859

UKŁAD Wszystkim chyba wiadomo, Polska jest krajem rządzonym przez UKŁAD, który powstał w rezultacie negocjacji Okrągłego Stołu. Komuniści / PZPR, którzy rządzili krajem na zlecenie i pod nadzorem Moskwy, od czasów II WŚ – oczywiście nie chcieli pokojowo oddać władzy. Zdając sobie jednak sprawę, że ZSRR i cały system kontroli krajów „Demokracji Ludowej” -(RWPG, Układ Warszawski) - rozpadał się i bankrutował - ludzie upadającego reżimu, chcieli zapewnić sobie przyszłość (a przy okazji bezkarność). Musieli pójść na sterowany kompromis. (Nie mogąc więcej liczyć na „bratnią” pomoc wschodniego sąsiada. Partia, to przecież też ludzie i określone grupy interesów - jednocześnie przeżywała kryzys tożsamości i ideologii). Ruch Solidarności, powstający spontanicznie, na bazie autentycznego, masowego protestu społecznego był najprostszym akceptowalnym, a także pokojowym rozwiązaniem. Wiadomo rewolucja, zagrażała przelewem krwi, nawet szafotem (w dodatku dla własnych towarzyszy), jak również potencjalną utratą majątku, wpływów. Trzeba było działać szybko, zdecydowanie i kreatywnie. Znaleźć rozwiązania gwarantujące przyszłość Partii, jej interesów. Należało zadowolić rozmaite grupy nowopowstających interesów, a wprost koniecznym było uzyskać akceptację „międzynarodówki finansów i wpływów” - dla powstającego UKŁADU. Pierwszym zadaniem była „infiltracja”, masowego Ruchu Solidarności – za pomocą własnych ludzi, własnych propozycji, rozwiązań, ideologii. Pojawili się więc nieprzypadkowo – Kuroń, Michnik, Gieremek & S-ka (od dawna „działacze opozycji” – z góry określonymi zadaniami). Przypadkowo tej samej nacji – oczywiście pod wielkimi hasłami: „Wolność i demokracja”; „Rewolucja dla dobra Polski i społeczeństwa”. Najlepszy sposób manipulacji opinii publicznej. Zaproponowano obrady „Okrągłego Stołu” – zaproszono łaskawie, opozycję do dyskusji na temat przyszłego podziału władzy. Opozycja połknęła haczyk z przynętą – zwaną władzą. Ludzie skupieni wokół Lecha Wałęsy, wywodzący się z kręgów Związków Zawodowych, nie mieli zielonego pojęcia- (co to wszystko znaczy i w czym biorą udział). Byli typowym związkiem żądaniowym - mieli roszczenia dotyczące głównie codziennych potrzeb życiowych. Trzeba było więc umiejętnie „dorzucić” Solidarności również wiele innych haseł typu: Demokracja, Wolne Wybory, Wolny Rynek, Kapitalizm, NATO, UE. Naprawdę chyba NIKT z ZZ Solidarność (lub niewielu) rozumiało znaczenie reform, a tym bardziej jak to wszystko zrobić, wprowadzić w życie. Bardzo szybko zgodzono się więc (za rekomendacją doradców Związku) na fachowców od transformacji ustrojowej, finansowej i ekonomicznej. Oczywiście z USA. Wiadomo „dobre bo Amerykańskie” – Sami Swoi. W rezultacie tego przedziwnego dialogu historii - dziejowej mikstury pazerności i przebiegłości przegranych (będących w sytuacji bez wyjścia) oraz roszczeń i chciwości (przy całkowitym braku doświadczenia) dyletantów, wchodzących strajkami na scenę historii - powstał (został stworzony) UKŁAD. Przegrani, odgrywając rolę męczenników (Judaszów), zaproponowali, więc „przy wódce” dyletantom, pomoc kolesiów „ekspertów” – z zagranicy. Nie można było doradców posądzać o złe zamiary - pochodzili z kraju sukcesów, ojczyzny wolnego słowa i rynku – USA. Zawsze otoczonych wśród Polaków mitem raju ziemskiego. Po za tym mieli kasę, mieli czym zapłacić – za usługi konsultingowe i wyprzedaży. Chronił ich też immunitet własnego kraju i Prawa. A ci eksperci z Ameryki (i UE Niemiec) nie mogli wprost uwierzyć sposobności. Ofiarowano im niedoświadczoną ale chętną na wszystko dziewicę – zwaną Polską. Takiej okazji, wytrawni koneserzy Burdelu o nazwie Świat (Globaliści z NWO) – nigdy nie mieli. A więc zabrali się ostro do roboty. W rezultacie ostatnich 23 lat wzięli wszystko, co było do wzięcia - na Polskim stole. Wszystko na kredyt, którego sami udzielili (tzn. wydrukowali). I tak mamy rok 2012. Nadchodzi godzina prawdy. Patrząc na tę historię wstecz, coraz bardziej staje się oczywiste - jak wielki błąd popełniła Solidarność. Jak bardzo dała się oszukać i zmanipulować. Owszem, przeprowadzono niby „pokojową rewolucję”, rozwiązano RWPG, Układ Warszawski, wojska Armii Czerwonej – opuściły Nasz Kraj – ale co z tego, jakim kosztem? Czy tak naprawdę zmieniono losy i sytuację Polski na lepsze? A jeżeli tak to na co – na obecną rzeczywistość??? Ceną, którą musiał zapłacić UKŁAD – za realizację swoich celów, tak jak to coraz bardziej staje się oczywiste – była sprzedaż POLSKI. A to jest ZDRADA NARODOWA!!! Winni Zdrady Narodowej, zdają sobie sprawę z odpowiedzialności. Na wszelki wypadek szykują się na stanowiska w Brukseli. Mając nadzieję, że TAM ich obronią. Oczywiście wszystko zrobiono starannie, stopniowo, bez rozgłosu. Tak by obywatele, Polacy nie zauważyli lub zorientowali się, kiedy już będzie za późno, w sytuacji bez wyjścia. Warto byłoby podać listę uczestników „Okrągłego Stołu”. Ale większość ją zna. Szkoda czasu. Ci ludzie, przecież w większości funkcjonują w dzisiejszej rzeczywistości politycznej. Stworzono najpierw Unię Demokratyczną. Razem z KLD, przekształcono w Unię Wolności, następnie w Platformę tzw. Obywatelską – razem z jej odpryskiem Ruchu Palikota. UKŁAD stworzył wszystkie inne, znaczące partie,(w ramach pluralizmu politycznego), które dopuścił do wspólnego koryta SLD, PSL i…oczywiście PiS (Porozumienie Centrum). Wbrew temu co twierdzi znaczna grupa fanatyków wyborców – Pana Prezesa Kaczyńskiego. Nawet krótkotrwały zryw społeczny spoza Układu - jakim był AWS - po pierwszych sukcesach wyborczych, zupełnie z niewiadomych powodów - poszedł w koalicję z UW, która szybko go zdominowała. Wkrótce potem AWS został przez Układ zniszczony i zapomniany. Obecnie (właściwie od 1989 roku) UKŁAD kontroluje wszystko. A więc politykę, gospodarkę, media, spółki Skarbu Państwa - oczywiście tak długo jak one są jego własnością. UKŁAD kontroluje Ordynację Wyborczą (liczy głosy), aby Broń Boże Nikt nie zakłócił sielanki rządzących. Bo przecież NIKT (spoza) - tak naprawdę nie wie Co, Jak i Kiedy zrobić dla kraju. Układ kontroluje Sejm, Aparat i Instytucje Władzy Państwa – aby NIKT nie popełnił grzechu pychy, ingerencji w działania jedynie słusznej opcji Władzy – z namaszczenia i za akceptacją UKŁADU, który rozdaje stanowiska Administracji Państwa - rozbudowanej do 700,000 osób. (To przecież przynajmniej tyle samo lub 3 razy tyle gwarantowanych głosów wyborczych). Układ mianuje władze spółek i administracji RP – obsadzając je nie fachowcami, ale własnymi ludźmi. Wszystko oczywiście dla dobra kraju. Układ przejął kontrolę mediów i Środków Masowego P........ - tak, aby nie było destruktywnej krytyki UKŁADU.

UKŁAD jest krajową organizacją para-mafijną obejmującą wszystkie struktury administracji – finansowanych oczywiście…ze Skarbu Państwa. To wszystkie (bez wyjątku Partie Polityczne): PO; PiS; PSL, SLD; RPP + powiązana z nimi, stale powiększająca się administracja Państwa. Układ jest powiązany z grupą oligarchów biznesu. W ramach UKŁADU wszystkie pozostające pod wpływem rządzących spółki Skarbu Państwa oraz mediów – są obsadzane ludźmi Układu

Układ nie może dopuścić jakiejkolwiek alternatywy politycznej czy społecznej do władzy – bo to groziłoby nieobliczalnymi skutkami destrukcji gospodarczej kraju i krach demokracji – rodem z UE.Układ dba o kasę dla swoich, wszelkimi dostępnymi metodami, jednocześnie eliminując inne możliwe źródła finansowania dla ewentualnej opozycji czy alternatywy politycznej. Nie przypadkowo UKŁAD przekazał kontrolę sektora finansowego w obce, niepolskie ręce. Przekazał im także prawo emisji pieniądza dłużnego. Przecież tylko ONI się na tym znają – od lat. A w ten sposób Polska może uniknąć ksenofobii opartej o podteksty Wielkiej Polski. UKŁAD robi wszystko aby całkowicie kontrolować życie Polaków za pomocą pieniądza, banków i mediów. Cały ten UKŁAD, sprzedał Polskę - (majątek Narodowy), lub przekazał za przysłowiowe grosze Banki i Handel – w ręce obcego kapitału. Na polecenie Brukseli, UKŁAD zlikwidował przemysł (np. stoczniowy, ciężki, rybołówstwo) oraz jest na dobrej drodze do zniszczenia Polskiego rolnictwa. Wszystko oczywiście w ramach pogłębiającej się integracji w ramach Unii Europejskiej. Taki jest właśnie bilans osiągnięć UKŁADU w ostatnich 23 latach.W rezultacie działań UKŁADU – Polska w najbliższym czasie, utraci suwerenność finansową a co za tym idzie terytorialną. Polska jako niezależny kraj przestanie istnieć. Mam wielką nadzieję, że te ponad 50% obywateli, którzy nie chodzą na wybory – jeszcze to wszystko obchodzi i interesuje. ŻE większość Polaków to jednak jeszcze interesuje. Aby jednak odwrócić nieuchronność upadku Rzeczpospolitej – należy w pierwszej kolejności rozwalić i rozliczyć obecny UKŁAD. Wspólnymi siłami jest to zawsze możliwe. Ryszard Opara

"PAŃSTWO POLSKIE I JEGO RZĄD FAKTYCZNIE PRZESTAŁY ISTNIEĆ" Charakterystyczną reakcją na fakt agresji 17 września było kompletne zaskoczenie polskich władz wojskowych i cywilnych, które pomimo alarmujących informacji o niebezpieczeństwie ze Wschodu nie rozpatrywały ich w kategoriach realnego zagrożenia. Stanisław Swianiewicz, późniejszy więzień Kozielska, cudem ocalony od dołów katyńskich, tak wspominał miesiące poprzedzające atak ZSRR:

„Niemal wszędzie Polsce standardową odpowiedzią na uwagę, że w razie wojny Sowiety nas mogą zaatakować, było, że< Rosja jest wielka i żadnych dodatkowych terenów nie potrzebuje>. Powtarzali to politycy, dziennikarze, wyżsi wojskowi, profesorowie uniwersytetów, ludzie, którzy zdawałoby się, musieli znać historię Polski i dzieje rozbiorów.

[…]Wszyscy zdawali się oczekiwać pomocy sowieckiej w razie wojny z Niemcami”.Na podobny sposób myślenia wśród władz i społeczeństwa polskiego miała zapewne wpływ wyrafinowana polityka rządu ZSRR w pierwszych dniach września. Otóż po wybuchu wojny polsko – niemieckiej Stalin starał się zachować pozory życzliwej neutralności, mamiąc obietnicami wsparcia materialnego walczącej armii polskiej, o czym doniósł minister Beck:

„Zachowanie ambasadora sowieckiego nie pozostawiło nic do życzenia, zdradzał on nawet chęć rozmów, co do możliwości dowozu pewnych towarów przez ZSRR”. Kiedy 11 września ambasador ZSRR Szaronow pospiesznie opuszczał Polskę, pod pretekstem słabej łączności z Moskwą, po raz kolejny zapewniał Becka, że „sprawy różnych dostaw są aktualne, dał wyraz swemu optymizmowi co do rozszerzenia dostaw sowieckich do Polski”. Jednak plany sowieckich władz były od dawna już ustalone,a Stalin nie zamierzał ich zmieniać. Noc z 16 na 17 września 1939 okazała się przełomową w dziejach Polski. O godzinie drugiej nad ranem, do wicekomisarza spraw zagranicznych ZSRR Władimira Potiomkina został wezwany ambasador Polski w Moskwie Wacław Grzybowski. Spotkanie to miało niezwykle dramatyczny przebieg. Po przybyciu ambasadora Grzybowskiego Potiomkin zakomunikował, iż pragnie mu odczytać tekst noty rządu radzieckiego podpisanej przez Mołotowa, która zawierała uzasadnienie akcji radzieckiej przeciwko Polsce. Nota, uprzednio zredagowana przez Stalina w porozumieniu z Schulenburgiem, kłamliwie donosiła, iż:

„ …państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć”, wobec czego ZSRR uznał za nieważne układy zawarte z Polską. Ponadto rząd radziecki nie może pozostawić ”pobratymców Ukraińców i Białorusinów na pastwę losu”, dlatego też wydał rozkaz , aby Armia Czerwona przekroczyła granicę i „wzięła pod ochronę życie i mienie ludności Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi”. Atak regularnych oddziałów Armii Czerwonej poprzedziły intensywne działania grup sabotażowo – dywersyjnych, organizowanych na terenach polskich Kresów Wschodnich przez wywiad radziecki. Działania te miały na celu przygotowanie terenu poprzez zajęcie strategicznych celów, jak wiadukty, mosty, węzły łączności, a także blokowanie koncentracji i dyslokacji polskich jednostek. Szczególnie penetrowane przez wywiad sowiecki były pododdziały KOP. Zmasowane uderzenie Armii Czerwonej na Polskę nastąpiło w niedzielę 17 września o godzinie 5.00 nad ranem czasu moskiewskiego ( 3.00 czasu polskiego) na całej długości granicy od Dźwiny po Dniestr. Armie dwóch Frontów: Białoruskiego i Ukraińskiego, zgodnie z otrzymanymi rozkazami w dniach 15 i 16 września, miały zająć ważne obiekty militarne na terytorium Polski poprzez skoncentrowane uderzenia. W ślad z wojskami sowieckimi podążały oddziały NKWD zatrzymując i likwidując osoby uznane za antyradzieckie, mogące utrudniać umacnianie władzy radzieckiej na zdobytych terenach. Pierwszy impet uderzenia Armii Czerwonej w dniu 17 września wzięły na siebie oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza, odgrywające rolę formacji osłonowych, które podejmowały często nierówną walkę z najeźdźcą. Żołnierze KOP –u, po rozpoznaniu wojsk nieprzyjaciela, decydowali się na desperacką obronę, częstokroć zadając wojskom sowieckim duże straty. Jak pokazuje szereg relacji z tamtych dni żołnierze KOP zachowali się zgodnie z honorem żołnierskim, nie mając wątpliwości, co do intencji wroga. Jeden ze świadków tamtych wydarzeń wspomina, iż dnia 17 września o godzinie 4.00 nad ranem wojska sowieckie wkroczyły do Polski, lecz:

„Nasi żołnierze nie dali się zaskoczyć. Przywitali bolszewików ogniem, ale walka była nierówna. Bolszewików były bataliony, a z naszej strony kilka dwuosobowych patroli. […] ranny w obie nogi erkaemista zacisnął je paskiem od spodni i bronił się do wyczerpania amunicji. Młody porucznik – tylko w koszuli- biegł z kwatery prywatnej do strażnicy. Prawie u celu został osaczony przez napastników. Położył trupem trzech. Został zadźgany bagnetami (swołocz ubił komandira.)”. Zgodnie z rozkazami sowieckie Wojska Ochrony Pogranicza NKWD bezwzględnie rozprawiały się z polskimi strażnicami, dokonując okrążenia placówki, a następnie zmasowanego ataku. Po stoczeniu walk granicznych z wojskami KOP, Armia Czerwona posuwała się w głąb terytorium polskiego, gdzie powstawały, często spontanicznie organizowane punkty oporu Polaków. Do walk o największym nasileniu doszło na północnym odcinku frontu. Uporczywe walki toczyła na Polesiu, Wołyniu i Lubelszczyźnie grupa dowódcy KOP gen. Wilhelma Orlika-Ruckemana, która stoczyła kilkadziesiąt bitew, w tym dwie największe pod Szackiem i Wytycznem. Należy zaznaczyć, że była to najdłużej walcząca z Sowietami polska formacja wojskowa. Bitwą pod Kodziowcami (21/22 września) wsławił się 101 pułk ułanów, który powstrzymał na kilka godzin miażdżące siły radzieckie, umożliwiając tym samym przejście na Litwę zagrożonej Samodzielnej Grupy „Wołkowysk” gen. Przeździeckiego. Również Nowogródzka Brygada Kawalerii generała Andersa dzielnie walczyła z bolszewikami, z którymi zetknęła się pod Dernakami. Grupa Andersa została osaczona pod Hrubieszowem wspólnymi siłami niemiecko-radzieckimi. Generał Anders, ciężko ranny, dostał się do niewoli sowieckiej 29 września. Na słowa największego uznania zasługują obrońcy Grodna, którzy nie ulegli kapitulanckiej propagandzie i dzielnie stawiali opór 20 i 21 września. Należy zaznaczyć, że w Grodnie wojsko polskie było ofiarnie wspomagane przez mieszkańców, szczególną rolę odegrała młodzież szkolna. Podczas obrony Grodna wsławił się wiceprezydent Roman Sawicki, organizując kopanie rowów, wznoszenie zapór przeciwczołgowych oraz zagrzewając do walki mieszkańców. W odwecie za bohaterską postawę miasta, Sowieci wymordowali ponad 130 uczniów, wielu oficerów, podchorążych i policjantów. Terror objął cały powiat grodzieński i okolice. Nauczycielka z Grodna opisując bohaterską obronę miasta przywołała makabryczną scenę:

„Na łbie czołga rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie po żelazie. Widzę tylko oczy dziecka pełne strachu i pełne męki”. Martynka

Żydzi izraelscy niechaj żyją długo i szczęśliwie! Wielkie emocje wywołał Günter Grass swoim wierszem opublikowanym w kwietniu na łamach lewicowo-liberalnej „Süddeutsche Zeitung”, a zatytułowanym „Wszystko, co musi zostać powiedziane”. Oskarżył w nim rządzących Izraelem, że chcą dokonać ataku atomowego na Iran, innymi słowy, dokonać „ostatecznego rozwiązania kwestii perskiej”. Niektórzy komentatorzy pośpiesznie wyciągnęli z tego wniosek, że utwór jest przejawem „antysemityzmu esesmana”, bo jak wiemy, w młodości Grass służył przez pewien czas w jednostce Waffen-SS. Wydaje się jednak, że raczej zachodzi tu klasyczny przypadek dotarcia lewicowca na pozycje antysyjonistyczne (antyizraelskie). Ten lewicowy antysyjonizm jest logiczną konsekwencją struktury ideologiczno-politycznej przyjętej przez lewicę. Pokazał to już dawno lewicowy aktywista z Izraela Jeff Halper, który w znanym artykule „Izrael jako przedłużenie Imperium Amerykańskiego” skonstatował ze smutkiem, że tragizm historycznego procesu spowodował przesunięcie się Izraela jako całości na prawo, co przejawia się m.in. w strategicznym sojuszu establishmentu izraelskiego z chrześcijańską i neokonserwatywną prawicą w USA. Izrael, twierdzi Halper, odnosi korzyść ze wzmocnienia prawicy w USA i wszędzie w Europie i jest dzisiaj jednym z ważnych centrów mobilizacji na skalę globalną prawicowych sił ideologicznych i politycznych. Dodajmy na marginesie, że traktowanie Izraela jako protektoratu Stanów Zjednoczonych nie jest niczym nadzwyczajnym, to standardowa teza np. Noama Chomsky’ego, będąca poniekąd recyklingiem poglądu starej lewicy trockistowskiej i socjalistycznej, która uważała, iż ruch syjonistyczny jest manipulowany przez brytyjskich imperialistów, potrzebujących Żydów w Palestynie, aby móc realizować swoją politykę „dziel i rządź”. O tym, czy Izrael jest protektoratem USA, można dyskutować, natomiast raczej bezdyskusyjna jest teza, że izraelska klasa rządząca, aby egzystować, potrzebuje zewnętrznego zasilania. Już dawno temu w swoim słynnym tekście „o klasowym charakterze Izraela”, ogłoszonym w „New Left Review” w 1971 r., Haim Hanegbi, Mosze Machower i Akiva Orr pisali, że biurokracja państwowo-partyjna w Izraelu utrzymuje się z pomocy udzielanej przez Waszyngton i z darowizn amerykańskich Żydów, które można odpisywać od podatku. I nic w tej materii się nie zmieniło: Zev Golan z konserwatywno-liberalnego Institute for Advanced Strategic and Political Studies w Jerozolimie głosi od dawna, że „cały kraj jest na zasiłku”, pozwalającym sfinansować posady dla biurokratów, partyjnych i związkowych funkcjonariuszy, generałów i rabinów („na zasiłku” są też – co oczywiste – funkcjonariusze Autonomii Palestyńskiej). Według obliczeń Instytutu od lat jedna siódma produktu krajowego brutto Izraela pochodzi z takich czy innych datków, co jest ekonomicznie katastrofalne, zapobiega reformom, powoduje inflację, marnotrawstwa i obniżenia konkurencyjności. Warto w tym kontekście przypomnieć opinię Alvina Rabushki na temat pierwszego transferu finansowego do Izraela, mianowicie niemieckich reparacji wojennych, które – jego zdaniem – umożliwiły lewicowym syjonistom sfinansowanie wizji socjalistycznego Izraela. Lewicowy antysyjonizm (i prawicowy prosyjonizm) jest efektem ukształtowania się zasadniczych frontów globalnej konstelacji „geoideologicznej”, która wytworzyła się w ostatnich 25 latach. To, że antysyjonizm stał się składnikiem politycznej ideologii obozu lewicy, nie wynika wcale z „antysemityzmu”, ale ma swoje źródło w obiektywnej konfiguracji ideowo-politycznej: jeśli bowiem Izrael jako całość (niezależnie od swojego charakteru „socjalistycznej Sparty”) znajduje się wewnątrz obozu światowej prawicy, stanowiąc przedłużenie Imperium Americanum, będącego bastionem światowego kapitalizmu, to antyimperialistyczna i autentycznie antykapitalistyczna lewica musi dziś być „antysyjonistyczna”, bo inaczej przestanie być antyimperialistyczną i antykapitalistyczną lewicą. Tacy twardzi lewicowcy jak James Petras i Roger Garaudy czy u nas Paweł Michał Bartolik, Zbigniew Marcin Kowalewski, Przemysław Wielgosz i Stefan Zgliczyński są więc rzeczywiście konsekwentnymi, integralnymi lewicowymi antykapitalistycznymi antyimperialistami, natomiast lewicowi prosyjoniści zdradzają lewicę, przechodząc na stronę kapitalizmu i imperializmu. Formułowany niekiedy wobec lewicowych antysyjonistów zarzut, że reprezentują oni „antyimperializm głupców” pochodzi z repertuaru imperialnej propagandy, która wrogów imperium określa rutynowo mianem „głupców”, „chorych psychicznie”, „złoczyńców” etc. Podejrzenia, że powodują nimi „antyżydowskie resentymenty”, to wytwór dziecinnego podejścia do polityki; tu idzie o przemyślany i dojrzały wybór ideowo-polityczny autentycznych reprezentantów antyimperialistycznej i rzeczywiście, a nie pozornie antykapitalistycznej lewicy, zgodny z logiką globalnej walki polityczno-ideologicznej. Tę nową konstelację geoideologiczną dawno wyczuli polscy prawicowcy, na przykład publicysta i członek redakcji kwartalnika „Stańczyka” Arkadiusz Karbowiak z Opola. 10 lat temu na łamach dwumiesięcznika „Arcana” ogłosił on artykuł „Intifada”, który uznać można za manifest polskiej prosyjonistycznej prawicy. Izrael jawi się u niego jako wcielenie konserwatywno-narodowej Arkadii, która, według Karbowiaka, powinna „być miła sercu każdego człowieka prawicy, a nie być przedmiotem niewybrednych ataków, którym początek dał stalinowski jeszcze Związek Sowiecki”.Po lekturze takich tekstów jak „wiersz” Grassa dojść można do przekonania, że konsekwentna obrona polityki Izraela możliwa jest dziś wyłącznie z pozycji prawicowo-konserwatywnego realizmu politycznego, nigdy z pozycji lewicowych. Tylko twarda, konserwatywno-narodowa prawica wolna od „trzecioświatowych nostalgii”, rację stanu i bezpieczeństwo obywateli stawiająca ponad mętną ideologię praw człowieka, uznająca „prawo podboju”, niedająca się zastraszyć zarzutami „rasizmu”, „ksenofobii” etc. może być przydatna dla Izraela. Establishment izraelski wie o tym od dawna, i wie też, że światowa lewica jest już dlań stracona. Przed kilku laty na łamach pisma „Obywatel”, (na którego łamach od czasu do czasu publikowałem) pewien trockista, lewicowy syjonista i mieszczański antyfaszysta w jednej osobie z sobie tylko wiadomych powodów zaliczył mnie – nie przytaczając rzecz prosta żadnych argumentów na poparcie swojej opinii – do „prawicowych antysyjonistów”, ponieważ rzekomo „neguję prawo Izraela do istnienia”. Zgoda, udaję tylko, że nie wiem, jakie były powody: po prostu wykonywał władczy gest kontrolera dyskursu, chcąc mnie ideologicznie i politycznie stygmatyzować i wykluczyć z publicznej debaty, co mu po latach wspaniałomyślnie wybaczam. Nie powstrzymuje mnie to jednak przed stwierdzeniem, że w warstwie merytorycznej jego zarzut był idiotyczny. „Państwo Izrael”, podobnie zresztą jak „Państwo Polskie” i każde inne, jest wielką abstrakcją. Mniejszą abstrakcją natomiast jest klasa rządząca. „Prawo” do istnienia (czyt. do rządzenia) bierze ona z własnego nadania, a to „prawo”, opłacani przez nią „intelektualni ochroniarze”, uzasadniają różnymi – mniej lub bardziej pomysłowymi – formułami legitymizacyjnymi („z Bożej łaski”, „z woli narodu”, „z woli ludu” etc.). „Posądzanie” mnie, com z mlekiem matki wyssał teorie władzy Makiawela, Hobbesa, Pareto, Moski, Michelsa, Schmitta, Jouvenela, Rothbarda, Hoppego, że nie wspomnę Charlesa Tilly’ego i jego słynnego tekstu „War Making and State Making as Organized Crime”, o to, że kwestionuję „prawo” jakiejś klasy panującej do „istnienia”, czyli rządzenia, jest kompletnym nieporozumieniem. Ma izraelska klasa panująca siłę, to ma „prawo do istnienia” – nie ma siły, to i „prawa” nie ma.

Wspomniany lewicowy syjonista, nota bene politycznie naiwny jak dziecko, zarzucił mi także sympatie do rewizjonizmu historycznego w odniesieniu do II wojny światowej; widocznie do jego lektur nie trafił nigdy artykuł „Auschwitz albo wielkie alibi”, który na łamach pisma „Programme Communiste”, teoretycznego organu Międzynarodowej Partii Komunistycznej, opublikował w 1961 roku jej działacz Amadeo Bordiga (1889-1970), jeden z założycieli Włoskiej Partii Komunistycznej, ten sam, którego Lenin krytykował w „Dziecięcej chorobie «lewicowości» w komunizmie”. Inny przedstawiciel tzw. lewicy komunistycznej Gilles Dauvé rozwinął tezy Bordigi w tekście „Od eksploatacji w obozach koncentracyjnych do eksploatacji obozów koncentracyjnych” („La Guerre sociale”, czerwiec 1979). Tematyką tą zajmowali się również lewicowcy tacy jak Pierre Guillaume, członek grupy Socjalizm albo Barbarzyństwo, którą opuścił wraz z J.-F. Lyotardem, aby stworzyć czasopismo „Władza Robotnicza” czy coś w tym rodzaju. Ponadto anarchotrockiści (towarzysze naszego trockisty-syjonisty) – Serge Thion, Gabriel Cohn-Bendit i inni. A wszystko z błogosławieństwem Jego Wysokości Noama Chomsky’ego. Wiele z tych tekstów zawiera niesłychanie brutalny atak z lewa na mieszczańsko-burżuazyjny antyfaszyzm (idealnie ucieleśniany przez naszego trockistę-syjonistę). Bo kiedy marksista Amadeo Bordiga (autor powiedzenia: „Antyfaszyzm to najgorszy produkt faszyzmu”) pisze, że burżuazyjni demokraci wznoszą górę z Żydów pomordowanych przez narodowych socjalistów, żeby za górą tych trupów ukryć własne, przeszłe i teraźniejsze, zbrodnie, kiedy Dauvé potępia antyfaszystów, jako lokajów burżuazyjnego państwa i stwierdza, że pokazują oni bez przerwy w mediach dawne obozy koncentracyjne po to, żeby robotnicy, dzisiaj eksploatowani przez kapitalistów, mogli sobie gratulować, jakie to szczęście ich spotyka, że nie trafili do tych obozów – to każdy przyzna, iż mogło to zrobić wrażenie. I kazało zastanowić się nad motywami eksploatowania w aktualnej polityce historycznej Europy i USA zbrodni i okrucieństw okresu II wojny światowej. Nasz trockista-syjonista zaliczył mnie do „rewizjonistów” chcących delegitymizować Państwo Izrael. Jaki tam ze mnie za „rewizjonista” w porównaniu z Arthurem Koestlerem i jego Trzynastym plemieniem czy z takimi historykami jak Thomas L. Thompson, Philip Davies, Niels Peter Lemche i Israel Finkelstein, według których biblijny Izrael, biblijna etniczność izraelska, Abraham, Jakub i Mojżesz, exodus z Egiptu, Ziemia Obiecana i jej podbój, królestwo Dawida i Salomona to literacko-teologiczne mity. To dopiero jest delegitymizowanie Państwa Izrael, którego geograficzna lokalizacja zależy wszak od wiarygodności biblijnego przekazu! Na dokładkę wymienić można jeszcze Shlomo Sanda z jego „wynalezionym narodem żydowskim”. To są dopiero rewizjoniści, nie to, co ja, com taki czy inny detal historii XX wieku próbował korygować. Pragnę bardzo stanowczo oświadczyć, że nie utożsamiam się ani ze „Sprawą palestyńską”, ani ze „Sprawą izraelską”, bo z żadną „Sprawą” się nie utożsamiam. Mam tylko kilka swoich własnych, małych spraw do załatwienia. Gdyby jednak ktoś koniecznie chciał wiedzieć, „po czyjej stronie jestem”, czyj, że sparafrazuję heretyka Pelagiusza, „cudzy ból czuję jak swój własny” i „żałość”, jakich ludzi „wzrusza mnie do łez”, to na pewno ból i żałość zarezerwowałbym dla cywilów ginących od takich czy innych kul, rakiet i bomb – w autobusach, w kawiarniach, pod gruzami. Dla tych żydowskich dziewcząt i chłopców, których rządzący na trzy lata wcielają przymusowo do wojska, żeby mieli okazję „słodko i z honorem” umrzeć za ojczyznę, dla tych młodych Palestyńczyków i Palestynek, wysyłanych na śmierć i manipulowanych przez ich politycznych bossów z Hamasu, Fatahu czy innej uzbrojonej koterii, którzy też chcą rządzić, kontrolować, nadzorować, indoktrynować (po dalszy ciąg odsyłam do Proudhona). Ale, wyznam całkiem szczerze, nie wzrusza mnie do łez, ba, w ogóle mnie nie wzrusza, los panów prezydentów, panów generałów, panów premierów, panów ministrów, panów liderów, panów szejków, panów szefów „brygad męczenników” i ich protektorów. Groteskowo niekiedy wyolbrzymione oskarżenia kierowane pod adresem władz Izraela i stosowanie podwójnych standardów – surowych wobec Żydów, mniej surowych wobec Arabów – to po części niezamierzony efekt propagandy izraelskiej, która, żeby zyskać poparcie moralno-polityczne w USA i Europie, przedstawia Izrael, jako „jedyną liberalną demokrację na Bliskim Wschodzie”, przyczółek „zachodniej cywilizacji” w tamtej części świata itp. Nic, zatem dziwnego, że w dziedzinie „przestrzegania praw człowieka” porównuje się ten kraj – łapiąc propagandystów za słowo – właśnie z Norwegią albo ze Szwajcarią. Zamiast pleść bzdury o „przyczółku zachodniej cywilizacji” (chyba, że za cechę współczesnej „zachodniej cywilizacji” uznamy system polityczny zdominowany przez aparat wojskowy i służby specjalne), należy dostrzec proces orientalizacji Izraela, który jest państwem bliskowschodnim i powinien być oceniany w kontekście Bliskiego Wschodu. Wystarczy, że będziemy porównywać Izrael z państwami regionu, w którym jest położony – z Egiptem, Syrią, Libanem, Irakiem, Iranem czy Arabią Saudyjską, a zaraz okaże się on prymusem w dziedzinie „przestrzegania praw człowieka”.

Zamiast uprawiać bezpłodną anty- lub proizraelską agitację polityczną, warto przybliżać polskiej publiczności koncepcje, których autorzy próbują znaleźć jakieś konstruktywne rozwiązania. Na przykład w 2003 r. ludzie z odległych od siebie sektorów ideologicznych – weteran radykalnej lewicy, Haim Hanegbi, oraz Meron Benvenisti, członek „starego syjonistycznego establishmentu, określający się dziś jako „neokanaanejczyk”, oświadczyli – na łamach liberalnego dziennika „Haarec” – że nie wierzą już, aby mogły obok siebie istnieć państwo żydowskie i państwo palestyńskie. I uznali, iż jedynym wyjściem jest utworzenie państwa żydowsko-arabskiego. Państwo takie, dodajmy od siebie, potrzebowałoby nowej ideologii politycznej: obywatelskość i świeckość zamiast etniczności i wyznaniowości, wielokulturowość, pansemityzm, ideologia pojednania, konstytucyjny patriotyzm przeciw politycznemu nacjonalizmowi, ekumenizm (domieszka „kanaanejskego” neopoganizmu nie byłaby zła), desegregacja, (ale bez przymusowej integracji!), arabsko-żydowski metysaż, (ale bez nachalnego popierania małżeństw mieszanych!). Przydałby się też może anarchosyjonizm Martina Bubera i Gershoma Scholema. Niezbędna byłaby wspólna polityka historyczna, oparta na – postulowanej przez jednego z tzw. postsyjonistycznych rewizjonistów Illana Pappego z uniwersytetu w Hajfie – „humanistycznej wersji historii”, podważającej nacjonalistyczne paradygmaty syjonistycznej i palestyńskiej propagandy historycznej i porzucającej narracje historyczne pisane z punktu widzenia „Ariela Szarona” i „Jasera Arafata”. Gdyby Izrael – tak jak chciał tego Teodor Herzl, deklarujący się w Państwie żydowskim jako „zagorzały zwolennik monarchicznych instytucji” i ubolewający nad niemożnością odrestaurowania żydowskiej dynastii w państwie żydowskim – był monarchią albo „arystokratyczną republiką”, to jedno państwo dwóch narodów byłoby zdolne do istnienia. Ale, jak chyba słusznie uważają polityczni realiści, w warunkach demokracji to utopia: kiedy Izrael przestanie być państwem żydowskim, a stanie żydowsko-arabskim, panujące w nim „demokratyczne zasady” obrócone zostaną przeciwko Żydom izraelskim. Zatem na odwrót – Izrael powinien deportować wszystkich arabskich „wrogów publicznych”, dokonać formalnej aneksji Judei, Samarii, Strefy Gazy, Wzgórz Golan, ustanowić tam własną suwerenność państwową i przeprowadzić „transfer” ludności arabskiej (albo jak kto woli – „czystkę etniczną”). Jednak polityczna cena takiego posunięcia byłaby niezwykle wysoka. Próbując bez skutku rozplątać ten polityczny węzeł gordyjski, amerykański pisarz science-fiction J. Neil Schulman postanowił go w końcu przeciąć i w znanym artykule „Unholy Lands”, wychodząc od konstatacji, że Izrael i tak zależny jest od USA, wysunął propozycję, żeby zatknąć amerykański sztandar nad Jerozolimą, dodać na nim sześcioramienną gwiazdę, przyznać izraelskim Żydom obywatelstwo amerykańskie i w końcu formalnie przyłączyć Izrael do Stanów Zjednoczonych (anektować albo wykupić jak Luizjanę od Francuzów czy Alaskę od Rosji). Jakiś pomysł to jest. Zapewnienie Żydom bezpiecznego schronienia, azylu, w którym nie musieliby się obawiać prześladowań, było po II wojnie światowej ważnym argumentem na rzecz stworzenia Państwa Izrael. Szczerze życzę wszystkim mieszkańcom Izraela, aby żyli bezpiecznie i spokojnie na ziemi palestyńskiej. Czy jednak nie jest tak, że po 65 latach historia zatoczyła krąg: w mediach ukazują się artykuły w stylu „Izrael na celowniku Teheranu”, różni publicyści i politycy ostrzegają, że „naród żydowski znów jest śmiertelnie zagrożony”. Coraz częściej słychać pełne najwyższego niepokoju głosy, że jeśli rządzący w Teheranie zbudują swoją bombę atomową, Izrael zostanie „wymazany z mapy”, a Żydom izraelskim zagrozi „nowy Holocaust”. Historyk izraelski Benny Morris powiedział w jednym z wywiadów, że cały Izrael może zginąć w atomowej pożodze. Cóż za ironii historia: miejsce, gdzie Żydzi mieli spokojnie żyć i dokąd, w razie zagrożenia, mogliby schronić się Żydzi z innych krajów, okazuje się dziś dla nich najbardziej niebezpiecznym miejscem na świecie! W obliczu takiego rozwoju wydarzeń nie należy chyba z góry i ze świętym oburzeniem odrzucać koncepcji amerykańskiego libertarianina Stephana Kinselli, dyrektora Center for the Study of Innovative Freedom, zaprezentowanej przez niego w artykule „New Israel: A Win-Win-Win Proposal”. Wychodzi on z założenia, że rząd Stanów Zjednoczonych nie ma prawa przeznaczać pieniędzy zwykłych Amerykanów na pomoc ekonomiczną i wojskową dla innych krajów świata i powinien ją wstrzymać, odnosi się to również do Izraela (cytowany wyżej Zev Golan uważa pomoc amerykańską dla Izraela za „trującą pigułkę”). Jednak nie można wykluczyć, że bez transferu miliardów dolarów klasa rządząca w Izraelu nie byłaby zdolna się utrzymać (w tym sensie zakończenia jej zewnętrznego zasilania rzeczywiście „negowaliby jej prawo do rządzenia”). Ponadto Stany Zjednoczone powinny wprawdzie wycofać się z Bliskiego Wschodu, ale nie powinny porzucać Żydów izraelskich na pastwę losu, zostawiając ich w obliczu przeważających liczebnie mas arabskich. Dlatego rząd amerykański powinien zaoferować izraelskim Żydom bezpieczne schronienie w nowym „homelandzie”. Rzecz oczywista byłaby to tylko propozycja skierowana do Żydów izraelskich, nie ma mowy, broń Boże, o zmuszaniu kogokolwiek do opuszczania Izraela wbrew jego woli, o wypędzaniu. Jest to raczej zaproszenie, propozycja udzielenia gościny ludziom, którym grożą różnorakie niebezpieczeństwa. Ci, którzy zaproszenia nie zechcą przyjąć, mogą nadal żyć w Starym Izraelu, ale już na własne ryzyko, samodzielnie, bez żadnej pomocy ze strony USA. Jeśli przywiązanie do ziemi przodków (mam na myśli przodków, którzy osiedlili się w Palestynie w XX wieku) jest u nich silniejsze niż strach przed „nowym Holocaustem”, jeśli mimo stworzenia im przez USA alternatywy w postaci osiedlenia się w Nowym Izraelu, wybiorą życie w Starym Izraelu, to USA powinny ten wybór uszanować i pozwolić im zatroszczyć się o siebie. Kinsella podaje, że federalne Bureau of Land Management (BLM) administruje 264 milionami akrów ziemi należącej do państwa. Powierzchnia liczącego 5 milionów ludności Izraela to jedynie nieco ponad 5 milionów akrów (mniejsza niż New Jersey!), czyli mniej niż 2% ziemi publicznej w USA kontrolowanej przez BLM. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wykroić z niej terytorium dla Nowego Izraela. Inaczej więc niż antysyjonistyczni lewicowcy Kinsella nie „odmawia Izraelowi prawa do istnienia”, a jedynie – przejęty autentyczną troską o życie i bezpieczeństwo Żydów izraelskich – proponuje zmianę jego lokalizacji – przypominając, że w Państwie żydowskim Theodor Herzl brał pod uwagę także Argentynę i Ugandę jako „Jewish national home”. Cała operacja przebiegałaby w kilku etapach; w pierwszym kroku rząd amerykański zapowiedziałby, że w ciągu 5, maksimum 10 lat stopniowo zredukuje do zera wszelką pomoc ekonomiczną i wojskową dla Starego Izraela, dałoby to wystarczająco wiele czasu, aby ci, którzy chcą, mogli przenieść się do Nowego Izraela. Niejako w ramach ostatniej transzy pomocy finansowej rząd USA przeznaczyłby pewne środki na pokrycie kosztów dobrowolnej przeprowadzki oraz „na zagospodarowanie” w początkowym okresie istnienia Nowego Izraela (Kinsella sugeruje, żeby umieścić go pomiędzy Newadą i Utah). Nowy Izrael miałby status niezależnego, autonomicznego terytorium. Jeśli zamieszkałaby na nim wystarczająca liczba Żydów z Izraela, a być może także część Żydów amerykańskich, Waszyngton mógłby uznać go za niepodległe państwo połączone z USA układem o wolnym handlu i ruchu bezwizowym. Jest to hojna propozycja, prawda, że z Newady jest do Ściany Płaczu dość daleko, ale tak samo daleko jest od zamachowców-samobójców, od bomb Hamasu, rakiet Hezbollahu i atomówki pana Ahmadineżada. Żydzi izraelscy żyliby w bezpieczniejszym miejscu, pod opieką USA, nienarażeni na „drugi Holocaust”; bliżej zachodniej cywilizacji, blisko swoich amerykańskich kuzynów; Arabowie też byliby zadowoleni z powstania Nowego Izraela, a stosunki z Żydami, którzy pozostaliby w Starym Izraelu, mogłyby się ułożyć lepiej, gdyż osłabłyby dawne polityczne napięcia. Koncepcje Kinselli, Neila Schulmana i innych autorów – niezależnie od tego, czy są politycznie wykonalne – mają przynajmniej jedną zaletę: skłaniają do konstruktywnego myślenia o trudnym do rozwikłania, nabrzmiałym problemie polityki światowej, pozwalając przemknąć się pomiędzy Scyllą bezmyślnego i prymitywnego „Israel bashing” a Charybdą proizraleskiej propagandy, niekiedy wręcz groteskowo infantylnej.

Tomasz Gabiś

W imię prawdy o pismach i poglądach prof. Wieczorkiewicza Nie wchodząc w polemiki z rozemocjonowanymi krytykami książki “Pakt Ribbentrop-Beck” chciałbym się jedynie odnieść do niesprawiedliwego – moim zdaniem – przeciwstawiania „radykała” Piotra Zychowicza jego „ostrożnemu” mistrzowi prof. Pawłowi Wieczorkiewiczowi. Tę jakże często używaną w polemikach metodę jako pierwszy w kontekście książki “Pakt Ribbentrop-Beck” zastosował Piotr Zaremba pisząc na łamach „Uważam Rze” m. in.: „Nieprzypadkowo przeglądając przy okazji lektury książki Zychowicza choćby dzieła jego mistrza profesora Pawła Wieczorkiewicza, na którego powołuje się też Sławomir Cenckiewicz, znajdowałem wobec głównej tezy jego ucznia więcej ostrożności i dystansu. Możliwe, że profesor był bardziej kategoryczny na seminariach. Historyk jednak wie, że zostają po nim książki. I że w nich musi oddzielać publicystyczne chciejstwo od ustaleń bezspornych” (P. Zaremba, Szkodliwe złudzenia, „Uważam Rze”, 10 września 2012 r.). Bez sięgnięcia po spuściznę pisarską Wieczorkiewicza, tę na pozór błyskotliwą opinię Zaremby szybko podchwycili również inni krytycy książki Zychowicza i w ten sposób zaczęła ona funkcjonować m. in. w blogosferze. Przyjaźniąc się ze zmarłym Profesorem nie będę się jednak powoływał na swoje liczne rozmowy z nim na temat międzynarodowej rozgrywki z lat 1938-1939 i błędów polskiej polityki. Gwoli prawdy o poglądach Profesora pragnę jedynie zacytować fragment nakreślonego przez niego alternatywnego scenariusza wydarzeń roku 1939, wojny, a nawet powojennego porządku międzynarodowego w artykule pt. “Rydz-Śmigły na Placu Czerwonym w Moskwie w 1940 roku. Co by było, gdyby Polska przyjęła żądania niemieckie?” (P. Wieczorkiewicz, M. Urbański, A. Ekiert, Dylematy historii. Nos Kleopatry czyli co by było, gdyby…, Warszawa 2004, s. 234-237): Po rozmowach w Berchtesgaden władze Rzeczypospolitej postanowiłyby przyjąć niemieckie żądania. Miałoby to wpływ na przyspieszenie i tak już szykowanego scenariusza wewnątrzpolitycznego. Po rezygnacji Ignacego Mościckiego marszałek Edward Rydz-Śmigły objąłby urząd prezydenta. Nastąpiłyby dalsze przesunięcia na scenie politycznej: mini¬ster Józef Beck zostałby premierem, zaś funkcję Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych objąłby mianowany generałem bro¬ni, opromieniony sławą zdobywcy Śląska Zaolziańskiego, Władysław Bortnowski. Towarzysząca temu propagandowa ofensywa kontrolowanych przez rząd mediów służyłaby za¬razem przypomnieniu wątków, które łączyły w historii Polskę i Niemcy. Protesty opozycji politycznej zostałyby stłumione, a w tradycyjnie antyniemieckim Stronnictwie Narodowym nastąpiłby po śmierci Romana Dmowskiego rozłam: Tadeusz Bielecki wszedłby do koalicyjnego rządu jako minister spraw wewnętrznych, natomiast nieprzejednany Jędrzej Giertych zostałby osadzony bezterminowo w obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Szóstego sierpnia Śmigły wygłosiłby doroczne prze¬mówienie na zjeździe legionistów. Tym razem ma ono wiel¬ką wagę polityczną. Marszałek – prezydent przypomina tra¬dycje oręża z okresu pierwszej wojny światowej, w której Piłsudski u boku armii niemieckiej walczył z Rosją – odwiecznym wrogiem Polski. Siedemnaście dni później do Warszawy przyleciałby minister Joachim von Ribbentrop na uroczystość podpisania akcesu Polski do paktu antykominternowskiego. Jednocześnie zawarty zostałby tajny układ wojskowy o podziale stref wpływów w Europie Środkowo¬wschodniej. Polska mogłaby je rozciągnąć na Litwę, Słowa¬cję i Białoruś; Finlandia, Estonia, Łotwa, Ukraina, a także Rumunia znalazłyby się w strefie niemieckiej. Nazajutrz Adolf Hitler wjechałby triumfalnie do przyłączonego do Rzeszy Gdańska. Jednocześnie do Gdyni przybyłby krążow¬nik »Nürnberg«, ale nie z kurtuazyjną wizytą, lecz by po uroczystym przekazaniu Polskiej Marynarce Wojennej pod¬nieść polską banderę wojenną jako ORP »Hetman Stanisław Żółkiewski«. Marynarka polska objęłaby również szkolny pancernik »Schleswig Holstein« nazwany »Książę Fryderyk August« (na cześć króla saskiego, który był w latach 1807-1815 księciem warszawskim). Pierwszego września 1939 roku wojska niemieckie zaata¬kowałyby Francję. Kampania byłaby zażarta, ale Francuzi, mając zbyt mało nowoczesnych samolotów i czołgów, mu-sieliby ulec naporowi. Już 28 września czołówki pancerne Wehrmachtu wkroczyłyby do Paryża, zaś 5 października w Compiegne zostałoby podpisane zawieszenie broni. Stalin zaniepokojony polsko-niemieckim porozumieniem usiłowałby je rozbić. Odnowiony układ z Francją i tajne brytyjskie gwarancje dla ZSRS, w których rząd Winstona Chur¬chilla uznałby prawa sowieckie do aneksji wschodnich ziem Rzeczypospolitej, nie zmieniłyby sytuacji politycznej. Zbyt pospiesznie zmobilizowane oddziały sowieckie uderzyłyby 17 września na Polskę, byłoby jednak za późno, aby wojna na Wschodzie mogła wpłynąć na bieg kampanii we Francji. Jednej z wysuniętych kresowych stanic – posterunku Korpu¬su Ochrony Pogranicza – broniłby do końca major Henryk Sucharski. Po rozsławionej w świecie trzytygodniowej walce poddałby się z garstką swych żołnierzy – jeńcy obyczajem so¬wieckim zostaliby zamordowani. Tężejący opór polski, dla którego oparciem stałyby się rozbudowane linie umocnień, spowodowałby zatrzymanie ofensywy marszałka Siemiona Budionnego. Dowodzący Frontem Południowym generał broni Kazimierz Sosnkowski przeszedłby nawet do ograni-czonej ofensywy; wojska polskie na ciężko doświadczonej kolektywizacją Ukrainie witano by chlebem i solą. Sławę w jesiennej kampanii zdobyliby dowódcy dwu związków pancerno-motorowych wyposażonych w świeżo dostarczone najnowsze czołgi Panzerkampfwagen, Pzkpfw III i IV, puł¬kownicy Stanisław Maczek i Stefan Rowecki, którzy zniszczy¬liby zagon pancerny zwolnionego na kilka tygodni przed agresją z łagru komdiwa Konstantina Rokossowskiego. So¬wiecki dowódca, już w niewoli, przyznałby się do swych pol¬skich korzeni i zaczął tworzyć u boku WP legiony antybolszewickie. Wielkim propagandowym sukcesem byłoby też zatopienie przez ORP »Orzeł« (kpt. Jan Grudziński) na przed-polach Kronsztadu »Marata«, flagowego pancernika sowieckiej Floty Bałtyckiej. W połowie maja 1940 roku sojusznicze armie – Wehr¬macht i Wojsko Polskie – podjęłyby ofensywę na Leningrad, Moskwę i Kijów. Na centralnym odcinku frontu działałaby Polska Grupa Armii (Polnische Heeresgruppe) pod osobistym dowództwem generała Bortnowskiego, wsparta przez mie¬szaną niemiecko-polską grupę pancerną generała Heinza Guderiana. Wojna na Wschodzie skończyłaby się 15 sierpnia wraz ze zdobyciem Moskwy: do sowieckiej stolicy jako pierwszy wkroczyłby 1. zmotoryzowany pułk szwoleżerów im. Józefa Piłsudskiego. A oto możliwa migawka z kroniki filmowej PAT-u: po wielkiej defiladzie na Placu Czerwonym Adolf Hitler zawiesza na szyi nominowanego właśnie do stopnia marszałka Polski generała Bortnowskiego Krzyż Rycerski z Liśćmi Dębowymi, Mieczami i Brylantami, Rydz-Smigły zaś dekoruje dowodzącego Frontem Wschodnim feldmarszałka Gerda von Rundstedta Krzyżem Wielkim Orderu Virtuti Militari… Wizja niemiecko-polskiego »nowego porządku« europej¬skiego może wydawać się odrażająca. Ale pamiętajmy, że wówczas nie doszłoby zapewne w ogóle do Holocaustu, a już z pewnością ocaleliby Żydzi Polscy; przypomnijmy, że do 1943-1944 roku żadna tragedia nie spotkała ludności żydowskiej we Włoszech, na Węgrzech czy w Bułgarii. … A w 1956 roku, w trzy lata po śmierci Adolfa Hitlera, na XX Kongresie NSDAP przy aplauzie zaproszonych z całej Europy delegacji państwowych i partyjnych, nowy kanclerz 1000-letniej Rzeszy Baidur von Schirach w oględnych słowach potępiłby niektóre »błędy i wypaczenia« w polityce poprzedniego Führera. W telewizji pokazanoby, że jego przemówienie szczególnie gorąco oklaskiwała delegacja Reichsgau Schlesien/województwa śląskiego (dziś takie tery¬torium nazywamy euroregionem) na czele z nadprezydentem generałem brygady Jerzym Ziętkiem…”. Powyższy cytat jest w moim przekonaniu świadectwem o wiele radykalniejszej projekcji alternatywnego przebiegu wydarzeń z lat 1939-1945 niż w przypadku scenariusza nakreślonego przez Zychowicza (zresztą Wieczorkiewicz wypowiadał się na ten temat częściej). Uznał on bowiem za najbardziej prawdopodobne pobicie III Rzeszy przez koalicję Anglosasów na Zachodzie i zmuszenia jej armii do odwrotu ze Wschodu (powtórka z I wojny światowej). Zdaniem Wieczorkiewicza natomiast, po pobiciu Sowietów III Rzesza stałaby się głównym graczem światowej polityki a jej przywódca w spokoju doczekałby swoich ostatnich dni. Również w wielu innych obszarach, żeby wymienić jedynie kwestie związane z sensem czynnego oporu po upadku Polski, funkcjonowaniem Polskiego Państwa Podziemnego, braku symetrii w traktowaniu okupanta niemieckiego i sowieckiego przez główny (rządowy) nurt polskiego cywilnego i wojskowego podziemia czy okoliczności i sensu Powstania Warszawskiego, Profesor wygłaszał równie radykalne sądy. Z wieloma z nich fundamentalnie się nie zgadzałem, ale tym bardziej w awanturze o książkę Zychowicza nie zasłużył on sobie na opinię ostrożniejszego aniżeli jego wychowanek. Wkrótce zresztą wydawnictwo LTW opublikuje obszerny wybór rozproszonych tekstów Wieczorkiewicza.Można, a nawet należy spierać się o polskie dzieje i snuć alternatywne scenariusze. W polemicznym zapale nie można jednak posługiwać się nieprawdziwymi argumentami powołując się przy tym na pisma zmarłego Pawła Wieczorkiewicza. Klasyk naszej historiografii (Andrzej Friszke) skomentowałby to zapewne słowami „mniej pisać, a więcej czytać”.Tym wszystkim, którzy tak często ostatnio powtarzają, że istnieją u nas sprawy, które powinny zostać wyłączone z nauk historycznych i publicznej dyskusji, bo rzekomo szkodzą Polsce i Polakom, a przy okazji przywołują imię Profesora, dedykuję jego słowa:

„Jest niszcząca opinia opiniotwórczych mediów, jest opinia środowiska, są wreszcie pewne klisze i schematy, które utrudniają swobodne myślenie i poprawne wnioskowanie. Są historycy, którzy na przykład nie dostrzegli cenzury 1989 roku, jakkolwiek by ją traktować. I w najszlachetniejszych intencjach będą przekonywać, że o czymś tam nie można wciąż mówić, bo szkodzi to «naszej sprawie», «naszemu wizerunkowi» itd.” (Polityczna poprawność a prawda historyczna. Rozmowa z profesorem Pawłem Piotrem Wieczorkiewiczem z Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawiał Bogdan Reszka, „Templum Novum”, 2006, nr 3, s. 72). Sławomir Cenckiewicz

Antykomunizm najwyższą formą rasizmu? Nie wystarczyło, że prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz wziął ochoczo udział w zorganizowanej przez „Gazetę Wyborczą” akcji gwizdania na polskość – swoistej odpowiedzi na manifestację patriotyczną, która przeszła przez centrum miasta 11 listopada 2010 r. Być może problemem okazało się to, iż Dutkiewicz, owszem, przyłączył się do nagonki, ale nie wziął gwizdka. W gwizdki do utraty tchu dmuchali natomiast inni wrocławscy celebryci, aby tylko udowodnić, że nigdy nie ośmieliliby się myśleć inaczej, niż oczekuje redakcja „GW”. Nie wystarczyło też, iż podporządkowany Dutkiewiczowi urzędnik nielegalnie rozwiązał manifestację ku czci ofiar Katynia, a wrocławscy policjanci pobili znienawidzonego przez „GW” reżysera, pana Grzegorza Brauna. Dziś nieszczęsny prezydent Wrocławia jest pomawiany, że za słabo „walczy z rasizmem”! W specyficznych wrocławskich warunkach „rasizmem” jest satysfakcja z bycia Polakiem, duma i pamięć o tych, którzy za Polskę zginęli na polach bitew, w katowniach komunistycznych i hitlerowskich. Nie jest zapewne przypadkiem, że to właśnie 17 września na łamach dziennika ukazał się apel: Dosyć uników, niech Pan wreszcie zajmie stanowisko. Albo opowie się Pan jednoznacznie za powszechnymi w Europie wartościami, albo będzie promować we Wrocławiu swoim przyzwalającym milczeniem nacjonalistyczny patriotyzm, rasizm i ksenofobię. Dla dziennikarki „GW” polski nacjonalizm jest gorszy od komunizmu – rozkład akcentów w artykule jest jednoznaczny. Coś mi mówi, że walka klasowa zaostrza się i prezydent zostanie wkrótce ukarany za to, że tylko wymownie milczał, zamiast dmuchaniem w gwizdek wyrażać narodową apostazję. A każda akcja powoduje reakcję, więc im więcej będzie wystąpień antypolskich, im więcej „pedagogiki wstydu”, tym silniejszy będzie nacjonalizm, również w swoich bardziej skrajnych postaciach. Sprężyna nie może nakręcać się w nieskończoność. Nie będę udawał, że współczuję prezydentowi Wrocławia, którego główną „zasługą” jest zadłużenie miasta na wiele miliardów złotych. Ten dług wbrew własnej woli spłacać będą wszyscy mieszkańcy, również ci, którzy jeszcze się nie urodzili, więc ewentualne akcje z gatunku „Brunatny Dutkiewicz musi odejść” niczego już nie zmienią. Gdyby medialna nagonka doprowadziła do usunięcia go ze stanowiska, nikt płakać nie będzie. Jeżeli jednak Dutkiewicz teraz ulegnie moralniackiemu szantażowi, iż musi „dać głos”, sprawa na tym się nie skończy. Walka z „rasizmem” będzie kontynuowana — aż Wrocław zmieni się w multikulturową papkę, w której miejsce będzie dla wszystkich, tylko nie dla Polaków. Adrian Nikiel

Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po rządzącej stronieWymiar sprawiedliwości jest wolny od politycznych wpływów PIS, nikt jednak nie obiecywał, że ma być wolny od politycznych wpływów PO!

1. Platforma, PSL i SLD dzielnie walczyły z krwawym reżimem PiS o wyzwolenie wymiaru sprawiedliwości z politycznego zniewolenia. I wyzwoliły go wspólnie, zaś ukoronowaniem tego wyzwolenia była uchwalona w 2009 roku niezależność prokuratury.Cel tel wspólnej walki był oczywisty i jasny – chodziło o uwolnienie prokuratury i całego wymiaru sprawiedliwości od politycznych wpływów Prawa i Sprawiedliwości. I ten cel został osiągnięty. Wymiar sprawiedliwości uwolnił się od nacisków Prawa i Sprawiedliwości, ze szczególnym naciskiem na uwolnienie od sprawiedliwości.

2. Nikt jednak nie obiecywał, że wymiar sprawiedliwości ma być także wolny od politycznych wpływów PO! Nic podobnego! Nikt nie obiecywał, że po uwolnieniu z niewoli PiS-u prezesi sądów nie będą na baczność odbierali telefonów z Kancelarii Premiera Tuska!. Nikt nie przyrzekał, że prokurator będzie teraz mógł ot tak sobie dobrać się do oszustw spółki, w której pracuje syn premiera i której Platforma ciągnie samoloty. Oczywiście, że prokurator musiał umorzyć taką sprawę! Nikt nie zapewniał, że krytyka premiera Tuska czy prezydenta Komorowskiego będzie przez wymiar sprawiedliwości tolerowana, tak jak były tolerowane zniewagi wobec śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Niech nikt się zatem nie dziwi, że Staruch siedzi, zaś Antykomor ma przez 600 godzin odgarniać śnieg i grabić liście. Nikt nie czynił złudzeń, że prokuratura będzie dajmy na to ścigać posła Niesiołowskiego za fizyczny atak na dziennikarkę, która pisała krytycznie o władzy.

3. Jakiś porządek w państwie musi być! Sąd sądem, prokuratura prokuraturą – ale sprawiedliwość musi być po naszej, czyli po rządzącej stronie.Sędzia Milewski doskonale to zrozumiał... Janusz Wojciechowski

„Bill” przeciw Polsce „Jest tylko jeden rząd w Europie, który nigdy nie złamał danego słowa – Rząd Radziecki, albowiem jest to jedyny rząd rzeczywiście reprezentujący wolę ludu” – przekonywał w kwietniu 1939 r., niespełna sześć miesięcy przed agresją ZSRS na II Rzeczpospolitą, Bolesław Gebert „Bill”, sowiecki szpieg w Ameryce, a potem w Polsce. Warto przypomnieć tę postać w 73. rocznicę IV rozbioru Polski przez dwa zbrodnicze totalitaryzmy – niemiecki i sowiecki. Do USA przyjechał z okupowanej przez zaborców Polski w 1912 r. i zatrudnił się jako górnik. Jego prawdziwym celem było jednak szerzenie komunizmu. Już w 1919 r. współzakładał sowiecką agenturę – Komunistyczną Partię Stanów Zjednoczonych (KPUSA). Świetnie zakamuflowany agent Stalina wszedł również do jej władz w Chicago i Pittsburgu. „Byliśmy jedyną grupą wśród Polonii, która zwalczała wspieraną przez imperialistów rosyjską kontrrewolucję” – pisał w 1920 r., kiedy bolszewicy najechali na nasz odradzający się kraj.Amerykanie zdekonspirowali Geberta i w 1934 r. skazali go na deportację do Polski. Nasz kraj odmówił jednak jego przyjęcia – nie miał polskiego obywatelstwa, a nawet nigdy o nie się nie ubiegał. Sowieci też nie chcieli „Billa” u siebie – był im potrzebny w USA. Amerykańskie specsłużby w końcu zapomniały o nim. Dzięki swoim szerokim kontaktom – już pod pseudonimem „Ataman” – przeniknął do organizacji polonijnych i robotniczych. Był najważniejszym szpiegiem generała-majora Wasilija Maksima Zarubina (w Ameryce występował jako Zubilin), sekretarza ambasady sowieckiej w Waszyngtonie – tego samego, który „rozładowywał” potem obóz w Kozielsku. Gebert agitował na rzecz przyjaźni z ZSRS, jedności wielkiej trójki i wszystkich prosowieckich struktur – ZPP, PKWN itp. Oczywiste jest, że jednocześnie atakował „reakcyjne, sanacyjne, antysemickie” władze w okupowanej Polsce. O znaczeniu i wpływach „Atamana” niech świadczy fakt, że jego teksty publikowały nie tylko moskiewskie „Prawda” i „Izwiestia”, ale także nowojorski „Daily Worker”. Do siatki Zarubina-Geberta zwerbowano równie wpływowe postaci amerykańskiej Polonii: Artura Salmana (dziennikarza, w USA zmienił personalia na Stefan Arski), Aleksandra Hertza (socjologa), Oskara Langego (ekonomistę, ps. Friend), ale też Juliana Tuwima (poetę). Gdyby nie sowiecka agentura w USA, Polska mogłaby po wojnie uwolnić się od zależności Stalina… Wreszcie amerykańskie służby ponownie wpadły na trop Geberta, uznając go za szczególnie niebezpiecznego. We wrześniu 1947 r. odpłynął na pokładzie „Batorego” do Polski. Tu od razu stał się specjalistą od polityki związkowej i polonijnej, redaktorem „Głosu Pracy”, a następnie dyplomatą. Kreml zawsze był jednak nieufny wobec swoich agentów, nawet tych najlepszych, którzy spędzili wiele lat na Zachodzie. Bezpieczniak Józef Światło (Izaak Fleichfarb) napisał: „Ministerstwo Bezpieczeństwa śledziło go dniem i nocą. Podesłało mu swoją agentkę Krystynę Poznańską (…) pozwoliło jej na małżeństwo, aby w roli żony mogła jeszcze lepiej śledzić Bolesława Geberta”. Historyk Leszek Żebrowski ustalił, że Krystyna Poznańska po wojnie organizowała rzeszowskie UB. Syn Bolesława Geberta i Krystyny Poznańskiej-Gebert – Konstanty, pisujący w „Gazecie Wyborczej” pod pseudonimem Dawid Warszawski – do dziś zaprzecza ubeckiej, a potem agenturalnej działalności swojej matki. „Młody” Gebert nie dziwi się natomiast, że jego ojciec był sowieckim agentem… Tadeusz Płużański jest publicystą, szefem działu Opinie „Super Expressu”, autorem książki „Bestie” o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych.Tadeusz Płużański

Fajna Fucha 30 lat temu Jerzy Skolimowski zrealizował film "Fucha" o czterech Polakach remontujących na czarno londyński dom aparatczyka z Warszawy. W 2012 roku żyjemy w świecie trochę innym, ale nie aż tak bardzo. Czas obalić propagandowe mity. Film „Fucha” (Moonlighting) opowiada o czterech Polakach którzy przylatują w grudniu 1981 roku do Londynu aby wyremontować elegancki dom w Kensington, należący do bogatego rodaka (aparatczyka z Warszawy). W jaki sposób aparatczyk zdobył kasę na dom w Londynie ? To można sobie łatwo wyobrazić. Za miesiąc pracy czwórka otrzymuje zapłatę równą rocznym dochodom w Polsce:

http://filmpolski.pl/fp/index.php/128993

Polecamy ten film wszystkim, jako temat do rozmyślań jak w sumie niewiele zmieniło się w Polsce od 30 lat. Złodzieje mają się dobrze, jak kiedyś, oportuniści maja się dobrze, jak kiedyś, a tak zwany lud zasuwa w milczeniu, jak kiedyś.

Pomimo wejścia Polski do Unii Europejskiej i ogólnego podwyższenia poziomu życia, szaleją w Polsce korupcja, nepotyzm i kolesiostwo. Od Krakowa po Gdynię czytelnicy mówią nam że bez znajomości i pleców pracy nie dostaniesz. Kilka milionów Polaków wciąż zasuwa za granica, na umowach mniej lub więcej wyzyskowych. Pieniądze gastarbeiterów płyną do kraju i przy okazji poprawia się statystyki bezrobocia.Historie mafii wyzyskujących Polaków we Włoszech, Hiszpanii lub Holandii znają wszyscy. My przytaczamy poniżej osobiste spotkania z rodakami harującymi w Europie:

Monachium: hotel znanej międzynarodowej sieci, grupa Polek sprząta pokoje, są zatrudnione na akord przez tureckiego pośrednika, który płaci im 8 Euro za pokój. Pośrednik zarabia krocie, hotel oszczędza na kasie, grupa Polek zasuwa w milczeniu. Nie znają nawet swoich praw.

Luksemburg: polski “przedsiębiorca” zatrudnia rodaków do prac remontowych, “przedsiębiorca” nalicza stawki luksemburskie, płaci rodakom stawki polskie. Mieszkają u niego kątem, maja trzymać gębę na kłódkę.

Paryż: robotnicy ze Sląska pracują na czarno przy pracach remontowych, mieszkają w opłakanych warunkach, wynajmując pokoik na poddaszu dają paszport, jako zastaw, płacą oczywiście gotówką na czarno. W międzyczasie grupa facetów trzymających władzę obławia się na państwowym i cynicznie tłumaczy nam, że jest fajnie. Zamiast bzdetów Wajdy o Bolku, może czas na film “Fucha 2”?Balcerac

Polska ramię w ramię z III Rzeszą? Nierealistyczni realiści Wiosną i latem 1939 roku, w wydawanych własnym sumptem memoriałach do rządu RP jeden z najbardziej znanych polskich pisarzy i publicystów politycznych Władysław Studnicki namawiał ministra Józefa Becka do przyjęcia żądań niemieckich dotyczących „uregulowania statusu Wolnego Miasta Gdańska” (tzn. zgody Polski na jego aneksję do Rzeszy) oraz przeprowadzenia eksterytorialnego połączenia przez polskie Pomorze, między Prusami Wschodnimi a Rzeszą. Studnicki miał całkowitą rację, gdy przewidywał w rzeczonych memoriałach, że w razie „twardego” stanowiska Polski wobec niemieckich żądań i oczekiwania Warszawy na pomoc polityczną i wojskową z Zachodu, doczekamy się w zamian radykalnego wzmocnienia pozycji Związku Sowieckiego, bowiem zachodnie demokracje zapłacą za udział Moskwy w wojnie przeciw Hitlerowi naszymi kresami wschodnimi (a de facto, połową terytorium państwa polskiego). Na Studnickiego spadły represje w związku z oskarżeniem go przez władze o „sianie defetyzmu”. Ale przecież miał rację. Jego analiza i projekcja biegów wypadków politycznych była logiczna i spójna. Była realistyczna. Podobnie jak miał rację w latach 1860-1862 inny polityk realistyczny, margrabia Aleksander Wielopolski. Miał rację, że Polacy realnie więcej zyskują otrzymując krok za krokiem koncesje ze strony Rosjan (polonizacja administracji w Kongresówce, otwarcie Szkoły Głównej w Warszawie). Mieli rację tzw. aktywiści w latach 1915-1918 uważając, że pod niemiecką okupacją Polacy zyskują realne zdobycze (przymknięcie oczu przez generała-gubernatora Beselera na spolszczenie niższych szczebli administracji i sądownictwa, przywrócenie polskiego uniwersytetu w Warszawie, zgoda władz niemieckich na manifestacje patriotyczne Polaków w stolicy w rocznice uchwalenia Konstytucji 3 Maja). To mocarstwa centralne po raz pierwszy w czasie I wojny światowej zaczęły głośno mówić o konieczności restauracji państwa polskiego (w wiecznym „sojuszu” z Berlinem i Wiedniem). Wszyscy oni mieli rację. Tyle, że będąc realistami, nie uwzględniali jednego, bardzo realnego czynnika – polskiego społeczeństwa. A konkretniej, nastrojów w nim dominujących. Realista Wielopolski nie potrafił uwzględnić w swoich kalkulacjach nastrojów wywołanych toczącą się właściwie od porażki w wojnie krymskiej „rewolucji moralnej” wśród Polaków zaboru rosyjskiego. A swoją klęskę w tym względzie opisał znaną formułą: „dla Polaków można zrobić wiele, z Polakami – nic”. „Aktywiści” w latach I wojny światowej nie dostrzegli, że Polacy nie mają zamiaru z wdzięcznością „kwitować” ustępstwa Niemców, masowo wstępując do organizowanego przez nich na ziemiach polskich kontyngentu mięsa armatniego pod nazwą „polnische Wehrmacht”. Ten sam czynnik przeoczył w swoich logicznych kalkulacjach Studnicki. Nie dostrzega go również Piotr Zychowicz, autor omawianej w prasie i Internecie kolejnej książki z cyklu: „a gdyby Polaka nie była uparta”. Zdaje się on zupełnie abstrahować od faktu, że rządzący obóz sanacyjny nie mógł pozwolić sobie na przejście do porządku dziennego nad nastrojami i opiniami panującymi w społeczeństwie polskim i jego polityczno-intelektualnych elitach. Tutaj panowała całkowita świadomość, że antypolski zwrot w polityce Hitlera nie jest jakąś aberracją od przyjętego wcześniej, zupełnie innego kursu; aberracją zawinioną całkowicie przez głupią nieustępliwość Becka. Raczej odwrotnie, żywa była pamięć o antypolskiej polityce demokratycznej Republiki Weimarskiej (Rapallo, Locarno, sowiecko-niemiecki traktat z 1926 roku – wszystko firmowane przez pokojowego noblistę Gustava Stresemanna) i w związku z tym przekonanie, że Hitler nie jest tutaj żadnym wyjątkiem, ale raczej kontynuatorem Weimaru. Polacy nie byli narodem poddanym totalitarnej obróbce od ponad dwudziestu lat, tak jak narody ZSRS, którym sowiecka propaganda tłumaczyła w latach 1939-1941, dlaczego „faszystowskie Niemcy” z dnia na dzień z wroga stały się przyjacielem Kraju Rad. Trudno wyobrazić sobie, aby rząd sanacyjny łatwo przekonał Wielkopolan, mieszkańców Pomorza i Górnego Śląska czy nawet dawnej Kongresówki (pamiętających dobrze niemieckie rekwizycje z lat Wielkiej Wojny), że „teraz nam trzeba z Niemcami”. Przy napięciu wyobraźni do granic ostateczności taki ruch można by było wyobrazić sobie tylko w formule „rządu jedności narodowej”, którą to formułę proponowały wiosną 1939 roku kierownictwu obozu rządzącego w Polsce stronnictwa opozycyjne (od lewicy po prawicę). Ale nawet, gdyby taki rząd powstał – to z pewnością na proniemiecki zwrot nie zgodziłaby się endecja, bodaj najsilniejsze stronnictwo polityczne w kraju (jeśli siłę mierzyć sympatiami w społeczeństwie, a nie sprawowaniem władzy). Nie można prowadzić realnej polityki polskiej bez Polaków. Podobnie, jak realnej polityki nie buduje się na słowach, gdzieś niezobowiązująco wypowiedzianych. Piotr Zychowicz jako jeden z argumentów na poparcie jego tezy o słuszności koncepcji „paktu Ribbentrop-Beck” wskazuje na to, że politycy III Rzeszy w rozmowach z polskimi dyplomatami wskazywali na możliwość ekspansji Polski w kierunku Morza Czarnego. Słowa a realna polityka. Mistrz realnego spojrzenia na politykę Jacques Bainville – na którym uczyli się i Cat-Mackiewicz i Adolf Bocheński – mawiał, że „historia jest laboratorium polityki”. No więc, na zakończenie jeden przykład z tego laboratorium o tym, jak wiele znaczą słowa w realnej polityce. Wiosną 1862 roku przybył do Paryża nowy pruski poseł. Nad Sekwaną uchodził za frankofila. Poseł Napoleona III w Petersburgu pisał o nim, że „polityka jego jest zdecydowanie francuska”. Po przybyciu do Paryża nowy pruski poseł nie krył swojego przekonania, że polityka wynaradawiania jest absurdalna, a różnorodność narodowościowa jest dla państw raczej błogosławieństwem niż klęską. Jak dla Francji czymś dobrym jest posiadanie Alzacji z niemieckojęzyczną ludnością, podobnie dla Prus posiadanie Poznańskiego z większością polską jest czymś korzystnym. Tego słuchały francuskie salony. Nowy poseł pruski nazywał się Otto von Bismarck. Grzegorz Kucharczyk

Z radiowozu G. Braun dla Niezależnej.pl Grzegorz Braun został zatrzymany przez policję na Starych Powązkach podczas próby dokumentowania przebiegu ekshumacji ofiary katastrofy smoleńskiej. Udało nam się skontaktować z reżyserem, który przebywał w tym momencie w... policyjnym radiowozie.

- W tej chwili przebywam w radiowozie policyjnym i czekam nie wiadomo, na co. Z rozmów między funkcjonariuszami zorientowałem się, że jestem posądzony o naruszenie nietykalności funkcjonariusza. Przypuszczam, że chodzi o funkcjonariusza, który mnie zatrzymał, a który nawet nie chciał się wylegitymować, mimo iż ma taki obowiązek. Funkcjonariusz wbrew przepisom miał ukrytą policyjną „blachę”, a ja w czasie zatrzymania nawiązałem do tego, że w związku z wykonywaniem czynności służbowych należałoby mi okazać przynajmniej „blachę” policyjną – tłumaczył w rozmowie z portalem Niezależna.pl Grzegorz Braun. Po kilku godzinach przetrzymywania w policyjnym radiowozie reżyser został zwolniony.Z relacji świadków zatrzymania Grzegorza Brauna, do których dotarł portal Niezależna.pl wynika, że reżyser wszedł na teren cmentarza w towarzystwie Ewy Stankiewicz. Oboje zamierzali dokumentować przebieg ekshumacji. Grzegorz Braun i Ewa Stankiewicz zostali otoczeni przez policję, po czym dziennikarka została wyprowadzona siłą z terenu cmentarza, a Grzegorz Braun został zatrzymany. Zgromadzone przed Cmentarzem Powązkowskim osoby, które zgłosiły się do pełnienia warty honorowej w czasie ekshumacji przyznają, że obawiają się preparowania dowodów przeciwko Braunowi. Cały incydent miał miejsce bez świadków, a Ewa Stankiewicz, która jako ostatnia widziała reżysera przed zatrzymaniem zapewnia, że zanim wyprowadzono ją z terenu cmentarza nie było żadnej agresji ze strony Grzegorza Brauna.Zgodnie z treścią Rozporządzenia Rady Ministrów z z dnia 26 lipca 2005 r w sprawie sposobu postępowania przy wykonywaniu niektórych uprawnień policjantów (Dz. U. z dnia 29 lipca 2005 r.) wynika, że policjant, który przystępuje do czynności służbowych, jest zobowiązany podać swój stopień, imię i nazwisko w sposób umożliwiający odnotowanie tych danych, a także podstawę prawną i przyczynę podjęcia czynności służbowej. Ponadto policjant nieumundurowany, okazuje także legitymację służbową, a na żądanie osoby, wobec której podjęto wykonywanie tych uprawnień, umożliwia odnotowanie danych w niej zawartych. Po zakończeniu wykonywania czynności służbowych funkcjonariusz ma obowiązek ustnego poinformowania osoby, wobec które podjęte zostały czynności o możliwości złożenia zażalenia do właściwego miejscowo prokuratora na sposób przeprowadzenia tych czynności (Rozdział 1 § 1 i § 2).

Grzegorz Braun uwolniony Policja zatrzymała reżysera Grzegorza Brauna, który wszedł na teren cmentarza na warszawskich Starych Powązkach podczas ekshumacji śp. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, działaczki Rodzin Katyńskich. Wypuszczony został dopiero po kilku godzinach przetrzymywania w radiowozie. Grzegorz Braun, który chciał udokumentować działania prokuratury, wszedł na teren cmentarza. Wówczas funkcjonariusze policji rzucili się na niego a następnie brutalnie wepchnęli go do policyjnej furgonetki. Jej wyjazd został zablokowany przez uczestników Warty Honorowej, która stanęła przed cmentarzem. Przy samochodzie policyjnym stanęli posłowie PiS: Anna Fotyga, Małgorzata Gosiewska, Antoni Macierewicz oraz Anita Czerwińska, szefowa warszawskiego klubu "Gazety Polskiej" i Ewa Stankiewicz "Solidarni 2010.

- Grzegorz Braun cały czas przetrzymywany jest w policyjnym radiowozie. My z kolei staramy się nie dopuścić, aby radiowóz wywiózł Grzegorza. Cały czas czekamy na decyzję i rozwój sytuacji. Wśród zgromadzonych na warszawskich Powązkach mówi się, że zatrzymanie Grzegorza Brauna jest próbą odwrócenia uwagi od dzisiejszej ekshumacji. Jest to kolejna prowokacja wobec obywateli, którzy pilnują sprawy śledztwa smoleńskiego – relacjonowała "na żywo" portalowi Niezależna.pl Anita Czerwińska, szefowa warszawskiego klubu „Gazety Polskiej”. Z relacji świadków zatrzymania Grzegorza Brauna, do których dotarł portal Niezależna.pl wynika, że reżyser wszedł na teren cmentarza w towarzystwie Ewy Stankiewicz. Oboje zamierzali dokumentować przebieg ekshumacji. Grzegorz Braun i Ewa Stankiewicz zostali otoczeni przez policję, po czym dziennikarka została wyprowadzona siłą z terenu cmentarza, a Grzegorz Braun został zatrzymany. Z nieoficjalnych informacji wynika, że reżysera zatrzymano pod zarzutem napaści na policjanta. Zgromadzone przed cmentarzem powązkowskim osoby, które zgłosiły się do pełnienia warty honorowej w czasie ekshumacji przyznają, że obawiają się preparowania dowodów przeciwko Braunowi. Cały incydent miał miejsce bez świadków, a Ewa Stankiewicz, która jako ostatnia widziała reżysera przed zatrzymaniem zapewnia, że zanim wyprowadzono ją z terenu cmentarza nie było żadnej agresji ze strony Grzegorza Brauna.

- Zarówno ja jak i minister Anna Fotyga zaręczyliśmy za pana Grzegorza Brauna, ale nic to nie dało. Podkreślam, że nikt nie widział zajścia, o którym jeden z policjantów mówi, że była to czynna napaść na funkcjonariusza. Mamy słowo przeciwko słowu a immunitety poselskie nie są respektowane - mówi nam Antoni Macierewicz, przewodniczący parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn smoleńskiej katastrofy. Około godziny 9.00 Grzegorz Braun został zwolniony przez policję.

- Na tę chwilę mogę powiedzieć, że do wyjaśnienia została zatrzymana jedna z osób, które wtargnęły na teren cmentarza. Na zamknięty teren cmentarza weszły dwie osoby. W związku regulaminem cmentarza, który otwierany jest o godz. 7.00 funkcjonariusze policji poprosili osoby, które weszły na teren cmentarza o jego opuszczenie. Kobieta zastosowała się do poleceń funkcjonariuszy, natomiast mężczyzna nie chciał się zastosować i został zatrzymany. Po przesłuchaniu został zwolniony. Nie postawiono mu żadnych zarzutów. Obecnie wyjaśniamy całą sytuację. Jeśli chodzi o obowiązek wylegitymowania się funkcjonariuszy, na który powoływał się zatrzymany, należy wyjaśnić, że zatrzymania dokonali funkcjonariusze prewencji, którzy wykonywali swoje obowiązki jako zwarty pododdział wyznaczony do zabezpieczenia miejsca ekshumacji. W tej sytuacji zgodnie z regulaminem funkcjonariusze nie mieli obowiązku się legitymować. W związku z interwencją policjantów można złożyć zażalenie, które będzie rozpatrywane przy wyjaśnieniu całej sprawy – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl rzecznik Komendy Stołecznej Policji Mariusz Mrozek. Z kolei mecenas Stefan Hambura podkreśla, że cały czas oficjalnie nie wiadomo, kogo dotyczy dzisiejsza ekshumacja, ponieważ prokuratura nie udziela w tej sprawie żadnych informacji. Ponadto mecenas Hambura ujawnił, że uniemożliwiono mu przekazanie dokumentów Antoniemu Macierewiczowi i wywieziono go z cmentarza na warszawskich Powązkach drugim wjazdem. Prawnik w rozmowie z portalem Niezależna.pl przyznaje, że obawia się, iż może dojść do nieprawidłowości przy badaniu ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, zwłaszcza przy badaniu ciała ekshumowanego z grobu śp. Anny Walentynowicz. I jest zaniepokojony pośpiechem wokół ekshumacji i badań. Na koniec pełnomocnik bliskich śp. Anny Walentynowicz został "zaproszony" do samochodu Żandarmerii Wojskowej, który jedzie do Krakowa.

- Czuję się uprowadzony - mówi mecenas Stefan Hambura. Przypominamy, że wczoraj doszło do skandalu podczas próby badania ciała ekshumowanego z grobu śp. Anny Walentynowicz, legendy Solidarności. Z powodu zepsutego tomografu ciało bez zbadania zostało przewiezione do Zakładu Niezalezna

Egoizm nie jest wolnorynkową cnotą Egoizm cnotą – z takim hasłem ekonomia wkroczyła w nowoczesność, wywołując popłoch wśród wielu osób. Wytworzył się nawet swego rodzaju etos zwolennika wolnego rynku – człowieka pewnego siebie, bezwzględnie dążącego do powielenia swoich korzyści. W duchu „teorii egoizmu” funkcjonował do pewnego stopnia nawet Ludwig von Mises. Przełamanie tego paradygmatu nastąpiło dopiero wraz z nadejściem Murraya Rothbarda. Cechą charakterystyczną naszych czasów jest wysoka specjalizacja nauk. Żyjący w XIII wieku św. Albert Wielki zajmował się jednocześnie filozofią, teologią, biologią, astronomią, fizyką – by wymienić tylko te podstawowe zainteresowania. Dzisiejsi naukowcy są najczęściej specjalistami w bardzo wąskich dziedzinach, szczególnie ci zajmujący się naukami przyrodniczymi (biologia, fizyka, chemia). Ale tego typu ograniczenie cechuje także nauki humanistyczne. Również i ekonomia nosi piętno wąskiej specjalizacji, której epoka nastała wraz z pozytywizmem. Jak wiadomo, jednym z głównych postulatów pozytywizmu było przeniesienie metod nauk przyrodniczych na nauki humanistyczne. Wraz z rozwojem newtonowskiej fizyki i odkrywania dających się opisać w sposób matematyczny praw pojawiła się idea zmatematyzowania nauk o człowieku, w tym ekonomii. Prawdziwym paroksyzmem tej naturalistycznej wizji człowieka stała się ekonomia keynesowska, pełna wzorów i skomplikowanych równań. Pozytywistyczni ekonomiści ubzdurali sobie bowiem, że ekonomia jest swego rodzaju mechanizmem, którym da się sterować tak, jak inżynier steruje zbudowanym przez siebie układem. Ten pogląd przenieśli na całą gospodarkę i uznali, że najlepszym inżynierem dla skomplikowanego mechanizmu gospodarki jest państwo i wspomagający je „specjaliści”, którzy znają się na matematyce.

Ekonomia jak silnik Na takie manowce sprowadziła ekonomię jej wąska specjalizacja i oderwanie od filozofii. Przyczyniło się do tego wiele czynników. Za bodajże najważniejszy z nich Murray Rothbard uważał fakt, iż pierwsza w historii szkoła ekonomii z hiszpańskiej Salamanki straciła na znaczeniu wraz z odejściem Zachodu od łaciny. Tomiści z Salamanki pisali, bowiem w języku starożytnych Rzymian, o którego losie przesądziło utracenie prymatu na świecie przez Hiszpanię na rzecz protestanckiej Wielkiej Brytanii. Od tego czasu górę wzięła literatura pisana w językach ojczystych, a tomizm – jako uosobienie katolicyzmu – został, delikatnie mówiąc, odstawiony przez schizmatyków na boczny tor. Przyglądając się ekonomii uprawianej przez scholastyków z Salamanki, ciężko jest się w niej dopatrzyć jakiejkolwiek wzmianki o rzekomo wrodzonym każdemu człowiekowi egoizmie. Dzieła Juana de Mediny czy Francisco de Vitorii nie wspominają ani razu o tym, że rynek jest grą egoizmów ani że wskazane jest, by ludzie się wzajemnie „wyzyskiwali”. Przyjęta przez nich perspektywa mówi raczej o społecznej współpracy i wzajemnych korzyściach. Jako tomistom bliska im była antropologia św. Tomasza, w świetle, której człowiek działa, mając na uwadze intelektualnie pojęte dobro. Rzecz jasna, Akwinata nigdy nie wykluczał tego, że człowiek może czynić zło i zadziałać egoistycznie. Ale przede wszystkim podkreślał, że człowiek jest istotą zdolną do działania w ramach poznawalnego rozumem prawa naturalnego.W odróżnieniu od tomistycznych początków ekonomii w Salamance, ekonomia wieku XVIII i czasów późniejszych uzyskała charakterystykę typowo pozytywistyczną. W owym czasie niemal wszyscy ekonomiści na samo brzmienie słowa „metafizyka” wzdrygali się ze wstrętem, uważając ją za przeżytek. „Uwolniona” od zbędnego bagażu nierozstrzygalnych kwestii ekonomia miała wraz z postępami w matematyce i logice formalnej dojść do swej ostatecznej postaci – instrukcji obsługi socjaldemokratycznego państwa. Hucpiarz Keynes napisał nawet, że problem braku kapitału powinien wkrótce zniknąć dzięki zastosowaniu przez państwo właściwych metod zarządzania. Gdy pod koniec XIX wieku za sprawą Carla Mengera do debaty gospodarczej ponownie zawitała ekonomia tradycyjna, jej główni przedstawiciele nadal byli pod wpływem pozytywizmu. Nic w tym zresztą dziwnego – ówczesny Wiedeń był stolicą nauk stojących w radykalnej opozycji wobec „metafizyki” prawa naturalnego. I tak na przykład Eugen von Böhm-Bawerk hołdował pozytywistycznemu nominalizmowi, a Ludwig von Mises wielokrotnie dawał świadectwo swojego filozofi cznego credo, odwołując się do kantyzmu i ideału nauki wolnej od wartościowania. Nawet działający na innym gruncie William Stanley Jevons próbował oprzeć swą teorię wartości na jednostkach przyjemności i użyteczności.Jak zatem słusznie zauważył Murray Rothbard, prawdziwym filozoficznym credo niemal wszystkich współczesnych ekonomistów był lub jest utylitaryzm, czyli filozofia mierząca korzyści społeczne oraz odwołująca się do irracjonalistycznej koncepcji moralności. W świetle pozytywizmu-utylitaryzmu ludzie skazani są na konfl iktowość swych interesów wynikających z uczuciowej natury człowieka i dlatego należy oprzeć się na mechanizmie niwelującym owe sprzeczności, którym jest wola większości. Zorganizowana wola narzucania innym swoich koncepcji nosi zaś nazwę państwa.

Rothbard przełamuje Sprzeciwiając się pozytywizmowi, Rothbard sięgnął po koncepcję naturalnych uprawnień człowieka oraz rozumowo odkrywalnych zasad życia społecznego. Stał się pierwszym nowożytnym ekonomistą, który dogłębnie przełamał wiążący wszystkich ekonomistów schemat nauk pozytywnych. Posługując się wypracowaną przez Ludwiga von Misesa prakseologią, wykazał, że nieskrępowany żadnym państwem ład libertariański czyni zadość nie egoizmowi czy też emocjonalnym pobudkom, lecz naturalnemu prawu odczytanemu z rzeczywistości. Libertarianie nie pragną zatem braku państwa z racji swych arbitralnych impulsów czy dla spełnienia zachcianek, lecz dążą do powszechnego przestrzegania obiektywnego kodeksu moralnego. Mimo przedstawionej przez Rothbarda argumentacji wiele osób nadal hołduje schematowi nazywania wymian tytułów własnościowych wzajemnym wyzyskiem. Zauważmy jednak, że pojęcie „wyzysku” ma się do wymiany jak pięść do nosa.Jak dobitnie wykazał Ludwig von Mises, przekazanie sobie tytułu własnościowego ma miejsce jedynie wtedy, gdy obydwie strony transakcji uznają, że jest ono dla nich korzystne. Czyjekolwiek dywagacje na temat tego, że jedna ze stron transakcji może mieć poczucie, iż pobrała od drugiej zawyżoną opłatę, są zupełnie bezpodstawne. Jeżeli bowiem stwierdzamy, że zapłacona cena była za wysoka, to mimowolnie zakładamy, że była ona wyższa od pewnej „sprawiedliwej” ceny. Czym zaś innym jest cena sprawiedliwa niż ceną, za którą osoba A kupiła rzecz x od osoby B? Z wyzyskiem możemy mieć jedynie do czynienia w przypadku złamania warunków dobrowolności wymiany – gdy ktoś wymienia się z nami na inną rzecz niż głosiła umowa lub gdy stosuje wobec nas przemoc. Na wolnym rynku wyzysk oznacza, więc naruszenie prawa, a działający w ramach kodeksu prawa własności ludzie zwyczajnie nie mogą się wyzyskiwać. Promowanie wolnego rynku poprzez zachętę do „wzajemnego wyzysku” świadczy jedynie o braku zrozumienia mechanizmów nim rządzących. Podobnie ma się rzecz z egoizmem. W praktyce egoizmem jest działanie, w którym jedna z osób uniemożliwia drugiej dobrowolne działanie. Egoizmem kieruje się, więc złodziej lub przedstawiciel państwa. W odróżnieniu od tego typu interakcji, wymieniający się na rynku ludzie są wręcz niezdolni do osiągnięcia egoistycznej satysfakcji. Jest tak, gdyż dobrowolność wymiany pociąga za sobą satysfakcję naszego kontrahenta – choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo chcieli zadziałać wyłącznie na własną rzecz w ramach danej wymiany, i tak nie powstrzymamy cudzej satysfakcji. Rynek okazuje się, zatem niesłychanie skutecznym narzędziem ograniczania niskich pobudek ludzkiego działania, prawdziwą szkołą moralności. Niestety obok streszczonych powyżej analiz Rothbarda istnieje także w libertarianizmie inny nurt, który w prostej linii nawiązuje do Davida Hume’a, Adama Smitha, Fryderyka von Hayeka czy też Fryderyka Nietzschego. Ayn Rand, autorka „Cnoty egoizmu”, stała się guru całego odłamu libertarian walczących o wolność pod hasłami wyzwolenia człowieka z altruizmu. Zasięg jej oddziaływań był naprawdę spory i dlatego u niejednego z jej zwolenników znaleźć można nieraz np. krytyczne analizy dobroczynności, jako wspomagania czynników przeciwnych zachowaniu życia. Na całe szczęście górę w nurcie libertariańskim wzięła koncepcja Rothbarda, który zresztą poddał poglądy Rand druzgocącej krytyce. Żelazna logika prakseologii wykazała mylność koncepcji człowieka, jako egoistycznego tworu swych własnych ambicji. Egoizm i wyzysk są pojęciami przypisywanym działaniom rynkowym w sposób całkowicie mylny. Zamiast nich ekonomia powinna zacząć wreszcie posługiwać się terminami: wzajemne dobro i współpraca. Dopóki nie zrozumiemy, że wolny rynek to odnoszenie przez wszystkich jego uczestników obopólnych korzyści, nadal będziemy grzęznąć w najczęściej dziś wyznawanej koncepcji prawa naturalnego, wymyślonej przez Thomasa Hobbesa. Czas odwołać bellum omnium contra omnes!Jakub Wozinski

Autor filmu o Mahomecie ukrywa się Rodzina autora antyislamskiego filmu o Mahomecie, który na świecie wywołał burzliwe protesty muzułmanów, została przewieziona w nieujawnione, bezpieczne miejsce, by do niego dołączyć - podało biura szeryfa w Los Angeles. 55-letni Nakoula Basseley Nakoula dobrowolnie opuścił swój dom w sobotę rano i został przewieziony przez służby szeryfa na posterunek niedaleko Los Angeles, a następnie w trzymane w tajemnicy miejsce. Od tej pory nie był widziany. W poniedziałek dołączyła do niego rodzina.

- Doszli do wniosku, że będzie dla nich bezpieczniej udać się tam, gdzie będą mogli normalnie mieszkać - powiedział rzecznik szeryfa Steve Whitmore telewizji ABC. Dodał, że to służby szeryfa wywiozły w poniedziałek przed świtem czteroosobową rodzinę Nakouli w nieujawnione miejsce. Liczne ekipy telewizyjne zainstalowały się przed domem rodziny na południowych przedmieściach Los Angeles, od kiedy wyszło na jaw, że zdaniem władz USA był on zaangażowany w produkcję filmu "Innocence of Muslims" (Niewinność muzułmanów). Film wywołał gwałtowne protesty muzułmanów na świecie i ataki na placówki dyplomatyczne USA. Prorok Mahomet został przedstawiony w nim, jako oszust i nieodpowiedzialny kobieciarz aprobujący molestowanie seksualne dzieci. Nakoula został skazany w 2010 roku na karę w zawieszeniu za przestępstwa finansowe.. Skazano go na zapłacenie 790 tys. dolarów odszkodowania i na 21 miesięcy w więzieniu federalnym. Zabroniono mu też korzystania z internetu przez pięć lat bez zgody kuratora sądowego. PAP

OBWE gromi za skazanie R. Frycza Przedstawicielka OBWE ds. wolności mediów ostro skrytykowała wyrok ws. twórcy serwisu Antykomor.pl. Dunja Mijatović odpowiedzialna w ramach OBWE za kwestie związane z wolnością mediów stwierdziła, że nie na miejscu jest utrzymywanie w Polsce sankcji karnych za zniesławienia osób publicznych.

- W nowoczesnej demokracji sankcje karne za znieważenie głowy państwa są nie na miejscu, zwłaszcza, że Europejski Trybunał Praw Człowieka, od dawna uchyla te wyroki – stwierdziła Mijatović. Autor strony internetowej Antykomor.pl Robert Frycz został skazany przez sąd w Piotrkowie Trybunalskim na rok i trzy miesiące ograniczenia wolności za „znieważenie prezydenta”. Frycz będzie musiał pracować społecznie 40 godzin miesięcznie. Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami.Przedstawicielka OBWE ds. wolności mediów jest oburzona wyrokiem, który zapadł w tej sprawie i wzywa polskie władze do całkowitej dekryminalizacji zniesławienia osób pełniących funkcje publiczne.

- Ze względu na charakter swojej pracy, urzędnicy publiczni muszą tolerować większą dozę krytycyzmu i ironii niż zwykli obywatele. Pomimo zyskującego popularność na świecie poglądu, zgodnie, z którym nie powinno się karać ludzi za zniesławienie, polski Trybunał Konstytucyjny w 2011 roku utrzymał w mocy artykuł 135 kodeksu karnego, na podstawie, którego Frycz został skazany – oświadczyła Dunja Mijatović. Ponadto przedstawicielka OBWE stanowczo wezwała polskie władze do zaprzestania karania za zniesławienie.

- Mam nadzieję, że sąd drugiej instancji zrewiduje ten wyrok. Tymczasem wzywam polskie władze do podjęcia natychmiastowych kroków w celu całkowitej dekryminalizacji zniesławienia – oświadczyła Dunja Mijatović.

Niezależna

EKSHUMOWANE CIAŁA JEŻDŻĄ PO POLSCE! W tzw mainstreamie zrobiło się znacznie ciszej o Smoleńsku ( za to zewsząd słychać oddech ulgi). Ciszej, bo jeśli PiS nie mówi, nikt nie mówi. Sprawa dawno wyjaśniona, arcyboleśnie prosta, lepiej do niej nie wracać. Nie ma jednak wyjścia NPW, która co może, to umarza, ale jednak oficjanie całość śledztwa niezakończona. Do dziś brak znacznej większości rosyjskich dokumentów, o które prokuratura prosiła. Te, które są, nie zgadzają się z polską dokumentacją. Stąd m.in ekshumacje: Zbigniewa Wassermana, Przemysława Gosiewskiego, Janusza Kurtyki. Pokuratura pod ścianą - piękne pogrzeby były, trumien zamkniętych na amen ze sfałszowaną dokumentacją nikt nie odważył się dotknąć, więc teraz, 2.5 roku po katastrofie rodziny nie mogą być pewne, kogo tak naprawdę mają w grobowcach. Na dziś planowana była sekcja Anny Walentynowicz i Teresy Przejałkowskiej w Bydgoszczy, ale.....tomograf komputerowy się popsuł - niezależna.pl informuje w newsach, że zwłoki zostaną przetransportowane do krakowskiego zakladu medycyny sądowej. Tam badaniem tomografem, reszta we Wrocławiu. Państwo, jak widać zdaje egzamin w każdej minucie. Śledztwo otoczone od początku ścisłym kordonem, dokładnie takim samym, jakim otoczone było dziś gdańskie Srebrzysko o 3-ciej w nocy. Mysz by się nie prześlizgnęła, więc nawet panie z Sanepidu nie dały rady ( jakaś mądrala nie umieściła ich nazwisk na liście). Wnioski rodzin i pełnomocników są przez prokuraturę odrzucane, ekshumacje pod osłoną nocy, sekcje przeprowadzane w miejscach tajemniczo typowanych, sprzęt lekko przestarzały, jeden aparat zamiast kilku.....w dodatku popsuty! Prokuratura stosując uniki i odmowy kieruje się "ugruntownym naukowo poglądem" Rp.pl udało się również dotrzeć do pisma, w którym śledczy odrzucają m.in. wnioski o zbadanie zwłok za pomocą urządzeń: "diagnostyki obrazowej, CT (tomografia komputerowa - red.), radiografii konwencjonalnej (RTG - red.) oraz radiografii digitalnej i USG" oraz udostępnienia danych tych urządzeń i kwalifikacji w dziedzinie radiologii techników i lekarzy, którzy będą je obsługiwać. Rodzina nie otrzyma też "technicznych parametrów każdego dokonanego zdjęcia/obrazu oraz szczegółowego opisu ze szczególnym uwzględnieniem lokalizacji wszelkiego rodzaju ciał obcych jak i uszkodzeń narządów i ich genezy". Rzekomy "naukowy pogląd" wsparty chaosem, bałaganem i pośpiechem, aby szybciej "odfajkować" - mówi Piotr Walentynowicz, wnuk działaczki Solidarności. Wersja dla naiwnych i zabetonowanych - że to patałachy procedują, wersja dla dociekliwych: każdy szczegół skrupulatnie zaplanowany. Ci, którzy pelnili dziś w nocy wartę honorową na gdańskim cmentarzu znają szczegóły. A jaką wersję ma dla nas tvn i dworakowa telewizja? To PiS wszystko opóznił? A może posłanka Fotyga tomokomputer w Bydgoszczy popsuła? Co sekcja prowadzona porcjami przez słynną dr Świątek będzie nam w stanie powiedzieć? Że nic się nie stało, bo imię i nazwisko się zgadza? Kto spoczywa w grobie Anny Walentynowicz? Czy będą kolejne ekshumacje? czy w końcu do którejś z sekcji będzie dopuszczony niezależny biegły na wniosek rodzin?

http://niezalezna.pl/32961-nasz-news-sekcji-zwlok-dzisiaj-nie-bedzie

http://www.tvn24.pl/wideo/panstwo-klamalo-a-teraz-nie-pozwala-sie-zbizyc,478658.html#z-anteny/panstwo-klamalo-a-teraz-nie-pozwala-sie-zbizyc%2C478658.html?playlist_id=13577&_suid=134789746299507615158553896337

http://www.rp.pl/artykul/459542,933632-Prokuratura-odrzuca-wnioski-Hambury-w-sprawie-ekshumacji-Walentynowicz.html?p=1

LIKA

Będą kolejne ekshumacje! Ciała zamienione?!Wstrząsające informacje dotyczące błędów przy pochówku ofiar katastrofy smoleńskiej. Naczelna Prokuratura Wojskowa zdecydowała o przeprowadzeniu ekshumacji szczątek kolejnych czterech osób. Pułkownik Ireneusz Szeląg przyznał, że są wątpliwości, czy ciała nie zostały zamienione i obecnie spoczywają w niewłaściwych grobach.

- Decyzja została w zasadzie podjęta. Czeka tylko na jej uformalnienie – mówił podczas dzisiejszej konferencji prasowej płk Szeląg, który nie chciał podać nazwisk ofiar, ani terminów przeprowadzenia ekshumacji. – Rodziny zostały już powiadomione i prosiły o jak najdalej idącą dyskrecję. Wojskowi prokuratorzy zamierzają wszystkie czynności związane z ekshumacjami i genetyczną identyfikacją czterech ofiar katastrofy smoleńskiej przeprowadzić do końca tego roku. W jaki sposób mogło dojść do tak karygodnej pomyłki?! Płk Szeląg unika jednoznacznych wyjaśnień i mówi o "potencjalnych pomyłkach" wskazując, że w przypadku jednego ciała błędnie zostało zidentyfikowane przez bliskich, w przypadku drugiego ten sam błąd popełnił przedstawiciel polskiej strony tuż po katastrofie. Przyznał także, że strona rosyjska przyznaje, iż odnośnie dwóch ciał mogło dojść do "zamiany numerów".

- Jestem naprawdę zszokowany tą informacją. Jak wiadomo nie dokonano jeszcze nawet otwarcia trumien z ciałami? Rodziny jadą właśnie do Krakowa. Wszystko to, dzieje się, dlatego, że prokuratura nie zrobiła tego, do czego jest zobowiązana. Nie uczestniczyła w badaniu zwłok na miejscu, w Smoleńsku, a później nie dokonała odpowiednich badań po powrocie ciał naszych bliskich do Polski. Teraz, gdy nagle zmieniono tryb działania, gdy powiedziano, że będzie autopsja w Bydgoszczy okazało się, że zepsuł się podobno najnowocześniejszy tomograf komputerowy. Ciała przewozi się do Krakowa, by stamtąd z kolei przewieźć je do Wrocławia. Trumny są opieczętowane, bo wymogły to rodziny ofiar. I teraz w świetle tych wszystkich faktów pułkownik Szeląg mówi, że od początku prokuratura wojskowa wiedziała, że ciała są zamienione! To niebywałą arogancja. Dowiadujemy się, że wszystko wskazuje na to, że ciała są zamienione po tym, gdy doprowadzono do niesłychanego umęczenia rodziny śp. Anny Walentynowicz i wożenia ciała ekshumowanego z jej grobu po całej Polsce. Jeszcze przed zbadaniem ciał prokuratura miała uzasadnione podejrzenia, że ciała zostały zamienione i spoczywały w niewłaściwych grobach, a milczała przez ponad dwa i pół roku. Obowiązkiem prokuratury było uczestniczenie w sesji lub dokonanie jej na terenie Polski, a przede wszystkim uczciwe działanie w tej sprawie, a nie mataczenie. Prokuratura wykazała absolutną arogancję i nieudolność w działaniu. Ci ludzie zdają się na każdym kroku lekceważyć prawo – stwierdził w rozmowie z portalem Niezależna.pl Antoni Macierewicz. Niezależna

Żenująca gra ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie chce ujawnić nazwiska ofiary katastrofy smoleńskiej, której ciało ekshumowano 18 września rano na warszawskich Powązkach. Utwierdza to podejrzenia, że w Rosji zamieniono ciała i Anna Walentynowicz spoczęła w grobie innej osoby. Prokuratura przyznała tez, że Rosjanie przeprowadzili wiele sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, bez udziału polskich ekspertów i, że będą kolejne ekshumacje, bo są podejrzenia, że inne ciała także zostały pomylone. Nikt już nie ma złudzeń, że prokuratorzy pracujący nad smoleńskim śledztwem - czy to wojskowi, czy cywilni - zatracili miarę w lekceważeniu oczywistych faktów. Granice śmieszności przekroczyła ponownie Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, która - jak zwykle - po cichu umorzyła 17 września śledztwo w sprawie braku należytego nadzoru nad BOR przez ministra Jerzego Millera. Wszystkie tzw. uchybienia, których dopatrzyli się prokuratorzy, miały wprawdzie wpływ na obniżenie bezpieczeństwa osób ochranianych 10 kwietnia - ale przecież to nie oznacza, że ktokolwiek mógłby ponieść za to odpowiedzialność. W każdym razie nikt z szefów. Ani gen. Marian Janicki, ani minister Jerzy Miller. W wypadku prokuratury wojskowej, z racji delikatności materii,o której mowa, trudno mówić o „granicy śmieszności”. Wojskowi śledczy, którzy zarządzili ekshumację ciała ś.p. Anny Walentynowicz, bardzo się obawiają, że podejrzenia rodziny Anny Walentynowicz co do zamiany ciała w Rosji, okażą się prawdą. Unikają informowania o decyzjach, które musieli podjąć. Nie mieli wyjścia - zbyt oczywiste są rozbieżności w dokumentacji, którą dostarczyli Rosjanie. Wojskowi śledczy nie chcą się przyznać do tego, że sami wytypowali ciało do ekshumacji na warszawskich Powązkach, ponieważ dedukują (czyli domyślają się), że grób w Warszawie może kryć ciało ś.p. Anny Walentynowicz. Nie chcą się przyznać, bo każda ich informacja może przypomnieć płomienne zapewnienia Ewy Kopacz o udziale polskich patomorfologów w sekcjach zwłok w Moskwie i o skrupulatnej, bolesnej procedurze identyfikacji ofiar. Media, które tracą na naszych oczach resztę wiarygodności, podają nazwisko ekshumowanej w Warszawie ś.p. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej powołując się bądź na inne media, bądź na pełnomocnika rodziny ś.p. Anny Walentynowicz - mecenasa Stefana Hamburę. Nikt nie ośmiela się pytać - dlaczego prokuratorzy ukrywają nazwisko osoby, której ciało zostało ekshumowane w Warszawie. Wszyscy wiedzą wprawdzie, że jeżeli okaże się, iż doszło do zamiany ciał - to będzie skandal, którego nie da się ukryć. Wojskowym śledczym wydaje się jednak, że im bardziej milczą, tym lepiej dla nich. Bo ważne jest bezpieczeństwo ich stołków, a nie rzetelne śledztwo. Pajacują, więc swobodni nakręcając atmosferę niepokoju. Popisują się niekompetencją kierując ciało ś.p. Anny Walentynowicz na sekcję do Bydgoszczy, skąd zabierają je do Krakowa, „bo się tomograf zepsuł”. Niektórym się wydaje, że można ludzi oszukać, zająć ich prowokowanymi przepychankami z Antonim Macierewiczem i Anną Fotygą w rolach głównych, bo wtedy uda się uniknąć rozmowy o tym, co najważniejsze. Prokuratura wojskowa przyznała, też, że będa kolejne ekshumacjie, bo jest podejrzenie, że więcej ciał zostało pomylonych. AMI

Hambura: Niepokoję się o rzetelność działań O czynnościach śledczych związanych z ekshumacją śp. Anny Walentynowicz oraz działaniach prokuratury portal Stefczyk.info rozmawia z mecenasem Stefanem Hamburą, pełnomocnikiem rodziny legendarnej działaczki "Solidarności". Stefczyk.info: Ekshumacja ciała śp. Anny Walentynowicz przebiega niezgodnie z planem. Procedury zaczęły się z opóźnieniem, szczątki działaczki "Solidarności" zamiast w Bydgoszczy będą badane w Krakowie. Jak Pan ocenia te czynności? Stefan Hambura: Niepokoję się o ich rzetelność. To nie wygląda najlepiej. Zaczęło się wczoraj, dziś trwa dalej. Przedstawiciel prokuratury obecnie mówił mi, że pierwsze ciało prokuratura chce już wysyłać do Wrocławia z Krakowa. Powiedziałem jednak, że na to nie ma zgody z naszej strony. Oczekujemy, że ciała będą jechać w jednym konwoju do Wrocławia.
Dlaczego? Czego się Pan obawia? Obawiam się, że jeśli wszystkiego nie dopilnuję, komuś mogą przyjść do głowy głupie myśli, czy pomysły.
Prokuratura robi bardzo dużo, by utajnić czynności wykonywane w Gdańsku i Warszawie. Czy to Pana zdaniem jest przesadna staranność? Tak. Przecież rodzina śp. Anny Walentynowicz zachowuje się wręcz przeciwnie. Żąda przejrzystości i transparentności postępowania, nie ma również nic przeciwko temu, by publicznie wspierano ją we wszystkich miejscach, w których prowadzone są czynności prokuratorskie. To wszystko jest dużym obciążeniem dla bliskich śp. Anny Walentynowicz. Rodzinie zależy, by wszystkie czynności odbyły się w sposób godny. Godny, czyli również pod kontrolą opinii publicznej. Nikt nie chce żadnych wydarzeń, które mogą powodować kolejne problemy.
Rodzi się obawa, co prokuratorzy mogą chcieć ukryć. Jeśli doszło do zamiany ciał śp. Anny Walentynowicz i śp. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, której ekshumacji dokonano dziś, może dojść do ponownej zamiany szczątków lub ukrycia pomyłki? Jedyne, co mogę zrobić, to jest ostrzeganie każdego, kto może chcieć tak zrobić, czy w ogóle o tym myśleć. W dzisiejszych czasach takie sprawy wychodzą bardzo szybko na jaw. Rodzina i tak wycierpiała dużo. Należy więc uszanować jej wolę i dążenia, by dowiedzieć się, gdzie tak naprawdę spoczęła śp. Anna Walentynowicz. Ostatnią wolą działaczki "Solidarności" było spoczęcie po śmierci obok swojego męża w Gdańsku. Rozmawiał Nal

Polska energetyka jest świadectwem zdrady Dyskusji o niezależności energetycznej ciąg dalszy. Polska ma dostęp do nieograniczonych zasobów energii geotermalnej. I technologie jej pozyskiwania. Rząd tymczasem zajmuje się sondażami partii politycznych… Kolejne spotkanie ze Zbigniewem Wrzesińskim, prezesem Ligii Konsumentów Energii poświęcamy źródłom geotermalnym, o których wiedza przeciętnego Polaka kończy się na tym, że są i była o nie awantura w aspekcie starań oo Tadeusza Rydzyka, dyrektora Radia Maryja. Tymczasem… Polska leży w 70 proc. w obszarach geotermalnych i możemy wykorzystywać te źródła energii jako źródła praktycznie niewyczerpalne .

- Chodzi o energię zawartą na głębokości 5-6 km czyli to są już bardzo głębokie i trwałe pokłady, to dlatego zasób tej energii jest właściwie niewyczerpany – mówi Zbigniew Wrzesiński.

– Metoda jej pozyskiwania polega na tym, że przy zbudowaniu takiej elektrowni produkujemy energię elektryczną za darmo. Technologia, skoro już ją mamy, jest prosta. Wiercimy głęboki otwór. Na każde 10 metrów głębokości ciśnienie wody wzrasta o jedną atmosferę techniczną. Na 5 km wynosi ono już 500 atmosfer. Na takiej głębokości woda jest podgrzewana do temperatury ok 400 stopni i jest w stanie nadkrytycznym, czyli mimo temperatury wciąż w stanie ciekłym. Przetłaczając ją do góry w pewnym momencie ciśnienie będzie spadało, nastąpi punkt krytyczny i przemiana fazowa – woda zamieni się w parę i ona przy tym kilkuset stopni skierujemy ją na turbinę odpowiedzialną za produkcję energii elektrycznej i wychłodzimy, na przykład ogrzewając okoliczne miasteczko. Prawda, że proste? Dzięki takiemu rozwiązaniu polska gospodarka może być konkurencyjna dla gospodarek ościennych. Moglibyśmy rozwijać nasz przemysł – więc jest to bardzo ważny temat który jak do tej pory nie jest zrealizowany. Problem w tym, że… władze nie są tym zainteresowane. – Rząd polski działa w taki sposób, jakby w ogóle nie interesował się dobrem obywateli. W tej sprawie zajęła się UE, która wszczęła postępowanie przeciwko gazpromowi o postępowanie monopolistyczne. Rząd polski się tym nie zajął – mówi Zbigniew Wrzesiński.

– Uważam, że tego typu działania to zadania, które stoją i przed władzami lokalnymi i przed rządem. To są ogromne oszczędności w kwestii pozyskiwania środków finansowych. Jak na razie jednak rząd nie czyni żadnych działań pobudzających naszą gospodarkę i rynek wewnętrzny. A jeżeli nie będziemy stwarzali realnych stanowisk pracy – będziemy mieli recesję, o jakiej za lata będą się uczyć w podręcznikach. Paweł Pietkun

Dalsze komplikowanie systemu emerytalnego nie spowoduje wzrostu oszczędności emerytalnych

Nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę. Wygląda na to, że Komisja Nadzoru Finansowego, a przynajmniej jej wiceprzewodniczący prof. Lesław Gajek – zapomniał o tej zasadzie i zaproponował uzupełnienie dobrowolnych oszczędności emerytalnych o Emerytalne Konta Oszczędnościowe. W efekcie ubezpieczony mógłby wybierać między istniejącymi od 1999 r. Pracowniczymi Programami Emerytalnymi, wprowadzonymi ponad 8 lat temu Indywidulanymi Kontami Emerytalnymi, dodanymi do systemu przy okazji obniżki składki przekazywanej do OFE Indywidualnymi Kontami Zabezpieczenia Emerytalnego i nowymi proponowanymi przez KNF Emerytalnymi Kontami Oszczędnościowymi. Te ostatnie miałyby się wiązać ze szczególnymi przywilejami podatkowymi – zwolnieniami zarówno przy wpłacie składki, jak i wypłacie świadczenia. Uważam ten pomysł za całkowite nieporozumienie. Jeżeli państwo rzeczywiście dysponuje środkami na sfinansowanie proponowanych przez KNF ulg podatkowych, to zdecydowanie efektywniej wykorzystać je na wciąż zapowiadaną i nigdy niezrealizowaną politykę prorodzinną, a także powrót do wyższej składki trafiającej do OFE (przed cięciami było to 7,3% wynagrodzenia). Tworzenie nowych konstrukcji to także dodatkowe koszty systemowe i większe kłopoty z tłumaczeniem niuansów i różnic między poszczególnymi formami oszczędzania na emeryturę potencjalnym zainteresowanym. Warto też przeanalizować, kto jest rzeczywistym beneficjentem ulg podatkowych – czy rzeczywiście ubezpieczeni, czy instytucje finansowe, które uwzględniają ulgę podatkową w swoich kalkulacjach i w praktyce oferują warunki finansowe mniej korzystne niż w przypadku klientów niekorzystających z tych ulg. Jeżeli nie rozwijają się oszczędności emerytalne, to może warto zastanowić się, czy rzeczywiście wynika to z braku Emerytalnych Kont Oszczędnościowych? Może przyczyny leżą gdzie indziej. Czy próba podważenia zaufania do kapitałowych form oszczędzania i rynków finansowych przy okazji walki o obniżenie składki trafiającej do OFE nie jest ważniejszym czynnikiem? Czy Pracownicze Programy Emerytalne w firmach prywatnych nie rozwijają się, dlatego, że nie ma ich w podmiotach publicznych (poza NBP) ze względu na wspólne działania Komisji Nadzoru Finansowego i Ministra Finansów, by uniemożliwić tworzenie PPE w instytucjach budżetowych? Czy nie ma to także związku z wprowadzeniem limitów wpłat do PPE przy okazji wprowadzenia do systemu IKE? Jeżeli nie rozwijają się IKE i IKZE, to czy nie wynika to z jednej strony z tego, że instytucje finansowe oferują przy tych produktach mniej korzystne warunki finansowe, niż w przypadku produktów bez ulg podatkowych (m.in. w związku z dodatkowymi obciążeniami na rzecz organów nadzoru i służb podatkowych), a z drugiej strony, czy rzeczywiście potrzebne są zarówno IKE i IKZE? Może wystarczy ograniczyć się do jednej formy IKE – bez limitów wpłat? System emerytalny należy uproszczać, a nie komplikować. Tak jak nie mają uzasadnienia subkonta w ZUS wprowadzone przy okazji ograniczenia składki do OFE, tak nie ma uzasadnienia tworzenia dodatkowych form oszczędzania różniących się reżimem prawnym (a zwłaszcza podatkowym) od już istniejących form. Mnożenie bytów ponad potrzebę zazwyczaj ma służyć maskowaniu całkowitej bezradności albo rzeczywistych celów. Paweł Pelc

Kto w PRL był komunistą? Jednoczenie Polaków jest solą w oku naszych wrogów. Chcieliby oni aby Polacy byli wewnętrznie skłóceni i podzieleni a więc niezdolni do zgodnego działania dla własnego dobra. Starają się dzielić nas zarówno rządzący od 1989 roku szulerzy okrągłostołowi (zgodnie z zasadą „dziel i rządź”) jak i pozostająca na usługach obcych sił znaczna część wpływowych dziennikarzy, naukowców czy ludzi rozrywki. Każdy pretekst jest dla nich dobry byle judzić i szczuć jednych Polaków na drugich. Dla Filipa Musiała i Krakowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej takim pretekstem jest, między innymi, działalność Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego działającego w latach 1982-1989. W swym tekście (zamieszczonym w krakowskim „Dzienniku Polskim” z dnia 20 lipca br.) noszącym znamiona proreżimowej (chodzi o aktualny reżim!) agitki usiłuje on wykazać, że w okresie realnego socjalizmu Polacy dzielili się na tych dobrych, którzy „dążyli do odzyskania suwerennego państwa” i na tych złych, „którzy pomagali przedłużyć trwanie reżimu”. Ten złowrogi – wedle F. Musiała – reżim to system realnego socjalizmu, w którym rządziła „partia komunistyczna”. Tu warto zadać pytanie: cóż to za historyk, który nie wie, że w Polsce od 1945 roku aż do 1989 nie rządziła żadna „partia komunistyczna”, bo takiej po prostu wtedy nie było. Ale Filip Musiał tego widocznie nie wie, albo też świadomie kłamie – co moralnie go dyskwalifikuje nie tylko jako historyka. Filip Musiał w swej agitce nie zauważa też, że system realnego socjalizmu w Polsce od powrotu w 1956 roku Władysława Gomułki na stanowisko I sekretarza PZPR stopniowo ewaluował w dobrym kierunku odchodząc od dogmatów marksistowskich – za co gwałtownie był atakowany przez zatwardziałych komunistów: Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego w ich „Liście do Partii” z 1964 roku. Tych komunistów władze PRL skazały na 3,5 i 3 lata więzienia. Czy były to, więc – historyku Musiał – władze komunistyczne, jeśli prawdziwych komunistów prześladowały? Niewątpliwie Kuroń i Modzelewski dążyli do przedłużenia trwania komunistycznych dogmatów w PRL., Do której więc grupy historyk Musiał ich zakwalifikuje? Razem z katolikami: Janem Dobraczyńskim, Jerzym Ozdowskim, Januszem Zabłockim, dziesiątkami tysięcy członków Polskiego Związku Katolicko-Społecznego i Stowarzyszenia PAX? Z całą pewnością wszystkim im nigdy nie było po drodze razem z Kuroniem i Modzelewskim usiłującym budować marksistowski komunizm w Polsce, wbrew woli przytłaczającej większości Polaków. Ci związani z PRON-em popierali to, co było w socjalizmie po 1956 roku dobre. A w tym naszym realnym socjalizmie pogomułkowskim było sporo takich dobrych rzeczy. Mówił o nich także nasz polski papież Jan Paweł II („Są w programie socjalistycznym także ziarna prawdy, które nie powinny zostać zniszczone” – stwierdził w wywiadzie dla włoskiego dziennika „La Stampa” w 1993 roku). Czyżby historyk Musiał tych wypowiedzi papieża nie znał? A może zna, ale nie pasują mu one do przyjętej przez niego z góry tezy o straszliwie złym socjalizmie ery pogomułkowskiej, w którym Polacy nie mieli rzekomo suwerenności w przeciwieństwie do obecnej III RP, kiedy to cieszą się nieograniczoną suwerennością, która wyraża się między innymi tym, że Polacy nie mogą położyć nawet kładki nad bagnistą rzeczką, jeśli nie wyrazi na to zgody jakiś brukselski komisar. Oto suwerenność, jaka odpowiada historykowi Musiałowi z IPN! Nie o taką jednak suwerenność walczyli Polacy tworząc Solidarność w 1980 roku czy też działając w PRON-nie, chcą, bowiem sami decydować o swoim losie a nie poprzez samomianowańczych dyktatorów brukselskich. Trudno byłoby w czasach realnego socjalizmu nawet wyobrazić sobie sytuację żebyśmy musieli do Moskwy zwracać się o pozwolenie na budowę jakiejś kładeczki czy (za przeproszeniem) wolnostojącego WC. Być może historykowi Musiałowi i historykom z IPN obecna niewolnicza zależność od obłąkanych doktrynerów brukselskich odpowiada – i dlatego zależy im na skłócaniu Polaków między sobą. Józef Michał Janowski

Zdradzeni 17 września – jak “Ruskie” mordowały “miliony” Polaków Co roku 17 września tłumy polskich “patriotów”, milczących – lub mówiących półgębkiem pierwszego września, zaczynają rozdzierać szaty i krzyczeć wniebogłosy. Oto doszło do zdradzieckiej napaści, zamordowano miliony Polaków, przypominają nam szanowani blogerzy. “Patriotów” tego sortu szczególnie wielu na salonie24 i w PiS. Nie chcąc wojować z całym światem – wybiorę jeden reprezentatywny przykład. Chciałbym, aby czytelnik potrafił umiejscowić zdarzenia z 17.IX 1939 w szerszym kontekście – na tle innych zdrad. Oraz – aby potrafił znaleźć proporcję pomiędzy zbrodniami “rosyjskiego” NKWD (spójrzmy, kto mordował Polaków w Katyniu na przykład) – a Niemcami. Tekst będzie się składał z kilku części. Pierwsza część bedzie polemiką, kolejne części – będą prezentacją wybranych aspektów problemu, o różnym stopniu szczegółowości.

Polemika Polemika z wybranymi tezami tekstu Dwa głosy A. Ściosa.

Aleksander Ścios: (…) Bronisława Komorowskiego (…). Człowieka, który z racji swoich słów i czynów nie ma moralnego prawa, by stać się reprezentantem narodu zdradzonego o świcie 17 września 1939 roku.

- A dlaczego nie “zdradzonego o świcie 24 i 25 VIII 1939″, kiedy nasi sojusznicy dowiedzieli się o tajnym protokole dodatkowym do paktu Ribentropp-Mołotow, czyli – o tym, że w agresji weźmie udział 2 najeźdźców i Polska nie ma najmniejszych szans na skuteczną obronę – i “zapomnieli” nas o tym “drobiazgu” poinformować?

- A dlaczego nie – “zdradzonego o świcie 29.VIII.1939″? Mobilizację powszechną ogłoszono 29 sierpnia ale z powodu nacisków Aliantów po kilku godzinach ją odwołano i ogłoszono następnego dnia (z dniem 31 sierpnia jako pierwszym dniem mobilizacji)? Czyli z winy Aliantów nasza mobilizacja została opóźniona o ponad 24 cenne (bo pokojowe) godziny.

- A dlaczego nie – “zdradzonego o świcie” 12.IX.1939, kiedy w Abbeville Anglia i Francja zdecydowały o niepodejmowaniu działań zaczepnych odciążających Polskę?

- A dlaczego nie – “zdradzanego o świcie” w latach 1937-1939, kiedy Anglia sabotowała kredyty zbrojeniowe dla Polski, wykorzystywała swoje wpływy we Francji, by i stamtąd Polska kredytów nie dostała? Jednocześnie, w tym samym czasie, przyznając kolosalne kredyty III Rzeszy?

Można o tym przeczytać:

Wend Bernd Jurgen, “Economic Appeasment. Handel und finanzen in der britischen Deutschlandpolitik 1933-1939″, Hamburg 1971

E. Raczyński, “W sojuszniczym Londynie. Dziennik ambasadora Edwarda Raczyńskiego 1939-1945″, Londyn 1960

A. Prażmowska, “Britain, Poland and Eastern Front 1939″, Cambridge 1987

Nie bronię B. Komorowskiego. Piętnuję oceny historyczne oparte o wyrwane z kontekstu wydarzenia.

Aleksander Ścios: Pamięć o tym dniu, pamięć o milionach*** ofiar sowieckiego bestialstwa wymaga, żebyśmy dziś właśnie usłyszeli głos człowieka odważnego i dumnego.

*** bzdury, w rzeczywistości represjami zostało objętych 1,6 mln Polaków, zginęło 150 tys, wg ustaleń IPN (zespół pod kierunkiem prof. Wojciecha Materskiego, wyniki opublikowano w pracy “Polska 1939–1945. Straty osobowe i ofiary represji pod dwiema okupacjami” pod red. Tomasza Szaroty i Wojciecha Materskiego, Warszawa 2009, 353 s., obszerne fragmenty można znaleźć tu: http://niniwa2.cba.pl/polska_1939_1945.htm)

Nie widzę ani jednej notki A. Ściosa o dużo większych bestialstwach niemieckich pomiędzy 1.IX, a 17.IX. Ani o ok. 6 milionach ofiar (zamordowani) niemieckiej okupacji (3 mln Polaków i 2,7 do 3 mln Żydów – obywateli polskich). Czy A. Ścios nie jest dostatecznie dumnym i odważnym człowiekiem, czy też – dumny i odważny człowiek o zbrodniach niemieckich nie wspomina z powodu dumy i odwagi?

Zbrodnie ZSRR na Polakach w okresie 1939-1952 Kilkunastoosobowy zespół pod kierunkiem prof. Wojciecha Materskiego zgromadził całą dostępną obecnie wiedzę na temat represji sowieckich. Tam, gdzie nie było dostępu do bezpośrednich danych, naukowcy postarali się oszacować liczbę ofiar. Okazało się, że możliwe jest w miarę dokładne policzenie ofiar represji, bo zachowało się sporo dokumentów wytworzonych przez Sowietów. Na pewno nie jest to jednak zamknięty obszar badawczy. Ostatnio prof. Natalia Lebiediewa opisała dokument, który mówi o ponad 400 tys. aresztowanych obywateli polskich do grudnia 1940 r. To więcej, niż wynikało z wcześniej odnalezionych dokumentów uwzględnionych w opracowaniu. Może się więc zdarzyć, że liczby podane w opracowaniu IPN ulegną zmianie. Ale nie będą to radykalne korekty. Ile zatem osób padło ofiarą sowieckich represji? Mamy kilka kategorii osób represjonowanych – aresztowani, osadzeni w łagrach, przymusowo wcieleni do Armii Czerwonej, deportowani, skazani na śmierć, rozstrzelani bez sądu (ofiary zbrodni katyńskiej, więźniowie rozstrzelani po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej) itd. W tej chwili łączną liczbę obywateli polskich, którzy padli ofiarami reżimu sowieckiego, szacujemy na 1,8 mln. Z tego 150 tys. straciło życie. Większość tych ofiar to osoby represjonowane za tzw. pierwszego Sowieta, w latach 1939-1941, wtedy to represje objęły ok. 1,6 mln osób. Pozostałe 200 tys. to osoby objęte represjami od 1944 do 1952 r. (Źródło: http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/18/10728/PRZEGLAD_MEDIOW__21_wrzesnia_2009.html)

Zbrodnie III Rzeszy na Polakach w latach 1939-1945Polacy stanowili początkowo pierwszą i najliczniejszą grupę więźniów obozu w Auschwitz, przechodząc w latach 1939–1945 przez prawie wszystkie niemieckie obozy w Polsce (oraz obozy w Niemczech).Ogółem w obozach niemieckich w Polsce zginęło ok. 1 300 000[31] do 1 500 000 Polaków, a w ciągu całego okresu okupacji niemieckiej w Polsce (1939–1945) śmierć poniosło ponad 3 000 000[31] Polaków (i 2 700 000[1] do 3 000 000 obywateli polskich pochodzenia żydowskiego), co daje łączną liczbę ok. 6 000 000[31] obywateli polskich.

(Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Zbrodnie_niemieckie_w_Polsce_(1939-1945))

Spójrzmy na nieco epizodów z września 1939, które pozwolą nam lepiej zrozumieć tą wojnę.

1 IX 1939 Niemieccy żołnierze zastrzelili następującą liczbe osób spośród ludności cywilnej: w Czastarach 5, w Mieleszynie i Ostrówku po 6, w Bolesławcu 7, w Wyszanowie koło Wieruszowa 16, w tym 11 dzieci w wieku od 2 do 12 lat; w Michałowicach 15 i w Zimnowodzie, pow. Kłobuck, 41.

2 IX Żołnierze Wehrmachtu zastrzelili następującą liczbę osób cywilnych: w Parzymiechach ponad 70, w Wieruszowie około 40 (w tym 20 Żydów), W Łaziskach 37, w Torzeńcu około 30, w Skomielnej Białej 13, w Bukowicy 7 w Rokicinach 5 w Ostrówku 5, w tym czteroletnie dziecko.

3 IX Żołnierze niemieckich sił zbrojnych rozstrzelali następującą liczbę osób cywilnych: w Nieradzie, Rększowicach, Wąsoszu i Zrębicach w pow. częstochowskim- łącznie 42; w Kamieńsku, pow. Piotrków Trybunalski, 32; w Świętej Annie 29; w Świątnikach 27 (Polaków ewakuowanych ze Śląska); w Świekatowie 26; w Pińczycach i Orzeszu-Jaśkowicach po 20; w Lelowie 21; w Skomielnej Białej 16; w Olszówce 13; w Małysach Wielkich 11; w Szczekocinach 9; w Łężcach 8; w Osjakowie 7 oraz w Bukownicy, Dmeninie, Szumiącej i Jaroszewicach po 5. Niemieccy żołnierze zabili nadto kilkanaście osób w Tychach oraz w Mikołowie , wrzucając granat do mieszkania. Żołnierze Wehrmachtu strzelali w Krzepicach do zgromadzonych na rynku osób, z których zabili 30. Niemieccy żołnierze spalili żywcem w Mysłowie 22 osoby, w tym 10 dzieci.

4 IXNiemieckie jednostki wojskowe rostrzelały, spaliły żywcem, zakłuły bagnetami i zabiły uderzeniem kolb karabinów następującą liczbę osób cywilnych: w Katowicach około 250; Złoczewie i okolicy około 250; Żarkach 102 (w tym 90 Żydów); Częstochowie około 100; Batogowie 39; Kruszynie 38; w Serocku 35; Szczawnie 32; w Burzeninie ponad 30; w Wodzisławiu, woj. Kieleckie, około 30; Imielinie i Sosnowcu po 28; Folwarkach koło Radomska 24; Mącznikach i Sieradzu po 18; gminie Gostyń w woj. katowickim 16, w tym 9 powstańców śląskich; Widzewie i Piaskach po 13, Babach 12; Cielętnikach i Tylmanowej po 11; Siewierzu 10; Bydgoszczy minimum 8; Dmeninie, Lubieńcu, i Szczercowie po 6 oraz w Wójcinie i Krzemionce po 5. Żołnierze Wehrmachtu zastrzelili w Opatowcu 45 wziętych do niewoli polskich żołnierzy. Członkowie Freikorpsu rostrzelali w Orzeszu 29 i w Pszczynie 7 Polaków.”

Czesław Łuczak, Dzieje Polski 1939-1945 kalendarium wydarzeń

Świadek Janina Modrzewska, mieszkanka Złoczewa, która wówczas miała 18 lat, tak opisała wydarzenia: W dniu 3 września 1939 r. do Złoczewa przyjechał oddział niemiecki; żołnierze jechali na rowerach i motocyklach. Do dworku Tyszkiewiczów zajechał sztab niemiecki i tam się zatrzymał. W tym dniu był spokój. W nocy z 3 na 4 września 1939 r. Niemcy przystąpili do podpalania budynków i rozstrzeliwań. Tej nocy nie spałam, gdyż miałam iść do sąsiedniego domu, żeby zabrać rzeczy, które tam pozostawiliśmy. Na terenie tej posesji było około 100 uciekinierów z sąsiednich miejscowości: Lututowa, Wielunia i innych. Kiedy rozpoczęła się strzelanina, ja i jeszcze jedna kobieta wyskoczyłyśmy przez okno do ogródka i ukryłyśmy się w krzakach porzeczek. Widziałam wtedy z tego miejsca, jak żołnierze niemieccy strzelali do tych uciekinierów. Większość z tych uciekinierów została zabita lub ranna. [...] Przypominam sobie, że wśród rannych była kilkunastoletnia dziewczynka postrzelona z tyłu, tak że wyszły jej wnętrzności z brzucha. Przypominam sobie również, że po trupie zastrzelonej kobiety chodziło małe dziecko; mogło mieć około 1,5 roku. Kiedy wzięłam to dziecko na rękę, jeden z żołnierzy niemieckich roztrzaskał temu dziecku głowę kolbą karabinu. Przypominam sobie jeszcze jeden fakt, którego nie zapomnę do śmierci. Otóż jedna kobieta, Józefa Błachowska ze Złoczewa, została postrzelona w rękę.Kiedy zaczęła krzyczeć, jeden z żołnierzy niemieckich siłą wepchnął ją żywcem do palącego się domu. Spaliła się tam żywcem. Nadmieniam, że żołnierze niemieccy strzelali nie tylko do uciekinierów, o których zeznałam wyżej, ale do każdego, kogo zobaczyli na drodze, ulicy czy na podwórkach. Strzelanina ta trwała aż do wieczora. Dopiero wieczorem zbierano rannych i zabitych, ja przy tym pomagałam, gdzie trzeba było pomóc. Po zebraniu rannych na terenie miasta pozostało około 200 ciał osób zabitych. Wśród zabitych byli zarówno Polacy, jak i Żydzi, kobiety, mężczyźni i dzieci. Żołnierze niemieccy część zwłok osób zabitych wrzucili do płonących domów, część zaś została zakopana. [...] Tego dnia

Niemcy spalili 80% budynków w Złoczewie. Pożary trwały przez kilka dni.

Witold Kulesza, Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce – wrzesień 1939, Biuletyn IPN nr 8–9 (43–44) sierpień–wrzesień 2004, str. 19-30

Kto zdradzał w przedświcie?O czym, w sprawie paktu Ribentropp – Mołotow wiedział “cały świat” – oprócz Polaków? Według pamiętników dyplomaty amerykańskiegoCharlesa Bohlena i ujawnionej korespondencji dyplomatycznej ambasady USA z sekretarzem stanu Cordellem Hullem treść tajnego protokołu była znana rządowi Stanów Zjednoczonych [2] już 24 sierpnia 1939, dzięki przekazaniu jej Bohlenowi przez Hansa von Herwath [3], sekretarza ambasadora Rzeszy Friedricha von Schulenburga. O treści tajnego protokołu i szczegółach nocnego przyjęcia na Kremlu na cześć Joachima von Ribbentropa (wraz z informacją o toaście Stalina za zdrowie Hitlera) powiadomił w konsekwencji sekretarza stanu USA Cordella Hulla ambasador USA w Moskwie Laurence Steinhardt w depeszy w dniu 24 sierpnia 1939 jeszcze przed południem [4]. O tajnej treści traktatu niemiecko-sowieckiego Amerykanie (Cordell Hull) natychmiast powiadomili Brytyjczyków (lord Edward Halifax), a ci z kolei – Francuzów (Georges Bonnet).Francuzi uzyskali je wcześniej z innego źródła. Przekazał je do Paryża już 25 sierpnia po południu ambasador w Berlinie Robert Coulondre [5], uzyskawszy informacje “z otoczenia” Hansa Lammersa, ówczesnego szefa Kancelarii Rzeszy [6]. Również dyplomacja włoska (hrabia Galeazzo Ciano) dysponowała wiedzą na temat tajnych klauzul Paktu Ribbentrop-Mołotow (Hans von Herwarth poinformował o nich Guido Relli’ego, szefa tłumaczy włoskiej ambasady w Moskwie). Informacje o postanowieniach paktu Ribbentrop-Mołotow, dotyczących krajów bałtyckich nadspodziewanie szybko stały się znane w Tallinnie i Rydze. Już 26 sierpnia wiedział o nich szef wywiadu estońskiego ppłk Richard Maasing oraz poseł łotewski w Berlinie Edgars Krieviņš (Edgar Kreewinsch) [7]. Jedynie rząd Polski (minister Józef Beck) i jego wywiad (płk. dypl. Józef Smoleński) byli kompletnie nieświadomi nazistowsko-sowieckich uzgodnień. Kierownik samodzielnego referatu „Rosja” w Oddziale II Sztabu Głównego ppłk dypl. Olgierd Giedroyć oświadczył przed komisją badającą na emigracji przyczyny klęski wrześniowej, że o podpisaniu sowiecko-niemieckiego paktu dowiedział się z sowieckiej prasy [8]. Alianci nie przekazali Polakom żadnych informacji, by nie zniechęcać Polski do wojny z Niemcami.

(Źródło: Wikipedia)

Podsumowanie Zaprezentowane powyżej fakty pozwalają spojrzeć na wydarzenia z lat 1939-1945 z innej perspektywy. Okazuje się, że oficjalna, nauczana w szkołach – i przez środki masowego przekazu wersja wydarzeń jest bardzo niekompletna. Z niedoinformowania czytelnika korzystają w cyniczny sposób osoby, wygrywające tragiczne dzieje Polaków do własnych, brudnych celów politycznych. Problemem Polaków dziś nie jest zdementowanie fałszywych informacji. Problemem jest to, że nie wiedzą nawet, że jest coś, czego możnaby szukać.Chciałbym, żeby coś było jasne – nie wolno zapomnieć 17 IX 1939. Niestety konieczne jest zrozumienie relacji tej napaści do napaści niemieckiej. Należy znać fakty, posiadać wiedzę pozwalającą porównać zbrodnie Niemców i zbrodnie sowietów. Zarówno w zakresie liczb, jak i drastyczności metod – i powszechności najbardziej bestialskich czynów po niemieckiej i sowieckiej stronie okupacji. Dopiero potrafiąc zestawić zbrodnie na ludności cywilnej, porównać dalekosiężne cele okupantów (eksterminacja czy sowietyzacja) można ocenić, jakim zagrożeniem dla istnienia nie Polski, ale w ogóle biologicznego przetrwania Narodu Polskiego, była każda z tych agresji.

Przeczytaj również:

Abbeville’1939 a wojna obronna II RP – zdrada, czy realizm?

Autor: P.E.1984

http://myslnarodowa.wordpress.com

Dodruk szmalu! Helikopterowy Ben i Mario drukarz rządzą. To już Ekonomia 2.0? Dodruk pieniądza, uważany przed kryzysem za ekonomiczną herezję, stał się nagminnie stosowanym cudownym lekiem ratującym gospodarki. W USA i Eurolandzie będzie wydrukowanych tyle dolarów i euro, ile zapragną banki centralneAż trudno uwierzyć, że w dobie iPadów i elektronicznych książek w światowej gospodarce mamy renesans zawodu drukarza. Nie chodzi jednak wcale o godnych następców Jana Gutenberga odbijających strony książek, tylko drukarzy wyższej specjalizacji - zasypujących świat dolarami, euro, funtami i frankami. Współczesnymi drukarniami stały się banki centralne, a mistrzami zmiany - ich prezesi. Nie potrzebują hal z wielkimi maszynami, nigdzie nie stoją bele papieru i nie pachnie farbą. Drukarniami pieniędzy są klimatyzowane gabinety szefów największych banków centralnych, gdzie lekką ręką elektronicznie dopisywane są cyfry w bankowych księgach, za które również elektronicznie odkupuje się obligacje rządowe od banków komercyjnych. W ten sposób kreowany jest wirtualny nowoczesny pieniądz XXI wieku, który nijak ma się do szeleszczących banknotów w naszych portfelach. Dodrukiem parają się już USA, Wlk. Brytania i Szwajcaria, a zabiera się za to właśnie strefa euro mimo rozpaczliwego oporu Niemiec. Decyzję o dodruku pieniądza można porównać do przekroczenia ekonomicznego Rubikonu, bo po drugiej stronie rzeki jest już Ekonomia 2.0. Nikt nie jest bowiem w stanie przewidzieć, jaki będzie wpływ dodruku na gospodarkę np. za dekadę. Jak wzbił się helikopter z dolarami Dodrukiem świat zaraziła Ameryka, pogrążona w najdłuższej i najgłębszej recesji od Wielkiego Kryzysu w XX w. A dokładniej nowy szef rezerwy federalnej Ben Bernanke, który objął stery Fed po Alanie Greenspanie. Z góry było wiadomo, że jest przeciwieństwem swojego dość ortodoksyjnego poprzednika, bo był znany z twierdzenia, że gdyby zawiodły wszystkie metody ratowania gospodarki, to można zrzucać z helikoptera... dolary na ulice. Dlatego mówi się o nim "helikopterowy Ben". Od początku kryzysu Fed nie ogląda się na ryzyko wzrostu inflacji, tylko drukuje dolary aż huczy. Wywołało to nawet chwilową "zwałkę" kursu dolara do euro, bo inwestorzy obawiali się, że Amerykanie celowo chcą wywołać inflację, aby spadła wartość rezerw walutowych, np. w Chinach i Rosji, ulokowanych w dolarach i amerykańskich obligacjach. Dotychczas w dwóch etapach Fed dodrukował zawrotną kwotę 2,3 biliona dolarów. W czwartek zdecydował, że po raz trzeci puści prasy w ruch i co miesiąc za 40 mld dolarów będzie skupować obligacje. Tak długo, aż gospodarka ruszy i spadnie bezrobocie wynoszące obecnie 8,1 proc. Poprzednie decyzje Fed ostro krytykowały nie tylko Chiny i Rosja, ale także Niemcy czy Brazylia, bowiem dodruk jest faktycznie elementem niewypowiedzianej "wojny walutowej", w której osłabiane dodrukiem waluty są skutecznym orężem w walce o przewagę eksportową. Przegrywają w niej państwa dbające o utrzymanie wartości swojej waluty, bo ich towary są drogie. Efektem "wojny walutowej" może być destabilizacja globalnej gospodarki, bo nikt nie zawraca sobie głowy równowagą, tylko każdy dba o swój interes. O tym, jak łatwo paść ofiarą "wojny walutowej", świadczy przykład Szwajcarii. Ogromny popyt na franka, uznawanego za bezpieczną walutę, zmusił przed rokiem szwajcarski bank centralny SNB do ustalenia minimalnego poziomu wymiany franka na 1,20 za euro. W tym celu Szwajcarzy kreują miliardy franków, skupują za to euro, w ten sposób broniąc konkurencyjności swojej gospodarki. Alternatywą byłaby prawdopodobnie recesja. Ale mimo masowego dodruku franków wskaźniki gospodarki szwajcarskiej pogarszają się i SNB obniżył tegoroczną prognozę tempa wzrostu PKB z 1,5 do 1 proc. Deklaracja, że SNB jest gotowy do skupowania zagranicznych walut w nieograniczonych ilościach oznacza faktycznie, że Szwajcaria nie widzi żadnych ograniczeń dla dodruku franków. Ameryka znalazła naśladowcę także w Londynie. Bank Anglii, chcąc rozruszać gospodarkę w podobny sposób jak Fed, drukuje od lat górę funtów i skupuje obligacje rządowe. Na początku lipca podwyższył limit skupu o 50 mld funtów - z 325 do 375 mld funtów, ale dał sygnał, żeby nie przywiązywać się do tej liczby, bo może udostępnić bankom komercyjnym tyle kapitału, ile zapragną. Dlaczego Europa skapitulowała? Europejczycy, szczególnie Niemcy, bardzo długo opierali się pokusie dodrukowania euro. Jednak przez ostatni rok sytuacja w strefie euro tak się pogorszyła, że stopniał opór przed dodrukiem i skupem obligacji. Zbankrutowała Grecja, a niewypłacalność zajrzała w oczy Hiszpanom i Włochom. Inwestorzy kazali sobie płacić coraz więcej za kupowanie obligacji potencjalnych bankrutów. Tak dużo, że obsługa zadłużenia mogła rozłożyć na łopatki finanse dłużników. Europejski Bank Centralny wystrzelał całą amunicję, aby ratować strefę euro: nie pomogło ani obniżenie stóp procentowych, ani ponad bilion euro pożyczony bankom komercyjnym, aby miały za co kupować obligacje zadłużonych państw. EBC jeszcze pod wodzą poprzedniego prezesa Jeana Claude'a Tricheta zaczął skupować obligacje Hiszpanii i Włoch, co prawdopodobnie uchroniło te państwa w zeszłym roku przed bankructwem. W sumie na ten cel EBC wydał już ponad 200 mld euro. Niestety, po chwilowych spadkach cena obsługi długu znowu rosła do niebezpiecznych poziomów i w zeszłym tygodniu EBC zdecydował w końcu o nieograniczonym skupie obligacji. Wszystko odbyło się przy sprzeciwie Niemiec, których przedstawiciel w EBC jako jedyny głosował przeciwko. EBC starał się jak mógł, aby nie został posądzony o działanie poza swoim mandatem. Dlatego obligacje będą skupowane wyłącznie na rynku wtórnym (na pierwotnym byłoby to finansowanie państwa, czego EBC zabraniają traktaty unijne), a chętne państwo musi najpierw przyjąć program oszczędnościowy. Aby uniknąć oskarżeń o lekceważenie groźby inflacji, EBC ma przeprowadzać skup w sposób "sterylizowany", czyli jednocześnie zamierza zbierać z rynku nadmiar pieniędzy np. w formie lokat. Jak to wyjdzie w rzeczywistości, przekonamy się dopiero przy pierwszym "sterylizowanym" skupie obligacji. Zapewnienie, że skup jest nielimitowany, niesie ze sobą ogromne niebezpieczeństwo, że "sterylizacji" nie uda się faktycznie przeprowadzić w sposób neutralny dla ilości pieniądza na rynku. Dlatego w komentarzach można już usłyszeć, że prezes Draghi otrzymał przydomek "Mario drukarz". Opierają się już tylko Niemcy W oporze przeciwko dodrukowi euro samotnie trwają tylko Niemcy, a dokładniej Bundesbank, bo panuje przekonanie na rynkach, że kanclerz Angeli Merkel bliżej jest do luźnej polityki prowadzonej przez Mario Draghiego niż purytanizmu finansowego szefa Bundesbanku Jensa Weidmanna. - Finansowanie przez bank centralny może być uzależniające jak narkotyk - stwierdził w wywiadzie dla "Der Spiegel" szef Bundesbanku. Wtórował mu Juergen Stark, były główny ekonomista EBC, który demonstracyjnie odszedł z banku po rozpoczęciu skupu obligacji hiszpańskich i włoskich. To samo było powodem dymisji poprzedniego szefa Bundesbanku - Maxa Webera. Stark otwarcie sprzeciwia się "rozwiązłej" polityce monetarnej EBC, która może doprowadzić np. do wyższej inflacji. Jego zdaniem skup obligacji może spowodować, że EBC "stanie się zależny od polityków, a wycofanie się z tego będzie bardzo trudne". Z kolei niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble powiedział, że istnieje ryzyko, że ktoś może pozwać EBC za przekroczenie mandatu, który "wyklucza finansowanie rządów przez prasę drukarską banku centralnego". Skąd w Niemczech taki paniczny strach przed dodrukiem? Prz czyn można szukać w doświadczeniach historycznych. W latach międzywojennych hiperinflacja i zubożenie społeczeństwa stworzyły grunt dla rozwoju faszyzmu. Dlatego dla Niemiec euro musi pozostać tak stabilną walutą jak kiedyś marka i będą bronić tej wartości jak niepodległości. http://wyborcza.biz/biznes/1,101716,12497565,Helikopterowy_Ben_i_Mario_drukarz_rzadza__To_juz_Ekonomia.html Pozdrawiam. Goska

Dezinformacja - musisz to wiedzieć! W Monako ukazała się właśnie ostatnia książka zmarłego we wrześniu 2005 roku Władimira Wołkowa, francuskiego pisarza pochodzenia rosyjskiego i specjalisty od "medialnej manipulacji świadomością", poświęcona jego uwagom na temat dezinformacji. Wołkow znany jest w Polsce ze swej powieści "Montaż", wydanej u nas po raz pierwszy oficjalnie dopiero w ubiegłym roku. "Montaż" opowiadał o metodach dezinformacji stosowanych przez KGB celem wpływania na opinię publiczną Zachodu, w tym o posługiwaniu się dysydentami świadomie współpracującymi z sowiecką bezpieką. Książka była uważana przez michnikowszczyznę za niebezpieczną do tego stopnia, iż Adam Zagajewski ukrywał, że byłjej tłumaczem, a egzemplarze "Montażu" wydanego w Londynie przez Polonię Book Fund znikały z bibliotek publicznych i prywatnych, by "niebezpieczne treści" nie dotarły do Polaków. W tym roku wydano w języku polskim inną znaną powieść Wołkowa, "Werbunek", poświęconą próbie przewerbowania oficera KGB. W opublikowanej teraz "Dezinformacji widzianej ze Wschodu" Wołkow omawia książkę sowieckorosyjskiego politologa Siergieja Kara-Murzy "Manipulowanie świadomością", wydaną w Moskwie w 2003 r. Wołkow pomija tezę autora, jakoby twórcy pieriestrojki wykorzystali dezinformację do zlikwidowania komunizmu, i koncentruje się na charakterze i oddziaływaniu manipulacji za pośrednictwem mediów. Wołkow był i pozostał "zoologicznym antykomunistą", ale likwidacja imperium sowieckiego i powrót Rosji w postkomunistycznej formie spowodowały, że jego zachwyt dla tradycyjnego nacjonalizmu rosyjskiego radykalnie wpłynął na widzenie świata przez pisarza, który uważa się za zachodniego Rosjanina. Dlatego Podział stronyWołkow wykorzystał swoją książkę do krytykowania Stanów Zjednoczonych i popierania wszystkich tez propagandy putinowskiej, np. w sprawie Czeczenii, Serbii, wojny w Iraku, niepodległości Ukrainy i wielu innych. Raz autor posunął się nawet do porównania skazania Ericha Honeckera według prawa "innego państwa", czyli RFN, do ewentualnego porwania Clintona z Waszyngtonu i osądzenia go w Arabii Saudyjskiej. Dał tym samym doskonały przykład manipulacji, bowiem NRD nie było żadnym "innym państwem", tylko sowiecką kolonią, zaś Honnecker funkcjonariuszem władz okupacyjnych, a jedynym państwem niemieckim była Republika Federalna, podczas gdy Arabia Saudyjska jest niepodległą ojczyzną swoich mieszkańców. Tak więc ocena tego, co jest, a co nie jest dezinformacją, zależy od poglądów dwu wymienionych teoretyków. Te ideologiczne zarzuty pod adresem uwag Wołkowa nie przekreślają jednak wartości "Dezinformacji widzianej ze Wschodu", gdy omawia metody dezinformacji, warunki jej skuteczności i obrony przed nimi. Dezinformacja była bronią sowiecką przejętą od myśliciela chińskiego Sun Tzu, autora "Sztuki wojny" (V w. p. Chr.), a obecnie jest, zdaniem Wołkowa, masowo stosowana przez media społeczeństw postindustrialnych uzależnionych od telewizji, w których manipulowanie świadomością stało się technologią panowania. Normalnie wydarzenie tworzy informacje, natomiast z dezinformacją mamy do czynienia wtedy, gdy zależność jest odwrotna; informacja tworzy wydarzenie w świadomości manipulowanego "ludu". Dezinformacji nie należy mylić z kłamstwem czy propagandą. Kara- -Murza, który woli posługiwać się terminem "manipulowanie świadomością", definiuje ją jako narzędzie narzucania swojej woli ludziom poprzez programowanie ich zachowania w drodze oddziaływania duchowego. Dezi formacja zawsze jest w służbie"porządku światowego", a posługujący się nią chce tego, co uważa za nasze dobro, np. III RP, rządy Kwaśniewskiego, Mazowieckiego i Geremka jako stan najwyższego szczęścia dla Polaków. Sens manipulowania świadomością polega nie na przymusie, lecz na przeniknięciu do duszy, do podświadomości, i sprawieniu, że manipulowany będzie chciał tego co my chcemy, by pragnął. By dominować nad ludźmi, najpierw trzeba zapanować nad ich świadomością. W ten sposób rodzi się, zdaniem Wołkowa, miękki totalitaryzm. Manipulowanie świadomością pozbawia więc jednostkę wolności skuteczniej niż przymus bezpośredni, i to bezboleśnie, co jest jednak postępem. Każdy przecież wolałby być manipulowany przez Lisa za pomocą programu "Co z tą Polską" niż torturowanym przez Lunę Brystygierową.

Warunki skuteczności Człowieka bezbronnym wobec manipulacji czyni bałagan w myśleniu. Jeśli zmusi się go, by wątpił w stabilne prawdy życiowe, jeśli wyłączy się "zdrowy rozsądek", w czym pomagają nam media, zwłaszcza telewizja, jednostka staje się bezbronna i w rezultacie jej ambicją jest tylko myślenie tak, jak myślą inne osoby, które z kolej myślą tylko to, co nakazują im media. Warunkiem skuteczności manipulowania świadomością jest wykorzenienie, odrzucenie przeszłości, tradycji. Człowiek pozbawiony swojego naturalnego środowiska, bez swojej grupy, rodziny, ojczyzny i historycznychwięzi, który odrzucił tradycyjne bariery kulturowe, wyeliminował wszystkie zakazy i tabu właściwe społeczeństwu tradycyjnemu i w to miejsce stworzył etykę jedyną i uniwersalną, staje się bezsilny wobecdezinformacji. Człowiek jest więźniem języka, którym się posługuje, ale słowa nie mają już swego właściwego sensu, lecz taki, jaki się im nadaje w danym momencie, np. okazuje się, że system stalinowski to taki, w którym "represjonowany" Kaczmarek urządza konferencję prasową przed siedzibą premiera. Stąd Wołkow rozróżnia język tradycyjny i język stworzony przez społeczeństwo przemysłowe, przejęty przez ideologię i rozpowszechniany przez prasę, radio, a zwłaszcza telewizję. Słowa klucze, jak demokracja, tolerancja, pluralizm, służą w nim za wytrychy, by przeniknąć do opiniotwórczej części społeczeństwa. Pojawienie się języka telewizyjnego spowodowało głęboki kryzys wartości, ponieważ mowa jest ściśle związana z ich systemem. We Francji po 1968 r. kulturę humanistyczną zastąpiono kulturą-mozaiką, czyli kulturą wybiórczą, fragmentaryczną, pozbawioną ducha syntezy, oderwaną od wartości i tradycji, niszcząc w ten sposób tradycyjny system uniwersytecki. Nowe uniwersytety tworzą"proletariat myśli", łatwo poddający się manipulowaniu przez oligarchię reprodukującą się przez dziedziczenie i kooptację. By przekonać się o prawdziwości tej tezy wystarczy sprawdzić, gdzie pracują dzieci czołowych ludzi "Wybiórczej" i "Polityki". Nowa szkoła nie czyni człowieka zdolnym do refleksji i służby Ojczyźnie, ale wychowuje poprawnego obywatela i konsumenta. Dlatego manipulanci, jeśli chcą byś skuteczni, muszą opanować szkołę i media. Techniki Zdaniem Kara-Murzy i Wołkowa obecne metody dezinformacji polegają na adaptacji technik reklamowych do polityki. Ich podstawą jest zjawisko asocjacji; konsument kupuje samochód, ponieważ podświadomie żywi nadzieję, że dostanie dodatkowo piękną dziewczynę, która go reklamuje. W ten sam sposób dezinformator "sprzedaje" idee, stara się przy tym oddziaływać na niskie instynkty "konsumenta". Kandydata lub program rzuca się na rynek jak pachnące mydełko, przesłanie polityczne podaje się na przemian z neutralnym przesłaniem reklamowym, w ten sposób pierwsze nadaje powagi drugiemu. Wołkow wymienia siedem podstawowych technik manipulowania świadomością.

Słowo Przeciwnikowi trzeba nakleić etykietkę, określić go np. jako stalinistę, faszystę, inkwizytora polującego na czarownice. Musi on wtedy starać się pozbyć tej etykietki, tłumaczyć, że nie jest stalinistą czy inkwizytorem, a jeśli polityk nie ma dostępu do mediów, już jest załatwiony.

Liczba Klasycznym przykładem jest podawanie liczebności demonstracji; podczas gdy policja ocenia jej uczestników na 500, media na 5 tysięcy i wystarczająco często powtarzają, by ta "informacja" pozostała w głowie słuchacza.

Powtarzanie Sposobem najskuteczniejszym jest stałe powtarzanie jakiejś tezy. Łącząc często twierdzenia z ideami nieprawdziwymi tworzymy złudzenie logicznego łańcucha, np. Polska przeżywa chaos i pogrąża się w kryzysie nieznanym demokracjom zachodnim. Podstawą jest tu wiara, a nie analiza, gdyż jak pisał komunistyczny teoretyk Gramsci, masy mogą przyjąć filozofię tylko w formie wiary.

Hałas Artykuły, audycje, programy pozbawione jakichkolwiek treści są ważnym instrumentem. Ich rola polega jednak nie na oddziaływaniu, ale na zajmowaniu miejsca. Im więcej ble, ble, tym mniej miejsca dla rzeczowych informacji.

Cliché Chodzi o wykorzystanie schematu znanego społeczeństwu. W państwach postkomunistycznych ludzie są przyzwyczajeni, że władza podsłuchuje i szpieguje, ponieważ takie było ich doświadczenie. Wystarczy, więc wykorzystać to przekonanie do opisu nowej sytuacji, którą chcemy skompromitować. Wrzask obecnej opozycji o masowych podsłuchach ma na celu wykorzystanie tego doświadczenia i spowodowanie asocjacji w umyśle społeczeństwa obecnego rządu z dawnym, komunistycznym.

Obraz Najprostszą metodą jest zestawianie negatywnych zdjęć z tekstem na temat osoby lub instytucji, którą chcemy skompromitować. Bardziej wyrafinowana technika to np. pokazywanie trików filmowych. Klasycznym przykładem jest tu reportaż przedstawiający wiele trupów, rzekomych demonstrantów zastrzelonych w Timiszoarze przez ludzi Ceausescu, a w rzeczywistości ciał osób zmarłych z przyczyn naturalnych w szpitalach i zebranych z prosektoriów.

Triki Wołkow przytacza klasyczny już przykład. Dziennikarz pyta przybyłego do USA papieża o jego stosunek do domów publicznych. To u was one są? - dziwi się papież. Następnego dnia gazety donoszą, że papież chciał się przede wszystkim dowiedzieć, czy w Ameryce są domy publiczne. Media przestały być instrumentami informacji, lecz stały się narzędziami ideologii - podsumowuje Wołkow. Przekazują nie wiadomości, lecz idee, które wnikają do naszej świadomości wbrew naszej woli.

Obrona Jak bronić się przed manipulacją osaczającą nas z mediów? Zdaniem Wołkowa dobrze jest od czasu do czasu wyłączyć telewizor na dwa tygodnie, a wówczas zdrowy rozsądek powróci. Trzeba szanować tradycję i przeszłość, nawiązywać do niej i czerpać z literatury klasycznej swego narodu zamiast pogrążać się w nowomowie wtłaczanych nam bestsellerów. W głowie należy zawsze mieć interes własny, swoich potomków i interes narodu oraz pytać, jaki jest interes tego, który do nas mówi, lub interes jego patrona. A najważniejsze to myśleć, odrzucić język, terminologię, koncepcje manipulatora i unikać wszystkich kategorii ideologicznych. Nie wolno nam przyjmować narzuconejpłaszczyzny konfrontacji. Trzeba zachować przede wszystkim ostrożność przed powtarzaniem clichés. Gdy dziennikarz zamiast całego problemu przedstawia nam jedynie jego fragment, gdy zaczyna grać na uczuciach, powinna zapalać się nam w głowie czerwona lampka. Szczególnie niebezpieczny jest brak dialogu, ale też sztuczny okrągły stół z wyreżyserowaną spontanicznością. Klasycznym przykładem takiej operacji jest cotygodniowa "Puszka Paradowskiej" w Superstacji, gdzie reprezentanci prawicy mają zadanie ułatwiać propagandę kolegom z lewicy w otoczce sztucznego pluralizmu. Vladimir Volkoff jest jednym z głównych publicystów piszących o dezinformacji. Badaniu tej metody propagandy poświęcił Volkoff wiele lat życia, czego owocem były m.in. wydane w Polsce książki "Montaż" i "Dezinformacja: oręż wojny". W 1999 roku opublikował dzieło pt. "Traktat o dezinformacji. Od Konia Trojańskiego do internetu" będące podsumowaniem jego dotychczasowych obserwacji w tej dziedzinie. Pragnąłbym przedstawić polskiemu czytelnikowi podstawowe pojęcia używane w dezinformacji oraz główne metody prowadzenia operacji dezinformacyjnych. W następnych odcinkach zajmę się innymi tematami podjętymiprzez Volkoffa w tej książce.

Klient Każda operacja dezinformacyjna ma swojego klienta, to znaczy osobę lub grupę, która na tej operacji zyskuje, podczas gdy jej przeciwnicy tracą. Najczęściej jest to firma komercyjna, państwo, partia lub frakcja polityczna, czy nawet pojedynczy polityk albo biznesmen. W historii ludzkości największym klientem operacji dezinformacyjnych był bez wątpienia Związek Sowiecki. Klient często płaci za operacje dezinformacyjne pieniędzmi zdobytymi na tych, których zamierza oszukać - dotyczy to nie tylko polityków, którzy dochodzą do władzy w wyniku dezinformacji, lecz również np. firm komercyjnych, które zwiększają sprzedaż w wyniku utrwalenia wśród konsumentów nieprawdziwych sądówdotyczących ich produktów.

AgentKiedy jakieś przedsiębiorstwo pragnie zareklamować swoje produkty, udaje się do profesjonalnej agencji reklamowej. Nie inaczej jest z dezinformacją. Największą agencją dezinformacyjną w historii był Wydział A KGB, który podlegał pod dyrekcję wywiadu zagranicznego.Agencja dezinformacyjna używa agentów, których nazywa się agentami wpływu.

Badanie rynku Podobnie jak w kampaniach reklamowych, przed operacją dezinformacyjną należy przeprowadzić gruntowne badanie rynku. Profesjonalni agenci wpływu muszą świetnie znać realia, w których działają oraz "towar", który zamierzają sprzedać. Inaczej przekonuje się zachodnich intelektualistów, a inaczej np. zdeklasowanych chłoporobotników z byłych PGR-ów. Po przeprowadzeniu badania rynku należy dokonać doboru odpowiednich wsporników, które ułatwią operację.

Wsporniki Wsporniki to główne punkty, na których opiera się kampania dezinformacyjna. Najczęściej są to doniosłe wydarzenia, niekoniecznie prawdziwe, lecz wywołujące jednoznaczne skojarzenia. W czasie wojny domowej w Hiszpanii rolę wspornika komunistycznej dezinformacji odegrało zbombardowanie Guerniki. Obecnie wspornikami coraz częściej są szokujące zdjęcia lub filmy. W ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia z serią zdjęć ukazujących sceny okrutnego traktowania irackich więźniów przez amerykańskich żołnierzy. Fotografie te zostały użyte do antyamerykańskiej kampanii, która od jakiegoś czasu trwa na całym świecie. Tymczasem każdy, kto przeczytał np. "Kamienie na szaniec", szybko się zorientuje, że sceny irackiego więzienia miały mało wspólnego z prawdziwymi torturami, natomiast bardzo podobne obrazki z Parady Miłości w Berlinie od dawna przedstawiane są u nas jako przykłady europejskiej wolności i tolerancji.

Przekaźniki Agenci wpływu starają się w operacji dezinformacyjnej używać jak największej ilości przekaźników zróżnych rodzajów mediów: telewizji, prasy, radia. Im więcej pozornie lub naprawdę niezależnych przekaźników podchwyci temat przewodni operacji dezinformacyjnej, tym lepiej dla klienta. Czasami pierwszym przekaźnikiem danej informacji jest mało popularna gazeta lub lokalna rozgłośnia radiowa. Następnie temat zostaje podchwycony przez główne media, a w wypadku niepowodzenia operacji cała wina spada na "mało doświadczonych dziennikarzy" z lokalnej prasy, którzy "wprowadzili w błąd" poważnych pracowników szanowanego tytułu.

Temat przewodni Każda operacja dezinformacyjna musi mieć temat przewodni, im prostszy, tym lepiej. Przykładowo przez cały okres III RP mieliśmy do czynienia z operacją dezinformacyjną, której tematem przewodnim były związki braci Kaczyńskich z aferą FOZZ-u. W jej wyniku przeciętny obywatel naszego kraju natychmiast kojarzy niesławny fundusz z środowiskiem byłego PC.

Prowadzenie tematuTemat przewodni najlepiej prowadzić nieustannie powtarzając najprostsze slogany i implikując najprostsze skojarzenia.

Pudła rezonansowePudła rezonansowe to zazwyczaj media nie związane z agentami wpływu, a jedynie bezmyślnie powtarzające tezy przez owych agentów wyprodukowane. Pudła (najczęściej bezwiednie) mają za zadanie wytworzyć wrażenie, że "o tym się mówi" i sprawić, by temat był jak najszerzej dyskutowany. Później jedne pudła kopiują dezinformację od drugich i tak powstaje cała orkiestra dyrygowana przez agentów wpływu. Warto tu zauważyć, że często pudłami rezonansowymi mogą być po prostu zwykli obywatele, którzy jeden za drugim powtarzają spreparowane wcześniej dezinformacje.

Grupa docelowa Operacje dezinformacyjne zazwyczaj mają jasno sprecyzowaną grupę docelową (np. intelektualiści, robotnicy). W wielu przypadkach grupą docelową jest całe społeczeństwo. Im mniej członkowie grupy docelowej zorientowani są w sytuacji ogólnej, tym lepiej dla agentów wpływu. Większość ludzi czerpie wiedzę o świecie głównie z telewizji, dlatego też to medium najczęściej staje się przekaźnikiem dezinformacji.

PsychozaUdana operacja dezinformacyjna powoduje:

- niemalże jednomyślność wśród członków grupy docelowej.

- irracjonalny stan głuchoty na argumenty przeciwników klienta.

Jako przykład można podać prowadzoną od bardzo dawna kampanię "pacyfistyczną", której celem jestukazanie Stanów Zjednoczonych jako największego zagrożenia dla pokoju na świecie.

METODY DEZINFORMACJI Volkoff podaje kilka głównych metod dezinformacji używając prostego przykładu: pan Dupont pobił panią Dupont. Zadaniem agenta wpływu jest obrona wizerunku pana Dupont. Może on posłużyć się następującymimetodami:

Negacja faktów Jeżeli opinia publiczna nie jest w stanie sprawdzić, co się naprawdę stało, najłatwiej powiedzieć oczywistąnieprawdę: "Pan Dupont nie pobił pani Dupont". Jeżeli jednak publiczność zna mniej więcej sytuację w domu

państwa Dupont i kłamstwo wprost nie jest możliwe (zbrodnie reżimu Gierka łatwiej ukryć, niż zbrodnie np. Pol

Pota), dezinformator może uciec się do innego sposobu:

Odwrócenie faktów Agent wpływu może stwierdzić wprost: "To pani Dupont pobiła pana Dupont". Powszechne uwielbienie dla ofiar, które charakteryzuje naszą epokę sprawi, że sympatia opinii publicznej odwróci się, a pan Dupont, jako "prześladowana ofiara" zostanie kompletnie oczyszczony z winy. Pani Dupont będzie się natomiast jawić jako "bezwzględny kat". Obecnie metoda ta, podobnie jak negacja faktów, nie jest zbyt często stosowana, gdyż dziś o wiele trudniej ukryć niektóre fakty przed opinią publiczną, niż robiono to w systemach totalitarnych. Dlatego też o wiele częściej spotyka się kolejny sposób dezinformacji:

Mieszanina prawdy i kłamstwa Metoda ta stosowana jest w przypadku, gdy opinia publiczna jest już poinformowana o tym, co zaszło, lecz nie zna dokładnie wszystkich szczegółów. W danym przypadku agent wpływu może stwierdzić, iż rzeczywiście pan Dupont pobił panią Dupont, lecz tak naprawdę to ona zaczęła. Sytuację ułatwia fakt, że w obecnych czasach na agresora zazwyczaj spadają gromy moralnego oburzenia, natomiast napadnięty, jaki by nie był, najczęściej oczyszczany jest z wszelkiej winy.

Modyfikacja motywu Sposób ten polega na zasugerowaniu takiego motywu działania, który nie byłby hańbiący dla pana Dupont. Jeżeli bowiem podamy suchy fakt, że pobił on swoją żonę, wyszedłby na człowieka złego i niemoralnego. Jeżeli jednak powiemy, iż scena ta miała podtekst erotyczny i pan Dupont zgodził się pobić panią Dupont, zdeklarowaną masochistkę, dopiero po długich błaganiach, wtedy uzyskamy nie tylko moralne "rozgrzeszenie" czynu pana

Dupont, lecz również ukażemy go jako dobrego męża, który spełnia nawet najdziwniejsze zachcianki swojejżony.

Modyfikacja okoliczności Jeżeli nie jest znany stosunek sił pomiędzy panem Dupont a panią Dupont, możemy łatwo doprowadzić do rozmycia sytuacji. Wystarczy wówczas powiedzieć, że pan Dupont to chuderlak, zaś jego żona jest mistrzynią boksu i na nieśmiałe próby uderzenia jej przez męża wybuchła jedynie śmiechem. Dezinformacja tego typu często stosowana jest w czasie konfliktów zbrojnych, kiedy, w zależności od potrzeb, pomniejsza się lub powiększa zdolności bojowe jednej ze stron. Wystarczy, bowiem wskazać na jeden z wielu czynników decydujących o potencjale armii, np. "społeczeństwo państwa X jest świetnie przygotowane do wojny: służbę wojskową ma za sobą każdy obywatel, w razie potrzeby władze mogą rozdać ludziom broń i przekształcić cywilów w oddziały paramilitarne lub w partyzantkę. Społeczeństwo państwa Y natomiast jest zupełnie do wojny nieprzywykłe, armia jest nieliczna i zawodowa, przeciętny obywatel nie ma żadnego pojęcia o konflikcie zbrojnym, a prawdziwą walkę zna wyłącznie z filmów klasy B". Wówczas opinia publiczna nabieraprzekonania o wyższości państwa X, nawet gdyby w rzeczywistości państwo Y dysponowało najnowszym sprzętem wojskowym, podczas gdy uzbrojenie państwa X opierało się głównie na kałasznikowach domowejroboty.

Rozmycie Metoda ta polega na "zalaniu" głównej informacji przez masę nieistotnych dla danej sytuacji faktów. Agent

wpływu może więc napisać tak: "Pan Dupont od wielu lat pracuje na osiedlowym parkingu. Uwielbia grać w brydża z kolegami oraz należy do lokalnego kółka modelarskiego. Uczestniczył w biciu rekordu Guinessa, kiedy to w naszym mieście upieczono największy tort świata. Wyjątkowo dobrze wiedzie mu się w życiu rodzinnym, choć ostatnio uderzył swą żonę w czasie sprzeczki, ma dwoje dorastających dzieci, z których jest bardzo dumny - jego synowie zdali matury na piątki z plusem. 'Spokój i opanowanie to moja dewiza na życie' podkreśla w rozmowie z nami pan Dupont".

Kamuflaż Jest to wariant rozmycia polegający na wyjątkowo drobiazgowym opisywaniu zaistniałej sytuacji po to, aby

zakryć główną informację. Agent wpływu może opisać zdarzenie w domu państwa Dupont ze wszystkimi szczegółami, takimi jak pogoda za oknem czy kolor tapety w pokoju, natomiast sam akt bicia żony przez męża omówić jedynie mało konkretnym stwierdzeniem typu: "Niewykluczone, że w końcu małżonkowie zaczęli się poszturchiwać" lub "Być może w pewnym momencie dyskusja stała się dość fizyczna, lecz pani Dupont niezmiennie nie chciała zgodzić się ze zdaniem męża popartym racjonalnymi argumentami".

Interpretacja Kiedy faktów nie da się zaprzeczyć, odwrócić, rozmyć lub zakamuflować, można je omówić używając odpowiednich słów, które natychmiast wywołują negatywne lub pozytywne skojarzenia u opinii publicznej. W danym przypadku agent wpływu, występując w tej sytuacji najczęściej w roli niezależnego eksperta, może stwierdzić, iż "impulsywna, lekko niezrównoważona i często głucha na argumenty" pani Dupont została pobita przez "znanego ze swego opanowania i zwykłej, ludzkiej wrażliwości" pana Dupont. Mąż staje się w tym momencie niemalże zmuszony, wbrew swej woli, do uspokojenia łatwo tracącej rozum żony.Określenia stosowane wobec konkretnych osób mogą niejako do nich "przylgnąć". Często mamy do czynienia z sytuacją, gdy raz przyjęte określenie jest później powtarzane, zazwyczaj bezmyślnie, przez innych. Łatwo zauważyć, jakie nazwiska w polskiej polityce kojarzą się z "liberalizmem", "moralnością", "oszołomstwem" lub "wrażliwością społeczną".

Generalizacja Celem tej metody jest ukazanie, że pewien fakt jednostkowy, w tym przypadku pobicie żony przez męża, nie jest zjawiskiem unikalnym, że występuje często i nie jest w żadnym wypadku odstępstwem od normy. Agent wpływu może wskazywać na fakt, że w wielu kulturach bicie żon jest dozwolone, że w przeszłości zdarzało się tonagminnie, a nawet, że niektóre kobiety uważają, że takie działanie jest całkowicie usprawiedliwione w myślprzysłowia "Jak bije, to kocha". W Polsce ten rodzaj dezinformacji często pojawia się, gdy ktoś zwraca uwagę na demoralizację młodzieży. Wskazuje się wówczas, że i tak u nas jest lepiej niż w Ameryce, gdzie uczniowie strzelają do siebie z pistoletów, że od zawsze mówiło się "ach, ta dzisiejsza młodzież" i że nawet jeden ze staroegipskich dokumentów zawierapodobne stwierdzenia.

IlustracjaW tym przypadku fakt jednostkowy używany jest jedynie, jako ilustracja pewnego szerszego zjawiska społecznego. Agent wpływu może napisać długi elaborat dotyczący pozycji mężczyzny w rodzinie ukazując powolny wzrost znaczenia kobiety i sprowadzanie męża do roli sługi robiącej karierę zawodową żony. W końcówce agent napomknie o buncie mężczyzn przeciwko takiej sytuacji wtrącając: "Usuwani w cień mężczyźni często uciekają się do brutalnych metod, by bronić swej pozycji. Wcale nie najdrastyczniejszym przypadkiem było niedawne zdarzenie w domu państwa Dupont, kiedy to pan Dupont uderzył w afekcie swą żonę. Pani Dupont i tak miała dużo szczęścia, gdyż, w przeciwieństwie do większości ofiar tego typu agresji, nie odniosła większych obrażeń na ciele". Istotne jest porównanie z innymi podobnymi sytuacjami, które zawsze wypada na korzyść naszego konkretnego przypadku. Ten sposób często używany jest dla usprawiedliwienia chuligaństwa i wandalizmu. Wiele razy widzieliśmy wmediach komentarze typu: "Niedzielne zamieszki były jedynie wybuchem społecznego niezadowolenia z rządów premiera X. Desperacja ludzi sięgnęła zenitu, lecz to, co stało się u nas to i tak nic w porównaniu z wydarzeniami w kraju Z, gdzie oprócz rabowania sklepów i demolowania samochodów dochodziło do wyjątkowo krwawychwalk z policją, w czasie których ginęło znacznie więcej osób niż w ostatnią niedzielę".

Nierówna reprezentacja W tym przypadku agent wpływu poświęci czynowi pana Dupont skromną notkę w mało eksponowanym miejscu gazety, zaś kilka stron wcześniej umieści duży artykuł sławiący pana Dupont jako wzorowego obywatela i przykład wszelkich cnót. Ta metoda często używana jest w przypadku walki politycznej. Przeciwnikom ucina się wypowiedzi, streszcza się szerszy punkt widzenia w jednym zdaniu, przerywa w pół słowa. Przykładem stosowania metody nierównej interpretacji było zachowanie dziennikarza Piotra Gębarowskiego w czasie kampanii prezydenckiej w 2000 roku, kiedy brutalnie i po chamsku atakował Mariana Krzaklewskiego, podczas gdy innym kandydatom zadawał pytania w stylu: "Jak pan to robi, że jest pan mądry i uczciwy zarazem?".Metoda nierównej interpretacji jest również często używana w różnych gazetach w rubryce "Listy od czytelników", kiedy publikuje się jedną mało przekonującą wypowiedź przeciwko jakiejś tezie i dziesięć dobrze napisanych popierających ową tezę. Nie ma przy tym znaczenia, czy są to rzeczywiste wypowiedzi czytelników, czy też są pisane przez samych redaktorów, co jak wiadomo się zdarza.

Równa reprezentacjaMetoda ta stosowana jest w ostatniej fazie kampanii dezinformacyjnej, kiedy zdecydowana większość publiczności jest już przekonana do tez lansowanych przez agentów wpływu. Wówczas należy przede wszystkim utrwalić powszechnie już obowiązującą opinię i zamknąć temat. Dezinformator publikuje wtedy równą ilość argumentacji za i przeciw tezie. Argumenty służące klientowi są jednak przedstawione w sposób o wiele bardziej przekonujący, poparte zdaniem "ekspertów" budzących zaufanie. Argumenty przeciwników podane są nieciekawie i często wygłaszają je osoby mało wiarygodne.

Przedstawione wyżej metody nie wyczerpują oczywiście całego arsenału środków dostępnych, szczególnie w obecnych czasach, dla profesjonalnej dezinformacji.Korzystałem z rumuńskiego przekładu książki Volkoffa - "Tratat de dezinformare. De la Calul Troian la Internet", ed. Antet, Bucureşti 1999

ZROBILI TAK, JAK CHCIELI ROSJANIE Prokuratura Wojskowa po ponad dwóch latach zdecydowała się zarządzić kolejne ekshumacje ofiar tragedii 10 kwietnia, gdyż zachodzi podejrzenie, że doszło „zamiany ciał”. Stało się to po wielu miesiącach prawdziwych walk poszczególnych rodzin, które żądały wydawałoby się rzeczy najbardziej naturalnej na świecie: chciały wiedzieć, kto jest pochowany w grobach opisanych nazwiskiem ich bliskich oraz chciały poznać przyczynę tragicznych, absolutnie niewytłumaczalnych pomyłek w dokumentach medycznych. Zważywszy na fakt skandalicznych kłamstw ze strony urzędników państwowych, którzy zapewniali majestatem swojego urzędu, że wszystko było robione lege artis oraz na fakt, że wiele rodzin w ogóle nie dopuszczono do identyfikacji w Moskwie (rodziny pilotów), zaś inne musiały czekać ponad dwa lata na komplet dokumentacji medycznej, roszczenia rodzin były i są w pełni zasadne. Polscy prokuratorzy będący na miejscu Smoleńsku mieli obowiązek dopilnować, aby względem ich rodaków zostały dopełnione wszystkie, niezbędne procedury, tak aby nie było żadnych wątpliwości, co do tożsamości ofiar oraz przyczyn ich śmierci. Z niezrozumiałych powodów nie wykonali ciążących na nich obowiązków, co zresztą znajduje potwierdzenie w oficjalnym komunikacie NPW zamieszczonym na stronie internetowej:

„W pierwszych dniach po katastrofie przebywający na miejscu zdarzenia polscy prokuratorzy wojskowi nie prowadzili samodzielnie żadnych czynności procesowych […]. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, w pierwszym wniosku o pomoc prawną z dnia 10 kwietnia 2010 r., skierowanym do prokuratury Federacji Rosyjskiej, postulowała m.in. o dopuszczenie do udziału w czynnościach procesowych na miejscu zdarzenia przedstawicieli polskich jednostek organizacyjnych prokuratury wojskowej. Należy jednakże podkreślić, iż wniosek ten dotarł do Strony Rosyjskiej faxem w dniu 11 kwietnia 2010 r.” Przez kilkanaście miesięcy zapewniano rodziny ofiar oraz wszystkich Polaków, że nie ma powodów do niepokoju, a wszelkie żądania otwarcia trumien kwitowano wręcz pukaniem się w głowę, pomimo iż jak się okazało, wbrew słowom pani Kopacz, przy sekcjach w Moskwie nie było polskich lekarzy, a prokuratorzy nie zdążyli na sekcje, gdyż jak stwierdził dzisiaj pułkownik Szeląg, nie mieli zdolności bilokacji:

„Poinformowano nas, że część sekcji już się odbyła, część trwa w tej chwili, a część będzie wykonana w najbliższym czasie. I zapewniano nas, że będzie wykonana ze wszystkimi międzynarodowymi standardami, a dokumentacja niezwłocznie zostanie przekazana stronie polskiej”. Przedstawiciele polskiego wymiaru sprawiedliwości, w sytuacji zagadkowej katastrofy na terenie obcego i tradycyjnie wrogiego Polsce państwa, w której zginął nie tylko Prezydent, ale też elita społeczno-polityczno-wojskowa ulegli tajemniczemu urokowi rosyjskich kolegów i uwierzyli na słowo ich zapewnieniom, lekceważąc całkowicie swoje obowiązki. Na pytania o zakaz otwierania trumien po powrocie do kraju reagowali dość zdumiewająco, głosząc, iż zostały objęte rosyjską jurysdykcją, czyli de facto Rosja decydowała o pośmiertnych losach polskich obywateli. Po gdańskim przypadku aż ciśnie się na usta pytanie, czy i wówczas grzały się linie telefoniczne? Prokurator Szeląg przyznał dzisiaj, że poddali się atmosferze, jaka wtedy w Polsce panowała, która nakazywała jak najszybszy pochówek, nawet bez wymaganych prawem dokumentów. Poza tym nic nie wzbudzało podejrzeń u panów prokuratorów, aż do teraz, kiedy otrzymali komplet dokumentów z Rosji. Oczywiście nie zdziwiło ich to, że dokumentacja sekcyjna posła Wassermanna zgadzała się ze stanem faktycznym zaledwie w 3%, podobnie jak posła Gosiewskiego. Dla panów prokuratorów to był zapewne drobiazg, grunt, że Rosjanie byli zadowoleni, a wraz z nimi władze w Warszawie. Zresztą nawet dzisiaj prokurator Szeląg wzdraga się przed oskarżeniem o błędy kogokolwiek ze strony rosyjskiej, gdyż, jak twierdzi z właściwą sobie tajemniczością:

„Sformułowanie "zawinienie" powoduje określone konotacje”. Czy zatem jesteśmy już w takim momencie dziejowym, że polski oficer boi się wskazać palcem na Rosjan, jako winnych całej sytuacji? Być może, dlatego, że on sam w tej sprawie zawinił, a to istotnie powoduje określone konotacje. Nie wiem jak to możliwe, że prokuratorzy nabrali podejrzeń dopiero teraz, podczas gdy już nawet pobieżna lektura „Uwag RP do raportu MAK”opublikowanych w grudniu 2010 roku, powinna w wielu mądrych, prawniczych głowach zapalić przynajmniej pomarańczową lampkę. Co tam można znaleźć? A choćby liczne „braki” wymienione na pierwszych stronach dokumentu, gdzie można przeczytać min. na str. 25:

„Protokoły prowadzonych czynności i badań identyfikacyjnych ofiar katastrofy – NIE OTRZYMANO

Raporty, oświadczenia opisujące przebieg i działanie służb poszukiwawczo-ratowniczych w trakcie wykonywania czynności związanych z katastrofą samolotu TU 154 M – NIE OTRZYMANO”. Również nie przekazano informacji dotyczącej dokumentacji ewakuacji ofiar z miejsca zdarzenia, zaś wszelkie informacje dotyczące badań i ekspertyz dotyczących ciał ofiar polska komisja czerpała wyłącznie z raportu MAK, który nie podał źródeł swojej wiedzy.

Czy po tej lekturze prokuratorzy nie nabrali wątpliwości?

W jednym z wywiadów Magdalena Merta przywołała słowa prokuratora, wypowiedziane do rodzin po decyzji rosyjskich śledczych unieważniających zeznania kontrolerów lotu: „Będziemy robili tak, jak chcą Rosjanie”.

I to chyba jest najlepszy komentarz do ostatnich wydarzeń.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/36525-plk-szelag-niechcacy-ujawnia-jak-to-bylo-z-sekcjami-zwlok-w-moskwie-prokuratura-wiedziala-ze-rosjanie-wykonuja-je-sami

http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/watpliwosci-co-do-tozsamosci-ofiar-katastrofy-smolenskiej,1843798

http://wpolityce.pl/wydarzenia/36531-nasz-wywiad-nie-mamy-do-czynienia-z-przypadkiem-macierewicz-o-koniecznosci-wszczecia-nowych-sledztw-i-dzialaniu-na-szkode-panstwa

http://www.npw.gov.pl/491-Czynnociprocesowenamiejscukatastrofy.html

Martynka

Watykańska Rada Iustitia et Pax - Manifest NWO

Dokument Watykańskiej Rady Iustitia et Pax na temat gospodarki światowej (*) (Artykuł ze stycznia 2012) BP DONALD J. SANBORN

http://glostradycji.blogspot.com/2012/09/dokument-watykanskiej-rady-iustitia-et.html#more

24 października 2011 Watykańska Rada Iustitia et Pax (Sprawiedliwość i Pokój) opublikowała coś co można określić mianem Manifestu Nowego Porządku Światowego albo Konstytucją Międzynarodowego Socjalizmu. Na początek przytacza cytat z encykliki Pacem in terris z 1962 roku "błogosławionego" Jana XXIII wzywając do powołania "rzeczywistej światowej władzy politycznej" ze względu na coraz większą unifikację świata. Dokument stwierdza następnie:

"W tym samym duchu co Pacem in terris, Benedykt XVI wyraził osobiście potrzebę stworzenia światowej władzy politycznej. Wydaje się to oczywiste jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że lista problemów jakie należy globalnie rozpatrywać staje się coraz dłuższa. Zastanówmy się, na przykład, nad kwestiami pokoju i bezpieczeństwa; rozbrojenia i kontroli zbrojeń; upowszechniania i ochrony podstawowych praw człowieka; zarządzaniem ekonomią i polityką rozwoju; zarządzaniem ruchami migracyjnymi i bezpieczeństwem żywnościowym oraz ochroną środowiska naturalnego. We wszystkich tych obszarach, rosnąca współzależność między państwami i różnymi regionami świata staje się coraz bardziej oczywista, podobnie jak potrzeba znalezienia odpowiedzi, które nie będą już tylko sektorowe i wyizolowane, lecz systematyczne i zintegrowane, pełne solidarności i subsydiarności oraz przystosowane do osiągnięcia uniwersalnego dobra wspólnego". Dokument rozwija tę fundamentalną zasadę wzywając do stworzenia ogólnoświatowej politycznej i gospodarczej Władzy (w dokumencie użyta jest duża litera "W"), która wcieli w życie globalną politykę.

"Wśród tych poczynań najpilniejszymi zdają się być te odnoszące się do ogólnoświatowej sprawiedliwości społecznej: polityka finansowa i walutowa, która nie wyrządzi szkody najsłabszym krajom; polityka zmierzająca do stworzenia wolnych i zrównoważonych rynków oraz uczciwej dystrybucji światowego bogactwa, którą można również osiągnąć dzięki bezprecedensowym formom globalnej solidarności fiskalnej... Szczególną uwagę należy zwrócić na reformę międzynarodowego systemu walutowego, a w szczególności, zaangażowanie na rzecz stworzenia jakiejś formy globalnego zarządzania finansowego, czegoś, co implicite zawiera się już w przepisach Międzynarodowego Funduszu Walutowego". Dokument wzywa uniwersytety do przygotowania przyszłych przywódców tego Nowego Porządku Światowego i dodaje takie mrożące krew w żyłach zdanie: "Tego samego wysiłku oczekuje się od wszystkich tych, którzy są w stanie uświadomić światową opinię publiczną po to by pomóc jej w odważnym stawieniu czoła temu nowemu światu (to brave this new world), teraz już nie z lękiem lecz w nadziei i solidarności". [Podkreślenie dodane]. Nie można tu przeoczyć oczywistego odniesienia do książki Aldousa Huxleya Nowy, wspaniały świat (Brave New World) (1). Jak gdyby tego było jeszcze za mało, dokument formułuje następnie żądanie, aby narody wyrzekły się swej suwerenności na rzecz ponadnarodowej Władzy. Odnosząc się do współczesnych państw, stwierdza:

"Ich współzależność wzrosła – naturalnym stało się zatem myślenie o międzynarodowej społeczności, która jest zintegrowana i coraz bardziej zarządzana przez wspólny system – ale przetrwała gorsza forma nacjonalizmu, zgodnie z którą państwu wydaje się, że może w sposób samowystarczalny osiągnąć dobro własnych obywateli. Obecnie wszystko to wygląda anachronicznie i surrealistycznie i wszystkie narody, wielkie czy małe, wraz ze swymi rządami, są wezwane do wyjścia poza «stan naturalny», jaki utrzymywałby państwa w niekończącej się walce między sobą". A zatem dokument zrównuje nacjonalizm, który jest niczym innym jak cnotą patriotyzmu, z czymś, co nieuchronnie wywołuje wojnę. Jest to całkowity nonsens. W przedstawionym tu kontekście, "nacjonalizm" jest raczej odrzuceniem idei podporządkowania się Nowemu Porządkowi Świata. W rzeczywistości to właśnie marzyciele i intryganci nowego porządku światowego wszczynali i prowadzili wojny: Napoleon, Wilson, naziści, komuniści, ONZ, a ostatnio maniacy globalnej demokracji, znani skądinąd jako "neo-cons" (neokonserwatyści). Dokument naturalnie wzywa do transformacji światowego ładu poprzez porzucenie archaicznego świata państw narodowych:

"Z dynamiką podobną do tej, która w przeszłości położyła kres «anarchicznej» walce między rywalizującymi klanami i królestwami doprowadzając do powstania państw narodowych, ludzkość musi być dzisiaj zaangażowana w proces przejścia od sytuacji archaicznych walk między narodowymi bytami, do nowego modelu bardziej spoistego, poli-archicznego społeczeństwa międzynarodowego, respektującego tożsamość każdego człowieka egzystującego w granicach wieloaspektowych bogactw całej ludzkości. Oczywiście, ta transformacja dokona się kosztem stopniowego, zrównoważonego przeniesienia części kompetencji każdego narodu na rzecz Władzy światowej i Władz regionalnych...". Dokument orzeka, że każdy chrześcijanin ma moralny obowiązek wspierać ten Nowy Porządek Światowy: "W tym kontekście, każdy chrześcijan staje wobec szczególnego wezwania Ducha, by zdecydowanie i ofiarnie zaangażować się w ten proces, tak, aby wielość dynamik na tej drodze zostało ukierunkowanych ku perspektywie braterstwa i wspólnego dobra". Ostatnie zdanie brzmi następująco: "Tylko duch zgody, który wznosi się ponad podziały i konflikty pozwoli ludzkości stać się autentycznie jedną rodziną i stworzyć nowy świat wraz z utworzeniem światowej Władzy publicznej służącej dobru powszechnemu". [Podkreślenie dodane]. Ostatecznie z oblicza Novus Ordo spadła maska. Jeśli ktoś miał jeszcze jakąkolwiek wątpliwość, że ekumeniczna rewolucja zapoczątkowana przez Jana XXIII miała na celu stworzenie globalnej bezdogmatycznej religii, to teraz może się o tym naocznie przekonać. Nowy Porządek Świata, domagający się rozpadu państw narodowych oraz gospodarek narodowych na rzecz Władzy światowej i Banku światowego, domaga się również oczywiście niewyrazistego chrześcijaństwa, w którym nie ma żadnych dogmatów wywołujących wśród ludzi podziały. Domaga się od niezliczonej liczby "duchownych-luzaków" w bluzach i trampkach uniwersalnej postawy typu: "I’m OK, - you’re OK – Ja jestem w porządku - ty jesteś w porządku". Dogmatyczny katolicyzm sprzed Vaticanum II jest w tej samej kategorii, co państwa narodowe: "anachroniczny i surrealistyczny", coś, co jest powodem "niekończących się walk". Dokument porównuje ten stary porządek do wieży Babel, a Nowy Porządek Świata do Zesłania Ducha Świętego, wroga Babel: "Duch wieży Babel to antyteza Ducha Zielonych Świąt (Dz. Ap. 2, 1-12), Boskiego planu dla całej ludzkości: to jest, jedności w prawdzie". Innymi słowy: Nowy Porządek Świata posiada sakralny charakter, ponieważ z woli Boga ma on być odpowiedzią na problemy ludzkości. Jest, zatem jasne, że religia musi być wezwana do pomocy w zapoczątkowaniu Nowego Porządku Światowego i być nieodłączną częścią nowych rządów królowania rzekomego pokoju, braterstwa, równości i dobrobytu dla wszystkich. Dokument nazywa to "nowym humanizmem otwartym na transcendencję" albo innymi słowy, świeckim humanizmem ze szczyptą Novus Ordo. Ten "humanizm otwarty na transcendencję" był głównym tematem politycznym pracy Jakuba Maritaina, Humanizm integralny. Maritain był bliskim przyjacielem i mentorem Pawła VI, który włączył ten polityczny modernizm do różnych encyklik i przemów. Nie należy zapominać, że Paweł VI nazwał ONZ "ostatnią nadzieją ludzkości". Encykliki i przemówienia Ratzingera są również przesycone tym błędem. Tak, więc kurs na Nowy Porządek Świata jest wyraźny i ewidentny. Tak samo jak droga do Antychrysta. Ponieważ jeśli istnieje jedna ogólnoświatowa Władza i jedna ekumeniczna, bezdogmatyczna religia pozostająca na jej usługach, to bardzo łatwo może się wyłonić polityczny i jednocześnie religijny przywódca będący jej głową. Ten człowiek będzie Antychrystem. Wyłonienie się tej osoby może potrwać wiele lat, ale omawiany dokument i ostatnie wydarzenia w świecie ekonomii wytyczają ścieżkę dla mających nadejść politycznych i gospodarczych przemian, a nawet przewrotów, które przygotują mu drogę. Przewiduję, że w ciągu najbliższych kilku lat będziemy świadkami wprowadzenia nowego światowego ładu gospodarczego, będącego skutkiem kryzysu światowego. Wtedy to, jedynym impulsem potrzebnym do zaprowadzenia Nowego Porządku Światowego będzie wybuch światowego kryzysu politycznego, jakim może być groźba wojny nuklearnej. Dla uniknięcia takiej katastrofy, ludność całego świata będzie skłonna zaakceptować nowy zglobalizowany ład polityczny. Nie sądzę, aby taki scenariusz był niemożliwy czy też nieprawdopodobny. Wyłonienie się nowych światowych militarnych i gospodarczych potęg, takich jak Chiny i Indie może łatwo stworzyć sytuację podobną do tej z I Wojny Światowej: system przymierzy i militarnych gwarancji udzielonych przez wielkie potęgi różnym narodom, w tym wypadku krajom Bliskiego Wschodu. Region ten stanie się zapalną beczką prochu, tak jak to było z krajami bałkańskimi w 1914 roku. Do zainicjowania wybuchu wystarczy pojedyncza iskra. Jeśli ten Nowy Porządek Światowy nabierze kształtów, co się stanie z nami, którzy wierzymy w stare, konfliktogenne dogmaty, "anachroniczny i surrealistyczny" świat katolicyzmu sprzed Vaticanum II? Niewątpliwie pojawi się jakaś forma prześladowań, coś podobnego do tego, czego doświadczali przez wieki angielscy i irlandzcy katolicy z rąk protestantów w Anglii. Jednakże nie powinniśmy być tak naiwni, by sądzić, że może to być już wszystko, co nas czeka. Równie dobrze może nadejść taki dzień, gdy zostaniemy załadowani na wozy do przewożenia nawozu i zaprowadzeni na gilotyny, tak jak ofiary francuskiej rewolucji. A być może będzie to tylko śmiertelny zastrzyk. Zdaję sobie sprawę, że taka prognoza brzmi strasznie, ale nie możemy zapominać, że – jak wiemy z proroctw świętego Pawła – ludzkość znajduje się na nieuchronnej drodze do panowania Antychrysta i że jego panowanie będzie nacechowane srogim prześladowaniem Kościoła katolickiego, jakiego dotąd jeszcze nie było. Wiara nas o tym zapewnia. Już przeżywamy Wielką Apostazję, jeden z warunków koniecznych dla objawienia się Antychrysta. Nie wiemy jak daleko jeszcze jesteśmy od czasów Antychrysta, ale omawiany dokument "Papieskiej Rady" powoduje, że dreszcze przebiegają wzdłuż kręgosłupa. Msgr. Gherardini zdaje się sugerować ścisłą korelację między "nowym światowym Kościołem" a nowym porządkiem świata. Przypatrzmy się temu, co powiedział na temat ekumenizmu w petycji do Benedykta XVI o głębsze zbadanie Soboru Watykańskiego II: "Czyż dzisiejszy ekumenizm również nie wydaje się prowadzić do podobnych skutków (indyferentyzmu i utraty wiary), jeśli się weźmie pod uwagę, że jego zasadniczym celem zdaje się być nie tyle nawrócenie (jak najliczniejsze) rodzaju ludzkiego do Chrystusa, ile jej jedność a nawet zjednoczenie w jakimś rodzaju nowego światowego Kościoła lub religii, zdolnej zapoczątkować mesjanistyczną erę pokoju i braterstwa wszystkich ludzi? Jeżeli takie są cele współczesnego ekumenizmu – i można je znaleźć częściowo w konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes o Kościele w świecie współczesnym – to czy nie wydaje się, iż ten dialog ekumeniczny dryfuje niebezpiecznie w kierunku pewnego «porozumienia między Chrystusem i Belialem»?". Ci, którzy może nadal są sceptyczni, co do skrajności naszego położenia powinni przypatrzyć się ostatnio uchwalonej w Kongresie ustawie. Ustawa National Defense Authorization Act umożliwia prezydentowi aresztowanie amerykańskich obywateli na czas nieokreślony bez procesu, wyłącznie na podstawie kaprysu władzy wykonawczej. Choć w chwili obecnej jest przeznaczona dla terrorystów, zakres jej działania jest tak niejasny, że może być zastosowana do wszystkich, którzy "podżegają" do terroru, np. do tych, którzy twierdzą, że religie niekatolickie są fałszywe. Nigdy nie zapomnę zdarzenia, do jakiego doszło około piętnaście lat temu w Rennes, we Francji, kiedy to pewien student podszedł do mnie i innych kapłanów, ubranych jak zawsze w strój duchowny i wykrzyknął: "To wy wszczynacie wojny!". Proszę mi wybaczyć, ale ani Napoleon, ani Cesarz Wilhelm, ani Jerzy V, ani Hitler, ani Roosevelt, ani Churchill, ani Tojo, ani Bush nie nosili rzymskiej koloratki.

Fragment z: "Most Holy Trinity Seminary Newsletter", January 2012. (a)

Tłumaczył z języka angielskiego Mirosław Salawa

Przypisy:

(1) Nowy wspaniały świat jest książką opublikowaną w 1932 roku, napisaną przez Aldousa Huxleya, w której opisuje przyszłe Państwo Światowe, w którym wszystkie formy życia i działalności są kontrolowane przez władzę centralną, tak samo jak ekonomia i finanse przez coś określanego mianem Gospodarka Kontrolowana.

(*) Polski tytuł dokumentu: O reformę międzynarodowego systemu finansowego i monetarnego w perspektywie władzy publicznej o uniwersalnej kompetencji. (Przyp. tłum.).

(a) Por. 1) Bp Donald J. Sanborn, a) Asyż III – obrzydliwość spustoszenia w miejscu świętym. b) Duchowni w Novus Ordo. c) Socjalizm – droga do bankructwa i zagłady narodów. d) Rozmowy doktrynalne Bractwa Św. Piusa X z modernistami i "beatyfikacja" Jana Pawła II. e) Zgubne skutki kompromisów z prekursorami Antychrysta. f) Pozbądźcie się złudnych nadziei co do Ratzingera. Pytania i odpowiedzi. 2) Ks. Stanisław Załęski SI, Karta z dziejów Kościoła w Anglii. (Przyp. red. Ultra montes).

www.ultramontes.pl

Będą kolejne ekshumacje! Ciała zamienione?! Wstrząsające informacje dotyczące błędów przy pochówku ofiar katastrofy smoleńskiej. Naczelna Prokuratura Wojskowa zdecydowała o przeprowadzeniu ekshumacji szczątek kolejnych czterech osób. Pułkownik Ireneusz Szeląg przyznał, że są wątpliwości, czy ciała nie zostały zamienione i obecnie spoczywają w niewłaściwych grobach.

- Decyzja została w zasadzie podjęta. Czeka tylko na jej uformalnienie – mówił podczas dzisiejszej konferencji prasowej płk Szeląg, który nie chciał podać nazwisk ofiar, ani terminów przeprowadzenia ekshumacji.

– Rodziny zostały już powiadomione i prosiły o jak najdalej idącą dyskrecję. Wojskowi prokuratorzy zamierzają wszystkie czynności związane z ekshumacjami i genetyczną identyfikacją czterech ofiar katastrofy smoleńskiej przeprowadzić do końca tego roku. W jaki sposób mogło dojść do tak karygodnej pomyłki?! Płk Szeląg unika jednoznacznych wyjaśnień i mówi o "potencjalnych pomyłkach" wskazując, że w przypadku jednego ciała błędnie zostało zidentyfikowane przez bliskich, w przypadku drugiego ten sam błąd popełnił przedstawiciel polskiej strony tuż po katastrofie. Przyznał także, że strona rosyjska przyznaje, iż odnośnie dwóch ciał mogło dojść do "zamiany numerów".

- Jestem naprawdę zszokowany tą informacją. Jak wiadomo nie dokonano jeszcze nawet otwarcia trumien z ciałami. Rodziny jadą właśnie do Krakowa. Wszystko to, dzieje się, dlatego, że prokuratura nie zrobiła tego, do czego jest zobowiązana. Nie uczestniczyła w badaniu zwłok na miejscu, w Smoleńsku, a później nie dokonała odpowiednich badań po powrocie ciał naszych bliskich do Polski. Teraz, gdy nagle zmieniono tryb działania, gdy powiedziano, że będzie autopsja w Bydgoszczy okazało się, że zepsuł się podobno najnowocześniejszy tomograf komputerowy. Ciała przewozi się do Krakowa, by stamtąd z kolei przewieźć je do Wrocławia. Trumny są opieczętowane, bo wymogły to rodziny ofiar. I teraz w świetle tych wszystkich faktów pułkownik Szeląg mówi, że od początku prokuratura wojskowa wiedziała, że ciała są zamienione! To niebywałą arogancja. Dowiadujemy się, że wszystko wskazuje na to, że ciała są zamienione po tym, gdy doprowadzono do niesłychanego umęczenia rodziny śp. Anny Walentynowicz i wożenia ciała ekshumowanego z jej grobu po całej Polsce. Jeszcze przed zbadaniem ciał prokuratura miała uzasadnione podejrzenia, że ciała zostały zamienione i spoczywały w niewłaściwych grobach, a milczała przez ponad dwa i pół roku. Obowiązkiem prokuratury było uczestniczenie w sekcji lub dokonanie jej na terenie Polski, a przede wszystkim uczciwe działanie w tej sprawie, a nie mataczenie. Prokuratura wykazała absolutną arogancję i nieudolność w działaniu. Ci ludzie zdają się na każdym kroku lekceważyć prawo – stwierdził w rozmowie z portalem Niezależna.pl Antoni Macierewicz. Przewodniczący Komitetu Katyńskiego Andrzej Melak, którego śp. brat Stefan zginął w katastrofie smoleńskiej, jest wstrząśnięty informacją podaną przez wojskowych śledczych.

- Trzeba krzyczeć i napiętnować skandal, jaki wykreowała polska prokuratura i polski rząd. Od samego początku domagaliśmy się, aby dogłębnie weryfikować wszystkie informacje podawane przez Rosjan. Nie zrobiono tego – mówi Niezależnej.pl Andrzej Melak. – W Polsce należało przeprowadzić identyfikacje ciał i sekcje zwłok. Dlaczego zrezygnowano? A wręcz robiono wszystko, aby do tego nie dopuścić. A teraz, podkreślam po 28 miesiącach, okazuje się, że ciała zostały zamienione. Niezależna

Bo żaden sędzia nie zawisł „Trafiła się jedna czarna owca” – to słynne zdanie wypowiedział Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, po zatrzymaniu pierwszego sędziego piłkarskiego w 2005 r. „Nigdy nie słyszałam tak usłużnego sędziego” – to słowa Moniki Olejnik po ujawnieniu afery sędziego Ryszarda Milewskiego. Czyje zaskoczenie uznać należy za bardziej zabawne? Bohdan Smoleń żartował, że niezawisłość sędziowska polega u nas głównie na tym, że żaden sędzia jeszcze nie zawisł. Peerelowski wymiar sprawiedliwości – podobnie jak PZPN – nie przeszedł po 1989 r. weryfikacji także w łagodniejszej formie. Sprawą, która pokazała w sposób najbardziej drastyczny, że środowisko to żadnego oczyszczenia nie chce, była historia prokuratora Andrzeja Kaucza, wsławionego wsadzaniem opozycjonistów do więzienia w stanie wojennym. Gdy w 1998 r. miał on zostać odwołany z funkcji prokuratora wojewódzkiego, list w jego obronie podpisała, jak ogłoszono, „cała załoga” wrocławskiej prokuratury. Zaprotestowała przeciwko temu Katarzyna Burzyńska – młoda, odważna asesor wywodząca się z rodziny o niepodległościowych tradycjach. Szybko straciła pracę w prokuraturze. Polskie państwo przyjęło, że ludzie, którzy w komunizmie oskarżali i wydawali wyroki na zamówienie władzy, po odzyskaniu wolności się poprawią. Nie tylko nie będą skazywać za politykę, ale i brać łapówek albo ulegać naciskom władzy wykonawczej. Do tego zamknięcie prawniczych korporacji spowodowało, że w ciągu ostatnich 23 lat do prokuratury i sądów trafiały przeważnie dzieci prawników z PRL. Wychowane w domach tych, którzy tuszowali zbrodnie, zamykali opozycję albo przynajmniej nie protestowali, gdy robili to ich koledzy. I uprzywilejowane, bo pozbawione konieczności konkurowania z rówieśnikami.

Monika Olejnik jak prezes PZPN „Trafiła się jedna czarna owca” – te słynne słowa wypowiedział Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, w 2005 r., po zatrzymaniu pierwszego sędziego piłkarskiego Antoniego F. Był to początek korupcyjnej afery, w wyniku, której na ławach oskarżonych zasiadło blisko 400 ludzi ze środowiska piłkarskiego.

„Nigdy nie słyszałam tak usłużnego sędziego” – to słowa Moniki Olejnik po ujawnieniu przez „Gazetę Polską Codziennie”, że prezes Sądu Okręgowego Ryszard Milewski uzgadniał korzystny dla Tuska termin rozprawy z rozmówcą podającym się za asystenta szefa jego kancelarii. Tak jak Listkiewicz naraził się wówczas na szyderstwa kibiców, tak słowa Olejnik wywołują wesołość u wszystkich, którzy mieli do czynienia z postkomunistycznym wymiarem sprawiedliwości.

Groteskowo brzmi np. informacja, jak to sędzia Milewski po wprowadzeniu go w błąd przez prowokatora zawiadomił gdańską prokuraturę. A ta – słusznie – uznała, że nie może się sprawą zajmować, bo, na co dzień współpracuje z kierowanym przez prezesa sądem. Sprawa trafiła, więc do Poznania, gdzie, jak wiadomo, wymiar sprawiedliwości jest niezależny od polityków. Najlepszym tego dowodem jest trwająca od 10 lat sprawa prezydenta tego miasta Ryszarda Grobelnego, oskarżonego w sprawie sprzedaży Grażynie Kulczyk gruntu po zaniżonej cenie. Był on już nieprawomocnie skazany, uniewinniany, proces powtarzano... Demonstracją standardów obowiązujących w poznańskim wymiarze sprawiedliwości był fakt, że w czasie bycia oskarżonym Grobelny przekazywał poznańskiemu Sądowi Okręgowemu grunty pod budowę jego nowej siedziby. Wcale nie potajemnie, przeciwnie – z pompą i udziałem kierownictwa sądu.

Czarna owca czy mafia sądownicza? Sprawa sędziego Milewskiego przyciąga uwagę, pokazuje czarno na białym, że prezes jednego z największych sądów okręgowych jest niezawisły głównie w sensie opisywanym w anegdocie Bohdana Smolenia. Tymczasem w tle mamy sprawę Amber Gold, której właściciel Marcin P. WIELOKROTNIE mógł liczyć na nadzwyczajne względy organów ścigania. Właśnie ta wielokrotność, powtarzalność spowodowała, że pytania o to, czym jest w rzeczywistości finansowana przez obywateli machina nazywana wymiarem sprawiedliwości, zaczęli zadawać sobie nawet ci, którzy wcześniej nie dostrzegali problemu. Być może wielu z nich zaczyna rozumieć, dlaczego okazał się on niezdolny do wypełniania swoich podstawowych obowiązków po smoleńskiej tragedii. Od 23 lat nie potrafi rozliczyć komunistycznych zbrodni. Właśnie wypuścił „niewinnych” bossów mafii pruszkowskiej. Niedawno chciał wysłać lidera opozycji na badania psychiatryczne. Skazał właściciela strony Antykomor i aresztował liderów kibicowskiej opozycji wobec rządu. A na co dzień nierzadko wsadza do więzień i szpitali psychiatrycznych osoby niemające pieniędzy na adwokata, które popadły w konflikty z urzędniczymi sitwami.

Walka o nowy typ sędziego Brak weryfikacji w polskim wymiarze sprawiedliwości oznacza nie tylko trwanie w nich określonych ludzi, ale i mentalności, którą w PRL kształtowano w sposób planowy i konsekwentny. Najważniejszym twórcą wymiaru sprawiedliwości PRL był Leon Chajn, wszechwładny stalinowski wiceminister sprawiedliwości, który wskazywał, iż w nowej Polsce „prawo może stosować ten, kto rozumie i odczuwa potrzebę dokonania przewrotu”. Był on jednym z ideologów „walki o nowy typ sędziego”. Usuwanym przedwojennym sędziom zarzucano „skostnienie i formalizm”. Sędzia Aleksander Rypiński na łamach „Demokratycznego Przeglądu Prawniczego” pisał w 1948 r.: „Chodzi o to, aby zerwać opaskę z oczu naszej Temidy (...). Chodzi o to, aby »miecz« naszej sprawiedliwości nie działał na oślep w myśl jakichś abstrakcyjnych, oderwanych od życia zasad, lecz potrafił w wirze ścierających się sił uderzyć całym swoim ostrzem we wroga klasowego”. Do rangi symbolu urasta fakt, że uczniem prof. Igora Andrejewa, w latach stalinowskich głównego ideologa „walki o nowy typ sędziego”, jest prof. Lech Gardocki, pierwszy prezes Sądu Najwyższego z lat 1998–2010, a więc przez większość czasu trwania III RP. Andrejew teorię łączył z praktyką – był jednym z trzech sędziów, którzy utrzymali w mocy wyrok śmierci na gen. Emila Fieldorfa „Nila”, a następnie negatywnie zaopiniował prośbę o jego ułaskawienie. Nie był to fakt w PRL szerzej znany. Nie stanowiło natomiast dla nikogo zorientowanego tajemnicy, że Andrejew w latach stalinowskich piastował stanowisko dyrektora Centralnej Szkoły Prawniczej im. Teodora Duracza, zwanej „Duraczówką”, którą to nazwę ludowa mądrość połączyła z rosyjskim słowem „durak”. To tam w ciągu dwuletnich przyspieszonych kursów szkolono w ideologicznym zapale kadry kierownicze stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości. Matury nie wymagano. Mimo to po likwidacji „Duraczówki” przez cały PRL Andrejew wychowywał pokolenia sędziów na Uniwersytecie Warszawskim i w Polskiej Akademii Nauk. Zaś jego uczeń Gardocki nie widział przeszkód, by w 1988 r. jako redaktor naukowy opracować „Tom specjalny wydany dla uczczenia pracy naukowej Igora Andrejewa”. Z kolei Józef Chajn, były sekretarz Fundacji Stefana Batorego, zapewniał w 2009 r. na łamach „Gazety Wyborczej”, (z której środowiskiem był związany), że jego ojciec Leon Chajn, „tak jak wielu z jego środowiska i pokolenia, miał świadomość fałszu i zmarnowania wielu lat aktywnego życia” oraz „wyzbył się młodzieńczych i późniejszych iluzji”.

Wyroki nakazowe a szkoła Andrejewa Nie mam powodu, by nie wierzyć tym zapewnieniom, jednak twierdzę, że pomiędzy swoistym programem wychowawczym dla sędziów stworzonym przez ideologów takich jak Chajn czy Andrejew a stanem wymiaru sprawiedliwości w III RP widać wyraźną nić ciągłości.Najlepiej pokazuje ją sprawa z pozoru drobna – egzekwowania wprowadzonych po 2003 r. wyroków nakazowych. Idea ta była ze wszech miar słuszna. Pijany obywatel wybije szybę, na komisariacie przyzna się i wyrazi skruchę, więc sędzia zamiast wzywać jego oraz świadków, przysyła mu do domu wyrok nakazowy. Ma prawo wydać taki wyrok, gdy wina oskarżonego „nie budzi wątpliwości”. Jeśli obywatel ów nie zgadza się, przysyła sprzeciw i sprawa zaczyna się od nowa. Tak miało być w teorii, gdyż ustawodawca założył, że prawo wykonywać będą sędziowie normalni, a nie sowieccy. A praktyka? Opisywałem niegdyś, jak mąż, skłócony z żoną, poskarżył się policji na teściową, że ta go dręczy. Wkrótce teściowa otrzymała z sądu grodzkiego – który jej nie przesłuchał – wyrok nakazowy. Sąd w wyroku uznał, że jej wina nie ulega wątpliwości. Inna opisywana przez nas historia: Klaudiusz Wesołek, dziennikarz internetowej telewizji, filmował pewien happening. Policja z rozpędu go spisała. Potem zapewne kartki jej się pomieszały i skierowała do sądu wniosek o ukaranie operatora za zakłócanie porządku... okrzykami. Sąd przysłał mu wyrok nakazowy. Kara – prace społeczne. Piotr Lisiewicz

Kamczatka wymiera. Rosja traci kontrolę nad Dalekim Wschodem Z lotu ptaka Kamczatka przypomina powieszoną do suszenia rybę. Od zachodu oblewa ją Morze Ochockie, a od wschodu Pacyfik. Z azjatyckim lądem łączy się wąskim przesmykiem Parapolski Dół. Zajmuje powierzchnię nieco większą niż Polska, bo 370 tys. km2. Jest długa na 1200 km, a w najszerszym miejscu liczy 450 km szerokości. Pomimo iż odkryto ją przed 300 laty, wciąż należy do najmniej znanych, a jednocześnie najpiękniejszych skrawków Eurazji. Na razie znajduje się ona pod władzą Rosji, ale czy stan ten utrzyma się w najbliższych latach, nie jest przesądzone. Coraz wyraźniejsze są symptomy, że Rosja traci kontrolę nad Dalekim Wschodem. Przyczyny tego stanu rzeczy są złożone. Kamczatka leżała na samym skraju carskiego imperium, oddalona o tysiące kilometrów od jego stolicy. Po jej odkryciu przed 300 laty Rosjanom udało się opanować tylko południową część półwyspu. Na północy jeszcze przez wiele lat Koriacy z Itelmenami zaciekle bronili swojej niepodległości i nie wpuszczali Rosjan na swoje terytorium. Ci zaś, by uniknąć strat, przez długi czas zostawiali ich długo w spokoju, zadowalając się czysto formalnym władaniem całą Kamczatką. Władze carskie traktowały też półwysep, jako najgorsze miejsce zsyłki i nie podejmowały prób jego zagospodarowania. W XIX wieku zaczęły wprawdzie coś w tym kierunku robić, ale ich działania skoncentrowały się wokół wybrzeży, nie były też konsekwentne. Pod koniec tegoż wieku Kamczatka stała się de facto porzuconą ziemią, nad którą rosyjska jurysdykcja była czysto iluzoryczna.

Z miasta wieś Mieszkańcy masowo opuszczali półwysep. Jego stolica, Pietropawłowsk, z miasta przekształciła się w wieś liczącą 383 mieszkańców. Dopiero po klęsce w wojnie z Japonią rząd carski ponownie zainteresował się Kamczatką. W 1909 roku została oficjalnie utworzona gubernia kamczacka. Jej rozwój nastąpił jednak dopiero za władzy sowieckiej. Liczba mieszkańców Pietropawłowska do 1939 roku zwiększyła się ponad 20-krotnie. Mimo to industrializacja regionu nadal miała charakter punktowy. Sam półwysep, jako taki pozostał pusty. Podobnie było po II wojnie światowej. Wtedy jednak w jego zagospodarowywaniu nastąpiły zmiany. Po zajęciu Wysp Kurylskich władze sowieckie doceniły strategiczne znaczenie półwyspu i zaczęły lokować na nim obiekty wojskowe. W związku z tym jednak został on aż do 1990 roku zamknięty na głucho dla cudzoziemców. Dziś to już przeszłość. Na Kamczatkę może przyjechać każdy, kto tylko ma rosyjską wizę i… pieniądze. Dla miłośników nieskażonej przyrody, myśliwych i wędkarzy region ten stanowi prawdziwy raj. Jest on czymś w rodzaju Szwajcarii połączonej z norweskimi fiordami, tyle, że niezadeptanej przez ludzi. Już tylko 160 wulkanów, w tym 48 czynnych, stanowi dostatecznie silny magnes dla amatorów egzotycznych wypraw. Nigdzie też na świecie nie ma tylu gorących źródeł ani 100 tysięcy większych lub mniejszych jezior. Ciekawostką Kamczatki jest także 14 tys. krótkich, ale zasobnych w wodę rzek, które mają tak rwący nurt, że nigdy nie zamarzają. Woda w nich jest tak czysta, że można ją pić bez żadnych obaw. Wszystkie rzeki są zasilane przez wody podziemne. Znaczna część ich źródeł nadaje się też do leczniczego wykorzystania. Świat zwierzęcy i roślinny Kamczatki jest również imponujący. Wystarczy wspomnieć, że rocznie odstrzeliwuje się tu 500 niedźwiedzi, czyli tyle, ile żyje w całej Europie. Jednak nie szkodzi to ich populacji, bowiem liczy ona około 10 tys. sztuk! Tak wspaniałe warunki do polowań jak na Kamczatce myśliwi mają już w niewielu miejscach świata. Nawet Syberia jest gęściej zaludniona. Aż 81,7 proc. mieszkańców półwyspu mieszka w trzech miastach położonych na jego południowo-wschodnim skraju: Pietropawłowsku, Jelizowie i Kluczach. W środku jest on całkowicie pusty.

Kryzys paliwowy Mieszkańcy Kamczatki rzadko jednak podzielają zachwyty przybyszów wypowiadane nad ich ziemią. Owszem, spotyka się i entuzjastów, ale ludzi siedzących na walizkach i myślących o wyjeździe jest chyba więcej. Świadczy o tym chociażby fakt, że w ciągu ostatnich lat liczba mieszkańców Kamczatki zmniejszyła się z 470 tys. do 340 tys., czyli o przeszło jedną czwartą. Amerykańscy obserwatorzy wprost sugerują, że z chwilą upadku ZSRS Kamczatka zaczęła upadać gospodarczo. Znaczna część baz wojskowych opustoszała, zmieniając się w osiedla-widma. Wraz z otwarciem półwyspu na świat wszyscy jego mieszkańcy utracili przywileje i tzw. dodatki północne, a życie na jego terenie stało się zbyt ciężkie – nie z powodu klimatu, który tu akurat jest w miarę łaskawy, ale z powodu odcięcia Kamczatki od reszty Rosji. Tu wszystko trzeba przywozić, od żywności po paliwo, co w rynkowych realiach sprawia, że ceny wszystkich artykułów są często dwa razy wyższe! Obecnie zaś, w związku z restrukturyzacją baz wojskowych, w tym głównie należących do Marynarki Wojennej, mieszkańcy kamczackich osiedli rozłożonych wokół Awaczyńskiej Buchty utracili miejsca pracy. W czasach sowieckich stacjonowała tam połowa atomowych okrętów podwodnych, głównie tzw. krążowników podwodnych, przewidzianych do ataku na zachodnie wybrzeże USA.

Najlepiej chroniona W czasach „zimnej wojny” Kamczatka była uważana za główną strategiczną bazę morską ZSRS. Była ona najlepiej chroniona i z niej realizowano cały szereg tajnych antyamerykańskich operacji morskich mogących spowodować trzecią wojnę światową. To stąd wypłynął słynny „K-129”, protoplasta „Czerwonego Października”, mającego wywołać globalną wojnę. Obecnie Pietropawłowsk Kamczacki, jako baza morska utracił swoje strategiczne znaczenie. Dwie stacjonujące w Awaczyńskiej Buchcie flotylle zostały rozformowane. Według amerykańskiego obserwatora z „The New York Times”, proces atomowego rozbrojenia USA i Rosji może Kamczatkę całkowicie pozbawić znaczenia. Według informacji Andrzeja Margijewa, korespondenta gazety „Kamczatskoje Wremia”, Barack Obama domaga się, by Rosja zlikwidowała swoją ostatnią bazę okrętów atomowych w miejscowości Rybaczij koło Pietropawłowska. Jeżeli tak istotnie by się stało, można by postawić tezę, że dla Rosji rozbrojenie jest równie groźne jak wyścig zbrojeń. Oba prowadzą do uwiądu gospodarczego całych regionów kraju, co w dłuższej perspektywie może doprowadzi do skurczenia się imperium. Marek A. Koprowski

Sojusz polsko-rosyjski przeciw zgniliznom Zachodu Media wiele pisały o wizycie w Polsce patriarchy Cyryla I i porozumieniu podpisanym przezeń wespół z abp. Józefem Michalikiem. Dokument jest wielce obiecujący, ale wszyscy wielcy polskiej polityki i mediów są z niego niezadowoleni. Środowiska liberalne i lewicowe są zachwycone ciosem, jaki abp Michalik zadał zionącym nienawiścią do Rosji środowiskom „prawdziwie patriotycznym”, a zarazem przerażone, że celem współpracy Kościoła z Cerkwią jest walka z sekularyzmem i liberalizmem. Środowiska „prawdziwie patriotycznie” widzą w Cyrylu I jedynie „agenta KGB” wysłanego do Polski przez swojego „oficera prowadzącego” Władimira Putina i o żadnym pojednaniu ze Wschodem nie chcą słyszeć. Zdaje się, że jednym z nielicznych zadowolonych jest piszący te słowa. Zawsze popierałem polsko-rosyjsko pojednanie – więcej, byłem zwolennikiem takiego sojuszu jako jedynej realnej alternatywy dla naszego członkostwa w zmierzchającej i chorującej na socjalizm Unii Europejskiej. Jestem także jak najbardziej za wspólnym katolicko-prawosławnym sojuszem przeciw laicyzmowi i liberalnorozporkowym „wartościom” UE. Zgadzam się z opiniami, że rosyjska Cerkiew nie jest niezależna od władz. Zamiast jednak w czambuł ten fakt potępiać – przecież nie mamy na to żadnego wpływu, a samej Cerkwi to nie przeszkadza – należy się zastanowić, dlaczego ekipie Władimira Putina zależy na pojednaniu polsko-rosyjskim i katolicko-prawosławnym? Aby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba zdać sobie sprawę z koincydencji trzech zdarzeń. Tak się akurat złożyło, że tego samego dnia nastąpiły aż trzy symboliczne wydarzenia: 1) podpisano dokument o pojednaniu katolicyzmu polskiego z prawosławiem; 2) sąd rosyjski wydał wyrok dwóch lat łagru dla wulgarnych anarchistek z zespołu Pussy Riot (dosł. Orgia Cipek); 3) inny sąd wydał postanowienie, że przez następne sto lat w Moskwie nie będą mogły legalnie być organizowane imprezy „Love Parade”. Innymi słowy: w pierwszym akcie mamy podpisanie dokumentu o sojuszu katolicko-prawosławnym przeciw zachodniemu nihilizmowi, a chwilę potem rosyjskie sądy wysyłają do łagru – za akt wyjątkowo chamskiego bluźnierstwa – trzy anarchistki i zakazują organizacji imprezy będącej symbolem zamerykanizowanej dekadencji. Wierzę w przypadki polityczne, ale w góra dwa jednego dnia. Trzy to o jeden za dużo. Kreml postanowił jednego dnia dać aż trzy sygnały, że obrał nowy kurs, którego celem jest zwalczanie „zapadnictwa”, kojarzonego z liberalizmem politycznym, sekularyzacją, laicyzmem, prawami człowieka itd. To zresztą nie jest kurs zupełnie nowy. Widać, że Putin bardzo chętnie przedstawia się, jako obrońca prawosławia, fotografuje się z duchownymi, ostentacyjnie bierze udział w ceremoniach religijnych itd. Czy Władimir Putin osobiście jest religijny? Nie wiem i raczej w to wątpię. Ale Mieszko I, przyjmując w 966 roku chrzest, także kierował się przesłankami bardziej politycznymi niż mistycznymi. Na Kremlu podjęto strategiczną i długofalową decyzję budowania imperium nie wedle wzorców zachodnich, lecz rodzimych, rosyjskich. Po bankructwie leninizmu jedynym znanym historycznym wzorcem jest prawosławne chrześcijaństwo. To ono ma dać Rosji nową tożsamość. To ono stanowi alternatywę dla zachodniego stylu życia. W Rosji szerzy się plaga zabijania dzieci nienarodzonych. Kraj wymiera i kurczy się liczebnie. Słowem: potrzebuje nowej idei, która zapewni mu witalność. Władza potrzebuje też nowej legitymizacji, zasadniczo odmiennej od godnej pogardy legitymizacji demokratycznej. Pozujący na nowego cara Putin wydaje się bardziej cenić cerkiewne namaszczenie niż wolę gawiedzi wyrażoną za pomocą „święta demokracji”. Innymi słowy: jakkolwiek Putin i jego ekipa pochodzą z KGB i elit byłego ZSRS, to zdają się rozumieć, że droga do odrodzenia prowadzi przez odbudowę starej i prawosławnej Rosji. Niechaj, więc Bóg oceni duszę prezydenta Rosji, czy jest szczerze religijna. My winniśmy go oceniać na podstawie tego, co może zrobić dla ratunku chrześcijaństwa, które na Zachodzie wydaje się przygasać. Kierujący się przesłanką ratowania chrześcijaństwa biskupi jednogłośnie poparli podpisanie dokumentu o pojednaniu z cerkwią. Charakterystyczna jest ta jednogłośność w episkopacie, który często ma problemy decyzyjne. Jeszcze bardziej rzuca się w oczy fakt, że Benedykt XVI już następnego dnia poparł podpisanie dokumentu. Przypuszczam, że jednogłośność nie była przypadkiem, lecz wynikła z polecenia następcy św. Piotra. Oznacza to, że władze Kościoła katolickiego zdecydowały się na strategiczny sojusz z rosyjskim prawosławiem przeciwko zsekularyzowanej kulturze zachodniej. Idea sojuszu polsko-rosyjskiego przeciwko idącej z Zachodu rewolucji nie jest nowa. Kilka lat temu wydałem – w formie broszury – cykl artykułów Henryka Rzewuskiego z 1851 roku „Cywilizacja i religia”. Tam taki sojusz właśnie jest opisany, uznany za konieczny w sytuacji zbliżania się zachodniej apokalipsy. Z późniejszej perspektywy mogło wydawać się, że Rzewuski się mylił, ponieważ to właśnie w Rosji wybuchła rewolucja w najskrajniejszej postaci. Jednak dziś już opadła, a tym, który przyszedł pozamiatać po niej i doprowadzić Rosję do tradycyjnego wzorca, okazuje się jeden z jej synów – Władimir Putin – który zrozumiał, że ani na marksizmie-leninizmie, ani na laickim liberalizmie Rosji odbudować się nie da. Czyli dziś znów, po 160 latach, warto dokonać relektury „Cywilizacji i religii” Henryka Rzewuskiego. Dziś ta mała książeczka stała się ponownie aktualna! Adam Wielomski

Ekoterroryzm: kulisy bycia “zielonym” W 2005 roku amerykańskie Federalne Biuro Śledcze (FBI) uznało ekoterroryzm za największe wewnętrzne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Od 2003 roku ekotaż (zbitka przedrostka “eko” i słowa “sabotaż”) spowodował w USA zniszczenia mienia wartego setki milionów dolarów. Ekotaż nie ogranicza się jednak do terytorium Stanów Zjednoczonych. Ekotażyści (gra słów od rzeczownika “sabotażyści”) działają na całym świecie, obracając w ruiny i zgliszcza wszystko, czego się dotkną. Międzynarodowe grupy ekoterrorystyczne, takie jak Front Wyzwolenia Zwierząt (Animal Liberation Front – ALF) czy Front Wyzwolenia Ziemi (Earth Liberation Front – ELF), przekształciły się w najaktywniejsze ekstremistyczne organizacje kryminalne na świecie. Liderzy i osoby wspierające organizacje, takie jak ALF i ELF, w zdecydowany sposób demonstrują swoje poparcie dla ekotażu. Alex Pacheco, współzałożyciel organizacji PETA (Ludzie na Rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt – People for the Ethical Treatment of Animals), powiedział kiedyś: “Podpalenia, zniszczenia własności i złodziejstwo są “akceptowalnymi zbrodniami”, jeśli odnosi się je do zwierząt”. Jerry Vlask z Ligi Obrony Zwierząt naciskał na ekotażystów, aby “doprowadzili do aresztowań, niszczyli mienie tych, którzy torturują zwierzęta, uwolnili zwierzęta z piekła na ziemi tolerowanego przez nasze społeczeństwo”. Tim Daley, lider brytyjskiego Frontu Wyzwolenia Zwierząt, głosił: “Podczas wojny musisz użyć broni. W wyniku tego zginą ludzie. Jestem gotów wspierać tego rodzaju działania, jak rzucanie butelek z benzyną czy podkładanie bomb pod samochody, a w późniejszym etapie strzelanie do tych, którzy praktykują stosowanie sekcji na żywych zwierzętach. Jestem gotów strzelać do nich na progach ich własnych domów”.

Ekologiczny szantaż W świecie globalnych mediów, w szkołach, Kościołach, w rządach i stowarzyszeniach ekonomicznych, “kultura ochrony środowiska” rozwija się już od wielu dekad. Trzeba jasno powiedzieć: ma ona wiele pozytywnych aspektów. Zwraca na przykład naszą uwagę na prawdziwe zagrożenia związane z zanieczyszczeniem środowiska, zmniejszeniem powierzchni lasów, nieumiarkowaniem w korzystaniu z zasobów naturalnych i nadużyciami wobec istot żywych. Ta kultura doprowadziła jednocześnie do wytworzenia ekstremistycznych odłamów zorganizowanych ekoszantażystów, których ekoterroryzm jest naprawdę oderwany od sumienia. FBI definiuje ekoterroryzm, jako “użycie bądź groźbę użycia przemocy o naturze kryminalnej wobec niewinnych ofiar bądź wobec ich mienia przez zorientowane ekologicznie ponadnarodowe grupy powołane w celu osiągnięcia związanych z ochroną środowiska celów politycznych skierowanych do bliżej nieokreślonej publiczności”. Kultura ekologiczna została wypaczona przez ekoszantażystów. Prawdziwe zalety “bycia zielonym”, dbania o zrównoważony i przyjazny środowisku rozwój handlu i budownictwa, zostały przysłonięte przez radykalną ideologię i ekoszantaż ekoterrorystów. Na bazie, jakiej ideologii rozwija się ekoterroryzm? Możliwe, że wtedy, kiedy ta ideologia zostanie w racjonalny sposób nazwana i zanalizowana, będzie możliwe odróżnienie ekologii mądrej od wypaczonej i dzięki temu przyjazna środowisku kultura będzie mogła rozwijać się w oparciu o pewny, filozoficznie korzystny grunt. Zrozumienie i zanalizowanie ideologii ekoterroryzmu może nastąpić wtedy, kiedy zaczniemy od zdefiniowania jej, jako jednej z trzech podstawowych, ale łatwej do wyodrębnienia ideologii ekologicznych. Trzy podstawowe nurty ideologiczne odnoszące się do ekologii to antropocentryzm, ekocentryzm i konserwacjonizm. Antropocentryzm stoi na stanowisku, że człowiek, jego dobro i podejmowane przez niego aktywności (wliczając w to rozwój ekonomiczny) mają wartość większą bądź równą interesowi środowiska, zwierząt, roślin i minerałów. W ujęciu antropocentrycznym środowisko naturalne nie ma autonomicznej wartości moralnej. Podobnie jak starożytny sofista Protagoras, antropocentryzm stoi na stanowisku, że “człowiek jest miarą wszechrzeczy”, a w konsekwencji – iż wartość środowiska naturalnego zależy od wartości nadanej mu przez ludzi. “Zieloni” kojarzą zazwyczaj antropocentryzm z mentalnością biznesmenów i “oświeconych” rządów oskarżanych przez nich o instrumentalne traktowanie przyrody. Naturą się manipuluje, próbuje się ją zmienić, używać jej, nadużywać, traktując ją jedynie, jako obiekt działań człowieka mających na celu zaspokojenie jego potrzeb i zachcianek. Natura jest tutaj, zatem instrumentem w rękach człowieka, a jej wartość definiowana jest jedynie na podstawie tego, jaką korzyść przynosi ona człowiekowi.

Antyludzki ekstremizm Ekocentryzm, dla kontrastu, sprzeciwia się traktowaniu natury, jako środka do zadowolenia człowieka. Utrzymuje on, że elementy natury mają swoją autonomiczną wartość, wliczając w to wartość moralną, która jest równa bądź większa od wartości interesów człowieka, jego aktywności, a nawet od niego samego. Ekocentryzm stoi, zatem na stanowisku, iż człowiek nie ma uprzywilejowanego miejsca na Ziemi i odmawia mu prawa do panowania nad naturą. Krótko mówiąc, w ekocentryzmie człowiek nie stanowi większej wartości niż jakikolwiek inny element przyrody. W takim ujęciu ekocentryzm dąży do zamazania różnicy między człowiekiem a innymi istotami żywymi. Jak zauważył John Moore, ekocentrycy uważają, że istnieje “skomplikowana sieć wzajemnych powiązań pomiędzy wszystkimi mieszkańcami Ziemi – ludźmi i nie-ludźmi, przyrodą ożywioną i nieożywioną”, a zatem “rodzaj ludzki jest zaledwie jednym z wielu rodzajów istnień, dla których Ziemia jest domem. Jest to rodzaj “ziemskiej wspólnoty”, w której ludzie i nie-ludzie dzielą się Ziemią tworząc sieć wzajemnych zależności. Zgodnie z taką wizją “ziemskiej wspólnoty” ekocentrycy nie prowadzą rozróżnienia pomiędzy ludźmi a nieludźmi. Radykałowie uważają nawet, iż ci, którzy utrzymują, że ludziom przynależny jest wyższy status moralny niż innym istotom żywym, winni są pewnej odmiany szowinizmu, jaką jest preferowanie określonego gatunku ponad inne. Takie zachowanie uważają za wysoce niemoralne, podobnie jak rasizm czy seksizm. Ingrid Newkirk, krajowy dyrektor PETA, powiedziała kiedyś, że “bojownicy o prawa zwierząt nie faworyzują gatunku ludzkiego, wyodrębniając go spośród innych zwierząt, a zatem nie istnieje żadna naturalna podstawa do tego, by uważać, że człowiek ma jakieś specjalne prawa. Szczur, świnia, pies, chłopiec – wszystko to są ssaki”.Newkirk odrzuca również wyrażenie “zwierzątko domowe”, ponieważ uważa je za nacechowane ideologicznie. Zamiast tego proponuje termin “zwierzęta towarzyszące”. W dokumentach PETA, w rozdziale dotyczącym “postanowień na temat zwierząt towarzyszących” możemy przeczytać, że zwierzęta domowe są traktowane “jak niewolnicy, czasem przetrzymywani w dobrych warunkach, ale jednak wciąż niewolnicy”. Do ekstremistów podzielających poglądy Newkirk należy np. Michael W. Fox, który jako wiceprzewodniczący amerykańskiego Humane Society stwierdził, że “życie mrówki i życie mojego dziecka powinno mieć taką samą wartość”. Tak zwani etycy – Peter Singer i Tom Regan, prezentują podobnie niepokojące poglądy. Singer stwierdził na przykład: “Z pewnością istnieje wiele zwierząt, których życie według różnych kryteriów jest więcej warte od życia niektórych ludzi”. Regan zobrazował, co Singer miał na myśli, mówiąc o “niektórych ludziach”. Kiedy Regana zapytano, co by zrobił, gdyby w szalupie na oceanie znajdowało się tylko jedno miejsce i gdyby musiał on wybrać między uratowaniem psa lub dziecka, odpowiedział: “Gdybym musiał wybrać między upośledzonym dzieckiem a inteligentnym psem, wybrałbym psa”. Dla Regana w sieci wzajemnych zależności upośledzone dziecko jest z pewnością jednym z tych istnień ludzkich, których życie jest mniej ważne od życia inteligentnego psa.

Natura nie wybacza Ekstremistyczne dogmaty ideologii ekocentrycznej są na szczęście podważane przez mądrą filozofię konserwacjonizmu. Co więcej, jej mądrość koresponduje z treścią nauczania Kościoła katolickiego na temat środowiska naturalnego. Konserwacjonizm jest zarazem podobny i różny od antropocentryzmu i ekocentryzmu. Podobnie jak ekocentryzm, konserwacjonizm stoi na stanowisku, że elementy natury posiadają autonomiczną wartość, ale zarazem – podobnie jak antropocentryzm – utrzymuje, że interes człowieka, podejmowane przez niego działania i wreszcie on sam mają większą wartość – zwłaszcza moralną – niż inne elementy środowiska naturalnego. Jako istoty niezależne, razem z innymi i w zgodzie ze środowiskiem naturalnym, ludzie mają obowiązek być rozumnymi strażnikami natury. Konserwacjonizm nie oznacza podporządkowania człowieka naturze. Zakłada on wymóg poszanowania środowiska i wartości humanistycznych, ponieważ spośród wszystkich istot ziemskich ludzie są tymi najbardziej rozwiniętymi i najzdolniejszymi. Są zarazem jedynym gatunkiem obdarzonym rozumem i racjonalnym poczuciem moralności. Konserwacjonizm, jak już wspomniano, nie zaprzecza istnieniu autonomicznej wartości elementów przyrody, podobnie zresztą jak antropocentryzm. Konserwacjonizm nakłada na nas obowiązek szanowania przyrody – za to tylko, że jest, a nie wtedy, kiedy ludzie zdecydują się nadać jej określoną wartość. Mimo kładzenia nacisku na konieczność współdziałania człowieka z przyrodą konserwacjonizm w żaden sposób nie zaciera różnic między ludźmi a innymi istotami żywymi. Szanuje i podtrzymuje szczególny status człowieka, jako istoty racjonalnej, wyróżniającej się spośród innych i mającej wyższą wartość niż inne elementy przyrody. Konserwacjonizm jest wzbogacony przez nauczanie Kościoła, które kładzie nacisk na obowiązek służenia naturze i dbania o nią. Ekocentryści często krytykują nauczanie Kościoła na temat środowiska naturalnego, tłumacząc, że fragment Księgi Rodzaju, w którym Bóg daje człowiekowi prawo, aby ten czynił sobie ziemię poddaną, prowadzi do antropocentryzmu usprawiedliwiającego eksploatowanie natury bez opamiętania dla wyłącznych korzyści człowieka. Katechizm Kościoła Katolickiego naucza jednak, że owo panowanie człowieka nad światem przyrody nie jest absolutne ani bezwarunkowe, zwłaszcza w aspekcie własności. Cytując Katechizm: “Panowanie człowieka nad przyrodą nieożywioną oraz nad zwierzętami, dane mu przez Boga, nie jest jednak panowaniem absolutnym. Wymaga ono szacunku dla integralności stworzenia”. Kiedy zinterpretuje się termin “panowanie” zgodnie z filozofią zarządzania w konserwacjonizmie, będzie on oznaczał, iż ludzie są zobowiązani do chronienia natury i dbania o wszystkie żywe stworzenia z dwóch ważnych powodów. Pierwszym powodem, dla którego na ludziach spoczywa ten obowiązek, jest fakt posiadania przez elementy przyrody wartości wypływającej z nich samych. W języku tradycyjnej scholastyki elementy przyrody posiadają swoje jestestwo, swoją “esencję”, która decyduje o tym, iż są tym, czym są. W konsekwencji to, czym dana rzecz jest i jaką ma ona wartość, wynika ostatecznie z samego jej jestestwa, a stanie na stanowisku, że wartość rzeczy jest im nadawana jedynie przez ludzi, byłoby brakiem poszanowania ich integralności. Ze względu na swoją autonomiczną integralność elementy przyrody są, zatem same z siebie dobre, jako takie. Takie stanowisko koresponduje z nauczaniem Kościoła mówiącym o tym, że wszystko, co zostało stworzone, jest dobre – zgodnie z tym, co powiedział Bóg w Księdze Rodzaju. Drugi powód konieczności szanowania środowiska naturalnego wypływa z afirmacji istnienia esencjonalnej współzależności pomiędzy człowiekiem a innymi ludźmi i elementami środowiska naturalnego, która jest konieczna do zachowania i przekazywania z pokolenia na pokolenie zasady sprawiedliwości. Nie jest to ekstremistyczna “sieć” doktryn, jak bywa to w środowisku ekocentryków. Kompendium nauki społecznej Kościoła podkreśla: “Odpowiedzialność za środowisko naturalne, za wspólne dziedzictwo rodzaju ludzkiego odnosi się nie tylko do bieżących potrzeb, ale także do tych przyszłych… Jest to odpowiedzialność obecnej generacji przed przyszłymi pokoleniami. Rozciąga się ona nie tylko na rządy i społeczeństwa poszczególnych państw, ale także na wspólnotę międzynarodową”. Zarówno Kościół katolicki, jak i konserwacjoniści akcentują, że na człowieku spoczywa obowiązek służenia środowisku naturalnemu, dbania o jego ochronę i o dobro przyrody – tak, aby z jej dobrodziejstw mogły korzystać kolejne pokolenia. Z dwóch powyższych powodów normy moralne konserwacjonizmu mówiące o obowiązku dbania o środowisko naturalne są wzbogacone tym, co Katechizm Kościoła Katolickiego nazywa solidarnością pomiędzy wszystkimi stworzeniami i stworzonymi przez Boga elementami natury. Pierwszym powodem jest tutaj znowu integralność elementów przyrody podkreślana przez konserwacjonistów, kolejnym – ogólne zasady sprawiedliwości, które konserwacjonizm opiera na sieci wzajemnych powiązań pomiędzy ludźmi a środowiskiem naturalnym. Temat ideologii ekocentrycznej stanowi wyzwanie dla filozoficznej mądrości konserwacjonizmu. Musi ono zostać podjęte. Im mocniej ekocentryzm będzie krytykowany, tym bardziej go to osłabi i tym bardziej traci on zdolność do rozprzestrzeniania ideologii ekoterroru. W miarę wzrostu wyzwań związanych z ekocentryzmem konserwacjonizm zintegrowany z nauczaniem Kościoła w dziedzinie ochrony środowiska w coraz pełniejszy sposób będzie odzwierciedlał głos filozofii na temat natury. Aby konserwacjonizm coraz pełniej zastępował ekocentryzm w dziedzinie kultury, powinniśmy modlić się słowami Jego Świątobliwości błogosławionego Jana Pawła II: “Mam nadzieję, że przykład św. Franciszka pomoże nam nieustannie podtrzymywać poczucie “braterstwa” z tymi wszystkimi dobrymi i pięknymi rzeczami, które stworzył Bóg Wszechmogący. Niech On nam stale przypomina o naszym poważnym zobowiązaniu okazywania im szacunku i dbania o nie z troską, w świetle tego większego i wyższego rzędu braterstwa, które istnieje w obrębie całej rodziny ludzkiej”. Prof. Thomas Michaud

O Roninie, Marasku/Ściosie i Smoleńsku

http://albatros.salon24.pl SAO PAULO

[Umieszczam z kronikarskiego obowiązku. I dlatego, że i dla mnie są tu spore niespodzianki. Zwykle unikam polemik personalnych. Znalazłem na Salonie24, na który od miesięcy nie wchodziłem. To komentarz do: Klub Ronina prof. Mirosław Dakowski Podkreśleń, kolorystyki nie zmieniam. MD]

Myli się ktoś, kto sądzi, że od marca 2012 roku cokolwiek drgnęło w sprawie wyjaśnienia zamachu na Pielgrzymów udających się... no właśnie czym... do Katynia 10 kwietnia 2010r.Powiedziałabym nawet, ze jest znacznie gorzej, bo do bezwarunkowych piewców teorii DWÓCH WYBUCHÓW dołączył Gapol z takim zapałem, że cenzuruje inne ustalenia, inne teorie, inne dowody nie pozwalając na to aby przedostała się do ogółu teoria o "maskirowce" czyli o tym, że w Smoleńsku na tej małej polance żadnej katastrofy nie było czego dowodzi grupa blogerów przez blisko 28 miesięcy.

Nie dalej jak 28 sierpnia w Klubie Ronina na Świętokrzyskiej odbyły sie dwa spotkania. Jedno z udziałem Rafała Ziemkiewicza, Ryszarda Makowskiego, Piotra Goćka, które zostało zarejestrowane przez niezależna.tv oraz drugie z udziałem prof Dakowskiego, które było rejestrowane ale zaprezentowano na niezależna TV w wersji bardzo mocno okrojonej . Organizatorzy, zapewne, dlatego iż Profesor powiedział głośno, że musi się ograniczać, bo ma tylko 30min., wykorzystali ten fakt, pomimo iż spotkanie wraz z pytaniami trwało co najmniej 80 minut i niewygodnych pytań (niewygodnych dla zwolenników n-wybuchów) na niezależna.tv NIE MA. Nie ma bardzo ważnych informacji, które przekazywał Profesor Dakowski, a które przemawiają za tym, że na Siewiernym nie DOSZŁO DO ŻADNEJ KATASTROFY (ZAMACHU) Na spotkaniu w klubie Ronina był również( prawdopodobnie oddelegowany przez Przewodniczącego ZP - posła Macierewicza) Marasek/Ścios, który łypał znad notebooka i gniewnym okiem spoglądał na Profesora Dakowskiego ilekroć padły słowa o maskirowce, inscenizacji i teatrze na Siewiernym oraz o skandalicznym fakcie, że nie doszło do ekshumacji zwłok w Polsce (lub stwierdzenia ich braku w trumnach) Pielgrzymów mających się udać do Katynia, którzy zaginęli 10 kwietnia 2010r, Profesor złożył w tej sprawie doniesienie do prokuratury, ale nie odniosło to żadnego skutku. To, że wszyscy zginęli nigdy nie zostało udowodnione przy pomocy rutynowych działań odpowiednich organów, których obowiązkiem jest stwierdzenie zgonu i potwierdzenie tożsamości. De facto, co do wielu osób można powiedzieć, że ZAGINELI, A NIE ZGINĘLI, BO NIE WIADOMO, CO ZAWIERAJĄ TRUMNY

Niewątpliwie informacje, które przekazywał na spotkaniu Profesor Dakowski są solą w oku zwolenników n-wybuchów – posła Macierewicza, Ściosa/Maraska, całego tego środowiska (w tym blogerskiego -zwolenników iluś tam wybuchów) oraz środowiska Gapola. Środowiska te forsują teorię, której wyjaśnienie, co najwyżej może dać odpowiedź, co się stało z JAKIMŚ samolotem, ale w żadnym wypadku nie odpowie na pytanie, co stało się z 96-oma osobami

http://cogito.salon24.pl/421684,mimo-nakazu-milczenia

Aleksander Ścios/Marasek żegna się z Salonem wielce ubolewając:

Odejść stąd należało wcześniej - nim ukrywanie tekstów dr Nowaczyka czy cenzurowanie wiedzy o pracach prof. Biniendy - stało się nagminną praktyką, zaś nagłaśnianie łgarstw i propagowanie łajdaków – codziennym procederem. Za to zaniechanie i współuczestnictwo – szczerze przepraszam. [----]md - bo „wyrazy”. To może przypomnę Aleksansdowi Ściosowi podobne praktyki w Jego wykonaniu. Cóż za wybiórcza pamięć i przy tym moralność Kalego!!!

Komentarz do Jego artykułu umieściłam w marcu 2012r. Dziś ten komentarz jest dalej aktualny, zważywszy, że w dalszym ciągu bezkrytycznie, bez żadnych merytorycznych dowodów forsowana jest wersja śmierci 96 osób w wyniku dwóch wybuchów

Aleksander Ścios http://cogito.salon24.pl/421684,mimo-nakazu-milczenia

Już wówczas rozpoczęto kampanię „propagandowej prewencji”, której celem miało stać się zdyskredytowanie tez końcowego raportu zespołu smoleńskiego oraz atakowanie Antoniego Macierewicza i osób współpracujących z zespołem smoleńskim. Jako wzorcowym argument tej kampanii można wskazać opinię anonimowego autora ze stowarzyszenia SOWA, zrzeszającego byłych oficerów WSI, który tuż po publikacji Białej Księgi napisał:

„Mamy kolejny ”Raport Macierewicza”, tym razem na temat katastrofy smoleńskiej. Wierny harcownik Kaczyńskiego ponownie wkroczył do akcji i przy pomocy sprawdzonych, skutecznych metod sączy do głów Polaków to, co stanowi istotę bytu politycznego PIS-u, jad nienawiści zakamuflowany miłością do ojczyzny. [...] Szokuje wszystkich prawdą objawioną, prezentując mieszankę faktów i mitów i wyciągając z tej papki niewiarygodne wnioski, zawsze jednak służące konkretnemu celowi. Tym razem ma udowodnić, że katastrofa była zamachem i do tego z dużym prawdopodobieństwem udziału ekipy rządzącej.” Nietrudno dostrzec, że motywy zawarte w tej opinii zostały następnie utrwalone w wielu wypowiedziach i publikacjach, a po poddaniu pewnym modyfikacjom znalazły miejsce w narracji niektórych osób zaangażowanych w tzw. śledztwa blogerskie bądź forsowanie tezy o „maskirowce”. Rozumiem, że autor tego komentarza nie ma na myśli blogerów, którzy prowadzą śledztwo blogerskie, a którzy uważają, że na Siewiernym doszło do maskirowki, bo w oczywisty sposób wersja ta (maskirowki) nie ma nic wspólnego z wersją forsowaną przez Rosjan i wersja ta jest tak samo "NIEBEZPIECZNA" dla Rosjan jak i dla naszych służb specjalnych, co również w oczywisty sposób budzi zrozumiały niepokój u Dukaczewskiego, w służbach specjalnych, ale dlaczego u p. Macierewicza i Ściosa, tego nie pojmuję! Aleksander Ścios po prostu kłamie insynuując, ze wersja Zamachu podawana przez FYMa i blogerów jest tożsama z wersją, jaką chcieliby utrwalić Rosjanie. Nic bardziej mylnego. Jest dokładnie odwrotnie. To zupełnie nieuprawniona, niczym nie poparta wersja jaką forsują „rezonatorzy” (nazywam tak zwolenników dwóch wybuchów) usiłujący za wszelka cenę utrwalić miejsce zamachu w Smoleńsku spełniają marzenie Rosjan, a co najgorsze, są wersją bardzo zbliżoną do wersji Millerowsko-MAKówkowej. Z jedyną różnicą, że skoro „mleko się wylało” i nie da się obronić tego zdarzenia, jako wypadku, to REZONATORZY wyciągają pomocną dłoń do Rosjan i proponują wersję ostrzejszą, ale taką, z której to WSZYSTKIE STRONY WYJDĄ ORONNĄ RĘKĄ, a przede wszystkim Rosjanie. Ta ostrzejsza forma, ale JEDYNA bezpieczna dla ROSJAN, dla SŁUŻB SPECJALNYCH TAK ROSYJSKICH JAK I POLSKICH, dla POLSKIEGO RZĄDU, to wersja rezonatorów, że do zamachu doszło na Siewiernym, koniecznie w powietrzu, no, bo wtedy będzie można zrzucić winę na jakiegoś szaleńca, który podłożył bombę w samolocie, albo zamachowca samobójcę i szukaj wiatru w polu.

Śledztwo umrze śmiercią naturalną. NIKOGO nie uda się oskarżyć, a przecież to o to chodzi kreatorom tej rosyjskiej manipulacji i ich rezonatorom. Lepszego prezentu Rosjanom, a nawet Dukaczewskiemu nie można było zrobić.

Dukaczewski, który jest przekaźnikiem WSIowego środowiska celowo wrzucił wszystko do „jednego worka”, aby dać następnie szansę rezonatorom na manipulację polegającą na „wyłuskaniu” z tego całego grochu z kapustą właśnie blogerów prowadzących blogerskie śledztwo, jako tych odpowiedzialnych za oszołomstwo i jednocześnie przedstawianiu własnego „mniejszego zła” dla wielu środowisk. Majstersztyk maskirowki, p. Marasek!!!! Czy autor tego komentarza chce przez ten wpis powiedzieć, że blogerzy, którzy forsują wersję o maskirowce, ochraniają Rosjan i przedstawiają dla nich korzystną wersję? Przecież w to nawet dziecko nie uwierzy. Ta wersja jest przede wszystkim niebezpieczna dla Rosjan i dla naszych służb specjalnych, bo tylko z zaangażowaniem obu tych "podmiotów" maskirowka mogła się udać. Potrzebne było OLBRZYMIE zaangażowanie i służb specjalnych i Putina i wielu ośrodków po jednej i po drugiej stronie, żeby tak olbrzymie przedsięwzięcie zorganizować. Wersja, jaką forsuje Zespół prowadzi do tego, że NIKT nie będzie pociągnięty do odpowiedzialności, bo Rosjanie powiedzą, że to jakiś Czeczen, a w Polsce nikt nie odpowie, bo Zespół całą sprawę "umiejscowi na terenie działalności "Czeczena" albo jakiegoś szaleńca ( tak jak pisałam powyżej), a więc, że nikt ze strony Polski nie maczał w tym zamachu swoich brudnych paluchów. Czy to o to chodzi żeby nie wmieszać w ten zamach również po stronie polskiej żadnych służb, ani strony rządowej? Przy wersji maskirowki Rosjanie, którzy przygotowali tę inscenizację, cały cyrk Putina z Tuskiem, z tym namiotem, w którym z wielkim skupieniem wpatrywali się w monitor, z tymi trumnami, udawanym gaszeniem ognisk, udawaną akcją ratunkową, tuszowaniem śledztwa, nie maja szans wykpić się z ODPOWIEDZIALNOŚCI, a w każdym razie od winy i braniu w tym udziału.

To samo dotyczy Polaków, którzy MUSIELI w tym uczestniczyć. Inna sprawa, co ŚWIAT Z TĄ WIEDZĄ ZROBI

Przy wersji p. Macierewicza, mają cudowną sytuacje, aby umyć ręce od WSZYSTKIEGO.

Czy do tego dąży Antoni Macierewicz i Ścios?? To jest bardzo dziwna wolta obu panów i nie mogę się temu nadziwić.

Nie ma mojej zgody na to, żeby pozwolić komukolwiek wykpić się z tej zbrodni. Odpowiedzialni muszą być nazwani i srogo ukarani. SAO PAULO

Horrendum z zamianą ciał

[Czemu nawet Nasz Dziennik włączył się do akcji dezinformacji: Piszą o „zamianie”, nie wspominają o najważniejszym:

CO JEST W TYCH TRUMNACH. Wszystkich!! Ani o tym, że nie dopuszcza się polskich ekspertów, nawet nie wolno wymienić ich nazwisk w pismach DO prokuratury. MD] Niewyobrażalny chaos w rosyjskiej dokumentacji medycznej. Prokuratura wojskowa ekshumuje kolejne cztery ofiary.Do grudnia zostaną przeprowadzone kolejne cztery ekshumacje ciał ofiar katastrofy smoleńskiej - zapowiadają wojskowi śledczy. Powodem są podejrzenia, że mogło dojść do zamiany szczątków ofiar wskutek pomyłki rosyjskich służb lub błędnej identyfikacji.

- Analiza zebranego materiału dowodowego wskazuje, że wątpliwości dotyczące prawidłowości określenia tożsamości ciał ofiar katastrofy dotyczą jeszcze dwóch par ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. W odniesieniu do tych osób prokuratorzy podjęli decyzje o wyjęciu ciał z grobu i poddaniu ich ponownym badaniom - oświadczył prokurator płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo smoleńskie. O decyzji prokuratorów powiadomiono już rodziny zmarłych.

- W tej chwili trwają czynności organizacyjne zmierzające do uzgodnienia terminu. Wchodzi w grę ustalenie terminu możliwego dla kilkunastu osób, kilku instytucji, to dosyć duże przedsięwzięcie organizacyjne - przyznał prokurator. Śledczy nie chcą jednak na razie ujawnić personaliów osób, których dotyczą zamierzenia ekshumacyjne, zasłaniając się prośbami rodzin o dyskrecję.

- Rodziny prosiły przedstawicieli prokuratury o idącą jak najdalej dyskrecję zarówno, co do tożsamości osób, jak i terminów wykonywanych czynności - powiedział płk Szeląg. Prokurator zaznaczył jedynie, że planowane działania śledczych nie dotyczą złożonych przez rodziny smoleńskie wniosków o ekshumacje wiceministra kultury Tomasza Merty i szefa Komitetu Katyńskiego Stefana Melaka.

- Te wnioski są w zakresie rozpatrywania - poinformował Szeląg.

- Prokurator analizuje dokumentację, zgłaszane przez rodzinę zastrzeżenia. Kompletujemy dokumentację medyczną, bo to ona jest podstawą wątpliwości. I dopiero po analizie zgromadzonej dokumentacji prokuratura podejmie decyzję, co do tych dwóch wniosków w zakresie ekshumacji - dodał. Jak podała prokuratura, mimo iż wątpliwości dotyczą właściwej identyfikacji ciał, to po ekshumacji czterech kolejnych osób zostaną przeprowadzone kompleksowe badania?

- Planowane czynności nie obejmują tylko badań z zakresu genetyki potwierdzających tożsamość, ale obejmują spektrum czynności wykonywanych do tej pory przez biegłych, czyli pełną sekcję zwłok, jak również pobranie próbek do wszelkich możliwych badań przez biegłych - zapowiedział prokurator. Pułkownik Szeląg powiedział, że zastrzeżenia co do możliwości pomyłki w identyfikacji zostaną zweryfikowane poprzez badania.

- Mamy do czynienia z wątpliwościami, które dopiero rozwikłają bądź rozwieją jednoznacznie badania genetyczne przeprowadzone w Polsce - zaznaczył prokurator.

- Z dokumentów rosyjskich wynika, że jeśli doszło do zamiany ciał, to mogło to nastąpić na skutek błędnego rozpoznania przez rodzinę, w jednym przypadku - przez przedstawiciela polskiej instytucji, w dwóch przypadkach strona rosyjska uznaje, że jeżeli pomylono ciała, to błąd leży po stronie rosyjskiej. Polegał on na tym, że wpisano do dokumentacji nieodpowiednie numery zwłok - poinformował prokurator. I podkreślił, że za wcześnie jest mówić o odpowiedzialności za ewentualne pomyłki, ale prokuratura jest gotowa gromadzić nowe dowody i występować z odpowiednimi wnioskami do Rosjan. Prokurator Ireneusz Szeląg bronił się wczoraj, jakoby w 2010 r. nie było powodów do przeprowadzenia polskich sekcji zwłok.

- W momencie sprowadzenia ciał do Polski nie było żadnych przesłanek, że dokumentacja, która napłynie z Rosji, będzie zawierała te nieprawidłowości, które stały się podstawą do decyzji o ekshumacji i ponownego badania sekcyjnego - stwierdził z naciskiem płk Szeląg. Jak ujawnił, w nocy z 10 na 11 kwietnia 2010 r. zostały na ten temat przeprowadzone rozmowy z Komitetem Śledczym Federacji Rosyjskiej.

- Poinformowano nas, że część sekcji już się odbyła, część trwa w tej chwili, a część będzie wykonana w najbliższym czasie. Zapewniano nas, że będą wykonane ze wszystkimi międzynarodowymi standardami, a dokumentacja zostanie niezwłocznie przekazana stronie polskiej - relacjonował prokurator.

Rosyjska ruletka Takich tłumaczeń nie przyjmuje mec. Bartosz Kownacki, jeden z pełnomocników rodzin smoleńskich, wskazując, że domniemane sekcje zostały przeprowadzone zaskakująco szybko.

- W polskim prawie obowiązuje zasada bezpośredniości dowodów, więc gdy polscy prokuratorzy, rząd polski dowiedzieli się, że 20 godzin po katastrofie większość sekcji została już przeprowadzona, to powinni sobie zadać pytanie, czy w przypadku tak ogromnej katastrofy jest w ogóle możliwe - biorąc pod uwagę konieczność transportu do Moskwy, identyfikacji itp. - przeprowadzenie takich czynności - wskazuje Kownacki.

- Logicznie każdy by sobie odpowiedział, że coś tu nie gra. I wtedy władze polskie, prokuratura powinny podjąć decyzję o przeprowadzeniu własnych czynności, a nie zadowolić się takim stanem, że nasi biegli już nie mają nic do roboty, ponieważ sprawa jest zamknięta - dodaje.

- Ale zdecydowano się zagrać w rosyjską ruletkę, zaryzykować - ocenia prawnik. - Oczywiście gdyby protokoły z rosyjskich czynności były bez zarzutu, świetnie przygotowane, rzetelne, niezawierające zafałszowań, to być może ten, kto zagrał w rosyjską ruletkę, wygrałby - mówi adwokat.

- Ale popełniono błąd, który obecnie ma bardzo konkretne konsekwencje i za który trzeba ponieść odpowiedzialność. Natomiast mówienie, że nie było to do przewidzenia, nie oddaje tamtej sytuacji - zwraca uwagę mec. Kownacki. Jak wskazuje, jest to oczywista kompromitacja "konkretnych osób, które mówiły, że ziemię przekopywano na głębokość metra, że polscy biegli ręka w rękę z rosyjskimi wykonywali czynności, że nie ma co się obawiać". - Widać, że państwo polskie w tych trudnych dniach w ogóle nie funkcjonowało - uważa Kownacki.

- To nie jest tak, że coś omyłkowo się stało, to jest przejaw wielkiego bałaganu i braku kompetencji - ocenia. Adwokat nie zgadza się z opiniami, że stan ciał ofiar katastrofy zasadniczo powodował duże problemy z identyfikacją. - W bardzo złym stanie było około 10 proc. zwłok, ale zawsze są przeprowadzane badania DNA - wskazuje.

Prokuratorzy w Smoleńsku Prokuratura poinformowała, że aktualnie na Siewiernym znajduje się grupa polskich śledczych. - Od niedzieli przebywa w Smoleńsku kilkunastoosobowa grupa składająca się z polskiego prokuratora, zespołu biegłych i specjalistów, którzy będą wykonywać m.in. uzupełniające czynności oględzin wraku i elementów samolotu - powiedział płk Szeląg. Mają oni przeprowadzić uzupełniające działania m.in. w zakresie oględzin miejsca katastrofy. Wczoraj do Moskwy udała się kolejna grupa śledczych.

- Również dzisiaj kolejna ekipa - prokurator z biegłymi - wyleciała do Moskwy. Jest to realizacja innego wniosku o pomoc prawną. We wniosku tym postulowaliśmy o przesłuchanie 13 osób w charakterze świadków - powiedział prokurator. Chodzi głównie o osoby służb nadzoru ruchu lotniczego, które brały udział w sprowadzaniu polskiego tupolewa.

- Konieczność ponownego przesłuchania tych świadków wynika z analizy przeprowadzonej przez zespół biegłych, który na podstawie dokonanej analizy polskiego materiału dowodowego, dokumentacji nadesłanej z Federacji Rosyjskiej, w tym również treści przesłuchań tych świadków, uznał, że zachodzi konieczność wyjaśnienia pewnych kwestii albo uszczegółowienia pewnych informacji - mówi prokurator Szeląg. Śledczy mają wykonać swoje czynności w ciągu czterech tygodni. [Ależ błyskawiczna AKACJA prokuratorów!! Już w dwa i pół roku po „zdarzeniu”! MD]

Zenon Baranowski

Dantejskie sceny na cmentarzu To tak, jakby prokuratura chciała przedłużać atmosferę smoleńską, atmosferę jakiegoś sowieckiego horroru [Antoni Macierewicz] Na warszawskich Starych Powązkach odbyła się wczoraj ekshumacja ciała znajdującego się w grobie Teresy Walewskiej -Przyjałkowskiej, wiceprezes fundacji "Golgota Wschodu", która zginęła w katastrofie smoleńskiej. Ciało z powązkowskiej mogiły oraz szczątki ekshumowane poprzedniej nocy z grobu Anny Walentynowicz w Gdańsku zostaną zbadane w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie. Wczorajszej nocy już przed godz. 5-tą pod bramą IV cmentarza Powązkowskiego w Warszawie zaczęli gromadzić się ludzie. Przyszli, aby oddać hołd ekshumowanym ofiarom katastrofy smoleńskiej oraz poznać powody przeprowadzania tych ekshumacji przez prokuraturę wojskową. Zebrani przynieśli ze sobą transparenty z napisami "Żądamy prawdy" oraz "Smoleńsk. Nie pozwolimy zakłamać prawdy". Grupa przybyła wraz z księdzem, z którym modliła się i śpiewała religijne pieśni.

- Jestem człowiekiem "Solidarności", pamiętam Anię Walentynowicz. Według mnie, rząd się broni, ma coś do ukrycia, cały czas chodzi o Smoleńsk - powiedział "Naszemu Dziennikowi" Tadeusz Kostro z Warszawy.

Pod bramą cmentarza Pod murami cmentarza z nieskrywanym oburzeniem komentowano skandal związany z awarią tomografu komputerowego w Bydgoszczy, za pomocą, którego miały być wykonywane badania poekshumacyjne ciała osoby z gdańskiego grobu. Ostatecznie czynności zostały przeniesione do Krakowa. Wszyscy współczuli rodzinie Anny Walentynowicz, że musi znosić takie cierpienia.

- Przed chwilą rozmawiałam z panami Januszem i Piotrem, synem i wnukiem Anny Walentynowicz. Wczorajszy dzień i dzisiejszy stanowią dla nich niewypowiedzianą mękę. Tak naprawdę nic nie wiemy, co tu się dzieje. Za dużo tych zbiegów okoliczności. Podróżowanie po Polsce ciał, które są w jakimś sensie świętością narodową - bo tak są traktowane ofiary Smoleńska - jest czymś zupełnie niezrozumiałym - słyszymy od poseł Anny Fotygi, która przyszła wczoraj na Powązki. Jak stwierdziła, takie traumatyzowanie rodzin jest wręcz nie do pomyślenia. Zapowiedziała, że wraz z poseł Dorotą Arciszewską-Mielewczyk wykorzysta wszystkie dostępne parlamentarne możliwości, aby wykazać błędy w procedurze i zaniedbania prokuratorów.

- Będziemy odnosić się do tego, co stało się w Gdańsku, bo prokurator kłamał podczas briefingu, że nasza rozmowa z policją spowodowała opóźnienie ekshumacji, co jest oczywistą nieprawdą. Doprowadził do tego bałagan prokuratury. Nazwiska pań z inspekcji sanitarnej, które były niezbędne do tej ekshumacji - o czym prokuratura świetnie wiedziała - nie były po prostu ujęte na liście - podkreśla Fotyga. Zarówno była minister spraw zagranicznych, jak i szef zespołu smoleńskiego Antoni Macierewicz stanowczo domagali się wczoraj od funkcjonariuszy wpuszczenia na teren cmentarza. Nikt ich jednak nie słuchał i nie chciał z nimi rozmawiać.

- Na warszawskich Powązkach dokonuje się ekshumacja bohaterów narodowych i cmentarz nie jest zamykany. Dlaczego teraz tak nie jest? Dlaczego nie możemy stać w alejce? Ja otwarcie mówiłam w mediach, że nie chcemy uczestniczyć w ekshumacji, lecz zaciągnąć wartę honorową. To niebywałe, że przy ciele Anny Walentynowicz nie ma w Krakowie warty honorowej. Ta gra nastawiona jest na zmęczenie ludzi, którzy są już przyzwyczajeni, że władzy wszystko można. Zastanawiam się też, skąd było wiadomo, że akurat to ciało na Powązkach należy ekshumować? - podnosi Anna Fotyga. Poseł Antoni Macierewicz użył jeszcze mocniejszych słów.

- Trudno zrozumieć, co się tu tak naprawdę dzieje. To tak, jakby prokuratura chciała przedłużać atmosferę smoleńską, atmosferę jakiegoś sowieckiego horroru. Z jakiej racji ludzie, którzy chcą oddać hołd Ani Walentynowicz, nie mogą podejść do tego grobu? - zaznacza parlamentarzysta. - Prokuratura jest odpowiedzialna za całą tę sytuację. Co ma do ukrycia? Niedopuszczenie prof. Michaela Badena do badań, zepsuty tomograf etc. - wszystko układa się w jakiś koszmarny ciąg. Wszystko odbywa się pod presją policji i wojska, które odgania ludzi - kwituje poseł PiS.

Badania genetyczne Według pełnomocnika rodziny Anny Walentynowicz mec. Stefana Hambury, sama ekshumacja na warszawskich Powązkach przebiegała bez zakłóceń.

- Ekshumacja przebiegała sprawnie, przedstawiciel sanepidu był od razu na miejscu. Jedno, co mnie zaskoczyło, to to, że po jej przeprowadzeniu zapytany przeze mnie przedstawiciel Żandarmerii Wojskowej, czy wyjedziemy z cmentarza główną bramą, odpowiedział twierdząco, po czym wyjechaliśmy nagle jakimś bocznym wyjściem. Czułem się jak uprowadzony - powiedział "Naszemu Dziennikowi" Hambura. Mecenas dodał, że wraz z rodziną Walentynowicz będzie obecny podczas badań obydwu ekshumowanych ciał w Krakowie. - Prokuratorzy po dogłębnej analizie dokumentacji mają wątpliwości, mówiąc wprost, czy ciała te nie zostały ze sobą zamienione - powiedział na konferencji prasowej szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg. Jak zapowiedział, badania genetyczne ekshumowanych ciał będą przeprowadzane w dwóch ośrodkach - w Bydgoszczy i we Wrocławiu; niezależnie od siebie. Czas oczekiwania na badania genetyczne został określony przez biegłych na tydzień, o wynikach najpierw mają dowiedzieć się rodziny.

Pościg za dziennikarzem Na Powązki przybyło wczoraj wielu dziennikarzy, jednak także oni nie zostali wpuszczeni na teren cmentarza. Wszystkie bramy zostały zamknięte i obstawione przez funkcjonariuszy policji i Żandarmerii Wojskowej. Kilka osób, ignorując zakaz wstępu, jakimś sposobem przedostało się jednak za mur cmentarny. Wśród nich była dziennikarka Ewa Stankiewicz i reżyser Grzegorz Braun. Stankiewicz wraz z kamerzystą i fotografem szybko zostali wyprowadzeni poza teren cmentarza. Natomiast Brauna zatrzymała policja. W jego sprawie starali się interweniować zarówno Anna Fotyga, jak i Antoni Macierewicz, lecz nikt z dowódców żandarmerii czy policji, którzy sprawowali nadzór nad zabezpieczeniem prac ekshumacyjnych, nie chciał z nimi rozmawiać.

- Zgłaszaliśmy dowódcom poprzez żołnierzy i funkcjonariuszy, bo sami dowódcy nie chcą się stawić, że jesteśmy gotowi zaręczyć za pana Grzegorza Brauna, by go wypuszczono, bo nie ma żadnych podstaw do przetrzymywania go. Przecież nie jest groźnym przestępcą, tylko dziennikarzem, który miał prawo dokumentować przebieg wydarzeń, i na tym polega cała jego wina - ocenił Macierewicz. Później akcja potoczyła się szybko. Ni stąd, ni zowąd nadjechał radiowóz policyjny, który chciał staranować zebraną przed bramą cmentarną grupę. Jak się okazało, przetrzymywany był w nim Braun, którego policja chciała najwyraźniej wywieźć ukradkiem z terenu cmentarza. Zebrani zagrodzili drogę przejazdu. Niezrażeni tym żandarmi stworzyli kordon i siłą zaczęli przesuwać warszawiaków i dziennikarzy w stronę jezdni, popychając ich i szturchając. Dopiero interwencja posłów Fotygi i Macierewicza, którzy stanęli tuż przed maską policyjnego wozu, oraz okrzyki ludzi, że są to posłowie i nie można ich tknąć, gdyż posiadają immunitet, ostudziły nieco zapał funkcjonariuszy. Bramę na powrót zamknięto, lecz Macierewiczowi, Fotydze i kilku innym osobom udało się znaleźć po drugiej stronie. Braun przetrzymywany był w radiowozie kilka godzin, prawdopodobnie pod zarzutem napaści na funkcjonariusza, policjanci spisali notatkę i ostatecznie go wypuścili. Gdy wydostał się z policyjnego wozu, nie krył oburzenia.

- Znalazłem się na cmentarzu w takim celu, żeby móc uczestniczyć, jako obserwator w wydarzeniach, które uważam za istotne, doniosłe, historyczne, bo chodzi o postać historyczną. Zostałem zatrzymany przez funkcjonariuszy warszawskiej policji, którzy mnie poszturchiwali, popychali, a następnie ustalili, że to ja naruszyłem nietykalność osobistą jednego z nich - relacjonował Braun. Jak dodał, po sporządzeniu notatki z zajścia policjanci poinformowali go, że w najbliższych dniach przedstawią mu dokumentację w tej sprawie. Braun zaznaczył, że policjant, który go zatrzymał, nie wylegitymował się.

- Nie do przyjęcia jest odsuwanie opinii publicznej od tych wydarzeń, które tutaj mają miejsce. Zwłaszcza, że opinia publiczna ma wszelkie powody, żeby stosować zasadę ograniczonego zaufania do tych służb, tych urzędników, którzy tutaj swoje czynności prowadzą - skwitował Braun. Piotr Czartoryski-Sziler

Sondaż. Wybory prezydenckie Kukiz wygrałby w I turze? Sondaż „Ponad połowa Polaków chce wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) – pokazał sondaż IIBR dla „Newsweeka”.

Migalski „Podpisuję się pod pomysłem wprowadzenia w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych „.... ”Dzisiejszy stosunek szefa partii do swoich posłówi działaczy można porównać jedynie do relacji władcy feudalnego do pańszczyźnianego chłopa - może on z nim zrobić wszystko i bardzo często z tego prawa korzysta „.....”Po pierwsze, zwiąże to posła ze swoim regionem „...”O jego reelekcji decyduje bowiem w znacznej mierze miejsce na liście, a nie popularność w swoim okręgu wyborczym. Dlatego nie musi walczyć o interesy ludzi - zadowala się zadowalaniem swojego bossa partyjnego, bo to klucz do reelekcji „....”wprowadzenie JOW-ów ograniczy władzę central partyjnych, co samo w sobie jest już wartością. Dzisiejszy stosunek szefa partii do swoich posłów i działaczy można porównać jedynie do relacji władcy feudalnego do pańszczyźnianego chłopa - może on z nim zrobić wszystko i bardzo często z tego prawa korzysta. Dlatego obyczaj płaszczenia się przed bossem praktykowany jest we wszystkich partiach, ale najbardziej upokarzający jest, wedle mojej wiedzy, w PiS i PO. To niszczy podmiotowość polityków i ich chęć działania „....”Do poparcia JOW-ów będę namawiał całą naszą partię i sądzę, że znajdę na to argumenty.„....(źródło)

Z argumentacji tekstu wynika, że Migalski nie rozumie do końca istoty ordynacji jednomandatowej. A szkoda, bo każdy głos się liczy. Polecam mu analizy profesora Przystawy i nie tylko na stronie zaplecza ekspertskiego (jow.pl) Gdyby Migalskiemu udało się przekonać PJN do samobójczego kroku i poprzeć Kukiza i Przystawę to by pozwoliło mu, jako osobowości mieć szanse w wyborach do Sejmu. Dla elity, celebrities PJN, czy Solidarnej Polski ordynacja większościowa to jak wynik a z sondaży jedyna przepustka do Sejmu. Ordynacja większościowa daje taką szansę. Oczywiście, że czego zdaje sobie sprawę Migalski ordynacja jow generuje system dwupartyjny, co świetnie i z dobrym skutkiem dla Polski zrealizowało się w wyborach do Senatu. Ordynacja większościowa wyeliminowałaby zmorę polskiej polityki. Rozbitą scenę polityczna. Partie i partyjki, którymi Układ i obcy mogą łatwo sterować, manipulować. Rozbita scena polityczna, małe partie, powstające do chwila, bo jakiś kacyk poczuł się urażony lub zbyt silny, czego przykładem PJN, Solidarna Polska, Ruch Palikot. Wszystkie te partie plus PSL Kukiz i Przystawa zmielą, wyrzuca na „śmietnik „historii. Nawet trwanie getta politycznego, jakie zbudował Korwina-Mikke dla wolnorynkowców opiera się obecnym, głęboko przegniłym systemie wyborczym. Korwin-Mikke, który uważa członków swojej partii za umysłowo niepełnosprawne, bez pamięci, bo przy każdych wyborach obiecuje im, że tym razem na pewno wejdą do Sejmu, bo on wyliczył, że maja kilkanaście procent poparcia. Jeśli akcja Kukiza się powiedzie to Sejm będzie praktycznie dwupartyjny. Dyscyplinowany możliwością wybrania przez obywateli kandydata niezależnego. Polecam analizę Przystawy, która potwierdza, że Migalski mógłby dostać się do Sejmu, jako bezpartyjny Przystawa „Pomimo tej zapory sztuka zdobycia mandatu udała się niezależnemu kandydatowi Jarosławowi Obremskiemu! „...cała analiza ...źródło

Wróćmy jednak do Kukiza i jego szans na wygranie wyborów prezydenckich w pierwszej turze. Sondaż „Ponad połowa Polaków chce wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) – pokazał sondaż IIBR dla „Newsweeka”. ..(źródło)

Za jowami jest 55 procent Polaków. Wyniki sondażu 30 procent zdecydowanie tak, 25 raczej tak, trudno powiedzieć 33, raczej nie 7, zdecydowanie nie 5 procent. Należy oczekiwać, że po zdecydowaniu się tych 33 niezdecydowanych 70 – 80 procent Polaków poprze jowy. Jak widzimy Kukiz miałby szanse namieszać w wyborach prezydenckich, gdyby wystartował. Kukiz ma charyzmę, co najlepiej widać w czasie jego rozmów w telewizji. Polecam porównać postawę Kukiza i na przykład cukierkowatego rzecznika Hofmana. Na stronie zmielni.pl w tej chwili poparło ideę 82 880 osób, a stronę na facebooku polubiło 21 246 osób, co daje straszną siłę rażenia. Ale na prezydenta się nie nadaje. Tacy ludzi jak on porywają ludzi do buntu, do powstań. Uważam, że dla Polski najkorzystniej byłoby , gdyby prezydentem został Kaczyński , a premierem Mariusz Kamiński ( CBA ) . A PiS rządził samodzielnie , co jest możliwe tylko w systemie jednomandatowym .Przy okazji Kaczyński pozbyłby się kilku przy...sów . Oczywiście marzę o systemie prezydenckim, czyli likwidacji urzędu premiera i przekazanie całej władzy wykonawczej w ręce prezydenta. Warto jednak zastanowić się nad kandydaturą profesora Przystawy na prezydenta. Dzięki temu Polacy mogliby zaszachować głównych graczy na scenie politycznej i zmusić ich do przyjęcia żądań politycznych . Do wprowadzenia JOW , a potem, lub razem w pakiecie systemu prezydenckiego . Już w 2009 roku argumentowałem za wystawieniem kandydatury profesora Przystawy na prezydenta „Państwo Polskie jako spojny system juz nie istnieje. Sady staly sie samodzielnym bytem , ktory przestal spelniac prawidlowo swoje funkcje. Prokuratura rowniez. Gangi rzadzace partiami politycznymi faktycznie oderwaly sie od kontroli spolecznej. Zarówno Kaczyński jak i Tusk  pomimo sloganów o jakichś planach reform faktycznie chcą zakonserwować Polskę Patologiczna. Bo czy zmiany na stołku prezydenta będą miały jakiekolwiek znaczenie , czy będzie to stanowiło jakakolwiek znaczącą zaporę na drodze do staczania się w bagno peryferyjne. Nie Polska potrzebuje reformy ustrojowej .Potrzebuje jej już teraz. I to właśnie prof Przystawa , gdyby został prezydentem rozpocząłby demontaż demokracji fasadowej , rozpocząłby likwidacje gangów politycznych rządzących w Polsce , gangów , które sprzedają interesy państwa , prawo  na cmentarzach. Chodzi o najistotniejszy krok na drodze do odbudowy państwa prawa , wprowadzenie ordynacji większościowej. Jednomandatowej i jednoturowej . Czy prof Przystawa ma szanse wygrać. Wątpię i nie o to by w tym kandydowaniu chodziło. Świadomość konieczności reform , w tym przede wszystkim  wprowadzenia JOW nie jest uzależnione od opcji polityczne, czy światopoglądowej  . Środowiska popierające idee zawrócenia Polski z równi pochylej znajdują się na lewicy, w centrum i na prawicy. I To należałoby w tej kampanii wykorzystać. Gdyby prof Przystawa obiecał że już przed  pierwsza tura wyborów poprze tego kandydata , który publicznie zaakceptuje gotowy projekt uchwały JOW i zobowiąże się do wprowadzenia go pod glosowania Sejmu to byłby to ogromny nacisk Polaków na Sejm . / Jeśli zostanie odrzucony  to projekt zmiany systemu wyborczego musiałby być wprowadzany co roku po obrady Sejmu / Przykład Irlandii   pokazał że systematyczność nacisku działa cuda.

Zebranie miliona, lub więcej podpisów wyborców lewicy, prawicy i centrum byłoby taka solidarna oddalona akcja całego społeczeństwa na rzecz uzdrowienia kraju....(więcej) Marek Mojsiewicz

Moralność Kalego, itp. Informacje o stanie państwa zaczerpnięte także z wypowiedzi polityków Przed nami gorący okres dyskusji o sposobach przeżycia kryzysu ekonomicznego i odnowie moralnego upadku państwa.To, że tak jest, stało się jasne już dawno temu. To, że głównymi animatorami zła stali się nasi politycy, też jest wszystkim wiadomo.

Politycy nie dopilnowali standardu państwa sprawiedliwego. Jak to sami potwierdzają, rozwinęła się korupcja i ta mała, okazjonalna i ta znacznych rozmiarów, zaistniał protekcjonizm, zgubiono wartości i odstąpiono od żelaznej dyscypliny przestrzegania prawa. Służby ochrony państwa nie sygnalizowały należycie o naruszeniu prawa, a organy sprawiedliwości również działały wybiórczo, sprawiedliwości było kilka, wszystko zależało kogo ona dotyczyła. Polska relatywnie zubożała poprzez złą ekonomikę. Głównie z powodu przekazania części tej władzy w ręce zagraniczne. Ten los spotkał i inne „Demoludy”. To norma! Za „okazywaną pomoc” trzeba przecież było czymś zapłacić. Inne uszkodzenia powstały z winy polityków. Powszechna prywatyzacja, która de facto sprowadzała się do przekazania naszej własności zagranicznym firmom, ponoć za małe pieniądze. Pieniądze te, szkodliwie dla Polski, skierowane zostały do budżetu zamiast, np. na fundusz rozwoju kraju. Polska automatycznie zrezygnowała z przyszłych zysków ograniczając swój udział jedynie do podatku z dywidendy. Taki banalny i „prościutki” sposób znajdowali politycy na uzupełnienie budżetu. Tylko taki!Ani słowa o dynamicznym rozwoju gospodarki. To całkowity brak wyobraźni i umiejętności. Ministerstwo Gospodarki w całości powinno zostać zamienione na Urząd braku wyobraźni i kompetencji. To nie są żarty, to także nie jest impertynencja, to wielki smutek i wstyd podyktowały te słowa. Wyraźnie zubożała wrażliwość społeczna.

Wiele nieumiejętności tłumaczymy faktem zaistnienia w Polsce kapitalizmu. Podniesienie wieku emerytalnego, nawet jeżeli rozwiązanie takie narzuca zimna ekonomia to pozostaje ono w sprzeczności z witalnością społeczną.My nie będziemy mieli siły tak długo pracować, nie mówiąc już o tym, że brakuje czasu na dostojną starość.To zniekształca istotę samego życia.Wejście Polski do Unii Europejskiej odbywało się medialnie pod hasłem wyrównywania standardów. To uruchomiło znaczne finansowe dotacje dla Polski. Było to bardzo zachęcające, ale faktem jest, że z niczym nie potrafilibyśmy wystartować, gdyby tej unijnej „kasy” nie było. Czy potrafimy kontynuować ten rozmach, jak się dotacje skończą? To podstawowe pytanie. Jest oczywiście prawdą, że wiele się w Polsce zmieniło na lepsze. Mam jednak wątpliwości, czy wykorzystaliśmy wszystkie możliwości. Roztropność podpowiada, że można było uczynić więcej. Za chwilę nadejdzie kryzys. Już teraz otwarcie się o tym mówi. Co zrobimy z naszym państwem? Kto potrafi znaleźć sposób na godne przetrwanie? Na polityków trudno jest liczyć. To pewne, że nie potrafią. Nic nie wskazuje na możliwość gruntownej wymiany polityków, na wręczanie im „wilczego biletu”. Wszyscy już byli u władzy i nic z tego nie wyszło. Ich moralne prawo do rządzenia krajem podupadło.Jednak są u władzy i przy niej pozostaną. Chyba, że będzie jakaś rewolta, w co wątpię.W tej sytuacji w modelu zarządzania krajem należy ograniczyć wpływy polityków, a wszystko dla bezpieczeństwa i dla unikania błędów. Trzeba zmniejszyć pole ich interwencji. Może stworzyć regulacje stabilne niewymagające regulacji „ w międzyczasie”.Szczegółowe rozwiązania pozostawić przedsiębiorstwom, samorządom i inicjatywom obywatelskim. Uważam, że aktywny interwencjonizm państwa na czas kryzysu ograniczyć należy do kilku głównych dziedzin:

1.Zabezpieczenie sprawiedliwości, poprzez absolutne przestrzeganie prawa.

2.Zorganizować stabilny system pomocy najsłabszym i chorym.

3.Odstąpić od wydłużonego wieku emerytalnego w drodze aneksu do ustawy. Przyznanie się do błędu dowodzi szlachetności i mądrości. To moja przyjazna rada.

4. Interwencjonizm Państwa w rozwój gospodarczy i w mechanizmy jego wzrostu ograniczyć do niektórych tylko dziedzin.

Powinien on gwarantować jednolitą szansę dla wszystkich. Aż się prosi o zmianę ustawy o przetargach, która ułatwia dostęp do korupcji i protekcji. Nie miała ona nic wspólnego z wolną gospodarką. Ujednolicić i zamrozić wszystkie podatki na wiele lat do przodu. Ulgi podatkowe wydają się być archaicznym rozwiązaniem. Przygotować wymianę „głównych graczy”, jako nieudolnych w stosowanej do dziś polityce. Odizolowanie polityków od gospodarki tylko pomoże. Sam biznes jest wystarczający.

5.Zmodyfikować system wyborczy w kierunku zmniejszenia wpływów partii politycznych.

6. Ostrożność w sprawch Unii Europejskiej.

Politycy zaczną nas kokietować nowymi pomysłami. Proponuję zachować dystans.Ostatnio SLD „zachęca” do wielu inicjatyw. Proponują powołanie trzech okręgów przemysłowych z preferencjami rozwojowymi. To zgrany pomysł wszystko już było. Łamie on zasadę równej szansy dla wszystkich przedsiębiorstw. To zły pomysł. Następnie SLD proponuje podniesienie podatków dla najlepiej zarabiających. Ja już płaciłem nawet 40% podatku, ale wiem, że było nas takich niewielu. Świat nauczył się nie płacić podatków. Podatki najskuteczniejsze to takie, które są jednakowe dla wszystkich, ale wówczas muszą być umiarkowane. SLD bierze przykład z Francji, ale tam już, co przezorniejsi obywatele przenoszą się do Belgii. Podatki represyjne nigdy nie były sprawnym narzędziem. Dla sprawiedliwości proponuję wprowadzić „podatek dla elit politycznych”, jako kara za nieudolne rządzenie krajem. Najlepiej jakby politycy zgłaszali się na ochotnika, dla dobra kraju oczywiście. SLD powiada, że swój nowy program zawdzięcza grupie profesorów. Inne partie mówią podobnie. Ja natomiast proponuję, by nie absorbować Profesorów zadaniami, które do nich nie należą. Polskie wyższe uczelnie nie są zauważalne w rankingach światowych. Jedynie Uniwersytet Jagielloński i Warszawski są odnotowywane w ostatniej setce pięciuset uczelni światowych. Stąd wniosek, że profesorowie mają co robić w swoich katedrach. Konsultacje dla rządu to, co innego. Aleksander Gudzowaty

Carbon tax w praktyce Carbon tax, czyli jak się robi biznes na Gojach. Za przysłanie świetnego artykułu podziękowania dla p. Michała z Australii. Carbon tax jest chyba pierwszym podatkiem od dymu jaki wprowadzili ci co “dbają” o nas wybierając sobie Australia jako poligon doświadczalny. Może najpierw nieco o tej fotce. Jest to widok części jednej z bardziej znanych ulic w Adelaide, Grand Junction rd. I w środku dnia, słońce świeci i lampy tez. Dlaczego nikogo to nie dziwi i nikt nie protestuje? Dlatego ze mogę załączyć kilka prawie identycznych fotek sięgających wstecz miesiące i nawet lata. Tu w Adelaide świecące lampy w dzień to normalne. I jak widać czasami to dziesiątki ich a nawet setki na jakimś odcinku drogi. Wszyscy się do tego przyzwyczaili i szkoda czasu zwracać uwagę lub protestować. I tak nic się nie zmieni. Dla mnie ten obrazek, lampy uliczne świecące w dzień, latami, są jasna reprezentacja zarówno bardzo szerokiego marnowania energii, jak i korupcji, i okłamywania społeczeństwa. Tu energie się marnuje wszędzie i dużo, ale moje zacięcie do pokazywania lamp jest tylko symbolem całego marnowania. Oficjalne kłamstwo rządowe mówi, że taki podatek jest konieczny aby karać tych co marnują energie, tych co zanieczyszczają. No i mamy przykład. Rzad ma dostęp do kontroli lamp ulicznych a nie my. I my a nie rzad musimy płacić za ich marnotrawstwo energii, dodatkowe zanieczyszczanie, przeciążanie linii, wczesne awarie itd. Aby nikt nie miał wątpliwości, Adelajda słynie z tego, że jest jednym z ciemniejszych miast w nocy. W dzień jest niewątpliwie najjaśniejsza. No ale rzad na pewno nie wie o tym, oni są tak zajęci aby zapewnić nam dobry byt, że na pewno nie zauważyli tego problemu. Ta fotka poniżej pokazuje cały szereg świateł na chodniku głównej ulicy w Adelaide North Tce prowadzącej do parlamentu South Australia który to jest widoczny na tej fotce. Jak politycy tego nie widza to muszą być ślepi.A w ogóle to ten murek kamienny to płot urzędnika królewskiego, który tez musi być ślepy. No bo jest niewyobrażalne ze ani urzędnik królewski (Governor) ani nasi politycy nie dbaja o nasze pieniądze ani o zanieczyszczanie środowiska. Oni chcą tylko dobrze a że jakoś to się marnuje to my musimy płacić bo jak nie zapłacimy to do wiezienia albo nie kupimy czegoś tam w co jest już włożony ten podatek.

https://picasaweb.google.com/112413437497892095262/CarbonTax?authuser=0&authkey=Gv1sRgCNifo8KArOKmjAE&feat=directlink

Podaje link na kilka takich przykładów marnotrawstwa energii i tak się składa ze wszystkie fotki są na tej samej ulicy. Parę setek metrów jest Uniwersytet, ludzie oświeceni i wokół tego uniwersytetu jest chyba największe skupisko takich lamp świecących w dzień. A ze to nie jest pomyłka niech zilustruje historia jak to się stało ze zauważyłem problem ze światłami ulicznymi w Adelaide. Było to w roku w którym robiono słynne już demolicje wieżowców w Nowym Jorku wraz z ludźmi tam pracującymi. Mieszkalem w dzielnicy Adelajdy niedaleko Port Adelaide. Jeździłem rowerem do miasta ok 12km. Pewnego dnia uslyszalem jak lokalny minister do spraw energii przemądrzał się w lokalnym radiu, jak on bardzo dba o właściwy management energii i dal przykład na interview ze gdy ktoś z obywateli zauważy uszkodzone światło uliczne, to powinien zgłosić i gdy oni nie zostanie naprawione w ciągu 5 dni roboczych to dostanie nagrodę $5 od każdego dnia zwłoki.Wtedy byłem tak naiwny jak większość obywateli ze uwierzyłem w to kłamstwo. Jadac nastepnym razem rowerem, zanotowalem na jednej drodze nie pamietam dokladnie ale okolo 50 takich lamp. Zameldowalem je, a nastepnego dnia następne 50 lamp i tak w ciagu tygodnia zaczalem już liczyc pieniadze jakie dostane za zameldowanie tych swiatel. Pewnie mi wystarczy na dobry skuter abym nie musial rowerem jezdzic.Po kilku tygodniach setki swiatel zwiekszyly się do tysiecy. Wtedy oszacowalem ze ok 4-5% wszystkich swiatel ulicznych w Adelajde są wlaczone 24/7. To jest spora ilosc energii, koszty i przeciazanie linii dość częste w Adelaide gdzie brakuje energii jak glosza oficjalne propagandy i odczuwamy wylaczanie energii w upalne dni.Gdy pieniadze nie nadchodzily a swiatla wciąż się swiecily po moim zameldowaniu i czas już nie liczylem w dniach ale tygodniach to już moglem sobie pomazyc o samochodzie jaki kupie sobie za usluge zameldowania ich wladzom.Tak, moglem sobie pomarzyc i tylko. Bo pieniadze to nie oni mi ale ja im muszę placic. To było zwykle oszustwo na eterze i w rzeczywistosci. Przestalem meldowac kolejne setki swiatel może w rok lub dwa po tym itnerview gdy zadzwonilem do ministra i zadalem natychmiastowej akcji. Minister mi powiedzial ze to nie jest jego ale mój problem. I tak teraz dziele się z rzesza rodakow moim problemem.Owszem Australia jest bogata, ale ja od lat nie mam goracej wody. I nie jest to forum dla opisywania osobistych problemow, niemniej wspominam jedynie ze rzad bez problemow marnuje ogromne ilosci energii podczas gdy wielu jej brakuje. W miedzyczasie odkrylem ze carbon tax jaki nam narzucila marionetka z rudymi wlosami Julia Gillard, która wbrew naszej woli wprowadzila ten podatek, zrobila go na polecenie rodziny Rotshchild czy jak kto woli na polecenie miedynarodowego banku.Czy potrzebne są dowody na to? No widac ze oni na tym zyskuja a ubodzy traca. I widac ze wlasciwa gospodarka energia ani się nie zmienila ani nie zanosi się na to. Ceny rosna nieproporcjonalnie do tego co ruda obiecala i nie mamy nic do powiedzenia. Owszem tu o nasze pieniadze chodzi, ale nawet o cos dużo więcej niż same pieniadze. Tu chodzi o kontrole nas – niewolnikow. Jakos dziwnie się składa ze gdy przeczytalem większe fragmenty Protokolow medrcow syjonu to zalozenia tam napisane i to bardzo dawno temu, widac dziś wprowadzane w życie. Nie spekuluje kto je napsial, stwierdzam ze ci ludzie którzy je napisali wprowadzaja to w życie.

W Protokolach jest napisane jak zarzadzac krajami, jak wykorzystywac media i szkolnictwo, i tak się dzieje. Wiadomo kto rozporzadza mediami, kto kieruje uczelniami, i rzadami, systemem ubezpieczen i systemu zdrowia. A jak to się dzieje ze ludzie się nie buntuja tylko akceptuja?Tak samo jak się bydlo trzyma w ryzach tak i trzyma się narody. Strachem. Stwarza się atmosfere strachu i nieswiadomy narod daje się prowadzic jak byk za kolko w nosie przy pomocy nawet cienkiego sznurka. Ponizej jest fotka pokazujaca artykuly na temat zmian klimatycznych. W odstepie dość krotszego czasu, naukowcy swiata (czytaj, elita rzadzaca kazala naukowcom tak a nie inaczej powiedziec) zauwazyli powazne zmiany klimatyczne które nam zagrazaja. I natychmiastowa akcja, twoja obywatelu jest konieczna bo inaczej to wszyscy zginiemy i nasze dzieci i cala planeta zginie bezpowrotnie.Nauka jest ponoc wyrazeniem niepodwazalnej prawdy. To ze naukowcy w ciagu niewielu lat radykalnie zmienili poglady bez pardonu, to jeszcze nic, ale polecam aby czytelnicy zwrocili uwage na hasla w nowszym wydaniu magazynu Time powyzej.

„Be Worried, be very worried”. Bojcie się, bardzo się bojcie – brzmi w tlumaczeniu.To brzmi niemal jak znane nam ; Proletariusze wszystkich krajow bojcie się!Bojcie się ze nadchodzi epoka lodowcowa, Bojcie się ze nadchodzi globalne ocieplanie,Bojcie się grypy, ( i bierzcie szczepionki)Bojcie się nawet plagi kleszczy w Polsce i Europie,Bojcie się gdy zobaczycie w mediach programy jak to się zle dzieje, bojcie się i czyncie to co wam podpowiedza. Ciekawe czy B. Prus dowiedzial się o starozytnym Egipcie czy go wymyslil? Tego akurat nie sprawdzilem. Spodobalo mi się to co wyczytalem w jego dziele jak kaplani starozytnego Egiptu wodzili za nosy nieoswiecony lud. Kazali się zebrac na placu i oglosili ze swoim nieposluszenstwem obrazili Boga który się teraz gniewa i zasloni slonce. Lud się przestraszyl i upadl na kolana kajajac się. Badzcie posluszni we wszystkim a uprosimy Boga. I tak się stalo… Oj, chyba się pogubilem w tym wszystkim, zaczalem o carbon tax, przez swiatla uliczne a tu nagle cos mi wyskoczylo z fantazjami B. Prusa. Może czytelnicy mi pomoga jakie powiazanie może mieć jedno z drugim?Cos mi tu przeswituje, a może to ci sami co ukradli pomysly dawnych wierzen i praktyk Egipskich i wpisali to do najpopularniejszej ksiegi Biblii i ci sami ludzie wykorzystuja te mechanizmy do manipulacji narodami. Tak cos mi się wydaje ze to może być to. A co z carbon tax? Ludzie, jak nie będziecie placic podatku to Bog dopiero się na was nagniewa. Bojcie się i płaccie bo inaczej…

Ostatnia wojna na górze: prezydent kontra premier i walka służb Po rozmowie prezydenta i premiera, w której szef rządu odmówił finansowania przyszłej kampanii głowy państwa, nagle zaczęły się dziwne zbiegi okoliczności. Oto wyszło na jaw (oczywiście przypadkowo, a nie wskutek działania wojskowych służb), że syn premiera pracuje dla OLT Express, spółki lotniczej należącej do Amber Gold. A potem była lawina wiadomości o piramidzie finansowej, pralni pieniędzy, tłumaczenia syna premiera o jego dziwnej i podwójnej roli, zarzuty etyczne jego ukochanej gazety, dla której z oddaniem pracował, mętne tłumaczenia ojca, afera z prezesem gdańskiego sadu. I premier znalazł się w potrzasku. Oczywiście można twierdzić, że to po prostu zbiegi okoliczności, a nie akcja tajnych służb. Tyle że taki zbieg okoliczności jest mniej prawdopodobny niż wygranie w lotto kumulacji wartej ponad 30 mln zł. Wojskowe służby ruszyły do akcji przeciwko cywilnym oraz zaczęły pogrążać premiera tuż po pewnym spotkaniu. W lipcu 2012 r. prezydent zaprosił do pałacu szefa rządu (wedle jednej wersji było to 6 lipca, wedle innej w pechowy piątek 13 lipca). I spytał go otwartym tekstem, czy to prawda, że opowiada, iż partia nie sfinansuje następnej kampanii prezydenckiej obecnej głowy państwa. Premier mógł kluczyć, wstawiać jakieś okrągłe tłumaczenia, mówić, że jeszcze za wcześnie, bo przecież jasna deklaracja w tym momencie politycznego kalendarza nie miała żadnego sensu. Stało się jednak inaczej. Prezydent był dobrze przygotowany do rozmowy i pokazał dowody (oczywiście zdobyte całkiem przypadkowo), że premier mówił w wąskim gronie, iż partia prezydentowi nie da grosza. Bo przecież będzie miała własnego kandydata – czytaj: premiera, jeśli brukselskie nadzieje okażą się płonne, co jest przecież więcej niż pewne. I szef rządu znalazł się w trudnej sytuacji. Zdenerwowany wdał się w ostrą wymianę zdań, co skończyło się sporą awanturą, bo gdy wrócił do swego urzędu nie potrafił ukryć ostrej irytacji. Po rozmowie dwóch najważniejszych polityków w państwie, nagle zaczęły się dziwne zbiegi okoliczności. Oto wyszło na jaw (oczywiście przypadkowo, a nie wskutek działania wojskowych służb), że syn premiera pracuje dla OLT Express, spółki lotniczej należącej do Amber Gold. A potem była lawina wiadomości o piramidzie finansowej, pralni pieniędzy, tłumaczenia syna premiera o jego dziwnej i podwójnej roli, zarzuty etyczne jego ukochanej gazety, dla której z oddaniem pracował, mętne tłumaczenia ojca. I premier znalazł się w potrzasku. Po 20 lipca było już jasne, że trwa wielka kampania kompromitowania syna premiera, więc pośrednio także jego samego. Wtedy też linia OLT Express nagle się zaczęła wywracać, a 27 lipca ogłosiła zawieszenie lotów. Lawina zaczęła zagarniać lokalnych polityków partii rządzącej, którzy dla OLT robili cuda i dosłownie ciągnęli ją do sukcesu. Zaczęło się kompromitowanie ABW, bo przecież nic nie zrobiła, żeby uniemożliwić oszukańcze działanie Amber Gold. A jeszcze gorsze było to, że cywilny kontrwywiad nic nie zrobił, by OLT Express nie dostała koncesji, która jej się ewidentnie nie należała. Bo w czasie przenoszenia koncesji z istniejących spółek lotniczych na OLT Express, właściciel linii nie przedstawił zaświadczenia o niekaralności. Tego oczywiście nie mógł zrobić, bo był karany.Na początku sierpnia 2012 r. było już jasne, że wojna wojskowych służb z cywilnymi trwa w najlepsze i wojskowi zdecydowanie wygrywają. Celem wojny było osłabienie premiera, skompromitowanie partyjnej elity w Trójmieście, pokazanie, że obecny układ władzy jest niewiarygodny, niewydolny i skorumpowany. Oczywista jest więc perspektywa jego wymiany. W tym momencie do akcji wkracza pewien prowokator z Wrocławia. Bez trudu zdobywa numer komórkowy prezesa sądu w Gdańsku i zaczyna swoją grę. A właściwie nie swoją, bo wszystko wygląda jak w podręczniku tajnych służb. Znajduje gazetę, oczywiście prawicową, żeby wszystko było wiarygodne. Potem nagle się ujawnia, wszystko komplikuje, gmatwa – znowu jak w podręczniku służb. Efekt jest taki, że prezes sądu jest skompromitowany, co rzuca cień na cały wymiar sprawiedliwości w Trójmieście. Prokuratura już wcześniej została obnażona, ale na nią rząd nie ma wpływu. Paradoksalnie afera z prezesem sądu wzmacnia ministra sprawiedliwości, choć powinna go osłabić. Bo zadziałał natychmiast i premier musiał go poprzeć. Co wzmocniło ministra, który przecież, jako żywo nie jest zaliczany do frakcji idącej jak w dym za premierem. Czyli w partii jej przewodniczący ma już nie tylko wrogą sobie frakcję własnego zastępcy, ale i wzmocnionych konserwatystów. Akcja z sędzią nie tylko osłabiła premiera, jako kierującego na bieżąco państwem, ale osłabiła go także, jako szefa partii. Sprawa wywołana przez outsidera z Wrocławia ma, zatem bardzo daleko idące skutki. Wszyscy, którzy wiedzą cokolwiek o tajnych służbach, mogli się przekonać, jak się przeprowadza takie akcje. Podręcznikowo. Zasłony dymne, ściemy, legendowanie uczestników, wykorzystanie mediów, wersje o naiwnym idealiście, wrażenie chaosu i braku planu – wszystko jak w instrukcjach WSI. Wszystko zaczęło się po brzemiennej w skutkach rozmowie prezydenta i premiera. Oczywiście można twierdzić, że to po prostu zbiegi okoliczności. Tyle, że taki zbieg okoliczności jest mniej prawdopodobny niż wygranie w lotto kumulacji wartej ponad 30 mln zł. Jednak, jeśli ktoś wierzy w zbiegi okoliczności, może w nie wierzyć. Fakty są takie, że mamy realne działania, realne skutki i realne korzyści. Polityczne, ale nie tylko. Bo w obiegu są tylko cywilne służby, czyli ABW - niemiłosiernie ostrzeliwane i kompromitowane. I nie ma śladu służb wojskowych. Co oznacza, że ciężko pracują i knują. Zawsze tak było w historii służb. Jaki będzie efekt tego wszystkiego? Polityczne rozwalcowanie premiera albo wojna na szczytach władzy na niebywałą skalę. Bez porównania z tą, jaką toczyli postkomunistyczni prezydent i premier. I w tę wojnę będzie wprzęgnięta wielka część aparatu państwa. Już jest zresztą wciągana. A co z samym państwem, z kryzysem, biedą, inflacją, bezrobociem? Na to nikt nie będzie miał ani głowy, ani czasu. Może coś będzie się działo mimochodem, przy okazji. W efekcie i tak dojdzie do przesilenia, bo albo rywale się anihilują, albo do akcji wkroczy ulica i wysadzi w powietrze obie walczące strony. Stanisław Janecki

Gdzie jest miejsce "Solidarności"? Nie można pozwolić, aby NSZZ "Solidarność" kierowana przez skrajnego socjalistę Piotra Dudę, miała jakikolwiek wpływ na gospodarkę. "Solidarność" zrobiła to, co miała zrobić i powinna przejść do historii. Im dłużej słucham publicznych wystąpień Piotra Dudy - szefa "Solidarności", tym bardziej przekonuję się, że miejsce jego ugrupowania jest w podręcznikach historii. NSZZ "Solidarność" to piękna karta w polskiej historii. Piękna niezależnie od tego jak bardzo była spenetrowana przez komunistyczną bezpiekę i ilu jej ludzi skalało się współpracą z SB. "Solidarność" powstała jako wyraz sprzeciwu przeciwko "robotniczej" władzy tyranizującej klasę robotniczą. Z czasem objęła 10 milionów członków i miała swój udział w obaleniu komunizmu. I to jest największa zasługa organizacji skupiającej robotników. To, że dziś możemy żyć w Polsce, gdzie nie ma wielogodzinnych kolejek, gdzie sklepy są pełne, gdzie można wyjeżdżać za granicę i kupić mieszkanie, to jest w dużej mierze zasługa "Solidarności" i milionów robotników, których połączyło niezadowolenie z rzeczywistości PRL lat 70. i 80. "Solidarność" spełniła swoje marzenie i "obaliła komunę". I na tym jej rola powinna się zakończyć.W nowej rzeczywistości, rola "Solidarności" musi ograniczać się jedynie do upamiętniania wydarzeń sprzed 2 i 3 dekad, do udziału w uroczystościach, do odsłaniania pomników, do współpracy z IPN-em w dziedzinie polityki historycznej, do prelekcji, książek, pamiętników. W dzisiejszej rzeczywistości hasła głoszone przez "Solidarność" są szkodliwe - zwłaszcza w kwestiach gospodarczych - a jej działalność budzi więcej niechęci społecznej niż pożytku. Dlaczego? Dlatego, że ona chce wdrożyć w życie hasła, które miały sens w latach 80, ale nie mają sensu dzisiaj. Obrona robotników przed reżimem komunistycznym była ideą słuszną, ale gdy reżim komunistyczny zniknął, ta idea nie musi być realizowana. Podwyżki, prawo do strajków, prawo do kapelanów określonych grup zawodowych również w latach 80. miały sens, jednak dziś, gdy gospodarka jest teoretycznie wolnorynkowa, sprawy te nie są regulowane przez państwo. I bardzo dobrze. Zakaz eksportu - jeden z głównych postulatów "Solidarności" - miał może sens w latach 80 (uzasadniony tym, że większość towarów produkowanych w Polsce, zamiast do ZSRR, powinno trafiać do Polaków), ale dziś byłby kuriozalny. Czasy się zmieniły, ustroje się zmieniły, rzeczywistość się zmieniła, natomiast "Solidarność" się nie zmieniła. Szef "Solidarności" Piotr Duda to człowiek niewątpliwie wielkiego patriotyzmu i pełen dobrych chęci. Gdy jednak Piotr Duda występuje publicznie to należy trzymać kciuki, aby hasła, które głosi nigdy nie zostay zrealizowane, a idee, o które walczy, nigdy nie zostały wprowadzone w życie. Pan Duda - czerpiący z dziedzictwa "Solidarności" - to wbrew temu, co sam mówi, skrajny socjalista, a jego pomysły - o ile zostaną wprowadzone w życie - mogą doprowadzić gospodarkę (a więc cały kraj) do rychłego bankructwa. Weźmy dwa główne postulaty: zakazanie "umów śmieciowych" i płaca minimalna. Każdy, kto ma choć cień pojęcia o gospodarce, zdaje sobie sprawę, że "umowa śmieciowa" zastępuje umowę o pracę, bo pozwala ominąć potworny ciężar fiskalny na pracy. I jest często jedynym sposobem na znalezienie zatrudnienia. Likwidacja "umów śmieciowych" nie oznacza, że wszyscy pracodawcy zatrudniający w tej formie nagle zmienią się. Oznacza to, że zwolnią pracowników zatrudnianych w ten sposób, a ci zasilą seregi bezrobotnych (ok. 2 mln osób). Podobny efekt przyniesie podwyżka płacy minimalnej. Pracodawcy zwolnią część ludzi, bo nie będą mieli pieniędzy, by płacić im więcej. Czy tego chce "Solidarność" - mieniąca się obrończynią klasy robotniczej. Albo postulat walki o likwidację ustawy podwyższającej wiek emerytalny. Postulat może i słuszny, ale pozbawiony znaczenia. ZUS nie wytrzyma dłużej niż kilkanaście miesięcy (przy większej księgowości kreatywnej Jacka Rostowskiego - 2-3 lata) i zbankrutuje, więc większość dzisiejszych 40 i 50-latków w ogóle nie dostanie emerytur. Co za różnica czy emerytur nie dostaniemy w wieku lat 67 czy nie dostaniemy jej w wieku lat 69. Żadna!"Solidarność" może i dobrze diagnozuje problemy społeczne (bieda, bezrobocie, wysokie ceny), ale rozwiązania które proponuje, mogą sytuację jedynie pogorszyć. "Solidarność" chce dojść do władzy i rządzić "w opozycji" do obecnego obozu rządzącego. Tyle tylko, że "Solidarność" nic nie zmieni, a jeśli zmieni to na gorsze. "Solidarność" to pobożni socjaliści. Będą rządzić źle, ale wcześniej się pomodlą, przeżegnają, odwołają się do dziedzictwa księdza Popiełuszki, Anny Walentynowicz. Tymczasem mnie jest wszystko jedno czy okrada mnie socjalista pobożny czy ateistyczny, czy tłamsząc wolność gospodarczą wcześniej się żegna czy nie. Różnica polega na tym, że ktoś przestaje mnie okradać, przestaje utrudniać mi życie. Dzisiejsza Polska, jeśli chce pokonać kryzys, musi zerwać z socjalizmem także z socjalizmem "solidarnościowym" i przejść na gospodarkę wolnorynkową. Dzisiejsza gospodarka winna rozwijać się sama, przy bardzo minimalnej ingerencji państwa - według idei Gwiazdowskiego, Sadowskiego, Rybińskiego, Jelenia i innych prawdziwie wolnorynkowych ekonomistów. A nie według Rostowskiego, Tuska, Guza czy Dudy."Solidarność" ma dwa wyjścia. Może zniknąć z polityki i zająć się upamiętnianiem swojego dziedzictwa - wtedy zapisze piękną kartę w historii Polski. Może też dojść do władzy i doprowadzić do gospodarczej katastrofy. Wtedy trafi na śmietnik historii - wraz z komunizmem, który ponad 20 lat temu pomagała obalić.

Szymowski

Nigel Farage a szkoła austriacka Na królewską ironię zakrawa fakt, że podczas gdy Bruksela szuka sposobów, jak narzucić Europejczykom unię polityczną, jej najpopularniejszym przedstawicielem jest antyeuropejski obrazoburca i lider brytyjskiej partii UKIP (United Kingdom Independence Party) Nigel Farage. Jego przemówienie biją rekordy popularności na kanałach YouTube. Podczas gdy jest powszechnie lekceważony przez brytyjskich publicystów jako „ksenofobiczny prawicowiec”, w Internecie można przeczytać masę podziękowań od zwykłych obywateli z Polski, Grecji, Irlandii i reszty Europy za to, że wreszcie jakiś polityk mówi prawdę o unijnych władzach. W świecie szarych urzędników, jego wypowiedzi są niczym dłoń, która odsłania elegancką zasłonę, aby ukazać skryte za nią brudy. W swojej nie tak dawnej, dotyczącej hiszpańskiego „bailoutu” wypowiedzi, Nigel zwraca uwagę na głupotę wzajemnego zadłużenia. W tej niezwykłej sytuacji, Farage wskazuje, że ratowanie hiszpańskich banków sprawia, że dzieje się coraz gorzej, a nie lepiej: „Sto miliardów euro jest przeznaczone dla hiszpańskiego systemu bankowego, a 20% z tych pieniędzy ma pochodzić z Włoch. Włosi mają pożyczyć to hiszpańskim bankom na 3%, ale żeby zdobyć te pieniądze, sami muszą się zapożyczyć na 7%. Genialne, prawda?”

„Keynesizm” Z ostatnich informacji wynika, że brytyjski kanclerz George Osborne zdecydował się wprowadzić dodatkowe bodźce stymulujące brytyjską gospodarkę. Okazało się to ogromnym rozczarowaniem dla przedsiębiorców – w tym Nigela Farage. Wynika to głównie z faktu, że polityczne i finansowe sceny Zachodu zostały opanowane przez keynesistów. Keynesizm, nazywany tak od słynnego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, jest ideologią mówiącą, że kontrola państwa nad polityką pieniężną, ratowanie upadających przedsiębiorstw (w tym banków) i stymulowanie inflacji jest poprawną reakcją polityki publicznej na wszelką recesję gospodarczą. Polityka stosowana przede wszystkim przez prezydenta Franklina D. Roosevelta w czasie Wielkiego Kryzysku, której odrodzenie nastąpiło w latach 70. Najgorsze jest to, że w obu przypadkach okazała się błędna. Wielki Kryzys trwał ponad 15 lat i dopiero II wojna światowa i drastyczne zmniejszenie rządu po niej go zakończyło. Za to lata 70. cechowały się dekadą stagnacji.Według keynesizmu, to ciągły wzrost konsumpcji miał stanowić bodziec dla gospodarki. Jednak zdecydowana większość pieniędzy z bailoutów jest przeznaczona na sprawdzanie rachunków banków lub też zwyczajnie idzie na premie dla najwyżej postawionych urzędników. Większość małych przedsiębiorstw, które są prawdziwym motorem wzrostu i zatrudnienia, uważa, że uzyskanie pożyczki jest tak samo trudne jak wcześniej (mogę potwierdzić to z własnego doświadczenia). Tymczasem ciągła inflacja uderza najbardziej w ubogich ludzi pracujących, ponieważ zmniejsza siłę nabywczą ich wynagrodzeń.

„Szkoła austriacka” Analizując jego wypowiedzi, doszedłem do wniosku, że Nigel Farage jest zwolennikiem szkoły austriackiej. Ta gałąź filozofii ekonomicznej tłumaczy przyczyny kryzysów w cyklu koniunkturalnym następującymi elementami: malinvestment (przeinwestowanie), centralne banki i system częściowych rezerw bankowych. Teorie te są często ignorowane wśród ekonomicznego mainstreamu, jednak ich zwolennicy już kilkakrotnie przewidywali upadki baniek finansowych, na długo przed innymi. Według „austriaków”, cykl koniunkturalny, uważany przez keynesistów za nieuniknioną anomalię na firmamencie gospodarki wolnorynkowej, jest wynikiem działań karteli bankowych, takich jak FED, Bank Anglii, czy Europejski Bank Centralny. Przez ostatnie dziesięć lat, dla przykładu, w wyniku bańki Dot Com, prezes FED Alan Greenspan utrzymywał stopy procentowe w pobliżu zera. Tym samym dał zielone światło dla gospodarki, aby wykupywać tanie kredyty hipoteczne, co spowodowało nadmuchiwanie Bańki Mieszkaniowej. Bańka Mieszkaniowa jest przykładem malinverstmentu, kiedy to kapitał przepływa do nierentowej strefy gospodarczej. Recesja jest nieuniknioną konsekwencją tego cyklu, ponieważ malinvestment musi pracować na swój sposób poza systemem, aby gospodarka odzyskała kondycję ekonomiczną. Oznacza to, że złym bankom należy pozwolić upaść, a nowe muszą wejść w ich miejsce. Jednak oczywiste jest, że lobby bankowe jest zdeterminowane, aby naruszyć tę naturalną kolej rzeczy, wprowadzając swoje sztuczne regulacje. W ten sposób rodzi się nowotwór w gospodarce. W Anglii mówi się, że dowodem na istnienie puddingu jest jego zjedzenie. Islandia, która jako jedyna nie dała ani grosza na ratowanie banków w 2008, już teraz odzyskała swój normalny wzrost gospodarczy, (choć sytuacja mogła być podobna jak w Grecji – przyp. tłumacza). Smutne jest to, że politycy mogliby uratować gospodarkę, gdyby robili to co najprostsze: nic. Barry Lyndon Tłumaczenie: Wojciech Mazurkiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
12.1. Dz.U.98.130.859, Lotniska cywilne
859
Dz U 11 144 859
59 847 859 Crack Resistance of Hardened Steels Against Thermal Shock
858 859
859 - Kod ramki - szablon
859
98 130 859 (3)
859
859 Kod ramki szablon
859
859
859
Dz U 11 144 859
ustawa o zapobieganiu zanieczyszczaniu morza przez statki 859 0

więcej podobnych podstron