961

Chłopcy z ferajny i motłoch Jak tu na spokojnie przeglądać gazety pełne wieści z wczoraj, kiedy dziś rozgrywa się ponura farsa na Wiejskiej: specjalista od lżenia i opluwania triumfuje. Proszę zapamiętać ten wynik: za było 187 posłów, przeciw 239, a 15 wstrzymało się od głosu. Taki był wynik głosowania za uchyleniem immunitetu Stefanowi Niesiołowskiemu. Dzięki temu wiemy już, co posłowie rządzącej koalicji uważają za słowa mieszczące się w ramach pożądanej normalnej debaty publicznej. Immunitet Niesołowskiego był przedmiotem głosowania, bo chciała go pozwać Zuzanna Kurtyka, za wygłoszone w Superstacji stwierdzenia: „pisowski motłoch wył na pogrzebach. (…) Na razie były trzy ekshumacje. Myślę, że te rodziny za nie zapłacą: Gosiewskiego, Kurtyki, Wassermanna. Mam nadzieje, że za nie zapłacą; nie może być tak, że obciąża się Skarb Państwa tego rodzaju kosztami”. Zwracam się więc niniejszym z otwartym pytaniem do prawników (przede wszystkim do prawników posłów) – czy skoro te słowa w normalnej debacie publicznej się mieszczą, to mogę od dziś, że czci Niesiołowskiego bronił w parlamencie „platformerski motłoch”?

Chłopcy z ferajny swojaka wybronią, jak będzie trzeba to znów się go uruchomi żeby opluwał – niewiele innego, sądząc po efektach jego parlamentarnej działalności, potrafi. Chłopcy z ferajny trzymają się razem. Będą nam jeszcze kiedyś opowiadali bajeczki o tym, jak martwi ich poziom agresji w Polsce, jak boleją nad chamstwem. Lada moment zagłosują nad ustawą powołującą jakąś radę przeciw mowie nienawiści. Hipokryzja to ponoć hołd, jaki występek składa cnocie. Zwracam się niniejszym z otwartym pytaniem do prawników (przede wszystkim do prawników posłów), czy mogę już z czystym sumieniem mówić od dziś, że ten hołd składa dziś „platformerski motłoch”? A w gazetach wieści o tym, jak pod rządami tak eleganckich i dobrze wysławiających się posłów kwitnie debata publiczna w Polsce. „Homoterroryści znów zaatakowali” to tytuł z „Gazety Polskiej Codziennie” – nieznani sprawcy nazywający siebie samych „Akcja Homoterapia” i walczący ponoć o wolność dla ciemiężonych homoseksualistów wymazali wulgarnymi hasłami drzwi gabinetów prof. Stanisława Mikołajczaka i prof. Stefana Zawadzkiego. Winą obu wymienionych było głośne wypowiadanie się przeciw przyznawaniu specjalnych praw homozwiązkom. A w „Super Expressie” o tym, jak debata rozwija się w drugą stronę: nieznani sprawcy oblali farbą drzwi biura poselskiego Joanny Senyszyn (SLD) i napisali „śmierć wrogom ojczyzny”. Jak to dobrze, że chociaż w parlamencie mamy ludzi na poziomie – tam nigdy nie tylko nie padłyby hańbiące hasła, ale nawet nikomu nie przyszłoby do głowy bronić ludzi, którzy swoimi wypowiedziami podgrzewają atmosferę nienawiści. Zwracam się niniejszym z otwartym pytaniem do prawników (przede wszystkim do prawników posłów), czy mogę założyć, że gdyby jednak takich ludzi posłowie w Sejmie bronili – na przykład chroniąc Niesiołowskiego – i dziwnym trafem ci posłowie należeliby do Platformy, to czy można od dziś z czystym sumieniem mówić o nich, że atmosferę podgrzewa „platformerski motłoch”? Arcyciekawy list znajdujemy dziś na drugiej stronie „Wyborczej: – to list otwarty, a właściwie apel psychologów podpisany przez kilkudziesięciu naukowców. „Przeciw psychologii na odległość” brzmi jego tytuł. Czytam początek: „X niepokojem obserwujemy medialne wystąpienia psychologów, którzy publicznie diagnozują i interpretują zarówno osobowość, jak i zachowanie osób zazwyczaj sobie nieznanych, a znajdujących się w centrum zainteresowania opinii publicznej”. O, coś o Niesołowskim, pomyślałem. Ale nie, to przecież nie psycholog. Czytajmy dalej „działania takie stoją w rażącej sprzeczności z zasadami Kodeksu etyczno-zawodowego psychologa obowiązującego w naszym kraju”, a ci którzy je podejmują „wpisując się w medialne zapotrzebowanie na publiczną diagnozę, przyczyniają się do stygmatyzacji osób, których dotyczą, a nawet do eskalacji nienawiści wobec nich. (…) Posługiwanie się przez psychologa diagnozą psychologiczną czy psychologiczną interpretacją w innych okolicznościach, w szczególności publicznie, jest aktem przemocy”. Kurczę, pomyślałem, jak nic, o Niesiołowskim! Ale nie – no przecież on w dalszym ciągu, nawet po kolejnych akapitach, nie jest psychologiem. Sprawa dotyczy wywiadów udzielanych mediom (zwłaszcza tabloidom, w tym „Gazecie Wyborczej” – vide czwartkowy wywiad z prof. Zbigniewem Nęckim) na temat Katarzyny W., znanej powszechnie jako „matka małej Madzi”. Stefan odetchnął z ulgą. A wraz z nim Janusz i wielu innych miłośników wykwintnego, wysmakowanego języka polskiego. Jak to dobrze, że „publiczne diagnozowanie osobowości, jak i zachowania osób znajdujących się w centrum zainteresowania opinii publicznej” jest „aktem przemocy” tylko, gdy czynią to psycholodzy. Wszyscy inni mogą spać spokojnie – no, chyba, że jak mawia Stefan (a pilnuje „Wyborcza”) należą do „wyjącego pisowskiego motłochu”. Piotr Gociek

Zbrodnia założycielska Kościół to jaspis, a więc „skała, której bramy piekielne nie przemogą”. Ja wiem, że niektórzy z nas zaprotestują, ale muszę to powiedzieć – polska prawica nie jest zbudowana na jaspisie. Ona nawet nie jest zbudowana na piasku. I wniosków jakie z tego faktu dla nas wypływają nie zmieni nawet nasza pewność, że cała reszta to budka z oszukanymi hamburgerami. http://osiejuk.salon24.pl/

Ciekawa dzisiejsza dyskusja u Coryllusa, a także bardzo trafna uwaga Toyaha skłoniły mnie do napisania tej notki, jest bowiem tak, że paranoja polityczna i gospodarcza narasta już zupełnie bezkarnie, a my dalej jesteśmy jak sparaliżowani i nie ma się tu co pocieszać, fakty są takie, jakie są. Jak ktoś widzi światełko w tunelu, to niech uważa, bo to może być pociąg. Otóż moim zdaniem rzecz cała wcale nie wywodzi się z Okrągłego Stołu, choć wszyscy przywykli to brać za wytłumaczenie. To nieprawda – ten Stół mógł dać zupełnie inne efekty, albo w ogóle mogło go nie być - początek jest zupełnie gdzie indziej. Tym początkiem wszelkiego nieszczęścia było zamordowanie, i to w straszliwy sposób, błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki. Kiedy tamta straszna rzecz się wydarzyła, nikt nie pytał „dlaczego?”, bo to było jasne, przecież mieliśmy do czynienia z bezwzględnymi mordercami. Świeże doświadczenie stanu wojennego było absolutnie wystarczające do odpowiedzi na tak zadane pytanie. Zabili, bo mogli. Jednocześnie potworność tej zbrodni „przykryła” proste pytanie > PO CO ? Po co oni zamordowali Go w ogóle i po co w tak straszny sposób? Przecież de facto nie był wcale groźny, nie namawiał do buntu, raczej pocieszał i uspokajał, nawoływał, żeby zło dobrem zwyciężać. Mogli go w przecież pobić, wsadzić do wiezienia – po co ten straszny mord? Otóż należy powiedzieć wyraźnie, że naród wtedy jeszcze był bardzo zbuntowany i w powietrzu zawisł strajk generalny. To nie byłby taki strajk, jak te w 80-tym, to byłoby powstanie i mogło się krwawo skończyć, wszyscy to czuli – ale determinacja była potężna.

I wtedy nasi przywódcy na czele z Kościołem stłumili ten odruch w imię ratowania tzw. substancji, czyli uniknięcia ofiar. W zamian za to dostaliśmy sfałszowany proces. I zmuszono nas do przełknięcia tego. I to nas zatruło, po prostu. Wszystko się rozpadło, rozpadła się sama idea Solidarności, tego, że nie zostawiamy swoich, że górnicy strajkują za pielęgniarki, a lekarze wydzierają rannych zomolom. Że każdy za każdego idzie w ogień nie patrząc na siebie. I o to właśnie chodziło komunistom, o ten rozpad. To może być dobry materiał do dyskusji, czy powstania się „opłacają”. Oto mamy do czynienia z sytuacją, gdzie „roztropna decyzja” zapobiegła powstaniu – a skutki widzimy gołym okiem.

Jedynie śp. kardynał Glemp przepraszał za swoje decyzje, chyba tylko On jeden w Polsce rozumiał, co z tego wyniknęło. I Ojciec Święty, oczywiście. Jan Paweł II zostawił nam w testamencie polecenie, że mamy wyjaśnić „do spodu” śmierć księdza Jerzego. Bo mamy nie tylko ukarać winnych, ale przede wszystkim poznać prawdę, zrozumieć, co się stało! Do dziś sprawa jest niewyjaśniona. Dlatego dopóki Urban bezkarnie egzystuje publicznie, Szatan śmieje się nam w twarz. Już nie tylko Michnik, już Niesiołowski jest jego kumplem. Przy całej swojej dzisiejszej wściekliźnie to był wszak niegdyś członek ZCHN, partii mocno wspieranej przez Kościół. Podobnie jak Marcinkiewicz, jak wielu innych.

Uratowano nam substancje narodową. Mniej więcej tak, jakby dżumę wyleczyć syfilisem. Wszystko, co potem się zdarzyło, łącznie ze Smoleńskiem – ma źródło w tamtej niewyjaśnionej, nie ukaranej, potwornej zbrodni i w tamtym zaduszeniu ludzkiej, spontanicznej solidarności z ofiarą. Wszyscy do dziś tkwimy w tamtej zmowie i to doświadczenie przechodzi na następne pokolenia. I dopóki tego nie wyczyścimy, nic nam nie pomoże. ESKA

Produkcja bezrobocia w socjalizmie czyli dogmat płacy minimalnej “…Where there is neither government nor union interference with the labor market, there is only voluntary or catallactic unemployment. But as soon as external pressure and compulsion, be it on the part of the government or on the part of the unions, tries to fix wage rates at a higher point, institutional unemployment emerges. While there prevails on the unhampered labor market a tendency for catallactic unemployment to disappear, institutional unemployment cannot disappear as long as the government or the unions arc successful in the enforcement of their fiat.” - Ludwig von Mises, Human Action

Wg Wikipedii, katalaktyka (catallactics) jest to nauka o wymianie, wyjaśniająca w jaki sposób działania uczestników rynku powodują ustalenie się proporcji wymiany oraz cen poszczególnych dóbr. Natomiast wg. teorii chłopów drawskich, reprezentowanej przez waszego skrybę, nie jest to nawet żadna nauka ale rzecz prosta jak konstrukcja cepa, którą zdrowy chłopski rozum pojmuje w mig, nawet bez gorzałki. Załóżmy że pod naszym uroczym Czaplinkiem, zamiast zagłębia wiatraków które zdaniem gminy wzmóc ma przychody z turystyki i stanowić ozdobę przyległego rezerwatu ptasiego ‚Natura’, jest zagłębie truskawkowe. Wszędzie naokoło należące do miejscowych kapitalistów poletka z truskawkami które trzeba w pewnym okresie – czerwiec-lipiec – zebrać. Do roboty chętny jest miejscowy proletariat wiejski. Katalaktyka wyjaśnia jaka będzie optymalna cena za dniówkę przy zbiorze truskawek, płacona przez kapitalistów proletariatowi. O ile tylko rząd z jednej a związkokracja z drugiej strony będą siedziały cicho to będzie to cena która ustali się automatycznie i ku satysfakcji wszystkich. Kapitaliści chcieliby oczywiście płacić jak najmniej, najchętniej zero, i zakosić jak największe zyski. Problem z tym jest taki że truskawki same się nie zbiorą i nie pomaszerują do kobiałek. Trzeba do tego pracowników. Z drugiej strony proletariat, nawet wcinający truskawki gratis, na samych truskawkach daleko nie zajedzie i musi coś zarobić aby coś innego sobie kupić. Innymi słowy, musi sprzedać swoją siłę roboczą. Ale za ile? Najlepiej oczywiście za $500/dniówka. Problem z tym jest taki że kapitalista tyle płacący nie mógłby nigdzie opchnąć swoich truskawek z zyskiem i by sczezł marnie, na co niewielu ma ochotę. Truskawki by zgniły nie przynosząc żadnych korzyści nikomu, a w szczególności bezrobotnemu proletariatowi który pozostawałby bezrobotny wyceniając swoją pracę zbyt wysoko. Widząc dojrzewające truskawki wzrasta presja na obie strony aby dojść do porozumienia. Kapitalistom mięknie rura i niektórzy z nich proponują pewną cenę znacząco różną od zera. Łapie się na to część proletariatu, ta najbardziej z nożem na gardle. Obie strony osiągają wstępne porozumienie. Widząc to presja na pozostałych uczestników rynku po obu stronach wzrasta. Pierwszy kapitalista, mimo swojej niskiej marży, ma szanse zmonopolizować cały zbiór i zostawić kolegów z bezwartościową pulpą gnijących truskawek. Niedobrze. Przebijają więc kolegę oferując wyższe płace. Czas nagli. Z drugiej strony widząc kolegów proletariuszy już koszących kasę a samym nie mając żadnej, dalsza część proletariatu decyduje się na podjęcie zatrudnienia łapiąc coraz lepsze oferty. W końcu na pozostałych jeszcze kapitalistów pada blady strach i zaczynają swoje oferty gwałtownie polepszać nie chcąc zostać z niezebranymi truskawkami. Na pozostałą część proletariatu pada wtedy również blady strach że bonanza dla innych ich w końcu ominie. Najwyższy czas łapać za ofertę i zgłosić się do roboty.truskawka W ten sposób, na zasadzie przeciągania liny w tę i we wtę, zgodnie z teorią katalaktyki ustali się szybko „katalaktyczna” cena za dniówkę. Nie za duża, nie za mała, optymalna. Większość będzie z nią szczęśliwa, sytuacja bliska „pełnego zatrudnienia”. Nieszczęśliwe będą jedynie niższe formy życia – kapitalistyczne ofermy i proletariaccy leserzy tworzący – za Misesem - „katalaktyczne” bezrobocie. Kapitalistyczne ofermy nie zdołają zebrać truskawek, zbankrutują i zasilą szeregi proletariatu. Proletariaccy chroniczni leserzy którym nie chciało się pracować sczezną marnie oczyszczając przy okazji pool genetyczny narodu. Niestety, jak tylko ten kwitnący biznes spowoduje że wszystkim się polepszy to przyjdzie socjalizm i rzecz spieprzy. Najpierw socjalistyczny czart wmówi chronicznemu leserowi że nie jest leserem, a przynajmniej nie chronicznym, lecz leaderem związkowym. Ma więc prawo do obijania się za cudzą forsę. W tym celu podszepnie że minimalna płaca za dniówkę powinna być $500 i że trzeba ją wystrajkować. Potem czart wmówi kapitalistycznej ofermie że nie jest ofermą, a przynajmniej nie kapitalistyczną, tylko politykiem. A więc też ma prawo do obijania się za cudzą forsę. W tym celu podszepnie odgórne wprowadzenie minimalnej płacy na plantacjach truskawek, na przykład $500/dniówka. Związkowym leserom propozycja się podoba i głosują na polityka. Wybrany polityk, czyli żywiony przez socjał dawny nieudacznik, narzuca odgórnie minimalną cenę dniówki. Kapitaliści widząc nieekonomiczny biznes, olewają truskawki i zwalniają część pracowników. Bezrobocie wśród proletariatu rośnie. Związkokracja strajkuje aby rząd „coś zrobił”. Rząd coś robi, walcząc dzielnie z bezrobociem. Walka z bezrobociem polega na rozdawaniu zasiłków bezrobotnym oraz subsydiów kapitalistom aby nie zwijali reszty plantacji. Wsparcie otrzymuje też walka z „ukrytym bezrobociem” w ramach której płaca minimalna podwyższona zostaje po raz kolejny. Socjalistyczny dogmat płacy minimalnej ma się dobrze. DwaGrosze

O przyszłości złotówki w ramach programu Alternatywa

1. Dzisiaj w Sejmie odbędzie się debata ekspercka organizowana przez Prawo i Sprawiedliwość w ramach programu Alternatywa. Tym razem poświęcona jest przyszłości złotówki. Będę jej uczestnikiem. Zdecydowaliśmy się ją zorganizować właśnie teraz w związku z bardzo pośpiesznym przyjęciem przez większość parlamentarną Platforma -PSL zarówno w Sejmie jak i w Senacie ustawy ratyfikującej traktat fiskalny, podpisany przez premiera Tuska w Brukseli w marcu 2012 roku. O ile jeszcze w Sejmie I czytanie tej ustawy, odbyło się w grudniu poprzedniego roku, a później koalicja zrezygnowała z jej błyskawicznego uchwalenia pod osłoną Świat Bożego Narodzenia, II i III czytanie obyło się w ostatni wtorek i środę, to w Senacie jej uchwalenie zajęło zaledwie 24 godziny i wiązało się z ewidentnym złamaniem regulaminu obrad przez marszałka Borusewicza.

2. W debacie będą uczestniczyli eksperci z różnych szkół myśli ekonomicznej, zarówno zwolennicy trwania przy narodowej walucie jak i zwolennicy możliwie jak najszybszego wejścia do strefy euro. Będą także brali udział przedstawiciele środowisk gospodarczych, przedsiębiorcy którzy sprzedają swoje produkty i usługi za granicą jak również i tacy, którzy do produkcji w kraju potrzebują znaczącego „wsadu” importowego. Mamy nadzieję, że rzetelnie przedstawią oczekiwania środowiska gospodarczego. Będą także przedstawiciele największych organizacji związkowych, którzy zapewne popatrzą na problem utrzymania bądź rezygnacji z narodowej waluty głównie oczyma konsumentów. W debacie wezmą udział także posłowie i senatorowie Prawa i Sprawiedliwości członkowie komisji finansów publicznych i komisji ds. europejskich, którzy specjalizują się w tej problematyce.

3. Zabiorę w tej debacie głos i będę optował za bezwzględnym trzymaniem się przez Polskę własnej waluty. Twierdzę, że w dającej się przewidzieć perspektywie, tylko własna waluta, a także na ile się to da w ramach Unii Europejskiej, samodzielne polityki fiskalna i gospodarcza, dają Polsce szansę realizacji strategii doganiania najbardziej rozwiniętych krajów europejskich. Jeżeli tej waluty się pozbędziemy, to skazujemy się na rolę kraju peryferyjnego na stałe, bez możliwości odrobienia dystansu jaki dzieli nas od najbardziej rozwiniętych krajów europejskich.

4. Strefa euro od paru lat porównywana jest do walącego się domu i w związku z tym każdy rozsądnie zarządzany kraj powinien być możliwie jak najdalej od tej „katastrofy budowlanej”. Tak naprawdę gdyby nie polityczne decyzje Europejskiego Banku Centralnego podjęte w 2012 roku o dodatkowej emisji około 1 biliona euro i pożyczenia tych środków europejskim bankom komercyjnym, a także skup przez EBC obligacji hiszpańskich i włoskich na wtórnym rynku na kwotę około 0,5 biliona euro, to najprawdopodobniej już teraz mielibyśmy do czynienia z jej rozpadem. Co więcej strefa ta jest nieoptymalnym obszarem walutowym, mówiąc w sporym uproszczonym polityka stóp procentowych prowadzona przez EBC jest dostosowana do potrzeb gospodarek północy tej strefy (głównie gospodarki niemieckiej).

W tej sytuacji to w tych krajach powstają ogromne nadwyżki konkurencyjnych dóbr i usług, które są nabywane przez kraje południa strefy najczęściej za pożyczone pieniądze co tworzy trwałe nierównowagi. Próby ich ograniczenia trwające od kilku lat poprzez zaciskanie polityki fiskalnej krajów południa spowodowało ogromną zapaść i w ich gospodarkach, a w konsekwencji ogromne bezrobocie z czego nie ma dobrego wyjścia. Nadzieja, że strefa euro wyszła już z kryzysu albo że niedługo z niego wyjdzie przy pomocy kolejnych paktów i traktatów jest po prostu złudna. Niektóre kraje przez kilka lat stosowania zacieśnienia fiskalnego (Grecja, Portugalia, Hiszpania), doprowadziły do zwijania swych gospodarek i rewolucyjnych nastrojów społecznych (w Grecji PKB przez 6 lat spadło o blisko 30% a więc o tyle o ile spada w przypadku przetoczenia się przez jakiś kraj wojny) i końca tych wyrzeczeń nie widać. Polska nie może wejść na tą drogę. Kuźmiuk

Rybiński: Stypendium demograficzne. Argumenty ekonomiczne i polityczne W wielu komentarzach do mojego pomysłu wprowadzenia stypendium demograficznego pojawiły się pomysły zrealizowania tego celu, ale poprzez ulgi podatkowe. Poniżej argumenty wskazujące na to, że pomysł stypendium jest lepszy:

- Ulgi podatkowe od średniej krajowej są tak niskie w skali miesiąca, że nie zapewniają środków na wychowanie dzieci. Z ulg w sposób istotny mogą korzystać tylko osoby o wysokich dochodach. Czyli ulgi podatkowe pogłębiłyby obecną patologię, w myśl której polski system podatkowy odbiera biednym rodzino prawo do posiadania dzieci. Kraj w którym tylko bogaci mogą mieć dzieci jest głęboko chory.

- Ulgi podatkowe pogłębiają deficyt budżetowy (jeżeli ich wykorzystanie będzie znaczące), natomiast stypendium demograficzne finansowane w 100% przesunięciem wydatków jest neutralne dla budżetu w krótkim okresie i bardzo pozytywne dla budżetu (zwiększa dochody i wzrost gospodarczy) w długim okresie;

- Przesunięcie wydatków powoduje wzrost efektywności w finansach publicznych (eliminujemy marnotrawstwo), ulgi podatkowe nie dają tego efektu;

- Ponieważ stypendium demograficzne pozwala biednym rodzinom mieć więcej dzieci, efekt w postaci większej liczby urodzeń będzie o wiele większy niż w przypadku ulg podatkowych, a o to chodzi przede wszystkim;

- Stypendium demograficzne powinno zostać “spłacone” przez stypendystę w postaci odpowiedniej sumy podatków (PIT, CIT) które odprowadzi w Polsce. Podatki i tak trzeba płacić, ale ten mechanizm można by wykorzystać do zapewnienia, że jak stypendysta dorośnie to będzie je płacił w Polsce, a nie w innych krajach;

- Nie ma ryzyka że będzie napływ imigrantów żeby dostać stypendium demograficzne, bo to byłoby oferowane tylko rodzicom, którzy oboje urodzili się w Polsce, argumenty że prawo na to nie pozwala są śmieszne, przetrwanie narodu jest ważniejsze niż paragrafy unijne;

- Jedyny minus stypendium to ryzyko, że pojawią się zjawiska patologiczne (rodziny wielodzietne z marginesu, które rodzą żeby pić). Moja propozycja aktywizacji organizacji pożytku publicznego powinna ograniczyć skalę tych patologii do minimum. Mam nadzieję, że szeroka debata publiczna wywołana przez moją propozycję doprowadzi do tego, że Polska będzie miała jakąś politykę demograficzną, bo na razie taka polityka nie istnieje, a naród zaczyna wymierać, zaś kryzys gospodarczy jeszcze bardziej przyspieszy ten proces, bo ograniczy liczbę urodzeń. Do argumentów ekonomicznych, społecznych i patriotycznych dodam jeszcze kilka politycznych. Pomysł stypendium demograficznego powinien być sztandarową propozycją PiS z następujących powodów:

- Jest ofertą która może poprawić satysfakcję z życia milionów ubogich rodzin, które nie stać na dziecko, o te osoby poszerzy się elektorat PiS.

- Miliony emerytów, którzy dostają niskie emerytury z radością przyjmie obcięcie kominów emerytalnych, z których wiele nie ma nic wspólnego z sumą zapłaconych składek, tylko wynika z siły grup nacisku lub specjalnych przywilejów (kilka milionów zadowolonych emerytów, kilkadziesiąt tysięcy niezadowolonych)

- W ramach przesunięć wydatków w budżecie, będzie można pozbawić wiele grup nacisku ich silnego wpływu na kreowanie polskiej polityki gospodarczej, co chyba jest bardzo ważne dla PiS

- Pokaże milionom ludzi, że w końcu pojawiły się nowe pomysły na rozwiązanie wilu polskich bolączek

- Rozkręci gospodarkę, bo transfery zostaną przesunięte z grup nacisku, które wydają na drogie importowane samochody i wycieczki do dalekich krajów do biednych rodzin, które wydadzą wszystko na miejscu, na utrzymanie dzieci.

- Liczebność zadowolonego elektoratu w wyniku tych przesunięć będzie 10-krotnie (lub więcej) większa od liczebności grup, które będą stratne, które i tak w znacznej części popierają inne partie. Rybinski

Jak dwie Moniki i Donald Polaków za mordy biorą…. Dziennikarze postawieni na piedestałach w polskich mediach miejsce pełnienia funkcji informacyjnej za cel mają dezinformowanie społeczeństwa- i wielu z nas do tego przywykło. Część z nas ratując własne zdrowy rozsądek przez samodzielne docieka prawdy. Jednak jak wielu z nas nie mając czasu łyka cyniczne tezy stawiane przez nich bez refleksji? Mamy też różnych dyżurnych” politologów”, byłych księży „ „etyków”, „prawników’, którzy zawsze gotowi są poprzeć obowiązujące trendy analizami przykładów serwowanych przez dyżurnych dziennikarzy z pokolenia genderjugend- to określenie co się za tym kryje doskonale wyjaśnia w ostatniej notce seaman). Zawsze znajdzie się jakiś dyżurny temat skutecznie zajmujący gawiedź. A przy okazji wypełnić powinność wynikającą z realizowanej konsekwentnie woli demoralizowania społeczeństwa. Takie „dwa w jednym” warunki spełnia ostatnio rozprawa przeciwko Katarzynie W. oraz protest na UW podczas wykładu Magdaleny Środy. Mimo, ze nie chciałam zajmować się celebrytką dzieciobójczynią –sprowokowała mnie do tego rozmowa dwóch Monik: Olejnik i pani profesor, kierowniczki Instytutu Kryminologii na UW pani profesor Moniki Płatek. Ta ostatnia wydała orzeczenie na początku rozprawy publicznie oznajmiając „Prof. Płatek stwierdziła, że w przypadku Katarzyny W. za tragedię odpowiada brak edukacji seksualnej i nieświadomość konsekwencji zachowań seksualnych. - To jest ciąża, której nie powinno być. Nie byłoby tej sprawy, i sprawy sprzed kilku dni w Łodzi, gdyby była prawidłowa edukacja i gdyby ciała kobiet i dzieci nie były traktowane instrumentalnie – mówiła” Pierwsza Monika zadała swojej rozmówczyni pytania istotne dla każdego przedstawiciela genderjugned” (..)Monika Olejnik pytała, czy feministki zrobiły badania, jak to wygląda we Francji, czy tam są dzieci wpychane do beczek, czy kobiety dokonują aborcji przy pomocy druta i czy wyrzucają swoje dzieci na śmietnik. …”Odpowiedź Moniki Płatek „(…) trzy czynniki - legalność aborcji, polityka rodzinna na wysokim poziomie i szanowane są prawa reprodukcyjne człowieka - odpowiadają za niski poziom tego typu zjawisk. - Tam to jest margines - odpowiedziała prof. Płatek.(..)” Od momentu, kiedy została zakazana aborcja, niemal co tydzień mamy dzieci znajdowane na śmietnisku i w plastikowych torbach – zaznaczyła”
Kilka minut szperania w necie i mamy dane statystyczne *: „Anne Tursz i Jon Cook z Narodowego Instytutu Zdrowia i Badań Medycznych INSERM odkryli, że prawdziwa liczba noworodków uśmiercanych we Francji jest dużo wyższa niż w oficjalnych danych statystycznych. Naukowcy dokładnie sprawdzili akta sądowe z lat 1996-2000, które przedstawiały dane odnośnie 26 dystryktów. Wyniki okazały się przerażające. Oficjalne statystyki określały odsetek zabójstw na 0, 39 na każde 100 tys. noworodków, podczas gdy w rzeczywistości jest to aż 2,1!”
Jak podobne dane wyglądają w Polsce? „Jak podają statystyki Komendy Głównej Policji w każdym roku jest wszczynanych średnio ok. 30 postępowań w sprawie dzieciobójstwa (art. 149 kodeksu karnego)(..) Według policyjnych danych w skali całego kraju rocznie odnotowuje się kilkanaście zabójstw starszych dzieci z rąk matki (czyny zagrożone karą dożywocia).” To, że podstarzała mocno a” robiąca za dziewczęcie” beneficjentka peerelowskich wyrobników próbuje zignorować właściwą skalę przestępczości w świecie – to nihil novi w postkomunistycznej Polsce. Przerażające jest kiedy wtóruje jej kierownik katedry Kryminalistyki, sędzia i nauczyciel akademicki nowych pokoleń prawników. Bo albo świadomie wprowadza opinię publiczną w błąd, albo …nie nadaje się na swoje stanowisko. Wyjaśnienie powodu dla którego (oprócz udziału w Panoptictum) pani Płatek stała się autorytetem można znaleźć w rozmowie przeprowadzonej z nią przez Grzegorza Miecugowa. W rozmowie w programie  Inny punkt widzenia pani profesor z ust nie schodzą argumenty w postaci: Polacy są bardzo religijni (jako uzasadnienie dla obstrukcji do niezbędnych zmian w prawie uzasadnianych potrzebą demokracji…), relatywizacja czystego zła. Oprócz śladów racjonalnych ocen zasad funkcjonowania prawa pani Płatek wygłasza takie opinie: nie byłoby problemu ze żłobkami i przedszkolami, które są, – bo byłoby prawo do decydowania się na aborcję..(oddaję sens) Zakaz dopalaczy to temat zastępczy bo….np kupujemy mleko zatrute bo jakieś lobby wprowadza szkodliwe produkty z Chin. Snuje swoje sędziowskie rozważania na temat terroryzmu na przykładzie bomby w metrze w Warszawie orzekając, że była to kreacja zagrożenia na potrzeby kampanii wyborczej śp. Lecha Kaczyńskiego… W braku rozliczenia zbrodni Stanu Wojennego (ganiąc za wątpliwości wyrażane przez Miecugowa) nie widzi żadnego dramatu: błędem był w opinii karnistki brak przeprosin oraz powołania Komisji Prawdy i Pojednania na wzór południowoafrykańskiej.. BO –wg pani profesor: nasz stan wojenny w porównaniu z innymi wydarzeniami na świecie – to przykład bardzo ucywilizowany, policzalny i niewielkimi skutkami społecznymi. ( Z tym ostatnim się zgodzę. Z zastrzeżeniem: Dla takich jak Pani Płatek czy Monika Olejnik. Za całokształt swojej genderowej działalności pani Monika Płatek została odznaczona w 2012 przez Komorowskiego. **)
W ten obrzydliwy dla mnie system niszczenia wszelkich wartości i kpin ze zdrowego rozsądku wpisują się także inne wydarzenia z ostatnich dni. Rekonstrukcja rządu zapowiedziana przez Tuska, tak naprawdę polegała na spełnieniu dwóch potrzeb. Arabskiego, który wobec swoich wcześniejszych, skandalicznych zachowań wobec śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w aspekcie coraz mocniejszych sygnałów o możliwych prawnych dochodzeniach konsekwencji dla dobra własnego i swojego kolegi Donalda bardziej komfortowo będzie się czuł w wymarzonym alkazarze hiszpańskim. Przy okazji nikogo nie obchodzi fakt, że kryterium przydatności dyplomaty to nie jego fascynacja danym krajem. Te mogą co najwyżej zaowocować funkcja konsula honorowego, a nie ambasadora. Druga z potrzeb to potrzeba samego Tuska, który wziął w podwójną gardę służby specjalne – szefa KPRM i Sienkiewicza z MSWiA. Nie tak dawno Tusk krótko skwitował skandal w wykorzystywaniem przez Cichockiego Borowców i samochodu służbowego do odwożenia własnych i sąsiadów dzieci do szkoły. Nie będzie więcej tego robił i koniec. Kropka. Sprawa załatwiona. Dopóki pan premier będzie tak to interpretował. Facet jest „kupiony”. Kariera Sienkiewicza (prywatny biznes w połączeniu z interesem państwa) również zależy od interpretacji premiera. Jak mu sie nowy szef służb narazi- można będzie znaleźć konflikt interesów, którego dzisiaj Tusk nie dostrzega. A nawet śledzić zmian sam nie będzie musiał, bo Cichocki za niego to załatwi. Pozostali do późnej wiosny ministrowie musza nadal drżeć o swoje uposażenia. Nikt nie wie na kogo wypadnie.Gdyby miały decydować względy merytoryczne to dawno pożegnaliby się ze stanowiskami zarówno Nowak, Szumilas, Mucha, (która co i rusz popisuje się nie tylko niekompetencją ale chamstwem jak w przypadku oceny medalu młodej biathlonistki..) Spokojni może spać Kudrycka, której szkodliwa działalność w szkolnictwie wyższym jednoczy przeciwko niej zróżnicowane poglądowo środowiska naukowców. Ona też stosuje zasadę doskonale uprawianą przez Tuska: dla niepokornych nie ma miejsca. ***. Ostra wypowiedź Tuska do dziennikarzy pytających dlaczego ogłaszał zmiany w rządzie, gdy zaledwie wypełniał silikonem szpary w swojej ekipie nie pozostawia także złudzeń dziennikarzom kto uprawia w Polsce dyktat z pozbawianiem obywateli ich niezbywalnych wydawałoby się – praw do krytyki władzy. Mistrzostwo świata, prawda?

P.S. Jeśli na czele instytucji zobowiązanych do kształcenia nowych pokoleń inteligencji i interpretacji prawa stoją opisane autorytety – to nic dziwnego, że mamy do czynienia z chaosem moralnym , relatywizacją wszystkiego i wszystkich.
 http://seaman.salon24.pl/488218,genderjugend
* W ostatnich latach francuskie media informowały o kilku bulwersujących przypadkach dzieciobójstwa. Dotychczas najgłośniejszy z nich znany jest jako sprawa "zamrożonych niemowląt". 41-letnią Veronique Courjault skazano w czerwcu ubiegłego roku na 8 lat więzienia za to, że udusiła trójkę własnych dzieci, a następnie ukryła je w zamrażarce. W maju tego roku kobieta wyszła warunkowo na wolność.
** W 2012, za działalność na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej, prezydent Bronisław Komorowski odznaczył ją Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski[3].
http://m.onet.pl/wiadomosci/kronika-policyjna,hxrh7
http://fakty.interia.pl/swiat/news/dzieciobojstwo-we-francji-matka-przyznala-sie-do-winy,1512348,4
http://www.planeteplus.pl/dokument-dzieciobojczynie_31614
http://vod.pl/zabojcze-kobiety-dzieciobojczynie,83200,w.html
http://www.papilot.pl/wydarzenia/10929/Dzieciobojczynie-z-Europy-przerazajace-statystyki.html
http://www.ocen.pl/lecturer.php?action=show&who=1561
http://wpolityce.pl/artykuly/47171-list-otwarty-do-minister-barbary-kudryckiej-w-sprawie-tekstu-sumiennosc-i-sumienie-naukowca-zamieszczonego-na-stronach-mnisw
http://fakty.interia.pl/swiat/news/dzieciobojstwo-we-francji-matka-przyznala-sie-do-winy,1512348,4
http://www.planeteplus.pl/dokument-dzieciobojczynie_31614
http://vod.pl/zabojcze-kobiety-dzieciobojczynie,83200,w.html
http://www.papilot.pl/wydarzenia/10929/Dzieciobojczynie-z-Europy-przerazajace-statystyki.html

MAŁGORZATA PUTERNICKA

Wspólna Porażka Rolna Dyskusja o „sukcesie” lub „klęsce” unijnych negocjacji budżetowych jest pozbawiona sensu z kilku powodów. Po pierwsze nie wiadomo czy i jak długo po 2014 r. UE będzie w ogóle istnieć. Po drugie jeśli przetrwa – to tylko kosztem radykalnych zmian swojej – właśnie ustalonej - polityki finansowej. Po trzecie – od lat już trzeba powtarzać, że wskaźnik „ilości dostępnych środków” jest całkiem wirtualny, bo dopiero w ciągu najbliższych dwóch lat przekonamy się jak będzie faktycznie ze spłatą kredytów zaciągniętych na poczet realizowanych inwestycji. W istocie w całym budżecie unijnym w miarę pewne są tylko dwa punkty: koszty (a więc ile realnie, a nie prawdopodobnie zapłacimy za działanie struktur UE) oraz Wspólna Polityka Rolna. W obu tych punktach tak Polska, jak właściwie cała Unia - poniosły dotkliwe porażki. „Jest dobrze, ale nie beznadziejnie” - wydają się przekonywać polskich rolników polscy negocjatorzy po powrocie ze szczytu w Brukseli. Wynik ustaleń budżetowych zasługuje jednak na rzetelną i spokojną ocenę, bez uciekania się do „kreatywnej księgowości” i zaciemniania obrazu porównywaniem danych faktycznie w żaden sposób do siebie nie przystających. Do porażki pośrednio przyznają się zresztą sami politycy rządzącej koalicji. Gdyby bowiem w Brukseli faktycznie premier i minister rolnictwa odnieśli sukces – wówczas nie trzeba by było zapewniać, że przyjęte ustalenia zostaną poprawione w toku prac Parlamentu Europejskiego. Gdyby było tak dobrze, jak zapewnia koalicja – poprawki nie byłyby przecież potrzebne... Wciąż należy podkreślać oczywistości. Już wiele miesięcy temu obóz rządzący w Polsce postawił krzyżyk na kwestii wyrównania dopłat bezpośrednich, uznając walkę za beznadziejną i nie próbując nawet organizować lobby państw pokrzywdzonych w wyniku dotychczasowego (i nadal kontynuowanego!) sposobu podziału środków w ramach Wspólnej Polityki Rolnej! Wiele razy spotykaliśmy się ze skutkami tej dwoistości – mówienia w kraju, że „tak, zrobimy wszystko!” i odpuszczania wszystkiego w Brukseli. Podczas spotkań w komitetach COPA-COGECA przedstawiciele DG AGRI powtarzali: „wasz rząd co do zasady zgodził się na taką filozofię WPR po 2014! Czego wy jeszcze chcecie?!” Otóż polscy rolnicy chcieli i chcą po prostu sprawiedliwości i równego traktowania. Zamiast dbania o poziom dochodów i konkurencyjność polskich rolników – rząd wolał skupić się na batalii o pokrzywdzenie ich poprzez zmianą proporcji i zwiększenie wydatków z II Filara WPR, służącego raczej administracji i podmiotom z nią związanym, a nie bezpośrednio rolnictwu. W tym zakresie władzom RP również się nie udało – i tylko ta jedna porażka może budzić pewne zadowolenie na polskiej wsi. Pilnować jedynie należy, by rządu po raz kolejny nie korciło do skorzystania z możliwości przesunięcia 15 proc. z I do II Filara, co byłoby szkodliwe dla polskiej produkcji rolnej. Przeciwnie, ewentualny niedobór środków na tzw. rozwój obszarów wiejskich – powinien zostać uzupełniony bezpośrednio z budżetu krajowego po uzyskaniu niezbędnych oszczędności i redukcji kosztów stałych (zwłaszcza biurokratyczno-administracyjnych) oraz zwiększenia dochodów budżetowych przez uszczelnienie systemu podatkowego. Że co, że ten rząd (ani zresztą także żadna inna ekipa wyłoniona przez establishment III RP) nie jest do tego zdolny? Więc tym bardziej nie ma co się zachwycać „sukcesem Tuska w Brukseli”. Jeśli się nie umie rządzić w kraju – to i w dyplomacji przeważnie dostaje się baty. Mamy bowiem do czynienia z zabawnym zapętleniem: czy ktoś może uznaje, że wprawdzie w Unii, nie wyszło, ale tak dobrze władzy idzie wewnątrz, że to nadrobią? Ano nie. To czemu nawet część opozycji chwali bezmyślnie premiera? A może odwrotnie – w Polsce się wali, ale taki deszcz spadnie z Brukseli, że uda się to jakoś załatać? Ano nie. To czemu cieszą się zwolennicy rządu? Rzeczpospolita jest źle rządzona i prowadzi błędną politykę zagraniczną, a ostatnie negocjacje tylko ten oczywisty fakt potwierdzają. Oba te czynniki do kupy – będą zaś miały fatalne skutki ekonomiczne. Tyle jednak dygresji - inne informacje z Brukseli już w ogóle nie są optymistyczne. Żadna wirtualna matematyka nie pomoże rządowi Donalda Tuska ukryć faktu, że polskie rolnictwo dostanie w nowej perspektywie finansowania nie tylko mniej pieniędzy, niż potrzebuje, ale nawet relatywnie mniej niż w kończącym się okresie. Nie można bowiem porównywać dopłat cząstkowych, od których odchodziliśmy przez całe 9-lecie, ze 100-procentowymi otrzymywanymi po roku 2014. Jakby nie liczyć – Polska otrzymywać będzie w latach 2014-20 o 275 mln euro rocznie mniej, niż uzyskuje w roku 2013. Dalej - „uzyskaliśmy” mniej o 4,5 mld euro, niż proponowano nam w listopadzie 2012 r. Takie są twarde fakty, a nie propaganda sukcesu! O jakim sukcesie więc mowa, jeśli reasumując:

wciąż będziemy dostawać mniej niż rolnicy w krajach „starej Unii”,

dostaniemy relatywnie mniej, niż dostajemy teraz,

dostaniemy mniej, niż nam pierwotnie oferowano?

Nie koniec jednak na tym. Rząd RP zmarnował okres swego honorowego przewodnictwa w strukturach europejskich, który był jedyną okazją, by przeorientować całą filozofię działania Unii Europejskiej w stosunku do rolnictwa. Efektem są fatalne decyzje w odniesieniu do całej Wspólnej Polityki Rolnej. Jak zgodnie uznały organizacje zrzeszone w COPA-COGECA - proponowane cięcia w wydatkach na WPR o 15 proc. grożą w całej UE 40 milionom miejsc pracy w sektorze rolno-spożywczym, nie licząc branż powiązanych, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Tymczasem eksperci zakładają 70-procentowy wzrost zapotrzebowania na żywność do roku 2050. A więc tak daleko posunięty cios w WPR po prostu zagraża bezpieczeństwu żywnościowemu państw UE, służąc jedynie pogarszaniu bilansu handlowego Unii. Komisja Europejska w dalszym ciągu stoi na z gruntu błędnym stanowisku, że celem rolnictwa jest... wstrzymywanie się od produkcji rolnej, a nie jej prowadzenie, o czym świadczy utrzymywanie zaleceń dotyczących „zazieleniania”, czyli działania nie mającego bynajmniej udowodnionych i pozytywnych skutków środowiskowych, a jedynie utrudniającego funkcjonowanie rolników i zmniejszającego opłacalność ich działalności. Rolnikom utrudnia się prace, tworzy się system stanowiący potencjalne zagrożenie dla gospodarki żywnościowej, a jednocześnie tworzy się wrażenie, że Wspólna Polityka Rolna jest nie tylko nieomal zagrożeniem dla spoistości Unii, ale jeszcze wyjątkowym kosztem. A przecież nawet obecnie WPR kosztuje raptem 0,43 proc. PKB i mniej niż 1 proc. wydatków publicznych wszystkich państw członkowskich UE, a wytwarza około 4 proc. PKB UE (i to bez sektorów powiązanych)! Z pewnością ma więc wyższą rentowność, niż brukselska biurokracja i uległe jej rządy krajowe... Podkreślmy raz jeszcze – o ile środki na politykę spójności i szereg innych wydatków UE ma charakter potencjalny, o tyle WPR jest pewnym konkretem, realnie wpływającym na kształt ekonomiki tak unijnej, jak zwłaszcza polskiej. W wyniku negocjacji brukselskich Tuska (ale i wcześniejszych zaniedbań, nie tylko tej koalicji) – właśnie Polska otrzymała na tym polu poważny cios (z pewnością poważniejszy niż niektóre kraje „starej Unii”). UE staje się coraz bardziej „wspólnotą bankierówNienaruszalne pozostały za to prawne struktury wspólnego państwa unijnego, co wiązać się będzie zapewne ze stałym wzrostem kosztów jego funkcjonowania. Co gorsza, UE staje się coraz bardziej „wspólnotą bankierów”, a coraz mniej porozumieniem mającym u swego zarania służyć interesom zwykłych obywateli: rolników, handlowców, wytwórców. Tendencja ta podważa elementarny sens trwania tego tworu w obecnym kształcie. Obecny rząd RP nie tylko więc zgodził się na ustalenia niekorzystne dla rolnictwa polskiego, ale także autoryzuje błędne stanowisko struktur europejskich wobec całej tej gałęzi gospodarki w UE, co będzie skutkowało długofalowymi skutkami dla całej ekonomii i struktury społecznej Unii.

Cóż, w ten nacechowany czarnym humorem sposób ekipa Tuska dała więc przykład wyjątkowego wręcz solidaryzmu europejskiego połączonego z typową dla siebie nieudolnością i szkodliwością. Referat wygłoszony na posiedzeniu prezydium Rady Krajowej Związku Zawodowego Rolników OJCZYZNA, przyjęty jako podstawa stanowiska ZZR OJCZYZNA w sprawie wpływu unijnych negocjacji budżetowych na sytuację polskiego rolnictwa Konrad Rękas

Polskie Szczury Proszę sie nie obrażać, że porównam tu Polaków do szczurów. Inni porównali nas do gorszych zwierząt. Na przykład moja mama sp. Alicja opowiadała mi, że kiedy szła ulicami Warszawy w czasie okupacji, to dzieci niemieckich oficerów krzyczały: „Du polnische schweine”, czyli: ty polska świnio. Nie wiedziały, że ta była członkini „Ligi Obrony Kraju” nosiła „bibułę”, czyli rozkazy i meldunki dla organizujących się powstańców. W pamięci tego opowiadania, kiedy w mojej restauracji Maloka w Iquitos, Peru, niemiecki turysta brutalnie wyżywał się na kelnerach, podszedłem do jego stolika i szepnąłem mu w ucho „Ich bin polnische schweine”. Od razu się uspokoił. Starannie wybrałem szczury ze wszystkich możliwych zwierząt ponieważ mają one charakterystyki bardzo podobne do nas Polaków i obecna okupacja gospodarcza Polski wymaga podobnych cech do przetrwania. W dzisiejszej Polsce trwa wyścig szczurów. Biedni walczą o byt, a bogaci o coraz większe bogactwo, aby zabezpieczyć swoje rodziny finansowo na kilka pokoleń. Zdecydowana większość to zabiedzeni i sfrustrowani Polacy, z których wielu, tak jak zestresowany szczur chce gryźć innych lub sam sobie odgryźć ogon. Szczur jest indywidualistą, inteligentnym, stale czujnym, ostrożnymAle poznajmy ogólne cechy szczurów. Otóż szczur jest indywidualistą, inteligentnym, stale czujnym, ostrożnym. Z natury jest bardzo nieśmiały i płochliwy. Trudno na szczura wpłynąć, zawsze będzie się starał zachować niezależność i autonomię. Dla innych jest uprzejmy, pełen uroku, nawet potrafi uwolnić innego szczura z klatki. Ale nie bywa spontaniczny, jego uprzejmość jest wystudiowana, lubi się podobać. Można nawet nazwać go wyrachowanym, jest skłonny do ustępstw, ale tylko po to, żeby kimś zawładnąć. Wynika to z potrzeby bezpieczeństwa, gdy inni są od niego zależni, to on czuje się pewniej i uspokaja się. Chce być anonimowy. Chroni swoją prawdziwą osobowość, wewnętrznie jest bardzo niespokojny, ma w sobie dużo agresji, ale stara się tego nie ujawniać, strzeże swoich tajemnic. Ma skomplikowaną osobowość, pragnie być rozumiany, ale reaguje gwałtownie, staje się napastliwy, mściwy i nieuprzejmy, gdy ktoś usiłuje przejrzeć jego życie wewnętrzne. Z natury jest introwertykiem, a jego agresywność zwykle obraca się przeciwko niemu samemu, jest mistrzem w samooskarżaniu się, wpędzaniu w poczucie winy i wyobcowaniu. Jest aktywny, nie potrafi żyć w nudnej codzienności, jego umysł pracuje cały czas na najwyższych obrotach, sytuacje trudne i niebezpieczne stanowią dla niego wyzwanie. Gdy nie ma nic do zrobienia, staje się nieznośny i krytyczny wobec otoczenia. Źle znosi codzienność, obowiązki. Dąży do bycia na szczycie, chce być oryginalny, potrzebuje mocnych doznań, ma ogromną wyobraźnię. Nie przestrzega ustalonego porządku rzeczy, prawa dla siebie ustala sam, burzy granice i nie ma dla niego żadnego tabu. Nie jest najłatwiejszy w pożyciu, za to jest niezwykle interesujący, bardzo uczuciowy, jego związki są płomienne, a namiętności krańcowe i gwałtowne. Na ogół czuje się niezrozumiany i często bywa samotny. Wchodzi w zawikłane sytuacje uczuciowe. Zakochany jest hojny bez granic, a gdy do tego jest rozumiany to staje się wierny. Jest bardzo namiętny, lubi urozmaicenie i ma dużą wyobraźnię erotyczną. Lubi seks. Jest bardzo dobrym rodzicem, wspierającym rozwój dzieci. W życiu zawodowym jest zbyt niezależny i aktywny, by się sprawdzić w pracy za biurkiem. Potrzebuje współzawodnictwa, pracy twórczej, takiej, w której można coś wielkiego osiągnąć. Jest zaradny, sprytny, zręczny, jest dobrym organizatorem, ale mało sumiennym czy wytrwałym. Raczej pracuje głową niż mięśniami. Nie pracuje dla przyjemności i jeśli tylko się da, to raczej skłoni innych do pracy. Główną zaletą szczurów są ich umiejętności przetrwania w bardzo trudnych warunkach. Poza tym:

Szczury opiekują się rannymi i chorymi w swojej grupie

Wbrew pozorom są przykładem osobistej higieny, stale czyszczą siebie oraz inne szczury

Czują się samotne i depresyjne bez towarzystwa

Mają doskonałą pamięć, nigdy nie zapominają raz przebytej drogi

Mają poczucie humoru

Konformiści, łatwo poddają się presjom społecznym w celu naśladowania innych w grupie

Są ciekawe świata ale bardzo nieśmiałe

Potrafią być agresywne kiedy przyparte do muru

Mogą bezpiecznie spaść z wysokości 15 metrów

Pływają do 800 metrów

Skaczą do jednego metra pionowo, 1.2 metra poziomo

Potrafią się przecisnąć przez bardzo małe dziury

Co roku szczury jedzą 20% plonów rolnych powodując miliardowe straty.

No proszę, czy szczur to nie wspaniałe zwierze o poziomie inteligencji porównywalnym do psa? Prawda jest taka, że gdzie są ludzie tam są psy. Podobnie, gdzie są ludzie tam są szczury. Mimo, że w kulturze rzymsklo-katolickiej wielu ludzi przesądnie boi się szczurów, to w Chinach symbol szczura oznacza inteligencję, kreatywnośc, uczciwośc i szczodrośc. W Karni Devi Temple w Indiach kapłani oraz wierni uważają szczury za święte zwierzaki i karmią je ziarnem i mlekiem. Czytelnik pewnie będzie zaskoczony powyższym tekstem. A przecież poznanie i definicja samego siebie to jeden z ważniejszych przyczynków do wolności człowieka. W myśl reguły: poznaj wpierw swoje wady i zalety zanim zmienisz świat. Człowiek jest najbardziej skomplikowaną maszyną biologiczną na świecie. Dlatego poznanie samego siebie nie jest łatwe – wymaga to cierpliwości i dużego wysiłku. Ale jest to konieczne do sukcesu człowieka. Dopiero kiedy człowiek przez samoobserwację dobrze pozna samego siebie, granice fizyczne, intelektualne i duchowe, dalszy postęp jest możliwy. Dopiero wtedy człowiek może porównać się do cech charakterystycznych dla innych nacji i samokrytycznie ocenić strony mocne i słabe. A taka ocena, takie porównanie jest konieczne w walce o byt. A to dlatego, że jeśli na przykład poznamy nasze słabe strony to możemy je ukryć lub skompensować delegując trudne dla nas czynności do innych, lepiej do tego stworzonych ludzi. A więc porównanie się do szczura ma sens ponieważ szczury są często używane do badań w laboratoriach medycznych, nie są takie głupie jak inne zwierzęta i mają wiele cech podobnych do nas. Życie w bogatych krajach to pośpiech i stresy związane ze stała presją zwiększania produktywności i taki styl życia jest powszechnie znany jako „wyścig szczurów”. W angielskojęzycznej prowincji Ontario w Kanadzie ludzie żyją, aby pracować. Natomiast w sąsiedniej francuskojęzycznej prowincji Quebec ludzie pracują aby żyć. To znaczy, że mieszkańcy Quebecu mają więcej radości z życia. W Polsce natomiast większość Polaków nie ma wyboru – szara codzienność spowodowana stałą walką o byt wymusza mentalność typową dla szczura w celu przetrwania, czyli utrzymania się przy życiu za wszelką cenę. Życie w Polsce jest dowodem, że jesteście mocni jak szczury bo obywatele bogatych krajów nie potrafią żyć w takim stresie jak wy. Po wielu latach pracy w biznesie i w polityce, w wieku 65 lat, doskonale zdaję sobie sprawę, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Łatwo jest mi pisać dobre rady w ogrzewanym geotermicznie, ciepłym domu w Kanadzie, kiedy wiele Polaków potrzebuje dziś chleba, a nie słów. Nie potrafię podzielić swego chleba, aby was nakarmić, jak to kiedyś zrobił Jezus. Ale mogę was nauczyć łowić ryby i uwolnić się od tyranów w pałacach władzy. Nowa droga zaczyna się od kroków ludzi. Cały czas, niezmiennie od czasu kiedy Polskę opuściła Czerwona Armia Sowiecka przyszłość zależy tylko od was samych. Polacy muszą się pozbyć kilku cech charakterystycznych dla szczurów – nieśmiałości i strachliwości. Wtedy po wymianie obecnej, wrogiej nam elity politycznej, która niezmiennie of 1944 roku zabiera wam owoce pracy, nareszcie można stworzyć dwa podstawowe warunki do rozwoju: poszanowanie wszelkiej własności, państwowej czy prywatnej oraz tępienie wszelkich form grabieży. Regularnie otrzymuję tasiemcowe dokumenty, które zawierają setki punktów reformy, które należy uwzględnić aby Polska była bogatym krajem. Mimo, że jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy mają głowy i cierpliwość do opisania tylu szczegółów to przestałem takie cegły czytać dawno temu. A to dlatego, ze w tych pracach nic na temat kto te reformy wprowadzi w życie. Tu jest pies (szczur ?) pogrzebany. Wszystko zależy od ludzi, ludzi i jeszcze raz ludzi.

Biada nam Polakom, jeśli obecna elita władzy, a mówię tu o wszystkich ugrupowaniach w Sejmie i w Senacie i Prezydencie RP, jeszcze dłużej pozostanie na swoich stołkach. To przez tych ludzi, którzy za wszelką cenę chcą się utrzymać w pałacach władzy, Polska gospodarka została zniszczona i to ci ludzie świadomie wprowadzili nasz kraj w pułapkę zadłużenia zagranicznego. To dlatego miliony Polaków cierpią z powodu potwornej biedy. Zły to kraj, gdzie ludzie nie wymieniają elity władzy, która im nie służy. To dlatego miliony Polaków wyjechało zagranice. A ci co zostali jakoś nie potrafią nic zmienić i klepią biedę. Nie ma w tym żadnej chwały. Nawet zagraniczni inwestorzy omijają kraj w którym nie ma okresowej wymiany elit bo znak słabości ludzi i mafijnej dyktatury. Kraj, w którym nie ma demokracji nie jest krajem stabilnym. W każdej chwili mogą nastąpić zamieszki społeczne i nowe inwestycje mogą zostać zniszczone. A przecież każdy rozwijający się kraj chce być atrakcyjny dla inwestycyjnych kapitałów. Nie traćcie nadziei – dobrzy ludzie do wymiany elity władzy są wśród was. Należy tylko wypełnić rządowy autobus dobrymi ludźmi, którzy bez egoizmu, altruistycznie będą wam służyć. Dobrzy ludzie znajdą najlepszą drogę. Bo taka jest rola rządów w cywilizowanych krajach – to obywatel wybiera swój rząd i jest najwyższym suwerenem. Ludzie muszą mają moralne prawo aby zmienić rząd, który im nie służy. W średniowieczu nawet szczury potrafiły przejąc wiele europejskich miast i ludzie musieli się z nich wyprowadzić. Podobnie dzisiaj kilka milionów Polaków musi stanąć przed Sejmem i stać dopóki wredna elita, która zrobiła tyle szkody w Polsce odejdzie raz na zawsze. Lepiej późno niż wcale bo trzeba to było zrobić już w 1989 roku aby nie dopuścić do zgniłego kompromisu kontraktowego Sejmu z prezydentem Wojciechem Jaruzelskim, który go wspierał. Stan gospodarki, stan państwa, który mamy dzisiaj to kara za szczurze wady: nieśmiałość i tchórzliwość – brak pewności siebie. Teraz, ćwierć wieku później, mam nadzieję, że nowe pokolenie Polaków w imię przestrzeni życiowej, tak jak szczury dociśnięte do muru, zdobędzie się na agresję konieczną do zmiany obecnej elity politycznej, która jak gilotyna wisi nad naszym krajem. Inaczej żywotność młodych ludzi dalej będzie spętana łańcuchami wyzysku w celu dalszego upodlenia naszego narodu. Kiedy dziś widzę byłego, agenta, współpracownika komunistycznej tajnej policji SB, który z ramienia rządu zajmuje się cyfryzacją Polski, jestem przekonany, że będzie to jeszcze jedno narzędzie technologiczne do dalszego zniewolenia Polaków. A mamy już największą ilość podsłuchów policyjnych w Europie. Cały czas, niezmiennie od 1944 roku – MY i ONI. Świat nigdy nie stoi w miejscu. Wiedzą o tym nawet szczury, które nas bacznie obserwują, bo to od ludzi zależy przyszły dobrobyt i ich działka naszych plonów. Musicie zrozumieć, że nowa droga powstaje pod wpływem kroków idącego. Ale czy potraficie zobaczyc nowe? Czy już jesteście gotowi? Stanisław Tymiński

Pakt fiskalny – über alles! III RP na najlepszej drodze do podpisania paktu fiskalnego. Dziś senat przyklepał ustawę, która umożliwić ma przyjęcie przez III RP tego paktu. Przeciwko paktowi protestował PiS oraz Solidarna Polska. Pakt fiskalny to jeden ze świeższych pomysłów uniobandytów z Brukseli, którzy w ten sposób chcą sobie zagwarantować całkowita kontrolę nad budżetami poszczególnych prowincji eurokołchoza. W jego lansowanie zaangażowała się głównie kanclerz Niemiec, Angela Merkel. Miała to być odpowiedź na „nieodpowiedzialne” polityki budżetowe w niektórych landach strefy euro, które doprowadziły do olbrzymich zadłużeń i kryzysu systemów bankowych. III RP nie miała obowiązku przystępować do tego paktu ponieważ do strefy euro nie należy, jednak służalcza polityka Donalda Tuska, jego całkowita ignorancja gospodarcza i, kto wie, czy nie zwykła sprzedajność, sprawiły, że III RP wyskakuje przed orkiestrę. Tego głupstwa nie popełniły chociażby Czechy czy Wielka Brytania. Donald Tusk liczy zapewne na to, że wkrótce stanie się Wielkim Rozgrywającym unijnej polityki. Takim bossem miał już być swego czasu Aleksander Kwaśniewski. Skończyło się na tym, że garuje u Kulczyka oraz „doradza” prezydentowi Kazachstanu. Ciekawe tylko co doradza, pieniądze w każdym razie bierze niemałe… U kogo będzie garował Tusk? Politycy PiS, w związku z przyjmowanym paktem fiskalnym, ostrzegają przed utratą suwerenności. Naigrywa się z nich jeden z największych bufonów III RP, Leszek Balcerowicz, który podkreśla, że jedynym państwem suwerennym w dzisiejszym świecie jest chyba tylko Korea Północna, jednak mało kto chciałby tam żyć. Trudno się dziwić Balcerowiczowi, że kpi z suwerenności Polski, wszak był jednym z architektów III RP i stopniowego czynienia z niej kolonii Niemiec. Większe pretensje można mieć do PiS. Jarosław Kaczyński i jego śp. brat zawsze byli entuzjastami naszego członkostwa w UE. To ostatecznie Lech Kaczyński podpisał Traktat lizboński, robiąc jeszcze z tego wielkie telewizyjne show. Dlatego, gdy partia ta mówi dziś o traceniu suwerenności przez Polskę to można wybuchnąć jedynie śmiechem. Ale cóż pozostaje na chwilę obecną? Niestety w parlamencie nie ma żadnej innej siły, która mogłaby wpłynąć na bieg wydarzeń. Siły przede wszystkim wiarygodnej. Dlatego warto przyglądać się deklaracji złożonej przez PiS, że zaskarży pakt fiskalny do Trybunału Konstytucyjnego. Poseł Macierewicz zaskarżył Traktat lizboński dopiero po licznych naciskach zwykłych obywateli. Do zaskarżenia ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie nie udało się PiS-u nakłonić. Jak będzie tym razem? Inna sprawa, że Trybunał Konstytucyjny zna zapewne swą powinność i już dziś można się spodziewać, że wyrok niekoniecznie będzie sprawiedliwy, a na pewno „słuszny”, z duchem czasu. A jaki jest ten duch nietrudno się domyśleć. Szkoda tylko, że panowie i panie z PiS trochę się spóźnili ze swoją troską o suwerenność Polski. Boję się, że ten zaprzepaszczony czas jest już nie do odrobienia. W każdym razie przez formację Jarosława Kaczyńskiego. Zatem wznieśmy okrzyk: Pakt fiskalny über alles! Paweł Sztąberek

Opioła: Byli lepsi niż Sienkiewicz Rozmowa z posłem PiS Markiem Opiołą, przewodniczącym komisji ds. służb specjalnych. Stefczyk.info: Gdy w mediach pojawiły się pierwsze przecieki o możliwym odwołaniu szefa MSW wśród kandydatów na nowego ministra wymieniano m.in. Marka Biernackiego. Wydaje się, że premier Donald Tusk miał w swojej partii kilku kandydatów na ministra. Jednak zdecydował się na Bartłomieja Sienkiewicza. Jak pan to ocenia? Marek Opioła: W moim przekonaniu rzeczywiście było kilku kandydatów o wiele lepszych niż Bartłomiej Sienkiewicz. Choćby przewodniczący Marek Biernacki, który był już szefem MSW i odnosił pewne sukcesy. On był na wyciągnięcie dłoni, jednak pewnie Biernacki jest niewygodny dla szefa rządu. On jest bowiem związany z konserwatywnym skrzydłem. Natomiast nominacja dla Bartłomieja Sienkiewicza to dla mnie powrót do starej ekipy, jeszcze z początku lat 90., gdy był tworzony UOP, gdy ministrem był Krzysztof Kozłowski. Wydaje się, że premier być może obawia się czegoś i wskazał na Sienkiewicza, że on powinien nadzorować służby i kierować MSW.

Nadaje się do tego? Przede wszystkim trzeba poczekać na opis jego kompetencji. Okaże się dopiero, czy minister Cichocki będzie chciał się pożegnać ze swoimi kompetencjami, z rozporządzeniem, które mu daje nadzór nad służbami. Wydaje się, że Cichockiemu się to spodobało. Z drugiej strony w odpowiedzi na jedną z moich interpelacji uzyskałem wiadomość, że to minister Arabski miał prerogatywę czytania informacji docierających ze służb do premiera w trybie art. 18 ustawy o funkcjonowaniu służb specjalnych. To szef KPRM miał dostęp do najtajniejszych danych ze służb. Być może więc Cichocki jako szef Kancelarii będzie nadal miał silną pozycję w sprawie służb.

Komisja ds. służb specjalnych pod pana kierownictwem ma się zająć m.in. sprawą ochrony inwestycji drogowych w Polsce. Jak zmiany personalne w służbach wpływają na możliwość zabezpieczenia inwestycji w Polsce? Oceniam bardzo negatywnie to, co rozpoczął premier. Zaczęło się żonglowanie kompetencjami służb, rozpoczęła się debata o nieznanych w szczegółach zmianach. Na to nakłada się również pomysł zmiany systemu dowodzenia w wojsku. Wcześniej były zmiany w policji. Robienie rewolucji w każdym z tych obszarów, które są elementem tzw. systemu bezpieczeństwa państwa, jest katastrofą. To jest działanie sprzeczne z racjonalnością. To pokazuje, że rządzący zdają się nie rozumieć, że są instrumenty, które można wykorzystać, by dobrze zadaniować i koordynować służby. W ten sposób można osiągnąć efekty. Ostatnie posiedzenie naszej komisji, na którym gościliśmy szefa CBA i ABW, pokazało, że służby swoją prace wykonują. One zawiadamiają najwyższe władze i prokuraturę o nieprawidłowościach. Co się z tymi informacjami dzieje następnie? Doświadczenie pokazuje, że one są źle wykorzystywane, że nic się nie dzieje po zdobyciu informacji. I potem sytuacja jest taka, że o zmowie cenowej przy okazji inwestycji drogowych dowiadujemy się kilka lat po zdarzeniu, dzięki opublikowaniu stenogramów w tej sprawie. To powoduje, że państwo przepłaca setki milionów złotych na inwestycjach drogowych.

Jak poważna jest to sprawa? W najbliższym czasie nasza komisja zajmie się inwestycjami kolejowymi, przemysłem farmaceutycznym, kwestiami związanymi z informatyzacją oraz kontraktami zbrojeniowymi z punktu widzenia jak wygląda system ochrony inwestycji. Trzeba również sprawdzić, jakie są plany związane ze zmianami w służbach na jedno z posiedzeń chcemy zaprosić prezesa Rady Ministrów i ministrów i dowiedzieć się, jaka jest wizja zmian w służbach. Chcemy również przeprowadzić analizę stanu służb. Rozmawiał Stanisław Żaryn

Tusk spacyfikował konserwatystów?"Gowin będzie musiał dostosować się do reguł obowiązujących w PO i podejrzewam, że to zrobi" Premier Donald Tusk znów jest optymistą. Po spotkaniu z konserwatystami z PO uważa, że jest realna szansa na przygotowanie w PO jednego umiarkowanego projektu, regulującego kwestię związków partnerskich. Oświadczył też, że minister sprawiedliwości Jarosław Gowin "będzie musiał dostosować się do reguł w PO". Wiele wskazuje więc, że ponownie mu się udało spacyfikować niepokornych posłów. Po spotkaniu premier przyznał, że w PO powstał spór dotyczący związków partnerskich, w partii toczy się "gorąca debata" w tej kwestii. Dodał jednocześnie, że do tej pory PO udawało się zawsze znaleźć kompromis w sprawach sumienia. Ta debata jest rzeczywiście gorąca, myśmy nigdy nie ukrywali, że PO to są ludzie prezentujący różne poglądy w sprawach dotyczących sumienia. Ale do tej pory zawsze odnajdowaliśmy kompromis, który - moim zdaniem - zawsze dobrze służył Polsce - powiedział premier dziennikarzom w Sejmie. Jak dodał, przekonywał na kilku spotkaniach "różne spierające się formacje w Platformie", że w kwestii związków nieformalnych trzeba znaleźć dobre rozwiązania prawne. Zawsze wtedy, kiedy PO buduje wewnętrzny kompromis, możliwe są pozytywne rozwiązania, które nie są rozwiązaniami rewolucyjnymi - podkreślił. Tusk spotkał się z niemal całym klubem PO. Najpierw rozmawiał z władzami klubu, a następnie z grupą konserwatywnych posłów Platformy.

W mojej ocenie osiągnąłem pożądany cel

- zaznaczył szef rządu. Odnosząc się do swojego spotkania z tymi politykami PO, którzy głosowali za odrzuceniem projektu PO ws. związków partnerskich autorstwa Artura Dunina, ocenił, że było to "wspólnotowe spotkanie". Wyszliśmy z niego z przekonaniem, że ci wszyscy, którzy głosowali za odrzuceniem tego projektu, będą - wspólnie ze mną - szukali sposobu pozytywnego wyjścia z tej sytuacji. Ta grupa będzie od dziś także pracowała na rzecz przeprowadzenia sensownych, umiarkowanych zmian. Jestem bardzo usatysfakcjonowany tym spotkaniem - zaznaczył. Tusk zapowiedział, że Platforma będzie pracować "nad projektem, który uwzględnia różne poglądy". Niewykluczone, a nawet wydaje mi się dzisiaj prawie pewne, że jest szansa zbudowania jednego projektu w Platformie, a na pewno w czasie prac w (sejmowej) komisji - powiedział premier na piątkowym briefingu. Z całą pewnością Platforma będzie popierała tylko jeden projekt wychodzący z komisji - oświadczył Tusk. Wtedy - dodał - byłaby realna szansa przeprowadzenia umiarkowanego projektu regulującego kwestię związków partnerskich. Ci, którzy tego sposobu postępowania nie zaakceptują - chociaż na razie nie widzę takich osób sami postawią się w mojej ocenie poza Platformą. Ale nie sądzę, aby taka osoba się pojawił - podkreślił Tusk. Tusk przyznał też, że w środę minister sprawiedliwości Jarosław Gowin po raz kolejny sformułował pogląd odmienny od stanowiska szefa partii. Gowin będzie musiał dostosować się do reguł obowiązujących w PO i podejrzewam, że to zrobi - powiedział premier. Szef rządu zaznaczył, że minister sprawiedliwości podczas środowego spotkania z klubem PO "bardzo wyraźnie powiedział, że wszyscy odpowiadamy - także ja - (za to - red.), że spór ideowy w PO jest sporem o dość wysokiej temperaturze".

Ja się nie zgadzam z tym poglądem - zaznaczył premier. W każdej partii politycznej, jak pojawia się jakaś różnica zdań i nie można zbudować kompromisu, to rozstrzyga zdanie przewodniczącego - powiedział. Dodał, że minister na pewno to zaakceptuje. Okazałby się politykiem niedojrzałym, gdyby tego nie zaakceptował - stwierdził Tusk. Premier zastrzegł, że nie jest od tego, aby "stawiać komukolwiek ultimatum". Jak mówił, do tej pory cieszy się na tyle dużym zaufaniem ludzi PO, że mają zaufanie do jego rozstrzygnięć. Nazwijmy to zgodnie z prawdą, że nastąpiło rozstrzygnięcie, a nie jakieś ultimatum i to jest rozstrzygnięcie pozytywne z punktu widzenia środowisk zainteresowanych pozytywną ewolucją, jeśli chodzi o regulacje prawne (dot. związków partnerskich) - powiedział. Przekonywał, że idea opracowania jednego, umiarkowanego projektu ws. związków partnerskich "umożliwi wszystkim z bardziej konserwatywną wrażliwością uczestniczyć w pracach nad takim rozwiązaniem, ale nie blokować tego rozwiązania". Żaden polityk w PO nie będzie z powodu debaty czy dyskusji na temat jakiejś ustawy narażał na szwank Platformy jako całości. Nikomu już to więcej do głowy nie przyjdzie, takie mam dojmujące wrażenie po dzisiejszych także spotkaniach - oświadczył premier. Odnosząc się do wypowiedzi posła PO Johna Godsona o tym, że "czuje się postawiony pod ścianą" w kontekście sprawy związków partnerskich, Tusk odpowiedział:

poseł Godson używa czasami hiperbol, metafor czy przesadnego języka, ale nasze relacje osobiste są naprawdę bardzo dobre. Nie mam nawet najmniejszego poczucia, żeby poseł Godson czuł się dyskomfortowo w Platformie, dzisiaj mogę chyba nawet powiedzieć, że intencją posła Godsona jest współpracować jak najbliżej ze mną i jak najdłużej - powiedział Tusk. Ponadto według niego w PO nie jest kwestionowana zasada, że lider jest tylko jeden, więc nie musi tego nikomu powtarzać. Zawsze uprzedzam koleżanki i kolegów, że jeśli komuś do głowy przyjdzie inny pomysł, to wtedy może pojawić się problem tak jak w każdej innej partii politycznej, ale nie mam poczucia, aby ten problem się w PO pojawił. - zaznaczył Tusk. A więc najprawdopodobniej po kilkudniowym zamieszaniu sytuacja w Platformie wraca do "normy". Skoro premier tupnął nogą, to konserwatyści kładą uszy po sobie karnie i wycofują z pryncypialnych pozycji. Widocznie groźba utraty potężnego protektoratu PO jest silniejsza niż wierność własnym przekonaniom. A może nie? Prawda wyjdzie na jaw w momencie głosowania. Ansa/ PAP

NASZ WYWIAD: Jacek Świat o Stefanie Niesiołowskim: "Komentowanie występów tego pana jest stratą czasu. To jest raczej zajęcie dla psychiatry" Sejm nie zgodził się na uchylenie immunitetu Stefanowi Niesiołowskiemu. Chodziło o to, by posła PO można było pociągnąć do odpowiedzialności za nieprawdziwe słowa na temat ekshumacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. "Chyba tak nie było w tym parlamencie, by bronić kłamcy przeciwko straszliwie skrzywdzonemu człowiekowi" - komentuje głosowanie poseł PiS, Jacek Świat, wdowiec po Aleksandrze Natalii - Świat. wPolityce.pl: Co oznacza głosowanie, które pozwoliło zachować immunitet Stefanowi Niesiołowskiemu, a tym samym wyklucza możliwość stanięcia tego polityka w sądzie na przeciwko Zuzanny Kurtyki, która zarzuca mu zniesławienie rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej? Jacek Świat: Należy przypomnieć, że dokładnie dwa miesiące temu Sejm głosował nad uchyleniem immunitetu Antoniemu Macierewiczowi i wtedy większość zagłosowała za. Wówczas na sali padło takie stwierdzenie, że "tylko tchórze chowają się za immunitetem". Spotkało się to z oklaskami ze strony posłów Platformy między innymi. Więc to bardzo dobrze pokazuje, jaka jest moralność tej ekipy.

wPolityce.pl: Przed głosowaniem mówił pan, że to być może najważniejsze głosowanie dla tego Sejmu, bo daje posłom szansę. Na co to była szansa, jak rozumiem poprzez głosowanie zachowujące immunitet Niesiołowskiego stracona szansa? Jacek Świat: Parlament stracił szansę na uratowanie resztek godności i honoru. Parlament ma i tak bardzo złe notowania w społeczeństwie, parlament był areną wielu gorszących sytuacji, ale w moim przekonaniu to, co się dzisiaj stało przełamało kolejna barierę. Chyba tak nie było w tym parlamencie, by bronić kłamcy przeciwko straszliwie skrzywdzonemu człowiekowi.

 wPolityce.pl: Po zwycięskim dla siebie głosowaniu poseł Niesiołowski wyszedł do dziennikarzy i z podniesioną głowa stwierdził m. in. że "Jacek Świat nie będzie mnie uczył kultury". Co pan na to? Jacek Świat: Komentowanie występów tego pana to jest właściwie strata czasu. To jest raczej zajęcie dla psychiatry. Ale to nie jest problem, który leży tylko w panu pośle Niesiołowskim. Bardziej chodzi o całą jego partię, która go wypromowała, która powierza mu odpowiedzialne publiczne stanowiska i która go z taką mocą broni. Pytanie brzmi: na miły Bóg, kto rządzi naszym krajem? Rozmawiał Marcin Wikło

Problem zbyt dużego i drogiego państwa trzeba zaatakować z drugiej strony. Należy ograniczać marnotrawione wydatki po to, by urodziło się więcej dzieci Po publikacji pomysłu o stypendium demograficznym rozpoczął się atak wolnościowców na ten pomysł, tezy tego ataku można podsumować tak: zlikwidować ZUS, obniżyć podatki i wszystkie problemy zostaną rozwiązane. Otóż tego się nie da zrobić od tej strony, bo obniżenie podatków bez obniżenia wydatków generuje wysoki deficyt budżetowy, dług publiczny szybko rośnie i po chwili mamy poważny problem. Dlatego problem zbyt dużego i drogiego państwa trzeba zaatakować od drugiej strony. Od ograniczenia wydatków. Ale ograniczenie wydatków dla samego obniżenie deficytu się nie uda, bo to nikogo nie przekonuje, próbowało to robić kilku ministrów finansów, bez powodzenia. Ale jeżeli zaczniemy ograniczać marnotrawione wydatki po to, że urodziło się więcej dzieci i żeby naród przestał wymierać, to wtedy może się udać. Taka ścieżka może zyskać poparcie większości Polaków, a stracą nieliczne, ale silne grupy interesów. Przypomnę, że stypendium ma być w całości sfinansowane przesunięciem wydatków, maksymalnie 6 mld w pierwszym roku, 12 mld w drugim itd. (gdy stypendium dostaje pierwsze każde nowo-narodzone dziecko). A jak tyle się nie da przesunąć, to stypendium za drugie i każde następne nowo narodzone dziecko (tylko w rodzinach w których tata i mama są urodzeni w Polsce). Załóżmy, że Polska dokona tego wielkiego wysiłku, dokona racjonalizacji wydatków i sfinansuje stypendium demograficzne. Jeżeli ta polityka zostanie zakończona, załóżmy że stypendium demograficzne obejmie 10 roczników, to po 28 latach zacznie w budżecie pojawiać się nadwyżka, która z czasem wzrośnie do ponad 100 mld złotych (wszystko liczę pomijając inflację). Wtedy będzie można o taką kwotę obniżyć podatki, co będzie dalej wspierało wzrost dzietności i rozwój gospodarczy.
W efekcie Polska będzie nie tylko krajem z bardzo licznym młodym pokoleniem, co nas będzie odróżniało od innych krajów, które nie mają skutecznej polityki demograficznej, ale też krajem o najniższych podatkach w Europie i jednych z najniższych w krajach OECD. Dlatego moja propozycja stypendium demograficznego jest jedynym politycznie możliwym sposobem osiągnięcią celów, które stawiają sobie wolnościowcy. Zachęcam “wolnościowców” do myślenia, bo do tej pory wiele “wolnościowych” komentarzy było tworzonych z użyciem innej części ciała niż mózgu. Krzysztof Rybiński

Dominik Taras pod maską goryla? Tydzień sypnął wydarzeniami naprawdę groźnymi. Donald Tusk, coraz bardziej zdeterminowany, przepycha przez Sejm tzw. pakt fiskalny, posuwając się już najzupełniej bezczelnie do łamania konstytucji. Nikt oczywiście nie ma czasu i kompetencji, by pakt fiskalny przeczytać, zwłaszcza ci, którzy robią Tuskowi klakę i wyszydzają wszelkie obawy i przestrogi przed pakowaniem weń Polski. Tymczasem zapisy paktu oznaczają po prostu odebranie Polsce suwerenności w kształtowaniu swojego budżetu. Kto nie czuje się na siłach mierzyć z oryginałem, niech zajrzy na stronę tygodnika "Do Rzeczy", gdzie stosowne punkty narzucanego nam przez władzę traktatu cytuje Marek Magierowski. Parlament RP może zrezygnować z części suwerenności na rzecz organizacji międzynarodowych, ale musi to uczynić większością konstytucyjną. Takiej większości Tusk w parlamencie nie ma, więc przegłosował sobie zupełnie bezprawnie, że przyjmie pakt większością zwykłą. Równie prawomocnie może sobie rządząca koalicja przegłosować, że Księżyc jest naszym terytorium zamorskim. To nie jest pierwszy akt złamania prawa, za który Tusk powinien zostać postawiony przed Trybunałem Stanu, ale z dotychczasowych najgrubszy. Coraz bardziej nie mogę się doczekać, aż telewizja pokaże tego pana w więziennym wdzianku snującego się po spacerniaku. On sam chyba też poczuł, nie wiem, tuż po tragedii w Smoleńsku czy nieco później, że, jak to śpiewano u Starszych Panów, "od tej chwili już do stryczka bliziuteńko jak przez sień". Ale i zareagował na tę bliskość podobnie jak bohater tej starej piosenki. Stąd wysyp kolejnych projektów rozmontowujących w Polsce elementarne wolności obywatelskie. Mamy "ustawę 1066", dającą legalne podstawy do ingerencji w Polsce, przeciwko polskim obywatelom, sił policyjnych, tajnych służb i nawet sił zbrojnych państw obcych. Jeśli po wejściu w życie tej haniebnej ustawy jakiś nowy Repnin zechce - tak jak przed pierwszym rozbiorem - porwać grupę opozycyjnych polityków czy publicystów na Syberię czy do odrestaurowanego w tym celu Dachau, będzie to zupełnie legalne. Jednocześnie pod pozorem walki z "mową nienawiści" rząd przepycha zapisy, które pozwolą mu cenzurować internet i bez wyroku sądowego blokować na czas nieokreślony dowolne strony i portale. Wszystko to typową dla rządzących cwaniaczków metodą - milczkiem, aneksami do z pozoru niewinnych nowelizacji, pod pretekstem "dostosowania do standardów unijnych". To "dostosowanie" w sprawie euro i paktu fiskalnego jest logiczną konsekwencją postawy, która jest samą istotą zjawiska zwanego Tuskiem: usilnego czerpania pożytków z władzy i kurczowego trzymania się jej, przy jednoczesnym unikaniu rządzenia i odpowiedzialności. Za spadającą na zbity pysk jakość usług publicznych przerzucił odpowiedzialność na samorządy - i "ruki swabodnyje". Przed wyjaśnianiem Smoleńska uciekł jak diabeł przed święconą wodą, oddając wszystko Rosji, wraz z pozycją międzynarodową Polski. Teraz pozostał mu do wykonania jeszcze myk ostatni - problem kosmicznych długów, jakie zaciągnął, przerzucić grecką metodą na Europę, oddając jej zarządzanie polską gospodarką, choćby za cenę poddania kraju całkowitej kolonizacji. I uciekać na jakąś europejską synekurę, byle dalej od tej "nienormalności", którą zawsze pogardzał. Gdyby współcześni Polacy zasługiwali na markę, jaką wyrobiły im poprzednie pokolenia, opinia publiczna wrzałaby już od dłuższego czasu. Ale opinii publicznej nie ma. Są media, które zamiast debaty o pakcie fiskalnym przez cały dzień pokazują proces celebrytki-dzieciobójczyni i szczują, a to na PiS, a to na narodowców, a to na kogo popadnie. I rozwodzą się nad męczeństwem: członków Krajowej Rady Radiofonii - znieważonych listownie, pani Holland - pokąsanej, być może omyłkowo, przez jedną z tuskowych kreatur oraz pani profesor Środy. No właśnie; zobaczmy, co wykonano na Uniwersytecie Warszawskim... Najpierw dziarska lewicowa młodzież, ta sama, która w latach stalinowskich zaszczuwała "reakcyjnych profesorów", a teraz z błogosławieństwem tzw. czynników oficjalnych zaszczuwa na Uniwersytecie Poznańskim naukowców broniących profesor Pawłowicz, zabroniła spotkania z narodowcami. Po prostu zakazała - pan rektor, czy kto tam, wystraszył się jej donosu do "Gazety Wyborczej" i zabronił Niezależnemu Zrzeszeniu Studentów organizacji spotkania, jednego z całego cyklu, na którym przywódcy rodzącego się i na szczęście rosnącego w siłę ruchu mogliby go przedstawić studentom. Jasna sprawa, że lewica, gazeta i być może władze uczelni nie przestraszyły się żadnego tam "upolitycznienia" ani tego, że narodowcy będą głosić antysemickie hasła, tylko właśnie wręcz przeciwnie - przestraszyły się, żeby studenci nie zobaczyli, że to wbrew propagandzie ludzie poważni, przyzwoici i mający na uzasadnienie swych postulatów merytoryczne argumenty. Takich narodowców pokazać nie wolno. Dlatego zamiast Winnickiego, Kowalskiego i Bosaka na UW zjawili się jacyś zamaskowani krzykacze, i to oni prezentowani są przez aparat agit-propu jako "narodowcy". Rzecz śmierdzi na kilometr prowokacją, i to niezbyt udolną. Nikt nigdy nie słyszał o żadnym "akademickim stronnictwie narodowym", wydaje się to czymś podobnym, jak - kto jeszcze pamięta? - "grupa narodowa GN-04", która swego czasu domagała się okupu od podwarszawskich stacji benzynowych. Krzykacze, tak doskonale odpowiadający na propagandowe potrzeby władzy i salonu, posługiwali się symbolem tzw. krzyża celtyckiego, który z symboliką polskich narodowców ma dokładnie tyle samo wspólnego co maski goryli. I chociaż wszyscy wiedzieli, że mają się pojawić w określonym czasie i miejscu przed przygotowanymi zawczasu kamerami, jakoś się wszyscy potem bez przeszkód rozbiegli i zniknęli jak sen jaki złoty albo jak ci osobnicy w mundurowych sortach, co wskoczyli do Marszu Niepodległości i zaczęli rzucać kamieniami w policjantów, a potem do nich dołączyli w pałowaniu uczestników manifestacji. Szkoda czasu zresztą na dociekania, czy to byli poprzebierani funkcjonariusze albo antifowcy, czy, co najbardziej prawdopodobne, stadionowi "pożyteczni idioci" skrzyknięci przez jakiegoś nowego Dominika Tarasa, czy może, jak pod krzyżem, alfonsi od "Niemca". Grunt, że się udało, salonowe media mają o czym histeryzować i z czego robić niusa. I każdy ma argument na potwierdzenie tego, co chciał. Pani Środa oskarża o sprawstwo tej napaści Tuska, Tusk wygraża, że trzeba przykręcić śrubę, bo jutro "zaczną bić", rzecznik PiS najeżdża na Ruch Narodowy jako na "dzielących prawicę" antysemitów, bęc wuja w czoło, i wcale właśnie nie jest wesoło. Jest coraz bardziej niewesoło właśnie. Wesołe są właściwie tylko zapewnienia pani rzeczniczki Uniwersytetu Warszawskiego, Korzekwy Anny: "zachęcamy do dyskusji, debaty, rozmów". Na miejscu wspomnianych panów: Winnickiego, Bosaka i Kowalskiego, których właśnie niedopuszczenie do debaty i rozmowy stanowiło zaczątek całej prowokacji, pękłbym ze śmiechu. Ciekawa rzecz: szukając jakichś śladów rozsądku w polskich mediach, zacząłem sobie słuchać rozmowy dwóch dziennikarzy spod ideowo przeciwstawnych znaków na niszowej antenie "Superstacja". Nazywa się to "ja panu nie przerywałem", i pokazuje, że jeśli prawicowość i lewicowość traktujemy jako przekonania, a nie lojalność partyjną, to wbrew stereotypowi Polacy o odmiennych poglądach mogą ze sobą sensownie i konstruktywnie rozmawiać. I że ich ocena coraz bardziej panoszącego się w naszym życiu publicznym draństwa musi być w zasadzie zgodna. Patrzcie państwo, czasy Tuska unieważniły w Polsce pojęcia lewicy i prawicy. Nie to nas dzieli. Dzieli nas to, czy masz rozum i odwagę, by się przeciwstawiać sitwom "właścicieli" III RP, czy ci ich brakuje.

Rafał Ziemkiewicz

NIE CHCĄ UMIERAĆ ZA AMIENS „Francuscy robotnicy mają wysokie pensje, ale pracują trzy godziny dziennie” – tak CEO amerykańskiej firmy oponiarskiej Titan International Maurice M. Taylor wyjaśnił francuskiemu ministrowi przemysłu Arnaud Montebourg, dlaczego nie chce przejąć fabryki opon w Amiens w północnej Francji, którą postanowił zamknąć Goodyear. „Francuscy farmerzy potrzebują dobrych opon do swoich traktorów. I nie zwracają uwagi na to, gdzie są one produkowane. Titan kupi fabrykę w Chinach lub Indiach i wyśle im stamtąd wszystkie opony, jakich będą potrzebowali. Może Pan sobie zatrzymać wszystkich tak zwanych robotników (…). Francja skończy jak Grecja – to tylko kwestia czasu”.

www.reuters.com/article/2013/02/20/us-france-workers-idUSBRE91J0OF20130220

W odpowiedzi minister Montebourg zapytał, czy Taylor „przynajmniej wie, co uczynił dla Stanów Zjednoczonych Ameryki La Fayette?” I dodał: „My Francuzi, ze swojej strony, nigdy nie zapomnimy poświęcenia młodych amerykańskich żołnierzy na plażach Normandii, by nas ocalić od Nazizmu”. Dodał także, że podziwia Prezydenta Obamę. „The Grizz” – jak przezywają Taylora – chyba nie podziwia, bo w 1996 roku startował nawet w prawyborach na republikańskiego kandydata na prezydenta.„Przez sześć lat walczyliśmy przeciw zwolnieniu pracowników i nadal będziemy walczyć” - zapowiedział Franck Jurek, szef lewicowych związków CGT w zamykanej fabryce Goodyear ′a. Nie powiedział tylko z kim! Czy można wywieść wniosek, że dziś „The Grizz”, ma ratować Francuzów przed związkowcami? Wydaje się, że nie ma on najmniejszego zamiaru umierać za Amiens. Gwiazdowski

Dlaczego nie ufam Miszczowi? Janusza Korwin-Mikke analiza poglądów narodowym okiem. Kolej do likwidacji Pan Janusz Korwin-Mikke wielokrotnie nawołując do likwidacji polskich linii kolejowych i zastąpienia ich autostradami, popełnił kilka niewybaczalnych dla mnie błędów. Rozwieję więc odrobinę wątpliwości:

1. Kierowanie się pseudo rentownością w skali makro jest niepoważne, a kolej nie musi przynosić zysków - wystarczy, że będzie wychodzić na zero.

2. PKP i PKS miały pełnić funkcję tanich środków transportu na każdą kieszeń. Linie dochodowe miały utrzymywać te niedochodowe i sprawdzało się to przez bardzo długi okres czasu.

3. Bałagan na kolei nie jest wynikiem tego, że jest ona przeżytkiem, a podzieleniem PKP na kilkadziesiąt małych spółek, rodzinnych mafii konkurujących ze sobą i celowo sabotujących polską kolej.

4. Likwidacja kolei zniszczyłaby ogromną część przemysłu, czyli jeden z możliwych zarodków buntu.

5. Brak kolei oznacza mniejszą integrację międzyludzką (nie rozmawiamy z osobami jadącymi samochodem obok), zmniejsza również komfort podróży.

6. Jak Pan Janusz Korwin-Mikke wyobraża sobie dowóz towarów? Obecnie większa część kolei to przewozowy towarowe. Ile tirów i autobusów (za przewozy pasażerskie) potrzeba do zastąpienia kolei? Nie bądźmy naiwni, nie wszystkich stać na samochody przy obecnych cenach i zarobkach.

Ujmę to dosyć łagodnie, aby nikogo niepotrzebnie nie urazić: w Ameryce zdarzają się politycy, którzy chcieliby likwidować całe sieci przewozowe i zastępować samochodami kolej, oraz loty krajowe. Są otwarcie uważani za polityków skorumpowanych przez przemysł naftowy. Zastępowanie kolei prywatnymi środkami transportu przede wszystkim zniszczy drogą i trudną do odbudowania infrastrukturę, która jest strategicznym fundamentem suwerennego państwa. Jest to też niecny sposób na zwiększenie ilości osób podróżujących samochodami, a zatem zwiększa możliwość państwa do łupienia tych ludzi: na samochodach, na benzynie, na drogach, na usługach itd. Nowoczesna kolej opłaca się Japonii, Niemcom, Amerykanom, Korei Południowej, Chinom i masie innych państw z wielu kontynentów. Tylko p. Janusz Korwin-Mikke wie lepiej, że nacjonalizacja, oraz renowacja nie ma sensu. Zniszczyć. Zniszczyć wszystko. A potem stać w korkach - niech spaliny lecą, a my nie mamy kontaktu poza osobami siedzącymi w naszym samochodzie i słuchamy RMF FM. Bałyk to bajorko na którym nie opłaca się wodować statków Pan Janusz Korwin-Mikke jak mało kto walczył z istnieniem stoczni w Gdańsku, a przy okazji uświadomił malutkich, iż tworzenie i wodowanie statków na "bajorku" jest nieopłacalne. Jak to się więc stało, że największy na świecie statek pasażerski... stworzono w Finlandii?

W tej sytuacji mam przeogromną ochotę zanurzyć się w archiwa i poczytać o zdaniu bohatera tego wpisu na temat naszych cukrowni, kopalń i hut. Uniści również uważali, że polski przemysł należy całkowicie zniszczyć i było to warunkiem przyjęcia Polski do Unii Europejskiej. Oni jednak robili to pokryjomu pod przykrywką "nierentowności" (jakoś Niemcom stocznie wychodzą na plus, a Czechom i Słowakom kopalnie) i "prywatyzacji", natomiast p. Janusz Korwin-Mikke ma stworzony cały system rzekomo logicznych pojęć i prawd ekonomicznych, które mają nas utwierdzać w przekonaniu, że nic co państwowe nie jest opłacalne - a więc przysłużył się do zlikwidowania naszego przemysłu. Próbując jeszcze wytoczyć działa na powyższą mądrość: rozumiem, że ta zasada spełnia się co do Polski, gdzie po prostu wszystko co państwowe celowo się niszczy i sabotuje, a więc można potem udowadniać tak idiotyczne tezy, jak to się ma jednak do np. krajów Azji i wielu ich państwowych systemów edukacji i służby zdrowia? Przemysłu w Szwecji, Norwegii, czy przedsiębiorstw państwowych w takich krajach jak Rosja? Nic nie jest złe dlatego, że jest państwowe. Wszystko działa źle tylko jeśli właściciel nie zna się na swojej pracy, bądź jest zwyczajnym sabotażystą.

Emerytury agentów Podobno prawo nie działa wstecz. A ja nie rozumiem, co jest właściwie tym prawem? Czy jeśli były agent SB dostaje cztery tysiące emerytury miesięcznie przez ponad dwadzieścia lat to sam dostawania jej stanowi jakieś prawo? Ja głupi i naiwny myślałem, że to prawo zaistnieje dopiero wtedy kiedy wyjdą na światło dzienne w jednym pliku dokumentów:

- Akty oficjalnego stworzenia UB i SB

- Listy pracowników instytucji

- Dowody na opłacone składki emerytalne

Prawa należy przestrzegać, jednak to jest prawo ZŁE i ANTYLUDZKIE, zatem podążanie dalej jego drogą jest może normalne, ale na pewno nie sprawiedliwe. Sprawiedliwość nie zawsze idzie w parze z prawem. W tej sytuacji możemy zrobić dwie rzeczy:

1. Uznać, że do tej pory wypłacane emerytury były błędem księgowości i nakazać zwrot części majątków za czerpanie korzyści przez oszustwo finansowe państwowej instytucji.

2. Poczynając od "listy Rokity" stworzyć listę ludzi zamordowanych, pobitych i torturowanych przez pracowników SB i UB, po czym odebrać winnym z emerytur odpowiednie sumy w ramach comiesięcznego odszkodowania dla nadal żyjących poszkodowanych, bądź też dla ich rodzin.

Fetysz pieniądza Prawidłowy system ekonomiczny służy LUDZIOM, a nie kapitałowi. Poprawnie działające Państwo działa na rzecz LUDZI, a nie ciągłej maksymalizacji zysków. Liberałowie po opanowaniu zasad logicznego myślenia przyjmują założenia brzmiące rozsądnie i prosto, lecz jednocześnie założenia fałszywe, oparte na żydowskiej ekonomii i żydowskiej filozofii lichwy i pomnażania pieniędzy bez względu na jakiekolwiek inne czynniki.

Opłacalne – nieopłacalne Wydaje się to tak proste, że aż przedszkolaki powinny to rozumieć. Prawda jest jednak bardziej skomplikowana, gdyż nawet jeśli państwowa edukacja wyższa w Azji nie opłaca się finansowo, to opłaca się z tej racji, że jest to edukacja dobra, a zatem zwraca się Państwu i Narodom pod postacią wykwalifikowanych specjalistów i naukowców. Istnienie straży pożarnej nie jest opłacalne. Nie jest też opłacalne istnienie policji i wojska, ani tym bardziej emerytów. Zatem dlaczego nie zlikwidować wszystkiego? Będzie jak u Konowicza. Liberałowie zawładnięci żydowską mentalnością kultu mamony są gotowi zniszczyć i oddać wszystko, gdyż w tym systemie człowiek się nie liczy. Zatem mam pytanie: czy chcecie być traktowani jak ludzie, czy jako kapitał? Chcecie być uznawani za ludzi na podstawie waszego człowieczeństwa, czy waszej opłacalności dla społeczeństwa? Bo jeśli jakiś liberał wisi całe życie na rencie to nie jest on dla nas opłacalny... Jest to mentalność sępów pożerających padlinę. Hien cmentarnych przeszukujących pola bitew i miejsc pochówku w celu okradania trupów z błyskotek. Żadne pseudo naukowe twierdzenia nie zmienią faktu, że idea liberalizmu wywodząca się z tego samego środowiska co myśl skrajnie lewicowa, podobnie jak socjalizm i komunizm GARDZI CZŁOWIEKIEM. Nie chcemy być oceniani na podstawie naszej opłacalności dla społeczeństwa, chcemy być traktowani jak ludzie, gdyż właśnie nimi jesteśmy. Pieniądz, kasa, mamona - tak jak uczy Talmud, a zatem jego pokorni czytelnicy, stworzyciele szkół austriackiej i chicagowskiej. To jest główna wartość będąca sprzecznością do wszystkich pozostałych, a zatem nie wiem ile czelności trzeba w sobie posiadać, by podawać się za liberała bądź libertarianina i jednocześnie za chrześcijanina. Gardzenie wszystkim co piękne w celu jak największej maksymalizacji zysków jest sprzeczne z ideą chrześcijańską. Jezus Chrystus nie był liberałem, nie był też komunistą. Nie plugawcie więc jego pamięci wciskając mu do ust i serca idee sprzeczne z jego rzeczywistymi naukami o miłości do bliźniego. Egoizm i brak empatii, to wszystko co cechuje środowisko "konserwatywno" liberalne.

Narodowcy Na prawdę nie dziwię się, że p. Janusz Korwin-Mikke chce zniszczyć Ruch Narodowy. Liberałowie nie widzą Państwa i Narodu, tylko zysk. Nie ma dla nich znaczenia czy lasy i grunta w naszym kraju są rzeczywiście nasze, czy Niemców. Wodociągi można sprzedawać firmom z Izraela. Kopalnie Czechom. Stocznie Katarczykom. Huty i cukrownie zniszczyć, tak dla odmiany. Potem rozpocząć wyprzedaż plaż, elektrowni, mienia wojskowego i kolei. Rzecz jasna, w głównej mierze Niemcom. Polski przemysł zniszczyć, bo jest nierentowny i w ogóle państwowy, więc socjalistyczny. Można wyrzucić z pracy setki tysięcy Polaków pod pozorem walki z lewicowością Państwa. Zamiast polskich sklepików - Portugalskie i Niemieckie supermarkety. Zamiast polskich restauracji - Amerykański fast-food. W końcu konsument ma prawo truć siebie i nawet swoje nienarodzone dzieci, a nawet narażać je na bezpłodność przyjmując szczepienia. To są jego dzieci, a nie państwowe. Poza tym narodowość nie ma kapitału, a zatem żydom i Niemcom można od razu oddać polskie grunta, kamieniczki i wszystko co się jeszcze ostało. Możemy być narodem koczowników w najgorszym razie, bądź dowieźć sobie ziemię na taczkach z Kazachstanu - tam ziemi dużo, na pewno nie pożałują.

Cóż z tego, że wszystkie imperia powstawały wspierając swój przemysł i swoje rolnictwo? Cóż z tego, że rosły w siłę chroniąc swój rynek i swoje produkty, miast przyjmować szajs od potencjalnego wroga? Przecież płacić dwa grosze więcej w sklepie za polskie truskawki miast holenderskich to czysta nieopłacalność i niesprawiedliwość dziejowa. Ach, no i rzecz jasna socjalizm. Narodowcy, konserwatyści, endecy i chadecy! Zrozumcie w końcu, że skoro dla was najważniejsza jest Ojczyzna, Naród i Bóg, to nie można bratać się z ludźmi, którzy Boga, Naród i Ojczyznę placują niżej od ZYSKU i PIENIĄDZA! To czysty sabotaż, który kontynuuje rząd PO. Przecież nasze Państwo likwiduje wszystko co posiada, dlaczego liberałowie się nie cieszą? Nie będzie trzeba utrzymywać tylu szkół, szpitali, bibliotek i parków miejskich. Dlaczego nie poprzecie swoimi głosami Platformy Obywatelskiej? W końcu o wiele więcej jest do sprzedania, zniszczenia i zamknięcia niż np. urzędników do zatrudnienia! W końcu więc zapłacicie mniej i wam się to OPŁACI! Czyż to nie cudowne...? Robert Grunholz

Mój ojciec jest teraz kobietą Niemcy wyprzedzają nas w postępowej polityce "gender". W tym tygodniu rozszerzono prawa adopcyjne dla par homoseksualnych i telewizja publiczna ZDF pokazała smutny reportaż o dzieciach, których ojcowie obcinają sobie to i tamto i zakładają perukę. Stefan Niesiołowski miał do tej pory partyjne przyzwolenie na obrażanie opozycji i dziennikarzy. No ale Stefan zapędził się w swojej furii i wypowiedział się na temat naszej narodowej twórczyni długich filmów Agnieszki Holland i jej córki lesbijki. Na wierchuszce PO zapanowała panika i sam pan premier wykrztusił historyczną deklarację (cytat):

"Chciałem bardzo przeprosić panią Agnieszkę Holland za typ sformułowania, za niedopuszczalną w moim odczuciu ekspresję, której użył Stefan Niesiołowski. Sam uważam, za wyjątkowo paskudne jakiekolwiek dotykanie i używanie argumentów ad personam wobec najbliższych osób publicznych" . Tusk wie, że o ile z moherów można sobie drwić do woli, to zadzieranie z postępem jest niebezpieczne.Tusk został poobwieszany orderami przez Niemców jak choinka, a fala postępu idzie do nas poprzez Niemcy. W tym tygodniu niemiecki parlament rozszerzył prawa do adopcji dla par homoseksualnych a telewizja publiczna (ZDF) pokazała edukacyjny film o ojcach, którzy sobie obcinają i staja się kobietami. Tytuł "Mój ojciec jest teraz kobietą":

www.zdf.de/ZDFmediathek/beitrag/video/1844964/Mein-Vater-ist-jetzt-eine-Frau

Niestety postęp wygladą raczej smutnawo i ponuro. Nawet bez znajomości języka niemieckiego można uchwycić atmosferę postępu gender w reportażu ZDF: ponure mamrotanie, konfuzja, smutne twarze, błędny wzrok i ekspresja dużych problemów psychologicznych. A weselej chyba nie będzie. Same postępowe media podchodzą do sprawy schizofreniczne. Na ekrany brytyjskich telewizji wszedł niedawno nowy serial “Hit & Miss”, w którym transseksualista jest zawodowym zabójcą. Skąd to parcie na przedstawianie transeksualistów jako psychopatów ? Do tego rola transseksualisty jest grana w filmie przez (prawdziwą) kobietę. Zrozum coś z tego człowieku. Balcerac

Nasi okupanci się zreflektowali? Wprawdzie niezależne media głównego nurtu nabrały wody w usta na temat rządowego projektu ustawy przedstawionego na druku sejmowym numer 1066, ale w internecie rozszalała się burza, której odgłosy, między innymi za pośrednictwem niżej podpisanego, 6 lutego dotarły również na antenę Radia Maryja. Okazało się, że sprawy publiczne jeszcze nie do końca i nie we wszystkich środowiskach zobojętniały – chociaż oczywiście puszczenie premieru Tusku płazem deklaracji, że traktat lizboński podpisał „bez czytania”, woła o pomstę do nieba. Wspomniany rządowy projekt ustawy dotyczył udziału zagranicznych funkcjonariuszy w akcjach pacyfikacyjnych na terenie Polski, co niewątpliwie jest fragmentem scenariusza rozbiorowego. Nasi okupanci z bezpieczniackich hord najwidoczniej nie są do końca pewni, czy w razie czego uda im się samodzielnie spacyfikować ewentualne rozruchy, spowodowane czy to kryzysem gospodarczym, czy też przyspieszeniem procesu rozbioru Polski – bo rozbiór pełzający, elegancko nazwany „pogłębianiem integracji” przez cały czas postępuje. Najlepszą jego ilustracją jest próba ratyfikowania tzw. paktu fiskalnego, będącego kolejną amputacją części suwerenności politycznej – tym razem w zakresie budżetu państwa i finansów publicznych. Niektórzy uważają, że wobec rabunkowej gospodarki, jaką uprawiają okupujące Polskę bezpieczniackie hordy i będącego jej następstwem opłakanego stanu finansów publicznych, poddanie naszego nieszczęśliwego kraju kurateli ze strony Brukseli mogłoby przyczynić się do opanowania sytuacji, a może nawet jakiejś poprawy. Z góry wykluczyć tego nie można, bo łajdactwo bezpieczniaków i bęcwalstwo Umiłowanych Przywódców, którego skutkiem jest rysująca się demograficzna katastrofa, załamanie gospodarki, systemu emerytalnego i postępująca erozja państwa, przybiera postać groźną – ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że amputacja suwerenności politycznej jest bardzo trudno odwracalna, a być może nieodwracalna, zwłaszcza w sytuacji, kiedy wiele poszlak wskazuje na to, iż kryzys finansowy, przynajmniej od pewnego czasu, jest wykorzystywany w charakterze wygodnego pretekstu do budowy w Europie IV Rzeszy metodami pokojowymi. Dlatego lepiej nie frymarczyć resztkami suwerenności, jakie jeszcze nam pozostały po lekkomyślnym przyjęciu traktatu akcesyjnego zawierającego zobowiązanie – na szczęście bez określenia terminu – przystąpienia Polski do unii walutowej czy ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Warto przypomnieć, kto i dlaczego pożałował Narodowi referendum w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego, chociaż teraz proponuje referendum w sprawie uczestnictwa w unii walutowej. Ale to tamte traktaty wepchnęły Polskę na równię pochyłą, na której końcu majaczy nie tylko utrata niepodległości i suwerenności politycznej, ale również scenariusz rozbiorowy. Przed tym ześlizgiem nie uratują naszego nieszczęśliwego kraju ani patetyczne deklamacje, ani „związki partnerskie”, zwłaszcza w rodzaju tego, który dla niepoznaki został przez uczestników nazwany „Instytutem Myśli Państwowej”. Ale wzburzenie opinii perspektywą pacyfikowania nas przez gestapo, NKWD i Mosad musiało najwidoczniej spłoszyć naszych okupantów, bo 18 lutego Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zatrąbiło do odwrotu. „Konieczne jest dokonanie ponownego przeglądu projektu ustawy” – czytamy w komunikacie MSW, w którym oczywiście znajdują się również obłudne zapewnienia, że chodzi w nim tylko o „zapewnienie ograniczonej i niezbędnej pomocy w działaniach ratowniczych oraz zwalczaniu przestępczości transgranicznej”. Qui s’exscuse – s’accuse – powiadają wymowni Francuzi, co się wykłada, że kto się tłumaczy, ten się oskarża. Kogóż to gestapo miałoby „ratować” – i przed czym? SM

Pod patronatem Judasza Wprawdzie w Magdalence przedstawiciele „lewicy laickiej” po starej znajomości dogadali się z generałem Kiszczakiem, co i jak, kto z kim, odkąd dokąd i za ile - ale gwoli umocnienia wrażenia pełnego spontanu i odlotu trzeba było zachować pewną powściągliwość w rozpowszechnianiu tych informacji, w związku z tym powstało wrażenie, jakby światło nie zostało oddzielone od ciemności. W tym zamieszaniu nastąpił gwałtowny wzrost pobożności, zwłaszcza w szeregach niedawnych wyznawców światopoglądu naukowego. Wyznawcy światopoglądu naukowego jeden przez drugiego porzucali sprośne błędy Niebu obrzydłe, truchcikiem spieszyli do kościołów, gdzie, jak przystało na aktyw, aktywnie uczestniczyli w nabożeństwach i pielgrzymkach. Bardzo wielu przedstawicieli duchowieństwa uznało to za rezultat swego charyzmatycznego oddziaływania, ale niektórzy - jak np. ks. Jan Twardowski - spoglądali na tę dewocję sceptycznie: „Teraz się rodzi poezja religijna - pisał ks. Twardowski - co krok nawrócenia / lepiej nie mówić kogo nastraszył / buldog sumienia/ ale Ty co świecisz w oczach jak w Ostrej Bramie / nie zapominaj / że pisząc wiersze byłem Ci wierny / w czasach Stalina”. Ta erupcja pobożności wśród niedawnych wyznawców światopoglądu naukowego musiała zaniepokoić i generała Kiszczaka i środowisko „lewicy laickiej” - że w rezultacie rząd dusz mniej wartościowego narodu tubylczego może niepostrzeżenie dostać się w szpony reakcyjnego kleru. Zgodnie tedy z leninowskimi przykazaniami o „organizatorskiej funkcji prasy”, „Gazeta Wyborcza” dała sygnał do walki z „państwem wyznaniowym” i „ajatollahami”. Na rynku pojawił się tygodnik „Nie”, co umożliwiło „Gazecie Wyborczej” występowanie w roli ubeka „dobrego”. W ten sposób światło zostało znowu oddzielone od ciemności - ale w obliczu zadań, jakie czekały razwiedkę i związany z nią salon, to znaczy - w obliczu konieczności przekonania mniej wartościowego narodu tubylczego do Anschlussu, trzeba było jeszcze zachowywać pozory kohabitacji. Wygląda na to, że obecnie rozpoczyna się nowy etap, a jednym ze znaków go zwiastujących jest inicjatywa szczecińskich działaczy Ogólnopolskiego Ruchu Ateistyczno-Lewicowego, by ex-jezuitę Kazimierza Łyszczyńskiego, XVII-wieczny odpowiednik Stanisława Obirka, który za panowania Jana III Sobieskiego został ścięty za ateizm, udelektować w Szczecinie specjalną tablicą, jako patrona Ruchu. Przypatrując się fotografii wiekowych przedstawicieli Ogólnopolskiego Ruchu Ateistyczno-Lewicowego nie miałem wątpliwości, kogo widzę. Ich fizjonomie przypomniały mi członków Kolegium do spraw Wykroczeń, które w 1988 roku za przewożenie „bibuły” skazało mnie na konfiskatę mienia. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż to emerytowani ubowcy, a ich pełne gadziej nienawiści spojrzenia dowodziły, iż gdyby mogli, to z przyjemnością skazaliby mnie na śmierć poprzedzoną wyrafinowanymi torturami. Dodatkową poszlaką przemawiającą za ubecką proweniencją Ruchu jest jego program, w którym między innymi domaga się on legalizacji prostytucji. Już po tym można by bezpieczniaków rozpoznać na końcu świata, bo charakterystyczną ich skłonnością jest czerpanie zysków nie tylko z własnego, ale również - z cudzego nierządu. W ten właśnie sposób ubeckie dynastie rozmnażają się i reprodukują, zapewniając ciągłość nie tylko z PRL-em, ale nawet - z Generalnym Gubernatorstwem - bo wiadomo, że początki wielu takich dynastii giną w mrokach obydwu okupacji. No a teraz postanowili obrać sobie Kazimierza Łyszczyńskiego za patrona. Okazuje się, że przelotny flirt z dewocją pozostawił jednak ślad również na ubeckiej psychice. Patrz Łyszczyński na nas z nieba - a właściwie z piekła, bo nietrudno się domyślić, że do nieba ateiści mają awersję nieprzezwyciężoną. Piekło, to co innego. Tam - żeby zacytować słynnego sowieckiego prokuratora Andrieja Wyszyńskiego - można znaleźć „elementy socjalnie bliskie”, dzięki czemu każdy może czuć się jak na komendzie, to znaczy - swobodnie. W tej sytuacji tęsknota za patronem jest całkowicie zrozumiała - ale dlaczego tak skromnie? Łyszczyński, owszem, wszystko u niego w jak najlepszym porządku - ale to patron jakiś taki prowincjonalny, zatrącający parafiańszczyzną. A czy ateistom wypada przybierać sobie za patrona kogoś trącącego parafiańszczyzną? Czy w momencie, kiedy, co prawda od tyłu, niemniej jednak, wpełzamy do Europy, nie warto przybrać sobie za patrona postaci bardziej uniwersalnej, żeby nie powiedzieć - światowej? Mam oczywiście na myśli Judasza Iskariotę. Taki Judasz to patron całą gębą, zwłaszcza dla ateistów, ale nie tylko i nie tylko w Szczecinie, ale w całym naszym nieszczęśliwym kraju, a nawet - w Europie! Bo nie tylko rozkaz wzmożenia walki z ciemnogrodem i reakcyjnym klerem stwarza niepowtarzalną okazję do przyjęcia tego zaszczytnego patronatu nie tylko przez ateistów. Właśnie grono Umiłowanych Przywódców w osobach Romana Giertycha, Kazimierza Marcinkiewicza, Michała Kamińskiego, Stefana Niesiołowskiego, Leszka Moczulskiego i innych, postanowiło utworzyć Instytut Myśli Państwowej. Ano, skoro z państwa został już tylko ogryzek, to dobra psu i mucha w postaci „myśli państwowej”. Co to w końcu komu szkodzi, jak dajmy na to, Roman Giertych, czy choćby Stefan Niesiołowski od czasu do czasu państwowo sobie pomyśli? To nikomu nic nie szkodzi, zwłaszcza, że taki np. Kazimierz Marcinkiewicz prochu nie wymyśli na pewno. Ciekawe, kto sypnie szmalem - czy przypadkiem nie Fundacja Batorego” - bo Instytut ma szalenie ambitne plany, m.in. inicjowanie polityki prorodzinnej, oczywiście w wersji postępowej - na co wskazywałby czysto męski skład Instytutu. Zatem nie tylko męski - ale zarazem i narodowy i - że tak powiem -w znacznej części przewidywalny. Czyżbyśmy już mieli odpowiedź na pytanie o przyszłość ruchu narodowego? Narodowy, przewidywalny i filosemicki - w sam raz do pomocniczej służby w Judeopolonii. SM

23.02.2013 Europa Plus - będziemy mieli nową listę do Europarlamentu. Parlamentu państwa o nazwie Unia Europejska. Powiedzmy sobie szczerze- państwa obcego Polsce. Albo ktoś jest po stronie Unii Europejskiej jako państwa, albo po stronie Polski, która obecnie jest częścią państwa o nazwie Unia Europejska. Wygląda na to, że na czele międzynarodowych „Europejczyków” stanie pan Aleksandr Kwaśniewski., człowiek światowy i międzynarodowy. Bliższy gremiom międzynarodowym, a Polskę traktujący marginalnie. Jest członkiem Komisji Trójstronnej, tak jak pan Janusz Palikot- międzynarodowego gremium bardzo wpływowego. Spotykającego się co jakiś czas i coś wewnętrznie ustalającego. Do końca nie wiadomo co, ale jakieś bardzo ważne sprawy. Skoro spotkania odbywają się tajnie i są niedostępne dla dziennikarzy. Jedno wyjaśnienie: pan Aleksander Kawaśniewski był na pewno obecny na stronie Wikipedii, o Komisji Trójstronnej, a obecnie go tam nie ma.(??? Zniknął(???) To był członkiem Komisji Trójstronnej, czy też nie był..?. Pamiętam, bo zaglądałem tam kilka razy – był. Obecnie go nie ma.. Usunięty z tak ważnego gremium wrogiemu Polsce i innym krajom o charakterze narodowym. Ale pozostali tam tacy ludzie z Polski jak: Jerzy Baczyński, Marek Belka, Jerzy Koźmiński( związany z Radą Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych”\), Andrzej Olechowski, Janusz Palikot,( podobno były członek) Wanda Rapaczyńska, Zbigniew Wróbel( PKN Orlen), Sławomir Sikora( CityBAnk) czy „ojciec” Maciej Zięba. Przy okazji: co „ojciec” robi w takim towarzystwie????? Też podobno były członek… Ale jak ktoś raz został królem, na zawsze zachowa majestat.. A jak król stanie się nagi- przestanie być królem.. W tym towarzystwie międzynarodowym działającym- moim skromnym zdaniem- na szkodę państwa polskiego, którą to Komisję zakładał jeszcze Dawid Rockeffeler, potem kontynuował jego syn- jon Rockeffeler IV, a także Henry Kissinger, Jimmy Carter, Dick Cheney, Bill Clinton, Mario Monti czy Zbigniew Brzeziński. Ci ludzie przenikają się dodatkowo z członkami Bilderberg Grup, organizacji międzynarodowej założonej w 1954 roku przez Józefa Retingera, człowieka, na którego Armia Krajowa wydała kilka wyroków śmierci, ale żadnego nie udało się dopiąć.. To on kręcił się do ostatniej chwili życia przy generale Sikorskim, który „ zginął” w Katastrofie Gibraltarskiej, a tak naprawdę został zamordowany przez polskie służby specjalne na rozkaz Churchilla.. Psuł Brytyjczykom stosunki z Rosjanami.. Chodziło o sprawę katyńską, pomordowanych przez NKWD polskich oficerów, syna pani Wandy Nowickiej, marszałka Sejmu nazwał” darmozjadami”..(!!!) Członek jakiejś komunistycznej organizacji.. Józef Retinger był zawsze obok generała Sikorskiego- nie odstępował go na krok.. Ale ciekawostka… Nie było go w momencie śmierci pana generała..(???) Czy skądś wiedział o planowanej śmierci generała? W Grupie Bilderberga z Polski bywają tam panowie Andrzej Olechowaki, dawny oficer wywiadu gospodarczego PRL i nie tylko, oraz pan minister naszych finansów- Jacek Vincent Rostowski.Co ci ludzie tam robią, co omawiają, nad czym dyskutują za plecami Polaków? Pan Jacek Vincent Rostowski umocowany jest do pana G. Sorosa- miliardera pochodzenia węgierskiego, który finansuje wszelkie antynarodowe fundacje budujące „ społeczeństwa otwarte”. U nas Fundację Batorego.. Pan Jacek Vincent Rostowski wykładał na Uniwersytecie Środkowo Europejskim w Budapaszcie, który to u Uniwersytet Środkowoeuropejski finansuje pan G. Soros- wielki spekulant międzynarodowy, którego majątek ocenia się na 20 miliardów dolarów(???) Działa na szkodę państw narodowych.. Chce je zlikwidować na rzecz budowy jednego państwa z jednym rządem światowym.. Oto co na temat Komisji Trójstronnej przenikającej się z BIlderberg Grup powiedział w roku 1980, kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, republikanin- Barry Goldwater:” Moim zdaniem Komisja Trójstronna jest umiejętnym skoordynowaniem wysiłków na rzecz przejęcia kontroli konsolidowania czterech centrów władzy: monetarnej, intelektualnej, kościelnej i politycznej. Konsolidacja ta ma być sporządzona by bardziej cicho, bardziej wydajnie działać dla tworzenia społeczności światowej. To co naprawdę zamierzają członkowie Komisji Trójstronnej, to stworzenie na świecie przewagi politycznej osób zaangażowanych w ów projekt. Komisja jest wysiłkiem mającym zbudować przewagę nadrzędną wobec narodowych centrów władzy politycznej.. Ideolodzy Komisji Trójstronnej uważają, że obfity materializm, który proponują stworzyć, pokona istniejące różnice w polityce światowej. Jako zarządcy i twórcy systemu będą rządzić przyszłością przez utworzenie ŚWIATOWEJ WŁADZY EKONOMICZNEJ”(!!!!) Tyle uczciwy senator Barry Goldwater.. Ale wróćmy na chwilę do siły elektromotorycznej grupy” Europa Plus’, pana Aleksandra Kwaśniewskiego, moim skromnym zdaniem- wroga Polski nr 1.. Oczywiście inicjatywę popiera Gazeta Wyborcza, a natolińczycy z Sojuszu Lewicy Demokratycznej- nie. Są sceptyczmi wobec projektu „Puławian”.. Bo dalej działają na Lewicy dwa nurty:” Natoliński-„ narodowy- i „Puławski”- międzynarodowy… Międzynarodowy jest bardziej szkodliwy dla Polski i Polaków- niż „ narodowy”.. W tym sporze jestem po stronie Millera.. W 1999 roku, pan Aleksandr Kwaśniewski kiwał się nad grobami oficerów pomordowanych przez bolszewików w Katyniu. Jak to były” darmozjady”..- to dlaczego się nie pokiwać. Okazało się, że był to ”pourazowy zespół przeciążeniowy goleni prawej”(???) Raczej powinien być to” pourazowy zespół przeciążeniowy goleni lewej”.. W końcu- Lewą , a nie- Prawą- marsz! Popierał „pomarańczową rewolucję” na Ukrainie, w interesie Unii Europejskiej i USA, a nie w interesie Polski.. To było w roku 2004.. W 2003 wysłał- bez zgody Parlamentu- nasze wojska do Iraku, razem z Leszkiem Millerem, za co obaj powinni stanąć przed Trybunałem Stanu,, Ale nie doczekanie.. Pan Aleksander podczas swojego urzędowania jako prezydent ułaskawił 4245 osób, w tym pana Petera Vogla, mordercę staruszki, a potem kasjera Lewicy- i Zbigniewa Sobotkę, zamieszanego w” aferę starachowicką”.. Innych z tej afery- na przykład pana Pęczaka- nie ułaskawił.. Bo nie byli z tej frakcji.. Będąc na Filipinach zapadł na „chorobę filipińską” i też się kiwał.. Tak jak podczas wykładów na Ukrainie.. W Jedwabnem przeprosił za cały naród, choć cały naród w tej zbrodni nie uczestniczył.. Uczestniczyli Niemcy.. Jak wieść niesie, w niektórych ciałach były kule(???( Ale , żeby to do końca zbadać, trzeba zrobić ekshumację, którą wstrzymał pan Lech Kaczyński.. W roku 2008 oświadczył, że wycofuje się z polityki(???) A teraz powraca? Dlaczego? Od roku 2008 jest przewodniczącym Europejskiej Rady ds. Tolerancji i Pojednania, organizacji powołanej przez Europejski Kongres Żydów., do zwalczania rasizmu i antysemityzmu(???) Cokolwiek miałoby to oznaczać.. Od roku 2007 jest członkiem Stowarzyszenia- Jałtańska Strategia Europejska, której celem jest przyłączenie Ukrainy do Unii Europejskiej, wbrew interesom Polski.. W interesie Polski jest oddzielenie nas państwami na Wschodzie od Rosji.. No i sprawa z roku 1994, w pensjonacie” Rybitwa” na terenie Centralnego Ośrodka Sportu w Cetniewie.. Tam gdzie spotkał się z Władymirem Ałganowem z KGB.. Prezydent zaprzeczał, ale „ Życie” opublikowało zdjęcie z Ałganowem, gdzie pan Kwaśniewski stał obok niego.. W ostateczności sąd stwierdził, że pan Aleksander miał wykupiony pobyt w pensjonacie, ale w tym czasie przebywał za granicą(???) Sąd Okręgowy w Warszawie stwierdził, że autorzy artykułów dotrzymali rzetelności w zbieraniu informacji, jednak uchybili rzetelności przy pisaniu artykułów(??) I wilk syty, i owca tez pozostała cała.. Nie było winnych! Pan Aleksander Kwaśniewski deklaruje ateizm, ale jego córka brała ślub w Kościele..(??) O co tam w tym wszystkim chodzi? Traktowanie Kościoła jako folkloru..(???) Pan Aleksander ma wiele odznaczeń.. Można je wszystkie przeczytać na stronie internetowej, nie będę ich wymieniał.. Glos oddany na Europę Plus- to głos oczywiście bardzo stracony. Palikot, Siwiec i Kwaśniewski. Bardzo dobrane towarzystwo wrogie Polsce i Polakom! Nie dajcie się Państwo nabrać! Co zostało udowodnione. WJR

Bajka o przyjaznym państwie Polskie państwo urzędnicze staje się coraz bardziej aroganckie i złe Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami…. tak zwykle mamy i babcie zaczynały swoje bajki, opowiadane dzieciom w czasach gdy nie było jeszcze telewizorów, ani tym bardziej internetu. Ja niedawno tez usłyszałem taka bajkę. Nie za siedmioma, tylko za jednymi górami Karpatami i nie za siedmioma, tylko za jedną wielką rzeką Dunaj, jest kraj, który się nazywa Austria, były nasz zaborca, dziś niewielki kraj, którego większość terytorium stanowią ośnieżone Alpy. Do tej Austrii jakiś czas temu wyjechała pewna Polka, samotna mama z dwojgiem dzieci i tam pozostała na stałe, ciężko pracując na utrzymanie swojej rodziny. Wyjechała, bo w Polsce pracy znaleźć nie mogła, a tam, za Dunajem łatwiej było zarobić na chleb. I ta Pani opowiedziała mi historię, która w Polsce brzmi jak z bajki. Otóż po kilku latach pobytu i zamieszkiwania w austriackim miasteczku, tę panią wezwał do siebie austriacki urząd opieki społecznej. I ten austriacki urząd mówi do niej tak– proszę pani. Według prawa pani jako matce dwojga dzieci należy się specjalny zasiłek, a dopatrzyliśmy się właśnie, ze pani tego zasiłku nie pobiera. Proszę wypełnić stosowny formularz, dołączyć metryki dzieci, a my pani niezwłocznie ten zasiłek wypłacimy, za 3 lata wstecz i na bieżąco będziemy go płacić dalej. I tak się stało, jak grom z jasnego nieba pani otrzymała od austriackiego urzędu całkiem spore pieniądze, które znacznie ułatwiły jej życie. Otrzymała te pomoc, choć była polską obywatelką i austriackiego obywatelstwa nie miała. W Polsce o takiej historii biskup Ignacy Krasicki by napisał, ze niektórym to prawdą wydawać się może, a ja to jednak między bajki włożę… W Polsce nie ma takich urzędów, w każdym razie ja takich nie spotkałem, które by wzywały obywatela, żeby mu coś dać, bo mu się należy. W Polsce jeśli urząd wzywa, to żeby zabrać, a nie żeby da Pani Jadwiga, 50-letnia kobieta, bezrobotna i żyjąca w biedzie, otrzymywała od kilku lat zasiłki socjalne. Pewnego dnia wezwał ja urząd i zażądał zwrotu zasiłków za trzy lata wstecz, bo jakiś urzędnik dopatrzył się, że mąż Pani Jadwigi, też bezrobotny i z przyczyn rodzinnych mieszkający osobno, zaczął podobno na działce swojej matki budować dom. Mąż zaprzeczył, twierdził, że chodzi o jakiś niewielki remont, ale urząd uznał to za znak bogactwa, pozbawiający jego żonę prawa do zasiłku. Przeciwko Pani Jadwidze wytoczona została cała machina prawna, prokuratura, sad, wyrok, w dodatku jeszcze sprawy o obrazę urzędników socjalnych, którym w desperacji Pani Jadwiga powiedziała jakieś ostrzejsze słowo. Kilka dni temu miał się zacząć kolejny jej proces, który jednak nie doszedł do skutku, bo zaszczuta kobieta usiłowała odebrać sobie życie. Dzieci ją znalazły, sprowadziły pomoc, kobieta została odratowana, ale jak wyzdrowieje, to aparat państwowy zapewne zajmie się nią znowu i wcale nie po to, by jej pomóc. A ileż Ileż to ja znam takich przypadków, że uczciwie pracujący przedsiębiorcy nagle wzywani są do władzy skarbowej i tam dowiadują się, że 5 lat temu coś tam było nie w porządku w ich podatkach i dziś maja zapłacić z dnia na dzień z odsetkami kilkaset tysięcy, albo i parę milionów. Mówiłem już na falach Radia Maryja o przedsiębiorcach transportowych z pięknej Ziemi Łódzkiej. Uczciwi ludzie, prowadzący małe rodzinne firmy transportowe kupowali paliwo na stacjach benzynowych, ale się okazało, było to paliwo nielegalne, które sprzedawała mafia paliwowa. Państwo najpierw wpuściło w swoje granice nielegalne paliwo, potem pozwoliło mafii nim handlować i oszukiwać uczciwych nabywców, a po 5 latach tolerowania takiego procederu zaatakowało ofiary, zaatakowało tych właśnie uczciwych przedsiębiorców, ścigając ich za nienależne odliczenia podatku VAT. Z dnia na dzień przedsiębiorcy musieli regulować należności idące w setki tysięcy, albo i miliony złotych. Dla uczciwych firm to było jak wyrok śmierci. Państwo polskie dusi te firmy jedną za drugą, dusi je rękami swoich urzędników. Podobnych przykładów opresyjnych działań aparatu państwowego jest niestety bardzo wiele. Jest takie hasło „przyjazne państwo”. Nawet w Sejmie działała kiedyś komisja pod tą nazwą. Ale trudno znaleźć jakiekolwiek oznaki tej przyjaźni. Zresztą, niech się państwo z obywatelami nie koleguje ani nie przyjaźni, niech będzie wobec nich rzetelne i uczciwe, niech nie będzie złe i wrogie. Niech nie zastawia na nich podstępnych pułapek i niech się nie cieszy, gdy obywatele w nie wpadają. Jak te słynne fotoradary, w dużej części ustawiane nie po to, żeby na drogach było bezpieczniej, ale by łupić pieniądze od kierowców. Na dodatek urzędnicze państwo bardzo nam ostatnio – przykro powiedzieć – schamiało. Ludzie coraz częściej skarżą się, że urzędnicy traktują ich opryskliwie, wyniośle, arogancko. Co pan się rzuca – mówi policjant do człowieka, zdruzgotanego śmiercią w wypadku drogowym jego syna. Pański syn nie żyje, a tamten człowiek ma firmę, rodzinę – mówi policjant i postępuje tak, jakby chciał ochronić przed odpowiedzialnością sprawcę wypadku. Pani jest lumpem – mówi urzędnik socjalny do kobiety z popegeerowskiej wsi, której bieda kazała przyjść i prosić o zasiłek. I wtedy ta kobieta się rozpłakała. Nie z biedy płakała, tylko z poniżenia. Arogancko odnoszą się do ludzi niestety także niektórzy prokuratorzy i niektórzy sędziowie. Podnoszą głos, krzyczą, nie potrafią okazać szacunku dla godności człowieka. Czeka nas wielka praca nad wyplenieniem z życia państwowego tej niedobrej arogancji. Miłości od władzy nikt nie wymaga, ale szacunku jak najbardziej. To powinno być podstawowe przykazanie dla wszelkiej władzy państwowej – szanuj obywatela swego jak siebie samego. Wojciechowski

Mandaty z fotoradarów są NIELEGALNE, jeśli na zdjęciu NIE WIDAĆ KTO PROWADZIŁ! GITD doi obywateli wbrew prawu

Setki urządzeń pomiarowych czyhających na najmniejszy błąd za kółkiem, tysiące wystawionych mandatów i grube miliony złotych dojone z naszych kieszeni! To wszystko dzięki Generalnej Inspekcji Transportu Drogowego obsługującej bezlitosne fotoradary. Okazuje się, że z maszynkami do robienia pieniędzy, jakimi są fotoradary, da się wygrać! W szczególności jeśli na zdjęciu stanowiącym podstawę kary nie widać, kto prowadził samochód. W czwartek sąd drugiej instancji wydał prawomocny wyrok właśnie w takiej sprawie! Niemożliwe? A jednak... z urzędnikami z GITD da się wygrać. Udowodnił to Artur Wdowczyk, prawnik z Warszawy, który nie chciał przyjąć mandatu wystawionego na podstawie nieczytelnego zdjęcia. - Dostałem mandat z GITD za przekroczenie prędkości. Postanowiłem to wyjaśnić, bo nie pamiętałem, kto wtedy prowadził. Było to przecież kilka miesięcy wcześniej - wyjaśnia. Kiedy jednak poprosił o zdjęcie, okazało się, że jest ono całkowicie nieczytelne. W ten sposób Wdowczyk nie mógł wskazać, kto prowadził wtedy auto. Urzędnicy GITD chcieli jednak ukarać go mandatem za niewskazanie prowadzącego... Wdowczyk odmówił przyjęcia i tej kary. - Nie rozumiem, dlaczego miałbym być ukarany za to, że czegoś nie wiem. Przecież to nienormalne - tłumaczy. Sprawa trafiła do sądu, który stwierdził, że GITD nie ma uprawnień by żądać ukarania właściciela aut, który nie potrafi wskazać, kto prowadził samochód w momencie zrobienia fotografii. To jednak był zbyt duży policzek dla GITD, który postanowił odwołać się od wyroku. I tu niespodzianka! Bowiem w czwartek sąd drugiej instancji wydał prawomocny wyrok, w którym po raz kolejny przyznał rację kierowcy! - To jest tryumf państwa prawa nad swobodnym interpretowaniem przepisów przez urzędników i polityków na niekorzyść obywatela - mówi Wdowczyk. Co ciekawe, na rozprawie, która może mieć kolosalne znaczenie dla działalności GITD, nie pojawił się żaden jej przedstawiciel. Czy inspektorzy odstąpią teraz od karania kierowców , którzy nie potrafią powiedzieć, kto prowadził ich samochód? Raczej nie. - Na razie czekamy na pisemne uzasadnienie wyroku. Jednak do tej pory w kilkuset podobnych przypadkach sądy uznały naszą rację - mówi Alvin Gajadhur z GITD.

Tak nas doją na fotoradarach

800 masztów na fotoradary kontrolowanych jest przez GITD

400 fotoradarów na początku tego roku posiadała inspekcja

29 robiących zdjęcia samochodów dybie w tej chwili na kierowców

11 mln zł zaledwie w miesiąc zarobiły dla GITD nieoznakowane samochody

16 mln zł w 2012 r. państwo zarobiło na mandatach

Koniec polityki status quo Po upadku socjalizmu i gospodarki centralnie planowanej zaczęliśmy budować demokrację i kapitalizm. Demokracja umożliwia ścieranie się różnych interesów i wypracowywanie rozwiązań, które w jakimś stopniu realizują interesy ważnych grup społecznych. Kapitalizm w wydaniu polskim od samego początku umożliwiał swobodny przepływ kapitału i jego pomnażanie na zasadach określonych w procesie demokratycznym. Oczywiście zawsze istnieje groźba, że pewne grupy interesów staną się bardziej wpływowe, niż wskazuje na to ich liczebność: dzięki przejęciu majątku lub mediów mogą wpływać na masową opinię publiczną, co przekłada się na wyniki demokratycznych wyborów. Dzięki świetnej organizacji i wpływom te grupy mogą kształtować system prawny w Polsce w taki sposób, że otrzymują dodatkowe dochody kosztem interesu publicznego. Raport analizujący 20 lat ustawodawstwa gospodarczego, który opracował kierowany przez mnie zespół badawczy, pokazał olbrzymią siłę takich grup nacisku zapewniających sobie przywileje, za które wszyscy płacą. Do tej pory prowadzono politykę status quo: rządzące elity z nielicznymi wyjątkami nie narażały się grupom nacisku, a jeśli kończyły się pieniądze, sięgały po dodatkowe dochody, podnosząc podatki i opłaty zwykłym ludziom. W ten sposób dorobiliśmy się patologicznej struktury wydatków budżetu, wśród których już nie ma miejsca na wydatki rozwojowe. Mamy też unikalny, patologiczny degresywny system podatkowy: degresywny, czyli taki, w którym – biorąc pod uwagę wszystkie podatki, czyli PIT, VAT, akcyzę i ZUS – partner w kancelarii prawnej płaci w relacji do swojego dochodu mniejsze podatki niż kasjerka w Biedronce. Gdy zarobki bogatych przekroczą 30 średnich krajowych, mają niski ZUS, a ponadto wydają tylko część swoich dochodów, więc tylko od części dochodów płacą VAT. A kasjerka w Biedronce? Płaci procentowo wysoki ZUS i wydaje całą pensję, więc fiskus pobiera od niej VAT od całości wynagrodzenia. Pomimo tych patologii polska gospodarka rosła w ostatnich latach szybko – przynajmniej jak na standardy europejskie. Wynikało to jednak z dwóch nadzwyczajnych czynników: wpompowano w gospodarkę prawie 100 mld euro środków unijnych, rosła też liczba osób aktywnych zawodowo, które w warunkach silnego popytu znajdowały pracę i płaciły podatki. Tylko środki unijne właśnie się kończą i nie ma pewności, czy następna transza będzie w zapowiadanej wysokości, bo jeżeli kryzys w strefie euro się nasili, to faktyczne wydatki w budżecie unijnym mogą być znacznie niższe od obecnych deklaracji. Zaczęło również ubywać aktywnych zawodowo z powodów demograficznych, a z braku popytu silnie spadają również zatrudnienie i konsumpcja, czyli do budżetu spłynie mniej podatków. Rybiński

Doktryna Breżniewa w wydaniu Tuska Poniżej publikujemy projekt ustawy „o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”. Projekt przedłożył szef MSW. Na razie, po internetowych protestach, sprawa wydaje się przyblokowana, jednak znając służalczość Donalda Tuska, nadal można obawiać się najgorszego. „Przepisy zawarte w projektowanej ustawie umożliwią funkcjonariuszom i pracownikom państw członkowskich Unii Europejskiej oraz innych państw objętych regulacjami Schengen i państw trzecich udział we wspólnych działaniach odbywających się w Polsce. Chodzi o działania prowadzone przez funkcjonariuszy lub pracowników Policji, Straży Granicznej, Biura Ochrony Rządu, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Państwowej Straży Pożarnej. Współpraca obejmie sytuacje wymagające międzynarodowej pomocy lub wsparcia odpowiednich służb w zapewnieniu porządku i bezpieczeństwa publicznego, zapobieganiu przestępczości lub współdziałania podczas zgromadzeń, imprez masowych, katastrof czy klęsk żywiołowych. Zgodnie z obecnym stanem prawnym, udział we wspólnych operacjach i działaniach ratowniczych na terytorium RP może odbywać się przede wszystkim na podstawie umów międzynarodowych. We wniosku o udział obcych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych działaniach lub operacjach w Polsce konieczne będzie uwzględnienie podstawowych informacji na temat planowanej operacji czy wspólnych działań ratowniczych. Przewidziano trzy kategorie podmiotów, które mogą wystosować wniosek do organu państwa wysyłającego (państwa członkowskie UE oraz państwa stosujące dorobek Schengen):

jeden z komendantów głównych: Policji, Straży Granicznej, Państwowej Straży Pożarnej oraz szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Chodzi o sytuacje, gdy przewidywany pobyt zagranicznych funkcjonariuszy nie przekroczy 90 dni od dnia wjazdu do Polski, a liczba funkcjonariuszy lub pracowników nie będzie większa niż 200 osób;

minister spraw wewnętrznych z urzędu lub na wniosek komendantów lub szefów Policji, SG, PSP, ABW, BOR. Chodzi m.in. o: dłuższy niż 90 dni pobyt na terenie Polski funkcjonariuszy z państw UE oraz państw objętych regulacjami Schengen w liczbie przekraczającej 200 osób;

Rada Ministrów na wniosek ministra spraw wewnętrznych – w tym przypadku chodzi o udział zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników z państw niebędących członkami UE lub państw niestosujących dorobku Schengen (pobyt przekraczający 90 dni od dnia wjazdu do Polski lub grupa większa niż 20 osób). Rozróżnienie ww. kategorii podmiotów wnioskujących o udział zagranicznych funkcjonariuszy we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych związane jest nie tylko z długością okresu ich pobytu w Polsce, zależy także od tego, czy pochodzą oni z państw członkowskich UE, czy z państw niestosujących dorobku Schengen. Generalnie – im dłuższy pobyt, tym wyższy poziom w hierarchii decydentów wystosowujących wniosek. W projekcie ustawy zawarto szczegółowe zapisy dotyczące informacji, jakie powinny znaleźć się we wniosku. Oprócz informacji o organie państwa wysyłającego wniosek, powinny być uwzględnione również informacje o m.in.: celu i rodzaju wspólnej operacji/działania ratowniczego, przewidywanym okresie pobytu, rodzaju sił uczestniczących, a także rodzaju oczekiwanej pomocy. Wniosek powinien zawierać również dane personalne oraz stopień funkcjonariusza dowodzącego wspólną operacją/działaniem ratowniczym. Wspólne operacje lub działania ratownicze, zgodnie z projektem ustawy, ma koordynować właściwy miejscowo komendant wojewódzki Policji, Straży Granicznej, Państwowej Straży Pożarnej bądź dyrektor delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zgodnie z projektem ustawy, podczas pobytu w Polsce zagraniczni funkcjonariusze i pracownicy będą zobowiązani do przestrzegania prawa polskiego. Będą ponadto podlegać ochronie prawnej przewidzianej dla funkcjonariuszy Policji. Będą mogli nosić mundur służbowy oraz okazywać legitymację służbową. Będą poza tym korzystać z ulg na przejazdy środkami transportu zbiorowego. Użycie służbowej broni palnej, środków przymusu bezpośredniego oraz materiałów pirotechnicznych (za zgodą dowodzącego operacją) będzie obwarowane stosowaniem odpowiednich przepisów ustawy o Policji. Zagraniczni funkcjonariusze i pracownicy, mający uczestniczyć we wspólnej operacji, będą przeszkoleni przez właściwe jednostki organizacyjne Policji, Straży Granicznej, BOR lub ABW w zakresie obowiązujących w Polsce przepisów prawnych, form i procedur działania – szczególnie dotyczy to zasad użycia broni palnej i środków przymusu bezpośredniego. W nagłych przypadkach, wystarczające będzie przesłanie (w języku angielskim) wyciągu z polskich przepisów, odnoszących się w szczególności do zasad i warunków użycia broni i stosowania środków przymusu bezpośredniego. Projekt ustawy dostosowuje polskie prawo do aktów prawa wspólnotowego dotyczących współpracy w zakresie zwalczania terroryzmu i przestępczości transgranicznej oraz współpracy państw członkowskich w sytuacjach kryzysowych (decyzje Rady 2008/615/WSiSW, 2008/616/WSiSW i 2008/617/WSiSW). Nadzór nad prawidłowym i sprawnym przebiegiem wspólnych operacji lub działań ratowniczych sprawować będzie, w zależności od rodzaju działań, szef właściwej służby. Przepisy projektowanej ustawy nie będą odnosić się do działań koordynowanych przez Europejską Agencję Zarządzania Współpracą Operacyjną na Zewnętrznych Granicach Państw Członkowskich Unii Europejskiej „FRONTEX”.

Sandel Czeka nas krwawa rewolucja lub nowy Hitler Hubert Salik .” Michael Sandel, wykładowca Uniwersytetu Harvarda i autor książki „Współczesnemu wzrostowi dobrobytu krajów rozwiniętych, trwającemu nieprzerwanie od II wojny światowej, towarzyszyło powiększające się rozwarstwienie społeczne. Procesu degradacji demokracji i sprawiedliwości społecznej nie jest łatwo powstrzymać. Albo zrobią to rządy państw, albo społeczny ruch sprzeciwu. Jak pokazuje historia, ten drugi wariant występuje rzadko – głównie wtedy, gdy społeczna frustracja narastającymi nierównościami przekroczy próg bólu. Szansa, że zmiana nastąpi poprzez demokratyczny wybór, jest jednak nikła. Ludzie sfrustrowani najchętniej głosują bowiem na populistów – tych, którzy obiecują wiele, byleby tylko zdobyć władzę. Tym bardziej obecny kryzys jest groźny. Albo doprowadzi do władzy populistów, albo doprowadzi do społecznego wybuchu, który nie musi być wcale bezkrwawy.”......”Chciwość jest normalna. Liberałowie z pewnością z Sandelem się nie zgodzą. Ich zdaniem państwo powinno ingerować jak najmniej, bo rynek sam znajdzie swoją równowagę, a wraz z nim całe społeczeństwo. Winą za obecny kryzys nie obarczają więc chciwości, tak często wytykanej światowi finansjery, ale nadmiar ingerencji państwa. „Obwiniać o kryzys chciwość to tak, jak obwiniać siłę grawitacji o katastrofę samolotu. Chciwość i grawitacja nigdy nas nie odstępują, natomiast rynki kapitalistyczne najczęściej tak ukierunkowują troskę o siebie, że staje się ona zachowaniem wzajemnie korzystnym” – pisze w eseju „Nie wymagająca ofiar etyka kapitalizmu” William A. Niskanen (cytat za antologią „Odkrywając wolność” prof. Balcerowicza).”.....”Nawet jeśli wnioski Sandela mogą niektórym już z daleka pachnieć socjalizmem, to czysto ekonomiczne recepty na funkcjonowanie społeczeństw wydają się obecnie ślepą uliczką. Stworzona w połowie lat 70. teoria ludzkich zachowań ekonomicznych, której autorem był m.in. Gary Becker, zakłada, że ludzie nie tylko w przypadkach zakupu dóbr i usług kierują się zasadą maksymalizacji własnego dobrobytu. Także w relacjach międzyludzkich i społecznych podejmujemy decyzje na podstawie rachunku zysków i strat. „......(źródło)
„Później prezydent  Mohammed Mursi wydał dekret, w którym początek wyborów ustalił na 27 kwietnia „.....”zgodnie z nową ordynacją, wybrani do parlamentu nie będą mogli zmieniać przynależności partyjnej. Jedna trzecia miejsc w izbie niższej parlamentu ma być zarezerwowana dla kandydatów niezależnych. Członkowie rządzącej w czasach obalonego Hosniego Mubaraka Narodowej Partii Demokratycznej mają zakaz uczestniczenia w życiu politycznym przez 10 lat. „...(źródło )
Profesor Jerzy Rober Nowak „ Czerwone dynastieDziedziczenie obecnych „elit" to również trwałe dziedziczenie biedy. To dalsze pogrążanie Polski w marazmie, który nam zafundowały egoistyczne, obce polski interesom narodowym, nieudolne pseudoelity. To dalsza blokada jakichkolwiek szans ludzi prawdziwie zdolnych spoza układów. Najwyższy czas, by przepędzić pseudoelity, które zaprzepaściły po 1989 roku tak wiele szans dla Polski! Czas je przepędzić i wyrzucić na margines polskiego życia. publicznego. Nie ważne, czy zaszkodziły Polsce przez otwartą zdradę i służalczość wobec obcych, pazerność i złodziejstwo, czy „tylko" przez egoizm, cynizm lub żałosne niedołęstwo. Zaszkodzili Polsce i Polakom i muszą, muszą jak najszybciej odejść! Ci, jakże liczni z nas, którzy jeszcze wierzą w polskie idee, w szansę na odbudowę Polski, muszą zrobić wszystko dla wyłonienia nowych silnych narodowych elit, które nie dadzą połknąć Polski i odzyskają to, co zagrabiono Narodowi. Oby ten tomik przyspieszył te działania, to narodowe przebudzenie! Oby jak najsilniej wsparł tworzenie Polski naszych snów i marzeń. Prawdziwej Polski nadziei, bez agentów i złodziei!.....”Tak zawiązywały się w ostatnich kilkunastu latach szokujące sojusze postkomunistów z lewicowymi liberałami z rodzin o komunistycznych rodowodach. Sojusze, które zniszczyły szansę prawdziwych zmian w Polsce i popchnęły nas na drogę ku katastrofie. „.....”Pokazać, w jak wielkim stopniu mamy dziedziczenie „pseudoelit". Jak dawne rządzące siły PRL-owskie „elity władzy" zostały zastąpione przez ich dzieci. I pokazać, jak ci dziedzice władzy ukształtowali „próżniaczą klasę polityczną", opartą na ograniczonym tylko do nich, do ich układów systemie awansów i karier. Ludzie spoza układów, z tzw. terenu, mają mikroskopijne wręcz szansę przebicia się wyżej, choćby byli najbardziej utalentowani. „.....”Chciałbym pokazać, jak bardzo kastowy charakter ma dzisiejsza Polska, jak wielu ludzi „trzymających władzę", i to nie tylko w polityce, ale również i w mediach (a to media są dziś „pierwszą władzą"), to ludzie wywodzący się ze starych skompromitowanych kręgów komunistycznych, często najgorszego stalinowskiego chowu. „.....”Gdy trzon władzy politycznej, gospodarczej i medialnej przetrwał nadal w rękach tych samych spowinowaconych ze sobą koterii i rodzin, częściowo tylko przefarbowanych na odcienie liberalno-lewicowe. Jesteśmy nadal ściśle oplecieni pajęczyną po-PRL-owskich układów i powiązań. Najbardziej nawet skompromitowani, przyłapani na złodziejstwie czy działaniach agenturalnych spadają na cztery nogi. Zawsze znajdą obrońców i protektorów. W dzisiejszej Polsce źle jest tylko, gdy się jest uczciwym, odważnym, niepokornym... „.....(źródło )
Sandel nie widzi zbyt jasnej przyszłości przed Europą . Okradanie na niespotykaną skalę mas przez elity, oligarchię bo do tego sprowadza się nienaturalne , pogłębiające się rozwarstwienie , degradacja demokracji , bezhołowie oligarchii bo do tego sprowadza się „Szansa, że zmiana nastąpi poprzez demokratyczny wybór, jest jednak nikła.” To wszystko jak przewiduje skończy się krwawa jatką w przypadku rewolucji , albo wyborem populistów .Już raz w sytuacji ogromnego kryzysu pojawił się człowiek na którego masy zagłosowały , a któremu elity zaufały zrobi dokładnie to co Kuroń tak ładnie ujął „„Jaka demokracja?” -zagrzmiał mocno znieczulony bohater opozycji. „ Chamów trzeba za mordę trzymać i do roboty gonić”.Sądził zapewne, że na imprezie są sami swoi i tu się pomylił „..(więcej)
Ten człowiek nazywał się Hitler . Teraz sytuacja jest podobna . Masy podane brutalnemu wyzyskowi są w sytuacji , która grozi w każdej chwili wybuchem . Tylko terror i całkowita likwidacja demokracji może utrzymać je w ryzach .Chciałbym zwrócić uwagę na inną sprawę . Na „dekomunizację „ elit egipskich dokonaną przez patriotę egipskiego, prezydenta Mursiego. „ Członkowie rządzącej w czasach obalonego Hosniego Mubaraka Narodowej Partii Demokratycznej mają zakaz uczestniczenia w życiu politycznym przez 10 lat.”Mursi nie tylko zlikwidował wpływy starej zdemoralizowanej elity socjalistycznego Egiptu ,ale równocześnie zlikwidował całą ...obcą agenturę. Bo ta przecież była w aparacie władzy ulokowana . Stąd taka nienawiść mediów europejskich i amerykańskich do Mursiego. Świtną ilustracją jest fragment z Fukuyamy na temat problemu do wolności i swobód społeczeństwa w którym elity pochodzą z zewnątrz lub są narzucone .Mursi zrobił to dal dobra Egiptu, co do dawno powinno być zrobione dla dobra Polski .Aby realnie zlikwidować stary reżim należy pozbawić dostępu do władzy całą nomenklaturę I i II Komuny. I przy okazji pozbyć się całej , w tym rosyjskiej i niemieckiej agentury. I nie należy ulegać zabobonom jakie szerzą reżimowe media ,że tego się nie da zrobić.Video Profesor Jerzy Rober Nowak " Rozmowy niedokończone „ styczeń 2013 roku „ Bartoszewski. Kłamstwa historyczne . Tuleya „czerwone dynastie „ Anita Gragas” anatomia upadku „„Z kolei Rafał Ziemkiewicz  w tekście poświęconym kryzysowi w partii rządzącej "Ten system musi upaść" zauważa, że "rządy Tuska wynikają w prostej linii z zaniechania ustrojowej transformacji państwa kolonialnego, jakim była PRL, i z niedokończenia solidarnościowej rewolucji". Dziś, w opinii publicysty, polityczny los premiera wydaje się przesądzony. Pisze:  "To nie jest kwestia samego Tuska. Elity III RP po prostu wróciły, prawem "pamięci materiału", do stanu wyjścia. Traktują państwo w jedyny dostępny sobie sposób – jako zdobycz czy, mówiąc brutalnie, dojną krowę. Horyzontem działalności jest "ustawienie" siebie, rodziny i przyjaciół, wyciągnięcie maksymalnych korzyści z poddanych".I dlatego – przekonuje Ziemkiewicz – "ten system musi upaść, bez względu na to, czy Tusk wytrwa u władzy aż do krachu, czy zostanie "ze względu na zły stan zdrowia" wysłany na "placówkę", i nastąpi jeszcze jedna próba "odnowy" z jakimś "mężem opatrznościowym" (mówi się najczęściej o Jerzym Buzku), z poszerzeniem podstaw władzy o inne niż PO "siły europejskie". (...) Tak naprawdę to już nie Tusk i nie "system Tuska" są dziś problemem, choć każdy dzień jego trwania niesie Polsce kolejne, wymierne straty. Prawdziwym wyzwaniem, od którego zależy przyszłość, jest to, czy Polska będzie w stanie wydać z siebie nowoczesną elitę państwową i zastąpić nią pasożytniczą, niesprawną nomenklaturę z PRL"”.....(więcej )
Profesor Niall Ferguson w swojej książce „Civilization” w której omawia w jaki sposób cywilizacja Europejska w ciągu 500 lat stała się cywilizacją globalna w jednym z rozdziałów rozważa korelacje pomiędzy rozwojem chrześcijaństwa , szczególnie w jego protestanckiej formie ,a rozwojem gospodarczym kraju. Pisze o gwałtownym rozwoju i ekspansji chrześcijaństwa w obecnych Chinach szacując ilość wyznawców na około 170 milionów .Co więcej przytacza opinie intelektualistów chińskich ,mające świadczyć ,że najwyższe władze Chin również zdają sobie sprawę z istnienia wspomnianej przeze mnie korelacji. Ferguson przytacza informację jednego z chińskich akademików , który mówi ,że poprzedni prezydent Chin Jiang Zemin na krótko przed przekazaniem władzy i ustąpieniem ze stanowiska prezydenta Chin i lidera Komunistycznej Partii Chin na spotkaniu najwyższego kierownictwa tejże partii powiedział ,że gdyby mógł ustanowić tylko jeden dekret prawny , który musieliby wszyscy przestrzegać , to byłoby to ustanowienie chrześcijaństwa religia państwową Chin Ferguson przytacza również inny fakt . W 2007 roku nowy prezydent Hu Jintao prowadził nie mające precedensu wcześniej seminarium Biura Politycznego KPCh poświęconemu religii , na którym powiedział 25 najważniejszym w państwie ludziom ,że wiedza i siła ludzi wierzącym musi być wykorzystana do budowy prosperującego społeczeństwa 'Civilization „ Fergusona nie jest jeszcze przetłumaczona na polski . Twierdzi w niej ,że cywilizacja zachodnia jest w fazie upadku . W rozdziale „work” and „conclusion „ wskazuje na przyczyny upadku Zachodu i wzrostu Chin . Ilustracja tego jest przytoczony prze niego oficjalny dokument XIV Zjazdu Komunistycznej Partii Chin, w którym sprecyzowano trzy podstawy stałego wzrostu gospodarczego . Prawa własności ,jak fundament, system prawny jako ochrona i etyka, moralność jako czynnik wspierający . „...(więcej )
 Profesor Andrzej K. Koźmińsk „Armia okupacyjna „ „Pomysł Korpusu Służby Cywilnej miał na celu ucywilizowanie naszej administracji publicznej i stworzenie armii apolitycznych urzędników działających dla państwa prawa, służebnego wobec obywatela. Niestety, wspólnym wysiłkiem wszystkich kolejnych partyjnych rządów ta urzędnicza armia postrzegana jest dziś jako swego rodzaju „armia okupacyjna", bezlitośnie gnębiąca obywateli. Stale wydłuża się lista przedsiębiorstw z premedytacją doprowadzanych przez urzędników do ruiny pomimo że – jak się później (o lata za późno!!!) okazuje – brak po temu jakichkolwiek podstaw. Nie skraca się i nie ułatwia drogi po wszelkie zezwolenia, zaświadczenia, koncesje itp. Latami toczą się procesy staruszków zbierających chrust w lesie i kataryniarzy sprzedających losy ciągnione przez papugę. Kierowcy, którzy niszczą sobie samochody na dziurawych drogach, są surowo karani mandatami. Odbiorców i dawców pomocy charytatywnej obciąża się podatkami. Środki na pomoc społeczną są marnotrawione i rozkradane, a dzieci odbierane rodzicom pod byle pretekstem. Równocześnie wielkie przestępstwa i afery jakoś nie spotykają się z taką surowością i rygoryzmem, jak warszawski kataryniarz.”.....(źródło)
Hubert Salik .” Michael Sandel, „Czego nie można kupić za pieniądze”. Broni w niej sprawiedliwości i wartości niematerialnych przed prawami rynku wkradającymi się w nasze życie niemal na każdym kroku. „.....”Są rzeczy, które nie powinny podlegać prawom rynku, bo niszczy to ich niematerialną wartość – społeczną, etyczną lub emocjonalną – twierdzi Sandel. Problem w tym, że w świecie, w którym żyjemy, dzieje się tak coraz częściej. A my coraz rzadziej dostrzegamy, gdzie przebiega granica między tym, co można kupić, a tym, czym handlować nie powinniśmy. „.....”Sandel mnoży przykłady zacierania się tej granicy. By uzmysłowić sobie, o co dokładnie profesorowi Harvardu chodzi, oto kilka z nich:
Oferowanie od kilkunastu lat w Karolinie Północnej 300 dol. dla każdej narkomanki, która zdecyduje się na sterylizację, w celu ograniczenia liczby poważnie chorych niemowląt. Z jednej strony przedmiotem transakcji staje się w ten sposób dobro, którym nie powinno się handlować – życie potencjalnego dziecka, z drugiej – kobiety te mają niewielki wybór – ich nałóg jest tak silny, że perspektywa otrzymania 300 dol. jest dla nich wewnętrznym przymusem.”......”„Wybór rynkowy nie jest wolnym wyborem, jeżeli niektórzy ludzie są rozpaczliwie biedni albo nie mają zdolności do negocjacji na uczciwych warunkach” – pisze Sandel. „......”w końcu od wieków bogatsi mogli więcej – zniesienie niewolnictwa czy schyłek epoki wielkich monarchii niewiele w tej sprawie zmieniły. …...(źródło )
Francis Fukuyama „Możemy jednak zasugerować kilka ogólnych wskazówek , które zawężą ostatecznie poszukiwanie przyczyn . Jedna grupa wyjaśnień upatrywałaby odpowiedzi w strukturze francuskiego społeczeństwa , wywodzącego się za czasów feudalnych , jeśli nie wcześniejszych .Politolog Thomas Ertman twierdzi , że powstanie absolutyzmu patrymonialnego we Francji , Hiszpanii , oraz normandzkich królestwach na południu Italii związane było z odgórnym charakterem procesów państwowotwórczych , jakie zaszły tam po upadku cesarstwa rzymskiego. W tych częściach Europy, które nie należały do imperium Karolińskiego , jak Anglia , Skandyanwia i niektóre obszary Europy Środkowej i Wschodniej - istniała większa solidarność społeczna pomiędzy możnowładztwem a gminem , czemu towarzyszył rozwój silnych oddolnych instytucji politycznych , które przetrwały do początku epoki nowożytnej. Słabość tych lokalnych instytucji w Europie łacińskiej , w połączeniu z toczącymi się tam od średniowiecza licznymi wojnami , tłumaczy niepowodzenie zbiorowych działań ze strony ukształtowanych wedle starego ładu feudalnego społeczeństw w obliczu rodzącego się absolutyzmu . Niemcy , choć stanowiły cześć imperium Karolingów , wytworzyły niepatrymonialną formę absolutyzmu , nie były bowiem terenem silnej rywalizacji geopolitycznej tak wcześnie jak Hiszpania i Francja ; kiedy stanęły w obliczu zagrożeń militarnych, były w stanie uniknąć ich błędów i stworzyć znacznie bardziej nowoczesny, biurokratyczny typ państwa” Francis Fukuyama „ Historii ładu politycznego „ ..(strona 392 – 393)
„Nowy system elektroniczny pozwoli ZUS błyskawicznie sprawdzić, czy pracownik nie symuluje choroby .Od przyszłego roku szykuje się rewolucja w udzielaniu zwolnień lekarskich. Papierowe blankiety zostaną zastąpione przez elektroniczny system. Dzięki niemu lekarz będzie miał informację na temat dotychczasowych absencji chorobowych pacjenta, a jego pracodawca i ZUS otrzymają informację o zwolnieniu tuż po jego wystawieniu. Lekarz prześle bowiem online informacje o zwolnieniu do ZUS i pracodawcy jeszcze podczas pobytu pacjenta w gabinecie.– Nowy system pozwoli przede wszystkim na kontrolowanie krótkich zwolnień lekarskich – zachwala Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy.  Liczy też, że ze zmian najbardziej będą zadowoleni pracodawcy.”...”W zeszłym roku ZUS wypłacił ponad 12 miliardów złotych zasiłków chorobowych prawie 3 milionom pracowników, osobom prowadzącym działalność gospodarczą oraz zleceniobiorcom. Spędzili oni na zwolenieniach 160 milionów dni. Każdy z nich wykorzystał więc ponad 50 dni płatnego wolnego. W tym samym czasie ZUS skontrolował  620 tys. osób pobierających zasiłki i zakwestionował wypłaty w prawie co dziesiątym przypadku. „...(źródło )
Fedyszak Radziejowska „Nigdy jednakdomknięcie fasadowej demokracji nie było tak bliskie, jak dziś, gdy pozory demokracji zaakceptowali nie tylko politycy postsolidarnościowi, lecz także ich postsolidarnościowi wyborcy. Nie tylko lewica przywiązana biografią i interesami do PRL, lecz także„młodzi, wykształceni, z wielkich miast” nie mają nic przeciwko demokracji ograniczonej. „...”Powołany do życia przy Okrągłym Stole establishment (w skrócie będę dalej nazywać go OSE) planował demokrację fasadową, w której demokratyczne procedury są, ale treść, kultura demokracji oraz kontrola rządzących przez opozycję i opinię publiczną nie odgrywają większej roli. Można zakładać partie polityczne, stowarzyszenia, a nawet gazety i rozgłośnie radiowe, co cztery lata odbywają się wolne, tajne i powszechne wybory,ale treść demokracji, czyli autentyczna, merytoryczna rywalizacja elit, programów i partii politycznych nie istnieje. „...”Opozycja też nie jest przypadkowa, bo jej szanse na przejęcie władzy muszą być zerowe.  Sens demokracji fasadowej tkwi w procedurze legitymizacji władzy. Wybrana – może praktycznie więcej niż dyktatura„ ….(więcej )
Kaczyński w swoim przemówieniu poruszył bardzo istotną, żywotną dla Polski kwestię. Problem elit III RP. Konieczność ich wymiany. Konieczność budowy IV RP , z nowymi patriotycznymi , „czystymi „elitami. „.....(więcej )
Problem zdegenerowanych elit III RP opisał dosadnie Ziemkiewicz w artykule pod tytułem „Nasze państwo jest atrapą „. Oto najsmakowitszy fragment „Polacy po komunizmie, zresztą tak samo jak wiele innych społeczności doświadczonych długotrwałym obcym zaborem lub kolonizacją, muszą swe narodowe elity tworzyć na nowo. Bo elita post-peerelowska,mimo jej pozornego „ochrzczenia” na wolną Polskę przez grupkę byłych opozycjonistów kojarzonych z Adamem Michnikiem, jest po prostu trwale wykorzeniona z polskości. Nie chce jej, nie ufa, darzy pogardą, podejrzliwością. „Boję się tych ludzi owiniętych w biało-czerwone flagi” − to szczere wyznanie było kwintesencją reakcji tzw.salonu na naszą żałobę; tego chóralnego zniesmaczenia „histerią”, „dusznym mesjanizmem”, i strachu przed „próbą tworzenia mitu”i „demonem polskiego patriotyzmu”. ….(więcej )
W pewnym sensie najlepsza ilustracją problemu jest opinia Niesiołowskiego , że „Raport o Stanie Rzeczpospolitej „, tu cytuje Niesiołowskiego „ sugeruje że Platforma jest okupantem, okupuje własny naród, to jest język wojny domowej" - grzmiał Marszałek Sejmu. ...”Uważa on, że raport PiS o stanie państwa to manifest wojny domowej wypowiedziany państwu „...(więcej ) Marek Mojsiewicz
Świerczewski – pijany kat

Kilka tygodni temu rozpoczęliśmy akcję zbierania danych o komunistycznych patronach ulic polskich miast. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że niezdekomunizowanych ulic jest jeszcze kilkaset. Patronem ponad pięćdziesięciu z nich jest w rzekomo wolnej, demokratycznej III Rzeczpospolitej generał Karol Świerczewski. Przypomnijmy kim był towarzysz Walter. Karol Świerczewski, Janek Krasicki, Marceli Nowotko, Hanka Sawicka. To chyba najbardziej zasłużeni członkowie Komunistycznej Partii Polskich Ulic. Ich obecność jako patronów ulic, skwerów, parków na polskiej ziemi jest doprawdy emblematyczna dla problemu głębokiej dekomunizacji naszej historii i pamięci. Armia sowiecka opuściła Polskę w 1993 roku, komunizm podobno upadł kilka lat wcześniej. Jednak do dziś jego symbole i pozostałości straszą w naszych miastach i wioskach. Najgorsze jest jednak coś innego. Zbyt wielu ludziom już to nie przeszkadza. Co więcej, traktują je jako element jakieś bliżej nieokreślonej tradycji – najbardziej jaskrawym przykładem tej petryfikacji umysłu jest casus pomnika „czterech śpiących” krasnoarmiejców w Warszawie. Dlatego tym bardziej trzeba przypominać mroczne, czy wręcz upiorne życiorysy tychże „antybohaterów”. Na pierwszy nomen omen ogień przypomnijmy, krótkie CV „Waltera” – pierwszego sekretarza KPP(u).

Dlaczego właśnie „Walter”? Pseudonim gen. Karola Świerczewskiego narodził się w czasie wojny domowej w Hiszpanii. Ponoć wziął się od pistoletów Walther, z których Świerczewski, w pijanym widzie, ubrany tylko w kalesony, własnoręcznie rozstrzeliwał dezerterów. Sowiecki generał, którym był „Walter”, urodził się w Warszawie. Młody Karol stał się bolszewikiem w wieku 20 lat, kiedy to został ewakuowany do Rosji, po zajęciu przez wojska niemiecko-austriackie Królestwa Polskiego. W listopadzie 1917 roku zgłosił się do bolszewickich formacji wojskowych, brał udział w pacyfikacjach antybolszewickich ruchów powstańczych na Ukrainie. W 1920 roku, jako dowódca batalionu w 510. pułku piechoty Armii Czerwonej, brał udział w walkach przeciw Polsce na froncie zachodnim. W czerwcu-lipcu 1920 roku, w czasie ofensywy wojsk bolszewickich na Warszawę, został ranny w walkach z Wojskiem Polskim. Świerczewski w latach wojny z bolszewikami, jak przystało na sowieckiego komunistę, chciał wówczas zgodnie z wezwaniem swego dowódcy Michała Tuchaczewskiego ,„po trupie białej Polski wzniecić pożar, którego płomienie miały ogarnąć świat”. Jako prawdziwy proletariusz i bolszewik, wobec broniącej się przed komunistycznym potopem Polski mógł żywić jedynie pogardę! „Walter” w 1928 został oficerem sowieckiego wywiadu wojskowego Razwiedupremu. Temu „powołaniu” pozostał wierny do śmierci. Rok później mianowano go szefem IV Zarządu Sztabu Generalnego Armii Czerwonej.

Funkcję tę pełnił do roku 1931. W tym okresie był komendantem szkoły Wojskowo-Politycznej i członkiem Sekcji Polskiej Międzynarodówki Komunistycznej, w której szkolono polskich komunistów, wysyłanych następnie jako agentów GRU do Polski. Przykrywką jego działalności miało być dowództwo francusko-belgijskiej XIV Brygady Międzynarodowej. By krzewić rewolucję został on bowiem w 1936 roku skierowany przez Stalina do Hiszpanii. Tam już wkrótce został dowódcą dywizji m.in. na froncie madryckim. Realizował działania zlecone i nadzorowane bezpośrednio przez sowiecki wywiad zagraniczny. W maju 1938 roku został odwołany do ZSRR – był w dyspozycji Ludowego Komisariatu Obrony, a w 1939 roku został wykładowcą w Akademii im. Frunzego. Warto nadmienić, że był to klasyczny przykład hiperawansu także w wymiarze intelektualnym. W Polsce bowiem Świerczewski ukończył zaledwie dwie klasy. Władza sowiecka potrzebowała takich oddanych i ślepo posłusznych dowódców, nagradzając ich skierowaniem na dalsze studia II wojna światowa to czas, w którym kariera Świerczewskiego nabrała jeszcze większego tempa. Mimo klęsk oddziałów będących pod jego dowództwem, „Walter” wciąż mógł liczyć na kolejne awanse. Ten „genialny dowódca” został wycofany z frontu do prowadzenia szkolnictwa wojskowego na Syberii, a w 1943 roku został zaś przez Stalina, wyznaczony do pełnienia roli „polskiego generała” w armii Berlinga. Został zastępcą dowódcy Korpusu, później zastępcą dowódcy Armii Polskiej w ZSRR. Od sierpnia 1944 był dowódcą 2 Armii WP (do VIII 1945 r.). Następnie wszedł w skład utworzonego pod bokiem Stalina, Centralnego Biura Komunistów Polskich. Zarówno w Hiszpanii, jak i na frontach w ZSRR, w Polsce i w Niemczech Świerczewski nie odniósł sukcesów na polu walki. Szczególnie tragiczna w skutkach była operacja łużycka 2. Armii WP, gdzie jego błędy w dowodzeniu doprowadziły do tragicznych porażek i olbrzymich strat wśród żołnierzy. Trudności w dowodzeniu w tym okresie były spowodowane m.in. nieustannym spożywaniem alkoholu i konfliktami z podwładnymi, którzy byli zmuszeni odmawiać wykonania niektórych niedorzecznych rozkazów. W kwietniu 1945 roku generał wziął się za zdobywanie Drezna, doprowadzając nieudolnością, brakiem doświadczenia i pijaństwem, do hekatomby polskich żołnierzy pod Budziszynem. Szacuje się, że zginęło wówczas 5 tysięcy żołnierzy, zaginęło prawie 3 tysiące, a 10 tysięcy zostało rannych. 27 września 1945 został dowódcą Okręgu Wojskowego Nr III w Poznaniu, a 14 lutego 1946 został mianowany II wiceministrem Obrony Narodowej. Zatwierdzał wtedy wyroki śmierci dla żołnierzy AK. W czasie pełnienia tych funkcji zawsze realizował stalinowskie wytyczne. Alkoholik, sowiecki szpieg, laureat wielu czerwonych nagród rozlewający krew polskich żołnierzy i morderca bohaterów do dziś patronuje naszym ulicom. W ten sposób, nawet jeśli tylko symboliczny, uczestniczymy w kłamstwie totalitarnej propagandy. Nie wyjaśniono do końca okoliczności śmierci Świerczewskiego. Być może stał się on zbyt dużym ciężarem dla swych komunistycznych towarzyszy, którzy postanowili pozbyć się zionącego alkoholem, nieprzewidywalnego generała. Tajemniczy zgon ostatecznie zmitologizował jego postać. W oficjalnej historiografii „Walter” został zastrzelony przez odziały ukraińskich nacjonalistów z UPA. Jednak zbyt wiele poszlak wskazuje na to, iż było inaczej. Za jego śmierć mógł być odpowiedzialny ten, któremu tak wiernie służył – Stalin. Mogli to także zrobić „polscy komuniści”. Jedno jest pewne: śmierć Świerczewskiego ocaliła niejedno życie. Nie mógł on już więcej zabijać. Ale czy to jest wystarczający powód, by honorować jegomościa w nazwach polskich ulic? Oprac. Luk

Propaganda Euro jak w „Radiu Erewań”? Obecne działania mające na celu przyjęcie przez Polskę Euro nie mają na celu osiągnięcie korzyści ekonomicznych, których nie ma, lecz ograniczenie zakresu suwerenności przez nasz kraj, oraz włączenie w strukturę o charakterze neokolonialnym. Według niego podobno obrót na złotówce wynosi 10 mld dziennie, więc strata dla sektora byłaby w wysokości 46 mld, a i nie stracilibyśmy na spekulacjach na opcjach walutowych. Dzisiaj odbyła się kolejna debata programu PiS „Alternatywa” na temat sensowności likwidacji polskiej złotówki. Zanim zaprezentuję swoją opinię na ten temat opowiem o jedynej wypowiedzi dr Rafała Antczaka która zdecydowanie popierała pomysł wejścia do euro i to jak najszybciej. W związku z tym że wystąpienie to było po moim, to niestety nie mogłem do niego się odnieść, ale z przyjemnością rozprawię się z argumentami byłego współautora programu gospodarczego PO w tym miejscu. Chwała Antczakowi że przybył na debatę, ale niestety nie był do niej przygotowany co mu wytknąłem po jej zakończeniu. Jako argument podał obrót na złotówce który podobno wynosi 10 mld dziennie, więc wg niego strata dla sektora w przypadku wejścia polski do euro wynosiłaby 46 mld, a na dodatek polskie przedsiębiorstwa nie straciłyby miliardów na spekulacjach na opcjach walutowych. Argumentacja demagogiczna świadcząca o tym że Pan dr Antczak na rynku kapitałowym się nie zna, z gatunku pseudo podjudzających do banków, na zasadzie że ich strata to nasz zysk. Obsługa handlu zagranicznego ma nieznaczną wartość, więc większość z cytowanego obrotu to działalność spekulacyjna w której o ile jedni z inwestorów tracą to inni adekwatnie zyskują. Banki o ile nie są inwestorami to zyskują za obsłudze tych operacji przy czy my nie zyskujemy na stracie banków, a tak naprawdę jeżeli obrót na złotówce jest tak znaczący to jesteśmy beneficjentami tych operacji gdyż nie ma problemu z płynnością przy obsłudze realnych transakcji i dlatego ponosimy na wymianie nieznaczne koszty transakcyjne. W tym przypadku jak i w przypadku opcji walutowych likwidacja złotówki kompletnie nic nam nie da, gdyż o ile spekulanci będą nadal „grali” ale na innych walutach, to przed spekulowaniem na opcjach walutowych i tak niekompetentnych przedsiębiorców nie uchronimy. Jak będą chcieli to będą nadal tracili na opcjach na euro, tak jak kredytobiorcy hipoteczni ryzykują na kredytach we frankach szwajcarskich. Ja osobiście do 2009 roku występując w debatach na temat Eurostrefy – w tym na posiedzeniach zarządu NBP – wielokrotnie podkreślałem brak spełnienia warunków optymalnego obszaru walutowego przez Euro. Po wybuchu Eurokryzysu okazało się że główny beneficjent jej funkcjonowania Niemcy, nie tylko nie dokonał koniecznych transferów w wysokości ok. 4% PKB na rzecz dotkniętych asymetrycznym szokiem krajów peryferyjnych, lecz wykorzystał proces dywergencji stóp procentowych do obniżenia kosztów obsługi swojego długu, skłonienia milionów Europejczyków w tym 1 mln Greków do przyjazdu do pracy do Niemiec w miejsce imigrantów z państw muzułmańskich, jak i do zdobycia przewagi konkurencyjnej dla swoich przedsiębiorstw, a w warstwie politycznej na zdominowanie przeżywających kłopoty gospodarcze Europartnerów. Dlatego o ile dla części opinii publicznej do czasu Eurokryzysu mogło być niezrozumiała niechęć do wstępowania do Euro. Przejawiała się ona straszeniem przed tzw. Eurosceptykami, w tym w przypadku mojego przejścia do NBP nawet na pierwszej stronie GW znalazło się trwożne zapytanie „Czy z Cezarym Mechem wejdziemy do euro?”, to obecnie dalsze wymuszanie na Polsce konieczności wejścia na pokład Eurotytanika musi budzić niepokój. Po wybuchu Eurokryzysu na Eurokonferencji w panelu dotyczącym tego zagadnienia, w którym uczestniczył m. innymi poseł Rosati, zadeklarowałem że przestaję być Eurosceptykiem, bo to przed czym ostrzegałem już się zrealizowało i staję się Demografosceptykiem. Dzisiaj kiedy o konsekwencjach zapaści demograficznej mówią wszyscy, a jest to moment gdy panie z wyżu solidarnościowego powoli nie mogą mieć już dzieci, chciałbym podzielić się pewnymi uwagami dotyczącymi przyczyn tego że jako Polacy jesteśmy mądrzy po szkodzie, a może i nawet po niej nadal głupi. Obecne działania mające na celu przyjęcie przez Polskę Euro nie mają na celu osiągnięcie korzyści ekonomicznych, których nie ma, lecz ograniczenie zakresu suwerenności przez nasz kraj, oraz włączenie w strukturę o charakterze neokolonialnym. Debata dlaczego tak się dzieje wykracza ramy dyskusji eksperckiej na równi z tą dotyczącą przyczyn niewprowadzenia polityki prorodzinnej jak i generującej miejsca pracy przez ostatnie 20 lat. I nie łudźmy się że przekonując do wyższości złotówki czy też konieczności posiadania dzieci osiągniemy zakładane cele.Gdyż debata nie ma charakteru akademickiego, lecz dotyczy braku mechanizmów wyboru elit naszego kraju którzy mogą podejmować racjonalne decyzje w jego interesie. Dotyczy problemu szerszego, jak sprawić aby osoby kompetentne były nie tylko wybierane ale i mały motywację służenia w interesie dobra wspólnego. Aby po wyborze na czołowe stanowiska nie myślały tylko o tym jak nie być zmuszonym do strzelenia samobója w końcowych minutach gry, bądź jak się dobrze sprzedać drużynie przeciwnika. Ale również przekonanie elit patriotycznych do tego aby nie spychały sfer finansów jako drugoplanowych, których przewodzenie najlepiej powierzyć wykreowanym przez przeciwników celebrytom. Nie łudźmy się jeśli tej sprawy nie rozwiążemy to nawet posiadanie złotówki nas przed biedą nie uchroni. Przecież przez ostatnie 20 lat cały czas prowadziliśmy fatalną politykę monetarną hamującą wzrost gospodarczy, wspierającą import na koszt coraz większego zadłużania się za granicą i wyprzedawania naszych aktywów. Przecież cały czas kwitnie tzw.carry trade pozwalający inwestorom zarabianie dziesiątków miliardów gdyż nie jest respektowane prawo parytetu stóp procentowych. Wg którego jeśli się utrzymuje się wyższe stopy procentowe to waluta powinna się osłabiać gdyż inaczej pozwala spekulantom na zyski bez ryzyka. Wystarczy pożyczyć w krajach o niższych stopach procentowych zainwestować tam gdzie one są wyższe i jeszcze na dodatek zyskać na kursie wymiany w chwili ich wytransferowywania. Tak więc jeśli nie będzie odpowiedniego doboru elit to i przy złotówce możemy być eksploatowani. Przecież w Generalnej Guberni Niemcy pozostawili przedwojenną złotówkę tylko po to aby drukować je na swoje potrzeby. Przestrogą dla tych którzy myślą że zastosują „mądrość etapu” niech będzie scena zaprezentowana w TV Polonia ukazująca jak Pani Kanclerz wystawia za okno premiera Hiszpanii aby popełnił samobójstwo. Tam on spotyka zdesperowanego premiera Grecji który się skarży że musi skakać mimo że spełnił wszystkie żądania. Premier Hiszpanii niedowierza i zanim na to się zdecyduje próbuje załagodzić sytuację rozmawia przez okno, że obetnie wydatki (pewnie na emerytury i służbę zdrowia aby spłacać długi względem Niemiec), gdy to nie jest skuteczne solennie obiecuje że nie wystąpi ze strefy euro, a na koniec już w akcie rozpaczy obiecuje że w pucharach wygrają kluby niemieckie. Ciekawe dlaczego tego typu sceny są nie w normalnej lecz internetowej telewizji TV Polonia, i to nie po Polsku ale po hiszpańsku i z Hiszpanii – u nas satyrycy zamilkli, a przecież to co się dzieje (euro, pakt fiskalny, siadanie przy jednym stole z Niemcami) to zasługuje chociaż na odświeżenie Radia Erewań.

Dr Cezary Mech

III RP przepisana na dzieci Biznesmeni którzy dorobili się na III RP starzeją się a niektórym już nawet się umarło. Starość nie radość, czas jest nieubłagany, na nic zda się farbowanie włosów, remontowanie zębów i wciąganie brzucha. Do akcji wkraczają więc powoli dziedzice. Wkrótce po podpisaniu porozumień Okrągłego Stołu w III RP wypłynęła na powierzchnię generacja młodych zdolnych wizjonerów z kasą. Młodzieńcy podorabiali się na przeróżnych biznesach, podobno za granicą: jeden przewoził paczki, inny sprzedawał czipsy, inny jeszcze dostał pierwszy milion od taty, itd. Młodzieńcy żwawo ruszyli do sprawdzania się w biznesie w nowej rzeczywistości III RP: ten który woził paczki założył telewizję, ten który sprzedawał czipsy zawziął się i także założył telewizję a ten który dostał pierwszy milion od ojca zainwestował w samochody, które następnie odsprzedał policji i UOP. I tak oto mozolnie składając ciężko zarobiony grosz do grosza, nasi wizjonerzy podorabiali się fortun. Niestety czas jest bezlitosny i wizjonerzy postarzeli się znacząco - pomimo zdrowej włoskiej kuchni, młodych dziewczyn, nowoczesnej chirurgii plastycznej i efektywności barwników do włosów. Nadszedł czas na młodą generację, która zadziwi Polskę i świat.

Lukasz Wejchert już od dawna udzielał się w biznesie ITI. Tato kupił mu nawet portal Onet, aby syn mógł się sprawdzić w internecie. Kiedy biznes ITI podupadł a Onet został sprzedany, Lukasz Wejchert przeniósł się do nowej spółki, wraz z siostrą. Nad ich chlebem powszednim czuwa szwajcarska fundacja, Jan Wejchert Fundation, założona przezornie przez tatę w 2009 roku i zarządzana przez pewnego szwajcarskiego adwokata.

Marcin Dukaczewski robi od 10 lat piękną karierę w strukturach Grupy Kapitałowej Prokom i pewnego dnia może wejść w rolę odgrywaną do tej pory przez Ryszarda Krauze.

Sebastian Kulczyk sprawdza się w biznesie już od pewnego czasu, poprzez firmy takie jak Beyond, Nenya Capital, Conecto czy też Phenomid Ventures. Jedna z jego spółek buduje właśnie pod Poznaniem data center o powierzchni 6 tys m2, które pomieści do 100 tys. serwerów.

Tobias Solorz wypłynął dopiero niedawno, jako prezes spółki Spartan Capital Holdings Sp. z.o.o., która zarządza miliardami i jest właścicielem Polkomtelu.W porównaniu z powyższą listą, załatwienie Michałowi Tuskowi roboty w rządowo-samorządowej spółce Port Lotniczy Gdańsk to groszowa jałmużna. No ale nie można przecież mieszać synów panów z synami sezonowych wyrobników. Zasady zobowiązują. Balcerac

Rocznica śmierci gen. "Nila" czyli mordercy wciąż bezkarni... Sześćdziesiąt lat temu, 24 lutego 1953 roku o godzinie 15:00 na szubienicy ustawionej w więzieniu na warszawskim Mokotowie zakończył życie generał August Emil Fieldorf, ps. „Nil” - dowódca Kedywu, zastępca komendanta głównego Armii Krajowej. Skazany na podstawie sfabrykowanych dowodów, zamordowany i zapomniany na długie lata do dziś nie doczekał się należytej rehabilitacji a jego oprawcy nigdy nie zostali ukarani – nielicznym tylko postawiono zarzuty, jednak wyrok nie zapadł ani jeden.

Maria Gurowska – sędzia, która skazała gen. Augusta Emila Fieldorfa na śmierć przez powieszenie zmarła w roku 1998. Główna Komisja Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu wszczęła przeciwko niej śledztwo, które zakończyło się w marcu 1996 roku oskarżeniem o zabójstwo sądowe. Podczas przesłuchania w prokuraturze Gurowska broniła wydanego przez siebie wyroku uznając go za słuszny i zasadny, twierdziła, że opierała się na dowodach oraz obowiązującym prawie. Proces rozpoczął się 22 grudnia 1997 roku, oskarżona jednak nie stawiła się na rozprawie z powodu ciężkiej choroby. Zmarła w ostatniego sierpnia 1998 roku ani razu nie stając przed obliczem sądu. Należy dodać, że kiedy rodzina generała Fieldorfa zwróciła się do prezydenta Bieruta o jego ułaskawienie, sędzia Gurowska tak zaopiniowała tę prośbę: „Skazany Fieldorf na łaskę nie zasługuje. (...) Zdaniem sądu nie istnieje możliwość resocjalizacji skazanego".

Kazimierz Górski – śledczy, który przez sześć miesięcy przesłuchiwał (czyt.: torturował, co dla Ubeckich funkcjonariuszy było tożsame z przesłuchaniem) generała Fieldorfa i sporządził akt oskarżenia. Mieszkał do śmierci w Warszawie ani razu nie będąc wezwanym na przesłuchanie w sprawie zbrodni, której się dopuścił nie mówiąc już nawet o postawieniu go w stan oskarżenia.

Alicja Graff – prokurator wojskowa, która wystosowała do naczelnika mokotowskiego więzienia pismo nakazujące przygotowanie i wykonanie wyroku śmierci na generale „Nilu”. Zmarła w 2005 roku w Warszawie nigdy nie niepokojona przez wymiar sprawiedliwości „wolnej” Polski.

Emil Merz – sędzia Sądu Najwyższego PRL, członek składu orzekającego, który podtrzymał wyrok śmierci wydany na generała. W śledztwie prowadzonym przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu był jednym z podejrzanych, jednak nigdy nie postawiono mu żadnych zarzutów bo zdążył wcześniej odejść z tego świata.

Witold Gatner – prokurator nadzorujący wykonanie wyroku. Przesłuchiwany w śledztwie prowadzonym przez GKŚZPNP zeznawał: „Czułem, że trzęsą mi się nogi - powiedział. - Skazany patrzył mi cały czas w oczy. Stał wyprostowany. Nikt go nie podtrzymywał. (...) Wówczas powiedziałem: Zarządzam wykonanie wyroku. Kat i jeden ze strażników zbliżyli się. Postawę skazanego określiłbym jako godną.” Nigdy nie został ukarany, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych był szefem zespołu radców prawnych firmy „Agros”, tej samej, która dziś produkuje reklamowany przez Adama „Nergala” Darskiego napój energetyczny „Demon”.

Lista zbrodniarzy jest długa, równie długa jak lista popełnionych przez nich zbrodni. Większość z nich dosięgła już śmierć, pomagając wywinąć się sprawiedliwości. Nieliczni wciąż żyją ciesząc się zupełnie niezasłużonym spokojem. Czy kiedyś uda nam się rozliczyć wszystkie zbrodnie popełnione na polskich bohaterach, którzy walczyli i ginęli za kraj? Po przeczytaniu komentarzy pod wspomnienieniami o generale Auguście Emilu Fieldorfie „Nilu” na kilku popularnych portalach śmiem wątpić. Powiem więcej – odnoszę wrażenie, że potomkowie zdrajców i morderców zdominowali przestrzeń publiczną i robią wszystko, by zamordować pamięć o tych wielkich Polakach już nie tylko słowem, ale też – na co dowodem jest niedawna dewastacja pomnika Danuty Siedzikówny ps. „Inka” - realnym działaniem.

Alexander Degrejt

Europa plus imienia Walerego Wątróbki Gdyby nie patron tak zwanej Europy plus nie warto by się nią zajmować aż tak. Intryguje jednak dlaczego Europa plus imienia Walerego Wątróbki? Walery Wątróbka to postać literacka wykreowana w 1946 roku przez Stefana Wiecheckiego. Knajak z warszawskiej Pragi reprezentuje wszystkie pożądane cechy zagnieżdżającego się realnego socjalizmu. Knajacy tworzyli szeregowe kadry UB i stawali się aktywistami jedynie słusznej partii w zakładach pracy. Z nich rekrutowały się szeregowe i podoficerskie kadry MO. Knajak był awangardą systemu. Jest to zatem piękne i erudycyjne nawiązanie do tradycji. Z jednoczesnym przesłaniem, by śmiało wybrać przyszłość. Wszak knajak przeszłością chwalić się nie lubi. Europa plus imienia Walerego Wątróbki jako centrolewica zgromadziła, przyznać trzeba, wybitne postacie idei lewicowych w skali przekraczającej wąski europejski zaścianek. Lider Ugrupowania jest zatrudniony u Satrapy Kazachstanu jako rzecznik jego interesów na forum europejskim. Satrapa też ma przeszłość lewicową, jako ważny członek Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. W tym przypadku nie ma wątpliwości, bo lewicowość aż kłuje w oczy. Nie ma też wątpliwości, że tradycyjny elektorat lewicy – ludzie odrzuceni, biedni, pracownicy najemni pójdą do urn, by na swojego kandydata gremialnie oddać głos w wyborach do Europarlamentu. Hasło „Nasz człowiek w Kazachstanie” ma swoją wagę i moc. Tym bardziej, że lider ugrupowania, jak tradycyjnie każdy lewicowiec, zatrudniony jest dodatkowo u Jana Kulczyka. Ta okoliczność zdecydowanie odróżnia „naszego” od redaktora Borata, który, choć Kazachstan chciałby reprezentować, u Kulczyka zatrudniony nie jest. Inna ważna postać grupy imienia Wątróbki to Znany Polski Parodysta. Talent szczególny a i praca niełatwa. Ile to trzeba ćwiczyć by dobrze parodiować. Tysiące godzin obserwacji, kilometry przejrzanych materiałów dokumentacyjnych a później jeden krótki występ i już. Ale za to sława po wieczne czasy. Dzisiaj ZPP parodiuje bycie politykiem w Parlamencie Europejskim. Na konferencji prasowej parodiował poprawnie, choć odnosiło się wrażenie, że miał chęć rzucić się na kolana i ucałować podłogę. Znaczącą postacią grupy pod patronatem W. Wątróbki jest też Cham. To przyznam nie bardzo rozumiem, bo Cham u Orzeszkowej (kto to jeszcze pamięta?) reprezentował wartości konserwatywne. Cham jednak sam chciał być chamem, a tego nikt mu zabronić nie może, bo byłoby to pogwałcenie praw mniejszości. Chamy ciągle są w mniejszości. Choć się starają i może będą w większości. Wszystko w rękach przyszłych wyborców. Ostatnim z grupy Laokoona ( bez węża) jest mój ulubieniec Jaguar. Jaguara pewnie już sprzedał, ale znak firmowy został. Jak przystało zdeklarowanemu lewicowcowi na demonstracje przyjeżdżał jaguarem, stąd ksywa. Niby ta centrolewica patrzy w przyszłość, a jednak lewicowych tradycji przestrzega – zatrudnienie u Kulczyka, rzucanie się na kolana, majątek zrobiony na gorzale (to Cham), czy wreszcie jaguar. I to się ceni. Wierność tradycji. Nie mogłem dociec, po co ten plus. Europa plus. Znajomy lekarz uważa, że to chodzi o plusy w testach medycznych. Wyniki zawsze na plus. Ale lekarz jak to lekarz – wszędzie widzi medycynę. Może plus się jeszcze wyjaśni. A teraz plotki. Podobno po ogłoszeniu sukcesu grupa inicjatywna Europy plus imienia Walerego Wątróbki zamknęła się razem w jednym pomieszczeniu. Po pewnym czasie rozległo się stamtąd skandowanie – Ludwiku Dorn i Sabo nie idźcie tą drogą! Plotkarze twierdzą, że to ma być hasło po którym członkowie będą się rozpoznawać w ciemności i zwoływać na wiecach przedwyborczych. Ale dlaczego Ludwiku Dorn? I dlaczego Sabo? Bo, że krzyczeli – Ciemność widzę, ciemność! W to jestem bardziej skłonny uwierzyć. Jarosław Warzecha

Zapowiedzi Tuska, czyli immunitet zostanie. "Sprawa ilustruje doskonale jedną z największych chorób polskiego życia publicznego" Na początek zastrzeżenie: żadnych zapowiedzi Donalda Tuska nie traktuję już poważnie. Chyba że dotyczą one podwyższania obciążeń i zabierania nam kolejnych pieniędzy. Co do realizacji tych jestem absolutnie spokojny. Premier wrzuca do mediów wiele obietnic, zobowiązań i uwag, które mają na celu jedynie rozmydlenie debaty i skupienie naszej – i medialnej – uwagi na mało istotnych kwestiach. Czasami jednak warto złapać go za słowo i nie puścić. Kilka dni temu Donald Tusk wrócił mimochodem do tematu, który kiedyś pałętał się gdzieś pośród obietnic wyborczych Platformy Obywatelskiej i skończył podobnie jak niemal wszystkie z nich, czyli w koszu: do sprawy immunitetu. Sprowokowały go do tego relacje o posłach, którzy nie płacą mandatów, lecz przecież nie tylko oni chowają się za immunitetem. Na przykład Stefan Niesiołowski prawdopodobnie skorzysta z immunitetu, aby uciec przed pozwem, jaki złożyła przeciwko niemu Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN. Kurtyka uznała, że jej dobra osobiste zostały przez posła naruszone, gdy stwierdził on w jednej ze stacji telewizyjnych, że rodziny powinny zwrócić pieniądze za sekcje zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej.

Problem z immunitetem jest taki, że wynika on wprost z konstytucji, a więc aby go znieść lub ograniczyć, trzeba zmienić ustawę zasadniczą. Tymczasem większość konstytucyjna w Sejmie wynosi dwie trzecie. Czyli aby udało się zmienić konstytucję, musiałoby dojść do zgody ponad podziałami. W dzisiejszej sytuacji politycznej taka zgoda nie jest możliwa i Tusk o tym doskonale wie. Dlatego nie ma oporów przed deklaracją, że jest wielkim zwolennikiem zniesienia immunitetu. To i tak jest nie do zrobienia, a on jako winną może zawsze wskazać opozycję.

Co zresztą akurat nie byłoby fałszem. PiS zawsze opowiadało się przeciwko ograniczaniu immunitetu. Dziś prawdopodobnie byłoby temu pomysłowi jeszcze silniej przeciwne, argumentując, że poziom podporządkowania rządzącemu ugrupowaniu organów państwa sprawia, iż na opozycyjnych parlamentarzystów pozbawionych ustawowej ochrony zastawiano by rozliczne pułapki. Jest w tym argumencie jakaś racja, ale ta racja nie przeważa w sytuacji, gdy immunitet służy niemal wyłącznie unikaniu odpowiedzialności za wykroczenia lub pozwala niektórym – jak kiedyś przez lata Henrykowi Stokłosie – zwodzić wymiar sprawiedliwości mimo bardzo poważnych, bynajmniej nie politycznych zarzutów.

Sprawa immunitetu ilustruje doskonale jedną z największych chorób polskiego życia publicznego. Istnieją pewne rozwiązania, o których teoretycznie wszyscy wiedzą, że są absurdalne i chore. (Innym przykładem są archaiczne przepisy o ciszy wyborczej.) Ba, wielu polityków twierdzi nawet, że trzeba z nich jak najszybciej zrezygnować. I co? I nic. Żadnych zmian. Jedni deklarują, że są gotowi się tym zająć, ale mówią to tylko wówczas, gdy wiedzą, że na pewno się to nie uda. Tak jak obecnie premier. Drudzy z kolei stawiają sprawę dogmatycznie: każde naruszenie obowiązującego rozwiązania zagraża demokracji! To stanowisko PiS. Absurdalne, bo przecież nikt chyba nie przeczy, że jakieś gwarancje posłowie mieć muszą. Lecz z całą pewnością nie powinny one mieć postaci takiej jak obecnie. Jestem tu pesymistą. Żeby znieść, względnie ograniczyć immunitet do sfer, gdzie jest on naprawdę niezbędny, posłowie musieliby zadziałać wbrew własnemu, bardzo wąsko pojmowanemu interesowi. A do tego w całej historii III RP nie byli chyba jeszcze nigdy zdolni. I jest to cecha łącząca ich ponad zapatrywaniami politycznymi i partyjnymi sporami. Dziennik Łukasza Warzechy

Bęcwalstwo niepospolite. Niby nie powinno mnie już nic dziwić, a jednak… Polemika z Ł. Warzechą

Popularni komentatorzy polityczni o renomie niezależnych, co i rusz wyskakują z tezami, mogącymi wprawić w osłupienie każdego zdroworozsądkowo myślącego człowieka. To nie nowy postulat, ale bardzo niebezpieczny w kraju, gdzie nierozwinięta demokracja przekształca się od paru ładnych lat w miękki autorytaryzm, a takim właśnie krajem jesteśmy. Najdobitniej świadczy o tym pełne podporządkowanie władzy sądowniczej i ustawodawczej rządowi. Gdyby immunitet został ograniczony np. we wtorek rano, to już od wtorkowego południa parlamentarzyści PiS spędzaliby całe dni, tygodnie, miesiące i lata w sądach, prokuraturach i pod celą! Nie dlatego bynajmniej, że łamią prawo, tylko dlatego, że takie polecenie od rządu dostałyby sądy, prokuratura, służby specjalne i policje wszelakie. Czy tego nie widzicie, kolego Warzecha?! Czy może  nie chcecie widzieć?!

Jest i druga teza, podnoszona przez równie bystrych i niezależnych, jak Warzecha, komentatorów, równie też szkodliwa i obrażająca poczucie zdrowego rozsądku: PO i PiS się zużyły, zabetonowały scenę polityczną i obywatele oczekują nowych partii. Otóż, nowych partii to, owszem, oczekuje, ale Grupa Trzymająca Władzę w Polsce. Chce ta grupa wymienić PO na coś innego, bo boi się, że Tusk przegra najbliższe wybory i nie powstrzyma PiS-u w drodze do władzy. Ta grupa chce też, oczywiście, wymienić PiS na prawicę powiązaną z establishmentem, gdyż to jest ostateczna gwarancja, że żadna sanacja III RP nie grozi. PiS bowiem jest jedyną i zapewne już ostatnią większą partią antyestablishmentową w III RP. Ruchy, zmierzające do takich podmian partii już widzimy. Na lewicy, Kwaśniewski plus Palikot i zapewne część SLD. To wystarczy do stworzenia rządu z centro-lewicową częścią PO. Na prawicy – Giertych, Gowin, Niesiołowski, narodowcy i różne grupki, które niegdyś odpadły od PiS-u. No dobrze, ale stopniowe osłabianie opozycji (czytaj: PiS), aż do jej eliminacji, to są cele Grupy Trzymającej Władzę w III RP. Dlaczego wspierają te działania komentatorzy polityczni o renomie niezależnych? Pojąć nie sposób. Krzysztof Czabański

W odpowiedzi Czabańskiemu. Przypominam, że dobro kraju nie jest tożsame ze zwycięstwem tego czy innego ugrupowania Krzysztof Czabański był uprzejmy nazwać mnie „bęcwałem”. Bęcwalstwo moje przejawiać się ma dwuobjawowo. Po pierwsze – nie widzę, że władza sądownicza jest podporządkowana rządowi i nie rozumiem, że natychmiast po zniesieniu immunitetu politycy PiS zostaliby z polecenia panującej nam satrapii wtrąceni do kazamatów. Po drugie – niewystarczająco wierzę w PiS. Tak bowiem odbieram drugą część tekstu Czabańskiego.

Zacznę od drugiej kwestii. Faktycznie, w przeciwieństwie do niektórych publicystów prawicy nie odczuwam żadnych partyjnych lojalności. Może dlatego, że nigdy od partii Jarosława Kaczyńskiego żadnego stanowiska nie otrzymałem i nie poczuwam się do wdzięczności. Traktuję poważnie powiedzenie „dłużej klasztora niż przeora” i dlatego uznaję immunitet w obecnej postaci za zbędny i szkodliwy. Jestem zwolennikiem wprowadzania instytucjonalnych rozwiązań, które mogłyby istnieć przy każdej władzy. Za niebezpieczne uznaję dostosowywanie przepisów do bieżącej sytuacji. Absurdalne jest twierdzenie, że mam do PiS i PO pretensję o zabetonowanie sceny politycznej. Jest natomiast faktem, że oba ugrupowania tworzą swoisty duopol i oba korzystają na tworzeniu klimatu plemiennej wojny, którego skutkiem są m.in. teksty takie jak Czabańskiego. To samonapędzający się mechanizm: ten klimat, podburzając emocje, powoduje, że nie ma miejsca dla innych sił. Ale trudno – jestem też przeciwnikiem zrzucania przez polityków winy na innych. Jeżeli te alternatywne siły nie umieją się przebić ze swoimi komunikatami, to mogą za to winić głównie same siebie. Muszą działać w takich realiach, jakie mamy.

Przerażająca natomiast wydaje mi się teza Czabańskiego, iż istnienie owego duopolu jest w zasadzie korzystne. Czabański pisze:

Otóż, nowych partii to, owszem, oczekuje, ale Grupa Trzymająca Władzę w Polsce. Chce ta grupa wymienić PO na coś innego, bo boi się, że Tusk przegra najbliższe wybory i nie powstrzyma PiS-u w drodze do władzy. Czyli: niech sobie PO dalej niszczy Polskę, bo z Platformą PiS ma jakieś szanse wygrać, a z innym ugrupowaniem mógłby przegrać. Dla mnie ważniejszy jest jednak stan państwa niż to, żeby wybory wygrało to czy inne ugrupowanie. Na razie PiS ma za sobą serię przegranych starć. Ja życzyłbym sobie, aby na wszelkie możliwe sposoby zmniejszyć szkodliwość obecnej władzy dla kraju i obywateli. A czy zrobi to Kaczyński, Gowin czy PSL w sojuszu z PJN – jest mi doskonale obojętne. Czabańskiemu najwyraźniej nie. I jeszcze o samym immunitecie. Napisałem chyba dość wyraźnie, że obawy opozycji, związane z jego zniesieniem, są obecnie w dużej mierze zasadne. Tyle że PiS nie chciało jego zniesienia – ba, nawet ograniczenia – również wówczas, gdy samo sprawowało władzę, tuszę zatem, że powody są jednak inne od obecnie deklarowanych. Napisałem także, że parlamentarzyści musieliby w zamian uzyskać jakiś rodzaj gwarancji. Można sobie wyobrazić bardzo wiele rozwiązań, chroniących przed nadużyciami, a jednocześnie nie pozwalających traktować immunitetu jako zezwolenia na popełnianie wykroczeń bez ograniczeń. Jednak Czabański przyjmuje w tej kwestii stanowisko maksymalistyczne.

Różni mnie z Czabańskim także i to, że ja jednak – mimo całego mojego ogromnego sceptycyzmu wobec systemu sprawiedliwości w Polsce – nie uważam, aby był bez reszty bez-pośrednio podporządkowany władzy. Tak jest zwłaszcza z sądami. Wbrew tonowi, w jakim pisze Czabański, nie żyjemy jeszcze w stanie wojennym. Zaś jeśli chce się ciągać polityka po prokuraturach, to można to czynić już teraz, czego przykładem choćby Jarosław Kaczyński czy Zbigniew Ziobro (sprawa Blidy). Koledze Czabańskiemu polecam zatem więcej dystansu do partyjnych zmagań i przypominam, że dobro kraju nie jest tożsame ze zwycięstwem tego czy innego ugrupowania. Łukasz Warzecha

Szyfranta Zielonki samobójstwo niedoskonałe W historii zniknięcia szyfranta wojskowych służb specjalnych chor. Stefana Zielonki nie ma nic pewnego poza tym, że badania DNA kości znalezionych nad brzegiem Wisły zgadzały się z jego kodem genetycznym. Nie wiadomo, co było przyczyną śmierci i dlaczego w miejscu, gdzie znaleziono szczątki, były ubrania i przedmioty, których nie rozpoznała jego rodzina. Nie wiemy też, dlaczego szczątki leżały na wypalonej trawie, ale nie były spalone i nie nosiły śladów ognia. Nie ustalono również, dlaczego znajdowały się w miejscu, które rok wcześniej dokładnie przeszukała policja i wojsko. „Gazeta Polska” zapoznała się z aktami śledztwa w sprawie zaginięcia st. chor. Stefana Zielonki, szyfranta Służby Wywiadu Wojskowego. Z lektury dokumentów nasuwa się jeden wniosek: odnośnie do przebiegu zdarzeń co najwyżej można snuć hipotezy, a jedynym pewnikiem jest fakt zniknięcia wojskowego. Nic nie wskazuje na to, że miał on depresję lub że cierpiał na chorobę psychiczną. Z zeznań świadków można wywnioskować, że chorąży snuł plany na przyszłość i nie miał myśli samobójczych. Dlaczego w takim razie prokuratura uznała, że przyczyną śmierci chor. Zielonki było samobójstwo? Nie wiadomo, ponieważ uzasadnienie umorzenia jest ściśle tajne. Podobnie jak nie wyjaśniono tajemnicy logowania do serwisu Nasza Klasa na hasło i login Stefana Zielonki, co miało miejsce 30 kwietnia 2009 r., już po jego zaginięciu. Prowadząca w tej sprawie czynności Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie znalazła na to odpowiedzi.

Wojskowa kariera Stefan Zielonka rozpoczął zawodową służbę w wojsku po ukończeniu zasadniczej szkoły zawodowej w Centrum Kształcenia Ustawicznego w Grudziądzu. W 1977 r., gdy miał 20 lat, został skierowany do służby w dziale łączności Jednostki Wojskowej w Legnicy. W tym czasie stacjonowały tam wojska sowieckie, m.in sztab Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej i dowództwo 4. Armii Lotniczej. Za względu na dużą koncentrację w mieście jednostek wojskowych i struktur dowódczych Legnicę nazywano „Małą Moskwą”. Miasto miało ograniczoną suwerenność, a polskie jednostki wojskowe znajdujące się na terenie Legnicy były całkowicie podległe ZSRS. Żołnierze zajmujący się łącznością byli szkoleni przez Rosjan – takie też przeszkolenie odebrał Stefan Zielonka. Po specjalistycznych kursach sowieckich w 1980 r. trafił do II Zarządu Sztabu Generalnego. Był idealnym kandydatem do pracy w służbach specjalnych. Pochodził z małej miejscowości, z ubogiej, wielodzietnej rodziny. Praca w wojskowych służbach specjalnych była dla niego wielkim awansem społecznym, a wszystko, co w życiu osiągnął, zawdzięczał wojsku. Po 1990 r., gdy II Zarząd Sztabu Generalnego i Wojskowa Służba Wewnętrzna przekształciły się w Wojskowe Służby Informacyjne, Stefan Zielonka przeszedł do WSI. Po wejściu Polski do NATO przeszedł odpowiednie przeszkolenie i posługiwał się kryptografią obowiązującą w Sojuszu Północnoatlantyckim. W związku ze swoim zawodem wyjeżdżał na misje – był m.in. w Libanie, Kosowie, Iraku. Po rozwiązaniu WSI – jak każdy żołnierz tej formacji – przeszedł procedurę weryfikacyjną. Dla chor. Zielonki zakończyła się ona w 2008 r. decyzją pozytywną. Po jej uzyskaniu trafił do Służby Wywiadu Wojskowego. Na początku 2009 r. został skierowany na kurs kierowników kancelarii kryptograficznych w Zegrzu – wszyscy, którzy razem ze Stefanem Zielonka uczestniczyli w tym kursie, mówili, że był on bardzo zadowolony z pracy w wojsku i miał plany na przyszłość. Dwa miesiące później st. chor. Stefan Zielonka zniknął.

Przepadł bez śladu Zaginięcie Stefana Zielonki zgłosiła 19 kwietnia 2009 r. jego żona w komendzie na warszawskiej Pradze. Dyżurującemu oficerowi powiedziała, że po raz ostatni widziała męża 12 kwietnia i od tej pory nie pojawił się w domu. Początkowo myślała, że wyjechał służbowo – zaniepokoiła ją dopiero dłuższa nieobecność i postanowiła zawiadomić policję. W lodówce znalazła także żywność, zakupioną przez męża na święta wielkanocne. Początkowo trudno było ustalić, kiedy chor. Zielonka zniknął, ponieważ małżeństwo od wielu lat było w separacji. Wywiad wojskowy dowiedział się o zaginięciu swojego żołnierza dwa tygodnie później. Przez ten czas Stefan Zielonka był poszukiwany jako zwykły obywatel, a nie osoba mająca dostęp do najtajniejszych informacji wywiadu wojskowego. Dopiero publikacja „Dziennika” oraz informacje od policji i rodziny spowodowały działania wojska. 12 maja 2009 r. policjanci, Żandarmeria Wojskowa oraz żołnierze Służby Kontrwywiadu Wojskowego – w sumie kilkadziesiąt osób – przeszukały teren od granicy Warszawy do mostu Siekierkowskiego wzdłuż Wisły. W poszukiwaniach brał także udział śmigłowiec, w którym znajdowała się wypożyczona od Straży Granicznej kamera termowizyjna, używana przez SG m.in. do wykrywania na granicy nielegalnych imigrantów. Teren został przeczesany metr po metrze – znaleziono nawet 200 sadzonek krzaków konopi indyjskich, z których wytwarza się marihuanę, ale po zaginionym szyfrancie nie było ani śladu.

W mieszkaniu chor. Zielonki śledczy zabezpieczyli płyty, dokumenty i łuski z broni. Stwierdzono, że korzystał on z serwisu Nasza Klasa, ale logował się z komputera w pracy. Na kontach szyfranta znajdowały się znaczne sumy pieniędzy, chociaż nic nie wskazywało, że jest on człowiekiem aż tak zamożnym. Przed blokiem, w którym mieszkał, zamontowane kamery monitoringu zarejestrowały jego dwa wyjścia 12 kwietnia 2009 – o godz. 9.27 (wrócił o 16.45) oraz o godz. 17.09 – wtedy to kamera zarejestrowała go po raz ostatni. Wychodził z budynku, kierując się do przystanku autobusowego, skąd jeździł na działkę rekreacyjną położoną nad Wisłą, gdzie obserwował bobry i ptaki. Na nagraniu widać, że chor. Zielonka jest ubrany w czarną kurtkę, czarną czapkę z daszkiem, dżinsy, szare sportowe buty i ma ze sobą torbę na laptopa. 14 maja 2009 r. Wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie trwałego uchylania się od służby wojskowej i pozostawania poza miejscem służby chor. Stefana Zielonki. Tydzień później postępowanie przejęła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie.

Dezinformacja O zaginięciu szyfranta wywiadu wojskowego pierwszy napisał „Dziennik” i niemal natychmiast po tej publikacji ówczesny szef obrony narodowej Bogdan Klich zasugerował, że Stefan Zielonka miał problemy psychiczne. W podobnym tonie wypowiadali się partyjni koledzy ministra, m.in. rzecznik rządu Paweł Graś czy Konstanty Miodowicz z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. „Po posiedzeniu Komisji ds. Służb Specjalnych usłyszeliśmy od posłów, że szyfrant miał problemy zdrowotne i osobiste. Nieoficjalnie mówiło się o samobójstwie. Tydzień od pojawienia się informacji o zaginięciu szyfranta na biurko prezydenta trafił tajny raport przygotowany przez Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Według RMF FM Stefan Zielonka leczył się na depresję. Chorąży przez dwa lata od likwidacji WSI miał czekać na weryfikację, co odbiło się na jego zdrowiu psychicznym. Złożył rezygnację, miał już prawa emerytalne, ale przełożeni namówili go do pozostania w służbie – twierdziła rozgłośnia. Wywiadowi brakowało doświadczonych szyfrantów. Sięgnięto więc po sumiennego żołnierza z 20-letnim stażem i doświadczeniem z misji na Bałkanach. Na problemy w pracy miały nałożyć się problemy rodzinne. Mężczyzna od lat był w separacji z żoną. Mieszkał z nią w jednym domu, w osobnych pokojach zamykanych na klucz” – pisała 13 maja 2010 r. „Gazeta Wyborcza”. Tymczasem z zeznań świadków wynika coś wręcz przeciwnego. Brat Edmund zeznał, że „Stefan był osobą o silnej psychice, bez skłonności samobójczych”. Rodzina Stefana Zielonki, która – co ciekawe – nie miała pojęcia, że pracuje on w wojskowych służbach specjalnych, zeznała, że dziesięć lat wcześniej jeden z braci chorążego popełnił samobójstwo w związku z wypadkiem i kłopotami rodzinnymi. Pozostali bracia kategorycznie zaprzeczyli, by Stefan Zielonka cierpiał na depresję lub miał skłonności samobójcze. Z dokumentów wynika, że nie przyjmował żadnych leków, nie nadużywał alkoholu, bardzo dbał o swoje zdrowie. Zeznający w śledztwie świadkowie, w tym jego koledzy z SWW, mówili o dużej odpowiedzialności chorążego i o tym, że nie okazywał żadnych oznak depresji. Jedynym udokumentowanym schorzeniem był uraz kręgosłupa – odnowiona kontuzja sprawiła, że przed zaginięciem leczył się w sanatorium w Ciechocinku i był na zwolnieniu lekarskim. Jak zeznał jego kolega z SWW Janusz Ł., chor. Zielonka planował powrót ze zwolnienia 20 kwietnia – nie zamierzał go przedłużać, ponieważ czuł się dobrze. Nie chciał także odchodzić na emeryturę. Zeznania złożyli także szefowie szyfranta, m.in. Radosław Kujawa, szef Służby Wywiadu Wojskowego, Michał R., dyrektor Biura Ochrony SWW, oraz Robert B., przełożony chor. Zielonki z czasów jego służby w WSI. Ten ostatni zeznał, że chor. Zielonka był zrównoważony psychicznie, bardzo odpowiedzialny i zdyscyplinowany. Informacja na temat psychicznych problemów szyfranta wywiadu wojskowego pojawia się natomiast w notatce policjantki Agnieszki P. z Komendy Stołecznej Policji. Co ciekawe, powołuje się ona w niej na osoby, które złożyły zupełnie inne zeznania. Dlaczego policja stwierdziła, że Stefan Zielonka potrzebował pomocy psychiatry? Dlaczego w dokumentach śledztwa pojawia się informacja, że szyfrant cierpiał na depresję, a jednym z jej powodów miały być działania Komisji Weryfikacyjnej WSI i brak pozytywnej weryfikacji, skoro była to nieprawda? Świadczy o tym fakt przejścia pozytywnej wersyfikacji i odbycie przez chor. Zielonkę w 2009 r. kursu kierowników kancelarii kryptograficznych. Sąsiedzi, którzy składali zeznania wojskowym śledczym, także nie wspominali o depresji, wręcz odwrotnie – mówili m.in., że Stefan Zielonka planował remont tarasu i zakup nowego telewizora. Jeden z sąsiadów, Marek L., zeznał, że gdy dwa lata wcześniej chorąży wyjeżdżał z misją do Jugosławii, zostawił u L. szarą, grubą kopertę adresowaną do żony – jak zaznaczył, „na wypadek, gdyby mi się coś stało”. Odebrał ją po powrocie. Jadwiga W., sąsiadka z działki, ostatni raz widziała Stefana Zielonkę przed 12 kwietnia 2009 r. Był miły uprzejmy, nie zdradzał żadnych oznak depresji. Już po jego zaginięciu zauważyła na jego posesji rozkopany kompostownik. Było to dość dziwne, bo panował tam zawsze idealny porządek i nikt poza właścicielem nie użytkował działki. Kilka dni później Jadwiga W. zauważyła, że wszystko zostało uprzątnięte. Policja, która przyjechała na miejsce, stwierdziła, że kompostownik był nienaruszony i nic nie wskazuje, żeby ktoś wcześniej tu ingerował. Co ciekawe, oględziny i notatkę sporządziła Agnieszka P. z KSP – ta sama policjantka, która napisała o psychicznych problemach chor. Zielonki. W dokumentach śledztwa znajduje się informacja, że na początku kwietnia Stefan Zielonka miał mieć przepisane leki antydepresyjne – promolan i lerivon. Jednak ani jego najbliżsi, ani koledzy z wojska i przełożeni nie miał o tym pojęcia.

Pytania bez odpowiedzi 27 kwietnia 2010 r. Dawid C. i Mariusz M. wybrali się na spacer nad Wisłę. Po przejściu zaledwie kilkuset metrów zobaczyli wiszący kabel, na którym jak utrzymywali później śledczy, powiesił się chor. Zielonka, i porzuconą torbę na laptopa. Znaleźli w niej przelew bankowy na nazwisko Stefana Zielonki. Co ciekawe, ciało było w stanie totalnego rozkładu, natomiast dokumenty z nazwiskiem Zielonki zachowały się w dobrym stanie. Natychmiast zawiadomili policję, która znalazła na miejscu fragmenty szkieletu i czaszkę leżącą na wypalonej trawie. Czaszka nie była spalona i nie nosiła śladów ognia. W promieniu kilkuset metrów policjanci odkryli kolejne szczątki – według śledczych mogły one być rozwleczone przez dzikie zwierzęta. W małym zbiorniku wodnym znajdującym się nieopodal Wisły, po wypompowaniu wody przez strażaków, znaleziono kolejne kości i czarną kurtkę, w której były dwa zegarki marki Casio. Ubrania, które znajdowały się przy szczątkach, odpowiadały opisowi tych, w których chorąży wyszedł z domu. Tyle tylko, że nie rozpoznały ich ani żona, ani córka. Mało tego – kobiety kategorycznie zaprzeczyły, by kiedykolwiek należały one do Stefana Zielonki. Nigdy nie nosił on np. futerału na telefon komórkowy przy spodniach, a taki właśnie znaleziono na miejscu odkrycia szczątków. Także dwa zegarki marki Casio, jakich używał Stefan Zielonka (co zostało zapisane podczas pierwszych przesłuchań rodziny po zaginięciu szyfranta) i które znaleziono w kurtce, nie należały do niego – zegarki i torba na laptopa znajdowały się w mieszkaniu, co zeznały obydwie kobiety.

Przy szczątkach nie było kluczy do mieszkania, dokumentów, portfela. Jedynym śladem był kwit bankowy na nazwisko Stefana Zielonki. W torbie znaleziono też jedną białą tabletkę, która po zbadaniu okazała się mianseryną – lekiem psychotropowym działającym uspokajająco i przeciwlękowo. Analiza szczątków nie wykazała obecności leków, narkotyków czy trucizn ani preparatów antydepresyjnych, które szyfrant miał mieć przepisane przez lekarza. Badania DNA wykazały, że część kości posiada ten sam kod genetyczny, który miał Stefan Zielonka. Co ciekawe, na kablu, na którym miał się powiesić chorąży, znaleziono włosy, z których część nie należała do niego, co jednoznacznie stwierdzili biegli. Badania znalezionych nad Wisłą szczątków prowadzone przez specjalistów z Zakładu Patomorfologii i Pracowni Medycyny Sądowej Centralnego Szpitala Klinicznego Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie nie wykazały żadnych obrażeń kości. „Całościowa analiza obrazu szkieletu nie pozwala na ustalenie przyczyny śmierci” – czytamy w opinii biegłych. Szczątki Stefana Zielonki zostały pochowane, a śledztwo umorzono 19 listopada 2010 r. Już po znalezieniu ludzkich kości nad Wisłą Philippe Vasset, szef francuskiego specjalistycznego portalu Intelligence Online (zajmującego się służbami specjalnymi na świecie, podobnie jak dwutygodnik o tym samym tytule) w rozmowie z radiem RMF FM stwierdził, że „jest ciągle pewne na 90 proc., że szyfrant Stefan Zielonka żyje i pracuje w rejonie Szanghaju jako doradca chińskiego wywiadu”. Zdaniem Philippe’a Vasseta, wiarygodność rezultatów badań DNA znalezionych szczątków nie będzie mogła zostać potwierdzona przez niezależnych ekspertów. I dlatego nie ma żadnej pewności, czy rzeczywiście szyfrant Zielonka nie żyje. Dorota Kania

Nędza III RP Polska się rozkraczyła i to jest przerażające. Skundleni ludzie jeżdżą, czasami na co dzień 40 km/h, w szóstym co do wielkości kraju Unii Europejskiej. Nie tylko wzdłuż Odry, takich miejsc jest bez liku w Polsce. Nędza III RP to nie są wcale, a na pewno nie tylko, obdrapane i zapuszczone bloki gdzieś w Świebodzinie czy w Gostyniu. Jeśli miniemy magiczne granice pomiędzy dzielnicami w Brukseli zobaczymy prawie to samo. Nędza III RP to konstrukcja wielopiętrowa i wielowymiarowa. Nędzą tych prawie 23 lat „nowego” systemu jest to, że odpuszczono sobie całkowicie - i to dokładnie w ostatnich kilku latach – znaczną część Polski, jakikolwiek jej rozwój. Tak jakby nie było nic poza Warszawą, poza centrum. Kiedy postkomuniści doszli w Polsce ponownie do władzy mieli wielki apetyt na to, żeby udowodnić, że oni, w tej nowej rzeczywistości, będą dobrze i mądrze budować. Wtedy to pojawił się ambitny program modernizacji szlaku odrzańskiego, magistrali kolejowej wzdłuż zachodniej granicy i budowy autostrady A-3. Żeby zrozumieć nędzę antypolskiego rządu Tuska, tej politycznej awangardy III RP, trzeba po prostu wsiąść do pociągu, do tak zwanego składu elektrycznego i przejechać się ze Szczecina do Zielonej Góry. Choć raz. To tylko 202 kilometry dramatu tej części Polski, nędzy w każdym wymiarze, to wręcz wyjątkowa okazja, by zobaczyć, jak można skutecznie zniszczyć państwo i ludzi, bez rozlewu krwi i wojen, bez jednego wystrzału. Nie da się inaczej opisać nędzy, jaką ten rząd wprowadził dumnie w życie. Te 202 kilometry pociąg pokonuje w 5 godzin i 10 minut, czyli jedzie średnio z prędkością 40 km/h. Mamy XXI wiek, chwilami można złapać sieć na trasie, więc czytam, co dzieje się w Nowym Jorku i Algierii, wszystko online. Życie „online” wzdłuż trasy w ogóle nie istnieje. Puste stacje, krajobraz bardziej ponury jak po II Wojnie Światowej, bo zniszczono to, co tutaj pozostawili po sobie Niemcy. Wyszukiwarka połączeń pokazuje, że najlepiej ze Szczecina do Zielonej Góry, jechać przez Poznań, dwoma pociągami. Czy z Brukseli do Amsterdamu jedzie się przez niemieckie Bochum? Czy z Berlina do Lipska jedzie się przez Magdeburg? Czy oni, tak ogólnie, na zachodzie Europy, niszczą czy budują? Wiemy, że niszczą chrześcijaństwo, ale czy coś budują? Czy ja mogę tam dojechać normalnie do celu? Bo tu, 23 lata po „wielkim przełomie” nie mogę. Pociąg chwilami jedzie 30 km/h. To nawet nie może być podróż sentymentalna, bo pociągi nigdy, po prostu nigdy, przed Tuskiem i Nowakiem, od zarania swoich kolejowych dziejów, nie jeździły z taką prędkością. To jest coś nowego, co dopiero wprowadził w życie rząd Platformy. Co więcej, nikt nigdzie nie jeździ w Europie do celu naokoło, żeby było dłużej i żeby płacić za bilet dwa razy więcej. Garstka ludzi, podróżująca w ten sposób, jest za każdym razem upokarzana, jest psychicznie wręcz niszczona. Nie ma znaczenia, czy ktoś to znosi z uśmiechem, czy ze złością. To jest tortura kolejowa, na którą nikt z tych pasażerów nie zasłużył. Ale to jest również jedna z ikon III RP, która na naszych oczach osiąga właśnie szczytową fazę swojego rozwoju. Wspomnieć jeszcze wypada przy okazji, że miasta zachodniej Polski to miasta widma, bez żadnych perspektyw rozwoju, bez żadnych szans dla młodych ludzi. Szczecin, po upadku stoczni, nic już nie produkuje, nic, po prostu nic tam nie ma. W Szwecji, na terenach postoczniowych wybudowano nowoczesne centra technologiczne. Ktoś tam myślał. Tak ogólnie. O czym myśli Donald Tusk? O czym on w ogóle myśli i czy w ogóle myśli? Czy w ogóle kiedyś myślał o Polsce? Czy on wie, co jego rząd zrobił z Polską? Bo przecież ten pociąg do Zielonej Góry jest tylko pewnym symbolem, znakiem tej nędzy. W wielu miejscach mamy prawie wymarłą Polskę, bez infrastruktury i przemysłu, oblepioną billboardami z proszkiem do prania i Owsiakiem, i z ulicami prowadzącymi do hipermarketów. Na Odrze nie ma żeglugi śródlądowej, a miała być. Wzdłuż Odry nie ma kolei, a miała być. Jest kawałek drogi ekspresowej, który urywa się gdzieś w polu. W stolicy pną się do góry kolejne biurowce, będą pewnie następne seriale TVN o życiu w tych biurowcach, rozwinie się jeszcze Poznań i Wrocław, a Kraków będzie po prostu Krakowem. Co elity III RP dały z siebie dla Polski? Jaki projekt tego „nowego” systemu władzy można porównać z COP –em czy z Gdynią? To nie jest jedna pięciolatka, za chwilę minie ćwierćwiecze od obrad okrągłego stołu, więc warto zapytać, co zbudowaliśmy szczególnego przez ten długi czas, z czego możemy być naprawdę dumni jako naród? Polska się rozkraczyła i to jest przerażające. Skundleni ludzie jeżdżą, czasami na co dzień 40 km/h, w szóstym co do wielkości kraju Unii Europejskiej. Nie tylko wzdłuż Odry, takich miejsc jest bez liku w Polsce. III RP zafundowała milionom Polaków nędzne życie, wyprane z ideałów, z radości i z perspektyw. Miliony ludzi w Polsce wegetują, inni są zastraszeni, boją się utraty etatu, nie wychylają nosa poza własne drzwi, nie chcą nawet rozmawiać. Uciekają od życia, nawet nie wiadomo gdzie. Z zakłamanych mediów sączy się nieustannie obraz stadionu za dwa miliardy złotych, który, wbrew temu co nam mówią, jest z kolei przejawem nędzy umysłowej rządzących Polską. Byłoby znakomicie, gdyby te drogie inwestycje pobudzały polską gospodarkę, gdyby one generowały perspektywy rozwoju – nie dla garstki darmozjadów ze spółki zarządzającej obiektem sportowym - tylko dla nas, którzy na te drogie inwestycje oddali swoje podatki. Nędza III RP sięga już każdej dziedziny życia. Cieszą się tylko pajace i nasi wrogowie. Pierwsi z głupoty, drudzy dlatego, bo dla nich taka Polska, rozkraczona i skundlona jest najlepsza. Słyszę te głosy protestu, że to defetyzm, że sukces goni sukces. Problem w tym, że nędza III RP dotyka też sytych i zadowolonych. Z przerażeniem stwierdzają, że ich życie w tym systemie ogranicza się do niewolniczej pracy w zachodnich korporacjach, które wypluwają ich, gdy tylko korporacyjny psycholog stwierdzi, że jesteś już wypalony. Warto powtórzyć to pytanie: Co Donald Tusk w ogóle myśli o Polsce? Czy w ogóle o niej myśli? GrzechG

Lista celewibrytów - Subotnik Jeśli popatrzeć na sprawę w kategoriach czystej, normalnej polityki, najnowszy ruch Aleksandra Kwaśniewskiego zupełnie nie ma sensu. Można odnieść wrażenie, że były prezydent, od dawna uporczywie męczony o podżyrowanie Palikota, wciąż się wykręcał, wciąż odwlekał, aż z powodu, którego nie będę dociekać, popadł w jakieś długotrwałe omroczenie, wskutek którego kompletnie przegapił cała aferę z niedoszłą wymianą „wicemarszałkini” na „wciemarszałkomałszarkinię” oraz wywołane przez nią wizerunkowo-sondażowe spustoszenia. I akurat, kiedy z Palikota zaczęły zostawać tylko przysłowiowe smród i buty, Kwaśniewski, jak w jakiejś farsie, ocknął się nagle i oznajmił − no dobra, zgadzam się, chodź, Palikocie! Oczywiście, można domniemywać. Można domniemywać, że poturbowany po „operacji Nowicka-Grodzka” Palikot zdał sobie sprawę, że tylko podanie ręki przez Kwaśniewskiego może go uchronić przed obsuwą w sondażową przepaść, więc przestał stawiać jakiekolwiek warunki. Można też domniemywać, że również Kwaśniewski wymiękł poturbowany prasowymi uderzeniami w jego zarobki i zgodził się na patronowanie Palikotowi, na które bardzo nie miał ochoty, i które, powiedzmy sobie szczerze, potrzebne mu jest jak zawiasy w plecach. Z takich domniemań wyłaniałaby się wizja jakiegoś środowiska polityczno-biznesowo-medialnego, które na Kwaśniewskim i Palikocie oraz ich przewidywanym sukcesie w eurowyborach pragnie zbudować służącą mu siłę polityczną. Jeśli teza, iż ani Kwaśniewski, ani Palikot nie są tak naprawdę inicjatorami akcji, iż źródło woli, która tworzy nowe ugrupowanie, jest gdzieś na zapleczu, wyda się komuś oszołomska i warta wykpienia, to gotów jestem przedstawić kilka argumentów. Współczesna, jak ją z przyzwyczajenia nazywamy, demokracja liberalna, to wszędzie starcie bloków polityczno-medialno-biznesowych. USA czy Francja, Belgia czy Australia, wszędzie życie publiczne odtwarza ten sam schemat: partia polityczna plus grupa finansowa plus grupa medialna, kontra inna partia polityczna plus grupa finansowa plus grupa medialna. Nie jest żadną tajemnicą, że np. Republikanie to przemysł ciężki i wydobywczy plus Fox i „talk radio”, a Demokraci to nowe technologie plus „pięć sióstr” i Hollywood. W USA symboliczny wymiar mają „wendory” z napojami gazowanymi: w republikańskim Biały Domu stoi coca-cola, w demokratycznym pepsi. Podobne przyporządkowanie biznesu i mediów do polityki istnieje we wszystkich innych krajach, przy czym im kraj bardziej etatystyczny, w tym większym stopniu do politycznych dominiów należą całe obszary administracji państwowej i gospodarki z nią zrośniętej. To jest oczywiste dla każdego, kto się sprawie przyjrzy, i nie ma o czym dyskutować. A skoro taka jest ogólna prawidłowość, to od kogo budowa politycznego konglomeratu się zaczyna? Od polityka, biznesmena czy właściciela mediów? To zagadnienie akademickie, które w krajach postkomunistycznych nie wygląda zresztą tak czysto, bo i w polityce, i w mediach, i w biznesie pojawia się inny silny czynnik. Pan Gromosław Czempiński swego czasu zupełnie otwarcie twierdził, że Platformę Obywatelską wymyślił i założył on i grupa przyjaciół jego przyjaciół. W konkretnej sytuacji wyglądało to jak publiczne napomnienie Donalda Tuska, żeby nie przesadzał z poczuciem samodzielności, można było zresztą odnieść wrażenie, że skuteczne, bo i Tusk potem już nie przesadzał, i deklaracja pana Czempińskiego nie była przypominana, choć nigdy jej solidnie nie zdementowano. Nie ma co deliberować, nie mając dostępu do wiedzy zakulisowej, która by pozwalała domniemania weryfikować. Sojusz Kwaśniewskiego z Palikotem to powrót koncepcji hołubionej przez michnikowszczyznę od zarania III RP: koncepcji historycznego sojuszu „światłej części” postkomuny z liberalno-postępowym salonem (niegdyś przedstawiającym się jako „światła część” antykomunistycznej opozycji). Koncepcja wraca w dwudziestoleciu, można rzec, pulsacyjnie, przy czym jest to wyraźnie puls zamierający. Wydawało się, że po ostatnim, mocno kompromitującym przedsięwzięciu, jaki stanowił tzw. LiD, jej inspiratorzy już sobie dali spokój. Wygląda jednak, że udane wylansowanie Palikota i objawienie się jako siły politycznej palaczy trawki oraz różnego rodzaju menelstwa, które na niego zagłosowało „dla jaja” i na złość, tchnęło w zwłoki LiD-u nową nadzieję. Czy podejrzewam, że za tym projektem też stoi pan Czempiński i przyjaciele jego przyjaciół? Obraziłbym ich taką sugestią. Rzecz jest bowiem klecona raczej nieudolnie, i od razu w całym projekcie widać wielką dziurę. To nie Kwaśniewski, ale Miller sprawuje dziś rząd dusz nad żelaznym elektoratem lewicy. A projekt został rozpoczęty tak, że z Millerem i SLD ustawił się z punktu w konflikcie, i to w konflikcie typu „albo ja, albo ty”. Wiara w powodzenie − jak szydzi wspomniany Miller − „nowego PiS, czyli Palikota i Siwca” opierać się może tylko na wierze w potęgę mediów i lekceważeniu dla siły organizacyjnej. Grupa Palikot-Kwaśniewski-Siwiec może liczyć na potężne wsparcie Agory, ITI i kontrolowanych głównie przez Belweder mediów publicznych; to wciąż potęga, ale już mocno nadgryziona. Ale siłą organizacyjna jest w SLD. Ktokolwiek wymyślił PKKS (PKKS, bo zaraz dojdzie Kalisz), wyraźnie ją zlekceważył. A co najmniej dokonał falstartu, bo najpierw trzeba było zniszczyć Millera. Tylko że Miller pokazał już, iż wcale nie jest to łatwe. Jeśli ktoś liczy, że sprawa więzień CIA odbierze mu sympatię postkomunistycznego elektoratu to się grubo myli, tym bardziej zresztą, że nie mniej uderza ona w Kwaśniewskiego. Z polskiego punktu widzenia najważniejsze jest, że stworzenie PKKS i zapowiedź wspólnej listy, a w perspektywie formacji lewicowych celebrytów (celewibrytów) zmusza Millera do wojny z całym układem medialnym. To dobrze, bo każde osłabienie tego układu i jego miażdżącego wpływu na lemingi jest pożyteczne. Zupełnie prywatnie uważam, że w tej konfrontacji Kwaśniewski nie ma szans. Miller ma w sobie wiele z gangstera i nic z nieodpowiedzialnego bubka. Nigdy nie widziałem go, na przykład, o jedenastej przed południem słaniającego się na nogach i zionącego nieprzetrawionym alkoholem na korytarzach Parlamentu Europejskiego, czy w ogóle niedysponowanego w jakiejkolwiek sytuacji publicznej. Nie chodzi mi o naigrywanie się z czyichś słabości czy ich wyszydzanie. Chodzi o nie same. Silni ludzie na filipińską grypę nie zapadają. Moja żona mówi, że zaloty do wspólnej listy z Kwaśniewskim przypominały jej „Ożenek” Gogola − panna mocno przechodzona i mająca już swoje za uszami, absztyfikanci jeden w drugiego felerni, choć każdy na inny sposób, słowem, ubaw gwarantowany. Proszę zajmować miejsca i cieszyć wojną na lewicy oczy. RAZ

Debata o przyszłości złotówki

1. W mediach dominują i pewnie będą w najbliższych dniach dominować, dwa tematy: łamanie konserwatystów przez Tuska w Platformie, żeby przyjąć ustawę o związkach partnerskich, z możliwością wypchnięcia ich lidera Jarosława Gowina z grupą zwolenników, a także wspólna lista Kwaśniewskiego i Palikota w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego, najprawdopodobniej bez Millera i twardego jądra SLD. Prawo i Sprawiedliwość natomiast konsekwentnie realizuje debaty w ramach programu Alternatywa, tym razem w Sejmie odbyła się wczoraj, parogodzinna rozmowa o przyszłości polskiej złotówki. Na zaproszenie klubu Prawa i Sprawiedliwości przybyli znani ekonomiści w większości nie związani z naszą partią, zarówno zwolennicy utrzymania polskiego złotego jak i zwolennicy wejścia do strefy euro, w krótszym bądź dłuższym horyzoncie czasowym. Byli także politycy, w debacie uczestniczył prezes Jarosław Kaczyński i kilku posłów z sejmowych komisji finansów publicznych i europejskiej oraz kandydat na premiera rządu technicznego prof. Piotr Gliński.

2. Uczestniczyłem w tej debacie i naprawdę była ona bardzo interesująca, a ponieważ była rejestrowana dla potrzeb portalu mypis.pl więc w najbliższym czasie zachęcam do jej obejrzenia. Z grona ekspertów głos zabierali dr Cezary Mech, dr Janusz Szewczak, prof. Andrzej Kazimierczak (członek RPP), prof. Włodzimierz Pańków (socjolog), prof. Adam Glapiński (członek RPP), dr Andrzej Sadowski i prof. Robert Gwiazdowski z Centrum Smitha, prof. Grzegorz Grosse z UW, dr Rafał Antczak z Delloite, Łukasz Czernicki z Fundacji Republikańskiej, prof. Jerzy Żyżyński. Zabierali głos także politycy zaproszeni do udziału w tym panelu, ale debata była tak zorganizowana aby wypowiedzieli się w wystarczającym wymiarze czasowym, przede wszystkim zaproszeni eksperci.

3. Przeważały głosy o konieczności pozostawienia własnej waluty, podkreślano, że jej posiadanie uchroniło nasz kraj przed europejskim kryzysem roku 2008 i 2009. Twierdzono także, że strategia doganiania jaką Polska powinna realizować w najbliższych latach wymaga właśnie własnego pieniądza i odpowiednich instrumentów polityki fiskalnej i gospodarczej. W tym kontekście krytycznie ocenione zostały kolejne pakty przyjmowane na poziomie unijnym i niestety akceptowane przez Polskę takie jak Euro Plus, tzw. sześciopak, wspólny nadzór bankowy, a w przyszłości unia bankowa, wreszcie pakt fiskalny, które zdaniem wielu dyskutantów nakładają swoisty gorset na nasze finanse publiczne i gospodarkę i będą utrudniać realizację strategii doganiania. Podkreślano przyczyny poważnego kryzysu w strefie euro (nieoptymalny obszar walutowy, znaczny wzrost jednostkowych kosztów pracy w krajach południa strefy euro i w związku z tym znaczące pogorszenie konkurencyjności ich gospodarek, zacieśnianie fiskalne, które prowadzi do poważnego zwijania się gospodarek krajów południa strefy euro i związane z tym dramatyczne problemy społeczne w tym bezrobocie wśród młodych grożące rewolucją, korzyści wynoszone głównie przez gospodarkę niemiecką, poluzowanie ilościowe EBC, które oznacza masowy dodruk pieniądza na razie w wysokości 1,5 biliona euro, wreszcie ogromne koszty ratowania krajów południa ponoszone przez pozostałych członków tej strefy).

4. Były jednak i głosy za jak najszybszym wejściem do strefy euro (Rafał Antczak głównie motywowane spekulacją na polskiej walucie – jego zdaniem to dochody spekulantów wyniosły około 46 mld USD w ostatnim roku, a także pogłębiająca się niepewność co do ryzyka inwestycyjnego w gospodarce- niechęć do inwestowania polskich przedsiębiorców). Z kolei prof. Grosse optował za wejściem do euro w dłuższym okresie czasowym po znaczącej poprawie konkurencyjności polskiej gospodarki i zbliżeniu przeciętnego poziomu życia do średniej unijnej. Ten wątek podnosił także prof. Glapiński. Podkreślił on także wątek bezpieczeństwa i na tym tle zwrócił uwagę na determinację krajów bałtyckich do przyjęcia europejskiej waluty (Estonia już euro przyjęła, Łotwa zrobi to od 1 stycznia 2014 roku, Litwa dąży do przyjęcia euro w ciągu 2 lat). Żaden z ekspertów nie podkreślał jednak tego czynnika na który nieustannie zwracają uwagę ministrowie rządu Tuska, konieczność zasiadania przy głównym stole, gdzie są i będą podejmowane decyzje dotyczące przyszłości UE. W sumie bardzo interesująca i pogłębiona debata, z której ustaleń chce korzystać zarówno prof. Gliński w swej misji tworzenia rządu technicznego ale także Prawo i Sprawiedliwość po przejęciu w przyszłości odpowiedzialności za rządzenie w Polsce. Kuźmiuk

24/02/2013 „Pycha uderzyła mi do głowy” - powiedział pan Jakub Śpiewak, szef Fundacji Kidprotect.pl, Fundacji, która miała zajmować się ofiarami pedofilii i gwałtów., a zajmowała się sprawami prezesa, który nie żałował sobie wielu rzeczy za pieniądze Fundacji.. Tak to jest, jak swoje pieniądze powierza się obcym sobie ludziom, którzy w każdej chwili- jak im odbije- mogą z nimi zrobić co im się podoba.. Dlatego ja żadnych pieniędzy na żadne fundacje nigdy nie wpłacałem- bo każda Fundacja ma koszty, które trzeba pokryć- opłatę podatku ZUS, wynagrodzenia ludzi kręcących się wokół fundacji.. Bliźnim trzeba pomagać- jak najbardziej- ale z pominięciem biurokratycznych fundacji.. Najlepiej bezpośrednio potrzebującemu.. W swoich środowiskach wiemy, kto pomocy może potrzebować.. I jemu trzeba jej udzielić- w miarę oczywiście swoich możliwości.. Pomagajmy bliźnim bezpośrednio.. Tak jak to robiła pani Jadwiga Sobol- założyciela Fundacji Akcja Bezpośredniej Pomocy Głodującym. Łączyła ze sobą strony wzajemne.. Nie pobierając żądnych pieniędzy.. Pan Jakub Śpiewak swoją Fundacją miał” Chronić dzieci”, ofiary pedofilii i gwałcicieli, a chronił jak najbardziej siebie Skoro miał pieniądze od frajerów, którzy mu je wpłacali? Pomagał też dorosłym, ofiarom molestowania w dzieciństwie.. Nie wiem czy pomagał pani Korze Jackowskiej, bo ona po pięćdziesięciu latach przypomniała sobie, że była molestowana przez jakiegoś księdza.. Do dzisiaj nie wiadomo, czy ona była molestowana, czy może ksiądz był molestowany, przez nią- ale ktoś był molestowany. Może samo się molestowało. W każdym razie cała sprawa wpisuje się doskonale w molestowanie, jako instrument polityczny służący do dyscyplinowania i atakowania księży katolickich., w ramach likwidacji fundamentu naszej cywilizacji.. Pan Jakub Śpiewak, nie wiem czy ma coś wspólnego z panem Pawłem Śpiewakiem- nie mogę nic na ten temat znaleźć, ale chyba nie ma. Pan Jakub Śpiewak był działaczem katolickim, przynosząc wstyd całemu środowisku, przywłaszczając sobie pieniądze Fundacji, a pan profesor Paweł Śpiewak był posłem z ramienia Platformy Obywatelskiej nie będąc członkiem tej socjalistycznej formacji.. Obecnie jest dyrektorem Żydowskiego Instytutu Historycznego. Wydał takie książki jak:” Midrasze: księga nad księgami”,” Żydokomuna”, ,”Pięć ksiąg Tory” czy „ Gramsci”- o ważnym dla komunizmu komuniście włoskim, a skoro prawdziwy komunista nie ma ojczyzny- komuniście międzynarodowym. To on wymyślił ten słynny” marsz przez instytucje”, co lewica światowa realizuje z wielką skrupulatnością.. Opanowała już prawie wszystkie instytucje.. I stamtąd prowadzi propagandę ogłupiającą masy.. Pan Jakub roztrwonił ponad 170 000 złotych z fundacji , której prezesował. Miał- bo naiwniacy mu dawali- to i trwonił.. Chciałbym znać wszystkie dane dotyczące wszystkich fundacji, które czymś się zajmują, żeby tylko miały jakieś pieniądze, którymi mogliby się zająć..” Zjawiska empiryczne stale się zmieniają”- jak twierdził Hayek, więc mogą się zmieniać nazwy fundacji.. Byleby tylko pieniądze wpływały i żeby starczyło na dostanie życie dla tych wszystkich, którzy taką fundację wymyślili. A najwięcej powinien dostawać ten, który wymyślił nazwę fundacji.. Bo bez odpowiedniej marketingowej nazwy- ani rusz.. Nie wpłynie ani grosz.. No i dobre jest mieć odpowiednie układy, i żeby instytucje jak najbardziej państwowe wpłacały pieniądze.. To już członkowie tej fundacji się zajmą.. Tymi pieniędzmi- oczywiście. Bo pani Jadwigi Sobol już nie ma- zmarła mając dziwięćdziesiąt lat, zupełnie niedawno- w ubiegłym tygodniu. Pan Jakub Śpiewak swojego czasu był bardzo chwalony przez Gazetę Wyborczą i TVN.. reprezentował w końcu instytucję „pożytku publicznego”.. Jak publicznego? Bardzo publicznego.. Zostawić 30 000 złotych w sklepach z odzieżą markową- to nie jest wielki wyczyn, jak się ma cudze pieniądze i się nimi dysponuje.. Pojechać sobie z narzeczoną do Turcji.- za 6000 złotych- to też nie jest wielki problem! Oprawki do okularów za – w sumie- 3000 złotych(???). I inne tego typu wydatki za 7,5.złotych.. 7.5 złotego.. Przypomniało mi się jak moja koleżanka z Unii Polityki Realnej, obecnie z Platformy Obywatelskiej , pani Julia Pitera, walczyła z korupcją dla jaj, i złapała jakiegoś urzędnika, który kupił kawałek dorsza za 7,5 złotych, do celów kontrolnych, żeby coś sprawdzić- nie pamiętam co.. Głupie 7,5zł – i zrobiła rejwach na cała Polskę.. Ale przy okazji budowy Stadionu Narodowego ukradziono 1 miliard 750 milionów złotych- to jakoś było cicho.. Przypominam, że pierwszy kosztorys tego stadionu- to 250 milionów złotych. Potem już tylko wyżej i wyżej, aż do 2ooo milionów.. I teraz dopłacają do tego pomnika socjalistycznej pychy Z naszych pieniędzy! ”Pycha uderzyła im do głowy”- trawestując powiedzenie pana Jakuba Śpiewaka. Pani Julia mogła również zrobić jaja korupcyjne z zakupu jaj.. Ze 55 groszy od sztuki.. Zresztą cała ta Platforma to jedne wielkie jaja.. Na przykład Fundacja „ Dzieci Niczyje” ma budżet roczny około 7 milionów złotych. Pracuje tam 90 pracowników. I wiecie państwo ile osób liczy zespół księgowości” Sześć(???). Gdzie księgowych sześć- tam nie ma co już skubnąć.. Jakie to koszty muszą być, żeby dać zarobić 90- ciu pracownikom i sześciu w księgowości.. Czy z tych siedmiu milionów starczy jeszcze coś na” Dzieci Niczyje”? Myślę, że wątpię.. 1% z podatku- to jest 300 ooo złotych. reszta pieniędzy pochodzi z samorządów, resortów, dotacji z Unii Europejskiej, oczywiście pod warunkiem, że zapłacimy składkę w wysokości 2 miliardów złotych miesięcznie..(????) Widać wyraźnie, że prawie wszystkie pieniądze pochodzą z budżetu państwa naszego i państwa o nazwie Unia Europejska, do którego wpłacamy składkę.. Tylko 300 000 [pochodzi z pieniędzy prywatnych darczyńców.. Ale gdyby ludziom oddać ten ich 1 %- to nie wiadomo ile wpłynęłoby do Fundacji” Dzieci Niczyje”.. Może nic! A może kilka groszy, które starczyłoby jedynie na zegarki dla prezesa.. Bo pan Jakub Śpiewak nakupował zegarków za 6000 złotych.. Jakiś maniak zegarkowy? Bo rozumiem kupić sobie kawałek dorsza za 7,5.. Wtedy przynajmniej byłoby zajęcie dla dziennikarzy i pani Julii Pitery, współtwórczyni tego obrzydliwego systemu, w którym nam przyszło żyć.. Pycha nie tylko uderzyła do głowy panu Jakubowi Śpiewakowi, szefowi Fundacji Kidprotect.pl. Pycha uderza do głowy wszystkim, którzy mają wpływ na losy Polski i na nasze losy.. I nie marnują tylko głupie 170 000 złotych.. Marnują nas, energię Polaków, marnują państwo polskie.. Marnują przyszłość narodu polskiego.. Pogrążając nas w długach na wieki.. Bo ile będziemy spłacali 350 miliardów dolarów i więcej, skoro 25 miliardów dolarów gierkowskiego długu spłacaliśmy trzydzieści lat? Niech nas Pan Bóg ma swojej opiece.. i Pomagajmy bliźnim , ale nie pomagajmy pracownikom fundacji.. Tym bardziej, że większość tych fundacji – to fundacje ideologiczno- polityczne.. Zresztą dziwię się, że pan Jakub Śpiewak nie skompletował sobie kolekcji pięknych krawatów? Albo kolekcji kilkuset par butów- tak jak pan Robert Kozyra, kiedyś szef Radia Z.. Też radia ideologicznego powiązanego z Agorą i Gazetą Wyborczą.. Jak gdzieś wyczytałem pan Robert ma sześćset par butów(???) I wszystkie dobrze zadbane.. Ma specjalnego człowieka , który tylko zajmuje się jego butami.. ale przynajmniej nie bierze pieniędzy z budżetu państwa.. Ale pycha też uderzyła mu do głowy.. I tak sprawiedliwy sędzia nas wszystkich rozliczy. To tylko kwestia czasu! WJR

PRZYJACIELE LUDOBÓJCÓW 23 lutego 1944 roku był najbardziej tragicznym dniem w historii Czeczenii. Na ten dzień sowieccy bandyci wyznaczyli datę deportacji do Kazachstanu i Azji Środkowej prawie pół miliona osób zamieszkujących Czeczeno-Inguską ASRS. Operacja deportacyjna pod kryptonimem „Góry” zajęła tylko kilka dni i została przeprowadzona według następującego planu: do republiki, jakoby w celu przeprowadzenia manewrów, wkroczyły wojska. Do przeprowadzenia i zabezpieczenia operacji ściągnięto z innych obwodów 19 tysięcy funkcjonariuszy NKWD, KGB i „Smiersza”,100 tysięcy oficerów i żołnierzy wojsk NKWD, z których część brała wcześniej udział w wysiedlaniu Karaczajów i Kałmuków. 23 lutego 1944 roku wszyscy mieszkańcy zostali aresztowani, a stawiający opór byli rozstrzeliwani na miejscu. Ludzi ładowano na ciężarówki i przewożono na stacje kolejowe. W drodze ginęły tysiące, ludzie byli zabijani, umierali z głodu i zimna. Martwych wyrzucano z eszelonów na otwartą przestrzeń mijanych stepów. Wiele wsi, których z różnych powodów nie można było deportować z Czeczeno-Inguszetii po prostu palono wraz z mieszkańcami. 7 lutego, w wysokogórskiej wsi Chajbach, żywcem spalono i zamordowano około 700 osób. Zaśnieżona „Droga Śmierci” w ciągu dwudziestu dni została zasłana tysiącami zamarzniętych ciał. W pierwsze tygodnie deportacji z głodu, zimna i chorób zmarło 70 tysięcy osób. Ogółem sowieccy ludobójcy wymordowali wówczas ponad 400 tysięcy Czeczenów i Inguszów. Przez dziesiątki lat „wolny świat” nie chciał nic wiedzieć o tej zbrodni. Podobnie, jak o ludobójstwie dokonanym w Katyniu czy deportacjach setek tysięcy Polaków w latach 1939-41 i 1944-46. Józef Mackiewicz w „Zwycięstwie prowokacji” napisał: „Polityka Zachodu podczas wojny kierowała się względami narzuconymi jej przez sojusz z Sowietami; polityka Zachodu po wojnie kieruje się względami narzuconymi jej przez chęć pokojowej koegzystencji z Sowietami.” Przywódcy Zachodu stali się de facto wspólnikami zbrodni sowieckiej, przyjmując również moralną odpowiedzialność za „rozbestwione kłamstwo”. Historia uczy, że każda nienazwana i nierozliczona zbrodnia zostanie powtórzona. 50 lat później, w odpowiedzi na ogłoszenie niepodległości Czeczenii, wojska rosyjskie rozpoczęły zakrojone na ogromną skalę operacje wojskowe. W wyniku trwającej od 1994 roku agresji rosyjskiej i okupacji terytorium Czeczenii zginęło ok. 250 tys. Czeczenów (z czego ok. 45 tys. dzieci), a setki tysięcy znalazły się na wygnaniu. Obozy uchodźców w krajach ościennych, będące najbliższym schronieniem dla uciekinierów, zostały przymusowo zlikwidowane pod naciskiem władz rosyjskich jako dowód na rzekome "stabilizowanie się sytuacji" w regionie. Krystyna Kurczab – Redlich pisała w 2007 roku: „Terrorystami okrzyknięto Czeczenów. Nie wojnę im objawiono, a „operację antyterrorystyczną”. Władimir Putin stanął na jej na czele. I 21 października 1999 roku na rynek centralny w Groznym, na klinikę położniczą oraz pocztę główną spadły ogromne bomby fachowo nazywające się rakietami taktycznymi „Toczka V” (Punkt V). Bomby były wyposażone w kasety z małymi bombami kulkowymi. W ciągu paru sekund zginęło ponad sto czterdzieści osób, ponad dwieście zostało rannych. Na rynku brodziło się we krwi, wśród kończyn, głów, wnętrzności. Tego nie pokazała już żadna telewizja, bo nie było tam dziennikarzy. Przystępując do nowej wojny z Czeczenią, Kreml nie powtórzył błędu dawnej otwartości: wiedział, że prawdziwa wygrana to wygrana w mediach. I murem zakazów zablokował ich przedstawicielom drogę do republiki. Od tego czasu świat właściwy (czyli widownia telewizyjna) wiedział to, co zechciała pokazać władza Federacji Rosyjskiej. Informację zastąpiła dezinformacja. Kłamstwo. Fałsz.” Dzień 23 lutego jest Światowym Dniem Czeczenii, ale wspomnienia o tej dacie próżno poszukiwać w mediach III RP. Reżim Tuska i Komorowskiego od lat buduje „przyjacielskie” relacje z ludobójcami i chce zmusić nas do „polsko-rosyjskiego zbliżenia i pojednania". Tekst, który dziś przypominam powstał we wrześniu 2010 roku, gdy władze III RP wykonując dyrektywy Kremla aresztowały Ahmeda Zakajewa - premiera emigracyjnego rządu Czeczenii Iczkerii. Zakajew przybył wówczas do Polski na obrady Światowego Kongresu Narodu Czeczeńskiego. Delegaci Kongresu wezwali ONZ do utworzenia Międzynarodowego Trybunału ds. Czeczenii, który miałby się zająć wyjaśnianiem zbrodni dokonanych na narodzie czeczeńskim. Chcieli również, by Rada UE i PE zorganizowały międzynarodową konferencję nt. Czeczenii. W wydanym wówczas „Przesłaniu do świata” napisali - Przez was mamy swój holokaust. Na te apele – przedstawiciele „wolnego świata” odpowiedzieli milczeniem. Gdyby ktoś dociekał – dlaczego piszę o Światowym Dniu Czeczenii i przypominam tekst sprzed trzech lat, odpowiedzią niech będą słowa zamieszczone wówczas przez jednego z komentatorów - "Czytam o Czeczeni, a widzę Polskę."

„Wiosną tego roku nad rzeką Assa w Inguszetii siedziała przy ognisku grupka dzieci. Przeleciały nad nią dwa rosyjskie śmigłowce wojskowe, zawróciły, spuściły bombę. Ognisko się dopalało, oświetlając trzy trupy i kilkoro ciężko rannych. Niedługo potem patrzyłam w oczy matki jednego z zabitych chłopców. Patrzyłam też w oczy matki, która pochowała trzech synów, kilkunastolatków - przy tym dwóch porwanych przez żołnierzy, a potem porzuconych gdzieś przy drodze, z wypatroszonymi wnętrznościami. Widziałam dzieci bez oczu i bez dłoni, okaleczone przez zabawki zrzucane na Czeczenię z rosyjskich śmigłowców. Widziałam dziewczynkę z dziurą w czaszce, pod którą pulsuje przykryty przezroczystą błoną mózg. Widziałam inną, zupełnie sparaliżowaną przez odłamek bomby, który utkwił w okolicy kręgosłupa. Rozmawiałam z piętnastoletnim świadkiem rozpruwania brzuchów dwóm żywym chłopcom czeczeńskim, których wnętrzności pijani żołnierze rzucali psom...”

Krystyna Kurczab - Redlich dla Rzeczpospolitej

Premier Polski Donald Tusk uważa psucie stosunków z Rosją, poprzez zbyteczne akcentowanie tematu czeczeńskiego, za nierozumne. O tym szef rządu Polski powiedział w środę na konferencji prasowej w Warszawie, komentując informację, że pod Warszawą od 16 do 18 września 2010 roku odbywać się będzie Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego.

Obozy filtracyjne – tak oficjalnie nazywa się obozy, do których trafiają podejrzani schwytani przez rosyjskich żołnierzy. Każdego dnia specjalne oddziały rosyjskie wyłapują potencjalnych przyszłych bojowników, także dzieci, które ukończyły 15 rok życia. Wszyscy którzy przeszli przez obozy nazywają je nie obozami filtracyjnymi, ale obozami koncentracyjnymi, gdzie człowiek jest pozbawiony jakichkolwiek praw. [...] Zatrzymani byli przetrzymywani w bardzo ciężkich warunkach: były to cysterny albo boksy, które były wypełnione do połowy kolan wodą, bez znaczenia czy to było lato czy zima. Jednak prawdziwy dramat zaczynał się w czasie przesłuchań tych osób, świadectwo na to dają osoby, które przeżyły „filtry śmierci ”.Na porządku dziennym były tortury, katowanie przesłuchiwanych.

Tortury psychiczne:

· poniżanie godności osobistej więźnia oraz jego wierzeń religijnych

· przymusowe przyglądanie się jak inni więźniowie są torturowani

· pozorowane rozstrzelanie (stosowane notorycznie)

Tortury fizyczne:

· „ jaskółka ”, czyli podwieszanie na związanych ze sobą rękach i nogach

· zakładanie maski gazowej na twarz więźnia , a następnie zamykanie dopływu powietrza do momentu aż torturowany utraci przytomność.

· Torturowanie prądem elektrycznym miejsc podatnych na ból: uszy, nos, ale przede wszystkim organów płciowych.

· Wyrywanie paznokci podczas przesłuchań, a następnie polewanie ich lodowatą lub gorąco wodą.

· Gwałty, wypalanie ogniem różnych symboli na ciele więźniów.

Częstym procederem żołnierzy rosyjskich, którzy sprawowali pieczę nad obozami filtracyjnymi, była możliwość wykupu więźniów (martwych lub żywych) lub wymiana ich za jeńców rosyjskich. [...] Rodzinna osoby, która trafiła do obozu filtracyjnego, od razu kontaktowała się z odpowiednią osobą wyznaczoną do negocjowania cenny, jeśli udało się zebrać określoną sumę pieniędzy, które najczęściej były zbierane po znajomych, udawało się odzyskać członka rodzinny. Czas jaki minął od trafienia do obozu do odzyskania wolności wynosił kilka dnia, takiej osoby nie omijały tortury obozu, jeżeli udało się jej wyjść z niego dzięki rodzinnie najczęściej nie nadawał się do normalnego życia.

Jeńcom i zakładnikom mordowanym w obozach filtracyjnych Rosjanie usuwają organy wewnętrzne do transplantacji. Rodziny wykupują z obozów ciała pozbawione organów lub odnajdują w terenie.

„Rosyjscy żołnierze zatrzymali mnie na drodze w celu „sprawdzenia tożsamości”, choć nawet nie zajrzeli do papierów – opowiadał 16 stycznia 2004r. w Groznym trzydziestoletni Łom Ali. – Dokąd mnie zabrali – nie wiem. W pomieszczeniu bez okien, obitym dźwiękochłonną materią, podłączono mnie do aparatu przypominającego telefon i puszczono prąd. Żądali, żebym się przyznał do posiadania dwóch granatników, czterech automatów, pistoletu i ośmiu granatów F-1. Odmówiłem...”

Potem Alemu szpikulcem do szaszłyków przybito lewą rękę do drewnianej ściany łaźni i tak trzymano kilka godzin. W dwa dni później, gdy ponownie odmówił podpisania czegokolwiek, przykuto tę samą rękę jeszcze raz. Łamano żebra, prawie do pęknięcia czaszki ściskano głowę specjalnym narzędziem, gaszono na nim papierosy, duszono plastikowym workiem... Żądano, by się przyznał do wysadzenia rządowego budynku w Groznym w grudniu 2002 roku. Obok znęcano się nad piętnastolatkiem z Urus-Martanu. Krócej. Umarł. Łom Alego po pół roku znalazła i wykupiła rodzina.

Wysadzanie ludzi w powietrze to nowość wprowadzona przez wojska federalne wiosną 2002 roku. Najefektywniej zastosowano ją 3 lipca w Meskier Jurcie, gdzie eksplodowało 21 związanych lontem i wrzuconych do dołu mężczyzn, kobiet i dzieci. Ten sposób unicestwiania nie pozwala określić liczby zlikwidowanych ciał. Od wiosny, niemal co dzień w różnych zakątkach republiki psy wygrzebują fragmenty ludzkich ciał

„Prawdopodobnie przez długie lata będziemy czekać zanim kwestia Czeczenii znajdzie dobre rozwiązanie. Są politycy w różnych miejscach, także wśród emigracji czeczeńskiej, którzy nie zawsze ułatwiają pracę” – Donald Tusk 15.09.2010 r.

„Gwałty i tortury na dzieciach w obozie filtracyjnym" w Czernokozowie”.

Amnesty International otrzymała niepokojące zeznanie od człowieka ocalałego z "obozu filtracyjnego” w Czernokozowie ,że osoby zatrzymane, włączając kobiety i dzieci, są gwałcone i poddawane brutalnym torturom.

Amnesty International przeprowadził wywiad w Ingushetii z 21 - letnim "Musą", który był przetrzymywany w obozie Czernokozowo między 16 stycznia a 5 lutym. Został zatrzymany we wsi Znamenskiy, kiedy uciekał od ostrzału Grozny'ego autobusem z jego matką i bratem. Musa został zatrzymany z 10 innymi ludźmi, włączając dwóch nastoletnich chłopców.

"Musa" został poważnie pobity i był torturowany kilka razy każdego dnia podczas jego zatrzymania. 18 stycznia, został zmuszony, by przejść między "ludzkim korytarzem" 20-25 zamaskowanych ludzi uzbrojonych w pałki i młotki, którzy bili jego i inne zatrzymane osoby "Musa" został uderzony z tyłu młotkiem, który złamał mu kręgosłup.

"Musa" świadczy, że 14 letnia dziewczyna została zgwałcona przez tuzin strażników więzienia w korytarzu na zewnątrz celi, w których on i inne osoby zatrzymane były trzymane. Dziewczyna przyszła odwiedzić jej zatrzymaną matkę i za cenę 5,000 Rubli ona dostała pozwolenie na pięciominutowe spotkanie. Jej pięciominutowe spotkanie stało się czterodniową próbą, podczas której została zamknięta w celi, bita i wielokrotnie zgwałcona przez straże.

"Musa" powiedział też Amnesty International o około 16 letnim chłopcu nazywanym Albert, pochodzącym ze wsi Davydenko, który został przeniesiony do jego celi po zbiorowym gwałcie i ciężkim pobiciu przez straże więzienia. Jedno z jego uszu zostało ucięte i straże odnosiły się do niego przez żeńskie imię "Maria". "Musa" sądzi, że, aż 10 ludzi zostało zgwałconych w obozie w czasie jego 21 - dni zatrzymania.

"Musa" dzielił celę przez jeden tydzień z Andrejem Babitskim, dziennikarzem Radia Wolności.

Pomiędzy jego innymi kolegami z celi podczas jego 21 - dni zatrzymania, był człowiek, którego ręce zostały ciężko spalone zapalniczkami przez straże więzienia i 17 letni chłopak, którego zęby były spiłowane metalowym pilnikiem i jego wargi zostały postrzępione, zostawiając go niezdolnym, do jedzenia, picia albo mówienia. "Musa" oszacował, że 10-15 nowych osób aresztowanych było sprowadzanych do obozu każdego dnia. Między nimi on widział 13-14-letnie dziewczyny. [...] Szokujące doświadczenie "Musy" jest zgodna z innymi doniesieniami, które pojawiły się z Rosyjskich "obozów filtracyjnych", wbrew bezustannym zaprzeczeniom przez rosyjski rząd w stronę międzynarodowej społeczności i mediów, tortury i gwałty są powszechne w tych obozach, stwierdza Amnesty International. [...]

Ahmed Yassin

„Mieszkałyśmy w Grozym niedaleko wiaduktu kolejowego, koło sklepu "Bogatyr". Była jeszcze zima, kiedy do naszej piwnicy weszli federałowie. Znęcali się nad mamą, zrobili co chcieli, a potem ją zastrzelili. Widziałam wszystko, co było wcześniej, ale nie widziałam, jak ją zabijali. Wyprowadzili ją do innej piwnicy. Nie znaleźliśmy jej ciała, dom się zawalił i przygniotły ją stropy. Całą wojnę spędziłam w Grozym z różnymi kobietami[...]

Dziewięcioletniego Salmana Musajewa spotkało to co setki czeczeńskich dzieci: podniósł z ziemii błyszczący przedmiot. Przypominał "Czupa-czipsa" - ulubionego przez dziecko lizaka. Okazał się bombą. Dwa oderwane palce lewej ręki, trzy prawej.

(z relacji czeczeńskich dzieci)

„Te dzieci, gdy je kaleczono i zabijano krzyczały zapewne głośniej, niż dzieci ze szkoły nr. 1 w Biesłanie, ale miały mniej szczęścia; ich cierpienia to codzienność Czeczenii. Dzieci z Biesłanu są ważniejsze; cierpią odswiętnie, na oczach przyklejonego do telewizorów świata.”

Krystyna Kurczab – Redlich, wrzesień 2004.

„Dowódca 45. pułku Aleksiej Romanow pokazuje mi doły, do których po łapankach "zaczystkach" wrzuca się Czeczenów. Troskliwie mnie podtrzymuje - żebym nie zjechała po błocie do głębokiego na 6 metrów wykopu. Dół wygląda dokładnie tak, jak go opisywało niezliczone mnóstwo siedzących w nim ludzi. Od góry zwisa sznur, po którym trzeba wspinać się na przesłuchania. Chociaż trzyma mróz, z dołu unosi się specyficzny smród. Taki tu zwyczaj: Czeczeńcy powinni załatwiać się sobie pod nogi. I dwadzieścia cztery godziny na dobę stać na tej samej ziemi. A jak chcą mogą też siedzieć [...]

Anna Politkowska - Druga wojna czeczeńska.

Wieś Samaszki 1997 rok: Zarządzono blokadę całej wsi i w ten sposób uniemożliwiono mieszkańcom ucieczkę - nastąpił zmasowany ostrzał. Wojska federalne i OMON-owcy w chustach z napisem „urodzony do zabijania” rozpoczęły "zaczistkę". Do piwnic pełnych ludzi wrzucano granaty. Domostwa podpalano i rabowano. Gdy ktoś próbował ucieczki: kobieta, mężczyzna, dziecko – kosili go serią z automatu, a trupy palili miotaczami ognia. Na ulicach, podwórkach i w domach leżały trupy mieszkańców. Na klatce piersiowej jednego z zamordowanych mężczyzn leżało serce wyrwane razem z kawałkiem płuca. Wszędzie walały się jednorazowe strzykawki z promedalem, jednym z narkotycznych analgetyków. Tych, których nie zabito od razu, transportowano do Mozoduku, gdzie ich potwornie bito, torturowano przy użyciu prądu, a potem zabijano... strzałem w tył głowy.

To co się działo wewnątrz wioski, najlepiej oddają relacje naocznych świadków:

Malika Giełgajewa: „Wjechał transporter, weszli do domu. Pamięta, że jeden miał ze dwa metry wzrostu, siostra w ogóle bała się otworzyć oczy. Zapytali czy są u nas bojownicy. „Tu leży ranny, proszę nas zostawić” Ten dwumetrowy powiedział „Dobra, niech będzie”. I poszli. Wszyscy się ucieszyli, a tamci znowu przyszli. Rzucili dwa granaty. Siostra i Aminat padły na ziemię. Raisę raniło. Dołożyli snajperską serię. Znów podeszli i z miotacza ognia. Dopiero wtedy sobie poszli. Ojciec z córką płonęli”

Sabidat: „Przyszli, zabijali ludzi, podpalali domy. Widziałam, jak podpalili dom, wrzucając do środka ogień. Dwóch ludzi się paliło”.

Ukrainka obserwująca zajście z drugiego brzegu rzeki: „Na ulicy omonowcy bili jakiegoś starca, podbiegła czternastoletnia dziewczynka, żeby go obronić- żołnierze spalili ja miotaczem ognia”, „Kobiecie wyrwali z ręki dziecko i zastrzelili na jej oczach. Krzyczała: „Za co?! Przecież my nie jesteśmy bojownikami!” Odpowiedzieli: „Wystarczy, że jesteście Czeczeńcami”, „Na dworcu żołnierze powiesili dziesięcioro dzieci, potem jeszcze dwoje w szkole”, „Kobiety, dzieci, starców zapędzili do magazynu zbożowego. Wszystkich 130 mężczyzn rozstrzelali”

„Zjazd partyzantów czy zebranie terrorystów? Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego pod Warszawą” – „Głos Rosji” 15.09.2010r.

„Polska nie po raz pierwszy występuje w roli gospodarza przyjmującego czeczeńskich bojowkarzy, którym w ich ojczyźnie przedstawiono zarzuty o terroryzm - o wysadzenie w powietrze domów mieszkalnych, o ataki na szkoły, szpitale, o mordowanie starszych ludzi, kobiet i dzieci. [...] Obecnie sytuacja w polsko-rosyjskich stosunkach zaczęła się poprawiać. Bronisław Komorowski, od razu po wybraniu go na prezydenta państwa, ogłosił kurs na polepszenie stosunków z Moskwą. "Będę sprzyjać rozpoczętemu procesowi polsko-rosyjskiego zbliżenia i pojednania" - te słowa z przemowy inauguracyjnej prezydenta dały powód do mówienia o "resetowaniu" stosunków także na tym ważnym odcinku. Jednak dzisiejsze zebranie pod Warszawą może poddać w wątpliwość szczerość słów o "zbliżeniu" i "pojednaniu".

Jednocześnie wszystko świadczy o tym, że polska opinia publiczna doskonale rozumie: nadszedł czas na nawiązanie dobrych stosunków z Rosją.”

"Sytuacja jest skomplikowana. Czasami spotykam polskich polityków, którzy chcieliby zepsuć stosunki polsko-rosyjskie, nadmiernie akcentując temat czeczeński. Uważam, że to nierozumne Tutaj najważniejsze są umiarkowanie i zdrowy rozsądek" - Donald Tusk 15.09.2010r.

„Uwzględniając konieczność stworzenia bezpiecznej Europy, nie ogarniętej strachem, Polska przykłada sił, aby polepszyć stosunki z Rosją. To jest zgodne z naszymi wspólnymi interesami – zarówno Polski i Rosji, jak i całej Unii Europejskiej. Polska wspiera to zbliżenie z Rosją. Obrany kurs na polepszenie stosunków jest produktywny i przynosi pierwsze rezultaty” - Bronisław Komorowski 31.08.2010 r.

„Wy, państwowi działacze i politycy będziecie robić wrażenie, że nic nie wiecie o terrorze, którego ofiarą stała się maleńka Czeczenia, zakładniczka Kremla.... Ściskanie przez was ręki Putinowi będzie oznaczać aprobatę przejęcia doświadczeń Buchenwaldu i Oświęcimia przez rosyjskich okupantów Czeczenii. A wasze oklaski będą przyjęte przez moskwian jako zachwyt nad zamordowaniem 45 tysięcy czeczeńskich dzieci...”

- Prezydent Czeczeńskiej Republiki Iczkeria Abdul-Chalim Sadułajew

http://czeczenia.blog.onet.pl/2006/02/22/23-lutego-swiatowy-dzien-czeczenii/

http://www.miesiecznik.znak.com.pl/Tekst/pokaz/9575/calosc

http://www.wystawa.czeczenia.com.pl/

http://www.chechnya.250x.com/foto.htm

http://www.amnesty.org.uk/news_details.asp?NewsID=12978

http://www.memo.ru/eng/news/index.htm

http://polish.ruvr.ru/2010/09/15/20593503.html

http://polish.ruvr.ru/2010/09/15/20581723.html

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/kongres-narodu-czeczenskiego-potrzebny-umiar-i-roz,1,3688004,wiadomosc.html

http://czeczenia.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=151&Itemid=76

http://cogito.salon24.pl/229867,przyjaciele-ludobojcow

Aleksander Ścios

Wiara w nieomylność wolnego rynku zmienia nas w socjopatycznych egoistów Nauczyciele? Darmozjady. Związkowcy? Warcholstwo. Bezrobotni? Nieudacznicy. Podatki? Obniżyć! A jak w górach ktoś wezwie helikopter TOPR i nie jest ubezpieczony, to trzeba obciążyć go kosztami. Jak to możliwe, że panuje u nas tak niepodważalna wiara w nieomylność rynkowych rozwiązań ? Nierzadko stojących wręcz na granicy socjopatycznego egoizmu i indywidualizmu.

Grudzień 2012 r., Aula Uniwersytetu Wrocławskiego. Trwa zorganizowana przez Ośrodek Myśli Politycznej im. F. Lasalle’a debata poświęcona sensowności programu Inwestycji Polskich. Dyskusja szybko przeistacza się w spór fundamentalny dotyczący tego, ile państwa powinno być w gospodarce. Uczestnikami są głównie studenci ekonomii. Sympatie sali zdecydowanie liberalne. „Dlaczego rząd ma zabierać moje pieniądze?”, „Przecież państwo czego się nie dotknie, to zaraz zepsuje”, „Tylko wolny rynek jest idealnym narzędziem nakręcania koniunktury”. Nie inaczej jest w opiniotwórczych mediach głównego nurtu. Wystarczy krótki przegląd prasy z poprzedniego weekendu. W piątek „Gazeta Wyborcza” piórem swojego czołowego komentatora Witolda Gadomskiego pisze na drugiej stronie: „Im silniejsza jest ochrona pracowników zatrudnionych, im hojniejsze są ich przywileje, z których korzystają, tym większe jest bezrobocie”. W ten sposób publicysta „GW” komentuje propozycje „Solidarności”, by wszystkie umowy-zlecenia obłożyć składką ZUS. „Spowolnienie gospodarcze to najgorszy moment, by podnosić koszty pracy” – puentuje Gadomski. Tylko czy w ciągu ostatnich dwudziestu lat liberałowie nie obiecywali nam wielokrotnie, że obniżanie kosztów pracy i podatków to najlepszy sposób na ograniczenie bezrobocia? Efekt jest taki, że mamy dziś jedne z najniższych w Europie (i to nawet na tle innych krajów posttransformacyjnych) kosztów pracy oraz klina podatkowego (kto nie wierzy, niech zajrzy do danych Eurostatu i OECD). I jednocześnie bezrobocie, które tylko na kilka miesięcy (w 2008 r.) spadło poniżej 9 proc. Z kolei w sobotę w „Rzeczpospolitej” komentarz publicysty gospodarczego Bartosza Marczuka pt. „Państwo poluje na misie”. Chodzi o małe i średnie przedsiębiorstwa, którym administracja celowo rzuca kłody pod nogi. „To niekończący się serial, w którym państwo poluje na mały biznes, gnębiąc go kontrolami, inspekcjami, podejrzeniami, absurdalnymi decyzjami”. Pretekstem do tego komentarza jest historia firmy Biochem z Bochni, w którą rykoszetem uderzyło zarządzenie prezesa NFZ dotyczące refundacji. Owszem historia przygnębiająca. Ale czy uprawniająca do formułowania populistycznej bajeczki o wiecznie złym urzędniczym wilku i zawsze udręczonej przedsiębiorczej owieczce? I już nie chodzi nawet o to, że liberalny populizm nie jest wcale mniej tani niż populizm antyliberalny. Tylko czy pisanie po raz setny o urzędnikach „polujących” na małych i średnich naprawdę tym przedsiębiorcom pomaga? A może zamiast dowodzić na wysokim poziomie ogólności, że urzędnik to bezduszny przedstawiciel państwowego „świata ciemności” i jako taki z zasady musi czynić tylko zło, pokazać, gdzie działanie administracji należałoby faktycznie ulepszyć. Na przykład jak zmusić ustawodawców i urzędy do tego, by nie zmieniały tak często przepisów albo przynajmniej nim to zrobią, sprawdziły, jak wpływają one na życie ludzi (a w tym i przedsiębiorców). Ale droga do tego nie wiedzie przez mniej regulacji, lecz przez regulacje lepsze, podejmowane w interesie ogółu społeczeństwa, a nie grup interesu i lobbystów.

Worki treningowe Studenci Uniwersytetu Wrocławskiego czy publicyści czołowych polskich tytułów instynktownie ustawiający się na pozycjach mocno liberalnych szczególnie nie dziwią. Są przecież odbiciem poglądów większej części polskiego społeczeństwa. Gdy w maju ubiegłego roku zapytaliśmy (wspólnie z Homo Homini) o poglądy gospodarcze Polaków, wyniki były jednoznaczne. 52 proc. z nas uważa, że najlepszym sposobem na walkę z bezrobociem są obniżki podatków. Wśród najmłodszych respondentów między 18. a 34. rokiem życia ten odsetek sięga nawet 70 proc. Na tym tle pomysły takie jak ozusowanie wszystkich umów cywilnoprawnych (zwanych niekiedy śmieciowymi) oraz podwyżki podatków dla najbogatszych (by z tych pieniędzy finansować powstawanie miejsc pracy) popiera ledwie kilkanaście procent respondentów. Polakom liberalna narracja zdaje się podobać do tego stopnia, że chcą nawet czytać książki na ten temat. I tak wydana pod koniec 2012 r. antologia tekstów wolnorynkowych „Odkrywając wolność” autorstwa Leszka Balcerowicza w ciągu ledwie kilku tygodni osiągnęła status bestsellera (ponad 20 tys. sprzedanych egzemplarzy). Duże zaufanie do niewidzialnej ręki rynku widać również na wielu innych polach. Żyjemy w kraju, w którym ceny mieszkań są od lat horrendalnie wysokie i absolutnie niedopasowane do parytetu siły nabywczej społeczeństwa. Zmusza to Polaków do wiązania sobie u nogi ciężkiej kuli w postaci ogromnego (w stosunku do zarobków) kredytu rozłożonego na wiele lat. Sytuacja to z punktu widzenia całej gospodarki mocno problematyczna. Bo człowiek zadłużony na wiele lat ogranicza swoją strukturę konsumpcji i nie napędza popytu wewnętrznego. W wypadku utraty pracy wpada w spiralę zadłużenia. To z kolei kiepska wiadomość dla banków, które tych pożyczek udzieliły. Drogie mieszkania to również zła wiadomość dla polskich miast, które są (lub będą) w związku z tym trawione całą masą plag (od powstawania gett biedy i bogactwa po rozlewanie się metropolii na obrzeżach i komunikacyjny paraliż). Jednocześnie mówienie o interwencji na rynku mieszkaniowym jest jednak w liberalnej Polsce tematem tabu. Niekorzystne dla nas wyroki rynku komentujemy tak, jak jeden z bohaterów „Rozmów kontrolowanych” Sylwestra Chęcińskiego komentował wprowadzenie stanu wojennego: „Widocznie musiało, skoro doszło”. Ale ponieważ pod żelazną pięścią niewidzialnej ręki żyć niełatwo, musimy odreagować te stresy, ustawiając w roli worka treningowego różne grupy społeczne. Takie, które naszym zdaniem do nierównej walki z wolnym rynkiem stawać nie muszą. Na przykład nauczyciele. Dyskusja o przywilejach tej wyjątkowo rozpuszczonej i roszczeniowej grupy zawodowej trwa od lat. W czerwcu rozbudził ją na nowo czołowy polski leseferysta Leszek Balcerowicz, mówiąc w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, że „Karta Nauczyciela to jaskrawy przykład przywileju uzyskanego przez określoną grupę zawodową w latach 80. ubiegłego wieku. (...) Przez nią czas pracy polskich nauczycieli przy tablicy jest chyba najkrótszy na świecie”. Karcie obiecał przyjrzeć się wówczas premier Tusk. I nikt nie mówi tu, by Karty nauczyciela nie reformować. Tyle że jak twierdzą siedzący głęboko w tematyce edukacyjnej eksperci, uderzanie liberalnym populizmem w całą grupę zawodową na pewno nie rozwiąże żadnego z problemów nękających polską szkołę. Może warto zastanowić się wobec tego nad wizją zaprezentowaną niedawno w DGP przez Jana Wróbla, publicystę i dyrektora liceum: „Lubię myśleć o tym, że nauczycielki i nauczyciele pracują i na lekcjach, i nie na lekcjach w swego rodzaju nowoczesnym biurze prowadzącym działalność zarówno dla małych, jak i dla dużych Polaków. Są inaczej wykształceni i inaczej opłacani. Jest ich mniej niż dzisiaj, zadań mają więcej niż dzisiaj, ale szkoła jest na tyle atrakcyjnym podmiotem na rynku pracy, że nawet dla dobrego akapitu w CV warto w niej pracować. Struktura jest bardzo elastyczna, a chiński mur dzielący szkołę od świata normalnego rozsycha się i zarasta chwastami. Szkoły są samodzielne, odważne w realizowaniu własnych programów nauczania i otwarte są zwłaszcza w te w dni, w których lekcji nie ma”. Tylko że taka dyskusja wymaga podejścia całościowego. Uznania, że edukacja jest inwestycją, która nigdy nie będzie przynosiła natychmiastowej stopy zwrotu. W rozpoczęciu takiej dyskusji nie pomoże ustawianie nauczycieli w roli darmozjadów. Niewiele pomaga też płomienne zwalczanie związków zawodowych. Związkowcy to jeden z ulubionych chłopców do bicia. Kolejne sondaże opinii publicznej pokazują, że organizacji pracobiorców nie lubimy i nie szanujemy. Związki są zresztą na wymarciu. O ile w 1991 r. przynależność do „Solidarności” albo OPZZ deklarowało 19 proc. Polaków, o tyle dziś ten odsetek spadł do 6 proc. Zdaniem liberałów to dobra wiadomość. Na poparcie tezy o szkodliwej roli związków można zawsze pokazać przykłady Grecji, Hiszpanii czy Włoch, gdzie broniące swoich interesów grupy pracobiorców blokują reformy i tylko przedłużają kryzys zadłużeniowy, w którym tkwi południe Europy. To jednak tylko część prawdy. Można bowiem równie dobrze wskazać na kraje takie jak Niemcy, gdzie uzwiązkowienie sięga 25 proc. zatrudnionych (i nie ogranicza się do sektora przemysłowego), a jednocześnie gospodarka rozwija się w przyzwoitym tempie. Dzieje się tak dlatego, że związkowcy nie muszą tam wcale strajkować. Według OECD strajków jest tam sześć razy mniej niż w USA, 20 razy mniej niż we Włoszech i 35 razy mniej niż w Hiszpanii. Czyli z grubsza tyle, ile w nieuzwiązkowionej Polsce. W Niemczech wykształcił się po prostu skuteczny system negocjacji taryfowych. Oparty na wzajemnym zaufaniu pracodawców i pracobiorców. U nas sytuacja nie do pomyślenia. Bo jak tu siadać do rozmów z „warchołami i szkodnikami”.

Udziałowcy spółki Rzeczpospolita Polska Polak najchętniej wpuściłby też wolny rynek do takich zmurszałych „molochów” jak PKP, ochrona zdrowia, uczelnie wyższe, teatry i muzea. Niech konkurują, niech zarabiają na siebie i pokażą, na co je stać. Do pewnego stopnia urynkowienie tych wszystkich usług ma oczywiście sens. Prywatyzacja oznacza, że przedsiębiorstwa nie będą padały łupem politycznych koterii i będą (być może) zarządzane w sposób bardziej efektywny. Ale tylko ideologiczny ślepiec nie dostrzeże tego, że wprowadzenie logiki wolnorynkowej do ochrony zdrowia, szkolnictwa czy transportu musi przynieść również negatywne skutki. Dzieje się tak dlatego, że głównym celem przedsiębiorstw prywatnych jest osiągnięcie zysku. W tym sensie pierwszą decyzją menedżera PKP kierowanego logiką rynku będzie likwidacja nierentownych połączeń. Poprawi to oczywiście bilans spółki. Ale co z ludźmi, którzy tą linią dojeżdżali do pracy? Oczywiście ich los nie wlicza się już w rachunek zysków i strat takiego przedsiębiorstwa. Ale w rachunek zysków i strat spółki o nazwie Rzeczpospolita Polska (którego udziałowcami jesteśmy my wszyscy) już tak. A straty będą takie, że ludzie odcięci od połączenia kolejowego stracą mobilność, a przez to będą mieli dużo mniejsze szanse na znalezienie pracy. A to z kolei strata dla PKB, konieczność łożenia na ich zasiłki oraz większe prawdopodobieństwo korzystania z publicznej opieki zdrowotnej. Nie mówiąc już o stratach kapitału społecznego. Podobnie jest z wchodzeniem myślenia rynkowego w sektor edukacyjny. „Wyniki egzaminu szkolnego stały się dziś fetyszem, który reprezentuje wszystko, co w edukacji pożądane. W zamyśle test miał być jedynie wskaźnikiem pozwalającym określić, czy zadania edukacyjne zostały osiągnięte. Niepostrzeżenie stał się on jednak samym celem, a nauka zeszła na dalszy plan. Dzieciakom w szkołach mówi się wprost: »Jeżeli nie znasz odpowiedzi na jakieś pytanie, to nie zastanawiaj się, nie trać czasu, tylko idź dalej!«. Szeroka koalicja ciężko pracuje dziś na to, by uczniowie uzyskiwali jak najlepsze wyniki w wystandaryzowanych testach. Szkoły są tym zainteresowane ze względu na miejsca rankingowe, rodzice – w trosce o kariery swoich dzieci, same zaś dzieci – z myślą o przejściu do następnego etapu edukacji” – uważa Tomasz Szkudlarek, kierownik Zakładu Filozofii Wychowania w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego. I narzeka, że paradoksalnie nasz system zaczął masowo produkować absolwentów nieprzygotowanych do współczesnego rynku pracy. Bo pracodawcy nie czekają wcale na młodych karierowiczów. Wśród cech, które powinien mieć pracownik, wymieniają kreatywność, analityczny rygor i myślenie interdyscyplinarne. Czyli chcą odwrotności współczesnego systemu wychowania. Wiele wskazuje na to, że dominacja liberalnego dyskursu w polskim życiu publicznym ma jeszcze jeden daleko idący negatywny skutek. Niszczy kapitał społeczny i zaufanie, którego i tak jest w naszym kraju mało. Dowody, że tak jest, dają już nawet przedstawiciele obozu konserwatywnego. Na przykład amerykański filozof z Uniwersytetu Harvarda Michael Sandel. W wydanej właśnie w Polsce książce „Czego nie można kupić za pieniądze” gorąco przeciwstawia się wizji społeczeństwa, w którym dominuje podejście wolnorynkowe. I robi to z przyczyn jak najbardziej praktycznych, twierdząc, że większości społeczeństwa się to nie opłaca. „Z pozoru postulat, by wszystko miało swoją cenę i było poddane rynkowej logice, jest sensowny. Przecież nic tak jak rynek nie zapewnia optymalnej alokacji zasobów. To jednak nie jest takie proste” – pisze Sandel. Bo „gdyby przewaga osób zamożnych sprowadzała się do możliwości kupowania jachtów, sportowych samochodów i drogich wakacji, to nierówności w dochodach nie miałyby większego znaczenia. Jeżeli jednak za pieniądze można kupić coraz więcej – wpływy polityczne, dobrą opiekę zdrowotną, mieszkanie w bezpiecznej okolicy (a nie w dzielnicy z wysoką przestępczością), dostęp do elitarnych szkół – to kwestie różnic majątkowych wysuwają się na pierwszy plan. Bo gdy wszystko, co dobre, można kupić albo sprzedać, to posiadanie pieniędzy jest rzeczą ważną. Bo im większa rola pieniądza, tym głębsze podziały wewnątrz społeczeństwa”. A te się per saldo społeczeństwu nie opłacają. Podobnych argumentów używa wpływowy wydawca konserwatywnego niemieckiego dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Frank Schirrmacher. W wydanej kilka dni temu książce „Ego. Gra Życia” prowokacyjnie oskarża egoistyczną logikę wolnego rynku o rujnowanie społeczeństwa obywatelskiego. Kreśli przy okazji ciekawe porównanie: „Musimy wreszcie dostrzec to, że wolnorynkowa neoliberalna ekonomia dominująca od lat 80. była niczym innym jak przełożeniem logiki zimnej wojny na stosunki społeczne. Nie przypadkiem po pokonaniu ZSRR setki specjalistów od teorii gier przeniosło się z Pentagonu na Wall Street. Ich argumenty były tak przekonujące, że wkrótce wszyscy uwierzyliśmy, że gospodarka to gra, w której liczy się tylko zwycięstwo, a koszty i moralność nie mają żadnego znaczenia” – dowodzi Schirrmacher. Są i tacy autorzy, którzy krytykują entuzjastów wolnego rynku jako niebezpiecznych, bujających w obłokach fantastów. „Czas na chwilę szczerości. Nikt, ale to absolutnie nikt nie wierzy w wolny rynek. Ani Republikanie, ani libertarianie, ani »Wall Street Journal«” – uważa Ian Fletcher, amerykański ekonomista i autor książki „Free Trade Doesn’t Work: What Should Replace It and Why” („Wolny handel nie działa. Czym powinniśmy go zastąpić i dlaczego”). I tłumaczy, że „wolny rynek to rynek w pełni konkurencyjny. To znaczy, że ilekroć próbujesz coś na tym rynku sprzedać, to samo robi twój konkurent. A to oznacza wojnę cenową. Czyli cena idzie w dół. A wraz z nią twój zysk. I właśnie dlatego przedsiębiorcy nienawidzą konkurencyjnych rynków jak plagi. A sposoby na ucieczkę z takiego rynku to jeden z głównych tematów, o których uczą w amerykańskich szkołach biznesu”. Podobnie uważa koreański ekonomista z Cambridge Ha Joon Chang. „Wolny rynek nie istnieje. Zawsze jest odbiciem jakiegoś układu sił. Ci, którym się ten układ podoba, zawzięcie go bronią. Ot, i cały wolny rynek” – dowodzi. Ci wszyscy autorzy nie są lewicowymi odszczepieńcami. Wiara w to, że im więcej wolności gospodarczej, tym lepiej, opuszcza nawet mieszkańców kolebki liberalizmu – USA. O ile w 2000 r. w leseferyzm wierzyło 80 proc. Amerykanów, o tyle dziś to przekonanie kształtuje się na poziomie poniżej 60 proc.

Adam Smith padłby trupem Krytyka myślenia wolnorynkowego przebija się w Polsce z trudem. „Główna przyczyna to pewnie trwające wciąż odreagowanie czasów realnego socjalizmu” – mówi DGP John E. Roemer, ekonomista z amerykańskiego Yale. Bez wątpienia tak jest. W Polsce wszelkie przejawy przedsiębiorczości i prywatnej inicjatywy były (w imię pozornego socjalizmu) bardzo długo tępione. Dlatego gdy nastał wolny rynek, nie chcieliśmy dopuścić do siebie świadomości, że i on nie jest ustrojem idealnym. Odpowiedzią na trzeszczącą wolnorynkową rzeczywistość było przekonanie, że widocznie rynku jest wciąż... za mało. Ofiarą tego odreagowania pada wiele rozsądnych z ekonomicznego punktu widzenia pomysłów. Na przykład spółdzielczość. Polakom wciąż kojarzy się ona ze skorumpowanymi zarządcami spółdzielni mieszkaniowych w kiepskich garniturach zapamiętanymi z filmów Barei. I budzi opór. A szkoda, bo akurat spółdzielczość mogłaby uczynić bardziej znośnymi wiele dziedzin, w których dyktat wolnego rynku jest szczególnie dojmujący. Na przykład wspomniane już budownictwo mieszkaniowe. Grupa rodzin zbiera się razem, by wziąć wspólny kredyt w banku i zapłacić za remont kamienicy czy przysposobienie budynku poprzemysłowego. Na wolnym rynku pewnie nie będą mieli szans z komercyjnymi deweloperami, ale dlaczego nie mogłoby im pomóc państwo, dostarczając na preferencyjnych warunkach stojące nierzadko puste i niszczejące lokale. Tak robią Niemcy, uznając pomysł za idealny sposób budowania sensownej przestrzeni miejskiej. Odreagowaniem PRL-u można wyjaśnić wiele. Ale chyba nie wszystko. Ważną rolę w rozmiłowaniu dużej części polskiego społeczeństwa w liberalnych hasłach odgrywa to, że zwolennikiem wolności gospodarczej być niezwykle łatwo. Cóż bowiem prostszego niż głosić, że jest się za obniżeniem podatków, waleniem w tępych i pełnych złej woli urzędników, nauczycieli czy związkowców? Przykładów ma się zawsze pod ręką zatrzęsienie. Kto z nas nie stracił całego dnia na zmaganiach z administracyjną machiną? Kto nie chciałby oddawać fiskusowi mniej swoich ciężko zarobionych pieniędzy? Argumenty kwestionujące prymat wolnego rynku są już dużo trudniejsze. Trudno przekonywać zdrowego i prężnego mężczyznę, że powinien się zrzucać na lekarza dla nieznajomego grubasa z nadciśnieniem (czemu nie chodził na siłownię?!), bezrobotną albo na przedszkole dla dzieciaków z sąsiedztwa (chcieli mieć dzieci, to niech płacą!). Trzeba poświęcić chwilę, by pokazać mu, że ta społeczna solidarność może mu się opłacać. I że społeczeństwo – wbrew słynnym słowom Margaret Thatcher – jednak istnieje. Kiedyś jeden z czołowych liberalnych publicystów przekonywał, że gdyby klasycy liberalizmu w stylu Adama Smitha czy Friedricha von Hayeka spojrzeli na to, co się dzieje w Polsce, złapaliby się za głowę. Tyle że nie z powodu zbyt małej ilości wolnego rynku w naszym kraju. Odwrotnie. Znając twórczość i biografie obu myślicieli, można przypuszczać, że Hayekowi niezbyt by się w Polsce podobało. W końcu autor „Drogi do zniewolenia”, który większą część życia przepracował na państwowych posadach, byłby zniesmaczony pogardą, jaką większość liberałów otacza pracowników sektora publicznego. A Adam Smith? Chyba padłby z powrotem trupem. Szkot był zdeklarowanym zwolennikiem wolnego rynku. Ale głosił, że nie zadziała on bez dążenia do równowagi i sprawiedliwości społecznej. Jego „niewidzialna ręka” nie miała być tylko zasłoną, za pomocą której najsilniejsi i najbogatsi mogą realizować swoje interesy, nie oglądając się na nikogo. Przeciwnie, powinna zabezpieczać ekonomicznych aktorów zarówno przed zbytnią ingerencją rządów, jak i tworzeniem się monopoli, wymykaniem się rynków spod kontroli i przerzucaniem przez najbogatszych kosztów działalności na resztę społeczeństwa. Może więc warto wrócić do prawdziwego dorobku starego mistrza? Rafał Woś

Kto prosił ruskie? Europa da się lubić. Po "Yalta European Strategy" oligarchy Pinczuka i Europejskim Kongresie Żydów, któremu przewodniczy ten który chciał kupić nasze tarnowskie Azoty, przyszedł czas na formację "Europa Plus", obstawioną figurantami weteranami. Nasi bracia Rosjanie są bardzo inteligentni, trzeba oddać im szacunek. Nie muszą wcale wchodzić do Unii Europejskiej, mają wystarczająco dużo wejść i mostów, które zabezpieczają ich interesy. Kraje nadbałtyckie, szczególnie Łotwa, są perfekcyjnym pomostem łącznikowym w Unią. Obwód kaliningradzki ma już mały ruch przygraniczny. Nord Stream zabezpiecza dobre relacje z Niemcami. Kilka grup lobbyingowych pracuje nad Brukselą. Europejski Cypr stal się kasą bankową, chronioną przez parasol unijnej pomocy. To wszystko bardzo inteligentnie zabezpiecza interesy Rosji w pasie środkowoeuropejskim i w całej Unii. Aleksander Kwaśniewski jest już od dawna opłacany przez rożne wschodnie grupy towarzyskie. Kwaśniewski zasiada wraz z eurodeputowanym Markiem Siwcem w zarządzie fundacji ukraińskiego oligarchy Wiktora Pinczuka “Yalta European Strategy” (YES). Pinczuk to zięć Leonida Kuczmy. Linię lobbyingową wyznaczają znani lewicowi francuscy spin doktorzy. Co roku Kwaśniewski biesiaduje na konferencjach YES na Krymie i w Davos w Szwajcarii:

monsieurb.nowyekran.pl/post/61182,jalta-kwasniewskiego

Kwaśniewski i Siwiec są też lobbystami przewodniczącego Europejskiego Kongresu Żydów, Mojsze Kantora, który chciał w zeszłym roku kupić nasze tarnowskie Azoty, wywołując poruszenie w rządzie PO. Marek Siwiec lobbował w mediach tłumacząc, że Rosjanin Kantor jest kosmopolitą i Europejczykiem, ponieważ mieszka w Szwajcarii i ma międzynarodowy biznes. A Kwaśniewski zabierał Kantora z sobą na kawę do szefa Komisji Europejskiej Barroso:

monsieurb.nowyekran.pl/post/68576,goldmani-na-saksach

Teraz Kwaśniewski i Siwiec dostali rozkaz połączenia sił z grupą Jerzego Urbana i byłych spin doktorów Samoobrony, czyli z Ruchem Palikota. Kwaśniewski co prawda trochę się opierał, został więc przywołany do porządku przez “Wyborczą”:

wyborcza.pl/1,75478,13184782,Kwasniewski_lobbuje_w_Europie_za_Kazachstanem__Za.html

Teraz zawiesi się na towarzyszach szyld "Europa Plus” i będzie po europejsku, jak należy. Kasa jest, spin doktorzy też, wkrótce więc zaleje nas wielka fala polit-marketingu i propagandy na najwyższym europejskim poziomie.To wszystko przypomina to nam stary dowcip z czasów PRL - w barze mlecznym bufetowa krzyczy “kto prosił ruskie ?”, odpowiedz z sali “nikt, same przyszli” ... Balcerac

Rybiński robi z Kaczyńskiego „pożytecznego idiotę „Rybiński „Po publikacji pomysłu o stypendium demograficznym rozpoczął się atak wolnościowców na ten pomysł, tezy tego ataku można podsumować tak: zlikwidować ZUS, obniżyć podatki i wszystkie problemy zostaną rozwiązane. Otóż tego się nie da zrobić od tej strony, bo obniżenie podatków bez obniżenia wydatków generuje wysoki deficyt budżetowy, dług publiczny szybko rośnie i po chwili mamy poważny problem. Dlatego problem zbyt dużego i drogiego państwa trzeba zaatakować od drugiej strony. Od ograniczenia wydatków. Ale ograniczenie wydatków dla samego obniżenie deficytu się nie uda, bo to nikogo nie przekonuje, próbowało to robić kilku ministrów finansów, bez powodzenia. Ale jeżeli zaczniemy ograniczać marnotrawione wydatki po to, że urodziło się więcej dzieci i żeby naród przestał wymierać, to wtedy może się udać „...(źródło )
Według Rybińskiego socjalistyczna II Komuna nie odpuści Polakom i dalej będzie ich ograbiać podatkami „ Ale ograniczenie wydatków dla samego obniżenie deficytu się nie uda, bo to nikogo nie przekonuje, próbowało to robić kilku ministrów finansów, bez powodzenia.” Ponieważ ograbiania polskich rodzin nie da się powstrzymać Rybiński proponuje namieszać w socjalistycznym szambie jakim jest budżet II Komuny. A przecież można stypendium Rybińskiego w wysokości 1000 złotych tak skonstruować , aby służyło to polskim a nie politycznie poprawnym rodzinom . Wystarczyłoby , co jest logiczne zamiast socjalistycznego rozdawnictwa wspierającego patologie społeczną i osłabiająca Polaków przyznać zwrot zagrabionego zwykłym obywatelko podatku, ZUSu i VAT u . Przykładowo osoba zarabiająca 3 tysiące złotych „na rękę „ dodatkowo oddała Komunie w postaci podatku i ZUS u kolejne 3 tysiące .W tym bandyckim rachunku nie liczę VATu , akcyzy , wynoszącej ponad połowę VATu i innych opłat i podatków. Wystarczyłoby polskiemu ojcu i matce oddać z ich podatków nawet nie po tysiącu , ale po dwa tysiące złotych na każde dziecko . Oczywiście ten system nie byłby przychylny dla rodzin socjalistycznych . Rodzin patologicznych , rodzin politycznej poprawności , czyli samotne matki, rozbite rodziny , rodziny narkomanów , alkoholików, czy złodziei . No i system ten nie przyciągnąłby liczonej w milionach patologi z całej Europy. Nie wierzę żeby Rybiński nie przeprowadził podobnego rozumowania jak ja . Rybiński musi sobie doskonale zdawać sprawę z różnic pomiędzy rozdawnictwem , czyli wspieraniem patologicznych socjalistycznych rodzin i gwałtowna imigracją zmieniającą natychmiast strukturę narodowościową Polski ,a zwrotem wypracowanego i zagrabionego przez II Komunę Polakom dochodu . Inicjatywa Rybińskiego w perspektywie czasu zniszczy rodzący się Obóz Patriotyczny Kaczyńskiego niszcząc jego fundamenty, czyli konserwatywną rodzinę . Konserwatywną, czyli taką która jest niezależna od państwa, która wychowuje dzieci za swoje a nie za cudze pieniądze. Ponieważ uważam ,że Rybiński doskonale zdaje sobie sprawę z tego co robi uważam ,że stanowi poważne zagrożenie dla Obozu Patriotycznego . Że jest albo niemieckim „pożytecznym idiotą” ,który na koszt polskich rodzin doprowadzi do masowej , niekontrolowanej imigracji z całej Europy patologicznych rodzin do Polski , albo świadomie chce takiego pożytecznego niemieckiego idiotę zrobić z Kaczyńskiego i polityków PiS . Kaczyński zacznie propagować niemiecki pomysł , który Tusk boi się zrealizować . Tusk wysłuży się Niemcom rękami Kaczyńskiego. Infantylna argumentacja Rybińskiego najlepiej świadczy ,że moje obawy są uzasadnione .
Rybiński. Lewacy będą kontrolować reprodukcję Polaków Marek Mojsiewicz

Tusk na noszach wrócił z negocjacji, nie na tarczy Według oficjalnych danych Parlamentu Europejskiego to Polska w rolnictwie straciła najwięcej – 4 miliardy Euro!

1. Germany, Poland and Italy will pay most of the bill… Niemcy, Polska i Włochy zapłacą największe rachunki. Zaczerpnąłem to zdanie z obszernego opracowania „European Council conclusions on the multiannual financial framework 2014/2020 and the CAP”, opracowanego przez Policy Department B w Parlamencie Europejskim. Niemcy, Polska i Włochy zapłacą największe rachunki… Chodzi o zmniejszenie tym krajom pieniędzy na rolnictwo w budżecie 7-letnim 2014-2020.

2. W rzeczywistości to jednak Polska zapłaci największy rachunek – na rolnictwo dostajemy mniej o 4 miliardy Euro. Niemcy dostana mniej o 3,2 miliarda (z 42,5 do 392), Włochy mniej o 1,5 miliarda (z 34,8 do 33,3), kilkanaście innych państwa ma zmniejszenie po kilkaset milionów, ale są i takie zuchy, które sobie wywalczyły więcej, na przykład Hiszpania prawie miliard Euro więcej, Grecja 300 milionów plus.

3. Niemcy, Włochy – musieli stracić. Średnia unijnych dopłat wynosi 265 Euro/ha, Niemcy mieli dotychczas 350 Euro/ha, a Włochy jeszcze więcej. A polskie dopłaty wzrosły ostatnio do średniej 220 Euro/ha, przy czym wzrosły nie dlatego, ze przybyło nam pieniędzy, lecz dlatego, ze ubyło nam ziemi i nadal ubywa w zastraszającym tempie. I mimo, ze jesteśmy grubo pod kreska, mimo, ze mieli nam dołożyć (Komisja Rolnictwa Parlamentu Europejskiego, której jestem wiceprzewodniczącym już się opowiedziała za zwiększeniem polskiej puli pieniędzy do ponad 5,2 mld rocznie) – tymczasem to nam, biedakom, nie tylko nie dołożyli pieniędzy, ale właśnie zabrali najwięcej.

4. Tu dodam, ze te cztery miliardy mniej, to nie jest pełny rachunek. Brukselscy rachmistrze dyskretnie pomijają dalsze brakujące dwa miliardy, wynikające z faktu, ze nasze dopłaty w latach 2007-13 na podstawie Traktatu Akcesyjnego były niepełne. Ale już pal sześć, liczmy tak jak Bruksela liczy – co najmniej 4 miliardy Euro mniej.Tak sobie studiuje te dane i myślę – na czym cholera jasna polegał ten sukces? Że co, że mogli nam zabrać jeszcze więcej? Nie cztery miliardy tylko sześć albo czternaście?

5. Nie dość, że nie ma wyrównania dopłat do średniej w Europie, to nie ma nawet wyrównania do obecnego poziomu. Polska wieś znalazła się w dramatycznym położeniu. Panie Premierze Tusk – jeśli chodzi o wieś, to na noszach wróciliście z negocjacji, nie na tarczy…

PS. Minister Piotr Serafin, jeden z twórców „sukcesu” zawiadomił na swoim blogu, ze mnie zastrzelił, Bo wbrew temu co ja twierdzę – on twierdzi, ze polscy rolnicy w 2020 roku dostana 218 Euro na ha, bo to trzeba liczyć w cenach bieżących, a nie stałych. Panie Ministrze, jeśli pan jeszcze udowodni, że 218 Euro w 2020 roku będzie oznaczało więcej niż 220 Euro w 2013 roku – wtedy uznam i opublikuję, że zastrzelił mnie pan rzeczywiście. Warto by nawet polec w publicystycznej bitwie, gdyby polska wieś naprawdę dostała więcej. Ale ona dostała mniej, szanowny mistrzu propagandy… Wojciechowski

Jak zniszczono PLO Polskie Linie Oceaniczne, kiedyś jeden z największych armatorów liniowych w Europie i na świecie, ma dzisiaj trzy statki Polskiej gospodarce wbito nóż w plecy, odwracając nasz kraj od morza. Nie mamy już dużych stoczni, rybołówstwo dalekomorskie nie istnieje. Nie mamy floty transportowej, która “w 1990 r. liczyła 247 statków morskich, dzisiaj pozostało niewiele ponad 50. Polscy marynarze zmuszeni zostali do szukania pracy za granicą na statkach obcych, tanich bander, na których są wyłączeni nie tylko spod polskiego prawa, ale spod jakiegokolwiek prawa w ogóle” (Janusz Maciejewicz przewodniczący Krajowej Sekcji Morskiej Marynarzy i Rybaków NSZZ “Solidarność”). W jak dramatyczny sposób traciliśmy morski wspólny majątek wart setki milionów złotych, pokazuje historia upadku Polskich Linii Oceanicznych, które pod koniec Peerelu zaczęły przeżywać kłopoty, chociaż przed 1990 r. ciągle była to ogromna firma o uznanej wiarygodności. W 1976 r. flota PLO posiadała 185 jednostek o nośności ponad miliona ton, dzisiaj razem ze spółką córką POL–Lewant posiada tylko trzy statki. Z Goliata zrobiono karła. Głupio mówić o jubileuszu… Majątek naszego liniowego armatora należącego do największych w Europie (po Maersk Line, Happag–Lloyd, OCL, Nedlloyd i CGM) i jednego z największych na świecie został zmarnowany i wyprzedany za bezcen. Według Jerzego Drzemczewskiego, autora książki - monografii i albumu zarazem - poświęconej PLO, opartej na dokumentach, którą przegląda się i czyta z wypiekami na twarzy, bo to przecież część naszej burzliwiej, ciężkiej historii, armator w latach 70. i 80. obsługiwał 33 linie żeglugowe, z których 14 miało zasięg oceaniczny. Jego statki przybijały prawie do 500 portów na wszystkich kontynentach świata, łącznie z Antarktydą. Rodowód PLO wywodzą z lat 20. ub. wieku, niektórzy uważają, że w tym roku przypada 60. jubileusz powstania naszego morskiego narodowego przewoźnika, ale głupio mówić o takich obchodach - z trzema statkami? Pod koniec lat siedemdziesiątych armator zatrudniał blisko 13 tys. osób. w połowie 2000 r. załogę zredukowano do ok. 130 pracowników.

Wyszczególniają winnych Krzysztof Dośla, przewodniczący Komisji Zakładowej “S” przy PLO, mówił w wywiadach: są winni, na przykład Janusz Lewandowski (dzisiaj komisarz ds. oprogramowania finansowego i budżetu w Komisji Europejskiej), to on do upadłego bronił w PLO zarządcy komisarycznego, nie zważając na to, co się naprawdę w firmie dzieje. Winny też jest ówczesny prezes Agencji Rozwoju Przemysłu – Arkadiusz Krężel, byli ministrowie skarbu Emil Wąsacz czy Andrzej Chronowski… Łudzili, że pomogą. Kiedy już PLO od kilku lat uprawiały żeglugę poprzez swoje spółki zarejestrowane na Cyprze, które miały tanią banderę i nie ponosiły kosztów, poza koniecznymi kosztami załogowymi, bo marynarze byli na kontraktach i tak firma upadła! Długo by o tym mówić, powód był taki, że nie było politycznej woli przeprowadzenia przez parlament koniecznych zmian legislacyjnych i wprowadzenia nowych rozwiązań prawnych ułatwiającym armatorom działalność. Z prośbami, monitami, groźbami nacieraliśmy na głuchych – wspominał Dośla. Od 1993 r. przez siedem kolejnych lat przedkładalibyśmy rządowi noty o stanie żeglugi, domagając się aktywnego działania, służę dokumentami. Wszystkie zostały wręczone osobiście kolejnym premierom i ministrom transportu. Pustka, uderzanie grochem o ścianę.

Krach niesprawiedliwy Związkowiec oskarża posłów zarówno z lewej, jak i z prawej strony, którzy jego zdaniem nic nie zrobili dla żeglugi ani rybołówstwa dalekomorskiego. W 1992 r. istniejąca jeszcze wtedy rada pracownicza PLO wyraziła zgodę na komercjalizację firmy, wiadomo - w celu prywatyzacji, która dla przedsiębiorstwa i jego załogi zaczęła przebiegać skrajnie niekorzystnie. Zaczęto tworzyć spółki, przekazując im działalność oraz majątek, który potem przenoszono za granicę, restrukturyzując zatrudnienie, zwolnienia grupowe objęły kilka tysięcy ludzi. Ta wewnętrzna prywatyzacja, według Dośli, okazała się prywatą. “Pozwoliliśmy” na zbyt dużo – przyznaje. Poświęcenie, głównie szeregowych pracowników z ich upokarzającym wynagrodzeniem, poszło na marne. Cóż ma do powiedzenia Roman Woźniak, obecny prezes Zarządu PLO SA, który we wstępie do publikacji Drzemczewskiego przede wszystkim dziękuje autorowi za konsekwentne zaangażowanie w przykazywaniu obecnemu i przyszłym pokoleniom historii polskiej gospodarki morskiej. Podziękować powinniśmy mu wszyscy. O tak, na pewno warto wiedzieć, jak po 123 latach zaborów z ogromnym trudem powstawała polska marynarka handlowa, jak krzepła, została zdruzgotana przez wojnę, odrodziła się i że nie było łatwo, że nieraz trzeba było kluczyć.

Aresztowanie statków Najtragiczniejsza sytuacja o dalekosiężnych skutkach nastąpiła w PLO i wchodzących w skład Grupy PLO spółkach na początku 1999 r. – spółki POL – Atlantic i Polcontainer zawiesiły serwisy i wystąpiły do sądu o upadłość. Nie było wyjścia, aresztowano ich kontenery w wielu portach, zadłużenie tych spółek wobec kontrahentów było ogromne przy wzrastającej sumie nieściągniętych należności. Wszystkie spółki PLO przeżywały ogromne perturbacje, poza spółką Euroafrica Linie Żeglugowe, która dysponowała 11 statkami. W tym czasie, kiedy prawie wszystko co polskie na morzu tonęło, dyrektor Polskiej Żeglugi Morskiej Paweł Brzezicki (o którym nieraz pisaliśmy w “Naszej Polsce”), zdołał PŻM uratować przed pójściem na dno “dzięki żelaznym oszczędnościom, redukcji załogi i żelaznej dyscyplinie finansów przedsiębiorstwa” – odnotowano. PLO formalnie istnieją od stycznia 1951 r. Przejęły 52 statki od swoich przedwojennych poprzedników, którzy zakończyli działalność rok wcześniej: Żeglugi Polskiej, Polsko-Brytyjskiego Towarzystwa Okrętowego, zwanego Polbrytem, i Gdyni - Ameryka Linie Żeglugowe (w skrócie GAL). PLO pomagało, żeby powstało Chińsko – Polskie Towarzystwo Okrętowe SA, które ze względów napiętej sytuacji politycznej nie ujawniało swojego prawdziwego statusu i występowało, jako firma maklerska eksploatująca statki czarterowane od PLO, chociaż były własnością Towarzystwa.

Rosnąca flota i różne akcje Takich “zmyłek” było więcej na zlecenie władz i to o wiele poważniejszych. W czasach Peerelu (prawdopodobnie nie ma tego w archiwach PLO, a więc i w publikacjach) polskie statki nie raz i nie dwa z flagą Czerwonego Krzyża dostarczały broń m.in. do Afryki, w różnych latach. Akcje z bronią zaczęły się już w 1947–1949 r., statki pod polską banderą woziły broń dla greckich i macedońskich komunistów walczących w wojnie domowej. Z innych działań: parowiec “Kiliński” ewakuował z południa na północ Wietnamu ok. 85 tys. ludności cywilnej i żołnierzy Vietcongu razem z uzbrojeniem, po klęsce kolonialnych wojsk francuskich. Dwa parowce polskie dostarczały do głodującego Wietnamu ryż z Rangunu. Polski przemysł stoczniowy budował dla PLO statki – 12 z nich przez PLO dostarczonych zostało do Chin. Zaczął się mozolny rozwój tonażu floty PLO. W lecie 1957 r. “Batory” wrócił na szlak atlantycki (na początku 1951 r. departament marynarki i lotnictwa portu nowojorskiego uznał polską jednostkę za niepożądana; trzeba było zawiesić rejsy). Uruchomiona została “Batorym” regularna linia z Gdyni do Montrealu via Kopenhaga i Southampton. “Stary” “Batory”, wycofany został ze służby na morzu, zastąpiono go inną, młodszą jednostką kupioną na rynku tonażu używanego. W 1969 r. flota PLO liczyła 100 statków o nośności 810,2 tys. ton. W latach 70. flota liniowa przynosiła gospodarce miliardowe dochody. Następna dekada rozpoczęła się niepomyślnie: spadły stawki frachtowe, ładunków na rynkach było mniej. PLO weszła w ten czas ze 170 statkami o nośności 1156 tys. ton. I stan wojenny, nieoficjalnie zbankrutował Bank Handlowy w Warszawie, tymczasem za jego pomocą PLO rozliczało się z kontrahentami zagranicznymi i miało w tym banku dolarowe konto. Na początku 1987 r., według brytyjskiego miesięcznika “Containerisation International” PLO zajmowały dwudzieste miejsce na świecie wśród największych przewoźników kontenerów.

Toniecie? Ratujcie się sami W 1990 r. PLO weszły z optymizmem, przepisy uchwalone przez Sejm w końcu 1989 r. służyły przedsiębiorczości. Armator nie miał niespłaconych kredytów krajowych, jednakże musiał spłacać kredyty w zagranicznych bankach związane z inwestycjami. Wraz z “planem Balcerowicza” nastąpiła ogromna zwyżka kosztów stałych, spowodowana przeszacowaniem wartości środków trwałych i skróceniem okresu amortyzacji statków. Wzrost kosztów PLO związanych także z podatkiem zwanym popiwkiem (od nagród, a związki zawodowe naciskały) wyniósł 844 proc. Wydawało się, że PLO i na lądzie się utopi, jednakże przedsiębiorstwo pierwszy rok po wprowadzeniu reformy Balcerowicza zamknęło dodatnim wynikiem za całokształt działalności, ale strata w wysokości 130 mld zł z działalności podstawowej, czyli przewozu ładunków i pasażerów świadczyła, że dzieje się źle. Zabrakło pieniędzy na bieżące potrzeby, zaczęła się wzmożona wyprzedaż floty i wszystkiego, co miało wartość. Sprzedano nawet główną siedzibę PLO przy ulicy 10 lutego w Gdyni. Były minister Transportu i Gospodarki Morskiej Ewaryst Waligórski, kiedy przyjechał na Wybrzeże, żeby wysłuchać armatorów, w tym przedstawicieli PLO, tak odpowiedział na ich dramatyczne apele: “na pomoc państwa nie liczcie, państwo ma na głowie zdecydowanie bardziej tragiczną sytuację, w innych, ważnych gałęziach gospodarki”. Nic dodać. Obraz tego, co się działo, szczegółowy, obiektywny i prawdziwy (a o taki dziś trudno), bez polityki i naginania przedstawia książka – album znawcy przedmiotu, wieloletniego rzecznika PLO Jerzego Drzemczewskiego “Polskie Linie Oceaniczne 1951-2012”. Polecam kliknąć www.powr.pl. Wiesława Mazur


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
961
960 961
961 367 id 48732 Nieznany (2)
961
961
961
E 961
961
ID 961
67 961 977 Investigating Tribochemical Behaviour of Nitrided Die Casting Die Surfaces
961
test ii 961
961 Sharpe Alice Dobry horoskop
960 961
ROTEL RT 961
138 Dz U 02 109 961 bhp w zakl gorn o w
waltze 961
AVT 961 cz1

więcej podobnych podstron