816

Mały Rocznik Statystyczny GUS 2012 Trzeba przyznać, że GUS jest stały w swoich zasadach, mimo znacznego upływu czasu i postępu w informatyce trzyma się twardo terminów swoich publikacji, które ze względu na tempo współczesnego życia są przysłowiową musztardą po obiedzie. Przypominam po raz nie wiem, który że przedwojenny Mały Rocznik Statystyczny GUS / za 1 zł./ ukazywał się już czerwcu, chociaż warunki techniczne były nieporównywalne z obecnymi. Nie mówiąc już, że nie marnował miejsca na wskaźnikową ekonomię, wykorzystując je maksymalnie na rzeczowe informacje, których na próżno szukać we współczesnym wydaniu. Wyszukując z gęstwiny liczb tych rzeczowych informacji możemy dowiedzieć się, że produkcja globalna polskiego rolnictwa wzrosła w Polsce w 2011 roku o 1,1 % przy spadku produkcji zwierzęcej o 2 %, w tym szczególnie trzody chlewnej o 2 mln sztuk, czyli o przeszło 13 %. Spadła również produkcja roślinna. Skąd, zatem wziął się przyrost produkcji globalnej w cenach stałych? Utrzymany został poziom produkcji żywca i mleka, którego ilość w postaci 12 mld. litrów trzeba uznać za dalece niewystarczającą, ale jest to jeden ze wspaniałych efektów naszego członkowstwa unijnego. Niemcy posiadający tę samą powierzchnię gruntów rolnych mają limit unijny produkcji mleka w wysokości 20 mld. litrów i go stale i bezkarnie przekraczają osiągając nawet 30 mld.l., a nawet Holandia dziesięciokrotnie mniejsza od Polski ma limit i produkcję na poziomie Polski. Piszę o tym od chwili naszego akcesu do UE, ale bez jakiejkolwiek reakcji ze strony nominalnych przedstawicieli w rządzie polskiego rolnictwa zresztą za ciężkie pieniądze uzyskiwane per fas et non fas. Najwidoczniej uzyskiwanie apanaży tak ich absorbuje, że nie mają czasu na zajęcie się takimi drobiazgami. Warunki pracy rolnictwa pogorszyły się znacznie ze względu na niekorzystne rozwarcie nożyc cen, i tak w 2000 roku koszt ciągnika stanowił równowartość 9,5 t. żywca wieprzowego, a w 2011 aż 25,1 t. Za litr ropy trzeba dać 4 litry mleka, a było 2, nie mówiąc, że w Niemczech 1,5. Połowy morskie spadły już do poziomu 180 tys. ton, a było kiedyś ponad 800 tys., ale jest to wynik polityki sięgającej korzeniami do PRL, spadły też blisko o 10 % połowy śródlądowe. W gospodarce leśnej przy utrzymaniu powierzchni - 30,5 % terytorium Polski zwiększono pozyskiwanie drewna z 35,5 mln. m3 do 37,2 mln.m3 co odbiło się zwiększeniem udziału drewna gorszej jakości. Również stan zdrowotny polskich lasów budzi niepokój, udział nieuszkodzonych drzew spadł dla drzew iglastych o 4%, a dla liściastych o 2 %. W przemyśle notujemy wzrost produkcji sprzedanej o 7,5%, tylko że jak zwykle w detalach nie jest już tak pomyślnie. Wydobycie węgla kamiennego to już tylko 76,2 mln.t. nieco lepiej z brunatnym /62,8 mln.t/, siarki zaledwie 657 tys. t. a jeszcze w 2000 roku było blisko 1.400 tys. ton. Wprawdzie pozyskujemy więcej drzewa przemysłowego, ale celulozy /894 tys. ton/ i papieru /3.722 tys. ton/ nie produkujemy więcej, w tej dziedzinie pozostajemy daleko w tyle za rozwiniętymi krajami europejskimi. Mimo zwiększenia motoryzacji spadła nam też produkcja paliw płynnych. Wzrosła produkcja kwasu siarkowego, nawozów sztucznych, opon, a nawet stali tylko, że daleko nam do poziomu, który już osiągnęliśmy w niedalekiej przeszłości. W kraju o tak wielkich potrzebach w budownictwie produkcja 8,8 mln. ton stali musi być traktowana, jako dalece niedostateczna. Niemcy mimo znacznie wyższego stopnia zainwestowania ciągle jeszcze produkują niemal 5 razy więcej od nas stali. Wprawdzie wzrosła nam produkcja cementu aż do 18,9 mln. ton, tylko, jeżeli zużyliśmy go dla budownictwa w kraju to powinniśmy zwiększyć również znacznie produkcję stali konstrukcyjnej. Odnotowujemy klęskę w przemyśle elektronicznym, w którym między innymi spadła o blisko 30 % produkcja komputerów i telewizorów. W produkcji zwanej AGD pozostajemy mniej więcej na tym samym poziomie, chociaż mieliśmy sukcesy na rynku europejskim wskazujące na znaczne możliwości rozwojowe. Mamy natomiast dość znaczny wzrost produkcji samochodów ciężarowych z 80 do 92 tysięcy, natomiast samochody osobowe spadły z 785 tys. do 740 tys. a to przy i tak niskim poziomie produkcji w zestawieniu z innymi krajami unijnymi porównywalnymi pod względem wielkości, stanowi bardzo niepokojący objaw. Tylko, że nikt w władców „III RP” tym się nie przejmuje. A przecież mamy do zanotowania jeszcze większe klęski, jak choćby likwidację produkcji traktorów /3,4 tys. sztuk/ przy stanie posiadania półtora miliona i statków morskich / 22 tys. GT/, a jeszcze w 2005 wodowaliśmy 722 tys. t. zmniejszyliśmy nawet i tak niską produkcje rowerów do 729 tys. sztuk, a we wspomnianym 2005 roku jeszcze produkowaliśmy ponad półtora miliona, jest to zdumiewające w czasie lansowanej mody na użytkowanie rowerów. Budownictwo wykazuje wzrost produkcji o 11,7 % nie odczuwają tego jednak ani użytkownicy dróg, a szczególnie potrzebujący mieszkań / oczywiście po godziwej cenie/. Oddano do użytku zaledwie 135 tys. mieszkań, czyli tylko o niecałe 5 tys. więcej aniżeli w 2010 roku. Z ciekawostek warto odnotować zwiększenie liczby zarejestrowanych samochodów o prawie milion, z czego niestety około 4/5 to samochody używane niekiedy o kondycji złomowej. Zachód ciągle robi na nas interesy, zamiast dokładać pieniądze do złomowania sprzedaje je Polsce, ale co mają robić ludzie, których nie stać na nowy samochód. Mamy coraz więcej samochodów tylko relatywnie coraz mniej nimi jeździmy, bo nie stać nas na paliwo, czego najlepszym dowodem jest spadek produkcji paliw płynnych. W handlu zagranicznym bez zmian: wzrósł nam eksport i import a przede wszystkim ujemny bilans obrotów już do 59,6 mld.zł. Ciekaw jestem ile jeszcze lat można tak egzystować? W Polsce na jednego mieszkańca przypada wartość eksportu rocznie 4, 2 tys. dolarów, w Niemczech 15,6, w Czechach 12,6, Słowacji 11,9, na Węgrzech 9,5, a nawet na Litwie 6,3 /wszystko w tysiącach dolarów/. Rozumiemy Niemców, a nawet Czechów, ale miłość Boską co ze Słowacją lub choćby Litwą że nie możemy im dorównać? Jest jeszcze jeden stały aspekt naszego handlu zagranicznego, to stale podkreślany przeze mnie niepokojący stan zależności od Niemiec / 26,1 % eksportu i 22,3 % importu/ i od Rosji / 12,2 % importu, ostatnio nawet wzrosło do blisko 15 % i zaledwie 4,5 % eksportu/. Od lat nic w tych relacjach nie zmienia się. Sukces odnotował budżet państwa zmniejszając deficyt z 44,6 mld,zł. do 25,1 mld. zł. ale to chyba niezamierzony przypadek gdyż w tym roku w ciągu 5 miesięcy przekroczyliśmy ubiegłoroczny deficyt. Swoja drogą przed wojną traktowano nawet najmniejszy deficyt jako klęskę rządu i powód do jego ustąpienia. Na zakończenie rządowo - gusowski optymizm: wzrósł nam bowiem dochód narodowy liczony wprawdzie w PKB którym dość łatwo manipulować / nasuwa się taka uwaga w świetle podanych faktów/, ale zawsze 4,3 % czyni z nas „zieloną wyspę” i kraj wszelkiej szczęśliwości. Tylko że nawet przy najbardziej optymistycznej ocenie / nazywa się to relatywizacją PKB/ polskie 19,8 tys. dolarów zamiast nominalnych 13 tys. na mieszkańca, niestety za 2010 rok, bo GUS’u nie stać na wyliczenie z 2011 r. wygląda dość mizernie nie tylko w zestawieniu z czołówką europejską oscylującą między 30 a 40 tys.dolarów, ale nawet z tak ubogimi krajami jak Portugalia, Słowacja i inne mające PKB w granicach 25 tys. dolarów na mieszkańca. A przecież każdy wie, że nawet owe 13 tys. nie mówiąc już o 19.8 tys. dolarów ma się nijak do faktycznych dochodów przeciętnego Polaka. Jak to się dzieje, że w kraju posiadającym nienajgorsze zasoby i uprzemysłowionym z niezłym rolnictwem żyje się ludziom przeważnie dość trudno i że wleczemy się w ogonie unijnej Europy? Andrzej Owsiński

KOBYLAŃSKI NIE KAPITULUJE PRZED SIKORSKIM Świetny materiał obrończy mecenasa Cichonia. Są jeszcze adwokaci w Polsce! Świetnie napisana apelacja polskiego adwokata Zbigniewa Cichonia stanie się historycznym materiałem źródłowym dla studentów prawa.

Nie kończy się walka sądowa Prezesa USOPAŁ Jana Kobylańskiego z ministrem Radosławem Sikorskim

Sprawiedliwości musi się stać w końcu zadość. Jeśli prawo w Polsce ma rzeczywiście znaczyć prawo. Pierwszy wyrok warszawskiego Sądu Okręgowego został w całości zaskarżony z powodu licznych błędów, jakie popełnił sąd pierwszej instancji. W apelacji skierowanej do Sądu Apelacyjnego w Warszawie adwokat Zbigniew Cichoń, zarzucając Sądowi Okręgowemu błędy, wniósł o nakazanie Radosławowi Sikorskiemu opublikowania przeproszenia Jana Kobylańskiego na pierwszych stronach „Rzeczypospolitej”, „Naszego Dziennika” i „Gazety Wyborczej” oraz zasądzenie od niego 20 tys. zł na rzecz Ruchu Obrony Życia im. ks. Jerzego Popiełuszki. Adwokat Cichoń tak uzasadnia swoje wystąpienie do Sądu Apelacyjnego. Wyrok Sądu Okręgowego bezzasadnie przypisuje Janowi Kobylańskiemu antysemityzm. Nie można, bowiem z faktu, iż w swoich wypowiedziach używa słowa „Żyd” czy też „żydowski” wyciągać aż tak daleko idącego wniosku, iż kieruje nim niechęć do narodu żydowskiego. We wszystkich tych wypowiedziach przejawia się, bowiem ze strony Jana Kobylańskiego troska o polski interes państwowy i narodowy. W tym kontekście jedyny zarzut, jaki można mu stawiać musiałby się sprowadzać do błędnego pojmowania umiłowania ojczyzny i głębokiego patriotyzmu. W swoich wypowiedziach kierował się on, bowiem głęboką troską o swa Ojczyznę – Polskę, a negatywne odniesienia do osób żydowskiego pochodzenia sprawujących funkcje publiczne w Polsce brały się stąd, iż osoby te i Kobylański inaczej rozumieją pojęcie dobra i interesu Polski i jej obywateli. Uznać to należy za jedynie dyskurs polityczny, dopuszczalną przecież w demokratycznym państwie prawa różnicę zdań. Na marginesie należy zauważyć, iż nie ma nic zdrożnego, ani tym bardziej niezgodnego z prawem, jakby chciał to widzieć Sąd Okręgowy, w oczekiwaniu, by rządziły polską osoby reprezentujące polską rację stanu i polski interes narodowy.Różne są, bowiem postawy reprezentowane w naszym społeczeństwie i w polskiej klasie politycznej: tak jak można odnaleźć postawy domagające się od Polaków „wyrzeczenia się polskości” i roztopienia naszej narodowej odrębności w europejskim demos (tak jak politycy Ruchu Palikota), czy też postawy propagujące wyodrębnianie nowych grup etnicznych z Narodu Polskiego (tak jak Ruch Autonomii Śląska), tak również można odnaleźć postawy reprezentowane przez Jana Kobylańskiego polegające na propagowaniu polityki prowadzonej w zgodzie z polską racją stanu i polskim interesem narodowym, jak to ujmował on w swych wypowiedziach „polskie rządy”. I dopóki propagowanie swojej wizji polskiej racji stanu mieści się w granicach demokratycznego dyskursu, dopóty nie może być w tym nic zdrożnego ani tym bardziej sprzecznego z prawem, tak jakby chciał to widzieć Sąd Okręgowy. Z pewnością w wypowiedziach Kobylańskiego nie można się doszukać krytyki powodowanej przynależnością etniczną. Jest za to krytyka odnosząca się do działalności danych osób, które nie reprezentują dostatecznie dobrze polskiej racji stanu. Nie można, więc w tym kontekście uznać, aby Kobylański prezentował w swoich wypowiedziach mowę nienawiści (hate speech), a wręcz przeciwnie, należy uznać jego wypowiedzi za przejaw patriotyzmu i dopuszczalnego w demokratycznych społeczeństwach dyskursu politycznego. Sikorski jak każdy człowiek ma prawo nie zgadzać się z pojmowaniem patriotyzmu i interesu Ojczyzny przez Kobylańskiego, natomiast nie ma prawa do naruszania jego godności. Nie sposób zgodzić się z prezentowaną przez Sąd Okręgowy wyrozumiałością dla słów Sikorskiego. Takich sformułowań, zgodnie z zasadami współżycia społecznego, a także zgodnie z zasadą domniemania niewinności, nie należy używać nawet wobec sprawców poważnych, powszechnie potępianych społecznie przestępstw dopóki wina nie zostanie udowodniona i stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu. Tymczasem Sikorski pozwolił sobie na takie sformułowanie wobec osoby nie tylko nieobjętej jakimkolwiek aktem oskarżenia, ale której postępowanie uznać należy za głęboko patriotyczne. Jednak ze wszech miar naganna wypowiedź Sikorskiego spotkała się z niezrozumiałą pobłażliwością Sądu Okręgowego. Nie sposób zgodzić się również z ustaleniem Sądu Okręgowego, jakoby Instytut Pamięci Narodowej prowadzący postępowanie w sprawie w latach 2005-2007 rozważał postawienie zarzutu Janowi Kobylańskiemu. Takiego postępowania nie było, a w IPN- ie prowadzono jedynie postępowanie sprawdzające. W sposób oczywisty działanie Sikorskiego zmierzało do poniżenia Jana Kobylańskiego w opinii publicznej, a przez to naruszało jego dobre imię i cześć, a tym samym godność. Tym bardziej działanie Sikorskiego jest naganne i bolesne dla Kobylańskiego, iż jest on Prezesem Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej (USOPAŁ) i Fundacji J. Kobylańskiego oraz był wiceprezesem Rady Polonii Świata, członkiem Rady Konsultacyjnej działającej przy Marszałku Senatu RP, byłym więźniem obozów koncentracyjnych. Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia, przyznanym przez władze RP na uchodźctwie, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia, przyznanym przez prezydenta L. Wałęsę, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia z Gwiazdą, przyznanym przez prezydenta A. Kwaśniewskiego, Krzyżem Oświęcimskim, Honorowym Krzyżem Weteranów Walki o Niepodległość, Złotym Medalem „Zasłużonego dla Kultury Polskiej”, Złotym Medalem Zasługi dla Paragwaju. Jest Kawalerem Wawelskiego Dzwonu Spiżowego, przyznanego przez Wielką Kapitułę za umacnianie więzi wychodźstwa z Macierzą.

25 października 1995 r. biskup płocki Zygmunt Kamiński odznaczył Jana Kobylańskiego Wielkim Orderem Świętego Zygmunta. W 1996r. kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych przyznał J. Kobylańskiemu Honorową Odznakę Pamiątkową Weterana Walk o Niepodległość. 3 lipca 2004 r. Kobylański otrzymał nagrodę „Naszej Polski” w uznaniu zasług dla połączenia społeczności polskiej na Obczyźnie z Krajem, jako lidera środowisk polonijnych. Wybór Kobylańskiego na tak honorowe stanowiska, jak i odznaczenie go najwyższymi odznaczeniami Rzeczypospolitej Polskiej, w tym przez Prezydentów Rzeczypospolitej Polskiej o różnych orientacjach politycznych jest najbardziej wymownym świadectwem tego, kim on jest, a zarazem tego, iż twierdzenia Sikorskiego są zupełnie bezpodstawne, nacechowane złą wolą i godzące w dobre imię Jana Kobylańskiego. Tym bardziej nie jest dopuszczalne użycie tego typu sformułowań przez polityka, i to w randze ministra Rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Wyrok Sądu Okręgowego w istocie prowadzi do promowania nagannego zachowania i obniżenia minimalnych standardów w relacjach międzyludzkich oraz może być odbierany w opinii publicznej, jako przyzwolenie dla takich zachowań na zasadzie rozumowania „skoro ministrowi tak wolno postępować, to tym bardziej innym osobom”, wobec których wymagania są z reguły mniejsze. Zarazem wyrok ten odbiega od dotychczasowej linii orzecznictwa. Powszechnie przyjmuje się, że każda osoba ludzka z racji człowieczeństwa nie powinna być poniżana. Podobnie przyjmuje się, iż na ochronę czci „nie trzeba sobie zapracować własnym postępowaniem”, gdyż przynależy ona każdej osobie ludzkiej. Tym bardziej ochrona taka należy się Janowi Kobylańskiemu, który w swoim długim i prawym życiu osiągnął nie tylko wyjątkową pozycję materialną, ale za swą bezinteresowną służbę Ojczyźnie i Narodowi otrzymał najwyższe odznaczenia i godności państwowe i społeczne, jednocząc rozbitą Polonię Ameryki Południowej w sposób podobny do Kongresu Polonii Amerykańskiej.

Jesteśmy przekonani, że w procesie apelacyjnym w sądzie II instancji PRAWDA wygra i wyjdzie „na światło dzienne”. Prosimy swoje opinie, wszelkie uwagi i spostrzeżenia kierować do Biura USOPAŁ na adres:

usopal@netgate.com.uy

Polecamy czytać artykuły prasowe rozsyłane w codziennych „Informacjach USOPAŁ” oraz publikowane przez USOPAŁ i Fundację J. Kobylańskiego na stronie internetowej www.Usopal.pl. Zachęcamy również do czytania książek wydanych przez Unię Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej, jak „Dziesięciolecie działalności Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej”, „Piętnastolecie działalności Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej”, „Potępiany za Patriotyzm”- książka napisana przez Prof. dr hab. Jerzego Roberta Nowaka, która jest biografią Prezesa Jana Kobylańskiego, publikacje dotyczące inauguracji i poświęcenia pomnika Błogosławionego Jana Pawła II na Teneryfie w dniu 15 kwietnia 2012 roku oraz XVII Walnego Zebrania USOPAŁ (16-17 kwietnia 2012r. na Teneryfie) oraz inne. Wszystkie one są niezbitym dowodem patriotycznej postawy i działalności USOPAŁ, Fundacji J. Kobylańskiego i ich twórcy i Prezesa - Jana Kobylańskiego. Leonor Adami Eugeniusz Sendecki

Atomkraft? Pst! Odejście od atomu okazuje się w praktyce wielkim problemem dla niemieckiej energetyki. Kto wie, czy się z nim nie przeproszą. Kiedy po katastrofie w Fukuyama w ubiegłym roku Niemcy podjęły nieoczekiwaną i radykalną decyzję o całkowitym odejściu od energetyki atomowej i wygaszeniu wszystkich swych reaktorów energetycznych do 2022 roku, świat wstrzymał oddech. Czy jest możliwe, aby w tak krótkim czasie zastąpić ze źródeł odnawialnych i czystych wszystkie 17 elektrowni atomowych, które jeszcze w 2010 roku dostarczały 23% energii jednej z najpotężniejszych gospodarek świata? Jakie wtedy będą koszty i ceny energii elektrycznej? Jak się to przełoży i odbije na kondycji niemieckiego przemysłu? Jeszcze lata zapewne upłyną, zanim te pytania doczekają się odpowiedzi. Ale skutki historycznej Energiewende, jak Niemcy nazywają swój nagły zwrot w polityce energetycznej, są już boleśnie odczuwalne zwłaszcza przez wielką czwórkę firm z tego sektora, które tylko w zeszłym roku musiały zamknąć osiem elektrowni atomowych. Obecnie przędą tak cienko, że do niemieckich gabinetów powraca iście heretycka myśl o przeproszeniu się z atomem oraz słychać zgrzytanie zębów, że tak pochopnie się z nim rozstano. Jeszcze pięć lat temu wielka czwórka – E.ON, ENBW, RWE i Vattenfall – były powszechnie postrzegane jako kartel. Razem dostarczały 86% energii i kontrolowały większość sieci przesyłowo-dystrybucyjnej. Zyski były sowite, akcje na giełdzie stały krzepko, a prezesi byli mile widzianymi gośćmi w gabinecie pani Primakanzleriny. Życie niemieckich energetyków płynęło leniwie i słodko. Jednak w połowie 2011 świat stanął im na głowie. Akcje E.ON i RWE poleciały w sierpniu na giełdzie o połowę ich wartości, a na dodatek zadano im dwa potężne ciosy. Po pierwsze: Komisja Europejska nakazała im wydzielić w odrębne spółki ich sieci transmisyjne, czyli najbardziej przewidywalną część energetycznego biznesu. Po drugie: chociaż nakazano im pośpiesznie i w całości zwinąć wszystkie elektrownie atomowe do 2022 roku, to zachowano dla nich pełny specjalny podatek od energii atomowej do roku 2016. W sumie wynosi on 2,3 mld euro rocznie. Jakby i tego było mało, narasta konkurencja ze strony hojnie subsydiowanych elektrowni słonecznych i wiatrowych. W godzinach dziennego szczytu około południa, kiedy wielkie firmy naliczały najwyższe stawki za najbardziej wtedy potrzebną energię, w paradę weszły im teraz baterie słoneczne, które właśnie wtedy oddają najwięcej energii do sieci. Również elektrownie wiatrowe, chociaż bardziej kapryśne, potrafią zdjąć niejedną górkę w szczytach, za którą wielcy dostawcy prądu ze stałych elektrowni kasowali dotąd podwyższone stawki. A przecież pieniądze są dziś coraz bardziej potrzebne na pilną restrukturyzację branży. To co dla subsydiowanych dostawców energii wiatrowej i słonecznej jest przywilejem – mogą dostarczać energię w dowolnej ilości i kiedy chcą, a sieć musi ją od nich zawsze przyjąć – dla wielkich dostawców jest obowiązkiem: muszą zapewnić energię w każdych warunkach, także wtedy gdy energii słońca i wiatru nie ma. W lutym br., gdy wszystkie konwencjonalne i jeszcze czynne elektrownie atomowe pracowały pełną parą energii ledwie starczyło w sieci. A co będzie potem, gdy resztę atomówek się zamknie? Wielka czwórka musi szybko znaleźć nowe i spolegliwe źródła energii, aby zastąpić te, które zejdą, także stare konwencjonalne. Gdzie tych źródeł szukać? Farmy wiatrowe, w Niemczech najczęściej budowane na płyciznach Morza Północnego i w Szlezwiku-Holsztynie są bardzo kosztochłonne, a ich produkcja zawodna. Elektrownie opalane gazem to opcja na dziś kusząca przy stosunkowo niskich cenach gazu, ale one też są kapryśne i wystarczy jedno porządne wahnięcie, a cały biznes znajdzie się pod kreską. Elektrownie węglowe są dużo bardziej przewidywalne i węgla także w Niemczech jest dość, ale można oczekiwać, że wobec szaleństwa doktryny „globalnego ocipienia”, jak to ładnie określił pan Paweł Pietkun na NE, karne opłaty za emisję CO2 będą nadal rosnąć aż do zamordowania tej formy energetyki. Otwarcie się o tym przecież mówi. Wobec tylu niewiadomych właściwie niepodobna jest obecnie określić spodziewane przychody z nowej elektrowni jakiegokolwiek typu w perspektywie 20-30 lat, a więc nie ma mowy o wiarygodnym biznes-planie w energetyce. Przeciwnicy oligopolu wielkiej czwórki triumfują. Na dziś, przynajmniej oficjalnie wszyscy, łącznie z wielkim przemysłem i owąż wielką czwórką niemieckiej energetyki opowiadają się za programowym wyjściem z energii atomowej i to nawet kosztem drastycznych podwyżek cen energii. Według różnych symulacji ma ona wzrosnąć o 20-60% do roku 2020. Dodatkowo mówi się jednak o konieczności specjalnych subsydiów aby zachęcić także do budowy konwencjonalnych elektrowni dla zapewnienia mocy rezerwowej oraz do budowy zakładów magazynowania energii.

Istnieje wszakże prawna możliwość, że Energiewende okaże się decyzją nielegalną. E.ON i RWE już ją zaskarżyły do federalnego sądu konstytucyjnego Niemiec twierdząc, że takie nagłe i arbitralne zamknięcie elektrowni atomowych nosi cechy wywłaszczenia. Vattenfall, jako obcy inwestor (firma ta jest własnością rządu szwedzkiego, a jej nazwa po szwedzku znaczy ‘wodospad’; do niedawna działała zresztą i w Polsce, m.in. prowadząc warszawską elektrociepłownię na Żeraniu) wyniosła sprawę do arbitrażu międzynarodowego i dochodzi odszkodowania przed sądem w Waszyngtonie. Rzecz idzie o 15 miliardów euro do wyrwania z kasy w Berlinie. Nikt w Niemczech nie ma jeszcze odwagi publicznie nawoływać do powrotu do energii atomowej, ale jej lobbyści nie zapadli się przecież pod ziemię i są coraz bardziej aktywni. Pod naciskiem Federacji Przemysłu Niemieckiego (Bundesverband der Deutschen Industrie, BDI) ministerstwo gospodarki w Berlinie powołało zespół ekspercki dla monitorowania procesu Energiewende, z ewentualnością jego korekty, aczkolwiek jak ognia w tym kontekście unika się słowa Atomkraft (energia atomowa). Najbardziej na taką korektę naciskają przemysły energochłonne, jak np. aluminiowy lub cementowy, obawiając się, że podwyżki cen energii położą ich konkurencyjność. Grupa lobbingowa pn. Niemieckie Forum Atomowe (Deutsches Atomforum) ostrzega natomiast, że dorobek niemieckiej myśli technicznej w zakresie energetyki atomowej, dotąd drugiej po Francji w skali Europy, znalazł się na równi pochyłej i rychło pójdzie w zapomnienie. Nadal jest on potrzebny przy wygaszaniu reaktorów i zamykaniu oraz demontażu elektrowni, ale wśród młodych Niemców zanikają bodźce do wybierania sobie takiej kariery zawodowej. Dla przykładu Siemens, flagowe przedsiębiorstwo z tej branży, nadal jeszcze eksportuje komponenty do budowy elektrowni atomowych, ale już nie bierze udziału w przetargach na kompletne obiekty tego typu na świecie. W niemieckiej energetyce narasta niepokój i frustracja. Dopóki wielka czwórka firm energetycznych wydawała się wstrętnym kapitalistycznym kartelem każdy chętnie ją kopał i wszyscy się z tego cieszyli. Jednakże ich ogromne osłabienie na dziś i niepewny status na jutro rodzi poważny problem, który zaczyna być dostrzegany także w kręgu władz w Berlinie. Czy Niemcy na pewno pożegnały się z atomem, czy może tylko powiedziały mu Auf Wiedersehen? Bo jeśli to drugie, to owo wieder (znowu, ponownie) może przyjść całkiem szybko, ponieważ okaże się konieczne. W każdym razie, kolejnej Energiewende o 180 stopniwcale bym nie wykluczał. Tylko jak wtedy będzie wyglądać niemiecka gospodarność i planowanie? Bogusław Jeznach

Oto, dlaczego dwie partie na prawicy są lepsze niż sam PiS Każdy, choć pobieżnie śledzący to, co dzieje się w Polsce widzi, że Platforma Obywatelska pogrąża nasz kraj w coraz większym kryzysie. Nieudolność, bezczynność, a nieliczne pseudo reformy sprowadzają się niemal wyłącznie do zwiększania obciążeń obywateli, aby pokryć potrzeby rozrastającej się jak nowotwór biurokracji. Oczywiście udział we władzy SLD czy Ruchu Palikota nie poprawi sytuacji, a w niektórych dziedzinach może wręcz ją pogorszyć. Dlatego dla dobra Polski konieczne jest, aby centroprawica uzyskała w Sejmie większość mandatów. Teza o korzyściach z jedności centroprawicy brzmi z pozoru logicznie i w wielu innych Państwach z pewnością dałaby optymalne efekty, ale z kilku poważnych powodów jest nieprawdziwa. Po pierwsze PiS z powodu nagonki medialnej i własnych błędów ma bardzo zepsuty wizerunek, a aby rządzić w Polsce trzeba uzyskać około 45-50% głosów. W dodatku, aby rządzić naprawdę efektywnie potrzeba większości zdolnej odrzucić weto prezydenta lub wygrać wybory prezydenckie. Wydaje się, że Jarosław Kaczyński nie ma szans na wygranie tych wyborów - w sytuacji, gdy Polacy darzyli go sympatią po katastrofie smoleńskiej przegrał z niepełnowartościowym intelektualnie Bronisławem Komorowskim. Większe szanse ma Zbigniew Ziobro, ponieważ ma znacznie większy poziom zaufania i niższy poziom nieufności wśród obywateli naszego kraju. Niezależnie od tego czy udałoby się wygrać wybory prezydenckie czy nie, celem minimum powinno być uzyskanie większości mandatów w Sejmie i Senacie. Jak już wspomniałem PiS nie będzie w stanie takiego wyniku uzyskać, zwłaszcza, że agresywne wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza i innych polityków tej partii powodują (niezależnie od oceny czy są słuszne czy nie), że rozczarowani wyborcy PO nie zostaną w domu, ale ze strachu zagłosują na SLD, Palikota czy PSL. Po drugie wielu wyborców Solidarnej Polski nigdy nie zagłosuje na PiS. Wyniki Solidarnej Polski w sondażach są zróżnicowane, ale w tych, w których ankietowani otrzymują listę partii te wyniki sięgają 8-9%. W Ostatnim sondażu EUROVOTE z 19 lipca Solidarna Polska uzyskała właśnie 9%, zaś w sondażach XAA.PL realizowanych przez studentów nauk społecznych od kilku miesięcy regularnie uzyskuje ponad 8%. Oceniam, że wielu z tych wyborców to ci spośród prawie 900 tysięcy, których stracił PiS będąc w opozycji oraz byli wyborcy PO czy PSL i gdyby nie było Solidarnej Polski około połowy z nich zagłosowałaby na inne partie lub zostałaby w domu. W takim przypadku nawet gdyby PiS uzyskał wynik lepszy o 4%, to uzyska mniej mandatów w Sejmie niż uzyskując razem z Solidarną Polską startującą oddzielnie - przykładowo PiS uzyskuje sam 30%, z głosami SP 34%, a partie startując oddzielnie uzyskują ponad 38% (PiS 30%, SP 8%). Jeśli Solidarna Polska zdobędzie 10-15% to będzie jeszcze większa różnica na korzyść oddzielnego startu obu ugrupowań. Po trzecie wiemy, że media establishmentowe w czasie kampanii wyborczej będą próbowały skompromitować PiS czy ogólnie centroprawicę - w ostatniej kampanii udało się to dzięki słowom Jarosława Kaczyńskiego na temat kanclerz Merkel, w kolejnych wyborach mogą znaleźć inną wpadkę PiS, mogą też próbować stworzyć sztucznie aferę opartą na manipulacji. W przypadku startu w wyborach jednej partii centroprawicowej takie zabiegi są znacznie łatwiejsze, niż w przypadku dwóch list - oczywiście próby ataku na dwie partie mogą się pojawić, ale będą one znacznie mniej skuteczne. Gdyby Solidarna Polska startowała w ostatnich wyborach zagłosowałoby na nią wielu wyborców wystraszonych słowami Jarosława Kaczyńskiego na temat Angeli Merkel czy perfidnym spotem PO „oni pójdą na wybory” zawierającym zdjęcia ze sprowokowanych przez lewaków przepychanek pod Pałacem Prezydenckim. Podsumowując - mimo ordynacji premiującej duże partie znacznie lepszy jest start dwóch ugrupowań centroprawicowych. Daje to nadzieję na zdobycie większości mandatów w Sejmie, ale muszą się zakończyć apele o powrót i inne ataki odwracające uwagę od działań rządzących Tuska i Komorowskiego. Oczywiście nie oznacza to, że nie można merytorycznie krytykować PiS czy Solidarnej Polski za konkretne błędy - to zdrowa konkurencja i służy naprawieniu tych błędów. Natomiast niedopuszczalne są oskarżenia takie jak Adama Hofmana o fałszerstwo pod adresem Jacka Kurskiego, za które to oszczerstwo Hofman musiał przepraszać czy wobec Zbigniewa Ziobry - Adam Hofman sam często bierze udział w programach TVN i twierdzeniem, że jeden program tej telewizji jest zły, a reszta jest dobra poseł PiS ośmiesza się. Współpraca jest tym bardziej niezbędna, że aby uzyskać większość w Senacie trzeba porozumieć się tak, aby w jednym okręgu jednomandatowym kandydował tylko jeden kandydat centroprawicowy. Filip Stankiewicz

Prof. Śpiewak ma rację, tylko, co z tego? Politykom PiS, także zresztą partii Ziobry, wystarcza wymachiwanie ujawnionymi niedawno nagraniami Niestety, prof. Paweł Śpiewak ma rację. W wywiadzie dla jednego z portali twierdzi, że PiS nie wykorzystało i nie wykorzystuje nadal sytuacji, którą przyniosło upublicznienie skandalu opisanego na taśmach Serafina. Z wywiadu jasno wynika, że w PO dzieje się tak samo, jak w PSL. Tu profesor prawdopodobnie się myli. Przypuszczam, że zasady postępowania, właśnie związane z rozdzielnictwem wszelakich stanowisk, są w PO jeszcze bardziej obrzydliwe i korupcjogenne. A właściwie, to nie przypuszczam, tylko jestem tego pewien. Politykom PiS, także zresztą partii Ziobry, wystarcza wymachiwanie ujawnionymi niedawno nagraniami. Pytam, więc, gdzie są listy jawnego i bezwzględnego łamania wszelkich norm przy nominacjach urzędników różnego szczebla, głównie w spółkach z udziałem Skarbu Państwa? Gdzie? Właśnie teraz powinny być ujawnione, przedstawione społeczności, by nie miało ona nijakich wahań przy ocenie praktyk opisanych w nagranej ostatnio rozmowie. PO była, jest i będzie partią nikczemnie zawłaszczającą państwowe dobra dla partyjnej korzyści. Takich przypadków, jaki zaistniał w Krakowie na pewno jest w Polsce mnóstwo, ale je rejestruje? W Kopalni Soli w Wieliczce zmieniano regulamin konkursu, co najmniej dwa razy. Tylko po to, aby z góry upatrzony kandydat, wiadomo, z jakiej partii, mógł nie tylko go wygrać, ale żeby w ogóle spełnił konkursowe kryteria. To był przecież bezprzykładny skandal. Napisałem wówczas, że gdyby ów zwycięzca miał odrobinę honoru cisnąłby tą nominacją w diabły i poszedł do roboty, na której zna się. Tylko, czy taka istnieje? Pytam, zatem, gdzie jest rejestr podobnych szalbierstw? Kto ma go stworzyć? Schetyna z Piterą? Chlebowski z Drzewieckim, opierając się na zeznaniach Rosoła? Toż to podstawowy obowiązek opozycji! A kto przypomnieć ma buńczuczne słowa Tuska, wygłoszone zaraz po objęciu teki premiera? Wszak wyraził się on jasno, że wszelkie konkursy, to tylko strata czasu i marnowanie państwowych pieniędzy. On będzie urządzał gospodarczy świat Polski wedle własnego uznania, bo zaufanie, to dobro najwyższe. I stąd właśnie przybyła banda nieudaczników, otaczająca się osobnikami o podobnych walorach intelektualnych i moralnych. Snadź niewystarczający to powód, by wszystko mieć zmierzone i policzone. Opozycja miała teraz, bo kiedy jeśli nie dziś właśnie, przedstawić zestaw kanciarskich nawyków wspaniałej władzy, która ma gębę wypchaną frazesami o przyzwoitości, moralności i profesjonalizmie swych wybrańców, ale kieszenie, własne i kolesiów, państwowymi dobrami. Paweł Śpiewak ma więc po stokroć rację, ale może rzecz nie jest jeszcze całkowicie przegrana? That is the question. Dziennik Tomasza Domalewskiego

Nasz wywiad. Prof. Krasnodębski: rządy PO i PSL to rządy zbiorowego przekupstwa. Brano samemu i dawano wziąć innym wPolityce.pl: Panie profesorze, "taśmy Serafina" odsłoniły przed Polakami, zwłaszcza mniej interesującymi się polityką, ogromną skalę klientelizmu, kolesiostwa i traktowania majątku publicznego jako swojej prywatnej włości. Jak pan ocenia skalę tego wydarzenia? Prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, Uniwersytet w Bremie, komentator życia publicznego: Nasuwa się refleksja szersza, związana z faktem iż afera ta wybucha niemal dokładnie w 10-lecie nagrania Michnik-Rywin. Pamiętamy tamten szok, gwałtowne dyskusje i obietnice padające ze strony klasy politycznej, że dokonają zmiany państwa.

Na tej fali doszła do wpływów Platforma, powstała w roku 2001. Tak, ta partia obiecywała Polakom zmianę. Twarzą tej obietnicy w tej partii był Jan Rokita, którego już nie ma w Platformie, pewnie nieprzypadkowo. Pamiętam też jedną z rozmów z Jarosławem Gowinem, który kiedy Platforma zaczynała budować rząd opowiadał mi dużo o nowych standardach, jakie wprowadzają, o konkursach, które będzie ogłaszał by odpartyjnić spółki i urzędy. Słuchałem ze sceptycyzmem, choć starałem się brać te słowa za dobrą monetę.

Ale media prorządowe podkreślają, ze afera dotyczy PSL. Jest oczywiste dla wszystkich obserwatorów polityki, że w obszarze zarządzanym przez Platformę jest dokładnie tak samo. I na pewno, skłonności do zawłaszczania państwa mają wszyscy, takie jest niestety podglebie społeczne, przyzwyczajenie wielu środowisk. Zmiana tego stanu rzeczy wymaga ogromnej determinacji ze strony liderów politycznych. A kiedy jej brakuje, pojawia się zaś przyzwolenie, skutki są takie jak widzimy - pękają kolejne bariery zawłaszczania państwa.

Za poprzedniego rządu było inaczej? Tak. Rząd Jarosława Kaczyńskiego upadł, bo takich zjawisk nie tolerował, przecież sprzeciw wobec takich patologii był istotą tzw. afery  gruntowej. Potem oparł kampanię wyborczą na przekazie antykorupcyjnym. I Polacy to odrzucili. Nie chcieli tego. A potem zaczęło się to uspokajanie, że korupcja się skończyła, że już po problemie. W tle zaś było rozluźnienie rygorów, zarzucenie dorobku poprzedniego rządu i dzielenie się tym łatwym, unijnym pieniądzem. Łatwo to było przechwycić. Brano samemu i dawano wziąć innym, dzielono się tym, stąd popularność tej koalicji. Ale te taśmy są przygnębiające także z powodu tego jak ten Serafin z tym Łukasikiem ze sobą rozmawiają, jakim językiem, jakie to są prymitywne postacie.  A to przecież osoby pełniące poważne funkcje, na stanowiskach. Bardzo to smutne. Ale znowu to szersze zjawisko - wystarczy posłuchać jak rozmawiają ze sobą młodzi ludzie na ulicach, to przecież świadectwo kompletnego rozkładu.

Zmarnowaliśmy ten czas od afery Rywina? Niestety tak, zamiast modernizacji mieliśmy ten system i imitację modernizacji, pozorowane zmiany. A ludzie, którzy chcieli prawdziwej zmiany, którzy chcieli to ruszyć, naprawić, jak Mariusz Kamiński, były szef CBA, premier Jarosław Kaczyński i wreszcie prezydent Lech Kaczyński zapłacili ogromną cenę w każdym wymiarze. Oni oczywiście też robili błędy personalne, których nie sposób nie czynić, ale istotą ich działania była walka ze złymi nawykami, patologiami, a nie, jak obecnie, przyzwolenie na nie.

Niektórzy komentatorzy wskazują, że Platforma celowo konserwuje ten system, bo mając 140 tysięcy stanowisk do dyspozycji i obsadzając je swoimi, buduje się system uzależniania ludzi. To prawda, to widać w terenie na każdym kroku. Polityka jest źródłem utrzymania działaczy partyjnych, ich rodzin, przyjaciół. To faktycznie jest rozbudowany system społeczny, nazwany i wyraźnie opisany. Po aferze Rywina politycy, wracam do początkowego wątku, obiecywali odejście od niego. I Jarosław Kaczyński próbował to zrobić, sporo osiągnął. Ale przyszedł Tusk i restaurował, przywrócił wszystkie patologie. Nic dziwnego, że tak wiele środowisk go popierało.

I będzie nadal? To ciekawe, bo nagle słychać jak środowiska twórców kultury zaczynają narzekać, ze rząd uderza w nie finansowo. Ale to przecież nieunikniony finał takiej polityki. Ale to oznacza, ze ci twórcy kultury dopiero jak zabiera się im pieniądze zaczynają się zastanawiać czy są to rządy dobre dla Polski. Wcześniej taka refleksja w ogóle się nie pojawiała. Niestety, ale muszę to powiedzieć: rządy Platformy i PSL w ostatnich latach były rządami zbiorowego przekupstwa. Także w takich obszarach takich jak szkolnictwo wyższe, gdzie mamy do czynienia z niezwykle korupcjogennym systemem, tytuły naukowe, od licencjatów po doktoraty przyznaje się według niejasnych kryteriów. Zawsze też szokuje mnie jak łatwo polscy studenci godzą się na oszustwa, kopiowania, ściąganie. Nie spotykam się z czymś takim w Niemczech czy Stanach Zjednoczonych. To wszystko, te rządy zbiorowego przekupstwa, wychodzą dziś na jaw. Chociaż jak opisują państwo na portalu wPolityce.p znowu się próbuje budować wizję pana premiera Tuska, który jest tym wszystkim zdziwiony i obiecuje czyścić, naprawiać. Ale to pozory. Widać bardzo wyraźnie, że to co rozumiemy pod hasłem IV Rzeczpospolitej nadal jest aktualne. Rozm. Wu-ka

Lotna kariera syna premiera Dekadę temu, Marek Ungier był szefem gabinetu prezydenta Kwaśniewskiego, a jego jego syn robił karierę w państwowej spółce PetroLOT. Teraz syn Tuska dostał robotę na lotnisku w Gdańsku, pensję syna zapłacą podatnicy. Dlaczego Tusk małpuje Ungiera? Marek Ungier byl dlogoletnim szefem kancelarii prezydenta Kwasniewskiego. Syn Ungiera, Krzysztof, dostal wtedy robote w spolce PetroLOT, zaleznej od panstwowego PKN Orlen, kierowanego przez kolege prezia, pana Wrobla. Syn Ungiera robil blyskotliwa kariere na panstwowym, dopoki nie rozbil sie po pijaku najpierw kolo Gizycka a nastepnie w Warszawie. Jak donosi Wikipedia:

"Minister Ungier podał się do dymisji 27 grudnia 2004 po doniesieniach prasy o niezgodnym z prawem, warunkowym umorzeniu sprawy jego syna Krzysztofa, oskarżonego o prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym; Krzysztof Ungier był już wcześniej skazany prawomocnie na karę więzienia w zawieszeniu za podobne przestępstwo. Dymisja Marka Ungiera została przyjęta, z zaleceniem pełnienia obowiązków do końca 2004 roku." Donald Tusk ma mniejsze problemy ze swoim synem i jak na razie nie musial jeszcze podac sie do dymisji. Michal Tusk pedzi spokojne zycie w Trojmiescie, do tej pory byl na etacie w "Gazecie Wyborczej”, ale tydzien temu przyjal nowe wezwanie, teraz jest pracownikiem Portu Lotniczego im. Lecha Walesy w Gdansku:

http://wyborcza.pl/1,75248,11563086,Syn_premiera__Michal_Tusk__dostal_nowa_prace.html

Michal Tusk lubi sobie polatac: dwa lata temu Chinczycy, ktorzy mozolnie buduja autrostrady w Polsce, zaprosili go na podroz zycia do Chin. Nastepnie Michal Tusk polatal sobie nad Trojmiastem i porobil zdjecia, na sprzedaz:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/46302,wzlot-michala-tuska

Jaki ojciec taki syn, tato Tusk tez przeciez lubi polatac sobie na panstwowym:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/48153,o-premierze-w-embraerze

Teraz syn Tusk nie tylko sobie polata, ale bedzie tez mogl witac w piatki wieczorem tate na lotnisku. Tylko kto za to zaplaci ? Ano podatnicy, takze poprzez samorzady. Spolka Port Lotniczy Gdansk Sp. z o.o nalezy do nastepujacych udzialowcow:Gmina Miasta Gdanska (33 %)

Wojewodztwo Pomorskie (31%)

Przedsiebiorstwo Panstwowe "Porty Lotnicze" (31%)

Gmina Miasta Sopotu (3 %)

Gmina Miasta Gdyni (2%)

Udzialowcy zalezni bezposrednio od administracji centralnej taty Tuska reprezentuja wiekszosc udzialow w spolce czyli 62%. Michal Tusk powiedzial prasie ze byl zachecany do przyjecia tej oferty. Niech teraz ktos powie ze polskie panstwo nie dba o mlodych.

Lot Igora Kolomoyskiego Po fajnym Euro 2012 mamy szansę lepiej zintegrować się ekonomicznie z Ukrainą. Ukraiński oligarcha, Igor Kolomoyski, może przymierzać się do przejęcia LOT-u, poprzez OLT Express i Amber Gold. A wtedy polski rząd będzie latał ukraińskimi Embraerami.

Wrona zamiast żurawia Nowym logo lini lotniczej LOT staje sie powoli Wrak Wrony, zastepujac stylizowanego żurawia ktory okreslal LOT od lat 30-tych. Wrak Wrony szuka wciaz nabywcy i okazuje sie ze moze skonczyc, jako obiekt do cwiczen slynnej jednostki GROM:

http://www.tvn24.pl/boeing-kpt-wrony-pojdzie-do-wojska-grom-chce-w-nim-odbijac-zakladnikow,264297,s.html

GROM moze byc wielkim beneficjentem skoku cywilizacyjnego Polski Tuska: oprocz Wraku Wrony, do dyspozycji pozostaja jeszcze wraki kilku pociagow PKP, ktore rozwalily sie w ostatnich czasach, mosty ktore zawalily sie ostatnio a takze dlugie kilometry nieskonczonych autostrad. GROM ma gdzie trenowac.

OLT zamiast LOT? LOT przygotowuje sie jak wiemy do kolejnej prywatyzacji (jedna juz kiedys byla), rzad Tuska powolal nowa ministro do zajecia sie prywatyzacja z ramienia MSP, byla przewodniczaca rady nadzorczej Przedsiebiorstwa Wodociagow i Kanalizacji w Braniewie:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/66127,rzad-intratnych-propozycji

A zarzad LOT juz zadbal o to aby stewardessy mialy lepszy makijaz, bo wizerunek przeciez sie liczy: http://monsieurb.nowyekran.pl/post/66192,niemiecki-makijaz-lot-u

Tymczasem na horyzoncie LOT-u moze pojawic sie inwestor z bratniej Ukrainy ...

Magik z Dniepropetrowska Inwestorem w LOT-ie moze zostac Igor Kolomoyski, oligarcha z Dniepropetrowska, ktory dorobil sie fortuny na poczatku lat 90-tych, za czasow premiera wizjonera Pavlo Lazarenko. Co prawda Pavlo Lazaranko wciaz siedzi w wiezieniu w Kalifornii, skazany za korupcje i pranie brudnych pieniedzy, ale ma wyjsc juz we wrzesniu tego roku:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/60731,powrot-ojcow-chrzestnych

Igor Kolomoyski wraz z kolegami kontroluje wiele duzych aktywow przemyslowych i bankowych na Ukranie i za granica. Tak zwane wiewiorki powiedzialy nam ze Igor Kolomoyski moze stac za nowa linia lotnicza OLT Express, ktora pograza LOT na polskim rynku:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/65154,agora-i-amber-airlines

OLT Express nie bylby pierwsza linia lotnicza w portfelu ukrainskiego oligarchy wizjonera. Kolomoyski kontroluje dwie duze ukrainskie linie lotnicze: AeroSvit i Dnipravia. W zeszlym roku Kolomoyski zainwestowal masowo za granica, (dlaczego, o tym napiszemy ponizej), w Szwecji i Danii, i juz w tym roku rozlozyl na lopatki swoje inwestycje. Zbankrutowaly Cimber Airlines w Danii i i Skyways w Szwecji:

http://www.reuters.com/article/2012/05/03/uk-cimber-idUSLNE84200P20120503

Nastepny Chodorkowski? Problemem Kolomoyskiego jest jego przeszlosc, jako sojusznik Julii Tymoszenko i Pavlo Lazarenko. Mowi sie ze aktualna wladza ma Kolomoyskiego na celowniku juz od dwoch lat. Dlatego tez Kolomoyski moze byc zainteresowany przeniesieniem swoich aktywow za granice. Profilaktycznie, jako asekuracje, Kolomoyski powolal po ostatnich wyborach na Ukrainie alternatywny Swiatowy Kongres Zydow, wprowadzajac w konsternacje czlonkow istniejacego juz Swiatowego Kongresu Zydow:

http://www.israelnationalnews.com/News/News.aspx/140282

Gdyby Janukowicz chcial sie dobrac do skory Kolomoyskiego, tak jak to zrobil z Tymoszenko, Kolomoyski bedzie mogl zagrzmiec na caly swiat o antysemityzmie i politycznym pogromie ukrainskich miliarderow-filantropow.

Pletwonurek Jaroslaw Kaczynski Kolomoyski dziala od lat w Polsce, poprzez spolki stalowe na Slasku. Interesow Kolomoyskiego w Polsce doglada Polak, byly pletwonurek wojskowy o nazwisku Jaroslaw Kaczynski. Kaczynski mieszka oficjalnie w Nicei we Francji, gdzie oficjalnie zajmuje sie biznesem jachtowym. Ale mozna go spotkac w palacach Kolomoyskiego i kolegow w Dniepropetrowsku. Napieta sytuacja na Ukrainie moze nalozyc nowe wyzwania inwestycyjne na pletwonurka Kaczynskiego: Polska sasiaduje z Ukraina i jest w Unii Europejskiej, jest wiec dobrym miejscem na przeczekanie Janukowicza.

Co dalej? Dalej moze byc ciekawie i widowiskowo ....

Igor Kolomoyski: Cimber zbankrutowal, czy pozostal jeszcze Amber?

Agora i Amber Airlines Przeglądamy wczorajsza "Gazetę Wyborczą" (11.06.12) i przecieramy oczy ze zdumienia: na stronie 5 reklamuje się spółka OLT Express a na stronie 7 spółka Amber Gold, właściciel OLT Express i spółka znajdującą się na liście ostrzeżeń KNF. "Gazeta Wyborcza" zmniejszyla znaczaco swoj naklad i reklamodawcy oplacaja mniej powierzchni reklamowej w sluzbowej gazecie naszych polskich elit. Kryzys, co robic? Na szczescie dla "Wyborczej", wyrasta nam nowy cud Polski Tuska, czyli wizjonerska spolka Amber Gold, nalezaca do zdolnych 27-latkow Marcina i Katarzyny Plichty. Amber Gold ma kase, "Wyborcza" ma mniej kasy, wiec Amber Gold oplaca ogromne kolorowe reklamy na 3/4 strony na lamach "Wyborczej". Otwieramy gazete i najpierw widzimy reklame spolki lotniczej OLT Express, ale juz na nastepnej stronie widzimy radosna reklame spolki Amber Gold ktora gwarantuje kilentom 13% a nawet 16,5% zysku w skali roku. Tylko wyslac im pieniadze i spokojnie czekac. Poniewaz jestesmy oszolomami, to, kiedy widzimy ze mala spolka w formie Sp. z.o.o. nalezaca do rodzenstwa 27-latkow, z ktorych jedno zostalo juz skazane w 2008 roku za bankructwo, reklamuje sie bez problemu i w wielkim stylu w najwazniejszej polskiej gazecie codzienniej, zaczynamy czuc smrod przekretu finansowego. Nie tylko my. Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) juz dawno umiescila spolke Amber Gold Sp. z.o.o. na swojej liscie ostrzegawczej i poinformowala prokurature. Sledztwo w sprawie Amber Gold slimaczy sie jednak. Prokuratura Rejonowa Gdansk-Wrzeszcz nie uwaza ze sprawa jest wazna. Sledztwo zostalo juz raz umorzone i nastepnie wszczete na nowo, po odwolaniu sie KNF. KNF uwaza ze prokuratorzy w Gdansku sa opieszali. Czy ktos bardzo wplywowy w Trojmiescie (albo z Trojmiasta) ochrania zlote interesy spolki Amber Gold?  Spolka Amber Gold z jednej strony pozyskuje fundusze od indywidualnych klientow a z drugiej strony pompuje masowo kase w OLT Express. Wedlug "Pulsu Biznesu" juz 180 milionow PLN zostalo zainwestowanych w OLT Express: 

http://www.pb.pl/2617490,42913,szeroki-gest-amber-gold

"Gazeta Wyborcza" nie widzi zadnych problemow z pobieraniem kasy za reklamy spolki, do ktorej KNF ma powazne zastrzezenia. Pieniadze (jeszcze) nie smierdza. Poczekamy wiec z zainteresowaniem na dalszy rozwoj tej sprawy. Dlaczego? Poniewaz pamietamy jeszcze pasjonujaca historie linii lotniczej Khalifa Airways, zalozonej w 1999 roku przez 27-letniego owczas algieryjskiego wizjonera Rafika Khalify. Firma wyleasingowala we Francji okolo 30 samolotow Airbus i miala duze wizjonerskie ambicje, zanim nie splajtowala kilka lat pozniej. Mlody wizjoner Rafik Khalifa schowal sie przed nakazem aresztowania w Londynie a kredytodawcy Khalifa Airways zostali na lodzie. W 2007 roku Rafik Khalifa zostal skazany na dozywocie. W 2009 zostal odeslany do Algierii, gdzie siedzi w wiezieniu. Do dzisiaj nie wiadomo wlasciwie skad pochodzily pieniadze ktorymi obracal Khalifa. Podobno byla to kasa zagarnieta przez watazkow wojskowego rezimu Algierii. W latach prosperity i sukcesu Rafik Khalifa wydawal pieniadze na luksusowe wille i przyjecia. Sponsorowal znany klub pilkarski Olympique Marseille i zalozyl nawet stacje telewizyjna. Tak, mozna powiedziec ze Rafik Khalifa byl wizjonerem. Khalifa Airways: mętna kasa, sponsoring piłki nożnej i w końcu bankructwo

OLT odleciał na Ukrainę Juz wcześniej pisaliśmy, że konstrukcja OLT Express pachnie nam wizjonerskim talentem ukraińskiego oligarchy Igora Kolomoyskiego i jego kolegów. Przypominamy, że 3 maja 2012 zbankrutowała równie czerwona linia lotnicza Cimber, należąca do oligarchy. 3 maja 2012  zbankrutowała duńska linia lotnicza Cimber Sterling, kontrolowana przez ukraińskiego oligarchę Igora Kolomoyskiego, poprzez cypryjska spółkę Mansvell Enterprises Limited. Cimber ogłosiła ze wszystkie loty zostały zawieszone i że bilety zakupione przez pasażerów są bezwartościowe. 22 maja 2012 zbankrutowała też szwedzka linia lotnicza Skyways Express AB, będąca również pod kontrola Igora Kolomoyskiego, także poprzez cypryjska spółkę Mansvell Enterprises Limited. Jak widzimy kolory i nazwy bankrutów zostały z sukcesem wprowadzone do efemerycznej linii OLT Express.

Igor Kolomoyski sam lata sobie swoim prywatnym Boeingiem 767, jak na porządnego oligarchę przystało. 

O OLT Express i Igorze Kolomoyskim pisaliśmy już wczesniej:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/68170,lot-igora-kolomoyskiego

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/65154,agora-i-amber-airlines

Przed Michałem Tuskiem, synem Donalda, który dostał robotę w relacjach z liniami lotniczymi w porcie lotniczym w Gdańsku Rębiechowie w momencie kiedy OLT Express zaczął swoje latanie z Gdańska, staną wiec nowe wyzwania biznesowe:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/59691,lotna-kariera-syna-premiera

OLT Express odleciał, co pocznie teraz Michał Tusk? Stanislas Balcerac

Zamiast wielkiego sukcesu, wielka likwidacja Od piątku OLT Express zawiesza wszystkie rejsy regularne a sprzedaż biletów lotniczych zostaje wstrzymana - poinformował przewoźnik. Zdezorientowani pasażerowie nie zostali uprzedzeni na czas. Od wczoraj na temat dalszej działalności spółki pojawiały się sprzeczne informacje. Teraz już wiadomo. OTL Express na dobre zwinął skrzydła.

- Szanowni Państwo, informujemy, że od 27 lipca br. wszystkie rejsy regularne zostają zawieszone do odwołania, tym samym wstrzymana zostaje sprzedaż biletów lotniczych. Wszystkim Pasażerom, którzy (...) nabyli bilety na odwołane rejsy przysługuje prawo do zwrotu kosztów biletów. (...) Za wszystkie niedogodności serdecznie Państwa przepraszamy - taki komunikat zawisł w czwartek późnym wieczorem na stronie internetowej przewoźnika. Wcześniej OLT Express informował, że zawiesza wszystkie połączenia na rejsach wykonywanych przez samoloty typu ATR.

- Od dnia dzisiejszego, do końca rozkładu lotów w ramach siatki letniej, zostały wstrzymane wszystkie operacje lotnicze na trasach zaplanowanych na samoloty turbośmigłowe ATR. Jest to warunek inwestora, który jest zainteresowany wykupieniem udziałów w OLT Express - napisała spółka w komunikacie. Rozkład letni kończy się 27 października br.

Jeszcze wczoraj przedstawiciele spółki zapewniali, że loty zostaną wstrzymane dopiero 11 sierpnia. Według nieoficjalnych informacji ATR-y wróciły do firm, od których były leasingowane i już w barwach OLT nie polecą. Wiadomość o odwołaniu rejsów zaskoczyła część pasażerów, m.in. we Wrocławiu i Krakowie, już po odprawie bagażowej. Spółka zapewniła, że wszyscy pasażerowie anulowanych rejsów zostaną osobiście powiadomieni o zmianach przez pracowników przewoźnika. Osoby, które zakupiły bilet będą mieli prawo do dokonania bezpłatnej zmiany rezerwacji lub do zwrotu kosztów biletu. Wcześniej przewoźnik na swojej stronie internetowej poinformował, że wszystkie czwartkowe rejsy wykonywane samolotami ATR zostały odwołane. - Decyzja ta zapadła w wyniku rozmów z inwestorem, które miały miejsce "po konferencji". ATR-y wypożyczane od innych przewoźników zaprzestały dla nas operacji - przekazano w komunikacie. Według nieoficjalnych informacji tvn24.pl z dwóch niezależnych źródeł, przewoźnik zalegał z ratami za maszyny i - po środowej konferencji władz spółki - właściciele zdecydowali o ich zajęciu. Przewoźnik zapewnił, że trasy zaplanowane na samoloty odrzutowe Airbus (Gdańsk-Warszawa, Gdańsk-Kraków, Gdańsk-Katowice, Gdańsk-Wrocław, Warszawa-Rzeszów, Warszawa-Wrocław, Warszawa-Szczecin) są wykonywane bez zmian, według rozkładu.

Rzecznik warszawskiego Lotniska Chopina Przemysław Przybylski powiedział dziś, że ze stolicy OLT Express odwołał rejsy do Wrocławia i Gdańska. - Nie mamy na razie żadnej informacji odnośnie ewentualnych odwołań rejsów OLT Express w piątek - powiedział. Z informacji, jakie uzyskała PAP na lotnisku w Krakowie wynika, że przewoźnik odwołał również loty do Poznania i Szczecina. Niektórzy pasażerowie o tym, że nie odlecą, dowiedzieli się już po odprawie bezpieczeństwa. Na stronie internetowej linii lotniczych Eurolot pojawiła się dziś informacja, że w związku z ogłoszoną przez OLT Express likwidacją połączenia Kraków - Szczecin - Kraków przygotowano specjalną ofertę dla pasażerów linii OLT Express, którzy wykupili bilety i nie mogą odbyć zaplanowanych podróży.

- Wystarczy zgłosić się do nas z biletem na odwołany lot, a my umożliwimy zakup nowego biletu na połączenie liniami Eurolot w tej samej cenie - napisano w komunikacie zamieszczonym na stronie internetowej. Oferta ma dotyczyć także pasażerów zlikwidowanej linii Katowice - Szczecin - Katowice, którzy zdecydują się na skorzystanie z portu lotniczego Kraków-Balice.

- Planujemy kolejne działania, których celem będzie zaspokojenie potrzeb pasażerów likwidowanych połączeń. Szczegóły podamy w najbliższym czasie - zapowiedziano na stronie internetowej Eurolotu. Zapowiadana na 11 sierpnia likwidacja miała dotyczyć 14 połączeń obsługiwanych przez ATR-y: z Poznania do Warszawy, Wrocławia, Krakowa, Gdańska, Szczecina, Katowic; z Gdańska do Szczecina, Łodzi; z Krakowa do Bydgoszczy, Szczecina, Wrocławia; z Katowic do Rzeszowa, Szczecina oraz z Łodzi do Wrocławia. Spółka zapewniała, że pasażerom, którzy mają wykupione bilety na te trasy, zostaną zwrócone pieniądze. Frankowski mówił w środę, że spółka chce sprzedać ATR-y i spodziewa się, że otrzyma za nie ok. 8 mln zł. Przedstawiciele spółki zapewniali tego dnia, że na najważniejszych trasach w Polsce, czyli między Warszawą i Gdańskiem, Warszawą i Wrocławiem, Gdańskiem i Krakowem, Gdańskiem i Wrocławiem, Szczecinem i Warszawą będą latały Airbusy. Firma ogłosiła też, że podnosi ceny biletów. Również podczas środowej konferencji Frankowski poinformował, że prowadzone są rozmowy z inwestorami zagranicznymi. A Amber Gold, który zainwestował w linię 63 mln dolarów, jest w stanie oddać pakiet większościowy w OLT Express. OLT Express działa od początku kwietnia. Na koniec października planowała uruchomienie połączeń europejskich. OLT Express powstał w 2011 roku w wyniku przejęcia przez fundusz kapitałowy Amber Gold większościowych udziałów w dwóch polskich liniach lotniczych: OLT Jetair oraz Yes Airways. OLT Jetair oferowała loty krajowe i zagraniczne przy wykorzystaniu samolotów turbośmigłowych o regionalnym zasięgu. Yes Airways była zaś linią czarterową, wykorzystującą samoloty typu Airbus A320. Kop/PAP, tvn24.pl

Warzecha, a oparcie się lewicy na kryminalistach „W aresztach i zakładach karnych Bronisław Komorowski zdobył 91,9 proc. poparcia. Warzecha „Było wyrabianie butów ze skóry zabitych, palenie żywcem ludzichroniących się w kościołach, masowe topienie na barkach, nabijanie głów czy dziecięcych trupów na piki. „....”Znany jest list Westermanna, piszącego z satysfakcją o miażdżeniu dziecięcych główek końskimi kopytami. W sumie wojna z Wandejczykami mogła pochłonąć życie nawet ponad pół miliona ludzi. „....”Symbolem tego pozostanie zdziczały tłum, kierowany przez wypływające na rewolucyjnym prądzie najgorsze paryskie męty, plądrujący, „...(źródło)

Wybory 2007 rok „76,2 proc.osadzonych w aresztach i zakładach karnych w całym kraju zagłosowało na PO,a 7,6 proc. na LiD; PiS z wynikiem 2,8 proc. znalazło się pod progiem wyborczym - podała rzeczniczka Centralnego Zarządu Służby Więziennej Luiza Sałapa. „....(źródło)

Wybory prezydenckie „W aresztach i zakładach karnych Bronisław Komorowski zdobył 91,9 proc. poparcia.Jego rywal z drugiej tury wyborów prezydenckich, Jarosław Kaczyński, uzyskał 8,1 proc. głosów - podał w poniedziałek Centralny Zarząd Służby Więziennej. „....(źródło)

Wybory 2011 „Wybory w więzieniach wygrała PO z wynikiem 35,6 proc. Drugi rezultat osiągnął Ruch Palikota - 32,2 proc. głosujących. Trzeci wynik miał PiS - 7,5 proc. - to zbiorcze wyniki niedzielnego głosowania w zakładach karnych i aresztach śledczych. „....(źródło)

Fetysz demokracji „ autorstwa Warzechy dotyczy krytyki demokracji i republikanizmu, a raczej lęku przed nimi. Warzecha jak przykład republikanizmu i demokracji podaje Francję Robespierra i Komitetu Ocalenia Publicznego. Mówiąc o demokracji i republikanizmie okresu terroru zapewne oparł się na eseju Patrica Higonneta zatytułowanego „Radicals„, jaki ukazał się w ostatnim wydaniu Foreign Affairs. W tekście tym pojawiają się takie kuriozalne oopisy Robespierra jak „ ciężko pracujący demokrata „ „wartości demokratyczne i republikańskie Robespierra, które inni nie podzielali „Wydaje się, że Warzecha bezkrytycznie przyjął za pewnik tezy zawarte w eseju Higonneta. Przypisanie Rewolucji Francuskiej wartości demokratycznych i republikańskich jest wynikiem braku przemyśleń Warzechy na temat tego, czym jest demokracja i republikanizm. Czym jest ich istota? Przyjęcie kryterium formalnego, jakim jest brak monarchy i dynastii doprowadzi nas do wniosku, że ustroje republikańskie panowały w Rosji komunistycznej, pierwszym roku po dojściu Hitlera do władzy, ze ustrój republikański istnieje w Iranie. Demokracja. Jeśli przyjmiemy kryteria istnienie demokratycznych procedur formalnych, to musimy do krajów demokratycznych zaliczyć różnego rodzaju reżimy Ustrój republikański i demokracja są ze sobą nierozwiązalnie związane. W zasadzie ustrój republikański jest wyższą formą demokracji. Jedyna państwem, które można uznać za w pełni republikański to Rzeczpospolita Obojga Narodów. Szlachta wybierała władzę wykonawczą, czyli króla, władzę ustawodawczą, czyli Sejm i władzę sądowniczą, czyli sędziów. Istniało rozwinięte, aczkolwiek ograniczone niestety tylko do szlachty otwarte społeczeństwo obywatelskie.Sejmiki pełniły role referendum. Polska, która współtworzyła Rzeczpospolitą nie m się, czego wstydzić, nie musi nikogo kopiować, aby zbudować nowoczesne państwo. Wystarczy, że powróci do tradycji Wielkiej Rzeczpospolitej. Monteskiusz nie musiał wymyślać trójpodziału władzy. Opisał po prostu republikański ustrój Rzeczpospolitej Stany Zjednoczone uchodzące za państwo republikańskie w porównaniu do Rzeczpospolitej mają poważną ustrojowa wadę. Sędziowie, w tym coraz bardziej rozpychającego się Sadu Najwyższego nie są wybierani przez obywateli. Amerykanie za to rozbudowują gwałtownie instytucje referendum. Rewolucja Francuska w swej istocie jest prekursorem socjalizmów totalitarnych. Jest pierwszym takim totalitaryzmem. Socjalizmy totalitarne, których pramatką jest Rewolucja francuska takie jak socjalizm niemiecki Hitlera, socjalizm rosyjski Stalina, socjalizm koreański Kimów , czy socjalizm kambodżański Pol Pota ,maja kilka fundamentalnych cech wspólnych. Fanatyczne ideologie, które określa się mianem „religii politycznych „ . Skrajna nietolerancja religijna . Terror , którym zmusza się społeczeństwo do przyjęcia nowego wyznania politycznego. Do przyjęcia wiary w ideologię państwową. Kult Najwyższej Istoty, kult marksizmu leninizmu , dziwaczny darwinowski kult socjalistów Hitlera Pozbawienie ludności wszelkich praw. Skrajne okrucieństwo w stosunku do ludności . Przyjęcie mongolskiej zasady ,że władza może zabić każdego . Ludobójstwo w Wandei, ludobójstwo, zagłodzenie prawie 10 milinów Ukraińców , ludobójstwo Pol Pota i tak dalej . Budowa totalnego społeczeństwa niewolniczego , w którym jednostka jest całkowicie podporządkowana i kontrolowana przez państwo. I ostania wspólna cecha . Oparcie się tych wszystkich lewicowych państw na psychopatach, bandytach i kryminalistach jak narzędziach terroru w stosunku do społeczeństwa. Kryminaliści stali się trzonem bandyckich formacji , służb bezpieczeństwa socjalistycznych systemów . Lewicowi oprawcy z Wandei, niemieccy z SS, rosyjscy z Czeka. Socjaliści rosyjscy nawet oficjalnie uznali kryminalistów za „element socjalnie bliski „Warto o tym pamiętać, gdyż inny totalitarny socjalizm coraz bardziej zaciska ręce na gardłach Polaków i generalnie Europejczyków . Polityczna poprawność . Maszyna zabijania już ruszyła „Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł, że państwo niemieckie naruszyło prawa męża ofiary eutanazji, nie rozpatrując jego prośby o pomoc w samobójstwie żony „...(źródło)

Dlaczego po opisie Warzechy przypomniałem , kogo popierają kryminaliści w Polsce . Najlepiej na to odpowie złowróżebna diagnoza Krasnodębskiego „ bo PO jest w gruncie rzeczy również partią lewicową „....(więcej)

Wyciąg z tekstu Warzechy . Tezy , z którymi pozwoliłem sobie polemizować .Warzecha „Republikański mitnie może nie uwzględnić rewolucyjnego terroru, ale przedstawia go raczej jako konieczne zło. Jako rodzaj wypaczenia, które trwało przecież tylko kilkadziesiąt miesięcy, za to zapoczątkowało wspaniałą republikańską tradycję. „...”Dzisiaj niektórzy starają się ostrzegać, że demokracja traktowana jako samoistna odpowiedź na wszystkie problemy staje się fetyszem. Demokracja bez wartości lub wręcz istniejąca w opozycji wobec nich to echo jakobińskiej Francji z setkami tysięcy ofiar terroru i bez prawdziwej wolności sumienia.”....”Jakobińskie pomysły na ustanowienie nowego ładu – nowe nazwy miesięcy czy zastąpienie religii kultem Najwyższej Istoty – dziś przypominają zmiany wprowadzane przez zamordystyczne azjatyckie reżimy„....”warto sobie przypomnieć okres najostrzejszej fazy rewolucji, w którym skupiły się wszystkie przyszłe niebezpieczeństwa, wynikające z bałwochwalczego traktowania demokracji i uzurpowania sobie przez grupkę „oświeconych" prawa do orzekania, co jest, a co nie jest wystarczająco postępowe i demokratyczne?„.....”Demokracja sama z siebie niczego nie gwarantuje. W imię najszczytniejszych haseł można dokonać najokropniejszych zbrodni„.... (źródło) Marek Mojsiewicz

Zbrodnicza organizacja żydowska “Żagiew”. Sami Żydzi byli  oprawcami, a także  szpiegami w policji niemieckiej,  założyli organizację “Żagiew” wyłapującą Żydów. Setki tysięcy Żydów zlikwidowali ich współbracia. Bogaci Żydzi popierali Holokaust i likwidację Żydów w wykonaniu Niemców. Niemcy mieli wśród Żydów w Warszawie aż – 70,000 agentów, którzy wymieszani wśród Żydów wychwytywali wszystko, co interesowało Niemców. Wśród tych 70 000 szpicli, było 15 000 kryminalistów żydowskich, których Niemcy celowo wypuścili z więzienia. Ci szpicle mieli w mieście specjalne kuchnie i stołówkę. Ponadto Niemcy założyli organizacje „ŻAGIEW”. Byli to specjalnie przeszkoleni Żydzi, do likwidacji bądź ujawniania tych Żydów, którzy byli skłonni walczyć o życie z Niemcami. Oni poruszali się nie tylko po Warszawie, ale po całym dystrykcie warszawskim. Nikt lepiej nie potrafił rozpoznać Żyda wśród Polaków, jak właśnie oni. Świadczyli oni nieocenione usługi Niemcom. Wydali oni w ręce Niemców ok. 50 000 Żydów, 6 000 Polaków, którzy ukrywali Żydów, i ponad 1 500 księży polskich, którzy pomagali Żydom. Są to haniebne dla Żydów fakty i dane liczbowe. Obciążają ich bardzo. Straty wśród Żydów były tak duże, że z tego powodu musiano wbrew woli rabinów powołać zbrojną organizację do likwidacji, „żagwistów”. Podczas  ostatecznej likwidacji getta w okupowanej przez Niemców Warszawie Himmler powołał do tej likwidacji strumbannfuhrera Hofte. Rozpoczęto likwidację 20 lipca 1942 r. Hofte ściągnął całą plejadę krwawych asów z Warszawy i rozpoczął swe zadanie. Zorganizował miejscowe siły gestapo oraz policję niemiecką. Były też oddziały litewskie, Łotysze i przede wszystkim Ukraińcy. Ważne role grali ludzie judenratu na czele z A.Czerniakowem i inż. Lichtenbaunem (obaj Żydzi) oraz cała policja żydowska porządkowa w gettcie warszawskim. „W 1984 r. odnalazłem dokument w centralnym archiwum KC PZPR. Miał on tytuł: „Akta delegatury rządu” sygn. 202/II 44 tom 2. Akta te zawierały w układzie alfabetycznym spis kolaborantów i zdrajców Żydów. Lista liczyła 1500 nazwisk i kończyła się zapisem, że to tylko część zdrajców żydowskich.”(A.Siwak, Bez strachu, rozdz.Życie codzienne getta warszawskiego, t.II, cz XV, rozdz V pt.Największa pralnia Kneset) Na początku okupacji hitlerowskiej do Związku Sowieckiego uciekło 50 000 Żydów. Powojnie władze PRL pomoglły  w ramach repatriacji wrócić do Polski 200 000 Żydom zamiast Polakom. Kiedy w PRL  wprowadzono sytem prawny dekretem z 1947 roku który jednoznacznie ustalił sędziom linię postepowania przy ustaleniu wyroków: kara smierci i konfiskta całego majątku. Przestepcy i mordercy nie czekając na polska sprawiedliwość uciekli poprzez Izrael głównie do USA.. Teraz po 60 latach grupa Żydów ( Singer , Bobby Brown i inni), zlokalizowani w Światowym Kongresie Zydów w USA starali się poprzez Sąd Najwyższy USA odzyskać majątki tych przestepców – oczywiście podając tylko kilka nazwisk nie związanych bezpośrednio z przestępcami, w Pozwie przeciwko Skarbowi Państwa Polskiego. Niestety SN USA okazał sie niezawisłym i odrzucił ich żądania wyrokiem ostatecznym i obecnie prawomocnym. Mafię zlokalizowana w Kongresie rozpędzono jednak bez żadnych powaznych konsekwencji. Obecnie wprowadza sie do akcji atuty chronione prawem Izraela które wybaczyło tym przestepcom wojennym i dlatego powołano w ich imieniu Komisję do odzysku „utraconego” mienia żydowskiego we Wschodniej i Centralnej Europie – dawne demoludy- o wartości $140 miliardów w tym od Polski $65 miliardów.
„Jerusalem (Reuters) – W ostatnia niedziele (1-go maja 2011r.) Izrael powolal komisje, ktora bedzie miala na celu ustalic wlasnosc utracona przez Zydow – ofiary Holocaustu w calej Europie oraz doprowadzic do rekompensaty za straty poniesione w wyniku wojny. Specjalny Zespol d/s Restytucji Wlasnosci Ery Holocaustu – The Holocaust Era Asset Restitution Task Force („HEART”) jest pierwsza oficjalna akcja Izraela, jaka w ciagu dziesiecioleci podjeto w celu odzyskania wlasnosci Zydow zamordowanych przez nazistow. Niemcy wyplacili juz odszkodowania wielu ocalalym Zydom od lat 1950-ych, ale wedlug Izraela, wiele roszczeń nie zostalo dotychczas zalatwionych. Jak powiedzial Leah Ness, zastepca ministra d/s wspomnianego projektu, dziennikarzom „Wiekszosc krajow wschodnio-europejskich musi teraz zwrocic wlasność zrabowaną Żydom w czasie Holocaustu. Komisja zostala powolana w przededniu obchodzonej w Izraelu rocznicy poswieconej szesciu milionom Zydow ofiar ludobojstwa. Wedlug opublikowanego przez Komisje zestawienia, ustalono juz liste 500 tys. obiektow zydowskiej wlasnosci, ktora mozna znalezc na stronie internetowej.
Premier Izraela Benjamin Netanyahu wyrazil swoje poparcie dla quasi-rzadowej Agencji Zydowskiej, ktorej przewodniczy byly sowiecki wiezien i dysydent Natan Szaransky. Netanyahu stwierdzil, ze komisja „walczy z czasem”, poniewaz ocaleni z Holocaustu ciagle starzeją sie i umieraja.

http://www.rawstory.com/rs/2011/05/01/israel-launches-bid-to-reclaim-holocaust-assets/

Stan Sas
Z innych żródeł ( dr.Dariusz Ratajczak) wiemy, że do Polski zamiast Polaków- repatriantów wróciło ponad 400 tys Żydów z nowymi polskimi nazwiskami, co przeprowadził Beria – prawa ręka Stalina. Zostali oni użyci dla opanowania Polski, jako kraju pod okupacja ZSRR – a właściwie nadesłanych Żydów- która trwa do dziś. Ta nowa ekipa „polskich patriotów”, skorzystała z tego samego dekretu i na jego podstawie wyrżnęła ponad 70 tys AK i całą inteligencje polska
. Po takiej czystce etnicznej nie mieli żadnego problemu z opanowaniem całkowitym władzy i administracji w kraju. To oni weszli w porozumienie z rządami USA i kilkunastu innych krajów wypłacając na tej podstawie odszkodowania Żydom dla tych państw. W przypadku ponownych żydowskich żądań- rządy tych krajów zobowiązały się je wypełnić we własnym zakresie. USA to zrobiły w postaci ostatecznego wyroku SN- Sygnatura akt 02-7844. Aby ominąć ten wyrok mafia żydowska przeniosła swe działanie do Izraela i tak powstała Komisja- jw. Dzień przed powstaniem tej komizsji zablokowano wydawnictwo Infonurt2 na domenie www.ingfonurt2.com aby ukryć przed Polakami wyrok SN USA(Sygnatura akt – DOCKET-02-7844 )i moje wystąpienie do sędziów KTÓRZY TEN WYROK WYDALI. Jednak ten manewr nie ma wagi legalnego ominięcia wyroku USA- ten jest dalej w mocy – a dotyczy przedstawicieli Polski, czyli kolejnych ekip spod “okrągłego stołu”..Przekazanie pieniędzy Żydom będzie nadal aktem nielegalnym!!
Bohdan Szewczyk 31 maj 2011
Przedstawiciel Prasowy
Emigracja Polska
Poniżej info o świadkach historii w czasie i po wojnie:
Tadeusz Bednarczyk pseudonim “Bednarz”, “Tadeusz” (ur. 1913[1], zm. 2002 w Warszawie) – polski działacz katolicki[2] pułkownik WP, organizator i kustosz Muzeum gen. Władysława Sikorskiego w Londynie[3]’ Wczasie okupacji niemieckiej był żołnierzem Organizacji Wojskowej, a następnie AK[4]. Pracował w getcie warszawskim do wybuchu powstania jako przedstawiciel Urzędu Skarbowego, pełniąc jednocześnie funkcję koordynatora Korpusu Bezpieczeństwa, oraz AK do pomocy dla powstających konspiracyjnych wojskowych oddziałów żydowskich. Za jego pośrednictwem KB przekazywało broń dla ŻZW[5].
Tadeusz Bednarczyk: Policja żydowska i Zarząd Gminy, zasłużyli sobie na miano zdrajców. Nikt i nic ich nie może obronić ani wytłumaczyć ich postępowania. Istniało ponadto szereg żydowskich placówek gestapowskich, podległych bezpośrednio kierownikowi referatu żydowskiego w gestapo ” Karlowi Brandtowi, mieściły się one m.in. przy ul. Leszno 13 i Leszno 14. Sprawy te były już częściowo omawiane w różnych pracach wydanych przez ŻIH (Żydowski Instytut Historyczny) choć np. as “13″ i “Żagwi” kpt. Dawid Sternfeld nie doczekał się jeszcze miejsca w pisanej historii. Bardzo mało napisano dotychczas o kierownictwie żydowskich “szopów”, czy o kierownikach różnych oddziałów w “szopach” niemieckich. Nikt dotąd prawie nie wspomniał o takim ” zdawałoby się ” niewiarygodnym fakcie, że działała wewnątrz getta dość duża grupa żydowskich szmalcowników. Czyhali oni na Polaków nielegalnie przedostających się z pomocą do getta, aby wymusić od nich okup. Tymi szmalcownikami byli głównie żydowscy szmuglerzy, wśród których dominowali tragarze, oraz ” działający z nimi w zmowie ” niektórzy żydowscy policjanci. Obstawiali oni gmachy sądów, mury i różne przejścia do getta. Zdarzały się wypadki wydawania tych Polaków Niemcom, gdy nie mieli się oni czym wykupić. Np. Jan Nowakowski szmuglujący do getta na polecenie ojca prasę, żywność, czasem amunicję, został złapany przez policje żydowską i wydany Niemcom. Było to na początku kwietnia 1943 roku. Żandarm Niemiecki widząc, że jest to 14 letnie dziecko ulitował się, skrzyczał go i kopniakiem wyrzucił za bramę. Prawie nic nie wiadomo do dziś o “Żagwi”, za wyjątkiem tego, że istniała i że kilku zdrajców zastrzelono. Kolaboracja i zdrada wśród Żydów, przybrała większe rozmiary z chwilą zamknięcia getta i powołania do życia żydowskiej policji porządkowej. Na o wiele wyższym szczeblu zdrady własnego narodu, stali żydowscy agenci gestapo, jedna ich siedziba znajdowała się przy Leszno 14, gdzie szefami byli Kohn i Heller (zausznicy Karla Brandta) a druga przy Leszno 13. Tą drugą placówką dowodził Gancweich i kpt. Dawid Sternfeld. Leszno 14 zakamuflowane było jako przedsiębiorstwo przemysłowe m.in. ich były tramwaje konne zwane konhellerkami, zaś Leszno 13 jako placówka policji przemysłowej występującej pod różnymi nazwami np. Urząd do Walki z Lichwą i Spekulacją, albo Urząd Kontroli Miar i Wag, Oddział Rzemiosła i Handlu, Biuro Kontroli Plakatów, Oddział Pracy Przymusowej a nawet Pogotowie Ratunkowe i inne. Według naszej obserwacji, specjalnie ożywioną, szeroką i szkodliwa działalność prowadziła ta ostatnia, zwana popularnie “trzynastką”. Spośród specjalnie dobranego elementu z “trzynastki”, i osobistych agentów Brandta, powstała w końcu 1940 roku organizacja “Żagiew”. Organizacja ta dostała zadanie penetrowania wszystkich przejawów życia w getcie, z agendami gminy włącznie. Miała obserwować szczególnie akcję zorganizowanego szmuglu, by w ten sposób rozpoznać źródła polskiej pomocy dla getta i tą drogą dojść do organizacji konspiracyjnych, wspierających getto. Autor był bodajże pierwszym, który zwrócił uwagę na działalność Sternfelda i “Żagwi”. (…) Zauważyliśmy, że “Żagiew” prowadzi również przemyt żywności, a właściwie tylko go udaje, przy przerzucaniu bowiem ich transportów, zawsze widziało się w pobliżu policje granatową lub nawet patrol żandarmerii dla asekuracji, chcieli zatem wobec Żydów grać rolę grupy o charakterze przemytniczo-konspiracyjnym. Pozyskawszy tą drogą zaufanie niektórych naiwnych ludzi, usiłowali montować rzekomo jakąś organizacje wojskową. Zdradziły ich jednak kontakty ze Sternfeldem i z jednym z jego oficerów w stopniu podporucznika. Zdołali początkowo wciągnąć do tej organizacji kilkudziesięciu młodych ludzi. Tych nowo zwerbowanych ŻZW uprzedzał o prawdziwych celach “Żagwi” i dużo uczciwych ” zdołano z niej wycofać. Ci , co pozostali na służbie ” pomimo ostrzeżeń ” ponieśli zasłużona karę. A “Żagiew” ilościowo rosła, dawała korzyści materialne. Pierwsze uderzenie w “Żagiew” odbyło się na przełomie 1940/41 roku. Po zastrzeleniu, bądź zabiciu nożem kilku jej członków, organizacja rozleciała się i przestała przejawiać swą działalność. Drugi rzut “Żagwi”, przystąpił jednak do pracy wiosna 1941 roku, bowiem Niemcy żądali istnienia tej organizacji. Po rozpoznaniu ich działalności, ŻZW i kilku oficerów OW-KB przystąpiło w drugiej połowie 1941 roku do ponownego uderzenia, częściowo tylko skutecznego. Pojedynczych gorliwych żagwistów zlikwidowano w międzyczasie. W maju 1942 roku autor otrzymał rozkaz z Komendy Głównej włączenia się do końcowego etapu akcji likwidacyjnej “Żagwi”, do pracy wywiadowczej wewnątrz getta. Praca “Żagwi” przybrała wtedy, bowiem dość niebezpieczne rozmiary. Wpadło wówczas i zostało aresztowanych kilku szeregowych członków ŻZW. Widać było, że żagwiści węszą coraz skuteczniej. Wpadł w końcu ” późną wiosna 1942 roku ” Kosieradzki, a z nim podręczny magazyn broni. Ażeby nie demaskować się w oczach getta kontaktami z “trzynastką” lub Befehlstelle Karla Brandta (Żelazna 103), “Żagiew” udoskonaliła metody swej pracy. Agenci “Żagwi” zaczęli przekazywać meldunki i donosy swym mocodawcom nie w getcie, a w kilku punktach rozrzuconych w Warszawie. Znajdowały się one między innymi na Poczcie Głównej, w kawiarni Rival (Plac na Rozdrożu, w pobliżu Al. Szucha), oraz w sklepie z tekstyliami, mieszczącym się przy ul. Mazowieckiej 7, na I piętrze od frontu. Żydowscy agenci gestapo chodzili do pracy na tzw. placówki i w drodze powrotnej do getta składali tam swoje meldunki. Wielu z nich miało nawet specjalne przepustki, uprawniające do swobodnego poruszania się po terenie całej Generalnej Guberni, gdyż jako fachowcy byli używani do prac także w innych miastach, np. niejaki Meryn z Sosnowca czy Grajer były fryzjer i restaurator z Lublina, znany zausznik Hoeflego, ściągnięty przez niego do Warszawy w lipcu 1942 roku. Mieli oni wydane przez gestapo pozwolenia na broń, w okładkach koloru pąsowego oraz pistolety służbowe, co zostało stwierdzone już w końcu 1940 roku, przy likwidacji pierwszego rzutu “Żagwi”. Likwidacja drugiego rzutu trwała cały rok i chociaż przynosiła raz większe, raz mniejsze efekty, to jednak nie została zakończono. Likwidacje trzeciego rzutu przerwała latem 1942 roku wielka akcja likwidacyjna Hoeflego (22.07 do 13.09.1942) Za okres likwidacji czwartego rzutu “Żagwi” należy przyjąć czas od września 1942 do kwietnia 1943. Niedobitki “Żagwi” trudniące się szmalcownictwem, były likwidowane przez OW-KB nawet w czasie Powstania Warszawskiego, jak np. Bursztyn-Wisniewski, dyrektor szopu Hoffmana. Wypada dodać, że w tym okresie około 300 żagwistów i agentów gestapo mieszkało stale na terenie budynku gestapo w al. Szucha 11, skąd wychodzili “do pracy” w Warszawie, bądź na wyjazdy terenowe, gdzie pod szyldem prześladowanych Żydów wślizgiwali się do oddziałów partyzanckich dla ich rozpoznawania i wydawania; specjalizowali się oni w tropieniu Żydów w aryjskiej części Warszawy. Dostęp do nich i ich likwidacja były bardzo trudne. (…) Wykonywanie wyroków odbywało się na podstawie materiału dowodowego, zebranego przez sekcje śledczą i dostarczanego sądowi ŻZW. Sąd ŻZW składał się z wybitnych prawników, był całkowicie niezawisły i samodzielny w ramach narodowej odrębności. W ten sposób Żydzi samodzielnie, we własnym zakresie walczyli o morale getta i usuwali zło. Jeśli zapadł wyrok śmierci, podlegał on jednak zatwierdzeniu przez komendanta ŻZW i dopiero wówczas mógł być wykonany. (…) Chociaż akcje ŻZW i ŻOB (Żydowskiej Organizacji Bojowej) mobilizowały ludzi zdrowych moralnie, to jednak nie przełamały otępienia i zastraszenia ogółu społeczności getta. Bazując na takiej postawie Żydów “Żagiew”, nie została ” niestety ” rozbita doszczętnie. Wszelkiego rodzaju uderzenia ŻZW w tę organizację miały szczególne nasilenie po akcji styczniowej 1943 roku i trwały aż do samego powstania w getcie. W czasie powstania udało się żołnierzom ŻZW i ŻOB dopaść i zlikwidować jeszcze kilku zdrajców, lecz dużo ich zostało, czego dowodem m.in. były wydane Niemcom bunkry bojowców, w tym i Anielewicza, co potwierdzili mi sami Żydzi. “Praca” ocalałych żagwistów nie skończyła się z upadkiem powstania. Byli oni Niemcom nadal potrzebni. Tym razem do pomocy w wyłapywaniu Żydów ukrywających się nie tylko w Warszawie, ale i w całej Generalnej Guberni. Żagwiści byli też wykorzystywani przez gestapo, jako prowokatorzy, wdzierający się podstępnie w szeregi polskich organizacji podziemnych. To właśnie m.in. żagwiści i inni żydowscy szmalcownicy i zdrajcy, byli winni większości śmierci ukrywających się Żydów, a tym samym winni byli śmierci ukrywających ich Polaków.

http://www.infonurt3.com/index.php?option=com_content&view=article&id=67:istota-wyudzenia-odszkodowa-ydowskich&catid=43:obrona-skarbu-pastwa-polskiego&Itemid=79

http://sigma.nowyekran.pl/post/69467,zbrodnicza-organizacja-zydowska-zagiew

Komunistyczne bastiony II RP W powszechnym obiegu funkcjonuje pojęcie „Czerwonego Zagłębia”, czyli czworokąta Będzin – Zawiercie – Sosnowiec - Dąbrowa Górnicza, który w okresie międzywojennym wyróżniał się na mapie wyborczej Polski bardzo wysokim odsetkiem głosujących na komunistów. Czy było to jedyne miejsce, gdzie tak powszechnie sympatyzowano z sowiecką ekspozyturą na Polskę? W pierwszych po odzyskaniu niepodległości, wyborach do Sejmu w styczniu 1919 roku komuniści nie uczestniczyli. W swojej antypolskiej działalności byli konsekwentni. Skoro głosili „tak” dla światowej rewolucji i Polskiej Republiki Rad, to nie było miejsca na odbudowę własnego państwa, a tym samym jego władzy ustawodawczej.Ale trzy lata później, zgodnie z moskiewską instrukcją, stanęli w szranki wyborcze pod szyldem Komunistycznego Związku Proletariatu Miast i Wsi. Lista otrzymała w skali kraju niespełna 122 tysiące głosów, co stanowiło 1,4 proc. Z walki o głosy komuniści zrezygnowali w woj. wołyńskim. W całym województwie pomorskim ich lista została zarejestrowana tylko w okręgu Grudziądz. Na ponad 105 tysięcy głosów komunistom zaufało ….. 56 osób. Śladowe poparcie otrzymali też w województwie stanisławowskim (120 głosów), tarnopolskim (205 głosów) i śląskim (457 głosów). Barierę tysiąca wskazań udało im się przekroczyć w województwie krakowskim, nowogrodzkim i poznańskim. Po drugiej stronie wyróżniły się województwa, gdzie odsetek głosujących przewyższał średni wynik w kraju. I tak w warszawskim było to 33 tysiące głosów (2,7 proc.). Jeszcze lepiej lista KPP wypadła na Polesiu (3,7 proc.) i w woj. kieleckim (3,8 proc.). Gdzie w 1922 roku komuniści zyskali najwięcej sympatyków? Po pierwsze w dwóch wielkich aglomeracjach w Warszawie (7 proc.) i w Łodzi (6 proc.), skąd pochodził co trzeci głos na KPP. Po drugie na północnym-wschodzie: w Grodnie (7 proc.) i okręgu Brześć (8 proc.). W tym ostatnim „in plus” wyróżnił się zarówno sam Brześć (8 proc.), jak i dwa inne powiaty; Kobryń (11 proc.) i Prużana (18 proc.). Po trzecie w Tarnobrzegu, gdzie na komunistycznych kandydatów z listy nr 5 głosowało 23 proc. wyborców. I po czwarte wreszcie we wspomnianym na wstępie „Czerwonym Zagłębiu”. Właśnie w okręgu Będzin, położonym w południowo-zachodniej części dawnego województwa kieleckiego, na komunistów padło 33 tysiące głosów (20 proc.). Inne „czerwone przyczółki”, o mniejszej niż wymienione wyżej, skali rażenia wystąpiły w: poleskim Drohiczynie, podwarszawskich Błoniach, Łęczycy, Końskich i w Wilejce. W sejmowych ławach zasiadło dwóch posłów komunistycznych: Stefan Królikowski i Stanisław Łańcucki.

Dwucyfrowe poparcie dla komunistów w wyborach 1922-1928 W wyborach w 1928 roku, ostatnich z jakimkolwiek pierwiastkiem demokratycznym w II RP, komuniści walczyli o poparcie w ramach listy Jedności Robotniczo-Chłopskiej (JRCH) wraz z przybudówkami. Oferta tych ostatnich skierowana była przede wszystkim do mniejszości narodowych, zamieszkujących wschód kraju. „Polscy” kandydaci JRCH zgromadzili łącznie prawie 218 tysięcy głosów (1,9 proc. w skali kraju). Po raz drugi „wyróżniła się” Warszawa. Liczba głosujących na komunistów w stolicy wyniosła aż 65 tysięcy, co oznacza ponad dwukrotny przyrost w stosunku do 1922 roku. Dało to łącznie 14 proc. poparcie. Poprawa wyniku po sześciu latach widoczna była też dla okręgu warszawskiego (7 proc.). W samym powiecie warszawskim lista komunistyczna zyskała aprobatę co dziesiątego głosującego, a w powiecie mińskim co dwudziestego. Dalej przesuwając się na zachód w Sochaczewie i w Kutnie komunistom zaufało 6 proc. wyborców, a we Włocławku ponad 12 proc. W Łodzi na listę Zjednoczenia Robotniczego głos oddało prawie 50 tysięcy wyborców (19 proc.). W wianuszku łódzkim było to ponad 5 proc., z czego w powiecie łódzkim 9 proc. W Pabianicach komunistów poparło 13 proc., a w Zgierzu aż 20 proc. głosujących. Na północny-wschód od Warszawy swoje zamiłowanie do czerwieni potwierdzili mieszkańcy Grodna (27 proc.). W okręgu Pińsk komuniści zgromadzili poparcie na poziomie 9 proc. W samym Pińsku było to 19 proc., a w Łunińcu 7 proc. Na Lubelszczyźnie lista JRCH dostała 8 proc. w Tomaszowie i aż 20 proc. w Hrubieszowie (Blok Robotniczo-Chłopski). W Zamościu i Krasnymstawie komunistom zaufał co dwudziesty piąty wyborca. Na Śląsku poparcie zamknęło się w przedziale od 6 proc. w Katowicach (miasto i powiat), po 8 proc. w Świętochłowicach i Chorzowie. W północnej części województwa kieleckiego sympatię dla komunistów wyrazili mieszkańcy Kozienic (4 proc.), Opatowa (8 proc.) i Ostrowca (18 proc.). Jednak miano największej „czerwonej” twierdzy utrzymało Zagłębie. W okręgu obejmującym powiaty Będzin i Zawiercie na JRCH padło ponad 66 tysięcy głosów (35 proc.). Lista komunistyczna zajęła pierwsze miejsce. Największą sympatią została ona obdarzona w powiecie Będzin (41 proc.). W Dąbrowie Górniczej było to 39 proc., w Sosnowcu 33 proc, a w Zawierciu 18 proc. Samo miasto Będzin zamieszkiwało mniej zwolenników komunistów, inaczej niż Zawiercie, gdzie sympatia w mieście do JRCH była większa niż w powiecie. Z sześciu mandatów w tym okręgu komuniści wzięli połowę. Posłami zostali Jerzy Czeszejko-Sochacki, Władysław Baczyński i Jakub Gawron, którzy wraz z czterema innymi (Henryk Bitner, Paweł Rosiak, Konstanty Sypuła i osławiony w PRL Adolf Warski-Warszawski) utworzyli Komunistyczną Frakcję Poselską. Łącznie z „włościanami” ukraińskimi i białoruskimi (Białoruski Klub Robotniczo-Chłopski, Selrob, Selrob Lewica) moskiewska agentura na Wiejskiej w 1928 roku liczyła do 20 posłów. Gdyby nie sfałszowane w 1947 roku wybory w powojennej Polsce byłoby jej niewiele więcej. Marcin Palade

ZAGADKI SMOLEŃSKICH TRUMIEN Śmierć człowieka i związany z nią rytuał pochówku od tysięcy lat stanowiły niezwykle ważny element każdej społeczności ludzkiej. Jeszcze w czasach przedchrześcijańskich, w kulturach pogańskich całego świata, śmierci zawsze towarzyszył podniosły nastrój, wyrażający szacunek dla człowieka i pokorę wobec śmierci. Przejawiało się to w różnych formach pochówku, wynikających z lokalnych wierzeń na temat życia po śmierci. Większość odkrywanych do dzisiaj przez archeologów grobów naszych praprzodków pokazuje, iż uznawali oni śmierć jedynie za koniec pewnego materialnego bytu człowieka, a nie koniec definitywny, przejście w niebyt, toteż wyposażano zmarłych w różne przedmioty, czy kosztowności na nową drogę. Dzięki tym wierzeniom i szacunkowi dla zmarłych, wyrażających się w godnym pochówku, możemy dzisiaj poznawać historię i kulturę ludzi żyjących nawet dziesiątki tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa. Na podstawie wyglądu grobowców, ceremonii pogrzebów, możemy także odtwarzać hierarchię społeczną starożytnych społeczności, a więc uzyskiwać wiedzę, kto w danym plemieniu, czy danej grupie był kimś ważnym, zasługującym na szczególne traktowanie i szacunek nawet po śmierci. Dlaczego to piszę, po co ten przydługi wstęp? Otóż we współczesnej, posmoleńskiej Polsce doszliśmy do etapu, którego próżno szukać w nawet najbardziej prymitywnych kulturach pogańskich. Miarą człowieczeństwa żyjących jest ich stosunek do zmarłych, a zwłaszcza tych, którzy w sposób szczególny zaistnieli w danej zbiorowości. Taką osobą była bez wątpienia pani Ania Walentynowicz, kobieta niezłomna, bohaterka naszych czasów, niestrudzona wojowniczka o Polskę wolną i niepodległą, a którą państwo polskie po śmierci potraktowało gorzej, niż zwierzę. Będąc dzieckiem miałam okazję Ją poznać, a także Jej wnuka Piotra Walentynowicza. Bardzo miło wspominam ten okres mojego życia, może jeszcze nie w pełni świadomego, ale na pewno mającego duży wpływ na to, kim dzisiaj jestem. Zapewnienie godnego pochówku, szacunek dla zmarłego stanowi, zatem coś, co jest bardzo mocno zakorzenione w kulturze człowieka, niezależnie od szerokości geograficznej, wyznawanej religii, czy majętności. Kiedy słuchałam słów wnuka ś.p Anny Walentynowicz, który przed Zespołem Parlamentarnym opowiadał o identyfikacji zwłok swojej babci, o szoku, jakiego doznał w Prokuraturze Wojskowej, czytając dokumentację medyczną przysłaną po ponad dwóch latach z Rosji, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że ludzie odpowiedzialni za to najważniejsze dla Polski śledztwo ulegli nie tylko strachowi przed Moskwą, pokazując w istocie swoją marność i niezdolność służenia Rzeczypospolitej, ale pokazali w sposób dobitny, jak wielkie szkody w tkance ludzkiej uczynił pielęgnowany przez lata bolszewizm, który dla wielu stał się ich drugą naturą. Ta zbrodnicza ideologia od początku swojego istnienia kierowała się pogardą dla osoby ludzkiej, zarówno za życia, jak i po śmierci, czego dowody w postaci masowych, bezimiennych dołów śmierci są gęsto rozsiane na Wschodzie. Nie inaczej postąpiono z ofiarami katastrofy smoleńskiej, w tym z panią Anną Walentynowicz. Rodziny ofiar okłamano na temat dopełnienia wszystkich procedur, wykorzystując majestat wysokich urzędów, by uspokojone nie protestowały, kiedy ich bliskich z pogwałceniem prawa chowano w zalutowanych trumnach. Kto bowiem mógł przypuszczać, że w tak trudnej chwili można w tak niespotykany sposób okazać pogardę dla zmarłych? Teraz, po ponad dwóch latach okazuje się, że nie tylko nikt ze strony polskich władz nie uczestniczył w sekcjach, czy procedurze chowania do trumien, ale że są jeszcze rodziny, które nie mają żadnej dokumentacji medycznej. Jest to coś tak nieprawdopodobnego, że aż zapiera dech. Złamano tym samym prawo o pochówkach, które wymaga dopełnienia niezbędnych procedur i dostarczenia dokumentacji, a pojawiające się wówczas protesty dyrektorów cmentarzy zagłuszono naciskami. Nadesłaną z Rosji dokumentację medyczną, w większości sfałszowaną, utajniono w polskiej prokuraturze do tego stopnia, ze nawet pełnomocnicy rodzin nie mają do niej wglądu, a rodziny mają określone limity. Kogo chce osłaniać polska prokuratura? Panią Annę Walentynowicz potraktowano w sposób szczególnie haniebny, o czym mówił Piotr Walentynowicz: ani jedno słowo z dokumentów medycznych nie jest prawdziwe, jest to po prostu 100 % kłamstwo. Nie tylko opisy się nie zgadzają, ale nawet dołączone zdjęcia, co jest tym bardziej dziwne, że ciało zmarłej zidentyfikowane w Moskwie przez syna było nietknięte, w pełni rozpoznawalne, więc nie może tu zachodzić problem pomylenia ciał ze względu na stopień uszkodzenia. Co się zatem stało? Na to pytanie nikt nie potrafi odpowiedzieć, ale jedno jest pewne: przysłane dokumenty nie dotyczą ś.p Anny Walentynowicz, choć są opisane Jej nazwiskiem. To zmusiło rodzinę Walentynowiczów do złożenia wniosku o ekshumację, choć wcześniej w ogóle o tym nie myślano. Jeżeli okaże się, co jest bardzo prawdopodobne, że to nie Anna Walentynowicz spoczywa w rodzinnym grobowcu będzie konieczność otwarcia wszystkich trumien, gdyż chyba nikt nie chciałby żyć ze świadomością, że ciało bliskiej osoby znajduje się w niewiadomym miejscu. To jest podstawowe prawo człowieka, które zostało brutalnie złamane, a winni tego stanu rzeczy są polscy urzędnicy, gdyż umożliwili współczesnym bolszewikom urządzenie sobie makabrycznej zabawy na zwłokach naszych poległych. Tego Polska im nigdy nie zapomni. Martynka

Apelują do prezydenta: Polacy to nie idioci, nie chcą przymusu szczepień! W sieci larum, że szczepienia będą przymusowe, a igła strzykawki będzie wbijana w mięśnie siłą, jeśli ktoś będzie stawiał opór. A uchwalona już ustawa o szczepieniach trafiła do prezydenta Bronisława Komorowskiego. Ten prawdopodobnie ją podpisze. Czas na decyzję ma do 3 sierpnia. Jest się czego bać? Odpowiadamy: nie. Jednak przeciwnicy nowych przepisów apelują do prezydenta: Polacy to nie idioci, nie chcą przymusu szczepień! Jak informuje Onet Kancelaria Prezydenta, do dziś do KP wpłynęło ok. 350 listów, przeważnie jednobrzmiących i elektronicznych, ws. ustawy. W zdecydowanej większości są apele o zawetowanie ustawy. - Autorzy listów prezentowali pogląd, że ustawa godzi w prawa człowieka i pacjenta m.in. poprzez znaczne poszerzenie uprawnień inspekcji sanitarnej. Podkreślali, że nowe przepisy nie znoszą przymusu szczepienia dzieci (mimo zapowiedzi medialnych), dają natomiast inspekcji sanitarnej możliwość nałożenia obowiązku szczepienia również na osoby dorosłe - podała Kancelaria głowy państwa.

"Polacy to nie idioci!" W kampanii wymierzonej w ustawę przoduje Ogólnopolskie Stowarzyszenie Wiedzy o Szczepieniach "STOP NOP". Wystosowało nawet apel do prezydenta Bronisława Komorowskiego. Przeciwnicy ustawy piszą w nim, że "Polacy to nie idioci, nie chcą przymusu szczepień!”. W opinii stowarzyszenia "w ciszy", "wprowadzono niemalże po kryjomu, pod płaszczykiem nieistotnych nowelizacji" Sejm przegłosował "fundamentalne zmiany" w zasadach prowadzenia szczepień. A do tego zarobić na ustawie mają "korporacje medyczne". - Stawką wprowadzenia tej ustawy nie jest, wbrew podawanym argumentom jej zwolenników, usprawnienie procedur państwa lub ujednolicenie przepisów, ale zdrowie milionów Polaków - twierdzą w apelu. Konkludując: ruch przeciwny szczepieniom obowiązkowym chce, aby prezydent zawetował ustawę lub skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Rzekomo groźna ma być zmiana na szerszą definicji choroby zakaźnej, co - wedle krytyków - może doprowadzić co sytuacji, w której z błahych powodów ogłaszana będzie epidemia, a co za tym idzie przymusowe szczepienia. A także: zapisy o stosowaniu przymusu przy aplikowaniu szczepienia. I scedowanie uprawnień z ministra zdrowia na Głównego Inspektora Sanitarnego.

Girzyński: Świadkowie Jehowy też kiedyś byli przeciw Przeciwnicy ustawy naciskali na parlamentarzystów. Efekt? Posłowie otrzymywali pytania i apele ws. ustawy. Zbigniew Girzyński (PiS) miał ich tyle, że opublikował oświadczenie: - Pojawiające się w Internecie apele są odzwierciedleniem tak zwanych ruchów i organizacji antyszczepionkowych, które wzorem innych krajów europejskich i Ameryki stawiają sobie za cel zlikwidowanie prawnych podstaw przeprowadzania obowiązkowych szczepień ochronnych. Wypomniał, że w Polsce od 200 lat prowadzone są szczepienia ochronne. I dodał też: - Przed II wojną światową bardzo wrogo do szczepień odnosili się m.in. Świadkowie Jehowy. Od połowy jednak XX w. także i wśród nich wygrywać zaczął zdrowy rozsądek i stanowisko to uległo zmianie. To cieszy i nich będzie dobrym przykładem dla innych. To jest się czego bać, czy nie? Nowela zakłada głównie zmiany formalne. Rewolucji - brak. Przymusowe szczepienie będzie możliwe tylko wtedy, gdy zostanie ogłoszony stan epidemii. Zgodnie z uchwaloną przez Sejm ustawą przymus bezpośredni będą mogły stosować tylko osoby wykonujące zawody medyczne zawsze pod nadzorem lekarza. A w Polsce i tak 95-98 proc. osób poddaje się szczepieniom, co na tle Europy stanowi wysoki wskaźnik. Rocznie ok. 3 tys. osób nie decyduje się na szczepienie. W efekcie grozi im kara 500 zł.

"Jad żmij i bakterie wywołujące wysoką temperaturą" Korespondencją ws. ustawy o szczepionkach pochwalił się Jerzy Borowczak (poseł PO). Opublikował fragment listu, który przysłano mu do biura: - Króluj nam Chryste. Dotyczy, uchwalonej ustawy przez Senat 6 lipca 2012 roku (o szczepieniach - red.). Należy ją odrzucić, gdyż jest zagrożeniem dla całej ludności w Polsce w przypadku "epidemii zarazy". Ten projekt (…) został podsunięty przez tajne służby hitlerowskie Niemiec. (…) Dlaczego zależy tajnej służbie hitlerowskich Niemiec na dokonaniu zmian? (…) Ponieważ rząd niemiecki pani kanclerz Merkel nie wyraził zgody na wyjście z Unii Europejskiej i tajne wojsko hitlerowskich Niemców postanowiło w inny potworny sposób pozbyć się ludności słowiańskiej w Polsce i innych (…) państwach.

I dalej:

- Aby pozbyć się ludności słowiańskiej, tajne służby hitlerowskich Niemiec, wpadły na potworny pomysł, aby przy pomocy zatrutych szczepionek pozbyć się ludności słowiańskiej, dla tego podsunęli szefowi Platformy Obywatelskiej swój pomysł na dokonanie zmian w poprzedniej ustawie o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. (…) Tą informacje otrzymałam od Matki Bożej Maryi Królowej Polski z nieba. (…) W szczepionce będzie znajdował się „jad żmij i bakterie wywołujące wysoką temperaturą, powodując śmierć szczepionego człowieka”. (…) Ta ustawa może być użyta do wymordowania ludności Polski. (…) Podane jest w Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, że całe „narody wyginą”, to może spotkać i Polskę.

GIS: larum dotyczy naprawdę wąskiej grupy ludzi O to, co się zmieni po wejściu w życie ustawy, zapytaliśmy Jana Bondara, rzecznika Głównego Inspektora Sanitarnego. A ten odpowiada:

- Nic. Ustawa nie wprowadza żadnego nowego obowiązku ani żadnego nowego uprawnienia dla jakichkolwiek instytucji. Dalej:

- Czy osoby mające obowiązek zaszczepienia się, a niechcące tego uczynić, będą doprowadzane siłą na szczepienie? - Nie. Co będzie grozić osobie, która ma obowiązek szczepienia - siebie bądź dziecka - ale tego nie chce uczynić? - Większe ryzyko zachorowania. To z czego wynika larum w sieci?

- Prawdopodobnie z lenistwa umysłowego i niechęci do czytania. Zresztą to larum dotyczy naprawdę wąskiej grupy ludzi, którzy po prostu mają fobię antyszczepionkową. Uważam, że z nimi też trzeba rozmawiać, chociaż czasami jest to naprawdę trudne. Rzecznik podkreśla przy tym, że nie wszystkim chciało się zajrzeć do ustawy. - Tłumaczyć to można sezonem ogórkowym albo epidemią bezmyślności. To na pewno groźniejsze zjawisko niż choroby zakaźne.

Ustawa przeszła przez Sejm 13 lipca Sejm poparł poprawki Senatu do nowelizacji ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych. Zmiany obejmują sprawy formalnoprawne i nie nakładają nowych zadań ani nie zmieniają wielkości finansowania inspekcji sanitarnej. Usystematyzowano też zakres obowiązków inspekcji. Zmiany mają rozwiać wątpliwości interpretacyjne i skorelować rozwiązania dotyczące inspekcji sanitarnej z innymi ustawami o ochronie zdrowia i zapewnienia współpracy pomiędzy organami różnych inspekcji. Uchwalona nowela zapewnia ochronę danych osobowych osób z podejrzeniem zakażenia. Osoby te będą miały obowiązek udzielania sanepidowi szczegółowych informacji dotyczących m.in. miejsc, w których przebywały, oraz spożytych potraw. Ma to zwiększyć skuteczność działań sanitarno-epidemiologicznych. Jacek Gądek Onet

Ludobójcy: Gądek na Onecie wielkofarmacko W artykule na onecie.pl, Jacek Gądek poniża i wyśmiewa obrońców wolności od szczepionek. Są to poważne osoby, które rzeczowo sprzeciwiają się totalitarnej ustawie. Prof. Maria Dorota Majewska, Dr Jerzy Jaśkowski, Dr Andre Kulisz (USA), prawnicy Lex Nostra oraz rzesze organizacji i działaczy, w tym StopNOP.pl, wyrazili swe fachowe zdanie i społeczne opinie.  Gądek sugestywnie określa przeciwników szczepień: idioci. Wg StopNOP, słowo to w ich liście do posłów pochodzi… od przewodniczącego komisji, posła Bolesława Piechy, określającego wzburzenie na internecie: TO SĄ IDIOCI.  Nie cytując ani jednej eksperckiej wypowiedzi przeciw szczepieniom, Gądek przedstawia antyszczypionkowców negatywnie. Zapewnia czytelnika, że nie ma się, czego bać. Może i ma rację; od przymusu szczepień można się wymigać, natomiast tacy jak on ryzykują ciupę za współudział w zbrodni ludobójstwa. Artykuł II konwencji ws. ludobójstwa definiuje ludobójstwo, jako którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:

a) zabójstwo członków grupy,
b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy,
c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego,
d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy,

Szczepionki prowadzą do poważnych trwałych uszkodzeń cielesnych i mentalnych, ubezpłodnienia, a nawet śmierci (Artykuły II a, b i d). Ponadto, obowiązek szczepienia naraża rodziny na koszty uniknięcia obowiązku (kary pieniężne) lub ponoszenia kosztów leczenia i utrzymania członków rodziny z poważnymi powikłaniami poszczepiennymi (Artykuł II c). Producenci szczepionek umywają ręce od odpowiedzialności za skutki swych szczepionek, a rządowa służba zdrowia jest nieskuteczna, kolaborując z producentami w tuszowaniu negatywnych skutków szczepień.

Artykuł III jest ciekawszy dla chojraków jak Gądek: Następujące czyny podlegają karze:

a) ludobójstwo,
b) zmowa w celu popełnienia ludobójstwa,
c) bezpośrednie i publiczne podżeganie do popełnienia ludobójstwa,
d) usiłowanie popełnienia ludobójstwa,
e) współudział w ludobójstwie.

Nowelizacja ustawy, dowód na rozmyślne planowanie/przygotowywanie aktu ludobójstwa, jest sama w sobie zbrodnią ludobójstwa. To czyni Gądka-podżegacza i Onet wspólnikami w zbrodni, obok wszystkich posłów i senatorów (poza nielicznymi, którzy wstrzymali się lub głosowali przeciw nowelizacji), doradców akademickich, pracowników mediów i lobbystów w zmowie za nowelizacją ww. ustawy oraz Prezydenta RP, jeśli zatwierdzi nowelizację, stając się współudziałowcem w zbrodni. Wbrew ww. alarmom od medyków i prawników, tzw. poseł tzw. PiS-u, Zbigniew Girzyński zapewnia: Pojawiające się w Internecie apele są odzwierciedleniem tak zwanych ruchów i organizacji antyszczepionkowych, które wzorem innych krajów europejskich i Ameryki stawiają sobie za cel zlikwidowanie prawnych podstaw przeprowadzania obowiązkowych szczepień ochronnych. Girzyński „zapomniał“ o III Świecie, którego przedstawiciele domagają się w ONZ końca szczepionek z rtęcią. Girzyński próbuje zbagatelizować szeroki sprzeciw antyszczepionkowy, a Gądek wspiera go, przytaczając statystyki: do 98% Polaków szczepi się, a ok. 3 tys. osób nie. (3 tys. to ok. 1/100 procenta, a nie 2 %!) Gdyby społeczeństwa nie oszukiwały media i służba zdrowia w interesie Wielkiej Farmacji, statystyki byłyby odwrotne. Obaj podżegacze pomijają fiasko Machiny Szczepiennej w fałszywej pandemii świńskiej grypy (2009). Narody grecki, indyjski, niemiecki, francuski, amerykański i wiele innych, w końcu polski, odrzuciły kłamstwo kliki, która dążyła do masowych inokulacji nieprzetestowanymi, niebezpiecznymi szczepionkami bez gwarancji… Teraz klika napiera na następne oszustwo: pandemia ptasiej grypy. W tym celu fantastycznie powiększa już sfałszowane statystyki zachorowań z 2009 r.! Poważnie zaniżone dane powikłań wykazują fatalne skutki wyszczepialności, która osiągnęła wtedy poziom zaledwie do kilku procent. Do tego Gądek przemilcza zbrodniczy charakter koncernów farmaceutycznych:

Mimo to Gądek pyta: To jest się czego bać, czy nie? Nowela zakłada głównie zmiany formalne. Rewolucji – brak. Zapewnia: Przymusowe szczepienie będzie możliwe tylko wtedy, gdy zostanie ogłoszony stan epidemii. Właśnie o ogłoszenie epidemii poszło w 2009 r., kiedy w służbie Wielkiej Framacji, Światowa Organizacja Zdrowia fałszywie ogłosiła pandemię, podstawę masowych przymusowych szczepień nieprzetestowanymi, niebezpiecznymi szczepionkami.

Tzw. poseł tzw. PO, Jerzy Borowczak podał Gądkowi fragment listu od rzekomej grupy katolickiej. Naiwność i śmieszność fragmentu wskazywałyby na celowe ośmieszanie katolików. Dlaczego Borowczak ani Gądek nie zacytowali np. Franciszkańskiego Ruchu? A czy sprawdzili, że list od katolików jest autentyczny? Gądek cytuje za to rzecznika Głównego Inspektora Sanitarnego, Jana Bondara, który insynuuje ciemniactwo oponentów (wąskiej grupy ludzi, którzy po prostu mają fobię antyszczepionkową), rzekomo wskutek nieznajomości ustawy: Tłumaczyć to można sezonem ogórkowym albo epidemią bezmyślności. To na pewno groźniejsze zjawisko niż choroby zakaźne. Jak w in. antyspołecznych ustawach (np. o GMO, emeryturach…) i pociągnięciach reżimu we W-szawie, mamy coś jeszcze groźniejszego – rozmyślny współudział w ludobójstwie, w zamian za doraźne korzyści osobiste. Działalność Gądka to dziennikurestwo. GIS i in. agendy rządowe uprawiają biurokurestwo. A co robią rząd, Sejm i Senat – nazwijcie sami… Gądek pisze o antyszczepionkowcach: Uważam, że z nimi też trzeba rozmawiać, chociaż czasami jest to naprawdę trudne. Natomiast ze zdrajcami narodu i kolaborantami ludobójców nie rozmawia się, sami to uniemożliwiają…

  1. Apelują do prezydenta: Polacy to nie idioci, nie chcą przymusu szczepień!

  2. List otwarty prof. dr hab. M.D. Majewskiej do Prezydenta RP w.s. nowelizacji ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu chorób zakaźnych

  3. List otwarty Dra Andre Kulisza (USA) do Senatu RP ws. nowelizacji ustawy o chorobach zakaźnych

  4. STOP LUDOBÓJSTWU – ZBRODNIARZE POD SĄD!

  5. Stop Nop: Apel do prezydenta o debatę nad nowelizacją ustawy o chorobach zakaźnych

  6. Apel Lex Nostra ws. zmiany ustawy o zakażeniach i chorobach zakaźnych

  7. Polacy to nie idioci, nie chcą przymusu szczepień!

  8. Konwencja w spawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa KONWENCJA W SPRAWIE ZAPOBIEGANIA I KARANIA ZBRODNI LUDOBÓJSTWA

  9. Mercury in Vaccine PUSHERS Not Doing Well at UNEP

  10. CDC’s revised swine flu death estimates a fairy tale scare story

  11. Zginą 3 miliardy ludzi?!

  12. Eugeniczne plany Rockefellera obnażone

  13. Chief executive of GAVI wants to ‚immunize every kid on earth’

  14. Dr Matthias Rath: Oskarżenie dotyczące ludobójstwa i innych zbrodni przeciwko ludzkości

  15. Duży wzrost zgonów i powikłań po szczepionkach

  16. Dr Andrew Wakefield o szczepieniach

  17. Bedrock of vaccination theory crumbles as science reveals antibodies not necessary to fight viruses

  18. Vaccine failure admitted: Whooping cough outbreaks higher among children already vaccinated

  19. History shows polio caused by pesticide exposure, then was eradicated by decline in DDT use

  20. Dr Wakefield skarży wydawnictwo o kłamstwa nt. jego badań szczepionek

  21. Rząd brytyjski od 30 lat ukrywa skutki szczepionek, by sprzedać więcej i zaszkodzić dzieciom

  22. Unieważniona oszustna decyzja władz brytyjskich związana ze szczepionkami wywołującymi autyzm

  23. Treść zarzutów Burgermeister w skrócie (ludobójstwo Baxtera)

  24. Merck faked mumps vaccine test results for over a decade, claim virologists

  25. Olej scypionki

  26. List do Senatu RP w.s. planowanego ludobójstwa szczepionkowego na Polakach

Piotr Bein

Kamiński zostanie szefem parlamentarnego zespołu ds. taśm? PiS chce komisji śledczej ws. afery taśmowej..Kamiński (były szef CBA, teraz poseł PiS) byłby też dobrym przewodniczącym komisji Sukcesor Kaczyńskiego , Kamiński ( CBA) coraz bardziej konsoliduje swoją władzę w PIS. Młode wilki Obozu Patriotycznego stanowią prawdziwe zagrożenie dla tłustych , sytych konformistów z obozu pruskiego . Taśmy Serafina i schematy obsadzania stanowisk w firmach państwowych i samorządowych przez rodziny PO pokazały bajeczne życie na koszt Polaków całych rodzin nomenklatury II Komuny . Komisja śledcza nie powstanie , bo skal nadużyć , ujawnienie istnienia mafii politycznych i urzędniczych, gangsterskiej korupcji i sieci de facto przestępczych powiązań czołowych dygnitarzy reżimu jak by wyszła przy tej okazji oznaczałaby szok dla społeczeństwa , upadek rządu i Platformy .Ale może powstać parlamentarny zespól do sprawy zbadania afery . Kamiński jako jego szef z zespołem dociekliwych posłów ujawniający coraz to nowe nadużycia nomenklatury II Komuny może stanąć się na w centrum uwagi opinii publicznej . Kaczyński , a zapewne i Kamiński ze swoimi młodymi wilkami coraz bardziej dochodzą do wniosku ,że w interesie państwa jest jak najszybsze odsunięcie Platformy od władzy , nawet przy pomocy zrywu społecznego, takiego jakim była pierwsza Solidarność . A pokazywanie Polakom przez taki zespół skali korupcji , kumoterstwa, nepotyzmu, degeneracji może zbudować nastrój wybuchu społecznego , który byle iskra wywoła  Dowodem na to jest przemówienie Kaczyńskiego , który użył w nim propagowanego przeze mnie słowa nomenklatura na określenie działaczy Platformy , a które nawołuje do społecznej akcji wsparcia działań parlamentarnych PiS w celu pozbawienia Tuska władzy . Obóz pruski poniósł totalna klęskę w internecie .Teraz zanosi się na to że PiS opanuje ulice . Jedyna przeszkodą może być Duda szefujący Solidarności . Kiepsko wykształcony, zakompleksiony aparatczyk, który może być skutecznie rozgrywany przez Platformę i użyty jako „pożyteczny idiota „ reżimu, nie dopuszczając do koordynacji akcji protestu Solidarności z PiS em.

Link do przemówienia Kaczyńskiego

Link do informacji o szansach na powołanie komisji śledczej .„PiS chce komisji śledczej ws. afery taśmowej. Ponieważ na jej czele miałby stanąć były szef CBA Mariusz Kamiński, Ruch Palikota raczej nie poprze wniosku partii Jarosława Kaczyńskiego. „..”Klub PiS złożył wniosek o powołanie sejmowej komisji śledczej, która ma zbadać sytuację w spółkach Skarbu Państwa w związku z ujawnionymi w mediach tzw. taśmami PSL.  Według koncepcji PiS, komisja miałaby liczyć 9 członków. Przedstawicielami PiS mieliby w niej być: Mariusz Kamiński i Andrzej Duda. Według szefa klubu PiS Mariusza Błaszczaka, Kamiński (były szef CBA, teraz poseł PiS) byłby też dobrym przewodniczącym komisji. „....(źródło) Marek Mojsiewicz

Chodakiewicz: Gdzie zmierzają Stany Zjednoczone? Są dwa przysłowia na ten temat. Pierwsze jest znane: As goes California, so does the nation. Czyli „tam gdzie idzie Kalifornia, tam podąża cały kraj”. Tłumaczenie kulturowe: Kalifornia jest laboratorium zmian dla całej Ameryki. Drugie jest mało znane: Do not Californicate Oregon. To znaczy dosłownie: „Nie bzykać Oregonu po kalifornijsku”. Tłumaczenie kulturowe: nie robić z Oregonu Kalifornii. To drugie przysłowie „wyczaiłem” ze dwadzieścia lat temu z naklejki na zderzak samochodu (bumper sticker) ze stanu Oregon (zresztą będąc w Newadzie). Chodziło o to, że Kalifornijczycy przeprowadzali się do Oregonu ze względu na lewackie prawa obowiązujące w stanie, w którym dotąd mieszkali, i wynikające z nich konsekwencje (m.in. wysokie podatki i poziom przestępczości oraz rozpad infrastruktury), po czym jako już głosujący rezydenci sąsiedniego stanu starali się wprowadzać te same postępowe regulacje w nowym miejscu osiedlenia, zwykle na wsi. Mniej subtelni Oregończycy mieli naklejki: Californians go home!, czyli „Kalifornijczycy won!”. A wieści z Kalifornii są zaiste przykre. Ilekroć dzwonię do domu albo przylatuję na inspekcję, doświadczam grozy. Ciągłe opowieści o rosnącej biurokracji; o niekompetencji w sektorze usług (nawet prywatnych, bowiem zakontraktowanych rządowo pod kątem politycznej poprawności, a więc z uwagi na przynależność do mniejszości narodowych, seksualnych czy genderowych, jak również do związków zawodowych, bez których – jak wiadomo – ani rusz); o narastającej fali bandytyzmu (nawet wśród policji); o złodziejstwach (kradną rynny, maszyny klimatyzacyjne, kable, druty, rozmaite metale, wszystko co się świeci). No i zawsze i wszędzie o nielegalnych imigrantach. Najgłośniej jest o ich marginesie patologicznym, czyli o kryminalistach. Ale słyszy się też dużo częściej historie o ich niekompetencji i braku przygotowania do wykonywania bardziej skomplikowanych prac. A pewni przedsiębiorcy, którym dzięki układom kapitalizmu politycznego udaje się dostać kontrakty państwowe, chętnie zatrudniają nielegalnych, zlecając im skomplikowane roboty. Ci nie potrafią ich odpowiednio wykonać, więc zaczynają się sypać budynki, drogi czy mosty. Takie słyszę biadolenie. Na dodatek ostatnio gubernator Jerry Brown ps. Moonbeam („Księżycowa Poświata”) – nazwany tak ze względu na swoją newage’ową personę – wezwał do ponownego podniesienia podatków. Według stanowej biurokracji, nie ma takiego problemu, którego rozwiązaniem nie byłoby złupienie podatników. A w Kalifornii niestety jest jeszcze co łupić. To wciąż najbogatszy stan, mimo że przedsiębiorcy, ich firmy oraz część warstwy średniej związanej z wolnym rynkiem wyprowadzają się – głównie do Newady i Teksasu. Kalifornia leży i kwiczy. Nie dziwota. Zarzynają ją regulacje stanowe oraz związki zawodowe, szczególnie pracowników sektora publicznego (dalej: ZZPSP). Pamiętam, że gdy pracowałem jako student-asystent w College of San Mateo (CSM), nie mogłem nadziwić się kontrastowi między pracownikami uczelni (na garnuszku zarządu powiatowego, czyli podatnika) a przedsiębiorstw prywatnych. W tych ostatnich też robiłem (np. w warsztacie od wszystkiego, w sklepie alkoholowym jako pomocnik sprzedawcy, w śniadaniodajni jako chłopak od pączków i kanapek; w przedszkolu jako sprzątacz, w ogrodach), a więc miałem skalę porównawczą. W CSM chłopaki-związkowcy, w liczbie kilkunastu, przychodzili do roboty o siódmej rano, ale wyjeżdżali z bazy na kampus dopiero około ósmej. A to było ze 200 metrów. Przedtem „przygotowywali sprzęt”. Potem zajmowali się zadaniami, ale już około 11:15 zaczynali sprzęt pakować (niektórzy potrafili wąż ogrodniczy po 15 minut zwijać, gadając) i krążyć samochodami wokół kampusu, nieraz wielokrotnie, aby zabić czas przed drugim śniadaniem (lunch break), które się zaczynało o 12.00. Chłopcy jedli, następnie grali w dołki albo siedzieli w cieniu. Potem pakowali sprzęt i w drogę wyruszali gdzieś o 13.15. Podjeżdżali do miejsca pracy (np. cięcie trawnika), wyładowywali sprzęt. I pracowali. O 14.30 znów zaczynali się pakować i szybciutko do bazy, bo o 15:00 fajrant. Śmiałem się z tego, bo przypominało komunę. Ale też się cieszyłem, bo więcej pracy było dla mnie, a więc mogłem dłużej pracować i więcej zarabiać. Formalnie moja praca miała polegać na rozwożeniu poczty oraz papieru do kopiarek. Miałem na to cztery godziny, a mogłem obrócić w godzinę ze wszystkim moją furgonetką. Dzięki temu jednak, że koledzy związkowcy się nie palili do wysiłku, miałem ciekawsze roboty. Na przykład jeździłem sobie ciężarówką- wywrotką, opróżniałem duże kosze na śmieci, ładunki ściętej trawy, a potem szalałem na wysypisku. Albo służyłem jako uczelniany policjant (w przerwie śniadaniowej w bluzie mundurowej i krótkich spodenkach można było zjechać do miasta po kanapkę albo pizzę, a jak dziewczyny były, to włączyć koguta). Nauczyłem się jeździć fork liftem (nawet nie wiem jak po polsku – podnośnikiem zmechanizowanym?), czyścić meble maszyną na gorącą parę pod ciśnieniem, zabezpieczać dwa baseny olimpijskie. Malowałem wnętrza oraz znaki na asfalcie, w tym „zebry”. Pisałem też na maszynie w biurze, wypełniając rozmaite formularze. A raz nawet przywiozłem z kostnicy w San Francisco denata do laboratorium biologicznego – bowiem chłopaki-związkowcy odmówili szefowi, oznajmiając, że nie mają nic takiego w ich związkowym kontrakcie. Zarabiałem minimalną stawkę – 3,25 $ za godzinę – a chłopaki minimum 15 dolarów. No i oczywiście nie miałem żadnego ubezpieczenia, gwarancji pracy, emerytury. Nic. A oni tak. To było 30 lat temu. Każdy student marzył, aby dostać publiczną związkową fuchę w ciągu roku w ograniczonym wymiarze godzin, a latem w pełnym wymiarze. Raz udało mi się na kilka sobót załapać na zmywacza do stanowego szpitala w San Francisco, gdzie płacili po 9 $ za godzinę. Byłem wniebowzięty. I jeszcze karmili. Okazało się, że regularnym pracownikom-związkowcom płacono 32 $ za godzinę. No i ubezpieczenie zdrowotne, emeryturę i inne przywileje. Ale im się nie chciało pracować w weekend. Związek łaskawie pozwolił więc, aby w te dni robotę mogli wykonywać nieuzwiązkowieni, bo nie byłoby komu. To była dobra szkoła dla małolata, człowiek uczył się pracy. Ale jednocześnie drapał się w głowę nad tymi pensjami dla uzwiązkowionych leniuchów. Tak było wszędzie. Pamiętam, że jeszcze niedawno na przykład ratownik z plaży stanowej Huntington Beach (czy Newport Beach) mógł po 20 latach odejść na emeryturę i dostać rocznie 100.000 $ – powtórzę: STO TYSIĘCY DOLARÓW. Czyli dziewczyna albo chłopak w wieku lat 38 mogli odejść na kokosową emeryturę. Z drugiej strony Kalifornia była taka zamożna i wydawało się, że może być tylko lepiej. Przecież niedługo po mojej przygodzie w CSM wybuchła tam Silicon Valley. Potem internet. I jeszcze więcej kasy było od podatnika. Worek bez dna. Tak się przynajmniej wydawało. Ale teraz się skończyło. Co więcej – to, co było tajemnicą poliszynela, to, na co się machało ręką, wychodzi na wierzch i staje się przedmiotem debaty publicznej. Nie tak dawno pisał o tym Steven Malanga: „Stan podległości. Jak związki zawodowe sektora publicznego doprowadziły Kalifornię do bankructwa” („The Beholden State: How public-sector unions broke California”, http://www.city-journal.org/2010/20_2_california-unions.html).

Zaczęło się naturalnie w ponurych latach sześćdziesiątych. ZZPSP nabyły prawo zbiorowych negocjacji. Oznaczało to, że niezwiązkowiec nie mógł wykonywać pewnych prac, a rozmaitość zabronionych robót stale rosła; po prostu niezrzeszonego albo nie mającego ochoty się zrzeszyć nie przyjmowano do pracy stanowej czy powiatowej. A jak wstąpił do ZZPSP, to jego składki związkowe szły na sprawy, na które on (czy ona) nie miał wpływu. Składki szeregowców pozwalały rosnąć szeregom biurokracji związkowej, wynajmować lobbystów. Na przykład sekcja pracowników więzień ma 70 związkowych pracowników etatowych i 20 prawników oraz roczny budżet w wysokości 25 milionów dolarów. Szefostwo związków mogło pompować pieniądze w kampanie wyborcze polityków, którzy obiecywali najwięcej kiełbasy. I jednocześnie szefostwo to mobilizowało aktywistów i szeregowców do głosowania na takowych polityków. I odwrotnie: ZZPSP mobilizowały się przeciwko politykom, którzy obiecywali obcinać podatki czy proponowali reformy (np. prywatyzację więzień), oraz przeciw propozycjom, które groziły ograniczeniem straszliwego apetytu podatkożerczego lewicy. Na przykład w 1978 roku ZZPSP i ich lewaccy sojusznicy stoczyli straszliwą (i nieudaną) batalię przeciwko Propozycji 13. Miała ona ograniczyć maksymalny wymiar podatków od nieruchomości. Ludzie zagłosowali na tak, aby obniżyć podatki. Bossowie i biurokraci z ZZPSP odpowiedzieli licznymi strajkami. Gdy się nie udawało osiągnąć swojego u urny wyborczej, to awanturowano się, strajkowano, pikietowano. Na przykład w pewnym momencie wszyscy pracownicy stanowi rozmaitych sektorów w skoordynowany sposób falowo porzucali stanowiska pracy i wychodzili (tzw. rolling strike). Albo innym razem każdy strażak, sanitariusz i policjant brał chorobowe tego samego dnia (blue flu). Przypomnijmy, że w Kalifornii strajki stanowych i powiatowych pracowników były nielegalne aż do sądowej decyzji z 1985 roku. Ale bossowie mieli to w nosie. Domagali się kasy. Bez względu na konsekwencje dla ogółu. W rezultacie pensje i przywileje ZZPSP stale rosły. Kalifornijscy nauczyciele zarabiają najwięcej w USA. Strażnicy więzienni biorą rocznie ponad 100 tys. $, policjanci i strażacy mogą zarabiać jeszcze więcej. Pracownicy stanowi odchodzą na emerytury w średnim wieku około 55 lat z uposażeniem trochę niższym od swych rocznych zarobków. Na przykład w Kalifornii policjant może odejść na emeryturę w wieku 50 lat i dostanie 90% swojej ostatniej pensji. Dla porównania: w innych stanach emerytura wyniesie 50%. Kandydaci sponsorowani przez ZZPSP nie tylko wygrywali wyścigi do legislatury stanowej, ale również coraz częściej do zarządu powiatowego. W niewielkim mieście Santa Barbara (90 tys. ludności), gdzie mieszkałem, związki pracowników municypalnych potrafiły milion dolarów wpompować w wyścigi o fotel burmistrza i stanowiska członków zarządu miasta. Opłacało się. Zaraz dostawali podwyżki. Inna odnoga ZZPSP dała 25 milionów dolarów na wybory stanowe w 2005 roku. Jednak szczególnie dobrze szło lewackim związkowcom nauczycielskim w obsadzaniu miejscowych zarządów szkolnych. Ich organizacja ma w Kalifornii 340 tys. członków, a składka członkowska wynosi ponad 1000 $. Postępowców stać na wydanie miliona dolarów na reklamę wyborczą albo na finansowanie lokalnych kampanii. Kandydaci niezależni po prostu nie mieli szans. Trochę lepiej było na poziomie wyborów stanowych, ale i tu – dzięki funduszom oraz wsparciu postępowych mediów i grup nacisku – nauczycielskim ZZPSP udawało się wygrywać znaczące referenda, na przykład w 1988 roku. Szczególnie perfidne były reklamówki w telewizji przedstawiające nieutulonych w żalu aktorów-dzieci, którzy błagali o podwyżkę podatków. Unia zwyciężyła w referendum; dostała z tego prawie pół miliarda dolarów. A kalifornijskie dzieci tak jak nie potrafiły czytać i pisać, tak dalej nie potrafią. Mimo morza pieniędzy na związkową biurokrację poziom edukacyjny stale się obniża. Rodzice bowiem nie potrafią się systematycznie i trwale zorganizować w stanową grupę nacisku. A związkowi biurokraci – jak najbardziej. I rezultaty są ponure. Po prostu nie ma już pieniędzy, aby płacić bossom związkowym, którzy domagają się od socjalliberalnych polityków, głównie z Partii Demokratycznej, aby ci spełnili obietnice wyborcze i podwyższyli pracownikom stanowym i powiatowym pensje i świadczenia. Bankrutuje stan Kalifornia. Poszczególne miasta zaczęły już oficjalnie ogłaszać bankructwa – np. Vallejo. W niektórych miejscowościach odwołuje się żarłocznych polityków w drodze specjalnych referendów. Czy uspokoi to żerujących na podatniku ZZPSP-owców? Gdzie tam! Są częścią lewackiego systemu, który objął władzę w USA w latach sześćdziesiątych. Zamożna Ameryka im pobłażała. Ale USA w stanie kryzysu finansowego zaczynają się dokładnie temu wszystkiemu przyglądać. Najwyższy czas na kontrrewolucję. Najpierw w Kalifornii. Musi się udać! As goes California, so does the nation.Marek Jan Chodakiewicz

Wielomski: Jak (nie) krytykować Jaruzelskiego? Gen. Wojciech Jaruzelski nie był nigdy – nazwijmy to delikatnie – ulubioną postacią polityczną dla polskiej prawicy. Zdaję sobie sprawę z tego, że mocno odstaję w tym względzie od głównego nurtu prawicowego w naszym kraju, a to dlatego, że uważam, iż gdyby nie stan wojenny, to doszłoby do sowieckiej interwencji. Rozumiem jednak i akceptuję sytuację, gdy znajduję się w swoim poglądzie w mniejszości. Mimo to uważam, że jeśli ktoś z prawicy chce gen. Jaruzelskiego atakować, to winien to czynić z pozycji prawicowych. Oto właśnie mój kolega ze studiów, dr Piotr Gontarczyk, udzielił małego wywiadu „Frondzie”, gdzie stwierdził: „Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego w całości powinna znaleźć się w kryminale. Tak samo jak każda przestępcza junta południowoamerykańska, która łamie prawo i podbija swój naród. To było całkowicie bezprawne ciało, które dokonało zamachu stanu w Polsce. Zamachu z bronią w ręku. Jak ogóle można to ciało interpretować jako jakikolwiek organ państwa, gdy była to zbrojna grupa watażków? WRON przyczyniła się do tego, że w Polsce były ofiary śmiertelne, represje, internowanie, więzienie czy wygnanie wielu osób za granicę, a przede wszystkim ograniczenie zakresu swobód i wolności narodu”. Wyliczmy więc zarzuty dr. Gontarczyka wobec Wojciecha Jaruzelskiego i WRON:
1) Przy zamachu stanu złamano prawo.
2) Dyktatura wojskowej „junty” została ustanowiona przy użyciu przemocy.
3) W wyniku zamachu pojawiły się represje, nieco osób zginęło, inni zostali zatrzymani lub musieli uciekać na emigrację. Istotą zarzutów jest jednak (chyba) „ograniczenie zakresu swobód i wolności narodu”.

Prawdę mówiąc, jeśli to są wszystkie zarzuty wobec gen. Jaruzelskiego, to są one bardzo płytkie i niezwykle standardowe wobec każdej dyktatury. Czyż tak lubiany przez prawicę gen. Augusto Pinochet zrobił, co innego? Wyliczmy:

1) Przy zamachu stano złamano prawo? Złamano.
2) Czy wojskowi chilijscy doszli do władzy w wyniku użycia przemocy? A jakże.
3) Czy w Chile Pinocheta były represje, czy zginęło iluś tam przeciwników nowej władzy, iluś tam trafiło do więzień lub na emigrację? Oczywiście, nawet więcej było ofiar śmiertelnych w Chile niż w PRL – mówiąc dokładnie. Czy gen. Pinochet dopuścił się „ograniczenia zakresu swobód i wolności narodu”? Bezsprzecznie.

Nietrudno dojść do wniosku, że istotą zarzutów dr. Gontarczyka wobec gen. Jaruzelskiego jest to, że Generał nie był demokratą, lecz ustanowił dyktaturę wojskową. Zarzuty Piotra Gontarczyka, podniesione w zacytowanym na początku wywiadzie, są klasycznymi zarzutami demokraty przeciwko dyktaturze jako takiej. To cały zestaw argumentów, którymi socjaliści, liberałowie i ogólnie demokraci atakują niedemokratyczne systemy polityczne zrodzone z zamachu stanu. Brak jeszcze tylko klasycznych zwrotów o „nieprzestrzeganiu praw człowieka”, „tolerancji” i negacji „suwerenności ludu”. Brak także klasycznej frazeologii o „ksenofobii” i „antysemityzmie”. Jeśli gen. Jaruzelski dopuścił się tylko takich rzeczy, jakie wyliczył dr Gontarczyk, to zrobił dokładnie to samo co gen. Augusto Pinochet i gen. Francisco Franco. Nawet Józef Piłsudski popełnił wszystkie czyny zarzucane Jaruzelskiemu w przedstawionym wyliczeniu. A jakoś nie słyszałem, aby pojawiły się projekty usunięcia Marszałka z Wawelu. Co więcej, jeśli w wyniku kryzysu gospodarczego i bankructwa socjalizmu w Polsce i całej Unii Europejskiej dojdzie kiedyś do upadku demokracji i powstania systemów autorytarnych, to zapewne także stanie się tak w wyniku zbrojnego przejęcia władzy i złamania obowiązującego w danym momencie prawa. Czy jeśli prawica kiedykolwiek przejmie władzę, to nie będzie represji i więzień? W każdej dyktaturze są więźniowie polityczni, czyli ci przeciwnicy nowej władzy, którzy próbują obalić istniejący porządek i zanarchizować państwo poprzez jego demokratyzację. Ludzi takich w więzieniach trzymał i Pinochet i Franco. Dlaczego więc gen. Jaruzelski miałby ich głaskać po główkach i dawać czekoladki z rumem? Czyż za Piłsudskiego nie było Berezy Kartuskiej i Twierdzy Brzeskiej? Prawdę mówiąc po tzw. niepodległościowej prawicy – gdzie lokuję Piotra Gontarczyka – spodziewałbym się argumentacji innego typu. Winna ona zarzucać gen. Jaruzelskiemu prowadzenie prosowieckiej polityki, wykonywanie rozkazów płynących z Kremla, doprowadzenie kraju do gospodarczej katastrofy, wreszcie oddanie władzy nad Polską „lewicy laickiej”. Dlaczego więc tzw. prawica niepodległościowa nie podnosi takich zarzutów? Problem w tym, że są to argumenty natury politycznej, ale nie prawnej. W kraju demokratycznym nie bardzo jest jak postawić polityka przed sądem za jego linię polityczną. Nawet próby sądzenia gen. Jaruzelskiego za wprowadzenie stanu wojennego są kuriozalne, gdyż sprowadzają się do zarzutów, że złamał konstytucję PRL – tę samą, której treść zaakceptował Józef Stalin. Zarzucając Jaruzelskiemu złamanie konstytucji PRL, tym samym uznaje się jej… legalność. W tej sytuacji tzw. prawica niepodległościowa, ścigając polityka legitymującego się Ślepowronem, sama wpadła w ślepy tor, jakim jest atakowanie gen. Jaruzelskiego za to, że był… ostatnim polskim dyktatorem. Umiejscawia to tzw. prawicę niepodległościową na pozycjach politycznych typowych dla demoliberałów i socjalistów. Oto część chórku, który krzyczy: „Precz z dyktaturą!”. Wymachuje transparentami z napisami „Niech żyje demokracja!” i „Walczymy o prawa człowieka!”. Logicznie, tzw. prawica niepodległościowa musi potem walczyć o prawa człowieka na Białorusi i krytykować „niedemokratyczne” rządy Aleksandra Łukaszenki, a także strzelać do „niedemokratycznych” Chin. W końcu tzw. prawica niepodległościowa coraz mniej zaczyna się różnić od demoliberałów i zwykłej lewicy. Właściwie tylko tym, że lewica buduje demokrację za pomocą argumentów humanistycznych, podczas gdy tzw. prawica niepodległościowa wyszukuje uzasadnienia „patriotyczne” i – co budzi mój gorący sprzeciw – religijne, łącząc katolicyzm z suwerennością ludu. Adam Wielomski

Jak UE nacjonalizuje dzieci Pieniądze wydane z Unii Europejskiej na „pomoc dla rodzin” sprawiły, że opieka społeczna zabiera z polskich domów coraz więcej dzieci. W najbliższej przyszłości „opiekunowie” rodzinni mają dostać większe uprawnienia i szerszy zakres zadań. A to może szybko doprowadzić do dramatów tysięcy polskich rodzin.

W środę 27 czerwca br. przed Sądem Rejonowym w Bytomiu rozpoczął się precedensowy proces. Hamburski Jugendamt (Urząd ds. Młodzieży) domaga się, aby polski sąd zdecydował o wydaniu niemieckiej rodzinie zastępczej dwójki dzieci małżeństwa G. Małżeństwo to w 2007 roku wyjechało do Niemiec, aby poprawić byt materialny swój i dzieci. W 2011 roku – wskutek donosu jednego z sąsiadów – dziećmi zajęła się opieka społeczna, która zwróciła się do sądu, aby odebrał rodzicom prawa rodzicielskie. Sąd w Hamburgu przychylił się do tego wniosku, kazał odebrać dzieci i umieścić je w domu dziecka. Zapadło również postanowienie zezwalające rodzicom na kontaktowanie się z dziećmi raz na tydzień, a potem jeszcze rzadziej. Chłopcy bardzo tęsknili za rodzicami i skarżyli się na złe warunki w domu dziecka. Zdesperowani rodzice podjęli więc dramatyczną decyzję. Podczas kolejnego widzenia zabrali dzieci i wrócili do Polski. W świetle niemieckich przepisów było to porwanie, ponieważ w tamtej chwili nie mieli już praw rodzicielskich. Małżonkowie G. wrócili do Bytomia, a w ślad za nimi podążył Jugendamt. Jego pracownicy złożyli w sądzie wniosek o odebranie małżeństwu G. dzieci i wydanie ich niemieckiej rodzinie zastępczej. Sprawa jest precedensowa, ale tylko częściowo. Precedens polega na tym, że po raz pierwszy w polskim sądzie o odebranie dzieci polskiej rodzinie walczy niemiecki Jugendamt. Jednak sprawa jest typowa o tyle, że co roku sądy w Polsce decydują o odebraniu rodzicom dzieci. W sierpniu 2009 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu podjął decyzję o odebraniu rodzicom małej Róży. W efekcie niemowlaka odebrano karmiącej matce. W enigmatycznym uzasadnieniu sąd stwierdził, że kierował się „dobrem dziecka, przy pasywności matki w sprawowaniu opieki rodzicielskiej oraz braku czasu u ojca dziecka”. Dla sądu nie było argumentem przekonywującym nawet to, że rodzice małej Róży wychowali wcześniej już troje dzieci, którym wiodło się całkiem dobrze. W uzasadnieniu swojej decyzji sąd wskazał również, że nie jest pewien, czy matka poradzi sobie z wychowaniem dziecka, bo kilkanaście lat wcześniej chorowała na depresję. W styczniu 2011 roku sąd w Poznaniu odebrał prawa rodzicielskie parze, gdyż uznał, że nie jest ona w stanie zagwarantować dziecku życia w godnych warunkach. W uzasadnieniu sąd wskazał, że rodzice mieszkali w bardzo ubogich warunkach i „nie byli ubezpieczeni” (sic!). W Łodzi w 2011 roku sąd zdecydował się odebrać dziecko 14-letniej matce, twierdząc, że jest zdemoralizowana. W październiku 2011 roku sąd w Kołobrzegu odebrał dziecko matce, którą uznał – według sobie tylko znanych przesłanek – za niepełnosprawną umysłowo. Podobnych przykładów są setki.

Sąd wie lepiej Jedna z najbardziej dramatycznych historii rozegrała się we wrześniu 2009 roku, gdy Sąd Rejonowy w Szamotułach (woj. wielkopolskie) podjął decyzję o odebraniu rodzinie Szwaków nowo narodzonej córeczki – też Róży. Stało się to po tym, jak do sądu wpłynęły dwa donosy – jeden sporządzony przez kuratora sądowego, drugi przez położną. Wynikało z nich m.in., że w domu jest brudno, a do wniosku takiego kurator doszedł, gdy zobaczył na stole okruchy chleba. To zaś wynikło faktu, że przed jego wizytą rodzina jadła śniadanie. Z kolei położna stwierdziła, iż przeprowadziła wywiad środowiskowy, z którego wynika, że matka może nie poradzić sobie z wychowaniem córki. Decyzja sądu wywołała konsternację, za Szwakami murem stanęła cała społeczność małego miasteczka, poparł ich nawet proboszcz. Zapewne tylko dzięki nagłośnieniu sprawy sąd II instancji anulował wcześniejszy wyrok i mała Róża mogła pozostać w domu z rodzicami i rodzeństwem. Jednak nie był to koniec sprawy. Podczas procesu w sądzie II instancji matka małej Róży dowiedziała się, że została w szpitalu wysterylizowana. Lekarze przecięli jej jajowody, aby więcej nie zaszła w ciążę. Upokorzona rodzina Szwaków skierowała sprawę do sądu i do prokuratury, ale wymiar „sprawiedliwości” i tym razem nie okazał się dla niej łaskawy. Prowadzący sprawę sędzia Paweł Legawiec (trzeba zapamiętać to nazwisko) uznał, że lekarze postąpili słusznie, bo poszkodowana Violetta Szwak mogła po raz kolejny zajść w ciążę. Wyrok ten trudno logicznie pogodzić z tym, że sterylizacja jest w Polsce zakazana.

Zabrany w piżamie Wyrok sądu odbierający rodzicowi dziecko jest tylko urzędowym dokumentem. Co się dzieje, jeśli rodzice nie chcą go wykonać? Rozpoczyna się wówczas egzekucja przypominająca sceny znane z filmu Feliksa Falka „Komornik”. W marcu 2011 roku sąd w Obornikach (woj. wielkopolskie) zadecydował o odebraniu sześciorga dzieci Danucie Borzymowskiej – mieszkance wsi Nienawiszcz. Dlaczego? Sędziowie uznali, że dzieci mieszkają w złych warunkach, bo kobieta nie dokończyła urządzania łazienki w domu i nie wyremontowała kuchni. 15 kwietnia w jej domu pojawił się kurator w asyście pracowników opieki społecznej i zabrał dzieci. W rozmowie z lokalną prasą urzędnicy tłumaczyli, że zrobili wszystko, aby „rozstanie okazało się jak najmniej bolesne w skutkach” (sic!!!). Znacznie bardziej dramatycznie wyglądało odebranie pięcioletniego Piotrusia z Gdańska. Z domu matki zabrał go kurator sądowy w asyście policjantów i pracowników socjalnych. W kwietniu 2011 roku Sąd Rejonowy w Pruszkowie zdecydował o odebraniu matce dwutygodniowego Filipka i umieszczeniu go w „pogotowiu opiekuńczym”. Decyzja zapadła po tym, jak matka chłopca dwa dni po porodzie wypisała się ze szpitala. Wypisała się, bo się bała, że urzędnicy odbiorą jej dziecko. A bała się dlatego, że kuratorka przez długie godziny namawiała ją, aby oddała dziecko do adopcji. Wyjście kobiety ze szpitala na własne żądanie (nie ma przepisu nakazującego pozostanie w szpitalu komuś, kto nie ma ochoty dłużej tam przebywać) sąd w Pruszkowie uznał za przesłankę uzasadniającą odebranie dziecka.

Politycznie poprawne przepisy Polski kodeks rodzinny precyzuje możliwości odbierania dzieci rodzicom. Według jego zapisów, może to nastąpić na podstawie co najmniej jednej z czterech przesłanek. Chodzi o sytuacje, gdy rodzice np. karzą dziecko w sposób zagrażający fizycznemu i duchowemu zdrowiu dziecka, zmuszają dziecko do pracy nie odpowiadającej jego zdrowiu, skłaniają dziecko do popełnienia przestępstwa lub prowadzenia niemoralnego trybu życia, a także wywierają negatywny wpływ na dziecko. Już pobieżna lektura informacji na temat odbierania dzieci rodzicom (dostępne są choćby w internecie) pokazuje, że nie miał miejsca w Polsce ani jeden przypadek odebrania dziecka z powodu tego, że rodzice zmuszali je do pracy nie odpowiadającej jego zdrowiu. Problem jednak w tym, że wszystkie pozostałe zapisy są bardzo ogólne i oznaczają wszystko i nic. Można je dowolnie interpretować, co państwowej biurokracji stwarza monstrualne pole do nadużyć. W 2011 roku miał miejsce przypadek, gdy sąd odebrał matce dziecko, gdyż kobieta zbyt dużo się modliła. I wyrok ten był teoretycznie zgodny z prawem, bo zbyt częstą modlitwę sąd może uznać właśnie za „wywieranie negatywnego wpływu na dziecko”. Z kolei na Podlasiu pół roku temu do kuratora sądowego wpłynął anonimowy donos zawierający prośbę o rozważenie „wystąpienia do sądu z wnioskiem o odebranie praw rodzicielskich” rodzicom 11-letniego Maćka. Poszło o to, że chłopiec wyraził w szkole swoje zdanie na temat nauczyciela jawnie demonstrującego swój homoseksualizm, a gdy wybuchła awantura, powiedział, że zdanie to wyniósł z rodzinnego domu. Kurator sądowy, na szczęście dla rodziców, nie skorzystał z sugestii zawartej we wniosku. Teoretycznie podstawą do odebrania dziecka może stać się nawet ukaranie go klapsem. Wystarczy jeśli kurator uzna to za „karę zagrażającą fizycznemu bezpieczeństwu” dziecka.

– Ogólnikowe zapisy w przepisach de facto pozostawiają sędziom i kuratorom dowolność w ich interpretacji – zauważa adwokat Waldemar P. Puławski – były prawnik, karnista. – A to sprawia, że każda decyzja sądu będzie zgodna z tym zapisem.

Donos i wszechwładza Początkiem dramatu rodzinnego zawsze jest donos do sądu. Obowiązek napisania donosu prawo nakłada na kuratora sądowego i na pracowników opieki społecznej. Wyspecjalizowaną ich grupą są tzw. asystenci rodzinni, zatrudniani w każdym miejskim i gminnym ośrodku pomocy społecznej. Asystent rodzinny ma prawo bez wcześniejszego uprzedzenia wejść do dowolnego domu, aby zobaczyć, w jakich warunkach żyje rodzina. Gdy nie zostanie wpuszczony, może poprosić o pomoc policję. Asystent rodzinny ma prawo kontrolować wszystko, a swoją opinię wydaje według własnego widzimisię. Czyli za okoliczność przemawiającą za odebraniem dziecka może uznać np. nieposprzątany dom, niezrobione pranie lub dowolną inną rzecz, którą sobie wymyśli i która niekoniecznie musi istnieć w rzeczywistości. Asystent, gdy jest z czegoś niezadowolony, pisze dla sądu donos. I sąd decyduje o odebraniu dziecka lub dzieci. Problem w tym, że sąd w ogóle nie bada, czy to, co taki urzędnik napisze, jest zgodne z prawdą. Rodzicom pozostaje więc walczyć w sądzie II instancji i liczyć, że trafią na wrażliwego, normalnego sędziego. Jednak i ta sytuacja wkrótce może ulec zmianie. Nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie zakłada zwiększenie uprawnień dla asystentów i „opiekunów” społecznych, którzy będą mogli odebrać dziecko natychmiast po stwierdzeniu (lub wymyśleniu sobie) jakiejś nieprawidłowości w funkcjonowaniu rodziny. Daje to biurokracji ogromną władzę nad rodziną.

Przykład idzie z Unii Odbieranie dzieci rodzicom to moda wykreowana przez Unię Europejską – i od wielu lat konsekwentnie wdrażana w życie. We wrześniu 2011 roku sąd w Turynie postanowił odebrać dziecko rodzicom i oddać je rodzinie zastępczej, gdyż rodzice „są zbyt starzy”. Szokujące było jednak uzasadnienie wyroku sądu, które przywoływała włoska prasa. Sąd bowiem uznał, że rodzicami kierowała „narcystyczna chęć posiadania dziecka” (sic!). W uzasadnieniu czytamy: „Rodzice nigdy nie zastanowili się poważnie nad tym, że córka zostanie sierotą w młodym wieku, a wcześniej będzie zmuszona opiekować się sędziwymi rodzicami, którzy mogą zapaść na choroby powodujące mniejsze lub większe inwalidztwo, właśnie w momencie, w którym jako młoda dziewczyna będzie odczuwać potrzebę wsparcia ze strony swych rodziców”. Ten szokujący wyrok został niestety wykonany, choć sympatia opinii publicznej była po stronie rodziny, a jej prawnicy dokonywali cudów, by prawne kuriozum w drugiej instancji sądu anulować. Podobnych wyroków były dziesiątki. Uzasadnienie zawsze się znajdzie i nie zawsze ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Plaga odbierania dzieci rodzicom narasta. Wszystko wskazuje więc na to, że o ile Unia Europejska wytrzyma jeszcze dłużej niż rok, ostatnie miesiące jej istnienia zapiszą się w historii jako okres niewyobrażalnego strachu rodziców o dzieci. I niewyobrażalnych tragedii rodziców, którym dzieci te będą odbierane. Leszek Szymowski

Warzecha: Mało znacząca zmiana W odniesieniu do PSL to jest wszystko jedno, tam są ludzie bez żadnych przemyśleń na temat państwa, bez przemyśleń na temat roli polityka w państwie - mówi portalowi Stefczyk.info publicysta Łukasz Warzecha. Stefczyk.info: Marek Sawicki został odwołany z funkcji ministra rolnictwa. Jak informują media, jego następcą zapewne zostanie poseł PSL Stanisław Kalemba. Czy ta zmiana jest istotna? Łukasz Warzecha: Nie. To nie ma większego znaczenia, kto będzie następcą Sawickiego. PSL nie zmieniło się w żaden sposób w związku z tą aferą. I się nie zmieni. Nie zmieni się również sposób traktowania koalicjanta przez Platformę. Występuje tu chwiejna równowaga, która będzie się utrzymywała, ponieważ jest na korzyść obu stron. Nie ma żadnego powodu, żeby się fascynować tą nominacją. Pana Kalemby zupełnie nie znam, nie wiem, kto to jest. I zupełnie mnie to nie interesuje. To może mieć znaczenie jedynie dla ludzi PSL. To pokazuje, która klika będzie miała przewagę. To stanowisko jest bez znaczenia.

Dlaczego? Jedyne nazwisko z PSL, które z punktu widzenia państwa ma znaczenie, to jest Waldemar Pawlak. On, jako minister gospodarki, odpowiada, bowiem za kontrakty gazowe. To stanowisko coś znaczy. Pozostałe resorty, które kontrolują ludzie z PSL nie mają większego znaczenia.
Co musiałoby się stać, żeby ta nominacja miała znaczenie? Musiałoby dojść do zmian w samej partii, która obsadza to stanowisko. To ugrupowanie powinno działać na innych zasadach. Co oczywiste, PSL nigdy taką partią nie będzie. Wobec tego konkretne nazwisko polityka ludowców nic nie zmienia. To mogłoby mieć znaczenie w przypadku Platformy. Ona bowiem nominuje ludzi, którzy mają w pewnym stopniu indywidualność. W PSL natomiast jest wszystko jedno, tam są ludzie bez żadnych przemyśleń na temat państwa, bez przemyśleń na temat roli polityka w państwie. I bez indywidualności. PO jednak nominuje ludzi, którzy są w pewien sposób indywidualnościami. Czasem mają oni cechy negatywne, ale zawsze są w jakiś sposób charakterystyczne. W “PeeZeLu” mamy z kolei masę ludzi, których łączy jedno - polityka prorodzinna lub proprzyjacielska. To, kto obejmie resort rolnictwa, nie ma żadnego znaczenia. Zajmowanie się w mediach giełdą nazwisk odbieram jako przejaw zawodowego zboczenia. Ludzi to zupełnie nie interesuje.
Czy burza wokół “taśm Serafina” już wygasa? Bardzo wiele zależy od tego, jakie będą kolejne wątki tej sprawy. Pytanie, jak media tzw. głównego nurtu będą się zachowywać. One z jakichś powodów, bo to bez powodu się na ogół nie dzieje, na początku miały skłonność, by sugerować, że podobne praktyki mogą mieć miejsce w PO. Nie mówię o powiązaniu bezpośrednim ze sprawą Elewarru i ARR, ale o tym, że podobne praktyki mogą mieć miejsce w spółkach zdominowanych przez Platformę. Jeśli ten typ narracji będzie kontynuowany, to może być problem dla PO. To może być bardzo nieprzyjemne dla partii rządzącej i może popsuć humor członkom partii oraz zakończyć sondażową labę. Ostatni sondaż pokazuje, że to PO straciła na aferze wokół Elwarru. Pytanie, czy traci dlatego, że Tuskowi nie udało się odciąć skutecznie od PSL, czy też wyborcy zaczęli podejrzewać, że być może partia Tuska też ma “trupy w szafie”. To się okaże za jakiś czas. Wiele zależy od mediów i ich narracji dotyczącej PO. Rozmawiał Nal

Kogut: Władza chce kneblować usta Według mnie ten projekt wynika z tego, że władza chce, by ludzie nie protestowali, by nie chodzili pod pałac pana prezydenta, by nie chodzili pod pałac pana premiera - mówi portalowi Stefczyk.info senator PiS Stanisław Kogut. Stefczyk.info: Senat przegłosował, wraz z poprawkami, nowelizację ustawy o zgromadzeniach. Jak Pan ocenia ten projekt? Stanisław Kogut: Senatorowie PiS byli przeciwni tej ustawie. Ona wprowadza bardzo złe rozwiązania. Utrudnia organizacje manifestacji, a potem umożliwia karanie organizatorów. To jest łamanie zasad demokracji i niweczenie tego, o co walczyli ludzie “Solidarności”. W czasie głosowania wprowadzano przygotowane na kolanie poprawki. Udało się ich przegłosować 22. To było jednak żenujące i skandaliczne. Myśmy wstrzymywali się od głosu. Uważamy bowiem, że tę ustawę należy odrzucić w całości.
Poprawki, o których Pan mówi, coś zmieniają w Pana ocenie? One nic nie zmieniają, niczego szczególnego nie wprowadzają. Zmniejszenie kary z 7 tysięcy do pięciu niczego nie rozwiązuje. Poprawki miały jedynie pokazać, że rządzący chcą coś zrobić.
Jaki będzie los tej ustawy w Pana ocenie? Spodziewam się, że ta ustawa wejdzie w życie. Jednak na pewno trafi do Trybunału Konstytucyjnego. W mojej ocenie TK odrzuci tę ustawę, ponieważ jest ona niekonstytucyjna.
Dlaczego Pana zdaniem ona powstała? Według mnie ten projekt wynika z tego, że władza chce, by ludzie nie protestowali, by nie chodzili pod pałac pana prezydenta, by nie chodzili pod pałac pana premiera. Chce cię ludziom zakneblować usta. To przypomina czasy PRL. Wraca się do tych czasów i tych rozwiązań. Ludziom uniemożliwia się wypowiadanie własnej opinii. Rozmawiał TK

Morawiecki: Ten projekt to krok w złą stronę O nowelizacji ustawy o zgromadzeniach i skutkach jej uchwalenia portal Stefczyk.info rozmawia z byłym opozycjonistą, liderem “Solidarności Walczącej” Kornelem Morawieckim. Stefczyk.info: W parlamencie trwają prace nad prezydenckim projektem nowelizacji ustawy o zgromadzeniach. Jak Pan ocenia tę propozycję? Kornel Morawiecki: Te propozycje oceniam źle. Ten projekt jest bardzo niedemokratyczny. Zwiększenie władzy lokalnych ośrodków, kary dla organizatorów za zachowanie uczestników manifestacji, większa elastyczność władz związanych ze zgodą na manifestację. To jest cofanie się w złym kierunku, to jest krok ku ademokratyczności. To również otwiera pole do prowokacji. Ten projekt naraża na szwank organizatora. Zawsze może się znaleźć grupa prowokatorów, którzy przyjdą na marsz zamaskowani i zaczną rozrabiać. I za to ma odpowiadać organizator. To otwiera furtkę do prowokacji. To nie sprzyja wyrażaniu zbiorowej woli społecznej przez Polaków.
Dlaczego zdecydowano się na taki projekt? Ja byłem na manifestacji 11 listopada w Warszawie. Oceniam, że ten projekt ma być sposobem na ograniczenie prawa do manifestacji. Władza chce ukrócić możliwość spontanicznego wyrażania sprzeciwu. Być może jest to przygotowanie do trudnych czasów. Problemy ekonomiczne i polityczne zbliżają się do Polski. Być może rząd chce się zabezpieczyć przed masowymi protestami. Tak to odczytuje. W innym wypadku te propozycje są zupełnie nie racjonalne.
A tak jest racjonalne? Też nie do końca. Przecież, jak się zaczną masowe protesty, jak się zaczną Polacy buntować, to władzy żadne przepisy nie pomogą. Jak oburzeni ludzie wychodzą na ulice, wtedy przepisy są nieistotne. O co więc chodzi? To wszystko wydaje się kuriozalne. Cieszy mnie więc, sceptycyzm Senatu w tej sprawie. Liczę, że te propozycje zostaną odrzucone.
Opinia publiczna sprzeciwi się tym propozycjom? Na razie żadnej mobilizacji nie widzę. Być może należało bardziej się uaktywnić, gdy posłowie pracowali nad tymi projektami. Nie mam wątpliwości, że cała sprawa powinna być nagłośniona zdecydowanie mocniej. To przecież dotyczy podstawowych praw w demokracji, prawa do zgromadzeń. Na razie opinia publiczna nie dostrzega wagi tego problemu. To dla ludzi nie jest ważna sprawa. Niesłusznie. Jednak są wakacje, ludzie interesują się innymi kwestiami. Rozmawiał saż

Daleko od raju Niskie zarobki, mordercza praca. Stres, szykany, dyskryminacja. Praca w handlu wielkopowierzchniowym zapewnia całą gamę upokorzeń i niedogodności. Gdy przed kilkunastu laty wielkie sieci handlowe z transnarodowym kapitałem wkraczały do naszego kraju, zostały powitane życzliwie. Supermarkety, hipermarkety, dyskonty – oferujące nowoczesną formę sprzedaży i szeroki asortyment towarów – miały umożliwić Polakom realizację marzeń o konsumpcji, może nie aż luksusowej, nieporównywalnej jednak z tym, czego doświadczali w czasach PRL. Wielkie obiekty handlowe miały też, na co z punktu widzenia społecznego kładziono nawet większy nacisk, dostarczyć dziesiątków tysięcy nowych, atrakcyjnych miejsc pracy.

Starcie handlowych gigantów Krążenie między półkami, standami, chłodniami i specjalistycznymi stoiskami w wielkich sklepach, rodzinne celebrowanie zakupów stało się początkowo nową pasją. Wielki wybór produktów, światowe marki, blichtr opakowań… Ale po miłym szoku nowości, przyszedł szok kolejny, mniej sympatyczny, tym razem dla tych, którzy w wielkopowierzchniowych sklepach zagranicznych sieci handlowych znaleźli zatrudnienie. Zmiany – odczuwalne dla pracowników wszystkich sieci – pojawiły się około roku 2008, ale w Polsce, inaczej niż w świecie, trudno je tłumaczyć kryzysem. Dynamicznie od kilkunastu lat rozwijająca swą działalność w naszym kraju duńska firma JYSK, a dokładniej jej oddział JYSK Polska Sp. z o.o. z siedzibą w Gdańsku od 2009 roku przyniósł zysk netto rzędu 130 mln złotych. Tesco Polska, z siedzibą w Krakowie, według danych z centrali brytyjskiego koncernu, od marca br. zwiększyła sprzedaż o 3,3 proc. Przyczyny pewnej nerwowości w działaniach zagranicznych sieci handlowych prowadzących biznes w naszym kraju są więc inne i wiążą się z walką o zajęcie mocnej pozycji przed decydującym starciem. Polski rynek – największy w Europie Środkowowschodniej – oraz atrakcyjne warunki, jakie u progu lat 90. stworzono zagranicznym podmiotom gospodarczym, przyciągnęły wiele globalnych firm handlowych. Dziś super- i hipermarkety: Tesco, Real, Carrefour, Auchan, E. Leclerc czy dyskonty, takie jak Biedronka, Lidl, Netto, Aldi, Kaufland (a to tylko część handlowego pejzażu ostatnich dwóch dekad), toczą bój o polski rynek, bo według analityków, jest na nim miejsce tylko dla trzech globalnych sieci marketów i dwóch sieci dyskontów.  Rzecz jednak nie w tym, że rynek zmienia się dynamicznie, lecz w tym, że koszty starcia handlowych gigantów ponoszą głównie ich pracownicy. W mniejszym stopniu także klienci.

Tesco Polska: więcej sklepów, mniej pracowników – Gdy brytyjskie Tesco startowało na naszym rynku, oferowało naprawdę przyzwoite warunki pracy, trudno było tego nie docenić – mówi Elżbieta Jakubowska, szefowa Solidarności w Tesco Polska. – Ale od paru lat tę politykę radykalnie zmieniono. Firma stała się drapieżna. Dominuje chęć odniesienia maksymalnych korzyści finansowych, kosztem wszystkiego, co się da, przede wszystkim zaś pracowników.  W praktyce wygląda to tak, że pracownicy hipermarketów, mimo sprecyzowanego w umowach zakresu obowiązków, muszą robić właściwie wszystko. Tesco ma w Polsce już ponad 420 sklepów. W ubiegłym roku przybyło ich około 50, więc trudno mówić o kryzysie. Ale założona w 1919 roku przez Jacka Cohena firma traci klientów w macierzystej Anglii. Mają temu zapobiec zwiększone obsady sklepów i większa dbałość o klientów. Cięcie kosztów było błędem – przyznał niedawno Philip Clarke, obecny prezes koncernu.  W tym samym czasie próbę zwolnienia 1000 osób w polskim segmencie firmy, tylko dzięki ostrym protestom wszystkich działających w Tesco Polska organizacji związkowych udało się znacznie ograniczyć. Ale i tak zatrudnienie straciło 350 osób. 

– U nas oszczędza się na prądzie, na wodzie, na higienie. Skutki tego widać na zapleczu. Ale i sklepy z wolna tracą swój dotychczasowy wygląd. Zmniejsza się obsługa, na nocnych zmianach hale sklepowe są niedoświetlone, co zdecydowanie pogarsza warunki pracy i zwiększa zagrożenie wypadkami – wylicza jeden z pracowników. – Zarabiamy dziś mniej niż w Biedronkach, ludzi wyrzuca się z roboty pod byle pretekstem, a potem kierownictwo się dziwi, że na dzień dobry nie uśmiechamy się do klientów.

JYSK Polska: podwyższamy komu chcemy Komisja Zakładowa „S” w JYSK Polska pozostaje w sporze zbiorowym z pracodawcą od zeszłej jesieni. Postulat jest tylko jeden i dotyczy podniesienia płac. Ale co z tego, że Solidarność spełnia ustawowe kryteria reprezentatywności, a założona przez Larsa Larsena firma pochodzi z kraju, gdzie wyjątkowo dba się o ludzi pracy i szanuje uprawnienia związków zawodowych. Menedżment polskiego segmentu JYSKA w związkowej reprezentacji pracowników nie chce dostrzec partnera. Owszem, konsultacje pro forma się odbywają, ale postulaty strony pracowniczej są po prostu ignorowane. Związkowcy podkreślają, że mimo dobrych wyników finansowych JYSK Polska (mowa o wspomnianych wyżej 130 mln złotych zysku), płace w firmie nie były indeksowane od roku 2008. Menedżment odpiera jednak te zarzuty, wyjaśniając, że w polskim segmencie firmy zarobki podwyższa się na podstawie oceny pracowników, a nie na zasadzie indeksacji. „Obecnie jesteśmy w trakcie prowadzenia ocen i indywidualnych rozmów z pracownikami sklepów. Stanie się to podstawą do podwyższenia zarobków najlepszym pracownikom” – czytamy w odpowiedzi udzielonej „Tygodnikowi Solidarność”. Co jednak ciekawe, w duńskiej centrali stosuje się indeksację, tyle że wskaźnikową: 2,5 proc. raz na dwa lata. 

– Nie mamy nic przeciwko podwyżkom uznaniowym dla osób szczególnie przez firmę docenianych, ale inflacja dotyka wszystkich pracowników – ripostuje Przemysław Kowalski, przewodniczący Solidarności w JYSK Polska. – Dlatego domagamy się wyrównania ubytku płacy realnej dla wszystkich zatrudnionych. I dlatego weszliśmy w spór zbiorowy z pracodawcą.  Kierownictwo z Gdańska przekonuje też, że ubiegły rok zamknął się 26 milionami złotych straty, a na wspomniane 130 milionów zysku, składają się kwoty uzyskane ze sprzedaży towarów, które Centrum Dystrybucji w Radomsku rozprowadza do sklepów w całym regionie Europy Środkowowschodniej. Ale kulawe to argumenty, bo zarząd polskiej spółki, mimo że prawem zobowiązany, nie przedstawił związkowcom żadnych dokumentów finansowych, które by realność tych strat potwierdzały. A co więcej, nowoczesne centrum dystrybucji w Radomsku jest przecież integralną częścią JYSK Polska.

Solidarność: list do królowej Organizacja związkowa „S” w Centrum Dystrybucji w Radomsku powstała jesienią 2011. 

– Solidarność, która tu u nas powstała, była duża. O jej sile stanowili brygadziści, ludzie z autorytetem na zakładzie. Minęło ledwie parę miesięcy i już ich zdegradowano. Przypadek? – pyta retorycznie pracownik radomszczańskiego centrum.  Redukcję zatrudnienia w centrum tylko częściowo da się tłumaczyć lepszym wykorzystaniem pracowników, czyli zwiększaniem tzw. produktywności. Nieodnawianie umów na okres zamknięty, etaty cząstkowe, zastępowanie stałych pracowników JYSKA osobami z agencji pracy tymczasowej – to wszystko układa się w dość logiczny ciąg zdarzeń. Odpowiadając na nasze pytania, firma zapewniała, że w JYSK Polska nie stosuje się tzw. umów śmieciowych. Deklarowano też gotowość do dialogu z pracownikami. Ale praktyka przeczy słowom, bo właśnie w Radomsku wejdzie od września skrajnie wyczerpujący przy tym rodzaju pracy nowy sposób rozliczania jej czasu. Sposób znacznie korzystniejszy dla firmy niż dla pracowników. Wiadomo przecież, że pracodawcy unikają płacenia nadgodzin, wynikających z sezonowego spiętrzenia zamówień. Związek wyszedł naprzeciw oczekiwaniom kierownictwa i godził się na tzw. równoważny system czasu pracy, ale w rozliczeniu comiesięcznym, nie kwartalnym. Jednak pracodawca zignorował opinię „S” i postawił na swoim. Spór zbiorowy o podwyżkę utknął w martwym punkcie. Po doprowadzeniu do zmiany mediatora kierownictwo spółki zręcznie korzysta z nieprecyzyjnych zapisów ustawy o mediacji, np. domagając się, aby strona związkowa dojeżdżała na rozmowy do Gdańska. Ewentualnie do Warszawy. Tyle że zakładowej „S”, z siedzibą w Katowicach, zwyczajnie nie stać na takie delegacje. Zarząd skutecznie blokuje też zamiar przeprowadzenia referendum w sprawie strajku.  W odruchu desperacji związkowcy z polskiego JYSKA napisali z prośbą o pomoc do duńskiej królowej. W lakonicznej odpowiedzi, sekretariat dworu poinformował o przekazaniu listu do centrali firmy w Aarhus. Podobno władze koncernu wyraziły swe całkowite poparcie dla zarządu firmy w Polsce. Ale kierownictwo w Gdańsku pomysł zwrócenia się do monarchini uznało za niezbyt merytoryczny. Chyba niesłusznie, bo założyciel JYSKA Lars Larsen w duńskiej witrynie firmy szczyci się przecież tytułem nadwornego dostawcy Jej Królewskiej Mości Małgorzaty II, królowej Danii.

Alfred Bujara, przewodniczący sekcji krajowej pracowników handlu NSZZ „S”: Takich miejsc pracy nie chcemy  Kiedy zagraniczne sieci handlowe wchodziły do Polski, to uzyskały naprawdę korzystne warunki do działania. Były zwalniane z podatku, ale w zamian za finansowe przywileje miały stworzyć dobre miejsca pracy. W handlu miało przybyć wiele nowych, dobrych miejsc pracy, widzimy jednak, że jest całkiem inaczej. W hipermarketach, w dyskontach pracuje dziś coraz mniej ludzi. Zwalnia się doświadczonych pracowników, pozostali są obciążeni pracą ponad siły, za co dostają nędzne, często niepodwyższane od lat wynagrodzenie. Niepokojąco rośnie liczba umów śmieciowych, umów na czas określony. Handlowców z doświadczeniem coraz częściej zastępuje się ludźmi z agencji pracy tymczasowej.  Cięcie kosztów pracodawcy chętnie tłumaczą kryzysem, ale w naszym kraju transnarodowy handel kryzysu wcale nie odczuwa. Przeciwnie, sprzedaż oraz zyski zagranicznych firm wciąż rosną. Największe sieci w bezpardonowej walce o udziały w rynku otwierają kolejne sklepy, inwestują w reklamę, budują nowe siedziby. Wszystko kosztem własnych pracowników: przemęczonych, wyzyskiwanych, zmuszanych do pracy w nieludzkich warunkach. Do tego dochodzą szykany, poniżanie, stres, dyskryminacja związkowców.  Nie mówimy tu o jakichś izolowanych przypadkach, to dziś właściwie reguła. Od dwudziestu lat nie było w handlu tak złej sytuacji, a skala zjawiska jest poważna, bo w marketach o transnarodowym kapitale pracuje 400 tys. ludzi, z tego około 250 tys. w hipermarketach. I płacą oni za to ogromną cenę osobistą, rodzinną, społeczną. Pytanie, czy musimy się na to godzić? Czy o takie miejsca pracy nam szło? Nie, my nie chcemy takich miejsc pracy. Czas najwyższy, żeby o wielkiej rzeszy pracowników handlu wyzyskiwanych przez zagranicznych pracodawców pomyśleli wreszcie politycy, żeby tą sprawą zajęły się odpowiednie agendy państwa. Waldemar Żyszkiewicz

Dla Gronkiewicz-Waltz nie ma świętości 1 sierpnia, czyli w dniu, kiedy po raz kolejny obchodzimy tak ważną dla nas, Polaków, rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, w Warszawie, na Stadionie Narodowym władze stolicy organizują koncert Louise Ciccone zwanej “Madonną”. Należy przypomnieć, że ostatni koncert tej “gwiazdy” w 2009 r. został zorganizowany 15 sierpnia, w dzień Cudu nad Wisłą, a zarazem największego Maryjnego święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, pod bluźnierczym hasłem “W tym kraju nie ma miejsca na dwie królowe”. Środowiska katolickie i patriotyczne protestowały – bezskutecznie. Protesty trwają i przed tegorocznym koncertem, jednak na razie pozostały bez echa. Wygląda bowiem na to, że pani prezydent miasta stołecznego Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która wielokrotnie podkreślała, że jej ojciec był powstańcem warszawskim i która prywatnie udziela się w Odnowie w Duchu Świętym, nie widzi rozbieżności między tym, co mówi, a tym, co robi. Warto w tym momencie podkreślić, że wspomniana piosenkarka podczas swoich koncertów obraża Jezusa Chrystusa, szydzi z wartości chrześcijańskich, propaguje homoseksualizm oraz pornografię. Tę osobę, w sposób ordynarny obrażającą Polaków, władze Warszawy zaprosiły na dzień, który dla Polaków jest dniem świętym. Trzeba przy tym zauważyć, że nawet za dawnego systemu komunistycznego Powstańcy Warszawscy byli upamiętniani i nie było mowy o organizowaniu w tym dniu żadnych skandalicznych, masowych imprez.

- Decyzja władz Warszawy z jednej strony o obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego, a z drugiej strony o zgodzie na koncert Madonny ukazuje nieszczere obchodzenie rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, bo gdyby władze Warszawy chciały szczerze, z przekonaniem obchodzić tę rocznicę, to by na pewno nie wydały zgody na koncert Madonny w tym dniu – ocenił w rozmowie z “Naszą Polską” poseł Artur Górski (PiS) i trudno się z tą oceną nie zgodzić. Zdaniem posła w ten sposób “stwarza się alternatywę dla obchodów rocznicy wybuchu Powstania”. - Kusi się młodych ludzi, aby poszli zanurzać się w pewnym szaleństwie, a nie złożyli hołd bohaterom, którzy w ich wieku oddawali życie za Ojczyznę – powiedział Artur Górski. Podkreślił, że władze stolicy doskonale zdawały sobie sprawę z tego, jaką decyzję podejmują i jak może ona zostać odebrana, a także, że spotka się ona z protestami (trzy lata temu zaprotestowało 25 tys. Polaków). Wola obywateli uszanowania ich pamięci historycznej to dla władz Warszawy jednak zbyt mało znaczący powód, aby odwoływać imprezę, tym bardziej jeżeli założymy, że celowo zgodziły się one na występ Madonny w tym dniu, aby tę pamięć historyczną w narodzie niszczyć. Anna Wiejak

Anna T. Pietraszek, reżyser filmowy, dla “Naszej Polski”:

1 Sierpnia – piszę zwykle wielką literą, to dla warszawianki święto nadziei, święto odzyskania godności narodu polskiego, to święto potęgi warszawian, mieszkańców mocarnej, nieugiętej stolicy całej Polski. Ale to także data wstrząsająca potokami krwi, rozpaczy, pożaru miasta, nieludzkich cierpień jako ceny tej heroicznej ofiary dorosłych i dzieci, Powstańców Warszawskich. To data wygnania moich rodziców z ich domu, młodego małżeństwa, matki z miesięcznym niemowlakiem, moim bratem, z jej pierwszym dzieckiem na ręku, puchnącym z głodu, wyjącym jak zwierzę z pragnienia i zawodzącym bez łez, bo już ich w sobie nie miało, to data pognania ojca do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, to data wypędzenia z ich domu moich dziadków, z domu, który stanął w płomieniach wraz z całym dorobkiem pokoleń, to rychła śmierć zdruzgotanych, chorych, zagłodzonych dziadków…

1 Sierpnia to dzień wdzięczności za każde wspomnienie moich najbliższych, to dzień wdzięczności tym, których tysiące leżą tu, pod naszymi stopami, pod zaoranymi ruinami stolicy, pod jej dzisiejszymi chodnikami i placami, na ich kościach stoi to dzisiejsze rozpędzone miasto, “dumna” stolica państwa unijnego i natowskiego, rozpaczliwe miasto politycznego chaosu, ale nasze, wciąż symbolizujące tamtą potęgę ducha i serc Polaków.

1 Sierpnia to powinno być święto dumy narodowej i heroizmu narodowego, gotowości oddania swoich talentów, sił i nawet ofiary życia, dla dobra Ojczyzny. Nie chcę, by w tym Dniu organizowano bazarowy występ antyreligijnej damy, z dwutygodniowym wyprzedzeniem tu, na skrwawionej ziemi, świętującej tak swoje 54 urodziny, dlaczego akurat 1 Sierpnia? A gdyby ktoś, kto odpowiada za zaproszenie tej damy popu właśnie na ten ŚWIĘTY DZIEŃ, nie miał swego celu, odciągnięcia młodzieży od wartości świętych narodowych, nie miał na celu wykorzeniania patriotyzmu, to przecież właśnie miał lepszą medialnie okazję – lukratywną medialnie, a przy tym żenująco oczywistą – te urodziny, niczym “wigilia” 55 urodzin, tuż-tuż, mógł ten ktoś zamówić tort wielki na całą murawę stadionu, z dowolnej treści napisem, z ogniami sztucznymi na całe miasto i wielkimi banerami promocyjnymi dla samego siebie. Ale jednak złe intencje znowu staną na pierwszym planie… Dlaczego? Kim jest ten ktoś, nie-Polak zapewne, jakiś zły-ktoś, kto w sercu ma obłudę, a miłości młodzieży polskiej w tym sercu ani śladu… a dumy narodowej próżno w nim szukać… Kim ON jest? ten KTOŚ? Nasz obowiązek to znaleźć go i powstrzymać.

Organ kontratakuje Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji straszy mnie, więc powtórzę wężykiem – w świetle kontroli NIK podejrzewam w Radzie korupcję Tylko podejrzewam i aż podejrzewam! Wiceprzewodniczący Krajowej Rdy Radiofonii i Telewizji Witold Graboś skierował do mnie list, a w nim grozi mi odpowiedzialnością karną za – jak twierdzi - zniesławienie konstytucyjnego organu państwa, czyli tejże Rady. Organ obraził się z powodu mojej wypowiedzi na posiedzeniu sejmowej Komisji do Spraw Kontroli Państwowej 12 lipca br., która to wypowiedź brzmiała nastepująco: „„...Otóż mamy do czynienia z wynikami kontroli – powiem to wprost i z pełna odpowiedzialnością – budzącymi duze podejrzenia korupcji w instytucji skontrolowanej” Wypowiedź moja dotyczyła oczywiście raportu NIK, z którego dowiedzieliśmy się wszyscy o tym, że przewodniczący Rady Jan Dworak hojnie rozłożył na raty aż 63 miliony złotych opłat koncesyjnych. Wiceprzewodniczący Graboś straszy mnie następnie, że moja wypowiedź miała charakter zniesławiający organ, czyli Radę i naraziła ów organ na utratę zaufania potrzebnego do jego działalności. Strasząc mnie niedwuznacznie odpowiedzialnością karną wiceprzewodniczący Graboś domaga się, żebym poinformował Radę o moich dalszych działaniach w tej sprawie. Szanowny Panie Wiceprzewodniczący! Odpowiem panu publicznie.

Po pierwsze – w komisji sejmowej mówiłem o podejrzeniu korupcji nie z sufitu, lecz w świetle wyników kontroli NIK, a wyniki te są takie, że nie tylko mogą, ale wręcz muszą wzbudzać podejrzenia korupcji. 63 miliony złotych, Panie Wiceprzewodniczący, 63 miliony złotych rozłożone na wieloletnie raty – co było przyczyna tej nagłej i niespodziewanej hojności? Chce mi Pan wmówić, że bogate koncerny medialne po przyznaniu im koncesji do tego stopnia nagle zbiedniały, ze nie stać ich było na jednorazowe zapłacenie opłaty koncesyjnej? Zamiast straszyć, niech pan raczej odpowie – jak uwierzyć w to nagłe zbiednienie koncesjonariuszy na wiadomość o przyznaniu im koncesji? Po otrzymani koncesji stracili wiarygodność na rynku, dlatego dawaliście koncesje bogatym, a opłaty rozkładaliście na raty biednym?

Po drugie – żyjemy w państwie coraz większego deficytu demokracji, ale póki co podejrzenia mieć jeszcze wolno, zwłaszcza jeśli wynikają one nie z plotek, ale z poważnego raportu najwyższego organu kontroli państwowej. Jako obywatel mam prawo mieć takie podejrzenia, jako poseł jestem obowiązany je mieć. Po to mnie ludzie wybrali, żebym patrzył na ręce wszystkim funkcjonariuszom publicznym, którzy obracają publicznymi pieniędzmi i decydują o naszych losach.

Po trzecie – był Pan obecny wraz z innymi członkami Rady na posiedzeniu komisji sejmowej, słyszał pan moje słowa i nie zgłosił się pan do dyskusji, żeby im zaprzeczyć. Pan i inni członkowie Rady siedzieliście jak przysłowiowe myszy pod miotłą. Na sali były media, mógł pan niezwłocznie zaprzeczyć moim podejrzeniom i wyjaśnić podstawy tej nadzwyczajnej hojności Rady wobec koncesjonariuszy. Ja nawet dwukrotnie prosiłem Pana, żeby Pan odnósł się do zarzutów. Nie zrobił Pan tego i wiem dlaczego – bo nie miał Pan na obronę Rady żadnych argumentów. W tym samym czasie, gdy pan na Komisji do Kontroli Państwowej siedział jak trusia, przewodniczący Rady Jan Dworak na posiedzeniu innej komisji, do spraw finansów publicznych, obrażając inteligencje posłów przekonywał, że rozłożenie opłat koncesyjnych na raty jest korzystne dla Skarbu Państwa. Poseł Kuźmiuk słusznie wtedy zauważył, że skoro tak, to wszystkie podatki należy ludziom na raty rozłożyć, najlepiej od razu na 10 lat, wtedy Skarb państwa się wzbogaci.

Po czwarte – o moich podejrzeniach przestępstw w działalności rady zawiadomiłem Prokuratora Generalnego, uczyniłem to niezwłocznie po zapoznaniu się a raportem NIK, a treść mojego zawiadomienia została podana do publicznej wiadomości. Wykonałem w ten sposób mój poselski oraz mój społeczny obowiązek.

Po piąte – pisze Pan o narażeniu Rady na utratę zaufania. Wybaczy Pan, ale po tym, co Rada zrobiła w sprawie Telewizji Trwam, miliony Polaków, a wśród nich i ja, mamy do Rady zaufanie zerowe, a po pańskim liście stało się ono wręcz ujemne. Trudno stracić coś, czego się nie ma.

Po szóste – nie poinformuję Pana ani Rady, jakie będą moje dalsze działania w tej sprawie, bo Radzie po prostu nie ufam. Wasza działalność w sprawie koncesji na multipleksie jest dla mnie w najwyższym stopniu podejrzana.

I po siódme – powtórzę jeszcze raz, i to wężykiem – ujawnione przez NIK rozłożenie aż 45 opłat koncesyjnych, na sumę ponad 63 miliony złotych, budzi podejrzenie korupcji! Podejrzenie to jest tym większe, że wobec wygaśnięcia z dniem 3 sierpnia br. podstawy prawnej naliczania wysokości opłat, istnieje poważna obawa, że te rozłożone na raty opłaty koncesyjne w ogóle nie zostana zapłacone. Na zakończenie: Byłoby lepiej, Panie Wiceprzewodniczący, gdyby zamiast straszyć mnie w imieniu Organu kodeksem karnym, odpowiedział Pan milionom Polaków, dlaczego z takim uporem chcecie nas pozbawić katolickiej Telewizji Trwam? Dlaczego drwicie sobie z milionów ludzi, którzy zwracają się do was w tej sprawie i dlaczego – co wprost wykazała wam Najwyższa Izba Kontroli – od interesu publicznego ważniejsze są dla was prywatne interesy?Janusz Wojciechowski

27 lipca 2012 "Nic tak nie gorszy jak prawda" - twierdził wielki Polak, pan Stefan Kisielewski, ten sam, który w PRL-u twierdził, że jesteśmy ”najweselszym barakiem w całym obozie państw socjalistycznych”. Ten sam, który pisał, że: wiele hałasu o nic zawsze opłaca się robić, żeby sprawy ważne załatwiać w ciszy”. Nie bał się rzeczywistości, która go wtedy otaczała. Oberwał również od tak zwanych’ nieznanych sprawców”, którzy wtedy grasowali i których nie można było złapać i osądzić. Tylko Go pobili. Do tej pory tak jest.. Nadal działają” nieznani sprawcy”, różni „seryjni samobójcy”, zabijają się i popełniają „ samobójstwa’ różni, ważni ludzie. Ciekawe, co pisałby i jakby był traktowany przez władze, dzisiaj pan Stefan Kisielewski - jakby oczywiście żył i dożył do czasów, jak „ najweselszy barak w obozie socjalistycznym” zmienił się w murowany barak europejskiego obozu socjalistycznego… Też oczywiście na razie wesoły - bo trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się codziennie na naszych oczach. Jeśli oczywiście ktoś umie obserwować i widzieć.. Bo najciekawsze jest niewidoczne dla oczu.. Czyli prawda, która skrywana jest pod złożami propagandy przykrywającej codziennie nasze życie. .A „ jedynie prawda jest ciekawa”- jak z kolei twierdził inny wielki człowiek, pan Józef Mackiewicz. Człowiek śpi przez 30% czasu, którym dysponuje, a pozostałe 70 % czasu spędza na myśleniu, jakby się tu do końca wyspać. Podobnie jest z prawdą.. Obok nas jest 30 %prawdy, o resztę czasu propaganda organizuje tak, żeby te 70% czasu poświęcić, na zakłamywanie tych 30% prawdy.. No i te pomysły demokratów.. Solidarna Polska, która przedstawia się na demokratycznym jarmarku, jako kolejny stragan demokratyczny, proponuje, by klienci upadłych biur podróży otrzymywali z budżetu państwa zwrot utraconych pieniędzy w przypadku, kiedy sumy gwarancji ubezpieczeniowych są niewystarczające.. Klub Solidarnej Polski złożył już w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o usługach turystycznych. Trzeba przyznać, że nazwa partii jest adekwatna do tego, co demokratyczna partia proponuje.” Solidarność” przymusową. Solidarność przymusowa podparta odpowiednią ustawą. Chodzi o to, że jak ktoś pojedzie sobie na wakacje, bo go na to stać i nie utrafi w biuro, które akurat nie bankrutuje, i się okaże, że jednak bankrutuje, a pobrało wcześniej pieniądze od wyjeżdżającego turysty, to państwo socjalistyczne powinno mu zwrócić część utraconych pieniędzy, które wpłacił, a za które nie wypoczął. Kiedy sumy gwarancji ubezpieczeniowych są niewystarczające(???) Co to oznacza? Że ludzie, którzy nie wyjeżdżają do ciepłych krajów turystycznie, bo są za biedni, będą finansować fanaberie wszystkim tym, którzy pojechali sobie odpocząć, po ciężkiej pracy i skorzystali z koncesjonowanych - czyli nadzorowanych przez państwo - biur podróży. Przecież państwo trzyma nad tymi biurami cały czas pieczę, nawet istnieje coś takiego jak Polska Organizacja Turystyczna.. I to nie pomaga w ratowaniu i nie bankrutowaniu tych firm. A koncesje miały oczywiście pomóc, żeby wszystko było ok! No i biura bankrutują, jak to na rynku, nawet koncesjonowanym, a może dlatego, że koncesjonowanych .A na co idą sumy z koncesji? No właśnie – na co! Na te 3,5 miliona osób, którym daje” zatrudnienie „socjalistyczno- biurokratyczne państwo? Państwo dające zatrudnienie- Dobry dowcip! Żeby państwo mogło dać komuś zatrudnienie”. oczywiście musi mieć na to środki.. A przecież państwo niczego sensownego nie wytwarza, oprócz płodzenia niepotrzebnych przepisów i marnowania pieniędzy. Wszystko co robi- prawie zawsze robi źle.. Bo państwo to urzędnicy państwowi i zaprzyjaźnieni z nimi politycy, którzy kumotersko- po linii partyjnej, albo rodzinnej- zawłaszczają państwo pod siebie i robią z nim co im się podoba.. Zadłużają i marnują zadłużając.. Bo jak już marnować to przy zadłużaniu.. Żeby jeszcze więcej zmarnować, a potem znowu zadłużyć. Bankrutujące i koncesjonowane przez państwo biura podróży, ciągną za sobą smród zadłużenia, bo w wyścigu o klienta, coraz biedniejszego, bo okradanego systematycznie i dojonego przez państwo, wyścig odbywa się już dawno na granicy opłacalności i zdrowego rozsądku. Będzie bankrutować coraz więcej firm, nie tylko turystycznych. Mimo dotacji- jak na przykład firmy lotnicze, czy samochodowe.. One już dawno nie wytrzymują kosztów socjalizmu, który państwo narzuca im pod przymusem. Ratują sprawę jakiś czas dotacje, które nie będą w nieskończoność, bo pieniądze na ich rozdawanie, też muszą skądś pochodzić.. Sam dodruk nie zmienia sprawy, bo jakby można było tylko dodrukowywać, to cała ludzkość żyłaby wyłącznie z dodruku pieniądza. Nie tylko „obywatele” amerykańscy, padli ofiarą polityki prezydenta Obamy, żeby dodrukować 2,3 biliona dolarów. Oczywiście wartość pieniądza spada, ale co to kogo obchodzi, jak potrzeba pieniędzy na wojny i budowę socjalizmu w Ameryce i nikt nie zatrzyma tego szaleństwa.. Następna wojna będzie w Iranie.. Jak Amerykanie opanują Iran zostanie jeszcze Rosja, Chiny, Indie i Brazylia? W każdym razie biedni Polacy, sfinansują Polakom bogatym ich nietrafione wyjazdy zagraniczne, przy okazji bankructwa kolejnego biura podróży dla bankrutów. W ogóle państwo powinno płacić turystom- dzięki nowelizacji ustawy o usługach turystycznych poczynionej przez Solidarną Polskę - za złą pogodę, bo tak też może się zdarzyć.. Zła pogoda- urlop nietrafiony. I gdzie prawa człowieka? Przecież człowiek w socjalizmie urodził się po to, żeby mieć prawa człowieka, a także obywatela, bo przecież każdy z nas jest obywatelem demokratycznego państwa prawnego. I Niech państwo płaci! I co ciekawe: państwo nie ściga tych, co zawłaszczyli pieniądze turystów, tylko przedstawiciele państwa kombinują, jakby tu załatwić kolejne pieniądze, żeby wypłacić pokrzywdzonym, ale nie ruszać tego, kto pieniądze zmarnował.. Taka nowa świecka tradycja socjalistyczna, żeby odpowiedzialność za podejmowane decyzje zwalić na państwo - czyli na nas. To samo było przy okazji budowy autostrad i stadionów, w celach balangowych. Nabudowali, napożyczali, nabałaganili - roztrwonili. A teraz ci, co naprawdę pracowali pieniędzy nie dostaną, dostała tylko firma doradcza pana Kazimierza MArcinkiewicza, byłego premiera III Rzeczpospolitej.. Reszta nie dostała i prawdopodobnie nie dostanie, bo pani ministra \Mucha powiedziała, że kieruje sprawę do prokuratury w związku z niedotrzymaniem warunków umowy w budownictwie stadionowym..(???) Teraz po balandze - gdy przeszedł czas na zapłacenie rachunków. Chyba chodzi o to, żeby w ogóle wykpić się z płatności, a firmy niech zdychają. Nawet państwo nie będzie szukało sprawców tego przekrętu, bo jak wieść niesie- szef tej firmy już nie żyje.. I po sprawie.. Ale faktury pana Macinkiewicza zostały zapłacone.. To bardzo ciekawe! Ten fakt wytropili dziennikarze.. Ludzi, którzy zawłaszczyli państwo i nas skubią ze wszystkich stron, nawet prawda nie zgorszy.. Ich już nic nie zgorszy! Bo bogactwo jest jak woda morska. Im bardziej się ją pije - tym bardziej chce się pić! Ale ON I nie piją.. ONI –chlają! Tragedia Polski na naszych oczach się rozgrywa.. WJR

Są powody do ekshumacji Będzie kolejny wniosek o ekshumację ofiary katastrofy smoleńskiej. Jego złożenie zapowiada rodzina wiceministra kultury Tomasza Merty - dowiedział się "Nasz Dziennik".

Problem nierzetelnych materiałów sądowo-medycznych, które w ramach realizacji wniosków o pomoc prawną otrzymała prokuratura wojskowa od śledczych Federacji Rosyjskiej, powraca. Sprawa nabrała impetu zwłaszcza po przeprowadzeniu w Polsce kolejnych ekshumacji Zbigniewa Wassermanna, Janusza Kurtyki oraz Przemysława Gosiewskiego. Za każdym razem okazywało się, że stwierdzano istotne niezgodności z materiałami dostarczonymi przez Rosjan.

Nic dziwnego, że kolejni bliscy ofiar szukają odpowiedzi na dręczące ich dniem i nocą wątpliwości. Na początku lipca bieżącego roku wniosek o ekshumację ciała Anny Walentynowicz złożył w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie pełnomocnik rodziny mec. Stefan Hambura. Bliscy bohaterki "Solidarności" zaczęli mieć obawy, że to nie ona spoczywa w rodzinnym grobie. Momentem zwrotnym są właśnie stwierdzone uchybienia w dokumentacji sekcyjnej, która nadeszła z Rosji. Według ustaleń, do których dotarł parlamentarny zespół smoleński, ciało przypisywane Annie Walentynowicz zostało znalezione w sektorze 8. Znajdowało się wewnątrz kadłuba. Identyfikował je w Moskwie syn Anny Walentynowicz, Janusz. Nie miał wtedy wątpliwości, że to jego matka. Szkopuł w tym, że rosyjski opis zdaje się dotyczyć zupełnie innej osoby. Nie zawiera nawet śladu informacji na temat poważnej choroby stawów, w dokumentacji medycznej nie zgadza się też opis odzieży.

- Nigdy dotąd nie myśleliśmy o ekshumacji. Tata rozpoznał babcię. Podał wiele detali, które się pokrywały. Jednak im dłużej przeglądaliśmy całą dokumentację, tym bardziej przekonywaliśmy się, że nie czytamy o Annie Walentynowicz - tłumaczy Piotr Walentynowicz, wnuk działaczki "Solidarności". Gdyby okazało się, że rzeczywiście pochowano kogoś innego, pociągnęłoby to za sobą kwestię odpowiedzialności karnej. Zdaniem prawników, chodzi nie tylko o konsekwencje służbowe i karne dla strony rosyjskiej - byłoby to poczytane za niedopełnienie obowiązków służbowych - czy też polskich prokuratorów, którzy nie podjęli decyzji o otwarciu trumien w Polsce. Istotny jest też aspekt odpowiedzialności polskich urzędników. A konkretnie konsula Ambasady RP w Moskwie, który potwierdził identyfikację oraz odesłał trumny z ciałem do kraju. Nie można pominąć także odpowiedzialności szefa rządu i ówczesnej minister zdrowia Ewy Kopacz. Z ich ust padały publiczne zapewnienia, jakoby identyfikacja i sekcje ciał ofiar smoleńskiej tragedii przebiegały prawidłowo. Tymczasem nie ma już żadnych wątpliwości, że ani polscy patomorfolodzy, ani prokuratorzy nie brali udziału w żadnej z sekcji ofiar katastrofy smoleńskiej w Moskwie.

- Na dokumentach sekcyjnych babci, które niedawno otrzymaliśmy z Moskwy, widnieją podpisy rosyjskich patomorfologów i tłumacza. Nie ma żadnego polskiego nazwiska - ujawnia wnuk Anny Walentynowicz.
Splot dziwnych zdarzeń Złożenie w najbliższym czasie wniosku o ekshumację rozważa rodzina wiceministra kultury Tomasza Merty.

- Wobec całkowitej niewiarygodności identyfikacji ciała mego męża i splotu dziwnych wydarzeń związanych z jego rzeczami rozważam taką decyzję - przyznaje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Magdalena Pietrzak-Merta.

- Mamy do czynienia z fałszowaniem dokumentacji sekcyjnej ofiar katastrofy, co potwierdziły przeprowadzone już ekshumacje. Dlatego, moim zdaniem, prokuratura powinna w odrębnym postępowaniu przeprowadzić wszystkie ekshumacje - dodaje mec. Bartosz Kownacki. Do prokuratury wojskowej nie wpłynęła dotąd całość materiałów sekcyjno-medycznych. Brak jest m.in. badań na rzekomą obecność alkoholu we krwi gen. Andrzeja Błasika. Brak też pewnych informacji dotyczących identyfikacji Tomasza Merty. Czy wobec tak potężnych wątpliwości prokuratura zdecyduje o kolejnych ekshumacjach? Z niedawnych deklaracji prokuratora generalnego wynika, że śledczy nie wykluczają takiego wariantu.

- Ale oczekiwanie, że będą to zachowania masowe, w tym znaczeniu, że każda ofiara będzie wyjmowana z grobu, jest oczekiwaniem niezasadnym - zastrzegł Andrzej Seremet, chyba niepotrzebnie posuwając się do obrazowania czynności. Dopytywana przez nas o tę kwestię Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, prowadząca śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej, przypomina, że prokuratura w sposób jednoznaczny nie wykluczyła możliwości przeprowadzenia kolejnych ekshumacji.

- Natomiast jeżeli zapadnie w tej sprawie jakakolwiek decyzja procesowa, w pierwszej kolejności dowiedzą się o niej pokrzywdzeni oraz ich pełnomocnicy, a nie środki masowego przekazu - mówi płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy NPW.
Dobro rodzin czy tuszowanie błędów? Coraz częściej pełnomocnicy rodzin skarżą się, że limitowany dostęp do dokumentacji sądowo-medycznej dotyczącej ciał ofiar katastrofy smoleńskiej ogranicza im możliwość pracy. Sprawa jest jednak złożona.

- Od ponad pól roku w prokuraturze wojskowej leży mój wniosek o reasumpcję tego postanowienia. Pokazanie pełnomocnikowi strony jednej setnej materiału dowodowego to dokładnie tyle, co niepokazanie niczego. Reasumując: poprzez oglądanie części materiału dowodowego żadnych merytorycznych wniosków wysnuć nie można - argumentuje mecenas Piotr Pszczółkowski, reprezentujący Jarosława Kaczyńskiego.

Pierwsze dokumenty sekcyjne z Moskwy wpłynęły do prokuratury wojskowej w lipcu 2010 roku. Pułkownik Ireneusz Szeląg, szef WPO w Warszawie, podjął wówczas decyzję o zdeponowaniu całej tej dokumentacji w kancelarii tajnej. W przypadku materiałów niejawnych stosuje się cztery typy klauzul: zastrzeżone, poufne, tajne i ściśle tajne. Materiały sekcyjne są w większości opatrzone klauzulą "zastrzeżone". Oklauzulowanie dokumentacji sądowo-medycznej ofiar katastrofy prokuratura uzasadnia tym, co zrozumiałe, koniecznością zachowania szacunku wobec rodzin - materiały zawierają bowiem tzw. dane wrażliwe. Inny powód to ten, by nie prowokować możliwości epatowania drastycznymi dokumentami w mediach.

- Jednak ta limitacja nie zapobiegła rożnego rodzaju przeciekom z tego śledztwa. Dostrzegam w tym element ukrywania podstawowego błędu i podstawowego zaniechania prokuratury z początków śledztwa, a mianowicie nieprzeprowadzenia z urzędu oględzin i sekcji zwłok po sprowadzeniu ciał ofiar do kraju. Wszystkie rodziny i ich pełnomocnicy zostali w tym zakresie de facto oszukani przez prokuraturę i wysokich przedstawicieli państwa. Kiedy bowiem zapoznaliśmy się z dokumentacją sekcyjną, wyszło na jaw, że polscy śledczy i lekarze nie uczestniczyli w sekcjach przeprowadzanych w Moskwie - zaznacza mec. Pszczółkowski.

- To limitowanie utrudniało mi obronę gen. Andrzeja Błasika. Nie mając dostępu do pełni materiałów, miałem utrudnioną ścieżkę obrony pana generała - zwraca uwagę mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik Ewy Błasik, wdowy po dowódcy Sił Powietrznych.

- Sekcja zwłok należy do czynności niepowtarzalnych, nie można jej powtórzyć przed sądem. Rodziny i ich pełnomocnicy mieli prawo uczestniczyć w sekcji, powinni o tym zostać poinformowani. Pełnomocnikom powinny zostać też wydane protokoły z przeprowadzonych czynności. Tymczasem zostały one schowane i utajnione przed osobami pokrzywdzonymi - mówi Stanisław Piotrowicz (PiS), były prokurator.

- Bywa tak, że ze względów czysto ludzkich prokurator informuje bliskich, że materiały są drastyczne, i pyta, czy osoby pokrzywdzone są gotowe się z nimi zapoznać. I to rodzina rozstrzyga, czy chce oglądać te dokumenty. To podstawowe zasady procedury karnej - dodaje Piotrowicz.

- Jako rodzina nie żądaliśmy utajnienia czegokolwiek, co dotyczy mojej babci. Anna Walentynowicz nie była osobą wojskową. Była cywilem. Zapewniam, że nie dysponowała żadnymi tajnymi dokumentami. Dlatego pytam: Co tu utajniać? - podnosił podczas posiedzenia zespołu smoleńskiego Piotr Walentynowicz, wnuk wybitnej działaczki "Solidarności". Jak wskazuje mec. Rafał Rogalski, są jednak dwa aspekty tej sprawy. - Po części zgadzam się z tymi opiniami, po części nie. Pan mecenas Pszczółkowski reprezentuje tylko pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Na miejscu niektórych rodzin nie życzyłbym jednak sobie, by ta dokumentacja była do wglądu tak dużej liczby osób - wszystkich rodzin i ich pełnomocników. Dlatego ewentualna decyzja prokuratury o zdjęciu klauzul powinna być indywidualna i konsultowana z rodziną - uważa adwokat.

- Oczywiście jest ten aspekt etyczny - przyznaje mec. Kownacki. - Ale jest też prawdą, że po zakończeniu postępowania przygotowawczego będziemy mogli zapoznać się ze wszystkimi aktami - zauważa. O możliwości zapoznania się stron z materiałem dowodowym w postępowaniu przygotowawczym zawsze decyduje prokurator. Wynika to z art. 156 par. 5 kodeksu postępowania karnego. Prokuratura wojskowa, dopytywana o kwestie ewentualnego zdjęcia klauzul z dokumentacji sądowo-medycznej ofiar katastrofy, deklaruje jedynie, że i rodziny, i ich pełnomocnicy mają w nią pełny wgląd. Anna Ambroziak

Darmowe koncesje coraz bliżej Senacki projekt dostosowania przepisów o opłatach koncesyjnych do Konstytucji trafił do Sejmu. Jeśli marszałek Ewa Kopacz nie skieruje go pod obrady na kończącym się dziś posiedzeniu Izby - ustawa nie wejdzie w życie w terminie wyznaczonym przez Trybunał Konstytucyjny, a budżet poniesie wielomilionowe straty. Senat skierował do Sejmu, w drodze inicjatywy ustawodawczej, projekt nowelizacji przepisów ustawy medialnej o opłatach za koncesje radiowe i telewizyjne, który ma dostosować ustawę do Konstytucji. Projekt został uchwalony przez Senat w środę. Marszałek Bogdan Borusewicz natychmiast go podpisał i przekazał do marszałek Sejmu RP Ewy Kopacz.

- Teraz wszystko jest w rękach Platformy Obywatelskiej. Jeśli inicjatywa senacka nie trafi pod obrady Izby na bieżącym posiedzeniu, będzie to oznaczało, że PO chce pozostawić nadawcom furtkę do uniknięcia opłat za koncesję, a nawet do odzyskania pieniędzy, które wcześniej wpłacili - powiedział "Naszemu Dziennikowi" senator Wojciech Skurkiewicz (PiS).

- Na razie nie mamy informacji, aby inicjatywa ustawodawcza Senatu została włączona do porządku obrad bieżącego posiedzenia - poinformowano nas wczoraj w biurze prasowym Sejmu. We wtorek Ewa Kopacz nie dopuściła do procedowania na obecnym posiedzeniu Sejmu nad projektem PiS, który także dostosowywał przepisy o opłatach koncesyjnych do Konstytucji. O ile projekt ten przenosił bez zmian przepisy o opłatach z rozporządzenia do ustawy, o tyle projekt senacki wprowadza w nich daleko idące zmiany. Przede wszystkim nakazuje KRRiT rozłożenie opłaty koncesyjnej na 10-letnie raty w każdym wypadku, gdy koncesjonariusz się o to zwróci. Dotychczas Rada mogła to zrobić, ale tylko, jeśli przemawiałby za tym interes publiczny, (czyli zgodnie z ordynacją podatkową). Senacki projekt, przygotowany w ścisłej współpracy z KRRiT, zmierza, więc do usankcjonowania post factum bezpodstawnej decyzji Krajowej Rady o rozłożeniu na raty komercyjnym nadawcom multipleksu 1 wielomilionowych opłat za koncesje. W lipcu ubiegłego roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że szczegółowe uregulowanie wysokości opłat koncesyjnych oraz sposobu wnoszenia płatności musi być zawarte w ustawie, a nie jak dotychczas - w rozporządzeniu wykonawczym KRRiT. Nakładanie danin rozporządzeniem jest niezgodne z Konstytucją. TK dał ustawodawcy rok na poprawienie ustawy. Po upływie terminu niekonstytucyjne przepisy przestaną obowiązywać. Termin ten mija 3 sierpnia. Jeśli do tego czasu nowelizacja nie wejdzie w życie, KRRiT nie będzie miała podstaw do poboru należności za koncesje, co więcej - nadawcy będą mogli domagać się zwrotu z budżetu pobranych opłat i występować o odszkodowania. Ich kwotę minister finansów Jacek Rostowski szacuje na kilkaset milionów. Nieoczekiwany finał znalazłaby też głośna ostatnio sprawa bezzasadnego rozłożenia komercyjnym nadawcom na raty opłat za koncesje na MUX-1, którą Najwyższa Izba Kontroli, w sprawozdaniu z kontroli budżetowej w KRRiT, uznała za przejaw niegospodarności i działanie na szkodę Skarbu Państwa. Jeśli nowelizacja ustawy medialnej nie wejdzie w życie do 3 sierpnia, to, zdaniem prawników, spółki te w ogóle nie będą musiały płacić za koncesje i w ten sposób problem zarzutów NIK sam się rozwiąże. Małgorzata Goss

Jaja jak berety, czyli mamy nowy Euroknesset Którego naczelnymi twarzami zostali zapiekły komunista i pedofil Cohn Bandit, oraz...... tak, tak! Drugi gwałciciel, pedofil ukrywający się w Europie przed wymiarem sprawiedliwości USA Romuś Polański "słynny" reżyser ulubieniec "salonu" A to heca! Parlament żydowski w PE!!!!

"Nasza" prasa oraz "tuskowizja" ten fakt przemilczała, ale wcześniej czy później o tym usłyszymy: budynek Parlamentu Europejskiego (PE) w Brukseli mieści już dwa parlamenty - zwykły PE i Żydowski Parlament Europejski (ŻPE). W uroczystej inauguracji wzięli udział, oprócz deputowanych z 47 krajów Europy (w tym z Polski), przewodniczący największych organizacji żydowskich ze Stanów Zjednoczonych oraz m.in. szef komisji spraw zagranicznych PE Elmar Brok z Niemiec, który wyraził nadzieję na owocną współpracę ŻPE z PE. Pomysłodawcą ŻPE był prezydent Izraela Szymon Peres, natomiast wybory przeprowadziła Żydowska Unia Europejska (organizacja starsza niż ŻPE). Jej przewodniczący Tomer Orni, poprzednio reprezentant izraelskiej Agencji Żydowskiej, poinformował, że demokratyczne wybory do ŻPE odbyły się przez Internet. 400 tysięcy europejskich Żydów wybrało ŻPE na wzór Knesetu - studwudziestoosobowy. Głosowanie internetowe spowodowało, że do ŻPE niespodziewanie nominowano m.in. aktora Sachę Barona Cohena, piłkarza Davida Beckhama, reżysera Romana Polańskiego i innych, którzy nawet nie wiedzieli, że kandydują. Ich nominacje okazały się zresztą nieważne - kilku innych nominowanych, szczególnie narodowych parlamentarzystów i polityków, zrezygnowało. Program do głosowania nie miał możliwości sprawdzania obywatelstwa głosujących. Belgijski deputowany Joel Rubinfeld wyjaśnił, że Parlament ma trzy główne cele:

1. walkę z antysemityzmem,

2. poparcie dla Izraela,

3.promocję i ochronę interesów i wartości żydowskich na szczeblu międzynarodowym. Do ŻPE weszły zasłużone osobistości społeczności żydowskiej z wielu krajów. Polskę reprezentuje przewodnicząca Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego Monika Krawczyk. Była rozmówczynią prezydenta Obamy w czasie jego ostatniego pobytu w Warszawie, dziękując mu za wszystko, co robi dla Izraela. Od strony formalnej ŻPE ma status organizacji pozarządowej. Na Zachodzie też mówi się o nim niewiele. Komentarze w prasie żydowskiej i izraelskiej są bardzo pozytywne - "w Europie żyje ok. 3 i pół miliona Żydów i potrzebują oni aktywnej reprezentacji" (złośliwcy twierdzą, że w samej Polsce żyje już ponad 4 miliony żydów). W Europie niektóry mają wątpliwości, czy nie przyczyni się to do powstania jakichś innych parlamentów europejskich, według kryteriów narodowo-religijnych. Na ogół jednak odbiera się to, jako chęć dodatkowego wzmocnienia przez Izrael wpływów w Europie, szczególnie przed szykującym się bombardowaniem Iranu. Czy ktoś z was wiedział ,o powstaniu takiej organizacji. A to jeszcze ciekawsze, twórca Szymon Peres. Ten ,który bezczelnie w Knesecie powiedział ,że wykupili /złupili/ Manhattan, Budapeszt Pragę a teraz Polskę. Boję się i chyba słusznie , że koszty utrzymania tego parlamentu” ponoszą obywatele Unii Europejskiej ,czyli my Polacy też...

http://www.usopal.pl/ze-swiata/1242-parlament-ydowski-w-pe

Jakby na potwierdzenie poprzedniego wpisu, trzeba się szykować na przyjęcie lotniskowca USS „ISRAEL” tylko, że w zakresie ciut większym niż było to opisane w poprzedniej notce a mianowicie w wymiarze Europejskim. A zę, do tego starozakonnego ciała wchodzi „bandyta” pedofil /Cohn Bandit/ oraz pedofil poszukiwany listem gończym w USA za gwałt na nieletniej „wybitny” reżyser Roman Polański to już są tylko szczegóły „techniczne”, czyli pilnujcie swoje dzieci Bendity u władzy!!! A prawda! bym zapomniał mają już nową flagę Euro-Knessetu, od nowego roku zaktualizują obecną Lancelot

Sawicka wiedziała gdzie kręcić lody Pod płaszczykiem troski o zadłużone szpitale wyciągnięto broń, którą przyłożono organom założycielskim. Szpital ma się bilansować! Dobre! Przez wiele lat niedoinwestowane jednostki wygenerowały wielomilionowe długi na „łebka”. Powinnam swoje przemyślenia zacząć od opieki zdrowotnej, ale nie chciałam już pierwszym wpisem zanurzać się w bagno. Temat należy potraktować bardzo poważnie, bo i sytuacja jest poważna, a wręcz dramatyczna. Zacznę od szpitali.

Początek Kiedy przekształcano pierwsze szpitale w Polsce nie było jeszcze zapisów w ustawie jak mają funkcjonować spółki w roli zakładów leczniczych. Ot taka partyzantka w czasie, której strzelano na ślepo, a ofiarami byli pracownicy. To oni, jako pierwsi stanowili pole doświadczalne. Jedne przekształcenia były bardziej humanitarne, a inne przypominały wojnę. W moim szpitalu nie było rozmów, nie było szacunku, a nasz pierwszy sprzeciw stał się krzykiem i walką, w którą władza wplotła oddziały prewencji i czołgani po Sąd Najwyższy.

To było jedynie preludium Pod płaszczykiem troski o zadłużone szpitale wyciągnięto broń, którą przyłożono organom założycielskim. Szpital ma się bilansować! Dobre! Przez wiele lat niedoinwestowane jednostki wygenerowały wielomilionowe długi na „łebka”. Postawiono warunek- przekształcenie. W zamian dano pomoc rządową, którą otrzymały organy założycielskie przejmujące dług po likwidowanych szpitalach na zaległości publicznoprawne (ZUS, podatki, itp) reszta natomiast jest zobowiązaniem samorządu. Kwoty niebagatelne zresztą (media, leki, zaciągnięte zobowiązania). Wiele samorządów przekształciło szpitale.

Następny strzał Ustawa z 15 kwietnia 2011 już wyraźnie pokazuje, że nie ma szpitali spółek sa przedsiębiorstwa! I co z tego?! Teraz mamy dopiero ukręcenie loda. Spółki utworzone przez samorządy, dla których organem właścicielskim jest administracja publiczna zostały potraktowane jak prywatne firmy, których nie dotyczą zapisy dla samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej. Wiele z tych zapisów jest nie tylko niekorzystna dla pracowników medycznych, ale stanowi również zagrożenie dla pacjentów. Ponadto budzi wiele wątpliwości w sferze tworzenia tzw. układów i upolitycznienia spółek, które działają w oparciu o środki publiczne- kontrakty z NFZ, a ich organem właścicielskim jest administracja publiczna.

Zapisy wraz z komentarzem:

Po pierwsze zapis w art. 49 ustawy zobowiązujący podmioty niebędące przedsiębiorcą do przeprowadzania konkursów na kierownicze stanowiska. Taki zapis pozwala na dobrowolność w powoływaniu kadry z spółkach. Daje to umocnienie polityczne dla osób, które stoją na czele organów właścicielskich np. dla spółki w powiecie- staroście. Wiadomym jest, że zmiana polityczna dla osób powołanych na stanowiska kierownicze wiąże się z ryzykiem utraty funkcji. Tak wyłaniania kadra jest nie tylko społecznie niesprawiedliwa, ale nie ma też nic wspólnego ze zdrową konkurencją i jakością usług. Tworzy się w ten sposób za publiczne pieniądze układy polityczne. Personel, który jest ambitny i chce podnosić swoje kwalifikacje w spółce na awans w ramach zdrowej konkurencji liczyć nie może. Ponadto nawiązanie umowy wskutek konkursu jest na 6 lat, a w jednostkach przekształconych w zależności od woli rządzących.

Po drugie zapis w art. 50 dotyczący minimalnych norm zatrudnienia pielęgniarek zobowiązuje do ich ustalenia i realizacji jedynie SPZOZ-y. Ten zapis jest dramatyczny dla pielęgniarek i pacjentów. Niedopuszczalne jest, aby w oparciu o środki publiczne, jakie otrzymują spółki z NFZ za świadczenie usług medycznych nie było również takich norm. Taki zapis nie tylko powoduje dobrowolność pracodawcy w ilości zatrudnionego personelu, ale przede wszystkim stanowi zagrożenie zdrowia i życia i to zarówno dla pacjenta jak i pracownika. W tym samym artykule pkt. 4 czytamy: W podmiocie leczniczym niebędącym przedsiębiorcą zatrudnia się pracowników posiadających kwalifikacje odpowiednie do zajmowanego stanowiska. Pytanie zasadnicze, jakie rodzi się przy takim zapisie: Czy w spółkach dopuszczalne jest zatrudnianie bez odpowiednich kwalifikacji?! Art. 62. Za długoletnią pracę pracownikowi samodzielnego publicznego zakładu opieki zdrowotnej przysługują nagrody jubileuszowe, Art. 63. 1. Pracownikowi samodzielnego publicznego zakładu opieki zdrowotnej przechodzącemu na emeryturę lub rentę z tytułu niezdolności do pracy przysługuje jednorazowa odprawa oraz Art. 65. 1. Pracownikowi samodzielnego publicznego zakładu opieki zdrowotnej przysługuje dodatek za wysługę lat w wysokości wynoszącej po 5 latach pracy 5% miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego. Dodatek ten wzrasta o 1% za każdy dalszy rok pracy, aż do osiągnięcia 20% miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego. …Ponownie mamy do czynienia z rozbieżnością w przywilejach pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych funkcjonujących w oparciu o środki publiczne!

Kolejny cios Projekt Ustawy o działalności pożytku publicznego i wolontariacie. Tam gdzie jest komercja tam nie może być wolontariuszy…tylko nasi decydenci zapomnieli, że nazwa dla spółek- przedsiębiorstwo ma się jak kwiatek do kożucha. Organ właścicielski samorząd, płatnik, NFZ, a nazwa jedynie wolontariuszy wyrzuca.

Podsumowanie W spółkach kwalifikacje niekoniecznie, minimalne normy zatrudnienia też nie, wolontariusze za drzwi. Kto zyska? Jak spółka nie wytrzyma to ktoś ją kupi za grosze, jak nie to NFZ wzmocni sąsiedni szpital, żywy obywatel to drogi obywatel, lodziarnia nakręci dla tych, co nam krok po kroku to zgotowali… Ewa Gutek

Aleksander Gawronik… aresztowany: Amber Gold… jeszcze NIE!.. Wczoraj o 14.00 policja zatrzymała Aleksandra Gawronika.. Dzisiaj OTL Express zatrzymał loty.. Wczoraj poznańska policja zatrzymała Aleksandra Gawronika..Ongiś znanego biznesmena, senatora, oszusta jak się okazało.. Orzeczoną przez sąd grzywnę w wysokości ok. 170 tys.zł zamienił sąd na 350 dni aresztu.. Jeśli nie zapłaci grzywny lub jej części czeka go kolejne 350 dni aresztu.. Wczoraj po raz ostatni OTL Express wykonał ostatnie loty.. Dzisiaj od rana pozostawił swoich klientów z przysłwiową ręką w nocniku.. Lakoniczny komunnikat o złożeniu wniosku o upadłość nie powinien dziwić - wszak nie oni jedni w te lato (biura turytyczne), ale za plecami OTL stoi - dokładniej LEŻY - AMBER GOLD!!!! Główny udziałowiec OTL.. Jeszcze - na razie - plotka mówi, że Amber Gold ( bohater art. koleżanki Małgosi Pietkun - patrz: Va Banque -) stracił ponad 200 milionów złotych... CZY SWOICH??? ależ NIE!... Naszych, deponentów, którzy uwierzyli, że można za rok depozytu finansowego otrzymać 14 i więcej % odsetek.. Niby, jest KNF, Związek Banków, Prokuratura, CBA i inni, ale pieniądze pojedynczych obywateli nie spędzają im snu z oczu ... Niech tracą IDIOCI!.. Klasyczna PIRAMIDA runie z trzaskiem za dni kilka.. Będzie, o czym pisać i szukać odpowiedzi na pytanie: jak to jest w cywilizowanym kraju MOŻLIWE... Ano jest od lat kilku, na oczach NAS wszystkich.... Gawronik po 8 latach więzienia dołoży do niego dodatkowy… rok, setki tysięcy ludzi po stracie pieniędzy - niejednokroć oszczędności życia - dołoży swoje całe zasrane życie w państwie, które bardziej martwi się o szczęście zwierząt niż swoich Obywateli.. 222 Legionista

Nic nie uratuje euro O harmonizacji podatków, europejskich pomysłach na kryzys i emerytalnej katastrofie z dr. hab.  Robertem Gwiazdowskim rozmawia Stefan Sękowski.


Robert Gwiazdowski – prawnik, profesor Uczelni Łazarskiego i doradca podatkowy. Prezydent Centrum im. Adama Smitha, były przewodniczący Rady Nadzorczej ZUS. Autor książki „Emerytalna katastrofa i jak się chronić przed jej skutkami”

Stefan Sękowski: Irlandia przyjęła w referendum pakt fiskalny. Dobrze zrobiła? Robert Gwiazdowski: – Źle. Gdy Irlandczycy głosowali przeciwko traktatowi lizbońskiemu, później musieli głosować ponownie. Widocznie głosowali za paktem fiskalnym dla świętego spokoju (śmiech). Pakt fiskalny nie uratuje strefy euro. Tego modelu nic nie uratuje.


Unia Europejska się rozpadnie?
 – Mam nadzieję, że nie jako strefa wolnego handlu. Taką była Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Niestety, z czasem UE zaczęła być unią polityczną. Jednolita waluta to pomysł polityczny. W warunkach pieniądza papierowego ustalanie jednolitych stóp procentowych dla obszaru o zróżnicowanych gospodarkach musiało wziąć w łeb. Jaki był pomysł UE na rozwiązanie problemu? Więcej polityki.


Hiszpański premier chce europejskiej władzy fiskalnej, która harmonizowałaby politykę fiskalną państw członkowskich i kontrolę finansów publicznych. Ten pomysł popierają władze Niemiec.
 – Już dziś harmonizujemy podatki pośrednie – VAT i akcyzę – i jest to harmonizacja idiotyczna. W związku z różnicami stawek VAT w różnych krajach i definicji tych samych towarów władze fiskalne nie potrafią dać sobie rady z wyłudzaniem VAT. I one chcą, żebyśmy harmonizowali jeszcze podatki dochodowe. Przecież to absurd! Poza tym jesteśmy państwem, które przez kilkadziesiąt lat funkcjonowało w realnym socjalizmie. W jaki sposób możemy konkurować z RFN? Przez podatki. Dlatego Niemcy są największymi zwolennikami harmonizacji podatków.


Jaka jest Pana recepta na wyjście Unii z problemów?
 – Gdy przystępowaliśmy do UE, obowiązywała w niej strategia lizbońska, zakładająca m.in. liberalizację handlu i zmniejszenie biurokracji. To wszystko szlag trafił, bo  zmniejszało to władzę urzędników. Mieli nadzieję, że wzrost gospodarczy zapewni pieniądze na realizację ich  pomysłów. A nie powinniśmy ich realizować – ani harmonizacji podatków dochodowych, ani założeń paktu klimatycznego. W ten sposób zarzynamy własną gospodarkę.


O kryzysie finansowym mówi się jednocześnie z reformą systemów emerytalnych.
 – Bo to tematy powiązane. W budżecie nie starcza pieniędzy, bo duża część idzie na emerytury. W Polsce jedna czwarta ludzi właśnie dzięki nim żyje, a połowa budżetu służy ich pokryciu.


Nie przesadza Pan z ogłaszaniem „emerytalnej katastrofy”? Taki tytuł nosi Pana ostatnia książka. 
 – Na rynku pracy znajduje się wyż demograficzny z okresu stanu wojennego. To młodzi ludzie, którzy pracują w s ystemie „ośmiogodzinnym” – to znaczy od ósmej do ósmej. Oni chcą zasuwać. Niestety, jeśli dzieci wyżu demograficznego nie zrobią następnego wyżu, to obudzą się z ręką w nocniku.


Jeśli oni pracują „od ósmej do ósmej”, to kiedy mają zadbać o zastępowalność pokoleń?


– O dziewiątej. Problem w tym, że ci ludzie oddają połowę swoich dochodów państwu. To zmusza oboje potencjalnych rodziców do pracy. Gdyby chcieli mieć dzieci, musieliby je wysłać do żłobka albo przedszkola, bo babcia też nie pomoże, pracując do 67. roku życia. Nie mogą sobie na nie pozwolić.


Ale Pan popiera podwyższenie wieku emerytalnego.
 – Tak, ale samo podwyższenie wieku emerytalnego niewiele da. Na czym polega problem, pokazała Kancelaria Premiera, która w ramach oszczędności wyrzuciła zatrudnionego tam fotografa. W ten sposób uciekła przed wysokimi kosztami, jakie musiała ponosić, płacąc pracownikowi zatrudnionemu na umowę. A dlaczego zrobiła to akurat teraz? Bo nie chciała, by wszedł on w tzw. wiek ochronny, co uniemożliwiłoby jego zwolnienie. Problemem są więc też zbyt wysokie koszty pracy i wspomniany wiek ochronny.


Jak Pan sobie wyobraża pracę fizyczną osoby prawie 70-letniej?
 – Niedawno szwedzki premier stwierdził, że należałoby podwyższyć wiek emerytalny do 75. roku życia. Jeśli sprawdzą się prognozy, że dzisiejsze dzieci będą żyć do setki, to przy obecnym wieku emerytalnym ponad połowę życia nie będą pracować. W tej chwili jedno dziecko utrzymywane jest przez dwoje rodziców, a niebawem to dziecko będzie musiało utrzymywać dwoje rodziców. Nie tylko jest istotne, jakiego wieku dożyją, ale także, w jakim zdrowiu.

Proponuje Pan obniżenie kosztów pracy i jednoczesną podwyżkę VAT. Obawiam się, że rząd sięgnie tylko po jedno rozwiązanie – podwyżkę podatków.
 – Nie sięgnie, bo się boi. W końcu w 2005 r. wyborcy głosowali na PiS, bo straszono ich podwyżką VAT na żywność.

Słusznie.
 – To była propaganda. Jeśli przeciętny Polak zarabia 4100 zł, to do ręki, po odliczeniu różnego rodzaju podatków i składek, dostaje 2400. Później, jako VAT w towarach płaci dodatkowe 400 zł, czyli realna siła nabywcza jego pensji to 2000 zł. Gdyby obniżyć koszty pracy przez likwidację podatku dochodowego oraz składek na ZUS i zastąpienie ich podatkiem od funduszu wynagrodzeń, pracownik mógłby do ręki dostać 3500 zł. Wzrosłoby jego realne wynagrodzenie. Jeśli obejmiemy VAT-em 22 proc. wszystkie towary, zapłaci on fiskusowi w tej formie więcej niż dziś, powiedzmy 600 zł. Ale i tak zostanie mu więcej pieniędzy. To on będzie decydował, czy wziąć kredyt – bo będzie miał wyższą zdolność kredytową dzięki wyższym realnym dochodom – odłożyć na przyszłość, czy może kupić więcej jedzenia, które będzie mógł wyrzucić, gdyż stracił na nie ochotę.


Sypie Pan liczbami jak z rękawa, tymczasem z tego wyliczenia wynika, że budżet na tym straci.
 – Nieprawda. Te propozycje doprowadziłyby do wzrostu legalnego zatrudnienia, co wpłynęłoby na poprawę ściągalności podatków i wyższe wpływy do budżetu. Zmiany w VAT wyeliminowałyby mafię wyłudzającą zwroty.


Z Pana książki można wywnioskować, że w debacie na temat reformy emerytur żadna ze stron nie ma racji.
 – Bo w tej debacie uczestniczą tylko byli zwolennicy przekazywania części składek Otwartym Funduszom Emerytalnym, podzielonych teraz na nie będących i będących nimi nadal. Ekspertów Centrum Adama Smitha, którzy gdy wprowadzano reformę w 1999 r., ostrzegali przed złymi skutkami i mają pomysł na rozwiązanie tego problemu, w ogóle do debaty nie zaproszono. OFE są elementem systemu ZUS, obecnie już przestarzałego. Taki system sprawdzał się za Bismarcka, gdy ludzie zaczynali zarabiać, mając 16 lat, umierali średnio po osiągnięciu 50, a wiek emerytalny wynosił ok. 70. Dziś zaczynają pracę w 25. roku życia, idą na emeryturę w 50., a żyją do 80.


I dlatego chce Pan dać im możliwość samodzielnego decydowania o oszczędzaniu na emeryturę. Nie  za bardzo ufa Pan ludzkiej zapobiegliwości? – Emerytura obywatelska, którą jako CAS proponujemy, nie  zostawia ludzi samym sobie. Chodzi o to, żeby każdy miał zagwarantowaną minimalną emeryturę, niedopuszczającą do tego, by umarł z głodu. Mając realnie większe zarobki, łatwiej mu będzie zdecydować się na oszczędzanie pieniędzy na starość. Chcemy, żeby człowiek miał swobodę wyboru i nie był skazany na niewydolny model emerytalny.

TAŚMY PSL Miło, że choć ja nie piszę, to Państwo i tak wykorzystujecie tę stronę do wymiany komentarzy miedzy sobą. Ponad 500 komentarzy pod postem to niezły rezultat. W pisaniu się zaniedbałem, bo przyznam szczerze, że się trochę wypalam. W poniedziałek oddaję felieton do Gościa Niedzielnego na następną niedzielę (oni tam mają taki katolicki system pracy) a we wtorek na środę do Rzepy. I potem jakoś uchodzi ze mnie powietrze. Zwłaszcza, że poza pisaniem felietonów trzeba zarabiać na emeryturę. Mogę oczywiście na blogu umieszczać wszystko, co napisałem lub powiedziałem gdzie indziej (jak to robi Krzysiek Rybiński) ale to mogłoby być nudne. No chyba, że się okaże, że jest na to zapotrzebowanie. W tym tygodniu i dla Gościa i dla Rzepy komentowałem Taśmy PSL. Przedstawiciele ludowców się jakoś gadatliwi zrobili – więc mają za swoje. Od dawna „przeca” wiadomo, że to „milczenie jest złotem”. Od dawna zresztą też wiadomo, że mniejszy koalicjant w każdej koalicji musi się zadowolić okruszkami z tortu. Może, dlatego bardziej pazernie się na nie rzuca. Chłopi zawsze załatwiali porachunki między sobą przy pomocy cepa. A „obywatele szlachta” przy pomocy szpady. A cep pracuje dużo głośniej niż szpada. Ale jako że zawiść jest silnym motorem działania, to „Warszawka” plotkuje, kto z „obywateli” dostanie cios szpadą, albo może nawet sztyletem, bo szeregowi posłowie PO coraz bardziej niechętnie patrzą na poczynania Ministra Skarbu Państwa i paru prezesów spółek Skarbu Państwa. Afera z taśmami przypomniała mi jedno z ulubionych powiedzeń Kisiela, które cytuję przy różnych okazjach, że „Socjalizm to ustrój bohatersko walczący z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju”. Bo przecież jak ojciec chce zrobić z syna prezesa swojej firmy to wszystko jest w porządku. Nie robi się żadnych konkursów, gdy się kogoś zna i ma do niego zaufanie, tylko wtedy, gdy nie zna się nikogo odpowiedniego, komu miałoby się powierzyć jakąś funkcję, a kto chciałby ją przyjąć. Ale jak ojciec jest ministrem mającym prawo podejmowania decyzji personalnych w państwowych spółkach i uważa, że jego syn byłby najlepszym prezesem, to nie może go powołać. Podobno niektóre spółki muszą być państwowe, żeby realizować politykę państwa. Oczywiście to „bajeczka” dla wyborców. Bo naprawdę o co chodzi usłyszeliśmy na „taśmach PSL”. Polityka państwa zmienia się zresztą wraz z każdą zmianą ministra, więc prezesi państwowych spółek muszą umieć się wsłuchiwać w polityczne oczekiwania. A któż, jak nie syn ministra potrafiłby się wczuć najlepiej? Ale ministrowi nie wypada go powołać, więc musimy bohatersko walczyć z problemem, który jest nieznany w ustroju pozbawionym własności państwowej. Już odżywa pomysł, sprzed dwóch lat (jak ten czas leci) który już krytykowałem

www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=786

utworzenia „komitetu nominacyjnego” przy premierze. Będzie on wyłaniał członków Rad Nadzorczych spółek skarbu państwa. Ma to być 10-15 „niekwestionowanych autorytetów, doświadczonych menedżerów, uznanych prawników, audytorów, rewidentów, finansistów, doradców inwestycyjnych, osób niezależnych, z mocnym kręgosłupem moralnym, gotowych do ciężkiej pracy na rzecz kraju”. Super, ale ich też ktoś będzie musiał „nominować”. To też będą czyjś znajomi, którzy mają jakichś swoich znajomych. Więc nadal będziemy bohatersko walczyć z problemem… Tymczasem Skarb Państwa nie powinien być właścicielem akcji w jakichkolwiek spółkach. Ale jeśli już jest, to niech się zachowuje jak właściciel! Wyobrażacie sobie Państwo, żeby panowie Solorz, Kulczyk, czy Czarnecki utworzyli „komitety nominacyjne”, których członków będą musieli opłacać i których nie będą mogli odwołać, żeby wybrali im rady nadzorcze w ich własnych spółkach? Najlepiej byłoby dokończyć prywatyzację. Ale dopóki państwowe spółki muszą funkcjonować, bo skołowani wyborcy tego oczekują, to niech rządzący podejmują decyzje personalne i ponoszą za nie odpowiedzialność. Ale przy otwartej kurtynie, a nieschowani za jakimiś komitetami. Bo to tylko zwiększy koszty, a i tak będzie nieskuteczne. A jakby miało być skuteczne, to państwa nie miałoby jak realizować za pośrednictwem państwowych spółek swojej polityki, bo niezależni fachowcy mogliby nie chcieć jej prowadzić.

Komentatorzy z Rzepy (www.rp.pl/artykul/918302.html) zapałali świętym oburzeniem.

Dowiedziałem się więc, że „istnienie państwowych, czy komunalnych spółek samo w sobie nie jest niczym zły. pewne dziedziny powinny pozostać pod kontrolą państwa (czyli pośrednio społeczeństwa)” No pewnie! Społeczeństwo już za komuny jadło kawior pośrednio – czyli ustami swoich przedstawicieli. Podobno „prywatne firmy też nie są wolne od nepotyzmu. Lewe etaty (niektórych zatrudnionych pracownicy nigdy nie widzieli) z służbowymi samochodami i kosztami na reprezentacje dla rodzinki, zasłużonych przyjaciół, kochanek itp. I kto na to pracuje?” Pytanie chyba retoryczne. Oczywiście „społeczeństwo” na to pracuje. I to nie pośrednio tylko jak najbardziej bezpośrednio. Ale następne dramatyczne pytanie, „kogo się okrada z podatków (zawyżanie kosztów)?” już retoryczne nie jest. Bo to państwo okrada obywateli każąc im płacić podatki, które przeznacza na wydatki podatnikom do niczego nie potrzebne. Jak ktoś w swojej prywatnej firmie zatrudni kochankę/kochanka w charakterze asystentki, to jest to sprawa jego/jej i jej/jego i ich żon/mężów jak je/ich mają. Niestety państwo uważa, że to również jego sprawa. Za sprawą właśnie podatku dochodowego. Dlatego właśnie po jego wprowadzeniu w Wielkiej Brytanii w 1798 roku szybko upowszechnił się pogląd, że – jak pisze Alvin Rabushka – „podatek dochodowy jest ciężarem zbyt ohydnym, by nakładać go na człowieka, gdyż ujawnia stan jego finansów urzędnikowi podatkowemu.” Ale jak prezes dużej państwowej spółki zatrudnia kochankę, to choć się z nią potem żenił, jest to również sprawa dziennikarzy bo się niektórzy obywatele tym interesują i z tego powodu nawet oburzają. Gwiazdowski

33 mln zł dla kolegów ministra Resort rolnictwa, kierowany do wczoraj przez Marka Sawickiego, w ostatnich pięciu latach przekazał ponad 33 mln zł Fundacji Programów Pomocy dla Rolnictwa FAPA. Prezesem tej fundacji jest partyjny kolega Sawickiego i jego były zastępca w ministerstwie Artur Ławniczak. Na same pensje dla pracowników fundacji idzie 1,5 mln zł rocznie. Kierowana przez Ławniczaka FAPA co roku dostaje z resortu rolnictwa ogromne kwoty. W 2008 r. było to ponad 7,7 mln zł, w latach 2009 i 2010 – po 5,6 mln zł, w 2011 – przeszło 9 mln zł, a do czerwca br. przekazano już ponad 4,8 mln zł. Ogółem od 2008 r. do chwili obecnej do fundacji trafiły 33 mln zł. Rocznie idzie 1,5 mln zł na płace zatrudnionych w niej osób. Są wśród nich współpracownicy Marka Sawickiego. W zarządzie FAPA zasiadają m.in. zatrudniani wcześniej przez ministra Zdzisław Gajewski, Maria Sondij-Korulczyk i Magdalena Kosel, a jej dyrektorem jest Przemysław Litwiniuk. Do głównych zadań fundacji należy wspieranie działań mających na celu rozwój obszarów wiejskich, rolnictwa, rynków rolnych oraz sektorów związanych z rolnictwem. Ostatnia inspekcja Najwyższej Izby Kontroli, badająca realizację przez FAPA programu „Zrównoważony rozwój sektora rybołówstwa i nadbrzeżnych obszarów rybackich 2007–2013” stwierdziła, że nie wykonuje ona kluczowych zadań i że Ministerstwo Rolnictwa wydało ponad 3 mln zł na opłacenie osób, których praca w fundacji nie została właściwie udokumentowana. Artur Ławniczak przyznał w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie”, że uwagi NIK są słuszne, ale zaznaczył, że wzięły się stąd, iż fundacja nie mogła w pełni realizować zadań z uwagi na brak odpowiednich aktów prawnych. Potwierdził też, że na pensje pracowników FAPA resort rolnictwa przeznacza co roku 1,5 mln zł. – To są pieniądze dla wszystkich osób zatrudnionych w fundacji, a nie tylko dla zarządu. Ja osobiście nie pobieram w FAPA żadnego wynagrodzenia ani diet – zaznaczył.
Przykłady marnotrawstwa publicznych pieniędzy i łamania prawa można by mnożyć. NIK zarzuciła ostatnio Ministerstwu Gospodarki, kierowanemu przez prezesa PSL Waldemara Pawlaka, złamanie ustawy budżetowej – bez podstawy prawnej wypłacono pracownikom resortu nagrody na kwotę 7,5 mln zł.
– Trudno się dziwić, że takie rzeczy się dzieją, skoro w 2008 r. premier Tusk przyzwolił na nie, przetrącając kręgosłup Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu i przedstawiając przyłapaną na korupcji posłankę PO Beatę Sawicką jako ofiarę – powiedział „Codziennej” poseł Zbigniew Kuźmiuk. Jego zdaniem to przyzwolenie na dojenie państwa trwa do dziś. Przykładem jest nominacja Aleksandra Grada na prezesa dwóch jądrowych spółek PGE z pensją 110 tys. zł miesięcznie. – Premier sam publicznie stwierdził, że przyznanie tej posady partyjnemu koledze ma znamiona politycznej nominacji, mimo to taką decyzję podjął. To skok na państwową kasę w biały dzień, przed kamerami i w świetle fleszy – dodał Kuźmiuk. Marek Michałowski

Bełkot szaleńców. Test na wariata zdany pomyślnie. Światowe finanse są w rękach ludzi, których powinniśmy się bać Kilka dni temu na tym blogu zadałem pytanie, czy światem rządzą szaleńcy, a według definicji Einsteina szaleniec to ktoś, kto robi to samo, ale za każdym razem oczekuje innych rezultatów. I zapowiedziałem, że test na wariata potrwa kilka dni. Dzisiaj Super Mario zapowiedział, że EBC wznowi operacje skupu obligacji rządowych krajów południa Europy. Przypomnijmy, że to już raz miało miejsce, obniżyło oprocentowanie (podniosło ceny) obligacji Włoch i Hiszpanii na kilka miesięcy, ale jedynym trwałym efektem była ucieczka banksterów z tych krajów, bo mogli sprzedać niechciane obligacje unijnym podatnikom (w imieniu, których działa EBC) po cenach dużo korzystniejszych dla banksterów niż rynkowe. Super Mario dodał jeszcze, że kontrolowanie oprocentowania obligacji rządów Hiszpanii i Włoch należy do mandatu EBC, jeżeli poziom tych stóp nie pozwala osiągnąć stabilności cen to EBC może interweniować. Jaja kobyły, mogę stwierdzić, że rozumienie tego, co jest a co nie jest w mandacie banków centralnych przeszło rewolucję od kiedy zajmowałem się praktykowaniem polityki pieniężnej. Ale idziemy w ciekawą stronę, może już niedługo Super Mario albo wielki BeBe stwierdzą, że poziomy indeksów giełdowych też są w mandacie bankowości centralnej i zaczną kupować akcje na giełdzie. A potem, jako właściciele fabryk powiedzą, że będą też ustalać pensje i asortymenty. Brzmi znajomo? Test na wariata zdany pomyślnie. Światowe finanse są w rękach ludzi, których powinniśmy się bać. Swoimi działaniami doprowadzą do tego, że coś, co mogłoby być 2-3-letnią recesją przerodzi się w kryzys, który może doprowadzić do upadku cały system bankowy w świecie zachodu. Krzysztof Rybiński

BRAT Stefana NIESIOŁOWSKIEGO dostał SUPERFUCHĘ za 36 tys. zł. Marek MYSZKIEWICZ-NIESIOŁOWSKI nadzoruje ŚCIEKI w ŁODZI BRAT NIESIOŁOWSKIEGO, BRAT NIESIOŁOWSKIEGO ŚCIEKI W ŁODZI, BRAT STEFANA NIESIOŁOWSKIEGO, GRUPOWA OCZYSZCZALNIA ŚCIEKÓW W ŁODZI, MAREK MYSZKIEWICZ-NIESIOŁOWSKI, PO, RADA NADZORCZA GRUPOWEJ OCZYSZCZALNI ŚCIEKÓW, RODZINY POLITYKÓW PO, Stefan Niesiołowski Nie należysz do wielkiej rodziny Platformy Obywatelskiej? Nie masz więc co liczyć na dobrą i ciepłą posadę w państwowej czy miejskiej spółce! Problemu ze znalezieniem pracy nie mają bowiem tylko rodziny i znajomi polityków PO. Przykład? Brat posła Stefana Niesiołowskiego (68 l.) Marek Myszkiewicz-Niesiołowski (67 l.) nadzoruje ścieki w Łodzi. Jako członek rady nadzorczej w Grupowej Oczyszczalni Ścieków dostaje 36 tys. zł rocznie! Stefan Niesiołowski (67 l.) po raz kolejny ostro krytykuje PiS ...

Premier Donald Tusk (55 l.) po aferze taśmowej z udziałem PSL zapowiedział walkę z nepotyzmem i kolesiostwem wśród ludowców. Ale porządki powinien zacząć od siebie, bo gorszących przykładów w PO jest co niemiara. Weźmy choćby naczelnego bulteriera PO, Stefana Niesiołowskiego. Jego brat Marek Myszkiewicz-Niesiołowski jest członkiem rady nadzorczej w Grupowej Oczyszczalni Ścieków w Łodzi. To miejska spółka, więc podlega władzom miasta, gdzie rządy sprawuje prezydent Hanna Zdanowska (53 l.), oczywiście z PO.

- Miesięczne wynagrodzenie pana Myszkiewicza-Niesiołowskiego w 2012 roku wynosi 3015,86 zł brutto. W zeszłym roku, jako członek RN otrzymał wynagrodzenie w sumie 33 163,92 zł brutto - odpowiada nam Marek Masłowski, rzecznik prasowy prezydenta Łodzi. Fucha jak marzenie! Ponad 3 tys. zł za jedno do trzech posiedzeń miesięcznie. Każdy by tak chciał. W Łodzi zatrudnienie znalazł też mąż posłanki PO Elżbiety Radziszewskiej (54 l.) - Artur Lewczuk. Jest on prezesem Towarzystwa Gospodarczego BEWA, które jest własnością PGE KWB Bełchatów SA, wchodzącej w skład PGE.

- Mam nadzieję, że Donald Tusk przestanie udawać, że w jego partii nie ma problemów z zatrudnianiem swoich ludzi w różnego rodzaju spółkach. Sporządziliśmy raport dotyczący wykorzystywania instytucji państwowych do celów prywatnych przez PO, który przekażemy premierowi - mówi w rozmowie z nami Dariusz Joński (33 l.), rzecznik SLD. I dodaje: - Kiedy ci wszyscy ludzie mają czas na pracę, jeśli są zatrudniani w dwóch spółkach, jak choćby teraz pan Aleksander Grad? SE

Czy jest tam ktoś, kogo rodzina nie pracuje u kolegów z PSL? Syn Stanisława Kalemby jest zatrudniony w Agencji Rynku Rolnego Wszystko wskazuje, że to nie koniec przepychanki o władzę w koalicji PO-PSL. Jak podają media Daniel Kalemba, syn kandydata PSL na nowego ministra rolnictwa Stanisława Kalemby, jest kierownikiem jednej z sekcji poznańskiego oddziału ARR. Informację tę podaje zaprzyjaźnione z ośrodkiem premierowskim Radio ZET. Stanisław Kalemba powiedział w rozmowie z TOK FM, że jego syn jest kompetentnym urzędnikiem. Dobrze, że pracuje, czy lepiej, jakby był na bezrobociu? - zapytał w stylu charakterystycznym dla peeselowskich rodzin. Podkreślił, że Daniel jest wykształcony studiował na Uniwersytecie Poznańskim, zrobił studia podyplomowe w zakresie polityki rolnej - i doświadczony - pracuje od około 10 lat, a zaczął od "najniższego stanowiska". - Pani doktor, która odchodziła ze stanowiska, na pytanie szefa Agencji "a kto ten trudny odcinek najlepiej by wypełnił?", odpowiedziała, że Daniel. Od tej pory jest kierownikiem - zachwalał. Kalmeba powiedział, że jego syn "pracuje po kilkanaście godzin na dobę. Jak trzeba w soboty, w niedziele". Stanisław Kalemba, poseł PSL  z Wielkopolski i wiceszef sejmowej komisji rolnictwa jest uzgodnionym przez koalicję kandydatem na ministra rolnictwa – ustalił portal wPolityce.pl w wiarygodnych źródłach w Platformie Obywatelskiej. Odstąpiono od koncepcji lansowania kandydata reprezentatywnego bardziej dla samej PO niż ludowców – taki charakter miała na przykład kandydatura Władysława Kosiniaka-Kamysza, który jako minister pracy wspierał mocniej niż jego partia projekt reformy emerytalnej. Kalemba to człowiek bliski Pawlakowi. W dodatku o mocno antyliberalnych poglądach. Politycy PO pocieszają się jednak, że Kalemba będzie pod pewnymi względami ministrem wygodniejszym dla nich niż Marek Sawicki, odwołany w następstwie afery taśmowej.

Gim, Radio Zet, Polskie radio, inf.własna

Pluralizm w służbie dyscypliny Wprawdzie jedną z cech demokracji politycznej jest pluralizm, to znaczy – różnorodność poglądów i postaw – ale – jak przytomnie zauważył partyjny buc, przedstawiony w filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt” przez Janusza Gajosa – „ktoś musi tym kierować”. Dlatego też pluralizm, chociaż oczywiście jest - jakże by inaczej – jedną z charakterystycznych cech demokracji politycznej – jest zarazem elementem rzeczywistości podstawionej – również charakterystycznej dla współczesnych demokracji. Tę rzeczywistośc podstawioną fabrykują przede wszystkim media głównego nurtu, gdzie poprzebierani za dziennikarzy, przodujący w pracy operacyjnej, a także - w wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze, jeden przez drugiego uwijają się wedle kreowania takiej rzeczywistości – a wysiłki te uzupełnia przemysł rozrywkowy oraz system edukacyjny. Państwowy monopol edukacyjny sprawia, że biedne dzieci, a nawet młodzież informowana jest, iż głód wypędza wilka z lasu i o innych, podobnych rewelacjach – co czyni ją szalenie podatną na oddziaływanie mediów głównego nurtu. I o to właśnie chodzi – by milionowe rzesze niewolników utrzymywać w przekonaniu, że są suwerenami, kowalami własnego losu i w ogóle. Czasami jednak, zwłaszcza w naszym bałaganiarskim nieszczęśliwym kraju, daje o sobie znać niedostatek koordynacji, wskutek czego spuszczona szczelnie kurtyna na moment odsłania różne wstydliwe zakątki. Okazuje się, że pluralizm – pluralizmem – ale świadoma dyscyplina jest jeszcze większa. Z czego ona wynika, to osobna sprawa, a snop światła na tę kwestię rzuca nie tylko miniona niedawno 20 rocznica nieudanej próby ujawnienia komunistycznej agentury w strukturach państwa, ale również książka „Sekrety szpiegów i książąt”, będąca wywiadem – rzeką, jaki przeprowadziła pani Christine Ockrent, prywatnie naturalna przyjaciółka byłego ministra spraw zagranicznych Francji Bernarda Kouchnera, a więc pani świetnie we francuskiej i nie tylko francuskiej polityce zorientowana – z hrabią Aleksandrem de Marenches, byłym szefem francuskiej razwiedki. Hrabia wspomina między innymi, jak to po wojnie Francja otrzymała coś około 10 ton dokumentów z archiwów Gestapo i wywiadu włoskiego, z których wynikało, że zdecydowana większość bohaterów „resistance” była – ma się rozumieć, że „bez swojej wiedzy i zgody” - jak nie na gestapowskim, to na włoskim garnuszku – a Włosi nawet lepiej płacili. Ale to jeszcze nic – powiada hrabia de Marenches – w porównaniu z Sowieciarzami, którzy przejęli prawie wszystko, toteż prawie wszystko wiedzieli. Można było się o tym przekonać w zabawny sposób; otóż kiedy ruscy szachiści chcieli we Francji wywołać odpowiadające im nastroje, uruchamiali „pudła rezonansowe”, to znaczy – rozmaite osobistości, często cieszące się reputacją wielkich autorytetów moralnych, które zaraz zabierały głos – oczywiście każda po swojemu, w czym wyrażał się sławny pluralizm – ale tak się jakoś składało, że dźwięki wydawane przez każde z osobna „pudło rezonansowe” układały się samoistnie w melodię mile brzmiącą dla uszu Leonida Breżniewa. Hrabia de Marenches twierdzi, że francuska razwiedka o tym wszystkim wiedziała, ale tolerowała w przekonaniu, że lepiej mieć do czynienia z agentami już rozpoznanymi, których, nawiasem mówiąc, można by w związku z tym eksploatować również dla potrzeb Francji aż do śmierci, niż uganiać się za jakimiś nowymi, o których niczego nie wiadomo. Skoro takie historie działy się w słodkiej Francji – kraju o nieposzlakowanej demokracji, to cóż dopiero mamy myśleć o naszym nieszczęśliwym kraju, od ponad 70 lat cwelowanym na wszystkie strony jak nie przez Gestapo, to przez NKWD, jak nie przez NKWD, to przez Informację Wojskową i SB, jak nie przez SB, to przez Wojskowe Służby Informacyjne, jak nie przez Wojskowe Służby Informacyjne, to przez Służbę Wywiadu Wojskowego, Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, Centralne Biuro Śledcze, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu, Centralne Biuro Antykorupcyjne, czy policję skarbową – nie mówiąc już o takim, dajmy na to, AWO, czyli Agenturalnym Wywiadzie Operacyjnym, do którego miał należeć m.in. pan Józef Oleksy? Ten AWO w czasie wojennym podobno miał przerzucać agentów na terytorium wroga – ale ja to spokojnie wkładam między bajki, skoro w korcu maku wyszukali sobie na agenta akurat pana Józefa Oleksego. Każdy, kto charakterystycznego pana Oleksego widziałby chociaż raz przelotnie, rozpoznałby go na końcu świata, a zwłaszcza – na terytorium wroga. To już prędzej to całe AWO mogło tworzyć ścisłą rezerwę kadrową razwiedki, która wyłaniała z niej i wyłania w razie potrzeby Umiłowanych Przywódców. Dzięki temu pogodzone są dwie, zdawać by się mogło – sprzeczne tendencje: świadoma dyscyplina i charakterystyczny dla demokracji pluralizm. Toteż nie zaskoczyła nas decyzja Senatu, który pod przewodnictwem marszałka Bogdana Borusewicza, w zasadzie zaklepał nowelizacje ustawy o zgromadzeniach, wniesioną do Sejmu przez prezydenta Bronisława Komorowskiego w następstwie Marszu Niepodległości, pod każdym względem wykorzystanego przez razwiedkę w charakterze pretekstu dla ograniczenia swobody zgromadzeń na wypadek, gdyby z okupacja naszego nieszczęśliwego kraju poszło coś nie tak. Wprawdzie protest zgłosiło aż 167 organizacji z Helsińską Fundacją Praw Człowieka na czele, ale właśnie to przekonuje, by tych protestów nie traktowac tak do końca powaznie – bo Helsińska Fundacja Praw Czlowieka na co dzień kolaboruje z wiedeńską Agencją Praw Podstawowych, będącą unijną centralą paneuropejskiego gestapo, szpiegującą mniej wartościowe narody tubylcze, czy nie ulegają sprośnym błędom Niebu obrzydłym w postaci antysemityzmu, ksenofobii bądź homofobii. Już tam Helsińska Fundacja, podobnie jak kolaborujące z nią tubylcze organizacje delatorskie, nie mówiąc o koordynujących całą tę aktywność pierwszorzędnych fachowcach z MSW, co to z niejednego komina wygartywali i samego jeszcze znali Stalina - już tam wszyscy dobrze wiedzą, co trzeba, a czego nie trzeba. No dobrze – ale dlaczego protestowali? A co to komu szkodzi protestować, żeby było ładniej – podczas gdy tak naprawdę, to przecież wiadomo, że co zostało przygotowane panu prezydentu przez Siły Wyższe, to trzeba przekształcić w tak zwany „majestat prawa” – na użytek niezawisłych sądów, które potem, według wskazań nieubłaganego palca, będą sypać piękne wyroki. Zaaranżowano nawet prostest legendarnych postaci demokratycznej opozycji i Solidarności – i temu pewnie zawdzięczamy kosmetyczne poprawki, którymi zdyscyplinowani Umiłowani Przywódcy w Senacie udelektowali „legendy”. W podobny sposób starożytni Rzymianie sprawowali tzw. libacje – czyli ulewanie kilku kropel wina dla larów domowych i larów państwowych. Jestem przekonany, że Sejm te poprawki po cichu odrzuci, a jeśli nawet nie – to nie zmieniają one kagańcowego charakteru nowelizacji prawa o zgromadzeniach, które stanowi kolejne ogniwo w łańcuchu prawnych narzędzi terroru, przygotowywanych z udziałem prezydenta Komorowskiego właściwie od samego początku jego kadencji. SM

Porządkowanie rynku, „Podczas gdy Gnom wciąż na mównicy wyliczał komy i procenty, Bagno i jego harcownicy chyłkiem włazili na urzędy" - wspomina Janusz Szpotański w "Towarzyszu Szmaciaku". Historia oczywiście się powtarza, ale nie zawsze ze szwajcarską dokładnością. Harcownicy włażą na urzędy i w tak zwanym majestacie prawa doją Rzeczpospolitą aż miło. A dlaczego doją? A dlatego że mogą! A dlaczego mogą? A dlatego że udało im się wmówić skołowanym ludziom, że "strategiczne" segmenty gospodarki muszą być państwowe - to znaczy oddane Umiłowanym Przywódcom na żerowisko. Bo które są "strategiczne"? Ano - właśnie te, które Umiłowani Przywódcy upatrzyli sobie na żerowiska! Na tych żerowiskach Umiłowani Przywódcy prywatyzują sobie zyski, podczas gdy straty nadal pozostają państwowe - i na tym właśnie polega tak zwana społeczna gospodarka rynkowa, będąca rodzajem "trzeciej drogi", a więc ustroju, jakiego świat nie widział. Społeczna gospodarka rynkowa jest umiłowanym ustrojem naszych Umiłowanych Przywódców, którzy w przeciwnym razie musieliby rekrutować swoje polityczne zaplecze z jakichś łapanek, bo władza, a zwłaszcza jej pozory - bez konfitur, utraciłaby wszelką atrakcyjność. Warto jednak zwrócić uwagę, że to dojenie według zasad społecznej gospodarki rynkowej odbywa się w ramach kapitalizmu kompradorskiego - ekonomicznego modelu państwa, jaki gwoli zagwarantowania soldatesce bezterminowej okupacji naszego nieszczęśliwego kraju ustanowił w roku 1989 generał Kiszczak z gronem osób zaufanych, tworzących tak zwaną stronę społeczną. Kapitalizm kompradorski oznacza, że o dostępie do rynku i możliwości działania na rynku decyduje przynależność do szajki, której najtwardszym jądrem są tajne służby z PRL-owskim rodowodem. Szajka ta, za pośrednictwem Umiłowanych Przywódców, którzy w zamian za zewnętrzne znamiona władzy prokurują jej tak zwany majestat prawa, a więc pozory legalności w postaci ustaw i rozporządzeń - poprzez rozrodzone ubeckie dynastie i dzięki rozbudowanej agenturze kontroluje nie tylko kluczowe segmenty gospodarki, ale w ogóle całego państwa, z ośrodkami opiniotwórczymi na czele. Ale Umiłowani Przywódcy, chociaż zasadniczo słuchają się naszych okupantów, trochę się jeszcze wstydzą wpisywać do ustaw i rozporządzeń formuły, że branża, dajmy na to, paliwowa jest zastrzeżona dla bezpieczniaków i konfidentów, a jeśli - jak w przypadku ekspresowo uchwalonej ustawy hazardowej - wpisują, to starają się tę nagą prawdę ukrywać pod osłoną rozmaitych frazesów. Frazesy jednak wskutek swojej ogólnikowości sprawiają, że w modelu kompradorskim pojawiają się nieszczelności, w które wciska się mechanizm rynkowy. Wkutek tego w takim na przykład sektorze paliwowym pojawiły się osoby niepowołane, co zostało zauważone, jako zagrożenie bezpieczniackiego monopolu. W takiej sytuacji należy "uporządkować rynek" - oczywiście pod jakimś szlachetnie brzmiącym pretekstem - najlepiej pod pretekstem ochrony środowiska. Toteż w trosce o ochronę środowiska wszystkie stacje paliwowe w kraju muszą do końca roku zmodernizować swoje zbiorniki. W przeciwnym razie będą musiały zostać zamknięte. Według szacunkowych informacji, zamkniętych w tym trybie może zostać aż połowa stacji benzynowych w kraju! Oczywiście ich właściciele mogą zaciągnąć kosztowny kredyt w kontrolowanym przez bezpieczniaków sektorze finansowym i w ten sposób uratować stację kosztem oddania się w dożywotnią albo przynajmniej długoletnią niewolę lichwiarzom - ale widać, że tak czy owak monopol bezpieki na eksploatowanie kluczowych segmentów gospodarki zostanie zachowany. No to, dlaczego media głównego nurtu nie mają ekscytować "młodych, wykształconych", jak nie występami Ludwiki Weroniki Ciccone, to "matką Madzi", która podobnież narobiła strasznych długów? SM

Korwin-Mikke: Logika demokratów na przykładzie sporu o gaz łupkowy Polacy już raz czuli się szejkami; po tych marzeniach pozostał szybik w Karlinie, zaopatrujący przecież w ropę kilka powiatów. Po raz drugi poczuli się podobnie, gdy wykryto w Polsce „łupki”. W takiej Ameryce wykrycie łupków gazonośnych pod stodołą Kowalskiego spowodowałoby wybuch radości całej rodziny, która szybko sprzedałaby gospodarstwo za równowartość kilku ładnych kamienic w mieście. Podobnie uczyniliby sąsiedzi – i całe hrabstwo skakałoby z radości. W Polsce łupki są łupem reżymu – więc Kowalski (i cały powiat) protestuje, gdyż wie, że mu gospodarkę zrujnują, a za stodołę zapłacą połowę wartości. Do tego mieszają się jeszcze „ekolodzy”, twierdzący, że eksploatacja łupków oznacza ruinę „środowiska”. „Ekolodzy” gotowi są zazwyczaj wycofać swój sprzeciw za stosowną opłatą – haracz wynosi od 100 tys. złotych do miliona dolarów. Przez długi czas nie mogłem zrozumieć, dlaczego reżym, zamiast skopać im zielone tyłki, każe te sumy wypłacać. Oświecił mnie dopiero wysoki urzędnik z jednego z województw. Dzieje się tak – wyjaśnił – gdyż zwyczajowa łapówka dla urzędnika wynosi w tej branży nie 10%, a 25% haraczu. Taki cennik. Po prostu… Rynek działa! Czasem jednak „ekolodzy” nie ustępują. Dzieje się tak wtedy, gdy sumy wręczane im przez pewne firmy naftowe, zazwyczaj z Rosji, są wyższe od sum, które mogłaby wypłacić biedna Ojczyzna. Nie ma więc co liczyć, że ustąpią w przypadku gazu z łupków czy energetyki atomowej. „Prąd z atomu w każdym domu? – Daj łapówkę po kryjomu!”. Niestety, po kryjomu się już nie da, bo „problem” dotarł do eurokomisarzy i CEP-ów. Parlament Europejski powołał nawet Komisję, która miała problem zbadać. Szefem tej Kokomisji był p. Bugusław Sonik, CEP (PO, Kraków) – rozsądny (jak na platformersa) człowiek, dawny współpracownik śp. Mirosława Dzielskiego. I Komissyja złożyła „Raport”, z którego wynikało, że z łupków można jednak ciągnąć gaz… Lewackie robactwo ruszyło do ataku. P. Korynna LePage, eks-ministra środowiska RF, zażądała, by z „Raportu” usunąć fragment mówiący, że „wykorzystywanie gazu łupkowego jest metodą redukcji zanieczyszczenia atmosfery”. Natomiast p. Michalina Rivasi (frakcja Zielonych) zażądała wykreślenia słów: „przy eksploatacji gazów łupkowych zapotrzebowanie na wodę jest niewielkie”. Proszę zwrócić uwagę na tę d***niczną logikę. Najpierw zatrudnia się ekspertów, którym się (słono!) płaci. A potem większość PE ma głosować nad tym, czy opinie ekspertów są słuszne!!! Głosowanie odbędzie się jesienią. Podobnie szlachetną metodę stosują inne gniazda dzikiej d***kracji. Np. „polski” Sejm głosował nad sformułowaniami „Raportu MAK”. Oczywistą jest przy tym rzeczą, że nikt z głosujących nie znał się na sprawie, a głosowanie przebiegało po linii: „Ruskie na pewno muszą kłamać; kto twierdzi inaczej, nie jest patriotą” i: „Jeśli ci z PiS-u za czymś głosują, to znaczy, że trzeba głosować przeciwko”. Jestem absolutnie pewien, że 90% głosujących tego „Raportu” w ogóle nie przeczytało. Bo po co?

Dzieje się to zgodnie z logiką z PRL-owskiego dowcipu: przy dwóch milicjantach zatrzymuje się samochód z turystą pragnącym spytać o drogę. Zagraniczny gość zaczyna: „Do you speak English?” – bezradne wzruszenie ramionami… „Sprechen Sie Deutsch?” – jak wyżej. „Parlez-vous français?” – to samo. „Habla español?” – cisza. „Parlate italiano?” – też nic. Zrezygnowany odjeżdża. Pierwszy milicjant: „Ty, może byśmy nauczyli się jakiegoś języka?”. Drugi: „A po co? Ten znał pięć i nic mu to nie dało”. Dokładnie tyle samo dałoby posłowi nauczenie się tego „Raportu” na pamięć. Mogłoby mu to tylko przeszkodzić w szczerym głoszeniu tezy, że tupolewa ściągnął na ziemie Wielki Magnes, a załogę i pasażerów rozstrzelali następnie (katiuszami – stąd takie uszkodzenia ciał!) dawni kaci z Katynia. Już śp. Franc Fiszer powiedział pod koniec dyskusji nad jakimś wiekopomnym dziełem: „Widzisz, ja mam nad tobą ogromna przewagę – bo ja tej książki w ogóle nie czytałem!”. Już widzę tę dyskusję w Izbie Gmin nad dziełem śp. Karola Darwina: „WCzc. Poseł z Leeds domaga się wykreślenia sformułowania, że człowiek pochodzi od małpy. Jestem za i proponuję zastąpić je twierdzeniem, że małpa powstała w wyniku degeneracji człowieka – konkretnie: małpy pochodzą od tych, co piją i nie płacą podatków!” (poruszenie, brawa)… To, że Darwin wcale nie twierdził, iż człowiek pochodzi od małpy, jest bez znaczenia. W d***kracji „Prawdą” – jest to coś, w co wierzy Większość. Dlatego w USA ewolucjoniści i kreacjoniści nie zajmują się takimi duperelami jak poszukiwanie „brakujących ogniw” – tylko zdobywaniem większości w radach szkolnych decydujących o tym, czego się w szkołach uczy. Tworzenie Większości to praca ciężka – ale i tak łatwiejsza niż poszukiwanie Prawdy. We Francji na przykład do lobby antyłupkowego należą zwolennicy energii atomowej. Wszystkie te lobbies werbują sojuszników – i gorączkowo liczą, ile mają szabel w nowym parlamencie. Bo gdyby się okazało, że zwolennicy tradycyjnej ropy, gazu i energii wodnej mają ich za dużo – to ci od łupków i atomu mogą zmienić front i połączyć swe siły. Dla tych lobbies do przyjęcia jest nawet monarchia, w której dobrotliwy król wysłuchałby argumentów, które przedstawią mu jego doradcy (uprzednio lobbowani…) – i podjął decyzję. Natomiast monarchia czy republika, która przestrzegałaby zasad Wolnego Rynku, jest dla lobbystów nie do przyjęcia, gdyż… straciliby dobrze płatną fuchę. Przy Wolnym Rynku ludzie nic, tylko liczą – i decydują, czy bardziej opłaca się wydobyć to (i zapłacić takie odszkodowanie sąsiadom), czy tamto (i zapłacić inne odszkodowanie). A Gazprom może tylko – zamiast przekupywać polityków – „przekupić” Francuzów obniżką ceny (oczywiście przekupienie polityków, jak w Polsce, wypada znacznie taniej!). Odpada natomiast (o zgrozo!) ględzenie o „wartościach społecznych” i innych rzekomych imponderabiliach.

JKM

Kiedy zmarł Stalin Dziś ludzie stali się wygodni. Tow.Janošik przynajmniej osobiście napadał, na co zamożniejszych baców i zabierał im owieczki – dzisiejsi bandyci tworzą 460-osobowe grono i każą sobie płacić – a jak ktoś odmawia, to nasyłają na niego komornika w asyście policji. Również bezcześcić zwłok nie chce im się osobiście. Czytam z przerażeniem, że p.Małgorzata Wassermann domaga się... sekcji zwłok swojego ojca. Rzut okiem pozwolił stwierdzić, że to, dlatego, że p.Wassermann jest przekonana, że Jej ojciec żyje – i jest gdzieś w Rosji! Oczywiście: często zdarzało się, że ludzie – zwłaszcza najbliżsi – nie wierzyli w śmierć pewnych osób. Miłość i wiara odbierały im poczucie rzeczywistości. Nad takimi wypadkami trzeba pochylić się w milczeniu, taktownie o tym nie mówić... Jednak p.Wassermann nie jest biedną, prostą dziewczyną z ludu ani egzaltowaną panienką. Jest to baba kuta na cztery nogi, adwokatka – i gra zwłokami Swojego ojca w jasnych celach politycznych. Bierze udział w tragikomedii organizowanej przez PiS – że Tu154M ściągnął Wielki Magnes – wpadł w sztuczny bąbel helu – wpadł w sztuczną mgłę – na pokładzie wybuchła bomba – bezpiecznie wylądował, a ludzi pozabijali rosyjscy komandosi (nieaktualne skreślić). W te jawne bzdury wierzy 20% Polaków – którzy uwierzą we wszystko, jeśli im się powie, że to zło spowodowali Rosjanie. I PiS ma te 20% głosów zapewnione na 20 lat. Trzeba tylko nieustannie podgrzewać atmosferę, jątrzyć. P.Wassermann pisze, że trzeba dokonać ekshumacji, bo „nie ma pewności, że niektóre osoby zginęły w momencie katastrofy Tu-154M”. Rzeczywiście: nie ma: Po oderwaniu od ciała obu nóg, ręki i zmiażdżeniu tułowia można jeszcze żyć i 20 sekund albo i minutę – ale co z tego? P.Wasserman, jako prawniczka wie, że w takim przypadku przyjmuje się, (co może być bardzo istotne w sprawach spadkowych!!!) moment katastrofy, jako moment śmierci.Co ciekawe: p.Wassermann mówi trzeźwo: „Obecnie jest niemal niemożliwe ustalenie momentu zgonu. To, kiedy ktoś zginął, można poznać po oględzinach ciała. Po śmierci ciało najpierw tężeje, potem to tężenie się zatrzymuje i się cofa. Na podstawie tego ustala się godzinę zgonu i można sprawdzić, czy był to moment katastrofy. Jednak obecnie nie da się już tego zrobić. Po dwóch latach nie jest to możliwe. To rodzi spore problemy”. Pewnie – bo nie chodzi o „godziny” tylko o sekundy. Te działania powodują rozszerzającą się histerię: „Kolejne rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej składają lub rozważają złożenie wniosków o ekshumację. Małgorzata Wassermann pytana, czy śledczy powinni z urzędu prowadzić ekshumację szczątków, stwierdziła, że nie ma innej możliwości procesowej. Prokuratura musi nadrobić zaniedbania” Jednego tylko p.Wassermann jest absolutnie pewna: „ Nikt (!!) nie ma wątpliwości, że materiały rosyjskie są sfałszowane. Wydaje się, że to fałszerstwo jest masowe. Prokuratura nie może opierać się na dokumentach, które (...) są fałszywe”.Podpowiadam: rosyjska prokuratura stwierdziła w swoim czasie śmierć Stalina. Wielu ludzi, zwłaszcza Gruzinów, w nadal nie wierzy w te kłamstwa sowieckiej prokuratury. Warto by zrobić ekshumację! JKM

O "smoleńsku" - jak długo można?? Tygodnik „WPROST” na zlecenie PR-owców PO nadal rozdmuchuje sprawę „smoleńska”. Jest to w interesie rządzącej kliki – bo chodzi o to, by ludzie zajęli się „smoleńskiem”, „gibraltarem” a jeszcze lepiej tajemniczym zabójstwem Leszka Białego – byle nie interesowali się KASĄ.Tandem Kaczyński-Tusk jest gotów dyskutować o „smoleńsku” jeszcze 20 lat. In na zmianę w tym czasie rządzić. Myslałem, że zasugerowanie Komisji Macierewicza, by zajęła się zabójstwem Stralina (sekcja na pewno by wykazała, że zginął w pół roku o swoim oficjalnym zgonie; w tym czasie przebywał w łapach Berii, który torturami wyciągał z Niego najwazniejsze informacje) spowoduje osmieszenie tej taktyki – a tu: nie! Tym razem „WPROST” daje tytuł:

Tu-154 eksplodował w powietrzu? Sekcja Walentynowicz ma to potwierdzić

http://www.wprost.pl/ar/335599/Tu-154-eksplodowal-wpowietrzu-Sekcja-Walentynowicz-matopotwierdzic/

A tekst jest taki:

Rodzina Anny Walentynowicz domaga się sekcji zwłok współzałożycielki "Solidarności" - pisze "Gazeta Polska Codziennie". Zdaniem ekspertów zespołu Macierewicza Walentynowicz została znaleziona w tej części kadłuba Tu-154M, w której miało dojść do wybuchu (zdaniem ekspertów zespołu to właśnie wybuch na pokładzie samolotu był przyczyną katastrofy).Do dziś nie wiadomo, z jakiej przyczyny Rosjanie zarządzili zakaz otwierania zaspawanych trumien po ich przylocie do Polski. Nie znam podstawy prawnej, która warunkowała taką decyzję – podkreśla Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik rodziny śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. – Paradoksalne jest jednak to, że choć zwłoki zostały pochowane, wciąż nie ma w Polsce pełnej dokumentacji medycznej. Wiele rodzin wciąż na nią czeka. Niebywałe jest transportowanie zwłok z zagranicy bez pełnej dokumentacji – dodaje. Prawnicy twierdzą, że nie było żadnych przesłanek prawnych do wydania zakazu otwierania trumien i dokonania autopsji. Bzdurą jest tłumaczenie, że zabraniały tego wymogi sanitarne. A co z ciałami odnajdywanymi po kilku miesiącach? Przecież odbywają się także i takie sekcje. A tu mówimy o dniach – wtóruje Pszczółkowskiemu mecenas Stefan Hambura, pełnomocnik rodziny Anny Walentynowicz. Ręce opadają od tego zalewu bzdury. Jakie „przesłanki prawne”?!? Zakaz otwierania zalutowanych trumien mógł obowiązywać tylko na terenie okupowanym przez Federacje Rosyjską. Na terytorium okupowanym przez III RP oczywiście nie obowiązywał – i przecież te trumny nie raz otwierano. A na swoim terenie Moskwa może sobie wydawać dowolne przepisy – i ma do tego pełne prawo. Co to znaczy: „Niebywałe jest transportowanie zwłok z zagranicy bez pełnej dokumentacji”? Jakiej „pelnej dokumentacji?!? Do trumny musi być dołączona kartla z imieniem i nazwiskiem denata – i podpisem osoby, która stwierdziła jego tożsamość. Co nadto jest – to nie rzeczywista potrzeba, tylko parszywa biurokracja. PiS się jej, oczywiście, domaga. Co odkryjemy w trumnienz napisem „ŚP.Anna Walentynowicz”? Kilka kawałków ciała Anny Walentynowicz. Jeśli znajdą się na nich ślady semtexu, dynamitu czy czegokolwiek – to chapeau bas! Uznam, że Antoni Macierewicz jest geniuszem. A jeśli nie? Jeśli na Jej ciele nie znajdą nic? To czy „Zespół Macierewicza” przestanie wreszcie bredzić o tych bombach, beczkowozach z helem, i bardzo wielkich magnesach? JKM

Zlikwidujmy BOR Śmierć prezydenta powinna wywołać w Biurze Ochrony Rządu trzęsienie ziemi. Zamiast tego mieliśmy awans szefa BOR gen. Mariana Janickiego. Sprawa ta pokazuje, że czas tej formacji o sowieckim rodowodzie minął. Pora na powołanie nowoczesnej służby korzystającej z tradycji II RP oraz najlepszych światowych wzorców. Chroniącej państwo polskie i decyzje, jakich dokonują Polacy w demokratycznych wyborach. Okoliczności nakazujące przedefiniowanie strategii bezpieczeństwa państwa mogą mieć różne przyczyny. Atak na izraelskich sportowców w czasie Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 r. czy zajęcie brytyjskiej ambasady Iranu w Londynie osiem lat później udowodniły, że nowy rodzaj zagrożenia wymaga nowego sposobu przeciwdziałania. W wyniku masakry w Monachium, gdzie do walki z terrorystami posłano zwykłych żołnierzy i policjantów, politycy w wielu państwach podjęli decyzje o tworzeniu wyspecjalizowanych jednostek uderzeniowych, zwalczających nowy rodzaj zagrożenia, jakim stał się terroryzm. Nowoczesne państwo aktywnie reaguje na zmieniające się okoliczności, modyfikując swoje instytucje. Dotyczy to zarówno sfery ekonomicznej, prawnej, gospodarczej czy społecznej, jak i sfery bezpieczeństwa wewnętrznego, w tym fizycznego bezpieczeństwa najwyższych przedstawicieli państwa.

Ochroniarze PKWN Polskie Biuro Ochrony Rządu jest de facto ostatnią ze służb III Rzeczypospolitej, która nie przeszła gruntownej przebudowy instytucjonalnej po tak zwanej transformacji ustrojowej. Jak większość komunistycznych organizacji bezpieczniackich miała swoją genezę w Moskwie. Formacja ta powołana została w roku 1944. Jej zadaniem była ochrona członków PKWN – agenturalnego rządu sowieckiego wysłanego przez Stalina z zadaniem przejęcia w Polsce władzy. Początkowo była wydziałem wewnątrz osławionego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jednostki chroniące najwyższych dostojników przez cały PRL podlegały ministrowi spraw wewnętrznych. Było tak od powołania właściwego Biura Ochrony Rządu w roku 1956 aż do dziś. Wynikało to z charakteru systemu politycznego i rozwiązań ustrojowych w PRL. Istotną zmianą po 1989 r. było formalne wyłączenie BOR ze struktur Służby Bezpieczeństwa. Po jej rozwiązaniu BOR funkcjonował w symbiozie z Nadwiślańskimi Jednostkami Wojskowymi, czyli wojskami specjalnymi podlegającymi szefowi MSW. W drodze ustawy z 2001 r. BOR stał się już osobną służbą. Również w nowej formule ustawowej BOR podlegał szefowi resortu spraw wewnętrznych, a więc pośrednio premierowi. W swojej dzisiejszej formule BOR uważany jest powszechnie za służbę specjalną, jednak ze względu na usytuowanie prawne i zależność od szefa MSW nie jest nią w pełnym tego słowa znaczeniu. Pamięć instytucji, a więc obowiązujące w niej procedury, zasady awansów, podział wewnętrzny, sposób realizacji zadań, praktyki wewnętrznego (i zewnętrznego) raportowania, sposób nadzoru świadczą o jej kondycji i zdolności do realizacji celów. O ile ocena skutków działań instytucji stricte wywiadowczych czy kontrwywiadowczych może być kwestią dyskusyjną, zwłaszcza dla obserwatorów niemających dostępu do wiedzy na temat całości jej działań, o tyle w wypadku na przykład grup uderzeniowych bądź ochronnych efekty widoczne są gołym okiem. Operacja odbicia zakładników może się udać bądź nie, a chroniony polityk może paść ofiarą zamachu lub nie. Efekty mówią same za siebie i tak jak wynik pracy trenera w piłce nożnej dają podstawę do oceny skuteczności działania zarówno samej instytucji, jak i jej kierownictwa.

Gruzja i archiwa WSI Z tego punktu widzenia dokonania Biura Ochrony Rządu w ostatnich latach nie wyglądają imponująco. Nieco zapomniana w posmoleńskiej atmosferze próba zamachu na Lecha Kaczyńskiego, do której doszło przy granicy z Osetią Płd., była koncertem niekompetencji biura, z którego nie wyniesiono żadnej lekcji. Strzały w kierunku kolumny prezydenta RP, jeśli już padły, powinny stać się podstawą poważnego zainteresowania państwa, niezależnie od tego, kto jest u władzy. Stało się jednak inaczej. Osławiony raport Centrum Antyterrorystycznego ABW na ten temat został – jak doniosła później „Gazeta Polska” – podstawą do objęcia prezydenta RP kontrolą operacyjną ze strony służb. Trudno ocenić jako sukces państwa przejęcie przez żołnierzy Żandarmerii Wojskowej archiwów Komisji Weryfikacyjnej WSI, która urzędowała w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, konstytucyjnego ciała doradczego prezydenta RP. Zgodnie z ustawą o BOR ochrona obiektów należących do prezydenta należy do obowiązków biura. Utrata kontroli przez prezydenta archiwum o kluczowym dla bezpieczeństwa państwa znaczeniu sama w sobie świadczy o iluzoryczności procedur chroniących głowę państwa.

Awans szefa BOR po śmierci prezydenta Skalę upadku szanowanej poniekąd instytucji oddają nie tylko horrendalne zaniedbania, do jakich dopuścił się BOR 10 kwietnia 2010 r., ale również suche zestawienie faktów. Na pokładzie zginęli: prezydent RP i jego małżonka (ustawowo chronieni przez BOR), były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski (ustawowo chroniony przez BOR). Na pokładzie znajdowali się również członkowie władz najwyższej konstytucyjnej władzy – Sejmu RP: wicemarszałkowie Krzysztof Putra i Jerzy Szmajdziński oraz wicemarszałek Senatu Krystyna Bochenek. Obrazu tragedii dopełnia śmierć na służbie dziewięciu funkcjonariuszy samej formacji. Utracono przy tym kamizelki kuloodporne, magazynki i broń, w którą owi funkcjonariusze byli wyposażeni. Dopóki tych dowodów nie zbadają instytucje państwa polskiego, dopóty szefowie BOR nie mogą spojrzeć w oczy podwładnym – zaniechali bowiem dociekania odpowiedzi na kluczowe dla każdego oficera pytanie, czy ich koledzy nie zginęli w boju. Nawet gdybyśmy nie dysponowali wiedzą na temat karygodnych zaniedbań dotyczących realizacji instrukcji HEAD w wypadku lotu do Smoleńska czy niewypełnieniu ustawowych obowiązków BOR dotyczących zabezpieczenia podróży zagranicznej prezydenta RP, to sam fakt śmierci tylu ochranianych osób powinien spowodować w BOR natychmiastowe zawieszenie całego kierownictwa biura, a także przeprowadzenie audytu oraz postępowania sprawdzającego. Zamiast tego szefa BOR Mariana Janickiego awansowano do stopnia generała, a nadzorującego go ministra spraw wewnętrznych i administracji postawiono na czele komisji mającej dojść przyczyn tego tragicznego zdarzenia.

Gierki polityczne generała W odpowiedzi na ujawnione przez prokuraturę dokumenty podnoszące wymienione kwestie obecne szefostwo BOR odpowiada... groźbą odtajnienia dokumentacji dotyczącej podróży prezydentów RP do Rosji wstecz od 1997 r. To zapowiedź kuriozalna i kompromitująca, o konsekwencjach daleko przekraczających wyobrażenia samych kierujących obecnie tą instytucją funkcjonariuszy. Publicznie zapowiadają bowiem oni ujawnienie wrażliwych danych, będących gratką dla wszystkich operujących na świecie wywiadów. Jednak ta kuriozalna zapowiedź, podobnie jak sekwencja posmoleńskich awansów, wynika właśnie z logiki funkcjonowania struktur bezpieczeństwa państwa w postkomunizmie. Szefowi BOR wydaje się bowiem, że jako generałowi i szefowi ważnej rządowej instytucji wolno mu metodami politycznymi prowadzić spór z prokuraturą. Podobnie jak Tomaszowi Arabskiemu wydawało się, że jest równym partnerem dla pochodzącego z powszechnych wyborów prezydenta i jako taki powinien mieć prawo weta w sprawie wyjazdów zagranicznych głowy państwa. Z jednej strony wysocy urzędnicy służb takich jak BOR zależni są od decyzji politycznych różnego szczebla, z drugiej jednak nadzorując na co dzień kierowców i oficerów ochrony najważniejszych osób w państwie, posiadają na ich temat dużą wiedzę. Wiedza ta w momentach zagrożenia bywa wykorzystywana, zgodnie jednak ze starym dowcipem o sikaniu do basenu dzieje się to raczej w formie dyskretnych, bezosobowych przecieków. Buńczuczna zapowiedź arbitralnego ujawnienia tajemnic dotyczących bezpieczeństwa polskich prezydentów ze strony skompromitowanego kierownictwa BOR jest bezczelnością przypominającą sikanie do basenu, z tym że z trampoliny.

Dziedzictwo Brygady Ochronnej, a nie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Historia służb specjalnych pokazuje, że instytucje, które nie wypełniają swoich zadań, podlegają zmianom strukturalnym. Być może kluczowym wnioskiem ze skali zaniedbań, jakich dopuściło się kierownictwo BOR oraz nadzorujący je politycy, zarówno przed, jak i po katastrofie smoleńskiej, jest konieczność ustawowego rozwiązania tej służby i powołania w jej miejsce nowej instytucji. Nowoczesnej służby specjalnej pozbawionej dziedzictwa sowieckiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a wyspecjalizowanej w neutralizacji zagrożeń i wyposażonej we wszelkie niezbędne do tego narzędzia prawne. Przypadające 12 czerwca święto BOR odwołuje się do przedwojennej tradycji Brygady Ochronnej. Służby powołanej po zamachu na prezydenta Narutowicza, która przez całą II Rzeczpospolitą zajmowała się ochroną najważniejszych dla Polski osób. Z podobnych powodów niewiele wcześniej powołana została do życia amerykańska Secret Service. Wśród wielu zadań związanych z odbudową bezpieczeństwa Polski jest również powołanie nowoczesnej służby czerpiącej z tradycji II RP oraz najlepszych światowych wzorców. Służby chroniącej państwo polskie i decyzji, jakich dokonują Polacy w demokratycznych wyborach. Michał Rachoń

Nominacja Kalemby ciosem w PO Eurosceptyk i jeden z najostrzejszych krytyków Platformy Obywatelskiej w Polskim Stronnictwie Ludowym. Od wczoraj członek rządu Donalda Tuska. Stanisława Kalembę, nowego ministra rolnictwa, chwalą politycy PiS. Platforma jest ostro podzielona w sprawie kandydatury. Wczoraj Donald Tusk powołał Stanisława Kalembę na nowego ministra rolnictwa. Zaskoczyło to polityków PO. – Ta nominacja jest dla nas trudna do przyjęcia. Przecież Stanisław Kalemba jest chyba największym krytykiem naszego rządu – mówi zastrzegający anonimowość prominentny polityk PO. – Po aferze z nagraniem taśm Serafina stosunki w koalicji bardzo się ochłodziły. Być może nominacja Kalemby jest takim ciosem Pawlaka wymierzonym w Tuska – dodaje nasz rozmówca. – To, że ktoś krytykuje Platformę Obywatelską, nie może nikogo dyskredytować – ripostuje w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” poseł Eugeniusz Kłopotek z PSL. Decyzję o powołaniu Kalemby nazywa „roztropną”. Lider ludowców, wicepremier Waldemar Pawlak nie chciał komentować ewentualnego konfliktu w koalicji. – To za poważny temat na taką rozmowę. Nie chcę o tym rozmawiać – powiedział Pawlak reporterowi „Codziennej” i wsiadł do limuzyny. Kandydatura Kalemby zaskoczyła polityków SLD. – Stanisław Kalemba w czasach koalicji SLD-PSL dał się poznać jako nieprzejednany eurosceptyk. Należał do grupy tych posłów Stronnictwa, którzy jak mogli, zniechęcali innych polityków tej partii do integracji z Unią Europejską. Frakcja Kalemby spowodowała, że mieliśmy wiele kłopotów przed akcesją do Unii. Nic mi nie wiadomo, by zmienił swoje szkodliwe nastawienie – mówi „Codziennej” były premier Leszek Miller, lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

– Jestem eurorealistą. Zawsze zabiegałem o to, żeby Polska była na równych prawach w Unii – przyznał w rozmowie z reporterem „Codziennej” nowy minister rolnictwa. Będę się starał, by dopłaty dla polskich rolników były na jak najwyższym poziomie – dodaje. To może być ogniwem zapalnym w stosunkach z premierem Donaldem Tuskiem, któremu opozycja i część polityków PSL – w tym Kalemba – zarzucali bezczynność w sprawie dopłat.

– Nowy minister nie jest do końca z mojej bajki – przyznał premier Donald Tusk pytany o sprawę przez reportera „Codziennej”. – Jednak jeżeli ktoś wchodzi do drużyny, musi zaakceptować reguły gry – dodał. Nowego ministra strofuje premier, gani szef SLD, bronią… politycy Prawa i Sprawiedliwości. – Stanisław Kalemba, obok posła Kuźmiuka i mnie, należał do frakcji broniącej polskiej racji stanu w PSL – mówi „Codziennej” Janusz Wojciechowski, europoseł PiS i były prezes PSL.

– Gdyby nie twarde stanowisko grupy ludowców przed wejściem do UE, nie byłoby ustawy o ochronie polskiej ziemi. SLD nie chciał jej wtedy uchwalać. Dzięki temu nie nastąpił masowy wykup polskich gruntów – dodaje inny były polityk PSL, dziś poseł Prawa i Sprawiedliwości Zbigniew Kuźmiuk. Politycy PiS obawiają się jednak, że choć nowy minister ma wysokie kwalifikacje, nie poradzi sobie w złym rządzie Donalda Tuska. Przemysław Harczuk, Maciej Marosz

Jaja coraz większe Przepraszam za ten cymes młodzieżowy, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy w związku z tym co dzieje się w Jarocinie. I nie chodzi mi o tamtejszą rozrywkę muzyczną. Chodzi mi o „ program społeczny” realizowany tam za nasze pieniądze, przez tamtejszy pośredniak państwowy. Chodzi o rowery.. I nie chodzi o Chiny, bo w Chinach przesiadają się na samochody, a przez lata komunizmu tam panującego, marzeniem każdego Chińczyka było mieć rower i budzik. Teraz chyba samochód, piękny domu i pełne konto- jak to w kraju rządzonym przez Komunistyczną Partię Chin. Może to tylko chiński NEP, ale jak na razie Chińczycy mogą się bogacić. Okazuje się, że nazwa może być myląca.. „Z uwagi na to, że w Jarocinie zlikwidowano PKS i są trudności z dojazdami, a program skierowany jest do młodzieży z terenów wiejskich pomyśleliśmy, że kupimy im rowery, którym będą mogli dojeżdżać do pracy”- powiedział pan Grzegorz Fengler, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy dla „Gazety Jarocińskiej”. Ach rowery! A dlaczego nie samochody dla bezrobotnych? Można było zacząć od hulajnog.Może tylko na razie rowery i tablety. Kupiono ich trzydzieści dla młodych , wykształconych z małych miast- za 415 000 złotych z rezerwy ministra pracy, a brakujące 237 000 złotych dołożył Jarocin z własnego budżetu. A nie lepiej ich było „ zatrudnić” w Powiatowym Urzędzie Pracy? Byłoby mniejsze bezrobocie wśród urzędników, ale większe wśród wszystkich pracujących w sektorze prywatnym. Można byłoby wszystkich młodych, wykształconych z małych miast –„ zatrudnić” w tamtejszym Powiatowym Urzędzie Pracy. W końcu w Jarocinie jest tylko 26 000 mieszkańców, a młodszych wykształcony z małego miasta jest oczywiście mniej.. Program będzie trwał pół roku, rowery i tablety zostały zakupione w drodze przetargu- jeden tablet za 2034 złote, a jeden rower za 1300 złotych. To chyba tanio. Gdybym był złośliwy to zapytałbym kupujących poprzez przetarg, dlaczego w przypadku zakupu tabletu występuje końcówka w przy zakupie wynosząca 34 złote, a w przypadku zakupu roweru- taka końcówka nie występuje.? Dlaczego mi to przeszło do głowy? Bo w jednym z programów propagandowych” Szkła kontaktowego”, pan redaktor Miecugow z Salonu, pokazał wystąpienie posłanki Prawa i Sprawiedliwości, pani Beaty Szydło, która podczas swojego wystąpienia sejmowego dzierżyła w dłoniach tablet, pardon- tabloid, pardon- tablicę z informacją o poziomie zadłużenia naszego Nieszczęśliwego Kraju na poziomie blisko 1 biliona złotych, ale bez uwzględnienia zadłużenia ZUS, Funduszu Drogowego, zadłużenia ” obywateli”, w międzynarodowych bankach, „obywateli” pomiędzy sobą i firm pomiędzy sobą. Będzie tego ze 6 bilionów złotych, a może już więcej, ale na pewno mniej niż „ obywatele” amerykańscy, których władze zadłużyły ich na 18 bilionów dolarów. W interesie banków! Chcę dodać, że nie wiem, czy posłanka Szydło przyjechała do Sejmu w tym dniu rowerem w ramach jakiegokolwiek programu.. I co ciekawe: obaj panowie dyskutujący nie zwrócili uwagi na poziom zadłużenia, do którego przyczyniły się wszystkie ekipy okrągłostołowe rządzące Polską, ale na trzy zera na końcu przedstawionego zadłużenia, składającego się z wielu liczb. Szczególnie Platforma Obywatelska machnęła nas na 300 miliardów złotych.(!!!!) A ponieważ cała ekipa Szkła Kontaktowego to sympatycy Platformy Obywatelskiej, to nie wypśnie im się ani słówko prawdziwej krytyki wobec swoich bożyszcze.. Może przestaną być sympatykami Platformy Obywatelskiej, jak będzie inny rozkaz.. Powiatowy Urząd Pracy w Jarocinie chce przychylić nieba wszystkim bezrobotnym biorącym udział w programie o darmowe rowery i tablety. Po pół roku uczestnictwa w programie rozdającym rowery i tablety, rower i tablet przechodzi na własność biorącego udział w programie. Oprócz tego bezrobotni, którzy załapali się na ten wspaniały program marnotrawny, mają zagwarantowane wiele rzeczy w związku ze szkoleniem. Zwycięzca przetargu musiał zapewnić szkolącym się w jeździe na rowerze i jadącym na rowerze z tabletem bezpiecznie z ograniczoną szybkością, bo radary też łapią rowery- jednego złapali gdzieś w Polsce- dostał mandat, nie wiem czy zabrali mu prawo jazdy na samochód, ale mandat dostał- zwycięzca przetargu musiał zapewnić wiele rzeczy. Między innymi zakwaterowanie w hotelu o standardzie *** lub wyższym w pokojach 2 osobowych i pełne wyżywienie- śniadanie, obiad, kolacja.. Co najmniej jedną wycieczkę krajoznawczą dla wszystkich uczestników szkolenia do miejscowości oddalonej co najmniej 100 km od miejsca odbywania szkolenia(???) A dlaczego tylko do 100km?Niech jadą na olimpiadę do Londynu!!! Autokar musi z klimatyzacją, musi być co najmniej jeden przewodnik, bilety wstępu oraz wyżywienie, między innym trzy kolacje integracyjne dla wszystkich uczestników szkolenia, bilbord, pardon- bilard, kręgielnię, saunę, siłownię, basen, ognisko i temu podobne rozrywki. Prawda, że nieźle się bawią bezrobotni w Jarocinie.. Jak nie ma pracy- to niech przynajmniej będzie weselej za pieniądze tych wszytych, którzy o *** hotelach nawet nie pomarzą, bo ich na to nie stać, ale stać za to bezrobotnych za ich pieniądze.. Ta pełna informacja wisi na korytarzu Powiatowego Urzędu Pracy w Jarocinie, a szkoda, że jeszcze bezrobotnym nie zafundowano agencji towarzyskiej- w ramach odstresowania się od bezrobocia. Wszystkich chętnych zapraszam do Jarocina. Tam, rozdają rowery i tablety, nie tak jak kiedyś na Placu Czerwonym- samochody. A potem okazało się , że rowery kradną . I tablety! Bezrobotnym trzeba oddać wszystko, żeby ani przez chwilę nie pomyśleli o pracy, bo jak przestaną być bezrobotnymi- to żegnajcie przywileje.. Nikt nic nie dostanie tylko będzie musiał pracować.. Rozdać wszystko, tak jak w 2001 roku, pan dyrektor Witold Kulesza , szef Głównej Komisji ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu( 2000- 2006)- rozdał Niemcom wszystkie akta zbrodni niemieckich w Polsce. Ot tak sobie- oddał! I w tym samym roku dostał od Niemców Krzyż Zasługi Republiki Federalnej . Ale przedtem był stypendystą niemieckiej Fundacji im Aleksandra Humboldta (???) Jak to wszystko ładnie się układa w określoną całość? Ma jeszcze żonę Ewę Kuleszę.. Ale żeby szkolić bezrobotnych w jeździe na rowerach z tabletami pod pachami – to dopiero jest pomysł. I niewiele to wszystko kosztuje, a ile bezrobotni mają przyjemności.. W końcu też im się od życia coś należy.. No i od podatników- od tych najbardziej. Zawsze dziwi mnie , że w ministerstwach mają ciągle jakieś rezerwy pieniężne. .A pan premier Donald Tusk szuka oszczędności przed zbliżającym się „ kryzysem’, którego jest współautorem. Ale nie tam szuka, gdzie one są. Tylko tam, gdzie już ich jest mało. To znaczy w kieszeniach podatników ogałacając rynek z pieniędzy.. Zgodnie z biblijną zasadą że „ szukajcie a znajdziecie”. No i szuka! A jaja coraz większe, socjalizm się pogłębia, walka o stołki się zaostrza jak to w socjalizmie biurokratycznym. I będzie coraz weselej, bo rezultat tych idiotycznych rządów będzie miał swój finał.. I to nie w niezawisłym sądzie, przed którym powinni stanąć wszyscy, którzy doprowadzili Polskę do takiego wariactwa..

Będzie finał w życiu! A my będziemy ofiarami tego finału.. WJR


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
816
364 816 83 001
816
816
816
816
816
20030831154724id#816 Nieznany
816
816
I ACa 816 13
(11280) uj ekonomia 1 popyt i podazid 816 ppt
816
marche 816 p
JMLAB COBALT 816
456 Tekst artykułu 816 1 10 20200120

więcej podobnych podstron