Papierosy, jako lekarstwo Palenie tytonu ma wielowieką tradycję. A tu się okazuje, że służy zdrowiu :-) Nie jestem propagtorem palenia papierosów. Choc sam pale z przyjemnością od wielu lat. Zastanawiam sie tylko, czemu ten wpis na stronie NE jest wizualnie przedstwiony jak sieczka nakładających się zdań. Może to przyypadek - błąd serwisu. Wielu uczonych mistrzów - lub psudo-uczonych, zdecydowało o tym, by na każdej paczce papierosów było groźne ostrzeżenie o skutkach ich palenia. To trochę tak, jakby na każdym bochenku chleba napisać: jedzenie to największa trucizna. Bo i tak jest. Jeżeli setki lub tysiące razy będę Ci wmawiał, że kalafior to trucizna i umrzesz na np raka trzustki - to tak sie stanie. Wie o tym wielu ludzi zdających sobie sprawę z potęgi podświadomości. Psychologów, psychoterapeutów lub amatorów studiujących zagadnienia podświadomości. Polecam w tym temacie krótki i treściwy e-book - Spirala Bogactwa:
http://www.zlotemysli.pl/prod/6446/spirala-bogactwa-andrzej-kusior.html
Każdy fałsz, każde kłamstwo powtórzone setki lub tysiące razy - działa, przekonuje ludzi ale tych mało dociekliwych, tych nie mających jakoby czasu na myślenie. Sztandarową pozycją w tym temacie jest książka Josepha Murphyego "Potega podświadomości". Ale to nie jedyna pozycja z tego tematu - tzn pod jak i nad świadomości. Chociaż co do Nadświadomości - to pozycji w literaturze jest dużo mniej, a szkoda, bo temat arcyciekawy. Wprowadzanie do umysłu palacza informacji o wszelkich chorobach wynikających z palenia papierosów jest zbrodnią dokonaną jakoby w imię "troski o zdrowie". Pomijam fakt ogromnych zysków dla państw pozwalających na sprzedaż tytoniu. Jeśli zabrania się sprzedaży np marihuany (a wiadomo od dawna, że nie dowiedziano ani jednego przypadku choroby z powodu jej palenia, a palący są rzaczej spolegliwi i nie aktyowowani do działąn niezgodnych z prawem - na ten temat sporo w internecie) - to, jakim cudem pozwala sie na palenie w Polsce i w innych krajach? W świetle expose premiera Tuska - widze fałsz i obłudę - lub brak informacji, czyli wiedzy. A teraz sedno sprawy: Prawdy.
1. Bomby nuklearne a rak płuc. Niektóre rządy wiedzą, że ich przeszłe działania są bezpośrednio odpowiedzialne za spowodowanie większości nowotworów płuc i skóry w dzisiejszym świecie, więc posuwają się do ekstremalnych metod, próbując zmniejszyć w ten sposób odpowiedzialność i przerzucić zobowiązania finansowe od siebie, na nieszkodliwy ekologicznie tytoń. Jak dowiemy się z dalszej części raportu, skromny organiczny tytoń nigdy nie zaszkodził nikomu, a w pewien sposób można słusznie przyznać, że zapewnia askakującą ochronę zdrowia. Nie wszystkie rządy na świecie podzielają ten sam problem. Japonia i Grecja mają największą liczbę dorosłych palaczy na świecie, ale najniższą liczbę zachorowań na raka płuc. W kontraście do tego, Ameryka, Australia, Rosja, i niektóre grupy wysp na Południowym Pacyfiku mają najniższą liczbę dorosłych palaczy na świecie, ale największą zachorowalność na raka płuc. To jest trop numer jeden w rozwikłaniu absurdu, ale zakorzenione na zachodzie medyczne kłamstwo, że „palenie powoduje raka płuc.” Pierwszy europejski kontakt z tytoniem miał miejsce w roku 1492, kiedy Kolumb i kolega podróżnik Rodriguo de Jerez zobaczyli na Kubie palących tubylców. Tego samego dnia, de Jerez zaciągnął się pierwszy raz i stwierdził, że to bardzo relaksujące, tak jak miejscowi zapewniali go, że będzie. Była to ważna okazja, ponieważ Rodriguo de Jerez odkrył to, co Kubańczycy i rdzenni Amerykanie znali od wieków: że palenie cygar i papierosów nie tylko relaksuje, ale także leczy kaszel i inne dolegliwości. Kiedy wrócił do domu, Rodriguo de Jerez dumnie zapalił cygaro na ulicy, i został natychmiast aresztowany i osadzony na trzy lata przez przerażającą hiszpańską inkwizycję. De Jerez tym samym stał się pierwszą ofiarą antynikotynowych lobbystów. W ciągu niespełna wieku, palenie stało się czynnością dającą wiele radości i akceptowanym w całej Europie zwyczajem społecznym, z kolonii przywożono tysiące ton wyrobów tytoniowych w celu zaspokojenia zwiększonego popytu. Coraz większa liczba pisarzy chwaliła tytoń jako panaceum na bolączki ludzkości. Na początku XX wieku palił niemal co drugi człowiek, ale częstość występowania raka płuca nadal była tak niska, że prawie niemierzalna. Wtedy stało się coś nadzwyczajnego: w dniu 16 lipca 1945 miał miejsce przerażający kataklizm, który ostatecznie spowodował to, że rządy państw zachodnich zniekształciły postrzeganie palenia na zawsze. Jak K. Greisen wspomina:
„Kiedy zmniejszyła się intensywność światła, odłożyłem szklankę i spojrzałem prosto w stronę wieży. W tym czasie zauważyłem chmurę dymu otoczoną niebieskim kolorem. Wtedy ktoś krzyknął, że powinniśmy obserwować falę uderzeniową przechodzącą po ziemi. Miała wygląd jasno oświetlonego okręgu, zaraz nad ziemią, powoli rozprzestrzeniającą się w naszym kierunku. Była żółtego koloru.„Trwałość chmury dymu była jedną rzeczą, która mnie zaskoczyła. Po pierwszej szybkiej eksplozji, dolna części chmury zdawała się przybrać stały kształt i zawisła nieruchomo w powietrzu. Tymczasem górna część ciągle się podnosiła, tak że po kilku minutach miała co najmniej pięć kilometrów wysokości. Powoli przyjęła kształt zygzakowaty z powodu zmiennej prędkości wiatru na różnych wysokościach. Dym przebił chmurę przy wejściu w nią, i zdawał się być całkowicie nienaruszony przez chmurę”.
Eksplozja pierwszej bomby nuklearnej (Nowy Meksyk 16 lipca 1945) Był to notoryczny „Trinity Test,” pierwsza brudna broń zdetonowana w atmosferze. Kula 6 kg plutonu, skompresowana do super-krytyczności przez wybuchające soczewki, Trinity eksplodowała nad Nowym Meksykiem, z siłą równą około 20.000 ton trotylu. W ciągu kilku sekund, miliardy śmiertelnie radioaktywnych cząsteczek zostały wessane do atmosfery na wysokości 6 mil [9 km], gdzie szybkie strumienie powietrza mogły daleko je roznosić. Rząd amerykański wiedział wcześniej o promieniowaniu, zdawał sobie sprawę z jego śmiertelnych skutków dla człowieka, ale wprost nakazał test z kompletnym brakiem poszanowania dla zdrowia i dobrego samopoczucia. Według prawa, było to zawinione rażące niedbalstwo, ale amerykańskiego rządu to nie obchodziło. Prędzej czy później, w taki czy inny sposób, znaleźliby innego winnego za jakiekolwiek długotrwałe skutki poniesione przez Amerykanów i innych obywateli, lokalnych i dalszych. Jeśli pojedyncza mikroskopijna cząstka radioaktywna spadnie ci na skórę na plaży, masz raka skóry. Wdychasz pojedynczą cząsteczkę tego samego śmiertelnego błota, i śmierć z powodu raka płuc staje się nieunikniona, chyba że zdarzy ci się, że na szczęście palisz papierosy. Radioaktywna mikroskopijna cząstka zagrzebuje się głęboko w tkankę płucną, całkowicie przytłacza ograniczone rezerwy witaminy B17 w organizmie i powoduje błyskawiczne niekontrolowane rozmnażanie komórek. Jak możemy być absolutnie pewni, że radioaktywne cząstki naprawdę powodują raka płuc, za każdym razem, kiedy człowiek jest narażony od wewnątrz? Dla prawdziwych naukowców, w przeciwieństwie do medycznych szarlatanów i rządowych propagandystów, to nie jest problem. Aby jakakolwiek teoria została przyjęta naukowo, trzeba najpierw udowodnić, zgodnie z rygorystycznymi wymogami powszechnie uzgodnionymi przez naukowców. Najpierw podejrzany radioaktywny czynnik trzeba odizolować, a następnie użyć w odpowiednio kontrolowanych eksperymentach laboratoryjnych w celu stworzenia wymaganego skutku, tj. raka płuc u ssaków. W ten sposób naukowcy bezlitośnie poświęcili dziesiątki tysięcy myszy i szczurów na przestrzeni lat, celowo poddawali ich płuca skażeniu radioaktywnemu. Udokumentowane wyniki tych różnych eksperymentów naukowych są identyczne. Każda mysz i szczur posłusznie dostają raka płuc, a następnie każda mysz i szczur umiera.Teoria została, zatem przeliczona na fakty naukowe w ściśle kontrolowanych warunkach laboratoryjnych. Podejrzany agent [materiał radioaktywny] spowodował żądany rezultat [rak płuc] na skutek wdychania go przez ssaki. Całkowitej wielkości ryzyka zachorowania na raka płuc u ludzi w wyniku atmosfery radioaktywnej nie można przecenić. Zanim Rosja, W Brytania i Ameryka zabroniły badań atmosferycznych 5 sierpnia 1963 r., do atmosfery wprowadzono już ponad 4.200 kg plutonu. Ponieważ wiemy, że mniej niż jeden mikrogram [milionowa część grama] wdychanego plutonu powoduje raka płuc u ludzi, dlatego wiemy, że wasz przyjazny rząd wprowadził do atmosfery 4,200,000,000 [4,2 mld] śmiertelnych dawek, a pół życia cząstki radioaktywnej to, co najmniej 50,000 lat. Przerażające? Niestety, jest jeszcze gorzej. Wspomniany powyżej pluton występuje w broni nuklearnej przed detonacją, ale zdecydowanie największą liczbą śmiertelnych radioaktywnych cząstek są te pochodzące z pospolitego brudu czy piasku zassanego z ziemi, i napromieniowane w czasie podróży pionowej kuli ognia. Cząstki te tworzą zdecydowanie największą część „dymu” na każdym zdjęciu atmosferycznego wybuchu jądrowego. W większości przypadków kilka ton materiału zostaje zassane i trwale napromieniowane w tranzycie, ale bądźmy bardzo konserwatywni i powiedzmy, że tylko 1,000 kg materiału powierzchniowego jest zasysane przez każdą atmosferyczną próbę jądrową. Przed wprowadzeniem zakazu przez Rosję, W Brytanię i USA, łącznie przeprowadzono 711 atmosferycznych prób nuklearnych, tworząc 711,000 kg śmiertelnie niebezpiecznych mikroskopijnych cząsteczek radioaktywnych, do których należy dodać oryginalne 4,200 kg z samej broni, chociaż bardzo konserwatywnie, łącznie 715,200 kg. Istnieje ponad milion dawek śmiertelnych na kilogram, co oznacza, że nasze rządy skaziły nam atmosferę ponad 715,000,000,000 [715 mld] takich dawek, wystarczająco do spowodowania raka płuc lub skóry 117 razy w każdym mężczyźnie, kobiecie i dziecku na ziemi. Zanim zapytasz, nie, cząstki radioaktywne nie tylko „nie znikają,” a przynajmniej nie w ciągu twojego życia lub twoich dzieci i wnuków. Z półtrwania 50,000 lat lub dłużej, te niezliczone miliardy śmiertelnych, wyprodukowanych przez rząd cząstek radioaktywnych, są zasadniczo z tobą na zawsze. Rozpowszechnione na całym świecie przez silne prądy, cząstki te są składowane w sposób losowy, ale w większym stężeniu w odległości kilku tysięcy mil od oryginalnych miejsc testowych. Zwykły wiatr lub inne zakłócenia powierzchniowe to wszystko, co jest potrzebne by zmieszały się ponownie i stworzyły zwiększone zagrożenie dla osób w pobliżu. Kiedyś niewinna zabawa figla Swiat Akwedukta
Betonowy, stary układ okrągłostołowy w Sejmie z P.O. w roli głównej! Sejmowe wystąpienie premiera P.O.lskiego rządu jest konsekwencją kontynuacji paktu z Magdalenki i okrągłego stołu! Można bez trudu wywnioskować, że dawnym SB-ekom, generałom stanu wojennego, ZOMOwcom, ORMOwcom, UB-ekom, prokuratorom bezpieki i oficerom WSI nikt emerytur nie zabierze, ani nie przedłuży wieku emerytalnego!!! Najbardziej ucierpią najbiedniejsi, a obecna klasa średnia zostanie zdegradowana do roli biedoty! Telewizje przeróżnych maści i większość rozgłośni radiowych, wpuszczały w maliny analizami, kto wygrał, a kto przegrał, a to nie o to chodziło w tych wyborach!!! Ważne nie jest to, która partia ile procent dostała, ale kto konkretnie wszedł do Sejmu! Wygląda na to, że ostało się stare, okrągłostołowe towarzystwo wzajemnej adoracji, plus troszeczkę nowych twarzy, aby było alibi, że jednak kogoś nowego dopuścili do wyższych sfer. Telewizja kłamie mówiąc o nowym Sejmie!!! Jaki to on będzie nowy skoro w większości zostają te same twarze, te same nazwiska, te same elity, te same układy? Telewizyjni dziennikarze wciskają ciemnotę, że Palikot jest nowy! Jaki on nowy, przecież w poprzednim parlamencie on już był?!! Ktoś może się oburzyć, ale jeżeli zarówno w koalicji jak i w opozycji dominują ci sami, zasiedziali od kilku kadencji dygnitarze, to cóż oni zmienią poza własnymi samochodami, garniturami, sukniami, czy butami? Jeżeli opozycja nie zdołała wygrać wyborów, to oznacza, że jest słaba i starzy działacze lewej prawicy powinni albo pójść na emeryturą, albo odejść z polityki do publicystyki i tam biadolić. PiS w terenie okopał się na starych i zasiedziałych już na ulicy Wiejskiej w Warszawie posłach, nie dopuszczając na swoje listy nazwisk bardziej radykalnych postaci, które są za obaleniem porozumień z Magdalenki! Elity PiS nie wystąpiły w obecnej kampanii wyborczej ani przeciwko RAŚ, ani przeciw postkomunistycznym ustaleniom okrągłego stołu, zawartych z nomenklaturą PRL-u w 1989 roku! Tusk natomiast wraz ze swoimi klakierami zachwyca się zwycięstwem, co świadczy o jego krótkowzroczności, bo ta większość społeczeństwa, która ma już dość pyszałkowatości i arogancji koalicji P.O.-PSL, a przede wszystkim cierpi z powodu drożyzny, biedy i bezrobocia już na wiosnę 2012 roku, a najpóźniej w lecie, zacznie budować w miastach barykady! Kryzys w Polsce jest już od czterech lat, tylko telewizja kłamie, że go nie ma. To, co usłyszeliśmy dzisiaj o nowych planach premiera gnębienia własnego narodu przez kliki P.O.-PSL jest prowokacją zmierzającą do wywołania nowej fali emigracji z kraju nad Wisłą! Jednak ta propagandowa ściema autorstwa P.O. i PSL jest nie do utrzymania na dłuższą metę i czeka nas w 2012 roku fala protestów społecznych, jakiej nie było od 1980 roku! Tym razem okrągłego stołu nie będzie i radziłbym panom Tuskowi, Schetynie, Belce, Sikorskiemu, Pawlakowi, Jaruzelskiemu, Kiszczakowi, Palikotowi i Michnikowi, oraz wszystkim dygnitarzom rządu P.O.-PSL już wystąpić o zieloną kartę do USA, bo ciemiężeni Polacy jak ruszą przeciw temu całemu Towarzystwu Wzajemnej Adoracji w Warszawie, to was rozliczą i grubej krechy też już nie będzie! Jedyną dobrą wiadomością w tych wyborach jest fakt, że SLD powoli odchodzi na zupełny margines sceny politycznej. Jednak demokracja tym razem przegrała, bo w wyniku tej postkomunistycznej ordynacji wyborczej ostał się w Sejmie ten stary beton czteropartyjny, podparty zapleczem dla P.O. w postaci Ruchu Palikota. Tę ordynację trzeba zmienić, ale ten Sejm też jej nie zmieni, bo oni zarówno z prawa jak i z lewa walczyć będą głównie o jeszcze jedną kadencję! Zmienić to może tylko ulica, albo nowy zryw sierpniowy. Pytanie zasadnicze jednak brzmi, czy ta cała prowizorka rządów radosnej propagandy sukcesu P.O., Palikota i PSL-u wytrzyma aż do sierpnia 2012??? Kiedyś wołaliśmy: Precz z komuną! Teraz nadszedł czas, aby ogłosić hasło: Precz z Platformą Obywatelską! Rozstrzygnie to ulica, która otrzyma wsparcie w kibicach, najpóźniej w trakcie Euro 2012! Jeszcze Polska nie umarła, kiedy my żyjemy, co nam obca moc wydarła, szablą odbierzemy! Rajmund Pollak
Expose. Tuska sprowadzono do roli komornika Układu Expose Tuska to jego całkowita klęska. Cztery lata temu na tym samym miejscu widzieliśmy butnego, upojonego zwycięstwem polityka, który przez ponad trzy godziny jawił się dla, wielu jako nowy „silny człowiek” u steru nawy państwa. Expose Tuska to jego całkowita klęska. Cztery lata temu na tym samym miejscu widzieliśmy butnego, upojonego zwycięstwem polityka, który przez ponad trzy godziny jawił się dla, wielu jako nowy „silny człowiek” u steru nawy państwa. Wczoraj ten sam człowiek stał przygarbiony, poszarzały. Funkcja premiera, nimb szefa zwycięskiej partii to fasada, za którą kryje się popychadło Układu i możnych finansistów. Obdarzony niesamowitą inteligencją emocjonalna, sam kiedyś nazywający się „macherem z tylnego siedzenia, „ dzięki której jest mistrzem intryg personalnych, wycięć, budowy koterii, sitw politycznych. Jednocześnie, co ujawnił kiedyś Palikot ma słabo rozwiniętą inteligencję abstrakcyjną. Ten typ inteligencji, który pozwoliłby mu zrozumieć zagadnienia ekonomiczne, społeczne, gospodarcze i je powiązać. Pozbawiony tego typu inteligencji Tusk został wmanewrowany w obecną sytuację. Kluczem do zrozumienia niewiarygodnego poparcia, jakie otrzymał ze strony Układu i mediów jest kwestia PiS i eksploatacja ekonomiczna Polaków. Fundamentem długotrwałej, stabilnej i pogłębionej eksploatacji ekonomicznej jest zadłużenie państwa z jednej strony i rozkradzenie pożyczony pieniędzy z drugiej. Dla zobrazowania Ziemkiewicz obliczył, że Tusk z pożyczek i dotacji unijnych i innych źródeł uzyskał w ciągu czterech lat dodatkowe 800 miliardów złotych. Za te pieniądze można było wybudować około 130 kampusów uniwersyteckich UJ, lub 30 elektrowni jądrowych, lub ….Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów autostrad. A co mamy. Parę nowych, a już rozsypujących się piramid Tusk, czyli stadionów. Skala rozkradania pieniędzy budżetowych w Polsce przez Układ jest niewyobrażalna. Pozycja Polski w ranbkingach, jako kraju posiadającego jedną z najbardziej skorumpowanych administracji, klasy politycznej i klasy urzędniczej jest dla większości osób abstrakcja. Kojarzy im się z łapówka wręczoną policjantowi, czy urzędnikowi za przyspieszenie uzyskania pozwolenia. Ale to obraz niezwykle uproszczony. Niezwykle wysoką pozycje Polski w rankingach przestępczości administracji zawdzięczamy setkom milionów złotych zawyżonych kosztach budowy praktycznie każdej jednostkowej inwestycji. Nieważne, most, obwodnica, droga, czy stadion. Ryba psuje się od głowy. Duże kradzieże dobra publicznego oznaczają budowę „filozofii” korupcji na niższych szczeblach. Tam sitwy kradną jednostkowo „tylko” na setki i dziesiątki tysięcy złotych. W III RP powstał aparat, struktura, która w niezwykle efektowny sposób rozkrada pieniądze budżetowe. I teraz wróćmy do zaciągania długu Tuska. Kto koordynował plan zadłużenia Polski na kolejne 300 miliardów złotych? Przecież takie przedsięwzięcie musi być drobiazgowo zaplanowane, zrealizowane i kontrolowane. Chyba mało, kto wierzy, że Tusk kontrolował proces „ niekontrolowanego „zadłużania się Polski. Brunatna propaganda rozpoczęła proces manipulacji, która ma na celu wmówienie, że expose Tuska jest odważne, ba reformatorskie. Nawet Rybiński z uznaniem wypowiada się odwadze Tuska.Tymczasem Tusk wystąpił w charakterze nie męża stanu, ale komornika Układu i właścicieli instytucji finansowych. Do takiej roli został sprowadzony premier III RP. Do czego faktycznie sprawdza się expose Tuska.Ogłosił, że chłopstwo pańszczyźniane będzie teraz robiło prawie do śmierci, że duża część rolników zostanie podana terrorowi aparatu skarbowego i wywłaszczona z ziemi. I wiele innych, które okradną na miliardy polskie rodziny. Bezrobocie, nędza, wywłaszczenie, przyspieszenie wyniszczenia biologicznego narodu. I po co, na co. Kto skorzysta na pogłębieniu eksploatacji ekonomicznej Polaków? Struktury korupcji i układ, który wmusił Polsce kolejne 300 miliardów nikomu niepotrzebnego, a szczególnie polskim rodzinom długu. Kombinacja wysokiego długu i wysokich podatków demoralizuje klasę rządzącą, demoralizuje całe społeczeństwo. Nawet imperia rozpoczynały swój upadek w tym w właśnie momencie, a co dopiero słaba republika postrosyjska, jaką jest III RP. Wszyscy powinni zacząć się bać również tego, czego nie ma w tym expose. Nie ma żadnych zapowiedzi modernizacji chorych struktur państwa. Nie ma żadnych planów redukcji wydatków państwa, radykalnego zmniejszenia ośmiornicy 660 tysięcy urzędników, którzy trzymają w śmiertelnym chwycie polskie społeczeństwo. Nie ma planu demontażu zgniłego niszczącego Polaków systemu ubezpieczeń społecznych. Nie ma planu wprowadzenia bonu oświatowego, czyli oddania pod kontrolę rodziców upadającego służącego lewicowej demoralizacji dzieci systemu edukacji.Nie ma również żadnych planów walki z wszechogarniającą gangreną korupcji i związaną z nią przemocą urzędniczą w stosunku do obywateli. A sieci korupcyjne, które na taką skalę przeniknęły struktury państwa można usunąć jedynie „ogniem i żelazem „Nie ma już nic. Nic już nie będzie. Że sparafrazuje słowa piosenki. Ekspose premiera przypomina sceny, kiedy to ekonom dworski spędza chłopstwo pańszczyźniane i kręcąc w powietrzu młynki batogiem ogłasza, że muszą wziąć się za robotę, czyli mówiąc słowami Tuska „ dokonać wyrzeczeń, „bo pan hula, zaciąga długi karciane i przepija dochody. A jak to nie pomoże to, aby nie zabrakło państwu na hulaszcze życie premier ekonom zacznie wywłaszczać chłopstwo z folwarku III RP z dobytku. Expose było pożegnaniem PSL, który po sprzedaniu za srebrniki rolników schodzi ze sceny politycznej. Mała pociecha dla zwykłych działaczy musi być fakt, PSL zdechnie przy żłobie… Marek Mojsiewicz
Rzeź schetyniątek. Szef ABW następny w kolejce? Trudno mówić o wojnie. Mamy do czynienia raczej z egzekucjami wykonywanymi na ludziach, kojarzonych z Grzegorzem Schetyną. Stanowisko może stracić nawet szef ABW Krzysztof Bondaryk, który oskarżany jest o zbyt dobre relacje z "ludźmi" Schetyny. Wczoraj odwołano dyrektor TVP 1 Iwonę Szymalę. Na jej miejsce powołano kojarzonego z pałacem prezydenckim Andrzejowi Godlewskiemu. Dyrektor programu w obecnej strukturze pierwszego nadzoruje Teleexpress i Wiadomości, dwa największe programy informacyjne, których łączna widownia dziennie przekracza 10 mln osób. Wbrew głoszonym opiniom, telewizja ma wpływ na głosy wyborców. Wystarczy przypomnieć, jaki wynik w wyborach prezydenckich w 2010 r. miał Grzegorz Napieralski, gdy telewizją współrządziła lewica, a jaki w ostatnich, gdy pozbawiono ją wpływu na programy informacyjne. Cała Warszawa mówi, że kolejny stołek padnie pod szefem ABW, potężnym Krzysztofie Bondaryku. Cztery lata temu zaczynał, jako człowiek Tuska, w trakcie kadencji starał się jednak utrzymać dobre relacje ze wszystkimi liczącymi się graczami. Dziś mówi się, że ma odejść z powrotem do biznesu. Wzięcie udziału przez prezydenta w "rozbiorze" imperium Schetyny oznacza, że były marszałek stracił ostatniego poważnego sojusznika. W tym kontekście jego nominacja szefa komisji spraw zagranicznych przypomina z zysłyki, które przed rozwałką szykował swoim ofiarom Józef Stalin. Jarosław Kaczyński powinien uczyć się od Tuska jak się wykańcza wewnętrzną opozycję w partii. Tusk zanim przystąpił do egzekucji pozbawił Schetynę wsparcia najbardziej oddanych ludzi. Tomasz Siemioniak pozostał szefem resortu obrony, a Rafał Grupiński otrzymał nominacje na szefa klubu. Dla wszystkich stało się oczywiste, że Schetyna nie ma szans w konflikcie z Tuskiem, bo najbliżsi mu ludzie są już jedną nogą (lub obiema) w innym obozie. Teraz będziemy mieli do czynienia z systematycznym wycinaniem osób, których nominacje forsował Schetyna. Część z nich oczywiście otrzyma propozycję "zmiany barw klubowych", ale nie wszyscy. W końcu musi być jasne, że każda kolejna próba obalenia Jego Tuskowatości, kończyć się będzie dla spiskowców hekatombą. Jan Piński
Ma być wojna Rządzenie poprzez konflikt to, jak się wydaje, najważniejsza cecha rządów Donalda Tuska. Ma być ostro i głośno, by emocje kipiały na najwyższym poziomie – to recepta na kolejną kadencję Platformy. Mają być igrzyska. Bo chleba nie będzie. Widać to tym wyraźniej, im więcej informacji wychodzi na jaw na temat okoliczności wydarzeń w Dniu Niepodległości. Rządzący nie tylko wiedzieli, co nas czeka 11 listopada, ale wiele wskazuje, że byli wręcz zainteresowani rozróbą w Warszawie. Jak bowiem inaczej można zinterpretować fakt, że prezydent Warszawy wydaje zgodę na dwie manifestacje w tym samym miejscu, wiedząc, że jedna jest zwoływana po to, by doszło do konfrontacji z drugą? Jaki inny był sens wydania zgody na przemarsz Marszu Niepodległości trasą, na której te same władze zaakceptowały stworzenie blokady przez lewackie bojówki? Czemu pozwolono na przyjazd do Warszawy zorganizowanych grup bojówek niemieckich, które pokazały się na ulicach naszej stolicy uzbrojone w pałki, kije i kastety? Jak inaczej wreszcie można zinterpretować to, że do rozrób doszło, mimo że nie tylko służby, ale i szef rządu wiedział (co sam przyznał), kto, po co i z czym (na przykład z koktajlami Mołotowa) do Warszawy się wybiera? Czym wytłumaczyć agresję policji kierowaną przeciwko zwykłym ludziom na ulicy i na pl. Konstytucji, co na szczęście udokumentowali niezależni dziennikarze i blogerzy? Ile w tych działaniach było prowokacji?
Bijatyki pod kontrolą godnie Otóż można chyba ostrożnie postawić tezę, że politycy Platformy wiedzieli, iż dojdzie do awantury i zupełnie spokojnie, na zimno na nią czekali. Latające kamienie, podpalone samochody i bitwy z policją „skrajnej prawicy” to doskonała okazja, by na tym tle samemu wypaść dobrze i rozważnie. Prezydent Bronisław Komorowski, świadomy lub nie tych przygotowań do bijatyk pod kontrolą władz, tak oto przemawiał podczas oficjalnych uroczystości, kilka godzin przed wydarzeniami na pl. Konstytucji. „Niech zwłaszcza 11 listopada manifestowanie odbywa się bez agresji i bez nienawiści, bez uzurpowania sobie przez kogokolwiek monopolu na Polskę. Jestem pewien, że tego oczekuje absolutna większość obywateli, absolutna większość Polaków. Nie dyktujmy innym, jak mają kochać Polskę! Nie świętujmy też Dnia Niepodległości przeciwko sobie”. Jego słowa do znudzenia przypominały prorządowe telewizje, jako apel mądrego i dobrego prezydenta, troszczącego się o naród. Prawdopodobnie właśnie tak ma wszystko wyglądać podczas tej kadencji – na ekranach telewizorów będą dominować przede wszystkim migawki z igrzysk. Bo chleba nie będzie.
Haracz dla Palikota Wyrywający bruk bandyci czy prowokacje i brutalne ataki policji skutecznie odwracają uwagę od tego, co dzieje się w tle tej medialnej wrzawy. A dzieją się kwestie nie mniej bulwersujące. Oto posłowie rządzącej partii wybierają na marszałka sejmu skompromitowaną kłamstwami po katastrofie smoleńskiej minister zdrowia, która swój awans – jak wszyscy doskonale w sejmie wiedzą – zawdzięcza nie kompetencjom i politycznym umiejętnościom, lecz wyłącznie bliskiej przyjaźni z premierem. Do władz sejmu powołują także Wandę Nowicką, posłankę Ruchu Palikota, a jednocześnie szefową fundacji, która jest finansowana przez koncerny farmaceutyczne produkujące narzędzia służące do przeprowadzania aborcji. – To normalny lobbing przemysłu aborcyjnego – słychać nieoficjalnie w kuluarach, ale mimo to w drugiej turze głosowania PO karnie powołuje Nowicką na wicemarszałka sejmu, tak jak przykazał opornym Donald Tusk. Posłom Platformy nie przeszkadzało nawet to, że Nowicka nie zdystansowała się od słów swojego syna, który mord na oficerach polskich w Katyniu określił, jako „likwidację darmozjadów”.
Zarządzanie emocjami Zarówno Nowicka w prezydium sejmu, jak i cały Ruch Palikota są premierowi niezbędne do gry, jaką będzie prowadził w tej kadencji z Polakami. Podobnie jak Rafał Ziemkiewicz, przestrzegam przed wiarą w to, że w ten sposób premier gromadzi szable do przeprowadzenia głębokich i trudnych reform, na które mógłby nie dostać zgody oficjalnego koalicjanta. Ruch Palikota potrzebny jest Tuskowi do zarządzania emocjami Polaków, nie państwem. To Janusz Palikot ma za zadanie wziąć na siebie główny ciężar walki z Jarosławem Kaczyńskim i PiS, tak jak kiedyś w imieniu Platformy walczył z Lechem Kaczyńskim. Metoda ta jest z punktu widzenia Donalda Tuska idealna – on sam staje ponad sprawami doraźnej walki politycznej, a niewybredne i brutalne ataki załatwia za niego i jego partię właśnie Palikot. Doskonale widać było tę strategię podczas wydarzeń w Święto Niepodległości. To właśnie Palikot, (którego Ruch był zaangażowany po stronie lewackiej akcji blokowania Marszu Niepodległości i posiłkowania się bojówkami z Niemiec) usiłował przypisać odpowiedzialność za rozróby w Warszawie Jarosławowi Kaczyńskiemu, (który zawsze, co najmniej dystansował się od środowisk organizujących Marsz Niepodległości), i to właśnie liderowi PiS zarzucał podżeganie do waśni i chęć wywołania rozruchów. Z pewną przesadą można określić tę taktykę, jako grę w „łapaj złodzieja”, gdy rabuś krzyczy na cały głos, że kradną. Tym razem tę socjotechnikę wyparł z mediów skandal z obecnością niemieckich „gości”. Gdyby nie to, być może zwieńczeniem obchodów 11 listopada byłaby właśnie operacja prowadząca do przekonania Polaków, że PiS to jednak faszyści. Joanna Lichockaye
GTW cykoruje! Chyba tylko mało rozgarnięty telewidz wierzy jeszcze, że Polską rządzą wybrani „nowi” posłowie, premier Tusk oraz jego rząd. Starsi zapewne pamiętają częstą odzywkę „Polaków”, członków PZPR: „Demokracja demokracją, ale ktoś to wszystko za mordę musi trzymać”. Tym, którzy o tej „złotej zasadzie” powoli zapominali o jej aktualności przypominały, co jakiś czas zdarzenia takie jak aresztowanie twórcy „Optimusa” Romana Kluski, czy afera Rywin-Michnik. Podczas akcji z Kluską normalnie rozlazłe i działające latami tryby maszyny wojskowo-administracyjno-sądowej zadziałały jednocześnie i błyskawicznie (w ciągu kilku godzin), tak jakby były sterowane zupełnie w inny sposób i z zupełnie innego ośrodka władzy niż, na co dzień. W aferze Rywin-Michnik nagle wywrócone fasadowe dekoracje rządowe spowodowały, że spoza nich wyłoniła się nagle jakaś GTW (Grupa Trzymająca Władzę) w Polsce, która jak się okazywało, jako jedyna posiada prawo decydowania o najważniejszych sprawach naszej biednej Ojczyzny. Potem znowu na chwilę ucichło i trwało aż do katastrofy Smoleńskiej i związanej z nią akcji obrony krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Okazało się, że wtedy ktoś jednak nadal steruje zarówno telewizją, jak i bojówkami młodych „wykształconych” w celu umożliwienia przedstawienia w merdiach (od francuskiego merde, lub polskiego merdać) „jedynie słusznej” „prawdy medialnej”. Sytuację dało się jednak przy wydatnej pomocy PiS-u uspokoić, a dla pewności merdialnego przekazu powyrzucano z pracy trochę niepokornych dziennikarzy w rodzaju Pospieszalskiego. I już, już po ostatnich wyborach, w których GTW doszła do przekonania, że wszystko teraz pójdzie gładko i zagoniony do roboty, spacyfikowany i ogłupiony propagandą przez merdia Naród głowy nie podniesie i będzie spokojnie łykał „kolorową tolerancję” i inne europejskie wymysły i bez sprzeciwu będzie dawał się odzierać z niepodległościowych atrybutów, takich jak orzeł na piersiach polskich sportowców, nagle okazało się, że na Marsz Niepodległości zamiast 2 tys. może przyjść 20tys. GTW musiała chyba wpaść w panikę. Rety, rety, toż taka ilość osób może „rozdeptać” „jedynie słuszną” skromną blokadę Antify, oraz (Her Got!) zaprzyjaźnionych niemieckich towarzyszy, „kolorowych” nie licząc. Trzeba coś zrobić. I wymyślono na prędce to, co zawsze się sprawdzało, a zwłaszcza w Stanie Wojennym. Sprowadzono posiłki ZOMO, pardon, Policji z innych regionów Polski i skierowano je do zablokowania niepodległościowego pochodu. Jako ciekawostkę i dla ilustracji tego, jak bała się policja, przytoczę, że podczas rozmowy w TVP Info przedstawiciel policji na pytanie redaktorki, dlaczego policja nie wyłapywała chuliganów ciskających kamieniami i robiących zadymę, pan policjant odpowiedział (cytuję z pamięci): „ A wie Pani, co by było? Gdybyśmy poluzowali szyki w pogoni za chuliganami, to dwudziestotysięczna manifestacja po prostu „przejechała” by po nas!”. Obrazuje to strach, jaki miała w tym momencie „władza” przed Narodem. Nota bene, pan policjant w swojej telewizyjnej wypowiedzi użył nazwy „Plac Konstytucyjny”, co nawet mnie, krakusowi słabo znającemu Warszawę „zazgrzytało” w uszach. GTW najwyraźniej cykoruje nadal, bo nie czekając zwłoki oświadczono publicznie, że orzełek „musi” wrócić na koszulki polskich sportowców, zaś wczoraj w TVP reklamowano nowy program red. Pospieszalskiego mającego telewidzom wyjaśniać, co „na prawdę” zaszło na Marszu Niepodległości. Strach GTW musi nadal być wielki z tego też powodu, że przy okazji nie, jako wyszło na jaw, że na prawo od PiS, który się przecież jakoś GTW „słucha”, nie ma ściany jak tego sobie życzył prezes Jarosław Kaczyński („nie pozwolę, aby istniało coś na prawo od PiS poza ścianą”), ale jest całkiem spora grupa organizacji i ich zwolenników nie zawsze ufających PiS-owi, która jest w swojej większości prawicowa i patriotyczna. O zgrozo! Odbiera to tym samym PiS-owi monopol na limitowany przez GTW patriotyzm. Myślę, że będziemy wkrótce obserwatorami kolejnych umizgów merdiów w stronę „obywateli” inspirowanych przez GTW wystraszoną nie na żarty hasłami o „czerwonej hołocie” i o tym, kto będzie „wisiał na drzewach zamiast liści” oraz rozmiarami protestu, a także utratą części rządu dusz na prawicy przez PiS. Szeregi organizacji prawicowych (pomijam tu oczywiście socjalistyczny PiS) wkrótce powinny się znacząco zwiększyć, w dużej części także o agenturę. A być może zgodnie z instrukcjami rodem jeszcze z carskiej „Ochrany” powstaną całkiem nowe aktywie działające organizacje „skrajnie prawicowe” złożone głównie z agentów? Janusz Żurek
Bezczelne i chamskie zagranie Tuska O bezczelności i chamstwie premiera Tuska krążą liczne opinie (tylko min. Rostkowski jest znany z większego chamstwa w Sejmie). Tym razem jednak Tusk przekroczył kolejną granicę nieprzyzwoitości. Podczas odpowiedzi na pytania posłów postawione mu w debacie nad expoze stwierdził, że Kaczyński i Prawo i Sprawiedliwość wspierają kiboli, którzy podczas obchodów 11 listopada „kopali leżącego policjanta”. Po tych słowach prawie cały Klub PiS opuścił salę posiedzeń Sejmu. Tusk się nie pomylił. On świadomie odwrócił kota ogonem. Bity i kopany przez policyjnego tajniaka uczestnik obchodów stał się bitym i kopanym policjantem, a bijący i kopiący policjant po cywilnemu został okrzyknięty przez Tuska ofiarą napaści. Kolejna, bezczelna manipulacja Tuska, która ma na celu zrównanie PiS z bandziorami, którzy rozrabiali poza Marszem Niepodległości 11listopada. Według takiego przekazu, PiS ma być nieodpowiedzialną, skrajną prawicą, która prowokuje, popiera, a może nawet urządza burdy uliczne. Te burdy uliczne, które przyniosły straty materialne, a ich efektem byli ranni i zatrzymani przez policję chuligani, służą także dezawuowaniu obywatelskich obchodów Święta Niepodległości. Mają również zniechęcić obywateli do brania udziału w podobnych marszach w kolejnych latach. Jednak przede wszystkim będą pretekstem do zmiany prawa o zgromadzeniach publicznych. Prawo to może zostać ograniczone, co jest na rękę rządowi, który już zapowiedział drugą falę kryzysu w 2012 r. i może spodziewać się protestów społecznych. Teraz protesty społeczne będą określane, jako burdy i awantury „kiboli”, w jeśli PiS poprze ekonomiczne protesty, zostanie uznany za partię „faszystowską”, która popiera „bandyckie rozruchy”. Gdy obywatele wyjdą na ulicę w proteście przeciwko złym rządom Platformy Obywatelskiej, ta w świetle prawa wyśle na nich kordony uzbrojonej policji, jak na chuliganów i „kiboli”. Zatem słowa Tuska były zapowiedzią bezwzględnej, wręcz fizycznej walki z opozycją, jeśli ta zdecyduje się wyjść na ulice lub poprzeć protesty społeczne. Czy uda nam się odwrócić ten fałszywy obraz Marszu Niepodległości i wykazać, że także policja uczestniczyła w prowokacjach 11 listopada i to policja, obok lewackich bojówkarzy, biła manifestantów z biało-czerwonymi barwami. Mam nadzieję, że uda się zwołać nadzwyczajne posiedzenie Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, na którym będziemy te kwestie wyjaśniać. Artur Górski
Jarosław Kaczyński o słowach Tuska dot. Marszu Niepodległości Szef PiS Jarosław Kaczyński nazwał „bezczelnym kłamstwem” słowa premiera Donalda Tuska o swoim rzekomym związku z osobami, które biły się z policją 11 listopada w Warszawie. Wezwał premiera, by powtórzył te słowa już nie z mównicy sejmowej, tak aby mógł mu wytoczyć proces. „Wzywam Donalda Tuska do tego, aby to, co powiedział na temat wsparcia przeze mnie tych, którzy się bili z policją 11 listopada, powiedział nie z trybuny sejmowej – bo wtedy jest ukryty za immunitetem materialnym pełnym – tylko w innych okolicznościach. Wtedy mu wytoczę dwa procesy: i cywilny i karny. Bo to po prostu kolejne bezczelne kłamstwo” – oświadczył Kaczyński na konferencji prasowej w Sejmie po głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu. „Niech (premier) przedstawi jeden dowód na to, że miedzy bójkami a moją osobą jest jakikolwiek związek” – podkreślił Kaczyński.
Kaczyński pozwie Tuska? ”Jeśli premier zdobędzie się na odwagę i przemówi do mnie poza Sejmem to wytoczę mu dwa procesy”- cywilny i karny, zapowiedział po sejmowym wystąpieniu szefa rządu prezes PiS. Jarosław Kaczyński odniósł się do słów Donalda Tuska, jakoby miał związek z osobami, które biły się z policją 11 listopada w Warszawie. Kaczyński nazwał również PO formacją „skrajnie lewicową”. Premier odpowiadając na pytania posłów zadane w piątek po jego expose nawiązał do wydarzeń, które miały miejsce w Warszawie 11 listopada w Święto Niepodległości. „Polska policja była atakowana nie tylko przez niemieckich anarchistów, ściągniętych nieodpowiedzialnie tutaj, by zakłócić 11 listopada (…), ale jednak główne, te najbardziej dramatyczne zdarzenia, w tym rany i kontuzje policjantów, wynikały nie z ataku niemieckich anarchistów, tylko polskich chuliganów ubranych w szaliki klubowe, wspieranych tak mocno w ostatnim czasie przez prezesa Kaczyńskiego i PiS” – mówił premier. „Będziemy ścigali z całą surowością wszystkich, którzy atakują polskie symbole, polską flagę, polskie święto narodowe, niezależnie od tego, czy to jest prawica, czy lewica” – dodał Tusk. „To bezczelne kłamstwo” – podkreślił lider PiS. Gdy premier powiedział to z sejmowej mównicy część posłów PiS w proteście opuściła salę obrad. „Wzywam Donalda Tuska do tego, aby to, co powiedział na temat wsparcia przeze mnie tych, którzy się bili z policją 11 listopada, powiedział nie z trybuny sejmowej, – bo wtedy jest ukryty za immunitetem materialnym pełnym – tylko w innych okolicznościach”- apelował były premier, który dodaje, że „premier po prostu kłamie, ale w końcu z tego jest znany”. Jarosław Kaczyński zapewniał na konferencji prasowej, że żadnego związku z chuliganami nie miał i nie ma, a za zamieszki odpowiedzialny jest w gruncie rzeczy rząd i Donald Tusk osobiście. Prezes PiS dodał również, że „policja była po stronie skrajnej lewicy, pod krzyżem policja była po stronie tych, którzy profanowali krzyż, a Tusk mówił, że to nic innego jak tylko Hyde Park. To dowód na to, że Donald Tusk to polityk skrajnej lewicy, bo nawet lewicowe SLD takich rzeczy nie mówiło”. Zdaniem prezesa do zamieszek by nie doszło, gdyby policja i rząd zareagowały o wiele wcześniej. „Policja miała możliwość niedopuszczenia do Warszawy tej niemieckiej bandy, a gdy ta przyjechała, wtedy trzeba było wkroczyć od razu do kawiarni Krytyki Politycznej. Tak się nie stało i w rezultacie Niemcy tam przez chwilę rządzili, a to jest sytuacja skandaliczna”- ocenił zajścia, których uczestnikami byli członkowie lewackich środowisk, także z zagranicy. „Mamy tu fakty, które pozwalają stwierdzić, że należy zweryfikować opinię o Platformie, która okazuje się być formacją skrajnie lewicową”- podsumował. Ł.A/TVN24 Za: Fronda.pl
Kwestia wiarygodności Na pół roku więzienia w zawieszeniu skazał sąd w Radomiu Andrzeja Sobieraja pierwszego szefa tamtejszej Solidarności. Powodem było ujawnienie przez Sobieraja kontaktów z komunistyczną bezpieką znanego radomskiego adwokata Zbigniewa Orła. Opis kontaktów znalazł się w dokumencie udostępnionym Andrzejowi Sobierajowi przez IPN, którego kopia znalazła się w wydanej trzy lata temu książce Sobieraja „Radomska droga do wolności 1980–1984”. Wynika z niego, wprost, że mecenas Orzeł – broniący na początku lat 80 Sobieraja, – co najmniej kontaktował się z funkcjonariuszami SB. Adwokat, kwestionujący prawdziwość dokumentu, poczuł się pomówiony przez byłego szefa „S” i złożył w sądzie najpierw pozew, a potem prywatny akt oskarżenia. Wyrok, który wydał Sąd Okręgowy w Radomiu w końcu października, choć prawomocny, nie kończy jednak sprawy, bo Andrzej Sobieraj nie zamierza się poddawać. Sprawą zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, o wgląd w dokumenty poprosili też Zbigniew i Zofia Romaszewscy, przez lata prowadzący biuro interwencji Solidarności.
Dobrzy znajomi Życiorysem Andrzeja Sobieraja z lat 80 dałoby się obdzielić kilka osób. Po sierpniu 1980 r. był szefem najpierw Międzyzakładowej Komisji Założycielskiej „S” Ziemia Radomska, potem szefem Zarządu Regionu, członkiem pierwszych władz krajowych „S”: KKP, a potem KK, delegatem na pierwszy krajowy zjazd związku. Działał także w KPN i Komitecie Obrony Więzionych za Przekonania, był inicjatorem budowy pomnika represjonowanych w czerwcu 1976 r. W stanie wojennym był internowany, został zwolniony, jako jeden z ostatnich, w końcu 1982 r. Pół roku później znów trafił do więzienia – za zorganizowanie manifestacji trzeciomajowej. Właśnie to ostatnie wydarzenie spowodowało, że zetknął się z mecenasem Zbigniewem Orłem. Adwokata znalazła żona Sobieraja. – Do procesu w końcu nie doszło, wyszedłem z aresztu na mocy amnestii – mówi Sobieraj. Ale znajomość z Orłem pozostała na lata, przetrwała nawet wieloletnią (1983–1989) emigrację działacza. – Byliśmy dobrymi znajomymi, przeszliśmy nawet na ty.
Wypierali się Gdy kilka lat temu Sobieraj zaczął pisać książkę, uznając, że historia radomskiej „S” to nadal biała plama, szło mu to dość opornie. – Nie jestem literatem, poza tym czekałem na dokumenty IPN – mówi. Gdy już je otrzymał, nie mógł uwierzyć własnym oczom: wśród agentów bezpieki byli jego koledzy z „S” i KPN. – Archiwa pokazały ludzi, którzy byli blisko mnie, którym wierzyłem i ufałem, a którzy w świetle tych dokumentów okazali się zwykłymi donosicielami – mówił lokalnej gazecie. Które z odtajnionych nazwisk agentów najbardziej go zabolało? Pewnie Marka Cz., czyli TW Wiktor, Ewy S. – TW Karol, Zbigniewa M. – TW Marek, związanych z regionalną opozycją antykomunistyczną. Sobieraj próbował z nimi rozmawiać. – Nikt z nich nie był tym zainteresowany, wypierali się tego, co znajdowało się w aktach – mówi. Wśród osób, na których zawiódł się najbardziej, nie wymienił Zbigniewa Orła. – Wśród dokumentów nie było informacji o jego zadekretowanej współpracy z SB – mówi Sobieraj. W książce opublikował dokument dotyczący Orła bez żadnych komentarzy.
Spotkania nie było Raport z maja 1983 r., podpisany przez ppłk. Kazimierza Rojewskiego, szefa wydziału śledczego radomskiej SB i jego zastępcę mjr. Tadeusza Jamrozika, zawiera opis świadczący o koleżeńskich relacjach Orła z Rojewskim. Ale ważniejsze jest, że mecenas Orzeł miał – według raportu – informować kolegę esbeka o sytuacji procesowej swojego klienta Sobieraja. Mecenas sam miał wystąpić z inicjatywą spotkania z Rojewskim. „Oświadczył [też], że ze sprawy Sobieraja nie będzie robił sprawy politycznej, gdyż się tym nie zajmuje, a zagadnienia prawne będzie podnosił w takich rozmiarach, w jakich są niedoróbki w prowadzonym śledztwie” – odnotował w raporcie ppłk Rojewski. – Poszedł do esbeków i powiedział, że mają za mało materiałów, żeby mnie wsadzić! Zapewniał, że nie zrobi z tego sprawy politycznej. Ujawnił w ten sposób linię mojej obrony! Posłużyło to SB do zintensyfikowania działań przeciwko mnie – denerwuje się Andrzej Sobieraj. Jak wynika z raportu, Orzeł miał dokonać również, na użytek SB, oceny pracy swoich kolegów adwokatów, zwracając uwagę np., że jeden z nich może zrobić z innego procesu sprawę polityczną. Na zakończenie rozmowy poprosił esbeka, żeby informację o spotkaniu zachował w tajemnicy. „Przed palestrą radomską takiego spotkania między nami nie było” – miał zaznaczyć. Rozmowa, w której uczestniczył też mjr Jamrozik, była, jak podsumowali esbecy, „szczera i potrzebna”.
Godność za milion zł Opublikowanie dokumentu mecenas uznał za pomówienie. Wystąpił najpierw o… milion zł odszkodowania (jak ogłosił w radomskiej „Wyborczej” na tyle szacuje swoją godność), potem podzielił przez 20, wreszcie zrezygnował i wniósł prywatny akt oskarżenia. Podstawą miał być osławiony art. 212 kodeksu karnego, dający możliwość karania więzieniem za zniesławienie. W marcu ub.r. Sąd Rejonowy w Radomiu uniewinnił Sobieraja – niezależnie od tego czy dokument przekazany przez IPN jest prawdziwy, czy nie, Sobieraj miał prawo sądzić, iż jest prawdziwy, nie można też udowodnić mu, że działał z zamiarem pomówienia mecenasa – uznał sąd. Po odwołaniu Orła, sąd wyższej instancji zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia. W maju br. radomski SR już skorzystał z możliwości karania więzieniem za zniesławienie. Sobieraja skazano na pół roku więzienia w zawieszeniu na pięć lat, obciążając go też 2 tys. zł kosztów procesowych. Zdaniem sądu Sobieraj rzeczywiście naraził Orła na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu adwokata. A zrobił to, publikując raport SB bez uprzedniej weryfikacji jego prawdziwości i nie wykazując się przy pisaniu książki „dbałością historyczną adekwatną do rangi publikacji”. – Jak miałem zweryfikować ten dokument? Otrzymałem go z IPN. Pytałem Orła o sprawę, nie chciał o tym rozmawiać – twierdzi Sobieraj. Gdy otrzymał raport z IPN, zadzwonił do Orła. – Mówię: Zbyszek, paskudnie się wobec mnie zachowałeś. A on do mnie: „s…” i rzucił słuchawką. Potem jednak jeszcze dzwonił i wyciągał ode mnie, jakimi dysponuję informacjami. Po tym, gdy Sobieraj odwołał się od wyroku, zarzucając sądowi błędy proceduralne i brak bezstronności, rozpatrujący w końcu października odwołanie Sąd Okręgowy zmienił wyrok. Jednak nieznacznie: skrócił z pięciu do dwóch lat okres próby związanej z warunkowym zawieszeniem kary.
Oskarżony Rojewski Sprawa jest głośna w radomskim światku prawniczym. Wszak mecenas dla radomskich sędziów nie jest anonimowy. Podobnie, jak nie jest anonimowy ppłk Rojewski. Ten były esbek, a ostatnio wzięty radca prawny (m.in. Browaru w Warce), kierował osławioną grupą śledczą przesłuchującą uczestników wydarzeń czerwcowych 1976 r. w Radomiu. W 2001 r. zasiadł na ławie oskarżonych z trzema innymi wysokimi funkcjonariuszami służb PRL, których oskarżono o bezprawne działania w związku z wydarzeniami Czerwca 76. Ta sprawa trwa, a jej akta sąd zwrócił do uzupełnienia do pionu śledczego radomskiego IPN. Rojewski zeznawał na procesie przeciwko Sobierajowi. Stwierdził, że nie kojarzy raportu, nie przypomina sobie spotkania z Orłem, po której dokument miał powstać. Że może to być „fikcja wciśnięta do sprawy i musiała zostać sfabrykowana”. – Tak mówi się najczęściej w takich sytuacjach – komentuje pracownik IPN. Każdy uważny obserwator zeznań b. esbeków zna sporo takich spraw, choć są i wyjątki. – Nic nie wiedzą, nic nie pamiętają, a sporządzane przez nich dokumenty musiały zostać sfałszowane. Pozwala im to chronić źródło informacji, ale także uniknąć ewentualnych, mało zresztą prawdopodobnych konsekwencji prawnych swoich działań.
Na kawie w SB Sam Orzeł nie zaprzeczał, że do rozmowy w siedzibie SB doszło, jednak przebiegała ona inaczej, niż to opisuje raport. Znał się z Rojewskim od lat (razem starali się o przyjęcie na aplikację arbitrażową, razem uczyli prawa w szkole średniej, znały się ich żony i dzieci). Ot, poszedł do SB do Rojewskiego na kawę. „Dopiero później przyszła refleksja, że niepotrzebnie dałem się zaprosić” – tłumaczył. Ale żadnego ujawnienia linii obrony w sprawie Sobieraja nie było. – Nigdy i w żadnej formie nie współpracowałem z SB, a ten raport jest prymitywną fałszywką – mówił lokalnej prasie. Próbowaliśmy porozmawiać z mecenasem. Chcieliśmy zapytać, czy jest usatysfakcjonowany tym, że został skazany na karę więzienia (w zawieszeniu) jego dawny klient i kolega, i – nie ma co zaprzeczać – jeden z bohaterów Solidarności. Za to tylko, że ujawnił wiarygodny dokument. Bezskutecznie: Orzeł stwierdził tylko, że nie komentuje wyroków sądów. I odmówił rozmowy na temat całej sprawy.
Bez obrońcy W ustnym uzasadnieniu niedawnego wyroku w sprawie Sobieraja sędzia powiedziała, że Orzeł jest osobą znaną w Radomiu, a pomówienie naraziło go na utratę zaufania społecznego, wobec czego była to dla niego sprawa honorowa. Sprawa życia lub śmierci – oceniła. – Dla mnie też jest to sprawa honorowa – mówi Sobieraj. Prawda, nawet bolesna, musi ujrzeć światło dzienne, to obowiązek wobec tych, którzy ponieśli największą cenę w walce o wolność – uważa. To moralny obowiązek wobec historii i przyszłych pokoleń. Sam nie miał i nie ma sobie nic do zarzucenia. – Dokumenty otrzymałem z IPN, miałem prawo je upublicznić – powtarza. Jedno jednak powinien mieć sobie do zarzucenia: że przed sądem występował sam, bez obrońcy (podczas gdy nawet doświadczony prawnik Orzeł, dysponował kilkoma adwokatami). Ale, jak twierdzi, to nie do końca zaniedbanie. Próbował adwokata znaleźć, ale Radom nie jest wielkim miastem i nie znalazł nikogo, kto chciałby występować przeciwko koledze adwokatowi. A że jest rencistą, nie może sobie pozwolić na adwokata z Warszawy. Dlatego, gdy wystąpił do sądu o obrońcę z urzędu, a sędziowie mnożyli problemy i wymogi, na sali sądowej pojawiał się sam. – To podstawowy błąd. Sprawa była do wygrania, bo zawodowy adwokat wyłapałby np. sporo sprzeczności w zeznaniach głównego świadka, byłego pułkownika SB. Moim zdaniem, bardzo wątpliwa jest jego wiarygodność – mówi osoba znająca akta, tło i okoliczności sprawy. Wyrok nie jest prawomocny. Andrzej Sobieraj zapewnia, że złoży kasację, a potem, ewentualnie, jeśli będzie go na to stać, skieruje sprawę do trybunału w Strasburgu. Wojciech Dudkiewicz
EUROPEJCZYK ROKU 2011 Po ciemnej nocy kaczyzmu lat 2005-2007 doczekaliśmy się nareszcie ekipy, cieszącej się miedzynarodowym uznaniem, której przedstawiciel, a obecny premier, co roku otrzymuje prestiżowe nagrody z rąk naszych zachodnich sąsiadów. W maju zeszłego roku, w okresie kampanii prezydenckiej, a tuż po katastrofie smoleńskiej, Donald Tusk otrzymał w Akwizgranie nagrodę Karola Wielkiego, najbardziej znaną polityczną nagrodę w Niemczech. Zdumienie może budzić fakt, iż uczynił to z dala od kamer i aparatów fotograficznych, jakby chcąc ukryć ten fakt przed rodakami. Dlaczego niezbyt chętnie chwalił się takim wyróżnieniem, skoro szczyci się doskonałymi wynikami w polityce zagranicznej? Trudno zrozumieć, w końcu Niemcy to nasz najlepszy przyjaciel, oczywiście obok Rosji. Wczoraj, 17 listopada, Donald Tusk został ponownie wyróżniony przez Niemców, otrzymując nagrodę Złotej Wiktorii dla Europejczyka 2011 przyznawanej przez Związek Niemieckich Wydawców czasopism (VDZ). Związek Niemieckich Wydawców Czasopism reprezentuje interesy branżowe. Zrzesza 400 wydawnictw, które reprezentują razem ponad 3 tys. czasopism oraz 90 proc. niemieckiego rynku czasopism. Dociekliwi mogą zapytać: w uznaniu, jakich zasług Donald Tusk jest tak hojnie obsypywany nagrodami? Cóż takiego uczynił, co zostało zauważone w Niemczech? Jaką wiktorią zasłynął? Prezydencja Polski nie należy do szczególnie udanych, czy wyjątkowych, a sam Donald Tusk jest traktowany przez europejskich polityków, jako gracz małego kalibru, mówiąc delikatnie, który owszem może sobie posłuchać i popatrzyć, ale nic ponad to. Polska prezydencja jest miałka i nic nie wnosi do europejskiej debaty, co widać było nawet w dzisiejszym expose – premier ani słowem nie odniósł się do tej ważnej funkcji naszego kraju w UE, nie podjął w ogóle tematu polityki zagranicznej Polski, co jest zastanawiające. Jakie zatem zasługi Donalda Tuska uznali Niemcy za godne nagród? Wsparcie jakichś cennych z punktu widzenia Berlina inicjatyw? Jest taka jedna inicjatywa, wprawdzie sprzeczna z polską racją stanu, ale już nie z niemiecką, a zwie się Nord Stream. Ten rosyjsko-niemiecki projekt polityczny uzyskał akceptację ze strony obecnej ekipy, nie spotkał się z protestem, czy choćby nieśmiałą próbą przedstawienia polskich racji w kwestii bezpieczeństwa Polski. Rura przyjaźni wyrosła nam na dnie Bałtyku bez żadnych przeszkód ze strony polskich władz, skutecznie blokując w przyszłości dostęp do portu w Świnoujściu. Zagrożenie dla Polski jest ogromne, co trafnie kiedyś ujął Radosław Sikorski, nazywając ów projekt nowym paktem Ribbentrop-Mołotow. Tyle, że z Nord Stream sprawa wydaje się dużo bardziej poważna i bardziej brzemienna w skutki, niż podpisana umowa, czy pakt: to jest zagrożenie, którego nie da się zminimalizować inną umową za 5 czy 10 lat, czy zmianą prawa. Ta rura już istnieje, działa i działać będzie przez dziesięciolecia. O niebezpieczeństwach dla polskiej suwerenności bez ogródek piszą w tej chwili zarówno rosyjskie, jak i zachodnie media. Padają słowa o upadku pozycji Polski i trwałym uzależnieniu Warszawy od Moskwy. Polska według zagranicznych obserwatorów, uzyskała status Białorusi, może być szantażowana przez Rosję, która w ten sposób zechce realizować swoje polityczne projekty nad Wisłą. Za co jeszcze Niemcy mogą być wdzięczni Donaldowi Tuskowi? Przede wszystkim za to, iż za jego rządów zlikwidowano w Polsce przemysł stoczniowy, co w sposób naturalny wyeliminowało polską konkurencję dla niemieckich stoczni. Powodów do nagradzania Donalda Tuska przez niemieckich sąsiadów przybywa. Można powiedzieć, że zdewaluowanie pozycji Polski po 10 kwietnia 2010, a tym samym osłabienie jej wizerunku na świecie, służy silniejszym sąsiadom do realizowania swoich dalekosiężnych celów. Przykładem może być forsowany z sukcesem przez polską dyplomację, a wspierany przez kanclerz Merkel, pomysł otwarcia granicy z Obwodem Kaliningradzkim. Pomysł wprawdzie rosyjski, ale w dobie przyjaźni rosyjsko-niemieckiej, jest także po myśli Niemiec. O zagrożeniach wynikających z tego projektu pisał kiedyś wybitny historyk profesor Paweł Wieczorkiewicz, twierdząc, że u jego podstaw może leżeć myśl, by Obwód Kaliningradzki w perspektywie 10-20 lat wrócił do niemieckiej macierzy, stając się symbolem sojuszu niemiecko-rosyjskiego: „Uważam, że w grę wchodzi jeszcze jedna kombinacja: że Rosja w celu pogłębienia budowanego sojuszu z Niemcami odda im Obwód Kaliningradzki, bo ten obszar specjalnie nie jest jej potrzebny. Oczywisty będzie wtedy konflikt polsko-niemiecki, a to z kolei Rosji jest na rękę”. Polacy zapewne są dumni z premiera, który jest doceniany za Odrą, i w którym niemiecka władza widzi nie tylko sojusznika, ale przede wszystkim szczerego, oddanego przyjaciela. Pozostaje zapytać, dlaczego, choć premier Polski cieszy się takim uznaniem w Berlinie, a także w Moskwie, notowania Polski gwałtownie spadają, odwrotnie proporcjonalnie do deklarowanego poparcia dla Donalda Tuska? Dlaczego, skoro jesteśmy w tak dobrych stosunkach z oboma sąsiadami, którzy podobno traktują nas po partnersku, bez przeszkód rusza Nord Stream, a w Obwodzie Kaliningradzkim umieszczone zostają rakiety Iskander, wycelowane w nasz kraj? I dlaczego w związku z tymi faktami polski rząd, razem z niemieckim i rosyjskim, dąży do otwarcia granicy z Obwodem Kaliningradzkim, co jest sprzeczne z polską racją stanu?
http://fakty.interia.pl/swiat/news/niemcy-tusk-dostal-nagrode-dla-europejczyka-roku,1723429
http://www.fakt.pl/Czy-Tusk-sie-wstydzi-bo-dostal-nagrode-i-5-000-euro-,artykuly,71858,1.html
http://www.niedziela.pl/artykul_w_niedzieli.php?doc=nd200838&nr=9
Martynka
Michalkiewicz o prowokatorach na Marszu Niepodległości Prowokacja jest podstępnym popychaniem do zachowań oczekiwanych przez prowokującego – podstępnym, bo chodzi również o to, by prowokowany nie zdawał sobie sprawy, że został sprowokowany; chodzi o to, by myślał, że działa wyłącznie spontanicznie. I tak jest rzeczywiście – z tym, że prowokator wykorzystuje wiedzę o prowokowanym, by go prowokować skutecznie. Gdzie mądry człowiek ukryje liść? – pyta Chesterton w opowiadaniu „Złamana szabla”. W lesie. A gdy nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść. Oczywiście liść trzeba ukrywać do czasu, to znaczy do momentu, gdy można będzie objawić go zaskoczonemu światu. I został objawiony natychmiast, zanim jeszcze służby miejskie posprzątały po zadymie na Marszu Niepodległości. Zarówno prezydent Komorowski, jak i inni dygnitarze zapowiedzieli zmiany w prawie regulującym publiczne zgromadzenia, zaś pan Piotr Niemczyk – były zastępca szefa zarządu wywiadu UOP, a obecnie członek Rady Konsultacyjnej przy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – w telewizyjnej rozmowie w TVN dał wyraz przekonaniu, że zmiana tego prawa nie wystarczy, gdyż oprócz zwalczania „aktów nienawiści” trzeba będzie przystąpić również do zwalczania „mowy nienawiści”, zwłaszcza w internecie – bo przecież od złego słowa wszystko się zaczyna. Zanim jednak to nastąpiło, trzeba było zasadzić las – więc kiedy tylko okazało się, że ulicami Warszawy ma przejść Marsz Niepodległości, zaraz inspirowane przez pana red. Seweryna Blumsztajna z „Gazety Wyborczej” „antyfaszystowskie” Porozumienie 11 Listopada podjęło decyzję o „zablokowaniu faszyzmu”, że to niby „nie przejdzie”. W ten sposób korzyść jest podwójna: zagranica otrzymuje sygnał, że w Polsce faszyzm podnosi głowę, i przyzwyczaja się do myśli o roztoczeniu nad Polakami trwałej kurateli – oczywiście przy wykorzystaniu miejscowych kolaborantów, czyli organizacji „antyfaszystowskich”. Koniunktura jest korzystna, toteż porozumienie to obejmuje aż 44 organizacje o różnym ciężarze gatunkowym – od Jidysz Lebt, poprzez Recykling Idei, Sambę z Szamba, Kolektyw Falanster, aż do „Krytyki Politycznej”, finansowanej m.in. przez Ministerstwo Kultury, Ministerstwo Nauki, Ministerstwo Pracy, Polski Instytut Sztuki Filmowej, miasto stołeczne Warszawę, Fundację Batorego i tygodnik „Polityka”. Ponadto „wsparcie” zapewnia 29 innych organizacji, m.in. Lambda i Żydowska Ogólnopolska Organizacja Młodzieżowa. Zgodnie z leninowskim przykazaniem o organizatorskiej funkcji prasy, „Gazeta Wyborcza” – głównie piórem red. Blumsztajna, ale nie tylko – dawała wyraz zatroskaniu o skuteczne zablokowanie Marszu Niepodległości, więc Porozumienie 11 Listopada zaprosiło czy też może wynajęło „antyfaszystów” niemieckich. Naoczni świadkowie powiadają, że niemieccy najemnicy dowództwo mieli jednak polskojęzyczne, porozumiewające się z nimi przy pomocy tłumaczy. Ciekawe, kto dowodził, bo zanim jeszcze Marsz Niepodległości ruszył, niemieccy najemnicy zaatakowali maszerującą Nowym Światem grupę historycznej rekonstrukcji w strojach z epoki napoleońskiej. Najwidoczniej uważali, że tak właśnie wyglądają słynni polscy naziści, co to w swoim czasie pozakładali „polskie obozy koncentracyjne”, w których oddawali się swoim ulubionym rozrywkom – albo też tych „nazistów” nieubłaganym palcem wskazali im ich polskojęzyczni dowódcy za pośrednictwem dolmeczerów. Kilkudziesięciu policja podobno zatrzymała, a pozostali znaleźli schronienie w „Nowym Wspaniałym Świecie” – lokalu udostępnionym nowej lewicy przez władze Warszawy na postępową kawiarnię z wyszynkiem. Ale to było tylko preludium, bo kiedy już Marsz Niepodległości wyruszył z placu Konstytucji w kierunku ronda Jazdy Polskiej, a potem koło Belwederu na plac Na Rozdrożu, gdzie stoi pomnik Romana Dmowskiego – na placu Konstytucji rozgorzały walki z policją. Policyjny kordon chronił manifestację Kolorowa Niepodległa, której celem było zablokowanie możliwości przejścia Marszu Niepodległości ulicą Marszałkowską. Pewnie, dlatego 12 listopada „Krytyka Polityczna” wydała oświadczenie, że „Kolorowa wygrała”! W pewnym sensie tak, bo – jak powiedział red. Blumsztajn – „zgromadzenie Kolorowej Niepodległej dzięki zdecydowanej i sprawnej akcji policji odniosło symboliczny sukces – obroniło Marszałkowską”. Zawsze uważałem red. Blumsztajna za najbardziej szczerego spośród ścisłego kierownictwa „GW” – no i nie zawiodłem się również i tym razem: bez wsparcia policji „obrona Marszałkowskiej” pomyślana, jako „pokojowe” zablokowanie legalnej manifestacji nie byłaby możliwa. A tak nawiasem mówiąc: co mają zrobić organizatorzy legalnej manifestacji, kiedy ochraniana przez policję grupa blokująca ustawi się lub położy na ulicy i nie zechce się rozstąpić, żeby umożliwić przejście? Co tu dużo mówić – zapewnienia, że policja nie była „po żadnej stronie”, należy włożyć między bajki. Ale to chyba nie był jedyny przejaw „sprawnej akcji”. Naoczni świadkowie – a jak mawiał Rejent Milczek, „nie brak świadków na tym świecie” – twierdzą, że niektórzy spośród atakujących policyjny kordon mieli białe kominiarki – i ci podobno wykazywali się największą aktywnością. Co ciekawe, właśnie ich policjanci jakby ostentacyjnie nie zauważali, podobnie jak nie zauważali alfonchów ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach, którzy na Krakowskim Przedmieściu urządzali ekscesy z krzyżem i proponowali starszym paniom, by „pokazały im cycki”. Jeśli z tymi białymi kominiarkami to prawda, to rzecz ma swój precedens. Podczas II wojny światowej Niemcy wysyłali do Anglii szpiegów. Byli to młodzi ludzie studiujący przedtem na angielskich uniwersytetach, doskonale znający język i obyczaje. Mieli angielskie ubrania, skarpetki i kalesony – słowem: wszystko jak trzeba. Ale z powodu jakiejś biurokratycznej inercji wszyscy zostali wyposażeni w identyczne nesesery. I kiedy pierwszy posiadacz takiego nesesera został schwytany, pozostali mogli się długo tłumaczyć i w swoich angielskich kalesonach wędrowali do angielskiej ciupy. Oczywiście policja nie działała z własnej inicjatywy – co to, to nie. Inni szatani byli tu czynni – ci sami, którzy słusznie obawiają się rychłego pojawienia się ostrych objawów kryzysu, który stanie się znakomitym pretekstem do drastycznego ograniczenia wolności obywatelskich. Tego jednak nie wolno głośno mówić, natomiast trzeba głośno piętnować chuligańskie zachowania „skrajnej prawicy” i pokazywać je w telewizji, żeby ludzie filtrujący swoją wiedzę o świecie przez ekran TVN powitali owe drastyczne ograniczenia wolności obywatelskich nie tylko w dziedzinie zgromadzeń, ale i wolności słowa z takim samym entuzjazmem, jak w swoim czasie powitali wprowadzenie stanu wojennego… SM
Béłkot Trzeba wyjątkowej bezczelności, by mówiąc na początku exposé, iż sytuację w Europie trudno przewidzieć, oferować ludziom księżycowe - ale „precyzyjne” (i optymistyczne!) - liczby! Obejmując rządy po raz pierwszy JE Donald Tusk wygłosił exposé, w którym zapowiadał m.in. obniżki podatków. Nic z tych obietnic nie zrealizował – a najbardziej charakterystycznymi działaniami tego „Rządu” były: walka z pedofilami, walka z dopalaczami, walka z hazardem i walka z kibolami. Żadne z nich nie było wspomniane w exposé. O, przepraszam: walka z chuligaństwem na stadionach była zapowiadana w exposé „rządu” - WCzc.Jarosława Kaczyńskiego. Obecne exposé składało się z bełkotu. Np: „Naszym celem jest tak, a nie inaczej w roku 2012 wyjście z procedury nadmiernego deficytu, co oznacza nie tylko założenie tego planu, ale także skonstruowanie budżetu w tych wariantach w taki sposób, aby osiągnąć zakładany przez nas pułap ok. 3 proc. deficytu sektora finansów publicznych na koniec 2012 r.”. Trzeba wyjątkowej bezczelności, by mówiąc na początku exposé, iż sytuację w Europie trudno przewidzieć, oferować ludziom księżycowe - ale „precyzyjne” (i optymistyczne!) - liczby! To tyle - na gorąco. JKM
Casus Kowalski P.Marian Kowalski, jako rzecznik ONR, po Marszu Niepodległości nagrał dla „Idź pod prąd” (organ ciekawej sekty zwanej Kościołem Nowego Przymierza (jego twórcą jest pastor Paweł Chojecki) wypowiedź, w której zamieścił pod moim adresem kilka uszczypliwości i absurdalnych pretensyj:
http://www.youtube.com/watch?v=ULc3h3HTFrY
Zadzwoniłem do znajomego z ONR. Ten przyznał, że p.Kowalski istotnie został ich rzecznikiem, ale w tej wypowiedzi nie było o mnie, to pomyłka i p.Kowalski przeprasza. Potem podobno p.Kowalski gdzieś przeprosił – i nie zajmowałem się dłużej tą sprawą. Jednak teraz p.Kowalski znów coś mówił na mój temat:
http://www.youtube.com/watch?v=ULc3h3HTFrY
i postanowiłem tego posłuchać... Już w pierwszych sekundach dowiedziałem się, że On odpowiada mnie (nic doŃ nie pisałem!), że to jednak było o mnie – a też, że p.Kowalski dawniej zawsze stał wiernie przy mnie, był nawet jedynym członkiem UPRu, który przy mnie został... Przerwałem słuchanie. Człowiek po prostu bredzi. Szkoda: widziałem Go parę razy – i na ogół mówił b. dobrze i słusznie. Kościół Nowego Przymierza (zbieżność inicjałów z Kongresem Nowej Prawicy przypadkowa) charakteryzuje się (a) przywiązaniem do idei wolnego rynku (i dlatego z nim UPR współpracowała) oraz (b) fanatyczną nienawiścią do Kościoła Rzymsko-katolickiego. Od jakiegoś czasu pastor Chojecki działa, jako agent czy tylko stronnik PiSu – w zadziwiający sposób łącząc to z ideologią swego Kościoła. I stał się naszym zawziętym wrogiem. Myślałem, że p.Kowalski jest z nami – okazuje się, ze po prostu działa, jako wyznawca Kościoła Nowego Przymierza. I takie widać dostał instrukcje. Szkoda. Bóg z Nim. JKM
ZA DWA GROSZE I DWIE KROPLE KRWI Nie po to Donald Tusk stworzył patologiczny system sprawowania władzy, opierając go na ośrodkach propagandy i ludziach służb specjalnych, by nie wykorzystać święta 11 listopada do sprawdzenia efektywności tego systemu. Nie po to też uczynił z policji i służb specjalnych zbrojne ramię grupy rządzącej, by zdobyć się obecnie na uczciwą ocenę prowokacji i wyciągnąć konsekwencje wobec winnych. Głosy publicystów, reakcje opozycji czy wyrazy oburzenia z powodu akcji niemieckich terrorystów i ich polskojęzycznych kamratów, są spóźnione o wiele miesięcy i wskazują, że stać nas zaledwie na mądrość „po szkodzie”. Zapowiedź tegorocznych zdarzeń niosły już bandyckie napady na Krakowskim Przedmieściu, gdzie na oczach policji motłoch atakował Polaków modlących się pod krzyżem. Obowiązującą dziś w rządowych mediach retorykę przećwiczono podczas Marszu Patriotycznego we Wrocławiu z okazji Święta 3 Maja. Zaroiło się wówczas od bredni wszelkiej maści „autorytetów” opowiadających o „odradzaniu się tendencji faszystowskich” i upatrujących w PiS-ie „partię nacjonalistyczną i faszystowską”. Już przed rokiem młodociani terroryści wspierani przez medialnych promotorów próbowali zablokować „Marsz Niepodległości”. Na portalu „Krytyki politycznej” napisano wówczas, że „Mówiąc językiem ulicznym i zrozumiałym dla przeciwnika” należy „kazać faszystom wypierdalać z ulic tego miasta." Również przygotowania do tegorocznej akcji były jawnie anonsowane i choć trwały od wielu tygodni, nie spotkały się ze stanowczym sprzeciwem środowisk patriotycznych, ani z reakcją służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Wezwanie niemieckich bandytów, których Jarosław Kaczyński trafnie ocenił, jako typ ludzi „tworzących kiedyś aparat, który pozwolił Adolfowi Hitlerowi dokonać ogromnych zbrodni” nosiło wszelkie znamiona prowokacji wymierzonej w polskich obywateli. Tę prowokację można było zablokować. Służby III RP rozmyślnie zezwoliły na wjazd uzbrojonych bojówek, wiedząc doskonale, w jakim celu przybyły do Polski. Należy sądzić, że była to akcja w pełni zaaprobowana przez grupę rządzącą, a jej konsekwencje wpisują się w szerszy plan walki z patriotyzmem i polskością. Równie spóźniona jest refleksja nad działaniami policji: z jednej strony nad jej nieudolnością i brakiem profesjonalizmu, z drugiej - nad brutalnością i zachowaniami nawiązującymi do praktyk komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z wieloma przykładami podobnych działań; podejmowanych przeciwko manifestantom, kibicom piłkarskim, a nawet harcerzom malującym hasła antykomunistyczne. Pobicie przez funkcjonariuszy więźnia politycznego Piotra Staruchowicza czy wcześniejsze aresztowanie Grzegorza Brauna za rzekomą „napaść” na tajniaka, urastają do miana zdarzeń symbolicznych i wskazują wyraźnie, w jakim kierunku zmierza dziś „polityka bezpieczeństwa” i czyje interesy ma ochraniać policja. Niestety – te i wiele innych zdarzeń, – choć należało im poświęcić długotrwałe kampanie informacyjne, nie spotkały się z należytą reakcją opozycji i zostały odnotowane zaledwie przez niektóre media prawicowe. Trzeba przypomnieć, że w zakresie bezpieczeństwa publicznego grupa rządząca podejmuje dwojakie działania. Z jeden strony uchwalane są przepisy umożliwiające siłową rozprawę ze społeczeństwem oraz poszerzanie uprawnień policji i służb, z drugiej zaś, tworzy się w policji takie warunki pracy, które powodują masowe odchodzenie doświadczonych i wykształconych funkcjonariuszy. W ich miejsce napływają ludzie pozbawieni wartości etycznych i intelektualnych, posiadający zaledwie predyspozycje fizyczne do pracy w oddziałach prewencji. Temu celowi służyła m.in. tegoroczna nowelizacja ustawy o policji, w której dokonano zmiany warunków, jakie musi spełniać osoba pragnąca podjąć służbę oraz zmiany zasad postępowania kwalifikacyjnego. Dotychczas kandydat do pracy w policji musiał być niekarany zarówno za przestępstwo, jak i za wykroczenie. Obecnie zrezygnowano z wymogu niekaralności za wykroczenia, jako „nadmiernie rygorystycznego”. By zostać policjantem wystarczy, jeśli kandydat nie będzie skazany prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne lub przestępstwo skarbowe. Tym samym, do pracy w szeregach policji trafią osoby skazane za wszelkiego rodzaju wykroczenia, np. przeciwko porządkowi i spokojowi publicznemu lub oskarżone o czyny chuligańskie. Jeśli - zdaniem komendant wojewódzkiego „kandydat wykazuje szczególne predyspozycje do służby w Policji” – nie musi mieć nawet wykształcenia średniego, by stać się „stróżem prawa”. Oznacza to, że każdy z lewackich bandytów zakłócających polskie święto, mógłby bez najmniejszych przeszkód trafić w szeregi policyjne. Rząd Tuska zamiast zwiększyć nakłady na policję i uczynić pracę w niej bardziej atrakcyjną, zmniejszył wymagania rekrutacyjne, licząc na przyciągnięcie ludzi niemających większych wymagań ani perspektyw zawodowych. Takie zasady tworzenia struktur siłowych umożliwią wkrótce powołanie formacji podobnych do ZOMO i sprawią, że będzie dochodziło do coraz liczniejszych aktów nadużycia uprawnień oraz bezzasadnych represji w stosunku do obywateli. Budowaniu z policji politycznego narzędzia, służyła również nowelizacja uchwalona we wrześniu br. Umożliwia ona prezydentowi "w szczególnie uzasadnionych przypadkach" natychmiastowe awansowanie funkcjonariuszy na stopień nadispektora, z pominięciem wymogu odsłużenia czterech lat w stopniu inspektora. Policyjni związkowcy zwracali uwagę, że przyjęta w ekspresowym trybie nowelizacja ma ułatwiać awansowanie na najwyższe stopnie funkcjonariuszy szczególnie zasłużonych dla obecnej władzy. Ta regulacja nawiązuje do znanej z PRL-u zasady promowania „biernych, miernych, ale wiernych” i doprowadzi do stworzenia kadry policyjnej podległej wyłącznie interesom władzy. Nadużyciom w policji i brutalnym praktykom sprzyja również poczucie bezkarności. Zależny od władzy tzw. aparat sprawiedliwości nie wykazuje, bowiem żadnego zainteresowania przypadkami łamania prawa przez źle wyszkolonych i zdemoralizowanych funkcjonariuszy. Jeśli obserwujemy sceny pobić czy zachowań wyniesionych wprost z arsenału komunistycznej SB – jest to zasługą polityki rządu PO-PSL i celowego wytworzenia atmosfery przyzwolenia dla takich patologii. Oświadczenie Tuska o „najwyższym profesjonalizmie służb i warszawskiej policji” podczas akcji 11 listopada, będzie dostateczną wykładnią stosowania prawa. Policyjni związkowcy sami zdają sobie sprawę, jak władza wykorzysta te zdarzenia. W stanowisku Zarządu Wojewódzkiego NSZZ Policjantów województwa wielkopolskiego z 12 listopada br. napisano m.in.: „Policja od dłuższego czasu wnioskowała o zmianę przepisów, jednak władza nic sobie z tego nie robiła. Obecnie Prezydent RP i Premier RP oraz inni politycy publicznie mówią o potrzebie zmiany prawodawstwa. W naszej ocenie jest to „hipokryzja” polityczna ukierunkowana na pokazanie społeczeństwu, że władza jest skuteczna i wychodzi naprzeciw jego oczekiwaniom.” Nie ulega wątpliwości, że nikt z prawdziwych organizatorów ani prowodyrów bandyckich napaści nie poniesie odpowiedzialności. W państwie prawa musiano by zdelegalizować szereg lewackich organizacji, aresztować dziesiątki policjantów, zaś mediom współuczestniczącym w szczuciu i dezinformacji, odebrać koncesje. Ponieważ organizacje te i ośrodki propagandy stanowią podporę grupy rządzącej – mogą liczyć na bezkarność. Cele prowokacji zostały osiągnięte: Polaków pozbawiono prawa swobodnego manifestowania w dniu narodowego święta, przekroczono kolejne bariery psychologiczne i semantyczne, przećwiczono metody pacyfikacji zgromadzeń oraz stworzono podstawy do zaostrzenia prawa. Wyrazy oburzenia i protesty – aczkolwiek zrozumiałe – będą całkowicie bezskuteczne. Należy raczej zweryfikować nasz stosunek do instytucji III RP i organizować życie publiczne w sposób niezależny od intencji władzy. Traktowanie państwa Tuska, jako reprezentanta narodu lub odbiorcy obywatelskich roszczeń – jest nie tylko bezcelowe, ale tworzy niebezpieczny klimat konwalidacji obecnego układu i wprowadza w błąd miliony Polaków - przekonanych, że żyją w świecie demokracji. Jeśli z doświadczeń związanych z obchodami rocznicy odzyskania niepodległości mamy wynieść mądrą konkluzję, musi ona dotyczyć całego obszaru relacji społecznych i prowadzić do gruntownych zmian w myśleniu o współczesnej Polsce. Nie wolno utrwalać poglądu, jakoby niepodległość kupiono za marną cenę „okrągłego stołu”, ani wspierać przekonania, jakoby układ III RP działał w warunkach pełnej suwerenności. Ten rząd zmierza konsekwentnie do niszczenia naszej tradycji i przejawów pamięci historycznej. W najbliższej perspektywie – do unicestwienia opozycji i zastraszenia społeczeństwa. Sposób, w jaki potraktowano Polaków w dniu 11 listopada, powinien radykalnie przeciąć mrzonki o fałszywej „zgodzie narodowej” i przywrócić świadomość podstawowego podziału na My i Oni. Aleksander Ścios
Międzynarodowy kartel bankowy – za kryzysem zadłużenia W Stanach Zjednoczonych obserwujemy niezliczone miliony ludzi cierpiących z powodu masowych przejęć domów przez banki oraz z powodu bezrobocia. W Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii i Włoszech nakładane są surowe środki oszczędnościowe na całe społeczeństwo. Wszystko to w połączeniu z załamaniem systemu bankowego Islandii, Wielkiej Brytanii i USA oraz przestępczym ratowaniem bankierów “zbyt dużych by upaść” (określenie w nowomowie na “zbyt potężnych, by upaść”). Bez wątpienia większość odpowiedzialności za te fiaska spada na barki „troskliwych” rządów w tych krajach, które są podporządkowane oligarchii bankowej i ich celom. W każdym kraju towarzyszy temu korupcja polityków, szczególnie widoczna w Wielkiej Brytanii, Włoszech i USA. W artykule tym opisujemy niektóre z kluczowych elementów współczesnego Globalnego Systemu Finansowo-Walutowo-Bankowego, dzięki czemu czytelnicy, miejmy nadzieję, nabiorą lepszego zrozumienia powodów, dla których wszyscy tkwimy w tym kryzysie i dlaczego będzie on zmierzał do znacznego pogorszenia się w nadchodzących miesiącach i latach.
Podstawy nieudanego i fałszywego systemu Skrywany za maską fałszywych “praw” rzekomo rządzących “globalizacją rynków i gospodarek” system finansowy pozwolił niewielkiej grupie ludzi zgromadzić i wykorzystać ogromną i przytłaczającą władzę nad rynkami, korporacjami, przemysłem, rządami i mediami na świecie. Nieodpowiedzialne i kryminalne konsekwencje ich działań są obecnie dla wszystkich jasne. System, który opiszemy, mieści się w ramach znacznie rozleglejszego Globalnego Systemu Władzy, który jest rażąco niesprawiedliwy i został pomyślany oraz zaprojektowany na szczytach wyniosłych wież prywatnych geopolitycznych i geoekonomicznych (1) centrów planowania, które działają na rzecz realizacji agendy Globalnej Oligarchii Władzy, przygotowującej Nowy Porządek Świata – kolejny termin nowomowy na określenie nadchodzącego Rządu Światowego. (2) W szczególności mówimy o think tankach, takich jak Rada Stosunków Zagranicznych, Komisja Trójstronna, Grupa Bilderberg i innych podobnych instytucjach, takich jak Cato Institute, American Enterprise Institute and the Project for a New American Century, które tworzą skomplikowaną, jednolitą, ciasną i bardzo potężną sieć, projektującą i zarządzającą interesami, celami i zadaniami Nowego Porządku Światowego. Pisząc z pozycji obywatela Argentyny, przyznaję, że mamy pewną “przewagę” nad obywatelami krajów uprzemysłowionych, takich jak USA, Wielka Brytania, Unia Europejska, Japonia czy Australia, przewagę polegającą na tym, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat doświadczyliśmy bezpośrednio następujących po sobie kolejno katastrofalnych kryzysów narodowych, wynikających z inflacji, hiperinflacji, załamania systemu bankowego, reformy waluty, mega-swapów długu obligacji skarbowych, przewrotów wojskowych i przegranych wojen.
Finanse kontra gospodarka System finansowy, czyli zasadniczo nierealny, wirtualny, symboliczny i pasożytniczy świat, w coraz większym stopniu działa w kierunku, który jest sprzeczny z interesem realnej gospodarki, czyli realnego i konkretnego świata pracy, produkcji, wytwarzania, kreatywności, trudu, wysiłku i poświęcenia wykonywanego przez ludzi. W ciągu ostatnich dziesięcioleci finanse i gospodarka poszły całkowicie odrębnymi i wrogimi sobie drogami i dłużej już nie funkcjonują w zdrowej i zrównoważonej relacji, stawiającej na pierwszym miejscu wspólne dobro nas – Narodu. Ten ogromny konflikt można zobaczyć między innymi w dzisiejszym systemie finansowym i gospodarczym, którego główne wsparcie opiera się na Paradygmacie Długu, czyli sytuacji, w której nic nie można zrobić, chyba, że najpierw weźmiesz kredyt-pożyczkę, aby to zrobić. W ten sposób realna gospodarka stała się zależna i zniekształcona przez cele, interesy i wahania wirtualnych finansów. (3)
System oparty na długu Gospodarka realna powinna być finansowana z prawdziwych funduszy, jednak z biegiem czasu oligarchii Globalnego Kartelu Bankowego udało się zmusić jeden kraj po drugim do oddania mu swej niezbywalnej funkcji dostarczania społeczeństwu odpowiedniej ilości waluty narodowej – podstawowego instrumentu finansowego na finansowanie realnej gospodarki. Sytuacja ta wymaga obecnie zdecydowanych działań przez politykę skupioną na promowaniu wspólnego dobra narodu w każdym państwie i zabezpieczaniu interesu narodowego przed niebezpieczeństwami stwarzanymi przez przeciwników wewnętrznych i zewnętrznych. W ten sposób możemy teraz lepiej zrozumieć, dlaczego finansowe “prawo”, wymagające, aby banki centralne były zawsze całkowicie niezależne od rządu i państwa, stało się istnym dogmatem. Jest to kolejny sposób na zapewnienie, że bank centralny pozostanie na zawsze w pełni podporządkowany interesom prywatnych bankierów – zarówno lokalnie w każdym kraju, jak i globalnie na całym świecie. Odnajdziemy ten model we wszystkich państwach świata: w Argentynie, Brazylii, Japonii, Meksyku, Unii Europejskiej oraz w niemal każdym innym państwie, które przyjmuje tak zwane zachodnie praktyki finansowe. Być może najlepszym (lub raczej najgorszym) przykładem są Stany Zjednoczone, gdzie System Rezerwy Federalnej jest prywatnie kontrolowaną korporacją, której około 97% akcji jest posiadanych przez banki będące jej członkami. Fed ma umyślnie bardzo specyficzny schemat systemu akcji, choć bankierzy rządzący Fedem robią wszystko, co mogą, aby sprawić, by wyglądało, jak “publiczna” instytucja kierowana przez rząd, czym zdecydowanie nie jest. Jednym ze stałych celów Globalnego Kartelu Bankowego jest utrzymanie całkowitej kontroli nad wszystkimi bankami centralnymi świata, aby być w stanie kontrolować państwowe waluty narodowe. (4) To z kolei pozwala im nałożyć w tych krajach fundamentalny (dla nich) stan, w którym nigdy nie ma odpowiedniej ilości publicznej waluty do zaspokojenia rzeczywistego popytu i potrzeb realnej gospodarki. Dzieje się tak, ponieważ te same banki prywatne, które kontrolują banki centralne pojawiają się na rynku dla “zaspokojenia popytu na pieniądz” realnej gospodarki przez sztuczne generowanie przez prywatne banki pieniędzy z niczego. Nazywają to “kredytami i pożyczkami” i oferują je realnej gospodarce, ale z “wartością dodaną” (dla nich):
(a) naliczają za nie lichwiarskie odsetki
(b) tworzą większość prywatnych pieniędzy banku z powietrza poprzez system rezerwy frakcyjnej
Na poziomie geoekonomicznym służy to także do generowania olbrzymich i niepotrzebnych publicznych długów rządowych w każdym państwie na świecie. Argentyna jest dobrym przykładem kraju, którego „troskliwe” rządy są systematycznie ignoranckie i nie chcą skorzystać z jednej z kluczowych kompetencji suwerennego państwa: władzy generowania (emisji) nieoprocentowanych pieniędzy publicznych. Zamiast tego Argentyna pozwoliła MFW (Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu) zastosować tzw. “recepty”, które odzwierciedlają interesy Globalnego Kartelu Bankowego, i nakładane na kraj w podstawowych kwestiach takich jak to, jaka jest właściwa funkcja lokalnego Banku Centralnego, długu państwowego, polityki fiskalnej i pozostałych mechanizmów monetarnych, bankowych i finansowych, które są systematycznie używane w sprzeczności z dobrem wspólnym Narodu Argentyńskiego i przeciwko Narodowemu Interesowi. System ten i jego tragiczne efekty, teraz i w przeszłości, są tak bardzo podobne w wielu państwach świata – Brazylii, Meksyku, Grecji, Irlandii, Islandii, Wielkiej Brytanii, Portugalii, Hiszpanii, Włoszech, Indonezji, na Węgrzech, w Rosji, na Ukrainie, że mogą odzwierciedlać jedynie dobrze przemyślany i skonstruowany plan, pochodzący z najwyższych szczebli planowania Globalnej Oligarchii Władzy.
System Rezerwy Frakcyjnej Ta koncepcja bankowości jest stosowana na rynkach finansowych na całym świecie i pozwala prywatnym bankom na tworzenie wirtualnych pieniędzy z powietrza, czyli elektronicznych zapisów na rachunkach oszczędnościowych oraz szerokiego wachlarza linii kredytowych, w stosunku 8, 10, 30, 50 lub więcej razy większym niż rzeczywista ilość pieniędzy, (czyli depozytów) posiadanych przez bank. W zamian za pożyczenie tych prywatnych “pieniędzy” wytworzonych z niczego, bankierzy pobierają odsetki, żądają na ich podstawie zabezpieczenia w postaci realnych wartości (np. domu) i jeśli dłużnik jest niewypłacalny, przejmują na własność jego nieruchomości i inne aktywa. Stosunek między ilością dolarów czy peso w postaci depozytów a kwotą udzielonych kredytów, jakie generują prywatne banki, jest wyznaczany przez bank centralny, który ustala poziom frakcyjnej dźwigni kredytowej, (dlatego kontrola banku centralnego jest tak strategicznie ważna dla Globalnego Kartelu Bankowego). Ten poziom dźwigni stanowi rezerwę statystyczną kalkulowaną na podstawie obliczeń aktuarialnych tej części posiadaczy kont, którzy w normalnym czasie udają się do banków lub bankomatów, aby wycofać swoje pieniądze w gotówce, (czyli w postaci papierowych banknotów). Kluczowym czynnikiem jest to, że działa to dobrze w “normalnych” czasach, ale pojęcie “normalne” jest zasadniczo kolektywną koncepcją psychologii, ściśle związaną z tym, co posiadacze kont, i w szerszym sensie cała populacja, postrzega w odniesieniu do systemu finansowego w ogóle i każdego banku z osobna. Tak, więc, gdy z jakiegokolwiek powodu, nadchodzą “nienormalne” czasy – czyli za każdym razem kiedy następują subtelnie przewidywalne okresowe kryzysy, runy na banki, bankructwa i panika, które wydają się nagle eksplodować, jak to miało miejsce w Argentynie w 2001 roku i jak się to teraz dzieje w USA, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Grecji, Islandii, Portugalii, Hiszpanii, Włoszech i w coraz większej liczbie państw – obserwujemy wszystkich posiadaczy kont bankowych pędzących do swoich banków, aby wypłacić swoje pieniądze w gotówce. Dzieje się tak, kiedy odkrywają, że nie ma wystarczającej ilości gotówki w bankach na pokrycie wypłat, z wyjątkiem niewielkiej części posiadaczy kont, zwykle wewnętrznych insiderów i “znajomych” bankierów. Dla reszty śmiertelników “nie ma już pieniędzy”, co oznacza, że muszą uciekać się do jakiegokolwiek publicznego systemu ubezpieczenia depozytów, który istnieje lub nie w danym kraju (np. w USA państwowa Federalna Korporacja Ubezpieczenia Depozytów ubezpiecza z pieniędzy podatników kwoty do 250.000 dolarów amerykańskich na jednym rachunku bankowym). W krajach takich jak Argentyna jednak, nie ma innego wyjścia, jak tylko wyjść na ulice i walić garnkami i patelniami o solidne i mocno zamknięte złowieszcze drzwi banku. A wszystko to dzięki oszukańczemu systemowi rezerwy frakcyjnej.
Bankowość inwestycyjna W USA tak zwane „banki komercyjne” to te, które mają duże portfolio kont oszczędnościowych i stałych rachunków depozytowych osób i firm (np. takie banki jak CitiBank, Bank of America, JPMorganChase, itd. w Argentynie Standard Bank, BBVA, Galicja, HSBC i inne). Banki komercyjne działają stosując dźwignię finansową systemu rezerwy frakcyjnej, która pozwala im pożyczać wirtualne dolary lub pesos w kwotach równych 6, 8 lub 10 razy większych niż ilość gotówki faktycznie posiadanej przez banki w swoich skarbcach. Banki te są zazwyczaj ściślej nadzorowane przez lokalne krajowe władze monetarne. Inną historię mieliśmy jednak w USA (i wciąż mamy), z tzw. globalnymi “bankami inwestycyjnymi”, czyli tymi, które udzielają mega-pożyczek korporacjom, dużym klientom i całym państwom, nad którymi jest o wiele mniej kontroli, przez co ich wylewarowanie w ramach systemu rezerwy frakcyjnej jest daleko, daleko większe. Ta większa elastyczność pozwoliła bankom inwestycyjnym w USA udzielać pożyczek tworząc z powietrza 26 wirtualnych dolarów na każdego rzeczywistego dolara posiadanego w gotówce w skarbcu (np. Goldman Sachs), 30 wirtualnych dolarów na 1 (Morgan Stanley) albo ponad 60 wirtualnych dolarów za 1 rzeczywiście posiadanego (Merrill Lynch aż do przejęcia 15 września 2008) lub nawet ponad 100 wirtualnych dolarów w przypadku upadłych banków Bear Stearns i Lehman Brothers. (5)
Prywatne pieniądze kontra publiczne pieniądze W tym momencie naszego artykułu konieczne jest bardzo wyraźne rozróżnianie dwóch rodzajów pieniędzy i waluty:
Prywatne pieniądze – są to wirtualne pieniądze tworzone z powietrza przez prywatny system bankowy. Generują one odsetki od kredytu, które zwiększają ilość prywatnych pieniędzy w (elektronicznym) obiegu i rozprzestrzeniają się w całej gospodarce. Odczuwamy to następnie, jako inflację. W rzeczywistości główną przyczyną inflacji w gospodarce jest strukturalnie obciążony odsetkami system bankowy oparty na systemie rezerwy frakcyjnej. Przyczyną inflacji w dzisiejszych czasach jest nie tyle nadmierna emisja publicznych pieniędzy przez rząd, w co wszyscy tzw. eksperci bankowi chcieliby abyśmy wierzyli, ale raczej łączny efekt pożyczek i odsetek od prywatnych pieniędzy bankowych udzielanych na zasadzie systemu rezerwy frakcyjnej.
Publiczne pieniądze – to jedyne prawdziwe pieniądze. Jest to prawdziwa waluta emitowana przez państwową instytucję posiadającą monopol, (czyli bank centralny lub podobną instytucję rządową) i jako pieniądze publiczne, nie są obarczone odsetkami i nie powinny być tworzone przez kogokolwiek innego niż państwo. Każdy inny, kto to robi, jest fałszerzem i powinien skończyć w więzieniu, ponieważ fałszowanie publicznych pieniędzy jest rabowaniem realnej gospodarki, czyli nas, z naszej pracy, trudu i zdolności produkcyjnych, nie dając niczego w zamian w zakresie społecznie produktywnej pracy. To samo powinno być zastosowane w odniesieniu do prywatnych bankierów operujących w ramach obecnego systemu rezerwy frakcyjnej: fałszowanie pieniędzy, czyli tworzenie ich z powietrza, jako zapisów księgowych i elektronicznych znaków na ekranie komputera, jest równoznaczne z rabowaniem realnej gospodarki z jej pracy i zdolności produkcyjnych bez wnoszenia jakiejkolwiek własnej wartości.
Dlaczego mamy kryzys finansowy Podstawowym konceptem, który leży w samym sercu obecnego systemu finansowego są z jednej strony olbrzymie pasożytnicze zyski i z drugiej strony katastrofalne straty, skutecznie przenoszone na konkretne sektory gospodarki w całym systemie, ponad granicami i poza kontrolą społeczeństwa. Jak wszystkie systemy, tak i ten w wyniku, którego obecnie cierpimy, ma swoją wewnętrzną logikę, która właściwie zrozumiana, czyni ten model przewidywalnym. Ludzie, którzy zaprojektowali ten system dobrze wiedzą, że zarządza się nim poprzez wielkie cykle koniunktury mające specyficzne etapy wzrostu oraz kurczenia i określone ramy czasowe. W ten sposób ludzie ci mogą sprawić, że w czasach wzrostu i gigantycznych zysków (tzn. kiedy system rośnie i jest względnie stabilny, generując mnóstwo pieniędzy z niczego), wszystkie zyski są prywatyzowane, dzięki czemu płyną do konkretnych instytucji, sektorów gospodarki, akcjonariuszy, spekulantów, dyrektorów generalnych i najwyższego kierownictwa oraz jego premii, “inwestorów”, itp., którzy kręcą gałkami i utrzymują cały system odpowiednio dostrojony i funkcjonujący. Jednak wiedzą oni także, że – podobnie jak w każdej kolejce górskiej, kiedy dojedziesz do samego szczytu – system zmienia się w rynek niedźwiedzia, który się destabilizuje, wymyka spod kontroli, kurczy i nieodwracalnie wali, jak to miało miejsce w Argentynie w 2001 roku i w większej części świata od 2008 roku. A wtedy wszystkie straty są uspołeczniane poprzez zmuszenie rządów do ich absorpcji przez różnorodne mechanizmy, które zrzucają te ogromne straty na plecy całego społeczeństwa w formie ogólnej inflacji, katastrofalnej hiperinflacji, załamania bankowego, ratowania banków, podwyższania podatków, bankructw spowodowanych zadłużeniem, wymuszonej nacjonalizacji, ekstremalnych środków oszczędnościowych i tym podobnych.
Czterostronny globalny schemat piramidy Ponziego Jak wiemy, wszystkie piramidy mają cztery strony (części), a ponieważ światowy system finansowy opiera się na schemacie piramidy Ponziego, nie ma powodu, dla którego ta szczególna piramida nie miałaby mieć również czterech stron. Oto opis czterech stron piramidy globalnego schematu Ponziego, które leżą u podstaw dzisiejszego systemu finansowego, pokazujący, w jaki sposób te cztery strony działają w sposób skoordynowany, spójny i ciągły.
Strona Pierwsza – Stwórz niedobór publicznych pieniędzy Osiąga się to, jak wyjaśniono powyżej, poprzez kontrolowanie narodowego podmiotu emitującego publiczne pieniądze. Jego celem jest pozbawienie realnej gospodarki publicznych pieniędzy tak, że jest ona zmuszona do szukania “alternatywnego finansowania” swoich potrzeb, czyli sprawienie, że nie ma innego wyboru jak uciekanie się do prywatnych kredytów bankowych.
Strona Druga – Narzuć społeczeństwu pożyczki prywatnych banków działających na zasadzie systemu rezerwy frakcyjnej Są to, jak powiedzieliśmy, wirtualne prywatne pieniądze tworzone z powietrza, do których banki doliczają lichwiarskie odsetki, co generuje ogromne zyski dla “inwestorów”, wierzycieli i wszelkiego rodzaju podmiotów i osób, które działają, jako pasożyty żerujące na pracy innych ludzi. Nigdy nie miałoby to miejsca, gdy każdy krajowy bank centralny elastycznie generował odpowiednią ilość pieniędzy publicznych, niezbędnych do zaspokajania potrzeb gospodarki realnej w danym kraju i regionie.
Strona Trzecia – Promuj system gospodarczy oparty na długu W rzeczywistości cały System Piramidy Ponziego opiera się na możliwości promowania ogólnego paradygmatu, który fałszywie twierdzi, że tym, co naprawdę napędza prywatną i publiczną gospodarkę jest nie praca, kreatywność, trud i wysiłek pracowników, ale “prywatni inwestorzy”, “pożyczki bankowe” oraz “kredyty” – czyli zadłużenie. Z czasem paradygmat ten zastąpił nieskończenie mądrzejszą, lepszą, bardziej zrównoważoną i solidną koncepcję reinwestowania korporacyjnych zysków i prawdziwych oszczędności osobistych, będących podstawą dla przyszłego dobrobytu i bezpieczeństwa. Dziś jednak króluje dług i paradygmat ten okopał się i osadził w umysłach ludzi, dzięki mediom głównego nurtu oraz specjanym czasopismom i publikacjom, w połączeniu z wydziałami ekonomii najważniejszych uniwersytetów, którym wszystkim udało się narzucić owo “poprawne politycznie” myślenie w odniesieniu do spraw finansowych, zwłaszcza w odniesieniu do właściwego rodzaju i funkcji publicznych pieniędzy. Fakty są takie, że model ten generuje niepotrzebne pożyczki po to, aby wierzyciele banku mogli uzyskać ogromne profity, czemu towarzyszy promowanie niekontrolowanego, nieuzasadnionego i często patologicznego konsumpcjonizmu, który idzie w parze z rosnącym porzuceniem tradycyjnej wartości oszczędzania na czarną godzinę. Cały ten dług ma cel polityczny i strategiczny, a nie jedynie finansowy i zwykle nadaje mu się cienką warstwę “legalności”, tak aby mógł zostać nałożony przez wierzycieli na dłużników. Podobnie jak w Kupcu Weneckim, gdzie obligacje narzucone pomiędzy Antonio i Shylock’iem dały temu ostatniemu prawo do funta ciała tego pierwszego, tak w przypadku przewlekle zadłużonych krajów, takich jak Argentyna, “legalność” taka jest osiągana poprzez skomplikowany i przestępczy mechanizm prania długu publicznego, prowadzony przez kolejne formalnie “demokratyczne” i “troskliwe” rządy po dziś dzień.
Strona Czwarta – Prywatyzacja Zysków-Uspołecznianie strat W końcu, wiedząc dobrze, że w dłuższej perspektywie liczba cykli tego modelu nie może być nieskończona i że cały system nieuchronnie się zawali, model ten nakłada bardzo złożoną i często subtelną, finansową, prawną i medialną inżynierię, która umożliwia prywatyzację zysków i uspołecznianie strat. W Argentynie, cykl ten staje się coraz bardziej widoczny dla tych, którzy chcą go dostrzec, ponieważ w naszym kraju lokalny Cykl Piramidy Ponziego trwa średnio 15 do 17 lat – mieliśmy kolejne załamania z udziałem brutalnych dewaluacji (1975), hiperinflacji (1989) i systemowego załamania bankowego (2001), jednak w świecie uprzemysłowionym cyklowi temu udało się trwać prawie 80 lat, czyli od trzech pokoleń sięgających od 1929 do 2008.
Wnioski Podstawowa przyczyna obecnie trwającego globalnego załamania finansowego, który powoduje ogromne zakłócenia w realnej gospodarce i związane z tym trudności społeczne, cierpienia i przemoc, jest jasna: Wirtualna Finansjera zuzurpowała sobie piedestał wyższości nad realną gospodarką, który zgodnie z prawem do niej nie należy. Finansjera musi być zawsze podporządkowana i być w służbie realnej gospodarki, podobnie jak gospodarka musi służyć prawu i potrzebom społecznym modelu politycznego wykonywanego przez suwerenne państwo narodowe. Dzięki przeprowadzeniu inżynierii wstecznej tego systemu, możemy zrozumieć, dlaczego dla Globalnej Oligarchii Władzy konieczne jest przede wszystkim zniszczenie suwerennego państwa narodowego i ostatecznie pozbycie się go całkowicie, w celu osiągnięcia swoich monetarnych, finansowych i politycznych celów. W rzeczywistości, jeśli spojrzymy na sprawy z właściwej perspektywy, dostrzeżemy, że większość gospodarek narodowych jest zasadniczo nienaruszonych, pomimo, że zostały mocno posiniaczone przez załamanie finansowe. To właśnie finansjera jest w środku obecnego masowego globalnego załamania gospodarczego, ponieważ opisany wyżej model finansowy piramidy Ponziego stał się swego rodzaju złośliwym nowotworem, który teraz “z przerzutami” grozi zabiciem całej gospodarki i społecznego ciała politycznego w prawie każdym kraju na świecie, a w szczególności w krajach uprzemysłowionych. Powyższe porównanie dzisiejszego systemu finansowego z nowotworem złośliwym jest więcej niż tylko metaforą. Jeśli spojrzymy na liczby, natychmiast zauważymy oznaki owych finansowych “przerzutów”. Na przykład, The New York Times w wydaniu z 22 września 2008 wyjaśnia, że głównym czynnikiem finansowego upadku, który wybuchł zaledwie tydzień wcześniej, w dniu 15 września, było, jak wszyscy wiemy, niewłaściwe zarządzanie i brak nadzoru nad rynkiem instrumentów pochodnych, czyli derywatów. Gazeta kontynuuje następnie wyjaśnienia, że dwadzieścia lat wcześniej, w 1988 roku, nie było w ogóle na rynku instrumentów pochodnych. Jednak już w 2002 roku derywaty stały się światowym rynkiem wartości 102 bilionów dolarów, (czyli 50% więcej niż produkt krajowy brutto wszystkich państw świata, wliczając USA, UE, Japonię i kraje BRICS), a do września 2008 r. derywaty urosły do 531 bilionów dolarów. To osiem razy PKB całej planety! “Finansowy przerzut nowotworowy” w swoim najgorszym wydaniu. Ocenia się, że obecnie światowy rynek derywatów znajduje się w rejonie 1 biliarda dolarów… Oczywiście, kiedy rozpoczął się kolaps, troskliwe (o banki) rządy Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej i innych państw, natychmiast ruszyły do akcji i rozpoczęły „Operację Ratowania” (bail-out) wszystkich mega-banków, firm ubezpieczeniowych, giełdy, rynków spekulacji oraz ich operatorów, kontrolerów i “znajomych”. W ten sposób wiele bilionów dolarów, euro i funtów zostało wręczone Goldman Sachs, Citicorp, Morgan Stanley, AIG, HSBC i innym “zbyt dużym by upaść” instytucjom finansowym, które jest określeniem nowomowy na “zbyt potężnych by upaść”, ponieważ posiadają polityków, partie polityczne i rządy w stalowym uchwycie. Wszystko to zostało sfinansowane z pieniędzy podatników lub, co gorsza, z niekontrolowanej i nieodpowiedzialnej emisji publicznych pieniędzy i obligacji skarbowych, zwłaszcza przez Bank Rezerwy Federalnej, który w praktyce technicznie hiper-wyinflacjonował dolara amerykańskiego, co nazywają “luzowaniem ilościowym”, czyli w nowomowie określenie hiperinflacji. Jak dotąd jednak, jak przysłowiowy Nagi Król, nikt nie śmie tego stwierdzić otwarcie. Przynajmniej do czasu, kiedy jakieś niekontrolowane wydarzenie wyzwoli lub zdemaskuje, to co powinno być już dla wszystkich jasne: Król Dolar jest całkowicie i zupełnie nagi. (7) Kiedy to się stanie, zobaczymy krwawe niepokoje społeczne i wojny na całym świecie, nie tylko w Grecji i Argentynie. Do tego czasu jednak, i jak zawsze w historii, potężna klika banksterów i dobrze płatnych finansowych i medialnych prostytutek, będzie oglądać cały ów piekielny spektakl, zawieszeni w bezpieczeństwie i komforcie swoich pluszowych sal na szczycie drapaczy chmur w Nowym Jorku, Londynie, Frankfurcie, Buenos Aires i Sao Paulo… Adrian Salbuchi
Kto ma Internet, niech patrzy Dziesiątki, jeśli nie setki razy, jako symbol i skrót wydarzeń z 11 listopada pokazywały telewizje chuligana, bijącego w głowę reportera. Traf chciał, że jeden ze spontanicznie filmujących zajścia i wrzucających te filmy do Internetu społecznych, tak to nazwijmy, operatorów, uchwycił moment, na którym chuligan ten zdejmuje kominiarkę.Po twarzy obrońcy Marszu Niepodległości skojarzyli go z uczestnikiem − faktycznie łudząco podobnym − jednego z lewackich protestów sprzed kilku lat. Wkrótce potem jednak policja ogłosiła, że ustaliła jego tożsamość, i że nie jest to wcale wskazywany w pierwszej chwili lewicowiec, ale jeden z uczestników sławnej stadionowej zadymy w Bydgoszczy − tak, tej właśnie, od której zaczęła się wielka wojna Donalda Tuska z „kibolami”. Ta wiadomość z kolei obrońców „Kolorowej Niepodległej” i jej patronów medialnych wprawiła w medialne uniesienie: uff, a więc on jest „wasz”! Hurra! Zaraz, zaraz. Nasz, wasz − może warto się nad tym zastanowić, bo postać Norberta B. staje się w takiej sytuacji znaczącym symbolem. Albo i więcej niż symbolem. Proszę sobie przypomnieć, jak to było z „kibolami” − cała historia dobrze udokumentowana jest w filmie wyprodukowanym i rozpowszechnionym przez „Gazetę Polską”, ale i w innych źródłach. Otóż było tak, że burdy na stadionach zdarzały się w Polsce, jak wszędzie indziej, od czasu do czasu, nie budząc żadnej poważnej reakcji władz i raczej zdawkową reakcję mediów. Stopniowo jednak sami kibice zaczęli się zmieniać i organizować. Część ich środowiska podjęła wyraźnie trud uspokojenia sytuacji na stadionach i poprawy wizerunku „szalikowców”. Służyły temu takie wydarzenia, jak zorganizowane przez poznańskich kibiców obchody rocznicy Powstania Wielkopolskiego, oraz mało spektakularne codzienne działania, których skuteczność potwierdziła statystyka. Liczba bójek na stadionach, przypadków niszczenia mienia i zakłócenia porządku zaczęła spadać. I wtedy właśnie uwagę mediów, a więc i milionów ich odbiorców, skupiła zadyma w Bydgoszczy. Na zapisach filmowych zobaczyć można, iż była ona skutkiem ataku kilkudziesięciu agresywnych chuliganów i ewidentnych błędów popełnionych przez policję, która najpierw zareagowała zbyt agresywnie, a potem wycofała się bezradnie. Zdjęcia z Bydgoszczy przez następne dni były wielokrotnie powtarzane w telewizjach, a jednocześnie Donald Tusk wystąpił z gwałtownym atakiem na „stadionowych bandytów”, zaczął zamykać stadiony, zaostrzać prawo, obiecywać straszonym przez media Polakom, że ochroni ich przed kibolską agresją, a przy okazji niedwuznacznie skarżyć się i zarazem chwalić, jaką ze strony tych bandziorów musi znosić agresję i jakie obelgi. Tak było? Nie chcę tracić czasu na szczegóły, które zaInteresowani łatwo znajdą. Zapytam tylko, czy jeszcze pamiętają Państwo takie słowo „pseudokibic”? Przez dwadzieścia lat było ono obowiązkowym określeniem osób chuliganiących na imprezach sportowych. Przez dwadzieścia lat za pomocą tego politycznie poprawnego potworka lingwistycznego media starannie oddzielały prawdziwych kibiców od chuliganów (konsekwentnie będę używał tego słowa, bo agresywne grupy kibiców same się w ten sposób określają, i to z dumą, choć raczej wolą pisownię angielską − the hooligans). I − proszę się sprawie przyjrzeć − właśnie w momencie, gdy takie oddzielanie porządnych kibiców od chuliganów stało się bardziej niż kiedykolwiek uzasadnione, kiedy stowarzyszenia kibiców zaczęły chuliganów wypychać ze stadionów albo uspokajać, media gładko przeszły na ton zupełnie nowy: nie ma już kibiców dobrych i złych, są tylko „kibole”. Straszni, wstrętni i groźni kibole, których trzeba niszczyć. Ten manewr propagandowy można porównać z tym, co zrobiła policja na warszawskim Placu Konstytucji w czasie, gdy formował się na nim Marsz Niepodległości. A można to zobaczyć na zapisach filmowych. Zamiast, jak zrobiła by każda profesjonalna policja w cywilizowanym świecie, wyizolować agresywną grupę, odciąć wejściem ze skrzydeł od spokojnie się zachowujących uczestników marszu i spacyfikować − policja, odwrotnie, uderzeniem frontalnym wprasowała chuliganów w spokojny tłum, a potem zaczęła gazować, polewać i spychać równo wszystkich. W jednym i drugim przypadku − zamieszek na stadionie w Bydgoszczy i podczas Święta Niepodległości − powszechnie pada oskarżenie o prowokację. Nie znam bezpośrednich dowodów, które by je pozwalały potwierdzić. Zachowanie policji można równie dobrze wytłumaczyć brakiem odpowiedniego przeszkolenia, złym dowodzeniem, zamętem, i ogólną nieudolnością. Faktem jednak jest, że zamiast uspokajać sytuację, policja raczej ją zaostrzała. Szczególnie ponad godzinne niemrawe przeganianie się na placu Konstytucji z chuliganami i dopuszczanie tam wciąż nowych grup (pomiędzy szpalerami uzbrojonej policji przechodzili na plac niezatrzymywani nawet ludzie z piwami w rękach), gdy posiadanymi siłami można było w krótkim czasie sprawę zakończyć, trzeba nazwać raczej hodowaniem zamieszek przed odciągniętymi od Marszu kamerami, niż ich uśmierzaniem. Wróćmy jednak do tego, jak wypromowano w mediach wizerunek „kiboli”. Nie przypadkiem pytam, kiedy zniknęło z obiegu słowo „pseudokibic”. Bo stało się to wcale nie po zajściach w Bydgoszczy, ale nieco wcześniej. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły się pojawiać sygnały, które dziś uważam za dowód, że zasadnicza narracja propagandowa (zbudowana zresztą na doświadczeniu poprzedniej operacji, z „handlarzami śmiercią”, czyli „dopalaczami”), w której właśnie „kibole” mają stać się powszechnym zagrożeniem, koncentrującym na sobie strach i nienawiść spokojnych obywateli, a Tusk ich pogromcą, została przygotowana z góry, i z jej odpaleniem czekano tylko aż Norbert B. i jemu podobni stworzą okazję. Działaniom propagandowym towarzyszyła jedna z najbardziej podejrzanych spraw ostatnich miesięcy – aresztowanie Piotra S. zwanego „Staruchem”. Z ustaleń pp. Romaszewskich, którzy w latach PRL zapisali piękną kartę działając w obronie represjonowanych, można wnosić, że mamy do czynienia z podobną jak wtedy historią. A fakt, że, mimo iż z „technicznego” punktu widzenia sprawa jest banalnie prosta, prokuratura wciąż nie jest w stanie postawić mu zarzutów i wnioskowała o przedłużenie aresztu uważam za dobitny znak, iż aresztowanie ma znamiona swoistego prezentu aparatu sprawiedliwości dla premiera. Poświęcam tyle miejsca historii wykreowania przez władzę i jej propagandystów „kibola”, bo histeria nienawiści rozpętana przeciwko Marszowi Niepodległości, jeśli przyjrzeć się punkt po punkcie, realizuje ten sam socjotechniczny modus operandi. Histeria ta, przypomnę raz jeszcze, wybuchła nie wtedy, gdy nazi-skini pojawili się pod pomnikiem Dmowskiego krzycząc o Żydach i pedałach oraz „hajlując”, ale wtedy właśnie, gdy zostali stamtąd przepędzeni przez Młodzież Wszechpolską i ONR, powołany przez nich komitet organizacyjny Marszu i jego komitet honorowy. Im bardziej stawało się oczywiste, że w Marszu Niepodległości nie ma i nie będzie żadnych faszystów, i że organizatorzy są w stanie nadać mu charakter godnej, patriotycznej manifestacji, tym bardziej nasilały się przestrogi przed „wzbierającą brunatną falą”, tym bardziej histeryczny ton przybierało judzenie salonów do „zablokowania” i „wyp… faszystów z Warszawy”, i w tym większy emocjonalny paroksyzm wprawiali się organizatorzy „Kolorowej Niepodległej”; aż w końcu osiągnęli stan emocjonalny, w którym do dziś uparcie rozgrzeszają się ze wszystkiego wiarą, iż sprowadzenie bandziorów z Niemiec i stworzenie im logistycznego zaplecza do ataku na, z braku faszystów, rekonstruktorów, było usprawiedliwione „przemaszerowaniem przez Warszawę ośmiu tysięcy nazistów”. „Krytyka Polityczna”, z której wziąłem ten cytat, jest wypadkiem szczególnym, bo w zupełnie już sekciarskim amoku uporczywie zaprzecza oczywistym faktom. Poważniejsi patroni medialni „Porozumienia 11 listopada” wybrali strategię sprytniejszą. O ile przed marszem uporczywie powtarzali oszczerstwo o faszystach, to po nim, skoro mimo wszelkich starań żadnego faszysty wypatrzyć się kamerom nie udało (jeden jedyny wątpliwy baner w Marszu − z tzw. krzyżem celtyckim, znakiem używanym między innymi przez zachodnie organizacje rasistowskie − został na żądanie służby porządkowej Marszu szybko zwinięty) miejsce faszystów zajęli gładko „kibole”. Wbrew oczywistemu faktowi, że tysiące „kiboli” w czasie zamieszek szło spokojnie w Marszu, wraz z równie godnie się zachowującymi ONR-owcami, Wszechpolakami i innymi, a rozrabiało kilkudziesięciu zadymiarzy, którzy do Marszu nawet nie próbowali dołączyć. I cała narracja, choć w niezgodzie z elementarną logiką, jedzie gładko dalej, dufna w swą propagandową potęgę: oto pokazała się prawdziwa twarz polskiej prawicy, i jest to „twarz kibolska”. Nie udało się wyprodukować faszystów, mimo tylu starań i prowokacji, trudno – ale jest na szczęście Norbert B. i jego kumple. Nasi? Wasi? Uczy Pismo: poznawajcie po owocach. Dla mnie jest oczywiste, że to władza i służące jej zupełnie już bezwstydnie media, jeśli nie stworzyły Norberta B. i innych chuliganów, to w każdym razie zrobiły wszystko, żeby dać im możliwość działania i należycie nagłośnić. I nadal na nich chuchają, hodują troskliwie, pielęgnując mit „kibolskich zamieszek wznieconych przez uczestników Marszu Niepodległości”, żeby przypadkiem nie zabrakło im animuszu do kolejnych rozrób. A towarzysze z propagandy już się wzięli za przesterowywanie nastrojów mas z oburzenia i przerażenia „wzbierającą brunatna falą” na przerażenie i oburzenie „kibolsko-nacjonalistycznymi faszydoidami” – jak to zręcznie klecą specjaliści od bełkotu w „Gazecie Wyborczej”. W sumie nie jest takie ważne, czy Norbert B. i inni „hooligans” są tylko wygodnymi dla tej brudnej socjotechnicznej gry troglodytami, chcącymi jedynie zadymy i korzystającymi ochoczo z okazji, jakie im się stwarza, na przykład taką wielką ustawką, jaką była zainicjowana swego czasu przez redaktora Blumsztajna i jego gazetę histeria „blokowania marszu faszystów” − czy może faktycznie używane są tu także narzędzia policyjnej prowokacji. Ważne jest, że każdy, kto ma dostęp do Internetu i nie chce się dać sprowadzić do poziomu szczutego, straszonego i manipulowanego stada przeżuwaczy telewizyjnej paszy, może jak na dłoni zobaczyć, co tu jest grane. Dlatego − kto ma oczy, niech patrzy, kto ma uszy, niech słucha, kto ma rozum, niech go sobie nie daje odebrać, ale przede wszystkim, kto ma kamerę, bodaj tylko w komórce, niech nagrywa i niech wrzuca nagrania do sieci, niech konfrontuje telewizyjny matriks z blogami i relacjami niezależnych portali i opozycyjnych gazet. Na zachętę pozwalam sobie umieścić tu link do jednego z takich filmów. Oto, czego państwu w telewizji nie pokazali. Rafał A. Ziemkiewicz
“Marsz równości” – Równi i równiejsi, czy zaburzenia tożsamości płciowej Koniec listopada w Poznaniu to pod pewnym względem „koniec świata”: pod pretekstem marszu równości i tolerancji ruszają przez miasto gromady równiejszych, (bo wszystko im wolno) i tolerancyjnych (oczywiście dla siebie, nie dla innych), czyli gromady homoseksualistów, biseksualistów, transeksualistów, transwestytów… Na razie nie ujawniają się pedofile, zoofile, nekrofile, sadyści, masochiści – ale nie łudźmy się, oni też tam są! Wobec zmasowanej i niezwykle skutecznej propagandy progejowskiej i jej podobnym, człowiek czasami już nie wie, o co w tym wszystkim chodzi. Żeby, więc nie dać się zwariować i ogłupić, przyjrzyjmy się, chociaż niektórym. Transseksualizm jest zaburzonym poczuciem własnej płci. Człowiek nie czuje się pewny swojej kobiecości lub męskości, odrzuca swoją biologiczną rolę płciową, wybiera przeciwną i odpowiednio do niej się zachowuje. Transseksualizm polega na niezgodności między budową biologiczną ciała a psychicznym poczuciem płci. Oznacza to, że kobieta uważa się za mężczyznę, a mężczyzna za kobietę, i tak też stara się zachowywać, kiedy tylko jest to możliwe. Towarzyszy temu bardzo silne pragnienie zmiany płci biologicznej, traktowanej jako pomyłka natury, na tę, która jest odczuwana jako naprawdę własna; zdarza się nawet, że transseksualista mówi o odzyskaniu płci. Pragnienie to może prowadzić do podjęcia działań w tym kierunku, czyli do operacyjnej zmiany narządów płciowych (w Polsce jest to możliwe pod warunkiem wcześniejszej zmiany płci metrykalnej przeprowadzonej na drodze sądowej). Możliwości medycyny w tym zakresie są obecnie duże, zawsze jednak jest to proces skomplikowany i długotrwały, a zmiany są zasadniczo tylko zewnętrzne (np. u mężczyzn amputacja jąder i prącia, wytworzenie sztucznej pochwy, rozwój piersi). Zmiany wewnętrzne są natomiast nieznaczne i uzyskuje się je pod warunkiem przyjmowania hormonów. Pozostaje przy tym otwarta kwestia, czy nawet udana operacja spełni oczekiwania pacjenta i przyniesie mu ulgę: Transseksualizm nie jest zaburzeniem pierwotnie zlokalizowanym w sferze seksualnej. Istota zaburzenia tkwi znacznie głębiej i dotyczy identyfikacji i roli płciowej (prof. Kazimierz Imieliński, seksuolog). Zatem jest mało prawdopodobne, że zabieg chirurgiczny będzie efektywny, ponieważ problemy, które leżą u podstaw zaburzenia, pozostają w dalszym ciągu nierozwiązane. Różnica między homoseksualistą a transseksualistą polega na tym, że mężczyzna homoseksualny nie uważa się za kobietę i nie pragnie nią być, kobieta homoseksualna nie uważa się za mężczyznę i nie pragnie być nim, a transseksualiści odwrotnie. Transwestytyzm (łac. trans – za, poza, vestire – ubierać) to uzyskiwanie podniecenia seksualnego i rozkoszy seksualnej w wyniku przebierania się w odzież płci przeciwnej, przy czym za transwestytę uważa się tylko osobę, która przebiera się z pobudek seksualnych. Ubiór i odgrywanie roli płci przeciwnej staje się wówczas źródłem osiągnięcia satysfakcji seksualnej, a po orgazmie (będącym najczęściej wynikiem masturbacji), transwestyta wraca do swego biologicznego wcielenia. Zaburzenie to, podobnie jak inne zaburzenia identyfikacji płciowej, dotyka głównie mężczyzn. Trzeba jednak mieć świadomość, że u kobiet transwestytyzm może być niedostrzegalny – moda pozwala kobietom ubierać się po męsku, przez co kobieta może nawet nie zdawać sobie sprawy z własnego transwestytyzmu. Transwestytyzmu nie można utożsamiać z homoseksualizmem. Typowy transwestyta to heteroseksualny, pozornie zwykły mężczyzna, który ubiera się i zachowuje po męsku (tak, jak to rozumie). Jednak, co jakiś czas pojawia się u niego potrzeba przemienienia się w kobietę. Wtedy zakłada kobiece ubranie, często także perukę, robi makijaż i występuje w swoje kobiece ego. W pewnym sensie opuszcza on swoją pierwotną płeć; można powiedzieć, że ma w sobie dwie osobowości, a każda z nich może mieć inne wzorce zachowań. Warto jeszcze wspomnieć o drag queens. Drag queen to mężczyzna upodabniający się strojem, makijażem i zachowaniem do kobiety, występujący na estradach klubowych. W większości przypadków artystami przebranymi za drag queens są mężczyźni homoseksualni, a nie transwestyci. Ich występy, będące częścią kultury gejowskiej, odbywają się zazwyczaj w klubach gejowskich oraz paradach.
Stanowisko Kościoła Tak zwana „zmiana płci” jest od strony moralnej oceniana zdecydowanie negatywnie i powoduje niemożność zawarcia sakramentalnego małżeństwa. Z chrześcijańskiego punktu widzenia wszelkie zachowania transseksualistów są traktowane, jako zachowania homoseksualne. Jolanta Próchniewicz
20 listopada 2011 Obowiązkowe opony zimowe – rowerowe - będą zapewne wprowadzone, jak tylko socjalistyczna władza upora się z obowiązkowymi oponami zakładanymi na zimę. Bo, że będą w Polsce obowiązkowe opony zimowe- to więcej niż pewne. Na razie nie będzie obowiązkowych opon jesiennych i wiosennych.. Ale jak postęp będzie postępował - to z pewnością rzecz się spełni; a potem już tylko obowiązkowe zakładanie zimowych ubrań i szalików, zimowych butów i skarpet, zimowych kalesonów, ciepłych pończoch kobiecych.. Rząd wraz z parlamentem o nas zadba, nawet wtedy, gdy„ Europejczyk Roku 2011” będzie nami rządził, jako premier polskiego rządu, czy jako szef Komisji Europejskiej.. Nic dla nas z tego nie będzie wynikało, oprócz dalszych represji, tak jak w przypadku pana profesora Jerzego Buzka, jako przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Hodowcy kur będą musieli zainstalować większe i bardziej wygodne klatki dla ich mieszkańców - i tyle!.. I nic poza tym, z tego przewodniczenia nie wynika- Niemcy i Francuzi robią swoje, wcale się na nasze przewodnictwo nie oglądając. Tak wygląda atrapa przewodniczenia.. A skąd wiem, że szykują się obowiązkowe opony zimowe, niezależnie czy zima będzie czy zimy nie będzie? Będzie przecież kalendarzowa zima teoretyczna i będzie w….kalendarzu. A że nie będzie jej w rzeczywistości i śniegu nie będzie? A co to, komu w socjalizmie szkodzi jak rzeczywistość nie zgadza się z teorią? Już wypowiedział się na ten temat największy socjaldemokrata XX wieku, tow. Lenin Ulijanow.. Jak teoria nie przystaje do praktyki, tym gorzej dla praktyki?!!!). I wszystko jasne! Socjaliści europejscy będą forsować teorię przeciw praktyce. Obowiązkowo! Bo tylko obowiązkowo fałszywa teoria może być wdrożona.. Będziemy bezpieczniejsi- kosztem ma się rozumieć wolności.. Jak już będziemy w kompletnym więzieniu- wtedy będzie nam najbezpieczniej?. Po złapaniu oczywiście tych obywateli operacyjnych, demokratycznego państwa prawnego, którzy przymusili tych wszystkich siedzących w więzieniach, żeby popełnili samobójstwo. Żebyśmy wszyscy zbiorowo samobójstwa nie popełnili.. Wygląda na to, że samobójstwo może popełnić ojciec pana Krzysztofa Olewnika, pan Włodzimierz Olewnik, bo prokuratura w Gdańsku przymierza się do postawienia panu Włodzimierzowi zarzutu mataczenia w śledztwie(???) No nareszcie winny zostanie znaleziony i sprawiedliwie osądzony, bo sprawiedliwości musi stać się zadość, bo przecież ona jest ostoją III Rzeczpospolitej- i nie będzie to nikt ze służb specjalnych, ani pan minister Ryszard Kalisz, ani żaden prokurator i policjant, ani ten, co ukradł kilkadziesiąt tomów akt - ale pan Włodzimierz Olewnik, któremu już zrobiono kipisz w domu w obecności wnucząt w poszukiwaniu dowodów jego przestępstwa.. Wyjdzie z pewnością szydło z worka( przy okazji przepraszam panią posłankę Szydło!), że to pan Krzysztof Olewnik sam sobie zorganizował porwanie, żeby wyciągnąć okup od ojca, sam siebie więził w kanalizacyjnym pomieszczeniu wydobywczym, tak jak pan Zbigniew Ziobro być może też będzie siedział w „areszcie wydobywczym” jak sprawy nie potoczą się po jego myśli - a najbardziej winnym w całej sprawie będzie pan Włodzimierz Olewnik... Po co dociekał i robił raban z powodu zabitego sam siebie-syna? Jest jeszcze siostra Krzysztofa Olewnika.. Jej też można postawić zarzuty.. Ile się napłakała przed kamerami z powodu straty brata.? Organizowała emocjonalnie całą Polskę? Czy to nie jest działanie przeciw żywotnym interesom państwa demokratycznego i prawnego, o którego kształt walczyła opozycja demokratyczna i prawna w czasach złej komuny, którą wkrótce będziemy wspominać rzewnie, że była lepsza od tej powstającej na naszych oczach..? Opartej o walkę z antysemityzmem, ksenofobią, homofonią i ma się rozmieć z faszyzmem.. Wystarczy umiejętnie urobić opinię tzw. publiczną i wszyscy uwierzą we wszystko.. Przekaźniki demokratyczne i prawne mas medialne mogą wiele dobrego zrobić.. Dla władzy! Którą są ONI- tam na szczycie pogardzający nami i nas okradający - a NAMI - będącymi na dole i dającym się okłamywać i okradać.. Bo rządzą Polską jej najwięksi wrogowie.. Tak to przynajmniej wygląda.. Może się mylę? Oprócz pani Danuty Cieplińskiej- Olewnik, pan Krzysztof Olewnik miał drugą siostrę - Annę Olewnik- Mikołajewską.. Ona też może być winna śmierci swojego brata.. Nie wiem, czy mają babcię i dziadka.. Ale, jeśli mają, to są winni.. Jak blisko do odpowiedzialności zbiorowej? Bardzo cienka linia, cienka czerwona linia.. W każdym razie obowiązkowość zmiany opon z letnich na zimowe jest nieuchronna, tak jak nasza droga do bankrutującego socjalizmu europejskiego, bo widać gołym okiem, że władza forsuje każde głupstwo przeciw naszej wolności.. O czym przypominają, co jakiś czas funkcjonariusze państwowej telewizji i radia, takie propagandowe pudła rezonansowe, bo sam słyszałem już trzy -krotnie, że zmiana przymusowa opon na zimowe powinna być obowiązkowa, mówią to jakby przypadkiem i zasiewają ziarna nowej prawdy.. To samo robił pan Jarosław Kret, nowoczesny szaman, znawca pogody, bardzo dobrze opłacany znawca pogody( 30 000 złotych miesięcznie!), który przy każdej okazji sugerował przymus wprowadzenia palących się świateł samochodowych całą dobę i należy się cieszyć, że nie wprowadzono - słuchając sugestii ekologa pana Jarosława Kreta, żebyśmy, jako wzorowi kierowcy palili światła na postojach, podczas nocnego parkowania i parkowania przed domem. Skąd pan premier Donald Tusk wiedział, że należy wprowadzić przymus palenia świateł w samochodach cały dzień o jeden dzień dłużej? Musiał się naoglądać zeznań pogodowych pana Jarosława Kreta, związanego z lewicą ekologiczną, który oprócz zgadywania stanu pogody, wtrąca, co jakiś czas różne postępowe wrzutki.. Za 30 000 złotych miesięcznie??? A dlaczego wspomniałem o ‘ areszcie wydobywczym”, które to sformułowanie wymyślił pan minister sprawiedliwości- Zbigniew Ziobro, z Prawa i Sprawiedliwości, a obecnie Polacy Razem, czy Polacy Są Najważniejsi..- czy coś takiego.. Taki odprysk z głównego nurtu socjaldemokracji pobożnej - czyli Prawa i Sprawiedliwości…. Pan Zbigniew Ziobro walczy tak naprawdę o życie.. Rzecz dotyczy nie skierownia przez pana ministra Zbigniewa Zbiorę do prokuratury sprawy tzw. więzień CIA. Przewodniczący sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, pan Roman Giertych skierował zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa adresowane do ministra koordynatora służb specjalnych pana Zbigniewa Wassermana, że ”Istnieją uzasadnione podejrzenia, że funkcjonariusze Agencji Wywiadu dopuszczają do stosowania zakazanych prawem tortur wobec osób podejrzanych o działalność terrorystyczną”(????) Trwało to od roku 2001.. Pan Roman Giertych musiał sporządzić takie zawiadomienie, bo inaczej sam by odpowiadał karnie.. Pan Wasseramann wezwał pana Zbiorę i pana Kaczmarka pokazując pismo Romana Giertycha i poprosiłby prokuratura zajęła się tą sprawą.. Ponieważ przez cztery miesiące nic się nie działo w tej sprawie, pan Roman Giertych ponownie wysłał zawiadomienie.. Pan Zbigniew Ziobro obecnie twierdzi, że do niego nie wpłynęło żadne pismo (????) Ciekawe, bo w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie znajduje się kserokopia zawiadomienia Romana Giertycha z pieczątką Kancelarii Tajnej Ministerstwa Sprawiedliwości z widniejącą ręczną adnotacją ”Zapoznałem się” i z podpisem pana Zbigniewa Zbiory.. Gdy rzecz cała nabierała rumieńców i szykowało się przesłuchanie pana Romana Giertycha, w sprawie potwierdzenia zawiadomienia o przestępstwie, to było w czerwcu 2007 roku, nagle 6 lipca wybuchła ”afera gruntowa” z zatrzymaniem dwóch współpracowników Andrzeja Leppera, co przygotowało Centralne Biuro Ankorupcyjne z panem Kamińskim na czele, człowiekiem pana Jarosława Kaczyńskiego. Przesłuchanie Giertycha zostało odłożone ad calendas greacas.. Był upadek rządu i nowe wybory.. Na razie w sprawie Zbigniewa Zbiory nic się nie dzieje, choć złamał on prawo nie zawiadamiając prokuratury o sprawie więzień CIA.. A mnie ciekawi, co innego… Kto stoi za tym, że pan minister Zbigniew Ziobro nie skierował sprawy więzień CIA do prokuratury??? A opony zimowe do samochodów i rowerów będą wprowadzone na pewno.. To tylko kwesta czasu! WJR
Wobec Niemiec Niemcy po opanowaniu takim czy innym Polski, do spółki z Rosją, kierują wektor swojej ekspansji na zachód. Zachód broni się w ten sposób, że próbuje związać ręce Niemiec wojną na wschodzie. Kabaretowy charakter nowego rządu świadczy o tym, że Polska jest po prostu zarządzana z Niemiec. Jest także do Niemiec przyśrubowana i stanowi ich zaplecze. Nie wiem czy Niemcy mają zamiar pochłonąć Polskę, ale przypuszczam, że nie, przynajmniej na razie. Bo i po co? Niemcy idą do hegemonii, pełnej hegemonii w Europie. Używają do tego pieniądza i kryzysu, tak jak wcześniej używali krążowników i czołgów. Trzeba sobie jasno jednak powiedzieć, że Niemcy nigdy hegemonii w Europie nie zdobyły na czas dłuższy niż kilkanaście lat. To ważne spostrzeżenie, bo w Europie są kraje, które dominowały politykę kontynentu na lat kilkadziesiąt na nawet kilkaset. Kraje te to: Turcja, Francja, Wielka Brytania i Rosja. Celowo nie wracam do średniowiecza i czasów Świętego Cesarstwa, bo nie wchodzi to w zakres naszych dzisiejszych rozważań. Droga Niemiec ku hegemonii zawsze oznaczała konflikt z którymś z tych państw. W wieku XIX stałą polityki niemieckiej był sojusz z Rosją, bo to gwarantowało Niemcom stabilność gospodarczą i bezpieczeństwo militarne. Sojusz ten był łatwy do utrzymania, bo Rosja i Niemcy podzieliły się Polską. Sojusz z Rosją oznaczał napięte stosunki z zachodem, podobnie jak dziś. Póki Zachodem była Francja, Niemcy, nawet niezjednoczone jeszcze, ale same Prusy, oparte o Rosję i niezagrożone ze wschodu mogły pokusić się o europejską hegemonię. Sprawy skomplikowały się, kiedy Zachód uosabiać zaczęło Zjednoczone Królestwo. Polityka brytyjska jest, bowiem czymś tak niesłychanie skutecznym, że nie pomoże tu żadna wunderwaffe, ani nawet największa dyscyplina wewnętrzna narodu. Nic. Polityka brytyjska opiera się o doraźność celu i nic poza tym jej nie interesuje. Jeśli jakiś kraj zdobywa na kontynencie hegemonię Wielka Brytania robi wszystko, absolutnie wszystko, by tę hegemonię złamać. Po jej złamaniu zaś, natychmiast przechodzi do współpracy z pokonanym i stara się go wzmocnić, nie na tyle jednak by mógł powrócić do swojej dawnej pozycji. Co to znaczy „Wielka Brytania robi wszystko”? Żeby osłabić pozycję Niemiec na świecie i w Europie, a w konsekwencji doprowadzić do wojny, które na nieszczęście przekształciła się w wojnę światową, król Edward VII pogodził się z Francuzami, doprowadził do sojuszu obydwu państw i rozpoczął powolne zrywanie więzów łączących Niemcy z Rosją. Odbywało się to za pomocą Francuzów, przy wykorzystaniu i tak istniejących tajnych nici współpracy pomiędzy Surete a Ochraną. Antyniemiecka propaganda przybrała na sile. W Niemczech nie było jednak ani jednego zwolennika wojny europejskiej. O czym warto pamiętać. Tylekroć wyszydzany i ośmieszany cesarz Wilhelm II, agresywny podżegacz wojenny, był zwolennikiem zamorskiej ekspansji Niemiec, a nie wojny na kontynencie. I ta właśnie zamorska ekspansja najbardziej przeszkadzała Brytyjczykom. To ważne, że w cesarstwie nie było zwolenników wojny, bo oznacza to, że trzeba było ich poszukać gdzie indziej. W Austrii po prostu. Tam było jeszcze bardzo wielu rycerzy, którzy marzyli o sławie zdobytej w polu. No i zdarzył się ten nieszczęsny zamach. Nic by się jednak nie stało, bo Wilhelm II miał tak silny i dziecinny wręcz sentyment do Brytyjczyków, że kanałami dyplomatycznymi poprzez Francję wysłał do Londynu pismo z pytaniem, o to czy królestwo wejdzie do wojny. Odpowiedź twierdząca oznaczałaby, że Niemcy do wojny nie wejdą. Odpowiedź jednak nie nadeszła. Nadeszła za to depesza znad serbskiej granicy, w której znajdowała się informacja o tym, że Serbowie z twierdzy Sybin ostrzeliwują austriacką kanonierkę na Dunaju. Było to kłamstwo, ale zarządzono mobilizację. Nie było już odwrotu. Po wojnie przez Niemcy przegranej Wielka Brytania natychmiast przystępuje do odbudowy tychże pokonanych Niemiec, mam na myśli odbudowę polityczną. Niemcy jednak szybko się usamodzielniają, tyle, że już nie wyglądają już tak malowniczo jak w roku 1914. Mają gębę Hitlera i Goeringa, paktują ze Stalinem, który w niczym nie przypomina Mikołaja II, zmowa niemiecko-rosyjska nie przypomina już tej dawnej cesarsko-carskiej umowy zawartej nad trupem Polski. Jest po prostu umowa gangsterów. Polityka brytyjska znów zmierza do tego, by złamać hegemonię Niemiec, żeby to zrobić trzeba doprowadzić do wojny niemiecko-rosyjskiej. Tej zaś nie będzie póki istnieć będzie Polska. Trzeba, więc Polskę zlikwidować, trzeba jej dać gwarancję pomocy w razie konfliktu z Niemcami i wciągnąć do wojny, której Polska nie przetrwa. Tak się właśnie stało: najpierw gwarancja angielska, potem przemówienie Becka, potem pakt Ribbentrop-Mołotow, a na końcu wojna. W każdej z opisanych sytuacji sprawa przedstawia się tak: Niemcy po opanowaniu takim czy innym Polski, do spółki z Rosją, kierują wektor swojej ekspansji na zachód. Zachód broni się w ten sposób, że próbuje związać ręce Niemiec wojną na wschodzie. Polska jest w tej polityce elementem ważnym, ale nie jest podmiotem. Dla zachodu Polska to tylko pretekst służący do wywołania wojny. Wszystkie nasze patriotyczne uniesienia, wszystkie świętości, msze i marsze to są dla nich rzeczy istotne z tego jedynie powodu, że mogą służyć wywołaniu konfliktu z Niemcami, który musimy przegrać, bo zachód żadnej pomocy nam w tym konflikcie nie udzieli. Kiedy Brytyjczycy popierają gdzieś w świecie jakiegoś kacyka przeciwko innemu kacykowi ładują w niego funty jak farsz w prosiaka. W roku 1939 Polska, mająca brytyjskie gwarancje, nie otrzymała z Londynu nic, absolutnie nic. Po co ja to wszystko piszę? Piszę to, ponieważ sytuacja po raz trzeci zaczyna wyglądać tak samo. Zanim jednak dokonamy tego ważnego porównania, popatrzmy, czym była Polska po rozbiorach. Było to państwo podzielone i podzielony naród. Naród ten miał jednak realną władzę w swoich dobrach, było, bowiem narodem właścicieli. I wojna, rewolucja i socjalizm, a także odrodzona Rzeczpospolita skutecznie pozbawiły naród własności. Pozostał narodowi jednak jeszcze wiara. II wojna i komunizm wiary tej skutecznie nas pozbawiły. Pontyfikat Jana Pawła II był próbą odwrócenia tej tendencji, ale się skończył. Polakom, więc dziś nie zostało nic poza kilkoma niepodległościowymi gadżetami. I głębokim oraz bez przerwy pogłębianym brakiem zrozumienia dla tego, czym jest wolność i niepodległość. Nie mamy niepodległości, bo pozbawiliśmy się jej sami wstępując do Unii. Tak się składa, że naszym sąsiadem są Niemcy, które znów chcą dominować w Europie. Obawiam się, że kolejna wojna europejska, rozpętana w imię osłabienia pozycji Niemiec, skrupi się na nas i po prostu znikniemy, jako naród. Fakt ten winni mieć na względzie wszyscy polscy politycy, od lewa do prawa. Absolutnie wszyscy. Czy Zachód może obronić się dziś przed Niemcami wywołując wojnę na wschodzie i skłócając Niemcy z Rosją? Tak. Czy może to zrobić poprzez Polskę. Nie wiem. Myślę, jednak, że takie próby będą. Musimy, więc uważnie obserwować wszelkie polityczne ruchy o zabarwieniu ekstremalnym. Ale nie tylko takim. Nie mamy już niepodległości, o czym od dawna mówią wszyscy eurosceptycy. Rząd jest fikcyjny i nie wiadomo, jakie są jego plany. Sytuacja jest bardzo nieciekawa. Istniejemy jednak, żyjemy i mówimy po polsku. To jedyne, co nam zostało. Nie dajmy sobie tego odebrać w głupi sposób w imię prowokacji i mrzonek. Przeczekajmy. Jakie jeszcze są sposoby by skłócić Niemcy z Rosją i kto to może zrobić? Brytyjczycy są chyba jednak za słabi. Nie oznacza to jednak, że świat pozwoli tak po prostu istnieć euroazjatyckiemu kolosowi. Na pewno nie. Nas to jednak, nas Polaków, nie powinno nic obchodzić. Nic, a nic. Myślę, że najskuteczniejszym sposobem na to, by rozwalić Euroazję jest wywołanie buntu wojska w Rosji. Buntu przeciwko Putinowi. Nie wiem gdzie, w którą stronę może się taki bunt obrócić. Uważam jednak, że Polska powinna być na tę ewentualność przygotowana. Jak? Nie wiem, od tego mamy polityków. Nie powinna też Polska – o ile to będzie możliwe – angażować się w nic, w żadną polityczną awanturę. Jak sprawy się ułożą – czas pokaże. Coryllus
NIE SPOCZNIEMY, PÓKI KACZYŃSKIEGO NIE WYELIMINUJEMY Czy istnieje jakaś realna, nieprzekraczalna granica kłamstwa, po przekroczeniu, której pozostaje jedynie bolesna kompromitacja, stoczenie się w otchłań jeszcze większego zła? Dla każdego człowieka granicę wyznacza jego właściwie ukształtowane sumienie, wysyłające w chwilach próby sygnały, czego nie należy czynić, mówić, by nie zaburzyć w sobie istniejącej równowagi złego i dobrego, na korzyść tego pierwszego. Jednak bywa i tak, że człowiek zaburza tą równowagę, daje złu się opanować, a sumienie skutecznie wycisza, czyniąc z niego zrakowaciałą istotę, niezdolną do właściwego pełnienia swojej funkcji. Wydaje się, że premier polskiego rządu jest tym tragicznym przypadkiem człowieka, który już dawno przekroczył granicę kłamstwa, a stało się to jak większość pamięta tuż po tragedii smoleńskiej. Z pełną świadomością wprowadzał Polaków w błąd, w czym nie ustępowała mu minister Ewa Kopacz. Niestety premier postanowił nadal kroczyć drogą manipulacji, tym bardziej obrzydliwej i haniebnej, bo dotyczącej spraw wszystkim nam znanych. Chodzi o dzisiejsze przemówienie premiera Tuska na temat wydarzeń z 11 listopada, w którym przeszedł samego siebie w sztuce odrealniania rzeczywistości. Wielu z nas było w Warszawie 11 listopada, wielu widziało materiały z tamtych wydarzeń, które pokazały z całą jaskrawością, kto był prowokatorem, kto atakował i kto generował agresję. Szczególnie wstrząsnął film nakręcony przez blogera NE, który stał się przypadkowym świadkiem brutalnej akcji policji, wyładowującej nieprawdopodobną wręcz agresję na przechodniach. Widzieliśmy także bojówki niemieckich i polskich lewaków, którzy z iście bolszewicką furią atakowały ludzi z polskimi flagami, udających się na marsz niepodległości. I te przekleństwa w stronę biało-czerwonej, i ten rechot z naszego godła, plucie i atakowanie polskich żołnierzy z grup rekonstrukcyjnych. To wszystko według premiera polskiego rządu miało miejsce po stronie, uwaga, członków marszu niepodległości, kibiców, którzy byli wydatnie wspierani przez PiS i samego prezesa Kaczyńskiego. Tusk powiedział, iż policjanci byli bici, powalani na ziemię i kopani, a polskie rodziny ścigane przez chuliganów inspirowanych przez PiS. „Polska policja była atakowana nie tylko przez niemieckich anarchistów, ściągniętych nieodpowiedzialnie tutaj, by zakłócić 11 listopada (...), ale jednak główne, te najbardziej dramatyczne zdarzenia, w tym rany i kontuzje policjantów, wynikały nie z ataku niemieckich anarchistów, tylko polskich chuliganów ubranych w szaliki klubowe, wspieranych tak mocno w ostatnim czasie przez prezesa Kaczyńskiego i PiS" Czegoś równie podłego nie słyszałam już dawno, przynajmniej od pamiętnego przemówienia Kopacz z 29 kwietnia zeszłego roku. Ja rozumiem polityka, chęć wykorzystania każdej sytuacji do walenia w przeciwnika politycznego, nawet śmierci bliskich mu osób. Jednak mówić coś, co przeczy temu, co wiele tysięcy ludzi widziało na własne oczy, na filmach i licznych zdjęciach, jest wyjątkowym policzkiem dla społeczeństwa. Użycie przez Tuska słów, z których wynika, iż to PiS inspiruje oraz wspiera działania antypaństwowe, anarchiczne jest prostym przekazem do mas: PiS zagraża porządkowi społecznemu, zagraża bezpieczeństwu polskich obywateli, dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie delegalizacja tej partii. Jak widać Tusk, choć zdobył pełnię władzy w państwie, a Kaczyński jest tylko opozycją, pozbawioną wpływu na cokolwiek, nie czuje się pewnie, więcej, chce wyeliminować jedyną, realną opozycję i jej lidera raz na zawsze z polskiej polityki. Dlaczego Tuskowi tak przeszkadza Kaczyński? Otóż Kaczyński, którego można mniej lub bardziej lubić, ma jedną zaletę: nie da się go wpisać, wepchać w zdegenerowany system III RP. W sytuacji kryzysu, potencjalnych niepokojów społecznych, czy nawet zamieszek, istnienie takiego człowieka jak Kaczyński, który się oligarchom i różnej maści agenciakom nie kłania, jest śmiertelnym zagrożeniem Mając Kaczyńskiego w opozycji, nie można na czele potencjalnych rozruchów antyrządowych postawić kogoś z opozycji koncesjonowanej, jakiegoś młodego, rzutkiego i społecznie wrażliwego, ale jednak swojego człowieka, który wykrzykując słuszne hasła i wygrażając rządowi, będzie pilnował, aby ewentualne zmiany nie poszły dalej, niż wytyczona dawno temu „gruba kreska”. I o to w tym wszystkim chodzi. Serialu pt: „Niszcz PiS” ciąg dalszy. Martynka
Gdybyście nie wiedzieli jak niebezpieczne jest izraelskie Lobby Izraelska gazeta Izrael-Ayom donosi dzisiaj [17.11 - admin] o nowym „projekcie ustawy wniesionym przez Kongres”, który wymagałby od „administracji amerykańskiej poparcia działań Izraela w razie uznania [przez niego] konieczności obrony przed irańskim zagrożeniem jądrowym.” Projekt ten został ujawniony przez pięciu republikańskich kongresmanów, którzy w zeszłym tygodniu odwiedzili Izrael. Projekt ustawy stanowi „wyraz poparcia dla prawa Izraela do obrony suwerenności i do ochrony życia i bezpieczeństwa swoich obywateli oraz użycia wszelkich niezbędnych środków w celu przeciwstawienia się i wyeliminowania zagrożenia nuklearnego, jakie pojawia się ze strony Islamskiej Republiki Iranu, w tym użycia siły militarnej w przypadku braku innych środków dyplomatycznych dostępnych w niedalekiej przyszłości.” Inicjatorem projektu ustawy jest Rep. Doug Lamborn (Colorado). Jeśli macie wątpliwości, co do kolosalnego niebezpieczeństwa stworzonego przez „lobby”, lepiej obudźcie się TERAZ! Gilad Atzmon
http://www.gilad.co.uk/writings/gilad-atzmon-in-case-you-dont-realise-how-dangerous-the-isra.html
Przekład: PRACowniA
http://pracownia4.wordpress.com
Rosję chcą podbić przez Iran Wygląda na to, że Zachód przygotowuje się do wojny z Iranem. Dzisiaj tę kwestię szeroko komentują i omawiają europejskie media z powoływaniem się na swoje źródła w sztabie NATO i wojskowych resortach swoich krajów. I do tej wojny wszystko jest już rzekomo gotowe… Mówi się, że bezpośrednie uderzenie będą przeprowadzać siły brytyjskie i izraelskie. Napaść zamierza się przeprowadzić jednocześnie z morza i z powietrza. Plany Ministerstwa Obrony Wielkiej Brytanii przewidują rozmieszczenie na irańskich wodach terytorialnych okrętów wojennych i łodzi podwodnych uzbrojonych w skrzydlate rakiety typu „Tomahawk”. Podpłyną tam także lotniskowce, na pokładach, których znajdują się supernowoczesne bombowce. Będą one także aktywnie zaangażowane do uderzeń z powietrza. Co się tyczy Izraela to lokalne media nie tylko dowiedziały się o przyspieszonych przygotowaniach izraelskich, lotniczych sił zbrojnych do wspólnych z brytyjczykami nalotów na terytorium irańskie, ale nawet opublikowały mapy lotnicze ze wszystkimi na nich oznaczonymi celami uderzeń lotniczych. Warto zauważyć, że wszystkie te plany przewidują nie tylko bombardowania, ale i w razie konieczności, ograniczone operacje lądowe w rodzaju desantu wojsk specjalnego przeznaczenia… Cóż takiego popycha Zachód do kolejnej awantury wojennej na Bliskim Wschodzie? Oficjalnie są to prace prowadzone przez irańskich uczonych nad bronią jądrową. Tak brytyjski wywiad doniósł swemu kierownictwu o tym, że rzekomo Iran przygotowuje się do umieszczenia centryfug, służących do wzbogacania uranu, w specjalnych wzmocnionych bunkrach usytuowanych na terenie tajnej irańskiej bazy wojskowej w pobliżu miasta Kum. Rzekomo w tych bunkrach ma rozpocząć się produkcja broni jądrowej. W swoim raporcie kierownictwo wywiadu brytyjskiego dowodzi, że jeśli Irańczykom uda się bez przeszkód przewieźć te centryfugi do bazy wojskowej, to później już nie będzie możliwości zniszczenia ich, ponieważ bunkry wykonane są według ostatnich osiągnięć naukowych i technicznych i dlatego praktycznie są odporne na bomby i rakiety. Stąd wniosek, że trzeba jak najszybciej rozpocząć bombardowania wszystkich bez wyjątku obiektów atomowych Iranu, gdzie znajdują się wspomniane centryfugi (włącznie z ostatnio wybudowaną przez Rosję elektrownią atomową w mieście Buszer). „Za 12 miesięcy nie będziemy mieć już pewności, że nasze rakiety dosięgną celów.”- podkreśla w swoim raporcie szef brytyjskiego resortu wywiadowczego. Zachodnie media piszą, że wszystko już jest przygotowane do przeprowadzenia bombardowań, jednakże sprawa utknęła u prezydenta USA Baracka Obamy. Ponoć on nie jest przeciwko bombardowaniom, ale bardzo nie chce rozpoczynać wojny w przeddzień nadchozących wyborów prezydenckich w 2012 roku. Jednakże sojusznicy z NATO i Izrael wywierają na niego potężny nacisk w celu skłonienia prezydenta do bardziej zdecydowanych działań i rozwiązania „irańskiego problemu” przed nadejściem Nowego Roku. Poza tym bardzo wielu na Zachodzie nie wierzy w „szlachetną misję” zapobiegania pojawienia się w Iranie broni atomowej. Francuskie gazety złośliwie piszą, że „straszak atomowy” za każdym razem jest używany przez zachodnie kręgi rządzące, jako uwiarygodnienie swoich napadów. Tak było podczas napaści na Irak, kiedy świat straszono bronią masowego rażenia, która była rzekomo w rękach Saddama Husseina. Zaledwie po krótkiej okupacji bogatego w ropę naftową Iraku, wyszło na jaw, że żadnej Broni Masowego Rażenia Hussein nie posiadał nawet w śladowych ilościach. Co w rzeczywistości stoi za planami najazdu na Iran, bardzo barwnie opisała amerykańska agencja analityczna „Stratfor”, w której pracują przede wszystkim byli pracownicy służb specjalnych USA. Tak, więc ci analitycy piszą, że najważniejszym celem Zachodu jest ustanowienie pełnej kontroli nad źródłami światowych zasobów energetycznych leżących na Bliskim Wschodzie. Po okupacji Iraku, „arabskich” rewolucjach w Libii, Tunisie i Egipcie, które umożliwiły dostępność eksploatacyjną do lokalnych bogactw naturalnych dla różnego rodzaju ponadnarodowych korporacji energetycznych, jedynie Iran pozostaje poza kontrolą Zachodu. Między innymi podbój Iranu obiecuje pełną kontrolę nie tylko nad bliskowschodnią ropą naftową, ale i nad kolosalnymi złożami gazu ziemnego. Pozwoli to jak oceniają analitycy „Stratfor” na rozwiązanie problemu dostępu Zachodu do taniego gazu i następnie wzięcie w karby putinowskiej Rosji. W przypadku podboju Iranu odpadnie problem budowy gazociągu „Południowy strumień”, który Rosja gotuje się położyć do południowej Europy. Do czego będzie potrzebny ten gazociąg, jeśli będzie łatwiej dla Europejczyków przeprowadzić irański gaz poprzez terytoria zaprzyjaźnionych państw Turcji i Gruzji? Mało tego, ceny na gaz gwałtownie spadną, co samo w sobie może być silnym ciosem w rosyjski budżet, co oznacza także, że we wszystkie wewnątrzpolityczne dziedziny naszego kraju.
Tak, więc wewnątrz Rosji mogą wyniknąć poważne problemy ze wsparciem i opieką społeczną ludności, które są finansowane właśnie głównie z przychodów z operacji handlowych Gazpromu. Nic dziwnego, że Moskwa wyraża zdecydowany protest przeciwko napadowi na Iran. Na ile te protesty okażą się skuteczne zobaczymy w najbliższym czasie.
Komentarz rosyjskiego internauty o pseudonimie „Russkij_Rusicz” To nie tajemnica, że ostatnimi czasy opracowuje się fizyczny podbój Imperium Rosyjskiego za pośrednictwem, i zdradzieckich działań, a dokładniej wrażych działań tych wrogów i okupantów na Kremlu! Trwają potężne przygotowania do opracowania fizycznego podboju Rosji. W tym rzecz, że plany syjonistów nie okazały się dostatecznie skuteczne i proces okupacji dostosowującej do nadchodzącej globalizacji i czipizacji (implantacja czipów- tłum.) widzą oni we wprowadzeniu reżimu wojennego pod nazwą HUMANIZM (ideologia kapitalizmu i gównokracji przybierają nową postać). W kolonii pod nazwą USA już trwają akcje, które zaplanowano w celu wprowadzenia następnie właśnie systemu jednego światowego rządu, zniesienia tam urzędu błazna-prezydenta, aby stworzyć u ludności iluzję, że będzie to dla niej korzystne i ponoć sam lud wybierze ideę społecznej równości i humanizmu. Przeznaczą na ofiarę kilku bankierów i pijarowców, będą zamieszki, bójki, będzie wprowadzenie wojennego reżimu, zniesienie gotówki i czipizacja. Takie właśnie są scenariusze i cele u tych satanistów. My wszyscy jasno dostrzegamy mechanikę wydarzeń i przewidujemy następny krok WROGA! Pamiętajcie, podstawowy cel to zniszczenie Prawosławia! Możliwe, że przygotowywane są nowe zamachy terrorystyczne, ale już (po zdruzgotaniu islamistów) z udziałem nowego rodzaju wroga ich wartości. Najprędzej będzie to Prawosławie a celem będzie pokazanie nowych przeciwników, którymi będą Państwa Prawosławne! Niewiele już ich pozostało… Największym jest to, w którym wy mieszkacie! A więc WOJNA NIEUNIKNIONA!!! I nierozsądnie będzie jeśli my do niej nie będziemy się godnie przygotowywać już dzisiaj! My się przygotowujemy! A wy? Niech Bóg ma was w opiece.
Źródło: www.3rm.info/17573-rossiyu-xotyat-dostat-cherez-iran.html
Tłum. z jęz. ros. RX
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Proroctwa znanego historyka z Uniwersytetu Harvarda Za 10 lat strefa euro nadal będzie istniała, a nawet się powiększy, natomiast rozpadnie się obecna Unia Europejska, by odrodzić się w innym składzie i pod inna nazwą – przewiduje znany brytyjski historyk z Uniwersytetu Harvarda Niall Ferguson. W artykule w sobotnim „Wall Street Journal” Ferguson przedstawia, trochę pół żartem, swoją wizję Europy w 2021 r . Pisze, że skutkiem obecnego kryzysu zadłużeniowego w strefie euro będzie powstanie w 2012 r. „Stanów Zjednoczonych Europy”, w których wspólna polityka fiskalna zapewni, że fundusze z krajów Europy północnej będą utrzymywały bardziej rozrzutne kraje Europy południowej, jak Grecja, Portugalia, Włochy i Hiszpania. Mieszkańcy tych południowych krajów, w których bezrobocie osiągnie oficjalnie 20 procent, będą pracowali w szarej strefie gospodarczej – szydzi autor – „jako pokojówki i ogrodnicy dla Niemców, którzy bez wyjątku będą posiadali drugie domy na słonecznym południu”. Do strefy euro – kontynuuje Ferguson – przystąpią nowe kraje, m.in. Polska „pod dynamicznym przywództwem byłego ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego”. Polska, Litwa, Łotwa i Estonia staną się „wzorcowymi krajami nowej Europy, przyciągając niemieckie inwestycje dzięki swym podatkom liniowym i stosunkowo niskim płacom”. Z przemianowanej Unii Europejskiej wystąpi Wielka Brytania, zgodnie z wynikami przeprowadzonego w tej sprawie referendum. Do Zjednoczonego Królestwa wejdzie Irlandia, aby uniknąć kłopotów związanych z członkostwem w UE. Od Unii odłączą się także: Dania, Szwecja i Finlandia, tworząc wraz z Norwegią i Islandią „Ligę Skandynawską”. Nowe Zjednoczone Stany Europy będą liczyć 29 państw, gdyż miejsce tych, które opuściły UE, zajmie sześć małych krajów dawnej Jugosławii oraz Walonia i Flamandia powstałe po rozpadzie Belgii. Stolica nowej federacji przeniesiona zostanie z Brukseli do Wiednia, dla podkreślenia dominacji niemieckiej. Ferguson snuje także bardziej katastroficzne prognozy dotyczące Bliskiego Wschodu. Przewiduje, że w przyszłym roku Izrael zaatakuje instalacje nuklearne w Iranie, nie bacząc na sprzeciw USA, a Iran weźmie za to odwet przy pomocy swoich klientów – radykalnych islamistów w Libanie i w Strefie Gazy. Turcja stanie po stronie Iranu w wojnie z Izraelem a w Egipcie dojdą do władzy fundamentaliści z Bractwa Muzułmańskiego. Irańscy Strażnicy Rewolucji – przepowiada autor – opanują jeden z amerykańskich okrętów w Zatoce Perskiej i wezmą jego załogę jako zakładników. Stanie się to ostatecznym gwoździem do trumny (politycznej) prezydenta Obamy. Po wyborach w USA za rok władzę w Białym Domu obejmie Mitt Romney.
„Medialne pierdziny” z LibiiNajwyższy naczelnik Libii - Seif al-Islam Wszystkie media światowe trąbią dzisiaj „nowinę” o pochwyceniu (o godz. 8 czasu moskiewskiego) Seifa al-Islama. Jednakże jak zapewnia Algeria-isp.com, jest to kolejne stare łgarstwo a cel jest ten sam. Odezwij się Seifie a my namierzymy twoje współrzędne. To samo źródło Algeria-isp.com analizując wywiad udzielony przez najemników w którym oni opowiadali o „schwytaniu Seifa”, przyłapuje ich na sprzecznych wypowiedziach, które padają w wywiadzie i dochodzi do wniosku, że : „bardzo to wszystko dziwne, tak jakby ryba zaczęła pierdzieć i my właśnie widzimy to w mediach- „pierdziny”. W żaden sposób nie mogę sobie wyobrazić jak ryba może „pierdzieć”, nie słyszałem, chociaż od dzieciństwa jestem zagorzałym wędkarzem. Ale porównanie spodobało mi się! A „zdjęcie” rannego Seifa pewnie znowu zrobiono w sztabie Al Jazeera dzięki jej zdolnym majstrom. Nie po raz pierwszy… Ale dlaczego właśnie dzisiaj „światowe media”, a najgłośniej z nich nasze, zaczęły skowyczeć o tym tak histerycznie? Powody widać jak na dłoni bo wczoraj, 18.11.2011 r., zdecydowana większość plemion Libii, włącznie z plemionami Tuaregów z innych krajów Afryki, zatwierdziły Seif al-Islama Kaddafiego, jako Najwyższego Naczelnika Libii z całą pełnią władzy prowadzenia wojny. W rzeczywistości jest on teraz „monarchą” z nieograniczoną władzą na okres prowadzenia wojny. Rozumiecie skąd taka odpowiedź Zachodu i szczyty jego podłości? To wszystko jedno, co ogłosi naród. Coś w rodzaju: wybierajcie, kogo chcecie a my go aresztujemy… Narodowi Libii i wszystkim ludziom na świecie wczesniej oświadczono: wy jesteście nikim a wasz wybór jest niczym! To już dotyczy wszystkich, jeśli ktoś tego nie rozumie. Ale jestem także przeświadczony, że takie podłości Zachodu tylko wzmocnią Ducha Walki tych plemion Sahary. Taka jest właściwość Islamu. Tylko nie nazywajcie tych szczurów w Libii muzułmanami, tak jak nie mogę nazwać NATOwskich „krzyżaków” chrześcijanami. Pozbawieni swojej wiary, czy to judaizmu, chrześcijaństwa, islamu – to już nie są ludzie, to są oszalałe potwory. Sytuacja militarna w Libii z dnia 17.11.2011 r. Kolor zielony – siły oporu zbrojnego Dżamahiriji. Zielona gwiazda – potyczki i starcia sił ruchu oporu Dżamahiriji z najeźdźcami. Kolor czerwony – bandziory NATO, TRN, Al-Kaidy
Źródło: www.za-kaddafi.ru/node/7798
Tłum. RX
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/
Unia Euroazjatycka – na początek Rosja, Białoruś, Kazachstan Prezydenci Rosji, Białorusi i Kazachstanu podpisali w Moskwie dokumenty o zacieśnieniu współpracy w ramach Unii Celnej i deklarację o stworzeniu wspólnej przestrzeni gospodarczej. Zdaniem ekspertów, to pierwszy krok do rozpoczęcia prac nad utworzeniem Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej wzorowanej na Unii Europejskiej. Ideę utworzenia Unii Euroazjatyckiej przedstawił w październiku na łamach dziennika „Izwiestia” szef rosyjskiego rządu Władimir Putin. W tej samej gazecie opublikowali również swoje teksty Łukaszenka i Nazarbajew. Nie ukrywają oni, że rozpad Związku Radzieckiego niekorzystnie wpłynął na rozwój dawnych republik i dlatego chcą ożywić ideę wspólnoty. Rosja, Białoruś i Kazachstan tworzą już Unię Celną, w której obowiązują ujednolicone przepisy i nie ma wewnętrznych granic. W opinii prezydentów Rosji, Białorusi i Kazachstanu – powstanie w przyszłości Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej nie zagrozi suwerenności żadnego z państw członkowskich. Przywódca Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew wyjaśnił również, że idea zjednoczenia nie powinna być kojarzona z „reinkarnacją Związku Radzieckiego”. Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew dodał, że Euroazjatycka Unia opierać się będzie na normach Światowej Organizacji Handlu i pozostaje otwartą dla każdego państwa, które zechce przyłączyć się do Moskwy, Mińska i Astany. Białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka zapewnił, że wszystkie podpisywane dokumenty wykluczają nawet w najmniejszym stopniu utratę niezależności integrujących się państw. Trzej prezydenci powołali także pierwszą instytucję, która zajmie się koordynowanie procesów integracyjnych. Euroazjatycka Komisja Gospodarcza zacznie funkcjonować od 1 stycznia 2012 roku, a na jej czele stanie Wiktor Christienko. Na Białorusi rządowa gazeta „Zwiazda” pisze, że kraje te decydują się na stworzenie unii gospodarczej, gdyż jest ona wygodna dla wszystkich. Organ administracji prezydenta „Sowietskaja Biełorussija” w artykule zatytułowanym „Sojusznicy” podkreśla, że dla Moskwy Euroazjatycka Unia Gospodarcza „to priorytetowy i ważny projekt”. Z kolei Białoruś i Kazachstan oczekują, że ich głos w nowej organizacji będzie tak samo ważny jak głos Rosji. Tymczasem niezależny portal internetowy „Nawiny” zwraca uwagę, że prezydent Aleksander Łukaszenka przyznał, iż w procesie rozwoju Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej w przyszłości może „rozmyć się” Związek Białorusi i Rosji. „Tu powstaje pytanie: jeśli Mińsk i Moskwa nie umiały zbudować sojuszu dwóch państw, gdzie jest gwarancja, że uda się to w przypadku trzech państw” – pisze gazeta internetowa.
Źródło: Kresy.pl 1, 2, 3
http://newworldorder.com.pl/
Co by nie sądzić o pomyśle stworzenia Unii Euroazjatyckiej (a ci, którzy wszędzie widzą Putina z dymiącym naganem na pewno mają na ten temat swoją opinię) – to są to jakieś wizje polityczne. Porównać je należy z żałosnymi ideami polskojęzycznych mężyków stanu, politycznych pokurczów i parobków. – admin.
Funty na złom! Niemiecki zamach na szterlinga
20.11.2011 http://newsne.nowyekran.pl/post/38264,funty-na-zlom-niemiecki-zamach-na-szterlinga
Zaiskrzyło na linii Niemcy - Wielka Brytania po tym jak niemiecki minister finansów wypluł z siebie nieskrywaną niechęć wobec brytyjskiego funta, a Angela Merkel wykluczyła Davida Camerona z rozmów nad rozwiązaniem kryzysu euro. Niemiecki minister finansów, Wolfgang Schäuble (w kręgach dyplomatycznych nazywany dr Strangelove po tym, jak w 1990 roku został postrzelony w zamachu i od tamtej pory jeździ na wózku inwalidzkim), powiedział wczoraj, że Wielka Brytania będzie wkrótce zmuszona do zezłomowania swoich funtów i przyjęcia euro. - Stanie się to być może szybciej niż niektórzy na wyspach brytyjskich w to wierzą – powiedział Schäuble. Zamach na brytyjską suwerenność – a tak zostały odczytane słowa niemieckiego ministra finansów - wywołał na wyspach spore poruszenie. Ponure ostrzeżenie Wolfganga Schäuble, tuż po ujawnieniu tajnych planów budowy Europejskiego Funduszu Walutowego, dotyczyło, bowiem budowy nowego, potężnego rządu gospodarczego dla strefy euro i zablokowania unijnego referendum w Wielkiej Brytanii (ostatni sondaż YouGov dla magazynu Prospect pokazał, że 51% Brytyjczyków chce w referendum głosować za opuszczeniem Unii, podczas gdy tylko 32% zagłosowałoby za pozostaniem we wspólnocie). Więcej. Schäuble stwierdził również, że zmianie może także ulec traktat Unii Europejskiej, a wszystko po to by umocnić strefę euro i uniknąć referendów unijnych. Kolejną oznaką rosnącej niemieckiej supremacji w Unii Europejskie było wykluczenie Davida Camerona przez kanclerz Angelę Merkel z rozmów nad tym, jak rozwiązać kryzys euro. Brytyjscy przeciwnicy euro są przerażeni wojowniczą postawą Niemiec i zagrożeniem dla niezależności ekonomicznej Wielkiej Brytanii. Niemiecki „głęboko nieprzyjemny despotyzm”, jak powiedział Nigel Farage, poruszył Brytyjczyków do głębi. Konserwatysta Peter Bone, który zupełnie nie wierzy by funt brytyjski mógł przestać istnieć, gotów był nawet zakładać się z niemieckim ministrem finansów, że to euro zniknie wcześniej, przed funtem. Również Douglas Carswell wyrażał się o słowach Schäuble dość frywolnie: „To tragedia, że kontynent milionów ciężko pracujących ludzi jest rządzony przez klaunów”. Dr Wolfgang Schäuble, podczas swojego wczorajszego wybuchu podkreślał, że „szanuje” decyzja Wielkiej Brytanii na pozostanie poza strefą euro, ale pragnie zwrócić uwagę, że ostatecznie nie będzie ona w stanie oprzeć się biegowi historii. Wszystko to działo się podczas gwałtownego wybuchu nastrojów anty brytyjskich w Berlinie, kiedy Bild, jedna z najlepiej sprzedających się gazet, pytała na pierwszych stronach: „Co Anglia nadal robi w UE?” Wypowiedzi Schäuble miały miejsce jeszcze przed wczorajszym, mroźnym spotkaniem Camerona i Merkel w Berlinie, kiedy kanclerz Niemiec odrzuciła sprzeciw brytyjskiego premiera wobec nowych podatków, mających destrukcyjny wpływ na londyńskie City. Merkel nie zgodziła się również na ratowanie euro poprzez interwencję Europejskiego Banku Centralnego, co sugerował Cameron. Rynki pieniężne mocno odczuły brak porozumienia pomiędzy Niemcami i Wielką Brytanią.
Źródło: Scottish Daili Express
Rura jako dowód polskiej indolencji We wtorek 8 listopada w Lubminie niemiecka kanclerz wraz z rosyjskim prezydentem uroczyście odkręcili kurek gazociągu, którym rocznie do Niemiec popłynie ponad 22 m sześc. rosyjskiego gazu. Nawet dla niemieckich ekspertów projekt Nord Stream jest typowym projektem politycznym, w zasadzie nieuzasadnionym ekonomicznie, którego koszty (7,4 mld euro) nie wiadomo, kiedy się zwrócą. Berlin i Moskwa dopięli swego i z lekkim opóźnieniem (w stosunku do pierwotnych planów), ale i tak z wielką pompą otworzyli we wtorek 8 listopada pierwszą nitkę gazociągu Nord Stream, którym za chwilę popłynie rosyjski gaz do niemieckich mieszkań. Symboliczny kurek zaworu gazu odkręcili przede wszystkim kanclerz Angela Merkel i prezydent Dimitrij Miedwiediew. Obok, z wielką satysfakcją, przyglądał się swojemu dziełu główny inicjator projektu, były kanclerz Gerhard Schroeder. Polityk ten jeszcze podczas kanclerskiego urzędowania zdecydowanie wspierał projekt budowy gazociągu Nord Stream. Miał w tym osobisty interes, bo po zakończeniu kariery politycznej został przewodniczącym komitetu akcjonariuszy (rady nadzorczej) spółki North European Gas Pipeline Company (Nord Stream) z pensją roczną ponad 250 tys. euro. Teraz ten skorumpowany politycznie człowiek, zadowolony z siebie, stał obok obecnej kanclerz i rosyjskiego prezydenta, którzy szczerze składali mu wielkie podziękowania. Komisarz Guenther Hermann Oettinger także nie ma wątpliwości, że gazociąg Nord Stream jest przyszłością dla Europy pomimo występujących wątpliwości np. w Polsce. Dlatego Oettinger równie gorąco dziękował Gerhardowi Schroederowi za wspaniałą robotę przy budowie gazociągu.
Od początku był to projekt polityczny Chociaż rosyjski prezydent zapewniał w Lubminie, że Nord Stream to wybitny projekt ekonomiczny, to nawet niemieccy eksperci nie mają wątpliwości, że Nord Stream nie jest przedsięwzięciem czysto gospodarczym, lecz jest bardziej niemiecko-rosyjskim projektem politycznym. Teraz Moskwa bez szwanku dla Niemiec będzie mogła poprzez swojego giganta szantażować dostawami gazu wszystkie kraje tranzytowe z Polską włącznie. Oliver Geden z Niemieckiego Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa w Berlinie, który jest przekonany, że główna odpowiedzialność za bezpieczeństwo energetyczne Niemiec spoczywa właśnie na przemyśle gazowym, nie ma wątpliwości, iż Nord Stream od początku był i jest projektem politycznym. Podobnego zdania jest ekspert związany z Deutsche Bank, Josef Auer. Nawet rosyjski ekspert od spraw energetycznych, dyrektor generalny, National Energy Security Fund Konstantin Simonow przyznaje, że w tym wypadku także polityka odgrywała dużą rolę, bo obecnie nie da się oddzielić podczas tworzenia tego typu projektów ekonomii od polityki. Polityka, więc zwyciężyła i zbudowano dużo droższy od lądowego gazociąg podwodny tylko po to, aby Rosja mogła w każdej chwili szantażować odcięciem dostaw gazu niepokorne kraje. Na pytanie „Gazety Polskiej”, kiedy inwestycja się zwróci, dyrektor konsorcjum Nord Stream ds. technicznych Dirk von Ameln odpowiedział, że nie może ujawniać tajemnic handlowych. Jednak dla nikogo nie jest tajemnicą, że budowa gazociągu po lądzie byłaby dużo tańsza od leżącego na dnie morza.
Co na to Tusk? Nic. Od pierwszych dni jego urzędowania wszelkie protesty albo ucichły, albo zostały całkowicie wygaszone. „Dzisiaj wszyscy akceptują Nord Stream” – z zadowoleniem kilka dni temu napisała na swoich stronach internetowych rozgłośnia „Deutsche Welle” i dodała – „zdecydowana większość polskich sceptyków może być spokojna i nawet sam premier Donald Tusk uspokaja, że nie ma żadnych obaw o przyszłość polskich portów, wszystko zostało, bowiem załatwione na najwyższym szczeblu i jak tylko trzeba będzie, to wejście do portu będzie pogłębione". W podobnym tonie piszą inne niemieckie media, krytykując jak zwykle Jarosława Kaczyńskiego za antyniemieckie tony, a chwaląc „niemieckiego przyjaciela” Donalda Tuska za wywarzone reakcje, (czyli za całkowitą uległość). Premier Tusk, nie chcąc narazić na szwank swojej „przyjaźni” z Angelą Merkel, podobnie jak i wielu innych spraw, odpuścił także problem gazociągu. Polską opinię publiczną zaczęto karmić frazesami lub wręcz zafałszowanymi informacjami, jakoby leżący na dnie morza gazociąg już nikomu nie przeszkadzał, a jest zupełnie odwrotnie.
Zaniechań już się nie odrobi Europoseł Prawa i Sprawiedliwości Marek Gróbarczyk, były minister gospodarki morskiej, nie ma wątpliwości, że działanie obecnego polskiego rządu w sprawie gazociągu od początku było i nadal jest po prostu nieskuteczne. – Co prawda mobilizacja Prawa i Sprawiedliwości oraz interwencje części polskich mediów wymusiły jakieś ruchy, ale poza spóźnionymi krokami prawnymi wykonanymi przez Zarząd Morskich Portów Świnoujście / Szczecin nic więcej nie zrobiono, czego efektem jest leżąca na dnie morza rura, która w przyszłości skutecznie zablokuje rozwój polskich portów – twierdzi Gróbarczyk. Owszem – jak dowiedziała się w Zarządzie Morskich Portów „Gazeta Polska” – wskutek skargi złożonej przez porty w dalszym ciągu toczy się postępowanie przed Sądem Administracyjnym w Hamburgu, a nawet – jak nas poinformowano – w dniu 7 września 2011 r. zostało złożone do sądu konkretne uzasadnienie do niniejszej skargi. Ponadto przed Urzędem Górniczym w Greifswaldzie w dalszym ciągu toczy się postępowanie w sprawie złożonego przez ZMPSiŚ S.A. sprzeciwu, dotyczącego technicznych parametrów rurociągu. – To wszystko są działania zdecydowanie opóźnione i nie przyniosą żadnych rezultatów – twierdzi w rozmowie z nami Gróbarczyk i dodaje – trzeba było tak, jak radził jeszcze w ostatniej chwili adwokat Stefan Hambura, wystąpić do sądu niemieckiego z pozwem i żądaniem wydania natychmiastowej decyzji wstrzymującej kładzenie rur w miejscu przecięcia się gazociągu z podejściem północnym do polskich portów. Europoseł PiS podkreśla, że działania zarządu portów dowodzą, że wbrew wielu uspokajającym i fałszywym tezom, wygłaszanym przez polityków z obozu rządzącego, leżąca na dnie morza rura stanowi poważne zagrożenie dla rozwoju polskich portów. – Sprawa jest bardzo poważna, bo gazociąg jest prawdziwym i realnym zagrożeniem, ale cały problem został przez rząd Donalda Tuska przerzucony na władze portu, które jednak nie są wystarczająco mocne w starciu z takim gigantem jak Nord Stream (za którym stoi Gazprom, czyli Moskwa) i drugim, jak niemiecka machina administracyjna, za którą z kolei stoi cały niemiecki rząd – powiedział Gróbarczyk, dodając, że premier Tusk w kwestii gazociągu nie chce narazić się ani Berlinowi, ani Moskwie i stąd jego tak daleko idący klientelizm w tej materii. Nasz rozmówca jest przekonany, że strach Tuska przed stroną niemiecką i rosyjską powoduje, iż Polska nic nie robi, aby bronić się przed zagrożeniem wynikającymi z położenia nam przed nosem zbyt płytko rur gazociągu.
Konflikt graniczny nie ułatwia nam zadania Jak się dowiedziała „Gazeta Polska”, dodatkowo naszą kartę przetargową przy jakichkolwiek negocjacjach w sporze o gazociąg przecinający tor podejściowy do polskich portów obniża fakt, że strona niemiecka jednostronnie przesunęła swoją wschodnią granicę morską, uznając, że właśnie północny tor podejściowy leży w ich strefie ekonomicznej. Niemcy lekceważąc obowiązującą, podpisaną w Berlinie 22 maja 1989 r. „Umowę między Polską Rzeczpospolitą Ludową a Niemiecką Republiką Demokratyczną w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej”, jednostronnie stwierdzili, że północna część toru podejściowego (tzw. północnego) do portów Szczecin i Świnoujście oraz kotwicowisko nr 3 należą do ich wyłącznej strefy ekonomicznej. Nie pomogły protesty i zapewnienia polskiej strony oparte na zawartej umowie z NRD, (którym prawnym spadkobiercą jest obecne państwo niemieckie), że cały tor północny wraz z kotwicowiskiem nr 3 znajdują się na morzu terytorialnym PRL bądź na morzu otwartym. Polski MSZ odpowiadając na interpelację posłanki PiS Gabrieli Masłowskiej, potwierdził, że Niemcy bez porozumienia z Polską 25 listopada 1994 r. jednostronnie proklamowały ustanowienie wyłącznej strefy ekonomicznej na Morzu Bałtyckim, gdzie wbrew postanowieniom art. 5 ust. 2 Umowy z dnia 22 maja 1989 r. północna część torów podejściowych do portów Szczecin i Świnoujście znalazły się w niemieckich granicach. –Takie odniesienie się do zagadnienia oznacza, że bez niemieckiej zgody nigdy nie będziemy mogli samodzielnie pogłębić północnego toru podejściowego – przyznaje w rozmowie z „Gazetą Polską” Mariusz Muszyński, profesor prawa, pracownik naukowy Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Prawnik przypomina, że w latach 90. RFN zgodziło się tylko na uznanie linii granicznej, natomiast enerdowskich zobowiązań dotyczących tego, że tor północny pozostanie na morzu otwartym, nie przejęło. Później już zjednoczone Niemcy rozszerzyły swoje wody terytorialne i strefę ekonomiczną. W ten sposób tor podejściowy do portów Świnoujście i Szczecin nie biegnie przez morze pełne, gdzie każde państwo ma prawo działać w granicach swojego władztwa i nie musi uzyskiwać zgody od nikogo np. na jego pogłębienie, lecz znalazł się w niemieckiej strefie ekonomicznej, co powoduje, że obecnie jakiekolwiek prace na tym terenie wymagają zgody niemieckiej administracji. Podobnego zdania jest Marek Gróbarczyk, który także potwierdza, że jednostronne poszerzenie na wschód niemiecko-polskiej granicy morskiej doprowadziło do tego, iż północne podejście stało się niemieckie, co jest niekorzystne dla Polski. – Teraz polska strona, aby dokonać jakichkolwiek prac pogłębieniowych tego podejścia musi każdorazowe prosić o zgodę Niemców – stwierdza Gróbarczyk, dodając, że w tym przypadku nie ma wątpliwości, iż sprawa ta będzie przez Niemców rozgrywana politycznie. Wyraźnie widać, że w niemieckim postępowaniu nie ma odrobiny przypadku, natomiast wszelkie polityczne działania są wyjątkowo przemyślane i służą jedynie niemieckiemu interesowi. Gdyby zostało uznane, że północny tor podejściowy nie jest niemiecki i znajduje się na morzu otwartym, to natychmiast zmieniłoby to naszą sytuację w sporze dotyczącym biegnącego w tamtym miejscu gazociągu Nord Stream. Godząc się z niemiecką interpretacją stanu faktycznego, godzimy się na niemiecko-rosyjską dominację. Czesław Makulski
Kopacz chwali się cudzym Ewa Kopacz pochwaliła się właśnie swoimi „sukcesami” Ministerstwie Zdrowia. Tyle, że przypisała sobie zasługi swojego poprzednika. Większość jej „osiągnięć” to dorobek śp. prof. Zbigniewa Religi. Na stronie Ministerstwa Zdrowia pojawiło się podsumowanie pracy resortu w ostatniej kadencji. – Kopacz chwali się, ile wlezie, koszykiem świadczeń gwarantowanych. A to jest koszyk Religi. Jego pomysł i wykonanie, ona go tylko opublikowała w ramach ciągłości urzędu. Sama dodała i odjęła jedynie kilka leków – mówi jeden z byłych dyrektorów w NFZ. Mało tego. W czasie, kiedy na pomysł koszyka świadczeń wpadł prof. Religa, Kopacz mówiła: - Jestem stanowczym przeciwnikiem podnoszenia składki na ubezpieczenia zdrowotne. Nie wiadomo, czy państwo będzie stać na zabiegi umieszczone w „koszyku”. Marszałek Kopacz brnie dalej. Przypisuje sobie zwiększenie środków na ratownictwo medyczne. – Przecież to jest największy sukces prof. Religi! To wprowadziła jego ustawa, a finansowały ją pieniądze znalezione przez prof. Zytę Gilowską – oburza się były współpracownik Religi. – Tak samo z helikopterami. Przetarg przygotował i maszyny kupił Religa, ona domówiła tylko kilka sztuk. Słynna ustawa o przekształceniach szpitali w spółki handlowe, którą tak bardzo chwali się Kopacz, jest także skopiowana od profesora. Z drobną różnicą. Pani marszałek wykreśliła z niej gwarancje, że szpitale nie zostaną oddane w prywatne ręce. Z przekształceniami wiąże się też inna sprawa. Kopacz uzasadniała „swoją” ustawę tym, że chciała, by szpitalami zarządzali menedżerowie, a nie lekarze. Tyle, że praktycznie we wszystkich przekształconych placówkach prezesami nowych spółek zostali starzy dyrektorzy, którzy wcześniej doprowadzili szpitale do zadłużenia. To, co się zmieniło, to zarobki.Przed przekształceniem pensje dyrektorów szpitali publicznych ograniczała ustawa kominowa. Mogli oni zarabiać maksymalnie trzy średnie krajowe. Kiedy stali się prezesami, ich miesięczne wypłaty bardzo wzrosły, bo nie ograniczają ich żadne przepisy. Wart też porównać samą formę podsumowania swoich dokonań przez Ewę Kopacz i prof. Religę. Cztery lata prac w tym trudnym resorcie pani minister zmieściła na 11 stronach, używając bardzo dużej czcionki. Kiedy prof. Religa po dwóch latach odchodził z resortu, przygotował niemal książkę. A mimo to minister Kopacz, kiedy zasiadała w fotelu ministra zdrowia, rozpowiadała, naokoło, że zastała puste biurka i zarzuciła poprzednikowi lenistwo. Prof. Religa powiedział: „Mogłaby mi zarzucić wszystko. Pijaństwo, draństwo, ale za nazwanie mnie leniwym nie podam jej ręki”. I nie podał aż do śmierci. Katarzyna Pawlak
(Anty)faszyzm z Niemiec rodem Ekscesy z udziałem niemieckich "antyfaszystów" i ich zaproszenie do Polski nie wzięły się z niczego. To właśnie za Odrą od lat kwitnie najbardziej aktywne środowisko skrajnie lewicowe w Europie, którego źródłem natchnienia jest zbrodnicza działalność RAF - u. Jak udało się ustalić portalowi Fronda.pl, naśladowców tej organizacji terrorystycznej nie brakuje w innych państwach. Również w Polsce - pisze Aleksander Majewski.
Z Niemiec do Europy Niemcy, czerwiec 2010 roku. Minister Spraw Wewnętrznych Thomas de Maiziere informuje, że odnotowano znaczny wzrost agresji środowisk skrajnie lewicowych, a szef niemieckiego kontrwywiadu Heinz Fromm mówi, iż nie można wykluczyć „fali lewicowego terroru”. Wg Urzędu Ochrony Konstytucji w 2009 roku w Niemczech liczba aktów przemocy dokonana prze lewackie bojówki wzrosła z 700 do 1100. W statystyce uwzględniono m.in. ataki na komisariaty i policjantów. Odnotowano również dwa razy więcej podpaleń niż rok wcześniej. Zdaniem tamtejszych służb liczba agresywnych lewaków wzrosła aż do 6600. Wspomniany raport, zatytułowany „Lewicowa przemoc w Berlinie 2003 - 2008" zawiera rozbudowany i poparty szczegółowymi statystykami opis przestępczości środowisk lewicowych na terenie stolicy Niemiec w latach 2003 – 2008. Zawarte są w nim opisy różnorodnych przestępstw: od pobić, przez napady na funkcjonariuszy i podpalania samochodów, aż po ataki na mienie wojskowe. W raporcie czytamy między innymi: Aktywiści Antify gromadzą informacje i dane osobowe dotyczące osob, które definiują jako politycznych wrogów i upubliczniają je w Internecie lub swoich środowiskowych pismach. Do wrogów zaliczają przede wszystkim osoby, które uznają za „nazistów”, ale ponadto także przedsiębiorców czy przedstawicieli władz państwowych. Takie "listy gończe" mają na celu zbudowanie atmosfery zagrożenia i wprowadzenia poliotycznych przeciwników w stan niepewności. W ramach tej działalnosci dochodzi również do ukierunkowanych konfrontacji „lewicowo-prawicowych”. Owe czyny z użyciem przemocy nie są jednak skierowane przeciw precyzyjnie określonej osobie, ale domniemanym reprezentantom „wrogiej grupy”, na przykład komuś, kto z powodu swojego ubioru zostaje zaklasyfikowany, jako „prawicowiec”. Jak donosi wspomniany raport, w dokumencie zatytułowanym „Antifascist action – still fighting”, stanowiącym wykaz zasad leżących u podstaw działania skrajnie lewicowej ARAB (Antyfaszystowska Radykalna Akcja Berlin) możemy przeczytać: „Faszyzm?(...) polega na niesprawiedliwie ukształtowanych stosunkach ekonomicznych, stąd też nasze wystąpienie przeciwko nazistom jest w sposób nierozdzielny związane z walką przeciwko kapitalizmowi”. Nie tylko za Odrą dochodzi do tak drastycznych wydarzeń. W Grecji (to właśnie z tego kraju pochodzi logo, umieszczone pod tytułem - przyp. red.) w listopadzie ubiegłego roku, do ambasad Holandii, Belgii, Meksyku, Rosji i Szwajcarii w Atenach zostało wysłanych pięć paczek z ładunkami wybuchowymi. Cztery z nich zdetonowano, piąta wybucha w placówce szwajcarskiej. O próby zamachów podejrzewano Al-Kaidę, tymczasem rzecznik policji poinformował, że zatrzymane osoby należały do skrajnie lewicowych organizacji. Ludzie o podobnym światopoglądzie uczestniczyli w tegorocznych zamieszkach w Londynie (czym zdobyli sobie „szacun” u swoich kolegów z kontynentu). Oprócz burd, doszło do bardziej wyrafinowanych form zastraszania. Anarchiści z wysp, uczestniczący w zadymach, skrzykiwali się za pomocą mediów społecznościowych, korzystając m.in. z komunikatora BlackBerry Messager. Dlatego producent smart fonów BlackBerry, firma Research In Motion w specjalnym oświadczeniu zapowiedziała współpracę z władzami przy ściganiu osób podejrzanych o wszczynanie burd na angielskich ulicach.. W odwecie Internetowi przestępcy z grupy TeaMp0isoN przejęli kontrolę nad oficjalnym blogiem BlackBerry i zamieścili na nim swoją odpowiedź. „Drogi RIM-ie, NIE pomożesz brytyjskiej policji. Jeżeli to zrobisz, niewinni ludzie znajdujący się w niewłaściwym miejscu i czasie, którzy mają BlackBerry, zostaną bezpodstawnie oskarżeni – policja stara się aresztować jak najwięcej osób, by uchronić się przed kompromitacją”. Włamywacze zagrozili, że mają dostęp do bazy danych pracowników koncernu i nie zawahają się przekazać ich protestującym. „Naprawdę chcecie zobaczyć rozwścieczoną młodzież na progach domów swoich pracowników? Oszczędźcie sobie blamażu i podejmijcie właściwą decyzję” – napisali przestępcy. Kilka dni temu przyszedł czas na Polskę. Antifa – zbrojne ramię ruchu anarchistycznego, podgrzewane do walki pochwałami red. Michała Sutowskiego z „Krytyki Politycznej” postanowiło ściągnąć do stolicy swoich zachodnich kolegów, którzy - jeśli chodzi o historię i działalność - wiodą prym w całej Europie. Przed polskim Świętem Niepodległości na stronie niemieckich faszystów (Antifa.de) można było przeczytać komunikaty choćby o takiej treści:
Akcja informacyjna: Naziści w Polsce napisała: Lewica Antyfaszystowska Berlin
Prawicowokonserwatywny rząd i Kościół katolicki od lat utrzymują w Polsce klimat rasistowski, antysemicki i homofobiczny. Jest to idealna pożywka dla sceny prawicowej, jaka łączy całe spektrum od konserwatywnych nacjonalistów i chuliganów począwszy, aż po klasycznych neonazistów. Ta brunatna mieszanina maszeruje rokrocznie w Warszawie z okazji „święta narodowego” 11 listopada. Jak dotąd towarzyszyła im asysta policji i byli tolerowani przez ludność. Antyfaszystowska samoobrona pozostawała bezsilna – aż do zeszłego roku. Zainspirowana demonstracjami w Dreźnie, polska scena antyfaszystowska odważyła się po raz pierwszy na następujący scenariusz: Ukuto szeroki, przekrojowy sojusz różnych organizacji, by zakończyć pochody neonazistów…
Akcja informacyjna Siempre Antifascista & Lewicy Antyfaszystowskiej Berlin
Nacjonalizm, Antysemityzm, Homofobia – Faszyści w polsce
Marsz faszystów blokować! 11.11. w Warszawie
W efekcie skończyło się na opluciu polskiego munduru, pobiciach przypadkowych osób z biało-czerwonymi flagami (jak choćby chłopaka wyglądającego na hiphopowa) czy wszczynaniu pospolitych burd.
Faszyści czerwoni contra faszyści brunatni
Prawdziwą demonstracją bandytyzmu niemieckich „antyfaszystów” są coroczne zadymy z neonazistami w Dreźnie. Biorą w nich udział również przedstawiciele Antify z Polski. Na pytanie dziennikarza „Gazety Wyborczej” Grzegorza Szymanika o podpalenia i zdewastowane samochody, które przeczą rzekomo pokojowemu charakterowi blokady marszu neonazistów, aktywista ruchu „antyfaszystowskiego” bez mrugnięcia okiem odpowiada: „Nie mogła być pokojowa, bo nie mamy do czynienia z pokojowo nastawionymi ludźmi. To kilka tysięcy neonazistów, których poglądy i praktyki dowodzą, że są gotowi do przemocy i używają jej chętnie przy każdej okazji”. Ten sam człowiek, zapatrzony w swoich niemieckich towarzyszy, pytany o to, czy protest nie wymknie się spod kontroli i ktoś może ucierpieć mówi: „Symboliczny protest wobec szerzenia się tego typu ideologii to przekleństwo z przeszłości, do którego nigdy nie chcemy wracać. Równie dobrze można skrzyknąć ludzi na Facebooku i potem wymachiwać długą listą w telewizji, ale faszyści się z tego tylko uśmieją. Jeśli te demonstracje będą kompletnie ignorowane, będą rosnąć”. W wywiadzie dla tej samej gazety, anonimowa „antyfaszystka” z Niemiec przekonuje, że „Drezno jest brane jako przykład do naśladowania. A porozumienie antyfaszystowskie, które w Dreźnie powstało, jest naśladowane i kopiowane”. I tym sposobem antykomunistyczny i antynazistowski Marsz Niepodległości został zmierzony tą samą miarą, co pochód brunatnych troglodytów w Dreźnie… W przeciwieństwie do swoich polskich kolegów, "antyfaszyści" niemieccy nie epatują wezwaniami do stosowania przemocy na swojej stronie internetowej. Być może wynika to z większego doświadczenia w działalności, w myśl zasady "ciszej będziesz, dalej zajedziesz". Wpływ ma na to stosunkowo surowe niemieckie prawo, odnoszące się do upubliczniania treści nawołujących do przemocy (Volksverhetzung). Reputacja niemieckiej Antify jest przecież powszechnie znana...
Od RAF-u do Antify Jak ujawniłem w moim artykule „(Anty)faszyści. Śledztwo portalu Fronda.pl”, aktywiści antify nie kryją się we własnym gronie ze swoimi źródłami inspiracji. Prowadząc moje śledztwo dziennikarskie, natknąłem się na „antyfaszystów” z tatuażami nawiązującymi do RAF-u (charakterystyczna czerwona gwiazda) czy dysponujących gadżetami symbolizującymi tzw. Niemiecką Jesień, czyli najbardziej brutalne akcje terrorystyczne z 1977 r. (Offensive 77). Mamy z tym do czynienia w Polsce, dlatego można się tylko domyślać, na jaką skalę wspomniany "kult" jest rozpowszechniony wśród niemieckich „antyfaszystów”. To właśnie oni nazywają terrorystów z RAF, odbywających właśnie wyroki, swoimi „towarzyszami”. Na portalu pisma „Arcana” opublikowano tłumaczenie odezwy niemieckiej Antify w której lewacy występują w obronie terrorystki Vereny Becker, podejrzanej o zamordowanie prokuratora generalnego RFN Siegfrieda Bubacka: „Musimy rozumieć historię RAF jako ważną i elementarną część naszej historii – historii rewolucyjnej lewicy. I musimy tej historii bronić. Jak zachowa się dziesięciu byłych członków Rote Armee Fraktion, których zmuszono do składania zeznań? (…) Celem tamtych działań [chodzi o wspomniane wcześniej zabójstwo Bubacka oraz prezesa Dresdner Bank Jürgena Ponto – przyp. red.] było uwolnienie aresztowanych członków RAF. Czterech z nich: Andreas Baader, Gudrun Ensslin, Jan-Carl Raspe i Ingrid Schubert nie przeżyli więzienia. Wiemy, że wezwani/-ne przed sąd nie powiedzą nic. W swoim oświadczeniu napisali/ły, że media i sąd oczekują od nich »pokajania się i denuncjacji«, że władze chcą przeinaczać historię i ukazać tamte wydarzenia z punktu widzenia rządzących. Dlatego apelujemy, by do sądu podczas przesłuchań świadków – byłych członków/członkiń RAF – przyszli wszyscy. Musimy wesprzeć naszych towarzyszy /nasze towarzyszki. Każdy/-a, kto miał do czynienia z kapitalistycznym systemem sprawiedliwości, wie, jak bardzo potrzebna jest solidarność współtowarzyszy/-ek. Niech żyje solidarność z dziesięcioma byłymi członkami RAF!” Co najciekawsze, takie poglądy nie są obce również niemieckim elitom z lewej strony sceny politycznej. Wystarczy wymienić choćby partię Die Linken, która istnieje od 2007 roku. Powstała z połączenia dwóch skrajnie lewicowych ugrupowań – Die Linkspartei i WASG. To pierwsze wywodzi się z PDS, będącej w prostej linii kontynuatorką SED czyli partii komunistycznej, rządzącej w NRD. Die Linke w ostatnich wyborach do Bundestagu otrzymała ok. 12 proc. głosów. Partia posiada swoich przedstawicieli również w Parlamencie Europejskim. Szefowa ugrupowania - Gesine Lötzsch napisała niedawno artykuł dla czasopisma „Junge Welt” („Młody Świat”) z okazji Konferencji im. Róży Luksemburg. Lötzsch podważyła przekonanie co do sprawności „mechanizmów demokracji dobrobytu i rozdziału dóbr” i ich zdolności do rozwiązania „skomplikowanych zadań”. Stąd w tekście Lötzsch pojawił się postulat ukształtowania „nowego modelu społeczeństwa”. Nie tylko sama treść artykułu budzi niepokój. Również łamy, na których zagościła publicystyka liderki Die Linken, wprawiają w zaskoczenie. Pismo było kiedyś organem NRD-owskiej młodzieżówki Freie Deutsche Jugend (tłum. Wolna Młodzież Niemiecka – przyp. red.). Redakcja gazety utrzymuje dobre kontakty z byłymi członkami RAF-u, czego dowodem było zaproszenie na konferencję (organizowaną przez „Junge Welt”) byłej członkini RAF-u, terrorystki Inge Viett, opowiadającej się za stworzeniem „rewolucyjnej organizacji komunistycznej”. Obok Viett pojawiła się również… Gesine Lötzsch. Postulaty intelektualistów natychmiast znajdują przełożenie w agitce bojówkarzy. „Zmiana społeczeństwa zawsze oznacza również przekraczanie reguł” – można przeczytać w poczytnym lewackim pisemku „Prisma”. W tej samej gazetce można dowiedzieć się, jak skonstruować koktajl Mołotowa, a nawet bombę z zapalnikiem czasowym. Na efekty nie trzeba długo czekać. Zestawienie 519 czynów z użyciem przemocy przeciwko instytucjom (i ich pracownikom) pokazuje, że znaczna część ataków była skierowana przeciwko Policji (6 proc.). Drugim, najczęściej wyznaczonym celem były przedsiębiorstwa (24 proc.). W okresie objętym badaniami, atakom uległy przede wszystkim przedsiębiorstwa takie, jak Deutsche Bahn (Niemieckie Koleje) i firmy z nimi powiązane, a także Siemens i Vatenfall. Policja była zmuszona użyć przemocy podczas lewicowych demonstracji, podczas któych dochodziło do licznych podpaleń. Jak przyznają sami antyfaszyści, o pieniądze na zagraniczne wyjazdy na manifestacje, nie muszą się martwić, bo "wszystko jest zapewnione". Pytanie tylko, przez kogo? Przecież wielu uczestników takich wojaży wywodzi się z ruchu squaterskiego... „Na forach internetowych ekstremiści wzywają do ataków na żołnierzy i policjantów lub przynajmniej na ich sprzęt. W kwietniu posterunek policji przy Wedekindstrasse w berlińskiej dzielnicy Friedrichshain został obrzucony koktajlami Mołotowa. W popularnym serwisie internetowym YouTube od roku znaleźć można dwuminutowy filmik „Bau was!” (Zmontuj coś!), wprost nawołujący do przemocy wobec władzy. Obejrzymy tam m.in. płonące samochody policyjne. Tylko w Berlinie spaliły się w ubiegłym roku 53 auta. Do końca maja tego roku – już co najmniej 51, a 31 zostało poważnie uszkodzonych” – pisze w swoim reportażu Filip Gańczak z „Newsweeka”. Do podobnych zajść dochodzi już w Polsce. Wystarczy wspomnieć chociażby tegoroczny Marsz Bohaterów Września w Poznaniu, które Antifa chciała zakłócić przez wszczynanie burd i… niszczenie policyjnych samochodów. Na portalu Fronda.pl opublikowałem nawet zabezpieczony wpis z zamkniętego „antyfaszystowskiego” forum, na którym jeden z aktywistów gratuluje zdemolowania „psiarskich wozów” (TUTAJ). Na podobną zuchwałość, pozwalają sobie również twórcy polskiej strony poświęconej Frakcji Czerwonej Armii (raf.la.org.pl), gdzie możemy znaleźć apologię przemocy i bandytyzmu. Rację miała Anna Zechenter, pisząc, że „nie dziecięca już, lecz dojrzała choroba lewactwa roznosi się po kontynencie”. Pytanie tylko, jak wiele przypadkowych osób będzie musiało ucierpieć na skutek wspomnianej dolegliwości. Aleksander Majewski
Oczywiście, że repolonizacja Tak, więc tylko repolonizacja. Rzadko coś jest jednocześnie ważnego i mającego koniunkturę. Repolonizacja banków jest kluczowa i jest na to jakaś szansa. Jeżeli będziemy inteligentni, skorzystamy z niej. Jak nie, to pora umierać. Repolonizacja banków. Nie udomowienie, bo to mogłoby znaczyć przejęcie banków przez podmioty działające w kraju, ale wcale niemające polskich obywateli (np. większość otwartych funduszy emerytalnych). Także nie renacjonalizacja, bo banki nie mają być państwowe, lecz prywatne, jak prawie wszystko w gospodarce. Co prawda, można sobie wyobrazić scenariusz, w któym na tym etapie banki przejęte są przez instytucje finansowe będące w ramach domeny publicznej, ale tylko po to, aby na koniec dnia konkretni Polacy byli ich właścicielami.
Temat tak zwanego udomowienia podniósł Stefan Kawalec, współpracownik m. in. Leszka Balcerowicza. To wystarczyło niejednemu, aby splunąć na tę koncepcję. Mało, kto jednak wiedział, iż właściwym jej autorem jest Stanisław Kluza, do niedawna przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, a wcześniej krótkotrwały minister finansów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Nota bene, podczas debaty nad expose premiera Tuska prezes PiS expressis verbis wyraził poparcie dla konceptu repolonizacji. Poważnych pytań jest wiele. Po pierwsze, kto miałby repolonizować? Po drugie, na jakich warunkach? Po trzecie, za jakie pieniądze? Po czwarte, czy obecny rząd faktycznie ma taki zamiar? I po co właściwie? Kilka myśli w tych sprawach... Kto? Ci, co mają pieniądze, czyli instytucje finansowe typu PZU, Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych KGHM lub niektórzy temu podobni. Czyli jednak podmioty kontrolowane przez sferę publiczną. Jednak podmioty par excellance prywatne są tu z różnych względów niewystarczające, (bo kto? Zygmunt Solorz? Leszek Czarnecki? etc.). Na jakich warunkach? Cóż, niektóre banki są po prostu na sprzedaż. Millenium, KBC (Kredyt Bank) i jeszcze inne. Jednak podstawowe pytanie to takie, czy zakup tylko dobrowolny, czy też "podprowadzany" przez Państwo Polskie? Idzie tu o skoordynowaną akcję prezydenta i rządu, Komisji Nadzoru Finansowego oraz spółek Skarbu Państwa i pewnych podmiotów prywatnych, aby skłonić zagranicznych właścicieli do zakupu po preferowanej przez czynniki polskie cenie... Trudne? Bardzo, ale możliwe. Za jakie pieniędze? Na pewno nie po wysokich cenach za wydrenowane skorupki, czego słusznie obawia się Marcin Masny. Idzie o ceny porównywalnie niskie do tych, za jakie banki były kupowane w latach 90-tych (za komuny i za Buzka) i strumienie finansowe generowane na tę okoliczność także z udziałem instytucji publicznych. Jednakowoż na koniec współwłaścicielami winni stać się obywatele polscy. To największa zagadka, jak do tego doprowadzić... Czy Tusk tego chce? Czort wie, albowiem Jan Krzysztof Bielecki i temu podobni autentycznie zrozumieli własne frajerstwo sprzed dwudziestu i kilkunasu lat, gdy stali się wyrobnikami u obcych, a nie pełnoprawnymi właścicielami. Poniewczasie okazało się, że ci właściciele ani mądrzejsi, ani lepsi, ani piękniejsi... Tylko bardziej sprytni. A to wkurzyło naszych naiwnych liberałów i teraz chcą się odegrać. Być może Polska może wraz z nimi. Jednak premier milczy o tym w expose, jak zaklęty. Już mu pani Angela zabroniła? I po co? Ano po to, żeby polska gospodarka hulała. Teraz tabelka Kawalca o dunamice kredytu dla polskich przedsiębiorstw w latach 2009-10. W całym sekotrze spadła o 6,3%. A w segmentach? W bankach spółdzielczych wzrosła o 36,5%! W publicznym PKO BP wzrosła o 22,7%! W pozostałych bankach, (czyli zagranicznych działających w Polsce) spadła o 11,0%! A że te ostatnie dominują, to łącznie pociągnęły statystykę w dół, zaś Polacy się wykrwawiali. Wystarczy tej ilustracji? Tak, więc tylko repolonizacja. Rzadko coś jest jednocześnie ważnego i mającego koniunkturę. Repolonizacja banków jest kluczowa i jest na to jakaś szansa. Jeżeli będziemy inteligentni, skorzystamy z niej. Jak nie, to pora umierać. Artur Zawisza
Rosja nas wykupi Moskiewscy biznesmeni często powiązani z Kremlem wybierają się na wielkie zakupy. Utraconą strefę politycznych wpływów można przecież podporządkować ekonomicznie... Kryzys finansowy może być też szansą. Na przykład dla rosyjskich inwestorów. Z jednej strony większość państw byłego Układu Warszawskiego boryka się z przeciekającymi budżetami, więc często wystawia na sprzedaż ostatnie państwowe przedsiębiorstwa. Z drugiej zaś korporacje europejskie pozbywają się swoich aktywów pod postacią spółek-córek w Europie Wschodniej. Na rynek wkraczają, więc mówiący po rosyjsku biznesmeni, z olbrzymią gotówką i jeszcze większą determinacją. Od upadku Związku Sowieckiego aż do 2008 roku Rosja zainwestowała w byłych krajach RWPG około 2,4 mld dolarów (dane według UNCTAD). Natomiast od 2008 roku aż do teraz wielkość inwestycji sięgnęła 2,8 mld USD. Skąd to przyspieszenie? Z jednej strony rosyjskie firmy zaczynają szukać dróg ekspansji za granicą, gdyż rynek wewnętrzny robi się dla nich za mały. Z drugiej zaś, ta ekspansja jest bardzo często wspierana przez polityków z Kremla, którzy uważają (nie bez racji), że pomoże to w forsowaniu strategicznych interesów Moskwy. W sierpniu największy w Rosji bank państwowy, Sberbank, który pozostaje pod silnym wpływem niejakiego Putina, przejął wschodnioeuropejskie spółki pewnego austriackiego banku. Wiadomo, że Rosjanie mają ochotę zmienić tę instytucję w bank globalny. Inna instytucja finansowa z Moskwy zamierza wykupić od czeskiego magnata finansowego Petra Kellnera, 10-proc. udział w popularnej sieci agencji kredytowych. Ruble skusiły także właścicieli większościowego udziału w bułgarskim koncernie tytoniowym. Za 141 mln USD pozbyli się oni tych akcji na rzecz... niespodzianka! Rosyjskiego banku! Wiadomo, że rosyjskie koleje przyglądają się słowackim i polskim przewoźnikom, a pewien rosyjski koncern naftowy planuje przejęcie Rafinerii Gdańskiej. Toczy się również wielka wojna w sektorze energetycznym – Rosjanie ostrzą sobie zęby, by uczestniczyć w budowie sieci elektrowni atomowych w Polsce, Słowacji i na Węgrzech. Nie musimy już się bać (przynajmniej przy obecnym układzie sił) rosyjskich czołgów i myśliwców. Ale rosyjskich biznesmenów sami zapraszamy do stołu negocjacyjnego. Obyśmy tego kiedyś nie żałowali... Ławeczka Drussa
Bajka o miedzi i o pożytkach z niej płynących Wiemy mało, możemy snuć spekulacje. Tylko to nam pozostało
Zupełnie niezauważona została na Nowym Ekranie sprawa, moim zdaniem, dość sensacyjna. Mianowicie wzmianka w expose premiera Tuska o opodatkowaniu koncernu miedziowego KGHM i powiązany z tym gwałtowny spadek cen akcji tej spółki. Spadek sięgający blisko 14 %. Wycenia się, że wartość giełdowa KGHM zmniejszyła się o przeszło 4 miliardy złotych. Kupa kasy. Ktoś całkiem sporo zarobił. Jeśli dobrze pogłówkował, to na instrumentach pochodnych mógł zarobić drugie tyle. I to nie jest bajka. Bajką są natomiast sugestie Palikota, że za wszystkim stał J.K. Bielecki. Już samo to, że taką informację puszcza w obieg człowiek w różowej koszuli czyni ją niepoważną. Wpuszcza nas w maliny po prostu. Chce zapewne coś ugrać, albo coś uprzedzić. Czas pokaże. Mnie natomiast zastanawia coś innego. Całkowite oddanie pola przez Grabarczyka, albo przez Schetynę. Bez walki. Tusk ich najzwyczajniej w świecie odstawił na boczny tor. I co? I nic. Ludzie z takim zapleczem biznesowym, wpływami, armią lenników, ci ludzie robią dobrą minę do złej gry. Wszystko ma swoją cenę, prawda? Może te 4 miliardy to właśnie ta cena? Żeby nie było, tak tylko spekuluję. Czarny Borys
Waszyngton przedstawił Teheranowi ultimatum Władze USA złożyły Teheranowi ultimatum żądające od niego w terminie do wiosny 2012 roku demontażu irańskiego programu jądrowego,
Źródła : www.3rm.info/17611-vashington-predyavil-ultimatum-tegeranu.html
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2011/11/19/waszyngton-przedstawil-teheranowi-ultimatum/#more-15289
Data publikacji : 19.11.2011
Tłum. z jęz. ros. RX
Grożąc w przeciwnym wypadku zakończeniem powstrzymywania Izraela przed zmasowanym atakiem na terytorium Iranu do którego jest on już gotowy, donosi portal NEWSru Israel. Autorzy artykułu podkreślają, że do wiosny 2012 roku, kiedy jednostki wojskowe USA opuszczą terytorium Iraku, Izraelowi nie będzie potrzebne zezwolenie Waszyngtonu na przelot samolotów wojskowych przez iracką przestrzeń powietrzną w przelocie do Iranu. O poważnych zamiarach Izraela wykonania uderzenia na Iran w obecnym czasie pisze prasa tego kraju. Dziennikarze zwrócili uwagę zwłaszcza na publikację amerykańskiej strony internetowej www.dailybeast.com utrzymujące, że przez ostatnie 10 lat w ciągu, których Iran konstruował bombę atomową, Izrael wydał dziesiątki miliardów dolarów na stworzenie zaawansowanej technologicznie elektroniczno-cybernetycznej broni, która może być użyta przeciwko Iranowi i może dosłownie go „oślepić i ogłuszyć”. Według twierdzeń www.dailybeast.com powołującej się na źródła w amerykańskich specsłużbach, w przypadku ataku na irańskie obiekty jądrowe, Izrael nie ograniczy się do uderzeń rakietowych i nalotów samolotowych, ale usunie z systemu elektronicznego internet, sieci łączności komórkowej i inne elektroniczne rodzaje komunikacji. Oprócz tego w dyspozycji Izraela są technologie zdolne do „zabicia” częstotliwości używanych przez irańskie służby wojskowe i ratownicze. Na stronie www.dailybeast.com przypomina się o zniszczeniu przez izraelskie lotnictwo syryjskiego obiektu jądrowego. Wtedy Izrael zdołał przechytrzyć syryjskie radary zmuszając je do pokazania, że na niebie syryjskim pojawiło się niespodziewanie tysiące samolotów. W tym czasie szef Pentagonu, Leon Panetta powiedział, że atak Izraela na Iran w najlepszym wypadku powstrzyma irańskie prace nad programem jądrowym na dwa lata. Ponadto taki atak wywrze dotkliwy wpływ na gospodarkę światową. Według Panetty, który powinien dzisiaj spotkać się w Kanadzie z ministrem obrony Izraela Ehudem Barakiem, w obecnym czasie Waszyngton woli działać przy pomocy dyplomacji i sankci ekonomicznych. Ehud Barak dzień wcześniej bardzo sceptycznie wyraził się o skuteczności antyirańskich sankcji. W jego opinii mogłyby one być skuteczne jeśliby były popierane przez cały świat, ale na razie Rosja, Chiny i Indie z różnych przyczyn nie są nimi zainteresowane. 17-go listopada b.r. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej przy ONZ potwierdziła jego obawy. Przygotowany przez tę organizację raport dotyczący tego, że Iran próbuje uzbroić się w broń jądrową został pod naciskiem Chin i Rosji skorygowany i pozbawiony wezwania z groźbą zastosowania środków karnych w stosunku do Teheranu. W dokumencie podkreśla się zaledwie „głębokie i narastające zaniepokojenie” planami irańskich władz w dziedzinie rozwoju prac nad energią jądrową, pisze brytyjska gazeta „The Independent”. Według jej danych możliwość pojawienia się ostrzejszej rezolucji bez poparcia Moskwy i Pekinu była rozważana, ale taki wariant był odrzucony z powodu możliwości rozłamu w łonie „szóstki” (USA, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Chiny, Rosja) prowadzącej rozmowy z władzami irańskimi w sprawie kwestii jądrowej, który byłby na rękę Teheranowi. Dzisiaj między innymi jest już wiadomo, że do projektu rezolucji „szóstki” dołączyło jeszcze 12 państw (Włochy, Japonia, Australia, Belgia, Bułgaria, Węgry, Kanada, Holandia, Portugalia, Singapur, Czechy, Szwecja), donosi RIA Novosti. Autorzy dokumentu wzywają Teheran do otwarcia ekspertom agencji dostępu do obiektów jądrowych i nalegają na aktywizację współpracy pomiędzy Iranem i MAEA oraz do dyplomatycznych uregulowań kwestii jądrowej. Jeśli projekt rezolucji będzie przedłożony pod głosowanie to do jego przyjęcia będzie wystarczała zwykła większość państw biorących udział w głosowaniu. W Radzie jest 35 państw i w tym wypadku koniecznym jest żeby za rezolucją głosowało 18 państw-członków Rady. Dr David Duke - Nie dla Wojny za Izrael z Iranem - Ocalmy Amerykę i Świat! a tymczasem Iran przygotowuje się do wojny w obronie ostatnich resztek wolności zabranych nam przez globalnych lichwiarzy:
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/iran-manewry-wojskowe-w-atmosferze-napiecia-wokol-,1,4911472,wiadomosc.html
Irańska armia przeprowadza w kraju 4-dniowe ćwiczenia wojskowe w celu sprawdzenia swej obronności - podała telewizja Press TV. Reuters zauważa, że odbywa się to w atmosferze napięć i zaniepokojenia wspólnoty międzynarodowej programem nuklearnym Iranu. Według irańskiej telewizji państwowej, manewry rozpoczęły się w piątek i odbywają się na obszarze 800 tys. km kwadratowych na wschodzie kraju. Więcej szczegółów nie ujawniono. Zarówno Izrael, jak i Stany Zjednoczone nie wykluczają militarnego ataku na Iran, jeśli inne środki zawiodą w powstrzymaniu tego kraju przed pracami nad kontrowersyjnym programem nuklearnym. W czwartek irański przywódca duchowo-polityczny ajatollah Ali Chamenei ostrzegł Izrael, USA i ich sojuszników przed atakami na zakłady jądrowe w Iranie. Zagroził, że irańskie siły wojskowe stanowczo odpowiedzą na każdy atak militarny. Z opracowanego niedawno raportu Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) wynika, że do 2010 roku Iran realizował różneprojekty i przeprowadzał eksperymenty mające na celu opracowaniegłowicy atomowej. Przyznano, że część z prowadzonych potajemnie prac, o które podejrzewa się Iran, mogła mieć cele pokojowe, a "inne są charakterystyczne dla broni nuklearnej".
W piątek Rada Gubernatorów MAEA przyjęła rezolucję wyrażającą "rosnące zaniepokojenie" pracami Iranu w dziedzinie nuklearnej, wzmagając międzynarodowy nacisk na Teheran po niedawnym raporcie Agencji. W rezolucji Rady zażądano od Teheranu niezwłocznego i pełnego wyjaśnienia wszystkich otwartych kwestii dotyczących jego programu nuklearnego. Zwykle mniej krytyczne wobec Iranu Chiny i Rosja tym razem współredagowały tekst rezolucji.
Teheran utrzymuje od kilku lat, że chce tylko produkować paliwo dla elektrowni atomowych. Na koniec przypominam czytelnikom, że Sadam Hussein nie miał broni chemicznej i USA zaatakowały jego kraj na podstawie fałszywych dokumentow, które mówiły, że był zagrożeniem dla "globalnej demokracji". Chyba historia się powtórzy jeszcze raz, tylko konflikt z Iranem będzie o wiele bardziej poważny i wywoła prawdopodobnie 3 wojnę. ... Co jeśli Iran w ogóle nie ma broni jądrowej?? i to jest tylko kolejna propaganda medialna?? USA, Izrael i Syjoniści Żydowscy chcą mieć tylko pretekst do kolejnego zamordyzmu i wprowadzenia totalnego globalizmu... Jakim prawem inne kraje pseudo-demokratyczne mogą mieć broń jądrową a Iran nie? Przecież Iran jest azylem dla ludzi, którzy mają dojść lichwy i spekulantów finansowych. .... PRECZ Z SOCJALIZMEM! PRECZ Z MARKSEM! Kryptonim Prawda
Pradziadek mu nie opowiedział... Ojciec jednego z zatrzymanych niemieckich antifowców stwierdził, że jego syn po przegonieniu przez policję po Nowym Świecie wrócił z taką traumą, że musi poddać się terapii. Ojciec jednego z zatrzymanych niemieckich antifowców stwierdził, że jego syn po przegonieniu przez policję po Nowym Świecie wrócił z taką traumą, że musi dostać odszkodowanie od polskiego podatnika Widać dziadek mu nie opowiedział, co te kilkadziesiąt lat temu robił w Polsce, więc ja uzupełnię jego edukację. Przed wojną w Poznaniu mieszkała mała dziewczynka. Tata był krawcem, mama zajmowała się domem. Dziewczynka chodziła z nią na targ, ścierała kurze. Lubiła pomagać mamie i przyglądać się jak krząta się w kuchni. Miała lalki i czyste łóżko. W kieszeni fartuszka znajdowała karmelki, które wkładały jakieś dobre duszki. 1 września 1939 roku nie poszła do szkoły. Bracia ucałowali ją i wyjechali na wojnę. Potem w mieście zaroiło się od krzyczących po niemiecku żołnierzy i flag ze swastyką. W szkole nauka odbywała się w języku niemieckim a w każdej klasie na dzieci patrzył z fotografii sam Führer. Dziewczynka dowiedziała się, że mieszka teraz nie w Polsce, tylko w Warthegau, prowincji III Rzeszy. Po lekcjach ze spuszoną głową przemykała szybciutko do domu – smutnego domu. Bracia trafili do niewoli, siostry zostały wywiezione w głąb Rzeszy na roboty przymusowe. Żaden dobry duszek nie wkładał jej już do kieszonki karmelków. W 1942 roku skończyła 12 lat. Któregoś poranka marcowego do mieszkań w ich domu wpadli policjanci z Kripo (policji kryminalnej). Dziewczynka wraz z matką zostały aresztowane, ten sam los spotkał kilka innych jej rówieśniczek. Cztery matki skazano hurtem na jednej rozprawie bez adwokata i bez składania zeznań za brak nadzoru nad dziećmi na pobyt w obozie koncentracyjnym, zaś dziewczynki za kradzież skrawków mięsa na pobyt w Prewencyjnym Obozie Policji Politycznej dla Młodzieży Polskiej w Łodzi (Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Jej ojca wysiedlono do GG, a jej łóżeczko zajęła niemiecka dziewczynka – córka przybyłego do Poznania hitlerowskiego urzędnika. Pod koniec grudnia 1942 roku wszystkie aresztowane w Wielkopolsce dzieci przetransportowano do Łodzi na reedukację. Dziewczynka przekroczyła bramę obozową, zobaczyła trzy metrowy mur okalający obóz, baraki, plac apelowy. Wkrótce też przekonała się, że trafiła do piekła. Jako oficjalny powód powołania obozu podano konieczność odseparowania w Polsce od społeczności niemieckiej małoletnich przestępców i ich odpowiedniego wychowania. A na czym ono polegało? Każdy dzień zaczynał się o 6 rano od słania łóżek, żeby nie było żadnego zagięcia derki, która musiała być naprężona jak stół. Kto nie zdążył, dostawał kijem po grzbiecie. Następnie wypędzano małych więźniów na plac apelowy, gdzie odbywały się ćwiczenia gimnastyczne na rozgrzewkę oraz dla hartowania ciała. Po gimnastyce spędzano dzieci na placyk z pompą, aby się umyły. Potem odbywał się apel. Najpierw ustawiano dzieci chodzące, potem przynoszono chore i te, które zmarły w nocy. Jeśli remanent nie zgadzał się ze stanem z dnia poprzedniego to apel trwał tak długo póki nie znaleziono błędu. Na zakończenie apelu był przegląd czystości, czyli wybieranie przez nadzorców kilku osób i ukaranie ich. „Za brudne nogi, za wszy, za wszystko co było, dostawałeś bicie. A przecież nie było mydła! (…) Bili, a mało że bili, to jeszcze trzymali i kazali liczyć: "Raz, dwa, trzy... ." Dostawałam takie lanie, takie bicie (nawet 25 na tyłek naraz), że tylko do ośmiu naliczyłam, a reszty już nie! Bicie było za nic!”1/ Gdy formalnościom buchalteryjnym stało się zadość dzieci dostawały śniadanie, czyli kubek czarnej lury i pajdkę czarnego, gliniastego chleba. Wygimnastykowane i najedzone szły do pracy ku chwale III Rzeszy. Chłopców początkowo kierowano do budowy baraków, potem wszyscy pracowali w warsztatach na rzecz wojska. Mali więźniowie szyli paski i chlebaki, robili sprzączki, wyrabiali kosze wiklinowe na amunicję. Dziewczynki kierowano również do pralni, do skrobania jarzyn, zaś chłopców do szewca lub prostowania igieł tkackich. „Takich igiełek przykładowo trzeba było wyprostować na kowadełku sześćset, siedemset. Kto nie wyrobił normy, był karany. Można było dostać za to skakanie żabki, jak nie pompki, albo pół porcji tylko dostał swojego obiadu czy wyżywienia ”2/ Praca kończyła się o 19 podsumowaniem dnia i wypłatą należności wg fantazji wachmanów. Dla jednych znaczyło to brak śniadania lub siniaki, skakanie „żabką” lub w woru związanym pod szyję, biegi do utraty tchu po placu apelowym, ćwiczenie kroku defiladowego, dla innych pobyt w karcerze - ciemnym pomieszczeniem w piwnicy jednego z budynków, w którym cały czas utrzymywał się 20-centymetrowy poziom wody. O 22 dzieci szły spać do nieogrzewanych baraków bez światła elektrycznego z małymi okratowanymi oknami umieszczonymi pod sufitem Baraki były wyposażone w piętrowe prycze z desek, których w każdej sali mieściło się po 50. Sienników nie było. Do przykrycia służył cienki koc. Często na jednej pryczy spały po 2-3 osoby. Pilnowanie, by nikt nie opuszczał sal należało do zadań dyżurnych. Natomiast wachmani potrafili w ciągu nocy urządzać dodatkowe zbiórki i apele. Władze obozowe uznały, że dzieciom do przeżycia wystarczy na dzień 200 gram chleba i dwa talerze wodnistej zupy z ziemniaków lub brukwi bez tłuszczu za to z wkładką mięsną w postaci robactwa. Posiłki zimą i latem, niezależnie od pogody, były serwowane na dworze. Również niezależnie od pory roku dzieci były ubrane jedynie w mundurki z szarego drelichu, na gołych stopach miały trepy. Dziewczynce z Poznania jakoś udało się przetrwać pierwszych kilka miesięcy i na wiosnę 1943 roku przeniesiono ją do filii obozu w Dzierżążni, gdzie mieścił się folwark. Dzieci były tu zatrudniane przy pracach polnych, w ogrodzie, cieplarni, w oborze. "Jako dzieci żeśmy pracowali po 12 godzin w polu. Było z tym lepiej o tyle, że tą marchew, tego buraka, tego ogórka zjadło się na tym polu. Tylko z tym było lepiej. Pracowaliśmy od szóstej do dwunastej. O dwunastej był obiad. Potem żeśmy pracowali do godziny szóstej, była kolacja. Po kolacji to się nie szło spać, tylko do stodoły, wiązać rzodkiewkę do godziny dwunastej w nocy. Tylko parę godzin żeśmy spali. Zmordowane, zmęczone, wiadro wody na pół pola stało, żeby się napić wody. To nim się doszło napić, to już się zostało z pracą, już się nie mogło podążyć. "3/ "W Dzierżązni myśmy z kolei w polu ciężko pracowali: kamienie żeśmy zbierali, buraki plewili, wyciągali buraki jesienią. Boso, szron już był, nogi i ręce mieliśmy takie, jakbyśmy parchy mieli. A to ból był, jak człowiek chciał umyć, zamoczyć wodą tylko troszeczkę. Pieczenie niemiłosierne. Ale z biegiem czasu wyleczyliśmy to własnym moczem. Myśmy sikali na własne ręce, żeby je jakoś wyleczyć. Tak nam doradziła taka pani Jadzia na Dzierżązni, która nas pilnowała." 4/ Pomimo tak wspaniałych warunków stworzonych do resocjalizacji społecznej i wychowania wartościowych obywateli III Rzeszy dzieci masowo umierały. Władze obozowe, choć w styczniu 1944 w popłochu opuszczały obóz jednak nie zapomniały zniszczyć kartotek, więc do dziś nie wiadomo, ilu małych więźniów przewinęło się przez obóz usytuowany w środku łódzkiego getta, czy było to 5 tysięcy, czy 20 tysięcy małych Polaków.
1/ http://www.dsh.waw.pl/zon/index.php?page=persons&id=529
2/ http://www.dsh.waw.pl/zon/index.php?page=persons&id=477
3/ http://www.dsh.waw.pl/zon/index.php?page=persons&id=476
4/ http://www.dsh.waw.pl/zon/index.php?page=persons&id=531
Ewa Rembikowska
OBIETNICE PREMIERA TUSKA W EXPOSE O POLITYCE ENERGETYCZNEJ 2007-2011 Skrót z wystąpienia sobotniego w zakresie energetyki * Zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego. * Wsparcie projektów infrastrukturalnych UE dot. bezpieczeństwa energetycznego. * Wytwarzanie biopaliw i biogazów.
Kto zaufał obietnicom Premiera Donalda Tuska Sejm w sobotnim głosowaniu bezwzględną większością głosów udzielił wotum zaufania rządowi Tuska. Za głosowało 234 posłów, przeciw -211, wstrzymało się 2 posłów. W głosowaniu udział wzięło 447 posłów, większość bezwzględną stanowiło - 224. Dzięki staraniom rządu, Polska jest dziś bezpieczna energetycznie - oświadczył w sobotę w Sejmie premier Donald Tusk, odpowiadając na pytania, zadane mu przez posłów po jego piątkowym exposé. Wymieniając działania swego rządu w kwestii bezpieczeństwa energetycznego, Tusk mówił o przygotowanym programie polskiej energetyki jądrowej, rozpoczęciu wydobycia gazu łupkowego, budowie interkonektorów gazowych i "liczonych w tysiącach kilometrów" nowych gazociągach, gazoporcie, kontraktach gazowych z Katarem i Rosją "Jeśli z czegoś możemy być dumni - bo to było wielkie przedsięwzięcie dyplomatyczne, logistyczne, finansowe - to z tego wspólnego działania na rzecz bezpieczeństwa energetycznego. Dzisiaj Polska jest bez porównania bardziej bezpieczna, dzięki realnej dywersyfikacji. W następnych czterech latach będziemy kontynuować te prace, skończyło się gadanie o bezpieczeństwie energetycznym i dywersyfikacji, a stały się fakty. Dzisiaj Polska jest bezpieczna energetycznie" - przekonywał Tusk. Dodał, że przebudowa polskiej energetyki to zadanie na 20 lat i rząd zdaje sobie sprawę z czekającego go "gigantycznego" wysiłku, zwłaszcza, jeśli chodzi o sieci przesyłowe i wytwarzanie prądu. "Będą też zależne od skutecznego wywalczenia, a potem absorpcji środków europejskich" - podkreślił szef rządu. Donald Tusk oświadczył też, że kierowane pod adresem jego rządu zarzuty zaakceptowania niekorzystnych dla Polski zapisów pakietu energetyczno-klimatycznego są nieprawdziwe. "Poprzedni prezydent Lech Kaczyński podjął te zobowiązania na Radzie Europejskiej. Jak sam powiedział publicznie, ale i w rozmowie ze mną, stało się to na prośbę kanclerz Angeli Merkel i uzyskał w ten sposób pewne zobowiązania dotyczące innych zapisów ustrojowych UE" - stwierdził. Jak dodał, Lech Kaczyński po pewnym czasie uczciwie i otwarcie przyznał, że konsekwencje tego kroku mogą być rzeczywiście bardzo kosztowne dla Polski. "Nie chciałbym, aby kiedykolwiek więcej pojawiały się fałszywe argumenty w tej debacie, ona jest zbyt poważna na formułowanie nieprawdziwych zarzutów" - podkreślił Tusk. Jak mówił, w kwestii pakietu działalność rządu polegała na tym, żeby niwelować złe skutki i korygować zapisy, żeby był on możliwie mało szkodliwy z punktu widzenia interesów polskiej energetyki. PAP/WNP
Weryfikacja obietnic rządzących jest naturalnym i niezbędnym elementem zdrowej debaty publicznej. Dlatego Fundacja Republikańska opracowała pierwszy w historii III RP wyczerpujący raport rozliczający rząd z realizacji zobowiązań zaciągniętych wobec obywateli. Do pracy nad tym projektem zainspirowały nas inicjatywy popularne w państwach zachodnich, takie jak np.: the Obameter(USA), the Guardian coalition pledge tracker (Wielka Brytania), czy le Sarkomètre (Francja). Przedmiotem naszej analizy było exposé wygłoszone przez premiera Donalda Tuska 23 listopada 2007 roku.
Zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego Najważniejszym elementem bezpieczeństwa gospodarczego jest bezpieczeństwo energetyczne, które rozumiemy przede wszystkim jako gwarancję niezakłóconych dostaw nośników energii po akceptowalnych cenach, przy równoczesnej trosce o ekologię. Myślimy tu przede wszystkim o odbiorcy detalicznym. Politykę tę będziemy realizować w ramach strategii narodowej, współdziałając z partnerami z Unii Europejskiej. Donald Tusk, Prezes Rady Ministrów Warszawa, 23 listopada 2007 r.
Stan realizacji: Najważniejszym dokumentem strategicznym państwa w tym sektorze przyjętym przez Radę Ministrów jest Polityka energetyczna Polski do 2030 rok z 10 listopada 2009 roku (Załącznik do uchwały nr 202/2009 Rady Ministrów z dnia 10 listopada 2009 r.), która wyznacza następujące priorytetowe cele: poprawę efektywności energetycznej, wzrost bezpieczeństwa dostaw, energetykę jądrową, rozwój odnawialnych źródeł energii, rozwój konkurencji i ochronę środowiska. Warto jednak przypomnieć, że pierwotna wersja Polityki nie zakładała produkcji energii w elektrowniach atomowych i dopiero kryzys energetyczny na Ukrainie spowodował zaktualizowanie strategii w tym zakresie. Prawie po roku funkcjonowania rządu powołany został doradca premiera ds. bezpieczeństwa energetycznego. Ponadto, we września 2008 roku Polska przystąpiła do Międzynarodowej Agencji Energetycznej. W dniu 13 stycznia 2009 r. Rada Ministrów przyjęła uchwałę (Uchwała Nr 4/2009.) o rozpoczęciu prac nad Programem Polskiej Energetyki Jądrowej oraz o powołaniu pełnomocnika rządu ds. energetyki jądrowej. Celem programu jest uruchomienie pierwszej elektrowni jądrowej w roku 2020. W lipcu 2009 r. Ministerstwo Gospodarki opublikowało Ramowy harmonogram działań dla energetyki jądrowej. Następnie, pod koniec 2009 roku powstała spółka celowa PGE Energia Jądrowa S.A., która ma się zajmować przygotowaniem i rozpoczęciem inwestycji, tj. budowy dwóch elektrowni atomowych o mocy około 3 tys. MW każda. Z ostatnich doniesień wiadomo, że oddanie pierwszej elektrowni przesunie się co najmniej o dwa lata, czyli do 2022 r. Do tej pory nie zostało wybrane miejsce lokalizacji pierwszej elektrowni. Dnia 16 sierpnia 2010 r. został przedstawiony projekt Programu Polskiej Energetyki Jądrowej, będący strategicznym dokumentem rozwoju tego segmentu rynku w Polsce. Z końcem września skończyły się konsultacje społeczne nad założeniami do projektów ustawy o energetyce jądrowej oraz ustawy o cywilnej odpowiedzialności za szkodę jądrową. 12 kwietnia 2010 roku prezydent podpisał ustawę o szczególnych uprawnieniach ministra właściwego do spraw Skarbu Państwa oraz ich wykonywaniu w niektórych spółkach kapitałowych lub grupach kapitałowych prowadzących działalność w sektorach energii elektrycznej, ropy naftowej oraz paliw gazowych (Dz.U. 2010 nr 65 poz. 44). Dnia 29 maja 2010 roku weszła w życie nowelizacja ustawy o zapasach ropy naftowej, produktów naftowych i gazu ziemnego oraz zasadach postępowania w sytuacjach zagrożenia bezpieczeństwa paliwowego państwa i zakłóceń na rynku naftowym (Dz.U. 2010 nr 81 poz. 532). Ustawa ta znowelizowała przepisy dotyczące sposobu wyliczania kary pieniężnej nakładanej na przedsiębiorcę za niedopełnienie obowiązku tworzenia i utrzymywania zapasów obowiązkowych ropy naftowej lub paliw, obniżania ilości tych zapasów poniżej poziomu określonego w ustawie oraz utrzymywania, w ramach zapasów obowiązkowych, paliw niespełniających wymagań jakościowych. „Polityka energetyczna Polski do 2030 roku (Załącznik do uchwały nr 202/2009 Rady Ministrów z dnia 10 listopada 2009 r.)zawiera przyjęta przez Radę Ministrów z 10 listopada 2009 roku zawiera definicję bezpieczeństwa energetycznego w brzmieniu: „Przez bezpieczeństwo energetyczne rozumie się zapewnienie stabilnych dostaw paliw i energii na poziomie gwarantującym zaspokojenie potrzeb krajowych i po akceptowanych przez gospodarkę i społeczeństwo cenach, przy założeniu optymalnego wykorzystania krajowych zasobów surowców energetycznych oraz poprzez dywersyfikację źródeł i kierunków dostaw ropy naftowej, paliw ciekłych i gazowych.” Na szczególną uwagę zasługuje zwrot „po akceptowanych przez gospodarkę i społeczeństwo cenach”. Według prognoz uwzględniających wpływ pakietu klimatycznego, ceny energii elektrycznej w Polsce wzrosną w ciągu najbliższych pięciu lat dwukrotnie. Powodem tak znaczącego wzrostu jest zmiana roku bazowego przyjętego w pakiecie klimatycznym. 9 lutego 2007 roku Komitet Europejski Rady Ministrów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego przyjął polskie stanowisko w sprawie pakietu klimatyczno-energetycznego. Zawierało ono wiele ważnych dla nas postanowień. Najważniejsze jednak było potwierdzenie akceptowalnego dla nas roku bazowego jako roku 1990. Polska była sygnatariuszem Protokołu z Kioto. W wyniku zmian, które zaszły w trakcie transformacji polskiej gospodarki, po 1989 roku z wyprzedzeniem wypełniliśmy swoje zobowiązania. Eksperci obliczali, że w stosunku do przyjętego w Protokole z Kioto roku bazowego – 1988 zredukowaliśmy emisje o ok. 31%. Założona w propozycjach Komisji Europejskiej redukcja o 20% do roku 2020 w stosunku do roku 1990 (średnio dla całej Unii Europejskiej) była dla Polski bezpieczna. W grudniu 2008 r. pakiet klimatyczny w zaproponowanej przez Komisję Europejską formie został przyjęty przez Parlament Europejski i państwa członkowskie. W dokumencie tym przewidziano dla Polski zwiększenie limitu emisji CO2 o 14% natomiast zmieniono rok bazowy z 1990 na 2005, co radykalnie pogorszyło naszą sytuację w zakresie możliwości emisji CO2. W sektorze gazowym pojawiło się kilka istotnych faktów. Została podpisana umowa gazowa. W ramach tej umowy Gazprom będzie dostarczał do Polski rocznie 10,24 mld m3 gazu do roku 2022. W kontrakcie obowiązuje formuła „take or pay” – czyli obowiązek zapłaty także za gaz nieodebrany. Formuła cenowa zawarta w umowie przesądza o bardzo wysokich cenach tego surowca w porównaniu z ceną tego surowca na zachodzie. Cena za tranzyt gazu do Niemiec przez terytorium naszego kraju jest dwu-trzykrotnie niższa od ceny w innych państwach tranzytowych.
Budowa terminala LNG jest kontynuowana, jednakże biorąc pod uwagę ilość gazu dostarczanego w ramach kontraktu jamalskiego i wydobycie własne z jednej strony oraz zużycie gazu z drugiej, istnieje obawa, że włączony do eksploatacji terminal LNG będzie wykorzystywany znacznie poniżej swoich możliwości eksploatacyjnych.
Ocena: Cel nie został zrealizowany (z wyjątkiem rozpoczęcia prac nad elektrownią atomową i budową terminala LNG).
Komentarz: Najważniejszą kwestią jest wejście w życie pakietu klimatycznego i w konsewencji gigantyczne podwyżki cen energii elektrycznej. Zaskutkuję to odczuwalnym zubożeniem społeczeństwa i utratą konkurencyjności polskich przedsiębiorstw. Sprawę dodatkowo komplikuje techniczne zużycie infrastruktury elektroenergetycznej. 70% sieci przesyłowych i dystrybucyjnych jest przestarzałe i wymaga i wymaga remontu lub wymiany. Ponad połowa bloków energetycznych liczy sobie ponad 40 lat. Szacuje się, że nakłady inwestycyjne na energetykę do 2030 r. wymagają kwoty ok. 200 mld zł. Pozytywnie natomiast należy ocenić działania rządu dotyczące rozpoczęcia prac nad stworzeniem prawnych uregulowań budowy pierwszej w Polsce elektrowni atomowej. Jest to jednak element długofalowej strategii rozwoju tego rynku. W odniesieniu do sektora gazowego mamy brak jasności co do zbilansowania gazu w Polsce. Sztywne wolumeny dostaw gazu zapisane w kontrakcie jamalskim stawiają pod znakiem zapytania możliwości optymalnego wykorzystania terminala LNG oraz możliwości konsumpcji spodziewanych w najbliższych latach dostaw gazu łupkowego. Fundacja Republikańska
Kontynuacja działań poprzedniego rządu na rzecz dywersyfikacji dostaw nośników energii, również w wymiarze międzynarodowym Z uwagą potraktujemy wysiłki poprzedniego rządu w sprawie dywersyfikacji dostaw nośników energii. Wysoko oceniamy niektóre z jego działań w tej dziedzinie, ale także zastrzegamy sobie prawo do korekty niektórych planów wszędzie tam, gdzie będziemy widzieli taką konieczność. Dotyczy to zarówno projektu dostaw ropy naftowej, jak i gazu ziemnego. Będziemy szukać rozwiązań zabezpieczających interesy gospodarcze Polski w kwestiach energetycznych i na pewno nie stracimy z pola widzenia uwarunkowań politycznych w relacjach z naszymi sąsiadami, które tak bardzo koncentrowały uwagę naszych poprzedników. Donald Tusk, Prezes Rady Ministrów
Warszawa, 23 listopada 2007 r.
Stan realizacji: W marcu 2009 roku zlikwidowany został departament w Ministerstwie Gospodarki ds. dywersyfikacji dostaw nośników energii. Nie ma też centrum koordynacji działań rządu w tym zakresie. W analizowanym okresie zostały faktycznie wstrzymane prace związane z budową połączenia gazociągowego ze złożami skandynawskimi na Morzu Północnym poprzez duński system przesyłowy (projekt Baltic Pipe). Kontynuowany jest natomiast projekt budowy terminalu LNG do odbioru skroplonego gazu ziemnego w Świnoujściu. W 2007 r. została powołana spółka do budowy i eksploatacji terminalu – Polskie LNG Sp. z o.o. (spółka następnie została nabyta do PGNiG S.A. przez GAZ-SYSTEM S.A. oraz w 2010 roku przekształcona w spółkę akcyjną). Dnia 4 czerwca 2009 r. weszła w życie ustawa z dnia 24 kwietnia 2009 r. o inwestycjach w zakresie terminalu regazyfikacyjnego skroplonego gazu ziemnego w Świnoujściu, która określa zasady przygotowania, realizacji i finansowania inwestycji w zakresie terminalu wymaganych ze względu na istotny interes bezpieczeństwa państwa oraz inwestycji towarzyszących (Dz.U. 2009 nr 84 poz. 700. Ustawa ta została następnie znowelizowana (Dz.U. 2010 nr 57 poz. 358). W czerwcu 2009 r. PGNiG podpisało umowę z Qatargasem na dostawy 1,5 mld. m3 gazu skroplonego rocznie. Zgodnie z harmonogramem, spółka Polskie LNG S.A. 17 września 2010 r. oficjalnie przekazała plac budowy wykonawcy (konsorcjum SAIPEM-TECHINT-PBG), który teraz odpowiada za wszystkie prace prowadzone na terenie inwestycji. Szczegółowy harmonogram realizacji przedsięwzięcia zakłada oddanie obiektu do eksploatacji w terminie do 30 czerwca 2014 roku. Początkowa zdolność przeładunkowa terminalu ma wynosić 5 mld m³ rocznie, zaś następnie planowane jest rozbudowanie terminalu do przepustowości 7,5 mld m³ rocznie. W zakresie dywersyfikacji dostaw ropy naftowej doszło do porozumienia rządu i prezydenta i wspólnie kontynuowano działania na rzecz projektu Odessa–Brody–Płock–Gdańsk (tzw. szczyt w Kijowie w 2007 r.). Dnia 14 kwietnia 2008 w obecności prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki oraz prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego została podpisana umowa – pomiędzy inwestorem międzynarodowym przedsiębiorstwem rurociągowym Sarmatia oraz firmą Granherne, która pod koniec marca wygrała przetarg na realizację techniczno-ekonomicznego uzasadnienia projektu „Odessa – Brody – Płock – Gdańsk”. Po wykonaniu feasibility study brak jest do tej pory politycznej decyzji dotyczącej budowy tego ropociągu, co wstrzymuje cały proces inwestycyjny. Szacowany koszt tej inwestycji to 1,8 mld zł., z czego ok. 0,5 mld zł ma być dofinansowane z UE.
Ocena: Cel nie został zrealizowany (z wyjątkiem kontynuacji projektu terminalu LNG).
Komentarz: Jeśli chodzi o kontynuację najważniejszych projektów dywersyfikacyjnych poprzedniego rządu, to obietnica ta została tylko częściowo zrealizowana w zakresie budowy gazoportu w Świnoujściu. Zostały natomiast całkowicie wstrzymane prace nad projektem Baltic Pipe. Także projekt Sarmacja nie doczekał się zielonego światła. Oba projekty, przy zachowaniu ich ekonomicznej opłacalności, pozwoliłyby uzyskać nowe drogi transportu surowców energetycznych do Polski, co przyczyniłoby się do zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego. Fundacja Republikańska
Wspieranie wszelkich projektów infrastrukturalnych Unii Europejskiej mogących podwyższyć poziom bezpieczeństwa energetycznego kontynentu Mój rząd będzie wspierał w naszym polskim, narodowym interesie wszelkie projekty infrastrukturalne Unii Europejskiej mogące podwyższyć poziom bezpieczeństwa energetycznego kontynentu, upatrując w tych projektach szansę na rozwiązanie również naszych problemów. Niemniej od naszych unijnych partnerów oczekujemy pełnego zrozumienia polskich i regionalnych uwarunkowań związanych z bezpieczeństwem energetycznym. Donald Tusk, Prezes Rady Ministrów Warszawa, 23 listopada 2007 r.
Stan realizacji: Brak działań w tym zakresie.
Ocena: Cel nie został zrealizowany.
Komentarz: Niektóre z paneuropejskich inwestycji infrastrukturalnych podwyższając „poziom bezpieczeństwa energetycznego kontynentu”, jednocześnie służą interesom części państw członkowskich i są wymierzone wprost w interes innych. Przykładem takich inwestycji infrastrukturalnych są trasy transportu rosyjskiego gazu do Unii Europejskiej: „Nordstream” (zagrażający Polsce wprost) i „Southstream” (zagrożenie dla projektu dywersyfikacji gazu ziemnego dla Europy Środkowej „Nabucco”). Fundacja Republikańska
Kontynuacja działań na rzecz budowy polsko-litewskiego mostu elektroenergetycznego Rozumiemy także wagę mostu energetycznego między Litwą a Polską i traktujemy to jako bardzo dobry przykład tego typu inwestycji.
Donald Tusk, Prezes Rady Ministrów Warszawa, 23 listopada 2007 r.
Stan realizacji: 19 maja 2008 r. polski operator systemu energetycznego PSE-Operator S.A. i jego litewski odpowiednik Lietuvos Energija AB utworzyły spółkę joint-venture LitPol Link, mającą zająć się wstępną fazą projektu mostu elektroenergetycznego między Ełkiem a Alytusem – wykonaniem analiz i studiów, uzyskaniem pozwoleń umożliwiających realizację inwestycji. Projekt ten uzyskał dofinansowanie z unijnego programu „Infrastruktura i Środowisko na lata 2007 – 2013” w wysokości 683 mln zł. Dnia 31 maja 2010 r. w Brukseli pod auspicjami unijnego komisarza ds. energii zostało zawarte porozumienie ministrów gospodarki Polski, Litwy, Łotwy i Estonii o powołaniu grupy roboczej, która ma nadzorować budowę kluczowych projektów infrastrukturalnych w tym regionie, a więc głównie mostu polsko-litewskiego.
Ocena: Obietnica w trakcie realizacji.
Kometarz: Obecnie projekt jest na etapie uzgodnień społecznych i analiz środowiskowych. Nie jest jeszcze przesądzona trasa linii, bowiem istnieje sześć różnych wariantów przebiegu magistrali. Prace na budową mają się rozpoczęć dopiero pod koniec 2011 r., a pierwszy etap inwestycji może się zakończyć ok. 2015 r. (całość natomiast ok. 2020 r.). Po pierwszym etapie połączenie osiągnie moc 500 MW, a docelowo 1000 MW. Linia, która po stronie polskiej będzie mieć 106 km długości, a po litewskiej 48 km, ma kosztować ok. 237 mln euro. Aby inwestycja miała sens i mogła być w pełni wykorzystana, trzeba jednak rozbudować system energetyczny w północno-wschodniej Polsce. Wymaga to nakładów w wysokości ok. 600 mln euro. Istotne jest również zadbanie przez przedstawicieli rządu o inne działania związane z realizacją inwestycji, a w szczególności o udział polskiej strony w budowie elektrowni atomowej na Litwie na korzystnych warunkach. Do tej pory nie został wybrany inwestor strategiczny do budowy Ignaliny II. Wstępnie szacuje się wydatki na budowę jednego bloku w wysokości 4 mld euro. Skład właścicielski miałby wyglądać następująco: inwestor stategiczny miałby 51 proc. udziałów, natomiast resztę udziałów proporcjonalnie miałaby Polska, Litwa, Łotwa i Estonia. Z polskiej strony w inwestycji uczestniczyłaby Polska Grupa Energetyczna, która miałaby ok. 10 – 12 proc., a więc potrzebowałaby ok. 2 mld. zł. na tę inwestycję. Środki potrzebne na realizację całego projektu – a więc wraz z rozbudową sieci w Polsce i elektrowni na Litwie – stanowią duże ryzyko niepowodzenia inwestycji, zważywszy na stan całego sektora elektroenergetycznego, który potrzebuje ogromnych nakładów inwestycyjnych z racji zmieniających się przepisów wynikających z pakietu klimatyczno-energetycznego. Fundacja Republikańska
Ocena własna kończąca zestawienie z expose Łatwiej powiedzieć o tym o czym zapomniano powiedzieć lub co przemilczano
Kontrakt gazowy z Gazpromem ( sukces czy porażka?)
Umocnienie pozycji krajowych monopolistów PGNiG i PKN Orlen
Brak informacji o gazie łupkowym i polityce koncesyjnej
Brak informacji o energetyce jądrowej
Brak informacji o deregulacji rynku energii i roli URE
Dyskusja na tema temat jest konieczna
Kejow Wojciech Stefan Jaron