- Uważaj! – wykrzyczała troskliwa matka do swojego rozpuszczonego dzieciaka, który chciał niepostrzeżenie przebrnąć przez podziurawioną ulicę. Tak zajęty przebywaniem w swoim świecie, nie zauważył nadjeżdżającego samochodu. Po drodze zdążył wyłożyć się jak długi, zahaczając nogą o przypadkiem wystający kamień. Samochód z piskiem zatrzymał się kilka metrów przed chłopcem. Matka dziecka szybko wybiegła na ulice, wzięła pod pachę swoją pociechę i wskoczyła z powrotem na chodnik. Kierowca samochodu tylko popukał się w czoło, co chyba miało oznaczać, że nieudolnie wychodzi kobiecie wychowywanie. Przez otwarte okno znikającego samochodu, słychać jeszcze było kilka niewyraźnych przekleństw. Zatroskana matka zaczęła wrzeszczeć na swoje dziecko, które nie wiedziało co ze sobą zrobić i ono tez zaczęło się drzeć.
Ja idę sobie spokojnie i obserwuję cały świat. Świat, który wydaje mi się w pewnych chwilach nieco prymitywny. Bo każdy widzi tylko czubek własnego nosa. Każdy odmienia cały świat w pierwszej osobie liczby pojedynczej…
Teraz już cisza. Nie wrzeszczy żadne dziecko, żadnych przekleństw nie słychać. Nawet psy przestały wyć... Cisza. Jakby miasto na chwilę zamarło. Ja idę sobie, pełna rezerwy i wsłuchuję się w ów bez dźwięk. W końcu dostrzegam tupot moich ciężkich butów, śpiew jakiegoś małego ptaka i szeleszczące liście panujące w każdym rynsztoku. Jest jesień i zimno mi w dłonie.
Ze sklepu wyszła jakaś zadbana pani z pełną reklamówką zakupów. To trochę głupie, że jedni mają lepiej a drudzy gorzej, że jeden urodzi się i ma wszystko zapewnione na starcie, a drugi musi ciężko pracować, by posiadać zwykłe standardy. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami, myśleli tak samo, tak samo wyglądali i wiedzieli tyle samo, to życie stałoby się nudne...
Przechodzę obok zadbanej kobiety i idę dalej. Omijam niezgrabną dziurę w chodniku, spowodowaną ubytkiem kilku kafelków, z którą się już oswoiłam. Tą drogą chodzę niemal codziennie do szkoły, więc przyzwyczaiłam się już do każdego skrawka chodnika, każdego zielska z niego wystającego i obyłam się już z każdą rutynową twarzą, jaką mijam każdego dnia.
My, ludzie potrafimy do wszystkiego się przyzwyczaić. Ogół jest tylko kwestią okrutnego czasu. Przyzwyczajamy się do kłamstwa, lenistwa… Nie wiem, czy zdolność przyzwyczajania, można nazwać pozytywną. Dzięki niej jesteśmy w stanie oswoić się z najgorszym złem.
Jestem już blisko miejsca, gdzie rozkazują dzieciom i młodzieży wykuwać świat na pamięć- zbliżam się do szkoły. W kilku punktach procentowych mojej natury zapisany jest bunt, więc nie zawsze jestem zadowolona w odwiedzinach tego miejsca. Mimo wszystko nie najgorzej się uczę, ale oceny i tak nie powalają swoja wysokością.
Dzień mija mi dość szybko. Każda minuta lekcji. Siedzę sobie w ławce i powoli umieram. Jak każdy. Z każdą minutą coraz bardziej.