Królestwo Polskie Chrystusa Króla
1. Stare przymierze Stary Testament wskazuje nam jak Pan Bóg, poprzez wybranie i przymierze z Abrahamem oraz patriarchami, zawarł przymierze z całym, wybranym ludem izraelskim. Wyprowadził go cudownie z niewoli egipskiej, doświadczał i karał na pustyni, pomagał wywalczyć i objąć ziemię obiecaną oraz założyć tam państwo. Przewodnikami ludu byli patriarchowie, arcykapłani i prorocy oraz wybrani przez Boga i namaszczeni władcy, królowie-kapłani (łączący władzę duchowną i świecką), jak np. Dawid i Salomon. Jednak nie wszyscy królowie byli wierni Bogu, a za nimi i lud odwracał się do bożków pogańskich i bezbożnych obyczajów. Ojciec Niebieski upominał wówczas swój lud przez proroków i przestrzegał, grożąc karami, ale to nie pomagało. Uparte nieposłuszeństwo Bożym przykazaniom ściągało zapowiedziane kary, aż do całkowitego upadku Państwa Izraelskiego i wypędzenia narodu wybranego z ziemi obiecanej do pogańskiej, wieloletniej niewoli. Jednak Ojciec Niebieski nie zapominał o swoim przymierzu, pocieszał lud przez proroków i zapowiadał wybawienie. Prorok Daniel dojrzał na wysokości przybywającego Mesjasza-Króla: „Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie...” (Dn.7,13-14) . Po latach niewoli, żalu i pokuty, Pan Bóg sprawił, że pogański władca Cyrus wezwał Izraelitów do powrotu do swej ziemi i odbudowy Bożej świątyni w Jerozolimie. Jednak kolejne nieprawości Izraelitów i samych arcykapłanów, przewodników ludu, zostały ukarane zniewoleniem rzymskim, a dalsze zaślepione nieuznawanie zesłanego Mesjasza i jego morderstwo, sprawiły całkowite zburzenie Jerozolimy, wspaniałej świątyni i wielowiekowe zniewolenie Izraela. Przymierze Boże było stałe i niezawodne, natomiast naród wybrany okazał się niestały w tym przymierzu i odwracał się od Boga, ulegając podszeptom szatańskim. Pan Bóg był miłosierny, ale i sprawiedliwy; upominał i karał srogo swoich wybranych. Ta historia biblijna jest dla nas cenną nauką, pozwalającą lepiej zrozumieć także historię naszego narodu oraz poznać, jak pokutą i przestrzeganiem prawa Bożego kształtować teraźniejszość i budować lepszą przyszłość.
2. Nowe przymierze Ojciec Niebieski zesłał Swego Syna, aby pełniej objawił Bożą moc i miłosierdzie oraz jeszcze bardziej przybliżył przymierze swoje z ludem wybranym, z tymi wszystkimi, którzy uwierzą i przyjmą Jego prawo oraz będą budowali Królestwo Boże. W niedzielę palmową lud jerozolimski wołał z entuzjazmem: „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie!” i słał swoje szaty pod Jego nogi (Łk.19,38). Pan Jezus nauczył nas codziennej modlitwy: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje...”. A gdy faryzeusze zapytywali Pana Jezusa, kiedy przyjdzie to Królestwo Boże, odpowiedział im: „ Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie, ani nie powiedzą <Oto tu jest> albo <tam>. Oto, bowiem Królestwo Boże jest pośród was.” (Łk.17,20-21).Wskazał, więc, że ma ono charakter społeczny, a nie tylko indywidualny i wewnętrzny oraz że dotyczy nie tylko narodu wybranego, ale i innych narodów dotąd pogańskich: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody,...”. Wprawdzie Królestwo Boże nie jest z tego świata, ale jest budowane na tym świecie. Apostołowie i rozproszeni wierni; Izraelici, Grecy i prozelici, coraz szerzej głosili tę naukę poganom. Dotarła ona wkrótce i do Rzymu, a Pan Bóg okazał swe miłosierne wybranie także innym narodom. Rzymski cesarz Konstantyn Wielki 28 października 312 roku ujrzał znak krzyża na niebie i wskazanie, że w tym znaku zwycięży swoich przeciwników (In hoc signo vincis). Uwierzył i pod Saxa Ruba w walnej bitwie rozgromił pogańskie wojska Maksencjusza. Podjął wezwanie do przymierza swojego państwa i narodu z Bogiem, a jego matka, cesarzowa św. Helena podjęła poszukiwanie w Jerozolimie i 14 września 326 r. odnalazła relikwię Krzyża Świętego. Prochrześcijański Edykt Mediolański Konstantyna z 313 r. oraz uroczyste podwyższenie Krzyża Świętego po jego odnalezieniu, stanowiły fundamentalne akty umocnienia chrześcijaństwa i cesarstwa w Rzymie i Bizancjum oraz przybliżyły budowę Królestwa Bożego. Na przełomie VIII i IX wieku równie doniosłe było wielkie dzieło budowy uniwersalnego państwa chrześcijańskiego przez Karola Wielkiego, jego sojusz z Papieżem oraz liturgiczna koronacja w Rzymie na cesarza w 800 r. Ideę karolińską kontynuował cesarz Otto III, przybywający w roku 1000 do Gniezna. W międzyczasie chrześcijaństwo dotarło i zagościło w państwie Wielkomorawskim, a następnie w Czechach, sięgając na Ruś i do księstwa Wiślan (Wiślica). Prawo Boże, stanowiąc uniwersalne prawo całej natury, zapisane jest w jakiś sposób również w umyśle i sumieniu każdego człowieka,. Dlatego uznanie i respektowanie tego prawa zarówno w życiu publicznym i państwowym (w prawie stanowionym) oraz w życiu osobistym służy budowaniu spójnego i uniwersalnego, trwałego ładu sprawiedliwości i pokoju, budowaniu Królestwa Bożego Jezusa Chrystusa.
3. Przymierze z Polską Dzięki wielkiej łasce Bożej książę Polan Mieszko I, podejmując dzieło organizacji Państwa Polskiego, postanowił zbudować je na wieczystym, Bożym fundamencie. Za żonę wybrał chrześcijankę, czeską księżnę Dobrawę oraz w roku 966 poddał się prawu Bożemu i ochrzcił się z całym dworem i drużyną rycerską. Nadzwyczajnym dopełnieniem tego aktu było w 992 roku oddanie Polski pod protekcję Papieża (akt Dagome index). Jednak „Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje.” (J.15, 16). Mieszko I podjął to powołanie i zawarł przymierze naszego Narodu z Bogiem. Mówiąc o Chrzcie Świętym trzeba wyraźnie odróżniać indywidualny chrzest poszczególnych osób, także książąt, niezmieniający istotnie stosunków społecznych i politycznych, od chrztu narodu i państwa, który rozpoczynał wprowadzanie w kraju chrześcijaństwa i budowy Królestwa Bożego między ludźmi. Łączyło się to z uznaniem religii katolickiej za religię państwową i panującą oraz ze stanowieniem nowego, rozumnego i sprawiedliwego prawa. Oczywiście, nie był to akt tylko religijny, a par excellence religijno-polityczny, kształtujący właściwą relację władzy ziemskiej do niebieskiej, kreujący chrześcijańską władzę, politykę i państwo. Za tym następowało przyjmowanie i szerzenie obyczajów chrześcijańskich. Wtórnie wymagało to także rugowania przejawów pogaństwa, burzenia bożków, wycinania „świętych” dębów i tp. Dalszym aktem związania Polski z Kościołem i prawem Bożym oraz umocnienia i wyniesienia Królestwa Polskiego wśród innych państw, była koronacja królewska Bolesława Chrobrego w 1025 r. Akt ten ponawiało w historii wielu władców polskich. W liturgicznym akcie koronacji monarcha, wprowadzany przez biskupów do katedry, klęcząc i kładąc ręce na Ewangelii, składał podwójną przysięgę arcybiskupowi (prymasowi); na wierność Kościołowi i prawu Bożemu oraz na wierność Polsce i jej ustawom. Następnie arcybiskup (prymas) namaszczał dłonie i barki monarchy olejem świętym oraz wręczał mu goły miecz, którym on kreślił w powietrzu znak krzyża. Klęczącemu królowi przypasowywano miecz, a arcybiskup (prymas) nakładał koronę na głowę i błogosławił, po czym monarsze wręczano buławę i jabłko królewskie.[1] Na rynku magnateria i rycerstwo oddawało hołd namaszczonemu władcy. Koronacja była, więc aktem szczególnie uroczystym i zobowiązującym; warto zauważyć, że charakteryzował się on następującymi istotnymi cechami:
1. Wspólnym i zgodnym uczestnictwem najwyższych władz kościelnych i państwowych oraz poddanych.
2. Uznaniem przez władcę nadrzędności prawa Bożego; naturalnego, kościelnego i Ewangelii oraz zobowiązaniem do podporządkowania mu stanowionego prawa państwowego.
3. Zobowiązaniem władcy (władz państwowych) do przestrzegania ładu moralnego i prawnego oraz umacniania, szerzenia i obrony wartości chrześcijańskich.
4. Podjęciem współpracy autonomicznych władz państwowych i kościelnych w realizacji dobra wspólnego narodu i państwa oraz budowania przez wszystkich obywateli Królestwa Bożego.
5. Poddaniem kraju opiece i miłosierdziu Bożemu.
Naturalnie, cechą najważniejszą była zasadnicza prawość i uczciwość głównych realizatorów tego aktu oraz ich szczere pragnienie dopełnienia zobowiązań. Dalsza podstawowa zgodność słów i czynów oraz dobre owoce wynikające z tego aktu dobrze świadczą o jego uczestnikach, chociaż nie musieli być oni świętymi. Wskazane cechy pozwalają taki akt kościelno-państwowy uznać za podobny (równorzędny?) do aktu bardzo upragnionego przez nas obecnie i nazywanego intronizacją Jezusa Chrystusa Króla Polski. Z tego względu zapewne można by również uważać, że w istocie pierwsza intronizacja Jezusa Chrystusa Króla Polski została dokonana już prawie tysiąc lat temu. Nie były to jakieś akty doraźne i powierzchowne, ale dynamizujące wszechstronny rozwój kraju; prawny, religijny, gospodarczy i społeczny; budujące nową kulturę. Oto już w XI wieku biskup Stanisław ze Szczepanowa publicznie upominał polskiego króla Bolesława II Śmiałego za jego niegodziwe czyny. A gdy rozgniewany władca zabił i porąbał biskupa, powszechne oburzenie spowodowało wygnanie króla z kraju i skłonienie go do pokuty. Przez szereg wieków Królestwo Polskie było wierne przymierzu i Królestwu Bożemu, zabiegając skutecznie m.in. o jego pokojowe poszerzanie i pogłębienie na ziemiach północnych i wschodnich (Chrzest Litwy i innych księstw). Jednocześnie występowało przeciw morderczemu nawracaniu pogan siłą (Paweł Włodkowic na Soborze w Konstancji). To przymierze wyrażały od dawnych czasów także nasze hymnu narodowe:
- Bogurodzica, Dziewica, Bogiem sławiena ... ,
- Gaude Mater Polonia... (Raduj się Polsko, Ojczyzno szlachetnym synem wsławiona, Króla Wieczności wychwalaj ... ),
- Nigdy z królami nie będziem w aliansach (...), bo u Chrystusa my na ordynansach ... ,
- Boże coś Polskę przez tak liczne wieki ... .
Przez szereg stuleci trwał sojusz tronu i ołtarza, który też przekładał się na pozytywny system praw oraz właściwe relacje rozumu i wiary. Taki układ stosunków spowodował najbardziej niezwykły w historii rozwój kultury okresu średniowiecza i renesansu. Ich wyrazem są strzelające w niebo katedry gotyckie, pierwsze uniwersytety, czy choćby kolumna na Placu Zamkowym w Warszawie, na której stoi figura króla Zygmunta III Wazy z szablą w jednym ręku i dużym krzyżem w drugim. Przy okazji warto też przypomnieć, że w okresie bezkrólewia zwierzchnią władzę w Polsce sprawował prymas – Interrex. Nie wszyscy władcy i rządzący w naszym kraju byli jednak dostatecznie wierni Bogu i złożonym przysięgom, ale Kościół nie zaniedbywał nauczania i upominania. Widzimy księdza Piotra Skargę jak napomina króla, senatorów i dostojników państwowych oraz grozi Bożymi karami. Nie posłuchali tego napomnienia, więc przyszły liczne wojny i wielkie zniszczenie kraju; w 1655 r. obroniła się tylko rozmodlona Jasna Góra. W podzięce za ocalenie i w wielkiej ufności do Boga, w 1656 r. król Jan Kazimierz w katedrze lwowskiej dokonał proklamacji (intronizacji) Matki Bożej na Królową Korony Polskiej, ślubując Jej wierność Narodu polskiego. Jej cudowny obraz jasnogórski został ukoronowany, za zgodą Papieża, w 1717 r. Odtąd Jasna Góra jest Jej stolicą, tutaj składają Jej hołd i dary nasi władcy, prezydenci i wodzowie oraz cały Naród. Słynna nasza Konstytucja 3 Maja 1791 r. zaczynała się inwokacją: „W imię Boga w Trójcy Świętej Jedynego...”. Potwierdzała ona tradycyjne uprzywilejowanie religii chrześcijańskiej uznając ją za religię panującą, ze wszystkimi jej prawami. Wielka, pokorna modlitwa zniewolonego Narodu polskiego z przełomu wieków XIX i XX sprawiła cud nieoczekiwany - prawie jednoczesny upadek w 1918 r. trzech mocarstw rozbiorowych, naszych ciemiężycieli. A nieustanna modlitwa całego Narodu w 1920 r. wybłagała kolejny Cud nad Wisłą. Wyrazem wdzięczności było wzniesienie świątyni Matki Bożej Zwycięskiej w Warszawie oraz wielkiego łuku tryumfalnego Chrystusa Króla w Poznaniu. Masy ludowe polskiego Narodu pozostały wierne Bogu, krzyżowi i Kościołowi.
4. Odrzucenie prawa Bożego i detronizacja Chrystusa Króla Ruchy filozoficzno-intelektualne oświecenia przez cały XVIII wiek pogłębiały w Europie proces laicyzacji i destrukcji w Kościele i państwie: wśród wyższego duchowieństwa, wyższych warstw społecznych i w sferach dworskich. Szerzył się deizm, laicyzacja i wrogość do instytucji kościelnych. Około 1715 r. powstały na Zachodzie pierwsze loże masońskie (wolnomularzy) propagujące, w elitach władzy wielu krajów, praktyczne działania antykościelne. W 1721 i 1730 r. powstała pierwsza loża masońska w Warszawie i masonami zostali polscy królowie: August II Mocny i Stanisław August Poniatowski.[2] Papiestwo, chociaż znacznie osłabione tymi ruchami, potępiło wyraźnie wolnomularstwo już w 1738 r. Pomimo to w 1767 r. została założona Wielka Loża Polski, której przewodził książę Ignacy Potocki, zdrajca, wielki działacz Targowicy i związku z Rosją. Na Zachodzie i w Polsce mnożyły się usiłowania zerwania łączności Kościoła w kraju z Papiestwem, ale katolicka szlachta do tego w Polsce nie dopuściła. Na dworze królewskim i wśród magnatów było wielu masonów, szczególnie obcego, a także żydowskiego pochodzenia, szerzących deizm i rozpustę. Głosili hasła wolności sumienia i religii oraz rewolucyjne (francuskie) prawa człowieka, bez mówienia o obowiązkach. W tradycyjnych obrzędach religijnych uczestniczyli jedynie na pokaz ludowi. Dwory europejskie i państwa zaborcze starały się podporządkować sobie Kościół katolicki, nieco podobnie jak w Rosji Kościół prawosławny jest podporządkowany carowi. Na ziemiach polskich szerzył się chaos i rozprężenie. Pod presją zlaicyzowanych, zachodnich władców papież Klemens XIV rozpoczął kasatę zakonu Jezuitów. Pod koniec XVIII wieku zaczęła się w Europie i na ziemiach polskich już szersza kasata wielu klasztorów i zakonów oraz zabór dóbr kościelnych. Przodowała w tym Austria i kraje Habsburgów, zachowujące tylko powierzchowny sojusz tronu i ołtarza. Również inni zaborcy, częściowo za wymuszoną zgodą Stolicy Świętej, likwidowali klasztory i grabili dobra kościelne. W duchu oświecenia panowała ideologia światłego absolutyzmu władcy. Car Piotr I ogłasza w swoim Duchownom Rieglamentie że : „Władza monarchów jest samowładna” (samodzierżawie), a „Jego Cesarska Mość (...) za swoje czyny nie musi odpowiadać przed nikim na świecie.” Prawdziwym celem Pierwszej Wojny Światowej, podobnie jak Rewolucji Francuskiej, był masoński program zniszczenia we wszystkich krajach monarchii, królów i religii oraz zaprowadzenia wszędzie łatwo manipulowanej, socjalistycznej demokracji. Za tym stały też wielkie interesy światowego, głównie żydowskiego kapitału, wspomagające walczące strony, łatwo pomnażanego kosztem zagłady milionów ludzi. [3] Dlatego wojna kończyła się rewolucją w Rosji oraz rewolucjami we Włoszech, Niemczech, Hiszpanii, Meksyku i innych; w wielu krajach Europy i Ameryki Południowej (Ameryka Północna była już w większości przez nich opanowana). Również w Polsce, po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., duży wpływ zyskała aktywna lewica polityczna i zlaicyzowana polska inteligencja, w dużym stopniu pochodzenia żydowskiego.[4] Wraz z nimi rozbudowane loże masońskie i obce agentury wywoływały stałe napięcia polityczne i antykościelne. W Konstytucji marcowej i kwietniowej zapisano już kompromisowo i enigmatycznie: „Wyznanie rzymskokatolickie, będące religią przeważającej większości narodu, zajmuje w państwie naczelne stanowisko, wśród równoprawnych wyznań”. Kościół katolicki rządził się jednak nadal swoimi prawami, a w 1925 r. został podpisany Konkordat za Stolicą Świętą.Po „zamachu majowym” socjaliści i masoni przeforsowali w 1927 r. m.in. istotną zmianę naszego godła państwowego. Białego orła, zamiast dawnej korony na głowie zwieńczonej krzyżem, ozdobiono koroną otwartą bez krzyża (inna symbolika), a na skrzydłach dodano pięcioramienne gwiazdki kabalistyczne. W ten oficjalny sposób zaznaczono początek budowy laickiego państwa masońskiego, a może Judeopolonii („Naszym Jeruzalem będzie Polska” [5]), niechętnego i wrogiego Kościołowi i prawu Bożemu. Wprawdzie Kościół zachował swoje prawa, ale większość polskich premierów okresu międzywojennego związana była z masonerią i reprezentowała jej postawę.[6] Może dramaty Drugiej Wojny Światowej były karą także za to państwowe odstępstwo i szerzącą się demoralizację.Od 1945 r. pod wielką presją rosyjsko-żydowskiej komuny [7], podjęto już z całą konsekwencją rozdział państwa od Kościoła oraz próbę podporządkowania go państwu. Laickie państwo komunistyczne, w swoich władzach, ustawach i instytucjach, wyrzekło się prawa Bożego i walczyło z Kościołem. Można więc uważać, że Jezus Chrystus Król został przez ówczesne wasalne władze komunistyczne w Polsce wygnany i formalnie zdetronizowany.Kościół i wierni w Polsce nie poddali się jednak bezbożnictwu. W 1946 r. nastąpiło wielkie poświęcenie Narodu polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi, a w 1956 r. – odnowienie, po 300 latach, ślubów króla Jana Kazimierza. Za Prymasem Tysiąclecia Naród ślubował: „Przyrzekamy uczynić wszystko (...) aby Polska była rzeczywistym Królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie w życiu osobistym, rodzinnym narodowym i społecznym”. Na próby zniewolenia Kościoła ks. kardynał Wyszyński odpowiedział wyraźnie: Non possumus ! Napięte zmagania pomiędzy Kościołem a władzami komunistycznymi trwały długie lata, pociągając za sobą morze cierpień oraz śmierć męczeńską za wiarę wielu świeckich i duchownych.Wprawdzie wielomilionowy, katolicki ruch Solidarności zmusił w 1989 r. komunistów do odwrotu, ale zaraz ich miejsce zajęła (z wyraźną pomocą niektórych członków Episkopatu) równie ateistyczna grupa postkomunistycznych agentów, masonów i działaczy pochodzenia żydowskiego. Zaimportowali oni neoliberalną ideologię dzikiego kapitalizmu, bez sprawiedliwości i solidarności, wrogą nie tylko Kościołowi i wierze świętej, ale także masom ludowym, rodzinie i moralności.[8] Wkrótce odbudowały się, z obcą pomocą, i rozwinęły w Polsce loże masońskie rytu szkockiego i francuskiego, Wielka Loża Polski, czołowa loża żydowska B! nei B! rith oraz związane z masonerią Kluby Lwów i popularne Rotary Club.Wprawdzie w 1995 r. władze polskie podpisały nowy konkordat ze Stolicą Świętą, ale uzależnione międzynarodowo, sprzyjały i nadal popierają szerzenie się zalewu destrukcji i nihilizmu. Jedynie pozornie, przed wyborami, liberalni władcy przyznają się częściowo do Kościoła. Przyzwolenie władz na coraz powszechniejsze poniewieranie wartości chrześcijańskich i świętokradztwa, walka z krzyżami na terenie Warszawy, sprzeciw ochronie życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci oraz niszczenie majątku narodowego pokazały w pełni, kim są rządzący. Już dawno porzucili oni i zdradzili Naród w służbie Królestwa Bożego. Nie uznają Bożego prawa i faktycznie dokonują kolejnej detronizacji Chrystusa Króla w naszej Ojczyźnie, od tysiąca lat zakorzenionej w przymierzu Narodu z Bogiem. W międzyczasie została przeprowadzona aneksja Polski do Unii Europejskiej, która w kilku etapach przekształciła się w ateistyczne super-państwo, wrogie Kościołowi, rodzinie i wszelkim zasadom moralnym. W konstytucji polskiej i unijnej, zgodnie z programem masońskim, zdecydowanie odrzucono „invocatio Dei”, a nawet pominięto wspomnienie o tradycji chrześcijańskiej. Wbrew głoszonej tolerancji, Unia realizuje i propaguje agresywny ateizm i coraz powszechniejszą dyskryminację katolików w życiu państwowym i w wychowaniu młodego pokolenia. Oficjalnie Unia Europejska realizuje zasadę świeckości państwa i rozdziału Kościoła od państwa. (Fałszywa ideologia i szkodliwa praktyka rozdziału Kościoła od państwa została już dawno potępiona przez Papieża Piusa X w encyklice Vehementer nos). Prezydent Francji Jacques Chirac w 1995 r. w dyskusji nad projektem konstytucji europejskiej, stwierdził wyraźnie (jak głoszą masoni), że moralne jest to, co uchwala Zgromadzenie Narodowe. Tak, więc to człowiek (i ludzie sterowani ideologicznie), ma decydować, co jest dobre, a co złe, jak kusił do tego szatan już w raju. Chcą, więc budować taki szatański „raj”, lekceważąc prawo Boże i dokonując detronizacji Chrystusa Króla prawie w całej Europie.
5. Potrzeba nowej ewangelizacji Papież Leon XIII już w 1902 r. pisał z bólem; „Nasza epoka, jak żadna inna daje przykład buntu przeciw Bogu, ponieważ dziś odnawia się głos, głos przeciw Chrystusowi: nie chcemy, aby ten królował nad nami”(encyklika Mirae caritatis). W trosce o przyszłość stał się wielkim głosicielem kultu Najświętszego Serca Jezusa. Idąc krok dalej, wobec szerzącej się laicyzacji, papież Pius XI w encyklice Quas primas na zakończenie Roku Świętego 1925 wprowadził i ogłosił święto Chrystusa Króla. Pisał: „Błądziłby bardzo ten, kto by odmawiał Chrystusowi Człowiekowi władzy nad jakimikolwiek sprawami doczesnymi (...) Niech, więc rządzący państwami nie wzbraniają się sami i wraz ze swoimi narodami oddać Królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i posłuszeństwa”. W 1939 r. kolejny papież Pius XII wołał: „Ratunek i zbawienie dla współczesnego człowieka znajduje się tylko w czci Chrystusa, jako Króla, w uznaniu uprawnień wynikających z władzy, jaką On sprawuje...”. (Encyklika Summi pontificatus). Ale świat tych głosów nie usłuchał.
Ostatni Sobór Watykański II, tak bardzo otwarty na świat, w konstytucji Gaudium et spes (1965 r.), w p.76 zapisał: „Kościół powinien mieć jednak zawsze i wszędzie prawdziwą swobodę w głoszeniu wiary, w uczeniu swej nauki społecznej (...), a także w wydawaniu oceny moralnej nawet w kwestiach dotyczących spraw politycznych, kiedy domagają się tego podstawowe prawa osoby lub zbawienie dusz,...”. W soborowej konstytucji Lumen gentium, w p.31, stwierdzono: „Zadaniem ludzi świeckich, z tytułu właściwego im powołania, jest szukać Królestwa Bożego, zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej”. Polski Papież ks. Karol Wojtyła, jeszcze, jako kardynał, w czasie podróży do USA w 1976 r. stwierdził z wielką jasnością: „Stoimy wobec największej, historycznej konfrontacji (...) w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem i antykościołem (...) ze wszystkimi konsekwencjami dla ludzkiej godności, indywidualnych praw, praw ludzkich i praw narodu.” W dalszych wypowiedziach Papież przybliżał prawdę apokaliptyczną o ostatecznej walce szatana z Bogiem. [9] Dlatego wzywał wielokrotnie do nowej ewangelizacji. W adhortacji apostolskiej Christifideles laici (1988 r.) pisał: „Z tytułu swej przynależności do Chrystusa, Pana i Króla wszechświata, świeccy uczestniczą także w Jego urzędzie królewskim i są przez Niego wezwani do służenia Królestwu Bożemu ...”. W innym miejscu zwracał uwagę, że w sytuacji nagromadzenia czynników negatywnych, przeciwnych poczuciu dobra wspólnego, uzasadnione jest mówić o „strukturach grzechu”, które „ są zakorzenione w grzechach osobistych i stąd są zawsze powiązane z konkretnymi czynami osób, które je wprowadzają, umacniają i utrudniają ich usunięcie. W ten sposób wzmacniają się one, rozpowszechniają i stają się źródłem innych grzechów, uzależniając od siebie postępowanie innych ludzi”. (Encyklika Sollicitudo rei socialis p.36). Wprowadzone przez Jana Pawła II do modlitwy różańcowej Tajemnice Światła w treściach kolejnych tajemnicach przynaglają do służby Chrystusowi Królowi i Królestwu Bożemu: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”, „Czas się wypełnił i bliskie jest Królestwo Boże”, „To jest Mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie!”. Nie widać jednak zracjonalizowanych wysiłków duszpasterskich i działań praktycznych ukierunkowanych na nową ewangelizację i realizację wskazań papieskich. Niestety, wpływy masonerii umocniły się także w Episkopacie polskim, czego spektakularnym dowodem było niedopuszczenie ks. abpa. Stanisława Wielgusa do objęcia Archidiecezji Warszawskiej. Upowszechniono lekceważenie sacrum i szerzy się nadal ateizacja katolików, manifestująca się powszechnym zawstydzeniem ochrzczonych. Większość katolickich domów i rodzin wstydzi się krzyża i świętych obrazów, dzieci po Komunii św. i Bierzmowaniu wstydzą się złożyć ręce i nosić na szyi medalik, lub krzyżyk, a kapłani i biskupi krępują się noszenia sutanny i krzyża, (za które poprzednicy ponosili śmierć). Wielki to sukces szatański. Wszyscy wstydzą się o tym mówić i przypominać słowa Jezusa:, „Kto bowiem wstydzi się mnie i moich słów, tego i Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale swojej i Ojca i aniołów świętych” (Łuk.9,26).
6. Jest ratunek dla Polski i dla świata Każdy chrześcijanin i każdy naród, wybrany w swej historii przez Ojca niebieskiego, stawiany jest przez Niego, poprzez szczególne wydarzenia, wobec potrzeby zasadniczego wolnego wyboru swojej dalszej drogi. Pozornie wydaje się, że jest wiele możliwych, różniących się dróg, ale naprawdę są tylko dwa kierunki i główne szlaki. Ukazuje je wyraźnie Pan Bóg ludowi izraelskiemu, po wyprowadzeniu go z niewoli egipskiej: „Patrz ! Kładę dziś przed tobą życie i dobro oraz śmierć i zło. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, chodzić jego drogami i przestrzegać Jego przykazań, praw i nakazów, abyś żył i mnożył się, a Pan Bóg twój będzie ci błogosławił. (...) Ale jeśli swe serce odwrócisz i nie będziesz słuchał, dasz się odwieść i będziesz oddawał pokłon innym bogom oraz im służył – to oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie i niedługo będą wasze dni na ziemi (...) Wybierzcie, więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo – miłując Pana Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego.” (Księga Powt. Prawa 30, 15-20). Tę samą alternatywę każdemu z nas przybliża Pan Jezus w przypowieści: „Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie.” (J. 15,6-7). Również straszna przyszłość czeka naród wcześniej wybrany, ale niewierny: „Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce”. (Mat. 21,43). Ewangelia ukazuje wyraźnie perspektywę Boga i szatana, łaskę i potępienie; nie ma innego wyboru i innych kierunków w przyszłość dla człowieka i dla narodu. Na początku naszych rozważań wskazaliśmy jak porywająca i groźna jest to alternatywa i jak konsekwentny był Ojciec Niebieski w historii Izraela i naszego narodu. W następnych rozdziałach przypomniano, jakimi to krętymi drogami państwa europejskie, a w tym i Polska, w ostatnich stuleciach gubiła się i odchodziła z Bożego szlaku, wybierając w ostatnich latach coraz bardziej wyraźnie szatańską autostradę do „raju na ziemi”, a w efekcie skazując się na katastrofy, zagładę i potępienie. A przecież my nie chcemy aby Królestwo Boże było nam zabrane. Miłosierdzie Boże próbuje powstrzymać zagubione ludy, poprzez liczne objawienia Matki Bożej i Pana Jezusa, wzywające do opamiętania, modlitwy i pokuty, wskazujące zbliżającą się, straszną karę Bożą oraz ukazujące możliwość ratunku. Wystarczy wspomnieć objawienia Najświętszej Marii Panny i orędzie Fatimskie oraz objawienia Pana Jezusa Miłosiernego świętej siostrze Faustynie. Również służebnica Boża Rozalia Celakówna w latach 1937-1940 (wielkiego już nasilenia zła w Ojczyźnie) doznała szczególnych objawień Pana Jezusa, dotyczących misji dziejowej Polski i woli Najświętszego Serca Jezusa. Z treści jej objawień ks. K. Dobrzycki podaje [10]: „Sprawiedliwość Boża chce ukarać ten naród za grzechy, zwłaszcza za grzechy nieczyste, morderstwa [dzieci nienarodzonych] i nienawiści. Jest jednak ratunek dla Polski, jeśli Mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności poprzez Intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym państwie z rządem na czele. To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów, a całkowitym zwrotem do Boga. (...) Tylko we Mnie jest ratunek dla Polski. (...) Za grzechy i zbrodnie popełnione przez ludzkość na całym świecie ześle Pan Bóg straszne kary .Sprawiedliwość Boża nie może znieść dłużej tych występków. Ostoją się tylko te państwa, w których będzie Chrystus Królował. Jeśli chcecie ratować świat, trzeba przeprowadzić Intronizację (...) we wszystkich państwach i narodach na całym świecie. Tu i jedynie tu jest ratunek”.
Ks. J. Królikowski podaje podobne fragmenty objawień [11] : „Tylko te państwa nie zginą, które będą oddane Jezusowemu Sercu przez intronizację, które Go uznają swym Królem i Panem”. „Pan Jezus w szczególny sposób chce być naszym Królem, tego On sobie życzy. Polska musi w sposób wyjątkowy, uroczyście ogłosić Pana Jezusa swym Królem przez intronizację i wtedy Jezus będzie jej błogosławił i bronił od nieprzyjaciół.” Rozalia zaznacza, że potrzeba aby tego aktu dokonano w sposób wspólnotowy, pod przewodnictwem biskupów i z udziałem władz narodowych. Głosi intronizację Najświętszego Serca Jezusa, odróżniając ją jednak wyraźnie od głoszonej jednocześnie intronizacji Chrystusa Króla. Ks. Królikowski podkreśla, że jej przesłanie dobrze wpisuje się w wezwania Papieży, którzy ratunek dla chrześcijaństwa i świata widzieli w rozwoju kultu Najświętszego Serca Jezusa (Leona XIII i Benedykta XV) i Chrystusa Króla (Piusa XI i Pius XII) oraz w powiązaniu wzajemnym obu tych form kultu w życiu osobistym i społecznym; publicznym i państwowym. Stwierdza, że nie ma w jej przesłaniu ani ciasnego nacjonalizmu, ani zbędnego mesjanizmu. Jest natomiast doświadczenie Ojczyzny, w której duch ludzki się rozwija i kształtuje. Można również stwierdzić, że główna treść jej przesłania przypomina inne, wcześniejsze objawienia, a także wskazany tu przykładowo przekaz biblijny. Jest jednak istotne, że objawienia Rozalii Celakówny są wyraźnie skierowane do naszego Narodu i stanowią szczególne, wyjątkowe wezwanie dla Państwa Polskiego. We wrześniu 1937 r. Chrystus powiedział do niej : „Misja, którą miała otrzymać Francja przez św. Małgorzatę Alacoque, a której nie przejęła, misja ta przechodzi na Polskę.” (...) „Trzeba przeprowadzić Intronizację Najświętszego Serca Jezusowego we wszystkich państwach, narodach na świecie. Te państwa, które jej nie przyjmą, zginą bezpowrotnie z powierzchni ziemi i już nigdy nie powstaną.” [12] Intronizacja powinna być przeprowadzona na trzech szczeblach: osobistym, rodzinnym oraz narodowym i państwowym. Te wezwania są, więc niezwykle dla nas ważne, zobowiązujące i naglące; budzą nadzieję na ratunek, Boże błogosławieństwo i zwycięstwo. Nikt, kto ma Boga i Polskę w sercu nie może być obojętny na to wezwanie.
7. Rozwój kultu Serca Jezusa i Chrystusa Króla Przypomnieliśmy powyżej papieży ogłaszających i propagujących nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusa i do Chrystusa Króla. W Polsce kult Najświętszego Serca Jezusa oraz Niepokalanego Serca Maryi był popularny już w okresie Pierwszej Wojny Światowej. Dlatego tym szybciej, za sprawą wielkiego prymasa ks. kardynała Augusta Hlonda, rozwinął się również żywy kult Chrystusa Króla, wkrótce po jego ogłoszeniu w 1925 r. W całym kraju w okresie międzywojennym Chrystus odbierał dużą cześć. Wzniesiono wielki łuk tryumfalny Chrystusa Króla w Poznaniu oraz zamierzano postawić równie godny pomnika Chrystusa Króla w Warszawie. Oprócz uroczystych nabożeństw, odbywały się także publiczne akademie ku czci Chrystusa Króla (w Warszawie w wielkiej sali Roma); kontynuowane także po wojnie, do czasu komunistycznego zakazu. Dzieło intronizacji Serca Jezusowego i Chrystusa Króla zostało zapoczątkowane w 1946 r. przez ks. kardynała Adama Sapiehę, a w 1948 r. otrzymało błogosławieństwo Stolicy Apostolskiej. Realizowano je stopniowo, przez intronizację dokonywaną przez poszczególne osoby, rodziny, wspólnoty, parafie, gminy; coraz szerzej. Dziwne, że te formy kultu zostały w ostatnich dekadach jakoś zaniedbane, a może i wytłumione z inspiracji masońskiej. Dopiero powoli popularyzowane w ostatnich latach przesłanie Rozalii Celakówny ożywiło wcześniejszy kult oraz angażuje patriotów do działania dla intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski. A o wiszącej nad światem karze Bożej mówiła i Matka Boża do dzieci w Fatimie i w innych objawieniach. Wspomniany rozwój kultu Chrystusa Króla w okresie międzywojennym i zaraz po wojnie łączył się, zgodnie z nauką Kościoła, ze świadomością bliskiej obecności i panowania Chrystusa Króla nad nami, z powinnością obowiązku naszego poddania i zawierzenia Mu, podporządkowania prawu Bożemu oraz powołania do służby w Królestwie Chrystusa. W następnych, komunistycznych latach kult ten został skutecznie wytłumiony i dopiero w okresie posoborowym częściowo przypomniany, ale już, jako uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata, wielkiego, ale odległego władcy. Liberałom chodziło o usunięcie Chrystusa Króla z dzisiejszego życia społecznego i politycznego do osobistych, prywatnych praktyk. Wydaje się, że to się im w szerokim zakresie udało, ale jest to stan tragiczny, konieczny do naprawy. W tej sytuacji duch chrześcijańskiego narodu woła o odnowę naszej religijności pod sztandarami Jezusa Chrystusa Króla Polski. Woła o Jego pełne uznanie i ponowną intronizację, jak za czasów Mieszka I i Chrobrego, o podporządkowanie się Mu, zaufanie i służbę, jak w latach międzywojennych naszych rodziców i dziadków. Niektóre parafie, miasta i diecezje podjęły w ostatnich latach inicjatywę miejscowych aktów intronizacji, z udziałem władz kościelnych i samorządowych, jak np. miasta Wyszków, Ostrołęka i inne w diecezji Łomżyńskiej. Kult Jezusa Chrystusa Króla Polski popularyzuje się także w diecezjach: Kieleckiej, Ełckiej, a ostatnio także w Gdańskiej (kongres Chrystusa Króla w Rumii w 2010 r.) i w innych. We wrześniu 2010 r. odbyły się manifestacyjne marsze dla Jezusa Chrystusa Króla Polski w Krakowie, Warszawie, Lublinie i Wrocławiu. Kolejna wielka pielgrzymka do Jezusa Chrystusa Króla Polski zgromadziła się na Jasnej Górze 3 maja 2011 r. W Świebodzinie (diecezja Zielonogórsko-Gorzowska) został wzniesiony i poświęcony w Święto Chrystusa Króla Wszechświata w 2010 r. największy w świecie pomnik Chrystusa Króla (wysokości 33m, a wraz z kopcem - 50m). Druga, ogromna postać Jezusa Chrystusa Króla Polski, z koroną cierniową i królewską z orłem (wysokości 24 m) stanęła niedawno na Śląsku w Ustroniu-Zawodziu. Nasz Naród po wielkim zrywie Solidarności, z Bogiem ku wolności, został znowu oszukany i zniewolony przez krajowe i międzynarodowe siły syjonistyczno-masońskie, wrogie Bogu, rodzinie i wszelkiej uczciwości. Stracił zaufanie i szacunek do t.zw. elity rządowej i parlamentarnej oraz do pozorowanej i manipulowanej demokracji. W swych dążeniach do rzeczywistej sprawiedliwości i solidarności, do szacunku dla krzyża, chrześcijańskiego wychowania i tradycji, nie znajduje dostatecznego zrozumienia i wsparcia w Episkopacie Polski. Czuje się zagubiony i osamotniony; brak mu wielkich, żywych autorytetów duchowych. Tym bardziej zwraca się ku niebieskim.
8. Intronizacja Najświętszego Serca Jezusa i Jezusa Chrystusa Króla Polski[13] Intronizacja Najświętszego Serca Jezusa, polega na osobistym lub wspólnotowym umiłowaniu Serca Syna Bożego, oddaniu Mu czci i poświęceniu się Jemu, przyjęciu Jego praw oraz uzewnętrznieniu tego aktu zawieszeniem, na widocznym miejscu, obrazu Najświętszego Serca Jezusowego. To bardzo pobożna praktyka, zalecana przez kolejnych papieży od Leona XIII, jako skuteczny środek ożywienia religijności i odnowy społecznej. Stanowi ona również doskonałe przygotowanie do szerszego zaangażowania w społeczne budowanie Królestwa Bożego. Dalej idącą jest praktyka intronizacji Chrystusa Króla, stanowiąca wspólnotową (zbiorową) manifestację nawrócenia danej społeczności oraz wspólnego uznania Jezusa Chrystusa Królem. Łączy ona ludzi między sobą i z Bogiem, jest wyrazem poddania się Jego nadrzędnemu prawu we wszystkich dziedzinach i sprawach życia osobistego, społecznego i gospodarczego. Jest, więc społecznym aktem hołdu Chrystusowi Królowi i posłuszeństwa w Jego służbie. Obydwie praktyki intronizacyjne wzajemnie się łączą i dopełniają. Kult Serca Jezusa różni się jednak istotnie od intronizacji Jezusa Chrystusa Króla. Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa wyraża miłość Boga do ludzi, a święto Chrystusa Króla – miłość ludzi do swojego Pana, któremu składają publiczny hołd i oddają swe serca w posiadanie. [14] Można powiedzieć, że sama ludzka logika dynastyczna wymaga, aby po intronizacji i koronacji Maryi Matki Chrystusa i Królowej Świata, na Królową Polski, następnie intronizować i koronować Jej Syna, Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, na Króla Polski. W niektórych sanktuariach koronami papieskimi został już dawno ukoronowany młodociany Jezus Chrystus Król Polski, obok swej matki Maryi Królowej Polski. (A w Polsce bywało, że koronowano już młodocianych władców). Jak się wydaje, akt intronizacji, w swej treści i formie, powinien charakteryzować się m.in. tymi samymi pięcioma istotnymi cechami wymienionymi uprzednio przy akcie koronacji polskiego króla. Intronizacja Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata na Króla Polski powinna stanowić akt nawrócenia i przebłagania oraz polegać na dobrowolnym uznaniu przez Naród polski oraz władze państwowe i kościelne nadrzędności prawa Bożego i podporządkowaniu mu wszelkich działań, na przyrzeczeniu naszej służby Królestwu Chrystusowemu, jego obranie i poszerzaniu oraz na zawierzeniu z ufnością losów naszego Narodu opiece i Miłosierdziu Bożemu. Wydaje się, że taka intronizacja Jezusa Chrystusa Króla Polski w duchowy sposób obejmuje i łączy wszystkie inne formy i akty pobożności naszego narodu, takie jak intronizacja Najświętszego Serca Jezusa i Chrystusa Króla Wszechświata, nabożeństwo Miłosierdzia Bożego, nabożeństwo do Ducha Świętego oraz nabożeństwa Maryjne. Pragnieniem Rozalii Celakówny jest, aby przez osobistą i wspólnotową intronizację Serca Jezusa dojść do pełnego zrozumienia (objawienia się) i uznania Chrystusa jako Króla Polski. Już wcześniej zwróciliśmy uwagę na zasadniczą różnicę pomiędzy indywidualnym, osobistym Chrztem św., a Chrztem św. kraju (Polski, Litwy). Podobna istotna różnica zachodzi między intronizacją dokonywaną indywidualnie, w parafiach czy w miastach, a potrzebną intronizacją narodową i państwową. Ponieważ Jezus Chrystus jest Królem Wszechświata, to jest również Królem Polski, a także Królem Niemiec, Francji, Ukrainy i innych krajów. Intronizacja Jezusa Chrystusa Króla Polski nie jest, więc jakimś przejawem narodowego szowinizmu, a wręcz przeciwnie, zgodnie z objawionym pragnieniem Pana Jezusa, ma zainspirować i pociągnąć także inne kraje i państwa do podobnej intronizacji.. Przy głównym wejściu do Jasnogórskiego Klasztoru stoi już piękna figura Chrystusa Króla w potrójnej koronie, ufundowana i postawiona przez ks. kardynała Henryka Gulbinowicza i oczekuje na intronizację oraz wprowadzenie do stolicy. O to trzeba nam się modlić i o to zabiegać, gdyż w tym jest nasz ratunek i przyszłość Polski.
9. Zmaganie z szatanem i jego sługami Wielkie, szatańskie siły zła inspirują rozbudowywane struktury zła (wskazane przez Jana Pawła II) oraz angażują zagubionych, zaślepionych i opętanych ludzi. Na wszelkie sposoby, od wewnątrz i z zewnątrz Kościoła, podkopują i zwalczają Królestwo Boże. Szatan dzierży władzę w wielu ziemskich królestwach i kusił już Pana Jezusa na pustyni wizją przekazania jej Chrystusowi, jeśli odda mu pokłon, jako najwyższemu władcy. Skłonny jest może tolerować Jezusa Chrystusa, jako sługę, ale nie, jako Króla. Wielcy wtajemniczeni masonerii, oddający kult szatanowi, uważają, że posiedli prawo, władzę i sztukę królewską rządzenia światem. Dla nich Jezus Chrystus Król stanowi największe zagrożenie. Nasz Naród przeżył już takie zmaganie szatana z Bogiem w sprawie nabożeństwa Miłosierdzia Bożego. Kult Miłosierdzia był niezwykle żywy w czasie ostatniej wojny i dodawał mocy wytrwaniu i walce. Jednak w dalszych latach powojennych siły szatańskie tak obrzuciły błotem i zagmatwały sprawę zatwierdzenia tego kultu, że ostatecznie został on na szereg lat zaniechany (zakazany). M.in. objawiony obraz Miłosiernego Pana Jezusa, z czerwonymi i białymi promieniami bijącymi z otwartego Najświętszego Serca, został oskarżony, jako sztandar polskiego szowinizmu narodowego. Trzeba było wielu lat oraz kardynała i papieża Karola Wojtyły, aby nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia zostało przywrócone Polsce i światu, a Siostra Faustyna i ksiądz Sopoćko wyniesieni na ołtarze. Nie odstrasza, więc nas szatańska obłuda, krętactwo i inne podstępy jego sług. Wrogowie Boga i Kościoła wyśmiewają i wyszydzają wszystko, co Boże i to jest sytuacja jasna. Mniej przejrzyste bywa stanowisko niektórych ludzi w Kościele. Podane powyżej nauki biblijne, wskazania papieży, objawienia oraz wizje historyczno-eschatologiczne są zapewne niepodważalne. Dlatego nie spotyka się merytorycznej argumentacji przeciwko postulowanej intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski. Natomiast dosyć szeroko trwa przemilczanie informacji o objawionym przesłaniu Rozalii Celakówny. Zamiast postulowanej, społecznej i państwowej intronizacji Chrystusa Króla proponuje się popularyzować osobistą intronizację Najświętszego Serca Jezusowego i przybliżać postać Chrystusa sługi. Znane fragmenty objawień próbuje się jakoś lekceważyć i przesłonić zamieszaniem pojęciowo-terminologicznym, dotyczącym różnego znaczenia słów (intronizacja, polityka, forma kultu religijnego i innych). Zamiast mówić o żywym ruchu czcicieli, wyznawców, inicjatorów i pobożnych głosicieli Chrystusa Króla Polski, mówi się o „jakichś grupach” ludzi, partykularnych i partyjnych interesów, o megalomanii i osobistych ambicjach, o szowinistach narodowych, niezorientowanych, płytkich religijnie, ograniczonych umysłowego („wady wzroku”), aroganckich i niegodnych zaufania (Trudno o więcej bezpodstawnych epitetów we wspólnocie wierzących). Szczególnie dwuznacznie brzmi zarzut o upolitycznieniu sprawy intronizacji Chrystusa Króla, gdyż, jak już wskazaliśmy, postulowana w objawieniach intronizacja powinna być par excellence aktem religijno-politycznym, kreującym chrześcijańską politykę i chrześcijańskie państwo. A tego najbardziej boją się pseudo-katoliccy politycy i niektórzy poprawni politycznie arcypasterze. Podobnie zresztą boją się narodowej krucjaty różańcowej i wszystkiego, co może sugerować mieszanie się Kościoła do „nietykalnej polityki”. Niektórym podobno Jezus Chrystus Król Polski źle się kojarzy ze złym królem Stanisławem Augustem, czy Augustem II Sasem. To sprawa zupełnie subiektywna; innym Chrystus Król dobrze kojarzy się z wielkimi władcami i obrońcami chrześcijaństwa: Janem III Sobieskim i Władysławem Warneńczykiem, ze św. królewiczem Kazimierzem i św. królową Jadwigą. Wiele negatywnych ocen i stanowisk pochodzi prawdopodobnie z niezrozumienia istoty postulowanej intronizacji, nieznajomości ducha związanej z nią pobożności oraz z braku właściwej perspektywy historyczno-eschatologicznej. Źródłem części fałszywych zarzutów są zapewne również osobiste niechęci, uprzedzenia, ambicje i świadoma, zła wola. Ponieważ przedstawiona w tym artykule szersza prezentacja problemu intronizacji, pomimo wysiłków autora, może być obciążona jakąś jednostronnością, fałszywą informacją czy niekompetencją, dlatego tekst ten i inne podobne opracowania powinny być szerzej udostępnione i dyskutowane z udziałem kompetentnych osób świeckich i duchownych. O taki dialog upominał się już dawno nasz Ojciec św. Jan Paweł II ( Novo Millennio Ineunte p.45, 2000), ale w Kościele Polskim stale go brakuje. Słuszny w stosunku do kogoś może być zarzut braku dyscypliny, gdy zachodzi brak kanonicznego posłuszeństwa swojemu biskupowi czy papieżowi. Słuszne są również obawy dotyczące powierzchowności, czy nawet zafałszowania aktu intronizacji i braku dalszych pozytywów, gdyby został on dokonany przez ludzi nieuczciwych, niewierzących i niekochających Polski. Niestety, z takimi „elitami” władzy mamy ostatnio przeważnie do czynienia: jawnie działają na szkodę państwa i narodu, nie identyfikują się z Polską, forsują ustawodawstwo niezgodne z prawem Bożym i sprawiedliwością, popierają demoralizację dzieci i młodzieży, a przy tym ostentacyjnie uczestniczą w nabożeństwach i sakramentach świętych (bez przeprosin, zadośćuczynienia i pokuty). Zamiast upomnień ze strony Kościoła są spotkania na „wysokim szczeblu” i gorszące, święte sakramenty; obok obłuda, zakłamanie, poprawność polityczna, a może i kolaboracja? Niestety, więc, obecnie nie ma warunków i możliwości dokonania tak bardzo potrzebnej i upragnionej, uczciwej i szczerej, narodowej intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski. Masońsko-medialna indoktrynacja i destrukcja społeczna zniszczyła trwałe, historyczne warunki rozwoju naszego chrześcijańskiego narodu i państwa. O ich odzyskanie i odbudowę Naród polski musi stoczyć, modlitwą, pokutą i działalnością apostolską, najbardziej bezwzględną walkę z szatanem i siłami zła.
10. Zakończenie Pięć lat temu grupa 46 posłów z różnych partii naszego Sejmu wystąpiła z projektem uchwały wnioskującej przeprowadzenie intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski. Inicjatywę odrzucono znaczną większością głosów ówczesnych posłów, ale wielka sprawa narodowa pozostała i oczekuje na pilne podjęcie. Nie jest to też, jak już powiedziano, tylko sprawa polska i nie koniecznie wynikająca tylko z objawień sługi Bożej Rozalii Celakówny. Intronizacja powinna być aktem religijnym, nie świętych uczestników, ale ludzi władzy świeckiej i duchownej, rzeczywiście wierzących w Boga i Chrystusa Króla, pełnych dobrej woli i pokory, uczciwych w słowach i czynach, kochających wszystko, co Polskę stanowi, zaangażowanych w służbę narodowi, Kościołowi i państwu, działających wspólnie dla ogólnego dobra, sprawiedliwości i pokoju. Takich ludzi trzeba formować w rodzinach, organizacjach katolickich i w społeczeństwie, ich awansować i wybierać do uczciwych władz, w państwie i w Kościele, aby oni w przyszłości mogli wspólnie dokonać aktu intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski oraz z łaską Bożą odbudować Ojczyznę i uchronić ją od zbliżającej się katastrofy. Temu powinien służyć paroletni, konkretny program Nowej Ewangelizacji Polski; potrzebna jest ogólnonarodowa krucjata różańcowa w intencji Ojczyzny oraz spopularyzowanie intronizacji Najświętszego Serca Jezusowego i Chrystusa Króla, umocnienie wiary i jedności w Episkopacie Polski oraz wielki rozwój i integracja organizacji katolickich. Przy tym konieczne jest wielkie ożywienie patriotyczne, a ograniczenie wpływów masonerii i obcych agentur. W świętej sprawie intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski i budowy Królestwa Bożego oraz uchronienia naszego Narodu od straszliwej zagłady zwracamy się o pomoc do Najświętszej Maryi, Matki naszej i Królowej. Ufamy, że z siłami szatana walczy w naszej sprawie Archanioł Michał i liczne zastępy duchów niebieskich, a także wiele osób duchownych i świeckich, żyjących i zmarłych, świętych i błogosławionych, wielkich Polaków. Króluj nam Chryste zawsze i wszędzie!
W połowie 2009 r. Samorząd Rejonu Wileńskiego, po uzyskaniu zgody Episkopatu Litwy i zaproszeniu Ojca Świętego, dokonał aktu intronizacji Chrystusa Króla i wezwał inne rejony do przyłączenia się do tego aktu. Wpisał się w ten szczególny sposób w obchody tysiąclecia istnienia Litwy oraz potwierdzał i ożywiał jej wiarę chrześcijańską. [15]
Znacznie poważniejszy akt religijno-państwowy dokonała Kolumbia (ponad 40 mln. mieszkańców) w 2008 r. Prezydent, rząd, prymas, episkopat, politycy oraz Kolumbijczycy powierzyli losy swego kraju Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Niepokalanemu Sercu Maryi. Prezydent Kolumbii Alvarez Urobi wyjaśniał: „Szukamy poprawy bytu dla naszych obywateli. Do tego potrzeba światła, a tym światłem jest Bóg.” Dowódca ich sił zbrojnych stwierdził: „My w Kolumbii mamy konstytucję, która odzwierciedla ład, jaki otrzymaliśmy od Boga”.[16]
Kolumbia daje przykład Polsce.
„Niech, więc rządzący państwami nie wzbraniają się sami i wraz ze swoimi narodami oddać Królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i posłuszeństwa”. Papież Pius XI, encyklika Quas primas, 1925
Chrystus vincit, Chrystus regnat, Chrystus imperat! Warszawa 2011.
[1] Grabowski A.: Starożytności historyczne polskie; T.I, s.59.
[2] Michel A.G.: Państwo w okowach masonerii; Wyd. Katolickie, Katowice 1937,
Morawski K.M., Moszczyński W.: Co to jest masoneria; Wyd. WERS, Poznań 1997,
Papież Leon XIII: encyklika Humanum genus, Watykan 1884,
Paradowski M.: Talmud czy biblia; Wyd. Fulmen, Warszawa 1993,
Rodriques J.M.C.: Wolnomularstwo i jego tajemnice; Chile 1926,
Suchecki Z.: Kościół a masoneria; Wyd. M, Kraków 2001.
[3] Hongbing S.: Wojna o pieniądz; Wyd. Wektory, 2011.
[4] Jaworek R.: Poznajmy „Naszych Starszych Braci”; Warszawa 2010.
[5] Szcześniak A.L.: Judeopolonia. Żydowskie państwo w Państwie Polskim; Wyd. Polwen, Radom 2001,
Szcześniak A.L.: Judeopolonia II. Anatomia zniewolenia Polski; Wyd. Polwen, Radom 2002,
[6] Chajn L.: Polskie wolnomularstwo 1920-1938, Wyd. czytelnik, Warszawa 1975 i 1984.
Hass L.: Masoneria Polska XX wieku. Losy, loże, ludzie: Wyd. Polczek, Warszawa 1993.
Kiersztyn T.: Zatrute źródło masonerii; Kraków 2010.
Krajski S.: Masoneria polska i okolice; Wyd. Św. Tomasza, Warszawa 1997 .
[7] Jaworek R.: Źródła nienawiści; Warszawa 2011.
Nowak J.R.: Kogo muszą przeprosić Żydzi; Wyd. Maron, Warszawa 2001.
Siwak A.: Bez strachu; Warszawa 2008.
Siwak A.: Bez strachu tom II: Warszawa 2009.
Nowak J. R.: Alarm dla Polski; Wyd. Maron, Warszawa 2009.
[8] Bojarski W.: Jak było i jak jest naprawdę. Co robić ?; Klub Inteligencji Polskiej , Warszawa 2009.
Kowalik T.: Polska transformacja; Wyd. Literackie Muza, Warszawa 2009.
Pająk H.: Prosto w ślepia; Lublin 2007.
Salmanowicz W.: Porozumienia okrągłego stołu; Warszawa 1989.
[9] Organizacje tajne w walce z Kościołem; maszynopis str. 246, 1965 r. lub wcześniej.
Amerio R.: „Iota unum”: Wyd. Antyk, Warszawa 2009.
Cotter J.: Synkretyzm. Religia antychrysta; Wyd. Wers, Poznań 1996.
Czepułkowski H.: Antykościół w natarciu. Wyd Antyk, Warszawa 2002.
Fisher P.A.: Szatan jest ich bogiem. Encykliki papieskie i wolnomularstwo; Wyd. Wers, Poznań 1994.
Kowalski I., Bar J.: Watykan, Europa, antykościół; Wyd. Antyk, Warszawa 2001.
Paradowski M.: Nowy światowy ład; Wyd. Wers, Poznań 1994.
[10] Ks. Dobrzycki K. OSPPE: „Intronizacja Chrystusa Króla w duszy drogą do Intronizacji w Ojczyźnie”; Oficyna wyd. Q.S.D. , Kraków,2003.
[11] Ks. Królikowski J.: Aby Chrystus królował; Wyd. św. Pawła, Częstochowa 2008 (Imprimatur), s. 87 i s.60.
Wieczorek E.: Służebnica Boża Rozalia Celakówna – życie i myśl; Kraków 2006.
[12] Hanter E.: Historia kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa; Wyd. Apostolicum, Łomża, 1998 (Imprimatur).
s. 59-61.
[13] Ks. Bajda J.: Teologiczne uzasadnienie oddania Polski Chrystusowi jako Królowi – Rumia 2010.
Ks. Kiersztyn T.: „Czas prawdy” - 2009, „Czas Króla” -2010.
Ks. Królikowski J.: Aby Chrystus królował; Wyd. św. Pawła, Częstochowa 2008 (Imprimatur).
Łaszewski W.: Polska dla Króla ; Wyd. Fundacja Nasza Przyszłość, 2011.
Marlewski J.: Apostolat świeckich w służbie Chrystusa Króla – Rumia 2010.
Nowenna ku czci Chrystusa Króla; Wyd. A.Kędzierski, Bielsko-Biała 2007 (Imprimatur).
Ks. Natanek P.: Intronizacja Chrystusa Króla w aspekcie historycznym; Konferencje.
Szydłowski H.: Jezu, bądź moim Królem; Wyd. Hlondianum, 2011.
Wieczorek E.: Służebnica Boża Rozalia Celakówna – życie i myśl; Kraków 2006.
[14] Hanter E.: Historia kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa, s.40; Wyd. Apostolikum, Łomża 1998
(Imprimatur).
[15] Niedziela 21.06.2009,
[16] Gość Niedzielny oraz film Dominika Tarczyńskiego: Kolumbia – Świadectwo dla świata.
Włodzimierz Bojarski
Taczka dla Dworaka Społeczne wymówienie z pracy dla szefa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji ogłosili uczestnicy sobotniej manifestacji przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam. Już około południa budynek Sejmu szczelnie otoczył policyjny kordon. Takiej prewencji nie spodziewali się uczestnicy zorganizowanego przez Solidarnych 2010 i Poznański Klub "Gazety Polskiej" marszu w obronie wolnych mediów. - Na to są pieniądze, a bilety autobusowe drożeją. Lepiej by ten śnieg posprzątali - mówili poirytowani ludzie.
- Chcemy, żeby wreszcie ktoś powiedział premierowi Donaldowi Tuskowi: dosyć, stop, na więcej się nie zgadzamy. Dość łamania praw i demokracji, chcemy prawdy w każdym wymiarze. Myślę, że nieprzydzielenie Telewizji Trwam miejsca na multipleksie cyfrowym było ukartowane. To jest zmowa. Chodzi o to, aby pewna grupa zawładnęła świadomością opinii publicznej - mówi Maciej Andrzejak z Poznania. Uczestnicy marszu podkreślali, że decyzje KRRiT to bolszewicka metoda pacyfikacji swobody wypowiedzi. - Ten marsz odbywa się nie tylko w obronie wolności słowa. Zdający sobie sprawę z tego zagrożenia wiedzą, bowiem, że pociąga to za sobą ograniczanie wolności osobistej i suwerenności kraju. Chcemy pokazać warszawiakom - i mam nadzieję, że przynamniej niezależne media to zauważą - że są ludzie, którzy nie zgadzają się z tym, co teraz się dzieje. Nie idziemy protestować, przeciwko, że nie dali koncesji dla Telewizji Trwam, ale idziemy żądać - organy władzy muszą jej udzielić, bo nam to się słusznie należy - zaznacza Bogdan Freytag, jeden z organizatorów marszu. I takie nastroje dominowały na całej trasie przemarszu. "W obronie wolnych mediów. Żądamy TV Trwam, dość kłamstw, siania nienawiści i wykluczania katolików", "Żądamy przyznania miejsca dla TV Trwam na tzw. multipleksie. Lublin", "Totalitarny reżim Tuska ogranicza wolność słowa, zwalcza wolne media, stosuje szykany i przemoc" - można było przeczytać na transparentach. W manifestacji wzięli udział politycy: eurodeputowany Ryszard Czarnecki (PiS), poseł Jan Szyszko (PiS), poseł Maciej Małecki (PiS), Andrzej Melak ze Stowarzyszenia Katyń 2010 i Maria Ochman, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność". Manifestanci w morzu biało-czerwonych flag szli Al. Jerozolimskimi, ul. Marszałkowską i Królewską pod Pałac Prezydencki. Przed ustawionym tam drewnianym krzyżem ks. Stanisław Małkowski, kapelan "Solidarności", poprowadził modlitwę w intencji osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie smoleńskiej.
- Posłowie Prawa i Sprawiedliwości i Solidarnej Polski walczą o to, aby ta haniebna decyzja została cofnięta. Ale równocześnie chcę państwu powiedzieć, że gdyby nie ten ośrodek toruński, gdyby nie Telewizja Trwam, Radio Maryja, "Nasz Dziennik" i gdyby nie "Gazeta Polska", to nie udałoby nam się zebrać ponad miliona podpisów w obronie polskich lasów. I ta władza boi się tego. Ta władza boi się, żeby mówić prawdę, organizować społeczeństwo i dlatego odmówiła koncesji na nadawanie w układzie cyfrowym - mówił prof. Szyszko. Demonstranci dokonali również społecznej oceny sprawowania urzędu przez szefa Krajowej Rady Jana Dworaka. - Oświadczamy, że rozwiązujemy z panem umowę o pracę zawartą w 2011 r. bez zachowania okresu wypowiedzenia. Przyczyną rozwiązania angażu jest stosowanie podwójnych standardów związanych z przyznawaniem zgody na umieszczenie na multipleksie cyfrowym firm ubiegających się o tę zgodę oraz stosowanie niejasnych kryteriów konkursu. Rada przez pana kierowana wydała zgodę firmom, które nie mają zaplecza finansowego, merytorycznego i technicznego, które w tej chwili nadają tylko plansze informacyjne. Rada przez pana kierowana nie przyznała takiej zgody Telewizji Trwam, która od 9 lat codziennie nadaje programy publicystyczne, serwisy informacyjne i programy kulturalne - odczytała Ewa Stankiewicz z Solidarnych 2010, współorganizator marszu. Zapowiedziała jednocześnie, że następnym krokiem może być wywiezienie na taczce. - Przy następnym marszu taka taczka się znajdzie - zapewniła Stankiewicz.Jacek Dytkowski
Dziesięciokrotnie jaśniejsze świetlówki LED [Obecne- wg. opisów – mają pięć razy większa sprawność świetlną, niż żarówki (tj. a to jest to, co się żarzy - wolfram ). Jeśli by pomnożyć przez kolejne 10 – uzyskamy sprawność świetlną ponad 100 %..Tak ich to naukowców zatrudnia PAP. Ale same sprawniejsze LED-y są kuszące.. Pewnie są 10 razy jaśniejsze od żarówek wolframowych. MD] Naukowcy z USA skonstruowali białe diody LED świecące dziesięciokrotnie silniej niż obecne. Żarówki z nich skonstruowane są droższe, ale bardzo silne i zużywające mniej energii niż dotychczasowe – poinformował magazyn „Technology Review”. Nowe rozwiązanie opracowali uczeni pracujący dla firmy technologicznej Soraa z Freemont w Kalifornii. Diody LED są zwykle tworzone z cienkiej warstwy azotku galu zaimplementowanego na podłożu z szafiru lub warstwy krzemu. Naukowcy z Soraa postąpili odwrotnie, używając azotku galu, jako podłoża. Zmniejsza to niedopasowania struktury krystalicznej między dwoma warstwami – podłożem i warstwą pracującą, co do tej pory, przy wzroście gęstości przepływających przez nie elektronów, powodowało spadek wydajności. Redukcja tych niedopasowań o wskaźnik 1000, według badaczy, pozwoliła na 10-krotne zwiększenie ilości prądu, przepuszczanego przez aktywną warstwę materiału. Umożliwiło to 10-krotnie zwiększenie jasności diod LED. [to wytłuszczone- może być prawdą. Wniosek- już nie... md]
Jak powiedział „Technology Review”, Eric Kim, prezes i zarazem główny technolog w Soraa, azotek galu jest droższy niż materiały oparte na szafirze i krzemie, ale wzrost wydajności nowych żarówek jest tak duży, iż usprawiedliwia wzrost kosztów. Badacze skonstruowali prototypową żarówkę LED o mocy 12 wat, dającą tyle światła, ile 50-watowa żarówka halogenowa, ale zużywającą o 75 proc. mniej energii. [i tu była pułapka na naukowców: Pomnożyli dwie liczby - mówiące o tym samym... md] Według naukowców nowe diody LED pozwolą na konstrukcje bardzo silnych żarówek składających się z jednej lub kilku diod, nie jak dotąd z kilkunastu. Jak stwierdził Eric Kim, konstrukcja diod była możliwa dzięki opracowaniu nowej metody wytwarzania kryształów azotku galu. Pierwsze żarówki LED nowego typu miałyby się pojawić na rynku jeszcze w I półroczu 2012 roku.
PAP - Nauka w Polsce
A propos "Dziesięciokrotnie jaśniejsze świetlówki LED" Jak zwykle producenci (i naukawcy) podają wiadomości (tu o diodach LED) tak aby nic nie dało się porównać (czyli zrozumieć ... hi hi). A sposób porównywania źródeł światła pod względem energetycznym jest prosty - należy podawać ile "światła" uzyskujemy z jednostki zużywanej mocy (czyli dostajemy współczynnik wyrażony w lumen/wat). I tak:
-zwykłe żarówki i halogenowe mają ten współczynnik między 10 a 20 lm/W
-świetlówki fluorescencyjne - do 100 lm/W
obecnie dostępne u nas tzw "żarówki LED" mają ten współczynnik najczęściej ok. 30 do 40 lm/W (zawierające diody starszego typu) - widziałem takie zarówno w supermarketach jak i sklepach specjalistycznych. Jak się dobrze poszuka to można już znaleźć LED'y o wsp. ok. 100 lm/W - ale tylko w sklepach internetowych takie widziałem i jeszcze nie miałem okazji sprawdzić czy napisali prawdę. Oczywiście na wszystkich (pudełkach, nie diodach) jest narysowany ten obrazek o sprawności energetycznej - i wszystkie mają klasę A - czyli najwyższą (tak LEDy jak i świetlówki fluoresc.) - czyli tak naprawdę nic to nam nie powie. Zresztą obśmiewaliśmy te klasy energetyczne już w 1996 roku - więc nie ma się, co dziwić. Tak, więc ze względu na dość pokaźne koszty na pewno nie opłaca się kupować "żarówek LED" na 230 V, które mają współczynnik lm/W mniejszy, niż 100, bo o wiele taniej można nabyć "świetlówkę kompaktową". Można się zastanawiać jedynie w przypadku pracy takiej "żarówki" w niskich temperaturach i lub częstego jej włączania (LED nie mruga, nie pobiera większego prądu przy starcie) - tu lepsze będą LED - ale to są względy nie energetyczne. Oddzielną sprawą są instalacje na 12V, gdzie LED o wsp. ok 100lm/W okazują się już bezkonkurencyjne - prosta aplikacja, podczas gdy świetlówki wymagają dodatkowego osprzętu. Oczywiście ma to sens, jeżeli zasilamy takiego LEDa z baterii słonecznej, akumulatora samochodowego itp. Niestety wspomniany współczynnik trzeba sobie policzyć samemu - i tu może być problem, bo ilość wat jest raczej zawsze podawana na opakowaniu [też podkłamują... MD] , to liczba lumenów już nie zawsze ... więc jak nie podają to raczej nie kupujemy. AW
20 lutego 2012 W labiryncie prawa stanowionego.. Prymas Tysiąclecia, Stefan Wyszyński, na Jasnej Górze podczas homilii wygłoszonej w 1980 roku powiedział: „Uważajcie, aby nie przyplątali się ludzie, którzy mają nie polskie interesy na myśli, pamiętajcie, żeby Solidarność była polska”.(!!!!) Od tego czasu minęło ponad trzydzieści lat.. Polska nie jest już w obozie państw socjalistycznych połączonych ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, ale jest w Unii Europejskiej, nowym państwie europejskim- też socjalistycznym, bankrutującym i asystuje przy budowie współczesnej Sodomy i Gomory. Jako część państwa o nazwie Unia Europejska musi wykonywać dyrektywy płynące z centrali brukselskiej, tak jak kiedyś moskiewskiej? Tych dyrektyw płynie jedna lub dwie dziennie. Możecie sobie Państwo wyobrazić ile tych nonsensów jest… I dlatego- między innymi - nasze niesamodzielne państwo jest takie chore.. Setki przepisów powodują chorobę państwa, rozrastającą się biurokrację w liczbie siedemdziesięciu osobników dziennie. Żaden kraj - w dłuższej perspektywie – nie jest w stanie sobie z tym poradzić.. Nadmuchiwany balon biurokratyczny musi pęknąć.. To tylko kwestia czasu.. I to już czasu krótkiego.. A inne kraje, nienależące do Unii Europejskiej idą ostro do przodu.. Chiny, Indie, Brazylia.. Nawet krąży już dowcip o Chińczykach:
- Ile pompek może zrobić Chińczyk w ciągu minuty?
- Dwie rowerowe i jedną samochodową…
A jeszcze nie tak dawno Chińczycy kojarzyli nam się z rowerami i budzikami.. Marzeniem każdego Chińczyka było posiadać rower i budzik… Trochę wolnego rynku gospodarczego - i widzicie Państwo.. Dobrobyt rośnie w oczach.. Teraz Unia Europejska prosi Chiny, żeby te wykupiły europejskie obligacje, żeby rozleniwieni państwem dobrobytu –Europejczycy, pożyli sobie jeszcze na koszt Chińczyków, zanim zostaną sprzedani za długi... Wystarczyło 40 lat- i na świecie wiele się zmieniło.. Bo bogactwo człowieka i państwa zależy od dozy wolności, jaką państwo zostawia człowiekowi.. Im więcej wolności gospodarczej- tym większe bogactwo- w pewnym uproszczeniu oczywiście. Dla tworzenia dobrobytu demokracja wcale nie jest potrzebna.. W Chinach nie ma demokracji.. Nie ma tego kosztownego parawanu władzy.. Ale jest sporo wolności gospodarczej, niskie koszty produkcji, państwo stosunkowo mało zabiera Chińczykowi.. Zalewają cały świat swoimi towarami.. I tak tworzą bogactwo. Rządzi nimi Komunistyczna Partia Chin..(????) Jak to nazwa może zmylić? U nas rządzą „liberałowie”- a wolności mamy coraz mniej.. Naprawę państwa trzeba zacząć od naprawy pojęć.. „Komunista” to komunista- a „liberał” – to liberał.. U nas natomiast socjalizm się utrwala, budowany przez trockistów, którzy marzą, żeby ze świata zrobić jedno wielkie biuro - z którego będą zarządzać nami w każdym aspekcie.. I ten proces odbywa się na naszych oczach, wczoraj nawet trockiści obchodzili dziewięćdziesięciolecie jednego spośród siebie, pana” profesora” Władysława Bartoszewskiego, nie wiedzieć, czemu zwanego „profesorem”. O ile wiem - profesorem nie jest.. Proeuropejczyk socjalistyczny całym ciałem... Ile on już tych niemieckich odznaczeń dostał?. Za co Niemcy dają mu odznaczenia i wyróżnienia? Albo się służy Polsce, albo Unii Europejskiej pod patronatem Niemiec.. Jak powiedział pan Bogdan Poręba, odsunięty od kręcenia filmów reżyser „Hubala”, w książce Lecha Niekrasza ”Obronić polskość”: ”Trockizm to program wiecznego pożaru świata”. I słuszna jego racja.. To program permanentnej rewolucji we wszystkich segmentach naszego skołatanego życia.. Wiecznie coś wywrócić do góry nogami.. Żebyśmy wszyscy stali na głowach.. Prymas Tysiąclecia miał na myśli trockistów, którzy przykleili się do Solidarności, jako doradcy.. Komitet Obrony Robotników.. Pełnokrwiści trockiści.. Wszystkim zarządzać, wszystko trzymać w garści, nad wszystkim mieć pieczę.. Socjalizm się oczywiście kończy jak kończą się pieniądze.. No i konsultować w nieskończoność.. Dialog i konsultacje – są podstawą socjalizmu europejskiego.. Biurokracja konsultuje – tak naprawdę- pomiędzy sobą strefy wpływów nad europejskimi obywatelami.. Sami już zagrzebują się w tym dialogu i konsultacjach tzw. społecznych. Ale i tak robią wszystko po swojemu, w kierunku określonym i zaprogramowanym gdzie indziej - poza granicami naszego kraju.. W różnych międzynarodowych gremiach.. W ramach rozszerzania dialogu i konsultacji na przykład- Ministerstwo Gospodarki pod przewodnictwem pana Waldemara Pawlaka z Polskiego Stronnictwa Ludowego planuje, żeby każdy ”obywatel” mógł zgłaszać online opinie o rządowych projektach przepisów(???) Niemożliwe? Jeszcze przepisów - mało ich jest w gospodarce, to jeszcze będą nowe.. Nie tylko przepisy, ale również opinie.. I każda opinia będzie dobra, dla tego, kto taką opinię zgłasza.. Żeby przepisy były pod niego pod wyrażoną opinię.... Jak będą pod niego- to wszystko będzie w najlepszym porządku, a że nie będą, pod kogo innego? A co to, kogo obchodzi w demokracji.. W demokracji o braku zdrowego rozsądku decyduje większość.. Jak większość opinii będzie po określonej stronie- to takie przepisy będą wprowadzone?. Chociaż (???). Może to być piar pana wicepremiera Waldemara Pawlaka.. I tak zrobi po swojemu. Jak będzie chciał to umowę gazową podpisze nie do 2045, a na przykład do 2154 roku.. Według kalendarza gregoriańskiego.. Bo według na przykład żydowskiego - będzie to rok pięć tysięcy któryś.. A według Majów - w tym roku koniec świata.... Tak, że nie da się podpisać umowy gazowej według Kalendarza Majów, bo w tym roku Kalendarz Majów się kończy.. Na początek 2013 Roku Pańskiego, licząc od narodzin Chrystusa- Ministerstwo Gospodarki zaplanowało uruchomienie „platformy konsultacji”(???), bo Platforma Obywatelska- już jest i też zagrzebuje się w konsultacjach, i będzie to „platforma konsultacji” online. Resort Gospodarki właśnie ogłosił zwycięzcę przetargu na jej budowę. Będzie to koszt na poziomie 790 tysięcy złotych, a więc niewielki wobec wszechogarniającego marnotrawstwa i 85% pokryje Unia Europejska- nasze nowe państwo.. Oczywiście pod warunkiem jak zapłacimy składkę miesięczną, która – o ile mnie pamięć nie myli- wynosi coś około 2 miliardów złotych - miesięcznie. Opinię na temat projektu ustawy bądź rozporządzenia będzie mógł wyrazić każdy, a nie- jak do tej pory- tylko organizacje, związki zawodowe czy stowarzyszenia przedsiębiorców... Czy wyobrażacie sobie państwo ile opinii przyjdzie do Ministerstwa Gospodarki, od każdego, komu się to wszystko nie podoba? Pan Pawlak będzie musiał zatrudnić dodatkowo z setkę urzędników, którzy będą tylko odpowiadać na opinie, konsultować, przekazywać, segregować.. No i jak wyłapać tę opinię właściwą? Bo żeby mieć tę właściwą, trzeba znowu skonsultować w dialogu online, czy ta właściwa, jest na pewno właściwa.. Z tym, że nie na pewno będzie właściwa, chyba, że premier Pawlak potraktuje opinie nadchodzące na” platformę konsultacji” demokratycznie, czyli większościowo.. Suma opinii właściwych da tę właściwą- reszta to będą opinie stracone.. Niekoniecznie niewłaściwe, ale niemieszczące się w widełkach opinii właściwych.. „Trockizm to program wiecznego pożaru świata”. Nie tylko świata, ale krajów, życia ludzi.. No i Ministerstwa Gospodarki.. Będzie wielki permanentny bałagan, permanentna rewolucja trockistowska.. A nie lepiej po prostu zlikwidować niepotrzebne w gospodarce wolnorynkowej Ministerstwo Gospodarki, a potrzebne w socjalizmie biurokratycznym? I byłoby po problemie.. Ale kto by wtedy rozwiązywał wyimaginowane problemy? Gdzie by się podziali ci wszyscy rozwiązywacze? WJR
W obronie żywej legendy Oryginalne dokumenty dotyczące konfidenta SB o kryptonimie „Bolek” ostatni raz miał w ręku, kazawszy je sobie dostarczyć do gabinetu, prezydent Lech Wałęsa. Po otwarciu zwróconej przez niego teczki okazało się, że papiery zniknęły. Zważywszy na okoliczności i oczywisty fakt, że Lech Wałęsa nie był zainteresowany zniknięciem dowodów swojej niewinności, jest jasne, że kwity „Bolka” zniszczyć mogła tylko jedna osoba: tajemniczy don Pedro, szpieg z Krainy Deszczowców. Czynem tym umożliwił on różnym „gorszym od faszystów” powtarzanie do dziś oszczerstw przeciw największemu i najbardziej znanemu na świecie z żyjących Polaków. Oczywiście, wszyscy ludzie na pewnym poziomie wiedzieli i tak, że prawdą jest tylko to, co mówi Wałęsa, zarówno, gdy „przysięgał na Matkę Boską”, że nic nigdy nie podpisał, jak i gdy tłumaczył, że „podpisał tylko, żeby ich oszukać”. Tym bardziej, że za każdym razem ręczyły za niego największe autorytety III RP. Oczywiście, „rozgrzani sędziowie” robili i robią, co mogą, zamykając usta historykom, a nawet dopisując im do książek „dla równowagi” peany dla Największego. Niemniej jednak, brak rozstrzygającego dowodu mocno utrudnia im wszystkim robotę. Z największym, zatem oburzeniem społeczeństwo dowiaduje się, że wiarygodne kopie zaginionych dokumentów od lat leżą najściślej utajnione w archiwum sejmowym, i uporczywie odmawia się do nich dostępu. Dlatego wzywam wszystkie autorytety, luminarzy, celebrytów i intelektualistów, radę gminy Popowo Podgórne i w ogóle wszystkich ludzi „na poziomie” do ponownego pisania protestów, zbierania podpisów, alarmowania instytucji międzynarodowych i domagania się na wszelkie sposoby, by władze przestały wreszcie ukrywać przed nami niezbity dowód prawdziwości mitu założycielskiego III RP. RAZ
Smoleńsk? POZAMIATANE! No i pozamiatane. Najdosłowniej. Miliony z tytułu ugody zostały wypłacone rodzinom Ofiar Katyńskiej Delegacji, oświadczenia o nieroszczeniu jakichkolwiek dalszych pretensji podpisane, pełnomocnicy Rodzin są bardzo zadowoleni z dotychczasowej współpracy z prokuraturą, prokuratorzy są bardzo zadowoleni, że Moskwa ich kolejno wzywa na świadków, bo dzięki temu będą odsuwani od dalszych prac, p. Wassermanówna stwierdziła z mocą „nigdy się nie dowiecie czy przeżyli“, więc i zwolennicy teorii spiskowych też dostali jakiś ochłap. Zespół Parlamentarny wysłuchał BORowców. Ktoś stwierdził na Salonie, że „to jest kryminał“. Szczęście w nieszczęściu – osoby odpowiedzialne „pagibły“. Słowem – pełna sielanka z 97 ofiarami w tle. Nic dziwnego, że ukoronowanie przyszło w porę. Niezawodni reporterzy RMF powiadomili nas kilka dni temu na swoim portalu (oczywiście „nieoficjalnie”), że:
„Cywilna prokuratura zamierza zakończyć wkrótce śledztwo w sprawie przygotowań do lotów premiera i prezydenta do Smoleńska w kwietniu 2010 roku. Oprócz wiceszefa BOR, którego prokuratorzy podejrzewają o niedopełnienie obowiązków i poświadczenie nieprawdy, nikt więcej nie usłyszy zarzutów. Według informacji Romana Osicy, umorzenie pozostałych wątków śledztwa planowane jest na koniec lutego. Prokuratorzy ustalili osoby odpowiedzialne za niedopełnienie obowiązków oraz za bałagan podczas przygotowania tej wizyty. (Teraz uwaga!) Osoby za to odpowiedzialne zginęły jednak w katastrofie.“ Co prawda, do końca kwietnia można jeszcze przeprowadzić ekshumacje, ale nawet pierwsza wnioskodawczyni, p. Gosiewska nie wykazuje aktywności w tym kierunku? Podobno Rosjanie coś przeciągają. A że brak jest nowych wniosków ze strony pokrzywdzonych rodzin, to znak, że nie są one tym zainteresowane. No, więc czy nie jest pozamiatane? Tymczasem Zespół Parlamentarny po udanym tournee jego Przewodniczącego po USA i Kanadzie obiecuje ustami tegoż dalszy lans w Brukseli. Piszę to oczywiście sarkastycznie, bo nie może to być nic innego, jak tylko lans. Nazwa „Zespół Parlamentarny d/s wyjaśnienia tragedii smoleńskiej“ brzmi poważnie, jednak nie jest to żadne ciało posiadające osobowość prawną. Toteż takie ciało nie może praktycznie występować na zewnątrz. Nie może się czegokolwiek domagać od instytucji i organów krajowych i zagranicznych. Nie może nawet złożyć wniosku do prokuratury z tytułu art.240 kk, do czego zobowiązane są konstytucyjnie obywatele i instytucje RP. Może to zrobić natomiast osobiście pan przewodniczący i wszyscy członkowie Zespołu oraz jego „społeczni asystenci“. Czy to zrobili? Przypuszczam, wątpię, jestem pewna, że nie. Wystarczyła im najwidoczniej przyjęta przez prokuraturę kwalifikacja „nieumyślnie spowodowanej katastrofy w ruchu komunikacyjnym“. Tymczasem, kiedy pojawia się publicznie podejrzenie o zamachu, złożenie wniosku do prokuratury z art.240 kk powinno być tego logiczną konsekwencją. Inaczej wisi w powietrzu zarzut „grzechu zaniechania“. (definicje znajdziecie w treści art. 240 § 1 kk.) Tym bardziej Zespół nie może domagać się powołania żadnych komisji międzynarodowych. Pan Antoni Macierewicz, mimo przypisywanej mu charyzmy, nie może przecież udać się do obecnego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego i poprosić go, aby za plecami Tuska i Putina takąż komisję powołał i mianował do niej określone osoby, które tylko na to czekają przebierając niecierpliwie nóżkami... Nie chcę tu puszczać wodzów literackiej fantazji i obmyślać, co miałaby taka międzynarodowa komisja badać? Brzozę na Sewiernym? Tzn. ściśle mówiąc, pan Macierewicz może to zrobić, jeśli będzie miał taki kaprys, tylko, że pan Martin Schulz, mimo całej sympatii do charyzmatycznego posła niechybnie poradzi mu w pisemnej odpowiedzi między wierszami, żeby udał się najpierw po obdukcje np. do Instytutu Psychiatrii na Sobieskiego …. Pan Przewodniczący Zespołu Parlamentarnego obiecując swoim zachwyconym słuchaczom tournee po UE z wielkim finałem w Brukseli musi jednocześnie ukrywać bolesny fakt, że prawnie nic się już nie da wygrać. I że on, obojętnie, jaką sobie przypisze role, czy jako poseł, czy jako przewodniczący tak ważkiego „zespołu“ nie ma żadnego prawa do występowania do jakichkolwiek zagranicznych instytucji. I to nawet w przypadku, gdyby się z jakąś taką instytucją całkiem poważnie i terminowo pisemnie umówił, zamiast zawadiackiego wydzwaniania znienacka dzień wcześniej, jak to miało miejsce z senatorem Kingiem w listopadzie 2010 w Waszyngtonie. Przy tym pozostaje nieprzeniknioną zagadką, dlaczego na czele Zespołu Parlamentarnego stanął sporny i konfliktowy polityk - Antoni Macierewicz (czy nie występuje tu klasyczny konflikt interesów? AM, jako świadek i jako szef zespołu parlamentarnego?), a nie np. Zbigniew Romaszewski, z doświadczenia i cech charakteru bardziej predestynowany do odegrania takiej roli. Być może dzięki jego kandydaturze byłaby szansa choćby w obecnej kadencji na utworzenie regularnej Komisji Parlamentarnej. Tymczasem przesuwając go nieoczekiwanie do innego niż dotąd okręgu wyborczego Jarosław Kaczyński zmarnował szanse Romaszewskiego na mandat senatora. Jacy ludzie stanowią Zespół Parlamentarny? Oficjalna lista nazwisk jest długa, ale kto, oprócz hiperaktywnego Antoniego Macierewicza faktycznie w nim pracuje? Na moje pytanie o to skierowane publicznie do samego Przewodniczącego w maju ub. roku usłyszałam w odpowiedzi, że jest to... tajemnica. Ciekawe, tajemniczy zespół w sejmie....Jednak mimo to pan Przewodniczący postanowił łaskawie rąbka tej tajemnicy przede mną i innymi zgromadzonymi na spotkaniu w Berlinie uchylić. Usłyszeliśmy, zatem, że Zespół na codzień, to kilkanaście osób pracujących nieodpłatnie po kilka godzin w tygodniu, bo do przeanalizowania są przecież...“Dziesiątki tysięcy zdjęć“. Czyli byłoby to z grubsza licząc kilkadziesiąt roboczogodzin w tygodniu, definitywnie ponad sto w miesiącu, mnożąc przez liczbę 17 miesięcy czyniłoby to, co najmniej 1700-2000 roboczogodzin. Co osiągnięto przez ten czas? Bo rozumiem, że prof. Binienda angażował swoje własne amerykańskie roboczogodziny. Podobnie dr. Nowaczyk. Czy znaleziono wśród „dziesiątków tysięcy”, (kto i kiedy je na miejscu wypadku zrobił? Czy nie pracownik rosyjskich służb Amielin?) Choćby ślad kokpitu? Choćby jedno ciało? Co poza tym zdziałał Zespół? Otóż starczy do wymienienia tych dokonań palców jednej ręki: była to początkowa seria tzw. „wysłuchań“ przed Zespołem Parlamentarnym, z których część została spisana, uzupełniona ostatnio wystąpieniem dwóch byłych oficerów BOR, dwa tzw. „telemosty“ z prof. Biniendą i dr. Nowaczykiem oraz niedawna prezentacja subaktywnej „gry komputerowej“ dla początkujących pt. „Rekonstrukcja wraku“. Wszystko to niestety, z wyjątkiem może drugorzędnych dla sprawy samej Tragedii badań prof. Biniendy, pozbawione większych wartości poznawczych dla samego śledztwa. Najważniejszą z punktu widzenia śledztwa musiałaby być kwestia punktu wyjściowego, tzn. nie tylko lotniska Okęcie, lecz i drogi do niego uczestników Delegacji, następnie całej trasy lotu oraz tego, jak i gdzie osoby uznane za ofiary zginęły. Tymczasem właśnie tymi kwestiami Zespół Parlamentarny nie zajął się wcale. Zadziwiająca jest, co zresztą kilkakrotnie podnosili już dziennikarze, jak np. Łukasz Warzecha w Rzepie juz w r.2010 czy blogerzy, jak np. A-tem albo Rexturbo, niekompetencja Zespołu, a co za tym idzie- niedyskontowanie skromnych, lecz dostępnych, możliwości zbliżenia się do Prawdy o 10 Kwietnia. Sam pan Macierewicz lub pani poseł Kruk to niewątpliwie nieprzeciętnie inteligentne i utalentowane osoby, ale przecież nie mają umiejętności i wiedzy prokuratorów lub fachowców branży lotniczej czy... Medycznej (np., na jakiej podstawie i w oparciu, o jakie symptomy min. Jacek Sasin ustalił i to jeszcze na długo przed znalezieniem ciał Pary Prezydenckiej, że oboje nie żyją?- o to pana Sasina nawet nie spytano) Najważniejszym dowodem rzeczowym w "sprawie" powinien być kokpit i ciała ofiar. Każdy "karnista" - medyk sądowy i biegły z zakresu awioniki i wyposażenia samolotu - urządzeń rejestrujących mechanicznie ostatnie chwile lotu i moment wypadku, przyzna, że "zegary" w kokpicie rejestrują w chwili wypadku podstawowe dane, pozwalające ocenić przyczyny i przebieg zdarzenia. Zatrzymane w czasie "dane" są technicznym obrazem przebiegu zdarzenia w ostatnich sekundach katastrofy. W przeciwieństwie do tzw. "skrzynek" czarnych, czerwonych, albo żółtych, nie mogą być sfałszowane. Mogą zostać tylko zniszczone, np. przez usunięcie, ukrycie, bądź w końcu fizyczne zniszczenie kokpitu. Tymczasem rzekomo znalezione przez Rosjan urządzenia pokładowe FMS i TAWS rzekomo mające pochodzić z tego właśnie samolotu były w opowieściach pana Przewodniczącego, które snuje publicznie do dziś. Miały być BADANE przez amerykańskich ekspertów w Redmond. Jak z tym naprawdę było pisałam dwa razy (nie było żadnych amerykańskich ekspertyz?) i pan Przewodniczący z zaciśniętymi zębami musiał mi przyznać rację. Właściwie zabezpieczone po zajściu zdarzenia ciała ofiar są fundamentalnym źródłem wiedzy o przebiegu zdarzenia i przyczynach śmierci ofiar. A przecież o LUDZI nam chodzi, a nie o to, jak i gdzie rzekomo odpadło skrzydło czy na jakiej wysokości nastąpiło „zamrożenie komputera“. Indywidualny i niepowtarzalny kokpit samolotu Tu154-101 i znajdujące się w nim, lub w jego pobliżu, ciała ofiar, musiałyby stanowić właśnie takie źródła dowodowe. Jeżeli ich w tym wypadku nie zabezpieczono i nie pozwolono na ekshumacje i weryfikację, ani się ich nawet publicznie nie domagano, to powinno zmusić osoby występujące w "sprawie", deklarujące publicznie swoje oburzenie i świętą wolę powoływania kolejnych komisji, by przyjrzały się uważnie swojemu odbiciu w lustrze. Zdumiewają zaniechania i uniki Zespołu Parlamentarnego i jego Przewodniczącego i do ich przykrycia nie wystarczą talenty wędrownego kaznodziei czy szarm przesympatycznego teścia. Jednak zastanawia mnie szczególnie palący problem, jaki pan Przewodniczący ma osobiście nie z prokuratorami, nie z Tuskiem czy Komorowskim, lecz z anonimowymi (lub występującymi pod własnym imieniem i nazwiskiem- jak w moim przypadku) ludźmi z wielu krajów i kontynentów, którzy nie znając się przedtem, zjednoczyli się od prawie dwóch lat w nieustępliwym dążeniu do poznania Prawdy o tragedii 10 Kwietnia, czyli o tym, jak i gdzie oraz dlaczego zginęła nasza Delegacja. Upór, z jakim Antoni Macierewicz w wielu publicznych wystąpieniach usiłuje zdyskredytować nasze wysiłki nazywając nas głośno wręcz AGENTAMI wskazuje , co najmniej na daleko posuniętą manię prześladowczą - podobno chorobę zawodową byłych ministrów spraw wewnętrznych. Jednak choroba ta u innych znanych mi polskich i zagranicznych ministrów MSW nigdy nie wiodła aż poza granicę śmieszności. Należy wyciągnąć z tego pilny wniosek zanim PiS zgłosi w przyszłości swoje kandydatury na Prezydenta RP. Generalny obowiązek fachowych badań dla wszystkich osób podejmujących się funkcji publicznych byłby krokiem wstępnym i z niewątpliwą korzyścią dla Polski. Gdyby jednak było pewne, że pan Antoni Macierewicz publicznie używa w stosunku do całej grupy osób, w tym mnie, tego deprecjonującego określenia świadomie i w całej przytomności umysłu, dyskwalifikuje go to w moich oczach i w oczach wielu innych osób nie tylko, jako polityka i posła, ale i jako człowieka. Cieszy się on, co prawda immunitetem, jednak dla mnie utracił on tzw. zdolność honorową. Jest niewątpliwie ciosem dla wszystkich wyborców poruszonych Tragedią 10 Kwietnia, że Zespół Parlamentarny nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Mało tego, jest to cios o wymiarze historycznym. Zmarnowano jedyną szansę na kalekie, co prawda, ale wyjaśnienie czegokolwiek w tym bezprecedensowym Zdarzeniu. Odbija się to czkawką już teraz, a znajdzie swoje fatalne odbicie w politycznym znaczeniu Polski i postrzeganiu Polaków na arenie międzynarodowej. Miało być przyzwoicie, a wyszło jak zwykle.My, niestety, mimo upływu prawie dwóch lat nadal nie wiemy, gdzie, o której godzinie i jak zginęła nasza Delegacja. I czy w ogóle opuściła granice Polski. W wielu z nas zostanie na zawsze niezabliźniona rana.
Przypis: art. 240 kk § 1. Kto, mając wiarygodną wiadomość o karalnym przygotowaniu albo usiłowaniu lub dokonaniu czynu zabronionego określonego w art. 118, 127, 128, 130, 134, 140, 148, 163, 166, 189 lub 252, nie zawiadamia niezwłocznie organu powołanego do ścigania przestępstw, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
Długi cień NRD: co Gauck wie o Merkel? Pastor Joachim Gauck był już kandydatem na prezydenta w ostatnich wyborach, które głosami ław rządowych wygrał bezbarwny Christian Wulff. Mimo szerokiego poparcia społecznego Angela Merkel odmówiła wtedy poparcia enerdowskiemu opozycjoniście. Merkel, i Gauck, wywodzą się z NRD. To ich łączy. Jednak Merkel była wierna linii partii i rządu (jak jej ojciec, ewangelicki duchowny), a Gauck był wrogiem komunistycznego reżimu. To ich dzieli. Popularność, jaką się cieszył Gauck, sprawiła, że został szefem Archiwum STASI (enerdowskiej SB) i nie tylko rozpoczął na tym stanowisku lustrację, ale i otworzył
Archiwum STASI kiedy w Polsce debatowano, czy otwarcie będzie etyczne i moralne. Dziwna to etyka, dziwna moralność. Znaczy się socjalistyczna. Ubecka. Skąd niechęć Merkel do Gaucka? FDP użyła wobec kanclerz niemal szantażu, by ta opowiedziała się wreszcie za Gauckiem. Otóż o Merkel w archiwum STASI nie ma niemal nic. To dziwne. Natomiast w innych teczkach jest
IM Erika (TW Erika) i nie brak ekspertów uważających, że to był ubecki kryptonim Merkel. Nie brak i takich, co uważają to za bzdurę. Jedni są zdania, że skoro Merkel studiowała w Ojczyźnie Wielkiego Proletariatu, to teczkę mieć musiała. Dla drugich nie jest to oczywiste. Czy Gauck zagadnął o to kiedyś Merkel? Tego nie wiadomo. Ale niechęć kanclerz musi mieć przyczynę.
http://www.youtube.com/watch?v=nFwcpAlJOl8
http://www.youtube.com/watch?v=fA-4qk1uIRM
http://www.chronik-berlin.de/pdf/IM-Erika_Merkel-Sauer_Stasi-Mitarbeiterin.pdf
Post scriptum: pamiętają Państwo aferę, związaną z ostatnimi wyborami prezydenckimi w Polsce i słowami Kaczyńskiego („Polska naszych marzeń”) nt. Merkel, wykorzystanymi strategicznie, jako broń szybkiego rażenia tuż przed wyborami przez obóz Nowego Oświecenia? Jan Bogatko
Lisiewicz o pożytkach z picia Einstein stwierdził: „Szynk jest miejscem, w którym ludziom nadarza się sposobność do wymiany myśli i zdań o sprawach publicznych. Otóż, mnie się zdaje, że brak takiej właśnie sposobności daje się w Ameryce we znaki, wskutek czego prasa, kontrolowana przeważnie przez zrzeszenia wielkich przedsiębiorstw, zdobyła nadmierny wpływ na opinię publiczną”. Obywatelem, który nie wymieni się z sąsiadami tym, co go gryzie, łatwiej manipulować. Pisarz i felietonista Tadeusz Nowakowski opisywał, jak w czasie jego służby w wojsku, przed II wojną światową, żołnierze plotkowali, że w czasie regat wioślarskich generał przemawiał urżnięty w sztok. Usłyszał to sierżant. „Niech kapral sobie zapamięta, że pan generał nie urzyna się, zrozumiano?” – pouczył. Następnego dnia podyktował żołnierzom do kajetów tabelkę „do poufnej wiadomości”, zawierającą właściwe zwroty:
a) strzelec – uchlał się, b) kapral – urżnął się, c) plutonowy – był pod gazem, d) sierżant – upił się, e) starszy sierżant – wstawił się, f) panowie oficerowie – byli na „jednym”, g) wyżsi panowie oficerowie – podochocili sobie, h) pan generał – był w dobrym humorze, g) wódz naczelny – nie pije w ogóle. Owa anegdota to jedyny znany mi przykład przepisów antyalkoholowych w wolnej II Rzeczypospolitej.
Albert Einstein przeciwko Tuskowi A przypomnijmy, że były to czasy, gdy w Stanach Zjednoczonych panowała prohibicja. Albert Einstein w książce „Mój obraz świata” krytykował ją, uznając, że powagę państwa najbardziej naruszają przepisy, których nie da się wyegzekwować, co powoduje wzrost przestępczości. Ale Einstein widział jeszcze jeden powód, dla którego przyczynia się ona do osłabienia państwa: „Szynk jest miejscem, w którym ludziom nadarza się sposobność do wymiany myśli i zdań o sprawach publicznych. Otóż, mnie się zdaje, że brak takiej właśnie sposobności daje się w Ameryce we znaki, wskutek czego prasa, kontrolowana przeważnie przez zrzeszenia wielkich przedsiębiorstw, zdobyła nadmierny wpływ na opinię publiczną”. Obywatelem, który nie wymieni się z sąsiadami tym, co go gryzie, łatwiej manipulować. Światowa Organizacja Zdrowia do spółki z UE chce nam właśnie zafundować nowe przepisy: alkohol sprzedawany przez 8 godzin dziennie, tylko na obrzeżach miast w sklepach państwowych. Jednym słowem, jak za Jaruzelskiego, kiedy pić można było od godz. 13. Agnieszka Gołąbek, rzecznik resortu zdrowia w rządzie Tuska, stwierdziła, że jej ministerstwo przyjęło wytyczne światowej organizacji na lata 2012–2020 bez zastrzeżeń. Miło będzie spojrzeć na miny wyborców PO, jeśli te ograniczenia wejdą w życie. Jak to? Przecież PO miała być wolnościowa, przeciwna stawiającym nam niepotrzebne wymagania księżom? A tu okazuje się stokroć gorsza. Cóż, Kościół tym różni się od UE, że wprawdzie stawia człowiekowi wymagania, jednak wie, że Pan Bóg dał mu też rozum i wolną wolę. Nie po raz pierwszy obywatele naocznie mogą się przekonać, że to ugrupowania głoszące ideologię zbliżoną do PO i Ruchu Palikota są w praktyce najbardziej antywolnościowe. Prawa dla gejów i lesbijek jak najbardziej. Ćpanie – czasami też, jeśli możemy coś ugrać na zwolennikach jego legalizacji (jak już ugramy, to dostaną kopa). Ale poza tym wszystko ma być według światowego czy europejskiego planu, mającego w głębokim poważaniu narodową specyfikę czy indywidualne ludzkie zachcianki. Nie podoba się nam wolność internetu, to uchwalamy ACTA. Od kilkudziesięciu lat w UE szaleją przepisy antynikotynowe, połączone z cenzurą antypapierosową w filmach. A teraz weźmiemy się za alkohol, bo wtedy ludzie będą zdrowsi, bardziej karni i zdyscyplinowani.
Zapraszam do mnie na melinę A ja już wiem, co będę robił, kiedy Tusk zamknie wreszcie wszystkie opozycyjne media. Zajmę się nocnym handlem ogórkami. Jeden będzie u mnie kosztował 30 zł. Za drogo? Mimo to jestem pewien, że mój biznes będzie miał wielkie powodzenie. Bo potrafię odwdzięczyć się klientom, którzy cenią mnie tak bardzo, że dają mi za ogórka 30 zł. Każdemu z nich podaruję w dowód wdzięczności pół litra wódki. Za darmo. Wolno? Wolno. Nie ma to jak stare metody z meliny z czasów PRL.
Piotr Lisiewicz
Apel ofiary donosów TW „Bolek” Józef Szyler, ofiara donosów TW „Bolek”, a także Krzysztof Wyszkowski, współzałożyciel WZZ Wybrzeża i Henryk Jagielski, współorganizator sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej, zaapelowali o „natychmiastowego zabezpieczenia i przekazania do Instytutu Pamięci Narodowej odnalezionych w archiwum Kancelarii Sejmu RP” dokumentów dotyczących TW „Bolek”.
„Żądamy natychmiastowego zabezpieczenia i przekazania do Instytutu Pamięci Narodowej odnalezionych w archiwum Kancelarii Sejmu RP materiałów archiwalnych wytworzonych przez Służbę Bezpieczeństwa. Z informacji ujawnionych w dniu dzisiejszym przez tygodnik „Uważam Rze” wynika, że dotyczą one Lecha Wałęsy. Dotychczasowa praktyka systematycznej kradzieży i niszczenia dokumentów archiwalnych dotyczących przeszłości Wałęsy przez wysokich urzędników państwowych, nakazuje mobilizację opinii publicznej w celu niedopuszczenia do kolejnego ukrycia i zniszczenia materiałów znajdujących się w Sejmie RP. Zabezpieczenie tych akt powinno być jak najszybciej poddane kontroli społecznej, ponieważ obecne kierownictwo Sejmu i państwa znajduje się w tej sprawie w klasycznym konflikcie interesów. Walkę z prawdą historyczną Platforma Obywatelska uznała za swój interes polityczny, angażując po 2008 r. organy państwowe do walki z historykami, którzy prowadzili obiektywne badania naukowe na temat dziejów „Solidarności” i nie bali się ujawnienia kompromitującej przeszłości Wałęsy. Sprawa ta była również powodem brutalnych ataków na IPN, zmiany ustawy o Instytucie, a w konsekwencji ograniczaniem swobody badań naukowych i wolności słowa w ogóle. Wzywamy opinię publiczną do aktywności w tej sprawie, zaś prezesa IPN dr. Łukasza Kamińskiego do niezwłocznego wystąpienia do marszałek Ewy Kopacz o przekazanie tej dokumentacji i publicznego jej udostępnienia.”
Henryk Jagielski, Józef Szyler, Krzysztof Wyszkowski
Palikot ma absolutną rację! Na sabacie Lewicy u tow.Aleksandra Kwaśniewskiego WCzc.Janusz Palikot (RJP, W-wa) powiedział: "Dziś przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec swojej polskości". Na co zapanowała konsternacja, tow.Kwaśniewski upomniał p.Posła, że na sali są dziennikarze - i obecni odcięli sie od tego wyskoku przed szereg. Tymczasem jest to stara teza śp. Róży Luksemburżanki. Rzeczywiście: by przekształcić się w socjalistów (euro-socjalistów, konkretnie) Polacy muszą się wyrzec swojej polskości, bo już śp.Józef Wissarionowicz Djugashvili (ksywka. "Stalin") autorytatywnie orzekł, że "Socjalizm pasuje do Polaków jak siodło do krowy". JKM
Strzał w Kościół Pod pretekstem uporządkowania kwestii finansowania kościołów, rząd Donalda Tuska stara się osłabić Kościół Katolicki, finansowo i prestiżowo. Dziś nasz Kościół utrzymuje się z dotacji wiernych. Otrzymuje również pieniądze z Funduszu Kościelnego za zagrabione przez komunistów kościelne mienie, a także otrzymuje dotacje ze środków publicznych na konkretne zadania (jak budowa Świątyni Opatrzności). Reforma ma polegać na tym, że państwo nie będzie wspierać żadnego wyznania. Każdy obywatel będzie mógł przekazać 1 proc. podatku na rzecz wybranego kościoła lub związku wyznaniowego. Jako wzór jestprzywoływane ustawodawstwo niemieckie, gdzie osoby uważające się zawierzące, mają obowiązek zadeklarowania przynależności do kościoła iłożenia nań swoich pieniędzy? W Niemczech już w formularzu meldunkowymtrzeba zgłosić wyznanie i przynależność do kościoła. Informacja tajest przekazywana przez urzędy meldunkowe do właściwych urzędów skarbowych, który potrącają podatnikowi odpowiedni procent, którytrafia na specjalne kościelne konta. Podatek na celekościelne zależnie od landu wynosi od 8 do 10 procent płaconego podatkuNie są to pieniądze odejmowane z daniny dla fiskusa, tylko dodatkowepłacone przez podatnika. Wprowadzenie tego typu rozwiązania w Polscedoprowadzi do sytuacji, w której, część wiernych nie będzie przyznawać się do wiary, aby nie płacić "z automatu". Tym bardziej, że płacąchodząc do kościoła lub łożą nań przy okazji corocznej kolędy. Twierdzenie, żedobrowolne dotacje podatników mają zastąpić Fundusz Kościelny jestabsurdalne. W tym wypadku mamy do czynienia z próbą przerzucenia długuz tytułu zrabowanego przez komunistów kościołowi mienia na wiernych, którzy i tak finansują swój Kościół. Takie działanie ma nie tylko uwolnić budżet od obciążeń, ale przede wszystkim zantagonizować wiernych z Kościołem. Polacy nigdy nie deklarowali przed fiskusem swojego wyznania. Przywykli do bezpośredniego przekazywania swoich datków kościołowi. Wskazanie podatku na kościół i to w skali roku, wierni odbiorą, jako dodatkowe obciążenie fiskalne. Niezależnie od tego czy zastosujemy wariant niemiecki, czy też pozwolimy odliczać kwotę na Kościół od płaconego już podatku. W tym ostatnim wypadku stworzy się pole do rywalizacji z organizacjami dobroczynnymi, bo przecież ateiści nie będą dyskryminowani i też będą mogli wskazać, komu dać ich 1 proc. podatku. Doprowadzi to do sytuacji, w której wierni będą mieli wybór:
płacić na Kościół czy na promowaną przez media Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Plan doskonały Tusk myśli praktycznie. Kościół nie wspiera rządów Platformy Obywatelskiej. W najlepszym wypadku zachowuje wobec nich neutralność. Jego osłabienie jest, więc pośrednim ciosem w środowiska wrogie rządowi. Poza tym Kościół będzie teraz klientem rządu, zabiegając o jak najlepsze i najmniej dotkliwe zapisy w planowanej reformie. Na przykład kardynał Kazimierz Nycz, wydaje się być już przekonany do likwidacji Funduszu Kościelnego w zamian za 1 procent od podatników, ale przy okazji zabiega o wsparcie finansowe z budżetu, dla projektu budowy Świątyni Opatrzności Bożej, której ukończenie na pewno stałoby się jego osobistym sukcesem. Dla Tuska jest jeszcze jeden istotny aspekt związany z wdrożeniem projektowanego rozwiązania. Reformując finansowanie kościoła katolickiego w arcykatolickiej Polsce, mógłby zyskać poklask w Brukseli i uznanie tamtejszych tuzów, takich jak Schultz, Barroso, Prodi i wielu innych. Na pewno dla polityków europejskiej lewicy wprowadzenie takiego modelu w Polsce byłoby odczytane, jako dobry krok polskiego premiera w kierunku uszczuplenia władzy kościoła w naszym kraju. Na pewno zauważyłyby to wszystkie media w kompletnie zlaicyzowanej już Zachodniej Europie, przedstawiając Tuska, jako odważnego i sprawnego reformatora, podejmującego słuszne kroki w obliczu nadchodzącego kryzysu. To z pewnością wzmocniłoby wizerunek Tuska na forum unijnym, a szef rządu rozważa teraz dwie kariery: walkę o prezydenturę w Polsce lub zabiegi o wysokie stanowisko w UE. Ten ostatni wariant jest bardziej prawdopodobny, na co wskazują ustępstwa polskiego rządu na forum UE. O tym, że ten scenariusz jest realizowany świadczy wysłany do komisarza Olliego Rehna list, w którym minister finansów Jacek Rostowski już zadeklarował, że polski budżet zaoszczędzi również na Funduszu Kościelnym. A więc wszystko wydaje się być już zaplanowane. Rząd Donalda Tuska od początku był zainteresowany zmianą sytuacji finansowej polskiego kościoła. Tusk ma "praktyczne" podejście do religii. Udowodnił to już wówczas, gdy zbliżała się kampania prezydencka w 2005r. decydując się wówczas na zawarcie ślubu kościelnego po dwudziestu kilku latach funkcjonowania swojego małżeństwa. Zrobił to tylko po to, aby w czasie kampanii wyborczej nikt nie zarzucał mu, że przyszły prezydent, żyje z żoną bez ślubu kościelnego. Robiący wszystko w świetle fleszów i dbający o wizerunek polski premier, zadbał jednak o to, aby jego ślub kościelny nie został przez media dostrzeżony. Był to rzadki przypadek sytuacji, w której nie chciał żadnego rozgłosu. Tusk decydując się na ślub kościelny nie zamierzał zostać neofitą. Zdawał jednak sobie sprawę z tego, że w katolickiej Polsce sprawa ślubu kościelnego najwyższych osób w państwie, to ważny element ich publicznego wizerunku. I właśnie, dlatego podjął decyzję o uzupełnieniu swojego małżeństwa o ślub kościelny. Tusk jest pragmatykiem. Nigdy nie miał zdecydowanego poglądu na religię. Właśnie takie podejście sprawia, że sprawy religii i Kościoła Tusk traktuje bardzo instrumentalnie. Przemawia za tym
niesłuchanie chłodna kalkulacja i ogromne wyrachowanie polskiego premiera, wokół których nie ma miejsca na żadne sentymenty. A zatem Tusk chce zyskać w ten sposób oszczędności w polskim budżecie, poklask w Europie i osłabić nieprzychylny mu Kościół. Czego chcieć więcej? Leszek Pietrzak
Fikcja ekologicznej niezależności Czytelnicy gajówki dobrze wiedzą, że większość tzw. “organizacji pozarządowych” czerpie lwią część swych funduszy właśnie od rządów – jak np. Fundacja Adenauera czy Schumana. Nie szkodzi, poczytajmy jeszcze na ten temat… – admin.
Organizacje działające na rzecz ochrony środowiska, które w coraz większym stopniu wpływają na regulacje prawne Unii Europejskiej, są na tyle uzależnione od unijnych funduszy, że podważa to ich niezależność. Rozmaite organizacje ekologiczne należą do najbardziej wpływowych lobby w Brukseli. Opiniują w zasadzie większość strategicznych regulacji dotyczących przemysłu, energetyki, a także dopuszczania na rynek unijny konkretnych produktów. Ekolodzy od 20 lat promują walkę ze zmianami klimatu. Doprowadzili do przeforsowania rewolucyjnych w swojej skali projektów, takich jak protokół z Kioto, europejski system handlu emisjami czy pakiet klimatyczny. Projektów, które w swoim postulacie dekarbonizacji wywracają do góry nogami gospodarki takich krajów jak Polska, od lat bazujących w energetyce na swoich zasobach naturalnych. Organizacje zielonych popierały wprowadzenie regulacji REACH, nakładającej na firmy chemiczne rygorystyczne obowiązki związane z dopuszczeniem ich produktów na rynek. Ekolodzy w ramach polityki “zrównoważonego rozwoju” wspierają nakładanie protekcjonistycznych ceł na produkty importowane, np. papier czy biopaliwa, które, ich zdaniem, nie spełniają kryteriów arbitralnie rozumianej ochrony środowiska. Wytwarza się także system oznakowania produktów, w tworzeniu, którego kluczowy udział biorą oczywiście ekolodzy, decydując, które produkty mogą być sprzedawane, a które nie w krajach UE. W Brukseli funkcjonuje już termin, który określa te praktyki mianem “zielonego protekcjonizmu”. Skoro organizacje zajmujące się rzekomo głównie działaniami na rzecz ochrony środowiska naturalnego osiągnęły tak gigantyczny wpływ na funkcjonowanie pogrążonej w kryzysie europejskiej gospodarki, zasadne jest postawienie pytania, czy są to rzeczywiście niezależne organizacje pozarządowe. Światło na sprawę rzuca opublikowana niedawno lista organizacji, które dostały bezpośrednie wsparcie finansowe z Unii Europejskiej w ramach programu LIFE+. Został on utworzony przez Komisję Europejską w 1992 r. na rzecz finansowania “innowacji ekologicznych, ochrony przyrody i możliwości rozwoju”. W 2011 r. bezpośrednie wsparcie finansowe otrzymało 27 organizacji na łączną kwotę ok. 9 mln euro, czyli ok. 38 mln złotych. Dotacje wyniosły od kilkudziesięciu tysięcy do ponad 770 tys. euro. Rekordzista – europejska gałąź organizacji Friends of the Earth – otrzymał prawie 778 tys. euro, ClientEarth – 748 tys. euro, a WWF – 594 tys. euro. Jak nietrudno zauważyć, są to kwoty, o których przeciętna organizacja pozarządowa może tylko pomarzyć. Jeszcze bardziej szokujący od kwot jest fakt, że dla większości organizacji publiczne dotacje (a więc takie, na które składają się europejscy podatnicy) są podstawą status quo. Innymi słowy, gdyby nie przychylność Komisji Europejskiej, straciłyby one rację bytu, nie mając pieniędzy na dalsze funkcjonowanie w założonej przez siebie skali. Jak obliczył brytyjski think-tank International Policy Network, aż 9 z 10 największych organizacji ekologicznych w Europie, tworzących koalicje Green 10 otrzymały w latach 1998-2009 aż 66 mln euro bezpośrednich dotacji z UE. Dla pięciu z nich dotacje stanowią ponad 50 proc. rocznego budżetu. Przeciętny roczny budżet wynosi kilka milionów euro, z czego pokaźny procent wydawany jest na lobbing w instytucjach europejskich. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Komisja Europejska i organizacje zrzeszające aktywistów oraz ideologów ekologizmu funkcjonują w doskonałej symbiozie. Komisja Europejska może zawsze liczyć na poparcie wdrażanych przez siebie regulacji pod hasłami ochrony środowiska. Organizacje ekologiczne mogą zaś polegać na szczodrości Brukseli. Dochody z publicznych dotacji najbardziej “przedsiębiorczych” organizacji, takich jak Birdlife Europe, Friends of the Earth czy WWF, wzrosły od 270 do 900 procent. Powstaje, zatem pytanie, czy organizacje ekologiczne, których działalność zależy od przyznawanych przez brukselskich urzędników pieniędzy, są rzeczywiście “pozarządowe” czy “prorządowe”. Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji
Dlaczego boję się neokonserwatystów? Złapałem się ostatnio na czymś strasznym, poczułem się jakbym popełnił orwellowską “myślo-zbrodnię”, a mianowicie złapałem się na sympatii dla Baracka Obamy i na tym, że życzyłem mu sukcesu w rozpoczynającej się w Stanach Zjednoczonych kampanii prezydenckiej. Bardzo przepraszam Czytelników, że zacząłem ten tekst od takiej intelektualnej pornografii, z elementami “sado-maso”, ale po głębszej analizie wspomnianej “myślo-zbrodni” doszedłem do wniosku, że moje niezdrowe podszepty mają pewne uzasadnienie polityczne. Nie będę ukrywał, że czuję się zagrożony kierunkiem, w jakim zmierza większość polskiej prawej strony sceny politycznej, a mianowicie neokonserwatyzmem. W niektórych polskich prawicowych pismach zaczęto już publikować nekrologi oficerów CIA, na niektórych – rzekomo katolickich – portalach już jawnie mówi się o jakiejś “judeochrześcijańskiej” syntezie, jako wzorzec pokazując właśnie amerykański neokonserwatyzm. Dlatego czuję się zagrożony, ponieważ wyczuwam wyraźnie pewnego rodzaju infiltrację polskiej prawicy przez amerykański i judeochrześcijański neokonserwatyzm. Nie przestudiowałem dokładnie mechanizmów tej infiltracji, ale jeden z byłych parlamentarzystów Ligi Polskich Rodzin rzekł mi kiedyś, że gdy tylko partia ta dostała się do Sejmu, wtenczas od razu posypały się zaproszenia do ambasady amerykańskiej, a na oficjalnych rautach zaczęły się mnożyć sugestie, co do możliwych stypendiów i wycieczek do Waszyngtonu. Wiadomo: brać pieniądze z Moskwy lub Berlina to jawna “zdrada”, ale brać pieniądze z Waszyngtonu to “prestiżowe stypendium”, którego nikt w Polsce się nie wstydzi. Dlaczego z niepokojem obserwuję infiltrację polskiej prawicy akurat przez amerykański neokonserwatyzm? Po pierwsze, dlatego, że z niepokojem należy patrzeć na wszelkie pozakulisowe naciski na polską scenę polityczną, czynione przez wielkie mocarstwa. To zaczyna przypominać osławione Czasy Saskie, gdy ościenni agenci niemal jawnie kupowali polityków i stronnictwa sejmowe. Po drugie, uważam geopolitykę neokońską za wielce niekorzystną dla Polski. Neokonserwatywna wizja stosunków międzynarodowych charakteryzuje się totalną konfrontacją Stanów Zjednoczonych z praktycznie całym światem, arbitralnie wrzuconym do worka z napisem “wrogowie demokracji i praw człowieka”, czyli z Rosją, Chinami i światem islamskim. Pomijając problem permanentnych “operacji pokojowych” amerykańskich armii na całym świecie – sam w sobie stwarzający więcej problemów niż rozwiązań – dla naszego kraju w projekcie tym przewidziano poczesne miejsce. Jesteśmy tu, bowiem zaplanowani, jako jedno z głównych miejsc ataku na Rosję i rosyjskie wpływy w krajach postradzieckich, czego skrajnym wyrazem była polityka śp. Lecha Kaczyńskiego, na czele z pamiętnym “występem” w Gruzji, gdy dosłownie wstydziłem się, że jestem Polakiem i mam Prezydenta, która ośmiesza nasz kraj na oczach całego świata. Realizacja polityki neokonserwatywnej oznacza, że Polska na powrót stanie się krajem frontowym w demokratycznej krucjacie przeciwko Rosji Putina i Miedwiediewa. Widzę w tym poważne zagrożenia dla naszego bezpieczeństwa i absolutnie żadnych możliwych korzyści. Po trzecie, nie zgadzam się z tezą, że neokonserwatyzm to tylko pewna koncepcja stosunków międzynarodowych, której nie towarzyszy szersza myśl polityczna czy wizja kulturowa. Są dwie podstawowe koncepcje polityczno-kulturowe, które towarzyszą neokoństwu:
1) Zmuszanie całego świata do przyjęcia “demokracji” i “praw człowieka” w wersji amerykańskiej i pod amerykańskim nadzorem, co w praktyce oznacza rodzaj hegemonii państwa, które wyznacza, wprowadza, nadzoruje standardy i karze za ich niestosowanie (w postaci “interwencji pokojowych”).
2) Mam również nieodparte wrażenie, że mamy do czynienia z rodzajem synkretycznej herezji religijnej. U neokonów nie ma czegoś takiego jak cnoty czy wartości chrześcijańskie (o katolickich nie wspominając). Jak pisze jeden z portali niewolniczo naśladujących publicystów neokońskich, istnieje rzekomo jakaś judeochrześcijańska “matryca antropologiczna”, która powoduje, że chrześcijanie i żydzi wierzą w jednego Boga, mają identyczny system etyczny, przyświecają im te same wartości. Następnie tenże rzekomo katolicki portal poucza, że także i my – chrześcijanie czekamy na nadejście mesjasza, zapominając, że to tylko żydzi nań czekają, gdyż nasz Mesjasz narodził się 2000 lat temu i został ukrzyżowany właśnie przez żydów, krzyczących “a krew Jego na nas i na dzieci nasze” (Mt 27, 25). Neokonserwatyzm jest projektem zlania w jedno chrześcijaństwa i judaizmu, a więc projektem rejudaizacji chrześcijaństwa, czyli herezją religijną. Właśnie, dlatego z pewnym niepokojem patrzę na możliwość zwycięstwa w wyborach amerykańskich neokońskiego “judeochrześcijanina” czy nawet “judeokonserwatysty”. Widzę w tym zagrożenie dla istniejących relacji międzynarodowych, a przede wszystkim wciągnięcie Polski w jakąś antyrosyjską awanturę, w której – niestety – naturalnym polem bitwy nie będą prerie nad Missisipi, ale równiny Mazowsza. Ktoś powie, że Barack Obama to katastrofalny prezydent Stanów Zjednoczonych, może nawet powie – jak to uczynił jeden z naszych posłów z sejmowej mównicy – że to “koniec cywilizacji białego człowieka”. Tak, to jest prezydent fatalny, który doprowadził Stany Zjednoczone na skraj finansowej ruiny, zadłużając to państwo na skalę nieznaną w historii i gwarantując, że spłaty długu publicznego na dziesięciolecia spowolnią tempo rozwoju gospodarczego Ameryki. To wszystko prawda, ale to problem amerykański, a nie polski. Nas interesować winna przede wszystkim polityka zagraniczna Baracka Obamy i winniśmy go oceniać z tej perspektywy, gdyż tu rozgrywają się nasze narodowe interesy. W tej dziedzinie jest ona – jak na amerykańskie standardy – dosyć spokojna i mało awanturnicza. Stoi ona na stanowisku uznania brutalnej prawdy, że Polska leży pomiędzy Rosją a Niemcami i żadnych alternatyw dla tego faktu nie ma. Kiedy zrozumie to polska tzw. prawica? Adam Wielomski
ACTA - krucjata przeciwko liberalizmowi ery Internetu Aktualny kryzys zainicjował krucjatę przeciwko liberalizmowi ekonomicznemu. „Kontrolować”, „reglamentować”, „karać”, „ograniczyć samowole rynków”, tego typu ideologia opanowuje powoli polityków zarówno z lewa jak i prawa. Ten populistyczny dyskurs polityczny, jest całkowicie sprzeczny z podstawami funkcjonowania społeczeństwa informacyjnego oraz z elementarnym doświadczeniem tysięcy firm, które w wyniku umasowienia dostępu do internetu muszą przystosować funkcjonowanie swych przedsiębiorstw do gospodarki ery informatyzacji i globalizacji. Porozumienie ACTA – jeśli zostałoby wprowadzone w życie – zlikwidowałyby resztki kapitalizmu funkcjonującego, a w zasadzie ledwo dyszącego, - w UE. ACTA to wymysł biurokratów bezradnych wobec procesu globalizacji i informatyzacji. Internet zmienił konsumentów w tzw. „prosumentów”, czyli aktywnych współuczestników procesu tworzenia produktu. W tych nowych warunkach przedsiębiorstwa zrozumiały, że to nie tylko konkurencja, lecz także umiejętność współpracy z innymi firmami oraz użytkownikami internetu jest kamieniem węgielnym liberalizmu ery informatyzacji. Dla firm i ich akcjonariuszy staje się powoli jasne, że w dobie internetu warunkiem przetrwania i rozwoju jest nie trzymanie w tajemnicy zasobów wiedzy (patenty, tajemnica handlowa) przedsiębiorstwa tylko ich (przynajmniej częściowe) upowszechnienie w celu jak najszybszego nawiązania współpracy z użytkownikami „światowej pajęczyny”, którzy interesują się daną dziedziną produkcji. Liberalni przedsiębiorcy wykorzystali stworzone w internecie specyficzne formy produkcji informatycznych towarów, która oparta jest na współpracy i jawności a nie na konkurencji i tajemnicy handlowej. Liberalizm samoogranicza się redefiniując radykalnie pojecie „konkurencji” i „tajemnicy handlowej”. W tym empirycznym a nie ideologicznym zadaniu, mogą mu przeszkodzić państwa a przede wszystkim ich przywódcy, którzy w czasach kryzysu wprowadzają prawodawstwo ograniczające możliwość wymiany informacji w internecie oraz różnego rodzaju lewicowi „naprawiacze” natury ludzkiej, dla których każdy żywiołowy proces ekonomiczny jest z definicji wrogiem nr 1 „postępu”. Ostatnie 10 lat nie jest kryzysem liberalizmu, lecz wręcz przeciwnie jednym z największych zwycięstw liberalnej doktryny, która udowodniła raz jeszcze, że wyrasta nie z ideologii lecz realnych problemów z którymi stykają się firmy w swym codziennym funkcjonowaniu na globalnym rynku. W jaki sposób liberalizm – a raczej przedsiębiorcy - dostosował swoje działanie do zasad współpracy, samoorganizacji i partnerstwa, na których oparta jest produkcja oprogramowań informatycznych i portali obywatelskich?
Kapitalizm zamknięty contra kapitalizm otwarty Od początku lat 70-tych XX wieku rozwój przemysłu komputerowego naznaczony był zaostrzającą się w miarę upływu czasu konkurencją między dwoma modelami informatyki opartymi na całkowicie odmiennych zasadach prawnych, ekonomicznych i handlowych. Symbolem tego konfliktu są systemy operacyjne:
Windows, produkt Microsoft-u i Linux oprogramowanie stworzone przez fińskiego studenta Linus Torvaldsena. Pierwszy model opiera się na zasadzie prawa własności oprogramowania, drugi natomiast pozwala wszystkim użytkownikom zmieniać oprogramowanie, i następnie je rozpowszechniać, co umożliwia po raz pierwszy w historii gospodarki realizacje modelu darmowej produkcji opartej na wspólnocie, współpracy i samoorganizacji, a nie hierarchii i zwierzchnictwie. Samoorganizujący się przy pomocy Internetu, jego użytkownicy i konsumenci dóbr informatycznych doprowadzili w bardzo krótkim czasie do upowszechnienia tzw. produkcji partnerskiej inaczej nazywanej globalną współpracą, której przykładem jest serwis społecznościowy MySpace, encyklopedia Wikipedia, system operacyjny Linux czy YouTube. Wszystkie narzędzia, dzięki którym możemy „buszować” po Internecie zostały zbudowane dzięki współpracy informatyków, którzy oddawali je społeczeństwu sieciowemu za darmo, co niesłychanie przyspieszyło rozprzestrzenienie się „światowej pajęczyny”. Produkcja partnerska oparta jest na czterech filarach;otwartość, partnerstwo, wspólnota zasobów, działanie na skalę globalną. Trzy pierwsze zasady są sprzeczne z funkcjonowaniem firmy w klasycznym XX wiecznym otoczeniu gospodarczym. Jednak upowszechnienie internetu i zdumiewający przyrost mocy obliczeniowej domowych komputerów dokonał prawdziwej rewolucji „uczestnictwa”, ponad 1,5 miliarda internautów stało się z dnia na dzień potencjalnymi producentami. Ekonomia konsumeryzmu zmienia się w ekonomię produceryzmu partycypującego, ponieważ internauci dysponują narzędziami – dostarczanymi im darmowo przez firmy np Apple - zmieniających ich w wytwórców. Tempo zmian i ciągle ewoluujące – oraz coraz bardziej wyrafinowane – wymagania klientów są tak znaczne, że firmy chcące zaspokoić zewnętrzne potrzeby nie mogą już polegać wyłącznie na własnych zasobach i relacjach z wypróbowanymi partnerami biznesowymi. Firmy muszą umieć nawiązywać kontakty z internautami i nauczyć się współpracować z konkurentami, partnerami i klientami. Klienci pragną przede wszystkim coraz szybszego wprowadzania innowacji i chcą uczestniczyć w kontroli jej upowszechnienia. Nie zgadzają się na narzucanie przez firmy standardów, które mogą być niezgodne z standardami domowych komputerów. Przekonał się o tym ZUS próbując narzucić swoim klientom korzystanie tylko z systemu Windows na swoim portalu internetowym. Internauci się zbuntowali i zmusili – jedną z najpotężniejszych instytucji w III Rzeczpospolitej – do zainstalowania na swoim portalu właśnie systemu Linux. Czyli zmusili ZUS do otwartości. Przez całe lata 80 i 90 potężne firmy informatyczne walczyły z systemami otwartymi, domagały się wprowadzania patentów, jako najpewniejszej ochrony zasobów wiedzy należących do firm by w końcu – pod wpływem użytkowników internetu, dla których wolność informacji jest paradygmatem ich kultury – zaniechać tej walki i masowo wprowadzać na rynek produkty oparte na systemie operacyjnym Linux. IBM, Sony, Motorola, propagują ten darmowy system, a nawet uczestniczą w jego udoskonalaniu.
Produkcja partnerska Jednak prawdziwą rewolucją wprowadzoną przy produkcji systemu Linux, jest zanik struktury nakazowo-hierarchicznej, którą zastąpiono horyzontalną współpracą między informatykami biorącymi udział w jego budowaniu. Tą nowa formę organizacji nazwano partnerstwem. Zasada partnerstwa jest stosowana na masowa skalę w mediach, rozrywce i kulturze oraz na rynku oprogramowania, jednak w ostatnich latach coraz częściej stosują ją firmy produkujące dobra materialne, takie jak samochody, rowery, samoloty czy motocykle. Produkcja partnerska sprawdza się przede wszystkim w dziedzinie dóbr informacyjnych, ponieważ dobra te łatwo podzielić na szereg podzespołów (programów), zwanych modułami, które następnie można złożyć w finalny produkt. Jeżeli dobra materialne będzie się projektować tak by składały się z wielu wymiennych części, które z łatwością można zamienić bez szkody dla funkcjonowania całego produktu to wtedy luźno powiązani ze sobą dostawcy mogą zająć się projektowaniem i produkcją komponentów, z których złożony jest produkt finalny. „Tak naprawdę Boeing 757 to pewna liczba podzespołów latających razem w zwartym szyku” stwierdził Phil Condit były dyrektor fabryki Boeinga. W odniesieniu do następnej generacji samolotów brzmi to jeszcze prawdziwiej, bowiem są one budowane na zasadach przypominających środowisko programistów Linuxa. W przeszłości partnerzy i dostawcy dopiero w końcowej fazie projektowania włączali się w prace zespołu Boeinga opracowującego specyfikacje techniczne poszczególnych komponentów. Dzisiaj projektowanie komponentów polega na przekazaniu tego zadania właśnie dostawcom, którzy, wykonują tą pracę znacznie efektywniej gdyż od początku są wciągania w tworzenie zespołu opracowującego nowy model Boeinga, a ponadto znają o wiele lepiej funkcjonowanie swoich fabryk ich zalety i mankamenty. Ten sposób konstruowania samolotu przypomina składanie zabawki z „klocków lego”. Do udziału w pracach nad budowa nowego modelu samolotu zaproszono nawet pasażerów, dla których otwarto internetowy portal służący do zgłaszania sugestii w wyposażeniu wnętrza itd. Nowy sposób produkcji zakłada, że firma Boeing przekazuje dostawcom swoja wiedzę a nawet tajemnicę handlowe i niektóre patenty. W takiej sytuacji powstaje pytanie zasadnicze: jak określić formalne granice firmy? Jak precyzyjnie określić, co powinno się znajdować w wewnętrznych strukturach firmy, a co – poza nimi? Co tak naprawdę jest jej najwartościowszym aktywem? Z jednej strony nie ulega wątpliwości, że firmy muszą strzec swojej intelektualnej własności o zasadniczym znaczeniu np dla firmy Boeing tą rolę spełnia wiedza na temat budowy skrzydeł samolotu. Z drugiej strony, trzeba pamiętać, że firmy nie mogą dzisiaj efektywnie współpracować, jeśli wszystko skrywają przed światem. Japońska firma Mitsubishi współpracuje z swoim konkurentem firmą Boeinga przy budowie samolotów z tzw. materiałów kompozytowych, które są lżejsze od aluminium mając nadzieję, że dzięki temu zdobędą potrzebną wiedzę do samodzielnego konstruowania skrzydeł. Okazuje się, że największymi przeszkodami na drodze do efektywnej współpracy nie są problemy technologiczne, ale zagadnienia związane z ochroną własności intelektualnej. W produkcji partnerskiej coraz trudniej zdefiniować firmie, co jest jej najwartościowszym aktywem intelektualnym, ponieważ zatajanie jakichkolwiek informacji może doprowadzić do porażki całość projektu. Produkcja partnerska to umiejętność współpracy, ta cecha jest paradygmatem kultury chińskiej i właśnie tam, po złagodzeniu przepisów pod konie XX wieku prywatne firmy w krótkim czasie przejęły państwowe zakłady produkujące motocykle i w ciągu kilku lat stosując metody produkcji partnerskiej osiągnęły spektakularne sukcesy.
Chiny - naśladowcy i innowatorzy W 1997 r. producenci z Chin sprzedali 10 mln. motocykli, w 2001 11,5 mln., a w 2004 – 15 mln maszyn. W 2005 r. eksport motocykli wyniósł 7 mln sztuk (w porównaniu z mniej niż 500 tys. w 2000).Chińskie fabryki produkują motocykle na rynki Indii, Pakistanu, Wietnamu i powoli wypierają z rynku azjatyckiego swych japońskich mistrzów, Hondę. Prawdą jest, bowiem, że chiński sukces związany jest z imitacją i podrabianiem wzorców japońskich z jednoczesnym wprowadzeniem do produkcji motocykli oryginalnych zasad produkcji partnerskiej. Bowiem w przeciwieństwie do Japończyków, Chińczycy podkreślają modułowąarchitekturę motocykli, która pozwala licznym dostawcom na dołączanie składowych podsystemu (np systemu hamowania) do standardowych interfejsów. W ten sposób zaawansowane projekty przedstawiane są w postaci ogólnych założeń, które umożliwiają dostawcom na wprowadzanie zmian w komponentach, bez równoczesnego modyfikowania całej architektury. Specjaliści nazwali ten samoorganizacyjny się system projektowania i produkcji „zdecentralizowana modularyzacją”. Jest rzeczą zdumiewającą, że wbrew przewidywaniom, iż taki zdecentralizowany system produkcji może prowadzić do chaosu, skutkuje on coraz wyższym stopniem specjalizacji i wydajności, co umożliwiło – w ciągu 5 lat - obniżenie ceny motocykla z 700 do 200 dolarów. W czasach internetu chaos jest wydajny, hierarchiczny porządek, nie. Produkcja partnerska jest w Polsce praktycznie (poza kilkoma uniwersyteckimi środkami) nieznana i niepraktykowana, brak kultury kontraktu, brak wzajemnego zaufania i bezdyskusyjne propagowanie w środkach masowego przekazu przebrzmiałych dogmatów liberalnych z XIX wieku, uniemożliwia przystosowanie się naszym firmom do liberalizmu ery internetu, który słowo „konkurencja” zastąpił słowem „współpraca” i „samoorganizacja”. Nasze - z każdym dniem coraz większe – opóźnienie cywilizacyjne wynika głównie z tego, że pod pojęciem liberalizmu rozumiemy i co gorsza praktykujemy, zasady zarzucone przez współczesnych przedsiębiorców, liberałów z krwi i kości a nie dogmatyków wspominających stare dobre czasy. Liberalizm współczesny dokonał asymilacji swoich wczorajszych przeciwieństw, a w Polsce nawet tego nie zauważono. ACTA uniemożliwią rozwój liberalizmu ery Internetu w naszym kraju, dlatego to porozumienie jest głównym wrogiem postępu ekonomicznego. Młode pokolenie Polaków zdaje sobie z tego doskonale sprawę.
Piotr Piętak
Premier ma wyborców za łatwowiernych idotów „Gdybym był przeciwko ACTA, musiałbym podać się do dymisji”. „Nasze stanowisko w sprawie ACTA było nieprzemyślane, nie miałem racji”. Te dwie wypowiedzi Donalda Tuska dzieli zaledwie kilkanaście dni. Co takiego się w tym czasie zdarzyło? Można oczywiście konstruować wiele skomplikowanych wyjaśnień. Można także – jak to uczyniła „Gazeta Wyborcza” piórem Marcina Wojciechowskiego – odwrócić kota ogonem i napisać, że „premier nie boi się wycofać z czegoś, co jest ewidentnym błędem rządu, publicznie przyznać się do błędu i przeprosić wyborców. To naprawdę rzadkość w polityce”. Szczery podziw dla klasy pana premiera, wyrażony przez publicystę „Wyborczej”, jest doprawdy wzruszający. Prawda jest oczywiście prosta jak konstrukcja cepa: Tusk dostał na biurko kilka sondaży, w tym zapewne wewnętrzne sondaże PO, pokazujące wpływ sprawy ACTA na poparcie dla jego partii, i uznał, że musi się ratować przed dalszym spadkiem. Teraz warto obserwować słupki szczególnie uważnie, zwłaszcza z uwzględnieniem młodych wyborców, dla których sprawa ACTA jest wyjątkowo ważna. Jeżeli nastąpi odbicie i Platforma wróci wśród nich do łask, to znaczy, że jeszcze raz się udało i że wyborcy pozwolili kolejny raz z siebie zakpić, zgodnie z zasadą „ciemny lud to kupi”. Możliwe jednak, że manewr się nie uda. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że choć premier nie po raz pierwszy wycofuje się z czegoś, co było podobno świetnie przygotowane, przeanalizowane i zaplanowane (jak choćby wcześniej z reformy szkolnej, dotyczącej sześciolatków), to jednak po raz pierwszy robi to w sposób tak otwarcie kompromitujący i kabaretowy. Jeszcze kilkanaście dni wcześniej obowiązywała całkiem inna narracja. Poseł Niesiołowski w charakterystycznym dla siebie stylu „czy jest na sali lekarz?” pokrzykiwał, że przeciwnicy ACTA to idioci. Ciekawe, jak teraz wybrnie z problemu, bo wychodzi na to, że ma za idiotę samego Donalda Tuska. Michał Boni wikłał się w tłumaczeniach, ale miało z nich wynikać, że wszystko jest w porządku i żadnego problemu nie ma. Bogdan Zdrojewski zapewniał, że skutki prawne umowy zostały dokładnie przeanalizowane i obawy jej przeciwników są zdecydowanie przesadzone. W końcu przypierany do muru premier ogłosił „wstrzymanie ratyfikacji” ACTA, czyli wynalazł procedurę prawną, nieznaną w polskim i międzynarodowym prawie. W tym czasie w tajemniczych okolicznościach ze strony polskiej prezydencji zniknęła informacja, że zawarcie ACTA to sukces polskiego przewodnictwa w Unii. Kilka dni temu zaś okazało się, że decyzja o podpisaniu ACTA i przystąpieniu Polski do tej umowy była „nieprzemyślana”. Gdyby potraktować słowa premiera poważnie, należałoby się złapać za głowę. Można by z nich, bowiem wyciągnąć dwojaki wniosek. Pierwszy mógłby być taki, że prowadzone przez długie miesiące analizy skutków umowy, o których tak chętnie opowiadali ministrowie Boni i Zdrojewski, uspokajając opinię publiczną, były nic nie warte. W takim razie – należałoby spytać – ile innych umów oraz projektów ustaw, trafiających z rządu do Sejmu, jest podobnie „nieprzemyślanych”, szczególnie, że praca nad nimi trwa zwykle krócej? Jaka jest, jakość pracy ministrów, skoro po wielu zapewnieniach, że wszystko jest w porządku, nagle okazuje się, że jest wręcz przeciwnie? Drugi wniosek byłby nie mniej druzgocący. Trzeba by, bowiem uznać, że członkowie rządu, od których zależało przystąpienie Polski do ACTA, po prostu oszukiwali opinię publiczną, a może i samego pana premiera. Czy konsekwencją wyznania Donalda Tuska, że decyzja w sprawie umowy była „nieprzemyślana”, nie powinna być przypadkiem dymisja Bogdana Zdrojewskiego? Powtarzam jednak: takie wnioski można by wyciągać, gdyby wystąpienie szefa rządu traktować poważnie. O to jednak trudno. Dlatego należy je rozszyfrować w jedyny możliwy sposób: premier ma swoich wyborców za tak dokumentnych, łatwowiernych idiotów, że liczy, iż jego radykalny zwrot w sprawie ACTA, uzależniony wyłącznie od sondaży, wezmą za dobrą monetę. Żadne analizy żadnych ministrów nie mają tu najmniejszego znaczenia. Gdy były sporządzane, nikt się nie spodziewał, że ta sprawa wywoła jakiekolwiek poruszenie, więc traktowano ją tak, jak się traktuje większość tego typu umów i projektów prawa, opartych na unijnej legislacji: po łebkach, z założeniem, że i tak nikt tego nie wyciągnie i nie przeczyta. Komiczna wolta premiera potwierdza popularną ostatnio diagnozę, że Donald Tusk stracił intuicję, która pozwalała mu znakomicie wyczuwać nastroje swojego elektoratu. Utracił wewnętrzną siłę i napęd. Wprawdzie wiele z dotychczasowych działań Platformy pod jego przywództwem było szytych nićmi grubymi jak okrętowe liny (by wspomnieć choćby zmiecenie pod dywan afery hazardowej czy wojnę z kibicami), ale działo się to wszystko w innej atmosferze i dużo bardziej sprzyjających okolicznościach. W dodatku przeprowadzane było jednak subtelniej. W tym wypadku można odnieść wrażenie, że w miarę otrzaskanego speca od politycznego piaru zastąpił stażysta, projektujący reklamy kremów na żylaki. Owszem, wyborcy mają słabą pamięć, ale nie należy zakładać, że sięga ona zaledwie tydzień wstecz. Zwłaszcza w przypadku internautów, którzy są zaprawieni w przeszukiwaniu archiwów. Łukasz Warzecha
Przywództwo Tuska podważane nawet w Platformie
1. Druga kadencja rządzenia w Polsce wydawała się Premierowi Tuskowi przysłowiową bułką z masłem. Dobre stosunki z przywódcami wiodących krajów Unii, niekwestionowane przywództwo w Platformie pozwalające na ułożenie rządu wręcz według własnego widzimisię, wspierające rząd bez żadnych zastrzeżeń mainstreamowe media, opanowany do perfekcji PR, to wszystko dawało wręcz gwarancję, że rządzenie będzie szło jak z płatka. Sukcesem miało być posumowanie polskiej prezydencji w Radzie UE. Włożono w nią przecież ogromne pieniądze, unijnych urzędników i przedstawicieli państw członkowskich przyjmowaliśmy po królewsku zarówno w Brukseli jak i w Polsce, Tusk zrezygnował z załatwienia w czasie jej trwania jakiegokolwiek polskiego interesu narodowego, więc wydawało się, że sukces jest murowany. Niestety nic z tego nie wyszło, pogłębiający kryzys w strefie euro, zepchnął polskie kierowanie pracami Rady UE na daleki plan, a rządzenie Unią przejął duet Merkel-Sarkozy, nie pytając nas nawet o zdanie. Mimo tego, że w grudniu media w Polsce stawały na głowie, żeby wmówić rodakom, że nasza prezydencja była przełomowa, to tylko najbardziej zagorzali zwolennicy Platformy byli w stanie w to uwierzyć.
2. Jeszcze Tusk i jego drużyna nie skończyli świętowania z okazji zakończenia prezydencji, a już wybuchła sprawa refundacji leków. Dwie listy refundacyjne w ciągu ostatniego tygodnia grudnia, protesty lekarzy, aptekarzy, zdezorientowane tłumy pacjentów w aptekach, a szczególnie konieczność nowelizacji ustawy lekowej poda naporem społecznym, to była klęska wizerunkowa Tuska i jego niedawnego wybrańca ministra Arłukowicza. Kolejny raz polityczny nos zawiódł Premiera Tuska znowu pod koniec stycznia. Wydał polecenie ambasadorowi w Tokio, aby podpisał porozumienie ACTA wtedy, kiedy trwały już protesty internautów. Stanowczość Tuska, podparta stwierdzeniem, że nie ulegnie brutalnemu szantażowi, wydawała się wyjściem z ciosem z trudnej sytuacji. Cios jednak trafił w próżnię, a internauci mimo siarczystych mrozów wyszli na ulice polskich miast. I wtedy okazało się, że nawet medialne wrzutki, nie odwracają uwagi opinii publicznej, od tej sprawy. Później była jeszcze próba ustawienia dyskusji z internautami w Kancelarii Premiera, ale spora część tego środowiska, debatę zbojkotowała, a i ci, którzy przyszli nie szczędzili Premierowi Tuskowi, cierpkich słów. Teraz trzeba, więc było połknąć własny język, internautów przeprosić i apelować do kolegów partyjnych w Europarlamencie, żeby projektu ACTA nie zatwierdzali.
3. Na to wszystko nałożyła się dyskusja wokół paktu fiskalnego i retoryka, w którą wepchnął się sam Premier Tusk, mówiąc w wystąpieniu sejmowym, że jego celem jest zapewnienie Polsce „miejsca przy stole, a nie menu”, podczas obrad krajów strefy euro. Mimo, że jak deklarował Premier już po grudniowym szczycie wszystko miało być załatwione, w styczniu okazało się, że tak nie jest. Przed szczytem styczniowym, znowu buńczuczne zapewnienia, że jeżeli tym razem nie będzie miejsca przy stole, to paktu fiskalnego nie podpiszemy, a i niekoniecznie będziemy chcieli udzielić pożyczki w wysokości ponad 6 mld euro na rzecz MFW. Po szczycie, znowu konferencja prasowa i mówienie o sukcesie, ale nawet przychylni dziennikarze nie byli w stanie uwierzyć, że w tej sprawie udało się osiągnąć Tuskowi jakiegokolwiek sukces.
4. Teraz, więc próba ucieczki do przodu i „wzięcie na klatę” podwyższenia wieku emerytalnego, ale okazuje się, że w tej sprawie nawet spolegliwy do tej pory koalicjant, chce mieć własne zdanie. Znowu, więc wymyślono PR-owską sztuczkę i zarządzono przegląd resortów, z sugestią wymiany niektórych ministrów, ale już w samej Platformie narasta bunt przeciwko autorytarnym rządom Tuska. W siłę urósł ośrodek prezydencki i związani z nim ludzie, no i jest odsunięty od wszystkiego były marszałek Grzegorz Schetyna, dyszący żądzą zemsty. Tusk już nie jest uznawany za nieomylnego i nie jest już tylko i wyłącznie wartością dodaną dla Platformy. Brak sukcesów w UE, w kraju wali się na głowę prawie wszystko i coraz mocniej podważana pozycja w samej Platformie. Nie tak miało być i teraz chyba już nie tylko za sprawą „przestawienia wajchy”. Zbigniew Kuźmiuk
Przekręt dwudziestolecia W ubiegłym roku OFE, zamiast zarabiać na przyszłe emerytury, traciły nasze pieniądze na giełdzie Rok temu rozgorzała wielka dyskusja wokół Otwartych Funduszy Emerytalnych. Były protesty, spory i pamiętna debata telewizyjna Rostowski-Balcerowicz. Po czym rząd przeforsował własne rozwiązania i temat zniknął z mediów. Zastąpiły go inne. Ale czy ważniejsze? Wydaje się jednak, że istnienie OFE to jeden z najbardziej kluczowych problemów polskiego życia gospodarczego, tyle że mocno niedocenianych. Wystarczy spojrzeć na liczby. Do Otwartych Funduszy Emerytalnych należy dziś 15,5 mln Polaków, czyli zdecydowana większość pracujących. Na koniec stycznia br. aktywa netto wszystkich 14 OFE łącznie wynosiły 233 mld zł. Dla porównania: w tegorocznym budżecie państwa zaplanowano dochody na kwotę 293 mld zł, a wydatki – 328 mld zł. Zatem suma, jaką dysponują Fundusze, powoli zbliża się do tej, którą co roku zbiera i wydaje całe państwo.
Z ZUS do OFE, z OFE do ZUS Skąd pochodzą te pieniądze? Oczywiście z naszych składek, które płacimy na ZUS. Np. 8 lutego ZUS poinformował, że przekazał OFE 96,4 mln zł, a od początku lutego – 390,8 mln zł. Natomiast od początku br. przekazał 776 mln zł. W całym roku 2011 ta kwota wyniosła 15,1 mld zł. Dzieje się to w sytuacji, gdy ZUS, co roku zmuszony jest brać dotacje z budżetu państwa w wysokości kilkudziesięciu miliardów złotych (na 2012 r. zaplanowano – podobnie jak w roku poprzednim – 40 mld zł), a nawet zaciągać kredyty w bankach, by mieć pieniądze na bieżące wypłaty rent i emerytur. A co Otwarte Fundusze robią z naszymi składkami? Ponad połowę z tych pieniędzy lokują w papierach skarbowych, około 1/3 w akcje spółek giełdowych, resztę w bankowe papiery wartościowe, pozaskarbowe instrumenty dłużne lub po prostu trzymają, jako depozyty bankowe. Przyjrzyjmy się konkretnym liczbom: na koniec stycznia br. OFE posiadały papiery skarbowe na kwotę ponad 120 mld zł. W praktyce oznacza to, że Fundusze pożyczyły ponad 120 mld zł państwu polskiemu. Temu samemu państwu, które od 1999 r. przekazuje im składki ściągane pod przymusem od swoich obywateli. Oczywiście nie jest to działalność charytatywna, gdyż obligacje i bony skarbowe są oprocentowane (obecnie na ponad 5 proc.). A do tego Fundusze pobierają opłaty za obracanie pieniędzmi, jakie otrzymują z ZUS (obecnie 3,5 proc.). Płacimy więc OFE za to, że państwo przekazuje im nasze składki, a następnie zadłuża się u nich – choćby po to, by mieć na bieżące wypłaty z ZUS. Trudno o większy absurd, który bez przesady można nazwać przekrętem dwudziestolecia III RP.
Hazardziści z naszymi pieniędzmi A co z resztą środków, jakimi dysponują Fundusze? Na początku br. pojawiła się informacja, że w roku 2011 OFE “wypracowały ujemne stopy zwrotu” i “przeciętny wynik inwestycyjny ukształtował się na poziomie minus 4,8 proc.”. Znów przetłumaczmy to na język konkretu: Fundusze, których celem miało być przecież pomnażanie naszych oszczędności, w ubiegłym roku zamiast zarobić – straciły. Oczywiście nie straciły na papierach skarbowych, bo to akurat pewny interes. Straciły na giełdzie, która w ubiegłym roku nie przynosiła zysku inwestorom. Podobnie jak w roku 2008, gdy OFE również zanotowały straty – średnio 13,9 proc. Giełdowe szaleństwo nie opuszcza jednak zarządzających Funduszami. Na koniec stycznia br. mieli ulokowane w akcjach prawie 77 mld zł – o 7 mld zł więcej niż miesiąc wcześniej. W styczniu, bowiem indeksy warszawskiej giełdy ruszyły nieco w górę i to wystarczyło, by gracze z OFE odzyskali pewność siebie. To, że giełda w każdym momencie znów może runąć, w ogóle ich nie obchodzi. Przecież grają nie swoimi pieniędzmi, więc sami nic nie tracą. Ich dochody są pewne. Za ich zabawę tak czy inaczej zapłacimy my, podatnicy…
Sztuczki Rostowskiego Nigdy dość przypominania, kto wprowadził ten chory system: ekipa Jerzego Buzka i Leszka Balcerowicza. Dziś duża część tej ekipy znalazła miejsce w PO. Ale następne rządy – zarówno lewicy, jak i prawicy – również nie są bez winy, gdyż nie odważyły się wprowadzić jakichkolwiek zmian w tym systemie. Dopiero dramatyczna sytuacja finansów publicznych zmusiła w ubiegłym roku ekipę Tuska do przeforsowania obniżki składki, jaką ZUS przekazuje OFE – z 7,3 do 2,3 proc. Ale to tylko księgowa sztuczka, dzięki której ministrowi Rostowskiemu jakimś cudem udało się dopiąć zeszłoroczny budżet. Nie zmienia to jednak istoty problemu. Podobnie jak przedstawiony w niedawnej debacie budżetowej kolejny pomysł ministra finansów – by w OFE oszczędzali tylko młodzi, a pieniądze starszych stopniowo przenoszone były do ZUS. Problem polega, bowiem na tym, że prywatne Fundusze, w większości należące do kapitału zagranicznego, otrzymują pieniądze ściągane pod przymusem od polskich obywateli. Kilkaset lat temu taka forma gospodarki nazywała się pańszczyzną – dziś wmawia się nam, że to wolny rynek. Dopóki, więc przynależność do OFE będzie przymusowa, wszelkie zmiany i reformy tego systemu stanowić będą jedynie kosmetykę.
Pańszczyzna trzyma się mocno Taki sam przymus zniósł na Węgrzech premier Victor Orban, co spowodowało faktyczną likwidację Otwartych Funduszy. Bowiem ludzie, mając do wyboru perspektywę emerytury od państwa lub od Funduszu, który gra ich pieniędzmi na giełdzie, wolą to pierwsze. Emerytura jest zobowiązaniem państwowym i tylko państwo może się z niego wywiązać, (choć oczywiście – ze względu na sytuację demograficzną – będzie to coraz trudniejsze). Czy polski rząd pójdzie drogą Orbana? Raczej należy w to wątpić. Nie tylko, dlatego, że są w nim ludzie – jak minister Michał Boni – którzy sami brali udział w przygotowaniu fatalnej reformy z 1999 r. Także dlatego, że likwidacja OFE oznaczałaby poważny konflikt na skalę międzynarodową, na co ekipa Tuska nigdy się nie zdecyduje. Zwłaszcza teraz, po grudniowym wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który uznał za niezgodny z prawem unijnym limit na inwestycje zagraniczne dla OFE, wynoszący 5 proc. Co prawda dotąd Fundusze inwestowały za granicą znacznie mniej niż wynosił ten limit, a ich szefowie deklarują, że Polska nadal jest atrakcyjnym miejscem do inwestowania (czemu trudno się dziwić!), ale z drugiej strony sami domagali się podniesienia 5-procentowego progu. W końcu sytuacja w Europie jest niepewna, a dla zagranicznych właścicieli OFE Polska stanowi taki sam rynek, jak każdy inny kraj. Dla nich to żadna różnica, gdzie i na czym zarobią, więc jeśli Polska przestanie im się opłacać, przeniosą swoje pieniądze gdzie indziej Paweł Siergiejczyk
Zaremba: Ależ Michnik poświęcił jedną trzecią życia obronie ubeków. I żaden wyrok sądu tego nie zmieni To naprawdę kuriozalny wyrok. Po latach Robert Krasowski, dawny naczelny „Dziennika” przegrał proces z Adamem Michnikiem. Sędzia Zbigniew Szczuka (zapamiętajmy to nazwisko!) uznał, że zdanie „Adam Michnik połowę życia poświęcił obronie ubeków, (…) legenda opozycja trywializowała się w dowodach, że kolaboracja i sprzeciw są w istocie tym samym”, to nieprawda. Więcej – że to oszczerstwo. Można do woli natrząsać się z tego wyroku. Że to nieprawdziwa informacja – a nie opinia, z którą można się nie zgadzać – sędzia Szczuka dowiedział się z… ekspertyzy językoznawcy profesora Jerzego Bralczyka. Nie wiem, co tu może orzekać językoznawca. Wystarczy średnia inteligencja, aby zauważyć, że Krasowski charakteryzował stanowisko Michnika równocześnie je oceniając. Że przedstawiał jego konsekwencje. Fakt, że Michnik nie powiedział nigdy „bronię ubeków”, albo „kolaboracja i sprzeciw są tym samym” nie ma tu nic do rzeczy. Cała publicystyka, w praktyce każdy komentarz, polega na takich właśnie wnioskach. Sam Michnik napisał dziesiątki takich tekstów opisujących i podsumowujących innych. Tyle, że za tymi innymi nie stoi potęga Agory. Nie stoją pieniądze pozwalające nająć sprawnego papugę, czyli mecenasa Rogowskiego. I nie mają pozycji pozwalającej onieśmielić takich ludzi jak Bralczyk. Albo sędzia Szczuka. Jeśli przypomnę, że jednym z argumentów zapisanych w pozwie przygotowanym przez mecenasa Rogowskiego był ten, że w latach 70. i 80. byli przecież „esbecy” a nie „ubecy”, pojmiemy, na jakiej kazuistyce oparte są takie sądowe starcia. Nie decydują racje, ani ogólnie obowiązujące standardy. Decyduje siła łokci. Nie będę twierdził, że żyjemy w kraju „totalitarnym”, gdzie karty rozdaje Michnik, bo wyroki bywają najróżniejsze. To sama Wyborcza skarżyła się niedawno, że procesy z pogranicza wolności słowa są w praktyce loterią. Ale niewątpliwie mamy do czynienia z zacietrzewieniem prywatnej firmy zastraszającej systematycznie innych. Nie kompromituje to mecenasa Rogowskiego: papuga to papuga. To kompromituje Michnika. Który nie ma siły zmierzyć się na wolnym polu idei z oceną swojej publicystyki. Na przykład przedstawiania szefa „ubeków”, czyli generała Kiszczaka, jako „człowieka honoru”. Nie ma siły, więc sięga po kneblowanie. Nie w tej jednej sprawie – przypomnijmy niedawną przegraną Jarosława Marka Rymkiewicza, który przedstawił Wyborczą, jako spadkobiercę KPP-owskich idei. Ten typowo ideowy spór został z całą bezwzględnością przecięty przez sąd. Co więcej, gdy adwokat Rymkiewicza zażądał badania biografii Michnika i Seweryna Blumsztajna, został przedstawiony przez Rogowskiego, jako… antysemita. Jak miałoby w takim razie wyglądać badanie w tej sprawie prawdy? Potem adwokat Rymkiewicza przegrał z kolei sprawę z adwokatem Agory, kiedy próbował dowieść, że antysemitą nie jest. Tu zasady gry były inne. Rzecz w tym, że badania nie będzie. Utrwala się przekonanie, że są równi i równiejsi. Ci, których racji sąd wysłucha i tych, którzy są na straconej pozycji. Bo taki jest kształt społeczeństwa. Mniej istotne jest w tej sprawie to, że sam Krasowski, dzisiejszy Krasowski, nie prowadzi już sporu z Michnikiem. Że sam powiedział przed sądem: dziś nie użyłbym już być może takich słów. Nie nad jego 10 tysiącami złotych na schronisko dla niewidomych w Laskach ubolewam. A nad tym, w jakim kraju żyję. Ale w takim razie ja powtarzam: Michnik naprawdę poświęcił na obronę ludzi dawnego peerelowskiego aparatu represji 1/3 życia. I pracowicie zacierał granice między kolaboracją i sprzeciwem. Tak po prostu było. I nie wystarczy sędziego Szczuki i profesora Bralczyka, żeby to zagłuszyć. Piotr Zaremba
Czy poznamy donosy TW „Bolka” „Uważam Rze” dotarło do tajnych protokołów tzw. komisji Ciemniewskiego. Wynika z nich, że w kancelarii tajnej Sejmu mogły zachować się kopie – uważanych za zaginione – donosów TW „Bolka” Komisja Ciemniewskiego powstała 6 czerwca 1992 r., tuż po słynnej nocy teczek. Jej zadaniem było zbadanie lustracji przeprowadzonej przez Antoniego Macierewicza. Prace komisji zakończyły się półtora miesiąca później – 23 lipca. Wszystkie dokumenty komisji zostały opatrzone klauzulą „ściśle tajne". Wśród nich jest zalakowana paczka.
Niedostępne akta Prezes IPN śp. Janusz Kurtyka oraz autorzy książki „SB a Lech Wałęsa" Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk usiłowali w 2007 r. doprowadzić do odtajnienia tych materiałów. Jednak ówczesny marszałek Sejmu Ludwik Dorn odmówił badaczom dostępu do akt. Cenckiewicz i Gontarczyk odnotowali ten fakt we wstępie do swojej książki. – Nie pamiętam tej sprawy. Prawdopodobnie było to w okresie, kiedy sytuacja w Sejmie była bardzo napięta – mówi dziś Dorn. Teoretycznie dostęp do akt komisji Ciemniewskiego powinny mieć osoby wyposażone w certyfikat dostępu do informacji niejawnych. Teoretycznie. Poseł Marek Opioła (PiS), członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, ma certyfikat. Kiedy jednak udał się do archiwum Sejmu z zamiarem przejrzenia akt wytworzonych w 1992 r., usłyszał, że musi się w tej sprawie zgłosić z wnioskiem do szefa Kancelarii Sejmu Lecha Czapli. – 11 stycznia 2012 r. napisałem pismo, ale dostępu do akt nie uzyskałem. Lech Czapla uznał, że moje pismo nie spełnia warunków formalnych, i odmówił mi wglądu do tych akt – mówi Opioła. Jednocześnie szef Kancelarii Sejmu poinformował posła, że podjął decyzję o powołaniu komisji, która ma sprawdzić, czy dokumenty te nadal powinny być chronione tajemnicą państwową. Opioła, po uzyskaniu odpowiedzi od Czapli, zwrócił się z kolejnym formalnym wnioskiem o wgląd do akt. Na odpowiedź wciąż czeka. Cezary Gmyz
Lech Wałęsa o papierze toaletowym, ksero z ksero i upoważnianiu ludzi do dotykania dokumentów Czy w sejmowym archiwum znajdują się donosy TW „Bolek”? Takie ustalenia przynosi nowy numer „Uważam Rze”. O sprawie w szklarnianych warunkach – w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet mówił też Lech Wałęsa. Stwierdził, że wszystkie obciążające go dokumenty są sfałszowane:
Jeśli są jakiekolwiek papiery to są papiery toaletowe, nic, innych nie może być. Według byłego prezydenta większa grupa pracowała przeciwko niemu „w podrabianiu i nie tylko, niżeli przeciwko całemu związkowi”. Wałęsa tak opowiada o dokumentach, które „zaginęły” z jego teczki, gdy kazał ją sobie przywieźć do Belwederu w 1992 roku (chodzi o wyrwane m.in. donosy TW „Bolek” oraz oryginalne dokumenty rejestracyjne):
Lech Wałęsa: - Chciałem zobaczyć, jak wyglądało podrabianie, w jaki sposób, czym oni się kierowali i co robili w mojej sprawie. I tylko z tych powodów kazałem, poprosiłem o przejrzenie. Nie ja przeglądałem materiały, przecież ja nie miałem czasu na takie niepoważne zabawy. Moi pracownicy, upoważnieni przeze mnie, przejrzeli te dokumenty.
Monika Olejnik: Ale teczka była wybrakowana po ich przejrzeniu.
LW: - Ale tego, przecież ja nie brakowałem, ja nie wiem, ja tylko widząc, że mam zawsze inne materiały, bo ja chyba w sumie dwa razy przeglądałem to, za każdym razem były inne materiały, więc poleciłem proszę to zalakować, zakleić, żeby nikt więcej i napisać „nie otwierać, tylko na polecenie prezydenta można otworzyć” żeby nie dokładano, nie zabierano, nie wymieniano dokumentów. Przecież gdybym cokolwiek zrobił z tą teczką to bym nie zrobił takiego numeru – zalakował i zawiązał. Bagatelizował też dokumenty, do których podpisania dla Służby Bezpieczeństwa kiedyś już się przyznawał: Podpisałem wszystko to, co inni podpisywali. To były standardowe dokumenty o sznurówkach i o innych sprawach już nie pamiętam, ale nie było nigdy propozycji współpracy, ja byłem w tamtym czasie za małym, oni byli tacy zadufani, pewni siebie, że w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Oczywiście, po czasie zauważono, że jestem troszeczkę większym. Kategorycznie stwierdził, że nie donosił na kolegów:
Nie ma mowy, nawet niech nikt nie pomyśli. Proszę panią, ja bym znów musiał powiedzieć ja, ja, ja, ja, dziesięć milionów ja, po raz pierwszy do prawdy o moich kłopotach i trudnościach zbliżył się, nie wiem czy pani czytała, jest taka książka „Po południu” pana Krasowskiego. On jako pierwszy, młody człowiek zbliżył się do moich kłopotów. Proszę panią, ja poprowadziłem do boju, zorganizowałem, ja, ja, ja, ja i jeszcze raz ja, poprowadziłem do boju swoimi metodami i zwyciężyliśmy. Nikt, robotnicy, ludzie prości byli za mną, popierali mnie, natomiast z elitami miałem kłopoty i do dziś knują, ryją pode mną tak jak i w tamtym czasie. Red. Olejnik zniszczenie dokumentów rozpatrywała w kategoriach wstydu, a były przywódca „S” odpowiedział wyjątkowo zagadkowo:
Monika Olejnik: No tak, ale to, że ta pana teczka została wybrakowana, no to przyzna pan, że to był wstyd, że ktoś powyciągał papiery z teczki.
Lech Wałęsa: Proszę panią, ja się nie mam, czego wstydzić, ja do tego się nie dotykałem, ja upoważniłem ludzi i robili to ludzie, nie ma mowy, bo to było, to było ksero z ksero i jeszcze raz ksero. W związku z tym ja mogę wam dostarczyć jeszcze lepsze ksero na każdego z was i na panią też, jeszcze lepiej wykonane niż te, które tam były. Na pytanie, dlaczego kazał sobie dwukrotnie w czasie swojej prezydentury kazał sobie przywieźć teczkę z materiałami na swój temat Wałęsa odpowiedział:
Dlatego że chciałem zobaczyć, jakimi metodami, co tu ktoś kombinuje, a potem chciałem zobaczyć czy wciąż jest te same dokumenty i okazało się, że za każdym razem są inne i stąd kazałem zalakować, zasznurować żeby nikt do tego nie dochodził, tylko dopiero jak komisja mądra się powoła to dopiero nich zobaczy. Gdyby jakiegokolwiek dokumenty były wyciągnięte stąd, z tych ksero, bo ksero, po co wyciągać ksero, jak tych ksero jest tak dużo. Jak widać, ze słów Lecha Wałęsy trudno wyczytać cokolwiek konkretnego? Jedyna konstatacja jest taka, że były prezydent nie pierwszy raz gubi się i nie potrafi wyjaśnić, jak doszło do zniszczenia najbardziej kompromitującej go części teczki akurat w czasie, gdy była w jego dyspozycji. Znp, radiozet.pl
POLSKA W PODWYŻKACH Troszkę się zaniedbałem w minionym tygodniu z komentowaniem doniosłych reform ekonomicznych podejmowanych przez rząd, specjalnością, którego stały się podwyżki. A to cen lekarstw, a to wieku emerytalnego, a to podatków. Kraj obiegła wiadomość, że rząd, któremu nie udało się zniszczyć lekarzy i aptekarzy przy pomocy ustawy refundacyjnej, ani internautów przy pomocy umowy ACTA, wziął się za niszczenie przedsiębiorców przy pomocy podwyższenia podatków nazywanych dla zmyłki „składkami na ubezpieczenie emerytalne”. Przynajmniej tak zapowiedział Pan Premier Tusk podczas jakiegoś spotkania z kobietami. Wyszedł widocznie z założenia, że „prywaciarze” nie będą mieć czasu żeby protestować, bo muszą pracować. Nikt im, bowiem pensji nie wypłaca, sami ją muszą zarobić. Przy okazji wyszło na jaw, że nie chodzi o żadne „oszczędzanie” na nasze przyszłe emerytury tylko o bieżące dochody państwa. „Prywaciarz” nie liczy przecież na emeryturę od państwa tylko na swoją własną firmę. Woli inwestować w jej rozwój, niż płacić tak zwane „składki” na emeryturę państwową. Bo perspektywa, że o wiele większe dochody na starość uzyska jak swoją firmę rozbuduje, jest o wiele bardziej realna niż perspektywa wysokiej emerytury z ZUS i OFE. Co więcej – nikt mu nie będzie dyktował, czy ma w swojej firmie pracować do lat 65, 67, czy może tylko, do 50 – jeśli działalność firmy na to pozwoli. Jak pisał ojciec socjologii – Aleksander de Tocqueville – nie ma takiego bezeceństwa, którego nie popełniłby skąd inąd nawet najbardziej liberalny rząd jak mu w kasie zabraknie pieniędzy? A zważywszy, że nasz rząd liberalny bynajmniej nie jest, to i bezeceństwa przychodzą mu łatwiej.
Jerzy Urban powiedział kiedyś nieopacznie na jednej z konferencji prasowych, gdy pełnił funkcje rzecznika stanu wojennego, że „rząd się sam wyżywi”. No właśnie. Musi jednak w tym celu podwyższyć podatki. Ale podatki są różne i mają różne konsekwencje. Najgorsze są podatki dochodowe i inne podatki bezpośrednie obciążające pracę – w tym składki ubezpieczeniowe. Piszą już o tym nawet eksperci OECD w swoim oficjalnym raporcie „Taxing Wages 2009-2010”. Niestety, od czasów upadku komunizmu, te akurat podatki były w Polsce najczęściej i najbardziej podwyższane. W 1989 roku tak zwana składka na ZUS wynosiła 38%. Potem wszystkie składki obciążające pracę podwyższono okresowo nawet do 47,5%. Ale w międzyczasie, gdy wprowadzano podatek dochodowy to „ubruttowiono” wynagrodzenia o 20%. Oczywiście tylko na papierze. Ale konsekwencje dla płacących składki wcale nie były papierowe, tylko jak najbardziej realne. Podwyższone składki zaczęły być, bowiem naliczane od sztucznie podwyższonej podstawy. Podobno dla koncernów zachodnich praca w Polsce i tak jest tania. Być może w porównaniu z pracą w Niemczech, Francji, czy Wielkiej Brytanii. Ale już nie z Dalekim Wschodem. Polskich przedsiębiorców nie interesuje zresztą koszt pracy za granicą, tylko różnica między wynagrodzeniem netto, a podatkami i składkami, które trzeba oddać państwu. A ta różnica należy do najwyższych w Europie. A to przecież mali i średni przedsiębiorcy zatrudniają 75% legalnie pracujących Polaków. I oczywiście 100% tych, którzy pracujących nielegalnie. To w tych przedsiębiorstwach powstaje ponad 65% PKB. Jak zatem nazwać działania rządu? Jakbym nie wiedział, że głupota, pomyślałbym, że sabotaż. Część przedsiębiorców przeniesie się, bowiem do szarej strefy, część za granicę – na przykład na coraz bardziej popularną Słowację. Tego, co planuje rząd nie zrobili „prywaciarzom” nawet komuniści! Jak to wytłumaczyć? W Ministerstwie Finansów twierdzą, że nic o planach podwyższania składek nie wiedzą. Może wiec Pan Premier tak tylko sobie „chlapnął”? Ale ostatnio wola Pana Premiera ma siłę przeistaczania się w prawo. Tak było z ustawą refundacyjną, tak było z umową ACTA. Zobaczymy jak będzie tym razem. W każdym razie Pan Premier nie będzie mógł powiedzieć, że nikt nie ostrzegał – jak próbował się tłumaczyć przy poprzednich wpadkach. Gwiazdowski
Kochanie - zróbmy sobie... PAŃSTWO! Globalny terroryzm, globalne wyzwania, globalny podatek, a także światowe państwo, które ma nad tym wszystkim sprawować pieczę. W czasach, gdy drogi do zjednoczenia Ziemi w jeden organizm państwowy wydają się być bliższe niż kiedykolwiek w historii, warto przyjrzeć się koncepcjom alternatywnym, czyli zakładającym niepodległość jak największej ilości państw. Rzeczywistość polityczna jest dynamiczna, niektóre państwa upadają, a na ich miejscu wyrastają nowe, żywotne organizmy. Powstanie niektórych przebiega w sposób w miarę pokojowy, inne z kolei swoją drogę do niezależności muszą wywalczyć w długich i krwawych wojnach. W kategoriach prawnych podstawowymi elementami niezbędnymi do powstania państwa są ludność, terytorium i władza najwyższa. Te trzy kryteria są fundamentem, na jakim dany obszar może próbować zbudować własną niepodległość i liczyć na to, że zostanie ona uznana przez inne państwa. Zgodnie, bowiem z konwencją z Montevideo z 1933 roku o prawach i obowiązkach państwa pojawił się także czwarty istotny element, jakim jest zdolność do utrzymywania stosunków z innymi państwami. W ten oto sposób właśnie rozpoznawalność na arenie międzynarodowej jawi się dziś, jako główne kryterium tego, czy dane państwo traktowane jest, jako niepodległe. Przykładowo - współcześnie istnieje wiele państw, które uznawane są jedynie przez część społeczności międzynarodowej, podczas gdy reszta konsekwentnie tej niepodległości im odmawia. W samej Europie możemy mówić, o co najmniej kilku takich kontrowersyjnych terytoriach. na czerwono państwa UE nie uznające Kosowa Najgłośniejsza jest rzecz jasna sprawa niepodległości Kosowa, co do statusu, którego nie ma zgodności nawet wśród członków Unii Europejskiej (nie uznają go choćby Rumunia, Słowacja, Grecja, Cypr i Hiszpania). Zdaniem wielu przeciwników niepodległego Kosowa, jest ono sztucznym tworem powstałym głównie z inicjatywy NATO w celu rozbicia i osłabienia Serbii, która od zawsze była prorosyjskim bastionem na Bałkanach. Równolegle jednak o podobne praktyki posądza się także Rosjan, którzy udzielają poparcia takim nieuznawanym przez wielu innym quasi-państwom jak Naddniestrze czy Osetia Południowa. Często zresztą mocno komplikuje to wzajemne stosunki i umowy międzynarodowe, jak choćby w przypadku włączenia do Unii Europejskiej Cypru, którego wschodnia część okupowana jest przez Turecką Republikę Cypru, wspieraną przez Turcję, lecz nieuznawaną przez grecką, wschodnią część wyspy.
Kryteria prawa międzynarodowego publicznego (PMP) Aby rozwiązać wiele istniejących konfliktów prawnych między państwami i terytoriami mającymi aspiracje niepodległościowe, stworzono zbiór warunków, jakie państwo musi spełnić, by zostać uznanym za niepodległe. Pierwszym z nich jest metoda polegająca na oderwaniu się lub wyodrębnieniu z już istniejących podmiotów prawa międzynarodowego, ich połączenie lub powstanie na terytorium „res nulius”. Interesująca jest tutaj opcja powołania niepodległego państwa w wyniku połączenia się ze sobą kilku innych terytoriów. W taki właśnie sposób blisko sto lat temu powstało Państwo Polskie, a dziś podobne aspiracje mają między innymi Kurdowie. Kwestia wyodrębnienia budzi najwięcej kontrowersji, co widać między innymi właśnie na wspomnianych wcześniej przykładach Kosowa, Cypru czy Naddniestrza. Wiele państw nie chce uznać ich niepodległości między innymi z powodu obaw przed stworzeniem precedensu niebezpiecznego dla nich samych. Hiszpania od lat nie może uporać się z aspiracjami Katalończyków i Basków, zaś Rumunia i Słowacja muszą liczyć się z aspiracjami licznej w tych krajach mniejszości węgierskiej. Kryterium narodowe jest z pewnością bardzo ważne, a problemy mniejszości spędzają sen z powiek politykom w niejednym kraju. Czasami jednak ruchy separatystyczne mogą mieć zupełnie inne podłoże, tak jak choćby nawiązujące do tradycji wolnych miast włoskich Seborga i Filettino. Chociaż Seborga swoją niepodległość deklaruje jedynie symbolicznie, to jednak ta istniejąca od 1954 roku monarchia konstytucyjna może się poszczycić 304 mieszkańcami, własnym wojskiem oraz władzą książęcą. Podobnie do tematu secesji podchodzi gmina Filettino, która na znak protestu przeciwko oszczędnościowym planom rządu w Rzymie proklamowała niepodległość i postanowiła wypuścić własną walutę fiorito. Chociaż powyższe deklaracje zapewne przez wielu mogą być traktowane z przymrużeniem oka, to jednak podobne hasła podnoszone przez gubernatora Teksasu mogą dawać do myślenia. Ten jeden z największych stanów USA, jako jedyny posiada formalną możliwość wystąpienia z Unii, a tendencje separatystyczne na amerykańskim południu wydają się wciąż pozostawać żywe, dlatego też ogłoszona przez gubernatora Ricka Perry'ego zapowiedź secesji Teksasu z pewnością poruszyła wielu polityków w Waszyngtonie. Co prawda cała sprawa zakończyła się jedynie na słownych deklaracjach, niemniej istnieje możliwość, że temat ten pewnego dnia po raz kolejny zostanie poruszony przez jakiegoś wpływowego polityka.
Z ziemi niczyjej Najciekawszą z kolei tematykę stanowią państwa powstające na terytoriach „res nulius” - czyli ziemiach niczyich i gotowych do zawłaszczenia. Chociaż dziś podobnych terytoriów jest już niewiele to jednak istnieje możliwość, że któregoś dnia ktoś będzie gotów powołać własne państwo na przykład na Księżycu, Marsie lub na pływającym atolu. Już teraz zresztą podjęto próby, by to ostatnie weszło w życie. Zapewne wielu czytelnikom znana jest historia Sealandii, czyli księstwa utworzonego na platformie u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Podobne rozwiązania pragnie zastosować tak zwany Seastanding Institute zajmujący się popularyzacją państw zakładanych między innymi na dawnych platformach wiertniczych. Jak sami piszą na swojej stronie:
„W The Seastading Institute pracujemy nad stworzeniem społeczności na morskich platformach – dryfujących miastach, które umożliwią kolejnym pokoleniom pionierów w pokojowy sposób przetestować nowe koncepcje rządów. Najbardziej udany będzie mógł zainspirować zmiany w rządzeniu na całym świecie.” Instytut może liczyć na wsparcie poważnych sponsorów, takich jak choćby twórca PayPala Peter Thiel, który przekazał na działalność fundacji 1,25 miliona dolarów. Fundusze przekazywane będą między innymi na rzecz popularyzacji idei morskich kolonii, a także na specjalną nagrodę Poseidon Award, która zostanie przekazana pierwszej udanej społeczności stworzonej na morskiej platformie przed 2015 rokiem. Poważne środki finansowe, jakimi dysponuje Seastanding Institute dają szanse na realizację ich ambitnych planów. Dla wszystkich, dla których podróż na umieszczoną na Pacyfiku platformę jest zbyt odległa, istnieje również możliwość uzyskania obywatelstwa Wolnego Państwa Karoliny, które można uzyskać rejestrując się online.
Garść porad Przyszli twórcy państw muszą poza terytorium i umowami międzynarodowymi uwzględnić jeszcze kilka istotnych rzeczy, takich jak choćby ustrój nowego państwa. Tutaj okazuje się, że praktyka sprzyja osobom sympatyzującym z monarchiczną formą rządów, gdyż republika wymaga o wiele więcej skomplikowanych procedur, między innymi utworzenia parlamentu, wprowadzenia zasady kadencyjności i wybieralności kandydatów. Z tego również powodu w przypadku mikropaństw okazałoby się, że prawie wszyscy członkowie będą członkami parlamentu! Monarchie mają uproszczone zadanie, gdyż z reguły władzę sprawuje tam jeden monarcha, który swoją funkcję pełni z reguły dożywotnio. Ważnym przywilejem i atutem niepodległego państwa jest również bicie monety. Tego zadania podejmują się nawet tak niewielkie państewka jak Seborga i Filettino, być może, więc już wkrótce również inne mikro państewka zaczną rozważać wprowadzenie własnych pieniędzy. Wygląda nawet na to, że mogłoby to wywołać poważny skandal, również na skalę międzynarodową, tak jak miało to miejsce kilka lat temu, gdy polska Mennica Państwowa wyprodukowała pieniądze dla Republiki Naddniestrza. Wówczas to transport został zatrzymany przez ukraińskie służby graniczne, a w całą sprawę włączyli się dyplomaci. Tendencje separatystyczne wydają się być coraz silniejsze, o czym świadczą ostatnie próby uzyskania niepodległości przez Szkocję czy Katalonię. Podobnym ruchom sprzyja zresztą atmosfera międzynarodowa oraz panujący kryzys, który skłania lokalne społeczności do korzystania z własnych alternatywnych walut a kto wie czy odważniejszych nie zainspiruje do pójścia o krok dalej. Orwelsky
Dlaczego nasz kraj wysyła swoje dzieci do sąsiadów? Polecam przedruk mojego artykułu, który wczoraj zamieściła Interia, a który nadal jest tam wśród artykułów najczęściej czytanych jak i komentowanych. Załączam również 376 komentarzy w celu włączenia się blogerów NE do dyskusji, którą artykuł wywołał. Tydzień temu Bloomberg opublikował, zamówioną przez Europejski Bank Centralny, analizę wysokości zobowiązań emerytalnych w 19 krajach Unii Europejskiej, w tym w Polsce. Są one czterokrotnie(!) wyższe, od ich zadłużenia względem rynku kapitałowego i wynoszą prawie 30 bln euro. Costas Paris, Terence Roth i Stelios Bouras w artykułach publikowanych w Wall Street Journal, wiążą aktualne załamanie negocjacji Grecji z Institute of International Finance z wysokością kuponu restrukturyzowanego długu. Na 20 marca br. Grecji przypada termin spłaty obligacji na kwotę 14,5 mld euro. Marzec jest krytycznym miesiącem w roku 2012, z najwyższą transzą do spłacenia, na którą bez zasilenia przez UE Grecja nie ma pieniędzy. O ile pierwotnie Grecja, Niemcy i MFW chciały jego w wysokości poniżej 4 proc., o tyle IIF proponował powyżej 5 proc. Costas Paris oraz Terence Roth, w artykule „Greek Default Fears Grow as Debt Talks Stumble”, który ukazał się w WSJ wiążą załamanie negocjacji Grecji z Institute of International Finance z wysokością kuponu restrukturyzowanego długu. I wprawdzie jak wczoraj podali Paris z Stelios Bouras, w artykule “Greek Debt Talks Appear to Stall Amid Clash on Rate for New Bonds”IIF zgodził się na średni poziom 4% (3,5% dla wcześniejszych zapadalności i rosnący do max. poziomu 4,6%) to jednak zarówno Niemcy jak i MFW uznały ten poziom za niespłacalny przez Grecję. I jak podaje dzisiejszy Financial Times w artykule Peter Spiegel i Kerin Hope „Greek bondholders draw line in the sand” i w WSJ Charles Forelle i Costas Paris w „Talks on Greek Debt Hit an Impasse”żądają dalszej redukcji o 50 pb kuponów obligacji długoterminowych . Zgoda IIF jest o tyle istotna, że jeśli około 68 proc. inwestorów dobrowolnie się zgodzi, to klauzula tzw. „wspólnego działania” (collective action), zostanie uruchomiona, zmuszając pozostałych wierzycieli do przyłączenia się do porozumienia.
Banki „sobie załatwiły” Jak podają Tom Lauricella, Matt Wirz i Alkman Granitasas w innym artykule „WSJ” „Markets Bet on Greek Debt Deal”, o ile grecki dług, który ma ulec redukcji, jest wyceniany na 21-24 proc. wartości nominalnej, to cenę tego płatnego w marcu fundusze hedgingowe wywindowały do 40 proc. Blokując porozumienie i grożąc ogłoszeniem niewypłacalności, „grają” na opóźnienie porozumienia, na czym by skorzystały, gdyby jeszcze marcowa transza została spłacona ze środków pomocowych. Niemniej, nawet, jeśli uzgodniony plan redukcji długu wejdzie w życie, to i tak Grecja będzie zadłużona ponad miarę, gdyż zgodnie z planami pod koniec 2012 r. będzie miała 435 mld euro długu. Z tym, że dwie trzecie z nich będzie winna instytucjom publicznym, które z powodów politycznych mogą jej ten wymiar zredukować. Przy okazji okazało się, że o ile banki zgodziły się na redukcję jego wymiaru, to jednocześnie zabezpieczyły się, iż ten dług ma być spłacony, ale w euro. Otóż, o ile wcześniej pisałem, że w przypadku wyjścia Grecji ze strefy euro, problemem w spłacie byłby dług instytucji prywatnych, który jest zaciągnięty na prawie londyńskim, o tyle teraz okazało się, że banki „załatwiły sobie” zamianę jurysdykcji swojego długu, przy okazji udzielonej pomocy. A dla Grecji jest to przysłowiowa zamiana pasa na siekierkę. Gdyż o ile szacuje się, że drachma straciłaby 80 proc. swojej wartości, to dla inwestorów stało się korzystnie zredukować 50 proc. wartości i utrzymać zwrot długu w euro.
Euro najgorszą walutą Nadchodzący rok będzie tym, w którym strefa euro ocaleje albo się rozpadnie, a ostatnie „zbiorowe” obniżki ratingów państw strefy euro, te prognozy potwierdzają. Właśnie takim stwierdzeniem rozpoczął Brian Blackstone artykuł „New Hurdles Loom in Euro Crisis” w „Wall Street Journal”. Stwierdzenie niezbyt optymistyczne, niemniej bliskie obiektywnego, w sytuacji bardzo złych wyników europejskiego rynku kapitałowego. Jego odbiciem stał się fakt, że euro było najgorszą walutą wśród głównych walut świata, której wartość spadła do poziomu najniższego względem jena od 10 lat, a względem dolara, jedynie podczas sesji 10 stycznia, osiągnęło poziom wyższy niż w ostatnim dniu roku – 1,287 dol./euro. Presja na osłabienie rośnie ze względu na rekordową ilość 127,9 tys. kontraktów typu „short”, zanotowaną 27 grudnia przez Commodity Futures Trading Commission. Wg Banku Anglii operacje na dol./euro stanowią 1/3 operacji na światowym rynku walutowym. A dane CFTC są dobrą podstawą do oceny zachowań funduszy hedge’ingowych, jak i krótkoterminowych ocen inwestorów. Analitycy oczekują presji na euro w pierwszym półroczu nowego roku. I nic dziwnego, jeśli, jak ujawniono w Szwajcarii, żona szefa Banku Centralnego przewalutowała swoje oszczędności na dolary, a sami Grecy, nie wierząc w stabilność swojego systemu, wytransferowali ponad 62 mld euro w ciągu ostatnich dwóch lat. Według danych Banku Centralnego Grecji, tylko we wrześniu i październiku 2011 r. firmy i klienci prywatni wycofali z greckich banków ponad 14 mld euro, a przecież tego typu zabezpieczenia przed upadkiem euro inwestorzy dokonują masowo. W tym kontekście, tak bardzo nie dziwi fakt, że rekordowe, bo 17-procentowe zwroty w 2011 r., dały inwestycje w dziesięcioletnie obligacje amerykańskie i były to najwyższe zwroty na nich od 2008 r.
Sytuacja nie do utrzymania Tydzień temu Bloomberg opublikował, zamówioną przez Europejski Bank Centralny, analizę wysokości zobowiązań emerytalnych w 19 krajach Unii Europejskiej, w tym w Polsce. Jak wyliczyło Centrum Międzygeneracyjne w Uniwersytecie we Freiburgu, na którego wyniki w artykułach publikowanych w „Gazecie Finansowej” już wcześniej się powoływałem, w opracowaniu „Pension obligations of government employer pension schemes and social security pension schemes established in EU countries. Final Report”, zobowiązania emerytalne tych państw są czterokrotnie(!) wyższe, od ich zadłużenia względem rynku kapitałowego i wynoszą prawie 30 bln euro. Podczas gdy zadłużenie z tego tytułu w Polsce jest jeszcze wyższe, gdyż wynosi 361 proc. PKB i 3,828 bln zł (s. 133). Według wypowiedzi Jacoba Funka Kirkegaarda z Peterson Institute for International Economics z Waszyngtonu, zamieszczonej przez Bloomberga, tego typu sytuacja jest nie do utrzymania, gdyż obsługa tak olbrzymich zobowiązań musi pogłębiać kryzys w Europie i utrudniać wysiłki redukcji wysokości zadłużenia. Tego typu sytuacja musi spowodować wzrost wysokości wieku emerytalnego, w połączeniu z obniżką wysokości świadczeń, o czym jest przekonany cytowany przez Bloomberga konsultant emerytalny Mercera’a dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej, Fergal McGuinness z Marsh & McLennan Cos.’s w Zurichu.
Kryzys w Polsce jest nieunikniony Charles Cowling z JLT Pension Capital Strategies Ltd. w Londynie, w artykule opublikowanym przez Public Serwice Europe, uważa, że już teraz wiek emerytalny należy podwyższyć, do co najmniej 70 a możliwe, że 75 lat, aby nadchodzącym wyzwaniom sprostać. Gdyż, jak wynika z wyliczeń Mercer’a, o ile zobowiązania francuskie w wysokości 6,7 bln euro, jak i Niemiec w wysokości 7,6 bln euro, są w wysokości trzykrotności PKB tych krajów, to jednak ze względu na wyższy przyrost naturalny Francji, łatwiej będzie się z nich wywiązać. Ale jedynie przy zachowaniu wzrostu gospodarczego, wydłużeniu wieku emerytalnego, i jak podaje Stefan Moog z Uniwersytetu we Freiburgu, przy założeniu spadku wysokości emerytur z 63 proc. wynagrodzeń (teraz) do 48 proc. w 2060 r. A to, dlatego, że jak podał „The Economist” w marcowym artykule „Running faster but falling behind”, o ile w ubiegłym roku na każdego emeryta przypadało we Francji 4,2 pracowników, natomiast w Niemczech 4,1, to w 2050 r. ta relacja spadnie do poziomu odpowiednio 1,9 i 1,6. Moim zdaniem kryzys jest jednak nieunikniony dla całej Europy, a zwłaszcza dla Polski, która, mając olbrzymie zobowiązania emerytalne i tragiczny poziom urodzeń, wysyła swoje dzieci, do przeżywających problemy sąsiadów. A to, dlatego, że, jak podaje ONZ w raporcie „Word Population Ageing 2009”, Europa ma najwyższą proporcję osób w wieku emerytalnym i zgodnie z przewidywaniami, liczba osób w wieku powyżej 60 lat jeszcze wzrośnie z 22 proc. w 2009 r. do 35 proc. w 2050 r. Świat w tym czasie się zestarzeje do obecnego, europejskiego poziomu z 11proc. obecnie. I moim zdaniem Europa, a w pierwszej kolejności Polska tym wyzwaniom nie sprosta.
Moment przełomowy Według Mercera zarówno Portugalia, jak i Grecja mogą skorzystać z możliwości ograniczenia zobowiązań emerytalnych poprzez wyjście ze strefy euro i powrót do narodowych walut, gdyż wyższe stopy procentowe ograniczą wartość zobowiązań krajowych, podczas gdy ewentualne zagraniczne aktywa zyskają na wartości. Tak, więc zarówno Polska bez dzieci i z 415-procentowym długiem, jak i Grecja z 231-procentowym emerytalnym, który ma szanse, przy powrocie do drachmy zredukować, (ale po serii redukcji wydatków spadku PKB o ponad 6% w 2011 r.- wg FT), znajdują się z tych samych powodów w sytuacji kryzysowej. A rok 2012, jak i sam marzec, są jedynie pozornie momentem przełomowym. Cezary Mech
Polska liderem rozrostu administracji Europejski Urząd Statystyczny – zwany Eurostatem – przygotował zestawienie obrazujące skalę oszczędności w sferze budżetowej poszczególnych państw Unii Europejskiej. Z wyliczeń urzędu podległego Komisji Europejskiej wynik, że tylko w minionym roku w krajach członkowskich pracę straciło ok. 175 tys. pracowników opłacanych z pieniędzy podatników. Swoją administrację oraz służby mundurowe (zwłaszcza policję i wojsko) odchudziły takie kraje jak Cypr, Czechy, Belgia, Irlandia. Liczba etatów w budżetówce wymienionej czwórki zmniejszyła się w 2011 roku średnio o ponad 4 proc. W ciągu 3 ostatnich lat rekord w likwidacji etatów utrzymywanych z pieniędzy podatników pobiła Łotwa (30 proc. spadek liczby urzędników i pracowników mundurówki) oraz Wielka Brytania (12 proc. redukcja zatrudnienia). Warto zauważyć, że oba kraje jeszcze przed cięciami w budżetówce mogły się pochwalić wyjątkowo mało rozpasaną administracją na tle innych członków UE! Niestety – jak zauważyła „Rzeczpospolita” – rząd Donalda Tuska, zwykle zafascynowany europejskimi trendami, tą jedną tendencję omija szerokim łukiem. Polska – zamiast obiecanym w programie PO „tanim państwem” – stała się liderem rozrostu administracji! Tylko w 2011 roku liczba pracowników budżetówki zwiększyła się o trochę ponad 1 proc. Kontekst dla tego rozrostu stanowi datowana na maj minionego roku zapowiedz premiera „dość znaczącej redukcji zatrudnienia w administracji państwowej w ciągu kilku miesięcy”. Co ciekawe w 2011 r. Donald Tusk osobiście zlecił kierownikom poszczególnych urzędów zmniejszenie zatrudnienia do poziomu z końca… 2007 roku! Przypomnijmy, że to wtedy Platforma Obywatelska wygrała wybory, a w expose premiera pojawiła się zapowiedz „eliminacji zbędnych finansowych i instytucjonalnych przywilejów władzy”, redukcji „bizantyjskich kosztów jej sprawowania” oraz „prawdziwej, praktycznej i realistycznej realizacji wizji taniego państwa”. Chociaż zarządzone w połowie minionego roku cięcia miały objąć Kancelarię Premiera, wszystkie ministerstwa, administrację KRUS, ZUS, NFZ, biurokratów z wojska, agencji rolniczych itd. itp. to i tak ilość urzędników wzrosła! Premier kłamał, przestraszył się utraty poparcia rodzin zwalnianych urzędników, stracił kontrolę nad biurokratycznym molochem, który skutecznie broni się przed reformami? A może nie zdążył przeprowadzić zapowiedzianych reform? Ostatnią możliwość wykluczamy! Niestety wzrost kosztów sprawowania władzy nie dotyczy tylko ostatniego roku. W ciągu ostatnich 3 lat, w trakcie, których premier przynajmniej dwukrotnie obiecywał poskromić biurokrację, liczba pracowników budżetówki wzrosła o… 9%! Przyzwyczailiśmy się już, że odpowiedzialność za kontrowersyjne decyzje (np. konieczność podniesienia podatku VAT na ubranka dla dzieci, kolejne podwyżki akcyzy na benzynę itp.) rząd zwala na… Unię Europejską. Również tym razem Kancelaria Premiera za główne źródło rozrostu biurokracji uznała koniecznością zatrudniania w samorządach tysięcy urzędników do… obsługi unijnych funduszy! Ponieważ nie chcemy premierowi imputować złej woli zakładamy, że Donald Tusk po prostu porzucił idee „taniego państwa” na rzecz – cytując Grzegorz Napieralskiego – „sprawnego państwa”. Sprawnego oczywiście na modłę europejskich socjaldemokratów. Premier, który mówi o sobie, jako o „polityku, który zarządza zmianą” i nie jest skory do dogłębnych reform mógł się także przerazić biurokratycznego potwora. Jego naturę dobrze przedstawił onet.pl w artykule „Złamana obietnica polityki taniego państwa”. Zdaniem autora tekstu „aparat urzędniczy stanowi system naczyń połączonych” np. gdy parlament przyjął ustawę ograniczającą kompetencje wojewodów i „w efekcie istotnie spadło nieco zatrudnienie w urzędach wojewódzkich, okazało się, że samorządy, przejmując owe kompetencje, przyjęły do pracy niemal wszystkich zwalnianych, oraz… sporo nowych urzędników”. Adam Wawrzyniec
KOMU PRZESZKADZA MACIEREWICZ? Od jakiegoś czasu obserwuję bardzo niepokojące zjawisko na Salonie24, które przybiera na sile i zmierza w dziwnym, choć dobrze znanym z przeszłości, kierunku. Mianowicie chodzi o nasilające się ataki na przewodniczącego Parlamentarnego Zespołu wyjaśniającego tragedię smoleńską Antoniego Macierewicza, których celem jest podważenie nie tylko wiarygodności tego człowieka, ale też rzetelności badań prowadzonych przez zespół mu podległy. Wszystko to dzieje się pod szyldem walki o prawdę o 10 kwietnia, troski o naród, ustalenie winnych i pokazanie światu, co tam się naprawdę stało owego kwietniowego poranka. Trudno to doprawdy zrozumieć i uwierzyć w czyste intencje piszących owe teksty, ostatnio w ilości dość obfitej, których głównym celem ataku jest nie, kto inny, jak sam Antoni Macierewicz. Nie Tusk, nie Janicki, nie Miller, ale właśnie Macierewicz. Dlaczego? Trudno pojąć, skoro właśnie to on, jako pierwszy z szeroko pojętej klasy politycznej, podjął się arcytrudnej sprawy wyjaśnienia tragedii 10 kwietnia i jak dotąd wywiązuje się z tego zadania znakomicie. Ciężko, zatem uwierzyć, że dzieje się to przez przypadek, a zarzuty stawiane w owych tekstach wynikają li tylko z jakiegoś trudnego do zrozumienia rozgoryczenia rzekomym brakiem rezultatów prac prowadzonych przez ZP, gdyż dzieje się to chwili, kiedy właśnie to gremium odnosi spektakularne sukcesy na polu walki o prawdę o tragedii smoleńskiej. Do tych sukcesów można bez wątpienia zaliczyć profesjonalne analizy i badania przeprowadzone przez profesora Biniendę i Nowaczyka we współpracy z wieloma ekspertami w Polsce i za granicą, które póki, co nie doczekały się fachowej polemiki, co próbuje się nieudolnie zastąpić stekiem wyzwisk, pomówień i żałosnych „śmichów –chichów”. Do sukcesów ZP i jej przewodniczącego można zaliczyć również, a może przede wszystkim, coraz większy rozgłos międzynarodowy, który nadają sprawie tragedii smoleńskiej, dzięki czemu możliwe było zaangażowanie wielu światowej sławy ekspertów z całego świata (USA, Kanada, Australia), co dało też wymierne efekty w kraju, w postaci działań Prokuratury Wojskowej, która będąc pod presją postępów prac ZP, postanowiła włączyć w poczet dowodów badania, analizy oraz symulacje ekspertów zespołu. PW powołała 17 osobowy zespół, który ma zbadać, czy przebieg wypadków z brzozą i beczką był fizycznie możliwy, co jest niewątpliwie skutkiem presji ze strony ZP. Jestem przekonana, że bez zdecydowanych i konsekwentnych działań Antoniego Macierewicza, który w tej jakże trudnej dla Polski chwili potrafił zorganizować tak szerokie grono ludzi szczerze oddanych sprawie, nieszczędzących swoich sił i środków, często narażających się różnym „ciemnym siłom”, by poznać prawdę o śmierci naszej delegacji, jedyną prawdą, jaką byśmy dzisiaj znali, byłby raport MAK, raport Millera oraz szereg amatorskich hipotez i domysłów. Wkrótce też odbędzie się wysłuchanie ekspertów ZP przed Parlamentem Europejskim, kolejny ważny krok w stronę umiędzynarodowienia sprawy Smoleńska, a chwilę później ważna konferencja w Pasadenie, gdzie eksperci od lotnictwa, a także dziedzin pokrewnych, będą mogli usłyszeć o zagadkowej katastrofie naszego samolotu w Smoleńsku, o badaniach profesora Binendy i wymienić się poglądami na tą kwestię. To jest ogromny sukces, wielki krok na drodze do poznania prawdy o przyczynie śmierci naszej delegacji w dniu 10 kwietnia 2010 roku. I w tych jakże ważnych dniach, kiedy zbliża się chwila przełomowa dla sprawy Smoleńska, pojawia się seria przedziwnych w swej wymowie artykułów, notek na S24, których autorzy w sposób jawny, bez ogródek atakują Antoniego Macierewicza, podważają jego dorobek, rzucają cień na jego przeszłość. Atakują człowieka, na którego życiorysie nie ma żadnej skazy, od zawsze służącego Polsce i Polakom z pełnym oddaniem. Człowieka, który nigdy nie zawiódł, nigdy nie okłamał i nie oszukał, a wszelkie pomówienia, czy próby zdezawuowania go, okazywały się brudnymi prowokacjami z kręgów służb peerelowskich. Nie wiem, kto dzisiaj inspiruje tego typu działania, nie chcę nikogo urazić, ale wiem jedno: stosunek do Macierewicza w tych przełomowych momentach jest probierzem prawdziwych intencji. Albo ktoś chce i naprawdę dąży do wyjaśnienia prawdy o 10 kwietnia i wspiera w tym dążeniu ZP, albo wręcz przeciwnie. Trzeciej drogi nie ma w obecnej sytuacji, trzeba się jasno opowiedzieć, bo prawda może być tylko jedna. Martynka
Draka o Staraka Walka pracowników Polfy Warszawa o swoją firmę i miejsca pracy pozostaje w cieniu większych wydarzeń, a szkoda bo Polfa Warszawa jest jedną z ostatnich dużych 100% polskich firm. A raczej była, ponieważ skok na Polfę wykonał oligarcha Jerzy Starak. Polska jest teraz tylko duzym podwykonawca dla zagranicznych klientow. Ze swieczka szukac produktow ktore sa produkowane w oparciu o polski know-how. Polfa Warszawa jest jednym z ostatnich duzych 100% polskich zakladow. A raczej byla poniewaz minister PSL, Jan Bury, sprzedal ja dyskretnej holendeskiej spolce Genefar BV, o czym juz pisalismy:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/28217,czy-jan-bury-przepil-polfe
Genefar to skrot od dwoch slow: Genewa Farmacja. Konia z rzedem temu, kto ustali kim sa prawdziwi udzialowcy Genefaru BV. Mowi sie ze wlascicielem jest wizjoner Jerzy Starak. Ale on jest nadzorowany przez Kasjera ITI z Zurichu, Bruno Valsangiacomo i jego podwladnych (patrz na dokument na koncu wpisu), a w cieniu tranzakcji Genefaru przewijaja sie dyskretni panowie z Rosji, o czym tez pisalismy:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/27515,starak-kupuje-dwa-razy
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/26888,kazachstanskie-gry-staraka
Polfa Warszawa jest atrakcyjnym aktywem z uwagi na tereny (4,5 ha), ktore spolka posiada w centrum Warszawy:
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33181,11163519,Polfa_Warszawa__Teren_za_dobry_na_fabryke_.html
Strategia prywatyzacyjna dla Polfy Warszawa jest klasyczna: wywalic polowe zalogi, przeniesc produkcje w tansze miejsce (moze nawet Kazachstan) a na terenach fabryki zbudowac obiekty mieszkalne lub handlowe. Z tym ze Jerzy Starak zawsze twierdzil, ze nie lubi biznesu nieruchomosci. No ale moze to nie on decyduje. Jerzy Starak dorobil sie na tranzakcjach z panstwem. Prywatyzacja Polfy Starogard Gdanski (teraz Polpharma) pozostaje do dzisiaj niewyjasniona. Sprawa zaczela zajmowac sie prokuratura w 2006 roku, ale po upadku rzadu PiS sprawa zostala zakopana. A trzeba przyznac ze Jerzy Starak mial wtedy stracha. Na tyle ze zdecydowal sie profilaktycznie wyprowadzic aktywa Polpharmy poza polski obszar prawny, poprzez fuzje z wegierskim Gedeonem Richterem. Po wygranej PO, Starak i jego nadzorcy zmienili plany i wycofali sie z fuzji z Gedeonem, pomimo tego ze dokumenty byly juz podpisane. Pracownicy Polfy Warszawa wciaz manifestuja. Pakiet socjalny nie zostal uzgodniony. Tranzakcje sprzedazy Polfy musi jeszcze zatwierdzic UOKiK. Polfa przynosi zyski: 44 mln PLN w 2010 i prawdopodobnie 40 mln PLN w 2011.
Stanislas Balcerac
Macierewicz: MON boi się prawdy o działaniach komisji Jeśli rzeczywiście MON odmówił udzielenia informacji o terminach i szczegółach wyjazdów członków komisji do Rosji, to złamał prawo – mówi poseł PiS Antoni Macierewicz.
Stefczyk.info: „Nasz Dziennik” pisze, że MON odmówiło mu udzielenia informacji na temat terminów wyjazdów ekspertów z komisji Millera do Rosji. Zdaniem resortu dane te są objęte klauzulą tajności. Jak Pan to ocenia? Antoni Macierewicz: Nie znam całej publikacji „Naszego Dziennika”. Jednak, jeśli rzeczywiście MON odmówił udzielenia informacji o terminach i szczegółach wyjazdów członków komisji, to złamał prawo. Osoba, która o tym zdecydowała, postąpiła bezprawnie. Zgodnie z przepisami proces badawczy jest utajniony, ale w trakcie badania oraz przed opublikowaniem raportu nt. wypadku lotniczego. Potem wszystkie materiały, poza tymi, naruszającymi dobre imię ofiar, oraz proces badawczy stają się jawne.
Z czego odmowa MON może wynikać? W moim odczuciu jest to dalszy krok w kierunku uciekania od odpowiedzialności i ukrywania działań komisji Millera.
W jaki sposób dane dotyczące wyjazdów pomogłyby zweryfikować oficjalne wiadomości nt. badania katastrofy? Ich ujawnienie pokazałoby, że podstawowe elementy samolotu nie były badane przez polską komisję. Tego się obawia MON, więc zasłania się bezprawnie tajemnicą. Materiały pokazałyby fałszywość tezy, mówiącej, że komisja kierowana przez Jerzego Millera robiła jakiekolwiek badania, zarówno wraku, jak i przyrządów nawigacyjnych w Smoleńsku. Ujawniłyby, że te podstawowe działania nie zostały podjęte. Saż
Senator Gil: Należy ocenić materiały dot. Wałęsy Sprawę przeszłości Lecha Wałęsy trzeba wyjaśnić. Dokumenty z sejmowego sejfu powinny zostać upublicznione, jeśli to możliwe – mówi nam senator Mieczysław Gil. Stefczyk.info, wPolityce.pl: Tygodnik „Uważam Rze” pisze, że w Sejmie znajdują się materiały z komisji Ciemniewskiego, dotyczące m.in. współpracy Lecha Wałęsy z SB. Czy Pana zdaniem to materiały w jakiś sposób przełomowe?
Mieczysław Gil: Ja widziałem te materiały w 1992 roku. Jeśli dobrze pamiętam, nie ma w nich żadnych przełomowych wiadomości. Jednak trzeba te dokumenty przejrzeć i raz jeszcze ocenić. Należy uruchomić procedurę, która sprawdzi, czy można upublicznić materiały.
W tych aktach mogą być dokumenty do tej pory nieznane? Nie wiem, co znajduje się w Sejmie. Materiały powinny zostać opublikowane, jeśli pozwala na to prawo. Wątpię jednak, by były one przełomowe. Z tego, co pamiętam, są tam głównie materiały dotyczące sytuacji w stoczni. Nie widziałem na nich podpisu odręcznego Wałęsy, była jednak adnotacja, że te materiały zostały przez niego wytworzone.
Jakiego typu treści Wałęsa umieścił w tych materiałach? Widziałem głównie analizy sytuacji w stoczni i podobne opracowania. Jednak niektórzy członkowie komisji Ciemniewskiego bardziej szczegółowo niż ja analizowali tę sprawę. Lech Pruchno-Wróblewski spędził nad tymi materiałami zdecydowanie więcej czasu.
Czy w sprawie Lecha Wałęsy może coś nas jeszcze zaskoczyć? Trudno powiedzieć. Historia Wałęsy dla całej solidarnościowej sprawy jest trudna. W mojej ocenie sam Lech Wałęsa powinien te kwestie wyjaśnić. Gdyby doszło do tego wcześniej, społeczeństwo by zrozumiało.
Jest dziś klimat do badania historii byłego prezydenta? Uważam, że teraz nie ma takiego klimatu. Dla samego Lecha Wałęsy sprawa jego przeszłości jest znacznie trudniejsza niż dwadzieścia lat temu. Wokół tej sprawy jest wiele emocji i podziałów. Wtedy ich jeszcze nie było.
W latach 90. Lech Wałęsa przyznał się nawet kilkakrotnie do kontaktów z SB Wspominał o tym, że coś podpisał. To trzeba wyjaśnić. Obecna sytuacja nie jest dobra dla całego ruchu solidarnościowego. Jestem zwolennikiem wyjaśniania tej sprawy zgodnie z prawem. Liczę na to, że tak się stanie.Saż
Johann: Czym się różni Kiszczak od gangstera? Proces ws. masakry w „Wujku”, jak również sprawa autorów stanu wojennego to dla mnie kpina z wymiaru sprawiedliwości – mówi nam sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku Wiesław Johann.
Stefczyk.info: W sądzie w Warszawie miał się rozpocząć proces byłego szefa MSW Czesława Kiszczaka. Jest on oskarżony o przyczynienie się do śmierci górników z kopalni „Wujek”. Jednak sprawa została odroczona do wtorku, z powodu nieobecności obrońcy. Ta sytuacja oznacza, że piąty już proces w tej sprawie rozpoczyna się z problemami. O czym to świadczy? Wiesław Johann: Należy się zastanowić, czy przepisy polskiego prawa karnego procesowego są na tyle skuteczne, aby w odpowiednim czasie osądzić i skazać, lub uniewinnić, osobę oskarżoną. Abstrahując od procesu Kiszczaka, polskie przepisy są niedoskonałe. Umożliwiają one oskarżonemu wykonywanie różnych zabiegów, zmierzających do przeciągania procesu, a nawet do jego przedawnienia.
Co należy zmienić? Musi nastąpić zdecydowana nowelizacja procedury karnej, która umożliwiłaby wydanie wyroku pod nieobecność oskarżonego. Obecnie są takie przepisy, ale nie są wykorzystywane przez sąd. Zdaniem wielu osób narusza to bowiem prawo oskarżonego do obrony. Trzeba jednak dać sądowi możliwość zablokowania przeciągania procesu w nieskończoność. Zdarzają się oczywiście różne sytuacje, więc ostateczną decyzje musi podejmować sąd. On musi zdecydować, czy przeciąganie procesu jest obliczone na to, by sprawę rozmyć. Potrzebna jest zmiana prawa, by uniemożliwić sztuczne przeciąganie procesu.
Jak Pan ocenia procesy Kiszczaka ws. „Wujka”? Od niemal dwudziestu lat sąd nie jest w stanie sobie poradzić z tą sprawą. Według mnie wynika to z obawy, jednak nie wiem, przed czym. Czy sąd się boi, czy nie chce? Widać, że przez swoje działanie sąd umożliwia oskarżonemu opóźnianie procesów.
To dziwi szczególnie, że waga zarzutów jest duża Kiszczak jest oskarżony o poważne zbrodnie. Jego czyny należy oceniać jednoznacznie. On odpowiada o sprawstwo kierownicze, w wyniku, którego zginęli górnicy w „Wujku”. Już pomijam inne jego uczynki. Jednak mimo tego sąd wykazuje dziwną opieszałość, której ja nie jestem w stanie zrozumieć. Mam pretensje o to do sądu prowadzącego proces Kiszczaka. Nie można tłumaczyć, że Kiszczak zachorował, że go noga bolała, że źle spał itd. Wymiar sprawiedliwości jest od tego, żeby szczególnie w takich sprawach osądzać szybko i błyskawicznie. Jeśli do tego nie dochodzi, słychać potem, że procesy te już nie mają sensu, że minęło już tyle czasu. Dla mnie postawa sędziów, którzy tolerują uniki oskarżonego, to kpina z wymiaru sprawiedliwości. Sędziowie tacy powinny być eliminowani z pracy.
Obrońca Kiszczaka w procesie, który miał się rozpocząć, podważa zdolność oskarżonego do udziału w procesie. Jego zdaniem Kiszczak na coraz większe problemy neurologiczne i podejrzenie choroby Alzheimera. Obrońca chce, by komisja lekarska sprawdziła, czy może on w ogóle brać udział w procesie Adwokaci często składają podobne wnioski, jeśli widzą, że ich klientowi zależy na opóźnieniu sprawy. Co więc szkodzi jeszcze przebadać psychiatrycznie Kiszczaka? Jednak od sądu zależy, czy zgodzi się na ten wniosek. Sąd ma być oczywiście sprawiedliwy również w sprawie Kiszczaka. Jednak całą sprawa wywołuje we mnie głęboki niesmak. Zarówno ta sprawa, jak również sprawa autorów stanu wojennego to dla mnie kpina z wymiaru sprawiedliwości. Dlaczego Polska nie może wciąż przykładu np. z Niemiec, które rozprawiły się z ludźmi służącymi w STASI? Tam były akty oskarżenia, były wyroki i wyeliminowanych tych ludzi z życia publicznego.
Wspomniał Pan o procesie autorów stanu wojennego. Wyrok w tej sprawie wielu ludzi zbulwersował Opieszałość sądów w tej konkretnej sprawie to kpina z tych, którzy zginęli, siedzieli w więzieniach, którzy byli internowani, oraz ich rodzin. Kiszczak i inne kanalie z czasów PRL muszą odpowiedzieć również za cierpienia rodzin ludzi represjonowanych. Tymczasem w procesie zostało wydane kuriozalne orzeczenie. Zarzucono oskarżonym sprawstwo kierownicze i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Sąd wymierzył w tej sprawie wyrok jedynie półtorej roku więzienia w zawieszeniu. To przecież śmieszne. Skoro mamy do czynienia ze sprawstwem kierowniczym i zorganizowaną grupą przestępczą, to należy orzec pięć-dziesięć lat. Można karę odroczyć, ale to, co zrobił sąd, to był skandal.
Dlaczego? Gdy policja łapie dwudziestu gangsterów i są oni sądzeni za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, nie słyszą tak niskich wyroków. Nie wyobrażam sobie wyroku w zawieszeniu w takiej sprawie. A czym się różni gangster od Kiszczaka, albo Kiszczak od gangstera? Jedynie tym, że Kiszczak był wysokim funkcjonariuszem państwowym. Tak niski wyrok to kuriozalna sprawa. Rozmawiał Stanisław Żaryn
IPN prosi Kopacz o dokumenty ws. Wałęsy Czy Ewa Kopacz pozwoli badaczom z Instytutu Pamięci Narodowej zajrzeć do materiałów tzw. komisji Ciemniewskiego, która w 1992 roku badała dokumenty SB poświęconemu Lechowi Wałęsie? Prezes zwróci się o do marszałek o zweryfikowanie odnalezionych w archiwum kancelarii sejmu dokumentów i ewentualne przekazanie ich do Instytutu. Zapowiedział to rzecznik prasowy IPN Andrzej Arseniuk:
- W związku z publikacjami prasowymi dot. znajdującej się w Kancelarii Sejmu dokumentacji zgromadzonej przez tzw. Komisję Ciemniewskiego i przesłankami wskazującymi na fakt występowania w niej materiałów archiwalnych wytworzonych przez organa bezpieczeństwa państwa lub ich kopii, informuję, iż Prezes IPN w trybie przepisów ustawy o Instytucie wystąpi do Marszałek Sejmu o uruchomienie procedur pozwalających na weryfikację tych informacji, a w przypadku ich potwierdzenia, o przekazanie dokumentacji b. Służby Bezpieczeństwa do zasobu archiwalnego Instytutu Pamięci Narodowej.
Wcześniej domagali się tego Józef Szyler (dawny kolega Lecha Wałęsy, ofiara donosów "TW Bolka"), współzałożyciel WZZ Wybrzeża Krzysztof Wyszkowski oraz współorganizator strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. Henryk Jagielski.
We wspólnym apelu napisali: - Wzywamy opinię publiczną do aktywności w tej sprawie, zaś prezesa IPN dr. Łukasza Kamińskiego do niezwłocznego wystąpienia do marszałek Ewy Kopacz o przekazanie tej dokumentacji i publicznego jej udostępnienia. Sygnatariusze przypominają, jak trudna była dotychczasowa walka o odsłanianie prawdy dotyczącej przeszłości byłego prezydenta:
Dotychczasowa praktyka systematycznej kradzieży i niszczenia dokumentów archiwalnych dotyczących przeszłości Wałęsy przez wysokich urzędników państwowych, nakazuje mobilizację opinii publicznej w celu niedopuszczenia do kolejnego ukrycia i zniszczenia materiałów znajdujących się w Sejmie RP. Zabezpieczenie tych akt powinno być jak najszybciej poddane kontroli społecznej, ponieważ obecne kierownictwo Sejmu i państwa znajduje się w tej sprawie w klasycznym konflikcie interesów. Walkę z prawdą historyczną Platforma Obywatelska uznała za swój interes polityczny, angażując po 2008 r. organy państwowe do walki z historykami, którzy prowadzili obiektywne badania naukowe na temat dziejów „Solidarności” i nie bali się ujawnienia kompromitującej przeszłości Wałęsy. Sprawa ta była również powodem brutalnych ataków na IPN, zmiany ustawy o Instytucie, a w konsekwencji ograniczaniem swobody badań naukowych i wolności słowa w ogóle.
„Uważam Rze” dotarło do tajnych protokołów tzw. komisji Jerzego Ciemniewskiego. W tygodniku mogliśmy przeczytać:
Komisja Ciemniewskiego powstała 6 czerwca 1992 r., tuż po słynnej nocy teczek. Jej zadaniem było zbadanie lustracji przeprowadzonej przez Antoniego Macierewicza. Prace komisji zakończyły się półtora miesiąca później – 23 lipca. Wszystkie dokumenty komisji zostały opatrzone klauzulą „ściśle tajne". Wśród nich jest zalakowana paczka.
Właśnie w niej mogą znajdować się uważane dotychczas za zaginione donosy TW „Bolka”. Ruk
Kierowca z zarzutami za wypadek Wałęsy Jarosław Wałęsa jechał za szybko, ale jak na razie zarzut nieumyślnego spodowoania wypadku postawiono kierowcy toyoty, w mktórą uderzył motocyklem syn byłego prezydenta. Europoseł przekorczył dozwoloną prędkość o 25 kilometrów. Kierowcy samochodu, za to, że wyjeżdżając z pobocza nie ustąpil pierwszeństwa nadjeżdżającemu motocykliście grozi od pół roku do 8 lat pozbawienia wolności. Jak poinformowała w poniedziałek PAP rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Płocku Iwona Śmigielska-Kowalska, z ustaleń śledztwa wynika, że kierowca toyoty, wyjeżdżając na drogę z pobocza, nie ustąpił pierwszeństwa przejazdu motocyklowi kierowanemu przez Jarosława Wałęsę. Śmigielska-Kowalska ujawniła, że zarzut, który został przedstawiony kierowcy toyoty 17 lutego, dotyczy nieumyślnego naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym, a sam kierowca toyoty odmówił wówczas składania wyjaśnień.Według prokuratury kierowca toyoty naruszył przepisy ruchu drogowego w trakcie manewru zawracania, gdy wyjeżdżał na drogę zza stojącego na poboczu samochodu ciężarowego. "Kierowca toyoty nie ustąpił po prostu pierwszeństwa przejazdu motocyklowi" - uściśliła Śmigielska-Kowalska.Na początku lutego prokuratura otrzymała z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie opinię dotyczącą rekonstrukcji przebiegu wypadku. W dokumencie tym biegli określili m.in. sposób zachowania uczestników wypadku, czyli kierowcy toyoty i kierującego motocyklem Jarosława Wałęsy, a także prędkość, z jaką Jarosław Wałęsa mógł jechać motocyklem; w miejscu, gdzie doszło do wypadku, maksymalna, dozwolona prędkość, to 90 km/h. Jak powiedziała PAP Śmigielska-Kowalska, biegli ustalili, że w chwili wypadku motocykl Jarosława Wałęsy poruszał się z prędkością ok. 115 km/h. Dodała, że obecnie nie ma decyzji dotyczącej przekroczenia dozwolonej prędkości przez Jarosława Wałęsę. Do wypadku doszło 2 września 2011 r. w miejscowości Stropkowo (Mazowieckie) na drodze krajowej nr 10 Toruń-Warszawa, gdy stojąca na poboczu terenowa toyota włączała się do ruchu. Wtedy nastąpiło zderzenie z jadącym drogą motocyklem kierowanym przez Jarosława Wałęsę. Wcześniej toyota zatrzymała się na poboczu w pobliżu stojącego tam samochodu ciężarowego, który uległ awarii. Badania wykazały, że obaj kierujący byli trzeźwi. W związku z wypadkiem Prokuratura Rejonowa w Sierpcu wszczęła śledztwo w sprawie naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym i spowodowania wypadku, którego skutkiem były obrażenia ciała. W ramach postępowania w październiku 2011 r. Jarosław Wałęsa został przesłuchany, jako świadek. Przesłuchanie, które trwało kilkanaście minut, odbyło się w Wojskowym Instytucie Medycznym. Jarosław Wałęsa nie pamiętał przebiegu wypadku - tak informował po przesłuchaniu jego pełnomocnik mecenas Dariusz Strzelecki. Po wypadku Jarosław Wałęsa w stanie bardzo ciężkim został przetransportowany śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do Szpitala Wojewódzkiego w Płocku i jeszcze tego samego dnia wieczorem, także śmigłowcem, do warszawskiego szpitala przy ul. Szaserów. Badania wykazały, że w wypadku doznał wielu złamań, m.in.: kości udowych, miednicy, kości przedramion, uszkodzony został też kręgosłup. W połowie września 2011 r. lekarze z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie poinformowali, że zakończyli wszystkie planowane operacje Jarosława Wałęsy - w sumie było ich 17.
PAP
Górnicy stracą przywileje emerytalne? Rząd w tajemnicy pracuje nad ustawą likwidującą emerytury górnicze. Ma zostać ujawniona dopiero po przyjęciu przez Sejm przepisów podnoszących wiek emerytalny – dowiedział się „Dziennik Gazeta Prawna”. Projekt ustawy pozbawiający górników możliwości wcześniejszego zakończenia pracy pojawi się w Sejmie dopiero po uchwaleniu nowelizacji ustawy wydłużającej wiek emerytalny. Związkowcy już zapowiadają protesty. Zdaniem rozmówców „DGP” próba ta może się skończyć strajkiem generalnym, a nawet dymisją rządu.W projekcie nowelizacji ustawy emerytalnej skierowanym do konsultacji społecznych wprowadzone zostały jedynie kosmetyczne poprawki. Nie ma w nim ani słowa o zapowiadanym przez premiera w exposé ograniczeniu przywilejów emerytalnych górników, które miały wg rządowych planów objąć jedynie osoby pracujące bezpośrednio przy wydobyciu węgla. Związki zawodowe nie zgadzają się z włączeniem pozostałych pracowników sektora górniczego do powszechnego systemu emerytalnego. Opowiadają się za przygotowanym przez OPZZ obywatelskim projektem nowelizacji ustawy o emeryturach i rentach z FUS, który zakładają przechodzenie na emerytury bez względu na wiek, pod warunkiem, że kobieta ma 35 lat składkowych i nieskładkowych, a mężczyzna – 40 lat. Takie rozwiązanie pozwoliłoby przejście na emeryturę tym, którzy nie mają siły pracować dłużej. „DGP” przypomina, że przepisy o emeryturach górniczych nie zostały zbadane pod kątem ich zgodności z ustawą zasadniczą, ponieważ Trybunał Konstytucyjny odmówił zajęcia się wnioskiem złożonym przez pracodawców z Lewiatana. Związki zawodowe zapowiadają zablokowanie reformy emerytalnej. PiKa, Dziennik Gazeta Prawna
O stanie wojennym raz jeszcze Politycy, którzy swoje urazy osobiste przenoszą na grunt polityki nie powinni być wybierani na kolejną kadencję. Jednym z polityków, który nie uporał się ze swoimi uprzedzeniami i niespełnieniami jest nasz minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Ostatnio znów powrócił do absurdalnego pomysłu zburzenia Pałacu Kultury i Nauki. Pomijam tu ogromne koszty takiego przedsięwzięcia i zarazem obojętność rządu wobec braku szpitali, przedszkoli i szkół. Pomijam także ewentualną bezdomność wielu wartościowych instytucji mieszczących się w Pałacu, łącznie z Polską Akademią Nauk i uczelniami prywatnymi, z cenną Wszechnicą Polską włącznie – o ile doszłoby do zburzenia Pałacu. Szkodliwość takiego pomysłu wiąże się także i z tym, że funkcjonują w Pałacu teatry. Służy on społeczności nie tylko Warszawy. Trzeba mocno podkreślić, że w Pałacu są piękne sale wykładowe, że podłogi i ściany są zrobione z drewna – a nie z tworzyw sztucznych. Nikt ze zburzenia Pałacu nie odniósłby korzyści. Być może jedynie ci, którzy pracowaliby przy wyburzeniu, a potem dowiedzielibyśmy się o aferze. Również urazy osobiste przenoszą na sprawy publiczne ci przesyceni nienawiścią politycy, którzy nazywają stan wojenny przestępstwem i nazywają tych, którzy wprowadzili stan wojenny „grupą przestępczą”. Pomijam tu, że odwołują się ci pałający nienawiścią i chęcią odwetu do wartości chrześcijańskich. A jest to nie do pogodzenia. Tak dziwnie się składa, że owa rzekoma grupa przestępców była honorowana przez rządy innych krajów, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi i Janem Pawłem II, który dla polityków żądnych „krwi” jest niepodważalnym autorytetem. Pomijam też, że to właśnie politycy określani w Polsce mianem grupy przestępczej doprowadzili do okrągłego stołu. W takim razie konsekwentne byłoby oskarżenie na przykład Michnika, czy Wałęsy o to, że zasiedli przy wspólnym stole z „przestępcami”. Konsekwentnie, powinno się unieważnić wszelkie umowy zawarte przy okrągłym stole oraz wyrosłą z tych porozumień Konstytucję RP.
Powinno zaskakiwać opinię publiczną milczenie Tadeusza Mazowieckiego – określanego, jako autorytet moralny – wobec oburzających zarzutów w stosunku do generała Jaruzelskiego i Jego otoczenia. Ale trzeba też pamiętać, że Tadeusz Mazowiecki nie przyznaje się do tego, że był zastępcą Bolesława Piaseckiego w PAXie i że zdradził tę organizację tworząc Stowarzyszenie „Więź”. Warto by jak najwięcej osób wiedziało o tym, że w piśmie o tej nazwie Mazowiecki szerzył poglądy personalisty chrześcijańskiego Mouniera oraz doprowadził do przekładu jego dzieł na język polski. Otóż Mounier dokonał syntezy poglądów ekonomicznych Marksa z etyką chrześcijańską, a więc wyraźnie twierdzi, że własność prywatna jest źródłem wszelkiego zła i niesprawiedliwości. Nakłania do przekształcania jej we własność wspólną. Nasuwa się retoryczne pytanie jak to się stało, że Tadeusz Mazowiecki został uznany, jako autorytet, bowiem konformistycznie od 1989 roku stał się rzecznikiem własności prywatnej. Wracając do stanu wojennego, oczywistym faktem jest, że wojska radzieckie stacjonowały nie tylko w Polsce, ale także na granicy z Czechosłowacją i NRD, gotowe do użycia siły. Kukliński dezerterując powiadomił o sytuacji Stany Zjednoczone. Amerykanie wiedzieli, więc od niego o przygotowaniach do staniu wojennego. Ponadto Amerykanie milczeli w czasie wizyty wicepremiera Zbigniewa Madeja w Waszyngtonie, w dniach 6-9.XII.1981. To milczenie było swoistym sygnałem. Najwyższy czas, by odejść od ocen politycznych, to znaczy by nie traktować ocen stanu wojennego, jako pretekstu dla walki o władzę. Najwyższy czas, by nie oceniać go z punktu widzenia interesów partyjnych i korzyści, którą dla grupy osób przynosi negatywna ocena decyzji Wojciecha Jaruzelskiego. Twierdzę, że żenujący i oburzający proces prowadzony przeciwko decydentom stanu wojennego ma przede wszystkim na celu odwrócenie uwagi od wad demokracji i kapitalizmu, który nieoczekiwanie został wprowadzony w Polsce w 1989 roku. Zostaliśmy oszukani, bowiem Solidarność obiecywała poprawiony socjalizm a nie system wprowadzający biedę, nieznane wcześniej bezrobocie, czy brak ochrony ludzi chorych. By ujawnić grozę stanu wojennego manipuluje się obrazem PRL przemilczając zdobycze socjalne tego okresu oraz rozkwit przemysłu, który przez ostanie dwadzieścia lat został zniszczony. Trzeba podkreślić, że negatywne opinie o stanie wojennym głoszą także ci, którzy chcą w ten sposób zamazać swój udział w budowaniu PRL. Faktem jest, że stan wojenny nie dopuścił do przelewu bratniej krwi, że nie doszło do wojny domowej. Faktem jest także, że nie została dopuszczona interwencja wojsk Układu Warszawskiego. Na pomoc państw zachodnich nie mogła Solidarność liczyć. Negatywne oceny stanu wojennego są wypowiadane ahistorycznie, to znaczy czynione z punktu dzisiejszego widzenia. Przekonują one tych, którzy nie żyli w tamtych czasach lub byli wówczas dziećmi. Nieuczciwość polega na tym, że manipuluje się nauczaniem historii wpajając młodzieży stronniczą interpretację tamtych wydarzeń. Są osoby, których osobiście stan wojenny dotknął, ale umieli doznane urazy w sobie „przerobić”. Byłam świadkiem kilka lat temu historycznego spotkania w życzliwej atmosferze Krystyny Sienkiewicz – działaczki opozycji solidarnościowej – z Jerzym Urbanem. Może warto dodać, że generał Jaruzelski wydał rozkaz internowania nie tylko działaczy Solidarności, ale także na przykład Edwarda Gierka i kilku osób z KC PZPR. Wprowadzeniu stanu wojennego towarzyszyła milcząca aprobata Kościoła; Prymas Glemp nawoływał społeczeństwo do spokoju i poddania się koniecznym restrykcjom. Dodam na zakończenie, że moja pozytywna ocena działań generała Jaruzelskiego jest o tyle obiektywna, że mam status osoby pokrzywdzonej, wydany przez Sąd Lustracyjny. Prof. Maria Szyszkowska
Krzysztof Wyszkowsk: „Bolek" radził esbekom, jak mają postępować, zagrywać z robotnikami. Dzisiejsza "Uważam rze" publikuje wywiad Jacka I Miachała Karnowskich z Krzysztofem Wyszkowskim opozycjonistą w PRL, współzałożycielem Wolnych Związków Zawodowych, potem działaczem „Solidarności". Wałęsa to naprawdę bystry człowiek, a przy wsparciu silniejszych nawet groźny. Już w swoich meldunkach z 1971 r. jako „Bolek" radził esbekom, jak mają postępować, zagrywać z robotnikami. Może stąd Wałęsa chwalił niedawno te donosy, mówiąc, że „w tych tekstach jest mądrość" – powiedział Krzysztof Wyszkowski, w rozmowie z Jackiem i Michałem Karnowskim. Na pytanie Jacka i Michała Karnowskich - „dlaczego Wałęsa wtedy do was przyszedł?” - odpowiada:
(Cisza) Nie chcę orzekać, ale mam wrażenie, że jak to u Wałęsy, który jest specyficznym przypadkiem, wiele można dowiedzieć się z tego, co sam powiedział w kilku wypowiedziach na wiecach w latach 1980–1981. Wielokrotnie wspominał o 200 tys. zł, które dostał Antoni Sokołowski, wyrzucony ze stoczni po czerwcu 1976 r. za rozpoczęcie strajku. Był jednym z pierwszych sygnatariuszy WZZ. Nie miał, z czego żyć. Sądził się o utracone zarobki. SB, żeby go wyciągnąć z naszych związków, zaczęła go szantażować. Grozić, że zgwałcą córkę, syna wrobią w jakieś włamanie. Żonę, sprzątaczkę, zwolnili z pracy. Przyszedł do mnie, płakał, pytał, co ma robić. Esbecja mu podsunęła pismo stwierdzające, że on nie jest działaczem wolnych związków zawodowych. A obok położyli te 200 tys. zł. Podpisał. „Życie Warszawy" to wydrukowało. Straszna sprawa. Ale nie miałem do niego żalu. Z tych 200 tys. aż 30 przekazał nam, jako pierwszy wkład do naszej kasy, z której mieliśmy pomagać wyrzuconym z pracy. A Wałęsa na wiecach mówił właśnie o tej wielkiej forsie. Że stawiali przed nim kupki pieniędzy, obiecywali wille w Sopocie. Wydaje się, że on się zorientował, iż angażując się w działalność, coś można zyskać. Esbecja rozgłaszała, że KOR płaci, na dodatek w dolarach. W swojej biografii twierdzi, że nie mając pieniędzy na życie, zaczął rozpowiadać, że weźmie dzieci do sklepu, każe im brać, co chcą, i jeść, a potem zacznie krzyczeć, iż nie ma, czym zapłacić, bo esbecja zwolniła go z pracy. I wtedy sami przywieźli mu do domu pieniądze.
Wałęsa to naprawdę bystry człowiek, a przy wsparciu silniejszych nawet groźny. Już w swoich meldunkach z 1971 r., jako „Bolek" radził esbekom, jak mają postępować, zagrywać z robotnikami. Może stąd Wałęsa chwalił niedawno te donosy, mówiąc, że „w tych tekstach jest mądrość".
Pytający tę wypowiedź konstatują: „A więc służb w tym przyjściu Wałęsy nie było?” Myślę, że nie. Dalej są zwolnienie Anny Walentynowicz z pracy w stoczni, strajk, protesty solidarnościowe, „Solidarność". W tym okresie Wałęsa przecież bardzo błysnął. W zwykłej rozmowie trzeba było go pilnować, bo potrafił mówić strasznie głupie rzeczy. Ale w czasie strajku w stoczni, jeszcze przed podjęciem rozmów z władzą, gdy jeździliśmy wyciągać ludzi, którzy gdzieś tam pochowali się w bezpieczniejszych miejscach, sadzaliśmy go na wózek, wtedy się zmieniał. Okazało się, że ma jakiś taki kelnerski dryg, że umie złapać z ludźmi kontakt. Że ta jego konferansjerka, może w nie najlepszym guście, bawi i odpręża.
Cała rozmowa jest niezwykle interesująca,a oto jej fragment:
Jacek, Michał Karnowscy: Nie było tak, zapytamy wprost, że dlatego chcieliście go użyć? Posłużyć się nim, jako trybunem? Nie uczestniczyłem nigdy w żadnej takiej naradzie. Przeciwnie – brałem udział w spotkaniu, 3 września 1980 r., gdzie moi przyjaciele chcieli ogłosić Wałęsę agentem i usunąć go z MKZ. Wniosek postawili wtedy, na spotkaniu grupy WZZ w mieszkaniu Jacka Taylora, Jacek Kuroń z Bogdanem Borusewiczem. Powiedziałem wtedy „nie". Argumentowałem, że to byłaby realizacja interesów władzy, która dążyła do rozbicia ruchu. Oni chcieli, by to Kuroń został liderem związku. I był od tego o milimetr. Za to mnie znienawidzili. Kiedyś Michnik podszedł do mnie i wołał: „Jak mogłeś zdradzić Jacka?". Mieli poczucie, że Wałęsa ukradł im wielką sławę, władzę, przywództwo. Stąd brała się ta nienawiść w kampanii 1990 r. Samo spotkanie było zresztą ciężkie, trwało chyba do 3 w nocy. Głównym punktem sporu był projekt, który Kuroń przyniósł ze sobą, ponoć napisany w więzieniu. Kuriozalny. Tam były propozycje zakazu strajku, podporządkowania NSZZ radom zakładowym. Chodziło chyba o powrót do jakiejś koncepcji naprawy socjalizmu.
Jacek, Michał Karnowscy: Rozumiemy to tak, że Sierpień wynosi Wałęsę, przypadkowo w sumie, na szczyt i czujecie się zaniepokojeni? Ja się nie czułem. Słuchał się mnie. Zazwyczaj robił, co mu radziłem. On zresztą w ogóle ma niesłychaną zdolność przystosowywania się do otoczenia. Do WZZ przyszedł z propozycją rzucania granatami, ale jak tylko się zorientował, że tu jest inna taktyka, to stał się działaczem pokojowym. I recytował o walce bez przemocy. Był w tym bardzo sprawny. W 1979 r. Edwin Myszk, dziś wiemy, że ważny agent SB, szybko zresztą zdemaskowany, powiedział nam sensację: „Słuchajcie, u Lecha byli esbecy z wódką, przyjął ich, pili razem. Potem Lechu poszedł z jednym z nich dokupić pół litra na melinie". To się nie mieściło w głowie. Pić wódę we własnym mieszkaniu z esbekami? Gdy przyszedł, zacząłem go przepytywać. On błyskawicznie orientuje się, że ja wiem. Więc natychmiast przyznaje się, przeprasza i obiecuje, że więcej tego nie zrobi. Pełna pokora: „No tak, przyszli, postawili. Co miałem zrobić? Ale ja właściwie nie piłem, to oni sami. Nie wiedziałem, co robić, ale słowo daję, nigdy więcej! Teraz jak przyjdą, to wyrzucę na zbity pysk". Ta historia bardzo mu potem zresztą pomogła. Bo kiedy zdemaskowałem Myszka, jako agenta SB, to znaczyło, że to esbecja chciała Wałęsę skompromitować. A więc, wniosek, Wałęsa nie jest agentem. Uznałem, że to tylko zagubiony, słaby człowiek.
Jacek, Michał Karnowscy: Jak by pan opisał łączące was wtedy relacje? Traktowałem go jako podopiecznego. Związki rosły w siłę, przyjeżdżała inteligencja z Warszawy. W tym wszystkim Lechu, ze swoją niezdolnością do napisania kilku zdań, wymagał opieki, bo był strasznie pogubiony. Broniłem go przed zarzutami współpracy z SB. A on był wobec mnie niezwykle serdeczny, zapraszał do siebie, prosił, by napisać coś za niego. Był całkowicie uległy.
J. M Karnowscy: Także podczas strajku? Tak. Nawet śp. Lech Kaczyński podkreślał rolę Lecha Wałęsy w latach 80., to, że się nie złamał, nie poszedł na współpracę z komuną. Nie do końca tak było. To nie tyle Wałęsa odmówił, co władza zrezygnowała z koncepcji budowy własnej, kontrolowanej „Solidarności". Uznali, że wygrali, złamali opór i Wałęsa nie jest im potrzebny. Ale w końcu zmiękł i napisał do Jaruzelskiego list podpisany „kapral". Był to w jego języku jasny sygnał, że jest rozmiękczony. Wiedziałem to, znałem go. Przeraziłem się. Ukrywałem się wtedy. Napisałem do niego ostry, dwustronicowy list, wprost grożąc, że tak jak go dotychczas ratowałem, tak teraz go zniszczę, jeśli coś weźmie od czerwonego, „da się zamknąć w złotej klatce". Wysłałem swoją przyjaciółkę, by go Wałęsie odczytała. Był przerażony i powtarzał tylko: „Powiedz mu, że nie zdradziłem...".
J.M. Karnowscy: Kiedy pan na poważnie czuje, że jest jakiś problem z Wałęsą? Niestety późno. Zapewne pewnych rzeczy nie chciałem widzieć. W 1990 r. namawiałem go, by ogłosił, że chce zostać prezydentem. Odmówił. Dwa dni go przymuszałem. Wreszcie mu powiedziałem: „Nie chodzi o to, byś był prezydentem Polski, masz zostać prezydentem zjednoczonej Europy". To go wreszcie przekonało, bo uznał, że reprezentuję siły jeszcze większe niż Jaruzelski. I do dziś mnie to kłamstwo męczy.
J.M.Karnowscy: Kiedy zerwaliście współpracę? W czasie kampanii wyborczej, po wiecu w Hucie Katowice. Padały antysemickie grepsy, a on je podtrzymywał. Że on Żydem nie jest, choć chciałby nim być. To się powtarzało. Napisałem mu twarde oświadczenie potępiające ten styl walki politycznej. Dałem mu do podpisania. Odmówił. Zerwałem z nim.
J.M. Karnowscy:Dlaczego to było ważne? Było oczywiste, że ta gra jest na rękę komunistom, ale strasznie szkodzi Polsce. Olśniło mnie, że on już jest gdzie indziej, że dogadał się z komunistami.
J.M.Karnowscy: Nie wszedł pan do Kancelarii Prezydenta Wałęsy. Nie było propozycji? Była, proponował: „Krzysiu, wybierz coś sobie". Odmówiłem i już w 1991 r., jako pierwszy, napisałem w „Tygodniku Solidarność" o rozczarowaniu jego prezydenturą.
J.M. Karnowscy: Z powodu? Dzisiaj oczywistego. Nic nie robił, konserwował stare układy, a zużywał siłę „Solidarności".
J.M. Karnowscy: Wojował wtedy straszliwie ze środowiskiem „Gazety Wyborczej". Jak to się stało, że dziś są w takim sojuszu? Po pierwsze, Michnik wiedział o nim więcej niż ja, bo był w archiwum SB i Wałęsa boi się, że ma na niego tzw. komprmateriały. Po drugie, połączył ich interes. Nikt z nich nie przeżyłby pełnej wolności i zdrowej demokracji. Rozbicie SB, szybkie otwarcie archiwów SB, ujawnienie przeszłości zlikwidowałyby politycznie i Wałęsę, i Michnika. Pierwszego – wiadomo, dlaczego. A Michnika, bo żyje tylko z handlu postkomunistyczną tandetą.
J.M.Karnowscy: Michnik nie dostałby tak wielkich udziałów w III RP. Bo to byłby inny kraj. Wszystko byłoby inne. I oni to wiedzieli. Już w 1987 r. Jan Lityński napisał w podziemnym „Tygodniku Mazowsze" artykuł „Skończył się czas negacji". Już komuniści nie byli wrogami.
J.M.Karnowscy: Do Okrągłego Stołu siadali wstępnie dogadani? Nie wstępnie. Całkowicie. Z prezydenturą Jaruzelskiego włącznie. I zasługi Michnika są tu ogromne. Dlatego ułatwiono mu przejęcie „Gazety Wyborczej" i rozwożono ją nyskami RSW razem z „Trybuną Ludu", a wydawnictwu płacono nie po trzech miesiącach, ale z góry, co w warunkach inflacji dawało niezwykłą premię. Ten sojusz wyniósł go na pozycję „wiceprezydenta".
J.M. Karnowscy: Dlaczego Wałęsa nigdy się nie rozliczył ze swoją przeszłością? Ze strachu. A potem już także, dlatego, że nie pozwoliliby mu na to inni. To kłamstwo leży u podstaw III RP. Los zbyt wielu potężnych osób i całych środowisk zależy od tego, czy zostanie utrzymane. Mazowiecki, Michnik, Wajda i wszyscy inni mówią mu ciągle: „Lechu, nie możesz się przyznać, bo to pociągnie nas wszystkich". I mają rację. Wyjęcie tej jednej cegły, która jest zwornikiem całego systemu, rozwali jego mury aż do fundamentów. On nie poszedłby do sądu, gdyby nie musiał, bo zaczął tracić na tym finansowo. Gdy przestał być prezydentem, zaczął zarabiać wielkie pieniądze, jeżdżąc po świecie. To organizowały firmy, które zażądały od niego jakiejś reakcji na oskarżenia, bo ludzie wprost mówili, że był agentem. Ale on bał się Gwiazdy, Walentynowicz, Macierewicza. Wybrał, więc na cel ataku mnie, postać właściwie anonimową. Zrobił to w momencie, gdy dostał od IPN, za prezesa Kieresa, statut pokrzywdzonego i poczuł się wzmocniony. Uznał, że łatwo zdmuchnie tego Wyszkowskiego, i podał mnie do sądu, gdy powiedziałem w telewizji, że był tajnym współpracownikiem o pseudonimie Bolek.
J.M. Karnowscy: Przegrał pan proces w tej sprawie z Wałęsą. Nie do końca. 31 sierpnia 2010 r., po pięciu latach sądowej siuchty, sąd okręgowy wreszcie oddalił pozew Wałęsy, uznając, iż dochowałem należytej staranności w badaniu sprawy „Bolka". Ale w III RP takie wyroki nie mogą się ostać. Sąd apelacyjny wykazał się typowym oportunizmem i zapalił Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek – potwierdził, że dochowałem należytej staranności, ale nie udowodniłem, że Wałęsa był agentem, i nakazał go przeprosić.
J. M. Karnowscy:Przeprosił pan? Nie. Teraz Wałęsa złożył pozew, by mnie do tego przymusić. Rozprawa przede mną.
J.M. Karnowscy: Jak się pan przez te wszystkie lata czuł w III RP? (Cisza) Cóż, powiem tak. W czasach PRL nigdy nie spotkałem się z wrogością zwykłych ludzi. Przeciwnie, jak się uciekało, ukrywało, to zawsze można było liczyć na pomoc. A po 1990 r. nacisk medialnej maszyny jest tak wielki, że ludzie potrafią agresywnie zaatakować na ulicy. Są miłe gesty i morze serdeczności, ale dostaję też obraźliwe listy, pełne gróźb. Nigdy nie myślałem, że Polacy tak łatwo się zgodzą na taki kształt rzeczywistości, na kontynuację PRL w tylu wymiarach. I nadal nie wierzę. Ale to wkrótce runie. Uważamrze
Rozsądne spojrzenie Waldemara Pawlaka na problem emerytur (część I) Wicepremier oraz minister gospodarki, Waldemar Pawlak powiedział, że nie wierzy w państwowe emerytury i zna inne sposoby inwestowania w swoją starość. Według szefa PSL zamiast liczyć na emeryturę należy „zadbać o relacje ze swoimi dziećmi”.
Gdzie można się czuć lepiej, jak w gronie własnej rodziny? Jean Francois Marmontel W polsce, po drugiej wojnie światowej komunistyczne państwo znacjonalizowało nie tylko fabryki i majątki ziemskie, ale także ludzi już niezdolnych do pracy. Powiedziano społeczeństwu, że oto nastał początek wspaniałego ustroju, w którym już nikt nie musi martwić się o siebie, bo o każdego z nas, bez wzgledu na to, czy mu się taki stan podoba, czy niekoniecznie – zatroszczy się państwo. Ludzie mieli tylko pracować, o emeryturach i rentach myslało państwo. Każdego ubezwłasnowolniono. Dostawał za pracę tyle, żeby nie umrzec z głodu, ale faktycznie sam żadnych składek emerytalnych nie płacił. Ogólnie tylko było wiadomo, że zarobki, dlatego są niskie, poniewaz państwo musi mieć dla nas pieniadze na szkoły, mieszkania, dotacje do żywności, a także własnie renty i emerytury. Każdy z nas, w swoiej naiwnosci, wyobrażał sobie, że państwo jest to taki duży, ale dobry gospodarz. Że te pieniądze, któreśmy wypracowali, ale ich nie otrzymali, są gdzieś zebrane na jakieś kupce. Że tą kupką jest np. Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Niestety, tak nie było i nie jest. Państwo, pieniadze, które powinno było odkładac na emerytury – zwyczajnie zmarnowało. Starzy ludzie do dzis nie rozumieją, że tych pieniędzy po prostu nie ma. One fizycznie nie istnieją. dawno zostały bez śladu wydane. Jak strasznie musi boleć fakt, że choć przez całe życie ciężko pracowali – ich dzisiejsze, głodowe przeważnie emerytury nie są ich z zarobionych przez nich pieniędzy, odłożone kiedyś przez państwo. To są pieniądze, które państwo dziś odbiera ludziom jeszcze pracującym. A ponieważ liczba starych i niezdolnych do pracy ludzi rośnie, a pracujących maleje – ci, którzy dziś przymusowo płacą wielką, bo sięgającą połowy ich zarobków składkę na ZUS – na starość staną przed jeszcze większa tragedią: ich wnuczkowie mogą w końcu powiedzieć – dość! Nie bedziemy płacić na kogoś, skoro my sami albo wcale już nie dostaniemy emerytur, bo budzet państwa się rozwali, albo też będą one niewspólmierninie niższe w stosunku do obciążeń, jakie musimy dzisiaj na nie ponosić. Starzy ludzie są bardzo ambitni, ale państwo komunistyczne tę ich ambicję podeptało. Obecne pąństwo, jakby go nie nazywać, depcze ją nadal, każąc im żyć na koszt cudzych dzieci, a nawet cudzych wnuków i nawet tych jeszcze nienarodzonych. Emerytury wypłaca się z budżetu państwa. Z roku na rok coraz większa jest różnica miedzy sumą, którą zabiera się pracującym na ZUS, a tą, która potrzebna jest na wypłatę chudych emerytur. Chcąc je zdobyć, rząd drukuje i sprzedaje obligacje. żeby za rok, dwa, czy trzy mieć pieniadze na ich wykupienie, będzie sprzedawać jeszcze więcej obligacji. Stworzył się łańcuszek Świętego Antoniego zwany piramidą finasową. Obligacje są emitowane na coraz dłuższy okres czasu. To znaczy, że coraz więcej i więcej pieniędzy państwo jest winne swoim obywatelom. Coraz większa rzesza cieżko pracujących ludzi, zamiast przekazać przyszłym pokoleniom złoto, mieszkania, majątek, przekaże im obligacje. Ale, z czego kolejne rządy wykupią tę pożyczkę? Albo całkiem zaduszą gospodarkę podatkami albo też nasze dzieci, a najdalej wnukowie zbuntują się i powiedza, że starzy ludzie nic ich nie obchodzą, gdyż ich własne rodziny umierają z głodu. Pokażą specyficzny gest zwany „gestem Kozakiewicza”. Tylko, że wtedy bedzie już za późno, aby cokolwiek reformować. Każdy kolejny rząd jest świadom nadchodzącej katastrofy. SLD, PIS, PO patrzyły jak nabrzmiewa ten ropiejący wrzód, ale łudziły się, że pęknie nie za ich kadencji. Milczacą i bazczynnie dawali przyzwolenie na nadchodzącą tragedię narodową. Wszystkich nurtowało pytanie podobne do wątpliwości graczy w „czarnego Piotrusua”. Kto bedzie u sterów rządu, gdy wrzód będzie pękał. Tymczasem trzeba chwytać za skalpel, żeby wrzód przeciąć, abynie mógł narastać. Będzie bolało, będzie bardzo bolało. Ale im później, tym straszliwy ból będzie jeszcze większy, już nie do zniesienia. Jak zabrać się do tej niesłychanie skomplikowanej operacji? Rząd Donalda Tuska widzi rozwiązanie problemu przede wszystkim w wydłużeniu okresu pracy Polaków. Jest to tylko ćwierć środek. Co 5 lat rośnie średnia życia cżłowieka o około 1 rok. Takie rozwiązanie przesuwa dramat o jakiś czas, ale go nie niweczy. Uwzgledniając wszystki skutki towarzyszące, wielce watopliwe jest, że jakiekolwiek przesunięcie dramatu nastąpi. Zegar tyka i odlicza czas dzielący nas do pękniecia naszego wrzodu. Zachowujemy się jak te gotowane żaby, które wrzucone do podgrzewanej wody ze stoickim spokjem znosiły podwyższanie się temperatury nie decydują się na ucieczkę. Liczyły, że jakoś tam będzie. Na szczęście nie jesteśmy żabami. Co robić? Może spróbujmy, przynajmniej tam gdzie to możliwe, wrócic do dawnego modelu rodziny. Obecnie kilkanaście milionów pracujących, płacac składkę na ZUS, opodatkowuje się na 7,5 miliona emerytów i rencistów. Wielka rzesza anonimowych dawców karmi prawie tak samo wielka rzeszę anonimowych biorców. Kowalsi nie wie, kto otrzyma jego pieniądze. Malinowski nie ma pojecia, ilu Kowalskich złożyło się na jego emeryturę. Te wielkie pieniądze zabiera, miesza, dzieli i marnuje wielka liczba państwowychurzędników. A wiemy, że najmniej racjonalnie wydaje sie cudze pieniadze na nie swoje potrzeby. Nieracjonalność wydatków ZUS wręcz poraża. Dzisiejsi, starzy Malinowscy mają nadzieję, że cały ten system nie rozwali się do ich ostatnich dni życia. Ale, im, kto dzisiaj młodszy, tym jego strość wydaje się czarniejsza. Delikatne przecinanie wrzodu można by zaczać od tego, aby jak najwiekszą częścią naszych pieniędzy nie mogło gospodarować państwo, ale – żebyśmy zaczęli je wydawac sami. Po co mamy dawać po trochę na rzeszę emerytów, lepiej dajmy te pieniądze naszym własnym rodzicom. Trzeba wymyślić i opracować system emerytalny, oparty na rodzinie, a tym samym, pozbawiony biurokracji. Wyobraźmy sobie Jarosława Kaczyńskiego. Płaci składki na emerytuę do ZUS, zaś ZUS pod ten sam odres na Żoliborzu w Warszawie wysyła emeryturę bądź rentę dla jego matki. Urzędnicy ZUS pracują. Urzędnicy Poczty Polskiej pracują, bo można zaryzykować stwierdzenie, ze matka Jarosława Kaczyńskiego rachunku bankowego nie posiada, bo jabłuszko ląduje niedaleko jabłoni. Jarosław Kaczyński przekazywałby do ZUS tylko nadwyżkę swojej skladki nad zasiłkiem matki, czyli koszty przekazu pocztowego byłyby niższe. Kropelka do kropelki i powstaje ocean. O systemie emerytalnym opartym na rodzinie, a tym samym pozbawionym biurokracji w następnym odcinku. Habich
Rysuje się koncepcja No nie, tego już za wiele! Żeby jeszcze powiedział to jakiś oszołom, przeżarty liberalnym dokrtynerstwem, wychłostanym już na wszystkie sposoby przez „mądrych i roztropnych”, to zrozumiałe - do licznych swoich nieprawości i sprośnych błędów Niebu obrzydłych dodał jeszcze jedna, czy jeszcze jeden. Ale żeby uważany za źródło roztropności wicepremier Waldemar Pawlak? Takiego noża i to w dodatku z tej strony nikt spodziewać się nie mógł - a jednak. „O nierządne królestwo i zginienia bliskie!” Niby wszyscy się śmieją z kalendarza Majów, w którym koniec świata został zarządzony właśnie na rok bieżący, ale tu nie ma się, z czego śmiać, skoro już sam Waldemar Pawlak, zapytany na korytarzu sejmowym przez dziennikarkę telewizyjną, co sądzi o emeryturach odparł, że on w ogóle „nie wierzy” w „chimeryczne” emerytury państwowe i dlatego stawia raczej na oszczędności i poprawne stosunki z dziećmi. Czyż nie jest to nieomylny znak, że świat się kończy i tylko ci się uratują, którzy dużo piją? Nawiasem mówiąc, pewien Czytelnik nadesłał mi kalkulację, z której wynika, że zamiast odkładać składkę do ZUS, korzystniej byłoby ją przepijać - bo ze sprzedaży zgromadzonych w ten sposób przez całe aktywne życie zawodowe butelek po piwie, można by przez resztę życia zapewnić sobie dochód nawet trochę większy od dzisiejszych emerytalnych obiecanek, które przecież i tak na pewno nie zostaną dotrzymane. Już wicepremier Pawlak coś tam przecież musi na ten temat wiedzieć, więc skoro publicznie wypowiada się w ten sposób, to nieomylny to znak, że pora porzucić wszelką nadzieję. Ładny interes! I kto mi teraz powróci łzy żalu i skruchy, które wylewałem strumieniami po pryncypialnych krytykach, jakie spotkały mnie ze strony ludzi „mądrych i roztropnych” po przedstawieniu pomysłu likwidacji przymusu ubezpieczeń emerytalnych? Na szczęście większość komentarzy demonstrowała zgorszenie i oburzenie z powodu tytułowego „fiuta” i przezornie omijała meritum - ale mimo to, ileż łez wylałem - i to nie tylko z żalu doskonałego i skruchy, ale również - na widok szczerego przywiązania do socjalizmu, które wzruszyłoby nawet samego Józefa Stalina. Nawet samego Józefa Stalina, powtarzam - a wzruszyłoby go do łez to przywiązanie do socjalizmu przede wszystkim, dlatego, że demonstrują je nie tylko przedstawiciele lewicy, ale i prawicy. Nawet - powiedzmy sobie szczerze - wicepremier Waldemar Pawlak, wprawdzie sam już w emerytury państwowe „nie wierzy”, ale od nas, zwykłych obywateli jeszcze tej wiary oczekuje tym bardziej, że o ile sam stara się oszczędzać - i chwała Bogu, ma, z czego - to nam już na to nie pozwala, głosując razem z Polskim Stronnictwem Ludowym za podwyżkami podatków. Ciekawe, czy zacytowana wypowiedź wicepremiera Pawlaka nie jest, aby sygnałem czekających nas przetasowań w rządzie premiera Tuska, to znaczy --podmianki partnera koalicyjnego. Tak się, bowiem zawsze składa, że kiedy nasi Umiłowani Przywódcy piastują zewnętrzne znamiona władzy, to robią głupstwo za głupstwem - że aż obywatele dochodzą do przekonania, że lekkomyślnie powierzyli nie tylko losy państwa, ale i własne w ręce jakichś wariatów i marnotrawców. Wystarczy jednak, żeby taki jeden z drugim Umiłowany Przywódca został odsunięty od żłóbka, od razu robi się nie tylko normalny aż do bólu, ale nawet - rozumny. Weźmy takiego Leszka Balcerowicza. Jego felietony na tematy gospodarcze w tygodniu „Wprost” były bez porównania lepsze od poczynań na stanowisku wicepremiera i ministra finansów - a zaczął je pisać zaraz po utracie tego stanowiska. Hmm; wygląda na to, że wbrew rozpowszechnionym opiniom, to właśnie my, biedni felietoniści, wzięliśmy lepszą cząstkę. Kiedy Umiłowani Przywódcy dochodzą do jakichś rozsądnych wniosków dopiero po niezwykle kosztownych i co tu ukrywać - niefortunnych eksperymentach na obywatelach, my, biedni felietoniści, idąc na skróty myślowe, osiągamy te same rezultaty znacznie szybciej oraz - co przecież nie jest bez znaczenia - znacznie taniej i bez takiego ryzyka. Ale dość już tych uwag, które zaczynają przybierać postać gołosłownego samochwalstwa. Niech, zatem przemówią - jak je określa były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa - „koncepcje”. W dyskusji nad kolejnym etapem „reformy emerytalnej” - bo jak wiadomo, system emerytalny za każdym razem wchodzi w kolejny etap reformy, kiedy zabraknie pieniędzy - rysuje się koncepcja podwyższenia wieku emerytalnego do lat 67, z jednoczesnym zrównaniem wieku kobiet i mężczyzn. Wychodzi to naprzeciw pragnieniom postępaków, którzy chcieliby wszystko wyrównać i dlatego małych naciągają, dużych obcinają, grubych uciskają a chudych nadymają. Ale argument ideologiczny jest zaledwie drugorzędny - bo jak zauważyła pani Irena Wóycicka, która w tubylczym judenracie zajmuje się właśnie przychylaniem nieba za pomocą ubezpieczeń społecznych - następne pokolenia będą żyły dłużej, niż pokolenia obecne. I TO JEST NAJGORSZE! Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy kompleksowe działanie rządu, który na polecenie Sił Wyższych forsuje również Narodowy Program Eutanazji, którego celu nietrudno się przecież domyślić. W jego następstwie ludzie starzy i chorzy nie będą żyli bez opamiętania, jak obecnie, a tylko tak długo, by ich egzystencja nie zagroziła systemowi socjalistycznemu. Oczywiście konieczna jest w tym celu interwencja państwa - więc państwo interweniuje. Ale Narodowy Program Eutanazji, chociaż oczywiście zmierza we właściwym kierunku, może jednak okazać się niewystarczający. To nie jest czas na jakieś półśrodki i dla ratowania systemu socjalistycznego trzeba pójść na całość. Skoro największym zagrożeniem dla systemu jest graniczące z pewnością prawdopodobieństwo zwiększenia średniej długości życia obywateli, to nie ma, co dłużej się namyślać, ani urządzać referendów, z których i Salomon nie naleje - tylko interweniować na całego. Po co wydłużać wiek emerytalny, po co urządzać referenda, po co wiecować nad tym, co i tak nieubłaganie się zbliża, kiedy można ustawowo, a jeszcze lepiej - normą konstytucyjną wyposażyć rząd w prawo ustalania obywatelom maksymalnej przeżywalności. Dopuszczalna byłaby tu pewna elastyczność, uzależniona od efektywności Narodowego Programu Eutanazji. Gdyby Narodowy Program Eutanazji okazał się bardziej wydajny, można by granice maksymalnej przeżywalności przesunąć, dajmy na to, o rok albo nawet półtora, zaś w przeciwnym razie - cofnąć nawet do ustawowego wieku emerytalnego. Oczywiście do takiego posunięcia państwo socjalistyczne też musiałoby podejść kompleksowo, to znaczy - w każdej gminie zorganizować Stację Końcową, gdzie obywatele, którzy osiągnęli przepisany wiek, mogliby godnie rozstać się z tym światem. Dla oszczędności takie Stacje Końcowe mogłyby być zorganizowane przy „Orlikach”, a Dworzec Centralny - na zapleczu Stadionu Narodowego. Zakłady utylizacji zwłok trzeba by jednak urządzić w miejscach bardziej odosobnionych, by nie urażać wrażliwości młodych, wykształconych”. Dzięki tym wszystkim przedsięwzięciom system nie tylko może przetrwać, ale nawet - dostarczać pewnej nadwyżki - a taka widoczna poprawa rentowności mniej wartościowego społeczeństwa tubylczego z pewnością ucieszy judenrat centralny, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj może stać się wzorem dla całego Eurokołchozu. Warto podkreślić, że dla tej koncepcji właściwie nie ma alternatywy. To znaczy - teoretycznie jest - w postaci odstąpienia od przymusu ubezpieczeń społecznych - ale z uwagi na przywiązanie nie tylko Umiłowanych Przywódców, którzy ze zrozumiałych względów opowiadają się za interwencjonizmem państwowym - ale również na przywiązanie większości obywateli do socjalizmu, w ogóle nie wchodzi w rachubę, zwłaszcza przy zachowaniu procedur demokratycznych. SM