919

Polityka rządu w czasie depresji: laissez-faire Im bardziej rząd ingeruje, aby opóźnić proces dostosowawczy, tym dłuższa i bardziej dotkliwa będzie depresja, a w konsekwencji droga prowadząca do poprawy koniunktury stanie się trudniejsza. Jak powinien postępować rząd, któremu zależy na tym, aby depresja skończyła się jak najszybciej, a gospodarka znów rozwijała się normalnie? Najbardziej oczywista wskazówka to: nie ingerować w rynkowy proces dostosowawczy. Im bardziej rząd ingeruje, aby opóźnić proces dostosowawczy, tym dłuższa i bardziej dotkliwa będzie depresja, a w konsekwencji droga prowadząca do poprawy koniunktury stanie się trudniejsza. Ingerencja rządu zawsze przyczynia się do zaostrzenia i wydłużenia depresji. Mimo to rząd zawsze swoją polityką w  czasie depresji przyczyniał się (obecnie nawet w  jeszcze większym stopniu) do pomnożenia zła, które według głośnych zapewnień miał wyeliminować. Jeśli zestawimy metody, którymi rząd mógłby krępować proces dostosowawczy rynku, to otrzymamy katalog ulubionych metod stosowanych w „antykryzysowej” polityce rządu:

  1. Zapobieganie lub opóźnianie likwidacji. Pożyczanie pieniędzy niepewnym przedsiębiorstwom, zachęcanie banków do udzielania dalszych pożyczek itd.

  2. Kontynuowanie inflacji. Przedłużanie inflacji prowadzi do zahamowania koniecznego spadku cen, a w konsekwencji do opóźnienia procesu dostosowawczego i  wydłużenia depresji. Przedłużanie ekspansji kredytowej prowadzi do powstania kolejnych błędnych inwestycji.

  3. Zawyżanie płac. Sztuczne utrzymywanie płac na wysokim poziomie w czasie depresji prowadzi do trwałego i masowego bezrobocia. Ponadto jeśli nastąpi deflacja i ceny będą spadać, to zachowanie tych samych płac w kategoriach pieniężnych musi oznaczać wzrost płac realnych. W połączeniu z malejącym popytem przedsiębiorców [na pracę] musi to doprowadzić do zwiększenia bezrobocia.

  4. Zawyżanie cen. Utrzymywanie cen powyżej ich wolnorynkowego poziomu prowadzi do powstania niesprzedanych nadwyżek i hamuje proces powrotu do koniunktury.

  5. Stymulowanie konsumpcji i  zniechęcanie do inwestycji. Wzost oszczędności i  spadek konsumpcji przyspiesza proces powrotu do koniunktury. Z kolei w sytuacji nazbyt dużej konsumpcji i zbyt małych oszczędności niedobór zaoszczędzonego kapitału staje się jeszcze bardziej odczuwalny. Wprowadzając „plany bonów żywnościowych” i wypłacając zasiłki, rząd zachęca do zwiększenia konsumpcji. Z kolei podwyżka podatków, zwłaszcza tych, które muszą płacić zamożni może zniechęcać ludzi do oszczędzania i inwestowania.

  6. Dotowanie bezrobocia. Dotowanie bezrobocia usi doprowadzić do sytuacji, kiedy ludzie będą dłużej bezrobotni. W konsekwencji opóźni się proces przesuwania robotników do sektorów, w których mogliby znaleźć zatrudnienie.

 Jeśli rząd będzie korzystać z przedstawionych tu metod, to proces powrotu do koniunktury będzie oczywiście trwać dłużej, a depresja stanie się bardziej dotkliwa. A jednak są to rozwiązania tradycyjnie najchętniej stosowane przez rządy. Deflacja przyspiesza powrót do koniunktury, toteż rząd powinien zachęcać, a  nie zniechęcać do ograniczania kredytu. W  gospodarce opartej na standardzie złota, a taka była gospodarka Stanów Zjednoczonych w 1929 roku, polityka zapobiegania deflacji pociąga za sobą również inne niefortunne konsekwencje. W trakcie deflacji rosną rezerwy systemu bankowego, a w konsekwencji rośnie wiara obywateli i obcokrajowców w to, że standard złota zostanie utrzymany. Obawa o los standardu złota mogłaby doprowadzić do runu na banki, czego rząd pragnie uniknąć. Jednak deflacja, a  nawet run na banki, niosą ze sobą również inne korzyści, których nie wolno przeoczyć. Banki ani inne firmy nie powinny być zwolnione z obowiązku spłaty swoich zobowiązań. Ingerencja mająca na celu uchronienie banków przed runem, na co sobie właściwie zasłużyły, oznaczałaby, że banki są uprzywilejowaną grupą przedsiębiorstw, które nie mają obowiązku regulowania swoich długów. Konsekwencją takiego stanu rzeczy byłoby kontynuowanie inflacji, ekspansja kredytowa i ostatecznie kolejna depresja. Skoro jednak, jak stwierdziliśmy wcześniej, banki są w istocie bankrutami, a run tylko to demaskuje, to radykalna reforma bankowości, polegająca na odejściu od systemu bankowego opartego na rezerwach cząstkowych, byłaby zdecydowanie korzystna dla gospodarki. Taka reforma brutalnie uświadomiłaby społeczeństwu zagrożenia związane z bankowością opartą na rezerwach cząstkowych i lepiej niż akademickie dyskusje chroniłaby przed nimi na przyszłość. Rozsądna polityka rządu w czasie depresji powinna zatem polegać na powstrzymaniu się od ingerowania w  proces dostosowawczy. Czy rząd może podjąć jakieś skuteczne działania, żeby wspomóc ten proces? Niektórzy ekonomiści uważają, że rząd powinien nakazać ogólną obniżkę płac, np. o 10 procent, w celu zwiększenia zatrudnienia. Jednak wolnorynkowy proces dostosowawczy stanowi przeciwieństwo takich „uniwersalnych” rozwiązań. Nie wszystkie płace trzeba obniżyć. Zakres koniecznych dostosowań cenowych i  płacowych jest różny w  poszczególnych przypadkach i może być określony tylko przez procesy odbywające się na wolnym i nieskrępowanym rynku. Ingerencja rządu może prowadzić jedynie do dalszego zniekształcenia rynku. Rząd może podjąć tylko jedno skuteczne działanie, a mianowicie radykalnie ograniczyć swoją rolę w  gospodarce, zmniejszyć wydatki i  podatki, a  zwłaszcza te podatki, które utrudniają oszczędzanie i  inwestycje. Redukcja podatków i  wydatków automatycznie spowoduje zmianę proporcji między oszczędnościami i  inwestycjami a  konsumpcją na korzyść oszczędności i inwestycji, co z  konieczności skróci czas powrotu do koniunktury. Obniżka podatków, które mają najbardziej negatywny wpływ na oszczędności i  inwestycje, przyczyni się do dalszego spadku społecznych preferencji czasowych. Nie zapominajmy też, że depresja to okres napięć gospodarczych. Obniżka podatków lub zniesienie regulacji utrudniających funkcjonowanie wolnego rynku zawsze działa stymulująco na zdrową aktywność gospodarczą. Podwyżka podatków lub inne formy interwencjonizmu pogłębiają kryzys. Podsumujmy konkluzją, że w  czasie depresji rząd powinien konsekwentnie prowadzić politykę leseferyzmu: radykalnie zredukować budżet i zachęcać do ograniczania kredytu. Przez wiele dziesięcioleci ekonomiści głównego nurtu określają ten program, jako „ignorancki”, „reakcyjny” lub „neandertalski”. Tymczasem właśnie taką politykę ekonomia nakazuje prowadzić tym, którym zależy na jak najszybszym i jak najłagodniejszym zakończeniu depresji. Murray Rothbard

Duch czasu nie jest dzieckiem Kościoła – rozmowa z prof. Jackiem Bartyzelem Czy Kościół jest ostatnią ostoją tradycji i starego porządku we współczesnym świecie? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Kościół z natury rzeczy jest ostoją tradycji, bo jest jej jedynym upełnomocnionym depozytariuszem. W praktyce natomiast sprawa nie wygląda tak prosto. W samym Kościele od dziesiątków lat tradycja jest nadwątlana przez różne prądy modernistyczne. Można powiedzieć, że w samym Kościele toczy się duchowa walka, by tradycja została zachowana i przekazana światu.

Co pan rozumie przez nadwątlanie tradycji? Nie da się tego jednoznacznie skonkretyzować. Już w XIX wieku wśród laikatu, ale także i duchownych, powstał prąd, który nazywano liberalizmem katolickim, kontynuowany później przez ruch chrześcijańsko-demokratyczny. Kościół miał pogodzić się z rewolucją, która dokonywała się w świecie. Te prądy zostały wówczas potępione przez Magisterium Kościoła. Szczytowym wyrazem tego potępienia był tzw. Syllabus Błędów wydany przez papieża Piusa IX w 1864 roku. Ojciec Święty wymienił w nim najważniejsze błędy nowoczesnego świata. Jednym z nich jest opinia, że „papież rzymski może i powinien pojednać się z postępem, liberalizmem i cywilizacją współczesną”.

W tej sprawie do dziś nic się nie zmieniło. Nie do końca, bo tendencje modernistyczne z czasem zdobywały sobie coraz większe wpływy i na Soborze Watykańskim II nurt ugodowy wobec liberalizmu, a także sekularyzmu odniósł wielkie sukcesy. Chodzi tutaj przede wszystkim o deklarację o wolności religijnej „Dignitatis humanae”, a także konstytucję duszpasterską „Gaudium et spes”. Jest to milczące odejście od stawiania światu i wspólnocie politycznej wymogu, by respektowały panowanie społeczne Chrystusa, a co za tym idzie, odejście od konfesjonalizacji państwa. Nie mówiąc tego wprost, Kościół na dobrą sprawę przestał wymagać od państwa, by postępowało zgodnie z jego nauczaniem.

Kościół idzie z duchem czasu, tyle że znacznie wolniej niż otaczający go świat. Duch czasu nie jest dzieckiem Kościoła. Kościelni zwolennicy modernizacji starają się za nimi nadążyć, ale jeśli powoli podąża się za kimś, kto szybko ucieka, to i tak zawsze zostaje się w tyle. Kościół niepotrzebnie podjął ten pościg. Teraz, skoro już raz się ugiął i zaczął gonić uciekający mu świat, to musi pogodzić się z tym, że będzie karcony za ciągłe niedotrzymywanie kroku.

Czy Kościół nie może zatrzymać się, albo wręcz cofnąć zmian, które już zaszły? Czy rzeczywiście nie ma już odwrotu od modernizacji? Oczywiście, że jest. Nie ma tu żadnej nieuchronności. Takie deterministyczne podejście byłoby zresztą sprzeczne z wiarą w Opatrzność Boską i w to, że Duch Święty nigdy nie opuścił i nie opuści Kościoła. To, czy Kościół będzie się uginał przed żądaniami, które są wobec niego wysuwane, zależy tylko od wiary ludzi Kościoła i siły ich ducha.

Załóżmy jednak, że Kościół będzie się nadal modernizował, zniesie celibat i pozwoli na kapłaństwo kobiet. Czym mogłoby się to skończyć? Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że Kościół bez wątpienia przetrwa, bo obiecał to sam Bóg. Jeśli chodzi o kapłaństwo kobiet, to jest ono absolutnie wykluczone. W 1994 roku Jan Paweł II wydał w tej sprawie dogmatyczne oświadczenie najwyższej rangi z powołaniem się na nieomylność papieską. Zmiana jest więc niemożliwa. Gdyby któryś z papieży zmienił tę decyzję i ustanowił kapłaństwo kobiet, to byłby to jasny dowód, że jest to fałszywy papież. Ta decyzja zatem nie byłaby prawomocna. Celibat natomiast nie jest dogmatem, tylko normą dyscyplinarną, więc można sobie wyobrazić jego zniesienie, albo rozluźnienie wymogów. Nie przyniosłoby to zapewne tragicznych skutków, ale byłoby niedobrze, gdyby w tej sprawie Kościół się ugiął.

Obok postulatów modernizacji Kościoła wciąż słyszy się też, że nie powinien się on angażować w politykę. Co pan sądzi o tym żądaniu? Czy Kościół rzeczywiście jest zbyt upolityczniony? Jest to wyświechtany frazes, który na dobrą sprawę nie wiadomo co oznacza. Kościół zawsze rozdzielał dwa porządki: doczesny i nadprzyrodzony. Władza Kościoła ma charakter duchowy. Z rzeczywistym problemem mielibyśmy do czynienia, gdyby Kościół sprawował władzę polityczną czy administracyjną. Taka sytuacja jest jednak nie do pomyślenia, bo wyklucza ją, i to od zawsze, nauka społeczna Kościoła.

Jeszcze w międzywojniu mieliśmy duchownych w parlamencie. Papież był temu przeciwny. Wszystkie tego rodzaju przypadki powinniśmy rozpatrywać indywidualnie, bo na przykład działalność takich posłów jak ksiądz Kazimierz Lutosławski można ocenić pozytywnie. To natomiast co robił ksiądz-radykał Eugeniusz Okoń, siało zgorszenie. Co do zasady, to dobrze się stało, że prawo kościelne nie pozwala już księżom na sprawowanie wybieralnych urzędów państwowych. Gdyby natomiast Senat miał tradycyjny charakter, czyli senatorowie byliby z urzędu albo mianowani, to biskupi powinni w nim zasiadać. Nie musieliby się wtedy wiązać z ugrupowaniami politycznymi.

Dziś Kościół krytykuje się za wypowiadanie opinii w kwestiach społecznych i światopoglądowych. Członkowie Kościoła są jednocześnie członkami wspólnoty politycznej, obywatelami. Nie można rozdzielić ich jestestwa na część kościelną i państwową. Aż do Soboru Watykańskiego II Kościół głosił przez wieki niezmiennie, że on i państwo są jak dusza i ciało, różne co do swej natury i funkcji, ale nie mogą być rozłączone, bo oznaczałoby to śmierć. Kościół ma tak zwaną władzę niebezpośrednią, którą powinien sprawować. Uzasadnieniem i celem tej władzy jest zbawienie dusz. Polega ona na upominaniu ludzi sprawujących władzę doczesną, by postępowali zgodnie z nauką Kościoła. Działanie państwa bowiem nie może stać w sprzeczności z ostatecznym celem człowieka, jakim jest zbawienie. Nie może ono prowadzić obywateli do grzechu. Dlatego napominanie jest obowiązkiem Kościoła i jeśli można sformułować tu jakiś zarzut, to raczej taki, że zbyt często się on od tego obowiązku uchyla.

Czy istnieje wspólnota losu Kościoła i państwa? Niemiecki poeta romantyczny Novalis pisał, że „Kościół i państwo trzymają się razem i upadają razem”. Czy ta diagnoza jest wciąż na czasie? Jest to bardzo aktualna myśl. Instytucja państwa znajduje się dziś w jeszcze głębszym kryzysie niż Kościół. Począwszy od rewolucji francuskiej przestało ono mieć charakter zwierzchniczy, następnie ulegało coraz większej demokratyzacji. Dziś więc mamy do czynienia z czymś, co jest już tylko fasadą dla różnych ponadnarodowych grup interesu. Prezydenci, premierzy i, tam gdzie się jeszcze uchowali, królowie, symulują już jedynie przywództwo polityczne. Prawdziwe państwo już właściwie nie istnieje. Zniknęła podstawowa zasada legitymizacji władzy politycznej, która w tradycyjnej koncepcji pochodzi z góry, od Boga.

Jaki wpływ wywarło to na Kościół? Kryzys państwa zakaża Kościół. Niemiecki filozof i teoretyk państwa Carl Schmitt w eseju „Rzymski katolicyzm a forma polityczna” pisał, że normalna sytuacja była wtedy, gdy Kościół i państwo pojmowały swoją rolę tak, że reprezentują wobec wiernych, względnie poddanych to, co nadprzyrodzone, niezmienne i dobre. Państwo pierwsze z tego zrezygnowało. Dziś Kościół został osamotniony w świecie całkowicie zdominowanym przez pogląd, że władza powinna pochodzić nie od Boga, lecz od ludu.

Wydaje się, że Kościół mimo wszystko odnajduje się w demokratycznym państwie. Źródło aberracji tkwi w naturze demokratycznego systemu politycznego, który dzieli ludzi wedle klucza partyjnego. Dlatego duchowni, który też są przecież „z ludu wzięci’, przejmują sposób myślenia charakterystyczny dla partyjnych podziałów. Jest to przeciwieństwo tradycyjnej roli Kościoła, który przez wieki nauczał wiernych, że powinni być posłuszni doczesnej władzy politycznej, władzy monarchy, która łączyła, a nie dzieliła. Ten stary porządek się rozpadł, a nieuchronnym skutkiem tego rozpadu jest dzisiejsza sytuacja, w której różni duchowni popierają różne ugrupowania polityczne. Jest to zatem niedobra sytuacja, ale jej źródeł należy szukać dużo głębiej niż zazwyczaj się to robi.

Skoro jednak Kościół musi funkcjonować w takich warunkach, to czy nie należałoby się z tym pogodzić?

Idealnie byłoby wówczas, gdyby duchowni mogli ograniczyć się do głoszenia zasad, którymi politycy powinni się kierować, nie wspierając wprost żadnego z nich. Tylko w bardzo dramatycznej sytuacji jakiegoś wielkiego zagrożenia dla Kościoła i wspólnoty politycznej Kościół mógłby poprzeć kogoś, kto potrafiłby powstrzymać rozpad. Ale i w obecnej sytuacji trudno oczekiwać, że duchowni nie będą piętnowali konkretnych przejawów zła w polityce.

Czy polski Kościół zachowuje powagę odpowiednią dla tej instytucji? W Polsce nie ma jeszcze tak dramatycznej sytuacji, jak w bardzo wielu innych, zachodnich episkopatach, w których gorszące, sprzeczne z nauczaniem Kościoła wypowiedzi hierarchów są niemal na porządku dziennym. Takich przypadków jeszcze nie mamy. Zdarzają się wybryki poszczególnych księży czy zakonników. Ale charakterystyczne jest to, że zaczynają oni od ekstrawagancji jako osoby duchowne, ale szybko porzucają Kościół i stan kapłański, jak to miało miejsce w przypadku ojca Bartosia, czy księdza Obirka. To są jednak wyjątkowe sytuacje, na pewno nie należą do normy. Rozmawiał Adam Tycner

Rycerze Wielkiej Sprawy Katoliccy mężowie stanu wobec wrogów ojczyzny i Kościoła „Może się zdarzyć — pisał ks. prałat Robert Mäder — że nieposłuszeństwo jest koniecznością, a posłuszeństwo staje się grzechem A zachodzi to wtedy, gdy dusza, rzecz najważniejsza w człowieku, staje wobec niebezpieczeństwa. Dusza jest ponad wszystkim, przed wszystkim i mimo wszystko!”1. Bojowy oddział Kościoła, polscy jezuici, stanowili największą w historii Kościoła siłę kontrreformacyjną. Odzyskali dla katolicyzmu w ciągu kilkudziesięciu zaledwie lat — w XVII i na początku XVIII wieku — wielki obszar naszych Kresów, zagrożonych protestantyzmem. Polska w czasie kontrreformacji wydała też jednego z największych świętych tej epoki, św. Andrzeja Bobolę, „Duszochwata”, męczennika za wiarę, który oddal życie na Kresach wschodnich, walcząc o wiarę ludności zagrożonej przez schizmę prawosławną. Także św. Jana Sankandra, męczennika, który zginął z rąk protestantów na Śląsku. Ale nie są to wszystkie zwycięstwa duchowe i moralne naszego narodu, który — przypomnijmy rzecz, która całkiem dziś wypadła z pamięci — w XVIII i XIX wieku składał się w 10 procentach ze szlachty. Czy można być Polakiem i katolikiem, a zarazem lojalnym poddanym cara albo cesarza niemieckiego w rozdartej przez zaborców ojczyźnie? Oto dramatyczne pytanie, które musiano zadawać sobie przez z górą wiek w katolickim społeczeństwie. Władza zaborców została narzucona przemocą. Rozbiory były permanentną wojną toczoną przez sześć pokoleń przeciwko katolickiemu narodowi przez dwa państwa niekatolickie i jedno, niestety, katolickie. Były hańbą Europy, za którą wcześniej czy później trzeba będzie zapłacić, jak bezkompromisowo podsumował francuski pisarz Paul Claudel2. Przyzwolenie ze strony chrześcijańskich państw na zniesienie Polski z mapy kontynentu, „ohydny rozbiór narodu chrześcijańskiego”, jest grzechem śmiertelnym Europy, który musi zostać odpokutowany. Dlatego też naród polski miał moralne prawo bronić swoich świętych praw do wolnego życia w niepodległym państwie. I to nie tylko poprzez bierny opór wobec niesprawiedliwych rozkazów uzurpatorskiej władzy i nie tylko przez wytrwałe poszukiwanie rozwiązań politycznych, co czynili m.in. konserwatyści wileńscy i krakowscy.

Chwycenie za broń przeciw zaborcom w powstaniach narodowych nie było żadną „rewolucją”, jak się dziś często uważa w posługujących się demagogią kręgach konserwatywno­‑liberalnych, nawet jeśli wśród organizatorów i  przywódców powstań można osoby znaleźć o lewicowych przekonaniach. Polaków przed rewolucją uchronił głęboko zakorzeniony w ich mentalności i całej kulturze katolicyzm. Co było celem ich walki? Czy zniesienie władzy w państwach zaborczych, anarchia i publiczne upokarzanie autorów krwawej przemocy przeciw Polsce? Dyktator powstania styczniowego Romuald Traugutt, słynący z osobistej prawości, gorliwy katolik, przykładny mąż i ojciec, którego spowiednikiem był św. abp Zygmunt Szczęsny Feliński, w swojej odezwie do powstańców pisał: „Żołnierze bracia! Nie na podbój idziemy, ale na odbiór wydzieranego nam dobra boskiego. Dobrem boskim jest wolność. Wygraną będzie ocalenie narodu. Jeżeli przegramy, rzeką krwi naszej inni popłyną ku wolności”. Traugutt słał również listy do Piusa IX z prośbami o apostolskie błogosławieństwo dla walczących Polaków. Jego błagania nie pozostały bez odpowiedzi. W mowie tronowej z 24 kwietnia 1864 r. papież wypowiedział słowa niezwykle mocne: „(…) sumienie mnie nagli, abym podniósł głos przeciwko potężnemu mocarzowi, którego kraje rozciągają się aż do bieguna. (…) Monarcha ten prześladuje z dzikim okrucieństwem naród polski i podjął dzieło bezbożne wytępienia religii katolickiej w Polsce”.

Wybitny historyk Stefan Kieniewicz, komentując wydarzenia z lat 1863–1864, przyznał, że w wyniku powstania istotnie „załamał się system trzymania Polski w niewoli rękoma Polaków”3. Dusza narodu, zagrożona przez zewnętrzną przemoc i kuszona do zdrady, by uzyskać doczesne przywileje od morderców ducha, została ocalona. Święty arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński, metropolita ówczesnej Warszawy, początkowo był niechętny rozlewowi krwi. Zdecydowanie zaprotestował jednak u władz rosyjskich przeciwko prześladowaniu Polaków. Zapłacił za to 20­‑letnim zesłaniem. Ale niewielu na świecie, poza nieliczną grupą duchowieństwa, rozumiało sens walki Polaków. To właśnie ów tragiczny brak zrozumienia dla naszej niemożności życia w niewoli i dla gotowości do płacenia krwią za marzenia o odzyskaniu bytu narodowego — co dla Polaków było tożsame z możliwością praktykowania wiary — jest tematem wstrząsającego wiersza Cypriana Kamila Norwida Pieśń o ziemi naszej, którego bezpośrednim motywem stał się wyrok wykonany przez Rosjan na Romualdzie Traugutcie na stokach Cytadeli Warszawskiej… Przypomnijmy, Norwid, uważany za wieszcza narodowego, nie należał do romantycznego nurtu ideologicznego, nigdy nie „wadził się z Bogiem”; był niezwykle trzeźwym analitykiem współczesności, myślicielem, którego intelekt ożywiała, pokorna, wręcz dziecięca wiara.

Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica,
Tam jest mój środek dziś — tam ma stolica,
Tam jest mój gród.

Od wschodu: mądrość­‑kłamstwa i ciemnota,
Karności harap lub samotrzask z złota,
Trąd, jad i brud.

Na zachód: kłamstwo­‑wiedzy i błyskotność,
Formalizm prawdy — wnętrzna bez­‑istotność,
A pycha pych!

Na północ: Zachód z Wschodem w zespoleniu,
A na południe: nadzieja w zwątpieniu
O złości złych!
(…)

Gdy ducha z mózgu nie wywikłasz tkanin
Wtedy cię czekam — ja, głupi Słowianin,
Zachodzie — ty!…

A tobie, Wschodzie, znaczę dzień­‑widzenia,
Gdy już jednego nie będzie sumienia
W ogromni twej.

Południe! — klaśniesz mi, bo klaszczesz mocy;
A ciebie minę, o głucha Północy,
I wstanę sam.

Braterstwo ludom dam, gdy łzę osuszę,
Bo wiem, co własność ma — co ścierpieć muszę —
Bo już się znam.

Romuald Traugutt został powieszony na oczach 30­‑tysięcznego tłumu, który w chwili jego śmierci śpiewał suplikację: „Święty Boże, święty mocny…”. Rosjanie, chcąc zagłuszyć potężne śpiewy i głośne modlitwy podczas egzekucji, kazali orkiestrze wojskowej grać walca Na wzgórzach Mandżurii. Kardynał Stefan Wyszyński uznawał dyktatora powstania styczniowego za świętego; Prymas Tysiąclecia był nawet jednym z inicjatorów przekreślonych przez wojnę i okupację starań o beatyfikację Traugutta.

Żeby nie zginąć jak pies Polski katolicyzm nadał specyficzne piętno Rzeczypospolitej szlacheckiej, ocalając ją od rozpadu wskutek zagrożenia wewnętrznego, potęgowanego przez nasze cechy narodowe, które tak bezbłędnie potrafili sto lat później wykorzystać nasi polityczni wrogowie. Męstwo w obronie ojczyzny już wtedy nie mogło być wystarczającą rękojmią. Adam Mickiewicz przedstawia w Panu Tadeuszu typowy motyw społecznego i religijnego życia dawnej Polski — scenę z sejmiku szlacheckiego, który odbywał się w klasztorze, przedstawioną na „arcyserwisie” podczas uczty weselnej:

„Jeden szlachcic na zgodę powszechną nie zważa.
Patrz, wytknął głowę oknem z kuchni refektarza,
Patrz, jak oczy wytrzeszczył, jak pogląda śmiało,
Usta otworzył, jakby chciał zjeść izbę całą:
Łatwo zgadnąć, że szlachcic ten zawołał: «Veto!»
Patrzcie, jak za tą nagłą do kłótni podnietą
Tłoczy się do drzwi ciżba, pewnie idą w kuchnię;
Dostali szable, pewnie krwawy bój wybuchnie”.

„Lecz tam, na korytarzu, Państwo uważacie
Tego starego księdza, co idzie w ornacie —
To przeor; Sanctissimum z ołtarza wynosi,
A chłopiec w komży dzwoni i na ustąp prosi;
Szlachta wnet szable chowa, żegna się i klęka,
A ksiądz tam się obraca, gdzie jeszcze broń szczęka;
Skoro przyjdzie, wnet wszystkich uciszy i zgodzi”.

„Ach! Wy nie pamiętacie tego, Państwo młodzi,
Jak wśród naszej burzliwej szlachty samowładnej,
Zbrojnej, nie trzeba było policyi żadnej;
Dopóki wiara kwitła, szanowano prawa,
Była wolność z porządkiem i z dostatkiem sława!
W innych krajach, jak słyszę trzyma urząd drabów,
Policjantów różnych, żandarmów, konstablów;
Ale jeśli miecz tylko bezpieczeństwa strzeże,
Żeby w tych krajach wolność była — nie uwierzę”.

W Polsce nie istniała wolność bez pokory wobec Boga. Świadectwem są dziś przepiękne świątynie na Kresach Rzeczypospolitej — ocalałe z zagłady, spośród dziesiątków tysięcy, które ufundowała szlachta na tej ziemi, znacząc nimi wojenne zdobycze „przedmurza chrześcijaństwa”. Polski katolicyzm obecny w kulturze, w wychowaniu, w wielopokoleniowych rodzinach nieraz ocalił przed całkowitym rozkładem moralnym także tych spośród polskich magnatów, którzy nadużywali fortun dla zaspokojenia namiętności. Matylda z Windisch­‑Graetzów Sapieżyna, Austriaczka z pochodzenia, tak pisała o odejściu ze świata w 1905 r. właściciela Łańcuta, Józefa Potockiego, człowieka wiarołomnego, choć wielkiego pana z szerokim gestem wobec chłopów: „Nieraz mówiliśmy z Pawłem [Sapiehą, mężem, bratem kardynała Adama Sapiehy], że człowiek innej narodowości, po takim życiu, jakie prowadził Józef, i w innych okolicznościach byłby zginął jak pies; u Polaka wiara w życie pozagrobowe jest jednak tak głęboko zakorzeniona w uczuciu. (…) Istotnie żył jeszcze dwa dni w ciężkich cierpieniach, wyspowiadał się ze szczerym żalem i napisał do żony, by się z nią pogodzić”4. Stanisław Falkowski celnie komentuje w Ciężkich norwidach wzruszającą scenę z Pana Tadeusza: „Oto wyruszającego do wojska Tadeusza Zosia obdarowuje relikwiami «świętego Józefa Oblubieńca, patrona zaręczonej młodzi» oraz obrazkiem ze świętą Genowefą. Może to nie przypadek, że poeta udzielił schronienia w sercu Zosi i pod dachem soplicowskiego dworu patronce Francuzów i Paryża, znieważonej we własnej zepsutej ojczyźnie? Relikwiarz św. Genowefy spalono w stolicy Francji w czasie rewolucji w 1793 r.; kościół pod jej wezwaniem zmieniono w świecki Panteon. W Soplicowie świętości się czci, a nie depcze” — puentuje autor, dodając, że temat pożegnania rycerzy „wiąże się z jednym z najgłówniejszych tematów dzieła — tematem dwóch cywilizacji, z których jedna czci świętości, a druga własne świętości lekceważy lub wręcz profanuje”.

Rodziny dostarczają wzorów „Chrześcijanie nie są rewolucjonistami, ale nie są też niewolnikami — pisał ks. Robert Mäder. — Twoja dusza i sumienie mają pierwszeństwo, a w twoim sumieniu najpierw Bóg, a potem państwo!”5. Celem walki zbrojnej Polaków była elementarna sprawiedliwość, niepodległość polskiego państwa — państwa katolickiego od setek lat, państwa, które nigdy nie przyjęło herezji protestanckiej ani schizmy prawosławnej… Rozbiory były czasem walki przede wszystkim o dusze. Bez wzmocnienia wiary Polska się nie odrodzi — rozumiano to powszechnie w elitach polskich, pojmowali to głęboko polscy święci tego okresu, bohaterscy duchowni i przedstawiciele wyższych stanów. Tej walce towarzyszyła niezwykła inwencja w zmaganiach z okupantami na wszystkich możliwych polach — duchowym (obrona Kościoła!), kulturowym, pracy społecznej i zabiegów politycznych. Polacy umieli cierpieć. Krzepiło ich przekonanie, że ich ofiara nie pójdzie na marne. Przemoc fizyczna i duchowa, kaganiec nałożony na życie religijne, kulturę, oświatę, naukę, uniemożliwienie swobodnego krzewienia wiary i praktykowania jej publicznie oznaczało karygodne niewolenie narodu. Takich czynów nigdy nie można nawet kojarzyć z wolą Bożą. Dziś często się o tym zapomina, szermując w duchu historycznego rewizjonizmu pojęciem prawowitości świeckiej władzy. Z tego właśnie powodu uczono polskie dzieci w domach rodzinnych, odsuwając je od carskich szkół, gdzie szalał rosyjski nacjonalizm urzędników. Wywoływało to nieustanne wrzenie, czynny sprzeciw uczniów, niezdolnych do podporządkowania się absurdalnym, łamiącym charaktery zarządzeniom. Szlachetna kultura polskich domów warstwy wyższej — ale także kultura chłopska i sfer inteligenckich (choć one szczególnie łatwo, zwłaszcza w Kongresówce, ulegały rusyfikacji) — została przepojona duchem katolickim. Polski dom był miejscem, w którym wspólnie — także ze służbą — modlono się, przestrzegano postów, dbano o dobre obyczaje (czego żelazną ręką pilnowały panie domu), pracowano, wychowywano dzieci w miłości do Boga i ojczyzny. Domek nazaretański był ideałem dużej liczby ziemian­‑katolików. Dla dzisiejszych Polaków tamte postawy stanowić mogą — i dla wielu stanowią — wspaniały wzór. Laicki świat zmienił obyczaje większości, ale dawne wzorce pozostały. Ich siła jest nieprzeparta, roztaczają ogromny urok, bo były oparte na niezmiennych zasadach moralnych i umiłowaniu prawdziwego piękna, wyższej kultury bycia, także w relacjach z bliźnimi różnych stanów. Dzisiejsze pielgrzymki piesze na Jasną Górę, te o tradycyjnym pokutnych charakterze, ciągnące kilometrami przez zmienne pogody sierpniowego pejzażu, z unoszącym się nad nimi śpiewem Bogurodzicy, są echem niewygasłym tej potężnej miłości. I próżno z niej szydzić i ją ośmieszać… Przeszłość ma wielką siłę przyciągania. „Zobaczcie, jacy byliśmy, byśmy mogli powrócić do dawnej wielkości, wzbogaceni o doświadczenia upadków, z których należy wyciągnąć wnioski” — zdają się mówić wspomnienia ziemian pisane w XIX i XX wieku. Dokumenty, listy, pamiętniki zawierają relacje bezpośrednich świadków i uczestników wydarzeń; one nie kłamią ani nie upiększają rzeczywistości. Dziś, zwłaszcza dziś, gdy za „katolickie” uchodzą w niektórych środowiskach akcje charytatywne Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy czy marsze po ulicach miast „w obronie dostępności platformy cyfrowej”, katolicki obyczaj, dawna polska kultura jest skarbem, który nie może zostać zmarnowany. Wszystko bowiem, co kiedykolwiek istniało w dziedzinie ducha, a było szlachetne i piękne, ma w oczach Boga wielką wartość i nie ulegnie zniszczeniu.

Ugoda, czyli zimna krew Czym była tzw. polityka ugodowa polskich katolickich konserwatystów, którymi byli w pierwszym rzędzie przedstawiciele wielkich rodów polsko­‑litewskich z terenów dawnej Litwy? Jej istotą i celem było osiągnięcie poprawy sytuacji Polaków pod zaborem rosyjskimi i przywrócenie państwu polskiemu niepodległości, gdy tylko warunki polityczne okażą się sprzyjające. Najważniejszą sprawą było oczywiście doprowadzenie do poprawy sytuacji Kościoła katolickiego, poddanego przez rosyjskie władze niezliczonym represjom, począwszy od utrudniania kandydatom do seminariów zdobycia studiów na odpowiednim poziomie, po zabieranie kościołów, więzienie i zsyłki w głąb Rosji księży, zamykanie klasztorów i zmuszanie ludności grekokatolickiej do przechodzenia na prawosławie.

Drogą, na której starano się osiągnąć te cele, były zabiegi dyplomatyczne w kręgach związanych z dworem carskim i rządem rosyjskim. Prowadzili je w bardzo trudnych warunkach, po klęsce powstania styczniowego, katoliccy mężowie stanu. Byli to ludzie świetnie wykształceni, znający języki, o nienagannych manierach, swobodnie poruszający się wśród dyplomatów i koronowanych głów Europy. Niemal każdy z nich był właścicielem ziemskim, często ograbionym przez carat za udział ojca czy dziada w powstaniu. Odzyskanie ojcowizny i dbanie o jak najlepszy stan majątku, tak by przynosił dochód i zapewniał godziwą pracę możliwie dużej liczbie ludzi, uważano za główny obowiązek patriotyczny.

Symbol i zarazem ukoronowanie tej strategii polskiego katolickiego ziemiaństwa stanowił Wileński Bank Ziemski, potężna instytucja gospodarcza dająca oparcie wielu ziemianom walczącym o utrzymanie i odbudowę majątków nadwątlonych popowstaniowymi represjami. Jak pisze kronikarz owych zmagań, ks. Walerian Meysztowicz, bank „stał się wkrótce nie tyko źródłem tak wówczas potrzebnych kredytów rolnych, ale i potężną organizacją ziemiaństwa Litwy”6. Ważną rolę odgrywały również tzw. towarzystwa rolnicze, założone w Mińsku przez Edwarda Woyniłłowicza, namiastka „od pół wieku zniszczonej, prastarej instytucji sejmików szlacheckich. Miały ogromny wpływ na życie gospodarcze kraju (…). Liberalizujący kierunek moskiewskich rządów było to zwykłe zjawisko u epigonów wielkich carów, bez przekonania ciągnących linię poprzedników — tolerował instytucję z imienia tylko kredytową”7. Litewscy panowie nie chcieli żadnego pisemnego układu z dynastią, w zamian zmuszeni byli uczestniczyć w aktach symbolicznych; kilku ziemian — w tym ojciec księdza Meysztowicza — z wyrachowaniem przyjęło na siebie przykry obowiązek obecności przy odsłonięciu pomnika Katarzyny II w Wilnie. „Po długich targach i układach w zamian obiecano ulgi dla Kościoła i zgodę na prywatne szkoły polskie i litewskie. Byłem na ganku w Pojościu, gdy mój ojciec wsiadł do powozu jadąc na odsłonięcie tego pomnika. Nie rozumiałem o co chodziło. Ale pamiętam wyraz twarzy i słowa po francusku do matki: „Nous sommes toujours les boucs émissaires” (‘zawsze jesteśmy kozłami ofiarnymi’)… Uczestnicy tej demonstracji nie stracili zaufania współobywateli i byli potem obierani na najwyższe stanowiska społeczne i polityczne”8. Kierownictwo Wileńskiego Banku Ziemskiego po śmierci pierwszego prezesa, Adama Platera z Wieprz, objął ojciec autora tych słów, Aleksander Meysztowicz, człowiek o dużym autorytecie osobistym, cieszący się przy tym sympatią zarówno Polaków, jak i Litwinów. Litewscy ziemianie mieli poczucie swojej historycznej misji. Towarzystwo Rolnicze czy Bank Ziemski „były zewnętrznym wyrazem niepisanego dziedzictwa wspólnoty rodzin, które siebie uważały za dalszy ciąg Senatu Rzeczypospolitej (…). Ta wspólnota to było coś bardziej zwartego niż jakakolwiek organizacja, niż związek lub partia — to była świadoma siebie warstwa społeczna o starej tradycji, oparta o posiadanie ziemi”9. Celem prowadzonej przez nich „polityki realnej” było odzyskanie niepodległości. „«O tym nigdy nie trzeba mówić, ale o tym trzeba zawsze myśleć» — były to słowa matki Aleksandra Meysztowicza (…). Musieli być przygotowani na ostre zarzuty wielu współczesnych. (…) W Petersburgu przedstawiali oni [członkowie rosyjskiej Rady Państwa] interes Polski — właściwie niewygłaszaną, lecz stale im przyświecającą sprawę niepodległości Polski (…) nie tylko i może nawet nie tyle nawet wobec Rosji, co wobec państw mających swoje przedstawicielstwo nad Newą. (…) Można było bronić polskiego szkolnictwa (…), ukrócać samowolę czynowników wobec kleru, uzyskiwać lokalne ulgi dla Kościoła, bronić chłopów. Polscy panowie z Rady Państwa zaraz zawiązali «koło», do którego zaraz wszystkie takie sprawy spływały. «Koło» stało się w Petersburgu nieoficjalnym, ale w praktyce uznawanym przez korpus dyplomatyczny przedstawicielstwem Polski”10.

Czy były to działania skuteczne, wykraczające ponad wymiar lokalny? Mieczysław Jałowiecki, syn wielkiego właściciela ziemskiego z Litwy, był w tym samym czasie, na parę lat przed I wojną światową, młodym, świeżo po studiach i doktoracie, attaché rolniczym przy ambasadzie rosyjskiej w Berlinie. Jako przedstawiciel ambasady został pewnego wieczoru zaproszony przez dowódcę jednego z cesarskich pułków gwardyjskich na uroczyste przyjęcie. Wśród ubranych w galowe mundury oficerów był jeszcze jeden tylko cywil, hr. Ledebur z ambasady austriackiej. Jałowiecki wspomina:

„Dowódca pułku z wyszukaną grzecznością zapoznał nas po kolei z korpusem oficerskim. Przydzielono do każdego z nas młodego oficera jako cicerone. Dobór był właściwy, bo znalazłem się pod opieką młodego porucznika von Kempis, jak się okazało, katolika i ziemianina z okolic Bonn. Zasiedliśmy do stołu w obszernej, wykładanej ciemnym dębem sali jadalnej. (…) Pod koniec obiadu dowódca powstał, a za nim my wszyscy.

— Zdrowie cesarza! — zawołał podnosząc kielich. Trzymając przepisowo kieliszki na wysokości piersi wypiliśmy zdrowie cesarza Wilhelma. Po trzykrotnym «hoch!» rozległ się hymn niemiecki. Następnie wzniesiono toast na cześć cesarza rosyjskiego. Dowódca i oficerowie zwrócili twarze i kieliszki w moją stronę, jako członka rosyjskiego korpusu dyplomatycznego. Potem nastąpił toast na cześć cesarza Austro­‑Węgier. Tym razem hr. Ledebur był przedmiotem owacji. Hymnem austriackim Gott erhalte, Gott beschutze unsern guten Kaiser Franz… zakończono oficjalną część obiadu.

Jakież było jednak moje zdumienie, gdy dowódca pułku powstał z miejsca i z kieliszkiem w ręku dał znak orkiestrze. Rozległa się dziarska melodia Jeszcze Polska nie zginęła…

Ihres spezial! — zawołał dowódca podnosząc kieliszek i patrząc w moją stronę.

— Hoch, hoch — odpowiedzieli chórem oficerowie…”11.

Autor wspomnień zaznacza, że zaprzyjaźnił się z porucznikiem von Kempis i że miał uznanie dla oficerów Pułku Cesarzowej Augusty, przedstawicieli sfery, gdzie ceni się wartości prawdziwe, nie tylko symboliczne. Polski od ponad stu lat nie było na mapie. O odrodzonej Rzeczypospolitej nikomu się jeszcze w Europie nie śniło. W 1920 r. „niepodległościowcy i ugodowcy, a przynajmniej ich synowie, mogli wysiąść z obcych tramwajów i karet i razem wsiąść na koń — strzemię przy strzemieniu”12. Pan Bóg pobłogosławił w tej wojnie. Nie oszczędzali się w niej nie tylko synowie ziemian, lecz i wszyscy wierni Bogu i Kościołowi Polacy. „Wykazywano nam, że Polacy są «histerycznymi dziećmi», pozbawionymi dyscypliny, zmysłu praktycznego, niezdolni do wytworzenia żadnej formy bytu poza anarchią. «Histeryczne dzieci» odpowiadały ważkim argumentem, zadając bolszewikom jedyny istotny cios, jaki ich dosięgnął, i krusząc ich potęgę na polu bitwy, podczas gdy my poprzestaliśmy na zwalczaniu bolszewizmu w artykułach dziennikarskich, jednocześnie pobłażając mu tam, gdzie chodziło o zapewnienie sobie rynków zbytu”13. 19 czerwca 1920 r. Polska oddała się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. 15 sierpnia Maryja, od XVII wieku czczona u nas jako Regina Poloniæ, zwyciężyła. Polska i Europa została ocalona przed najazdem bolszewickim.

Straszny polski indywidualizm Niemożność zrozumienia natury i istoty tego, co nazywa się niekiedy nieszczęsnym wybujałym polskim indywidualizmem, polega na brzemiennym w skutkach uproszczeniu. Nie pojmuje się, że ów indywidualizm to nie tylko to, co najbardziej rzuca się w oczy — i jest zarazem najbardziej wyeksploatowane w antypolskiej propagandzie — a mianowicie skłonność do postaw sobiepańskich, przekornych, egoistycznych (one także, rzecz jasna, zaznaczają się mocno w polskim charakterze narodowym). Nade wszystko jest on bowiem wynikiem bogactwa typów myślenia, niekonwencjonalnej twórczej postawy wobec życiowych zadań i wszelkich historycznych wyzwań. A to wynika z wiary. Życiowa i intelektualna inwencja Polaków, oryginalność rozwiązań, niezadowalanie się tym, co małe i przyziemne, wielkie ideały, zaangażowanie, pasja, patrzenie wzwyż i w głąb — na przekór tego, czego chciałby syty i zadowolony z siebie świat — to także „polski indywidualizm”. Mocno pragnąc celu, gdy jest prawdziwie wielki i trudny do osiągnięcia, i to nie dla siebie, ale dla dobra ogółu, nie szczędzić ofiar, by go osiągnąć — to postawa typowo polska. Aż do oddania życia za wielką sprawę, za Boga, za ojczyznę. Nie za „politykę” — ale za prawdę. Mieć za nic siebie w obliczu wezwania do obrony wielkiej sprawy — to wszak postawa arcykatolicka. Postawa ta była obecna w naszych dziejach i nie wygasła aż dotąd (choć dziś przytłumia ją jarmarczny zgiełk fałszywych idei i rozszalały konsumpcjonizm potomków zrusyfikowanych mentalnie mieszkańców Kongresówki). Jest ona całkowicie niezrozumiała dla naszych sąsiadów. Coś takiego po prostu nie mieści w głowach narodów niekatolickich, jak Rosja czy Prusy. Mają ją często za naiwność lub wybujałą uczuciowość. W istocie ta zdolność do ponoszenia ofiar ze świadomością celu i niezbędności ofiary jest zjawiskiem niepowtarzalnym. Czasem objawia się to drażniącym obcych przeczuleniem, przewrażliwieniem na własnym punkcie, ale jednocześnie, przy nadludzkim niemal wysiłku i cierpliwości w ponoszeniu ofiar osobistych i dźwiganiu krzyży społecznych, owocuje pięknem zdolnym zachwycić świat. „Polski indywidualizm” rodził też różnorodne, zawsze zaskakujące naszych wrogów, formy oporu przeciw okupantom i najeźdźcom. Ci spośród polskich przywódców, którzy te cechy polskie znali i doceniali, rozumieli ich źródło, odnosili zwycięstwo. Nie byli więźniami tzw. opinii publicznej, często umiejętnie formowanej i podbarwianej przez zawodowych propagandystów i pokątnych informatorów (przypomnijmy wielki sukces „propagandy szeptanej” w czasach komunistycznych). Wielcy polscy przywódcy wsłuchiwali się uważnie w głos wewnętrzny, często cichy i nie narzucający się, w niezależną myśl, czyste intencje i głęboko przeżyte doświadczenie swojego narodu. „Dzisiejsi dyktatorowie — zauważyła z goryczą Matylda Sapieżyna — już tych przestróg nie potrzebują, oni sami stwarzają i narzucają opinię i ją wtłaczają wszelkimi środkami nowoczesnej techniki propagandowej w mózgi obywateli, wytępiając indywidualne myślenie i sądy”14. Jej słowa wydają się dziś jeszcze bardziej aktualne. W duchowym i moralnym sensie okupanci nigdy nie zdobyli Polski. Wobec zagrożenia najświętszych spraw istniała potrzeba polskiej wojny obronnej. W tych warunkach imponowała moralna czujność Polaków, świadectwo katolicyzmu, by nie dać się uczuciu nienawiści wobec wrogów, nie pozwolić sobie na nią. Profesor Tomasz Strzembosz zwraca uwagę, że to przedwojenny etos rycerski, którym przepojone były instytucje wychowawcze i życie wielu polskich rodzin, pozwolił licznym przedstawicielom młodzieży harcerskiej przeżyć czas nienawiści — mimo konieczności toczenia bezkompromisowej walki z bronią w ręku w czasie II wojny — bez wypaczeń moralnych. „Dwudziestoletniego poetę, żołnierza II kompanii batalionu «Zośka» phm. Jana Romockiego «Bonawenturę», stać było na to, aby po ponadrocznej akcji dywersyjno­‑bojowej, po przeżyciu śmierci wielu kolegów, napisać: «Uchroń od zła i nienawiści, / Niechaj się odwet nasz nie ziści, / Na przebaczenie im przeczyste / Wlej w nas moc, Chryste!»”15. Gilbert K. Chesterton, wielki przyjaciel Polski, zwierzył się kiedyś: „Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń przeciwko niej — rzec mogę — wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzyło mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tych osobnikach, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski”16. Chesterton całym sercem poparł Polskę w czasie wojny 1920 r. Pisał wtedy: „Polska to jedyny realny wał obronny przeciw barbarzyństwu. I jeśliby Polska upadła, wraz z nią runąłby szaniec pokoju całego świata”17. Właśnie wtedy, nieprzypadkowo zapewne, w prasie brytyjskiej i amerykańskiej, pojawiły się doniesienia o rzekomych pogromach Żydów w Polsce. „Chesterton przeprowadził z bratem i H. Bellokiem własne dochodzenie i ogłosił, że są to kłamstwa”18, jak przypomniał niedawno zmarły publicysta prawicowy Piotr Skórzyński. Gdy Adam Mickiewicz wyswobodził się już ze szponów sekty Towiańskiego — dzięki opiece i modlitwie kapłanów z zakonu zmartwychwstańców, działających z wielkim oddaniem wśród polskiej emigracji — zyskał przekonanie, że Polska jest zapomnianym i niezrozumianym problemem świata. Problemem, którego Kościół nie może przemilczeć. Polska jest dla Kościoła ważna, bo tu cierpią spragnieni prawdy katolicy. Najlepszym dowodem na prawdziwość tego poglądu była postawa, jaką wobec Polski zajęli Benedykt XV oraz Pius XI . Obaj papieże doskonale rozumieli, że bez wolnej Rzeczypospolitej Kościół na ziemiach polskich i na ziemiach dawnej Litwy ulegnie zniszczeniu przez Rosję. Polska była Kościołowi potrzebna i jest mu potrzebna także dziś.

O, dzięki Tobie za Państwo — boleści,
I za męczeńskich — koron rozmnożenie,
I za wylaną czarę szlachetności
Na lud, któremu imię jest — cierpienie —
I za otwarcie bram… nieskończoności.
(Cyprian Kamil Norwid, Psalm wigilii)

 PRZYPISY:

  1. Ks. R. Mäder, Jestem katolikiem!, Warszawa 2000. []

  2. P. Claudel, Dziennik 1904–1955, Warszawa 1977. []

  3. S. Kieniewicz, Powstanie styczniowe, Warszawa 1972. []

  4. S. Falkowski, P. Stępień, Ciężkie norwidy, Warszawa 2009. []

  5. Ks. R. Mäder, dz. cyt. []

  6. Ks. W. Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach, Londyn–Łomianki 2009. []

  7. Tamże. []

  8. Tamże. []

  9. Tamże. []

  10. Tamże. []

  11. M. Jałowiecki, Na skraju Imperium, Warszawa 2003. []

  12. Ks. W. Meysztowicz, dz. cyt. []

  13. K. Sarolea, Listy o Polsce, poprzedzone listem kard. Merciera i przedmową G.K. Chestertona, Warszawa 1923. []

  14. M. z Windisch­‑Graetzów Sapieżyna, My i nasze Siedliska, Kraków 2003. []

  15. T. Strzembosz, Refleksje o Polsce i podziemiu, Warszawa 1990. []

  16. K. Sarolea, dz. cyt. []

  17. Tamże. []

  18. P. Skórzyński, „G. K. Chesterton (1874–1937), w 125. rocznicę urodzin”, [w:] J. Gronau, Wędrówki po biografii G. K. Chestertona, Kraków 2006. []

Ewa Polak-Palkiewicz

Nie wiedzą sąsiedzi, kto na czym siedzi W wywiadzie dla portalu samorządowego prof. Jerzy Regulski opowiedział się przeciw ograniczeniu maksymalnej liczby kadencji, przez które można sprawować urząd wójta, burmistrza czy prezydenta. Sprzeciw swój motywował tym, że nie ma ryzyka oligarchizacji władzy wójta czy burmistrza - bo władza samorządowa jest z natury poddana największej kontroli społecznej. Jako dowód na poparcie tak postawionej tezy odwołał się do przysłowia „wiedzą sąsiedzi, kto na czym siedzi”. Niestety jeżeli takie stwierdzenie może być na coś dowodem, to tylko na to, że Pan Profesor krąży po orbicie mocno oddalonej od rzeczywistej samorządowej praktyki. A praktyka ta w Polsce jest taka, że poziom znajomości polityki na poziomie samorządu (zarówno jako takiego, jak i konkretnego w danym mieście czy gminie) jest zasadniczo niższy od poziomu znajomości polityki ogólnokrajowej. Mieszkańcom brakuje często elementarnej wiedzy co do kompetencji i zasad działania władz samorządowych – a co dopiero mówić o możliwości racjonalnej i merytorycznej oceny ich pracy. Przykłady pochodzące z własnego doświadczenia radnego miasta mógłbym mnożyć w nieskończoność. Nagminnie chociażby trafiają mi się kontakty z mieszkańcami, którzy próbują przyjść do mnie „do pracy” do urzędu. Dopytują się w jakim pokoju „urzęduję” i czy do godziny 15 czy do godziny 16. Niektórzy wręcz myślą, że jako radny mam jakieś swoje oddzielne biuro. Informację, że pracuję zupełnie gdzie indziej, w prywatnej firmie, a obowiązkami radnego zajmuję się „po godzinach” przyjmują ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Gdy wyczuwam, że jest ono podszyte zdziwieniem dla mojej pazerności (o taki i owaki, „ciągnie” kasę z dwóch źródeł) lubię przeprowadzić sondaż: a jak Pan/Pani myśli, ile wynosi dieta radnego w naszym mieście? Tu odpowiedzi są różne, ale zawsze wyraźnie powyżej rzeczywistej kwoty. Rekordziści zwykli wskazywać na stawki rzędu kilkunastu tysięcy miesięcznie, a zdecydowana większość strzela w granicach pomiędzy 5 a 7 tysięcy złotych. Informacja, iż moja dieta wynosi 1760 zł miesięcznie (w miastach zazwyczaj jest to od ok. 1000 do nieco ponad 2000 zł, w gminach nieco mniej) znów przyjmowana jest z dużym zaskoczeniem. Miałem przypadki ludzi twierdzących wręcz, że ich oszukuje, że to nie jest prawda i na pewno my, radni, bierzemy znacznie więcej. To właściwie ciekawostki, są natomiast mniemania błędne zasadniczo. Na przykład zupełne nie pojmowanie logiki rządzący-opozycja na poziomie samorządu. Raczej nie zdarza się wyborca mający pretensje o posunięcia rządu Tuska do… posłów PiS. Natomiast wyborca mający pretensje do radnego opozycyjnego o posunięcia burmistrza czy prezydenta to chleb powszedni. Zdarzają się też konstrukcje bardziej ekwilibrystyczne – na przykład mieszkaniec mający pretensję o pewną decyzję do radnego, który występował i głosował właśnie przeciw tej decyzji. Przy tym kontrastujący dezaprobatę wobec owego radnego z entuzjastycznym poparciem dla prezydenta, który z kolej daną decyzję proponował i przeforsował na radzie. Inny nagminny przykład z mojej praktyki to twierdzenie, że radny jest służbowym zwierzchnikiem urzędników samorządowych i może im wydawać wiążące polecenia. Albo – jeżeli coś nie odpowiada na terenie dzielnicy – stwierdzenie „Prezydent jest z centrum i o nie dobrze dba, dobrze się wywiązuje ze swoich obowiązków – a Pana obowiązkiem jest z kolej dbanie o naszą dzielnicę i widać że Pan sobie nie radzi”. To ostatnie było oczywiście połączone z żądaniem abym „złożył w urzędzie wypowiedzenie umowy o pracę” (i wielkie zdziwieni że ja żadnej umowy o pracę w urzędzie nie mam). Miałem przypadki, iż byłem uważany za służbowego zwierzchnika komendanta policji, albo zarządu spółdzielni mieszkaniowej. Raz zdarzył się nawet pan domagający się abym „wydał polecenie” otwarcia na terenie dzielnicy dyskontu jego ulubionej sieci. Oraz pani prosząca bym „kazał wsadzić do aresztu” jej sąsiada za notoryczne zakłócanie ciszy nocnej. Co gorsza utrzymywanie wyborców w stanie systemowej niewiedzy co do samorządu zasadniczo sprzyja lokalnym oligarchiom samorządowym (mogą wówczas manipulować, przypisując sobie wszystko co się dzieje dobrego na terenie danego miasta czy gminy – a odsuwać od siebie odpowiedzialność za zjawiska postrzegane jako negatywne). Nie sposób więc zakładać że ten stan rzeczy się zmieni sam z siebie w bliskiej przyszłości. Zostawmy na boku ciekawy wątek dlaczego tak się dzieje, oraz co zrobić aby było inaczej. Musimy zapamiętać prostą konstatację: nie wiedzą sąsiedzi, kto na czym siedzi. Władze samorządowe nie będą poddane skutecznej kontroli społecznej jeżeli będziemy dalej żyli w mylnym przekonaniu, że owa kontrola obecnie jest skuteczna i nie wymaga systemowego wsparcia. Marcin Horała

Szewczak: Budżetowy tajfun "Vincent" Mamy jeszcze nie ogłoszoną oficjalnie, ale całkiem już realną katastrofę budżetową. W budżecie na ten rok może zabraknąć głównie z tytułu gwałtownie malejących dochodów podatkowych, jak i spadku PKB poniżej 2,5 proc. – nawet 18-20 mld zł. Manko w kasie państwa będzie więc ogromne. Realny deficyt budżetu w kończącym się właśnie roku wynosił będzie nie 35 mld zł, ale gdzieś ok. 50 -55 mld zł. Same tylko dochody z VAT MF J.V.Rostowski przeszacował aż o ok. 12 mld zł. Mowa o budżecie, o którym MF nasz niewątpliwie wybitny „Sztukmistrz z Londynu” mówił rok temu, że jest realny, ostrożny, rozwojowy i właściwie skonstruowany, czyli słowem świetny. Niecały rok temu większość analityków ekonomicznych i bankowych ze St. Gomółką na czele również zapewniała, że budżet na 2012r. jest realny, a wskaźniki zawarte w nim do zrealizowania. Miało być 2,5 proc wzrostu PKB 12,3 proc bezrobocia inflacja na poziomie 2,8 proc. oraz znacznie wyższe dochody podatkowe. Mieliśmy też oczywiście zejść z deficytem sektora finansów publicznych poniżej 3 proc., i nie udało się to, pomimo gigantycznego, nieplanowanego podarunku z NBP w wysokości ok. 8 mld zł z tytułu tzw. wpłaty z zysku. Dziś te same brednie i zaklęcia MF powtarza w stosunku do budżetu na 2013r. – realny, realistyczny, bezpieczny i ostrożny. Oczywiście jest on księżycowy, wirtualny, a nie realny, a nawet humorystyczny. W budżecie na kończący się 2012r. MF zaplanował dochody z mandatów na poziomie 1,2 mld zł, a uzyskał z tego zaledwie 25 mln zł i nie tylko, ze nie wyciągnął żadnych wniosków, ale na 2013r. podniósł jeszcze poprzeczkę do 1,5 mld zł. Republika Radarowa Rostowskiego rozkwita. Będzie kolejna klapa i kompromitacja podobnie jak z wpływami podatkowymi i to nie tylko z dramatycznie słabnącymi dochodami z VAT, ale również CIT-u, które J.V.Rostowski zaplanował w 2013r. na poziomie wyższym aż o 11 proc. niż w tym roku. Kłopoty będą nawet z dochodami z PIT-u. W tym roku zbankrutuje ok. 1 tysiąc firm, a na najbliższy rok zapowiada się prawdziwa lawina bankructw i znaczący wzrost bezrobocia do ok. 18 proc. Choć jeszcze w czerwcu tego roku MF absolutnie wykluczał nowelizację budżetu to dziś już jej nie wyklucza tyle, że osiągnięcie założonych w budżecie na 2013r. wskaźników makroekonomicznych takich jak: wzrost PKB na poziomie 2,2 proc., bezrobocia na poziomie 13 proc., wzrost płac realnych i popytu krajowego, jest tak samo realny, jak lot na księżyc J.V.Rostowskiego w 2013r. Tu nawet żadne dopalacze ani brytyjski paszport nie pomogą. Przy malejącym PKB, załamaniu inwestycji, rosnących zatorach płatniczych, licznych bankructwach czeka nas raczej potężny krach finansowo-budżetowy. Będzie zdecydowanie gorzej niż w 2009r. Realny deficyt budżetowy w 2013r. może zbliżyć się do rekordowej dziury ministra J.Bauca – czyli ok. 80 mld zł, a sektora finansów publicznych może przekroczyć 4 proc. Szybko pogarsza się płynność finansowa przedsiębiorstw, rośnie ilość zagrożonych kredytów gospodarstw domowych i firm, zagrożone też są kolejne branże, po motoryzacyjnej, również branża stalowo-hutnicza i energetyczna. Załamaniu może ulec produkcja przemysłowa i polski eksport, głównie z powodu niższych zamówień eksportowych i sztucznie nadmuchanej siły polskiego złotego, nad którym Polska całkowicie utraciła kontrolę. W zamian za sensowny i realistyczny budżet MF wraz z Premierem proponują nam właśnie Olimpiadę Zimową w 2020r. Obecny budżet na 2013r. to istna piramida finansowa, nadający się wyłącznie do kosza, który przetrwa zaledwie do wiosny w tym kształcie. Nie kto inny jak zwierzchnik naszego finansowego żartownisia Premier D.Tusk zapewniał nas co do budżetu, „że wszystko musi się zgadzać i że politycy nie powinni kapitulować przed niczym chyba, że są to liczby”. Właśnie te budżetowe liczby są dziś tak mało zgodne z rzeczywistością, czas więc skapitulować. Budżetowe domino już ruszyło, budżet na 2013r. to wyłącznie zaklinanie rzeczywistości wystawiające naszą gospodarkę na poważne niebezpieczeństwa. Po co okłamywać nadal ciężko chorego pacjenta kiedy trzeba by go intensywnie leczyć, byle tylko nie przywracali go do życia magicy i znachorzy i propagandowi specjaliści od „zielonej wyspy”. W finansach do zepsucia nie zostało prawie już nic. Jesteście panowie - magicy wolni, możecie już iść. Tym razem budżetowego cudu nie będzie. Tajfun „Vincent” staje się coraz groźniejszy.

Janusz Szewczak

Kłosowski: Skandaliczne badania Rozmowa z posłem PiS Sławomirem Kłosowskim, byłym wiceszefem MEN. Stefczyk.info: "Rzeczpospolita" opisuje badania, jakie przeprowadził MEN na sześciolatkach i siedmiolatkach. Mają dać odpowiedź, czy dzieci 6-letnie mogą chodzić do szkół. Jak się okazuje badaniom, które kosztują 4 miliony złotych, poddano jedynie tych uczniów, którzy w szkole radzą sobie dobrze. Dzieci z problemami w nauce czy wychowawczymi ankieta ominie. Jak Pan to ocenia?
Sławomir Kłosowski: Nie przychodzi mi do głowy inne określenie niż "skandal". To mi się nie mieści w głowie. Mamy do czynienia z abstrakcją, z totalnym absurdem. To przypomina scenki z filmów Stanisława Barei. Robienie badań po pięciu latach obowiązywania obniżenia wieku szkolnego, na dobranej i zmanipulowanej grupie badawczej, zakrawa na kpinę. To jest szczyt skandalu. To jednak nie wszystko. Warto zaznaczyć, kto będzie te badania przeprowadzał.
Dlaczego Pan o tym wspomina? Dlatego, że Instytut Badań Edukacyjnych jest w pełni zależny od MEN. Istnieje więc podejrzenie, że mamy również do czynienia z przekładaniem pieniędzy z jednej państwowej kieszeni do drugiej. To jest druga wątpliwość w tej sprawie. I niestety nie jest ona ostatnią.
Co również budzi niepokój? Trzecią sprawą jest dobór grupy badawczej. Przecież mamy do czynienia z dobraniem takich respondentów, którzy pasują do tezy założonej z góry przez MEN. Taka decyzja po pierwsze sprawia, że stygmatyzuje się część dzieci. Badanie wskazuje, jakie dzieci odbiegają od normy, jakie sobie nie radzą. Poza tym teza i wnioski badań są już znane. Przypomina to standardy białoruskie. Tam też wszystko da się umotywować zmanipulowanymi badaniami. Ta sprawa przeraża i przekracza nawet najgorsze przewidywania dotyczące absurdów, jakie mogą mieć miejsce w Polsce. Myślałem, że mimo wszystko takich skandali nam rządzący oszczędzą. Okazuje się, że pod tymi rządami wszystko jest możliwe.
Co można w tej sprawie zrobić? Chcemy po pierwsze skierować do prokuratury podejrzenie o możliwości popełnienia przestępstwa. Będziemy również wnosili o zwołanie sejmowej komisji edukacji. Minister Szumilas powinna odpowiedzieć na nasze pytania, powinna powiedzieć, co dzieje się w resorcie. Chcemy, by prokuratura sprawdziła decyzje dotyczące badań, o których mówimy, pod kątem gospodarności środkami publicznymi. Również tendencyjny dobór grupy badawczej powinien zostać zbadany przez śledczych. To może być niezgodne z prawem. Na pewno nie jest etyczne. W tej kwestii nie ma nawet czego badać, nad czym się zastanawiać. Gołym okiem widać, jak to jest szyte...

13 Grudzień 2012 W wAŁBRZYCHU ZWYCIĘŻYŁA DEMOKRACJA - czyli jak zwykle głupota. Tamtejsi demokratyczni radni przegłosowali- już na sesji demokratycznej w końcu listopada 2012 roku, że wszystkie sklepy, bary i restauracje mogą być otwarte tylko do godziny 23.00- i potem znowu od 6 rano. W trosce o mieszkańców Wałbrzycha- żeby mogli się wyspać, a nie kręcili się po mieście po godzinie 23.00. Bo powiedzmy sobie szczerze: jaki porządny człowiek zamiast spać włóczy się po mieście po 23.00.? Chyba, że jakiś nocny Marek, a dla nocnych Marków w Wałbrzychu nie ma miejsca. Musi być ład i porządek.. A bezrobotni mieszkańcy mają spać.. A nie przesiadywać w barach, robić zakupy, czy gościć się po restauracjach. Zakupy mogą sobie zrobić w ciągu dnia w supermarketach.. Polacy niech zdychają pod ciężarem podatków, przepisów i kontroli i nie mogą nawet pracować na siebie i swoje rodziny w nocy- mają zarobić obcy! I to w ciągu dnia.. Tamtejsi radni demokratyczni i burmistrz – mają rację.. Nie wiem jakie ugrupowanie polityczne rządzi Wałbrzychem, kiedyś rządziła Platforma Obywatelska, ale była w Wałbrzychu niedawno afera z kupowaniem głosów- W każdym razie były nowe wybory. „obywatele” wybrali sobie… Tego samego burmistrza. I sprawy mają się po staremu, czyli normalnie.. Najlepiej od razu wprowadzić stan wyjątkowy w Wałbrzychu.. Bo sytuacja jest wyjątkowa: jeszcze żyjące małe sklepy padające pod ciosami podatków, przepisów i kontroli- ratują się pracą w nocy, kiedy zamknięte są supermarkety pracujące na zasadach innych niż przewiduje polskie prawo.. Na zasadach fora gospodarczego, które otrzymały od polskich władz- w tym od polskiego parlamentu.. Chodzi o inne zasady niż mają wszyscy pracujący w Polsce.. Szczególnie sieci handlowe funkcjonują poza prawem polskim- nie płacą podatków, To znaczy nie chodzi mi, żeby do budżetu wpływało jak najwięcej podatków i żeby w tym celu opodatkować supermarkety. Chodzi mi o to, żeby dla wszystkich prawo było takie samo, a podatki niskie dla wszystkich.. W każdym razie w Wałbrzychu radni nie mają nic innego do roboty tylko reglamentować czas pracy sklepów, barów czy restauracji.. Zrobili wyjątki dla wesel i różnych uroczystości nocnych.. Dobre i to! Teraz strażnicy będą mieli godziny nocne i sprawdzali kto łamie demokratyczne prawo i podszywa się pod imprezy okolicznościowe. Będą naloty nocne władzy- może i policja się tym zajmie.. Policjanci i strażnicy otrzymają nocne , dodatkowe wynagrodzenie- i wszystko będzie- git! Ale po 23- do szóstej rano– ma być tak- jak postanowili radni demokratycznie, czyli większościowo.. Ale o kinach jakoś nic nie słychać.. Chyba są kina nocne? Tak jak o agencjach towarzyskich, gdzie podają drinki- podobnie jak w restauracjach. Agencje towarzyskie mogą” pracować” pomiędzy 23.00- a szóstą rano.. Na to miasto daje zgodę- ale na pracę w sklepach- nie! Co za logika.? O co w tym wszystkim chodzi? Czy może o wykończenie do reszty polskich podmiotów gospodarczych? A zostawienie przy tym domów rozpusty, żeby pobankrutowani mili się jeszcze na koniec gdzie zabawić. Ciekawe pod jakimi hasłami władzę w radzie zdobyli obecni radni.?. Bo na przykład w takiej Rumunii jeden z kandydatów na parlamentarzystę lansował się pod hasłem:” Kradnę mniej niż inni”(!!!) Może to i prawda! Ale jak potem porównać kto kradnie najmniej? Tym bardziej, że każdy socjalizm oparty jest na kradzieży- jak twierdził Bastiat. A ci co budują socjalizm, na stałe mają zaczipowaną w umyśle kradzież, posługując się zbitką słowną” sprawiedliwość społeczna”.. Żeby rozdawać- muszą popierać kradzież. No bo skąd wezmą pieniądze pochodzące z kradzieży, żeby budować model „ sprawiedliwości społecznej”?. Muszą legalizować demokratycznie kradzież i łamać siódme przykazanie Boże. .Co to za ustrój ze swej natury oparty o złamanie VII przykazania? Unia Polityki Realnej miała kiedyś hasło: Nie kradnij! Rząd nie znosi konkurencji.” Oooo.. To było hasło! Dotyczyło kategorii etycznej polegającej na tym, że nie wolno kraść w ogóle- w przeciwieństwie do rządu.. Któremu też nie wolno kraść- ale w demokracji można wszystko przegłosować, nawet siódme przykazanie- więc można. Jeśli czegoś bardzo się chce, a nie wolno- to można.. Tak powiada sowieckie przysłowie.. Więc można! Tym bardziej, że rzecz dotyczy relatywnego spojrzenia na życie.. Jeśli są ludzie, którzy coś mają i są tacy co nie mają nic- bo nie mają, to aż się prosi,., żeby ci co mają ,oddali część tego co mają tym, co nie mają nic.. To przecież jest oczywiste sprawiedliwie- społecznie.. A po drodze oddali tym, którzy to wszystko ukradzione rozdzielają. Bo przecież ktoś musi rozdzielać.. liczba urzędników zbliżą się niebezpiecznie do miliona.. Jak nie chcą oddać dobrowolnie- to trzeba ich przymusić do oddawania, zachęcić i jak trzeba- to postraszyć.. Trochę kijem- trochę marchewką.. I wyemitować spot rządowy, w którym wszyscy jesteśmy razem- szczęśliwi i spokojni, o swoją przyszłość. Pod skrzydłami socjalistycznego rządu.. I razem będziemy walczyć z naciągającym kryzysem- nie wiadomo skąd się wziął. Najpewniej spadł z nieba.. No bo skąd? Przecież nie z piekła- bo o piekle już dawno nikt nie mówi. Tym bardziej w Kościele Powszechnym- od Soboru Watykańskiego II.. . Hulaj dusza- piekła nie ma! Tak jak Kościół Powszechny już nie nawraca.. Owszem nawraca i jednych i drugich , i jeszcze innych- byle by nie Żydów.. Żydów już nie nawraca. Kiedyś nawracał! Co się stało, że już nie nawraca? Czyżby się już nawrócili? Ale wszystkich pozostałych nawraca.. A w tym czasie wszystko się wali, i zbliżają się „ święta”, czuć atmosferę „ świąteczną”, i wszystko jest „świąteczne” – tylko trudno się dowiedzieć z laickich mediów o co z tymi” świętami” chodzi.. Będzie wesoło, można robić dużo zakupów, są konkursy, jest” świątecznie” Będą „świąteczne ” prezenty… Ale w związku z czym? – jest tak ‘” świątecznie..” Jadąc samochodem codziennie przez cały Boży dzień włączam różne stacje radiowe wszędzie koncesjonowane.. I wszędzie są „ święta”, ale nie wiadomo o co chodzi z nimi? Jakie’ święta”? Będzie wypoczynek, jedni wyjadą, inni przyjadą.. Będą zatłoczone drogi.. Przy stole się spotkają i pojedzą.. No nie wszyscy.. Coraz więcej Polaków niedojada- skala ubóstwa się poszerza.. Szkoda, że zginął pan Janusz Kochanowski w „ katastrofie smoleńskiej”.. On organizował takie laickie wigilie dla biednych i bezdomnych, żeby się „ mogli najeść”(???) Tak powiedział- sam słyszałem i mam u siebie w notatkach tę wypowiedź.. Co to za „ święta” wypadają w grudniu, nie tylko po południu? Gdybym spadł z innej planety, to ni w ząb bym się nie dowiedział, co to za ‘ święta”… Tylko, że będą „ święta” i to już wkrótce, bo czuć” atmosferę świąt”.. Będzie szał zakupów.. I ani razu jeszcze nie słyszałem jakie to” święta” się zbliżają? Jeśli ONI się boją powiedzieć, albo nie chcą jakie- to ja Państwu powiem.. Zbliżają się Święta Narodzin Pana Naszego Jezusa Chrystusa, syna Bożego .. Narodził się w Betlejem w stajence.. Przyszedł odkupić nasze grzechy.. I choć Królestwo Jego nie jest z tego świata – to panuje nad nami grzesznikami.. Jest Królem wszystkich Chrześcijan.. Nie demokrata- ale monarchą. I będziemy się cieszyć- jak każdego roku- z Narodzin Pana.. I będziemy czuwać przy stole wigilijnym, ale się nie obżerać , bo obżarstwo jest grzechem.. I już dzisiaj życzę wszystkim radości z narodzin Pana Naszego Jezusa Chrystusa.. Wesołych Świat Bożego Narodzenia! WJR

Jerzy Miller nie ma wątpliwości. Był sukces współpracy polsko-rosyjskiej ws. Smoleńska! Dzięki "bezpośredniemu zaangażowaniu Donalda Tuska" Jerzy Miller, szef komisji, która badała przyczyny katastrofy smoleńskiej i nie zająknęła się nie tylko o śladach trotylu, ale nawet o „wysokoenergetycznych” cząstkach, takich jak pasta do butów lub stara kiełbasa, kolejny raz wyraził wdzięczność Rosjanom za „wkład i zaangażowanie” w śledztwie. W rozmowie z Janiną Paradowską w radiu TOK FM Jerzy Miller, obecny wojewoda małopolski odniósł się do doniesień medialnych o znalezieniu śladów trotylu na wraku tupolewa, co z potwierdziła prokuratura wojskowa, choć najpierw musiała to z pewnych względów zdementować. Znalezienie śladów materiałów wybuchowych na przedmiocie badań jego komisji raczej średnio go obeszło:

Nie wiem czy były cząsteczki, czy nie było cząsteczek. Nas interesował czy był wybuch. I wybuchu nie było

- stwierdził Miller. Jerzy Miller wyraził wdzięczność Rosjanom za "ich wkład i zaangażowanie":

To co podpisywaliśmy (w maju 2010 r. – przyp. red.) w Moskwie, to dotyczyło przekazania nagrań z tzw. czarnej skrzynki z tupolewa. I chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że zakres dokumentów jakie mieliśmy, a które mówiły o przebiegu zdarzeń 10 kwietnia, był ograniczony. Gdyby nie to, że Rosjanie przekazali nam kopie czarnych skrzynek, to pewnie polski raport w ogóle by nie powstał. Cząstka pochwał hojnego Millera spłynęła także na Donalda Tuska. I tak wszyscy dowiedzieli się, że gdyby nie premier to nie wiadomo, co by było.

Gdyby nie bezpośrednie zaangażowanie się premiera Tuska, to jestem przekonany, że do dnia dzisiejszego nie mielibyśmy nawet tych kopii kluczowych z punktu widzenia naszej wiedzy o tym co się naprawdę działo - mówi Jerzy Miller. Faktycznie. Jest za co dziękować. Obu panom.

Wschodni ślad ws. zabójstwa Krzysztofa Zalewskiego Kilka dni przed śmiercią Krzysztof Zalewski odkrył, że jego wspólnik Cezary S. stoi za powołaniem kilku spółek, w których władzach zasiadają m.in. obywatele Ukrainy i Rosji. To właśnie do tych firm miały być transferowane pieniądze z firmy Magnum-X, w której zarządzie byli Zalewski oraz Cezary S. Firmy, o których mowa, miały się zajmować poligrafią. Jedna z nich ma siedzibę w Krakowie, dwie w Warszawie. Ustaliliśmy, że w ich władzach zasiadają m.in. związana z Cezarym S. kobieta narodowości ukraińskiej oraz osoby zajmujące się militariami. Śledztwo w sprawie zabójstwa Krzysztofa Zalewskiego prowadzi Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. – Wykonywanie czynności powierzono funkcjonariuszom z wydziału terroru kryminalnego i zabójstw – mówi nam Renata Mazur, rzecznik prasowy prokuratury. W śledztwie nie uczestniczy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, chociaż zabezpieczony do tej pory w sprawie arsenał jest znacznie większy niż ten, który znaleziono u Brunona K. (aresztowano go w listopadzie pod zarzutem terroryzmu). W domu Cezarego S. policja zabezpieczyła m.in. granaty i wyrzutnię RPG, a w siedzibie jego firmy znaleziono z kolei broń i materiały wybuchowe.
– Miał on rozległe kontakty z Rosjanami i Ukraińcami, z którymi łączyły go wspólne interesy i dlatego nie zdziwiła mnie informacja, że w jego domu znaleziono broń. Na pewno nie był typem zabójcy i trudno mi uwierzyć, żeby samodzielnie podjął decyzję o morderstwie. Jedynym wytłumaczeniem tego, co zrobił, jest działanie osób trzecich – ktoś musiał nakłonić go do tej zbrodni – mówi nam osoba znająca Cezarego S. Katarzyna Pawlak, Dorota Kania

Bolka po cienkim lodzie stąpanie Najnowszy pomysł byłego prezydenta RP - wybacz nam Panie za jego wybranie - jak tu jeszcze pogrążyć Krzysztofa Wyszkowskiego. W poniedziałek 10 grudnia 2012 (godz. 12.20 - masońska piątka) na blogu Wałęsy ukazało się podpisane przez jego pełnomocnika mec. Ewelinę Wolańską oświadczenie o zawieszeniu egzekucji komorniczej wobec Pana Krzysztofa Wyszkowskiego - z powodu nagłego olśnienia, iż przebywa on w szpitalu. Wspaniałomyślność byłego prezydenta (nie błąd) nie wynika jednakże z chrześcijańskiego miłosierdzia, jakby się komu wydawało, a jest kolejną szykaną wymierzoną w dziennikarza i publicystę, sugeruje bowiem, że Pan Krzysztof ma problemy ze zdrowiem psychicznym. W obronie Wałęsy wystąpiła czerwona GW.  Publikujemy pełną treść oświadczenia Pana Krzysztofa w odpowiedzi na te "rewelacje" prezydenckie, dziś - w dzień rocznicowy "nocy Spawacza", kiedy właśnie walą się w gruzy mury Stoczni Gdańskiej. Odpowiadając na pismo podpisane przez mec. Ewelinę Wolańską, ale niewątpliwie wyrażające wolę oraz intencje Lecha Wałęsy odpowiadam, co następuje:

Jest faktem, że na skutek operacji wycięcia nowotwora z móżdżku (która zakończyła się wybitnym sukcesem, za co dziękuję całemu Zespołowi szpitala im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku) oraz zakończonej powodzeniem operacji kręgosłupa (i tu składam serdeczne podziękowania temuż Zespołowi) oraz zapewne różnych innych powodów o charakterze mniej lub bardziej publicznym lub osobistym, rozpoznano u mnie tzw. incydent depresyjny, który udało mi się, wraz z personelem Szpitala Marynarki Wojennej, znowu z sukcesem, pokonać. Skoro już stan mojego zdrowia ma zajmować opinię publiczną, to informuję również, że z powodu trwałych skutków tych operacji zostałem dożywotnio uznany za osobę niepełnosprawną w stopniu znacznym. Jednocześnie oświadczam, że czytelna w tym piśmie sugestia Lecha Wałęsy, jakobym był pozbawionym kręgosłupa moralnego wariatem, jest tchórzliwą próbą wycofania się rakiem ze sporu wszczętego z jego inicjatywy w 2005 roku. Oświadczam, więc, że w sensie prawnym i obywatelskim jestem całkowicie zdrów i w żadnym wypadku nie uchylam się od pełni odpowiedzialności za moje słowa i czyny, także te odnoszące się do agenturalności Lecha Wałęsy w latach 70. ub. wieku oraz konsekwencji tej agenturalności sięgających po dzień dzisiejszy. Komunikat o „chwilowym wstrzymaniu” przez mego prześladowcę „wezwania do zapłaty i egzekucji komorniczej” traktuję, jako objaw zdawania sobie przez niego sprawy z nieodległego prawnego uznania jego dawnej agenturalności i, co za tym idzie, jego późniejszej i trwającej aż do chwili obecnej zależności od ludzi i aparatu peerelowskiego sowietyzmu.

Komunikat ten zastał mnie przy sporządzaniu pisma procesowego w sprawie mojego wniosku o wznowienie postępowania w sprawie agenturalności Lecha Wałęsy i chcę tę sprawę doprowadzić do końca, a więc do sytuacji, w której człowiek ukrywający się za pomawianiem mnie o chorobę psychiczną zostanie publicznie uznany za kłamcę lustracyjnego i pozbawiony odpowiednich praw publicznych. Wymiar kary za to i inne kłamstwa na szkodę społeczeństwa polskiego pozostawiam opinii publicznej. Krzysztof Wyszkowski

MATKO!.. czy było warto? Jak wielu Polaków targany wątpliwościami z życia dnia codziennego, idąc do Sanktuarium Matki Patronki Narodu Polskiego zadawałem sobie pytanie ? MATKO !.. - czy warto było ?.. Tak wiele ofiar i cierpień.. Tak wielu dla sprawy oddało życie , zdrowie , młode lata i NADZIEJĘ , że w zamian otrzymamy WOLNOŚĆ , RÓWNOŚĆ I DOSTATEK DLA WSZYSTKICH !!! A po chwilach kilku okazało się , że POŁOWA z NAS , obywateli Rzeczypospolitej " wywalczyła " sobie skrajną nędzę , biedę , upodlenie i beznadzieję...W nagrodę 3 miliony młodych Polaków mogło wyjechać " na saksy " - na zmywak - do tych co pomagali NAM rewolucyjnie zmienić ustrój.. ONI zawłaszczyli do spółki z " cwanymi rewolucjonistami " cały majątek wytworzony przez NAS wszystkich.. Ukradli banki , huty , najlepsze firmy i przedsiębiorstwa... Zamknęli stocznie i inne zakłady pracy , by nie konkurowały z ich firmami.. Zabrali wszystko to co przez 71 lat od momentu odzyskania wolności całe pokolenia Polaków wytworzyły...w/g podłego hasła  " fabryka jest tyle warta ile złodziej chce dać ".. Pod hasłem " wolności " oni zabrali majątek a nam pozwolili "bezkarnie" na to patrzeć.. Kupili wszystkie media byśmy czuli , że one są już niezależne - WOLNE - i w NASZYM imieniu mówią nam to co ONI chcą byśmy myśleli , że MY sami to wymyśliliśmy i tak jest w rzeczywistości.. Jak nie lubimy Gazety Wyborczej to możemy jej nie kupować i zafundować sobie Rzeczypospolitą.. tak czy owak sierżant Nowak... ONI wiedzą jak nami manipulować i wolną ," demokratyczną " Ordynacją Wyborczą, byśmy w wolnych wyborach mogli ICH wybrać i uznawać ICH wybór za swój.. Jak ci się nie podoba Tusk to możesz głosować na Palikota , Kaczyńskiego lub PSL..a wynik wyborczy i tak będzie korzystny dla NICH.. Jak złożysz protest wyborczy to i tak Sąd Najwyższy odpowie 34 tysiącom skarżącym , że co prawda protest jest zasadny ale i tak nie zmieniłby wyniku wyborczego.. więc zamknij się aktywisto bo PKW i SN jest niezależne od kogokolowiek i czegokolwiek.. a w ogóle to wracaj do pracy i ciesz się , że ją jeszcze masz , bo kilku milionom jej już zabrakło.. Z każdym dniem dowiadujemy się , że tu i tam , że jutro i wczoraj zamknięto zakład pracy a ludzi posłano na bruk.. Na bruku czy pod tzw "mostem" jest już 500.000 Polaków , a miejsc w noclegowniach 120 tys.. jeszcze zima się na dobre nie zaczęła a już "z wychłodzenia" zmarło 30 osób..śmiem twierdzić , że do końca zimy umrze na mrozie pół tysiąca z NAS... A średnia pensja w Polsce to 4018 zł..to jak średnio tyle ma Polak to czemu umiera pod mostem z głodu i zimna ?.. Hotel za 60 zł doba to 1800 zł miesięcznie a za 2218 zł da się przeżyć i na Sylwestra do Egiptu pojechać... CZY WARTO BYŁO WALCZYĆ Z KOMUNĄ ?... niech by sobie była.. praca była dla każdego , służba zdrowia - dla każdego , wakacje dla większości dzieci i pracowników , podręczniki szkolne za darmochę , mieszkania za grosze , nikt nie umierał z zimna i głodu , posiłki dla wszystkich dzieci w szkołach , z rent i emerytur dało się wyżyć , kościoły się budowały w ilościach większych jak dzisiaj , jak się szło na pochód 1-majowy to milicja nie pałowała i nie polewała wodą ,  o strzelaniu do manifestujących nawet nie wspomnę .. FAKT!!!.. nie było Gazety Wyborczej i TVN-24 ale czy to jest najważniejsze w życiu ?.. CO ?.. do sejmu nie można było się kandydować, bo to było zastrzeżone dla NICH !.. Ok.. ale dzisiaj dokładnie tak samo jest to zastrzeżone dla NICH !... CO ?.. nie można było pyskować na władzę !.. a dzisiaj można ?..Jeśli tak to po co największa w świecie ilość podsłuchów i środków inwigilacji obywateli - oczywiście - pod hasłem wolności obywatelskiej.. inwigilacja za komuny to Pikuś ( pan ) w stosunku do dzisiejszej w tzw. demokratycznym państwie !.. Jak student kończył szkołę to miał pracę bądź dostawał nakaz pracy a dzisiaj 50 % absolwentów szlifuje bruki albo wyjeżdża " na zmywak " do tych co przegrali II wojnę światową.. Wtedy władza nie kradła na taką skalę a dzisiaj kradnie w "biały dzień" i to miliony złotych..Wtedy PGR-owcy żyli jak pączki w maśle a dzisiaj zdychają z głodu albo tyrają u bauera - na czarno..Pozostali mają tyrać do 67 roku życia bez względu na płeć... co przypomnieć , ze za komuny do 60 kobiety i do 65 mężczyźni , a wiele grup zawodowych o wiele lat krócej !.. Co nie stać Polski na luksus godnej starości ?... bo co?.. kasy nie ma?.. bo zdecydowaną większość, żeby nie powiedzieć wszystko... UKRADZIONO !!! Wywalczyliśmy sobie GOŁĄ wolność... z naciskiem na gołą !.. To w czym lepsza jest ta wolność i demokracja ?.. W nędzy , bezrobociu , głodzie, windykacji długów i podłości komorników ?.. a może w poczuciu , że można nic nie robić i sobie odebrać życie - 7000 osób w 2011 r.- albo bez paszportu wyemigrować na zachód ... Może nie byłem na tej lekcji , albo po prostu jestem głupi , ale stojąc wczoraj w kaplicy Matki na Jasnej Górze całkiem poważnie zadawałem sobie pytanie : MATKO!... CZY WARTO BYŁO? 222 Legionista

Morawiecki: za pozytywną ocenę stanu wojennego odpowiadają media. One są uzależnione od dużego kapitału, który znajduje się w rękach dawnej komuny Kornel Morawiecki, założyciel Solidarności Walczącej nie ma wątpliwości. Zbrodnie stanu wojennego nie zostały osądzone z powodu układów zawartych z komunistami w 1989 r. W rozmowie z Super Expressem Morawiecki pytany był czy jego zdaniem winnych wprowadzenia stanu wojennego uda się osądzić. Legendarny opozycjonista tłumaczy:

Historia uzna ich za zdrajców – stan wojenny był ich samodzielną, wiarołomną decyzją przeciw Solidarności. Stanęli nie za narodem, lecz przeciwko niemu. Tak to będzie pamiętane. Ale czy spotka ich odpowiedzialność karna? Bardzo w to wątpię. Okrągły Stół, gruba kreska, w końcu ich nobilitacja – przedstawianie ich w mediach jako ludzi honoru – to wszystko umożliwiło im spokojne funkcjonowanie w nowej rzeczywistości. Zdaniem byłego lidera Solidarności Walczącej fakt, że dziś aż 43 procent Polaków pozytywnie ocenia wprowadzenie stanu wojennego jest wynikiem działalności mediów. Odpowiadają za to media. One zaś są uzależnione od dużego kapitału. Od kapitału, który znajduje się w rękach dawnej komuny. Super Express

Zupełny odjazd Maziarskiego ws. wraku tupolewa. "Najbardziej bym chciał, żeby go czym prędzej przetopić na żyletki, puszki" Pierwsza była Dominika Wielowieyska, która na antenie radia TOK FM odniosła się do inicjatywy ministra Sikorskiego, który zwrócił się o pomoc do UE w sprawie sprowadzenia wraku tupolewa do Polski. Dziennikarka mówiła: Sprawa wraku i to, gdzie on teraz leży, jest kompletnie drugorzędna. Jest mi kompletnie wszystko jedno, gdzie leży wrak - oceniała. Wywołało to lawinę komentarzy. Absurdalną wypowiedź Wielowieyską przebił dziś Wojciech Maziarski w swoim felietonie na łamach "Gazety Wyborczej". Serdecznie gratulujemy, bowiem poprzeczka była zawieszona naprawdę wysoko. Maziarski pisze:

Najbardziej bym chciał, żeby go czym prędzej przetopić na żyletki, puszki, czy co tam się robi z samolotowego złomu. Jeśli jednak w tej chwili jest to niemożliwe, to z dwojga złego wolę, żeby ten wrak był jak najdalej od Krakowskiego Przedmieścia. Moskwa jest niezłym miejscem, ale jeszcze lepsze byłyby Władywostok, Bangkok albo Sydney. Gdyby więc dało się przewieźć tego tupolewa gdzieś dalej od Polski, to ja bardzo bym prosił - pisze publicysta "Gazety Wyborczej". I dramatycznie pyta - po co nam wrak? To po co teraz jeszcze przywozić wrak? Żeby go dalej skrobać w Warszawie? Żeby znaleźć jeszcze więcej trotylu, nitrogliceryny, helu, cyjanku i sztucznej mgły? W takim razie bardzo proszę go nie przywozić. I przestać skrobać - apeluje Maziarski. Sprowadzenie jednego z najważniejszych dowodów w śledztwie dot. 10/04 jest dla publicysty "Wyborczej" walką o relikwie. Nie bądźmy naiwni - w tym całym zgiełku na temat nieobecności tupolewa w Warszawie nie o badanie faktów chodzi, lecz o sprowadzenie relikwii - puentuje Maziarski. Zastanawiamy się - to prowokacja? Zwyczajny odjazd? A może coś zupełnie innego? Trzymamy kciuki za redakcję "Gazety Wyborczej". Z każdą kolejną wypowiedzią na temat wraku udowadniają, że granice absurdu w debacie publicznej są naprawdę daleko przed nami. Wyborcza

TRZY PYTANIA DO PAWŁA NOWACKIEGO. "Nie będzie Gazeta Wyborcza redagować programu Jana Pospieszalskiego" "Gazeta Wyborcza" piórem Agnieszki Kublik i Wojciecha Czuchnowskiego doniosła do TVP na program Jana Pospieszalskiego "Bliżej", kwestionując prawo do mówienia o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy (CZYTAJ: Z Wyborczą na Pospieszalskiego. Kto z TVP donosi Kublik i Czuchnowskiemu? Kto podrzucił im konspekt programu "Bliżej"?). Skąd oboje znali treść programu, który ma zostać wyemitowany dziś o 22.30 na TVP Info? O komentarz do kuriozalnego zachowania "Gazety Wybrczej" poprosiliśmy producenta programu "Bliżej", Pawła Nowackiego. wPolityce.pl: - "Gazeta Wyborcza" zaatakowała dzisiaj program Jana Pospieszalskiego, jeszcze przed emisją. Jest Pan zaskoczony? Paweł Nowacki: - Jako producent programu "Jan Pospieszalski. Bliżej", realizowanego dla TVP Info, muszę powiedzieć, że jest rzeczą naturalną, że program podlega ocenie widzów - każdy może ocenić program tak, czy inaczej. Na tym polega zasada, że można obejrzeć program i - czy jest się dziennikarzem "Gazety Wyborczej", czy też jest się zwykłym widzem - potem można go ocenić. Natomiast redagowanie i próba wpłynięcia na kształt programu przed jego ukazaniem się jest jakąś gigantyczną uzurpacją "Gazety Wyborczej", która rości sobie prawo do tego, żeby być "nadredaktorem", ale ja nie widzę powodu, żeby na coś takiego się zgadzać. Zwróciłem się z prośbą o wyjaśnienie - jeśli to prawda, że konspekt naszego programu wyciekł do "Gazety Wyborczej" z TVP Info - w jaki sposób i dlaczego dokumenty wewnętrzne i to dokumenty mające charakter programowy, które są częścią umowy handlowej między producentem, czyli Media Paweł Nowacki a Telewizją Polską - TVP Info, zostały przekazane "Gazecie Wyborczej". To przede wszystkim wymaga wyjaśnienia dlaczego Telewizja Polska do takich rzeczy dopuszcza. Druga rzecz, to zacytowany w tym artykule anonimowy komentarz dziennikarza TVP 3, jak to pisze "Gazeta Wyborcza", w którym ten anonimowy dziennikarz "Trójki" oskarża nas o manipulację. To jest jakiś gigantyczny skandal - jeżeli ktoś oskarża program o manipulację na podstawie konspektu i na dodatek jeszcze anonimowo, a Gazeta coś takiego publikuje, to sama wystawia sobie świadectwo. Ten anonimowy dziennikarz w sposób ewidentny szkaluje antenę i działa na szkodę spółki Telewizja Polska SA, udzielając takich informacji.

 wPolityce.pl: - A jak Pan się podoba styl artykułu Kublik i Czuchnowskiego? - Styl tego tekstu w "Gazecie Wyborczej" pod tytułem "Pospieszalski będzie atakował..." jest kuriozalny, oparty na insynuacji. Zdumiewające jest to, że w wersji internetowej ta informacja o programie Pospieszalskiego zderza się z inną informacją, w której Władysław Frasyniuk, były opozycjonista insynuuje, że Jarosław Kaczyński musiał podpisać lojalkę - zestaw tych informacji dzisiaj jest naprawdę przezabawny i mówi sam w sobie, w stu procentach o tym, czym i kim jest dzisiaj "Gazeta Wyborcza".

 wPolityce.pl: - Kublik i Czuchnowski oburzają się, że w rocznicę stanu wojennego Jan Pospieszalski będzie rozmawiał o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy... - Program jest oczywiście emitowany 13 grudnia i jego tematem są konsekwencje stanu wojennego, które trwają do dzisiaj. To jest jeden punkt, a drugi jest taki, dlaczego nie poradziliśmy sobie z PRL-em i ze spuścizną PRL-u do dziś. W tym sensie, przy okazji stanu wojennego mówimy o całej spuściźnie PRL-u i o tym, dlaczego nie możemy sobie dać z nią rady, dlaczego nie możemy pisać prawdy o tym, kto był kim i co robił w czasie PRL-u. Taki jest tytuł programu a asocjacje i skojarzenia "Gazety Wyborczej" - dlaczego o czymś można lub nie można mówić przy okazji 13 grudnia pozostawiam bez komentarza - to ich sprawa, z czym im to się kojarzy. Not., kim

Ruch Palikota broni bandytę, który zaatakował obraz Matki Boskiej Poseł Ruchu Palikota Armand Ryfiński wziął w obronę, w imieniu swojej partii, bluźniercę, który zbezcześcił w niedzielę obraz Matki Boskiej w Częstochowie. Ryfiński nazwał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej „bohomazem” i stwierdził, że bluźnierca, który obrzucił go farbą „powinien odpowiadać z wolnej stopy”. Zbagatelizował też ów czyn, stwierdzając, że „obraz nie został uszkodzony”. Do Ryfińskiego dołączył się inny poseł partii Palikota, znany antyklerykał Roman Kotliński, który powiedział, że bluźnierca powinien ponieść „jakieś konsekwencje”, ale też, że miał działać „z pobudek religijnych”. Obaj posłowie zapowiedzieli, że poręczą za osobę, która zbezcześciła cudowny obraz Matki Bożej w Częstochowie. Wypowiedzi Ryfińskiego i Kotlińskiego wpisują się w logikę funkcjonowania partii Palikota, której głównym punktem programowym jest skandal i chamstwo. Bagatelizowanie i próba wybielenia bluźnierstwa, w dodatku popełnionego wobec wizerunku Matki Bożej, który Polacy czczą w sposób szczególny, to odsłona prawdziwej twarzy nowej lewicy, w której ideologię wpisuje się Ruch Palikota. Pod kolejnymi hasłami postulującymi emancypację grup społecznych, wszelakich patologii (jak np. homoseksualizm), promocją aborcji i tolerancji, skrywa się nienawiść do tego co stanowi fundament naszej cywilizacji, czyli nauki Pana Jezusa i głoszącego Dobrą Nowinę Kościoła. Wyprane z faktycznego znacznie hasło „tolerancja”, które to Ruch Palikota odmienia przez wszystkie przypadki, pełni tak naprawdę rolę kastetu, którym można zadać ciosy tym, którzy porządek świata chcą oprzeć na Ewangelii. GED

UJAWNIAMY! "Spotkanie opłatkowe" i ksiądz w firmie to terminologia naganna. Branżowe pismo straszy pracodawców W najnowszym numerze pisma „Przegląd Płacowo-Kadrowy” opublikowano artykuł pt: "Firmowe spotkanie świąteczne – jak je zorganizować, aby nie narazić się na roszczenia ze strony pracownika i kary". W magazynie wyjaśniono, jak rozumieć przepisy kodeksu pracy. Wyjaśniono je w taki sposób, by straszyć pracodawców, którzy chcą potraktować Boże Narodzenie należycie, czyli jako święto katolickie. Czytelnicy mogą się dowiedzieć, że termin "spotkanie wigilijne" oraz "spotkanie opłatkowe" są nie do przyjęcia. Powód? Taka nazwa spotkania jest nieprawidłowa. Pracodawca powinien zapraszać pracowników na firmowe spotkania świąteczne lub noworoczne. Pracownicy powinni być bowiem równo traktowani bez względu na ich religię czy wyznanie. Nie wszyscy z nich muszą być przecież katolikami. Ci z nich, którzy są osobami innego wyznania, mogą czuć się przymuszani do udziału w obrządku niezgodnym z ich wyznaniem, zwłaszcza jeśli obecność na firmowym spotkaniu świątecznym będzie obowiązkowa, trzeba będzie dzielić się opłatkiem i zostanie zaproszony ksiądz katolicki. Pracodawca nie można narzucać religijnej formy spotkania. Jak zaznacza autor publikacji z "Przeglądu" za używanie zakazanych terminów grożą kary:

Roszczenie pracownika o odszkodowanie z tytułu dyskryminacji w wysokości nie niższej niż minimalne wynagrodzenie za pracę (w 2012 r.- 1.500 zł) wytaczane na podstawie art. 183d § 1 kp. Górna wysokość tego odszkodowania nie jest określona w przepisach. Jak się okazuje, eksperci pisma za zakazany uznają również opłatek. Ten również jest - zdaniem "P P-K" - narzędziem dyskryminacji. Opłatek może być dodatkowo, jeśli życzyli sobie tego pracownicy. Dzielenia się opłatkiem nie można jednak im narzucać. Pracownicy powinni być bowiem równo traktowani bez względu na ich religię czy wyznanie. Nie wszyscy pracownicy muszą być katolikami. Ci z nich, którzy są osobami innego wyznania, mogą czuć się przymuszani do udziału w obrządku niezgodnym z ich wyznaniem, zwłaszcza jeśli obecność na firmowym spotkaniu świątecznym będzie obowiązkowa, trzeba będzie dzielić się opłatkiem i zostanie zaproszony ksiądz katolicki. Należy pamiętać, by nie narzucać pracownikom religijnej formy spotkania świątecznego - czytamy w piśmie. Tu znów publikacja wskazuje, że pracodawca może zostać ukarany karą "w wysokości nie niższej niż minimalne wynagrodzenie za pracę wytaczane na podstawie art. 183d § 1 kp." "Przegląd P-K" zaznacza, że "górna wysokość odszkodowania nie jest określona w przepisach". Jak się można domyślać również obecność księdza na firmowym spotkaniu jest w piśmie napiętnowana. I w tym przypadku autor opracowania wskazuje, że firma nie powinna zapraszać księdza, ponieważ jest to wbrew polityce antydyskryminacyjnej:

Pracownicy powinni być równo traktowani bez względu na ich religię czy wyznanie. Nie wszyscy pracownicy muszą być katolikami. Ci z nich, którzy są osobami innego wyznania, mogą czuć się przymuszani do udziału w obrządku niezgodnym z ich wyznaniem. Pracodawca powinien pamiętać, by nie narzucać religijnej formy spotkania świątecznego w firmie I w tym przypadku pismo zaznacza, że pracodawca, który zaprosi księdza na spotkanie wigilijne może zostać ukarany koniecznością wypłaty odszkodowania w wysokości nie niższej niż minimalne wynagrodzenie za pracę wytaczane na podstawie art. 183d § 1 kp. Swoją publikacją „Przegląd Płacowo-Kadrowy” wpisuje się w antychrześcijański trend, który odziera Święta Bożego Narodzenia z ich istoty. Pismo posługuje się szantażem, by skłonić pracodawców do udawania, że Boże Narodzenie nie ma nic wspólnego z wiarą i katolicyzmem, że nie kryje się za nim mistyczna rzeczywistość. To jest jednak kłamstwo, to jest oszukiwanie siebie i innych.
My, wbrew omawianej publikacji, wbrew coraz powszechniejszym trendom i agresywnej kampanii niszczenia istoty Bożego Narodzenia spotkamy się na spotkaniu wigilijnym, będziemy się dzielić opłatkiem i będziemy się modlić! I zachęcamy do tego wszystkich. Bo Bóg się nam rodzi! KL

Z Wyborczą na Pospieszalskiego. Kto z TVP donosi Kublik i Czuchnowskiemu, kto podrzucił im konspekt programu "Bliżej"? "Z Pospieszalskim na Wałęsę" - to tytuł artykułu w "Gazecie Wyborczej", podpisanego przez Agnieszkę Kublik i Wojciecha Czuchnowskiego, zapowiadającego dzisiejszy program Jana Pospieszalskiego "Bliżej" w TVP Info. "Fachowcy" od zadań specjalnych w Wyborczej poczuli się do żywego oburzeni, kiedy w konspekcie programu, który  dostarczył im ktoś "życzliwy" z TVP, doczytali się, że w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego Pospieszalski miałby mówić m.in. o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. Dlaczego do dziś żyjemy w schizofrenii, w której badacze pokazują jednoznaczne dowody na współpracę Lecha Wałęsy z SB, a sądy orzekają, że nie wolno nazywać Wałęsy zarejestrowanym tajnym współpracownikiem SB, który donosił na swoich kolegów i brał za to pieniądze?" - tak ma brzmieć bowiem fragment konspektu kolejnego odcinka programu Pospieszalskiego, zatytułowanego "Czy konsekwencje stanu wojennego trwają do dziś?", który zostanie wyemitowany dzisiaj o 22.30 w TVP Info. Kublik i Czuchnowski kipią ze złości nie tylko z powodu wytykania Wałęsie "rzekomej", jak eufemistycznie piszą, współpracy z SB, ale także z racji zaproszenia do dyskusji na ten temat Sławomira Cenckiewicza i Piotra Naimskiego. Nie podoba się również fakt, że w felietonie wystąpić ma Krzysztof Wyszkowski, oraz że zaprezentowany zostanie fragment filmu Grzegorza Brauna "Towarzysz generał idzie na wojnę". Jak nietrudno się domyślić "pojętnemu" czytelnikowi Wyborczej, ci panowie powinni wszak jak u Orwella "zniknąć" na zawsze z obiegu publicznego. Co ma wspólnego sprawa Lecha Wałęsy (oskarżanego przez część historyków, że współpracował z SB w latach 1970-76) ze stanem wojennym, nie wiadomo - udają głupich "fachowcy" z Wyborczej. Co więcej, jak wynika z artykułu, cyngle GW nie omieszkali również donieść na Pospieszalskiego do TVP i uzyskali satysfakcjonującą ich odpowiedź:

Według naszych źródeł plan przedstawiony szefostwu TVP 3 wzbudził zastrzeżenia. - Twórca ma prawo do niezależności, ale to jest telewizja publiczna i nie możemy sobie pozwolić na tak otwartą manipulację - mówi dziennikarz "Trójki". Odpowiedzialna za publicystykę Liliana Sonik nie chciała komentować sprawy - kończą artykuł Kublik i Czuchnowski, który po drobnej korekcie faktograficznej, niemal żywcem mógłby znaleźć się w "Trybunie Ludu" 14 grudnia 1981 r. Kim, "Gazeta Wyborcza"

Sprzeczne myśli prezydenta Komorowskiego o stanie wojennym, czyli jak obchodzić rocznice nie świętując ich jednocześnie13 grudnia to co roku dla Polaków wyjątkowa data, nic zatem dziwnego, że Prezydent Bronisław Komorowski dzieli się z Narodem wzniosłymi myślami, udzielając na prawo i lewo wywiadów. W tym dla "Onetu" został zapytany "jak Polacy powinni obchodzić dzień 13 grudnia"? Prezydent, nieco zaskakująco, bo sprzecznie sam ze sobą rzecze: Z refleksją. Nie powinniśmy obchodzić rocznicy stanu wojennego, bo świętuje się tylko daty, które chce się uczcić. W Polskiej tradycji hańba narodowa, jaką jest wojna bratobójcza, w wyniku której z polskich rąk ginęli Polacy, nie jest warta utrwalania. Oczywiście poza refleksją nad nieszczęściem i dramatem, który się zdarzył. Nie świętujmy tak jak nie świętujemy daty związanej z Targowicą. Wszyscy pamiętają, że w polskiej historii doszło do haniebnej konfederacji targowickiej, ale nikt nie obchodzi tej daty. Podobnie jak daty zamachu majowego. Targowica, zamach majowy i stan wojenny, to nasza hańba narodowa. Nie powinno się upamiętniać rocznic tych wydarzeń. Trzeba pamiętać, a nie obchodzić. Potem rozmowa biegnie, a jakże, w kierunku marszu organizowanego właśnie 13 grudnia przez Prawo i Sprawiedliwość. To ma być to obchodzenie/świętowanie. Prezydenta zapewne na marszu nie będzie, to pewnie nie zobaczy, jak pełni radości ludzie będą tam pękać z narodowej dumy z tej pięknej rocznicy. Cóż to za tania odwaga - mówi nie bez zażenowania prezydent! Aby być w kompletnej zgodzie ze sobą Bronisław Komorowski złożył dziś wizytę w areszcie na warszawskiej Białołęce. Wyglądało to na obchody 31 rocznicy internowania, ale nie czepiajmy się... Wtedy odwaga była w cenie. Dzisiaj staniała. Problem w tym, że nie zawsze idzie w górę wartość rozumu. Gdy odwaga tanieje, rozum i odpowiedzialność powinny zwyżkować. Tu się można tylko zgodzić, ale... Prezydenta nie było w nocy z 12 na 13 grudnia pod warszawską willą generała Jaruzelskiego, no to nie widział, jak "obchodziliśmy" to "radosne święto". Szczególnie wtedy, kiedy wyczytywano nazwiska tych, którzy stanu wojennego nie przeżyli. Po każdym nazwisku odpowiadano - "zginął za wolną Polskę!". Takie to było obchodzenie… Dziennik Marcina Wikło

Wozinski: Zwierzęta w służbie państwa minimum Jednym z sektorów strategicznych dla państwa, dziedziną, której nie można przecież wrzucić do paszczy dzikiego kapitalizmu – jest hodowla zwierząt. Polski kapitalizm buduje się bowiem zgodnie z normami ekologicznymi! O ile biblijny Noe był osobą umiarkowaną, o tyle Lewiatan wykazuje się nadzwyczajną opiekuńczością wobec zwierząt. Zamiast załadować na swój podatkowy pokład po parze z najważniejszych gatunków fauny, postanowił dla pewności pozbierać wszystko, co się rusza. Przyglądając się tym gorączkowym zabiegom, można jedynie zacząć się bać – przygotowania w tej skali sugerują nadejście jakiegoś niebotycznego kataklizmu. Dziś w Polsce istnieje kilkanaście utrzymywanych przez państwo ogrodów zoologicznych. Niektóre założono już w XIX wieku, ale większość z nich to twory wyrosłe w PRL-u. Choć pierwsze zwierzyńce fundowały osoby prywatne, już przed wojną opinia publiczna bezmyślnie akceptowała zakładanie jednostek państwowych. W ostatnich latach powstało kilka ciekawych inicjatyw, m.in. Łosiowa Dolina na Kaszubach, będąca wspólnym projektem Szweda i Polaków, oraz Zoo Safari w Świerkocinie k. Gorzowa, również należące do osób prywatnych. Jednakże są to jednostki małe w porównaniu do państwowych molochów z Warszawy, Wrocławia czy Gdańska. Istnienie skromnego, choć ambitnego sektora prywatnego powinno pobudzić wszystkich uważających się za liberałów do zadania sobie pytania: czy istnienie ogrodów zoologicznych i botanicznych jest rzeczywiście pomaganiem najbiedniejszym albo stanowi strategiczne zaplecze dla bezpieczeństwa narodu? Jeżeli tak, to należy mieć ufność, że słonie z poznańskiego zoo posłużą nam jeszcze kiedyś do walki z piechotą przeciwnika – tak jak niegdyś Hannibalowi w bitwie pod Zamą. Nie należy także zapominać o wielbłądach z Chorzowa – niecenionych w sytuacji, gdyby wojna przeniosła się na Pustynię Błędowską. Nikt przecież nie jest w stanie przewidzieć wymogów współczesnej wojny totalnej… Państwo sprawuje kontrolę nie tylko nad ogrodami zoologicznymi, lecz także nad przynajmniej 21 stadninami koni (Kozienice, Kościan, Sieraków, Janów Podlaski – by wymienić choć kilka). Prawdopodobnie dlatego w Janowie Podlaskim odbywają się co roku pokazy Pride of Poland, aby mogli z nich skorzystać biedni, którzy za zapewnione im przez urzędników minimum socjalne mogą kupić konie o wartości 30 tysięcy euro. A nawet gdyby koni z Janowa nie miał kupić jakiś biznesmen z Kataru, warto je utrzymywać, gdyż stanowią spory potencjał bojowy. W przypadku zagonu Tatarów szybkie i sprawne konie mogłyby okazać się nieocenione. Program minimalnego udziału państwowego w gospodarce realizują dzielnie także państwowe hodowle ryb w Miliczu, Żarach, Parowej czy Niemodlinie. Wszak dieta walczących za ojczyznę żołnierzy musi być uzupełniona o obecne w rybach białko i łatwo przyswajalny tłuszcz. Cukry proste i enzymy będą zaś pochodziły z miodu pszczelego wyprodukowanego przez Okręgowe Spółdzielnie Pszczelarskie z Krakowa, Olsztyna lub Poznania. A gdyby wojakom zabrakło w diecie jakiegoś ważnego składnika odżywczego pochodzenia roślinnego, o wszystko zatroszczy się Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin. Ach, gdyby wróciły PGR-y, można byłoby z nich wykarmić wszystkich biednych, a żołnierzom starczyłoby jedzenia, nawet gdyby mieli pomaszerować na Moskwę! Osobom, które wątpią w dobre intencje państwa, polecam zastanowienie się, co stałoby się, gdyby wszystkie stworzenia pozostawić pod opieką prywatnych sił. Konie z Janowa przejęliby niezidentyfikowani neoliberałowie. Polskie pasieki trafiłyby w ręce obcego kapitału, który wywiózłby je do Afryki Południowej. Ojciec Rydzyk w swej megalomanii wykupiłby wszystkie słonie, a Stowarzyszenie Znęcających Się nad Zwierzętami z radością przejęłoby wszystkie łowne ptaki. Dlatego w imię interesu narodowego oraz w trosce o dobro najbiedniejszych należy powstrzymać wszystkie procesy dzikiej prywatyzacji i w ramach koncepcji państwa opiekuńczego wziąć w opiekę wszystkich naszych starszych braci w… ewolucji. Jakub Wozinski

Bodakowski: PiSowski marsz hipokryzji Na wielu portalach patriotycznych wiszą reklamy zachęcające do udziału do udziału w organizowanym przez PIS marszu Wolności, Solidarności i Niepodległości. Marsz ten może być odbierany jako bezczelna hucpa, jako chęć pasożytowania na niezdolności części Polaków do myślenia w kategoriach związku przyczyn i skutków. 13 grudnia 2007 przyjęty został Traktat Lizboński. Był to kolejny dokument na drodze likwidacji niepodległości i suwerenności Polski. Między innymi na jego podstawie głupie i szkodliwe przepisy Unii Europejskiej stały się ważniejsze od prawa polskiego. Polacy utracili możliwość decydowania o swoim losie. Przyjęcie Traktatu Lizbońskiego było jednym z elementów procesu likwidowania demokracji w Polsce. W klasycznym modelu demokracji o Polsce powinni móc decydować Polacy za pośrednictwem wyborów czy referendów. Dziś Polacy nie mają realnej możliwości skutecznego wypowiadania się o swoim losie i losie swojego kraju. Cała władza nad Polską i Polakami leży w rękach Unii Europejskiej. Zamiast pełni decydowania, mamy możliwość współdecydowania w niewielkim stopniu. Tak jakbyśmy z prywatnego domu, który jest nasza własnością, przenieśli się do kibucu. Unia Europejska już od dziesięcioleci była i jest konkretnym lewicowym tworem. Lewicową antyutopią. Kolektorem dla socjalizmu, fiskalizmu, ingerencji biurokracji we wszystkie dziedziny życia, walki z tradycją, antyklerykalizmu, promocji dewiacji seksualnych, akceptacji komunizmu, upowszechniania mordowania nienarodzonych dzieci. Innej Unii Europejskiej nie było, nie ma i nie będzie. Kto popierał integrację, to albo nie miał pojęcia co robi, albo świadomie popierał Unie Europejską jako formą pełzającej rewolucji bolszewickiej. Jak zawsze w wypadku lewicowych pomysłów, skutkiem integracji Polski z Unią Europejską, stała się masowa pauperyzacja, kryzys, deficyt budżetowy, bezrobocie, gigantyczne zadłużenie, i marnowanie gigantycznych pieniędzy na nikomu nie potrzebne, generujące gigantyczne zadłużenie i straty, inwestycje. Prezydent Polski Lech Kaczyński zhańbił się podpisując Traktat Lizboński i stając się tym samym jednym z wielkich architektów likwidacji niepodległości i suwerenności Polski, budowy Unii Europejskiej. Jego partia ten haniebny czyn uznała za za swój największy sukces polityczny. I dziś partia ta idzie w marszu wolności i niepodległości. Maszeruje w imię wartości, które sama odrzuciła wspierając integrację z Unią Europejską. Zapewne zwolennicy PiS swoje hucpiarstwo potrafią zgrabnie zracjonalizować. Zapewne bardzo przekonująco mogą głosić, że współcześnie zmieniły się definicje wolności i niepodległości. Że w ramach Unii Europejskiej można najlepiej realizować wolność, suwerenność i niepodległość. Że kto nie z nimi ten pachołek PO i ruski agent, pomimo że w kwestii integracji z Unią Europejską, czyli w kwestii w 90% warunkującej rzeczywistość III RP, PIS ma poglądy identyczne z PO. I pewnie mnóstwo ludzi posiadających krótką pamięć tę argumentacje kupi. Mi trudno przełknąć propagandę traktująca mnie jak sklerotyka lub idiotę. Ta argumentacja nie jest dla mnie nowa. Doskonale pamiętam ją z końca PRL. Wówczas to działacze PZPR identycznie uzasadniali podporządkowanie PRL ZSRR. Też padały argumenty o konieczności dziejowej, realizmie politycznym, gwarancjach bezpieczeństwa, interesie gospodarczym, pomocy Wielkiego Brata. I nawet kostium patriotyczny był podobny. Jaruzelski może nie machał krzyżem, ale za to epatował biało-czerwoną flagą, mazurkiem Dąbrowskiego i wojskową oficerską rogatywką. I jak dzisiaj te symbole były używane wbrew temu co rzeczywiście symbolizują. Podporządkowanie Polski ZSRR czy UE wbrew deklaracjom osób popierających taką sytuacje nie było ani nie jest wyrazem patriotyzmu ani odpowiedzialności. Takie przekonanie było i jest przeszkodą dla niepodległości i suwerenności. Dla budowy dobrobytu w Polsce. Opierało się na kłamstwie i przemocy. Jan Bodakowski

Wielomski: Jak (nie) krytykować Jaruzelskiego? Gen. Wojciech Jaruzelski nie był nigdy – nazwijmy to delikatnie – ulubioną postacią polityczną dla polskiej prawicy. Zdaję sobie sprawę z tego, że mocno odstaję w tym względzie od głównego nurtu prawicowego w naszym kraju, a to dlatego, że uważam, iż gdyby nie stan wojenny, to doszłoby do sowieckiej interwencji. Rozumiem jednak i akceptuję sytuację, gdy znajduję się w swoim poglądzie w mniejszości. Mimo to uważam, że jeśli ktoś z prawicy chce gen. Jaruzelskiego atakować, to winien to czynić z pozycji prawicowych. Oto właśnie mój kolega ze studiów, dr Piotr Gontarczyk, udzielił małego wywiadu „Frondzie”, gdzie stwierdził: „Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego w całości powinna znaleźć się w kryminale. Tak samo jak każda przestępcza junta południowoamerykańska, która łamie prawo i podbija swój naród. To było całkowicie bezprawne ciało, które dokonało zamachu stanu w Polsce. Zamachu z bronią w ręku. Jak ogóle można to ciało interpretować jako jakikolwiek organ państwa, gdy była to zbrojna grupa watażków? WRON przyczyniła się do tego, że w Polsce były ofiary śmiertelne, represje, internowanie, więzienie czy wygnanie wielu osób za granicę, a przede wszystkim ograniczenie zakresu swobód i wolności narodu”. Wyliczmy więc zarzuty dr. Gontarczyka wobec Wojciecha Jaruzelskiego i WRON:

1) Przy zamachu stanu złamano prawo.

2) Dyktatura wojskowej „junty” została ustanowiona przy użyciu przemocy.

3) W wyniku zamachu pojawiły się represje, nieco osób zginęło, inni zostali zatrzymani lub musieli uciekać na emigrację. Istotą zarzutów jest jednak (chyba) „ograniczenie zakresu swobód i wolności narodu”.

Prawdę mówiąc, jeśli to są wszystkie zarzuty wobec gen. Jaruzelskiego, to są one bardzo płytkie i niezwykle standardowe wobec każdej dyktatury. Czyż tak lubiany przez prawicę gen. Augusto Pinochet zrobił co innego? Wyliczmy:

1) Przy zamachu stano złamano prawo? Złamano.

2) Czy wojskowi chilijscy doszli do władzy w wyniku użycia przemocy? A jakże.

3) Czy w Chile Pinocheta były represje, czy zginęło iluś tam przeciwników nowej władzy, iluś tam trafiło do więzień lub na emigrację? Oczywiście, nawet więcej było ofiar śmiertelnych w Chile niż w PRL – mówiąc dokładnie. Czy gen. Pinochet dopuścił się „ograniczenia zakresu swobód i wolności narodu”? Bezsprzecznie.

Nietrudno dojść do wniosku, że istotą zarzutów dr. Gontarczyka wobec gen. Jaruzelskiego jest to, że Generał nie był demokratą, lecz ustanowił dyktaturę wojskową. Zarzuty Piotra Gontarczyka, podniesione w zacytowanym na początku wywiadzie, są klasycznymi zarzutami demokraty przeciwko dyktaturze jako takiej. To cały zestaw argumentów, którymi socjaliści, liberałowie i ogólnie demokraci atakują niedemokratyczne systemy polityczne zrodzone z zamachu stanu. Brak jeszcze tylko klasycznych zwrotów o „nieprzestrzeganiu praw człowieka”, „tolerancji” i negacji „suwerenności ludu”. Brak także klasycznej frazeologii o „ksenofobii” i „antysemityzmie”. Jeśli gen. Jaruzelski dopuścił się tylko takich rzeczy, jakie wyliczył dr Gontarczyk, to zrobił dokładnie to samo co gen. Augusto Pinochet i gen. Francisco Franco. Nawet Józef Piłsudski popełnił wszystkie czyny zarzucane Jaruzelskiemu w przedstawionym wyliczeniu. A jakoś nie słyszałem, aby pojawiły się projekty usunięcia Marszałka z Wawelu. Co więcej, jeśli w wyniku kryzysu gospodarczego i bankructwa socjalizmu w Polsce i całej Unii Europejskiej dojdzie kiedyś do upadku demokracji i powstania systemów autorytarnych, to zapewne także stanie się tak w wyniku zbrojnego przejęcia władzy i złamania obowiązującego w danym momencie prawa. Czy jeśli prawica kiedykolwiek przejmie władzę, to nie będzie represji i więzień? W każdej dyktaturze są więźniowie polityczni, czyli ci przeciwnicy nowej władzy, którzy próbują obalić istniejący porządek i zanarchizować państwo poprzez jego demokratyzację. Ludzi takich w więzieniach trzymał i Pinochet i Franco. Dlaczego więc gen. Jaruzelski miałby ich głaskać po główkach i dawać czekoladki z rumem? Czyż za Piłsudskiego nie było Berezy Kartuskiej i Twierdzy Brzeskiej? Prawdę mówiąc po tzw. niepodległościowej prawicy – gdzie lokuję Piotra Gontarczyka – spodziewałbym się argumentacji innego typu. Winna ona zarzucać gen. Jaruzelskiemu prowadzenie prosowieckiej polityki, wykonywanie rozkazów płynących z Kremla, doprowadzenie kraju do gospodarczej katastrofy, wreszcie oddanie władzy nad Polską „lewicy laickiej”. Dlaczego więc tzw. prawica niepodległościowa nie podnosi takich zarzutów? Problem w tym, że są to argumenty natury politycznej, ale nie prawnej. W kraju demokratycznym nie bardzo jest jak postawić polityka przed sądem za jego linię polityczną. Nawet próby sądzenia gen. Jaruzelskiego za wprowadzenie stanu wojennego są kuriozalne, gdyż sprowadzają się do zarzutów, że złamał konstytucję PRL – tę samą, której treść zaakceptował Józef Stalin. Zarzucając Jaruzelskiemu złamanie konstytucji PRL, tym samym uznaje się jej… legalność. W tej sytuacji tzw. prawica niepodległościowa, ścigając polityka legitymującego się Ślepowronem, sama wpadła w ślepy tor, jakim jest atakowanie gen. Jaruzelskiego za to, że był… ostatnim polskim dyktatorem. Umiejscawia to tzw. prawicę niepodległościową na pozycjach politycznych typowych dla demoliberałów i socjalistów. Oto część chórku, który krzyczy: „Precz z dyktaturą!”. Wymachuje transparentami z napisami „Niech żyje demokracja!” i „Walczymy o prawa człowieka!”. Logicznie, tzw. prawica niepodległościowa musi potem walczyć o prawa człowieka na Białorusi i krytykować „niedemokratyczne” rządy Aleksandra Łukaszenki, a także strzelać do „niedemokratycznych” Chin. W końcu tzw. prawica niepodległościowa coraz mniej zaczyna się różnić od demoliberałów i zwykłej lewicy. Właściwie tylko tym, że lewica buduje demokrację za pomocą argumentów humanistycznych, podczas gdy tzw. prawica niepodległościowa wyszukuje uzasadnienia „patriotyczne” i – co budzi mój gorący sprzeciw – religijne, łącząc katolicyzm z suwerennością ludu. Adam Wielomski

Minister Rostowski idzie w zaparte

1. Tak jak zapowiadałem, wczoraj w ramach pytań w sprawach bieżących podniosłem kwestię załamania dochodów podatkowych w II półroczu tego roku i wpływu nie wykonania dochodów na wydatki budżetowe do końca tego roku.

Stwierdziłem, że od dłuższego już czasu widać wyraźnie spowolnienie w gospodarce, a to niestety skutkuje wręcz załamaniem dochodów podatkowych już w roku 2012. Co będzie z tymi dochodami jeżeli zamiast wzrostu PKB w 2013 roku pojawi się jego spadek czyli recesja? Dane ogłoszone przez GUS, dotyczące PKB w III kwartale (wzrost zaledwie o 1,4%) ukazały się w sytuacji kiedy do końca IV kwartału pozostał tylko miesiąc, a z sygnałów płynących z gospodarki w październiku, listopadzie i grudniu, można już wnioskować,że spowolnienie w IV kwartale będzie jeszcze głębsze (najprawdopodobniej wzrost PKB w IV kwartale będzie niższy niż 1%). W tej sytuacji wzrost PKB w całym roku 2012 będzie wyraźnie niższy niż zakładał w budżecie na ten rok, ponoć konserwatywnie, minister Rostowski (wzrost miał wynieść 2,5%), ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla finansów publicznych. Tendencje spadkowe w gospodarce zresztą trwają od kilku kwartałów czego wyrazem był w I kwartale wzrost PKB jeszcze o 3,6%, w II kwartale już tylko o 2,3%, a w III kwartale zaledwie o 1,4%.

2. Wszystko to co dzieje się w gospodarce, ma ogromny wpływ na dochody podatkowe. Kolejne miesiące II półrocza tego roku pokazują, że dochody podatkowe z VAT zamiast przyśpieszać jak to się zwykle dzieje w końcówce roku, coraz bardziej spowalniają albo są wyraźnie niższe od ubiegłorocznych. We wrześniu były o 6,9%, a w październiku aż o 14% niższe, niż w analogicznych miesiącach roku poprzedniego. Jest to sytuacja, która nie wydarzyła się w Polsce już od wielu lat i ma ona miejsce w sytuacji kiedy poziom inflacji jest wyraźnie wyższy niż tej przyjęty w ustawie budżetowej. W budżecie bowiem przyjęto wskaźnik inflacji na poziomie 2,8%, a przez wiele miesięcy tego roku wskaźnik inflacji wynosił ponad 4%, a w październiku obniżył się do 3,4%. Przy wyraźnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do tego zaplanowanego wpływy z VAT-u powinny być wyższe w stosunku do tych zaplanowanych i to bardzo wyraźnie, bowiem oddziałuje na nie pozytywnie aż dwa czynniki wzrost gospodarczy i wyższa inflacja.Jak widać z tych danych tak jednak nie jest i nic nie wskazuje na to, że w listopadzie i grudniu sytuacja we wpływach z VAT-u, może się poprawić.Najprawdopodobniej więc, wpływy z VAT w 2012 roku, będą sumarycznie niższe niż te w roku 2011, mimo wyższej inflacji niż planowana i wzrostu gospodarczego i jest to sytuacja, która wystąpi w Polsce pierwszy raz od wprowadzenia tego podatku (od 1993 roku).3. Odpowiadał na to pytanie wiceminister finansów Mirosław Sekuła, ten sam, który w poprzedniej kadencji jako przewodniczący sejmowej komisji ds. afery hazardowej, pytał puste krzesła o to czy chcą kontynuowania obrad. W zasadzie potwierdził wszystkie te niepokojące dane i uzasadniał je, spadkiem sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej w ostatnich miesiącach tego roku w porównaniu z analogicznymi miesiącami roku ubiegłego. Przytoczył również argument, który w ustach ministra finansów brzmi co najmniej zastanawiająco. Otóż zwroty podatku VAT w październiku tego roku, były aż o 16% wyższe niż w analogicznym miesiącu roku ubiegłego. W ten sposób minister przyznaje, że nastąpił wysyp fałszywych faktur, które upoważniają podmioty gospodarcze do zwrotu podatku VAT, na które to resort finansów nie był w stanie stosownie zareagować.

4. Parę godzin później podczas III czytania projektu ustawy budżetowej na 2013 rok, na moje pytanie o realność zaplanowanych w tym projekcie dochodów podatkowych, w sytuacji kiedy uległy załamaniu dochody podatkowe w II połowie 2012 roku, odpowiadał już sam minister Rostowski.On także poszedł w zaparte, stwierdził, że wprawdzie zabraknie przynajmniej 12-15 mld zł dochodów podatkowych w 2012 roku ale strona dochodowa budżetu na 2013 rok zaplanowana została realistycznie. Musimy więc uzbroić się w cierpliwość i poczekać aż ta piramida finansowa na 2013 rok nazywana przez rządzącą Platformę i PSL budżetem, po I kwartale przyszłego roku się zwyczajnie zawali. Wtedy dopiero minister Rostowski przyzna się do błędów w prognozowaniu dochodów budżetowych. Kuźmiuk

Krzysztof Rybiński: Grecja powinna zbankrutować - pomoc to przedłużanie gospodarczej agonii Na spotkaniu ministrów finansów strefy euro, które rozpoczyna się dzisiaj, oficjalnie zostanie zatwierdzona wypłata pomocy dla Grecji. Chodzi w sumie o odmrożenie blisko 44 mld euro pożyczek – w ramach tzw. trzeciego pakietu pomocowego. Ma to pomóc Grecji stanąć na nogi i – w dłuższej perspektywie – wyjść z ogromnego zadłużenia. Ekonomista, profesor Krzysztof Rybiński, twierdzi jednak, że ogłoszenie bankructwa przez Ateny jest nieuniknione i może to się stać już drugiej połowie przyszłego roku, po wrześniowych wyborach do niemieckiego Bundestagu. Pod koniec listopada tzw. Troika (przedstawiciele Komisji Europejskiej, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego) podjęła decyzję o uruchomieniu trzeciego pakietu pomocowego. W jego ramach przewidziana jest wypłata pomocy w wysokości 43,7 mld euro oraz redukcja długów o 40 mld euro. Zdaniem prof. Krzysztofa Rybińskiego takie działanie niewiele pomoże Grecji.

"To, co się dzieje w Grecji i sposób, w jaki jej „pomagamy”, można nazwać przedłużaniem agonii. Trzy lata temu, dług publiczny Grecji wynosił 120 proc. dochodu narodowego, teraz prognozy mówią, że będzie to 200 proc. Jak możemy mówić, że sytuacja w Grecji się stabilizuje, skoro główny problem lawinowo narasta" – mówi ekonomista prof. Krzysztof Rybiński, rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula. Pierwsza transza w wysokości 34,4 mld euro ma trafić do Aten jeszcze w tym roku, reszta w lutym i marcu 2013 roku. Dzięki tej pomocy bardziej realny ma być do osiągnięcia cel, według którego w 2020 roku Grecja ma sama zacząć obsługiwać swoje zadłużenie. Ma ono wtedy wynosić około 120 proc. PKB (w 2013 roku ma to być 190 proc. PKB).

"Jeśli kraj jest przez pięć lat w recesji i ta recesja jeszcze jakiś czas potrwa, to sam nie będzie miał dość podatków, by spłacić długi i musi dojść do bankructwa, tak zawsze było w historii świata. Zresztą Grecja, jak się spojrzy na 200 lat historii tego kraju, to więcej niż połowę tego czasu miała status kraju bankruta. Po prostu teraz powraca do swoich niechlubnych tradycji" – wyjaśnia rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula. Grecja skupuje swoje obligacje, co było warunkiem odblokowania pomocy. Planuje odkupić papiery o wartości nominalnej 32 mld euro, ale zapłaci ok. 34 proc. ich wartości.

"Weszliśmy w taką dekadę, jak mówią ekonomiści, delewarowania, czyli ograniczania ilości długów w gospodarce. I to jest zupełnie nowy okres. On będzie okresem bardzo niskiego wzrostu gospodarczego, często będzie recesja, kryzysy finansowe, będą bankrutowały i kraje, i banki. Taka będzie nadchodząca dekada, zgodnie z biblijnym: po siedmiu latach tłustych następuje siedem lat chudych" – ocenia prof. Rybiński. Według Krzysztofa Rybińskiego działania podejmowane wobec Grecji mają wymiar kalkulacji politycznej podejmowanej wyłącznie po to, by pomóc rządzącym wygrać kolejne wybory.

"To oznacza, że czekamy do jakiegoś ważnego wydarzenia politycznego, prawdopodobnie wyborów w Niemczech w 2013. Po wyborach do Bundestagu nastąpi nieudawane, ale solidne bankructwo Grecji. Wszyscy wierzyciele prywatni i publiczni będą musieli zaksięgować potworne straty, często idące w 80 centów na 1 euro strat z inwestycji w gospodarkę grecką" – twierdzi ekonomista. Jego zdaniem standardem działania europejskich polityków stało się podejmowanie decyzji w oparciu o sondaże. I nie ma to nic wspólnego z realną próba zażegnania kryzysu."Demokracja XXI wieku to jest demokracja słupkowo-medialna i rządzi się takimi właśnie prawami. Niezależnie, czy to jest Polska, Francja czy Niemcy. Czyli nie liczy się to, żeby problem rozwiązać na trwałe, tylko by jakoś ustabilizować sytuację do wyborów, a po wyborach pomyśli się, czy to w ogóle ma sens. Logika polityka wygrywa nad zdrowym rozsądkiem ekonomicznym." – podsumowuje prof. Rybiński. Agencja Informacyjna Newseria

13 grudnia wychodziliśmy i wychodzimy na ulice, bo… 42 lata temu o chleb, wolność i sprawiedliwość, 11 lat później w obronie solidarności i niepodległości, a dzisiaj znów w obronie wolności, solidarności, prawdy i niepodległości.

13 grudnia 1970… weszła w życie (ogłoszona dzień wcześniej w radio) decyzja o zmianie od dawna nie zmienianych cen detalicznych.Zdrożały: Mięso średnio o 18% (smalec o 33%), ryby średnio o 12% (śledzie solone o 19%), mąka o 16%, mleko o 8%, kawa zbożowa o 92%, sery chude o 25%, dżemy, powidła i marmolady średnio o 36%, kasze o 16-31%, płatki owsiane o 13%, makarony o 15 proc, węgiel o 10% (koks i brykiety o 20%), tarcica i drewno średnio o 21%, cegły o 36%, kafle o 20%, dachówki o 68%, tkaniny o 15-37%, nici o 54%, pończochy o 19%, dywany i chodniki o 25%, szklanki o 33 proc, worki o 44%, płachty żniwne o 69%. Czołgi na ulicach. Dziesiątki zabitych. Tysiące uwiezionych lub zwerbowanych przez SB. Miliony załamanych.

13 grudnia 1981… w całej Polsce wprowadzono stan wojenny, ale już przed północą 12/13 grudnia… SB i MO, a ślad za nimi prokuratury, sądy, prasa, radio i telewizja oraz cała reszta kierowanego przez PZPR aparatu przemocy PRL zaczęła stosować ogłoszone dopiero 14 grudnia dekrety z 12 grudnia: o stanie wojennym, o postępowaniach szczególnych w sprawach o przestępstwa i wykroczenia w czasie obowiązywania stanu wojennego, o przekazaniu do właściwości sądów wojskowych spraw o niektóre przestępstwa oraz o zmianie ustroju sądów wojskowych i wojskowych jednostek organizacyjnych Prokuratury Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w czasie obowiązywania stanu wojennego oraz rozporządzenie z 12 grudnia w sprawie zasad postępowania w sprawach o internowanie obywateli polskich a także szereg innych dekretów i rozporządzeń. Młodzież ma już prawo tego nie pamiętać, więc warto je tu przypomnieć. Dekret o postępowaniach szczególnych:

Art. 1. 1. Na czas obowiązywania stanu wojennego wprowadza się postępowanie doraźne przed sądami powszechnymi i wojskowymi w sprawach o przestępstwa określone w przepisach:

1) art. 122 i 123, art. 124 § 1 i 2, art. 126 i 127, […] art. 309 § 1, art. 310-314, art. 329 i 330 Kodeksu karnego; […]

5) art. 46 ust. 1-6, art. 47 ust. 1 i art. 48 ust. 1-4 dekretu z dnia 12 grudnia 1981 r. (Dz. U. Nr 29, poz. 154) o stanie wojennym, jeżeli ze względu na rodzaj i zakres naruszenia lub narażenia interesów bezpieczeństwa lub obronności państwa w czasie obowiązywania stanu wojennego albo inne wyjątkowe okoliczności popełnienia przestępstwa stopień społecznego niebezpieczeństwa czynu jest szczególnie wysoki.

Dekret o stanie wojennym:

Art.46. 1. Kto będąc członkiem stowarzyszenia [np. SDP], związku zawodowego [np. NSZZ „Solidarność”], zrzeszenia lub organizacji [np. NZS], której działalność została zawieszona, nie odstąpił od udziału w takiej działalności, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

2. Kto organizuje albo kieruje strajkiem lub akcją protestacyjną, podlega karze pozbawienia wolności do lat 5.

3. Kto zabiera lub używa pojazd mechaniczny w celu wykorzystania go dla przeprowadzenia strajku lub akcji protestacyjnej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

4. Jeżeli pojazd mechaniczny określony w ust. 3 stanowi mienie społeczne, sprawca podlega karze pozbawienia wolności do lat 5 i karze grzywny. […]

6. Kto w celu przeprowadzenia strajku lub akcji protestacyjnej niszczy, uszkadza lub czyni niezdatnym do użytku zakład lub urządzenie albo uniemożliwia lub utrudnia prawidłowe funkcjonowanie zakładów, urządzeń lub instytucji podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10 i karze grzywny.

Art. 48. 1. Kto w celu osłabienia gotowości obronnej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej rozpowszechnia wiadomości mogące gotowość tę osłabić [np. „Orła wrona nie pokona”], podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 8.

2. Kto rozpowszechnia fałszywe wiadomości, jeżeli może to wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 5.

3. Kto w celu rozpowszechniania sporządza, gromadzi, przechowuje, przenosi lub przesyła pismo [np. „Wiadomości Dnia” lub inny biuletyn NSZZ „Solidarności”], druk [np. ulotkę], nagranie lub film zawierające wiadomości określone w ust. 1 i 2, podlega karze pozbawienia wolności do lat 5.

4. Kto dopuszcza się czynu określonego w ust. 1 lub 2, używając druku lub innego środka masowej informacji, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. […]

6. W razie skazania za przestępstwa określone w ust. 1-4 sąd może orzec przepadek narzędzi i innych przedmiotów, które służyły lub były przeznaczone do popełnienia przestępstwa, chociażby nie stanowiły własności sprawcy.

Dekret o postępowaniach szczególnych:

Art. 4. 1. Za przestępstwa podlegające postępowaniu doraźnemu sąd może wymierzyć, bez względu na rodzaj i granice ustawowego zagrożenia danego przestępstwa, następujące kary zasadnicze: karę śmierci lub karę 25 lat pozbawienia wolności albo karę pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 2, chyba że przepis szczególny przewiduje wyższą dolną granicę ustawowego zagrożenia.

2. Karę śmierci i karę 25 lat więzienia można wymierzyć tylko wówczas, gdy górna granica ustawowego zagrożenia danego przestępstwa nie jest niższa od kary 8 lat pozbawienia wolności. […]

4. Za przestępstwa podlegające postępowaniu doraźnemu sąd orzeka karę dodatkową pozbawienia praw publicznych, a także morze orzec podanie wyroku do publicznej wiadomości w szczególny sposób, jak również może orzec konfiskatę całości albo części mienia.

Art. 5. W postępowaniu doraźnym stosuje się przepisy Kodeksu postępowania karnego i innych ustaw o postępowaniu karnym, o ile przepisy niniejszego dekretu nie stanowią inaczej.

I znów: czołgi na ulicach, dziesiątki zabitych, setki „zawieszonych” niezależnych organizacji, dziesiątki tysiące uwięzionych, „internowanych” lub zwerbowanych przez SB, miliony załamanych.

http://www.trybunal.gov.pl/omowienia/documents/K_35_08_PL.pdf

(Dopiero rok temu Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z dnia 16 marca 2011 r. (Sygn. akt K 35/08) uznał, że dekrety te „zawierały przepisy … ustanawiające ograniczenia konstytucyjnych wolności i praw jednostki. … W szczególności zostały zniesione lub ograniczone: nietykalność osobista …, nienaruszalność mieszkań i tajemnicy korespondencji …, prawo zrzeszania się …, wolność słowa, druku, zgromadzeń, wieców, pochodów i manifestacji …. W ten sposób prawodawca aktem o randze ustawy ograniczył konstytucyjne prawa obywateli. …”.)

A 13 grudnia 2012… Historia nie ma końca… aż do końca świata… Trzeba nam dziś niepodległej i bezpiecznej Polski w solidarnej Europie. Trzeba godnej pracy, sprawiedliwej płacy i wolnej przedsiębiorczości tu, w kraju. Trzeba rzeczywistego prawa do ochrony zdrowia. Realnych nadziei młodego pokolenia na własne mieszkanie i założenie rodziny. Trzeba wsparcia dla rodzicielskich planów młodych – Polska bez dzieci nie będzie miała przyszłości. Trzeba równych szans w życiu publicznym. Szkolnej edukacji wychowującej w miłości do ojczyzny. Trzeba prawdy i wolności – dzięki pluralizmowi i trwałym wartościom – w telewizji, radio, prasie i internecie. Te zadania są ciągle przed nami i to my musimy im sprostać. Służąc – wzorem naszych przodków – Rzeczpospolitej, dbając o swoje rodziny i o przyszłość naszych dzieci, chcemy być wolni z wolnymi, równi z równymi. Pragniemy chronić niepodległość i walczyć o solidarność. Tworzyć wolność przez prawdę. Marcin Gugulski

Chwała internowanym, czyli wstydź się „Kaczorze” Prawdziwi bohaterowie to ci, przed którymi drżała komunistyczna bezpieka i umieściła ich w ośrodkach dla internowanych. A Jarosław Kaczyński? Jarosław Kaczyński jak zgodnie informują „wiodące media” i „najwyżej cenieni” dziennikarze grzał się pod ciepłą kołdrą u mamusi. Oczywiście nie mogło w podtrzymywaniu tej kpiarskiej narracji zabraknąć w salonie24 profesora Sadurskiego. Profesor doskonale wie, że to wszystko nie było i nie jest nawet dzisiaj takie oczywiste i proste, ale mając czytelników za nierozgarnięty motłoch przystąpił do tej salonowej nagonki z satyryczno-kabaretowa narracją. Jeżeli już dzielimy opozycjonistów na „bohaterów” i „dekowników” to idźmy dalej. Przecież i samych internowanych trzeba by podzielić na „bohaterów większych” i „bohaterów mniejszych”. Jedni, bowiem, że podam tylko przykład Antoniego Macierewicza internowali zostali w aresztach śledczych i zakładach karnych wraz z kryminalistami zaś byli i tacy szczęśliwcy, których umieszczono w wojskowym ośrodku wczasowym w Jaworzu i w ośrodku sanatoryjno-wczasowym „Gniewko” w Darłówku. Co ciekawe nie było tam krat, a nawet nie zamykano pomieszczeń. Czy dlatego ci wszyscy, którzy tam przechodzili „martyrologię” mówią dzisiaj z dramatyzmem i grozą w głosie, że wywieziono ich w okolice poligonu drawskiego, kiedy bliżej prawdy byłoby określenie Pojezierze Drawskie?

Oto niektórzy ci szczęśliwcy: Władysław Bartoszewski, Andrzej Celiński, Andrzej Drawicz, Bronisław Geremek, Jerzy Holzer, Jerzy Jedlicki, Henryk Karkosza, Bronisław Komorowski, Waldemar Kuczyński, Lesław Maleszka, Aleksander Małachowski, Tadeusz Mazowiecki, Stefan Niesiołowski, Maciej Rayzacher, Andrzej Szczypiorski, Piotr Wierzbicki, Wiktor Woroszylski. Widzimy wyraźnie, że roi się wśród tych nazwisk od wieloletnich i najbardziej zasłużonych dla komunistycznej bezpieki agentów takich jak „Ketman”, „Monika”, „Mirek”, „Jam”, „Kowalski”, „Zbigniew”. No więc jak to jest panie Sadurski i spółka? Czy zawsze internowanie świadczy o bohaterstwie, a nieinternowanie o tchórzostwie i opozycyjności mało znaczącej? Widzimy, że komuna działała według starych i sprawdzonych metod carskiej ochrany, gestapo, NKWD i UB i profesor Sadurski doskonale o tym wie, ale z jakichś powodów dołączył do narracji po tytułem „Jarek pod kołderką u mamusi”. Czy to tylko złośliwość, czy ciąg dalszy gry operacyjnej? No chyba, że według logiki Salonu „Ketman” to internowany bohater, a Kaczor to tchórz i zdrajca. Kokos26

Co robił Tusk 13 grudnia 1981? Pił wódkę z kolegami. Internowany nie był Przemysł pogardy działa, media mętnego nurtu po raz kolejny rozpętały kampanię wyszydzającą Jarosława Kaczyńskiego. Wytykają, że prezes Prawa i Sprawiedliwości nie był internowany, co zresztą Kaczyński wielokrotnie komentował. Warto się przyjrzeć co 13 grudnia robił dzisiejszy premier Donald Tusk. Może panowie „dziennikarze” zapytają na prasowej konferencji? Prawda jest szokująca, 13 grudnia Donald Tusk pił wódę z kolegami, bynajmniej nie był internowany czy aresztowany. Oddajmy głos samemu Tuskowi:

Ja, kiedy tylko dowiedziałem się, że jest stan wojenny, pojecha­łem do MKZ. Tam powiedziano mi, że jest próba zorganizowania strajku w Stoczni Gdańskiej. Zebrałem kolegów i wieczorem poszliśmy do stoczni. Jeszcze nie była obstawiona. Okazało się jednak, że strajk jest raczej umowny. W nocy, pamiętam, pojechaliśmy do kolegi, o któ­rym wiedzieliśmy, że ma bilet do wojska. Ponieważ w pierwszych komunikatach podawano, że kto ma bilet i nie zgłosi się natychmiast do służby, zostanie rozstrzelany, kazaliśmy mu jechać do jednostki. I upili­śmy się na pożegnanie. W poniedziałek rano znowu poszliśmy do stoczni - z pełnym przekonaniem, że przyjdzie nam zginąć - i siedzieli­śmy aż do jej pacyfikacji. Kilkudziesięciu osobom, w tym mnie, udało się uciec tuż przez szturmem i w ten sposób uniknąłem aresztowania. Gospodarz domku, w którym wynajmowaliśmy z żoną pokój, powie­dział mi, że podczas mojej nieobecności przyszło trzech facetów i do­pytywali się o mnie. Prewencyjnie przez kilka dni się ukrywałem, ale nie było żadnych dalszych sygnałów, aby chciano mnie aresztować Pierwsze dwa dni to była stocznia; później zadyma na ulicach Gdańska, demonstracja przypominająca rok 1970.”A tu cała moja notka z 2007 roku:

„Donald Tusk - apoteoza ściemy” Zamiast wstępu Gdy słucham Donalda Tuska, mam poczucie koniunkturalizmu i nieszczerości. Gdy nośne były hasła szarpnięcia cugli i IV RP wywołane aferą Rywina – PO i Tusk je podnosili, gdy przestały – łatwo o nich zapomnieli. Jeśli populizm może przynieść korzyści – Tusk wskakuje na falę populizmu, jeśli katolicyzm jest bardziej pomocny niż antyklerykalizm – spotyka się z Dziwiszem, itd. By spojrzeć na to z większego dystansu postanowiłem przyjrzeć się bliżej spotom wyborczym Donalda Tuska z roku 2005 i wywiadowi z Tuskiem zamieszczonemu w „Teczkach Liberałów” autorstwa Janiny Paradowskiej i Jerzego Baczyńskiego z roku 1993. Czy wolno mówić o życiu osobistym polityków? Jestem zwolennikiem oddzielania sfery prywatnej od publicznej, w przypadku polityków uważam jednak, że można odstąpić od tej zasady wówczas, gdy poruszane tematy już stały się powszechnie znane, wówczas gdy mają istotny wpływ na sferę publiczną/polityczną a szczególnie wówczas gdy sami politycy zrobili to jako pierwsi. Dlatego też np. dzisiaj czytelnicy bulwarówek mają prawo śledzić życie prywatne córki prezydenta ponieważ jej wizerunek został wykorzystany w kampanii prezydenckiej. Te same zasady obowiązują też w przypadku Donalda Tuska.

Spoty prezydenckie Donalda Tuska AD 2005 Dzisiaj już tych spotów nie ma na oficjalnej stronie Platformy, zniknęły niedawno. Jeden z nich można znaleźć na youtube:

http://www.youtube.com/watch?v=21XaCDi7f4U

Chciałbym przeanalizować ten spot i zestawić z wypowiedziami Tuska z roku 93, oraz z różnymi faktami ujawnionymi później.

Najpierw sam spot

Donald Tusk: Urodziłem się w tym domu. Mój dziadek był polskim kolejarzem, gestapo aresztowało go już na początku wojny. Ojciec zmarł wcześnie, mama całe życie pracowała w szpitalu. Tam jest stocznia i tam milicja strzelała do robotników. Widziałem to. Wtedy zrozumiałem, że tak nie można żyć.
Żona: Kiedy na studiach wzięliśmy ślub, mąż działał już w opozycji. Bałam się, ale byłam z niego bardzo dumna.
Wojciech Duda: W latach siedemdziesiątych, na uczelni, był z nas najodważniejszy.
Córka: Tata przez wiele lat pracował fizycznie jako robotnik, żeby nas utrzymać. Pamiętam jak wychodził do pracy o piątej rano.
Żona: Przez całe lata osiemdziesiąte działał w podziemnej solidarności.
Lektor: Jako przywódca Platformy walczy z przywilejami władzy, odbiera posłom trzynastki, zmniejsza liczbę radnych. Jego partia jako jedyna nie bierze pieniędzy z państwowej kasy.
Córka: Tata nauczył mnie pamiętać o słabszych.Syn: Jestem dumny z ojca, walczy o to co ważne.

Lektor: Platforma wybiera go swoim kandydatem. Donald Tusk, człowiek z zasadami.

Drugie dno.

"Mój dziadek był polskim kolejarzem, gestapo aresztowało go już na początku wojny." Jak widać to Donald Tusk swoim spotem wyborczym jako pierwszy poruszył historię rodzinną. Wspomniał o polskości dziadka i o prześladowaniu przez gestapo. Nie powinien więc się dziwić, że przeszłość dziadka wróciła bumerangiem. W „Teczkach” Tusk mówi: „byłem z polskiej rodziny używającej gdańskiej niemczyzny”. „Drugi dziadek, polski kolejarz, po wojnie znany lutnik, został aresztowany przez gestapo już 2 września i przeszedł wszystkie możliwe perypetie wojenne, w tym obóz koncentracyjny.Wszystkie możliwe – to słowa Tuska. Ekipa TVP jadąca do Sopotu została zawrócona, a gotowy materiał TVNu w którym kuzynka Tuska opowiada przed kamerą, że była to powszechna wiedza w rodzinie, i że dziwi się, że Donald o tym nie wiedział nigdy nie został przez TVN wyemitowany. Polskie losy były trudne i skomplikowane, nie tylko na Pomorzu, ale w całej Polsce, nawet na Zamojszczyźnie, problemem więc nie są losy dziadka, a tylko ich wykorzystanie i delikatnie mówiąc wątpliwości co do prawdomówności Tuska.

"mama całe życie pracowała w szpitalu" Powszechne jest przekonanie, że mama Tuska była pielęgniarką. W prezydenckiej debacie Aleksander Kwaśniewski powiedział: „pana mama jest pielęgniarką, moja nieżyjąca mama była pielęgniarką”. Donald Tusk nie zaprzeczył. Można więc sądzić, że faktycznie matka Donalda Tuska była pielęgniarką. W „Teczkach Liberałów” znajduje się coś w rodzaju „ankiety personalnej”, a w niej: „Zawód matki: sekretarka”. W spocie Tusk nie mówi, że matka była pielęgniarką, tylko, że „pracowała w szpitalu”, w dodatku „całe życie”. Czy Paradowska pomyliła się w swojej książce? Czy matka najpierw była pielęgniarką, a później sekretarką (bo odwrotnie być raczej nie mogło)? A może była sekretarką pracującą w szpitalu, a Tusk w debacie z Kwaśniewskim po prostu nie zaprzeczył słowom byłego prezydenta? Czyżby pielęgniarka brzmiało dumnie, a sekretarka już nie?

"Kiedy na studiach wzięliśmy ślub, mąż działał już w opozycji." W spocie pojawia się zdjęcie Tuska z żoną na rękach. W innym spocie, z kampanii 2005 roku, zamieszczone jest zdjęcie dziecka w beciku, co jednoznacznie kojarzy się z chrztem (bo chyba tylko do chrzcin używa się białych betów). Co prawda w kampanii Donald Tusk nie nadużywał wątków religijnych, ale chyba wszyscy pamiętają „kościół łagiewnicki”, a w ostatnich wyborach wizytę u kardynała Dziwisza. Ślub kościelny Tuskowie wzięli tuż przed kampanią wyborczą 2005 roku. Co Donald Tusk mówił o Kosciele w książce z roku 1993: „Byliśmy grupą, która odnalazła się poprzez fakt niechęci do Ruchu Młodej Polski i do endecji [...]. Irytowały nas ich poglądy, byliśmy kontestacyjni, jeśli chodzi o Kościół, o narodowe tradycje. Bardziej odpowiadał nam intelektualny sznyt KOR-u.” Odnośnie Kościoła w „Teczkach Liberałów” znajduje się smakowita nieco ironiczna wypowiedź Tuska o sprawie „pana prymasa”, przytoczony jako jeden z trzech „sukcesów” Bieleckiego: „Pierwszy, to kiedy się przejęzyczył i powiedział w TV „pan prymas". To nie było na żywo, program był nagrany po tym, jak prymas rzucił w stronę rządu określenie „kundelki". Krzysztof był bardzo zdenerwowany i na jakieś pytanie dziennikarki odpowiedział: Pan prymas to, tamto. TV to wzięła, zobaczyła i natychmiast odesłała. Ale Bielecki zdecydował, żeby to puścić, chociaż jest jednym z najbar­dziej chrześcijańskich z nas wszystkich i absolutnie nie zależało mu na konfliktach z Kościołem czy z prymasem. Następnego dnia urywały się telefony z wyrazami poparcia od różnych ludzi.

"W latach siedemdziesiątych, na uczelni, był z nas najodważniejszy." Donald Tusk lubi podkreślać bliźniactwo Kaczyńskich gdy jest mu to wygodne, gdy zaś jest niewygodne – zapominać. Tak też Tusk zwykł (w ostatniej kampanii) pytać Jarosława gdzie był trzynastego grudnia (w domyśle u mamy z kotem pod pierzyną) i podkreślać swoje uczestnictwo w strajku w stoczni. Kryje się za tym aluzja do faktu, że Jarosław nie był internowany. Tusk jednocześnie zapomina, że Lech był internowany do października 82. Warto więc sprawdzić jak wyglądało to oczami samego Donalda Tuska. Otóż Donald Tusk również nie był internowany. Nie był aresztowany, skazany, nie siedział w więzieniu. W „Teczkach Liberałów” Tusk opisuje to tak: „Ja, kiedy tylko dowiedziałem się, że jest stan wojenny, pojecha­łem do MKZ. Tam powiedziano mi, że jest próba zorganizowania strajku w Stoczni Gdańskiej. Zebrałem kolegów i wieczorem poszliśmy do stoczni. Jeszcze nie była obstawiona. Okazało się jednak, że strajk jest raczej umowny. W nocy, pamiętam, pojechaliśmy do kolegi, o któ­rym wiedzieliśmy, że ma bilet do wojska. Ponieważ w pierwszych komunikatach podawano, że kto ma bilet i nie zgłosi się natychmiast do służby, zostanie rozstrzelany, kazaliśmy mu jechać do jednostki. I upili­śmy się na pożegnanie. W poniedziałek rano znowu poszliśmy do stoczni - z pełnym przekonaniem, że przyjdzie nam zginąć - i siedzieli­śmy aż do jej pacyfikacji. Kilkudziesięciu osobom, w tym mnie, udało się uciec tuż przez szturmem i w ten sposób uniknąłem aresztowania. Gospodarz domku, w którym wynajmowaliśmy z żoną pokój, powie­dział mi, że podczas mojej nieobecności przyszło trzech facetów i do­pytywali się o mnie. Prewencyjnie przez kilka dni się ukrywałem, ale nie było żadnych dalszych sygnałów, aby chciano mnie aresztować Pierwsze dwa dni to była stocznia; później zadyma na ulicach Gdańska, demonstracja przypominająca rok 1970.” Tu znowu mała nieścisłość. Pierwsze dwa dni to 13 i 14 grudnia. Z przerwą na imprezę alkoholowo-pożegnalną kolegi. Pacyfikacja była zaś (według kalendarium stanu wojennego) 16 grudnia. Więc albo Tusk coś pomieszał w swojej relacji, albo wcale nie siedział tam do samego szturmu. Tak wyglądała pierwsza noc stanu wojennego oczami samego Tuska – wóda...

"Tata przez wiele lat pracował fizycznie jako robotnik, żeby nas utrzymać. Pamiętam jak wychodził do pracy o piątej rano." Gdy padają te słowa w spocie pojawiają się zdjęcia z prac na wysokościach. Donald Tusk pracował fizycznie w spółdzielni założonej przez Macieja Płażyńskiego. W spocie jest jednak mała pomyłka – na przedstawionych zdjęciach nie ma Tuska, tylko całkiem inne osoby. Kasia Tusk musi mieć zaś fenomenalną pamięć. Urodziła się w roku 1987 wybory miały miejsce w roku 89 mogła mieć więc najwyżej dwa lata, gdy tata pracował fizycznie, zwłaszcza, że często były to prace wyjazdowe, by im sprostać trzeba było mieć nie tylko dobrą kondycję fizyczną, ale również mocną głowę i zdrową wątrobę: „W dzień piło się wódkę, piwo, grało w karty, dyskutowało: o Grudniu ’70, Lechii, kobietach... W nocy do roboty”. „Poza tym rozmowy z ludźmi w niektórych fabrykach, z dyrektorami. Kiedy już przychodziło do wódki, to opowiadali takie rzeczy, że się w głowie nie mieściło.

"Przez całe lata osiemdziesiąte działał w podziemnej Solidarności." W latach osiemdziesiątych Donald Tusk działał w opozycji. Wydawnictwa powielaczowe, manifestacje, spotkania. Nie był jednak ani internowany, ani aresztowany, nie pełnił też funkcji w podziemnych strukturach „Solidarności”. Najważniejszym osiągnięciem opozycyjno-intelektualnym Tuska było współwydawanie „Przeglądu Politycznego”, którego w ciągu 6 lat ukazało się aż 12 numerów. W „Teczkach Liberałów” można znaleźć dość nieoczekiwane wypowiedzi Tuska związane z wydawaniem „Przeglądu”: „Z Kaczyńskimi przyjaźniliśmy się od wielu lat. Leszek Kaczyński był jednym z promotorów „Przeglądu Politycznego” i uczestnikiem naszych spotkań. On wprowadził do ”Przeglądu” Leszka Mażewskiego i Jacka Merkla, załatwiał teksty.” Czy też: „Leszek Kaczyński namówił brata, Jarka, żeby pisał do „Przeglądu”

W tym czasie Donald Tusk musiał często jeździć na Filipiny, bo na 30 stronach książki o alkoholu wspomina kilkakrotnie w powiązaniu z opozycyjną działalnością:

Uznaliśmy, że ta paka, która się jakoś zawiązała przez te parę lat studiów i przez NZS, nie powinna się rozpaść. Byliśmy towarzysko i „wódczanie” bardzo związani”.
To w ogóle był czas szpanu „filozoficznego”: przy wódce z równą namiętnością gadaliśmy o dziewczynach i piłce, jak o Sorelu, Zdziechowskim czy Levi-Straussie”.
„...Ja do tamtych czasów strasznie dziś tęsknię. Wtedy była to nieustanna biesiada towarzysko-alkoholowo-intelektualna

"Jego partia jako jedyna nie bierze pieniędzy z państwowej kasy" Partia Donalda Tuska nie brała pieniędzy z państwowej kasy z prostego powodu – pieniędzy brać nie mogła, ponieważ jej nie przysługiwały – w wyborach 2001 roku nie startowała jako partia, ponieważ nie była jeszcze jako partia zarejestrowana (nastąpiło to dopiero w roku 2002). Grzegorz Schetyna przed wyborami w 2005 roku solennie obiecywał, że po wyborach również dotacji nie będzie brała. Wbrew obietnicom Schetyny i sugestiom spotu Platforma dotację budżetową przyjęła chętnie i bez skrępowania, ponieważ już mogła to uczynić.

Zamiast podsumowania

Łk 16.10: Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie.

http://bernardo.salon24.pl/11230,donald-tusk-apoteoza-sciemy

Stan wojenny jednak legalny Spór o stan wojenny z 13 grudnia 1981 r. trwa, coraz częściej pojawiając się jako element bieżącej walki politycznej. Im większe są emocje związane z wydarzeniami sprzed ponad trzech dekad, tym większe znaczenie wydają się mieć wszelkiego rodzaju prace przybliżające podłoże opisywanych wydarzeń. Jedną z takich prac jest najnowsza publikacja autorstwa Lecha Mażewskiego zatytułowana „Problem legalności stanu wojennego z 12-13 grudnia 1981 r. Studium z historii prawa polskiego”. Autor od dłuższego już czasu specjalizuje się w problematyce ustrojowej II RP i okresu PRL, ze szczególnym uwzględnieniem stanów nadzwyczajnych. Ustalenia zawarte w pracach L. Mażewskiego bardzo często mają charakter pionierski. W najnowszej pracy Mażewski odnosi się do kolejnych, podejmowanych przez organy i instytucje państwowe III RP, prób dowodzenia nielegalności (i bezcelowości) decyzji o stanie wojennym. Autor podziela argumentację mówiącą, jakoby stan wojenny wprowadzono z naruszeniem ówczesnego porządku prawnego, w tym także zobowiązań Polski na gruncie międzynarodowym, czym przychyla się częściowo do stanowiska prezentowanego przez pełniącego funkcję RPO, tragicznie zmarłego Janusza Kochanowskiego. Stwierdzenie takie nie zamyka jednak, zdaniem autora, całości problemu. Mażewski zdaje się bowiem przychylać do tezy stwierdzającej, że o ile wprowadzenie stanu wojennego odbyło się z naruszeniem prawa, o tyle w okresie późniejszym akt ten, za pośrednictwem ustawy, zyskał swoją legitymizację (walidacja). Ze zdecydowanym odrzuceniem spotkała się natomiast w pracy argumentacja przywoływana przez IPN:

„Żadne kolejne kwerendy historyków z IPN i ich badawcze dokonania, szczególnie cechujące się taką antypeerelowską zapalczywością, jak te analizowane przeze mnie, nie będą w stanie uporać się z wyzwaniem, jakim jest zrozumienie natury zjawisk politycznych, ich trudno przewidywalnego charakteru (…) Stanowiska zajętego przez Kamińskiego (wspomaganego przez Dudka) nie można uważać za rozstrzygające w sprawie stwierdzenia nieistnienia groźby interwencji militarnej w PRL pod koniec 1981 r.”. Odnosząc się do sugerowanych przez historyków IPN-u rzekomych próśb gen. Jaruzelskiego o interwencję radziecką Mażewski pisze zaś:

„Przede wszystkim nie wiadomo, po co gen. Jaruzelski miałby się zwrócić do władz sowieckich z prośbą o pomoc militarną. Musiał przecież rozumieć, że interwencja wojsk ZSRS oznaczałaby jego polityczny kres, a poza tym i tak by do niej doszło, gdyby efektem decyzji podjętych w noc grudniową był przedłużający się konflikt, a nie uspokojenie sytuacji w PRL. Wszystko, co wiemy o przyszłym prezydencie PRL, świadczy, że potrafił myśleć w kategoriach politycznych nie ulegając emocjom, skąd więc wówczas takie panikarskie zachowanie? Operacja wprowadzenia stanu wojennego była właśnie zapinana na ostatni guzik i okazała się być dobrze przygotowaną, więc do czego miałaby być potrzebna pomoc wojsk sowieckich?”. W podsumowaniu swojej pracy autor podkreśla, że spór o legalność stanu wojennego pozostaje nierozstrzygnięty (co może zmienić dostęp do archiwów rosyjskich), jednak na obecnym etapie posiadanej wiedzy:

„Teza o istnieniu zagrożenia bezpieczeństwa państwa pod koniec 1981 r. przyjęta przez Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej w Sprawozdaniu (z czerwca 1996 r. – przyp. M.M.), ma się więc dobrze; stanowisko wykluczające ten pogląd posiada wiele słabości i wymaga dalszych badań. Stąd trzeba stwierdzić, że nadal grudniowy stan nadzwyczajny należy uznawać za zgodny z ówczesnym prawem konstytucyjnym”. Stan wojenny zaś należy odczytywać, zdaniem Mażewskiego, przede wszystkim w kategoriach dość typowej reakcji „państwa na sytuację kryzysową, której nie dało się w inny sposób opanować” opartą „na podstawach prawnych nie w pełni jasnych”. Decyzja podjęta w nocy z 12/13 grudnia 1981 r. nie jawi się też, jako przypadek w historii odosobniony:

„W Polsce w latach 1918-1939 jedynie ustanowienie stanu wyjątkowego i stanu wojennego z 1 września 1939 r. miało odpowiednie podstawy konstytucyjne i ustawowe, chociaż nie miało to większego znaczenia dla dalszych losów państwa polskiego; wszystkie inne proklamacje stanów nadzwyczajnych nie posiadały wystarczających podstaw prawnych albo odbywały się z naruszeniem prawa”. MM

Lech Mażewski, „Problem legalności stanu wojennego z 12-13 grudnia 1981 r. Studium z historii prawa polskiego”, Wydawnictwo von borowiecki, Warszawa 2012, ss. 153.

Stronnictwo Narodowe wobec stanu wojennego Publikujemy poniżej końcowy fragment obszernego szkicu zatytułowanego „Stronnictwo Narodowe wobec stanu wojennego 13. 12. 1981 r. w Polsce” autorstwa Macieja Motasa, który w całości opublikowany został w pierwszym tomie nowego wydawnictwa ciągłego „Archiwum Narodowej Demokracji”. Przypominamy te podstawowe fakty w obliczu kompletnego niezrozumienia tego wydarzenia przez młode pokolenie odwołujące się do tradycji narodowej. Działacze i politycy narodowi, pomimo dość jednoznacznie negatywnego stosunku do reżimu panującego w kraju, nie zdecydowali się na potępienie wprowadzonego w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego. Co więcej, praktycznie wszystkie wypowiedzi świadczą o wyrażonym w mniejszym lub większym stopniu zrozumieniu dla użycia przez komunistyczne władze nadzwyczajnych środków. Przytoczone wypowiedzi i opinie nie są z całą pewnością w pełni jednolite, obrazują istniejące w łonie środowisk narodowych i Stronnictwa różnice, wynikające przede wszystkim ze stosunku do „Solidarności”. Warto podkreślić, że to nie cała „Solidarność”, postrzegana jako autentyczna katolicka i narodowa reprezentacja społeczeństwa, była przedmiotem krytyki. Jej ostrze skierowane było przeciwko grupie doradców wywodzących się z KOR-u. We wszystkich enuncjacjach wyrażana była także troska o strategię kierownictwa „Solidarności” i o to, która z grup w jej łonie zdominuje związek [1]. Często konstatowano brak doświadczenia i przygotowania działaczy związkowych, co tłumaczono między innymi brakiem normalnego sytemu politycznego, który umożliwiałby nabycie niezbędnych dla działalności politycznej umiejętności. Ukazywane były jednak przede wszystkim zgubne wpływy, jakie na związek wywierał KOR. Można uznać, że różnice w ocenie działań „Solidarności” wynikały z różnego stopnia akcentowania roli, jaką w łonie związku odgrywał KOR. O ile bowiem dla J. Giertycha KOR stanowił dominujący nurt w ramach opozycji demokratycznej i przez pryzmat jego działalności oceniał on całe zjawisko, o tyle dla W. Wasiutyńskiego, który również dostrzegał i nie lekceważył roli „kurońców”, „Solidarność” stanowiła niemalże emanację ruchu narodowego [2]. Bez względu jednak na występujące różnice w żadnej z cytowanych wypowiedzi nie negowano roli i zasług Lecha Wałęsy, o którym wyrażano się z uznaniem, podkreślając jego polityczny zmysł, autentyczny katolicyzm oraz umiar w działaniu, przeciwstawiając go konfrontacyjnej i radykalnej postawie działaczy KOR-u [3]. Szukając analogii historycznych nierzadko zestawiano Wałęsę z osobą przywódcy polskich chłopów – Wincentym Witosem. We wszystkich prezentowanych tekstach przebija troska o zapobieżenie niekontrolowanemu wybuchowi, który na podobieństwo dziewiętnastowiecznych zrywów narodowych pogrzebałby na całe dziesięciolecia szanse Polski na poprawę swego położenia [4]. Zwracano także uwagę na międzynarodowy kontekst wydarzeń w Polsce, w tym przede wszystkim na miejsce Polski w polityce prowadzonej przez dwa światowe mocarstwa. Podkreślano, że zarówno ZSRR, jak i Stany Zjednoczone realizują politykę zgodną z własnymi interesami i z tej perspektywy oceniają sytuację w Polsce. Niestabilna sytuacja w Polsce stanowiącej przedpole bloku wschodniego sprzyjała polityce amerykańskiej, zainteresowanej w wiązaniu sił radzieckich w Europie środkowo wschodniej kosztem ich zaangażowania na Bliskim Wschodzie. Z drugiej jednak strony wyrażano obawy, że rozwój wypadków w Polsce może przyczynić się do zahamowania postępującej normalizacji, w tym m.in. zatrzymania toczącego się wówczas procesu rozbrojeniowego (program START zmierzający do redukcji arsenałów nuklearnych). Przestrzegano przed sytuacją, w której wydarzenia w Polsce stanowiłyby impuls dla rozpoczęcia nowego etapu zimnej wojny. Środowiska narodowe krytykowały stanowczo decyzję Stanów Zjednoczonych dotyczącą wprowadzenia sankcji żywnościowych w stosunku do Polski. Niemal też wszyscy spośród cytowanych publicystów i działaczy narodowych przedstawiali ówczesne położenie kraju jako bardzo trudne, tak dla rządzących, jak i dla strony solidarnościowej. Wprowadzenie stanu wojennego w odbiorze emigracyjnych narodowców było w najgorszym razie „mniejszym złem”, ratującym kraj przed niebezpieczeństwem tak wewnętrznym (groźba wojny domowej lub „jedynie” dalszej anarchizacji stosunków w kraju), jak i zewnętrznym (interwencja radziecka dokonana przy pomocy sił Układu Warszawskiego).

Bez względu jednak na to, który z kreślonych scenariuszy wydawał się w ówczesnej sytuacji bardziej realny, wyrażano w większości przypadków opinię, że decyzja gen. Jaruzelskiego zażegnała większe niebezpieczeństwa. Niemal za pewnik uznawano bowiem możliwość radzieckiej interwencji, będącej reakcją Moskwy na postępującą destabilizację przedmurza bloku [5]. Za naczelną przyczynę decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego przeważająca część narodowców uznawała konfrontacyjny kurs przyjęty na gdańskim Zjeździe „Solidarności” we wrześniu i październiku 1981 r. z brzemienną w skutki Odezwą do Robotników Europy Wschodniej na czele [6]. Bezpośrednim impulsem miała być zaś groźba strajku generalnego zapowiedzianego przez władze związku na 17 grudnia. Wszyscy spośród cytowanych przedstawicieli obozu narodowego zgodnie podkreślali, że rozwiązanie dla ówczesnych problemów Polski leży na drodze proponowanej przez Kościół ugody społecznej zawartej pomiędzy rządzącymi a społeczeństwem. Postulowano również stopniowe przywracanie stanu sprzed 13 grudnia 1981 r., z przywróceniem praw obywatelskich i decyzją „odwołania zawieszenia Solidarności” na czele [7]. Nierzadko pojawiały się też opinie (W. Wasiutyński, L. R. Jasieńczyk Krajewski) karzące postrzegać decyzję z grudnia 1981 r. w kategoriach faktycznej rezygnacji przez ówczesny reżim z ideologicznej fasady państwa. Z tej perspektywy stan wojenny jawił się jako istotny czynnik delegitymizujący władzę rządzącej partii. Podsumowując, zaznaczyć też należy, że stanowisko wyrażane przez emigracyjnych narodowców korespondowało w pełni ze stanowiskiem środowisk narodowych w kraju [8]. W dużej też mierze odnoszą się do nich słowa wypowiedziane przez prof. Macieja Giertycha na pożegnalnym posiedzeniu Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa: „Po 13 grudnia narodowi demokraci rozpoznawali się poprzez stosunek do stanu wojennego. Kto go popierał, dawał dowód umiejętności myślenia geopolitycznego, wyniesienia się ponad opozycyjność wobec socjalizmu” [9]. Uzasadnione wydaje się też stwierdzenie, że pomimo występowania wielu różnic w ocenie decyzji skutkującej wprowadzeniem stanu wojennego, które symbolizować mogą wypowiedzi Wojciecha Wasiutyńskiego, mówiącego o tym, że „nie doszło do potępienia narodu przez Stronnictwo Narodowe”, oraz cytowana powyżej deklaracja M. Giertycha, stanowisko wszystkich narodowców cechowały tak charakterystyczne dla całego obozu narodowo demokratycznego realizm przy formułowaniu ocen oraz umiejętność wzniesienia się nad ideologiczne schematy. Z całą pewnością też nie oddają intencji członków emigracyjnego Stronnictwa odbywające się od paru lat pod domem gen. W. Jaruzelskiego, w kolejne rocznice 13 grudnia, pikiety współorganizowane przez organizację chcącą uchodzić za spadkobierczynię narodowej formacji spod znaku Stronnictwa Narodowego. Wprowadzenie stanu wojennego otworzyło zaś przed środowiskami narodowymi szanse na zdobycie szerszego wpływu na krajowe realia. Rządzący, wobec częściowej delegitymizacji swojej władzy, musieli oprzeć się na szerszej platformie politycznej, czemu służyć miało powołanie Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego z Janem Dobraczyńskim na czele, którego „koncepcja (…) nawiązywała do idei frontów ludowych (narodowych) i była próbą kreowania obozu narodowego jako politycznego zaplecza władzy” [10]. To jest już jednak temat na odrębne opracowanie. Maciej Motas

[1] O ówczesnych podziałach w związku, które uwidoczniły się po kryzysie bydgoskim, historyk pisał: „W łonie NSZZ Solidarność zarysował się pierwszy podział polityczny. Część przywódców z A. Gwiazdą na czele wzywała do zaostrzenia konfrontacji z władzą i ogłoszenia strajku generalnego. Część skupiona wokół L. Wałęsy dążyła natomiast do porozumienia i nie dopuściła do proklamowania strajku generalnego”, zob.: A. Czubiński, „Historia Polski 1864-2001”, Wrocław 2008, s. 308.

[2] Warto zwrócić uwagę, że wraz z upływem czasu stosunek Wasiutyńskiego do „Solidarności” stawał się coraz bardziej krytyczny, w publikowanym pod koniec lat 80. omówieniu pracy Romana Wapińskiego o R. Dmowskim pisał: „ruch w postaci «Solidarności», (…) był (…) niewątpliwie wyrazem solidaryzmu narodowego i tradycjonalizmu religijnego, ale śladów myśli politycznej Dmowskiego w nim nie było, co fatalnie zaciążyło na jego losach”, W. Wasiutyński, „Monografia Wapińskiego o Dmowskim”, „Myśl Polska”, nr 1-2, 1-15. 01. 1989, s. 2.

[3] W referacie wygłoszonym na konferencji z okazji 15. rocznicy stanu wojennego Wojciech Turek postawił zbieżną z ówczesnym stanowiskiem narodowców tezę: „«Solidarność» nie tylko odrzuciła – pod wpływem radykalnych działaczy – jesienią 1981 r. ideę porozumienia z władzami, dążąc do konfrontacji z komunistami, ale również – całkowicie błędnie – oceniła sytuację, nie doceniając siły władz, a przeceniając własne możliwości, i – co najgorsze – popadając w stan emocjonalnej gorączki, uniemożliwiający Lechowi Wałęsie uprawianie racjonalnej polityki wobec komunistów”, zob.: W. Turek, „Zanim przyszedł 13 grudnia 1981 r.”, „Myśl Polska”, nr 49-50, 5-12. 12. 2010, s. 10.

[4] Szerzej na temat stosunku środowisk narodowych i konserwatywnych do tradycji powstańczych i politycznego romantyzmu zob.: L. Mażewski, „Powstańczy szantaż. Od konfederacji barskiej do stanu wojennego”, Warszawa 2004; K. Pruszyński, „Margrabia Wielopolski”, Warszawa 1957; „W imię czego ta ofiara? Obóz narodowy wobec Powstania Warszawskiego”, wybór i opracowanie J. Engelgrad, M. Motas, Warszawa 2009.

[5] Szereg współczesnych opinii na temat groźby zbrojnej interwencji radzieckiej zaprezentowałem w artykule: M. Motas, „Czy zbrojna interwencja Związku Sowieckiego w 1981 roku była możliwa?”, „Myśl Polska”, nr 31-32, 3-10. 08. 2008, s. 18-19.

[6] Zjazd ten w następujący sposób opisuje jeden z historyków: „Zjazd przekształcono w wielką imprezę polityczno-propagandową o zdecydowanie antysocjalistycznej treści. Podjęto szereg uchwał politycznych godzących swym ostrzem w ustrój i sojusze polityczne PRL. Drugą część zjazdu przeprowadzono w początku października 1981 r. Wypowiedzi przywódców opozycji nabierały coraz bardziej jasnego, zdeklarowanego, antysocjalistycznego charakteru. Prof. dr Edward Lipiński występując w imieniu KSS KOR stwierdził, że organizacja ta rozwiązała się uznając, iż funkcje jej przejął NSZZ «Solidarność». Zjazd podjął uchwałę wyrażającą podziękowanie byłym członkom i współpracownikom KOR, ponieważ w rozumieniu jego uczestników zasłużyli się oni przygotowując grunt do działania «Solidarności». W ten sposób NSZZ «Solidarność» przyznał się do swej KOR-owskiej genezy i uznał się za kontynuatora tej organizacji”, zob.: A. Czubiński, „Najnowsze dzieje Polski 1914-1983”, Warszawa 1987, s. 405.

[7] A. Dargas, „Stan wojenny i co dalej?”, „Myśl Polska”, nr 1-2, 1-15. 01. 1982, s. 1.

[8] Niektórzy spośród narodowców w kraju znacznie wcześniej przewidywali możliwość wprowadzenia stanu wyjątkowego. Niemalże tuż po wydarzeniach sierpnia 1980 r. opinię wyrażającą zdziwienie z faktu braku zdecydowanej reakcji ze strony władz, miał wyrazić podczas jednej z rozmów Jan Matłachowski. Relacja pisemna Jerzego Mariana Zielińskiego z 2011 r. (w posiadaniu autora).

[9] Cyt. za: M. Kosman, „Los Generała…”, s. 130.

[10] A. Skrzypek, „Mechanizmy klientelizmu stosunki polsko-radzieckie 1965-1989”, Pułtusk-Warszawa 2008, s. 293.

http://sol.myslpolska.pl

Kolaboranci znów w gotowości Jutro 13 grudnia - święto naszych okupantów. Dlaczego naszych okupantów? Occupatio, to po łacinie zawłaszczenie - albo rzeczy niczyjej, albo rzeczy cudzej. Skoro zawłaszczyć można każdą rzecz - to znaczy, że zawłaszczyć można również Rzeczpospolitą. A kiedy Rzeczpospolita jest zawłaszczona, czyli okupowana? Wtedy, gdy jakaś banda pozbawia obywateli Rzeczypospolitej politycznej suwerenności, to znaczy - możliwości życia po swojemu. Jak wiadomo, w roku 1944 Polska została okupowana przez Związek Radziecki. Ostatnie słowo w sprawie losów naszego kraju i losów naszego narodu miał Józef Stalin. Oczywiście Józef Stalin nie decydował osobiście o wszystkich sprawach. Miał mnóstwo pomocników, którym ta rola nie tylko bardzo się spodobała, ale nawet stała się dla nich tytułem do jakiegoś poczucia wyższości względem całej reszty narodu. Ci pomocnicy Józefa Stalina dopuścili sobie do głowy, że są mądrzejsi i szlachetniejsi od całej reszty i z tego tytułu należy im się nadrzędna pozycja. Krótko mówiąc - pomocnicy Józefa Stalina, a potem pomocnicy Leonida Breżniewa uznali się za coś w rodzaju szlachty. Było to oczywiście niesłychane uroszczenie, bo ani umysłowo, ani tym bardziej moralnie nie reprezentowali wyższego poziomu. Przeciwnie - pomocnicy sowieckiego okupanta, którzy zresztą zorganizowali się w Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, nawet jeśli byli wykształceni, pod względem moralnym stali niżej od przeciętnej krajowej. Tego właśnie wymagał od nich okupant - żeby w każdej chwili, na każde jego żądanie, byli gotowi nie tylko do każdej podłości, ale nawet - do każdej zbrodni. Oczywiście u każdego poziom tej gotowości był inny. Jedni byli gotowi na wszystko, podczas gdy inni - nie. I kiedy znaczna część, a może nawet większość społeczeństwa polskiego podjęła próbę poszerzenia zakresu suwerenności, to znaczy - odwojowania dla siebie chociaż części zawłaszczonego przez okupanta kraju - niektórzy partyjni przyłączyli się do tej walki, podczas gdy inni - bez wahania stanęli po stronie okupanta. 13 grudnia 1981 roku pokazał, że nasi okupanci zewnętrzni dochowali się całkiem licznej rzeszy kolaborantów, którzy autentycznie cieszyli się ze zdławienia wolnościowego zrywu narodowego. 13 grudnia 1981 roku pokazał, że nie istnieje już jednolity naród polski. Pokazał, że na terytorium państwa polskiego żyją obok siebie dwa narody: tradycyjny naród polski i wykorzenione plemię kolaborantów, gotowych współpracować, a właściwie - wysługiwać się każdemu okupantowi w nadziei, że powierzy im on rolę nadzorców narodu polskiego. I właśnie dlatego, kiedy Związek Radziecki przestał istnieć, kolaboranckie plemię zaczęło gorączkowo rozglądać się za nowym okupantem, któremu mogłoby zaofiarować swoje usługi w zamian za zachowanie nadrzędnej pozycji społecznej. Nieprzypadkowo kontynuatorzy prawni dawnych organizacji kolaboranckich jednym susem wskoczyli do pierwszego szeregu stręczycieli nowego okupanta, który wprawdzie nie stosuje brutalnego terroru, ale przede wszystkim dlatego, że nie jest to konieczne - bo formacje kolaboranckie są na tyle silne i wpływowe, że okupacja może być utrzymywana bez terroru. I cóż za zbieg okoliczności! Dokument prawno-międzynarodowy, określający charakter i kształt nowej okupacji, został podpisany również 13 grudnia - tyle, że nie 1981 roku, tylko w roku 2007. Mówię oczywiście o traktacie lizbońskim, który wszedł w życie 1 grudnia 2009 roku dzięki ratyfikacji przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do której został on upoważniony przez Sejm w głosowaniu przeprowadzonym 1 kwietnia 2008 roku. Ponieważ traktat lizboński jest aktem prawno-międzynarodowym , w następstwie którego Polska weszła na drogę utraty niepodległości i suwerenności politycznej - dzień 13 grudnia może być bez żadnej przesady uznany za święto naszych okupantów, bo - jak wspomniałem - łacińskie słowo: occupatio oznacza zawłaszczenie. Dlatego właśnie coraz więcej ludzi, coraz to nowe środowiska społeczne odnoszą wrażenie, że coraz mniej od nich zależy, że o losie naszego kraju i o losie naszego narodu w coraz mniejszym stopniu decydujemy my, a w coraz większym - nasi okupanci, którym wysługuje się po staremu rosnące w siłę plemię kolaborantów. SM

Michalkiewicz: Gwarantem niepodległości Polski ma być Rosja On revient toujours à son premier amour – powiadają wymowni Francuzi – co się wykłada, że zawsze wraca się do pierwszej miłości. Czyż możemy się tedy dziwić, że „w otoczeniu prezydenta Bronisława Komorowskiego” – tego samego, którego wybór dostarczył tyle radości i satysfakcji generałowi Markowi Dukaczewskiemu z Wojskowych Służb Informacyjnych, co to ich „nie ma”, że aż otworzył sobie butelkę szampana (jestem pewien, że marki „Sowietskoje szampaskoje”, pochodzącej jeszcze z czasów słynnego „zastoju” za Leonida Breżniewa) – więc że w tym „otoczeniu” pojawiła się „koncepcja”, według której gwarantem niepodległości Polski ma być Rosja? Tego można się było spodziewać już choćby obserwując konferencję prasową niezależnej prokuratury wojskowej zwołaną z okazji dostarczenia przez Rosję do naszego nieszczęśliwego kraju ponad 250 próbek pobranych z samolotu, co to uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 roku. Jestem pewien, że dwa i pół roku, to wystarczająco długi okres, by próbki te odpowiednio przygotować. Odpowiednio – to znaczy tak, by na ich podstawie można było udowodnić każdą hipotezę, z hipotezą zamachu włącznie. I co Państwo powiecie? Już na tej konferencji w łonie niezależnej prokuratury wojskowej ujawniły się dwie frakcje: trotylowa i antytrotylowa, czyli jonowowysokoenergetyczna. Frakcja trotylowa podała, że owszem, na niektórych szczątkach znaleziono ślady trotylu, ale to nie oznacza, że „materiałów wybuchowych”. No naturalnie, jakże by inaczej!? Wiadomo przecież, że ten cały trotyl to nie żaden materiał wybuchowy, tylko taka przyprawa do wędlin, żeby się po nich dobrze pierdziało. Doskonale to wiedziano już w Hitlerjugend – o czym świadczy wierszyk skomponowany na poczekaniu przez junaków obrony przeciwlotniczej dla „pruskiego kaprala” Revetzky’ego: „Zapadł już wieczór, gwiazdy migocą, na niebie świeci łagodnie Luna, a tam w ojczyźnie, głęboką nocą, matka się modli o powrót syna: strzeż od zagłady go Panie Boże, nie dajcie Nieba mu w rowie zgnić! Niech go bezpieczny, mocny sen zmoże, by mógł śni słodko i zdrowo bździć!”. Oczywiście po trotylu, bo jakże inaczej? Któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od wojskowych, dla których jeszcze za komuny specjalnej przeróbce operetki nadano tytuł „Ptasznik z trotylu”? A znowu reprezentant frakcji antytrotylowej twierdził, że o żadnych śladach trotylu nie może być mowy, bo przecież wiadomo, że trotyl został zakazany i odtąd każdy, kto chce dołączyć do ludzi przyzwoitych, będzie musiał złożyć wyznanie niewiary w zamach w Smoleńsku. Czym zatem tłumaczyć te rozbieżności? Ja na przykład tłumaczę je sobie tym, że frakcja trotylowa pracuje dla jednej razwiedki, podczas gdy frakcja antytrotylowa – dla drugiej – a skoro już „w otoczeniu” prezydenta Komorowskiego dojrzewa myśl, by gwarantem niepodległości naszego nieszczęśliwego kraju została ponownie Rosja, to nic dziwnego, że i w niezależnej prokuraturze musiały pojawić się dysonanse. „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Niech tedy każda frakcja radzi sobie, jak tam potrafi. No dobrze – ale czy rosyjskie gwarancje niepodległości aby na pewno obejmą całe obecne polskie terytorium państwowe? To wcale nie jest pewne – nie tylko ze względu na deklarację Edwarda Szewardnadzego, który jeszcze jako minister spraw zagranicznych ZSRR deklarował, iż Związek Radziecki nie jest przeciwny zjednoczeniu Niemiec, a tylko stawia warunek, iżby między zjednoczonymi Niemcami a ZSRR została ustanowiona strefa buforowa, a więc obszar rozbrojony i pozbawiony przemysłu ciężkiego – ale przede wszystkim ze względu na obecne strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, po 17 września 2009 roku wyznaczające ramy europejskiej polityki. Zgodnie z linią polityczną kanclerza Bismarcka, partnerstwo to ma charakter priorytetowy względem wszelkich innych politycznych kwestii, bo pozwala i Niemcom, i Rosji urządzać po swojemu swoje części Europy. Kamieniem węgielnym strategicznego partnerstwa jest przestrzeganie zasady: my nie wtrącamy się do waszej strefy, a wy – do naszej. I rzeczywiście: wystarczy popatrzeć, jak w ramach porządku lizbońskiego, przy użyciu środków demokratycznych, Rosja odbudowuje imperium zarówno w Gruzji, jak i na Ukrainie, a z kolei Nasza Złota Pani wykorzystuje kryzys w strefie euro jako narzędzie budowy IV Rzeszy środkami pokojowymi, które okazały się tańsze i nie obciążone takim ryzykiem jak metody militarne. Skoro zaś tak, skoro wszystko musi odbywać się w ramach wyznaczonych przez strategiczne partnerstwo, to chyba jasne jest, że Rosja nie będzie gwarantowała Polsce niepodległości na całym terytorium państwowym, a tylko na wschód od niemiecko-polskiej granicy z roku 1937. To już prędzej zewnętrzna granica Unii Europejskiej – czy jaką tam ostatecznie nazwę przyjmie IV Rzesza – będzie przebiegała wzdłuż tamtej starej niemiecko-polskiej granicy, zaś na niemieckim pograniczu, czyli w leżącej na wschód strefie buforowej, zostanie ustanowiony Żydoland pod protektoratem obydwu strategicznych partnerów. Jestem przekonany, że „otoczenie” pana prezydenta Komorowskiego właśnie coś takiego ma na myśli, bo tak naprawdę to tylko coś takiego jest nie tylko możliwe, ale i najbardziej prawdopodobne. I dopiero w tym kontekście można lepiej zrozumieć próby nadymania filosemickiej i jednocześnie rusofilskiej, „kotylionowej” frakcji narodowej, której razwiedczykowie, jako plenipotenci starszych i mądrzejszych, mogliby powierzyć administrowanie mniej wartościowym narodem tubylczym i jego nadzorowanie, żeby nie wierzgał przeciwko ościeniowi. I tak jak żydowska policja w getcie została przez Niemców wyposażona w czapki i pałki, tak teraz rękoma ministra Boniego od „cyfryzacji” razwiedka szykuje Czekę, która pod pretekstem walki z „nienawiścią” będzie przywracała do pionu każdego, poczynając od „oszołomów”, których listy są już, jak się okazuje, przygotowane. SM

Ziemkiewicz Po zwycięskiej rewolucji Kaczyński przejmie władzę ”Czy nie popada pan za bardzo w political fiction mówiąc o wojnie domowej?...ten scenariusz układa się dość prawdopodobnie. Jarosław Kaczyński przejmie władzę w Polsce Ziemkiewicz „ Ilekroć sondaże PiS zaczną rosnąć, Kaczyński musi pieprznąć coś od rzeczy i sprowadzić notowania do poziomu gwarantującego prawicy izolację. Nazwałem to kiedyś "korwnizacją PiS", bo dokładnie tak to wyglądało dwadzieścia lat temu w UPR „....”Putin …..podgrzewa wojnę polsko-polską do granic wojny domowej. „....””Czy nie popada pan za bardzo w political fiction mówiąc o wojnie domowej?- Chciałbym, żeby to było political fiction, ale ten scenariusz układa się dość prawdopodobnie. Jarosław Kaczyński przejmie władzę w Polsce…”....”Jeśli Kaczyński po wykryciu trotylu, czy jak tam to śmiesznie nazwano, "cząstek wysokoenergetycznych" porzucił wariant z "premierem technicznym" i zdobywaniem przewagi punkt po punkcie i postawił na wariant "był zamach", jakby obstawiał zero na ruletce, to nie jest to wcale efekt szaleństwa, tylko racjonalnej kalkulacji.”......”Rewolucje wygrywają nie wskutek wzmożenia popularności rewolucjonistów, ale popadnięcia w apatię zwolenników konającego reżimu.W garnizonie petersburskim bolszewików popierał w listopadzie 1917 tylko co dziesiąty żołnierz, poza wojskiem jeszcze mniej, ale zadecydowało to, że dla Kiereńskiego nikomu już się nie chciało kiwnąć palcem. Jest tylko kwestią czasu, kiedy podobnie będzie traktowany przez Polaków Tusk. „.....(źródło)

Jest to najważniejszy tekst Ziemkiewicza od czasu , kiedy zaproponował ,aby Polska została protektoratem , satelitą Niemiec w zamian za ich zgodę na modernizację i akceptacje budowy ...elektrowni jądrowych Ziemkiewicz „Jestem skłonny zgodzić się z Sikorskim, że ważna dziś jest dla nas cywilizacyjna modernizacja, a nie mesjanistyczne wizje narodu niosącego wolność ludom Wschodu. Ale pojęcie „modernizacja” wymaga ukonkretnienia. Jaka jest cena, za którą warto zapłacić ograniczenie ambicji i wejście w rolę państwa satelickiego Niemiec? Jaki stopień samodzielności jesteśmy w stanie wywalczyć? „...”W takim razie trzeba sobie zadać pytanie o mniejsze i większe zło. Największym byłoby bez wątpienia rozdzielenie w Polsce stref wpływów pomiędzy Rosję i Niemcy, jak wielokrotnie w przeszłości. Jeśli już musimy znaleźć się w całości w jednej ze stref, należy więc zadać sobie pytanie: Rosja czy Niemcy? Gdybym ja musiał ten dylemat rozstrzygać, powiedziałbym, że sprawą podstawową dla podniesienia naszego statusu w przyszłości jest rozwój infrastruktury gospodarczej, w tym zwłaszcza energetyki jądrowej. „.....(więcej)

Wróćmy do tezy Ziemkiewicza o Rewolucji , wojnie domowej , po której Kaczyński przejmie władzę . Obóz Patriotyczny, który stworzył Kaczyński jest coraz silniejszy . I coraz bardziej skonsolidowany ideologicznie . Posiada własne symbole , zbudował personifikujący wartości tego ruchu kult polityczny Lecha Kaczyńskiego. Dodatkowej spoistości dodaje podłoże religijne i narodowe. Jest to faktycznie Ruch Oporu , posiadający własny drugi obieg . Do Kaczyńskiego przyłączają się kolejni intelektualiści i liderzy opinii. Do tego mamy do czynienia ze sprzyjająca Kaczyńskiemu sytuacją w Europie. Socjalistyczna gospodarka europejskich państw w których polityczna poprawność jest religią państwową rozsypała się . Socjalistyczna gospodarka Europy wykoleiła się w zderzeniu z azjatyckim autorytarnym kapitalizmem . Tusk stojąc na ekonomicznych szańcach religii politycznej politycznej poprawności i uprawiając państwowy bandytyzm podatkowy doprowadził Polaków do ruiny. W 2013 roku ekonomiczne fundamenty Polski zaczną się rozpadać, od 2017 roku według analiz ekonomistów w Polsce będzie za mało siły roboczej aby utrzymać milion urzędników i socjalistyczny model emerytur, zasiłków , edukacji Chiny nie dopuszczą aby Rosja wzmocniła się w Europie , bo maja chrapkę na Syberię i przekształcenie Rosji w surowcową kolonie Chin . Jak na razie rządy gangsterów z rosyjskiej esbecji skutkują ubytkiem 700 tysięcy obywateli rosyjskich rocznie O tym jak wielkim zagrożeniem dla II Komuny jest Kaczyński świadczy sondowana rozpaczliwa koncepcja II Okrągłego Stołu i próba zaciągnięcia tam Kaczyńskiego. Mówił o tym Braun „ Szykują nowy Okrągły Stół z ludźmi Kaczyńskiego„ , czy Maziarski „ Maziarski chce zaciągnąć Kaczyńskiego do Okrągłego Stołu bis „Ziemkiewicz oskarża Kaczyńskiego , że ten zamiast grać w znaczone przez II Komunę karty po nazwą wybory zaczyna stawiać na przejęcie władzy drogą rewolucji. Pozwolę sobie postawić pytanie. Jakim zagrożeniem dla nomenklatury II Komuny jest …..niezdobycie władzy przez Kaczyńskiego opierając się na chorym systemie wyborczym . Chciałbym tutaj przypomnieć o rozegraniu , ograniu Kaczyńskiego przez II Komunę po zwycięskich dla PiS wyborach 2005 roku . Świetnie opisał to Giertych w swoim ekshibicjonistycznym wywiadzie , w którym opisuje jak Tusk zbudował koalicję Kaczyńskiemu , w tym z nim samym , Giertychem pełniącym rolę konfidenta Tuska w rządzie Kaczyńskiego ( Giertych był konfidentem Tuska w rządzie Kaczyńskiego ? Bez rewolucji zdobycie władzy przez Kaczyński może być iluzoryczna . Według Krasnodębskiego istnieją w Polsce dwie partie. Monopartia II Komuny składająca się ze stronnictw sojuszniczych , Platformy , Ruchu Palikota, SLD, PSL oraz druga partia , PIS. W tej sytuacji każda koalicja jest klęska . Do tego dodam ubezwłasnowolnienie przez veto prezydenta, Trybunał Konstytucyjny Krasnodębski „Otóż w Polsce po 20 latach niepodległości ustalił się de facto monocentryczny, monopolistyczny system władzy. Wprawdzie istnieje parę partii politycznych, ale jest – tak postrzegają to Polacy – jeden hegemon. Istnieje jedno centrum władzy, wokół którego krążą satelity „....(więcej)

Czegoś jednak Ziemkiewicz nie dostrzega .Właśnie tego ,że Kaczyński może nie chcieć za wszelka cenę, drogą trików medialnych i sztuczek propagandowych dojść do władzy. Że myśli kategoriami męża stanu a nie jak określił polityków Warzecha ( „ Kukiz chce wygnać z Sejmu trzodę figurantów, miernot„ ) Figurant , miernota myśli kategoriami najbliższych wyborów , Mąż stanu myśli kategoriami następnego pokolenia . Kaczyński swoimi wystąpieniami, jak chociażby tym w którym sprzeciwił się germanizacji Polaków w Niemczech ( Kaczyński postawił się szowinistycznym Niemcom ) buduje ideowe ramy Obozu Patriotycznego. Obozu , który być może dojdzie do władzy dopiero w następnym pokoleniu Kaczyński jako przywódca Obozu Patriotycznego jawi się jako prawdziwy mąż stanu , jako faktyczny , praktycznie przez nikogo nie kwestionowany przywódca Polaków . Zbudował coś co jest ewenementem w zdemoralizowanej socjalistyczną polityczną poprawnością Europie. Jedyną poza Węgrami realna opozycję , jedyny narodowy ruch oporu. Najlepiej ujął to Rymkiewicz Rymkiewicz „ Rymkiewicz „ Uważam ,że Kaczyński jest największym polskim politykiem od czasów Józefa Piłsudskiego. Tak jak Piłsudski był największym polskim politykiem od czasów kanclerza Zamojskiego . Siła duchowa Jarosława Kaczyńskiego jest tak wielka „...(więcej)

pod spodem video Ziemkiewicza „ O preferencjach ideowych Polaków „Tusk o wojnie domowej w Polsce Tusk „"zadaniem władzy jest strzec własnej ojczyzny i rodaków przed pożogą, przed wojną, a szczególnie przed wojną domową".....”Platforma obroni wolność i Rzeczpospolitą przed każdym, kto będzie chciał zagrozić jej zamachem”......” Dziś zdradą polskich interesów jest narażanie Polski na konflikt zewnętrzny i wewnętrzny, a nie dobra współpraca z sąsiadami „... Tusk „większość Polaków i władze publiczne nie uległy pokusie, tej politycznej prowokacji, która miała z katastrofy smoleńskiej uczynić moment rozpoczęcia zimnej, permanentnej wojny domowej „ ...(więcej)

Ziemkiewicz „ Dwa ostatnie cele służą jej dalekosiężnemu zamierzeniu odtworzenia strefy wpływów w Europie Środkowej, w tym celu stopniowo wykrusza nas ze struktur zachodnich, jakby po kawałeczku obluzowywała cegłę w murze, który chce zburzyć. „.....”Czy nie popada pan za bardzo w political fiction mówiąc o wojnie domowej?- Chciałbym, żeby to było political fiction, ale ten scenariusz układa się dość prawdopodobnie. Jarosław Kaczyński przejmie władzę w Polsce…”.- To już chyba scenariusz rodem z science fiction, który nadaje się do drugiej odsłony "Władcy Szczurów". - Tak się panu wydaje? Gdyby w roku 1990 ktoś powiedział, że za trzy lata przemianowana PZPR wygra wybory, to by go odsyłano nie do science fiction, ale do psychiatry. Albo gdyby w 2002 ktoś mówił, że za trzy lata SLD zejdzie trwale na margines, i jeden Kaczyński będzie premierem, a drugi prezydentem… Jeśli Kaczyński po wykryciu trotylu, czy jak tam to śmiesznie nazwano, "cząstek wysokoenergetycznych" porzucił wariant z "premierem technicznym" i zdobywaniem przewagi punkt po punkcie i postawił na wariant "był zamach", jakby obstawiał zero na ruletce, to nie jest to wcale efekt szaleństwa, tylko racjonalnej kalkulacji”...” „.....”Jeśli Kaczyński po wykryciu trotylu, czy jak tam to śmiesznie nazwano, "cząstek wysokoenergetycznych" porzucił wariant z "premierem technicznym" i zdobywaniem przewagi punkt po punkcie i postawił na wariant "był zamach", jakby obstawiał zero na ruletce, to nie jest to wcale efekt szaleństwa, tylko racjonalnej kalkulacji. „......”To by było ze strony Rosji optymalną sytuacją - Polska w rękach człowieka, którego elity nienawidzą obsesyjnie, przeciw któremu prowadzą nieustanny rokosz i obstrukcję, jak w latach 2005 – 2007, na wyprzódki latając do Europy ze skargami na łamanie demokracji w Polsce. A oczywiście Unia chętnie będzie te skargi załatwiać pozytywnie, widać to na przykładzie Węgier Orbana. Nic nie posłuży lepiej owemu strategicznemu wykruszaniu naszej cegiełki z europejskiego muru. „......”Zresztą prawdopodobnie z demokracją rzeczywiście będziemy się musieli  znacznym stopniu pożegnać, bo przecież PiS przejmie państwo, w którym jej narzędzia demokracji zostały jeśli nie zniszczone, to mocno popsute. Wszystko to, o co oskarżano Jarosława Kaczyńskiego przed rokiem 2007, Donald Tusk zrobił w dwójnasób. Wzmogła się ilość podsłuchów, nacisków, nadużywanie służb specjalnych, wywieranie pozaprawnych nacisków, rządzenie poza mechanizmami konstytucyjnymi, poprzez polityczny i biznesowy klientyzm, niszczenie środowisk stojących na zawadzie władzy… „......”I to przy entuzjazmie mediów i pożytecznych idiotów zwanych intelektualistami. Elity tak śmiertelnie przeraziły się Kaczyńskiego, który obiecywał dobrać im się do przywilejów i hierarchii, że Tusk może sobie pozwolić na wszystko, i wykorzystuje to przyzwolenie. „.....”Tuska naprawdę jest go za co wsadzić. Proszę zwrócić uwagę, ze dotąd w elitach III Rzeczpospolitej panowała taka gentelmeńska umowa, że się nie rozlicza ludzi. Przecież jeżeli ktoś miałby stanąć przed Trybunałem Stanu, to na pewno powinien stanąć Lech Wałęsa za oczywiste nadużywanie służb specjalnych i niszczenie dokumentów dotyczących swej przeszłości. „......( źródło) Marek Mojsiewicz

„TRZEBA UTRZYMYWAĆ PSYCHOZĘ STANU WOJENNEGO" Chociaż od wprowadzenia stanu wojennego upłynęło 31 lat, nadal wiele okoliczności dotyczących tego wydarzenia pozostaje nieznanych. Niemałym problemem jest brak zbiorów archiwalnych z tego kresu, szczególnie zaś dokumentów partyjnych powstałych tuż po 13 grudnia 1981 roku. Podobnie jak archiwa bezpieki, zostały one celowo zniszczone w okresie tzw. transformacji ustrojowej. W roku 1990, ostatni sekretarz PZPR Mieczysław Rakowski działając na polecenie ówczesnego prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego zniszczył stenogramy z obrad Biura Politycznego KC z 1981 r. Fakt, że dokumenty te są dziś niedostępne dla historyków nie oznacza oczywiście, że zniknęły całkowicie. Wielu prominentnych aparatczyków, wzorem swoich esbeckich kompanów, posiada do dziś „zbiory prywatne”, w których znajdują się oficjalnie zaginione lub zniszczone papiery. Są one traktowane jako swoista polisa ubezpieczeniowa, stanowiąc gwarancję, że jej posiadacz może spokojnie dożywać starości. Polisa skuteczna, skoro od dwóch dekad chroni komunistycznych zbrodniarzy przed jakąkolwiek odpowiedzialnością. Nie byłem zatem specjalnie zdziwiony, gdy przed jedenastu laty w jednym z lewackich tygodników (Przegląd nr 50/2001) pojawił się „nieznany protokół z pierwszego posiedzenia Biura Politycznego z 13 grudnia 1981 r.”. Wprawdzie „nieznany protokół” zawierał niezwykle ważne informacje (wypowiedzi członków BP, opisy reakcji hierarchów Kościoła i zachowań Lecha Wałęsy) to ze względu na proweniencję tygodnika i brak potwierdzenia źródła pochodzenia dokumentu, należało traktować go z dużą rezerwą. Warto też dodać, że dokument ten nie ukazał się w żadnym innym miejscu i dotychczas nie był cytowany. Mój dystans wobec tej publikacji zmniejszył się, gdy wiele lat później, historyk IPN Piotr Gontarczyk opublikował w Biuletynie IPN nr 11-12/2011 fragment tajnego stenogramu z posiedzenia rządu z 13 grudnia 1981 roku. –

http://ipn.gov.pl/download.php?s=1&id=34117

W protokole Biura Politycznego opublikowany w „Przeglądzie” oraz w dokumencie rządowym ujawnionym przez Gontarczyka, są cytowane m.in. słowa Wojciecha Jaruzelskiego. Słowa tak charakterystyczne, że nie sposób wątpić, iż w tym samym dniu wypowiedział je ten sam człowiek. Ponieważ opublikowana przed 11 laty w tygodniku „Przegląd” treść „protokołu nr 49” zawiera niezwykle istotne informacje i znacząco poszerza naszą wiedzę o stanie wojennym, zdecydowałem się przypomnieć ten dokument w całości.

Protokół nr 49 z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR w dniu 13 XII 1981 r. Obecni: tow. tow. W. Jaruzelski, K. Barcikowski, T. Czechowicz, J. Czyrek, Z. Grzyb, H. Kubiak, M. Milewski, Z. Messner, J. Łabęcki, S. Olszowski, S. Opałko, J. Romanik, A. Siwak; zastępcy członków BP: tow. tow. J. Główczyk, W. Mokrzyszczak, F. Siwicki; sekretarze KC: tow.tow. M. Orzechowski, M. Woźniak.

Nieobecni: tow.tow. T. Porębski, Z. Michałek.

Zaproszeni do wszystkich punktów porządku dziennego: tow.tow. Cz. Kiszczak, S. Kociołek, M. Janiszewski.

Zaproszeni na posiedzenie BP w dniu 13 XII 1981 r.: tow.tow.

H. Jabłoński - przewodniczący Rady Państwa

S. Ciosek - minister ds. związków zawodowych

Porządek dzienny:

1. Sytuacja społeczno-polityczna w kraju.

Do pkt. 1. porz. dz.

W. Jaruzelski - Proponuję omówić zadania, jakie stoją przed nami.

Cz. Kiszczak - 10 XII br. odbyło się posiedzenie Prezydium, a 11 i 12 XII br. posiedzenie KKP. „'Solidarność" podtrzymywała, a nawet zaostrzyła stanowisko zajęte w Radomiu.

„Solidarność" dąży do obalenia konstytucji, władzy. Poczyniła ona przygotowania do przewrotu. W dniu 12 XII o godz. 20.30 podjęto wstępne działania do przygotowania stanu wojennego. Aktualnie jest pełna gotowość służb. W nocy zabezpieczono radio, telewizję, zablokowano łączność. Nie zanotowano incydentów. Zabezpieczono 320 obiektów. Zablokowano przejścia graniczne. Od godz. 24.00 przeprowadzano akcję internowania osób zagrażających bezpieczeństwu państwa. Dotychczas akcja została wykonana w 70%. Internowano m.in. Rulewskiego, Wądołowskiego. Palkę, Kuroniów, Kułaja, małżeństwo Gwiazdów. Poproszono na rozmowy do Warszawy Wałęsę. Akcja trwa, największe kłopoty były w Gdańsku, zakończono akcję w Olsztynie. Internowano m.in. w Białej Podlaskiej 17 na 20, w Bielsku-Białej 98 na 120, w Chełmie 40 na 52, w Ciechanowie 11 na 13, w Katowicach 463 na 500, w Kielcach 176 na 196, w Koninie 27 na 28, w Radomiu 82 na 93, w Zamościu 93 na 114, w Skierniewicach 32 na 33, w Warszawie 196 na 293. Przeszukane zostały obiekty "Solidarności". Zakwestionowano dokumenty do procesowego wykorzystania. W Katowicach broniono się gaśnicami. W Lublinie zablokowano drzwi. Broniono się także w Koninie i Bełchatowie. Miały miejsce incydenty w Jastrzębiu. W Krakowie użyto plutonu, w Warszawie postrzelono kobietę. Przerwano okupowanie w Świdnicy, Toruniu, Olkuszu, wszystkich zatrzymano. W Warszawie przed siedzibą Regionu Mazowsze zauważono Chińczyków, Francuzów, Japończyków, grupy pracowników z Huty Warszawa. O godz. 7.25 kolportowano wrogie ulotki. MSW realizuje akcję rozmów profilaktycznych, ostrzegawczych. Zaplanowano przeprowadzenie rozmów z 4,5 tys. osób. Odbyły się rozmowy z hierarchią kościelną. Bp Bednorz poparł decyzję o stanie wojennym, a zwłaszcza internowanie Gierka. Prymas J. Glemp wygłosił kazanie na Jasnej Górze, w którym wyraził zaskoczenie z powodu tak szybkiego wprowadzenia stanu wojennego i zainicjował modły o spokój. Bp Bareła wystosował orędzie o spokój. Natomiast 18 XII 1981 r. organizują przemarsz z katedry na Jasną Górę. Ks. bp Dąbrowski i ks. Orszulik chcą zwołać posiedzenie Konferencji Episkopatu Polski. Proszą o odblokowanie łączności dla jej zwołania.

Decyzja: umożliwić Episkopatowi poinformowanie biskupów o terminie zwołania Konferencji Episkopatu przez łączność wojskową.

Zapytywali Stommę o legalność obecnej władzy. Stomma stwierdził, że władza jest legalna do pierwszego posiedzenia Sejmu PRL. W Hucie im. Lenina w Krakowie na nocnej zmianie 7 tys. osób strajkuje, stoi komunikacja miejska. Są próby strajków na PKP, w "Celwiskozie" w Jeleniej Górze. Jest potrzeba operatywnego działania władz lokalnych, wojskowych i milicyjnych.

Decyzja: po pierwszym dniu stanu wojennego zalecić władzom lokalnym (administracyjnym, wojskowym i milicyjnym) podjęcie działań bardziej zdecydowanych i operatywnych.

W miarę upływu czasu sytuacja może stawać się bardziej trudna. Potrzebne jest publiczne wystąpienie Wałęsy, a także innych osób.

F. Siwicki - Stwierdził, że stan moralno-polityczny i zdolność do wykonania zadań w pododdziałach jest na poziomie dobrym. Ściśle współdziałając, zablokowano 90 obiektów łączności, radio i TV w całym kraju (uczestniczyło 2 tys. żołnierzy). Przejęto 250 obiektów, w tym cztery lotniska, obiekty telekomunikacji, składy rezerw państwowych. Jednostki patrolują główne arterie, blokują główne węzły komunikacyjne, ochraniają obiekty wojskowe i cywilne. O 6.00 rano związki taktyczne ruszyły w rejony wielkich aglomeracji. Część tych jednostek wejdzie w wyznaczone rejony. Rozwija się sieć radioliniową, urządzenia alarmowe (do 27 województw), 50% stanu sił zbrojnych jest zaangażowane w akcji, lotnictwo i marynarka wojenna znajdują się w stanie podwyższonej gotowości bojowej. Tak przedstawia się analiza wykonania zadań pierwszego etapu. Widzę potrzebę rozszerzenia pracy politycznej, potrzebne jest wzmocnienie oficerami specjalnymi, rezerwą oficerów. Trzeba zagwarantować lepsze bytowanie, umundurowanie.

Decyzja: nasilić pracę polityczno-wychowawczą i partyjną w jednostkach wojskowych wykonujących zadania w ramach stanu wojennego. W tym celu wykorzystać oficerów rezerwy, oficerów z uczelni wojskowych i instytucji centralnych MON. Zapewnić żołnierzom tych jednostek dodatkowe umundurowanie zimowe, zwłaszcza niektórym pododdziałom buty filcowe.

Utrzymujemy ścisłą łączność z sojuszniczymi sztabami i Grupą Północną Wojsk Radzieckich. Spotkania biskupów z pełnomocnikami przebiegają skutecznie, część z nich oczekuje na instrukcje. Kardynał Macharski interesuje się treścią aktów stanu wojennego.

Praca komisarzy-pełnomocników w gminach, organizmach gospodarczych przebiega normalnie. Dodatkowe zadania przekażę wykonawcom.

Decyzja: spowodować bardziej zdecydowane działanie pełnomocników-komisarzy w terenie.

K. Barcikowski - Odbyliśmy rozmowę z prymasem Glempem, przekazaliśmy mu informację oraz motywy wprowadzenia stanu wojennego. Nasz stosunek do Kościoła nie ulega zmianie. Informacje te Glemp przyjął spokojnie. Glemp uważa, że w "Solidarności" jest bardzo dużo złych ludzi. Kościół będzie śledził rozwój sytuacji i modlił się o spokój.

Rozmowa z bp. Dąbrowskim i ks. Orszulikiem przebiegła spokojnie. Podważali prawdziwość dokumentów o stanie wojennym i zgłaszali uwagi do aktów prawnych. Interesowali się również tym, jak będzie funkcjonować prasa, w tym katolicka. Prosiliśmy o wykaz pism kościelnych.

Decyzja: przygotować koncepcję wznowienia wydawania prasy katolickiej po zakończeniu stanu wojennego.

Interesowali się również osobami internowanymi, m.in. Kułajem, Wielowieyskim, doradcami "Solidarności". Wyrazili zaniepokojenie, że rozmowy z Wałęsą prowadzone są bez doradców. Rozwialiśmy ich obawy. Bp Dąbrowski zaoferował się do współpracy z nami.

S. Ciosek - poinformował o treści rozmów z Lechem Wałęsą. Przytoczył słowa Wałęsy, który powiedział, że jeśli władza zapewni społeczeństwu żywność, to opanuje sytuację. Lech Wałęsa dał pełne poparcie dla tych rozwiązań, stwierdzając, że "Solidarność" poszła za daleko. Można było zatrzymać się. Krytycznie wypowiadał się o działaczach, o społeczeństwie. W Radomiu nie miał innego wyjścia, jak tylko wystąpić ostro. Ucieszył się z aresztowania Gierka. Wystąpienie gen. Jaruzelskiego zrobiło na nim duże wrażenie, powiedział, że je poprze. Stwierdził, że jeśli nie pójdziemy drogą odnowy, to za pięć lat będzie rozlew krwi, że jest żołnierzem i wykonuje rozkazy. Uważa, że na czele "Solidarności" powinien stanąć nowy człowiek. Zaproponuje i przeprowadzi wybór nowego kandydata na przewodniczącego. Chciałby rozmawiać z prymasem. Uważa, iż powinniśmy wypuścić internowanych, po złożeniu przez nich deklaracji lojalności. Rozważa możliwość zwołania Prezydium KKP.

Wnioski:

1. Tow. Rakowski proponuje Wałęsie uzewnętrznienie jego poglądów, obecnie trwa rozmowa Rakowskiego z Wałęsą.

2. Rozważyć możliwość rozmowy Wałęsy z Glempem.

3. Wałęsa uważa, że posiedzi dłużej. Ma dobre warunki.

S. Olszowski - od kilku dni zabezpieczano akcję propagandową. Działał Sztab w składzie: Olszowski, Szaciło, Rakowski, kierownicy wydziałów KC. Akcja była poufnie przeprowadzona - świadczy to o dojrzałości. O godz. 6.00 wdrożono program radiowy, o godz. 12.00 program telewizyjny, co było trudną operacją. Oba programy szły z zapasowego stanowiska. Trwa kompletowanie załogi, są trudności z przepustkami. W radiu na Malczewskiego nie ma "Solidarności". Tow. Olszowski z wielkim uznaniem odniósł się do operacji wojska, oceniając ją jako majstersztyk. Wojewódzkie Zespoły Propagandy otrzymały zadania. Tam, gdzie wychodzą dzienniki, wysłano pracowników KC.

Na szczeblu centralnym wychodzi "Trybuna Ludu" i "Żołnierz Wolności" wraz z dodatkami. W województwach wychodzi tylko jedna gazeta. Kompletuje się redaktorów naczelnych tych gazet. Opracowano tezy programowe i rozpowszechniono je. Przez kilka dni program będzie skrócony w radiu i telewizji. Jeśli sytuacja będzie normalizowała się, będziemy rozszerzać program RTV i zwiększać ilość pism. Jest prośba do MSW, aby udostępnić materiały uzyskane w siedzibach regionów "Solidarności".

Decyzja: wykorzystać w propagandzie materiały zarekwirowane w siedzibach NSZZ "Solidarność".

W. Jaruzelski - powitał tow. Jabłońskiego i poprosił o informacje na temat prac nad podjęciem dekretu o stanie wojennym.

H. Jabłoński - stwierdził, że odbył po kilka rozmów z członkami Rady Państwa. Trudności polegały na tym, iż projekt dekretu o stanie wojennym nie był przygotowany, jak to jest w każdym państwie, ale trzeba było go opracować. W tej sprawie wszyscy członkowie Rady Państwa wypowiedzieli się pozytywnie. Reiff nie zgadzał się na propozycję przyjęcia dekretu o stanie wojennym. Przeciw była Marszałek-Młyńczyk. Dekret przyjęto, mimo iż oficjalnego głosowania nie było.

J. Czyrek - Odbyło się spotkanie z ambasadorami krajów socjalistycznych. Istnieje problem w komentowaniu tych wydarzeń w środkach masowego przekazu na Zachodzie. Reagan przerwał urlop. Haig prowadzi konsultacje w ramach NATO. Zajęli stanowisko niereagowania na wydarzenia w Polsce, ponieważ nie wkroczyły jeszcze wojska radzieckie. Kanclerz Schmidt nie przerwał rozmów w NRD z Honeckerem. Nawoływał do powściągliwości, podkreślając, że Polacy potrafią rozwiązać kryzys własnymi siłami. Francuzi są w kontakcie z sojusznikami i nie widzą zagranicznego zagrożenia. Kanclerz Kreisky stwierdził, że kierownictwo polskie podjęło próbę przeciwstawienia się największemu zagrożeniu, ponieważ nie było jedności przeciwstawnych sobie sił. W USA o 1.00 wezwano naszego ambasadora w celu wyjaśnienia charakteru wydarzeń w Polsce. Uznano, że odbije się to na stosunkach polsko-amerykańskich, zwłaszcza handlowych (również ustalenia z rozmów Z. Madeja). Wielostronne rozmowy w sprawie kredytów będą przerwane. Przedstawiciel Wielkiej Brytanii nie posiadał wytycznych swego rządu, ale uważał, że mogą powstać trudności w stosunkach gospodarczych. Ambasador RFN stwierdził, że poważnie bierze się pod uwagę stanowisko zawarte w przemówieniu gen. Jaruzelskiego. Jeśli nie będzie przelewu krwi, nie będzie ostrej reakcji ze strony rządu RFN. Rząd RFN jest w kontakcie z sekretarzem stanu USA, Haigiem. Przedstawiciel Włoch zapewnił, że będzie życzliwie przedstawiał swojemu rządowi nasze sprawy, reakcja włoska będzie pełna zrozumienia. Nasze wyjaśnienia poprawią sytuację Polski na Zachodzie. Przedstawiciel Austrii odniósł się ze zrozumieniem do naszych decyzji, stwierdzając, że - jego zdaniem - nie było możliwości porozumienia się z siłami opozycyjnymi. Powiedział, że nie może tych informacji przekazać do Wiednia, że nie ma telefonów i teleksów, co jest wbrew międzynarodowej konwencji.

Decyzja: nie przyspieszać odblokowania łączności w zagranicznych przedstawicielstwach w Polsce.

Inne rozmowy z ambasadorami nie wniosły nic nowego. Wysłaliśmy depesze do rządów krajów kapitalistycznych i socjalistycznych. Posłaliśmy także depeszę do ONZ z prośbą, żeby nie stawiać na forum ONZ sprawy Polski. Wysłaliśmy instrukcję dla naszej delegacji w Madrycie na KBWE (sprawa łamania praw obywatelskich). Wysłaliśmy delegację z odpowiednimi instrukcjami do Genewy do MOP (sprawa zawieszenia praw związkowych). Rządy krajów socjalistycznych z uznaniem przyjęły nasze decyzje, ale także i z troską. W ich krajach wielkie wrażenie wywarło wystąpienie tow. W. Jaruzelskiego. Prosili o informowanie ich na bieżąco o rozwoju sytuacji. Pytali, czy mają ewakuować rodziny. Ambasada NRD ewakuowała już pierwszą partię osób. Ogólnie należy stwierdzić, że reakcje są wyważone z wyjątkiem amerykańskiej. USA nie sprzeda nam prawdopodobnie kukurydzy do produkcji brojlerów. Generalnie postawiono sprawę pomocy gospodarczej w rozmowach z krajami socjalistycznymi, konkretne rozmowy będą prowadzone.

W.Jaruzelski - Czy Region Mazowsze zajmuje swoją siedzibę?

Cz. Kiszczak - Tak.

W. Jaruzelski - Jest to błąd, siedziby te muszą opuścić, trzeba je utrzymać. (...)

H. Kubiak - W 28 województwach było pogotowie strajkowe w uczelniach. Proponuje pozostawić dzieci w domu, także młodzież, uniknie się zbiorowego wychodzenia i zgromadzeń. Zwiększymy ilość świetlic.

S. Opałko - Stwierdził, iż wprowadzenie stanu wojennego było oczekiwane i przyjęte z ulgą. Władza zyskuje szacunek, a społeczeństwo nadzieję na poprawę sytuacji. Instrukcja o działaniu partii w stanie wojennym daje możliwość wprowadzenia porządku w partii. Stwierdził następnie, że nauczyciele, którzy wrogo wypowiadali się przeciw ustrojowi powinni być eliminowani ze szkolnictwa (tak zrobili Czesi i Niemcy). Ci nauczyciele, którzy strajkowali, nie mogą wychowywać młodzieży. Zażarty przeciwnik ustroju socjalistycznego nie może być nauczycielem. Kadra miała obiektywne trudności. W imię najbliższych celów należy dokonać wymiany kadry administracyjnej.

Decyzja: dążyć do usunięcia ze szkolnictwa zażartych przeciwników ustroju socjalistycznego.

W. Mokrzyszczak - Wprowadzać zmiany według dekretów i bronić ich. Zarząd regionu "Solidarności" Mazowsze postawił się poza abolicją. Sprawdzić, jak realizowane są dekrety w województwach. Należy zastanowić się, czy realizować uprzednio przyjęte plany pracy, np. posiedzenia Komisji KC, zebrania.

Decyzja: odwołać posiedzenia Komisji Komitetu Centralnego PZPR, odwołać także część wcześniej planowanych spotkań.

T. Czechowicz - Stwierdził, iż należy pokazywać wojsko w działaniu.

S. Kociołek - Stwierdził, iż trzeba kontynuować pracę partyjną, ale bez nadmiernej informacji w środkach masowego przekazu. Co należy robić z 40 tys. pracowników etatowych "Solidarności"?

W. Jaruzelski - Stwierdził, że pracownicy związków zawodowych wracają do tej pracy, którą wykonywali przed przejściem do pracy w związkach zawodowych.

K. Barcikowski - Co się stanie z ludźmi ze związków branżowych, jak odbierzemy im etaty? Proponuję nie odbierać. Powstaje problem płacenia im.

S. Olszowski - Otworzyć możliwość, a potem przedyskutujemy sprawę.

Decyzja: rozważyć na posiedzeniu Biura Politycznego lub Sekretariatu KC dalsze funkcjonowanie aparatu etatowego związków zawodowych, zwłaszcza NSZZ "Solidarność". Rozważyć możliwość powrotu działaczy etatowych związków zawodowych na stanowiska pracy, które zajmowali przed przejściem do aparatu związkowego.

H. Jabłoński - 18 XII br. przewidziane jest zgromadzenie ogólne PAN. W PAN mogą być próby podjęcia uchwały potępiającej wprowadzenie stanu wojennego. Proponuję przełożyć posiedzenie PAN.

Decyzja: odłożyć posiedzenie Zgromadzenia Polskiej Akademii Nauk. Przekonać prof. Gieysztora o potrzebie podjęcia takiej decyzji.

Z. Messner - Stwierdził, że naruszanie zasad spowoduje dodatkowe komplikacje.

H. Kubiak - Należy dać interpretację i wyjaśniać znaczenie nielegalnych zgromadzeń.

Decyzja: dać interpretację i wyjaśniać znaczenie nielegalnych zgromadzeń.

J. Główczyk - Proponuje przekazywać dodatkowe informacje członkom KC.

J. Romanik - Stwierdził, że nie tylko trzeba przekazywać informacje członkom KC, ale i docierać do nich.

W.Jaruzelski - Otrzymałem telefon od tow. Breżniewa, który z sympatią odniósł się do nas i stwierdził, że skutecznie przystąpiliśmy do walki z kontrrewolucją. Były to decyzje trudne, ale słuszne. Wysoko zostało ocenione moje przemówienie. Zapewnił, że możemy liczyć na pomoc ekonomiczną. W rozmowie mocno zaakcentowałem sprawę pomocy ekonomicznej. Moment przez nas wybrany był ostatni i optymalny, wcześniej była zła sytuacja, a później jeszcze gorsza. Lepszego momentu nie mieliśmy, proces lawinowo przebiegających zjawisk negatywnych, próby usuwania partii z zakładów pracy, zapowiedź wieców 17 XII 1981 r. - także w Warszawie - tworzenie faktów dokonanych, sporządzanie ankiet zawierających negatywne oceny partii i władzy. Decyzja o stanie wojennym była jednomyślna w Radzie Państwa. Nie ma mowy o obaleniu rządu. Legalnie istniejąca władza wprowadziła środki zabezpieczające państwo. To są argumenty dla Zachodu. Działanie wszystkich sił i środków było bardzo sprawne: MON, MSW, propaganda. Wszyscy wnieśli swój wkład. Mamy moment sprzyjający, którego nie wolno przeoczyć. Będzie mijać element zaskoczenia, szoku. Codzienne trudności teraz będą adresowane do władzy, bo nie ma "Solidarności". Uwiarygodniać słuszność tych decyzji. Na zdobytych materiałach pokazywać, czego udało się uniknąć. W ostatniej chwili zażegnano groźne niebezpieczeństwo. Należy utrzymywać szok wywołany podjętymi przez nas decyzjami. Zapowiedzi z mojego przemówienia muszą być uwierzytelniane. Zwłaszcza chodzi o internowanie. Przekazać to na telekonferencji. Publikować decyzje o ukaraniu winnych. Na funkcje wojewodów, naczelników wprowadzać osoby wojskowe. Część oficerów rezerwy należy poddać swoistej militaryzacji (zapowiedzieć to na telekonferencji). Sprawa operatywności KW PZPR. Metoda w działaniu jest stara, czekamy, nie ma decyzji. W tych dniach sprawdzą się wszyscy kierownicy, sekretarze KW. Pracować musimy całą dobę, nie możemy stracić czasu. Działania muszą być śmiałe, należy wyegzekwować podjęte sprawy. Nie targować się, działać. Za dużo jest sztabów, trzeba zrobić z tym porządek. Działania muszą być operatywne, skoordynowane. Należy prowadzić aktywną pracę partyjną, ale nie pchać się na afisz. Obowiązuje wojskowa forma. Trzeba sprawdzić, jak funkcjonują pełnomocnicy KC, zwłaszcza w trudnych warunkach i trudnych województwach. Weryfikacji nie powinniśmy prowadzić, natomiast operatywnie należy rozwiązywać sprawy konkretne. Członkowie partii będący członkami "Solidarności" muszą się określić. Należy bardziej rygorystycznie stawiać przynależność do "Solidarności" w administracji. Pozostaje w mocy sprawa zagrożenia. Należy utrzymywać zorganizowane partyjne grupy. Należy stworzyć atmosferę działania w partii i wśród aktywu. Ludzie muszą czuć, że przystąpili do walki. Spotkania odbywają się w nadzwyczajnej sytuacji. Urzędnicza partia jest nie do przyjęcia. Należy zatrzymywać ludzi odchodzących na emeryturę, ludzi najlepszych, zatrzymać ich w zakładach. Trzeba utrzymywać psychozę stanu wojennego, grozę i powagę, z uwierzytelnianiem spraw zapowiedzianych. Należy lepiej wykorzystywać radiowęzły zakładowe. Należy odcinać się od "Solidarności". Jeśli chodzi o problem aresztowanych i internowanych, to szkoda, że nie dokonaliśmy analizy list z 1976 r. Chodzi o to, żeby nie popełnić takich błędów jak wówczas, kiedy wcielono do armii elementy opozycyjne, kryminalne, a potem były z nimi kłopoty i umacniała się opozycja. Np. obecnie nie trzymać Rulewskiego z Bartoszewskim. Należy zastanowić się nad metodami obchodzenia się z nimi, nad metodami pracy z nimi. Doradców oddzielić od rzezimieszków, prowadzić rozmowy z doradcami. Zobaczymy, jak ułoży się sprawa z Wałęsą. Mecenas Siła-Nowicki zachowywał się dobrze. Do spraw tych podchodzić selektywnie. Trzeba dać propozycje, jak te sprawy rozwiązywać. Do ich rozwiązywania powinny włączyć się wydziały KC. Sprawy te przekonsultować z pierwszymi sekretarzami KW. Sprawa tonacji propagandy - musi ona uwiarygodniać zapowiedzi. Pokazywać, że pełnomocnik-komisarz zalecił zdjęcie naczelników, przestępców. Trzeba uderzyć w draństwo, w milionerów i spekulantów, w biurokratów, w kompromitujących nas przedstawicieli władzy. Wykorzystać Białą Księgę. Trzeba publikować życiorysy działaczy opozycji: Rulewski, Kuroń. Pokazywać, kto za nimi stoi. Należy pozyskiwać autorytety moralne. Prowadzić pracę partyjną zwyczajnie, a wielkie konferencje muszą być odkładane w czasie. Trzeba porozmawiać z prezesem PAN, Gieysztorem. Postarać się, żeby lepiej nas zrozumiał. Sprawa zaopatrzenia rynku. Trzeba poprawić zaopatrzenie rynku. Przygotować propozycje, co chcemy otrzymać od sojuszników. Tow. Czyrek powinien postawić w rozmowach z sojusznikami sprawę pomocy żywnościowej. Brać wszystko, co oferują. Trzeba poszukać klucza dotarcia do chłopów. Nie idziemy na obowiązkowe dostawy, ale każdy chłop musi sprzedawać państwu towary (przekazać to na telekonferencji). (...)

Protokółowali: Andrzej Barzyk, Henryk Kierski Warszawa, 13 XII 1981 r. Aleksander Ścios

Jarku- dlaczego obrażasz brata, siebie, nas? W latach 1980-1981 pracowałem z J. Kaczyńskim Ośrodku Badań Społecznych NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze, założonym przez A. Macierewicza. Przyszły prezes PiS zajmował się sprawami prawnymi, ja byłem red. Dziennika „Wiadomości Dnia”. Po wybuchu stanu wojennego J. Kaczyński twierdził – w jednym z wywiadów -, że w podziemiu szukał ze mną kontaktu i jakoś nie znalazł. Otóż są to brednie gdyby szukał (od 14 grudnia 1981 r. wydawaliśmy pismo „Wiadomości”, będące kontynuacją dziennika „Wiadomości Dnia”) to by znalazł, gdyby chciał działać, to by działał. Zaznaczam przy tym, ze nikt by do niego nie miał pretensji, jednak, jeżeli po 30 latach publikuje wywiad, który można porównać tylko i wyłącznie z wyczynami propagandzistów sowieckich, którzy w latach 30 XX wieku twierdzili, ze to Stalin wszystko organizował i był przywódca przewrotu bolszewickiego, to niech nie ma pretensji, ze go potraktuje z należytym humorem. Jednak bądźmy sprawiedliwi dla Stalina – on był jednym z czołowych działaczy bolszewickich, no ale przewrót organizował Trocki i Lenin. J. Kaczyński w swych kłamstwach bije na głowę Stalina. Wróćmy do faktów, nasz prezes i słoneczko Wolnej i Niepodległej Polski twierdzi, ze chciał działać i jednocześnie twierdzi, ze pomógł Dornowi znaleźć mieszkanie to dlaczego poprzez Dorna nie odnalazł redakcji „Wiadomości”, dlaczego ani razu nie było udziału w redagowaniu numeru czasopisma, dlaczego nie nadesłał ani jednego artykułu? Dlaczego ani razu nie usłyszałem jego nazwiska? Na czym według J. Kaczyńskiego polegało działanie w podziemiu? Na podpisywaniu papierków, które mu UB –ecja posunęła? J. Kaczyński twierdzi, ze współpracował z Ośrodkiem Badań Społecznych w podziemiu. Kłamstwo – i to tak głupie i ordynarne, że aż płakać się chce. Ośrodek Badań Społecznych zmienił nazwę na Centrum Dokumentacji i Analiz (nowa nazwę wymyślił L. Dorn), jeżeli prezes by cośkolwiek robił to by o tym pamiętał. Nic nie robił. Nie był żadnym działaczem. Nie działał w podziemiu. Prezes mówi, ze współpracował z „Głosem”, ja bardzo przepraszam – nic z tym miesięcznikiem nie mam wspólnego – ale w lutym 1982 roku odbyła się dyskusja na temat stanu wojennego redakcji „Głosu” i „Wiadomości” w której brali udział L. Dorn, P. Strzałkowski, M. Gugulski i niżej podpisany. Była ona opublikowana w „Głosie”. Nie brałeś w niej udziału, nie myślałeś nie przelewałeś myśli na papier bo gdybyś to robił to by jakiś ślad po tej aktywności pozostał. Ale może kolportowałeś czasopisma, albo je drukowałeś. Jeżeli tak to przepraszam, bo ciężka praca kolporterów była wtedy niebezpieczniejsza niż praca redaktorów. Jednak nic nie piszesz o tym w swoim wywiadzie. Twierdzisz natomiast, ze współpracowałeś z MRKS –e, kiedy i jak, jeśli można spytać? Miałem stały kontakt z tą redakcja i strukturą podziemną, więcej gdy drukarnia MRKS została zdekonspirowana przez UB to „Wiadomości” wydawały pismo „MRKS”, jako swoja wkładkę. Ani razu nie spotkałem cie na wspólnych zebraniach, ani razu nikt nie wspominał, ze działasz, ze piszesz. Dlaczego z nas wszystkich – myślę o ludziach podziemia – kpiny sobie robisz, dlaczego nas obrażasz tym groteskowym wywiadem. Pierwsze dwa, trzy miesiące stanu wojennego to był naprawdę strach, nie można tego czasu porównać z latami np. 1985 -89, bo to jest kpina z historii. W grudniu 1981 roku za rozrzucanie ulotek dostawało się 10 lat, a ty piszesz, ze podpisałeś taki sam papier na UB jak mecenas Jan Olszewski. Moment mecenas J. Olszewski nie był internowany dlatego, że był doradcą Episkopatu i dlatego podpisał na UB wspomniany papier. Więc moje pytanie brzmi: czy byłeś doradca Episkopatu? Jeżeli tak, to miałeś święte prawo podpisać ten papierek, jeżeli nie to naruszałeś podstawowa zasadę wszystkich opozycjonistów w PRL: nic nie podpisywać. Więc jeżeli nie byłeś doradca Episkopatu, to zachowałeś się jak przedszkolak, jak kretyn, który nie wie gdzie żyje. Dlaczego się kompromitujesz, czy szajba ci już tak odbiła, ze wierzysz w bajki, które sam wymyślasz? Po co ci to, po to by wziął cie w obronę Macierewicz (który w tym czasie siedział w ciężkim więzieniu) więc nic o podziemiu nie mógł wiedzieć? To, ze nigdy nie byłeś opozycjonista, ze nigdy nic nie robiłeś co by ci zagrażało udowadniasz czytelnikom – rzecz jasna tym dla których nie jesteś Stalinem Wolnej Polski – każdym słowem swego wywiadu. Ot piszesz, ze w pierwszych dniach stanu wojennego spotkałeś się z U. Doroszewską w mieszkaniu J. Karpińskiego. Czyś ty już kompletnie zgłupiał Jarku? Przecież to było najbardziej znane – od 1976 roku - opozycyjne mieszkanie w Warszawie, obserwowane przez UB 24 na 24, jeżeli ktoś tam szedł to wiedział, ze UB go namierza! No dość – nie rozumiem, dlaczego tworzysz mity, jeżeli za cos się ceniłem to właśnie za to, ze nie byłeś opozycjonista, działaczem podziemia itd. Ci wszyscy ludzie skompromitowali się doszczętnie w latach 90 –tych. Ty nie – miałeś zdrowy rozsadek, ale władza absolutna w PiS pozbawiła cie tej najważniejszej cechy w życiu. Piotr Piętak

Wolę cynicznego Kaczora, niż obłudnego Komora (to Mr Piętak). Dzisiejsze wyznanie wiary p. Piotra Piętaka, demaskujące jakoby opozycyjną przeszłość (a ściślej jej rzekomy brak) Jarosława Kaczyńskiego, to dla wielu „nieprzyjaciół PeOfili” niemalże orgazm dla ducha. Patrząc na słowa wylewane przez RKK można stwierdzić, że komentarzami dochodziła ona do stanu, który osiągać powinno się raczej tylko w łóżku. Dla mnie tania demaskacja b. opozycjonisty, przyznaję uczciwie, nie ma najmniejszego znaczenia. I cóż z tego, że Bronisław Komorowski i wielu innych członków dzisiejszej PO zostali w czasie trwania stanu wojennego internowani? Za tamten heroizm należy się im szacunek i miejsce w historii; niekiedy – niewiele więcej. Ale, no właśnie… Internowani po 13 grudnia 1981r. byli również Prezydent Lech Kaczyński, Antoni Macierewicz (dzisiaj w Wiadomościach TVP podpisany nie, jako „internowany w stanie wojennym”, lecz jako „poseł PiS”), Anna Walentynowicz, Andrzej i Joanna Gwiazdowie itd. Czy platformerska swołocz przez ten fakt okazuje chociażby kapkę większy szacunek tym postaciom? Czy ktokolwiek z tej grandy zważa na to, że Antoni Macierewicz był tą właśnie postacią, która w latach sześćdziesiątych wprowadziła Bronisława Komorowskiego do opozycji? Ale, tak jak mówiłem, nieinternowanie Kaczyńskiego dla mnie, jak i dla ludzi „Solidarności”, nie ma najmniejszego znaczenia współcześnie. W dzisiejszej Polsce znamienita większość działaczy Pierwszej Solidarności doskonale wie, kto jest spadkobiercą dziedzictwa Sierpnia. Czy jest nią człowiek, ciągający po sądach b. kolegów i nauczycieli z Wolnych Związków Zawodowych, odgradzający się szczelnym murem osiłków od b. towarzyszy walki i obrażający ich w każdym możliwym wystąpieniu? A może jest dziedzicem Sierpnia człowiek internowany do Białołęki, który z generałów najciemniejszej komuny zrobił sobie najbliższych pomagierów, a na najbliższych doradców powyznaczał PZPR-owskie humanizdy? A może jest nim członek solidarnościowej TKK, a obecnie przedsiębiorca, który pluje, gdy zajdzie tylko taka potrzeba na ludzi pracy, zapominając, o co walczyła organizacja, w której tymczasowej komisji swego czasu zasiadał? Proszę, nie obrażajmy rozumu. Ludzie „Solidarności” to właśnie w Jarosławie Kaczyńskim widzą spadkobiercę wartości Sierpnia, kontynuatora dzieła Anny Walentynowicz, Anny i Andrzeja Gwiazdów, Krzysztofa Wyszkowskiego, czy (wtedy) Jacka Kuronia, Bogdana Borusewicza, czy Adama Michnika; widzą w nim polityka zdolnego dokończyć tamtą bezkrwawą polską rewolucję. Ludzi tych, którzy przez zaangażowanie na rzecz Sprawy potracili nieraz zdrowie, majątek i szacunek pośród najbliższej rodziny, a którzy dzisiaj muszą za nędzą najniższą rentę przetrwać do pierwszego (ktoś pamięta jeszcze, w jakich warunkach mieszkała do samej śmierci Anna Walentynowicz?), nikt nie przekona, że Polska jest wolna, a deklarujący zgodę i pojednanie Bronisław Komorowski jest kimś więcej, niż co najwyżej politycznym, załganym i obłudnym klaunem. Skoro jesteśmy przy Annie Walentynowicz. Pamięta ktoś jeszcze uroczystości z 2009r. (XX rocznica półwolnych wyborców), na które to wydarzenie ówczesny marszałek Sejmu nie raczył zaprosić do grona „kobiet Solidarności” Anny Walentynowicz i Joanny Dudy-Gwiazdy? Czy ktoś pamięta jakie ostatnie pożegnanie „pani Ani” wystawił wypełniający obowiązku prezydenta B. Komorowski, wysyłając na jej grób najebaną w sztorc delegację? Zresztą, koniec końców okazało się, że nawalone osiłki p.o. prezydenta składały kwiaty nad grobem kogoś innego… Czy tak zachowuje się „człowiek Solidarności”? Czy tak po prostu zachowuje się człowiek przyzwoity? Czy tak „Zgoda buduje!”? Jak w tym kontekście należy rozumieć nawoływania obłudnika Komorowskiego, przekonywującego do cieszenia się wolną Polską? Tą samą wolną Polską, która niedoszłych trucicieli Anny Walentynowicz puszcza wolno, a oddającym niekiedy wszystko dla „Solidarności” opozycjonistom przyznaje kilkaset złotych renty? Tą samą wolną Polską, która bohaterce Sierpnia jako dorobek życia podarowuje trzydziestometrowe mieszkanie? Ludzie Pierwszej Solidarności, pragnący wolnej Polski Polacy, doskonale wiedzą, że niezależnie od tego, czy Jarosław Kaczyński był w stanie wojennym internowany, czy też nie, nie zachowałby się tak podle i nikczemnie, jak ludzie, którzy swoim męczeństwem w Białołęce napychają sobie obecnie usta. P.S. – W mojej rodzinie od kilku pokoleń krąży legenda o wuju, którego Niemcy wywieźli na front wschodni jako zaopatrzeniowca do zmotoryzowanej dywizji. Przeżył on tę wyprawę i po powrocie do kraju opowiadał najbliższym o wrażeniach, jakie zrobił na nim Związek Radziecki. Zawsze powtarzał do mojego dziadka: „Władziu, przed wojną sanacja kopała nas w dupę za ten bolszewizm. A ja Ci Władziu powtarzam, że za mało nas w tę dupę kopała…”. Sed3ak

14 Grudzień 2012 „TUsk do Berlina, tam czeka rodzina”- takie hasło widniało na jednej z tablic, z którymi manifestanci związani z Prawem i Sprawiedliwością w liczbie około 15 000 osób- przemaszerowali przez Warszawę -13 grudnia 2012 roku. Chodzi o to, żeby przypomnieć tamten czas; były rekonstrukcje, były koksowniki, byli kręcący się ZOMO-cy i cywile przebrani za żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego.. Pod pomnikiem towarzysza Józefa Piłsudskiego było przemówienie pana Jarosława Kaczyńskiego.. To był” straszny” czas- 13 grudnia 1981 roku. No i pod domem generała zabrała się grupa osób, która manifestowała niezadowolenie z tamtej nocy. Nocy’ stłamszenia wolności” „obywateli”. Widziałem to na – jak to się mówi” własne oczy”. Z okna akademika przy ulicy Żwirki i Wigury. Gdy radio przestało grać, gdy wozy bojowe w szyku posuwały się ku centrum.. Gdy w akademiku stacjonowali ZOMO-wcy.. Ocierałem się o nich.. Jako student Uniwersytetu Warszawskiego pałałem wtedy do nich nienawiścią.. Myślałem sobie:” kto im dał takie prawo, żeby się szarogęsili”. Miałem wtedy 27 lat..27 lat- ale to był piękny czas mojej młodości.. Człowiek zupełnie inaczej patrzy na życie dzisiaj, gdy ma lat- 58…Jednak lata doświadczenia obserwacji, myślenia- robią swoje.. Młodość to emocje; wiek starszy- to większa rozwaga i myślenie.. A jak się jeszcze człowiek wgłębia w fakty, historię i czas przebyły- zupełnie inaczej widzi to wszystko.. Ja mam do pana generała Jaruzelskiego jedną, wielką pretensję: że przy Okrągłym Stole oddał władzę tym, którzy teraz nami rządzą od dwudziestu kilku lat i doprowadzają do powolnej- acz systematycznej- likwidacji państwa polskiego. Do wywracania wszystkiego do góry nogami, do niszczenia naszej tradycji, do posłuszeństwa masońskiej Unii Europejskiej, do budowy „ społeczeństwa otwartego”, w którym mieszkańcy Polski stają się ludźmi drugiej, a może trzeciej kategorii, nie mający nic do powiedzenie we własnym kraju. Muszą z niego wyjeżdżać w poszukiwaniu pracy i chleba.. Rządzą nami „ gangsterzy”- jak trafnie to ujął pan Rafał Ziemkiewicz, który Polskę mają za nic. A nas razem z nią… I to wielkie marnotrawstwo sił i środków, towarzyszące nam na co dzień.. Polska jest miejscem wielkiego marnotrawstwa finansów, a same odsetki od zaciągniętych długów przez III Rzeczpospolitą- to 43 miliardy złotych(???) Dług już dawano przekracza trzysta miliardów dolarów? Czy za towarzysza Jaruzelskiego było do pomyślenia coś podobnego? Nie wspominając już o Gomułce, który długów nie zostawił następnym pokoleniom – żadnych.. Generał był socjalistą- jak najbardziej, w głowie mu się nie mieściło, że sklep może być prywatny, ale jak Wilczek i Rakowski przekonali go co do dopuszczenia mieszkańców Polski do samodzielnego tworzenia PKB- to zrobił to, co prawda z wielkim oporem, ale zrobił.. Podobno dzisiaj tego żałuje- ale może ma na myśli co innego.. Generał był żołnierzem, rezydentem ZSRR na terenie Polski, która nie była państwem suwerennym, ale pozostawała w Układzie Warszawskim.. Słuchał rozkazów płynących z Moskwy przy określonej samodzielności.. Taka autonomia w ramach wielkiej rodziny państwo socjalistycznych- Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.. Ale republiką radziecką formalnie nie byliśmy.. Taki kołchoz- ale „ najweselszy barak w całym obozie państw socjalistycznych”- jak Polskę określał pan Stefan Kisielewski- współzałożyciel- Unii Polityki Realnej.. A czy pan generał cokolwiek ukradł przez swoje życie? Był komunistą w określonych realiach politycznych.. A co? Miał poprowadzić wojsko na Moskwę? To co się dzieje z Polską dzisiaj, jest nie do wyobrażenia dla ludzi żyjących w czasach minionych.. Potworne zadłużenie, upadające firmy pod ciężarem podatków i rządów biurokracji, beznadzieja młodych ludzi, frontalna walka z cywilizacją łacińską- za pieniądze tych, którzy jeszcze tę cywilizację – tworzą.. I te sterty przepisów wyprodukowanych przez demokratyczny Sejm, które pętają życie ludzi.. I wszechwładna propaganda otumaniająca i usypiająca „obywateli”.. Czy było do wyobrażenia, żeby rozrzutność państwa sięgała zenitu? Żeby trzy czwarte budżetu państwa szło na rozdawnictwo, marnotrawstwo i propagandę nowego ustroju europejskiego? Poprzez różnego rodzaju fundacje ideologiczne, powołane w celu niszczenia tego co tradycyjne i nasze? Żeby to wszystko ośmieszyć, zmiętolić i wyrzucić na śmietnik historii.. A propos miętolenia: nasze nowe państwo- Unia Europejska chce zupełnie zakazać palenia papierosów mentolowych i innych o charakterze smakowym.. Walka z palaczami się zaostrza w całej socjalistycznej Europie- której obecnie słuchamy. Co powie Bruksela- wykonujemy w podskokach.. I to jest państwo suwerenne? Tak jak było poprzednie, gdzie kierownica była w Moskwie? Teraz kierownica jest w Brukseli.. Jesteśmy w Związku Socjalistycznym Republik Europejskich.. I o tym trzeba pamiętać.. A marsze w dniu 13 grudnia mają wyłącznie charakter propagandowy.. Właśnie 13 grudnia 2007 roku podpisany został przez Polskę Traktat Lizboński, na mocy którego Polska utraciła suwerenność i stała się częścią Państwa o nazwie Unia Europejska. Formalnie stało się to 1 grudnia 2009 roku-, kiedy traktat wszedł w życie.. I do tego przyczyniły się wszystkie ekipy okrągłostołowe rządzące Polską od roku 1989..A teraz jedna z nich organizuje marsz.. Na rzecz niepodległości..(???) Śmiać się, czy płakać.. To po co pan prezydent Lech Kaczyński podpisał Traktat Lizboński? Żeby teraz jego brat organizował propagandowe marsze? I udawał, że walczy o suwerenność Polski? Polska, żeby była suwerenna powinna wystąpić z Unii Europejskiej i powinna przestać przyjmować rozwiązania socjalistyczne na poziomie ponad narodowym.. Bo to rujnuje nasz kraj i doprowadza do beznadziei jego mieszkańców.. I przestać przekazywać upaństwowione pieniądze na różne podejrzane cele, nie mające nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, Na przykład na odtworzenie populacji rysia- 3,5 miliona złotych(???) Albo na nagrody dla biurokracji w Ministerstwie Obrony Narodowej- 41 milionów złotych(???) Pan generał Waldemar Skrzypczak poszedł do MON-u, żeby robić „reformy”. I na tym mają polegać te reformy? A tak dużo krzyczał o naprawie państwa i armii. Wtopił się przy tym w system.. A jego kolega generał Petelicki- się „ zastrzeli”: i to bez udziału osób trzecich.. „Tusk do Berlina, tam czeka rodzina”. W tym haśle oczywiście zawiera się prawda dotycząca stosunku pana premiera Donalda Tuska do pani kanclerz Merkel.. Pani kanclerz wyrażała zawsze poparcie dla jego kandydatury.. „Kaczyński do Ameryki, założyć nam nowe wnyki”- to byłoby hasło, gdyby paradę niepodległości zorganizowała Platforma Obywatelska Unii Europejskiej..

Kto wie? Czy w przyszłym roku nie zorganizuje? Wszystko przed nami.. Kontrparadę! WJR

Od-LOTczyli Dreamliner ląduje na plecach Siedzi sobie państwo w lewym fotelu Dreamlinera LOT-u. Siedzi sobie LOT-owa związkokracja w drugim. Państwo ciągnie za stery w jednym kierunku. Związkokracja ciągnie w drugim. Samolot o mało nie rozerwie się na pół. Ciężko się przechylając ze skrzydła na skrzydło maszyna zygzakuje i gwałtownie traci wysokość. TAWS i inne gadżety ostrzegania że ziemia jest blisko pipczą z kokpicie, czerwone lampki migoczą jak oszalałe. A wynajęty za ciężką forsę klakier zaśmieca eter propagandą „na kursie i na ścieżce”, o doskonałej kondycji LOTu, super linii która jako pierwsza w Europie pozwoliła sobie na ostatni cud techniki – Dreamlinera. Media prawie moczą majtki z radości, do znudzenia serwując fotki cacka Boeinga to od przodu, to od tyłu, to znowu z boku. Nikt w Europie podobno nie lata jeszcze tak nowoczesnymi samolotami, tylko LOT. Czyż pierwsza linia lotnicza która to robi może być jednocześnie pierwszą do crash landing? Okazuje się że nie tylko może. LOT właśnie dokonał crash landing i praktycznie zbankrutował. Finansowo znajduje się nie w stanie Boeinga 787 „Dreamliner” ale raczej Tupolewa 154 po lądowaniu w Smoleńsku. Wiele zbierać z tego co zostało nie ma. Tu właśnie dochodzimy do cudu socjalizmu. Złom zamiast na szrot trafi teraz do warsztatów naprawczych skarbu państwa, potem może nawet i do hangarów Sejmu. Będzie przez tych samych ekspertów którzy go rozwalili składany do kupy, nitowany, skręcany, prostowany. A potem z tą samą załogą znowu będzie miał szanse odejść na „drugi krąg”. Ci sami eksperci znowu zajmą miejsca za sterami. Zażądali właśnie 1,5 mld złotych w „pomocy publicznej” na reperacje wraka. Żądać „państwowej pomocy” – eufemizm na okradzenie każdego na ileś tam zł – mogą tylko kapłani kultu szakala wyznawanego przez osły, znanego też pod nazwą demokracji. Gdyby tak Coca Cola czy McDonalds zażądał „pomocy publicznej” bo inaczej zbankrutuje to klienci wcinający BigMaca udławiliby się chyba ze śmiechu. I udławić się ze śmiechu na tę propozycję LOT-u powinna także publika w Polsce. Tym bardziej że kiedy państwowy przewoźnik żąda „pomocy publicznej” to sumę którą chce oficjalnie zrabować społeczeństwu można śmiało pomnożyć przez 2. To tylko po stówce od łebka. Nie dasz tyle na „narodowego” przewoźnika? Oczywiście że nie dam! Do czorta z narodowym producentem strat i narodową studnią bez dna. Jeden grosz „pomocy publicznej” na LOT to o jeden grosz za dużo. Bankrut jest bankrutem. Forsję miał ale przejadł i nie ma. Tough luck, it’s over. Sprzedać resztki i pozamiatać. Jednego grosza nie jest warta reperacja czegoś co dalej pilotowane będzie przez tych samych państwowych nominatów bez pojęcia, pospołu z ciągnącą stery w swoją stronę związkokracją. I o wilku mowa. Związkokracja, zamiast przynajmniej siedzieć cicho tuż po katastrofie już się przymierza do wydawania twoich pieniędzy. [...] problemem jest to, czy ci ludzie mają za nie kolejny raz restrukturyzować firmę. Uważamy, że nie i dlatego dziś związki zawodowe zwrócą się o rezygnację, albo o odwołanie przez radę nadzorczą, zarządu z prezesem na czele - zapowiada przewodniczący NSZZ „Solidarność” w LOT Stefan Malczewski. Jeszcze tylko tego brakuje aby pasażerowie w czasie lotu demokratycznie głosowali kto ma pilotować ich samolot. Kto wie zresztą, może w LOT -cie i takie praktyki już odchodzą?lot W międzyczasie dowiadujemy się że prezesa LOT-u Piroga, jak murzyńskiego chłopca z pirogi, już wyrzucono na pożarcie związkowym krokodylom. Ale czy to wystarczy? Czy wyrzucić krokodylom nie należałoby całej załogi pirogi, ze związkokracją na czele, która w państwowym zakładzie nie ma żadnej racji bytu i jest tak samo destruktywna jak przyniesiona w walizkach, niekompetentna rada nadzorcza z państwowego nadania? Minister Skarbu M. Budzanowski, faktyczny przedstawiciel właściciela, sam najwyraźniej jeszcze w powypadkowym szoku, żali się że [...] jeszcze we wrześniu prezes PLL LOT Marcin Piróg w uspokajającym tonie mówił o kondycji finansowej spółki. To co robią jego ludzie w radzie nadzorczej, jeśli nie zdają sprawy szefowi co się dzieje w firmie pod jego nadzorem? Rozumiemy że ich głównym zajęciem jest kasowanie wynagrodzenia ale w wolnych chwilach co im w końcu szkodzi napisać jakiś raport? Tak aby szef nie musiał dowiadywać się o sukcesach „swojego” LOT-u z wywiadów prezesa Piroga w prasie. Teraz minister Budzanowski usiłuje to nadrabiać pozytywnie oceniając przygotowany wniosek LOTu o „pomoc”. Pozytywnie? To niech może pomoże LOT-owi w pierwszym rzędzie z własnej pensji, nie licząc na innych. Ocenimy to też pozytywnie… Owszem, latanie to ciężki biznes o niewielkich marżach, zwłaszcza w recesji. Raz można być na wozie a raz pod wozem. Ceny paliwa fluktuują, konkurencja jest mordercza. Ale państwo z lataniem nie powinno mieć nic wspólnego. Pojęcie „państwowego” przewoźnika jest równie szkodliwym nonsensem co „państwowy” szewc. Rola państwa w lataniu jest tylko taka aby zapewnić równe playing field dla wszystkich swoich podmiotów i podnieść piekło gdy inne rządy wtrącają nos do prywatnego biznesu gdzie indziej czym przeszkadzają wolnej konkurencji. Nie każdy może latać z zyskiem w takich warunkach i nie każdy potrafi. Państwo nie potrafi, zwłaszcza z bagażem związkokracji na pokładzie. Są w tej grze zwycięzcy i są przegrani. Jednak szansa że wszyscy przegrają i nie będzie czym polecieć z Warszawy do Londynu jest zero. Miliony Europejczyków latają w końcu Ryanairem czy Wizz-airem od lat i nikt za LOT-ową związkokracją specjalnie tęsknił nie będzie. Jeszcze mniej za sutymi państwowymi synekurami dla przyjaciół króliczka z politycznego nadania. A jak państwo polskie w swojej megalomanii już musi mieć „polskiego” przewoźnika to taniej będzie reanimować OLT Express, którego podejrzane usunięcie jako domniemanej konkurencji dla LOT-u przez innych państwowych ekspertów i tak LOT-owi nie pomogło. DwaGrosze

NIE LOT Pamiętacie Państwo kiedy Towarzysz Gierek miał pierwszy zawał? Gdy mu Breżniew zaproponował lot Polaka w Kosmos. A drugi? Gdy dostał za ten lot rachunek. A trzeci? Gdy usłyszał, że to pierwsza rata. PLL LOT zażądał właśnie od podatników kolejnych 400 milionów złotych. Poprzednią transzę otrzymał w roku 2001. Bo po zamachu na WTC „wszyscy” dostawali. A teraz też był jakiś zamach? To też dopiero pierwsza rata. LOT chce ponoć miliard, a może nawet półtora, gdyż – jak napisała w komunikacie rzecznik prasowy MSP – „aktualna, bardzo trudna sytuacja na rynku przewoźników lotniczych w całej Europie wymaga podjęcia szybkich działań w stosunku do spółki”. „Patrioci” domagają się przedstawienia w Sejmie przez Premiera – a jakże – informacji o sytuacji finansowej LOT. Może lepiej nie…?

Pamiętamy przecież lamenty z 1999 roku żeby nie sprzedawać „Lufie” naszego „narodowego przewoźnika”? Naszych „sreber rodowych”. Część akcji LOT-u sprzedaliśmy więc Swissairowi za 33,8 mln dolarów (około 136 mln złotych). Prokuratura do dziś prowadzi śledztwo w tej sprawie. Już dwa lata później musieliśmy dorzucić do interesu 400 milinów. Dziś następne. Od listopada 2005 do lutego 2008 (28 miesięcy) LOT miał 5 prezesów, którzy bronili zacięcie jego „polskości”. Średnio przez 5,5 miesiąca każdy. Rekordzista piastował funkcję 8 miesięcy. Najkrótsza kariera prezesa wyniosła miesiąc. Ówczesny Wiceminister Skarbu Państwa napisał nawet list do holenderskiego sędziego nadzorującego proces upadłości Swisair, że Rutger Schimmelpenninck - amsterdamski prawnik, który był syndykiem masy upadłości szwajcarskiego przewoźnika - „stwarza bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa polskiego”!!! Dlaczego? No bo reprezentując akcjonariusza LOT-u nie chciał zagłosować na prezesa wskazanego przez Ministerstwo. http://wyborcza.pl/1,75248,3959830.html#ixzz2EqVsEDie

Prawda, że cudne? Teraz też wyrzucili prezesa. Nowy będzie dwunastym w ciągu ośmiu lat. „Patrioci” LOT-u sprzedać nie chcieli, a „nie patrioci” chcieli, ale nie umieli. Po wyborach w 2007 roku „zakładano prywatyzację LOT do końca 2008 roku, przy założeniu, że udział resortu skarbu w kapitale zakładowym nie spadłby poniżej 51%”. Ale jakoś żaden idiota się nie znalazł na taką ofertę. Pod koniec maja 2009 roku Skarb Państwa bezpośrednio i pośrednio (poprzez Towarzystwo Silesia) odkupił od syndyka Swissair akcje LOT-u. W kwietniu 2010 roku usłyszeliśmy, że prywatyzacja nastąpi w 2011 roku. LOT wybrał sobie nawet wielki „bank” inwestycyjny Morgan Stanley na doradcę „prywatyzacyjnego” „na okoliczność podwyższenia kapitału zakładowego”, który to doradca w marcu 2011 roku przedstawił MSP „propozycję harmonogramu prywatyzacji”. Na „propozycji harmonogramu” się skończyło. Skarb Państwa chciał mieć swojego doradcę. Ogłosił nawet przetarg. W ogłoszeniu napisał, że „istnieje pilna potrzeba wyboru doradcy Ministra Skarbu Państwa w procesie przekształceń własnościowych PLL LOT, Eurolot i LS Airport Services. Aktualnie proces poszukiwania inwestora dla PLL LOT S.A. realizowany jest w trybie korporacyjnym przez zarząd spółki. Ze względu na okoliczność, że potencjalni inwestorzy zasygnalizowali również zainteresowanie nabyciem akcji PLL LOT należących do Skarbu Państwa, powstaje pilna potrzeba podjęcia czynności prywatyzacyjnych”. Wnioski o dopuszczenie do udziału w postępowaniu przetargowym złożyło czterech oferentów: spółka KPMG Advisory oraz trzy konsorcja: (i) Merrill Lynch International, Roland Berger Strategy Consultants, Deloitte Advisory, K&L Gates Jamka, (ii) DLA Piper Wiater i Bank Zachodni WBK, (iii) PwC Polska, Domański Zakrzewski Palinka, PricewaterhouseCoopers. Jak się postępowanie przetargowe skończyło nie udało mi się ustalić. Na zapytanie: „prywatyzacja lot” w 2012 roku na stronie MSP wyświetla się jeden materiał o spotkaniu ministra z przedstawicielami przedsiębiorców:

www.msp.gov.pl/portal/pl/szukaj/Wyniki_wyszukiwania.html?search=268164752&sort=2&order=1&ile=20

Po wyrzuceniu z wyszukiwarki „pll” pojawiają się cztery: ten sam co poprzednio oraz o „pełnym energii pierwszym roku kadencji” o „najważniejszych wydarzeniach we współpracy z Premierem i jego kancelarią” i o „podsumowaniu 100 dni pracy rządu”.

www.msp.gov.pl/portal/pl/szukaj/Wyniki_wyszukiwania.html?search=841462&sort=2&order=1&ile=20

W lutym 2012 roku usłyszeliśmy, że „potencjalny inwestor powinien zapewnić spółce dalszy rozwój, pozwalając na zachowanie loga”!!! Już więc nie samoloty, których LOT i tak nie ma, tylko je leasinguje, lecz rysunek żurawia stał się naszym narodowym skarbem. Owszem, ładny ale na pewno nie wart 1,5 miliarda złotych. Pan Minister Budzanowski oświadczył wówczas, cytuję dosłownie: „prowadzone są rozmowy z potencjalnymi inwestorami branżowymi. W zależności od tego, jak się one potoczą, szczególnie czerwiec będzie takim ważnym momentem tej prywatyzacji. Zobaczymy, będziemy oceniać, w lipcu będziemy mogli przyjąć taką wstępną oceną bieżącej sytuacji, jeśli chodzi o możliwości prywatyzacji”.

www.wprost.pl/ar/325113/PLL-LOT-zmieni-wlasciciela-Rzad-prowadzimy-rozmowy-z-inwestorami/

Ministerstwo miało na początku roku kilka scenariuszy: „wybór inwestora strategicznego, prywatyzacja przez giełdę, inwestor w postaci funduszu inwestycyjnego”. Po cichutku planowano, a być może nawet zrealizowano plan utworzenia funduszu LOTUS, którego celem miała być „restrukturyzacja i prywatyzacja aktywów lotniczych”. Oczywiście „prowadzona na zasadach rynkowych”.

www.bankier.pl/wiadomosc/PLL-LOT-zamiast-do-inwestora-trafi-do-funduszu-Lotus-2648861.html

W marcu Agencja Rozwoju Przemysłu przejęła spółkę zajmującą się obsługą techniczną samolotów na polskich lotniskach. Późną wiosną ogłoszono publiczny przetarg na zakup gruntów położonych przy ul. 17 Stycznia w Warszawie, gdzie LOT ma swoją główną siedzibę. Z nieoficjalnych informacji wynika, że kilka tygodni temu zwycięzcą przetargu zostało Towarzystwo Finansowe Silesia. Za działki i pozostałe nieruchomości LOT dostaje około 96 mln zł. Jest to fundusz zamknięty aktywów niepublicznych. Agencja Rozwoju Przemysłu ma do niego wnieść udziały w spółkach lotniczych, między innymi w LOT Aircraft Maintenance Services (AMS) które kupiła na wiosnę za 170 milionów, a Towarzystwo Silesia – nieruchomości przy ulicy 17 stycznia, które kupiło prawie za 100 milionów. Ale bez budynku siedziby LOT, bo tę kupiło PZU. Starczyło – jak widać – na pół roku. Sam LOT ma jeszcze udziały w Eurolocie i Petrolocie ale te pierwsze ma niebawem sprzedać, a te drugie już są zastawione w Orlenie jako zabezpieczenie pożyczki. Tak więc ostał im się jeno żuraw. Ale także „nazwa narodowego przewoźnika i prawo do używania logotypu zostaną zaparkowane w Lotusie. Według nieoficjalnych informacji - za 250 mln zł. Po tym ruchu przewoźnik płaciłby za użytkowanie znaku”. Pisał o tym Businessweek Bloomberg Polska. Tylko po co „Lufie” żuraw – nawet za darmo? Lotus może jeszcze nabyć nazwę OLT! Pasażerowie bardzo ciepło wspominają tę linię – w odróżnieniu od „pasażerów” Amber Gold.

Podobno PZU, KGHM i PKO BP miały objąć certyfikaty Lotusa. Ernst & Young międzynarodowa i renomowana oczywiście firma audytorska i doradcza miała przygotować dla Ministerstwa strategię działania Lotusa. Jak się okazuje opracowano strategię sięgnięcia do kieszeni podatnika. E&Y będzie teraz Ministerstwu jak załatwić w Brukseli zgodę na kolejne wytrząśnięcie pieniędzy z podatników. Mam pomysł na zmianę hasła reklamowego LOT: „Naszym horyzontem jest przyszłość” na: „Naszą nadzieją są podatnicy”. Odstąpię je za 1% „wartości żurawia”. Albo wniosę jako „aktywo” do Funduszu Lotus.Może więc powinniśmy jako podatnicy poprosić Komisję Europejską, żeby jednak się nie zgodziła na wyciągnięcie od nas pieniędzy na ratowanie tego (Nie)LOTa? Gwiazdowski

PO: Świry i wory Generalna strategia rządu wobec problemów istotnych i bolesnych dla społeczeństwa jest od pięciu lat taka, żeby je od siebie jak najdalej odpychać. Najlepiej poprzez zwalanie spraw na samorządy. To się daje ładnie i mądrze uzasadnić - delegujemy kompetencje bliżej ludzi, prawda, decentralizujemy, prawda... Samorządy przytłoczone przerastającymi zwykle ich możliwości zadaniami protestują czasem, że to nie fair, gdy dowala im się wciąż nowe wydatki w ramach tych samych budżetów, a jeszcze straszy przy tym "regułą wydatkową", ale te protesty słabo się przebijają przez coraz bardziej spacyfikowane przez władzę media. Nie jest to jednak - mam na myśli brak pieniędzy - największy problem dla Polaków, którym marzą się takie fanaberie jak sprawna służba zdrowia czy przewozy regionalne. Największym problemem jest to, że w tych samorządach też rządzi Platforma Obywatelska. I rządzi tak, jak musi rządzić organizacja nomenklaturowa, kierująca się klasycznymi mechanizmami mafijnymi, zdecydowanie przedkładająca układy i powiązania ponad kompetencje. Mocno tępione przez Partię media opozycyjne nie mają sił i środków, żeby te powiązania i układy na bieżąco wydobywać na jaw, a te lepiej dofinansowane nie zamierzają tego robić ze względów oczywistych - nie mieści się to w ich misji, którą jest codzienne organizowanie chórów autorytetów potępiających Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego głupota, niekompetencja i kolesiostwo rządzącej Partii narasta i zbiera się niepostrzeżenie, aż dopiero raz na jakiś czas wybuchnie istnym gejzerem, gdy doprowadzi do spektakularnej katastrofy. Takiej jak ta z Kolejami Śląskimi. Prezes, któremu PO (ze swym lokalnym koalicjantem, bardzo szkodliwą organizacją budującą na Śląsku zręby antypolskiego separatyzmu) powierzyło tłustą synekurę w regionalnym transporcie, okazał się mieć tzw. "żółte papiery". Jest prawem każdej ludzkiej jednostki zwariować, zwłaszcza w takim państwie, ale prezes Worach zwariował w szczególnej chwili, a mianowicie na okoliczność procesu karnego, w którym oskarżany był o  malwersacje. W ramach "Polski w budowie" funkcję jego zastępcy powierzono również osobie, której rekomendacją był wyrok sądowy. W zarządzanej przez tak fachowe kadry spółce głównym konstruktorem rozkładu jazdy, za sprawą którego po raz kolejny "państwo zdało egzamin" został człowiek... nie, akurat nie karany, ale za to podobnie jak prezes z "żółtymi papierami". Wariaci i złodzieje (z rosyjska zwani w dawnej gwarze przestępczej "worami", stąd tytuł) - oto pierwsza kadrowa rządzącej Partii Tuska. Partii, której miarodajną wizytówką jest rzecznik Graś, człowiek ze stwierdzonym przez prokuraturę doświadczeniem w fałszowaniu papierów spółki, w której zasiadał, oraz składaniu w śledztwie kłamliwych zeznań, dla uniknięcia podatków piastujący formalnie funkcję ciecia u swego niemieckiego wspólnika. Jako w centrali, tako i w terenie! Dodajmy jeszcze, że postawiony na czele województwa głosami PO i RAŚ marszałek na wszystkie te odkrycia mediów reaguje najgłębszym zdumieniem. On nic nie wiedział o człowieku, którego mianował! Chociaż, jak się zaraz potem okazuje, zna go od kilkunastu lat. I w ramach antykryzysowej akcji pan marszałek udaje się osobiście do centralnej nastawni Kolei Śląskich i tam "własnoręcznie dopilnowuje", jak to mówiono w sławnym filmie Barei, układania nowego rozkładu jazdy, niestety, równie nie funkcjonującego jak stary.

Polska w budowie... Polska, której szef dyplomacji przez dwa i pół roku zapewnia nas triumfalnie, że współpraca z Rosjanami w sprawie tragedii smoleńskiej idzie doskonale, a wrak niebawem wróci do Polski, by nagle równie triumfalnie nam oznajmić, że wobec totalnej obstrukcji w śledztwie ze strony rosyjskiej zwrócił się formalnie o pomoc do baronessy Ashton. A jego słowa uzupełnia pan przewodniczący "komisji śledczej" Miller peanem na część Tuska, którego osobistej interwencji u Putina (!) zawdzięczamy, że w ogóle nam łaskawie dano do wglądu jakieś stenogramy rzekomo oddające treść rozmów nagranych przez "czarną skrzynkę" (a przecież mamy te rozmowy nagrane przypadkiem na taśmie z Jaka, która od czasu tragedii jest "badana" i stanowi najpilniej strzeżoną tajemnicę państwową III RP!). Polska, w której od siedmioletnich kolejek do lekarza, upadku Centrum Zdrowia Dziecka, faktycznego pozbawienia przewlekle chorych refundacji leków i "wyczerpanych limitów" w szpitalach kontrolowane przez rząd media odwracają uwagę codziennymi seansami nienawiści wobec opozycji, nawet gdy mówi ona tak oczywistą prawdę jak to, że Niemcy w Polsce cieszą się pełnią należnych im praw, a Polakom w Niemczech odmawia się jakichkolwiek, i nasz zakichany rząd nie odważa się o to upomnieć, tak samo, jak swym służalstwie pozwolił Niemcom zablokować gazrurą port w Świnoujściu. Rzeczywiście, Tomuś... fajna Polska! Rafał Ziemkiewicz

Pranie pieniędzy? Przestępcy wybierają Polskę W ciągu zaledwie pięciu lat, przestępcy chcieli wyprać ponad 6,7 mld zł. W grupach gospodarczych gangsterów są już nie tylko przestępcy w białych kołnierzykach, ale coraz częściej także ci z niższych szczebli. "Rzeczpospolita" ujawnia raport Prokuratury Generalnej dotyczący ścigania przestępczości gospodarczej. Jak wynika z raportu, jeszcze pięć lat temu (w 2007 r.) osoby, wobec których prokuratury prowadziły śledztwa, usiłowały wyprać 522 mln zł. Trzy lata później (w 2010 r.) była to kwota ponad 2,1 mld zł. W ciągu ostatniego półtora roku – już ok. 4 mld zł. Jednak dane te opierają się jedynie na przypadkach, które prokuraturze udało się wykryć. Rzeczywista skala zjawiska jest większa, ponieważ – przy takich przestępstwach jak pranie pieniędzy – jak sami śledczy szacują – istnieje wysoka tzw. ciemna liczba - podkreśla "Rz". Brudne Przestępcy starają się wyprać lewe pieniądze uzyskane z niemal każdej przestępczej działalności: handlu narkotykami, przemytu papierosów czy alkoholu, przestępstw paliwowych i obrotu złomem. Liczba spraw o pranie pieniędzy rośnie w zastraszającym tempie. Pięć lat temu było ich w kraju 255, w ubiegłym roku – 359. Łącznie – jak wynika z raportu – przez pięć ostatnich lat (od 2007 do sierpnia 2012 r.) – 1,7 tys. W 2007 r. prokuratury oskarżyły 585 osób, w zeszłym – 241. Łącznie przez pięć lat takich osób było ok. 2 tysięcy. Z raportu wynika, że 95 proc. oskarżonych zostało skazanych. Rzeczpospolita

Powołanie unii bankowej to pierwszy krok do europejskiego superpaństwa Unia bankowa zbliża się wielkimi krokami. Jednocześnie coraz wyraźniej widać, czym ten nowy, biurokratyczny potwór ma naprawdę być. Na temat jednolitego nadzoru bankowego mówiło się już od dłuższego czasu, jednak dopiero we wrześniu bieżącego roku wyraźnie zarysowano czym ten projekt ma naprawdę być, zaś pretekstem do wdrożenia takiego obernadzoru miały być wstrząsy w sektorach bankowych poszczególnych państw UE, wpływające na ich stabilność. Nadzór miał obejmować państwa strefy euro, jednak jak to w Unii bywa, przewidywano także możliwość akcesji państw spoza eurolandu. Przez długi czas spekulowano, jaki miałby być zakres takiego obernadzoru – czy byłaby to jedynie instytucja kontrolna? Czy miałaby instrumenty ingerencji w sektory bankowe zrzeszonych państw? Według przedstawionego projektu, Europejski Bank Centralny mógłby nie tylko odbierać licencje bankom, ale także podejmować próby restrukturyzacji w instytucjach finansowych. Ponadto EBC miałby możliwość przeprowadzać drobiazgowe kontrole w instytucjach bankowych. Nadzór objąłby 6 tys. instytucji bankowych w Europie. Początkowo na temat projektu sceptycznie wypowiadali się dyplomaci Wielkiej Brytanii i Niemiec. Także i ze strony Polski początkowo napływały sygnały, iż rząd jest raczej „na tak” jeśli chodzi o przystąpienie do jednolitego nadzoru. Minister finansów Jacek Vincent Rostowski projekt wejścia Polski do nadzoru uznał za wart rozpatrzenia, z kolei związana z Platformą Obywatelską eurodeputowana Danuta Huebner uznała, iż Polska powinna rozważyć „maksymalne wejście”. Z czasem ten entuzjazm ostygł, choć bardziej wskutek sceptycyzmu Niemiec aniżeli chłodnej analizy sytuacji dokonanej przez Polską dyplomację. Widać przecież, iż trendy płynące z Berlina są przez polski rząd traktowane raczej jak rozkazy „do wykonu” aniżeli głos jednej z sąsiednich stolic. Jednak wskazywanie na daleko idącą „służalczość” naszego rządu wobec Berlina to doprawdy kopanie leżącego – wróćmy więc do meritum, czyli do samej unii bankowej. Prof. Eugeniusz Gostomski z Uniwersytetu Gdańskiego wyraźnie wskazuje, iż jednolity nadzór bankowy nie ma zbyt wielu zalet: „władza nad sektorem bankowym jest istotną prerogatywą rządów i dlatego przekazanie kompetencji nadzorczych nad bankami do organu paneuropejskiego oznaczałoby ograniczenie podmiotowości państwa.” Prof. Krzysztof Rybiński był w swojej opinii bardziej dosadny: „przystąpienie przez Polski rząd do unii bankowej należy traktować jak zdradę stanu”. Sceptyczny był także europoseł Konrad Szymański – „Wejście do unii bankowej zwiększy ryzyko dla klientów banków”. Lepszym określeniem dla unii bankowej byłoby w zasadzie „unia transferowa” – mechanizm cierpiałby bowiem na te same problemy z jakimi boryka się strefa euro jako taka. Trudności w sektorze bankowym jednego kraju byłyby bowiem automatycznie transferowane do wszystkich państw jednolitego nadzoru. Lecz możliwy byłby nie tylko transfer problemów, ale także… pieniędzy. Banki mogłyby bowiem przelewać środki z jednego państwa do innego, de facto w sytuacji kryzysu pozbawiając klientów dostępu do własnych funduszy. Co więcej – eksperci wyraźnie wskazują, iż „mapa drogowa” ukazująca ramy czasowe powołania unii bankowej jest cokolwiek nierealistyczna. Mimo to prace przyspieszyły. I to do tego stopnia, że ogłoszono już porozumienie ministrów finansów eurostrefy. Angela Merkel na temat porozumienia ministrów (oraz ich wizji unii bankowej) także wypowiedziała się pozytywnie – domyślacie się Państwo co to oznacza?

Po sukcesie jakim było dla unijnych decydentów porozumienie komisarz ds. walutowych Olli Ren zaprosił do nadzoru bankowego także państwa spoza eurolandu – „Zapraszamy państwa spoza euro do wejścia do mechanizmu nadzoru bankowego; to byłoby w interesie Europy, ale decyzja należy do tych państw - powiedział komisarz ds. walutowych Olli Rehn. To z pewnością byłoby dobre dla Europy i te kraje są mile widziane, ale muszą same zdecydować.” Tłumaczę unijną nowomowę na język polski: „Kraje spoza strefy euro – przystępujcie do nadzoru, bo czymś kosztem trzeba euro-Titanika przecież ratować, prawda?”

Jak państwo sądzą – jaką decyzję w tej sytuacji podejmie Polski rząd? Ale to nie koniec – narracja prowadzona wokół unii bankowej zmieniła się – we wrześniu unia była przedstawiana jako kolejny krok w ewolucji UE, z czasem jednak ta narracja przycichła zastąpiona suchym żargonem ekonomicznym mającym przedstawić projekt unii bankowej jako racjonalne, wykalkulowane, ekonomiczne działanie znacząco usprawniające funkcjonowanie UE, poparte bazą naukową i wyliczeniami. Przyznać trzeba, iż ciężko jest polemizować z tak przyjętą retoryką, aby być zrozumiałym nie tylko dla specjalistów ale przede wszystkim zwykłych obywateli UE, których unia bankowa dotknie najbardziej. Stwierdzę oczywistość: unia bankowa żadnym wykalkulowanym na chłodno projektem ekonomicznym nie jest – to projekt na wskroś polityczny, mający jeszcze bardziej Europę „związać” integracją, tym razem finansowo. Nie oszukujmy się – wykładnię wizji unijnych decydentów zaprezentowała na łamach „Rzeczpospolitej” Vivien Reding – „Niezbędne jest zasadnicze polityczne i demokratyczne pogłębienie istniejącej Unii Europejskiej – stwierdza europejska komisarz ds. sprawiedliwości i praw podstawowych. Aby podźwignąć się z obecnego kryzysu zadłużeniowego i finansowego, Unia Europejska powinna wkroczyć na drogę prowadzącą ku Stanom Zjednoczonym Europy.” Wszystko jasne. Ster w UE już dawno przejęli ludzie dawniej zakochani w idei „państwa rad”, „świata bez granic” i innych takich fraz rodem z głupawych piosenek Johna Lennona. Członkowie dawnych kół komunistycznych, socjalistycznej międzynarodówki et cetera, pokazują, iż ciężko jest starego psa nauczyć nowych sztuczek. Unia bankowa więc będzie wyjątkowo bezwzględnym a zarazem skutecznym sposobem nałożenia kagańca tym państwom UE, które nie dość mocno chcą się integrować i doprowadzi do powstania Unii nie dwóch, a trzech prędkości – z bogatym centrum, utuczonym na transferze środków, peryferiami – aspirującymi do resztek z pańskiego stołu, wreszcie najdalszymi rubieżami – ogołoconymi przez operację do cna, siedliskami patologii i biedy, dokąd deportować by można tych, którzy do bogatego centrum nie dość przystają. Ostatnie lata pokazały nam, iż „europejska solidarność” to taki sam frazes jak „misja cywilizacyjna białego człowieka” przykrywająca wszystkie niegodziwości kolonializmu. Zgoda na przystąpienie do unii bankowej, będzie w dłuższym okresie de facto zgodą na kolonizację. A nie ma przecież bardziej godnej pogardy niewoli, niż ta na którą zgadzamy się z własnej woli. Arkady Saulski

Parabudżet paraparlamentarzystów Chcąc zwrócić uwagę na półbarbarzyńskie i sprzeczne z normami europejskimi (nie mylić z normami unijnymi!) praktyki w sferze państwowej często używamy zwrotu "Republika bananowa", odwołując się do standardów afrykańskich. Od dzisiaj (w sumie to od 1945 roku) możemy śmiało mówić "Republika jabłka i śliwki", odwołując się do standardów polskich. Wszystko byłoby zabawne, gdyby nie chodziło o to na co rząd wyda nasze, ciężko lub sprytnie zarobione pieniądze.

Sztywna kasa Wszyscy już wiedzą, że budżet jest fatalny i zaprowadzi nas nad gierkowską przepaść. Trudno, żeby był on dobry, skoro wspólnym wysiłkiem stworzyli go analfabeci ekonomiczni i pazerne pasibrzuchy. Najbardziej bulwersujący jest argument "sztywnych wydatków". Jest on perfidnym ciosem między oczy każdemu jeszcze płacącemu podatki mieszkańcowi Polski z trzech powodów. Przede wszystkim wygląda to tak, jakby podczas powodzi wlepić mandat rodzinie na pontonie za brak karty pływackiej i zarekwirować pojazd, tłumacząc się sztywnym prawem! Kogo obchodzą sztywne przepisy, kiedy już dawno walnęliśmy w górę lodową, a teraz cały ten Titanic tonie? Po drugie "sztywne wydatki" wynikają z ustaw, wpływ mają nasi demokratycznie wybrani rządzący, a więc brzmi to tak, jakby pracownik na pytanie, czemu nie wykonał swojego zadania, odpowiedział "Drogi szefie, to nie jest moja wina, wynika to z ilości czasu, jaką temu poświęciłem". Przecież to jest kiepski żart lub kpina! Zapytani, czemu nie mogli zmienić tych niekorzystnych zapisów, odpowiadają, że nie można zmienić ustawy w jeden, czy dwa dni. Po takich słowach można dostać niestrawności. Czy w tę górę lodową to walnęliśmy przedwczoraj? Nie, szanowni rządzący, toniemy już od paru lat, pomimo tego, że Donald T. ma zielony marker (podobno w tym roku mu się wypisał)! Zatem instynkty samozachowawcze oraz doświadczenie życiowe, które wam wypada z rękawa przy okazji każdej kampanii wyborczej, nakazywałoby zawczasu zająć się budżetem, gdyż jest to wasz najważniejszy obowiązek! A po trzecie i najgorsze to, z tego co dane jest mi zobaczyć, że w budżecie na przyszły rok najznakomitszą grupą są "rozliczenia różne" w wysokości 83 miliardów. 75,6 i 22,9 miliardów na opiekę zdrowotną i obronę narodową, co prawda daje więcej, natomiast, jeśli do "rozliczenia różne" dodamy 43 mld na obsługę długu publicznego, który jest zachcianką rządzących, bo nie wiem, czy któreś z państwa było przy jego zaciąganiu, to wykracza to sporo ponad pozycje "sztywne". W pozycji "różne" zawarte są też wydatki "ustawowe", ale o wiele łatwiej je "uciąć" niżeli np. opiekę zdrowotną.

Od lat Od wielu lat budżet na przyszły rok to tragedia. To granie na nosie wszystkim podatnikom, wyborcom i ich rodzinom. Scenariusz taki sam: napiszem to co zawsze, kilku dziennikarzy oburzy się w rubryce "ekonomia", coś "bąkną" w wiadomościach na Jedynce i tak nikt na to nie zwróci uwagi, bo wszyscy czekają na newsa o matce Madzi, premier powie kilka słów o trudnych decyzjach i wszyscy wrócimy do świątecznych przygotowań. Nikt przecież nie skojarzy budżetu na przyszły rok z absolutnie koniecznymi reformami służby zdrowia, administracji publicznej, czy wydatków samorządowych. Przy okazji ustalania, na co w tym roku rząd zmarnuje pieniądze podatników, nikt nie przypomni sobie, o oszczędnościach, obiecywanych pół roku wcześniej, ani jak wielu urzędników przybyło. Nie będzie protestów, nie będzie pikiet. W końcu tak marginalna sprawa - pieniądze, ot podstawa naszego bytu!

Gospodarka jest najważniejsza Czyż nie takim hasłem "odgrażał się" Janusz Palikot? Powinien jednak przeprosić i powiedzieć, że się myli, bo jednak kościół jest najważniejszy. Posłowie tej nowoczesnej partii nie byli zbytnio zainteresowani żadną gospodarką, najbardziej zajmował ich wyżej wymieniony kościół. A raczej pieniądze, jakie tej instytucji oddajemy, a raczej państwo nam zabiera i przekazuje dalej. Wiercili się w tych fotelikach i pokrzykiwali, żeby przesunąć pieniądze "kościelne" na jakieś wychowanie seksualne. Zgodzę się, że państwo nie powinno dotować instytucji religijnych (tym bardziej wychowania seksualnego, albo zabiegów in vitro!), ale dlaczego akurat o tym mamy rozmawiać przy "zaklepywaniu" budżetu? Nie ma innych, trochę droższych tematów? Bardziej gospodarczych? Wydatki na kościół wynoszą... ok 100 milionów złotych. To w obliczu budżetu państwa kwota zabawna. Palikot i 40 rozbójników brzmią jak narzekający na kolor szalup ratunkowych na tonącym Titanicu. Oto ustalanie budżetu w Republice Palikotowej! Jasne, oszczędności trzeba szukać wszędzie, ale oni nie szukali oszczędności, tylko marnowali czas! Myślę, że wielu się ze mną zgodzi, że lepiej, aby nasze pieniądze były przekazane na kościół niż na pensje i biura poselskie dla 40 rozbójników, z których usług nikt nie korzysta, bo polegają one głównie na pokrzykiwaniu i robieniu niesmacznych dowcipów. Wszystkie powyżej wypisane pozycje bulwersujące wynikają tylko z tego, że rząd w ogóle nie czuje, że rozmowa jest o naszych pieniądzach. To nie są jakieś tam "podatki". To są pieniądze, które ktoś zarobił i których z pewnością niewyrzuciłby w studzienkę kanalizacyjną przed główną siedzibą ZUSu. Kiedy więc drodzy parlamentarzyści następnym razem dopłacicie do paliwa rolniczego 700 milionów, albo zaczniecie się kłócić, czy wydać na kościół, czy na in vitro, pomyślcie, że kilkoro dzieci nie dostało nowych butów na zimę, bo ich mamy musiały zapłacić podatek, żebyście wy mogli go sobie przeputać. Krystyna Szurowska

ABW grała z Brunonem K. SEJM Polskie prawo nie przewiduje w ramach operacji służb specjalnych operacji wejścia w kontakt z przestępcą bez nadzoru prokuratury. Tymczasem ABW o sprawie Brunona K. poinformowała prokuraturę dopiero po roku prowadzenia akcji. Działania śledczych musi bezpośrednio nadzorować prokurator. To szalenie istotna rola podczas przeprowadzania tego typu operacji. Wymóg ten pojawił się w polskim prawie w konsekwencji negatywnych doświadczeń służb specjalnych na całym świecie. Prokurator bowiem musi pilnować, aby funkcjonariusz biorący udział w operacji razem z przestępcą sam nie złamał prawa. Musi też kontrolować operacje, tak aby nie przekroczono granicy prowokacji, a pracownik służby nie inspirował sprawcy – tłumaczy płk Andrzej Kowalski, wieloletni oficer służb specjalnych, ekspert do spraw działań operacyjnych.

–  Tymczasem gen. Krzysztof Bondaryk w przesłanym do nas piśmie przyznał, że operacja pod nadzorem prokuratury była prowadzona dopiero od 5 listopada 2012 r. Przecież wcześniej trwała kilkanaście miesięcy. Kto ją wówczas kontrolował? – pyta w rozmowie z „Codzienną” Krzysztof Szczerski, przewodniczący parlamentarnego zespołu do spraw obrony demokratycznego państwa prawa. Podkreśla, że zamierza dowiedzieć się od gen. Bondaryka, jakie były podstawy prawne działania jego służb. – Poprosimy posłów komisji ds. służb specjalnych o zadanie takiego pytania. Legalność i praworządność pracy ABW musi być transparentna – mówi poseł Szczerski. Członek tej komisji Marek Opioła zapewnił już w rozmowie z „Codzienną”, że takie pytanie padnie. Na posiedzenie zespołu zaproszono bowiem zarówno odpowiedzialnego za służby ministra spraw wewnętrznych Jacka Cichockiego, jak i szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego gen. Krzysztofa Bondaryka. Żaden nie zjawił się w Sejmie. – Minister zignorował nasze zaproszenie, w ogóle na nie nie odpowiadając. Natomiast szef ABW odpisał dzień wcześniej, że bardzo się cieszy z zaproszenia, ale niestety nie może przyjść – mówi Krzysztof Szczerski. Gdyby minister albo generał się pojawili, płk Kowalski zapytałby ich m.in. o nadzór nad sprawą Brunona K. – Jeżeli była takiego kalibru, jak nas poinformowano – najwyższej wagi, jaki był nadzór centrali nad tym, co działo się w Krakowie. Powinien być bezpośredni – mówi pułkownik.

– Niepokojąca okazuje się sprawa nadzoru prokuratury nad pracą służb, które najwyraźniej są przekonane co do swojej omnipotencji. Co z zasadą praworządności? Sprawa Brunona K. jest klasycznym przykładem „komunistycznego ukąszenia”, które ciągle deprawuje nasze służby. Ich negatywna ewolucja pod kierunkiem gen. Bondaryka jest przerażająca. Pamiętajmy, że są w olbrzymim stopniu oparte na ludziach, którzy nadal tkwią w przekonaniach okresu komunistycznego – mówi „Codziennej” Antoni Macierewicz, były szef kontrwywiadu wojskowego. Katarzyna Pawlak

Gry operacyjne Czy sprawa Brunona K. była prowokacją lub próbą wykorzystania mężczyzny do walki z opozycją? Zdaniem byłego oficera służb specjalnych, brak asystencji prokuratora przy akcji każe pytać o jej prawdziwy cel i charakter. O sprawie Brunona K. posłowie z Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Demokratycznego Państwa Prawa postanowili mówić na posiedzeniu jawnym. Jak podkreślał jego szef poseł Krzysztof Szczerski (PiS), okoliczności ujawnienia i medialnego rezonowania sprawy każą głośno stawiać pytania dotyczące wątpliwości związanych z rzekomym zamachem na państwo.

- Posłowie mają szereg wątpliwości i pytań w tej sprawie, szereg wątpliwości wyrażali także komentatorzy, dziennikarze i opinia publiczna – tłumaczył poseł. Wskazywał, że standardem demokratycznego państwa prawa nie jest polityczne żerowanie na tego rodzaju zagrożeniach. Stało się jednak inaczej, co pokazała słynna konferencja prasowa ABW i prokuratury oraz medialna kampania, jaka miała miejsce w tych dniach. Zdaniem Antoniego Macierewicza (PiS), próby wykorzystywania pracy oficerów do realizacji doraźnych celów politycznych demoralizują służby i osłabiają zdolności obronne państwa. – To pytania o czas, o zarzuty dla grupy przestępczej – bo zarzuty są tylko i wyłącznie dla Brunona K. – o samą konferencję prokuratury. Próba “sklejenia” sprawy Brunona K. z tzw. problemem mowy nienawiści, z prawicowym ekstremizmem implikuje do postawienia pytania, dlaczego, co i w jakim formalnym trybie się toczyło. Macierewicz mówił wprost, że należy zastanowić się nad sformułowaniem pytania o zorganizowanej prowokacji. Marek Suski (PiS) zwrócił uwagę, że prezentacja prokuratury podczas słynnej konferencji opowiedziała historię jednego z zatrzymanych w tej sprawie. Mężczyzna, podobnie jak on sam, pochodzi z Grójca.

- Maciej O. jest osobą, która kolekcjonuje starą broń, jest muzykiem, plastykiem. U niego m.in. znaleziono tę broń, o której mówiono. Panowie spotkali się na bazarze staroci, a ten odsprzedał Brunonowi K. to, co oferował. I tak powstała “grupa zbrojna” – relacjonował poseł.W jego ocenie, od samego początku starano się wygenerować atmosferę zagrożenia, które w rzeczywistości było zdecydowanie niższe. – Chciano wykreować “polskiego Breivika”, pojawiły się informacje, że głosował na Kaczyńskiego. Nie wiem, czy nie była to akcja obliczona na wywołanie takiego celu – dodał Suski. Co najważniejsze, wątpliwości mają profesjonaliści. Ekspertyzę w związku z tą sprawą przygotował na wniosek posłów z zespołu płk Andrzej Kowalski, wieloletni oficer służb specjalnych, m.in. Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Sprawę ocenił w kontekście własnego doświadczenia zawodowego i pragmatyki służb. Jego zdaniem, jedyną osobą, która posiada całą wiedzę o tej historii, jest zapewne wyłącznie oficer prowadzący.

- Wątpię, by miał ją szef służby czy prokurator – podkreślał. Kowalski wyjaśniał, że ABW przeprowadziła operację specjalną, która – jak wiele na to wskazuje – nie mieści się ani w kanonach działania zachodnich agencji, gdzie całość tego rodzaju działań nadzoruje prokurator, ani sowieckich, gdzie przy użyciu prowokacji dowolnie sterowano działaniami służb w celu prowadzenia gry operacyjnej z finałem w prokuraturze. Problem w tym, że w polskim prawodawstwie nie ma operacji specjalnej, legalnej, w której oficerowie wchodziliby we współpracę z przestępcą.

- Tego polski ustawodawca nie przewiduje – mówił oficer. Podkreślał, że przy tego typu działaniach musiałby nieustannie asystować prokurator, ze względu na konieczność zbierania dowodów. Chroni to funkcjonariuszy przed popełnieniem przez nich przestępstwa.

- Co innego w służbach sowieckich, w których wydziały śledcze dawały pozory opieki organów prawa nad operacjami specjalnymi – wyjaśniał, podkreślając, że żadna prokuratura nie miała dostępu do tego rodzaju operacji specjalnych. W ocenie Kowalskiego, polskie służby są rozpięte między tymi dwoma modelami. Z jednej strony chcą wariantu zachodniego, ale z drugiej ciąży nad nimi odium departamentu śledczego MSW. Pułkownik Kowalski podkreślał, że kolejne wypowiedzi prokuratury ujawniły dużo szczegółów śledztwa. Świadczą one o tym, że prokuratura przed 5 listopada żadnych materiałów operacyjnych nie widziała, a teraz je dopiero odkrywa.

- Świadczy to o tym, że sprawa była prowadzona tylko na płaszczyźnie operacyjnej, bez konsultacji prawnej co do sposobu zdobywania dowodów, że dopiero teraz śledztwo jest prowadzone pod nadzorem prokuratury, która o jej szczegółach nic nie wiedziała – podkreślał oficer. Nadzór prokuratury mógł polegać jedynie na wydawaniu zezwoleń (z kontrasygnatą sądu) na stosowanie podsłuchów, ale nie kontrolę i weryfikację podejmowanych działań. Zdaniem płk. Kowalskiego, który ocenił również działanie samej Agencji, jeżeli wykorzystano agentów do zbierania dowodów, to jest to poważne nadużycie. Oficer odniósł się też do nadzoru nad sprawą. W jego ocenie, jeśli była to sprawa takiego kalibru, jak prezentowano, a więc bardzo wyjątkowa, to zasługiwała na szczególny nadzór centrali ABW nad operacją w Krakowie. Kowalski zadał kilka ciekawych pytań: co robili funkcjonariusze ABW, gdy Brunon K. wchodził z nimi w porozumienie, gdy wchodził w skład grupy zbrojnej, gdy ich zadaniował i czy byli z nim, gdy rozpracowywał okolice Sejmu?

- No i pytanie najtrudniejsze, czy pomagali mu gromadzić materiały i urządzenia służące do detonacji? Jeśli tak, to czy popełniali przestępstwo razem z nim? Nie było tam jednak autorytetu prokuratury, więc jaki immunitet ich chronił? – pytał oficer. Wskazał też na ogromne pole do manipulacji figurantem. Przypomniał oceny, na które wskazywał juz “Nasz Dziennik”, powołując się na specjalistów od pirotechniki, zdaniem których detonacja 4 ton materiałów wybuchowych (np. saletry amonowej) jest niemożliwa. Na posiedzenie zespołu byli zaproszeni szef MSW Jacek Cichocki i szef ABW Krzysztof Bondaryk. Ostatecznie żaden nie przyszedł. Maciej Walaszczyk

Tusk chce wciągnąć Polskę za uszy do strefy euro

1. Miałem pisać o wczorajszym marszu „Wolności, Solidarności i Niepodległości” zorganizowanym przez Prawo i Sprawiedliwość, w którym uczestniczyło mimo siarczystego mrozu przynajmniej 20 tysięcy demonstrantów ale w najwyższym stopniu zaniepokoiła mnie wypowiedź premiera Tuska na szczycie w Brukseli, poświęcona członkostwu naszego kraju w strefie euro. Tusk mówił w Brukseli, „że Polska musi podjąć decyzję, czy chce być w strefie euro. Będę absolutnie zdeterminowany, żeby przekonać wszystkich partnerów kraju, że Polska bezpieczna, to Polska w samym centrum Europy czyli kraj z walutą euro”. A więc niestety potwierdzają się wszystkie wcześniejsze informacje, pochodzące z zagranicy, że premier Tusk deklaruje tu i ówdzie szybkie wejście Polski do strefy euro. Takie sygnały pojawiły się zresztą już na początku tego roku, kiedy to premier Tusk spotkał się z nowo wybranym przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Martinem Schulzem. Po tym spotkaniu przewodniczący Schulz powiedział zdumionym polskim dziennikarzom, „że premier Polski, zadeklarował jasno, że chce przyłączyć się do strefy euro do 2015 roku”. Dodał także, że 2015 rok, jest nie tylko „do zrobienia” pod kątem spełnienia kryteriów, ale także „życzymy sobie tego”. Wtedy minister Rostowski, tłumaczył dziennikarzom, że przewodniczący Schulz nie zrozumiał co nasz premier mówił. Twierdził, że Tusk rok 2015, wymienił jako datę wypełnienia przez nasz kraj, kryteriów z Maastricht.

2. Na początku tego roku w jednym z numerów brytyjskiego tygodnika The Economist znalazł się artykuł pod znamiennym tytułem „Polska stoi przed trudnym wyborem” z którego jasno wynikało, że Niemcy od dawna mają plan wciągnięcia Polski za uszy (a więc bez spełnienia wszystkich kryteriów fiskalnych i monetarnych) do strefy euro i te działania nasilają się tym bardziej im większe kłopoty mają kraje peryferyjne tej strefy.W artykule padło nawet stwierdzenie, że Polska dostała od Niemiec poufną propozycję wejścia do tej strefy już w roku 2015. Ta informacja czyni bardziej zrozumiałymi decyzje premiera Tuska, które podejmował na brukselskich szczytach, godząc się na kolejne pakty (np. fiskalny), unie (np. bankową ) czy fundusze pomocowe (np. Europejski Mechanizm Stabilizacji), bez żadnych konsultacji w kraju, ba często nawet bez informowania polskiego Parlamentu. Wprawdzie na użytek krajowej opinii publicznej premier Tusk na pytanie o to kiedy przyjmiemy euro, do tej pory miał zgrabną odpowiedź, „że wtedy kiedy warunki będą odpowiednie” ale w stosunkach dwustronnych z Niemcami jak można wnioskować z tekstu z brytyjskiego tygodnika i wcześniejszej wypowiedzi przewodniczącego Schulza, deklaruje przyjęcie waluty euro w terminie jakim są zainteresowane Niemcy.

3. Do tej pory jednak przeciwnikiem wejścia Polski do strefy euro był sam prezes NBP Marek Belka. Prezes NBP Marek Belka coraz częściej w wypowiedziach publicznych wykazuje się sporym sceptycyzmem jeżeli chodzi o członkostwo Polski w strefie euro. Jego wypowiedzi w tej sprawie można ująć w następujący sposób „Polska rozważy wejście do strefy euro wtedy, kiedy strefa euro uporządkuje swoje problemy ale ponieważ to uporządkowanie potrwa całe lata, więc na razie nie powinniśmy o tym myśleć”.

4. Główną przyczyną tego sceptycyzmu prezesa NBP jest fakt, że kraje posługujące się wspólną walutą nie tworzą optymalnego obszaru walutowego, a to spowodowało powstanie ogromnych nierównowag w ciągu ponad 10 lat funkcjonowania wspólnej waluty. Kraje o bardzo wydajnych i konkurencyjnych gospodarkach wypracowały gigantyczne nadwyżki towarowe i usługowe, które zostały wchłonięte przez kraje południa strefy euro, dzięki znacznemu potanieniu kredytu. To dzięki niskim stopom EBC kredyt w euro dla Greków czy Włochów, był znacznie tańszy niż ten wcześniejszy w drachmach czy lirach przy wysokich stopach ustalanych przez grecki czy włoski bank centralny. I właśnie dzięki tym tanim kredytom zarówno państwo greckie czy włoskie, przedsiębiorcy i gospodarstwa domowe w obydwu krajach, nabywały towary i usługi niemieckie, francuskie czy holenderskie bez ograniczeń, aż przyszedł czas ich spłacania i wtedy okazało się, że wszyscy mają z tym poważny kłopot. Na razie widzimy tylko jak poważne kłopoty z tym spłacaniem, mają poszczególne państwa Południa strefy euro ale bardzo szybko objawią się także kłopoty przedsiębiorstw i gospodarstw domowych w tych krajach. Teraz trwają mozolne próby wyrównywania tych nierównowag, poprzez radykalne ograniczenia deficytów finansów publicznych w krajach Południa strefy euro i zmniejszania nadwyżek w bilansach płatniczych ale poważnym problemem jest to czy te równowagi będą trwałe w dłuższym okresie.

5. Wygląda na to, że mimo sceptycyzmu prezesa NBP i wbrew opinii publicznej, premier Tusk chce wciągnąć Polskę do strefy euro dosłownie za uszy. Jest bowiem przekonany, że jeżeli chcemy być „przy stole” to musimy szybko wejść do strefy euro. Czeka nas dramatyczna walka aby zablokować, tą nieodpowiedzialną decyzję. Kuźmiuk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
919
64 919 934 New Trends in Thin Coatings for Sheet Metal Forming Tools
919
IR(67) 919 pl
919
20030831193441id#919 Nieznany
919
919
919
Zestawienie wtyczek A3 zegary bez CAN i z CAN (919 na 920)
919
(1996) WSPÓLNIE MIESZKAĆ W JEDNOŚCIid 919
919
919
918 919
08.145.919
Mapa EEPROM 919

więcej podobnych podstron