CZĘŚĆ 1 Jack podjechał pod dom Sam błyszczącym niebieskim Dodge Viperem. Sam z początku nie chciała się zgodzić na wspólną przejażdżkę, jednak po chwili rozmowy telefonicznej z O'Neill'em okazało się, że nie ma innego wyboru. Jack użył klaksonu. - Idę, już idę! - Odezwał się głos major Carter. - Odjazd za minutę! Sam wyszła z domu. Była ubrana w skórzaną kurtkę i jeansy. Podbiegła do samochodu. - Gdzie jedziemy? - Wpierw po okolicy, a potem mam załatwione miejsce na torze wyścigowym, będziemy mogli przetestować maszynkę. - Ekstra. - Zapnij pasy i jedziemy. Jack wcisnął pedał gazu. Maszyna ruszyła. Pojechali w kierunku toru wyścigowego. - Jak tam prace nad działem Vagerdiego? - Na razie trudno powiedzieć. Nie udało się nam jeszcze odkryć zasady działania broni. Może dowiemy się więcej, gdy Daniel skończy tłumaczyć notatki maga. - Aha. Ile czegoś takiego będzie nam potrzebne? - Broń ma większy zasięg niż działa jonowe. Wystarczy jakieś dwadzieścia. - O kurczę. A z tym jednym, nie da się go transportować? - Da. Oczywiście nie będzie możliwe przetransportowanie działa we wszystkie miejsca na Ziemi. - Rozumiem. - W tej książce, co dostałam od pana... - Taak? - Jack zaczerwienił się lekko przypominając sobie całe zajście. - Znalazłam jeden błąd. - Naprawdę? - Chodzi o... - Aaaaaa! Mamy wolne, nie chcę tego słyszeć. - Oczywiście. Niebo od rana było pokryte chmurami. Teraz zaczęło padać. O'Neill ucieszył się w duchu, że zrezygnował z wersji cabrio. - Dobra, jedziemy na tor. - Powiedział O'Neill. Jack chciał się pochwalić przed Sam swoimi umiejętnościami prowadzenia samochodu. Okazało się to niełatwe w deszczu. Wjechał w zakręt ze zbyt dużą prędkością i pod złym kątem. Samochód wyleciał na zewnątrz. - Mogę spróbować, pułkowniku? - Ile razy mam ci powtarzać, Sam? Pułkownik został w SGC tu jest tylko Jack. - Tak, sir. - Ughh. - Jack uderzył głową w kierownicę. - Oczywiście możesz spróbować. Pułkownik otworzył drzwi. Wysiedli zamieniając się miejscami. Na zewnątrz cały czas padał deszcz. Samantha siadła za kierownicą. - Proszę zapiąć pasy. - Powiedziała. - Oczywiście. Samochód ruszył do tyłu i wrócił na tor. Major Carter wcisnęła gaz i ruszyli. Przyspieszała odpowiednio do stanu nawierzchni, dzięki czemu koła się nie ślizgały. Viper zbliżył się do zakrętu, nieco zwolnił i pokonał zakręt w lekkim, kontrolowanym poślizgu. Nie cieszyli się jazdą zbytni długo. Tor został zamknięty z powodu ulewnego deszczu. Sam i Jack wybrali się do położonej niedaleko kawiarni. On zamówił gorącą czekoladę, ona dietetyczną colę. - Znakomicie jeździsz. - Powiedział O'Neill. - Kto cię tego nauczył? - Fizyka. - Sam się uśmiechnęła. - Ahh tak. Mile zapowiadającą się rozmowę przerwała komórka pułkownika. - Jak zwykle! Słucham. - Pan i major Carter jesteście potrzebni w SGC. - Powiedział generał Hammond. - Nie da się tego załatwić bez nas? - Chyba nie. Niech się pan nie martwi powinniście załatwić sprawę bardzo szybko. - A o co chodzi? - W kopalni Western Deep w Afryce znaleziono niespotykany ciężki minerał i bardzo możliwe, że jest to naquada. CZĘŚĆ 2 Sam, Jack, Daniel i Teal'c weszli do jednego z budynków znajdujących się na zewnątrz kopalni. Prowadził ich jeden z naukowców. Weszli po schodach na pierwsze piętro, przeszli kilka metrów korytarzem, następnie przez drzwi do laboratorium. - Mamy tu takie skromne laboratorium. Jack spostrzegł jeszcze dwóch ludzi. - To jest pułkownik Jack O'Neill, major Samantha Carter, doktor Daniel Jackson i Murray. Jak masz na nazwisko Murray? - Murray wstydzi się swojego nazwiska. - Wyręczył Teal'c'a O'Neill. - Proszę nie pytajcie go o nie. - Oczywiście. Ja, jak wiecie jestem doktor Oswald Mosley, jestem geologiem, to jest Hans Waigel - jubiler, w końcu to kopalnia złota, to Emma Ice - chemik. - Jesteśmy ciekawi, czemu wojsko USA interesuje się wykopaną w kopalni rudą tego ciężkiego metalu? - Zakładamy siłownię i potrzeba nam dużo ciężkiego metalu. - Zażartował O'Neill rozluźniając sytuację. - Weźcie Ununoctium. - Odpowiedziała dowcipem Emma Ice. Obie kobiety i geolog zaczęli się śmiać. Cała reszta nie zrozumiała dowcipu. W końcu, O'Neill zrozumiał, o co chodzi. - Z tego, co wiem tamten pierwiastek ma bardzo krótki czas rozpadu. - Powiedział. Sam i Daniel spojrzeli się na niego ze zdziwieniem. Jack popatrzył po ich twarzach. - Nie, ma? - Zapytał. - Jak na razie jest to tylko ruda. Oczyściliśmy tylko małe próbki. - Emma pokazała Samancie fiolkę z grudkami szarego metalu. - Mogę to zobaczyć? - Zapytała major Carter. - Oczywiście proszę. Sam wyjęła z kieszeni urządzenie badawcze. Otworzyła fiolkę i wysypała trochę metalu na kartkę papieru. Włączyła sprzęt. Spojrzała na ekran. Pojawił się na nim napis: "Naquada". - To naquada, sir. - Co to jest, to nquadak? - Zapytał jubiler. - Naquada. - Poprawił go Daniel. - To pierwiastek, który udało się uzyskać wojskowym naukowcom kilka dni temu. - Nie sądziliśmy jednak, że występuje na Ziemi. - Dokończyła bajeczkę Sam. - Możecie nas zaprowadzić w to miejsce, gdzie wydobyliście naquada? - Zapytał O'Neill. - Zobaczymy, co da się zrobić. Musimy uzyskać pozwolenie dyrektora kopalni. - Powiedział Oswald. Wszyscy członkowie SG-1 siedzieli w barze, na powierzchni, przy jednym kwadratowym stoliku. Sam zamówiła dietetyczną colę, Jack gorącą czekoladę, Daniel wodę mineralną, gazowaną, a Teal'c wodę mineralną niegazowaną. - Jestem ciekaw, co nasi zrobią, jak się okaże, że jest tu więcej naquada? - Zaczął rozmowę Jack. - Pentagon i reszta coś wymyślą, znasz ich. - Powiedział Daniel. - Ooo, znam i szczerze mówiąc współczuję tym wszystkim górnikom. Więcej: współczuję wszystkim zwierzętom na całym tym kontynencie. - Czytałem o tym miejscu, O'Neill. - Powiedział Teal'c. - Taa? - To najgłębsza kopalnia świata. - No dobra, a co nam to daje? - A co ma dać? - Zapytał Daniel. - Aaaa, nic po prostu nudzi mi się. - Mi też. - Powiedział Daniel. - Poszukajmy kafejki. - Zaproponował O'Neill. - Dobra. Idziecie z nami? - Z chęcią pójdę z wami Danielu Jackson i pułkowniku O'Neill. - A ty Sam? - Nie bawią mnie te wasze gry. Zaczekam na Oswalda. - Jak chcesz. Miłej zabawy. - Powiedział Daniel. Jack, Daniel i Teal'c wstali od stołu. Sam nie miała zamiaru z nimi iść. - Będziemy w kontakcie. - Powiedziała major Carter, a reszta gwiezdnego teamu znikła za rogiem. - Jak się pani bawi, major Carter. - Do stolika podeszli Oswald i Emma. - Znakomicie. Macie tu kafejkę internetową? - Nie, a czemu pytasz? - Pułkownik O'Neill, Daniel i Te... Murray poszli jej poszukać. - To będą mieli spacerek. Mamy pozwolenie na zejście do kopalni. Możemy to zrobić jutro o dziesiątej. - Rozumiem. Dziękuję. CZĘŚĆ 3 SG-1, Emma Ice i Oswald Mosley zatrzymali się przed wejściem do kopalni. Czekał tam już na nich Kaizer Zuma, który miał ich oprowadzić po kopalni. - Witajcie. Niestety pan i pańska drużyna musicie zostawić broń przed wejściem. Wymogi bezpieczeństwa - w końcu to kopalnia złota. - Jasne. Daniel, Sam. Daniel i Sam oddali swoje pistolety, podobnie zrobił Jack. - A pan Murray? - Zapytał Kaizer. - Murray jest pacyfistą, naprawdę trudno mu wcisnąć broń do ręki. - Pacyfistą i żołnierzem? - Murray jest cywilnym naukowcem, podobnie jak doktor Jackson, tylko, że doktor zachowuje się jak jakiś Terminator. Żeby pan wiedział on strzela lepiej ode mnie. - Rozumiem. Proszę odłożyć tutaj wszystkie metalowe przedmioty i przejść przez bramkę. - Jak głęboka jest ta kopalnia? - Zapytał O'Neill. - 3581 metrów. - Odpowiedział Kaizer. - Aaaha. Nigdy nie wykopano większej dziury? - Najgłębsza wywiercona przez człowieka dziura miała około 10 kilometrów. - Odpowiedział Oswald. - Jestem ciekaw ile by spadał, ktoś, kto by w nią wszedł? - Około 31,5 sekund, sir. - Odpowiedziała błyskawicznie Samantha. - Skąd to pani wie, majorze? - To proste wystarczy... - Dobra, wierzę pani. - Przerwał jej O'Neill. - Teraz musimy dostać się na dół. - Macie tu ruchome schody. - Preferujemy windę, pułkowniku. - Winda może być. Weszli do windy. Była większa od innych urządzeń tego typu używanych na powierzchni. Ruszyli w dół z dół z dużą prędkością. Jack zaczął liczyć do dwunastu. Sądził, że mniej więcej tyle czasu zajmie im walnięcie w ziemię, jeśli spadają bezwładnie. Winda zwolniła, w końcu zatrzymała się. O'Neill poczuł, że ma zatkane uszy. Przełknął ślinę, ciśnienie w jego uchu środkowym wyrównało się z tym na zewnątrz. - Jesteśmy. - Znakomicie, gdzie można kupić pamiątki? - Zapytał Jack. - Tutaj. Górnicy natrafili na ten dziwny metal. Nigdy byśmy się o nim nie dowiedzieli, gdyby nie to, że muszą nam dostarczać, co jakiś czas próbki. Możecie nam powiedzieć, czemu ten minerał jest taki cenny, czy to tajemnica wojskowa? - Nie udało nam się zbadać jego właściwości, ale podejrzewamy, że można go wykorzystać jako źródło energii. - Powiedziała Samantha. - Chcecie pobrać swoje próbki? - Zapytała Ice. - Chciałabym przeprowadzić kilka testów. - Oczywiście. Sam wyjęła z kieszeni urządzenie pomiarowe. Sprawdziła, czy faktycznie trafili na rudę naquada. Okazało się, że trafili. - I jak, majorze? - Zapytał O'Neill. - To naquada, sir. - Możemy wracać? - Sądzę, że tak. - No to wracajmy. Szli podziemnym korytarzem. Jack cieszył się, że będzie mógł wrócić do codziennych zajęć. Takie wyprawy, nie bawiły go. Był okropnie znudzony. Daniel też nie był zbytnio zachwycony. Oczywiście nie spodziewał się, że spotka 3 kilometry pod ziemią jakieś ślady cywilizacji, ale miał nadzieję, że wizyta w najgłębszej kopalni świata będzie bardziej ekscytująca. Sam, nie zawiodła się. Miała nadzieję, że znajdzie tu naquada i faktycznie go znalazła. Wiedziała, że teraz będzie mogła przeprowadzać z tym pierwiastkiem więcej eksperymentów. Teal'c nie był, ani zawiedziony, ani zachwycony, a na pewno nie można było poznać tego po jego twarzy. Traktował tą misję jako możliwość odpoczynku od ciągłego ratowania świata i niszczenia kolejnych goa'uldów. Nagle usłyszeli huk. - Co się stało? - Zapytał Jack. - Korytarz u góry musiał się zawalić. - Odpowiedział Kaizer. - Myślałam, że są wyeksploatowane i nie prowadzi się tam już prac wydobywczych. - Powiedziała Emma Ice. Jack chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu drugi huk. Obrócił się, zauważył, spadający na Sam kamień. Od razu rzucił się na nią, przewracając i ratując od głazu. Po chwili od reszty oddzielił ich spadający strop. - Wiejemy, majorze. - Powiedział cicho O'Neill i złapał major Carter za rękę. Pociągnął ją za sobą. Uciekali walącym się korytarzem. Nie mieli pojęcia, czy ich towarzysze przeżyli. Po chwili biegu ogarnęła ich ciemność - instalacja elektryczna została zniszczona. Biegli dalej w ciemność, poświęcając sobie latarkami. Dotarli do jakiegoś miejsca. Nie mieli pojęcia, gdzie byli. Najważniejsze, że tu nie waliły się im na głowy kamienie. Samantha oświetliła posadzkę. Zobaczyła na niej mozaikę. - Niech pan spojrzy, pułkowniku. - Powiedziała Sam wskazując posadzkę. Jack spojrzał chciał odpowiedzieć, ale nie zdążył. Tym razem przerwał mu niebieski błysk. CZĘŚĆ 4 Daniel, Teal'c, Emma i Oswald ledwo dostali się do windy. - Musimy po nich wrócić. - Powiedział Teal'c. - Jeśli teraz tam pójdziemy wszyscy zginiemy! - Powiedział Mosley. - Muszę wrócić po moich przyjaciół. - Sami nie zdołamy nic zrobić. Wyślą ekipę ratunkową. - Murray. Nic nam nie da, jeśli zginiemy ratując ich, tam u góry będziemy bardziej potrzebni. W końcu Teal'c dał się przekonać. Ruszyli windą do góry. - Co tu się do cholery dzieje!? Poziomy 1 i 2 są zamknięte! Jakim cudem to się zawaliło!? - Kazier wykrzykiwał na swoich ludzi. - Ktoś tam wchodził? - Nikt. - Chodźcie na powierzchnię. - Powiedział do naukowców. Daniel odebrał broń swoją, pułkownika O'Neill'a i major Carter. Gdy jego komórka złapała zasięg zadzwonił do generała. - Mamy krytyczną sytuację, panie generale. Kopalnia się zawaliła. Mnie i Teal'c'owi udało się uciec na dole zostali Jack i Sam. - Kopalnia się zawaliła? Tak po prostu się zawaliła? - Kogoś pan podejrzewa? Nikogo synu, nikogo. Ale na wszelki wypadek sprawdźcie pułkownika Franka Simonsa. - Oczywiście. Do widzenia. - Do widzenia. - Idziemy Murray. Tutaj i tak im nie pomożemy, a tam na górze możemy się, chociaż dowiedzieć, kto to zrobił. - I pomścić ich. - No, nie przesadzaj jeszcze chyba nie trzeba ich mścić, bądź dobrej myśli. Jack i Sam stali w centrum ogromnego, podziemnego miasta. Plątaninę wspaniałych uliczek rozświetlały kryształowe latarnie. Między ścieżkami znajdowały się ogromne domy. Jack wyjrzał za krawędź chodnika, na którym się znajdowali. Na dole też było pełno uliczek. Poświecił latarką w górę. Nie było widać sklepienia jaskini. - Gdzie my jesteśmy? - Zapytała Sam. - Nie mam pojęcia, ale Daniel byłby zachwycony. - Spróbujmy użyć krótkofalówek. - Niech pani spróbuje. Sam wyjęła z jednej z kieszonek krótkofalówkę. - Tu major Carter, z USAF czy ktoś mnie słyszy? Odbierasz Danielu? Zaczekała chwilę na odpowiedź. Zaczekała nawet dłuższą chwilę, ale nikt nie odpowiedział. - Nie odpowiadają, sir. Możliwe, że nie żyją. - Miejmy nadzieję, że są cali i zdrowi. - Zbadajmy to miejsce. - Zaproponowała Sam. - Lepiej wracajmy. - Powiedział O'Neill wskazując na teleport. Weszli w krąg oznaczający urządzenie teleportacyjne. Nie zadziałało. - Może trzeba coś przekręcić, wiesz jakiś kryształ, albo coś takiego. - Albo tamten przekaźnik jest zasypany gruzem i nie można rozpocząć teleportacji. - No dobra, sprawdzimy to miejsce, ale musimy być bardzo ostrożni - nie mamy broni. - Oczywiście, sir. Ruszyli jedną z uliczek. Była szerokości dwóch metrów i nie miała, żadnych zabezpieczeń przed spadnięciem na dół. Pierwszy szedł Jack, za nim ostrożnie poruszała się Samantha. W końcu doszli do rozwidlenia. Mogli, albo iść dalej przed siebie, albo skręcić do jednego z budynków. - Co robimy, sir? O'Neill spojrzał na budynek. Był zbudowany z jakiegoś ciemno szarego materiału. W oknach nie było szyb, drzwi były zrobione z ciemnego drewna. - Może znajdziemy tam jakąś broń. - Przydałaby się. Więc idziemy, sir? - Idziemy. Podeszli do mrocznego domu. Zapalili latarki. Jack lekko pchnął drzwi. Otworzyły się. Zaświecił do środka. Ku jego zdziwieniu ściany pokrywały czerwone materiały, a na podłodze był czerwony dywan. Weszli głębiej. Zauważyli, że na przeciwległej ścianie wiszą dwie skrzyżowane halabardy. - No to mamy broń. - Powiedział O'Neill. Zdjęli halabardy ze ściany i ruszyli kręconymi schodami na wyższe piętro. - Mamy tu chyba do czynienia, z rozwojem podobnym do rozwoju Aexii. Średniowieczna, broń i znakomicie rozwinięta technologia. - Średniowieczna? Wtedy, do czego służy ten przycisk? - Jack poświecił na przycisk znajdujący się na metalowym trzonku broni. - Nie mam pojęcia, sir. O'Neill nie lubił nie mieć pojęcia na temat tego, co trzyma w ręce. Weszli na górę. Trafili na okrągły balkon. Otaczał cały budynek. - Sprawdźmy czy są tu jakieś schody. Okrążyli przeszli przez cały balkon. Nie było innych od tych, którymi przyszli. - Wciąż jestem ciekaw, do czego służy ten przycisk. - Powiedział pułkownik i nim Sam zdążyła powiedzieć, aby go nie wciskał on to zrobił. Ostrze halabardy zaświeciło się na niebiesko. - Fajne halabarda świetlna. I co poziom średniowiecza? Jack dotknął ostrzem barierki balkonu. Ostrze przeszło przez nią bez najmniejszego problemu, zostawiając ognisty ślad. Samantha poszła w ślad O'Neill'a i też włączyła swoją broń. - Ciekawe jak to działa. - Sprawdzi to pani w bazie, teraz jest ważne, że działa. Wyłączyli broń i zeszli z powrotem na dół. Wyszli z budynku i ruszyli uliczką dalej. CZĘŚĆ 5 - Ciekawe, czemu ktokolwiek zbudował miasto pod ziemią? - Powiedziała Sam. - Nie mam pojęcia. Trzeba by się zapytać Daniela. - Może chcieli mieć, krótką drogę do kopalni? - Wtedy zbudowaliby miasto na powierzchni i schodzili pod ziemię jak na górników przystało. - Chyba, że ta kopalnia jest pod miastem. - Pod miastem? To znaczy, że udało im się zbudować głębszą kopalnię, niż ta nasza. Znaczy się ziemska. - Może to jest ta Atlantyda? - Z tego, co wiem to miasto zostało zatopione, czy jakoś tak. To chyba nie była wielka kopalnia. - Jeszcze pozostaje pytanie, co się z nimi stało? - Pewnie wyszli na powierzchnię, aby się poopalać, a że im się spodobało, to już nie wrócili. - I zostawili cały dobytek? - Wyszli wulkanem na Hawaje i wtedy do im się nie dziwię, czemu nie wracali po kilofy. - Może lepiej zastanówmy się, co by powiedział Daniel. - Zapytałby czy to etyczne okradać ich z naquada. - Możliwe. Chce pan usłyszeć moją teorię? - Tak, tylko proszę bez wzorów, równań i takich tam innych. - Według mnie wykopali coś, co doprowadziło do upadku ich cywilizacji. Może zostali napromieniowani i rozpoczęły się choroby popromienne. Możliwe, że natrafili na jakąś bakterię, albo wirus, który zniszczył ich cywilizację. - A ten wirus miał powodować zamianę ludzi w kosmitów. - Pana teoria jest dość mało spójna, pułkowniku. - Wiem, majorze oglądałem tylko film. Daniel wyjął komórkę i zadzwonił do generała Hammonda. - Generał Hammond. - To ja Daniel, generale. - Sprawdziliście, już Simonsa. - I tak, i nie. Szukaliśmy go wszędzie, ale wygląda na to, że zniknął. - Zniknął? - Tak. - Niestety to za mało, aby go o cokolwiek oskarżyć. - Ma pan, jakieś informacje o pracach nad ich wydobyciem, znaczy się uratowaniem. - Ekipy poszukiwawcze, wciąż starają się dokopać do korytarza, który się zawalił, ale nic z tego. - Rozumiem, proszę o pozwolenie na lot do Afryki. - Zezwalam. Ale wpierw wrócicie do SGC mamy pewien sposób, który może ich uratować. - Rozumiem. Jack i Sam szli powoli jedną z uliczek podziemnego miasta. - Nie wydaje się pani, Carter, że ci, co to zbudowali oddychali powietrzem? - To niemal, pewne sir. - Skąd się bierze powietrze? - Ma pan na myśli tlen? - Nie. Samym tlenem nie da się oddychać - mam na myśli powietrze. - Jeśli byli dostatecznie zaawansowani mogli je syntezować. - Albo pobierać z powierzchni. - Tak. - Co oznacza, że jest tu gdzieś szyb wentylacyjny. - Sir, jesteśmy 3,5 kilometra pod ziemią. Jeśli tu gdzieś jest szyb wentylacyjny to coś musi pompować do niego powietrze, więc nie możemy przez niego przejść. - OK. Zostawmy wentylację w spokoju. Nie możemy się teleportować, bo jedno z urządzeń przysypały kamienie. Może jest tu gdzieś drugie wyjście. - To możliwe. - Poszukajmy go. - Tak, sir. Daniel i Teal'c przemierzali korytarze SGC dążąc do sali odpraw. Generał Hammond nie wyjaśnił im przez telefon nic konkretnego. Oboje zastanawiali się, o co chodzi. W końcu dotarli na miejsce. - Dzień dobry, generale. - Powiedział Daniel. - O co chodzi generale Hammond? - Zapytał, Teal'c. - Chodźcie do pomieszczenia sterowniczego. Wszyscy przeszli do pomieszczenia sterowniczego. - Nie wyjaśnił nam pan jeszcze, o co chodzi. - Chodzi o... - Aktywacja z zewnątrz. - Przerwał mu operator. - Zresztą zaraz zobaczycie, o co chodzi. Zamknąć przesłonę. - Powiedział Hammond. Wrota otworzyły się. Wir utworzył się z tyłu wrót jak zwykle przy zamkniętej przesłonie. - Otrzymujemy IDC Tok'ra. - Otworzyć przesłonę. Generał wstał z miejsca i ruszył do pomieszczenia wrót. Nim zdążył tam dotrzeć przez wrota wyszedł Jacob. Miał ze sobą jakąś skrzynkę. - Witaj Jacob. - Witaj George. Chciałbym od razu przejść do sprawy. - Oczywiście chodź do pokoju odpraw. Daniel i Teal'c też poszli do pokoju odpraw. Jacob Carter postawił na stole tajemniczą skrzynkę. - Musicie jak najszybciej udać się na miejsce zdarzenia. - Powiedział Hammond. - Kiedy dostaniemy się do kopalni użyjemy tego - Jacob wyjął ze skrzynki czerwony kryształ - aby naprawić tunele i wydobyć spod ziemi Sam. - I Jack'a. - Powiedział Daniel. - Oczywiście, Jack'a też. - Myślę, że wszystko jest jasne ruszacie za dziesięć minut. - Zakończył odprawę Hammond. CZĘŚĆ 6 Jacob, Teal'c i Daniel dotarli na obszar kopalni. Dyrektor kopalni nie chciał, jednak dać im zezwolenia na zejście pod ziemię. - Niech, pan zrozumie. Tam jest moja córka. - Błagał Jacob. - Nie mogę tam pana wpuścić, bo i tak pan nic nie pomoże. Genrał Carter chciał już wyjąć Zat'a, ale podszedł do niego Daniel. - Rozumiemy pana i przepraszamy za sprawiony problem. Do widzenia. - Ale... - Jacob chciał zaprotestować, jednak Selmac zdążył go powstrzymać. Dzięki Semlac'owi generał błyskawicznie pojął, o co chodziło Danielowi. Wyszli z gabinetu dyrektora. - Wbijamy się, kopiemy tunel ratujemy Sam i wychodzimy? Dość szalony pomysł. - Nie, jeśli nie będziemy tam wchodzić siłą tylko przebierzemy się za ekipę górniczą ekipę ratunkową. - Skąd weźmiemy ubrania i identyfikatory? - Zabierzemy im. Zakradli się do budynku, w którym znajdowały się szatnie ratowników. Zaczekali aż, w środku zostało trzech ludzi. - Jak by była z nami Freya to nie mielibyśmy żadnych problemów. - Zażartował Jacob. - Ale, jej nie ma i musimy to załatwić tradycyjną metodą. Wszyscy trzej założyli sobie okulary przeciwsłoneczne. Wyjęli Zat'n'ktel'e i odbezpieczyli je. Ustawili się przy drzwiach. - Wchodzimy. - Rozkazał Carter. Teal'c otworzył kopniakiem drzwi i strzelił w jednego z ratowników. Daniel strzelił w jednego i Jacob też w jednego. Wszyscy padli na ziemię. Jeden cały czas był przytomny. Teal'c podszedł do niego, złapał go za kołnierz i uniósł w powietrze. - Gadaj gdzie złoto. - Jaffa wypowiedział losowo wybrany, filmowy tekst. - Złoto? - Górnik ledwo wypowiedział słowo. - Zła odpowiedź. - Teal'c uderzył człowieka pięścią, tak, że ten stracił przytomność. - No dobra, przebieramy się. - Powiedział doktor Jackson. Jack i Sam szli wiszącą w powietrzu uliczką. Nagle na jej końcu pojawiło się lekkie, niebiesko-fioletowe światło. - Co to może być, majorze? - Nie mam pojęcia, sir. - Może teleport. Światło zaczęło się zbliżać. Stawało się coraz wyraźniejsze. Powoli nabierało kształtów. - To jakiś pies? - Zapytał Jack. - Psy się nie świecą. - Powiedziała Sam. - I nie są przezroczyste. - Dodał po chwili O'Neill. Stworzenie znajdowało się w odległości dwudziestu metrów od Jack'a i Sam. Cały czas biegło na nich. - Jak pani myśli, chce się tylko pobawić? Jack włączył swoją broń. Ostrze halabardy zaświeciło się na niebiesko. - Niech się pani odsunie, majorze. Odsuń się Sam. - Dodał po chwili. Samantha nie chciała się cofnąć. Też włączyła swoją halabardę. Stworzenie wyskoczyło prosto na O'Neilla. Pułkownik przebił je halabardą. Miejsce trafienia zaiskrzyło się. Jack nie wyjmował ostrza. Przybił potwora do ziemi i mocno przycisnął. Kiedy stworzenie przestało się ruszać wyjął z niego halabardę. - Co to jest, do cholery? - Zapytał Jack. - Nie wiem, sir, ale wygląda, że nie żyje. Major Carter była w błędzie. Potwór żył i po chwili przewrócił się na nogi. Chciał zaatakować, jednak Sam zdążyła zepchnąć go z wąskiej uliczki. Spadł na samo dno obijając po drodze o inne wiszące ścieżki. - Nie, żyje? - Zapytał O'Neill. - Teraz już chyba nie. - I dobrze. Jednej paskudy mniej. - Chodźmy szukać tego drugiego teleportu. - Tak, sir, cho... Sam spojrzała w dół i omal się nie przewróciła. Na dole miasta migotały tysiące małych niebiesko-fioletowych światełek... CZĘŚĆ 7 Światełka poruszały się w kierunku pewnych punktów. Punktów, które jak domyśliła się Sam były wejściami do góry. Potwory szły po nich. Nie mieli najmniejszych szans na walkę. - Co ci jest Sam? Jack spojrzał na dół. - To one? To te potwory? - Tak, sir. - Nie poddamy im się bez walki, majorze. Zabijemy tyle ile się da. O'Neill wyłączył halabardę. - Lepiej pomyślmy, jak się stąd wydostać. - Nie znajdziemy nowego teleportu. - Czemu, jest pan takim pesymistą? - Bo wiem, że go nie znajdziemy. Musimy jakoś przeprogramować stary. - Jak przeprogramować? - Nie wiem. Nie znam się na tym. - Nieważne. Spróbować zawsze można. To lepsze niż po prostu czkać na śmierć. - Możemy spróbować. Samantha i Jack pobiegli uliczką do teleportu. Carter od razu zabrała się do konsoli. Szukała osłonki, którą można by było zdjąć i pogrzebać w środku. Pułkownik wcisnął jakiś przycisk. Osłonka konsoli odsunęła się dając Samancie dostęp do środka. - Sam. - Tak, sir. - Możliwe, że nam się nie uda i... - Tak? - I chciałbym mieć pewność, że nie będę żałował swojego życia. Chciałbym mieć pewność, że zrobiłem wszystko, co miałem zrobić. - Uratował pan Ziemię przed Apophisem, replikatorami... - Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to... Jack chwycił Sam i pocałował ją. Nie spodziewała się tego, jednak mimowolnie odwzajemniła pocałunek. Czuła się jakby mogła zrobić coś, czego od dawna nie mogła. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie. Niestety nie mogła. Pocałunek się skończył. - To wbrew przepisom, Jack. - Znasz moje zdanie dotyczące przepisów. - Uda nam się. Możemy spróbować oczyścić tamten teleport przenosząc tu cały gruz. - Sam błyskawicznie zmieniła temat. Po kilku minutach zabawy z teleportem Sam Carter doszła do tego jak przenieść obiekt z drugiego urządzenia. Wcisnęła przycisk. Mozaika na podłodze lekko zaświeciła się. Po chwili przestała się świecić. Teleport nie zadziałał. - Co się dzieje? - Wydaje mi się, że istnieje jakieś zabezpieczenie przed przeniesieniem obiektu, który wychodzi poza ramy urządzenia. - To znaczy? - To znaczy, że jeśli mielibyśmy przenieść tutaj gruz to niektóre kamienie nie zostałyby przeniesione w całości, a urządzenie na to nie pozwala. - Rozumiem. - Spróbuję obejść blokadę. - Dobrze. Próbuj dalej. O'Neill spojrzał w dół. Wiszące ścieżki świeciły się na fioletowo. Setki dziwnych potworów wspinały się do góry. Mieli wybór: zostać przy urządzeniu i próbować cały czas je odpalić, albo uciekać do góry i próbować jak najdłużej przeżyć. Jack rozejrzał się po okolicy. Obmyślał plan walki ze świecącymi istotami. Niedawno zbadany przez nich dom był znakomitą pozycją defensywną. Gdyby weszli na balkon mogliby się tam bronić jakiś czas. Jack znów spojrzał w dół. Przezroczyste, fioletowe istoty były coraz bliżej. CZĘŚĆ 8 - Szybciej Sam! - Krzyknął O'Neill patrząc na biegające po niższym poziomie potwory. - Nic z tego, Jack! - Zajmujemy pozycję defensywną! Wbiegli do uprzednio zbadanego domu. Od razu zaryglowali drzwi i pobiegli na balkon, do którego wejście zabarykadowali stertą mebli. - Będziemy walczyć do ostatniej chwili. Krwiożercze istoty wdarły się już na ich poziom. Biegły po uliczce obok domu, rozpychając się. Niektóre z nich spadły na sam, dół. Zaczęły dobijać się do wejścia. Ich przezroczyste, niebiesko-fioletowe łapy rozdzierały drewniane drzwi. W końcu wdarły się do domu. Całe dolne piętro wypełniło się nimi w ciągu kilkunastu sekund. - Zaraz przyjdą po nas Sam. - Będziemy walczyć do końca. Jack i Sam włączyli bronie. Ostrza halabard zaświeciły się. Po woli potwory zaczęły przebijać się przez barykadę. Jeden z nich wystawił już przez nią swoją głowę. O'Neill wbił w nią ostrze broni. Stwór zaryczał. Pułkownik nie wyjmował halabardy. Przez barykadę przebił się następny. Tym zajęła się Samantha. Gdy wyskoczył nabiła go na halabardę jak na widelec i wyrzuciła za balkon. Potwór spadł na samo dno. - Jack musimy uciekać. - Gdzie? - Nie wiem. Nagle stała się rzecz, której by nigdy nie przewidziała. Znajdujący się obok budynku, teleport aktywował się. Gdy światło opadło Sam zobaczyła... - Daniel! Teal'c! Tata! Potwory otaczały również ich. Teal'c błyskawicznie strzelił z Zat'a. Promień trafił w jedną z istot, po czym przeszedł na dwie następne i jeszcze kilka. Wszystkie porażone potwory padły na ziemię i przestały się świecić. Następny strzał oddał Jacob, a potem Daniel, który ani przez chwilę nie zastanowił się nad aspektem moralnym swego czynu. Pod strzałami z Zat'n'ktel'i padały ogromne ilości dziwacznych stworzeń. Teal'c, Jacob i Daniel w miarę szybko przebijali się do budynku z Sam i Jack'iem. Potwór wytrącił z ręki Sam halabardę. Jack zauważył, że nie ma się ona, czym bronić i zasłonił ją sobą. Jeden stwór wgryzł się w jego podudzie. Drugi w lewe przedramię. O'Neill padł na posadzkę. Gdy inny chciał przegryźć mu krtań rozległ się dźwięk strzału z Zat'a. Potwory atakujące pułkownika padły martwe. - Nic ci nie jest, Sam. - Zapytał Jacob. - Nic. - A o mnie to już nikt nie spyta? - Uśmiechnął się Jack. Teal'c podniósł Jack'a i wszyscy przedarli się do teleportu. Major Carter udało się go aktywować i wrócili do kopalni. Tego samego dnia Pentagon nakazał podesłać bombę do podziemnego miasta i zniszczyć teleport. Sam codziennie odwiedzała Jack'a w szpitalu. Robiła to pod różnymi głupimi pretekstami, ale oboje wiedzieli, że po prostu chciała go zobaczyć. KONIEC |
---|