707

Żydowska nienawiść do Polski i Polaków Bezinteresowna nienawiść do polskości. Antypolonizm żydowski przed I wojną światową. W średniowieczu, w okresie okrutnych prześladowań Żydów w szeregu krajów zachodnio – europejskich, Polska ich przyjęła, i obdarzyła ich możliwościami, jakich w żadnym innym z krajów nie doznali. W 1264r. król Bolesław wydał statut kaliski, który gwarantował Żydom opiekę prawną. Statut ten, podpisywany przez kolejnych władców Polski, był pierwszym w historii Europy, w którym Żydzi otrzymali gwarancje religijnej i społecznej autonomii.

“Stopniowo realizowano u nas system, który stawał się dla nich istnym “państwem w państwie”, z samorządem, z własnym sądownictwem, a nawet systemem podatkowym, dla ich nacji specjalnym i wyjątkowym. Ten stan, oczywiście z wahaniami niemożliwymi do usunięcia i z wyjątkiem akcji prowadzonej przez buntownika Chmielnickiego, trwał aż do utraty przez Polskę niepodległości. Z utratą naszej niepodległości ich sternicy, a za nimi masy żydowskie, uznały ten obszar za bezpański i w swym rodzaju jedyny, wprost idealny do stworzenia z Polski zastępczej “ziemi obiecanej”. I tak zrodziło się pojęcie “Judeo-Polonii”, wprowadzane nawet w życie, przy pomocy władz niemieckich, w końcowej fazie 1-ej wojny światowej. Na szczęście dla nas, także w drugiej połowie XIX-go wieku – a więc w okresie, w którym chyba nikt w Europie nie wierzył w możliwość wskrzeszenia państwa polskiego – znalazły się w Polsce patriotyczne i realistyczne ośrodki polityczne, które postawiły sobie za cel odbudowę naszej państwowości. Dopóki Polska była silna, Żydzi zamieszkali na jej terenach byli jej władzom lojalni. W tamtych czasach I Rzeczypospolitej mieli swe miejsce w strukturze społeczeństwa i wraz z innymi stanami stanowili cześć jego harmonijnie funkcjonującej całości. W czasie rozbiorów Polski już tylko część z nich przejawiała postawy lojalne wobec wspólnej ojczyzny i wyrażała czynnie swe patriotyczne do niej przywiązanie. W miarę upływu lat, coraz większe ich zastępy nastawiły się na współpracę z zaborcami, przyczyniając się w sposób dotkliwy do wyniszczania polskości..”.(Stanisław Kozanecki. List e -mail)

Józef Ignacy Kraszewski w swej powieści “Żyd” przytoczył ich tok rozumowania: .w powietrzu czuć proch, ale dla nas to nic złego. Chłop polski nie lubi nas, wiemy o tym, ale chłop jest głupi – nie boimy się go. O szlachtę głównie nam idzie. Wmiesza się ona przez sam punkt honoru w awanturę, pójdzie do lasu, na krwawe pole, za co ją rząd ukarze, zniszczy, wytępi, wydusi, wywłaszczy, a wówczas dla nas droga otwarta. Wobec takiej filozofii nie dziwi, że wielu bogatych Żydów sprzyjało wybuchowi powstania. Jednym z nich był znany przyjaciel powstańców Kronnenberg. A.L. Szcześniak w pracy “Judeopolonia” wspomina, że wyasygnował on na cele powstańcze 1 mln. złotych rubli. Kierownictwo powstania przeznaczyło je na zakup broni w Anglii (pewnie u angielskich Żydów). Inny Żyd Tugenhold, szpieg rosyjski zdradził Rosjanom szlaki przerzutu tej broni, tak że duża jej część dostała się w ręce rosyjskie. Po zgnieceniu powstania Kronnenberg został odznaczony przez cara najwyższym orderem i przyznał mu szlachectwo. A.L. Szcześniak w cyt. pracy zwraca uwagę, że współpraca Żydów z caratem w tłumieniu Powstania Styczniowego, a także w finansowym wspieraniu go, miała głębszy sens:.”Upadek powstania i konfiskata przez carat 4254 majątków szlachty polskiej i grabież ziemi wysiedlonych na Sybir 7000 rodzin zaścianków szlacheckich stworzyło niebywałą okazję wykupu przez Żydów polskiej ziemi. Już w r. 1885 statystyki w Królestwie notują 2966 Żydów właścicieli lub dzierżawców dużych majątków.Na tym nie koniec. Ogólne straty polskie powstania wynosiły ok. 250 tyś osób. Był to olbrzymi cios wymierzony w polską substancję etniczną. Dotknął również ludność miast. Pojawiła się następna okazja wykupu tym razem własności miejskiej. Po powstaniu, w którym zginęło tak wielu, przeważnie młodych Polaków, na skutek stworzonych przez władze politycznych i gospodarczych warunków, wyemigrowało z Polski w latach 1864 – 1914 ok. 4,5 mln. przeważnie młodzieży, osłabiając znacznie potencjał ludnościowy Polaków. W tym czasie dzięki rozrodczości, a także polityki cara, wzrosła znacznie liczba ludności Żydowskiej na ziemiach polskich, lokując się przede wszystkim w miastach. A Szcześniak, op. cit. podaje następujący ich udział w poszczególnych latach:

1781 – 1856 – 1897

Warszawa 4,5% 24,3% 33,9%

Łódź – 12,2% 40,7%

Następowała na ziemiach polskich zmiana struktury społecznej i narodowościowej . Pisał o niej Feliks Koneczny (“Cywilizacja Żydowska” Warszawa 1997r):

“Wolne zawody przechodziły w ręce żydowskie w nieproporcjonalnym odsetku. Prasa poszła w znacznej części na żołd Żydów; ekonomia żydowska zapanowała niepodzielnie nad stosunkami gospodarczymi, a po miastach topniała własność nieruchoma chrześcijańska. W miastach tubylcy uciekali przed Żydami na peryferia miasta. Handel żydowski przybrał cechy jakby monopolu, a rolnictwo popadło w niesłychane zadłużenie u Żydów, rzemiosło zaś grzęzło w nędzy i niestety w ciemnocie. Rozrost zaludnienia żydowskiego wyprzedzał przyrost ludności polskiej coraz silniej.”

Stosunki polsko żydowskie w czasie I wojny światowej:

U zarania powstawania państwa polskiego po pierwszej wojnie Światowej “Jewrejskaja Żyzn” organ “Litwakow” z dnia 22. listopada 1915 pisał:.”Uznajemy zasadę samodzielności narodów, wszelako niepodległość Polski byłaby jaskrawym naruszeniem tej idei. Tylko dzięki obcym władzom i innym narodowościom istniała gwarancja, że Polska autonomia nie była niebezpieczna.” Tę wrogą postawę wobec budzącej się po latach niewoli Polski prezentowali również zagraniczni ziomkowie naszych Żydów. Np. apel syjonistow holenderskich zamieszczony 28.04.1918r w ” Joodsche Wachter” miedzy innymi zawierał następującą prośbę:.” A do Was panujący wszystkich państw całej ziemi zwracamy się z żądaniem.strzeżcie Izraela, nie dopuście do największego nieszczęścia, jakie w dwudziestym wieku nasz naród mogło dosięgnąć: nie dopuście do wolnej Polski, kosztem zniszczonego żydostwa” (J. Orlicki “Szkice z dziejów stosunków polsko – żydowskich 1918 -1949″ Szczecin 1983 s.37). W miarę zbliżania się perspektywy powstania państwa polskiego, wrogość wobec niego wśród pewnych odłamów żydostwa narastała. W 1920 r. na dorocznej konferencji syjonistycznej w Londynie zapadły wg niektórych autorów (J. Krajewski cytuje za pracą ks. Józefa Kruszynskiego) tajne uchwały, w których między innymi znalazły się następujące sformułowania:

“Akcja przeciwko Polsce ma być wszędzie przeprowadzana we wszystkich państwach Europy, Azji i Ameryki”.

“Użyć wszelkich wpływów-aby granice państwa polskiego były jak najszczuplejsze. Utrudniać odbycie się plebiscytu na Śląsku i ujściu Wisły do morza”.

” Wpływać na to, żeby Polskę złączyć z Niemcami, a rozbić jej przymierze z Francją”.

“Popierać i szerzyć w Polsce komunizm”.

Nie tylko w apelach, publikacjach, dyplomacji, trudno było się doszukać patriotyzmu do Polski ówczesnych Żydów. Występowali oni również zbrojnie wobec naszego, co dopiero powstającego wojska. O tej sytuacji we Lwowie pisze Jan Krajewski (J. Krajewski: Białe Karty w sprawach Polsko-Żydowskich na przełomie XIX/XX wieku do 1939 roku. PWO. Warszawa 1989 ): “Patrole polskie, wysyłane w okolice dzielnicy żydowskiej, były systematycznie ostrzeliwane; w dniu 14 listopada na Zamarstynowie Żydzi wskazywali Ukraińcom miejsca ukrycia rannych żołnierzy polskich i tych, którzy nie zdołali się wycofać, nie oszczędzając także rodzin, których członkowie walczyli po stronie polskiej. Wielu z nich zamordowano.” Nie lepiej działo się w zaborze pruskim. Np. w Poznaniu liczba Żydów była niewielka. Jednak podjęli walkę z Polakami po stronie niemieckiej. Karol Rzepecki, pierwszy polski prezydent policji w Poznaniu tak wspominał te czasy: (K. Rzepecki: Powstanie grudniowe w Wielkopolsce. Poznaniu 1919).”Niemcy a nawet Żydzi poczęli strzelać z okien do naszych patroli odznaczali się w tym strzelaniu zza płota Żydzi, urzędnicy hakatyści i policjanci.”. Chyba najwięcej nienawiści do Polaków wykazywali Żydzi litewscy. Jedno z żydowskich pism wychodzących w Wilnie tak pisało: .”Gdyby była mowa o zmianie granic, to moglibyśmy się zgodzić na każde rozwiązanie, byle nie polskie. Gdyby nastąpiła tendencja oddania Wilna Polsce, wówczas musielibyśmy zmobilizować cale żydostwo do obrony naszej Jerozolimy litewskiej.”. A oto niektóre wspomnienia polskich dowódców wojskowych z r. 1919.:

W. Sobieski: “Żydzi czynnie wspierali bolszewików, strzelając z okien do naszego wojska.”.

Gen. Kopański: ” Z tyłu pada kilka strzałów karabinowych. Strzelają, jak się później okazuje- miejscowi Żydzi komuniści.Celowali w dowódcę, gdyż strzały ich trzy razy drasnęły me ramię.”.

F. Koneczny: ” W Wilnie Żydówki wylewały kubły ukropu na przechodzące oddziały polskie”.

Ks. dr S. Trzeciak: “.kiedy wymieniony 41 pp opuszczał ze względów taktycznych czasowo Lidę, to Żydzi z okien i dachów strzelali do żołnierzy naszych, lali wrzątkiem na nich i rzucali kamieniami. Kiedy zaś później wymieniony pułk ponownie zajął miasteczko, ludność polska wskazała na kloaki, do których Żydzi wrzucili siedmiu oficerów naszych, jako ostatnio wycofujących się postrzelili, pojmali, w okrutny sposób zmasakrowali i rzucili do kloaki”. Poza w/w objawami fizycznego wyniszczania, przejawów indywidualnej nienawiści do polskości, trwała intensywna z nią walka w skali globalnej. Uczestniczyła w niej prasa nieomal całego świata będąca w rękach Żydów, (o czym między innymi pisał H. Ford,) także świat finansowy, a zwłaszcza na niwie dyplomatycznej, liczne zastępy różnych doradców żydowskich poszczególnych rządów biorących udział w konferencji pokojowej w Wersalu. Silne lobby Żydowskie starało się wpływać nawet na skład naszej delegacji, o czym świadczy następujące zdarzenie opisane przez A. Pruszyńskiego w pracy z 2008r pt. “Polacy – Żydzi” na podstawie informacji rodzinnej, a potwierdzone przez A.L. Szcześniaka w Książce “Judeopolonia” Radom 2001r.:

Jeszcze przed przyjazdem delegacji polskiej u przedstawiciela Polski w Paryżu pojawił się jeden z Rothschildów z ostrzeżeniem: ”jeżeli delegatem na konferencję będzie nadal pan Dmowski, to nie dostaniecie ani Gdańska, ani Śląska, ani Pomorza, ani Kresów.” W czasie wytyczania powojennych granic Polski owa groźba Rothschilda nabrała realnych kształtów. A. Pruszyński (op. cit) tym działaniom przypisuje nie przyznanie Gdańska Polsce. W czasie, kiedy Polacy bronili swych granic przed atakiem bolszewików, Czechów (na Zaolziu), zmagali się z Niemcami w Wielkopolsce, Żydzi postanowili wykorzystać ich trudną sytuację poprzez:

-prowokowanie ludności polskiej do wywoływania ekscesów antyżydowskich, aby zdyskredytować Polaków w oczach państw koalicyjnych;

-organizowanie licznych manifestacji, zwłaszcza w USA, o charakterze antypolskim, aby usposabiać nieprzychylnie do Polski opinię światową;

-Deprecjonować wszelkie korzystne dla Polski propozycje odnoszące się do ustalenia granic (za A. Szcześniakiem. Op. cit).

Zarówno cytowane wypowiedzi świadków zdarzeń, jak również opisane wyżej działania sprawiły, że w omawianym okresie rola naszych “sąsiadów” Żydów była niezbyt nam przyjazna, żeby nie powiedzieć- haniebna. Były w tym czasie także pewne działania nam przyjazne, zwłaszcza we Warszawie, lecz ich skala nie może zmienić ogólnego ich obrazu.

Stosunki polsko – żydowskie w okresie międzywojennym Minęło dwadzieścia lat życia w niepodległej Polsce. W Europie zaczął szaleć faszyzm i hitleryzm. Polska wykazała duża odporność na ówczesne europejskie prądy. Żydzi rozwijali w niej swą kulturę, bogacili się, praktykowali swe wierzenia w licznych bożnicach, szereg ich partii prowadziło bujne życie polityczne. Pokazywało się wiele żydowskich czasopism. Na tle tej wolności pewne ekscesy studentów i próba bojkotu gospodarczego nie wiele zmieniały w relatywnie korzystnych warunkach rozwoju mniejszości żydowskiej. Porównane z warunkami, jakie miała w innych krajach Europy można powiedzieć, że wyróżniały się korzystnie.

Można, więc było spodziewać się życzliwości i sympatii do tej ich ojczyzny. Czy byli jednak, jak można było przypuszczać polskimi patriotami? Z perspektywy czasu można powiedzieć, że dbali przede wszystkim o własny narodowy jak i indywidualny interes. Od najdawniejszych czasów, dzięki przywilejom danym im przez polskich władców, a następnie dzięki kolaboracji z władzami państw zaborczych, Żydzi polscy bogacili się kosztem innych warstw społeczeństwa. Na tych ziemiach i kosztem tego społeczeństwa powstawała akumulacja ich kapitału, która dzisiaj stanowi potęgę w skali światowej. Gromadzone na terenie Polski aktywa wypływały strumieniem do zagranicznych ośrodków finansowych, podnosząc potęgę gospodarczą odległych nam państw. Informacja przedwojennego MSW. mówi, że jedynie w latach 1933-1936 Żydzi emigrujący z Polski do Palestyny wywieźli z kraju, nie licząc osobistych kosztowności, złota, dewiz itp. walutę o wartości przekraczającej 226 mln ówczesnych złotych w czasie, kiedy cały zapas dewiz Polski wynosił 160 mln zł. Mimo tak znacznego wypływu aktywów ze skarbu państwa, majątek społeczności żydowskiej w kraju nie malał i według jej szacunków sama wartość ich nieruchomości wynosiła ok. 10 mld zł. (J. Orlicki. op. cit.). Lecz nie tylko zagrożenie gospodarcze było źródłem obaw bardziej rozgarniętych Polaków. Działania Żydów powoli, lecz systematycznie próbowały powiększać swe intelektualne (ideologiczne) oddziaływanie na społeczeństwo. Pisarz żydowski Ch. N. Bialik pisał w tym czasie: “Goje kiedyś może się dowiedzą, że myśl żydowska przenika powoli, jak trucizna w ich organizm państwowy” Walka toczyła się o zyskanie przewagi w inteligencji, czyli patrząc przyszłościowo w zyskaniu korzystnych proporcji miejsc dla młodzieży żydowskiej na uniwersytetach. Według obliczeń prof. Komornickiego w r. 1930/31 studenci żydowscy na Uniwersytecie Jagiellońskim, na prawie, stanowili 39,2%, na Uniwersytecie Wileńskim 33,3 %, na Uniwersytecie Lwowskim 32,3%, na Uniwersytecie Warszawskim 31,0%. Na innych wydziałach humanistycznych ów procent był nawet wyższy. Ów wysoki procent Żydów na uczelniach, ze względu na ograniczoną ilość miejsc, ograniczał dostęp do wiedzy miejscowej, polskiej młodzieży. Ta polityka edukacyjna po kilku już latach owocowała znaczną przewagą inteligencji żydowskiej w miastach i miasteczkach. I tak np. w samej tylko Warszawie mieliśmy przeszło 650 lekarzy – dentystów. Żydów, Jeszcze większe ich proporcja występowała w adwokaturze. Ks. Trzeciak wyliczył, 19 miast, gdzie w 1936 r. na 197 adwokatów nie było ani jednego Polaka. (J. Krajewski: Białe Karty. wyd. Ojczyzna 1989 r.) Ta sytuacja powodowała, że patriotyczne ugrupowania w sejmie starały się wprowadzić na uczelniach tzw. numerus clausus, przez wiele lat bez powodzenia, ze względu na skład ugrupowań politycznych w sejmie. W okresie międzywojennym pokazywało się w Polsce 130 pism w języku hebrajskim, funkcjonowało 15 teatrów. W miarę zaostrzania się konkurencji o wykształcenie na uczelniach dochodziło do zajść pomiędzy polskimi i żydowskimi studentami. Żydzi zadźgali w nich nożami, co najmniej 4 studentów polskich: po jednym w Wilnie i Lwowie i dwóch w Lublinie. Trwała też w tamtych czasach intensywna agenturalna działalność Komunistycznej Partii Polski reprezentującej Żydów, a wykonującej polecenia Moskwy. Partia ta stała na stanowisku oddania Śląska i Pomorza Niemcom, a Kresów z Białostockiem i Lwowem Sowietom. I chociaż dziś historycy i pisarze Żydowscy żalą się na tamte czasy, to według prof. Jakuba Goldberga, w Polsce do II wojny światowej Żydom żyło się lepiej niż w innych europejskich krajach, poza Czechosłowacją.

Relacje polsko – żydowskie w czasie II wojny Światowej pod okupacją Bolszewików Pozwalamy sobie przypomnieć słowa Hitlera, jakie wypowiedział niemal w przeddzień wybuchu II wojny światowej. W dniu 11 sierpnia 1939r. Hitler powiedział Jakubowi Burkhardtowi, Komisarzowi Ligi Narodów, że “Wszystko, co czynię, jest skierowane przeciwko Rosji i jeżeli Zachód jest zbyt głupi i ślepy, żeby to zrozumieć, to będę zmuszony zawrzeć układ z Rosjanami, pobić Zachód i wtedy, po klęsce Zachodu, zaatakować Związek Sowiecki wszystkimi moimi siłami”. Aby zrealizować swój rzeczywisty plan podboju słowiańskiego Wschodu, Hitler zaproponował Polsce udział w Pakcie Antykominternowskim, do którego Paktu przystąpiła Japonia 25 listopada 1936r. Pakt Antykominternowski potrzebny był Hitlerowi do zrealizowania planu podboju Związku Radzieckiego przez jednoczesny atak ze wschodu i z zachodu. Stanowcza odmowa Polski w dniu 26 stycznia 1939r. przystąpienia do Paktu Antykominternowskiego spowodowała konieczność powstania frontu zachodniego, czego Hitler chciał uniknąć. Wojna obronna Polski we wrześniu 1939r., zmusiła Hitlera do zdrady Japonii i w rezultacie opór Polaków zapobiegł zagładzie Słowian.

www.radiopomost.com 27..08.09 .) I co należy podkreślić, również inteligencji żydowskiej w Polsce, dając jej czas na przemieszczenie do ZSSR. Pośrednio, postawa Polski uratowała również żydowskie struktury polityczno – gospodarcze i ich aktyw kierowniczy ZSSR. (R.J.) Tym czasem przegrana wojny przez Polskę przyniosła jej ludności ogrom cierpień i bólu. O tej tragedii narodu, o zbrodniach na nim dokonanych świat milczy. Nie ma filmów o bezprzykładnym bohaterstwie Polaków o ich heroicznych zmaganiach z dwoma okupantami, o ich poświęceniu dla innych, nawet obcych. Po prostu cisza. Nie ma pisarzy, nie ma wydawnictw, które z setek tysięcy relacji naocznych światków utrwalałyby pamięć o pokoleniu Polaków, które poświęciło radość życia i samo życie dla ratowania europejskiej kultury i cywilizacji. Kilku odważnych autorów, zamiast zasłużonej chwały za ujawnianie prawdy, jest przemilczanych, atakowanych, a nawet ciąganych po sądach za przekroczenie tzw. “poprawności politycznej”, czyli wskazanie morderców uczestniczących w dobijaniu konającej Polski. Ci, choć tyle lat minęło od tamtych czasów, żyją sobie nadal spokojnie w swych pałacykach, luksusowych apartamentach, wysoko wynagradzani i pilnują, by światło o ich czynach nie wymknęło się z zaplombowanej na trwałe historii tych ziem. Prawdziwa historia jest tak okrutna, że nawet język polski nie znajduje adekwatnego określenia. To, co stało się w 1939r po wkroczeniu sowietów na teren Polski nie można nazwać ludobójstwem, ani holokaustem, gdyż te określenia mówią o spowodowaniu śmierci masowej, lecz w sposób gwałtowny, przez strzał w tył głowy, (Katyń), lub przez zabicie gazem (Auschwitz). Tym czasem śmierć naszej ludności na Kresach poprzedzona była sadyzmem i okrucieństwem (obcinanie członków, oślepianie, przypalanie i wiele innych tortur, rozciągniętych w czasie, a powodujących straszliwy ból i cierpienie (widok torturowania bliskich). Jeśli więc ten rodzaj wyniszczania narodu dotyczył setek tysięcy to jak takie zdarzenie nazwać?! Może z angielska “atrocious”, czyli okropny, ohydny, lecz i to określenie wydaje się za słabe. Pozostaje nam, więc jedynie opis tej ohydy, okropieństwa towarzyszący zabijaniu naszej ludności na Kresach, po wejściu tam Sowietów.. Dowódca AK. Stefan Rowecki odnotował:

“Ujawniło się, że ogół żydowski we wszystkich miejscowościach, a już w szczególności na Wołyniu, Polesiu i Podlasiu.., po wkroczeniu bolszewików, rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami Państwa Polskiego, działaczami polskimi, masowo wyłapując ich, jako antysemitów i oddając na łup przybranych w czerwone kokardy mętów społecznych.” Jerzy Robert Nowak czerpiąc z licznych prac przyczynkowych napisał książkę pt. “Przemilczane zbrodnie”, w której przedstawia to, co działo się nie tylko na Wołyniu, lecz w całej strefie okupowanej przez Sowiety, a jednocześnie nie ukrywa sprawców tych okropieństw i nieszczęść. Podążmy, więc jego śladem:

Jeszcze w czasie działań wojennych Żydzi zaatakowali Polaków w Grodnie. Z bronią długą i krótką atakowali rodziny inteligencji polskiej, urzędników, a nawet żołnierzy w pobliskich miasteczkach: w Skidlu, Łumnie, Jeziorach i innych. Strzelali zza węgła, a kiedy polskie wojsko odeszło i przyszli sowieci, ich czołgami kierowali również miejscowi Żydzi, Wziętych do niewoli Polaków, wskazanych przez miejscowych Żydów mordowano stosując nieludzkie tortury. Przed śmiercią okrutnie ich kaleczono obcinając nosy, uszy, członki, wydłubywano oczy, wiązano drutem kolczastym, przywiązywano do czołgów i wleczono po kamienistych ulicach. Trupy wrzucano następnie do przydrożnych rowów i lejów po bombach. Jęki i krzyki mordowanych było słychać nawet kilka km. Od miasta.(op. cit. s 17). Brutalne represje dotknęły nie tylko mieszkańców Grodna, ale całego powiatu grodzieńskiego. Dywersja bojówek żydowskich miała miejsce również w Skidlu, Rożyszczach, w Stepaniu, Skałacie a jednocześnie Żydzi uaktywnili się jako przewodnicy dla armii najeźdźców. Byli też pierwsi w rozbrajaniu polskich żołnierzy nie szczędząc im upokorzeń, obelg i drwin. Ścigali próbujących uciec przed sowietami jak dziką zwierzynę. Po wkroczeniu wojsk sowieckich na ziemie polskie na tle atmosfery przygnębienia miejscowej ludności szczególnie boleśnie przez nią była odczuwana zdrada “sąsiadów” ludności żydowskiej, demonstrującej swą radość i “tańczącej na polskim grobie”. Całowali czołgi najeźdźców i przeżywali jakby fizyczną ekstazę i straszliwą wrogość do Polaków. W następnych miesiącach wyłapywali w miastach i po wsiach Polaków, uciekinierów z okupowanej przez Niemców części kraju, a przede wszystkim przedstawicieli polskiej inteligencji, ziemian, i wszystkich podejrzanych o polskość. Jednocześnie rozpoczęły się mordy. Zamordowano lwowskich działaczy studenckich, dominikanów w Czortkowie, polskich policjantów w Kołkach i Sarnach i wielu innych miejscowościach. Szczególne okrucieństwo przejawiali żydowscy wyrostkowie. Świadek zajścia tak opisuje jedno z wydarzeń:. “zgraja 10 – 15 żydowskich wyrostków zaatakowała młodego żołnierza na ulicy, którą przechodziliśmy. Przy pomocy noży, pałek i bagnetów, każdy z nich chciał mieć udział w mordzie”. W cytowanej książce J.R. Nowaka można znaleźć liczne opisy podobnych mordów cywilów, żołnierzy, oficerów, hrabiego Skirmunta, i tysiące innych naszych rodaków. Równolegle do tych wydarzeń samosądów miało miejsce powszechne donosicielstwo skutkujące cierpieniami i bólem, gorszymi od nagłej śmierci. Miejscowi Żydzi donosili swym rodakom z NKWD o miejscach zamieszkania polskich rodzin. Te były bezbronne. Ich ojcowie i bracia zginęli lub byli w obozach jenieckich. Matki, żony, siostry, córki stały się pastwą gwałtów. Ich domostwa rabowano. Całe rodziny, nocą, w czasie mrozów, ładowano do bydlęcych wagonów i wieziono na Sybir w strasznych warunkach, mrozu, braku picia, jedzenia i urządzeń sanitarnych w zaplombowanych wagonach. Słabsi umierali i tych wyrzucano z wagonów w bezludne, mroźne, pustkowie. Setki opisów tych tragedii można znaleźć w pamiętnikach tych nielicznych, którzy przeżyli i którym udało się po wojnie wrócić do ojczyzny. Straszny w tych czasach był los dzieci. W opisywanym w książce przypadku aresztowano wpierw ojca, lekarza pozostawiając matkę i czwórkę dzieci bez środków do życia. Tej, starającej się ratować przed wyjazdem na Sybir, odebrano dzieci, które wraz z innymi zamknięto w barakach. Kiedy Niemcy zaatakowali swych do niedawna sprzymierzeńców, sowieci pilnujący dzieci zamknęli drzwi ich baraków żelazną sztabą i pozostawili je bez jedzenia i picia, a sami uciekli. Podobnych, strasznych tragedii matek i dzieci pozbawionych swych ojców w zapisach o tamtych czasach znajdujemy sporo. Niestety, źródłem tych tragedii były donosy Żydów i Żydówek. Trudno w krótkim opracowaniu przekazać czytelnikowi obraz owego morza nieszczęść. O wyczynach stworzonych przez Żydów tzw. “czerwonej milicji”, o stworzonym dla Polaków piekle. Oficerów wojskowych wywożono, broniących się rozstrzeliwano, na uciekających przez Karpaty do Rumunii urządzano polowania jak na dzikiego zwierza. Wstrząsający jest ustęp cytowanej książki traktujący o sądowych i więziennych katach opisywanej narodowości; o strasznych torturach przez tych zwyrodnialców stosowane. Ich opis (już w powojennej Polsce, lecz przez tych samych żydo- bolszewików) podaje H. Pająk w rozdziale “Zbrodnicze metody śledcze” w swej książce pt. “Rządy Zbirów” (Henryk Pająk, Stanisław Żochowski, “Rządy Zbirów 1940 – 1990″ Lublin 1996r).

Oddzielną historię stanowi udział Żydów w okrutnych deportacjach Polaków. J.R. Nowak w tym dziale opisuje jak bili Polaków kolbami karabinów, rabowali polskie mienie, wskazywali, których Polaków wysiedlić. Z zamieszczonych w tym miejscu wspomnień dowiadujemy się, że na każdej furmance był Żyd z karabinem, że Żydzi nadzorowali deportację Polaków na Syberię, o gehennie w czasie transportu i o okropnych warunkach życia i pracy na niegościnnej ziemi. Deportowano ok. 1,5 mln Polaków i tyle samo było tragedii poszczególnych osób wypędzonych z swego kraju i swego domu. Ponurym dopełnieniem obrazu nieszczęść, których sprawcami byli Żydzi stała się masowa likwidacja więźniów politycznych dokonana po wybuchu wojny niemiecko – sowieckiej w 1941r. A. Szcześniak (op. cit. s 87) pisze jak “NKWD przy pomocy milicji żydowskiej rozstrzeliwało przed ewakuacją zarówno skazanych na ciężkie kary, jak również wszystkich chorych i słabych fizycznie, niezdolnych do przetrzymania długiego pieszego marszu w najcięższych warunkach” Autor wspomina o mordowaniu polskich więźniów w Łucku, Oszmianie, Wołożynie, Czortkowie, Tarnopolu i w okolicach Briańska. Opierając się na materiałach źródłowych z tamtych czasów przytacza świadectwo masowego mordu w Berezweczu: “Po wkroczeniu Niemców otwarto bramy więzienia. Miejscowi Polacy szukali swoich bliskich. Na terenie więzienia zastali doły pełne okaleczonych trupów, powiązanych drutem. Część ciał nie posiadała kończyn, uszu, języka. Wszystko wskazywało na to, że przed śmiercią byli okrutnie torturowani. W innym miejscu cytuje dane z monografii prof. R. Szawłowkiego:.”Blisko wioski Folwarki Tylwickie niektórych więźniów rozstrzelano, innych, z braku kul, zabito bagnetami i kolbami karabinów. Trudno wyobraźnią objąć masowość tych ohydnych zbrodni. W Kownie po mieście krążyły odkryte ciężarówki z stojącymi w nich Żydami, którzy wskazywali szoferom drogę według podanych adresów, Inne pełne nieszczęśliwych ludzi, często z małymi dziećmi i zgrzybiałymi starcami, wiozły ich do zagłady. We Lwowie milicja żydowska wymordowała w czterech wielkich więzieniach, szczególnie w Brygidkach i Zanarstynowie ok. 8 tyś. ludzi, w tym kobiet i dzieci. Zabici byli strzałem w tył głowy. Inni mieli czaszkę zmiażdżoną od uderzenia tępym narzędziem. Przy ul. Kazimierzowskiej więzienie wraz z więźniami spalono. Trudno nazwać szczęśliwcami tych, którzy czasowo ocalili życie. Załadowano ich do wagonów (ponad 40 osób w jednym) i ruszali w długą drogę na Sybir. W środku wagonu była dziura służąca za ubikację. W wagonach panował straszny smród i zaduch. Nie dawano wody, jedzenia, ludzie płakali, mdleli, modlili się prosząc o ratunek i litość. W ten sposób wypędzono z domów i zesłano na Sybir ponad 1,5 mln osób. Zaledwie kilkaset wróciło, schorowanych, po wojnie do kraju. Los naszych rodaków na Syberii, opisany przez tych, co przetrwali to piekło, jest powszechnie, niestety tylko Polakom znany. Głód, mróz, praca ponad siły, krzyki pilnujących NKWDzistów, bicie, lżenie, upokarzanie, szydzenie, czyli cierpienia fizyczne i psychiczne powiększały liczbę chorych i zgonów. Nieliczni przetrwali, a wróciwszy musieli zapomnieć, któremu donosicielowi zawdzięczają swój los. W początkowych dniach owej strasznej okupacji żydo-bolszewickiej rozegrał się dramat oficerów polskiej armii, na których wyrok podpisał minister spraw wewnętrznych, jeden z żydowskich przywódców sowietów, Beria. Ponad dwadzieścia tysięcy patriotycznej elity polskiego społeczeństwa zamordowano strzałami w tył głowy i zasypano w masowych mogiłach. Ta skala ludobójstwa rzuca po dzień dzisiejszy cień na rosyjski naród, który w tej sprawie nie miał nic do powiedzenia. Sprawcy mordu nie zostali ukarani. W dalszych latach wojny z okrucieństw zasłynęła tzw. Brygada Kowieńska” złożona z Żydów. W nocy z 28 na 29 stycznia 1944 r zaatakowała polską wieś Koniuchy. Zamordowano tam 46 Polaków w tym kobiety i dzieci. Obok tych tragedii, których źródłem były bezpośrednie działania żydo-bolszewików, było i morze innych, wynik ohydnych okrucieństw części ludności ukraińskiej działającej w ramach OUN – UPA . Jednak i tych praprzyczynę trzeba szukać w wieloletniej propagandzie żydo-bolszewików, rozbudzającej nienawiść niepiśmiennej biedoty do swych zamożniejszych ziomków, a wśród nich do tzw. “polskich panów”. Po wytępieniu przez “rewolucjonistów” ukraińskich elit, tę zrodzoną nienawiść skierowano na Polaków, zwłaszcza tych chronionych w okresie międzywojennym przez polskie państwo. Ten nurt nienawiści stale podsycany przez Sowietów został wzmocniony ukraińskim nacjonalizmem karmionym przez ideologię Doncewa. Ta nawoływała do mordowania wszystkich nieukraińców, a nawet tych Ukraińców, którzy sprzeciwiali się tej ideologii mordów. Tą drugą falą nienawiści objęci zostali i Żydzi, jeszcze nie dawno panowie życia i śmierci na tych terenach. Opis skali zrodzonego z tych dwóch nurtów ludobójstwa znajdziemy w dziełach Siemiaszków, Edwarda Prusa, Władysława Kubowa i wielu innych. Ludność żydowska zamieszkała na terenach wschodnich II Rzeczypospolitej miała więcej szczęścia od swych ziomków z dzielnic zachodnich i centralnych. Hitlerowcy zjawili się tam nieomal dwa lata później. Dwa lata w tamtych czasach, kiedy każdy przeżyty dzień był błogosławieństwem, było bardzo dużo. Znaczna jej cześć zdołała się ewakuować i pozostawać poza zasięgiem gestapowskiej administracji, i uniknąć skutków nienawiści drugiego narodu aspirującego do rządzenia światem.. W imperium Żydo-bolszewickim żyło wielu Żydów, którym nie odpowiadał system narzucony przez ich ziomków. Swą przyszłość widzieli raczej wśród swych ziomków z Zachodu. Kiedy nadarzyła się możliwość wyjścia z “Sowieckiego Raju”, cześć tej zbiorowości skorzystała z okazji, zgłaszając się w szeregi armii Andersa. Lecz i tutaj następowała sprzeczność ich i polskich interesów. Oto wspomnienie jednego z Sybiraków (Gazeta Polska. 10.02.1994):”.

W Kijowie przebywałem kilka dni i tam dowiedziałem się od spotkanych Polaków, że w mieście istnieje i funkcjonuje Polska Delegatura. W delegaturze urzędowali sami Żydzi. Nie było ich w tajdze syberyjskiej, nie było ich w obozach pracy, byli natomiast w urzędach i magazynach Delegatury. Byli ubrani w amerykańskie ciuchy, siedzieli za stołami, zajadali amerykańskie smakołyki i popijali kawę. Byli to polscy Żydzi, albowiem rozmawiali między sobą po żydowsku, a z nami po polsku. W delegaturach można było żyć wygodnie.Ja wynędzniały, i wygłodzony patrząc na ten skarb, doznałem wstrząsu. Otrzymałem niewielką ilość sucharów, konserw, cukru, kaszy słoniny i innych artykułów.w latach 41-43 w obozach pracy w tajdze syberyjskiej przebywało jeszcze dużo Polaków. Pracowali oni przy wyrębie tajgi, a jedynym wynagrodzeniem za ich katorżniczą pracę były głodowe racje żywnościowe. W tym samym czasie Żydzi pracujący w Polskich Delegaturach opływali we wszystkie luksusy pomocy amerykańskiej i nie zrobili nic, ażeby przyjść z pomocą umierającym z głodu Polakom”. Stalin, zgodził się na sformowanie polskiej armii na terenie ZSSR w czasie, kiedy pomoc wojskowa (dostawy broni) zachodnich aliantów była dla niego niezbędna dla przetrwania. Idąc na to ustępstwo wobec, wówczas jeszcze sojuszniczego, rządu polskiego w Londynie, realizował własne plany.

-ograniczył liczbowo wielkość możliwych do sformowania jednostek Wojska Polskiego;

-przez manipulację informacyjną sprawił, że Żydzi z dawnych terenów Polski pierwsi zgłaszali się w punktach werbunkowych, wypełniając kontyngent liczbowy polskich wojsk;

-setki tysięcy Polaków, pragnących wydostania się z nieludzkiej ziemi i chętnych do odwetu nad hitlerowskim wrogiem, zgłaszało się do punktów werbunkowych, na skutek spóźnionej informacji w czasie, kiedy duża cześć kontynentu wypełniona była już przez Żydów.

Odmowa ich przyjęcia do wojska była dla nich kolejną klęską życiową, tym dotkliwsza, że ich szczery patriotyzm napotkał barierę obcych narodowo interesów. W tej sytuacji musiało dojść do wzajemnych niechęci, wykorzystanych zarówno przez propagandystów sowieckich jak i żydowskich do nazwania ich antysemityzmem. Taka etykieta, przylepiona rządowi polskiemu na emigracji w czasie tuż po Holocauście, powodowała nieobliczalne szkody dla sprawy polskiej. Stalin, przez swą misterną grę osiągnął zrodzenie się na świecie niechęci do Polaków i ich niepodległościowych dążeń.

W ramach globalnie zakreślonego celu – skłócenia Polaków z Żydami, poszczególne ogniwa sowieckiej władzy wykazywały w tej materii wiele własnych inicjatyw. Sowieci z jednej strony ograniczali zakres ewakuacji ludności żydowskiej, z drugiej rozpuszczali wśród niej pogłoski, że to Polacy sprzeciwiają się jej wyjazdowi. Zasada dziel i rządź była wszechstronnie przez nich stosowana. Żydzi parli do wojska sięgając nieraz do metod szantażu. (W jednej z depesz do gen. Sikorskiego, gen. Anders podaje: “Otrzymałem już zapowiedź rabinów, w liczbie kilkuset osób, że jeśli ich nie wywiozą, to będą depeszowali do Rooswelta”, cytat za K. Kersten: Polacy Żydzi Komunizm. NOW. 1992) Opory polskiej kadry oficerskiej w przyjmowaniu nieproporcjonalnie dużej liczby Żydów do swych jednostek miały swe uzasadnienie w wątpliwościach co do ich polskiego patriotyzmu. Wątpliwości te znalazły pełne uzasadnienie po przybyciu jednostek polskich na teren Palestyny. Nastąpiła tam masowa dezercja Żydów. K. Kersten op. cit. tak pisze o tym okresie: Dezercje żołnierzy Żydów zaczęły się w 1942 roku podczas stacjonowania jednostek PSZ w Palestynie. W 3 Dywizji Strzelców Karpackich we wrześniu i październiku zdezerterowało 171 Żydów, ogólna liczba dezerterów Żydów w r. 1942 sięgnęła 643.

Zło dobrym zwyciężaj. Stosunki polsko – żydowskie na ziemiach polskich zajętych przez Niemców. Na ziemiach polskich okupowanych przez Niemców sytuacja Żydów była tragiczna. Celem najeźdźców obok powiększenia dla Niemców “przestrzeni Życiowej” kosztem Polaków było, całkowite wyniszczenie Żydów. Ich sytuacja była nieporównywalnie gorsza od ich ziomków, żyjących w państwach zachodnich. Wielką przeszkodą w ich ratowaniu był fakt, “że olbrzymia większość z pośród nich była niezasymilowana. Kiepsko mówili po polsku, mieli najczęściej niewielu polskich przyjaciół, nosili odmienne stroje. a największą trudność sprawiała bierność samych Żydów.(Richard C. Lukas: Zapomniany Holocaust. Kielce 1995 r). Aleksander Graf Pruszyński w jednej ze swych publikacji dotyczącej stosunków polsko – żydowskich pisał: “Ówcześni Żydzi w Polsce niewiele przypominali obecnych. Żyli praktycznie między swoimi w stworzonych przez siebie gettach. Mówili językiem “jidysz” odmiennym od polskiego,, inaczej się ubierali, mieli inny typ fizyczny. Tylko ok. 15% było zasymilowanych, mówiło dobrze po polsku i miało polskich przyjaciół ,którzy mogli im pomóc skryć się przed Niemcami”. C. Lukas (op. cit.) cytuje jednego z Polaków pomagającemu w ukrywaniu Żydów: Czy wyobrażacie sobie jak trudno było uratować kogoś, kto miał semickie rysy twarzy? Trzeba było ich trzymać w ukryciu cały czas. Wywalczona przez rabinów separacja Żydów od Polaków, utrwalona ich przedwojennym działaniem, stwarzała dodatkową trudność. Klimat obojętności w pierwszym roku wojny zaczął zmieniać się w niechęć a nawet wrogość wobec informacji o działaniach ich ziomków wobec Polaków pod okupacją sowiecką. Tym czasem o ile na początku wojny wydawało się, że sytuacja Żydów w gettach jest bezpieczniejsza od sytuacji Polaków, na których okupant urządzał łapanki, aresztowania i rozstrzeliwania, już od czasu najazdu Hitlera na ZSSR sytuacja Żydów znacznie się pogorszyła i rozpoczęła się ich masowa eksterminacja. Mimo doznanych od Żydów cierpień na Wschodzie, współczucie wobec ich miejscowych ziomków, czerpiące miłosierdzie z chrześcijańskiej wiary, przeważyły, Rodziła się powszechna chęć pomocy, ograniczona oczywiście terrorem okupanta i stworzonymi warunkami ekonomicznymi. Dziś trudno sobie nam wyobrazić heroizm tych naszych rodaków, którzy ryzykowali swe życie i życie najbliższych dla uratowania obcego im człowieka. Tym bardziej, że aresztowani w czasie łapanek Żydzi, pewni śmierci, wydawali Niemcom Polaków, którzy ich przechowywali. W dzisiejszym społeczeństwie trudno pojąć, jak było możliwe, pod groźbą kary śmierci, przy ciągłych rewizjach mieszkań, przyjąć obcego człowieka do domu, zapewnić mu wyżywienie kosztem swoich skromnych kartkowych przydziałów żywności, dbać o jego higienę, dostarczać lekarstw w razie choroby, i żyć przez kilka lat w strachu przed dekonspiracją. Różne też były warunki zapewnienia schronienia w miastach a inne na wsi. Tam, gdzie wszyscy się znali, wzajemnie odwiedzali, każda zmiana zachowań, np. większe zakupy, budziła ciekawość i groziła ujawnieniem ukrywanego, a w następnie śmierć całej rodziny, a nawet spalenie całej wioski. W miastach zasady konspiracji zmuszały do ciągłej zmiany miejsca ukrycia, a tym samym angażowanie w ratunek Żyda wielu osób i to przez cztery lata! Czy żyją na świecie ludzie zdolni do takich poświęceń dla obcych? Jedynie w Polsce znalazło ich się tak wielu! Oprócz tej formy ratunku tego historycznie nieprzychylnego nam narodu ludzie wykształcili szereg innych sposobów pomocy. Jedną z nich był szmugiel żywności do getta. Wykorzystywano w tym celu dzieci, gdyż te mogły przecisnąć się przez szczeliny w murze. Bez tej pomocy Polaków ludzie w getcie poumieraliby z głodu. Tysiące ludzi dobrej woli wspomagało nieszczęśników w każdy możliwy sposób: dostarczając im fałszywe dokumenty, przekazując informacje o działaniach i zamierzeniach Niemców, Polscy kolejarze ostrzegali Żydów wiezionych do obozów zagłady co ich tam czeka wbrew kłamstwom ich konwojentów itp. Polskie zakonnice i polscy duchowni kryli w zakonach i świątyniach tysiące żydowskich sierot, dając im utrzymanie, wychowanie i nauczanie (szacuje się że zakonnice prowadziły ok. 200 ochronek w których przechowywało się tysiące dzieci). Powstały nielegalne organizacje zajmujące się działalnością charytatywną i ratowaniem Żydów np. Żegota, a AK zaopatrywała w broń powstańców getta. Przez cały czas, rząd polski na uchodźctwie nie przestawał upominać sojuszników o potrzebie wzmożenia pomocy dla tego nieszczęśliwego narodu. Sam ze swoich skromnych środków przeznaczał ogromne sumy na pomoc nieszczęśnikom. (w styczniu 1943 r -150 tyś. zł by dojść w sierpniu 1944 r. do 4 mln zł.)

Wdzięczność postrzegana inaczej. Żydzi i Polacy po drugiej wojnie światowej. W 1945r. do Polski wróciło ok. 100 tyś. Żydów, którzy w latach 1940 – 1941 uciekli do Sowietów i byli deportowani do Kazachstanu lub na Syberię. Powołana przez Bolszewików władza do rządzenia Polską składała się głównie z Żydów. Działali pod ochroną potężnego władcy sowieckiego imperium, ministra spraw wewnętrznych Berii. Skład personalny rządzącej krajem Żydo-bolszewickiej mafii opisał H. Pająk (op. cit. w rozdziale “Prawo rasy wyższej”). Ta mafia, nazywana też Biurem Politycznym i Komitetem Centralnym PZPR wsławiła się w pierwszych latach powojennych zbrodniami i terrorem, częściowo opisanym w cytowanym dziele. Aleksander Graf Pruszyński w swej pracy (op. cit) podaje, że pod ich władza, w latach 1944 – 1954 zginęło 70 tyś. Polaków, a milion, w tym większość chłopów przeszło przez więzienia. O zbrodniczych metodach śledczych jakie wobec więźniów stosowano można dowiedzieć się z cytowanej już książki H. Pająka i A Żochowskiego op. cit. s.167 – 178. Pod rządami swych ziomków uaktywnili się członkowie tej zbiorowości. Po II Wojnie Światowej fala Żydów ze Wschodu, w drodze na Zachód, znalazła chwilową przystań w Polsce. Rejestry archiwalne byłej szczecińskiej Delegatury Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym zawierają ok. 150 nazwisk Żydów, ukaranych .za przemyt, cynkciarstwo i spekulacje. Jak pisze J. Orlicki:” Gangi przemytnicze wywoziły całymi tonami deficytowe artykuły .zdobywane w drodze przestępczej od dysponentów ówczesnych dostaw UNRRA.przemycali do kraju.materiały. za które pobierali paskarskie ceny.”.

A jaką postawę przyjęli ci uratowani przed śmiercią przez Polaków Żydzi? Jak pisze A. Pruszyński tylko nieliczni uratowani podziękowali swym wybawcom. W TVN pokazano rozmowę z jednym z tych szczęśliwców mieszkającym obecnie w Izraelu. Założył rodzinę a jej dzieci są już dziś dorosłymi. Dopiero po sześćdziesięciu latach syn i wnukowie odwiedzili w Polsce wybawców by podziękować w imieniu dziadka, który pytany o ten wyjazd powiedział “dobry goj to martwy goj, nie mam, za co dziękować. Również zastanawia stanowisko niektórych Żydów chronionych w czasie niemieckiej okupacji, wobec ich wybawców, prześladowanych przez ich ziomków po wojnie. Literatura nie opisuje takich przypadków. Działania Żydów w czasie i po rewolucji październikowej wywołały okrutną nienawiść do nich Niemców; Ukraińcy pozbawieni wówczas swoich elit i informacji o przyczynach ich zagłady zrodzili dziką nienawiść do wszystkich obcych, nieukraińców. Jedynie Polacy, pomimo tak wielu krzywd doznanych przez ten obcy naród, potrafili w czasie jego nieszczęścia zapomnieć o urazach i przyjść mu z pomocą. Miast nienawiści ich przedstawiciele czekają jedynie na akt przeproszenia. I tak Jerzy Robert Nowak w pracy ” Kogo muszą przeprosić Żydzi” (Warszawa 2001) wskazują na oczekiwane przez Polaków przeproszenie za:

- zdradzanie nas na rzecz zaborców;

– licznych Żydów szpicli i donosicieli w służbie carów;

– koncepcję Judeo – Polonii

– rozliczne kampanie antypolonizmu;

– rolę w partii zdrady narodowej – KPP;

– zdradę Polski na Kresach w latach 1939 – 1941;

– zbrodnie w Koniuchach i Nalibokach;

– rolę w stalinizacji Polski;

– gospodarcze niszczenie Polski w dobie stalinowskiej;

– zaprzepaszczenie tak wielu polskich szans po 1989r.

Autor Stanisław Wysocki w pracy “Żydzi przeproście!” (Warszawa 1998) rozszerza tę listę żądając przeprosin za:

-Służalcze wysługiwanie się Sowietom na wschodnich terenach Polski zajętych przez nich po 17 września 1939r;

-wprowadzenie i utrwalenie władzy w naszym kraju na wzór sowiecki oraz opanowanie w niej kluczowych stanowisk;

-bestialskie znęcanie się nad niewinnie aresztowanymi patriotami polskimi i ich masowe uśmiercanie w ubeckich kazamatach więziennych;

-opanowanie kierownictwa “Solidarności” i przejęcie za jej pośrednictwem władzy w Polsce po 1989r;

-wprowadzenie przez T. Mazowieckiego tzw. Grubej kreski oznaczającej pozostawienie w spokoju, bez żadnych rozliczeń, wszystkich prominentów byłej PRL;

-szkody wyrządzone państwu i narodowi polskiemu przez wyprzedaż za bezcen, obcym, naszych zakładów pracy;

-szkody wyrządzone polskiemu rolnictwu – zgodę na znaczne obniżenie produkcji rolnej, by Polska mogła stać się importerem żywności z krajów zachodnio – europejskich;

-rzadko spotykane zażydzenie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych;

-oskarżenia Polaków o antysemityzm;

-oskarżanie Polaków o współudział a Holokauście;

– wyszydzanie polskiego patriotyzmu i tradycji narodowych;

– napastliwe ataki na Kościół Katolicki;

– upowszechnianie kłamstw o wydarzeniach kieleckich w 1946 r. i marcowych w 1968 r.

Nikt nie jest w stanie ująć w liczbach ile upokorzeń, cierpień i utraty istnień ludzkich miało początek w działaniach owych niewdzięcznych synów naszej ziemi. Około 2 mln naszych rodaków wypędzono z ich ojcowizny i skazano na śmierć, w najlepszym wypadku wieloletnią tułaczkę. Kto na nich donosił do NKWD o ich statusie społecznym i znaczeniu dla polskości? Kto wskazywał domy w których mieszkali? Kto uczestniczył w grabieniu ich mieszkań i strzeżeniu, by uciekając w czasie wywózki nie uratowali życia? Kto wulgarnością, obelgami znęcał się w czasie ich konwojowania i doprowadzał do upokorzeń? Czy nie powinniśmy odnaleźć sprawców tej wielkiej tragedii? Minęło 70 lat od najazdu na Polskę jej sąsiadów. Doświadczenia tamtych czasów wciąż dają znać o sobie, a narosła niechęć przez pewne środowiska Żydowskie stale jest podsycana. Pojawiają się różne paszkwile jak prace Kosińskiego, Grossa, w Gazecie Wyborczej, Tygodniku Powszechnym i innych czasopismach. Jednocześnie polityka rządu robi wrażenie, jakby rozwojowi kraju przeszkadzała polskość i polscy patrioci. Dlatego tak ważne dziś staje się zawołanie: Żeby Polska była Polską!

Dr Rudolf Jaworek

Atom w Gąskach nie przejdzie Mieszkańcy gminy Mielno nie chcą mieć u siebie elektrowni atomowej, w referendum opowiedzieli się zdecydowanie przeciwko takiej inwestycji. Eksperci z ramienia Polskiej Grupy Energetycznej, która ma budować elektrownię jądrową, najpierw bagatelizowali sprawę, informując, że po pierwsze: wyniki referendum nie muszą obowiązywać ani rząd, ani PGE, po drugie: trzeba było zapytać w referendum nie tylko, czy mieszkańcy godzą się na elektrownię atomową, ale także, czy chcieliby, żeby prąd zdrożał o 40, a może nawet 60 proc. Nie było rzeczowej debaty ze społecznościami lokalnymi w sprawie “atomu” – mówili. Jednak popularność rządu tak gwałtownie spada, że liczyć się musi dzisiaj z każdym protestem, dlatego wiceminister gospodarki Hanna Trojanowska, wyrażając ubolewanie z wyników głosowania, powiedziała, że resort uwzględni wyniki referendum przeprowadzonego w Mielnie, Gąskach, Sarbinowie i Unieściu, chociaż są one prawnie niewiążące. Wójt gminy Mielno Olga Roszek-Pezała powiedziała, że spodziewała się gremialnej odmowy budowy elektrowni jądrowej, zapowiedziała wysłanie petycji do prezydenta RP, a w niej, że oni w gminie zdania nie zmienią. Atom niech umieszczą, gdzie chcą, byle nie u nich. Mieszkańcy letniskowej, nadmorskiej wsi Gąski uznali, że emisariusze PGE, którzy przyjechali do nich i roztaczali widoki na przyszłość, według których do ich miejscowości będzie przyjeżdżać jeszcze więcej turystów niż teraz, bo zechcą sobie popatrzyć nie tylko na morze, ale i z daleka na elektrownię jądrową, za niepoważne i debilne, nic dziwnego, że ludzie wysyłali ich do diabła. W planach rządu jest budowa dwóch elektrowni jądrowych o mocy po ok. 3000 MW. Przed końcem 2013 r. PGE ma podać ostateczną lokalizację (propozycje: Gąski, Choczewo, Żarnowiec). Początek budowy – rok 2016, uruchomienie reaktora ok. 2020 r. Dyskusje na temat budowy atomówki w Gąskach nadal trwają i są burzliwe. Ludziom żyjącym z turystyki puszczają nerwy i wskazują, jako najlepszą lokalizację Warszawę, a dokładnie ulicę Wiejską albo Aleje Ujazdowskie. Padają argumenty, że przecież wiele państw wycofuje się z energii pozyskiwanej z atomu. Wszystkie elektrownie jądrowe sukcesywnie zamykają Niemcy. Polska ma bogatsze złoża podziemnej gorącej wody, posiada węgiel, gaz łupkowy, po co nam atom – pytają zdenerwowani mieszkańcy gminy Mielno.

W.M.
Najciemniejsza karta LWP
Udział jednostek Wojska Polskiego (ludowego) w zwalczaniu podziemia niepodległościowego w latach 1944 – 1948. W Moskwie dużo wcześniej zaplanowano akcję represyjną w celu spacyfikowania polskiego społeczeństwa i likwidacji, także fizycznej, podziemia niepodległościowego. Działania te sowieckie jednostki, głównie formacje NKWD, podjęły najpierw na terenie anektowanej do ZSRR Polski Wschodniej (Wileńszczyzna, Nowogródzkie, Polesie, Wołyń, Podole, Małopolska Wschodnia), a następnie także na ziemiach pozostawionych Polakom przez Stalina. W dniu 22 lipca 1944 r. został ogłoszony „Manifest PKWN do Narodu Polskiego” (tzw. manifest lipcowy), kamuflujący istotę i cele nowej władzy. Już 26 lipca przedstawiciele PKWN podpisali w Moskwie z rządem ZSRR porozumienie o stosunkach między Naczelnym Dowództwem sowieckim, a polską administracją. Następnego dnia (27 lipca) podpisano porozumienie o nowej granicy polsko-sowieckiej. Treść obu dokumentów zachowano w tajemnicy.

Na mocy pierwszego z porozumień „najwyższa władza i odpowiedzialność we wszystkich sprawach dotyczących prowadzenia wojny w czasie niezbędnym do prowadzenia operacji wojennych” została skupiona w ręku sowieckiego Naczelnego Dowództwa. W ten sposób wszyscy obywatele polscy (nie tylko mieszkający na Kresach Wschodnich) zostali poddani jurysdykcji sądów wojskowych ZSRR. Porozumienie przyznawało to prawo sądom sowieckim w tzw. strefie operacji wojennych. Jednak władze ZSRR traktowały całe terytorium Polski, jako taką strefę. Na tej podstawie władze sowieckie uważały, że mają prawo do pacyfikowania polskiego społeczeństwa i likwidacji struktur polskiego Państwa Podziemnego. W drugim porozumieniu PKWN zrzekł się na rzecz Związku Sowieckiego ponad połowy przedwojennego terytorium RP wraz z milionami polskich obywateli. Jako podstawę tej bezprawnej decyzji przyjęto projekt granicy zgłoszony jeszcze w 1920 r. przez brytyjskiego ministra sprawa zagranicznych lorda Curzona? Miała ona wg propagandy komunistycznej odpowiadać stosunkom narodowościowym na tych terenach. Projekt granicy wschodniej, tzw. linia Curzona, nie miał nic wspólnego z rzeczywistym stanem stosunków narodowościowych na ziemiach zabużańskich. W pięciu z ośmiu województw kresowych ludność polska stanowiła większość. W pozostałych było: w woj. poleskim około 15% Polaków, wołyńskim – 17%, stanisławowskim – ponad 22%. Trudno też uznać, że mieszkający na polskich kresach Litwini, Białorusini i Ukraińcy - gdyby mieli możliwość wyboru - to zamiast polskiego wybraliby sowieckie obywatelstwo. W istocie angielska propozycja polskiej granicy wschodniej była identyczna z linią III rozbioru Polski, dodatkowo skorygowaną na odcinku południowym na korzyść Sowietów terenami byłego zaboru austriackiego (Galicja Wschodnia), które do Rosji nigdy nie należały (Lwów, Stanisławów, Tarnopol). Skąd wziął się pomysł Curzona odwołania się do linii granicznej z 1795 r.? Po zakończeniu pierwszej wojny światowej powstało państwo polskie i nie można było przywrócić granicy rosyjskiej ustalonej na Kongresie Wiedeńskim w 1815 r. Skoro, więc poprzednią uznaną przez Anglię zachodnią granicą Rosji była linia III rozbioru - późniejszych zmian granic dokonanych przez Napoleona Londyn nie uznał – to szef brytyjskiej dyplomacji sięgnął do niej w 1920 r. Po przegranej „białej” Rosji w wojnie domowej i zwycięstwie Polski nad bolszewikami rozwiązanie to stało się nieaktualne. Nawiązano do niego po zakończeniu drugiej wojny światowej. W ten sposób Stalin uzyskał akceptację Aliantów dla granicy zachodniej ZSRR ustalonej w pakcie Ribbentrop - Mołotow.

Polska straciła ważne dla kultury i nauki Wilno i Lwów, centra polskiego patriotyzmu Na skutek przedstawionych wyżej poczynań w końcowym okresie wojny na terytorium Polski powstał swoisty „drugi front” działań zbrojnych ZSRR i jego popleczników wymierzonych w polskie Państwo Podziemne, jego siły zbrojne oraz wszystkie struktury społeczne i polityczne podlegające legalnym władzom RP. Obok otwartego terroru i represji strona sowiecka wszczęła szeroką działalność propagandową oczerniającą i wypaczającą niepodległościowe dążenia przeciwników PPR. Głównym zaś wykonawcą działań represyjnych były wszystkie rodzaje wojsk wewnętrznych ZSRR: siły NKWD i ochrony tyłów Armii Czerwonej, wojska pogranicza, oddziały konwojowe i kolejowe, straż przemysłowa. Wspierały je organy rozpoznania wojskowego, kontrwywiad (tzw. SMIERSZ) i administracja wojenna armii sowieckiej (garnizony wojskowe i komendantury wojenne). W miarę upływu czasu coraz większą rolę zaczynał odgrywać tworzony w pośpiechu aparat przemocy („bezpieczeństwa publicznego”) PKWN, organizowany i nadzorowany przez „doradców” z NKWD.

Wiosną 1945 r. na terenie Polski formacje sowieckiego aparatu represji (razem z jednostkami Wojsk NKWD Ochrony Tyłów Czynnej Armii Czerwonej) liczyły ok. 35 tys. funkcjonariuszy i żołnierzy. W czerwcu 1945 r. spośród 35 pułków wojsk NKWD aż 15 znalazło się na terenie Polski; w tym samym czasie odpowiednio na terenie Rumunii i Bułgarii 4 pułki, Austrii, Węgier i Czechosłowacji 6 i w niemieckiej strefie okupacyjnej 10 pułków. Z czasem ogółem przeciwko polskiemu podziemiu działało siedem sowieckich dywizji przeliczeniowych, w tym 62, 63 i 64 dywizje NKWD. Ta ostatnia, jako pierwsza podjęła działania i pozostawała w Polsce najdłużej - do 1 marca 1947 r. Została utworzona rozkazem NKWD ZSRR nr 001266 z 13 października 1944 r. w składzie wojsk NKWD ochrony tyłów, jako specjalna „dywizja zbiorcza”, przeznaczoną do walki „z bandytyzmem”, tj. polskim podziemiem zbrojnym. Jednostka została sformowana bardzo szybko; 14 października 1944 r. liczyła 2.732 ludzi, a w dziesięć dni później jej stan osobowy wynosił 10.288 Enkawudzistów. Z dokumentów sowieckich wynika, że wymieniona wyżej dywizja NKWD tylko latem 1945 r. przeprowadziła 25 operacji bojowych przeciwko polskiemu podziemiu. Walki z polskimi oddziałami były krwawe. Wysokie straty polskich oddziałów wynikały także z tego, iż enkawudziści zwykle dobijali rannych polskich partyzantów. Oto wspomnienie łączniczki z oddziału mjr Kalenkiewicza „Kotwicza” z bitwy pod Surkontami: „A oni robili obchód pola bitwy. Naszych rannych, wszystkich: lekko rannych i ciężko rannych, żyjących i nie żyjących, przebijali bagnetem. Wszystkich! Pamiętam twarz kapitana Hatraka... patrzył przytomnie... Sołdat pchnął go bagnetem w bok. Hatrak zęby wyszczerzył, a on go w brzuch, w pierś, kilka razy.” (Erdman J. „Droga do Ostrej Bramy”, Londyn 1984 r., s. 415.)

W jednej z największych bitew, w czerwcu 1945 r., na Lubelszczyźnie, siły NKWD i UB rozbiły oddziały mjra Mieczysława Pazderskiego „Szarego”. Zginęło wówczas około 200 żołnierzy NSZ i AK. W walkach w rejonie Włodawy, w dniach 6-9 marca 1945 r., zginęło 51 żołnierzy polskiego podziemia, a koło Nahybia 24 marca strona polska straciła 24 zabitych; 29 kwietnia w rejonie Trościanki - 13 zabitych Polaków; 30 kwietnia pod Moczydłami - 67, 13 maja pod Bujkami – 27. Cztery dni później koło wsi Bodaki funkcjonariusze NKWD zabili 50 polskich partyzantów; 19 maja w okolicach Nałęczowa – 54, a 15 czerwca 1946 r. w rejonie Zwolenia 44. Walki obejmowały niemal cały kraj, szczególnie dużo starć zbrojnych miało miejsce w Polsce centralnej i wschodniej, zwłaszcza na terenach wiejskich, gdzie podziemie niepodległościowe było najsilniejsze. Uzyskane z rosyjskich archiwów dokumenty sowieckie ujawniają wiele nieznanych lub ukrywanych dotąd faktów. Przykładem może być chociażby działalność specjalnej grupy operacyjnej podległej białoruskim władzom bezpieczeństwa, a wysłanej w drugiej połowie 1944 r. na Białostocczyznę. Być może świadczy to o zamiarze anektowania Podlasia do ZSRR (grupę białoruskiego NKWD rozwiązano w grudniu 1944 r.) . Przypomnijmy, iż w rezultacie paktu Ribbentrop - Mołotow Białostockie zostało włączone do Białoruskiej SRR, a Białystok ogłoszono stolicą tzw. Zachodniej Białorusi. W 1944 r., kiedy to wojska sowieckie ponownie wkroczyły na Białostocczyznę, pojawiła się uzasadniona obawa, że powtórzy się sytuacja z 1939 r. Ta świadomość miała ogromny wpływ na zaciętość oporu polskiego podziemia na Podlasiu. Innym zadaniem realizowanym przez siły sowieckie były akcje przeciwko fali buntów i dezercji, jakie miały miejsce w wojsku podporządkowanym PKWN. Był to poważny problem, skoro źródła oficjalne podawały, iż w latach 1943-1948 z szeregów „ludowego” WP zdezerterowało 24.109 żołnierzy i oficerów, z czego w samym 1945 r. 13.950. Wśród nich był por. Mikołaj Szeremietiew, mój ojciec. W nocy z 12 na 13 października 1944 r. z 2. Armii LWP zdezerterował cały 31 pułk piechoty; 3 marca 1945 r. ze szkoły oficerskiej w Chełmie zdezerterowało 300 żołnierzy, a dzień później doszło do dezercji batalionu zapasowego 9 DP; 22 kwietnia podobnie postąpił inny batalion zapasowy stacjonujący w Lubaczowie. Stał się on zalążkiem trzech leśnych oddziałów AK, a po rozwiązaniu Armii Krajowej żołnierze ci znaleźli się w Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość (WiN). Nocą z 3 na 4 maja zbuntował się batalion z 6 zapasowego pp., a jego żołnierze wraz z dowódcą dołączyli do operującej na Białostocczyźnie V Brygady Wileńskiej AK dowodzonej przez mjr Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”. Nie można wątpić, że społeczeństwo polskie przyjęło z ulgą koniec drugiej wojny światowej i usunięcie okupanta niemieckiego z polskich ziem. Wszyscy chcieli powrotu do normalności i było oczywiste, iż najważniejszą sprawą będzie odbudowanie kraju ze zniszczeń wojennych. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Władze PPR podjęły bezwzględną walkę z wszystkimi, którzy nie chcieli godzić się na uzależnienie Polski od Związku Sowieckiego. Represje aparatu bezpieczeństwa wywołały opór i walka zbrojna toczyła się prawie na całym terytoriom Polski. Określano ją czasem nieprecyzyjnym terminem „wojna domowa”, co ma podkreślać rodzimy charakter konfliktu i swoistą równoprawność racji obu stron. Jak zauważył Jerzy Łojek, wojna domowa „może zaistnieć w warunkach zbrojnego starcia dwóch mniej więcej równoważnych liczebnie i politycznie sił w kraju - jak np. w USA w latach 1861-1865 lub w Hiszpanii lat 1936-1939; po klęsce jednej ze stron w rzeczywistej wojnie domowej następuje nieuchronnie prędzej czy później pojednanie i wzajemne uznanie politycznych racji przez obu walczących?” (Łojek J. „Kalendarz Historyczny. Polemiczna historia Polski”, Warszawa 1994 r.) W warunkach polskich było to nierówne starcie obrońców niepodległości Polski z przeważającymi siłami działającymi w interesie obcego mocarstwa i korzystającymi z jego poparcia. O zwycięstwie PPR w starciu z przeciwnikami nie przesądziła siła racji politycznych nowej władzy, ale siła zbrojna sowieckiego protektora i zastosowany terror.

Władze „Polski Lubelskiej” sięgnęły po środki przypominające często metody stosowane przez okupanta hitlerowskiego (pacyfikacje, publiczne egzekucje, rozstrzeliwanie zakładników, aresztowania przypadkowych osób ze środowisk podejrzewanych o wrogość do nowej władzy, np. wśród młodzieży). W listopadzie 1945 r. władze PPR zdecydowały o utworzeniu przymusowych obozów pracy, w których warunki egzystencji przypominały sytuację więźniów w obozach hitlerowskich i sowieckich. Zorganizowano Centralne Obozy Pracy (Ostrowiec Świętokrzyski, Mielęcin, Słupsk, Pułtusk, Siemianowice Śląskie, Iława, Białystok, Potulice, Strzelce Opolskie, Jaworzno, Rusk, Kamienna Góra) i liczne podobozy, w których w okresie 1946-1955 zamknięto trzysta tysięcy ludzi. Byli oni pozbawieni prawa do obrony, osadzani bez wyroku sądowego, na mocy „decyzji administracyjnej” specjalnych trzyosobowych komisji z tzw. partyjnego aktywu. Więźniów kierowano do rujnującej zdrowie pracy w kamieniołomach, kopalniach, przy wydobyciu uranu. Wśród zmuszanych do ciężkiej pracy byli nieletni, kobiety w ciąży, ludzie w podeszłym wieku. Dlatego polskie ośrodki polityczne uważały, że w Polsce ustanowiono nową okupację: po niemieckiej sowiecką. Takie przekonanie wywierało duży wpływ na postawy i zachowania dużej liczby Polaków. Zniechęcało do pracy przy odbudowie kraju. Jeżeli nawet nie wszyscy orientowali się, jakie są cele i zamiary ugrupowań działających w konspiracji, to każdy widział wszechobecny terror i zbrodnie popełniane przez NKWD i polskich stronników Stalina. Dlatego mimo licznych zabiegów PPR nie mogła poszczycić się zbyt wielkim poparciem w społeczeństwie polskim. Wymownym faktem obrazującym postawy i nastroje społeczeństwa mogą stanowić dane dotyczące tzw. amnestii. Pokazują one, że większość ujawniających się członków podziemia i jego żołnierzy pochodziła ze środowisk wiejskich i robotniczych, co mówiło o marnym poparciu władzy „ludowej” przez polski lud. Według oficjalnych danych ogłoszonych w PRL około 80% ujawniających się żołnierzy podziemia niepodległościowego stanowili chłopi, kilkanaście procent robotnicy, a jedynie kilka procent pochodziło ze środowisk inteligenckich. Dlatego dowództwo KBW twierdziło, że w Polsce toczyła się swoista „wojna chłopska”.

Według danych Informacji Wojskowej na początku 1946 r. siły podziemia zbrojnego wynosiły około 18.000 ludzi (Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego oceniało stan oddziałów zbrojnych na 30-35 tys. ludzi). Można, więc przyjąć, że podziemie liczyło jakieś 20-30 tys. partyzantów uczestniczących bezpośrednio czynnie w walce zbrojnej w około 100 zorganizowanych oddziałach. Kwestia liczebności podziemia zbrojnego wymaga dalszych badań. Stany były płynne, a oddziały rozbijane przez aparat represji odradzały się. Kolejne amnestie wprawdzie powodowały zmniejszenie podziemia, ale następujące później aresztowania i represje wobec ujawniających się ponownie wypędzały ludzi do lasu. Biorąc pod uwagę liczbę osób ujawniających się w kolejnych amnestiach, wielkość sił skierowanych do zwalczania podziemia i dane MSW należy przyjąć, iż podziemie zbrojne musiało liczyć więcej niż 30 tys. ludzi. Na podstawie opracowań historycznych, zwłaszcza ogłoszonych po 1989 r., a także prasy i dokumentów archiwalnych można stwierdzić, że zdecydowana większość akcji zbrojnych podziemia miała charakter samoobrony. Były to uderzenia na więzienia, areszty i obozy, gdzie przetrzymywano żołnierzy niepodległościowych formacji zbrojnych. Atakowano i rozbijano siedziby urzędów Bezpieczeństwa Publicznego (UB) i posterunki MO. Likwidowano agentów, donosicieli i funkcjonariuszy aparatu represji. Były też przypadki zbrojnego zajmowanie miejscowości przez oddziały partyzanckie dla popularyzowania haseł niepodległościowych wśród mieszkającej tam ludności. Dla zdobycia zaopatrzenia podejmowano akcje przejmowania magazynów i placówek handlowych. W tym ostatnim przypadku zapewne część tych zdarzeń była dziełem pospolitych przestępców, ale trudno to jednoznacznie stwierdzić, skoro propaganda PPR nazywała partyzantów bandytami i uważał ich za kryminalistów. Wymaga zbadania zjawisko fałszywych oddziałów podziemia, tworzonych przez NKWD i UB, często spośród członków byłej partyzantki komunistycznej. Oddziały te, udając formacje podziemia niepodległościowego dopuszczały się morderstw i rabunków, aby zrażać ludność do podziemia. Dekonspirowały też zwolenników podziemia wśród ludności cywilnej. Dostępne dane mówią, że od 1 września 1944 r. do końca 1945 r. w Polsce miało miejsce ponad 12 tys. różnorodnych akcji zbrojnych, podczas których zginęło 7.372 osoby, w tym 529 funkcjonariuszy UB i MO, 429 żołnierzy armii sowieckiej (głównie z wojsk wewnętrznych NKWD) oraz 303 żołnierzy WP. Zasadą stosowaną przez podziemie było rozbrajanie żołnierzy LWP i zwalnianie. Znamy wiele przykładów, gdy tacy żołnierze wstępowali do oddziału, który ich wziął do niewoli. Zabitymi byli na ogół ci wojskowi, którzy ginęli podczas walki z partyzantami. Największe nasilenie działań podziemia notowano w województwach wschodnich i centralnych tj. białostockim, lubelskim, rzeszowskim, warszawskim, krakowskim, kieleckim, łódzkim i śląskodąbrowskim. Były rejony, np. na Podhalu, całkowicie opanowane przez partyzantów. Władze PPR uznały, że wobec rozmiarów oporu, do jego zduszenia należy skierować większe siły. Dotąd składały się one z aparatu UB - wraz z batalionem Wojsk Wewnętrznych rozwijanym w brygadę, milicji obywatelskiej (MO), służby ochrony kolei i straży przemysłowej. „W czasie przemarszu na ziemie polskie 4 sierpnia 1944 r. Polski Samodzielny Batalion Specjalny na rozkaz Naczelnego Dowódcy WP został podporządkowany kierownikowi resortu bezpieczeństwa publicznego. Dla batalionu oznaczało to zakończenie dotychczasowej działalności szkoleniowej o charakterze specjalnym i przejście do wykonywania nowych zadań wynikających z potrzeb organów bezpieczeństwa.”. („Z walk przeciwko zbrojnemu podziemiu 1944-1947”, pod. red. Marii Turlejskiej, Warszawa 1966) Skład osobowy tych służb - poza oddziałem wojsk wewnętrznych - był dość przypadkowy, słabo wyszkolony, mało dyspozycyjny oraz niedostatecznie uzbrojony i wyposażony. W tym stanie rzeczy było oczywistym, że dla zlikwidowania podziemia były to siły niewystarczające. W celu ich wzmocnienia w dniu 24 maja 1945 r. powołano Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW), formację wojskową podległą ministrowi bezpieczeństwa publicznego. W ten sposób kierownictwo PPR na wzór sowiecki stworzyło odrębne wojska wewnętrzne przeznaczone do pacyfikowania własnego społeczeństwa. KBW powstało na bazie frontowych jednostek WP. Jego trzonem była 4 Dywizja Piechoty. Nie była to decyzja popularna wśród oficerów i żołnierzy dywizji. Walka z własnym społeczeństwem była jednak czymś zasadniczo różnym od walki na froncie, z Niemcami. O stanie nastrojów żołnierzy skierowanych do KBW świadczyły liczne dezercje, także całych jednostek, np. w 3 brygadzie KBW. Czytamy w opracowaniu Turlejskiej: „1 maja z Biłgoraja zdezerterował samodzielny batalion operacyjny KBW. Również 2 samodzielny batalion w Lubaczowie 23 kwietnia 1945 r. zdezerterował z bronią.... Te wypadki przyspieszyły reorganizację 3 Brygady i jej rozwiązanie.” Ponadto większość oficerów i żołnierzy liczyło, że po zakończeniu wojny zostaną zdemobilizowani i wrócą do domów. Kolejnym przedsięwzięciem, które według władz warunkowało skuteczność w zwalczaniu podziemia było uszczelnienie granic. Polskiej granicy wschodniej pilnowali sowieccy pogranicznicy. Pozostałe odcinki graniczne, zwłaszcza zachodnia i południowa, miały być strzeżona przez siły polskie. Miało to uniemożliwić przenikanie przez granicę kurierów z Zachodu oraz osób zagrożonych aresztowaniem i usiłujących wydostać się poza granice Polski. Wojska Ochrony Pogranicza (WOP) utworzono 13 września 1945 r. Także ta formacja była tworzona na bazie jednostek frontowych WP. I w tym wypadku wśród żołnierzy występowały nastroje podobne jak w przypadku utworzenia KBW. Metoda utworzenia WOP też była podobna – stosowna decyzja rządu i rozkaz dowództwa. Działaniom operacyjnym jednostek bojowych WP przeciwko podziemiu zbrojnemu towarzyszyły liczne akcje propagandowe, z wykorzystaniem radia i prasy oraz ogromnych ilości ulotek i plakatów. Aparat polityczno-wychowawczy wojska organizował wiece i różnorodne spotkania z ludnością. Do działalności tej skierowano specjalne grupy agitacyjne kierowane przez oficerów politycznych. Usiłowano też różnymi zabiegami skłonić żołnierzy podziemia do zaprzestania walki. W tym celu dnia 2 sierpnia 1945 r. ogłoszono amnestię, licząc, że spowoduje ona osłabienie oporu. Ujawniło się wówczas ponad 42 tys. członków organizacji konspiracyjnych. Wielu dowódców uznało, iż dalsza walka jest beznadziejna i zaprzestało jej. Z lasów wychodziły oddziały, zdawały broń, a ich żołnierze liczyli, że będą mogli wrócić do domów i swych rodzin. Ale jednocześnie byli i tacy, którzy nie wierzyli w obietnice władz. I wkrótce okazało się, że to oni mieli rację. Aresztowania wśród ujawnionych potwierdziły nieufność „nieprzejednanych” i spowodowały ponowny wzrost sił konspiracyjnych. Odtwarzano rozwiązane oddziały, walki przybrały na sile. W drugiej połowie sierpnia 1945 r. jednostki liniowe WP otrzymały rozkazy podjęcia działań bojowych w przydzielonych im rejonach odpowiedzialności. Rozkazy skierowano do dowództw 15 i 18 DP, a także wydzielonych sił z pięciu innych dywizji (5, 11, 12 i 14 DP). Aktywny udział w zwalczaniu podziemia brała też Brygada Pancerna im. Westerplatte znana Polakom z ciągle powtarzanego w TVP serialu „Czterej pancerni i pies”. Wojska te przeczesywały teren, blokowały wybrane sektory, wykonywały zasadzki oraz uderzenia w rejony działań oddziałów podziemia niepodległościowego. Mimo użycia znacznych ilości wojska nie uzyskano jednak oczekiwanych rezultatów. Kierownictwo PPR i dowództwo WP nie kryły swego niezadowolenia z tego stanu rzeczy. Przyczyny niepowodzeń były różne. Przede wszystkim trudno było wywołać wśród żołnierzy akceptację i zrozumienie dla walki z podziemiem. Byli w nim często koledzy, znajomi i bliscy oficerów oraz żołnierzy, a cele podziemia, w konfrontacji z tym, co robili Sowieci, uznawano powszechnie za słuszne. Obok tego w działaniach ujawniały się duże słabości planistyczno-organizacyjne, taktyczno-operacyjne, materiałowo-techniczne i zaopatrzeniowe. Także system dowodzenia działaniami był wadliwy i miał wiele słabości. Bardzo częstym zjawiskiem na terenie „oczyszczonym” z podziemia była sytuacja, gdy PPR nie udawało się powołać do życia organów władzy terenowej i nie można było znaleźć chętnych do wstąpienia w szeregi MO. W dowództwie WP przeanalizowano tę sytuację, przeprowadzono liczne odprawy i szkolenia. Dokonano też zmian kadrowych oraz organizacyjnych (w tym dyslokacyjnych). Bezpośrednio w teren wysłano doświadczonych oficerów ze Sztabu Generalnego WP oraz z dowództw okręgów wojskowych. Przy czym sięgnięto po wojskowych wywodzących się z armii Drugiej Rzeczypospolitej. Władze komunistyczne wykorzystywały propagandowo fakt, że w likwidacji podziemia brali udział wojskowi z okresu II RP, np. generałowie Bruno Olbrycht, przed wojną komendant Centrum Wyszkolenia Piechoty, a po wojnie w KBW, Gustaw Paszkiewicz, w kampanii wrześniowej dowódca 12 DP, w LWP dowodził 18 DP i był szefem urzędu wojewódzkiego UB w Białymstoku, Stefan Mossor, znany teoretyk sztuki wojennej, w marcu 1946 r. dowódca GO „Wisła” zwalczającej UPA (szefem sztabu Grupy był sowiecki oficer sztabowy płk Michaił Chyliński). Mieli oni skontrolować jednostki skierowane do walki z podziemiem i udzielić pomocy ich dowódcom w organizacji działań pacyfikacyjnych. Z czasem podjęte kroki rzeczywiście spowodowały poprawę skuteczności akcji represyjnych wykonywanych przez wojsko. W końcu 1946 r. powołano Państwową Komisję Bezpieczeństwa (PKB), która miała być organem uzgadniającym (koordynującym) działania wojska milicji i UB. Komisja ta miała szerokie uprawnienia w tym prawo zgłaszania odnośnych rozwiązań władzom państwowym. W celu dalszego usprawnienia akcji likwidacyjnej podziemia podzielono obszar kraju na czternaście tzw. stref bezpieczeństwa. W każdej strefie powołano miejscowe Komitety Bezpieczeństwa. Łącznie do dyspozycji Komisji oddano ogromne siły, liczące w różnych miesiącach od 150 do 180 tys. ludzi (żołnierzy, milicjantów, funkcjonariuszy UB). W razie konieczności przewidywano wzmocnienie tych sił dalszymi jednostkami wojska, KBW, a także WOP oraz utworzonej w lutym 1946 r. Ochotniczej Rezerwy MO (ORMO). Mimo poczynionych zmian organizacyjnych i zmobilizowania ogromnych sił opór podziemia trwał. Źródła oficjalne (komunistyczne) podawały, że tylko w kwietniu 1946 r. miało miejsce ponad 700 akcji zbrojnych podziemia, w maju - około 370. W drugiej połowie roku liczba starć zbrojnych na terenie całego kraju przekroczyła 5.700. W całym 1946 r. miało miejsce ponad 9 tys. takich zdarzeń. W wyniku wspomnianych starć zbrojnych i walk zginęło ponad 1.600 osób, a ponad 400 było rannych. Jednak zmasowana akcja represyjna, ale także gasnąca nadzieja na odzyskanie wolności powodowały słabnięcie konspiracji. Był to kolejny rok konspirowania ludzi, którzy mieli za sobą walkę z okupantem niemieckim – w WiN byli partyzanci, którzy poszli do konspiracji jeszcze w 1939 r. W maju 1947 r. według danych UB istniało w kraju jeszcze 30-35 oddziałów podziemia, liczących łącznie około 450 partyzantów. Oddziały te prowadziły działalność w takich rejonach, jak Ostrołęka, Lubartów, Włodawa, Nowy Targ. Te same źródła UB zawierają informacje o działalności podających się za podziemie grup rabunkowych (36 - liczących 190 ludzi). Trudno ustalić, według jakich kryteriów dokonano takiego rozróżnienia i czy rzeczywiście były to grupy bandyckie. Nie byłoby to jednak niczym dziwnym, bo w ówczesnych warunkach działali także zwykli przestępcy i musiały mieć miejsce przypadki demoralizacji wśród członków podziemia. Zmniejszająca się liczba oddziałów podziemia zbrojnego (od połowy 1947 r.) sprawiała, że udział jednostek WP w akcjach represyjnych był coraz mniejszy. Nie oznacza to jednak, iż podziemie uległo całkowitej likwidacji, np. jeszcze w czwartym kwartale 1948 r. KBW przeprowadziło ponad 7.700 akcji bojowych, w których zginęło 71 partyzantów, a prawie 4.200 osób podejrzewanych o sprzyjanie podziemiu aresztowano. Istniały nadal nieliczne kilkuosobowe oddziały, które walczyły jeszcze w latach 50. Ostatnim żołnierzem podziemia niepodległościowego był sierżant Józef Franczak „Laluś”, który podjął walkę we wrześniu 1939 r., a zginął zdradzony przez konfidenta i otoczony przez SB w październiku 1963 r (sic.!).

Ostatni partyzant Niepodległej Józef Franczak Jednak możliwości większych i spektakularnych akcji zbrojnych, przy dużym zagęszczeniu terenu wojskiem i milicją oraz przy rozbudowanym aparacie represji UB, coraz ściślej kontrolującym społeczeństwo, zmalały do tego stopnia, że likwidację istniejącego jeszcze podziemia mogły dokończyć jednostki KBW oraz funkcjonariusze MO i UB. Słabnący opór zbrojny podziemia stał się dla władz PPR sygnałem do podjęcia aresztowań na wielką skalę ujawnionych i ukrywających się przeciwników. Przygotowaniem do tego były głębokie zmiany kadrowe w personelu więziennym – w 1946 r. usunięto ze służby wszystkich przedwojennych funkcjonariuszy więziennictwa i wielu z nich następnie aresztowano. W latach 1947-49 organa „bezpieczeństwa” zamykały w aresztach i więzieniach rocznie 30-35 tys. osób. W grudniu 1950 r. liczba aresztowanych za przynależność do organizacji antykomunistycznych wzrosła w stosunku do 1949 r. o 30%. Więzienia zapełniły się tysiącami osadzonych (w 1949 r. ponad 150 tys. osób). Był to ostatni etap planu likwidacji zbrojnego oporu przed zniewoleniem Polski. Planu zrealizowanego także przy znacznym udziale wojska. Dramatyczny był bilans walk polskiego podziemia zbrojnego wymuszonych represjami NKWD i UB. W okresie PRL oceniano, że w latach 1944-1948 ogółem zginęło ponad 22.500 osób. W tej liczbie po stronie komunistycznej miało zginąć około 14.000, w tym ponad 6.000 funkcjonariuszy UB, MO i ORMO, prawie 5.000 cywilnych pracowników aparatu władzy, a także, co najmniej 2.500 żołnierzy (głównie z KBW). Wśród wojskowych na liczbę zabitych w dużym stopniu składały się straty poniesione w walkach z oddziałami Ukraińskiej Powstańczej Armii (997 żołnierzy). Bezpośrednie straty podziemia zbrojnego historycy PRL oszacowali na ponad 8.000 zabitych. Inne dane zamieszczono w publikacji „Księga pamięci poległych funkcjonariuszy SB, MO i ORMO”, wyd. 1971 r. Według zamieszczonych tam danych, w latach 1944-48 zginęło 4.018 milicjantów, 1.615 ubowców i 495 ormowców, natomiast żołnierzy miało zginać: 2.756 z WP, 628 z KBW i 336 WOP. Łącznie z osobami cywilnymi (członkowie PPR) zginęło około 10 tys. osób, a pod doliczeniu żołnierzy sowieckich około 18 tys. Liczba ta nie obejmuje osób aresztowanych i zamordowanych przez UB - także na mocy wyroków sądowych, ani aresztowanych przez NKWD, wywiezionych i często zamordowanych w Związku Sowieckim. Ocenia się, że na terenie „Polski Lubelskiej” aresztowano i wywieziono do ZSRR ponad 50 tys. obywateli polskich podejrzewanych o przynależność do podziemia.

Nie ulega wątpliwości, że sytuacja polityczna Polski po zakończeniu drugiej wojny światowej była trudna i wielu polskich patriotów znalazło się w sytuacji bez wyjścia. Ich wierność ideałom wolności i niepodległości była w oczach komunistycznej władzy dowodem przestępstwa. I za to wielu zapłaciło najwyższą cenę, cenę swego życia. Udział jednostek (ludowego) Wojska Polskiego w zwalczaniu podziemia niepodległościowego jest najciemniejszą kartą w dziejach sił zbrojnych PRL. Zwłaszcza, że kierownictwo PPR użyło do walki z podziemiem jednostek WP, które w czasie wojny bohatersko walczyły z Niemcami. Po zakończeniu wojny to wojsko zostało przekształcone w narzędzie totalitarnej władzy służącej obcemu mocarstwu. Zgodnie z rozkazami Stalina, w imię interesów Związku Sowieckiego, Ludowe Wojsko Polskie uczestniczyło w działaniach służących zniewoleniu narodu, którego powinno było przed niewolą bronić. Wojsko wykonujące takie rozkazy stało się źródłem zagrożenia dla dążeń i aspiracji polskiego społeczeństwa. Było to działanie sprzeczne z polskim interesem narodowym i etosem służby wojska państwu i narodowi polskiemu. Chwała Bohaterom Niepodległej Szeremietiew

Wygnać wszystkich obcych z POLSKI i krajów słowiańskich RATUJMY POLSKĘ Taki plan wykonał Prezydent Mościcki Dekret Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 22 listopada 1938 r. o roz wiązaniu zrzeszeń wolnomularskich Dokąd żydzi będą się panoszyli to żaden goj nie będzie miał spokoju: 

http://www.youtube.com/watch?v=mGw8mKIZaKg      

Ten gaz nie jest już polski, żywność jeszcze tak Apel do Ministrów w sprawie zagrożenia produkcji żywności w Polsce W wyniku wydania koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu łupkowego podmiotom zależnym od obcego kapitału, w tym od Gazpromu, Polska może stracić możliwość produkcji i eksportu żywności. Jak potwierdzają liczne przypadki za granicą, a ostatnio w Polsce (Superwizjer z dnia  27 września b.r.) poszukiwanie i wydobywanie gazu łupkowego powoduje zanieczyszczenie wód i gleb w sposób nieunikniony, niezależny od stopnia dbałości o jakość procesu. Wynika to z charakteru badań i eksploatacji t.j. brutalnej ingerencji w Ziemię poprzez wstrząsy  i zatłaczanie chemikaliów szkodliwych dla środowiska (nie występujących tam w sposób naturalny), które wracają wraz z zanieczyszczonymi wodami w ogromnej ilości wraz z metanem, gazem, cząsteczkami ropy, pierwiastkami promieniotwórczymi, znajdującymi się w głębokich warstwach skał pod ziemią. Następuje zatem zanieczyszczenie wód wgłębnych i powierzchniowych na terenach objętych koncesjami. Obecnie objęty koncesjami obszar Polski to ok. 1/3 jej terytorium. Zgodnie z nowym prawem geologicznym i górniczym, które jest hańbą dla poprzedniego rządu, sejmu, senatu i prezydenta RP, koncesjonariusz (w 90% firmy zagraniczne, w tym ponad 20% to firmy zależne od Gazpromu) może wstrzymać na tych terenach działalność rolniczą i leśną na 10 lat, może wywłaszczać obecnych właścicieli z ich nieruchomości z „użyciem” starosty w ramach celu publicznego. Oznacza to w praktyce, że Polska zmniejsza swój obszar o 1/3, oddaje połowę swoich zasobów węgla, ropy, rud metali itp., jako tzw. złoża towarzyszące i zmniejsza o 1/3 potencjał polskiej produkcji rolnej. Polska przede wszystkim może stracić w UE i na świecie wizerunek producenta dobrej, „zdrowej” żywności. Nikt na świecie nie będzie kupował żywności z obszarów zagrożeń górniczych, zwłaszcza z terenów wydobycia gazu łupkowego. Dotyczy to także terenów planowanego zatłaczania spalin pod ziemię (projekt CCS), gdzie zagrożenia opisywane w modelach geologicznych przewidywane są, jako pewne. Wydanie koncesji na gaz łupkowy, projekt CCS, składowanie w Polsce odpadów radioaktywnych to świadome wykluczenie Polski, jako kraju posiadającego nieskażone środowisko – wody, gleby, powietrze, obszary rolne i leśne – zdolne produkować żywność dobrej, jakości. Produkcja rolna w chwili obecnej jest podstawowym polskim towarem eksportowym. Jest także gwarantem istnienia Polaków. Należy zauważyć, że gaz łupkowy nie należy już do Polski, tylko do koncesjonariuszy, z których 90% jest uzależnionych od obcego kapitału, a Polska zgodnie z nowym prawem geologicznym i górniczym (Dz.U.Nr 163 poz. 981 z 9 czerwca 2011r.), ma jedynie możliwość egzekwowania opłat koncesyjnych, t.j. 4,90 zł/1000 m3 (Gazpromowi płacimy ok. 300 $/1000 m3) i ok. 100 zł/km2 powierzchni koncesyjnej. Nie będzie, więc zysków dla Polski z eksploatacji gazu łupkowego, stracimy czyste środowisko, zdrową żywność, wizerunek Polski czystej środowiskowo, czyli atrakcyjnej turystycznie. Pod obradami Rady Ministrów od ok. pół roku znajduje się projekt Koncepcji Zagospodarowania Przestrzennego Kraju [KPZK], który przewiduje „ochronę” zasobów energetycznych praktycznie na terenach objętych już koncesją dla obcych podmiotów lub planowanej sprzedaży energetyki wraz z zasobami (również podmiotom kontrolowanym przez obcy kapitał). Projekt KPZK nie chroni zasobów wodnych, zasobów rolnych, zasobów leśnych, jako podstawy egzystencji Polaków. Z założenia ma chronić koncesjonariuszy na gaz łupkowy czy węgiel brunatny, czyli komercyjny interes firm uzależnionych w większości od obcego kapitału. Gaz łupkowy stał się własnością obcych podmiotów (art. 12 obecnego prawa g i g, art. 15 nowego prawa g i g.), w tym Gazpromu, który ma zdolności przesyłowe do zachodniej Europy rurą jamajską i Nord Stream, wieloletnią umowę z Polską na gaz ziemny i nie musi dostarczać gazu i ziemnego i łupkowego na polski rynek. Nie ma żadnego argumentu celowości takiego postępowania dla polskiej gospodarki, czy zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju. Bilans zasobów energetycznych Polski bez gazu łupkowego wielokrotnie przekracza zapotrzebowanie na energię elektryczną czy paliwa, o czym dobrze wiedziały „elity władzy”  i wiedzą politycy, którzy świadomie doprowadzili do energetycznego uzależnienia Polski od obcych sił. Gaz powinniśmy wydobywać ze zgazowania węgla kamiennego lub brunatnego, bezpośrednio ze złoża, płycej, taniej i bezpiecznie dla środowiska (zatłaczana para wodna). Zasoby tak eksploatowane mogą wystarczyć na 2000 lat obecnego zapotrzebowania Polski na gaz. Polska posiada olbrzymie zasoby geotermiczne dla produkcji energii elektrycznej i cieplnej, wielokrotnie przekraczające zapotrzebowanie na energię. Niestety złoża węgla kamiennego także zostały częściowo przekazane obcym podmiotom (koncesja dla Chevronu w Rowie Lubelskim obejmująca największe w Europie złoża węgla kamiennego), przewiduje się dalszą wyprzedaż (Kampania Węglowa pójdzie na GWP jak twierdzi Pani Prezes Strzelec Łobodzińska- www.cire.pl) Warto przytoczyć efekt stosowania OZE w Niemczech, gdzie przy ok. 2 krotnie mniejszej dostępności do terenów niż w Polsce ilość prądu tak pozyskiwana wystarcza na zaopatrzenie Polski. Prawo do zagospodarowania kopalin wg zasad zrównoważonego rozwoju powinny mieć  w Polsce jedynie podmioty polskie, a ich właścicielami powinny być samorządy. Priorytetem ochrony zasobów powinny być zasoby wodne, rolne, leśne, przyrodnicze, geotermalne, stanowiące podstawę egzystencji Polaków. Priorytetem energetyki polskiej i jej ochrony powinny być zasoby odnawialnej energii i ochrona zasobów kopalnych przed wrogim (obcym) przejęciem. Priorytetem  o równorzędnym znaczeniu powinna być ochrona polskiego rolnictwa i żywności.
Są to stwierdzenia oczywiste dla polskiej racji stanu, bezpieczeństwa polskiego społeczeństwa, suwerenności państwa.

Polska z długiem ok. 3 bln zł, znajduje się w zapaści finansowej. Oddanie kopalin energetycznych i innych strategicznych dla rozwoju przemysłu obcym podmiotom, pozbawia Polskę możliwości spłaty zadłużeń obecnie i w perspektywie dziesiątków lat. Pozwolenie na badania i eksploatację gazu łupkowego wykluczy Polskę, jako eksportera żywności lub zmniejszy produkcję żywności na terenach pozbawionych polskiej suwerenności. Należy zadać pytanie, czy i komu zależy na wykluczeniu polskiej żywności z obrotu międzynarodowego, czy nie jest to ukryty cel manipulacji przy koncesjach na gaz łupkowy. Dlatego wnosimy o:

Natychmiastowe działania wstrzymujące poszukiwania i rozpoznanie gazu łupkowego w ramach kompetencji organu państwowego.

Natychmiastowe działania wstrzymujące zatwierdzenie KPZK w projektowanym kształcie, pozbawiającym ochrony wód, zasobów rolnych i leśnych, zasobów geotermalnych, przyrodniczych, ochrony powietrza (głównych elementów egzystencji i rozwoju)

Informacje skierowane do społeczeństwa w sprawie działań organu zmierzających  do delegalizacji regulacji prawnych w zakresie wydawania koncesji, niezgodnych  z Konstytucją RP (art. 1, art. 5, art. 64 ust.2), dyrektywami UE (m.in. ramowa wodna, ptasia, CCS, węglowodorowa), zagrażających polskiemu rolnictwu, polskiemu społeczeństwu, polskiej suwerenności, przyszłym pokoleniom.

W przypadku zgody organu na częściowy rozbiór Polski i jej eutanazję gospodarczą, uprzejmie wnosimy o pilne zawiadomienie społeczeństwa w tej sprawie w celu przygotowania programu emigracyjnego lub przygotowania się społeczeństwa  do nowej sytuacji, w której własność ziemi przestanie już być ich własnością,a środowisko zostanie bezpowrotnie skażone.
Mamy nadzieję na wnikliwe pochylenie się nad podniesionymi problemami i przychylenie się organów władzy do (naszym zdaniem) jedynie słusznego kierunku wstrzymania zagrożeń dla Polski i Polaków wynikającego z obecnej sytuacji oraz kontynuacji przedwyborczych działań byłego rządu RP.

Treść apelu wysłano faxem i mailem do wszystkich ministrów w dniu 22.11.2011r. i na posiedzeniu w dniu 23 listopada nie zapadła Uchwała RM w sprawie KPZK> Niestety w dniu 13 grudnia (rocznica stanu wojennego) Uchwalono Koncepcję Zagospodarowania Przestrzennego Kraju, obejmując tzw. ochroną złóż, wszystkie obszary wydanych koncesji na gaz łupkowy, zasoby węgla brunatnego, kamiennego i kopalin towarzyszących. Wobec ostatnich doniesień prasowych o aresztowaniach w sprawie wydawania koncesji na gaz łupkowy, załączam poniższy tekst, który uzupełnia informacje o tym, kto, kiedy nabył te koncesje, w jakich lokalizacjach i jakim potencjalnym zasobie złóż.

KUWEJT POD KUTNEM – czyli część grabieży bilionowego majątku Polski – KTO JEST SZEJKIEM?

Obszar koncesji Kutno – proste tłumaczenie za strony FX Enefgy z Solt Lake City z USA, treści – 2009r. www.fxenergy.com

W 2007 roku za rzadów Pis i premiera Jarosława Kaczyńskiego nabyła 100% udziałów w koncesji w centralnej Polska obejmuje 284.000 ha. Ostatnio dodane 426.000 do zebrania ogółem 710.000 ha. Obszar obejmuje czerwonego spągowca mega-strukturę (“Kutno”) z przewidywanych czterech kierunkach zamknięcia kąpieli.Interpretowane kolumny gazu jest 280 metrów, na powierzchni 143 kilometrów kwadratowych. Z spodziewać porowatość od 5% do 15%, struktura ma oblicza potencjał brutto objętości do 19 bilionów metrów sześciennych. Głębokość struktury szacowana jest na około 6000 metrów (19200 stóp). Ze względu na głębokość i koszt, szukamy udziału przemysłu wiercenia Kutnie.

Obszar koncesji Kutno Posiadamy 100% udziałów w 706.000 brutto akrów (2856 km kw.). Nabyte w 2007 i 2008. Obszar obejmuje czerwonego spągowca mega-strukturę (“Kutno”) z przewidywanych czterech kierunkach zamknięcia kąpieli. Głębokość struktury szacuje się na około 6500 metrów (21000 stóp). Ze względu na głębokość i kosztów, ustaliliśmy, szukać udziału przemysłu ponieść koszty początkowe badania. W 2010 roku zawarła umowy, w których dwie inne spółki zgodziła się większość kosztów wiercenia testu oraz w celu ich razem, aby zarobić 75% udziałów w tej dziedzinie. Będziemy przechowywać operacji i oczekiwać na wykonanie odwiertów testu oraz na strukturę Kutnie w 2011 roku. The area encompasses a Rotliegend mega-structure (“Kutno”) with projected four-way dip closure. Depth of the structure is estimated at approximately 6,500 meters (21,000 feet). In view of the depth and cost, we determined to seek industry participation to bear initial exploration costs. In 2010, we entered into agreements under which two other companies agreed to provide most of the drilling costs of a test well in order for them together to earn a 75% interest in the area. We will retain operations and expect to begin drilling a test well on the Kutno structure in 2011.

W treści zamieszczonej obecnie na stronie FX Energy nie ma wzmianki o stopniu porowatości skały, w której uwięziony jest gaz. Jest to podyktowane sprzeciwem ostrym mieszkańców, którzy boją się technologii fracturingu z uzyciem toksycznych chemikaliów. Dla wyciszenia nastrojów zdjęto ze strony ta informację i stwierdzono, że gaz pod Kutnem jest KONWENCJONALNY. Jeżeli jest tak w istocie, to od wielu lat PGN i G Nafta Piła posiada doskonałą technologię głębokich wierceń (w tym od roku 1993 również wierceń kierunkowych) i nie trzeba było wcale wydawać koncesji na ten gaz amerykanom. Zatem kiedy skłamano, żeby tak ogromny zasób BĘDĄCY WŁASNOŚCIĄ NARODU trafił do rąk koncernu amerykańskiego? Obecnie pan prof. Orion Jędrysek również utrzymuje, że jest to „gaz konwencjonalny”, ale udokumentuje go i wyeksploatuje FX Energy (w zarządzie której są „Polacy”, o tym poniżej) Smaczku  tej  historii dodaje jeszcze fakt, że firma FX Energy nie inwestuje własnych pieniędzy za dużo. Wiercenia robić będzie firma PGN i G Nafta Piła, za pieniądze polskich podatników. Potem FX Energy będzie sprzedawać gaz PGN i G dla polskich konsumentów, który wydobywać usługowo będzie również PGNiG, ale FX Energy posiada KONCESJĘ, którą bezprzetargowo otrzymała w roku 2007 od Głównego Geologa Kraju – Pana prof. Oriona Jędryska głównego Geologa Kraju za rządów Pis, Posła Pis obecnie w partii Zbigniewa  Ziobro.  Ile FX Energy zapłaciła za koncesję? – 470 tys. zł, UWAGA!!!!!!za około 650 mld m3 gazu?????????/ czyli grosze w porównaniu do wartości zasobu – tak działają gwiazdy oj. Rydzyka Naszego Dziennika i Kaczyńskiego. 

Informacje ze strony PGNiG Nafta Piła 
Kolejny kontrakt z FX Energy Sp. z o.o. 6 czerwca  w Warszawie PNiG NAFTA Piła podpisała kontrakt z firmą FX Energy Poland Sp. z o.o. na wiercenie otworu Kutno -2. Ze strony FX Energy umowę podpisał członek Zarządu Zbigniew Tatys w obecności Aleksandra Nowaka, natomiast ze strony PNiG NAFTA Piła Prezes Henryk Dytko i dyrektor marketingu Ryszard Chylarecki Rejon prac znajduje się w granicach koncesji FX Energy Poland Sp. z o.o. na poszukiwanie i rozpoznawanie złóż ropy naftowej i gazu ziemnego. Planowana głębokość otworu to 6450 m. Prace wiertnicze będą prowadzone urządzeniem IDM 2000, które wraz z wykwalifikowaną załogą dostarczy NAFTA Piła. Otwór Kutno -2 będzie najgłębszym z aktualnie wierconych otworów w Polsce, co stanowi duże wyzwanie dla naszych inżynierów, a  to ze względu na jego konstrukcję i technologię wiercenia.

Na tej samej stronie możemy jeszcze przeczytać, że PGNiG Nafta Piła wykonała pierwsze kierunkowe wiercenia już w 1973 roku. Patent na szczelinowanie został zgłoszony w Polsce w roku 1976 i opublikowany w roku 1977 – Biuletyn Urzędu Patentowego Nr 24 (104) 1997 rok str. 80. Kto i kiedy wywiózł do USA pełną informację geologiczną wykonaną za NASZE POLSKIE pieniądze w latach 60 i 70 ub.wieku?
Wykonano na przełomie lat 70 i 80 – tych ok. 9 tys. otworów badawczych, z czego ok. 3 tys. głębokich (takich jak w Kutnie do 5966 m, potem podobno łamały się wiertła). Koszt jednego głębokiego odwiertu to obecnie ok. 50 mln zł., koszt odwiertu płytszego do ok. 2500 m to ok. 15 mln zł.

Koszt szacunkowy samych badań, bez opracowania wyników wynosi:
Otwory głębokie:
3000 x 50 mln = 150 000 000 000 zł = 150 bln zł
Otwory płytkie:
2500 x 15 mln = 37 500 000 000 zł = 37 bln zł
Razem same odwierty = 187 bln zł, bez uwzględniania wynagrodzeń geologów, którzy opracowywali dokumentację każdego z odwiertów, też za nasze pieniądze.

Pytanie:
KTO POZWOLIŁ NA WYWIEZIENIE INFORMACJI GEOLOGICZNEJ Z POLSKI, KTÓREJ TAK WYSOKIE KOSZTY PONIOSŁO SPOŁECZEŃSTWO POLSKIE?

PYTANIA KOLEJNE:
KTO MA TECHNOLOGIĘ KIERUNKOWYCH WIERCEŃ, FACHOWCÓW, TECHNOLOGIE SZCZELINOWANIA I PIENIĄDZE NA WIERCENIA? – MY POLACY!!!
KTO ZARABIA NA WYDANYCH KONCESJACH I BĘDZIE ZARABIAŁ NA SPRZEDAŻY GAZU, OBOJĘTNIE CZY ŁUPKOWEGO, ZE SKAŁY POROWATEJ, CZY KONWENCJONALNEGO? – GLOBALNE KONCERNY AMERYKAŃSKIE, A ZA ICH POŚREDNICTWEM???·Takie osoby jak
Zbigniew Tatys – obecnie członek Zarządu FX Energy Poland sp. z o.o., który w latach wykonywania badań był prezesem Zarządu PGNiG i między innymi robił odwiert pod Kutnem. Dowiercili się wtedy prawie 6 km i łamały im się wiertła?!·Obecnie Dyrektor w firmie FX Energy Poland sp. z o.o.
oraz Jerzy Maciolek – Wiceprezes FX Energy International Exploration Ponad 25 lat doświadczenia jako geofizyk z PGNiG, Badań Naukowych Olej Gulf i jako konsultant. MS in exploration geophysics from the Mining and Metallurgical Academy in Krakow, Poland. MS w eksploracji geofizyki w Akademii Górniczo-Hutnicze w Krakowie, Polska. (proste tłumaczenie ze strony FX Energy w USA) Obecnie dyrektor w firmie FX Energy w Solt Lake City oraz obecnie członek zarządu FX Energy Poland sp. z o.o.

CZY TO SĄ MOŻE ZDRAJCY NARODU I SZPIEDZY GOSPODARCZY? CZY MOŻE POWINNI BYĆ POSTAWIENI POD TRYBUNAŁ STANU WRAZ Z OSOBAMI WSPÓŁPRACUJĄCYMI? Wymyślono również takie prawo w Polsce, które pozwoliło im zabrać do firmy amerykańskiej informację geologiczną. Zatem niestety pozostaną bezkarni. Konstrukcja doskonałego biznesu jest taka:

Pod pretekstem posiadania technologii hydraulicznego szczelinowania przez jedynie słuszne firmy amerykańskie, wydano bezprzetargowo, za ok. 30 mln zł koncesje na poszukiwanie gazu łupkowego w Polsce (na terenach, na które wydano koncesje znajdują się również złoża towarzyszące jak np. w tzw. rowie lubelskim największe w Europie złoża węgla kamiennego antracytu, złoża węgla brunatnego, metali szlachetnych, wód leczniczych, solanek, geotermii – te złoża też należą do właścicieli wydanych koncesji!),w tych koncesjach jest 13 dla firmy FX Energy Poland sp. z o.o., wydanych PGNiG Nafta Piła – póki co spółka państwowa polska, za własne (nasze!) pieniądze wykona wiercenia. Odbierze sobie należność albo obejmując część koncesji lub barterem w wydobytym i sprzedanym na polski rynek gazie. Co oznacza, że sami sobie zapłacimy własnym gazem za wykonane prace przez państwową spółkę! Forma FX Energy nie musi wiele inwestować, bo gaz wydobywać będzie firma polska, FX Energy będzie ten gaz sprzedawać też PGNiG dla polskich konsumentów, który z kolei sprzeda NAM gaz z marżą, dzięki której PGNiG dalej będzie mógł finansować wiercenia, jako podwykonawca firmom amerykańskim. Firma FX Energy Poland Sp. z o.o. powstała głównie dla prowadzenia na terenie Polski działalności poszukiwania i eksploatacji złóż ropy i gazu – kapitał amerykański 100%, siedziba firmy matki jest w Teksasie. Pierwszą koncesję otrzymała w roku 1997 (W departamencie Koncesji w MŚ był wtedy Pan Jacek Jezierski) i jest to koncesja tzw. „łączna” na poszukiwanie i eksploatację, w koncesji tej firma ma 49 % udziału, resztę posiada PGN i G, w składzie Zarządu firmy zasiada były wieloletni prezes PGN i G. Wszystkie informacje i szczegóły dotyczące obszarów występowania złóż gazu i ropy, które firma obecnie uściśla poprzez badania sejsmiczne i odwierty, firma otrzymała od PIG, AGH i PGN i G.

Ilość koncesji dla FX Energy i daty ich wydania. 1 koncesja w roku 1997, 1 koncesja – 23.12.2003r., 5 koncesji – 24.10.2006r., 8 koncesji w roku 2007. (koncesje wydane w roku 2007 są w 100% własnością firmy). Jak widać pan prof. Jędrysek wydał jednej firmie FX Energy Poland sp. z o.o. 13 koncesji w latach 2006 i 2007, zatem NIE DO KOŃCA PRAWDĄ JEST JAK TWIERZDI POSEŁ O. JĘDRYSEK W TRAKCIE WYWIADU  DLA NOWEGO EKRANU, że wydał ok. 11 koncesji różnym firmom. Wszystkie koncesje wydane tej SAMEJ firmie obejmują najlepsze perspektywicznie złoża gazu. Firma FX Energy sprzedaje od kilku lat gaz PGNiG, za ile?, można wyczytać z jej sprawozdań na stronie firmy matki. Mija się również z prawdą pan prof. w wypowiedzi, że wydał tanio koncesje, bo nie mieliśmy pieniędzy na odwierty (proszę sprawdzić z ostatnich lat zyski PGNiG), że wydał koncesje na pilotażowe poszukiwania gazu łupkowego, skoro dziś twierdzi, że pod Kutnem jest złoże gazu konwencjonalnego. Nie sprowadził do Polski inwestora w postaci FX Energy Poland sp. z o.o., na pilotażowe badania, bo ta spółka była w Polsce od roku 1997 i doskonale radziła sobie na robieniu interesów z PGN i G. Jaka jest wartość przekazanego za 4,90 zł/1000m3 gazu pod Kutnem?
Łatwo wyliczyć:
512 mld m3 x ok. 360$/m3 (tyle płacimy  Rosji) x 3,0 zł/$ = 552,960  mld zł
Wpływy do budżetu państwa i samorządów (w podziale 40% i 60%) wyniosą ok. 2,5 mld zł., w rozłożeniu oczywiście na lata eksploatacji. Czy powstała różnica to koszty wydobywania gazu? Może tak, więc niech się ci wszyscy specjaliści wypowiedzą. I co na to POLACY? – śpią i mówią trudno, tego już nie da się zatrzymać, albo cieszą się i piszą takie artykuły jak „Kuwejt pod Kutnem” – Krzysztof Różycki, Angora nr 35 (28 VIII 2011) Niezależnie od tego, czy wydobycie gazu w technologii szczelinowania hydraulicznego jest szkodliwe środowiskowo czy nie, jesteśmy WYDYMANI z NASZYCH ZŁÓŻ podziemnych w sposób znakomity przez ekipę z byłego i obecnego PGNiG, Departament Geologii I Koncesji MŚ (od 1997 roku) z Głównymi Geologami na czele (prof. Orion Jędrysek i dr. Jacek Jezierski), parlamentarzystów – lobbystów ustawy Nowe Prawo Geologiczne i Górnicze z byłym posłem Rzymełką na czele, geologów z PIG (panowie, którzy w latach opracowywania wyników badań za nasze pieniądze byli w Zarządzie PIG, wyjechali do USA i przebywali tam kilka lat, a obecnie powrócili do pracy w PIG). Poniżej artykuł z Dziennika Łódzkiego
2009-01-29 07:19:44
500 mld metrów sześciennych gazu pod Kutnem? Jak podaje Polska Dziennik Łódzki pod Kutnem odkryto gigantyczne złoża gazu ziemnego.

- Specjaliści są zgodni. Tak zwany blok Kutno jest strukturą bardzo perspektywiczną i rzeczywiście potencjalnie zawierać może nawet 500 mld metrów sześciennych gazu – powiedział w rozmowie z Polską Dziennikiem Łodzkim Mirosław Rutkowski, rzecznik prasowy Państwowego Instytutu Geologicznego. Złoża znajdują się ponad 6 km pod ziemią. – To bardzo głęboko. Otwór badawczy będzie więc niezwykle kosztowny – powiedział Polsce Dziennikowi Łódzkiemu M. Rutkowski. Złożami zainteresowana jest firma FX Energy z Salt Lake City w USA. Zdobyła już koncesję na próbne odwierty w rejonie Kutna.

- FX Energy ma już koncesję na poszukiwanie i wydobywanie ropy naftowej oraz gazu w okolicach Kutna. Wydana koncesja w centralnej Polsce obejmuje 284 tys. akrów – powiedziała Polsce Dziennikowi Łódzkiemu Anna Szpetner z departamentu geologii i koncesji geologicznych Ministerstwa Środowiska.

- Liczymy na wydobywanie w rejonie Kutna; uważamy, że są tam spore szanse na gaz. Projekt poszukiwawczy, który chcemy tam zrealizować, jest dość drogi. Złoża zalegają na głębokości 6 kilometrów. Dlatego w tej chwili rozmawiamy z różnymi firmami, by wspólnie do niego przystąpić. Wartość projektu wynosi od 60 do 100 milionów złotych. Myślę, że pierwsze kutnowskie odwierty powinniśmy wykonać w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat – powiedział dla Polski Dziennika Łódzkiego Zbigniew Tatys, dyrektor FX Energy Poland sp. z o.o.

- Nie wiedziałem, że specjaliści oceniają, że w naszym rejonie gazu może być aż tak dużo. To dla nas fantastyczna wiadomość. Poszukiwania amerykańskiej firmy wydobywczej mogą podziałać jak magnes na inwestorów, a to da mieszkańcom nowe miejsca pracy. Pamiętam, że już 30 lat temu na ul. Łąkoszyńskiej w Kutnie robiono odwierty. Prace jednak zostały wtedy przerwane – powiedział Polsce Dziennikowi Łódzkiemu Zbigniew Burzyński, prezydent Kutna.

Polska Dziennik Łódzki dotarł do informacji, z których wynika, że faktycznie we wrześniu 1979 roku Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo rozpoczęło wiercenia w Kutnie, z myślą o docelowej głębokości 6.100 metrów. Po niemal czterech latach poszukiwania zakończono z powodu problemów ze sprzętem. Osiągnięto wówczas głębokość 5.966 metrów. Polska Dziennik Łódzki

Podatek od kopalin to bubel prawny Najnowsza publikacja Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej poświęcona jest analizie rządowej propozycji wprowadzenia podatku od kopalin. Dokument nie zostawia suchej nitki na tym projekcie. Autorem tekstu jest Paweł Gruza, szef Zespołu ds. Finansów Publicznych CAFR i członek zarządu spółki doradztwa podatkowego MMR Consulting. Poniżej prezentujemy treść raportu. Projektowany podatek od wybranych kopalin stanowi doskonały przykład skoku na kasę wytypowanej wcześniej przez ustawodawcę ofiary. Szkoda, bo prawidłowo i efektywnie skonstruowana renta surowcowa jest w cywilizowanym kraju konieczna. Przypominam, że zgodnie z prawem kopaliny (rudy metali, gaz, ropa naftowa, węgiel itd.) są własnością skarbu państwa, a renta surowcowa powinna stanowić należne nam wszystkim wynagrodzenie za pozbycie się praw do tych bogactw naturalnych. Konstrukcja i wysokość renty powinny w założeniach dawać państwu dochód w wartości tych surowców „w ziemi”, nie upośledzając procesów inwestycyjnych, wydobywczych, przetwórczych i handlowych przedsiębiorstw sektora wydobywczego.

Nie-podatek Ustawa, w kształcie zaproponowanym przez rząd, niestety obarczona jest błędem konstrukcyjnym. Ministerstwo Finansów pisze w uzasadnieniu, wprost, że „renta surowcowa stanowi ekonomiczny ekwiwalent dochodów uzyskiwanych w związku z korzystaniem z dóbr naturalnych”. Ponadto ministerstwo przytacza szereg innych opłat o charakterze koncesyjnym, które z różnych regulacyjnych powodów nie mogą zaspokoić interesu Skarbu Państwa względem dochodowego bogactwa naturalnego. Dlatego, drogą eliminacji innych form opłat, rentę surowcową rząd chce pobrać w formie podatku. Przypomnijmy jednak, że system podatkowy jest stworzony do zbierania danin publicznych, które nie są płacone „za coś”. Podatki są w tym sensie „nieodpłatne”, że podatnik nie może spodziewać się żadnych konkretnych świadczeń zwrotnych ze strony państwa. Reguła ta nie jest to pozbawiona głębszego sensu. Państwo nie może używać swego aparatu skarbowego, ze wszystkimi jego szerokimi uprawnieniami, do windykacji długów niepodatkowych. Dla przykładu Urząd Skarbowy nie może być angażowany do ściągnięcia zaległego czynszu za najem lokalu pod księgarnię w budynku Ministerstwa Finansów przy ul. Świętokrzyskiej w Warszawie. Nie po to został powołany. I analogicznie aparat skarbowy nie może być wykorzystywany do uzyskiwania ekwiwalentu za korzystanie z bogactw naturalnych. Nie taka jest jego rola. Tymczasem konstrukcja opisywanej  ustawy  prowadzi do absurdu. Ustawa ma ewidentnie na celu wprowadzenie typowego „severance tax”, czyli daniny na rzecz skarbu państwa, który jest ustawowym właścicielem bogactw naturalnych. Wraz z momentem zapłaty daniny przecina się ten pierwotny stosunek własności i wówczas już legalnie wydobywca, czy przetwórca może dalej operować kopaliną jak rzeczą własną. Obowiązująca nas ordynacja podatkowa wyklucza takie podejście. Artykuł 6 mówi, że „podatkiem jest publicznoprawne, nieodpłatne, przymusowe oraz bezzwrotne świadczenie pieniężne na rzecz Skarbu Państwa, województwa, powiatu lub gminy, wynikające z ustawy podatkowej”. A więc nasz podatek od kopalin nie może być rentą surowcową, bo wtedy nie byłby już podatkiem w rozumieniu ordynacji podatkowej! Błędne koło się zamyka. Oznacza to, więc, że uzasadnienie ustawy kładące nacisk na obowiązek pobierania opłat przez państwo w zamian za korzystanie z jego bogactw naturalnych, stanowić może równie dobrze gotowy tekst skargi do Trybunały Konstytucyjnego. Ministrowi Finansów pragnę przypomnieć, że Trybunał w przeszłości już wykazał się pewną wrażliwością na ten problem, gdy orzekł, że nie można mieszać tych kategorii, a konkretnie składkom na ubezpieczenie społeczne przypisywać funkcji podatkowej. Oznacza to, że tak ważny dla stabilności finansów publicznych podatek może okazać się niekonstytucyjny. Aby zachować pozór legalności ustawa o podatku od kopalin musiałaby być czytana wbrew oczywistej intencji ustawodawcy, a więc w następujący sposób:
1. Polska nie pobiera i nie chce pobierać renty surowcowej,
2. Miedź i srebro w postaci kopaliny są dla wszystkich do wydobycia i przejęcia za darmo,
3. Fiskus dokonuje jedynie penalizacji jednej wybranej czynności technicznej, tj. wydobycia kopaliny,
4. Penalizacja ta, tak jak i inne publiczne kary finansowe, nie może być uznana za koszty podatkowe powstałe w wyniku działalności przedsiębiorstwa.
Ostatni wymieniony element jest naturalną konsekwencją przyjęcia tezy, że wydobycie kopaliny jest z perspektywy interesu naszego państwa działaniem niepożądanym i podatnik nie może na nim korzystać finansowo (poprzez uznanie kosztu w podatku dochodowym). Inne przykłady takiej logiki to np. akcyza od zawinionych ubytków alkoholu, sankcyjna dodatkowa opłata produktowa, lub zwykły mandat, który także nie może obniżać podstawy podatku dochodowego. Reasumując wyżej wymienione argumenty – państwowe bogactwa leżą w ziemi do wzięcia przez kogokolwiek za darmo, ale schylający się po nie musi się liczyć z natychmiastową karą.

Fikcyjna podstawa opodatkowania W normalnych konstrukcjach ściągania renty surowcowej promuje się rozwój wydobycia przenosząc ciężar opodatkowania na inne elementy cyklu produkcyjnego (np. dodatkowe i wyższe opodatkowanie dochodu faktycznie zrealizowanego zysku – tzw. „rate-of-return tax”). Priorytetowym obowiązkiem ustawodawcy piszącego nowe regulacje podatkowe jest takie skonstruowanie podatku, aby w jak najmniejszym stopniu ingerował on w naturalne procesy decyzyjne przedsiębiorstwa, (czyli podatnika). W rządowym projekcie ustawy na celowniku nowego podatku znalazło się jednak właśnie wydobycie, co wynaturzy działanie KGHM. Należy zwrócić uwagę, że nowym podatkiem objęty będzie niezrealizowany przychód lub dochód, lecz jedynie uznaniowo wyliczana wartość miedzi na moment przetworzenia rudy w koncentrat miedzi. Oznacza to, że KGHM będzie musiał zmienić obecne korzystne formuły cenowe, zmienić tempo cyklu produkcyjnego (wydobycie-wzbogacenie-spekulacja-sprzedaż) odkładając maksymalnie czynność przetworzenia, lub ponosić koszt dodatkowych instrumentów finansowych zabezpieczających ceny miedzi w stosunku do opłaconego podatku. Ponadto istotny wymiar finansowy podatku oraz tempo jego wprowadzenia (2 tygodnie od ogłoszenia ustawy – w państwie prawa vacatio legis zmian w podatkach nie może być  przecież liczone  od expose premiera) istotnie zachwieje cyklem inwestycyjnym KGHM.

Skala i koszty Obecnie stawka podatku wyniosłaby 17,2% wartości rynkowej miedzi (maksymalna wartość, jaką może osiągnąć podatek to aż 35%). Jeśli do tego dodamy 19% podatku dochodowego od dochodu spółki (bez uwzględniania kosztu podatku od kopalin) i 32% udziału w dywidendzie to mamy do czynienia z faktyczną nacjonalizacją finansową KGHM. Jeśli vacatio legis (14 dni) to połowa okresu rozliczeniowego projektowanego podatku od kopalin (miesiąc), to znaczy, że wartość podatku rząd mógłby swobodnie zmieniać przed każdą deklaracją. Po expose premiera KGHM mógł założyć, że będzie ponosił dodatkowy podatek. Miał prawo mieć jednak uzasadnione oczekiwanie, że podatek ten będzie dla niego stanowił koszt uzyskania przychodów, co wynikałoby wprost z zasad ogólnych podatku dochodowego. Powszechnie obowiązującą jest reguła mówiąca o tym, iż jeśli danina publiczna jest naturalną konsekwencją legalnych działań gospodarczych, to stanowi ona koszt dla celów podatku dochodowego. Jeśli natomiast podatnik zobowiązany jest do płacenia daniny z zysku po opodatkowaniu, podstawą jej winna być kara lub sankcja. W opisywanym przypadku nie mamy jednakże do czynienia z taką sytuacją. Podatek od kopalin  nie jest  karą, przynajmniej nie według uzasadnienia ustawy, według której jest to „ekwiwalent”, więc prawo do zaliczenia go na poczet kosztów powinno naturalnie przysługiwać. Oznacza to, że istnieje bardzo poważna wątpliwość, czy takie ograniczenie prawa podatnika w zakresie podatku dochodowego można wprowadzić w środku roku! Tłumaczenia z uzasadnienia ustawy, że wyłączenie możliwości odliczenia od kosztów uzyskania przychodów jest robione dla dobra samorządów, które mogłyby stracić na mniejszym udziale w podatkach dochodowych, jest niepoważne. Prawdopodobnie urzędnicy poniechali trudu skonstruowania przepisów o odpowiednim stosowaniu repartycji podatku dochodowego między budżet, a sektor samorządowy do celów podatku od kopalin. Zamiast nadgodzin urzędników mamy efektywnie podwójne opodatkowanie tego samego dochodu. Zaznaczam, że dla czystości systemu podatkowego powinniśmy tego typu anomalii unikać.

Typowe Ad hoc Opodatkowanie miedzi i srebra to typowe działanie ad hoc. Dotyczy ono tych kopalin, ponieważ stanowią one dla ustawodawcy naprawdę „low-hanging fruit” (łatwy zysk). Nie widać za tym pomysłem żadnego myślenia systemowego. W Polsce istnieje znacznie więcej bogactw naturalnych: od gazu i gazu łupkowego, przez ropę, sól, kruszywa, minerały, aż po węgiel. Rząd nie ma w tym zakresie żadnej spójnej polityki rozwoju wydobycia i efektywnego opodatkowywania operatorów na tych rynkach. Wszystko wskazuje na to, że padło na miedź i na KGHM wyłącznie, dlatego, że spółka dobrze sobie radzi i nie będzie miała jak uciec. Skala i tempo opodatkowania miedzi unaocznia realny wymiar potężnej władzy, jaką dysponuje rząd. Długość projektu ustawy i dołączonego do projektu uzasadnienia nadają mu pozory legalizmu. W istocie ustawę można streścić w jednym zdaniu: „Ta firma (KGHM) ma co miesiąc zapłacić tyle, ile rząd obwieści.” Niestety, władza ta nie jest wykorzystywana w innych, pożytecznych celach.
W ostatnich czterech latach w globalnym rankingu jurysdykcji podatkowych „Paying Taxes” przygotowywanym przez PWC i Bank Światowy (raporty 2008–2012) z Polską jest coraz gorzej. Wbrew lansowanej opinii, przez ten okres spadliśmy o kilka pozycji i jesteśmy obecnie na 127 miejscu na 183 oceniane państwa. Zajmujemy lokatę bezpośrednio za Zimbabwe. Sejm powinien stać na straży, jakości naszego systemu podatkowego. Niestety, w trakcie prac legislacyjnych, wiele słusznych zastrzeżeń do niejasnych sformułowań ustawy zostało przez przewodniczącego sejmowej Komisji Finansów Publicznych podsumowane – „ale, to są sprawy redakcyjne”, a w domyśle – to nie nasza sprawa.

Paweł Gruza

Wstydliwe dla Polski dane Agnieszka Romaszewska-Guzy jest szefową polskiej Telewizji Biełsat. Ile razy mam z tą telewizją kontakt, to nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że sensem jej istnienia jest ciągła nieuzasadniona krytyka białoruskiego państwa. Wątpię, by taka telewizja mogła zyskać na Białorusi szerszą sympatię. Raczej przyczyniać się będzie do obrzydzenia Białorusinom Polski. Może jednak mam zbyt mały kontakt z Biełsatem i przez to moje wrażenia są mylne. Pani Agnieszka udzieliła 10 stycznia wywiadu Polskiemu Radiu. Zatytułowano go “Szefowa Biełsatu: Łukaszenka podpisał na siebie wyrok”. Wywiad ten można do dziś przeczytać na stronie Polskiego Radia Zamiast czytać, lepiej jednak odtworzyć nagranie, klikając w kamerkę na pasku pierwszej części nagrania. Usłyszymy tam takie słowa pani Agnieszki (czas od 0:43 do 0:50):

“Jest taki mit, zwłaszcza w strefach przygranicznych w Polsce, np. na Podlasiu, że tam jest świetnie. Że tu w Polsce się fatalnie żyje, ale za to tam…”.

Ten fragment w pisanym wywiadzie został wyszlifowany pazurem radiowego cenzora. Znikły słowa: “tu w Polsce się fatalnie żyje, ale za to tam”. Zainteresował mnie ten fragment. Nie ufam pani Agnieszce, gdy źle mówi o Białorusi, ale gdy mówi, że mieszkający przy granicy z Białorusią, i w związku z tym częściej tam jeżdżący, twierdzą, “że tam jest świetnie. Że tu w Polsce się fatalnie żyje, ale za to tam…”, to ja wierzę, że pani Agnieszka mówi prawdę i taki mit rzeczywiście jest. Ze źródeł białoruskich wiem już od dawna, że ludzie dużo chętniej emigrują na Białoruś niż z Białorusi. No ale nie bardzo wiadomo, co to za ludzie. Może z Bangladeszu lub Etiopii. Słowa pani Agnieszki kazały mi jednak szukać informacji o migracjach na kierunku Polska – Białoruś. Często mówi się, że są trzy stopnie kłamstwa: kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka. Zawsze przeciw temu protestuję. Kłamiącemu dziennikarzowi nie spada zwykle włos z głowy. Statystyk złapany na kłamstwie może trafić do więzienia. Dlatego statystycy nie kłamią. Oni najwyżej wstydliwe dane utajniają, albo, jeśli już muszą je ujawnić, to robią to tak, by tylko fachowiec znalazł i zrozumiał, a zwykły człowiek pogubił się. Dane o migracjach na kierunku Polska – Białoruś znalazłem jednak bez trudu w białoruskim roczniku statystycznym. Odpowiednie liczby dla lat 2004 – 2010 i zestawiłem w tabeli:

Widać wyraźnie, że w 2008 nastąpił jakiś punkt zwrotny. Do 2007 więcej ludzi emigrowało z Białorusi do Polski niż z Polski do Białorusi. W 2008 nagle liczba emigrujących z Polski na Białoruś wzrosła niemal pięciokrotnie i od tego czasu wyraźnie więcej ludzi przenosi się z Polski na Białoruś niż odwrotnie. To jest działanie tego mitu, o którym mówiła w radiowym wywiadzie pani Agnieszka. Jestem przekonany, że nasze władze doskonale znają sytuację. Wydaje się jednak, że nie potrafiły wymyślić nic innego, by hamować emigrację, jak tylko nieustanny antybiałoruski jazgot we wszystkich mediach. Na podstawie doniesień polskich mediów można sobie wyrobić przekonanie, że na Białorusi jest straszna bieda, a już w 2011 roku nastąpiła absolutna katastrofa. Tymczasem z opublikowanych już danych wiadomo, że nawet w trudnym roku 2011 płace realne (tzn. już z uwzględnieniem wzrostu cen) wzrosły na Białorusi o 1,3 proc., podczas gdy w Polsce, zielonej wyspie UE, za ten sam rok płace realne wzrosły mniej, bo tylko o 1,1 proc. Aby zrozumieć powstanie mitu o fatalnym życiu w Polsce i wspaniałym na Białorusi wyszukałem dane o spożyciu mięsa na głowę w obu krajach w latach 2004-2010. Są one w tabeli:

Rzut oka na tę tabelę pozwala dostrzec ciekawą zbieżność. W tym samym roku, w którym odwrócił się kierunek emigracji między Polską i Białorusią, spożycie mięsa na Białorusi przewyższyło spożycie w Polsce. Oczywiście samo mięso nie jest aż tak ważne, ale to mięso jest sygnałem, wskazującym, że w 2008 stopa życiowa zwykłych Białorusinów przewyższyła stopę życiową zwykłych Polaków (polskie elity żyją nadal lepiej niż białoruskie, bo my mamy dużo większą rozpiętość dochodów). Przecież nie było tak, że Białorusinów stać było na więcej mięsa, ale nie nabiału, czy nawet butów, odzieży, mebli, sprzętu AGD etc. Ich było bardziej stać na wszystkie te rzeczy. Kolejna tabelka pokazuje, ile metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej przypadało na statystycznych Białorusina i Polaka na koniec 1995, ile dobudowano w latach 1996-2010 i ile było tej powierzchni na koniec 2010:

Z Białorusią sprawa jest jasna. Na koniec 1995 statystyczny Białorusin miał do dyspozycji 21 metrów mieszkania. W latach 1996-2010 wybudowano jeszcze 6 metrów na głowę a na koniec 2010 statystyczny Białorusin miał tych metrów 25. Wprawdzie 21 dodać 6 daje 27, ale wiadomo, że coś się wyburzyło. O wiele ciekawszy jest przypadek Polski. Na koniec 1995 na przeciętnego Polaka przypadało 18 metrów mieszkania. W latach 1996-2010 wybudowano 4 metry na głowę a na koniec 2010 było już 25 metrów. To wygląda na cud! Było 18 dodano 4 i jest 25! Skąd wzięły się dodatkowe 3 metry?! Przykład z mieszkaniami pokazuje, jak działają statystycy. Ktoś mógłby powiedzieć, że kłamią, bo 18 dodać 4 nie może dać 25. Fachowcy wiedzą jednak, o co chodzi. Przecież przy haśle “zasoby mieszkaniowe zamieszkane i niezamieszkane” jest w nawiasie uwaga, że do 2001 liczono tylko zamieszkane. Jeśli ktoś tej uwagi nie przeczytał, to sam jest sobie winien. W 2002 poprawiliśmy w Polsce na papierze stan zasobów mieszkaniowych, dopisując do nich “mieszkania niezamieszkane”. Dziś przynajmniej kilkanaście procent mieszkań w Polsce, (czyli miliony mieszkań) to są “mieszkania niezamieszkane”. Cóż to jest za dziwoląg? Najprawdopodobniej “mieszkania niezamieszkane” to wszelakie rudery, głównie na wsiach i przedmieściach miast, w których ktoś kiedyś mieszkał, ale wybudował nowy dom i ten stary jest teraz “mieszkaniem niezamieszkanym”. Pisałem już kiedyś w “Beczce”, że po 1990 w Polsce praktycznie nie dokonuje się rozbiórek. Rozbiórka starego domu kosztuje od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Ludziom szkoda tych pieniędzy. Ponadto rudera może zawsze służyć, jako rupieciarnia. Wyrejestrować rudery, jako budynku mieszkalnego i zarejestrować, jako inny nie warto, bo gwałtownie wzrośnie podatek. Według obwieszczenia ministra finansów z 19 października 2011 (Monitor Polski z 2011 nr 95 poz. 961) górna stawka podatku od budynku mieszkalnego w 2012 roku to 0,70 zł za metr kwadratowy, a od budynku w kategorii “pozostałe budynki” górna stawka to 7,36 zł. Gdy ktoś ma ruderę o powierzchni 100 metrów kwadratowych, to, jeśli traktuje ją jako budynek mieszkalny płaci podatek maksymalnie 70 zł rocznie. Gdy wyrejestruje ruderę z kategorii “mieszkalne” to wpadnie ona automatycznie do kategorii “pozostałe” i podatek może wzrosnąć do 736 zł rocznie. Gdyby ktoś chciał ruderę rozebrać, by w ogóle nie płacić od niej podatku, to czekają go urzędowe procedury i jakieś 10 tys. zł od ręki za rozbiórkę, czyli tyle, co podatek od budynku “mieszkalnego” płacony przez blisko 150 lat. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że od ponad dwudziestu lat praktycznie ustały w Polsce rozbiórki ruder. Wiszą, więc te rudery w rejestrach, jako budynki mieszkalne, choć często trochę się już walą, z kuchni przez dziurawy strop i dach wyrosło drzewo a w “salonie” jest kurnik. Oficjalnie jest to jednak wciąż budynek mieszkalny i dzięki temu podatek jest niski. Fakt, że w Polsce wyraźnie wyższy niż na Białorusi odsetek mieszkań nie ma wodociągu, WC, łazienki, centralnego ogrzewania etc. też coś sygnalizuje. Przecież w tych “niezamieszkanych mieszkaniach”, czyli ruderach, nikt nie będzie robił łazienek czy WC. Nikt też nie zrobi tam centralnego ogrzewania. Te “mieszkania” są przecież mieszkaniami tylko na papierze. Polskie elity mieszkają zapewne lepiej niż białoruskie, ale zwykli ludzie mieszkają dziś lepiej na Białorusi niż w Polsce. Mają też lepszą służbę zdrowia, system oświatowy, a co najważniejsze, tam jest praca dla wszystkich. Z entuzjazmem witają każdego, kto chce uczciwie pracować i każdemu pracowitemu przychylą nieba. Dlatego dziś z każdego z pięciu krajów sąsiadujących z Białorusią płyną na Białoruś emigranci. Dane o saldzie migracji Białorusi z każdym z sąsiadów za lata 2004-2010 zamieszczone są w tabeli. A przecież trzech sąsiadów Białorusi (Polska, Litwa i Łotwa) to państwa należące do UE. Polska broniła się najdłużej, jednak od 2008 także mieszkańcy Polski zaczęli nieśmiało głosować nogami na Białoruś i w sumie za lata 2004-2010 mamy już per saldo stratę 334 obywateli . Nasze władze chcą to chyba ukryć, ale społeczeństwu należy się prawda. Piotr Badura

Zdrojewski przygotowywał dokument idący dalej niż ACTA. “To kompromitacja” Minister kultury Bogdan Zdrojewski patronował porozumieniu, które szło zdecydowanie dalej niż umowa ACTA. Miało ono pozwolić dostawcom internetu na gromadzenie danych o internautach i przekazywanie ich bez żadnej kontroli innym organizacjom – informuje tvn24.pl. – Tekst porozumienia jest kompromitujący – uważają specjaliści. Prace nad dokumentem wstrzymano po interwencji Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych Wojciecha Wiewiórowskiego, który przez przypadek [sic! - admin] dowiedział się o powstawaniu dokumentu. Porozumienie szło zdecydowanie dalej niż ACTA.

- Dokument, którego projekt przygotowano pod auspicjami Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego godzi w prawa i wolności człowieka – powiedział Wiewiórowski portalowi tvn24.pl. Z kolei mec. Robert Małecki specjalizujący sie w prawie autorskim uznał, że “tekst dokumentu jest kompromitujący”, bo nie zapewnia sądowej ochrony praw internautów. Nad porozumieniem pracowano w ramach grupy zajmującej się przeciwdziałaniem naruszeniom prawa autorskiego i praw pokrewnych w internecie. Działała ona w ministerstwie kultury przynajmniej od 2009 roku. Projekt nosił nazwę “Porozumienia o współpracy i wzajemnej pomocy w sprawie ochrony praw własności intelektualnej w środowisku cyfrowym”. W myśl porozumienia dostawcy internetu mieli przekazywać twórcom dane internautów, którzy mogli naruszyć prawa autorskie. Wszystko bez udziału sądu. W konsultacjach nad projektem wzięli udział przedstawiciele twórców, straży granicznej i dostawców internetu. Pominięto przy tym GIODO, który przypadkowo dowiedział sie o dokumencie i interweniował. Prace wstrzymano pod koniec zeszłego roku – informuje portal tvn24.pl. (GK)

02 marca 2012 "Często przypadek ma głos"- śpiewa w jednej ze swoich uroczych piosenek pani Anna Maria Jopek, na płycie „ID”. Którą właśnie zakupiłem wraz z dwiema innymi płytami w jednym albumie? Są jeszcze płyty „Spoza” i „ JO,&CO”. Na razie przysłuchałem się tę pierwszą, tak jak pani Monika Olejnik przesłuchuje swoich gości.. Ona z nimi nie rozmawia- ona ich przesłuchuje! Najbardziej podoba mi się jak przesłuchuje gości z Prawa i Sprawiedliwości.. Wtedy jest najfajniej, dynamicznie i groteskowo. Przerywa, nadaje tempo- raz allego- raz staccato. W każdym razie widz ma ich nie lubić. Bo jak przesłuchuje gości z Platformy Obywatelskiej, Ruchu Palikota czy Sojuszu Lewicy Demokratycznej- zachowuje się bardziej spokojnie, mniej agresywnie. Widać wyraźnie, po której stronie jest sympatia polityczna pni redaktor Moniki Olejnik. Przebranie – nic tu nie pomoże. Wszystko widać jak na dłoni! W każdym razie płyta ”ID” jest piękna; piękne teksty, piękna muzyka, piękny głos.. Piękne piosenki. „Spróbuj mówić kocham”, „Zrób, co możesz”, ””To co nienazwane”, „Samej cię nie zostawię”, czy „ Z wadą serca”. Ta kobieta ma talent i piękny, niepowtarzalny głos.. Jest moją ulubioną piosenkarka obok: Anny Rusowicz, Joanny Kondrat, Nataszy Urbańskiej, no i pani Ewy Bem. I czy potrzebne było równouprawnienie równościowe? Sam panie zaprezentowały talent, które otrzymały od samego Pana Boga.. Bo każdy z nas jakiś talent w sobie ma.. Musi go tylko w sobie odkryć. Wielu w swoim życiu go nie odkrywa.. I z talentem ukrytym- umiera.. Ale Ci, co nami rządzą- to dopiero mają talent. Talent do dewastowania naszego życia. Ciągle coś wymyślają przeciw nam, za nasze pieniądze,, żeby nam zrobić dobrze, dobrać się do naszego dobra, a już mamy go tak mało. .Ale widocznie o tym nie wiedzą, bo tam z góry widać las, ale nie dać drzew - więc nadal nas rabują i wydają nasze pieniądze na różne rzeczy. Nie będą już przypominał na razie Stadionu Narodowego za 2 miliardy złotych… To jest „Wielki Szatan”, ale są setki „małych szatanów”, na przykład niedawny pomysł pana premiera Waldemara Pawlaka odnośnie ogólnopolskiej kampanii informacyjnej na temat energetyki jądrowej i promieniotwórczości. Kampania, która ruszyła już 1 marca, ma w sumie- przez trzy lata- kosztować tylko 22 miliony złotych, więc jest to niewielki pikuś wobec marnotrawstwa przy budowie piramidy socjalizmu- Narodowego Orlika. Ale dobre i zmarnowanie 22 milionów złotych, jak to w socjalizmie biurokratycznym, tym bardziej, że pieniądze te nie giną w przyrodzie- zmieniają tylko właściciela.. Zabrane nam pod przymusem- powędrują do kieszeni tych, którzy w kampanii będą brali udział i sobie trochę zarobią.. Informując nas przy tym o jądrach promieniotwórczych. A nie lepiej dać każdemu” obywatelowi” jedno rozszczepione jądro atomu.? Niech każdy zrobi z nim, co chce na własny użytek.. Umieści je na przykład obok własnych jąder. W kampanii chodzi o to, żeby podnieść wiedzę społeczeństwa obywatelskiego na tematy energetyki jądrowej i promieniotwórczości. Twórczość promieniuje z urzędniczych głów jak zawsze. A w ślad za twórczością urzędniczą- promieniują pieniądze z naszych kieszeni, wypromieniowane wcześniej przez ministra Jacka Vincenta Rostowskiego przez przemyślny system podatkowy promieniujący i prześwietlający nas rentgenem urzędników urzędów skarbowych. .Przypominam, że zbliża się czas „zeznań podatkowych” i każdy z nas-„obywatel” musi się wyspowiadać przed swoim fiskusem ze wszystkiego, co zarobił w minionym roku podatkowym i czy oddał to wszystko, co należy się marnotrawnemu państwo, czy też trochę schował, żeby państwo nie widziało. Bo czego oczy nie widzą, tego fiskusowi- nie żal. Zaznaczam od razu, że nie jestem przeciwnikiem stosowania energetyki jądrowej, jest to wielki postęp ludzkości w kierunku uzyskiwania energii, niezbędnej do funkcjonowania gospodarek i nas wszystkich.. Energia odnawialna, to bardzo kosztowny eksperyment ekologiczny.. Nie starczy pieniędzy, żeby ten eksperyment finansować.. Ale długi zawsze można powiększyć.. Jak to w socjalizmie ekologiczno- biurokratycznym? Chodzi mi o wydawanie znacjonalizowanych pieniędzy przez biurokrację rządową w celach innych niż powinny być wydawane. Na prawdziwe wojsko nie ma, na sprawną policję ścigającą prawdziwych a nie urojonych przestępców- nie ma, na sprawne ,a nie bałaganiarskie sądy- nie ma.. Są na propagandę! W każdej dziedzinie.. Równie dobrze można prowadzić propagandę państwową, pardon - kampanię na rzecz problemów ludzi z niskim wzrostem, z płaskostopiem czy problemami jelitowymi.. Można wydać pieniądze na wszystko! Tylko, po co? Ale w czasach „oszczędności” władza pieniądze wydaje- oszczędzają jedynie” obywatele”. Oszczędzają pieniądze te, które jeszcze państwo im nie odebrało.. Bo państwo marnuje te, które „ obywatelom” odebrało.. I trudno tego nie zauważyć.. Jak człowiek tylko rzuci okiem?.Nie wdając się szczegóły.Jak urzędnicy zabiorą nam nasze pieniądze i wydają je za mnie- to nie jest wolny rynek, tylko rządy biurokracji?„Rosjanie bardzo wielu rzeczy nie zauważyli” – powiedziała pani Małgorzata Wassermann, po omówieniu ekspertyzy z ekshumacji ciała jej ojca przez polskich biegłych. Nie chcieli- to nie zauważyli. Nasza władza też często nie widzi słonia w menażerii.. Nie widzi na przykład, że ciągłe reformowanie tzw.służby zdrowia w ramach obecnego systemu niczego nie poprawi i niczego nie zmieni.. Reforma goni reformę, a za ta reformą idzie następna reforma, a po niej- kolejna.. I tak reforma za reformą, a pacjentom jest coraz gorzej.. Reformatorzy żyją z reform coraz lepiej, natomiast reszta- to ofiary reform. I być może o to chodzi Właśnie pan minister Bartosz Arłukowicz z Sojuszu Lewicy Demokratycznej- dawniej, a obecnie- Platforma Obywatelska przystępuje do kolejnej reformy.. Będzie wprowadzał konkurencję dla Narodowego Funduszu Zdrowia. To znaczy zamiast jednego Funduszu rozdzielającego nasze pieniądze od góry, administracyjnie, będzie ich rozdzielało kilka, też od góry, bez uczestnictwa rynku - jako naturalnego regulatora, jakości świadczonych usług. Bez prawdziwej a niepozorowanej konkurencji, nie może być mowy o jakichkolwiek zmianach.. Wszelkie prace trwające nad kolejny ustawami o zdrowiu publicznym i jakości w ochronie zdrowia- nie mają sensu. Komunizmu panującego w państwowych szpitalach- nie da się zbudować na tyle, żeby funkcjonował prawidłowo.. Komunizm nigdy nie będzie funkcjonował prawidłowo.. Mimo kolejnych prób wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń tym systemie nic się zrobić nie da. Trzeba zmienić system! Ale pieniądze pan minister Bartosz Arłukowicz weźmie za kolejne reformy... Nawet jak się nie udadzą- to pieniędzy nie odda.. Żaden z ministrów do tej pory pieniędzy nie oddał.. A która” reforma” się udała? Jak będą konkurencyjne i biurokratyczne kasy chorych, czy zdrowych byków tam zasiadających- to najwyżej wzrośnie administracja biurokratyczna w kolejnych segmentach reformy? I być może o to chodzi, żeby znowu powiększyć administrację biurokratyczną właściwą socjalizmowi biurokratycznemu.. Szpitale i gabinety mają konkurować o pieniądze pacjentów, a nie biurokracja otrzymawszy na tacy 75 miliardów naszych pieniędzy, o nasze pieniądze konkurować w ramach biurokratycznego systemu rozdzielnictwa naszych pieniędzy.. Nic z tego nie będzie! Wzrośnie biurokracja i urzędnicy zmarnują więcej pieniędzy... I to nie jest przypadek.. To jest znak! Bo prawdziwych przypadków jest jak na lekarstwo - ale znaków bywa wiele.. Chociaż nieraz przypadek ma głos.. Tak jak głos pani Anny Marii Jopek. Naprawdę wspaniały! WJR

Dworak - "ofiara lobbingu Transmisje Telewizji Trwam z posiedzeń sejmowych komisji to najciekawsza ostatnio oferta wszystkich stacji telewizyjnych z gatunku dokument "na żywo". To, że przedmiotem posiedzeń jest, mówiąc najkrócej, dyskryminacja tej Telewizji w procesie koncesyjnym, dodaje relacjom dodatkowego smaczku. Wystąpienia przedstawicieli Fundacji Lux Veritatis, posłów i członków KRRiT poddawane są bieżącej ocenie opinii publicznej i oczywiście archiwizowane. Równocześnie obradom komisji towarzyszy bojkot ze strony wszystkich innych telewizji, tak jakby temat ten nie był ani kontrowersyjny, ani ciekawy czy społecznie ważny. Przewodniczący Jan Dworak postanowił przejść do ofensywy. Po ostatnim posiedzeniu połączonych sejmowych komisji: ds. Kontroli Państwowej oraz Kultury i Środków Przekazu, przekonuje opinię publiczną, że jest obiektem "lobbingu politycznego", a transmitowanie posiedzeń przez Telewizję Trwam to "urabianie opinii publicznej". Stwierdził także, że Krajowa Rada stawiana jest pod pręgierzem z powodu jednego tylko koncesjonariusza, a przecież w konkursie na nadawanie na pierwszym multipleksie odmowę dostało aż 13 koncesjonariuszy. Dla przewodniczącego Jana Dworaka "lobbing polityczny" to także nieustanne zwoływanie posiedzeń komisji sejmowych, na których, jak twierdzi, musi wciąż odpowiadać na te same pytania. Telewidzowie widzą, jak pogłębia się kontrast między coraz bardziej precyzyjnymi pytaniami posłów oraz wyjaśnieniami Fundacji Lux Veritatis a wciąż lakonicznymi i banalnymi odpowiedziami członków Krajowej Rady. Można zrozumieć rozgoryczenie Jana Dworaka, bo "sprawa", którą już dawno załatwił odmownie, wciąż jest przedmiotem dyskusji, i to w obecności kamer rejestrujących każdy ruch, gest i słowo. To może denerwować. Ale wystarczy przecież jeden telefon i pojawią się kamery innych telewizji, które mogą "lobbować" w drugą stronę. Tylko wcześniej należałoby przerzucić "propagandową wajchę" głównych mediów. Nie da się nie pamiętać, że w głównym wydaniu Wiadomości TVP1 o 19.30 zabrakło nawet najmniejszej wzmianki o marszu w obronie wolnych mediów i Telewizji Trwam, marszu, który zgromadził w stolicy kilkanaście tysięcy ludzi. Przewodniczącemu Dworakowi przeszkadza, więc "lobbing", nie przeszkadza natomiast przemilczanie tego bardzo niewygodnego dla Krajowej Rady tematu przez publiczne i prywatne media głównego nurtu. Faktycznie "lobbing" to uprawia sam Jan Dworak i Krajowa Rada poprzez ciągłe deprecjonowanie znaczenia Telewizji Trwam polegające na wielokrotnym wmawianiu opinii publicznej, że listów popierających tę Telewizję jest mniej niż w rzeczywistości. A już przykładem wyjątkowej manipulacji jest ogłoszenie przez KRRiT analizy, z której wynika, że programy muzyczne Polo TV i Eska TV miały dwukrotnie większą oglądalność na multipleksie niż oglądalność Telewizji Trwam. Tylko, że tej Telewizji nie ma na tym multipleksie, jak więc można porównywać coś, co nie może być porównywalne. Odmowa koncesji dla Telewizji Trwam nie kończy się wraz z wniesieniem przez Fundację Lux Veritatis odwołania do sądu i nadal istnieje prawdopodobieństwo, że następne połączone komisje sejmowe przegłosują zlecenie NIK zbadania postępowania koncesyjnego Krajowej Rady. Zgromadzony materiał ułatwiłby ocenę przez sąd i tego boją się przewodniczący Jan Dworak oraz szefowa Komisji Kultury i Środków Przekazu poseł Iwona Śledzińska-Katarasińska. Usłyszeliśmy z ich ust, że kontrola NIK, ogłoszenie jej wyników i komentarze mogłyby być nawet próbą nacisku na sąd. Zadziwiająca doprawdy argumentacja. Skąd nagle taka mała wiara w niezależne i suwerenne sądy III RP? Odmowa koncesji dla Telewizji Trwam jest ewidentnym przykładem naruszenia prawa przez konstytucyjny organ. Mamy do czynienia z jawną dyskryminacją katolickiej telewizji. Taka jest ocena opinii publicznej Wojciech Reszczyński

Łukasz Warzecha dla Stefczyk.info: "Albo Zdrojewski nie rozumie, nad czym pracował, albo patronował łamaniu Konstytucji" Minister kultury Bogdan Zdrojewski, patronował "cichemu" porozumieniu, które przewidywało gromadzenie danych internautów przez dostawców internetu i przekazywanie ich prywatnym organizacjom bez jakiegokolwiek nadzoru - poinformował dziś portal tvn24.pl. Gdyby porozumienie weszło w życie, jego przepisy byłby bardziej drastyczne niż oprotestowana ACTA - uważa portal. A nie weszły, dodaje, tylko przez przypadek. Przez przypadek też o całej sprawie dowiedział się generalny inspektor ochrony danych osobowych, Wojciech Wiewiórkowski. Muszę powiedzieć, że po przeczytaniu informacji o tym planowanym porozumieniu, mam dwie refleksje. Pierwsza refleksja dotyczy instytucji, która zdaje się była tu główna siłą animacyjną - czyli ZAiKS-u, co potwierdza jak najgorsze moje zdanie o tej instytucji, która w zasadzie, mówię to oczywiście w cudzysłowie, ale zajmuje się wymuszaniem, po prostu wymuszaniem i to w sposób obcesowy, agresywny, wymuszaniem pieniędzy, z których później zresztą później artyści widzą często tylko bardzo nikłą część. Dlatego istnienie ZAiKS-u w tej postaci, jakiej istnieje w tej chwili, czyli ustawowego w zasadzie monopolisty w dziedzinie praw autorskich w Polskiej jest absolutną patologią. No, ale lobby zaiksowe jest jak widać bardzo silne, bo nic z tą patologią nie daje się zrobić. Druga sprawa - to zachowanie ministra Zdrojewskiego i są tu dwie możliwości - albo minister Zdrojewski kompletnie nie rozumie, nad czym pracuje, a to nie najlepiej o nim świadczy, albo, jeżeli rozumie, to tym gorzej. Oznaczałoby to, bowiem, że z pełną świadomością obejmował patronatem prace nad tą ustawą, która nie tylko byłaby wbrew takiemu duchowi twórczej wolności, ale też byłaby też po prostu łamaniem Konstytucji, wprost. Zdaniem Warzechy minister Zdrojewski powinien się teraz tłumaczyć, dlaczego w ogóle pracowano nad tego typu antykonstytucyjną ustawą, a co więcej, dlaczego nie zawiadomiono o tym GIODO. Fakt niezawiadomienia głównego inspektora ochrony danych osobowych pokazuje, że najprawdopodobniej było to działanie w złej woli. Bowiem podmioty, które uczestniczyły w uzgadnianiu tej ustawy doskonale zdawały sobie sprawę, że będzie ona naruszała prawo do prywatności i ochrony danych osobowych i dlatego nie chciał włączyć w te prace generalnego inspektora ochrony tychże danych. I rzeczywiście, niedługo po ujawnieniu tej afery, pracownicy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego rozkolportowali wśród dziennikarzy w Sejmie stanowisko resortu. Resort zdecydowanie w nim zaprzecza, jakoby był autorem dokumentu pt.: "Porozumienie o współpracy i wzajemnej pomocy w sprawie ochrony praw własności intelektualnej w środowisku cyfrowym". Ministerstwo zwraca też uwagę, że nie namawiało do podpisania porozumienia ani nie wypracowało żadnych dokumentów, które odnoszą się do przygotowania oraz negocjacji projektu porozumienia. MiKo/Stefczyk.info, PAP

Polski tygrys pada Główny Urząd Statystyczny poinformował, że Produkt Krajowy Brutto Polski w IV kwartale 2011 r. wzrósł o 4,3 % w stosunku do IV kwartału 2010 r. Rekordowe jak na wpadającą w kolejną recesję Europę tempo wzrostu gospodarczego może olśnić. I oślepić. Spójrzmy na główne składniki stojące za dynamicznych rozwojem polskiej gospodarki.

Źródło: Główny Urząd Statystyczny.

Od II kwartału 2010 r. rozpoczął się dynamiczny wzrost inwestycji (nakłady brutto na środki trwałe). W IV kwartale 2011 r. wzrosły one o ponad 10 % w stosunku do IV kwartału 2010 r. Dzięki takiemu tempu wniosły one aż 2,9 % do 4,3 % dynamiki PKB. Jak pokazuje 2009 r. i I kwartał 2010 r. inwestycje nie mają charakteru permanentnego. Tym bardziej, że obecnie są one forsowane przez przygotowania do Euro 2012, które zacznie się i... skończy za kilka miesięcy. Kasa na inwestycje wyczerpuje się. Rząd przeprowadza manewr zacieśnienia fiskalnego, tnie plany inwestycyjne, zwiększają się zaległości płatnicze, a na dodatek kolejna perspektywa budżetowa Unii Europejskiej najprawdopodobniej będzie stała również pod znakiem cięć. W perspektywie kilku miesięcy możemy doświadczyć tąpnięcia inwestycji. Bardzo niepokojące sygnały przynoszą dane o konsumpcji (spożycie indywidualne). Ten najbardziej stabilny składnik PKB od II kwartału 2011 r. wykazuje wyraźny trend wygaszania dynamiki. Konsumpcja wniosła jedynie 1,0 % do 4,3 % dynamiki PKB. Rokowania są złe. Badania nastrojów konsumentów potwierdzają złe oceny przyszłości przez Polaków. W lutym 2012 r. wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej spadł do bardzo niskiego poziomu odpowiadającego nastrojom z początku eskalacji światowego kryzysu w 2009 r. Problemy z konsumpcją potwierdzają dane Narodowego Banku Polskiego o podaży pieniądza w styczniu 2012 r. Gospodarstwa domowe wyraźnie przygotowują się do nadciągającego kryzysu zwiększając oszczędności pieniężne i zmniejszając kredyty. W konsekwencji rośnie prawdopodobieństwo dalszego spadku dynamiki konsumpcji. Eksport netto wniósł 0,9 % do 4,3 % wzrostu PKB w IV kwartale 2011 r. Eksport netto zwiększał dynamikę PKB od III kwartału 2011 r. Nietrudno powiązać to z osłabianiem złotego w II połowie 2011 r. Obecnie tendencje jest odwrotna, co pogarsza opłacalność eksportu. Dodatkowo eksport jest zagrożony pogłębieniem kryzysu u naszych głównych kontrahentów handlowych, w tym głównie Niemiec. Dynamika wszystkich głównych składników PKB: inwestycji, konsumpcji i eksportu netto w 2012 r. jest realnie poważnie zagrożona. Potencjalny największy propagandowy sukces rządu Tuska Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej mogą zbiec się z załamaniem gospodarczym. Tomasz Urbaś

Państwowy Lotos przeszkadza Platformie

1. Wczoraj w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy o zatrzymaniu w rękach państwa większościowego pakietu akcji (50% +1 akcja) grupy kapitałowej Lotos S.A. Pod projektem ustawy zebrano ponad 200 tysięcy podpisów, ale jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu Marszałek Grzegorz Schetyna wyznaczając przedstawicielom komitetu inicjatywy obywatelskiej zaledwie 7 dni na dostarczenie opinii o projekcie aż 5 ważnych instytucji państwowych, chciał doprowadzić do fiaska tego przedsięwzięcia. Nie udało się, reprezentanci komitetu przedstawili wczoraj bardzo obszernie zarówno sam projekt ustawy jak i przyczyny, dla których zdecydowali się zaangażować swój prywatny czas i pieniądze w jego przygotowanie i zebranie pod nim w krótkim czasie tak ogromnej liczby podpisów.

To dobrze, że ciągle są jeszcze w Polsce setki tysięcy ludzi, którzy nawet wbrew obecnemu rządowi są gotowi bronić majątku państwowego w tym przypadku w strategicznej dziedzinie gospodarki - przemyśle paliwowym.

2. Impulsem do tej obywatelskiej inicjatywy było rozpoczęcie procesu prywatyzacji grupy Lotos przez byłego już ministra Skarbu Państwa Aleksandra Grada. 30 października 2010 roku ogłoszony został zamiar sprzedaży większościowego pakietu akcji, (czyli 53%), należących do Skarbu Państwa grupy Lotos S.A i do końca kwietnia zainteresowane firmy mogły składać oferty na ich zakup. O sprzedaży tej firmy zdecydowano, mimo, że ciągle obowiązywało rozporządzenie Rady Ministrów z 2008 roku (a więc przyjęte przez rząd Tuska) o zachowaniu pakietów większościowych Skarbu Państwa w spółkach paliwowych. Później już z prasy rosyjskiej (między innymi pisał o tym dziennik Kommiersant), dowiedzieliśmy się, że ofertę złożył rosyjsko-brytyjski koncern naftowy koncern naftowy TNK-BP, ale ponieważ najprawdopodobniej zaproponował zbyt niską cenę za te akcje, ministerstwo nie wyłoniło nabywcy i 20 grudnia 2011 roku już nowy minister Skarbu Mikołaj Budzanowski zakończył to podejście do prywatyzacji firmy.

3. Wczoraj w Sejmie przedstawiciele inicjatywy obywatelskiej przedstawili cały szereg argumentów za pozostawieniem w rękach Skarbu Państwa większościowego pakietu akcji grupy Lotos. Mówili o wpływach podatkowych z tej firmy (ponad 12 mld zł z VAT, akcyzy i podatku dochodowego), które po prywatyzacji mogą być tylko mniejsze, o kluczowym znaczeniu Naftoportu dla zaopatrzenia Polski w ropę droga morską, o 5 tys. miejsc pracy nie tylko w regionie gdańskim, ale także podkarpackim, zagrożeniu po prywatyzacji Lotosu (szczególnie, jeżeli inwestorem będą Rosjanie) dla płockiego Orlenu i kilkunastu innych powodach, dla których ta firma powinna pozostać w rękach Skarbu Państwa. Projekt do dalszych prac w komisjach chcą odesłać kluby Prawa i Sprawiedliwości, Solidarnej Polski, a nawet SLD i Ruchu Palikota. Za odrzuceniem projektu już w pierwszym czytaniu jest klub Platformy i niestety także PSL- Wszystko, więc wskazuje na to, że projekt zostanie odrzucony, choć decydować będą pojedyncze głosy i frekwencja po stronie większości parlamentarnej, ponieważ rządząca koalicja ma zaledwie 4 głosy przewagi.

4. Niezależnie jednak od ostatecznego rozstrzygnięcia w tej sprawie, Platforma wczoraj odkryła swoją twarz. Nie liczą się nawet strategiczne interesy państwa, inwestorem w Lotosie mogą być nawet Rosjanie, choć ostatnie lata dobitnie pokazały, że Rosja wykorzystuje dostawy surowców energetycznych do rozszerzania swojej strefy wpływów. Dzwonkiem alarmowym, nie są nawet próby wrogiego przejęcia przez Rosjan węgierskiego koncernu naftowego MOL, działania Rosjan w Czechach i na Słowacji, nawet nie wspominając o brutalnych zachowaniach Gazpromu i rosyjskich firm naftowych na Ukrainie czy Białorusi. Potrzebne są pieniądze w budżecie, więc sprzedamy nawet strategiczny Lotos, a jeżeli później doprowadzi to upadku Orlenu, to trudno. Zbigniew Kuźmiuk

ZESPÓŁ - DWA LATA PO KATASTROFIE Zgodnie z zapowiedzią złożoną już dość dawno, prezentuję drugi z cyklu trzech wpisów dotyczących badania katastrofy smoleńskiej, tym razem poświęcony działaniom i osiągnięciom Zespołu Parlamentarnego ds Wyjaśnienia Przyczyn Katastrofy Smoleńskiej. Jak w dyskusji pod poprzednim wpisem zauważyli dwaj dyskutanci; p. Aleksander Ścios i p. Marek Dąbrowski być może lepiej byłoby, gdybym poczekał z taką obywatelską recenzją do czasu opublikowania raportu z prac Zespołu, która to publikacja zapowiadana jest na 10 kwietnia 2012 roku. Zdecydowałem się jednak na jego (uprzedzającą zamkniecie pewnego etapu prac Zespołu) publikację z aż czterech powodów: po pierwsze, dlatego, że specyfika prac parlamentarnych może spowodować naturalne opóźnienie jego opublikowania, po drugie, dlatego, że prace zespołu są jawne, więc nie spodziewam się w raporcie żadnych zaskakujących i przełomowych wniosków, po trzecie, dlatego, że przekładając notkę o dwa miesiące zerwałbym założoną ciągłość wszystkich trzech notek, co rozmyłoby ich łączną wymowę, ponadto zatarłoby świadectwo czegoś bardzo specyficznego, czegoś, co stało się z rozumniejszą częścią narodu (tą trzeźwiejszą), a co może prowadzić do wniosków, że albo jest poddawana bardzo swoistej psychostymulacji i psychomanipulacji, albo znajduje się w stanie głębokiego stanu schizofrenii ogólnonarodowej, jako konsekwencji komunizmu i post-komunizmu (garść przemyśleń na temat roli i znaczenia pracy zespołu może okazać się jakimś remedium, choć nie ma złudzeń, co do jego stuprocentowej skuteczności). A po czwarte, przed 10 kwietnia, a więc przed datą opublikowania raportu, i przed obchodami drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej, nasilą się medialne manipulacje już oszołomionym psychomanipulacjami narodem, których celem będzie zdezawuowanie osiągnięć Zespołu - a można i należy je uprzedzić - ale o tym na końcu. Zespół Parlamentarny ds Wyjaśnienia Przyczyn Katastrofy Smoleńskiej został powołany do istnienia 7 lipca 2010 roku, zgodnie z informacją zawartą w piśmie przesłanym Marszałkowi Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej. Zanim omówimy skrótowo umocowanie prawne Zespołu w strukturze polskiego parlamentu, warto przypomnieć okoliczności, w jakich Zespół powstawał. Otóż lipiec 2010 roku był jednym z tych szczególnie podłych miesięcy, w którym każdy szanujący się żurnalista (przepraszam tych nieszanujących się, za to uczciwych) nie zakończył dnia dopóki nie napluł na Wojsko Polskie, pilotów, generalicję; nie zjadł śniadania dopóki nie przeprowadził wnikliwej analizy psychologicznej post-mortem załogi i pasażerów, a nie położył się spać, dopóki nie odmówił modlitwy za rychłe wyprowadzenie doczesnych szczątków pary prezydenckiej z Wawelu do samego Lenina. Ja tak sobie myślę, wspominając tamten czas, że ten okres neo-Peerelu zostanie kiedyś określony mianem „Wielkiego Powszechnego Szmalcownictwa”. W tym samym miesiącu, w lipcu, naprzeciw Wawelu znany producent piwa uznał za stosowne wywiesić ogromny bilbord „Zimny Lech”, a za pasem czaił się już kolejny okres narodowego festiwalu miłości, realizujący się w radosnych pracach społecznych polegających na usuwaniu kwiatów, krzyży, lżeniu staruszek i wypróżnianiu się na znicze. No i krzyż z puszek piwa tej samej marki, która reklamowała się pod Wawelem; jak się okazało trwały sukces marketingowy – w pewnych kręgach spożycie wzrosło, a ja na przykład zapamiętam do końca mojego albo tej firmy i do ust nie wezmę, bo mnie fizycznie odrzuca, i to też jest dowód na skuteczność reklamy. Za badanie przyczyn katastrofy zabrała się prokuratura i komisja państwowa, ta, która się rzekomo zna na wypadkach lotniczych. Współpraca z Rosją układała się świetnie, skrzynki, wrak były w drodze do Polski - jeździł po nie kilkukrotnie pan minister, ziemia w Smoleńsku wciąż jeszcze przesiewana była na głębokość metra. WSZYSTKIE organy władzy państwowej były zgodne, co do przyczyn oraz przebiegu katastrofy. Oficjalny patronat nad utrwalaniem wersji znanej z godzin przedpołudniowych z dnia 10 kwietnia 2010 roku roztoczył sam Prezydent Miedwiediew, który w grudniu 2010 miał ogłosić obowiązujące hasło tego patronatu, to jest: „Nie wyobrażam sobie, by polskie i rosyjskie ustalenia w śledztwie po katastrofie smoleńskiej się różniły”. Wszyscy, którzy z taką zaciekłością (pod wpływem psychomanipulacji) atakują wszelkie hipotezy niedostatecznie ich zdaniem oparte o organoleptyczne badania oryginałów zapisów czarnych skrzynek, wraku, oraz innych materialnych dowodów pozostałych po katastrofie, w tym akurat przypadku przebłysku geniuszu analitycznego nie podnosili larum. Dlaczego? Nie podano im psychostymulantów, więc tkwili w odrętwieniu. Rodziny poległych 10 kwietnia 2010 roku przechodziły gehennę. Pozbawione jakiegokolwiek wsparcia polskiego państwa, narażone na aroganckie pohukiwania hunwejbinów, którzy znów po wielu latach powrócili do władzy, mogły jedynie pocieszać się, że wchodzą po raz kolejny w rolę wdów i sierot piszących do prezydenta Bieruta prośby o wskazanie miejsca, w którym pochowano ciała ich poległych ojców, braci i synów, i wypełniają po raz kolejny arcypolski testament. Nic nowego. Tak wyglądał ten parszywy czas. Owszem, w blogosferze trwała już dyskusja, wtedy zupełnie niszowa, otoczona szczelnie warczącymi specjalistami od tromtadracji polskich generałów i ociężałości umysłowej i braku wyszkolenia pilotów. Upiorny rechot nad Smoleńskiem unosił się także nad nami – poświęcającymi swój czas na zadawanie pytań. Pytań, których wtedy nie wypadało zadawać ludziom rozumnym; ci wiedzieli wszak, że państwo zdało egzamin, zapewne celująco, wszystkie służby do końca spełniły swoją powinność, pozostały jednak bezradne wobec „naciska”, którego nie przewidziały regulaminy. Gdybym miał w sobie te odrobinę jadu przeszperałbym notki i komentarze o okresu między kwietniem 2010 a kwietniem 2011 roku i ubarwił moją wiwisekcję bezkręgowców smakowitymi cytatami. Ale brak mi tego jadu, więc odpuszczam – przecież macie lustra i to one was kiedyś uduszą. Pojawienie się Zespołu ds Wyjaśnienia Przyczyn Katastrofy Smoleńskiej było kluczowe nie ze względu na ewentualnie pokładane w nim nadzieje na szybkie zerwanie zasłony kłamstwa i podłości, ale na powstanie choćby namiastki czegoś, co związane jest z państwem polskim, jako całością, co temu kłamstwu i podłości mówi: nie. Nie wszyscy tacy jesteśmy (zakłamani i podli), a setki tysięcy tych później deptanych kwiatów i zniczy świadczy o tym, że ciągle jeszcze jesteśmy narodem, tyle tylko, że przygniecionym błotem i podeptanym. W pierwszej fazie istnienia Zespołu Parlamentarnego właśnie tylko to było najważniejsze – powstanie ośrodka związanego z najwyższą władza ustawodawczą otwarcie negującego i ogólnie obowiązującą „dezę” pod najwyższym patronatem, i publicznie wyrażającego krytykę wobec prowadzących śledztwo organów państwowych. Umocowanie prawne Zespołu Parlamentarnego w strukturze polskiego parlamentu jest słabe. Tworzenie zespołów, klubów i kół jest prerogatywą poselską, ale w przypadku zespołu nie przysługuje mu nawet przyznana klubom i kołom ochrona nazwy, jej skrótu, i symbolu graficznego, w zakresie przewidzianym dla ochrony dóbr osobistych. Zespoły poselskie nie otrzymują środków finansowych na pokrycie swojej działalności lub działalności biur, nie mogą – w odróżnieniu od klubów lub kół, zatrudniać pracowników. (tak rozumiem ust. 4 art.17 oraz art. 18 Regulaminu Sejmu, który zespoły pomija wymieniając expressis verbis koła i kluby) A przede wszystkim zespoły poselskie nie są organami sejmu, i nie przysługuje im żadna z prerogatyw komisji sejmowych, w szczególności komisji śledczych. Mają jednak swoje oparcie w Ustawie o Wykonywaniu Mandatu Posła i Senatora, regulaminie sejmu, mogą być tworzone i dobierać swoich członków według własnego klucza bez parytetów partyjnych, mogą korzystać z druków sejmowych, pomieszczeń sejmowych, nikt nie może zakazać im występować we własnym imieniu poza granicami kraju, mogą zapraszać na posiedzenia gości, mogą sporządzać zapisy rozmów z tymi gośćmi, mogą je publikować i urządzać konferencje prasowe. I to był drugi, szalenie istotny element związany z powstaniem Zespołu – działalność medialna skutecznie przeciwstawiająca się zalewowi chamstwa i kłamstwa królującym wtedy w mediach niepodzielnie. Niektórzy z państwa podnosili, że na czele Zespołu stanąć powinien ktoś inny niż Antoni Macierewicz. Nie zgadzam się, nikogo innego zdolnego do przeżycia tego ciśnienia wtedy nie było. Ktokolwiek, jakkolwiek nie oceniałby posła Antoniego Macierewicza, to nie może mu zarzucić, że traci w jakiejkolwiek sytuacji panowanie nad sobą, albo daje się zdominować jakiemuś ciele-brycie. Nienawiść żurnalistów do Macierewicza ma właśnie w tej szczególnej cesze posła Macierewicza swoje źródło – no „nie jest miętki”, a znakomitą większość swoich rozmówców przerasta intelektualnie o głowę. Stąd przylepiona mu łatka szaleńca/furiata/oszołoma. W kręgach klepiących w klawiatury nielotów święcących gładkimi czołami w oko kamery poseł Macierewicz funkcjonuje jako złemzimu, które przynosi pecha i nieszczęście, a nikt nie zaręczy, że znienacka nie ukąsi. Ale jest medialny. „Dobrze czy źle, ale żeby o mnie mówili” – to marzenia każdej Poli Negri, a poseł Macierewicz to ma – nie można go zignorować, tak jak można byłoby zignorować szlachetnych poczciwców i dżentelmenów. Trzeci, równie ważny element, to wypełnienie za państwo roli punktu niosącego pomoc, wsparcie i nadzieję pozostawionym samym sobie Rodzinom. Być może komuś z Państwa wyda się to mało istotne, ale pamiętajmy, że nie ma szacunku dla poległych bez szacunku dla tych w żałobie. A teraz czwarty element, chyba najistotniejszy. Dzisiejszy świat oparł swoje funkcjonowanie i wzajemne relacje o zasadę reprezentacji. Nie pora w tym momencie wgłębiać się w to, co ona dokładnie znaczy, ani wyjaśniać, że nie obejmuje li tylko reprezentacji wybranej w wyniku wyboru, ale również inne sytuacje (na przykład brak czynnego oporu wobec władzy); pora natomiast, żeby podkreślić, że ta cecha (reprezentacyjność) jest koniecznym warunkiem podjęcia jakichkolwiek rozmów politycznych na jakikolwiek temat poza granicami kraju. Mniejsza już o to jaką rolę w reprezentacyjnej strukturze najwyższego organu w państwie ta część reprezentacji pełni, ale jest. Powstanie Zespołu było jedyną możliwością utworzenia większej niż jednoosobowa reprezentacji polskiego parlamentu podejmującej PROBLEM katastrofy smoleńskiej poza Polską. I chyba to właśnie zaskoczyło naszych rodzimych ciemniaków. Myśleli, że opozycja będzie forsowała pomysł komisji, który będzie można odrzucać, odrzucać, odrzucać... a potem się zgodzić z posłem Sekułą w roli przewodniczącego, z Palikotem w roli fotela, i z Millerem Leszkiem w roli protokolanta (wężykiem, Jasiu, wężykiem, i schów ten język jak piszesz). Uderzenie było celne i pierwsza wizyta posła Macierewicza wraz z ministrem Fotygą w USA wywołała furię. Zawyło. Rzuciło się, żeby rozszarpać, ale było już za późno. Trick się udał i poseł Macierewicz, były minister Spraw Wewnętrznych i likwidator WSI znalazł się w USA i to poza kontrolą polskiego korpusu dyplomatycznego (czytaj: Radosława Sikorskiego i jego kolegów) i bez jego wiedzy. Z kim spotkał się poseł Macierewicz w USA? Nie wiem, ale wy też nie wiecie, i oni też nie. Ja nie wiem, wy nie wiecie, my nie wiemy, a ich boli. Tu dochodzimy do rzeczy bardzo istotnej. Służby amerykańskie, a więc i rząd USA, wiedzą, co stało się 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku, znają każdy detal tej historii, i uznały za właściwe nie dzielić się tą wiedzą z opinią publiczną, co zrozumiałe. Myślę, że nie miały też złudzeń, co do rzeczywistej sytuacji w Polsce; sytuacji faktycznego WYPOWIEDZENIA sojuszu i silnego związku polskiej wierchuszki politycznej ze wszystkim, co najciemniejsze w post-sowieckim sojuzie. A po dokładnym obejrzeniu i wysłuchaniu Bronka miały już więcej niż jasność. Raz i po raz ostatni, a jakby się sto razy przewinął, tak silne wrażenie. Ale do rzeczy... Zespół Parlamentarny stał się tą częścią reprezentacji, która z wypowiedzeniem sojuszu Ameryce się nie zgadza, i który jest jedynym partnerem reprezentującym obóz atlantycki, niepodległościowy i pro-amerykański w Polsce, dodatkowo chcącym rozmawiać o interesie Polski z Ameryką. A dlaczego, ktoś może zapytać, w taki swobodny sposób rozdaję plakietkę sojusznika albo wroga Ameryki w Polsce? Proste jak drut, o tym decyduje stosunek do tragedii smoleńskiej. Od tej pory – a więc od czasu uzyskania pozycji partnera (nie na poziomie państwowym rzecz jasna, to nie mogło się wydarzyć z punktu widzenia teorii reprezentacji i uznania zasady suwerenności państw) Zespół Antoniego Macierewicza pełni rolę Ministerstwa Spraw Zagranicznych niepodległościowego, pro-natowskiego i pro-Amerykańskiego klubu politycznego w Polsce, a tego klubu ewentualne przyszłe zwycięstwo będzie oznaczało całkowite przemeblowanie sceny politycznej (wraz z zapleczem służb), totalną zmianę wektorów polskiej polityki zagranicznej, i nowe zadanie militarne. Ja osobiście uważam, że to już się dzieje (tym tłumaczę postępujący rozłam w Platformie, zejście PSL-u do działalności konspiracyjnej, wyczerpanie się kapiszonów Palikota, i kontrakcję Bronko-Schetynowców (plus część SLD), ale to mój osobisty pogląd. A teraz ten fragment tekstu, który ja i czytelnicy lubimy najbardziej, to znaczy fragment kontrowersyjny. Rola Zespołu Parlamentarnego ds Wyjaśnienia Przyczyn katastrofy w zakresie wyjaśniania przyczyn jest pochodną tych wszystkich celów zarysowanych powyżej. Przyczyny katastrofy smoleńskiej można wyjaśnić jutro, jeśli taka będzie wola polityczna tych, którzy te przyczyna znają, i to jest możliwe, ale tylko wtedy, gdy w Polsce zmieni się ustrój polityczny, a PRL, przebity osinowym kołkiem, odejdzie w niebyt. Zatrzymajmy się w tym momencie, Szanowni Państwo, i zastanówmy się, jakie mamy możliwości na dotarcie do prawdy? Jakimi dowodami materialnymi dysponuje ktokolwiek w Polsce bądź dysponował po 10 kwietnia 2010 roku? Wszystkie, podkreślę, wszystkie dowody (a jest ich niewiele) przeszły przez szczegółową obróbkę zdolnych rosyjskich rąk. Przy czym nie można wykluczyć, że i w Polsce obrabiały obrabiarki, a przypomnę tu choćby dowód osobisty śp Tomasza Merty, który się zmieniał w miarę postępowania procesu obróbki, w tym wypadku spalaniem. Każdy fragment zapisu każdego z urządzeń znalazł się na długi czas w czułych łapach czekistów; każdy, i dlatego każdy jest niewiarygodny. Czy wobec tego Zespół, podobnie jak ktokolwiek inny, nie dysponuje niczym, co mogłoby być badane? Otóż nie. Ze względu na swój status bycia częścią parlamentarnej reprezentacji, a więc częścią legalnego systemu władzy, Zespół dysponuje dowodami, którymi może się posługiwać, i które może wnikliwie badać. Są nimi urzędowe dokumenty, opinie i analizy wytworzone i wparte autorytetem suwerennych państw. Takie dokumenty mają status dowodu. Akty narodzin i zgonu, akta stanu cywilnego są respektowanym materiałem dowodowym w całym cywilizowanym świecie, bo zakłada się, że odpowiadają one prawdzie. I Zespół nie mógł zrobić niczego innego, jak zająć się badaniem tych właśnie dowodów. A cóż rozkoszniejszego dla specjalistów, jak wsparcie badania analiz komisji Millera, dodatkowo nieopatrznie podżyrowanym przez cały gabinet ciemniaków? No przecież wyobraźmy sobie jakiegoś emerytowanego pułkownika US Air Force, specjalistę od wypadków lotniczych, który na badaniu katatsrof zęby zjadł i pół sztucznej szczęki, jak pochyla się na dobrym tłumaczeniem raportu Millera. „OK, odtwarzają trajektorię lotu według danych z komputera, czarnych skrzynek, well done... what the f*?! No właśnie, ta gwiazdka... To skąd oni wiedzą, co dalej? Dalej to sobie zmierzyli cyrklem i linijką na zdjęciach wykonanych przez fotoamatora, który mieszkał w pobliskich blokach.” I tyle, finito, bo to tak jakby ktoś opisywał skomplikowany proces chemiczny w kolbie, ale na samym końcu dopisał opis procesu rozpuszczania się cukru w filiżance trzymanej w ręku herbaty, jako rzekomą fazę końcową tego samego eksperymentu. Proszę Państwa, raport Millera to jest jak strzał w stopę z granatnika. On byłby po prostu zabawny, gdyby nie był odrażający i smutny.

Falsyfikacja raportu Millera, ze względu na zawarte w nim oczywiste przekłamania, przeinaczania i błędy jest łatwa. To, czemu to trwa tak długo? Bo wymaga przeprowadzenia żmudnych i długotrwałych obliczeń zakończonych pewnym wynikiem, a ponadto tej broni należy użyć w odpowiednim momencie. Czy będzie to zbliżająca się druga rocznica katastrofy smoleńskiej? Nie sądzę, szczerze mówiąc. Typuję zupełnie inny moment związany z dużym przesileniem i z odzyskaniem możliwości wykluczenia blokady informacji. Jak to będzie wyglądało w praktyce, nie wiem. Ale się dowiem, jak się wydarzy. Bardzo dobrym posunięciem było pozyskanie do współpracy profesorów: Biniendy i Nowaczyka. Dlaczego? Bo znajdźcie mi teraz w Polsce profesora, który wyjdzie z otwartą przyłbicą się mierzyć. Poprzeć tak, ale nie mierzyć. Takich nie ma i nie będzie. To nieotwarty stalinizm, kiedy można było zlecić pisać bzdury. Nieszczelnością obecnego systemu jest paszport w kieszeni i otwarte granice. Raport Millera zostanie zdruzgotany, jako przykład ordynarnego oszustwa, copy-paste wzornika prosto z Moskwy. No dobrze, powie ktoś, ale Moskwa wtedy tez leży, jako copywriter. Ano nie bardzo, widzicie Państwo. To, że Azja jest niecywilizowana, nie znaczy, że nie jest przebiegła. Końce w wodę. Żadna legalna instytucja państwowa Federacji Rosyjskiej nie podpisała się pod tym śmiesznym bublem. Po to wybrano bezpaństwowca, czyli MiędzypaństwowyKomitiet, który w zasadzie nie może legalnie obradować, ani nic badać, chyba, że każecie mi Państwo wierzyć, że rząd w Tbilisi przysłał swojego przedstawiciela i autoryzował prace. Ów Komitiet został wynajęty przez pułkownika Putina, jako firma prywatna do przeprowadzenia pewnego wycinka badań. A badał wrak? A nie badał, bo nie było napisane w zleceniu, że ma badać. Dali taśmy, ekspertyzy, bumagi z analizami i pieczątkami, to napisał przez noc raport, podpisał i wysłał fakturę za raport plus zlecony i wykonany przed widownią na całym świecie koncert: „W ramach kolejnego rewanżu za Bitwę Warszawską i wstąpienie do NATO” Bubla podpisało tylko państwo polskie i do końca historii awiacji będzie temu bublowi poświęcony podrozdział a każdym podręczniku do badania katastrof lotniczych. Jako kuriozum. Panowie, przeszliście do historii. Obok falsyfikacji raportu Millera Zespół dokonuje również wysłuchań, które są potem nagłaśniane medialnie. Coraz częściej zresztą, bo żurnaliści też zaczynają czuć pismo nosem. Sprawa owych wysłuchań też wymaga omówienia. Otóż Zespól wysłuchuje swoich gości, o ile zgodzą się przyjść, pod rygorem „nie mam pana płaszcza, i co mi pan zrobi?”, to znaczy każdy z gości, w każdym momencie może wstać, obrazić się, huknąć drzwiami, a za drzwiami opowiedzieć żurnalistom, jak go Macierewicz hipnotyzował wzrokiem i milcząco groził. Każdy z zaproszonych gości, jeżeli był wcześniej przesłuchiwany przez prokuraturę, ma zakaz ujawniania treści złożonych przed nią zeznań pod rygorem odpowiedzialności karnej za ich ujawnienie. Więc nie ujawnia, a nawet jakby ujawnił poufnie, to ich Zespół nie opublikuje, bo prokuratura z miejsca wszczęłaby śledztwo. Jest iluzją, albo celową dezinformacją sugerowanie, że istniej jakiś dwustronny przepływ informacji pomiędzy Zespołem a prokuratorami (cywilną i wojskową). Jest jednostronny: od Zespołu do prokuratury, nic w druga stronę. To jest prawnie niemożliwe, do tego byłoby karalne. Zespół nie zna przebiegu postępowania prokuratorskiego, o ile prokuratura nie uzna za stosowne coś publicznie ogłosić. Nie zna również treści złożonych w prokuraturze zeznań. Jeden jedyny raz, podczas posiedzenia Zespołu, tego Zespołu gość, pod wpływem emocji, przekazał bardzo istotną informację, że z akt śledztwa prokuratorskiego na przestrzeni czasu znikały dokumenty. Często goście próbują przekazać opinii publicznej informacje w sposób zawoalowany. Wstrząsające było dla mnie wysłuchanie pani Wassermann, która umiejętnie (prawnik) przekazała bardzo dużo bardzo istotnych informacji opinii publicznej. Równie porażające było wysłuchanie oficerów BOR-u „Nie wierzę, żeby w TU-154 był dowódca zabezpieczenia wizyty”. Rolę prokuratury w tej sprawie znamy. Ona być może ulega zmianie, o czym może świadczyć pełene niepokoju wiercenie się Bronia połączone z coraz mniej śmiałymi pohukiwaniami, odwołanie prokuratora Parulskiego, i przywrócenie do pracy prokuratora Pasionka po oczyszczeniu z zarzutów (informacja z czwartku 1 Marca 2012 - podaję, bo nie wiem, kiedy skończę A aby skończyć – a myślę, że dosyć wyczerpująco opisałem istotę i rolę Zespołu – trzeba dodać, czego możemy spodziewać się przed ogłoszeniem końcowego raportu prac Zespołu, jakiego rodzaju „narracji” osłabiających jego wydźwięk. Na tym etapie prawda jest taka, że dla większości (tej zainteresowanej w ogóle sprawą) opinii publicznej raport Millera jest martwy, do tego obciachowy, i passe (a to wbrew pozorom ważne). Nie wiem, czy Państwo, poddani strumieniu silnej psychostymulacji, zauważyli, że obskurancka sekta pancernej brzozy znikła jak sen złoty, nie ma. Ten instrument propagandowy się zużył, ośmieszył, sprawy są na innym etapie. Delegaci, bądź aktywowani funkcyjni, dotychczas udający wielkich przyjaciół tej czy innej postaci, a Zespołu i posła Macierewicza w szczególności będą działali dwutorowo. Po pierwsze będą usiłowali pobudzić emocje i skanalizować krytykę tego raportu tak, żeby wychodziła ona nie od brzozo-pancernych, ale od swoich. Na to nie wolno się dać nabrać, po to Państwu wyłuszczyłem na początku najważniejsze cele, jakie stoją przed Zespołem. Trzeba odczekać, a potem zabrać się za spokojne analizowanie jego zawartości, pamiętając o ograniczeniach, jakim podlega. Druga, groźniejsza strategia polega na napompowaniu oczekiwań, sugerowaniu, że prace Zespołu przebiegają w ścisłym porozumieniu i przy przepływie informacji z prokuratur (tak nie jest), w związku z tym raport przyniesie ostateczne, niepodważalne i oparte na badaniach dowodów materialnych ustalenia. To napompowanie będzie musiało powodować rozczarowanie, a jego głównym celem jest wpojenie przekonania, że Zespół zawiódł. Ci, którzy dzisiaj Was przekonują o przełomowym dla całego śledztwa znaczeniu raportu, o zawartych w nim niepodważalnych tezach, już za dwa miesiące będą lać łzy krokodyle, że tak mało udało się osiągnąć. Nie dajcie się na to nabrać. Największym osiągnięciem raportu będzie dalszy krok w stronę lub ostateczne zdezawuowanie bubla Millera. Tylko tyle i AŻ TYLE. W oparciu o taką podstawę będzie można zacząć drogę ku zmianie ustroju i ku wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej, w czym Zespół Parlamentarny będzie miał swój niekwestionowany i pierwszoplanowy udział. A nam pozwólcie szukać, myśleć i kombinować dalej. ROLEX

Gawronizacja edukacji przedszkolnej na chwałę burmistrza, a nie dla dzieci Właścicielem najdroższej motorówki świata o nazwie „Eclipse” jest rosyjski miliarder, właściciel klubu Chelsea, Roman Abramowicz. Jej wartość jest szacowana na 600 mln dol. Właścicielem trzeciej najdroższej motorówki świata o nazwie „Dubai” jest szejk Mohammed bin Rashid Al-Maktoum, władca Dubaju i premier Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jej wartość jest szacowana na prawie 300 mln dolarów. A kto jest właścicielem drugiej najdroższej motorówki świata? Ministerstwo Obrony Narodowej, które wydało na budowę kadłuba korwety „Gawron” prawie miliard złotych. Znajomy generał mówił mi, że gotową, strzelającą korwetę można kupić za połowę tej kwoty. I właśnie premier Tusk podjął decyzję o przerobieniu kadłuba korwety na żyletki. W ten sposób Gawron stał się symbolem marnotrawstwa pieniędzy podatników Wydawałoby się, że trudno znaleźć w Polsce przykłady marnotrawstwa pieniędzy podatników na podobną skalę. Niestety nie, okazuje się, administracja publiczna potrafi marnotrawić ciężko zarobione pieniądze podatników, bo już powstały i ciągle powstają setki „gawronów”. Nadciąga gawronizacja edukacji przedszkolnej. O co chodzi? O brak zdrowego rozsądku. Budowa publicznego przedszkola często kosztuje nawet kilkanaście milionów złotych. Na przykład najnowocześniejsze przedszkole publiczne na Targówku ma salę teatralną w kształcie dyni wykonaną z egzotycznego drewna, która kosztowała około miliona złotych. Za niewiele ponad tę sumę można wybudować całe nowoczesne prywatne przedszkole dla takiej samej liczby dzieci jak to publiczne. Prywatne przedszkole musi jeszcze zainwestować w grunt, a publiczne zwykle dostaje działkę od miasta, ale nawet mimo to niepubliczne powstają dużo taniej. Podobnie jest z kosztami funkcjonowania przedszkola publicznego i prywatnego świadczącego usługi dla podobnej liczby dzieci: koszty publicznego przedszkola z sześcioma oddziałami (bez wyżywienia i zajęć dodatkowych) to 1,4 mln złotych, a prywatnego około 800 tys. No dobrze, może jest tak, że publiczne przedszkola oferują wyższą, jakość usług, dlatego muszą być droższe. Wręcz przeciwnie. Grupy w przedszkolach publicznych liczą po 25 – 30 dzieci, a w prywatnych 15 – 18. Raport NIK z czerwca 2011 r. pokazał, że przedszkola publiczne są przepełnione, co ogranicza możliwości rozwojowe dzieci i stwarza ryzyka dla ich bezpieczeństwa. W dodatku wciąż prawie połowa polskich dzieci w wieku 3 – 5 lat nie korzysta z opieki przedszkolnej, co nas lokuje na szarym końcu Europy. A przypomnijmy, że kompetencje społeczne pozyskane w wieku 3 – 5 lat są kluczowe dla dalszego rozwoju dziecka. Bezpłatna opieka nad dziećmi w przedszkolu publicznym to tylko 5 godzin, więc potem trzeba skombinować babcię lub dziadka albo zapłacić za zajęcia dodatkowe. Na przykład warszawskie przedszkole publiczne dostaje od państwa 800 złotych na dziecko za opiekę do godz. 13, a potem trzeba jeszcze dopłacić 500 złotych, żeby maluch miał takie zajęcia jak w przedszkolu prywatnym. Czyli słowo „darmowe” w odniesieniu do przedszkola publicznego jest nieporozumieniem. Skoro publiczne przedszkola aż tyle kosztują podatnika, a oferują porównywalną, jakość kształcenia maluchów dopiero jak się słono zapłaci, to, dlaczego powstają kolejne „gawrony”? Chodzi oczywiście o wybory i o przecięcie wstęgi. Lokalny kacyk dysponujący pieniędzmi podatników uważa, że jak wybuduje przedszkole i przetnie wstęgę przed wyborami, to zostanie wybrany na kolejną kadencję. A im większe i droższe będzie przedszkole, tym większa szansa na wygraną. I „gawrony” powstają jak grzyby po deszczu. Samorządów w mniejszych miasteczkach i wioskach nie stać na budowę „gawrona”, więc jedyną nadzieją dla malucha na dostęp do edukacji przedszkolnej jest przedszkole prywatne. Do tej pory dostawało ono z budżetu gminy na jedno dziecko 75 procent wysokości dotacji, jaką dostaje przedszkole publiczne. Ale ponieważ minister finansów zaczął dociskać fiskalnym kolanem samorządy, te muszą na czymś oszczędzać, żeby starczyło na budowę chodników. No to zaczęły oszczędzać na dzieciach. I zaczęto kombinować przy dotacjach, że owszem, damy 75 procent, ale tak kreatywnie zmniejszymy kwotę, od której się to liczy, żeby wyszło jak najmniej. W efekcie dofinansowanie jednego dziecka w przedszkolu prywatnym zostało obniżone do poziomu z 2006 roku. Nic dziwnego, że przedszkola prywatne muszą podnosić czesne. A potem lokalny kacyk powie: patrzcie, jakie drogie są prywatne przedszkola, ja wam wybuduję „darmowego gawrona” i wygram kolejne wybory. I jeszcze będę miał gdzie zatrudnić rodzinę. Wszyscy wiedzą, że minister finansów po czterech latach prowadzenia rozpasanej polityki fiskalnej w końcu zaczął szukać oszczędności. I cichaczem, tak żeby nikt się nie zorientował, szykuje zmianę w ustawie o finansach publicznych, która pozwoli gminom jeszcze bardziej obciąć dofinansowanie do dziecka w prywatnym przedszkolu. Wtedy popadają przedszkola w małych miasteczkach i wsiach i dzieci zostaną pozbawione szans na równy start w XXI wiek. Budowa korwety „Gawron” pokazała, że w Polsce możliwe są nieprawdopodobne patologie w wydawaniu pieniędzy publicznych, a mądre decyzje podejmujemy dopiero, jak dokona się wielka szkoda. W przypadku edukacji przedszkolnej naszych dzieci można jeszcze naprawić szkody, zanim dokona się pełna gawronizacja przedszkoli. Co należy zrobić? Pieniądze powinny iść za dzieckiem, rodzic dokonuje wyboru przedszkola, a dofinansowanie w pełnej wysokości trafia do przedszkola, do którego uczęszcza maluch, bez względu na formę własności. Jednocześnie mierzymy, jakość przedszkola na podstawie ankiet rodziców i dalszych losów absolwentów. Wtedy mamy wysoką, jakość edukacji przedszkolnej i jednocześnie unikamy tworzenia kolejnych „gawronów”, bo rynek i konkurencja wymuszą, jakość i efektywność.

Prof. Krzysztof Rybiński

Klasa zadowolonych "Ja nie rozumiem tych ludzi" - mówił w "Zmiennikach" Barei klient, patrząc przez szybę taksówki na tratujących się na przystankach tramwajowych i autobusowych pasażerów. "Zamiast zamówić sobie na rano radio taxi, pojechać jak człowiek, wygodnie i na czas, to oni się gniotą w tych tramwajach, spóźniają przez to do pracy, denerwują...". Pokręcił jeszcze parę razy ze zdumieniem głową i wysiadł pod ministerstwem. Podobne zdumienie prezentują przedstawiciele elit klasy panującej III RP. Nie mogą się nadziwić, że Polacy się nie cieszą. Przecież tak się znakomicie rozwijamy! Mamy wzrost gospodarczy najwyższy w Europie. Mamy taki piękny stadion i nowy dworzec obok niego, w najwyższym europejskim standardzie. Będziemy w końcu kiedyś tam mieć autostrady, przynajmniej te główne. I na świecie nas cenią... No, dobrze, może bez przesady, ale przynajmniej nie krytykują tak jak za rządów PiS czy jak teraz jeżdżą po Węgrzech. Czemu się ci ludzie nie chcą cieszyć? "Za oknami świta, widać, że rozkwita..." (kto nie zna, łatwo wygugla), a ci Polacy jacyś tacy... Część odpowiedzi na to nurtujące coraz liczniejszych celebrytów i celebrytanów III RP pytanie znaleźć można na stronach portalu, w dziale wiadomości ekonomicznych. Wczoraj przeczytałem tam niusa - na pewno jeszcze wisi - o raporcie OECD badającym wydajność pracy w poszczególnych krajach. Z tego raportu wynika, że Polacy są jednym z najciężej w Europie pracujących narodów (1939 godzin rocznie) i zarazem tym, z którego pracy najmniej wynika. Statystyczny Norweg w ciągu godziny pracy wytwarza dobra i usługi wartości 75 dolarów, a statystyczny Polak - tylko 25 dolarów. Jest to najniższa efektywność gospodarki nie tylko w UE, ale w ogóle w Europie. Wsadźcie se w buty wskaźnik PKB, który mierzy tylko obrót pieniądza i nakręcany jest w naszym wypadku zadłużeniem. Oto jest prawdziwy miernik stanu Polski po pięciu latach rządów Tuska i jego cwaniackiego dworu. W jednej ze swoich książek nazwałem to "pływaniem w kisielu". Żeby zrobić to, co w normalnym państwie jest rzeczą oczywistą, rutynową, omal niezauważalną - Polak musi się urobić po łokcie. Pokonać dziesiątki idiotycznych barier, wydobyć jakieś kretyńskie zgody i zezwolenia, przebić się przez wszechogarniający bardak... Tak, w końcu da się to zrobić, w końcu da się coś osiągnąć. Nawet stadion zbudować. Tylko wszystko wielokrotnie większym kosztem niż by było można, gdybyśmy nie żyli w państwie, które zbudowano pod potrzeby niezamieszkującego go narodu, ale zaborcy, i które nadal tak właśnie funkcjonuje, bo inaczej nie może - jako aparat ucisku działający w interesie kilkumilionowej nomenklatury. I nie zmienił charakteru tego państwa fakt, że zza pleców tej nomenklatury zniknął budzący grozę Wielki Brat; zresztą szybko znalazła sobie ona nowego patrona w Wielkiej Europie. Nomenklatura, klasa panująca, "elity III RP" - można to nazwać, jak kto chce, jeśli określenie ma być mądre, to niech będzie, za Milovanem Dżilasem, "nowa klasa" - a właściwie "jeszcze nowsza klasa". Ma ona swoją reprezentację polityczną - Partię i jej stronnictwa sojusznicze, wymieniające się u władzy od dwudziestu lat; tylko krótki epizod rządu Olszewskiego oraz lata 2005 - 2007 były z innej bajki (i pamiętają wszyscy, w jakiej histerii żyły wtedy "elity"). Ma namiastkę swej ideologii, w postaci mętnie rozumianej "europejskiej normalności" i silny instynkt zbiorowego czy wręcz "klasowego" interesu. Trzyma, z natury rzeczy, korporacje zawodowe, media, większość kluczowych punktów państwa. W ostatnich latach pożyczyła i dostała z Unii bilion złotych, który, jak za Gierka, poszedł na przejedzenie i posłużył kupieniu sobie poparcia masy frajerów, łudzonych perspektywą awansu społecznego i europeizacji. Może z tym kisielem nie jest to dobra metafora? Może powinienem napisać, że próbujemy pływać, mając na plecach każdy po kilku pasożytów? Przecież każdy Polak, który rzeczywiście coś wytwarza, musi utrzymywać nie tylko rządową biurokrację (wzrost, przypomnijmy, o 100 tysięcy zatrudnionych, o jedną czwartą, w ciągu czterech pierwszych lat rządów PO), ale także wielomilionową "sferę publiczną", w której dominują, tak samo jak za PRL, ludzie, których "praca" nie przynosi nikomu żadnego pożytku. Całą tę "biurową klasę średnią", będącą głównym społecznym zapleczem PO i głównym konsumentem jej mediów. Istota sprawy, którą dobrze pokazuje między innymi wspomniany wyżej wskaźnik ekonomiczny, jest to, że odtwarzając układ społeczny PRL, odtworzono też jego zasadniczą cechę: niemożność. Państwo zbudowane na zasadach nomenklaturowych, w którym awans uzależniony jest od znajomości i pokrewieństwa, a wszelki sukces reglamentowany przez panującą "nową klasę", jako tako funkcjonuje tylko wtedy, gdy jest obficie zasilane z zewnątrz. Marnotrawi pracę i pieniądze, osiąga zamierzone cele ogromnym kosztem, grzęźnie w bałaganie i potyka się o własne nogi, z elementarnych zobowiązań państwa wobec obywateli wywiązuje się coraz marniej, brnie w długi, ale - jako tako się kręci. Biurowa klasa średnia, kurczowo trzymająca się swych ideologów z "Wyborczej" i TVN, może powtarzać jak mantrę: "ale się przecież buduje, ale się przecież zbudowało, i po co to ciągłe narzekactwo, że drogi popękały czy że dach się nie zamyka, szczególnie, że wcale nie padało". I po całych dniach nudzenia się przy służbowych komputerach wypisywać swoje jednostajnie antypisowskie i prorządowe brednie na internetowych forach. Ale kiedy zewnętrzne zasilanie się skończy - a kończy się nieubłaganie - wszystko się musi rozsypać, jak układana w pośpiechu na mrozie nawierzchnia autostrad. To nie jest kwestia takiego czy innego ministra - Mucha ze swym fryzjerem, Nowak czy Graś to objawy choroby a nie jej przyczyna. Struktury budowane przez klasę panującą i jej kadry są zdolne tylko do jednego, do "dojenia" państwa i poddanych. Natomiast każdy inny problem - służba zdrowia, refundacja leków, dostosowanie do norm unijnych dowodów osobistych, papier toaletowy, sznurek do snopowiązałki i tak dalej - jest dla nich problemem coraz bardziej nierozwiązywalnym. Miażdżący polityczny sukces Tuska sprawił, że III RP nie jest już w stanie zejść z równi pochyłej bez poważnych społecznych wstrząsów. Jeszcze Nowsza Klasa nie jest w stanie naprawić państwa, które przez dwadzieścia lat, a zwłaszcza pięć ostatnich, zamieniała w karykaturę europejskiego modelu liberalno-socjalnego (też zresztą przeżywającego dziś kryzys). Nie jest w stanie wyłonić przywództwa politycznego, które by umiało podjąć taką naprawę, ani kadr, które by sobie z nią poradziły. Dlatego III RP jest w dłuższej perspektywie skazana na upadek tak samo, jak PRL po stanie wojennym. Kiedy i jak szlag ich wreszcie trafi - to nie jest pytanie ważne. Pytanie naprawdę ważne brzmi: czy opozycja jest w stanie zrobić to, do czego klasa panująca zdolna nie jest, zmodernizować Polskę i pchnąć ją na drogę stabilnego rozwoju - czy też, jak w roku 1989, znowu okaże się niezdolna do przełamania oporu społecznej materii i kolejna rewolucja okaże się tylko kolejnymi konwulsjami? To jest problem na miarę przetrwania polskiej państwowości. Rafał Ziemkiewicz

Gwiazdowski dla nczas.com o “tajemnicach handlowych” polskiego Ministerstwa Finansów oraz węgierskich reformach podatkowych Z prof. ROBERTEM GWIAZDOWSKIM rozmawia Rafał Pazio. NCZAS: Od początku roku obserwujemy tzw. protest lekarzy. Jednak ten spór to tylko jakiś symbol, bo w tle dochodzi do niezwykłego zjawiska o charakterze handlowym, to jest tajnego negocjowania sztywnych cen leków przez rząd. GWIAZDOWSKI: Trzy lata temu pytałem się, jakim cudem cena sztywna, której nie można obniżyć, miałaby być lepsza od ceny maksymalnej, którą można obniżyć. Nikt tym geniuszom z NFZ nie zabrania obniżenia ceny maksymalnej do takiego poziomu, na jakim dzisiaj ustalają cenę sztywną. Tego typu wątpliwości nie przedostały się nigdzie. Zrobiono to, co zrobiono. Ale dokładnie takie same rozwiązania przewidywała ustawa przygotowana za czasów PiS, lecz PiS nie zdążył jej uchwalić. Pamiętamy jedynie, jak agenci ścigali lekarzy łapowników. Przypomnę, że doktryna marksistowska, oparta na przekonaniu o sprzeczności prywatnych środków produkcji i społecznego procesu pracy, zakłada, że jedynym sposobem rozwiązania tego konfliktu jest uspołecznienie środków produkcji. Taki sam konflikt istnieje na przykład między prywatną nerką a uspołecznioną służbą zdrowia. Można uspołecznić nerki i wszystkie operacje przeprowadzić pod nadzorem prokuratorów. Chory człowiek nie potrzebuje ani ministra zdrowia, ani dyrektora, ani prokuratora. Potrzebujemy lekarza, a potem pielęgniarki, którym chcemy za leczenie zapłacić lub zapłaciłby nasz ubezpieczyciel. Awantura o recepty przysłania problem wprowadzania sztywnych cen na leki – w zaciszu ministerialnych gabinetów, w trakcie negocjacji urzędników z koncernami. Minister Arłukowicz twierdzi dodatkowo, że te negocjacje mają być tajne, bo państwo nie musi chyba ujawniać swoich „tajemnic handlowych”.

Czy ten konflikt wokół leków, oparty na złym prawie, jest początkiem serii? Jakie kolejne wydarzenia będą skutkiem kryzysu? Już za chwilę będziemy mieli świetną próbkę. Rząd proponuje wprowadzenie nowego podatku od kopalin. Co prawda dotyczy on tylko jednej spółki, czyli KGHM, ale determinacja rządu jest olbrzymia. Ja rozmawiam z inwestorami, którzy tutaj mają podobno wydobywać gaz łupkowy, żeby uczynić z Polski gazowy Kuwejt. Oni zaczynają mówić o tym, że trzeba się będzie stąd zabierać. Jeżeli z poniedziałku na wtorek można w taki sposób potraktować opodatkowanie czegoś, co już jest, czyli miedzi, można sobie wyobrazić, że ze środy na czwartek w taki sam sposób opodatkuje się co innego, na przykład gaz łupkowy, jeżeli się już do niego dokopiemy.

Dlaczego sytuacja na Węgrzech ostatnio Pana zainteresowała? Dlaczego wydaje się ona ważna dla Europy i dla Polski? Wcale nie uważam, że sytuacja na Węgrzech jest szczególnie istotna. Mnie zainteresowało zupełnie co innego. Zadałem sobie pytanie: dlaczego media tak bardzo czepiają się Węgrów? Przywoływano nawet autorytety. Václav Havel przed śmiercią wyraził niepokój o demokrację węgierską. Zarzucano Orbánowi, że przepycha ustawy, które likwidują równowagę między trzema gałęziami władzy, a zmiany w ordynacji mają pomóc utrzymać się przy władzy Fideszowi przez długie lata. Żadnych przykładów, tylko opinie. Ja się na polityce nie znam, ale dziwi mnie, że polski parlament ustawy „uchwala”, na przykład tę o refundacji leków, a węgierski parlament „przepycha”. Pewne rzeczy, które robi Orbán, niespecjalnie mi się podobają. Chodzi tu na przykład o ustawę medialną. Wiele innych rzeczy jak najbardziej da się porównać z tymi, które dzieją się w Unii Europejskiej. Może z wyjątkiem konstytucji, gdzie mamy invocatio Dei, co się w nowej Europie nie przyjęło. Generalnie Europie nie podoba się na Węgrzech ograniczanie Banku Centralnego. Nie wiem, jak postępowałyby rządy innych państw, gdyby na czele Banku Centralnego miały kogoś, kto myśli zupełnie inaczej niż one. Przypomnijmy sobie, co się działo, gdy w Polsce szefem banku centralnego został Sławomir Skrzypek. Nie wiem, skąd taka zapiekłość, wzywanie Orbána do dymisji, twierdzenie, że sytuacja jest katastrofalna, w momencie, gdy nie jest gorsza niż w przypadku innych krajów europejskich.

Więc ani ataki, ani moda na Orbána w jakimś sensie nie są uzasadnione? Jednak obniżył podatki. Orbán obniżył podatki dochodowe, ale podwyższył podatki konsumpcyjne. Osobiście mówię, że tak należy zrobić, mniej więcej od 15 lat. Dobrze, że Orbán zrobił to, co zrobił. W nowej węgierskiej konstytucji przewidziano limit zadłużenia w wysokości 50% PKB. Podatek CIT wynosi 19%, dla małych i średnich przedsiębiorstw został obniżony do 10%. Od 1 stycznia obowiązuje także liniowy podatek PIT ze stawką 16% i z ulgami na dzieci. A w Polsce nadal upieramy się przy podatkowej progresji. VAT został podwyższony na Węgrzech do 27%. Na podstawowe produkty żywnościowe VAT wynosi 18%, na prasę i książki 5%.

Rozwiązania proponowane na Węgrzech to zupełnie inna, jakość niż w Polsce. W ostatnim raporcie Taxing Wages wykonanym dla OECD eksperci wyraźnie zaczynają przebąkiwać, że to jest właściwy kierunek. Trzeba obniżyć opodatkowanie podatkami bezpośrednimi, zwłaszcza opodatkowanie pracy, a ewentualne ubytki uzupełnić większym opodatkowaniem konsumpcji przez podatki pośrednie. To jest realizacja tego, co sugerują eksperci OECD. W kilku innych kwestiach też uważam, że Orbán ma rację. Na przykład w przypadku OFE, co na Węgrzech trochę inaczej się nazywa, ale chodzi o prywatne fundusze emerytalne. Myśmy obniżyli składkę, robiąc to pod przymusem administracyjnym, natomiast Orbán dał Węgrom wybór. Orbán powiedział jedynie, że jeśli zostaną w funduszach prywatnych, nie będą mieli państwowej gwarancji emerytury. To jest najlepszy sposób wyjścia z problemu polskiego OFE. Do OFE nas pod przymusem wprowadzono, w związku z powyższym lepiej by było, żeby dano nam wybór, czy chcemy tam pozostać, czy nie. Znowu w tym obszarze Orbán zrobił lepiej niż rząd Polski, który administracyjnie obniżył składkę.

Dlaczego w Polsce budżet jest takim bożkiem, który odbiera rządzącym rozum i każe szukać obciążających rozwiązań, podatków, które nie pozwalają się rozwijać gospodarce. Istnieje przeświadczenie, że to dzięki budżetowi państwo się może rozwijać. To przeświadczenie podpowiada, że państwo nie rozwija się dzięki ludziom, przedsiębiorcom, tylko dzięki wydawaniu pieniędzy przez rząd. Dlatego budżet staje się świętą krową, zwłaszcza, że znajduje się tam pozycja, która nazywa się deficytem. A to powoduje, że pojawia się dług, a jak kończy się nadmierne zadłużanie przy jednoczesnym ograniczaniu realnej gospodarki, pokazuje dziś Francja, która utraciła rating. Nie przywiązuję do tego specjalnej wagi, szczególnie po bankructwie Enronu albo Lehman Brothers, ale jest to jakiś sygnał, dosyć wyraźny symptom. Rafal Pazio

Stachanowska aktywność służb porządkowych i specjalnych w sprawie protestów przeciw ratyfikacji ACTA Kiedy okazało się, że żadna z przyjaznych rządowi sił nie kontroluje protestujących przeciw ACTA do akcji wkroczyła policja i ABW. “Gazeta Wrocławska”, a za nią portal legnica.naszemiasto.pl, poinformowała o gorliwości służb porządkowych z Głogowa, które przesłuchują organizatorów protestów przeciw ACTA. Póki, co wezwania otrzymały cztery osoby: dwóch studentów, uczeń (liceum? gimnazjum?) i pracownik jednej z głogowskich firm. Według gazety prawdopodobnie odpowiedzą oni za wykroczenie, jakiego mieli dopuścić się podczas manifestacji. Organizatorzy legalnej manifestacji z 11 lutego podeszli pod biuro poselskie Ewy Drozd (Platforma Obywatelska). Oprócz skandowania haseł, których wspólnym mianownikiem była niechęć do Donalda Tuska oraz ratyfikacji przez Polskę międzynarodowej umowy ACTA, kilku uczestników “ocenzurowało” okna biura poselskiego nalepkami z napisem “ACTA”. Policja, która przyglądała się całemu zdarzeniu nie reagowała. Potwierdza to Bogdan Kaleta z Komendy Powiatowej Policji w Głogowie. – Wtedy nie reagowaliśmy, ponieważ nie było takiej potrzeby. Manifestacja była pokojowa i nie musieliśmy jej przerywać – tłumaczy w “Gazecie Wrocławskiej”. Ponieważ “nikt nie wybijał okien, nikt nie niszczył samochodów” została sporządzona jedynie dokumentacja z miejsca zdarzenia (kliknij). Dopiero po całym zajściu KTOŚ upomniał się o wyciągnięcie konsekwencji wobec manifestujących. Gorliwość policji musi zastanawiać w kontekście działań, które służby porządkowe i – co ważne – służby specjalne podjęły po fali protestów przeciw ACTA, które w styczniu i lutym zaskoczyły rządzącą Platformę Obywatelską (politycy obozu władzy “całkowicie pogubili się przy masowym proteście internautów”). Zwłaszcza w polskiej blogosferze i serwisach społecznościowych pojawiają się relacje osób, które – zwykle w charakterze świadków – są wzywane przez policję oraz Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego (!!!) do składania zeznań “w sprawie ACTA” (ciekawa dyskusja wywiązała się m.in. tutaj). Zanim oddamy głos Robertowi Winnickiemu – zaangażowanemu w protesty przeciw ACTA prezesowi Młodzieży Wszechpolskiej, który jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na nadgorliwość policji i ABW – warto wspomnieć o Telewizji Trwam. Jest to chyba jedyne nieinternetowe medium o zasięgu ponadregionalnym, które zwróciło uwagę na fakt rozpracowywania przez służby specjalne organizatorów protestów. Do programu “Rozmowy niedokończone” TRWAM zaprosiła m.in. Justynę Koziatek, kilkunastoletnią (!) koordynatorkę protestów przeciwko ACTA w Szczytnie. Uczennica została wyciągnięta z lekcji (!) w celu złożeniu wyjaśnień (!) w związku z manifestacją. W gabinecie dyrektora czekał na nią policjant, który próbował wybadać m.in. czy wraz ze znanymi sobie osobami planuje udział w kolejnych manifestacjach. Program z TV TRWAM poświęcony ACTA można obejrzeć tutaj (kliknij). Wypowiedz pani Justyny oraz innych osób “na celowniku służb” można obejrzeć tutaj (kliknij). Za podsumowanie stachanowskiej aktywności służb mundurowych niech posłuży artykuł wspomnianego Roberta Winnickiego, który opublikowaliśmy w NCZ! (numer 09/2012). Młodzi w działaniu – służby pod domem? W jednym z miast ABW poprosiła na rozmowę członka grupy organizującej protesty anty-ACTA. O co się pytano? Czy tylko o ACTA? Nie tylko – padły pytania o praktycznie wszystkie wydarzenia i siły opozycyjne wobec rządu. Władza obawia się społecznego buntu. Obawa ta jest całkowicie uzasadniona. Bezmiar nieudolności, kłamstwa i pospolitej zdrady interesów narodowych, jaki dotyka nasz kraj pod rządami Platformy, spotyka się z coraz większym oporem społecznym. Pomimo zwartego szyku medialnych obrońców rządu, z TVN na czele, system, który stworzyli, przestaje się domykać, głównie za sprawą internetu i garstki niezależnych mediów. Wszystko wskazuje na to, że rząd docenił zagrożenie i postanowił rzucić na front służby specjalne. Większość osób, które uczestniczyły 11 listopada ubiegłego roku w Marszu Niepodległości, mogła zaobserwować prowokacyjne działania służb policyjnych. Kilka tysięcy spośród nich doświadczyło zatrzymań autobusów jadących do lub z Warszawy, było nagrywane, legitymowane itd. Wydarzenia z placu Konstytucji i placu Na Rozdrożu ciągle czekają na wyjaśnienie, a pytań wraz z upływem czasu wcale nie ubywa. Jedno jest pewne; dwadzieścia-trzydzieści tysięcy Polaków maszerujących w narodowo-patriotycznej manifestacji przestraszyło rządzących. Zwłaszcza, że skala zjawiska była na tyle duża, iż nie udało się sprawy zamieść pod dywan, pomimo jednolitego chóru prorządowych mediów, z czołowymi stacjami telewizyjnymi na czele. Kolejny przejaw „buntu młodych” – bo tak trzeba określić to, co się dzieje – miał miejsce przy okazji sprawy ACTA. Pokolenie, które urodziło się albo, co najmniej wychowało po roku 1989, to 85-90% uczestników Marszu Niepodległości i 95% uczestników protestów przeciwko umowie ACTA. Przełom stycznia i lutego musiał być dla rządzących szczególnie dramatyczny. Całkowicie pogubili się przy masowym proteście internautów, który błyskawicznie przeniósł się na ulicę. W ciągu kilku ostatnich dni stycznia manifestowało w sumie ponad 100 tys. ludzi. Liczba, jak na polskie warunki, ogromna. W wielu miastach były to największe wystąpienia antyrządowe od upadku komunizmu. Manifestacje są z punktu widzenia rządzących szczególnie groźne. Nie tylko, dlatego, że tak wielkie, że tak żywiołowe i spontaniczne. Nie tylko, dlatego, że manifestanci to w większości ludzie, których Platforma uważała za „swoich”, za kupionych mirażami beztroskiego, „europejskiego” życia. Jedną z głównych trosk, jaka niewątpliwie od pierwszych momentów zaczęła zaprzątać głowy polit-technologów obecnej władzy, było pytanie: kto ich organizuje? Kto wyprowadza ich na ulice? Wiadomo – żeby kogoś zwalczać, trzeba cokolwiek o nim wiedzieć. Na twarz protestów próbowano wykreować Palikota, czyli człowieka politycznie wyhodowanego przez Tuska na „trudne czasy”. Dużo można by o Palikocie mówić, lecz jedno jest pewne: żadnym interesom obecnej nomenklatury nie zagrozi, ponieważ jest jej częścią, niezbędnym uzupełnieniem, no i potencjalnym koalicjantem, rzecz jasna. Palikot, wypromowany przez Tuska, zmieniający poglądy o 180 stopni, co dwa lata, stanowić ma jeden z tuskowych „wentyli bezpieczeństwa”, koło ratunkowe. Ale Palikot nie wypalił – został wyrzucony z warszawskiej manifestacji anty-ACTA, a jego zagrywka na podzielenie protestujących przez atak na symbole religijne – skrytykowana w zgodnym oświadczeniu organizatorów akcji ulicznych z całego kraju. Dodajmy, że sam fakt zajmowania wspólnego stanowiska i współdziałania organizatorów spontanicznie skrzykiwanych manifestacji, z których większość postanowiła kontynuować rozpoczętą współpracę, wcale nie jest taki oczywisty. Zebrali się, bowiem ludzie bardzo różni. Poniżej krótka próba charakteryzacji, opisania środowiska – jest to oczywiście próba zupełnie subiektywna i siłą rzeczy generalizująca. Wśród sprofilowanych ideowo dominują przede wszystkim narodowcy (hasło do największej fali protestów, 25 stycznia, wyszło od Wszechpolaków), konserwatywno-liberalni wolnościowcy i ludzie o poglądach wyraziście lewicowych. Bardzo dużą grupą są ludzie nieprezentujący żadnej konkretnej tożsamości ideologicznej, skupiający się na poruszającej ich sprawie ACTA i antyrządowych protestach. Oprócz kilku osób z grona wyspecjalizowanych fundacji i organizacji pozarządowych, które w ruch anty-ACTA zaangażowane są od dłuższego czasu, przygniatającą większość stanowią ludzie młodzi albo bardzo młodzi. Również większość to nowicjusze, jeśli chodzi o jakąkolwiek szerszą działalność społeczną. Nie można ich jak dotąd w żaden sposób kontrolować; struktura jest luźna i chaotyczna, a przez to również trudniejsza do ogarnięcia jakimś planem operacyjnym, do podzielenia albo zmarginalizowania. Protest przeciwko ACTA pełnymi garściami czerpie z różnych tradycji – duch walki polskiego narodu o wolność i sprzeciwu wobec komunistycznego totalitaryzmu miesza się z przyśpiewkami zaczerpniętymi z zeszłorocznych akcji kibiców czy antyrządowymi hasłami o anarchistycznym posmaku. Co pozostało władzy, kiedy okazało się, że żadna z parlamentarnych albo przynajmniej znanych/bliskich sił nie kontroluje protestujących, a Palikotowi, namaszczonemu na zagospodarowanie „młodych gniewnych”, nie udało się tego zrobić? Pozostały służby, a konkretnie najpierw policja. Ciężko w tej chwili określić liczbę osób, które zostały „odwiedzone” w domach czy szkołach albo z rodzicami, których rozmawiano. Z pewnością jest to minimum kilkanaście – tyle relacji mamy potwierdzonych. Po każdej publikacji w tej sprawie zgłaszają się jednak nowe osoby, więc rzecz może dotyczyć nawet kilkudziesięciu miejsc w kraju. O co chodzi? Pisaliśmy już o tym – z pewnością o informacje, ale również zastraszenie. Licealista, którego nachodzą w domu lub w szkole mundurowi, ma prawo się zniechęcić. Albo też dostać zakaz jakiejkolwiek działalności od przestraszonych rodziców. W ostatnich dniach w działania całkiem jawne (co do prowadzenia tych zakulisowych nie mamy żadnych wątpliwości) włączyła się również Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W jednym z miast ABW poprosiła na rozmowę członka grupy organizującej protesty anty-ACTA. O co się pytano? Czy tylko o ACTA? Nie tylko – padły pytania o praktycznie wszystkie wydarzenia i siły opozycyjne wobec rządu: ■ Marsz Niepodległości, ■ lokalnych działaczy narodowych i wolnościowych, ■ kibiców. Co ciekawe, relacja ze spotkania z ABW kończy się napomknieniem, że po wizycie w domu kolegi, o którego funkcjonariusze specsłużb również wypytywali, nasz rozmówca natknął się na dwóch panów siedzących sobie w samochodzie pod domem odwiedzanego. Powie ktoś: o niczym nie musi to świadczyć, czysty zbieg okoliczności plus mania spiskowa. Być może… Faktem jest, że chwilę po tym jak dotarły do mnie informacje o przebiegu „rozmowy” z ABW (mieszkam na drugim końcu Polski), połączone z przypuszczeniami co do smutnych panów w samochodzie, odwiedzili mnie dwaj działacze narodowi. Wracali z większego spotkania lokalnych młodych aktywistów szeroko pojętej, nieestablishmentowej prawicy – narodowców, konserwatystów, wolnościowców. Ponad trzy godziny burzliwych dyskusji i pomysłów – kolejne świadectwo, że w środowisko młodych „buzuje”. Podzielili się wrażeniami, ja z kolei opowiedziałem o historii z ABW z innego miasta. Porozmawialiśmy, wyszli. Po chwili dostałem SMS-a: „Dwóch gości siedziało w aucie pod klatką”. Możecie nazywać to urojeniami, manią prześladowczą itd., ale naprawdę zacząłem się zastanawiać, czy panowie wiedzieli, pod którą klatką mają stać, czy raczej przyjechali za kolegami bezpośrednio po spotkaniu… Po co napisałem ten tekst? Żeby wzbudzić sensację, niepokój, zamieszanie? Wręcz przeciwnie – przesłanie jest następujące: ■ wahających się, czy zacząć działać, zachęcić do działania – każda para rąk się przyda, tylko razem coś zmienimy; ■ niepewnych i przestraszonych aktywistów zmotywować do dzielenia się informacjami i organizowania; są nas w stanie zneutralizować jedynie pojedynczo; ■ pewnie prących do przodu ostrzec, że im większy sukces, tym silniejsza reakcja przeciwników i tym większe zagrożenia, wymagające zarówno zdecydowania, jak i rozsądku. „Obawiać się należy nie tych, którzy walczą, lecz tych, co unikają walki”.

ROBERT WINNICKI

Cenckiewicz dla nczas.com: Lustracji w Polsce nie ma i już nie będzie O powrocie sprawy „Bolka” z historykiem, publicystą, doktorem habilitowanym SŁAWOMIREM CENCKIEWICZEM, rozmawia Rafał Pazio. NCZAS: Czym Pan uzasadnia „cudowne” odnalezienie dokumentów dotyczących tajnego współpracownika o ps. „Bolek”? Znalazły się praktycznie „pod latarnią”, czyli w samym Sejmie. CENCKIEWICZ: Nie mamy pewności, że w archiwum Sejmu znajdują się te dokumenty. Niemniej jednak z ustaleń Cezarego Gmyza z „Uważam Rze” wynika, że tzw. komisja Ciemniewskiego korzystała z tych materiałów zarówno w siedzibie MSW, jak i w Kancelarii Sejmu. Należy, więc zrobić wszystko, by wydobyć tę dokumentację i czym prędzej zabezpieczyć przed ewentualnym procesem „brakowania”. Pamiętajmy, że akta „Bolka” były w Polsce po 1989 roku systematycznie prywatyzowane lub niszczone przez najwyższych rangą urzędników państwowych. Musimy, zatem z rezerwą podchodzić do zapewnień kierownictwa Sejmu, że wszystko zostanie w należyty sposób sprawdzone.

Jak Pan odczytuje, interpretuje tę kolejną odsłonę wojny na górze? Nie zgadzam się z taką interpretacją. Cały mainstream III RP – od polityków układu rządowego poprzez lewicową opozycję aż po najbardziej poczytne i opiniotwórcze media – jest za ukryciem wszelkich papierów kompromitujących Wałęsę. Jego agenturalna przeszłość jest przecież kłamstwem założycielskim okrągłostołowego państwa, stąd też Wałęsy bronią zgodnie Jaruzelski, Kwaśniewski, Mazowiecki, Tusk i ludzie komunistycznych tajnych służb, atakując przy tym brutalnie historyków piszących na ten temat. Nieprzypadkowo książkę „SB a Lech Wałęsa” i jej autorów wzięli pod lupę funkcjonariusze ABW i prokuratura. Jej temat i treść nie została uzgodniona z okrągłostołowym mainstreamem, stąd ten furiacki atak jeszcze zanim się ona ukazała.

Jaki jest cel powrotu do kwestii „Bolka”? Jak powinna zostać dokończona ta sprawa, ta część lustracji?

Realnie lustracji w Polsce nie ma i już nie będzie. Logika sądów i przyjęta linia orzecznicza opiera się, bowiem na orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego z 10 listopada 1998 roku, które w nowatorski sposób (mówiąc delikatnie) i daleki od wiedzy historycznej zdefiniował pojęcie współpracy z bezpieką. W taki sposób, że trudno znaleźć agenta odpowiadającego kryteriom przyjętym przez Trybunał. Późniejsza praktyka wykazała, że tak skonstruowane wymogi Trybunału wyeliminowały z zasięgu lustracji zdecydowaną większość osób, co, do których istnieją dowody współpracy z komunistycznymi wojskowymi lub cywilnymi służbami PRL. Wspólnie z Piotrem Gontarczykiem poddaliśmy tę kwestię drobiazgowej analizie w książce „SB a Lech Wałęsa”, której wnioski są niezwykle smutne dla państwa polskiego. Stąd też każdy, komu zależy na odcięciu komunistycznej przeszłości, winien się dziś skupić na dostępności do archiwów IPN, umiejętności pozyskiwania z nich wiedzy i sposobach jej upowszechniania. Musimy w tym względzie wyręczyć niejako polskie państwo, które przypomina ślepca nieodróżniającego zdrajcy od bohatera. Musimy w ten sposób bronić Polski przed agenturą, której linki prowadzą często do obcych ambasad i stolic. Rafal Pazio

Przypadek Wałęsy Coraz częściej i mocniej dostrzegamy, że narodzinom III RP towarzyszyły najróżniejsze patologie, zaniedbania i zaniechania. To nic nowego pod polskim słońcem. Od lat mówimy o tajnych umowach w Magdalence, o grubej kresce Mazowieckiego i jej konsekwencjach. Kiedy jednak dziś patrzę na sprawę Lecha Wałęsy z początku lat 90, z bólem w sercu widzę, że narodzinom polskiej demokracji towarzyszyła zdrada. I to w wydaniu najbardziej groźnym dla funkcjonowania państwa. Wcale nie przesadzam ani nie zafałszowuję swojego dzisiejszego odczucia. Przez wiele lat, podobnie jak miliony Polaków, patrzyłem na Wałęsę – żeby rzecz ująć najkrócej – jak na prawdziwego bohatera narodowego. Ten rozziew między pielęgnowanym i kultywowanym obrazem przywódcy "Solidarności", symbolem walki z komunizmem, a tym, co robił, kiedy pełnił urząd prezydenta, ciągle jest niezaleczoną raną w dziejach ostatnich dwóch dekad.
Odpowiedzialność wielkich Akurat w momencie, gdy zaczynałem pisać ten tekst, przeczytałem słowa jednego z posłów PO, który grzmi, że nikczemnością i podłością jest wypominanie Wałęsie jego przeszłości. Przecież to postać historyczna, jeden z niewielu Polaków znanych na całym świecie. To niewątpliwie prawda. Ale właśnie, dlatego, że nie jest nieznanym, szarym człowiekiem, jego czyny są bardziej haniebne. Chodzi o zniszczenie części dokumentów, które mogły wskazywać na współpracę Wałęsy z SB w latach 70. Zniszczenia tego prawdopodobnie dokonał on sam lub ktoś z jego otoczenia. Jest oczywiste, że zdrada ma różne oblicza, a jej ocena moralna podlega gradacji. Może się przejawiać na różnych płaszczyznach i w różnych sferach życia publicznego. Ten rodzaj zdrady, której dopuścił się Wałęsa, dotyka obszaru życia państwowego i politycznego zarazem. Aby nie dopuścić do zachowania mocnych i wiarygodnych dowodów, wskazujących jednoznacznie na jego dawną współpracę z policją polityczną PRL, Wałęsa zdradził kilka fundamentalnych zasad wpisanych w najistotniejsze dla funkcjonowania państwa kodeksy postępowania. Ale także wartości nieujęte literą prawa, ale obowiązujące i przestrzegane w cywilizowanym świecie.
Czerwcowy przewrót W świetle późniejszych, przerażających posunięć Lecha Wałęsy, wyraźnie widoczny staje się prawdziwy powód przewrotu czerwcowego z 1992 r., tj. obalenie rządu Jana Olszewskiego. Powodem tak drastycznego posunięcia była uchwała Sejmu, nakazująca przeprowadzenie lustracji najważniejszych osób w państwie. Do jej wykonania zobowiązano Antoniego Macierewicza, wtedy ministra spraw wewnętrznych. W Sejmie już drugiego dnia po przyjęciu uchwały pojawiło się nieformalne lobby, które domagało się odwołania rządu. Jako drobną ciekawostkę przypomnę, że jednym z najgorętszych przeciwników lustracji i zarazem rządu, który próbował ją przeprowadzić, stał się od pierwszych godzin Michał Boni, wówczas poseł KLD. Jak wkrótce miało się okazać, widniejący na tzw. liście Macierewicza, jako tajny współpracownik SB. Do tej współpracy Boni się przyznał, jednak dopiero po 15 latach – w 2007 r. Ludzi zagrożonych ujawnieniem ich tajemnicy było wielu. Nikt z nich nie miał jednak do stracenia tak wiele jak Lech Wałęsa. Prezydent początkowo liczył na zastraszenie Macierewicza i Olszewskiego oraz ułożenie się z nimi. Pamiętam niezwykłą scenę, którą w tamtym czasie opisałem. Kiedy Macierewicz na dzień przed przekazaniem listy lustracyjnej był w Belwederze, powiedział Wałęsie, że i on na niej figuruje. Gdy Wałęsa zagroził ministrowi, że jeśli nie skreśli z listy jego nazwiska, to skończy się to dla niego źle, obecny przy rozmowie Mieczysław Wachowski, szef prezydenckiej kancelarii, patrząc Macierewiczowi wprost w oczy, przeciągnął dłonią po szyi. Listy znalazły się w Sejmie 4 czerwca. Tej samej nocy, kilkanaście godzin później, rząd Olszewskiego został obalony. A już następnej nocy nowe kierownictwo MSW i Urzędu Ochrony Państwa przejęło z rąk Macierewicza i byłego już szefa UOP Piotra Naimskiego dokumenty zatytułowane „Materiały dotyczące agenturalnej działalności Lecha Wałęsy w latach 1970–1976”.
Wyrwane donosy Dzień lub dwa dni później lekturę tych teczek rozpoczął Lech Wałęsa. Początkowo czytał je w pomieszczeniach UOP, znajdujących się pod kontrolą. Jednak wkrótce zażyczył sobie, aby jego teczki, w których były oryginały dokumentów, dostarczono mu do Belwederu. Zwrócił je pod koniec września. W wielu miejscach, w których wcześniej znajdowały się donosy TW „Bolka”, widniały strzępy powyrywanych kartek. Mimo to rok później, po wygranych przez SLD i PSL wyborach parlamentarnych, Wałęsa telefonicznie, w trybie pilnym, poprosił o powtórne wypożyczenie dotyczących go materiałów. I je dostał, dokonując kolejnych spustoszeń w kluczowych dokumentach. Do swojego procederu zdrady przepisów o prawidłowym funkcjonowaniu państwa wciągnął też innych, m.in. szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego, szefa UOP Gromosława Czempińskiego, prof. Jerzego Koniecznego. To, do czego dopuścił Wałęsa, nie może być traktowane w wymiarze zwykłego przestępstwa przeciw dokumentom. Z prostego powodu. Był w tym czasie najwyższą osobą w państwie. Zdradził – bo nawet trudno mówić „sprzeniewierzył się” – słowa przysięgi prezydenckiej. Po pierwsze, kiedy przysięgał, że „będzie strzegł niezłomnie godności Narodu”. Swoimi oszustwami i kłamstwami tę godność podeptał, sponiewierał i zdradził.
„Dochowam wierności postanowieniom Konstytucji” - to inny fragment prezydenckiego przyrzeczenia. Nie ma przepisu konstytucji, który uprawniałby prezydenta do nadużywania swojej władzy do złych celów. Ale przecież nie tylko formalne zasady zdradził Wałęsa. Zdradził też ideały Solidarności, których uczciwość i prawda stanowią niezbywalną część. Przygotowując tekst, korzystałem z książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”Jerzy Jachowicz

Sprawa Lotosu - sukces obywateli i opozycji! Obywatelski projekt ustawy o zachowaniu przez państwo większościowego pakietu akcji Grupy Lotos trafi do komisji skarbu państwa, gdzie będą prowadzone nad nim dalsze prace - zdecydowali posłowie. Opozycja przyjęła wynik głosowania owacją na stojąco. Zgodnie z projektem, państwo byłoby zobowiązane do zachowania większościowego pakietu akcji Lotosu, a nadzór nad tym pakietem sprawowałaby Rada Ministrów. Podpisy pod projektem zgromadził Komitet Inicjatywy Ustawodawczej Polski Lotos. W akcji przeciw prywatyzacji Lotosu aktywnie uczestniczyli też członkowie Klubów "Gazety Polskiej".
Przedstawiciel wnioskodawców Ireneusz Lipowski apelował do posłów, by nie odrzucali projektu. "Wczoraj (w czwartek, podczas pierwszego czytania) z tej trybuny apelowałem do ministrów i szarych eminencji tego rządu (...), przypominałem słowa klasyka: nie idźcie tą drogą! Donaldzie Tusk, Vincencie Rostowski, Michale Boni i Janie Krzysztofie Bielecki!" - mówił do posłów. Z sali odpowiadały mu oklaski. Proszony przez marszałek Sejmu Ewę Kopacz o "mniej emocji" - Lipowski odpowiedział: "Pani Marszałek, emocje są, bo być muszą". Zwrócił się do posłów, by uszanowali trud obywateli, którzy podpisali się pod tym projektem. Po zakończeniu dyskusji posłowie głosowali nad wnioskiem o odrzucenie projektu. Za odrzuceniem głosowało 215 posłów, 219 było przeciw, a 10 wstrzymało się od głosu. Tym samym posłowie zdecydowali, że projekt trafi do dalszych prac w komisji. Taki wynik głosowania posłowie Prawa i Sprawiedliwości, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Solidarnej Polski przyjęli owacją na stojąco, gratulowali też przedstawicielom komitetu inicjatywy ustawodawczej i skandowali "precz z komuną". Głosowanie poprzedziła awantura. Poseł PiS Dawid Jackiewicz pytał, czy członkowie Platformy Obywatelskiej należą do jakiejś partii rosyjskiej, ponieważ w opinii posła sprzedaż rafinerii doprowadziłaby do rosyjskiej dominacji na polskim rynku paliwowym. Minister skarbu państwa Mikołaj Budzanowski odpowiedział, że Prawo i Sprawiedliwość jest za to "partią oportunistów" i wytknął, że PiS za swoich rządów zgodził się na podniesienie cen rosyjskiego gazu dla Polski o 10 proc. W odpowiedzi Budzanowski został nazwany przez posła Jackiewicza "urzędasem".
"Już kilkukrotnie i z tej sejmowej mównicy, i podczas posiedzeń komisji skarbu państwa zwracałem uwagę prowadzącym obrady (...), żeby przywołali do porządku pana ministra Budzanowskiego, który notorycznie obraża, upomina, instruuje posłów o tym, jak powinni się zachowywać, co wiedzą, czego nie wiedzą, czego powinni się jeszcze nauczyć. Panie ministrze, ponieważ to nie skutkuje, to chciałem panu powiedzieć, że od dzisiaj ja też nie będę panu okazywał należytego szacunku, tak jak pan nie okazuje moim wyborcom i większości obecnych tu na tej sali. Otóż ten oto urzędas, drodzy państwo, nie jest w stanie zrozumieć, że nie mówimy o sytuacji na rynku gazowym, tylko o rynku paliwowym" - mówił Jackiewicz, co wywołało rwetes na sali.

"Bardzo proszę, aby pan poseł dobierał starannie słowa" - upominała marszałek Sejmu. "Kilkadziesiąt tysięcy moich wyborców jest również urażonych tym, jak odnosi się do mnie już powiedziałem, kto" - ripostował Jackiewicz.
Odnosząc się bezpośrednio do omawianego projektu, Budzanowski mówił, że szanuje 200 tys. obywateli, którzy podpisali się pod projektem ustawy, ale nie szanuje samego projektu, który nazwał "bublem". "Jest niespójny i nielogiczny" - mówił minister. Zaznaczył, że uchwalenie tej ustawy kosztowałoby budżet państwa ponad 2,5 mld zł. Po głosowaniu Ewa Kopacz ogłosiła półgodzinną przerwę. Akcje Lotosu notowane są od czerwca 2005 r. na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Do Lotosu należą m.in. spółki: Lotos Czechowice, Lotos Jasło, Lotos Petrobaltic, która poszukuje i wydobywa ropę naftową i gaz spod dna Morza Bałtyckiego. Dwie spółki-córki mają siedziby za granicą - na Litwie - Lotos Baltija - oraz w Norwegii - Lotos Exploration and Production Norge AS. Obie prowadzą prace poszukiwawczo-wydobywcze - odpowiednio na Bałtyku oraz na Norweskim Szelfie Kontynentalnym.  PAP

Siemiątkowski skazany na rok więzienia Na karę roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata sąd skazał b. szefa Urzędu Ochrony Państwa Zbigniewa Siemiątkowskiego w sprawie głośnego zatrzymania w 2002 r. ówczesnego szefa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał też winę jednego z dwóch pozostałych oskarżonych - b. szefa zarządu śledczego UOP Ryszarda Bieszyńskiego, skazanego na 10 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata. Trzeci oskarżony b. wiceszef UOP Mieczysław Tarnowski został uniewinniony. Wyrok jest nieprawomocny. Katowicka prokuratura oskarżyła całą trójkę o przekroczenie uprawnień w sprawie zatrzymania prezesa PKN Orlen oraz o bezprawne pozbawienie go wolności (grozi za to 5 lat więzienia). Sąd uznał pierwszy zarzut za przedawniony; podstawą skazania był drugi zarzut. Oskarżeni nie przyznawali się do winy. Twierdzili, że wykonywali tylko polecenie prokuratury. Powołując się na ochronę tajmnicy państwowej, sąd utajnił uzasadnienie wyroku. Bieszyński po usłyszeniu wyroku zasłabł; potem wysłuchał już uzasadnienia. W krótkiej przerwie w czasie ogłaszania wyroku Siemiątkowski powiedział, że czuje się niewinny. 7 lutego 2002 r. Modrzejewski został zatrzymany na kilka godzin przez UOP. Po złożeniu wyjaśnień i postawieniu mu w prokuraturze zarzutów w sprawie ujawnienia w 1998 r. ówczesnemu szefowi PZU Życie Grzegorzowi Wieczerzakowi poufnej informacji został zwolniony, następnego dnia stracił jednak stanowisko. Przedstawiciele opozycji mówili wówczas o politycznym charakterze zatrzymania, służącym zmianie szefa tej firmy. Sam Modrzejewski uznał zatrzymanie za prowokację. Potem sąd uznał jego zatrzymanie za niezasadne, a prezesa uniewinniono ze stawianego mu zarzutu. Sprawą zajmowała się też sejmowa komisja śledcza.
PAP

Komorowski pozwał Jacka Sasina Prezydent Bronisław Komorowski pozwał o ochronę dóbr osobistych Jacka Sasina, b. wiceszefa kancelarii prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, za jego wypowiedź dla "Naszego Dziennika" - ustaliła PAP w źródłach sądowych. Po przesłuchaniu dzisiaj Jacka Sasina Sąd Okręgowy Warszawa-Praga odroczył ten proces do 20 lipca. Informację potwierdziło biuro prasowe sądu Warszawa-Praga. Przyczyną pozwu była wypowiedź Sasina z 2011 r. dla "Naszego Dziennika". Mówił tam m.in.: "Sami słyszeliśmy z Maciejem Łopińskim od personelu obsługującego gości w jednej z placówek prezydenckich w Warszawie, jak niedługo po katastrofie świetnie bawili się na zakrapianym alkoholem spotkaniu Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski. Według relacji byli wówczas w doskonałych nastrojach i w pewnym momencie Komorowski miał podobno powiedzieć do Sikorskiego: „Lecha nie ma, ale został nam jeszcze ten drugi”. Na co Sikorski: „Nie martw się, Bronek, mamy jeszcze jedną tutkę”. Jak nam mówiono, takie słowa tam wtedy padały". Pozew wnosi, by sąd nakazał Sasinowi przeprosiny w "ND". Reprezentujący pozwanego mec. Grzegorz Rybicki wnosi o oddalenie pozwu. PAP

KGHM brutalnie oskubany Sejm uchwalił ustawę o podatku od wydobycia niektórych kopalin. Przewiduje ona opodatkowanie wydobycia miedzi i srebra. Uderza przede wszystkim w koncern KGHM. Ustawa ma wejść w życie po upływie 14 dni od ogłoszenia. Rząd zaplanował, że w tym roku wpływy z podatku od miedzi i srebra wyniosą 1,8 mld zł. Szacunki te przewidywały, że nowe przepisy zaczęłyby obowiązywać od 1 marca 2012 r.  Zdaniem posła PiS Przemysława Wiplera, ustawa może jednak okazać się niezgodna z polskim prawem:

"Ten projekt ma bardzo duże szanse upaść w Trybunale Konstytucyjnym. Narusza zasady dobrej legislacji i de facto narusza szereg orzeczeń Trybunału, dotyczących podatku dochodowego również od osób prawnych. A dzieje się tak, dlatego, że ten podatek jest podwójnym podatkiem. KGHM będzie musiał płacić od tej samej sprzedanej miedzi zarówno podatek dochodowy, jak i podatek od niektórych kopalin. KGHM - w sytuacji możliwego zawsze załamania koniunktury i załamania się rynków - może mieć problemy z wpłaceniem podatku. Ci więcej, ma płacić podatek od miedzi wydobytej, a jeszcze niesprzedanej. Krótko mówiąc, ta firma jest brutalnie oskubywana, oskubywani są także prywatni inwestorzy, którym w poprzedniej kadencji rząd sprzedał kolejną dużą transzę akcji. W momencie, gdy im sprzedawano te akcje, nikt o tym im nie powiedział. O podatku nie padło także słowo w trakcie kampanii wyborczej, nie powiedziano, że ta spółka zostanie ukarana tak wysokim opodatkowaniem, najwyższym na świecie. Dlatego będziemy kierować sprawę do TK, mamy nadzieję, że TK podzieli nasze stanowisko. KGHM jest tą wyjątkową spółką, że ma nawet własny fundusz inwestycyjny, i część dochodów kieruje na inwestycje kapitałowe, prowadzi inwestycje za granicą. To jest spółka, którą się podcina w momencie, kiedy próbuje ona wyjść mocno poza granice kraju." Jak

Wielkie sieci, a płacą małe podatki

- Znacie?
- Znamy.
- No to posłuchajcie…

Dwadzieścia firm handlowych zapłaciło w 2010 r. tylko 607 mln zł podatku dochodowego. Przy obrotach ponad 120 mld zł to niezbyt dużo. Sieci, a już zwłaszcza zagraniczne, nie płacą podatków – to zdanie niemal jak mantrę powtarzają od wielu lat politycy z różnych opcji politycznych. PiS poszedł o krok dalej i chce nałożyć na firmy handlowe podatek obrotowy, aby wreszcie zmusić je do większych płatności na rzecz polskiego budżetu. Zdaniem autorów gotowego już projektu ustawy to właśnie te firmy najmocniej korzystają z efektów wzrostu gospodarczego, ale umiejętnie ukrywają zyski. W części na pewno tak jest, jednak sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana [Jak rozumiemy, jest na tyle skomplikowana, że absolutnie nic nie da się z tym zrobić - a zresztą istnieje ryzyko, że owe firmy się obrażą, wyniosą z Polski - i kto nas wtedy będzie okradał? - admin].

Ministerstwo Finansów, zasłaniając się tajemnicą, nie podaje wysokości podatku zapłaconego przez firmy handlowe od zysków za 2010 r. Ujawnia tylko, że dla 20 firm kwota ta wyniosła w sumie 607 mln zł. Przy obrotach przekraczających 120 mld zł faktycznie można by oczekiwać więcej. Niewiele osób jednak wie, że średnia rentowność firm handlowych w Polsce – niezależnie czy z przewagą kapitału polskiego czy zagranicznego – to jedynie 1 – 2 proc. Dodatkowo rok należy uznać za udany, jeśli tylko, co piąta firma na rynku kończy go z wynikiem w okolicach zera lub stratami [Ujjj... już się idziemy litować na te biedne firmy, co nie wiążą końca z końcem i tylko z miłości do naszego narodu prowadzą w Polsce działalność gospodarczą - admin]

Nasz rynek rozwija się wciąż w szybkim tempie, nawet mimo obserwowanego spowolnienia. Wymaga to od firm wciąż nowych inwestycji, a budowa od podstaw jednego tylko sklepu wraz z zakupem działki liczona jest w dziesiątkach milionów złotych. Ich kondycji nie pomagają prowadzone w zasadzie bez przerwy wojny cenowe, a konkurencja jest naprawdę mordercza. Polacy na zakupach wciąż głównie zwracają uwagę właśnie na to, ile za nie zapłacą. Jakość produktów, choć zyskuje na znaczeniu, ciągle jest mniej ważna, a cena jest wciąż priorytetem. To też jeden z powodów postrzegania dużych, zagranicznych sieci, jako krwiopijców. Skoro chcą sprzedawać tanio, muszą mniej zapłacić dostawcy, dlatego dla wielu firm kontrakty wydające się na pierwszy rzut oka trampoliną do błyskawicznego rozwoju kończyły się złożeniem wniosku o ogłoszenie bankructwa. Sieci wciąż pobierają opłaty dodatkowe – za lepsze miejsce na półce, umieszczenie towaru w gazetce reklamowej czy wręcz wprowadzenie do oferty kolejnego produktu danego producenta, choć to formalnie zakazane. Jednak w danych Ministerstwa Finansów nie są uwzględnione podatki na rzecz władz lokalnych, np. od gruntów. Dla wielu gmin to poważny zastrzyk gotówki. Handel ma w Polsce wciąż fatalny wizerunek, choć branża zatrudnia ponad milion osób i generuje ponad 18 proc. PKB, a równocześnie dzięki sieciom producenci wysyłają rocznie za granicę produkty, głównie żywnościowe, za miliardy złotych. Wiele osób z racji posiadanych kwalifikacji tylko w sieciach może znaleźć zatrudnienie. To zawsze doskonały chłopiec do bicia, który też wolno uczy się na własnych błędach.

http://podatki.onet.pl/

Cichy podbój Europy Janusza Szewczaka zawsze warto posłuchać – admin.

Z Januszem Szewczakiem, głównym ekonomistą SKOK, rozmawia Małgorzata Goss Europejski system bankowy został ponownie zasilony przez Europejski Bank Centralny pożyczką na blisko 530 mld euro. To kolejna wielka pożyczka po tej z grudnia na blisko 500 mld euro… - To jest już druga transza tzw. LTRO, czyli długoterminowych kredytów płynnościowych. Tym razem kwota wyniosła 529 mld euro i co ciekawe, zgłosiło się po nią aż 800 banków, prawie dwa razy więcej niż w grudniu (wtedy było to 489 mld euro dla 500 banków). To dowodzi, w jak złej kondycji są europejskie banki i jak bardzo potrzebują poprawienia bilansów. Zaskakujące, że EBC nagradza banki za chciwość, hazard i podejmowanie nadmiernego ryzyka, dając tym samym swoistą gwarancję bezkarności na przyszłość. Te pieniądze banki otrzymały po części w prezencie, ponieważ EBC pożyczył je na 1 proc. na 3 lata, gdy inflacja w strefie euro wynosi 2,6 procent. Widać też, które banki są w najtrudniejszej sytuacji. Otóż 116 mld euro z tej kwoty wzięły banki włoskie, a rekordzistą okazał się Intessa San Paolo, który pobrał aż 24 mld euro. Przypomnijmy, że z poprzedniej puli do banków włoskich trafiło 50 mld euro. Kredyty płynnościowe to “gorący pieniądz”, niebezpieczny dla gospodarki. Oprócz tego, że służy do skupowania obligacji krajów euro, w tym toksycznych aktywów greckich, hiszpańskich i portugalskich, to pompuje także bańki spekulacyjne.

Dlaczego właśnie teraz EBC pożycza bankom? - Ponieważ porozumienie z Grecją nie zażegnało kryzysu zadłużenia. Sytuacja w sektorze bankowym jest dramatyczna. Banki włoskie mają w portfelach obligacji włoskich na 270 mld euro, banki hiszpańskie ulokowały 250 mld euro w hiszpańskich obligacjach, a jednocześnie europejskie banki muszą zrolować i oddać w tym roku wierzycielom aż 780 mld euro. W niektórych bankach długi dziewięciokrotnie przekraczają aktywa własne. Mało tego, straty sektora za ubiegły rok z tytułu nietrafionych inwestycji wyniosły 300 mld euro. Doszło do tego, że np. duże banki francuskie, jak Société Générale, były niżej wyceniane na giełdach niż Dom Mody Hermes produkujący apaszki i torebki. Na rynku zaś banki muszą konkurować o pieniądze z zadłużonymi krajami, których potrzeby pożyczkowe na bieżący rok wynoszą prawie 2 bln euro. Dlatego EBC próbuje ratować sytuację przez faktyczny dodruk pieniądza. Sektor bankowy dostał już w obu transzach ponad bilion euro, ale do uspokojenia sytuacji potrzeba 2 bln euro, więc można się spodziewać kolejnych transzy płynnościowych.

Obecny szczyt UE jest poświęcony pobudzeniu wzrostu w Europie. Czy zasilanie sektora bankowego przez EBC będzie sprzyjało wzrostowi? - Nie, ponieważ te pieniądze nie trafiają do realnej gospodarki. Żaden bank nie udziela przedsiębiorcom kredytu na 1 procent. Te środki pozostają w systemie bankowym i są wykorzystywane w celach spekulacyjnych. Okazało się niedawno, że kilkanaście banków globalnych, w tym kilka europejskich, manipulowało stopą LIBOR, która jest podstawą wyceny wszystkich produktów finansowych na świecie. Te kilkanaście banków ustalało sztucznie tę stopę i w ten sposób manipulowało na wielką skalę instrumentami finansowymi wartymi 360 bln dolarów! Komisja Europejska właśnie powołała grupę roboczą mającą zbadać, czy te banki w ogóle są bezpieczne. Tak europejska gospodarka, zatem nie skorzysta z tych pieniędzy, EBC dotuje wyłącznie banki. Banki przeznaczają te środki na zakup obligacji, (czyli pożyczają rządom), nadmuchując bańki na rynku obligacji. Lokują też w tzw. certyfikaty surowcowe, czyli spekulują na derywatach surowcowych. Prowadzą spekulacje walutowe. Nie chcą kredytować gospodarki, ba, nie chcą nawet pożyczać sobie wzajemnie. Wytworzył się zamknięty krąg: zadłużanie się – kreowanie pod te długi nowego pieniądza – zaciąganie kolejnych długów itd…

Czy realna gospodarka może się bronić przed dewastującą działalnością banków? - Trafnie określił to zjawisko Jarosław Kaczyński, pisząc, że “rynki finansowe i spekulanci kryzysem się żywią…”. Sektor finansowy robi na kryzysie świetne interesy. Jeśli dobrze obstawi się krach Portugalii, można zbić kokosy. Obywatele tracą wpływ na los swoich krajów, jak dowodzi upadek Grecji i utrata przez nią suwerenności gospodarczej. Dziś nie trzeba dywizji pancernych, żeby zająć kraj i go okupować. Rządzi ten, kto kreuje pieniądz, a zatem rządzą banki i EBC. Rothschild, magnat finansowy, mawiał: “Dajcie mi prawo kreowania pieniądza, a nie będę dbał, kto sprawuje władzę”. Ów nadmiar pieniądza objawia się inflacją, która pożera dochody i oszczędności ludzi i przedsiębiorstw.

Czy Polska, pozostając poza eurostrefą, jest także narażona na te negatywne wpływy? - Polska jest idealnym przykładem, jak gorący spekulacyjny pieniądz pompuje walutę. Złoty umocnił się w ciągu 2 miesięcy bardziej, niż osłabił przez cały ubiegły rok. Utraciliśmy de facto kontrolę nad walutą. Zagraniczne instytucje, obracając tym pustym, inflacyjnym pieniądzem, mogą pozwolić sobie na przejmowanie naszych aktywów. To nie przypadek, że bank Santander, pochodzący z państwa na skraju bankructwa, kupił od Belgów BZ WBK. Obcy kapitał trzyma już w ręku 85 proc. banków w Polsce, podczas gdy w Niemczech udział obcego kapitału w tym sektorze wynosi 5 proc., a we Francji i Holandii 10 procent. Jest jeszcze trochę aktywów do przejęcia: PKO BP, firmy energetyczne (Tauron, PGE), pozostałości w PZU. Te gorące pieniądze będą ogołacać kraje z realnych aktywów, spychając je do rangi protektoratów. Tylko powrót do mechanizmów demokratycznych i silnego państwa może temu zaradzić. Na razie jest na odwrót: państwa i narody poświęca się na rzecz ratowania sektora bankowego. Świadczy o tym przyjęcie paktu fiskalnego i niechęć do stworzenia nowego planu Marshalla dla krajów dotkniętych niewypłacalnością. Owszem, jest plan, ale dla banków, żeby kupiły sobie obligacje tego bankrutującego kraju. To absurd ekonomiczny, że toksyczne aktywa stają się podwaliną kreacji nowego pieniądza. Dzisiaj najważniejsze jest mieć w ręku konkretny majątek, a nie euro. Władza powinna starać się ograniczyć napływ gorącego spekulacyjnego pieniądza do kraju. Szacuje się, że w ubiegłym roku napłynęło do Polski aż 25 mld euro kapitału spekulacyjnego, czyli kapitału, który może być wycofany w 5 minut! W tym roku, jak wskazują pierwsze dwa miesiące, padnie rekord. Rząd cieszy się, bo może udawać, że ma mniejsze zadłużenie, tymczasem przy takiej skali napływu jest to bardzo niebezpieczne.

Czy zadłużone kraje eurostrefy – Portugalia, Hiszpania, są do uratowania? - Nie ma ratunku dla tych krajów. Podążają drogą Grecji i podzielą jej los. Światowe media obiegło zdjęcie portugalskiego ministra w pozycji wpółzgiętej, prawie na klęczkach przed Scheublem. Prosi on niemieckiego ministra finansów, żeby teraz zajął się Portugalią. Grecki mechanizm będzie też najprawdopodobniej zastosowany w Hiszpanii. Dokonuje się zatem likwidacja suwerennych państw w strefie euro i powstaje nowy europejski ład, z hegemonem niemieckim na czele i pozapolitycznymi ośrodkami władzy. Dziękuję za rozmowę.

Chodzą po ludziach - ale „demokra­cja über alles". Porzekadło twierdzi: Przypadki chodzą po ludziach''. A mnożą się jak króliki. Wszędzie. Mega-kanciarze, którzy rozgrywają globalny kryzys, dopiero, co zdymisjonowali premierów Grecji i Włoch, zastępując ich kolegą Papadimosem i kolegą Montim, kolegę o nazwisku Draghi zrobili szefem Europejskiego Ban­ku Centralnego, a szefem Banku Światowe­go mianowali kolegę o nazwisku Zoellick. Przez zupełny przypadek wszyscy ci czte­rej panowie to niedawni dygnitarze banku Goldman Sachs, który dzięki amerykańskie­mu sekretarzowi skarbu, Paulsonowi (przez czysty przypadek eks-dygnitarzowi w Goldman Sachs), tasuje dziś główne karty. Przez ten sam przypadek wszyscy kuglarze finan­sowi ze sztabu prezydenta Obamy to eks-dygnitarze Goldmana Sachsa. U nas tyż cuda. Prokuratura capnęła super-agenta Gromosława Cz. (głoszącego, że organizował PO), zarzucając mu przekręt finansowy. Wsku­tek przypadku stało się to w okresie dożynania przez Tuska „watahy Schetyny". czyli opozycji wewnątrzpartyjnej, którą miał po­no wspierać generał Gromosław.  Gdy już mówimy o mundurach, spójrz­my na „rewolucję libijską". Spontaniczny „gniew ludu" zostawmy bajkopisarzom, al­bowiem „sapienti sat", że rebelię wznieciły tajne służby Francuzów, a triumf dały bom­by NATO. Tak zmieciono reżim Kaddafiego, który ostatnio nie wadził Zachodowi, stosunki były wręcz przyjazne. Co więc od­mieniło te afekta? Przypadek. Przypadko­wo tuż przed „spontaniczną eksplozją lu­du" Libia zdecydowała się powierzyć swe tereny roponośne Chińczykom. Teraz Chiń­czycy obejdą się smakiem, bo przypadki chodzą również po złożach surowców.  Oraz po sportowcach. W takiej Norwe­gii całe społeczeństwo od dziecka uprawia narciarstwo. Świąteczne biegi narciarskie przyciągają dziesiątki tysięcy uczestników, z czego połowa to płeć piękna - hoże Nor­weżki, „zdrowe jak rydz". Przez zupełny przypadek - spośród tych sportsmenek do kadry narodowej trafiają same wyjątki: te nieliczne, co chorują. Ergo: w reprezentacji Norwegii nie ma kobiet zdrowych, wszyst­kie reprezentantki trzeba permanentnie le­czyć. I znowu - przez zupełny przypadek wszystkie one chorują na takie choroby (ast­ma, ADHD), które można leczyć wyłącz­nie środkami dopingowymi, wskutek cze­go władze sportowe muszą ten „koks" uzna­wać za legalny. Do tego niektóre norwes­kie panie biegające na „drugach"... pardon, na „deskach", mają bicepsy wagomiaru Ar­nolda Schwarzeneggera, przez czysty przy­padek wyprodukowane bez sterydów, ino na siłowni, gdzie (jak orzekł pewien eks­pert) „kobieta musiałaby dmuchać tysiąc lat". Ale co to jest tysiąc lat wobec hasła „ sport to zdrowie"! Kiedy już mówimy o hasłach, to nie ma w Europie hasła świętszego nad: demokra­cja über alles". Dlatego polit-poprawny Za­chód od miesięcy ujada przeciwko prawi­cowej węgierskiej partii Fidesz, która rozzuchwaliła się faktem, iż euforycznie wy­brało ją do władzy aż 2/3 Węgrów, i teraz, pod przywództwem okrutnego satrapy Viktora Orbana, morduje madziarską demokra­cję wszystkimi totalitarnymi metodami, ja­kie wypracowała przez wieki cywilizacja. Rządzące Zachodem lewactwo bardzo dłu­go i cierpliwie (a nawet kokietliwie) tole­rowało „ludowe demokracje " chowu mos­kiewskiego, jednak barbarzyńska dyktatu­ra Orbana przekroczyła granice dopuszczal­nego sadyzmu, zakazując nawet ostrej por­nografii w publicznych mediach! Prawdzi­wym demokratom, piętnującym brutalny re­żim budapeszteński, chodzi, rzecz prosta, o łamanie elementarnych praw tudzież swo­bód ludzkich, o nic innego, a że przez zu­pełny przypadek równocześnie Orban za­czął dyscyplinować bezczelne banki rozregulowujące brzydkimi trikami gospodarkę i obdzierające społeczeństwo, że przywró­cił kult tradycyjnej rodziny i chrześcijańskich korzeni państwa, że ustawowo broni życie poczęte w łonie matek - to już inna para kaloszy. Chociaż i te wsteczne posu­nięcia usprawiedliwiają ekskomunikę rzuconą przez UB (Unię Brukselską). Bruk­sela swą funkcję urzędu bezpieczeństwa Eu­ropy spełnia lepiej niż jakiekolwiek inne funkcje - jest czujna i zawsze gotowa.

Notabene: bezpieczeństwo UE (zwłasz­cza militarne) jest warunkowane stopniem ochrony jej sekretów (zwłaszcza wojsko­wych) przed Wschodem (zwłaszcza przed Rosją), trzeba, zatem sprawdzać oficerów, którzy będą mieli certyfikat dostępu do ta­jemnic NATO. Nad Wisłą takiej weryfika­cji nie przeszedł gen. Izydorczyk (eks-szef WSI), wykryto, bowiem, że zataił kurs szko­leniowy GRU, jak również kontakty z ofice­rami FSB (następczyni KGB) po roku 1990. Jego starania o funkcję oficera łącznikowe­go NATO zostały tedy zaopiniowane nega­tywnie, i taką właśnie opinię - dezawuują­cą kandydata - położono na biurku mini­stra obrony narodowej, Bronisława Komorowskiego. Przez zupełny przypadek i z so­bie tylko znanych powodów szef MON-u uchylił zastrzeżenia, więc absolwent kursu GRU otrzymał certyfikat dostępu i wyjechał do Brukseli pracować wewnątrz NATO. Za­szokowani politycy anty-salonowi wyraża­ją nadzieję, że między tym faktem a póź­niejszym potajemnym spotkaniem prezy­denta Komorowskiego z byłym szefem FSB Nikołajem Patruszewem istnieje całkowi­cie przypadkowa zbieżność. W końcu przy­padki chodzą po myśliwych także.  A po górnikach to nie chodzą? Kopal­nie, które jako nierentowne likwidował pre­mier Buzek - przez zupełny przypadek sta­ły się bardzo rentowne odkąd za bezcen (ja­ko „masę upadłościową") kupili je cudzo­ziemscy „biznesmeni". Roi się też od przy­padków w sprawie długo wałkowanej medialnie śląskiej „mafii węglowej". Kiedy po­dejrzana Blida się zastrzeliła, jej SLD-owscy koledzy dostali furii i wymusili powo­łanie śledczej komisji sejmowej, by skar­żyć Kaczora o morderstwo z premedytac­ją. Przez zupełny przypadek większość za­mieszanych w kombinacje „mafii węglo­wej" należała do „komuchów", choć publi­cysta Rafał Kotomski neguje tę przypadko­wość: „Nic tutaj nie działo się przypadko­wo, a największe interesy byty możliwe dzię­ki układowi między przestępcami, nomen­klaturą górniczą i politykami o PZPR-owskich korzeniach - mówi śląski prokura­tor. - W zeznaniach zaczęty się pojawiać nazwiska najważniejszych lewicowych po­lityków" (2011). Dziś ten prokurator jest już bezrobotny - prokuratorów drążących działalność „mafii węglowej" zgnojono co do jednego. Przypadki bowiem nie tylko chodzą, ale i depczą po ludziach, rozjeżdża­ją ich jak walec drogowy. Waldemar Łysiak  

Macierewicz: doniesienie na Millera i Janickiego Antoni Macierewicz (PiS) złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez b. szefa MSWiA Jerzego Millera i szefa BOR Mariana Janickiego. Zarzuca im przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków ws. przygotowania wizyty polskiej delegacji w Katyniu. Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia tragedii smoleńskiej poinformował w dziś, że w czwartek przesłał zawiadomienie do Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta.

„Zawiadamiam o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa celowego i świadomego przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków w związku z przygotowaniem wizyty polskiej delegacji w Katyniu w dniu 10 kwietnia 2010 roku przez Jerzego Millera pełniącego ówcześnie funkcję ministra spraw wewnętrznych i administracji oraz podległego mu Mariana Janickiego pełniącego funkcję szefa Biura Ochrony Rządu, w wyniku których śmierć poniosło 96 osób” - napisał Macierewicz. W zawiadomieniu Macierewicz podkreślił, że z informacji zgromadzonych przez zespół parlamentarny wynika, że Miller i Janicki, przygotowując wizytę polskiej delegacji, mieli pełną świadomość swoich obowiązków oraz obowiązujących przepisów prawnych. Zdaniem Macierewicza Miller i Janicki „celowo zaniechali - każdy w zakresie swojej właściwości nadzoru - zorganizowania właściwego zabezpieczenia wizyty, na skutek czego doszło do tragedii, w wyniku której śmierć poniosło 96 osób”.
„Akty prawne regulujące postępowanie BOR w przypadku takiej wizyty jasno, klarownie, punkt po punkcie, określają czynności, jakie muszą być wykonane na każdym etapie postępowania przygotowawczego do takiej wizyty, w jej trakcie oraz po jej zakończeniu. Nie pozwalają one na jakąkolwiek dowolność w sprawach fundamentalnych dla bezpieczeństwa osób ochranianych” - stwierdził Macierewicz.
W uzasadnieniu Macierewicz zaznaczył, że za wszystkie działania szefa BOR odpowiada Miller jako ówczesny szef MSWiA, któremu - na mocy ustawy o Biurze Ochrony Rządu - podlegał Janicki. Miller - zdaniem Macierewicza- nie dopełnił obowiązku właściwego nadzoru nad działaniami BOR w zakresie przygotowania delegacji z prezydentem, wicemarszałkami obu izb, całym dowództwem WP oraz szefami najważniejszych urzędów państwowych. Polityk PiS podkreślił w zawiadomieniu, że Janicki i Miller mogli popełnić przestępstwo m.in. na szkodę:

„Rzeczypospolitej Polskiej, której najwyżsi urzędnicy i obywatele zginęli w dniu 10 kwietnia 2010 roku”, rodzin ofiar osób, które zginęły w wypadku samolotu TU-154M, oraz Kancelarii Prezydenta, Kancelarii Sejmu, Kancelarii Senatu, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Narodowego Banku Polskiego, Ministerstwa Obrony Narodowej, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich, Instytutu Pamięci Narodowej, Biura Ochrony Rządu, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Olga Alehno

Holland from Poland Agnieszka Holland chciała ugrać sobie Oskara na wojennej żydowskiej martyrologii, nie wyszło bo nie ma ona talentu Spielberga (Lista Schindlera) czy też Polańskiego (Pianista). Wściekła Holland zaczęła więc opluwać laureatów Oskara. Polskie piekło. Corka dzialacza PZPR, Henryka Hollanda, Agnieszka Holland od dekad robi w filmie. Podobno kino Agnieszki Holland reprezentuje tzw. kino moralnego niepokoju. Z czasem Agnieszka Holland stala sie tworca prawie panstwowym, tak jak za czasow PRL. Poobwieszano ja orderami: Krzyzem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2001), Zasluzony Kulturze Gloria Artis (2008) i Krzyzem Komandorskim z Gwiazda Orderu Odrodzenia Polski (2011). Skoro Holland zostala gwiazda (orderu odrodzenia) musiala stwierdzic z naturalna skromnosca ze Oskar tez sie jej nalezy. Holland byla nominowana az trzy razy do roznych kategorii Oskara. Nie dostala nic. Za trzecim razem, w zeszlym tygodniu, Holland wsciekla sie na dobre. Jak to jest ze poobwieszali ja orderami w III RP a w Hollywood nic nie dali? A przeciez Holland przygotowala starannie swoj numer, czyli film "W ciemnosci": mala dziewczynka, kanal, II wojna swiatowa, tragedia przesladowan zydowskich, czyli taki mixer wczesniejszych dziel Spielberga, Wajdy i Polanskiego. Znaczy pewniak. Wscieklosc Holland leje sie strumieniem z mediow. Ostatni klejnot to wywiad „Milion widzow to wiecej niz Oskar" w Gazecie Wyborczej. Holland kpi z francuskiego filmu "The Artist" ktory zdobyl kilka Oskarow, w tym za najlepszy film, najlepsza rezyserie i najlepsza glowna role meska. Po raz pierwszy w historii film nie-amerykanski, do tego niemy i czarno bialy zdobyl wszystkie glowne Oskary. No, ale Holland malo, co ze tego rozumie, oskarza nawet amerykanskiego dystrybutora filmu Havreya Weinsteina o "wypromowanie" filmu, z podtekstem pomiedzy liniami. Polskie piekiełko.Na pocieszenie, pani artystka Holland jedzie do Pragi krecic film o Janie Palachu. Kolejny pewniak? Aby dostać Oskara trzeba mieć talent i wizję a nie tylko roszczenia

Stanislas Balcerac

Narodowi komuniści są wśród nas libertarianie są jak SS w nazistowskich Niemczech. W neoliberalnej, to znaczy w istocie libertariańskiej ideologii obowiązuje zasada: kto przedkłada bezpieczeństwo ponad wolność, nie będzie miał ani wolności, ani bezpieczeństwa. Wydawało by się, że komunizm narodowy to wynalazek wyłącznie rosyjski (por. np. po polsku: p.Aleksander Dugin: „Templariusze Proletariatu” http://xportal.alk.pl/?p=2969 ) – ale, jak się okazuje, mamy i w Polsce taki ruch, mający nawet przedstawicieli w świecie nauki. Jednym z nich jest p.dr Jacek Kardaszewski, który o sobie pisze tak:

Jacek Kardaszewski (ur. 1958) – przez znające go osoby porównywany często do Sokratesa doktor filozofii, z wykształcenia także architekt, socjolog i ekonomista. Przez dłuższy czas przebywał i pracował w Kanadzie, gdzie jego poglądy społeczne i polityczne uległy ostatecznemu ugruntowaniu. Autor książki „Narodziny marketingu z ducha ekonomii”, wydanej w 2004 r. przez „słowo obraz/terytoria”. Po zakończeniu kariery architektonicznej przez dziesięć lat (1995-2005) wykładowca makroekonomii, mikroekonomii, etyki biznesu i filozofii na Politechnice Łódzkiej oraz w innych łódzkich szkołach wyższych, a także filozofii społecznej, etyki, psychologii ekonomicznej, socjologii, historii myśli ekonomicznej i marketingu politycznego. W roku 2001 obronił doktorat z filozofii w Uniwersytecie Warszawskim.

Tłumacz wielu książek.Pełni rolę eksperta Komisji Europejskiej w dziedzinie nauk socjologiczno-ekonomicznych.

- a swe poglądy przedstawił na tym portalu:

http://xportal.alk.pl/?p=2767 w wywiadzie zaczynającym się od pytania:

Pańska nowa książka, w której bezlitośnie rozprawia się Pan z zadomowionymi u nas na dobre koncepcjami liberalnymi, nosi tytuł “Psychiatria polityczna: neoliberalizm i schizofrenia”. Czy porównanie doktryny (neo)liberalnej do choroby psychicznej jest jedynie zabiegiem retorycznym, czy też analogia ta wyraża sedno problemu? można tam wyczytać następujące rozważania:

Środowiska lewicy burżuazyjnej pokrzykują ze zgrozą, że oto na naszych oczach odradzają się nacjonalizmy. Pan sam określa swoje poglądy, jako nacjonalistyczne. Jaką wartość prezentuje sobą nacjonalizm dziś, jakie kierunki rozwoju i działania powinien przyjąć? W dłuższej perspektywie, nie ma, moim zdaniem, alternatywnego rozwiązania w stosunku do nacjonalizmu w wersji socjalistycznej (a jeśli nie socjalistycznej, to w każdym razie lewicowej). Jestem świadomy, że ktoś, kto wypowiada takie poglądy, naraża się oczywiście natychmiast na zarzut optowania za narodowym socjalizmem. Za obozami koncentracyjnymi, blitzkriegiem itp. Taką prostacką demagogią nie wolno się przejmować. Zgoda, że wciąż potrzebna jest do tego niemała odwaga, zwłaszcza, że przy braku szczęścia można nawet trafić do więzienia. Owszem, nazizm, faszyzm, frankizm, to były ustroje, które sytuowały się w ramach paradygmatu nacjonalistyczno-socjalistycznego.

Niektóre polskie środowiska określane, jako nacjonalistyczne próbują dokonać mariażu poglądów narodowych z neoliberalnymi. Co sądzi Pan o takich próbach? Żywię do nich najwyższą dezaprobatę. Czy można wyobrazić sobie bardziej żałosny widok, niż husarię na mułach, w zbrojach z plastiku i skrzydłami z kurzych piór, a to wszystko z racji szczupłości środków finansowych, które w ramach polityki neoliberalnej, a w szczególności będących jej niezbywalnym elementem oszczędności finansowych, przyznaje się na utrzymywanie tej formacji bojowej? Na dodatek taką, której członkowie, zamiast doskonalić się rzemiośle wojennym, zmuszeni byliby, aby się utrzymać, dorabiać na swoje utrzymanie w charakterze pracowników zatrudnionych na umowy śmieciowe w restauracjach międzynarodowej sieci Mc Donald’s, albo, jako akwizytorzy, sprzedawać „ od drzwi do drzwi” wszystko, co rynek akurat sobie zażyczy? Narodowiec, a jednocześnie neoliberał to zazwyczaj nie jest bogaty biznesmen, który jako człowiek na wskroś ekonomiczny nie potrzebuje wielkich, w tym nacjonalistycznych idei, z najwyższą pogardą traktujący poświęcanie się dla idei, lecz ktoś, kto należy do najgorzej sytuowanych warstw społeczeństwa, zazwyczaj młody człowiek, utrzymujący się z renty babci lub jakiegoś rencisty, których, szczęśliwym zrządzeniem losu, ma szczęście posiadać w swojej rodzinie, a jednocześnie ktoś, kto, paradoksalnie, domaga się stałego obniżania podatków, jakie płacą przedsiębiorcy, docelowo do zera, oraz dalszej deregulacji rynku pracy, i – tym samym – obniżania swojego i tak już niskiego wynagrodzenia oraz bezpieczeństwa zatrudnienia. Z irracjonalną zawziętością zwalcza natomiast tych wszystkich, którzy sprzeciwiają się polityce, mającej na celu utrzymywanie, a nawet systematyczne pogarszanie stanu rzeczy, w jakim się znajduje. Z jednej strony, napawa się swoją nacjonalistyczną dumą, z drugiej opowiada się za rozwiązaniami ekonomicznymi, które nieuchronni pogłębiają nędzę jego materialnej egzystencji. Nacjonaliści o poglądach neoliberalnych są to ludzie, którzy w swoim mniemaniu są wilkami, w rzeczywistości zaś skundlonymi psami na łańcuchach swoich biznesowych właścicieli, ujadający na wszystkich, którzy ośmielają się położenie, w jakim się znajdują. Powyższe metafory można podsumować stwierdzeniem, że trudno znaleźć bardziej nieprzystające do siebie ideologie, niż nacjonalistyczna i neoliberalna. Nacjonalizm bierze się z tęsknoty do czynów heroicznych oraz wynikającej z nich wielkości, która nie mierzy się wyłącznie zasobnością portfela, neoliberalizm to rezultat tęsknoty do takich gratyfikacji, jak wylegiwanie się na tropikalnych plażach, dodatkowo uprzyjemniane popijaniem wyszukanych drinków. Otóż, paradoksalnie, w poglądach p.Kardaszewskiego jest coś, co ma jakieś związki z rzeczywistością. Np. już śp.Jan Emeryk Dahlberg, lord Acton (1834 – 1902) , w słynnym eseju „O narodowości” udowodnił, że narodowy socjalizm jest nieuniknionym, najwyższym stadium rozwoju socjalizmu (i jego pojawienie się oznaczać będzie nadciągający kres tej formacji intelektualnej). Tylko drobna uwaga: p.Doktor się myli - frankizm (chodzi o śp.gen Franciszka Franco Bahamonte) nie był ustrojem ani narodowym, ani socjalistycznym. Dalsze uwagi to już nonsensy – każące zadać pytanie: kto to wykłada mikro- i makro-ekonomię na Politechnice Łódzkiej oraz w innych łódzkich szkołach wyższych (o doktorat na UW już nie pytam: ostatecznie śp.dr Pol Potswój tytuł obronił na Sorbonie...)? Dlaczego zmniejszenie podatków przedsiębiorcom miałoby spowodować spadek płac jego pracowników??? Dlaczego liberalizm miałby u wszystkich wzmagać chęć wylegiwania się na plaży; skąd w takim razie biorą się ludzie, wydający swe ciężko zarobione pieniądze na zakup zbroi rycerskich i odgrywający bitwy? Oczywiście odpowiedź jest prosta: w liberalnym społeczeństwie będą tacy, którzy z najnowocześniejszym uzbrojeniem będą dokonywać czynów wielkich: walczyć ze Złem, podbijać Kosmos (tak – za prywatne pieniądze!) - a będą i tacy, którzy będą woleli leżeć sobie na plażach. Ludzie - zwłaszcza mężczyźni - są bardzo zróżnicowani. P. Kardaszewski najwyraźniej tego nie rozumie – bo jest to sprzeczne z jego narodowo-komunistycznym obrazem człowieka. Niestety, poza dywagacjami teoretyczno-politycznymi p. Doktor aplikuje pewne recepty praktyczne, których zastosowanie budzi mój zdecydowany, egoistycznie motywowany, sprzeciw:

http://www.wykop.pl/ramka/1060405/szczuc-psami-korwinowskie-bydle-czyzby-grunt-sie-palil-pod-nogami/

Szczuć psami korwinowskie bydlę! Pędzić je, jak czerwonego w latach osiemdziesiątych. Taka jest potrzeba chwili. Paradoksalnie, dziś to właśnie ono, libertariańskie (neoliberalne) bydlę – w Polsce znane jako „korwinowskie” – jest największym zagrożeniem wolności. W społeczeństwie neoliberalnym, libertarianie są jak SS w nazistowskich Niemczech. W neoliberalnej, to znaczy w istocie libertariańskiej ideologii obowiązuje zasada: kto przedkłada bezpieczeństwo ponad wolność, nie będzie miał ani wolności, ani bezpieczeństwa. A JA POWIADAM: KTO PRZEDKŁADA WOLNOŚĆ NAD BEZPIECZEŃSTWO, NIE BĘDZIE MIAŁ ANI WOLNOŚCI, ANI BEZPIECZEŃSTWA. Niszczcie korwinowców, gwałćcie ich żony i córki, polewajcie kwasem solnym ich kochanki, palcie ich domostwa i samochody, bo jeśli tego nie uczynicie, to samo oni jutro zrobią z wami. Wyślą wasze córki na ulice, aby zarabiały, jako prostytutki. Wyślą całe wasze potomstwo na ulicę: nie tylko córki, ale i synów, nie darują także waszym wnukom obojga płci. Korwinowcy chcą sprostytuować cały świat. Nawet wasza babcia i wasz dziadek, jeśli dożyją starości, będą zmuszeni do prostytuowania się – co prawda za marne pieniądze, ale ktoś biedny, (a takich będzie wielu), w końcu skusi się na ich oferty. Z tego, co zarobią, przyrządzi się wam wodziankę, którą będziecie przełykać łapczywie, jak w Oświęcimiu. Słowem, niszczcie komercyjnych nazistów, zanim oni zniszczą was. Znęcajcie się nad nimi, zanim oni znęcać się będą nad wami. BEZ PRZEBACZENIA! Moim zdaniem p. dr Jacek Kardaszewski popadł w stan desperacji, gdyż nikt Go nie słucha, a za to wielu ludzi chce słuchać o konserwatywnym liberaliźmie – w dodatku z, o zgrozo, wyraźną inklinacją narodową. W swej desperacji p.Kardaszewski wzywa do czynów gwałtownych – bo czuje się niezauważony, niezrównoważony i niedoceniony. Publikuję, więc tu Jego teksty (i linki do innych) wskutek zadziałania instynktu samozachowawczego: w nadziei, że trochę ochłonie i odstosunkuje się od moich żon, córek i kochanek. JKM

Bezpieka dla mas Przyczyną tego, że obecnie żyjemy w świecie inwigilacji jest, oczywiście, d***kracja. Wczoraj zamieściłem tu gromkie wypowiedzi narodowo-socjalistycznego psychola, który stwierdził: „W neoliberalnej, to znaczy w istocie libertariańskiej ideologii obowiązuje zasada: kto przedkłada bezpieczeństwo ponad wolność, nie będzie miał ani wolności, ani bezpieczeństwa. A JA POWIADAM: KTO PRZEDKŁADA WOLNOŚĆ NAD BEZPIECZEŃSTWO, NIE BĘDZIE MIAŁ ANI WOLNOŚCI, ANI BEZPIECZEŃSTWA.” O ile zrozumiałem, chodzi Mu o to, że każdemu takiemu da On popalić. Dziś miałem z moją Córką i Zięciem – dyskusję n/t zabezpieczenia społeczeństwa (chodziło o wjazd na „Stadion Narodowy”). Młodzi – dla których życie w Państwie Opiekuńczym stanowi normalność, nie potrafili zrozumieć, że można nie dbać o bezpieczeństwo. Np. kontrolując wszystkie samochody wjeżdżające na stadion. A ja mówiłem tak: pół wieku temu rządził reżym podobno znienawidzony, na Stadion Dziesięciolecia wpychało się nie 58.000 lecz 120.000 ludzi, na stadionie byli dygnitarze – a przy wejściu tylko sprawdzano (w dodatku: nieuważnie (o czym wiem, po parę razy się przeszwarcowałem!) bilety. Nie było Kart Kibica, nie było obmacywania przy wejściu... Przyczyną tego, że obecnie żyjemy w świecie inwigilacji jest, oczywiście, d***kracja. Za bezpieczeństwo na stadionie odpowiada jakiś urzędnik, jakiś polityk. Gdyby doszło do zamachu – natychmiast prasa zacznie podjudzać „opinię publiczną” - a do boju ruszy i prokuratura. I jeśli dojdzie do wniosku (a na pewno dojdzie), że wzmagając środki bezpieczeństwa można było zapobiec katastrofie - to natychmiast powstaje i polityczna i prawna odpowiedzialność tych urzędników i polityków. Więc wolą na zimne dmuchać. Bo 300 osób zabitych w wyniku wybuchu bomby – to konkret. A kto widzi związek przyczynowy między tym, że na 1000 imprez wydano potworne pieniądze na bezpiekę - i wskutek tego ludzie nie mieli pieniędzy np. na wymianę opon na lepsze, w wyniku czego na drogach zginęło o 400 osób więcej? Nikt – i ten związek jest nie do udowodnienia. Każdy cybernetyk powie, że (jeśli społeczeństwo ceni życie ludzkie w miarę racjonalnie) tak na pewno jest – ale proszę pojawić się w sądzie z tezą, że wskutek zablokowania budowy elektrowni atomowej nie zamknięto trzech węglowych w wyniku czego na pylicę zmarło nas Śląsku przez 40 lat o tyle więcej ludzi, że opłacałoby się dopuścić do trzech wybuchów elektrowni atomowej (byle na odludziu)! Ta inwigilacja społeczeństwa będzie rosnąć – i życie stanie się zupełnie nieznośne. Jedyną radą jest odejść od kontroli d***kratycznej, odejść od zasady prewencji na rzecz zasadyrepresji. Trzeba powiedzieć, że za zamach bombowy odpowiada tylko zamachowiec i jego mocodawcy – i trzeba zaaplikować im karę śmierci bez ceckania się – a nie ludzie, którzy „nie zabezpieczyli dostatecznie obiektu”. Na nieszczęście: ci, co zabezpieczają, chcą zabezpieczać. Wprawdzie ponoszą za to odpowiedzialność – ale też zarabiają na tym duże pieniądze. A zamachów przecież tyle, co na lekarstwo. Więc ryzyko - minimalne. Król by ich bez wahania zwolnił – z oszczędności. Ale w d***kracji... JKM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
707
Temat nr 1 trend czasowy (2)id707
sciaga 707
707-RAINWAVE
707 RAINWAVE
50 707 719 Thermal Fatique and Softening Behaviour of Hot Work Steels
707
707 KARSTADT
07 Wyladowania w gazach 1id 707 Nieznany
707
M P 2008 nr 80 poz 707
707
706 707
707
707
PN IEC 60364 7 707 1999
707

więcej podobnych podstron