EFEKT LUCYFERA
O czym opowiada Efekt Lucyfera? Dokładnie o tym, co mówi podtytuł. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło? Rozpoczynamy krótkim wprowadzeniem i ogólnym przedstawieniem całości. Potem zajmujemy się Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym zorganizowanym przez Zimbardo. Dowiadujemy się, dlaczego jego przeprowadzenie było konieczne, jak przebiegał oraz w jak niespodziewany sposób się zakończył. Autor omawia różne aspekty całości SEW, jak i jego newralgicznych elementów, oraz nauki i przesłania z niego wypływające. Po szczegółowym przeanalizowaniu SEW, wraz z odniesieniami do sytuacji rzeczywistych oraz zdarzeń z innych eksperymentów, przechodzimy do omówienia elementów dynamiki społecznej; władzy, konformizmu, posłuszeństwa, deindywidualizacji, dehumanizacji, zła bezczynności. Szczegółowo przedstawiona zostanie nam głośna sprawa znęcania się amerykańskiego personelu nad więźniami w irackim więzieniu Abu Ghraib oraz wiele innych kart historii bardziej przypominających epizody niemieckiego faszyzmu, niż z wyjątki z najnowszych dziejów ludzkości. Poznamy ludobójstwo i gwałty godne hitlerowców w wykonaniu chrześcijańskiej Afryki (masakry w Rwandzie) i amerykańskich żołnierzy (masakra w My Lai i inne). Zajmiemy się omówieniem takich zjawisk jak masowe samobójstwa i morderstwa członków „Świątyni Ludu” w Gujanie, tortury zadawane przez policję i wojsko na całym świecie, wykorzystywanie seksualne parafian przez księży katolickich, skandaliczne defraudacje dokonane przez kadrę zarządzającą korporacji Enron i World-Com oraz wiele innych. O nazistowskich obozach też będzie. Poznając rzeczywiste wydarzenia i konfrontując je z wynikami sytuacji eksperymentalnych, Zimbardo prowadzi nas drogą jasnych, logicznych teorii i przekonujących danych do wniosku, iż tradycyjną, lansowaną przez władze (państwowe i duchowne) tezę, iż każdy ma wolną wolę, odpowiada sam za siebie i jest samego siebie panem, można między bajki włożyć. Ukazuje nam, iż błędna i zakłamana jest „standardowa koncepcja indywidualizmu, podzielana przez większość ludzi w naszym kręgu kulturowym, zgodnie z którą „wina” wynika w całości „z dyspozycji” jako konsekwencja przemyślanego wolnego wyboru. Psychologia społeczna zgromadziła tymczasem wiele dowodów na to, iż w pewnych okolicznościach wpływy sytuacyjne tryumfują nad dyspozycjami osobowymi”. Niestety jest to, właśnie przez przekonującą, pokrewną naukom ścisłym klarowność, wiedza mocno obciążająca duszę. Co innego mgliście coś przeczuwać, co innego niby wiedzieć, ale gdzieś w podświadomości wierzyć, że wcale nie jest tak, jak jest, a co innego rozwiać resztki naiwnej wiary, infantylnej nadziei, by zastąpić ją wiedzą i nadzieją innego rodzaju, ale wymagającą nieporównanie większego wysiłku od samego siebie.
Kopernikańska koncepcja świata (i późniejsza ewolucyjna koncepcja gatunków) była zwalczana przez ówczesnych rządzących światem nie dlatego, że była nowa i sprzeczna z oficjalnie przyjętą doktryną naukową, ale dlatego, że godziła w podstawy światopoglądowe, również religijne. Ziemia w centrum wszechświata i człowiek jako Pan Ziemi były zgodne z poglądem, iż człowieka stworzono na obraz i podobieństwo, a świat, by człowiek mógł czynić go sobie poddanym. Kopernik (razem z późniejszą teorią ewolucji) wyrzucał człowieka i Ziemię z miejsc szczególnych. Obraz akwarium, w którym dla najpiękniejszej ryby przewiduje się jakiś ciemny, zapomniany kąt nie jest zbyt przekonujący, stąd walka z obrazem ludzkości przemierzającej zadupie wszechświata na kawałku malutkiej, rozedrganej skały i w dodatku jako gatunek też podlegającej zmianom. Dlatego właśnie mówiąc o Koperniku, mówi się o przewrocie. Była to rewolucja nie w astronomii, ale w filozofii, w mentalności powszechnej. I podobny wydźwięk mają wyniki psychologii społecznej. Wszelkie dowody wskazują, iż z trójcy oddziałującej na każdego człowieka, czyli Dyspozycji (wewnętrznej), Sytuacji i Systemu ta jest decydująca, która ma w danej chwili największą siłę wpływu. W normalnych warunkach i sytuacjach, w których wiemy jak się zachować, z którymi mieliśmy do czynienia lub które przewidywaliśmy, czyli gdy wpływ S&S jest niewielki, możemy liczyć, iż nasza osobowość, wolna wola i co tam jeszcze w sobie uważamy za ważne, pozwolą nam być dobrym człowiekiem. Jednak gdy Sytuacja lub System, albo co gorsza obie razem, zadziałają wystarczająco silnie, i/lub co grosza, a co równie częste, podstępnie, wówczas… No właśnie. Nikt tego nie wie. Jak napisała nasza noblistka* „Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono”. Nikt nie wie, jak się zachowa w danej sytuacji, dopóki się w niej nie znajdzie. Odpowiednia sytuacja i/lub system, w których zasięgu się znajdziemy, mogą nas zmienić w jednej chwili. W ciągu godzin można zrobić z normalnych, dobrych ludzi sadystycznych strażników i bezwolnych więźniów, z nastoletnich uczniów w ciągu kilku dni można wyhodować SS-manów. „Z zimną krwią Trumana Capote wypada blado w starciu z opisami z Rwandy”, gdzie chrześcijanie mordowali chrześcijan, gdzie do zbiorowych gwałtów zakończonych zabójstwami zachęcały kobiety, a do wymordowania miliona wystarczyły maczety. A przecież jeszcze kilka lat wcześniej mordercy i ofiary żyli w zgodzie. Przykłady z rzeczywistości i dowody eksperymentalne jednoznacznie potwierdzają, iż taka transformacja jest możliwa i co chwilę gdzieś ma miejsce. I co ciekawsze, niezliczone przykłady, z których część znajdziemy w Efekcie Lucyfera, wskazują na to, iż im bardziej ktoś jest przekonany o własnej niezłomności, o własnej wyjątkowej prawości, tym mniej jest świadomy działania Systemu i Sytuacji, przez co łatwiej pada ich ofiarą, gdy zadziałają one podstępnie, a tak właśnie zwykle one oddziałują. Nikt przecież nie powie spokojnemu człowiekowi – wstań od stołu i zabij sąsiada, z którym właśnie ucztujesz. Zawsze wcześniej robi się z przyszłej ofiary wroga, ropuchę, gada faszystowskiego albo komunistyczną kanalię, terrorystę, dziwkę, antychrysta albo jakiegoś innego, obcego, złego, anonimowego, zdehumanizowanego. A wtedy nie tylko przychodzi to łatwo, wtedy to wręcz obowiązek, praca, powołanie.
Czynienie zła to nie tylko działanie, ale znacznie częściej zaniechanie. Zimbardo wielokrotnie to podkreśla. Cóż z tego, że stoisz i nie mordujesz, torturujesz lub nie gwałcisz razem z innymi? Czy to pomaga ofierze? To samo dotyczy mniejszego zła – szerzenia nienawiści, opowiadania rasistowskich dowcipów, szerzenia stereotypów. Od tego zawsze się zaczyna, a jeśli jesteś bierny, w niczym nie poprawiasz sytuacji, jak możesz myśleć dobrze o sobie? Prawie zawsze możesz zrobić coś dobrego, nawet jeśli nie chcesz się narażać, ale jeśli tego nie robisz, jesteś tak samo winny. Przynajmniej z punktu widzenia ofiary.
Wmawianie sobie i innym, że winny jest człowiek, że „Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców” (Mt 7:18) jest jednym z najbardziej szkodliwych przekonań. Człowiek musi ponosić odpowiedzialność za swe czyny, ale czy jest winny w pełnym tego słowa znaczeniu? Czy jest zły? Weźmy choćby specjalistów od tortur. Łatwo wierzyć, że to zboczeńcy, psychopaci i sadyści. Tymczasem od zawsze profesjonaliści w tym fachu są tak normalni, jak tylko można. Sadysta zabiłby ofiarę przed wydobyciem informacji, stąd poważne służby zawsze odsiewają w drodze szczegółowych badań wszystkich odbiegających od normy. Podobnie zresztą czyniono przed eksperymentami z tego zakresu i przed samym SEW. Klasycznym przykładem są też zbrodniarze wojenni, również hitlerowscy, z których najwięksi (choćby Eichmann) byli badani wielokrotnie przez psychiatrów i okazywali się „normalni”. Bywali badani „przed” i „po”. Ponadto takie biblijne postrzeganie zła i „złych” może sprowadzić pokusę czynienia dobra przez fizyczną eliminację zła w postaci tych „złych”. Czym to grozi, można sobie łatwo unaocznić zauważając, że od Inkwizycji aż po holocaust i ludobójstwa dnia dzisiejszego zawsze motywem przewodnim jest chęć robienia „dobra” i niszczenia „zła”. Takie widzenie świata jest niezwykle atrakcyjne dla władzy, gdyż dostarcza narzędzia sterowania i manipulacji, oraz dla tych, którzy boją się myślenia, gdyż mogą się powoływać na rozkazy, prawo, wytyczne i procedury, wyprzedając swe dusze i człowieczeństwo w zamian za poczucie przynależności do grupy, dowartościowanie, poczucie wyższości czy drobne korzyści materialne. Widzimy to co dzień, również w naszym kraju.
Na szczęście Zimbardo nie ograniczył się tylko do Efektu Lucyfera, choć tak sugeruje tytuł, lecz mimo tego, iż wykracza to poza tematykę w nim określoną, pokazał również drugą stronę medalu. Choć poświęcił jej tylko jedną część książki, ukazał jak normalny człowiek może się zmienić w herosa, w bohatera, który przeciwstawia się złu i czyni dobro. Podobnie jak każdy może stać się diabłem, tak może się stać i aniołem. Problem w tym, że to drugie wymaga to nieco więcej wysiłku.
Ale eksperyment więzienny jest tylko częścią podręcznika. Zimbardo podejmuje temat dynamiki społecznej w aspekcie władzy, konformizmu oraz posłuszeństwa. Autor zajmuje się także przypadkiem zwykłych mężczyzn – mężów i ojców, którzy z rozmysłem mordowali całe rodziny. Przykład z drugiej wojny światowej może naprawdę przerazić. Jednak Zimbardo wyjaśnia banalność tego zła. Tak proste wyjaśnienie i sposób zachodzenia pewnych procesów psychicznych zdają się być jeszcze bardziej przerażające niż same zbrodnie.
Eksperyment – miał w założeniu badaczy trwać 14 dni - został przerwany szóstego. Zmiany w zachowaniu studentów były znamienne, radykalne i niepokojące. Dochodziło do fizycznego i psychicznego znęcania się strażników nad więźniami, ci ostatni z kolei reagowali depresją oraz poważnymi zaburzeniami psychicznymi. Uwierzyli w swoje role. Bardzo szybko mieli ich dość.
Wystarczyło 36 godzin, aby wrażliwi, kulturalni, inteligentni młodzi ludzie przeistoczyli się w biernych, bezradnych więźniów lub agresywnych strażników. Dlaczego tak się stało?
Znalezienie się w symulowanym więzieniu spowodowało wytworzenie nowej rzeczywistości społecznej – prawdziwego więzienia – w psychice dozorców i więźniów. Zimbardo dzisiaj wspomina, że eksperyment zaskoczył wszystkich. Przeczył bowiem powszechnemu przekonaniu, że dobre jednostki nigdy nie ulegają presji otoczeniu (dodatkowo temperaturę podgrzewał fakt, że badanie przeprowadzono podczas trwania wojny w Wietnamie, kiedy większość młodych osób była przeciwna wojnie). Okazało się, że każdy z nas mógłby zostać strażnikiem. Jakieś konkretne dowody? Przypomnijmy sobie, co przyniosły wydarzenia z 2004 roku.
Stanfordzki Eksperyment Więzienny udowodnił, a tortury więźniów w Abu Ghraib i Guantánamo potwierdziły, że jesteśmy znacznie bardziej podatni na presję otoczenia niż myślimy. Proces przemiany następuje, gdy umieści się ludzi w konkretnym kontekście społecznym, ubierze ich w mundury, odbierze tożsamość, wyznaczy rolę, jaką mają odegrać i każe trzymać się ściśle wyznaczonych reguł. Nastąpi dehumanizacja - proces transformacji zwykłych ludzi w oprawców. To ona sprawia - jak pisze Zimbardo – że zaczynamy postrzegać innych jak wrogów, których trzeba ukarać, a nawet unicestwić. Pojawia się również posłuszeństwo względem autorytetów, racjonalizacja i samousprawiedliwianie. Następuje rozproszenie odpowiedzialności. Winą za określone (złe) czyny obarcza się innych lub sytuację, w jakiej przyszło się znaleźć oraz reguły, którym należało się podporządkować. W takich warunkach łatwo manipulować ludźmi. Sprawić, by przekroczyli barierę pomiędzy dobrem i złem.
Czy więzienie jest złe, bo źli są więźniowie? Eksperyment Zimbardo, jak i ostatnie wydarzenia m.in. w Iraku i Afganistanie, pokazują wyraźnie, że okrucieństwo wywodzi się nie z wadliwych uczestników, ale z wadliwych urządzeń społecznych. Dlatego „pełne zrozumienie dynamiki ludzkiego zachowania wymaga, żebyśmy dostrzegli zakres i granice sił osobowych, sił sytuacyjnych i sił systemowych.” Zimbardo wciąż powtarza, że w pewnych warunkach kontekst sytuacji tryumfuje nad dyspozycjami osobowymi. Toteż, nawet gdyby role zostały zamienione dla uczestników, prawdopodobnie końcowy efekt byłby taki sam. Istotne jest to, że jednym ludziom przyznano totalną i nieograniczoną władzę nad innymi.
Wnioski z tego płynące są dosyć przerażające: każdy z nas jest zdolny do najcięższych zbrodni, a tego, jak postąpilibyśmy w określonych sytuacjach nie dowiemy się, dopóki rzeczywiście się w nich nie znajdziemy. Dobrzy ludzie – ci, o których mówimy zazwyczaj „był takim dobrym, spokojnym chłopcem” - mogą na czyjeś polecenie mordować, torturować, podkładać bomby... Zimbardo podaje nawet 10 „metod” na skłonienie zwykłych ludzi do zaangażowanie się w krzywdzenie innych; jedną z nich jest zaoferowanie ideologii.
Zupełnie normalnymi ludźmi byli naziści – psychologowie doszli do wniosku, że gdyby obozy koncentracyjne wybudować w Stanach Zjednoczonych, nie byłoby problemu ze znalezieniem personelu do ich obsady! Tak, prawdopodobnie byłbyś/byłabyś zdolny/a do tego również TY. Najczęściej patrzymy na zbrodniarzy tak, jakby stali oni po drugiej stronie kurtyny: ONI są źli – MY jesteśmy dobrzy. Mamy tendencję do idealizowania siebie, myślenia, że jesteśmy lepsi od innych, że zło nas nie dotyczy. Tymczasem prawda jest inna. „Bohaterów” jest niewielu.
Wszelkie czyny, jakie kiedykolwiek popełniła jakaś istota ludzka, nawet te najstraszniejsze może popełnić każdy z nas – w dobrych lub złych okolicznościach społecznych. Wiedza o tym nie usprawiedliwia zła – raczej czyni je demokratycznym, rozdzielając odpowiedzialność za nie wśród zwykłych ludzi, a nie uznając, że jest ono domeną jedynie dewiantów i despotów – Ich, a nie Nas.
Zimbardo zwraca uwagę na to, że czynniki sytuacyjne oraz systemowe powinny być brane w większym stopniu pod uwagę w procesach sądowych – obarczanie odpowiedzialnością jednostki, tak jakby była ona odizolowana od okoliczności, w ramach których funkcjonuje – jest przestarzałym modelem. Nie chodzi tu przy tym o usprawiedliwianie zła, lecz o zrozumienie, iż świat nie jest czarno-biały, a ludzie w przeważającej większości nie są po prostu dobrzy albo źli. Mogli po prostu znaleźć się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie...