O narzekających aktorach Odpali człowiek z rana ten komputer, przejrzy te serwisy i od razu czuje się gorzej. Oto WP podała, że aktorzy narzekają na brak propozycji od reżyserów. Którzy aktorzy? – zacząłem się zastanawiać. Pewnie Mroczek z Mroczkiem, Cichopek, Samusionek, Apiecionek, Maserak, Herbuś albo ktoś podobny. No, bo jak inaczej? Ale gdzie tam. Roboty nie mają; Englert, Szapołowska, Żebrowski, Zamachowski, Rewiński i ta, co obaliła komunizm. Nie oznacza to rzecz jasna, że ludzie ci przymierają głodem. Wcale nie. Wszystko u nich w porządku i właściwie niewiele się zmienia, tylko, że te telefony nie dzwonią, reżyserzy o nich nie myślą i nawet jak coś obiecają to potem odwołują. Ja nie chcę się tu doprawdy zastanawiać nad wysokością honorariów, które ci państwo pobierają, bo to jest sprawa drugorzędna. Ciekawi mnie jedynie ich bezradność i ślepota oraz brak zrozumienia dla systemu, w którym przyszło im żyć i do powstania, którego sami się chyba przyczynili. Jak bowiem można traktować poważnie cały ten system państwowej sztuki w sytuacji, kiedy państwo jest na naszych oczach rozmontowywane? Jak można – wiedząc o istnieniu tego całego ministerstwa propagandy pod wezwaniem świętej Agnieszki Odorowicz – liczyć na propozycje od reżyserów. Toż musieliby ci reżyserzy być całkowicie obrani z rozumu, jeśli mając do dyspozycji budżet wyszarpany z Instytutu Sztuki Filmowej, czyli z naszych publicznych pieniędzy, wydawać go na jakąś Szapołowską, Englerta czy kogokolwiek. Po co? Można przecież zapłacić 1/10 jakiemuś przypadkowemu facetowi, a za resztę wybrać się w podróż dookoła świata, albo zainwestować w nieruchomości w Londynie. Po co w ogóle reżyserzy mieliby angażować tych tak zwanych wybitnych aktorów? Już to pisałem, ale jeszcze powtórzę – wobec faktu, że nie istnieje krytyka nie może istnieć prawdziwe aktorstwo, tak jak nie może istnieć prawdziwa literatura, chyba, że w drugim dobiegu, adresowana bezpośrednio do czytelnika, z pominięciem całego łańcuszka złodziei i szabrowników. Inaczej to jest fizycznie niemożliwe. Do tego jeszcze dochodzi fakt, że państwo polskie jest w stanie likwidacji. Jeśli słabnie zainteresowanie tym państwem, jego kulturą, historią, współczesnością, jeśli wszystko to zostaje zamienione na taniec z gwoździami i przemyślenia jakichś pomyleńców na temat wolności seksualnej to nie ma mowy, by Marta Mesaros obsadziła Szczepkowską w roli Marii Curie. Po co? Być może film ten powstanie, ale, po co ma tam grać Szczepkowska? Żebrowski założył z rozpaczy własny teatr i to jest moim zdaniem dobre rozwiązanie, byłoby jeszcze lepsze gdyby zaczął grać tam jakieś antysystemowe sztuki. Być może gra, nie wiem, nie chodzę to teatru, bo to strata czasu. Wiem jednak, że ludzie teatr lubią i jeśli w Warszawie można gdzieś zobaczyć jakieś kolejki to właśnie przy punktach sprzedaży biletów na przedstawienia. Klęska tych aktorów, którzy żalą się w mediach na podły świat jest także klęską wykreowanego w ostatnich latach filmowego obrazu naszego życia. Nikt nie chce już oglądać Siary w wykonaniu Rewińskiego, bo go to zwyczajnie krępuje, a może nawet brzydzi. Nikt nie chce mieć nic wspólnego z postaciami granymi przez Zamachowskiego, a niechby i były głębokie i piękne. O Szczepkowskiej nie ma, co wspominać. Englert jest urzędnikiem i właściwie nie wiadomo, dlaczego narzeka. A Szapołowska się zwyczajnie zestarzała i jedyne, co może zagrać to wyautowane gwiazdy Hollywood popadające w alkoholizm i schizofrenię. Ale kogo to może obchodzić w Polsce, i kto zaakceptuje taki scenariusz? Wszystkim tym ludziom w istocie zaś przeszkadza to, że świat nie ma dla nich żadnej atrakcyjnej oferty przygodowej. Oni mogą przecież grać w serialach, albo reklamach, mogą występować w teatrze, ale to po pierwsze nie te pieniądze, a po drugie nie ten rozmach. No i ten świat, który powstaje na naszych oczach, a który powinniśmy już teraz zacząć rozbijać wielkimi stalowymi młotami nie przewidział żadnego zajęcia dla aktorów po szkole. Oni są systemowi niepotrzebni. Oni byli potrzebni komunistom, by zasłaniać ich nędzę i bandytyzm, oni są potrzebni machinie propagandowej USA, zwanej fabryką snów, potrzebni są w Chinach i Rosji. W tych wszystkich państwa, które szykują się do rządzenia światem i muszą mieć do tego twarz. W Polsce aktorzy są zbędni. Bo Polska nie ma twarzy. Już od dłuższego czasu. Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie można kupić moje książki „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie” opowiadającą o czasach, kiedy twarz Polski była wyraźna, charakterystyczna i piękna oraz „Dzieci peerelu”, kiedy twarz ta stała się jeszcze bardziej charakterystyczna. Jest tam także do nabycia książka Toyaha, który sam jeden próbuje dokonać na twarzy Polski jakiegoś liftingu czy wręcz operacji plastycznej, by ona wreszcie wyglądała tak, byśmy nie musieli się zastanawiać, do kogo jest bardziej podobna – do Palikota czy tego drugiego. Coryllus
Apel ewangelickiego teologa w sprawie prymatu Papieża Uznajmy Papieża za honorowego zwierzchnika wszystkich chrześcijan – apeluje do protestantów i prawosławnych niemiecki teolog ewangelicki, prof. Reinhard Frieling. Dzięki temu biskup Rzymu mógłby w pewnych okolicznościach przemawiać w imieniu wszystkich uczniów Chrystusa, co zdecydowanie zwiększyłoby ich wiarygodność w świecie. Zdaniem 75-letniego profesora dobrą okazją do takiego pojednawczego gestu mogłoby być 500-lecie reformacji w 2017 r. Protestancki teolog zaznacza, że jego apel nie jest bynajmniej zdradą jego własnego Kościoła. „Chodzi mi tylko o to, że chrześcijanie rozbici na tysiąc Kościołów wydają się bardzo mało wiarygodni” – dodaje prof. Frieling, który jest m.in. jednym z autorów Europejskiej Karty Ekumenicznej, przyjętej przed 10 laty w Strasburgu.
KOMENTARZ BIBUŁY: Cieszą takie uwagi protestanckich teologów, bo mogą stanowić pierwszy krok do odrzucenia herezji i przyjęcia Jedynej Prawdziwej Wiary, która w swych dogmatach i Tradycji mieści się tylko w Świętym Katolickim Kościele Powszechnym. Jednak obawiamy się, że w tego typu apelach o prymat Papieża chodzi o niezdefiniowaną “wiarygodność chrześcijaństwa w świecie” i jakieś sztuczne jednoczenie chrześcijan, bez przyjęcie całej i niepodzielnej Nauki Kościoła. Czy zabłąkani bracia chrześcijanie zdobędą się na wyjście z ciemności herezji i schizmy i zadbają bardziej o sedno swej wiary niż o jej deklaratywną reprezentację? Za: Radio Watykańskie (27/08/2011)
Pamiętajmy o “Ince” Pluton egzekucyjny KBW wystrzelił sto nabojów z odległości trzech kroków. Żaden nawet nie drasnął dziewczyny. W niedzielę mija 65. rocznica śmierci siedemnastoletniej sanitariuszki Armii Krajowej Danuty Siedzikówny “Inki” (ur. 3 IX 1928 r., zm. 28 VIII 1946 r.). Umierała w gdańskim więzieniu na sześć dni przed 18. urodzinami, skazana na śmierć z wyroku Wojskowego Sądu Rejonowego w Gdańsku. Pluton egzekucyjny, złożony z młodych żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wystrzelił sto nabojów z odległości trzech kroków. Żaden nawet nie drasnął dziewczyny. Kabewiacy rozumieli, że to zwykły mord sądowy i zemsta Urzędu Bezpieczeństwa. “Inkę” zabił obecny na egzekucji funkcjonariusz UB strzałem w głowę z najbliższej odległości. Danka – “Inka” wstąpiła do Armii Krajowej jako szesnastolatka, w roku 1943. Jej rodzice już w tym czasie nie żyli. Matka za pracę w siatce terenowej AK została zamordowana przez Niemców w podbiałostockim lesie i pogrzebana w nieznanym miejscu. Ojciec, żołnierz gen. Władysława Andersa, przedtem więzień w sowieckiej kopalni, umarł na szlaku i został pochowany na polskim cmentarzu w Teheranie. Danka miała świadomość tego, że Polska sowiecka, instalowana od roku 1944, nie jest tą Polską, o której opowiadali jej rodzice i z której byli dumni. Przystąpiła jako sanitariuszka do oddziału partyzantki antykomunistycznej, do szwadronu 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej mjr. Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki”, dowodzonego przez Zdzisława Badochę “Żelaznego” (poległego w czerwcu 1946 r. w starciu z UB), potem przez Olgierda Christę “Leszka”. Wykazała się wyjątkową odpornością na trudy partyzanckiego życia i ofiarnością jako sanitariuszka. Gdy trzeba było, opatrywała także rannego w potyczce ze szwadronem milicjanta. Została skazana przez sowiecką propagandę w Polsce na wieczne zapomnienie, ale po roku 1990 przywrócono pamięć o niej. Gdański Sąd Okręgowy unieważnił wyrok sprzed lat, dowodząc, że “Inka” została zamordowana za walkę o niepodległy byt Polski, a nie z powodu rzekomych przestępstw. Duża jest zasługa prezydenta i radnych miasta Sopotu w ratowaniu pamięci o “Ince”. Radni nadali skwerowi przy ul. Armii Krajowej w Sopocie (znamienne: dawniej Armii Czerwonej) imię sanitariuszki “Inki”. Wystawili też jej kamienny obelisk niedaleko pięknego pomnika AK. Prezydent Sopotu pomógł znacząco producentom spektaklu TVP “Inka 1946″, dzięki któremu postać sanitariuszki stała się znana w całej Polsce. Jutro, 28 sierpnia, przy kamieniu “Inki” zapłoną znicze. Nazajutrz, w poniedziałek, 29 sierpnia, o godz. 13.00 pod obeliskiem odbędzie się uroczysty apel, współorganizowany przez władze miasta Sopotu i Biuro Edukacji Publicznej Oddziału Gdańskiego IPN. Prosimy wszystkich, którym bliska jest pamięć o “żołnierzach wyklętych” i o dzielnej sanitariuszce, by uczestniczyli w tym apelu, zapalili swoje światło pamięci. Uratowaliśmy pamięć o “Ince”, niech ta pamięć zostanie przeniesiona w następne pokolenia! Piotr Szubarczyk
Dziwisz, Turowski: Proste pytania... Z mediów publicznych wylecieli dziennikarze o poglądach prawicowych i pro-pisowskich. Doprawdy? Wiem, jakie poglądy ma Jan Pospieszalski, ostatni, który właśnie wyleciał. Ale tak naprawdę to, co wiem? Że jest praktykującym katolikiem i sympatykiem Kaczyńskiego - chyba? A reszta, np. sprawy gospodarcze? Nie wiem. Jeszcze znam poglądy Ziemkiewicza czy Sakiewicza, nie mam pojęcia o poglądach Anity Gargas i wielu innych. Tak naprawdę wylecieli nie za poglądy, tylko za zadawanie niewygodnych pytań i ujawnianie nie tych, co trzeba faktów. Ostatnim rzutem na taśmę Pospieszalski doprowadził do dyskusji o casusie Tomasza Turowskiego. I co wiemy? Wiemy, że facet jest zawodowym agentem, z wysokim stopniem oficerskim. Dobra, nie on jeden. Wiemy, że pod przykrywką kandydata na jezuitę antyszambrował swobodnie w Watykanie. To już budzi pewne zdziwienie, ale wobec informacji, że SB miało kilkudziesięciu agentów umieszczonych wokół naszego Papieża, to przestaje być dziwne. Ale to nie wszystko. Okazało się, że są zachowane jego meldunki z materiałami, do których nie miał prawa mieć dostępu. Gdyby przekazywał wystąpienia i homilie Papieża przed ich oficjalnym opublikowaniem, nie zdziwiło by mnie to. W końcu taki materiał trzeba wydrukować, powielić, oprawić itd. - zawsze gdzieś może znaleźć się moment do wyniesienia i przekazania agentowi. Ale on dostarczał brudnopisy z odręcznymi uwagami Papieża! Wyobraźmy to sobie - Papież robi szkic i ktoś mu to przepisuje na maszynie. Wtedy nie było jeszcze komputerów, nie można się było włamać. Powstają dwie, trzy kopie - powiedzmy jedna do osobistego archiwum, jedna wraca do poprawek, może jedna idzie do sprawdzenia przypisów czy odnośników. Potem kopia papieska wraca "na maszynę" z odręcznymi poprawkami i ten materiał skopiowany ląduje w rękach Turowskiego. Podobno. Jakim cudem taka kopia ląduje w rękach jakiegoś zwykłego jeszcze nawet nie w pełni zakonnika? No jakim??? Ile osób pracowało dla Papieża na etapie tych wstępnych przygotowań? Pięć, osiem?? Ktoś, kto mu to dawał, musiał wiedzieć, kim jest prosty braciszek - bo przecież inaczej to niemożliwe. A więc przeciek był pośród najbardziej zaufanych. I Turowski wie, kto nim był! A osobisty sekretarz Jana Pawła II siedzi sobie w Krakowie w kapeluszu kardynalskim i nic. Nawet się zająknie na ten temat. Idźmy dalej. Ten sam facet (Turowski) zostaje nagle wezwany ze stanu spoczynku i posłany do Moskwy przez Sikorskiego w celu przygotowania wizyt premiera i prezydenta. Sikorski rzekomo nic nie wie o jego przeszłości. A co my wiemy o przeszłości Sikorskiego? Ano był w Afganistanie, o czym do pewnego momentu głośno opowiadał. Potem nagle wyciekła informacja, że został złapany przez Sowietów i podobno wyreklamowany przez Anglików. Gdzie to było, kiedy, jak długo trwało? Nic nie wiemy. Ani pan Sikorski, ani nikt inny - znowu - nawet się nie zająknie na ten temat. A przecież ktoś musi wiedzieć - nie tylko służby innych państw i stara agentura. O takich rzeczach wiedzą premierzy i prezydenci, szefowie służb, to są sprawy super tajne tylko do ich wiadomości. Jedynie Siemiątkowski daje do zrozumienia, że coś tam o czymś wie, ale nie może powiedzieć. Reszta milczy. Nawet Kaczyński i Macierewicz nic nie mówią - a muszą coś wiedzieć z racji pełnionych wcześniej funkcji.. Dlatego mam proste pytanie: Czy sądzicie, panowie politycy, że nie jesteśmy w stanie dodać dwa do dwóch? Że wystarczy, jak to powiedział Schetyna u Moniczki, pobudzić pozytywne emocje w narodzie i wszystko będzie OK? Nie, już nie wystarczy wyrzucić zbyt dociekliwych dziennikarzy. Pytania już padły, a zdziwienie rośnie. Kiedy do faktu wynoszenia notatek Ojca Świętego z jego osobistej kancelarii odniesie się kardynał Dziwisz, za tę kancelarię odpowiedzialny? Kiedy do sprawy rzekomego (?) aresztowania Sikorskiego odniesie się choćby Rokita - wszak to za jego czasów inwigilowano Sikorskiego po jego powrocie do Polski - kto i dlaczego zarządził tę inwigilację? Powtarzam proste pytanie - czy naprawdę macie nas za idiotów??? Czy naprawdę myślicie, że możecie tu rządzić sobie walcząc o przywództwo i rząd dusz ponad naszymi głowami? Że są prawdy dostępne dla wybranych, a reszta będzie posłusznie dawać się zaganiać do kolejnej farsy wyborczej pod dyktando pana Ostachowicza czy innego spin doktora? Że kiedy z IPN zaczynają wychodzić zarzuty prokuratorskie, to pan Seremet, prokurator naczelny RP, chce odwołać głównego prokuratora IPN - to ma być państwo prawa? Co wy tu nam ułożyliście, panowie politycy i nie tylko? Wygodny obóz dla kretynów? Rządy oświeconych mędrców i fikcje wyborcze dla zatkania gęby proletom? Jesteśmy oszukiwani - nie tylko w sprawie katastrofy smoleńskiej. Jesteśmy oszukiwani w sprawie emerytur i ochrony zdrowia, w sprawie budżetu państwa i w sprawie niszczenia systemu oświaty, w sprawie śledztwa dotyczącego zabójstwa Olewnika i w sprawie kontraktu na gaz. Jesteśmy oszukiwani wszędzie i na każdym kroku. Nie wiemy, co z tym zrobić, bo nie mamy dostępu do informacji, jeszcze nie. Nie umiemy sobie z tym radzić, jeszcze nie. Ale to przyjdzie, tak jak przyszła Solidarność. To nie jest głupi naród, ludzie zaczynają się zastanawiać, zaczynają o tym mówić coraz głośniej - w pracy, w sklepie, u znajomych, na różnych forach netu. To nie jest kwestia tego, czy wygra PiS czy PO, czy jeszcze ktoś. To jest kwestia zupełni inna - po dwudziestu latach picu chcemy w końcu prawdy i rzetelnej wiedzy o nas samych!!! Chcemy tych praw i tych informacji, które zawłaszczyliście sobie! Dość bujdy i podziału na wtajemniczonych i resztę, czyli bydło, jak powiedział niespodziewanie szczerze pewien "profesor". Po prostu już dość!!! Mirosław Dakowski
Wolnościowe oblicze muzyki. Punk rock konserwatywny Tegoroczny festiwal w Jarocinie (15-17 lipca) będzie miejscem niezwykłej konfrontacji (tekst trafił do redakcji jeszcze przed festiwalem – dop. red.). Z jednej strony pojawią się tu amerykańskie zespoły punkowe: Bad Religion (Zła Religia), którego nazwa mówi wszystko, i Anti-Flag (Anty-Flaga) – jeśli dodać, że chodzi o flagę amerykańską, to też wszystko staje się jasne. Z drugiej strony wystąpi polski zespół Armia, wywodzący się z muzyki punkowej, którego lider Tomasz Budzyński deklaruje przywiązanie do wartości chrześcijańskich. Cofnijmy się jednak do połowy lat siedemdziesiątych. W Nowym Jorku i Londynie pojawiają się zespoły, które grają prostą, dynamiczną muzykę z tekstami mówiącymi o piciu piwa i imprezach, ale także o braku perspektyw dla młodych ludzi, o opresyjnej władzy i brutalnej policji.
Narodziny „śmiecia” Brytyjski zespół Sex Pistols zdobywa popularność, prowokując skandale. Nagrywa parodię hymnu brytyjskiego „God Save the Queen fascist regime” („Boże, chroń królową, faszystowski reżym”) a w refrenie powtarzają się słowa ,,No future’’ („Nie ma przyszłości”), które stają się kredo tworzącej się nowej subkultury. Mimo antysystemowych deklaracji, zespół podpisuje kontrakty z wielkimi firmami płytowymi. Skandale nakręcają zainteresowanie, a za wszystkim stoi obrotny menedżer, który zgarnia największą kasę. Nowa subkultura przybiera nazwę punk, czyli śmieć. Już sam wygląd – świadomie odrażający – jest wyzwaniem. Punkowcy chcą funkcjonować poza „systemem”, który nazywają „Babilonem”, wyznają zasadę „Do It Yourself” („Zrób To Sam”). Subkultura ta, początkowo apolityczna, ostrze swej krytyki kieruje przeciwko wszelkiej władzy i instytucjom. Lewacki zespół The Clashe jest tu najlepszym przykładem. Jemu także jednak owe poglądy nie przeszkadzają podpisać umowę z jedną z wielkich wytwórni. Oczywiście dla znacznej grupy punków polityka nie ma znaczenia, a chodzi jedynie o dobrą zabawę – przy muzyce, piwie i „gandzi”, czyli marihuanie. Jeszcze wcześniej niż Sex Pistols, w 1974 roku, w Nowym Jorku powstaje zespół Ramones. Gra utwory proste, dynamiczne i krótkie. Ich wykonawcy odziani są w skórzane kurtki z zamkami błyskawicznymi, które do dzisiaj nazywane są „ramoneskami”. O zespole mówi się, że był pierwszym, który zaczął grać muzykę punk. Staje się wzorem dla innych.
Punk dociera pod rodzime strzechy Pierwsze polskie zespoły z tego nurtu pojawiają się pod koniec lat 70. w Warszawie oraz w Trójmieście. Ale nie tylko w dużych miastach. W Ustrzykach Dolnych powstaje zespół KSU, a dookoła niego silna „załoga”. Zespół pisze do Radia Wolna Europa z żądaniem emisji muzyki punkowej, co spotyka się z odzewem redakcji. Popiera też ruch Wolnej Republiki Bieszczad, bardziej serio traktowany przez SB niż przez samych jego animatorów. Ale prawdziwy rozwój subkultury punk następuje w latach 80., po stanie wojennym, gdy „Babilon” staje się bardziej opresyjny niż na Zachodzie. Festiwal w Jarocinie jest azylem. Charakterystyczny jest widok uniesionych w górę podręcznych magnetofonów, na które nagrywane są koncerty. Pojawia się pojęcie „trzeciego obiegu”, czyli odrębnego od oficjalnego komunistycznego oraz od solidarnościowego – powstają czasopisma „ziny”, rozpowszechniane są też kasety przegrywane chałupniczo. WC, Karcer, Moskwa, Brygada Kryzys, TZN Xenna, Siekiera, Fort BS, Piersi, Kolaboranci, Deuter, Deadlock, Rejestracja, Dezerter – to nazwy zespołów, które budzą największe emocje. A co na to wszystko „Babilon”? Ponoć milicja ustaliła „cennik” – za każdą agrafkę będącą elementem stroju – jedna pałka. Ale w zasadzie muzycy nie spotykali się z jakimiś specjalnymi represjami. Samo istnienie festiwalu w Jarocinie świadczy, że reżym tolerował istnienie tej subkultury. Przemiany w Polsce po 1989 roku znacząco wpływają na zmiany w zarówno muzyce, jak i w subkulturze. Starsi punkowcy stabilizują się, zakładają rodziny, wbijają się w garnitury i staranie przyczesują włosy, udając się do pracy gdzieś w korporacji. Część stacza się na margines przy pomocy alkoholu i narkotyków. Inni zasilają subkulturę skinów. Niemała część prowadzi swoje nieduże firmy. Ale ta muzyka jest ciągle żywa, a nawet w ostatnich latach można obserwować jej renesans. Także cała subkultura, młodsza o pokolenie, już nie tak widoczna jak w latach 80., funkcjonuje nadal. Dominują postawy lewicowe i anarchistyczne. Ale nie są jedyne.
Punk jest lewicowy Wróćmy jednak do USA. Lata dziewięćdziesiąte to zaostrzający się konflikt między Republikanami a Demokratami. Budzi to także emocje w środowisku punkowym. Zespół Bad Religion (uczestnik tegorocznego Jarocina), którego znakiem jest przekreślony krzyż, a jego lider Brett Gurewitz, wychowywany w wierze żydowskiej, w pewnym momencie odrzuca wszystkie religie oraz wydaje płytę zawierającą zjadliwą krytykę prezydenta Busha i jego ekipy. Dołącza się Anti-Flag (drugi z uczestników Jarocina), znany z lewackich poglądów, wprost nawołując do głosowania na Johna Kerry’ego. Tyle że krytyka kapitalizmu (historia się powtarza) nie przeszkadza zespołowi w podpisaniu kontraktu z jednym z największych koncernów płytowych. Przeciw Bushowi, Republikanom i Ameryce rednecków powstaje koalicja skupiona wokół strony PunkVoter.
Punk jest prawicowy Akcja rodzi jednak reakcję. „Boże, błogosław prezydenta Busha i Amerykę” – sensacją jest fakt, że słowa te wypowiada muzyk, który uchodzi za ojca punka. Jest rok 2002, trwa uroczystość wprowadzania do Rock and Roll Hall of Fam zespołu Ramones, która transmitowana jest na cały kraj. Do mikrofonu podchodzi jego lider, odziany w charakterystyczną skórzaną kurtkę i podarte dżinsy – John Ramone. Zanim stał się muzykiem, zaliczanym do grona najwybitniejszych gitarzystów w historii rocka, pracował fizycznie w firmie budowlanej swego ojca. I wygłasza owo na pozór szokujące zdanie – i nie jest to jedyna taka deklaracja: „Ronald Reagan był najlepszym prezydentem naszych czasów. Młodzi ludzie skłaniają się ku liberalizmowi i mam nadzieję, że zmieni się to, kiedy zobaczą, jaki świat jest naprawdę”. Twierdzi też: „Punk tak naprawdę jest prawicowy”. John Ramone daje sygnał. Pojawiają się strony: Anti-Anti-Flag.com, GOPunk (Republikańscy Punkowcy), Lefty Destroyer (Pogromca Lewicujących), PunkVoterLies (PunkVoterLeży) i najbardziej znana: ConservativePunk.com. Stoi za nią 22-latek z Nowego Jorku, Nick Rizutto: „Punk został ukradziony przez środowiska lewicowe. Chcę zyskać poparcie konserwatywnych punkowców i nakłonić ich do głosowania. Jeżeli jesteś konserwatystą albo libertarianinem, a nie liberałem, to czujesz się niemal jak wyrzutek. Jednak nie wszyscy na scenie punkowej są tak lewicowi, jak się wydaje”. I faktycznie – pojawiają się ci, którzy nazywają się konpunkami. Michale Graves w wysokich butach glanach, z czerwonymi włosami, na koncertach występuje w masce trupiej czaszki. Przez jakiś czas związany był ze znanym zespołem The Misfits. „Nie ma żadnego znaczenia, jak wyglądam – chodzi o wartości moralne, jakie wyznaję” – deklaruje, stając jednym z autorów strony ConsevativePunk. Inny muzyk, Bobby Steele, twierdzi: „Pierwsi punkowcy chcieli uniezależnić się od rządowych zasiłków. Chcieli być odpowiedzialni za siebie. Niestety, hipisi dołączyli się do nas, zmienili wszystko w odwrotność. Sprzeciwiamy się tym faszystowskim postawom. Dzisiaj bycie konserwatystą jest rebelianckie”. „Punk jest z natury libertariański” – twierdzi z kolei Andy Greenwald, dziennikarz zajmujący się tą subkulturą. „Nie mów mi, co mam robić, ja nie będę ci mówił, co ty masz robić. Dla konpunków ważna jest odpowiedzialności osobista i niechęć do ingerencji państwa w życie obywateli”. I jeszcze Nick Rizutto: „Nie widzę niczego punkowego w promowaniu wyższych podatków i zwiększaniu zasiłków”. Wolnorynkowy publicysta Todd Anderson, były punkowiec, zauważa, że zasada „Do It Yourself” jest możliwa do realizacji tylko w wolnorynkowym kapitalizmie. „Jeśli oczywiście chcesz prawdziwej wolności. Wolności, by współpracować, z kim tylko zapragniesz, wolności do realizacji własnych inicjatyw”. A na pytanie, dlaczego większość punkowców opowiada się za lewicą, odpowiada: „Przedstawiono im taką wersję socjalistycznego etatyzmu, w jakiej żyjemy, i wmówiono im, że to jest kapitalizm. Jako punki zareagowali kontestacją rzeczywistości (w ich rozumieniu kapitalistycznej) poprzez stanie się socjalistami. Tyle, że zostali oszukani. To nie jest kapitalizm. Większość punków agituje za większą ilością programów socjalnych. A rząd jest zadowolony, ponieważ wszystko kontroluje”. Nie może to wszystko podobać się lewicowcom. Pojawiają się wręcz oskarżenia o nazizm. Bobby Steele, były gitarzysta zespołu Misfits, odpowiada: „To niemożliwe, by ktoś o poglądach prawicowych wspierał się ideami socjalistycznymi”. Dodaje też, że konserwatywni punkowie nie są monolitem. „Rzeczą, która nas jednoczy, jest nie tyle konserwatyzm, co raczej to, że mamy dość bycia pouczanymi przez innych punków, jak mamy myśleć. Lewica stała się tajną policją”. Ian MacKaye z innego znanego zespołu Fugazi podsumowuje: „Punk to wolna przestrzeń, gdzie zdarzyć się może wszystko – akcje i reakcje, rebelie i rebelie przeciwko rebelii”.
Legendarne postacie polskiego punka Wracajmy na rodzimy grunt. Andrzej Dziubek to najprawdziwszy góral, w latach siedemdziesiątych, gdy ma lat 17, ucieka z Polski (legenda głosi, że był ostrzeliwany przez WOP, przez co stracił dwa palce lewej ręki) i trafi a do Norwegii. Tam studiuje na ASP w Oslo. W 1980 roku zakłada z muzykami norweskimi zespół De Press, który łączy punk rock z muzyką góralską. Kapela staje się sensacją, a jej płyta „Block to block” uzyskuje tytuł najlepszego albumu w historii norweskiego rocka. Po upadku komunizmu może wrócić do kraju. Wydaje z zespołem m.in. świetne albumy „3 potocki”, „Potargano chałpa”, a także „Cybocycie Świnty Ojce”. Dwa lata temu nagrywa płytę „Myśmy rebelianci”, poświęconą „żołnierzom wyklętym”. A w bieżącym roku ukazuje się kolejna, poświęcona Janowi Pawłowi II, z której dochód w całości będzie przeznaczony dla ubogich uzdolnionych dzieci. „Jeśli mówimy o patriotyzmie, to część muzyków omija ten temat – tak jakby uważali, że patriotyzm to nacjonalizm; a przecież nie jest to żaden nacjonalizm” – tłumaczy swoją postawę. „Wszystkie narody mają tożsamość. Dlaczego my mamy jej nie mieć? Boimy się tego?” – dodaje. A na pytanie o wiarę odpowiada: „To fundament. Wyniosłem ją z dzieciństwa. Później poznałem wiarę głębiej dzięki przeżyciom osobistym. Wiary jednak nie można nikomu narzucić. Człowiek musi być wolny”. Inną bardzo ważną postacią w historii muzyki punk jest Tomasz Budzyński (Budzy). Zaczynał w zespole Siekiera, który był sensacją Jarocina w 1984 roku. Później wraz z Robertem Brylewskim założył zespół Armia. To z tą kapelą pojawi się na tegorocznym Jarocinie. Mimo korzeni punkowych muzyka ma bardziej artystyczne ambicje. Także teksty, jego autorstwa, są niebanalne – odwołują się do rycerskiej tradycji (np. w utworze poświęconym bitwie pod Grunwaldem), powieści Tolkiena i chrześcijaństwa. Kolejnym krokiem Budzyńskiego było powołanie w 1996 roku zespołu 2Tm2,3 (potocznie zwanego Tymoteusz), którego nazwa pochodzi od fragmentu Pisma Świętego – listu św. Pawła do Tymoteusza: „Bierz udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Jezusa Chrystusa”. Tu teksty są cytatami z Biblii. Grupę tworzą członkowie innych zespołów, którzy deklarują przywiązanie do chrześcijaństwa. „To nie jest efekt jakiejś mody” – mówi Budzyński. „To wiąże się z bardzo silnym przeżyciem wewnętrznym. Ja zacząłem o tym śpiewać. Podobnie było z moimi kolegami. Chcemy dać nadzieję w tym świecie, który jest pełen zła. Życie nie sprowadza się tylko do jedzenia, spania i kopulacji. Człowiek jest też istotą duchową. Mnie katolicyzm do niczego nie zmusza, a Chrystus jest jedynym, który właśnie człowieka uwalnia z jego ciasnej klatki”.
Tajna kwatera rebeliantów Gdzie jest owa tajna kwatera? Jak przystało na dzisiejsze czasy – w internecie. Gdy wchodzimy na tę witrynę, wita nas obrazek husarii w ataku. Tyle że na jednej z biało-czerwonych flag jest napis Conservative Punk Division Poland (Konserwatywny Punk Oddział Polska) z puszką konserw żartobliwie symbolizującą poglądy konserwatywne, obok flaga amerykańskiej Konfederacji oraz przekreślona flaga UE. „Mamy różne poglądy, nie jesteśmy monolitem” – piszą o sobie twórcy strony. „Kilka spraw nas jednak łączy. Cenimy sobie prawdę i piszemy ją niezależnie od tego, na ile zgodna jest z obowiązującą w danym momencie polityczną poprawnością. Jesteśmy patriotami. Jesteśmy antykomunistami. Nie jesteśmy nazistami, choć są tacy, którzy bardzo chcieliby w nas nazistów zobaczyć. Brunatny i czerwony to bardzo podobne kolory – w polityce nie podobają nam się oba. Oprócz spraw politycznych łączy nas jeszcze jedna rzecz, która jest równie ważna: miłość do punkrocka. Nie rezygnujemy z niej mimo prób zawłaszczenia naszej muzyki przez fanów Lenina, Stalina, Hitlera czy Che Guevary. Istotą punk rocka zawsze było łamanie zasad i prowokowanie do myślenia, nie zaś tworzenie schematów i politycznej poprawności”. Strona poświecona jest przede wszystkim muzyce, więc są tu aktualne informacje o koncertach, recenzje płyt, historia muzyki punk. Ale jest jeszcze właśnie to coś. Można tu na przykład podyskutować bez poprawnościowej cenzury na temat bieżącej polityki czy historii. A wśród „Polecanych” są „Najwyższy CZAS!” i blog Stanisława Michalkiewicza. Mówi Krzysztof. K. Karnkowski (Budyń) z CP/DP: „Punk w swej naturze jest ruchem indywidualistycznym, wolnościowym i anarchicznym. Współczesna lewicowa polityczna poprawność jest coraz bardziej opresyjna i totalitarna. Tymczasem klasyczny konserwatyzm, libertarianizm czy anarchokapitalizm oferują o wiele więcej wolności”. Budyń jest też wokalistą i autorem tekstów w zespole Spirit of 84. Własnym sumptem i z pomocą znajomych nagrali dotąd trzy płyty, które rozprowadzili we własnym zakresie. „Chcę zmuszać słuchacza do myślenia, a nie narzucać mu własne poglądy. A skąd u mnie poglądy konserwatywne? Pochodzę z rodziny o tradycjach solidarnościowych i AK-owskich. Prasę w rodzaju »Gazety Polskiej« czy »Najwyższego CZASU!« czytałem prawie od zawsze. Z drugiej strony czytywałem też prasę anarchistyczną czy lewicową i tak się jakoś moje poglądy konserwatywne i wolnościowe stopniowo kształtowały”. Jak widać, punkowiec może być jak najbardziej wolnościowym konserwatystą… Andrzej Paulukiewicz
Perypetie «Obrońcy Wiary» «Wszelkie formy protestantyzmu (…) są jedynie dziecinnymi igraszkami pośród wielkiej wojny między świętym i powszechnym Kościołem Rzymskim a Antychrystem» (Jan Henryk kardynał Newman) . W ostatnich dniach stycznia królowa Elżbieta II zaskoczyła nie tylko swój dwór i rząd, ale także prymasa, kler i synod swego „Kościoła”, wchodząc na nowo, zgodnie z używanym tytułem, w rolę „Obrończyni Wiary”. Oto monarchini wbrew protokołowi nakazała lordowi szambelanowi, najwyższemu rangą urzędnikowi królewskiego dworu, by udał się do pałacu katolickich arcybiskupów Westminsteru i uzyskał od prymasa Nicholsa wyjaśnienia w sprawie postanowień konstytucji apostolskiej Anglicanorum coetibus. Ten wydany na jesieni ubiegłego roku papieski dokument regulujący kwestię grupowych konwersji z anglikanizmu do Kościoła katolickiego wywołał — jak donoszą media — „zaniepokojenie” aktualnego „najwyższego rządcy Kościoła Anglii”. A trzeba dodać, że nie jest nim „arcybiskup” Canterbury Rowan Williams, lecz właśnie Jej Królewska Wysokość… Elżbieta II i Alan Harper, „arcybiskup” Armagh. Monarchia i „Kościół Anglii” stały się wielkim, bogatym w rekwizyty i stroje brytyjskim teatrem narodowym.
Troski angielskiej królowej Niepokój Elżbiety II wydaje się nie mieć związku z możliwością odejścia z organizacji religijnej, której patronuje królowa, części kleru i wiernych skłaniających się ku katolicyzmowi. Monarchini sympatyzuje bowiem z konserwatywnym, „historycznym” skrzydłem Low Church2 i uznaje za swój święty obowiązek zachowanie protestanckiej tożsamości anglikanizmu. A tej nijak przecież nie może zagrozić przejście anglokatolików na „wiarę rzymską”. To, co gnębi królową, ma zupełnie inną naturę i dotyczy raczej politycznych następstw ewentualnych masowych konwersji. Wspólnota Anglikańska postrzega samą siebie, jako via media2 i nazywa się „pochwalą eklektyzmu”, bowiem w swym głównym nurcie stara się łączyć katolicką ortodoksję z protestanckimi błędami, swój byt zaś opiera na państwowym statusie, a nie na misji. Elementy katolickie, głównie w dziedzinie ustroju i liturgii, zostały tam zachowane, bowiem legitymizują i dodają prestiżu władzy monarszej. Gdy w 1660 r., po latach rządów skrajnie protestanckich purytanów, restaurowano monarchię i na Wyspy przybył Karol II Stuart, przedstawiono mu Millenary Petition, w której religijni radykałowie prosili o dalsze reformy i likwidację ustroju episkopalnego. Król odpowiedział wówczas: „no bishops, no king — bez biskupów nie ma króla”. Panująca dziś królowa, choć wyznaje religię mogącą się obyć bez pojmowanej po katolicku hierarchii, wie, że jest jej to potrzebne ze względu na byt monarchii. Zagrożenie dla tronu stanowi jednak nie tylko zbyt radykalny protestantyzm, ale także katolicyzm. Hipotetyczne, (choć najzupełniej niemożliwe bez Boskiej interwencji) pojednanie brytyjskiego monarchy i jego „Kościoła” z Rzymem oznaczałoby oczyszczenie anglikanizmu z błędnych doktryn, ale również — jeśli patrzeć na rolę panujących w krajach tradycyjnie katolickich — jeszcze głębszy upadek znaczenia monarchii. Glowa Wspólnoty Anglikańskiej, królowa Elżbieta II, jest zaniepokojona planami Stolicy Apostolskiej dotyczącymi utworzenia ordynariatów personalnych dla anglikanów pragnących jedności z Rzymem. Jej szambelan spotkal się w tej sprawie z abp. Nicholsem.
Fidel Defensor Katolicy nigdy nie zaakceptowali używania przez angielskich monarchów tytułu „Obrońca Wiary”, bowiem zawsze widzieli w nim kpinę z hojnego gestu papieża Leona X wobec Henryka VIII oraz zadekretowany przejaw państwowego anty-katolicyzmu. Tytuł „Obrońca Wiary” (Defender of The Faith) nie pochodzi jednak — wbrew pokutującemu w podręcznikach historii poglądowi — z nadania Wikariusza Chrystusa. Owszem, w 1521 r. Ojciec Święty uhonorował Henryka Tudora tytułem Fidei Defensor za wydanie pamfletu Assertio septem sacramentorum (‘Obrona siedmiu sakramentów’), w którym król odpierał ataki Lutra na katolicką doktrynę o siedmiu sakramentach. Gdy jednak doszło do schizmy, papież Paweł III, uznając, że czyny króla są zamachem na wiarę, odebrał mu godność nadaną przez swego poprzednika. Gdyby jednak Henryk do końca życia był wiernym synem Kościoła, tytuł „Obrońca Wiary” zakończyłby swój żywot wraz z nim, ponieważ został mu nadany, jako przywilej osobisty, a nie dziedziczny. Assertio Septem Sacramentorum, karta pamfletu napisanego przez Henryka VIII w 1521 roku w obronie katolickiej doktryny o sakramentach. Traktat stanowił polemikę z naukami Marcina Lutra. Historycy przyjmują, że w pracach nad nim brał udział św. Tomasz Morus, jednak jego dokładny wkład pozostaje niejasny. W 1544 r. obie izby parlamentu zgodnie nadały monarsze i jego następcom tytuł Defender of the Faith, który — choć podobny do papieskiego — w rzeczywistości był jego przeciwieństwem. Odtąd król, który za rządów Edwarda VI stał się „Najwyższym Rządcą Kościoła Anglii”, mial bronić jego wiary również — a może przede wszystkim — przed katolikami.
Bezbożny floren Floren wybity w 1849 r. był pozbawiony tytułów królowej Wiktorii jako władczyni „z Bożej Łaski” i „Obrończyni Wiary”. Zyskał popularną nazwę „bezbożnego florena” Można podać wiele przykładów prześladowania katolików odmawiających uznania supremacji króla nad Kościołem, ale jednym z ciekawszych przykładów oporu, czy wręcz katolickiej „dywersji”, jest epizod z dziejów brytyjskiej waluty, który miał miejsce za czasów panowania królowej Wiktorii, gdy „papizm” był już oficjalnie tolerowany. W 1849 r. Mennica Królewska wybiła floreny pozbawione monarszych tytułów ujętych w skróty „F. D.” i „D. G.” Pierwszy z tych skrótów informował, że królowa jest „Obrończynią Wiary”, a drugi, że panuje „z Bożej Laski”. Sprawcą zamieszania okazał się piastujący urząd Mistrza Królewskiej Mennicy irlandzki polityk Ryszard Lalor Sheil. Był on katolikiem zaangażowanym w działania na rzecz równouprawnienia swych współwyznawców, a bijąc monetę zwaną później „bezbożnym florenem”, dał wyraz przekonaniom dotyczącym brytyjskiej monarchii. Dwór natychmiast interweniował, a emisję kolejnych monet wstrzymano na dwa lata. Warto dodać, że ów incydent wykorzystał kanclerz skarbu, czyniąc pierwszy krok w kierunku przyjęcia w brytyjskiej walucie systemu dziesiętnego. Nowy srebrny floren zawierał więc pełną królewską tytulaturę i stanowił dziesiątą, a nie dwunastą część funta3.
Pontifex Maximus? Lecz nie tylko katolicy byli przeciwni nadmiernej ingerencji monarchy i państwa w sprawy religii. Kwestia przyjęcia w Anglii gregoriańskiej reformy kalendarza sprowokowała samych anglikanów do postawienia pytań o zakres władzy króla nad „Kościołem Anglii”. Ryszard Lalor Sheil (1791-1851) irlandzki pisarz, polityk i mąż stanu, jeden z czołowych brytyjskich działaczy katolickich domagających się równouprawnienia wyznawców prawdziwej religii na terenie Zjednoczonego Królestwa. Za czasów, gdy pełnił funkcję Mistrza Mennicy Królewskiej, wybito “bezbożne floreny”. Gdy w 1582 r. Grzegorz XIII dokonał reformy kalendarza, Anglia była już od kilku dziesięcioleci w stanie schizmy. Regulację tę odrzucono, więc jako przejaw uzurpacji Biskupa Rzymu. Kolejne europejskie państwa przyjmowały jednak kalendarz gregoriański, a wymiana handlowa pomiędzy Wyspą a Kontynentem zaczęła się wiązać z koniecznością podwójnego datowania dokumentów, co na dłuższą metę stawało się nieznośne i prowokowało wiele nieporozumień. Pragmatyczni angielscy kupcy zaczęli się domagać zmian w kalendarzu. Problemem okazał się sposób, w jaki miało się to dokonać. Przyjęcie reformy gregoriańskiej byłoby uznaniem władzy papieża (i tylko to zadowalało stronnictwo katolickie), na co skrajnie antypapieska Anglia zgodzić się nie chciała. Z kolei reforma pochodząca z królewskiego ustanowienia nieuchronnie rodziła pytania o kompetencje monarchy w sprawach wiary (kalendarze świecki i liturgiczny były wówczas jednością), a także o ewentualną chęć podporządkowania sobie przez anglikańską monarchię szkockich prezbiterian, co było kwestią szczególnie drażliwą i powodem niejednej wojny. Papież Grzegorz, dokonując reformy kalendarza ustanowionego przez Juliusza Cezara, mógł się uważać w jakimś sensie — choćby jako suwerenny władca Wiecznego Miasta — za jego następcę. Papież przyjął także tytuł Najwyższego Kapłana, a to przecież Pontifex Maximus sprawował w cesarskim Rzymie pieczę nad kalendarzem. I między innymi dlatego protestanccy radykałowie odrzucali propozycje zmian w kalendarzu, twierdząc, że król uzurpuje sobie władzę podobną „rzymskiemu antychrystowi”. W końcu jednak, po dwóch rewolucjach i prawie 200 latach podwójnego datowania dokumentów, parlament postanowił przerwać niepotrzebne dyskusje. Uchwalono ustawę regulującą wprowadzenie „poprawionej wersji kalendarza”. Na mocy jej postanowień rok 1752 miał liczyć… 282 dni. Niemożliwe? A jednak! Za czasów Grzegorza XIII kalendarz spóźniał się o prawie 13 dni. Papież usunął ich z kalendarza 10, by przywrócić go do stanu z roku 325 i Soboru Nicejskiego, tak aby nie zburzyć dotychczasowego porządku wyznaczania daty Wielkanocy. W roku 1752 różnica między kalendarzami wynosiła już 11 dni. Jednak ich usunięcie przez angielski parlament nie tłumaczy, dlaczego ów rok nie miał nawet 300 dni. Wyjaśnienie stanowi tu okoliczność, że na Wyspach pierwszym dniem nowego roku nie była oktawa Bożego Narodzenia, ale Lady Day, czyli święto Zwiastowania. Wraz z przyjęciem nowego stylu zarządzono, że odtąd pierwszym dniem kolejnego roku będzie 1 stycznia. I tak rok 1752 rozpoczął się 25 marca, zakończył 31 grudnia, a dodatkowo usunięto z niego 11 dni. Był przeto najkrótszym rokiem w historii Anglii.
„Księga Rozrywek” Kwestia królewskich kompetencji budziła emocje nie tylko wówczas, gdy szlo o kwestie tak zasadnicze, jak odmierzanie upływającego czasu. Protestanci dostrzegali u swoich władców prokatolickie tendencje nawet wtedy, gdy ci wprowadzali nie dość rygorystyczne prawa dotyczące rozrywek. Ciężka była więc dola brytyjskich monarchów wieku XVII i XVIII: gdy ustanawiali drakońskie prawa — okazywali się „papistowskimi absolutystami”; gdy zaś starali się tego uniknąć — oskarżano ich o „papistowskie rozpasanie”. Opactwo Westminsterskie, 2 czerwca 1953 r. Koronacja Jej Wysokości Elżbiety II, z Bożej Łaski Królowej Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz innych Jej Królestw i Ziem, lilowy Wspólnoty Brytyjskiej, Obrończyni Wiary. Monarchie europejskie, poza brytyjską, zaprzestały organizowania ceremonii koronacyjnych — królowie składają jedynie przysięgę na konstytucję, a ich intronizacja ma charakter świecki. Poddani króla Anglii Jakuba I toczyli gorące spory nie tylko w dziedzinie podstawowych prawd wiary czy królewskiej supremacji, ale nawet w kwestiach rozrywek. Sprawa okazała się tak istotna, że monarcha postanowił ją uregulować, wydając w 1617 r. „Deklarację o Rozrywkach” (Declaration of Sports) znaną również jako „Księga Rozrywek” (Book of Sports). Dokument zawierał listę zabaw i dyscyplin sportowych, których praktykowanie było dozwolone w niedziele i święta. Zbiór został sporządzony przez anglikańskiego ordynariusza Chester Tomasza Mortona po debacie między purytanami a ziemiaństwem, wśród którego przeważali anglikanie, ale spory odsetek nadal stanowili katolicy. Dokument wymieniał łucznictwo, taniec, skoki, woltyżerkę i „wszystkie inne podobnie nieszkodliwe rozrywki” jako dozwolone. Wraz z nimi dopuścił także budzące kontrowersje, bo zawierające pewne elementy pogańskie „gry majowe”, festyny z okazji Zielonych Świąt czy zabawy taneczne zwane Morris Dance. W 1618 r. Jakub I nakazał wszystkim proboszczom odczytać tę deklarację z ambon, ale silny sprzeciw protestanckich pastorów sprawił, że król był zmuszony wycofać swój rozkaz. Deklaracja została potępiona przez purytanów, a jej krytyka stanowiła odtąd oręż w walce o wprowadzenie obowiązku daleko idącej wstrzemięźliwości w dzień „chrześcijańskiego szabatu”. Book of Sports została ponownie wydana w 1633 r., już za panowania Karola I. Nosiła tytuł „Deklaracji Jego Królewskiej Mości dla poddanych jego przeznaczonej, a dotyczącej rozrywek z prawem zgodnych, których zażywać można”. Reedycja nastąpiła za sprawą nowego zwierzchnika diecezji Canterbury Wilhelma Lauda i była jednym z wielu aktów przywracającym Anglii i jej oficjalnej religii nieco bardziej katolickie oblicze. Karol zarządził, by każdy duchowny, który odmówi jej odczytania, został pozbawiony swego stanowiska. Zapisy deklaracji próbowano wcielać w życie aż do 1641 r. i upadku Wilhelma Lauda. Dwa lata po jego egzekucji zdominowany przez purytanów parlament nakazał publiczne spalenie księgi, a w 1649 r. pozbawił głowy samego króla.
Drwiny Newmana Dekapitacja króla nie zakończyła sporu o królewską supremację, bowiem angielski eksperyment z wprowadzeniem ustroju republikańskiego zakończył się całkowitym fiaskiem. Sprawa wolności „Kościoła Anglii” powróciła po dwóch stuleciach dzięki Newmanowi i ruchowi oksfordzkiemu, którego uczestnicy sprzeciwiali się nadmiernej ingerencji państwa w sprawy religii. Jednak już po konwersji na katolicyzm Newman kpił z własnej przeszłej niekonsekwencji, a także ówczesnej niekonsekwencji anglokatolików, którzy tworząc traktaty eklezjologiczne, zdawali się nie zauważać radykalnej sprzeczności między ortodoksją a erastianizmem. W swoich Difficulties of Anglicans tak pisał:
„«Czy chcemy (te słowa Newman włożył w usta przedstawiciela ruchu oksfordzkiego, czyli tzw. traktarianina — uwaga J.P.), aby uważano nas jedynie za urzędników państwowych, jakimi są dyrektorzy szkół, nauczyciele, żołnierze lub sędziowie czy inni funkcjonariusze? Czy to państwo nas stworzyło, czy może sprawić, żeby nas nie było, czy może wysyłać misjonarzy, czy może organizować diecezje?». «Wilhelm IV — odpowiada pierwszy sędzia w państwie — z Bożej łaski król Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, Obrońca Wiary, pozdrawia wszystkich, do których niniejsze pisma dojdą. Pokładając wielkie zaufanie w wiedzy, moralności i uczciwości naszego umiłowanego i czcigodnego Wilhelma Granta Broughtona, uroczyście mianujemy go biskupem i ordynariuszem diecezji australijskiej».
„O ile znam siebie, najgłębszą przyczyną tego, iż biorę pod rozwagę zmianę [wyznania], jest moje głębokie niezmienne przekonanie, że nasz Kościół znajduje się w schizmie i że moje zbawienie zależy od przyłączenia się do Kościoła Rzymskiego” (J. H. Newman, Wyznania konwertyty).
«Bierzmowanie jest obrządkiem — mówi traktat — w którym biskup świadczy za Chrystusa (…). Biskup jest jego obrazem i podobieństwem, kiedy kładzie ręce na dziecięcych głowach. Wtedy Chrystus przychodzi do nich i umacnia w nich łaskę chrztu». «A my niniejszym uroczyście nadajemy rzeczonemu biskupowi Australii — kontynuuje jego królewska mość — i jego następcom biskupom Australii pełne uprawnienia i władze bierzmowania tych, którzy są ochrzczeni i osiągnęli wiek rozeznania».
«Ponadto — mówi traktat — biskup rządzi Kościołem tu na ziemi, jak Chrystus rządzi nim w niebie (…). Jest on narzędziem Chrystusa». «I niniejszym uroczyście nadajemy rzeczonemu biskupowi i jego następcom, biskupom Australii, pełne uprawnienia i władzę dopuszczania do święceń kapłańskich, kolejno na diakona i kapłana, każdej osoby, którą będzie uważał za odpowiednią».
«Biskup przemawia we mnie — mówi traktat — jak Chrystus działał w nim i jak Bóg posłał Chrystusa; w ten sposób zazębia się cały plan zbawienia: Chrystus, prawdziwy pośrednik; jego sługa biskup, jego ziemski obraz; ludzkość słuchająca jego nauki; Bóg — twórca zbawienia». A królowa odpowiada: «Niniejszym uroczyście czynimy wiadomą jego przewielebności Ojcu Wilhelmowi, lordowi arcybiskupowi Canterbury, naszą nominację rzeczonego Augusta, żądając w imię wiary i miłości, mocą których winien nam jest posłuszeństwo, nakazując temuż Przewielebnemu Ojcu w Chrystusie uznać i konsekrować tegoż Augusta». A konsekrowany prałat odpowiada przez ocean: «August, biskup z łaski Boga i królowej Wiktorii»”.
O tym, jak bardzo idea niezależności Kościoła od władzy świeckiej była obca współczesnym Newmanowi anglikanom i jak bardzo ruch oksfordzki wstrząsnął brytyjskim eklezjalnym establishmentem, świadczą słowa jednego z przyjaciół konwertyty, anglikańskiego pastora i dziekana u św. Pawła, Ryszarda W. Churcha. Odpowiedział on Newmanowi w ten sposób: „Któż to kiedykolwiek wierzył w te pompatyczne nonsensy o sukcesji apostolskiej i niepodległym Kościele, zanim ty i kilku twoich oksfordzkich przyjaciół ich nie wysunęliście? Nam zawsze wystarczał i w dalszym ciągu wystarcza najzupełniej «przywilej dany z łaski państwa» — który działa nader sprawnie, niezależnie od nielogiczności, którą można mu zarzucić”. Widać więc, że dla anglikanów sukcesja apostolska nie jest ważniejsza od sukcesji, którą cieszy się „Najwyższy Rządca”…
Prawo o dziedziczeniu brytyjskiego tronu Act of Settlement, prawo regulujące następstwo brytyjskiego tronu, choć literalnie dyskryminuje jedynie katolików, to w rzeczywistości, w konsekwencji zwierzchnictwa monarchy nad „Kościołem Anglii”, blokuje dostęp do tronu każdemu nieanglikaninowi (czy szerzej: nieprotestantowi). Ustawa o sukcesji zabezpiecza tron przed objęciem go przez „papistę”, wyłączając z dziedziczenia nawet pretendentów mających katolickich małżonków4. Pałac Apostolski, 27 kwietnia 2009 r. Książę Karol, następca brytyjskiego tronu, wraz ze swą „małżonką” księżną Kamilą, podczas spotkania z Ojcem Świętym. Księżna jest rozwódką poślubioną wcześniej przez katolika — na kilka dni przed ich wizytą na Watykanie w mediach pojawiła się plotka, że Benedykt XVI zamierza podarować książęcej parze reprint prośby Henryka VIII o stwierdzenie nieważności jego małżeństwa z Katarzyną Aragońską. Dotychczas nikt nie mógł się spodziewać, że na tronie Wielkiej Brytanii może zasiąść, kto inny niż chrześcijanin, lecz dzisiaj nie jest to już taki sam kraj, jak w roku 1707, gdy zawarto szkocko-angielską unię realną, ani nawet za czasów Jerzego VI, ojca obecnej królowej. Mezalianse i rozwody w rodzinie panującej udowodniły, że w nieco dłuższej perspektywie czasowej małżonkiem ewentualnej angielskiej następczyni tronu może zostać nie tylko „papista”, ale także np. muzułmanin. A trudno sobie wyobrazić, by innowierca stawał na czele Wspólnoty Anglikańskiej, zaprzysięgał jej prawa, zobowiązywał się ją chronić i był koronowany przez anglikańskiego prymasa5. Choć politycy od wielu lat zapowiadali zmiany w prawie, ustawa o sukcesji wydawała się nietykalna. Prace nad „dostosowaniem jej do wymogów współczesności” ruszyły wraz z nastaniem obecnego gabinetu. Brytyjska lewica już 12 lat temu ogłaszała zamiar dokonania zmian w Act of Settlement, którego zapisy — jak mówiono — „nie przystają do obecnego pojmowania prawa i praw człowieka”. I choć większość członków Partii Pracy była za reformą, ówczesny premier Antoni Blair, którego żona jest katoliczką (i który po złożeniu urzędu sam wstąpił do Kościoła), nie doprowadził do zapowiadanych zmian. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że uległ zorganizowanej presji dworu oraz hierarchii anglikańskiej i katolickiej. Trzeba mieć bowiem świadomość, że majstrowanie przy ustawie o dziedziczeniu tronu jest spowodowane nie tyle chęcią równouprawnienia wyznawców religii katolickiej, ile zamiarem dostosowania do wymogów „równości i niedyskryminacji ze względu na płeć, rasę, religię i orientację seksualną”. Poza tym, jeśli anglikanizm utraci w końcu swój państwowy status (choć z pozoru taka sytuacja powinna być katolikom na rękę), to całe chrześcijaństwo w Anglii, nawet w jego najbardziej ułomnym wydaniu i bez względu na konfesję, ogromnie straci na znaczeniu, a już teraz jest bardzo słabe6. W debacie publicznej miejsce chrześcijaństwa jako reprezentanta religijnej części brytyjskiej populacji mogą w konsekwencji zająć przedstawiciele islamu — najżywotniejszej dziś religii wyznawanej na Wyspach7. Nieuchronnie doprowadzi to do sytuacji znanej z Francji, gdzie starcie sił laickiego państwa i islamskiego fundamentalizmu nie tylko nie wzmacnia chrześcijaństwa, ale jeszcze bardziej je marginalizuje. Premier Gordon Brown, syn pastora prezbiteriańskiego „Kościoła Szkocji”, który nie darzy monarchii szczególnymi względami, a już zupełnie nie poważa anglikanizmu, wszczął stosowne procedury w parlamencie. Zmiany wydają się więc już przesądzone, choć nadal mogą być odległe w czasie. Brytyjski monarcha panu je bowiem nie tylko w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, ale w całej Wspólnocie Brytyjskiej, czyli także w Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii, na Jamajce, Barbadosie, Bahamach, Grenadzie, Papui-Nowej Gwinei, Wyspach Salomona, Tuvalu, Wyspie Świętej Łucji, Wyspie Św. Wincentego i Grenadynach, w Belize, na Antigui i Barbudzie oraz Wyspie Św. Krzysztofa i Nevis. Jest także Księciem Normandii (z której pozostały mu Wyspy Kanałowe: Jersey, Guernsey, Alderney, Sark i Herm), Dziedzicznym Panem Wyspy Man i Najwyższym Wodzem (sic!) Wyspy Fidżi. Na zmianę tego prawa będą więc musiały wyrazić zgodę parlamenty ponad dwudziestu państw i jedna rada starszyzny plemiennej — a to wymaga niemało czasu.
Karol III, „Obrońca Wiar”? Tytuł Defender of The Faith funkcjonuje nadal, ale skoro został nadany przez parlament, może być przezeń zmodyfikowany lub nawet zniesiony. A mówi się o tym coraz częściej. Takie projekty czyni książę Karol, który nie jest protestantem równie przekonanym, jak jego królewska matka. Przed kilkoma laty książę Walii publicznie zastanawiał się nad zastąpieniem w tytule Defender of The Faith słowa „faith” (wiara) liczbą mnogą „faiths”, co czyniłoby go „Obrońcą [wielu] Wiar” wyznawanych przez poddanych Korony Brytyjskiej. Książę, którego główną praktyką religijną jest wygłaszanie mów na spotkaniach ekumenicznych, mówił nawet o chęci zmiany rytu koronacyjnego8. Wywołało to zdecydowaną reakcję zwierzchnika anglikanów, Rowana Williamsa, który nie ukrywał dezaprobaty wobec projektów „ekumenicznego i ponadreligijnego” namaszczania króla. Książę Walii Karol planuje po objęciu tronu zmianę tytułu „Obrońca Wiary” na „Obrońca Wiar” wyznawanych przez wszystkich poddanych Korony Brytyjskiej. Sprzeciwia się temu zarówno anglikański prymas Rowan Williams, jak i obecnie panująca królowa Elżbieta II. Czy książę Karol kiedykolwiek stanie się Karolem III i „Obrońcą Wiar”? Królowa Elżbieta II wydaje się podzielać niechęć Williamsa wobec planów jej syna (i to nie tylko w sferze religii), czego dowodem może być to, że niedawno przekazała sporą cześć swych obowiązków nie księciu Karolowi, ale swemu wnukowi Wilhelmowi. Czy to oznacza, że Karol nigdy nie będzie miał okazji stać się „Obrońcą Wiar”? — Być może. Zarówno jego poglądy, jak i mariaż z Kamilą Parker Bowles, rozwódką pozostającą de facto prawowitą żoną katolika, nie działają na jego korzyść. Lecz nawet jeśli Karol III zasiądzie na tronie, to pozostaje pytanie, czy znajdzie w parlamencie poparcie dla projektowanych zmian. Ostatnio skłania się nawet ku pomysłowi nieco łagodniejszej zmiany w tytule, która polegałaby na wykreśleniu z tytułu Defender of The Faith angielskiego przedimka określonego the. Tytuł brzmiałby więc Defender of Faith — Obrońca Wiary, ale nie „tej”, konkretnej, anglikańskiej, lecz wszelkiej w ogóle wiary. Jeśli tak, to czy przy tej okazji parlament nie pozwoli sobie na jeszcze dalej idące modyfikacje? Być może zatem spośród królewskich tytułów niebawem zniknie wzmianka o jakiejkolwiek wierze.
Dziecinne igraszki „Wszelkie formy protestantyzmu (…) są jedynie dziecinnymi igraszkami pośród wielkiej wojny między świętym powszechnym Kościołem Rzymskim i Antychrystem” — słowa Jana Henryka kardynała Newmana nie tylko świetnie podsumowują protestancką doktrynę i wagę dylematów jej zwolenników, ale także stanowią znakomitą wskazówkę dla anglikanów rozważających konwersję na katolicyzm, którzy nadal się wahając, spoglądają z nostalgią na zmurszałą i coraz bardziej rozsypującą się fasadę „Kościoła Anglii”. Ω Jakub Pytel
PRZYPISY:
1 „Kościół niski” (ang. Low Church) to jeden z trzech głównych nurtów „Kościoła Anglii”, a także innych wspólnot tradycji anglikańskiej, silnie podkreślający swą protestancką tożsamość. Żywe są w nim tradycje kalwińskie i purytańskie. W „Kościele niskim” wyróżnić można dwa zasadnicze nurty: historyczny i ewangelikalny. Oba podkreślają swój reformowany charakter i przywiązują duże znaczenie do literalnej wierności wobec „XXXIX artykułów wiary” jako obiektywnego wyznacznika anglikańskiej tożsamości. Historyczny nurt „Kościoła niskiego” pozostaje pod wpływem pobożności purytańskiej, w tym ścisłych norm regulujących porządek nabożeństwa, podczas gdy ewangelikalni anglikanie są zwolennikami duchowości pietystycznej. Ideowo „Kościół niski” z jednej strony sprzeciwia się prokatolickim tendencjom „Kościoła wysokiego”, z drugiej zaś odżegnuje się od liberalizmu głoszonego przez „Kościół szeroki”, który znany jest m.in. z akceptacji dla ordynacji kobiet i czynnych homoseksualistów.
2 ‘Droga środka’.
3 Brytyjski system monetarny został oparty na systemie dziesiętnym dopiero po reformie walutowej z roku 1971. Wcześniej funt dzielił się na 20 szylingów, szyling na 12 pensów, pens na 4 farthingi. Dodatkowo 5 szylingów składano się na koronę, a istniała jeszcze gwinea, która warta była 21 szylingów, czyli jednego funta i jednego szylinga.
4 Książę Kentu, Michał, pierwszy kuzyn królowej i wnuk Jerzego V, utracił prawo do tronu (był 15. pretendentem w kolejności), gdy w 1983 r. pojął za żonę katoliczkę Marię Krystynę von Reibnitz, która odmówiła przyjęcia anglikanizmu. Z kolei w 2008 r. Autumn Kelly, żona Petera Philipsa, wnuka królowej Elżbiety, porzuciła wiarę katolicką dla złudnych nadziei na tron (jej mąż jest 11. w kolejce).
5 Kardynał Bazyli Hume (arcybiskup Westminsteru w latach 1976-1999) odmówił propozycji przyjęcia tytułu para i zasiadania w Izbie Lordów, aby nie tworzyć nawet pozoru podporządkowania brytyjskich katolików głowie „Kościoła Anglii”. Jego następca, kardynał Murphy–O’Connor, nie miał już w swym „ekumenicznym” zapale tego typu skrupułów i tylko ze względu na interwencje Stolicy Apostolskiej odstąpił od zamiaru zasiadania w Izbie Lordów wspólnie z anglikańskimi „biskupami”.
6 Na 25 mln brytyjskich anglikanów regularnie praktykuje ok. 840 tys., a na 4,5 mln katolików — 860 tys.; trzeba dodać, że „Kościół Anglii” — inaczej niż katolicki — nie nakłada na swoich wiernych obowiązku uczestnictwa w niedzielnych nabożeństwach.
7 W maju ubiegłego roku dyrektorem ds. programów religijnych BBC został muzułmanin, Aaqil Achmed, a na początku tego roku szefostwo stacji ogłosiło, że czas trwania audycji poświęconych chrześcijaństwu zostanie skrócony na rzecz innych religii, przede wszystkim islamu.
8 Wielka Brytania to ostatnie europejskie państwo utrzymujące zwyczaj koronacji władcy. W państwach niegdyś katolickich nadal będących monarchiami (Belgia, Hiszpania) religijną ceremonię namaszczenia i koronacji króla zastąpiono świecką uroczystością, podczas której monarcha zaprzysięga konstytucję.
Za: Zawsze wierni nr 3/2010 (130)
Polskie łupki pod brytyjskim nadzorem Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo - wynika z wypowiedzi prezesa Michała Szubskiego dla "Rzeczpospolitej" - przygotowuje testy produkcyjne odwiertu gazu łupkowego w okolicy Wejherowa, a pierwszy gaz może z niego popłynąć jeszcze w sierpniu. Jeśli jednak PGNiG odniesie sukces, może to wzbudzić czujność w uważającej Polskę za konkurenta w tej dziedzinie Wielkiej Brytanii. Konsekwencją tej większej czujności Brytyjczyków - jak się można spodziewać - będzie wzmożenie istniejącego już napięcia wokół polskiego gazu łupkowego na forach Unii Europejskiej, wzmaganego względami ochrony środowiska. Być może jednak tak naprawdę chodzi o obronę interesów ekonomicznych. Warto sięgnąć do źródeł: "Uważamy, iż ważną sprawą dla Zjednoczonego Królestwa jest monitorowanie postępów w sprawach gazu łupkowego w Polsce, która w tej sprawie jest 'barometrem Europy', zarówno pod kątem jego poszukiwań, jak i przepisów. Jeśli Polska będzie w Unii Europejskiej zagospodarowywać jednostronnie swoje zasoby gazu łupkowego, a zwłaszcza, jeśli, mimo niepokojów o ochronę środowiska, jakie towarzyszą szczelinowaniu hydraulicznemu, motorem polityki energetycznej Polski będą względy bezpieczeństwa energetycznego, może to spowodować negatywne skutki konkurencyjne dla Zjednoczonego Królestwa i jesteśmy tym zaniepokojeni...". Takie stwierdzenie znalazło się w zaleceniach zawartych w opublikowanym w maju raporcie Komisji Energii i Zmian Klimatu Izby Gmin. W owym raporcie, liczącym, wraz ze stenogramem wypowiedzi członków komisji oraz zaproszonych ekspertów i świadków 223 strony, Polska wymieniona jest 45 razy. 11 wzmianek ma wymowę dla naszego kraju negatywną, jedna - wypowiedź wiceministra energii i zmian klimatu, Charlesa Hendry - jest pozytywna, a pozostałe mają wymowę neutralną. Z owych 11 wzmianek o wymowie negatywnej, 6 zawartych jest w tekście samego raportu, głównie w jego zaleceniach, a 5 to wypowiedzi przewodniczącego, Tima Yeo. Według T. Yeo, "Polska jest problemem". To on właśnie stwierdził, że jeśliby wydobycie gazu łupkowego w Polsce podlegało mniej rygorystycznym przepisom z zakresu ochrony środowiska "mogłoby to postawić Wielką Brytanię i inne kraje Unii Europejskiej w swojego rodzaju niekorzystnej sytuacji konkurencyjnej", co w oficjalnych zaleceniach raportu znalazło postać jak powyżej. Wypomniał on Polsce, iż nie była ona pomocna w debatach na temat emisji z elektrowni opalanych węglem. Ignorując istniejącą w Polsce realną bazę surowcową uznał on też Polskę za kraj "oporny" i "zapatrzony wstecz". Gdy wspomniany Ch. Hendry stwierdził, że na zapewnieniu należytej ochrony środowiska przy wydobyciu gazu łupkowego Polakom będzie zależeć nie mniej, niż Brytyjczykom, T. Yeo odparował, iż nie podziela optymizmu, iż Polska znajdzie się w czołówce krajów domagających się rygorystycznych norm ochrony środowiska. Uciekając się do stereotypu etnicznego, który w samej Wielkiej Brytanii naraziłby go na kłopoty, gdyby dotyczył nacji energiczniej dbających o swój wizerunek, przewodniczący komisji stwierdził, iż "pokładanie nadziei w ekologicznej wrażliwości Polaków, jako motywie dla ustanowienia w Polsce wyższych standardów, jest nieco nieroztropne". Rzecznik spółki Cuadrilla Resources powiedział "Obserwatorowi Finansowemu": - Cuadrilla nie podjęła jeszcze w Polsce wierceń ani żadnych prac w terenie, prowadzi ona obecnie odnośne prace studyjne. Jeśli przejdziemy - i kiedy przejdziemy do prac w terenie, będziemy przestrzegali równie rygorystycznych standardów, jak w Zjednoczonym Królestwie. Naszym zdaniem, obowiązujące w Polsce przepisy są co najmniej tak surowe jak w Zjednoczonym Królestwie a w niektórych przypadkach, jeszcze surowsze. Odpowiadając na pytanie "OF", czy jakiś przedstawiciel rządu polskiego lub władz lokalnych usiłował skłonić spółkę Cuadrilla do obniżenia stosowanych przez nią standardów, rzecznik powiedział: - Kategorycznie nie, absolutnie w żadnej postaci. Deklarując, iż to brytyjskie podejście do ochrony środowiska w przemyśle wydobywczym góruje nad podejściem przyjętym w innych krajach, wraz ze Stanami Zjednoczonymi, T.Yeo zaproponował aby Wielka Brytania zainicjowała na forum UE dyskusję o przyjęciu w tej dziedzinie jednolitych standardów - co w kontekście wcześniejszej wzmianki o negatywnych konkurencyjnych skutkach wydobywania gazu łupkowego w Polsce dla jego kraju, miałoby takiej sytuacji zapobiec. Ch. Hendry ostrzegł w związku z tym, że rząd brytyjski mógłby znaleźć się w kłopotliwej sytuacji, gdyby Unia zechciała wdrożyć takie standardy również na Morzu Północnym. Jego ostrożność wkrótce okazała się w pełni uzasadniona, bo w połowie sierpnia z należącej do spółki Shell platformy wiertniczej Gannet Alpha wyciekło 218 ton ropy. W porównaniu z wyciekiem z platformy BP w Zatoce Meksykańskiej jest to ilość nikła, ale większa od sumy wszystkich wycieków, jakie zdarzyły się tam przez ostatnie 10 lat. Komisja jednakże formalnie zaleciła rządowi aby rozważył taką możliwość. Dbając o interesy brytyjskie, zarekomendowała ona też, aby Ministerstwo Energii i Zmian Klimatu stworzyło system bodźców, wraz z podatkowymi, zachęcających do wydobywania gazu łupkowego na Morzu Północnym. gdzie jego zasoby mogą być 5 do 10 razy większe, niż na lądzie. Atak ze strony T. Yeo jest częścią szerszego sporu o nośniki energii i generalnie o rolę gazu ziemnego w przejściu do ery energetyki "niskowęglowej". Jak w sporze o to, czy szklanka jest na wpół pusta czy na wpół pełna, "przyjaciele Ziemi" krytykują spalanie gazu ziemnego w elektrowniach. Zarzucają, że wytwarza on CO2 podobnie jak węgiel. Energetycy, z pragmatyzmem inżynierów wskazują natomiast, że w przeliczeniu na 1 kWh, elektrownie wiatrowe w całym swoim cyklu życiowym wytwarzają jedną setną CO2 emitowanego przez elektrownie opalane gazem. Te ostatnie wytwarzają połowę ilości CO2, emitowanych przez elektrownie opalane węglem. Dyspozycyjność elektrowni wiatrowych jest jednak nieprzewidywalna, a w samej Wielkiej Brytanii koszt efektywnego 1 MW z elektrowni wiatrowych jest 22 razy wyższy niż z elektrowni gazowych. Przy takich liczbach, forsowanie przez rząd budowy obficie dotowanych elektrowni wiatrowych prawicowa gazeta "The Daily Telegraph" skomentowała 20 sierpnia pisząc, że "nazwanie tego szaleństwem jest zbyt grzeczne".
Dla energetyków gaz ziemny jest doskonałym paliwem w okresie przejściowym, przed dotarciem do bliżej niesprecyzowanej technicznie ery energetyki bezwęglowej. W prowadzącym badania nad syntezą termojądrową ośrodku JET w Culham zapewniono mnie, że to już sprawa tylko dwóch pokoleń. Pamiętam jednak, że podobnie mówiono już 40 lat temu. Dla spółek wydobywczych gaz łupkowy jest po prostu gazem ziemnym, tylko z innego źródła. Podkreślają one też - również w zeznaniach złożonych przed komisją Izby Gmin - że ryzyko towarzyszące jego wydobyciu nie różni się od ryzyka jakie towarzyszy konwencjonalnemu wydobywaniu gazu i ropy, a technologia szczelinowania hydraulicznego jest stosowana od 1947 r. Dla radykalnych "przyjaciół Ziemi" gaz łupkowy jest natomiast nowym zagrożeniem, wymagającym jakościowo nowych zabezpieczeń. Pogląd taki wyraża m.in. przewodniczący Komisji Środowiska, Zdrowia Publicznego i Żywności Parlamentu Europejskiego, znany wcześniej z protestów przeciwko energetyce jądrowej w Niemczech, Jo Leinen. Znaną sprawą jest też wprowadzenie - do czasu wyjaśnienia wpływu na warstwy wodonośne - moratoriów na nowe wiercenia, m.in. w stanie Nowy Jork i w Pensylwanii oraz wstrzymanie prac w tej dziedzinie we Francji. Według cytowanego raportu komisji Izby Gmin jednakże "nie ma dowodów, aby szczelinowanie hydrauliczne bezpośrednio zagrażało podziemnym warstwom wodonośnym". Uznała ona też, że takie moratorium w Wielkiej Brytanii "nie byłoby obecnie ani usprawiedliwione, ani konieczne". Brytyjski Parlamentarny Urząd Nauki i Techniki w opracowaniu z kwietnia br. zwrócił uwagę, iż wśród ruchów ekologicznych niepokój wzbudza perspektywa, iż obfitość gazu łupkowego podważy ekonomiczne przesłanki inwestowania w "niskowęglowe" technologie energetyczne. Przesłanki te i tak sa zresztą sztuczne, bo technologie te żywione są dotacjami. Akcent taki faktycznie pojawił się w prezentacji przedłożonej komisji Izby Gmin przez Friends of the Earth. Wystąpiły one również podczas przedstawiania w Londynie polskich programów na okres przewodniczenia Radzie Unii Europejskiej przez wiceministra gospodarki, Marcina Korolca i przez ministra finansów, Jacka Rostowskiego. Gdy wspomnieli oni o nadziejach związanych z gazem łupkowym zostali skrytykowani z sali za przedkładanie gazu nad wiatr i za kierowanie się w polityce energetycznej kryteriami ekonomicznymi. Krytyka podczas owych wystąpień była nieoficjalna. Po to jednak, żeby w Polsce o brytyjskich niepokojach usłyszano, zostały one przekazane polskiemu rządowi również oficjalnie. Jak powiedział "Obserwatorowi Finansowemu" rzecznik Foreign Office, o sprawach gazu łupkowego mówiono podczas okresowych konsultacji ministrów spraw zagranicznych, Williama Hague'a i Radosława Sikorskiego pod koniec lipca. "Według stanowiska Zjednoczonego Królestwa - powiedział rzecznik - gdy bada się jakiekolwiek nowe źródła energii, najważniejsze znaczenie mają względy ochrony środowiska". Polityczne ostrze tej formuły widać lepiej w porównaniu z zamieszczonym na początku tego tekstu cytatem z zaleceń komisji Izby Gmin. Jej istotą jest odmówienie Polsce prawa kierowania się w polityce energetycznej względami bezpieczeństwa energetycznego. W świetle podpisanego w czerwcu 2003 r, w Lancaster House w Londynie przez ministrów energii Wielkiej Brytanii i Rosji "Memorandum of understanding" o poparciu dla budowy rurociągu bałtyckiego, nie powinno to szczególnie dziwić. Obecny przy tym, wraz z W. Putinem, premier Tony Blair uznał je za umowę o strategicznym znaczeniu dla jego kraju. Warto jednak, aby takie stanowisko Londynu zostało faktycznie w Polsce szeroko usłyszane. Dla rozładowania napięcia wokół gazu łupkowego, prowadząca wiercenia w Wielkiej Brytanii i poszukująca gazu łupkowego w województwie lubelskim, brytyjska (a z racji swoich akcjonariuszy, właściwie australijsko-amerykańska) spółka Cuadrilla Resources, ujawniła komisji Izby Gmin skład chemiczny płynu stosowanego przez nią do szczelinowania. W co najmniej 99,75 proc. składa się on z wody i piasku. Pozostałe 0,20 - 0,25 proc. stanowi zmniejszający tarcie związek poliakrylamid, stosowany też jako środek zagęszczający kosmetyki oraz na okłady do leczenia poparzeń, około 0,005 proc. środek do niszczenia mikroflory i mikrofauny, a około 1,125 proc. to słaby roztwór kwasu solnego. Biuro Prasowe PKN Orlen poinformowało "Obserwatora Finansowego", że należąca do tej grupy kapitałowej spółka Orlen Upstream planuje przeprowadzenie zabiegów szczelinowania hydraulicznego w przyszłym roku. Zabiegi te zostaną dokonane przez wykonawców wyłonionych w przetargu. Zastosowany przez nich płyn do szczelinowania i jego dokładny skład oraz poszczególne materiały (są to substancje stosowane na codzień w rolnictwie i w gospodarstwie domowym) muszą być dopuszczone na terenie Polski a plan pracy wykonawca musi przedstawić w Ministerstwie Środowiska. Gdy technologie planowanych zabiegów szczelinowania zostaną ostatecznie zatwierdzone, informacje na ich temat spółka Orlen Upstream zamierza zamieścić na swojej stronie internetowej. Fakt, że Cuadrilla - zgodnie zresztą z zaleceniami amerykańskimi - podała tę informację, jest bardzo istotny dla atmosfery wokół gazu łupkowego i dla atmosfery wokół Polski, bo wyznaczyła ona tym samym standard również dla wierceń prowadzonych przez inne spółki, Cuadrilla utworzyła, bowiem podmiot zależny, Cuadrilla Poland sp. z oo z siedzibą w Warszawie. Jeśli polskie spółki prowadzące wiercenia w poszukiwaniu gazu łupkowego nie zdecydują się na taką samą otwartość, informacje te i tak dotrą do świata innymi kanałami. Nie są to słowa na wyrost - przedstawiciel amerykańskiej spółki ExxonMobil oświadczył, że byłby zachwycony mogąc spotkać się z Timem Yeo, żeby z nim omówić jej działalność w Polsce. Amerykańska spółka Halliburton nie odpowiedziała natomiast na pytanie "Obserwatora Finansowego”, jaki skład miał płyn użyty przez nią do szczelinowania odwiertu PGNiG w Markowoli.
Mariusz Kukliński
Uwaga już jest. I co? Na logikę trudno zrozumieć, dlaczego niby stwierdzenie, że działaczom PSL „kompletnie odbiło”, stanowić ma obrazę dla całej polskiej wsi. No, ale w tzw. wiodących („służnych”, pozwalam sobie je nazywać) mediach obowiązuje specyficzna logika. Taka, w której nawet stwierdzenie, że Ślązacy są Polakami, a nie obcą nacją, jest dla nich zniewagą, jeśli tylko powie tę poczciwą oczywistość prezes PiS. Mniejsza o pyskówki między rozpląsanymi ludowcami a rzecznikiem PiS. Najciekawsze jest, że kontrowersyjna wypowiedź, która bez reszty zalepiła na weekend media, pochodziła sprzed kilku dni. I przez tych kilka dni nikt jej w ogóle nie zauważył, dopóki nagle nie zaatakował za nią Hofmana z dziką pasją premier. Premier bowiem powtarza ten numer już do znudzenia. Ilekroć opozycja ma zjazd czy konwencję wyborczą, wyskakuje z czymś, żeby odwrócić uwagę – względnie każe coś agresywnego zatwittować swemu ministrowi. I już we wszystkich dziennikach znowu tylko o nim. Tylko po co, panie premierze? Media i tak skupione są na panu bez reszty, czego groteskowym dowodem ujawniane przez „Newsweek” wyliczenia, ile czasu goszczą przedstawiciele władzy i opozycji na ekranach kierowanej przez „niezależnego” pana Brauna TVP. Problem w tym, że chociaż stale mamy przedstawicieli rządu na ekranach, łamach i antenach, nie możemy od nich usłyszeć niczego na tematy naprawdę ważne. Niczego o tym, kiedy będzie działać kolej, kiedy da się przyzwoicie przejechać z miasta do miasta, jak zamierza premier spłacić długi i dlaczego mimo otrąbianej prosperity przejada rezerwy odłożone przez poprzedników na czarną godzinę. Ani choćby odpowiedzi na proste pytanie, jak żyć, kiedy nie ma za co. Władza nie ma nic do powiedzenia, to trudno, ale niech nie zagłusza tych, którzy może mają. RAZ
Bezpłatna szkoła coraz droższa Pod rządami minister edukacji Katarzyny Hall, która przed pierwszym dzwonkiem stała się obiektem niewybrednych żartów, w szkołach marnie z matematyką, językami obcymi i całą resztą, nieźle z przeświadczeniem uczniów, że kto biedny ten gorszy. Fotki uśmiechniętej Katarzyny Hall, minister edukacji, z opuszczonymi spodniami, w których zawsze chadza, ukazały się na pierwszej stronie w „Super Ekspresie” i są powodem niewybrednych żartów. „To była żenująca ustawka”, zacytujemy jeden z wpisów w Internecie nadających się do druku na naszych łamach. Hall udała się do lekarza, ale jako prawdziwie wyzwolona minister pokazała, że przed szeroką publicznością żadnych zakamarków ciała ukrywać nie będzie, niczego się nie wstydzi, niech wszyscy zobaczą, jaki ma kuperek. W Platformie Obywatelskiej zażenowanie:, po co to? Jak to, po co - minister Hall może liczy, że w przyszłym rządzie wymieni się stanowiskiem z koleżanką w resorcie zdrowia. I tu i tam panie minister zostawiają po sobie horrendalny bałagan i zgliszcza. Hall porzuciłaby zgliszcze edukacyjne i wychowawcze, a Ewa Kopacz – swoje. Dlatego za przeproszeniem „przyszła baba do lekarza”, najgorzej przecież, jak o człowieku nic nie mówią. Trochę niechcianego śmiechu mamy pod koniec lata, ale za chwilę, zaczną się łzy, ponieważ bezpłatna szkoła w Polsce jest coraz droższa.
Jaka jest ta demokracja XXI w.? Nie wiadomo, czy jak tak dalej pójdzie, na wyekwipowanie dzieci do szkoły nie trzeba będzie zaciągać pokaźnych kredytów, nawet, jeżeli rodzina jako tako prosperuje, a nawet powodzi się jej całkiem dobrze. Co dopiero mówić setkach tysięcy rodzin w Polsce żyjących w ubóstwie. One też mają dzieci, często kilkoro. Dla wielu rodziców wyposażenie dziecka do szkoły stanowi prawdziwe wyzwanie: skąd wziąć tyle pieniędzy? Jak ten ból pogodzić z tym, że artykuł 70 Konstytucji RP z dnia w 2 kwietnia 1997 r. mówi o tym, że każdy ma prawo do nauki, do 18 roku życia nauka w Polsce jest obowiązkowa, a w szkołach publicznych podstawowych, zawodowych, gimnazjach i liceach - bezpłatna. Kiedy słyszymy w telewizji dyskusje „tęgich głów” bardziej lub mniej ortodoksyjnych, które można podsumować w ten sposób, że najwłaściwszą rolą państwa jest nie robić nic i że tak mają wyglądać państwa przyszłości, trudno nie wpaść w gorzkie myśli o w ten sposób przekształconej demokracji. Bo może państwo nie będzie także reagowało, na to, co się dzieje w polityce i stanie się nieczułe na jakiekolwiek wartości. Ale wtedy, po co nam takie państwo i czy rzeczywiście zaproponowana przez kapitalizm XXI wieku demokracja nie posiada żadnej moralnej podstawy, żadnego myślenia o dobru ogółu? Jeśli tak, to dziękujemy. I pora na zmiany.
Rodzice 515 tys. uczniów poprosili o wsparcie Trudno wytłumaczyć, że przy takich zarobkach, jakie otrzymuje prawie 90 proc. Polaków, tylko za książki dla pierwszaków trzeba wydać w tym roku 180 – 355 zł (na szczęście dla ubogich rodzin jest wsparcie), komplet podręczników dla gimnazjalisty kosztuje 400-500 zł (jest wsparcie, ale wybiórcze), dla licealisty – 600-700 zł (pomocy udzielą wtedy, gdy chodzi o dziecko niepełnosprawne). Do tego doliczyć trzeba wydatki na przybory szkolne, kostium gimnastyczny, nowe buty, spodnie, spódnicę, koszulę itd. Coś niecoś z „socjału” jeszcze jakoś chybotliwie się trzyma. Ogłoszono program „Wyprawka szkolna”, dzięki któremu rodzice nie wszystkich dzieci, ale tych ze szkół podstawowych z klas od pierwszej do trzeciej, z trzecich klas gimnazjum oraz niektórych uczniów szkół ogólnokształcących i niektórych klas szkół artystycznych, mogą otrzymać pomoc państwa w wysokości od 180 do 390 zł. Program w 90 proc. adresowany jest do rodziców dzieci z wymienionych grup, w rodzinach, których dochody na osobę nie przekraczają miesięcznie 351 zł. Pozostałe do 10 proc. uczniów objętych pomocą, mimo przekroczenia przez ich rodziny (nieznacznie) tej kwoty, może otrzymać dofinansowanie w trybie specjalnym. Jaka jest kondycja polskich rodzin, świadczy fakt, że w tym roku z wybiórczego mocno wsparcia skorzysta 515 tys. uczniów. Warunkiem pomocy jest złożenie w wyznaczonym terminie w gminie odpowiedniego wniosku. W wyposażaniu najuboższych dzieci do szkół biorą udział struktury Caritasu. M.in. zafundowano dzieciom darmowe tornistry, które zostały rozprowadzone po parafiach. Parafianie w miarę możliwości je zapełniali. Chętnych na tornistry puste i zapełnione było wielokrotnie więcej niż samych tornistrów. Tornistry otrzymane przez dzieci w ramach pomocy są jednokolorowe: żółte, niebieskie, zielone, czerwone, bez „modnych” aplikacji z bajek „Hello, Kitty”, Disneya czy wizerunku Spidermana. Gustowniejsze niż te z aplikacjami, ale trudno to wytłumaczyć siedmio- czy dziesięciolatkowi. Czy władze oświatowe wiedzą, co się w szkołach dzieje, jak cierpią ubodzy uczniowie sekowani przez zamożniejszych kolegów, drożej wyposażonych? Dzisiejsza szkoła, zarówno państwowa, jak i prywatna, pod rządami pani minister Katarzyny Hall mniej niż marnie uczy matematyki, kiepsko języków obcych i całej reszty, doskonale za to pozwala pojmować, że status ucznia zależy od statusu finansowego jego rodziców. I nasuwa się ciężkie pytanie: czy nauczyciele, jeśli nie wszyscy, to znaczna ich część, kochają szkołę, czy też jej nienawidzą? Parę lat temu wyśmiano propozycję wprowadzenia mundurków szkolnych jako pomysł rodem z PRL, kiedy obowiązywały fartuchy i tarcze na rękawach. Inni mówili, że na taki wydatek rodziców nie będzie stać, a przecież rodzice niezamożni mogliby otrzymać na te ubrania dofinansowanie, przy dobrej woli resortu edukacji! No i mamy rewię mody w szkołach, ba, także rewię biżuterii. Uboższe dzieci kulą się, nie są zapraszane do „szkolnych paczek” organizujących „imprezy” (dawniej imieniny czy urodziny).
Rynek podręczników - tęgi zarobek Już pierwszoklasista w skromnych porciętach i podobnej bluzie z miejsca czuje się gorszy od swojego kolegi w markowym ubraniu. Biedniejsze dzieci nie mają często pełnego zestawu książek, trudniej im się uczyć, są za to ganione przez nauczycieli: znów zapomniałeś podręcznika? A dziecko podręcznika nie zapomniało, ale go nie ma i wstyd mu się do tego przyznać, że mamie na podręcznik nie wystarczyło. Książki do nauki stały się towarem, na którym wydawca komercyjny świetnie zarabia, rodziców zmusza się do kupowania nowych podręczników, ponieważ stare stają się szybko nieaktualne. Minister Hall obiecuje zmiany, ale na razie jest, jak jest. Wartość rynku podręczników w ostatnich latach wyglądała następująco: rok 2005 – 620 mln zł, 2006 – 595 mln, 2007 – 640 mln, 2008 – 695 mln, 2009 – 775 mln, rok ubiegły to już ponad miliard złotych. W przyszłym roku obowiązkowo już, a nie dobrowolnie, do szkół muszą iść dzieci sześcioletnie, pierwszaków będzie wtedy aż 650 tys. (w tym roku jest 380 tys.). Dla wydawców nadejdzie tęgi zarobek, a dla tysięcy polskich rodzin wielka nerwówka. Kto wie, czy po wyborach, jeśli wygrałaby je Platforma Obywatelska, będzie dla nich jeszcze jakieś socjalne wsparcie „podręcznikowe”? Neoliberałowie muszą w końcu odsłonić swoje przysłonięte ostre zęby - obiecują to zresztą Brukseli.
Kto to jest Pahoa Investment? Największym w Polsce wydawnictwem książkowym specjalizującym się w wydawaniu podręczników dla szkół podstawowych i średnich, czasopism metodycznych, encyklopedii i słowników, są Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, które zadebiutowały na Giełdzie Papierów Wartościowych w listopadzie 2004 r. W skład grupy kapitałowej WSiP wchodzą podmioty prowadzące hurtowy handel książką, tworzące ogólnopolska sieć dystrybucji. Finansowo piękny kawałek tortu, merytorycznie - rząd dusz nad edukacją i mózgami Polaków. WSiP powstały w 1945 r. jako Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. Pierwszą książką, którą wydały PZWS, był „Elementarz” Mariana Falskiego, z którego polskie dzieci jeszcze długo uczyły się, że „Ala ma Asa”. Dzisiaj elementarzy i wszelkich książek do nauki w różnych klasach jest w księgarniach co niemiara. O kupno WSiP walczyła z determinacją spółka Agora, wydawca „Gazety Wyborczej”, oraz Włodzimierz Czarzasty, współwłaściciel wydawnictwa Muza. Bój prowadziły więc opcja Unii Wolności, której członkowie zasilili szczodrze szeregi PO, z opcją Sojuszu Lewicy Demokratycznej, reprezentowaną przez Czarzastego. Odpowiedź na pytanie, kto dzisiaj zarabia największe pieniądze na wydawaniu książek dla szkół w Polsce, wcale nie jest prosta. WSiP zostały wycofane z giełdy rok temu. Teraz należą do Funduszu Pahoa Investment sp. z o.o., pośrednio kontrolowanego przez spółkę zależną funduszu private equity Advent International. Co to takiego? Kto w tym naprawdę siedzi? Na to trzeba dobrego detektywa.
Wiesława Mazur
Tajemnice XX wieku. „MUCHOŁAPKA” Tajemnicza konstrukcja w Ludwikowicach rozbudza wyobraźnię wielu szaleńców. Rozwiewam mity... Dolny Śląsk to niezwykłe miejsce, przede wszystkim pod względem położenia geograficznego oraz walorów środowiskowych. Obszar ten podobnie jak teraz doceniono wiele lat temu. Ukształtowanie terenu dawało i daje niezwykłe możliwości ukrycia wszystkiego, co ważne przed wścibskim wzrokiem postronnych. Wiedzieli o tym doskonale Niemcy w czasie ostatniej wojny. Na tym gigantycznym obszarze powstała niezliczona ilość obiektów o strategicznym znaczeniu. Oczywiście po latach pewne fakty i wydarzenia zostały mocno „podkolorowane” przez wielu miłośników rozwiązywania tajemnic jak również przez twórców teorii spiskowych. Jednym z bardziej znanych choć kompletnie ignorowanych obiektów na tym terenie jest słynna konstrukcja, która w świadomości miejscowych figuruje jako – „Muchołapka”lub bardziej rozbudowana „Kosmiczna Muchołapka” (konia z rzędem za to skojarzenie).
Kiedy cofam się pamięcią w lata minione od zawsze docierały do mnie przeróżne opowieści na temat tej konstrukcji, a właściwie pozostałości po niej. Jedne bywały śmieszne, inne wydawały się mieć jakieś podstawy. Pojechałem tam. Kilka lat temu do Ludwikowic Śląskich zawitała ekipa filmowa bodaj jednej z brytyjskich stacji telewizyjnych. Właśnie tam filmowcy rozwinęli swój sprzęt, a ich uwagę przykuł stojący nieopodal wspomniany już tajemniczy obiekt architektoniczny o nieznanym przeznaczeniu. Jak się później okazało właśnie w tym miejscu nakręcono jeden z odcinków serialu poświęconego wszelkim niesamowitościom związanym z tzw. niezidentyfikowanymi obiektami latającymi nie z tego świata. Serial prowadził jeden z popularnych dziennikarzy śledczych, i kilka razy został pokazany w polskiej TV w cyklu „Czy świat oszalał?” Ze strony polskiej w filmie wziął udział Igor Witkowski – pisarz i publicysta zajmujący się próbami rozwiązywaniem tajemnic III Rzeszy. Ciekawie opowiadał historie związane z podziemnymi kompleksami Gór Sowich, co tu ukrywać…zrobiło to wrażenie na dziennikarzu – współtwórcy serialu. Niestety, w żaden sposób nie mogłem zaakceptować wszystkich informacji związanych z tym regionem Polski, kompletnie odrzucam wszelkie dywagacje zwłaszcza na temat „Muchołapki”. W materiale filmowym opowiadano o tym, że „Muchołapka” stanowiła platformę startową dla słynnej „WUDERWAFFE V-7” HITLERA! Kolejne sceny filmu uatrakcyjniono o symulację komputerową, z której wynikało, że V-7 – „spodek”, „Haunebu” (nazw tego hipotetycznego statku jest wiele) startował z wnętrza „muchołapki”. Dla każdego to oczywista bzdura, jednak autorzy filmu całą sprawę potraktowali zupełnie serio, taki był scenariusz? Do tajemniczej konstrukcji biegnie wymurowany kanał umieszczony płytko, tuż pod powierzchnią gleby. Do niedawna jeszcze znaleźć w nim można było fragmenty okablowania – cóż łowcy kolorowego złomu zajęli się wszystkim współcześnie. Każdy przeciętny turysta przystając tuż obok wielkiej konstrukcji z pewnością zastanawia się do czego to „coś” było potrzebne? Zdecydowanie konstrukcja ta wchodziła w skład kompleksu „Concordia” (czyt. Konkordia), było to urządzenie wspomagające, prawdopodobnie kluczowe w procesie wytwarzania ładunków wybuchowych, choć twierdzę, że być może to tylko „historyczna zasłona dymna” dokumentalistów, przychylam się w stronę tej części badaczy, którzy twierdzą, że być może mamy do czynienia z niewielkim elementem systemu, który mógł mieć jeden cel, cel ostateczny w wyścigu do wytworzenia broni masowego rażenia. Jasnym jest, że poszukiwania z użyciem licznika Geigera –Mullera mija się z celem, nie w tym miejscu i w jej okolicach. Krótko…w takim razie, czym była, lub inaczej, do czego służyła „Muchołapka”? Zapoznajmy się z jednym z komentarzy. „Obszar Gór Sowich na Dolnym Śląsku to jedna wielka kopalnia tajemnic i niesamowitych miejsc. Jednyą z takich lokalizacji są Ludwikowice Kłodzkie. W czasie wojny w miejscu starej kopalni węgla "Wenceslaus" umiejscowiono fabrykę amunicji należąca do koncernu DAG- Alfred Nobel Dynamit Aktion Gesselschaft. Do dziś, ukryte na stoku Włodyka i porośnięte przepastnym lasem, stoją ruiny magazynów, garaży i wszelakiej maści budynków, których przeznaczenie trudno dziś odgadnąć. Stoki góry opasuje sieć wąskich, aczkolwiek równych i dobrze zachowanych, betonowych dróg ukrytych przed szpiegowskim okiem przez gęsty las. Przy drogach w wielu miejscach porobione niby-mijanki, niektóre z obetonowanymi skarpami, kryjące niewielkie hale-magazyny. Do czego służyły? Najbardziej znanym i rozpalającym wyobraźnię poszukiwaczy obiektem jest jednak słynna Muchołapka (zwana niekiedy Kosmiczną Muchołapką - skąd raptem taka nazwa? - nie wiem, ale w wielu artykułach i książkach poświęconych Górom Sowim tak właśnie ja nazywają - Muchołapka). Starzy górnicy powiadają, iż to część konstrukcji chłodni ale nijak nie rozumiem po cholerę w fabryce amunicji chłodnia, sama lokalizacja (w stosunku do innych budowli) też jest dziwaczna. I po co komu zaczepy do montowania siatek maskujących? Sama konstrukcja jest przemocarna, w zasadzie składa się z samego zbrojenia oblanego betonem.
Istnieje teoria, iż Niemcy, prowadząc badania nad alternatywnymi napędami dla toroidalnych obiektów używali Muchołapki, jako lądowiska dla spodków latających lub podobnych konstrukcji. Wiadomo, że Niemcy pracowali nad podobnymi projektami z zamiarem ich militarnego wykorzystania. Czy robili to właśnie tam, w górach porośniętych lasem, w miejscu położonym na uboczu wojennej zawieruchy i bezpiecznym od niszczycielskich nalotów alianckiego lotnictwa? Kto wie... Autorzy niektórych publikacji głowę dają, że tak. Najlepiej oceńcie sami i w każdym bądź razie dajcie znać, jeśli spotkacie zabłąkany spodek w barwach Luftwaffe”. Koledzy mają poczucie humoru, świetnie. Nie była platformą startową dla „nazistowskich spodków”, nie była cyklotronem, nie jest pozostałością gigantycznego transformatora, to…chłodnia! Wyrażając się ściślej to „zwyczajna” chłodnia kominowa, a właściwie to, co z niej pozostało, udowodnię to. Chłodnia kominowa to… urządzenie służące do schładzania przemysłowego wody w zakładach przemysłowych oraz energetycznych, które nie mają możliwości użycia do chłodzenia wody z rzeki, morza czy jeziora. Jest specyficznym kontaktowym mokrym wymiennikiem ciepła. Wykonana jest w formie budowli żelbetowej (sporadycznie drewnianej), wyposażona w znacznej wysokości komin wymuszający przepływ powietrza umożliwiający chłodzenie wody. Chłodnie kominowe mają kształt obrotowej bryły hiperboloidy jednopowłokowej. Swemu kształtowi zawdzięczają one znaczną sztywność (odporność na zginanie), dzięki czemu umożliwiają uzyskanie znacznych rozpiętości i wysokości.(cyt. za Wikipedia). Zasada działania… woda przeznaczona do ochłodzenia jest pompowana na szczyt zraszalnika i tam „rozdeszczowana” w jego wnętrzu po powierzchni. Opadając oddaje ciepło do powietrza przepływającego od dołu do góry (w przeciwprądzie). Ruch powietrza wymuszony jest przez ciąg kominowy powstający w kominie nadbudowanym nad zraszalnikiem. Znaczna część ciepła jest odbierana wodzie w wyniku parowania (odparowaniu ulega około 1,5% wody). Pozwala to na ochłodzenie wody do temperatury termometru wilgotnego, przeważnie niższej niż temperatura powietrza zewnętrznego. Ochłodzona woda zbiera się w basenie zbiorczym na dnie chłodni, skąd zasysana jest przez pompy obiegowe. Woda krąży w systemie zamkniętym stanowiąc czynnik chłodzący skraplacze, a więc odbierając ujemne ciepło obiegu siłowni parowej i odprowadzając je do dolnego źródła ciepła obiegu, jakim jest otoczenie. Dzięki dużej wysokości chłodni kominowych i podgrzewaniu powietrza w ich wnętrzu powstaje efekt kominowy, wymuszający przepływ powietrza od dołu do góry chłodni bez zastosowania wentylatorów.(cyt. za Wikipedia).
Banalnie prosta i niezwykle solidna konstrukcja, genialna w swojej prostocie, a jednocześnie jakże skuteczna w przypadku gdy chłodziwem musi być woda o niskiej temperaturze. Do czego potrzebna jest taka woda? Jasne, to temat na odrębne wypracowanie. Dowody? Proszę bardzo. Czy to fotomontaż? Czy to wyobraźnia „łowcy sensacji?” Nic podobnego, to rzeczywistość, a obiekt poniżej nie jest rekonstrukcją czy modelem. To urządzenie istnieje! I to zupełnie blisko w Ludwikowic Śląskich – Siechnicach, dodatkowo… jeszcze kilka odnajduję w Wałbrzychu. Całkowicie upada wyssana z palca historia opowiedziana piórem Witkowskiego o platformach startowych „spodków” Hitlera. Chłodnia kominowa w Siechnicach, proszę zwrócić uwagę na uderzające podobieństwo konstrukcji . Nie ma wątpliwości, są identyczne. Jasne, wykorzystanie „Muchołapki” zdaje się być oczywiste, jej wykorzystanie w procesie schładzania np. turbin bezceremonialne ale jednak pozostaje spora doza podejrzliwości. Niemcy nie byli idiotami i potrzebowali schłodzonej wody tak samo jak współcześnie do niedawna używano jej w Łęgnowie – dzielnicy Bydgoszczy. Jeszcze stosunkowo nie tak dawno prochownia łęgnowska pochłaniała jej tysiące litrów. Prócz tego warto wiedzieć, że każde stanowisko pracy wyposażono w dodatkowe „wtryskiwacze”, które w razie zaprószenia ognia lub przeskoku iskry elektrycznej zadziałały w radykalny sposób zalewając całość łącznie z załogą. Teoria o wykorzystaniu schłodzone wody w DAG- Alfred Nobel Dynamit Aktion Gesselschaft zdaje się potwierdzać wszystko. To nie teoria, nie fikcja, to fakt! Niestety, miłośnicy teorii istnienia „latających dysków” Hitlera musza się pogodzić z tym, że mieli do czynienia wyłącznie z mitem. Tak, czy inaczej „Muchołapka” z Ludwikowic dalej stoi i czeka na kres swoich dni, a ja? Cóż, pewnie odwiedzę to miejsce kolejny raz w przyszłym roku. ZeZeM
Czas ujawnić prawdę – czyli w odpowiedzi utrwalaczowi władzy ludowej co prawda bloger Jacek wspominał już o tym, ale postanowiłem jeszcze raz zacytować w całości ripostę ZŻ NSZ na skandaliczny tekst Zbigniewa Ciećkowskiego – komandora Ludowego Wojska Polskiego pt. Czas zasypywać fosy Czas ujawnić prawdę - czyli w odpowiedzi utrwalaczowi władzy ludowej Na łamach jednego z ostatnich numerów pisma „Polska Zbrojna” (nr 28/2011) został opublikowany skandaliczny tekst Zbigniewa Ciećkowskiego – komandora Ludowego Wojska Polskiego pt. Czas zasypywać fosy. Jego autor oburza się, tym że Parlament Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił nowe państwowe święto upamiętniające Żołnierzy Wyklętych i pisze: „ustanowienie Święta Żołnierzy Wyklętych nie służy niczemu dobremu. W rodzinach, które straciły swoich bliskich, zabitych przez zbrojne podziemie, trwać będzie przez pokolenia zła pamięć o owych żołnierzach, a ich święto – lekceważone”. Dalszej części „wywodu intelektualnego” tego członka komunistycznej armii cytować nie będziemy, ponieważ jest to garść komunistycznych kłamstw i pomyj wylanych, na tych, którzy walczyli o wolną i suwerenną – taką, w jakiej zostali wychowani - Polskę, a nie zależną od Sowietów atrapę zwaną PRL, której autor artykułu służył, przyczyniając się do utrwalania blisko półwiekowej sowieckiej okupacji. Ciećkowski były zawodowy żołnierz zależnego od Czerwonej Armii LWP nie ukrywa swojego solidaryzowania się z tymi, którzy wydali wyroki śmierci na Emila Fieldorfa „Nila”, Witolda Pileckiego, Stanisława Kasznicę, Lecha Karola Neymana, Danutę Sędzikównę „Inkę” i tysiące innych żołnierzy Wolnej Polski. Wiadomo dziś powszechnie, że celem Związku Sowieckiego było ujarzmić Rzeczpospolitą Polską i uczynić z niej strefę swoich wpływów, a wszyscy przeciwnicy komunizmu mieli być zgładzeni, bo jak inaczej można nazwać represje, jakie spotkały Polaków na ziemiach zajętych przez Sowietów po 17 września 1939 r.?, czy Ciećkowski nie wie, kto był sprawcą ludobójstwa w Katyniu, Miednoje, Ostaszkowie i innych miejscach ZSRR?, ilu obywateli Polski zginęło podczas wywózek na Syberię czy do Kazachstanu?, ilu Polaków tam na obcej ziemi pozostało i żyło w skandalicznych warunkach bytowych nie mogąc wrócić do ojczyzny? Czy ten członek LWP wie, jak wyglądało to, co komuniści nazywają „wyzwoleniem”? Ilu wojskowych Armii Krajowej zostało wymordowanych przez NKWD i Armię Czerwoną po zdobyciu przez Sowietów w 1944 r. Lwowa i innych polskich miast i ziem, które w wyniku paktu Ribbentrop – Mołotow, i zwycięstwa Sowietów w Europie Środkowo-Wschodniej nigdy już do Polski nie wróciły? Jaki los spotkał polskich żołnierzy niepodległościowych uczestniczących w Akcji Burza? W ferworze oskarżeń przeciwko żołnierzom powstania antykomunistycznego publicysta „Polski Zbrojnej” wylicza tych, którzy zginęli z rąk powstańców, podaje liczby zabitych milicjantów, ubowców, członków ORMO, KBW, WOPu, i wojskowych, na koniec wymienia5 043 cywilów i 1 980 czerwonoarmistów i NKWDowców. Interesuje nas czy w podanej przez autora liczbie zabitych milicjantów ujęci są ci zamordowani w Kuryłówce? W miejscowości tej 6 marca 1945 r. Sowieci dokonali napadu na posterunek MO, podejrzewając milicjantów o współpracę z podziemiem, a następnie ich zamordowali, obrabowali mieszkańców Kuryłówki i zabili dwóch cywilów. Jako przykład bestialstwa komunistycznego przeciwko narodowi polskiemu można wymienić choćby dokonaną przez NKWD, 3 Front Białoruski Armii Czerwonej i wspieraną przez UB oraz 1 Praski Pułk Piechoty w lipcu 1945 r. „obławę augustowską”, w wyniku której aresztowano ok. 7 tys. cywilów i po wielu z nich wszelki ślad zaginął, do dziś nie wiadomo, gdzie zostali zamordowani i pochowani. „Wyzwalaniu” ziem polskich przez Sowietów towarzyszyły liczne mordy, gwałty i rabunki na masową skalę. Sowieci rabowali polskie wsie, gospodarstwa rolne, miasta, fabryki, a także domostwa zwykłych ludzi. Zdarzały się także przypadki, że polscy żołnierze walczący u boku Czerwonej Armii stawali w obronie gwałconych Polek, za co byli następnie oskarżani o dywersję i skazywani na śmierć. Jako jeden z przykładów można wymienić wydarzenie, jakie miało miejsce 27 maja 1947 r. w Lesznie, kiedy to stając w obronie pojmanej i gwałconej przez sowieckich żołnierzy Polki, Polacy wcieleni do komunistycznej armii zabili dwóch czerwonoarmistów, za co skazano ich na śmierć 7 czerwca 1947 r. Gdy mowa o tworzonym przez komunistów wojsku trzeba też nadmienić, iż zaciągani do armii nie chcieli walczyć przeciwko swoim rodakom; można wymienić setki przykładów, kiedy to dezerterowali z komunistycznej organizacji zbrojnej i przyłączali się do oddziałów leśnych. Jak dowodzą wyniki badań historyków nieskażonych PRLem; komunistom niezwykle zależało na budzeniu w społeczeństwie polskim rewolucyjnych nastrojów. Działalność Gwardii Ludowej jeszcze w czasach niemieckiej okupacji przyniosła katastrofalne skutki, bowiem w odwecie za niegroźne akcje dywersyjne grup komunistycznych Niemcy dokonywali brutalnych represji wobec okolicznej ludności cywilnej. O to jednak chodziło Sowietom, którzy uznali, iż krwawe represje niemieckie będą wzbudzać w społeczeństwie przyjazne komunistom nastawienie, więc dokonywali licznych prowokacji. Często oddziały GL rekrutowały się spośród miejscowych kryminalistów. Jako przykład można podać bandę rabunkową z powiatu kraśnickiego, która za swoją przestępczą wobec ludności cywilnej działalność została w sierpniu 1943 r. zlikwidowana przez jeden z oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych w Borowie. Opisujący te wydarzenia Rafał Drabik – młody lubelski historyk tak scharakteryzował panującą w Gwardii Ludowej politykę kadrową: „Bandy te w wielu przypadkach uznawały za słuszne podporządkowanie się lokalnemu dowództwu GL, chcąc używając szyldu organizacyjnego jako alibi do swojego przestępczego procederu. GL chętnie brała pod opiekę różnego rodzaju grupy zbrojne działające w lasach. Komunistom zależało na tym, aby wykazać się jak największą liczbą oddziałów partyzanckich. Dowództwo GL, zgodnie z wytycznymi NKWD, nie widziało potrzeby ukierunkowania podległych sobie grup na walkę z Niemcami. Działania tych band były na rękę przywódcom PPR i GL, szczególnie gdy ofiarami napadów były wsie o nastawieniu niepodległościowym. (…) Kiedy jednak oddziały AK bądź NSZ likwidowały te bandyckie grupy, komuniści głośno krzyczeli o »bratobójczych mordach«. W ten sposób komuniści pozbywając się kłopotliwych »partyzantów«, zyskiwali »bohaterów« poległych w walce »o wolność ludu«”(Wydarzenia pod Borowem, „Glaukopis” nr 1/2003, s. 116). W zemście gwardziści donieśli do żandarmerii niemieckiej, iż w Borowie i okolicznych miejscowościach stacjonują komunistyczne oddziały, przez co w nocy z 1 na 2 lutego 1944 r. hitlerowcy dokonali największej pacyfikacji ludności wiejskiej w Europie mordując ok. 1 200 osób oraz zrównali z ziemią Borów, który był bastionem Narodowych Sił Zbrojnych i okoliczne miejscowości. Prawda o wydarzeniach z lutego 1944 r. mogła być ujawniona dopiero w drugiej połowie 1989 r., kiedy to na cmentarzu w Borowie powstała upamiętniająca ten mord mogiła, ponieważ piętno zbrodni spoczywało na komunistach jako jej inspiratorach. Już od połowy 1943 r. na Lubelszczyźnie, kiedy to Sowieci przy pomocy zrzutów zaczęli dozbrajać bojowników Gwardii Ludowej dochodziło do licznych mordów na żołnierzach AK i NSZ, szczególną gorliwością wykazywały się oddziały podległe Grzegorzowi Korczyńskiemu, Edwardowi Gronczewskiemu czy Bolesławowi Kowalskiemu, którzy po 1944 r. zasilili szeregi Urzędu Bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej i innych formacji zbrojnych tzw. Polski Ludowej. GLowcy a następnie ALowcy tworzyli także oddziały pozorowane, które dokonywali licznych mordów na żołnierzach niepodległościowych i cywilach; potem jako sprawców ich działalności w procesach pokazowych wskazywano Żołnierzy Niezłomnych. Ogromu bestialskich poczynań przeciwko Polakom podjętych przez rosyjskich i polskich komunistów nie sposób opisać w tak krótkim tekście; azjatyckie metody śledcze, represje, jakie spadały na rodziny powstańców antykomunistycznych i innych przeciwników „władzy ludowej” - to prawdziwy obraz tego sprowadzili nam „polscy” komuniści i ich moskiewscy mocodawcy. Związek Sowiecki, podobnie jak III Rzesza, był dla Polski okupantem, mimo że był sojusznikiem naszych „sojuszników” którzy w Teheranie, Jałcie i Poczdamie sprzedali całą Europę Środkowo-Wschodnią Stalinowi. Nie zmienia to faktu, że Sowieci byli wrogiem naszego narodu, który przez 45 lat atrapy zwanej „Polską ludową” niszczyli. Ster nad państwem przejęło jak to celnie ujął Rafał Ziemkiewicz „Polactwo” (nadwiślański odpowiednikhomo sovieticus) prostacy z awansu społecznego charakteryzujące się cwaniactwem, kombinatorstwem, wysługujące się za marne przywileje wrogowi. Nazywanie formacji, które walczyli u boku i na rzecz Sowietów Wojskiem Polskim jest profanacją i nieporozumieniem; to tak samo jak wojska podległe rządowi Vichy nazwać Armią Francuską, a Legiony Leona Degrelle’a wojskiem belgijskim. Trzeba jasno wskazać, iż nie ma żadnej różnicy między kolaboracją na rzecz któregokolwiek z okupantów, bo w przeciwnym raziebędąckonsekwentnym należałoby teraz zacząć potępiać likwidacje przez podziemie wszelkich volksdeutschów i konfidentów niemieckich władz okupacyjnych. Inaczej jako naród będziemy posądzeni o makiawelizm. Powracając do powstańców antykomunistycznych należy podkreślić, iż „Polska Wandea” – jak to określił prof. Jacek Bartyzel - nie była to żadną „romantyczną insurekcją”, jak to często określają żyjący nostalgią za PRL podający się za prawicowców i konserwatystów „realiści”. Historia Żołnierzy Wyklętych wpisuje się w tragiczny obraz dziejów Polaków pod sowieckim butem. Należy jasno wskazać, iż komuniści nie dotrzymywali składanych obietnic, kolejne amnestie służyły jedynie dalszemu rozpracowywaniu podziemia aresztowali ujawniających się żołnierzy, a niektórych skrytobójczo zamordowali. Prawdziwe intencje komunistycznych okupantów ilustruje los Generała Emila Fieldorfa. Dla wielu z nich walka w lesie, była walką o godną śmierć, bo w przeciwnym razie, w przypadku próby ujawnienia się, czekała na ich skrytobójcza śmieć z ręki „nieznanych sprawców”, bestialskie „śledztwa” w katowniach UB a następnie pokazowe procesy, w których skazani byliby za czyny, których nigdy nie popełnili, jak kolaboracja z nazistowskimi Niemcami, lub morderstwa dokonane przez komunistyczne oddziały pozorowane. Miejsca śmierci i wiecznego spoczynku tysięcy tych, którzy zginęli z rąk komunistów, do dziś dnia nie są odnalezione, dlatego uczczenie ich heroizmu świętem państwowym jest minimum tego, co Polska jest im winna. III Rzeczpospolita, która przyjęła sukcesję prawną PRL nie potrafi rozliczyć się z tym piętnem, brak przeprowadzonej dekomunizacji jest tego przykładem. III RP, dopóki się z tego nie wyzwoli, będzie państwem zachwaszczonym. Dopóki wysokie funkcje państwowe będą pełnić aparatczycy PZPR, funkcjonariusze PRLowskich służb mundurowych, konfidenci komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, dopóki patronami polskich ulic, placów, szkół… będą, ci którzy utrwalali sowieckie porządki - państwo polskie będzie tylko parodią samego siebie. Na koniec należy wskazać na merytoryczny błąd Ciećkowskiego dowodzący, że on nie ma za wiele pojęcia o tym, o czym pisze. Autorem określenia „żołnierze wyklęci” nie był Jerzy Ślaski, który za tytuł swojej ksiązki przyjął hasło wystawy poświeconej żołnierzom powstania antykomunistycznego, zorganizowanej jesienią 1993 r. w holu Uniwersytetu Warszawskiego przez studentów należących do Ligi Republikańskiej, prezentowanej w kilkudziesięciu miejscowościach w Polsce.
/-/ Zarząd, Komisja Rewizyjna, Sąd Koleżeński i Członkowie
Okręgu Lubelskiego Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych
źródło: kopia oświadczenia rozsyłanego przez ZŻ NSZ w Lublinie via e-mail z adnotacją:
Szanowni Państwo! W załączeniu przesyłamy stanowisko Okręgu Lubelskiego Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych wobec skandalicznego tekstu Zbigniewa Ciećkowskiego jaka została wydrukowana w „Polsce Zbrojnej”, z prośba o publikację naszego artykułu (w formie drukowanej oraz elektronicznej na wszelkich możliwych portalach) i przekazywanie osobom zainteresowanym najnowszą historią Polski Z poważaniem Zarząd Okręgu Lubelskiego ZŻ NSZ.
sosenkowski
SEKRET SUKCESU PLATFORMY Wielu się zastanawia, w czym leży sekret sukcesu Platformy. Myślę, że odpowiedź na to nurtujące Polaków pytanie znajdziecie Państwo w opublikowanej przeze mnie już jakiś czas temu rozprawce naukowej pt. „Quo Vadis Homo Polonicus”, której tekst jeszcze raz przypomnę:
Wstęp. Niniejsza rozprawka popularnonaukowa poświęcona jest zagadnieniu ewolucji intelektualnej Polaków w egzotycznym okresie historii współczesnej nazywanym potocznie Trzecią Rzeczypospolitą. Pierwsze badania naukowe w tej materii przeprowadził Seaman (2010), który swoje prace zwieńczył dziejowym traktatem pt. „Leming polski. Krótka charakterystyka gatunku” (vide:http://seaman.salon24.pl/159934,leming-polski-krotka-charakterystyka-gatunku). W tym wiekopomnym dziele Seaman wprowadził do nauki odkryty przez siebie gatunek „leminga polskiego”, charakteryzując go jako niebezpiecznie zapóźnioną w rozwoju grupę osobniczą z rodzaju homo polonicus, której do życia wystarcza, że „raz w miesiącu zjada sobie suszi, uczęszcza do SPA, pryska się masumi, a w domu ma plazmę”. Początek procesu degradacji intelektu polskiego Seaman datuje na pierwszą połowę lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to nad Wisłą rozpoczął się tak zwany „okres transformacji” (nie mylić z reformacją). Za wyznacznik czasowy rozpoczęcia się tego procesu Seaman przyjmuje tak zwane „audiotele”, czyli telewizyjny konkurs o formule – pytanie i trzy możliwe odpowiedzi (przykładowo: Czy Bolesław Chrobry był królem: 1. Polski; 2. Mozambiku; 3. Korei Południowej). W swoim osławionym traktacie Seaman podaje także charakterystykę gatunku leminga polskiego, który według niego „żywi się „nie informacją, lecz gotowym komentarzem autorytetu telewizyjnego potrafiącego wypowiedzieć trzy złożone zdania z rzędu bez zagubienia wątku...”. Kolejną cechą tego osobliwego gatunku jest według Seaman’a „kompletna dezynwoltura wobec jakiegokolwiek problemu bądź kwestii, gdyż opinia leminga jest formułowana przez zestawy gładkomówiące, które ma do dyspozycji w telewizorze...”. Seaman akcentuje również, że leming polski „żyje wyłącznie w stadzie, tylko ze stadem się liczy i jeśli się zmienia, to wraz ze stadem, a naczelną w jego życiu domeną jest zasada nie odstawiania ani trochę ponad szereg i przed szereg...”. Reasumując, obserwacje Seamana prowadzą do zdawałoby się oczywistego wniosku, że leming polski osiągnął nieprzekraczalnie niski poziom intelektualnego upośledzenia, poniżej którego jest już tylko czarna dziura. I tu Seaman się pomylił.
Dyskusja Badania opisane w niniejszej pracy prowadziłem na obszarze, który na mapie drogowej Europy wyróżnia się charakterystycznie białą plamą. Ta egzotyczna kraina leży w dorzeczu rzeki Wisły. Od północy graniczy z jeziorem lodowcowym, które tubylcy nazywają szumnie morzem; jej granicę południową stanowi fragment Karpat wyraźnie kontrastujący z resztą masywu, gdyż w Tatrach Polskich, z powodu tubylczych walk plemiennych zabrania się głośno mówić i jeździć na nartach; zaś od zachodu i wschodu jej granice wyznaczają ścieki powierzchniowe zwane Odrą i Bugiem. Mimo, iż spostrzeżenia Seamana są bez wątpienia dla nauki przełomowe, to w oparciu o wyniki obserwacji własnych muszę zakwestionować postawioną przez niego tezę o rzekomo nieprzekraczalnym poziomie zgłupienia społeczności bytującej w tej części Europy. Bowiem Seaman pisze o jeszcze stosunkowo łagodnie przebiegającym procesie degradacji polskich mózgów, który się rozpoczął w ostatnim dziesięcioleciu ubiegłego wieku, uznając telewizję za jedyną przyczynę tego stanu rzeczy. Natomiast z moich badań, które prowadziłem w pierwszej dekadzie nowego stulecia, wynika bezspornie, iż wbrew temu, co zakładał Seaman, proces odmóżdżenia gatunku leminga polskiego postępował nadal, by w okresie nazywanym „erą zielonej wyspy” osiągnąć wręcz zawrotne tempo o nie notowanym dotąd przez naukę przyśpieszeniu. Stąd wniosek, że w okresie III RP proces skretynienia populacji bytującej nad Wisłą przebiegał dwuetapowo, a teoria Seamana wymaga weryfikacji i uzupełnienia. Chodzi o to, że Seaman przeoczył kluczowo ważny czynnik patologicznej uległości leminga polskiego wobec generowanego przez Salon ciśnienia mutacyjnego, które zwykłem nazywać rygorem poprawności politycznej. Powiem więcej. Przyjmując za oczywistą oczywistość wszystko, co dyktował salon, leming polski uwolnił się od potrzeby ćwiczenia organu odpowiedzialnego za myślenie, który choć w stanie szczątkowym, to jednak posiadał. A jak powszechnie wiadomo, mózg w stanie bezczynności zanika. Ponadto paleontolodzy dowiedli, że organizmy o krytycznie małej masie mózgu w stosunku do ciężaru ciała, wcześniej bądź później musiały wyginąć. Należałoby się tedy spodziewać, że w warunkach gwałtownie przyśpieszonego odmóżdżenia populacji nadwiślańskiej w „okresie zielonej wyspy”, podobny los spotka leminga polskiego. Otóż nie tylko, że nic takiego się nie stało, to wręcz odwrotnie, leming polski poczuł się wyjątkowo dobrze w tym niszowym środowisku raptownie rozkwitłego debilizmu. Wyjątek stanowił jedynie krótkotrwały okres sodomy i gomory zwany Czwartą Rzeczypospolitą, w którym to czasie, gatunek ten był poważnie zagrożony, jeśli nie totalnym wyginięciem, to solidnym przetrzebieniem. W tym katastroficznym dla niego okresie leming polski okropnie się znerwicował, przeraźliwie wychudł, zmarniał i utracił rezon, lecz o dziwo przetrwał. Jak już wspominałem, po upadku IV RP nadeszła „epoka zielonej wyspy”, a proces ogólno narodowego skretynienia dramatycznie przyśpieszył, a te niezwykłe warunki ekstremalnie skondensowanego zidiocenia, choć wydaje się to niemożliwe, doprowadziły do tego, iż gatunek leminga polskiego znalazł sobie nad Wisłą ekologiczną niszę, gdzie mógł z powodzeniem ewoluować do tyłu, czyli od formy mózgu resztkowego do formy całkowicie odmóżdżonej. W wyniku tego, w okresie 2007 – 2011, w dorzeczu Wisły wykształcił się sukcesor leminga polskiego, czyli nowy, zmutowany gatunek z rodzaju homo polonicus, cofnięty w rozwoju do granicy debilnego absolutu, vide:
http://www.youtube.com/watch?v=DqVpIhnIFkE
Tej nowej i wyjątkowo licznej populacji osobników kompletnie bezmózgich proponuję nadać swojsko brzmiącą nazwę gatunkową „Jamochłony Nadwiślańskie” (łac. Coelenterata Vistulae). A błędne założenie Seamana, iż w naturze nie było już miejsca dla gatunków jeszcze bardziej prymitywnych od leminga należy usprawiedliwić, gdyż logicznie myślącemu uczonemu trudno było sobie coś takiego wyobrazić. Pierwszymi dowodami tego, że Seaman się mylił były coraz bardziej kretyńskie seriale, gale i festiwale o ambicjach rozrywkowych, które gagami na poziomie żłobka dla dzieci specjalnej troski wprowadzały jamochłony nadwiślańskie w podobny transowi zachwyt. Nie gorszym przykładem uwstecznionej ewolucji umysłowej może być uwielbiane przez salonowe elity „Szkło kontaktowe”, nazywane pieszczotliwie „szkiełkiem”, oparte na nigdy się jamochłonowi nie nudzącej formule „PIS be! – PO cacy!”. Tezę intelektualnej cofki potwierdzają także zdawało się niegdyś inteligentni „satyrycy” biorący na zmianę udział w tym programie. Jednakże dowodem przesądzającym o kompletnym odmóżdżeniu jamochłonów nadwiślańskich była ich dziecięca ufność w zapewnienia Jacka Rostowskiego, że Polskę ominie kryzys, a także infantylnie ślepa wiara w cuda, jakie obiecywał Premier. Przysłowiową „kropkę nad i” postawiła ufność w dobrą wolę Rosji w sprawie wyjaśnienia śledztwa smoleńskiego. Przepraszam za nieskromność, lecz moje odkrycie nieznanego dotąd nauce zjawiska „ewolucji uwstecznionej” ośmielam się nieskromnie nazwać „epokowym”, gdyż bezspornie przeczy teorii Karola Darwina, która zakładała, że w historii dziejów Ziemi organizmy żywe ewoluowały zawsze w trendzie rozwojowym. Osobnym zagadnieniem jest ustalenie granicy, gdzie kończy się leming, a zaczyna jamochłon. Otóż o ile leming polski posiadał jeszcze pewne szczątkowe znamiona przynależne rodzajowi homo, to jamochłon nadwiślański przybrał cechy deterministyczne typowe dla bezkręgowców, a w drastycznych przypadkach, nawet pierwotniaków. Bo jak podaje Seaman, leming polski wymagał jeszcze od życia pewnych atrybutów kultury wysokiej (suszi, spa, masumi), natomiast jak wynika z moich obserwacji, nadwiślański jamochłon egzystuje w bezroszczeniowym cyklu „papu – szkiełko – lulu – kupa”, a do szczęścia starcza mu świadomość, iż przynależy do „elit, które są lepsze od reszty”. Raz na cztery lata, z klapami na oczach, podąża do urny. Jamochłon nadwiślański nie wierzy w nic poza tym, co głosi Salon i bywa tylko tam gdzie nakazuje Salon. Z otoczeniem komunikuje się za pomocą frazesów zwanych „tematami zastępczymi”, które pod kontrolą pewnego nad-redaktora poczytnej gazety układa Salonowa Rada Starców w składzie: flegmatyczny safanduła Jędrzej, choleryczny leśny dziadek Bartosz i żółwiowato nieśpieszny Tadeusz. Jamochłon nadwiślański żywi się naiwnością wyborców, przeświadczeniem o własnej doskonałości, polityką miłości, tańcami na lodzie, modą na sukces i ślepym uwielbieniem Platformy, choć niektórym osobnikom wystarcza do życia sama Champion Liga. Trzyma się „Kodeksu Palikota, który mu służy za biblię. Wyzuty z uczyć wyższych niczym się nie zraża i wiecznie uśmiechnięty wmawia wszystkim, dookoła, że jest cudnie. Czyta jedną książkę rocznie, dokładniej „Katalog Turystyczny Neckermana”. Jego logo gatunkowym jest przebrany w gang odArmaniego butny kretyn z markowym cygarem w zębach, nie odróżniający aromatu Cohiby od swądu skisłego ogórka.
Głębsza analiza zagadnienia pozwoliła mi wydzielić kilka podgatunków nadwiślańskich jamochłonów:
1. Jamochłon dyskotekowy – charakteryzuje się tępotą globalną i wygolonym na łyso czerepem. Poza bufetem i kasą nie ma żadnych potrzeb. Uaktywnia się nocą, a w dzień śpi lub leczy kaca. Rozmnaża się w alkoholowej malignie w wyniku odruchu bezwarunkowego zwanego syndromem kafara. Z resztą populacji komunikuje się językiem migowym wspomaganym maczetą: vide:
http://www.youtube.com/watch?v=8p4Ya2JLHrI
2. Jamochłon stadionowy (pot. jamol), odznacza się zakodowaną w genach agresją, która przygasa tylko po przegranym meczu, vide:
http://www.youtube.com/watch?v=gKPE_CFeqGw&NR=1
Przez wzgląd na wyjątkowo wysoką liczebność, temu podgatunkowi zapalczywie patronuje Premier.
3. Jamochłon salonowy – vide lansowana ostatnio w TVN24 wskrzeszona o zmierzchu gwiazda salonowa, pokazująca się w towarzystwie z równie jak ona debilnym pudelkiem na ręku. Ten szczególnie przygłupi podgatunek na dźwięk słowa „patriotyzm” wpada w przerażenie, wybałusza gały, wzdyma boteksowe wargi, by ostatecznie popaść w stan określany medycynie jako bezdech afektywny, patrz:
http://www.youtube.com/watch?v=-SaAZKC7vkQ&NR=1
4. Jamochłon akademicki – wyjątkowo dobrze przystosowany do warunków powszechnego skretynienia podgatunek żerujący na sępa na niezliczonych fetach wydawanych z okazji obron prac magisterskich, doktorskich i habilitacyjnych, a także nominacji, inauguracji, immatrykulacji, imienin, urodzin, jubileuszy, rocznic, pogrzebów i doktoratów honoris causa włącznie. Nierzadko oblatuje kilkanaście takich imprez dziennie. Nie ma własnego zdania, póki nie przeczyta Gazety Wyborczej. Populacja ta charakteryzuje się także zapisaną w genach nienawiścią do prezesa Kaczyńskiego i wszystkiego, co dotyczy PISu, vide:
http://www.youtube.com/watch?v=xymho6ei2IU
5. Jamochłon medialny – napastliwy podgatunek o nawet jak na środowisko jamochłonów wyjątkowo wysokim poziomie intelektualnego uwstecznienia. Jego osobnicy łączą się w watahy polujące na opozycję, vide:
http://www.youtube.com/watch?v=bp82BgEAgcU
6. Jamochłon udomowiony – podgatunek, który bez dostępu do telewizora masowo wymiera, vide:
http://www.youtube.com/watch?v=XvLOo-hGbSw
7. Jamochłon festiwalowy – w dorzeczu wiślanym jakimś cudem przetrwał sięgający korzeniami czasów szczytowania peerelu, przyjazny naturze podgatunek o tendencji do zbijania się w charakterystycznie falujące hurmy osobników rozanielonych brakiem powodów do rozanielenia, vide:
http://www.youtube.com/watch?v=vfbKMnALCrs
Wnioski
1. Rozpoczęty w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku proces skretynienia populacji nadwiślańskiej nie tylko nigdy się nie skończył, ale z powodzeniem się pogłębiał, żeby już nowym stuleciu, szczególnie w okresie nazwanym przemiennie „epoką orlików”, „erą kultu salonu” bądź „erą zielonej wyspy”, zbliżyć się niebezpiecznie do granic debilnego absolutu.
2. Powstały wraz z początkiem okresu polskiej transformacji kurzo-mózgi gatunek z rodziny homo polonicus zwany „lemingiem polskim” (Seaman, 2010) nie tylko nie wyginął, ale wraz z postępującym skretynieniem środowiska miał się coraz lepiej, by się ostatecznie przemienić w kompletnie bezmózgą mutację „nadwiślańskich jamochłonów”.
3. Ten typ ewolucji stoi w ewidentnej sprzeczności z teorią rozwoju osobniczego gatunków Karola Darwina. Bowiem, o ile Darwin zakładał, że od zarania dziejów Ziemi, ewolucja organizmów żywych szła w kierunku rozwojowym, to w drugiej połowie okresu Trzeciej Rzeczypospolitej nastąpiło niewytłumaczalne dla nauki odwrócenie tego trendu.
4. Ponieważ użyta w tekście nazwa Homo Polonicus może implikować uogólniającą, a fałszywą tezę, że wszyscy Polacy to lemingi, utwierdzając niesłusznie Rodaków w zgubnym dla narodu kompleksie ich mniejszej wartości w stosunku do lepszych „europejczyków, chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że termin rodzajowy Homo Polonicus można śmiało stosować przemiennie z terminem Homo Europaeus. To samo odnosi się do terminów gatunkowych colenterata vistulae oraz coelenterata europeica.
5. Najbardziej zadziwiające jest jednak, iż pomimo genetycznego dryfu w kierunku form osobniczych coraz bardziej bezrozumnych, życie w rejonie Wisły toczy się w najlepsze.
Literatura
http://seaman.salon24.pl/159934,leming-polski-krotka-charakterystyka-gatunku
http://www.youtube.com/watch?v=xKQdnia2O7w&feature=email
http://www.youtube.com/watch?v=4y551onDohU
http://niepoprawni.pl/blog/656/rewelacyjne-informacje-naukowcy-ze-strachem-oglaszaja-swoje-wyniki-badan
http://pms44.salon24.pl/336076,zwolennicy-po-tylu-ich-tylu-ich
Krzysztof Pasierbiewicz
Śledztwo ws. przetargu w GROM. Byli dowódcy i żołnierze łamali prawo? Korupcję w armii będzie ścigać CBA - Otrzymaliśmy zawiadomienia z CBA w tej sprawie i trzeba zawarte w nim informacje zweryfikować. Przesłuchać świadków. Dlatego zapadła decyzja o wszczęciu śledztwa. Prokuratura sprawdza czy doszło do przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków w trakcie przeprowadzania przetargów - powiedział zastępca wojskowego prokuratora okręgowego ds. przestępczości zorganizowanej płk Dariusz Knapczyński. Chodzi o zawiadomienie CBA skierowane do Naczelnej Prokuratury Wojskowej 9 sierpnia. Według Biura mogło dojść do złamania prawa przez dwóch byłych dowódców jednostki i 16 żołnierzy. Zawiadomienie dotyczyło w sumie trzech przetargów z lat 2002-2010 na zakup 58 samochodów terenowych i specjalistycznego sprzętu. Było efektem kontroli przeprowadzanej przez Biuro w GROM od grudnia ubiegłego roku. Według nieoficjalnych informacji ze źródeł zbliżonych do sprawy, z doniesienia CBA wynikało, że byli dowódcy, którzy mogli złamać prawo, to Piotr Patalong (jest już generałem i zajmuje stanowisko Dowódcy Wojsk Specjalnych) oraz płk Jerzy Gut (obecnie jest zastępcą gen. Patalonga). - Cieszymy się, że prokuratura podzieliła nasze zdanie, że mogło dojść w tej sprawie do popełnienia przestępstwa i zdecydowała o wszczęciu śledztwa - powiedział pytany o decyzję prokuratury rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. Wojskowa prokuratura prowadzi już inne śledztwo dotyczące nieprawidłowości w jednostce specjalnej GROM. Chodzi o nieprawidłowości w zaopatrywaniu w artykuły mundurowe. Zarzuty przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków usłyszało w tym przypadku 12 osób. W ubiegłym roku w GROM przeprowadzane były też dwie kontrole MON. Pierwsza z nich obejmowała lata 2008-2010; wszczęto ją wiosną po doniesieniach żołnierzy, mających zastrzeżenia do polityki kadrowej ówczesnego dowódcy. Ich zarzuty nie zostały potwierdzone. Druga kontrola zakończyła się 30 listopada. Ówczesny minister obrony Bogdan Klich mówił, że z jej ustaleń wynika, iż w jednostce nie ma poważnych nieprawidłowości. GROM (Grupa Reagowania Operacyjno-Mobilnego) powstał w 1990 r. Komandosi tej jednostki brali udział w misjach na Haiti, w Sławonii, Kosowie, Afganistanie, Zatoce Perskiej i w Iraku. Za twórców GROM uznawani są gen. Sławomir Petelicki - pierwszy dowódca, a także były minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski. Od 1995 r. jednostce patronują Cichociemni - legendarni komandosi, spadochroniarze Armii Krajowej. Do września 1999 GROM podlegał MSWiA, potem został podporządkowany MON. Wtedy też ówczesny koordynator służb specjalnych Janusz Pałubicki odwołał Petelickiego ze stanowiska dowódcy. W maju 2000 r. dowódcą został płk Roman Polko, który dowodził nią do stycznia 2004 r., kiedy to odszedł ze służby. Zastąpił go płk Tadeusz Sapierzyński. Polko wrócił na stanowisko na początku 2006 r. i dowodził jednostką do listopada 2006 r., kiedy - odchodząc na stanowisko wiceszefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego - przekazał dowodzenie płk. Piotrowi Patalongowi. W marcu 2008 r. płk Patalong został przeniesiony na stanowisko dowódcy 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego w Bielsku Białej, którego kilkunastu żołnierzy miało konflikt z prawem. Jak mówił wtedy Klich, Patalong miał tam uzdrowić sytuację. Tymczasowym dowódcą GROM został ppłk Jerzy Gut - wówczas zastępca Patalonga. Gut kierował wtedy jednostką przez cztery miesiące, do lipca 2008 r. Wtedy dowódcą został płk Dariusz Zawadka - b. żołnierz GROM, powołany z rezerwy. Latem 2010 r. Zawadka złożył wypowiedzenie ze stanowiska. Według pojawiających się w mediach nieoficjalnych informacji powodem odejścia Zawadki miały być planowane zmiany kadrowe i zapowiedź powołania przez prezydenta elekta Bronisława Komorowskiego na stanowisko dowódcy Wojsk Specjalnych płk. Patalonga. Sam Zawadka temu zaprzeczał. W rozmowie z tygodnikiem "Polityka" tłumaczył, że udało mu się "wyciągnąć jednostkę z zapaści" i powstrzymać falę odejść żołnierzy, ale nie udało mu się przekonać ministra obrony do jego wizji przyszłości jednostki. Uznał więc, że nieuczciwe byłoby pozostawanie na stanowisku do końca kadencji. - Nie można brać pieniędzy za wykonywanie zadań, których się nie akceptuje - mówił. Od sierpnia ubiegłego roku dowódcą GROM był płk Jerzy Gut. Pod koniec lipca tego roku nowym szefem GROM został ppłk Piotr Gąstał. Gut został awansowany na zastępcę dowódcy Wojsk Specjalnych gen. Piotra Patalonga. PAP
Zdrada czy głupota RAŚ-owcy na listach PiS?Powinni wyborcy poznać kandydatów na posłów. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński nie ma pojęcia kto kandyduje z list PiS. Dziś do wyjaśnień wzywam Panią Marię Nowak. Poseł Maria Nowak poz. 3 na liście PiS w okręgu Katowice jest jedną z centralnych postaci Ruchu Autonomii Ślaska (RAŚ). Wraz z Kazimierzem Kutzem są Członkami Honorowymi „Pro Loquela Silesiana Towarzystwo Kultywowania i Promowania Śląskiej Mowy”. Prezes tego Stowarzyszenia Rafał Adamus i członkowie władz Witold Pankiewicz i Mirosław Syniawa są zatrudnieni w firmie MAREX należącej do syna Pani Poseł – Marka Nowaka Członka Rady Naczelnej RAŚ. Maria Nowak wraz z posłami: Lucjanem Karasiewiczem PiS obecnie PJN) i Markiem Plurą(PO) promuje kodyfikację języka śląskiego (wstęp do uznania gwary śląskiej jako języka). Pani Poseł rozdaje ślabikorze (elementarze) do nauki języka śląskiego po szkołach. Chwali się tym na swojej stronie . W kamienicy, w której Maria Nowak mieszka w Chorzowie Starym przy ul. Kolejowej 1 (własność rodzinna) rozwieszane są banery informujące o imprezach RAŚ. Jej syn Marek Nowak – Członek Rady Naczelnej RAŚ jest jednym z najaktywniejszych członków RAŚ. Synowa Izabela Nowak jest prezesem firmy
handlującej gadżetami RAŚ (koszulki, naklejki itp.) Firma HANYSEK mieści się na terenie przybudówki do rodzinnej kamienicy pod adresem Kolejowa 3 – Chorzów Stary. Jest też sekretarzem Zarządu Pro Loquela Silesiana Towarzystwo Kultywowania i Promowania Śląskiej, w którym jej teściowa Poseł Maria Nowak jest Członkiem Honorowym. W skrócie można powiedzieć, że RAŚ jest rodzinną inwestycją Nowaków. Sprawy były opisywane na stronach internetowych między innymi NGO. Jadwiga Chmielowska
Masoneria wg Watykanu Wokół tajnych stowarzyszeń, a w szczególności masonerii, narosło wiele mitów i legend Papież Leon XIII nazwał masonerię "sektą starającą się ujarzmić Kościół i postawić go niczym pokorną służącą u stóp państwa"". Podkreślał w swojej encyklice Humanum genus, że masoneria jest, rozpatrując jej działania i ideologię pod kątem celów, "punktem środkowym" - kloaką zlewającą w sobie wszystkie sekciarskie błędy "nowych czasów". Już ponad sto lat wcześniej Klemens XII ubolewał nad powstaniem i rozprzestrzenianiem się nowej synkretycznej sekty "masońskiej", definiując po raz pierwszy te tajne stowarzyszenie. Najwcześniejsza definicja masonerii zwracała uwagę na tajny, ukryty charakter organizacji, na "pokrywane nienaruszalnym milczeniem" tajemnice, na które składa się przysięgę "pod groźbą najcięższych kar". Od samego początku pojawił się problem, jak ten konglomerat różnych poglądów i różnych celów nazwać. Używana dzisiaj potocznie nazwa "masoneria" - tak przez "adeptów Hirama", jak i przez katolików - jest w istocie nazwą umowną, która określa cały zbiór różnorodnych organizacji tajnych, zakonspirowanych stowarzyszeń, odzwierciedlających szeroką paletę poglądów teologicznych, filozoficznych, politycznych i społecznych. Papież Benedykt XIV pisał o "stowarzyszeniach nazwanych potocznie wolnomularskimi", Leon XII, Pius VIII i Pius IX o "tajnych stowarzyszeniach", jak podkreślał Pius IX - istniejących "pod różnymi nazwami". Najważniejszymi tajnymi stowarzyszeniami, posiadającymi największe wpływy w XIX i XX wieku, było wolnomularstwo "francuskie" i tzw. "szkockie" oraz europejski karbonaryzm. Warto jednak w tym miejscu wymienić jeszcze pomniejsze, choć równie niebezpieczne sekty: Iluminanci, Zakon Martynistów, włoska sekta Mazziniana oraz Societa Emancipatrice della Chiesa Romana Cattolica, irlandzcy Fenianie, gnostyccy Różokrzyżowcy, tzw. pruskie loże "niehumanitarne" czy tajne związki żydowskie, jak np. B'nai B'rith1.
Mity i legendy Wokół tajnych stowarzyszeń, a w szczególności masonerii, narosło wiele mitów i legend, które - powtarzane do dziś - tworzą atmosferę tajemniczości i snobistycznej tradycji. Niestety, wiele z nich jest upowszechnianych przez zadeklarowanych przeciwników masonerii, nieświadomych faktu, że powtarzane kłamstwa są wymyślone przez braci lożowych. Jednym z mitów jest opinia o odległym pochodzeniu "wolnomularstwa", którego korzenie mają rzekomo sięgać starożytnego bractwa pitagorejczyków lub co najmniej średniowiecznych cechów murarskich czy węglarskich, bądź zapoznanych z tajemnicami Wschodu templariuszy. Koncepcje te, będące "życzeniami masonów", nie mają żadnego potwierdzenia w badaniach naukowych, stanowią kreowanie własnej tradycji przez tajne stowarzyszenia przy pomocy zawłaszczania przeszłości2. Historia masonerii rozpoczyna się w XVIII wieku, od bractw znudzonej angielskiej i francuskiej arystokracji, które zajmowały się nie tyle snuciem śmiałych planów politycznych, ile poszukiwaniem np. "gazu fluidalnego" - będącego rzekomo esencją życia, zapewniającą wieczną młodość - lub "kamienia filozoficznego", dającego wieczne szczęście.... Wraz z rozwojem naturalistycznej i racjonalistycznej filozofii oświecenia ekstrawagancje stopniowo wypierane były przez mieszaninę filozoficznych nowości i gnostyckiego mistycyzmu, w dalszym ciągu atrakcyjnego dla wpływowych warstw społecznych. Dodatkowym walorem tajnych stowarzyszeń był fakt przenoszenia członkostwa w nich ponad przynależność do tradycyjnych związków i grup społecznych. Zwłaszcza bogata, ale pozbawiona w XVIII w. wpływów społecznych i politycznych burżuazja zauważyła, że masoneria daje jej - praktycznie do tej pory niedostępne - możliwości oddziaływania, że jest "nową, tajną arystokracją, przyszłego świata", do której ze względu na naturalistyczny egalitaryzm może przynależeć3.Kolejnym szkodliwym mitem jest głoszone przez "konspirologów" przekonanie o tym, że każde wydarzenie na świecie stanowi pośredni lub bezpośredni zamysł tajnych towarzystw, jest niejako na bieżąco wykuwane w lożowych kuźniach, w których panuje wręcz nadprzyrodzona jedność i zgodność celów4. Masoneria w tych poglądach jawi się maluczkim jako posiadacz wszystkich przymiotów Boskich: jest wszechmocna, wszechobecna, wszechwiedząca - trudno wyobrazić sobie bardziej skuteczną propagandę wolnomularską. Przed takim spojrzeniem na tajne stowarzyszenia przestrzegał papież Leon XIII, widząc poważną pokusę w przypisywaniu wszelkich nieszczęść i cierpień szkodliwej działalności masonerii. Trzeba przyznać, że oddziaływanie tajnych związków nie słabnie, a wręcz przeciwnie - w ostatnich dziesięcioleciach, zwłaszcza po II wojnie światowej, uległo wzmocnieniu - oraz że tajne stowarzyszenia odniosły wiele sukcesów, jednak pamiętać należy również o porażkach masonerii. Zwolennicy "tajemnic Wschodu" przemilczają ciosy zadane masonerii przez papieża Piusa IX, który nakazał opublikowanie przechwyconych dokumentów karbonariuszy. Przeciwnicy tajnych stowarzyszeń pomijają milczeniem infiltrację tych związków, rozpoczętą przez katolickie organizacje antymasońskie na specjalne życzenie papieża św. Piusa X. Zapomina się o celnym uderzeniu w działalność wolnomularstwa w Hiszpanii przez gen. Franco i w Portugalii przez prof. Salazara, o sparaliżowaniu działania tajnych związków we Francji przez marszałka Petaina oraz w Italii Mussoliniego, w której działalność tajnych związków została zakazana. Wreszcie milczy się na temat wywiezionych z Berlina do Moskwy w 1945 roku archiwów wolnomularskich, które zdaniem prawosławnego intelektualisty Olega Płatonowa zawierają interesujące dokumenty dotyczące infiltracji Kościoła katolickiego.5 Co stanie się z tymi dokumentami - jeszcze nie sposób przewidzieć. Wiadomo jednak, że nie należy (przestrzegał o tym abp Lefebvre) wyciągać pochopnych wniosków prowadzących do przesady, a zarazem do faktycznego zaciemnienia sprawy.
"Zbrodnie przykrywają tajemnice" Dokumenty papieskie dotyczące tajnych stowarzyszeń cechowała rozwaga i troska o dobro Kościoła i wiernych6. Osiemnastowieczne dokumenty papieskie nie tylko stanowią pierwszą próbę zdefiniowania nowego zjawiska religijno-społecznego, ale korzystając z przysługującego papieżom przywileju pasterskiego zdecydowanie potępiają tajne towarzystwa, dokładnie precyzując, do kogo potępienie jest adresowane, na czym polega przestępstwo i jakie grożą za nie kary. Zaniepokojony rozwojem konspiracji papież Klemens XII w encyklice In eminenti z roku 1738 kwalifikuje przynależność do potępionych stowarzyszeń jako herezję, którą poleca ścigać przeznaczonym do tego władzom kościelnym. Papież Benedykt XIV w encyklice Providas (1751) rozwija myśli swojego poprzednika, ukazując przyczyny tak surowego potraktowania osób przynależących do tajnych stowarzyszeń, "nazwanych potocznie wolnomularskimi". Najważniejszą przyczyną, zdaniem Ojca Świętego, jest synkretyczny charakter stowarzyszeń, do których przyjmowani są "ludzie wszelkiej religii i z wszelkich sekt", z czego może wyniknąć poważna szkoda "dla czystości religii katolickiej". Abp Lefebvre komentuje ten dokument papieski stwierdzając, że "papieże zawsze zwalczali indyferentyzm, błąd polegający na twierdzeniu, iż wszystkie religie są dobre, że każdy może mieć swoją religię i że nie należy stawiać religii katolickiej ponad innymi. Jest to przeciwne prawdzie katolickiej i katolik nie może tego przyjąć". Kolejne dwie przyczyny nałożenia ekskomuniki dotyczyły natury moralnej, a mianowicie wymaganego od adeptów bezwzględnego zachowania tajemnicy, "pod której osłoną ukrywa się wszystko". Papież powołując się na autorytet antycznego pisarza Natalisa zwraca uwagę, że "zbrodnie przykrywają się tajemnicą" - zbrodnie wymierzone w prawowitą władzę religijną i polityczną. W ostatnim punkcie rozwija powyższą myśl, wskazując na nielegalność w świetle prawa kościelnego i państwowego podejmowanych przez organizacje tajne działań, z czego wynika ich wywrotowość i antypaństwowość.
"Buntownicze, tajne stowarzyszenia" Rewolucja we Francji oraz wojny napoleońskie, w czasie których "wartości 1789 roku" zostały rozniesione po całej Europie, spowodowały nową potrzebę zabrania głosu w sprawie tajnych towarzystw. Argumentacja zawarta w dokumentach papieskich została wzbogacona o nowe elementy. Wydany w 1821 roku przez papieża Piusa VII list apostolski Ecclesiam a Iesu Christo w dużym stopniu został poświęcony działającemu coraz prężniej na terenie Italii związkowi karbonariuszy. Papież wraz z hierarchią kościelną posiadał słuszne podejrzenia, że "oglądane przez nas nieszczęścia"rewolucji były w poważnym stopniu wywołane przez tajne stowarzyszenia. Przekonania wzmacniały dokumenty przechwycone w czasie policyjnego śledztwa, dotyczącego wywrotowej działalności bawarskiego tajnego towarzystwa Iluminatów, które przygotowywało przewrót polityczny. Dokumenty świadczyły o istnieniu powiązań Iluminatów, a zwłaszcza przywódcy sekty, ex-jezuity profesora Adama Weishaupta, z późniejszymi przywódcami rewolucji francuskiej (np. Palais Royal). Bliski współpracownik Weishaupta, nawrócony hrabia de Virene, w całej rozciągłości potwierdził śmiałe plany rewolucyjne Iluministów. Rewolucja w Bawarii została zażegnana - we Francji, w osiem lat po iluministycznym konwencie w Wilhelmsbad, niestety stała się faktem. Nesta Webster, przedwojenna angielska badaczka dziejów tajnych towarzystw, w swojej szczegółowej pracy poświęconej rewolucji światowej udowadniała, że wszystkie późniejsze tajne grupy rewolucyjne czerpały z pomysłów i dorobku bawarskich Iluminatów, którzy stali się wzorcem XIX i XX-wiecznych rewolucjonistów7. Zarzucając karbonariuszom heretyckie poglądy, papież Pius VII zwracał uwagę, że "udają oni szczególną cześć i nadzwyczajne oddanie nauce i osobie Zbawiciela Jezusa Chrystusa, którego mają niekiedy czelność nazywać swoim Wielkim Mistrzem i Zwierzchnikiem swego związku". Papież przestrzegał katolików przed karbonaryzmem, głoszącym "obojętność w sprawach religijnych" i dążących do obalenia władzy papieskiej szerząc idee rewolucyjne. Metody karbonariuszy nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do zasadności potępienia tej organizacji. Skrytobójstwa, trucicielstwo, morderstwa, za którymi stali przywódcy tej organizacji, zostały przez Piusa VII przypomniane wiernym. Słowa papieskie uzyskały potwierdzenie kilkadziesiąt lat później, kiedy opublikowano przechwycone dokumenty karbonarskiej konspiracji Alta Vendita, ujawniającej dalekosiężne cele tej organizacji i metody infiltracji Kościoła katolickiego, zmierzające do przeprowadzenia "rewolucji w tiarze i kapie, maszerującej z krzyżem i sztandarem"8. Oficjalna wypowiedź Pius VII i potępienie karbonaryzmu wywarło ograniczone skutki. W Italii formowały się dwa wrogie obozy - monarchistyczno-katolicki i demokratyczno-republikańsko-karbonarski; sytuacja zbliżała się do konfrontacji. W takich warunkach ponownie zabrał głos Namiestnik Chrystusowy, papież Leon XII, zdecydowanie potępiając poglądy i metody działania karbonariuszy (encyklika Quo graviora z 1826 r.) oraz przypominając wypowiedzi swoich poprzedników i napominając władze państwowe, monarchów i szefów rządów, aby wytężyli swoje działania zmierzające z jednej strony do likwidacji przyczyn wrzenia rewolucyjnego, zaś z drugiej strony, do zwiększenia środków bezpieczeństwa. Leon XII skierował swoje słowa również bezpośrednio do działaczy tajnych towarzystw, nawołując ich do przyjęcia Chrystusowego miłosierdzia i nawrócenia bez jakichkolwiek sankcji kościelnych, po uprzedniej spowiedzi i bez potrzeby wyjawienia wszelkich sekretów organizacji, z którymi byli związani, a co mogłoby mieć dla penitentów fatalne skutki związane z zagrożeniem życia. Trzy lata później (1829) dokumenty Leona XII i poprzednich papieży, dotyczące ?buntowniczych tajnych stowarzyszeń?, zostały przypomniane przez papieża Piusa VIII w encyklice Traditi. Pius VIII wyraźnie umiejscowił w swoim dokumencie walkę z tajnymi towarzystwami w sferze nadprzyrodzonej, związanej z walką o czystość dusz i czystość wiary katolickiej, wyrażając swoje szczególne zaniepokojenie rosnącymi tendencjami heretyckimi związanymi z rozprzestrzenianiem się tajnych stowarzyszeń na uczelniach i wśród młodzieży. Następny rok ujawnił siłę tajnych towarzystw, które wyniesione na rewolucyjnej fali przejęły władzę we Francji i Belgii oraz niektórych państwach włoskich i niemieckich. Walka jednak trwała nadal.
"Sekta dysząca zbrodnią" Zapowiadane przez Matkę Boską w La Salette zaburzenia rewolucyjne, które przetoczyły się przez Europę w 1848 r. (zwane potocznie Wiosną Ludów) swoimi korzeniami również sięgały rewolucyjnych tajnych spisków, którymi z lubością posługiwała się polityka angielska, mająca na celu destabilizację politycznej sytuacji na kontynencie. Władający wówczas Kościołem papież Pius IX zwracał uwagę na wywrotową działalność tajnych towarzystw już w 1846 roku (encyklika Qui pluribus), ale dopiero pogarszająca się po 1848 roku sytuacja Państwa Kościelnego, wstrząs spowodowany ?Wiosną Ludów?, dała impuls Papieżowi do zajęcia się kwestią tajnych stowarzyszeń. W wygłoszonej na wygnaniu w Gaecie alokucji (20 IV 1849 r.) Quibus quantisque Pius IX w ostrych słowach oskarżył tajne sekty o "propagowanie przewrotnych dogmatów (....) zgubnych tak dla zbawienia dusz, jak dla dobra i spokoju świeckiego społeczeństwa". W przemówieniu z 9 XII 1854 roku oskarżył tajne stowarzyszenia o zintensyfikowanie i zintegrowanie działań przeciw Kościołowi, mających na celu "dokonanie przewrotu w Kościele i państwie". Abp Lefebvre, komentując dokumenty Piusa IX, zwracał uwagę na ostrożność papiestwa, idącą w parze ze zdecydowaniem w zwalczaniu masonerii. Papieże wzywali do "zerwania maski", zdemaskowania tajnych towarzystw, ukazania prawdziwych motywów skrywanych za zasłoną filantropii i hasłem postępu. Często same działania masonerii umożliwiały skuteczną kontrakcję ze strony Kościoła. Opisywany przez Margiottę przywódca Wielkiego Wschodu, Włoch Adrian Lemmi, zakupił dawną rezydencję papieża św. Piusa V (Pałac Borgiów), w której mieściła się od tej pory siedziba Wielkiego Wschodu Włoskiego. W rezydencji polecił przebudowę tak, aby wychodek znajdował się w sali mieszczącej niegdyś główną kaplicę pałacową. Nieczystości miały spływać na duży kamienny ołtarz" Jednak sprawa się wydała i spowodowała interwencję architekta miejskiego oraz instytucji odpowiedzialnych za utrzymanie higieny, a przez to stała się publicznym zgorszeniem, które spowodowało dużą utratę popularności wolnomularstwa. Innym razem przyszły wielki mistrz masonerii belgijskiej Van Humbeeck, nie ukrywając intencji stwierdził:
"jeśli jest jakiś trup na świecie, przeszkadza on na drodze postępu: ten trup z przeszłości, aby go nazwać jasno jego własnym imieniem, to katolicyzm? Dzisiaj przyjrzeliśmy się dokładnie temu trupowi. I wprawdzie nie wrzuciliśmy go do grobu, ale przynajmniej zrobiliśmy w tym kierunku pewne kroki."9 Takie otwarte działania tajnych towarzystw, prowadzone bez "maski filantropii i postępu", skłaniały wszystkie czyste dusze do działania pod papieskimi sztandarami Chrystusa. Jedną z takich dusz był o. Maksymilian Maria Kolbe. Masoni zapomnieli o tym, że tak jak Chrystus zmarły na krzyżu wstał po trzech dniach, tak Kościół pogrążony w defensywie, sugerującej jego agonię i śmierć, trwa w tym "trupim stanie" tylko po to, aby w przyszłości zatryumfować. W 1861 roku za poparciem Piusa IX i pod jego opieką opublikowano tajne dokumenty Alta Vendita, zdobyte za pontyfikatu Grzegorza XVI. W alokucji wygłoszonej 26 IX 1865 r. roku papież kolejny raz zaatakował "sektę dyszącą żądzą zbrodni", której działania wymierzone są równocześnie przeciw państwu i Kościołowi, "których zamysłem i jedynym celem jest móc unicestwić wszystkie prawa boskie i ludzkie". Po raz kolejny papiestwo napominało władze polityczne, aby korzystając z przysługujących uprawnień wypowiedziały wojnę rewolucji, a więc pośrednio nawołującym do niej tajnym stowarzyszeniom. Pius IX z ubolewaniem zauważał i wskazywał na licznych popleczników i członków tajnych sekt, znajdujących się na szczytach władzy lub korzystających z poparcia rządzących.
"Zerwać maskę!" Najważniejszym wystąpieniem papiestwa przeciw tajnym towarzystwom była encyklika Leona XIII Humanum genus, ogłoszona w 1884 roku10. Obszerność i dogłębność wypowiedzi papieskiej spowodowana była dynamicznym rozwojem konspiracji masońskiej, która pod koniec XIX wieku przejęła całkowicie władzę m.in. we Francji, Szwajcarii i Włoszech. Leon XIII w początkach encykliki wskazywał na rosnącą siłę tajnych stowarzyszeń, ich coraz większą otwartość i jawność celów. Tajne stowarzyszenia ugruntowujące swoje dotychczasowe zdobycze, nie musiały obawiać się już niczego ze strony rządów, pozostających pod ich kontrolą. Tajne stowarzyszenia końca XIX wieku nie były tymi samymi ugrupowaniami, które pogrążone w oderwanym od rzeczywistości mistycyzmie marzyły o przebudowie społeczeństwa w XVIII wieku. Ta przebudowa właśnie się rozpoczęła! Bardzo niebezpiecznym faktem, na który zwracał uwagę papież, było zaniechanie przez wolnomularstwo w części krajów europejskich otwarcie antykatolickich działań. Wrogość zanika w momencie wyznaczenia wspólnych celów, a zatem istniały dwie możliwości - albo masoni przyjęli cele katolicyzmu, albo część katolików przyjęła sprzeczne z zasadami religii Chrystusowej cele tajnych stowarzyszeń. Wraz z narodzinami ruchu "postępowego" -modernistycznego, jasne się stało, że część duchowieństwa przyjęła światopogląd masoński. Leon XIII był realistą i zdawał sobie sprawę, że należy zapobiec postępującej infiltracji Kościoła przez tajne sekty. "Porozumienie między chrystianizmem i masonerią jest niemożliwe" - napisał papież. Wynika to z przyjęcia zdecydowanie przeciwstawnych fundamentów światopoglądowych, które dla Kościoła wynikają z Objawienia Bożego, natomiast dla tajnych stowarzyszeń z naturalistycznych koncepcji filozoficznych11. Papież pisał: "Cel (...) [ich] polega na zupełnym wywróceniu porządku kościelnego i państwowego, jaki się wytworzył dzięki religii chrześcijańskiej, a postawienie nowego porządku wedle swojego ducha na podstawie praw wziętych z naturalizmu".
Naturaliści postulują przebudowę państw, społeczeństw, rodzin i jednostek w duchu całkowicie materialistycznym, świeckim, pozbawionym Boga i wszelkiej nadprzyrodzoności. Leon XIII, aby w czytelny sposób przedstawić trwający konflikt, odwoływał się do obrazowego opisu, zaczerpniętego z pism św. Augustyna, przeciwstawiającego oparte na zasadach katolickich civitas Dei diabolicznemu civitas mundi, ponieważ oba obozy uwidaczniały całkowite przeciwieństwo światopoglądów. Aby osiągnąć swoje cele, tajne stowarzyszenia ukrywają prawdziwe intencje - nauczał Papież:
"przywdziewając maskę uczonych i filozofów, łączących się w celach naukowych: na ustach mają gorliwość o szerzenie oświaty i życzliwość dla niższych stanów. Przechwalają się, iż jedynym ich celem jest poprawienie doli pospólstwa i dopuszczenie jak największej liczby ludzi do udziału w zdobyczach cywilizacji."Jednak Papież oskarżał wolnomularstwo, że wymienione przez nich cele były wyłącznie środkami, przy pomocy których pragnęli oni zdobyć i utrwalić władzę. Aby "zerwać maskę", papież dokonał wnikliwej analizy światopoglądu naturalistycznego, zwracając uwagę, że opiera się on na kilku fatalnych w skutki błędach filozoficznych. Naturaliści głoszą, że natura ludzka oraz rozum są najistotniejszymi elementami postrzegania rzeczywistości i tejże rzeczywistości tworzenia. W konsekwencji muszą przyjąć jako zasadę podstawową dobro natury ludzkiej, z którego wynikać będzie samowystarczalność człowieka, który nie potrzebuje Boga, oraz racjonalizm rozumiany jako pełne zaufanie do ukazującego wyłącznie prawdę umysłu ludzkiego. Masoneria jest konsekwentnie humanistyczna w znaczeniu wynoszenia człowieka jako istoty godnej kultu, przez co światopogląd tajnych stowarzyszeń neguje zasadę grzechu pierworodnego, poprzez który natura ludzka została skażona złem. Grzech pierworodny zranił naturę ludzką aż w czterech aspektach, jak pisał św. Tomasz z Akwinu, co spowodowało trwały - pomimo usprawiedliwienia Łaską Bożą - uszczerbek w naturze ludzkiej. Skutkiem tego skażenia jest ignorancja, niesprawiedliwość, słabość i pożądliwość, przeciwstawiające się cnotom: roztropności, sprawiedliwości, męstwu i wstrzemięźliwości. W związku z tym pogląd dzisiejszy, głoszony tak przez "adeptów Hirama", jak przez liberałów i modernistów, jest z punktu widzenia teologii i filozofii nieprawdą. To oczywiste kłamstwo jest maskowane poglądem o prawach człowieka do zaspokajania swoich pragnień i potrzeb, dla rozwoju swojej własnej natury i osobowości. W tej "etycznej" koncepcji (zwanej dzisiaj "permisywną") wszystkie pragnienia jednostki są dopuszczalne jako samokreacja, rozwój własnej natury, jeśli egoizm jednostki nie wchodzi w kolizję z porządkiem publicznym (opartym zresztą na zasadzie umowy społecznej, a nie etyki absolutnej!) i egoizmami innych jednostek, które posiadają takie same prawo. Myśl ta znalazła szerokie echo we współczesnym filozoficznym satanizmie (np. Aleksandra [Szandora] La Veya), odcinającym się od misteriów i okultyzmu, a interpretującego szatana jako twórczą energię natury ludzkiej, która nie znosi i nie może podlegać żadnym ograniczeniom. Jak widać, powyższe zasady są nierozerwalnie związane z panującym w dzisiejszych czasach egalitarnym demokratyzmem i ideologią praw człowieka, na których to fundamentach wznosi się dzisiejszy gmach liberalnego państwa. W związku z tym światopogląd tajnych towarzystw musi przeciwstawiać się czynnie porządkowi monarchicznemu i katolicyzmowi, ponieważ te stanowią przeszkodę w spełnianiu się natury ludzkiej w aspekcie społecznym i państwowym. Tajne stowarzyszenia od początku głosiły tzw. "rozdział Kościoła od państwa", rozumiany jako poddanie całkowitej kontroli spraw religijnych rządowi, a przez to całkowite usunięcie wpływu Kościoła ze sfery publicznej "(...) chcieliby usunąć zupełnie zbawienny wpływ Kościoła na prawodawstwo i administracje państw (...). Ograniczono swobodę działania Kościoła jak najbardziej i to za pomocą ustaw, które wprawdzie na pozór zdają się nie wywierać gwałtu, ale w istocie krepują wolność Kościoła" - pisał Leon XIII. Papież wskazywał w encyklice Humanum genus na postulaty społeczne tajnych towarzystw, które jego zdaniem zakończą się tyrańskimi rządami, gwałcącymi wszelkie swobody, będące bronią z arsenału propagandowego masonerii. Tajne stowarzyszenia dążyły do przejęcia kontroli nad wychowaniem młodzieży, do emancypacji kobiet, która ostatecznie zniszczyłaby katolicką wizję rodziny, oraz demokratycznej przebudowy społeczeństwa. W kwestiach społecznych postulaty naturalistów opierają się na dwóch paradygmatach - na zasadzie równości wszystkich ludzi i zasadzie wolności, która toleruje wyłącznie system polityczny oparty na systemie przedstawicielskim. Leon XIII potępił naturalistyczne błędy dotyczące państwa i społeczeństwa: "Źródłem przeto wszelkiej władzy jest zdaniem ich lud, a kto posiada władzę, ma ją z rozkazu lub zezwolenia ludu, który zmieniwszy swe zdanie, może władców nawet wbrew ich woli pozbawić panowania". W swoim liście Custodi Leon XIII powrócił jeszcze raz do kwestii tajnych stowarzyszeń, podsumowując zawarte w swojej encyklice poglądy. W ciągu tak krótkiego odstępu czasu olbrzymie nieszczęścia dotknęły naszą ojczyznę i ją nękały. Religia naszych ojców znalazła się pod obstrzałem wszelkiego rodzaju prześladowców. Ich szatańskim zamysłem było zastąpić chrześcijaństwo przez naturalizm, kult wiary kultem rozumu, chrześcijańską etykę przez tak zwaną etykę niezależną, rozwój ducha przez postęp materii. W końcu ośmiela się przeciwstawić świętym zasadom oraz świętym prawom Ewangelii prawa i maksymy mogące zwać się kodeksem rewolucji. W sferze religijnej tajne stowarzyszenia propagowały racjonalizm, agnostycyzm lub ateizm, w sferze społecznej przebudowę w duchu liberalnym lub socjalistycznym, natomiast państwo planowały zdemokratyzować. Wszystkie te błędy tajnych sekt wynikały z przyjętego naturalizmu, potępionego przez papieży z Leonem XIII na czele. Ekskomunika dotycząca przynależności do tajnych stowarzyszeń została sprecyzowana w dokumencie Św. Inkwizycji z 12 I 1870 roku12. Dokument dokładnie określał, jakie grupy zaliczane są do tajnych towarzystw oraz jakie cele sobie one wyznaczają. Dwa podstawowe cele to: walka z Kościołem i dążenie do obalenia legalnego porządku państwowego. Dekret z 1870 roku wiązał się również z dokumentem inkwizycyjnym z 19 V 1886 roku, w którym pod karą ekskomuniki zakazano wstępowania do stowarzyszeń "obowiązujących się palić ciała zmarłych", ponieważ te niemalże w stu procentach pokrywały się z sektami masońskimi13. Definicja kościelna świadomie pomijała kwestie legalności organizacji wobec prawa państwowego, całkowitej konspiracji sekty, przysięgi czy nazwy, wychodząc z założenia, że ważniejsze są w tej materii cele stowarzyszenia. Pod ekskomunikę podpadali członkowie stowarzyszeń (za wyjątkiem ludzi nieświadomych celów organizacji i kar kościelnych), ludzie popierający jawnie tajne sekty, finansujący je, wspierający w sposób tajny (precyzowano, że rozumie się pod tym poparcie dla organizacji, a nie dla konkretnego sekciarza) oraz osoby - według prawa Piusa IX - które uczestniczą w zebraniach sekt bez zamysłu wstąpienia do nich. Prawo kościelne skrupulatnie określało zachowanie spowiedników względem penitentów oraz kto posiadał przywilej zdjęcia ekskomuniki. Jako że przynależność do masonerii była utożsamiana z popadnięciem w herezję, a przeto objęta ekskomuniką14, odmawiano członkom tajnych stowarzyszeń sakramentów, katolickich obrzędów (np. pogrzebu) oraz przyjęcia do stowarzyszeń religijnych.
Ku "naukowemu chrześcijaństwu" ? W trakcie kolejnych pontyfikatów, przypadających na pogarszającą się sytuację polityczną Europy, zmierzającej do rozpoczęcia drugiej w swych dziejach wojny trzydziestoletniej (1914?45), jednak przewyższającej tę pierwszą (1618-1648) pod względem brutalności, papiestwo zabierało jeszcze kilkakrotnie głos, przypominając wysiłki tajnych stowarzyszeń zmierzające do zniszczenia porządku przyrodzonego i nadprzyrodzonego na świecie. Słowa encykliki papieża św. Piusa X dotyczące konspiracji modernistycznej w Kościele dotyczyły pośrednio wspominanej już przez wcześniejszych następców św. Piotra infiltracji Kościoła. Papież Pius X pisał:
"(...) zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni - że tak powiemy - w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni. Będziemy więc mówić, Czcigodni Bracia, nie o niekatolikach, lecz o wielu z liczby katolików świeckich, oraz - co jest boleśniejsze - o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością do Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej i teologicznej, przepojeni natomiast do gruntu zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale siebie mienią odnowicielami tego Kościoła"15 Słowa papieża stają się w pełni jasne, gdy zestawimy je z poglądami żyjącego w XIX wieku ex-kanonika ks. Roca, zadeklarowanego działacza tajnego stowarzyszenia Różokrzyża, głoszącego nadejście czasów "boskiej synarchii" (czyli technokratycznej władzy globalnej, łączącej w sobie elementy świeckie i religijne), opartej na "naukowym chrześcijaństwie" i "Kościele socjalistycznym Jezusa i Jego Apostołów". Ksiądz-renegat w licznych swoich książkach przedstawił jasno cele stojące przed tajnymi stowarzyszeniami, a było to: "Nowe chrześcijaństwo, wzniosłe, otwarte, głębokie, naprawdę uniwersalistyczne, bezwzględnie encyklopedyczne, które w końcu dokaże z pewnością tego, że - jak powiedział Hugo ? całe niebo zstąpi na ziemię, by zgnieść granice, sekciarskie zaścianki. Kościoły lokalne i etniczne zawistne świątynie, dzielące ludzi, ciasne cele, w których więzione są zdominowane przez Cezara cierpiące cząstki wielkiego społecznego ciała Chrystusa."
Roca pisał dalej:
"Jeśli Chrystus-Człowiek jest jako Słowo Wcielone jedynym Synem Boga, jest więc także całym wszechświatem, a zwłaszcza całą ludzkością lub raczej niezliczonym szeregiem znajdujących się w drodze Ludzkości." Odnowa taka wiązała się oczywiście z zmianą modelu papiestwa i Kościoła:
"Papiestwo jako takie zniknie. Arcykapłan boskiej synarchii nie będzie podobny do obecnego papieża, tak jak ten ostatni nie jest podobny do papieża znad Jeziora Genezaret. Nowy ład społeczny zostanie wprowadzony poza Rzymem, bez Rzymu, pomimo Rzymu, przeciwko Rzymowi." I ten nowy Kościół, jakkolwiek nie powinien na pewno zachować niczego ze scholastycznej dyscypliny i ze szczątkowych form dawnego Kościoła, to jednak otrzyma z Rzymu konsekwencję i jurysdykcję kanoniczną16. Trudno oprzeć się wrażeniu zbieżności dzisiejszych zmian następujących w Kościele z tymi koncepcjami. Wynik wojny w 1945 roku było dla całej Europy katastrofą - zwaśnione narody popadły w zależność od pozaeuropejskich supermocarstw. Konsekwencją była powolna utrata znaczenia przez Kościół katolicki, leżący pomiędzy atlantyckim liberalizmem a stepowym komunizmem. Zaistniała sytuacja, bez względu na różnice ideowe, była wymarzona dla tajnych stowarzyszeń. Wielki Mistrz loży "Alpina" Quartier-la-Tente precyzował cele: "Wolnomularstwo narzuciło sobie cel, misję. Nie chodzi o nic innego jak o zrekonstruowanie społeczeństwa na zupełnie nowych fundamentach". Jerzy Virebeau tak komentował cele polityczne masonerii:
"Owa pseudo-mistyka opiera się przede wszystkim na zasadzie Demokracji; twierdzi się, i jest to podstawa dla wolnomularzy, iż Wielka Tajemnica jest poniekąd wzniosłą Królewskością Człowieka. Jest to potwierdzenie pierwszeństwa Człowieka nad Objawieniem ... Człowiek, mówi wolnomularstwo, jest ewentualnym Bogiem. Zorganizujemy go społecznie, międzynarodowo, uniwersalnie, a będzie mógł on kpić sobie z legendarnego i koszmarnego Boga, który go ściga. Jest to wyzwolenie się Człowieka w stosunku do nadprzyrodzoności" W umysłach części kapitulantów w sutannach, myślących kategoriami aggiornamento, sobór oparty na dialogu i dostosowujący Kościół do warunków współczesnych byłby wkroczeniem Kościoła na drogę postępu i godności człowieka. Jednak jeszcze przed zwołaniem Soboru papieże aż dwa razy wyrazili swoje negatywne poglądy na temat tajnych stowarzyszeń - w 1946 roku papież Pius XII, zwracając uwagę na masońskie korzenie "współczesnej apostazji" oraz w 1960 roku Jan XXIII przypominając, że odnośnie do "sekty masońskiej" w dalszym ciągu obowiązuje ekskomunika. Fiaskiem zakończyły się w latach 50-tych XX w. próby "przepchnięcia" akceptacji masonerii rytu szkockiego, jako z sympatią odnoszącej się do chrześcijaństwa17. W tym samym czasie jednak.
"Odłączeni bracia wolnomularze" ... w lożach wrzała robota, a bracia przygotowywali się do osiągnięcia zapowiadanego od XIX wieku sukcesu. Brat Corneloup z Wielkiego Kolegium Rytów w 1964 roku wysiłek ten nazwał "rozległą operacją polityczno-religijną, której dwa bieguny stanowią Rzym i Londyn"18. Kiedy tylko zapadła decyzja o zwołaniu soboru powszechnego, zaobserwowano wzmożoną aktywność niektórych odłamów wolnomularstwa. W 1961 roku ukazała się - ciepło przyjęta przez modernistów - książka katolickiego prawnika powiązanego z masonerią - Aleksego Mellora pt. Nos fr'es separés, le francs-macons (Odłączeni bracia wolnomularze - z imprimatur!). Sukces książki spowodował wydanie kolejnych promasońskich dzieł Mellora19. Niewiele później w Polsce ukazał się na łamach ?Tygodnika Powszechnego? artykuł powielający główną tezę pracy Mellora - "zmienić stosunek Kościoła do masonerii"20! W tym samym czasie ukazała się w kilku językach europejskich blisko 1000-stronicwa anonimowa praca Comploto contra la Chiesa(Spisek przeciw Kościołowi), odkrywająca zorganizowaną konspirację, zmierzającą do przebudowy Kościoła w duchu idei masońskich, zmierzającą do zaakceptowania marksizmu i komunizmu, kryjącą się w łonie hierarchii kościelnej. Pomimo niezwykle rzetelnej bazy źródłowej pracy, wskazującej na autorstwo osoby powiązanej z najwyższymi czynnikami watykańskimi (kard. Ottaviani), praca została "zamilczana na śmierć", a hierarchowie oficjalnie udzielający jej poparcia (np. abp Hermosillio Juan Navazzete z Meksyku) zostali usunięci ze swoich stolic21. Kiedy rozpoczęły się prace soborowe, masoni zacierali ręce. Dwaj masońscy historycy odnotowali w pracy poświęconej historii francuskiego Wielkiego Wschodu: Sobór Rzymski podczas drugiej sesji pozwalał zaobserwować ożywiony ruch dyplomatyczny Kościoła w kierunku Masonerii. Nie zaskakuje on przywódców francuskiego wolnomularstwa, oczekujących tego już od dawna i pragnących widzieć, słusznie lub niesłusznie w dziełach p. Aleca Mellora i konferencjach o. Riqueta SI wstępne wysiłki mające na celu przygotowanie umysłów22. Z kolei Iwon baron Marsaudon, wielki komandor Najwyższej Rady Francji Wielkiej Loży, pisał:
"Gdy Pius XII zdecydował osobiście kierować bardzo ważnym ministerstwem spraw zagranicznych, ks. prałat Montini został wyniesiony na niezwykle odpowiedzialne stanowisko Arcybiskupa największej włoskiej diecezji: Mediolanu. Nie otrzymał jednak purpury, kanonicznie istniała pewna możliwość, co prawda mało prawdopodobna, aby po śmierci Piusa XII mógł on zostać wybrany papieżem. Wtedy pojawił się pewien człowiek noszący, tak jak Zwiastun, imię Jan i wszystko zaczęło się zmieniać" Jeżeli istnieje jeszcze kilka wysepek, zbliżających się w sposobie myślenia do okresu Inkwizycji, zostaną one nieuchronnie zalane przypływem ekumenizmu i liberalizmu, którego jednym z najbardziej namacalnym skutków będzie obniżanie się duchowych barier dzielących jeszcze świat. Z całego serca życzymy powodzenia "Rewolucji" Jana XXIII23. "Rewolucji w tiarze i kapie" - chciałoby się dodać. Analizując zmiany, jakie nastąpiły w czasie Vaticanum II i te, które były skutkiem działania tzw. ?ducha Soboru?, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że stanowią one "ochrzczoną" wersję niektórych poglądów głoszonych przez tajne stowarzyszenia. Kolegializm, ekumenizm, zasada wolności religijnej, humanizm integralny, odejście od tzw. "tryumfalizmu" - to niektóre aspekty reform, dobrze widoczne w postulatach XIX i XX-wiecznej masonerii. Cytowany już baron Marsaudon w 1964 roku zauważył:
"Pomijając znikomą mniejszość bardziej papieską niż sam papież, duch kolegialności ujawni się stopniowo. Jeśli sądzimy podobnie, jak kardynał Bea, że potrzeba czasu i cierpliwości, by osiągnąć zjednoczenie chrześcijan wszystkich wyznań, jest też rzeczą niezaprzeczalną, że dokonuje się właśnie solidna praca przygotowawcza. Tak więc pod presją wydarzeń przewidzianych albo takich, których nie można przewidzieć, będziemy szli naprzód w przyspieszonym tempie, czego tak bardzo pragnął Jan XXIII24." "Prawdziwi synowie światłości" rytu szkockiego postrzegają kwestię ekumenizmu w bliski katolickim modernistom sposób:
"W całym świecie występuje ruch ku jedności i to na wielką skalę. Przybiera on najróżnorodniejsze formy, ale też odpowiada głębokiej potrzebie, odczuwanej przez spirytualistów wszelkich odcieni: przerwać bizantyjskie waśnie i utworzyć wspólny front przeciwko wspólnemu wrogowi: ateistycznemu materializmowi"25.
O kogo chodzi? Od lat 60-tych XX w. optyka Kościoła względem ugrupowań masońskich uległa zmianie. Oficjalna doktryna Kościoła teoretycznie pozostała taka sama, natomiast praktyka kościelna uległa całkowitemu odwróceniu. Pod koniec lat 70-tych XX w. niemiecki episkopat podjął szeroko zakrojone rozmowy z masonerią, ponieważ "Kościół otworzył się na dialog ze wszystkimi ludźmi dobrej woli, na rozmowy z każdą skłonną do tego grupą". Celem rozmów było uzyskanie odpowiedzi na podstawowe pytania: w jakim stopniu nastąpiły zmiany ideowe w obrębie samej masonerii, które usprawiedliwiałyby posoborową reorientację stosunku Kościoła do tajnych stowarzyszeń? Czy możliwa jest podwójna przynależność do Kościoła i wolnomularstwa? "Ideę podwójnej przynależności do Kościoła i do masonerii umożliwiała całkowicie błędna interpretacja ostatniego soboru, wynikająca z (...) kampanii prasowych" - tak Ploncard d?Assac podsumował dokument episkopatu26. W dokumencie czytamy:
"Zatem, gdy tylko Kościół katolicki zaczął badać znaczenie trzech pierwszych stopni masońskich, musiał stwierdzić istotne sprzeczności nie do pokonania. Wolnomularstwo w swojej istocie się nie zmieniło, a wizja świata wolnomularzy jest wyobrażeniem relatywistycznym"27. W podobnym tonie brzmiała wypowiedz Kongregacji Nauki Wiary, która w odpowiedzi na liczne zapytania dotyczące ?posoborowej interpretacji kanonu 2335? stwierdziła, że w ?żaden sposób nie została zmodyfikowana aktualna dyscyplina kanoniczna? oraz że ?nie została zniesiona ekskomunika ani inne przewidziane kary". Jednak prefekt Kongregacji, kard. Franciszek Šeper, w przypisie do dokumentu wyraźnie zaznaczył, że kanon "pozostaje w mocy aż do chwili, gdy nowe prawo kanoniczne stanie się prawem publicznym"28. Kiedy w 1983 roku Jan Paweł II promulgował nowy Kodeks Prawa Kanonicznego, zawierał on również nową wersję kanonu dotyczącego tajnych stowarzyszeń. Zapis kanonu 1374 brzmi:
"Kto zapisuje się do stowarzyszenia działającego w jakikolwiek sposób przeciw Kościołowi, powinien być ukarany sprawiedliwą karą; kto zaś popiera tego rodzaju stowarzyszenie lub nim kieruje, powinien być ukarany interdyktem"29. Nowy kanon, którego watykańska interpretacja w wielu przypadkach jest czyniona w duchu dawnego kanonu 2335, został z pełnym zadowoleniem powitany przez wolnomularzy. Ojciec Michał Riquet SI, od lat ?60 współpracujący z francuskimi masonami stwierdził, że "nowy kanon 1374 nie wymienia już wolnomularstwa. Ponadto nie utrzymuje ekskomuniki ipso facto"30. Dwa elementy, na które zwrócił uwagę o. Riquet, stanowią oś dzisiejszego stosunku do masonerii. Po pierwsze, duża część komentatorów twierdziła, że kanon 1374 bardziej odnosi się do stowarzyszeń i partii komunistycznych za 'żelazną kurtyną" - wszak wolnomularstwo nie jest już wrogie Kościołowi, kontynuującemu drogę humanizmu i praw człowieka zapoczątkowaną na Soborze Watykańskim II? Po drugie, nawet jeśli interpretacja jest niepomyślna dla "braci w fartuszkach", to zniesienie ekskomuniki ipso facto prawie całkowicie paraliżuje podjęcie jakichkolwiek działań przeciwko osobom przynależącym lub wspierającym działania organizacji masońskich. Widocznym przykładem może być promasońska postawa abpa lubelskiego Józefa Życińskiego, który oficjalnie bierze udział w zgromadzeniach paramasońskich organizacji31. Przykładem nowego stosunku do tajnych stowarzyszeń może być również notatka katolickiego dziennika francuskiego "La Croix", na łamach którego przy okazji nekrologu byłego Wielkiego Mistrza Wielkiej Loży Francji Ryszarda Dupuy napisano: "cenzury, niegdyś wyraźnie zabraniające zmarłym wolnomularzom religijnego pochówku, zostały zniesione przez nowe prawo kanoniczne"32. Nowy Kodeks Prawa Kanonicznego spowodował zamieszanie. W związku z zapytaniami kierowanymi do Kongregacji Nauki Wiary, kard. Józef Ratzinger jako przewodniczący Kongregacji zabrał w 1983 roku głos w tej sprawie. W dokumencie podkreślono, że nowe prawo nie poruszyło tego zagadnienia wprost, ale powód dotyczy ?kryterium redakcyjnego?, a nie zmiany stanowiska. Pozostaje niezmieniona negatywna opinia Kościoła w sprawie stowarzyszeń masońskich, ponieważ ich zasady zawsze były uważane za niezgodne z nauka Kościoła i dlatego przynależność do nich pozostaje zakazana. Wierni, którzy należą do stowarzyszeń masońskich, są w stanie grzechu ciężkiego i nie mogą przystępować do Komunii świętej33. Deklarację zatwierdził papież Jan Paweł II, który mimo to kilka miesięcy później spotkał się w Watykanie z delegacją żydowskiej sekty wolnomularskiej B'nai B'rith (22 III 1984 r.). W trakcie swojego przemówienia stwierdził:
"Już fakt waszej wizyty, za którą jestem wam wdzięczny, sam w sobie jest dowodem rozwoju i ciągłego pogłębiania się tychże kontaktów. Patrząc w przeszłość, na lata poprzedzające Sobór watykański II i jego deklarację Nostra aetate i usiłując ocenić dokonaną od owego czasu pracę, ma się nieodparte wrażenie, iż Pan uczynił dla nas wielkie "rzeczy" (Łk 1, 49). Jesteśmy zatem zaproszeni do złączenia się w szczerym akcie dziękczynienia Bogu. Początkowy werset Psalmu 133 doskonale się do tego nadaje: ?Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia mieszkają razem"34. 18 III 1981 roku rozpoczęła się trwająca nieprzerwanie kilka lat afera, w którą zamieszane były najwyższe osobistości polityki włoskiej, przedstawiciele świata gospodarczego Włoch, wojskowi i wyższa hierarchia kościelna. Kiedy na światło dzienne wyszła tajna lista z kilkuset nazwiskami wybitnych osobistości, powiązanych z lożą masońską "P2", katolicy mieli możliwość przekonania się, jak głęboko wniknęły tajne stowarzyszenia35. Powiązania watykańskich "dzieci wdowy" z prowadzonym przez "P2" Bankiem Św. Ambrożego (Banco Ambrosiano) pociągnęły za sobą nie tylko kryzys finansowy Watykanu, ale również odkrycie wielu powiązań najwyższej hierarchii z "adeptami Hirama". Mało prawdopodobny jest fakt całkowitego opanowania steru Kościoła przez tajne stowarzyszenia, nigdy zresztą nie wysuwały one takich postulatów. O wiele bardziej kręgi wolnomularskie zainteresowane były zaakceptowaniem przez katolicyzm światopoglądu naturalistycznego, który umożliwiłby nie tylko rozbrojenie Kościoła, ale spowodowałby, że ?rewolucja w tiarze i kapie? pracowałaby na rzecz budowy nowego ładu społecznego. Do Soboru Watykańskiego II, aż do czasów tego nieszczęsnego "roku 1789 w Kościele", nauczanie Kościoła katolickiego odnośnie tajnych stowarzyszeń było jasne, konsekwentne i czytelne. Od lat 60 tych XX w. uległo ono powolnej zmianie. W urzędowych dokumentach Watykanu niejednokrotnie pobrzmiewają echa starych dokumentów papieskich, ale polityka kościelna w tej materii w pełni zaakceptowała dialog z tajnymi sektami. Nieczytelność kanonu 1374, w którym brak dokładnego określenia o jakie ?stowarzyszenia przeciwne Kościołowi? chodzi umożliwia różnorodne traktowanie tego przepisu, nawet w sytuacji surowych napomnień ze strony Kongregacji Nauki Wiary? Ryszard Mozgol
Przypisy:
1. Pełny spis organizacji tajnych potępionych przez Kościół w XIX wieku podawał Dekret Św. Inkwizycji z dn. 12 I 1870 roku. Lista była aktualizowana na bieżąco do Soboru Watykańskiego II.
2. Zdanie o względnej nowości stowarzyszeń tajnych, których konspiracja korzeniami tkwi w kryzysie XVIII wieku popierał bp Józef Pelczar. Zob. bp J. S. Pelczar, Masoneria. Jej istota, zasady, dążności, początki, rozwój, organizacja, ceremoniał i działanie, Poznań 1997, s. 80?82.
3. Antyfaszystowski, liberalny intelektualista włoski Benedykt Croce podsumowywał tzw. "kulturę masońską": "Jest to doskonała kultura dla kupców, urzędników, nauczycieli, znachorów, ale jest to kultura o małej wartości i z tego powodu odstręczająca dla kogoś kto chciałby zgłębić problemy ducha, społeczeństwa i istotny sens spraw. Jest odstręczająca zarówno intelektualnie jak i moralnie". Cyt. za: J. M. Caro kard. Rodriguez, Wolnomularstwo i jego tajemnice, Krzeszowice 2001, s. 250.
4. Przykładem skrajnym może być stosunek "konspirologów" do "zimnej wojny" i tzw. "konwergencji", głoszonej od lat 70. Obie skrajnie przeciwstawne tendencje polityczne zdaniem "konspirologów" oczywiście stanowią realizację celów masonerii. Podobnie w przypadku centralizmu brukselskiego, niwelującego wszelkie odrębności i antyunijnego regionalizmu, starającego zachować tradycje lokalne, panuje przekonanie, że są one emanacją ducha masońskiego. W lożach spreparowano kosmopolityzm i zarazem wykwit rewolucji francuskiej - nacjonalizm. Publikacją, ukazującą w całej rozciągłości paranoiczność myślenia niektórych "konspirologów", jest praca Łukasza Hugbesa The secret terrorists (b.r. i m.w.), dla którego Ameryce zagraża doskonale zorganizowane tajne stowarzyszenie jezuitów, stojących na czele spisku powiązanego z Rockefellerami i innymi tajnymi organizacjami. Na konto jezuitów należy, zdaniem autora, zaliczyć zabójstwo Lincolna, zatonięcie Titanica, wybuch I i II wojny światowej oraz wojny w Wietnamie, a także - oczywiście - zamach z 11 września 2001 r. na WTC. Na temat walk wśród lóż masońskich różnych obediencji zob. P. Virion, Misterium nieprawości!, Warszawa 1996, s. 95, 103, 104?105.
5. Działalność Adolfa Hitlera w Niemczech również była wymierzona w wolnomularstwo, którego funkcjonowanie zostało praktycznie uniemożliwione. Przejęte archiwa zostały zebrane w Berlinie i miały zostać opracowane w celu walki z tajnymi związkami.
6. Najważniejsze dokumenty papieskie zawiera praca J. Virebeau, Papieże wobec masonerii, Warszawa-Komorów 1999. Opracowanie nauczania papieskiego zawiera większość prac dotyczących masonerii pisanych z katolickiego punktu widzenia. Godnymi polecenia pracami są: abp M. Lefebvre, Przeciw herezjom. Komentarz do dokumentów Magisterium Kościoła katolickiego potępiających współczesne błędy, Warszawa 2002; bp J. S. Pelczar, op. cit.; P. A. Fisher, Szatan jest ich Bogiem. Encykliki papieskie a wolnomularstwo, Poznań 1994; J. P. d?Assac, Das Geheimnis der Freimaurer, Stuttgart 1989; E. Poulat,L?Antimaconnisme catholique, Berg 1994.
7. N. H. Webster, Wsiemirnaja rewolucija. Zagowor protiw ciwilizaciji, Kijów 2001, s. 7?45. Na temat Iluminatów interesujące wiadomości zawierają prace: J. Ploncard d'Assac, op. cit.; Epiphanius, Maconnerie et Sectes Secretes: Le cote cache de l?Histoire, Wersal 1998; bp. J. F. Dillon, Antychryst w walce z Kościołem!, Warszawa 1996.
8. Tekst instrukcji z 1820 roku opublikowano np. w: abp M. Lefebvre, oni Jego zdetronizowali, Warszawa 1997, s. 136?138.
9. Przykłady podane za: J. M. Caro kard. Rodriguez, op. cit., s. 88?89.
10. Leon XIII, Humanum genus, Jaidhof 1996.
11. Godną polecenia pracą omawiającą szczegółowo przeciwstawność światopoglądu katolickiego i naturalistycznego jest: D. Fahey, Chrześcijaństwo a zorganizowany naturalizm masońsko-żydowski, Warszawa 1997.
12. Ks. J. N. Opieliński, Komentarz do cenzur kościelnych po dziś dzień obowiązujących, Poznań 1896, s. 155?167.
13. Tajne stowarzyszenia propagowały w XIX i XX wieku kremację zwłok z powodów ideologicznych, powołując się bardzo często na tradycje pogańskie i zasady higieny, jednak w istocie jako działanie wymierzone w katolicki dogmat o zmartwychwstaniu ciał. Z tego powodu Kościół potępiał i nie zezwalał na takie obrządki pogrzebowe, jako związane z antykatolicką propagandą. Przepisy obowiązują do dziś. Z przyczyn dogmatycznych nie istnieją żadne przeszkody dyskwalifikujące kremację. Nowy Kodeks Prawa Kanonicznego zniósł wszelkie kary za dokonanie kremacji. Zob. Zagadnienie kremacji zwłok wg Denzinger H., Schönmetzer A., Zawsze wierni nr 6/2000 (37), s. 98?99.
14. Paragraf 2335 Kodeksu Prawa Kanonicznego z 27 V 1917 roku głosił: "Katolicy, którzy wstępują do sekty masońskiej względnie do jej podobnych stowarzyszeń, walczących z Kościołem i z legalnymi władzami cywilnymi, popadają tym samym w ekskomunikę, zarezerwowaną Stolicy Apostolskiej simpliciter".
15. Św. Pius X, Pascendi Dominici gregis, Warszawa 1996.
16. Cyt. za: P. Virion, op. cit., s. 32?33 i 35?36.
17. "Nic nie zaszło, co mogłoby nakazać zmienić w tej materii decyzje Stolicy Apostolskiej; dyspozycje prawa kanonicznego ciągle zachowują swoją wartość dla obojętnie jakiej formy wolnomularstwa". Cyt. za: D. le Roux, Pierre m?aimes ? tu? Jean-Paul II: Pape de Tradition on Pape de la Revolution?, Escurolles 1988, s. 75. Zob. również: J. Virebeau, op. cit., s. 8?9; P. Virion, op. cit., s. 107; fragm. artykułu z ?L?Osservatore Romano? (19 III 1950): "Inspiratorzy tej propagandy wiedzą z całą pewnością, że nic nie uległo zmianie w orzecznictwie Kościoła w odniesieniu do wolnomularstwa, a więc jeśli prowadzić będą dalej tę propagandę, to po to, by wykorzystać naiwność ludzi niezorientowanych".
18. P. Virion, op. cit., s. 106.
19. M. Adler, Wolnomularze a Watykan, b.r.i m.w., s. 84?85.
20. Ks. B. B., Zmiana stosunku Kościoła do masonerii, "Tygodnik Powszechny" z 22 IV 1962 r. Zob. ks. J. Warszawski SI, Zwięzły komentarz do wydanej przez Kongregację Doktryny Wiary "Deklaracji" o przynależności do stowarzyszeń masońskich, Krzeszowice 2002, s. 2.
21. Zob. J. Mackiewicz, W cieniu Krzyża. Warszawa 1990, s. 148-150.
22. Cyt. za: D. Le Roux, op. cit., s. 77.
23. Ibidem, s 77.
24. Cyt. za: P. Virion, op. cit., s. 125.
25. ibidem, s. 126.
26. J. Ploncard d?Assac, op. cit., s. 229.
27. "Odkryto, że wolnomularstwo nadal w sposób istotny podaje w wątpliwość kościół. Wystarczy przeczytać masoński program Tezy na rok 2000, opublikowany w tym roku, wkrótce p zakończeniu kolokwium. Z zasady neguje się w nim znaczenie prawdy objawionej (zaprzecza się zatem dogmatowi) i za pomocą tego indyferentyzmu wszelka religia objawiona zostaje od początku odrzucona" - pisze d?Assac. Zob. ibidem, s. 229.
28. Deklaracja o ekskomunice z 17 II 1981 r. [w:] W trosce o pełnię wiary. Dokumenty Kongregacji Nauki Wiary 1966?1994, t. I, nr 44.
29. Kodeks Prawa Kanonicznego, Warszawa 1984, kan. 1374.
30. D. Le Roux, op. cit., s. 81.
31. KAI, 30 VII 2001. Zob. Zawsze wierni nr 5/2001 (42), s. 91. Abp Życiński wspiera swoje pomysły przykładem Jana Pawła II - którego stosunek do Rotary International jest również pozytywny. "Niech Bóg wspiera Rotary International w szczytnej sprawie wyciągania pomocnej dłoni w służbie człowieczeństwa - człowieczeństwa w potrzebie" (Jan Paweł II, 1979 r.).
32. ?La Croix?, 23 V 1985 r. Za: D. le Roux, op. cit., s. 82.
33. Deklaracja o stowarzyszeniach masońskich z 26 XI 1983 r. W trosce, op. cit., t. II, nr 9.
34. Cyt. za: D. Le Roux, op. cit., s. 80.
35. Na temat afery loży "P2": Julij Zamojskij, Masonstwo i głobalizm. Niewidimaja imperia, Moskwa 2001, s. 29?87.
http://www.iluminaci.pl/masoneria/masoneria-wg-watykanu
Gadają 4 lata, pogadali jeszcze pół godziny
1. Niespodziewanie po blisko 4 latach wspólnego rządzenia Premier Tusk i Wicepremier Pawlak spotkali się wczoraj wieczorem w studio Polsat News, żeby przeprowadzić debatę w ramach obecnej kampanii wyborczej. Najpierw po godzinie 12-tej Premier Tusk na konferencji prasowej poinformował, że zabronił swoim ministrom uczestniczenia w debatach z ekspertami PiS-u, choć wcześniej sztab wyborczy Platformy potwierdził obecność minister Hall na debacie z prof. Waśko na temat sytuacji w edukacji. I natychmiast zaproponował debatę liderów partii obecnych w Parlamencie, najlepiej zaraz po zakończeniu przez niego obowiązków rządowych, a więc po godzinie 18-tej. Ponieważ przez kilka godzin trudno dojechać do Warszawy np. z województwa podkarpackiego gdzie przebywał Prezes PiS-u Jarosław Kaczyński, a także innych miejsc w kraju, debatowali tylko dwaj koledzy z rządu.
2. Trudno było się, więc spodziewać szczególnych sporów w dyskusji, zwłaszcza, że jak to kiedyś zgrabnie określił Andrzej Wajda, debata odbyła się w zaprzyjaźnionej telewizji i przeprowadził ją dziennikarz, który po prostu lubi premiera. Najpierw rozmawiano o tym jak to rząd Tuska, jako jedyny w Europie przeprowadził Polskę przez kryzys suchą nogą. Wprawdzie nie było już nic o „zielonej wyspie”, ale za to o tym jak to rząd przygotował pakiet antykryzysowy dla przedsiębiorców, który pozwolił im przetrwać. Obydwaj Panowie zapomnieli tylko dodać, że z tego pakietu skorzystało zaledwie kilka przedsiębiorstw, a głównym motorem naszego rozwoju w latach 2009-2010 był popyt wewnętrzny wysoki ze względu na wcześniejsze dokonane przez PiS obniżki podatku dochodowego, składki rentowej, i ulg podatkowych na wychowanie dzieci. Te posunięcia zostawiły w kieszeniach podatników dodatkowo około 60 mld zł i to właśnie te pieniądze finansowały popyt w tym trudnym okresie.
3. Kolejnym omawianym problemem był system emerytalny, a szczególnie zabranie do budżetu części składki przekazywanej do tej pory do OFE. Obydwaj Panowie zgodnie twierdzili ,że tą decyzją uratowali system emerytalny w naszym kraju, a Premier Tusk zawyrokował, że pieniądze w ZUS są pewniejsze niż pieniądze w OFE. To, po co Panie Premierze taka hipokryzja. Skoro tak Pan naprawdę uważa, to najuczciwiej trzeba ubezpieczonym w OFE zaproponować wybór albo zostają w OFE z pełną składką, ale i ze wszystkimi konsekwencjami bez gwarancji Skarbu Państwa albo przenoszą się do ZUS-u. Tak zrobił Premier Orban na Węgrzech i nic nie słychać o tym, żeby węgierskiej gospodarce i jej finansom publicznym zaszkodziło, tego rodzaju rozwiązanie. Takie rozwiązanie proponuje od dłuższego czasu także PiS.
4.Ostatnia część debaty była poświęcona problemom demograficznym i rozwiązaniom, które miałyby sprzyjać zwiększeniu liczny urodzeń w Polsce. Tutaj obydwaj panowie wypadli bardzo blado, nie wiedzieli nawet jak jest skonstruowana i ile wynosi ulga podatkowa na wychowanie dzieci. Zgodzili się z prowadzącym dziennikarzem, że wynosi 150 zł na dziecko, choć jest ona wielokrotnie większa i wynosi ponad 1100 zł na dziecko odpisywane od kwoty podatku, co powoduje, że część rodzin o niższych dochodach nie może z niej w pełni skorzystać, bo nie wystarcza podatku, żeby ją w pełni odpisać. Dziennikarz wspomniał o rozwiązaniach francuskich w tym zakresie (obowiązuje tam tzw. iloraz rodziny, co oznacza, że dzieci dolicza się w odpowiednich proporcjach do rodziców np. dochód rodziców z trójką dzieci dzieli się aż na, 4 dzięki czemu każda część tego dochodu znajduje się w najniższym przedziale opodatkowania i jest opodatkowana albo stawką 0% albo stawką 5%, przy mocno progresywnej skali tego podatku, której ostatnia stawka przekracza, 50%) ale Premier wyraźnie tego systemu nie rozumiał i uznał ten obowiązujący w Polsce za wystarczający.
5.W sumie, więc bardzo nudna debata, bez wyraźnych różnic, choć w rzeczywistości programy liberalnej Platformy i antyliberalnego PSL-u bardzo mocno się różnią, a niektórzy analitycy uważają wręcz, że to próba pogodzenia ognia z wodą. Pogadali sobie, więc Tusk z Pawlakiem przez pół godziny na antenie zaprzyjaźnionej z rządzącymi telewizji, choć rozmawiają przynajmniej parę razy w tygodniu już prawie przez 4 lata wspólnego rządzenia. I to ma być wydarzenie? Zbigniew Kuźmiuk
Identyfikacja trzech osób, które przeżyły katastrofę rządowego TU-154M Kryterium klasyfikacyjne prawdziwościowe.
1. Informacja o ile to możliwe powinna pochodzić z pierwszorzędnego źródła lub też zostać potwierdzona przez osoby najbliższe, najbardziej zainteresowane wyjaśnieniem okoliczności, najmocniej związane emocjonalnie z ofiarą, najbardziej naturalne w wyjaśnieniu gdyż niemające interesu w jej ukrywaniu
2. Informacja pochodząca z pierwszych chwili po katastrofie, jako najbardziej wiarygodna. Wiąże się to z zasadą, że nawet nieuczciwi nie wiedzieli jak kłamać 'by było dobrze". Z zasady, wiedza, co do tego 'jak kłamać" musiała zostać ograniczona li tylko do K.A.T.-a
3. Informacja z dwóch niezależnych źródeł jest informacją wiarygodną, im więcej tych źródeł tym jej wiarygodność ulega wzmocnieniu, ale przyjmujemy, że dwa niezależne źródła są już pełnym gwarantem wiarygodności. W pewnych przypadkach dodatkowe wzmocnienia potwierdzające autentyczność danego zdarzenia.
4. Czasowe przetrwanie informacji. Wraz z upływem czasu informacja nie traci żadnych swoich właściwości oraz pomimo upływu długiego czasu od katastrofy jest ona potwierdzana przez pierwszorzędne źródło.
Kryterium klasyfikacyjne falsyfikacyjne:
1. Informacja pochodząca z bezimiennego oraz nieweryfikowalnego źródła zostaje z zasady uznana za celową wrzutką polskojęzycznych służb. Jest to też jej cechą rozpoznawczą umożliwiającym jej identyfikację, a co za tym idzie poznanie "drogi fałszywej". Piszę o polskojęzycznych służbach, gdyż można zauważyć, że wszelkie akcje dezinformacyjne wyszły z terenu Polski. Jest b. ważnym spostrzeżeniem jednoznacznie wskazującym, komu zależy na zatarciu śladów.
Inne kryterium prawdziwościowe, jako dodatkowy czynnik "rozrywkowy":
1. Jest nim próba dezawuowania danej informacji nie poprzez podważenie jej prawdziwości, ale poprzez zdezawuowanie jej źródła pochodzenia.
Konkretne niezależne od siebie przypadki poddane sprawdzeniu.
I. Dziennikarze Gazety Polskiej upublicznili informację, że BORowiec Jacek Surówka tuż po katastrofie dzwonił do swojej żony:
http://wpolityce.pl/wydarzenia/2472-czy-funkcjonariusz-bor-ktory-byl-na-...
Analizujac według podanych kryteriów klasyfikacyjnych, mozna stwierdzić, że nie spełnia ona żadnego kryterium prawdziwościowego i spełnia kryterium falsyfikacyjne.
II. Leszek Deptuła zadzwonił w trakcie katatsrofy i nagrał sie na poczcie głosowej w telefonie swojej żony:
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?aid=/20101101/region00/6566...
Powyższa informacja spełnia wszystkie cztery kryteria prawdziwościowe, jak również dodatkowym wzmocnieniem jest to, o czym pisałem w punkcie trzecim mojej notki:
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/behawior-i-logika-sytuacji
Jednakże sytuacja ta, chociaż prawdziwa miała miejsce w momencie katastrofy, co nie zawiera się w temacie notki określonym, jako czas po katastrofie.
III Informacja o trzech osobach, które przeżyły katastrofę pochodząca od pracowników Kancelarii Prezydenckiej wygłaszana wielokrotnie przez nich podczas dyskusji podczas prezentacji filmu Mgła. Informacja ta spełnia wszystkie cztery kryteria prawdziwościowe. Podstawowym znacznikiem tej informacji jest liczba '3'. Podlega ona "innej próbie prawdziwościowej" polegającej na dezawuowaniu jej źródła pochodzenia, a nie samej informacji, jako takiej. Dopóki nie pojawia się w powszechnym obiegu wiadomość o tym, że źródłem tej informacji dla pracowników kancelarii prezydenckiej jest T. Turowski, dopóty nie był on "targany za kudły". Czy gdyby cokolwiek wiedział o planowanej katastrofie, to czy był by dzielił się taką informacją? Mówił prawdę, bo wówczas nie wiedział jeszcze jak należy kłamać. Jednakże, gdy informacja ta wypływa "do powszechnego użytku" natychmiast pojawia się akcja dezawuowania źródła jej pochodzenia. Wypływa na powierzchnię sensacyjne "odkrycie" niezależnego -a jakżeby inaczej - dziennikarza śledczy Cezarego Gmyza z nieznanymi dotąd kompromitantami dostarczonymi wprost z centrali IPNu ze zbioru zastrzeżonego. Klasyczna hakownia z użyciem niezależnego -a jakżeby inaczej - dziennikarza, jako wykonawcy.
IV. Strażak Polak udokumentowany na filmie Wiśniewskiego meldujący przez telefon "załoga żyje". Spełnione są wszystkie cztery kryteria prawdziwościowe. Jako, że ten wątek jest skrzętnie pomijany warto go rozpisać. Podstawowym znacznikiem tej informacji jest "załoga", co ogranicza się do czterech mężczyzn z kabiny oraz czterech stewardes. Inną ważną informacją jest udokumentowanie, co najmniej jednego Polaka przebywającego tam pod przykryciem a uczestniczącego w akcji ratowniczej. Udokumentowanie jest tym cenniejsze, że zostało ono dokonane podczas meldowania centrali przebiegu tejże akcji. Więcej w notce
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/telefon-z-rzadowego-centrum-operacyj...
V. Film 1.24- pierwszy film ze Smoleńska na którym w jednej częsci pobojowiska odnajdujemy trzy ranne osoby: dwóch mężczyzn i jedną kobietę, w tym lokalizację drugiego mężczyzny całkiem niedawno więcej w notce:
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/morderstwo-zostalo-udowodnione-aktua...
Spełnia on wszystkie cztery kryteria prawdziwościowe. Analiza do przeczytania:
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/7-niezaleznych-dowodow-na-ze-3-osoby...
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/trzy-osoby-ktore-przezyly-katastrofe...
a także
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/behawior-i-logika-sytuacji
VI. "Tymczasem niejasności jest mnóstwo. Przecież zaraz po katastrofie do naszego pułku lotnictwa dociera wiadomość, że dwóch pilotów i jedna stewardesa przeżyli katastrofę. Nieco później podaje się zupełnie co innego, że jednak nie żyją. Kiedy do Moskwy przybywają żony pilotów, okazuje się, że nie wiadomo, gdzie są ciała ich mężów." - słowa ojca Justyny Moniuszko, emerytowanego wojskowego. Czwartek, 27 stycznia 2011
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110127&typ=po&id=po05.txt
Element z kokpitu który został odnaleziony przez dziennikarkę Gazety Polskiej b. blisko miejsca gdzie na filmie 1.24 leży Biała Postać, około jednego lub dwóch metrów obok niej. "Zobaczyłam kilka żółtych pokręconych kabli. Zaczęłam je odkopywać. Po kilku sekundach wydobyłam z ziemi duży fragment urządzenia odpowiedzialnego za sterowanie wypuszczaniem podwozia, wraz z kontrolkami i tabliczką informacyjną z napisem w języku polskim. Odnalazłam je mniej więcej w połowie miejsca katastrofy, blisko drogi ułożonej z betonowych płyt, po której wjechał dźwig i ciężarówki zabierające największe elementy wraku."
http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/181262,smolenska-gruda-gliny
Dodatkowym wzmocnieniem jest trafność co do liczby osób, które zostały wizualnie odnalezione na filmie 1.24 na tym konkretnym obszarze razem z danymi z innych niezależnych źródeł (liczba '3') oraz bezbłędna zgodność rozbitków ze względu na ich podział płciowy "dwóch pilotów i jedna stewardesa". Załóżmy, że jest to przypadkowy wybór zawężony do wyboru pomiędzy 1 a 5 osobami, zatem prawdopodobieństwo trafienia wynosi 0,2. Dalej, gdy już trafiliśmy, że są to 3 osoby, musimy jeszcze odgadnąć podział płciowy trojga rozbitków. I tutaj wynosi ono 0,25. Reasumując, łączne prawdopodobieństwo wynosi zaledwie 5%. Gdy uwzględnić niskie prawdopodobieństwo takiego trafienia, to okaże się, że nie jest ono przypadkiem. Miejsce gdzie znajdowały się ciała zachowane w całości. Miejsce to znajduje się na przedłużeniu pierwotnego kierunku, ale kadłub wykonując skręt w prawo został złamany, co spowodowało wysypanie sie ciał zgodnie z pierwotnym kierunkiem ruchu. "Dla mnie nadal zagadkę stanowi również fakt, że ciało mojej córki po tak strasznej katastrofie było niemal w stanie idealnym. Miała jedynie małą ranę na głowie." - słowa ojca Justyny Moniuszko, emerytowanego wojskowego. Czwartek, 27 stycznia 2011
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110127&typ=po&id=po05.txt
Informacja ta spełnia wszystkie cztery kryteria prawdziwościowe. dodatkowo zwraca uwagę to, że pomimo upływu czasu jest ona potwierdzona przez ojca jednej z ofiar, wraz ze szczegółowym podaniem źródła jej pochodzenia.
Informacja ta nie została zdementowana przez 36pułk, ale juz wiemy, że jej nie zdementuje, gdyż 36pułk został rozwiązany.
Reasumując. Odpowiadając na tytułowe pytanie, zgodnie z posiadaną wiedzą "taką, jaką ona jest", wbrew wnioskom płynącym z raportu MAK i komisji Millera, można stwierdzić, że kapitan statku A. Protasiuk przeżył katastrofę w stanie dobrym, drugi pilot R. Grzywna przeżył katastrofę w stanie dobrym oraz stewardesa Moniuszko przeżyła katastrofę w stanie dobrym. Przy czym Moniuszko została tam na miejscu zamordowana, o czym można przeczytać w notce:
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/morderstwo-zostalo-udowodnione-aktua...
Natomiast obaj mężczyźni zostali wywiezieni z miejsca katastrofy i zamordowani poza nim. Powyższe ustalenia nie zaprzeczają temu, że jeszcze ktoś inny przeżył lub mógł przeżyć katastrofę.
Uzupełnienie. Nie w temacie notki ale... W toczącej się dyskusji o tajemniczej sile działającej na samolot od góry, należy przypomnieć o zadziwiającym znalezisku z filmu 1.24-czyli o dwóch śmigłowcach obecnych nad pobojowiskiem w pierwszych minutach po katastrofie.
Można przeczytać o tym w ostatnim punkcie notki:
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/behawior-i-logika-sytuacji
i w notce
http://www.niepoprawni.pl/blog/2549/lubianka-mamy-problem
Oba z niestandardowymi zawiesiami, gdzie jeden z nich nadlatuje od strony lotniczych zakładów remontowych, natomiast drugi z kierunku, z którego nadleciał polski TU154. Czas ich pojawienia się jest tak krótki, że fizycznie niemożliwym jest ich pojawienie się w wyniku wydania rozkazu do nadzorowania miejsca katastrofy. Również ich zniknięcie w kilka/kilkanaście minut po katastrofie, w chwili, gdy filmuje Wiśniewski świadczy o tym, że ich obecność miała być utajniona. Przypominam o tym z tego względu, że owa tajemnicza siła oraz ogólnie przedziwny manewr zanurkowania samolotu po komendzie "odchodzimy" mógł pochodzić od turbulencji pochodzącej od lecącego nad i przed nim śmigłowca, poruszającego się z minimalnie niższą lub tą samą prędkością, co TU154. Przesłanki o tym świadczące -poza powyżej wymienionym udokumentowanym jego/ich błyskawicznej (po katastrofie) obecności na materiale video:
-dogodne warunki meteo: potężna chmura o podstawie poniżej 50 metrów i grubości około 450 metrów
-zniknięcie nagrania z kamery rejestrującej pracę radaru precyzyjnego naprowadzania
-stenogram z wieży kontroli lotów dokumentujące zdziwienie kontrolera nieokreślonym zjawiskiem na ekranie radaru (po utracie łączności) i jego "wojskowe wyprostowanie" przez jego przełożonego
-stenogram z kabiny pilotów dokumentujących wykrycie przez nich nieznanego obiektu w pobliżu
-stenogram z kabiny pilotów dokumentujący przechwycenie meldunku o "zrzucie i zniżaniu na wschód „określonego, jako "Bort" (pokład statku lub śmigłowca) a jako jedynego nieuwzględnionego w legendzie, później "znikniętego" z drugiej wersji stenogramu
jak również można dołączyć udowodnione zjawisko oszukiwania załogi przez kontrolera lotów, co do odległości od pasa, które wynosiło aż 7-8 sekund lotu, pomimo wykazanego przez MAK odchylenia rzędu 1-2 sekund lotu, przy czym w miarę zbliżania się do progu pasa precyzja rosła. Zwraca też uwagę zanik znacznika na ekranie radaru w odległości 1,2 km przed początkiem pasa - wystarczająca odległość na wykonanie przez śmigłowiec odejścia w bok. Ścieżka podejścia jest ściśle określona a przebywającej na niej samolot ma ściśle określoną prędkość zbliżoną do maksymalnej prędkości standardowych śmigłowców Mi-8, Mi-17 oraz w pełni osiągalną dla Mi-26. OHV – blog
DEMOKRATYCZNE PAŃSTWO PRAWA URZECZYWISTNIAJĄCE ZASADY SPRAWIEDLIWOŚCI SPOŁECZNEJ NA PODSŁUCHU W rządowym projekcie ustawy wdrażający unijne decyzje ramowe o współpracy przy zwalczaniu przestępczości przewiduje, że podwładni Ministra Spraw Wewnętrznych będę mieć dostęp do naszych rachunków bankowych bez zgody sądu!
http://wyborcza.pl/1,75248,10176050,MSWiA_chce_latwiejszych_podsluchow_i_kontroli_majatku.html
Rząd „przepycha” projekt cichaczem. Ale za to bardzo szybko. Projekt złożony został 1 sierpnia, a 18 odbyło się już pierwsze czytanie. W przyszłym tygodniu sprawozdanie podkomisji ma przyjąć komisja spraw wewnętrznych, tak by można było tę ustawę przegłosować na najbliższym posiedzeniu Sejmu 29-31 sierpnia. Pan Minister Miller, który podobno jest świetnym urzędnikiem, działa bardzo profesjonalnie. Konsultacje społeczne przeprowadził w 4 (!!!) dni. Projekt umieszczono na stronie internetowej MSWiA 14 marca, czas na zgłaszanie uwag wyznaczając do 18 marca.
Podwładni Pana Ministra mają prawo stosować techniki operacyjne wobec obywateli tylko w przypadku podejrzeń o konkretnie wymienione, poważne przestępstwa. Nowy projekt rozszerza te uprawnienia na wszystkie przestępstwa umyślne ścigane z oskarżenia publicznego, np. na przestępstwo „znieważenia konstytucyjnego organu” – czyli na przykład przełożonemu Pan Ministra Panu Premierowi. Informacje czy ktoś płaci podatki, gdzie ma konto bankowe lub maklerskie, gdzie jest ubezpieczony służby mogłyby uzyskiwać bez kontroli sądu. Chodzi o „„zaoszczędzenie czasu”, który teraz zajmuje składanie wniosków do sądu!!! Jak podkreśliła w komunikacie przesłanym PAP rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak, celem procedowanej ustawy jest wdrożenie przepisów prawa europejskiego umożliwiającego ściganie sprawców najpoważniejszych przestępstw. „Wszystkie proponowane rozwiązania mają usprawnić zwalczanie przestępczości międzynarodowej i lepiej chronić społeczeństwa krajów UE, zachowując jednocześnie konstytucyjne prawa i wolności obywatelskie”. "Tylko w przypadkach nie cierpiących zwłoki, jeżeli uzyskanie takiej zgody jest niemożliwe, może nastąpić przekazanie informacji, ale tylko i wyłącznie, jeżeli jest to niezbędne do zapobieżenia bezpośredniego i poważnego zagrożenia bezpieczeństwa, np. zamachu terrorystycznego. Niezależnie od tych zabezpieczeń możliwym jest uzupełnienie zapisów o warunek przestrzegania praw człowieka.”
http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/542162,nie_bedzie_zmian_w_zakresie_stosowania_podsluchow.html
Po takim dementi od razu człowiekowi lepiej. Ile to czasu i pieniędzy można by zaoszczędzić, gdyby tak w ogóle przestać się po sądach włóczyć! Przecież służby nie potrzebnie marnują czas – i pieniądze podatników – na sprawdzanie z kim sędzia sypia, żeby go(ją) ewentualnie zachęcić do wydania bardziej sprawiedliwego wyroku. A może się okazać, że sędzia sypia tylko z małżonkiem/ą, albo że jest singiel/ka, więc może sypiać z kim chce i mieć „służby” gdzieś, co może wywoływać niepotrzebnie dyskomfort tych służb. Wiceminister Adam Rapacki powiedział GW, że „jeśli projekt będzie budził duże kontrowersje, to jesteśmy skłonni zrezygnować z uprawnień, które nie są konieczne do wykonania unijnych decyzji”. Dodał jednak, że „powróci do tego w przyszłym parlamencie”. „Dużych kontrowersji” projekt oczywiście nie budzi. Co to za kontrowersje, że parę osób wyrazi swoje oburzenie? A zresztą „przyszły parlament” niczym istotnym nie będzie się różnił od „obecnego parlamentu”. Ci, których umieszczono na listach wyborczych na miejscach „mandatowych” posłusznie zagłosują, jak im ci, którzy ich „umieścili” karzą. Niech żyje „demokratyczne państwo prawa urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej”! Gwiazdowski
Drożyzną w Tuska Jeśli w końcu dojdzie do telewizyjnej debaty między PO i PiS, premiera Donalda Tuska może czekać kompromitacja. Prezes PiS może skorzystać z potężnej, antyrządowej broni. Wszechobecnej drożyzny. Zwłaszcza po tym, jak cztery lata temu, przed milionami widzów, Tusk wytykał mu, że w trakcie kadencji rządu PiS wzrosły ceny podstawowych artykułów. - Pytam o chleb. Pytam o cukier. Pytam o kurczaki. Pytam o gaz i o benzynę. Wybrałem najbardziej potrzebne artykuły - wyliczał wtedy Tusk. I żonglował procentami: chleb zdrożał o 15 proc., gaz ziemny o 21 proc., kurczaki o 56 proc. Według wielu obserwatorów sceny politycznej właśnie ta część debaty mogła mieć duży wpływ na późniejszy wynik wyborów Za kilogram kurczaka za rządów PiS w 2007 r. trzeba było zapłacić ok. 3,5 zł. Za chwilę zapłacimy nawet 9 złotych. Bo po wakacjach zaleje nas druga fala podwyżek. Same ceny drobiu skoczą o kolejne 8 procent. Oszalały też ceny cukru (nawet 6 zł/kg), na temat którego zaczęto już nawet opowiadać dowcipy. Według nich przez PO stał się produktem luksusowym. Jednak nikomu nie jest do śmiechu. Także z powodu cen benzyny. Kosztuje około 5 zł. 4 lata temu litr paliwa samochodowego był tańszy o złotówkę. A Platforma straszyła, że jeśli Kaczyński pozostanie przy władzy, benzyna skoczy do 5 zł… Skoczyła i bez Kaczyńskiego… -Niech obniżą akcyzę. Ceny są skandalicznie wysokie - mówi pierwszy lepszy kierowca zapytany na stacji benzynowej. Podatek to ponad połowa ceny paliwa. W ostatnich dniach cena benzyny i oleju napędowego nieco spadła, to tylko dlatego, że tańszy jest surowiec. Więc to nie zasługa rządu. - Nie obchodzi mnie, dlaczego rosną ceny produktów. Ale jeśli już rosną, rząd powinien podnieść równocześnie płace minimalne i emerytury - mówi Barbara Radziwanowska, nauczycielka w jednej z warszawskich podstawówek. Płace minimalne i emerytury stoją w miejscu. Aktywni w tej sprawie są internauci. W sieci krąży kultowy już obrazek ze zdjęciem Tuska i hasłem. “Za rządów Donalda Tuska, wszystko jest po pięć złotych – benzyna, chleb, cukier…”. Katarzyna Pawlak
Michnik "niezmordowany, najważniejszy" Adam Michnik dostał Medal Goethego, przyznawany przez niemiecki Goethe - Institut za „wybitne zasługi w dziedzinie stosunków polsko-niemieckich oraz Europy Wschodniej i Zachodniej”. Niemieckie media pełne są peanów ku czci naczelnego „Gazety Wyborczej”. Medal co roku przyznawany jest intelektualistom spoza Niemiec, którzy mają szczególne zasługi w dziedzinie popularyzacji języka niemieckiego oraz „wybitny wkład w międzynarodową wymianę kulturalną”. Zdaniem kapituły nagrody, Michnik „z wielką odwagą i poświęceniem przez całe życie bronił wolności i godności człowieka”. „Niezmordowane jest także jego zaangażowanie na rzecz polityki grubej kreski, która przeciwstawia chęć zemsty i zbiorowej odpowiedzialności w stosunku do twórców dawnego reżimu” – pisze instytut na swym portalu internetowym. I dodaje: „Michnik angażował się w Gazecie Wyborczej na rzecz pojednania z sąsiadami; przed 1989 rokiem nie pozwolił na zerwanie stosunków z Niemcami i zawsze budował mosty między tymi dwoma krajami i to jest godne wynagrodzenia”. W wielu niemieckich gazetach ukazały się peany na redaktora naczelnego „GW”. „Adam Michnik jest najważniejszym publicystą w Europie Wschodniej. To on przewodził polskiej rewolucji i założył najlepszą gazetę w kraju” – pisze „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Konserwatywna „Die Welt” chwali go jako „szczęśliwego intelektualistę, który broni wolności słowa z lewej strony, w duchu ruchu 68”. Zdaniem dziennika to „prawdziwy liberał i kosmopolita”.
Nie wszyscy Niemcy tak myślą - Adam Michnik pomimo swego wychowania w komunistycznej Polsce, która narzuciła mu całkowicie inne myślenie i odbiór świata, stał się jedną z integralnych części zachodniego ruchu z roku 68. Kto raz urósł do roli małego Manitu, ten później zbiera odpowiednie laury. Tak jak Michnik, który jest teraz honorowany Medalem Goethego przy wtórze hymnów pochwalnych w mediach – mówi niemiecka publicystka Bettine Roehl w rozmowie z portalem niezalezna.pl. Jej zdaniem, nie można mówić o „lewicowym odchyleniu” dziennika FAZ, który przecież uchodzi za pismo konserwatywne. - W Niemczech od dawna nie istnieje coś takiego, jak konserwatywna gazeta. Tak zwane pokolenie'68 ma w Niemczech wszechwładzę w znaczących mediach – uważa Roehl. - Ogólnemu upajaniu się Michnikiem nie przeszkadza brak odniesień do konkretnych faktów historycznych. W ten sposób nie można dowiedzieć się wiele na temat samego Michnika, ale zostaje wypuszczone w świat, nie poparte argumentacją przekonanie, że jest on "najlepszym publicystą Europy Wschodniej" a jego gazeta "najlepszym polskim dziennikiem" – zauważa niemiecka publicystka. Michnik – od lat niezmordowany przeciwnik dekomunizacji i lustracji w Polsce, naczelny dziennika specjalizującego się w nagonkach i manipulacjach, przyjaciel Wojciecha Jaruzelskiego i promotor „człowieka honoru”, Czesława Kiszczaka - znalazł się w doborowym towarzystwie. Oprócz niego medal Goethego otrzymali w tym roku brytyjski pisarz John le Carre i francuska reżyser teatralna Ariane Mnouchkine. Medal Goethego przyznawany jest od 1955 r. Otrzymało go w sumie 326 osób z 58 krajów. Wśród nagrodzonych w ostatnich latach byli m.in.: dyrygent i pianista Daniel Barenboim, socjolog Pierre Bourdieu, filozof Karl Popper oraz reżyser Billy Wilder.
Niezależna.pl
„Afera gruntowa” ponownie na wokandzie W tym tygodniu ruszy drugi proces Piotra Ryby i Andrzeja K., oskarżonych o płatną protekcję w "aferze gruntowej". W 2007 r. za kilkumilionową łapówkę mieli podjąć się załatwienia odrolnienia ziemi na Mazurach. Jak dowiedziała się Polska Agencja Prasowa 2 września na wokandę Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście wraca proces Ryby i K. (nie zgadza się na ujawnianie nazwiska). Są oskarżeni o powoływanie się na wpływy w resorcie rolnictwa kierowanym przez Andrzeja Leppera i podjęcie się za niemal 3 mln zł pośrednictwa w odrolnieniu działki na Mazurach agentowi CBA, udającemu biznesmena - za co grozi do ośmiu lat więzienia. W lipcu 2007 r., kiedy miało dojść do finalizacji transakcji, obaj zostali przez kogoś ostrzeżeni. Podobnie jak i Andrzej Lepper. Miał on 6 lipca spotkać się z Rybą, ale spotkanie odwołano. K., który w tym czasie w hotelu przeliczał 3 mln zł dostarczone przez agentów CBA, zadzwonił do Ryby. Prawdopodobnie został ostrzeżony, bo opuścił hotel; wtedy ich obu zatrzymano. Kto ostrzegł Leppera? Według tego, co powiedział kilka miesięcy przed śmiercią Tomaszowi Sakiewiczowi, źródłem przecieku był eksminister K. Krótko po akcji CBA premier Jarosław Kaczyński zdymisjonował Leppera. Skończyło się to rozpadem koalicji PiS-Samoobrona-LPR i przedterminowymi wyborami parlamentarnymi. W sierpniu 2009 r. sąd rejonowy skazał Rybę na 2,5 roku więzienia, a Andrzeja K. na grzywnę. Po apelacji obrony wyroki te uchylił w maju 2010 r. Sąd Okręgowy w Warszawie - ale tylko z powodów formalnych, nie merytorycznych; sprawa wróciła do SR. Według sądowych źródeł PAP ponowny proces może nie być długotrwały, bo "powody uchylenia wyroku nie były ważkie". Tak jak poprzedni proces, zapewne i obecny będzie niejawny. PAP
Co za gnoje gnébiá KPN? I dlaczego?? Zadamy imion i nazwisk.
KONFEDERACJA POLSKI NIEPODLEGŁEJ Obóz Patriotyczny Biuro Prasowe Warszawa, 14 lipca 2011 r. Informacja pokonferencyjna w sprawie zarzutów kierowanych pod adresem lidera Konfederacji Adama Słomki, "NAJWIĘKSZE ŚLEDZTWO w historii III RP". Według oficjalnej wersji Prokuratury Okręgowej w Gliwicach niniejsze śledztwo rozpoczęło się w wyniku poprzedniej kampanii wyborczej w wyborach Prezydenta RP z roku 2005. Faktycznie zaczęło się od powołania zespołu b. SB-eków za rządu Millera. Nielegalne działania przeciw Konfederacji trwają NIEPRZERWANIE od 1990 r. (właściwie od 1979 r.) . Przypominamy działanie zespołu płk UOP/SB Lesiaka czy Raport o likwidacji WSI (połowa wszystkich dużych operacji wykonano tylko i wyłącznie przeciw KPN!) W trwającym 6 lat śledztwie przesłuchano ponad 70 tysięcy osób (na planowane ok. 200 tys.) oraz przeprowadzono rewizje w ponad 110 miejscowościach (w biurach i mieszkaniach działaczy komitetu wyborczego z udziałem KPN). Przejrzano ok. 2 miliony podpisów poparcia wyborców od 1990 r. z czego dokładnie sprawdzano tylko ok. 30 tys. podpisów. Zgromadzono ponad 1600 tomów akt (ok. 350 tysięcy kart!). Operacja kosztowała setki tysięcy roboczo-dniówek, benzynę, setki tysięcy listów poleconych na wezwania i korespondencję z urzędami, itp. W efekcie wydano gruboponad 10 milionów złotych. Oskarżono Przewodniczącego KPN Adama Słomkę, innych członków kierownictwa Konfederacji, lidera Ruchu Obrony Bezrobotnych Zygmunta Miernika (internowany w PRL), Mariannę Mirosław - wiceprezes Krajowej Wspólnoty Emerytów, Rencistów i Kombatantów (brała udział w manifestacji 1970 r w Elblągu do której strzelało ZOMO zabijając wiele osób) i innych działaczy. Aktu oskarżenia nie znamy, gdyż nie został nam dostarczony! (Za to policja i prokuratura powiadamia media o nieznanych nam szczegółach! Rzecznik KWP w Katowicach J. Pytel mówi o jakichś paczkach za podpisy? Chodzi o paczki Świętego Mikołaja? Czemu rozdawanie paczek w zamian za podpisy miało by być nielegalne? W trakcie 6 lat śledztwa analizę postępowania Policji i prokuratury przeprowadził pięć razy sąd:
1. W zakresie zatrzymania A.Słomki - Sąd Rejonowy Katowice Wschód, Sąd Okręgowy w Gliwicach oraz Sąd Apelacyjny [sygn. Aka 162/10] uznały zgodnie, iż było ono całkowicie NIELEGALNE i zasądziły ponadto od Prokuratury Okręgowej w Gliwicach na rzecz A. Słomki odszkodowanie w wysokości 4 tysięcy zł (za 3 godziny zatrzymania).
2. W zakresie wykradzenia z depozytu aresztu z ul. Lompy 12 lipca 2006 przez funkcjonariuszy policji (SB-manów Radwana i Karkowskiego z KWP) kompletu kluczy (21sztuk) Adama Słomki do mieszkania i biur KPN celem ich przeszukania - Sąd Rejonowy w Katowicach uznał, iż funkcjonariusze działali NIELEGALNIE i dokonali PRZEKROCZENIA UPRAWNIEN. [sygn. III Kp. 721/07]
3. W zakresie ARESZTOWANIA Przewodniczącego A.Słomki (21 dni był pozbawiony wolności pod zarzutem korupcji wyborczej - tzn. przyjęcia korzyści materialnej w zamian za nie głosowanie na swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich). Sąd Okręgowy w Gliwicach uznał je za całkowicie BEZZASADNE i nie zgodził się na stosowanie jakiegokolwiek środka zapobiegawczego. Sprawa o zasądzenie należnego odszkodowania od prokuratury trwa jeszcze w Sądzie.
4. W zakresie PRZEWLEKŁOŚCI postępowania Sad Apelacyjny w Katowicach prawomocnym orzeczeniem [z tego roku sygn. II S 11/11] nakazał Prokuraturze Okręgowej BEZZWŁOCZNE ZAKOŃCZENIE ŚLEDZTWA (gdyż wypytywanie dziesiątek tysięcy świadków cyt. "czy głosowali na A.Słomkę" jest bezowocne) oraz zasądził na rzecz Zygmunta Miernika odszkodowanie w wysokości 3 tys. zł. od Prokuratury Okręgowej.
5. W zakresie zgromadzonych "dowodów rzeczowych" (wiele ton dokumentacji i ewidencji KPN, KWEiR, ROB, Z.S. Strzelc, itp. (policja wyniosła w kartonowych pudłach z mieszkań i biur) Sąd w Gliwicach uznał w maju br., iż skoro nie zostały one spisane ani opisane przez funkcjonariuszy to NIE MOGĄ STANOWIĆ DOWODU (wyniesienie ewidencji członkowskiej jest przestępstwem). Faktycznie, jak wynika z licznych dowodów zgromadzonych w aktach, policyjna operacja rozpoczęła się jeszcze w... PRL. Prokuratura poszukuje w wystawionych przez siebie nakazach "dowodów" przestępczej działalności Konfederacji Polski Niepodległej na terenie całej Polski, we wszystkich kampaniach wyborczych (co nawet gdyby było faktem to jest zupełnie przedawnione) i to nawet w okresie walki o odzyskanie niepodległości przed rokiem 1991! - zabierając ewidencję, ulotki czy pamiętniki Konfederatom z czasów PRL. Analizując skład personalny (oraz sposób działania) zespołu nadzorującego i prowadzącego czynności w tej sprawie łatwo zauważyć, iż składa się on w kluczowej części ze zbrodniarzy komunistycznych znanych nam od 30 lat z wcześniejszych nielegalnych represji (tajne i jawne rewizje, legalizacja represji i fingowanie oskarżeń oraz procesów, nielegalne pozbawianie wolności itp). Identyczny sposób działania (rażąco nielegalny), podobny skład personalny kierujących i nadzorujących śledztwo (począwszy od policjantów z SB po "dyspozycyjnych" funkcjonariuszy kierujących prokuraturą i ministerstwem) oraz analogiczne cele działania represyjnego "wymiaru sprawiedliwości" jak w totalitarnej PRL są wprost porażające. Dziś kierują oni WYDZIAŁAMI ds. WALKI z KWP, itp. Domagamy się jawnego i uczciwego procesu! Biuro Prasowe KPN-OP (-) Ireneusz Wolański