 1938 roku... Ustawy późniejsze są zreszta jeszcze gorsze. Teraz już dziesiątki tysięcy będą szukały w Anglii schronienia przed uciskiem podatkowym, który niewątpliwie wzrośnie znacząco. Wołajmy jak 3-IX-1939: Niech Żyje ANGLIA! I chyba trzeba już zacząć szykować się do ucieczki na Wyspy... Chociaż podobno herszt federastów zapowiedział, że 26 państw UE ratyfikuje ten cyrograf. To znaczy: 23 na pewno – ale On oczekuje, że 26. Czy może wśród tych trzech będzie III Rzeczpospolita? JKM
Prawo O'Sullivana Prawo to powiada, że każda instytucja, która nie została starannie zaplanowana, jako prawicowa - z czasem stanie się lewicowa. Dzieje sie tak, dlatego, że przy uzupełnianiu składu rady nadzorczej czy innego ciała sterującego dobiera się do niej "intelektualistów" - a ci mają skłonności lewicowe. Co więcej: prawicowcy mają zasady - i starają się o uczciwą reprezentację; lewicowcy na chama pchają "swoich". Juz po 20 latach rozdawnictwo nagród Kisiela trafiło w ręce ludzi, których nienawidził, którymi się brzydził. Dziwię się tylko Jego synowi, który ma "salonowe" inklinacje i to obrzydlistwo firmuje. Tfu! JKM
Lenin wiecznie żywy a pożar UE Wyobraźcie sobie państwo, że płonie Pałac Kultury i Nauki im. Stalina w Warszawie (chyba ta oficjalna nazwa nie została zmieniona, tylko neonem przykryto wyryte w kamieniu imię Wielkiego Językoznawcy). I wyobraźcie sobie, że jakaś stacja telewizyjna nadaje program na żywo, w którym kilku panów namawia nas, że powinniśmy jak najszybciej tam wejść, bo będzie "cieplej" i "widniej", a i "widok z góry ładniejszy"! Pewnie byśmy powiadomili prokuraturę lub wezwali pogotowie, żeby gościom założyli, jeśli nie kajdanki, to przynajmniej kaftan bezpieczeństwa. Płonie właśnie Pałac Euro, a w jednej stacji telewizyjnej kilku panów namawia nas, że powinniśmy jak najszybciej do niego wejść, bo to jest warunek "pozostawania w centrum zdarzeń" i "nie znalezienia się na peryferiach". Nikt nie wzywa ani prokuratora, ani karetki pogotowia, a uczestniczący w rozmowie uczeni mężowie z powagą kiwają głowami. Podobno rozpad strefy euro to absolutna katastrofa – także dla Polski. PKB miałoby spaść o 6 proc., a dolar – kosztować 5 zł. A po ile byłaby niemiecka marka - bo biorąc pod uwagę skalę polskich obrotów handlowych z USA i RFN, to byłoby istotniejsze? Podobno trudno sobie w ogóle wyobrazić, co się może stać bez euro. O wiele łatwiej sobie wyobrazić dolara po 5 zł? Mam kredyt w dolarach, a mimo to gotów jestem zaryzykować. Jak się euro rozleci, to panikarze z rynków finansowych zaczną szukać "bezpiecznej przystani" i będą kupowali dolary. Ale jak długo? Jak długo przystań zbudowana z papieru zadrukowanego podobiznami prezydentów USA może być bezpieczna? Walka o euro to kolejny dowód na to, że "Lenin wiecznie żywy". Bo to wódz rewolucji mówił o prymacie polityki nad ekonomią. Euro od początku było projektem bardziej politycznym niż ekonomicznym. Wspólna waluta z jedną stopą procentową dla tak różnych obszarów gospodarczych jak Niemcy z jednej strony i Grecja z drugiej, w dodatku o niezharmonizowanych cyklach koniunkturalnych, nie miała racji bytu. Dlatego Milton Friedman dawał euro dziesięć lat życia. I dlatego gdy w 2004 roku NBP opublikował swój raport na temat koniecznej szybkiej integracji Polski ze strefą euro, pisałem, żeby się nie spieszyć, bo może się okazać, że nie będzie, do czego wchodzić. Dziś znów reformy gospodarcze mają zostać zastąpione działaniami czysto politycznymi – nowy traktat, nowe komisje, nowe kompetencje. Znów dominuje polityka. Ale mam dla przywódców Unii i dla wielu analityków złą wiadomość: Lenin się mylił. Robert Gwiazdowski
Białoruski opozycjonista zatrzymany na Okęciu Aleś Michalewicz został zatrzymany przez polską straż graniczną na lotnisku Chopina w Warszawie, gdy wsiadał na pokład samolotu do Londynu. Według zatrzymujących go funkcjonariuszy znajduje się on na liście osób poszukiwanych przez Komendę Główną Policji, na wniosek białoruskiej prokuratury. Opozycjonista oskarżony jest przez białoruską prokuraturę o wywołanie masowych niepokojów społecznych podczas demonstracji po wyborach prezydenckich w grudniu ub.r. Michalewicz po wypuszczeniu z aresztu w lutym br. poinformował, że był poddawany torturom i wymuszano by podpisał zobowiązanie do współpracy z KGB. Dwa tygodnie później obawiając się o swoje bezpieczeństwo potajemnie wyjechał z Białorusi. Michalewicz oczekuje obecnie na przyjazd komendanta głównego policji, który ma zadecydować o dalszym zatrzymaniu lub wypuszczeniu. PiKa
Prezydent Czech przeciwny pomocy strefie euro Czeski prezydent Vaclav Klaus oświadczył w poniedziałek, że Praga nie powinna brać udziału w nowej umowie międzyrządowej w sprawie nowego paktu fiskalnego na rzecz ochrony euro, gdyż postanowienia ostatniego szczytu UE nie mogą pomóc w rozwiązaniu kryzysu.
"Piątkowy szczyt Unii Europejskiej nie przyszedł z żadnym planem rozwiązania głębokiego kryzysu zadłużeniowego. Sformułował jedynie ogólny zamiar stworzenia pewnych długoterminowych ram zmian instytucjonalnych, które same w sobie żadnego bezpośredniego wpływu na dzisiejszy, szybko pogłębiający się kryzys zadłużeniowy mieć nie mogą" - powiedział w krótkim wywiadzie, udzielonym czeskiemu radiu publicznemu. Jak uznał, Republika Czeska sama boryka się z deficytem budżetowym, którego nie potrafi wyeliminować.
"W tej sytuacji byłoby nieodpowiedzialne zwiększać nasze zadłużenie poprzez udzielanie pożyczek krajom skrajnie zadłużonym, co jedynie umożliwi dalsze odsuwanie rzeczywistych rozwiązań" - podkreślił czeski prezydent. Jego opinia była reakcją na wypowiedzi szefa czeskiej dyplomacji Karla Schwarzenberga oraz przewodniczącego opozycyjnej Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (CzSSD) Bohuslava Sobotki, którzy uznali w niedzielę, że Czechy powinny przyłączyć się do ratowania strefy euro. Na zakończonym w piątek szczycie UE uzgodniono m.in., że 200 mld euro trafi do MFW, który przeznaczy je na pomoc zadłużonym gospodarkom unijnym. 150 mld euro z tej kwoty miałoby pochodzić od krajów strefy euro, a 50 mld euro od krajów spoza eurolandu. Ewentualny udział Czech miałby wynieść 90 mld koron, czyli około 3,5 mld euro. Wszystkie państwa członkowskie z wyjątkiem Wielkiej Brytanii wyraziły gotowość przyłączenia się do nowej umowy w sprawie stabilizowania strefy euro, choć niektóre z nich zasygnalizowały swą ostrożność. Umowa taka oznaczałaby pogłębienie integracji gospodarczej, w tym ujednolicenie polityki fiskalnej. Premier Czech Petr Neczas powiedział, że decyzja o tym, czy Praga przyłączy się do paktu fiskalnego, dopiero zapadnie. Według niego, wszystko zależy od ostatecznego kształtu dokumentu, z którego na razie są do dyspozycji tylko tezy. Prezydent Klaus przypomniał, że podstawowym obowiązkiem rządu jest utrzymanie finansów publicznych i długu publicznego na bezpiecznym poziomie, dodając, że z tego właśnie powodu podwyższane są podatki i wprowadzane są oszczędności.
"Jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że opozycja, która nie ponosi odpowiedzialności za rządzenie, lekkomyślnie wzywa do zwiększenia naszego zadłużenia. Ale partia koalicji rządzącej, która ma w ręku kluczowy resort finansów, do tego apelu przyłączać się nie powinna" - dodał prezydent Czech, odnosząc się do konserwatywno-liberalnego ugrupowania Schwarzenberga Tradycja Odpowiedzialność Prosperity 09 (TOP 09). Premier Neczas należy do powołanej przed laty przez Klausa Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), największego ugrupowania czeskiej trójpartyjnej centroprawicowej koalicji rządzącej. Oprócz ODS i TOP 09 w rządzie znalazł się też centrowy ruch Sprawy Publiczne (VV). Vaclav Klaus wyraził nadzieję, że "rząd wraz ze stojącym na jego czele premierem (Petrem) Neczasem podejmie w tej kwestii dla Republiki Czeskiej najmądrzejszą decyzję". PAP
Ocena bilansu ryzyk Ponieważ niektórzy czytelnicy bloga zarzucają mi stosowanie prostego (prostackiego) języka, rodem z warszawskiej Pragi, gdzie się urodziłem i wychowałem, poniżej przedstawiam próbkę innego stylu. Sami oceńcie jak lepiej. Upadek MF Global zwrócił uwagę na problem rehipotekowania zabezpieczeń. Okazuje się, że firmy przyjmujące zabezpieczenie, szczególnie, jeżeli były w Wielkiej Brytanii mogły nim dowolnie dysponować, na przykład pozyskać finansowanie przekazując to zabezpieczenie dalej, do innej firmy, która mogła zrobić tak samo. MFW szacuje, że wygenerowany w ten sposób lewar wynosił cztery do jednego. Oznacza to, że bezpieczne finansowanie, które były postrzegane, jako zabezpieczone aktywami, zostało przez proces rehipotekowania przekształcone na finansowanie pozbawione zabezpieczenia w około 75 procentach. W przypadku implozji sektora bankowego może to spowodować olbrzymie straty, bo nie będzie można odzyskać zabezpieczeń. Problem może się nasilić, gdy agencje ratingowe obniżą ratingi krajom strefy euro, gdyż ilość aktywów o wysokim ratingu, które mogą być zabezpieczeniem dla transakcji jeszcze bardziej spadnie. Nadchodząca implozja sektora bankowego w Europie jeszcze bardziej pogłębia ryzyka głębokiej i długotrwałej recesji. To oznacza dalsze kłopoty z refinasnowaniem długu wielu krajów, w tej sytuacji sensowne wydają się pozycje long CDS w tych krajach i SHORT na obligacjach i indeksach giełdowych, które nie wyceniają jeszcze w całości skali spowolnienia. W minionych dekadach główne pary walutowe czasami były determinowane przez różnicę stóp procentowych, a czasami przez różnicę we wzroście gospodarczym. W mojej ocenie te modele będą obecnie dawały błędne wskazania, ponieważ kluczowa jest premia za default risk, która wkrótce dramatycznie wzrośnie w strefie euro (po fali obniżek ratingów, które według zapowiedzi agencji będą miały miejsce w Q1′2012). Dlatego w perspektywie 6-12 miesięcy dolar powinien umocnić się do euro. Paradoksalnie, dolar umocnił się po obniżeniu ratingu dla USA przez SandP, ponieważ zostało to odebrane, jako wzrost ryzyka globalnego kryzysu, a to z kolei najbardziej zaszkodzi Europie, która ma najmocniej zalewarowane banki. Dolarowi mogą zaszkodzić tylko bardzo złe dane ekonomiczne. Europie zaszkodzi również zbliżająca się fala protekcjonizmu. Szwajcaria rozważa zawieszenie swobody przepływu kapitału (zapowiadałem to na tym blogu jakieś pół roku temu), żeby powstrzymać umacnianie franka, ponieważ wskaźniki wyprzedzające zapowiadają nadchodzącą recesję, a mocny frank może ją jeszcze pogłębić. Podobne metody, tylko zatrzymujące oszczędności w kraju, mogą wkrótce zastosować Grecja i Włochy, jeżeli run na banki w tych krajach będzie się nasilał (w Grecji mamy już run detaliczny, we Włoszech na razie hurtowy). Dla Polski oznacza to poważne problemy, ponieważ mamy wielka ujemną pozycję inwestycyjną netto, a prognozowane deficyty na rachunku bieżącym jeszcze ją pogłębią. Dlatego złoty może być jedną z najsłabszych walut w 2012 roku, wbrew coraz częstszym interwencjom rządu i NBP. Rybiński
Sukces na koniec prezydencji Wbrew medialnemu szumowi o międzyrządowych deklaracjach finansowej wstrzemięźliwości, planach unii fiskalnej i kolektywnym zaciskaniu pasa ostatni szczyt EU w Brukseli okazał się klapą. Nie dość, że nie zaradził jednemu kryzysowi, po co został zwołany na pierwszym miejscu, ale wywołał w dodatku drugi. Tym razem jest to kryzys prawdopodobnie ostateczny. Okazuje się, że aby ratować euro trzeba ni mniej ni więcej tylko wykończyć EU. O tym, że wynik taki jest prawdopodobny pisał ostatnio Financial Times wskazując, że unia fiskalna, którą forsują obecnie Niemcy i Francja skupi siłą rzeczy uwagę na tym nowym tworze. Trudno sobie wyobrazić, aby w tej sytuacji pusty karkas dawnej unii europejskiej nie rozpadł się automatycznie. Klapa euro szczytu ma jednak swoje polskie silver lining w postaci sukcesu premiera Tuska koronującego polską prezydencję. Otóż jego minister finansów, poszukujący od dłuższego czasu bezskutecznie metody wywalenia w błoto pieniędzy polskich podatników, znalazł w końcu upragnioną okazję. Leaderzy EU bojąc się najwyraźniej reakcji ulicy na bezpośrednie wyrzucanie gotówki podatników na ratowanie kartelu bankowego postanowili zrobić to tylnymi drzwiami poprzez IMF, który ma następnie ratować kartel anonimowo. Suma zrzutki na IMF – €200 mld – wystarczyła na danie w końcu szansy ministrowi Rostowskiemu. Nieproszony i niezmuszany przez nikogo Rostowski zadeklarował sumę „in the range of $ 1.5bn”, jako ochotniczą kontrybucję polskich podatników. A ci już zaczynali się cieszyć, że przynajmniej finansowanie zbankrutowanych banków francuskich ich ominie, bo przecież premier Tusk nie zaciągnął ich jeszcze za kołnierz do strefy euro. Zresztą nawet dla członków strefy euro kontrybucja do niezwiązanego z nią IMF obowiązkowa nie była.
Kontrybucja „in the range of $1.5bn”, o ile nas przynajmniej kalkulator nie myli, oznacza, że rząd Tuska zamierza wyrzucić w błoto sumę rzędu 5 mld zł. Nawet gdyby suma ta pochodziła z rezerw NBP a nie bezpośrednio z budżetu, jak niektóre źródła alarmowały wcześniej, wyrzucanie jej w błoto byłoby nieodpowiedzialne. W sytuacji gwałtownie rosnącego zadłużenia państwa ocierającego się o konstytucyjne limity, fiskalnego zaciskania pasa, podwyższania podatków i apeli do populacji o poświęcenia wymagane do walki z kryzysem trudno to chyba nazwać inaczej niż typowo polskim wodogłowiem, nawiązującym do tradycji „zastaw się a postaw się”. Podejrzewamy, że o niebo sensowniejszym dobrym uczynkiem, jeśli już o nie chodzi, byłoby wspomożenie tą sumą bezpośrednio potrzebujących. Na przykład takiej znajdującej się w pilnej potrzebie Portugalii, z tym, że dla pewności pod zastaw złota. Portugalczycy wprawdzie teoretycznie już zbankrutowali, ale w praktyce nadal mają jakimś cudem swoje 380 ton złota, z czego drobnego uszczerbku pod zastaw ratującej im życie pożyczki Tuska mogą nawet nie zauważyć. A jak by tak przypadkiem jej nie spłacili to zamiast z ręką w pewnym nocnym instrumencie obudzimy się przynajmniej kiedyś bogatsi o 26.6 ton złota, wartego w międzyczasie kilka razy więcej. Nie bardzo czytelne jest, w jakim konkretnie celu rząd Tuska ostentacyjnie szpanuje wyrzucając w absolutne bagno tony pieniędzy z polskich rezerw. W nadchodzącym kryzysie każda rezerwa może mieć przecież literalnie wartość złota. O ile istnieje jakieś w miarę spójne wyjaśnienie pozbywania się rezerw w czasie szalejącego w Europie sztormu to nasuwa się jedynie myśl, że komuś może zależeć na świadomym przyspieszeniu kryzysu w kraju. Kryzysu, którego dzięki pozostawaniu poza strefą euro kraj jak na razie uniknął. Czyżby komuś nie pomylił się czasem bailout z anschlussem? Rzucałoby to całkiem ciekawe światło na niedawne polskie hołdy brandenburskie w Berlinie… DwaGrosze
Geneza III RP Almaryk w komentarzu do mojego quizu o funkcjach sprawowanych przez Bolesława Bieruta, zadał fundamentalne pytanie, jakiej Rzeczypospolitej prezydentem był Bierut? W Manifeście Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z lipca 1944 roku, uznając Krajową Radę Narodową za jedyne legalne źródło władzy w Polsce, podkreślono, iż „Emigracyjny „rząd" w Londynie i jego delegatura w Kraju jest władzą samozwańczą, władzą nielegalną. Opiera się na bezprawnej faszystowskiej konstytucji z kwietnia 1935 roku. „Rząd" ten hamował walkę z okupantem hitlerowskim, swą awanturniczą polityką pchał Polskę ku nowej katastrofie. (…) Dlatego Krajowa Rada Narodowa, tymczasowy parlament narodu polskiego, powołała Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, jako legalną tymczasową władzę wykonawczą dla kierowania walką wyzwoleńczą narodu, zdobycia niepodległości i odbudowy państwowości polskiej.” Równocześnie wskazano, iż „Krajowa Rada Narodowa i Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego działają na podstawie konstytucji z 17 marca 1921 roku, jedynie obowiązującej konstytucji legalnej, uchwalonej prawnie. Podstawowe założenia konstytucji z 17 marca 1921 r. obowiązywać będą aż do zwołania wybranego w głosowaniu powszechnym, bezpośrednim, równym, tajnym i stosunkowym Sejmu Ustawodawczego, który uchwali, jako wyraziciel woli narodu, nową konstytucję.” W ten sposób komuniści i ich sojusznicy tworząc nową rzeczywistość w okupowanej przez wojska sowieckie Polsce zerwali związek z II RP. Po sfałszowanych wyborach do Sejmu Ustawodawczego, zdominowany przez komunistów parlament uchwalił 19 lutego 1947 roku małą konstytucję, która na wstępie stwierdzała, iż „Do czasu wejścia w życie nowej Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej Sejm Ustawodawczy, jako organ władzy zwierzchniej Narodu Polskiego i w oparciu o podstawowe założenia Konstytucji z dnia 17 marca 1921 r., zasady Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z dnia 22 lipca 1944, zasady ustawodawstwa o radach narodowych oraz reformy społeczne i ustrojowe, potwierdzone przez Naród w głosowaniu ludowym z dnia 30 czerwca 1946 r. - postanawia, co następuje o ustroju i zakresie działania najwyższych organów Rzeczypospolitej Polskiej.” Równocześnie uznano, iż „ Najwyższymi organami Rzeczypospolitej Polskiej są: w zakresie ustawodawstwa - Sejm Ustawodawczy, w zakresie władzy wykonawczej - Prezydent Rzeczypospolitej, Rada Państwa i Rząd Rzeczypospolitej, w zakresie wymiaru sprawiedliwości - niezawisłe sądy.” Dopiero na mocy konstytucji z 22 lipca 1952 roku zmieniono nazwę państwa, określając, iż „Polska Rzeczpospolita Ludowa jest republiką ludu pracującego, „Z jaką więc Rzeczypospolitą mieliśmy do czynienia w latach 1944-1952, ewentualnie 1947-1952? Zapewne nie z II RP, którą uważano za państwo faszystowskie. Z Rzeczypospolitą bez numeru? Powstała w 1918 roku Rzeczypospolita też nie określała się, jako II RP, a w konstytucji marcowej z 1921 stwierdzono, iż „Państwo Polskie jest Rzecząpospolitą”. Jednocześnie w publicystyce nazywano ją II RP. W latach 1947-1952 roku w publicystyce nie przypisywano istniejącej Rzeczypospolitej żadnego numeru, ale w rzeczywistości była to… III RP. 29 grudnia 1989 roku dokonano nowelizacji konstytucji lipcowej, na mocy, której zmieniono nazwę państwa z PRL na „Rzeczypospolitą Polską”. Równocześnie w publicystyce i opracowaniach naukowych nazywając ją III RP. Tym samym nawiązano de facto do Rzeczypospolitej istniejącej w latach 1947-1952, której ojcami założycielami byli Bolesław Bierut, Jakub Berman, Hilary Minc oraz przede wszystkim Józef Stalin. To tylko potwierdza, iż w 1989 roku nie doszło do żadnego przełomu ustrojowego, a jedynie powrócono do tradycji z czasów tow. Tomasza. Swoista sztafeta tradycji – Bierut-Jaruzelski-Wałęsa-Kwaśniewski-Komorowski. Każdy z nich to człowiek III RP. Godziemba's blog
Prawica i płaska Ziemia Wczoraj oglądałem film Grzegorza Brauna pod tytułem „Towarzysz generał”. W filmie tym śp. Paweł Wieczorkiewicz opowiadał o tym jak straszną i bezwzględną instytucją była informacja wojskowa. Im więcej oglądam demaskatorskich filmów poświęconych potwornościom komunizmu, im częściej słucham prawicowych historyków opisujących przeszłość, z tą charakterystczną intonacją im uważniej przyglądam się różnym „naszym” wizytującym domy kultury i remizy na prowincji, tym bardziej przekonuję się, że sprawy, którymi się najbardziej interesuję, stoją bardzo słabo. Wczoraj na przykład oglądałem film Grzegorza Brauna pod tytułem „Towarzysz generał”. W filmie tym śp. Paweł Wieczorkiewicz opowiadał o tym jak straszną i bezwzględną instytucją była informacja wojskowa. Opowiadał i uśmiechał się przy tym tak, jakby miał do przekazania publiczności jakąś bajkę o żelaznym wilku, jakąś historię z czasów odległych i minionych. Był przy tym spokojny i godny, ale ciągle się uśmiechał. Tak jak starsi chłopcy, którzy byli w wojsku i dostali tam porządnie w dupę opowiadają młodziakom o tym, co przeżyli uśmiechając się znacząco. Gontarczyk w tym filmie też się uśmiecha, ale inaczej, choć widać, że on również jest podekscytowany tymi rewelacjami, które odkrył. Normalnie, z mojego punktu widzenia oczywiście, bo są także inne punkty, zachowywał się tam jedynie John Lenczowski i Bogdan Musiał. Nawet biograf generała pan o nazwisku zdaje się Leski, ale nie pamiętam tego dokładnie, miał w twarzy coś dziwnego. Co takiego spytacie? Nie wiem dokładnie. Pewnie jakiś syndrom. Być może jest to syndrom sztokholmski, ale pewien nie jestem. Lenczowski, który urodził się i mieszka w Stanach, potrafi jakoś uniknąć fascynacji potwornością i potrafi odnieść się do niej z obrzydzeniem człowieka zdrowego. Inni z wyjątkiem Musiała, który po prostu Jaruzelskiego nienawidzi, nie uniknęli tego dziwnego zmiękczenia, tego dziwnego zainteresowania złem. Oni po prostu zdecydowali się na to by odpowiedzieć na pewne pytania, które zostały im zadane przez kogoś, kto przybył z bardzo daleka, kogoś, kogo Toyah nazywa Tym, Który Nigdy Nie Omija Żadnej Okazji. Nie musieli tego robić o pewne, ale jednak zrobili. Odpowiedzieli na pytanie, tak samo jak odpowiada na nie Paweł Zyzak pisząc na okładce swojej książki „Paweł Zyzak, gorszy niż faszysta”. Ja nie mam zbyt dobrego warsztatu, który ułatwiłby mi wyjaśnienie tej, jakże delikatnej sprawy, która mnie od wczoraj dręczy, ale jednak spróbuję. Ten serial, który oglądamy przed naszymi oczami puszczany jest w czasie rzeczywistym i jest to serial poważny. Nie ma tu miejsca na ironię i dwuznaczności. Myślę, że to jest w naszym pojedynku najważniejsze – unikanie dwuznaczności i wieloznaczności. Nie ma też miejsca na żarty. Ja się przekonują o tym codziennie, kiedy słyszę doniesienia o kolejnym ulicznym marszu, o kolejnej demonstracji spontanicznie wywołanej przez zdeterminowanych ludzi. Te dwuznaczności, ta ironia, te zdystansowane wypowiedzi, ten język jakże atrakcyjny i malowniczy jest nam zaś proponowany. Po prostu – proponowany. Bo nie wierzę, że Zyzak, człowiek, który napisał demaskatorską książkę o Wałęsie, wymyślił sam tytuł swojej nowej książki. Jeśli zaś to zrobił, to znaczy, że coś się dzieje złego ze sposobem, w jaki postrzega on rzeczywistość. Myślę, że czas atrakcyjnych tytułów kojarzących się ze złem i sugerujących czytanie ich a rebours minął. Tak samo jak minął czas kabaretów i samotnych komików bawiących publiczność błyskotliwymi monologami. Nadchodzi czas zawodowych kłamców, prowokatorów i kaznodziejów. I wszystko będzie śmiertelnie poważne. Po filmie było spotkanie z Jadwigą Chmielowską, działaczką Solidarności i z jakimś panem z Solidarności Walczącej. Pani Chmielowska w pewnym momencie powiedziała coś takiego (cytat niedokładny): strajki roku 1980 były prowokacją wojskówki, która szukała pretekstu do tego, by zamienić Gierka na Kanię. Potem zaś nastąpiła potoczysta opowieść o tym, że działacze S bronili się przed prowokatorami jak mogli oraz o tym, że Solidarność to była walka o wolną Polskę, a nie ruch związkowy. Było także o tym, że Gwiazdowie niepotrzebnie zlekceważyli Wałęsę i oddali Borusewiczowie kasetę z nagraniem, na którym Wałęsa przyznaje się, że donosił. I w ogóle dużo było o prowokatorach i obronie przed nimi. Ja może jestem za młody, żeby cokolwiek rozumieć, ale skoro mamy do czynienia z potężną prowokacją, skoro mamy do czynienia ze zdemaskowanym agentem, skoro mamy do czynienia z przejmowaniem miliony wartego sprzętu drukarskiego przez ludzi Kuronia i Michnika, skoro mamy świadomość tego wszystkiego, to, na co liczymy? To jest dla mnie bardzo ważne. Pani Jadwiga nie wyjaśniła tej kwestii, bo w ogóle trudno było przerwać jej potoczystą wymowę. O zadawaniu pytań mogliśmy zapomnieć. W tym jej przemówieniu rzucała się w oczy jedna ważna rzecz – nie było właściwie komunikacji pomiędzy regionami. Były niby te solidarnościowe strajki, ale to wszystko. Nie wiem, po co ci ludzie spotykali się, o czym gadali, ale spotykali się i gadali. O wszystkim jak przypuszczam, tylko nie o sprawach najważniejszych. Myślę nawet, że uśmiechali się do siebie ze zrozumieniem przeczuwając aresztowania, o których zresztą zostali poinformowani, zupełnie tak samo jak Paweł Wieczorkiewicz na wspomnienie metod działania informacji wojskowej. Nie rozumiem tego i nie akceptuję, bo to oznacza akceptację klęski i podporządkowania się. Nie inaczej. Zrozumieć znaczy przebaczyć jak mówią zdradzane kobiety w wodewilach. A ci, którzy się uśmiechają już wszystko zrozumieli. I mogą zrozumieć jeszcze więcej. I w ogóle zrozumienie jest głównym celem ich istnienia na tej ziemi. Trochę chaotyczny ten dzisiejszy tekst, ale inny być nie może. Świat nasz, świat, który ukształtował wszystkie nasze wyobrażenia to płaska jak naleśnik Ziemia, epoki przedkopernikańskiej, na której bój śmiertelny toczy dobro ze złem. I my w tym uczestniczymy. I nic w tej rozgrywce nie jest proste, choć proste się wydaje. I kiedy zdaje nam się, że już, już zwyciężamy przychodzi facet i mówi – chłopaki, Ziemia jest kulą, wszystko działa inaczej. I my w to wierzymy. A potem znowu mamy wątpliwości i znowu walczymy i kiedy wydaje nam się, że już, już i zwyciężymy, przychodzi inny i mówi – chłopaki, nie kulą tylką spłaszczoną na szczytach geodą. I zabawa zaczyna się od początku. I wczoraj znowu tak było. A pan z Solidarności Walczącej powiedział, że nauczył się patriotyzmu za komuny, na filmach takich jak „Hubal” i inne podobne. I może w naszych biednych nieprzyzwyczajonych do różnych subtelnych rozróżnień, uszach zabrzmi to jak herezja, ale tak to było – takie zdanie nam rzucił. Nic nie zmyślam. Tak nam ów człowiek powiedział. Nam publiczności przybyłej tłumnie na film Grzegorza Brauna pod tytułem „Towarzysz generał”. I był w tym swoim otwarciu i zrozumieniu bardzo, powiem wam wiarygodny. I powiem wiam coś jeszcze na koniec – nie idźcie na ten marsz. I choć przez chwilę uwierzcie w to, że Ziemia jest płaska. Coryllus
„Układ wrocławski” – wywiad z Grzegorzem Braunem Z reżyserem Grzegorzem Braunem na temat jego autorskiej koncepcji zwanej „układem wrocławskim” rozmawia Grzegorz Bieniarz. Grzegorz Bieniarz: Na początek standardowe pytanie : Co rozumiemy pod pojęciem „układ wrocławski” ? Grzegorz Braun: To bardzo wyrazista, jasna konstelacja osób, osobistości – postaci drugiego i trzeciego planu z życia politycznego, gospodarczego i kulturalnego miasta Wrocławia i Dolnego Śląska. Konstelacja osób zależności i wpływów, których korzenie sięgają głęboko w historię sowieckiej Polski zwanej PRL-em. Te osoby, zależności i wpływy często są dalej decydujące dla aktualnej sceny politycznej, także ogólnopolskiej. „Układem wrocławskim” nazywam pewien symbiotyczny stan elit post peerelowskich i post solidarnościowych, które, cytując Jana Kochanowskiego „ręka umywa rękę, noga nogę wspiera”, są „grupą trzymającą władzę” w tym regionie Polski i sięgającą skutecznie po władzę w całym państwie.
Ten układ ma różne twarze. Instrumentem tego układu są decyzje polityczne i personalne zdeterminowane w toku procesu, który na nasz użytek nazwano „transformacją ustrojową”. Te decyzje są moim zdaniem determinantą różnych niezwykłych karier osób ze świata polityki, gospodarki i kultury wywodzących się z tego regionu lub tez tutaj rozpoczynających swoje kariery. Są determinantą nad reprezentacji tych grup na scenie ogólnopolskiej. Proszę zwrócić uwagę, na to, jak silna jest reprezentacja Dolnego Śląska na scenie ogólnopolskiej, jak wielu „geniuszy Karkonoszy” zrobiło kariery warszawskie, ba- nawet europejskie. Otóż to są różne twarze, które się tasują, zmieniają. Spróbujmy wyliczyć:
Grzegorz Schetyna – Marszałek Sejmu, druga osoba w państwie, pod nieobecność Prezydenta pełniący obowiązki Głowy Państwa – co miało miejsce przez kilka tygodni ubiegłego roku, wcześniej minister „bezpieki”, wicepremier – de facto „kanclerz” rządu PO – jeden z filarów tej formacji, i jeden z „rozprowadzających”. Nie darmo to Grzegorz Schetyna jest często postrzegany z „kretyńskim zachwytem” przez różnych publicystów i komentatorów społecznych, jako „mocny człowiek” polskiej sceny politycznej. No, więc istotnie „mocny”, tylko pytanie: komu, czemu tę swoją moc nadzwyczajną Grzegorz Schetyna zawdzięcza?
Kolejna postać – urzędujący obecnie Prezydent Miasta Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Dalej – Jerzy Szmajdziński, niech mi ziemia lekką będzie – ostatni „wielki niezatapialny” tej generacji czołowych funkcjonariuszy SLD, mimo, że wszystkich polityków jego formacji dotknęły jakieś wypadki i przypadki przy pracy – Józef Oleksy, Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz – ulegli pewnym „kraksom” na zakręcie, ale nie Jerzy Szmajdziński. No, i ważna rzecz – to był w swoim czasie Minister Obrony Narodowej. Nie przypuszczam, żeby sowieci kontrolujący polską scenę polityczną, wbrew pozorom nieprzerwanie od czasów PRL-u, dopuścili do tego, żeby na czele ich satelickiej armii stanęli ludzie nielojalni i nie podlegli pewnej kontroli politycznej [Z tymi sowietami "kontrolującymi scenę polityczną" to gajowy nic nie rozumie, chyba że do "sowietów" zaliczymy Tuska, Komorowskiego, Olechowskiego itd - admin]
Kolejna postać ważna w tym kontekście, który również w swoim czasie były kandydatem na szefa MON – Bogdan Zdrojewski – pierwszy Prezydent Miasta Wrocławia w toku tzw. „transformacji ustrojowej”, otóż zanim został on zwekslowany na boczny tor, jakim niewątpliwie jest Ministerstwo Kultury, to przecież był potencjalnym kandydatem, i dalej nim jest, na Ministra Obrony Narodowej. Mamy wreszcie z Wrocławia bardzo istotne postaci opozycyjnej, centralnej, stołecznej, ogólnopolskiej sceny politycznej. Mamy Adama Lipińskiego – posła z Legnicy, mamy Ryszarda Czarneckiego, który w ostatnich latach jest czołowym komentatorem spraw zagranicznych w partii PiS. Mamy Kazimierza Michała Ujazdowskiego, który, mimo, że nie pochodzi z Wrocławia, to jego wrocławska kariera wyniosła go na ogólnopolską scenę polityczną. Otóż proszę pamiętać, że Grzegorz Schetyna w drugiej połowie lat 80-tych zostaje przewodniczącym NZS na Uniwersytecie Wrocławskim i jest, w tej zaszczytnej funkcji, sukcesorem właśnie Bogdana Zdrojewskiego i Ryszarda Czarneckiego. Rafał Dutkiewicz, z kolei, jako Sekretarz Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie we Wrocławiu rekomenduje Grzegorza Schetynę, przed chwilą jeszcze opozycyjnego, anty-okrągłostołowego w deklaracjach działacza, do zatrudnienia, jako Dyrektora Urzędu Wojewódzkiego, a wkrótce Grzegorz Schetyna zostaje Wicewojewodą. Kariera tych ludzi, jeżeli by uwzględnić tylko tych, ze strony „solidarnościowej” wiąże się chyba z tym, że Wrocław odgrywał niebagatelną rolę na scenie walki opozycyjnej. Wrocław zwano nawet „twierdzą Solidarności”? Proszę pamiętać, że Wrocław w czasach PRL-u jest matecznikiem opozycji i kontrkultury. W tygodniku „Mazowsze”, w drugiej połowie latu 80-tych, ukazuje się obszerny artykuł pt. „Twierdza Wrocław” – to nawiązanie do historii „Festung Breslau” – na mapie opozycyjnej, solidarnościowej, Polski, Wrocław jest istotnie twierdzą pierwszej wielkości po Warszawie. We Wrocławiu mamy do czynienia ze szczególną obfitością fauny i flory opozycyjnej. Mamy tutaj, nie tylko silny ruch związkowy „Solidarności”, ale też swoiste polityczne, oryginalne produkty „made in Wrocław”. Mamy „Solidarność Walczącą”, mamy „Pomarańczową Alternatywę, mamy „Solidarność polsko – czechosłowacką”, mamy bardzo silne środowisko ruchu „Wolność i Pokój”, mamy jedno z wczesnych, ważniejszych środowisk liberałów, którzy jeszcze w epoce podziemia, wkraczają na polska scenę polityczną. I teraz, z całym szacunkiem dla wszystkich dzielnych, odważnych, niezłomnych ludzi, którzy angażowali się w działalność opozycyjną, muszę powiedzieć, że trzeba też trzeźwo i chłodnym okiem przyglądać się fenomenowi „twierdzy Wrocław”. I stawiam taką tezę – hipotezę badawczą, że ta nadzwyczajna rozmaitość i bujność fauny i flory opozycyjnej we Wrocławiu nie mogła by mieć miejsca bez objęcia szeregu inicjatyw opozycyjnych, konspiracyjnych działań i podziemnej aktywności, bez objęcia tego wszystkiego kuratelą, czy jak to fachowo nazwiemy – kontrolą operacyjną, przez służby peerelowskie i służby sowieckie.
Czyli kto jest głównym inspiratorem tych działań? Czyżby to były sowieckie służby specjalne – skąd takie przypuszczenie? Moja podstawowa hipoteza jest taka – nie można analizować historii najnowszej, a więc także aktualnej sceny politycznej wrocławskiej i dolnośląskiej, w oderwaniu od tak ważnego faktu jak fakt stacjonowania, lokalizacji na tym terenie sztabów tzw. Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej. Właśnie nie na Mazowszu czy na Pomorzu Armia Czerwona zlokalizowała swoje, nie tylko wielkie jednostki, ale także sztaby i centra dowodzenia, ale na Dolnym Śląsku. To była oczywiście Legnica, ze słynną „małą Moskwą” – największym miastem czysto sowieckim na zachód od Bugu, to była Świdnica – miasto, z którego dowodzona była operacja „Dunaj”, czyli inwazja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w ’68 roku. Wreszcie to pod Wrocławiem, opodal Oławy zlokalizowany był tajny bunkier, jedno z alternatywnych centrów dowodzenia III wojną światową. A więc z prostej pragmatyki służby wojskowej wynikała konieczność zabezpieczenia każdej jednostki wojskowej, zabezpieczenia w sensie „zabezpieczenia operacyjnego”- to jest terminologia fachowa, nie tylko każdej jednostki „zwykłej” ale przede wszystkim sztabów – centrów dowodzenia. „Zabezpieczenie operacyjne” to może być oczywiście cała technika, najbardziej nowoczesna i wysublimowana, ale to są przede wszystkim osobowe źródła informacji, których posiadanie i wyłączne dysponowanie nimi należało do „psich obowiązków” oficerów GRU. A więc, trzeba dobrze zrozumieć, że oprócz wszystkich tzw. „osobowych źródeł informacji”, czyli całej agentury, jaką dysponowały służby peerelowskie, polskojęzyczne – SB oraz WSW – II Zarząd Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego – oprócz tej całej agentury, która oczywiście była do pełnej dyspozycji służb sowieckich – KGB i GRU, sowieci musieli tutaj dysponować agenturą „na wyłączność” – niezapośredniczoną u towarzyszy peerelowskich. I tutaj dochodzimy do zasadniczej kwestii, – co stało się z tą całą agenturą, kiedy Armia Czerwona wycofała się z tych terenów na początku lat 90-tych? Stawiam tezę, że agentura ta nie wyparowała, nie wyemigrowała, nie rozwiała się w powietrzu, ale nie została też osierocona. Prowadzenie agentury to jest ciężka praca, jej prowadzenie wymaga żmudnych, często skomplikowanych, systematycznych działań – ciężkiej pracy oficerów prowadzących. I tej pracy się nie marnuje – nie wyrzuca się takich aktywów personalnych do ścieku.
A zatem – stawiam taką hipotezę badawczą, że na Dolnym Śląsku, ze szczególnym uwzględnieniem Wrocławia i okolic, mamy więcej postsowieckiej agentury na kilometr kwadratowy niż w jakimkolwiek innym regionie Polski [I to zapewne ta agentura wykupuje polską prasę, polską ziemię i polskie przedsiębiorstwa. Pełno też tej agentury na szlakach górskich Sudetów. Dla niepoznaki rozmawiają po niemiecku. - admin].
Żeby tego jeszcze było mało, to znany jest ogólnie fakt, że sowieci w swoje działania operacyjne na terenie Polski postanowili włączyć enerdowską Stasi – jaki był tego cel? To jest drugi ważny moment – obecność i aktywność służb niemieckich, czyli Stasi, ale także zachodnioniemieckich służb specjalnych BND. Proszę zwrócić uwagę na taki fenomen, – komu Amerykanie – nasi obecni sojusznicy, niesolidni i niesystematyczni sojusznicy – w okresie „zimnej wojny” poruczali sprawy polskie? I kim się wyręczali w działaniach operacyjnych na kierunku polskim? Tu trzeba wspomnieć nazwisko Gehlena – fachowca ze służ specjalnych III Rzeszy (twórcę, pod kuratelą amerykańską zachodnioniemieckiego wywiadu BND – dop.GB) Kiedy chcieli być obecni, aktywni, mieć możliwość pozyskiwania informacji i prowadzenia działań operacyjnych na terenie PRL-u to potrzebowali do tego fachowców i sięgali po służby niemieckie, które posiadały tzw. „know how” i aktywa personalne na terenie Polski. I teraz smutny, tragiczny paradoks jest taki, że na teren Polski Niemcy zostali zaproszeni i od „wschodu” i od „zachodu”. Jeszcze za czasów tzw. „pierwszej Solidarności” tzw. „karnawału” gen. Czesław Kiszczak wydał formalną zgodę na działania operacyjne wschodnioniemieckiej służby –Stasi – na terenie PRL. Proszę dobrze rozumieć bezprecedensowość takiej zgody, takiego rozkazu – to było zaproszenie lisa do kurnika.
W tych negocjacjach ze Stasi brał udział Stanisław Ciosek – czyli kolejna postać z Dolnego Śląska? O właśnie. Obok Szmajdzińskiego, mamy z Jeleniej Góry szefa Komitetu Wojewódzkiego Partii, a więc ściśle wyselekcjowanego przez sowiety funkcjonariusza. Stanisław Ciosek właśnie w latach 80-tych rozmawia ze Stasi i fakt ten jest licencjonowany za zgodą i na rozkaz Moskwy oraz zgodą Czesława Kiszczaka. Czesław Kiszczak, jako lojalny sowiecki funkcjonariusz – sowiecki oficer polskojęzyczny – miał za zadanie umożliwić Niemcom zbudowanie swoich autonomicznych siatek i pozyskiwanie aktywów personalnych, i są pewne drobne przyczynki, pewne poszlaki wskazujące na to, że Stasi tej okazji nie zaprzepaściła i że podjęła działania operacyjne na terenie PRL. I w sposób naturalny takim rejonem szczególnych zainteresowań Stasi musiały być tzw. „ziemie odzyskane”, na czele z Wrocławiem. Do Wrocławia na przełomie lat 70-tych i 80-tych wyprawiali się różni funkcjonariusze delegowani z Drezna i spotykali się z tutaj z rożnymi, jeszcze wtedy, „pionkami” – późniejszymi „figurami” na dolnośląskiej, wrocławskiej szachownicy. Do tych „pionków” – późniejszych „figur” należy późniejszy pierwszy Komendant Policji we Wrocławiu czasów „transformacji ustrojowej” – Pan Piotr Anioła, który figuruje na liście osób kontaktowych, z którym bez obawy może nawiązać kontakt człowiek delegowany przez drezdeńską Stasi na „wycieczkę” do PRL-u. Piotr Anioła 10 lat później zostaje pierwszym Komendantem Policji we Wrocławiu. Pytaniem jest: ile jeszcze takich osób służba niemiecka uważała za „bezpieczne kontakty” dla swoich funkcjonariuszy i agentów na tym terenie? A zatem „układ wrocławski” postrzegam, jako układ polityczno – biznesowo – towarzyski wygenerowany przez sowieckie służby z „pakietem kontrolnym” Moskwy, ale z bardzo poważnym udziałem Berlina.
Kiedy Pan wpadł na trop tej intrygi, co było pierwszym impulsem do pójścia tym tropem? No cóż, Ja we Wrocławiu mieszkam od 36 lat. Byłem systematycznym obserwatorem i dorywczym i marginalnym uczestnikiem wydarzeń z życia publicznego i politycznego w tych okolicach od lat 80-tych. Moje obserwacje doprowadziły mnie do takiego rozpoznania tej rzeczywistości. Ja po prostu próbuję zrozumieć, na jakim świecie żyję, próbuję zrozumieć, kim są tak naprawdę ludzie, którzy urządzili nam życie (śmiech), którzy decydują o tym, co czytamy w gazecie, i ile pieniędzy zostało nam w portfelu.
Według mojej wiedzy zaczerpniętej m.in. z pańskiego występu w TV Trwam jedną z poszlak na istnienie „układu wrocławskiego” jest pewne tajemnicze zdarzenie, którego odkrycie było dla Pana impulsem do prowadzenia dalszych badań? Proszę czytelnikom przybliżyć ten wątek. Niewątpliwie jednym z istotniejszych momentów mojej edukacji historycznej i politycznej był moment, w którym jeden ze starszych kolegów, – który od dawna nie darzy mnie sympatią, więc pewnie dzisiaj by mi tej historii nie opowiedział, ale zrobił to w latach 90-tych, otóż opowiedział mi o pewnej tajemniczej historii, której nigdzie nie spisano i nie wzmiankowano w publikacjach dotyczących dolnośląskiej „Solidarności”. Była to pewien incydent z udziałem, istotnego w tym czasie, działacza dolnośląskiej „S”. Ten kolega opowiedział mi o pewnym wypadku samochodowym, do którego doszło na jednej z ulic Wrocławia – na ul. Legnickiej. Jesienią 1986 roku doszło tam do zderzenia samochodu osobowego marki „Łada” z autobusem miejskim. Otóż w tym samochodzie, który wpadł w poślizg, na wilgotnej od jesiennego deszczu nawierzchni, zginęło dwóch mężczyzn. Pierwszy mężczyzna – pasażer, członek Zarządu Regionu Dolnośląskiego „S” – Edward Majko – człowiek istotny w ruchu związkowym od samego początku, dla „młodszych” działaczy Majko odgrywał rolę mentora i autorytetu. Był on bliskim współpracownikiem Władysława Frasyniuka, miał wpływ na personalia w zarządzie dolnośląskiej „S”, krótko internowany. Władysław Frasyniuk, twierdził, w rozmowie ze mną, przed laty, że cytuję: „Majko był odsunięty”, ale nie wiadomo jak dalece odsunięty, skoro na fotografiach przedstawiających Frasyniuka, który na kilka dni przed tym tragicznym zdarzeniem z ’86 roku zostaje wypuszczony z więzienia, E. Majko jest charakterystyczną postacią widoczną na zdjęciach zrobionych podczas uroczystego powitania Frasyniuka we Wrocławiu, na których widać go najbliższym otoczeniu przywódcy – to jest pierwsza ofiara tego wypadku. Drugą ofiarą jest, siedzący za kierownicą Anatol Pierścionek – w randze podpułkownika, jeden z czołowych funkcjonariuszy dolnośląskiej SB, faktycznie wiceszef wrocławskiej bezpieki. Zaraz po tym zdarzeniu, w środowisku, krążyły różne wersje. Pojawiła się na przykład wersja, że Edward Majko jest być może ofiarą zamachu, porwania, uprowadzenia lub zabójstwa politycznego. Wszyscy mieli wtedy w pamięci śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. Otóż ta wersja szybko upadła, kiedy okazało się, że obydwaj mężczyźni byli pod wpływem alkoholu, byli, jak to się mówi, po „dużej wódce”. Wówczas pojawiła się wersja, i ta wersja krąży do dzisiaj w środowisku, że Majko był alkoholikiem, kapusiem, zdrajcą – agentem służby bezpieczeństwa. Ja zapoznawszy się z sylwetką Edwarda Majki nie podzielam tego przekonania. Na tyle, na ile udało mi się poznać życiorys śp. Edwarda Majki wykluczam taką wersję, że było zwykły „kapuś”, który został wykorzystany do niecnych celów przez SB. Poza tym – proszę mi wierzyć – taki funkcjonariusz jak Anatol Pierścionek nie pił wódki „po godzinach pracy” z prostymi „kapusiami”. Pamiętajmy, że to jest druga połowa lat 80-tych i funkcjonariusze tacy jak Pierścionek „ciężko pracują” wykonując odpowiedzialne zadania. Anatol Pierścionek, czego dowiadujemy się z jego akt osobowych, które zachowały się częściowo w archiwum tutejszego IPN, nie był funkcjonariuszem przeciętnym – był oceniany, jako bardzo zdolny, a przez, niektórych kolegów, jako karierowicz. Tak czy inaczej został uznany na dostatecznie dobrze się zapowiadającego, żeby jeszcze w drugiej połowie lat 70-tych skierowano go na specjalny kurs KGB w Moskwie. Fakt, faktem, kiedy Anatol Pierścionek wychodził z siedziby wrocławskiej bezpieki, to co wiemy z notatki sporządzonej później, po tym wypadku, przez jego przełożonego, to wychodził po to by wykonywać ważne działania operacyjne – tak ważne, że o ich wynikach miał meldować swojemu bezpośredniemu przełożonemu – szefowi SB we Wrocławiu, jeszcze tego wieczora telefonicznie lub najpóźniej następnego dnia rano. Zatem naprawdę wykluczyć należy tę wersję „light” wedle, której miałoby to być proste rutynowe spotkanie oficera prowadzącego z agentem – kapusiem.
Zatem jaka była przyczyna ich spotkania, która została zdemaskowana w tak tragiczny sposób? Czy prowadzili oni razem jakieś tajne rozmowy i czy w takim razie Dolny Śląsk mógł być poletkiem doświadczalnym przez przystąpieniem do właściwego procesu transformacji ustrojowej w skali ogólnokrajowej? Proszę pamiętać, że pułkownicy bezpieki nie odbywają spotkań towarzyskich. Gdyby Anatol Pierścionek pozwalał sobie na konsumowanie alkoholu pod pretekstem wykonywania zadań służbowych z człowiekiem z obozu wroga, to jego kariera nie trwała by długo. Moja hipoteza jest taka – tego jesiennego dnia mieliśmy do czynienia ze spotkaniem o charakterze politycznym – negocjacji politycznych. Być może istotnie Edward Majko nie był po stronie solidarnościowej rozgrywającym, ale był, jak sądzę, autoryzowanym emisariuszem, delegatem. Proszę zwrócić uwagę na to, że jeśli rzeczywiście byłoby to spotkanie oficera prowadzącego z agentem – kapusiem, to, dlaczego taka cisza nad tymi trumnami? Dlaczego przez 25 lat nie powstała żadna publikacja, w której to zdarzenie zostałoby rzetelnie opisane? Ukazały się, nawet stosunkowo niedawno, pewne wzmianki oraz reprodukcje dokumentów i fotografii z miejsca wypadku, ale dalej nie ma sensownego wytłumaczenia tego fenomenu. Wiem, od świadków historii, że tajne dochodzenie było prowadzone nie tylko po stronie „bezpieki”. Ze strony „Solidarności” również przeprowadzono coś na kształt wewnętrznego śledztwa. Doszło do spotkania kilku – kilkunastu osób reprezentujących różne struktury konspiracyjne i w toku tego spotkania skonkludowano, że cytuję „Edek nikomu nie szkodził”. Ale bardzo ciekawa rzecz, – chociaż przeprowadzono takie wewnętrzne dochodzenie, to nikt, przez 25 lat, nie pofatygował się do wdowy po E. Majce by jej powiedzieć, że „Edek nikomu nie szkodził”. Jego rodzina przez 25 lat żyje w cieniu tego zdarzenia, w atmosferze periodycznie powracających plotek. Ponieważ, jak sądzę, istotnym działaczom opozycji, wygodną byłaby taka wersja, że Majko był wyłączony i był alkoholikiem, kapusiem. Moim zdaniem mieliśmy tutaj do czynienia ze wstępną fazą negocjacji przed „okrągłym stołem”. I jeśli komuś „okrągły stół” wydaje się modelem transformacji godnym polecenia i idealizuje to wydarzenie, to powinien podchwycić mój pomysł, żeby w jednym z centralnych miejsc we Wrocławiu, np. przy ul. Legnickiej, postawić pomnik pionierom transformacji ustrojowej – Edwardowi Majce i Anatolowi Pierścionkowi, którzy polegli w drodze do „okrągłego stołu”. Uważam, że właśnie Wrocław i Dolny Śląsk, to był główny poligon transformacji ustrojowej. Uważam, że operacja, którą na nasz użytek tak nazwano, została tutaj przeprowadzona w sposób modelowy, bezszmerowy i w istocie można powiedzieć, że skoro „układ wrocławski” trwa nieprzerwanie już ćwierć wieku to Wrocław jest prymusem transformacji ustrojowej. Mamy tutaj do czynienia, od czasów, kiedy Rafał Dutkiewicz wprowadzał Grzegorza Schetynę do urzędu wojewódzkiego – 20 lat temu, z nieprzerwaną ciągłością władzy. Dochodzi oczywiście do pewnych niesnasek i nieporozumień – do pewnej kłótni w rodzinie, ale chyba nie ma takiego drugiego miasta w Polsce, które miałoby lepszą „prasę” od Wrocławia. Wrocław, czy to w telewizji WSI 24, czy na łamach, należącego do tego samego koncernu ITI, „Tygodnika Powszechnego”, jest przedstawiany, jako „kolorowe miasteczko” z kolorowej pocztówki. A prezydent Rafał Dutkiewicz jest lansowany nie tylko, jako wspaniały gospodarz, ale też, jako nadzieja polskiej demokracji. Od czasu do czasu różni „pożyteczni idioci” w Warszawie podchwytują ten pomysł. Do tego we Wrocławiu swoje jednostki macierzyste miała telewizja „Polsat” i nawiasem mówiąc także telewizja „Trwam”. We Wrocławiu zlokalizowana jest słynna tzw. „willa baraniny” – znana nam z relacji prokuratora Czyżewskiego. Willa, w której spotykać się mieli prominentni przedstawiciele świata polityki i biznesu, z Wrocławia i Dolnego Śląska. Oczywiście spotkania odbywały się, kiedy żył jeszcze sam gospodarz – nieszczęsny samobójca, współpracownik kilku agend, nie wiemy czy podwójny czy potrójny – Jeremiasz Barański zwany „baraniną”.
W żadnym innym regionie Polski, i w żadnym regionie „Solidarności” „palec boży” nie zadziałał w ten sposób, nie odkryła się karta. Oczywiście zastanawiałem się czy ten wypadek był przypadkiem czy też nie został przez kogoś zmontowany. Po zapoznaniu się z dokumentacją milicyjną, w tym z dokumentacją fotograficzną, miejsca wypadku, nie mam wątpliwości, że to właśnie był „palec boży”- że to tragiczne zdarzenie. Nie przypuszczam żeby ktoś „dybał” na życie Anatola Pierścionka i Edwarda Majki.
Jaką role w tym całym „układzie” mógłby odgrywać Grzegorz Schetyna. W wywiadzie dla TV „Trwam” zasugerował Pan, że Grzegorz Schetyna swoją karierę zawdzięcza kontaktom z wywiadem. Co w takim razie zadecydowało o wyjątkowości Schetyny? Czy czasem stawianie takiej tezy nie jest zbyt daleko posuniętym wnioskiem? Grzegorz Schetyna to jest bardzo nieprzeciętnie utalentowany człowiek, więc czyjekolwiek oko spoczęło na nim 30 lat temu i wyłowiło z tłumu młodzieży opozycyjnej, to był to trafny wybór w służbach. Ja nie twierdzę, że 30 lat temu została napisana późniejsza biografia polityczna Grzegorza Schetyny. W służbach przecież jest tak, że obsiewa się bardzo różne grządki, a potem patrzy się co wyrosło i co będzie pasowało na następnym etapie. Ja twierdzę, i nie tylko ja, że pierwsze osoby w państwie, do których należy Grzegorz Schetyna, powinny mieć biografie: pełne, przejrzyste, obszerne, wyczerpująco spisane i nie podatne na stawianie jakichkolwiek dużych znaków zapytania. Grzegorz Schetyna – twierdzę – od lat 80-tych jest człowiekiem, którego biografia podlegała ścisłej kontroli operacyjnej ze strony służb. W jakim charakterze? Mam nadzieję, że w swoim czasie dowiemy się na ten temat więcej. Ja widzę – tylko i aż, bardzo poważne luki w tym życiorysie. Mamy dokumenty, zachowane chociażby tylko we wrocławskim oddziale IPN, które świadczą o tym, że Grzegorz Schetyna był osobą znaną służbą peerelowskim od początku lat 80-tych – już na początku stanu wojennego został objęty wstępną kontrolą operacyjną. I ta kontrola operacyjna doprowadziła później do zaniechania jakichkolwiek działań operacyjnych wobec jego osoby.
A może przeceniamy rolę i skuteczność organizacyjną SB. Bo np. to, że raport niejakiego TW „Miś” z Opola z ‘82 r. nie został ujęty w rozpracowaniu operacyjnym, które podjęło SB z Wrocławia wobec Schetyny w roku ‘88 wcale nie wynika z jakiejś głębszej gry wywiadowczej tylko po prostu z bałaganu w strukturach SB? Oczywiście wolna wola. Kto chce może uwierzyć w bałagan w SB – ja w taką wersję nie wierzę. Jeśli nawet założymy, na moment, że SB mając taką „perłę” w rękach, w roku ’82, z powodu niedopatrzenia tę „perłę” przeoczyła i zagubiła w biurokratycznym bałaganie, no to mamy dokumenty z roku ’86. Mamy dokumenty rozpracowywania przez SB „Solidarności Walczącej”, w których Grzegorz Schetyna przechodzi pod pseudonimem „Radek” – jest to jego pseudonim w strukturach „Solidarności Walczącej”. Otóż SB już w pierwszej połowie ’86 roku „Radka” w pełni rozpracowuje – nie stanowi on zagadki, SB wie, kim jest, gdzie mieszka, kim jest jego żona, znajomi, że funkcjonuje w świecie akademickim we Wrocławiu i w Poznaniu. I co? I nic! Grzegorz Schetyna w następnym sezonie, po raz drugi, wyjeżdża w odwiedziny do brata do Kanady (w 1987 r.) i wraca by pełnić tutaj rolę przewodniczącego NZS. No i pełni tę rolę a SB się nim nie interesuje, aż do jesieni ’88 roku, kiedy to pod jesień SB –wydz. III z Wrocławia, wysyła formalne zapytanie do swoich „kolegów” z Opola – „czy przechodził w waszym rozpracowaniu operacyjnym?”. Grzegorz Schetyna wyjeżdża do swego brata w Kanadzie dwukrotnie w latach 80-tych – w roku ’85 i ’87, i nie ma problemów z wyjazdem. W roku, ‘85 jako wcześniej rozpracowany przez SB kolporter prasy konspiracyjnej, a w roku, ‘87 jako rozpracowany działacz „Solidarności Walczącej”. Pół roku wcześniej, po tym ja Schetyna pojawia się w dokumentach – SB przyjmuje na rozkaz najwyższego dowództwa, kontrasygnowany przez gen. Ciastonia, który na przełomie ’85 i ’86 roku czyni z rozpracowania i rozbicia struktur „Solidarności Walczącej” priorytet działań. Czyli rozbicie struktur „Solidarności Walczącej” jest priorytetem dla całej SB – na terenie całego kraju. W tym rozkazie mowa także o tym, że w działaniach przeciwko „SW” wszystkie wydziały III, z całego kraju, podporządkowują się wiodącej roli wydz. III SB z Wrocławia. Czyli, że błagam niech Pan nie myśli, że tu jest jakiś bałagan. Jeśli jest to priorytetowe zadanie i SB widzi właśnie wśród innych zdekonspirowanych członków struktur „Solidarności” „Radka” – Grzegorza Schetynę, to naprawdę trzeba wykluczyć, że mają to w raporcie, ale przez pomyłkę nie wyciągają z tego żadnych wniosków, i nie rodzi to żadnych konsekwencji. Ale wróćmy do tego roku ’88, kiedy to jesienią SB z Wrocławia pyta SB z Opola – „czy przechodził w waszym zainteresowaniu operacyjnym?” I uzyskuje odpowiedź negatywną – „nie, nie przechodził” Otóż my wiemy, że co najmniej 6 lat wcześniej, owszem przechodził. No to, dlaczego teraz SB z Opola uznaje za stosowne udzielić fałszywej informacji swoim „kolegom” z Wrocławia? No, więc, to nie jest nic niemożliwego w tajnej służbie – takie rzeczy się dzieją, to należy nawet do rutyny służbowej. Ale, pod jakimi warunkami, w jakich okolicznościach? No w takich okolicznościach, w których mamy do czynienia z głębszym, wewnętrznym zakonspirowaniem czyjejś roli. Opole okłamuje Wrocław, – co jest dopuszczalne w bardzo ściśle określonych przypadkach. Po prostu działa taka zasada, że nie wszyscy funkcjonariusze mają wiedzieć wszystko. A zatem wnioskujemy z tego, że Grzegorz Schetyna jest zastrzeżony w tej służbie do jakiś innych celów, a być może jest zastrzeżony przez jakąś inną służbę – być może służbę wojskową, być może Zarząd II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego. Czy jakikolwiek inny działacz nielegalnych organizacji podziemnych, i jakikolwiek inny przewodniczący NZS-u jakiejkolwiek uczelni w kraju, zrobił karierę porównywalną z karierą Grzegorza Schetyny? Przypomnijmy – ten utalentowany człowiek, na początku lat 90-tych, zostaje szefem jednej z pierwszych prywatnych rozgłośni radiowych w Polsce – radia ESKA, i jako prezes ESKI zostaje właścicielem WKS Śląsk Wrocław (sekcji koszykarskiej). Niewątpliwie mamy do czynienia z postacią wielkiego formatu. Jeśli zgodzimy się, że to ktoś nieprzeciętny, to, dlaczego jego biografia do tej pory pozostaje nienapisana? W każdym normalnym kraju ludzie tego formatu, tej rangi, z tak ciekawym życiorysem, mają już nie, że biografie, ale półki uginające się od nich.
Z ogólnego obrazu naszej sceny politycznej wynika, – jeżeli by przyjąć, że „układ wrocławski”- i to, co się z niego rozwinęło, jest prawdziwy, że obecnie Polska jest podzielona na strefy wpływów kontrolowane bądź przez rosyjskie bądź niemieckie służby specjalne? Jeżeli ktoś był od kogoś zależny 30 lub 20 lat temu, to czy przestał być zależny i kiedy? Twierdzę, że na czele państwa stoją ludzie, którzy nie są autonomiczni, nie są suwerenni w swoich decyzjach politycznych. To jest uwarunkowane pewnymi faktami z ich nienapisanych biografii. Ci ludzie przed laty weszli w pewne relacje, zależności – albo zależności służbowej, albo zależności ekonomicznej. Albo też przez lata namnożyło się tzw. „kontr materiałów” – materiałów konspiracyjnych, które być może zostały wytworzone podczas imprez w tzw. „willi baraniny”. I ci ludzie są niesuwerenni i nieautonomiczni w swoich decyzjach. Nie są wolnymi ludźmi – są ludźmi uzależnionymi od „układu”, w który weszli przed laty – robili tutaj przez lata wspólne interesy i funkcjonowali na tym terenie w stanie zgodnej symbiozy przez całe dekady. Niedawno w Opolu gościł lider Ruchu Autonomii Śląska – Jerzy Gorzelik (było to w lutym 2011 r.). Na wykładzie, który przeprowadził na Uniwersytecie Opolskim „wymsknęło” mu się stwierdzenie, że w swoich dążeniach, RAŚ jako sojusznika, ma poparcie Rafała Dutkiewicza. Czy takie organizacje jak RAŚ nie są czasem dowodem na to, że proces rozmontowywania Polski od środka rozpoczął się już na dobre? I, że w swoich dążeniach te organizacje są inspirowane, bądź wspierane przez obce służby specjalne? Bilans funkcjonowania niezakłóconego „układu wrocławskiego” po 20 latach jest jednoznaczny. Wrocław z jednej strony jest miastem zbankrutowanym, jest miastem, w którym zadłużone zostały, na różne ekstrawagancje tutejszej władzy, następne generacje wrocławian, a z drugiej strony Wrocław jest miastem, w którym dokonuje się zdrada elit, zdrada stanu. Wrocław na poziomie elit wymaszerowuje z Rzeczypospolitej – wychodzi z Polski. Elity polityczne i intelektualne miasta Wrocławia są, obawiam się, w pełni gotowe na formalne przeniesienie lojalności z Warszawy na Berlin. Rozliczne są tego dowody i przykłady – jak na przykład działalność instytutu Willi Brandta – działalność tego instytutu, obawiam się, skutecznie neutralizuje na Uniwersytecie Wrocławskim artykulację jakiejkolwiek krytycznej refleksji na temat stosunków polsko-niemieckich. Wspomnę też o działalności takiego ośrodka „opiniotwórczego”, jakim jest tutejszy oddział „Gazety Wyborczej”, gdzie można było kilkanaście dni temu przeczytać, że w ’45 roku Wrocław „przeszedł pod polską administrację” – to jest frazeologia, której używanie przyjęło się w Niemczech, czyli takie określenie sytuacji prawnej Wrocławia. Jest nieprzypadkowe, że GW to słownictwo podtrzymuje i przyjmuje za swoje. Więc taką „szkołę jazdy” mamy we Wrocławiu – zdrada elit. Natomiast, jak widać, na tej części Śląska zwanej „Górnym” jest inna „szkoła jazdy” – mamy Ruch Autonomii Śląska. No i jeżeli Pan Gorzelik publicznie mówi o tym, że Rafał Dutkiewicz jest jego sojusznikiem w tej robocie, no to, jakby to powiedzieć: wszystko mi tutaj pasuje do układanki. Jest rzeczą najzupełniej obojętną, wtórną, to, kto działa przeciwko polskiej racji stanu we Wrocławiu, w Opolu czy w Katowicach, z głupoty, a kto działa z wyrachowania. Jest rzeczą wtórną, w gruncie rzeczy, kto tutaj jest niemieckim agentem wpływu, a kto jest „pożytecznym idiotą”, ponieważ skutki będą te same – opłakane dla państwa polskiego. Państwo Polskie po utracie Wilna i Lwowa nie może sobie pozwolić na utratę Wrocławia i Szczecina, – jeśli nie ma być zredukowane do roli Księstwa Warszawskiego, która zawsze będzie potrzebowało jakiegoś patrona – Napoleona, żeby zapewnić sobie egzystencją polityczną, bo już nie suwerenność. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, że same utworzenie Województwa Opolskiego było aktem zdradzieckim i wszyscy politycy, którzy lansowali i forsowali to rozwiązanie administracyjne są, powtórzę to – wyrachowanymi agentami obcej racji stanu, albo pożytecznymi dla obcej racji stanu idiotami. Jacek Kuroń – niech mu ziemia lekka będzie i Pani senator Dorota Simonides forsując ten „wyjątek” stworzony na użytek mniejszości niemieckiej – czyniący z niej, de facto, depozytariusza interesów wszystkich mniejszości narodowych w Polsce – wyjątek w ordynacji wyborczej – to także było działanie zdradzieckie względem polskiej racji stanu. Przypominajmy o tym i we Wrocławiu, i w Opolu, i w Katowicach – nie ma Górnego i Dolnego Śląska, historycznie jest jeden Śląsk, i błagam trzymajmy się razem w tej sprawie, bo właśnie przejawem tego, miedzy innymi, jak się polskie sprawy rozgrywa, jest właśnie to, że stosuje się wobec nas różne strategie – to jest „strategia salami”, jest inna wersja dla Opola, inna dla Wrocławia, inna dla Katowic, ale rezultat będzie taki sam. Możemy bardzo długo rozmawiać o zaszłościach historycznych, które doprowadziły do zniechęcenia i obojętności wielu obywateli RP, obojętności wobec sprawy państwa polskiego. Możemy wiele mówić o tym, jak w XX wieku „Warszawa” zapracowała na to żeby Ślązacy nie kochali państwa polskiego i administracji warszawskiej. Pamiętając o tych wszystkich zaszłościach, i z drugiej strony darząc dużą sympatią wszystkich ludzi, którzy są świadomi tożsamości i interesują się historią swojego regionu i odczuwają patriotyzm regionalny, z szacunkiem dla tych ludzi trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć, że co innego regionalne sentymenty, a co innego separatyzm polityczny. I trzeba to jasno widzieć i nie wahać się jasno nazwać po imieniu – separatyzm polityczny to jest zdrada stanu, to jest podkopywanie bytu państwowego Polaków, i na to zgody być nie może. I wszyscy ludzie, którzy za takimi projektami politycznymi się opowiadają powinni poważnie się nad sobą zastanowić. A jeśli będą trwali w tych projektach niech się lękają sprawiedliwości, którą wymierzy im państwo polskie, – jeśli kiedyś jeszcze będzie prawdziwe państwo polskie, – jeśli jeszcze kiedyś do nas wróci. Tekst również na stronie: http://klubgpopole.pl/
Artykuł, choć ciekawy, jest kontrowersyjny. W działaniach układu nie widać jakoś promowania interesów „sowieckich”, za to rzuca się w oczy dbałość o interesy niemieckie. – admin.
Tygrys podcięty przez euro Gdy prawie dwa lata temu Słowacja, uznawana jeszcze za gospodarczego tygrysa Europy Środkowej, przyjmowała wspólną walutę Unii Europejskiej, tamtejsi politycy przekonywali współobywateli, że pozwoli to na utrzymanie szybkiego rozwoju kraju. Ale od tego czasu wskaźnik tempa wzrostu PKB gwałtownie spada, zbliżając się do zera. Gwoździem do trumny może być zmuszanie tego niewielkiego kraju do przeznaczenia gigantycznego jak na jego możliwości wsparcia dla bankrutujących państw eurostrefy. Nic, więc dziwnego, że jeszcze przed drugą rocznicą słowackiej akcesji do eurostrefy niektórzy politycy otwarcie nawołują do jej opuszczenia, a ekonomiści ostrzegają, że trwanie przy euro może doprowadzić do katastrofy. W ostatnich tygodniach prominentni słowaccy politycy zaczęli wprost wzywać do przygotowania planów opuszczenia przez Słowację strefy euro. W imieniu partii Wolność i Sprawiedliwość (SaS) taką propozycję zgłosił były przewodniczący słowackiego parlamentu Richard Sulik. Domaga się tego także Słowacka Partia Narodowa. Lewicowa Smer-SD byłego premiera Roberta Fico popiera jednak udział Słowacji w funduszu ratunkowym dla eurobankrutów. Podobne stanowisko zajmuje także Słowacka Unia Demokratyczno-Chrześcijańska – Partia Demokratyczna (SDKň – DS), tworząca do tej pory koalicję rządową z Ruchem Chrześcijańsko-Demokratycznym (KDH) i przeciwną zwiększaniu eurofunduszu partią Wolność i Sprawiedliwość. Także prezydent Ivan Gas˙parovic˙ popiera udział Słowacji w tym funduszu, twierdząc, że inaczej kraj wypadłby „z głównego nurtu unijnej integracji”. Duża część społeczeństwa ma jednak dość finansowania bogatszych krajów z południa Europy. Czarę goryczy Słowaków przelała „zrzutka” na pomoc dla europejskich bankrutów, przede wszystkim Grecji. Gdy kraje strefy euro ustanowiły Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej (EFSF), od małej Słowacji zażądano gwarancji najpierw w wysokości 4,4 mld euro, a następnie aż 7,7 mld euro.
Ratowanie Grecji na kredyt - Wkład Słowacji do EFSF na poziomie 7,7 mld euro gwarancji stanowi aż 35 proc. dochodów państwa – wskazuje Juraj Karpis˙ – współzałożyciel i ekspert słowackiego Instytutu Analiz Społeczno-Gospodarczych w Bratysławie. Suma ta stanowi prawie 9 proc. PKB (za 2010 r.). Aby udzielić takiej pomocy dla Grecji, przeżywająca również problemy finansowe Słowacja będzie musiała sama zaciągnąć długi. Tymczasem przeciętna emerytura na Słowacji jest trzykrotnie niższa niż w Grecji… Premier Słowacji Iveta Radi˙cová początkowo sprzeciwiła się udzieleniu takich gwarancji. Mimo że ostatecznie uległa presji i jej rząd skierował do parlamentu wniosek o zatwierdzenie wkładu Słowacji do EFSF, i tak zapłaciła upadkiem swojego gabinetu (jednak sprawuje obowiązki premiera do czasu przeprowadzenia przedterminowych wyborów parlamentarnych w marcu przyszłego roku). W powtórnym głosowaniu parlament potulnie zatwierdził podniesienie wkładu kraju do eurofunduszu na poziomie aż 7,7 mld euro. Co to oznacza dla kraju? – Przeciętny słowacki podatnik zapłaci za te gwarancje dwa, a nawet trzy razy więcej niż podatnik niemiecki [w relacji do PKB obu krajów - red.]. To zaś oznacza dystrybucję długów państw strefy euro na pozostałe kraje – podkreśla Juraj Karpis. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju prognozuje, że wzrost gospodarczy Słowacji spadnie z 3,1 proc. PKB w tym roku do zaledwie 1,1 w przyszłym. Ma to wynikać głównie z wyhamowania eksportu do państw strefy euro, który stanowił koło zamachowe słowackiej gospodarki. Przypomnijmy, że Słowacja przystępowała do strefy euro z PKB rozwijającym się w tempie 6,4 procent. Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”, uważa jednak, iż głównym zagrożeniem dla Słowacji jest to, że jako kolejny peryferyjny kraj strefy euro padnie on ofiarą polityki monetarnej Europejskiego Banku Centralnego, która dopasowywana jest przede wszystkim do gospodarki niemieckiej. – To zaś wywołuje zaburzenia w przepływie dóbr, usług, a także na rynku pracy – podkreśla.
Słowacja już za droga Jednym z mechanizmów zaburzających ten przepływ było wprowadzenie wspólnej unijnej waluty na Słowacji, która wcześniej miała relatywnie niższe ceny towarów i usług niż kraje strefy euro, a nawet jej sąsiedzi, m.in. Czechy i Polska. Słowacy przyznają, że choć rząd starał się dopilnować, by firmy nie wykorzystywały wprowadzenia euro do „zaokrąglania” cen do góry, konkurencyjność ich towarów i usług pogorszyło mocne euro. Gdy przed blisko dwoma laty Słowacja przyjmowała wspólną walutę, za euro trzeba było zapłacić średnio 4,1 zł, obecnie – 4,5 złotego. Euro umocniło się również względem czeskiej korony i węgierskiego forinta. To zaś przekłada się na spadek atrakcyjności słowackich towarów i usług w tych krajach, które są tradycyjnymi partnerami handlowymi Słowacji. Euro zmieniło zwłaszcza obroty handlowe tego państwa w relacjach z Polską. Podczas gdy przed wprowadzeniem unijnej waluty Polacy chętnie odpoczywali na Słowacji i kupowali tańsze niż w Polsce tamtejsze towary, dziś to Słowacy przyjeżdżają do nas na zakupy. Ujawnione przed kilkoma miesiącami sondaże przeprowadzone w maju w grupie kilku tysięcy respondentów wskazują, że aż 45 proc. Słowaków regularnie zaopatruje się w Polsce. – Tak, odkąd spadł kurs złotówki do euro, widoczne jest większe zainteresowanie słowackich klientów zakupami u nas – przyznaje właściciel jednego z dużych sklepów spożywczych w Nowym Targu. Wzrost liczby klientów ze Słowacji jest znaczący. Także właścicielka jednego z biur podróży w tym mieście przyznała, że w ostatnich miesiącach zwiększyła się liczba Słowaków, którzy korzystają z oferty biura, ponieważ jest tańsza w porównaniu z proponowaną przez słowacką konkurencję. Z tego samego powodu drastycznie zmniejszyła się liczba turystów na Słowacji. – Po wprowadzeniu euro najbardziej zmniejszyły się przyjazdy Polaków – nawet o 80 procent – przyznaje właścicielka jednego z pensjonatów w Rajeckich Teplicach niedaleko Żyliny. Przyczyną jest przede wszystkim wysoki kurs euro względem złotówki. Podczas gdy jeszcze w 2008 r., a więc tuż przed przyjęciem tej waluty, za nocleg w prywatnej kwaterze na Słowacji można było zapłacić 250-350 koron (ok. 28-38 zł) za osobę, dziś ceny wahają się od 10 do 14 euro za osobę (45-63 zł). Mimo to obecny rząd w Bratysławie nie chce na razie opuszczać strefy euro. Popiera go część przedsiębiorców – przede wszystkim właścicieli firm opierających działalność na imporcie, a więc tworzących miejsca pracy… głównie za granicą. Peter Lazo, dyrektor działu marketingu w firmie Kavomaty, sprzedającej i serwisującej automaty z napojami, mówi, wprost, że euro sprzyja importowi. Przyznaje jednocześnie, że euro miało negatywne konsekwencje dla eksportu firmy. Wprowadzenie wspólnej waluty UE przysporzyło wielu kłopotów firmie Kavomaty. – Musieliśmy całkowicie zmienić system płatności i rejestrów, przede wszystkim w naszych automatach, by przystosować je do pobierania nowych monet. Problem był tym większy, że dano nam na to bardzo mało czasu – wskazuje. Rzecz w tym, że poprawiając opłacalność importu i jednocześnie pogarszając konkurencyjność słowackich towarów oraz usług względem państw posługujących się słabszą walutą, jak np. Polska, euro przyczynia się do pogorszenia bilansu handlowego. Na Słowacji w pierwszym roku po wprowadzeniu euro wielkość eksportu spadła o 10 mld euro. Tymczasem to właśnie pogłębiający się deficyt, zwłaszcza w handlu z Niemcami, zagrożonych bankructwem Grecji i Włoch przyczynił się również do ich obecnych kłopotów finansowych.
Europroblem przygniata Słowację Juraj Karpis obawia się, że w przyszłości Słowacy będą musieli płacić jeszcze wyższe podatki, by sfinansować pomoc dla Grecji. – W ten sposób zostanie zlikwidowany jeden z mechanizmów napędzających rozwój gospodarczy. Kraj ten, bowiem przyciągał zagranicznych inwestorów przede wszystkim niższymi stawkami podatków, zwłaszcza w porównaniu z pozostałymi krajami naszego regionu – wskazuje. Zdaniem Jerzego Bielewicza, prezesa Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”, Słowacy dopiero zaczną płacić rachunki za przyjęcie euro. – Nowy rząd, mając w pamięci los poprzedników, będzie podpisywał kolejne zobowiązania, aby ratować system finansowy w strefie euro, poddając się dyktatowi tak jak władze Grecji i Włoch i pozwalając na przerzucanie kosztów ratowania strefy euro na obywateli Słowacji – uważa ekspert. Zaprowadzi to do dalszego zadłużania tego kraju, którego obecny dług publiczny jest niewielki. Także Juraj Karpis obawia się, że płacenie za długi krajów strefy euro zmusi władze w Bratysławie do cięć wydatków na edukację, opiekę zdrowotną itd. Strajk słowackich lekarzy może okazać się preludium do szerszych protestów. – Bezrobocie na Słowacji rośnie, a spodziewane podniesienie podatków ze względu m.in. na zwiększone wpłaty do EFSF powiększy ten problem – konkluduje Karpis. Sytuacja Słowacji powinna być przestrogą dla Polski, a także dla innych krajów, które chciałyby przyjąć euro. Obecnie stało się ono, bowiem synonimem kłopotów i wykorzystywania mniejszych krajów przez większe. Mariusz Bober
http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20111212&typ=my&id=my03.txt
Naszym braciom Słowakom życzymy, aby ich rządzący mieli wystarczającą odwagę i zrezygnowali z obroży euro. Za ich przykładem mogą pójść inni. – admin
Męczeńska śmierć płk. Muammara Kaddafiego
Jane Bürgermeister: „Fourth Empire” – oferta specjalna:
Book free of charge as time is running out.
Jane oferuje ksiązkę za darmo dla tych, co do niej napiszą e-mail. Oczywiście dobrze byłoby gdyby te osoby wpłaciły niewielką sumę na jej konto lub Paypal wspomagającą pracę Jane. Pisze ona obecnie dodatek, gdyż sytuacja w Europie wymyka się spod kontroli i niedługo może dojść do tragedii. Dlatego tak ważne jest by jak najwięcej ludzi wiedziało, co się naprawdę dzieje. Książka jest dostępna tylko po angielsku. W tej sprawie można pisać na e-mail:
jmburgermeister@gmail.com
Więcej informacji o książce i numer konta w banku i PayPal :
http://monitorpolski.wordpress.com/2011/12/05/jane-burgermeister-czwarte-imperium/
Po lewej mamy jednostki religijne, fanatyków, to jest wyrażenie w czasie rzeczywistym PCR (…) genu. Proszę pozwolić, że skończę. Tutaj natomiast mamy jednostki, które nie są szczególnie religijne i widzimy, że ten gen B-Mat2 się o wiele mniej manifestuje, jest to kolejny dowód, który potwierdza naszą hipotezę (for the development of this approach) Co sugerujesz to, że poprzez rozsianie tego wirusa, wyeliminujemy jednostki (…) Według naszej hipotezy, ci fanatycy mają nadmiar genu B-MAT2 i jeśli zaszczepimy ich przeciwko niemu, to zlikwidujemy to zachowanie.
Męczeńska śmierć płk. Muammara Kaddafiego Jest to transkrypt tłumaczenia wypowiedzi znanego i opiniotwórczego rosyjskiego dziennikarza Nikołaja Starikowa, która znalazła się na YouTube na początku listopada. Starikow jest m.in. inicjatorem tzw. „nagrody Goebbelsa”, którą są nominowani ludzie szkalujący i kłamiący na temat Rosji. Niedawno nadeszła informacja, że Kaddafi został zabity, sprawdziłem tę informację i otrzymałem potwierdzenie, że niestety został zabity. Dziś opublikowałem o tym artykuł i od razu zaczęli mnie pytać skąd ta informacja. Informacja pochodzi od zwolenników Związku Obywateli Rosji. Idee, które razem sformułowaliśmy głęboko przenikają w serca Rosjan, niezależnie od tego, w jakim geograficznym punkcie żyją. Informacje o tym, co się stało z Kaddafim przekazali mi ludzie, którzy, oględnie mówiąc, znajdowali się tam gdzie Kaddafi. To rosyjscy obywatele, którzy uważają za ważne i perspektywiczne to, co my robimy i chcą nas wspierać wszelkimi dostępnymi dla siebie sposobami. Tak, więc informacja pochodziła z zaufanego źródła i wiadomo, na 100%, że Kaddafi został zabity. Nie został tak po prostu zabity. Kaddafi dostał się do niewoli, potem ŻYWEMU ODCIĘLI STOPY i w niebywale bestialski sposób znęcali się. Ten świadomy akt obliczony był na zastraszenie tych, którzy sprzeciwiają się Porządkowi pragnącemu zapanować nad Światem. Dlatego napłynęły takie dziwne fotografie z miejsca śmierci Kaddafiego; najpierw pokazali go żywego, a potem zdjęcia, które wielu ludzi postrzegło, jako fałszywki. Nie można go było pokazać w stanie, w jakim się znajdował. Potem jego ciało gdzieś wywieziono i odcięte części ciała „przyszyli”. Ale że śladów zezwierzęcenia nie da się skutecznie ukryć, dlatego ciało Kaddafiego nigdy nie będzie wydane plemieniu (zgodnie z obyczajem). Ciało wystawiono na pokaz w odzieży, która skrywa te ślady. My protestowaliśmy przeciwko temu co się działo w Libii, teraz widzicie skutki tego co zaszło. To nie tylko operacja NATO, ale akcja brytyjskiego wywiadu, który dał Kaddafiemu korytarz do wyjścia z Syrtu. Kiedy on posłużył się tym korytarzem nastąpił atak lotniczy i żywego Kaddafiego wzięto do niewoli. Obecność tzw. „powstańców” w okolicy zbombardowanej kolumny, wskazuje na to, że nie był to zwyczajny atak na jakąś przypadkową kolumnę. Kaddafi myślał, że „kupił” u „powstańców” wyjście z Syrtu, przy czym on wychodził stamtąd nie, jako zwyciężony, ale jako zwycięzca, „powstańcy” po raz kolejny zostali odparci od miasta. Kaddafi chciał wyjść z miasta, aby zająć się innymi operacjami przeciwko okupantom. Angielski wywiad go oszukał, wzięli od syna (Kaddafiego) pieniądze, obiecali, że „powstańcy” zgłoszą kolumnę, jako swoją. Kiedy kolumna się ruszyła, zaatakowano ją w miejscu gdzie czekali już „powstańcy”, którzy bestialsko zabili Kaddafiego. Zwróćcie uwagę, że to, co wczoraj powiedział syn Kaddafiego, jeśli wiecie, że Kaddafiemu obcięto stopy, w pełni zrozumiecie, co miał na myśli mówiąc: „Teraz ludzie w Syrii, Chinach, Rosji, ich przywódcy, powinni zwrócić uwagę na to, co się stało bo dla nich to jest sygnał”.
To sygnał. Kaddafiego świadomie zabijali po bestialsku, żeby pokazać, co czeka tych, którzy przez pół roku śmią sprzeciwiać się Światowym Kulisom. Mówiąc krótko, to miała być lekcja dla wszystkich, ale efekty będą odwrotne. Jak to można skomentować? Nie sądzę by Starikow fantazjował. Źródła, na które się powołuje, to prawdopodobnie rosyjski wywiad i rodzina Kaddafiego. Nagrania torturowanego Kaddafiego, które widzieliśmy, były oczywistą fikcją – widać to było po udawanym zachowaniu „powstańców”, ale także po bezsensownym ruchu kamery. Ta fikcja stworzona przez odpowiednie wydziały d.s. dezinformacji, wskazuje na udział czynników rządowych w bestialskim morderstwie i tym, że zostało ono zaplanowane, a nie jest tylko odwetem „powstańców”. Pojmany przywódca libijski był jeńcem wojennym i to z nim zrobiono jest zbrodnią wojenną. Jej ciężar spada na NATO i wojska krajów, które uczestniczyły w tej bezprawnej agresji na Libię. Rodzaj okaleczenia, jaki zadano Kaddafiemu przypomina to co zrobiono z półtora milionem Ormian na początku XX wieku jak pisze Jack Manuealian, cytując „Głosy Szatana” Davida Pidcocka i Texe Marrsa:
>> David Pidcock pisze, że „Konstantynopol wpadł bez oddania jednego strzału w ręce armii liczącej 70,000 – 80,000 masońskich okultystyczych Żydów. W ciągu 6 lat rewolucji 1908 Młodych Turków w 1908, i po upadku Konstantynopola, zgodnie z planami rozpoczęła się I Wojna Światowa. W ciągu tej wojny półtora miliona Ormian żyjących w Turcji i kolejne pół miliona innego pochodzenia tureckich Chrześcijan, zostało w barbarzyński sposób zamordowanych – znane jest to pod nazwą Pierwszego Ludobójstwa XX wieku.” Jednakże David nie ma racji twierdząc, że wszyscy Żydzi z Salonik brali udział w przejęciu Konstantynopola, byli to tylko niektórzy Żydzi, większość było Niewinnych. Ruch Młodych Turków na początku miał w sobie Greków i Ormian (…). Texe Marrs w artykule „Morze Krwi” pisze, że w 1908 roku „Masońscy żydowscy socjaliści obalili islamski rząd osmański (Ottoman) i rozpoczęli ludobójczą rzeź dwóch milionów Ormian chrześcijańskich. „Brygady rzeźnicze” złożone z kryminalistów poobcinały ręce tak wielu Chrześcijan, że jak donosił konsul brytyjski:
„te ręce ułożone koło siebie, mogłyby utworzyć drogę (highway)”. Texe Marrs pisze też, że „Jedna z obciętych rąk ormiańskiej kobiety była wysuszona i trzymana, jako pamiątkę i talizman przez żydowskiego masona w Salonikach”.
<< Jack Manuealian dodaje, że te wysuszone ręce były odpowiednio spreparowane z użyciem octu winnego o przypraw, stąd czarny kolor. Trzymane były nie, jako pamiątki, ale jako talizmany do czarnej magii oraz do rzucania klątw.
Ci ludzie nadal rządzą Turcją, ale nie tylko. Musimy sobie zdać sprawę, z jakiego typu zagrożeniem mamy do czynienia. Kaddafiego zamordowali satanistyczni okultyści – którzy jednocześnie realizują ideę Światowego Syjonu. Stopy Kaddafiego są już zapewne talizmanem w satanistycznych klątwach. Ci tzw. „Brytyjczycy”, którzy oszukali Kaddafiego, są dokładnie tymi samymi „Brytyjczykami”, którzy w satanistyczny sposób zamordowali gen. Sikorskiego, a potem zrzucili winę na Rosjan. Sprawa wyszła dopiero niedawno, jednak nadal nie wiemy, jaką śmiercią zginął gen. Sikorski.
Sądzę, że podobnie – z rytualnym zabójstwem, mamy do czynienia w przypadku Katynia i Mordu Smoleńskiego.
Sądzę też, że stoją za tym ci sami ludzie – w przypadku Katynia wskazują na to rytualne strzały w tył głowy. Ci ludzie byli też mocodawcami Hitlera i Lenina. Tzw. „Imperium Brytyjskie”, o którym mówi Lyndon La Rouche jest rzeczywistym zagrożeniem dla świata, dlatego tak ważna jest wygrana Jednej Rosji i Putina w Rosji, którzy wiedzą już dokładnie, z jakim wrogiem mamy do czynienia.
Materiały:
Jak zabili Kaddafiego: http://www.youtube.com/watch?v=UBCItS3w-og
The Founding Fathers of Modern Turkey – Jack Manuelian
Jane Book free of charge as time is running out. Jane oferuje ksiazkę za darmo dla tych, co do niej napiszą e-mail. Oczywiście dobrze byłoby gdyby te osoby wpłaciły niewielką sumę na jej konto lub Paypal wspomagającą pracę Jane. Pisze ona obecnie dodatek, gdyż sytuacja w Europie wymyka się spod kontroli i niedługo może dojść do tragedii. Dlatego tak ważne jest by jak najwięcej ludzi wiedziało, co się naprawdę dzieje. Monitorpolski's Blog
Już wiadomo, po co Polska brała „pożyczkę” w MFW – „na ratowanie” strefy euro Chyba wreszcie wyszło szydło z worka po jaką cholerę świeżo upieczony następca śp. prezesa Skrzypka w NBP powołany w takim pośpiechu przez p(r)ezydenta Komorowskiego zaciągnął „pożyczkę” w Międzynarodowym Funduszu Walutowym (MFW). W rzeczywistości chodziło nie po „pożyczkę”, ale linię kredytową, czyli gotowość wypłacenia pieniędzy gdyby taka konieczność zaszła (FCL). Przypomnijmy, że Polska przedłużyła elastyczną linie kredytową FCL zaraz po wybraniu Marka Belki na prezesa NBP (Skrzypek planował wycofać się z tego interesu z MFW twierdząc, że rezerwy walutowe posiadane przez NBP wystarczą do zapewnienia bezpieczeństwa). Wkrótce potem przedłużona linka kredytowa FCL została jeszcze powiększona prawie do 30 miliardów USD (LINK1 , LINK2) za co płacimy drobną prowizje w wysokości nieco ponad 100 milionów USD rocznie. Teraz już wiemy, po co linia ta została powiększona i na co ma zostać wykorzystana. Według naszych rządowych „guru” Polska do spółki z innymi krajami UE ma wesprzeć żywą gotówką wpłacaną do MFW bankrutującą UE (to podobno są sławetne ustalenia „szczytu” UE). Składka ma wynieść skromne 200 miliardów Euro a na kraje spoza strefy euro przypada ok. 50 miliardów. Ze wstępnych wyliczeń wynika, że Polska musi dołożyć od 12,5 do 21,5 miliardów Euro (LINK). Oczywiście nasze „orły: idą w zaparte i bagatelizują kwotę zrzutki, którą trzeba jakoby zadeklarować w ciągu 10 dni. Pewien krótko ostrzyżony facet noszący wdzięczne imię Mikołaj (nowy unijny święty?) i od lat żyjący luksusowo na koszt polskiego podatnika deklaruje, że zrzuta będzie mniejsza niż 10 miliardów, ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach w to nie wierzy (LINK) Problem polega na tym, że w bankrutującym państwie z dziurawym budżetem nie da się uskrobać tak od zaraz kwoty z przedziału 50-100 miliardów złotych na sponsoring euro bankrutów. Z czasem tą kwotę można by uzbierać podnosząc od przyszłego roku VAT do np. 25% i/lub podatek akcyzowy na paliwa i energię (właśnie implementowane są podwyżki akcyzy obowiązujące na rok 2012). W zanadrzu czeka kupa kasy z rabunku posiadaczy nieruchomości podatkiem katastralnym (LINK), ale to też wymaga nieco czasu. W ostateczności można by na szybko zrabować ok. 240 miliardów PLN, jakie są nadal w skarbcach OFE (składki emerytalne II filaru 14 milionów pracujących). Kłopot w tym, że wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że te pieniądze zostaną upłynnione w ramach „repolonizacji” banków, czyli wykupu przez państwo od zagranicznych grup bankowych polskich oddziałów banków (kiedyś polskich) wypełnionych po brzegi toksycznymi śmieciami i bezwartościowymi obligacjami przekazanymi przez zagraniczne centrale w ramach czyszczenia bilansów. W imię patriotyzmu ci sami „spece”, co od kilkunastu lat wyprzedawali polski sektor bankowy, (bo to takie europejskie i takie dobre) będą go odkupywali od zagranicznych właścicieli za pieniądze polskiego podatnika. A wszystko to w imię patriotycznych i narodowych ochów i achów. Dlatego jedynym źródłem do szybkiego finansowania potrzeb bankrutującej euro-zony są walutowe rezerwy NBP, których wypływ trzeba będzie pokryć kasą z MFW. Dla uproszczenia wystarczy uruchomić pożyczkę z MFW w ramach FCL i przekazać ją z powrotem do MFW (na inne konto) i można już zacząć płacić MFW prawdziwe odsetki nie od jakichś linii kredytowych, ale od pięknego długu. A swoją drogą to szczyt perwersji by ratować euro zonę miał MFW a nie EBC czy sama KE. Widać ktoś od tych przepływów jest na procencie..
P.S. Gdyby postawiona tu „spiskowa teoria” okazała się prawdą znaczyłoby to, że już w 2010 roku szykowano się do wypłukania z Polski pieniędzy na ratowanie bankrutującej euro-zony. To znów zaś świadczyłoby, że wspomniane bankructwo było zaplanowanym i dokładnie realizowanym scenariuszem. Podobnie jak i to, kto ma zapłacić rachunki..
Jakie śmieszne i niegroźne dziś wydają się deklaracje Jana (Jacka) Antona Vincenta (no-PESEL) Rostowskiego o zasponsorowaniu bankrutującej UE kwotą ledwo 250 milionów euro? 2-AM – blog
Krótka historia Polski 13.12.1981 - 10.04.2010 Trzydzieści lat temu generał Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny. Dlaczego? Jak sam zawsze twierdził, jednym z najważniejszych powodów tych działań było uchronienie kraju przed spodziewaną interwencją ze strony władz ZSRR. Trochę to dziwne, że "towarzysze z Moskwy" mieliby interweniować w kraju rządzonym przez swojego przyjaciela, który nie planował przecież żadnych reform w stylu Aleksandra Dubczeka czy też Imre Nagy'ego, a wręcz przeciwnie, za wszelką cenę usiłował zdusić ruch "Solidarności", ale widocznie generał uważał, że sprytnym tłumaczeniem, „jacy przyjaciele, taka pomoc" być może skutecznie uda mu się zakłamać historię? Jak się dziś okazuje, jego kalkulacje nie były pozbawione podstaw i trzeba się nieźle namęczyć, aby się dowiedzieć, jaka była jego prawdziwa rola w historii PRL, choć wydawałoby się, że od pewnego czasu żyjemy już w wolnym kraju?.. Potem mijały ciemne, ponure lata stanu wojennego, który, najpierw zawieszony, a potem zniesiony, tak naprawdę trwał nieustannie, pomimo "pierestrojki", która w połowie lat 80-tych pojawiła się za naszą wschodnią granicą. Nadszedł w końcu rok 1988 i strajki. Niedługo potem zmontowano "okrągły stół", który miał jednak sporo ukrytych kantów, no i koniec końców doszło w 1989 r. do wyborów, nie do końca, co prawda demokratycznych, ale za to entuzjastycznie przyjętych przez społeczeństwo. Warto pamiętać, że po tych wyborach generał Jaruzelski zdążył jeszcze na jakiś czas, fakt, że nie za długi, zostać... Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej. Po nim przyszedł Wałęsa, wojska ZSRR w końcu z naszego kraju wyjechały i można było rozpocząć budowę stosunków polsko-rosyjskich na w miarę normalnych, obustronnie korzystnych zasadach.
Tylko czy... na pewno obustronnie korzystnych? Relacje polsko-rosyjskie budowano przez ostatnich dwadzieścia lat w przedziwny sposób i za pomocą jeszcze bardziej przedziwnych budowniczych, wśród których aż się roiło od tajnych, mniej tajnych, a czasem i zupełnie jawnych pracowników i współpracowników tajnych służb PRL-u oraz dyplomatów, którzy swoją karierę rozpoczynali od studiów w słynnym Moskiewskim Państwowym Instytucie Spraw Międzynarodowych (МГИМО), albo kontynuowali rodzinne tradycje, rozpoczęte wraz z zainstalowaniem się w naszym kraju Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, powołanego w Moskwie przez Józefa Stalina. Nie, absolutnie nie twierdzę, że nie brakowało wśród nich również osób, które zdawały sobie sprawę, co to jest polska racja stanu, ale czy mieli oni w tej budowie głos decydujący? Zapewne kiedyś historycy będą mogli przyjrzeć się tej sprawie dokładniej. Prawdziwi historycy, a nie politycy przebrani za historyków lub odwrotnie. Relacje te miałe różne fazy wlotów i mniej lub bardziej bolesnych upadków, ale gdy wybory w 2007 r. wygrała w naszym kraju Platforma Obywatelska, wszystko się miało zmienić. Jak to powiedział po tym zwycięstwie premier Donald Tusk w swoim słynnym, trzygodzinnym expose, "(...) jestem przekonany, że czas na dobrą zmianę w tej kwestii właśnie nadszedł. Jestem zadowolony, że sygnały ze strony naszego wschodniego sąsiada potwierdzają, że i także tam dojrzewają do tego poglądy." Zaczęło się, więc ocieplanie stosunków, choć niektórzy malkontenci twierdzili, że ta współpraca z władzami Rosji w wykonaniu premiera Tuska coś za mocno im się kojarzy z pewną fraszką znanego satyryka. No, ale tak zapewne mogli twierdzić tylko ci, którzy, jak zauważył w swoim expose z marca 2011 r. minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, do tej pory jeszcze nie nauczyli się kochać Polski. W każdym bądź razie już w lutym 2008 r. premier Tusk udał się do Rosji, aby się spotkać, jak to ujął, z "naszym człowiekiem w Moskwie", czyli premierem Federacji Rosyjskiej, Władymirem Putinem, byłym pułkownikiem KGB. Była to czytelna aluzja do słów, które pojawiły się w owym czasie na jednym z największych rosyjskich serwisów internetowych gazeta.ru, że Donald Tusk jest "naszym człowiekiem w Warszawie". (1) Potem premier Putin przyjechał we wrześniu 2009 r. do Polski. Było i Westerplatte, i spacer obu panów po molo w Sopocie, choć nie należy zapominać, że wcześniej, w styczniu 2009 r., panowie widzieli się również w Davos, gdzie rozmawiali o... gazie:
"– Rozumiem interesy różnych firm niemieckich, rosyjskich, ale to nie znaczy, że je akceptuję. Z całą pewnością punkt widzenia Polski tutaj się nie zmieni – powiedział dziennikarzom w Davos premier. Jak podkreślił, realna dywersyfikacja dostaw gazu, to realizacja innych projektów, a nie budowa Nord Stream.
– Oczywiście, jeśli jakieś firmy uprą się, żeby to budować, ja na to nie będę miał pewnie realnego wpływu, ale będę miał realny wpływ na stanowisko UE – stwierdził Tusk. Dodał przy tym, że Polska, jeśli chodzi o wpływanie na stanowisko Wspólnoty, będzie działała tak jak do tej pory. – Dotychczas bez jakiegoś podnoszenia głosu i wymachiwania ręką udaje się na razie tak te sprawy stawiać w UE, że sam projekt nie zyskuje jakiejś zasadniczej akceptacji UE, jako całości. Sądzę, że to jest ciągle projekt odłożony w przyszłość – ocenił Tusk." (2) Jak już jednak wszyscy wiemy, tamta "odłożona przyszłość" na dzisiaj jest już teraźniejszością. Szybko ten czas płynie, prawda? I gaz też. Wcześniej jednak rozpoczął się rok 2010, który miał być kolejnym rokiem umacniania i ocieplania stosunków polsko-rosyjskich, choć był ktoś, kto w tym rozwoju współpracy nieustannie przeszkadzał. A to wybrał się do Gruzji bronić ją przed Rosją i to na dodatek nie sam, bo jeszcze kilku innych prezydentów ze sobą zabrał; a to coś powiedział, na dodatek w obecności premiera Rosji, co było irytujące dla niektórych i mogło ten wspaniały rozwój stosunków polsko-rosyjskich, pieczołowicie rozwijanych przez premiera Tuska i ministra Sikorskiego, zaburzyć; a to mu coś z tym gazem, co to miał płynąć z Rosji do Polski według nowej umowy nie pasowało i twierdził, zapewne złośliwie, że warunki, na jakich planuje się go zakupić, wcale nie są dla Polski takie korzystne... Tym człowiekiem był ówczesny Prezydent Polski, Lech Kaczyński. Był, bo już nim nie jest. Nie jest i nigdy już nim nie będzie... 7 kwietnia 2010 r. premier Tusk, na zaproszenie premiera Putina, poleciał do Katynia. Po co? Najlepiej oddać w tej sprawie głos stronie rosyjskiej, która wie, dlaczego go zaprosiła: Może w skrócie po polsku:
Premierzy Polski i Rosji wmurowali w Katyniu kamień węgielny pod Świątynię Zmartwychwstania Chrystusa, która ma się stać świętym miejscem dla rodzin i bliskich poległych tam ludzi. Wg agencji RIA "Novosti", będą tam mogli przychodzić i polacy, i rosjanie, i przedstawieciele innych narodów byłego ZSRR, aby pokłonić się pamięci ofiar. Pamięci ofiar... Jakich ofiar? No, z tym, jak się okazało, był pewien problem, co zauważyła nawet Gazeta Wyborcza (4):
"W wystąpieniu na cmentarzu Putin nie mówił jednak o winnych, nie użył słów "Stalin" ani "NKWD", nie przeprosił w imieniu Rosji za zbrodnię. Na konferencji prasowej - odpowiadając na pytanie "Gazety", dlaczego zło, o którym mówił, nie ma imienia - wymienił szefa NKWD Ławrientija Berię i "polityczne kierownictwo" ZSRR. I przechodząc na zaskakująco osobisty ton, przyznał, że wciąż nie rozumie, dlaczego rozstrzelano polskich oficerów. Że dopiero tu, w Smoleńsku, usłyszał, że Stalin kierował atakiem Armii Czerwonej na Polskę w 1920 r., gdy do niewoli dostało się wielu żołnierzy radzieckich. - Według ostatnich danych 35 tys. zmarło od chorób, ran i głodu. Stalin czuł się za to odpowiedzialny. Mścił się więc chyba na polskich oficerach - stwierdził Putin." Nawiasem mówiąc, świątynia w Katyniu, pod którą kamień węgielny położyli premierzy Tusk i Putin, już jest gotowa:
"8 декабря в уже достроенном храмовом комплексе состоялись чтения, посвященные памяти Серафима (Остроумова), архиепископа Смоленского и Дорогобужского в 1927–1937 гг. Архиерей, причисленный Русской Православной Церковью к лику святых, был репрессирован и расстрелян в Катынском лесу близ Смоленска. Как стало известно корреспонденту ИА vRossii.ru из официального сообщения пресс-службы администрации области, в памятных мероприятиях принимали участие заместитель губернатора Ольга Окунева, Смоленский и Вяземский Пантелеимон, духовенство, представители молодежных и общественных организаций. " (5)
Wróćmy jednak do krótkiej historii Polski ostatnich trzydziestu lat. Po wizycie premiera Tuska, trzy dni później do Katynia miała się udać na rocznicowe uroczystości delegacja polska, na czele, której stał Prezydent Lech Kaczyński. Zanim jednak do tego doszło, w marcu 2010 r. ówczesny Ambasador Rosji w Polsce, Władimir Michajłowicz Grinin, udzielił wywiadu dla "Wremia Novostiej". Oto jego końcowy fragment:
"- Inicjatywa Władimira Putina wziąć udział w memoriałowych uroczystościach w Katyniu razem z Donaldem Tuskiem została przyjęta przez większość ludzi w Polsce, jako gest przychylny, otwierający drogę do prawdziwego dobrosąsiedztwa i współpracy między Rosją a Polską. Niektórzy jednak ujrzeli w tym „pułapkę Moskwy”, umyśloną w celu rozbijania polskich polityków, ale przede wszystkim dla wyciągnięcia politycznych korzyści z konfrontacji na linii Premier – Prezydent. Czy nie dostrzega Pan w tym próby wykorzystania katyńskich uroczystości dla celów polityki wewnętrznej – przecież, w istocie rzeczy, w Polsce rozpoczęła się prezydencka kampania wyborcza?
- Jak juz podkreślałem, niestety naprawdę jest sporo tych, kto pragnie wyeksploatować te wydarzenia we własnych, częstokroć wyłącznie komercyjnych celach. Z goryczą musimy odbierać, na przykład, opinie o tym, iż zaproszenie D.Tuska przez W.Putina jest „niejako intryżką” Moskwy, jakąś głęboko przemyślaną akcją, mającą na celu „poróżnienie” Prezydenta i Premiera Polski. Wydaje mi się, że tego rodzaju mędrkowanie świadczy albo o niezrozumieniu tego, co się dzieje, albo o umyślnej chęci „podstawić nogę” rozwojowi stosunków rosyjsko-polskich, oczernić ten szlachetny gest uczyniony przez stronę rosyjską. Niech to obciąża sumienie tych, kto takie oświadczenia produkuje. Chciałbym jeszcze raz podkreślić, iż strona rosyjska, czyniąc ten krok, kierowała się jak najbardziej otwartymi i najlepszymi intencjami żywionymi do narodu polskiego, szczerym życzeniem wycofać nareszcie sprawę katyńską z obiegu politycznego, zdepolityzować ją, uczynić taki gest, który pozwoliłby osiągnąć większe wzajemne zrozumienie się oraz nadać więcej zaufania stosunkom między Rosjanami i Polakami." (6) I tak nadszedł 10 kwietnia 2010 roku...
Dla tych, którzy pragną nieco bliżej poznać historię generała Jaruzelskiego, polecam film, który niełatwo jest zobaczyć, choć dla... TVP Historia właśnie został wyprodukowany:
http://www.youtube.com/watch?v=2Ke6x5r-yG0&feature=player_embedded
Materiały źródłowe:
(1) http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,4912982.html
(2) http://www.tvp.info/informacje/swiat/tusk-putin-przyjal-zaproszenie-do-polski
(3) http://www.izvestia.ru/news/468855
(4) http://wyborcza.pl/1,76842,7743413,Niech_Katyn_nas_pojedna.html
(5) http://www.vsmolenske.ru/events/e27523263/
(6) http://www.rusemb.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=267%3Awywiadambasadora-
Ander
Sikorski kpi w żywe oczy. Nagrodził Bialackiego, którego wysłał do kolonii karnej Minister Radosław Sikorski to ma tupet. Najpierw wraz z Prokuratorem Andrzejem Seremetem wysłali Alesia Bialackiego na pięć lat do kolonii karnej, a dziś MSZ ogłasza, że szef polskiej dyplomacji odznaczył go za to, że jest człowiekiem odważnym, niezłomnym, szlachetnym, obrońcą praw człowieka i miłośnikiem białoruskiego języka. Nagrodę od szefa polskiego MSZ odebrała żona białoruskiego opozycjonisty. Być może przekaże mu podczas widzenia w kolonii karnej, do której wysłano go dzięki dokumentom otrzymanym z Polski. Sikorski zdaje się tonie w oparach absurdu i odrealnienia. Minister zaznaczył, bowiem, że Bialacki został skazany w "politycznym, pokazowym procesie", a wyrok w jego sprawie wzbudził międzynarodowe oburzenie oraz protesty organizacji praw człowieka i przywódców. "Po raz kolejny apeluję, panie prezydencie Łukaszenka, o wolność dla więźniów politycznych" - wezwał Sikorski. Szkoda, że nie przypomniał własnego udziału w tym politycznym procesie oraz oburzeniu. Honorowanie mężczyzny, do którego skazania w politycznym procesie się przykłada rękę, jest skandalicznym przejawem hipokryzji. Czyżby szef MSZ sądził, że zmaże w ten sposób hańbę z polskiego państwa, że odkupi winy za głupotę i niekompetencję urzędników? Jeśli tak sądzi to się pomylił.A dziś media doniosły, że kolejny opozycjonista został na wniosek białoruskiej prokuratury zatrzymany. Aleś Michalewicz został zatrzymany do wyjaśnienia. Jest poszukiwany listem gończym przez białoruski reżim. Jak informuje PAP został jednak zwolniony, a nie wysłany na Białoruś na kolejny pokazowy proces. Zapewne uciekła mu sprzed nosa nie tylko odsiadka w kolonii karnej obok Bialackiego, ale również nagroda polskiego ministra spraw zagranicznych. A biedny Radek Sikorski stracił szansę na kolejne wystąpienie w media. Trudno, jak nie tego opozycjonistę, to może innego uda się wsadzić do białoruskiego łagru… Blog Stanisława Żaryna
Ostatnia wojna generała. "Wygraliśmy pierwszą bitwę, ale nie wygraliśmy kampanii ani wojny” „Wygraliśmy pierwszą bitwę, ale nie wygraliśmy kampanii (na co potrzeba kilka miesięcy), ani wojny (trzeba 10 lat by odwojować spustoszenia w świadomości i podźwignąć gospodarkę z ruiny)” – stwierdził na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR w kilkanaście dni po wprowadzeniu stanu wojennego gen. Wojciech Jaruzelski. W trzydzieści lat od tamtego dramatycznego wydarzenia wiadomo już, że wyciąganie polskiej gospodarki z ruiny trwało nieco dłużej niż prognozował generał, a stało się tak przede wszystkim, dlatego, że pierwsze osiem lat po 13 grudnia zostało w dużym stopniu zmarnowane. Niewiele lepiej poszło z „odwojowaniem spustoszeń w świadomości” i dziś nawet sam generał przyznaje w wywiadach, że realny socjalizm nie był szczególnie udanym ustrojem. Jak wynika z badań socjologicznych, także wśród tej części Polaków, którzy z nostalgią wspominają czasy PRL, zdecydowaną mniejszość stanowią ci, którzy twierdząco odpowiadają na pytanie o chęć powrotu do realiów tamtej epoki. Jest jednak jedna sprawa, w której „odwojowanie” udało się Jaruzelskiemu i jego zwolennikom zaskakująco dobrze. Jest nią wbudowanie w świadomość około połowy Polaków mitu „mniejszego zła”, czyli poglądu, że wprowadzenie stanu wojennego było słuszne, bowiem uchroniło Polskę przed groźbą wojny domowej i rozpadu państwa (ta wersja obowiązywała do 1989 r.) oraz interwencją wojskową ZSRR (ten wątek stanowiący tabu w czasach PRL stał się dominujący w III RP). Niewiele pomogły tu prace kolejnych historyków opierających się na ujawnianych stopniowo po 1989 r. dokumentach polskich, sowieckich, niemieckich, czeskich czy węgierskich. Ćwiczenia wojsk Układu Warszawskiego prowadzone z dużym natężeniem w okresie solidarnościowego karnawału, a także pamięć o stłumieniu powstania budapeszteńskiego oraz praskiej wiosny, pozostają dla wielu argumentem nie do podważenia. Tak już zapewne pozostanie i spór o to czy stan wojenny był rzeczywiście „mniejszym złem” będzie jeszcze wielokrotnie powracał przy okazji kolejnych rocznic nocy grudniowej. Nierozstrzygalność tego sporu nie może jednak zwalniać z obowiązku poszukiwania nowych źródeł, z których najważniejsze – jeśli chodzi o problem realności interwencji - znajdują się w Rosji. Mimo formalnego zablokowania posowieckich archiwów z tego okresu, także i tam można skutecznie znajdować ważne dokumenty. Udowodnił to przed dwoma laty polski reżyser Dariusz Jabłoński, zdobywając oryginały tzw. zeszytów roboczych gen. Wiktora Anoszkina - adiutanta dowódcy wojsk Układu Warszawskiego marszałka Wiktora Kulikowa, z których wynika, że Jaruzelski prosił Kreml na kilka dni przed 13 grudnia o ewentualną pomoc wojskową. Także i w Polsce nie przejrzano jeszcze wszystkich materiałów wytworzonych w MON i strukturach Sztabu Generalnego. Jednak sprowadzanie problemu stanu wojennego wyłącznie do kwestii „mniejszego zła” i realności sowieckiej interwencji wydaje się błędem. Równie ważne wydaje się, bowiem ujawnienie w grudniu 1981 r. całkowitej fasadowości konstytucyjnych organów władzy PRL. Nie mam tu na myśli prawniczego sporu, rozstrzygniętego ostatecznie tegorocznym orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, o to czy Rada Państwa miała prawo w trakcie sesji Sejmu wydać dekret o stanie wojennym, bo dla każdego, kto zadał sobie trud przeczytania konstytucji PRL nie ulegało wątpliwości, że była to decyzja bezprawna. Znacznie istotniejszy jest dla mnie fakt, umykający zwykle zapatrzonym w przepisy prawa konstytucjonalistom, że dekret o stanie wojennym zaczęto wprowadzać w życie na kilka godzin przed tym zanim członkowie Rady Państwa przyjechali do Belwederu by go uchwalić. Wydarzenie to wydaje sie równie istotne, co ustalenie historyków, że rzeczywistym centrum władzy w stanie wojennym nie było ani Biuro Polityczne, ani też słynna WRON-a, ale tajemniczy dyrektoriat, czyli wąskie grono ludzi dobranych na zasadzie czysto uznaniowej przez rzeczywistego dyktatora, jakim stał się w grudniową noc gen. Jaruzelski. Łącznie oba te fakty tworzą klarowny obraz systemowego bezprawia stanowiącego fundament ustroju PRL i klucz do zrozumienia wielu kłopotów, z jakimi do dziś zmaga się państwo polskie. A jest wśród nich także i ten związany z koniecznością znalezienia zadośćuczynienia dla tysięcy ludzi, którzy doznali w latach osiemdziesiątych różnorodnych represji. Antoni Dudek
Wojny walutowe na złotą amunicję Zdaniem znanego komentatora rynków finansowych Maxa Keisera czwartkowy szczyt Unii Europejskiej i wycofanie się Londynu z proponowanej unii fiskalnej zaowocuje przede wszystkim dalszym spadkiem znaczenia Wielkiej Brytanii. Zyska na tym kontynentalne centrum finansowe, jakim bez wątpienia jest Frankfurt nad Menem, którego rola przy rosnących wpływach Niemiec na pewno się zwiększy. Interesujące w wypowiedzi Kaisera jest jeszcze jedno – w jego opinii współczesnym polem walki są rynki finansowe a wojny są „wojnami walutowymi”. Dziś wojny walutowe objawiają się przede wszystkim w aktywnym skupowaniu złota i powiększaniu własnych rezerw. W tym zaś przypadku rezerwy europejskie prezentują się lepiej niż Wielkiej Brytanii. Wystarczy spojrzeć na ranking miesięcznika Forbes z września bieżącego roku. Wynika z niego, że niemiecki Bundesbank jest drugim na świecie posiadaczem rezerw złota. Również pogrążone w kryzysie, lecz pozostające w unii walutowej z Niemcami Włochy mogą się poszczycić sporymi, wynoszącymi 2 451,8 ton rezerwami. Relatywnie wysoko w tym rankingu są też dwa inne kraje strefy euro Francja (2 435,4 ton) i Holandia (615,5 tony). Śledzący doniesienia z ostatnich miesięcy czytelnik może dojść do wniosku, że świat opanowała prawdziwa gorączka złota, gdyż ogromna liczba państw od pewnego czasu gorączkowo gromadzi złote rezerwy. Jak bowiem poinformowała agencja Reutera w sumie 148 ton złota zakupiły w ostatnim kwartale banki centralne na całym świecie. W tym samym okresie roku 2010 ta liczba wyniosła 76 ton. Analitycy zastanawiają się jednak, które z państw stoi za tak wielkimi zakupami, wśród podejrzanych komentatorzy wymieniają przede wszystkim wschodzące gospodarki Indii i Chin. To jednak nie jedyne zakupy z ostatniego okresu. W październiku swoje rezerwy powiększyły między innymi Rosja, Kazachstan, Kolumbia, Białoruś i Meksyk. Również bank centralny Korei Południowej poinformował ostatnio o powiększeniu swoich rezerw. Pojawia się jednak jedno istotne pytanie: czy wszystkie kraje strefy mogą swobodnie rozporządzać swoimi rezerwami? Proszę zgadnąć gdzie znajduje się większość niemieckich rezerw? Orwellsky
Dwa bieguny UE - Anglia i Polska „Nasza” polityka jest całkowitym przeciwieństwem angielskiej polityki wobec UE. Najbardziej komentowany dziś tekst w The Economist nosi tytuł „ Wielki europejski rozwód”, po szczycie w sprawie Euro i brytyjskim vecie. Aktualna polityka premiera Camerona, nie jest wynikiem jego widzimisię. On jest do niej zmuszony stosunkiem do UE swojego społeczeństwa, którego już połowa nie chce w niej być. Na stratę jego poparcia może sobie pozwolić w mniejszym stopniu niż wyjście z UE. Mimo wszelkich obostrzeń, wbrew stanowisku kierownictwa, w październiku za referendum w sprawie wyjścia z eurosojuza głosowało 80 parlamentarzystów, ¼ jego partii. Na dodatek referendum chce 70% Brytyjczyków. Poza buntem we własnych szeregach, czuje też wyraźny nacisk ze strony radykalnej konkurencji. Poparcie Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Nigela Farage rośnie w sondażach. Oscyluje ono ostatnio w okolicach 10%, UKIP walczy o 3cie miejsce na scenie politycznej i ma bardzo wyrazistego przywódcę. Ta powstała w 1993 roku partia, w wyborach do europarlamentu uzyskała ostatnio 16,5 %, poprzednio 7%, w krajowych jedynie 3,1%. Jednak jest na fali. Nigel mówi, że nie wierzy Cameronowi, jeśli chodzi o jego sprzeciw wobec UE. Nie ma specjalnie ku temu powodów, jego obietnice i zapowiedzi są raczej szumniejsze niż ich realizacja. Ten kraj to nie tylko geograficzna wyspa, on jest wyspą w bardzo wielu innych dziedzinach, połączoną z kontynentem jedynie wąskim tunelem. Nawet za ostatnich rządów socjalistów wolano tam płacić ciężkie miliony kar, niż stawiać tablice z logo UE, informujące o unijnych inwestycjach. Żadnej niebieskich flag tam nie widziałem. Albo brytyjskie albo angielskie. Brytyjczycy generalnie ani Niemców, ani Francuzów specjalnie nie lubią. Nie czują wobec nich żadnych kompleksów, jak spora część Polaków. Zostawiają im kontynent, ale nie pozwolą się szarogęsić na wyspach. Są w UE, bo chcą być w grze, dbać w niej o swoje własne interesy. Np. interes City – centrum finansowego. Tego interesu i konserwatyści obecnymi groźbami, i ich poprzednicy sugerując wariant nuklearny, – czyli wyjście z UE bronią jak niepodległości. To w końcu ponad 10% brytyjskiej gospodarki. Dokładną odwrotnością tego rodzaju polityki, było podejście do problemu stoczni, przez polski rząd. Notabene londyńskie centrum finansowe zbudowano w miejscu ich dawnych, największych stoczni. A my, czym je zastąpimy? Na głębszą integrację Anglicy nie pójdą. Tego rodzaju próby mogą tam odnieść jedynie przeciwny skutek, w Polsce tak jeszcze nie jest. „Nasza” polityka jest całkowitym przeciwieństwem angielskiej polityki wobec UE.
Po pierwsze nie jest suwerenna. To wina braku niezawisłości i faktycznej, i mentalnej partii, polityków jakich sobie większość ogłupionych przez telewizje Polaków wybrała. Są oni powiązani na różne sposoby z siłami zewnętrznymi, i pasożytniczymi wewnętrznymi. Po drugie, wynikające z pierwszego – interes narodowy nie jest jej podstawą. Polityka nie polega na bezwzględnym a bardzo względnym i wybiórczym dbaniu o polską rację stanu, często działaniu przeciw niej, w osobistym interesie. Na to nakłada się postsowiecka, czy nawet postrozbiorowa mentalność janczara. Której nawet w warstwie symbolicznej w Anglii brak. Nikt tam nie próbuje się UE podlizywać. Brak też u nas silnej partii eurosceptycznej, ja bym raczej powiedział eurorealistycznej. Było wiele prób jej tworzenia, rozwoju, które nie zakończyły się sukcesem. Obecnie jednak nasze społeczeństwo obudziło się ze snu o euro, o którym ma teraz takie zdanie, jak Brytyjczycy o UE i powoli wychodzi ze snu o euro-raju. Zaczyna docierać do niego, że jeśli sami sobie nie zbudujemy przyszłości, to nikt nam jej nie zbuduje. Fundament zaczyna powstawać. Nasz obiektywny interes, to bycie w bardzo bliskich relacjach z UE, ale poza UE, jeśli nie przejdzie ona radykalnej restrukturyzacji. Bo wypaczona idea i obecny system prawny tego tworu, bardziej blokują nasz rozwój, niż go wspomagają. Ostatnio otwarcie określony federacyjny kierunek nie rokuje szans na jej sukces i jest zagrożeniem dla naszej niepodległości. Dotychczasowe saldo naszej obecności w UE jest ujemne. Plusy, które w jej wyniku nastąpiły, mogły równie dobrze powstać w wyniku umów dwustronnych, bez udziału minusów, które mimo wszystko je przewyższają. Będziemy jeszcze bardzo długo państwem a dorobku. Jeśli poprowadzimy optymalną politykę rozwoju, to 20 lat. Jeśli nie, to czeka nas wieczna rola ubogiego krewnego zachodu. Wymierającej, pustoszejącej, powoli upadającej prowincji. Peryferii tkwiącej w stagnacji Europy. R.Zaleski
Tania ropa - mitem , pożądany gaz - wkrótce "Arabska Wiosna" "Arabska Wiosna", niestabilna sytuacja w Północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie powoduje odłożenie potrzebnych inwestycji w wydobycie ropy. Można stwierdzić, że era taniej ropy minęła Raport "World Energy Outlook 2011", zawierający prognozy dotyczące źródeł i rynków energii na świecie do roku 2035 zaprezentował w czwartek w ministerstwie gospodarki główny ekonomista MAE Faith Birol. Według niego, najważniejsze konkluzje raportu to fakt, że Rosja nadal będzie odgrywać trudną do przecenienia rolę dostawcy surowców energetycznych oraz to, że aby zapobiec do 2035 r. większemu niż 2 stopnie wzrostowi średniej temperatury nas świecie, trzeba zawrzeć globalne porozumienie o redukcji emisji do 2017 r. Jak mówił Birol, przed wybuchem kryzysu kwestie energetyczne i klimatyczne miały najwyższy priorytet wielu rządów, ale teraz coraz ważniejsze staje się poszukiwanie wyjścia z kryzysu finansowego. "Państwa wycofują się z wielu ambitnych projektów, ale to jest zrozumiałe, że kierują pieniądze na pilne cele, związane z kryzysem finansów" - podkreślił. MAE ocenia, że poważny wpływ na rynek ropy będzie miała "Arabska Wiosna", niestabilna sytuacja w Północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie powoduje odłożenie potrzebnych inwestycji w wydobycie ropy. Można stwierdzić, że era taniej ropy minęła - ocenił Birol. PAP/WNP.pl
Raport Worl Energy Outlook 2011
http://www.iea.org/weo/docs/weo2011/homepage/WEO2011_Press_Launch_London.pdf
Punktem centralnym WEO2011 jest Scenariusz Nowych Polityk. Opisano w nim możliwe kierunki rozwoju światowego rynku energii, przy założeniu, iż zrealizowane zostaną plany i zobowiązania rządowe w tej dziedzinie. Scenariusz zakłada, iż wzrost liczby mieszkańców Ziemi o 1,7 mld osób oraz 3,5-proc. średnioroczny wzrost gospodarki światowej, pociągną za sobą wzrost zapotrzebowania na energię o ponad 30 proc. do 2035 r.
Kraje rozwijające się zdominują państwa bogate Dynamika rynków energetycznych jest w coraz większym stopniu determinowana przez państwa spoza OECD. Skupiają one 90 proc. przyrostu populacji, 70 proc. wzrostu produkcji gospodarczej i 90 proc. wzrostu popytu na energię w okresie 2010‑2035. Chiny umacniają się na pozycji największego światowego konsumenta energii: w 2035 r. kraj ten ma zużywać prawie 70 proc. energii więcej niż Stanach Zjednoczonych (drugi największy konsument), pomimo iż konsumpcja energii na osobę w Chinach będzie wciąż mniejsza niż połowa tego, co w Stanach Zjednoczonych. Tempo wzrostu zużycia energii w Indiach, Indonezji, Brazylii i na Bliskim Wschodzie jest nawet szybsze niż w Chinach. Mimo rosnącego popytu na wszystkie nośniki energii, udział paliw kopalnych w światowej konsumpcji spadnie z 81 proc. w 2010 r., do 75 proc. w 2035 r. Wyjątek od reguły będzie stanowić gaz ziemny. Czynniki po stronie podaży i popytu pozwalają w opinii ekspertów MAE spodziewać się złotej ery dla błękitnego paliwa. Jego zużycie wzrasta w każdym z trzech opracowanych przez nich scenariuszy, a w Scenariuszu Nowych Polityk popyt na gaz w 2035 r. dorównuje niemalże popytowi na węgiel.
Wzrośnie zużycie węgla MAE przewiduje, że kontynuowanie obecnych polityk energetycznych spowoduje wzrost zużycia węgla o kolejne 65 proc. do 2035 r. Tym samym węgiel wyprzedzi ropę, jako paliwo o największym udziale w światowym bilansie energetycznym. Upowszechnienie bardziej wydajnych elektrowni opalanych węglem oraz technologii wychwytywania i składowania dwutlenku węgla (CCS) może polepszyć długoterminowe perspektywy dla węgla, jednakże nadal istnieją w tym zakresie znaczne przeszkody. Jeśli średnia efektywność spalania w elektrowniach węglowych byłaby w 2035 r. o pięć punktów procentowych wyższa niż w Scenariuszu Nowych Polityk, takie przyspieszone odejście od najmniej efektywnych technologii spalania obniżyłoby emisje CO2 w sektorze elektroenergetycznym o 8 proc. i zmniejszyłoby lokalne zanieczyszczenie powietrza. Zdaniem Agencji wybór bardziej efektywnych technologii dla nowych elektrowni wymagałby tylko nieznacznie wyższych inwestycji, podczas gdy podniesienie poziomu wydajności istniejących elektrowni byłoby znacząco droższe. W Scenariuszu Nowych Polityk technologia CCS odgrywa swoją rolę dopiero jedynie pod koniec okresu objętego prognozą. Tym niemniej, CCS jest kluczowym elementem ograniczenia emisji w Scenariuszu 450, odpowiadając za prawie jedną piątą dodatkowych niezbędnych ograniczeń emisji. Jeżeli technologia CCS nie będzie powszechnie stosowana w trzeciej dekadzie tego stulecia, niespotykany ciężar spadnie na inne technologie niskoemisyjne, aby jeszcze bardziej ograniczyć emisje zgodnie z globalnymi celami klimatycznymi.
Rosja to podstawa? Raport MAE przekonuje, że "świat potrzebuje rosyjskiej energii, ale Rosja powinna zmniejszyć jej zużycie". Agencja ocenia, że duże zasoby energetyczne Rosji wzmacniają jej trwałą rolę jako podstawy światowej gospodarki energetycznej w następnych dekadach. Mogłoby się wydawać, że perspektywa wzrostu popytu oraz wysokie międzynarodowe ceny paliw kopalnych gwarantują pozytywną prognozę dla Rosji, jednakże wyzwania przed którymi stoi Rosja, pod wieloma względami, są równie wielkie co jej zasoby energetyczne. Najważniejsze zasoby ropy i gazu ziemnego w Syberii Zachodniej będą się wyczerpywać, natomiast projekty nowych złóż, bardziej kosztownych w zagospodarowaniu, powinny być rozwijane zarówno w tradycyjnych obszarach wydobycia surowca (Syberia Zachodnia), jaki i w nowych regionach Wschodniej Syberii oraz Morza Arktycznego. Istnieje potrzeba elastycznie działającego reżimu fiskalnego w Rosji, celem dostarczenia odpowiednich bodźców do podejmowania inwestycji.
Dariusz Ciepiela WNP.pl
Dane z analizyMimo rosnącego popytu na wszystkie nośniki energii, udział paliw kopalnych w światowej konsumpcji spadnie z 81 proc. w 2010 r., do 75 proc. w 2035 r. Wyjątek od reguły będzie stanowić gaz ziemny. Czynniki po stronie podaży i popytu pozwalają w opinii ekspertów MAE spodziewać się złotej ery dla błękitnego paliwa. Jego zużycie wzrasta w każdym z trzech opracowanych przez nich scenariuszy, a w Scenariuszu Nowych Polityk popyt na gaz w 2035 r. dorównuje niemalże popytowi na węgiel. MAE przewiduje, że kontynuowanie obecnych polityk energetycznych spowoduje wzrost zużycia węgla o kolejne 65 proc. do 2035 r. Tym samym węgiel wyprzedzi ropę, jako paliwo o największym udziale w światowym bilansie energetycznym. Trendy po stronie popytowej i podażowej utrzymają presję cenową na rynku ropy. Średnia cena surowca w imporcie pozostanie wysoka, zbliżając się w 2035 r. do poziomu 120 dol. za baryłkę (wartość dolara z 2010 r.). Popyt na ropę i paliwa ropopochodne (wyłączając biopaliwa) wzrośnie z 87 mln baryłek dziennie (mb/d) w 2010 r. do 99 mb/d w 2035 r. Więcej energii będzie powstawać ze źródeł odnawialnych. Analitycy MAE przewidują tu wzrost z 3 proc. w 2009 r. do 15 proc. w 2035 r. (z wyłączeniem elektrowni wodnych). Niemal pięciokrotnie wzrosną też coroczne subsydia na odnawialne źródła energii, osiągając kwotę aż 180 mld dol. Ministerstwo Gospodarki
Podsumowanie Globalne ochlodzeie gospodarki , i utrzymnie popytu na nośniki energei to ważne stwierdzenie. Czy cena ropy naftowej i gazu wzrośnie raczenie nie powinny w związaku z zmiejszajacym sie popytem. Rola OPEC w ksztaltowaniu ceny ropy naftowej wydaje się być coraz mniejsza. Kejow
Czy 3,7 bil euro 'problem' może zniknąć?
Zadłużenie 2010: IT=1.963 Miliardów euro, ES=705M, BE=355M, GR=339M, PT=179M, IE=154M. Zapotrzebowanie kredytowe 2012-13: IT=591,9M, ES=334,2M, BE=108,9M, GR=96,1M, PT=49,2M, IE=45Miliardów euro (OECD)
Michał Polak: Banki centralne państw strefy euro przygotowują się na ewentualność załamania się waluty europejskiej. Jeśli dojdzie do poważnych zawirowań na rynkach finansowych eurogrupy, rozważana będzie możliwość zrezygnowania ze wspólnej waluty i zastąpienia jej walutą narodową. Jak należy odbierać takie zachowanie?
Cezary Mech: To działanie naturalne. Każde państwo już na tym etapie kryzysu powinno być przygotowane do takiej ewentualności. Banki centralne ubezpieczają się w ten sposób na wypadek, gdyby państw podjęło decyzję, polegającą na wprowadzeniu swojej waluty narodowej. Tego typu działania zabezpieczające nasze inwestycje w obligacje strefy euro powinny być podejmowane również przez Narodowy Bank Polski, a działania logistyczne przez inne ministerstwa pod kierunkiem Ministerstwo Finansów. Wygląda, więc na to, że te działania zabezpieczające są jedynie rutynowe. Nie ma, więc jakichkolwiek powodów do obaw? Te działania podejmowane przez państwa strefy euro, o których mówi też „Wall Street Journal” są charakterystyczne pod innym względem. O ile Grecja jak informuje Wall Street Journal ma swoją firmę drukującą pieniądze, o tyle Irlandia dopiero rozważa konieczność posiadania takowej. Niemniej jednak, działania te nie są rzeczą typową. Jeszcze do niedawna w publicystyce, jak i badaniach oraz analizach często nawet nie dostrzegano faktu, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym, a więc takim, w którym osiąga się korzyści należąc do niego.
A więc, mówiąc prostym językiem, państwa eurolandu nie widzą jednak korzyści z posługiwania się wspólną europejską walutą? Ta kryzysowa sytuacja, z którą mamy właśnie do czynienia, związana jest z tym, że państwa, które nie należą do optymalnego obszaru walutowego znalazły się w strefie euro i jest im teraz bardzo trudno podjąć decyzję, która minimalizowałaby koszty. Taką decyzją byłoby wystąpienie państw ze strefy euro, jednak byłaby związana z tym, że wszelkie zobowiązania, jakie posiadają dane kraje a wraz z nimi instytucje, powinny zostać po prostu zamienione na zobowiązania występujące w walucie krajowej. Tutaj jest główna oś niezgody krajów, które mają wierzytelności. Głównie są to Niemcy, które były głównym beneficjentem strefy euro, gdyż w tym czasie osiągnęły skokowo nadwyżkę handlową – 80 mld euro rocznie, a z drugiej strony zakumulowały olbrzymie aktywa za granicą w wysokości 40 procent PKB. Tak naprawdę ta batalia toczy się o to, w jaki sposób nie doprowadzić do jakiegoś dużego kryzysu gospodarczego, który dotknąłby największe kraje, a z drugiej strony państwa dążą do tego by wyegzekwować swoje pożyczki, aktywa w nominalnej wysokości. Nie chcą zgodzić się na to, żeby uległy zmniejszeniu w procesie przejścia na waluty krajowe i w tym celu nie hamują się przed stosowaniem szantażu ekonomicznego względem krajów peryferyjnych. Gdyby jednak klamka zapadła i poszczególne państwa (może nie wszystkie, ale przynajmniej część z nich) zdecydowały się opuścić strefę euro, co by się działo w gospodarce Polskiej, która skądinąd nie jest w eurogrupie? Należy pamiętać, że jeśli takie przejście byłoby nieuzgodnione, to doprowadziłoby do potwornego chaosu w Unii Europejskiej, i tego właśnie obawiają się kraje, które powinny wrócić do walut narodowych. O ile zobowiązania dłużne, związane z długiem krajowym są na prawie lokalnym, to zobowiązania instytucji są już na prawie londyńskim. W praktyce, chaotyczne wycofywanie się ze strefy euro mogłoby spowodować bankructwo instytucji gospodarczych danego kraju. Odbiłoby się to na sytuacji gospodarczej krajów wierzytelskich i ich partnerów, a więc także i Polski. Tymczasem Polska już deklaruje, że do końca aktualnej kadencji rządu, będzie gotowa na przyjęcie wspólnej waluty. Jak Pan sądzi, czy nasi przywódcy blefują? Ich zapowiedzi są realne? Wydaje się, że takie działania są skrajną nieodpowiedzialnością gospodarczą, jak i też polityczną. Parę lat temu należałem do tych nielicznych osób ukazujących fakt, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym i że z tego tytułu będą kłopoty dla tych państw, które do niej wstąpią. Dzisiaj, gdy ten statek tonie, mówienie o tym, że się chce do niego wsiąść, przygotowuje się na to kupując bilet i obiecuje, że się w niego zainwestuje – jest działaniem nieodpowiedzialnym. I to w dodatku, gdy agencje ratingowe zamierzają w ciągu najbliższych miesięcy obniżyć rating całej Unii Europejskiej... Obawiam się, że działanie agencji ratingowych jest i tak spóźnione i że wynika ono z nacisków politycznych na to, żeby utrzymywać sztucznie zawyżony poziom ocen krajów strefy euro. Niezależnie od scenariusza, rating powinien być już dawno obniżony. Niezależnie, czy te kraje będą w strefie euro i będą przeżywały przez najbliższe dziesięciolecia dewaluację wewnętrzną a przez to ich poziom zadłużenia relatywnie znacząco wzrośnie, czy też przejdą na waluty lokalne i z tego powodu nastąpi olbrzymi chaos na rynku kapitałowym, czy też ratując się nawzajem znacząco się zadłużą i będą posiadały na swoich barkach dodatkowy dług w postaci gwarancji dla spłaty słabszych kredytowo podmiotów. Wczoraj ukazał się barometr gospodarczy, przygotowany przez Związek Przedsiębiorców Polskich. Małe i średnie firmy obawiają się tego, że kondycja ekonomiczna ich zakładów w najbliższym czasie nie będzie się poprawiała. A to właśnie małe i średnie firmy, jak wiadomo, stanowią bazę gospodarki Polski. Czy rzeczywiście przedsiębiorcy mają się, czego obawiać? Perspektywy te nie są zbyt optymistyczne z powodu zamieszania w strefie euro, a to przełoży się sytuację gospodarczą w Polsce. Z drugiej strony kryzys instytucji finansowych za granicą, które będą ograniczały wielkość swoich aktywów w sytuacji, gdy Polska błędnie wyprzedała niemal cały rynek bankowy tym instytucjom, musi odbić się na aktywności kredytowej u nas. Do tego, jeśli weźmie się pod uwagę rosnące koszty związane z brakiem dbania o interes narodowy, w postaci wyprzedawania monopoli, oligopoli, które będą podnosiły ceny – energii, tele/komunikacji, czy leków, będzie wypychał miejsca pracy z Polski. Poza tym jesteśmy, co raz starszym społeczeństwem, a to oznacza konieczność, co raz większego opodatkowywania się na rzecz różnych świadczeń – emerytalnych, rentowych, zdrowotnych.
Czyli przede wszystkim inwestycja w rodzinę... Przede wszystkim polityka gospodarcza powinna opierać się na trzech filarach: inwestować w rodzinę – polityka prorodzinna. Aktualnie prowadzona przez wszystkie rządy ostatniego dwudziestolecia polityka antyrodzinna szkodzi Polsce i jej gospodarce. Drugi filar powinien być nakierowany na tworzenie nowych miejsc pracy i na to, żeby w Polsce były tworzone warunki do konkurencyjnego powstawania miejsc pracy. Nie można pozwalać na emigrowanie resztek polskiej młodzieży. W trzecim filarze należy wprowadzić optymalizację prowadzenia wydatków budżetowych tak, aby się wydatki były podejmowane w tych dziedzinach, które poszerzą bazę podatkową, a więc w przyszłości ulegną spłaceniu niezależnie od obecnie generowanego deficytu. Należy przeciwstawiać się ślepym regułom wydatkowym forsowanym przez państwa zamożne, bo wtedy nie posiadając infrastruktury wzrostu inwestorzy będą tworzyli miejsca pracy za granicą i tam ściągną polskich pracowników. Ale nie uda się postawić tych trzech filarów, gdy nie będzie oparcia w wartościach etycznych. Cezary Mech