Nowe ruchy odwłoka Subotnik Ziemkiewicza Myślał rząd i premier, myśleli ich piarowcy, myśleli, myśleli, niósł się chrzęst ich zmuszanych do wysiłku zwojów mózgowych po korytarzach i gabinetach, no, aż wreszcie wymyślili. Wymyślili nie co robić, żeby choć trochę naprawić popełnione błędy, oczywiście, bo nie nad tym bynajmniej myśleli. Wymyślili, jak je przykryć. Jaka „wrzutka” zdoła odwrócić uwagę. I zaraz potuptali do zaprzyjaźnionych mediów z „niusem” − rząd proponuje po ćwierć balona za każdego zabitego na Siewiernym. Zaprzyjaźnione media „niusa” oczywiście podchwyciły, jak zwykły chwytać każdy bzdet, podrzucany im przez rządowy pijar. Podchwyciły i podkręciły. Usłużna jak zwykle „Wyborcza” połączyła go z przypomnieniem, że rodziny ofiar katastrofy w Mirosławcu sprzed 3 lat dostały „jedynie świadczenia wynikające ze śmierci ich najbliższych, a nie z tytułu katastrofy, do jakiej doszło”, bo obowiązywały wówczas nieco inne przepisy. „Byłoby skandalem, gdyby okazało się, że odszkodowania otrzymają rodziny ofiar katastrofy w Smoleńsku, a te po katastrofie samolotu CASA – nie”. Większość smoleńskich wdów, niestety, zachowała się w sposób godny i zbyła natrętnie dopytujących się dziennikarzy odpowiedzią, że nie myślą teraz o pieniądzach. Ale na szczęście dla rządowego piaru jest jeszcze Marcin Dubienecki. Ten najwyraźniej bardzo lubi być cytowany na kolorowych paskach. Po ujawnieniu dowodów, że pilot Tupolewa wcale nie próbował lądować, wrzucił na nie niezwykle w tym momencie wygodną dla władzy i salonu tezę o zamachu; teraz udzielił wypowiedzi, że ćwierć miliona to zdecydowanie za mało, i zrobił podobną karierę. No a wierny skrót przekazu dnia, do zapamiętania i powtarzania w formie przystępnej nawet dla móżdżku „młodego, wykształconego i z dużego miasta” dało jak zwykle co wieczór „Szkło kontaktowe”, gdzie mogliśmy usłyszeć, że to skandal bulić taką kaskę pazernym rodzinom, bo w końcu „na biednych nie trafiło”, a dołem na ekranie przeczytać dowcipne uwagi w stylu „a kasy za CASĘ nie będzie!”. Jakikolwiek uczciwy dziennikarz na tego „niusa” zareagować powinien przede wszystkim podejrzliwością: dlaczegóż to rząd akurat teraz wyskakuje ze sprawą, na którą w oczywisty sposób na razie nie czas?! Jeszcze nie ustalono odpowiedzialności, jeszcze trwają spory, bez tego nie ma się co wyrywać z wyliczeniami. Ba, przyjmowanie już w tej chwili przez rząd pełnej odpowiedzialności zdaje się być w sprzeczności z kwestionowaniem nieomylności MAK. Choć linia pana premiera jest tutaj tak pokrętna, że doprawdy trudno mówić, co właściwie on uważa. Najpierw, gdy piarowcy doradzili mu odstawiać twardziela, popisywał się, że raport jest „w całości nie do przyjęcia”, potem, jak dostał od przyjaciół ze wschodu po łapach, wyjaśnił już grzeczniej, że żadnego z ustaleń MAK zasadniczo nie kwestionuje, tylko, wydaje mu się, warto by raport jeszcze rozszerzyć, bo jest niekompletny. Ale wystarczyło jedno napomknienie ministra Ławrowa, że kwitnące stosunki między naszymi krajami mogą zostać przez takie gadanie popsute − i Tusk umknął „po rodzinę”, a jak się znów pojawił, to już zajęty jest jedynie pokrzykiwaniem na PiS, a jego klaka − wytykaniem smoleńskich rodzin, które dostaną kupę szmalu, chociaż „na biednych nie trafiło”, podczas gdy „młodzi, wykształceni i z dużych miast” tracą przez ich chciwość przyszłe emerytury. Najbardziej pouczający był ten moment zniknięcia premiera. Na tę chwilę − wszystko zamarło. Nikt nie wiedział, co zrobić, nikt nawet nie wiedział, co powiedzieć. Nie można było znaleźć żadnego platformersa gotowego udzielić publicznej wypowiedzi. Zamilkły lub głupkowato próbowały zmienić temat czołowe gwiazdy dziennikarstwa. Bez esemesa z centrali, bez „przekazu dnia” całe mrowisko popadło nagle w stupor i bezwolę. Wypisz wymaluj jak słudzy ciemności po upadku Saurona. Pokazało się dobitnie, że cały aparat władzy, rząd, partia, i najbardziej krzykliwe „niezależne” media to tylko rozrośnięty do monstrualnych rozmiarów odwłok Tuska. Gdy na chwilę, wskutek jakiegoś kryzysu, napędzająca go wola osłabnie, wszyscy oni popadają w otępienie. Nie wiedzą, co robić, co mówić, co myśleć. Tak ich przyuczono się nie wychylać, że bez wytycznych − po prostu ich nie ma. Na szczęście dla Tuska, gdy wszystko inne zawodzi, zostaje jeszcze jedna, jedyna siła, na której może odbudowywać swą popularność − nienawiść i pogarda polskiej obrazowanszcziny dla „Polski ciemnej”, „polskiego NRD”, dla „starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków”, dla „pisowców” po prostu. Do niej zawsze się może Tusk odwołać i wokół niej skrzyknąć swą zbieraninę. Choćby przeciwko pazernym wdowom i sierotom.
RAZ Pod rosyjskie dyktando. "To Warszawa włożyła do ręki Putina i Anodiny mechanizm sterujący polskimi umysłami oraz ministrami" "Rossijskaja Gazieta", komentując słowa premiera Tuska o raporcie MAK, napisała, że dokument rosyjskich ekspertów dał początek nieoficjalnej kampanii wyborczej w Polsce. Zdaniem rządowej rosyjskiej gazety Donald Tusk jest w trudnej sytuacji. Gazeta wskazuje, że jego krytyczne słowa o pracy MAK należy umieścić w logice zbliżających się wyborów. Głównymi adresatami jego (Tuska - red.) oświadczeń nie są Rosjanie. Jesienią w Polsce odbędą się wybory parlamentarne, które zadecydują o tym, czy Tusk i jego partia Platforma Obywatelska pozostaną u władzy. Zdaniem „RG", raport MAK to prezent dla PiSu, który utrzymuje się na powierzchni tylko dzięki katastrofie smoleńskiej. Z jedną uwagą rosyjskiej gazety można się zgodzić - polska polityka, przez skandaliczne decyzje rządu Donalda Tuska, znajduje się na uwięzi rosyjskich decydentów. I rzeczywiście dziś to w ogromnej mierze Kreml decyduje o tematach poruszanych w polskiej debacie publicznej. To od informacji z Rosji zależy, czym zajmą się polskie media, czy polscy politycy. Oddanie śledztwa smoleńskiego Rosjanom nie tylko oznaczało, że od Moskwy zależy los prawdy o katastrofie smoleńskiej, dobre imię Polski i polskich pilotów. Oznaczało również, że Warszawa włożyła do ręki Putina i Anodiny mechanizm sterujący polskimi umysłami oraz ministrami, skompromitowanymi nieudolnością w kontaktach ze stroną rosyjską. Katastrofa smoleńska była tak ogromną tragedią, tak niepowtarzalną katastrofą, że dysponent informacji o niej zyskał narzędzie sterowania polską przestrzenią medialną. I skutecznie z niego korzysta. Raport MAK zdominuje na długo polska debatę publiczną, zapewne katastrofa smoleńska będzie jednym z najważniejszych tematów kampanii wyborczej. Będziemy się rozwodzić, co Rosjanie zrobili źle, o czym zapomnieli, co przemilczeli specjalnie. Będziemy informować o własnych ustaleniach, polskim raporcie. Ogólnonarodowa debata na temat dokumentu Tatiany Anodiny już się zresztą zaczęła. Sygnał dał do tego premier Donald Tusk krytykując ustalenia Rosjan. Na znak premiera odpowiedziały już nawet te media, które od miesięcy są tubą propagandową rządu i uwierzytelniały rosyjskie śledztwo w Polsce. Obecne roztrząsanie błędów i patologii strony rosyjskiej jednak żadnych wymiernych efektów już nie da, MAK swojego raportu nie zmieni. Zaniedbania polskiej strony doprowadziły do tego, że w świat poszedł jasny przekaz – polscy piloci, zdenerwowani i źle wyszkoleni, nie byli w stanie oprzeć się presji pijanego dowódcy wojskowego i wbrew zaleceniom lądowali w złych warunkach w Smoleńsku. I – jak uznali Rosjanie – stąd cała tragedia. A mogli tak uznać, ponieważ premier polskiego rządu wolał prowadzić miłe rozmowy z premierem Putinem i prezydentem Miedwiediewem niż walczyć o prawdę ws. Smoleńska.
Jak pisałem ostatnio na portalu Fronda.pl, obecna krytyka raportu MAK oraz – coraz głośniejsza – krytyka decyzji premiera i polskich ministrów może się skończyć dymisją Donalda Tuska. Jednak mimo tego, raport MAK, przedstawiony przez Rosję nie jest żadnym prezentem dla PiS. A wręcz odwrotnie, jest prezentem raczej dla szerokiego obozu Platformy Obywatelskiej oraz popierających ją nieformalnych grup interesu. Bowiem dzięki raportowi MAK uwaga Polaków znów została skanalizowana na jednym temacie, temacie bezpiecznym dla rządzących. Platforma Obywatelska rozpoczęła jednoczenie społeczeństwa na walce z ustaleniami Tatiany Anodiny. Teraz opinia publiczna kierowana przez szefa rządu będzie czuła jedność w walce o prawdę ws. Smoleńska. I nawet jeśli ubocznym efektem tej walki będzie konieczność wymiany szefa PO, czy zmiana premiera, to zaplecze biznesowe, medialne, wywodzące się z byłych służb specjalnych, które obecnie wspiera Platformę, zyska na tym. Bowiem tak jak mgła w Smoleńsku przesłania prawdę o katastrofie, tak obecnie raport MAK przesłania coraz gorszy stan państwa. Stan, do którego doprowadziła Platforma Obywatelska i jej skrajnie nieodpowiedzialna polityka. Katastrofa gospodarcza, której widmo nadciąga nad Polskę, kolejne powodzie, które właśnie zagrażają krajowi, przenoszenie kosztów kryzysu na podatników, zaniechania w sferze reformy finansów państwa, zamach na pieniądze przyszłych emerytów, podwyżki VATu – to sprawy, których być może uda się nie nagłaśniać, dzięki ogólnonarodowemu śledztwu smoleńskiemu. Śledztwu, które dodatkowo ma szansę odtworzyć poczucie jedności wśród społeczeństwa. Jak wynika z ostatnich sondaży poparcia politycznego, Polacy wciąż chcą głosować na PO ze strachu przed PiSem. A wyborcy tak podchodzący do polityki najłatwiej odwrócą się od Platformy, jeśli poczują we własnych portfelach, że polityka rządu jest zła. Tak poczują już w tym roku, który będzie dużo gorszy dla polskiej gospodarki i polskich obywateli. Skandalicznie jednostronny raport MAK – wbrew temu co pisze rosyjska pasa – jest więc na korzyść obozu rządowego. Być może dzięki pracy śledczych z Moskwy Platformie uda się odwrócić częściowo uwagę Polaków od zubożenia w ich domowych budżetach, do których doprowadził Donald Tusk i Jacek Vincent Rostowski. A jeśli trzeba będzie tych dwóch polityków, ekspertów od księgowości rodem z mafijnych klanów, zamienić na innych – to byłe służby sięgną po nowego „Tuska", który w sposób równie miły i sympatyczny będzie kontynuował dzieło poprzednika. Nadal będzie kopał piłkę, ocieplał stosunki z naszymi partnerami, a w chwilach wolnych od rozrywek i zabaw, chwilę poadministruje państwem. I też nie będzie przeszkadzał tym, co z tyłu robią interesy, doprowadzając kraj nad przepaść.
Kamiński o umorzeniu śledztwa wobec Marczuk. "W świetle materiałów CBA nie akceptuję zmiany stanowiska prokuratury" Oświadczenie Umorzenie śledztwa wobec Weroniki Marczuk to przykład wyjątkowej niekonsekwencji i w mojej ocenie złej woli prokuratury. Przypominam, że to nie CBA, ale Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiała Pani Marczuk zarzut płatnej protekcji. Więcej nawet. Skierowała do sądu wniosek o jej tymczasowe aresztowanie, co oznacza, że miała przekonanie graniczące z pewnością, iż do takiego przestępstwa doszło. Nie rozumiem, i w świetle materiałów dowodowych CBA nie akceptuję, zmiany stanowiska prokuratury. W tej sytuacji domagam się ujawnienia opinii publicznej całości materiałów, jakie CBA i prokuratura zgromadziła w sprawie prywatyzacji Wydawnictw Naukowo-Technicznych. Jednocześnie pragnę zwrócić uwagę, że zarzut łapownictwa wobec prezesa WN-T Bogusława S. jest w dalszym ciągu podtrzymywany przez prokuraturę. Moje oburzenie budzi także to, że prokuratura odrzuciła materiały operacyjne CBA, na których zgromadzenie Biuro miało zgodę Prokuratora Generalnego. To przecież Prokurator Generalny wyrażał w 2009 r. zgodę na czynności CBA, a jego zastępca był na bieżąco informowany o ich przebiegu. Prokuratura odrzucając materiał operacyjny CBA pozbawiła się tym samym kluczowych dowodów w tej sprawie. Mariusz Kamiński były Szef CBA
Lisicki: jeżeli premier Donald Tusk naprawdę zaufał Rosjanom, to znaczy, że "wziął własny PR za prawdziwą politykę" Donald Tusk stracił słuch. Mistrz politycznej rozgrywki, który przez tyle lat potrafił zapędzać w kozi róg przeciwników, tym razem się pogubił. I to jak - pisze w cotygodniowym felietonie Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej". Lisicki zauważa, iż "nie sposób było odpędzić od siebie myśli, że w starciu z bezwzględnymi Rosjanami Tusk położył uszy po sobie". Pytanie - dlaczego? Po pierwsze, premier mógł zwyczajnie nie docenić wagi sprawy. Wielu polityków PO od początku zdawało się bagatelizować katastrofę smoleńską. Mogło się im zatem wydawać, że Smoleńsk utracił polityczne znaczenie, a wyborcy są już zmęczeni debatą na temat tego kto, kiedy i jak zawinił. Rachuby te zresztą wydawały się całkiem trafne. Jednego wszakże Tusk nie przewidział, że Rosjanie przerzucą całą winę na polskich pilotów, wyprą się wszelkiej odpowiedzialności i dodatkowo jeszcze poniżą śp. generała Andrzeja Błasika, który znienacka stał się głównym sprawcą tragedii. Nic dziwnego, że tak duża doza lekceważenia i pogardy dla pilotów musiała obudzić poczucie godności Polaków. Drugi potencjalny powód - jest jeszcze gorszy: Być może premier naprawdę zaufał Rosjanom. Uznał, że nowe otwarcie, wzajemne zbliżenie, wspólne dążenie do naprawy stosunków, nowa przyjaźń nie są tym, czym są – miłymi sloganami i frazesami – ale opisują prawdziwy stan rzeczy. Byłby to dość osobliwy przykład polityka, który wziął własny PR za prawdziwą politykę i wykazał się ponadprzeciętną naiwnością. Dlatego rosyjski cios był tak mocny i tak nieoczekiwany. W sumie, zauważa naczelny "RZ", "to, co nie powiodło się przez tyle miesięcy PiS – podważenie zaufania do Tuska i uderzenie w jego wiarygodność – załatwił jednym raportem MAK". Stare przysłowie mówi „Chroń mnie Boże od przyjaciół, z wrogami sam sobie poradzę". Szczególnie od takich przyjaciół, mógłby dziś dodać Donald Tusk, jak Władimir Putin. Dodać poniewczasie. Rosjanie zamiast przyjaźni wolą władzę, a już szczególnie jej okazywanie - kończy Lisicki. Prej
Informacja o sukcesie polskich służb jest dowodem na to, że działają tak, jak należy. Chociaż nie da się przy tej okazji nie zadać innych pytań Już 10 kwietnia podczas pierwszej rządowej narady po katastrofie wydano polecenie służbom, by natychmiast jechały na miejsce katastrofy i zbierały "co się da".
- podaje "Fakt" Dziennikarze "Faktu" napisali o tym, o czym w środowisku mówi się już od jakiegoś czasu. Zapis rozmów z wieży kontroli lotów w Smoleńsku nie został przegrany metodą chałupniczą, jak to określił minister Jerzy Miller. Podobnie, jak inne dane i dokumenty został przejęty przez polskie służby w trakcie wykonywania swoich czynności, o czym minister Miller doskonale wiedział. Agenci polskich służb dostali jednoznaczne polecenie: W Smoleńsku i Moskwie wpychamy się, gdzie się da, zabieramy, co się da, gadamy ze wszystkimi, z kim się da. Jak bez wódki nie razbieriosz, to też działać. Co jeszcze zrobili polscy agenci według ustaleń "Faktu"? Udało im się również spenetrować smoleńskie lotnisko – porobili zdjęcia i nagrania wideo na całym Siewiernym, dokumentując stan radiolatarni, świateł, radaru, pasa, a nawet barak zwany wieżą kontroli lotów. Udało się też od wielu obecnych na smoleńskim lotnisku Rosjan wydobyć bezcenne informacje, jak działało lotnisko i jak przebiegały przygotowania do przyjęcia polskiego prezydenta. To właśnie dlatego śledczy wiedzą, że wbrew twierdzeniu Rosjan istnieje nagranie wideo pracy radaru na wieży. Moskwa nie wydała nam nagrania, bo twierdzi, że zacięła się taśma w magnetowidzie. Te materiały nie stanowią dowodów procesowych w ścisłym sensie, ale prokuratura może się z nimi zapoznać w toku śledztwa i wykorzystać jako informacje o dowodzie. Informacja o sukcesie polskich służb potwierdza, że działają tak, jak należy. Chociaż nie da się przy tej okazji nie zadać pytania o to, co robiły polskie służby wywiadowcze i kontrwywiadowcze, cywilne i wojskowe przed lotem rządowego Tu-154M 10 kwietnia 2010 r.? W jaki sposób zabezpieczały lot Prezydenta RP i 95 innych osób - w tym całego dowództwa polskich sił zbrojnych - w trakcie lotu do Smoleńska? Czy polskie służby sprawdziły samolot Tu-154M o numerze bocznym 101, kiedy wrócił 23 grudnia po remoncie w Samarze? I dlaczego ten remont odbył się w zakładach Olega Dieripaski w Samarze, a nie - jak to było dotychczas - przeprowadzane przez polskie zakłady Bumar? Czy polskie służby czuwały nad organizacją wizyty Prezydenta? Czy wiedziały kim jest Tomasz Turowski, odpowiedzialny za organizację wizyty ze strony polskiej ambasady w Moskwie, w rzeczywistości szpieg PRL, tzw. nielegał? Tych pytań jest o wiele więcej. To tylko niektóre z nich. Mamy nadzieję, że na wszystkie poznamy odpowiedzi wraz z opublikowanie polskiego raportu. A tymczasem przypominamy fakt, który chyba umknął wielu dziennikarzom: W sierpniu 2010 r. nieznani sprawcy włamali się do jednego z oddziałów Komitetu Śledczego przy Prokuraturze w Moskwie. Komitet to odpowiednik amerykańskiego FBI. Przestępcy wdarli się do oddziału zajmującego się sprawami specjalnego znaczenia. Rosyjskie agencje donoszą, że celem napadu były dokumenty i materiały zbierane przez śledczych. Agencja Interfax podaje, że włamano się do 18 gabinetów i 25 sejfów, w których przechowuje się najważniejsze materiały śledcze. Okazuje się, że wydział był pilnowany tylko przez jednego, nieuzbrojonego ochroniarza-emeryta. Mężczyzna został związany, a włamywacze przez kilka godzin spokojnie penetrowali oddział komitetu śledczego i rozbijali zamki sejfów. O poranku na stronie Komitetu Śledczego pojawił się komunikat, w którym napisano, że żadne materiały śledcze nie zaginęły, a przestępcy zabrali jedynie kamerę wideo i telewizor. - podało 31 sierpnia radio rmf.fm m.in. za agencją Interfax. Możemy przyjąć zgodnie z tym, co napisano na stronach Komitetu Śledczego, że był to napad o charakterze rabunkowym. Ale niektórzy wiedzą, że są jeszcze w polskich służbach patrioci. I nie tylko w polskich... Bar, źródło: Fakt/rmf.fm/własne
Prof. Szewach Weiss wspiera Grossa: "Czy to jest prawda? To jest najważniejsze pytanie. Tak, to jest prawda" Jak informuje "Gazeta Wyborcza", były ambasador Izraela w Polsce prof. Szewach Weiss ocenił, iż "Jan Tomasz Gross to poważny historyk, z którym Polacy powinni umieć odważnie dyskutować. Weiss - znany do tej pory z obrony dobrego imienia Polski - stwierdził: To, co pisze Gross, to nie są bzdury. Dyskusja z nim powinna być na wysokim poziomie, na polskim poziomie. Czy to jest prawda? To jest najważniejsze pytanie. Tak, to jest prawda. Interpretacja to jest już inna sprawa. Czy to było związane z polskim antysemityzmem, mającym swoje korzenie w Kościele, czy to był margines, który rządzi w czasach chaosu, bo ma wygodne warunki, bo cały reżim jest bestialski i diabelski? To jest już sprawa interpretacji. W pewnym sensie on i jego rodzina zostali wypędzeni [w 1968 roku]. Dlatego być może wielu Polaków - historyków i dziennikarzy - ma poczucie, że jego praca to zemsta za wypędzenie. Będąc małym dzieckiem wyjechałem z moją mamusią z Gliwic do Wałbrzycha. Nie było miejsc w pociągach, to wepchałem mamę siłą do pociągu, a ja na dach. Było tam bardzo dużo Polaków i mama powiedziała: Szewku, nałóż kaszkiet, tak by nie widzieli twoich żydowskich oczu i nie mów nic, bo twoje "r" jest żydowskie i cię zrzucą z dachu Polacy nie byli najgorsi. (...) W tej piramidzie zła albo w tej czarnej dziurze zła - Polska nie jest na najgorszym miejscu. Za opinię, iż "nie byliśmy najgorsi", powinniśmy chyba być wdzięczni? Nie jest dobrze. Zobaczymy, co będzie dalej. Bo to nie jest przypadkowy sygnał. Jakby nie patrzeć - prof. Weiss zmienia ton mówienia o Polsce. I to dość radykalnie. Pat
Prof. Nowak: "Brak odpowiedzi zwierzchnika sił zbrojnych oraz ministra obrony na pohańbienie munduru generała wojska polskiego... W "Super Expressie" jak zwykle ciekawa rozmowa ze znawcą Rosji, historykiem prof. Andrzejem Nowakiem. Prof. Nowak podkreśla, że "w tym dialogu", zwanym pojednaniem, "Rosja traktuje Polskę z niezwykłą brutalnością". Czego dowodem jest raport MAK.: Premier Tusk został postawiony pod ścianą, mając do wyboru albo pełną akceptację tej brutalności i przyjęcie wszystkich warunków dyktowanych przez Putina, albo poszanowanie godności Rzeczpospolitej. Brak odpowiedzi prezydenta Komorowskiego jako zwierzchnika sił zbrojnych oraz ministra obrony narodowej Klicha na pohańbienie munduru generała wojska polskiego - bo taki jest główny przekaz raportu MAK - uważam za przejaw uległości bądź lęku ze strony obecnych władz Polski przed naruszeniem tej linii ocieplania stosunków z Rosją. Prof. Nowak zwraca uwagę, że agresja Moskwy wobec Rosji rozpoczęła się dużo wcześniej niż władzę objęło Prawo i Sprawiedliwość: Prezydenci Kwaśniewski i Kaczyński przeszkadzali Rosji w planach cichej, ale skutecznej ekspansji w Europie Środkowo-Wschodniej. Zamrożenie wzajemnych stosunków nastąpiło już w roku 2002, zaraz po wizycie Putina w Warszawie, gdy prezydent Kwaśniewski nie zgodził się na przejęcie kluczowych przedsiębiorstw związanych z polską energetyką przez Rosję. Niechęć Moskwy wywołał też jego udział w pomarańczowej rewolucji. Ważna jest uwaga prof. Nowaka o tym, że "Rosji bardzo zależało, by Polska "pogodziła się z celami politycznymi Putina", które są "w elementarnej sprzeczności z polskim interesem państwowym, zarówno w sferze bezpieczeństwa energetycznego, jak i geopolitycznego": Czy Rosja - tak jak obiecywał premier Tusk jadąc do Moskwy na początku 2008 roku - odstąpiła od budowy gazociągu północnego? Nie. Czy zmieniła stanowisko w sprawie Katynia? Nie. Szef "Arcanów" podkreśla, że w krótkiej perspektywie relacje Warszawy i Moskwy "mogą się poprawić wyłącznie kosztem interesów Polski." Możemy przyjąć bez zastrzeżeń wersję rosyjską, której kłamliwość wykazaliśmy, ujawniając jej wewnętrzne sprzeczności. I wtedy Rosja ogłosi światu, że nie ma problemów w stosunkach z Polską - prognozuje prof. Nowak.
Sil
Niewybieralny radykalizm. Ziemkiewicz docieka w "Rz", "dlaczego PiS nie wygra kolejnych wyborów pomimo kompromitacji Tuska" To pytanie nurtuje polityków, komentatorów i zwykłych wyborców. Rafał Ziemkiewicz kolejny raz rusza pod prąd opinii prawicowej blogosfery . "Zareagować na tak potężną kompromitację rządu Tuska tak, żeby nic na tym nie zyskać - to ze strony Prawa i Sprawiedliwości niewątpliwe mistrzostwo" - pisze publicysta w "Rzeczpospolitej". Szczegółowo przypomina kompromitacje rządu Platformy w ostatnich miesiącach: aferę hazardową, aferę ze stoczniami i zapaść kolei połączoną z obroną Cezarego Grabarczyka.
"Na koniec zaś rosyjski MAK spektakularnie ukarał premiera za krytykę wstępnego raportu, okazując kompletne lekceważenie dla polskich zastrzeżeń oraz wypuszczając do polskich dziennikarzy przecieki, z których jasno wynika, iż Donald Tusk z góry zgodził się na wszystko i przez długich dziewięć miesięcy okłamywał społeczeństwo. W decydujących dniach szef rządu i partii zniknął na urlopie, a ministrowie i posłowie, których dotąd pełno było w mediach, pochowali się głęboko i nawet rzecznik rządu z rozbrajającą szczerością wyznał dziennikarzom, że dopóki premier nie wróci i nie ustali obowiązującej linii, nikt nie wie, co mówić. Po tym wszystkim notowania partii rządzącej spadają o kilka procent. Na pewno nie tak bardzo jak można by się spodziewać. Niepojęte. Ale jednak - spróbujmy pojąć". Dalej Ziemkiewicz definiuje "polityczny kłopot" efektownym śródtytułem: "Między mafią a sektą": "Nie wątpię, że w otoczeniu prezesa Jarosława Kaczyńskiego nikt nie ma wątpliwości: winne są wrogie PiS media (pytanie, czy media były PiS życzliwe w 2005 r., gdy podwójnie wygrywał wybory, jest zapewne pytaniem, którego tam nie wypada zadawać). Winna też jest - politycy tego na głos nie powiedzą, ale żelazny elektorat swoje wie - większość społeczeństwa, ze szczętem ogłupiona i zmieniona w stado lemingów. Osobiście skłaniam się ku innej odpowiedzi: winny jest sam PiS, który de facto przestał być partią polityczną, a więc organizacją zdolną prowadzić dialog z wyborcami, z jednej strony wyczuwać ich aspiracje i nastroje, z drugiej je wyrażać. (...) W części dotyczącej PiS rozpoznanie to zaczęło być potem powielane przez ludzi, z którymi zdecydowanie nie lubię się zgadzać. Mimo wszystko jednak muszę się przy swoim upierać. PiS stał się polityczną sektą, po tragedii smoleńskiej coraz mocniej brnącą w wodzowską ortodoksję. (...) Ziemkiewicz szczegółowo analizuje konfrontację między realnymi zdarzeniami i PiS-owską narracją: "Słabość PiS dobrze pokazuje konkretny przykład z ostatnich dni. Oto otrzymujemy niezwykle ważki element rozwiązania smoleńskiej zagadki. Okazuje się, że wbrew propagandowej tezie o "presji" na załogę, ukutej przez Rosjan w pierwszych minutach po wypadku i gorliwie upowszechnianej przez rzeszę tutejszych "pożytecznych idiotów", pilot tupolewa nie chciał wcale "lądować za wszelką cenę". Na bezpiecznej wysokości podał komendę: "odchodzimy", i została ona potwierdzona przez drugiego pilota - przyczyny katastrofy należy więc szukać w odpowiedzi na pytanie, dlaczego mimo to samolot wciąż się zniżał. Można wysunąć hipotezę zgodną z tym, co wcześniej już mówili eksperci, i co pisali zajmujący się tematem dziennikarze: że podejmując decyzję o przerwaniu lądowania, piloci uruchomili automatyczną procedurę odejścia na drugi krąg. Procedura ta nie zadziałała zaś, ku ich zaskoczeniu, ponieważ na lotnisku Siewiernyj nie było systemu ILS.
Czy piloci mogli nie wiedzieć, że tego systemu na lotnisku nie ma? Mogli, ponieważ - jak przypuszczają niektórzy - kiedy śp. Arkadiusz Protasiuk jako drugi pilot lądował tam kilka dni wcześniej z Donaldem Tuskiem i jego delegacją, lotnisko wyposażone było w pełni. I wydaje się wątpliwe, aby ktokolwiek informował pilotów, że po tej wizycie całe "VIP-owskie" wyposażenie lotniska zostało zdemontowane. Nie czuję się kompetentny do weryfikowania tej hipotezy, ale na pierwszy rzut oka wydaje się ona dość prawdopodobna. Co ważne dla naszego przykładu, taka wersja wydarzeń pasuje doskonale do "narracji" budowanej przez PiS. Główną przyczyną tragedii bowiem okazuje się w takim wypadku, jak to właśnie prezes PiS sugerował od wielu miesięcy, podjęcie przez Donalda Tuska wspólnej z premierem Władimirem Putinem gry na zmarginalizowanie śp. prezydenta i odarcie ze znaczenia rocznicowej uroczystości, której patronował. Na zdrowy rozum działacze PiS powinni więc jednym chórem krzyknąć: "a nie mówiliśmy?!". Tymczasem reakcja na odczytane zapisy była zupełnie inna: "to wskazuje, że mieliśmy do czynienia z zamachem". I właśnie słowo "zamach" przez cały dzień królowało na kolorowych paskach w połączeniu z PiS oraz nazwiskami Antoniego Macierewicza i Marcina Dubienieckiego. Był to wspaniały prezent dla sypiącego się rządowego pijaru. Z kilku względów, wśród których nieostatnim jest fakt, iż związek między decyzją pilota o przerwaniu lądowania z uprawdopodobnieniem hipotezy o zamachu jest żaden. W publicznym obiegu - acz raczej z dala od głównego nurtu mediów - znajdują się dwie wersje teorii zamachu: wybuch bomby albo - jak to ujął wspomniany Antoni Macierewicz - "naprowadzanie wprost na śmierć". Jeśli w samolocie miała wybuchnąć bomba, to żadna decyzja pilotów nie miała na to wpływu. Jeśli zaś zamach polegać miał na celowym naprowadzeniu samolotu na kurs kolizyjny, to odczytany zapis wręcz takiej tezie przeczy, bo dowodzi, że polski pilot się owemu naprowadzaniu nie poddał. Sugestia, jakobyśmy w odczytanym fragmencie nagrania zyskali potwierdzenie tezy o zamachu, jest więc, mówiąc najdelikatniej, w oczywisty sposób naciągana. Nie jest też wcale, abstrahując już od prawdopodobieństwa, społecznie nośna. Przeciwnie. Badania pokazują, że w zamach w Smoleńsku skłonnych jest wierzyć tylko około 10 procent Polaków. Jak na skalę niewątpliwych rosyjskich manipulacji, ukrywania dowodów i arogancji, to naprawdę bardzo niewiele. Ale też nikt nie umie wskazać, jakie konkretnie siły i co miałyby zyskać na zgładzeniu prezydenta, który kończył już kadencję i nie miał szans na następną, a nieodzownym warunkiem katastrofy była mgła, której sztuczne wytworzenie uważane jest za niemożliwe. Wyskakując z zamachem, PiS zdołał więc - a to już naprawdę sztuka - nic nie zyskać na oczywistej kompromitacji i samego rządu i jego medialnej klaki gorliwie od miesięcy przypisującej śp. prezydentowi rzekome "zmuszanie pilotów" do lądowania. Dlaczego tak się stało? - pyta publicysta. I odpowiada: Mechanizm, który napędza PiS, jest prosty do zrozumienia, zwłaszcza dla kogoś, kto od lat zna polską prawicę jak zły szeląg. Zawsze charakterystyczna była dla niej postawa "nasza sprawa słuszna, więc zwyciężyć musim", i zawsze podstawą strategii czyniło to przekonanie, że zwycięstwo jest oczywiste, nastąpi samo z siebie mocą "odbicia wahadła", problemem jest nie jak wygrać, tylko jak nie dopuścić, by na zwycięstwie zyskali prawicowi konkurenci. Dla dziennikarzy nie jest tajemnicą, że w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego panuje opinia - słuszna czy nie - iż jest on całkowicie "zafiksowany" na tragedii i na ukaraniu winnych śmierci brata. Ponieważ zaś wszelki awans w partii zależy wyłącznie od jego decyzji, objawy słabnięcia Tuska pobudzają działaczy do intensywnej walki o łaski prezesa. Może zaś na nie liczyć, wedle panującego przekonania, ten, kto przebije się z mocniejszą i bardziej radykalną opinią na ten temat. Tezy sprzed miesięcy, o odpowiedzialności moralnej, już nie wystarczają, trzeba formułować ostrzejsze, o zamachu, o agenturalnym podporządkowaniu rządu Putinowi albo rosyjskim służbom. Zamiast więc zwracać się do wyborców, ich przekonywać - PiS zwraca się do własnego prezesa i licytuje w radykalizmie na jego użytek. Że w ten sposób nie pozyskuje, a może nawet traci wyborców? Przecież oni i tak nie mają dokąd pójść, powtórzenie sukcesu Orbana jest wobec kompromitacji Tuska pewne i oczywiste". Na koniec Ziemkiewicz przewiduje dalszy rozwój wydarzeń. Platforma pozbędzie się kilku polityków, może nawet potraktuje samego Tuska jak genseka zsyłanego przez partyjnych towarzyszy na emeryturę. I znowu wygra. Warto przypomnieć, że w ostatnich sondażach, na fali sporu o Smoleńsk, PiS zwyżkuje, choć cały czas jest mocno za PO. Z drugiej strony, kiedy słuchało się w ostatnich parlamentarnych debatach wywodów Beaty Kempy o "łagrach" czy Antoniego Macierewicza o "zaprzaństwie", miało się wrażenie, że czołowi politycy tej partii przemawiają do już przekonanych, owych 10 procent. Nawet nie wszystkich obecnych wyborców PiS. I co prawda sam Jarosław Kaczyński znowu zafundował swojej partii leciutki lifting w kierunku złagodzenia tonu. Ale licytacja na najgłośniejszy i najskrajniejszy ton trwa w tej partii nadal. Kostyczny, ale rzeczowy język Ludwika Dorna jest towarem deficytowym, a on sam ledwie tolerowanym towarzyszem podróży. Poz
Nigeryjscy wydrwigrosze Każdy chyba internauta miał przyjemność zapoznać się z nigeryjską specjalnością, jaką są tamtejsi farmazoni. Rozsyłają spamy zawiadamiające, że oto człowiek może stać się właścicielem jakichś $100 mln (na ogół zresztą szafują sumami większymi) trzeba tylko przesłać na koszty jakieś $1000 i najlepiej pojawić się w Nigerii osobiście. Co czasem skutkuje oskubaniem do ostatniego centa – a czasem rozstaniem się z życiem. Jak możemy dowiedzieć się ze strony „WPROST”24 (proszę zwrócić uwagę na dyskretny inserat: "REKLAMA”!):
"Polska jest graczem globalnym" - dyrektor Banku Światowego chwali nasz kraj Polska jest globalnym graczem i musi zacząć się tak zachowywać - pisze dla portalu EUobserver dyrektor zarządzająca w Banku Światowym M'Gozi Okonjo-Iweala, wychwalając wyniki gospodarcze Polski i stawiając ją za wzór krajom rozwijającym się. "Kiedy Polska obejmie prezydencję w Radzie Unii Europejskiej w tym roku, zajmie centralne miejsce na scenie. Będzie odpowiadać za zarządzanie najsilniejszego związku narodów. I będzie mieć okazję, by kształtować przyszłość milionów na świecie" - napisała M'Gozi Okonjo-Iweala w obszernym komentarzu o Polsce. Przypomina w nim, że rok temu, kiedy Europa wciąż była w recesji, dochód na osobę w Polsce wzrósł do ponad 12 196 dol. "Bez fanfar i rozgłosu Polska przystąpiła do grupy krajów zakwalifikowanych przez Bank Światowy, jako gospodarki wysokodochodowe" - pisze M'Gozi Okonjo-Iweala. Była minister finansów i spraw zagranicznych Nigerii dodaje, że Polska nie tylko była jedynym krajem UE, który uniknął recesji w 2009 r., ale też "zanotował najdłuższy okres nieprzerwanego wzrostu gospodarczego spośród byłych komunistycznych krajów Europy i Azji środkowej". Zdaniem Okonjo-Iweali 2011 będzie dla Polski już dwudziestym z rzędu rokiem "ekspansji gospodarczej". W tym czasie przeciętny dochód na poziomie ok. 2 tys. dol. w 1990 roku wzrósł do ok. 12,5 tys. dziś - podkreśla dyrektor zarządzająca w Banku Światowym. Dyrektor zastrzega jednocześnie, że wiele musi jednak jeszcze zostać w Polsce zrobione: deficyt finansów publicznych musi być ograniczony, stopa zatrudnienia podwyższona, a rynki pracy bardziej elastyczne. Czemu p. Dyrektorka Zarządzająca (to coś więcej, niż sprzątaczka!!!) tak nam kadzi? (Podkr.moje): Odpowiedź jest tu:
Dyrektor Zarządzająca Banku Światowego, pani N'Gozi Okonjo-Iweala, odwiedza Polskę WARSZAWA, 12 stycznia 2011 roku — Bank Światowy ma zaszczyt poinformować, iż pani M'Gozi Okonjo-Iweala, Dyrektor Zarządzająca Banku Światowego, złoży w Polsce wizytę w czwartek, 13 stycznia b.r. Pani M'Gozi Okonjo-Iweala przyjeżdża do Polski na zaproszenie profesora Marka Belki, Prezesa Narodowego Banku Polskiego. Motywem przewodnim jej pobytu jest omówienie udanej transformacji, jaką przeszła Polska stając się krajem o wysokich dochodach, oraz zyskującej na znaczeniu roli Polski jako donora, a także możliwości, jakie pojawiają się wraz z nadchodzącą prezydencją Polski w Unii Europejskiej, jeżeli chodzi o dzielenie się polskim sukcesem i doświadczeniem, zarówno z innymi krajami w regionie, jak również z mniej rozwiniętymi krajami na świecie. Podczas wizyty w Polsce pani M'Gozi Okonjo-Iweala spotka się z Radosławem Sikorskim, Ministrem Spraw Zagranicznych, Waldemarem Pawlakiem, Wicepremierem i Ministrem Gospodarki, oraz Janem Rostowskim, Ministrem Finansów. Będzie również uczestniczyć w seminarium zatytułowanym: “Sukcesy polskiej transformacji gospodarczej – jak się nimi podzielić z innymi? Perspektywy pomocy rozwojowej z Polski” zorganizowanym przez Narodowy Bank Polski. Pani M'Gozi Okonjo-Iweala oraz pan Andrzej Raczko, członek zarządu Narodowego Banku Polskiego wezmą udział w konferencji prasowej, która odbędzie się w dniu 13 stycznia o godz. 15:45 w siedzibie Narodowego Banku Polskiego. Kontakt: W Banku Światowym: Warszawa: Anna Kowalczyk, +48 605 282 998, akowalczyk@worldbank.org
Waszyngton: Kristyn Schrader, +1-202-458-2736, kschrader@worldbank.org
W Narodowym Banku Polskim: Magdalena Węsierska-Wieczorek, tel.: (22) 585-4354, cell.: 695 419 342, magdalena.wesierska-wieczorek@nbp.pl Po prostu p.Okonjo-Iweala przyjechała po prośbie! Jesteśmy teraz tak bogaci, że powinniśmy się podzielić... (NB. proszę zauważyć, że wszystkie osoby obsługujące p. Okonjo-Iwealę są płci żeńskiej!!) To nie jest jakaś wycieczka osobista. Ja absolutnie nie porównuję p. Okonjo-Iweali z naciągaczami z Nigerii. To akurat jest osoba, nie tylko jak na nigeryjskie standardy, bardzo uczciwa i znana z walki z korupcją (dlatego wyrzucili Ją z Nigerii na to nic nie znaczące stanowisko w BŚw.!). A, że taka przypadła Jej rola – no, cóż...
Wirus „Smoleńsk II” Prasa donosi, że do Polski powrócił wirus AH1N1, czyli „świńskiej grypy”. Być może. Natomiast nie ulega kwestii, że wirus „Smoleńsk”, który zaatakował większość Polaków na wiosnę ub. roku, pojawił się ponownie – chyba nawet na większym obszarze. „Sm-II” daje cokolwiek inne objawy. U zarażonego piana na ustach pojawia się nie wtedy, gdy twierdzi, że „Ruskie” samolot zestrzeliły – względnie: podłożyły bombę; nie – pojawia się wcześniej. Co jest zresztą typowe w nawrotach choroby. Otóż „Sm-II” atakuje wraz z sugestią, że cała polska armia utraciła honor, bo śp. gen. Andrzej Błasik miał (jako jedyny na pokładzie!!!!) we krwi... 0,6‰ C2H5OH!!! Otóż śp. gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski twierdził, że we krwi ułana muszą być: koń, kobieta i koniak – i praktykował to osobiście. Nikt nigdy jednak nie nazwał Go człowiekiem pozbawionym honoru. Nawet ostatnim Prezydentem II Rzeczypospolitej został. Na krótko i na obczyźnie – ale zawsze! Od razu wyjaśniam: Tak, ostatnim prezydentem II RP był gen. Długoszowski. Konstytucja II RP przewidywała, jak widać: rozsądnie (a jakiej innej oceny można oczekiwać od monarchisty?) że w uzasadnionych sytuacjach (wojna) prezydent możne zrzec się urzędu, mianując jednocześnie następcę. Art. 24
(1) W razie wojny okres urzędowania Prezydenta Rzeczypospolitej przedłuża się do upływu trzech miesięcy od zawarcia pokoju; Prezydent Rzeczypospolitej osobnym aktem, ogłoszonym w gazecie rządowej, wyznaczy wówczas swego następcę na wypadek opróżnienia się urzędu przed zawarciem pokoju.
(2) W razie objęcia przez następcę urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej, okres jego urzędowania trwa do upływu trzech miesięcy od zawarcia pokoju. Tak też postąpił śp. Ignacy Mościcki, internowany w Rumunii po 18-IX-39. Co prawda złamał tym prawo rumuńskie (miał przebywać w Rumunii nie jako prezydent RP - „mais non en Leur qualité officielle”) – ale z punktu widzenia prawa polskiego nie miało to znaczenia. 25-IX-39 zrzekł się urzędu i wyznaczył swym następcą gen. Długoszowskiego (antydatowano to na 17-IX – by nie irytować Rumunów). Tu nastąpił jeden z licznych kompromitujących wyczynów „sanacji”. Cytuję Wikipedię: 17 września 1939 (faktycznie 25 września – zarządzenie antydatowane) prezydent Ignacy Mościcki wyznaczył go "na swego następcę na wypadek opróżnienia się urzędu przed zawarciem pokoju" – zgodnie z art. 24 Konstytucji kwietniowej. Wieniawa powiadomiony o nominacji opuścił Włochy i udał się pociągiem przez Szwajcarię do Paryża by objąć urząd. Ze względu na sprzeciw rządów Francji i Wielkiej Brytanii, oraz anty-piłsudczykowsko nastawionego Władysława Sikorskiego wobec jego nominacji, zrzekł się następstwa na urzędzie Prezydenta RP. Decyzja o wyznaczeniu następcy została odwołana 17 września 1939 (faktycznie 26 września – zarządzenie antydatowane). Gdyby gen. Długoszowski mianował z kolei następcę – ciągłość byłaby utrzymana. Niestety: zrzekł się – a Mościcki już nie był prezydentem – bo się oficjalnie zrzekł stanowiska! Nie mógł więc mianować nikogo. W wyniku tego formalnego błędu urząd prezydenta II RP przestał de lege istnieć 26-IX-1939 PS. {magrot} sumituje się, że nie chciała mnie urazić ani obrazić (proszę zajrzeć na Jej blog) - ale: hmmm...
Zajmę się tym na portalu w najbliższych dniach. JKM
Nabożeństwa w czynie pierwszomajowym No to już wszystko jasne! Nie ma mowy o tym, by dzień 1 maja został zdegradowany do powszedniości. Pozostanie dniem świątecznym nie tylko jako Święto Pracy, ustanowione świętem na ziemiach polskich przez naszych okupantów i zarazem wybitnych przywódców socjalistycznych: Adolfa Hitlera i Józefa Stalina – ale także z drugiego powodu – jakim będzie beatyfikacja Jana Pawła II. Co więcej – wygląda na to, że między tymi dwoma przyczynami istnieje pewien związek. Święto Pracy, niezależnie od intencji pierwotnych pomysłodawców, przekształciło się w festiwal werbalnego schlebiania tak zwanemu „ludowi pracującemu”, który na co dzień jest przez schlebiających bezceremonialnie golony i strzyżony („Bo trzeba golić, strzyc to bydło, a kiedy padnie – zrobić mydło” – twierdził Towarzysz Szmaciak). Nietrudno się domyślić celu tego schlebiania; chodzi o to, by lud pracujący nie zorientował się, że jest golony i strzyżony przez schlebiających, albo, jeśli już jest to nieuchronne – żeby zorientował się możliwie jak najpóźniej, a po drugie – żeby - jeśli nawet już się zorientuje – te pochlebstwa go udobruchały do tego stopnia, by pozwolił się golić i strzyc już świadomie. Przypominam sobie z czasów stalinowskich, jak spędzeni na pierwszomajowy pochód uczestnicy, z ogniem w oczach, kto wie, na ile autentycznym, śpiewali: „dziś nikt nas do pracy nie zmusi, bo dzień ten przez lud jest obrany…!” – chociaż żaden z nich nie miał chyba wątpliwości, że gdyby UB postanowił ich rozpędzić i zagonić do ciężkich robót, to nikt nie odważyłby się pisnąć słowa protestu i pracowałby tak pokornie, jak tylko by potrafił. Okazuje się, że takie dysonanse poznawcze nie tylko są możliwe, ale mogą nawet stać się trwałym składnikiem zbiorowej świadomości. Podobieństwo Święta Pracy z beatyfikacją Jana Pawła II polega na tym, że ta beatyfikacja została zdecydowana, jak to się mówi – „pod presją” nie tyle jakiegoś prezydenta, co właśnie ludu, który podczas pogrzebu tego papieża, Bóg wie, przez kogo podburzony, nie tylko trzymał w różnych widocznych miejscach transparenty, najwyraźniej namalowane przez tego samego liternika, ale w dodatku wznosił okrzyki „santo subito”, oznaczające żądanie, by zmarły właśnie papież został mianowany świętym Kościoła katolickiego natychmiast – a więc poza wszelkimi procedurami. Do czego taki pośpiech może być potrzebny ludowi, który na co dzień przywiązuję małą, a we Włoszech – w których te sceny miały miejsce - nawet z roku na rok coraz mniejszą wagę do rzeczy i postaci świętych - trudno pojąć. Prawdopodobnie lud ten, a ściślej – manifestujący w charakterze przedstawicieli ludu osobnicy – zostali przez kogoś wynajęci do stworzenia wrażenia presji ze strony ludu – a więc dla celów socjotechnicznych. Przypomina to trochę ewangeliczną scenę, kiedy to w tym samym celu tłuszcza podburzona przez żydowskich arcykapłanów hałaśliwie domagała się od prokuratora Poncjusza Piłata wyroku śmierci na Jezusa z Nazaretu. Inna sprawa, że o ile w przypadku Poncjusza Piłata socjotechnika ta okazał się stuprocentowo skuteczna, a egzekucja Jezusa odbyła się jeszcze tego samego dnia – o tyle w przypadku Jana Pawła II „subito” rozciągnęło się w czasie aż do lat sześciu – co wskazywałoby na to, że intensywnej akcji na rzecz stworzenia wrażenia, jakoby na błyskawicznej beatyfikacji zależało „ludowi”, musiała towarzyszyć reakcja odwrotna ze strony środowisk żywiących wątpliwości przynajmniej co do „subito”, a być może nawet i co do „santo”. Nawiasem mówiąc, skoro już zauważyliśmy to podobieństwo i tę różnicę, to warto wspomnieć, że chociaż oczywiście Jan Paweł II też był sztorcowany przez środowiska żydowskie m.in. za kanonizowanie niewłaściwych świętych, to – w odróżnieniu np. od Piusa XII - generalnie został przez te środowiska uznany za najulubieńszego wśród papieży. Na tę reputację na pewno miała wpływ zarówno wizyta w rzymskiej synagodze, jak i potępienie antysemityzmu, który został uznany za niemożliwy do pogodzenia z chrześcijaństwem. Ponieważ jednak o tym, co jest antysemityzmem, a co nim nie jest, decydują wyłącznie Żydzi, ta opinia niezależnie od intencji Jana Pawła II sprawiła, że poczuli się oni upoważnieni do określania dopuszczalnych treści chrześcijaństwa. Przybrało to postać m.in. żądań korygowania różnych odwiecznie odmawianych przez katolików modlitw. Być może również i ta okoliczność wpłynęła na pewne usztywnienie środowisk niechętnych beatyfikacji Jana Pawła II, zwłaszcza natychmiastowej. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina w swoich pamiętnikach o niechęci Wojciecha Dzieduszyckiego do tytułowania świeżo upieczonego arystokraty „ekscelencją”. Kiedy zainteresowany próbował przeprowadzić dyskretny wywiad na temat przyczyny tej rezerwy, Wojciech Dzieduszycki opowiedział emisariuszom historię figury Matki Boskiej, jaką miał w swojej posiadłości w Jezupolu na Ukrainie. Figura ta była bardzo stara, więc nie tylko okoliczni chłopi-chrześcijanie przechodząc zdejmowali przed nią czapki, ale kłaniał się jej nawet pachciarz Dawidek. Zdarzyło się jednak, że podczas burzy piorun roztrzaskał figurę. Dzieduszycki kazał wyciąć starą gruszę, z której artysta wyrzeźbił identyczną figurę. I znowu chłopi-chrześcijanie po staremu zdejmowali przed nią czapki, ale Dawidek przestał się kłaniać. Przesłuchany na tę okoliczność wyjaśnił: jak ja mam się jej kłaniać, skoro ja pamiętam, jak ona była gruszą? W przypadku Jana Pawła II ta rezerwa objawiła się również w związku z cudem, jakim było uzdrowienie z choroby Parkinsona francuskiej zakonnicy. W pewnym momencie pojawiły się jakieś wątpliwości co do autentyczności owego cudu, ale musiały one zostać w końcu przezwyciężone, skoro niedawno okazało się, że cudowny charakter owego uzdrowienia został ustalony przez głosowanie. W ten sposób sforsowana została ostatnia przeszkoda i Benedykt XVI zdecydował, że beatyfikacja Jana Pawła II nastąpi 1 maja. W ten sposób, wprawdzie z pewnym opóźnieniem, wszyscy będą mogli się przekonać, że nawet Niebo, może niechętnie, może z ociąganiem, jednak w końcu ustępuje przed zdecydowanie wyrażoną a następnie umiejętnie podtrzymywaną wolą ludu, dzięki czemu łatwiej będzie również w przyszłości stopniowo odstępować od przedstawiania tamtego świata jako „Królestwa”, w którym w dodatku nie było, nie ma i nie będzie żadnych reform, na rzecz prezentowania go w postaci Niebieskiej Republiki Demokratycznej w nadziei, że ten wizerunek Nieba bardziej się ludowi spodoba. Po drugie – w związku z tym nie ulega wątpliwości, że ogłoszona 1 maja br. beatyfikacja Jana Pawła II, która oznacza, że będzie on mógł zostać otoczony kultem o charakterze lokalnym, będzie sprzyjać łączeniu dawnych, marksistowskich kultów z kultem nowym. Antoni Słonimski twierdził, że wielu ludzi ma w tym kierunku naturalną skłonność, na dowód czego przytaczał przykład swojej służebnicy domowej, która 1 maja, „w czynie pierwszomajowym” udekorowała kwiatami figurkę Matki Boskiej na podwórzu kamienicy. Tej ludowej skłonności wychodzą naprzeciw postępowi teologowie, którzy twierdzą, że „ziarna prawdy” są równomiernie rozsiane we wszystkich religiach, w związku z tym żadna nie może, a w każdym razie nie powinna, przypisywać posiadania prawdy sobie. W tej sytuacji trudno sprzeciwiać się zarówno obchodzeniu w Kościele katolickim w Polsce „dnia judaizmu”, jak i odprawianych „w czynie pierwszomajowym” nabożeństw ku czci Jana Pawła II, które od strony teologicznej będą zapewne wyrażały rolę woli ludu w kształtowaniu pożądanej postawy Nieba.
SM
Państwo w dryfie Mimo pojawiających się podczas sejmowej debaty, a i przedtem głosów żądających dymisji ministra obrony Bogdana Klicha i ministra spraw wewnętrznych Jerzego Millera, żadnych dymisji nie będzie. Nie dlatego, że nie ma do nich powodów. Przeciwnie – powodów jest aż nadto i można by obdzielić nie dwóch, ale zdecydowaną większość ministrów rządu premiera Donalda Tuska. Dlaczego zatem nie będzie dymisji? Z tego samego powodu, dla którego do rządu premiera Donalda Tuska w roku 2007 weszły osoby, które albo w ogóle nie uczestniczyły w sławnym „gabinecie cieni”, albo nawet w nim uczestniczyły, ale z przeznaczeniem na inne resorty, niż w końcu objęły. Jak pamiętamy, tylko pani Ewa Kopacz, która jaka jest – każdy widzi, objęła resort zdrowia, no i pan Mirosław Drzewiecki, późniejszy „Miro”, objął groteskowe stanowisko ministra sportu. Pozostałe resorty zostały obsadzone inaczej, niż pierwotnie zakładano, a charakterystyczne jest, że uczestnicy „gabinetu cieni”, nawet pozbawieni „swoich” resortów, ustąpili bez słowa protestu. Nie jest zatem wykluczone, że skład gabinetu podyktował premieru Tusku wysoki przedstawiciel Sił Wyższych, jako propozycję nie do odrzucenia. Nie do odrzucenia – bo członkowie gabinetu są delegatami poszczególnych elementów dyrektoriatu Sił Wyższych, który sprawuje nad Polską rzeczywistą władzę – a rząd jest rezultatem chwiejnej równowagi między nimi. Dlatego też premier Tusk nie jest w stanie zdymisjonować żadnego ministra swego rządu, ponieważ on sam jest tylko notariuszem kompromisu gwarantującego interesy poszczególnych tajnych służb i agentur, dzierżących władzę rzeczywistą. I dopóki dyrektoriat nie zdecyduje się na podmiankę, dopóty nie pojawi się żadna alternatywa polityczna, a państwo będzie stało w dryfie. SM
Według kolejności dziobania Nieżyjący już sławny austriacki zoolog Konrad Lorenz zwracał uwagę na charakterystyczne stosunki występujące wśród zwierząt tworzących stada hierarchiczne. Niektóre zwierzęta bowiem takich stad nie tworzą, żyjąc w stadach anonimowych, w których niepodobna rozpoznać ani żadnej hierarchii, ani przywódców, chociaż gromady tych zwierząt niewątpliwie też są stadami, czego dowodem jest choćby to, że podążają w tym samym kierunku. Tenże Konrad Lorenz twierdził również, że bardzo wiele zachowań zwierzęcych dotyczy również ludzi, chociaż ludzie, z powodu pychy, często nie chcą tego przyznać. Ludzie na przykład też tworzą stada, w których nie tylko występuje ścisła hierarchia, ale również - wynikająca z niej tak zwana „kolejność dziobania”. Przykładem takiego stada jest tak zwany Salon, w którym występuje nie tylko ścisła i skomplikowana hierarchia, ale również – osobliwa odmiana „kolejności dziobania”. Penetrując Salon bystrym wzrokiem naturalisty („trzeba mieć bystry wzrok naturalisty, który przegląda wykopane w błocie i gatunkuje i nazywa glisty”), bez trudu stwierdzimy, że u szczytu hierarchii znajdował się „drogi Bronisław”, potem – Jacek Kuroń, a dopiero na trzecim miejscu – pan red. Michnik. Teraz to się oczywiście zmieniło i red. Adam Michnik znajduje się u szczytu hierarchii, co oczywiście nie pozostaje bez wpływu na kolejność dziobania, objawiającą się zakresie posiadania racji. Red. Michnik ma rację zawsze do tego stopnia, że gdyby któregoś dnia zepsuł mu się telefon, to Salon w ogóle nie wiedziałby, co myśli. Na drugim miejscu w kolejności dziobania plasują się tak zwane autorytety moralne, które w zasadzie też mają rację, ale niekiedy jej nie miewają i wtedy red. Michnik musi sprowadzać je na właściwą drogę, zaś na miejscu trzecim – tak zwani prorocy więksi – jak np. pan red. Jacek Żakowski. Prorocy więksi mają rację bardzo często, ale wolno z nimi dyskutować, toteż biorą udział w tak zwanych programach publicystycznych, których celem jest wykazanie słuszności poglądów Jasnogrodu na tle niesłuszności poglądów Ciemnogrodu. Po prorokach większych w kolejności dziobania plasują się prorocy mniejsi, jak np. pan red. Tomasz Wołek. Ich zaletą jest to, że jeśli nawet nie mają racji, to po pierwsze – zasadniczo chcą dobrze, a po drugie – nieubłaganie stoją po słusznej stronie. Akurat trafia nam się znakomita okazja empirycznego potwierdzenia tych naturalistycznych badań Salonu dzięki konferencji, jaką z udziałem pana wicepremiera Millera, pana ministra obrony Klicha, pana Prokuratora Generalnego Seremeta, prokuratorów wojskowych i pana płk Edmunda Klicha zorganizowały sejmowe komisje obrony oraz sprawiedliwości i praw człowieka. Konferencja ta odbyła się 18 stycznia w związku z ujawnieniem przez pana wicepremiera Millera nie tylko treści rozmów prowadzonych przez rosyjskich funkcjonariuszy wieży kontrolnej lotniska w Smoleńsku, ale również – rozmów prowadzonych w kokpicie samolotu tuż przed katastrofą. Ciekawe, że tego samego dnia treść rozmów rosyjskich kontrolerów lotu ujawniła również MAK. Mówią, że „pełną” – ale tego, ma się rozumieć, nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, czy wicepremier Miller nie chowa czegoś na czarną godzinę, bo przecież i specjalistom, zwłaszcza gdy zostaną odpowiednio zachęceni, może też uda się to i owo odczytać z nieczytelnych dotąd kopii, albo nawet przypomnieć sobie jakieś zapomniane oczywistości. Czyżby przy pozorach sporu między rządem pana premiera Tuska, a Rosjanami, a właściwie nie „Rosjanami”, bo MAK jest przecież internacjonalny – więc między rządem premiera Tuska, a tymi internacjonalnikami jednak występowała ścisła koordynacja? Wszystko to być może, nawet w sytuacji, gdy zarówno z jednych, jak i drugich rozmów wyłania się obraz inny, niż zaprezentowany w Raporcie Końcowym MAK, którego zasadnicze ustalenia zarówno premier Tusk, jak i wicepremier Miller jednak posłusznie akceptuje. Ale mniejsza o to, zwłaszcza, że w roku wyborczym pewnie jeszcze niejedną rewelację usłyszymy, bo ciekawe jest również to, jaki rozkaz dostanie teraz Salon, dotychczas stojący na nieubłaganym gruncie zaufania w wersje oficjalne. Największego pecha miał pan red. Tomasz Wołek, ogłaszając w „Rzeczpospolitej” artykuł potępiający „obłędne teorie spiskowe” oraz „sztuczną mgłę” i stwierdzający, że raport MAK „nie budzi zastrzeżeń” – akurat w przeddzień sejmowej konferencji. Ale mówi się: trudno - bo od pewnego czasu trzyma się słusznej strony, jak pijany płotu. Rozumiem go – bo któż chciałby na starość wydłubywać kit z okien – ale poczucie bezpieczeństwa socjalnego też ma swoją cenę. Również w postaci utraty poczucia rzeczywistości – bo jakże inaczej wyjaśnić zaprezentowany przezeń pogląd, że na szali tego konfliktu leży reputacja Polski jako „państwa poważnego i obliczalnego” i że właśnie premier Tusk ma tę reputację „ochraniać”. „Poważne państwo” - i akurat premier Tusk! Ale pan red. Wołek w Salonie ma rangę n a j w y ż e j proroka mniejszego, więc z kolejności dziobania nie musi mieć racji, a tylko – dobrze chcieć. SM
KSIĄŻKA KTÓREJ WSTYDZI SIĘ AUTOR KATASTROFA SMOLEŃSKA, Dzień po dniu godzina po godzinie
Nigdy dotychczas nie spotkałam się z czymś takim. Nie sadziłam, że manipulacja może być aż tak perfidna. Że można posunąć się aż do takiego poziomu fałszu. W celu … O celu napiszę potem. Nie ja powinnam o tej książce pisać. Nie ja, bo ciągle bardzo trudno mi czytać o ostatnich minutach życia osoby najbardziej mi bliskiej. To ciągle boli i ciągle jest to fizyczny ból. Ale widocznie tak trzeba bym przechodziła przez to raz po raz , bez końca, bo nie widać końca tego kłamstwa. Smoleńskie Kłamstwo. Już wiem, że będę musiała z nim walczyć do końca życia. Ta książka to ważny element tego kłamstwa. Okładka. Piękna, twarda, czarna okładka z ułożonych małych zdjęć. Ile ludzi wie, ze stanowi plagiat okładki książki wydanej przez IPN „ Akcja AB Katyń”? Niewielu, ale ten kto wie na pewno po nią sięgnie. Otwieramy książkę. Nie jest za gruba, jest w sam raz. W sam raz żeby przeczytać w jeden, dwa wieczory. Kredowy papier, dobra jakość zdjęć. Karta redakcyjna. I tu zaczyna się robić zimno w miarę czytania i wyjaśniania tekstu. Wydawnictwo Sfinks z Częstochowy: ostatnia wzmianka w Internecie z 2007 roku kiedy to wykonało dodruk do serii wydawniczej 2 znanych wydawnictw i od tej pory cisza. Czyżby ta książka była ich pierwszą pozycją? Zresztą czy to jest wydawnictwo? Sami o sobie piszą : wydawca i wyłączny dystrybutor. Cała to książka to zbiór półprawd, więc może dla tych ludzi wydawca to nie to samo co wydawnictwo. Wydawca na swojej karcie nie przyznaje się np. do nakładu, który musi być ogromny, bo książka leży w stosach w EMPIK- ach, sprzedawana jest w kioskach i w Internecie za bardzo przystępną cenę od 28 do 30 zł. A pan Filip Topczewski, który tak pięknie dziękuje przeorowi Klasztoru Jasnogórskiego oraz redakcji dwumiesięcznika Jasna Góra zapomniał podziękować swojemu sponsorowi, za którego pieniądze wydał to „wiekopomne dzieło”. Na samej górze strony redakcyjnej napis: Redakcja – O. Henryk Pietraszewicz. Zastanawiam się co to może znaczyć i dzwonimy do wydawcy o nazwie Sfinks, do sekretariatu prosząc o rozmowę z redaktorem ojcem Pietraszewiczem. Pani w sekretariacie informuje, że to nie redaktor, a autor, że to nie ojciec a osoba świecka, że to nie NAZWISKO a pseudonim autora i że ten pan u nich nie pracuje. Po mojej prośbie o podanie prawdziwego nazwiska autora rozmowa zostaje przełączona do osoby bardziej kompetentnej, która rzeczywiście bardziej kompetentnie zbiera dane na temat rozmówcy, natomiast odmawia podania i nazwiska autora i kontaktu do niego. Analizujemy dalej stronę redakcyjną: czwarta pozycja : Tekst: Dwumiesięcznik „Jasna Góra” . Dla wszystkich czytelników, którzy nie zadzwonią do wydawcy Sfinks O. Henryk Pietraszewicz nadal będzie tylko redaktorem natomiast autorem tekstu, ewidentnie tekstu książki, jest dwumiesięcznik Jasna Góra. Rozmawiamy z ojcem Jasiulewiczem, redaktorem naczelnym tego pisma. Mówi, że wyraził jedynie zgodę na przedruk z jego pisma tekstu kazania. Jest przerażony tym, że dla większości czytelników jeśli nie spalimy książki na stosie, po wiek wieków autorem steku kłamstw, półprawd i insynuacji zostanie dwumiesięcznik Jasna Góra. Obiecuje ostrą interwencję i sprostowania gdzie tylko będzie mógł. W rozmowie opowiada, że ludzie, którzy do niego dzwonili z prośbą o zgodę byli tak mili, tak przekonywujący i budzący zaufanie, że był przekonany, że zależy im na rzetelnej publikacji. Myślę, ze byli po prostu po dobrych kursach z komunikacji międzyludzkiej bo ostatnio w rozmowach już tacy mili nie byli. O. Jasiulewicz podkreśla także, że nie wydał zgody na użycie fragmentu kazania jako motta książki. A książki nie dał rady przeczytać. Trudno się dziwić, sama przebrnęłam przez nią z dużym trudem. Dowiedziałam się także, że wydawca Sfinks dzwonił po parafiach i organizacjach kościelnych namawiając do zakupu publikacji i powołując się na autorytet ojców Paulinów i w większości przypadków to mu się udało. Udało mu się nawet zamieścić reklamę w tygodniku Niedziela, który zmuszony jest teraz pisać sprostowania i się tłumaczyć. Chapeau bas przed geniuszem zła wydawcy! Rozdział pierwszy wprowadza w charakter książki. Pisana jest bardzo prostym językiem, żeby nie powiedzieć prostackim. Wszystkie trudniejsze określenia autor skrupulatnie wyjaśnia. Ewidentnie postanowił „trafić pod strzechy” i nie pisze dla „elity intelektualnej” czytającej Gazetę Wyborczą. Zresztą nie musi bo oni sobie już to wszystko przeczytali albowiem podstawowymi źródłami medialnymi, na które się powołuje, jest Wyborcza i Wprost. W pierwszym rozdziale autor pisze o okolicznościach wylotu 10 kwietnia:” pojawia się cały szereg elementów pozornie drugo i trzeciorzędnych, a jednak w istotny sposób wpływających na decyzje załogi(…)VIP rzadko się nie spieszy (…) jako ostatni na Okęcie przyjechał prezydent Kaczyński z małżonką(…) jest to ogniwo istotne. Itd. Czytelnik szybko zaczyna się domyślać co autor sugeruje w ten dwuznaczny sposób. A potem dowiadujemy się że odszyfrowano w Moskwie zapis „ czarnych skrzynek” i autor traktując zmontowaną w Moskwie kopię zapisu jednej z nich i jak dotąd jedynej udostępnionej Polsce jako niepodważalne źródło przytacza poszczególne zapisy i komentuje je: „ jednocześnie jednak trudno przypuszczać by decyzja w tej sprawie –zwłaszcza w tym locie – zapadała wyłącznie w gronie załogi” – chodzi o kwestie lądowania. Komentarz przy godz. 8:20:59,4: „ czy jednak sytuację znają pasażerowie? I którzy? Czy za plecami pilotów stoi już ktoś może z MSZ by przy zmianie miejsca lądowania jak najszybciej organizować transport zastępczy? „ ; komentarz do rozmowy J. Kaczyńskiego z prezydentem: ” ale temu można wierzyć tylko wtedy, jeśli najważniejsi pasażerowie Tu-154M101 nie mają jeszcze świadomości jak realna jest konieczność skierowania się na lotnisko zapasowe”. Autor wie, autor zanalizował już źródła i psychikę prezydenta, pilotów , Jarosława Kaczyńskiego i wie co o tym wszystkim myśleć. Czytelnik też powinien wiedzieć. Takie jest zadanie autora – anonima. Po to napisał te książkę. O takie insynuacje potykamy się co krok; rozdział drugi: „ jeszcze w kilka minut po katastrofie / nikt nie wie/ (…) ale obsługa lotniska już wie”. Otóż nie panie Anonimie, od paru dni wiemy, ze obsługa lotniska też nie wie. A pan skąd wiedział, że obsługa wiedziała? Czy to pana wewnętrzne przeczucie kazało panu tak napisać, czy może sentyment do braci-Rosjan, że i tak lepiej wiedzą nawet jak nie wiedzą. Zarzuty, że opóźniano przejazd Jarosława Kaczyńskiego autor kwituje jednym zdaniem „ nie wiadomo, więcej w tych zarzutach złej woli czy głupoty” . To zdanie Anonima nadaje się wspaniale na podsumowanie jego dzieła; NIE WIADOMO CZY WIĘCEJ W TEJ KSIĄŻCE ZŁEJ WOLI CZY GŁUPOTY. I nie będziemy znali na nie odpowiedzi tak długo jak nie poznamy sponsora. Nie wiem czy powinnam dalej analizować ten stek insynuacji, nie jestem pewna czy nie szkoda mojego czasu i czasu czytelników. Powiem tylko, ze nasz Anonim bardzo przykłada się by czytelnik zrozumiał, że pomyłką jest pochowanie pary prezydenckiej na Wawelu, szeroko pisze jak ogromne protesty wywołuje to w kraju. Przykłada się, by czytelnik dowiedział się jak to polscy prokuratorzy i patomorfolodzy pracują ramię w ramię w Moskwie. Dużo miejsca poświęca ocenie postępowania Jarosława Kaczyńskiego: „ treść jego zeznań dziwnym trafem, wyciekła natychmiast do mediów.(…) może to przypadek, ale prawie równocześnie / z oświadczeniem USA o nie udostępnieniu zapisu rozmowy prezydenta z bratem. przyp. autora/ Jarosław Kaczyński , dotąd od kwietnia unikający tematu przyczyn katastrofy i apelujący o zakończenie wojny polsko-polskiej, wrócił do dawnego agresywnego stylu wypowiedzi”. Sprawa Krzyża to jeden z wiodących wątków. W publikacji występują „tzw. obrońcy krzyża”, na zdjęciu obok widzimy jako przykład niedbale ubranego człowieka z kocem zarzuconym na głowę podpierającego jakiś płot. Po prostu człowiek ze społecznego marginesu- jakiż inny może być odbiór takiego zdjęcia przez tych, którzy nie widzieli. Autor pisze:” według sondażu przeprowadzonego dla Rzeczpospolitej przez GfK Polonia (…) 50% jest przeciwnych postawieniu na jego /krzyża/ miejscu pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej, za jest jednak aż 44% „ Jednak aż… A pod datą 17 września autor umieszcza tylko jedną informację, za to jakże ważną, o tym jak 71-letni mieszkaniec z okolic Lublina rzucił słoik z nieczystościami w tablicę na Pałacu Prezydenckim. I z tym faktem 17 września od tej pory czytelnikowi powinien się kojarzyć. Nieważne, że w tym samym dniu dwie duże grupy młodzieży z Polski składają wieńce i palą znicze na miejscu katastrofy w Smoleńsku. Nie ważne, ze odbywają się tam 2 msze poświęcone pamięci ofiar. Mamy kolejny rozdział pt. Przyczyny katastrofy. Nie będę go analizować. Jest wierna kopią stanowiska Gazety Wyborczej łącznie z deprecjonowaniem roli Prezydenta: „jego rola w polityce zagranicznej wcale nie była pierwszoplanowa, nawet w naszym regionie. Żadne z jego przedsięwzięć nie zakończyło się powodzeniem…”i dalej autor wykpiwa Lecha Kaczyńskiego i jego działania. Bardzo sprawnie rozwiązuje problem rosyjskich kontrolerów z lotniska Siewiernyj: „ zapewne mogli być nie do końca w zgodzie z przepisami , ale na miły Bóg; w samolocie znajdował się prezydent sąsiedniego państwa…” I cóż zatem jest przyczyną katastrofy wg autora- anonima, który o sobie pisze :” nie mam zamiaru wyręczać prokuratorów i sędziów ale… „ Ale właśnie pan wyręcza proszę pana, bo dalej pan pisze „ wydaje mi się, że główną przyczyna katastrofy było podjecie przez pierwszego pilota decyzji o lądowaniu.” No to wreszcie mamy winnego, a współwinny jest …. kontekst sytuacyjny czyli jak łatwo się domyślić na podstawie dalszego tekstu – prezydent Lech Kaczyński. Skąd my to znamy? Czyżby naszym autorem-anonimem była Tatiana Anodina? . Nie, jednak nie, bo Anodina nie posunęła się do konkluzji jaka widnieje poniżej: „ co prawda historyczne znaczenie, podkreślone obecnością premiera Rosji i słowami przeprosin za zbrodnie sprzed 70 lat, miało wcześniejsze o 3 dni spotkanie Putin –Tusk, ale…” Żeby nie narazić się na zarzut stronniczości autor do listy winnych za katastrofę hojną ręka dorzuca innych:” jeśli dziś wylicza się nazwiska ludzi, którzy „ mają krew na rękach” ofiar smoleńskiej katastrofy, to do tej listy niewątpliwie trzeba dopisać posła Karskiego / ale tez kilku innych pasażerów, którzy w Smoleńsku zginęli/” . W tym generała Błasika. Czy nasz autor –anonim nie powinien czasem być przesłuchany jako świadek koronny przez prokuraturę wojskową? Przedostatni rozdział poświęcony jest w całości wizycie premiera Tuska i Putina 7 kwietnia 2010 w Katyniu. Jak nie wiele ma wspólnego z prawdą wiemy z opublikowanych i przedstawionych także w filmie Mgła wypowiedzi pracowników kancelarii prezydenta. W jakim celu zorganizowano te uroczystości można sobie przeczytać w gablocie informacyjnej przed wejściem do Memoriału Katyńskiego. Czyżby autor w Katyniu nie był? Zostawię historykom ostatni rozdział Pt. Zbrodnia Katyńska do oceny i interpretacji. Niewątpliwie stanowi on obraz, tak jak i reszta książki, własnych przemyśleń autora. Nasuwa się refleksja, ilu ludzi mogłoby na podstawie tej książki zaskarżyć autora do sądu. Na pewno redakcja dwumiesięcznika Jasna Góra, rodzina prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Jarosław Kaczyński, poseł Karski, rodziny pilotów i generała Błasika i jeszcze” kilku innych którzy zginęli” a tu okazuje się, że nie, nie oni. To właśnie, czytamy w Naszym Dzienniku, pan Topczewski, właściciel wydawnictwa Sfinks grozi:” jeśli niektórzy ludzie nadal będą nasza godnością wydawniczą i godnością autora wycierać sobie buty to będziemy musieli zareagować na drodze prawnej”. Prawdę mówiąc odetchnęłam z ulgą czytając te dwa ostatnie słowa. Zuzanna Kurtyka's blog
23 stycznia 2011 Zostawcie Białoruś w spokoju.. Szanowni moi czytelnicy! Ponieważ od wielu lat mam określone zadnie w przypadku polskiej polityki wobec Białorusi, a kolejne rządy prowadzą kompletnie idiotyczną i wrogą politykę wobec państwa Białoruś, co nie jest zgodne z polską racją stanu, bo powinniśmy pana Łukaszenkę popierać przeciwko Rosji, umiejętnie realizując taki plan wobec” ruskich szachistów”. Rządząca Polską Platforma Obywatelska nie realizuje interesu polskiego, tylko niemiecki- wciągnięcia Białorusi do Unii Europejskiej, a Prawo i Sprawiedliwość realizuje interes amerykański, interes otaczania Rosji w rozgrywce globalnej.. A tak naprawdę interes bankierów amerykańskich, którzy chcą łupić Białoruś, tak jak inne kraje, które toną w długach i nie mają już widoków na wyciągnięcie się z nich.. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy i inne międzynarodowe organizacje powołane do uzależnienia państw od siebie.. W przypadku wciągnięcia Białorusi do Unii Europejskiej, realizowany jest obopólny interes jednocześnie: Unii Europejskiej i USA. Unia się rozszerza- USA zyskuje sprzymierzeńca wobec i przeciwko Federacji Rosyjskiej. Na razie, żadna kolorowa rewolucja wobec Białorusi się nie powiedzie. Na ma takiego klimatu politycznego. Dywersanci są za słabi.. Ale w przyszłości?- kto wie!. Na dowód tego, że nie jestem osamotniony w swoich poglądach w tej kwestii drukuję dzisiaj dwa teksy, nie mojego pióra, ale pióra innych osób, o które otarłem się w swoim życiu, a które cenię za odwagę i logikę głoszonych poglądów. Oto pierwszy z nich, jest to oświadczenie prezesa Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, pana profesora Adama Wielomskieggo, którego miałem okazję poznać osobiście podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w roku 2004. Startowaliśmy z jednej lisy wyborczej, listy Unii Polityki Realnej. Pan profesor był wtedy członkiem Unii Polityki Realnej, tak jak ja- i był doktorem, a nie profesorem.. Ale łączyło nas, że obaj jesteśmy ludźmi prawicy konserwatywnej. Oto tekst oświadczenia KZM ogłoszonego w dniu 21 XII 2010 na łamach” Myśli Polskiej”( z 2-9 stycznia 2011, Nr- 1-2) pt” Zostawcie Białoruś Białorusinom”„Stany Zjednoczone i demoliberalne kraje zachodnie murem stanęły w obronie „ demokracji” na Białorusi w związku z podejrzeniami o licznych nieprawidłowościach w trakcie niedzielnej elekcji suwerennej Głowy Państwa u naszego wschodniego sąsiada. Do tego demokratycznego skowytu płynącego z Zachodu natychmiast dołączyli się nasi rodzimi postromantyczni prometeiści i mesjaniści chcący nieść Białorusi” kończące historię” zdobycze liberalnej demokracji i wyrwać ją z rosyjskiej strefy wpływów. Rzeczywistym celem tych nacisków nie jest dobro mieszkańców tego kraju, lecz uczynienie z Białorusi formalnego lub nieformalnego obszaru zależnego od Unii Europejskiej, gdzie za pieniądze rozmaitych zagranicznych fundacji zbudowane miałoby być poletko „ doświadczalne demokracji” i „ kolonii praw człowieka”. Gospodarka białoruska zostałaby natychmiast przejęta przez zachodnie grupy finansowe, a klasa polityczna uzyskiwałaby namiestnictwo do rządzenia dzięki brukselskiemu błogosławieństwu. Mamy wątpliwości, czy wasalizacja Białorusi wobec państw Zachodnich jest rzeczywiście obiektywnym dobrem tego kraju. Zresztą to nie jest sprawa ani Polaków, ani nikogo kto mieszka poza granicami Białorusi. My konserwatyści nigdy nie byliśmy demokratami. Z dużym sceptycyzmem podchodziliśmy także do ideologii prawo- człowieczej. Nie było dla nas nigdy istotne czy wybory odbywają się wedle zachodnich standardów czy lokalnych. Jest nam w sumie obojętne, czy władza w ogóle pochodzi z wyborów. Nie mamy wątpliwości, że oczekiwania społeczne nie wiążą się z przestrzeganiem procedur demokratycznych, lecz ze sprawnym i dobrym zarządzaniem. Wszystko wskazuje na to, że ogół obywateli Białorusi akceptuje rządy Aleksandra Łukaszenki. Mimo płynących z Zachodu pieniędzy i wsparcia stacji opłacanych przez polskiego podatnika, skala ”demokratycznych” protestów jest- jak na kraj liczący 10 milionów obywateli- nikła. Białoruś nie jest zagrożona przez żadną „pomarańczową rewolucję”, gdyż poparcie dla wspieranej zza granicy antypaństwowej opozycji jest nikłe.
Białoruś jest suwerennym państwem, posiadającym swoje własne władze, których źródłem – tak jak w każdej władzy- jest wola Boga( jak uczy Św. Paweł).W tej sytuacji sposób obioru pełniących władzę jest wewnętrzną sprawą tego państwa. W imieniu Klubu Zachowawczo- Monarchistycznego wzywam tedy wszystkie rządy, także rząd Donalda Tuska do poszanowania tradycyjnego prawa narodów, co winno wyrazić się w akceptacji i szacunku dla ustanowionych w tym państwie władz. Nie jest naszą sprawą forsowanie ocen dotyczących sposobu ich obioru. Proponuję zostawić to do oceny Bogu i samym Białorusinom”. I to tyle słów pana profesora Adama Wielomskiego, prawdziwego , a nie ustanowionego telewizyjnie intelektualisty i autorytetu, wielkiego znawcę monarchii i monarchów europejskich, autora wielu pouczających książek, z których większość mam w domu.. I czasami zaglądam do nich w poszukiwaniu informacji.. A oto kolejny tekst, z tego samego numeru” Myśli Polskiej”( nr 1-2. 2-9 stycznia) pióra pana redaktora naczelnego, Jana Engelgarda, którego też miałem okazję poznać. podczas wizyty u generała Wileckiego, razem z panem Stanisławem Michalkiewiczem w roku1998, lub 1999- przed wyborami prezydenckimi 2000r... Obecny był tam wtedy pan Jan Engelgard i pan Bogusław Kowalski-( Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne- wtedy szef sztabu wyborczego generała Wileckiego) obecny poseł. z Ruchu Ludowo-Narodowego z list Prawa i Sprawiedliwości.. A oto tekst Jana Engelgarda pt” Drugiego Majdanu nie było i nie będzie”. „Scenariusz był i jest prosty- jeszcze przed zakończeniem wyborów ogłasza się , że będą sfałszowane potem przygotowuje się” protest „ polegający na próbie wtargnięcia do budynków państwowych, państwowych tym przypadku siedziby centralnej komisji wyborczej lub parlamentu. Natychmiast po ogłoszeniu wstępnych wyników zadymiarze wychodzą na ulice i” w imię wolności i demokracji” zaczynają rozróbę, pod sztandarami Unii Europejskiej, żeby było godnie i z usłużnymi mediami pod bokiem. Wiadomo, że władza broniąca porządku użyje siły, a więc ktoś będzie poturbowany, i o to właśnie chodzi.. Najlepiej też, żeby była krew, a już najbardziej pożądane byłoby, gdyby ktoś zginął. Wtedy- oburzony świat zaprotestuje, wywrze się nacisk na władzę i może nawet zmusi ją do ustąpienia..Tak wygląda każdy scenariusz tzw. kolorowej rewolucji. Udało się na Ukrainie i w Gruzji, ale nie udaje się na Białorusi. Dlaczego się nie udaje? Bo , po pierwsze, żadna poważna siła społeczna nie popiera takiego scenariusza. Na Ukrainie byli to oligarchowie, którzy opłacili konkretnych kandydatów, na Białorusie tego nie ma. Po drugie, w ogromnej większości naród białoruski nie życzy sobie radykalnych zmian pod sztandarem USA czy UE. Przykłady poprzednich” rewolucji demokratycznych” są odstraszające. Bieda. chaos, awantury, złodziejstwo- taki jest obraz krajów, które” wybrały demokrację”. Życie na Białorusi jest o wiele łatwiejsze niż na Ukrainie, nikt nie rozkrada kraju, nikt nie stoi nad państwem, w którym nie zastosowano ani terapii wstrząsowej, ani oligarchicznego kapitalizmu. Wybrano drogę ewolucyjnych, ostrożnych zmian, pod kontrolą państwa. Efekty tej polityki są zaskakująco korzystne. Każdy kto był na Białorusi i pojechał tam nieuprzedzony- widział kraj spokojny, bez patologii widocznej na ulicy, kraj ludzi żyjących stabilnie i w miarę dostatnio. Ale właśnie dlatego Białoruś denerwuje możnych tego świata- najpierw Amerykanów, którzy w okresie rządów Bucha, wręcz żądali od państw takich jak Polska czy Litwa radykalnych działań w ramach” krucjaty wolności’. Teraz robi to Unia Europejska i po części Rosja. Mimo to Łukaszenka trwa, bo tak chce większość mieszkańców tego kraju( także 90% żyjących tam Polaków).I nie zmienią tego groteskowi przywódcy „ opozycji demokratycznej”, których stanęło do boju z baćką aż dziewięciu! Żaden nich nie jest poważnym rywalem ŁUkaszenki, nie budzą nawet minimalnego zaufania społecznego, mają opinię sługusów Zachodu., awanturników i zadymiarzy, a większość z nich nawet wyglądem budzi śmiech. Są dobrzy na koncertach rockowych( muzycy rockowi to esencja antyłukaszenkowskiej opozycji), ale nikt poważny nie oddałby władzy w ich ręce. Polska oficjalna polityka nadal jest zaprogramowana na robienie zamieszania i zadymy w sąsiednim kraju. Działa opłacana przez polskiego podatnika kuriozalna, prawie nie oglądana przez nikogo stacja Biełsat TV z nawiedzoną zawodową rewolucjonistką( Agnieszką Romaszewską –Guzy(WJR)) na czele; czołowe media nadal z premedytacją kłamią i manipulują mówiąc o sytuacji na Białorusi; nadal utrzymywany jest skandaliczny zakaz wjazdu do Polski działaczy legalnego Związku Polaków na Białorusi i podtrzymywana fikcja istnienia prawdziwego ZPB. Można zadać pytanie- jakie są korzyści dla naszego kraju z racji prowadzenia takiej polityki? Ja widzę same porażki i kompromitacje. Czas już chyba z tym skończyć. Czy mamy nadal, przez najbliższe pięć lat, wmawiać ludziom na Białorusi, że nie wiedzą co czynią, nie chcąc żyć w krainie szczęśliwości jaką jest liberalna demokracja? Dajmy spokój, niech sami decydują o swoim losie, nie bawmy się w wyzwolicieli i zbawców, bo naprawdę nie mamy im niczego do zaproponowania”. I to jest koniec tych dwóch tekstów.. Takich poglądów na Białoruś nie znajdziecie państwo w głównym ścieku propagandowym, którym to ściekiem karmi nas na co dzień tzw. Telewizja Publiczna, a naprawdę TV Propaganda Tak powinna się nazywać... I inne stacje propagandowe dmiące w jedną tubę.. Jeszcze raz powtarzam: polską racją stanu jest popieranie Łukaszenki przeciwko Rosji i nie wciąganie Białorusi do Unii Europejskiej, w której jesteśmy i cierpimy z tego powodu katusze.. Setki rozporządzeń, olbrzymie marnotrawstwo, regulacje i dyrektywy, biurokracja, pogaństwo ekologiczne i długi, długi i jeszcze raz długi.. To są konsekwencje bycia Polski w Unii Europejskiej.. My toniemy A ja Białorusinom tego nie życzę. BO co ONI mi zawinili? I jak jeszcze zaaplikują nam euro.. Walutę polityczną, nie mającą nic wspólnego ze zdrowym , rynkowym rozsądkiem I ci sprzedajni dziennikarze, którym Rada Etyki Mediów, jak będzie miała takie uprawnienia, powinna odebrać prawo bycia dziennikarzem.. Bo co to za dziennikarz, który kreuje rzeczywistość i naciska, żeby się kształtowała tak, jak sobie umyślił, albo umyślili sobie ci co za nim stoją? Tffffuuuuu.. Wstydziliby się! Ale pieniądze mogą wiele.. No i nie śmierdzą.. WJR
Wina Lecha Kaczyńskiego Na początku wszystko było „arcyboleśnie proste”. Sterroryzowany przez prezydenta Kaczyńskiego pilot Tupolewa doprowadził do katastrofy na smoleńskim lotnisku. Ta wersja bez śladu dowodu przyjmowana była przez polskie środowiska opiniotwórcze. „Autorytety” i specjaliści powtarzali tezy rosyjskiej propagandy na temat kilkakrotnych prób lądowania i odmowy polskiego lotnika podporządkowania się komendom z wieży. Czas mijał, rosyjska propaganda wycofywała się z kolejnych stwierdzeń, pomimo usilnych poszukiwań żadne dowody na presję prezydenta nie zostały znalezione, ale gros mediów i środowisk opiniotwórczych podtrzymywało pierwotną wersję. Z początkiem roku prezydent Komorowski ogłosił, że wina polska jest niekwestionowalna i właśnie „arcyboleśnie prosta”. Zadeklarował to przed opublikowaniem jakichkolwiek raportów; ba, przed zakończeniem prac któregokolwiek z zespołów badających katastrofę. Powtórzę raz jeszcze: fakt, że ta skandaliczna wypowiedź spowodowała co najwyżej pomruki aprobaty polskich mediów, jest dowodem ich upadku. Warto odnieść to do reakcji tych samych ludzi i środowisk, które niewiele później twierdziły, że z informacji, iż rosyjscy kontrolerzy wprowadzali polskiego pilota w błąd, nie można wyciągać żadnych wniosków, należy zaczekać, aż zostaną skończone wszystkie prace badawcze i zdać się na specjalistów. Wcześniejsza, nonszalancka i nie poparta niczym wypowiedź Komorowskiego, obarczająca całą winą stronę polską, została przyjęta bez mrugnięcia okiem. Z czasem jednak sprawa musiała się skomplikować. Skrajnie stronniczy i wręcz obraźliwy dla Polaków raport MAK musiał wywołał poruszenie, zwłaszcza skonfrontowany z relacjami o zachowaniu rosyjskich kontrolerów. Polska załoga była wprowadzana w błąd przez rosyjską obsługę lotniska, polski pilot nie chciał lądować i zniżył się na bezpieczną wysokość, aby rozpoznać sytuację, a katastrofa nastąpiła, gdyż znajdował się w innym miejscu niż sądził, do czego co najmniej przyczyniły się fałszywe informacje z rosyjskiej wieży. Interpretacja tych faktów narzuca się sama. Wina spoczywa po stronie rosyjskiej. Teraz dopiero owo „proste” sprawy trzeba pokomplikować, aby przenieść winę na stronę polską. I w tym celu wzywani są odpowiedni specjaliści.
Oto jeden z nich, Tomasz Hypki wypowiada się na łamach „Rzeczpospolitej” [21.01] w tekście „Trudna prawda o polskich błędach”. Zanim powoła się na jakikolwiek fakt i przeprowadzi jakiekolwiek rozumowanie, ogłasza: „Nie ma żadnych wątpliwości, że całość odpowiedzialności za katastrofę spoczywa na stronie polskiej.” Czysty profesjonalizm! A dalej jest jeszcze lepiej. „Załoga miała obowiązek się dowiedzieć, w jakich warunkach przyjdzie jej lądować. Gdyby to zrobiła, powinna przełożyć start do chwili, aż warunki w Smoleńsku się poprawią.” Innymi słowy, pojawienie się mgły na docelowym lotnisku, choćby oddalone było o ponad godzinę lotu, powinno paraliżować ruch powietrzny. Czy tak wygląda praktyka lotnicza? Okazje się jednak, że ta sama smoleńska mgła, która zdaniem Hypkiego winna wyeliminować loty z Polski, staje się dla niego przelotnym i zmiennym zjawiskiem atmosferycznym, jeśli w grę wchodzi odpowiedzialność rosyjska. Błędne dane meteorologów ze Smoleńska o widoczności 800 metrów, gdy realna była parokrotnie mniejsza, nasz ekspert bagatelizuje. „Nieprecyzyjna informacja mogła wynikać ze zmieniających się szybko warunków. Trzeba też pamiętać, że takie wartości zawsze podaje się w przybliżeniu, mgła jest zjawiskiem przyrodniczym.” Nasz ekspert nie tylko postrzega te same zjawiska w skrajnie odmienny sposób, ale posiada parapsychologiczne zdolności. „Po jego [JAKa 40] ryzykanckim lądowaniu Rosjanie nabrali przekonania, że polskie samoloty są wyposażone w specjalistyczny sprzęt, który pozwala lądować przy niesprzyjającej pogodzie.” Hypki pisze to bez żadnego uzasadnienia i nie podaje nawet, skąd o tym wie. Sytuacja na wieży, gdzie kontrolerzy skarżą się na naciski zwierzchników, to dla niego sprawa normalna. Itd. Oto ekspert. A w Polsce funkcjonuje ich legion. To dla nich, a szerzej, ich stronnictwa każda relatywizacja odpowiedzialności rosyjskiej jest dobra, tak jak i każdy argument, który sugerować będzie winę polską. Marek Borowski na trybunie sejmowej za dowód w sprawie uznał żart jaki w momencie startu rzucił pilot Tupolewa. Powiedział kolegom z JAKa: „zobaczycie jak lądują debeściaki”. Uważajmy na dowcipy. Możemy zostać za nie skazani. A kiedy okazuje się, że nawet te pseudodowody są fałszem, to powołujący się na nie tylko nie czują się w obowiązku przyznać do tego, ale w ich miejsce przywołują natychmiast inne, równie miarodajne. Świadectwem koronnym nacisków prezydenta na załogę miało być sformułowanie kogoś w kokpicie: „wkurzy się”. Kto? Oczywiście prezydent. Abstrahując od tego, że wszystko wskazuje iż nie padło ono, to przecież było oczywiste. Każdy „wkurza się” gdy nie trafia do celu i nie może zrealizować ważnego zadania. I bez względu na to czy w samolocie znajdowałby się prezydent, premier, minister czy prezes załoga mogłaby wymieniać tego typu uwagi. Dochodzimy więc do sprawy fundamentalnej. Winą prezydenta było to, że znalazł się na pokładzie samolotu. Niech kto udowodni, że załoga nie czuła za sobą jego obecności! A wina prezydenta jest sprawą zasadniczą. Jeśli nie możemy obciążyć nią Rosjan, a nie możemy bo ocieplenie i zaufanie i mogą się zezłościć, to jeśli nie był winny prezydent, to odpowiedzialność spoczywa na rządzie. To rząd odpowiada za przygotowanie prezydenckiej wizyty, zabezpieczenie jej i transport. To w gestii rządu są wszystkie zajmujące się tym służby. Sprawa jest więc jasna. Winien musi być prezydent Kaczyński. Wildstein
Ewa Kopacz tłumaczy, skąd wzięła informację o "przekopywaniu ziemi z całą starannością na głębokości ponad 1 metra" "Super Express" zwraca uwagę na pominiętą przez inne media wypowiedź minister zdrowia Ewy Kopacz w sprawie jej niesławnego stwierdzenia tuż po 10/04 nt. dokładnego sprawdzenia terenu katastrofy. Przypomnijmy, że 29 kwietnia minister zdrowia stwierdziła z trybuny sejmowej: Dziś wiem, że dotrzymaliśmy słowa. Dotyczy to nie tylko sprawy ciał, które trafiły, jak państwo wiecie, jako ostatnie na nasze lotnisko w liczbie 21 bodajże w piątek, bo najmniejszy skrawek został przebadany. Gdy znaleziono najmniejszy szczątek na miejscu katastrofy, wtedy przekopywano z całą starannością ziemię na głębokości ponad 1 m i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny. Każdy przebadany skrawek został przebadany genetycznie. Dlatego jest ta dzisiejsza informacja i to, co się dzieje na tej sali - szczera rozmowa z państwem. Szczególnie wam, bo wy prosiliście o tę informację, chcielibyśmy przekazać, że z pełną starannością zabezpieczyliśmy wszystkie szczątki, jakie znaleziono na miejscu wypadku. Jej słowa nabrały fatalnego wydźwięku po tym, gdy kolejne grupy Polaków zaczęły na miejscu tragedii odnajdywać ludzkie szczątki, fragmenty samolotu i rzeczy osobiste ofiar. Podczas debaty sejmowej w dniu 19 stycznia 2011 r. Ewa Kopacz tłumaczyła, dlaczego w kwietniu zapewniła posłów i Polaków, że teren katastrofy porządnie przeczesano. Oto fragment relacji "SE": Minister zdrowia była wyraźnie zdenerwowana zarzutami posłów, którzy kpili z niej, że kręciła, a nawet kłamała, kiedy mówiła o poszukiwaniu ciał Polaków w Smoleńsku. Według minister po katastrofie systematycznie dowożono w workach kolejne szczątki ludzkie. - Zadawaliśmy pytania: skąd się one wzięły? Mówiono: przekopujemy ziemię, macie dokładnie to, co wykopaliśmy - wyjaśniała Ewa Kopacz.
Pozostaje pytanie, czy powołanie się na informację z drugiej ręki tłumaczy pewność, z jaką ogłaszała posłom, że "gdy znaleziono najmniejszy szczątek na miejscu katastrofy, wtedy przekopywano z całą starannością ziemię na głębokości ponad 1 m i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny". Sugerowała w ten sposób dochowanie należytej staranności, co - jak dziś wiemy - było iluzją. Poniżej pełny tekst wystąpienia minister Kopacz z trybuny sejmowej w dniu 19 stycznia 2011 r. oraz sprostowanie Joachima Brudzińskiego: Pani Marszałek! Panie Premierze! Wysoka Izbo! Ograniczę się już tylko do bardzo konkretnych odpowiedzi, ale przypomnę też bardzo tragiczny moment w historii Polski, tj. katastrofę w Lesie Kabackim. Ta katastrofa pochłonęła 180 ofiar, ale 62 rodziny nigdy nie dowiedziały się, czy pochowały swoich najbliższych. Jedna osoba z tej grupy 180 osób w ogóle nie została odnaleziona. Chcę państwu powiedzieć, że to, co wydarzyło się w Smoleńsku, to olbrzymie nieszczęście, ale też determinacja tych, którzy za wszelką cenę chcieli zidentyfikować swoich najbliższych, i pomoc tych, którzy tam byli, spowodowały jedno: z 96 osób 96 osób miało swoje nazwiska i rodziny mogły urządzić im pogrzeby, wiedząc, że pochowali swoich najbliższych. To była olbrzymia praca i za to dziękuję wszystkim tym, którzy tam byli, i to byli tam nie po to, żeby im dziękować. Przede wszystkim jednak dziękuję za wytrwałość rodzinom, które tam były. Dziękuję również służbom medycznym, które opiekowały się tymi rodzinami, i dziękuję wszystkim tym, którzy pobierali od członków rodzin materiał genetyczny do porównania po to, aby w ostatnim dniu, czyli 23 kwietnia, do Polski zjechało ostatnie 21 ciał, które mogły być zidentyfikowane tylko i wyłącznie drogą badania genetycznego. Wspomnę też dzień 24 kwietnia, może już nie taki dzień, w którym wszyscy uczestniczyli w pracy na lotnisku wojskowym na Okęciu, ale na pewno uczestniczyły służby sanitarne, uczestniczyli również ci, którzy odpowiadali za to, aby przyjąć skrzynię ważącą blisko 200 kg. Były to szczątki ciał tych, którzy niekiedy wcześniej byli już pochowani. Każdy z tych kawałków był zidentyfikowany, opisany, posiadał swój protokół. Tylko jeden materiał genetyczny nie był zidentyfikowany i nie przypisano mu nazwiska, i to tylko z jednego powodu: dlatego że materiał genetyczny był tak wymieszany, że obecna wiedza medyczna nie pozwoliła dokładnie przypisać nazwiska do tej części. Dlatego też spotkanie, o którym mówiłam w wywiadzie, na który powoływał się pan poseł Brudziński [w składzie premier Tusk, Graś, Arabski, Ostachowicz, Kopacz, wieczorem 10 kwietnia], miało na celu wyznaczyć ludzi, którzy mieli pojechać pierwszego dnia do Smoleńska po to, aby wspierać rodziny, które przyjechały dokładnie w nocy tego samego dnia, kiedy myśmy wylecieli tam rano. To spotkanie to nie było omawianie tego, jak mamy to przedstawiać. To spotkanie to była pełna determinacja rządu i troska również o tych, którzy za chwilę spotkają się z największą tragedią swojego życia, bo będą musieli rozpoznawać swoich najbliższych. Jeśli ktoś zarzuca, że takie spotkanie odbyło się u pana premiera, i mówi: to było ustalenie PR, to ja chcę powiedzieć, że ci, którzy potrafią coś takiego powiedzieć, nie mają sumienia, dlatego że tam właśnie, w medycynie sądowej, w prosektorium, nad tymi zwłokami ostatnią rzeczą, o jakiej się myślało, to był PR i polityka. Jeśli więc dzisiaj ktokolwiek zarzuca urządzanie PR z powodu tej tragedii, jest po prostu szubrawcem. Nie boję się użyć tego słowa. (Oklaski) (Głos z sali: A ten, kto kłamie?) 200 kg szczątków ludzkich, które przyleciały do Polski 24 kwietnia, jak państwo wiecie, dopiero po kilkunastu dniach od katastrofy. Kiedy zbierano ciała, zbierano większe kawałki, ale wtedy, kiedy podczas pierwszych 4 dni pracy, naszej obecności w Moskwie, gdy systematycznie dowożono w workach, skrzyniach szczątki ludzkie, zadawaliśmy pytania, skąd są te kolejne szczątki, mówiono: przekopujemy ziemię, macie dokładnie to, co wykopaliśmy. Dlatego moja informacja tu na sali to była informacja, którą uzyskałam od tych, którzy byli w Smoleńsku. Ja, pan minister Arabski, nasi lekarze, my nie byliśmy w Smoleńsku, my byliśmy w Moskwie. Uzyskaliśmy informacje od tych, którzy dowozili do Moskwy, do zakładu medycyny sądowej to, co potem było poddawane badaniu genetycznemu, co było określane jako część ciała, do której potem przypisywano nazwisko. Te szczątki ciała, już po badaniu genetycznym, trafiały do rodzin, niekiedy już wtedy, kiedy odbyły się pogrzeby. Państwo przecież to wiecie. Jeśli chodzi o badania genetyczne i o próbki, to badania genetyczne odbywają się dwoma metodami. Do jednej z nich wystarczy jedna próbka, do drugiej z tych metod potrzeba aż dwóch. Pozwolę sobie przeczytać nazwy tych metod, których używa się po to, żebyście państwo za chwilę nie posądzali mnie, że nie mówię prawdy, gdybym, nie daj Panie Boże, w tych emocjach się przejęzyczyła. Otóż pierwsza metoda, do której potrzeba tylko jednej próbki, to metoda, która obejmuje analizę polimorficznych sekwencji mikrosatelitarnych DNA jądrowego techniką PCR. Do tego potrzeba jednej próbki. Materiałem biologicznym w tej analizie są: krew, wymazy z jamy ustnej, włosy z cebulkami, zęby lub fragmenty tkanek. Druga metoda to metoda w której analizuje się sekwencje DNA w dwóch regionach DNA mitochondrialnego. Pamiętajcie państwo, że tych badań nie robiła strona polska. Te badania wykonywane były w laboratoriach na miejscu przez rosyjskich ekspertów. Polscy specjaliści, którzy pojechali tam, uczestniczyli w pobieraniu materiału genetycznego od osób, które dotarły do Moskwy. Pierwszego dnia było to 106 osób, następnego dnia było to ponad 80 osób. Jeśli chodzi o wyjaśnienie tego, dlaczego tak się stało, że pan generał Błasik miał taki, a nie inny wynik. Ktoś z państwa powiedział, jak to jest możliwe, bo został zidentyfikowany dopiero w jedenastej dobie. Otóż nie trzeba być prawnikiem, nie trzeba kończyć studiów prawniczych, mimo że słyszałam te niekiedy niezbyt rozsądne głosy właśnie z ust prawników, że zwykle, i tak czyniono również w Moskwie, materiał do badań na obecność alkoholu, środków odurzających, narkotyków pobiera się podczas sekcji. Sekcje odbyły się, zanim przyleciała polska ekipa, a więc nawet jeśli pobiera się od człowieka, który nie był zidentyfikowany, to określa się go jako NN, zwłoki o numerze, przypisuje się nazwisko wtedy, kiedy następuje identyfikacja, a identyfikacja w przypadku generała Błasika nastąpiła dopiero w tej ostatniej grupie, bo jak państwo wiecie, świętej pamięci pan generał Błasik wrócił do Polski w tej grupie 21 ciał zidentyfikowanych genetycznie. Kiedy genetycznie zidentyfikowano ciało i złożono badanie numer i nazwisko pana generała Błasika, to wynik nie był już wynikiem numeru, był wynikiem pana generała Błasika, nie trzeba tego nikomu tłumaczyć. Ktoś, kto choć odrobinę ma wspólnego z medycyną, wie dokładnie, że tak to się odbywa. Nie jestem w posiadaniu protokołów sekcji zwłok, dlatego że protokoły sekcji zwłok były dostarczone przez stronę rosyjską komisji, którą zawiaduje pan minister Miller, i najprawdopodobniej, albo nawet na pewno, prokuraturze. Wierzcie mi państwo, ani prokuratura, ani pan minister Miller... Nie żądałam od niego takich wyników. Na pewno dysponuje on osobami, które rozczytują te protokoły, porównują je, analizują te protokoły. Jestem do dyspozycji, gdybym była potrzebna, natomiast o taką pomoc nie proszono. Nie jestem w posiadaniu tych protokołów, w związku z tym proszę nie żądać ode mnie wiadomości, czy jest w takim czy innym protokole taki czy inny zapis. Mogę powiedzieć tylko i wyłącznie o procedurach, które obowiązują. To nie są procedury wymyślone na okoliczność tego wypadku. Procedury te obowiązują również w Unii Europejskiej. Jak państwo wiecie, a działo się to niedawno, bo bodajże w 2002 r., rozporządzeniem głównego komendanta Policji uczestniczymy w programie, w którym będziemy, na wniosek Unii Europejskiej, tworzyli bank materiału genetycznego osób NN, czyli osób zaginionych w Polsce, których nie odnaleziono. Tak więc z czasem dzięki zdobyczom nauki można będzie, gdyby się po latach okazało, że kogoś znaleziono, zidentyfikować z imienia i nazwiska tę osobę. Jeszcze jedno powiem na koniec. Jest mi w wielu przypadkach bardzo przykro, szczególnie jeśli chodzi o głosy osób, które miały okazję, nikt im nie zakazywał, pojechać do Moskwy, chociażby tak, jak wiele polskich rodzin, które tam się znalazły, żeby wspierać swoich najbliższych albo też pomagać w tym, co naprawdę trudno opisać bez emocji, w czym musieli oni uczestniczyć. Nie spotkałam tam żadnego polityka opozycji, ale za to w momencie, kiedy wróciłam do Polski, miałam wrażenie, że wróciłam do innego świata. Tam zajęci byliśmy przede wszystkim tym, co się działo. Tam nikt nie politykował. Tam przede wszystkim koncentrowaliśmy się na pracy. Kiedy przyjechaliśmy tutaj, nagle się okazało, że tu oprócz tego, że wszyscy, którzy wypowiadają się na temat katastrofy, mają oczywiście na ustach słowa współczucia, i wierzę w to głęboko, że tak było, zaczynają kombinować i spekulować. Najgorszą rzeczą, jaka może być, są spekulacje, bo wtedy nie wierzę w taką prawdziwą żałość po tym, co się stało. Jeśli ktoś próbuje spekulować, opowiadać i dorabiać ideologię do tego, co się wydarzyło, to znaczy, że nie jest prawdziwe to, co się w tym momencie mówi czy robi. Jeśli dzisiaj słyszę państwa na tej sali...
(Głos z sali: A pani jest wyrocznią?) Jeśli w tej chwili na tej sali mówicie państwo, że przedstawiciele rządu, pan premier zachowywali się w stosunku do państwa niestosownie, mówili zbyt agresywnie, czego trudno było się dopatrzeć, to jak państwo nazwalibyście wasze zachowanie, posłów, którzy siedzieli na końcu tej sali, gdzie mój asystent słyszał dowcipy, które sobie opowiadali panowie posłowie, i śmiali się z tego, co ludzie mówili na tej mównicy. (Poseł Czesław Hoc: To jest kłamstwo.) Jeśli w związku z tym mówicie o poważnym traktowaniu siebie nawzajem, to nie możecie państwo zarzucać komuś, że ktoś, kierując się emocjami i odpowiadając na tego rodzaju insynuacje, jakie padały ze strony opozycji... Wiedzieliście państwo dobrze, co robicie, czyli robiliście to z wyrachowaniem. To jest niegodziwe, powtórzę jeszcze raz, niegodziwe jest to, co robiliście na tej sali. (Oklaski) Odpowiedź Joachima Brudzińskiego: Pani minister Kopacz była poruszona, jak sądzę, przywołaniem jej słów na potrzeby wywiadu, słów, z których wynika jednoznacznie, że w parę godzin po powrocie ze Smoleńska premier polskiego rządu nie miał potrzeby ani czasu, żeby spotkać się z ekspertami, by omówić chociażby kwestie związane z tym, jak będzie prowadzone śledztwo, ale znalazł czas, żeby spotkać się z ludźmi odpowiedzialnymi za zarządzanie wizerunkiem – z panem Ostachowiczem, z panem Grasiem. Jak sądzę, być może wtedy podpowiedziano pani minister, żeby z mównicy sejmowej mówiła o tej przekopanej ziemi centymetr po centymetrze albo żeby powiedziała, jak to polscy patomorfolodzy stanęli ramię przy ramieniu z rosyjskimi patomorfologami. A, pani minister, prawda jest taka, że nie jest w stanie pani nas obrazić. Z ust pani padły słowa pod adresem opozycji takie, że jesteśmy hienami cmentarnymi. Dzisiaj usłyszeliśmy, że jesteśmy szubrawcami. A, pani minister, wdowa po świętej pamięci Januszu Kurtyce pani Zuzanna Kurtyka stwierdziła, że kiedy składano ciało jej męża do trumny – a mówiła to jako lekarz – na ciele jej męża nie było śladów i znaków sekcji zwłok. Kłamała pani. Rzeczywiście, przyznaję panu premierowi i ministrom tego rządu... Sil
Paweł Lisicki: "Część polskiej prawicy zbyt łatwo, niestety, ulega uczuciom, zbyt szybko popada w irracjonalizm" W najnowszym numerze "Kultury Liberalnej" ciekawa rozmowa Karoliny Wigury z redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej" Pawłem Lisickim. Lisicki - pytany o profil prowadzonej przez siebie gazety - zastrzega, że "wolałby uniknąć sformułowania „gazeta prawicowa", a posługiwać się określeniem „konserwatywno-liberalna": W polskim przypadku określenie „prawicowa" kojarzy się z pewną partyjnością, miejscem na scenie politycznej, a nie ideowej. Gazety zaś, w moim przekonaniu, nie powinny się angażować po stronie takiej czy innej partii; mogą występować w obronie idei czy szerszego projektu.
Lisicki tak tłumaczy swoje rozumienie kursu konserwatywno-liberalnego "Rzeczpospolitej": Nasz konserwatyzm przejawia się głównie w sferze obyczajowej i w sferze odniesienia do tradycji i historii. Z dużą ostrożnością, nawet podejrzliwością, przyglądamy się projektom stworzenia nowej definicji rodziny czy ograniczenia lub zmniejszenia praw rodziców, czyli zmiany tego wszystkiego, co uznajemy za sferę odziedziczoną, sprawdzoną, wynikającą z doświadczenia społecznego. Z tego też powodu nie sposób zgodzić się na małżeństwa homoseksualne a tym bardziej na prawo lesbijek i homoseksualistów do adopcji dzieci. Poza sferą obyczajową konserwatyzm przejawia się na przykład w stosunku do miejsca Kościoła w społeczeństwie czy do miejsca, jakie przyznajemy chrześcijaństwu – widzimy dla tej religii rolę publiczną, a nie tylko prywatną. Kościół to ważna instytucja, przechowująca pamięć i wartości narodowe – chociaż podlega oczywiście krytyce jako struktura władzy.Gdy chodzi o odniesienia do historii, reprezentujemy uznanie dla tych projektów, które mają na celu podtrzymywanie polskiej pamięci społecznej i tradycji. I może jeszcze jeden element: nasze nastawienie do kategorii niepodległości czy suwerenności. I wynikające z tego, bardzo krytyczne odniesienie do różnych pozostałości postkomunistycznych, jeśli chodzi o prawo, obyczaje, utrwalone wzorce zachowań. Jako gazeta popieraliśmy przeprowadzenie lustracji, bo (pomijając nasze zdanie o ostatecznym kształcie ustawy lustracyjnej) byliśmy przekonani, że lustracja jest państwu potrzebna, jako sposób na wyprowadzenie go z okresu postkomunistycznego. Lisicki mówi też o drugim wątku charakterystyki „Rzeczpospolitej": o liberaliźmie: Ten rzeczpospolitowy liberalizm przejawia się w dwóch sferach. Pierwsza z nich dotyczy stosunku do wolności słowa i debaty publicznej. Myślę, że trudno byłoby znaleźć inne medium, które przykładałoby taką wagę do prezentowania opinii niezgodnych z linią programową gazety. Nazwałbym to komponentem pozytywnego stosunku do wolności słowa: uważamy, że dla jakości debaty publicznej jest dobrze, jeśli obok Jacka Żakowskiego, Waldemara Kuczyńskiego czy Tomasza Wołka wypowiadają się Zdzisław Krasnodębski, Janusz Pospieszalski, Bronisław Wildstein. Oczywiście, w polskich warunkach taki stosunek do wolności słowa jest bardzo trudny do utrzymania, ze względu na potworne emocje towarzyszące naszej debacie publicznej. To się często przekłada na argumenty. I często jest tak, że ludzie nie chcą nawet ze sobą rozmawiać lub występować obok siebie, bo uważają, że poniżej ich godności jest toczenie dyskusji z kimś o odmiennym zdaniu. Lisicki ocenia, że "szczególnie trudno" jest po katastrofie smoleńskiej: Wydaje się, że te – nazwijmy to – rowy emocjonalne są jeszcze głębsze i jeszcze trudniej doprowadzić do wymiany myśli. W każdym razie to jest pierwsza twarz liberalizmu „Rzeczpospolitej".: gotowość do debaty z każdym na każdy temat. Druga dotyczy stosunku do wolnego rynku, czyli wiary w to, że tam, gdzie tylko można, należy pozostawiać jak największą swobodę prywatnym przedsiębiorcom i przeciwstawiać się ingerencji państwa. W swej wierze w kapitalizm i wolny rynek „Rzeczpospolita" jest gazetą niepoprawnie i nieuleczalnie liberalną. Na ciekawe pytanie, "jak to się dzieje, że nasze społeczeństwo – raczej konserwatywne – w ciągu ostatnich lat, choć stopniowo doprowadziło do dominacji dwóch partii prawicowych w parlamencie, to chętnie wybiera media liberalne lub lewicowo-liberalne, gdy przychodzi do kupna gazety czy włączenia telewizora...", Lisicki odpowiada: „Rzeczpospolita" jest w gruncie rzeczy dziś dość osamotniona na rynku mediów drukowanych. Jeśli chodzi o linię, osobiście nie widzę wielkiej różnicy między „Gazetą Wyborczą", „Polityką" i obecnym „Wprost" – a pewno są to media od nas inne. Co do „Newsweeka" – nie wiem, czy ma on jakąkolwiek wyrazistą linię, ale jeśliby oceniać ją opierając się na tym, co pisuje redaktor naczelny, Wojciech Maziarski, trzeba by powiedzieć, że przynajmniej jest to gazeta liberalna w sensie podejścia do wolnego rynku. Mamy jeszcze oczywiście „Przekrój", ale nie sądzę, by odgrywał jakąkolwiek istotną rolę w debacie publicznej. Później są jeszcze twarde prawicowe media. „Nasz Dziennik", który od katastrofy smoleńskiej stał się gazetą bliską PiS, sugerującą, że w Smoleńsku miał miejsce quasi-zamach, które to przekonanie nieraz ostro krytykowałem w swoich felietonach. Jest też „Gazeta Polska", której sprzedaż ostatnio wzrosła. Wciąż jednak oba te pisma nie mogą się równać z wpływami większych mediów drukowanych, wciąż nie trafiają do elity tego kraju, wciąż nie mają wpływu na ludzi podejmujących decyzje w biznesie, w ministerstwach, w administracji, nie są ważnym punktem odniesienia w debacie ideowej. To może kiedyś się zmienić, na razie jest jak jest. Dlatego „Rzeczpospolita" obecnie, wśród wielkich mediów jest czasopismem wyjątkowym. Przy przekierowaniu całej sfery debaty w Polsce w stronę lewicowo-liberalną odbierana jest jako wyjątkowo prawicowa, w rzeczywistości będąc często centrowa. A przede wszystkim to gazeta umiarkowana. Odnosząc się do swojego sporu z Jarosławem Kaczyńskim z lata ubiegłego roku, Lisicki tak odpowiada na uwagę, że po tym wydarzeniu "gazeta odżeglowała od PiS": Powiedziałbym, że to raczej Jarosław Kaczyński odżeglował. (...) Po pierwsze, żeby się z kimś rozwieść, trzeba się z nim najpierw ożenić. Nie było żadnej formy małżeństwa między „Rzeczpospolitą" a PiS. Rzekoma bliskość do PiSu częściowo wynikała z tego co już mówiłem, a częściowo z nagłej, emocjonalnej fali antypisowskiej, która opanowała po 2005 roku polskie media. Wystarczyło nie iść w jednym szeregu z pozostałymi i już zyskiwało się łatkę. Z pewnością niektóre cele lub idee, których „Rzeczpospolita" broniła – jak chociażby kwestia lustracji czy oczyszczenia prawa i sfery publicznej z naleciałości komunistycznych, domaganie się surowszego prawa, walka z korupcją – była wspólna nam oraz tej partii. Tylko, że takie same poglądy reprezentował choćby Jan Rokita w PO, a my jako gazeta obserwowaliśmy scenę polityczną i staraliśmy się wspierać te idee, które uważaliśmy za ważne dla wzmocnienia państwa. Sprawdzaliśmy także, jaki jest stan ich realizacji. Jak powiedziałem, gazety powinny bronić zasad. Nie muszą uczestniczyć w grze partyjnej, nie muszą zawierać kompromisów. Gazety muszą kontrolować władzę i sprawdzać jak się mają obietnice polityków do rzeczywistości – taką rolę odgrywała też „Rz". Prosty przykład pokazujący, jak daleko bywaliśmy od PiS, to kwestia Traktatu Lizbońskiego oraz sposobu jego negocjowania. To, w jaki o tym pisaliśmy, doprowadziło do ostrego konfliktu z nieżyjącym prezydentem. Warto podkreślić jeszcze jeden element, który jest dla nas ważny (oprócz postawy konserwatywno-liberalnej, o której opowiadałem wcześniej) mianowicie: zdrowy rozsądek. Wiara w to, że gazeta jest forum wymiany poglądów i że w takim starciu wykuwa się sensowne rozwiązania. Ponadto niechęć do tego, aby sfera polityczna była zarządzana przez emocje, by element działania uczuciowego, czy wręcz stadnego, decydował o wyborach w sferze politycznej. Niestety, po 10 kwietnia Polska (albo duża część Polski) znalazła się całkowicie w okopach pewnych emocji. One są oczywiście w jakiejś mierze zrozumiałe. Katastrofa samolotu z Lechem Kaczyńskim i wielką liczbą osób związanych z Prawem i Sprawiedliwością na pokładzie nałożyła się na długotrwały konflikt polityczny pomiędzy Platformą Obywatelska a PiS. A katastrofa była dotkliwa przez swoją nieodwracalność. Ci ludzie po prostu zginęli. W pewien sposób Lecha Kaczyńskiego i innych pasażerów Tupolewa uczyniono ofiarami ostrego konfliktu politycznego, który miał miejsce już wcześniej. Właśnie dlatego tak szybko mógł pojawić się cały ten język ofiarno-emocjonalno-martyrologiczny. Zaczęto mówić o tych osobach, które zginęły w tej katastrofie lotniczej, jako o poległych; zaczęto mówić, że oni złożyli swoje życie w ofierze... Cały ten język – nie wprost, ale jednak – wskazywał, że to, co stało się pod Smoleńskiem było czymś więcej niż tylko nieszczęśliwą katastrofą. Sugerowano jakąś formę zamachu, jakiegoś świadomego złożenia ofiary – bo nie można złożyć ofiary nieświadomie, prawda? Wszystko to konstruowane było przede wszystkim na tych emocjach, które w coraz większym stopniu zarządzały działaniami PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Gdy Kaczyński, po dość wstrzemięźliwej kampanii prezydenckiej, całkowicie zmienił swój wizerunek, skończyło się to głośną awanturą na początku lipca 2010 roku. Lisicki zaznacza, że "emocje Jarosława Kaczyńskiego są jak najbardziej zrozumiałe": Natomiast przychodzi taki moment, gdy warto zadać sobie pytanie, czy w stanie, w którym ktoś się znajduje, nie powinien przez pewien czas odpocząć od polityki. Dojść do ładu ze sobą. Tego momentu, czy refleksji, Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego otoczeniu zabrakło. Oto prawdziwe źródło sporu. Z mojej strony specjalnych emocji nie było – a tylko próba opisu. Oczywiście, analizy można ubierać w taką, a nie inną retorykę. Powiedzmy sobie szczerze, gazeta musi się sprzedawać, a ludzie muszą chcieć czytać drukowane w niej artykuły. Lecz wciąż, gdybyśmy na przykład porównali emocjonalność felietonów moich i niektórych z prasy dwudziestolecia międzywojennego, albo choćby napięcie w debacie polskiej i, powiedzmy, włoskiej, okazałoby się, że moje wypowiedzi są stonowane. Lisicki ocenia, że "część polskiej prawicy zbyt łatwo, niestety, ulega uczuciom, zbyt szybko popada w irracjonalizm": W dłuższej perspektywie może to ją skazać na przegrane w wyborach i utratę wpływu na opinię publiczną. Pokazują to przykłady innych krajów zachodnich. Partia prawicowa, konserwatywna aby miała szansę wygrywać w tak silnie nastawionym na konsupcjonizm społeczeństwie jak dzisiejsze, musi mieć w sobie bardzo silny element nowoczesności i racjonalizmu. Element, dodajmy, interpretatywny: polityk musi być w stanie uzasadnić swoje stanowisko w kategoriach interesu i rozwoju państwa. Nie można pozwolić sobie na uprawianie polityki wyłącznie martyrologiczno-insurekcyjnej, która stała się jednak dziś w dużej mierze udziałem polskiej prawicy po 10 kwietnia 2010 roku. Pytany o pogłoski nt. zamiaru odsprzedaży udziałów w "Rzeczpospolitej" przez brytyjską grupę Mecom i możliwość zmiany kierownictwa gazety, naczelny "Rzeczpospolitej" odpowiada: Nie sądzę. Oczywiście trzeba pamiętać, że z kapitałem to jest tak, że nawet już nieżyjący Dariusz Fikus, w momencie, w którym następowała zmiana właściciela, też sobie z tego do końca nie zdawał sprawy. Jeśli właściciel prywatny, mający większościowe udziały, chce je sprzedać, ani ja, ani prezes wydawnictwa nie musimy o tym wiedzieć. Taka jest natura rzeczy. Więc z tym zastrzeżeniem powiem, że ta informacja nie wydaje mi się prawdziwa. Bardzo bym się zdziwił, gdyby Mecom chciał sprzedać swoje udziały, przede wszystkim dlatego że wyniki finansowe gazety są dobre. Zarówno jeśli chodzi o udział w rynku sprzedaży gazet codziennych jak i udział w rynku reklamowym udziały „Rzeczpospolitej" od września 2006 r. wzrosły o kilkadziesiąt procent. Rozmowa z Pawłem Lisickim ukazała się w „Kulturze Liberalnej" nr 106 (3/2011) z 18 stycznia 2011 r. Prej
Wildstein: "Wina spoczywa po stronie rosyjskiej", więc "sprawy trzeba pokomplikować". Jak? "Wzywani są odpowiedni specjaliści" Na łamach "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein, w tekście pt. "Wina Lecha Kaczyńskiego", analizuje najnowszą grę wokół smoleńskiego śledztwa. Jak zauważa Wildstein, z początkiem roku prezydent Komorowski ogłosił, że wina polska jest niekwestionowalna i właśnie „arcyboleśnie prosta". Zadeklarował to przed opublikowaniem jakichkolwiek raportów; ba, przed zakończeniem prac któregokolwiek z zespołów badających katastrofę. Powtórzę raz jeszcze: fakt, że ta skandaliczna wypowiedź spowodowała co najwyżej pomruki aprobaty polskich mediów, jest dowodem ich upadku.
Publicysta zauważa jednak, że z czasem jednak "sprawa musiała się skomplikować", a "skrajnie stronniczy i wręcz obraźliwy dla Polaków raport MAK" musiał wywołał poruszenie. Polska załoga była wprowadzana w błąd przez rosyjską obsługę lotniska, polski pilot nie chciał lądować i zniżył się na bezpieczną wysokość, aby rozpoznać sytuację, a katastrofa nastąpiła, gdyż znajdował się w innym miejscu niż sądził, do czego co najmniej przyczyniły się fałszywe informacje z rosyjskiej wieży. Interpretacja tych faktów narzuca się sama. Wina spoczywa po stronie rosyjskiej. Co w takiej sytuacji dzieje się w Polsce? Ano, zauważa Wildstein, "owo „proste" sprawy trzeba pokomplikować, aby przenieść winę na stronę polską. I w tym celu wzywani są odpowiedni specjaliści". Jednym z nich jest Tomasz Hypki, który wypowiada się na łamach „Rzeczpospolitej". Przytoczmy analizę twórczości Tomasza Hypkiego autorstwa Bronisława Wildsteina: Zanim powoła się na jakikolwiek fakt i przeprowadzi jakiekolwiek rozumowanie, ogłasza: „Nie ma żadnych wątpliwości, że całość odpowiedzialności za katastrofę spoczywa na stronie polskiej." Czysty profesjonalizm! A dalej jest jeszcze lepiej. „Załoga miała obowiązek się dowiedzieć, w jakich warunkach przyjdzie jej lądować. Gdyby to zrobiła, powinna przełożyć start do chwili, aż warunki w Smoleńsku się poprawią." Innymi słowy, pojawienie się mgły na docelowym lotnisku, choćby oddalone było o ponad godzinę lotu, powinno paraliżować ruch powietrzny. Czy tak wygląda praktyka lotnicza? Okazje się jednak, że ta sama smoleńska mgła, która zdaniem Hypkiego winna wyeliminować loty z Polski, staje się dla niego przelotnym i zmiennym zjawiskiem atmosferycznym, jeśli w grę wchodzi odpowiedzialność rosyjska. Błędne dane meteorologów ze Smoleńska o widoczności 800 metrów, gdy realna była parokrotnie mniejsza, nasz ekspert bagatelizuje. „Nieprecyzyjna informacja mogła wynikać ze zmieniających się szybko warunków. Trzeba też pamiętać, że takie wartości zawsze podaje się w przybliżeniu, mgła jest zjawiskiem przyrodniczym." Nasz ekspert nie tylko postrzega te same zjawiska w skrajnie odmienny sposób, ale posiada parapsychologiczne zdolności. „Po jego [jaka 40] ryzykanckim lądowaniu Rosjanie nabrali przekonania, że polskie samoloty są wyposażone w specjalistyczny sprzęt, który pozwala lądować przy niesprzyjającej pogodzie." Hypki pisze to bez bez żadnego uzasadnienia i nie podaje nawet, skąd o tym wie. Sytuacja na wieży, gdzie kontrolerzy skarżą się na naciski zwierzchników, to dla niego sprawa normalna. Itd. Oto ekspert. Jak zauważa Wildstein, w Polsce takich ekspertów "funkcjonuje legion": To dla nich, a szerzej, ich stronnictwa każda relatywizacja odpowiedzialności rosyjskiej jest dobra, tak jak i każdy argument, który sugerować będzie winę polską. Zdaniem Wildsteina, wszystko to służy jednemu: udowodnieniu "winy prezydenta": A wina prezydenta jest sprawą zasadniczą. Jeśli nie możemy obciążyć nią Rosjan, a nie możemy bo ocieplenie i zaufanie i mogą się zezłościć, to jeśli nie był winny prezydent, to odpowiedzialność spoczywa na rządzie. To rząd odpowiada za przygotowanie prezydenckiej wizyty, zabezpieczenie jej i transport. To w gestii rządu są wszystkie zajmujące się tym służby. Sprawa jest więc jasna. Dlatego właśnie "winien musi być prezydent Kaczyński" - kończy Wildstein. Sil
Beata Gosiewska: Rząd Tuska posłał na śmierć prezydenta Kaczyńskiego W wywiadzie dla portalu Onet.pl Beata Gosiewska stwierdziła, że choć początkowo myślała o katastrofie smoleńskiej w kategoriach tragicznego wypadku, teraz nabiera coraz mocniejszego przekonania, że mogło dojść do zamachu.
W pierwszych minutach i godzinach po katastrofie myślałam, że to był zwyczajny wypadek, ale z biegiem czasu, gdy zaczęłam analizować zachowanie strony rosyjskiej i polskiej, to zaczęła mi świtać myśl, że mogło dojść do zamachu. Z każdym dniem to przekonanie było mocniejsze. – powiedziała Beata Gosiewska w wywiadzie dla portalu Onet.pl.
W dalszej części rozmowy wdowa po Przemysławie Gosiewskim w ostrych słowach skrytykowała działania rządu po katastrofie smoleńskiej. Do katastrofy smoleńskiej nie doszłoby, gdyby nie wielka nienawiść strony rządowej do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nienawiść i chęć ośmieszenia doprowadziła do zaniedbania bezpieczeństwa prezydenta, a co za tym idzie również wszystkich pasażerów TU-154 M włącznie z moim mężem. To, co rząd robił, porozumiewając się z Moskwą, zakrawa na zdradę. Pytanie tylko, jak to się dokładnie odbyło. Myślę, że szybko się tego nie dowiemy. Już w chwili katastrofy ogłoszono jej przyczyny, które przez ponad 9 miesięcy są wmawiane całemu światu. Błąd pilotów, naciski i mgła - to powody, które były od pierwszych chwil podawane. To też potwierdza MAK, na zlecenie polskiego rządu. – stwierdziła w wywiadzie dla portalu Onet.pl Beata Gosiewska. Ponadto Beata Gosiewska powiedziała, że jej zdaniem po takiej katastrofie rząd powinien podać się do dymisji. Wdowa po Przemysławie Gosiewskim stwierdziła także, że od dziewięciu miesięcy społeczeństwo jest poddawane dezinformacji. Rząd Tuska posłał na śmierć prezydenta Kaczyńskiego. Piloci mieli błędne informacje, byli dezinformowani, nie mamy wiedzy, jak ten lot był monitorowany na wyższym szczeblu. Rząd powinien podać się do dymisji po takiej katastrofie. Putin z Tuskiem grają wspólną grę. Cały czas nami manipulują. Putin tresuje Tuska i rząd polski, i co jakiś czas pokazuje tę tresurę. Rodziny ofiar smoleńskich od dziewięciu miesięcy, jak i całe społeczeństwo poddawane są dezinformacji metodami rodem z KGB. Premier Tusk posłał prezydenta Kaczyńskiego na pewną śmierć, tak to wygląda – powiedziała Beata Gosiewska.
Źródło: Onet.pl Skrywane za PRL, wyjaśnione przez IPN. "Podczas defilady czołg wjechał w tłum, zabijając siedmioro dzieci". 9 października 1962 roku, w trakcie wojskowej defilady na al. Piastów, czołg wjechał w tłum ludzi. Zginęło siedmioro dzieci, ponad dwadzieścia osób odniosło rany, kilka zostało kalekami. Tamte wydarzenia wspomina świadek, emerytowany pułkownik WP, który odezwał się po publikacji w MM. Dokładnie rok temu, po raz pierwszy na budynku szkoły pojawiła się tablica z nazwiskami siedmiorga dzieci, które zginęły pod gąsienicami czołgu. Byli uczniami tej szkoły oraz pobliskiej SP 8. Tablicę ufundowała Stocznia Szczecińska Nowa. - Życia tych dzieci nikt nie zwróci, ale dzięki tablicy nie zginie pamięć o nich – mówią rodziny. – A szczecinianie będą wiedzieć co tu się wydarzyło w 1962 roku.
List od pułkownika Przez dziesięciolecia tragiczny wypadek był tematem tabu. W szpitalach, w archiwach cywilnych i wojskowych skutecznie zniszczono całą dokumentację. Na szczęście zachowały się księgi cmentarne. Dzięki nim w 1994 roku, gdy po raz pierwszy usiłowałam opisać tę tragedię, dotarłam do rodzin ofiar i poszkodowanych. Niedawno otrzymałam list od emerytowanego pułkownika WP mieszkającego w Warszawie. Długo rozmawialiśmy. R.Ł. (prosi o nie ujawnianie nazwiska) obserwował defiladę. Z żoną i dwójką dzieci stał naprzeciw trybuny, niedaleko pl. Kościuszki. Był zawodowym wojskowym, miał stopień kapitana. W jednostce na Gumieńcach zajmował się szkoleniem czołgistów. - Niepokoiła mnie prędkość z jaką jechały te czołgi – opowiada. – Miałem wrażenie, że to nie defilada a wyścigi. Organizatorzy popełnili mnóstwo błędów. Po raz kolejny uświadomiłem to sobie, gdy w sierpniu tego roku oglądałem wojskową defiladę w Warszawie. W Szczecinie wszystko poszło na żywioł. Nie było przejazdu próbnego, mechanicy nie byli przygotowani do prowadzenia czołgów po twardej nawierzchni, nie było stabilnego odgrodzenia tłumu od jezdni. A największym błędem była szybkość. Czołgiści przyspieszali, by wyrównać szyk przed trybuną.
O wypadku ani słowa Pułkownik pamięta, że defilada nagle się zakończyła. Jakiś niepokój i zamieszanie powstało na trybunie a ludzie zaczęli opowiadać, że doszło do strasznego wypadku. Gdy tam dotarł, ślady krwi były już zasypane piaskiem. Następnego dnia w gazetach szukał informacji. Był tylko opis wspaniałej defilady, a o wypadku ani słowa. Wtedy nawet w jednostce o tym co się stało rozmawiano szeptem. Różne były wersje wydarzeń i liczby ofiar. - Po paru dniach dowództwo wysłało mnie do szpitala przy Unii Lubelskiej – wspomina pułkownik. – Poszedłem z kwiatami odwiedzić dwie ranne osoby dorosłe. Nie wiedziałem, że tam leżały też dzieci. Pamiętam, że była tam lżej ranna młoda kobieta i ciężko ranny około 40-letni mężczyzna. Był po amputacji. Gąsienica czołgu zmiażdżyła mu nogę aż do miednicy, pozbawiła męskości. Strasznie rozpaczał. Nie wiem jakie były jego dalsze losy. Nie wiem czy ktoś z wojskowych jeszcze go w szpitalu odwiedzał. Takich pytań wtedy się nie zadawało. O prawdziwym rozmiarze tragedii dowiedziałem się wiele, wiele lat później.
Przyjedzie na uroczystość Wśród siedmiorga zabitych dzieci jest jedna dziewczynka, Bogusia Florczak. Jej brat Zbigniew, nie był na ubiegłorocznym odsłonięciu pamiątkowej tablicy. W szkole nie znano jego adresu i nikt go nie powiadomił. Ale w tym roku będzie uczestniczył w uroczystości. - Bardzo się cieszę, że jest taka tablica, że o tragicznie zabitych pamiętają uczniowie szkoły i nauczyciele – mówi Zbigniew Florczak. Na uroczystość przyjdą też rodzice Leszka Kolczyńskiego. Mówią, że choć tyle lat upłynęło od tragedii, dla nich każda rocznica oznacza wielki ból i rozdrapywanie ran. Ale przyznają, że nie przypuszczali, iż kiedykolwiek oficjalnie będzie obchodzona rocznica szczecińskiej tragedii, a ofiarom zostanie poświęcona specjalna tablica. We wtorek przyjedzie też do Szczecina Zbigniew Dojlido. Jest pierwszym dzieckiem rannym podczas tamtej fatalnej defilady. Mówi, że ubiegłoroczny artykuł w MM przywołał koszmarne wspomnienia z dzieciństwa. Od rana przez wioskę, w której mieszkał przejeżdżały czołgi i różne wojskowe pojazdy. Został potrącony przez jeden z nich. Miał w 12 miejscach złamaną miednicę, przeszedł kilka operacji, ponad dwa lata spędził w szpitalach. Jego rodzice przez wiele lat starali się o odszkodowanie i rentę dla niego. W 1967 roku otrzymał tzw. rentę specjalną w wysokości 850 zł. Od stycznia br. dostaje tylko 432 zł. Decyzję podjęto bez żadnych badań, bez opinii lekarzy. Od urzędnika w Warszawie dowiedział się, że dostawał rentę polityczną i ma siedzieć cicho, bo zabiorą mu wszystko. Oddał sprawę do sądu. Cały czas czeka aż jego sprawa trafi na wokandę. Niedawno przeszedł kolejne operacje. Krystyna Pohl
45 lat temu... 9 października w Szczecinie odbywała się defilada wieńcząca wspólne manewry wojsk ówczesnego Układu Warszawskiego. Trasa przejazdu jednostek radzieckich, niemieckich i polskich (właśnie w takiej kolejności) wiodła od strony Głębokiego przez al. Wojska Polskiego, al. Piastów w kierunku pl. Kościuszki, gdzie znajdowała się trybuna. Defilada była wielkim wydarzeniem. Wzdłuż ulic stały tłumy ludzi. W pierwszych rzędach dzieci, aby lepiej mogły widzieć. Dlatego wśród nich jest najwięcej ofiar i poszkodowanych. Po tragedii nie dość, że była blokada informacji, to fatalnie traktowano rodziny. Szantażem i straszeniem wymuszano milczenie, bagatelizowano kwestie odszkodowań i rent.
Pod czołgiem zginęli:
Bogumiła Florczak – lat 8,
Leszek Kolczyński – lat 9,
Ryszard Krawczyński – lat 7,
Henryk Sikuciński – lat 6,
Ryszard Stachura – lat 9,
Fryderyk Zawiślak – lat 12,
Marian Zdanowicz – lat 10
Niech Marek Siwiec przeprosi moje dziecko! Prokuratoria Generalna, instytucja zajmująca się reprezentacją interesów prawnych Skarbu Państwa, jest moim dzieckiem, na co mam świadka - Samą Panią Redaktor Monikę Olejnik, która dziś w "Siódmym dniu tygodnia" przypomniała, ze niejaki Janusz Wojciechowski powtarzał kiedyś co tydzień - Prokuratoria Generalna, Prokuratoria Generalna... Prawda - tak powtarzałem.
2. Prosił, prosił i uprosił - na kanwie projektu mojego autorstwa Prokuratoria Generalna została powołana i od 5 lat prowadzi swoją pożyteczną działalność.
Tylko proszę jej nie mylić z Prokuraturą Generalną, która moim dzieckiem nie jest.
3. Prokuratoria Generalna działa w ciszy, aż nagle zrobiło się o niej głośno, gdy w imieniu Skarbu Państwa zaproponowała ćwierćmilionowe zadośćuczynienia dla rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej.
Sponiewierał ją za to dziś w "Zetce" Marek Siwiec, że to skandal, że jak tak można, bo przecież odszkodowanie musi być obliczone w zależności od wieku ofiar, ich sytuacji i tak dalej (powtarzam z pamięci sens słów Marka Siwca).
4. Mój europarlamentarny kolega (bo my się tu po cichu kolegujemy ponad politycznymi podziałami, ale proszę tego nikomu nie powtarzać) palnął gafę. Pomylił zadośćuczynienie z odszkodowaniem. Zadośćuczynienie jest rodzajem rekompensaty za krzywdę moralną, jaką ktoś poniósł w wyniku śmierci bliskiej osoby, natomiast odszkodowanie ma zrekompensować szkody materialne. Odszkodowanie trzeba wyliczyć, natomiast zadośćuczynienie jest kategorią ocenną. Nie ma zatem żadnego błędu Prokuratorii Generalnej w tym, ża zaproponowała takie zadośćuczynienie, którego wysokość oparł na orzecznictwie Sądu Najwyższego.
5. Niech Marek Siwiec przeprosi moje dziecko! Wojciechowski
Kręci się ohydna machina propagandowa TVN24 i GW Właśnie trwa ohydna nagonka w TVN24. Informacja o wysokości odszkodowań dla rodzin ofiar katastrofy jest od wczoraj podawana jako tzw. "jedynka" we wszystkich skróconych newsach tej stacji. Warto zwrócić uwagę, że wielkość kwoty odszkodowania podaje się pomimo faktu, że to tylko PROPOZYCJA do rozważenia przez rodziny (dżentelmeni podobno nie rozmawiają o pieniądzach). Mało tego siła przekazu rośnie - wczoraj informowano tylko o wielkości, dzisiaj mówi się już że to kwota na jedną osobę (zatem będzie zwielokrotniona w zależności od liczby dzieci). Trwa kolejna ofensywa machiny mającej na celu zantagonizowanie społeczeństwa i nastawienie negatywnie do rodzin a pośrednio do samego tematu katastrofy. Ale jak mówię, to dopiero początek. Bo jak to zwykle jest, funkcjonariusz TVN wiernie podłapuje temat - czyli się "rozkręca" i obecnie odczytuje e-maile od telewidzów w których to oburzone ciemniaki porównują wielkość odszkodowań dla rodzin do wielkości kwot jakie dostali powodzianie...Nawet padło pytanie ile metrów wałów przeciwpowodziowych można by wybudować za kwoty przeznaczone na odszkodowania? Stacja idzie dalej i obecnie news o odszkodowaniach okraszony jest wypowiedzią pana Karpiniuka (on nie chce pieniędzy za śmierć syna), pani Środy i pana Śpiewaka na temat tego czy to "godna" czy "niegodna" propozycja, przecież kraj jest taki biedny... Drugi news TVN24 to najnowszy sondaż partyjny w którym (UWAGA) wzrosło POparcie dla PO (o 1 %)... Nagonce funkcjonariuszy TVN towarzyszy ohydny wpis Skalskiego na Salonie24 (oczywiście wisi na czubku). Już sam tytuł: "Przepraszam, jeszcze raz Smoleńsk, ale..." oddaje stosunek autora do tragedii. Tu -154 z prezydentem RP na pokładzie, zwodząc atakujące rosyjskie MIG-i, omijając rakiety i pociski rosyjskiej artylerii plot, został trafiony gdy schodził do lądowania po Smoleńskiem. Musiał tam lecieć, gdyż od złożenia - w terminie ! - kwiatów na cmentarzu w Katyniu zależał los Rzeczpospolitej, no i honor Polaków.
Dalej następuje cała seria bzdur łącznie z lansowaniem teorii naciskowej, poparta mądrością wybitnych "autorytetów" III RP: Przekonuje mnie interpretacja Waldemara Kuczyńskiego, do mnie jednak bardziej przemawia to co na tej samej stronie napisał ekspert Tomasz Hypki. Oczywiście dostaje się też J.K.: W jednej z ostatnich wypowiedzi Jarosław Kaczyński stwierdził, że Rosja może się stanie lepsza w następnym pokoleniu. Skądinąd nie bardzo to współgra z jego ciepłą – na prochach ? - przemową do Rosjan w czasie kampanii wyborczej. Może jako podsumowanie tego wpisu pozwolę sobie zacytować Biuletyn IPN (nr 11-12, XI, XII 2006 - fragment o liście Urbana do Kiszczaka z 22.02.1983):
"W liście z 1983 roku szczególnie zwraca uwagę propozycja aby ten nowy twór zajął się również programowaniem i realizacją "czarnej propagandy". Pomysł Urbana nie doczekał się realizacji, choć Kiszczak uznał go za interesujący i zasługujący na poważne potraktowanie. Świadczy zresztą o tym fakt, że w dzień po wysłaniu listu rzecznik prasowy odbył rozmowę w sprawie swoich propozycji z ministrem spraw wewnętrznych i komendantem głównym Milicji Obywatelskiej Józefem Beimem. Jeszcze tego samego dnia Kiszczak przesłał list od Urbana do Władysława Ciastonia (podsekretarza stanu w MSW, szefa SB), Władysława Pożogi (podsekretarza stanu w MSW, szefa służby Wywiadu i Kontrwywiadu), Edwarda Tarały (dyrektora Zarządu Polityczno-Wychowawczego MSW, szefa służby Polityczno-Wychowawczej MSW), Konrada Straszewskiego (dyrektora departamentu IV MSW) i innych (tutaj padają w biuletynie dalsze nazwiska) z prośbą o uwagi, wnioski i propozycje. Przy czym jak sam stwierdzał, jego zastrzeżenia wzbudziły propozycje kadrowe - rzecznik prasowy rządu (Urban) rekomendował do pracy w pione (służbie) propagandowej MSW - Mariusza Waltera, Ryszarda Kotowicza i Zbigniewa Reguckiego. Według Kiszczaka nie do przyjęcia "z mety" były kandydatury Kotowicza i Reguckiego, natomiast osoba Waltera miała wymagać "bardzo starannego sprawdzenia". Ciekawa jest też interpretacja Urbana w liście dotycząca wyboru Mariusza Waltera: Mariusz Walter - nadaje się na głównego konsultanta, jakiegoś szefa programowania, szefa realizacji programów radiowych i TV - jednym słowem na kierownika pionu propagandy, lecz główną siłę koncepcyjno - fachową. Najzdolniejszy w ogóle redaktor telewizyjny w Polsce, organizator i koncepcjonista. Przedstawia towarzyszowi Rakowskiemu i mnie sporo interesujących koncepcji ogólnopolitycznych i propagandowych. W latach 70-tych był twórcą i naczelnym redaktorem Studia 2 w TV. Wykładowca dziennikarstwa TV na Uniwersytecie Śląskim. Znalazł się w konflikcie z grupa ludzi TV skupionych głównie w Komitecie Zakładowym [PZPR]. Kilkakrotnie wysuwano wobec niego fałszywe oskarżenia: o nadużycia finansowe (upadło), o członkostwo w Solidarności - zupełnie nieprawdziwe. Jedyne co mu można było zarzucić to to, że część jego współpracowników związała się z Solidarnością, ale w której redakcji tak nie było (u Rakowskiego też). Pozytywnie zweryfikowany w 1982 roku. Sam się usunął z TV mając dość nękania go. Sprawę zna generał Jaruzelski. Dwukrotnie polecał przyjąć go na powrót do TV. Popiera ten zamysł także Rakowski, Główczyk, Bajdor. Nie przedstawiono jednak Walterowi konkretnej propozycji stanowiska. Walter zwleka z decyzją powrotu żądając satysfakcji i pognębienia jego wrogów. Na razie pracuje w firmie polonijnej, gdzie robią wideo-kasety. Nie jest tą pracą usatysfakcjonowany. Materialnie też nie uznaje jej za dobrą. Walter jest więc w tej chwili do wzięcia i wkrótce będzie za późno, bo ma otrzymać wysokie stanowisko w TV, jak tam mu się oczyści przedpole. Wielki talent i wulkan energii. Oczywiście członek PZPR ale raczej profesjonalista niż polityk. To się chłopaki rozkręcili... nietoperz's blog
Mojego Syna rzucono Rosjanom na pożarcie Z Państwem Jadwigą i Mieczysławem Ziętkami, rodzicami kpt. Artura Ziętka, nawigatora na Tu-154M, który rozbił się na Siewiernym, rozmawia Marta Ziarnik.
"Jakie były Państwa pierwsze reakcje po zapoznaniu się z raportem MAK na temat przyczyn katastrofy na Siewiernym?
Jadwiga Ziętek: - Dla mnie raport MAK był ponownym bolesnym ciosem po tym, którego doświadczyłam 10 kwietnia. Powinnością matki jest stać w obronie własnego dziecka i dbać o jego dobre imię od chwili poczęcia aż do śmierci. A w moim przypadku jeszcze po śmierci. Dlatego decyduję się na rozmowę na łamach "Naszego Dziennika", który cieszy się opinią pisma wiarygodnego, rzetelnie ukazującego fakty. Mimo że od tragedii minęło 9 miesięcy, nadal jest mi trudno mówić normalnym tonem, bez łez wzruszenia. Raport MAK w brutalny sposób obwinia polskich oficerów i szarga opinię o Polakach. Dlatego nie przyjmuję tego raportu i czekam na rzetelne wyniki międzynarodowego śledztwa, bo tylko międzynarodowi eksperci będą w stanie przedstawić prawdę. Mieczysław Ziętek: - Mój Syn nie był kamikadze. Bardzo kochał żonę i córeczki, które były Jego oczkiem w głowie. Na pewno nie narażałby życia swojego i najważniejszych osób w państwie. Jak można bezcześcić Jego imię dla swoich spraw?! Jak Judasz za srebrniki sprzedał Pana Jezusa, tak Tatiana Anodina dla swojej wygody i władzy oczerniła mojego Syna, całą załogę i generała Andrzeja Błasika. Raport MAK jest bardzo krzywdzący, nieobiektywny i stronniczy.
Czy ponad dziewięć miesięcy temu, kiedy rozpoczęło się dochodzenie i śledztwo, podejrzewali Państwo, że będą tak niemrawo prowadzone? M.Z.: - Można to było przewidzieć już po tym, jak premier polskiego rządu od razu i bez uzgodnienia z kimkolwiek oddał śledztwo Rosji. Kolejne dni jedynie to potwierdzały, że należy się spodziewać co najwyżej matactw i tworzenia niejasności, które potrzebne są do tego, aby ukryć prawdziwe przyczyny katastrofy. I dlatego właśnie rzucono na "pożarcie" załogę Tupolewa i znajdującego się na pokładzie dowódcę Sił Powietrznych - gen. Błasika, by odciągnąć uwagę od meritum. Rosjanie w oficjalnym dokumencie MAK zarzucili załodze m.in. braki w wyszkoleniu, podatność na presję, niezgranie, a co najważniejsze - że za wszelką cenę chciała lądować.
J.Z.: - To wszystko to nic innego, jak właśnie odwracanie uwagi od rzeczywistego problemu. Ci, którzy zarzucają pilotom Tu-154M nieprofesjonalizm itp., zapominają dodać, że nieliczni absolwenci dęblińskiego liceum i szkoły wyższej wywodzą się z bardzo licznej początkowo grupy osób, którym udało się przebrnąć przez ostre sito weryfikacyjne. I nie chodzi tylko o różnego rodzaju testy wyczynowe, sprawnościowe itp., ale również o szczegółowe sprawdziany wiedzy i umiejętności oraz wytrzymałości psychicznej. I dzięki właśnie tym weryfikacjom z początkowej grupy rekrutów pozostaje zaledwie maleńki procent najlepszych, młodzieńców najlepiej przygotowanych i nadających się do tej ciężkiej służby.
Jak ten proces weryfikacji wyglądał w przypadku Państwa Syna? J.Z.: - Najpierw kandydaci do liceum lotniczego musieli przejść szczegółowe badania zdrowotne - w grupie Syna na 20 badanych osób przeszły tylko dwie! Do pierwszej klasy liceum dostało się wraz z Arturem zaledwie 32 innych chłopców. Po pierwszym roku zostało ich już tylko 17. Z tych 17 na studia lotnicze dostało się 5 osób, zaś po próbnych lotach zostało ich zaledwie dwóch, w tym właśnie nasz Artur. Także z powyższego widać, że droga do lotnictwa jest naprawdę trudna. I ta załoga tragicznego lotu była właśnie w tej czołówce najlepszych, przez lata starannie wyselekcjonowanych pilotów. Zostali oni docenieni nie tylko przez swoich wykładowców i przełożonych, ale i przez 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, który dopuścił ich do wożenia najważniejszych osób w państwie.
Rosjanie zarzucili, także Państwa Synowi, bardzo słabą znajomość języka rosyjskiego i nieodpowiednie posługiwanie się urządzeniami nawigacyjnymi. J.Z.: - Język rosyjski był jednym z języków obowiązkowych w Dęblinie i skoro mój Syn był uczniem wzorowym, to chyba już samo to świadczy, że musiał mieć ze wszystkich przedmiotów bardzo dobre oceny. A każdy wykładowca i były wychowanek tego liceum czy szkoły wyższej powie pani, że na języki szkoła kładła duży nacisk. Jeśli zaś chodzi o angielski, który jest głównym językiem obowiązującym w lotnictwie na całym świecie, to Artek, będąc już na studiach, otrzymał specjalne wyróżnienie za swoją świetną znajomość tego języka i w nagrodę poleciał wraz z VIP-ami do Wielkiej Brytanii. Pamiętam, że wyjazd ten miał na celu zakup samolotu. Także te zarzuty są dla nas po prostu śmieszne i niczym niepoparte. Zwłaszcza że - jak się okazuje - to właśnie kontrolerzy z wieży w Smoleńsku nie posiedli znajomości obowiązującego w lotnictwie języka angielskiego.
Kiedy dowiedzieli się Państwo, że Artur chce latać? Jadwiga Ziętek: - Na samym początku chciałabym zauważyć, że Artur urodził się 12 października 1978 roku, czyli w dniu, gdy był obchodzony Dzień Wojska Polskiego. I pamiętam, jak po porodzie lekarze powiedzieli do mnie, że "urodził nam się drugi Hermaszewski" [Mirosław Hermaszewski, gen. brygady Wojska Polskiego i kosmonauta, 5 lipca 1978 roku jako pierwszy i jedyny Polak odbył lot w kosmos - przyp. red.]. Te słowa zaczęły się spełniać w szkole podstawowej, gdy Artur zaczął marzyć o lataniu. Jednocześnie cztery dni po narodzinach Artura wybrano Karola Wojtyłę na Papieża, i dlatego otrzymał On na chrzcie św. drugie imię Karol. O moim Synu naprawdę nie mogę powiedzieć nic złego. Artur był naprawdę dobrym dzieckiem, wspaniałym synem, kochającym mężem i troskliwym ojcem dla swoich córeczek. I choć mówi się, że dzieci nie są naszą własnością i choć tak sama wcześniej też mówiłam, to jednak muszę teraz powiedzieć, że na takie właśnie "oddanie" ukochanego dziecka nikt nie jest i chyba nigdy nie będzie gotowy. I te święta Bożego Narodzenia były dla nas najtrudniejsze, w dzień Wigilii byliśmy na cmentarzu, zapalając znicze, łączyliśmy się z Synem modlitewnie. Najgorsze było uświadomienie sobie, że już nigdy nie będzie Go wśród nas.
Artur miał wśród kolegów opinię osoby niezwykle sympatycznej i skromnej. J.Z.: - To prawda. Artur od zawsze był osobą bardzo skromną i ta skromność do końca pozostała. Była Jego najbardziej charakterystyczną cechą. Syn nigdy też nie lubił mówić o swoich osiągnięciach i dlatego najczęściej dowiadywaliśmy się o nich przypadkiem, np. od córki - o ile jej o tym powiedział. Już w szkole podstawowej ujawniły się Jego wybitne zdolności, zwłaszcza chemiczne i matematyczne, dzięki którym został zwolniony z egzaminów wstępnych z matematyki do liceum. I nauczyciele oraz pracownicy poradni pedagogiczno-zawodowej, w której badano predyspozycje Artura, wróżyli Mu karierę naukową. Jednak Syn już wówczas postanowił, że chce latać i w tym kierunku - pomimo naszych obaw - poszedł. Mieczysław Ziętek: - Artur był też od dziecka bardzo ambitny i wysoko cenił honor. Często teraz przypominają mi się słowa składanej przez Niego przysięgi wojskowej: "służyć ojczyźnie, a nawet oddać za nią życie". I Artek tę przysięgę wypełnił do końca, oddając swoje młode i cenne życie na służbie. Dlatego też - w kontekście tej przysięgi - na Jego nagrobku znajdują się słowa Jana Pawła II: "Miłość, która jest gotowa nawet oddać życie, nie ginie".
Czy jako matka może Pani powiedzieć, że służba Ojczyźnie Państwa Syna, ale i pozostałych członków załogi, została należycie doceniona przez polskie władze? J.Z.: - Jeśli chodzi o postawę wojska, to z czystym sumieniem muszę przyznać, że potraktowało ono mojego Syna z pełnym uznaniem i honorami. Natomiast jeśli miałabym odpowiedzieć na pani pytanie pod kątem tego, jak po 10 kwietnia piloci są postrzegani przez rząd i polityków, to niestety ocena załogi jest strasznie krzywdząca. I naprawdę trudno jest mi to pojąć i odpowiednio zdefiniować z perspektywy tego, dlaczego tak się dzieje. Nie ulega przecież wątpliwości fakt, że dla człowieka najważniejszą wartością jest życie. I załoga tupolewa na pewno robiła wszystko, aby to życie - zarówno swoje, jak i swoich pasażerów - chronić. To na pewno było ich priorytetem. Ci chłopcy to nie byli jacyś nieodpowiedzialni szaleńcy. Tak jak już mówili w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" państwo Lucyna i Władysław Protasiukowie, zarówno Arkadiusz Protasiuk, Robert Grzywna, Andrzej Michalak, jak i nasz Syn, to byli ludzie młodzi, mający kochające żony i małe dzieci, i na pewno nie chcieli ich zostawiać. M.Z.: - Syn dostał nawet przed świętami Bożego Narodzenia Złotą Odznakę 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego za specjalne zasługi na rzecz pułku. Zaraz też po katastrofie otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. To chyba najdobitniej pokazuje, że wojsko nie uznaje pilotów za sprawców. Nie odznacza się przecież nikogo, kto nie ma faktycznych zasług i jeśli uważa się go za winnego. Tymczasem w całej tej kampanii mającej na celu przeforsowanie rosyjskich tez nie podaje się faktycznych informacji i faktycznych zasług pilotów, robiąc z najbardziej doświadczonych osób niedouczonych i nieznających się na rzeczy laików. To jest absurd! Wiadomo, że młody pilot nie może mieć od razu kilku tysięcy wylatanych godzin, ale to, ile czasu ci chłopcy spędzili w powietrzu i doświadczenie, jakie w tym czasie nabyli, są niepodważalne. Artur nie tylko latał z najważniejszymi osobami w państwie, ale uczestniczył w różnego rodzaju misjach, był m.in. z misją na Haiti.
J.Z.: - Tak, to prawda. Artur w styczniu poleciał z dwukrotną misją na Haiti. Były to bardzo trudne loty, każdy trwał 16 godzin i w jego trakcie były cztery międzylądowania. Ale jeszcze jeden aspekt odegrał tu znaczącą rolę, a mianowicie doszło wówczas do poważnej awarii ich samolotu, notabene Tu-154M 101, którym w kwietniu polecieli wraz z prezydentem do Smoleńska w swój ostatni lot. Załoga po tych lotach została później odznaczona przez Dowódcę Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika - który wraz z nimi 10 kwietnia zginął później w katastrofie - medalami za realizację zadań związanych z pomocą humanitarną dla Haiti. Wracając jeszcze do tego wcześniejszego lotu, podczas którego doszło do awarii maszyny, to z perspektywy czasu momentami tak sobie myślę, że to był chyba taki proces przygotowania nas do tego, czego mieliśmy doświadczyć 10 kwietnia. Bo wówczas, w styczniu, gdy dowiedzieliśmy się o problemach technicznych samolotu, przez wiele godzin - aż do powrotu naszych ukochanych synów, bardzo mocno się martwiliśmy i przeżywaliśmy każdą pojawiającą się w mediach informację na ten temat. Bo jak pojawiła się informacja o awarii, to nasze myślenie wiadomo, jakie było. Rosjanie od samego początku przyjęli tezę o winie pilotów, polski rząd, prokuratura nie reagowali.
J.Z.: - I dlatego to tak bardzo boli. A przecież nawet w polskich uwagach do raportu jest potwierdzenie wydania przez kpt. Protasiuka, na wysokości 100 metrów, komendy: "odchodzimy". To świadczy więc o tym, że chcieli odlecieć, tylko wydarzyło się coś takiego, co im to uniemożliwiło. Tymczasem obecny prezydent podkreśla winę pilotów. Na jakiej podstawie feruje takie wyroki? Przecież eksperci wypowiadający się na łamach "Naszego Dziennika" eksponują doświadczenie i umiejętności dowódcy i całej załogi. Niestety, ich profesjonalne stwierdzenia nie są brane pod uwagę przez głowę państwa. M.Z.: - Podobnie premier, nie tylko nie stara się bronić załogi i dowieść prawdy, ale jeszcze wypowiada się pod publiczkę Rosji, ferując różnego rodzaju opinie już nie tyle krzywdzące, co będące w sprzeczności z prawdą i przyjętymi procedurami wojskowymi. Mam tu na myśli m.in. wypowiedzi o statusie lotu i wieży i wynikających z tego obowiązkach oraz o zakresie pracy rosyjskich kontrolerów. Komentuje on także i podważa decyzje pilotów, przyjmuje rosyjskie kłamstwa jako wyrocznię i je powiela. A przecież naprowadzanie rosyjskiej wieży było mylne i - jak wynika z ujawnianych dokumentów - to ono przyczyniło się do katastrofy. Ponadto jak ono [naprowadzanie - przyp. red.] wyglądało, skoro samolot był poza kursem i ścieżką, o czym wieża nie raczyła poinformować i - jak się dowiadujemy - przynajmniej kilometr przed lotniskiem całkowicie zniknął z radarów. Rosyjski ton natychmiast podchwyciła, niestety, lwia część polskich mediów, przysparzając rodzinom niewyobrażalnych cierpień. M.Z.: - To są tego typu manipulacje, które trudno jest mi rozszyfrować. Wiem jedynie, że pozostawiają one w społeczeństwie trwały ślad i tę manipulację trudno będzie wymazać. Według mnie, to, o czym mówimy, jest wynikiem właśnie takiego, a nie innego działania prezydenta i premiera. To oni nadali ton sposobom podawania informacji o katastrofie, pozwalając też Rosji być głównodecydującym o całym śledztwie i informowaniu o nim. Nasi rządzący pozostawili ofiary tej katastrofy i pamięć o nich na pastwę losu, na pastwę Rosjan. A powodem tego było dążenie do wybielenia siebie i tworzenie kampanii wizerunkowej przed zbliżającymi się wyborami. I nie rozumiem, jak społeczeństwo po raz kolejny dało im się zwieść.
Dziennikarze często konfrontują rodziny ofiar, nakłaniając jednych do komentowania wypowiedzi innych. Jak odbierają Państwo te próby usilnego dzielenia rodzin na "lepsze" i "gorsze"? M.Z.: - To, o czym pani mówi, faktycznie jest coraz częściej zauważalne, zwłaszcza wśród poszczególnych dziennikarzy sympatyzujących z rządem. Bez żadnych skrupułów i pomijając zasady obiektywizmu dziennikarskiego, podjudzają oni rodziny przeciwko sobie, kierując się w tym momencie ich politycznymi zapatrywaniami. To jest niedopuszczalne. I między innymi dlatego nie chcieliśmy udzielać żadnych wywiadów i komentarzy w tych mediach.
Zaraz po katastrofie poleciała Pani, razem z żoną Syna, do Moskwy na identyfikację. Miała Pani jakieś zastrzeżenia do całej procedury? J.Z.: - Powiem pani, że kiedy byłam w Moskwie, to raczej takich zastrzeżeń nie miałam. Przeciwnie, odbierałam te wszystkie słowa i zapewnienia m.in. minister Ewy Kopacz z dużą wdzięcznością, bo sprawiała ona wrażenie, jakby miała raczej szczere i otwarte intencje. Jako szczere odebrałam wówczas jej słowa, kiedy spotykając się z nami, powiedziała, że musi nam "z brutalną szczerością" przedstawić fakty. Pani minister powiedziała wtedy, że choć była lekarzem medycyny sądowej i uczestniczyła w wielu tragicznych oględzinach zwłok, to jednak to, co zobaczyła na miejscu, wywołało u niej olbrzymią traumę. I w tym kontekście powiedziała nam, że nie musimy podejmować się osobistej identyfikacji, że wystarczy jeśli damy swój materiał genetyczny, na podstawie którego będzie można zidentyfikować naszych bliskich. Jednak teraz, po czasie, odczuwam pewien zawód, że choć pani Kopacz zapewniała nas w kwietniu, że wszystko zostanie dokładnie przebadane i sprawdzone, to rzeczywistość jest zgoła inna. Pomimo zapewnień, że teren katastrofy zostanie bardzo szczegółowo sprawdzony i że przynajmniej kilkadziesiąt centymetrów ziemi z miejsca katastrofy zostanie dokładnie przesiane, to jednak przez wiele miesięcy postronne osoby znajdywały na miejscu kolejne fragmenty ciał i ubiorów ofiar oraz ich rzeczy osobiste. Przecież to jest nie do pomyślenia!
Odnalazła Pani ciało Syna w Moskwie? J.Z.: - Nie... I dopiero po czasie, kiedy na spokojnie staram się analizować swój pobyt w Moskwie i to, co się tam działo, zauważam, że było tam wiele momentów niezrozumiałych.
To znaczy? J.Z.: - Podczas spisywania protokołów, kiedy odpowiadaliśmy na wiele różnego rodzaju pytań dotyczących naszych bliskich, ich znaków szczególnych i ubioru, Rosjanie mówili, że jeśli będzie zbieżność pewnych szczegółów, czyli gdy choć kilka podanych przez nas elementów będzie odpowiadało jakiemuś opisowi zwłok, wówczas zostaną nam one pokazane do identyfikacji. I w niektórych przypadkach rzeczywiście tak było. Natomiast w przypadku załogi rodzinom nikogo nie pokazano.
Dlaczego? J.Z.: - Nie wiem, jak to było dokładnie w przypadku pozostałych członków załogi, ale w moim przypadku Rosjanie mówili wówczas, że nie można znaleźć ciała Artura. Że nasz opis i znaki szczególne nie wskazują na żadne ciało, które mogliby nam pokazać. Teraz zaś dowiadujemy się, że są zdjęcia Syna, czyli że można Go było zidentyfikować. Ponadto niedawno dostaliśmy informację, że kiedy Syn miał już na rękach założony różaniec, to jeszcze wówczas wykonywano jakieś badania, dlatego ten różaniec był ściągany.
Jakiego rodzaju to były badania? J.Z.: - Wiem tylko, że pod sam koniec wykonywano jeszcze jakieś badania na Jego dłoniach. Niczego więcej się nie dowiedziałam. Teraz też widzę, że jest tutaj duża nieścisłość, ponieważ nie dali nam możliwości zobaczenia ciała Artura. Zostaliśmy więc oszukani. I dopiero teraz uświadamiam sobie, że musiał być z góry wydany zakaz pokazania nam - rodzinom pilotów - ich ciał. Także uniemożliwili mi wypełnienie mojej matczynej misji, z którą udałam się do Moskwy, czyli zidentyfikowania i pożegnania Syna. Teraz będę się do końca życia zastanawiać, dlaczego tak się właśnie stało, że nie pokazali nam naszych ukochanych? Dlaczego do końca ukrywali przed nami fakt, że mają ich ciała i że są one możliwe do zidentyfikowania? Będę się zastanawiała, jakie eksperymenty i badania na nich wykonywali i po co? Przecież trumny z ciałami pilotów wróciły do kraju ostatnie. Rosjanie mieli więc czas, by zrobić z nimi wszystko, co tylko chcieli.
Dopiero po dwóch tygodniach Rosjanie podali, że zidentyfikowano ciała załogi. J.Z.: - Tak. Nagle, po dwóch tygodniach pojawiła się informacja, że znalazły się wszystkie ciała załogi! I to mnie bardzo zastanawia. Później powiedziano nam, że Syn był mocno poraniony i oblany płynem paliwowym. M.Z.: - A ja pytam, skąd w takim razie w kokpicie znalazło się paliwo - i to w dużych ilościach - i dlaczego w takim razie nie doszło do jego wybuchu? Dlaczego też samolot rozleciał się na taki maczek? Dla mnie to wygląda na jakąś ingerencję... Bo jeżeli się zostawia samolot w naprawie u Rosjan, mogą zrobić w tym czasie wszystko, co im się tylko podoba. A technika idzie w tej chwili tak do przodu, że podobne ingerencje są trudne do wykrycia. Tym bardziej że trzy dni wcześniej Tu-154M przyleciał do Smoleńska premier Donald Tusk i samolot stał tam na lotnisku. Emerytowany pilot wojskowy Nikołaj Łosiew, który jest właścicielem działki przylegającej do miejsca, gdzie doszło do katastrofy, i który był tam 20 minut po upadku samolotu, mówił, że w kabinie widział ciała pilotów przypięte pasami. M.Z.: - Nie tylko Łosiew o tym mówił. Podobnie zeznawali także inni świadkowie. Pytam więc, dlaczego do tej pory nie mamy badań z sekcji zwłok ani żadnego dokumentu potwierdzającego przyczynę zgonu naszego Syna? Dlaczego pozostałe rodziny załogi też nie mają takich dokumentów?!
Pytała Pani w Moskwie o akt zgonu Syna? J.Z.: - Oczywiście. Zapytałam śledczego rosyjskiego, który prowadził przesłuchanie. On odpowiedział mi wówczas, że jeśli nie można zidentyfikować ciała, to nie podaje się, że zginął, tylko że zniknął. Twierdził on też, że w takiej sytuacji "zniknięcia" ofiary Rosja nie może wystawić nam aktu zgonu, tylko że będzie przeprowadzona jakaś procedura w Polsce i że dopiero w kraju wydadzą nam taki dokument. M.Z.: - Jednym słowem chodziło o to, by wprowadzić zamieszanie, żeby rodziny nie wiedziały, co się dzieje. By zamknąć im możliwość domagania się osobistej identyfikacji i zadawania dodatkowych pytań. J.Z.: - Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia. A mianowicie, w Moskwie rodziny zostały podzielone na cztery grupy, przy czym zarówno w pierwszej, jak i w drugiej grupie, które przesłuchiwano jako pierwsze, było 100 proc. rozpoznań ofiar, podczas gdy w trzeciej i czwartej już nie. Ja z synową znalazłam się w trzeciej grupie. Teraz wydaje mi się, że ten podział nie był przypadkowy. Dlaczego bowiem w pierwszych dwóch grupach udało się zidentyfikować wszystkich, a w kolejnych już nie? Tym bardziej że rodziny załogi znalazły się tylko w tych ostatnich grupach i - jak twierdzili Rosjanie - żadnego z pilotów nie udało się zidentyfikować.
Co ostatecznie znalazło się w tym dokumencie? J.Z.: - Nic, co mogłoby nam wyjaśnić, w jaki sposób zginął nasz Syn. W akcie zgonu napisano jedynie, że zmarł 10 kwietnia na terenie okręgu smoleńskiego. Nie podano tam ani godziny zgonu, ani powodu śmierci. A przecież u niektórych pisano, że "zmarli na skutek mnogości obrażeń" itp. W przypadku naszego Syna nic takiego nie podano. Do tej pory nie widzieliśmy też protokołu sekcji zwłok, który obiecywał nam premier Tusk. W przypadku jednego z generałów w akcie zgonu wpisano czas śmierci na 8.50-9.00. To z kolei świadczy o tym, że zmarł on około 20 minut po katastrofie. Takie rzeczy powinny więc być szczególnie zbadane i udokumentowane. Zwłaszcza że ciała ewakuowano z wraku, według raportu MAK, dopiero po godz. 15.00. M.Z.: - To jest więc kolejny dowód na to, że Rosjanie coś ukrywają, w czym pomaga im także rząd. J.Z.: - Tego typu informacje, jakie zostały zawarte na aktach zgonu - a raczej ich brak - jedynie potwierdzają, że coś jest na rzeczy.
Rosjanie oddali już wszystkie rzeczy Syna? J.Z.: - Nie. Synowa do tej pory nie dostała m.in. obrączki oraz sprzętu elektronicznego: komórki i laptopa, które znajdują się w posiadaniu ABW.
Czy na miejscu w Moskwie rodziny zostały poinformowane o przysługujących im prawach i obowiązkach? J.Z.: - Nie. Nikt nam nie powiedział, jakie mamy prawa i czego możemy się domagać. Nikt nam też wówczas nie wspomniał - o co mam wielki żal - że rodziny miały możliwość być przy włożeniu ciał bliskich do trumien. A my - rodziny - byliśmy wówczas w takim szoku, w takim bólu, że nie byliśmy w stanie racjonalnie myśleć. Potrzebowaliśmy więc pomocy innych, doświadczonych osób, które powinny nam objaśnić, co i jak, coś zasugerować. W tym zakresie nikt nam nie pomógł. Informowani o katastrofie i śledztwie nie byli i nadal nie są także Polacy. Nadal nam nie wyjaśniono, dlaczego m.in. premier, minister Kopacz i prokuratorzy, którzy pojechali do Rosji, nie zadbali w pierwszej kolejności o ochronę interesów Polski i jej obywateli. M.Z.: - Od początku działania polskiego rządu budziły nasze wątpliwości. Podobno główny prokurator wojskowy poleciał zganić Edmunda Klicha za brak odpowiednich działań, choć powinien go usunąć - między innymi już choćby dlatego, że nie miał on odpowiednich uprawnień do działania w tak trudnej sprawie - i wyznaczyć na to stanowisko odpowiedzialną osobę. W pewnym momencie premier - podczas spotkania z rodzinami - przyznał, że ponosi odpowiedzialność, gdyż podjął takie, a nie inne decyzje. Tylko co z tego, skoro teraz nie potrafi wziąć na siebie tej odpowiedzialności i wyciągnąć konsekwencji? Zamiast tego słyszymy jedynie kolejne usprawiedliwienia. Dlatego nie wierzę już w to, co mówi na temat katastrofy rząd.
Jakie - Państwa zdaniem - są najpoważniejsze błędy popełnione przez polską stronę? M.Z.: - Przede wszystkim oddanie śledztwa Rosji i MAK. Kolejne to oddanie stanowiącego własność Polski samolotu w ręce Rosjan, którzy doprowadzili do jego celowego niszczenia, podczas gdy maszyna jest najważniejszym dowodem w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Następnie oddanie tzw. czarnych skrzynek. Czyli jednym słowem wydanie się całkowicie na pastwę Rosji - zupełnie, jakby siedzieli Putinowi w kieszeni. Rosjanie i MAK nami rządzą, rozporządzają naszymi dowodami i mówią nam, co mamy myśleć, a premier ze spuszczoną głową jedynie im przytakuje. A historia najlepiej pokazuje, że my do Rosji nie mogliśmy i nigdy już nie możemy mieć zaufania. Absolutnie. Namnażające się niejasności tylko to potwierdzają.
Co Państwa zdaniem doprowadziło do katastrofy? M.Z.: - Trudno jest nam powiedzieć, bo nie jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie, a wszystkie informacje dotyczące katastrofy są zafałszowane.
Czego Państwo teraz oczekują? Na czyją pomoc liczą? J.Z.: - Mam nadzieję, że sprawą należycie zajmie się wreszcie prokuratura. Bo trzeba w końcu przestać oglądać się na Rosję i ruszyć z miejsca, by wyjaśnić tę największą dla naszego narodu tragedię, w której zginęło aż dwóch naszych prezydentów i tyle wybitnych osobistości, w tym całe dowództwo wojskowe. Prokuratura musi też przesłuchać wszystkie osoby z rządu, które odpowiadają za takie właśnie poprowadzenie śledztwa smoleńskiego. A tę kolejkę powinien otwierać premier Tusk, wobec którego wysuwane są już konkretne zarzuty łamania prawa. M.Z.: - Ja osobiście mam nadzieję, że sprawą zajmą się, tak całościowo, poseł Antoni Macierewicz i Anna Fotyga, bo tylko z ich strony zaobserwowałem jakiekolwiek działania w celu wyjaśnienia tej tragedii. Oni jako jedyni zwracali się z prośbą o pomoc do Stanów Zjednoczonych i do ekspertów z pozostałych krajów. Wspomniani politycy jako jedni z nielicznych zdają się rozumieć, że aby wyjaśnić przyczyny tej strasznej katastrofy, bezapelacyjnie potrzebna jest pomoc międzynarodowa. Dziękuję za rozmowę".
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110122&typ=po&id=po01.txt
Koszty katastrofy TU-154M – jak skutecznie zamknąć usta? – część II Katastrofa Tupolewa wygenerowała duże koszty. Na temat kosztów miałem już okazję pisać w tym wpisie, polecam uwadze Czytelników http://www.pluszaczek.com/2010/07/12/mowa-jest-srebrem-a-milczenie-zlotem-–-koszty-katastrofy-tu-154m/
W telegraficznym skrócie przypomnę kilka faktów związanych z kosztami katastrofy:
- zasiłek pogrzebowy - otrzymało 67 osób,
- 40 tysięcy zł – otrzymała każda rodzina,
- renty specjalne – 2 tysiące zł przyznano 69 dzieciom (renty będą wypłacane do 25 roku życia ),
- renty dożywotnie – 2 tysiące zł przyznano trojgu niepełnosprawnym dzieciom,
- renty dożywotnie – 2 tysiące zł przyznano dwojgu rodzicom, oraz dziesięciorgu niepracującym współmałżonków ofiar,
- renty dożywotnie – 4 tysiące, przyznano czworgu współmałżonkom z rodzin wielodzietnych,
„Symboliczna” kwatera na cmentarzu na Powązkach kosztowała około 2 mln zł.
Najnowszą, ugodową propozycją Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa jest wypłacenie po 250 tysięcy dla każdej bliskiej osoby ofiar katastrofy. Każdy z najbliższych członków rodziny ofiar (małżonek, dzieci i rodzice), który wyrazi wolę zawarcia ugody, otrzyma zadośćuczynienie za krzywdę niemajątkową związaną ze śmiercią osoby bliskiej. Podstawą takiego kroku jest art. 446 paragraf 4 Kodeksu cywilnego. Nawet jeśli rodziny przyjmą propozycję to będą mogły dochodzić kolejnych odszkodowań.
Art. 446 § 4 Kodeksu Cywilnego mówi:
„Sąd może także przyznać najbliższym członkom rodziny zmarłego odpowiednią sumę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę." Zawarcie ugody przed sądem kończy spór między stronami, w związku z czym wydanie wyroku staje się - w odpowiednim zakresie - zbędne, wobec czego sąd wydaje postanowienie o umorzeniu postępowania (w całości bądź w odpowiednim zakresie). O ile strony nie postanowią inaczej, sąd w tym postanowieniu wzajemnie zniesie koszty postępowania, w którym zawarto ugodę. Ugoda podlega jednak kontroli sądu - gdy okoliczności sprawy wskazują, że ugoda jest sprzeczna z prawem lub z zasadami współżycia społecznego albo zmierza do obejścia prawa, sąd może uznać ugodę za niedopuszczalną i prowadzić postępowanie dalej mimo jej zawarcia (art. 223 § 2 w związku z art. 203 § 4 kpc). Przedstawiciel rodzin, mecenas Rafał Rogalski powiedział po spotkaniu rodzin w Warszawie, że nie ma jednoznacznego stanowiska w sprawie przyjęcia zadośćuczynienia. Rafał Rogalski powiedział, że Rodziny ofiar katastrofy wyraziły swoje niezadowolenie z faktu, że sprawa zadośćuczynienia została upubliczniona. Część rodzin ofiar katastrofy rządowego Tupolewa o propozycji Prokuratorii Generalnej skarbu Państwa dowiedziała się z mediów. Każda z rodzin ofiar katastrofy musi się ustosunkować do najnowszej, ugodowej propozycji Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa. Za każdym razem w przypadku orzekania wypłaty podstawą do jej orzeczenia jest ocena relacji między zmarłym a bliskimi. W przypadku katastrofy Tupolewa każda z rodzin miałaby otrzymać po 250 tysięcy zł. Rodziny ofiar katastrofy CASY domagają się takiego samego zadośćuczynienia, jakie zaproponowano rodzinom katastrofy pod Smoleńskiem – powiedział w TVN24 pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy CASY Sylwester Nowakowski.
A może warto sprawdzić w innych przypadkach śmierci ile wynosi przeciętne zadośćuczynienie za śmierć bliskiej osoby. Warto również przypomnieć także pośmiertne awansowanie na wyższe stopnie wojskowe członków załogi feralnego lotu Tupolewa. Oczywistym jest że w żaden sposób nie da się wycenić ludzkiego życia, ale zawarcie ugody sądowej czy wypłacania kolejnych kwot z budżetu Skarbu Państwa może być kolejną formą próby zatkania ust rodzinom ofiar katastrofy Tupolewa ( wyższa niż zazwyczaj kwota zadośćuczynienia ). Chyba nie można mieć coś przeciwko wypłacaniu rodzinom ofiar katastrofy rządowego Tupolewa tak dużych odszkodowań czy przyznawaniu dożywotnich rent, ale należy pamiętać że na pokładzie Tupolewa był nie tylko Prezydent RP oraz VIPy ale tam byli także zwykli obywatele RP, których traktuje się ponadstandardowo w porównaniu do innych ofiar wypadków czy katastrof. A skoro już mowa o zadośćuczynieniu czy Rząd RP Donalda Tuska czuje się winnym powstania okoliczności sprzyjającej katastrofie TU-154M? Anna Dąbrowska - Zadośćuczynienie z art. 446 § 4 k.c. i zadośćuczynienie z art. 448 k.c. - możliwość kumulacji - Monitor Ubezpieczeniowy nr 38 - czerwiec 2009
„...Przybliżając zadośćuczynienie z art. 446 § 4 k.c. warto wskazać jego zasadnicze cechy. Zadośćuczynienie to jest świadczeniem:
- jednorazowym, wypłacanym co do zasady jeden raz, bowiem przy jego określaniu należy uwzględnić wszystkie elementy krzywdy łącznie z tymi, które mogą ujawnić się w przyszłości. W przypadkach, gdy nie można ich było przewidzieć lub w pełnym zakresie ustalić, co w praktyce może mieć często miejsce, otwarta pozostanie droga do odrębnego przyznania odpowiedniej sumy tytułem zadośćuczynienia z uwagi na ujawnienie się nowej i jednocześnie odrębnej krzywdy, np. wystąpienie schorzeń depresyjnych w związku z poczuciem osamotnienia i bólu po stracie najbliższego;
- pieniężnym, bowiem będzie wyrażone i zrealizowane za pomocą środków płatniczych;
- mającym stanowić sposób złagodzenia cierpień psychicznych po utracie osoby najbliższej, gdyż jego celem jest wyrównanie uszczerbków o charakterze niematerialnym związanym z doznaną krzywdą, która może przejawić się szeregiem negatywnych zjawisk w psychice i dalszej emocjonalnej egzystencji uprawnionego;...”
źródło: RZU.GOV.PL
12 Lipca 2010 Na pomoc bliskim ofiar katastrofy wydano ponad 9 mln zł
„...3,84 mln zł rząd przeznaczył na wypłatę specjalnych zasiłków dla rodzin - każda otrzymała po 40 tys. zł. Premier przyznał też po 2 tys. zł miesięcznej renty specjalnej dla 69 dzieci ofiar. Renta wypłacana jest do 25. roku życia. Z kolei rentę dożywotnią - również po 2 tys. zł miesięcznie - otrzyma troje niepełnosprawnych dzieci, dwoje rodziców i dziesięcioro niepracujących współmałżonków ofiar, a czworo współmałżonków z rodzin wielodzietnych - będzie dostawać dożywotnio po 4 tys. zł miesięcznie. Dzięki inicjatywie ministra sprawiedliwości w pomoc rodzinom, m.in. w postępowaniach spadkowych, bezpłatnie włączyły się samorządy prawnicze. Do czerwca Naczelna Rada Adwokacka udzieliła pomocy prawnej 23 rodzinom, Krajowa Rada Radców Prawnych - sześciu, a Krajowa Rada Notarialna - 12. -
Z kolei Telekomunikacja Polska i PTK Centertel anulowały na prośbę rządu koszty połączeń wykonywanych przez bliskich ofiar w związku z katastrofą. Podobne decyzje mają podjąć Polska Telefonia Cyfrowa i Polkomtel...”
źródło: RMF, Na pomoc bliskim ofiar katastrofy wydano ponad 9 mln zł
21 stycznia 2011 Po 250 tysięcy dla bliskich ofiar ze Smoleńska „- Po 250 tysięcy dla każdej bliskiej osoby ofiar katastrofy smoleńskiej - taka jest ugodowa propozycja Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa. Nawet jeśli rodziny przyjmą propozycję, będą mogły dochodzić kolejnych odszkodowań...”
źródło: TVN24, Po 250 tysięcy dla bliskich ofiar ze Smoleńska Pluszak's blog
Niszczyciele The Ship Wreckers
http://www.sweetliberty.org/issues/israel/ship.htm
George Lincoln Rockwell, tłumaczenie Ola Gordon
Fragment książki „White Power” [Biała władza] George Lincoln Rockwell, rozdz. V
W większości gangów przestępczych „żołnierze” zwykle budzą się z ręką w nocniku, a „Mr Big” bierze nie tylko lwią część, ale również to co należy się wszystkim pozostałym. Zazwyczaj większość „żołnierzy” nawet nie wie kto jest szefem. Ponadto, „Mr Big” zwykle ma „szacowny” front. Tak samo jest w przypadku zbrodniczego gangu międzynarodowego niszczycieli i grabieżców zwanych „komunistami.” „Mr Big” czerwonych niszczycieli to bardzo szczególny typ szefa. pokazuje się światu jako szczyt porządności. Jest prawie nieznany jako morderca i gangster, nawet wśród swoich czerwonych „żołnierzy.” Ale mimo wszystkich fasad i tajemnic, jest jeden pewny sposób by dowiedzieć się, kto jest prawdziwym szefem. W gangu Capone, mogłeś przeklinać torpedy. Ale jeśli zrobiłeś podłą uwagę na temat Dużego Ala, nie zagrzałeś długo. W Chinach mogłeś mieć tyle „wolności wypowiedzi” ile chciałeś, jeśli nie krytykowałeś Mao tse Tunga. Na Kubie możesz mieć tyle „wolności wypowiedzi” ile chciałeś, jeśli nie krytykowałeś Castro Zobaczmy czy w Ameryce jest ktoś, kogo nikt nie odważy się krytykować. Z pewnością nie jest to prezydent. Wyrażanie niezadowolenia z prezydenta to sport narodowy. Kilka razy L B Johnson nie mógł przemawiać z powodu krytycznych okrzyków ze strony protestujących. Nie jest to żaden z urzędników. Nie wymienisz nazwiska żadnego wybranego urzędnika w Ameryce, który jest tak „święty,” by nikt nie mógł na niego wrzeszczeć. Nie ma też żadnej grupy, której nie można krytykować. Można przeklinać Polaków, Irlandczyków, Niemców – nawet katolików i samego papieża, jak pokazuje sztuka Rudolpha Hocutha „The Deputy.” Możesz nawet krytykować Murzynów, jeśli zrobisz to w przebraniu „praw stanowych” lub z troskliwej miłości do ludzi … innego koloru.” To dzieje się cały czas, północ i południe. Nawet Huntley i Brinkley niedawno prowadzili specjalne wiadomości w ramach projektu mieszkaniowego w St. Louis i pokazali Murzynów w brutalnie złym świetle, jaki o sobie tworzą.
Ale KTO odważy się krytykować ŻYDÓW? Czy można wyobrazić sobie specjalny program TV z Huntleyem i Brinkleyem nt. tego, że prawie wszyscy nasi sowieccy szpiedzy, jak Rozenbergowie, Soble, Soblem, Brothman, Gold, Moskovitz, Greenglass, Weinbaum itd., byli ŻYDAMI? To wymaga tylko chwili refleksji od każdego Amerykanina, by zajrzał w głąb SWOJEJ duszy, by zobaczył, że JEDYNĄ grupą, której obawiamy się i boimy w „naszym” kraju są ŻYDZI. Nikt NIGDY nie krytykuje Żydów, jako Żydów. Odważysz się to zrobić? Jak to się stało. Co szczególnego jest z tymi Żydami? Dlaczego każdy ich się BOI? Wyraz „bać się” pochodzi ze „strachu.” Możesz tylko bać się tego przed czym odczuwasz STRACH. Boisz się tylko czegoś co ma jakiś rodzaj WŁADZY nad tobą. Jaką władze mają nad nami Żydzi? Jak oni ją zdobyli? To była bardzo szeroko publikowana sprawa „starszej pani w tenisówkach,” która po raz pierwszy zmusiła mnie do poważnego myślenia o potędze Żydów. Przez trzydzieści dwa lata życia, wierzyłem, jak niemal wszyscy Amerykanie, że Żydzi byli tylko specjalną grupą religijną, którzy są dobrzy w biznesie. Również, podobnie jak większość Amerykanów, wierzyłem, że mieli szczególne związki z pieniędzmi i fantastyczne zdolności ich zdobywania. I to wszystko. Słyszałem, oczywiście, wszystkie standardowe historyjki na temat Żydów. Ale znowu, podobnie jak miliony moich rodaków, myślałem, że te zarzuty wobec Żydów były tylko wytworem bigoterii, „robienia z nich kozła ofiarnego” i zazdrości z powodu żydowskich kompetencji. Kiedy w roku 1950 byłem instruktorem marines i pilotów marynarki w kwestii bliskiego wsparcia powietrznego wojsk lądowych w wojnie koreańskiej, zacząłem interesować się próbą zainstalowania Douglasa MacArthura w Białym Domu. Jako oficer marynarki znałem go i szanowałem. Myślałem, że będzie najlepszym prezydentem USA. Podczas kampanii o nominację z ramienia Republikanów w 1952 roku, chciałem pomagać jak mogłem. W „San Diego Union” przeczytałem list od kobiety, która ubolewała, że nikt nie pomaga jej zorganizować wiecu dla MacArthura. Więc zadzwoniłem do tej pani (nazwisko zapomniałem) i zaoferowałem jej pomoc. Była bardzo wdzięczna i zaprosiła mnie do małego domku, gdzie ona i jej mąż mieszkali jako emeryci. Zacząłem jej mówić o wszystkim co moglibyśmy zrobić. Zasugerowałem wynajęcie sali i zorganizowanie wiecu. Uśmiechnęła się tylko cierpliwie i smutno, przerwała mi. „Nie,” powiedziała, „nie da się tak łatwo wynająć sali, nawet jeśli zapłacisz. Oni nie wynajmą!” „Co to znaczy!” wybuchnąłem. „Kto nie wynajmie?”
Spojrzała na męża dziwnie i pytająco, jej oczy wyraźnie czekały na jego odpowiedź. Przytaknął tylko głową. „Kto nie wynajmie ci sali?” zapytałem ponownie, spoglądając to na nią, to na niego. Wzięła głęboki oddech i z bólem powiedziała „Żydzi.” „Żydzi!” wyrwało mi się niechcący. „Co Żydzi mają z tym wspólnego? Co im zależy na tym, czy dostaniesz salę, czy nie?” „Oni nienawidzą MacArthura!” powiedziała i zaczęła coś mówić, kiedy jej przerwałem. „Nienawidzą go! To głupie! Załóżmy, że niektórzy. Ale na pewno nie wszyscy! I na pewno nie na tyle, by nie pozwolić na wynajem sali na wiec!” Ponownie wzięła głęboki oddech, wyglądała na urażoną. „To prawda,” powiedziała „nienawidzą go. Na przykład spójrz na to!” i podała mi gazetę ‘California Jewish Voice’. I zobaczyłem: „MACARTHUR NADCHODZI: HITLER WCHODZI NA URZĄD KANCLERZA!”, i gazeta bredzi o tym jakie to gen. MacArthur stanowi zagrożenie jako „nowy Hitler”! Nie mogłem w to uwierzyć! „To tylko jedna gazeta!” odparłem. „Prawdopodobnie tylko jakaś skrajna płachta. Jestem pewien, że Żydzi nie myślą o MacArthurze jako następnym Hitlerze!” Pokazała mi jeszcze jedną żydowską gazetę, ‘The B’nai B’rith Messenger’. Jej ton był bardziej dystyngowany, ale była w niej ta sama nienawiść do MacArthura. Pokazała mi inne żydowskie gazety. W większości z nich były brzydkie zdjęcia Joe McCarthyego, niewątpliwy jad i okropne oskarżenia przeciwko niemu i MacArthurowi. Jest to doświadczenie, które czyha na każdego uczciwego Amerykanina zaczynającego myśleć o sprawie żydowskiej. Nagle zobaczyłem cały tajny świat, którego nie wyobraża sobie nawet przeciętny Amerykanin, i nigdy nie widzi – tajemniczy świat Żydów. W tym samym ‘Jewish Voice’ zobaczyłem nagłówki jej redaktora, Sammy’ego Gacha: „Dzięki Bogu!”, w DZIEŃ kiedy Rosja wyprodukowała A-bombę! (Jewish Voice, 30.09.1949) Widziałem setki podobnych wywrotowych rzeczy. Ale większość Amerykanów jest zbyt odizolowana i przyjaźnie nastawiona, by kiedykolwiek zajrzeć do żydowskiej prasy. Prędzej czy później, nieważne jak długo przeciętny Amerykanin będzie trzymany w niewiedzy, czy sam będzie w niej tkwił, wyobrażając sobie, że odkrycie żydowskiej zdrady jego kraju i narodu to „bigoteria,” znajdzie wyraźne dowody na ten jednolity, obcy , fanatyczny żydowski świat pośród swojego ludu – nieubłagany, nienawistny, zły, zgorzkniały i diabelnie sprytny w sprawianiu wrażenia, że jest tylko „prześladowaną” grupą religijną. Wtedy to wszystko wciąż do mnie nie docierało. To było zbyt dziwaczne. Byłem pewien, że to jakieś nieporozumienie. Ale ta kobieta dała mi kilka książek i dokumentów, bym je zabrał do domu i zbadał. Po powrocie do domu, zajrzałem do pierwszej gazety. Był to ‘Common Sense‘ [Zdrowy rozsądek], i w tytule było „CZERWONA DYKTATURA W 1954!” Od razu zrozumiałem, że dowiedziałem się o paranoidalnym charakterze tej potwornej „żydowskiej paniki,” o której mówiła mi starsza kobieta – dziwacznym „światowym spisku żydowskim” – i nie mogłem nawet dokończyć czytania. Wydawało mi się to zbyt głupie i zbyt obrzydliwe by inteligentny człowiek zawracał sobie głowę czytaniem o tym. Ale spośród kilku rzeczy, które przeczytałem, ‘Common Sense’ przedstawiał, jak twierdził, uderzające fakty o żydowskości komunizmu i rosyjskiej rewolucji. Pisząc o tych niewiarygodnych faktach, powoływał się na źródła – ‘Encyklopedię żydowską’ i różne dokumenty amerykańskiego rządu. Wydawało się to świetną okazją do przyprawienia tak wspaniałego pomysłu, że komunizm był żydowski, i postanowiłem sprawdzić te rzekome „fakty.” Poszedłem do Biblioteki Publicznej w San Diego i pogrzebałem w źródłach wymienionych w ‘Common Sense’. To tam, w ciemnych zakamarkach biblioteki, doznałem obudzenia po trzydziestu latach głupiego snu politycznego, tego samego fatalnego snu zamykającego oczy naszym ludziom i czyniąc z nich współpracownikami swoich wrogów w dziele własnego zniszczenia, wszystko w imieniu „dobrego obywatelstwa,” „braterstwa” i całej reszty haseł „miłych” ludzi. Odkryłem cały tajemny świat – świat Żydów. A świat ten jest tajemny tylko dlatego, że nie-Żydzi nie mogą uwierzyć, że taki świat może istnieć, i nigdy do niego nie zaglądają! Być może jednym z najprostszych sposobów pokazania tego tajemnego żydowskiego świata, nawet najbardziej nieprzyjaźnie nastawionemu czytelnikowi, jest pozwolić mu na prosty eksperyment.
Niech ten niedowiarek uda się do swojej kuchni i wyciągnie jakąś dziesiątkę puszek z różnymi produktami spożywczymi, jakieś puszki proszków czyszczących, mydła itd. Niech dokładnie sprawdzi etykiety na tych puszkach, czy mają albo małe „U” w kółeczku, albo „K.” „U” oznaczaUnion of Ortodox Jewish Congregations of America [Związek Kongregacji Żydowskich], a „K” oznacza koszerność. Te żydowskie symbole znajdzie na większości opakowań artykułów spożywczych. Poniżej niektóre reklamy z żydowskich gazet, byś zobaczył co dzieje się w tajemnym żydowskim świecie: [zdjęcie – brak]
A tu jest katalog tysięcy producentów zmuszanych do płacenia Żydom za umieszczanie tego symbolu, zwanego „hechsher,” na etykietach, za certyfikowanie których rabini otrzymują specjalne honorarium! [zdjęcie – brak]
W dniu 23.04.1969 roku ‘Wall Street Journal‘ ujawnił, że firmy spożywcze płaciły miliony dolarów za umieszczanie tych symboli koszerności na etykietach. Faktycznie nawet ‘The Jewish Newsletter’ z 1.06.1959 roku ostrzegł Żydów, że ten „K” i „U” biznes to oszustwo, jawne i proste, oraz że jeśli żydowscy oszuści nie przyhamują, a nie-Żydzi dowiedzą się o tym i będzie to ich drogo kosztować! Ten cały brudny żydowski biznes prawie dostał się do krajowych wiadomości, kiedy chciwy rabin w Indianapolis w 1957 roku (jak mówią źródła sądowe), oskarżył Coca-Colę i wymusił od niej $30.000 za umieszczenie symbolu hechsher na napoju! (Ten sam ‘Jewish Newsletter‘ pokazuje, że najwyższe autorytety rabiniczne oświadczają, że ani Coca-Cola, ani żaden inny napój nie wymagają rabinicznego nadzoru!) To $30.000 zapłacone tylko jednemu rabinowi, w jednym mieście, przez jedną firmę, za umieszczenie żydowskich symboli na jednym napoju do ogólnej konsumpcji w Ameryce – o czym Amerykańscy nie-Żydzi prawie nie wiedzą. Ale to nie-Żydzi płacą za to oszustwo. WY, ogromna chrześcijańska większość, płacicie temu rabinowi, nie tylko w Indianapolis, ale w każdym mieście w każdym amerykańskim stanie, dzień po dniu, rok po roku, by całą waszą żywność zrobić koszer-żydowską! [Podatek koszerny w Polsce tutaj
http://www.dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=436&Itemid=53
przyp. tłum.]
Jak długo, twoim zdaniem, Żydzi tolerowaliby takie działania katolików, kosztujące nas miliony dolarów w hołdzie, i wymuszanie katolickich praktyk religijnych na nas wszystkich naszą żywnością? Jak długo, twoim zdaniem, Żydzi tolerowaliby nazistowską „mniejszość” w Izraelu, domagającą się przez hitlerowskich szturmowców w każdej żydowskiej fabryce żywności, by umieścić małą swastyczkę na każdej puszce żywności spożywanej przez Żydów? Kontynuując badania w jeszcze innej dziedzinie tajemniczego świata Żydów, znalazłem nie do odparcia dokumenty i opracowania wywiadu przez nasz własny amerykański rząd, że rewolucja rosyjska w ogóle nie była „rosyjska,” ale prawie w całości dowodzona przez Żydów! Tabela wykonana w kwietniu 1918 r. przez Roberta Wiltona dla sekcji G-2 (wywiad wojskowy armii amerykańskiej), pokazuje, że w czasie rewolucji rosyjskiej było 384 komisarzy (rządzących Rosją), w tym 2 Murzynów, 13 Rosjan, 15 Chińczyków, 22 Ormian i ponad 300 Żydów! Spośród tych ostatnich 264 przybyło do Rosji z USA od upadku carskiego rządu” (dział dokumentów wojennych Archiwum Państwowego. Grupa 120: dokumenty amerykańskich sił ekspedycyjnych).
Nawet nie rosyjscy Żydzi, ale amerykańscy! Na str. 2 Tajnego Raportu dla Waszyngtonu ws. rosyjskiej rewolucji, kpt Montgomery Schuyler, wywiad G-2, przedstawia sytuację brutalnie, ale tak wyraźnie, że nie może być żadnych wątpliwości: „Prawdopodobnie jest nierozsądne, by to powiedzieć zbyt głośno w Stanach Zjednoczonych.” pisze w swoim raporcie Schuyler, „ale ruch bolszewicki jest i był od samego początku prowadzony i zarządzany przez rosyjskich Żydów najgorszego typu.” Tu był znakomity dowód na to, że „rosyjska” rewolucja w ogóle nie była rosyjska, ale było to OPANOWANIE Rosji, przez gang zbrodniczych ŻYDÓW! Co więcej, odkryłem, że byłem ofiarą jednej z najpodlejszych oszukańczych gier w historii, wykorzystania płaszcza RELIGII by zakryć nim brudny, przestępczy spisek morderstw i rabunku. Wertując niektóre żydowskie źródła, natknąłem się na książkę, opublikowaną przez samych Żydów, pt. „Who’ Who in American Jewry” [Kto jest kim w amerykańskim żydostwie]. Oto strona tytułowa: [brak zdjęcia]
Teraz niech czytelnik zada sobie pytanie, czy tak jak ja, nie wierzył wcześniej, że Żydzi są grupą RELIGIJNĄ. Jeśli ktoś neguje judaizm, jak nam się mówi, to nie jest Żydem. Wyobraźcie sobie moje przerażenie i zdziwienie, kiedy na str. 556 „Kto jest kim” znalazłem zdjęcie i nazwisko szefa ateistycznej komunistycznej Armii Czerwonej, Leona Trockiego, „z dalszą informacją, że kiedy urodził się, nazywał się „Bronstein!” W tej samej żydowskiej książce, na str. 673, znalazłem Żydów dumnie zamieszczających Maksyma Litwinowa, pierwszego ministra spraw zagranicznych Rosji , jako amerykańskiego Żyda o nazwisku FINKLESTEIN! Teraz, jeśli Żydzi są uczciwi, kiedy mówią nam, że nie są rasą czy spiskowcami, lecz tylko „religijną” grupą, to co oni robią sporządzając listę tych wojujących ateistów, BOLSZEWIKÓW, nie tylko jako „Amerykanów,” ale jako ludzi wierzący w „judaizm?” Od tego czasu, to samo znajdowałem w aktualnych księgach żydowskich, badaniem których Goje rzadko zawracają sobie głowy. W „Who’s Who in World Jewry” (1965), zatwierdzonej przez B’nai B’rith, Jewish Theological Seminary, itp., jak również „An honor Roll of World Jews” [Lista zasłużonego żydostwa], na str. 29 znalazłem nazwisko Herberta Apthekera, głównego teoretyka partii komunistycznej, Żyda, którego córka komunistka Bettina organizuje zamieszki w Berkeley! Z artykułu pt. „Chazarowie” w Powszechnej Encyklopedii Żydowskiej (opublikowanej przez Żydów), dowiedziałem się, że większość Żydów nie jest nawet „Semitami” czy potomkami hebrajskiego ludu w Palestynie (a więc ludu Chrystusa), ale przede wszystkim potomkami pół-wschodniego plemienia w centralnej Rosji o nazwie „Chazarowie” lub” Kazarowie,” którego król, Bułan, w VI w. po Chrystusie, kazał ludziom masowo stać się „Żydami.” Odkryłem, że ci „Żydzi,” w „branży” zwani „Aszkenazyjczykami” (w odróżnieniu od prawdziwych Żydów semickich, zwanych „sefardyjskimi”), stanowią znaczną część oraz przywództwo ludzi, których ogólnie nazywamy „Żydami.” To roje tych „Chazarów” ze wschodnim dziedzictwem, popycha nas dokoła, zmuszając nas do integracji, poniżając naszą kulturę swoją brudną „sztuką” (chaos i pornografia) i, co najgorsze, rozprzestrzeniania się choroby komunizmu – a wszystko ukrywa się w szaty żydowskiej „religii”! Wiedząc, jak niesamowite to wszystko może wydawać się przeciętnemu Amerykaninowi (jak wydawało się niesamowite dla mnie, kiedy pierwszy raz z tym się spotkałem), załączę tu dokument znaleziony później w Bibliotece Kongresu, dokument od razu tak szokujący – i jeszcze tak absolutnie bez zarzutu – że w ciągu 15 lat od czasu, kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, i pokazuję go stale tysiącom ludzi w prelekcjach w koledżach, nigdy jeszcze nie spotkałem kogoś, kto kwestionowałby choć jedną jego linijkę. W londyńskim „Illustrated Sunday Herald” z 8.02.1920 roku, znalazłem na całą stronę artykuł napisany przez Winstona Churchilla (łącznie z jego zdjęciem, więc nie może być błędu w tożsamości autora), pt.„Zionism versus Bolshevism – A Struggle For the Soul of the Jewish People” [Syjonizm vs bolszewizm – walka o duszę żydowskiego narodu]. W tym na całą stronę artykule, Winston Churchill pisze, że działania Żydów na całym świecie dzieliły się na dwa kierunki – syjonizm i komunizm.
Zwraca uwagę na to, że ROSYJSKA REWOLUCJA NIE BYŁA W OGÓLE „ROSYJSKA”, ALE BYŁO TO OPANOWANIE ROSYJSKIEGO NARODU PRZEZ ATEISTYCZNYCH, MARKSISTOWSKICH, MIĘDZYNARODOWYCH ŻYDÓW! Albo Winston Churchill sam jest kłamcą, „bigotem,” „gra rolę kozła ofiarnego” i „nienawistnikiem” – albo jeden z największych faktów w historii świata nie został ujawniony milionom nie-Żydów! Jeśli rewolucje komunistyczne nie są działaniem samych mieszkańców tych krajów, lecz raczej zdobywaniem tych krajów przez Żydów, JAK BYŁO W PRZYPADKU ROSJI – to niemożliwe jest byś mógł się uchronić przed komunistyczną rewolucją w Ameryce, jeśli nie przekazuje ci się wiedzy o tym, że rewolucje komunistyczne są ŻYDOWSKIE! I to dokładnie jest tą wiedzą, której wam się odmawia, po to byście stali się bezradni wobec tej aroganckiej agresji żydowskiej. Znalazłem drugą z fałszywych kart potajemnie narzuconych na mój naród, pierwszą było kłamstwo, że wśród ludzi nie ma czegoś takiego jak ród czy rasa, choć w przyrodzie rasa występuje wszędzie. I tu było drugie wielkie kłamstwo fałszerzy, że Żydzi byli „tylko prześladowaną religią,” a nie rasą czy rodem ludzi odpowiedzialnych za komunizm! I dalej znalazłem, w wydaniu z 3.02.1949 roku „New York Journal American,” że Jakub Schiff, szef olbrzymiego imperium finansowego o nazwie Kuhn, Loeb & Co, a dziadek kobiety, która posiada obecnie super-lewicowy „New York Post”, „utopił ponad $20 mln w rewolucji rosyjskiej,” finansując innego Żyda, Trockiego (Bronstein), w masowym mordowaniu chrześcijańskich i anty-chrześcijańskich i anty-komunistycznych „białych Rosjan”! Najbardziej zaskakujący i odkrywczy ze wszystkiego był niewidzialny związek między wydającym się czystym gojowskim komunistą, i pewnym Żydem, przyczajonym za kulisami, jak wyjaśnił Churchill w swoim artykule. Lenin nie był Żydem, za żonę miał Żydówkę Krupską. [Kiedy Rockwell pisał tę książkę, nie wiedział, że Lenin faktycznie był Żydem, gdyż fakt ten był tajemnicą sowieckiego państwa.] Również Stalin nie był Żydem, ale za żonę miał siostrę Lazara Kaganowicza, Roze – Żydówkę. Syn Stalina ożenił się z Żydówką, i okazało się, że Chruszczow był protegowanym tego samego Żyda, ożenił się z Żydówką z rodziny Kaganowicza. Cheddi Jagen, komunistyczny premier Gwinei ma żonę Żydówkę – Janet Rozenberg z Chicago. W satelickich krajach było to samo. Więcej Żydów! Nawet ten nietykalny „przyjaciel” Ameryki, Tito, był protegowanym Mojżesza Pijade, następnego chazarskiego Żyda, który robi „sugestie” na rzecz pyszniącego się pana Tito. Na Kubie mamy Żyda o nazwisku Zinkowicz, spokojnie doradzającego Fidelowi. Żydówka Anna Pauker rządziła Rumunią. Żyd Berman rządził Polską, a Żyd Rakosi (Rozenkranc) rządził Węgrami, a amerykański Żyd, Gerhardt Eisler rządził Wschodnimi Niemcami! W Stanach Zjednoczonych, FBI i inne agencje łapały i / lub ujawniały hordy żydowskich szpiegów i komunistów: Julius and Ethel Rosenberg, Morton Sobell, Harry Soblen, Robert Soblen, Sidney Weinbaum, Judith Coplon, David Greenglass, Abraham Brottman, Miriam Moskowitz, Kramer (Cohen), Harry Gold, Joseph Weinberg, Nathan Silvermaster, Klaus Fuchs, Jacob Golos, the Krugers (Cohens), White (Weiss), Alex Trachtenberg, V. J. Jerome (Isaac Romaine), Simon Gerson, Alex Bittelman, Betty Gannett, Isadore Begun, Jacob Mindel, Israel Amter, W. Weinstone, Fred Fine, Sid Steinberg, Louis Weinstock, Albert Lannon, Fred Rose, „J. Peters” Goldberger, Jacob Stachel, Gerhardt Eisler, Hanns Eisler, „John Gates” (Israel Regenstreif), Gilbert Greenberg,, „Gus Hall” (Arvo Mike Halberg), Irving Potash, Carl Weissburg, Philip Bart, Philip Jaffe. Andrew Roth, Mark Kayn ( Mark Julius Ginsberg), „Gil Green” (Gilbert Greenberg), „Carl Winter” (Philip Carl Weissberg) – nazwiska czasem zmieniano, ale zdjęcia tych podobnych do wielbłądów żydowskich twarzy wystarczały, by zidentyfikować ich jako Żydów. (Ta lista zidentyfikowanych promotorów komunizmu i szpiegów może być powiększona o wiele stron, gdyby był jakiś sens jedynie w wydłużaniu listy nazwisk. Ale to powinno wystarczyć, aby wyeliminować każde pytanie w umyśle każdego czytelnika co do żydowskiej inspiracji komunizmu.)
Na 41 pracowników zarejestrowanych u komunistów z naszych tajnych laboratoriów radarowych w Fort Monmouth, 39 okazało się być Żydami! Na 18 Amerykanów skazanych za szpiegostwo dla Związku Radzieckiego od 1946 roku, 16 było Żydami i 1 Murzynem! Na 21 skazanych spiskowców komunistycznych pracujących nad obaleniem amerykańskiego rządu drogą nielegalnej siły i przemocy, 18 było Żydami! Kiedy FBI nakryła „rezerwowe biuro polityczne,” na 17, 14 zdrajców było Żydami! Spośród „hollywoodzkiej dziesiątki,” która przyjęła Piątą Poprawkę, kiedy pytano ich czy byli komunistami, 9 było Żydami! W Archiwach Państwowych USA w Waszyngtonie, DC., badacz Harold Arrowsmith znalazł list datowany 23.02.1921 od Edgara Hoovera, specjalnego asystenta prokuratora generalnego, zaadresowany do W L Hurleya, Biuro Podsekretarza Stanu, Departament Stanu, Waszyngton DC. Opatrzony jest numerem 861.00/8795 Departamentu Stanu, o następującej treści: „Potwierdzam otrzymanie Pana listu z dnia 4. tego miesiąca (UH/861.00/7885), odnoszącego się do kopii wysyłki Nr 62 od amerykańskiego konsula w Reval z dnia 01 grudnia 1920, ws. propagatorów propagandy bolszewickiej, przedstawiającej ich listę z prośbą o odpowiedź, której treść zostanie przekazana amerykańskiemu konsulowi w Reval. Po zbadaniu sporządzonej listy nazwisk i adresów, stwierdza się, że co najmniej główna część listy 32 nazwisk jest autentyczna, zwłaszcza ze względu na zapis, J Ferguson (najwyraźniej Izaak Ferguson), Feliks Frankfurter, Jakub Hartman i Fred Biedenkapp, wszyscy znani aktorzy należący do tego ruchu.” (podpis) J E Hoover
Specjalny asystent prokuratora generalnego Więc nasz rząd wiedział cały czas, że Frankfurter był bolszewikiem! Wiedzieli o tym, kiedy Frankfurter wślizgiwał dziesiątki komunistycznych szpiegów, takich jak jego protegowany, Alger Hiss, do naszego Departamentu Stanu. I Roosevelt musiał to wiedzieć, kiedy mianował tego samego zdradzieckiego Żyda do Sądu Najwyższego w 1939 roku. Ale nikt nie odważył się kiedykolwiek powiedzieć o tym amerykańskiej opinii publicznej. Kolejnym protegowanym Frankfurtera był Dean Acheson, „nasz” sekretarz stanu, który pomógł oddać Chiny komunistom. Kiedy ich wspólny kumpel, Alger Hiss, stanął przed sądem jako krzywoprzysięzca i komunistyczny szpieg, Acheson i Frankfurter, który wtedy był sędzią Sądu Najwyższego, obaj zeznawali jako „świadkowie charakteru” czerwonego szpiega! Na początku swojej kariery, zanim zbudował machinę do wykonywania za niego pracy, Frankfurter był otwartym komunistą. Przewodził palestrze w obronie Sacco i Vanzetti, czerwonych anarchistów, których w końcu stracono. Był prawnikiem dla Russian-American Industrial Corp., założonej w celu organizowania i finansowania przemysłu tekstylnego w Rosji po bolszewickim zwycięstwie w 1917 roku. Pośród innych, o których teraz wiadomo, że byli komunistami, indoktrynowanymi przez Frankfurtera na prawie w Harwardzie, później ulokowanymi na kluczowych stanowiskach rządowych, są Lee Pressman, John Abt (prawnik, o którego pytał Lee Oswald, zabójca prezydenta Kennedyego, zanim został zastrzelony przez Żyda Rubinsteina), oraz Natan Witt, wszyscy Żydzi. Zajrzałem do „Daily Worker,” i znalazłem tam atmosferę ściśle „koszerną.” Były tam wzruszające reklamy „Pamiętamy o” .. naszej drogiej matce” od Bernie, Abie, Izzy i Nathana Ginzbergów, zawiadomienia o piknikach w „pięknym lasku Weinbauma,” i reklama „Sklepu odzieżowego Harrys” reklamującego zarówno specjalne ceny dla komunistycznych klientów w Worker, jak również odzież dla rabina. Redaktorem Workera w tym czasie był „John Gates,” ale kiedy „Gatesa” aresztowano, dowiedziałem się, że jego prawdziwe nazwisko to Izrael Regenstreif! Czytałem w gazetach, że w Rosji szalał antysemityzm. Ale znalazłem Żydów przechwalających się tym, że szefem propagandy sowieckiej był Żyd – Ilja Ehrenberg! Ze wszystkimi Żydami złapanymi na gorącym uczynku jako czerwoni szpiedzy, czy zaskakuje to, że Żyd Ehrenberg, szef sowieckiej propagandy, chciał szerzyć ideę, że komuniści są „anty-żydowscy?” Dowiedziałem się, że nawet w Japonii i w Chinach wczesnymi siewcami komunistycznych nasion byli Żydzi. W Japonii była Anna Rozenberg, zgadnij kto znalazł się w Chinach jako doradca Sun-Yat Sena? Stary Żyd George Sokolski, nasz … „konserwatywny” felietonista!
Dla inteligentnego człowieka, fakty są niezaprzeczalne. Mogą być niewytłumaczalne, ale były po prostu niepodważalne. Komunizm był żydowski! Rozpoczął go rasista, ateista Żyd, Marks, a przewodzili nim inni ateistyczni Żydzi, jak Engels i LaSalle. A Żydzi w Stanach Zjednoczonych przynajmniej, byli niemal jednogłośni w jadowitej nienawiści i tłumieniu każdego, kto tylko pytał o ten fakt. Nawet zauważenie liczby żydowskich komunistów i mikserów rasowych przynosiło biednej ofierze histeryczną kampanię przeciwko niemu jako „podżegaczowi do nienawiści!” Ci sami ludzie, którzy najgłośniej wołali o „wolność naukową” głoszenia komunizmu, byli również najbardziej bezlitośni w swojej kampanii represji wobec każdego, kto chce dyskutować o Żydach, chyba że tylko w najbardziej przesadnych i obrzydliwych pochwałach Jedną z rzeczy, które sprawiają, że jest bardzo trudne dla wielu ludzi, aby sądzić, że Żydzi stoją za komunizmem jest fakt, że Żydów postrzega się jako kochających pieniądze i dlatego bez wyjątku, są uważani za „kapitalistów.” Pomysł, że ponieważ Żydzi kochają pieniądze, „nie mogą być komunistami,” byłby prawdą – gdyby komunizm był „uczciwy” – gdyby komunizm był rzeczywiście, jak utrzymuje, ruchem na rzecz ludzi biednych.
Ale wszędzie gdzie zwyciężał komunizm, nie pomagał biednym – komunizm na stanowiska ogromnej władzy i bogactwa zawsze stawia wielką liczbę Żydów, oraz rabuje i zniewala naród. Innymi słowy, komunizm z Żydami nie jest prawdziwą ideologią – jest grą w zaufanie oraz szwindlem, a stosowanie siły i rewolucji jest szybkim sposobem na uzyskanie bogactwa i władzy, co zwykle wymaga dłuższego czasu do osiągnięcia zwykłymi „biznesowymi” metodami (nawet stosowanie pewnego rodzaju metod „biznesowych,” z których Żydzi są słusznie znani). Komunizm to stary… „niszczycielski” biznes korzystny tylko dla czerwonych Żydów! Faktem jest, że komunizm był w znacznym stopniu finansowany przez bogatych Żydów, począwszy od Rotszyldów i przez Lehmanów, Sternów, Oppenheimerów, Rosenwaldów i inne bogate żydowskie rodziny, tutaj w Ameryce. Np. sam Marks był finansowany przez żydowskiego milionera, producenta mydła, Josepha Felsa (mydło Fell-Naptha). Jak wspomniałem, Jacob Schiff, szef Kuhn, Loeb & Co podarował ponad $20 mln swojemu rodakowi, Leonowi Trockiemu (Bronstein), by zapewnić przejęcie rosyjskiego narodu przez komunistycznych Żydów. (New York Journal American, 3.02.1949). Na masowym wiecu w Madison Square Garden w Nowym Jorku, z okazji zwycięstwa rewolucji w Rosji, z udziałem dziesiątków tysięcy komunistycznych Żydów z Nowego Jorku, Jacob Schiff, ten sam multi-miliarder żydowski, szef Kuhn, Loeb & Co, wysłał następujący telegram do Komitetu Centralnego, kiedy nie mógł pojawić się tam osobiście: „Powiedzcie za mnie tym obecnym, jak bardzo dziś żałuję, że nie mogę świętować z Przyjaciółmi Rosyjskiej Wolności prawdziwej nagrody, na którą mieliśmy nadzieję i do której dążyliśmy przez te długie lata!” (New York Times, 24.03.1917, s. 2). W związku z tym, należy również zwrócić uwagę, iż komunizm, rzekomo produkt ubóstwa, kwitnie w Stanach Zjednoczonych, a nie tam gdzie są ludzie najbiedniejsi, w miejscach takich jak Appalachy czy Missisipi. W rzeczywistości dane FBI pokazują, że jest mniej komunistów (tylko jeden) w Missisipi, najbiedniejszym stanie w Ameryce, niż w jakimkolwiek innym! Jednocześnie, te same dane FBI pokazują największe stężenie komunistów w Nowym Jorku i Los Angeles, dwu miejscach o największym stężeniu bogactwa – I ŻYDÓW! Jeśli stawał w wyborach komunista, głosy komunistów zgadzały się prawie dokładnie, geograficznie rzecz biorąc, na terenach mających najwięcej Żydów: i znowu w Nowym Jorku, Los Angeles, Miami Beach, i innych miejscach, gdzie skoncentrowane są bogactwo i Żydzi. Najnowszy komunistyczny kandydat Aptheker, Żyd, nie zabiegał w biednych Appalachach, ani w stanie Missisipi, ale w bogatym żydowskim Nowym Jorku! Na koniec, aby rozwiać ten pogląd, że bogaci Żydzi „po prostu nie mogą być” komunistami, gdyż Żydzi „kochają pieniądz,” trzeba tylko spojrzeć na listę niektórych z najważniejszych komunistów, aby zobaczyć, że ubóstwo nie ma z tym nic wspólnego, natomiast żydowskość z całą pewnością ma. Bardzo dobrym tego przykładem jest Charlie Chaplin, człowiek ogromnego bogactwa zdobytego w Ameryce, w naszym systemie, którym Czerwony Charlie Chaplin gardzi i atakuje tak zaciekle, że nawet nasz pro-Czerwony Departament Stanu zmusił go do wyjazdu z Ameryki za działalność pro-komunistyczną. (Chaplin nigdy nie zadał sobie trudu by zostać obywatelem Stanów Zjednoczonych!) Na pierwszy rzut oka, jest bardzo trudno zrozumieć, dlaczego Chaplin, człowiek który cieszył się taką hojnością i bogactwem zdobytym w Ameryce, mógłby być komunistą. Ale musimy tylko poznać jeden fakt – ten sam fakt, jaki znajdziesz w niemal każdej komunistycznej działalności – aby zrozumieć komunistyczne tendencje „Charlie Chaplina”: prawdziwe nazwisko Chaplina jest IZRAEL THORNSTEIN, a on nie jest ani Amerykaninem, ani Anglikiem – ale Żydem! Byłem naprawdę zaskoczony, kiedy dowiedziałem się, jak często, przez całą historię, nie tylko komuniści, ale również inne osobistości świata, którzy popełniali różne okrucieństwa, okazują się być Żydem lub Żydówką stojącymi za tą brudną robotą. Klasyczny tego przypadek występuje w ulubionej księdze Żydów – Torze, ‘Estera,’ w której Żydzi chełpliwie opowiadają, jak kochance króla, Esterze, udaje się namówić go do powieszenia 20.000 niewinnych Gojów, „porażający sukces,” który Żydzi obchodzą co roku w święto ‘Purim.’ Ten sam schemat znalazłem w starożytnym Rzymie, gdzie podczas wszystkich prześladowań chrześcijan za czasów Nerona, jego żydowska kochanka, Pompeja, delikatnie przekazywała swoje żydowskie sugestie, które zmieniły historię świata. To ona namówiła Nerona do zamordowania matki, żony, i do rzucenia lwom w Koloseum tysięcy chrześcijan. (Z kamienną twarzą ‘Encyclopedia Americana,’ 1960, t. 22, s. 364, dodaje: „Ten incydent odkupienia w jej karierze wydaje się być miłosierdziem, do którego przekonała Nerona w imieniu Żydów „!) Jednym z argumentów jakie ciągle napotykam ze strony ludzi, którzy próbują „zgasić mnie,” kiedy twierdzę, że w Ameryce i na całym świecie jest komunistyczny, syjonistyczny spisek, jest fakt, że gdyby coś takiego było prawdziwe, „zajęłaby się nim FBI.” Choć J Edgar Hoover powtarzał, i chcę podkreślić ten fakt, a Amerykanie wciąż zapominają, że FBI nie może nikogo zaskarżać! Skrót „FBI” oznacza Federalne Biuro Śledcze. „Śledzenie” to wszystko, czym FBI się zajmuje.
Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2011/01/22/niszczyciele/#more-6555
Polska, Unia, CO2 Unia chce, byśmy więcej płacili za emisję CO2 Przedstawiciele Ministerstwa Gospodarki mają problemy, by przekonać urzędników Komisji Europejskiej do polskich postulatów w kwestii przydziału darmowych pozwoleń na emisję dwutlenku węgla dla polskich elektrowni od 2013 r. [Wasal zawsze ma "problemy" ze swoim panem i władcą - admin]
Tak zwane derogacje dają elektrowniom możliwość skorzystania z darmowych uprawnień do emisji i oddalają w czasie obowiązek zakupu ich na otwartych aukcjach. Takie prawa polski rząd wywalczył w Unii w końcu 2008 r. W praktyce dzięki derogacji koszty produkcji energii nie będą obciążone wydatkami na zakup uprawnień na aukcjach. – Chcemy, by polskie firmy w jak najszerszym zakresie skorzystały z derogacji – zapewnia dyrektor departamentu energetyki w resorcie gospodarki Tomasz Dąbrowski. – Po drugiej stronie mamy partnera, który namawia nas, byśmy nie skorzystali z derogacji. Dyrektor Dąbrowski nie komentuje przebiegu negocjacji. Przyznaje jednak, że rozmowy w Brukseli są trudne. A ostateczna decyzja o tym, w jakim stopniu wykorzystamy darmowe pozwolenia na emisję dwutlenku węgla, będzie i tak zależeć od Komisji. – Nawet jeśli przygotujemy najlepszy wniosek, to i tak może nie być zaakceptowany – dodaje. Brak uzgodnień z Brukselą oznacza w praktyce, że ważą się losy inwestycji właszcza w polskich elektrowniach węglowych. Bo to właśnie nowe bloki opalane węglem są największymi emitentami dwutlenku węgla. A zatem gdyby nie skorzystały z derogacji i musiały kupować uprawnienia na otwartych aukcjach, to koszty produkcji energii drastycznie wzrosną. Dlatego – jak zgodnie twierdzą eksperci – utrzymujący się pat w negocjacjach działa na niekorzyść Polski i zagraża realizacji inwestycji. – Bez rozstrzygnięcia kwestii z Komisją Europejską nie sposób oszacować ryzyka inwestycyjnego – mówi „Rz” wiceprezes Gaz de France Polska Bogdan Pilch. Nieoficjalnie mówi się o pacie w rozmowach z Brukselą. Komisja ma wątpliwości, które z inwestycji w elektrowniach można uznać za faktycznie rozpoczęte przed końcem 2008 r. A to jeden z podstawowych warunków przydziału darmowych pozwoleń. Nie wiadomo, jak będzie wyglądał system ich przydziału. Czy w pierwszym roku derogacji – od 2013r. będzie to 90 proc. darmowych uprawnień? Prezes Polskiego Banku Przedsiębiorczości Maciej Stańczuk mówi, że w bez uzgodnienia kwestii związanych z pozwoleniami na emisję inwestorowi nie uda się uzyskać finansowania. – Teoretycznie zarządy największych polskich firm w branży mogą decydować o zadłużeniu w oparciu o bilans i w ten sposób uzyskać fundusze na budowę bloku nawet bez wiedzy o pozwoleniach. Ale to byłoby nieodpowiedzialne działanie – ocenia Maciej Stańczuk.
Agnieszka Łakoma, Rzeczpospolita
http://mercurius.myslpolska.pl
I komentarz „Myśli Polskiej”…
CO2 nie musi nas puścić z torbami O problemie z emisjami CO2 o którym alarmuje Agnieszka Łakoma z “Rzeczpospolitej”, wzmiankowaliśmy już. Rozgrywka weszła w decydującą fazę. Nie trzeba szczególnie uzasadniać co oznacza dyktat eurokracji dla naszej gospodarki opartej na węglu. Natomiast trzeba przypomnieć jaki posiada to wymiar dla stopy życiowej: już teraz konsumpcja energii w Polsce per capita jest o 50 procent niższa niż w Belgii. Ten argument, często przywoływany przez Stałego Przedstawiciela RP przy Unii Europejskiej Jana Tombińskiego, pokazuje ile mamy do stracenia. Po wtóre, nawet jeśli założymy, że emisja CO2 jest w istocie jakimś obiektywnym problemem a nie rojeniami ekoradykałów, to należałoby postawić Ministerstwu Gospodarki kilka pytań: czy, a jeśli tak, to jakimi sumami wsparło naukowców pracujących nad nowoczesnymi technologiami ograniczającymi emisję CO2? Od roku 2018, zgodnie z prawem unijnym, kopalnie węgla przestaną być dotowane środkami publicznymi w państwach członkowskich, ale takie technologie można sprzedawać z krociowym zyskiem za granicę, np. do Chin, które mają pieniądze i co rusz stawiają nową elektrownię na węgiel. I wreszcie, geografia nie obdarzyła nas ani szczególnie silnymi wiatrami, ani rwącymi rzekami Norwegii. Krótko mówiąc: którą z technologii nuklearnych wybieramy i jak to się ma do unijnych planów związanych z tzw. inteligentnymi sieciami energetycznymi oraz do węgierskiej koncepcji zbudowania środkowo-europejskiej wspólnoty energetycznej, jaka ma być lansowana podczas unijnej prezydencji Madziarów? Marek Bednarz, mp.info
http://mercurius.myslpolska.pl
Uwagi admina: Oczywiście jakikolwiek wpływ człowieka na rzekome ocieplanie klimatu skutkiem emisji CO2 to kryminalna brednia – brednia, na której zarabia miliardy Chazar Al Gore i jego ludzie, albowiem jest on właścicielem pomysłu na handel powietrzem i od każdej transakcji zgarnia koszerny podatek. Tylko dzięki temu, iż większość ludzi to tumaństwo, które zapomniało, czego uczyło się w szkole na temat epok geologicznych i ociepleń przeplatanych z okresami ochłodzeń na długo, zanim człowiek pojawił się na Ziemi – to monumentalne kłamstwo i szalbierstwo wciąż żyje swoim życiem i jest wyznawane przez rzesze idiotów, a wspierane przez dziwki naukowe.
Zob. również:
http://www.youtube.com/watch?v=wY5DWDB85Yw (Wielkie oszustwo cieplarniane, 8 części)
Orban liderem Europy Środkowej Przed połączonymi komisjami spraw zagranicznych i do spraw UE w Sejmie, ambasador Węgier Robert Kiss zaprezentował priorytety prezydencji tego kraju w Radzie UE. Stało się to następnego dnia po tym jak takiej samej prezentacji dokonał premier Viktor Orban na forum Parlamentu Europejskiego. Nie było to tylko rutynowe wydarzenie, jakie ma miejsce co pół roku przy obejmowaniu przewodnictwa przez kolejne państwo członkowskie. Tym razem zainteresowanie było większe. I to nie tylko ze względu na oskarżenia padające z różnych, ale wpływowych kręgów, o ograniczanie przez prawicowy rząd wolności słowa. I nie tylko ze względu na skargę do Komisji Europejskiej grupy kilkunastu potężnych koncernów, głównie niemieckich, na obciążenie ich przez rząd w Budapeszcie nowym podatkiem kryzysowym. Ale przede wszystkim dlatego, że V.Orban zaproponował nową, odmienną od tej zalecanej przez międzynarodowe instytucje finansowe, politykę wychodzenia z kryzysu oraz nakreślił perspektywę innej roli państw Europy Środkowej w UE. Powszechnie forsowaną receptą walki z kryzysem i nadmiernym zadłużeniem budżetów państw są cięcia wydatków publicznych i podnoszenie podatków. Takie podejście forsuje Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy i Komisja Europejska. Na tym schemacie oparte są programy naprawcze prawie we wszystkich krajach europejskich, od Wlk. Brytanii po Grecję, także w Polsce, i w tym kierunku obmyśla się dalsze działania. Czyli mówiąc inaczej kosztami wychodzenia z kryzysu obarcza się zwykłych ludzi, gospodarstwa domowe i małe firmy. Bez większego uszczerbku dla tych, którzy ten kryzys wywołali, czyli ponadnarodowych wielkich korporacji. Inne podejście zaproponował i zaczął wdrażać na Węgrzech V.Orban. Podziękował za dalsze kredyty MFW i wiążące się z nimi zobowiązania w zakresie polityki gospodarczej. Oświadczył, że Węgry poradzą sobie same. Przeprowadził reformę podatkową. Wprowadził nowy podatek kryzysowy, którym obarczył tylko kilka najbardziej dochodowych branż: energetyczną, telekomunikacyjną, finansową i handel wielko powierzchniowy (hipermarkety). A w tych sektorach tylko największe przedsiębiorstwa. Tak się składa, że na skutek wcześniejszych prywatyzacji dotyczy to prawie wyłącznie zagranicznych koncernów. Podatek jest liczony od obrotu, a więc nie można się od niego wymigać manipulując kosztami, co międzynarodowe korporacje działając w wielu krajach mają opanowane do perfekcji. Z tego tytułu do budżetu ma wpłynąć ok. 1,2 mld euro rocznie. Pieniądze te mają uzupełnić ubytek powstały na skutek znacznej obniżki innych podatków. Został wprowadzony podatek liniowy dla zwykłych obywateli z jednolitą stawką 16 proc. Zastąpił on dotychczasowy model progresywny, analogiczny do obowiązującego w Polsce, z najniższą stawką 19 proc. A więc ulga dla gospodarstw domowych jest znaczna. Zdecydowanie, bo prawie o połowę, obniżono też podatek dochodowy od małych i średnich przedsiębiorstw – z 19 do 10 proc. Obniżka dotyczy tylko tych podmiotów, których roczne obroty nie przekraczają 1,5 mln euro. Orban obciążył dodatkowymi kosztami bogate koncerny zagraniczne, a postawił na rozwój rodzimych małych przedsiębiorstw. Mniejsze podatki dochodowe dla ludności mają pobudzić konsumpcję wewnętrzną i dać impuls dla gospodarki. A to z kolei powinno zaowocować większymi wpływami do budżetu z tytułu podatku VAT i innych. Ta polityka spotkała się wręcz ze społecznym aplauzem. Ostatnie sondaże pokazują poparcie dla rządzącej partii Fidesz na poziomie 72 proc. To inne podejście do polityki gospodarczej znalazło swój wyraz w priorytetach węgierskiej prezydencji. Wsparcie dla małych i średnich przedsiębiorstw zostało zaprezentowane jako podstawa budowania potęgi gospodarczej Europy. Rząd w Budapeszcie przeprowadził całkowitą likwidację OFE, które działały tam w sposób analogiczny do Polski, czyli były łatwym łupem dla międzynarodowych korporacji finansowych. Pieniędzy tam zgromadzonych, ok. 10,5 mld euro, nie wprowadził jednak wprost do budżetu, ale utworzył państwowy fundusz. Połowa pieniędzy stanowi zabezpieczenie dla płynnych wypłat bieżących emerytur, a druga połowa ma służyć rządowym inwestycjom. M.in. chce się odkupić od kapitału rosyjskiego 22 proc. udziałów w koncernie paliwowo-energetycznym MOL. W swoim wystąpieniu ambasador Węgier wyraźnie zaznaczył, że przyszedł czas, aby nowe kraje członkowskie przestać tak traktować, że podział na „starych” w domyśle doświadczonych i przewodzących oraz „nowych” w domyśle uczących się, członków UE jest przeżytkiem. Wszyscy powinni mieć równe prawa. Wydaje się, że V. Orban właściwie odczytuje wyzwania współczesności. Największym zagrożeniem nie jest ograniczenie wolności słowa, ale wolności gospodarczej ze strony wielkich koncernów, które kupują sobie politykę i media. W ten sposób wolności obywatelskie i narodowe podporządkowują swoim interesom. W okresie przygotowania do wejścia do UE i pierwszych lat członkostwa gospodarki krajów Europy Środkowej zostały zdominowane przez korporacje zachodnie, głównie z Niemiec i Francji. Było to zjawisko nowego, współczesnego neokolonializmu kapitałowo-gospodarczego. Premier Węgier przez to, że potrafił to dostrzec, zaproponować inne działanie i sformułować nowe postulaty wyrósł na lidera zmian. Nie wiadomo czy mu się uda, ale ponieważ jest to próba wybicia Europy Środkowej na niepodległość, powinien dostać zdecydowane poparcie wszystkich krajów z tego rejonu, w tym Polski. Leży to bowiem w naszym żywotnym interesie.
Na tym tle widać jak szkodliwy był atak Anny Applebaum, żony ministra Radosława Sikorskiego, dyskredytujący V. Orbana w oczach opinii światowej. Dlatego tym bardziej jednoznacznie polski rząd powinien udzielać węgierskiej prezydencji poparcia i zastanowić się nad przyjęciem tej strategii nad Wisłą. Bogusław Kowalski
http://mercurius.myslpolska.pl
Groteskowe tłumaczenie Rosjan: Pracę radaru zakłócił… piecyk Piecyk elektryczny mógł zakłócić pracę radiolokatora na lotnisku Siewiernyj. Takie rewelacje przynosi “Nowaja Gazieta”. Chociaż w swoim artykule Jelena Paczewa raczej broni kontrolerów, to wylicza szereg niedociągnięć lotniska. Jest niedostosowane do lotów cywilnych, źle wyposażone. Panuje na nim chaos. Dziennik cytuje szefa związku rosyjskich kontrolerów lotu Siergieja Kowaliowa i jego zastępcę Jurija Batagowa oraz pilota Mahometa Tołbojewa. Wszyscy oczywiście bronią załogi smoleńskiej wieży. – Kontrolerzy zrobili nawet więcej, niż mieli prawo – mówi Kowaliow. Jednak należąca do Michaiła Gorbaczowa i Aleksandra Lebiediewa gazeta informuje również o rozbieżnościach w ocenie przebiegu ostatnich chwil lotu Tu-154M. Według MAK, błędem załogi było to, że nie odleciała na drugi krąg, natomiast specjaliści powołani przez polską komisję ustalili na podstawie nagrań z kokpitu, że decyzja o odejściu jednak była i że stanowiła odpowiedź na komunikat systemu TAWS. Brak takiej reakcji jest kolejnym zarzutem MAK. Oprócz tych znanych już spostrzeżeń “Nowaja Gazieta” zauważa, że lotnisko nie nadawało się do przyjęcia prezydenckiego samolotu. “Nawet na oko nieprofesjonalisty, analizującego odczytane rozmowy, widać, że na Siewiernym panował pełen chaos” – napisano w gazecie. Kontrolerzy nie mogą się porozumieć ze swoimi przełożonymi w sprawie lotniska zapasowego, na drugie smoleńskie lotnisko dzwonią, używając miejskiego telefonu. Żołnierze nie wykonują poleceń związanych z obsługą reflektorów. – Na tym lotnisku nie ma sprzętu komputerowego, komunikaty lotnicze przekazuje się po dawnemu telegrafem – powiedział gazecie Kowaliow. Najciekawsza jest informacja o grzejniku, od którego coś mogło się zepsuć. Według specjalistów, na jakich powołuje się dziennik, tym urządzeniem mógł być radiolokator RSP-6M2, którego używano do sprowadzania samolotów. Być może to dlatego Wiktor Ryżenko przez cały czas mówił wszystkim załogom, że schodzą do lądowania prawidłowo: “na kursie, ścieżce”, chociaż wiadomo, że tak nie było. “To porzucone wojskowe lotnisko nie nadaje się do przyjmowania lotów międzynarodowych” – pisze gazeta. Zdaniem jej rozmówcy, Kowaliowa, w przypadku wizyty państwowej pracować powinni cywilni dyspozytorzy, mówiący po angielsku. Ale przewodniczący związku kontrolerów uważa status lotu za “nieokreślony, jakby prywatny”. Piotr Falkowski