907

Gry na nosie ciąg dalszy… "Wcale nie trzeba przeprowadzki, by w kwestii udostępniania archiwów IPN panował paraliż" W reakcji na mój wywiad dla portalu wNas.pl, w którym mówiłem m. in. o „ewidentnym załamaniu procesu udostępniania dokumentów wojskowych służb PRL przez IPN pod wodzą Łukasza Kamińskiego”, kierownictwo Instytutu zobowiązało dyrektora Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów dr. Rafała Leśkiewicza do przygotowania niezbędnych informacji dla rzecznika prasowego. Niestety, oświadczenie rzecznika prasowego IPN Andrzeja Arseniuka przypomina w formie komunikat pewnego znanego prokuratora-pijarowca, który najpierw kategorycznie zaprzecza i uspakaja Polaków, aby za chwilę potwierdzić sensacyjne newsy… Podobnie postąpił Arseniuk, który wpierw odważnie ogłosił, że „myli się Sławomir Cenckiewicz”, bo przecież już od 2011 r. „materiały dotyczące Wojskowej Służby Wewnętrznej… znajdują się w systemie informacji archiwalnej Nexus, czyli bazie danych dostępnej dla każdego badacza i dziennikarza we wszystkich czytelniach Instytutu Pamięci Narodowej (syg. IPN BU 2386)”, aby w następnym akapicie dodać, że akta Zarządu II Sztabu Generalnego „w ciągu dwóch miesięcy”… „będą wprowadzone do aplikacji archiwalnej Nexus”. Wyjątkowo nielogiczne jest natomiast zdanie podsumowujące jakby powyższe tłumaczenia:

fakt, iż materiały te nie znajdują się jeszcze w bazie Nexus nie oznacza, że dostęp do nich jest niemożliwy lub w jakikolwiek sposób utrudniony. Problem funkcjonowania pionu archiwalnego IPN, zwłaszcza w aspekcie udostępniania inwentarzy i materiałów badaczom, zasługuje na głębszą analizę i nie dotyczy jedynie materiałów wytworzonych przez tajne służby LWP. Rzecz jasna powinna ona również uwzględniać nieznane szerzej postępowanie niektórych członków Rady Naukowej i kierownictwa IPN zaniepokojonych wizją upowszechnienia elektronicznych (w tym w Internecie) inwentarzy archiwalnych IPN (odrębną sprawą są niepokoje kilku członków Rady związane z lustracją oficerów Sztabu Generalnego WP). Jednak zanim takowa analiza ostatecznie ujrzy światło dzienne warto – w kontekście oświadczenia Arseniuka – zasygnalizować niektóre fakty dotyczące dostępności materiałów wojskowych w IPN:
1. Z rekonesansu bazy Nexus przeprowadzonej w dniu opublikowania optymistycznego oświadczenia Arseniuka z 19 listopada br. wynika, że dostępny spis akt wojskowych (o sygn. IPN BU 2386) jest niepełny i obejmuje zaledwie ok. 35 tys. jednostek archiwalnych z blisko 85 tys. jednostek ujętych w wewnętrznym i nieudostępnianym badaczom elektronicznym spisie akt WSW, do których miałem dostęp latem 2010 r. Na istnienie tego typu nieudostępnianych pomocy inwentarzowych zwróciła mi uwagę lektura wstępu ważnej książki Bartosza Kapuściaka pt. Instrukcje pracy kontrwywiadowczej Wojskowej Służby Wewnętrznej wraz z instrukcjami prowadzenia dokumentacji i ewidencji (1957–1990), Kraków 2010, s. 14;
2. W Excel-owskiej bazie inwentarzowej, z której na zasadach ekstraordynaryjnych, jako bodaj jedyny badacz spoza IPN korzystałem w 2010 r., różne materiały Zarządu II Sztabu Generalnego (w tym akta personalne) liczyły blisko 30 tys. opisanych już jednostek archiwalnych. Wiele z nich wykorzystałem pisząc książkę Długie ramię Moskwy… Niestety spora część wskazanych przeze mnie materiałów wciąż nie jest ujęta w bazie Nexus, na co zwracałem już wcześniej uwagę (Długie ramię Moskwy…, przypis 35, s. 27). Okazuje się, że po ponad dwóch latach od zapoznania się z bazą akt wojskowych w IPN „opisano 20 tys. jednostek archiwalnych”, a do „opisania pozostało jeszcze 8 tys.”. W tym kontekście pojawia się kolejny termin ukończenia prac nad inwentarzem Zarządu II („proces ten zakończy się w ciągu dwóch miesięcy”), mimo, że począwszy od połowy 2010 r. dyrektor BUiAD IPN dr Rafał Leśkiewicz kilkakrotnie zapewniał mnie (i nie tylko mnie), że wkrótce materiały te zostaną ujęte w bazie Nexus. Gdybym polegał wyłącznie na tego typu zapewnieniach dyrektora archiwum, to do dnia dzisiejszego nie ukończyłbym książki Długie ramię Moskwy… Zresztą niektóre z zamawianych przeze mnie w okresie pisania książki materiałów spłynęły już po jej wydaniu! (m. in. dokumentacja dot. poszukiwania ppłk. M. Kozłowskiego);
3. Co ciekawe, z bazy Nexus zniknęło wiele jednostek, a nawet całych spisów, które były wcześniej ogólnie dostępne (chociażby w bazie Czytelnia2 – poprzednik bazy Nexus). Ciekawostką może być np. usunięcie z bazy Nexus akt paszportowych Ireneusza Szeląga o sygn. IPN Ra pf 35/122349 (EARA 122349), wcześniej sygn. IPN BU 1054/122349 (stan na 19 listopada br.);
4. Baza Nexus jest wadliwa i nieprzyjazna dla poszukiwaczy materiałów. Wbrew zapewnieniom kierownictwa IPN nie działa ona wg reguł przyjętych w profesjonalnych bazach inwentarzowych czy przeszukiwarkach internetowych, do których wpisuje się słowa-klucze (Nexus ma kłopoty ze znakami interpunkcyjnymi np. z cudzysłowami);
5. Z problemem dostępności materiałów wojskowych wiąże się także kwestia nieujętych w inwentarzach (dostępnych i niedostępnych w bazie Nexus) większości pomocy ewidencyjnych (kartotek i rejestrów tajnych służb LWP). Nie jest przypadkiem, że wnioski dotyczące sprawdzeń w kartotekach wojskowych, nie mówiąc już o możliwości ich kopiowania, są w praktyce w ogóle nierealizowane, co stoi w sprzeczności z treścią art. 36, ust. 4b ustawy o IPN („Osoby, które korzystają z dokumentów…, mają prawo do uzyskiwania, na wniosek, informacji ze znajdujących się w zasobie archiwalnym Instytutu Pamięci zbiorów danych, rejestrów i kartotek organów bezpieczeństwa państwa, w tym dotyczących tożsamości tajnych informatorów lub pomocników przy operacyjnym zdobywaniu informacji”);
6. Dla każdego badacza poszukującego interesujących go materiałów archiwalnych podstawą kwerendy jest dostępność inwentarza archiwalnego (kartkowego lub elektronicznego). Sytuacja, w której historyk polegać ma na kwerendzie przeprowadzanej w jego imieniu przez archiwistę, w oczywisty sposób utrudnia zarówno dostęp do poszukiwanych materiałów, jak i realizację projektów naukowych, nie mówiąc już o przybliżonym czasie ukończenia kwerendy. Powszechnie znanym jest fakt, że tzw. referenci sprawy w IPN zazwyczaj mają trudności z realizacją wniosków dotyczących zagadnień, w których się nie tylko nie specjalizują, ale i nie orientują. W szczególny sposób dotyczy to tematyki związanej z tajnymi służbami LWP, o których wiedza historyków, a więc i archiwistów, nie ma nawet charakteru podstawowego. W oczywisty sposób wpływa to na termin realizacji złożonych przez badaczy wniosków o przeprowadzenie niezbędnej kwerendy. W związku z tym niemal każdy historyk korzystający z archiwaliów przechowywanych w IPN zdaje sobie sprawę, że ustawowy termin realizacji wniosku jest najczęściej zwykła fikcją, a proces udostępniania archiwaliów przez IPN należy do najdłuższych w kraju (trwa wiele miesięcy, a nawet dłużej). Dotyczy to nawet sytuacji, w której poszukiwany materiał został wcześniej zidentyfikowany (znana jest sygnatura akt). Stoi to w oczywistej sprzeczności z treścią art. 36, ust. 4a ustawy o IPN, w którym czytamy: „Dokumenty określone w ust. 1, których sygnatury są znane i których odnalezienie nie wymaga dodatkowych kwerend, udostępnia się w terminie 7 dni od dnia złożenia wniosku”;
7. Warto nadmienić, że referenci z wydziałów udostępniania archiwum IPN nagminnie przypominają badaczom, iż udostępniają w istocie jedynie materiały opisane w elektronicznej bazie Nexus i nie prowadzą w ich imieniu poszukiwań archiwalnych w niedostępnych publicznie inwentarzach. Praktyka ta stoi w jaskrawej w sprzeczności z zapewnieniami rzecznika IPN na temat dostępności materiałów nieujętych w bazie Nexus i uzyskania „kompletnej informacji na temat zachowanych materiałów pochodzących ze zbiorów Zarządu II”;
8. Na przewlekłość procesu udostępniania akt wojskowych (dotyczy to także materiałów służb cywilnych) w IPN wpływa nie tylko niekompetencja części kadry archiwalnej, ale również wprowadzane w tym roku zmiany dotyczące udostępniania akt badaczom (zanim akta trafią w ręce badacza muszą obecnie przejść długotrwałe opracowanie techniczne, zaś dawniej decydował o tym referent), reglamentacja i niejasna uznaniowość w dostępie do akt (przetestowałem sytuację w której te same akta zamawia dwóch badaczy – jeden z nich otrzymuję odpowiedź o służbowym wykorzystaniu dokumentów, drugi otrzymuje elektroniczną wersję zamówionej teczki), strach, niedecyzyjność i opór znacznej części archiwistów przed znoszeniem klauzul, co często dotyczy właśnie akt wojskowych (obecnie akta odtajnia magazyn), biurokracja związana z nieprzejrzystą procedurą tzw. służbowego wykorzystania materiałów (trwa to często w nieskończoność) oraz skutkująca chaosem organizacyjnym, bo trwająca od dłuższego czasu tzw. reorganizacja pionu archiwalnego w centrali IPN. Szereg z tych negatywnych zjawisk, często na pograniczu absurdu, opisuje tropiony od dłuższego czasu anonimowy pracownik BUiAD IPN na swoim blogu http://mojaukochanafirma.blox.pl/html

Tłumaczenie tego wszystkiego „zupełnym nieuporządkowaniem” przejętego zasobu „przez poprzedniego dysponenta” po blisko sześciu latach od uruchomienia procesu masowego odtajniania i porządkowania akt LWP (po likwidacji WSI w 2006 r.) wydaje się, delikatnie mówiąc, nieco zabawne. Aż strach pomyśleć jak poważnym „argumentem” na rzecz nieudostępniania jakichkolwiek materiałów stanie się przyszłoroczna przeprowadzka IPN z ulicy Towarowej na Wołowską. Mimo, że zasadnicze centralne archiwum IPN w Warszawie zlokalizowane jest przy ulicy Kłobuckiej, to już teraz najbardziej medialny reprezentant obecnego układu w Instytucie niemal jednocześnie w TV Trwam (zaniepokoił) i TVN (uspokoił) zapowiedział zbliżające się kłopoty związane z korzystaniem z tych archiwaliów. Niestety, okazuje się, że wcale nie trzeba przeprowadzki, by w kwestii udostępniania archiwów panował paraliż. Ponadto ulubioną metodą obecnego kierownictwa IPN – wzorem poprzedniego systemu – jest bezustanne posługiwanie się statystyką, wykresami i słupkami. Polemizując ze mną również rzecznik Arseniuk sięgnął po ten rozstrzygający oręż. Napisał, że „do połowy listopada” 2011 r. (nie wiadomo od kiedy) badacze wypożyczyli – aż trudno uwierzyć – „ok. 4,5 tys. jednostek archiwalnych” kontrwywiadu, zaś od września 2011 r. do teraz nieprawdopodobną ilość „2 tys. jednostek archiwalnych wywiadu wojskowego”. To niepojęte, że w latach 2011-2012 wnioski naukowo-badawcze i służbowe w całym IPN złożyła zawrotna liczba aż 48 badaczy (31 badaczy z zewnątrz, 17 z IPN) „zajmujących się problematyką komunistycznych wojskowych służb specjalnych”. Może na rzeczniku prasowym IPN statystyki przekazane mu przez dyrektora BUiAD robią wrażenie, ale nie mają one jakiegokolwiek znaczenia dla zasygnalizowanych tutaj patologii związanych z procesem udostępniania materiałów wojskowych przechowywanych w IPN. Zamiast przywoływanie kolejnych danych, które wbrew pozorom wciąż ukazują nędzę procesu udostępniania archiwaliów LWP po 12 latach istnienia IPN, warto byłoby pokusić się raczej o statystykę niezrealizowanych wniosków, średnią czasu ich realizacji i liczbę zniechęconych czekaniem w nieskończoność badaczy, by zastanowić się jak temu w końcu zaradzić. Dyrektorowi Leśkiewiczowi i jego protektorom wypada przypomnieć celne słowa Marka Twaina o trzech rodzajach kłamstwa: „kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki”.Jesteście Państwo jedynie tymczasowymi depozytariuszami narodowej pamięci i spuścizny archiwalnej totalitarnych systemów. Waszym naczelnym i ustawowym obowiązkiem jest jej udostępnianie i upowszechnianie, a nie deliberowanie jakie wywoła to konsekwencje dla waszej pozycji zawodowo-materialnej i instytucji państwowej w której jesteście przecież jedynie obecnie zatrudnieni.

Sławomir Cenckiewicz

Po konferencji prokuratury i ABW w sprawie "udaremnienia zamachu na organa państwa" poczułem niesmak i zażenowanie Daleki jestem od lekceważenia zagrożenia terrorystycznego. Szaleniec, zbrodniarz, może się zdarzyć i należy być na takie rzeczy wyczulonym. Służby państwowe mają obowiązek takie zagrożenia monitorować i reagować. Ale nie mają prawa wykorzystywać wyników swojej pracy w celach politycznych. Po obejrzeniu konferencji prokuratury i ABW w sprawie "udaremnienia zamachu na organa państwa" poczułem niesmak i zażenowanie. Zbyt wyraźnie wyłaziły bowiem z wypowiedzi prokuratorów intencje polityczne i propagandowe. Za bardzo przypominało to działania władz naszych wschodnich sąsiadów, które w taki właśnie sposób, strasząc zamachami, pacyfikują opozycję. Stawiam więc kilka otwartych pytań:

1. Dlaczego nie załatwiono sprawy odpowiednio do rangi, czyli najpierw informując organa państwowe, potem odpowiednie komisje sejmowe a także przedstawicieli opozycji? Zamiast tego urządzono show w którym nie zrezygnowano nawet z relacjonowania podróży jednego z prokuratorów z Krakowa do Warszawy.

2. Dlaczego konferencja prokuratury miała tak szołmeński charakter? Te prezentacje próbnych wybuchów, natychmiastowe dostarczenie materiałów, w tym zdjęć, te wyuczone frazy o "nacjonalistycznym i ksenofobicznym" motywie potencjalnego zamachowca, który nienawidzi "pana prezydenta i pana premiera" nie sprawiały wrażenia chłodnego profesjonalizmu. Podobnie jak roześmiane chwilami buzie prokuratorów. Rodzi to duży to kontrast z postawą prokuratorów w innych sprawach, choćby smoleńskiej czy zabójstwa w łódzkim biurze PiS.

3. Dlaczego od razu skorzystano z okazji by wpłynąć na ustawowe regulacje dotyczące kształtu ABW? Czy to było odpowiednie miejsce by apelować o pozostawienie Agencji w dotychczasowym kształcie? Bo jeśli to tak ważne, to rodzi się pytanie: czy ABW nie uznała iż podkręcając tę sprawę może coś ugrać? I mamy już informacje o podstawionych agentach ABW, których "werbował" potencjalny zamachowiec. Warto też pytać kto, kiedy i kogo informował o sprawie? Dlaczego rzecznik SLD pan Dariusz Joński stwierdził na antenie TVP Info iż już wczoraj "miał telefony", wiedział, że coś takiego się wydarzy? 

4. Czy są już gotowe akty prawne mające "odpowiedzieć na zagrożenie", a w rzeczywistości jeszcze ograniczyć wolności obywatelskie? Patrzmy uważnie...

5. No i na koniec: jeśli możliwe są przygotowania do zamachu w Polsce, to dlaczego mają być niemożliwe w Rosji czy gdzieś w kręgach postsowieckich służb w Posce? Jeśli ktoś może chcieć zabić Bronisława Komorowskiego, to może chciał zabić także śp. Lecha Kaczyńskiego? Michał Karnowski

Niezrozumiałe działania prokuratury. Czego ma dowieść pirotechniczne badanie tupolewa w Mińsku?

"Przesłanki, jakimi się kierował prokurator, aby badania pirotechniczne przeprowadzone na tupolewie o numerze bocznym 102 stanowiły materiał porównawczy, są dla mnie całkowicie niezrozumiałe" – mówi w rozmowie z Naszym Dziennikiem mjr. rezerwy Robert Terela, były funkcjonariusz BOR. Jak podkreśla Terela to Tu-154M o nr 101 uległ katastrofie, a 102 jest w całości. Moim zdaniem, w obu przypadkach występują całkowicie różne okoliczności. Albo dla prokuratora przesłanką jest niska wiarygodność urządzeń, jakimi dysponują biegli, albo wytworzenie w świadomości społecznej przekonania, że na wszystkich pokładach obiektów latających byłego specpułku znajdują się cząstki wysokoenergetyczne, co według prokuratora jest zjawiskiem normalnym – mówi były oficer BOR. Zdaniem Tereli wrak zarówno tupolew 102 jak i wrak tupolewa 101 powinny zostać przebadane nie tylko spektrometrem ale również przy pomocy psów, których BOR używa do rozpoznań pirotechnicznych. Psy bowiem są przeszkolone na określone materiały wybuchowe, wąchają np. namioty i ich nie zaznaczają jako źródła związków wybuchowych – tłumaczy Terela. Dodaje też, że badanie spektrometrem ma za zadanie identyfikację jonów określonych związków. Rozpoznanie z użyciem psa służbowego umożliwia stwierdzenie, czy badany element miał kontakt z materiałem wybuchowym, ale bez jego identyfikacji. Podkreśla też, że ciężko jest zająć stanowisko w kwestii informacji związanych z wykryciem cząstek wysokoenergetycznych na wrak mu u i na 102, gdyż nie ma mowy o faktach, a większość informacji jest lakoniczna i niespójna. Osobiście mam wiele wątpliwości co do zasadności zlecenia tej ekspertyzy. Spektrometry wskazują określony związek. Równie dobrze można jechać na lotnisko wojskowe i badać Jaka-40 czy Mi-8, ale czemu to ma służyć, czego ma to dowodzić? - mówi mjr. Terela.

Ansa/Nasz Dziennik

Beczka prochu, czy beczka śmiechu? Zamachowiec – narodowiec. Relacja z konferencji Podejrzanym o przygotowywanie zamachu na najważniejsze organy władzy państwa jest 45-letni doktor Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie z Katedry Chemii i Fizyki, pomysłodawca i organizator grupy o charakterze zbrojnym. Wg. informacji ABW nie działał sam. Udzielał się na forach internetowych, pisał o materiałach wybuchowych, o produkcji, sile rażenia. Sam tworzył i konstruował materiały wybuchowe, które detonował na próbę. Zgromadził 4 tony materiałów wybuchowych, które miały posłużyć do wysadzenia w powietrze budynku Sejmu. Był specjalistą w tej dziedzinie. Zwerbował co najmniej 4 osoby. Te osoby nie zostały jeszcze przesłuchane. Prokurator Krasoń z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie powiedział:

- 5 listopada Prokuratura Apelacyjna w Krakowie wszczęła śledztwo dotyczące przygotowań przeprowadzenia do zamachu przy użyciu materiałów wybuchowych na organy władzy w państwie – mówi prokurator Krasoń. – 9 listopada dokonano zatrzymania podejrzanego, kilku przeszukań na terenie Polski raz przesłuchań wielu świadków. W wyniku przeprowadzonych przeszukań odnaleziono materiały wybuchowe w tym heksogen, pentryt, proch oraz zapalniki połączone z telefonem komórkowym, zapalniki radiowe i inne. Zdołano także odnaleźć 1100 sztuk amunicji i nielegalną broń. Znaleziono elementy ubioru specjalistycznego maskującego w tym hełmy kewlarowe, kamizelki kuloodporne. Znaleziono polskie i zagraniczne tablice rejestracyjne do samochodów, instrukcje pirotechniczne i inne. 7 listopada Prokuratura Apelacyjna w Krakowie wydała postanowienie o postanowieniu zarzutów o czynieniu przygotowań do usunięcia przemocą konstytucyjnych organów państwa. Celem ataku był m.in. budynek Sejmu. Podejrzany, jak wyjaśnił Krasoń, próbował organizować grupę zbrojną, wyznaczał zadania jej członkom i przyznał się do tego przed sądem. Przyznał się także do prowadzenia szkoleń i próbnych detonacji. Mówił także, że nie chciał tego robić, że został nakłoniony. Kierował się – jak sam powiedział podczas przesłuchania – wartościami narodowościowymi, nacjonalistycznym, ksenofobicznymi i antysemickimi.

- Podejrzany jest mężczyzną w wieku 45 lat – mówi Jan Bilkiewicz.

– Prowadził badania z zakresu materiałów wybuchowych i miał dostęp do laboratoriów. Ustaliliśmy, że produkował materiały wybuchowe i dzielił się wiedzą na temat produkcji takich materiałów. Zamach miał zostać przeprowadzony – wg zeznań podejrzanego – podczas obrad Sejmu na temat budżetu, czyli w czasie, kiedy w budynku Sejmu znajdować się miały wszystkie najważniejsze osoby w państwie, w tym premier i prezydent. Podejrzany nie jest członkiem żadnej partii ani organizacji. Jest pomysłodawcą całej akcji. Nie był jeszcze badany psychiatrycznie. Broń gromadził kupując ją na giełdzie w Kole i w Belgii. Nie miał pozwolenia na broń. Krasoń mówił również, że podejrzany gromadził urządzenia i inne elementy potrzebne do przeprowadzenia detonacji, obserwował budynek sejmu, rozpracowywał okolice sejmu, przeprowadzał próbne detonacje. Podczas konferencji prokuratorzy pokazali film, na którym widać detonację. Zdaniem prokuratorów, były to kontrolowane detonacje znalezionych w toku śledztwa kilku ton materiałów wybuchowych. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wpadła na trop podejrzanego pod koniec ubiegłego roku. Rozpoznanie trwało od końca ubiegłego roku. Najważniejsze osoby w państwie zostały powiadomione „wtedy kiedy można było przekazać tę informację”. Rzecznik ABW nie podał daty. Wniosek o areszt został skierowany do Sądu Rejonowego w Krakowie 10 listopada, a 11 listopada Sąd wydał postanowienie o aresztowaniu na 3 miesiące. Artur Wrona szef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie powiedział:

- Chciałbym podkreślić duże zaangażowanie i profesjonalizm funkcjonariuszy ABW. W tej sprawie nie było żadnych przecieków, dopiero dziś pojawiła się pierwsza informacja. Była pełna dyskrecja wobec wszystkich czynności. Nie przypominam sobie takiej sytuacji, że źródła informacji mediów nie dowiedziały się tak długo o śledztwie. Prokuratorzy i funkcjonariusze ABW wykazali się wysokim profesjonalizmem, byli do dyspozycji przez całą dobę. Zarzuty stawiane niedoszłemu zamachowcowi dotyczą wyłącznie planowania zamachu, dlatego grozi mu 5 lat pozbawienia wolności. Zatrzymany przyznał podczas zeznań składanych w prokuraturze, że zamach miał być skierowany przeciwko prezydentowi i premierowi, ponieważ ich nienawidzi. Przy okazji miał również „pozbyć się” parlamentarzystów. Oficjalny komunikat Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie:

Prokuratura Apelacyjna w Krakowie Wydział V do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji nadzoruje śledztwo przeciwko osobie podejrzanej o przestępstwo z art. 128§2 kk i art. 163§1 pkt. 3 kk w zw. z art. 168 kk w zw. z art. 11 §2 kk. Postępowanie przygotowawcze wszczęte zostało w dniu 5 listopada 2012 roku i powierzone w całości do prowadzenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Delegatura w Krakowie. Wszczęcie śledztwa poprzedzone zostało uzyskaniem przez funkcjonariuszy ABW informacji o osobie planującej przeprowadzenie zamachu przy wykorzystaniu materiałów wybuchowych. Przeprowadzone czynności operacyjno – rozpoznawcze wykazały, że ataku miał dokonać 45 letni mieszkaniec Krakowa, pracownik jednej z wyższych uczelni. Ustalono również, że może on szukać powiązań z innymi osobami. Zebrane informacje potwierdziły, iż mężczyzna przygotowywał się do przeprowadzenia zamachu na Sejm RP oraz Prezydenta RP, Prezesa Rady Ministrów, ministrów oraz posłów. Dla realizacji zamierzonego celu gromadził materiały i substancje wybuchowe, urządzenia do detonacji, specjalistyczną literaturę oraz poszukiwał innych osób do pomocy. Ponadto ustalono, że dokonywał próbnych detonacji. Zgromadzony materiał dowodowy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przekazała Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie. Po jego analizie zostało wszczęte śledztwo w sprawie czynienia, w okresie od co najmniej 16 lipca 2012 r. do 5 listopada 2012r. w Krakowie i innych miejscowościach na terenie Polski, przygotowań w celu usunięcia przemocą konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej Polskiej poprzez podjęcie działalności zmierzającej bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu i dążenie do sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach, mającego przybrać postać eksplozji materiałów wybuchowych w szczególności podejmowania w celu popełnienia czynu zabronionego czynności mających stworzyć warunki do przedsięwzięcia czynu zmierzającego bezpośrednio do jego dokonania poprzez wchodzenie w porozumienie z innymi osobami, organizowanie grupy zbrojnej, werbowanie osób do zrealizowania sporządzonego planu działania, wyznaczanie zadań poszczególnym werbowanym osobom, rozpracowanie okolic obiektu planowanego ataku, zakupu instrukcji pirotechnicznych oraz literatury z tym związanej prowadzenie szkolenia pirotechnicznego, gromadzenie broni i amunicji, uzyskiwanie i przysposabianie komponentów niezbędnych do wyprodukowania materiałów wybuchowych, przygotowanie materiałów wybuchowych, przeprowadzanie próbnych detonacji tj. o przestępstwo z art. 128 § 2 kk i art. 163 § 1 pkt. 3 kk w zw. z art. 168 kk w zw. z art. 11 § 2 kk. W toku prowadzonego śledztwa funkcjonariusze ABW przystąpili do ustalania miejsc, gdzie może być zgromadzona broń i materiały wybuchowe. W ramach prowadzonych czynności zebrano materiał dowodowy który potwierdził wstępne ustalenia. Na jego podstawie wydane zostało postanowienie o zatrzymaniu 45 – letniego mężczyzny oraz przeszukaniu wytypowanych miejsc i pomieszczeń, w których mogłyby znajdować się materiały wybuchowe oraz broń. W wyniku podjętych działań doszło do zatrzymania podejrzanego oraz przeszukania kilkudziesięciu miejsc na terenie kraju. W toku przeszukania odnaleziono i zabezpieczono m.in. :

- materiały wybuchowe,

- m.in.: heksogen, pentryt, trotyl, proch, dinitrotoulen nadchloran amonu – materiały mające być wykorzystane w planowanym ataku,

- urządzenia i przedmioty mogące być wykorzystane do konstrukcji ładunków wybuchowych (zapalniki własnej produkcji, w tym z telefonem komórkowym, zapalniki radiowe, piloty do zdalnego inicjowania wybuchu, lonty, przewody z główkami zapalczymi, detonatory, elektryczne zapalniki samodziałowe, heksogenowe detonatory pośrednie),

- kilkanaście sztuk nielegalnie posiadanej broni palnej, ponad 1100 sztuk amunicji,
- kamizelki kuloodporne wraz z dodatkowymi wkładami ceramicznymi,

- hełmy kevlarowe, snajperskie stroje maskujące,

- tablice rejestracyjne polskie(sfałszowane) oraz niemieckie,

- instrukcje saperskie, minerskie, publikacje o tematyce pirotechnicznej.

Zgromadzony w sprawie materiał dowodowy pozwolił na przedstawienie zatrzymanemu mężczyźnie zarzutu o to , że: w okresie od co najmniej 16 lipca 2012r. do 7 listopada 2012r. w Krakowie i innych miejscowościach na terenie Polski, w celu usunięcia przemocą konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej : Sejmu, Prezydenta, Rady Ministrów, czynił przygotowania do podjęcia działalności zmierzającej bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu oraz sprowadzenia zdarzenia, które zagraża życiu, zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach, mającego przybrać postać eksplozji materiałów wybuchowych, w szczególności przez podejmowanie w celu popełnienia czynu zabronionego czynności mających stworzyć warunki do przedsięwzięcia czynu zmierzającego bezpośrednio do jego dokonania poprzez wchodzenie w porozumienie z innymi osobami, organizowanie grupy zbrojnej, werbowanie osób do zrealizowania sporządzonego planu działania, wyznaczanie zadań poszczególnym werbowanym osobom, rozpracowanie okolic budynku Sejmu Rzeczypospolitej, jako obiektu planowanego ataku, zakup instrukcji pirotechnicznych oraz literatury z tym związanej, prowadzenie szkolenia pirotechnicznego, gromadzenie broni i amunicji, uzyskiwanie i przysposabianie komponentów niezbędnych do wyprodukowania materiałów wybuchowych, przygotowywanie materiałów wybuchowych, przeprowadzanie próbnych detonacji, tj. o przestępstwo z art. 128 § 2kk i art. 163 § 1 pkt. 3 kk w zw. z art. 168 kk w zw. z art. 11§ 2kk. Przesłuchany w charakterze podejrzanego zatrzymany mężczyzna skorzystał z prawa do domowy składania wyjaśnień, natomiast w trakcie posiedzenia przed Sądem stwierdził, że częściowo przyznaje się do winy i złożył szczątkowe wyjaśnienia. W dniu 11 listopada 2012 roku na wniosek Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie sąd zastosował wobec podejrzanego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania na okres 3 miesięcy. Ujawniony w toku śledztwa, materiał dowodowy, w szczególności: wyniki przeprowadzonych przeszukań, oględzin, wstępnych informacji uzyskanych od biegłych i specjalistów biorących udział w poszczególnych czynnościach, zeznań przesłuchanych w sprawie świadków, opinii biegłego jednoznacznie wskazuje, iż mężczyzna dopuścił się zarzucanego mu czynu.W wyniku przeprowadzonych czynności, ujawniono i zabezpieczono materiały i substancje wybuchowe, urządzenia i elementy urządzeń mogących służyć do przeprowadzenia detonacji, skonstruowania ładunków wybuchowych, elementy broni, literaturę związaną z materiałami wybuchowymi, potwierdzono fakt dokonania rozpoznania zabezpieczeń, drogi dojazdu i okolic budynku planowanego ataku. W toku dotychczasowych czynności przeprowadzonych w sprawie ujawniono, iż motywacja podejrzanego związana była z negatywną oceną aktualnej sytuacji społeczno- gospodarczej RP, której zmiana w jego przekonaniu wymagała zastosowania radykalnych środków. W zamiarze podejrzanego efektem zamachu na organy konstytucyjne Państwa miało być uruchomienie procesu zmian. Nie ustalono, aby był on członkiem jakiejś organizacji lub partii politycznej. Małgorzata Pietkun

Kiedy i w jakich okolicznościach zostały zdetonowane ładunki wybuchowe, którymi epatowani byliśmy podczas konferencji? Z konferencji dowiedzieliśmy się, że podejrzany jest pracownikiem naukowym krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego, który w ramach pracy naukowej prowadził badania z zakresu materiałów wybuchowych.
Jest duże prawdopodobieństwo, że prezentowany "krótki film, który stanowi materiał dowodowy w tej sprawie" (jak powiedział jeden z prowadzących) oraz wybuch na nim przedstawiony, służył do pracy naukowej (dydaktycznej ?) podejrzanego. A jeżeli tak, to użycie go podczas konferencji z sugestią, że wybuchy były przeprowadzane w ramach przygotowań do zamachu, jest manipulacją. Jeżeli zaś widzowie zostali poddani manipulacji, to należy sobie postawić pytanie, dlaczego prokuratura i ABW manipulują opinią publiczną?  Komu i czemu ma to służyć, bo na pewno nie uspokojeniu opinii publicznej?
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/10,114927,12889414,Podejrzany_przeprowadzal_probne_wybuchy__Zapis_wideo.html
Notka ukazała się na s24, tam w komentarzach dostałam link do tej informacji:
To była operacja specjalna? Pozostali zatrzymani mogą być z ABW Według naszych rozmówców związanych ze służbami specjalnymi, wskazują na to informacje przekazane przez krakowskich prokuratorów na specjalnej konferencji prasowej. Według ich oświadczenia, cała czwórka została już przesłuchana w śledztwie, jednak nie usłyszała żadnych zarzutów karnych.
- Taka prawna konstrukcja możliwa jest wyłącznie w przypadku operacji specjalnej, czyli gdy funkcjonariusze pracują pod przykryciem - uważa jeden z byłych szefów polskich służb specjalnych. Na podjęcie niemal filmowej gry operacyjnej z Brunonem K. wskazują również inne fakty przedstawione przez śledczych. Wiadomo, że ABW wpadła na
jego trop już pod koniec 2011 roku, prawdopodobnie monitorując internet.
Tam zwróciły ich uwagę niepokojące wpisy 45-letniego pracownika naukowego Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Przedstawiał się jako specjalista od materiałów wybuchowych, bardzo rozczarowany polską klasą polityczną.
- To właśnie dobry moment na rozpoczęcie gry operacyjnej.
Nie przesądzam, że tak było ale wszystko na to wskazuje - mówi nasz rozmówca.
Jeżeli to prawda, to mielibyśmy do czynienia z klasyczną prowokacją, gdzie ABW sama wyhodowała terrorystę, a teraz ogłasza to jako sukces i , być może,  posłuzy jej to do dalszych (jakich?) działań. Jeżeli sprawa sie potwierdzi,  byłby to mega skandal. Paczula

"Zamach na władze Polski" - Bondaryk się broni? Nie ma nic dziwnego w tym, że ABW interesowała się facetem, który gromadził broń i materiały wybuchowe i zamieszczał wrogie wobec władz treści w Internecie.  Do czego jednak zamierzano go użyć?  Napięcia miedzy rządem a ABW nie są żadną tajemnicą.  Niedawni zdymisjonowano trzech zastępców szefa ABW, Bondaryka, m.in. płk Mąkę.  Trzeciego listopada mianowano nowego zastępcę  /TUTAJ/, a piątego poinformowano Tuska o "zamachu".  Od co najmniej pół roku krążą pogłoski o spodziewanej dymisji samego Bondaryka. Możliwe więc, że podesłano Brunonowi K. agentów ABW, by mógł on stworzyć grupę i snuć dalsze plany.  Bondaryk zaś pragnął wykorzystać ją w przyszłości, by  poprawić i wzmocnić swoją pozycję.  O prawdopodobieństwie tego świadczy to, ze poza Brunonem K. nikogo nie aresztowano.  Malownicze eksplozje filmowane przez ABW były oczywiście dziełem jej agentów.  Żaden konspirator nie robiłby czegoś takiego.  Wreszcie dziś /20.11/ odpalono "wrzutkę medialną". Nic dziwnego, że nawet RMF24.pl  /TUTAJ/ zastanawia się, czy cała sprawa nie jest ściemą i pyta o to Konstantego Miodowicza oraz gen. Nowka.  Oni oczywiście zaprzeczają, ale mówią tak:
"Miodowicz przyznaje natomiast, że ABW prawdopodobnie otoczyła podejrzanego swoimi agentami, co tłumaczy niewielką po wielomiesięcznej akcji liczbę zatrzymanych. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przeniknęła agenturalnie do sieci kontaktów głównego podejrzanego i obecnie konsumuje to, co wcześniej wypracowała warsztatem działań operacyjnych - powiedział Miodowicz naszemu reporterowi. Także gen. Nowek wątpi, by to agenci ABW zdołali nakłonić Brunona K. do przygotowywania zamachu.Trudno kogoś "podkręcić" do tego stopnia. Zawsze się sprawdza - sprawdza się, czy to jest mitoman, który opowiada, czy to jest gość, który działa rzeczywiście - podkreślał były szef UOP. W tym wypadku generała zastanawia jednak przypisanie podejrzanemu motywów nacjonalistycznych.Skoro chciał wysadzić wszystkie organy państwa, to jest to raczej typowe działanie anarchistyczne - stwierdził w rozmowie z Tomaszem Skorym.". Zwłaszcza to ostatnie zdanie jest ciekawe.  Po niepowodzeniu prowokacji na Marszu Niepodległości ktoś wyraźnie chce wykorzystać "zamach" przeciw narodowcom.  Moim zdaniem za całą tą sprawą stoi raczej Bondaryk, a nie Tusk. Na zakończenie przytoczę ciekawy komentarz Obiboka na własny koszt  na temat mojej wczorajszej notki  /TUTAJ/:
"Pawlak poległ i on o tym już wiedział po dymisjach w ABW obiboknawlasnyk..., 20 listopada, 2012 - 01:54 skąd Tusk przegnał kolegę Waldzia z akademika dymisjonując zastępców Bondaryka w ABW. Po dymisjach dwóch zastępców w ABW okrojono ich liczbę do dwóch.
http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/409462,plk-kazimierz-m...
Tak wiec Waldek stracił możliwość wsadzenia kogoś z PSLowskiej bardzo licznej rodziny strażackiej. Waldi podjął się więc ostatniej próby obrony swojej rządowej i partyjnej posadki oraz by postraszyć Tuska i PO (podobny manewr już on przerabiał będąc w koalicji z SLD, z podobnym negatywnym skutkiem) i spotkał się z J.Kaczyńskim, czym przypieczętował swój wynik wyborczy w PSL i przegrał z bardziej posłusznym i układnym Piechocińskim....". Dymisje w ABW mogły więc mieć dość daleko idące skutki. Elig

Powstaje nowa organizacja o charakterze socjalistycznym Bycie redaktorem „NCz!” to nie jest droga usłana płatkami róż. Co chwila ktoś ma szalone pretensje, a oprócz tego trzeba ogłaszać tyle nieprzyjemnych faktów. Człowiek marzy czasem o posadzie w „Gazecie Wyborczej” gdzie panuje zmasowana propaganda sukcesu jak za Gierka i nawet gdy nie ma z czego, to trzeba się głośno radować i pisać, że jest wspaniale, a będzie jeszcze lepiej… W zeszłym tygodniu wiele osób, w tym czołowy hater JKM, czyli Jurek Wasiukiewicz, wyraziło np. pretensje w związku z moim tekstem o Marszu Niepodległości. Tłumaczę więc, że po skutecznym usunięciu z marszu osób o przekonaniach wolnościowych oraz zapowiedzi – cóż z tego, że zawoalowanej – utworzenia nowej partii, w moim przekonaniu Marsz ma teraz sens tylko dla tej nowej organizacji. Wydaje się w dodatku, że organizacja ta, jeśli chodzi o kwestie wolnościowe, nie różni się niczym od panującego establishmentu. Innymi słowy: chce ona obalenia „republiki okrągłego stołu” tylko po to, by wejść w kapcie jej władców. Tak jak w kapcie narodowców starał się wejść „marsz kolaborantów” prezydenta Komorowskiego. Jeśli moja diagnoza jest prawidłowa, a nikt jakoś akurat zarzutom dotyczącym antywolnościowego przekazu narodowców nie zaprzeczył, to nic chyba dziwnego, że konkluzja jest prosta: powstaje nowa organizacja o charakterze socjalistycznym, a takich w Polsce mamy większość, więc nie powinno być zaskoczenia, że nie jest nam z nią szczególnie po drodze. JKM zapewne myślał, że uda mu się narodowców nieco uwolnościowić – niestety oni zareagowali wymierzeniem mu kopniaka. Tymczasem przecież po to istnieje nasze środowisko i jego emanacje – takie jak „NCz!” czy Nowa Prawica – by głosić i starać się wprowadzać w życie ideę wolności. I w naszym rozumieniu polski patriotyzm polega na tym, że Polacy w swym kraju powinni być jak najbardziej wolni. Bycie niewolnikami w imię Unii Europejskiej, komunizmu, ekologii czy nawet Polski nas przecież w ogóle nie obchodzi. Takie stanowisko jest chyba jasne i zrozumiałe. Tyle o pretensjach, a teraz nieprzyjemne fakty. Po siedmiu latach pozostawania na tym samym poziomie cenowym zdecydowaliśmy się od 1 stycznia 2013 roku podnieść cenę naszego tygodnika do 5,90 zł za numer pojedynczy i 7,90 zł za numer podwójny oraz proporcjonalnie cenę za prenumeratę i e-prenumeratę. Jeśli chodzi o różne rodzaju prenumeraty to ich cena wzrośnie od 1 grudnia – jeśli ktoś chce je wykupić po starej cenie, do czego oczywiście gorąco zachęcam, to ma jeszcze na to 10 dni. Miejmy nadzieję, że pozwoli nam to na złapanie oddechu finansowego, co z kolei zaowocuje większą szybkością rewolucji informatycznej, którą właśnie przechodzimy. Pracujemy nad uruchomieniem e-wydań na wszelkie możliwe formaty, w tym na tablety. Od tego tygodnia przyspieszamy także ruch na naszej stronie internetowej i inaugurujemy działalność Fundacji Najwyższy Czas, która ma gromadzić środki na jej funkcjonowanie. Przypominam też, że ciągle szukamy osób, które chciałyby pomóc w jej funkcjonowaniu. Generalnie nasza taktyka, wobec gwałtownych przemian na rynku prasy, jest następująca: z jednej strony utrzymać tygodnik z dużymi, ważnymi tekstami. Z drugiej natomiast strony chcemy, by nasz portal jak najszybciej wszedł na poziom liderów segmentu, czyli portali niezalezna. pl i wpolityce.pl. Miejmy nadzieję, że wspólnie z naszymi Czytelnikami uda nam się te cele zrealizować. A za tydzień nie będzie już ani pretensji, ani nieprzyjemnych faktów.

Tomasz Sommer

Tusk złapał piromana. Czy w oparciu o sprowokowaną histerię przekroczy kolejne granice i jeszcze bardziej zbliży się do autorytaryzmu? Jak już się Państwu wiele razy chwaliłem piszę właśnie książkę o „operacji polskiej NKWD” w wyniku której w latach 1937-1938 zamordowano ok. 200 tys. Polaków zamieszkujących ZSRS. Materiały przez które musiałem przebrnąć, by przygotować swoją pracę to między innymi potężna ilość materiałów śledczych. I właśnie te dokumenty stanęły mi przed oczyma gdy poznałem szczegóły przedstawionej przez ABW „próby zamachu” Polacy zamordowani w ZSRS też większości przypadków „organizowali grupy terrorystyczne”, które co oczywiste „chciały dokonać zamachów na najważniejsze osoby w państwie” by „obalić władzę sowiecką”. W aktach aż roi się od opisów broni, którą ci zamordowani później Polacy rzekomo posiadali. Także oni padali ofiarą rozmaitych prowokatorów, którzy potem zeznawali przeciwko nim, a wcześniej umiejętnie podkręcali ich wypowiedzi by zrobić z nich terrorystów. Co więcej, w wielu przypadkach także ci przedwojenni Polacy byli antysemitami a już zawsze stanowili „aktywny element nacjonalistyczny”. I tylko jedno różni przedstawione przez ABW i prokuraturę oskarżenia od tych przedwojennych – podejrzany nie jest oskarżony o szpiegostwo. Ale cóż, przecież kraje Unii Europejskiej obiecały nam, że nas szpiegować nie będą, więc tego na pewno nie robią, a z kolei Rosja też nas nie szpieguje bo prowadzi wobec nas nową politykę pojednania. Tak więc, pocieszmy się to nie szpieg, tylko zwykły nacjonalistyczno-antysemicki terrorysta. Chciałoby się powtórzyć za klasykiem „taki prezydent i premier jaki zamach”. Zupełnie jednak serio trzeba dostrzec budowaną na podstawie dętych zarzutów wobec jednego piromana atmosferę nienawiści i nagonki na środowiska sprzeciwiające się władzy. Ta śmiesznie wyglądająca próba zamachu od razu stała się podstawą dla wypowiedzi zmierzających do ograniczenia wolności słowa oraz praw obywatelskich pod pozorem „walki z zagrożeniem”. To stara metoda totalitarna. W sposób wręcz podręcznikowy wprowadził ją w życie Józef Stalin po zabójstwie Siergieja Kirowa w grudniu 1934 r. doprowadzając szybko do orgii mordów politycznych. Trzeba się jej stanowczo sprzeciwiać. Przypominając, że tak się składa, że jedyny prawdziwy zamach polityczny w ostatnich latach przeprowadzili nie „narodowcy i antysemici” tylko zwolennik PO. Który zamordował pod wpływem mowy nienawiści Stefana Niesiołowskiego, Donalda Tuska i ich kolegów. Ale Platformy jak dotąd nie zdelegalizowano… Tomasz Sommer

PSL, a sprawa polska, a nawet europejska Tak się złożyło, że byłem pierwszym liderem partii politycznej, który złożył gratulacje WCzc.Prezesowi Januszowi Piechocińskiemu. Nie było w tym żadnej politycznej kalkulacji. Po prostu lubię faceta. Szanuję WCzc.Waldemara Pawlaka – ale to gracz polityczny. A p.Piechociński jest bardziej naturalny. Wydaje się, że to już druga po KNP partia, na której czele na pewno nie stoi agent bezpieki lub ktoś z bezpieką beznadziejnie zakumany. To by tłumaczyło reakcje mediów. Czy za tym stoi pociagający za sznurki WCzc.Jarosław Kaczyński? Nie sądzę. Ale nie wykluczam. Jest to geniusz taktyki – i być może od dwóch miesięcy z pomocą „swojej” bezpieki podkopywał pozycję prezesa Pawlaka. Zobaczymy wkrótce. Pamiętajmy też o aspekcie międzynasrodowym. „Rząd” JE Donalda Tuska zavetował dalszą walkę z GLOBCIEm - a obecnie twardo domaga się (bez sensu...) jakich-ś dziesiątków miliardów z UE. Natomiast Jarosław Kaczyński układnie wynegocjował Traktat Lizboński i w Davos zażądał utworzenia silnej armii europejskiej. Być może więc jest dokładnie odwrotnie, niż sądzi publika, widząca w p.Donaldzie Tusku pachołka Brukseli – a w Jarosławie Kaczyńskim obrońcę suwerenności Rzeczypospolitej. Ale może być odwrotnie. Nie wykluczam, że np. p.gen.Wojciech Jaruzelski mógł żądać od Moskwy ileś-tam milionów ton wołowiny, obiecując w zamian lojalność – nie po to, by sprzedać się Moskwie, lecz po to, by wyjść na wiernego, przekupnego i pragmatycznego idiotę – takich tam lubili – a robił to bezpiecznie, bo wiedział, że Moskwa tej wolowiny nie ma i nie da. Podobnie Jarosław Kaczyński, szczwany lis, mógł żądać powołania euro-armii po to, by umocnić swoją pozycję w obozie federastów – świetnie wiedząc, że niczym nie ryzykuje, bo taka armia nie powstanie. Propaganda – propagandą; nie ma rady: w przeciwnika się wali, czym się da. Jednak proszę mieć w głowie uwagę, że nie należy pochopnie oceniać ludzi. Proszę też zauważyć, że obecnie z JE Donaldem Tuskiem flirtuje p.mec.Roman Giertych – natomiast o.Tadeusz Rydzyk... bierze z Brukseli dotacje. Podobnie, jak posiadający spore nieruchomości, Kościół Rzymsko-katolicki. A p.Giertych mówił (wg.Wikipedii) tak:"Nowy traktat UE to utrata suwerenności na wiele lat. Prezydent Lech Kaczyński dopuścił się zdrady, niech nie mydli oczu Joaniną, bo to pic na wodę" – mówił na konferencji prasowej Roman Giertych. Lider LPR kompromis z Lizbony przyrównał do działań największych zdrajców w historii Polski. "Zdrada, zdrada po trzykroć zdrada – [Kaczyński] zdradził swój program wyborczy z 2005 roku, program PiS, a także Ligę Polskich Rodzin, która popierała rząd Kazimierza Marcinkiewicza, a potem Jarosława Kaczyńskiego", stwierdził Giertych. "Jeśli nowy traktat UE zostanie przyjęty, Polska stanie się prowincją brukselską. Kiedyś wybierano Moskwę, dziś prezydent wybrał Brukselę" dodał. Zarzucił też Lechowi Kaczyńskiemu, że zapomniał o chrześcijańskich wartościach. "Panie prezydencie, gdzie jest preambuła odnosząca do chrześcijaństwa Boga? Niby katolicki prezydent, a nie chciał bronić zapisów o Bogu", wytykał Giertych. Podobnie PSL – początkowo programowo przeciwne tworzeniu UE. Potem się do niej przekonało – a obecnie... To właśnie zobaczymy. Niedługo karty zostaną wyłożone na stół. W każdym razie podtrzymuję tezę: jesień może być bardzo gorąca.

JKM

Konfidenci w służbie koncepcji Ach, jaki to musiał być pracowity dzień dla konfidentów, ten cały 11 Listopada! Najpierw marsz „Razem dla Niepodległej” z udziałem prezydenta Komorowskiego w asyście wojska, policji i urzędników. To te grupy, z orkiestrą na czele, tworzyły trzon pochodu, natomiast konfidentom przypadło zadanie inne. Oni z kolei tworzyli trzon tłumu, który z chodników przyglądał się galówce, wiwatował, a następnie spontanicznie przyłączał się do manifestacji. Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, że aby prezydent z małżonką i tyloma dygnitarzami przemaszerował ulicami Warszawy, to trasa przemarszu musiała zostać tak przygotowana, by w telewizji, która dostała rozkaz transmitowania przebiegu zajścia, wszystko wyglądało na pełny spontan i odlot. Jednak taki spontan i odlot musi być najpierw drobiazgowo przygotowany nie tylko pod kątem bezpieczeństwa, ale również - spontaniczności. A komuż zaufać, w czyje wypróbowane ręce złożyć bezpieczeństwo prezydenta, małżonki i dygnitarzy, jeśli nie w wypróbowane ręce konfidentów? Któż może lepiej wiedzieć, jak się radować na widok prezydenta, małżonki, marszałka Borusewicza czy wicepremiera Pawlaka? Któż może lepiej wiedzieć, jakie wznosić okrzyki – jeśli nie konfidenci? Wyobrażam sobie, ileż rozmów i bliskich spotkań III stopnia musieli odbyć z oficerami prowadzącymi i specjalistami od imprez masowych, żeby na manifestacji wszystko było gites tenteges. Oczywiście trochę to kosztowało, ale mówi się: trudno. Tradycja, zwłaszcza taka nowa świecka, musi kosztować, ale nie ma co żałować wydatków na igrzyska, bo przecież prawdziwej polityki nasz nieszczęśliwy kraj robić już nie może. Wyobrażam sobie, jaką gigantyczną akcję werbunkową agentury musiały w ciągu ostatnich 12 miesięcy wykonać służby i policja po ubiegłorocznej zapowiedzi prezydenta, że poprowadzi prawdziwy marsz patriotyczny. A przecież uczestnictwo w spontanicznej galówce prezydenckiej to był dopiero początek, bo naprawdę odpowiedzialne zadania czekały konfidentów dopiero podczas Marszu Niepodległości. Z uwagi na ogrom tych zadań i ich odpowiedzialny charakter, trzeba było agenturę wzmocnić funkcjonariuszami kadrowymi. Wprawdzie poprzebierali się za konfidentów, ale dla większej ostentacji nie tylko pozakładali kominiarki, a nawet pokazywali antenki telefonów: „ja wołga, ja wołga, wzywam wisłę, bitte kommen!”. Potem rzecznik policyjny twierdził, że to byli antyterroryści, którzy mieli wyłapywać z tłumu szczególnie niebezpiecznych demonstrantów. Oczywiście możemy spokojnie włożyć to między bajki, bo tymi najbardziej niebezpiecznymi demonstrantami byli przecież konfidenci, których obarczono zadaniem atakowania formacji umundurowanych, żeby te już bez przeszkód mogły rozpocząć realizowanie scenariusza zaplanowanego przez fachowców. Utwierdza mnie w tych podejrzeniach deklaracja pani prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, która zwolenników teorii spiskowej wezwała do udowodnienia swoich podejrzeń. Widocznie skądś wie, że udowodnienie czegokolwiek nie wchodzi w rachubę, bo ani niezależna prokuratura, ani niezawisłe sądy żadnemu dowodowi nie dadzą wiary. No dobrze – ale po co właściwie to wszystko, po co mobilizacja konfidentów, po co ostentacyjne policyjne prowokacje? Myślę, że złożyło się na to kilka przyczyn. Po pierwsze – po co Marsz Niepodległości, skoro prezydent zorganizował „Razem dla Niepodległej”? Wiadomo, że skoro już powstanie państwowy stragan z pietruszką, to policja prędzej czy później dostanie rozkaz rozwalania straganów prywatnych. Druga przyczyna ma charakter pedagogiczny. Chodzi o odzwyczajenie naszego mniej wartościowego narodu tubylczego od demonstracji ulicznych. Kryzys zbliża się do „zielonej wyspy” nieubłaganie, więc lepiej zawczasu wszystkich zacząć odzwyczajać, żeby nie odpowiadali na apele „zaczinszczikow”. Trzecia wreszcie przyczyna wydaje się najpoważniejsza – a wskazaniem na nią była inicjatywa Sojuszu Lewicy Demokratycznej, by zdelegalizować ONR i Młodzież Wszechpolską. Ta inicjatywa jest bowiem klamrą spinającą wszystkie poczynania watah rządzących naszym nieszczęśliwym krajem przed prawdopodobnym przyspieszeniem scenariusza rozbiorowego. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że Sojusz Lewicy Demokratycznej, którego najtwardszym jądrem jest banda dawnych sowieckich kolaborantów, najwyraźniej próbuje nastręczyć się na kolaboranta nowemu „sojusznikowi”, który na tej części terytorium państwowego, jaka pozostanie po załatwieniu przez Niemcy remanentów wojennych, zainstaluje tu Żydoland. W obliczu takiej perspektywy jest oczywiste, że radykalne formacje narodowe są nie tylko niepotrzebne, ale również – głęboko szkodliwe, bo w Żydolandzie, owszem – też będzie dominował nacjonalizm, ale nie polski, tylko żydowski. Już teraz z obfitości serca usta mówią i pan red. Seweryn Blumsztajn nie może powstrzymać odruchu oburzenia serca gorejącego na widok młodych polskich nacjonałów, że ukradli „nam” Polskę. Bo przecież nie po to Fejgin z Romkowskim wyszarpali Polskę z rąk mniej wartościowego narodu tubylczego wraz z paznokciami, żeby teraz fejginiętom ktoś tę zdobycz „ukradł” i to w dodatku – w biały dzień 11 listopada! Dlatego Władysław Pasikowski nakręcił „Pogrossie”, dlatego dawni sowieccy kolaboranci z SLD próbują zawczasu podlizać się nowemu sojusznikowi w nadziei, że powierzy im funkcję nadzorców mniej wartościowego narodu tubylczego, a podejrzewany przeze mnie o ostrą polityczną wściekliznę pan poseł Stefan Niesiołowski obszczekuje mnie podczas przesłuchania u „Stokrotki”. SM

OBALIĆ REPUBLIKĘ Wydawałoby się, że po dwudziestu latach statystowania w spektaklu pseudodemokracji, „elity” III RP przyswoiły już kilka prostych zasad praktykowanych w krajach cywilizowanych. Jeśli nie po to, by przyjąć je jako własne, to przynajmniej dlatego, by z większą wiarygodnością odgrywać role Europejczyków i ludzi światłych.

Jedna z takich reguł mówi, że programem opozycji jest obalenie rządu. Nie żadne „konstruktywne dialogi”, „wspieranie reform” czy „programy naprawcze”, ale usilne dążenie do odebrania władzy przeciwnikowi, zmuszenie go do całkowitej kapitulacji i rezygnacji z rządów. W świecie, o którym „elity” III RP zdają się nie mieć pojęcia, opozycja obala rządy walcząc wszystkimi metodami - inicjując zaciekłe kłótnie polityczne, formułując oskarżenia i stawiając zarzuty. Nie przebiera się w słowach i argumentach. By złamać opór rządzących organizuje się marsze i demonstracje, nęka strajkami i aktami sprzeciwu. Donald Tusk, który nie widzi dziś „możliwości ułożenia sobie życia” w jednym państwie z opozycją, znał tę zasadę jeszcze w roku 2007, gdy podczas posiedzenia Rady Krajowej PO wołał -„Polska jest mimowolnym świadkiem, ofiarą zła, którego źródłem są nieudolne, agresywne, wobec własnego kraju i obywateli, patologiczne rządy Jarosława Kaczyńskiego i PiS” i oskarżał ten rząd o „zdradę Polski w jej największych marzeniach”. Wspierał go w tym dzielnie Bronisław Komorowski, który we wrześniu 2006 roku perorował – „Przestępcami dzisiaj są ci, którzy korumpują w polityce, a korumpują przedstawiciele władzy, rządu. Przestępcami są ci, który dopuszczają się korupcji, oni mają tajne służby w rękach.[...] Temu rządowi zagraża własna nieodpowiedzialność, nieudacznictwo, także korupcja polityczna, którą uprawiają na dużą skalę. Niestety, to samo grozi całej Polsce, bo Polską rządzą tacy ludzie.” Od momentu przejęcia władzy przez PO-PSL, to podstawowe prawo opozycji zostało zdewaluowane i poddane osądowi medialnych terrorystów. Nietrudno wskazać źródła tych zachowań. Komuniści mieli swoje słowa – klucze, pozwalające na fałszowanie rzeczywistości i narzucanie Polakom semantycznego kłamstwa. „Działalność wywrotowa”, „ekstremizm”, „wrogowie ludu”, „podważanie zasad ustrojowych” czy „ideologiczna dywersja”– należały do określeń, którymi etykietowano przeciwników i zwalczano każdy akt sprzeciwu. Używano ich nie tylko w oficjalnej propagandzie, ale również jako norm prawa definiując takimi epitetami zagrożenia dla partyjnego monopolu. W komunistycznej nowomowie stosowane były powszechnie jako kwantyfikatory postaw niewygodnych dla reżimu. Istota fałszu tkwiącego w tych określeniach polegała na tym, że zachowania moralnie dobre, wynikające z prawa do wolności słowa i sprzeciwu wobec dyktatury, przedstawiano jako postawy negatywne i niebezpieczne nadając im wymowę sprzeczną z elementarnymi normami etycznymi. Była to metoda ujawniająca lęk przed aspiracjami Polaków, mająca przysłonić nienawiść do polskości, do odmienności myślenia i różnic politycznych. Gen. SB Stanisław Ciastoń, podczas konferencji poświęconej walce z „ideologiczną dywersją” z udziałem delegacji tajnych służb państw Układu Warszawskiego, która odbywała się w Sofii w dniach 14-18 listopada 1983 r. mówił m.in.

„W warunkach wściekłej napaści propagandowej ze strony zachodu, w warunkach w dalszym ciągu niestabilnej sytuacji ekonomicznej i społecznej oraz postępującej zgnilizny moralnej społeczeństwa, powstały również warunki dla utworzenia się różnych wrogich państwu grup młodzieżowych, wśród nich również grup o charakterze profaszystowskim, terrorystycznym i kryminalnym”. Myliłby się ten, kto sądzi, że retoryka szefa SB jest dziś głosem historycznych upiorów. Gdy podczas Marszu Niepodległości młodzi ludzie głosili postulat „obalenia republiki”, wywołało to natychmiastową histerię establishmentu III RP. Organizację, która wysunęła takie hasła nazywano „faszystowską”, żądając jej delegalizacji, a jeden z przedstawicieli „elit” uznał młodych ludzi za „wrogów publicznych” i domagał się zastosowania „środków policyjnych”. W ten sam obszar reakcji wpisuje się nazwanie „faszystowskim” hasła „Obudź się Polsko”, czy słowa „ojca założyciela” III RP Tadeusza Mazowieckiego, który przed dwoma laty mianem „rokoszu” określał żądania opozycji dotyczące wyjaśnienia tragedii smoleńskiej. Gdy polityk PO Andrzej Halicki, nazwał niedawno zachowania posłów opozycji „przestępstwem” – tylko dlatego, że „w imię zdobycia władzy podżegają Polaków do wystąpień publicznych i mówią o wojnie” oraz apelował „aby organa bezpieczeństwa, które zajmują się porządkiem prawnym, przyjrzały się temu, co czynią liderzy PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele” – można w tych słowach doszukiwać się podobieństw z retoryką gen Ciastonia, który przed 30 laty przestrzegał przed „wrogiem próbującym wywołać niezadowolenie i protesty w związku z panującą, jeszcze trudną sytuacją ekonomiczną, socjalną oraz rynkową”. Jeśli Donald Tusk, o postulatach opozycji mówi jako o „twardych słowach czasami pełnych nienawiści i agresji, które godzą bezpośrednio w serce Polski, w taki jednoznaczny interes narodowy Polski i Polaków” i nazywa je wnioskami, „które dewastują państwo polskie” – trzeba te słowa konfrontować z przestrogami Ciastonia, który żądania opozycji nazywał „koncepcją mającą za zadanie postawić pod pręgierzem państwa realnego socjalizmu i ich organy władzy w oczach całego świata i skompromitować ich przed własnym narodem oraz stworzyć barierę nienawiści i nieufności pomiędzy władzą i narodem.” W każdej z tych reakcji znajdziemy echa słów-paralizatorów, którymi komunistyczni władcy terroryzowali społeczeństwo i odmawiali mu prawa do sprzeciwu. Państwo Tuska i Komorowskiego szybko przyswoiło ten mechanizm manipulacji i nauczyło się zwalczać niemal każdy przejaw opozycyjności i wolnej myśli. Zaatakowane medialnym jazgotem społeczeństwo ma nabrać przekonania, że samo mówienie o obaleniu układu „okrągłego stołu”, czy podważanie rosyjskich ustaleń w sprawie tragedii smoleńskiej jest przejawem politycznego szkodnictwa i urasta do miana działalności antypaństwowej, sprzecznej z polskim interesem. Trzeba przyznać, że obecny reżim z niezwykłą łatwością wmówił Polakom, jakoby archaiczna konstrukcja „okrągłego stołu” była jedyną, na której można budować polską państwowość. Próba podważenie tego fundamentu jest traktowana niczym negowanie „zdobyczy” Rewolucji Październikowej lub burzenie podstaw ustroju narzuconego Polakom siłą sowieckich bagnetów. Wywołuje histeryczne oburzenie „elit” i prowadzi do miotania najcięższych oskarżeń. W ten sam sposób próbuje się przedstawiać wagę rzekomych ustaleń w sprawie Smoleńska. Podważenie ich ma prowadzić do „wojny” i „eskalacji konfliktu”, niesie zagrożenie dla państwowości i staje się przejawem „politycznych obsesji”. Dzięki stosowaniu takich mechanizmów, w świadomości społeczeństwa ma powstać przeświadczenie, że każda próba „obalenia republiki” jest zamachem na Polskę, a jakiekolwiek negowanie oficjalnej wersji smoleńskiej, musi prowadzić do „anarchii” i „godzenia w interes narodowy”.

Ponieważ nie istnieją racjonalne argumenty dla obrony takich stanowisk, a one same są pozbawione logiki - trzeba je zdecydowanie odrzucać i oceniać w kategoriach ideologicznego terroryzmu i prymitywnej kazuistyki. Tej samej, która leżała u podstaw komunistycznego zafałszowania i przez dziesięciolecia zagradzała nam drogę do wolności. Opozycja ma prawo „obalić tę republikę”, godzić we wszystkie jej „sojusze” i podważać każde „ustalenia” śledztwa smoleńskiego. Jeśli obecny reżim chce nas pozbawić tego prawa – niech nie odwołuje się do obcych mu zasad demokracji, lecz przyzna do peerelowskiej sukcesji. Aleksander Ścios

Zdrajca Rosji? Niektórzy publicyści uważają, że Piłsudski – wbrew polskiej opinii publicznej i innych generałów – w 1919 roku zdradził Rosję, powstrzymując dalszą ofensywę na wschodzie. Koncepcje polityki wschodniej Piłsudskiego przewidywały, iż

wschodnia granica Polski musi być w porozumieniu z Rosją wyrównana, dawać Polsce osłonę bezpośredniej linii kolejowej z Wilna przez Kowel do Lwowa, zaś między Rosją a Polską winna zostawać pas błot i lasów Prypeci. (…) W ten sposób Rosji ustępuje się wszystkie tereny urodzajne, nie potrzebujące wkładów, ani pracy rekonstrukcyjnej. Sobie zaś samym bierzemy zniszczone kraje podatne na nasz silny kolonizacyjny materiał”.

Komendant uważał iż obszary na wschodzie winny być terenami polskiej kolonizacji dla polskich bezrobotnych, którzy utracili pracę w wyniku zniszczenia w czasie wojny wielu przedsiębiorstw przemysłowych. „Tereny kolonizacyjne – dowodził Piłsudski – leżą na wschodzie Polski i tam musi pójść ekspansja narodowa na to, aby Polska mogła utrzymać się ze swej pracy”. Piłsudski przypuszczał, iż porozumienie polsko-rosyjskie było możliwe, gdyż „ekspansja obu narodów idzie w kierunku wschodnim. Rosja zrujnowana, wycieńczona upływem krwi, nie jest zdolną do powrotu ekspansywnego na zachód. Nie odbierając, przeto Rosji żadnych ziem jej własnych, a w szczególności nie sięgając po żadne jej bogactwa rolne, Polska zabezpieczyć sobie musi dostatecznie teren ekspansji własnej oraz ustalić wygodną i trwałą granicę państwową na wschodzie”.

Te projekty Komendanta formowane na przełomie 1918 i 1919 roku były do przyjęcia także dla przedstawicieli obozu narodowego oraz wysokich wojskowych nie związanych z obozem belwederskim. I tak wedle gen. Tadeusza Rozwadowskiego granica polsko-rosyjska powinna była przebiegać na Dnieprze i Dźwinie,

jeżeli granie nowe odbudowanego państwa rosyjskiego nie przekroczą tej linii, powróci ona do swojego właściwego zadania, jakim jest panowanie na Wschodzie i wówczas potrafi ona sprostać trudnemu zadaniu wewnętrznego odrodzenia. (…) Równocześnie stanie się Polska dość silną, aby równoważyć jej potęgę i państwa koalicji przesuną tym samym na wschód swe wpływy polityczne i kulturalne. Granica ta położy kres tak samo rosyjskiej jak i polskiej zaborczości i zniesie wzajemne ich antagonizmy. Obok wielkiej Rosji postawi ona wielką Polskę, złączoną unią z Litwą i oba te państwa, równe sobie prawie siłą i bogactwem, skierują wszystkie swe dążenia ku wewnętrznemu rozwojowi, a bogate i zadowolone dojdą niebawem do porozumienia między sobą, tworząc w ten sposób nieprzepartą tamę przeciw wszelkiej germańskiej ekspansji wschodniej”.

Sam przywódca endecji Roman Dmowski uważał, iż nowa granica na wschodzie winna była przebiegać wzdłuż dawnych granic guberni wileńskiej, grodzieńskiej, części mińskiej, wołyńskiej i zachodniej części Podola, co dawałoby Rosji ziemie I i w większości II rozbioru Rzeczypospolitej.Po bolszewickim zamachu stanu w listopadzie 1917 roku, zwolennicy odbudowy dawnej Rosji skupili się w kilku miejscach – na Syberii istniał ośrodek skupiony wokół admirała Kołczaka, nad Donem w Jekaterynodarze wokół gen. Denikina, w Samarze partia eserów ogłosiła powstanie Komitetu Członków Zgromadzenia Ustawodawczego, na emigracji w Paryżu utworzono wreszcie Rosyjską Radę Polityczną, mającą reprezentować białych na konferencji pokojowej w Wersalu. W styczniu 1919 roku zwołany przez Kołczaka Komitet Przygotowawczy do Rokowań Pokojowych zaprezentował stanowisko białych w kwestii przyszłości Rosji. W sprawie polskiej Komitet przedstawił dwa scenariusze – utrzymania związku z Rosją, oraz definitywnego odłączenia się od Rosji. W drugim wypadku

„a) żadna część Litwy i Białorusi nie może być przyłączona do Polski: b) Chełmszczyzna powinna zostać w granicach Rosji; Ruś Halicka, Przykarpacka i Bukowina powinny być przyłączone do Rosji, przy czym zachodnia granica Rosji powinna bezpośrednio stykać się ze Słowacją”. Dodatkowo Polska powinna była uczestniczyć w spłacie rosyjskich długów państwowych, wypłacie Rosji odszkodowań za odchodzące do Polski mienie państwowe, społeczne i prywatne. Polska miała posiadać granice „etnograficzne”, przez co rozumiano obszar 10 dawnych guberni przywiślańskich”.

 Koncepcje te podzielane były przez inne – poza eserowskimi – ośrodki białych. Jak pisał Makładow: „Ja twierdzę, że czas pracuje dla nas, tak jak i to, że maleńkie narody zrozumieją niemożliwość swojej niezależności. Jak tylko odrodzi się Rosja, to z narodami tymi rozmowy będą bardzo proste. Należy zatem zyskiwać na czasie, niczego nie zaostrzając. Naprawdę nie chcę powiedzieć, że okłamuję je robiąc obietnice, których my spełnić nie zamierzamy, ale nie drażnię ich tą wielkomocarstwową niecierpliwością, która jest u nas o tyle nienaturalna, o ile u Napoleona na Wyspie Św. Heleny było przesadą podtrzymywać wszystkie ceremonie imperatorskiego dworu”.

Zdecydowana większość białych przywódców nadal uważała Polskę za część imperium, a jej parcie na wschód traktowano jako zawłaszczanie prawowitych terenów „Matki Rosji”. W sztabie Denikina „wszelkie aspiracje narodowe (…) traktowano jako bezprzykładny kaprys niewolników, którzy w końcu surowo ukarani zostaną. W tym duchu pisały wszystkie pisma wychodzące na terytorium armii ochotniczej, niezależnie od tego, czy były zawisłe od sztabu Denikina, czy nie”.

Francja z jednej strony dążyła do odbudowy dawnej Rosji, z drugiej jednak zastanawiała się nad związaniem z sobą państw Europy Środkowo-Wschodniej. Przez cały 1919 rok Paryż wahał się pomiędzy tymi dwoma rozwiązaniami w zależności od powodzenia „białych” na froncie oraz aktualnej polityki wobec Wielkiej Brytanii. Dla Londynu Rosja była również sojusznikiem, jednocześnie

„nie zapominano, że po wspólnym zwycięstwie może ona zostać znowu nieprzyjemnym adwersarzem zarówno w Europie, jak zwłaszcza w Azji”.

Podczas gdy Francja i Wielka Brytania zastanawiały się nad udzieleniem Kołczakowi i Denikinowi właściwego wsparcia, bolszewicy przeszli do kontrofensywy. Dopiero wtedy białym generałom zaczęło zależeć na wsparciu militarnym ze strony Polski. Polskie nastroje doskonale wyraził w końcu marca 1919 roku Stanisław Grabski mówiąc w Sejmie:

kto zna choć trochę Rosję, ten wie, że Rosja nie byłaby nigdy wdzięczna nikomu, a szczególnie Polakom, za najżyczliwsze choćby wmieszanie się do jej spraw wewnętrznych. Ci sami, którzy dziś gotowi są wołać do nas: „Przyjdźcie i dopomóżcie nam przeciwko bolszewikom”, ci sami z chwilą, kiedy by doszli przy naszej pomocy do władzy, odczuliby nie wdzięczność, ale raczej niechęć do narodu polskiego za to, że ich wewnętrzne stosunki siłą swego oręża uporządkował. To jest cecha duszy rosyjskiego ludu i to samo już wystarcza, żebyśmy nie interweniowali w wewnętrznych sprawach rosyjskich (…). Nie możemy wobec bolszewizmu rosyjskiego zająć stanowiska widza, który się przygląda, kiedy ten bolszewizm zbankrutuje, (…) bo ten bolszewizm wobec nas czynnie występuje, bo ten bolszewizm wysyła na ziemie polskie swoje wojska, bo ten bolszewizm swe wojska kazał wyprzedzić setkom agitatorów, którzy do Polski przyjeżdżają siać zamieszanie społeczne (…) i chce przez Polskę połączyć się ze spartakusowcami berlińskimi”.

Po zajęciu przez polskie oddziały Wilna Rosyjska Rada Polityczna wydała 1 maja 1919 roku oświadczenie, w którym podkreśliła, iż „wszelkie terytorialne rozstrzygnięcia w odniesieniu do państwa rosyjskiego w granicach z 1914 r., jak również zagadnienia przyszłego układu stosunków między narodowościami w tych granicach żyjących nie mogą być ważne tak długo, jak długo naród rosyjski nie będzie w stanie wypowiedzieć swobodnie swoją wolę i wziąć udział w regulowaniu tych spraw”. Gdy latem 1919 roku rozpoczęły się nieoficjalne rozmowy strony polskiej z Julianem Marchlewskim – przedstawicielem bolszewików, który starał się nie dopuścić do wspólnej operacji Warszawy i Denikina. Piłsudski sceptycznie oceniał te rozmowy, słusznie uważając, iż w przypadku podpisania pokoju z Moskwą

muszę wtedy zdemobilizować armię, by ją uchronić od rozkładu, wypływającego z bezczynności i braku zadań do spełnienia. A wtedy stanę się bezsilny. A Lenin uczyni, co będzie chciał, nie zawaha się złamać choćby najuroczystsze słowo”.

W rozmowie z hrabią Kossakowskim, prowadzącym rozmowy z bolszewikami, Komendant podkreślając, iż nie można prowadzić polityki w nieustannym strachu „czy ktoś się nie zagniewa, czy się komuś nie narazimy” , wskazywał, iż „potrzeba nam więcej wiary w nasze siły i więcej odwagi, inaczej zginiemy i nie zdołamy spełnić naszego zadania – odgraniczyć Polski od wrogów, żeby mogła wielkość swą wypisać nie drogą rewolucji i strasznych eksperymentów Wschodu, lecz drogą ewolucji”.

 W sierpniu 1919 roku polskie oddziały wyparły bolszewików z Białorusi oraz części Ukrainy osiągając linię Zbrucz-Toki-Ostróg-Lubań-HłuskBobrujsk-Borysów-Lepel-Dryssa-przedpola Dyneburga. W ten sposób osiągnięto bezpieczne rubieże, skąd można było spokojnie obserwować rozwój sytuacji w Rosji. W interesie Polski było przedłużanie wojny domowej w Rosji. W końcu września 1919 roku Piłsudski zdecydował się na wysłanie misji wojskowej gen. Karnickiego do Taganrogu – siedziby Denikina, której zadaniem było ustalenie skali ustępstw rosyjskich w zamian za polską pomoc wojskową. Od początku rozmów Rosjanie „zaledwie tolerując Polskę w granicach priwislinskiego kraju” nie byli w stanie zrozumieć, iż Polacy nie traktują ich jako przedstawicieli wszechmocnego imperium, dyktującego Warszawie warunki porozumienia. Jakkolwiek Denikin zapewniał górnolotnie polskich delegatów, iż „dwa bratnie narody słowiańskie wychodzą na światową arenę w nowych relacjach, opartych na tożsamości interesów państwowych i wspólnocie zewnętrznych sił przeciwdziałających”, to równocześnie nalegał na „utrzymanie granicy dotychczasowej aż do rozwiązania na bazie etnograficznej losów terenów nadgranicznych wspólnie przez władzę polską i przyszłą ogólnorosyjską”. W tej sytuacji Piłsudski uważając, iż „gdybyśmy bowiem poparli teraz Denikina w naszej walce z bolszewikami, byłaby to w istocie walka o Rosję. A my z każdą Rosją prowadzimy walkę o Polskę”, postanowił powrócić do negocjacji z bolszewikami, uznając iż najlepszym rozwiązaniem dla Polski byłaby stale ciągnąca się wojna domowa, powodująca dalszą ruinę Rosji oraz dająca czas na wzmocnienie się Rzeczypospolitej. Zdanie Komendanta podzielali prominentni oficerowie Naczelnego Dowództwa z gen. Stanisławem Hallerem na czele, którzy uważali „za błędne mniemanie, że uda się nam przez udzielenie pomocy Denikinowi przeistoczyć zwycięskiego wroga w przyjaciela. Pomoc nie byłaby zmieniła uczuć denikinowców, a ułatwiając Denikinowi zwycięstwo, zrobiłaby go pewniejszym siebie i nieustępliwym wobec Polski”. Z kolei gen. Tadeusz Rozwadowski otwarcie wskazywał, iż „może byłoby najlepiej, aż po Petlurze bolszewicy wybiją teraz znów Denikina, aby po tym rozgromić w końcu tychże bolszewików i mieć tym sposobem ułatwione zadanie. Przy pewnej wstrzemięźliwości musimy dojść niebawem do tego, że nas tu jako jedyne wojsko naprawdę zdatne przeciw bolszewikom traktować i odpowiednio też wreszcie wspierać zaczną”. Stanisław Haller uważał także, iż „gdy bito na trwogę w niektórych obozach, że Denikin weźmie Moskwę, wiedzieliśmy, że gdy w takim razie przeniesie on swą bazę do Moskwy, opierając się na pobrzeże bałtyckie, starci wtedy zapewne południe żyzne, ale zarazem najbardziej anarchistyczne i do utrzymania trudne. A wtedy bolszewicy przenieśliby swą bazę nad Wołgę i znów będzie Rosja przecięta frontami wewnętrznymi i znów niegroźna, a zanim się wzmocni – my już będziemy dostatecznie silni”.

W trakcie październikowych rozmów z Marchlewskim wysłannik Komendanta kpt. Ignacy Boerner wyraźnie oświadczył, iż „Polska nie jest żandarmem Europy i nie chce im być. Polska chce i będzie pilnować jedynie i wyłącznie własnych interesów. To, czego polska racja stanu wymaga, może być jedynie probierzem jej polityki. Wspomaganie Denikina w jego walce z bolszewikami nie może być polską racją stanu. Uderzenie na bolszewików w kierunku na Mozyrz bezsprzecznie dopomogłoby Denikinowi w jego walce z bolszewikami, a nawet mogło być decydującym momentem zwycięstwa. Polska na froncie poleskim miała i ma wystarczające siły, aby to uderzenie wykonać. Czy wykonała? Czy ten moment nie powinien był otworzyć oczu bolszewikom?” Mimo tych deklaracji Piłsudski nie ufał bolszewikom, a przystąpienie przez nich do negocjacji słusznie uważał jako wybieg, mający na celu zyskanie na czasie. Zawarto więc jedynie umowę o wymianie jeńców, a delegacji sowieckiej proponującej zawarcie warunków pokoju, odpowiedziano, iż „jej pełnomocnictwa są tylko ograniczone do rokowań o wymianie jeńców, a nie o polityce”. W połowie listopada 1919 roku Piłsudski powiedział Kossakowskiemu, iż „zarówno bolszewikom, jak i Denikinowi jedno jest do powiedzenia – jesteśmy potęgą, a wyście trupy. Mówiąc inaczej, językiem żołnierskim: dławcie się, bijcie się, nic mnie to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczone. A jeśli gdzie zahaczycie je, będę bił. Jeśli gdziekolwiek i kiedykolwiek was nie biję, to nie dlatego, że wy nie chcecie, ale dlatego, że ja nie chcę. Lekceważę, pogardzam wami. (…) Dla celu konkretnego, dla ratunku naszych ludzi w Rosji zgodziłem się, by Czerwony Krzyż z ich Czerwonym Krzyżem rozmawiał. (…) A jeśli spytacie, co dalej, odpowiem: owszem, wydostańcie jeszcze archiwa przedstawicielstwa polskiego, zabytki nasze, skarby, a wówczas można będzie już o niczym więcej nie mówić”. W tym czasie Denikin cofał się na całym froncie po naciskiem bolszewików oraz współpracującymi z nimi anarchistami Nestora Machno. Od wiosny 1919 roku bolszewicy instrumentalnie traktowali machnowców – raz z nimi współdziałali, aby potem ich zwalczać. Sam Trocki nazywał ich zjadliwie „anarchistyczno-kułackim rozpasaniem”. Pomimo nieporozumień z bolszewikami, Machno pozostawał rewolucjonistą i nie znosił Denikina, który nie był skłonny do jakichkolwiek kompromisów i na każdym kroku podkreślał swe dążenie do odbudowy carskiej Rosji. Denikin kategorycznie nie zgadzał się, aby w administrowaniu na zdobytym przez niego terytorium uczestniczyli jacyś socjaliści lub liberałowie. W guberniach pełnię władzy sprawowali gubernatorzy wojskowi, odpowiedzialni tylko przed Denikiniem, ignorując liberalne prośby o przywrócenie demokratycznych zgromadzeń miejskich czy regionalnych, istniejących w okresie władzy Rządu Tymczasowego (marzec-listopad 1917 r.). Kwestia reformy rolnej była najważniejszą sprawą, przed jaką stanął Denikin, jako że jego sukcesy latem 1919 roku były możliwe po części dlatego, że chłopi rozczarowani bolszewikami, którzy chcieli ich zapędzić do „komun” i ziemię uspołecznić, podjęli działania zbrojne w swej obronie. Zamiast ostatecznego zalegalizowania dotychczasowych parcelacji, powołana przez Denikina Komisja wezwała do natychmiastowego zwrotu wszelkiej ziemi poprzednim właścicielom. Taka polityka nie mogła doprowadzić do pozyskania chłopów przez białego generała, który łaskawie pozwolił chłopom na pozostanie na zabranej właścicielom ziemi, ale kazał im płacić czynsz w formie obowiązkowych dostaw zboża. Bolszewicy konfiskowali zboże „w interesie sojuszu biedoty wiejskiej z robotnikami”, a Denikin odbierał je „zamiast nieopłaconego czynszu za ziemię nielegalnie zdobytą” – skutek dla chłopa był ten sam. Denikin nie był także skłonny do ustępstw w sprawie ustawodawstwa pracy, a także praw dla związków zawodowych. Ośmiogodzinny dzień pracy wprowadzono dopiero 12 grudnia, kiedy wojska Denikina były w pełnym odwrocie. W obliczu groźby odbudowy starego reżimu eserzy z grupy „Narod” początkowo wrodzy bolszewikom doszli do przekonania o konieczności współdziałania z bolszewikami. Bolszewicy z kolei wobec groźby klęski na południu poczynili pewne gesty w stosunku do zielonym atamanów. I tak Mironom, eserowiec i dowódca dońskich kozaków, niedawno aresztowany i skazany na śmierć za bunt przeciwko Armii Czerwonej, został po cichu zwolniony i pozwolono mu podjąć walkę z Denikinem. Rozgromienie Denikina zostało przyspieszone przez odbicie Ukrainy przez Machno. Dodatkowo wojska białych były atakowane od południa przez oddziały zielonych W. Filippowskiego, kolejnego eserowca, który uznał, iż bolszewicy stanowią mniejsze zło, niż Denikin. W tej sytuacji Denikin w liście do Piłsudskiego z 29 listopada ostrzegał, że „Upadek sił militarnych południa Rosji, lub nawet znaczne ich osłabienie, postawi Polskę twarzą w twarz z taką siła, która przez nikogo już nie szachowana, zagrozi samemu bytowi Polski i jej kultury. Wszystkie zapewnienia bolszewików, ze tak nie jest, to oszukaństwo”. Na początku grudnia Naczelne Dowództwo WP poinformowało gen. Karnickiego, że Polska zachowała względem gen. Denikina ścisłą neutralność na skutek jego nie zdeklarowanego stanowiska wobec polskich wschodnich granic. Podkreślono jednakże, że współdziałanie Wojska Polskiego z gen. Denikinem nie było wykluczone, wszystko zależy jednak od zmiany stanowiska Rosjan. Do dalszych rozmów Karnickiego z Denikinem już nie doszło. Rosjanie twardo trzymali się zasady „jednej, wielkiej i niepodzielnej Rosji”, mimo iż w tym czasie ponosili kolejne porażki w walce z bolszewikami, którzy zajęli prawie całą Ukrainę z Charkowem i Kijowem i rozpoczęli natarcie na Zagłębie Donieckie. Do połowy grudnia 1919 roku bolszewicy pokonali wojska Denikina, które dobiła wiadomość o zakończeniu, i tak skromnej, brytyjskiej pomocy. Zawiodły także nadzieje na fińską pomoc. Lloyd George zdecydowanie odradził marszałkowi Mannerheimowi mieszania się do rosyjskiej wojny domowej. „Koniec Denikina zbliżał się szybkim krokiem. Zanadto gwałtowana likwidacja Denikina nie leżała w naszym interesie. Woleliśmy, aby jego opór trwał dłużej, aby przez czas jakiś jeszcze wiązał siły bolszewickie”.– zapisał gen. Stanisław Haller. W końcu listopada 1919 roku jednostki polskie wznowiły natarcie, zajmując m.in. Płoskirow i Kamieniec Podolski. Jednocześnie do Warszawy przyjechała wreszcie rosyjska misja wojska, na której czele stał płk. Jewgienij Doliński. Przyjechali jako petenci, a jeszcze miesiąc wcześniej poseł Georgij Kutiepow na łamach „Warszawskoj Rieczi” podkreślał, iż „natychmiast po zdobyciu Moskwy przez Denikina wydane będzie rozporządzenie Dowództwu Wojsk Polskich, aby wojska niezwłocznie odstąpiły od granic „Priwilslinskawo Kraja”, gdyż sprawę granic wschodnich rozpatrywać będzie kongres paryski przy naszym udziale. Przy czym o granicach historycznych z 1772 r. nawet mowy nie będzie” Jakkolwiek Piłsudski opowiadał się na koncepcją federalistyczną, to jednak – jak sam stwierdził w końcu 1919 roku – „realizm polityczny każe mu stanąć na gruncie tych, co żądali prostej aneksji terytoriów z kulturą polską”. W połowie grudnia 1919 roku wszelkie rokowania z bolszewikami zostały zaniechane, a MSWojsk. Wydało zarządzenie nakazujące przygotowanie wojsk polskich do „ostatecznego uregulowania kwestii rosyjskiej”. Następnym krokiem jaki na wiosnę 1920 roku zamierzał podjąć Komendant było uprzedzenie ataku bolszewików i zajęcie Ukrainy. „Polska musi – stwierdził Piłsudski – przygotować się do trzaśnięcia po łapach, dopóki te łapy są jeszcze słabe”. Gen. Denikin w swoich pamiętnikach oskarżył Polskę i Józefa Piłsudskiego o przyczynienie się do upadku jego „białego” ośrodka i ostatecznego zwycięstwa bolszewików w wojnie domowej. W rzeczywistości jego niechęć do porozumienia z zielonym sprawiła, iż zwrócili się oni przeciwko niemu, umożliwiając bolszewikom jego ostateczne pokonanie. Polsko-bolszewickie negocjacje umożliwiły czerwonym na wycofanie z frontu polskiego około 40 tysięcy żołnierzy i rzucenie ich przeciwko Denikinowi. W szczytowym momencie wojny siły zbrojne „białej” Rosji liczyły około pół miliona żołnierzy. Walczące z Denikinem bolszewickiej fronty Południowy i Południowo-Wschodni otrzymały od września do listopada 1919 roku ponad 300 tysięcy żołnierzy uzupełnień. W tym czasie Armia Czerwona służyło ponad 3,5 mln żołnierzy. Z zestawienia tych liczb jednoznacznie wynika, iż 40 tysięcy żołnierzy przerzuconych z frontu polskiego przeciwko Denikinowi nie odegrało większej roli w ostatecznej klęsce „białej” Rosji.

Wybrana literatura:

Dokumenty i materiały do historii stosunków polsko-radzieckich

Tajne rokowania polsko-radzieckie w 1919 r. Materiały archiwalne i dokumenty, oprac. W. Gostyńska

A. Nowak – Polska i trzy Rosje. Studium polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego (do kwietnia 1920 r.)

R. Pipes – Rosja bolszewików

A. Juzwenko – Polska i biała Rosja (od listopada 1918 do kwietnia 1920)

J. Piłsudski – Pisma zbiorowe

M. Wrzosek – Wojna o granice Polski odrodzonej 1918-1921

W. Materski – Na widecie. II Rzeczpospolita wobec Sowietów 1918-1943

T. Kutrzeba – Wyprawa kijowska 1920 roku

K. Świtalski – Diariusz 1919-1935

W. Baranowski – Rozmowy z Piłsudskim 1916-1931

Godziemba

Spisek prochowy po polsku :Markowany "zamach" służb? .. wykryto bycze gówno..
Podejrzanym o przygotowywanie zamachu na najważniejsze organy władzy państwa jest 45-letni doktor Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie z Katedry Chemii i Fizyki, pomysłodawca i organizator grupy o charakterze zbrojnym. Osoby szkolone przez "zamachowca" to agenci ABW. Sprawa nabiera rumieńców. A pamiętacie agenta Tomka i Sawicką? O operacji specjalnej ws. terrorysty z Krakowa donosi TVP.info. Portal pyta czy agenci ABW „dali się zwerbować”? Wobec Brunona K., który planował zamachy terrorystyczne na Sejm, ABW zastosowała operację specjalną – dowiedział się portal tvp.info. Wiele wskazuje na to, że funkcjonariusze pod przykryciem „dali się zwerbować” przez terrorystę jako jego potencjalni wspólnicy w ataku na władze RP. Z nieoficjalnych informacji, które uzyskaliśmy w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wynika, że po otrzymaniu informacji w 2011 r.o tym, że Brunon K. organizuje szkolenia z wytwarzania materiałów wybuchowych i dywersji, wobec mężczyzny wszczęto operację specjalną. Był inwigilowany przez ABW. Zdaniem naszych informatorów, funkcjonariusze ABW pod przykryciem nawiązali z nim kontakt. Prawdopodobnie to właśnie im K. miał wyznaczać konkretne role w przygotowaniu do zamachu na Sejm, w czasie gdy będą w nim także przedstawiciele rządu oraz prezydent. Przez cały czas agenci zbierali dowody przeciwko K. oraz sprawdzali czy nie ma innych pomocników. Chcieli także ustalić skąd mężczyzna bierze materiały wojskowe, w tym heksogen i pentryt. Rozpracowywali jednocześnie środowisko handlarzy bronią. Oficjalnie ABW nie komentuje tych informacji.
Szczegóły operacji specjalnej owiane są tajemnicą. Nie wiadomo ilu funkcjonariuszy ABW w niej uczestniczyło. – To było bardzo poważne zagrożenie. Nasi ludzie pracowali nad tą sprawą wielotorowo. Przez cały czas podejrzany był pod ścisłą obserwacją i byliśmy gotowi do reakcji w razie, gdyby postanowił przyspieszyć swoje zamiary – mówi jeden z funkcjonariuszy ABW.Prokuratura i ABW ujawniły, że Brunon K. próbował zorganizować grupę zbrojną, werbował osoby, które miały mu pomóc w zrealizowaniu zakładanego planu działań, wyznaczał tym osobom poszczególne zadania, rozpracował okolice budynku Sejmu, który miał być celem zamachu. Mężczyzna gromadził także materiały i urządzenia służące do prowadzenia detonacji, gromadził literaturę fachową, oraz testował swoje ładunki. Bomba podlona przed Sejmem miała zawierać 4 tony materiału wybucZhowego. Oznaczałoby to zniszczenie tego gmachu, a także okolicznych budynków. A pamiętacie państwo agenta Tomka i posłankę Sawicką? Wówczas salon krzyczał, że to było podżeganie do popełnienia przestępstwa. Agenci nie podżegali? I co to za grupa zbrojna złożona z 4 osób, z czego dwie należały do ABW.. DLOS/TVP.INFO
To żydokomusze "Służby" które brały udział w zamachu Smoleńskim .przygotowały ten pseudo-"zamach. Być może że zwerbowały Brunona K. jeżeli nie był ich pracownikiem. Pisałem o rezydencie żydokomuszej SBcji w Londynie, otóż on był z Krakowskiej delegaturu. On też w roku 2009 prawdopodobnie próbował zwerbować mnie - dobrze znał moje poglądy i postawę wobec zbrodniczego układu z Magdalenki i nadzorował w Londynie mojego bezpośredniego opiekuna ABW?/CBŚ?/WSI? wywodzącego się z Pasłęka. Werbunek prawdopodobnie miał nastąpić poprzez śliczne dziewczyny z Krakowa podczas spływu Wisłą z Krakowa do Gdanska tratwą z hasłem "Dla klimatu" gdzie przyjąłem obowiązki "kierownika tratwy" - Otóż koledzy żeglarze z Krakowa nie mogli się nadziwić że Fundacja z Krakowa szuka ludzi z uprawnieniami gdzieś w Polsce gdy na miejscu mają bez liku. Od początku i mnie to dziwiło, ale po przybyciu na miejsce zorjętowałem się i rzeczywiście podczas postoju w Tczewie (po wprowadzeniu mnie jak zwykle w Londynie w stan ubezwłasnowolnienia) zjawił się sprawdzić czy dałem się już opanować którejś z pięknych dziewczyn. Nawet w tym roku "służby" z jakoby "patriotycznych" "narodowych" sprawdzały moją odporność na manipulację, kiedy nie poddałem się zrezygnowano. Prawdopodobnie miałem być "podłączony" do tego manipulacyjnego "zamachu" w charakterze" kozła ofiarnego" tak jak prawdopodobnie Bernard K. Dziwnym trafem wczoraj strona mojego miasteczka - Netgazeta "www.glospasleka.pl ni stąd ni z owąd wykasował moje zamieszczane tu posty-artykuły i ograniczył wielkość do kilkunastu słow - jakby uniemożliwiając mi skomentowanie dzisiejszych informacji - mój SBcki opiekun z Londynu powrócił ze mną do Pasłęka i to prawdopodobnie z jego Nakazu" gazeta tak zareagowała.
Marek Chrapan

Wg. informacji ABW nie działał sam. Udzielał się na forach internetowych, pisał o materiałach wybuchowych, o produkcji, sile rażenia. Sam tworzył i konstruował materiały wybuchowe, które detonował na próbę. Zgromadził 4 tony materiałów wybuchowych, które miały posłużyć do wysadzenia w powietrze budynku Sejmu. Był specjalistą w tej dziedzinie. Zwerbował co najmniej 4 osoby. Te osoby nie zostały jeszcze przesłuchane. Prokurator Krasoń z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie powiedział: - 5 listopada Prokuratura Apelacyjna w Krakowie wszczęła śledztwo dotyczące przygotowań przeprowadzenia do zamachu przy użyciu materiałów wybuchowych na organy władzy w państwie – mówi prokurator Krasoń. - 9 listopada dokonano zatrzymania podejrzanego, kilku przeszukań na terenie Polski raz przesłuchań wielu świadków. W wyniku przeprowadzonych przeszukań odnaleziono materiały wybuchowe w tym heksogen, pentryt, proch oraz zapalniki połączone z telefonem komórkowym, zapalniki radiowe i inne. Zdołano także odnaleźć 1100 sztuk amunicji i nielegalną broń. Znaleziono elementy ubioru specjalistycznego maskującego w tym hełmy kewlarowe, kamizelki kuloodporne. Znaleziono polskie i zagraniczne tablice rejestracyjne do samochodów, instrukcje pirotechniczne i inne. 7 listopada Prokuratura Apelacyjna w Krakowie wydała postanowienie o postanowieniu zarzutów o czynieniu przygotowań do usunięcia przemocą konstytucyjnych organów państwa. Celem ataku był m.in. budynek Sejmu. Podejrzany, jak wyjaśnił Krasoń, próbował organizować grupę zbrojną, wyznaczał zadania jej członkom i przyznał się do tego przed sądem. Przyznał się także do prowadzenia szkoleń i próbnych detonacji. Mówił także, że nie chciał tego robić, że został nakłoniony. Kierował się – jak sam powiedział podczas przesłuchania - wartościami narodowościowymi, nacjonalistycznym, ksenofobicznymi i antysemickimi. - Podejrzany jest mężczyzną w wieku 45 lat – mówi Jan Bilkiewicz. - Prowadził badania z zakresu materiałów wybuchowych i miał dostęp do laboratoriów. Ustaliliśmy, że produkował materiały wybuchowe i dzielił się wiedzą na temat produkcji takich materiałów. Zamach miał zostać przeprowadzony – wg zeznań podejrzanego – podczas obrad Sejmu na temat budżetu, czyli w czasie, kiedy w budynku Sejmu znajdować się miały wszystkie najważniejsze osoby w państwie, w tym premier i prezydent. Podejrzany nie jest członkiem żadnej partii ani organizacji. Jest pomysłodawcą całej akcji. Nie był jeszcze badany psychiatrycznie. Broń gromadził kupując ją na giełdzie w Kole i w Belgii. Nie miał pozwolenia na broń. Krasoń mówił również, że podejrzany gromadził urządzenia i inne elementy potrzebne do przeprowadzenia detonacji, obserwował budynek sejmu, rozpracowywał okolice sejmu, przeprowadzał próbne detonacje. Podczas konferencji prokuratorzy pokazali film, na którym widać detonację. Zdaniem prokuratorów, były to kontrolowane detonacje znalezionych w toku śledztwa kilku ton materiałów wybuchowych. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wpadła na trop podejrzanego pod koniec ubiegłego roku. Rozpoznanie trwało od końca ubiegłego roku. Najważniejsze osoby w państwie zostały powiadomione „wtedy kiedy można było przekazać tę informację”. Rzecznik ABW nie podał daty. Wniosek o areszt został skierowany do Sądu Rejonowego w Krakowie 10 listopada, a 11 listopada Sąd wydał postanowienie o aresztowaniu na 3 miesiące. Artur Wrona szef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie powiedział: - Chciałbym podkreślić duże zaangażowanie i profesjonalizm funkcjonariuszy ABW. W tej sprawie nie było żadnych przecieków, dopiero dziś pojawiła się pierwsza informacja. Była pełna dyskrecja wobec wszystkich czynności. Nie przypominam sobie takiej sytuacji, że źródła informacji mediów nie dowiedziały się tak długo o śledztwie. Prokuratorzy i funkcjonariusze ABW wykazali się wysokim profesjonalizmem, byli do dyspozycji przez całą dobę.  Zarzuty stawiane niedoszłemu zamachowcowi dotyczą wyłącznie planowania zamachu, dlatego grozi mu 5 lat pozbawienia wolności. Zatrzymany przyznał podczas zeznań składanych w prokuraturze, że zamach miał być skierowany przeciwko prezydentowi i premierowi, ponieważ ich nienawidzi. Przy okazji miał również „pozbyć się” parlamentarzystów.
Oficjalny komunikat Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie:
Prokuratura Apelacyjna w Krakowie Wydział V do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji nadzoruje śledztwo przeciwko osobie podejrzanej o przestępstwo z art. 128§2 kk i art. 163§1 pkt. 3 kk w zw. z art. 168 kk w zw. z art. 11 §2 kk. Postępowanie przygotowawcze wszczęte zostało w dniu 5 listopada 2012 roku i powierzone w całości do prowadzenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Delegatura w Krakowie. Wszczęcie śledztwa poprzedzone zostało uzyskaniem przez funkcjonariuszy ABW informacji o osobie planującej przeprowadzenie zamachu przy wykorzystaniu materiałów wybuchowych. Przeprowadzone czynności operacyjno – rozpoznawcze wykazały, że ataku miał dokonać 45 letni mieszkaniec Krakowa, pracownik jednej z wyższych uczelni. Ustalono również, że może on szukać powiązań z innymi osobami. Zebrane informacje potwierdziły, iż mężczyzna przygotowywał się do przeprowadzenia zamachu na Sejm RP oraz Prezydenta RP, Prezesa Rady Ministrów, ministrów oraz posłów. Dla realizacji zamierzonego celu gromadził materiały i substancje wybuchowe, urządzenia do detonacji, specjalistyczną literaturę oraz poszukiwał innych osób do pomocy. Ponadto ustalono, że dokonywał próbnych detonacji. Zgromadzony materiał dowodowy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przekazała Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie. Po jego analizie zostało wszczęte śledztwo w sprawie czynienia, w okresie od co najmniej 16 lipca 2012 r. do 5 listopada 2012r. w Krakowie i innych miejscowościach na terenie Polski, przygotowań w celu usunięcia przemocą konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej Polskiej poprzez podjęcie działalności zmierzającej bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu i dążenie do sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach, mającego przybrać postać eksplozji materiałów wybuchowych w szczególności podejmowania w celu popełnienia czynu zabronionego czynności mających stworzyć warunki do przedsięwzięcia czynu zmierzającego bezpośrednio do jego dokonania poprzez wchodzenie w porozumienie z innymi osobami, organizowanie grupy zbrojnej, werbowanie osób do zrealizowania sporządzonego planu działania, wyznaczanie zadań poszczególnym werbowanym osobom, rozpracowanie okolic obiektu planowanego ataku, zakupu instrukcji pirotechnicznych oraz literatury z tym związanej prowadzenie szkolenia pirotechnicznego, gromadzenie broni i amunicji, uzyskiwanie i przysposabianie komponentów niezbędnych do wyprodukowania materiałów wybuchowych, przygotowanie materiałów wybuchowych, przeprowadzanie próbnych detonacji tj. o przestępstwo z art. 128 § 2 kk i art. 163 § 1 pkt. 3 kk w zw. z art. 168 kk w zw. z art. 11 § 2 kk. W toku prowadzonego śledztwa funkcjonariusze ABW przystąpili do ustalania miejsc, gdzie może być zgromadzona broń i materiały wybuchowe. W ramach prowadzonych czynności zebrano materiał dowodowy który potwierdził wstępne ustalenia. Na jego podstawie wydane zostało postanowienie o zatrzymaniu 45 – letniego mężczyzny oraz przeszukaniu wytypowanych miejsc i pomieszczeń, w których mogłyby znajdować się materiały wybuchowe oraz broń. W wyniku podjętych działań doszło do zatrzymania podejrzanego oraz przeszukania kilkudziesięciu miejsc na terenie kraju. W toku przeszukania odnaleziono i zabezpieczono m.in. : - materiały wybuchowe, - m.in.: heksogen, pentryt, trotyl, proch, dinitrotoulen nadchloran amonu – materiały mające być wykorzystane w planowanym ataku, - urządzenia i przedmioty mogące być wykorzystane do konstrukcji ładunków wybuchowych (zapalniki własnej produkcji, w tym z telefonem komórkowym, zapalniki radiowe, piloty do zdalnego inicjowania wybuchu, lonty, przewody z główkami zapalczymi, detonatory, elektryczne zapalniki samodziałowe, heksogenowe detonatory pośrednie), - kilkanaście sztuk nielegalnie posiadanej broni palnej, ponad 1100 sztuk amunicji,
- kamizelki kuloodporne wraz z dodatkowymi wkładami ceramicznymi,
- hełmy kevlarowe, snajperskie stroje maskujące, - tablice rejestracyjne polskie(sfałszowane) oraz niemieckie, - instrukcje saperskie, minerskie, publikacje o tematyce pirotechnicznej. Zgromadzony w sprawie materiał dowodowy pozwolił na przedstawienie zatrzymanemu mężczyźnie zarzutu o to , że: w okresie od co najmniej 16 lipca 2012r. do 7 listopada 2012r. w Krakowie i innych miejscowościach na terenie Polski, w celu usunięcia przemocą konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej : Sejmu, Prezydenta, Rady Ministrów, czynił przygotowania do podjęcia działalności zmierzającej bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu oraz sprowadzenia zdarzenia, które zagraża życiu, zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach, mającego przybrać postać eksplozji materiałów wybuchowych, w szczególności przez podejmowanie w celu popełnienia czynu zabronionego czynności mających stworzyć warunki do przedsięwzięcia czynu zmierzającego bezpośrednio do jego dokonania poprzez wchodzenie w porozumienie z innymi osobami, organizowanie grupy zbrojnej, werbowanie osób do zrealizowania sporządzonego planu działania, wyznaczanie zadań poszczególnym werbowanym osobom, rozpracowanie okolic budynku Sejmu Rzeczypospolitej, jako obiektu planowanego ataku, zakup instrukcji pirotechnicznych oraz literatury z tym związanej, prowadzenie szkolenia pirotechnicznego, gromadzenie broni i amunicji, uzyskiwanie i przysposabianie komponentów niezbędnych do wyprodukowania materiałów wybuchowych, przygotowywanie materiałów wybuchowych, przeprowadzanie próbnych detonacji, tj. o przestępstwo z art. 128 § 2kk i art. 163 § 1 pkt. 3 kk w zw. z art. 168 kk w zw. z art. 11§ 2kk. Przesłuchany w charakterze podejrzanego zatrzymany mężczyzna skorzystał z prawa do domowy składania wyjaśnień, natomiast w trakcie posiedzenia przed Sądem stwierdził, że częściowo przyznaje się do winy i złożył szczątkowe wyjaśnienia. W dniu 11 listopada 2012 roku na wniosek Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie sąd zastosował wobec podejrzanego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania na okres 3 miesięcy. Ujawniony w toku śledztwa, materiał dowodowy, w szczególności: wyniki przeprowadzonych przeszukań , oględzin , wstępnych informacji uzyskanych od biegłych i specjalistów biorących udział w poszczególnych czynnościach , zeznań przesłuchanych w sprawie świadków , opinii biegłego jednoznacznie wskazuje, iż mężczyzna dopuścił się zarzucanego mu czynu. W wyniku przeprowadzonych czynności, ujawniono i zabezpieczono materiały i substancje wybuchowe, urządzenia i elementy urządzeń mogących służyć do przeprowadzenia detonacji, skonstruowania ładunków wybuchowych, elementy broni, literaturę związaną z materiałami wybuchowymi, potwierdzono fakt dokonania rozpoznania zabezpieczeń, drogi dojazdu i okolic budynku planowanego ataku. W toku dotychczasowych czynności przeprowadzonych w sprawie ujawniono, iż motywacja podejrzanego związana była z negatywną oceną aktualnej sytuacji społeczno- gospodarczej RP, której zmiana w jego przekonaniu wymagała zastosowania radykalnych środków. W zamiarze podejrzanego efektem zamachu na organy konstytucyjne Państwa miało być uruchomienie procesu zmian. Nie ustalono aby był on członkiem jakiejś organizacji lub partii politycznej.

http://adamkuz.blogspot.ca/2012/11/spisek-prochowy-po-polsku.html

Małgorzata Pietkun

UWAGA!!! Układ sięga po psychiatrów. Ppłk. Mariusz Lewiński, sędzia w stanie spoczynku, który ujawnił przestępstwa popełniane przez sędziów i prokuratorów wojskowych został zatrzymany przez policję. Po prawie pięciu godzinach zawieziono go na badania psychiatryczne. To dzięki sędziemu Lewińskiemu wiemy już, że w prokuraturze i w sądach wojskowych działa grupa przestępcza o charakterze zbrojnym. To sędziowie, którzy sądzą się nawzajem, ukrywają swoje przestępstwa. I prokuratorzy, którzy umarzają postępowania ilekroć pojawi się w nich ktokolwie związany z grupą. To nie przypadek – to reguła sterująca polskim wymiarem sprawiedliwości. Część wojskową tego procederu ujawnił ppłk. Mariusz Lewiński, któremu towarzyszyliśmy z kamerami na procesach sądowych – i tych przeciwko niemu, i tych, które rozpoczynał sam. Ale struktury mafijne w wojskowym wymiarze sprawiedliwości pokazały, jak długie mają ręce. Mariusz Lewiński jest jak najbardziej zagrożony zamknięciem w szpitalu dla obłąkanych. Wszystko odbyło się jak w filmie sensacyjnym. Poranna wizyta policji, zatrzymanie, wielogodzinne przetrzymywanie i w końcu przymusowe badania psychiatryczne. To metody, które doskonale opanowali stalinowscy siepacze wsadzając do psychuszek miliony ludzi w najczarniejszych latach Związku Sowieckiego. Historia powtarza się dzisiaj. W Polsce. Oto list Mariusza Lewińskiego:

„Zostałem zatrzymany o godz. 7.30 w miejscu zamieszkania. Postanowieniem z dnia 26 października 2012 r. (sygn. ASD 2/12) Sąd Apelacyjny Sąd Dyscyplinarny w Krakowie wydał postanowienie o zatrzymaniu i doprowadzeniu w dniu 19 listopada 2012 r. na godz. 13.00 na badanie przez biegłych psychiatrów. Na policji byłem od 7.50 do 12.30 kiedy to przewieziono mnie na badanie do sadu okręgowego we Wroclawiu. Badanie miały przeprowadzić biegłe ze szpitala psychiatrycznego przy ul. Krasińskiego we Wrocławiu. Miałem już wątpliwa przyjemność być badanym przez lekarzy z tej placówki. Uznano mnie za urojeniowca kiedy wspominałem o nagminnych przypadkach orzekania w sadach wojskowych przez sąd nienależycie obsadzony. Teraz sprawa dotyczy zamiatania pod dywan wielu  przestępstw  umyślnych popełnionych przez sędziów i prokuratorów wojskowych w tym przez Parulskiego. Zawiadomienia o ich  przestępstwach były zamiatane pod dywan sami zaś wpadli na szatański pomysł zrobienia mi sprawy dyscyplinarnej za naruszenie zasad etyki sędziowskiej poprzez ujawnianie tych przestępstw. Najłatwiej będzie zrobić ze mnie wariata, bo jak można dawać posłuch ‘rewelacjom’ wariata. Teraz moge się spodziewać umieszczenia w oddziale zamkniętym i bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Bialoruś to raj na ziemii. Piekło jest w Polsce. Pozdrawiam. Mariusz Lewiński”.

Bez komentarza.

Historia ppłk Lewińskiego:

http://pietkun.nowyekran.pl

HOLOCAUST Pamiętam dobrze moją wściekłość i bezsilność przed telewizorem podczas PRL-owskich konferencji rzecznika rządu Jerzego Urbana... Dlatego – gdy nastała tzw. wolna Polska – nie wydałem ani grosza na zakup tygodnika „NIE”... Owszem, jeśli jakiś numer przypadkowo wpadł mi w ręce (np. w poczekalni u dentysty) – przekartkowałem go czasem dla rozeznania się w skali manipulacji tego szmatławca. Ale NIGDY nie dałem Urbanowi zarobić; co to, to nie... Z filmem „Pokłosie” jest inaczej – sfinansowałem go bez mojej woli – jak i wszyscy płacący podatki Polacy; dotacja z PiSF nie spadła przecież z nieba... Jedno, co mogę teraz zrobić – to nie pójść na seans tego z założenia antypolskiego filmu i nie przyczynić się do zwrotu kosztów jego produkcji. Dlaczego w Polsce nikt nie sfinansuje np. filmu o rodzinie Ulmów, rozstrzelanych za ukrywanie Żydów wraz z szóstką dzieci? Dramatyzm tej tragedii powiększa jeszcze fakt, że Ulmowa była w zaawansowanej ciąży... Ileż setek, tysięcy takich heroicznych kart polskiej historii czeka na sprawiedliwe, piękne i godne upamiętnienie? Sami Żydzi przyznają, że gdyby sytuacja była odwrotna, nie byliby w ogóle skłonni ryzykować życia swego i swej najbliższej rodziny... Dlatego - gdybym był potomkiem Leopolda Sochy z filmu Agnieszki Holland „W ciemności” – oskarżyłbym autora scenariusza o „bezpodstawne, celowe umniejszanie bohaterstwa mego przodka”! Prawdziwy Socha uratował od śmierci 21 osób; w filmie pozwolono mu ocalić tylko 11 Żydów... Że niby co? Niewiarygodne? Niemożliwe? Nieprawdopodobne? Pomijając życie w ustawicznym zagrożeniu śmiercią całej rodziny - spróbujcie teraz, w czasie pokoju wyobrazić sobie, że macie wyżywić 21 osób... Dziwicie się, że Socha brał od swych Żydów pieniądze na chleb, kartofle czy cebulę? HOLOCAUST był czymś potwornym, okrutnym, niezrozumiałym. Nie zapominajmy jednak o tym, kto go uruchomił... Lech Makowiecki

Pluszaki od mokrej roboty Tam, gdzie zasady demokratyczne są zbyt świeże lub zbyt słabe, władza, szczególnie tak „umoczona” w różne skandale jak rząd Donalda Tuska, bez skrupułów ingeruje w niezależność mediów. To niestety nie powinno nas dziwić. Jednak to, że rolę psów gończych wypuszczanych na niewygodnych dziennikarzy spełniają inni dziennikarze, wciąż szokuje. „Koledzy” po fachu wyrzuconego z „Rzeczpospolitej” Cezarego Gmyza są gotowi iść na pierwszy front walki z tymi, którzy jeszcze potrafią krytykować obóz rządzący. Pierwszą palmę w tym dziele dzierży sowicie opłacany w podporządkowanej rządowi TVP Tomasz Lis. Choć nie jest wyjątkiem. Można wręcz mówić o stadach lisów konkurujących między sobą o łaskę panów z PO. To w końcu platformerscy decydenci rozdają frukta w postaci rządowych reklam, posad w publicznych mediach, a sądząc po ostatnich wydarzeniach w „Rzeczpospolitej”, mają wpływ także na to, kto traci pracę.
Ale wróćmy do Lisa, który stara się zająć miejsce „Gazety Wyborczej” w roli plutonu egzekucyjnego dla krytyków władzy. W niedzielę dał tego kolejny dowód. Pomijam prostacki nie tylko pod względem intelektualnym tekst, w którym ów luksusowy pracownik mediów skupia się na tym, czy Karnowscy, Lisicki, Wildstein oraz Zaremba „mają jaja”. Naczelnego „Newsweeka” zirytowała odwaga tych publicystów, którzy gotowi są bronić standardów dziennikarstwa oraz niesprawiedliwie wyrzucanych z pracy kolegów. Nie może się doczekać, aż stracą pracę i w swoim knajackim stylu żąda, by ją porzucili. Ale pluszak premiera posunął się dalej. Na jednym ze swoich portali umieścił w eksponowanym miejscu tekst, gdzie jawnie nawołuje się do wyrzucenia Joanny Racewicz z pracy w TVP. „W normalnej telewizji publicznej taki wyskok zasługiwałby na dymisję (…) powinna zrezygnować z pracy i zatrudnić się w telewizji ojca Rydzyka”.
Perły przed wieprze To tylko próbka agresji cechującej ten artykuł. Joanna Racewicz, wdowa po zmarłym w Smoleńsku oficerze BOR-u, pod koniec września udzieliła wstrząsającego wywiadu, w którym mówiła, że czuje się przez polskie władze okłamana. „Ja też pewnie kiedyś będę leżeć w tym grobie. I chciałabym mieć pewność, że będę leżeć obok swojego męża, a nie jakiegoś innego człowieka” - mówiła Racewicz. Cyngle tamten wywiad przełknęły, przemilczały, czekając na odpowiedni moment. Znalazły pretekst. Racewicz cytując słowa Donalda Tuska, który zażartował „ile można znosić takiego typa jak ja”, zapytała za nim: „No właśnie, ile można? ”. Medialne cyngle nie mogły jej tego darować. Nie po raz pierwszy dowodzą, że gdy chodzi o obronę władzy, nie istnieje żadne tabu. „Na świecie nikt nigdy nie ośmieliłby się uczynić najmniejszego, krzywdzącego rodziny i ich uczucia, komentarza. Od tego świata dzieli nas cywilizacyjna przepaść” - powiedziała niedawno w „Naszym Dzienniku” Ewa Kochanowska, wdowa po rzeczniku praw obywatelskich Januszu Kochanowskim. Jej słowa wobec działań cyngli są jak perły rzucane przed wieprze.
Nowa twarz mediów Nagonka na niewygodnych dziennikarzy to zresztą tylko naturalna konsekwencja powolnego upadku polskich mediów głównego nurtu i ich wzrastającej dyspozycyjności wobec rządu. Tomasz Lis jest tego chyba najwyrazistszym symbolem. Zarówno schamienia mediów, „kreatywnego” oddania władzy, „odważnego” plucia na opozycję i zaangażowania w niszczenie wartości, które mogą budować wspólnotę. Współczesny odpowiednik Jerzego Urbana za pomocą tygodnika, którego kierowanie powierzyło mu niemiecko-szwajcarskie wydawnictwo, pokazuje, jak można współcześnie kopiować sowieckie i nazistowskie metody odczłowieczania oponentów systemu. Jarosław Kaczyński, Adam Hofman i Mariusz Błaszczak jako liliputy na okładce to powtórka „karłów reakcji” ze słynnego sowieckiego plakatu atakującego Armię Krajową. Antoni Macierewicz w turbanie czy Jarosław Kaczyński z ogromnym żółtym podpisem „świr” to nic nowego. Niemiecki „Der Stuermer” już w latach 30. i 40. XX wieku świecił okładkami z wrogiem narodu, jakim był „odrażający Żyd”. Zdumiewa, że Ringier Axel Springer pozwala sobie w Polsce na stosowanie podobnych metod.
Potęga smaku Jednak jedna rzecz się zmieniła. Stare metody mają dziś dużo ładniejsze „opakowania”. Telewizja, blichtr, wielkie koncerny i portale. To już nie jest tak jak wierszu Zbigniewa Herberta:
„Samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce
posyłał w teren wnuczęta Aurory
chłopców o twarzach ziemniaczanych
bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach.
Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana”.
Być może i dziś nadal wiele zależy od tej herbertowskiej „potęgi smaku”. Tyle że kusi się bardziej kolorowo.
Samuel Pereira

Historyczne odkrycie na Marsie. Jest życie?

NASA ogłosiła, że łazikowi Curiosity udało się znaleźć na Marsie coś niezwykłego. Naukowcy nie chcą zdradzać szczegółów, ale jak sami twierdzą – o odkryciu tym będą pisać w podręcznikach historii.

Najnowsze analizy eksperymentów przeprowadzonych przez lądownik Viking sugerują, że pierwsze dowody istnienia życia na Marsie odkryto dokładnie 36 lat temu. Co więcej, badacze są w 99 procentach przekonani, że proste formy życia są obecne na Czerwonej Planecie do dzisiaj.

Co znalazł łazik Curiosity? Wszystko wskazuje, że znalezisko ma związek z chemią organiczną, choć należy być ostrożnym przed wysnuwaniem daleko idących wniosków dotyczących życia pozaziemskiego. Przedstawiciele NASA zapewnili, że nie udzielą dodatkowych informacji o odkryciu, póki nie potwierdzą jego autentyczności.

Łazik Curiosity znajduje się obecnie w kraterze Gale na równinie Aeolis Palus. Korzystając z łopatki i aparatu pojazd od kilku tygodni bada skład gleby w miejscu nazwanym Rocknest. Do teraz w marsjańskiej ziemi nie znaleziono niczego przełomowego.

Tajemnicze “coś” łazik odkrył z pomocą pokładowego instrumentu SAM (Sample Analysis at Mars), który jest tak naprawdę mobilnym laboratorium chemicznym. Pojazd potrafi nabrać do niego próbkę gleby lub powietrza, a SAM zbada skład chemiczny umieszczonej substancji. To najnowsze wyniki analizy marsjańskiej gleby mają stanowić oczekiwany od dawna przełom.

Ze względu na wagę odkrycia, naukowcy chcą mieć całkowitą pewność przed upublicznieniem wyników. Warto pamiętać, że SAM już raz wywołał fałszywy alarm donosząc o wykryciu śladów metanu w składzie marsjańskiej atmosfery, podczas gdy okazało się, że testom poddana została próbka powietrza przywieziona na Czerwoną Planetę z Ziemi.

- Te dane znajdą się w książkach od historii – wyjawił podekscytowany John Grotzinger, kierujący zespołem naukowców przy misji Curiosity.

Najnowsze odkrycie Curiosity może potwierdzić ujawnione jeszcze w latach 70. rewelacje sondy Viking, których wielu naukowców na ogół nie brało poważnie. Nie wiadomo kiedy dokładnie NASA zdradzi szczegóły marsjańskiego odkrycia.

http://nt.interia.pl

Hucpa ABW Propagandowy spektakl ABW. Agencja aresztowała Brunona K., chemika, który miał jakoby planować zamach na prezydenta, premiera, członków rządu i Sejm. Alarmu antyterrorystycznego nikt jednak nie ogłasza. Najpierw w głównych programach informacyjnych pojawiły się informacje o udaremnionym zamachu na “najwyższe organy konstytucyjne w państwie”. Zanim odbyła się konferencja prasowa Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie i ABW, okazało się, że już wieczorem w poniedziałek wiadomo było, że coś jest na rzeczy.

Embargowana informacja Agencji zostaje ujawniona przez media. Tematem numer 1 przestają być kłopoty w koalicji rządowej oraz dymisja wicepremiera Waldemara Pawlaka. Potem odbywa się konferencja prasowa, podczas której cała Polska dowiaduje się o planach zamachowca, czterech tonach materiałów wybuchowych, arsenale broni, który zgromadził, planując wysadzenie w powietrze Sejmu. Choć działał w grupie (prawdopodobnie otoczony zakonspirowanymi agentami ABW), aresztowano tylko jego, dostał zarzut przygotowań do zamachu na prezydenta, Sejm, rząd (art. 128 kk) i nielegalnego posiadania materiałów wybuchowych. Dwóm innym wspólnikom postawiono zarzuty (nielegalne posiadanie broni), a następnie po zatrzymaniu wypuszczono na wolność. Nie podwyższono stopnia alertu antyterrorystycznego. Czemu miała służyć cała konferencja ABW?

- Termin, motywy zwołania konferencji budzą wątpliwości. Odpalono bombę, z której nic nie wynika – komentowali wczoraj Marek Opioła i Beata Mazurek (PiS) z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.

- To mi się nie podoba. Służby powinny poinformować i nie robić wokół całej sprawy narracji oraz swego rodzaju otoczki. Informacja powinna zostać przekazana bez szczegółów, w sposób profesjonalny – ocenia Andrzej Dera z Solidarnej Polski.

- Chwalenie się, mówienie: “jacy my dobrzy jesteśmy”, nie przystaje służbom. Chwalić się mogą dziennikarze czy politycy, a nie służby – dodaje poseł.

Na jutro Konstanty Miodowicz (PO) zapowiedział posiedzenie sejmowej speckomisji w tej sprawie. Mazurek i Opioła postulują, by zwołać ją jeszcze dziś.

- Chcemy dowiedzieć się od premiera, co wiedział o tej sprawie. To on nadzoruje służby specjalne – tłumaczy Marek Opioła.

Wskazuje, że w sprawie choćby śledztwa smoleńskiego prokuratura nie informuje tak precyzyjnie i nie przeprowadza tak dokładnych prezentacji materiałów.

- Tymczasem dzisiaj dowiedzieliśmy się tak wielu szczegółów, pokazano tak wiele informacji, zdjęć, materiałów filmowych, że chcemy dowiedzieć się, co się wydarzyło – tłumaczy Opioła, podkreślając, że zanim informacja dotarła do dziennikarzy, o akcji powinna dowiedzieć się Komisja ds. Służb Specjalnych.

- Mamy wątpliwości. ABW i prokuratura najpierw robią konferencję, a już wczoraj wieczorem dowiedzieliśmy się, że coś się wydarzy. Jednak dopiero dzisiaj rano zostaliśmy poinformowani, o co chodzi – podkreślali we wtorek parlamentarzyści. Rok temu ABW uzyskała informację, że Brunon K., 45-letni wykładowca na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie, prowadzi “nieformalne wykłady dotyczące wykorzystywania materiałów wybuchowych m.in. w działaniach dywersyjnych”. Celem ataku miały być konstytucyjne organy RP, a w szczególności Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Prezes Rady Ministrów oraz politycy wszystkich opcji politycznych zgromadzeni w budynku Sejmu. Człowiek ten poszukiwał osób mogących mu pomóc w dokonaniu zamachu. Brunon K. został zatrzymany już 9 listopada. Sąd aresztował go na trzy miesiące. Mężczyzna na wykładach zamierzał pozyskać osoby o podobnych poglądach politycznych i negatywnym nastawieniu do władz państwa. Potem, przy ich udziale miał planować dokonanie przestępstwa polegającego na zdetonowaniu ładunku wybuchowego w okolicach Sejmu RP. Chodziło o eksplozję samochodu-pułapki w czasie posiedzenia Sejmu. Najlepszym terminem miała być sesja budżetowa, w czasie której w gmachu parlamentu obecni byliby wszyscy członkowie najwyższych władz państwowych. Zgodnie z przekazanymi informacjami przesłuchany nie przyznał się do winy i skorzystał z prawa do odmowy składania zeznań. Jednak później częściowo przyznał się do zarzucanych mu czynów (detonacji i szkoleń celem zamachu, twierdząc, że “działał niejako siłą sugestii innych osób”) i rozpoczął składanie wyjaśnień. Według prokuratury, człowiek ten działał pod wpływem sugestii innych osób. Kierować nim miały “względy narodowościowe, nacjonalistyczne, ksenofobiczne i antysemickie”. Taką informację przedstawił Mariusz Krasoń z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Brunon K. nie należał jednak do żadnej partii politycznej ani organizacji. Atak na prezydenta, premiera, członków jego gabinetu i ewentualnie parlamentarzystów miał motywować oceną, że są “obcymi”.

- Mówiąc wprost, uważał, że aktualna sytuacja społeczna i gospodarcza w naszym kraju zmierza w złą stronę z uwagi na fakt, że w zasadzie wszystkie stanowiska rządowe, władcze i władzę sprawują osoby, które on określał mianem “obce”. Nie są to w jego opinii prawdziwi Polacy – mówił prokurator. Mężczyzna nie był jednak badany psychiatrycznie, psychologicznie ani neurologicznie. Potencjalny zamachowiec jest chemikiem, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Od wielu lat prowadził doświadczenia i eksperymenty z materiałami wybuchowymi, które potrafił konstruować i detonować. Inspiratorami jego działań miało być dwóch innych ludzi. ABW ani prokuratura nie ujawniły szczegółów, kim są i jakie poglądy polityczne im przyświecają. Niewykluczone, że byli to po prostu funkcjonariusze ABW, którzy pod przykryciem dokonali udanej prowokacji. Dlatego areszt i zarzuty postawiono tylko chemikowi.

Zbrojna grupa na wolności? Podczas wczorajszej konferencji prasowej przedstawiono materiały filmowe oraz zdjęcia znalezione u niego, m.in. nagrania detonacji. Co ciekawe, przeprowadzał je w ramach pracy naukowej, a jak przyznał szef delegatury ABW w Krakowie płk Jan Bilkiewicz, “mężczyzna w ramach pracy naukowej prowadził badania z zakresu materiałów wybuchowych i miał bezpośredni dostęp do laboratorium. Pierwsze z nagranych detonacji zaprezentowanych podczas konferencji miały miejsce 12 lat temu. Ostatnie z nich przeprowadził wiosną tego roku”. Zdaniem poseł Beaty Mazurek (PiS), jest w tej sprawie dużo pytań. Dlaczego na tym etapie śledztwa prokuratura i ABW organizują konferencję prasową? – Mówią o istnieniu jakiejś zbrojnej grupy, choć jej członkowie są na wolności. Dlaczego ABW nie prowadzi do końca postępowania i nie informuje dopiero po jego zakończeniu o tym, co się dzieje? – pyta poseł.

Laudacja dla ABW Podczas konferencji kuriozalne oświadczenia wygłaszał prokurator Artura Wrona, szef krakowskiej apelacji. Bezgranicznie chwalił profesjonalizm i kompetencje funkcjonariuszy Agencji. Chwalił – co najśmieszniejsze – za podejmowanie rutynowych działań, do których realizacji są po prostu zobowiązani. Powiedział coś więcej

– Po aferze Amber Gold pojawiły się głosy o reorganizacji służb, również ABW. Zwracam się z apelem do osób odpowiedzialnych za tworzenie prawa, aby działania ustawowe gruntownie przemyśleć w tym zakresie. Poza moją wyobraźnią pozostaje kwestia prowadzenia tego rodzaju śledztwa bez udziału funkcjonariuszy ABW i funkcjonariuszy, którzy są uprawnieni do działań również o charakterze procesowym. Abyśmy sprawnie na takie zagrożenia reagowali, agencja potrzebuje odpowiednich uprawnień – podkreślił.

- Taka otoczka budzi wątpliwości. Ta służba jest od tego, by działać prewencyjnie i w zarodku udaremniać wszelkie próby konstruowania bomb itp. planów. Informować w kategorii suchych faktów. Prokuratura powinna się ograniczyć do informacji o podjętych czynnościach procesowych. A tak rodzą się pytania, co tu jest grane, czy to nie była prowokacja? – ocenia poseł Andrzej Dera.

- Być może ta bomba została odpalona wyłącznie dlatego, by przykryć to, co dzieje się wokół koalicji i PSL albo tego, co wydarzy się podczas szczytu UE – podkreśla Beata Mazurek (PiS).

W roli arbitra nie omieszkał wystąpić wczoraj premier Donald Tusk, który oczywiście zaapelował o złagodzenie języka sporu politycznego. Z satysfakcją stwierdził, że niedoszły zamachowiec “nie wygląda mu na entuzjastę Platformy Obywatelskiej”.

- To wystarczające ostrzeżenie dla wszystkich bez wyjątku w Polsce, żeby powiedzieć: najwyższy czas na taki Boży pokój w Polsce, który nie polega na tym, żeby wszyscy ze wszystkimi się zgadzali, ale żeby wyrzekli się w języku i w działaniach zapowiedzi przemocy – mówił szef rządu. W trakcie przeszukań u Brunona K. odnaleziono m.in. instrukcje saperskie, minerskie, publikacje o tematyce pirotechnicznej oraz materiały wybuchowe: heksogen, pentryt, trotyl, proch, dinitrotoluen, nadchloran amonu. Poza tym urządzenia i przedmioty, które mogły być wykorzystane do konstrukcji ładunków wybuchowych. Chodzi o zapalniki własnej produkcji, w tym z telefonem komórkowym, zapalarki radiowe, piloty do zdalnego inicjowania wybuchu, lonty, przewody z główkami zapalczymi, detonatory, elektryczne zapalniki samodziałowe, heksogenowe detonatory pośrednie. Do tego kilkanaście sztuk nielegalnie posiadanej broni palnej, ponad 1,1 tys. sztuk amunicji, kamizelki kuloodporne wraz z dodatkowymi wkładami ceramicznymi, hełmy kevlarowe, snajperskie stroje maskujące oraz polskie (sfałszowane) i zagraniczne tablice rejestracyjne. Zdaniem mjr rez. Roberta Tereli, pirotechnika BOR, specjalisty od materiałów wybuchowych, informacja o czterech tonach materiałów wybuchowych wydaje się wręcz nieprawdopodobna. Chodzi nie tylko o samą możliwość zdobycia i zmagazynowania tak dużej ilości, ale też o ich zdetonowanie.

- Cztery tony materiałów to ładunek, który mniej więcej obejmowałby gabarytowo około 20 tys. paczek papierosów. Przewieźć to może tylko i wyłącznie duża ciężarówka, którą zresztą nie jest już tak łatwo manewrować – tłumaczy nasz rozmówca. Jego wątpliwości budzą też plany niedoszłego domniemanego zamachowca, który chciał zdetonować samochód obok gmachów parlamentu. – Nie jest łatwo sforsować zapory na Wiejskiej – mówi Terela.

Maciej Walaszczyk

Na czyje zlecenie prokurator Ireneusz Szeląg rozpoczął mataczenie ws. materiałów wybuchowych? Premier Tusk wskazuje na siebie Od początku komentatorzy wskazywali, że działania prokuratury wojskowej po opublikowaniu artykułu o wykryciu materiałów wybuchowych w Smoleńsku są grą medialno-polityczną, obliczoną na matactwo oraz zaciemnienie prawdy o wyniku ekspertyz. Obecnie mamy na to dowód, w postaci informacji oficjalnych czynników państwowych. Premier Donald Tusk w czasie uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod budowę nowego bloku energetycznego w elektrowni Kozienice powiedział:

Z mojego punktu widzenia jest rzeczą bardzo ważną, aby w polskiej polityce coraz więcej - tak jak to wspomniałem w czasie otwarcia - rozmawiano o polskiej energetyce, a niekoniecznie o materiałach wysokoenergetycznych, jak się tym dziwnym językiem określa materiały wybuchowe. Wypowiedź premiera Tuska uzupełnia mail, jaki przyszedł do redakcji wPolityce.pl. Po ujawnieniu sprawy materiałów wybuchowych zadaliśmy Prokuraturze Generalnej pytania dotyczące szczegółów spotkań Andrzeja Seremeta i Donalda Tuska. Pytaliśmy, dlaczego po badaniach wraku w Smoleńsku doszło do rozmowy szefa Prokuratury oraz szefa rządu. W odpowiedzi Mateusz Martyniuk, Rzecznik Prasowy Prokuratury Generalnej wyjaśnia:

W odpowiedzi na Pańskie pytania, uprzejmie informuję, że Prokurator Generalny Andrzej Seremet spotkał się z Prezesem Rady Ministrów Donaldem Tuskiem w dniu 2 października br, w trakcie którego zgodnie z obowiązującą go tajemnicą i dobrem śledztwa poinformował Prezesa RM o wstępnych odczytach detektorów użytych przez polskich biegłych w trakcie badania wraku samolotu Tu 154 M. Nadto informuję, że spotkania Prokuratora Generalnego z najwyższymi przedstawicielami władzy ustawodawczej i wykonawczej nie naruszają zasady niezależności prokuratury. Z dwóch przytoczonych wypowiedzi wynikają dwie informacje:

1. Donald Tusk ma wiedzę o wykryciu materiałów wybuchowych w Smoleńsku.

2. Andrzej Seremet 2 października przekazał premierowi informację "o wstępnych odczytach detektorów użytych przez polskich biegłych w trakcie badania wraku samolotu Tu 154 M". Na podstawie tych dwóch informacji można wyciągnąć logiczny wniosek, że Prokurator Generalny Andrzej Seremet spotkał się z premierem, by poinformować o wykryciu materiałów wybuchowych na wraku tupolewa. To było oczywiste dla wielu osób, które przyglądały się sprawie artykułu o trotylu. Jednak obecnie potwierdzają to oficjalne wypowiedzi ludzi publicznych - premiera oraz rzecznika Prokuratury. W tym kontekście warto wspomnieć o konferencji prasowej, jaką zorganizowano w reakcji na publikację Cezarego Gmyza. W czasie wystąpienia prokurator Ireneusz Szeląg mówił m.in.:

Nie jest prawdą, że w wyniku przeprowadzonych czynności i badań stwierdzono, że na próbkach zarówno z wnętrza samolotu, jak i poszycia skrzydła znajdują się ślady trotylu, jak i nitrogliceryny. Nie stwierdzono również takich substancji na centropłacie samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. (...) Wyników takich nie przyniosło również badanie miejsca katastrofy, gdzie jakoby odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu. (...) Śladów materiałów wybuchowych nie stwierdzono także na znalezionych podczas ostatnich prac biegłych elementów samolotu. (...) Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych. Dziś takie wnioski może wyciągać jedynie laik, osoba niemająca elementarnej wiedzy na temat tego rodzaju badań. (...) Urządzenia wykorzystywane są tylko do wstępnych, szybkich testów przesiewowych, wskazujących co najwyżej ma możliwość wystąpienia związków chemicznych mogących być materiałem wysokoenergetycznym. Urządzenie wskazywało biegłym, że badany element powinien być zabezpieczony i poddany szczegółowym, profesjonalnym badaniom w laboratorium. Słowa Szeląga od razu zostały wykorzystane do kampanii obalania tez Gmyza. Powtarzano tysiące razy, że prokuratura podważa tekst "Rzeczpospolitej". Konferencja Szeląga stała się podstawą przekazów, których celem jest zapewnianie Polaków, że hipoteza zamachowa jest niewiarygodna i niewarta weryfikowania. Tymczasem z wypowiedzi prok. Szeląga płynie taki przekaz:

1. Biegli i prokuratura nie mają na razie wyników badań, które potwierdzają bądź zaprzeczają, by w Smoleńsku znaleziono materiały wybuchowe.

2. Wyniki badań w tej sprawie będą znane dopiero po szczegółowych, profesjonalnych badaniach w laboratorium.

3. Obecnie mówić o tym, że wykryto materiały wybuchowe może tylko "laik, osoba niemająca elementarnej wiedzy na temat tego rodzaju badań".

Informacje płynące ze słów Szeląga są manipulacją i wcale nie dają podstaw do wyciągania wniosków, które zostały wyciągnięte przez media. Szeląg przyznał jasno, że dziś nie wiadomo, czy są czy nie ma śladów materiałów wybuchowych. Dowodem manipulacji jest również mówienie, że tylko laik może mówić obecnie o materiałach wybuchowych. Słowa Tuska oraz rzecznika Prokuratury Generalnej są dowodem na to, że Szeląg wprowadził opinię publiczną w błąd. Obaj mają bowiem wiedzę o mat. wybuchowych. Ze słów wynika, że najważniejsze osoby w państwie operują wiadomościami opartymi na przekazie laików... Konferencja prasowa Szeląga z dzisiejszej perspektywy wygląda jak typowa manipulacja. Przytoczone słowa premiera i rzecznika PG potwierdzają te opinie. Wygląda na to, że pułkownik celowo rozpoczął kampanię dezinformacyjną w tej sprawie, swoją wypowiedzią dał mediom pole do mataczenia. Na czyje polecenie prokurator Szeląg w ten sposób sformułował swoją wypowiedź? Z czyjej inicjatywy podjęto akcję dezinformacji w tej sprawie?

Kiedy podjęto decyzję, by w ten sposób zbudować narrację, osłabiającą tezy Gmyza? Słowa premiera Tuska wydają się przyznaniem do winy. Premier przyznał, że "jest rzeczą bardzo ważną, aby w polskiej polityce coraz więcej rozmawiano o polskiej energetyce, a niekoniecznie o materiałach wysokoenergetycznych". Szef rządu mówi wprost, że jego celem jest, by sprawami materiałów wybuchowych się w Polsce nie zajmowano. Czy zatem to on jest pomysłodawcą akcji mataczenia w tej sprawie? Czy to on w czasie rozmowy z Andrzejem Seremetem zlecił szefowi prokuratury akcję dezinformacji? Czy kwestia przyjęcia sprawozdania z działalności Prokuratora Generalnego posłużyła zaszantażowaniu Seremeta - przełożonego płk. Szeląga? Czy Szeląg po spotkaniu Seremet-Tusk został zmuszony do sformułowania mętnego przekazu, który stał u podstaw kampanii manipulacji w mediach? Ze słów Tuska wynika, że matactwo po ujawnieniu informacji o trotylu jest zgodne z jego oczekiwaniami. On nie chce, by materiały wybuchowe były w centrum uwagi. Sam wskazał na siebie, jako na inspiratora oszustwa. Co zrobił Tusk, gdy dowiedział się o wykryciu materiałów wybuchowych w Smoleńsku? Jakie podjął działania, mając dowody na możliwość dokonania zamachu na polską delegację z Prezydentem RP na czele?
Wydaje się, że nic, że jedyną jego reakcją było rozpoczęcie mataczenia w tej sprawie. Słowa Tuska pokazują kolejny raz jasno, że on Smoleńsk uważa za coś nieinteresującego. Wszystko wiadomo, nic nie należy wyjaśniać, niczym się nie interesować. Ewentualne informacje zaciemniać. Blog Stanisława Żaryna

Terroryzm na obstalunek władzy? Niedawno mieliśmy do czynienia z ordynarną ustawką rządu, mediów i prokuratury w sprawie artykułu w Rzeczpospolitej na temat wykrycia materiałów wybuchowych na wraku Tupolewa. Niespełna dwa tygodnie temu byliśmy świadkami równie ordynarnej prowokacji policyjnej przeciwko uczestnikom marszu dla uczczenia polskiej niepodległości. W ciągu ostatnich dwóch lat ta sama władza władza wydatnie ograniczyła dostęp do informacji publicznej oraz prawo do zgromadzeń i protestów publicznych. Dzisiaj mamy grubymi nićmi szytą opowieść o rzekomej grupie terrorystycznej naszpikowanej agentami tajnej służby, która po roku działalności aresztuje jakiegoś piromana maniaka. Trzeba uczciwie przyznać, że słowa Adama Michnika były prorocze: - „Polska staje się państwem pełzającego zamachu stanu. Jego finałem ma być system, który istniejące instytucje pozbawi substancji demokratycznej i uczyni fikcją”. Oczywiście ta przepowiednia z lipca roku 2007 czytana dzisiaj jest troszkę w stylu niezapomnianego Radia Erewań – wszystko się zgadza, tyle że dotyczy rządów Donalda Tuska, a nie Jarosława Kaczyńskiego, którego wówczas krytykował Michnik. Putinizacja polityki polskiej staje się widoczna gołym okiem. Wygląda bowiem na to, że nasz szczery przywódca Donald Tusk bardzo się zapatrzył na szczerego demokratę z Kremla. A konkretnie na jego metody. Wczorajsza konferencja ABW i prokuratury w sprawie straszliwej grupy terrorystycznej jako żywo przypominała cyrki urządzane przez Putina w Rosji. Bajka złowrogim doktorze K. (A swoją drogą, skąd my znamy tych doktorów publicznie piętnowanych przez władzę zanim staną przed sądem?) nie chce się trzymać kupy.

Fachowcy tefauenowcy próbują tę kupę skleić na siłę, ale to przypomina – przepraszam za wyrażenie, ale cytuję z tak zwanej literatury pięknej – lepienie szopki z gówna. Mamy więc bajkę o przerażającej grupie terrorystycznej, która już, już była gotowa staranować sejmowe szlabany i brawurowo zdetonować 4000 kilogramów (słownie cztery tysiące!) materiałów wybuchowych. W tej konwencji snuli groteskową opowieść ojcowie założyciele i promotorzy obecnej władzy, a byli esbecy Gromosław Czempiński i Marek Dukaczewski, obecnie tefauenowscy eksperci. Obaj nie mogli się nachwalić ABW, że tak głęboko przeniknęła w struktury (sic!) terrorystów. I tu właśnie tkwi istota tej groteski – jak dotąd nasze niezwyciężone służby, które ponoć od roku penetrowały owe struktury, zatrzymały tylko nieszczęsnego doktora K. A gdzie reszta tych straszliwych zbrodniarzy, którzy chcieli wysadzić w powietrze całą naszą władzę ustawodawczą i wykonawczą razem wziętą wraz okolicami i okolicznymi mieszkańcami? Dlaczego ich nie zatrzymano? Na zwolnieniach lekarskich są, czy może jakiś immunitet ich chroni? A może w zbrodniczych strukturach nie było nikogo poza doktorem K. i agentami ABW? Mnożą się pytania - dlaczego akurat w tym momencie ujawniono „olbrzymi sukces służb”; dlaczego to się zbiegło tak wyraźnie z procedowaniem ustawy o ABW; dlaczego akurat w chwili, gdy ważą się losy unijnego budżetu i pochopnej obietnicy wyborczej Donalda Tuska o pozyskaniu kilkuset miliardów; dlaczego wreszcie tak późno to ujawniono, skoro władza wiedziała już od kilku tygodni? Nawet tefauenowscy najmici mieli niewyraźne miny, kiedy wypowiadali się na temat nadzwyczajnej skwapliwości ABW i prokuratury w podkreślaniu konieczności pozostawienia uprawnień śledczych tej służbie. Niedawno mieliśmy do czynienia z ordynarną ustawką rządu, mediów i prokuratury w sprawie artykułu w Rzeczpospolitej na temat wykrycia materiałów wybuchowych na wraku Tupolewa. Niespełna dwa tygodnie temu byliśmy świadkami równie ordynarnej prowokacji policyjnej przeciwko uczestnikom marszu dla uczczenia polskiej niepodległości. W ciągu ostatnich dwóch lat ta sama władza władza wydatnie ograniczyła dostęp do informacji publicznej oraz prawo do zgromadzeń i protestów publicznych. Dzisiaj mamy grubymi nićmi szytą opowieść o rzekomej grupie terrorystycznej naszpikowanej agentami tajnej służby, która po roku działalności aresztuje jakiegoś piromana maniaka. A usłużni funkcjonariusze medialni natychmiast zaczynają szukać genezy jego manii w patriotycznym marszu i wypowiedziach opozycji. Ale kiedy członek Platformy Obywatelskiej mordował członka Prawa i Sprawiedliwości, to redaktorzy jakoś nie mogli sobie tego faktu skojarzyć z przemysłem pogardy, którego promotorem i współtwórcą był premier Donald Tusk. Są przeróżne domysły na temat celu wykreowania tej bajki o straszliwej organizacji terrorystycznej. Według niektórych ma to być przykrywka dla ewentualnej klęski Tuska w negocjacjach budżetowych Unii Europejskiej. Inna wersja mówi o samodzielnej akcji ABW w celu podreperowania swojej reputacji na użytek powstającej ustawy o służbach specjalnych. Moim zdaniem to są raczej korzyści uboczne. Głównym celem jest dalsza putinizacja życia politycznego w Polsce. Prowokacja staje się powoli artykułem codziennego użytku tego rządu. Dlatego ośmielę się również odsłonić rąbek przyszłości, zresztą wzorem najlepszych wróżbitów z Czerskiej:  lada chwila premier Donald Tusk ogłosi zamiar budowy czegoś w rodzaju tarczy antyterrorystycznej w Polsce. Biada opozycji. PS. A propos tarczy, to zapowiadam na weekend kolejny odcinek z cyklu „TOP TWENTY obciachu PO”. Będzie nosił wyrafinowany tytuł „Tarcza niewidka premiera Tuska”. Seaman

Brunon K. w Londynie Trwa od kilku tygodni totalne zamieszanie i manipulowanie opinią publiczną w Polsce w jakimś konkretnym celu. I ten cel nie ma na pewno twarzy Brunona K. Jaki jest ten cel? Nie wiem, na pewno nie jest to cel zgodny z interesem Polski, z nasza racja stanu. Tylko czekać jak aresztowany Brunon K. zacznie jeździć po Europie. Będą go pokazywać służbom innych państw europejskich, a może i nawet tamtejszym ludom tubylczym. Odnoszę wrażenie, graniczące z pewnością, że oni, tam w Europie Zachodniej, wiedzą doskonale, że tutaj, nad Wisłą, trwa taka nasza pospolita ruchawka, która co i rusz, ma swoje kolejne odsłony. Przyglądają się, a najbardziej zainteresowani pociągają za sznurki. Oczywiście nie w sprawie drutu i baterii R-14. Polska jest dużym krajem i jako taki jest w orbicie zainteresowania wszystkich liczących się służb na świecie. A służby te widzą i wiedzą dużo na temat metod dezinformacji. Konferencja prasowa o niedoszłym zamachowcy z Krakowa jest tego doskonałym przykładem. Niepozorny pracownik wyższej uczelni, reklamujący w sieci swoje eksperymenty wybuchowe od wielu lat, praktycznie z niczym się niekryjący, dochodzi w końcu do wniosku, że wysadzi to wszystko w powietrze, a że ma niezłe pojęcie o tym, jak można to zrobić, wpada (przez małżonkę (?)) w sidła ABW. Nie wiemy tylko, kiedy wpadł na ten szalony i zbrodniczy pomysł. Wszystko zostało przez prokuraturę i ABW tak podane, że budzi jedynie powszechną konsternację albo wręcz rozbawienie, co nie jest chyba normalne, gdy państwu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Coś, co powinno budzić naszą obawę, strach,  niepokój, troskę, protest, powagę, niesie za sobą śmiech i lekceważenie, wręcz niewiarę, że to się mogło wydarzyć. A przecież mogło. Dwa mainstreamowe portale, z których jeden zamienia się wieczorem w poradnik seksualny, trąbią od wtorkowego wieczora o wielkim zainteresowaniu sprawą Brunona K. w Europie, co wynika jakoby z wypowiedzi ministra spraw wewnętrznych Jacka Cichockiego, o której za chwilę. No jest to wyjątkowy i szczególny przypadek potencjalnego zamachowca, który tworzy grupę zbrojną składającą się głównie z samych agentów ABW pod przykryciem. Do pracy samych agentów nie można tu mieć zastrzeżeń, bo licho nie śpi. Może podejrzany chciał dokonać jakiegoś strasznego czynu, może zwerbował do niego nieznanych nam osobników, pałających, tak jak on, nienawiścią do całego systemu władzy w Polsce. Europejskie media  oczywiście milczą w tej sprawie, a jeśli już wspominają, to na szarym końcu swoich internetowych serwisów, tak jak „Die Welt”. Niemiecka gazeta donosi o kilku polskich nacjonalistach planujących zamach na gmach parlamentu. Czyli wiedzą jednak coś więcej od nas, bo u nas mówi się na razie o jednym nacjonaliście, czyli o Brunonie K. Chyba nie mają na myśli polskich agentów jako nacjonalistów. W innej niemieckiej gazecie „Die Zeit” o udaremnionym zamachu nie ma ani słowa, podobnie w prasie francuskiej. Ogromne zainteresowanie naszym przypadkiem jednak jest  - mówi Jacek Cichocki, a konkretnie wychodzi ono od szefów służb innych krajów Unii Europejskiej. Dlatego nasz minister na sesji szefów MSW sześciu największych krajów UE (G-6), oraz przedstawicieli USA w Londynie, poinformuje, jak rozumiem,  o wynikach operacji ABW. Kiedy pokaże ministrom spraw wewnętrznych wstrząsające zdjęcia różnych sprzętów, jakie gromadził wykładowca akademicki z Krakowa, padną z wrażenia. Te wszystkie kable, słoiki po kawie rozpuszczalnej, baterie R-14, dziurkacz, hełmy, śrubki, to z pewnością budzi grozę.  Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że w tym wszystkim nie ma jakiejś logiki, że to działania bez sensu. W Smoleńsku nie było zamachu, a jeśli był nawet, to nic nie możemy, nic nie wiemy – taki jest prawdziwy przekaz płynący z różnych ośrodków władzy od kilku miesięcy, a nie, że zamachu na pewno nie było. Nie, nieprawda, zamachu na pewno nie było – powtarzają w ostatnich dniach różne autorytety i jeden z biskupów. Stoimy u progu faszyzacji – twierdzi lewica. Policjanci w kominiarkach robią za prowokatorów na Marszu Niepodległości, no i co z tego? Jakiś facet w otoczeniu agentów służb miał wjechać w pobliże Sejmu z czterotonowym ładunkiem wybuchowym, ale państwo zdało egzamin i niedoszły zamachowiec siedzi. Trwa od kilku tygodni totalne zamieszanie i manipulowanie opinią publiczną w Polsce w jakimś konkretnym celu. I ten cel nie ma na pewno twarzy Brunona K. Jaki jest ten cel? Nie wiem, na pewno nie jest to cel zgodny z interesem Polski, z nasza racja stanu.    GrzechG

Oficer bez sumienia? Generał Marian Janicki, szef BOR, niespodziewanie wysforował się na „hienę smoleńską” numer 1 w kraju. Kto by pomyślał. Taki przyzwoity człowiek. Jak mógł w jego głowie narodzić się odrażający pomysł, żeby bronić się, poprzez przypuszczenie brutalnej napaści na śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który leżąc w grobie, nie może się już bronić? Jakby tego było mało, na świadka koronnego swego ataku wezwał z niebios swego niedawnego podwładnego, śp. pułkownika Jarosława Florczaka, który również nie jest w stanie włożonych mu w usta przez gen. Janickiego słów ani potwierdzić, ani im zaprzeczyć. Oto metoda polskiego generała.

Określenie „hieny cmentarne” używane zamiennie z „hienami smoleńskimi” kierowane jest często  pod adresem PiS i jego liderów, jako tych, którzy tragedię smoleńską wykorzystują do celów politycznych. Epitetem tym obrzucali Jarosława Kaczyńskiego politycy PO, SLD i Ruchu Palikota, blogerzy na portalach mainstreamowych, lewicujący publicyści związani z „Gazetą Wyborczą” i innymi pismami lewackimi. Wśród tych ostatnich, zapalczywością i agresją wobec PiS wyróżnia się były dziennikarz „GW” Wojciech Mazowiecki, pamiętny obrońca gen. Wojciecha Jaruzelskiego, po pokazie w telewizyjnej jedynce dokumentu „Towarzysz Generał”, przedstawiającego w krytycznym świetle promotora wprowadzenia stany wojennego. Mazowiecki Wojciech jest jednym z tych, którzy z upodobaniem lansują opinię, że „hieny smoleńskie” dążą do zbicia politycznego kapitału.Tymczasem jest akurat na odwrót. To ci, którzy nazywają „hienami cmentarnymi” ludzi, starających się czcić 10-go każdego miesiąca pamięć ofiar katastrofy Tu-154, robią to właśnie z powodów politycznych. Posługując się  tym wybiegiem, uczciwych ludzi oskarżają  politycy, chroniący interesów swojego ugrupowania i ich sojusznicy działający w mediach. Ci ostatni, występujący pod maską dziennikarzy i publicystów w swych szturmach na „sektę smoleńską”, wiernie i ślepo bronią obecną władzę. Wszyscy obrońcy raportów - rosyjskiego Tatiany Anodiny i polskiego Jerzego Millera - ufający w dobrą wolę naszej prokuratury i polskiego rządu, zdają sobie sprawę, że nagłośnienie jakiegokolwiek elementu sprawy smoleńskiej jest w szczególności dla partii rządzącej niekorzystne. Jeśli jeszcze ktoś podejmuje próby dotarcia do prawdy o wypadku smoleńskim, uznając, że jest to jedna z najważniejszych spraw ostatniej dekady, zdaniem obozu władzy musi być „hieną cmentarną”. To klasyczny przypadek, kiedy używanie tego epitetu jest nadużyciem. Za to w pełni uzasadnione jest nazwanie gen. Mariana Janickiego, szefa BOR, „hieną cmentarną”. Nigdy nie przypuszczałbym,  że polski oficer, okaże się człowiekiem tak niskiego morale. Staszek Janecki podczas wieczoru w Roninie, trafnie zauważył, że Janicki swoją postawą podeptał honor polskiego oficera. Już po portalach krążą zeznania Janickiego (uwaga! W nazwiskach różnica jednej litery. Nie może być pomyłki!), złożone w śledztwie smoleńskim w kwietniu 2011 r., przytaczane za „Newsweekiem”: - Około trzech miesięcy przed katastrofą płk Jarosław Florczak po kolejnym przylocie z prezydentem, bardzo zdenerwowany oznajmił mi, cytuję: „Szefie, pan prezydent kiedyś doprowadzi do tragedii, zginie wielu niewinnych ludzi”. Zapytałem go, odpowiedział mi: „Szefie, jak zwykle burdel, nikt nic nie wie, programy swoje, a realizacja swoje. Jeżeli pan może, to niech mnie pan więcej nie wysyła”.    Nieodpowiedzialny, jak z tego wynika Janicki, wbrew prośbie swego zaufanego oficera (wtedy byli jeszcze równi stopniem, bo nominację na generała Janicki dostał z rąk prezydenta Komorowskiego już po katastrofie smoleńskiej. Za zasługi? Tylko prezydent wie jakie), lekceważąc jego prorocze słowa, wysyła go do Smoleńska tragicznym lotem. Co za despota. Wiedział, czym to grozi, mimo to kazał lecieć. Człowiek bez sumienia. 

Jerzy Jachowicz

Próba zamachu czy prowokacja? Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wykryła próbę zamachu na prezydenta, premiera, ministrów i parlamentarzystów – taką sensacyjną informację usłyszeli wczoraj Polacy. Była ona rzeczywiście zatrważająca, bo do tej pory w Polsce nikt czegoś podobnego nie planował przeprowadzić, uważamy się wszak za kraj wolny od terroryzmu. Ale gdy zaczynamy analizować słowa prokuratorów i funkcjonariuszy ABW, to rodzi się wiele pytań. Dlaczego tak długo trwało rozpoznanie tego potencjalnego zamachowca? Dlaczego nie przeprowadzono badań psychiatrycznych tej osoby, zanim ogłoszono rewelacje o przygotowywaniu ataku terrorystycznego na najważniejsze osoby w państwie? Co powiedzą prokuratura i ABW, gdy okaże się, że jest to osoba niezrównoważona psychicznie?

Badań nie zrobiono, ale profil psychologiczny domniemanego terrorysty prokuratura już ma. Usłyszeliśmy, że to nacjonalista, antysemita i ksenofob i ta ideologia miała go pchnąć do przygotowywania spisku. Czy to przypadek, że ta sprawa wypłynęła niedługo po Marszu Niepodległości, gdy znowu w mediach posypały się gromy na jego organizatorów i uczestników, a wśród nich pełno było oskarżeń właśnie o ksenofobię, antysemityzm czy faszyzm? I straszono Polaków, że narodowcy chcą siłą obalić legalne władze państwowe. Czy teraz sprawa 45-letniego naukowca z Krakowa posłuży władzom za pretekst do inwigilowania narodowych ruchów, stowarzyszeń i partii lub takich, które władza za narodowe tylko uzna? To bardzo prawdopodobne, przecież Donald Tusk w sobotę zapewniał, że nie pozwoli na obalenie państwa, a teraz śledczy mówią, że krakowianin mógł być “polskim Breivikiem”. Zastanawiające jest to, że prokuratura i ABW są tak wylewne na początkowym etapie śledztwa. W sprawach dużo mniejszego kalibru ciężko jest coś wyciągnąć z prokuratorów czy funkcjonariuszy ABW, a tutaj pełna jawność. Po co? Dlaczego w ogóle tę sprawę ujawniono opinii publicznej, skoro – jak twierdzi ABW – zagrożenia dla prezydenta, premiera nie było, tzn. nie było szans, żeby do zamachu doszło, bo potencjalny terrorysta był pod obserwacją służb. Służby specjalne prowadzą dużo różnych operacji, często mających o wiele poważniejsze znaczenie i konsekwencje dla bezpieczeństwa państwa, ale czy o wszystkich informują? Nie. To raczej bardzo wyjątkowe przypadki. Mam nieodparte wrażenie, że służby grają tu w swoją grę. Nie bez powodu podczas konferencji usłyszeliśmy zapewnienia, że ABW potrzebne są szerokie uprawnienia, aby mogła prowadzić takie śledztwa jak to. A tymczasem nawet w kołach rządowych mówi się o konieczności ograniczenia uprawnień ABW, oskarżanej choćby o masowe podsłuchiwanie, inwigilowanie Polaków. Ta konferencja to był też atak na pomysły reformy służb specjalnych, a jednym z projektów jest przecież np. połączenie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego z Centralnym Biurem Śledczym. Pamiętają Państwo aferę z łodzią i bombą, którą odkryto na Bugu podczas Euro 2012? To miało świadczyć o przygotowywaniu przez kogoś zamachu i dowodzić czujności służb, które wtedy się jednak ośmieszyły. Teraz sprawa krakowianina spadła więc ABW jak manna z nieba i o zagrożeniu terroryzmem znowu można mówić jako o czymś realnym. Przecież media trąbią, że udaremniono zamach na prezydenta, premiera, ministrów i posłów. Ale skoro sprawa ma jak widać drugie dno, to czy nie mogło być i tak, że to agenci ABW “pomogli” zamachowcowi, przygotowując sprytną prowokację? Niczego wykluczyć w tej chwili nie można. Dlatego tę sprawę trzeba dogłębnie wyjaśnić, bo za dużo jest tu zbiegów okoliczności. Krzysztof Losz

Kto inspirował? Z Bogdanem Święczkowskim, szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w latach 2006-2007, rozmawia Marcin Austyn Jak Pan ocenia politykę informacyjną prokuratury i ABW w sprawie rzekomego zamachu na konstytucyjne organy państwa polskiego? Nieczęsto zdarza się, by na początkowym etapie śledztwa ujawniano tak wiele informacji. - Cała ta sprawa związana z niedoszłym zamachowcem, z czynionymi przygotowaniami do zamachu, wygląda na przygotowaną akcję. Przynajmniej tak wynika z wypowiedzi prokuratorów i funkcjonariuszy ABW.

Skąd taka ocena? - ABW posiadła podejrzenia, że zatrzymany człowiek wyrażał radykalne poglądy już pod koniec 2011 roku i prawdopodobnie zaplanowano akcję wobec niego. Rzucono wędkę i patrzono, czy niedoszły sprawca zamachu złapie się na przynętę. Z przebiegu wydarzeń możemy się domyślać, że akcja się powiodła. W otoczeniu mężczyzny prawdopodobnie pojawili się oficerowie lub agenci ABW, którzy inspirowali go do pewnych działań zmierzających do realizacji planów wypływających z jego radykalnych opinii. Wnioskuję to z faktu, że owe cztery osoby, które miały być członkami grupy współpracującej z mężczyzną, nie zostały zatrzymane, a tylko przesłuchane w charakterze świadków. Nic więcej o nich nie wiemy, a szersze informacje na ten temat objęte są tajemnicą. Oczywiście takie metody były i są stosowane przez służby specjalne. Są to przygotowane prowokacje, które mają łowić osoby o radykalnych poglądach, które mogą podjąć groźne w skutkach działania. Polskie prawo jednak na to nie pozwala.

Trochę dziwi to, że mężczyzna działał właściwie w pojedynkę. - Dlatego sądzę, że człowiek ten mógł zostać omotany przez służby. Znamy takie przykłady z historii. SB dawało opozycji maszyny drukarskie i potem wyłapywało tych, co przychodzili drukować “bibułę”. Są też aktualne przykłady: kiedy FBI w Nowym Jorku znalazła w internecie człowieka, który deklarował, że chce organizować zamachy, to służby dały mu nawet materiały wybuchowe, by później dokonać zatrzymania.

Groźba zamachu była poważna? - Proszę pamiętać, że mężczyzna został zatrzymany za przygotowanie, nie usiłowanie przeprowadzenia zamachu terrorystycznego. Zatem – jak sam wyjaśnił – inspirowany przez inną osobę nie podjął żadnych działań zmierzających do realizacji zamierzonych celów. To ważna do ustalenia okoliczność, czy to ABW nie odegrała tej inspirującej roli, bo to już mogłoby stanowić przekroczenie prawa. Z pewnością wyjaśni to prokuratura, która dysponuje materiałem dowodowym. W tym kontekście nie dziwi jednak fakt, że prokuratura i ABW zdecydowały się ujawnić te wszystkie informacje na konferencji prasowej, mając świadomość, że nie ma już osób, które mogłyby być zatrzymane w tym wątku. Dla mnie jednak bardziej interesująca była informacja, że wczorajsza konferencja była zaplanowana już tydzień wcześniej, tuż po Święcie Niepodległości. Proszę zwrócić uwagę na przekaz, jaki mógłby mieć wówczas miejsce: oto odbył się wspaniały, prezydencki marsz, zaraz potem marsz narodowców, którzy wywołali burdy (co do czego mamy poważne wątpliwości), po czym dowiedzielibyśmy się, że są narodowcy, którzy chcą wysadzić Sejm RP wraz z prezydentem. Poglądy polityczne może mieć każdy, ale źle byłoby, gdyby ów człowiek został sprowokowany do podjęcia pewnych działań przez funkcjonariuszy państwa. Nie wiemy, jak było naprawdę, ale zwracam uwagę na prawdopodobny plan polityczny.

Czemu służyłaby taka narracja? - Dla obecnej władzy pokazanie się jako ludzie, którzy stanowią siłę spokoju, to ogromny sukces. Pamiętamy niedawną Radę Krajową PO, gdzie Donald Tusk mówił, że jedynie oni gwarantują spokój w kraju. Można przypuszczać, że cały scenariusz działań był poukładany, ale ze względów merytorycznych nie udało się go w pełni zrealizować. Zapewne prokuratura musiała wykonać jeszcze jakieś czynności, potrzebowała czasu. Ale i tak wykorzystano temat zamachu, by przykryć aktualne problemy.

Zmiany w koalicyjnym PSL to z pewnością niewygodny temat, do tego dochodzi szczyt UE. - Dokładnie. A teraz będziemy rozmawiać – jak to już piszą media – o narodowcu, który chciał wysadzić całą władzę w Polsce. Gdyby rzeczywiście był człowiek, który chciałby wysadzić prezydenta, premiera, i podjął działania zmierzające do realizacji swoich celów, to powinien otrzymać zarzut usiłowania przeprowadzenia zamachu, i finalnie powinien zostać osądzony przez sąd na karę więzienia nie na kilka lat, co teraz mu grozi, ale może i na dożywocie za czyn z art. 127 ¤ 1 kk.

Jednak odnalezione materiały wybuchowe, plany stworzenia czterotonowego ładunku wybuchowego rozpalają wyobraźnię. - Ale jednocześnie zapomina się, że ów mężczyzna był specjalistą w zakresie materiałów wybuchowych. To było związane z jego pracą zawodową. A jeden z filmów przedstawionych na konferencji prokuratury i ABW pochodził z 2000 roku. Nikt mi nie wmówi, że mężczyzna od 12 lat planował zamach terrorystyczny.

Po co był mu potrzebny cały arsenał broni? - Trudno mi powiedzieć, jaka to była broń: czy współczesna, czy z czasów II wojny światowej. Tych szczegółów prokuratura nie ujawniła. Trzeba jednak wiedzieć, że są różni kolekcjonerzy, fanatycy, zapaleńcy, którzy nielegalnie gromadzą broń. A może ten mężczyzna handlował tą bronią? To oczywiście jest wątek, który należy wyjaśnić.

Podobno sygnały alarmujące służby pochodziły od żony zatrzymanego. To jest przesłanka, by wnioskować o stanie psychicznym mężczyzny? Wiemy, że póki co nie był on badany. - Nie ma znaczenia, skąd pochodziła taka informacja. Agencje na bieżąco monitorują internet. Niewykluczone, że w czasie, gdy służby otrzymały sygnał od żony, już interesowały się mężczyzną. Tego nie wiemy i trudno to komentować.

Mężczyzna miał brać przykład z Andersa Breivika. Istnieje obawa, że będą jego naśladowcy? Sprawa zamachu została nagłośniona. To może być katalizatorem dla działań innych? - Zawsze trzeba brać pod uwagę to, że pojawią się osoby mające podobne zamiary, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, jaką mamy sytuację społeczno-polityczną, że borykamy się z coraz to większą biedą, że w społeczeństwie narasta frustracja. W zderzeniu z wielkim optymizmem władzy, głównych mediów, w ludziach może pojawiać się chęć podjęcia działań agresywnych. To nie jest dobre rozwiązanie, ale czara goryczy się przelewa. Bieda, frustracja, niemożność osiągnięcia pewnych celów życiowych stoją u podstaw rewolucji.

Przy okazji całej sprawy prokuratura pochwaliła współpracę z ABW. To wyrachowany głos w obronie uprawnień tej służby wobec planów zmian? - W oczywisty sposób sprawa została wykorzystana do tego, by udowodnić potrzebę zachowania przywilejów ABW. Uważam, że plany rządowe w tym zakresie są zbyt daleko idące, ale ABW wymaga reorganizacji. Uprawnienia śledcze w zakresie zwalczania terroryzmu i walki z obcymi wywiadami niewątpliwe powinny pozostać w kompetencjach tej służby. Dziękuję za rozmowę. Marcin Austyn

Zamachnięci Kraj, w którym były prezydent i noblista sam sobie publikuje przeprosiny w mediach zasługuje na uwagę lekarzy specjalistów. A my obawiamy się najbardziej jednego zamachu: zamachu na naszą kolektywną społeczną inteligencję. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia czytając w Wyborczej że Lech Wałęsa zapłacił za umieszczenie w TVN przeprosin Krzysztofa Waszczykowskiego, który to Wałęsy wcale nie zamierza przepraszać. Skoro Lech Wałęsa, który obnosi się z Czarną Madonną w klapie marynarki, jest niewinny i nigdy z SB nie współpracował, to, dlaczego tak nachalnie usiłuje się wybielić, zamiast nastawić po chrześcijańsku drugi policzek, wiedząc, że Pan Bóg kocha ludzi prawych i sprawiedliwych? Pamiętamy, że Wałęsa wygrał sprawę z Waszczykowskim w gdańskim sądzie, a od niedawna wiemy niestety jak funkcjonują gdańskie sądy na telefon. Ale z drugiej strony czy można dziwić się Wałęsie? W Polsce Tuska panuje wolna amerykanka i prawdziwy cyrk, można u nas odstawiać każdy możliwy numer. W styczniu tego roku pułkownik Przybył, czyli wysoki oficer naszego wojska polskiego, zwołał konferencję prasową, podczas której padł ofiara zamachu terrorystycznego z reki terrorysty Przybyła. Na szczęście terrorysta Przybył nie trafił za bardzo pułkownika Przybyła. Obaj Przybyłowie, pułkownik i terrorysta, zostali odesłani do szpitala psychiatrycznego. Wczoraj dowiedzieliśmy się z kolei, że funkcjonariusze ABW planowali atak terrorystyczny na Sejm RP. Na szczęście atak terrorystyczny został udaremniony przez funkcjonariuszy ABW, za co otrzymali publiczną pochwałę premiera. Teraz na pewno posypią się medale i awanse. Łóżka w szpitalach psychiatrycznych stanowią tylko 13% wszystkich łóżek w polskich szpitalach. Apelujemy do Ministerstwa Zdrowia o zwiększenie tej liczby. Polska jest w potrzebie. Balcerac

Brunon K. a sprawa smoleńska Po raz kolejny w ostatnich tygodniach w Polsce odpalono „narrację trotylową”, tym razem wiążąc niewydarzonego potencjalnego zamachowca z 4 tonami trotylu, który miał zdetonować pod Sejmem.

Sprawa Brunona K. wydaje się być typową, wielopiętrową operacją służb specjalnych, której beneficjentami są zarówno służby (ABW), prokuratura, jak i prezydent Bronisław Komorowski (również stał się celem zamachu!) oraz rząd Donalda Tuska [1]. Nie znaczy to, że wszyscy wyżej wymienieni uczestniczyli świadomie w grze, ale warto przyjrzeć się, jakie skutki ma wykorzystanie internetowego piromana dla sprawy Katastrofy Smoleńskiej. Tym bardziej, że akurat teraz wykorzystano  osobę bardzo użyteczną w ewentualnych późniejszych grach operacyjnych. Od wczoraj stała się ona nieprzydatna dla oficerów prowadzących. Po raz kolejny w ostatnich tygodniach w Polsce odpalono „narrację trotylową”, tym razem wiążąc niewydarzonego potencjalnego zamachowca z 4 tonami (sic!) trotylu, który miał zdetonować pod Sejmem. Operetkowość całej sprawy [2] nie ma znaczenia w sytuacji, gdy zdecydowana większość społeczeństwa nie jest w stanie zrozumieć w pełni wiadomości telewizyjnych, o czytaniu czy jakiejkolwiek analizie nie wspominając. Skupmy się zatem na początek na hasłach. Przekaz służb dla tzw.”szarego człowieka”, związany z Brunonem K. jest jasny: po raz pierwszy w Polsce ujawniono związek o charakterze terrorystycznym, [3] mający dostęp do broni i materiałów wybuchowych (trotyl) w dużych ilościach. Jeśli wrócimy do ostatnich rewelacji Prokuratury Wojskowej w sprawie wysokoenergetycznych śladów znalezionych na tupolewie „102”, z łatwością zauważymy, że ostatnio prezentowana przez różne źródła oficjalna narracja sugeruje wszechobecność TNT w naszym otoczeniu, a także łatwość jego zdobycia (bo skąd pochodziłby plan odpalenia pod Sejmem aż 4 ton?). Te pojęciowe klisze (ze sfilmowanymi widowiskowymi eksplozjami włącznie), wdrukowano odbiorcom mediów w pierwszym przekazie, który trudno później będzie zastąpić innym. Apolityczność Brunona K. też ma swoje plusy- wszak w Smoleńsku zginęli przedstawiciele wszystkich opcji politycznych. Kolejnym elementem układanki jest dopuszczenie przez Rosjan polskich biegłych do pirotechnicznego przebadania wraku „101” i przekazania przez nich przełożonym informacji o znalezieniu dużej ilości śladów trotylu. Trzeba sobie w końcu jasno powiedzieć, że po tzw. „drugiej stronie” nie mamy do czynienia z idiotami. Skoro zatem w ogóle dopuszczono do takich badań, to znaczy że strona rosyjska dysponuje przynajmniej „Planem B”, polegającym np. zrzuceniu (w razie konieczności) odpowiedzialności za zamach na polską delegację na np. brodatego taliba [4], który zaczaił się z RPG w smoleńskiej mgle, aby zabić „małego szatana”, czynnego w Afganistanie. Sprawa Brunona K., który, jak możemy się zorientować, bardzo długo interesuje się materiałami wybuchowymi, i zapewne był prowadzony przez służby nie od wczoraj, może być przygotowaniem do analogicznego „Planu B” ze strony (nazwijmy umownie)- polskiej, np. na hipotetyczny wypadek, gdyby:

Oczywiście, nie znaczy to że zamachu w Smoleńsku dokonał dream team Brunona K.- ale, skoro wykryto już w Polsce jedną grupę terrorystyczną której znakiem rozpoznawczym jest TNT, to czy mamy pewność że nie istnieje inna, bardzo głęboko zakonspirowana grupa, zdolna do dokonania zamachu na prezydencką delegację, równie bezwzględna [5], ale skuteczniejsza?  Czy "ciemny lud" tego nie kupi?

Mam wrażenie, że o tym, kto wchodzi w skład tej grupy, zostaniemy poinformowani w zależności od zapotrzebowania. Sprawcy zostaną zaś oskarżeni przez kierowaną przez apolitycznego Andrzeja Seremeta, niezależną od rządu Donalda Tuska z jednej, a prezydenta Komorowskiego z drugiej strony- prokuraturę, i przykładnie ukarani. Zgaduję przy tym, że jednej z wyżej wymienionych opcji na pohybel. Państwo znowu zda egzamin. Buldogi cały czas walczą pod dywanem.

[1] O wzajemnych związkach pomiędzy uczestnikami gry zob. http://obserwator.com/obserwacje/polityka/o-co-chodzi-w-ustawce-z-brunonem-k

[2] Trudno nie skojarzyć zbieżności pewnych elementów całej „akcji” ze sprawą byłego pułkownika GRU,  Władimira Kwaczkowa, który miał założyć w Rosji związek zbrojny i próbować obalić władze ze współudziałem wyszkolonych przez siebie kuszników (!). Domniemany spisek kierowany przez byłego wojskowego wykryła cywilna FSB.

[3] To, że na jednego prawdziwego „spiskowca” przypadało kilku agentów, świadczy m.in. o starych i sprawdzonych wzorach działania zaangażowanych służb, pochodzących tak z Ochrany, jak i KGB.

[4] Oczywiście dla Rosjan byłoby idealnie, aby talib- jeśli w ogóle zostanie schwytany (wyłącznie w żywotnym interesie FR), miał także związki z Czeczenią. Nie wątpię, że w razie wyartykułowanej przez W.W.Putina konieczności taki talib również się znajdzie, i swoim związkom z wrogami Rosji nie zaprzeczy. Nieważne przy tym, czy zostanie wzięty żywy czy umarły.

[5] Czyli zdolna do zamordowania przedstawicieli WSZYSTKICH środowisk politycznych w Polsce, bez wyjątku.

 Obserwator

Zmienić artykuł 1049 KPC Sprawa Krzysztofa Wyszkowskiego pokazuje, jak obowiązujące w Polsce przepisy zmieniają prawo w narzędzie prywatnej zemsty silniejszego. Pokazuje też, że obok osławionego artykułu 212 kodeksu karnego, wypadałoby zająć się też artykułem 1049 kodeksu postępowania cywilnego.

Jeżeli w samym tytule egzekucyjnym nie postanowiono, że w razie niewykonania przez dłużnika w wyznaczonym terminie czynności, którą może wykonać także inna osoba, wierzyciel będzie umocowany do wykonania tej czynności na koszt dłużnika - sąd, w którego okręgu czynność ma być wykonana, na wniosek wierzyciela wezwie dłużnika do jej wykonania w wyznaczonym terminie, a po bezskutecznym upływie terminu udzieli wierzycielowi umocowania do wykonania czynności na koszt dłużnika. Na żądanie wierzyciela sąd przyzna mu sumę potrzebną do wykonania czynności. Na postanowienie sądu przysługuje zażalenie.

W praktyce działa to tak, jak widzimy w sprawie Wyszkowskiego. Pomimo wszystkich dokumentów i dowodów sąd nakazał Krzysztofowi Wyszkowskiemu na przeproszenie Wałęsy za nazwanie go Bolkiem. Wyszkowski oczywiście odmówił, ale cóż z tego, skoro mamy przepis. Przepis który pozwala Wałęsie nie tylko na opublikowanie przeprosin podpisanych nazwiskiem Wyszkowskiego (prawo pozwala więc, w swoim majestacie, na wprowadzanie opinii publicznej w błąd), lecz również na wyegzekwowanie od niego kosztów emisji fałszywki. Ponoć Wałęsa za powiedział już, że „teraz Wyszkowskim zajmie się komornik”. Prawdopodobnie więc rodzina Wyszkowskich (w tym obłożnie chora matka Wyszkowskiego) trafi na bruk – mieszkanie jest bowiem jedynym majątkiem dziennikarza. Ocenę postępowania sądu i Wałęsy pozostawiam czytelnikom. Równocześnie jednak chciałbym zaapelować do wszystkich organizacji, które mogłyby zająć się sprawą i dziennikarzy/blogerów, którzy mogą ją nagłośnić, aby niezależnie od pomocy samemu Krzysztofowi Wyszkowskiemu rozpocząć działania mające na celu zmianę artykułu 1049 KPC, zwłaszcza zaś cytowanego powyżej § 1 tego przepisu. Jest to bowiem przepis wyjątkowo szkodliwy, który z jednej strony pozwala jednej ze stron procesu równocześnie skazanego poniżyć, jak doprowadzić do finansowej ruiny, przy okazji zaś oszukać opinię publiczną. Nie ma to nic wspólnego ze sprawiedliwością, niezależnie od tego, czy skazany w takiej sprawie jest winny, czy też niewinny. Krzysztof Karnkowski

Zamach pod patronatem ABW Aresztowany Brunon K. przygotowywał zamach w Sejmie wraz z co najmniej sześcioma wspólnikami. Tylko jeden z nich został także zatrzymany. Resztę wypuszczono na wolność. – To może oznaczać, że w otoczeniu zamachowca działali ludzie służb, nie znajduję innego wytłumaczenia, dlaczego ci ludzie nie usłyszeli zarzutów – mówi b. szef ABW Bogdan Święczkowski. Jak ustaliła „Codzienna”, u Brunona K. zabezpieczono heksogen. – To materiał, który posiada wojsko i którego ono solidnie pilnuje – mówi nam pirotechnik BOR u. Nie wiadomo, w jaki sposób niedostępny nawet dla naukowców środek znalazł się w posiadaniu niedoszłego zamachowca. Co jednak istotne, wśród zaprezentowanych na konferencji prasowej dowodów rzeczowych próżno szukać fotografii materiałów wybuchowych. Pojawia się za to pistolet, na który mężczyzna nie miał pozwolenia. Pomimo tego nie usłyszał on zarzutów nielegalnego posiadania broni i materiałów wybuchowych. Mężczyzna nie został również przebadany psychiatrycznie. Faktem przemawiającym za prowokacją jest m.in. to, że cała operacja – co potwierdzono podczas konferencji – była prowadzona już od jesieni 2011 r. i służby bardzo dokładnie obserwowały działania rzekomego zamachowca. W związku z tym, że przez ponad rok rozpracowywały tego człowieka, w moim przekonaniu nie było żadnego bezpośredniego zagrożenia zamachem. Proszę zwrócić uwagę, że ma on postawione tylko zarzuty przygotowywania zamachu, a nie usiłowania – mówi Bogdan Święczkowski. O tym, że cała sprawa jest wyjątkowo tajemnicza, świadczy wypowiedź karnisty prof. Piotra Kruszyńskiego.

– Jeżeli ABW miała zweryfikowane dane operacyjne na temat tego, że ten człowiek miał złe zamiary i gromadził materiały wybuchowe, żeby wysadzić Sejm, to wówczas taka prowokacja mogłaby być dopuszczalna – tłumaczy „Codziennej”. – Nie wolno jednak kreować przestępstw, to jest karalne. Te dane są jednak ściśle tajne i jest mało prawdopodobne, byśmy się dowiedzieli jak było – mówi. Szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych Konstanty Miodowicz zapowiada, że sprawa domniemanego zamachowca jest dla posłów priorytetem i Sejm zajmie się nią w czwartek. – Komisja jak najszybciej powinna otrzymać od ABW informacje dotyczące tła sprawy, jak i przebiegu i perspektyw śledztwa – mówi. W ostrzejszym tonie wypowiada się Marek Opioła. Zdaniem posła PiS u wtorkowa konferencja prasowa ABW i prokuratury była przedwczesna i może przyczynić się do tego, że nie wszyscy podejrzani w sprawie niedoszłego zamachu na władze państwowe będą zatrzymani. – Od wczoraj wiedzieliśmy z mediów, że coś będzie się działo, pomimo tego nie otrzymaliśmy żadnej informacji. W tej sprawie jest wiele wątpliwości – mówi Opioła, członek sejmowej komisji służb specjalnych. Faktem jest, że ABW i prokuratura wykorzystały konferencję w sprawie próby zamachu do apelu o nieograniczanie uprawnień służbom specjalnych. Chodzi o zabranie agencji uprawnień śledczych, czego po nieprawidłowościach w aferze Amber Gold chciał Donald Tusk. Po konferencji prokuratury nagłówki internetowych serwisów zaroiły się od nagłówków „ABW udaremniło zamach”. Wcześniej prokuratorzy i ABW podkreślali też wzorową współpracę między śledczymi a Agencją. Może to mieć dodatkowe znaczenie dla prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Losy tego ostatniego od dłuższego czasu są niepewne. Premier Donald Tusk na wczorajszej konferencji zapowiedział jednak, że nie zamierza zmieniać zdania w sprawie ograniczenia kompetencji ABW.

Katarzyna Pawlak, Wojciech Mucha

PR-owski rząd, PR-owski zamach Konferencja prasowa przedstawicieli ABW i prokuratury w zasadzie niczego nie wyjaśniła

 1. Wczorajszy medialny show po konferencji ABW i krakowskiej prokuratury dobitnie pokazuje, że rządzący z całą premedytacją chcą wykorzystać, skłonności jednego z pracowników wyższej uczelni w Krakowie do konstruowania materiałów wybuchowych, do rozpętania w Polsce atmosfery zagrożenia zamachami na władze państwowe. Konferencja prasowa przedstawicieli ABW i prokuratury w zasadzie niczego nie wyjaśniła ale miała za zadanie epatowanie opinii publicznej licznymi zdjęciami kabli, zapalników, lontów i innych akcesoriów, przy pomocy których konstruuje się ładunki wybuchowe. Szczególne wrażenie na widzach, miały zrobić filmy z próbnych wybuchów przeprowadzonych przez „zamachowca” (wprawdzie ponoć sprzed 10 lat), a szczególnie ten parometrowy lej po jednym z nich, na zaoranym polu. Poinformowano także, że „zamachowiec” werbował członków do swojej grupy zbrojnej, ba nawet niektórych przeszkolił, choć już wczoraj niektóre media doniosły, że byli to „agenci pod przykryciem” o czym świadczyć miało stwierdzenie prokuratorów, że ci ludzie po przesłuchaniu nie zostali aresztowani(okazuje się teraz, że prowokacja policyjna jest jak najbardziej uprawnioną metodą działania służb, choć w przypadku agenta Tomka, była uznawana za podżeganie do przestępstwa). Znamienne było także stwierdzenie prowadzącego konferencję prasową prokuratora, że w świetle tej sprawy, nie powinno się ograniczać kompetencji śledczych ABW, co oznacza, że przy tej okazji mają coś ugrać nie tylko rządzący ale także sama Agencja, której premier Tusk chciał odebrać uprawnienia śledcze i zostawić tylko te informacyjne i prewencyjne.

2. Chciałbym być dobrze zrozumiany, nie bagatelizuję faktu, że w tym przypadku miała miejsce próba produkcji materiałów wybuchowych, które miały być użyte do popełnienia przestępstwa. Im jednak więcej informacji się w tej sprawie pojawia, tym bardziej widać, że wczorajsza konferencja prokuratury, miała mocne inspiracje polityczne ze strony rządzących (jak napisał na Twitterze dziennikarz RMF FM i TVN 24 Konrad Piasecki, to analiza wpisów „organizatora spisku” w internecie, świadczy o tym, że był on nim, mało pochłonięty). Atak miał być przeprowadzony na budynek Sejmu przy użyciu aż 4 ton materiałów wybuchowych co wymaga zostawienia w jego okolicach sporej ciężarówki, a to według mojej wiedzy, nie jest możliwe. Zamach zdaniem prokuratorów miał dotyczyć prezydenta, premiera, członków rządu i miał się odbyć podczas głosowania nad budżetem państwa tyle tylko, że w takim głosowaniu prezydent jak pamiętam nigdy nie uczestniczył (a głosowałem już w swojej pracy parlamentarnej nad kilkoma ustawami budżetowymi). Zresztą w całej konferencji padło wiele stwierdzeń, które mogą tylko mnożyć pytania i wątpliwości i stwarzają usilne wrażenie, że prokuratura z jakiś względów się niezwykle pośpieszyła z prezentacją tych materiałów (w innych jak choćby w sprawie smoleńskiej prokuratura jest niezwykle wstrzemięźliwa i organizuje konferencje tylko pod przymusem opinii publicznej), co więcej padła zapowiedź, że to zaledwie pierwszy „odcinek” serialu. Z wczorajszego przekazu medialnego wynika, że te kolejne „odcinki”, będą coraz mocniej pokazywały, że inspiracją dla „zamachowca” który nie lubił Platformy, była szeroko rozumiana opozycja z prawej strony sceny politycznej.

3. Nasuwają się więc nieodparte pytania, czy rzeczywiście rządzenie dla ekipy Donalda Tuska, jest już aż tak trudne, że konieczne jest rozkręcanie „histerii zamachowych” aby odwrócić uwagę opinii publicznej od coraz bardziej dokuczliwej rzeczywistości będącej rezultatem tego rządzenia. Czy skoro o całej sprawie Agencja poinformowała prezydenta i premiera już pod koniec października, to dlaczego czekano aż 20 dni, żeby poinformować o niej opinię publiczną, a wcześniej nie poinformowano o tym choćby członków sejmowej komisji ds. służb? Jeżeli „histeria zamachowa” jest także potrzebna ABW aby premier Tusk poważnie nie ograniczył jej kompetencji, to pojawia się poważne pytanie czy szef rządu, który osobiście nadzoruje służby specjalne, jeszcze nad nimi panuje? Wreszcie jeżeli obecny rząd tak poważnie podchodzi do tej próby „zamachu” na władze państwowe, to dlaczego odsądzane są „od czci i wiary” podejrzenia takiego zamachu w odniesieniu do delegacji państwowej udającej się w kwietniu 2010 roku do Smoleńska?

To takie i podobne im pytania wymagają pilnych i poważnych odpowiedzi ze strony rządzących i jeżeli te odpowiedzi nie padną, to uprawnione będzie stwierdzenie, że PR-owski rząd, próbuje wmówić opinii publicznej, PR-owski zamach.

Kuźmiuk

Soros finansuje budowę z Francji kraju islamskiego George Soros ….”przeznaczył swoje środki na kampanię promującą islam..Zrzeszenie przeciwko Islamofobii we Francji (CCIF), które najwyraźniej stawia sobie za cel przekształcenie Francji w kraj islamski. Bałaban „Marwan Muhammad, rzecznik Zrzeszenia przeciwko Islamofobii we Francji...”...”"Kto ma prawo twierdzić, że Francja za trzydzieści czy czterdzieści lat nie będzie krajem muzułmańskim? Kto ma takie prawo? Nikt w tym kraju nie ma prawa nam tego odmawiać. Nikt nie ma prawa odbierać nam tej nadziei. Nadziei na globalne społeczeństwo wierne islamowi. Nikt w tym kraju nie ma prawa definiować nam, czym jest tożsamość francuska „.....”George Soros ….”przeznaczył swoje środki na kampanię promującą islam. Jej pomysłodawcą jest Zrzeszenie przeciwko Islamofobii we Francji (CCIF), którenajwyraźniej stawia sobie za cel przekształcenie Francji w kraj islamski. „.....(źródło)

Macierewicz w wywiadzie zez Zdortem „Moim zdaniem Lech Kaczyński był najwybitniejszym prezydentem w dziejach Polski. „.....”Ale upadek niepodległego państwa polskiego byłby także potężnym ciosem w cywilizację chrześcijańską i łacińską, którą reprezentujemy. Gdyby naród polski stracił swoją podmiotowość i samodzielność państwową, rządzącym obecnie w Europie elitom dużo łatwiej byłoby narzucić model cywilizacji antychrześcijańskiej. „....”Premier Tusk i minister Sikorski nie mają moralnego prawa dysponować niepodległością Polski – dorobkiem tysiąca lat naszej historii. Jest oczywiste, że taka decyzja pogorszyłaby sytuację Polaków wśród innych narodów, trwale skazując nas na rolę siły roboczej nowych władców Europy „.....(źródło )

Macierewicz mówiąc o narzuceniu Polkom modelu cywilizacji antychrześcijańskiej nie mówił o islamie , ale o religii politycznej, o politycznej poprawności. Tym niemniej jego słowa odnoszą się również do umacniającego się islamu w Europie . Na problem islamizacji Europy w sferze religijnej, etycznej nakłada się problem etniczny , ponieważ islam rozprzestrzenia się głównie dzięki imigracji , a nie prozelityzmowi Europa upada gospodarczo , etniczni Europejczycy wymierają , a na jej gruzach powstanie nowy porządek polityczny, ale również kulturowy i religijny .Mało kto zauważa ,że następuje proces pęknięcia Europy na linii Odry , Sudetów. Z jednej strony na Zachodzie na gruzach cywilizacji politycznej poprawności powstaną państwa, a być może islamski kalifat europejski , a z drugiej, głównie słowiańska , chrześcijańska część . Proces ten może jednak trwać jeszcze kilkadziesiąt lat i wiele może się do tego czasu wydarzyć. Obyśmy na trwale jak przestrzega Macierewicz nie pozostali w roli siły roboczej , tym razem dla islamskiej Europy .

Islamizacja Europy , szczególnie jeśli nabierze tempa może być dla Polski szansą, o ile nie zostanie wcześniej zniszczona w sferze religijnej i intelektualnej przez religie polityczną , przez polityczną poprawność . Islamizacja wprowadzi na dekady zamęt na Zachodzie. Chciałbym zaznaczyć że proces islamizacji Europy Zachodniej jest procesem naturalnym i wiąże się panowaniem socjalistycznego , obłąkanego reżimu ideologicznego socjalistycznej poprawności , który wyniszcza podatkami i kulturą hedonizmu rdzenna ludność . W miejsce wymierającej populacji napływa nie podatna na kulturową asymilację ludność. Budowa w związku z tym antyislamskiej fobii w Polsce jest bezzasadna, gdyż lepiej mieć za sąsiadów islamskie Niemcy niż socjalistyczne. Przypomnę tutaj fragment analizy Rokity z którą w większości się zgadzam Rokita „Rokita „Polska także nie ma i - mimo grożącej nam demograficznej katastrofy - mieć nie będzie w wyobrażalnej przyszłości kłopotu z liczebnością i zamknięciem islamskiej społeczności”…” Jest jeszcze jedna kwestia, bez wątpienia dla polskiej polityki kluczowa. Starcie Zachodu z islamem w najwyższym stopniu nie leży w polskim interesie. Gdyby bowiem sławetna "wojna cywilizacji" przybrała kształty realnej i globalnej polityki, kluczowym partnerem i sojusznikiem Zachodu z konieczności musiałaby stać się wielka i najbardziej zagrożona przez islam Rosja. Taki scenariusz to koniec marzeń o długofalowej podmiotowości polskiej polityki w Europie. Co innego towarzyszenie Amerykanom w Iraku czy Afganistanie, by okazać się wiarygodnym sojusznikiem, a co innego podsycanie wewnętrznego antyislamskiego frontu w Europie. Dobrze więc, że warszawska społeczność muzułmanów będzie w końcu miała swój meczet. Dobrze dla tej społeczności i dobrze dla polskiego narodowego interesu.” ….(więcej)

Problemem Polski Polaków nie jest islam , ale wewnętrzny stan wielkiej „smuty „ politycznej , kulturowej i intelektualnej. To od tego czy Obozowi Patriotycznemu uda się na trwale zbudować broniący Polaków przed destrukcją jaka niesie socjalistyczna polityczna poprawność zależy los Polski , a nie od prowokowanej przez lewicę wojny z islamem .

Chciałbym zwrócić uwagę na katastrofalne skutki dla Polski i polskiego społeczeństwa do jakich może doprowadzić lek przed islamem . Mówię o najpierw kulturowym i religijnym, apotem oczywiście politycznym zdominowaniem Polski przez Rosję . Tutaj mająca już jakiś czas diagnoza Rokity nabiera demonicznego sensu . To nie przerażona islamem Europa padnie ofiarą Rosji, ale …..Polska Najpierw oddam głos Lisickiemu Lisicki „Lider Ruchu Narodowego: Moskwa nie jest głównym zagrożeniem „....” Przypominam o tym wszystkim, bo organizatorzy Marszu Niepodległości z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u postanowili wykorzystać jego potencjał do budowy nowej formacji politycznej – Ruchu Narodowego. „.....”Czytam wpis na blogu współtwórcy ruchu Roberta Winnickiego po podpisaniu porozumienia pomiędzy abp. Michalikiem i patriarchą Cyrylem, przy entuzjastycznym poparciu Tuska i Komorowskiego. Winnicki stwierdza: Podpisanie dokumentu ocenić należy pozytywnie". I wykłada swoje poglądy na Rosję: „Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, a demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm". …..(źródło)

Teraz aby zobrazować nowy front wojenny jaki otworzyła Rosja przeciwko Polsce przypomnę postawę Terlikowskiego , która pokazuje że Rosjanie nawet z osoby takiej jak on mogą zrobić „pożytecznego idiotę „Terlikowski „ Terlikowski pisze w swoim tekście „ Budowanie koalicji na wojnę cywilizacyjną „ „Jasne i zdecydowane wypowiedzi patriarchy Cyryla i arcybiskupa Józefa Michalika „....”wielkie wezwanie dowspólnego świadectwa chrześcijan w obliczuwielkiej ekspansji cywilizacji śmierci.Wspólny dokument jest więc nie tylko wezwaniem do przebaczenia, ale przede wszystkimdo współpracy, wspólnej walki o dusze Europy i świata. „....”Wspólny apel biskupów polskich i rosyjskich, prawosławnych i katolickich – to ważny gest. Ale jego istota wcale nie jest polityczna (niezależnie od intencji Putina, Komorowskiego czy polityków Prawa i Sprawiedliwości), ale najgłębiej religijna i moralna.Patriarcha Cyryl i arcybiskup Józef Michalik czynią – podpisując ten dokument –pierwszy krok na drodze budowania wielkiej koalicji prawosławno-katolickiej i polsko-rosyjskiej w walce o dusze Europy i przypominają, że w obecnej chwiligłównym przeciwnikiem chrześcijan jest cywilizacja śmierci, w walce, z którą trzeba zwierać szeregi. „....(więcej)

Aby ocenić stan zaczadzenia Terlikowskiego oddaje głos Iskowiczowi Zalewskiemu Isakowicz Zalewski „„Jak wytłumaczyć list np. prawosławnym na Ukrainie list do Cyryla I jeśli jest tam on symbolem rusyfikacji?Jak wytłumaczyć żePolacy tak łatwo przechodzą nad tym do porządku dziennego?Patriarchajest przeciwnikiem unii części prawosławnych z Kościołem rzymskokatolickim czyli Unii Brzeskiej. „....”.”Cyryl I jest osobą niesłychanie kontrowersyjną np. na Ukrainie, gdzie podział w obrębie prawosławnych przebiega w ten sposób, żeznaczna część Ukrainy, głównie wschodniej, podlega patriarchatowi moskiewskiemu, natomiast z chwilą uzyskania niepodległości w 1991r. powołano patriarchat kijowski, niezależny, aby przeciwstawić się wpływom Rosji–i to jest drugi nurt prawosławia na Ukrainie.Cyryl I zwalcza patriarchat kijowski i jest to przyczyną wielu konfliktów religijnych i narodowościowych „...(więcej)

Forum sprzed miesiąca ukazał się przedruk długiego artykułu z niemieckiego Die Zeit , który pozwalam sobie nazwać programowym , który tak opisuje działania Sorosa „ Latem 1992 roku Ethan Nadelman , politolog i wykładowca Uniwersytetu Princeton , odebrał zaskakujący telefon . W słuchawce usłyszał głos prywatnego inwestora George' a Sorosa , który już dawno uznał walkę z narkotykami za marnowanie czasu i pieniędzy . Soros chciał poznać młodego naukowca , który w swoich wykładach podawał w wątpliwość skuteczność i legalność tradycyjnej polityki antynarkotykowej . Ich spotkanie jak wspomina Nadelamn , trwało dwie godziny . Kilka miesięcy później naukowiec zaczął tworzyć Drug Policy Alliance w ramach Open Society Fundation Sorosa . Jedną trzecią budżetu tej największej w Stanach Zjednoczonych , obecnie już niezależnej organizacji nadal wykłada Soros . Reszta pochodzi z datków fundacji i od 30 tysięcy osób prywatnych . Trudno dziś znaleźć opracowanie , którego autor nie powoływałby się w przypisał na Nadelmana i jego organizację „....(więcej)

Dobosz „Państwo jest teoretycznie odseparowane od religii. Dotyczy to jednak bardziej chrześcijaństwa. Nikogo już nie dziwi np. przekazanie przez merostwo miejskiej sali na muzułmańskie modły.Tak stało się ostatnio w Noisiel (region paryski), gdzie socjalistyczny mer Daniel Vachez nie miał żadnych obiekcji co do łamania zasady laickości państwa. „..(źródło)

Rozpoczęto zbieranie podpisów pod apelem o referendum w sprawie zjednoczenia Rosji, Ukrainy i Białorusi „....”W moskiewskiej cerkwi św. Mikołaja na Trzech Górach zebrali się zwolennicy zjednoczenia byłych republik radzieckich – Rosji, Ukrainy i Białorusi. „....”W cerkwi św. Mikołaja proboszczem jest jeden z inicjatorów przedsięwzięcia „....”Fakt udziału osoby znaczącej w hierarchii Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, uznawanej za ważnego współpracownika patriarchy Cyryla, powoduje, że całą akcję uznano za inicjowaną przez rosyjską Cerkiew. „.....”biskup Jewstratij kierujący wydziałem informacji patriarchatu kijowskiego (część Cerkwi na Ukrainie, która odłączyła się od patriarchatu moskiewskiego): – Apel jest próbą reanimowania historii i przekonania Rosjan, że przeszłość jest dla nich świetlaną przyszłości „.....”Wszystko zależy od dalszych działań samego patriarchy Cyryla. Jeśli oficjalnie poprze zbieranie podpisów, może tym samym zobowiązać do tego podporządkowaną sobie Cerkiew białoruską i część Cerkwi ukraińskiej (Ukraiński Kościół Prawosławny patriarchatu moskiewskiego) „....(więcej) Marek Mojsiewicz

Maglują komisarzy Millera Prokuratorzy wojskowi przesłuchali siedmiu świadków w związku ze skandalem domniemania obecności dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika w kokpicie Tu-154M. Rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa poinformował, że śledczy mają już zeznania siedmiu osób związanych ze sprawą głosu gen. Błasika i podaniem informacji o nim w raporcie komisji Millera. Przesłuchiwani przez prokuratorów Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie świadkowie to członkowie komisji Jerzego Millera i osoby skierowane do pomocy polskiemu akredytowanemu na terenie Federacji Rosyjskiej.

"Nasz Dziennik" ujawnił, że to właśnie jeden z nich, płk rez. Wiesław Kędzierski, "rozpoznał" głos dowódcy Sił Powietrznych w nagraniach z kabiny tupolewa. Krótka fraza przypisana gen. Błasikowi znalazła się w transkrypcji rozmów, którą posługiwał się MAK. Potem tezę o jego obecności w kabinie miały potwierdzić dość tajemnicze badania ułożenia i obrażeń ciała generała. MAK na podstawie kilku słów - jak się okazuje - błędnie przypisanych generałowi, uczynił go głównym negatywnym bohaterem katastrofy. Zgodnie z tą sugestią w raporcie komisji Millera podano, kiedy gen. Błasik miał rzekomo wejść do kabiny i co mówić. W transkrypcji zaproponowanej przez KBWLLP przypisano generałowi inne słowa niż uczynił to MAK, ale wciąż tam były. Co więcej, członkowie komisji sami przypisali Błasikowi słowa, których autora nie mogło zidentyfikować nawet policyjne laboratorium. Prokuratura dysponuje ekspertyzą Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa, który w ogóle nie dostrzegł głosu Andrzeja Błasika w nagraniu. Jednak celem wojskowych śledczych nie jest stwierdzenie fałszerstw w raporcie Millera i protokole kierowanej przez niego Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, gdyż zasadniczo nie zajmują się przebiegiem czy oceną prac komisji. Jej raport znalazł się jednak w aktach sprawy i stąd przesłuchania na okoliczność wpisania tam fałszywych informacji. - Oni muszą to zrobić ze względów procesowych. Mają dokument, z którego wynika coś innego niż z pozostałych dokumentów. Nawet jeśli jest on niewiarygodny, to muszą ocenić, dlaczego jest niewiarygodny - wyjaśnia mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik rodziny gen. Andrzeja Błasika.

- Czynności prokuratorów zmierzają do zebrania wszelkich danych umożliwiających ocenę wartości dowodowej dokumentu zwanego potocznie "Raportem Millera" - potwierdza kpt. Marcin Maksjan z Biura Prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Ustalenia prokuratorów nie muszą być jednak zupełnie bezużyteczne.

- Jasne wykazanie, że dokumenty komisji są błędne, były niestarannie sporządzone, pozwala wystąpić na drogę postępowania sądowego, chociażby o przeprosiny, sprostowanie dokumentów, danie jakiejś satysfakcji - uważa adwokat. Jeżeli prokuratorzy stwierdziliby nieprawidłowości, z których wynikały błędy komisji Millera, to musieliby przekazać sprawę innej prokuraturze, najprawdopodobniej cywilnej. Dla prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy błędy KBWLLP nie mają znaczenia procesowego, wszak prokuratura powołała własnych biegłych mających ustalić przyczyny wypadku Tu-154M.

- Gdyby jednak prokuratorzy wojskowi doszli do wniosku, że ktoś świadomie fałszował, to może te materiały wyłączyć i przekazać do odrębnego postępowania karnego - dodaje Kownacki. Prokuratura Okręgowa w Warszawie zajmowała się już sprawą fałszerstw komisji Millera. W lipcu zawiadomienia w tej sprawie złożył zespół parlamentarny zajmujący się katastrofą. Zwracał uwagę nie tylko na sprawę głosu Błasika, ale również na szereg sprzeczności w dokumentach komisji.Prokuratura 21 sierpnia wszczęła śledztwo, ale już 5 października je umorzyła z powodu "braku znamion czynu zabronionego". To postanowienie nie przeszkadza jednak w ponownym zajęciu się sprawą, gdyż pojawiły się w niej nowe dowody. Są nimi ustalenia prokuratorów wojskowych, w tym zeznania siedmiu świadków. Piotr Falkowski

Terror to ja Historia prowokacji Borys Sawinkow - legendarny przywódca eserów pisał o Azefie, że widział w nim "żelazną konsekwencję w rewolucyjnej działalności, całkowite oddanie rewolucji i męstwo godne terrorysty" [Ku przestrodze współczesnym naśladowcom... MD]

 Czego od Jewno Azefa nauczył się Feliks Dzierżyński Petersburg, 28 lipca 1904 r. Stolica Rosji tętniła życiem jak co dzień. Jedną z ulic pędziła w stronę dworca bogato zdobiona kareta, dorożki ustępowały jej miejsca, ludzie przyglądali się z zaciekawieniem. W pewnej chwili jeden z przechodniów - śniady chłopak - niespodziewanie podbiegł do powozu i cisnął w jego stronę dziwny pakunek. Nagle ziemia się zatrzęsła, z okien posypało się szkło, ludzie padli na ziemię. Gdy podnieśli wzrok, zobaczyli straszny widok - wszędzie porozrzucane były kawałki rozbitej karety, poranione konie dogorywały na zalanym krwią bruku, a w miejscu, gdzie jeszcze przed kilkoma sekundami przejeżdżał powóz, zionęła wielka dziura. Pasażerem karety był minister spraw wewnętrznych Rosji Wiaczesław Plehwe. Jechał do letniej siedziby cara w Peterhofie, aby złożyć mu cotygodniowy raport. Zginął na miejscu. Rewolucyjna lewica nienawidziła Plehwego, dlatego przygotowano zamach. Przeprowadził go członek Organizacji Bojowej Partii Socjalistów Rewolucjonistów Jegor Sozonow. Schwytano go i zesłano na katorgę za Bajkał. Gdyby Plehwe przeżył, zdziwiłby się, dowiedziawszy się, że inspiratorem i organizatorem akcji był człowiek, który pobierał z carskiego MSW comiesięczną pensję - najsłynniejszy rosyjski prowokator i podwójny agent - Jewno Azef. 
Wszystko zapisywał w głowie
Azefa do współpracy z tajną policją pchnęła pazerność. Pochodził z ubogiej żydowskiej rodziny. Strach przed biedą wyrobił w nim najgorsze cechy: zachłanność i chciwość. W wieku 23 lat ukradł w Rostowie nad Donem kupcowi handlującemu tłuszczem 800 rubli i uciekł z pieniędzmi aż do Karlsruhe w Niemczech. Tam podjął studia inżynierskie. Gdy skończyły mu się pieniądze, wpadł na chytry pomysł. Założył na uczelni rosyjskie kółko rewolucyjne, po czym wysłał do departamentu tajnej policji w Petersburgu list z propozycją współpracy. Żądał w nim 50 rubli miesięcznie w zamian za informacje o działalności założonego przez siebie kółka. Policja zgodziła się i w 1893 r. wpisała Azefa na listę tajnych współpracowników. Początkowo nie obiecywano sobie zbyt wiele po informatorze. Funkcjonariusze ochrany (tajnej policji) irytowali się, że Azef pisze tak chaotycznie, że nie wiadomo, co ma na myśli. Na jednym z jego pierwszych meldunków jest uwaga naniesiona przez oficera policji: "Trzeba poprosić Azefa, by pisał z większym sensem, szczególnie adresy i nazwiska, tak aby można się było przynajmniej zorientować, kto jest mężczyzną, kto kobietą, a co miejscem spotkania". Agent robił jednak postępy, oceny policji stawały się łagodniejsze: "Raporty Azefa porażają dokładnością, mimo że brak im logicznego rozumowania". Zaczęto go doceniać. Po powrocie do Rosji Azef przeszedł szkolenie pod okiem Siergieja Zubatowa, szefa ochrany. Ten zauważył, że Azef ma doskonałą pamięć wzrokową, zna wszystkie zakamarki Petersburga, jest w stanie narysować z pamięci szczegółową mapę sytuacyjną, co w jego późniejszej działalności terrorystycznej okazało się nie do przecenienia. Azef nie prowadził nigdy notatek, wszystko zapisywał w głowie. 
Agent numer 1 ochrany Ochrana postanowiła umieścić Azefa wśród socjalistów rewolucjonistów (eserów), jednej z najbardziej aktywnych organizacji wywrotowych w ówczesnej Rosji. Wewnątrz partii działała komórka terrorystyczna, tzw. Organizacja Bojowa. To ona była celem Azefa. By do niej przeniknąć, podarował partii 500 rubli na przygotowanie zamachów. Była to niemała kwota - minister carskiego rządu zarabiał wówczas nieco powyżej 1000 rubli miesięcznie. "Musiałem wydać te pieniądze, żeby się zorientować, co to jest Organizacja Bojowa i jakie są jej najbliższe plany. Udało się... Zacząłem odgrywać aktywną rolę w partii eserów" - relacjonował Azef w jednym z raportów. Azef związał się z Grigorijem Gerszunim, szefem Organizacji Bojowej. Wspólnie planowali zamachy, o których potem Azef zawiadamiał policję. W tym czasie wydał też policji kierownictwo partii, dzięki czemu - wspólnie z Gerszunim - przejęli kontrolę nad działalnością terrorystyczną eserów. Na zewnątrz łączyła ich serdeczna przyjaźń, w rzeczywistości Azef targował się już z ochraną o cenę, jaką dostanie za głowę Gerszuniego. W 1903 r. zadenuncjował go i sam został szefem Organizacji Bojowej. Cel został osiągnięty, ochrana triumfowała. Nie na długo, bo Azef nie zamierzał być posłusznym narzędziem w rękach policji. 
Duży gracz W Rosji tymczasem wrzało. Anachroniczny system polityczny wyłączał z życia publicznego niemal wszystkie warstwy społeczeństwa. Inteligencja domagała się swobód, robotnicy - praw socjalnych i godziwej płacy. Ryzyko wybuchu rewolucji rosło z każdą chwilą. Nastroje podgrzewali anarchiści i inni lewicowi radykałowie, organizując zamachy terrorystyczne, które miały pokazać słabość władzy i sprowokować ludzi do rewolty. Wewnątrz carskiego gabinetu ścierały się dwie opcje: jedni opowiadali się za zwiększeniem represji, co miało zastraszyć społeczeństwo i ostudzić rewolucyjny zapał, drudzy - przeciwnie - sugerowali ograniczone ustępstwa, które miały osłabić radykałów i przybliżyć Rosję do standardów nowoczesnych państw Zachodu. Podobne podziały ujawniały się niemal we wszystkich urzędach - także w departamencie policji, który nadzorował agenturę wśród radykalnych ugrupowań terrorystycznych.

Szef ochrany Zubatow, choć był zaciekłym monarchistą (palnął sobie w łeb z rewolweru, gdy dowiedział się w 1917 r. o abdykacji cara), opowiadał się za rozsądną liberalizacją kursu. Widząc, że robotnikom nie zależy na prawach politycznych, zorganizował kontrolowane przez policję związki zawodowe, które walczyły o przywileje socjalne. Z kolei Plehwe, minister spraw wewnętrznych, miał odmienne zdanie, pozbył się Zubatowa i nastawił się na konfrontację. Trudno przypuszczać, że zamach na Plehwego mógł być inspirowany przez przeciwników politycznych ministra, choć był im na rękę. Po jego śmierci w Rosji zelżało napięcie - nie na długo. Azef, organizując zamach na Plehwego, wymknął się już spod kontroli i zaczął prowadzić podwójną grę, o niektórych zamachach informował policję, inne ukrywał. Najczęściej w dniu akcji opuszczał Petersburg, aby mieć alibi, a po powrocie denuncjował sprawców zamachu, zwykle młodych, naiwnych bojowników, takich jak Sozonow wspomniany na początku tekstu. Gdy car pod wpływem twardogłowych rozwiązał Dumę, reformy zostały wstrzymane. Nowy premier Piotr Stołypin, chcąc przekonać Mikołaja II, że godząc się na ustępstwa, naraża kraj na niebezpieczeństwo, zaczął za pośrednictwem tajnej policji "zamawiać" na siebie zamachy terrorystyczne, pod jednym wszakże warunkiem - że wyjdzie z nich bez szwanku. Azef obiecał wtedy policji, że Stołypinowi włos z głowy nie spadnie. Tymczasem 25 sierpnia 1906 r. do willi premiera przyjechali dwaj oficerowie gwardii w eleganckich letnich mundurach. Byli umówieni na audiencję. Wpuszczono ich do przedpokoju i wtedy jeden z nich zdetonował bombę, zabijając kilkadziesiąt osób, w tym dzieci Stołypina. Sam premier wyszedł z opresji bez draśnięcia. Natychmiast zawiadomiono generała policji Gierasimowa, który gwarantował, że jego agenci nie zrobią nikomu krzywdy. Gierasimow zarzekał się, że nie ma z zamachem nic wspólnego i że dokonali go socjal-rewolucjoniści, maksymaliści pułkownika ochrany Trusiewicza. Rzeczywiście, za zamach odpowiadał prowokator Res umieszczony przez ochranę wśród maksymalistów. Kolejny raz okazało się, że agenci nie byli lojalni wobec nikogo - ani wobec swoich towarzyszy, ani wobec policji. 
Obłudny i bezlitosny Azef prowadził podwójne życie. Oficjalnie był skromnym inżynierem elektrykiem, miał żonę rewolucjonistkę, święcie przekonaną o nieskazitelności męża. Również towarzysze Azefa uważali go za bohatera, organizatora kilkunastu głośnych zamachów na carskich dygnitarzy. Pisali o nim, że żyje tylko o chlebie i wodzie. W rzeczywistości Azef, mając kochankę, niemiecką aktorkę kabaretową, regularnie okradał kasę partii. Wpłaty, które sięgały tysiąca rubli dziennie, podlegały wyłącznie jego kontroli. Kradł więc bez umiaru. Hulał za te pieniądze w restauracjach i hotelach Moskwy i Petersburga. Borys Sawinkow - legendarny przywódca eserów, znajomy Józefa Piłsudskiego - pisał o Azefie, że widział w nim "żelazną konsekwencję w rewolucyjnej działalności, całkowite oddanie rewolucji i męstwo godne terrorysty". Jakie to było męstwo, można się było przekonać podczas organizowanego przez Azefa zabójstwa generała-gubernatora Moskwy, księcia Siergieja Romanowa. Wykonawcą zamachu był Kalajew. Już miał cisnąć bombę w stronę karety księcia, gdy zobaczył, że dostojnik nie jedzie sam, towarzyszyły mu żona i dzieci. Zrezygnował więc z ataku. Azef był wściekły. "Terror to nasza jedyna droga" - krzyczał. Następnym razem Kalajew nie miał już skrupułów i rzucił bombę bez zastanowienia. Azef nakazał też zamordować bez litości Tatarowa, byłego zesłańca, którego oskarżono o to, że jest prowokatorem. Zastrzelono go w Warszawie na oczach jego matki. 
Grób nr 466 Podejrzenia, że Azef jest agentem, pojawiały się wśród socjalistów rewolucjonostów, od kiedy objął on stanowisko szefa Organizacji Bojowej. Kierownictwo partii nie dawało im jednak wiary do czasu, gdy pojawił się Władimir Burcew - lewicowy dziennikarz, wydawca pisma "Byłoje". W maju 1906 r. Burcewa odwiedził Bakaj, były informator ochrany, ostrzegając go, że w partii działa prowokator o pseudonimie Raskin. Burcew zaczął łączyć fakty i doszedł do wniosku, że Raskin to Azef. Potrzebował jednak dowodu. Zaaranżował spotkanie z Łopuchinem, szefem Departamentu Policji w Petersburgu. Po sześciu godzinach Łopuchin, dowiedziawszy się od Burcewa, że Azef planuje zamach na cara, ustąpił. Takiej nielojalności nie mógł agentowi darować. Potwierdził, że Azef i Raskin to ten sam człowiek. Azef rzeczywiście planował zamach na Mikołaja II, ale przede wszystkim myślał wtedy o wysadzeniu w powietrze siedziby ochrany. Chciał się pozbyć niewygodnych świadków i kompromitujących dokumentów. Za późno. Gdy się zorientował, że ziemia zaczyna mu się palić pod nogami, uciekł wraz z niemiecką kochanką do Berlina, gdzie zamieszkał pod fałszywym nazwiskiem. Utrzymywał się z inwestowania na giełdzie pieniędzy ukradzionych byłym towarzyszom. Po wybuchu I wojny światowej stracił majątek i trafił do więzienia. Tłumaczył Niemcom, że z rosyjską policją nie ma już nic wspólnego i że nie jest terrorystą. Na próżno. Wyszedł na wolność dopiero w 1918 r., schorowany i wyniszczony. Zmarł po kilku miesiącach, pochowano go na cmentarzu Wilmersdorf w bezimiennym grobie, pod numerem 446. Duch Azefa krążył po gabinetach carskiej bezpieki, a potem jego życiorys wnikliwie studiował Feliks Dzierżyński, twórca osławionych sowieckich służb specjalnych Czeka. 
Ochrana cara Prowokatorzy, a więc agenci tajnej policji, inspirujący otoczenie do nielegalnych działań, byli u schyłku carskiej Rosji wykorzystywani na ogromną skalę. Dzięki nim władze nie tylko były informowane o przygotowaniach do akcji terrorystycznych, ale także mogły - przez prowokatorów - do nich podjudzać. W ten sposób różne koterie na carskim dworze załatwiały swoje interesy polityczne, a tajna policja mogła się wykazać sukcesami w łapaniu sprawców zamachów, których prowokatorzy - rzecz jasna - natychmiast wydawali. Jak pisze Stanisław Cat-Mackiewicz, "doszło do tego, że konkurujące z sobą departamenty policyjne tworzyły rozłamy w partiach rewolucyjnych, aby mieć własne partie, własnych prowokatorów". Konrad Kołodziejski

ABW W KOLEJCE LINOWEJ Dzisiaj w Rzepie - jak co tydzień - mój felieton. Tutaj w wersji oryginalnej i z oryginalnym tytułem ABW wykryła spisek. Nie, nie – nie chodzi mi o TEN spisek. Tylko o taki drugi, który wykryła dwa dni wcześniej, a dotyczący prywatyzacji Polskich Kolei Linowych, które zamierzają sprzedać Polskie Koleje Państwowe. Nie wiedzieć czemu ABW zamiast poinformować o swoich obawach prezesa PKP poinformowała o nich Premiera Tuska i zrobiła o tym przeciek do… Rzepy? ABW twierdzi, że nieruchomości PKL wybudowano na terenach należących do prywatnych właścicieli. Po sprzedaży mogą oni wystąpić z roszczeniami do Skarbu Państwa! Ciekawe, że przy Stadionie Narodowym ABW nie interweniowała. Polecam naszym Bondom uzasadnienie wyroku Sądu Najwyższego w sprawie spółki Wedel SA. i roszczeń spadkobierców Emila Wedla i to nie do majątku spółki tylko do prawa do jej nazwy, która nie została znacjonalizowana zgodnie z literami ustawy nacjonalizacyjnej. Sąd Najwyższy nakazał stosowanie wykładni zgodnie z „duchem ustawy” a nie jej literą. Poprzednik prawny ABW (UOP to był chyba) też nie interweniował, a jeśli to chyba po stronie „inwestora”. A co ma zrobić Pan Premier? Zabronić spółce PKP sprzedaży akcji PKL? Czyżby ABW namawiała Pana Premiera do wywierania sprzecznych z prawem nacisków na statutowe organy PKP? ABW wskazuje, że zasoby przyrodnicze parków narodowych nie podlegają przekształceniom własnościowym. A część majątku PKL położona jest na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Ale przecież nie stanowi ani własności Skarbu Państwa, ani Tatrzańskiego Parku Narodowego tylko własność PKP. Potencjalny inwestor przeprowadzi badanie stanu prawnego udziałów, spółki i jej aktywów i jeśli stan prawny nieruchomości nie będzie uregulowany to odstąpi od transakcji, albo będzie negocjował cenę z uwzględnieniem ryzyka, które miałby na siebie wziąć. Argumenty ABW są tak kuriozalne z punktu widzenia transakcyjnego, że pewnie jest jakieś drugie dno w tej sprawie. Może być takie, że niektórzy funkcjonariusze ABW robią jakieś interesy z PKL i nie chcą ich stracić. Może być też takie, że ABW ma „cosik” przeciwko któremuś z potencjalnych nabywców PKL. A jak mówią „wiewiórki w Warszawie”, na rozmowę z którymi powoływał się onegdaj Pan Premier Marek Belka podczas przesłuchania przed Sejmową Komisja Śledczą do spraw prywatyzacji PZU, może chodzić raczej o to właśnie „dno”. W takiej sytuacji nie byłoby nic dziwnego, gdyby ABW uznała, iż proces prywatyzacji PKL nie powinien być, ze znanych jej powodów, kontynuowany. Ostatecznie służby specjalne od tego właśnie są, a przynajmniej być powinny. Po co używać argumentów, które nie trzymają się kupy i jeszcze robić przecieki do prasy? Gwiazdowski

Homosierotka, homokrasnoludki i ogólny homodebilizm Robienie patronki lesbijek z kobiety, która urodziła swemu mężowi ośmioro dzieci, to pomysł, mówiąc najdelikatniej, nader ekstrawagancki. Chyba, że chodzi o to, żeby za jednym zamachem uczynić poczciwą Marię Konopnicką "twarzą" rządowej kampanii na rzecz zapłodnienia in vitro.

Cóż, są ludzie, dla których własna odmienność seksualna jest tak dużą traumą, że nie mogą sobie z nią psychicznie poradzić. Miotają się więc po skrajnościach, odreagowują swe urazy furią nienawiści wobec religii i tradycji, które postrzegają jako źródło swych wewnętrznych boleści, albo wsadzają sobie w zadki różowe pióra i kręcą nam tymi zadkami przed nosem, domagając się agresywnie zachwytów. Akurat dorabianie sobie na siłę sławnych antenatów, czy to wśród postaci historycznych, czy bohaterów literackich, jest i tak najmniej irytującym ze wszystkich przejawów tego zjawiska. Nawiedzeni perwersi usiłowali już ogłosić swymi patronami Sherlocka Holmesa i doktora Watsona, Bolka i Lolka czy króla Władysława Warneńczyka (choć, ciekawa rzecz, że Władysława Hermana i jego palatyna Sieciecha, pary mrocznej ale bodaj jedynej w naszej historii, wobec której są realne podstawy takiego domniemania, akurat na patronów nie chcą). Widziałem nawet kuriozalne wystawienie "Hamleta", gdzie reżyser, orientacji jak to większość naszych reżyserów teatralnych, usiłował odczytać dramat Szekspira właśnie jako opowieść o seksualnej odmienności młodzieńca, choć w tekście żadnego uzasadnienia dla takiej interpretacji znaleźć nie sposób. Tylko patrzeć, jak Pan Samochodzik z racji zabierania na swe wakacyjne przygody trzech młodych harcerzy ogłoszony zostanie patronem pederastii. Polonistyki nie uprawiam czynnie od wielu lat, i możliwe, że coś tam w badaniach nad literaturą wieku XIX nowego odkryto, ale, poważnie mówiąc - nie sądzę. W bardzo obfitej twórczości autorki "Naszej Szkapy" i "Sierotki Marysi" nie ma ani jednej sceny, która pozwalałaby podejrzewać ją o pociąg do własnej płci. Nie zachował się żaden wskazujący na to list, żadna zanotowana przez pamiętnikarzy wypowiedź czy bodajże współczesna jej plotka. Niejaki Tomasik, "naukowiec" z "Krytyki Politycznej", który wysmażył swego czasu cały lustratorski tom "Homobiografii" (też ciekawa sprawa, że gdyby podobną pracę opublikowano po prawej stronie, gęganiu oburzonych salonów nie byłoby końca) oparł się wyłącznie na jednej przesłance - na jej przyjaźni z Marią Dulębianką. Fakty są takie, że pisarka po rozstaniu z mężem rzeczywiście dożyła śmierci, mieszkając w dworku należącym do Dulębianki, ale obie panie poznały się raczej zbyt późno, aby ze sobą romansować - Dulębianka miała wtedy wprawdzie tylko 28 lat, ale Konopnicka już 47. W owych czasach, zapewne nie wszyscy wiedzą, nie było jeszcze plastrów hormonalnych i kobiety w tym wieku raczej rzadko bywały aktywne seksualnie. Faktem jest też, i to sprowadza na Konopnicką dzisiejszą infamię, że Maria Dulębianka opisywana jest w pamiętnikach jako kobieta nosząca się i czesząca po męsku oraz jeżdżąca konno i że w uznaniu bohaterstwa podczas obrony Lwowa pochowano ją w kwaterze zasłużonych na cmentarzu Orląt. Tyle, że taki męski "look" wybierało wiele ówczesnych sufrażystek (a Dulębianka była bardzo zaangażowana w walkę o prawa kobiet - osobiście zresztą ucierpiała, gdyż odmówiono jej wstępu na studia malarskie, choć była uczennicą samego Matejki) i zwykle nie miało to nic wspólnego z homoseksualizmem; George Sand też nosiła się po męsku i paliła cygara, a chłopów lubiła bez wątpienia. O tym, że kobiety, nawet starsza z młodszą i noszącą się po męsku, mogą się przyjaźnić wcale nie czując do siebie lesbijskiego pociągu, podobnie jak i mężczyźni mogą razem chodzić na wódkę i mecze wcale się ze sobą nie pedaląc, nie ma co przekonywać, bo dla ludzi normalnych to wciąż jeszcze oczywiste, a nawiedzeni homoaktywiści i tak nie pojmą. Może nie rozwodziłbym się nad faktami, które każdy łatwo może znaleźć bodaj w wikipedii i naocznie przekonać się o bezmiarze głupoty paniusi z tzw. feminoteki, która usiłowała zakazać narodowcom śpiewania napisanej przez rzekomą lesbijkę "Roty" - gdyby kretynizmu tego nie podchwyciła medialna orkiestra "Agory" i mediów z nią stowarzyszonych. A ukoronowaniem kilkudniowej kampanii okazała się rozmowa radia Tok FM z panią Krystyną Jandą, która, jeśli dobrze zrozumiałem jej chichotanie, instynktownie pokierowała się wytresowanym latami obecności na salonach odruchem i wykpiła oszalałą prawicę, która nagle próbuje zakazać Konopnickiej, bo się dopatrzyła w niej lesbijki. Aktorzy, nawet wybitni, mówią mądre rzeczy wtedy, kiedy "podają" teksty napisane przez klasyków. Kiedy zaczynają mówić tekstem własnym, bywa różnie. Czasem jak w wypadku Daniela Olbrychskiego. Albo Jerzego Stuhra, z jego książką "Tak sobie zrzędzę". (Ja rozumiem, że te jadowite tyrady starego tetryka, nienawidzącego wszystkich i wszystkiego, i korzystającego bez umiaru z immunitetu, jaki daje ciężka choroba, miały dla niego jakieś znaczenie terapeutyczne - ale publikacja ich jest takim samym naruszeniem staroświeckich norm przyzwoitości, jak gdyby Stuhr-senior zmuszał nas do babrania się w zropiałych opatrunkach jego pooperacyjnych ran). O bredniach Stuhra-juniora o przywiązywaniu dzieci pod Cedynią już nie wspomnę, bo to zbyt łatwe. Ale chichot Jandy pokazuje, że autorytety Salonu nie czytają już nie tylko książek o historii i literaturze, one nie czytają nawet "Gazety Wyborczej". Bo i po co, skoro są autorytetami Salonu? W całej tej hucpie i homodebilizmie jedna rzecz zasługuje na potraktowanie poważne. Jest nią inwazja na życie publiczne seksualnych obsesji lewicy, potęgowanych przez bezustannie epatującą wszechobecną seksualnością reklamę i popkulturę. Każdy gest, który dla naszych przodków był czymś normalnym, nagle zyskuje seksualny podtekst. Znane od pokoleń rytuały "otrzęsin", pocałowanie dziecka w czoło, przytulenie córki przez ojca czy zwichrzenie uczniowi czupryny przez nauczyciela, a już nie daj Boże przez katechetę, wszystko to nagle staje się pretekstem do ataku o seksualne molestowanie, do propagandowej nawały i ujadania różnych ciot rewolucji seksualnej. Trudno o dobitniejszy przykład, w jak coraz bardziej chorym świecie musimy żyć.Rafał Ziemkiewicz

Śledztwo NE: Samobójczego zamachu mieli dokonać agenci ABW ABW na konferencji przemilczało fakty. Brunon K. nie był pomysłodawcą zamachu ani autorem planu. Za wszystko odpowiadają agenci znajdujący się w grupie. To oni także zobowiązali się do przeprowadzenia samobójczego ataku. Nowy Ekran ustalił, że z akt sprawy XIV KP 1004/12/S znajdujących się w Sądzie Okręgowym w Krakowie wynika, iż zamach był prowokacją policyjną dwóch agentów ABW działających w pięcioosobowej grupie Brunona K. To agenci ABW udawali najbardziej radykalnych członków grupy. To oni byli nie tylko pomysłodawcami przeprowadzenia zamachu i autorami planu wysadzenia Sejmu w czasie, gdy będzie znajdował się w nim Prezydent, ale przede wszystkim to agenci ABW zaoferowali się, że dokonają samobójczego ataku taranując bramę sejmu ciężarówką wypełnioną materiałami wybuchowymi. Dlatego właśnie Brunon K. został aresztowany w fazie przygotowania do zamachu terrorystycznego, a nie podczas usiłowania dokonania zamachu na Prezydenta i Sejm. Do usiłowania nie mogło dojść ponieważ sam zamach miał być przeprowadzony nie przez Brunona K. ale przez inne osoby z grupy, którymi byli agenci Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego działający pod przykrywką. Prokuratura żąda dla Brunona K. tylko kary 5 lat pozbawienia wolności, pomimo, iż przestępstwa których dokonał zagrożone są łączną karą 10 lat pozbawienia wolności. Brunon K. podejrzany jest o przestępstwa:

1 z art. 128§2 kodeksu karnego czyli przygotowanie do zamachu za który grozi kara pozbawienia wolności do lat 5.

2. z art. 163§1 pkt. 3 kodeksu karnego – sprowadzenia powszechnego niebezpieczeństwa w skutek gromadzenia dużej ilości materiałów wybuchowych za które grozi kara pozbawienia wolności do lat 10.

Nowy Ekran dotarł do informacji, że wskutek układu z Brunonem K. polegającym na przyznaniu się do winy i nieeksponowaniu roli agentów ABW prokuratura związała art. 163§1 z artykułem 168 kk kwalifikując ten czyn jako przygotowanie co obniżyło karę pozbawienia wolności z lat 10 do lat 3. Pomimo, iż materiały wybuchowe były faktycznie gromadzone i zagrożenie bezpieczeństwa realne. Dzięki temu prokuratura uzyskała silne podstawy do sporządzenia aktu oskarżenia (przyznanie się przestępcy do winy) a ABW otrzymała prezent w postaci możliwości nagłośnienia zamachu jako głównego przestępstwa i swojej rzekomej roli w jego udaremnieniu. Trzeba zaznaczyć, że nie ma nic nagannego w tzw „prowokacji policyjnej” policjantów czy agentów służb specjalnych działających pod przykrywką w grupach przestępczych. Jest to ważne narzędzie umożliwiające rozpracowanie grup przestępczych, zebranie dowodów i zapobieżenia przestępstwom. Najbardziej znana prowokacja była dokonana przez agenta CBA Tomasza Kaczmarka przeciwko Posłance Beacie Sawickiej odnośnie ujawnienia działań korupcyjnych, skutkująca skazaniem Sawickiej. Sawicka jednak była prominentnym politykiem i to ona pierwsza informowała Kaczmarka o swoich możliwościach odnośnie prywatyzacji szpitali. W tym jednak przypadku osobami przygotowującymi przestępstwo, od pomysłu, poprzez plany, aż po wykonanie zamachu byli agenci ABW, którzy wrobili w pozorne przestępstwo zwykłego internautę i pracownika naukowego zajmującego się eksperymentami i szkoleniami dotyczącymi materiałów wybuchowych. Czy w ten sposób ABW chciało pochwalić się sukcesem przed planowanymi ustawowymi ograniczeniami dotyczącymi zakresu i środków działania Agencji? Za wyjątkowo naganne należy też uznać działanie ABW, która informując na zorganizowanej przez siebie konferencji prasowej o ujęciu Brunona K. przedstawia sprawę jako udaremnienie zamachu, manipuluje faktami sugerując opinii publicznej, że to Brunon K. miał być sprawcą ataku samobójczego, przemilczając rolę swoich agentów jako pomysłodawców i autorów planu zamachu, a przede wszystkim ukrywając fakt, że do zamach nie mogło dojść, gdyż bezpośrednimi wykonawcami samobójczego zamachu mieli być agenci ABW. Możliwe jest, że bez pojawienia się agentów ABW Brunon K. nawet by nie mógł zostać skazany za gromadzenie i tworzenie materiałów wybuchowych, ani za eksperymenty pirotechniczne, gdyż należało to do zakresu jego badań naukowych. Redakcja Nowego Ekranu zwróciła się do Rzecznika Prasowego ABW o skomentowanie wyników naszego śledztwa dziennikarskiego.TP/PP

Jak uczył Hitler, propaganda musi być prymitywna – rozmowa z prof. M.J.Chodakiewiczem - Jak uczył Adolf Hitler, propaganda musi być prymitywna, monowątkowa (nigdy wielowątkowa!) i nakierowana musi być na najbardziej prostego odbiorcę – mówi w rozmowie na temat “Pokłosia” historyk prof. Marek Jan Chodakiewicz.Pokłosie” Pasikowskiego na nowo wznieciło w Polsce kolejną, po publikacjach J.T. Grossa, gorącą dyskusję na temat relacji polsko-żydowskich. Takiej właśnie debaty było nam trzeba? Marek Jan Chodakiewicz: Jest to debata trwająca od dość dawna, a prof. Gross wcale jej nie zaczął. Wpisuje się to genre Czesława Miłosza i Jana Błońskiego, czyli liberalnego samobiczowania. A właściwie biczowania „narodu” od którego i Miłosz i Błoński się w sensie cywilizacyjnym odżegnywali, no bo przecież to antynacjonaliści – w zarówno „piastowskim” jak i „jagiellońskim” znaczeniu tego słowa. Nota bene, występujący z pozycji nacjonalizmu jagiellońskiego Józef Mackiewicz, konserwatywny liberał, też był bardzo krytyczny w sprawie postawy przeciętnego Polaka, lub osoby polskojęzycznej i wyznania katolickiego, w stosunku do eksterminacji Żydów, ale ten robił to w sposób konstruktywny. Odnosił się do bardzo ważnego poziomu moralnego, nie chodziło mu o zniszczenie i skompromitowanie polskości i zastąpienie jej moralnie relatywnym liberalnym systemem multi-kulti.

Obraz Pasikowskiego to nie jest dzieło naukowe. Ktoś mógłby powiedzieć, że reżyser filmu fabularnego nie musi wiernie oddawać historii. Ale czy tak można tłumaczyć szereg przekłamań, których dopuszcza się Pasikowski? Film właściwie nie może być dziełem naukowym. Może natomiast oddawać ducha czasu, jak również pewną linię ideową. Jest to szczególnie prawdą w tzw. kinie zaangażowanym. Jest to kino propagandy. Cel uświęca środki, gloryfikuje się zjawiska i persony przez siebie ukochane, a opluwa przeciwstawne. Proszę pooglądać powojenne kino włoskie. Tam przekłamania były bardzo bezczelne, bowiem komunistyczna propaganda produkowała obrazy o czasach odległych o najwyżej kilkanaście lat. Opiszę malutki szczególik. Pamiętam, kiedy śmiałem się strasznie, jak w jednym wypadku faszystów ukazano jako podtatusiałych, tłustych, brudnych i nieatrakcyjnych facetów, a czerwonych jako szczupłych, pięknych i młodych panów. A faszyzm przecież był przede wszystkim ruchem młodych, weteranów (hymn brzmiał: „Giovinezza” – „Młodość”). I Włosi musieli to kłamstwo łykać, bo Italia była pod aliancką okupacją i obowiązywał demoliberalizm. Nawet jak państwem rządziła chadecja, to przecież kulturą kierowała komuna i jej liberalni kolabornci. Propaganda systemowa szła na całego. W Polsce jest podobnie. Przyjęło się po 1989 r. liberalizm, zamiast konserwatyzmu – rezultaty tego są widoczne. Po prostu taki system. Proszę pamiętać, że opiera się on na negacji Prawdy. Według liberalnej wykładni prawda nie istnieje, albo jest relatywna. System tradycjonalistyczny, wywodzący się z chrześcijaństwa, natomiast oparty jest na Prawdzie. Nas obowiązuje logocentryzm.

Tym, co najbardziej mnie osobiście dotknęło w „Pokłosiu” był fakt, że odpowiedzialnymi za mord na Żydach byli tylko i wyłącznie Polacy. Nie ma tam mowy o inspiracji, nie mówiąc już o udziale Niemców. Dlaczego sami Polacy, w ramach jakiegoś niezrozumiałego przyznawania się do niepopełnionych win, upowszechniają stereotypy Polaka-antysemity? Po pierwsze, właśnie na polski została przetłumaczona moja praca o Jedwabnym, która została wydana w USA w 2004 r., a w kraju wyjdzie na dniach. Będzie najpewniej dostępna już na targach książki historycznej. Po drugie, jacy Polacy? Przecież to nie są Polacy, a post-PRLowcy albo post-Polacy. Ponadto trudno się dziwić, że w ludzkiej społeczności znajdują się ludzie o rozmaitych opiniach, mimo, że mają podobne korzenie. Poza tym proszę słuchać uważnie do czego towarzystwo tolerancjonistów się przyznaje. Otóż do tego, że patrioci i katolicy – czyli Polacy sensu stricte – popełnili ohydną zbrodnię na Żydach. A post-PRLowcy i post-Polacy zwykle nie są ani katolikami ani Polakami, więc oni tak naprawdę nie przyznają się do żadnej winy, a opluwają retroaktywnie przodków tych ludzi z którymi dziś wojują – Polaków. Jest to kolejna odsłona w wojnie kulturowej o polskość.

Czy gdyby Pasikowski zaczął swoją opowieść, powiedzmy od lat ’30, kiedy szalał kryzys i wzmacniały się nastroje antysemickie, a potem, za okupacji sowieckiej Żydzi ochoczo bratali się z komunistami, miałby szansę na pokazanie rzetelniejszego obrazu? W jego narracji motywy Polaków są proste – mordowali Żydów, bo a.) ci ukrzyżowali Chrystusa, b.) chcieli zagrabić ich majątki. Żydzi nie bratali się ochoczo z komunistami, ale część młodzieży oraz szeroko rozumiana „żydokomuna,” czyli tzw. inteligencja postępowa i rozmaite odcienie radykałów, rewolucjonistów i socjalistów. Dotyczyło to też środowiska wywodzącego się z korzeni polskich i chrześcijańskich, e.g. Boya. Naturalnie, że narracja jest prosta. Jak uczył Adolf Hitler, propaganda musi być prymitywna, monowątkowa (nigdy wielowątkowa!) i nakierowana musi być na najbardziej prostego odbiorcę. Hitler uczył się od najlepszych – od bolszewików. Proszę sobie przeczytać Mein Kampf. A nad Wisłą bolszewickie metody pokutują od dawna. Co się dziwić, że „Pokłosie” jest w tym samym stylu.

Kiedy pojawiają się (nieliczne) recenzje krytyczne „Pokłosia” i argumenty (dowiedzione zresztą naukowo przez szanownego Pana Profesora, dr Piotra Gontarczyka, prof. Jana Żaryna czy dr hab. Bogdana Musiała), że Polacy nie dokonywali mordów Żydów na masową skalę, a takie pogromy, jeśli już miały miejsce, to ze znacznym udziałem Niemców, adwersarze od razu grzmią, że po raz kolejny Polacy nie są w stanie przyznać się do winy. Rzeczywiście tak jest? A czego Pani Redaktor się spodziewa? Że przeproszą za szkalowanie i zmienią narrację? Wtedy przecież zaprzeczyliby sobie samym oraz moralno relatywnemu systemowi, któremu hołdują. Proszę też zauważyć, że chodzi o kolektywistyczne kajanie się „całego narodu polskiego.” A przecież w tradycyjnie polskim, czyli wywodzącym się z chrześcijaństwa zrozumieniu zbrodni, wina jest zawsze indywidualna. I kara też. Czyli nie można winić „narodu polskiego” za zbrodnie garstki Polaków, tak jak nie powinno się winić Żydów za zbrodnie komunizmu, w których przecież uczestniczyła garstka apostatów z judaizmu. Pomijam już tutaj zupełnie, że sprawa Jedwabnego wyglądała zupełnie inaczej niż orientacja tolerancjonistyczna ją opisuje. Odsyłam do swojej książki.

Pasikowski niestety nie skupia się tylko i wyłącznie na pokazaniu antysemityzmu przed wojną i za czasów okupacji. W jego dziele mit Polaka-antysemity jest wiecznie żywy, Pasikowski pokazuje Polskę, w której na tym tle nic się przez ponad 70. lat nie zmieniło, czego punktem kulminacyjnym jest ukrzyżowanie głównego bohatera na drzwiach od stodoły (w 2000 roku!). Czy to nie jest groteska tak przesadzona, że aż śmieszna? Naturalnie. Jest to stara sztuczka pt. „reductio ad Hitlerum.” Tych, których się nie lubi zrównuje się z Hitlerem aby ich moralnie zniszczyć. Wymyślił to Willi Muenzenberg, szef Kominternu od propagandy. W wykładni lewicowo-liberalnej trzeba histerycznie ostrzegać wszędzie i stale przed „faszyzmem.” Twierdzi się, że najokropniejszą zbrodnią ludzkości był Holocaust. Najbardziej godni pogardy są wykonawcy Shoah: naziści. A naziści nie mają narodowości, ale Polacy są powszechnie uważani za nazistów. Stąd trzeba gardzić Polakami. Bo ci są niezreformowani. Niemcy przecież przeprosili. Polacy nie. Trzeba ich zawstydzić, zredukować do Hitlera i złamać. Tym sposobem pada tradycja i patriotyzm, które są stale pod pręgieżem opinii publicznej. W tym sensie groteska jest zupełnie taka jak potrzeba liberałom. Naturalnie, że to jest śmieszne w pewien chory sposób. Proponuję nakręcić film – komedię – któryby ośmieszyłby tolerancjonizm i taki fetysz przepraszalnictwa.

Jak książki typu „Sąsiedzi” czy „Strach” i filmy, jak „Pokłosie” wpływają na dialog polsko-żydowski? Jaki dialog? Mamy przecież tylko monolog, szczególnie w USA. Natomiast w Polsce przecież nikt po stronie tradycjonalistycznej tego nie bierze poważnie. J.T. Gross skompromitował dialog doszczętnie swoimi post-modernistycznymi horrorami. W tym sensie „Pokłosie” ma dwa cele: ku pokrzepieniu serc tolerancjonistów w kraju (monolog wewnętrzny liberałów); oraz na eksport (podlizywanie się liberałom i tolerancjonistom w Europie Zachodniej i USA).

Jak w USA traktowane są rzekomo naukowe prace Grossa? Na początku jak prawda objawiona. Teraz zapadła zaambarasowana cisza, jego ostatnia książka właściwie nie doczekała się recenzji. Niedawno skontaktował się ze mną professor Marshall Poe. Odkrył moją The Massacre in Jedwabne na półce bibliotecznej obok Sąsiadów i miał epifanię. Kilku innych profesorów jest w szoku, już od pewnego czasu idą plotki, że J.T. Gross to wstyd naukowy. Zobaczymy czy plotki wyjdą z klozetu. W każdym razie zostałem na konto mojej pracy przesłuchany. Wywiad jest podcastem w ramach cyklu „Nowe książki historyczne,” co samo w sobie jest śmieszne, bo wydałem to 8 lat temu.

Czy dziwi Pana fakt, że pieniądze na „Pokłosie” wyłożył PISF (3,5 mln zł), a produkcję wspomogła rosyjska organizacja wspierająca kinematografię? Nie. Dlaczego? Według moich kolegów z amerykańskich służb specjalnych post-Sowieci skoncentrowali swoje aktiwnyje mieropriatia (active measures) przede wszystkim na Estonii, Ukrainie i Polsce. Ja bym sfinansował film o mordowaniu tzw. „bywszych ludi” (byli ludzie), czyli starej elity rosyjskiej przez komunistów w Rosji. Tam dopiero trzeba catharsis.

Portal Niezalezna.pl podał dziś informację, że prawdopodobnie „Pokłosie” będzie obowiązkowym punktem szkolnych lekcji, a do warszawskich szkół już trafiają materiały dydaktyczne do przeprowadzenia takich zajęć. Jaki będzie długofalowy efekt takiej „lekcji” dla Polaków?  Pewnie będzie. Jak rządzi tolerancjonizm, to, czego się spodziewać? Rozmawiała Marta Brzezińska

KOMENTARZ BIBUŁY:  Prof. Chodakiewicz mówi, że “… nie powinno się winić Żydów za zbrodnie komunizmu, w których przecież uczestniczyła garstka apostatów z judaizmu.” Ale na podstawie czego tak mówi, nie dowiadujemy się, bowiem na pewno nie na podstawie faktów historycznych, z których jednoznacznie wynika, że niemal cała tzw. wierchuszka, przynajmniej w okresie początkowym tzw. Rewolucji Październikowej, czyli judeo-masońskiej rewolucji (choć różnie na różnych szczeblach, instytucjach i w różnych okresach się to później kształtowało), stanowili Źydzi. I nie była to garstka, lecz najliczniejsza nadreprezentacja etniczno-narodowo-kulturowo-religijna. Poza tym, nie będziemy po raz kolejny prostować słów o tzw. Holokauście – polecamy nasz Komentarz do wypowiedzi innego eksperta, prof. Musiała (tutaj). A po prof. Chodakiewiczu, który – zapamiętajmy ten fakt – był przez 5 lat w Radzie Pamięci Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie (United States Holocaust Memorial Council) – instytucji słynącej z cenzury historycznej, inżynierii społecznej, judaizowania społeczeństw, przepisywania historii – nie można spodziewać się czegoś więcej niż powtarzanie mantry o Holokauście. Nawet jeśli z sensem mówi o innych sprawach.

„Pokłosie” powiela fałsz historyczny – rozmowa z prof. Bogdanem Musiałem W krajach zachodnich podobne traktowanie własnego narodu byłoby niemożliwe. Tam po prostu działa społeczeństwo obywatelskie. Ktoś, kto o swoich rodakach wyrażałby się z podobną pogardą, byłby publicznie „spalony” – mówi prof. Bogdan Musiał, historyk, znawca historii Polski w XX wieku w rozmowie z portalem Niezależna.pl. Pokazywane od kilku dni na ekranach polskich kin „Pokłosie” Pasikowskiego porusza ważny temat relacji polsko-żydowskich. Niestety, w krzywym zwierciadle, na siłę puszczając zgraną płytę, że oprócz kilku sprawiedliwych wszyscy Polacy to odpychający antysemici. Dlaczego wciąż próbuje się nam coś takiego wkładać łopatą do głowy? Musimy tutaj starannie rozdzielić zainteresowanie tym tematem w Polsce, Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Amerykańskie uwarunkowania są zupełnie inne, co ma związek z silną w tym kraju diasporą żydowską. Wielu amerykańskich Żydów wyjechało z Polski, a ich dziadkowie czy rodzice byli ofiarami Holocaustu. Stosunkowo duża część diaspory utożsamia Polaków z antysemitami. A pamiętajmy, że to środowisko ma silne wpływy w kulturze, przemyśle filmowym, mediach.  I narzuca swoje wewnętrzne przekonanie o polskim antysemityzmie. Z kolei w Niemczech obowiązuje szkodliwa i nieprawdziwa zbitka myślowa „polski nacjonalizm – polski antysemityzm”. Na to wszystko nakłada się pewnego rodzaju brak świadomości w Polsce.

Co Pan ma na myśli? Reakcje na oskarżenia o antysemityzm powinny być wyważone. Reagując histerycznie, Polacy potwierdzają jedynie to, co druga strona chce usłyszeć. Najważniejsze, by przeanalizować powody, z których wzięły się uprzedzenia polsko-żydowskie. Oczywiście nie twierdzę, że wśród Polaków w ogóle antysemitów nie było. Byli. Ale odpowiedzmy sobie na pytanie, czy polski antysemityzm był silniejszy od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego? Czy był szczególny? Uważam, że w Polsce po 1989 r. debata rozliczeniowa z antysemityzmem ma odciągnąć uwagę od zbrodni komunizmu w czasach PRL. To często widać po biografiach. Osoby, które były silnie związane z systemem komunistycznym, często później naukowo czy publicystycznie angażowały się w rozliczanie polskiego antysemityzmu. Przy czym rozliczyć z niego powinien się naród, a nie jego elity. Najlepszym przykładem takiej postawy jest sprawa Jedwabnego.

Do której wprost nawiązuje film „Pokłosie”… Gdzie doszło do zbrodni i to jest fakt, ale takim samym faktem jest, że książka Grossa o Jedwabnem jest nierzetelna i przekłamuje historię. Największy problem w tym, że tę przekłamaną historię tzw. siły postępowe w Polsce wciąż uważają za dogmat. Kto temu zaprzecza od razu słyszy, że jest oszołomem i nacjonalistą. Taki przekaz zatwierdzają tzw. autorytety, jak Andrzej Wajda, który dzisiaj wychwala film Pasikowskiego. Niestety to myślenie, które współbrzmi z tym, jak Polacy w czasie wojny są postrzegani na Zachodzie. Przez okulary Grossa: chciwi, prymitywni, mordujący dla żądzy posiadania. W dodatku współodpowiedzialni za Holocaust i tak samo antysemiccy, jak naziści. Nie – Niemcy, tylko naziści! W Niemczech powstaje zresztą film dokumentalny, którego reżyserka w rozmowie ze mną wyraziła taki właśnie sąd. Aż mnie zatkało. Czyli przekaz Polak-antysemita wciąż ma się na Zachodzie dobrze. Filmy takie jak „Pokłosie” mają go tylko umocnić, tym razem w masowej świadomości. Ludzie mają chodzić do kin. Pasikowski, robiąc swój film, bardzo dobrze wiedział, czego oczekuje się dzisiaj od filmu postępowego. Chcąc dostać nagrodę, mieć dobre recenzje, musiał zrobić to, co odpowiada głównemu nurtowi.

Gdzie w takim razie są choćby próby poszukiwania prawdy? W końcu film nawiązuje do autentycznych wydarzeń w czasie wojny. Jak można postawy nielicznych ludzi ogłaszać normą? Przecież większość Polaków wobec Żydów zachowywała się co najmniej przyzwoicie. To powielanie fałszerstwa Grossa, który właściwie wykreślił Niemców ze zbrodni w Jedwabnem. Czyli nie uznał ich ewidentnego sprawstwa przywódczego. „Pokłosie”, gdzie pokazuje się „kilku sprawiedliwych”, powiela myślenie stalinowskie, komunistyczne. Film ma udowodnić, że w Polsce jest nieliczna warstwa ludzi postępowych, tolerancyjnych, czytelników “Wyborczej” i “Tygodnika Powszechnego”. Reszta to niebezpieczny motłoch. Typowo elitarne myślenie. Komuniści też byli przekonani, że wiedzą lepiej. Dlatego trzeba było wyrżnąć tylu ludzi, bo nie nadawali się do budowy społeczeństwa socjalistycznego. Takie myślenie polskim postępowcom zostało do dziś. Nie mają korzeni szlacheckich, tylko stalinowskie. Typowa postawa, którą obserwuję w państwach postkomunistycznych. W krajach zachodnich podobne traktowanie własnego narodu byłoby niemożliwe. Tam po prostu działa społeczeństwo obywatelskie. Ktoś, kto o swoich rodakach wyrażałby się z podobną pogardą, byłby publicznie „spalony”.

Rafał Kotomski

KOMENTARZ BIBUŁY: Dopóki nie odejdziemy od stosowania mantry myślowej o nazwie “Holokaust”, nie zbliżymy się ani na jotę do prawdy historycznej. Zasłania ona bowiem swoim ideologicznym kłamstwem normalne postrzeganie zdarzeń historycznych. Niestety, wielu historyków (a właściwie niemal całkowita większość, a wśród nich i ci, którzy sami określają się jako rzetelni) nie potrafi uwolnić się od tej naleciałości. Zatem powtarzamy pytanie do owych historyków (na które nikt nie ośmiela się nawet szukać odpowiedzi): jeśli uwiarygadniają oni oficjalną haggadę Holokaustu, czy mogą wyjaśnić tę oto  – nierozwiązywalną przy użyciu oficjalnej historiografii – zagadkę.

Otóź według oficjalnej wersji tzw. Holokaustu, aż 69% wszystkich z podawanych nam do wierzenia ponad 3-milionów żydowskich ofiar obozów Auschwitz-Birkenau, Treblinka, Belzec, Sobior, Kulmhof (Chełmno) i Lublin (Majdanek), miało zginąć nie od słynnego Cyklonu-B lecz od tlenku węgla wytwarzanego przez… silniki dieslowskie. Tak właśnie twierdzą wszyscy żydowscy historycy i tak podają nam do wierzenia najważniejsze encyklopedie żydowskie. Polecamy zastanowić się nad tym podawanym nam do wierzenia “faktem” – pole do działania dla naukowców z wykształceniem technicznym – i rozważenie możliwości dokonania tak masowej zbrodni. Może jako ciekawostkę dodamy, że w całej historii medycyny sądowej i kryminalistyki, zanotowano jak do tej pory jedną ofiarę zatrucia się tlenkiem węgla pochodzącego ze spalin silników wysokoprężnych. Dlaczego tylko jedną? Bo jest to nie niemal niemożliwe, nawet w skali jednostkowej. Czy wykonalne w skali masowej?

Chętnie zaangażujemy się z czołowymi historykami w rzeczową i na argumenty dyskusję na ten temat. Publiczne wyjaśnienie tej “zagadki” przybliży nas bowiem do zrozumienia z jak wielkim oszustwem historycznym mamy do czynienia.

Święczkowski: Gra ABW, żeby zniszczyć opozycję Od wczoraj, najważniejszym tematem medialnym stał się rzekomy zamach przygotowywany na najwyższe władze państwowe. O komentarz w tej sprawie portal Stefczyk.info zwrócił się do Bogdana Święczkowskiego, prokuratora w stanie spoczynku i byłego szefa ABW. Stefczyk.info: - Czy nie ma Pan poczucia pewnej kuriozalności po wczorajszym show ABW i krakowskiej prokuratury w sprawie udaremnienia rzekomego zamachu? - Trawestując powiedzenie Bronisława Komorowskiego, jakie służby, czy jaka władza, taki zamach. Oczywiście, że mam bardzo poważne wątpliwości co do poważnego zagrożenia zamachem terrorystycznym. Wszystko wskazuje na to - przynajmniej takie elementy widać było na konferencji prasowej - że ten mężczyzna był pod pełną kontrolą Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego a być może nawet w jakiś sposób był inspirowany - to powinno wyjaśnić śledztwo. Tak czy inaczej, bezpośredniego zagrożenia zamachem terrorystycznym ja nie widzę. Oczywiście, nie zamierzam wybielać tego człowieka - jeżeli rzeczywiście magazynował materiały wybuchowe, zbierał broń palną, to odpowie za to karnie - to są przestępstwa zagrożone karą do 8 lat pozbawienia wolności, zatem, niewątpliwie czynów zabronionych, jak wiemy, już się dopuścił. Pokazano np. zdjęcia TT-ki, broni z lat 40-tych, ale ona jest. Natomiast, co do samego zamachu, mam poważne wątpliwości - nie wykluczam, że to jest jakaś gra polityczna, ale kierownictwa ABW - bo nie wierzę w to i nie sądzę, żeby brała w tym udział prokuratura - gra ABW w kierunku zachowania swojej olbrzymiej władzy i przywilejów. Jak wiemy, obecny premier chce dokonać reorganizacji służb specjalnych, a pan Bondaryk myślę, że chce zachować jak największą władzę. Proszę pamiętać, że ABW ma naprawdę olbrzymie możliwości działania, olbrzymie środki, dzięki którym może realizować różnego rodzaju scenariusze.
Stefczyk.info: - No właśnie, wczoraj podczas tej konferencji, szef krakowskiej Prokuratury Apelacyjnej Artur Wrona nawet mówił o tym otwarcie - apelując, żeby nie odbierać funkcjonariuszom ABW uprawnień, które posiadają obecnie. - Nie chcę oceniać wypowiedzi swoich kolegów prokuratorów - ja na pewno jako prokurator takich słów bym nie wygłosił. Pytanie jest tylko, czy takie są poglądy pana prokuratora, czy zrobił to z innych powodów, ale to jest pytanie do niego i jemu należy je zadać. Tak, czy inaczej, ABW w tej formie, w której istnieje jest ociężałym organizmem, który nie spełnia zadań, które są mu wyznaczone. W związku z powyższym trzeba się zgodzić z koncepcją reorganizacji tej służby, natomiast diabeł tkwi w szczegółach - jak mocno Donald Tusk chce osłabić Agencję. Oczywiście nie zgadzam się z tą tezą, którą wygłasza Donald Tusk, że ABW ma być wyłącznie służbą informacyjną - to jest wielkie nieporozumienie, ABW powinna mieć pozostawione także zadania śledcze, ale w dużo ograniczonym zakresie, dotyczącym najpoważniejszych przestępstw związanych z terroryzmem i zwalczaniem zagrożenia działaniem obcych wywiadów, czyli kontrwywiadem.
Stefczyk.info: - Również gen. Koziej przypomniał dziś, że jego BBN postuluje ograniczenie uprawnień śledczych ABW, uznając, że ta służba ma tak wiele kompetencji, że sama się w nich gubi. - Mogę tylko to skomentować tym, że obecne władze przypisują sobie moje pomysły, dlatego, że w czasach, kiedy byłem szefem ABW, podejmowałem działania zmierzające do ograniczenia kompetencji Agencji tak, aby były one bardzo jasne i klarowne. Proszę pamiętać, że to za naszych czasów ABW przestało zajmować się przestępstwami o charakterze drobnej korupcji, jakichś tam funkcjonariuszy itd. - kompetencje te przeszły do policji i CBA. Ale po tym, jak Donald Tusk został premierem Rzeczpospolitej, to przywrócił ABW te kompetencje do ścigania drobnych złodziejaszków i łapówkarzy. Cieszę się więc, że po 5 latach ta władza  - przynajmniej jeżeli mowa o gen. Kozieju - doszła do rozsądnych wniosków i chce tę służbę zreorganizować. Powtarzam diabeł tkwi w szczegółach - ja nie wierzę w skuteczność i kompetencje tej władzy, nie wierzę, że uda im się przeprowadzić tę reformę, a jeżeli ją nawet przeprowadzi, to spowoduje to takie olbrzymie osłabienie tej służby, że przez kolejne lata będzie trzeba ją odbudowywać, zresztą korzystając, z nowych, młodych ludzi.
Stefczyk.info: - A czy dopuszcza pan taki scenariusz, że cała ta operacja z "zamachem", miała wykazać władzom, że odebranie kompetencji śledczych ABW spowoduje, że będą oni wystawieni na taki atak i nie będzie komu ich bronić? - Uważam, że jest to element poboczny, wykorzystany, lub który mógł być wykorzystany przez kierownictwo służb. Uważam natomiast, że cała ta operacja bardzo mocno wskazuje na to, że jednak w jakiś sposób kontrolowana albo inspirowana przez ABW była zaplanowana po to, żeby zniszczyć opozycję patriotyczno-narodową i zaplanowano konkretny ciąg zdarzeń. Pierwszym elementem był przeciek dotyczący trotylu i nitrogliceryny - oczywiście nie myślę tu o redaktorze Gmyzie, tylko o osobach, które dokonały tego przecieku, spodziewając się takiej dosyć emocjonalnej reakcji szefa największej partii opozycyjnej. Drugi to jest Marsz Niepodległości i burdy, które nie wiadomo kto wywołał, a przynajmniej część ludzi uważa, że byli to zamaskowani funkcjonariusze i teraz mamy trzeci element. Proszę pamiętać, że ta konferencja miała być tydzień wcześniej, czyli 12 lub 13 listopada, czyli mielibyśmy bardzo blisko siebie realny ciąg zdarzeń, który kończyłby się pokazaniem narodowego zamachowca, który naprawdę chciał podpalić Polskę, zniszczyć władze, itd., itd. Zresztą ten cel osiągnięto - sondaże partii opozycyjnej znacznie spadły, przynajmniej w tych mediach mainstreamowych.
Stefczyk.info: - Czy to oznacza, że możemy jeszcze spodziewać się kolejnych kroków ze strony służb?
- Możemy się spodziewać jak najgorszych kroków. Ja oczywiście nie uważam, że będzie tak, jak to niektórzy komentują w Internecie, że skończy się to jakimś stanem wyjątkowym, czy jakimś innym. Ta władza jest bardzo dbała o zachowanie pozorów demokracji - nie pozwoli sobie na takie działania, biorąc pod uwagę opinię Unii Europejskiej, czy Stanów Zjednoczonych, natomiast będzie próbowała w dalszym ciągu kompromitować, ośmieszać lub też wracać do tej atmosfery grozy i zagrożenia, która spowodowała, że wygrała wybory w 2007 r. Pomysły, które się sprawdziły, trzeba kontynuować, czyli trzeba pokazać, że nawet w opozycji, patrioci, ludzie o przekonaniach narodowych, są bardzo niebezpieczni dla zwykłych ludzi, zwykłych obywateli, tych, którzy chodzą po ulicach, tych, którzy chcą dobrze zjeść, dobrze się napić i pooglądać "You Can Dance" w telewizorze. Not. Zrk

Czy Brunonbomber popełni samobójstwo? „Gazeta Wyborcza”, TVN et consortes miały wczoraj swój dzień. W końcu ktoś chciał wysadzić w powietrze prezydenta i premiera z obecnej partii matki i to w dodatku nie byle kto tylko sam „antysemita i ksenofob”. Nic więc dziwnego, że prorządowe media wyły wręcz z zachwytu i zanosiły się z radości mając do dyspozycji tak wspaniały pretekst do gromienia wroga. Jednak dziś rano próżno szukałem rozwinięcia tematu. No z wyjątkiem „Gazety Wyborczej”, w której niestrudzony redaktor Czuchnowski, być może nie zdając sobie z tego sprawy, udowodnił, że zamachu w opisywany przez siebie sposób przeprowadzić się po prostu nie da. Cóż się bowiem okazało? Po pierwsze okazało się, że „szajka terrorystów” składała się w połowie z agentów ABW, którzy zachęcali Brunonbombera do działania, a w połowie z jakichś niezidentyfikowanych posiadaczy broni, którzy tak naprawdę ze sprawą nie mieli nic wspólnego. Co więcej, jak stwierdzili po pobieżnej analizie psychologowie, sam Brunonbomber wcale zamachu przeprowadzać nie chciał i nie miał predyspozycji psychicznych do takiego działania. W dodatku zamachu w opisywany sposób przeprowadzić się po prostu nie da, bo do sejmu bez specjalnego oczyszczenia drogi z poselskich samochodów wielką ciężarówką dostać się po prostu nie można. Tak więc pełny klops i kompromitacja. Obraz tego „niezwykłego profesjonalizmu” służb dopełniają kłęby drutu oraz stara nokia, które zapewne miały świadczyć o tym, że Brunonbomber jest w stanie skonstruować w domu bombę wodorową. Mnie zastanawia co innego. Jak nasze służby z tego wybrną, bo przecież prędzej czy później Brunonbombera będą musiały wypuścić. Czy przypadkiem nie spadnie on wcześniej śmiertelnie z pryczy, albo się nie zadzierzgnie bez udziału osób trzecich o czym zawiadomi nas niezawodny w takich sytuacja prokurator Ślepokura? Tomasz Sommer

Skutki likwidacji kary śmierci. Groźny pomysł Gowina Ach, jakiejż nieprzyjemnej aktualności nabiera właśnie spostrzeżenie Stefana Kisielewskiego, że „socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w innym ustroju”! Socjalizm to jeszcze-jeszcze – „bohatersko walczy”, podczas gdy postępactwo dosłownie wychodzi z siebie. Oto w 1988 roku w naszym nieszczęśliwym kraju „wprowadziło” moratorium na wykonywanie kary śmierci. Użycie takiej właśnie formy, niemal bezosobowej – „wprowadziło” – w znaczeniu „coś wprowadziło” jest jak najbardziej uzasadnione. W roku 1995 bowiem, kiedy Sejm wspomniane moratorium przedłużył, zapytaliśmy w imieniu Unii Polityki Realnej ówczesnego ministra sprawiedliwości Jerzego Jaskiernię, kto właściwie wprowadził to moratorium w roku 1988. Od pana Jaskierni otrzymaliśmy pisemną odpowiedź, z której ze zdumieniem przeczytaliśmy, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. Zdumienie nasze brało się stąd, że do decyzji tego anonimowego dobroczyńcy ludzkości posłusznie akomodowały się wszystkie bez wyjątku organy władzy naszego demokratycznego „państwa prawnego”. Nietrudno było jednak domyślić się, skąd taka skwapliwość zarówno niezależnej prokuratury, niezawisłych sądów, jak i środowiska autorytetów moralnych, które zaraz, jeden przez drugiego, zaczęły dowodzić, jaka to niesłuszna jest kara śmierci. Otóż jestem przekonany, że posłuszeństwo wobec decyzji anonimowego dobroczyńcy ludzkości wzięło się stąd, iż nie był on tak całkiem anonimowy. To znaczy nie był anonimowy względem wszystkich. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że zarówno wtedy, jak i teraz wymiar sprawiedliwości, to znaczy niezależna prokuratura i niezawisłe sądy – podobnie zresztą, jak środowisko autorytetów moralnych – naszpikowane było i jest agenturą niczym sztufada słoniną, że konfident na konfidencie jedzie i konfidentem pogania. Czyż to właśnie nie jest podstawowym kryterium rekrutacji? Nietrudno było się też domyślić, dlaczego moratorium na wykonywanie kary śmierci „wprowadziło” w naszym nieszczęśliwym kraju akurat w roku 1988, a więc tuż przed sławną „jesienią ludów”. Wprawdzie w roku 1988 razwiedka, realizując umowę z „lewicą laicką”, przeprowadziła selekcję kadrową w strukturach podziemnych, eliminując stamtąd „ekstremę” i instruując „drogiego Bolesława”, komu imiennie ma udzielać inwestytury na budowanie „od góry” reaktywowanej „Solidarności”, ale – jak mówi poeta – „na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności”, toteż nic dziwnego, że komuchy na wszelki wypadek załatwiły sobie moratorium. Była to sytuacja trochę podobna do tej po śmierci Ojca Narodów w Sowietach, kiedy to kremlowscy paladyni ustalili, że nawet jeśli się pokłócimy, to już się nawzajem nie mordujemy. Nie dotyczy to, ma się rozumieć, zbiorowego samobójcy, który zwłaszcza w takiej sytuacji ma pełne ręce roboty. Więc w 1995 roku Sejm wspomniane moratorium przedłużył, a wkrótce stało się ono bezprzedmiotowe, ponieważ kolejna nowelizacja kodeksu karnego z 1997 roku zniosła tę karę w ogóle od 1 stycznia 1998 roku. Uchwalona została ona przytłaczającą większością głosów, bo tylko 19 posłów było przeciw, a 15 się wstrzymało.

No a teraz sprawa zarówno tamtego moratorium z 1988 roku, jak i nowelizacji z roku 1997 odbija się coraz boleśniejszą czkawką. Oto bowiem kilku czy nawet kilkunastu morderców, których na skutek moratorium odcięto od stryczka i wlepiono im „ćwiarę”, czyli 25 lat więzienia – właśnie wkrótce powinno więzienie opuścić. Problem polega na tym, że niektórzy z nich są szczerzy i nie tylko nie świergolą, jak to zostali „zresocjalizowani” przy pomocy panienek dekujących się na synekurach więziennych „psychologów”, ale zuchwale opowiadają, jak to będą hulać na wolności, mordując na prawo i lewo, kogo popadnie. W tej sytuacji pobożny minister Gowin wpadł na pomysł, żeby – gwoli uspokojenia narastającej tu i ówdzie histerii – wydać prawo pozwalające takich skazańców nadal więzić pod pretekstem przymusowego leczenia psychiatrycznego. Pomysł pobożnego ministra Gowina jest wprawdzie w stylu Platformy Obywatelskiej, to znaczy wyraźnie obliczony na „uspokojenie opinii publicznej” – podobnie jak konferencja prasowa pana pułkownika Szeląga na temat trotylu – ale jego idiotyzm aż bije w oczy. Bo skoro ci skazańcy byli psychicznie chorzy, to na jakiej zasadzie w ogóle zostali skazani? Przecież choroba psychiczna tempore criminis wyklucza winę, a nullum crimen sine culpa, czyli bez winy nie ma przestępstwa. Zatem jeśli ci ludzie byli psychicznie chorzy, to niezawisłe sądy dopuściły się na nich zbrodni sądowej, a jeśli zostali skazani prawidłowo, jako ludzie psychicznie zdrowi – to w takim razie nie ma najmniejszych podstaw, by więzić ich nadal po odbyciu kary, kiedy jeszcze żadnego przestępstwa nie zdołali popełnić. Już w starożytnym Rzymie znano zasadę: cogitationis poenam nemo patitur, co się wykłada, że za myśli się nie karze. Krótko mówiąc: nie ma podstaw, by kogokolwiek zamykać do więzienia czy psychuszki, bo jakieś baby poduszczone przez tzw. niezależne media ostentacyjnie się „boją”. Ale pomysł pobożnego ministra Gowina jest nie tylko idiotyczny, lecz i groźny. Jak to mówią: od rzemyczka do koniczka. Za pośrednictwem pobożnego ministra Gowina okupująca Polskę soldateska testuje reakcję opinii publicznej na bezterminowe, prewencyjne więzienia. Rozpoczyna sprytnie od morderców w nadziei, że przeciwko ich zamykaniu w psychuszkach nie tylko nikt nie będzie protestował, ale wręcz przyklaśnie – i w ten sposób razwiedka zalegalizuje sobie instytucję prewencyjnego pozbawienia wolności, którą potem będzie można zastosować wobec każdego – oczywiście zaczynając od „faszystów”. Skwapliwy i entuzjastyczny jazgot kontrolowanych przez razwiedkę niezależnych mediów głównego nurtu pokazuje, że prewencyjne więzienia stanowią ważny element przygotowań naszych okupantów nie tylko do nadchodzącego kryzysu, ale również – a może przede wszystkim – na wypadek rozpoczęcia realizacji scenariusza rozbiorowego. Więc chociaż nie ma specjalnej nadziei, by Umiłowani Przywódcy w Sejmie nie wykonali w podskokach rozkazu swoich oficerów prowadzących, to domagajmy się chociaż, by te prewencyjne kuracje psychiatryczne odbywały się na koszt posłów, którzy w 1997 roku głosowali za nowelizacją kodeksu karnego znoszącą karę śmierci. Niech to będzie dla Umiłowanych forma szklanego nocnika – żeby zobaczyli, co narobili. SM

Nicponia za burtę! PiS jest partią socjalistyczną – a, jak słusznie 200 lat temu zauważył słynny lord Acton: najwyższym (i szczęśliwie ostatnim!) stadium rozwoju socjalizmu jest narodowy socjalizm. Nic więc dziwnego że i w PiSie zalęgli się narodowi socjaliści. Ci narodowi socjaliści, którzy nie godzili się z kunktatorską polityką Dmowskiego i Piłsudskiego zakładali przed wojną ONRy i OZON – i ci, którzy nie godzą się na politykę Kaczyńskiego, który jest centrowym etatystą – też zakładaja ONRy. Czekamy na założenie Obozu Zjednoczenia Organizacyj Narodowych.

WCzc.Jarosław Kaczyński chce usunięcia z PiSu p.Artura Nicponia, który na swoim blogu napisał m.in.(o Żydach): „... jak mi tu leżą i szkodzą Polsce, a przez to i mi, to mam dla nich tylko jedno – wypier...ać!".

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,12902998,Kaczynski__Nicpon_zostanie_zawieszony_w_prawach_czlonka.html

Otóż wewnętrzne sprawy PiSu mnie zupełnie nie interesują, p.Nicponia mogą sobie końmi po majdanie włóczyć – ale chciałem zadać jedno pytanie ogólne: Dlaczego wolno napisać „... jak mi tu Korwin-Mikke gada i szkodzi Polsce, a przez to i mi, to mam dla Niego tylko jedno – wypier***ać!" - a nie wolno tego samego napisać o Żydach??!?

A co to: czy Żydzi mają jakieś spec-prawa w Polsce?

P.Nicpoń zastanawiał się też

http://www.nicek.info/

zdaje się, że „coś” już ją zlikwidowało): "Czy można w Polsce zrobić referendum nad projektem zastrzelenia Tuska i zbierać pod takim projektem podpisy? Żeby zastrzelenie go jak psa było legalne". Otóż to stwierdzenie leży akurat w głównym nurcie PiSowskiej publicystyki. To Jarosław Kaczyński sieje nienawiść, która w każdej chwili może wydać owoce. Powiedzmy jasno: po „Smoleńsku” Jarosław Kaczyński popadł w obłęd – a obłęd jest zaraźliwy. Już zresztą o tym pisałem i nie chcę się powtarzać. Pisałem też wiele razy po zamachu p. Andrzeja Behringa Breivika:

„Tym niemniej szaleńcy – jurodiwyje ljudzi – bardzo często wyczuwają nastroje panujące w społeczeństwie. I pewne jest – ostrzegam przed tym od lat – że takie ataki desperacji będą coraz częstsze”. Miałem nadzieję, że nie u nas – ale się, jak widać, myliłem. Pisałem też – 22 lata temu w liście do „Gazety Wyborczej” (jedynym chyba moim tekstem wydrukowanym w „GW”...): „Chcecie mieć demokrację – będziecie mieli szowinizm, klerykalizm, nacjonalizm...”. Jeszcze parę miesięcy dalszego rozwoju d***kracji – czyli rosnącego rozprzężenia, korupcji i marnotrawstwa – i będę mógł się przyglądać z niejaką satysfakcją, jak L*d (na początek najpewniej francuski) robi porządek z rządzącą kliką. Bo wygląda na to, że nie będzie w Europie porządku, dopóki (z kogo ta parafraza, Koteczku?) nie powiesi się ostatniego socjalisty na kiszkach ostatniego d***kraty! JKM

„Warto mówić prawdę” Immunitet posła jest to by bronić najsłabszych i mówić to czego inni się boją – oświadczył dziś w Sejmie Antoni Macierewicz. Poseł PiS zabrał głos w sprawie uchylenia mu immunitetu poselskiego. Domaga się tego skazany za korupcję lobbysta Marek Dochnal, który sformułował przeciwko posłowi Macierewiczowi prywatny akt oskarżenia. Wniosek lobbysty poparła dzisiaj PO. Ostateczne głosowanie nad wnioskiem o uchylenie immunitetu odbędzie się w piątek, 23 listopada.

- Nie mam złudzeń co do wyników ostatecznego głosowania. Nie mam złudzeń politycznych od 40 lat. Przyjmuję do wiadomości iż decyzje będą podejmowane w ramach układu politycznego i pewnej determinacji żeby za wszelka cenę, cenę uczciwości, honoru, sprawiedliwości i prawdy wykazać że stan spraw społecznych będzie mierzony poziomem prezentowanym przez Marka Dochnala. Czy w Polsce ma funkcjonować etyka środowiska Marka Dochnala? – pytał w sejmie Antoni Macierewicz. Poseł PiS skierował się także bezpośrednio do posłów, przypominając im obowiązki poselski. - Jesteśmy posłami reprezentującymi cały naród i mamy obowiązek strzec interesów całego narodu i po to jest immunitet. Nie po to by nam było przyjemnie, nie po to aby kraść, nie po to by nadużywać licznych przywilejów władzy, ale po to by bronić najsłabszych i mówić to czego inni się boją - mówił do posłów Macierewicz.

- Czasem raz na dziesięć lat uda się powiedzieć prawdę i tę prawdę obronić. Dlatego warto być posłem by mówić prawdę. I po to warto by był immunitet – mówił Macierewicz. - Mam wrażenie że tu nie chodzi o Marka Dochnala. Tu nie chodzi o artykuł 212. (...) Być może chodzi o to by pokazać całej Polsce jakie normy będą obowiązywały. Co będzie nagradzane a co będzie karane. Jak należy postępować w życiu publicznym a jak postępować nie należy. To jest istota problemu, przed którym stanie Sejm. Po tym wstępie skierowanym do posłów były minister spraw wewnętrznych przytoczył argumenty na potwierdzenie swoich tez odnośnie Marka Dochnala. W swojej wypowiedzi powoływał się na zeznania lobbysty, w których ten przyznawał się do kontaktów m. in. z funkcjonariuszami służb ZSRS - Władimirem Putinem i Władimirem Ałganowem. Poseł PiS mówił również o związkach z Dochnala z agentem GRU Siergiejem Gawriłowym. - GRU nie jest zwykłą służbą i nigdy nie było zwykłą służbą zwłaszcza dla Polski – stwierdził poseł Macierewicz. Były minister spraw wewnętrznych powoływał się także na artykuł „Gazety Wyborczej” cytujący fragment raporty ABW stwierdzający że Dochnal pracował dla rosyjskich służb specjalnych. Antoni Macierewicz zapowiedział że przed sądem będzie wzywał na świadka wiele znanych w życiu politycznym osób utrzymujących kontakty z Markiem Dochnalem w tym premiera Donalda Tuska, byłego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, a także Leszka Balcerowicza, Henrykę Bochniarz, Gromosława Czempińskiego. Jacek Liziniewicz

Jezd dobrze! Polacy uważają, że jest im źle, ale PO ich przekona, że się mylą....

1. Na murze jednego z domów w mojej Rawie był kiedyś taki napis – jezd dobrze! Posłowie PO mają wyznaczone przez Donalda Tuska takie właśnie zadanie – uświadomić Polaków, że jest im dobrze. Tymczasem Polacy, naród przekorny, bezpodstawnie uważają, że nie jest dobrze. Co niektórzy wręcz są zdania, że jest źle.

2. Posłowie PO maja przedstawić narodowi olśniewające sukcesy – tysiąc kilometrów autostrad, siedem tysięcy kilometrów ekranów dźwiękochłonnych, orliki, Euro, Basen Narodowy – jednym słowem budowa budowę goni i budową pogania. Nie wiem, czy posłowie PO powiedzą narodowi, ile na tych wspaniałych budowach zarobiły polskie firmy budowlane, ile dzięki nim przybyło miejsc pracy.

3. Posłowie PO powiedzą też, że dzięki światłym rządom Platformy i geniuszowi Donalda Tuska nie jesteśmy druga Grecją ani drugą Hiszpanią. Przy okazji też wyjaśnią, dlaczego mimo naszych tak wielkich przewag, wciąż nie widać Greków ani Hiszpanów, zmywających polskie gary, podczas gdy Polacy milionami zmywają gary holenderskie i brytyjskie.

4. Posłowie PO może też wyjaśnią bezrobotnemu wnuczkowi, który zabrał babci dowód, że babcia o siedem lat później niż się spodziewał, podzieli się z nim swoją emeryturą. I wytłumaczą mieszkańcom wsi, że dopłaty rolnicze w Polsce powinny być dwa razi niższe niż w Niemczech oraz że to bardzo dobrze, iż likwiduje się na wsi szkoły, poczty i przystanki PKS-u. I paprykarzowi spod Radomia odpowiedzą na pytanie – jak żyć, żeby państwa swoim życiem nadmiernie nie obciążać. .

5. Ludzie mogą zapytać – kiedy będzie lepiej? Posłowie PO powinni odpowiedzieć – już było... A gdy ludzie zapytają, czy może być gorzej – posłowie PO niech odpowiedzą – nie, bo jakby pod naszymi rządami mogło, to by już było...

Janusz Wojciechowski

ABW gra przeciwko Tuskowi Do konfliktu między premierem i służbami doszło latem, gdy ujawniono aferę Amber Gold. Od tego czasu można zauważyć rosnącą nieufność między służbami a partią rządzącą - Z Piotrem Bączkiem byłym członkiem komisji weryfikacyjnej WSI, rozmawia Jacek Liziniewicz (GPC).
Premier Donald Tusk wielokrotnie mówił o tym, że chciałby dokonać zmian w służbach specjalnych. Wtorkowa konferencja w siedzibie ABW stała się okazją do odnowienia sporu o kompetencje służb specjalnych. O czym to świadczy? Wystąpienie prokuratora Artura Wrony podczas konferencji prasowej w siedzibie ABW jest zaskakujące z kilku powodów. Wskazywał on na konieczność dokonania zmian w ustawodawstwie usprawniających m.in. pracę ABW. Kiedy toczy się dyskusja nad zmianą ustawy o służbach, taki komentarz w siedzibie ABW świadczy o tym, że propozycje składane przez premiera wywołały niepokój. Postawa prokuratora spotkała się z przychylnością oficerów Agencji. W żaden sposób nie przerwali oni konferencji, nie próbowali polemizować z wypowiedzią prokuratora ani nie odnieśli się do jego propozycji. Może to świadczyć o tym, że wystąpienie było konsultowane i akceptowane przez przedstawicieli ABW i ich zwierzchników. To może dowodzić, że toczy się gra między częścią służb a politycznym zwierzchnictwem, czyli premierem, rządem i jego zapleczem politycznym.
Z czego wynikają napięcia między ABW a rządzącymi? Myślę, że do konfliktu doszło latem, gdy ujawniono aferę Amber Gold. Z jednej strony premier krytykował działania służb specjalnych, z drugiej ABW wskazywało na doskonałą pracę swoich agencji i funkcjonariuszy. Od tego czasu można zauważyć rosnącą nieufność między służbami a partią rządzącą. Poważnie pod uwagę powinna być wzięta hipoteza, że ABW sama wykreowała sytuację z Brunonem K.
Jakie przesłanki przemawiają za taką hipotezą? Za dużo jest pytań bez odpowiedzi w kontekście tej sprawy. Dlaczego przez prawie rok Brunon K. mógł łamać prawo, nielegalne kupując broń, gromadząc materiały wybuchowe, produkując fałszywe tablice rejestracyjne? Nikt go nie niepokoił i nie zatrzymywał. Ponadto pojawiają się opinie, że obracał się w środowisku funkcjonariuszy, którzy kontrolowali jego działania i utrzymywali z nim kontakty. Myślę, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju kreacją. Rodzi się pytanie, w jakim stopniu Brunon K. sam chciał dokonać zamachu, a w jakim był do tego nakłaniany. Dlaczego jego działalność nie została przerwana chociażby przed Euro 2012? Wtedy zamachowiec nie stanowił zagrożenia? Nie wiemy, a te pytania powinny paść podczas posiedzenia sejmowej komisji ds. służb specjalnych, które powinno się odbyć przed konferencją prasową, a nie dwa dni po niej. Interesujące jest również to, dlaczego tak nagłośniono tę sprawę. Zapewne chciano pokazać, że służby działają, że wszystko mają pod kontrolą i że żyjemy w bezpiecznym kraju. Jednak jeżeli służby przez rok nie reagują na osobę, która zbiera materiały wybuchowe i łamie prawo, to ja nie czuję się bezpiecznie.

Tajemnica zdjęć satelitarnych ze Smoleńska.

Ktoś wiedział wcześniej o katastrofie?

[to znaczy: wiedział PRZED katastrofą... MD] 

http://niezalezna.pl/34868-tajemnica-zdjec-satelitarnych-ze-smolenska

[wziąłem to z NE, ale.... tam trwa atak, więc to samo z Niezależnej,.. MD]

Przez 5 lat nikt nie zajmował się fotografowaniem Smoleńska i okolic przez satelity. Od 5 kwietnia 2010 r., tuż przed katastrofą nagle teren ten zaczął być dokładnie obserwowany. O zdjęciach satelitarnych Smoleńska - pisze "Gazeta Polska".

[Gazeta Polska” rozmawiała z prof. Chrisem J. Cieszewskim, autorem jednego z najciekawszych referatów wygłoszonych na październikowej Konferencji Smoleńskiej. Prof. Cieszewski jest pracownikiem badawczym w Warnell School of Forestry and Natural Resources, University of Georgia (Ateny, Georgia) w Stanach Zjednoczonych oraz naczelnym redaktorem dwóch, a członkiem trzech komitetów redakcyjnych międzynarodowych czasopism naukowych i pracuje jako recenzent dla 23 innych międzynarodowych magazynów branżowych. ]

– Kupiliśmy i przeanalizowaliśmy zdjęcia z okresu bezpośrednio poprzedzającego katastrofę smoleńską oraz z dni, które nastąpiły po niej. Najważniejsze fotografie pochodzą z 5, 9, 11, 12 i 14 kwietnia 2010 r. – mówi prof. Cieszewski. – Intrygujący jest dla mnie fakt, że wcześniejsze zdjęcia satelitarne wysokiej rozdzielczości (tzn. 50 cm) znad lotniska w Smoleńsku pochodzą dopiero z 2007 r. Przez pięć lat żadnych takich fotografii nie wykonywano w tym miejscu, po czym nagle 5 i 9 kwietnia, a potem 11, 12 i 14 kwietnia 2010 r. zdjęcia zaczęły pojawiać się jedno po drugim – dodaje. Sprawa jest o tyle zastanawiająca, że – jak mówi naukowiec – zamówienie wykonania fotografii satelitarnej danego miejsca, tzw. satellite tasking, musi być dokonane 2 do 4 tygodni przed zrobieniem zdjęcia (satelita musi przemieścić się w żądane miejsce i dopasować się do harmonogramu innych klientów, co zajmuje sporo czasu). Jeśli ktoś zlecał więc wykonanie fotografii satelitarnych lotniska w Smoleńsku między 5 a 14 kwietnia 2010 r., to albo wiedział, że coś się tam stanie, albo mamy do czynienia z zadziwiającym przypadkiem. Istnieje co prawda teoretyczna możliwość, że ktoś o wyjątkowych wpływach finansowych lub politycznych, nie zważając na istniejące harmonogramy, skierował satelity nad obszar Smoleńska już po katastrofie (aby np. zrobić zdjęcia szczątków samolotu); podkreślmy jednak, że pierwsze zdjęcia satelitarne pochodzą z 5 kwietnia 2010 r., a zatem zostały wykonane już pięć dni przed tragedią. Prawdopodobnie wszystkie fotografie, łącznie z tymi niedostępnymi komercyjnie, zostały przekazane po katastrofie smoleńskiej polskim służbom. Niestety, ten jeden z najważniejszych dowodów w sprawie tragedii smoleńskiej zaginął w którejś z podległych premierowi instytucji. Wzajemnie oskarżają się one o ukrywanie materiałów otrzymanych z USA, w tym zdjęć satelitarnych. Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i MSW oświadczyły, że przekazały je na czas prokuraturze, a prokuratura twierdzi, że ich… nie dostała. 29 lipca 2011 r. nieżyjący już gen. Sławomir Petelicki powiedział: „Amerykanie mają klatkę po klatce to, co się stało. Mają wszystkie rozmowy i znają prawdę. Dzisiaj sami dziwią się, dlaczego Polska nie zwraca się do USA o pomoc, a jak zwraca się prokurator, to zostaje natychmiast zawieszony. Raport NATO byłby miażdżący dla tego premiera i rządu, który musiałby się od razu podać do dymisji”.
– Wiele wskazuje na to – mówi „GP” prof. Chris Cieszewski – że na miejscu katastrofy, w ciągu kilku dni po tragedii, dokonywano wielu manipulacji. Najbardziej uderzające jest przesunięcie lewego statecznika samolotu o 50 m w kierunku centrum miejsca katastrofy, widoczne przy porównaniu zdjęć z 11 i 12 kwietnia 2010 r. W jakim celu tego dokonano? Nie wiadomo. Pewne jest za to, że w raporcie MAK pozycję statecznika określono według miejsca, w którym znalazł się on już po przeniesieniu. Prof. Cieszewski dokonał szczegółowej analizy porównawczej wysokorozdzielczych fotografii satelitarnych z 11, 12 i 14 kwietnia 2010 r. Okazało się, że poza statecznikiem miejsce położenia zmieniło co najmniej siedem innych fragmentów samolotu, które były przemieszczane i być może grupowane w różnych miejscach terenu katastrofy. Kolejna niewyjaśniona sprawa to brak na zdjęciach maszyn, które przez wiele dni po katastrofie były obecne na jej terenie niemal cały czas (wiemy to z relacji oraz ze zdjęć i filmów wykonanych na ziemi). – Były tam wielkie maszyny, spychacze, koparki, dźwigi, które bardzo łatwo byłoby zidentyfikować na zdjęciach satelitarnych. Tymczasem na żadnej z dostępnych fotografii wykonanych przez satelity tych maszyn nie widać. To może sugerować, że ktoś wiedział, kiedy te zdjęcia będą robione – mówi prof. Chris Cieszewski. Naukowca zastanawia również to, że zdjęcia satelitarne wykonane niedługo przed katastrofą smoleńską obarczone są pewnymi trudno wytłumaczalnymi defektami. Fotografia z 5 kwietnia 2010 r. wykonana została pod bardzo dużym kątem, co sprawia, że jest trudna do zanalizowania. Z kolei zdjęcie z 9 kwietnia 2010 r. pomija dziwnym trafem część lotniska, przy której rozbił się polski Tu-154. Niezalezna

Patriotyzm to nie ekstremizm! Nigdy nie powinniśmy godzić się na to, żeby określać patriotyzm mianem zjawiska negatywnego czy ekstremizmu. Możemy w tym aspekcie naśladować Amerykanów. Każdy z nas rodzi się w kulturze, w narodzie, który go wychowuje, uczy, każdy z nas ma duszę i serce, tego nie zmienimy. Wierność własnemu krajowi jest czymś absolutnie normalnym i zdrowym – mówi Ferenc, węgierski uczestnik Marszu Niepodległości w Warszawie.

[hm, dziwny ten Węgier, chyba mało uświadomiony, ale umieszczam dla powyższego przesłania.MD]

W Polsce patrioci często zyskują etykietę “ekstremistów”. Nasiliło się to szczególnie ostatnio. Czy z podobnym zjawiskiem mają Państwo do czynienia na Węgrzech? Myślę, że skuteczność posługiwania się tego typu określeniami jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Pierwszym krokiem powinno być sprecyzowanie definicji patriotyzmu. Nigdy nie powinniśmy godzić się na to, żeby określać go mianem zjawiska negatywnego czy ekstremizmu. Możemy w tym aspekcie naśladować Amerykanów. Każdy z nas rodzi się w kulturze, w narodzie, który go wychowuje, uczy, każdy z nas ma duszę i serce, tego nie zmienimy. Wierność własnemu krajowi jest czymś absolutnie normalnym i zdrowym. Nacjonalizm czy radykalizm jest natomiast czym innym. Wiem, że brzmi to może jak pewne uproszczenie, ale różnica między patriotą a nacjonalistą zawiera się w tym, iż patriota kocha swoją kulturę, dziedzictwo, swój naród. Nacjonalista natomiast definiuje się w opozycji do innych, mając do nich z założenia negatywny stosunek.

Jak Pan sądzi, gdzie leży źródło używania wobec patriotów epitetów o negatywnym zabarwieniu? Czy ich stosowanie może być skuteczne? Funkcjonują pewne siły polityczne i medialne, którym zależy na tym, żeby mieszać te kategorie. Istnieje już nawet teoria psychologiczna na ten temat i odpowiednia definicja tego zjawiska. Jest to doskonałe narzędzie służące do niszczenia przeciwnika. Jego mechanizm jest prosty: jeśli bronisz swojego kraju, jego suwerenności (na płaszczyźnie politycznej bądź ekonomicznej), jeśli definiujesz pewne symptomy jako społecznie szkodliwe (jeśli sprzeciwiasz się, na przykład, przyznawaniu niepracującym emigrantom nielimitowanych funduszy socjalnych), masz już "zbyt patriotyczne" poglądy, w związku z czym jesteś nazwany nacjonalistą. A skoro jesteś nacjonalistą, oznacza to, że jesteś ekstremistą. W dalszej kolejności zostajesz nazwany antysemitą, rasistą, następnie gra się starą wypróbowaną metodą – używając określeń w stylu „nazista”. Jest to zabieg świadomy i stosowany z premedytacją. Nikt nie powinien godzić się na coś takiego, musimy się przed tym bronić. Dla dobra rodzaju ludzkiego, a przynajmniej dla dobra naszych społeczeństw, powinniśmy zwalczyć politycznie poprawną nowomowę.

Istnieje jednak na Węgrzech partia posługująca się hasłami o charakterze rzeczywiście ksenofobicznym. Czy Jobbik stanowi obecnie duże zagrożenie dla Fideszu? Fidesz jest partią będącą obecnie u władzy, prawicową, patriotyczną, mającą oczywiście wrogów, jak każda normalna partia gdziekolwiek na świecie. Fidesz radzi sobie raczej dobrze, chociaż musi zmagać się z postsocjalistyczną częścią społeczeństwa i słabą gospodarką - trudną spuścizną po socjalistach. Mam nadzieję, że ludzie będący obecnie u władzy mają ku temu odpowiednie kwalifikacje.

 Jobbik natomiast to partia skrajnie prawicowa, zrzeszająca grupę rasistów, antysemitów i ksenofobów. Nie proponują oni żadnych rozwiązań, robią jedynie dużo szumu i powodują kłopoty. Chcę w tym miejscu zaznaczyć, że tę partię popiera jedynie 10 procent Węgrów. Pamiętajcie o tym proszę, kiedy na zdjęciach z 11 listopada zobaczycie węgierskie flagi w tłumie chuliganów. W naszym kraju nadal działa także partia socjalistyczna, o której nie umiem powiedzieć niczego dobrego - to katastrofa. Socjalistów wspierają ludzie niepracujący, którzy liczą na zapomogi społeczne. Nie mają oni żadnej motywacji, aby cokolwiek zmienić. Partia socjalistyczna od czasu do czasu gra oczywiście także kartą „ekstremistyczną”. Między Fideszem na Jobbikiem nie ma żadnego szczególnego związku. Jobbik nienawidzi Fideszu - chociaż trzeba zaznaczyć, że nie jest to niczym szczególnym, myślę, że Jobbik w podobny sposób nienawidzi także innych. Fideszowi udało się jednak rozwiązać wiele problemów, które stanowiły wcześniej postulaty w kampaniach Jobbiku – dotyczy to na przykład problemu podwójnego obywatelstwa.

Liderzy polskiej opozycji przywołują Budapeszt jako model, z którego możemy czerpać inspirację. Na jakich wspólnych wartościach warto budować wspólnotę polsko-węgierską? Według mnie, jedyna droga, jaka stoi przed Europą w globalnym sensie jest to wspólnota w ramach Unii Europejskiej. [ujjjjj.... bidula... nie widzi dalej... MD] Nie jestem szczególnie szczęśliwy z tego powodu, ale musimy sobie uświadomić, że w pojedynkę jesteśmy tylko niewielkimi graczami na globalnej scenie politycznej. Dotyczy to nawet Polski, która jest czterokrotnie większa od mojego kraju. Na naszych politykach spoczywa umotywowany historycznie obowiązek nawiązania współpracy w regionie Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej, ponieważ należymy do tego samego kręgu kulturowego, a historia naszych krajów była niekiedy ściśle ze sobą związana. Rozumiemy się nawzajem. Myślę, że jeśli zwykły Węgier, taki jak ja, którego kraj stracił po I wojnie światowej 2/3 swojego terytorium i 1/3 swojej populacji, może podać rękę swoim sąsiadom, nasi przywódcy są w stanie zrobić to samo. Nie jest możliwe przetrwanie bez współpracy, nie zapominajmy, że jesteśmy narodami chrześcijańskimi. Fundamentami naszych społeczeństw – polskiego i węgierskiego – są, moim zdaniem, solidarność oraz szacunek dla rodzin i dla dziedzictwa narodowego. Geopolitycznie należymy do tej samej części Europy, nadal borykamy się z dziedzictwem bólu, jaki zadał nam komunizm i inne dyktatury. Myślę, że dość już wycierpieliśmy. Mam tu na myśli Polaków, Węgrów, ale także Czechów czy Słowaków (a zatem kraje z grupy Wyszehradzkiej), a w szerszym rozumieniu – wszystkie narody w krajach Europy postsocjalistycznej. Pamiętajmy - my w Europie Środkowej umiemy się porozumieć. Wierzę w istnienie wspólnoty europejskiej składającej się ze wszystkich narodów zamieszkujących nasz kontynent, ale w sposób naturalny głos Warszawy jest lepiej słyszalny niż głos Marsylii czy Nottingham.

Wspomniał Pan o istnieniu wspólnoty chrześcijańskiej, która łączy nasze narody. Dla wielu Polaków przykład Węgrów, którzy umieścili w swojej Preambule do Konstytucji odwołanie do Boga, jest bardzo inspirujący. Myślę, że odwołanie do Boga w preambule konstytucji było symbolicznym krokiem podjętym przez rząd. Doceniam każdy gest, który wzmacnia tożsamość społeczeństwa. Mam jednak, niestety, wrażenie, że ten gest okazał się ważniejszy dla lewicowych sił w krajach europejskich niż dla samych, dla Węgrów. Polska – z tego, co wiem, jest najbardziej katolickim krajem w Europie, podczas gdy u nas religijna część społeczeństwa to zaledwie 20 procent (mam tu na myśli tych, którzy praktykują na co dzień). Nie widzę pozytywnych zmian w tym obszarze, komunizm skutecznie zniszczył Kościół na Węgrzech po II wojnie światowej. Ludzie zwracają się w kierunku ezoteryki bądź zwyczajnie stają się ateistami. Uważam, że jest to niebezpieczne. Myślę jednak, że za taki stan rzeczy są odpowiedzialni także duszpasterze. Bez uświadomienia sobie konieczności odpowiedniej komunikacji i odnowy wizerunku chrześcijaństwa, najbliższe dekady mogą przynieść zmiany na gorsze.

Uczestniczył Pan razem z Polakami w Marszu Niepodległości 11 listopada. Co Pana do tego skłoniło? Powody były trzy. Zawsze czułem istnienie słynnego braterstwa pomiędzy naszymi narodami. Owa uwarunkowana historycznie przyjaźń jest czymś wyjątkowym, z czego powinniśmy być dumni. Chciałem doświadczyć tego osobiście w Polsce, a przynajmniej sprawdzić, czy Polacy wierzą w ten rodzaj braterstwa równie mocno jak ja. Drugi powód, dla którego zdecydowałem się przyjechać wiąże się właśnie z tą szczególną datą, jaką jest 11 listopada. Nigdy wcześniej nie byłem w Polsce i miałem poczucie, że obchody Święta Niepodległości to najlepszy moment na wizytę, doskonała okazja do tego, aby wyrazić swoją sympatię dla polskiego narodu. Trzeci powód mojego przyjazdu wiąże się ściśle z drugim – dobry przyjaciel z Warszawy zaprosił nas już kilka miesięcy wcześniej.

Jakie są Pana wrażenia z Marszu Niepodległości? Hm... Kiedy myślę o tym, mam dziwne, a może lepiej: mieszane uczucia. Skandaliczne zachowanie, jakiego dopuścili się w czasie Marszu chuligani nie było niczym zaskakującym – było ono tym, czym żyją oni na co dzień i co nimi kieruje. Jako Węgier odczuwam głęboki wstyd z powodu zachowania węgierskich aktywistów przybyłych do Polski w imieniu radykalnej węgierskiej partii Jobbik. Uczestniczyli oni w walce chuliganów z policją, a media zinterpretowały ich jako „Węgrów, którzy przyjechali po to, żeby wywołać zamieszki i zniszczyć miasto.” Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie niepokoi i której nadal nie rozumiem. Mój kolega Piotrek powiedział mi jeszcze przed 11 listopada, że na Marsz Niepodległości wybierają się do Polski grupy antyfaszystów, radykalnych liberałów i anarchistów i że dwa tysiące ich przedstawicieli zamierza przyjechać z Niemiec. Kolega powiedział mi, że – podobnie jak chuligani i radykałowie – dążą oni do wywołania zamieszek i do walki z polskimi radykałami. Jest to dla mnie niewiarygodne! Jakim prawem jakikolwiek Niemiec ma czelność jechać do Warszawy tylko po to, żeby zakłócić polskie Święto Niepodległości?! Przypomina mi to dzień, kiedy Rumuni demonstrowali maszerując ulicami Budapesztu 20 sierpnia – w dniu, w którym obchodzimy rocznicę powstania Królestwa Węgier.

A pozytywny aspekt Święta Niepodległości? Bardzo podobali mi się uczestnicy Marszu skupieni wokół środowiska „Gazety Polskiej”. Maszerowałem właśnie w tej grupie, ponieważ chciałem poznać ludzi, którzy zaprosili zorganizowaną grupę Węgrów - mam tu na myśli normalnych obywateli węgierskich, nie chuliganów z Jobbiku. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie jest to po części zabieg propagandowy, ale Polacy oklaskiwali nas za każdym razem, kiedy dowiadywali się, skąd przyjechaliśmy, byli bardzo mili i przyjacielscy. Pamiętam, że kiedy skandowali „Kto nie skacze, ten za Tuskiem, hop hop hop!” czy coś w tym rodzaju, skakali wszyscy – starsze panie, dziadkowie razem z wnukami... Nie do mnie należy ocena politycznej działalności Tuska, ale uważam, że jest to dobra forma wyrażania opinii. Było to pełne wdzięku.

Czy węgierskie media wspomniały o Marszu w Polsce? Niewiele, ale jednak. Mówiono głównie o akcjach małych grup z Jobbiku, trochę o walce chuliganów z policją. Wspomniano oczywiście o marszu Komorowskiego i o demonstracji „Gazety Polskiej”.

Podczas Marszu pojawiały się także hasła dotyczące Smoleńska. Czy którekolwiek z węgierskich mediów poddaje pod wątpliwość raport MAK-u?Mogę powiedzieć, że węgierskie media obserwują polską politykę wewnętrzną właśnie przez ten pryzmat. Wiemy, jak wielką wagę symboliczną ma ta tragedia dla narodu polskiego. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Agnieszka Żurek


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
907
Warunki techniczne (zmiana) Dz U 2009 108 907
2 WDT WDT Laboratorium 2 id 907 Nieznany (2)
907
907
Zobowiązania, ART 907 KC, 1977
906 907
907
907
907
63 907 917 Chemical Depth Profiling of Tool Materials Using Glow Discharge Optical Emission
907
907
Seinfeld 907 The Slicer
marche 907
907 Wylie Trish Znowu razem
foxtrot 907
Kenwood A 907 Owners Manual

więcej podobnych podstron