Wojna informacyjna Wojny można podzielić na dwie kategorie: wojny energetyczne i wojny informacyjne.
Jeśli Kali palnąć kogoś maczugą, zgruchotać mu czaszkę i zabrać jego krowy, to jest to wojna energetyczna, ale jeśli Kali przekonać kogoś, żeby sam mu przyprowadził swoje krowy, to jest to wojna informacyjna. W wojnach energetycznych pokonuje się wroga fizycznie w otwartej walce, maczugą, mieczem lub pociskiem samosterującym. Różnica polega tylko na stopniu stechnicyzowania użytego oręża. Skutkiem ubocznym wojny energetycznej są straty w ludziach i zniszczenia substancji materialnej. W wojnie energetycznej walczące strony niszczą przeciwnika na jasno określonym froncie. Uderzenia są szybkie, potężne, widoczne i odczuwalne. Ideałem jest Blitzkrieg, „kiedy pancerne zagony przerywają linię frontu i omijając punkty oporu, zmierzają prosto przed siebie, w głąb terytorium wroga, do jego miast, mostów, fabryk, lotnisk, portów, magazynów, ośrodków łączności i dowodzenia.”[1] W wojnach informacyjnych „narzuca się przeciwnikowi swoją wolę innymi środkami niż działania militarne”.[2] Obezwładnia się go informacją – otumania się działaniami wywiadu, podszeptem agentury wpływu, propagandą i manipulacją, a potem bierze się go w poddaństwo. W wojnie informacyjnej zniewala się społeczeństwo stopniowo. Trwa to latami. Polem walki jest ludzka świadomość. W pierwszej fazie, wyznaczona do podboju społeczność jest demoralizowana, żeby złamać jej moralny kręgosłup. W kolejnych fazach, burzy się obowiązujący w niej od wieków porządek wartości, potem pozbawia się ją poczucia własnej godności, zakłamuje osiągnięcia przodków, wpaja poczucie ogólnej niemożności, by wreszcie zniechęcić do stawiania oporu, przekonując, że wszelki sprzeciw jest bezsensowny, bo trzeba płynąć z prądem, a nie żyć zaściankową przeszłością. W opinii rosyjskich analityków wojskowych informacjonnaja wojna, to w szerokim znaczeniu „środki stosowane głównie w czasie pokoju i skierowane nie tyle przeciwko siłom zbrojnym, co przeciwko ludności cywilnej i jej świadomości, przeciwko systemowi administracji państwowej, systemowi nadzoru produkcji przemysłowej, nadzoru nauki, kultury, itd.” W węższym rozumieniu, są to działania, których zadaniem jest osiągnięcie przygniatającej przewagi nad przeciwnikiem w sferach:
• skuteczności informacji,
• pełni informacji,
• wiarygodności informacji.
Działania destrukcyjne w tych trzech sferach prowadzone są osobno lub jednocześnie, w trakcie procesów:
• przyjmowania informacji,
• przetwarzania informacji,
• wykorzystywania informacji.
Procesy przyjmowania, przetwarzania i wykorzystywania informacji są istotnymi elementami mechanizmu podejmowania decyzji. Dlatego podanie zafałszowanych, wypaczonych, zniekształconych, czy niewiarygodnych informacji utrudnia, a nawet uniemożliwia podejmowanie efektywnych decyzji administracyjnych oraz poprawną realizację tych decyzji. Jedna z amerykańskich definicji wojny informacyjnej mówi o „ofensywnym i defensywnym wykorzystaniu informacji i systemów informacyjnych w celu odcięcia przeciwnika od dopływu informacji oraz w celu wykorzystania, zniekształcenia lub zniszczenia informacji już przez niego posiadanych”, przy jednoczesnej obronie własnych zasobów i systemów informacyjnych. W węższym, bardziej militarnym niż politycznym znaczeniu, mówi się o „wspartym przez działania wywiadowcze zintegrowanym wykorzystaniu środków operacyjnych, dezinformacji, operacji psychologicznych, walki elektronicznej i niszczenia fizycznego w celu pozbawienia przeciwnika dopływu informacji, wypaczania i degradowania otrzymywanych informacji, a także niszczenia jego zdolności dowodzenia i kontroli wykonywania rozkazów”. Przekładając mądre definicje na język potoczny, wojna informacyjna sprowadza się to takiego otumanienia ludzi, żeby sami, z dobrej woli, wpakowali karki w jarzmo, przekonani, że jest to w ich najlepszym interesie. Wielcy adwersarze toczonej przez blisko pół wieku „zimnej wojny” zgodnie uważają, że zwycięstwo w wojnie informacyjnej należy do tego, kto opanuje zasoby informacji i wiedzy przeciwnika. Przy czym, przeciwnikiem nie są siły zbrojne, lecz cały naród z jego administracją państwową, aparatem władzy, sferami gospodarczymi, kręgami opiniotwórczymi, naukowymi, kulturalnymi, itp. Przewagę osiąga ta strona, która zniszczy lub wypaczy wiedzę posiadaną przez zaatakowany naród i zmanipuluje tę wiedzę w takim stopniu, że zaatakowane społeczeństwo zacznie zachowywać się zgodnie z zamiarami agresora. Informacyjna ofensywa może koncentrować się na wszystkich obywatelach danego kraju lub tylko na elicie rządzącej i środowiskach opiniotwórczych, które po „przełknięciu” poddanej im informacji wtórnie niejako manipulują współobywatelami. Przy czym, to „przełknięcie” może być świadome - w zamian za określone profity, lub nieświadome - wskutek podstępnego podsunięcia sprytnie „ulukrowanej” informacji. Informacyjna inwazja obejmuje najczęściej zarówno wiedzę o własnym społeczeństwie, jak i o świecie zewnętrznym. Info-agresor chce, bowiem pozbawić ofiarę najazdu nie tylko prawdy o sobie, ale także zrujnować jej układ odniesienia, czyli zasób wiadomości, w stosunku, do którego ocenia się otrzymywaną informację. Konsekwencją braku układu odniesienia (swoistego kamienia probierczego, na którym można ocenić wiarygodność i wartość przyjmowanych wiadomości) jest informacyjny chaos. Kiedy rozpadną się naturalne, nawarstwione przez pokolenia „sita”, dzięki którym odruchowo odsiewa się informacje fałszywe lub nieistotne, nie można trafnie ocenić, czy informacja jest wartościowa, czy też jest to tylko szum informacyjny – atrakcyjne bzdury zamulające umysł? Spranie mózgów wybranej do zdominowania społeczności jest podstawowym warunkiem zwycięstwa. Przejęcie kontroli musi, bowiem odbywać się, nie jak w wojnie energetycznej poprzez okupację i jawny przymus, ale w możliwie niezauważalny sposób, skrycie, najczęściej przy pomocy zwerbowanej w tym społeczeństwie agentury wpływu oraz poprzez umiejętne użycie środków masowego przekazu. Wykorzystuje się przy tym własne media, odpowiednio sterowane globalne organizacje medialne (głównie telewizje i agencje prasowe), a przede wszystkim przejęte, często w sposób podstępny i niejawny, środki masowego przekazu przeciwnika. Oddziaływanie musi mieć charakter masowy, bowiem dla przejęcia kontroli nad krajem wielkości Polski konieczne jest posiadanie około 1,5 miliona ludzi o podobnych poglądach, a jeszcze lepiej bez poglądów, których uplasuje się w aparacie administracji państwowej, gospodarce, szkolnictwie, służbach państwowych, itp. Ponieważ trudno jest infiltrować skrycie na terytorium przeciwnika tak wielką liczbę własnych obywateli, to info-agresor nie ma innego wyjścia jak posłużyć się (przynajmniej w okresie przejściowym) pozyskanymi dla siebie tubylcami, to znaczy wytresowanymi zwolennikami, albo świadomymi lub półświadomymi agentami. Bez uciekania się do przymusu fizycznego, terroru i zniszczeń substancji państwa tak wielką liczbę zwolenników można zdobyć jedynie drogą sterowania społecznego.[3]
Sterowanie społeczne, to wywieranie wpływu na społeczeństwo dla osiągnięcia określonego celu. Sterowanie społeczne nie jest niczym złym, pod warunkiem, że wytyczony cel jest dobry. Przykładowo, prowadzony przez rząd program powszechnej edukacji jest sterowaniem społecznym, którego celem jest zwiększenie wiedzy i umiejętności obywateli, działalność ewangelizacyjna Kościoła jest sterowaniem społecznym prowadzącym do zbawienia, propagowanie podstawowych zasad higieny steruje społeczeństwo w kierunku dbałości o własne zdrowie, itp. Sterować społeczeństwem można jednak również w złej wierze. Można na przykład wpędzać wybraną społeczność w kompleks winy za czyny niepopełnione, można zniechęcać do własnych korzeni, do historii, do tradycji, podsuwając w zamian inne wzorce warte naśladowania albo gloryfikując inne społeczności i modele społeczne. Formą sterowania społecznego, zwłaszcza w złej wierze, jest manewrowanie społeczne, czyli intencjonalne sterowanie społeczeństwem dla osiągnięcia określonych korzyści. Ta forma sterowania społecznego wykorzystywana jest przede wszystkim w wojnie informacyjnej, kiedy jedno państwo, chce podporządkować sobie obywateli innego państwa i za ich pośrednictwem przejąć kontrolę nad całą strukturą i substancją państwową. W manewrowaniu społecznym wykorzystuje się manipulację ludźmi, a więc specyficzne sterowanie, w którym prawdziwy cel, a nawet sam fakt sterowania, ukryte są przed sterowanymi. Jest to niesłychanie niebezpieczne działanie, bowiem ludzie poddawani umiejętnej manipulacji wyobrażają sobie często, że działają w najlepszej wierze, walczą o własne interesy i realizują szczytne cele. Przykładowo, budują ponadnarodową strukturę, której harmonizowany system polityczny, prawny i gospodarczy zapewni mieszkańcom lepsze życie oparte na fundamencie stabilizacji ekonomicznej i tolerancji. Manipulacja ludźmi polega zazwyczaj na takiej inspiracji ludzi, żeby wyobrażali sobie, iż działają samodzielnie i niezależnie, bowiem są wówczas znacznie bardziej efektywni. Ludzi nieświadomi swej roli, marionetki, przekonani, że działają w najlepszej wierze i realizują własny pomysł, walczą skuteczniej o zadaną im przez manipulującego „sprawę” niż najlepsi agenci skaptowani honorarium. Ponadto w przypadku zdemaskowania manipulacji, „kukiełce” trudno jest wiarygodnie zdyskredytować manipulującego, natomiast agent może go po prostu zdradzić, ujawniając fakt i mechanizm werbunku. „Spalony” agent staje się bezużyteczny, natomiast umiejętnie manipulowaną marionetkę można wykorzystać ponownie, gdy ucichnie, lub zostanie wyciszona afera wywołana ujawnieniem manipulacji. Do sterowania i manipulowania ludźmi wykorzystuje się najczęściej dezinformację, czyli rozpowszechnianie zmanipulowanych lub sfabrykowanych informacji (albo kombinacji jednych i drugich) w celu wywarcia wpływu na odbiorców i skłonienia ich do określonych zachowań korzystnych dla dezinformującego. Im większa liczba ludzi ulegnie dezinformacji i zacznie zachowywać się zgodnie z planami dezinformującego, tym dla niego lepiej. Podstawowym zadaniem info-agresora jest, bowiem uzyskanie możliwie jak największego wpływu na ludzi i całe grupy społeczne, a poprzez nie na funkcjonowanie struktur państwowych atakowanego kraju. Celem strategicznym jest zredukowanie ośrodków decyzyjnych atakowanego (np. rządu, parlamentu, najważniejszych instytucji) do roli figurantów, skłóconych, umotanych w rozwiązywanie nieważnych problemów, pozbawionych skutecznego wpływu na obywateli i bieg spraw państwowych. Manipulacja informacją polega najczęściej na wykorzystaniu prawdziwych informacji, ale w taki sposób, żeby wywołać fałszywe implikacje. Np. drogą pomijania niektórych, istotnych, ale niewygodnych informacji, lub poprzez taki dobór informacji, żeby budziły fałszywe skojarzenia. Niektórzy twierdzą, że olbrzymi procent reklam, to informacje zmanipulowane. Uwypuklają one mniej lub bardziej realne zalety reklamowanego obiektu, natomiast maskują lub przemilczają wady. Bardziej nachalną i z punktu widzenia info-agresora bardziej ryzykowną metodą, jest fabrykacja informacji, czyli świadome tworzenie fałszywej informacji i podawanie jej za prawdziwą. Do jawnych kłamstw można posuwać się praktycznie bezkarnie po uzyskaniu kontroli nad większością mediów i ośrodków opiniotwórczych przeciwnika. Przy czym istotniejsza jest kontrola nad mediami niż nad ośrodkami opiniotwórczymi. Bez mediów ośrodki opiniotwórcze nie mogą, bowiem skutecznie demaskować fabrykacji, gdyż ich krąg oddziaływania jest niewielki, praktycznie nieistotny w skali państwa. Kontrolując media można przy tym wykreować posłuszne sobie ośrodki opiniotwórcze, które będą uwiarygodniać sfabrykowane informacje. Informacje zmanipulowane i sfabrykowane wykorzystuje się w walce informacyjnej będącej specyficzną, agresywną, formą sterowania społecznego w złej wierze. Zadaniem prowadzącego walkę informacyjną jest zniszczenia przeciwnika za pomocą informacji. Podstawowym orężem w walce informacyjnej jest informacja niszcząca, która spełnia dwojakie funkcje:
a. osłabia strukturę przeciwnika – głównie utrudniając przekaz informacji między kierownictwem a wykonawcami,
b. inspiruje błędne decyzje kierownictwa i błędne działanie wykonawców przeciwnika, – co osłabia go, a w skrajnych przypadkach prowadzi do samozniszczenia.
Przykładem zastosowania informacji niszczącej do osłabienia struktury może być rozpowszechnianie na poły prawdziwych informacji dyskredytujących sprawnego, energicznego i kompetentnego polityka, żeby nie dopuścić go do wejścia w skład rządu, gdzie mógłby objąć resort kluczowy dla interesów państwa. Innym przykładem może być tworzenie takiego szumu informacyjnego wokół konkretnych działań rządu, żeby wykonawcy decyzji nie rozumieli lub rozumieli opacznie intencje ministrów. Stosowaniem informacji niszczącej do inspirowania błędnych decyzji może być podsunięcie niewprawnym politykom tak spreparowanego programu reform, żeby jego realizacja prowadziła do osłabienia, a nie do wzmocnienia państwa. Program może być tak opracowany, żeby po jego wprowadzeniu dawał stopniowo coraz większą kontrolę nad państwem jego prawdziwym autorom, sprowadzając władze państwa do roli pionków pozbawionych realnego wpływu. Planowe stosowanie informacji niszczących na szeroką skalę składa się na dywersję informacyjną, w której inspiruje się błędne decyzje przeciwnika po to, żeby wykorzystywać ich skutki dla podsunięcia kolejnych informacji niszczących, aż do kompletnego sparaliżowania ośrodków decyzyjnych państwa i w konsekwencji do jego samozniszczenia. Dywersja informacyjna jest najniebezpieczniejszą formą walki informacyjnej, gdyż jest to długofalowe ukryte sterowanie przeciwnika ku autodestrukcji, w którym wykorzystuje się manewrowanie społeczne, manipulację ludźmi i dezinformację. Podstawowymi narzędziami w walce informacyjnej są:
- propaganda, czyli planowe oddziaływanie na ludzi zmasowanymi bodźcami o charakterze informacyjnym,
- wywiad - wyspecjalizowana służba zbierająca informacje o przeciwniku i prowadząca walkę informacyjną. Zgodnie z definicją NATO celem i zadaniem wywiadu jest dostarczyć potrzebna dane i informacje tym, którzy formułują główne założenia polityczne oraz przygotowują plany i decyzje na każdym szczeblu.[4] Analogicznie - do obrony przed wrogimi działaniami informacyjnymi przeciwnika służy kontrwywiad, który winien być wspierany przez własną propagandę. Według Brytyjczyków zadaniem kontrwywiadu jest „ochrona bezpieczeństwa państwa...przed działaniami agentów innych państw i działaniami obliczonymi na zniszczenie lub osłabienie ustroju...środkami politycznymi, ekonomicznymi czy z wykorzystaniem środków przemocy.[5] Główna rola w walce informacyjnej przypada kanałom sterowniczym, które oddziałują na strukturę państwową przeciwnika. Są to:
kanały agenturalne – zobowiązane do wykonywania wszystkich poleceń prowadzącego walkę w zamian za korzyści osobiste (materialne lub nie), albo z motywów ideowych, etycznych lub prawnych. Są to agenci wywiadu lub tajni współpracownicy policji i kontrwywiadu. Należy przy tym pamiętać, że agentem jest zwerbowany obywatel innego państwa. Zwerbowany obywatel własnego państwa nie jest agentem! Jest tajnym współpracownikiem służby specjalnej. Obywatel własnego kraju może być pracownikiem kadrowym służby lub jej współpracownikiem tajnym albo jawnym. Nigdy agentem! Terminy te są często mieszane intencjonalnie, celem wywołania szumu informacyjnego lub dla zatarcia różnicy. Takie mieszanie pojęć utrudnia lub wręcz uniemożliwia poprawną kwalifikację moralną działalności pracowników lub współpracowników własnych służb i agentów obcego państwa. Przypisywanie terminu agent pracownikom kadrowym służb specjalnych świetnie maskuje działalność agenturalną na rzecz obcego państwa i w konsekwencji odbiorcy takiej dezinformacji tracą rozeznanie, kto jest, kim, a co za tym idzie gubią możliwość dokonania właściwej oceny moralnej. Z punktu widzenia działalności operacyjnej, agentów można podzielić na dwie kategorie: agentów podstawowych i agentów wspierających.
Do pierwszej kategorii zalicza się:
• rezydentów i szefów siatek agenturalnych,
• agentów stanowiących źródła informacji,
• agentów egzekutorów,
• agentów werbowników.
Do drugiej kategorii należą przede wszystkim:
• agenci legalizacyjni,
• kurierzy,
• właściciele lokali konspiracyjnych,
• prowadzący skrzynki korespondencyjne,
• prowadzący skrzynki kontaktowe i skrytki,
Szefowie siatek lub rezydentur agenturalnych, to doświadczeni agenci o sprawdzonej lojalności, którzy kierują grupami agentów. Mają zazwyczaj sporą władzę i niezależność oraz dysponują budżetem przyznanym im przez tak zwaną Centralę. Podstawową różnicą jest zależność hierarchiczna. Szef siatki podlega zazwyczaj rezydentowi (agenturalnemu lub kadrowemu rezydentowi służby działającemu w danym kraju) natomiast rezydent agenturalny podlega bezpośrednio Centrali służby. W służbach rosyjskich szef siatki agenturalnej nie może też werbować nowych agentów, natomiast rezydent agenturalny może. Zadaniem agentów będących źródłem informacji jest zbieranie wiadomości, dokumentów i innych materiałów wywiadowczych. Werbuje się ich pod kątem dostępu do tajemnic danego państwa. Zajmowane przez nich stanowisko ma mniejsze znaczenie. Bardzo często agent zatrudniony w powielarni, informatyk obsługujący komputery, czy sekretarka mają znacznie łatwiejszy i szerszy dostęp do tajemnic niż ich szefowie i to nawet najwyższych szczebli. Agenci-egzekutorzy werbowani są zasadniczo w jednym celu – likwidacji wyznaczonych osób lub przeprowadzenia energetycznych, a nie informacyjnych, aktów sabotażu i dywersji. Agenci-werbownicy należą do najbardziej zaufanych i bardzo często wywodzą się spośród sprawdzonych i doświadczonych agentów zbierających informacje, którzy z różnych względów utracili dostęp do tajemnic państwowych. Wykorzystuje się ich do wyszukiwania kandydatów na agentów i werbowania ich. Czasami jedynie do wyszukiwania kandydatów i wstępnego ich urabiania, a sama operację werbunku przeprowadza innych agent (np. rezydent agenturalny) lub pracownik kadrowy służby. Wśród agentów wsparcia najistotniejszą rolę pełnią agenci legalizacyjni. Należą do nich policjanci, celnicy, pracownicy biur paszportowych i urzędów wydających dokumenty, urzędów stanu cywilnego i innych instytucji wydających obywatelom różnego rodzaju dokumenty i prowadzących ewidencję. Działają oni przede wszystkim na rzecz tak zwanych „nielegałów”, czyli kadrowych pracowników służby wysyłanych do obcego państwa, gdzie mają funkcjonować, jako obywatele tego kraju. Zadaniem agentów legalizacyjnych jest uwiarygodnić fałszywą tożsamość „nielegała”, zaopatrzyć go w odpowiednie dokumenty na autentycznych blankietach, wpisać do odpowiednich rejestrów i ewidencji, itp. Zadaniem agentów legalizacyjnych jest również pozyskiwanie pustych blankietów dokumentów, czystych formularzy, wzorów pieczątek, papierów firmowych urzędów, itp. Zdobyta przez nich oryginalna „papeteria” wykorzystywana jest później przez Centralę służby do produkcji podrobionych imitacji lub do tworzenia zestawów „autentycznych” dokumentów, w które wyposaża się własnych pracowników kadrowych wysyłanych i działających nielegalnie na terenie danego kraju albo lokalnych agentów. Dla uzyskania wzorów dokumentów werbuje się też kryminalistów, zwłaszcza kieszonkowców. Agenci kurierzy przewożą materiał wywiadowczy przez granice państwowe i werbuje się ich zazwyczaj w środowiskach zajmujących się zawodowo transportem (kierowcy, obsługa pociągów, marynarze floty handlowej) lub często podróżujących – np. handlowców. Właściciele lokali konspiracyjnych oddają (zazwyczaj za wynagrodzeniem) posiadane mieszkania lub lokale użytkowe na potrzeby służby. W lokalach tych odbywają się spotkania pracowników kadrowych z tajnymi współpracownikami lub agentami w warunkach gwarantujących wysoki stopień poufności. Lokale takie mogą również służyć za kwatery zastępcze w sytuacjach alarmowych lub za „przebieralnie”, w których pracownik kadrowy lub agent może szybko zmienić swój wygląd zewnętrzny. Prowadzący skrzynki korespondencyjne, to zwerbowane osoby, które dysponują „bezpiecznym” adresem, telefonem, faksem lub innym środkiem łączności, umożliwiającym skrytą łączność między pracownikami kadrowymi a agentami. Bardzo często pośredniczą oni w korespondencji między Centralą a agentem działającym w innym kraju niż kraj zamieszkania prowadzącego skrzynkę. Przewidujące GRU na prowadzących skrzynki korespondencyjne wybiera najchętniej osoby w starszym wieku, które w przypadku konfliktu zbrojnego (niekoniecznie z Rosją) nie podlegałyby mobilizacji, co mogłoby przerwać łączność.
Rola prowadzących skrzynki kontaktowe i skrytki jest podobna do roli agentów pośredniczących w korespondencji, tyle, że obejmuje przede wszystkim materiały wywiadowcze, instrukcje, pieniądze i różne przedmioty przekazywane agentom przez pracowników kadrowych i odwrotnie. Na agentów prowadzących skrzynki i skrytki werbuje się przede wszystkim właścicieli małych sklepików i punktów usługowych, gdzie łatwo jest coś przekazać pod pozorem zakupów. „Żywe” skrzynki kontaktowe wypierane są coraz częściej przez „martwe”, czyli umówione miejsca, w których można pozostawić rzecz nie widząc się z nikim i nie będąc widzianym. Specyficznymi rodzajami agentury, istotnymi z punktu widzenia wojny informacyjnej, są agenci wpływu oraz kategoria znana powszechnie w sowieckich służbach pod mało pochlebną nazwą „gównojady”.[6] Kto wymyślił ten termin, nie wiadomo? Używano go zarówno w KGB jak i w GRU. Mianem tym obdarzano obywateli krajów zachodnich, którzy dobrowolnie, za darmo, niczym niekaptowani, ani niestraszeni, byli gotowi zdradzać swój kraj i współpracować ze Związkiem Sowieckim. Byli to różnej maści zwolennicy jednostronnego rozbrojenia, postępowi radykałowie, pacyfiści, internacjonaliści, itp. Trudno ich było kwalifikować, jako agentów, gdyż nikt ich nie werbował, ale wykorzystywano ich w możliwie najszerszym stopniu, gdyż ochotnie robili to, co im kazano. Z punktu widzenia wojny energetycznej, czy prowadzenia dywersji zbrojnej, „gównojady” nie były wielce przydatne, ale ich rola w wojnie informacyjnej jest nie do przecenienia. Trudno, bowiem znaleźć bardziej podatny materiał do manipulacji i medium bardziej żarliwie rozpowszechniające wszelką dezinformację i informację niszczącą. Co więcej „gównojady” są wspaniałymi roznosicielami plotek i pogłosek oraz krzykliwym mięsem armatnim każdej demonstracji, którą można później nagłośnić i wykorzystać we własnych celach? Ponadto łatwo odciąć się od nich bez ryzyka dekonspiracji, gdyż skruszony „gównojad” nie jest w stanie udowodnić, że został zwerbowany np. w drodze szantażu lub za wynagrodzeniem. Wręcz przeciwnie, łatwo jest wiarygodnie przekonywać, że czynił to, co czynił dobrowolnie, samodzielnie, bez podszeptów. W wojnie informacyjnej najgroźniejsza jest agentura wpływu. Zgodnie z amerykańską definicją, agent wpływu to osoba, która może być wykorzystana do dyskretnego urabiania opinii polityków, środków masowego przekazu i grup nacisku w kierunku przychylnym zamiarom i celom obcego państwa.[7] W przeciwieństwie do wymienionych wyżej rodzajów agentów, agenci wpływu nie zbierają, lecz rozpowszechniają informacje. Najczęściej prawdziwe, ale z niszczącym komentarzem, także informacje zmanipulowane i sfabrykowane. Można przyjąć, że agentura wpływu prowadzi szczególnie obliczoną na długie lata dywersję informacyjną. Swój jad sączy dyskretnie w środowiskach decyzyjnych i opiniotwórczych, sterując je powoli w kierunku samozniszczenia lub zniszczenia struktur państwa. Wykrycie agentury wpływu jest niezmiernie trudne, a udowodnienie działania na rzecz obcego państwa praktycznie niemożliwe, gdyż każdy ma prawo do głoszenia własnych poglądów. Agent wpływu nie wykrada tajemnic z sejfów i nie sposób go przyłapać na „gorącym uczynku”. Najczęściej nie kontaktuje się potajemnie z oficerem prowadzącym i nie otrzymuje od niego instrukcji wywiadowczej lub wynagrodzenia. Wyjeżdża na jawne seminaria lub konferencje naukowe, pobiera stypendia naukowe lub wykłada na zagranicznym uniwersytecie, zagraniczni wydawcy publikują jego książki, otrzymuje nagrody twórcze, spotyka się z politykami, ludźmi ze świata gospodarki i nauki. Zebrane „wrażenia” ubrane we „własne przemyślenia” publikuje w mediach lub rozpowszechnia w „politycznych salonach” albo podczas spotkań z politykami i decydentami własnego kraju. Formalnie nie robi nic nielegalnego, tylko skutki jego działalności są niszczące. W przeciwieństwie do kanałów agenturalnych, które obowiązane są do posłuszeństwa wobec prowadzącego, kanały współpracujące wykonują tylko te polecenia prowadzącego walkę informacyjną, które są zbieżne z ich własnymi celami. Przykładowo w latach stanu wojennego podziemna „Solidarność” prowadziła swoją walkę informacyjną ze strukturami władzy PRL korzystając z pomocy finansowej i materiałowej CIA, bowiem obie organizacje miały wspólny cel – demontaż komunizmu. Pracując na rzecz obcego państwa oba wymienione wyżej kanały działają w pełnej świadomości destrukcyjnego działania przeciwko strukturom państwa, którego są obywatelami. Odmienny jest charakter kanałów inspiracyjnych, które nieświadomie lub półświadomie wykonują polecenia prowadzącego walkę i tworzą chaos w strukturach przeciwnika, prowokując decyzje i działania sprzeczne z jego interesami oraz dostarczają przeciwnikowi informacje prowadzące do „samodzielnego” podejmowania szkodliwych dlań decyzji. Odpowiednio zainspirowany człowiek, działaniem „w dobrej wierze” może często wyrządzić większe szkody niż agent. Jego działań nie ogranicza, bowiem strach przed zdemaskowaniem. Lenin mówił o takich ludziach „pożyteczni idioci”, działacz Kominternu, niemiecki komunista Willi Muenzenberg nazywał ich „niewiniątkami”. Muenzenberg cynicznie wykorzystywał swoje „niewiniątka” – intelektualistów zwabionych duchową solidarnością z proletariatem, tak zwanych niezależnych pisarzy, wykładowców i uczonych do szerzenia komunistycznej propagandy oraz do uwiarygodniania kampanii „agit-prop” Kominternu, a także do kamuflażu sowieckich działań wywiadowczych. Opierając się na otumanionych intelektualistach Muenzenberg zakładał w latach dwudziestych gazety, wydawnictwa i kluby książki kontrolowane przez Komintern, produkował filmy i wystawiał sztuki teatralne gloryfikujące komunizm i Związek Sowiecki. Arthur Koestler pisał, że nawet w Japonii ekipa Muenzenberga kontrolowała bezpośrednio lub pośrednio 19 gazet i czasopism.[8] Każdy z wymienionych wyżej kanałów sterowniczych dzieli się z kolei na dwa rodzaje różniące się od siebie postawionymi im zadaniami. Są to:
- piony informacyjne, których zadaniem jest zbieranie informacji o przeciwniku i jego otoczeniu oraz przekazywanie zebranego materiału prowadzącemu walkę informacyjną. Pion ten najbliższy jest tradycyjnemu szpiegostwu, chociaż coraz częściej oparty jest na tak zwanym „białym wywiadzie”, czyli na zbieraniu i analizowaniu informacji pochodzących z ogólnie dostępnych źródeł.
- piony sterowniczo-dywersyjne wywierające wpływ na system i struktury przeciwnika inspirując decyzje prowadzące do samozniszczenia i blokując decyzje obronne. Tym właśnie pionom powierza się m.in. zadanie opanowania środków masowego przekazu przeciwnika, a jeśli już nie opanowanie, to przynajmniej osiągnięcie maksymalnego wpływu na publikowane przez nie treści. Piony te rozpowszechniają również wszelkie pogłoski, prowadzą lub inspirują kampanie oszczerstw i półprawd, podsuwają informacje zmanipulowane, sfabrykowane i niszczące, plasują agentów na odpowiedzialnych stanowiskach państwowych, wprowadzają agenturę wpływu do środowisk decyzyjnych i opiniotwórczych, inspirują reformy i programy prowadzące do rozpadu struktur i samozniszczenia państwa. Jednym z podstawowych zadań w walce informacyjnej jest rozpoznanie kanałów przeciwnika oraz ich pionów. Rozpoznanie pionów sterowniczo-dywersyjnych jest łatwiejsze, niż pionów informacyjnych, ponieważ można odwołać się do zasady „po owocach ich poznacie”. Z tego też względu w każdej profesjonalnej służbie wywiadowczej piony te rozgranicza się konsekwentnie, oddzielając przykładowo agenturę wywiadowczą od agentury wpływu.
Dr Rafał Brzeski
[1] Wiktor Suworow, Lodołamacz, Poznań, Rebis, 2008, str.31.
[2] Dyrektywa Biura Służb Strategicznych OSS (Office of Strategic Services), cyt. za: William Casey, The Secret War Against Hitler, Waszyngton, Regnery Gateway, 1988, str. 12
[3] Większość wymienionych poniżej terminów, pochodzi z prac cybernetyka doc. Józefa Kosseckiego, teoretyka i praktyka potajemnych działań inspiracyjnych.
[4] North Atlantic Treaty Organization, Intelligence Doctrine, paragraf 104
[5] Security Service Act, 1989, 1 (2)
[6] Wiktor Suworow, GRU, Warszawa, Adamski i Bieliński, 2002, s. 169-171
[7] Norman Polmar, Thomas B. Allen, Księga Szpiegów: Encyklopedia, Warszawa, Magnum, 2000, s.14
[8] Arthur Koestler, The Invisible Writing, London, Hutchinson, 1969, s. 253
Prokuratorzy, bankowcy, maklerzy na służbie u biznesmena Co zrobić żeby korzystnie sprzedać akcje? Poczekać na odpowiedni moment, odpowiednią cenę lub wytworzyć sztuczny popyt na akcje, który wywinduje ich cenę, zainteresowanym dać kredyt na zakup i sprzedać w cholerę. To wcale nie jest niewykonalne zwłaszcza, jeśli sprzedający posiada własny bank, który udzieli odpowiednio dużych kredytów wszystkim zainteresowanym kupnem tych akcji, a w transakcji pomaga zaprzyjaźniony dom maklerski. Nad całością – by nic nie wylazło - czuwa prokurator, może nawet nie jeden. To tylko teoria. Sprawdźmy, czy ma pokrycie w rzeczywistości. Historię Jana Jączka, który zderzył się nieuczciwością prokuratury rejonowej, po tym jak dał się oszukać – nie on jeden – przez Getin Bank, opisują dwa pisma: wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przeciwko prokurator Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi Marzenie Małka-Pałys i przeciwko prokuratorowi Prokuratury Generalnej RP Sławomirowi Górnickiemu oraz zażalenie pokrzywdzonego na postanowienie prokuratora Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi Marzeny Małka-Pałys. Oba pisma szczegółowo opisują mechanizm zastosowany przez Getin Bank (obecnie Getin Noble Bank) i Dom Maklerski IDM SA zmierzający do sztucznego wywindowania cen akcji spółki LC Corp, by Leszek Czarnecki, mógł je sprzedać po atrakcyjnej cenie. Dodatkowo, Getin Bank – należący do Getin Holding, którego głównym akcjonariuszem jest Leszek Czarnecki – udzielał klientom wielomilionowych kredytów na zakup akcji spółki LC Corp, której to akcje chciał sprzedać... Leszek Czarnecki. Ten mechanizm jest bardzo podobny do zastosowanego wiele lat temu przez Pekao są w transakcji sprzedaży klientowi tego banku akcji spółki Elektrim należących do... banku Pekao. Bank, będąc głównym kredytodawcą Elektrimu, zarekomendował swojemu klientowi zakup akcji tej spółki, jako bardzo intratną inwestycję, mimo że znał jej bardzo złą sytuację finansową. Bank w dodatku skredytował transakcję zakupu akcji spółki swojemu klientowi, w rekomendacji zapewniając, że cena akcji Elektrimu niebawem znacznie wzrośnie. Bank był jednocześnie kredytodawcą klienta i sprzedawcą akcji. Tymczasem, już po kilku dniach, cena akcji Elektrimu nie tylko nie wzrosła – spółka ogłosiła upadłość. Tym sposobem bank w ostatniej chwili pozbył się – bez straty - śmierdzącego jaja w postaci akcji upadającej spółki, w którą wcześniej zaangażował wiele milionów złotych kredytu, zyskując dodatkowo na tej transakcji, ponieważ akcje zakupił klient banku, w dużej części na kredyt zaciągnięty w tym samym banku. Historia brzmi znajomo, prawda? Lekturę pism Jana Jączka proponuję zacząć od zażalenia na postanowienie Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi z dnia 15 marca 2012 roku. Dokument omawia nie tylko szczegóły trefnej transakcji, w wyniku, której poszkodowanych zostało wiele osób. Jest przede wszystkim świadectwem nieuczciwości prokuratorów, kolesiostwa i układów.
Zażalenie pokrzywdzonego
na postanowienie prokuratora Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi Marzeny Malka-Pałys, z dnia 16 lutego 2012r., sygn. akt 1Ds. 88/11, doręczone mi dnia 8 marca 2012r.
Zawiadomienie o przestępstwie popełnionym przez prokuratora z Prokuratury Rejonowej Łódź- Bałuty w Łodzi w osobie Marzena Malka-Pałys, która marnotrawiąc środki publiczne, prowadziła mistyfikację śledztwa przeciwko swojemu koledze-prokuratorowi Andrzejowi Pankiewicz zatrudnionemu w tej samej prokuraturze i prokuratorowi Prokuratury Generalnej RP Sławomirowi Górnickiemu, mimo że zgodnie z procedurą śledztwo powinno być prowadzone na szczeblu Prokuratury Apelacyjnej przez Wydział Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji , czym popełniła czyn karalny z art. 231 §1 KK w związku z art. 258 §1 KK i inne Na podstawie art. 25 §1 pkt 2 KPK wnoszę o przekazanie niniejszej sprawy do rozpoznania Sądowi Okręgowemu w Łodzi, jako Sądowi pierwszej instancji, z uwagi na popełnione przestępstwa z art. 286 §1 KK w związku z art. 294 §1 KK oraz art. 258 §1 KK i inne.
Działając w imieniu własnym, na podstawie art. 306 §1 KPK i art. 465 §2 KPK zaskarżam w całości postanowienie prokuratora Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, z dnia 16 lutego 2012r., sygn. akt 1Ds. 88/11, doręczone mi dnia 8 marca 2012r., o odmowie wszczęcia śledztwa przeciwko swojemu koledze prokuratorowi Andrzejowi Pankiewicz zatrudnionemu w tej samej prokuraturze i prokuratorowi Prokuratury Generalnej RP Sławomirowi Górnickiemu, mimo że zgodnie z procedurą śledztwo powinno być prowadzone na szczeblu Prokuratury Apelacyjnej przez Wydział Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji , czym popełniła czyn karalny z art. 231 §1 KK w związku z art. 258 §1 KK i inne
Postanowieniu powyższemu wydanemu przez prokuratora Prokuratury Rejonowej w Łodzi w osobie Marzena Malka-Pałys zarzucam:
A) Brak umiejętności czytania ze zrozumieniem lub świadome nierozumienie czytanego tekstu, w celu wytworzenia podstawy do odmowy wszczęcia śledztwa, to jest naruszenie art. 7 KPK (nieuwzględnienie zasad prawidłowego rozumowania … ), naruszenie art. 10 KPK i inne.
B) Przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków służbowych -art. 231 §1 KK
C) Poświadczenie nieprawdy -art. 271 §1 KK
D) Poplecznictwo -art. 239 §1 KK
E) Działanie w zorganizowanej grupie przestępczej, która seryjnie popełnia oszustwa procesowe, by chronić przed odpowiedzialnością karną oszustów z Getin Banku SA, na szkodę pokrzywdzonych, to jest o przestępstwo z art. 258 §1 KK w związku z art. 231 §1 KK i inne. W związku z powyższym, wnoszę o uchylenie skarżonego postanowienia i nakazanie wszczęcia śledztwa przez Sąd Wydziałowi Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji, właściwej Prokuratury Apelacyjnej, ponieważ niniejsza sprawa dotyczy ogromnej afery finansowej wywołanej przez oszustów z Getin Banku SA a od ponad trzech lat ukrywanej przez skorumpowanych funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości.
Dowód: akta sprawy Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds. 2612/11 i sygn. akt 1Ds. 88/11, akta sprawy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, sygn. akt V Ds. 35/11, akta sprawy Prokuratury Rejonowej Katowice-Południe w Katowicach, sygn. akt 1Ds 388/10, akta sprawy Sądu Okręgowego w Katowicach, sygn. akt II C 597/08/2, sygn. akt V Kp 95/11, akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09 i inne akta oraz dokumenty.
Poniżej przedstawiam stan faktyczny jaki miał miejsce w niniejszej sprawie:
1. Zawiadamiam, że dnia 13 czerwca 2007r., działając w dobrej wierze w imieniu mojej matki Michaliny Jączek, której jedynym źródłem utrzymania była emerytura, wówczas w kwocie około tysiąc siedemset PLN, pod wpływem przedstawicieli Getin Banku S.A. i IDM S.A. Podpisałem umowę kredytu z GetinBankS.A,na kwotę dwadzieścia milionów PLN. Umowę podpisałem na skutek podstępnie i przebiegle zaplanowanego oszustwa finansowego przez Leszka Czarneckiego i jego pracowników „żołnierzy” z Getin Banku S.A., z którymi w zmowie przestępczej działali przedstawiciele Domu Maklerskiego IDM S.A. Oszustwo finansowe polega na tym, że Leszek Czarnecki chcąc sprzedać swoje akcje LC Corp S.A. na GPW w Warszawie po jak najwyższym kursie, wykorzystał Getin Bank S.A., którego jest właścicielem (większościowym akcjonariuszem) do udzielenia klientom tego banku kredytów w sposób sprzeczny z Ustawą Prawo Bankowe – co jest przestępstwem -by sztucznie wygenerować popyt, następnie dokonać redukcji kupna sprzedanych przez niego akcji i w konsekwencji podnieść cenę sprzedaży akcji LC Corp S.A. po maksymalnej cenie 6,50 PLN za sztukę.
Dowód: akta sprawy Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds. 2612/11 i sygn. akt 1Ds. 88/11, akta sprawy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, sygn. akt V Ds. 35/11, akta sprawy Prokuratury Rejonowej Katowice-Południe w Katowicach, sygn. akt 1Ds 388/10, akta sprawy Sądu Okręgowego w Katowicach, sygn. akt II C 597/08/2, sygn. akt V Kp 95/11, akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09 i inne akta oraz dokumenty.
A) Istotny merytorycznie jest fakt, że klienci (kredytobiorcy) zostali wprowadzeni w błąd przez przedstawicieli Getin Banku S.A. i przedstawicieli Domu Maklerskiego IDM S.A., co do rzeczywistej wartości ceny emisyjnej, po której mieli nabyć akcje LC Corp S.A. Polega to na tym, że w momencie podpisywania umowy kredytowej, kredytobiorcy nie znali ceny emisyjnej akcji LC Corp S.A. Podawano informacje w Getin Banku S.A., w Domu Maklerskim IDM S.A. i w mediach, że będzie to cena nieco ponad 5 PLN za akcję LC Corp S.A., cytuję: „(…) Oznacza to, że przy tym poziomie wpływów i maksymalnej liczbie oferowanych papierów cena emisyjna wynosiłaby nieco ponad 5 złotych za walor (…)”.
Dowód: Gazeta Parkiet, z dnia 9-10 czerwca 2007r., w artykule „Czy LC Corp powtórzy niedawny sukces Noble Banku”, vide: zeznania czterech świadków-pokrzywdzonych złożone w dniu 1 marca 2011r. przed Sądem Okręgowym w Katowicach w sprawie o sygn. II C 597/08/2, łącznie jedenaście stron formatu A4.
B) Faktem bezspornym jest to, że właścicielem (większościowym akcjonariuszem) Getin Banku S.A. jest Leszek Czarnecki, który w tym czasie sprzedawał swoje akcje LC Corp S.A., udzielając na ten cel kredytów z jego banku w kwocie minimalnej od 4 950 000,00 PLN do 40 000 000,00 PLN, by sztucznie wywołać ogromną przewagę popytu do ilości akcji LC Corp S.A. oferowanej do sprzedaży.
C) Istotny jest również bezsporny fakt, że Leszek Czarnecki, jako właściciel Getin Banku S.A. wykorzystał pracowników tego banku, by udzielali klientom kredytów w wysokości dziewięćdziesiątdziewięć razy środki własne klientów, na zakup jego akcji, mimo że zdecydowana większość klientów nie miała zdolności kredytowej, co jest działaniem niezgodnym z art. 70 ust. 1 Prawo Bankowe.
D) Kolejnym faktem bezspornym jest to, że Getin Bank S.A. udzielił za ponad dziesięć miliardów PLN „pustych” kredytów – klientom tego banku – na zakup od Leszka Czarneckiego akcji LC Corp S.A. Podkreślić należy,że były to kredyty udzielone „tylko na papierze” , bowiem Getin Bank S.A. nie posiadał środków finansowych w wysokości dziesięć miliardów PLN. Dodać należy, że Getin Bank S.A. za udzielenie klientom „kredytów na papierze” osiągnął bezprawnie wielomilionowe korzyści finansowe, w tym bezprawnie od Michaliny Jączek potrącił na swoją rzecz kwotę około 49 tysięcy PLN.
Dowód: dokumentacja dotycząca Michaliny Jączek znajdująca się w Getin Banku S.A.
Reasumując powyższe okoliczności faktyczne i prawne, Getin Bank S.A. w dacie udzielania kredytów na zakup akcji LC Corp S.A. nie posiadał środków finansowych na realizację zawartych umów kredytowych. Getin Bank S.A. udzielił na ponad 10 miliardów PLN „pustych” kredytów świadomie i celowo, aby „nadmuchać” popyt na akcje, następnie dokonać redukcji zleceń kupna 98,12 procent i w konsekwencji sztucznie podnieść cenę sprzedaży akcji LC Corp S.A. do 6,50 PLN za sztukę. Doszło więc do zaplanowanej i umyślnej manipulacji kursem akcji - co jest przestępstwem – z mocy art.183§1w związku z art. 39 § 1 i § 2 pkt. 6 Ustawy z dnia 29 lipca 2005r. o obrocie instrumentami finansowymi (Dz. U. Nr 183 poz. 1538 z 23 września 2005r.) w związku z art. 70 ust. 1 Ustawy z dnia 29 sierpnia 1997r. Prawo Bankowe (Dz. U. Nr 72 poz. 665 z późn. zm.) i inne. Zakładając, że redukcja zleceń kupna byłaby 50 procent, zamiast 98,12 procent to większość kredytobiorców otrzymałaby wielomilionowe kredyty przekraczające ich zdolność kredytową. W sytuacji mojej matki byłby to kredyt 10 milionów PLN, absolutnie niemożliwy do spłaty z renty w kwocie około 1700 PLN . Zakładając nawet wyższą stopę redukcji około 80 procent, sytuacja kredytobiorców również w sposób istotny przekroczyłaby ich zdolność kredytową, w sytuacji mojej matki byłby to kredyt 4 miliony PLN.
Dowód: dokumentacja dotycząca Michaliny Jączek znajdująca się w Getin Banku S.A.,
2. W wyniku tej afery finansowej właściciel Getin Banku S.A. zagrabił majątek wielu swoich klientów w kwocie 689 milionów PLN , a Michalina Jączek wraz z synem Janem Jączkiem stracili dorobek całego życia w kwocie 326.592,82 PLN . Ponadto oszuści z Getin Banku S.A. Bezprawnie doprowadzili do powstania zadłużenia na rachunku Michaliny Jączek obecnie w kwocie około 100.000,00 PLN.
Dowód: akta sprawy Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds. 2612/11 i sygn. akt 1Ds. 88/11, akta sprawy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, sygn. akt V Ds. 35/11, akta sprawy Prokuratury Rejonowej Katowice-Południe w Katowicach, sygn. akt 1Ds 388/10, akta sprawy Sądu Okręgowego w Katowicach, sygn. akt II C 597/08/2, sygn. akt V Kp 95/11, akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09 i inne akta oraz dokumenty.
3. Należy podkreślić, że debet-zadłużenie na rachunku Michaliny Jączek w kwocie 67 317,09 PLN powstał z powodu celowego i zaplanowanego z góry działania Getin Banku S.A. Działanie powyższe polegało na tym, że mimo spadającego kursu akcji LC Corp S.A. poniżej zabezpieczenia kredytu, bank nie dokonał żadnych czynności, w celu zabezpieczenia interesu klienta, aby nie powstał debet po sprzedaży akcji. W związku z powyższym Getin Bank S.A. złamał warunki umowy kredytowej nr 73393 § 2 punkt 5, ponieważ nie sprzedał akcji gdy były warte 110 procent udzielonego kredytu.
Dowód: dokumentacja dotycząca Michaliny Jączek znajdująca się w Getin Banku S.A. oraz umowa kredytowa nr 73393 zawarta pomiędzy Getin Bankiem S.A. i Michaliną Jączek, akta sprawy Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds. 2612/11 i sygn. akt 1Ds. 88/11, akta sprawy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, sygn. akt V Ds. 35/11, akta sprawy Prokuratury Rejonowej Katowice-Południe w Katowicach, sygn. akt 1Ds 388/10, akta sprawy Sądu Okręgowego w Katowicach, sygn. akt II C 597/08/2, sygn. akt V Kp 95/11, akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09 i inne akta oraz dokumenty Getin Bank S.A. umyślnie zaniechał sprzedaży akcji LC Corp S.A., po to, aby w przyszłości wymusić na pokrzywdzonej Michalinie Jączek podpisanie kredytu konsolidacyjnego. Takie działanie jest rażąco sprzeczne z zasadami współżycia społecznego i przepisami prawa, to jest z art. 486 §2 Kodeksu Cywilnego, który stanowi, cytuję:
"Wierzyciel dopuszcza się zwłoki, gdy bez uzasadnionego powodu bądź uchyla się od przyjęcia zaofiarowanego świadczenia, bądź odmawia dokonania czynności, bez której świadczenie nie może być spełnione, bądź oświadcza dłużnikowi, że świadczenia nie przyjmie". Natomiast art. 486 §1 Kodeksu Cywilnego stanowi, cytuję: „w razie zwłoki wierzyciela dłużnik może żądać naprawienia wynikłej stąd szkody (...)”.
Nawiązując do powyższej treści, według ogólnie przyjętych standardów jest zasada, że gdy wartość zabezpieczenie kredytu spada poniżej kwoty stanowiącej minimum 110 procent udzielonego kredytu, bank sprzedaje akcje będące zabezpieczeniem kredytu. Tymczasem Getin Bank S.A. nie sprzedał Michalinie Jączek akcji, gdy były warte 300 tysięcy PLN, 200 tysięcy PLN, 110 tysięcy PLN, lecz w momencie, gdy kurs akcji był najniższy w historii p o 5 9 g r o s z y a wartość akcji wynosiła około 35 tysięcy PLN. Takie działanie pracowników banku jest niewątpliwie działaniem sprzecznym z art. 486 §2 Kodeksu Cywilnego i z zasadami współżycia społecznego. Nadto w październiku 2008 r. pracownicy Getin Banku S.A. nakłaniali pełnomocnika pokrzywdzonej Jana Jączek do podpisania kredytu konsolidacyjnego, którego spłata miesięcznie miała wynosić około trzech tysięcy PLN , w sytuacji gdy cała miesięczna emerytura Michaliny Jączek wynosiła około 1700 PLN i stanowiła jedyne źródło utrzymania Michaliny Jączek, co jest sprzeczne z art. 70 ust. 1 Ustawy-Prawo Bankowe.
Dowód: akta sprawy Prokuratury Rejonowej Katowice Centrum – Zachód w Katowicach, sygn. akt 1Ds. 198/09, akta sprawy Prokuratury Okręgowej w Warszawie, sygn. akt VI Ds. 123/11 i inne akta oraz dokumenty.
4. W nawiązaniu do powyższej treści, jest to jedna z największych afer finansowych w Polsce a skorumpowane władze prokuratorskie, władze sądownicze i funkcjonariusze Policji ukrywają niniejszą aferę oraz chronią przestępców przed odpowiedzialnością karną i cywilną. Przykład: Dnia 31 sierpnia 2009r. trzech sędziów SO w osobach: Jolanta Kurzawińska – Pasek, Elżbieta Ozga – Świetlik, Sławomir Kaczanowski, wydało postanowienie Sądu Okręgowego w Zielonej Górze z dnia 31 sierpnia 2009r., sygn. akt VI Cz 504/09, NIEZGODNE Z ART. 379 PUNKT 3 KPC W ZWIAZKU Z ART. 199 § 1 PUNKT 2 KPC, na mocy, którego, co miesiąc komornik sądowy bezprawnie ograbiał pokrzywdzoną Michalinę Jączek z jej emerytury na rzecz Getin Banku S.A.
Dowód: akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09.
Nie ma żadnych wątpliwości, że powyżej wskazani sędziowie na zamówienie grupy przestępczej z Getin Banku S.A., wydali – s p r z e d a l i – postanowienie Sądu Okręgowego w Zielonej Górze z dnia 31 sierpnia 2009r., sygn.aktVICz504/09, mimo wiedzy, iż:
- w dniu 15 grudnia 2008r. Michalina Jączek złożyła pozew o zapłatę i naprawienie bezprawnie wyrządzonej jej szkody przez Getin Bank S.A., zaadresowany do Sądu Okręgowego w Katowicach, Wydział II Cywilny.
Dowód: akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09, akta sprawy Sądu Okręgowego w Katowicach, sygn. akt II C 597/08/2 – do dnia dzisiejszego sprawa jest w toku.
- w dniu 11 lutego 2009r. pełnomocnik powódki – adwokat Leszek Piotrowski, jak również syn Jan Jączek (działając, jako pełnomocnik) złożyli pisma do Sądu Okręgowego w Katowicach, w sprawie o sygn. akt II C 597/08/2, w których to pismach roszczenie wobec pozwanego Getin Banku S.A. Zwiększyli o kwotę 65717,49 PLN, tzn. kwotę, którą Getin Bank S.A. bezprawnie zapisał, jako debet – zadłużenie na rachunku Michaliny Jączek, po złożeniu przez Michalinę Jączek w dniu 15 grudnia 2008r. powyższego pozwu.
Dowód: akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09, akta sprawy Sądu Okręgowego w Katowicach, sygn. akt II C 597/08/2 i inne akta oraz dokumenty.
Biorąc pod uwagę powyższe informuję, że:
- zgodnie z treścią art. 379 punkt 3 Kodeksu Postępowania Cywilnego „Nieważność postępowania zachodzi: (…) jeżeli o to samo roszczenie między tymi samymi stronami toczy się sprawa wcześniej wszczęta albo jeżeli sprawa taka została już prawomocnie osądzona”,
- natomiast zgodnie z treścią art. 199 § 1 punkt 2 Kodeksu Postępowania Cywilnego „Sąd odrzuci pozew: (…) jeżeli o to samo roszczenie pomiędzy tymi samymi stronami sprawa jest w toku albo została już prawomocnie osądzona”.
Tymczasem trzech sędziów SO w osobach: Jolanta Kurzawińska – Pasek, Elżbieta Ozga – Świetlik, Sławomir Kaczanowski, s p r z e d a ł o postanowienie Sądu Okręgowego w Zielonej Górze z dnia 31 sierpnia 2009r., sygn. akt VI Cz 504/09, NIEZGODNE Z ART. 379 PUNKT 3 KPC W ZWIAZKU Z ART. 199 § 1 PUNKT 2 KPC i nie ponosi do dziś żadnej odpowiedzialności dyscyplinarnej i karnej.
Dowód: akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09 i inne akta oraz dokumenty.
W związku z tym, dlaczego do dnia dzisiejszego władze prokuratorskie – prokurator Marzena Malka-Pałys i jej przełożeni zaniechali jakichkolwiek działań wobec powyżej wskazanych skorumpowanych sędziów, którzy złamali prawo na szkodę pokrzywdzonych przez Getin Bank SA?
5. Jednocześnie bezprawnie klonuje mi się dziesiątki spraw w różnych miastach Polski – nie rozpoznając meritum sprawy -mechanizmu oszustwa finansowego i mechanizmu oszustwa procesowego – popełnianego przez skorumpowanych funkcjonariuszy publicznych. Podkreślić należy, że prokurator Marzena Malka-Pałys bezczelnie szydzi z przepisów prawa, naruszając tym samym autorytet wymiaru sprawiedliwości, marnotrawiąc środki publiczne - pozoruje prowadzenie śledztwa przeciwko swojemu koledze prokuratorowi z tej samej prokuratury w osobie Andrzej Pankiewicz. Prokurator ta nie rozpoznaje zarzutów przeciwko swojemu koledze Andrzejowi Pankiewicz zawartych w zawiadomieniu o przestępstwie z datą 8 stycznia 2012r., przedstawionych na dwunastu stronach formatu A4 a jedynie bezczelnie kłamie i w sposób ogólnikowy zaprzecza oczywistym faktom.
Dowód: akta sprawy Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds. 2612/11 i sygn. akt 1Ds. 88/11.
Nadto prokurator prowadzi mistyfikację śledztwa przeciwko prokuratorowi Prokuratury Generalnej RP Sławomirowi Górnickiemu, który od ponad trzech lat chroni przed odpowiedzialnością karną i cywilną oszustów z Getin Banku SA i działających z nimi w zmowie przestępczej skorumpowanych funkcjonariuszy publicznych. Prokurator Marzena Malka-Pałys nie odnosi się w żaden sposób do powyżej przedstawionych przeze mnie oczywistych i bezspornych faktów, lecz znowu w sposób bezczelny kłamie, że prokurator Prokuratury Generalnej RP Sławomir Górnicki nie popełnił czynu karalnego, nie rozpoznając zarzutów zawartych w “Zażaleniu-skardze pokrzywdzonego Jana Jączek na niezgodne z prawem działanie prokuratora Prokuratury Generalnej RP Sławomira Górnickiego, na szkodę pokrzywdzonych w aferze finansowej wywołanej przez przedstawicieli Getin Banku SA”, z datą 4 grudnia 2011r., zaadresowanym do Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka oraz Prokuratora Generalnego RP. Dodać należy, że dnia 1 marca 2011r. przed Sądem Okręgowym w Katowicach w sprawie o sygn. II C 597/08/2 -czterech świadków-pokrzywdzonych złożyło zeznania, z których w sposób oczywisty bezsporny wynika, że przedstawiciele Getin Banku SA popełnili szereg przestępstw na szkodę klientów tego banku. Zeznania są złożone na jedenastu stronach formatu A4 do których w żaden sposób nie odniosła się do dziś prokurator Marzena Malka-Pałys, jej kolega prokurator Andrzej Pankiewicz, jak również pozostali prokuratorzy rozpoznający opisaną sprawę.
Dowód: akta sprawy Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds. 88/11 i inne akta.
Jest jawnie nie do przyjęcia, szokujące i odrażające, by seryjni przestępcy w togach prokuratorskich, utrzymywani za pieniądze podatników, przez ponad trzy lata bezprawnie szydzili z przepisów prawa – chroniąc przed odpowiedzialnością karną cywilną oszustów z banku, na szkodę pokrzywdzonych. Opisałem w tym piśmie jak działa i “pracuje” mafia prokuratorska, przy całkowitej obojętności Prokuratora Generalnego RP.
Dowód: akta sprawy Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds. 2612/11 i sygn. akt 1Ds. 88/11, akta sprawy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, sygn. akt V Ds. 35/11, akta sprawy Prokuratury Rejonowej Katowice-Południe w Katowicach, sygn. akt 1Ds 388/10, akta sprawy Sądu Okręgowego w Katowicach, sygn. akt II C 597/08/2, sygn. akt V Kp 95/11, akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09 i inne akta oraz dokumenty.
6. Fakt powszechnie znany w Polsce to dramatyczny rozpad wymiaru sprawiedliwości a w szczególności głęboka jest zapaść i korupcja w prokuraturze, która nie daje żadnych możliwości pokrzywdzonym przez Getin Bank SA w ustaleniu prawdy i stanu faktycznego sprawy. Prokuratorzy stracili wiarygodność i zaufanie w społeczeństwie a część z nich to ignoranci prawa, pozbawieni kultury prawnej i odruchów ludzkich, którzy w sprawach prostych i oczywistych rażąco łamią prawo na szkodę pokrzywdzonych, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności dyscyplinarnej ani karnej.
Dowód: akta sprawy Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds. 2612/11 i sygn. akt 1Ds. 88/11, akta sprawy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, sygn. akt V Ds. 35/11, akta sprawy Prokuratury Rejonowej Katowice-Południe w Katowicach, sygn. akt 1Ds 388/10, akta sprawy Sądu Okręgowego w Katowicach, sygn. akt II C 597/08/2, sygn. akt V Kp 95/11, akta sprawy Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, sygn. akt VI Cz 504/09 i inne akta oraz dokumenty.
7. Biorąc powyższe po uwagę, na podstawie art. 20 §2 i §2a Kodeksu Postępowania Karnego wnoszę o zawiadomienie przez Sąd Prokuratora Generalnego RP o rażącym łamaniu prawa przez skorumpowanego prokuratora Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty Marzenę Malka-Pałys, która wykorzystując pełniony urząd prokuratora skutecznie chroni aferzystów z Getin Banku SA przed odpowiedzialnością karną i cywilną oraz działających z nimi w zmowie przestępczej funkcjonariuszy publicznych.
8. Niniejsze zażalenie wysyłam pocztą elektroniczną do: Kancelarii Prezydenta RP, Kancelarii Premiera RP, Posłów do Parlamentu Europejskiego, Przedstawicieli Mediów Stowarzyszeń i Organizacji Walczących o Podstawowe Prawa Człowieka., z uprzejmą prośbą o zbadanie wskazanych akt sprawy i zgodnie z treścią artykułu 13 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka podjęcie skutecznej interwencji przeciwko mafii prokuratorskiej bezprawnie chroniącej oszustów z Getin Banku S.A. przed odpowiedzialnością karną i cywilną.
9. Reasumując powyższe, w niniejszym piśmie przedstawiłem część gehenny, jaką przeżywała moja mama Michalina Jączek i Jan Jączek bezpośrednio w wyniku rażącego łamania prawa - podstawowych praw człowieka - przez zwyrodniałych funkcjonariuszy opłacanych bardzo hojnie, co miesiąc z pieniędzy podatników. W związku z tym żądam uwzględnienia niniejszego zażalenia i wyznaczenia przez Prokuratora Generalnego RP, Wydziału do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji, właściwej Prokuratury Apelacyjnej, celem przeprowadzenia rzetelnego śledztwa w opisanej sprawie.
Jan Jączek, nie mogąc doczekać się wszczęcia postępowania przeciwko prokurator Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty z Łodzi, złożył do Rzecznika Dyscyplinarnego Prokuratury Generalnej wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przeciwko pani prokurator z Łodzi i prokuratorowi Prokuratury Generalnej Sławomirowi Górnickiemu. We wniosku napisał m.in.:
(…) nie mam żadnych wątpliwości, że za powyżej wskazanym karykaturalnym śledztwem stoi prokurator Prokuratury Generalnej RP Sławomir Górnicki, przeciwko któremu dyspozycyjna prokurator Marzena Malka Pałys pozorowała czynności, szydząc z przepisów prawa, naruszając powagę urzędu prokuratora i autorytet wymiaru sprawiedliwości. Dodać należy, że Sławomir Górnicki pełni ważną funkcję Zastępcy Dyrektora Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Generalnej i od ponad trzech lat skutecznie chroni przed odpowiedzialnością karną oszustów z Getin Banku są i działających w zmowie przestępczej skorumpowanych prokuratorów i innych funkcjonariuszy publicznych. (…) Jest jawnie nie do przyjęcia, szokujące i odrażające, by seryjni przestępcy w togach prokuratorskich, utrzymywani za pieniądze podatników, przez ponad trzy lata bezprawnie szydzili z przepisów prawa – chroniąc przed odpowiedzialnością karną i cywilną oszustów z banku, na szkodę pokrzywdzonych. (…) Podkreślić należy, że wielokrotnie zawiadamiałem Prokuratora Generalnego RP i Rzecznika Dyscyplinarnego Prokuratora Generalnego RP o przestępstwach popełnianych przez prokuratorów na moją szkodę i pokrzywdzonych w aferze finansowej przez oszustów z Getin Banku SA. Na podstawie art. 35 § 1, § 2 i § 3 Kodeksu postępowania administracyjnego składam wniosek o udzielenie mi odpowiedzi, bez zbędnej zwłoki, nie później niż w terminie miesiąca od daty wpływu niniejszego pisma:Jakie działania podjął Rzecznik Dyscyplinarny, proszę o podanie daty, w kwestii złożonych przeze mnie kilkadziesiąt pism zaadresowanych do Prokuratora Generalnego RP i Rzecznika Dyscyplinarnego Prokuratury Generalnej RP? (…)
Jączek wysłał wniosek również do Kancelarii Prezydenta, Kancelarii Premiera, Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, posłów, a także di mediów, organizacji walczących o podstawowe prawa człowieka i wielu innych. Prosił o zbadanie akt opisanej sprawy i zgodnie z treścią art. 13 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka o podjęcie skutecznej interwencji przeciwko seryjnym przestępcom w togach prokuratorskich, w sposób nieludzki krzywdzących pokrzywdzonych.
- To jest oszustwo finansowe przeprowadzone przez przedstawicieli Getin Banku SA, w wyniku którego klienci tego banku bezprawnie stracili pieniądze znacznej wartości, często dorobek całego życia, na rzecz Leszka Czarneckiego, właściciela Getin Banku są – mówi wzburzonym głosem Jan Jączka. - Tymczasem od ponad trzech lat prokuratorzy wszystkich szczebli i przekupni sędziowie ukrywają niniejszą aferę finansową na szkodę pokrzywdzonych, nie rozpoznają meritum oszustwa finansowego, klonują mi dziesiątki spraw w różnych miastach Polski, zastraszają mnie, wymuszają na mojej osobie, abym odstąpił od dochodzenia zagrabionych mi środków pieniężnych - obecnie w kwocie ponad 400 tys. zł. Dodać należy, że kilkakrotnie kierowano wobec mnie groźby pozbawienia życia, jak również próbowano uderzyć mnie prętem metalowym. Mimo ustalenia przeze mnie sprawcy przestępstwa, śledztwo umorzono bez podania żadnego uzasadnienia, co jest sprzeczne z obowiązującymi przepisami prawa.
Oświadczenie Jana Jączka ws. komentarzy po publikacji artykułu o aferze Getin Banku Po artykule „Prokuratorzy, bankowcy, maklerzy na służbie u biznesmena”, Jan Jączek, poszkodowany przez bank, zbywany przez prokuratury, w odpowiedzi na tendencyjne komentarze pod jego adresem, napisał oświadczenie, którego treść publikuję w całości.
Oświadczenie Jana Jączka Ja Jan Jączek, czytając komentarze w internecie dotyczące mojego dramatu w sprawie oszukania mnie przez Getin Bank SA, postanowiłem złożyć oświadczenie. Wiem, że nie wolno mi być sędzią we własnej sprawie. Czuję się w obowiązku podać fakty, aby uzmysłowić opinii publicznej skalę przestępstw i szkód wyrządzonych dla wielu obywateli Polski, która nie jest Państwem Prawa ani krainą szczęśliwości. W rzeczywistości opinię przeciętnego obywatela urabiają także prokuratorzy – przestępcy, hochsztaplerzy z Getin Banku SA i firm tego holdingu, którzy celowo i świadomie wpisują komentarze oparte na kłamstwach, by bronić skutecznie zagrabionych pieniędzy.
1. Straciłem ok. 500 tys. zł w wyniku oszustwa finansowego grupy przestępczej z Getin Banku SA.
2. Jeżeli taką kwotę w tej samej aferze finansowej straciło 10 tysięcy ludzi, to jest to suma 5 miliardów złotych!!! Oszuści finansowi żyją beztrosko i opływają w luksusy, Leszek Czarnecki buduje kolejny pałac, a pokrzywdzeni przez jego bank zostali doprowadzeni do ruiny finansowej, często wykluczenia społecznego, a nawet śmierci. Co to za państwo, które pozwala ograbiać obywateli przez pospolitych przestępców, chroni ich przed odpowiedzialnością karną i cywilną, a jednocześnie nie zaspokaja podstawowych potrzeb społecznych i zamierza podnieść wiek emerytalny do 67 lat?
3. Zgodnie z ustawą Prawo Bankowe Państwo Polskie powinno pilnować i kontrolować na bieżąco interesy drobnych inwestorów. Kto z obywateli państw Unii Europejskiej zainwestuje choćby 100 Euro na naszej giełdzie, w kraju oszustów biznesowych i w znacznej części przestępczego wymiaru sprawiedliwości?
4. Jeżeli dzisiaj Państwo Polskie pozwala poprzez tolerowanie działalności przestępczej przedstawicieli banku do tego, żeby okraść mnie, bo nikt mnie nie broni, to jutro zostaniesz okradziony właśnie TY!!!!
5. Ustawa ACTA już była podpisana, reform Państwa zero, setki obywateli Polski zamęczonych przez wymiar sprawiedliwości w Polsce, przez bezkarne gangi prokuratorsko-sędziowskie, chronione do śmierci immunitetem. Jeżeli dalej będziemy zachowywać się jak stado baranów, to nawet Bóg nam nie pomoże. Jedyne wyjście - musimy razem przeciwstawić się mafii, bronić swojego mienia, mieszkania i zarobionych własną pracą pieniędzy, organizować się w społeczeństwo obywatelskie.
6. Umowa z Getin Bankiem SA paragraf 2 pkt. 5, stanowiła, że bank sprzeda akcje, gdy wartość ich na giełdzie będzie wynosiła 110% wartości udzielonego kredytu. Tymczasem bank umyślnie naruszył umowę kredytową, ponieważ celowo zwlekał ze sprzedażą akcji i sprzedał je bez mojej zgody dopiero, gdy wartość wynosiła ok. 35 tys. zł, czyli po 59 groszy za akcję, na szkodę inwestora. Podkreślić należy, że bank nie sprzedał akcji, gdy ich wartość wynosiła 100 tys., 200 tys., 300 tys. złotych i więcej.
7. Istotny jest bezsporny fakt, że Getin Bank SA w dacie udzielania kredytów na zakup akcji nie posiadał środków finansowych na realizację zawartych umów kredytowych. Getin Bank udzielił "pustych" kredytów na ponad 10 miliardów złotych, świadomie i celowo, aby nadmuchać popyt na akcje, następnie dokonać redukcji zleceń kupna 98,12% i w konsekwencji podnieść cenę sprzedaży akcji do 6,50 zł za sztukę.
8. Getin Bank naruszył szereg ustaw - co jest przestępstwem - na szkodę swoich klientów, co szczegółowo opisałem na portalu internetowym aferyprawa.eu, podaję link:, Wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przeciwko prokurator Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty w Łodzi Marzenie Malka-Pałys i przeciwko prokuratorowi Prokuratury Generalnej RP Sławomirowi Górnickiemu. Tymczasem skorumpowani funkcjonariusze chronią przed odpowiedzialnością karną i cywilną grupę przestępczą z Getin Banku SA i wzajemnie się wspierają w przestępczych interesach. Zwracam się do obywateli Rzeczpospolitej Polskiej, ludzi prawych, szanujących podstawowe prawa człowieka, chcących żyć godnie i uczciwie, którzy nie akceptują patologicznego funkcjonowania instytucji publicznych w Polsce i pragną to zmienić. Wszystkich, którym zależy na tym, by Polska stała się krajem praworządnym, proszę o organizowanie się w społeczeństwo obywatelskie dla dokonania koniecznych zmian w życiu publicznym. Jan Jączek
Zanim powiesz „tak” muzułmaninowi Czy związek dwojga ludzi wywodzących się ze skrajnie odmiennych kultur, religii, mentalności może być szczęśliwy i trwały. Na to pytanie znajdziemy odpowiedź w liście od czytelniczki mieszkającej w Anglii. Czytelniczka magazynu "Miłujcie Się" pisze: „Niedawno poznałyśmy kolegów pochodzących z krajów arabskich. Trzeba przyznać, że są bardzo mili i gościnni, mają jednak zupełnie inne obyczaje niż Polacy i – jak się później okazało – co drugi zażywa jakieś prochy. Zrozumiałam, że moje wcześniejsze złe doświadczenia z pewnym chłopakiem były mi potrzebne, aby teraz nie dać się tak łatwo zwieść następnemu, który nalega i – jak to określił – chce, żebym »choć na chwilę« była jego dziewczyną. Tłumaczy mi, że to tylko gra: »No sex, only play!«. (…) Ja mam swoje zasady, on swoje; ja nie wyrzeknę się swojej wiary (katolickiej), on prawdopodobnie swojej (islam) też nie”.
Inna nasza czytelniczka, Dorota, która również wycofała się ze związku z muzułmaninem – dużo poważniejszego już – opisuje swoją historię następująco: „Basen i Basam... W nich jestem zakochana. To nie błąd w druku. Basam to imię mojego chłopaka. Jest muzułmaninem. Razem zwykliśmy szaleć w basenie: pływać, nurkować. Do czasu..." Po 2 latach znajomości zaczął odkrywać przede mną swoją prawdziwą osobowość, ukształtowaną przez Koran. Z wesołego, serdecznego dla wszystkich chłopaka zmienił się nie do poznania. Zabrania mi wielu rzeczy, między innymi pływania, które wcześniej wspólnie tak uwielbialiśmy. Nie możemy chodzić na żadne zabawy, nie pozwala mi się spotykać z wieloma moimi znajomymi, chociaż wcale ich nie zna (i nie chce poznać). Nie mogę jeść wieprzowiny i robić wielu innych rzeczy, których lista jest bardzo długa. Doszło nawet do tego, że nie szanuje w ogóle mojej wiary (jestem chrześcijanką). Zmartwychwstanie Jezusa uważa za bzdurę, kopie Biblię, pluje na krzyż. Jeszcze parę miesięcy temu był wspaniałym chłopakiem, który poszedł ze mną na pasterkę w święta Bożego Narodzenia. Dziś nie szanuje mnie i mojej rodziny. Tłumaczy to tym, że teraz „traktuje mnie poważnie”, planując ślub... a i po ślubie sytuacja jeszcze bardziej ulegnie zmianie. Piszę to ku przestrodze wszystkim tym dziewczynom, które tak jak ja zakochały się w muzułmaninie. Oni na początku są naprawdę inni. Ukrywają swoje wychowanie według Koranu. Ukrywają swoje przekonanie o wyższości nad kobietami (są świetnymi aktorami). A gdy już zdobędą ich serca, stają się nagle zupełnie innymi ludźmi... Pełnymi nienawiści, gdy tylko ktoś zrobi coś niezgodnego z Koranem. Dlatego proszę: nie dajcie się zwieść, tak jak ja. Ciągle jednak mam nadzieję, że Chrystus wskaże Basamowi drogę do siebie. Są momenty, gdy poznaję w nim dawnego Basama, pełnego miłości dla wszystkich. Wystarczy jednak, że przejdziemy koło sklepu mięsnego, a pała nienawiścią do wszystkich ludzi na ziemi, którzy jedzą wieprzowinę. Proszę, więc o modlitwę za nawrócenie mojego Basama, aby uwierzył, że Chrystus umarł też dla niego, aby i on mógł być zbawiony. Proszę, módlcie się do Jezusa o cud. Mimo wszystko wierzę w dobre serce Basama. On nie zgadza się z niektórymi zasadami Koranu, jednakże nie próbuje ich podważać, bo tak został wychowany. Godzi się na zło, bo myśli, że są to słowa Boga. Dlatego proszę jeszcze raz o modlitwę za niego. Niech Jezus otworzy jego serce na miłość Boga. Wierzę, że dobre serce Basama potrzebuje tylko przewodnika, którym jest Jezus”.
Co ma wspólnego światło z ciemnością? Katoliczki rozważające możliwość wyjścia za mąż za muzułmanina (rzadko zdarza się sytuacja odwrotna) powinny wziąć pod uwagę zamieszczone poniżej wskazówki, które spisał ks. Zakaria Butros, duszpasterz Kościoła koptyjskiego w Egipcie, doświadczony w pracy duszpasterskiej i ewangelizacyjnej. Ksiądz Butros często ma do czynienia z małżeństwami mieszanymi, zarówno w Egipcie, jak w Europie i Ameryce. W każdym z tych małżeństw, niezależnie od miejsca, powtarzają się te same problemy. Jedyna różnica polega na tym, że w kraju islamskim, jakim jest Egipt, wobec żon niemuzułmańskich stosuje się więcej przemocy – zarówno przed ślubem, w celu przymuszenia ich do małżeństwa, jak i po ślubie, by zmusić je do przejścia na islam.
„On proponuje Ci małżeństwo, a Ty jesteś zakochana w jego wschodniej urodzie. Jest inteligentny, bogaty, wykształcony i uprzejmy. Czego jeszcze może oczekiwać kobieta? Ale okazuje się, że ten doskonały kandydat do małżeństwa jest muzułmaninem. On powie Ci: »Z religią nie będzie problemu. Możesz zachować swoją, a ja zachowam swoją«. Jest, oczywiście, prawdą, że muzułmański mężczyzna może poślubić niemuzułmankę, ale czy jest prawdą, że w tym małżeństwie nie będzie problemów? Aby odpowiedzieć na to pytanie, kobieta powinna się dowiedzieć, co oznacza pojęcie »żona muzułmanina«.
Twój status:
Islam naucza, że »mężczyzna przewyższa kobietę« (Koran, sura 2:228).
Islam naucza, że kobieta ma połowę tych praw, które ma mężczyzna – w sądzie (2:282) i w dziedziczeniu (4:11).
Islam traktuje żonę jako własność męża. Na przykład werset 3:14 mówi: »Dobrze jest dla mężczyzny kochać swoje rzeczy: żony i synów, złoto i srebro, i konie...«.
Islam nakazuje kobietom zasłaniać twarz, kiedy wychodzą z domu: »I powiedz wierzącym kobietom, by zasłaniały twarze i nie eksponowały swojego piękna« (24:31). Jednocześnie Mahomet uczy, że kobiety są ułomne intelektualnie oraz duchowo. Al-Bukhari (2:541) przekazuje słowa Proroka: »Nie spotkałem nikogo bardziej odartego z rozumu i pobożności niż kobiety«.
Twoje małżeństwo. Islam zezwala na poligamię; mężczyzna może mieć jednocześnie nawet cztery żony: »Żeńcie się według waszego wyboru – z dwiema, trzema, czterema...« (4:3).
Mąż może rozwieść się z żoną – wystarczy jego ustne oświadczenie – żona natomiast nie może zainicjować rozwodu. »Można rozwieść się dwukrotnie« – mówi Koran (2:229). Jeżeli mąż trzykrotnie wypowiedział formułkę rozwodową, żona nie może powrócić do niego, póki nie wyjdzie za mąż za innego, który również się z nią rozwiedzie (oczywiście kobieta musi z nim również współżyć seksualnie). Nakazuje to Koran (2:230).
Islam naucza, że mąż powinien karać żonę, bijąc ją lub odmawiając jej współżycia: »Jeżeli żony okazują brak posłuszeństwa, karzcie je, nie dzielcie z nimi łóżka i bijcie je...« (4:34).
Twoje życie seksualne. Islam uważa żonę za obiekt zaspokajający pragnienia seksualne męża: »Wasze żony są dla was polem do zaorania, korzystajcie, więc z nich, kiedy tylko chcecie i jak chcecie« (2:223).
Twoje dzieci. Twoje dzieci muszą być wychowane w religii ojca-muzułmanina. W przypadku rozwodu dzieci pozostają zawsze z ojcem, który może zabronić Ci widywać się z nimi. Szariat (prawo islamu) stanowi, że w małżeństwach mieszanych dziecko powinno być wychowywane w „lepszej z dwóch religii wyznawanych przez rodziców” – przy czym tą lepszą, oczywiście, w myśl szariatu jest islam. Koran twierdzi, że islam jest jedyną prawdziwą religią (3:19). Niemuzułmanin nie może być nawet przyjacielem muzułmanina: »Wy, którzy wierzycie, nie miejcie za przyjaciół niewierzących, tylko wiernych« (4:144).
Twoja przyszłość. Jeżeli twój muzułmański mąż umrze przed Tobą, a jego majątek znajduje się w kraju islamu, zostanie zastosowane prawo muzułmańskie. Żona muzułmanina, która nie przeszła na islam, nie dostanie nic z majątku swojego zmarłego męża. Ta, która przeszła na islam, dostanie bardzo małą część. Według Koranu, muzułmańska żona nie przejmuje majątku po mężu. Jeżeli mąż umrze, nie zostawiając dzieci, żona otrzymuje jedną czwartą jego majątku, natomiast pozostałą część dzielą między siebie jego rodzice, bracia, wujowie i dalsi krewni. Jeżeli natomiast zmarły mąż miał dzieci, żona dostanie tylko jedną ósmą majątku, a resztę przejmują dzieci – przy czym synowie dostaną dwa razy więcej niż córki. Takie prawo ustanawia sam Koran (4:12): »Z tego, co zostawicie, wasze żony otrzymają jedną czwartą, jeżeli umrzecie bezdzietni; jeżeli natomiast są dzieci, żony dostaną jedną ósmą«. Zanim powiesz „tak”. Zanim zdecydujesz się wyjść za muzułmanina, powinnaś poznać powody, dla których on chce się z Tobą ożenić. Jeżeli Twoją motywacją jest miłość, jego decyzja może być wywołana chęcią uzyskania prawa do pobytu w Twoim kraju. Wiem, że »miłość jest ślepa«, a jednak wierzę, że te moje uwagi pomogą Ci otworzyć oczy i ujrzeć prawdę. Być może powiesz, że Twój narzeczony jest niepraktykującym muzułmaninem, jednak nie wolno Ci zapominać, że islam jest czymś więcej niż religią. Jest to cały system religijno-prawny, któremu muszą się podporządkować zarówno muzułmanie, jak i niemuzułmanie w kraju islamskim. W przypadku jakiejkolwiek niezgody pomiędzy Tobą a Twoim muzułmańskim mężem jemu wystarczy znaleźć się na terenie islamskim, by mieć całkowitą przewagę nad Tobą. Jeżeli masz nadal wątpliwości, proponuję Ci obejrzenie filmu Not without my daughter, ukazującego prawdziwą historię Amerykanki, która wyszła za muzułmanina. Są też inne: Princess, Dreams of Trespass oraz The Stoning of Soraya M. Obejrzenie któregoś z tych filmów może Ci pomóc uratować życie. I nie tylko Twoje, ale też życie Twych przyszłych dzieci. »Nie wprzęgajcie się w jedno jarzmo z niewierzącymi. Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością?« (2 Kor 6, 14). Stolica Apostolska wydała instrukcję Erga migrantes caritas Christi, w której ostrzega katolików przed zawieraniem małżeństw z wyznawcami islamu.
Mirosław Rucki
Czy "anomalia" to dowód sfałszowania wyborów Prezydenta 2010? Czy "anomalia" to dowód sfałszowania wyborów Prezydenta 2010? Tego nie widać w ogłoszonych komunikatach - to trzeba obliczyć Wynik wyborczy - czym jest - "rozważanie matematyczne"
http://kacpro.salon24.pl/40014...
Wynik wyborczy to "średnia krajowa" udzielona przez wyborców każdemu z kandydatów. Pierwszy podany wynik cząstkowy, można porównać do sondażu przeprowadzonego "na dużej grupie badanych" - dopiero wynik końcowy jest wynikiem wyborów. Pierwszy wynik i drugi wynik cząstkowy daje początek tworzenia się "trendu" - na jego podstawie możemy zacząć się spodziewać, jaki będzie wynik końcowy. "Modelowo" wypadł wynik wyborczy Bronisława Komorowskiego. W oficjalnie podanych komunikatah, jego przewaga nad oponentem wynosiła:
(-0,82%) >> (+2,64%) >> (+5,26%) >> wynik "na konieC" (+6,02%).
Na wykresie byłaby to linia ciągła "w górę". Czyli wzorcowo.... Jest jednak jeden problem. Pokazane wzrosty obrazują wyniki od zliczane od momentu rozpoczęcia liczenia, do momentu ogłoszenia komunikatu. - A co zobaczymy, co się działo "w czasie pomiędzy ogłaszaniem komunikatów" - czas ten, to jest taka, nazwijmy to "szara czaso-strefa" nigdzie nie pokazana w oficjalnych komunikatach. Co pokazyją różnice?
Oficjalne (-0,82%)(+2,64%)>( SKOK )(+5,26%)>(SKOK)<(+6,02%)
Obliczone (-0,82%)(+2,64%)(+17,32%)(+5,26%)(+18,20%)(+6,02%)
Po zrobieniu wykresu dla obydu zestawów danych: dla wyników "Oficjalnego" i włożeniu pomiędzy nie, wyniku "tego, co się działo pomiędzy komunikatami", czyli ogłoszeniem oficjalnych wyników cząstkowych, okaże się, że "sinusoida tendencji" zamiast lini ciągłej "w górę", to "zygzak" z ogromnymi odchyleniami w "ostatnich momentach" zliczania głosów. Są to liczby 17,32% i 18,20% - liczby te wskazują na "skokową zwyżkę tendencji" na korzyść kandydata PO Bronisława komorowskiego. Modelowy wynik okazał się "wielką anomalią" - jak ją uzasadnić? Co było powode gwałtownego wzrostu "notowań" pomiędzy ogłaszaniem wyników cząstkowych? Ogólnie dostępne komunikaty PKW nie pokazują wyników -"przyrostu różnicy”, jaki uzyskał kandydat, w czasie zliczania głosów pomiędzy ogłoszeniem komunikatów. Zawsze pokazują wyniki kandydatów "od początku" liczenia głosów do momentu ogłoszenia komunikatu.
Jaki jest wynik z części liczenia "pomiędzy wynikami z komunikatów" nie jest pokazane, i to jest "szara strefa". Tą "szarą strefę" można wyliczyć odejmując wynik z komunikatu, od wyniku końcowego kandydata, i dzieląc go przez procent uzyskanych głosów w danym okresie - i właśnie ten wynik wyliczono. Jesłi znaleziono pomyłkę w wyliczeniu proszę skomentować. Przyrost / różnica pomiędzy kandydatami (oznaczona kolorem czerwonym) dotyczy ułamka ogólnego wyniku i wizualnie nie jest pokazana w żadnym oficjalnym zestawieniu. Jest wynikiem prostego obliczenia matematycznego. Wynik końcowy i z komunikatów oznaczono kolorem niebieskim. Te gwałtowne "przyrosty/różnice" w ostatniej fazie zliczania głosówe, świadczą o dziwnej, skokowej anomali, lub o fałszerstwie wyborczym - bo to nie jest normalne. https://docs.google.com/docume...
Anglicy o Smoleńsku według scenariusza MAK Produkowany przez kanadyjską firmę dokumentalny, bardzo popularny, program o katastrofach lotniczych wyemituje odcinek poświęcony smoleńskiej tragedii z 10 kwietnia. Z jego zapowiedzi jednoznacznie wynika, że lansowana będzie wersja MAK-u i Tatiany Anodiny. To są właśnie skutki braku reakcji polskiego rządu na rosyjskie kłamstwa. Informację o planach producentów programu o oryginalnym tytule „Mayday”, ale w innych krajach znanym też, jako "Air Crash Investigation" otrzymaliśmy od naszego Czytelnika, który od lat interesuje się lotnictwem. W Polsce ten program był emitowany pod tytułem "Katastrofy w przestworzach" lub "Podniebny horror". W dwunastym sezonie „Mayday”, które produkcja ma niedługo się rozpocząć, 10. odcinek będzie poświęcony katastrofie smoleńskiej. Skąd autorzy będą czerpać wiadomości na temat tragedii z 10 kwietnia? I na czyich ustaleniach będą bazować? Wystarczy zapoznać się z notką zamieszczoną na angielskiej wersji wikipedii, aby poznać odpowiedź. Tytuł odcinka: "Following Orders"
Opis: On 10 April 2010, a plane carrying the Polish president, Lech Kaczyński and his wife crashed on landing at Smolensk North Airport. All 96 people onboard perished. The cause of the crash was pilot error.
Przyczyna katastrofy: CFIT, Pilot error.
W tłumaczeniu na język polski brzmi:
Opis: 10 kwietnia 2010, samolot wiozący polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonkę rozbił się podczas lądowania na lotnisku Smoleńsk-Północny. Wszystkie 96 osób na pokładzie zginęło. Przyczyną katastrofy był błąd pilota. Przyczyna katastrofy: CFIT (Controlled flight into terrain), błąd pilota.
Gdy Rosjanie z MAK-u ogłaszali swój raport oczerniając polskich pilotów i przedstawiając międzynarodowej opinii kłamstwa na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej, nie doczekaliśmy się żadnej reakcji polskiego rządu. Politycy Prawa i Sprawiedliwości już wtedy przestrzegali, że konsekwencje tego zaniechania, będą fatalne. Zapowiedź programu „Mayday” nie pozostawia wątpliwości - mieli rację!!!
- Nie ulega wątpliwości, że ta sytuacja jest głównie winą ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. To on rozpowszechnia na całym świecie kłamliwą wersje wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Zrzuca winę na pilotów, czyli na tych, którzy już bronić się nie mogą. To on nie dopuszcza do powstania niezależnej, międzynarodowej komisji, która mogłaby obiektywnie zbadać, co tak naprawdę doprowadziło do straszliwej katastrofy w Smoleńsku. To on boi się upowszechnić na świecie prawdę o rosyjskiej winie – mówi Niezależnej.pl poseł Antoni Macierewicz, przewodniczący parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską. Na razie nie wiemy, kiedy przewidziana jest emisja programu. Będziemy próbowali skontaktować się z jego producentem – kanadyjską firmę Cineflix.
Grzegorz Broński, Igor Szczęsnowicz
Niebezpieczna eskalacja natręctw Dawno, dawno temu, jeszcze za komuny, felietonista Hamilton w tygodniku „Kultura” napisał felieton o swojej ciotce, która cierpiała na osobliwe natręctwo. Nie mogła na przykład pogłaskać kota, bo kiedy tylko brała go na ręce, natychmiast musiała szukać na nim pcheł. Wygląda na to, że od tamtej pory tego rodzaju natręctwa upowszechniły się do tego stopnia, że śmiało można mówić o epidemii. Oto na przykład działające we Włoszech stowarzyszenie „Gherush 92” mające status doradcy Rady Gospodarczej i Społecznej ONZ, domaga się usunięcia „Boskiej Komedii” Dantego Alighieri z polecanej w szkołach lektury, ponieważ jest to dzieło „antysemickie”. To prawda, że Dante pisał to, co naprawdę myślał - ale właśnie dzięki temu literatura europejska otrzymał ponadczasowe arcydzieło, któremu nie dorastają do pięt współczesne „skisłe szekspiry” - chałturnicy, z wyższością, ostentacyjnie pogardzający „ciemnym Średniowieczem”, o którym - jak zresztą o wszystkim innym - nie mają najmniejszego pojęcia. Dante jest ostentacyjnie chrześcijański - ale przecież za przewodnika w swojej wędrówce po zaświatach, której opisem jest właśnie „Boska Komedia”, obiera sobie Wergiliusza - jednego z największych poetów starożytnego Rzymu. Ciekawe, że właśnie Wergiliusz, żyjący na pograniczu starej i nowej ery, opiewał pojawienie się na ziemi Dzięcięcia: „Wieków olbrzymi ordynek z nowego się rodzi początku. Oto powraca i Panna, powraca królestwo Saturna, Oto i nowe stworzenie z wyżyny niebieskiej zstępuje. Dzięcię się rodzi - i kres pokolenie otrzyma żelaza. Świat na swym całym obszarze ze złotym zapozna się wiekiem. Sprzyjaj mu czysta Lucyno!” Nic dziwnego, iż Średniowiecze uznało, że powołujący się na Sybillę wieszcz Romy witał w ten sposób chrześcijańskiego Chrystusa i zapoczątkowaną Jego narodzeniem nową erę. Ale postępactwo zrzeszone w „Gherush 92”, będące włoskim odpowiednikiem działającej w naszym nieszczęśliwym kraju delatorskiej organizacji „Otwarta Rzeczpospolita” w ogóle tego nie zauważa - bo dla niego najważniejsze jest, że Dante nie padł na twarz przed Żydami i nie okazał należnego respektu sodomitom. Jakie to szczęście, że „Kac Wawa”, którego producent zamierza w niezawisłym sądzie uzyskać prawomocne uznanie tego filmu za zasługujące wyłącznie na peany arcydzieło, nie zawiera żadnych akcentów antysemickich, ani homofobicznych. Przeciwnie - wszyscy spółkują tam ze wszystkimi bez żadnych uprzedzeń rasowych, ani płciowych, więc jest wysoce prawdopodobne, że nie tylko niezawisły sąd, ale również władze oświatowe uznają go za cymes i nakażą spędzanie na seanse uczniów tak samo, jak na arcydzieło pani reżyserowej Agnieszki Holland „W ciemności”. Ale to jeszcze nic w porównaniu z recenzją, jaką światu, a zwłaszcza Węgrom, Polsce i Hiszpanii wystawił Abraham Foxman, dyrektor żydowskiej Ligi Antydefamacyjnej. Rosjanie powiadają, że każdy durak po swojemu s uma schodit - ale pan Foxman żadnym „durakiem” nie jest. Czasami rzeczywiscie może sprawiać wrażenie, jakby uważał się za sumienie świata, ale tak naprawdę to wynalazł sobie sposób na życie polegający na czerpaniu korzyści z pomierzania wszystkim wokół poziomu antysemityzmu. Dotychczas można było traktować działalność pana Foxmana pobłażliwie, ale w ostatnim jego wystąpieniu znalazły się akcenty potencjalnie groźne. Pisze on m.in., że „na Węgrzech, w Hiszpanii i w Polsce postawy antysemickie są szczególnie silne i wymagają poważnej reakcji ze strony przywódców politycznych, społecznych i religijnych”. Wypada mieć nadzieję, że żaden z tych przywódców nie będzie przed panem Abrahamem Foxmanem skakał z gałęzi na gałąź, bo w przeciwnym razie jego wypowiedź nosiłaby wszelkie znamiona wojennego podżegania przeciwko Węgrom, Hiszpanii i Polsce. Więc na wszelki wypadek przydałby się jakiś kaftan bezpieczeństwa. SM
Powrót do źródeł Już choćby na tej podstawie można się zorientować, czy Polska jest państwem normalnym, czy socjalistycznym. W państwie normalnym, to znaczy takim, w którym życie gospodarcze kształtują przedsiębiorcy i pracownicy, a nie urzędnicy, ludzie często nie wiedzą, kto jest prezydentem, czy premierem - bo nie jest im to w gruncie rzeczy do niczego potrzebne. Jest jakiś sektor publiczny, którym ktoś musi zarządzać, ale to zarządzanie tylko w niewielkim stopniu przekłada się na sektor prywatny. Tymczasem w państwie socjalistycznym, w którym o procesach gospodarczych i poziomie życia ludzi decydują urzędnicy, to, kto jest premierem, wicepremierem, czy urzędnikiem drobniejszego płazu, może być szalenie istotne; może być na przykład przyczyną katastrofy, jeśli nie powszechnej, to w każdym razie - środowiskowej. Nic, zatem dziwnego, że w państwie socjalistycznym informacje w mediach głównego nurtu rozpoczynają się od tego, co powiedział premier, a kończą na tym, co powiedział referent w urzędzie gminy. W latach 70-tych każdy Dziennik Telewizyjny zaczynał się od tego, gdzie był i z kim się spotkał Edward Gierek i co swoim rozmówcom powiedział. Teraz - co zmalował i w czyim towarzystwie Donald Tusk. Poza tym żadnych większych różnic nie ma. Nieszczęśliwy kraj! A właśnie rozgorzał straszliwy spór miedzy premierem Tuskiem, a wicepremierem Pawlakiem, czy zrównać i podwyższać wiek emerytalny od razu - jak pragnąłby premier Tusk - czy też stopniowo i z różnymi wyjątkami - jak chciałby wicepremier Pawlak. Zarówno jeden, jak i drugi pomysł nie jest w stanie rozwiązać tego problemu, a tylko odsunąć w czasie pojawienie się drastycznych skutków bankructwa systemu, którego przyczyną jest pogarszająca się sytuacja demograficzna, działaniem tegoż systemu spowodowana. Niestety zdecydowana większość mieszkańców naszego nieszczęśliwego kraju nie chce przyjąć tego do wiadomości, bo w głębi serca nadal, to znaczy - tak samo, jak i za komuny - uważa, że „państwo” zbankrutować nie może, a jeśli nawet jego przedstawiciele prawie otwartym tekstem o tym mówią, to tylko, dlatego, że chcą obywateli zrobić w konia, przecwelować i wydymać, zamiast sypnąć groszem wystarczającym na godne życie. Dlatego nie ma słów potępienia dla „liberalizmu”, który, jak wiadomo, jest podstępem szatańskim - ale nie z nami takie numery Brunner! Coś tam trzeba wykombinować, żeby było jak za Gierka, do którego wzdychają i partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, żywi i uma... - to znaczy wzdychaliby oczywiście, gdyby mieli, czym oddychać. Tedy premier Tusk z wicepremierem Pawlakiem prowadzą „rozmowy”, które mają na celu znalezienie cudownej formuły, żeby i państwowy wilk był syty i emerycka owca cała - bo wiadomo, że w piwnicach rządowych gmachów pieniędzy jest wbród, a gdyby nawet - co jest niepodobieństwem - mogło ich zabraknąć, no to jest gaz łupkowy, który Amerykanie wydobędą, a my będziemy sprzedawać za ciężkie pieniądze, a jak komu nie zechcemy, to mu nie sprzedamy, żeby tam nie wiem, co. Tymczasem dziennik „Dziennik” doniósł, że gaz łupkowy właśnie się ulotnił; to znaczy jest, oczywiście, jakże by inaczej - tyle, że w ilości dziesięciokrotnie mniejszej. Naturalnie - dziesięć razy więcej to było go przed wyborami, a teraz, kiedy stanowiska i synekury zostały już rozdzielone i rząd szuka u obywateli pieniędzy, żeby je im wydrenować, to gazu łupkowego w poprzednich ilościach być nie może, to chyba jasne? Dlatego wszystko zależy od tego, co w trakcie „rozmów” ustali premier Tusk z wicepremierem Pawlakiem. Bo jak nie ustali, to nie przeforsuje pomysłu zrównania i obniżenia wieku emerytalnego z uwagi na brak przewagi w parlamencie, która ostatnio jeszcze bardziej się zmniejszyła na skutek odejścia krakowskiego posła Gibały z PO do Ruchu Palikota. Wiadomo; swój ciągnie do swego, a ponieważ poseł Gibała jest filozofem, to nic dziwnego, że ciągnie go do filozofów, niechby nawet biłgorajskich. Jeśli tedy koalicyjne PSL głosowałoby przeciwko propozycjom premiera, to zostaną one odrzucone. Odrzucone - chyba, że poparłaby je dziwnie osobliwa trzódka posła Palikota licząca 41 posłów, zamiast 28 PSL-owskich. Inna rzecz, że wchodzenie w stały foedus z biłgorajskim filozofem i jego dziwnie osobliwą trzódką uważane jest za gorsze od śmierci nawet przez Leszka Millera z SLD, a cóż dopiero - przez „konserwatywne” skrzydło PO, reprezentowane przez pobożnego ministra Jarosława Gowina? Mówi się tedy o formule, według której uczestnicy dziwnie osobliwej trzódki posła Palikota „braliby udział, ale nie wchodzili”, to znaczy - głosowaliby za projektem PO, ale nie wchodzili do rządu, gdzie nadal, jakby nigdy nic, siedziałoby sobie PSL. Bo wejście trzódki dziwnie osobliwej do rządu oznaczałoby zmianę koalicji. Taka zmiana koalicji wydaje się operacją łatwą - ale tylko wtedy, gdy ograniczymy ja do samego rządu - chociaż i tutaj zdarzałyby się tragedie i dantejskie sceny. Kiedy jednak uprzytomnimy sobie, ze taka zmiana rządowej koalicji musiałaby tak czy owak przełożyć się na życiową sytuację półmilionowej rzeszy urzędników państwowych, to od razu widać, że sprawa jest poważna. Tutaj liczba tragedii i dantejskich scen od razu rośnie w postępie geometrycznym, przekładając się również na życie gospodarcze: inni przyjaciele dostają koncesje na hurtownie spirytusu inni - na zamówienia rządowe - i tak dalej i tak dalej. Ileż nagłych zakończeń błyskotliwych karier ileż przejść z „pieniędzy do nędzy” ileż tragedii rodzinnych i rozwodów! A tu w dodatku jeszcze i to, że partie, na wybory wyprztykały się z pieniędzy, a skrócenie kadencji Sejmu oznacza wygaśnięcie subwencji budżetowej. Teraz już chyba każdy rozumie, że o przyspieszonych wyborach może mówić tylko jakiś kompletny kretyn, który nie ma pojęcia, jakie lody zostały tu już wstępnie ponakręcane i będą profitować przez wszystkie następne lata. W obliczu takich możliwości ten cały premier Tusk i jego brednie o reformie emerytalnej nie zasługują nawet na splunięcie, to znaczy - oczywiście zasługują, jakże by inaczej! Jużci wiadomo, że rząd musi robić reformy choćby nawet, dlatego, że któż lepiej naprawi zegarek, jeśli nie ten, kto wcześniej go zepsuł - i pewnie na tej właśnie zasadzie pobożny minister Gowin do przeprowadzenia reformy prawa sądowego zaprosił pana prof. Andrzeja Zolla - ale właśnie, dlatego w kręgach rządowych rośnie wiara w instynkt samozachowawczy wicepremiera Pawlaka - chociaż każdy rozumie, że i on musi pokazać się w charakterze twardziela, ponieważ na stanowisko prezesa PSL ostrzą sobie zęby przed zbliżającymi się w tej partii wyborami jeszcze dwaj inni kandydaci: odwieczny Janusz Piechociński i Marek Sawicki. A tu jeszcze przecież swoje interesy i to daleko ważniejsze od interesów naszych Umiłowanych Przywódców, mają jeszcze okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy. Pewnie, dlatego minister Sikorski, którego przeciągające się rozmowy premiera Tuska z wicepremierem Pawlakiem widocznie musiały zaniepokoić, asekuracyjnie oświadczył, że właśnie przyszedł czas na „pojednanie z Rosją”. Ano, nie da się ukryć; Włodzimierz Putin znowu jest prezydentem, więc widocznie Nasza Złota Pani Aniela musiała ministru Sikorskiemu tupnąć nóżką i w ten sposób nawrócić go na realismus. Ten realismus zaczyna przekładać się również na niezawisłe sądy, do których najwyraźniej też musiały dotrzeć sygnały o powracającej stabilizacji. Właśnie niezawisły sąd nakazał Antoniemu Macierewiczowi przeprosić towarzystwo z ITI za to, że zuchwale ośmielił się ujawnić powiązania tej stacji z Wojskowymi Służby Informacyjnymi. Widać niezawisły sąd już został pouczony, że takich rzeczy ujawniać nie wolno, a jeśli nawet mleko się rozlało, to trzeba je powycierać taką szmatą, jaka akurat jest pod ręką. Podobnie inny niezawisły sąd nakazał Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi przeprosić red. Michnika, a nawet całą spółkę „Agora” za wygłoszenie opinii, iż tamto towarzystwo stanowi duchową kontynuację Komunistycznej Partii Polski. Ale gdyby nawet, to i cóż w tym złego, skoro właśnie padł rozkaz „pojednania z Rosją”? Któż lepiej pojedna nas z Rosją, jak nie spadkobiercy Komunistycznej Partii Polski? SM
Co znaczy wojna na górze? Wygląda na to, że rozpoczęta w listopadzie ub. roku lekkomyślnym zatrzymaniem przez CBA generała Czempińskiego wojna na górze trwa nadal. Wprawdzie niezawisły sąd uwzględnił zażalenie generała na zatrzymanie – że niby wcale nie było konieczne – ale – na co zwrócił uwagę prokurator – inne niezawisłe sądy, które rozpoznawały inne zażalenia, przyznawały rację prokuraturze. Od razu widać jak w soczewce, że na skutek wojny na górze załamała się nawet jednolitość orzecznictwa w niezawisłych sądach – nad czym pewnie ubolewa pobożny minister Gowin, pragnący nadać nowy sens niezależności prokuratury – ale cóż on biedny na to poradzi, kiedy to załamanie jednolitości orzecznictwa odzwierciedla potęgę Mocy kierujących decyzjami niezawisłych sądów? Doszło nawet do tego, że prokuratura zabezpieczyła u podejrzanych – pewnie i u generała Czempińskiego – mienie wartości 12 milionów złotych. Od razu widać, gdzie ulokowane jest te 950 mld złotych oszczędności, jakie jeszcze w ubiegłym roku udało się zgromadzić „Polakom”. Oczywiście nie wszystkim, co to, to nie, tylko niektórym – bo 62 procent gospodarstw domowych tubylców żadnych oszczędności nie ma, co potwierdza trafność spostrzeżenia towarzysza Szmaciaka, który robotnikowi Deptale tłumaczył, iż „na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera”. Oczywiście zbiera tzw. lepszą cząstkę. Ale na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych i kiedy wydaje się, że sytuacja już-już jest ustabilizowana i można by udać się na zasłużony odpoczynek, zaraz jakaś Schwein nie tylko wyciąga świętokradczą łapę po dorobek pokoleń, ale posuwa się też do małpiego okrucieństwa w molestowaniu. Jakże inaczej bowiem określić nowy zarzut, jaki niezależna prokuratura postawiła generałowi – że to niby „nielegalnie” posiadał broń. Tylko patrzeć, jak mu zarzucą, że naśmiewał się z premiera Tuska albo jeszcze gorzej – z samego pana redaktora Michnika. Wtedy – ooo! – już nie będzie żartów. Pan redaktor Michnik wytoczy mu proces i niezawisły sąd nie będzie miał innego wyjścia, jak wydać wyrok skazujący, niczym na Zbigniewa Siemiątkowskiego. Ale i redaktor Michnik, chociaż – jak powiadają – „może wszystko”, to przecież nie może wszystkiego. I jego wszechmocy postawiono granicę – co widać choćby po publikacjach żydowskiej gazety dla Polaków na temat sytuacji na Węgrzech i zorganizowanych ostatnio przez „Gazetę Polską” wyjazdów z Polski na Węgry w związku z tamtejszym narodowym świętem. „Gazeta Wyborcza” nie tylko nie ukrywa irytacji z powodu tych oznak polskiego poparcia dla poczynań rządu Wiktora Orbána, ale również irytacji z powodu kompletnej bezsilności przeciwników węgierskiego premiera, pocieszając się na końcu, że „jeśli” i „kiedyś”, no to „wtedy” – i tak dalej. Gdybym nawet nic o Węgrzech i Wiktorze Orbánie nie wiedział, to już sama wściekłość żydowskiego lobby, nakazująca określanie obecności licznych Polaków na obchodach węgierskiego święta narodowego mianem „najazdu”, skłaniałaby mnie do życzliwego zainteresowania poczynaniami tamtejszego rządu. W dodatku redaktor Sakiewicz też wyciągnął wnioski z leninowskich przykazań o organizatorskiej funkcji prasy, a węgierski eksperyment pokazał, że nie święci ganki lepią i że michnikowszczyna na organizatorską funkcję prasy nie ma żadnego monopolu. Toteż pan red. Blumsztajn uznał, że najwyższa pora założyć koszerny profsojuz dziennikarzy „z wyższej półki”, co to mięsistymi nosami będą rozpoznawać się po zapachu – ale nawet z daleka widać, że kwaśne winogrona. Zresztą mniejsza z tym, bo ważniejsze, że ta z irytacją przez „Gazetę Wyborczą” zauważana słabość przeciwników premiera Orbána z Franciszkiem Gyurcsányem na czele pokazuje, iż węgierska bezpieka najwyraźniej zapaliła Orbánowi zielone światło. W przeciwnym razie nie tylko nie zostałby żadnym premierem, ale także nie tylko media głównego nurtu, nie tylko tamtejsze stado autorytetów moralnych, lecz również tamtejszy s®alon – wszyscy ujadaliby przeciwko niemu przez 24 godziny na dobę niczym za komuny zagłuszarki Wolnej Europy. Tymczasem o azyl w Kanadzie poprosił tylko jeden Żydowin, Ákos Kertész, że to niby na Węgrzech rozpętano przeciwko niemu kampanię „nienawiści”. Tymczasem odebrano mu tylko honorowe obywatelstwo Budapesztu, kiedy zaczął wyrzucać Węgrom, że są „odpowiedzialni” za holokaust, bo za niego „nie przeprosili”. Najwyraźniej zapomniał, że jak się jest u kogoś w gościnie, to wypada być grzecznym. Okazuje się, że tylko w naszym nieszczęśliwym kraju tubylcy pozwalają Żydom nie tylko rabować kraj pod pretekstem „restytucji”, nie tylko włazić sobie na głowy, ale jeszcze je obsrywać. Zresztą jakże ma być inaczej, skoro prezydentami zostają osobnicy pokroju Aleksandra Kwaśniewskiego, który w podskokach „przeprosił” za Jedwabne, albo Bronisława Komorowskiego, który w liście do uczestników antypolskiej demonstracji w Jedwabnem napisał, że „naród polski” musi przyzwyczaić się do myśli, że był również „sprawcą”. Cały naród – w ramach odpowiedzialności zbiorowej. Od pana prezydenta Komorowskiego, wiadomo, zbyt wiele wymagać nie można, ale żeby Żydzi po tylu doświadczeniach jeszcze nie nabrali wstrętu do odpowiedzialności zbiorowej? Najwyraźniej rację mają ci, którzy twierdzą, że tylko, dlatego Pan Bóg nie sprowadza na ziemię drugiego potopu, że przekonał się o bezskuteczności pierwszego. No dobrze – ale dlaczego węgierska bezpieka pozwoliła Orbánowi ratować państwo, podczas gdy bezpieczniackie watahy okupujące nasz nieszczęśliwy kraj trzymają na stanowisku premiera tego całego Donalda Tuska, który swoim zwyczajem nawet nie wie, co właściwie w Brukseli podpisał? Najprostsza odpowiedź – że dlatego, iż tubylcze bezpieczniackie watahy to kupa gówna – jest oczywiście całkowicie prawdziwa, ale przecież wszystkiego nie wyjaśnia. Na Węgrzech nie było przecież inaczej, a jednak… Czyżby na widok popadania narodu i państwa węgierskiego w babilońską niewolę coś się w nich obudziło, że pozwolili Węgrom przynajmniej podjąć próbę dołączenia do grona państw poważniejszych? Ciekawe, co musiałoby się stać u nas, żeby bezpieczniackie watahy też się tak ocknęły. Może nie ma już żadnej granicy, której by nie przekroczyły, i obecna wojna na górze między nimi jest tylko kolejnym etapem selekcji kadrowej, przeprowadzanej w ramach przygotowań scenariusza rozbiorowego, czy może – ach, mają rację ci, co mówią, że nadzieja umiera ostatnia! – jest ona próbą jakiegoś przełomu? SM
Walka z „antysemityzmem” o „sprawiedliwość społeczną” Boy-Żeleński mógł mieć sporo racji zauważając, że „dawniej ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi” Zanim przejdę do aktualności, chciałbym podzielić się spostrzeżeniem, które wydaje mi się ważne choćby dlatego, że rzuca światło na sposób funkcjonowania demokratycznego państwa prawnego, zainstalowanego w 1989 roku przez bezpiekę w naszym nieszczęśliwym kraju. Z obfitości serca usta mówią, więc funkcjonariusze „Gazety Wyborczej z zasłużonym Waldemarem Kuczyńskim na czele przejrzeli internetowe wpisy po apelu Jarosława Marka Rymkiewicza, by pana red. Michnika traktować jak trupa, najwyraźniej zdjęła ich zgroza, której natychmiast dali wyraz na łamach. Z tego podniecenia najwyraźniej zapomnieli, co Ministerstwo Prawdy zapodaje do wierzenia na temat naszej młodej demokracji. A zapodaje, że jest ona autentyczna, że wszystko, co zapisano w ustawach, to najprawdziwsza prawda. Że skoro na przykład zapisano, że Prokurator Generalny jest niezależny od rządu, to jest niezależny, żeby tam nie wiem co.Tymczasem z tego podniecenia funkcjonariusze „GW” ujawnili, iż minister Radosław Sikorski, który zarówno w internecie, jak i za pośrednictwem pana mecenasa Romana Giertycha – w niezawisłych sądach, załatwia swoje prywatne porachunki z przeciwnikami małżeństw mieszanych – że tenże minister Sikorski, gwoli zwiększenia swojej skuteczności, podkręcił pewnego dnia niezależnego od rządu Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta, a ten w podskokach podkręcił prokuratorów, by doniesienia o przestępstwach na tle „antysemickim” traktowali „poważnie”, wytykając im przy okazji nieubłaganym palcem, że dotychczas ponad 80 procent takich donosów umarzali. Ładny interes! To tak wygląda słynna „niezależność” Prokuratora Generalnego od rządu? To cóż dopiero by się działo, gdyby tak do pana Prokuratora Generalnego zadzwonił, dajmy na to, sam generał Marek Dukaczewski, żeby mu coś kazać? Chętnie jednak wierzę, że nic takiego się nie zdarzyło, że Pan Bóg litościwie miarkuje wiatr na wełnę jagnięcia i oszczędza panu Prokuratoru Generalnemu takich traumatycznych przeżyć. Bo jak to mogłoby wyglądać, to w profetycznym natchnieniu przedstawił Janusz Szpotański w słynnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”: „Słuchawkę podejmuje Stefa i mówi szeptem: to od szefa! Szmaciak poprawia szybko krawat, na baczność przed słuchawką stawa, bierze ją w rękę, drży mu ręka, poci się krztusi, wreszcie stęka: „Tak, Szmaciak, słucham?” - wzdycha z ulgą, bo w odpowiedzi słychać bulgot, a potem cisza... lecz po ciszy nieubłagane „Łączę” słyszy.” Niezależnie od tego, lepiej teraz rozumiemy zatroskanie „Gazety Wyborczej” zbyt małą liczbą miejsc w więzieniach. Z tymi wszystkim antysemitnikami trzeba będzie wreszcie zrobić porządek i jak tylko na porozbiorowej resztówce naszego nieszczęśliwego kraju zostanie zainstalowana Judeopolonia, to już tam pan Prokurator Generalny powinność swej służby zrozumie. No tak, podobnie, jak i niezawisłe sądy, co, do których nie mam najmniejszej wątpliwości, że sprostają każdemu zadaniu, nawet gdyby jakimś cudem zmartwychwstał Józef Stalin. Nawiasem mówiąc, Józef Stalin zmartwychwstanie, podobnie zresztą jak Adolf Hitler podczas powtórnego przyjścia Chrystusa, czyli Paruzji. Ciekawe, kogo będą wtedy słuchały niezawisłe sądy – bo w Ewangelii jest takie niepokojące zdanie, czy podczas powtórnego przyjścia Syn Człowieczy zastanie jeszcze wiarę na ziemi? Warto przynajmniej raz w roku, właśnie około Wielkiej Nocy zadać sobie również takie pytanie – podobnie jak zastanowić się nad sensem tak zwanego „dialogu z judaizmem”. Chodzi oczywiście o ewangelię św. Mateusza o tym, jak to żołnierze pilnujący grobu zameldowali kapłanom i „starszym ludu”, że Jezus zmartwychwstał. Ci „po naradzie” przekupili żołnierzy, żeby opowiadali, iż kiedy się pospali, uczniowie wykradli ciało Jezusa. Z tego opisu wynika ponad wszelką wątpliwość, że o ile do egzekucji Jezusa arcykapłani mogli jeszcze myśleć, że mieli do czynienia wprawdzie z zagadkowym, ale dlatego właśnie niebezpiecznym szaleńcem, to po meldunku żołnierzy, którzy wiedzieli przecież, że za takie zaśnięcie na warcie Piłat każe zaćwiczyć ich na śmierć batogami – więc po tym meldunku już wiedzieli na pewno, że w swojej ocenie Jezusa gruntownie się pomylili. Świadczy o tym przede wszystkim ta „narada”, podczas której podjęli decyzję, że idą w zaparte i zaczynając od korumpowania żołnierzy, kreują czarny wizerunek Chrystusa i chrystusowców. Nawiasem mówiąc, „Gazeta Wyborcza” działa podobnie, bo przecież ścisłe kierownictwo swoim funkcjonariuszom płaci, a że nie srebrnikami, tylko w walucie miejscowej, to przecież sprawa drugorzędna. Zatem od tego momentu judaizm jest świadomym przekrętem – chyba, że kłamie św. Mateusz.Jeśli jednak św. Mateusz nie kłamie, to znaczy, że „dialog z judaizmem”, już choćby z uprzejmości, musi rozpocząć się od udawania, iż przekręt żadnym przekrętem nie jest – a więc od postawienia się chrześcijańskich jego uczestników w kompletnie fałszywej i w dodatku – nieodwracalnie fałszywej sytuacji. Wygląda na to, że Boy-Żeleński mógł mieć sporo racji zauważając, że „dawniej ludzie mniej mieli kultury, lecz byli szczersi”. Nie tylko szczersi – ale chyba również mądrzejsi, bo nie żyli ponad stan i w związku z tym nie musieli wdawać się w jakiś bezsensowne „dialogi”. Zresztą – z tą kulturą też nie przesadzajmy – bo czy w takim na przykład XIX wieku jakiś redaktor, mający dorosłe dzieci, paradowałby w biały dzień po mieście z transparentem z napisem „Pierdolę nie rodzę”? Taki pomysł nie przyszedłby mu do głowy nawet w gorączce! Co tu ukrywać – pod każdym względem tandeta - co tylko potwierdza trafność spostrzeżenia, że ex nihilo nihil fit. Ale do Wielkiej Nocy jeszcze dwa tygodnie, a tu tymczasem na prawicy – prawdziwe święto! Właśnie doszło do kolejnego rozmnożenia partii prawicowych, więc zwolennicy prawicowej ideologii będą mogli wybierać, przebierać niczym w ulęgałkach. Co prawda Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry zamierza walczyć o „sprawiedliwość społeczną” tak samo, jak Sojusz Lewicy Demokratycznej – ale kto by się tam przejmował takimi drobiazgami! Przecież wśród zwolenników prawicy wyznawców sprawiedliwości społecznej jest całkiem sporo, a może nawet większość – i tym właśnie próbuję tłumaczyć sobie fakt, że chociaż było tyle rządów przeciwników SLD, którzy przedstawiali się, jako prawica – to ustanowiony w 1989 roku w Magdalence ekonomiczny model państwa w postaci kapitalizmu kompradorskiego nawet nie drgnął. No, ale teraz zwycięstwo jest w zasięgu ręki – bo jakże ma być inaczej, kiedy już nie jedna, ale dwie partie prawicowe będą o nie walczyć? Wprawdzie Platforma Obywatelska po lekkomyślnym zatrzymaniu generała Czempińskiego w listopadzie ubiegłego roku przeżywa coraz dotkliwsze paroksyzmy – nawet konfidenci w mediach głównego nurtu poczuli się urażeni w miłości własnej konfabulacjami pani marszalicy Ewy Kopacz, co też widziała „na własne oczy” podczas sekcji ofiar katastrofy smoleńskiej – ale gdzie drwa rąbią to znaczy – gdzie zuchwale zatrzymują generałów bezpieki, tam wióry leczą, to znaczy – wychodzą różne śmierdzące dmuchy – ale kapitalizm kompradorski trzyma się nieźle. Przede wszystkim, dlatego, że prawica walczy z „liberalizmem” to znaczy – z własnymi na ten temat urojeniami – ponieważ w Polsce o żadnym liberalizmie nie ma mowy. Przeciwnie – sam model kapitalizmu kompradorskiego, w którym o dostępie do rynku i możliwości działania na rynku decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym, kontrolującym kluczowe segmenty gospodarki z sektorem finansowym na czele jadrem są tajne służby z PRL-owskim rodowodem – z żadnym liberalizmem nie ma nic wspólnego, podobnie jak pracowicie rozbudowywany przez ostatnie 21 lat system koncesji, licencji, zezwoleń i pozwoleń, który już w dziesięć lat po ustawie o działalności gopodarczej z października 1988 roku doprowadzil do ścisłej reglamentacji 202 obszarów działalności gospodarczej i reglamentacji ponad 300 zawodów. Ale dla nieutulonych w żalu sierot po Gierku, w dodatku niezadowolonych ze swojej fortuny, ale kontentych ze swego rozumu, głównym wrogiem nadal pozostaje liberalizm. Oskarża się o niego Leszka Balcerowicza, chociaż nawet Donald Tusk powiedział mi kiedyś w rozmowie, że Balcerowicz uprawia tylko liberalną retorykę, natomiast rządzi po etatystycznemu. I rzeczywiście – jego felietony w tygodniku „Wprost” były szalenie liberalne, natomiast działania, kiedy był wicepremierem i ministrem finansów – etatystyczne. Inne zresztą być nie mogły, bo zagroziłyby kompradorskiemu modelowi ustalonemu w 1989 roku i bezpieka w jednej chwili zdmuchnęłaby pana profesora jak gromnicę. Zatem z punktu widzenia naszych okupantów jest całkowicie bezpiecznie – nawet gdyby Platforma Obywatelska została spuszczona z wodą, to znaczy – gdyby bezpieczniackie watahy odjęły jej atuty oddane do jej dyspozycji w roku 2005: dyspozycyjność agentury w mediach, sralonie i społeczeństwie, no i pieniądze – bo skoro prawica deklaruje walkę o sprawiedliwość społeczną, to można spać spokojnie. Okupacji to nie zagrozi, natomiast począkowanie nowych bytów oznacza postępującą atomizację politycznej sceny, a więc – ułatwioną aranżację. Kiedy PO w 2008 roku poczuła siłę, próbowała się emancypować. Skarcona aferą hazardową i felonią Janusza Palikota jest już nacznie pokorniejsza i nawet bez specjalnej zachęty w podskokach realizuje politykę doprowadzania społeczeństwa do stanu bezbronności w obliczu scenariusza rozbiorowego. Po stronie PiS jest podobnie – bo też mimo antagonizmu, zarówno PO, jak i PiS miały jeden wspólny interes partyjny w postaci niedopuszczenia do pojawienia się politycznej alternatywy, zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Tymczasem takie alternatywy pojawiły się i to z obydwu stron – co wskazuje, że sytuacja nadal jest pod kontrolą naszych okupantów. SM
Korupcja z'organizowana Jak czegoś nie można zniszczyć – to może się do tego czegoś upodobnić? Może to coś jest potrzebne? Skoro korupcja się pleni, i nie ma na nią sposobu – to może ją wykorzystać? Np. przestać płacić urzędnikom pensje. To oni by płacili, by być urzędnikami. Kto by zapłacił najwięcej – ten by wygrywał. Tak mianowany urzędnik zamawiałby np. budowę „Stadionu Narodowego”. Cena byłaby godziwa: dwa miliardy. Z czego 700 milionów stadion – 1300 milionów – dla urzędnika. Prosto – i uczciwie! Nie nazywałoby się to łapówka, lecz „Uczciwe wynagrodzenie”. A po co to robić? To chyba oczywiste: podczas licytacji o to stanowisko bylaby niezła bijatyka – i w końcu ktoś oferowałby za tę posadę 1 299 500 000 I tak zarobiłby przecież 500.000... A ile my byśmy oszczędzili? JKM
Katyń to zemsta Stalina za niepowodzenia w Finlandii? Podczas rozmów w Kozielsku, przeprowadzanych przez instruktorów politycznych (odpowiedzi na pytania) zadawane były takie pytania, jak np.: “Jeśli wy (tj. ZSRR) nie prowadzicie agresywnej polityki, to dlaczego prowadzicie wojnę z Finlandią?”, lub “Dlaczego tak duży kraj tak długo walczy z tak małym państwem, jak Finlandia?”. Polscy jeńcy przygotowywali ucieczki z obozów, by przedostać się do Findlandii, i, poprzez wstąpienie do szeregów fińskiej armii, rozliczyć się z bolszewikami za “17 września”. 13 marca 2012 r. przypada 72 rocznica zakończenia sowiecko-fińskiej wojny z lat 1939-1940. O „wojnie zimowej” powstało wiele prac naukowych i publicystycznych, jednakże mało, kto wie o tym, że polski rząd na uchodźstwie w 1940 roku planował wysłanie dobrze wyposażonej brygady Wojska Polskiego na pomoc walczącym z Sowietami Finom. Mogło to mieć wielki wpływ na tragiczny los polskich wojskowych, znajdujących się w sowieckiej niewoli. Po przegranej wojnie z Niemcami znaczna część polskich żołnierzy i oficerów znalazła się we Francji. Na podstawie umowy między rządem III Republiki a polskim rządem na uchodźstwie podjęto decyzję o utworzeniu polskiej armii we Francji. Polacy pałali żądzą zemsty na Hitlerze i Stalinie za poniżenia, jakie spotkały ich kraj. Do tego Francja znajdowała się w stanie wojny z Niemcami. Wzmocnienie francuskiej armii dzięki sojuszniczemu Wojsku Polskiemu było w interesach Paryża. 30 listopada 1939 roku Związek Radziecki zaatakował Finlandię. Armia Czerwona rozpoczęła ofensywę na terenach od Zatoki Fińskiej do Morza Barentsa. Francja przyjęła tę informację z niepokojem. Wkrótce potem dowództwo francuskiej armii postanawia wysłać na pomoc Finlandii korpus ekspedycyjny, w skład, którego miały wejść pododdziały Wojska Polskiego. Chodziło o Brygadę Strzelców Podhalańskich, którą zaczęto formować w styczniu 1940 r. W jej skład weszło około 5000 żołnierzy i oficerów. Sprzęt i uzbrojenie brygady były francuskie. Dowódcą został Zygmunt Szyszko-Bohusz. “Podhalańczycy” byli już gotowi do odprawy, gdy przyszła informacja o zakończeniu działań wojennych w Przesmyku Karelskim. Moskwa z całą pewnością wiedziała o tym, że Francja i Polska są gotowe wesprzeć Finlandię. Sowieckie kierownictwo wiedziało również i o tym, że liczni jeńcy z armii polskiej, znajdujący się w obozach NKWD, w swoich rozmowach wyrażali poparcie dla Finlandii. Na przykład w meldunku, wysłanym do Moskwy z obozu w Kozielsku w lutym 1940 r. pisano m.in.: „pomimo przeprowadzanych prac wyjaśniających wśród wojskowych, miały miejsce liczne niezdrowe nastroje, które przeszły w negatywne oświadczenia. Podczas rozmów, przeprowadzanych przez instruktorów politycznych (odpowiedzi na pytania) zadawane były takie pytania, jak np.:, „Jeśli wy (tj. ZSRR) nie prowadzicie agresywnej polityki, to, dlaczego prowadzicie wojnę z Finlandią?”, lub “Dlaczego tak duży kraj tak długo walczy z tak małym państwem, jak Finlandia?”. Polscy jeńcy przygotowywali ucieczki z obozów, by przedostać się do Finlandii i poprzez wstąpienie do szeregów fińskiej armii rozliczyć się z bolszewikami za “17 września”. Oto fragment jednego z komunikatów specjalnych: “W ostatnim czasie wśród jeńców obozu w Ostaszkowie zaobserwowano kilka faktów, świadczących o zamiarze ucieczki z obozu. W celu wprowadzenia tych zamiarów w życie w wąskich kręgach omawiane są plany i sposoby ucieczki. Jeniec, były komendant powiatowej policji, Ignacy Stiepanowicz Miński, mówił do grupy oficerów: “Od jeziora Seliger, gdzie się znajdujemy, do granicy fińskiej i łotewskiej jest 300 km. Bez wątpienia najlepiej uciec do Finlandii. Ona walczy ze Związkiem Radzieckim i jeżeli pojawimy się na terytorium Finlandii, tym bardziej, jako oficerowie, Finowie nas nie wydadzą, a wręcz przeciwnie – przyjmą do swojej armii”. Podobne nastroje panowały także wśród jeńców byłego legionu czechosłowackiego polskiej armii. Oto, co w jednym z raportów napisał kierownik drugiego wydziału zarządu NKWD ZSRR ds. jeńców wojennych, podporucznik bezpieczeństwa państwowego I.B. Makliarski: “Wśród czechosłowackich legionistów zaobserwowano zamiar nielegalnego przedostania się przez granicę litewską lub rumuńską do Finladnii, w celu wstąpienia do szeregów fińskiej armii”. Moskwa wiedziała o tym, że po stronie Finlandii przeciw Związkowi Radzieckiemu walczyła duża liczba ochotników innych narodowości. W sowieckich gazetach z tego okresu roiło się od notatek o tym, jak “przywódcy światowego kapitalizmu” wysyłają Mannerheimowi na pomoc szwedzkich, norweskich i węgierskich „najemników”. W rzeczywistości większość tych ludzi to byli ochotnicy, którzy chcieli przyłączyć się do walki o suwerenność i niepodległość Finlandii. Wielu z nich nie miało nawet podstawowego przygotowania wojskowego. Jednakże pojawienie się na froncie sowiecko-fińskim dobrze uzbrojonej i przygotowanej polskiej brygady piechoty mogło przechylić szalę zwycięstwa na stronę Finlandii. Najprawdopodobniej to wpłynęło na decyzję sowieckiego kierownictwa o likwidacji znaczącej części polskich jeńców wojennych, znajdujących się na terenie ZSRR. Ta fatalna decyzja została podjęta 5 marca 1940 roku. A tydzień później zakończyła się krwawa wojna sowiecko-fińska. Brygada Strzelców Podhalańskich została przerzucona do Norwegii i wzięła udział w bitwie o Narwik, a potem w walkach obronnych podczas niemieckiej inwazji na Francję. Po znalezieniu się w Wielkiej Brytanii żołnierze z tego pododdziału kontynuowali walkę z nazistami w szeregach armii brytyjskiej. Większość tych żołnierzy z Wojska Polskiego, którym udało się przeżyć sowiecką niewolę, już w 1941 roku wstąpi do armii Andersa i zapełni szeregi koalicji antyhitlerowskiej. Po przejściu przez piekło niewoli, staną się oni świadkami przestępstw nieludzkiego stalinowskiego systemu, który miażdżył ludzi niezależnie od ich tożsamości narodowej czy politycznej.
Igor Mielnikow Tłumaczenie: Magdalena Superson
Na zmianie czasu gospodarka nie zarabia Przechodzenie na czas letni miało dawać oszczędności wynikające z dłuższego wykorzystywania światła dziennego. Rozwiązanie to zakłóca biologiczną równowagę. Ekonomiczne efekty są także, co najmniej problematyczne. W wielu regionach zmiana czasu oznacza wręcz wyższe rachunki za prąd oraz mniejsze zyski. O tym, że czas letni nie zawsze się opłaca, przekonali się mieszkańcy tych terytoriów Australii, na których w związku z Igrzyskami Olimpijskimi w 2000 roku tymczasowo przedłużono obowiązywanie czasu letniego. Badania amerykańskich naukowców pokazały wówczas, że hipoteza dotycząca oszczędności energii okazała się fałszywa.
- Co prawda użycie prądu spadało w trakcie jaśniejszych wieczorów, ale zyski te niwelowało zwiększone zużycie energii podczas ciemniejszych godzin porannych – wyjaśnia współautor tamtych badań, ekonomista z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle, profesor Hendrik Wolff. Wprowadzenie obowiązkowej zmiany czasu sprawiło również, że od kilku lat więcej za prąd płacą mieszkańcy amerykańskiego stanu Indiana. Wiosną 2006 roku pierwszy raz wszystkie hrabstwa tego stanu musiały przejść na czas letni (wcześniej zmiana czasu obowiązywała tylko w 15 z 92 hrabstw), naukowcy wzięli się, więc za porównywanie zużycia energii. Po trzech latach badań Matthew Kotchen i Laura Grant z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara doszli do wniosku, że co prawda mieszkańcy południowych hrabstw Indiany rzadziej używali światła w mieszkaniach, ale ich rachunki za prąd znacznie wzrosły. Dużo częściej niż wcześniej włączali, bowiem klimatyzację. Rachunki gospodarstw domowych za prąd – zamiast zgodnie z intencjami polityków zmaleć – wzrosły o 9 milionów dolarów rocznie i to przy dużo niższych cenach energii w tym stanie w porównaniu ze średnią w całych Stanach Zjednoczonych. Jeśli do tego doliczyć szacunkowe koszty zwiększonego zanieczyszczenia powietrza, które można obliczać na 1,7 mln – 5,5 mln dolarów – to wprowadzenie obowiązkowej zmiany czasu kosztowało Indianę od ok. 10,7 mln do 14,5 mln dolarów rocznie. Amerykańscy kongresmeni – opierając się głównie na badaniach prowadzonych w latach 70. XX wieku – w 2005 roku podjęli decyzję o wydłużeniu obowiązywania czasu letniego o cztery tygodnie. Mieszkańcy większości stanów USA przesunęli, więc wskazówki do przodu już dwa tygodnie temu. Politycy wierzyli, że w ten sposób ograniczą zużycie ropy. Opublikowany w 2008 raport dla Kongresu nie przyniósł jednak, potwierdzenia, aby ten cel udało się osiągnąć. Autorzy dokumentu zauważyli jednak, że wydłużenie o miesiąc czasu letniego pozwoliło zaoszczędzić w sumie 1,3 terawatogodziny, co stanowiło 0,03 proc. rocznego zużycia energii w USA w 2007 roku.
Zły czas dla kin, dobry dla sklepów Jak zauważył dziennik „The Washinton Post” to, czy zmiana czasu na letni jest opłacalna lub nie, zależy między innymi od branży. Z większej liczby godzin ze światłem słonecznym cieszą się właściciele pól golfowych, producenci sprzętu sportowego – bo ich klienci więcej czasu spędzają, ćwicząc na świeżym powietrzu – a także właściciele sklepów, do których przed zmrokiem zagląda więcej kupujących. Badania prowadzone w 15 krajach Unii Europejskiej pod koniec lat 90. Również pokazały, że zmiana czasu na letni zwiększa obroty firm zajmujących się organizacją czasu wolnego o około trzy procent. Są oczywiście i tacy, którzy na zmianie czasu tracą. Zapadający później zmrok zmniejsza na przykład liczbę widzów, którzy w najlepszym czasie antenowym zasiadają przed telewizorami. Redukuje też zyski właścicieli kin, zwłaszcza tych samochodowych. Na koszty związane ze zmianą czasu skarżą się też m.in. przedstawiciele linii lotniczych oraz kolei, a także firmy, które mają kłopoty z dostosowaniem do zmieniającego się czasu swoich systemów informatycznych.
Zmiana zmniejsza produktywność Sprzeczne wnioski dotyczą również wpływu zmiany czasu na ludzkie zdrowie. Z jednej strony dodatkowe godziny z dziennym światłem sprzyjają syntezie witamy D. Z drugiej – krótszy sen może powodować kłopoty ze zdrowiem, a nawet prowadzić do śmierci. „W poniedziałek i wtorek po zmianie czasu w marcu ryzyko ataku serca rośnie o dziesięć procent” – ostrzega profesor Martin Young z Uniwersytetu Alabamy w Birmingham we wnioskach z badań opublikowanych w marcu 2012 roku. Ukraińscy parlamentarzyści podczas zeszłorocznej debaty na temat zmiany czasu na letni i zimowy przywoływali z kolei dane, wskazujące na to, że w pierwszym tygodniu po przestawieniu wskazówek w zegarach aż o 60 proc. zwiększa się liczba osób, skarżących się na bóle serca, a o 160 proc. wzrasta liczba pacjentów gabinetów pediatrycznych. Z tego powodu we wrześniu Rada Najwyższa Ukrainy zdecydowała, że nie będzie już zmieniać czasu – choć zdanie na ten temat zmieniła w październiku, przywracając czas letni i zimowy. Bóle serca czy stres to jednak nie koniec bolączek związanych z „utraconą” godziną. Trzy lata temu Christopher M. Barnes oraz David T. Wagner ze Stanowego Uniwersytetu w Michigan dowodzili na łamach „Journal of Applied Psychology”, że zmęczeni z powodu zmiany czasu pracownicy są bardziej narażeni na wypadki przy pracy. Z opublikowanych w 2012 roku badań profesora Wagnera wynika również, że tuż po zmianie czasu pracownicy są o wiele mniej produktywni. Zmęczenie pracowników może też pogorszyć atmosferę w pracy, a także prowadzić do konfliktów, molestowania, etc. Część naukowców do listy dolegliwości wywołanych przez zmianę czasu dodaje także depresję, chociaż inni wskazują, że czas letni może zmniejszać ryzyko depresji. W pierwszych dniach po zmianie czasu zwiększa się również liczba wypadków drogowych, powodowanych przez niewyspanych kierowców. W kolejnych miesiącach obowiązywania czasu letniego statystyki zmieniają się jednak na jego korzyść. Politycy, którzy lobbują za przekręcaniem wskazówek, dodają również, że jaśniejsze dni ułatwiają policji walkę z przestępczością (potwierdziły to badania w USA i w Japonii).
Franklin rozmyślał, zaczęli Niemcy Chociaż nad korzyściami bardziej efektywnego wykorzystania światła słonecznego zastanawiał się już w XVIII wieku Benjamin Franklin, to jako pierwsi letni czas przyjęli Niemcy w 1916 roku, aby zmniejszyć użycie węgla podczas pierwszej wojny światowej. Ich śladem poszli szybko Rosjanie i Brytyjczycy. Stany Zjednoczone pierwszy raz wprowadziły letni czas w 1918 roku, a potem ponownie podczas drugiej wojny światowej. W 1974 roku – w obliczu arabskiego embarga na eksport ropy do Stanów Zjednoczonych – kongresmeni wprowadzili na próbę czas letni, który obowiązywał przez 10 miesięcy. Od 1987 roku do 2006 czas letni zaczynał się w pierwszą niedzielę kwietnia, a kończył w ostatnią niedzielę października. Od 2007 roku – na podstawie decyzji podjętej przez Kongres dwa lata wcześniej – Amerykanie zaczynają czas letni w drugą niedzielę marca, a na czas zimowy przechodzą w pierwszą niedzielę listopada. Na stosowanie „podwójnego czasu” już w latach 60. XX wieku nie zgodzili się jednak mieszkańcy Arizony – gdzie dni wiosną i latem są bardzo gorące, więc ludzie starają się pracować wczesnym rankiem, a uprawiać sporty późnym wieczorem – którzy do dziś nie muszą przesuwać wskazówek zegarków. Na czas letni przechodzą zaś Indianie z leżącego m.in. w granicach Arizony rezerwatu Navajo. Czasu letniego nie stosują też m.in. mieszkańcy Hawajów.
Rosjanie nie chcą „podwójnego czasu” Obecnie czas letni i zimowy obowiązuje nadal w około 70 państwach, w tym w całej Unii Europejskiej. W Polsce wprowadzono go w okresie wojennym. Obowiązywał także w latach 1946-1949, 1957-1964, a od 1977 „podwójny czas” został wprowadzony już na stałe. Zgodnie z rozporządzeniem prezesa Rady Ministrów zmiana czasu – z godziny drugiej na godzinę trzecią – nastąpi już w ten weekend, w nocy z soboty na niedzielę. Na wprowadzenie czasu letniego nie zdecydowała się m.in. Japonia, Islandia czy Wenezuela. Ze zmiany czasu na zimowy zrezygnowała zaś w zeszłym roku Białoruś oraz Rosja, ponieważ – jak wyjaśniał rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew – „konieczność przystosowania się do nowego czasu wiąże się ze stresem i chorobami”. Białorusini i Rosjanie nieprzerwanie mają, więc czas letni. Zdaniem niektórych ekspertów wprowadzenie takiego rozwiązania daje bardzo podobne korzyści jak „podwójny czas”, likwidując jednocześnie zamieszanie związane z przestawianiem godziny we wszystkich zegarkach w domu i samochodzie. Za takim rozwiązaniem opowiadają się też brytyjskie organizacje typu Tourism Alliance, zdaniem, których branża turystyczna w samej Wielkiej Brytanii na wprowadzenia permanentnego letniego czasu zarobiłaby 5,6 mld dolarów rocznie. Szymon J. Stępień
Zmiana czasu – brak oszczędności energii Zmiana czasu nie wpływa znacząco na oszczędności w zużyciu energii. Dziś w nocy przesuwamy wskazówki zegarów z 2.00 na 3.00. Firmy energetyczne obalają jednak mit, że wprowadzenie czasu letniego oznacza niższe rachunki za prąd. Marian Kilen, dyrektor do spraw obrotu energią koncernu Fortum w rozmowie z IAR podkreśla, że oszczędności, jeśli już się pojawią to bardzo symboliczne. ” W naszych rachunkach różnicy nie zobaczymy. Oszczędności mogą sięgnąć najwyżej kilku groszy.” – twierdzi Marian Kilen.
Historycznie zmiana czasu miała na celu lepsze wykorzystanie światła dziennego na rzecz zmniejszenia zużycia energii elektrycznej. Zdaniem Mariana Kilena, obecnie te argumenty przestały być aktualne.” Zmiana czasu miała znaczenie dawno temu, gdy najwięcej energii pochłaniało oświetlenie ulic i domów. Obecnie wraz ze wzrostem efektywności energetycznej udział oświetlenia w całkowitym rachunku za prąd jest niewielki” – podkreśla. Dziś czas zimowy i letni stosuje się w około 70 krajach na całym świecie. Obowiązuje on we wszystkich krajach europejskich- z wyjątkiem Islandii- i wielu innych, m.in. w USA, Kanadzie, Meksyku, Australii i Nowej Zelandii. Jedynym wysoko uprzemysłowionym państwem, które nie wprowadziło czasu letniego, jest Japonia. Jednak na przykład Rosja i Ukraina zrezygnowały ze zmiany czasu nie znajdując dla niej realnego uzasadnienia.
Informacyjna Agencja Radiowa (IAR) Tomasz Majka
Na zmianie czasu gospodarka nie zarabia Przechodzenie na czas letni zakłóca biologiczną równowagę. Ekonomiczne efekty są także, co najmniej problematyczne. W wielu regionach zmiana czasu oznacza wręcz wyższe rachunki za prąd oraz mniejsze zyski – pisze portal Obserwator Finansowy. O tym, że czas letni nie zawsze się opłaca, przekonali się mieszkańcy tych terytoriów Australii, na których w związku z Igrzyskami Olimpijskimi w 2000 roku tymczasowo przedłużono obowiązywanie czasu letniego. Badania amerykańskich naukowców pokazały wówczas, że hipoteza dotycząca oszczędności energii okazała się fałszywa.
- Co prawda użycie prądu spadało w trakcie jaśniejszych wieczorów, ale zyski te niwelowało zwiększone zużycie energii podczas ciemniejszych godzin porannych – wyjaśnia współautor tamtych badań, ekonomista z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle, profesor Hendrik Wolff. Wprowadzenie obowiązkowej zmiany czasu sprawiło również, że od kilku lat więcej za prąd płacą mieszkańcy amerykańskiego stanu Indiana. Wiosną 2006 roku pierwszy raz wszystkie hrabstwa tego stanu musiały przejść na czas letni (wcześniej zmiana czasu obowiązywała tylko w 15 z 92 hrabstw), naukowcy wzięli się, więc za porównywanie zużycia energii. Po trzech latach badań Matthew Kotchen i Laura Grant z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara doszli do wniosku, że co prawda mieszkańcy południowych hrabstw Indiany rzadziej używali światła w mieszkaniach, ale ich rachunki za prąd znacznie wzrosły. Dużo częściej niż wcześniej włączali, bowiem klimatyzację. Rachunki gospodarstw domowych za prąd – zamiast zgodnie z intencjami polityków zmaleć – wzrosły o 9 milionów dolarów rocznie i to przy dużo niższych cenach energii w tym stanie w porównaniu ze średnią w całych Stanach Zjednoczonych. Jeśli do tego doliczyć szacunkowe koszty zwiększonego zanieczyszczenia powietrza, które można obliczać na 1,7 mln – 5,5 mln dolarów – to wprowadzenie obowiązkowej zmiany czasu kosztowało Indianę od ok. 10,7 mln do 14,5 mln dolarów rocznie. Amerykańscy kongresmeni – opierając się głównie na badaniach prowadzonych w latach 70. XX wieku – w 2005 roku podjęli decyzję o wydłużeniu obowiązywania czasu letniego o cztery tygodnie. Mieszkańcy większości stanów USA przesunęli, więc wskazówki do przodu już dwa tygodnie temu. Politycy wierzyli, że w ten sposób ograniczą zużycie ropy. Opublikowany w 2008 raport dla Kongresu nie przyniósł jednak, potwierdzenia, aby ten cel udało się osiągnąć. Autorzy dokumentu zauważyli jednak, że wydłużenie o miesiąc czasu letniego pozwoliło zaoszczędzić w sumie 1,3 terawatogodziny, co stanowiło 0,03 proc. rocznego zużycia energii w USA w 2007 roku.
Zły czas dla kin, dobry dla sklepów Jak zauważył dziennik „The Washinton Post” to, czy zmiana czasu na letni jest opłacalna lub nie, zależy między innymi od branży. Z większej liczby godzin ze światłem słonecznym cieszą się właściciele pól golfowych, producenci sprzętu sportowego – bo ich klienci więcej czasu spędzają, ćwicząc na świeżym powietrzu – a także właściciele sklepów, do których przed zmrokiem zagląda więcej kupujących. Badania prowadzone w 15 krajach Unii Europejskiej pod koniec lat 90. Również pokazały, że zmiana czasu na letni zwiększa obroty firm zajmujących się organizacją czasu wolnego o około trzy procent. Są oczywiście i tacy, którzy na zmianie czasu tracą. Zapadający później zmrok zmniejsza na przykład liczbę widzów, którzy w najlepszym czasie antenowym zasiadają przed telewizorami. Redukuje też zyski właścicieli kin, zwłaszcza tych samochodowych. Na koszty związane ze zmianą czasu skarżą się też m.in. przedstawiciele linii lotniczych oraz kolei, a także firmy, które mają kłopoty z dostosowaniem do zmieniającego się czasu swoich systemów informatycznych. Chociaż nad korzyściami bardziej efektywnego wykorzystania światła słonecznego zastanawiał się już w XVIII wieku Benjamin Franklin, to, jako pierwsi letni czas przyjęli Niemcy w 1916 roku, aby zmniejszyć użycie węgla podczas pierwszej wojny światowej. Ich śladem poszli szybko Rosjanie i Brytyjczycy. Stany Zjednoczone pierwszy raz wprowadziły letni czas w 1918 roku, a potem ponownie podczas drugiej wojny światowej. W 1974 roku – w obliczu arabskiego embarga na eksport ropy do Stanów Zjednoczonych – kongresmeni wprowadzili na próbę czas letni, który obowiązywał przez 10 miesięcy. Obecnie czas letni i zimowy obowiązuje nadal w około 70 państwach, w tym w całej Unii Europejskiej. W Polsce wprowadzono go w okresie wojennym. Obowiązywał także w latach 1946-1949, 1957-1964, a od 1977 „podwójny czas” został wprowadzony już na stałe. Zgodnie z rozporządzeniem prezesa Rady Ministrów zmiana czasu – z godziny drugiej na godzinę trzecią – nastąpi już w ten weekend, w nocy z soboty na niedzielę. Na wprowadzenie czasu letniego nie zdecydowała się m.in. Japonia, Islandia czy Wenezuela. Ze zmiany czasu na zimowy zrezygnowała zaś w zeszłym roku Białoruś oraz Rosja, ponieważ – jak wyjaśniał rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew – „konieczność przystosowania się do nowego czasu wiąże się ze stresem i chorobami”. Białorusini i Rosjanie nieprzerwanie mają, więc czas letni. Zdaniem niektórych ekspertów wprowadzenie takiego rozwiązania daje bardzo podobne korzyści jak „podwójny czas”, likwidując jednocześnie zamieszanie związane z przestawianiem godziny we wszystkich zegarkach w domu i samochodzie. Za takim rozwiązaniem opowiadają się też brytyjskie organizacje typu Tourism Alliance, zdaniem, których branża turystyczna w samej Wielkiej Brytanii na wprowadzenia permanentnego letniego czasu zarobiłaby 5,6 mld dolarów rocznie.
Kolejna operacja “fałszywej flagi”? Izraelska prasa doniosła dzisiejszego wieczoru [22 marca], że Mohamed Merah, francuski zabójca, w przeszłości udał się z wizytą do Izraela. Jak stwierdza raport, paszport Meraha posiadał stemple izraelskich służb granicznych. Cel jego wizyty nie jest znany, jednak izraelscy analitycy podejrzewają, że albo próbował on przedostać się na terytorium Palestyny, albo przygotowywał się on do ataku terrorystycznego.Jednak nie można wykluczyć i tej możliwości, że Merah był w rzeczywistości trenowany przez izraelskie siły specjalne. Świadczyłoby to o tym, że Merah przeprowadził operację tzw. fałszywej flagi. Poprzez podstęp, co nota bene, jest mottem Mossadu.* Polecam przeczytanie historii Naeim Giladi, izraelskiego agenta operującego w Iraku w późnych latach 1940.
“10 maja, o 3 w nocy, granat został rzucony w kierunku szyby wystawowej firmy Beit-Lawi Automobile Company, której właścicielem był Żyd. Zniszczona została część budynku. Nie zanotowano ofiar.
3 czerwca 1950 roku, inny granat został rzucony z przejeżdżającego z dużą prędkością samochodu w rejonie El-Batawin miasta Bagdad, zamieszkałym w większości przez bogatych Żydów i średnią klasę Irakijczyków. Nie było ofiar, lecz w wyniku tej eksplozji syjonistyczni aktywiści wysłali telegram do Izraela żądając zwiększenia limitu imigracyjnego dla Iraku.
5 czerwca, o 2:30 w nocy, eksplodowała bomba w bliskości, należącego do właściela żydowskiego budynku Stanley Shashua na ulicy El-Rashid, w wyniku czego dokonano zniszczeń, lecz nie zanotowano ofiar.
4 stycznia 1951 roku o 7 wieczorem, granat został rzucony w grupę Żydów przebywających przed synagogą Masouda Shem-Tov Synagogue. Ładunek wybuchowy uderzył w kabel wysokiego napięcia, śmiertelnie porażając prądem trzech Żydów, jednego młodego chłopca, Itzhaka Elmacher, i raniąc ponad 30 innych. Po ataku, exodus Żydów wzrósł do około 600-700 dziennie. Syjonistyczna propaganda stale twierdzi, że bomby w Iraku były podkładane w Iraku przez antyżydowskich Irakijczyków, którzy chcieli pozbyć się Żydów ze swojego kraju. Straszna prawda jest jednak taka, że granaty, które zabijały i raniły irackich Żydów i niszczyły ich posiadłości, były rzucane przez syjonistycznych Żydów.”
Gilad Atzmon
Meksyk: In hoc signo vinces! Media, jak zwykle, wytwarzają szum (dez)informacyjny wobec kolejnej pielgrzymki papieskiej do Meksyku i na Kubę, to znaczy podają setki obojętnych szczegółów, nie zwracając uwagi na to, co naprawdę istotne i mające wagę symbolu. Tymczasem, kulminacyjnym momentem wizyty Benedykta XVI w Meksyku ma być Msza św. odprawiona w niedzielę 25 marca na głównym placu miasta przed katedrą w León – stolicy stanu Guanajuato. W trakcie Mszy św. Ojciec Święty ma dokonać poświęcenia nowego muralu, czyli wielkiego malowidła ściennego, upamiętniającego ofiary tzw. rzezi z León (matanza de León) 2 stycznia 1946 roku. Bezpośrednim powodem matanza de León był protest przeciwko sfałszowaniu (notorycznemu zresztą w porewolucyjnym Meksyku) wyborów lokalnych. Demonstrację zorganizowali synarchiści zrzeszeni w Związku Obywatelskim Leonu, lecz nie chodziło w niej jedynie o ten akt fałszerstwa, gdyż była ona kolejnym przejawem walki o zniesienie antykatolickiego ustawodawstwa, na czele z konstytucją zabraniającą m.in. nauczania religii oraz jakichkolwiek form politycznego zrzeszania się katolików. Przeciwko nieuzbrojonym manifestantom gubernator wysłał wojsko, które otworzyło ogień (będąc wyposażone w najnowocześniejsze w tej epoce karabiny maszynowe Thompson). Od kul zginęło ponad 50 osób (w większości kobiet i dzieci) a rannych zostało ponad 500. Więcej niż 80 procent ofiar zginęło od postrzałów w plecy, co jest oczywistym dowodem, iż demonstranci nie atakowali wojska, tylko przed nim uciekali. Ten najkrwawszy epizod wieńczył męczeńskim laurem dziewięć już lat walki synarchistycznej (lucha sinarquica) o Narodowe Państwo Katolickie, rozpoczętej właśnie w León, gdzie 23 maja 1937 roku 137 młodych ludzi, należących (za wiedzą i aprobatą hierarchii) do podziemnej organizacji katolickiej Baza, założyło Narodowy Związek Synarchistyczny (Unión Nacional Sinarquista). Umundurowany i zdyscyplinowany, ale nieuzbrojony, prowadzący walkę cywilną, przepojony mistycznym żarem gotowości do złożenia ofiary życia w obronie wiary i ojczyzny (faktycznie zginęło ich do początku lat 40 ponad 300), swoje apogeum UNS osiągnął w latach 1940-1941, kiedy liczbę jego członków szacowano na około pół miliona. Przewodził mu wówczas charyzmatyczny Salvador Abascal, który wcześniej, w 1938 roku, poprowadził synarchistów do zwycięskiej walki o przywrócenie kultu katolickiego w ostatnim stanie, w którym jeszcze był on urzędowo zabroniony, czyli w Tabasco. Lecz nie koniec na tym, bo stan Guanajuato – zaliczany wraz ze stanami Michoacán, Jalisco i Querétaro do tzw. regionu Bajío, najdogłębniej schrystianizowanej części Meksyku – jest także miejscem, w którym 29 września 1926 roku rozpoczęła się guerra cristiada – powstanie pod hasłem ¡Viva Cristo Rey! a przeciwko liberalno-masońskiej tyranii Callesa; rozpoczął je burmistrz miasteczka Pénjamo w tym stanie – Luis Navarro Origel, opanowując je zbrojnie. I o tym nie zapomni Ojciec Święty, w którego planie pielgrzymkowym jest pokłonienie się u stóp – upamiętniającego walkę cristeros – gigantycznego pomnika na Górze Chrystusa Króla (Montaña de Cristo Rey) w sanktuarium Cerro del Cubilete 2 579 metrów ponad poziomem morza w pobliżu miejscowości Silao. Trudno przypuszczać, aby Benedykt XVI wspomniał przy tym – ale być może przyjdzie mu to chociaż na myśl – o strasznym błędzie swojego poprzednika, Piusa XI, który nakazał cristeros złożyć broń i przyjąć oszukańcze arreglos (układy) jakobińskiego rządu z Episkopatem, zaaranżowane przez ambasadora amerykańskiego, po których bezbronni już powstańcy zostali w dużej części wymordowani, a Kościół meksykański znalazł się w następnym dziesięcioleciu na krawędzi zagłady. W każdym bądź razie to, co stanie się w najbliższą niedzielę będzie widomym, symbolicznym znakiem hołdu Głowy Kościoła dla wszystkich męczenników w obronie wiary: cristeros z lat 20. i 30., sinarquistas z lat 30. i 40., yunquistas (czyli działaczy kolejnej katolickiej organizacji podziemnej El Yunque – „Kowadło”) od lat 50. do 80. ubiegłego wieku. Dziś, władze stanowe, reprezentujące Partię Akcji Narodowej, które zamówiły ów mural, oddają im także hołd. Ma to wagę jeszcze jednego symbolu: mural, czyli dekoracyjne malarstwo ścienne, na ogół w stylu hiperrealistycznym, jest w Meksyku formą wynalezioną dla wsparcia Rewolucji Meksykańskiej i większość malowideł tego rodzaju, zdobiących różne gmachy publiczne, aż nadto dokładnie wspierało owo „dydaktyczne” zadanie, ukazując zwłaszcza „dobrodziejstwa” sekularyzacji. Czołowymi muralistami byli przecież komuniści Diego Rivera i David Alfaro Siqueiros. Dziś ta sama forma, która miała służyć diabolicznemu dziełu rewolucji, upamiętnia męczenników za Świętą Wiarę Katolicką. To tak jak Krzyż pośrodku Koloseum, gdzie wcześniej zabijano chrześcijan. A zatem raz jeszcze okazuje się, że in hoc signo vinces!
Jacek Bartyzel
Szukać „nowego” kapitalizmu, czy oczyścić ze zniekształceń stary? Byłem niedawno na konferencji dobrych ludków, zatytułowanej: New Atlantic Capitalism. Dobrzy ludkowie pochodzili z czterech krajów i wyprodukowali raport pod powyższym - niewymagającym tłumaczenia - tytułem. Sam tytuł wskazywał, iż poczynili oni dwa założenia. Po pierwsze, że trzeba wymyślić jakiś nowy kapitalizm, bo stary zrobił się niedobry. I po drugie, że najwyraźniej główne problemy do rozwiązania dotyczą spraw międzynarodowych (atlantyckich), a nie wewnętrznych. Oba założenia są fałszywe, co zresztą staje się pewnym wzorcem w ostatnich latach, kiedy to wszyscy dobrzy, czyli postępowi, ludkowie rzucili się na wyprzódki do poprawiania kapitalizmu. Postępowcy maja jednak jakieś poczucie proporcji, bo nie mówią o budowaniu socjalizmu. To już spotkałoby się z gromkim śmiechem, a tak ciągle jest nadzieja, że z licznych prób majstrowania wyłoni się - co jest marzeniem wielu! - jakiś socjalistyczny kapitalizm, albo kapitalistyczny socjalizm, który wreszcie ustabilizuje i zdynamizuje gospodarki Zachodu. Próżne marzenia! Choroby nie wyleczy się pseudo-lekarstwem, które tę chorobę spowodowało. Dzisiejszy brak stabilności jest następstwem wielu kolejnych regulacji, które tę niestabilność generują. Wbrew mitologii niedoregulowanych rynków finansowych, to właśnie niespójne regulacje tych rynków stały się przyczyną załamania gospodarki amerykańskiej. Pierwszy wielce szkodliwy krok zredukował wymagane rezerwy kapitałowe na udzielane pożyczki konsumentom do 4 procent wartości pożyczki. W ten sposób stworzono (zniekształcone) bodźce dla kredytów udzielanych konsumentom, na niekorzyść kredytów udzielanych producentom (gdzie rezerwy pozostały dwa razy wyższe). Po kilku latach nową regulacją wprowadzono jeszcze niższe rezerwy (2 procent) tzw. aktywów zabezpieczanych strumieniem dochodów z kredytów hipotecznych. Historycznie miałoby to sens, bo przez dziesięciolecia Amerykanie spłacali kredyty hipoteczne z wysoką regularnością. Tyle, że majsterkowicze nie wzięli pod uwagę zdeformowania także i rynku kredytów hipotecznych – oczywiście w następstwie działań państwa! – w rezultacie, których tuż przed krachem (w 2006r.) udział normalnych kredytów hipotecznych w całości udzielanych kredytów wynosił mniej niż 1/3! Reszta, to były różne kredyty udzielane na ulgowych warunkach ludziom o niskiej wiarygodności kredytowej. Kiedy nadszedł krach, banki udzielające tych kredytów straciły bilion (tysiąc miliardów!) Dolarów, a dwie państwowe firmy, które udzielały tych kredytów oraz ubezpieczały udzielane przez innych kredyty hipoteczne, zbankrutowały. W Europie jest podobnie, chociaż proces erozji kapitalizmu – tego starego, normalnego – był sporo dłuższy. Od lat 60 XXw. rósł udział wydatków publicznych w PKB, a w następstwie tegoż malało tempo wzrostu PKB. W rezultacie gospodarki europejskie czołgają się dziś w tempie ok. 1 procenta wzrostu rocznie (w latach 60. XXw. było to prawie 5 procent rocznie!). Przytłoczona górą socjalu Europa musi najpierw zredukować niedające się utrzymać na obecnym poziomie państwo opiekuńcze, aby odtworzyć bodźce do pracy, zarabiania, oszczędzania i inwestowania. Bez tego wzrost gospodarczy nie przyspieszy. Jak widać z powyższego, wszystkie najważniejsze problemy zostały stworzone w następstwie działań państwa. Mają też one charakter w e w n ę t r z n y i nie zmieni tego fakt, iż występują one w każdym niemal kraju starego Zachodu. Szukanie problemów transatlantyckich przez rozmaitych dobrych ludków przynieść może w najlepszym razie marginalne efekty, bo źródła problemów tkwią w zniekształceniach, jakie poczyniły w starym kapitalizmie regulacje majsterkowiczów i koszty państwa opiekuńczego. Zmniejszmy, więc podatki i wydatki oraz ograniczmy regulacje, a stary kapitalizm wróci do formy... Prof. Jan Winiecki
Cyberwojna – to dzieje się już teraz! Błyskawiczny rozwój sieci informatycznych i Internetu sprawił, że z dnia na dzień ogromne znaczenie zyskały umiejętności włamywania się na komputery przeciwnika i przechwytywania najcenniejszych informacji. W ostatnich czasie liczba ataków w cyberprzestrzeni rośnie w zatrważającym tempie, zaś potrzeba odpowiedniego zabezpieczenia swoich sieci informatycznych dla wielu zyskała najwyższy priorytet. Nic dziwnego, niespodziewanie, bowiem otwarty został nowy front walki o wpływy i władzę, a nad światem zawisło widmo cyberwojny. To, jak bardzo zagadnienie to zyskało na znaczeniu, świadczyć może fakt, że zaledwie miesiąc temu Pentagon oficjalnie poinformował, że forma sabotażu komputerowego przeprowadzonego z innego państwa, zostanie przez Stany Zjednoczone uznana, jako akt wypowiedzenia wojny. To wyraźny znak, że ataki za pośrednictwem sieci zaczęły być traktowane jak najbardziej serio i zważywszy, że często to USA nadają ton wielu technologicznym nowinkom, kwestią czasu pozostaje, aż podobne oświadczenia zostaną wydane przez kolejne państwa. Ataki przy wykorzystaniu sieci informatycznych miały rzecz jasna miejsce już dobrych kilka lat temu. W Polsce dość głośnym echem odbiła się historia sporu między Rosją a Estonią związana z przeniesieniem pomnika i cmentarza żołnierzy radzieckich z centrum Tallina na jego obrzeża. Po tym, gdy estońskie władze zapowiedziały, że nie odstąpią od swojej decyzji, z terytorium Rosji przeprowadzony został atak, który na pewien czas sparaliżował prawie całą administrację tego niewielkiego bałtyckiego kraju. Oficjalnie do ataku nikt się nie przyznał, ale o sprawie pamięta się do dziś. Inny głośny atak przeprowadzono w 2011 roku podczas wojny domowej w Libii. Po tym, gdy kraje skupione wokół Paktu Północnoatlantyckiego zadeklarowały swoje poparcie dla sił rebelianckich, Stany Zjednoczone przypuściły cyberatak na libijskie sieci informatyczne.
Cyberataki bez Internetu Stany Zjednoczone są w tej dziedzinie niekwestionowanym liderem, który w samym tylko roku 2012 planuje wydać na technologie cybernetyczne blisko 3,4 miliarda dolarów. Z tej kwoty aż pół miliarda zostanie wydane na specjalny projekt realizowany przez wojskową agencję DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency). Do tej pory żeby przypuścić atak na komputery przeciwnika niezbędne było spełnienie przynajmniej jednego, bardzo prostego warunku – musiały być one podłączone do Internetu. Teraz dzięki nowej cyberbroni bariera ta przestanie istnieć. Ta zupełnie rewolucyjna technologia umożliwić ma, bowiem atak nawet na sieć komputerową, która pozostaje odłączona od globalnej sieci. W amerykańskich mediach spekuluje się, że wszystko to dzieje się w ramach przygotowań do potencjalnej wojny z Syrią i Iranem. Jej zastosowanie próbowano wykorzystać już w zeszłym roku podczas wojny w Libii, jednak jak przyznał w wywiadzie z „The Washington Post” anonimowy urzędnik, wojsko nie było jeszcze na to przygotowane. Co więcej stwierdził on, że nie są oni póki, co gotowi na wzięcie udziału w bliskowschodnim konflikcie? Kto wie, być może jest to jeden z powodów, dla których wciąż jeszcze nie doszło do zachodniej interwencji w regionie? W ramach przygotowań do cyberwojny podjęte zostały również odpowiednie kroki prawne. Przykładowo agencja Associated Press poinformowała, że prezydent Barack Obama podpisał niedawno rozkazy określające zakres działania dowódców wojskowych w przeprowadzaniu cyberataków oraz działań szpiegowskich. Wyszczególniono w nich między innymi sytuacje, w których do przeprowadzenia ataku niezbędna będzie zgoda prezydenta.
Z drugiej strony barykady Nie spodziewajmy się rzecz jasna, że inne państwa również nie przygotowują się do cyberwojny, szczególnie te, które mogą w pierwszej kolejności paść ofiarą działania nowych technologicznych rozwiązań Pentagonu. W wywiadzie telefonicznym udzielonym 14 grudnia 2011 roku były pracownik tej instytucji Michael Maloof poinformował, że chociaż Stany Zjednoczone monitorują za pośrednictwem sieci każdy kraj na świecie, to jednak głównymi celami z pewnością są Iran, Chiny i Rosja. Władze tych trzech państw postrzeganych, jako główni rywale USA są zresztą tego faktu w pełni świadome i wspólnie próbują szukać własnych rozwiązań. Widać to choćby po transakcji, do jakiej według doniesień Agencji Reutera doszło na początku marca, kiedy to największa irańska firma telekomunikacyjna zakupiła od swojego chińskiego odpowiednika potężny system monitoringu zdolny śledzić komunikację zarówno naziemną jak i mobilną i internetową. Spotkało się to rzecz jasna z ostrą odpowiedzią prezydenta Baracka Obamy, który oświadczył, że Iran zakłada na swych obywateli „elektroniczną kurtynę”. To stwierdzenie amerykańskiego prezydenta jest zresztą bardzo bliskie rzeczywistości, gdyż irańskie władze faktycznie dysponują technologią umożliwiającą blokowanie swoim obywatelom dostępu do określonych stron w sieci. Swoje zaplecze Irańczycy budują od wielu lat mając na koncie kilka dość spektakularnych akcji. Szczególnie doniosła wydaje się być historia przejęcia przez Teheran kontroli nad amerykańskim dronem szpiegowskim typu Sentinel zwanym „Bestią z Kandaharu”. Dron ten uważany jest za jeden z najnowocześniejszych tego typu urządzeń w swojej klasie. Inny atak ze strony irańskiej dokonany został pod koniec lutego bieżącego roku, kiedy to grupa przedstawiająca się, jako „Iran Cyber Army” (Cyber Armia Iranu) zablokowała stronę internetową głównej azerskiej telewizji AzTV. Miesiąc wcześniej podobny atak przypuszczono na strony rządowe Azerbejdżanu, na których pozostawiono wiele mówiącą wiadomość: „Żydowskie pachołki”. Do przyspieszenia prac nad własnymi rozwiązaniami technologicznymi Irańczyków skłoniły ataki przeprowadzone w 2010 za pośrednictwem wirusa Stuxnet. Wirus ten dokonał poważnych zniszczeń w irańskiej infrastrukturze przemysłowej, szczególnie zaś w rozwijanym przez Teheran kompleksie nuklearnym. Wirusa ostatecznie udało się usunąć latem 2010 roku wydaje się jednak, że poczynił on dość istotne szkody, co więcej był on pierwszym tego typu znanym wirusem komputerowym zdolnym wyrządzać szkody na tak dużą skalę. Jak utrzymuje dziennik „New York Times” wirus został opracowany wspólnie przez służby USA i Izraela.
Inne grupy Nie należy zapominać, że państwa stanowią jedynie jedną z grup prowadzących walki w cyberprzestrzeni. Istotną rolę obok wielkich korporacji odgrywają, bowiem także niezależne grupy hackerów, których aktywność wyraźnie rośnie, a ich ataki wydają się być coraz śmielsze. W przypadku takich środowisk szczególnie istotną rolę odgrywa motywacja – ataki często prowadzone są nie tylko dla pieniędzy, ale też dla chęci sprawdzenia się, pokazania swoich możliwości. Ważna jest również motywacja polityczna. Tutaj z pewnością najsłynniejsza pozostaje działalność grupy Anonymous, która ostatnimi czasy regularnie dokonuje kolejnych spektakularnych włamań, a następnie publikuje w sieci zdobyte informacje. Tak stało się niedawno, choćby po ataku na zajmującą się białym wywiadem i analizami geopolitycznymi firmę Stratfor, której korespondencję Anononimowi przekazali szerszej publiczności za pośrednictwem portalu Wikileaks. Wcześniej do czynienia z nimi miał nawet polski rząd, w momencie, kiedy protesty przeciwko ACTA osiągnęły swój szczyt, grupa ostrzegła, że w przypadku ratyfikacji kontrowersyjnego dokumentu opublikowane zostaną kompromitujące rząd dokumenty. Ostatecznie skończyło się jednak na publikacji jedynie listy potencjalnych afer, za które odpowiedzialność ponieść musiałby rząd Tuska. Oprócz Anonimowych ataki przeprowadzane są również przez szereg innych grup, czasami nawet przez działających samotnie „wolnych strzelców”, tak jak chociażby w Chinach, gdzie jeden hacker dokonał włamania na serwery jednej z największych chińskich stron programistycznych ujawniając dane kilku milionów jej użytkowników. Z kolei styczniowy atak na giełdę w Tel Awiwie przeprowadzony przez grupę saudyjskich hackerów zapoczątkował nieoficjalną, trwającą kilka tygodni „wojenkę” między grupami z Izraela i państw arabskich, podczas której obie strony wzajemnie publikowały w sieci szczegółowe dane z kilkuset tysięcy kart kredytowych. Już od początku tego roku ataki miały miejsce także między innymi na Litwie, w Brazylii i w Indiach, zaś słynni Anonymous zapowiedzieli nie tylko jeszcze częstsze ataki, ale też przeprowadzanie ich regularnie – co piątek.
Internetowa policja? W chwili obecnej cyberwojna ma w dużej mierze egalitarny charakter – często władze państw zmuszone są uznać wyższość działających samotnie zdolnych hackerów, które przejmują kontrolę nad ich witrynami i są w stanie wykraść cenne informacje. W perspektywie czasu można się spodziewać, że większość państw dokona poważnej restrukturyzacji swoich sieci informatycznych, ale też podjęta zostanie dyskusja nad utworzeniem specjalnej cyberpolicji. Póki, co to oczywiście kwestia przyszłości, ale zważywszy na to jak rośnie liczba ataków utworzenia podobnej agencji możemy się niestety spodziewać wcześniej niż byśmy chcieli. Kod Władzy
Kurski i Cymański budują partię narodową socjalistyczną? Stawianie przez Ziobro, Kurskiego i Cymańskiego na socjalizm, na podatki, na walkę z Polakami utrzymującymi rodziny dzięki posiadanym firmom zaowocuje według mnie, paradoksalnie korzystnie dla Polski. Cymański otwarcie rzucił radykalne socjalistyczne hasła w programie 7 dzień tygodnia. Domagał się dodatkowego opodatkowania bogatych i rozpoczęcia walki o likwidację szarej strefy. Nowy etap walki socjalistów ze społeczeństwem, niszczenia i tak już ledwo zipiących drobnych i średnich przedsiębiorców. Kalisz natychmiast pochwalił Cymańskiego, dodając ,że bardzo sobie ceni jego lewicowe poglądy i lewicową wrażliwość oraz zaprosił do przejścia do SLD. Kalisz, który zwraca się do Cymańskiego po imieniu widać, że się przyjaźnią z pewnością zna poglądy Cymańskiego lepiej niż jego wyborcy i wie, co mówi, kiedy podkreślą ich lewicowość.
Natychmiast Cymański otrzymał propozycje przejścia również do lewicy lewackiej, czyli Ruchu Palikota. Dla postawionej przeze mnie tezy, że ziobryści budują Solidarną Polskę jak nową socjalistyczna formację istotny jest fakt, że Kurski uważał PiS za formacje socjaldemokratyczną. Wiąz sietoz innym moim przypuszczeniem, że Kaczyński postawił na przesunięcie PiS w kierunku liberalizmu gospodarczego. Postawił na wolnorynkowych wiplerowców. I że oprócz procesu sukcesji i oczyszczania drogi Kamińskiemu z rywali wykorzystano sytuację i pozbyto się frakcji socjalistów, czy jak chce Kurski socjaldemokratów. Stawianie przez Ziobro, Kurskiego i Cymańskiego na socjalizm, na podatki, na walkę z Polakami utrzymującymi rodziny dzięki posiadanym firmom zaowocuje według mnie, paradoksalnie korzystnie dla Polski. Nie, dlatego, żeby idee socjalistyczne, wysokie podatki, przemoc podatkowa, pasożytnictwo urzędnicze były dla naszego kraju dobre. Socjalizm zrujnuje każdy kraj. Jednak w II komunie Polacy o socjalistycznych poglądach ( nota bene, co już podkreśliłem szkodliwych poglądach) mają jednak do wybory albo lewicę rosyjska, czyli SLD, albo niemiecka, do tego propagująca fanatyzm politycznej poprawności, czyli Ruch Palikota. Pojawienie się nowej socjalistycznej partii, jaka będzie Solidarna Polska, o silnym profilu narodowym i odwołująca się do etyki chrześcijańskiej pozwoli zabrać dużą cześć wyborców obu całkowicie obcym pod względem ideologicznym, a już na pewno pod względem korzeni ruchom socjalistycznym. Jest to tym bardziej ważne, że dni lewicy rosyjskiej są policzone i że sędziwy Miller w krótkich spodenkach ma za zadanie wyprowadzić sztandar. Jeśli mam rację to media skończą szopkę z lansowaniem Ziobry, który miał odebrać głosy Kaczyńskiemu. Media ordynarnie pompujące balon lewacki Palikota nie będą już tak ochoczo lansować Solidarnej Polski, która może ten balon przekłuć Marek Mojsiewicz
KŁAMSTWO SMOLEŃSKIE W FILMOWEJ ODSŁONIE Ponad rok temu, dokładnie 12 stycznia 2011 roku, strona rosyjska ogłosiła raport o przyczynach katastrofy smoleńskiej. Konferencja przedstawicieli MAK była potężnym ciosem w państwo polskie, który jednak nie spotkał się z żadnym odzewem polskiego rządu, gdyż premier Tusk doskonalił wówczas swoje narciarskie umiejętności. Polskie uwagi do raportu MAK, w których zawarto szereg wątpliwości, pytań, a także wytknięto stronie rosyjskiej nierzetelność, czy wręcz tworzenie fikcji, zostały całkowicie zignorowane przez rosyjską komisję, co najwyraźniej zmotywowało polskich ekspertów do nie podnoszenia więcej wątpliwości zawartych w wytworzonym przez nich dokumencie. A sprawy, o których pisano w uwagach są kluczowe dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy: na kilkaset wniosków z prośbą o pomoc, czy przekazanie ważnych danych, nie odpowiedziano w ogóle lub odpowiedziano odmownie niemal w 80%, nie przekazano żadnych danych dotyczących akcji ratunkowej, nie wyjaśniono, dlaczego wbrew statystykom lotniczym z tego typu wydarzeń, zginęli wszyscy pasażerowie, choć część powinna przeżyć, nie wyjaśniono, co na wieży robił Krasnokutskij i dlaczego przejął dowodzenie w kluczowym momencie, wbrew przyjętym zasadom, dlaczego żądał, aby sprowadzono samolot na 100 metrów, wreszcie, z kim kontaktował się w Moskwie. Pytań było wiele, tak wiele, że nie można mówić o jakimkolwiek wyjaśnieniu tego, co się stało 10 kwietnia 2010 roku, bez uzyskania na nie odpowiedzi, a jak wiadomo, co przyznał Jerzy Miller 29 lipca 2011 r., kiedy prezentował swój raport, że stan dowodów i wiedzy z chwili publikacji „Uwag…” nie uległ zmianie. Warto też dodać, że Polsce nie zwrócono czarnych skrzynek i wraku, co MAK miał obowiązek uczynić po zakończeniu dochodzenia. Jednak w maju 2010 roku Jerzy Miller podpisał memorandum, które dało Rosjanom wolną rękę w tej sprawie. Rząd Tuska po publikacji kłamliwego raportu nie zdecydował się na żadną reakcję, poza reakcją typową dla wasala, a słowa o pijanym szefie sił powietrznych poszły w świat, tak jak słowa o niedouczonych, kozakujących polskich pilotach. Jakby tego było mało, rząd nie zdecydował się nawet na taki ruch, jak przetłumaczenie i rozesłanie do ośrodków opiniotwórczych na świecie polskich uwag do raportu MAK, które byłyby takim swoistym votum separatum, ratującym resztki honoru Polski na arenie międzynarodowej. Wobec całkowitej kapitulacji rządu Tuska, bezprecedensowego wprost tchórzostwa i wasalstwa, w świecie obowiązuje rosyjska, zakłamana wersja katastrofy smoleńskiej. Wbrew opiniom, które usłużne media wtłaczają Polakom od dwóch lat, że sprawa tragedii smoleńskiej nikogo nie interesuje i pies z kulawą nogą się o niej nie zająknie, w świecie zaczynają się filmowe próby rekonstrukcji przebiegu wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku. Byłoby to nawet pozytywne i ze wszech miar pożądane, gdyby nie fakt, że ta wersja filmowa ma się opierać wyłącznie na wersji MAK, co będzie kolejnym powieleniem kłamstwa smoleńskiego, tym razem w filmowej odsłonie, co z pewnością dotrze do szerokiego grona odbiorców na całym świecie, a straty będą nie do odrobienia. Oto producent cyklu „Katastrofy w przestworzach” (Air Crash Investigation) zamierza wyemitować dokument o katastrofie w Smoleńsku, a zwiastun odcinka mówi sam za siebie:
Tytuł odcinka: "Following Orders"
Opis: 10 kwietnia 2010, samolot wiozący polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonkę rozbił się podczas lądowania na lotnisku Smoleńsk-Północny. Wszystkie 96 osób na pokładzie zginęło. Przyczyną katastrofy był błąd pilota.
Przyczyna katastrofy: CFIT (Controlled flight into terrain), błąd pilota.
Świat po raz kolejny dowie się o podpitym generale, naciskającym prezydencie i lądujących debeściakach, którzy na złość Rosjanom chcieli posadzić samolot kilometr od pasa, w okolicznych krzakach. Świat się nie dowie za to o fałszerstwach rosyjskich dokumentów, o dowodach na to, że piloci podjęli decyzję „odchodzimy” na wysokości 100 metrów, wreszcie świat się nie dowie, że w ciałach ofiar katastrofy, którym nikt nie udzielił pierwszej pomocy, znalazły się śmieci z okolicznych działek. Świat się nie dowie, że rząd ze strachu przed odkryciem prawdy o śmierci polskiej delegacji i zemstą Kremla, zabronił otwarcia trumien po przylocie, a kiedy zezwolono na ekshumacje nie pozwolił na udział w nich niezależnych ekspertów. Welcome In Sowietland!
P.S Popieram pomysł wysyłania protestów i maili do producenta cyklu „Katastrofy w przestworzach”.
http://niezalezna.pl/25776-dokument-o-smolensku-wedlug-scenariusza-mak
Martynka
Strzelba – cywilna broń doskonała W życiu codziennym broń w rękach zwykłych ludzi służy obronie przed bandytami, polowaniom i najczęściej po prostu rekreacji. Broń w domu uczy odpowiedzialności, pozwala na realizację pasji młodego mężczyzny pod okiem Ojca. Wzmacnia to więź pomiędzy nim a synem. Uczy szacunku do niego. Można uczyć syna podstawowych zasad obchodzenia się z bronią przy pomocy wiatrówek. Ponieważ jednak jest to „bezpieczny” substytut, uniemożliwia to wpojenie młodym ludziom nieodwracalnych konsekwencji ich lekkomyślności, co ma pozytywny wpływ na charakter. Oczywiście, umiejętność obchodzenia się z bronią nie jest najważniejsza w procesie wychowywania młodego pokolenia. Dla większości rodzin strzelectwo nie będzie jakąś szczególną pasją. Dobrze jest, więc posiadać broń wszechstronną i dość tanią, która nadaje się do wielu zastosowań. Tak sformułowane wymagania spełniają współcześnie strzelby różnych typów.
Prosta, wszechstronna i wybaczająca błędy Czym jest strzelba? Jest to broń strzelecka gładkolufowa o dużym kalibrze, który mierzymy wagomiarem kuli. Przyjęło się podawać go opisując, ile okrągłych kul można by odlać do niej z jednego funta ołowiu. I tak najpopularniejszy obecnie kaliber 12 oznacza możliwość (teoretyczną) odlania takiej właśnie ilości pocisków. Oczywiście, współcześnie tego typu amunicji już się nie używa. Zamiast tego używa się głównie nabojów śrutowych oraz litych pocisków – brenneki. Obecnie występują głównie trzy rodzaje strzelb: tak zwana „dubeltówka” z wiązką dwóch luf ułożonych poziomo lub „bok”, kiedy są ułożone pionowo, strzelby powtarzalne z rurowym magazynkiem pod lufą (należy je ręcznie przeładować po każdym strzale) oraz strzelby samopowtarzalne, w których do oddania strzału wystarcza naciskać spust tak długo, jak tylko w magazynku pozostają naboje. W trakcie obrony ważne jest jak najszybsze pokonanie przeciwnika; tak by nie mógł nam zaszkodzić. Aby to osiągnąć, należy użyć broni najlepiej działającej na odległość. Ponieważ jednak większość osób nie jest zawodowymi użytkownikami broni, dobrze by była ona łatwa w użyciu, wybaczająca błędy i w miarę wszechstronna. W samoobronie najczęściej używa się naboi, w których jest około dziesięć pocisków – tak zwanych loftek. Daje to duże pokrycie celu i gwarantuje trafienie nawet w przypadku niezbyt dokładnego celowania. W sporcie i rekreacji strzeleckiej strzelba, jako jedyny typ broni umożliwia nam bardzo widowiskowe strzelania do rzutek, gdzie liczy się refleks, powtarzalność składu z bronią oraz umiejętnie strzelanie do ruchomego celu. Daje też możliwość polowań na różnego typu zwierzynę.
Nadal niedostępna Pomimo kilku już obietnic różnych partii, w tym dwóch rządzących w minionym dwudziestoleciu w Polsce legalne posiadanie tejże broni jest niestety znacznie utrudnione. Już w latach dziewięćdziesiątych politycy SLD obiecywali uproszczoną procedurę dla chętnych do nabycia strzelb do obrony miru domowego, niestety po zdobyciu władzy natychmiast zapomnieli o tym przedwyborczym postulacie.Później również PO obiecywało zlikwidowanie uznaniowości i poszerzenie dostępu do broni dla praworządnych obywateli. Jak jest obecnie, każdy widzi. Strona „prawa” sceny politycznej zaś zdaje się w ogóle nie rozumieć tych zagadnień. Legalne posiadanie w Polsce broni, w tym strzelby, pozostaje, więc dla większości możliwością czysto teoretyczną. Trudniej jest, więc uczyć odpowiedzialności młodych i świadomie kształtować ją w sobie, jeśli od nas się jej nie wymaga, a co więcej, skutecznie się niszczy wszelkie odruchy dojrzałej męskości poprzez prawny i kulturalny nacisk na zniewieścienie dorosłych mężczyzn ze strony mediów i państwa opiekuńczego. Ze względu na duże rozmiary strzelby praktycznie niemożliwe jest jej skryte przenoszenie. Nie ma ona również dużego zasięgu celnego strzału. Te właściwości sprawiają, że ten typ broni wydaje się szczególnie predysponowany do zalegalizowania go. Umożliwi to zwiększenie poczucia bezpieczeństwa oraz edukację społeczną w zakresie odpowiedzialnego posiadania broni ze zminimalizowaną możliwością jej nadużycia.
Jacek Hoga
Fragment książki Kazimierza Gajewskiego
Fragment książki „Poznaj ŻYDA”, autor Kazimierz Gajewski, red. nacz. Samoobrony Narodu. 1937 – Wydawnictwo Samoobrony Narodu – Poznań. (…)
Żydzi, więc budują sobie tę siedzibę jedynie w celach taktycznych. Mogą sobie na to pozwolić, bo środki na ten cel wysyłają z narodów chrześcijańskich. Dowodzą tego cyfry, które czerpiemy z oficjalnego sprawozdania organizacji syjonistycznej na XIX kongresie w Lucernie. Pieniądze te płyną do Palestyny albo w kieszeniach emigrantów żydowskich lub drogą przesyłek, albo wreszcie składek na cele palestyńskie, opłacanych przez żydostwo zamieszkałe w Polsce.*) Emigranci dzielą się na cztery zasadnicze grupy: kapitalistów, robotników, członków rodzin udających się do krewnych i grupy studentów oraz rabinów. Interesuje nas przedewszystkim grupa kapitalistów. Z tablicy umieszczonej na str, 272 wynika, że w r. 1933 opuściło Polskę 1607 kapitalistów-żydów, w r. 1934 opuściło Polskę 3838 kapitalistów – żydów, w r. 1936 (I półr.) 3262 opuściło Polskę kapitalistów – żydów. Kapitaliści dzielą sie na 5 kategorii, zależnie od kwoty wywożonej. Kategoria A-1 wywozi powyżej 1000 funtów szterlingów na osobę. Inne kategorie wywożą kwoty mniejsze. Stwierdzamy, że kategoria A-1 stanowi w r. 1933 – 93 proc. Zaś w r.1934 – 88,2 proc., ogólnej liczby wszystkich kapitalistów. Zważywszy, że kwota 1000 F.Szterlignów jest minimalną w kategorii A-1, a w praktyce jest ona znacznie większa, założywszy z dozą ostrożności, że kapitaliści wszystkich kategorii wywożą każdy po 1000 funtów szterlignów. Po przeliczeniu na złote mamy następującą tabelę:
W r. 1933 wywieziono 41.782.000 zł.
W r. 1934 wywieziono 100.788.000 zł.
W r. 1935 wywieziono 169.624.000 zł.
Daje to za okres ostatnich trzech lat okrągłą kwotę 312.194.000 zł. (słownie trzysta dwanaście milionów złotych)., tj., tyle ile dała cała Pożyczka Narodowa. Liczba zaiste godna zastanowienia. Omawiane sprawozdanie podaje na str. 106 tabelkę, z której wynika następujący podział procentowy udziału w nich państw poszczególnych:
Polska 15.020 fun. Szt. Czyli 36,5% całości.
USA 6105 fun. Szt. 14.9 cał.
Palestyna 3473 fun. Szt. Czyli 8.4 cał.
Czechosłowacja 2398 fun. Szt. 5,8 cał.
Anglia 1911 fun. Szt. Czyli 4,6 cał
Wpłacają też żydzi z Polski na tzw., Karen Hajesod („Fundusz Rozbudowy”, budujący w Palestynie drogi, studnie itp) [ich udział] jest również wybitny. Sprawozdanie na str. 146 podaje następujące dane za okres 2 i pół letni:
Polska-Kongresówka 18.303 fun. szter
Niemcy 35.141 fun. szter
Anglia 34.934 fun. szter
Czechosłowacja 15.450 fun. szter
Polska Małop. Zach. 9.063 fun. szter
Inne państwa 29.445 fun. szter
Dane z Kongresówki i Małopolski Zachodniej dają w sumie 27.366 funtów szterlignów.
Jeżeli założymy, że Małopolska Wschodnia, kryjąca się w pozycji „inne państwa” dała tylko to, co uboższa, od niej Zachodnia – otrzymamy cyfrę dla całej Polski – 36.360 funtów szterlignów – tradycyjne pierwsze miejsce w skali ratowania upadającego Izraela Fundusz Karen Kajemet Leizrael (fundusz zakupu ziemi w Palestynie) nie opublikował danych według państw. Znaleźć je można tylko ułamkowo w sprawozdaniach lokalnych. Do Polski odnosi się tylko pozycja dla Małopolski Zachodniej (str.218), z którj wynika, iż wpłaciła ona:
W r. 1931/32 – 127.331 złotych
W r. 1932/33 – 134.676 złotych
W r. 1933/34 – 230.335 złotych
Daje to w sumie za okres trzyletni kwotę 493 tysiące – ogrągło pół miliona złotych, wpłaconych przez województwa krakowskie i śląskie. Dla calej Polski suma ta będzie oczywiście wielokrotnie większa i niewątpliwie idzie w miliony. O ile dla rozwoju życia gospodarczego w świecie nie przodujemy, o tyle w odbudowie Palestyny zajęliśmy pierwsze miejsce. A mianowicie, jak z zacytowanego sprawozdania wynika, udział poszczególnych państw w proc., całości importowanego kapitału wyniósł za okres 2 i pół letni (1933, 1934 i 1935 I półrocze):
Polska 37.1%
Niemcy 34%
Stany Zjednocz. 10%
Anglia 0,8%
Inne państwa 18,1%
Uwagi Matki Polki
A ile z PRL-u wywieziono do Izraela?
A ile się wywozi z Polski teraz?
A kiedy Polska i Polacy wyegzekwują roszczenia od Niemiec za zbrodnie chociażby w drugiej wojnie światowej. ?
Te roszczenia są blokowane przez żydowskie rządy w Polsce
Żydzi jak zawsze kolaborują i kolaborowali z Niemcami
Holokaust jest wytworem żydowskim żydzi Żydom zgotowali ten los.
Polska powinna mieć Roszczenia od Niemiec w wysokości ok. 25 bilionów dolarów. A ile, jakie roszczenia powinna mieć Polska od Izraela? Kto potrafi to oszacować zbrodnie żydokomuny i ich wartość i wartość wszystkie wcześniejsze zbrodnie i zdrady żydowskie przeciw narodowi polskiemu?
(wywózki złota i rabowanie Rosji przez Żydo bolszewików częściowo znamy.
Eksploatacja żydowska Rosji to temat Malo zbadany. Tak samo jak rabowanie Polski przez Żydów jest tematem bardzo mało zbadanym. I bardzo słabo zdefiniowanym) Były aż dwie uchwały sejmu z czerwca 1990 i września 2004 zobowiązujące Rząd Polski do wyegzekwowania roszczeń i reparacji wojennych dla Polski od Niemiec. ŻADEN Rząd Polski ani prezydent Polski tego nie zrealizowali. Odszkodowania dostali i wyegzekwowało wiele państw europejskich, ale nie POLSKA. Republika Federalna Niemiec zawarła porozumienia odszkodowawcze z wieloma państwami Europy i Izraelem. Na mocy tych traktatów Republika Federalna Niemiec dokonała następnie wypłat odszkodowań wojennych, a sumy największej Izraelowi, państwu, które powstało w 1948 roku – nie istniało, więc przed i podczas drugiej wojny światowej (1939 – 1945), i z tego prostego względu nie mogło być stroną w konflikcie zbrojnym, nazwanym drugą wojną światową. Tym sposobem, Izrael dokonał bardzo brzemiennego w skutki prawne precedensu w stosunkach międzynarodowych. Tym sposobem, Izrael złamał jedną z najbardziej podstawowych zasad stosunków międzynarodowych. W wyniku tego faktu dokonanego, Izrael podjął ogromne sumy odszkodowań, należne ofiarom pochodzenia żydowskiego – ofiarom, które nie były obywatelami Izraela w czasie, gdy popełniano na nich zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Jak traktować Adama Michnika? To jest cywilny trup, nienadający się do kontaktów...
redaktorzy „Gazety” są „duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski”. Rodzice czy dziadkowie wielu z nich byli członkami tej organizacji, która była skażona duchem „luksemburgizmu”, a więc ufundowana na nienawiści do Polski i Polaków. Tych redaktorów wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża.
http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=3629
Nadesłała Matka Polka – admin.
Jarosław M. Rymkiewicz dla portalu wPolityce: Cała ta sprawa pokazuje, że możliwa jest nie tylko śmierć cywilna, ale także cywilne samobójstwo. I oto na naszych oczach Adam Michnik, wytaczając mi proces o poglądy, popełnił cywilne samobójstwo. Mamy, zatem do czynienia z cywilnym trupem. Prosiłem o to wszystkich, którzy byli na sali sądowej, ale także proszę wszystkich za pośrednictwem portalu wPolityce.pl, żeby tak właśnie zechcieli traktować Adama Michnika. To jest cywilny trup, nienadający się do kontaktów, nienadający się do żadnej rozmowy, nienadający się do żadnej dyskusji, ponieważ z cywilnym trupem nie ma, o czym dyskutować. Niech mówią, co chcą. Trup cywilny nie ma głosu. Nie może nic powiedzieć. Prześladując poetę Michnik popełnił cywilne samobójstwo. On nie może nic powiedzieć, ponieważ cywilny trup nie może nic powiedzieć. Słyszał pan trupa, która się odzywa? Ja nie. Tak należy go traktować, jako coś nieistniejącego. Bardzo wszystkich do tego namawiam. Do niewdawania się w dyskusję, niewdawania się w rozmowy, nietolerowanie obecności tego trupa cywilnego, traktowanie go jako nieistnienia. A druga rzecz, którą chcę powiedzieć, ogranicza się właściwie do jednego zdania: uważam, że „Gazeta Wyborcza” powinna przestać się ukazywać w Polsce. Ona jest nam kompletnie niepotrzebna, powinna zniknąć.”
http://wpolityce.pl/
Sędziowie uznali, że apelacja złożona przez Rymkiewicza jest niezasadna, bo Poeta naruszył dobra osobiste Agory i jej dziennikarzy. Nie podał, bowiem argumentów na prawdziwość swych twierdzeń. Zarzucenie zdrady polskiej racji stanu w kontekście wydarzeń pod Pałacem Prezydenckim stanowi wyjątkowo ciężki zarzut - mówiła w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Aldona Wapińska. Dodała, że godziło to zarówno w dobre imię Agory, jak i deprecjonowało dziennikarzy „GW”. W podobny sposób sąd ocenił inne zarzuty wobec „Wyborczej”. Sędzia zwróciła uwagę, że ojciec naczelnego „GW” Adama Michnika, w młodości działacz KPP, odciął się od swego „młodzieńczego zauroczenia” i walczył o obalenie ustroju komunistycznego. Przypomniała też, że sam Michnik był działaczem podziemia w PRL oraz współuczestnikiem przemian, które doprowadziły do dzisiejszej wolności. Sąd Apelacyjny uznał, że Poeta nie wykazał, by jego zarzuty polegały na prawdzie, a jego wypowiedź nie była uzasadniona interesem społecznym. Sąd podkreślił, że debata publiczna winna być rzeczowa, a informacje o faktach – zgodne z rzeczywistością. Jarosław Marek Rymkiewicz pytany po procesie, czy przeprosi Agorę odparł:
Wszystkiego dowiedzą się państwo za kilka dni z „Gazety Polskiej”. Michnik popełnił tym procesem cywilne samobójstwo. Proszę byście go traktowali, jako trupa. Proces Rymkiewiczowi wytoczyła spółka Agora. Powodem były słowa z wywiadu dla „Gazety Polskiej”. W 2010 roku Poeta komentując walkę o krzyż przed Pałacem Prezydenckim mówił:
Polacy, stając przy nim, mówią, że chcą pozostać Polakami. To właśnie budzi teraz taką wściekłość, taki gniew, taką nienawiść – na przykład w redaktorach „Gazety Wyborczej”, którzy pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami. Dodawał, że redaktorzy „Gazety” są „duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski”.
Rodzice czy dziadkowie wielu z nich byli członkami tej organizacji, która była skażona duchem „luksemburgizmu”, a więc ufundowana na nienawiści do Polski i Polaków. Tych redaktorów wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża. Uważam, że ludzie ci są godni współczucia – polscy katolicy powinni się za nich modlić - komentował Rymkiewicz. Za te słowa Poeta został przez Agorę pozwany do sądu. Przegrał w obu instancjach.
http://wpolityce.pl/, 22.03.2012
Komentarz Bronisława Wildsteina To jest skandal, który ma wiele wymiarów. Z jednej strony to jest radykalne ograniczenie wolności słowa. To uzurpacja władzy sądowniczej do tego, żeby decydować, co można w publicystyce, a czego nie. Jak wolno interpretować świat, a jak już nie wolno. Okazuje się, że to sąd teraz decyduje, która publicystyka jest właściwa, jaka ocena świata jest właściwa, a kiedy dochodzi do wniosku, że ktoś dokonał błędnej interpretacji, to efektem jest kara. To jest skandal intelektualny, instytucjonalny, na każdym poziomie. Ale na wyrok w sprawie Rymkiewicza trzeba spojrzeć w szerszej perspektywie. Mianowicie, chodzi o to, że sądy stały się elementem władzy III RP i oligarchii III RP, na którą składają się główne ośrodki. Jednym z nich jest oczywiście „Gazeta Wyborcza”. I oto nie wolno krytykować Adama Michnika, nie można wyciągać wniosków z tego, co on mówi. Andrzej Zybertowicz powiedział przecież, że Adam Michnik walczył z komuną, więc teraz mu więcej wolno. To samo – może innymi słowy, ale chodzi przecież o sens – powtarza Adam Michnik i ci, którzy występują w jego imieniu. Sąd występuje, jako element układu oligarchicznego, który blokuje wolność słowa w Polsce. To jest bardzo niebezpieczne zjawisko. Czasami przybiera ono charakter groteskowy, bo w tym samym czasie również sąd przyznaje prawo Wałęsie do kłamania na temat innych ludzi i obrażania ich. Tak było w procesie z Grzegorzem Braunem czy Ryszardem Czarneckim, gdzie Lech Wałęsa insynuował, że Czarnecki nie działał w opozycji, co jest wierutnym kłamstwem i obrażał Grzegorza Brauna. Sąd uznał, że Lechowi Wałęsie wolno tak postępować. Mamy tu ewidentne naruszenie jakiejkolwiek idei prawa. Podczas gdy wobec prawa ludzie powinni być równi, okazuje się, że tacy nie są. Nie wolno analizować tego, co mówił Michnik (oczywiście, jeżeli wyciąga się krytyczne wnioski), a z drugiej strony Wałęsie wolno obrażać ludzi. To jest pewien obraz rzeczywistości III RP Jarosław M. Rymkiewicz
26 marca 2012 Na karuzeli demokracji Prześledźmy losy jednostki w systemie demokracji biurokratycznej. Choć nawet poeta proletariacki Majakowski wypisywał, że jednostka niczym, jednostka zerem.. Zobaczmy to na przykładzie pani Grażyny Piotrowskiej-Oliwy, która to Pani od 19 marca 2012 roku, została prezesem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa.. Pani Grażyna z gazem do tej pory nie miała nic wspólnego, tak jak pani Mucha ze sportem. Ale na pewno sobie poradzi, jak to na karuzeli... Ważne żeby się kręcić… Żeby tylko nie dostać zawrotu głowy.. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo- to jedna z najważniejszych spółek państwowych, nad którą nadzór sprawuje minister skarbu, którym obecnie jest pan Mikołaj Edward Budzanowski, z wykształcenia historyk i archeolog, od wielu lat kręcący się na państwowych posadach.. Pochodzi z zacnej rodziny medyków, wśród których byli lekarze okuliści, chirurdzy, urolodzy.. A on został stypendystą Uniwersytetu w Trewirze, tam gdzie urodził się - o ile mnie pamięć nie myli niejaki Karol Marks- słynny Brodacz z Trewiru, który wywrócił świat do góry nogami.. Chyba nie miał żadnego stypendium, które w obecnych czasach jest niezwykle ważne.. Jak się je dostaje, to człowiek czuje się zobowiązany?. Oczywiście do pewnego stopnia- nigdy do końca. W Trewirze, w dniu 5 maja, na wiosnę Roku Pańskiego 1818 przeszedł na świat Karol Marks. To wielkie wydarzenie, wpisujące się na stałe w budowę socjalizmu i komunizmu.. Pan Mikołaj Edward Budzanowski, obecny minister skarbów państwa demokratycznego i prawnego, został doktorem nauk humanistycznych na podstawie dysertacji pt: „Nisze kultowe na górnym tarasie Świątyni Der El-Bahavi. Aspekty kultu królewskiego w Świątyni Milionów Lat Dsr w okresie panowania królowej Hatszepsut „. Koniec cytatu! W latach 2020-2004 był kierownikiem ds. integracji europejskiej w Urzędzie Marszałkowskim Małejpolski.. A od 2008 roku został dyrektorem Zmian Klimatu i Zrównoważonego Rozwoju Ministerstwa Środowiska.. Nie wiem tylko, czy zrównoważonego rozwoju Ministerstwa Środowiska, czy zrównoważonego rozwoju kraju.. I czy zmian klimatu w Ministerstwie, czy w ogóle w sprawie zmian klimatu w Polsce i na świecie. Zawsze mnie zastanawia jak urzędnicy zmienią klimat, a jak nawet Pan Bóg go zmieni - to, co człowiekowi do tego.. W każdym razie na górnym tarasie Świątyni Der El-Bahavi klimat się nie zmieniał - może na tarasie dolnym.. Można napisać kolejną dysertację.. Pan Mikołaj bardzo przyjaźni się z panem Robertem Oliwą, mężem pani Grażyny Piotrkowskiej – Oliwy, prawnikiem, członkiem wielu rad nadzorczych państwowych spółek, między innymi KGHM i LOT.. Pan Robert Oliwa jest związany z panią Grażyną, obecną szefową Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. Z gazem, pani Grażyna nie miała do tej pory nic wspólnego, ale będzie miała.. Na pewno sobie poradzi, tak, jak gdy była prezesem sieci Orange, i dostała nawet nagrodę w plebiscycie ”Głuchy Telefon”, dla autorów największych porażek - dostała wyróżnienie z uzasadnieniem.. ”Systematyczna utrata rynkowej pozycji Orange”. Wszystko przed nią.. Nawet zdziwił się pan Andrzej Szczęśniak, ekspert od paliw, że została prezesem.. A dlaczego się pan dziwi? - panie Andrzeju, tak piszę, bo się znamy osobiście.. Na pewno mi wybaczy… „Jak krokodyl wystawiam oczy nad powierzchnię wody i obserwuję pojawiające się propozycje. Najlepszej z nich na pewno nie przegapię”- tak stwierdziła obecna pani prezes dla Forebsa.. No i wystawiła oczy i nie przegapiła.. Nawet, gdy nie była krokodylem. Ale jest muzykiem.. Jest absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie uczyła się gry na fortepianie. Porzuciła jednak muzykę na rzecz studiów w Krajowej Szkole Administracji Publicznej, później we francuskiej INSEAD- Instytut Europeen d’Administration des Affaires. Mąż w Niemczech - ona we Francji.. Teraz oboje w Polsce.. Na fortepianie lubi grać pięciogłosowe fugi Jana Sebastiana Bacha, żeby się rozładować.. Chyba szczególnie po rządach w Orange.. W 1997 roku trafiła do Ministerstwa Skarbu Państwa, którym kierował wtedy pan Mirosław Pietrewicz z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wraz z nią pracę rozpoczął jej kolega ze studiów, Grzegorz Borowiec, który pod rządami Platformy Obywatelskiej został dyrektorem, generalnym Ministerstwa Skarbu Państwa., prawą ręką ministra Grada i Budzianowskiego.. W resorcie skarbu pani Grażyna pracowała na stanowisku naczelnika Wydziału Funduszy Kapitałowych, a potem Wydziału Spółek Strategicznych i Instytucji Finansowych. Popatrzcie Państwo ile tej biurokracji można byłoby zlikwidować, gdyby uczynić w Polsce normalność.. Za czasów ministra Wąsacza zajmowała się sprzedażą Telekomunikacji Polskiej konsorcjum France Telecom i Kulczyk Holding. Była autorką umowy” prywatyzacyjnej”, sprzedając państwowe przedsiębiorstwo polskie państwowemu przedsiębiorstwu francuskiemu.. To się nazywa” prywatyzacja”. W końcu nie na darmo studiowała we francuskiej INSEAD.. Sentyment do Francji pozostał.. Nie tylko sentyment- jak widać!. A sentyment do Polski? Oni wszyscy są chyba wyprani ze wszelkich sentymentów do Polski.. Oddała przy okazji cały rynek TP.. Potem otrzymała posadę w Telekomunikacji Polskiej w roku 2001 i została dyrektorem Departamentu Współpracy z Regulatorem., a w 2006 roku- dyrektorem wykonawczym ds. strategii, rozwoju i oferty hurtowej. Wiosną 2007 roku objęła stanowisko prezesa spółki Centertel- należącej do TP S.A. operatora sieci telefonii komórkowej Orange. Równocześnie została wiceprezydentem organizacji Pracodawcy RP, którą kieruje pan Andrzej Malinowski, były wiceminister gospodarki i poseł polskiego Stronnictwa Ludowego Z TP S.A. pani Grażyna, no nie ta mickiewiczowska odeszła jesienią 2009 roku, później doradzała przy transakcjach związanych z rynkiem telekomunikacyjnym, a wiosną 2011 roku minister Aleksander Grad rekomendował ją do zarządu PKN Orlen, gdzie miała odpowiadać za sprzedaż.. W listopadzie stanęła też na czele rady nadzorczej spółki Orlen Deutschland. Byłą zresztą członkiem wielu rad, jak to w Kraju Rad, między innymi Funduszu Górnośląskiego w Katowicach, Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych i PZU. Do dwóch ostatnich powołał ją pan minister Aleksander Grad, którego pan premier Donald Tusk miał wyrzucić za stocznie, ale jakoś nie wyrzucił.. Kto ważniejszy od premiera stoi za panelem Aleksandrem Gradem? JA chciałbym wiedzieć, a Państwo? Do tej pory nie miała nic wspólnego ze stoczniami, ale przy takich zdolnościach, na pewno by się sprawdziła.. Umie przecież grać na fortepianie, na fortepianie rad nadzorczych, a to jest wielka sztuka.. Poprzednik w 2010 na jej stanowisku, pobierał rocznie - 1,4 miliona złotych.. Obecnie może ze 2 miliony.. Jest, o co toczyć walkę o rady nadzorcze? Jak zacznie „prywatyzować” PGNiG-e- to zarobi jeszcze więcej.. Może sprzeda ją Francuzom? Jakiejś państwowej firmie francuskiej w ramach „ prywatyzacji”.. W końcu socjalizm we Francji kwitnie.. Pożyjemy – zobaczymy.. W każdym razie, w karuzeli demokracji można nieźle się obłowić.. Ale trzeba się na nią załapać!.. Nie wszystkim jest dane.. Ale jedno jest prawie pewne.. Trzeba otrzeć się o „Zachód” (????) Żeby w Polsce zrobić karierę.. I pograć sobie spokojnie na fortepianie.. WJR
WSI znów chce rządzić Polską Kilka tygodni temu do prokuratora generalnego wpłynęło pismo byłych żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych, wzywające śledczych do uchylenia immunitetu Antoniemu Macierewiczowi, posłowi PiS-u oraz szefowi parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Wcześniej byli żołnierze WSI osobiście interweniowali w tej sprawie na różnych szczeblach prokuratury. W miniony piątek tuż przed godz. 16 do prokuratora generalnego wpłynął ponowny wniosek w sprawie uchylenia immunitetu Antoniemu Macierewiczowi. Śledztwo ws. komisji weryfikacyjnej WSI ciągnie się od pięciu lat – najpierw prokuratorzy odmówili wszczęcia postępowania, ale po zażaleniu m.in. b. żołnierzy WSI śledczy chcą postawić zarzuty Antoniemu Macierewiczowi, szefowi komisji weryfikacyjnej, w związku z publikacją Raportu z weryfikacji WSI. Ujawniono w nim nieprawidłowości i przestępstwa, których dopuścili się przedstawiciele wojskowych służb specjalnych. W raporcie tym opisano nie tylko sposób, w jaki macki WSI oplotły państwo polskie, ale także ich olbrzymi wpływ na media, gospodarkę i politykę. Opublikowano w nim również listę nazwisk żołnierzy i szefów WSI szkolonych przez sowiecki wywiad wojskowy GRU oraz cywilne KGB.
„Wiosną wszystko się zmieni" Te słowa usłyszeli dziennikarze „Gazety Polskiej Codziennie", którzy byli w styczniu na spotkaniu członków Stowarzyszenia „SOWA". Skupia ono byłych żołnierzy WSI oraz ich sympatyków. Funkcję prezesa piastuje w nim gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI i członek Biura Bezpieczeństwa Narodowego w okresie, gdy na czele BBN-u stał Marek Siwiec, obecny europoseł lewicy, a prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. We władzach zarządu głównego „Sowy" zasiada Sławomir Prząda, były szef „Teleexpressu". Z jego teczki personalnej znajdującej się w IPN-ie wynika, że został zarejestrowany pod ps. Tekla i w latach 90 będąc dziennikarzem, przekazywał WSI informacje na temat rynku medialnego. Chociaż stowarzyszenie jest pozornie hermetyczne, co pewien czas w kasynie Akademii Obrony Narodowej w Rembertowie organizuje spotkania, na które może wejść każdy. Dwa miesiące temu właśnie na takie spotkanie udali się dziennikarze „Gazety Polskiej Codziennie". Usłyszeli na nim, jak byli żołnierze WSI mówili, wprost, że Antoni Macierewicz będzie miał uchylony immunitet i że chociaż „na razie tak się nie stało, to wiosną ta sytuacja się zmieni".
Naciski na prokuraturę „Gazeta Polska Codziennie" ujawniła, że pod koniec ubiegłego roku, przed skierowaniem poprzedniego wniosku o uchylenie immunitetu, z prokuratorami nadzorującymi i prowadzącymi śledztwo w sprawie Antoniego Macierewicza spotykali się byli żołnierze WSI. Wśród nich działacze Stowarzyszenia „SOWA", m.in. płk Krzysztof Polkowski. Ten żołnierz WSI, szkolony w Moskwie przez GRU, interweniował u Dariusza Korneluka, szefa Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, który osobiście przesyłał do prokuratora generalnego wniosek o uchylenie immunitetu posłowi PiS-u. Podobne interwencje miały miejsce przed skierowaniem ponownego wniosku – tym razem interweniował gen. Marek Dukaczewski, a u prokuratorów prowadzących śledztwo b. żołnierze WSI zawiadamiający o rzekomym przestępstwie Antoniego Macierewicza.
– Doszło nawet do tego, że nasi prokuratorzy odtajniali materiały dotyczące m.in. bezpieczeństwa państwa, a później pokazywali je byłym żołnierzom WSI, którzy mieli związki z sowieckimi, a następnie rosyjskimi służbami specjalnymi – mówi nam jeden z warszawskich prokuratorów.
Zemsta za Smoleńsk Antoni Macierewicz, kierując zespołem parlamentarnym, szuka prawdy o przyczynach katastrofy smoleńskiej, m.in. szczegółowo dokumentując nieprawidłowości, których dopuścił się rząd polski i Federacja Rosyjska w sprawie przygotowania wizyty i działań podjętych po 10 kwietnia 2010 r.„Odebranie immunitetu Macierewiczowi będzie zamachem na swobodę i niezależność prac zespołu smoleńskiego" – napisali członkowie komitetu politycznego PiS-u w uchwale podjętej w grudniu ub.r., po pierwszym wniosku prokuratury. Kolejny wniosek pokazał, jak bardzo niewygodne dla wielu decydentów są ustalenia zespołu kierowanego przez posła PiS-u i jak duży wpływ na państwo ma w dalszym ciągu WSI. Dorota Kania
Uczeni chcą wyjaśnić katastrofę smoleńską18 pracowników z trzech wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego (chemii, fizyki oraz matematyki, informatyki i mechaniki) podjęli inicjatywę, by po dwóch latach od katastrofy w Smoleńsku „zbadać mechanikę katastrofy smoleńskiej rzetelnymi metodami fizyki". Naukowcy piszą w swoim oświadczeniu, że w śledztwie polskiej prokuratury: „Nie wykonano oczywistych procedur, nie przedstawiono wyników badań kinematycznych i laboratoryjnych, unika się jak ognia konfrontacji z wynikami niezależnych badań naukowych, za to ogłasza się domniemania, nawet bez żadnych podstaw, licząc na naiwność lub/i brak wiedzy obywateli". Uczeni twierdzą, że „dla tych wszystkich, którzy bez badań naukowych wiedzieli już po kilku minutach, co się stało, będzie pouczającą obserwacją, jak naprawdę wygląda metodologia badań naukowych, zasady wnioskowania, jak następuje wyjaśnianie wątpliwości na drodze empirycznej". Grupa pracowników UW zgłosiła się ze swoim artykułem i apelem do innych kolegów oraz redakcji kwartalnika uniwersyteckiego. Tam jednak odmówiono publikacji, twierdząc, że ich tekst nie wpisuje się w tematykę pisma, która jakoby ma dotyczyć rozmaitych aspektów funkcjonowania Uniwersytetu i zmian w szkolnictwie wyższym. Samuel Pereira
4 SPOSOBY PRZEJMOWANIA NARODOWEJ WŁASNOŚCI ZA POMOCĄ KREACJI PIENIĘDZY Zjawiska charakterystyczne dla cywilizacji lichwiarskiej w jej relacjach z innymi cywilizacjami. Sposoby te pojawiały się w historii sukcesywnie, lecz nie można wykluczyć, iż dzisiaj są one realizowane jednocześnie.
1. Dodruk pieniędzy bez pokrycia. Najbardziej znany i spektakularny przykład to walka Banku Angielskiego z niezależną walutą brytyjskich kolonii. Walka ta doprowadziła Amerykanów do wojny narodowo-wyzwoleńczej, ale zakończyła się porażką w zakresie utrzymania narodowej waluty. Brytyjskie kolonie w Ameryce rozkwitały posługując się swoim własnym papierowym pieniądzem, „opartym na zaufaniu i wierze” i emitowanym równolegle do wzrostu gospodarczego. Przedstawiciele Banku Anglii zaniepokojeni brakiem kontroli finansowej nad koloniami, skłonili parlament brytyjski do uchwalenia Ustawy o Walutach (Currency Act z 1764 roku) zobowiązującej kolonie do posługiwania się pieniądzem o parytecie złota i srebra. Skutki tej ustawy opisał Benjamin Franklin w swojej autobiografii następująco: „W ciągu jednego roku warunki zmieniły się diametralnie. Okres prosperity przerodził się w depresję i to w takim rozmiarze, że ulice kolonii zapełniły się bezrobotnymi” Społeczne niezadowolenie ukształtowało tendencje wyzwoleńcze. Dolar kontynentalny posłużył, jako pieniądz amerykańskiej rewolucji. Wyemitowano 12 milionów dolarów kontynentalnych, których „podstawą było zaufanie i wzajemna wiara w siebie Zjednoczonych Stanów”. Odmowa respektowania parytetu złota narzuconego przez ustawy brytyjskiego parlamentu w czasie wojny stała się oczywista. Nie mając możliwości prawnego kontrolowania waluty kolonii, „Brytyjczycy” z Bank of England, zaczęli u siebie fałszować dolary kontynentalne i wozić ten fałszywy pieniądz statkami przez ocean. (Potrzeby wojny także wpłynęły na zwiększenie rozmiaru rodzimej emisji). Pod koniec rewolucji było już w Ameryce 500 milionów dolarów kontynentalnych, co skutecznie zniszczyło tę walutę. Jej mała wartość (para butów kosztowała 5000 dolarów) stała się przysłowiowa. Powiedzenie „kontynentala nie warte” oznaczało tyle samo, co „nie warte złamanego grosza”. Prywatni bankierzy zwolennicy parytetu złota i kontroli pieniądza, wykorzystali niezadowolenie z inflacji, (wywołanej de facto przez fałszerstwo i wojnę), aby przejąć kontrolę nad pieniądzem wolnego już narodu amerykańskiego. Niestety starania te zakończyły się powodzeniem. Obawa przed drukiem zbyt dużej ilości pieniądza przez rząd federalny, przy braku świadomości, kto odpowiadał za fałszywe dolary kontynentalne, zwyciężyła w konfrontacji z nieznanym wówczas jeszcze niebezpieczeństwem kreacji oprocentowanego długu przez banki prywatne. Amerykanie nieświadomie oddali się we władanie prywatnym bankierom. Stało się to samo, co w przypadku Anglików i Banku Anglii i stali za tym reprezentanci tej samej cywilizacji. Amerykanie wywalczyli niepodległość jedynie częściowo, przegrali, bowiem walkę o własną narodową walutę i dzisiaj posługują się pieniądzem emitowanym przez reprezentantów cywilizacji lichwiarskiej, która tym samym determinuje ich politykę wewnętrzną oraz zagraniczną. Nadmierny dodruk pieniądza jest sposobem na przejmowanie dóbr narodowych wówczas, kiedy lichwiarze nie mają jeszcze waluty danego kraju pod kontrolą. Przejęcie majątku narodowego jest tutaj połączone z likwidacją wartości zasobów kapitałowych kraju; w tym oszczędności obywateli. Proces ten kończy się wywołaniem upadku narodowej waluty – tak było w rewolucyjnej Francji: 17 drukarni w Anglii produkowało banknoty francuskie, w Rosji przewieziono maszyny drukarskie statkami do Petersburga po to by zniszczyć walutę carską, tak było w Niemczech i we Włoszech – Mussolini wprost mówił o władzy nowo-wydrukowanych pieniędzy, tak było z polską złotówką doby PRL-u, która upadla w hiperinflacji.
2. Bankowe oprocentowanie pieniędzy. Jest to inny sposób na pomnażanie pieniędzy, w tym tych pochodzących z dodruku. Ma to miejsce wówczas, kiedy cywilizacja lichwiarska przejmie kontrolę nad pieniądzem narodowym i ma dostęp do banku centralnego. Wysokie oprocentowanie jest wprowadzane nie tylko w celu dalszego powiększenia posiadanych pieniędzy (na kontach tych, którzy mogą pieniądze tezauryzować), ale i w celu znacznego podniesienia wartości tych pieniędzy. Wysokie oprocentowanie; rzędu 66% i 120% jakie np. wprowadziła Rada Państwa w Polsce w 1989 roku a w latach następnych jeszcze wyższe:
a. Rozporządzenie Rady Ministrów z 10 marca 1989 r. oraz z 30 czerwca 1989 r. Dz.U. z 1989 r.: nr 16, poz. 84, nr 41, poz. 225 - Rakowski – 66% rocznie
b. 30 czerwca, 1989 - Rakowski – 120% rocznie
c. 25 października 1989 – Mazowiecki – 120% rocznie
d. 30 grudnia 1989 – Mazowiecki – 60% „za styczeń 1990” (720% rocznie)
e. 23 stycznia 1990 – Mazowiecki – 40% „za luty 1990” (480% rocznie)
f. 20 lutego 1990 – Mazowiecki – „za marzec 1990 - 18% w stosunku miesięcznym , (216% rocznie)
g. 24 marca 1990 – Mazowiecki – „za kwiecień 1990 - 18% w stosunku miesięcznym , (216% rocznie)
h. 23 kwietnia 1990 – Mazowiecki – „za maj 1990 - 12% w stosunku miesięcznym , (144% rocznie)
i. 25 czerwca 1990 – Mazowiecki – „od 1 lipca 1990 - 60% rocznie
j. 23 listopada 1990 – Mazowiecki – „od 1 grudnia 1990 - 90% rocznie
k. 5 lutego 1991 – Mazowiecki – „od 1 marca 1991 – 140% rocznie
l. 7 września 1991 – Balcerowicz– „od 15 września 1991- 80% rocznie
m. 10 sierpnia 1992 – Suchocka – „od 15 sierpnia 1992 - 60% rocznie
n. 23 kwietnia 1993 – Suchocka – „od 1 maja 1993 - 54% rocznie
o. 5 grudnia 1995 – Oleksy – „od 15 grudnia 1995 - 46% rocznie
p. 11 grudnia 1996 – Cimoszewicz – „od 1 stycznia 1997 – 35% rocznie
q. 7 kwietnia 1998 – Buzek – „od 15 kwietnia 1995 – 33% rocznie
r. 24 października 2000 – Buzek – „od listopada 2000 – 30% rocznie
Drastycznie wysokie oprocentowanie ściągnęło pieniądz z rynku. Inflacja spowodowana pierwotnym dodrukiem zaczęła być hamowana, choć ilości pieniądza tezauryzowanego zostały zapewne podwojone lub potrojone. Z czasem wysokie stopy procentowe stały się początkiem deflacji - braku pieniądza na rynku - to zaś spowodowało wręcz spadek cen, czyli wzrost wartości niegdyś wydrukowanych pieniędzy. Tak został wykreowany w Polsce bankowy kapitał o zadziwiającej cesze; nadwartościowa złotówka, o niezwykle wysokim kursie wymiany, mająca się nijako do siły gospodarki, (zrujnowanej tą wadliwą polityką finansową). Skorzystali na tym także międzynarodowi spekulanci lokujący swoje zasoby w polskich bankach, przy relatywnie stałym kursie wymiany zyskali oni niebotyczne „zyski” a z czasem przejęli te banki za niewiarygodnie niską cenę - szybko odrobioną w postaci osiągniętych zysków. (Była to zwykła kradzież możliwa dzięki prywatnym układom i centralnie zarządzanym państwem). Wysokie oprocentowanie pieniędzy jawi się, więc jako efektywny sposób dalszego przejmowania majątku narodowego przez niepowołane do tego osoby.
Prosty, nadmierny dodruk pieniędzy razi prostactwem i skutkuje inflacją - a to niweczy opłacalność takiego przedsięwzięcia. Oprocentowanie pozwala połączyć pomnażanie pieniędzy z nadawaniem im większej wartości, ale z czasem staję się to jest to zbyt powszechne. Z czasem coraz więcej ludzi orientuje się w tej sytuacji i pomnaża w ten właśnie sposób swoje zasoby finansowe. Powszechność takiego "oszczędzania" sprawia, że pomnożone przez procent kwoty wracają na ten sam niedoinwestowany i nierozwijający się rynek i to może skutkować inflacją.
3. Kreacja kredytowych długów następna forma przejmowania prawa własności do majątku za pomocą pieniędzy pozwala wyeliminować to niebezpieczeństwo. Kreacja pieniędzy dłużnych sprawia, że wyemitowane kwoty powracają do banku i to powiększone o odsetki. Taki proces pozwala osiągać zyski z krypto-emisji pieniądza, a jednocześnie pozwala wprowadzić na rynku deflację. Taka kreacja długów jest dostosowana do tempa wzrostu gospodarczego i pochłania wartość wypracowanego przez społeczeństwo majątku. Kreacja bankowych długów jest trzecim i chyba najmniej zbadanym sposobem przejmowania majątku narodowego przez niepowołane do tego osoby prywatne. Jednocześnie jest to zapewne sposób najbardziej dochodowy i najmniej rzucający się w oczy. Jednak wymaga on mnóstwa pracy, co pochłania sporą część zysku i jest kłopotliwe. (Obecnie kręgi libertarian krytykują istnienie bankowej rezerwy częściowej, ale nie dostrzegają wad samego oprocentowania, co czyni ich sprzeciw wobec lichwy mało przekonywującym).
4. Płacenie składek. Czwarty sposób jest genialnie prosty. Jest tak prosty, że aż trudno go dostrzec. Jest to jednocześnie unijna nowość; płacenie przez dane państwo zryczałtowanych składek w nadziei na to, że zdoła się od organizacji (UE) uzyskać więcej środków. Tymczasem uzyskanie tych środków jest obwarowane kłopotliwymi do spełnienia przepisami, a płatności są realizowane z opóźnieniem. W ten sposób odbiera się narodom ich kapitał (biednym relatywnie więcej). Ewentualne wypłaty, o ile nastąpią, są oddaniem części składki. Jeżeli wysokość wypłat przekracza wysokość składki, środki pochodzą ze składek innych państw. Nie stają się one narodowym długiem, bowiem wysokość rzekomego długu została ustalona wcześniej i jest spłacana ratalnie, (co miesiąc) w postaci składki. Dłużnicy dzielą się na "płatników netto" i "beneficjentów netto" w zależności od tego czy ponoszą straty czy zyski na płaceniu składek. Udzielone kwoty są nazywane unijnymi funduszami i są wykorzystywane przez dane państwo. Gdyby nie wpłacenie składki, dane państwo od razu mogłoby dysponować tą kwotą na swoje potrzeby. Wydawać by się mogło, że samowolna emisja pieniędzy dłużnych jest szczytem osiągnięć lichwiarzy. Tymczasem w przypadku płacenia składek, spłata rzekomego długu następuje niezależnie od udzielania jakichkolwiek środków przez EBC. Jest to z pewnością szczyt finansowej, lichwiarskiej finezji. Powie ktoś, że przecież środki przydzielone przez UE często przekraczają swoją wartością wartość składek i wówczas dane państwo na tym zyskuje. Jednak w UE środki te pochodzą ze składek innych państw. Kiedy następuje emisja euro dla EBC koszt wynosi 5 centów za banknot 20, 50, 100 euro - więc koszt emisji jest minimalny zaś składka państw członkowskich dotyczy kwot nominalnych, a nie kosztów druku czy emisji elektronicznej. Zaangażowanie środków finansowych przez państwo może prowadzić do wzrostu gospodarczego. Państwo takie mogłoby samo prowadzić monetyzację przyrostu dóbr i emitować własne środki finansowe, także w euro, co przewidywał Traktat z Maastricht. Zostaje jednak w UE pozbawione tej możliwości, bowiem emisję banknotów euro może prowadzić wyłącznie EBC.Bankom centralnym poszczególnych państw unii walutowej w UE - wbrew pierwotnym ustaleniom dla ESBC - pozostawiono jedynie bicie monet. (ESBC - Europejski System Banków Centralnych). Tak oto państwa członkowskie UE płacą podatek na rzecz tej organizacji i w zamian za to zostają pozbawione możliwości emisji pieniędzy. W ten sposób sprawa emisji pieniędzy - jako odzwierciedlenia przyrostu dóbr - zostaje oddana w ręce prywatnych bankierów w skali już niemal całego kontynentu. Co jeszcze warto zauważyć, przydzielenie (lub nie przydzielenie) funduszy unijnych jest sposobem kontroli państw i Narodów w skali globalnej. Decyzja urzędników UE zastępuje prowadzenie autonomicznej emisji-monetyzacji przyrostu dóbr przez państwa członkowskie, a kwoty uzyskane nawet przez "beneficjentów netto" mogą być niższe od tych wynikających z ich rachunku ekonomicznego i finansowego. Jest to swoiste ubezwłasnowolnienie Narodów europejskich. Prowadzi ono do narzucania im limitów produkcyjnych i do maksymalizacji ryzyka przetrwania, a to skutkuje depopulacją narodów - Europa wymiera. Ponadto władza finansowa w UE ma zagwarantowaną niezależność od Parlamentu UE i innych jej organów. Jest to, zatem obecnie najwyższe osiągnięcie cywilizacji lichwiarskiej, pozwalające jej kontrolować niemal całą Europę. Miejmy nadzieję, że do czasu! Narody chcą się wyzwolić z tej niewoli. Dotyczy to Grecji, Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii - określanych w Brukseli złośliwie, krajami PIGS. Węgry, Islandia, już są wolne, tak jak wiele narodów spoza Europy: Argentyna, Boliwia. Polska powinna dołączyć to tych krajów, bo inaczej czekają nas kolejne rozbiory i ostateczna utrata niepodległości. Dlatego potrzebna jest jedność ideowa i solidarność rzeczywista, międzyludzka. Czas zakończyć jałowe spory i pełne szowinizmu dyskusje. Nadchodzi czas patriotyzmu i zaangażowania, jedności ponad podziałami.
Jacek Rossakiewicz
Prof. Żaryn: Żądamy, by państwo wychowywało patriotów Występujemy w obronie młodego pokolenia, które jest dopiero w drodze swojego rozwoju – o apelu 28 organizacji społecznych ws. nauczania historii portalowi Stefczyk.info mówi prof. Jan Żaryn. Stefczyk.info: Jako przedstawiciel Stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza podpisał Pan apel do MEN ws. obrony nauczania historii. 28 organizacji społecznych wydało oświadczenie, solidaryzując się z ludźmi protestującymi w Krakowie. Dlaczego Państwo postanowiliście wydać takie oświadczenie? Prof. Jan Żaryn: Na wstępie warto zaznaczyć, że organizacje, które podpisały się pod apelem, organizowały w Warszawie 1 marca obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. To nie jest przypadek, że łączę te dwa wydarzenia. Obie te inicjatywy wynikają bowiem z tej samej potrzeby - dania świadectwa, że jesteśmy patriotami. Obrona historii w szkołach – przedmiotu, który powinien być traktowany w sposób nadzwyczajny, to nie jest przysługa dla członków korporacji nauczycieli historyków. To jest potrzeba wynikająca z tego, że chcemy, żądamy, by państwo polskie wychowywało polskich patriotów, dawało na to szansę młodemu pokoleniu. Chcemy, by miłość do ojczyzny nie została zadeptana przez rządzących.
W Apelu piszecie Państwo, że to młodzież traci na zmianach w programie nauczania Występujemy w obronie młodego pokolenia, które jest dopiero w drodze swojego rozwoju. Jest więc również na drodze odkrywania prawdy, która jest już dla nas dostępna. To prawda o wolności. Wolność to stan, do którego człowiek dociera poprzez zasób wiedzy, dotyczący kultury narodowej, relacji osobowej z dziedzictwem, w którym wyrasta. Im więcej zdobędzie przestrzeni bezpośredniego związku między sobą a wiedzą i dziedzictwem, tym mocniej będzie się potrafił obronić przed bieżącymi atakami mediów, atakami życia politycznego, atakami wypływającymi z relacji między osobami, które będą chciały skrócić sferę wolności, a nimi. Występujemy w imię tych młodych ludzi. Oni nie do końca muszą sobie zdawać sprawę, że wolność to trud, że osiąga się ją dzięki pracy, dzięki rozpoznaniu reguł gry, które są na świecie. To wszystko jest rozpoznawalne najlepiej poprzez historię, poprzez wiedzę o przeszłości narodów oraz tę wiedzę, którą nazywamy kulturą narodów.
To pewien paradoks, że młodzież coraz częściej angażuje się w promocję historii, organizuje oddolnie obchody różnych rocznic, a rządzący marginalizują w tym samym czasie nauczanie historii Rzeczywiście młodzi ludzie coraz chętniej biorą udział w obchodach ważnych rocznic. Młodzież szczęśliwie z pokolenia na pokolenie jest taka sama. Bardzo dużo jest wśród niej osób, które poszukują, które w sposób naturalny chcą rozpoznawać, a nie tylko interesować się narzucanymi ofertami, dominującym światem. Są, jak orzeł wylatujący z klatki. Chcą się wyrywać i pokazywać, że jest w nich chęć poszukiwania. Postawa młodych ludzi wynikająca z ideowości, która powoduje, że uczestniczą oni w obchodach, czy nawet sami je organizują, to świadectwo, że potrzebują autentycznych autorytetów, postaci z przeszłości, które wykonały w swoim życiu wielkie zadania. To również sygnał, że oni chcą iść w ślady wielkich patriotów, żeby nie marnować swojego własnego życia. To rodzaj krzyku, że młodzież nie da się zamknąć w pseudowartościach, pseudoświecie, dającym ofertę, która nie jest niczym poza konsumpcyjnymi propozycjami. Młodzież chce więcej, chce wolności, która jest zdobywaniem życia i wypełnianiem zadań, które stoją przed każdym. One nie są łatwe, są równie trudne, lub choćby porównywalne do tych zadań, jakie stały przez przodkami, których honorujemy. Rozmawiał Konrad Ignaciak
Interesy OFE ważniejsze od obywateli? Spór pomiędzy PO a PSL ws. wydłużenia wieku emerytalnego może zakończyć się rozpadem koalicji. Warto zapytać, dlaczego Donald Tusk wykazuje taki upór i brak jakiejkolwiek woli kompromisu z koalicjantem. Dlaczego ryzykuje rozpad koalicji? Polityk, który przez poprzednie cztery lata mówił, że interesuje go tylko „tu i teraz”, że interesuje go tylko zapewnienie „ciepłej wody w kranie”, który alergicznie reagował na słowo reforma, nagle zamienia się w polityka, który wprowadza niepopularną społecznie reformę i na dodatek dla niej gotów jest poświęcić koalicję z PSL. Dlaczego Donald Tusk tak uparł się na wydłużenie wieku emerytalnego, choć sam podkreśla, że nie musiałby tego robić, bo kryzys demograficzny i problemy z systemem emerytalnym przyjdą za kilkanaście lat? Dlaczego jest głuchy na wszelkie inne argumenty i propozycje?
Co kieruje premierem? Chęć przejścia do historii z przydomkiem Donald Reformator? W takim razie, dlaczego przez całą poprzednią kadencję miał awersję do reform? A może sprawdza się stare porzekadło i odpowiedź jest prosta: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Może ustawa wydłużająca wiek emerytalny to efekt lobbingu Towarzystw Emerytalnych. Może ma ona z rekompensować im poprzednie decyzje premiera o obniżeniu wysokości opłat pobieranych przez fundusze na obsługę kapitału z 7 proc. do 3,5 proc., oraz zmniejszenie w latach 2012-2013 z 7,3 proc. do 2,3 proc. składki przekazywanej do OFE. Posunięcia te spotkały się z protestem wszystkich Towarzystw Emerytalnych. Wówczas Donald Tusk wprowadzał je by ratować finanse publiczne, ale nie z awersji do OFE. Może teraz Donald Tusk chce im zrekompensować ówczesne decyzje. Wydłużenie wieku emerytalnego dla kobiet o siedem lat, a dla mężczyzn o dwa lata oznacza, że o tyle dłużej będziemy płacić składki do OFE. Wydłużanie wieku już od 2013 roku o trzy miesiące rocznie, oznacza, że już od następnego roku do OFE będą systematycznie wpływać większe składki, bo czas pracy będzie się systematycznie wydłużał. Donald Tusk przekonuje, że dzięki wydłużeniu wieku emerytalnego przyszłe emerytury będą wyższe. Jak będzie naprawdę okaże się w monecie przechodzenia na emeryturę, na razie to raczej obietnica. Ale jedno jest pewne, że na wydłużeniu wieku najszybciej skorzystają OFE. I może o to właśnie chodzi. Czy zadziałał tu lobbing OFE? Nie można tego wykluczyć? Patrzmy na ludzi, którzy przekonują nas do ustawy firmowanej przez premiera Tuska. Czy czasem nie są to te same osoby, które tworzyły reformę emerytalną w czasie rządu Jerzego Buzka. Wówczas obiecywano przyszłym emerytom sielskie życie na emeryturze, wakacje pod palmami. Cała reforma okazała się gigantycznym oszustwem, na którym krocie zarobili cwaniacy. Czy i dziś sytuacja nie wygląda na podobną? Czy tamto oszustwo nie zostanie zastąpione przez nowe? Popatrzmy gdzie dzisiaj jest Marek Góra, Ewa Lewicka, którzy tworzyli reformę emerytalną Buzka i gdzie przez ostatnie lata pracowali.
Profesor Marek Góra na specjalnym czacie zorganizowanym na oficjalnej stronie internetowej Platformy przekonywał do konieczności wydłużenia wieku emerytalnego. Marek Góra był członkiem Rady Nadzorczej PTE ING, który zarządza OFE ING.
Ewa Lewicka, kolejna współtwórczyni reformy rządu Buzka, od 2002 pełni funkcję prezesa Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych.
Michał Boni, który jest orędownikiem obecnej reformy, ministrem administracji i cyfryzacji, a wcześniej ministrem w Kancelarii Donalda Tuska był członkiem rady nadzorczej PTE Commercial Union (obecnie AVIVA).
Może jest tak, że popierają oni wydłużenie wieku emerytalnego, bo zwyczajnie trudno im się przyznać, do porażki reformy, którą przygotowali będąc w rządzie Jerzego Buzka. Widzą, że reforma ta okazała się kompletną klapą. Nie wykluczam takiej ich motywacji. Ale co będzie, jeśli okaże się, że za reformą kryje się lobbing OFE? Czy znowu Polacy zostaną wydojeni przez grupę cwaniaków? Czy interesy OFE okażą się ważniejsze od obywateli? Marcin Mastalerek
Ile kosztuje zły nadzór finansowy Nie tylko rząd Donalda Tuska ma swoją studniówkę. Również Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) od z górą 100 dni funkcjonuje w nowym składzie. Jej wiceprzewodniczącym ds. sektora bankowego został w październiku 2011 roku Wojciech Kwaśniak, przedtem od 1991 r. zastępca, a od 2000 r. generalny inspektor nadzoru bankowego (GINB) przy Narodowym Banku Polskim. O ile rodzicami prywatyzacji polskich banków można nazwać takie postacie, jak Leszek Balcerowicz, Jan Krzysztof Bielecki czy Alicja Kornasiewicz, to akuszerem wszystkich tych prywatyzacji był właśnie Wojciech Kwaśniak. Kiedy słucham ostatnich wypowiedzi wiceprzewodniczącego KNF, zauważam, że nowomowa, jaką się posługuje na użytek krajowy, ma jeden cel: ani słowa konkretu o rzeczywistej sytuacji finansowej banków działających w Polsce, poza zwykłą mantrą o "wysokich współczynnikach adekwatności kapitałowej". Z drugiej strony, gdy analizuję jego wypowiedzi na użytek międzynarodowy, okazuje się, że w sposób prosty, wręcz nachalny, optuje za rozwiązaniami, które byłyby wielce korzystne dla sektora bankowego (85 proc. w rękach kapitału zagranicznego), a wręcz straceńcze dla klientów banku i niezwykle groźne dla stabilności gospodarczej Polski. Prześledźmy jego wypowiedź dla Agencji Reutera ze stycznia 2012 roku. Kwaśniak mówi o dywersyfikacji źródeł finansowania w sektorze bankowym, tak by banki nie były zależne jedynie od wysokości zebranych depozytów i środków pochodzących ze spółek-matek:
"Chcemy, by w perspektywie pięciu lat 20 proc. finansowania stanowiły emitowane przez banki, poddane ocenie ratingowej i notowane na Catalyst płynne papiery zabezpieczone na kredytach hipotecznych, kartach kredytowych czy pożyczkach". I dalej: "Osobne obligacje powinny emitować banki, które udzieliły znacznej ilości kredytów walutowych". A także chwilę potem niezwykle szczerze: "Portfel kredytów walutowych będzie się psuć".
Innymi słowy, Kwaśniak otwarcie deklaruje wobec zagranicznych właścicieli banków w Polsce, że swoje nadpsute aktywa będą mogli podrasować kosztem polskich obywateli.
Jak wiceprzewodniczący KNF rozumie swoją rolę? Projekt wydawania przez banki w Polsce obligacji pod portfele kredytów hipotecznych należy oceniać z perspektywy tego, co stało się w USA w 2008 roku. Przecież przyczyną kryzysu finansowego w sektorze bankowym na świecie były właśnie tzw. obligacje hipoteczne wydane przez amerykańskie banki pod kredyty hipoteczne. Banki te najpierw pakowały wątpliwe kredyty hipoteczne w portfele (pakiety zbiorcze), by wydawać pod nie obligacje, które następnie sprzedawały podmiotom zewnętrznym. Cała ta niewiarygodna finansowo piramida instrumentów finansowych wyglądała dokładnie tak, jak proponuje dziś Kwaśniak, tylko że tym razem ma być zbudowana na polską modłę. Należy w tym miejscu postawić pytanie: kto zatem miałby kupić te polskie subprimes (wątpliwe kredyty)? Na pewno po doświadczeniach kryzysu nie kupią ich inwestorzy zagraniczni. A zatem kto? Pozostają krajowe fundusze emerytalne i inwestycyjne. Ich właścicielami są przecież zagraniczne grupy bankowe, które mogą przymusić własne podmioty zależne do takich transakcji. Jaką miałyby korzyść? W długiej perspektywie podzieliłyby się stratami swoich banków z przyszłymi polskimi emerytami! Jednocześnie wypchnięcie kredytów hipotecznych poza bilanse banków pozwoliłoby im już obecnie uniknąć bieżących odpisów rezerw na straty oraz podtrzymać wysokie zyski i wypłaty sowitych dywidend i bonusów dla zarządu. Wojciech Kwaśniak wiele ostatnio też mówi o przejęciach banków na polskim rynku. Wskazuje, że grupy bankowe, którym nadzór europejski nakazał zdobycie kapitału, mogą dążyć do sprzedaży swych spółek-córek w Polsce. Z uwagi na ich złą kondycję to niełatwe zadanie. Czyżby akuszer przejęcia polskich banków przez zagraniczny kapitał dziś miał pełnić tę samą rolę w przekazaniu tychże banków w kolejne ręce?
Na szczęście mission impossible Zastanawiające jest, dlaczego nadzór bankowy w Polsce brnie pod prąd światowych trendów. Przecież sekurytyzacja (wystawianie papierów wartościowych zabezpieczonych innymi instrumentami finansowymi, np. kredytami hipotecznymi) aktywów bankowych wyszła już z mody. Przykładowo, szef Bank of England czy minister finansów Niemiec skłaniają się ku konserwatywnej wersji bankowości, w której banki komercyjne i detaliczne odpowiadają za swoje aktywa (kredyty) od momentu powstania do momentu zapadalności (spłaty). W modelu proponowanym przez wiceprzewodniczącego KNF bankowiec może zawsze liczyć, że nawet, jeśli popełni błąd, udzielając kredytu niewłaściwej osobie lub podmiotowi, to może to ukryć poprzez instytucjonalną sprzedaż złych kredytów w pakiecie. Banki i bankowcy w ten sposób wyzbywają się ryzyka i odpowiedzialności za ewentualne straty. Nie tędy droga! Ponadto wartość samych kredytów hipotecznych w systemie bankowym grubo przerasta wielkość całego rynku obligacji (bez skarbowych) w Polsce, który dopiero w styczniu tego roku przekroczył 100 mld zł, podczas gdy reklamowany przez Kwaśniaka parkiet Catalyst (regulowany rynek obligacji na Giełdzie Papierów Wartościowych) to zaledwie... 40 mld złotych. W portfelach banków znajduje się 314 mld zł kredytów hipotecznych, w tym aż 200 mld zł kredytów we frankach szwajcarskich. Natomiast zobowiązania gospodarstw domowych wobec banków wzrosły w ciągu roku o 14 proc. i wynosiły według NBP astronomiczne 524 mld zł na koniec 2011 roku. Pomysł Kwaśniaka o 20-procentowym finansowaniu banków z rynku Catalyst to zaiste mission impossible mydląca jedynie oczy.
Ułomność polskiego sektora bankowego Porównanie zadłużenia firm w bankach, które wynosi 240 mld zł, z zobowiązaniami gospodarstw domowych wobec banków wskazuje na dychotomię w systemie finansowym (240 do 524). Widzimy, zatem, że przysłowiowy Kowalski żywi zagraniczne banki działające w Polsce. Czego boją się ich zagraniczni właściciele? Dobrze wiedzą, że spółki-córki w Polsce wystawione są na nieograniczone ryzyko wzrostu stóp procentowych (kredyty hipoteczne i konsumenckie w złotych na zmienną stopę) oraz na ryzyko osłabienia złotego (kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich). Wiedzą też, iż sektor wytwórczy w Polsce jest niezwykle rachityczny, a bezrobocie rośnie - Kowalski może stracić pracę. Widzą, że prawo i praktyka bankowa upośledzają polskie firmy, które boją się kredytu bankowego. Przecież dotychczas korzystali z tej miejscowej przypadłości, wspierając firmy z kraju własnego pochodzenia. Zaglądając do własnych bilansów, widzą oto, że polskie gospodarstwa domowe dźwigają 40 proc. aktywów sektora bankowego, podczas gdy we Francji, Włoszech czy Niemczech wskaźniki te są trzykrotnie niższe i nie przekraczają kilkunastu procent. Rzeczywiste zadanie dla nadzoru finansowego jawi się w tej sytuacji w zaproponowaniu takich zmian prawa bankowego, by polskie średnie i małe firmy mogły uzyskać dostęp do kredytów bankowych i nie obawiały się ich zaciągać. A za sprawą nadzoru bankowego, który widzi swą rolę tak, by bankom było dobrze w Polsce, Kowalski może - jeszcze zanim zabiorą mu emeryturę - stracić pracę. Kiedy myślę o porządkach w polskim systemie bankowym, na myśl przychodzi mi przypowiastka o kołchoźniku, który uczył konia nie jeść i już by mu się udało, gdyby koń nie zdechł.
Wiarygodność nadzoru, czyli kto kontroluje Pekao SA Takie oto dramatyczne pytania zadają mi gracze na rynku bankowym. Za ich sprawą zajrzałem do oświadczeń majątkowych przewodniczącego i wiceprzewodniczącego KNF. Lektura rodzi wiele pytań. Czy osoby zajmujące się zawodowo nadzorem nad bankami powinny posiadać znaczące ilości akcji Pekao SA, jak w przypadku wiceprzewodniczącego Kwaśniaka? Czy wymienione w oświadczeniu majątkowym zadłużenie w kredytach hipotecznych przewodniczącego KNF Andrzeja Jakubiaka bez podania warunków kredytów nie rodzi, aby dalszych pytań? Choćby 782 tys. zł zaciągnięte w Pekao SA. Na jakich warunkach? Jeśli dodać do tego, że żona wiceprzewodniczącego Kwaśniaka jest członkiem zarządu Pekao Banku Hipotecznego SA z Grupy Pekao SA... Cóż, pytanie o wiarygodność nadzoru nad Bankiem Pekao SA jest z całą pewnością uprawnione. Rację mają ci, którzy sądzą, że w KNF nie znajdzie się taki pracownik, który by wywlekł nieprawidłowości w Banku Pekao SA. Pozostaje, zatem zadać jeszcze kilka pytań wiceprzewodniczącemu KNF. Czy wiadomo mu o zawarciu przez Bank Pekao SA w kwietniu 2006 roku dotąd utajnionej przed rynkiem publicznym umowy wspólników z włoskim deweloperem Pirelli & C. Real Estate Spa? Czy wie, że jeszcze przed przejęciem aktywów Banku BPH SA przez Bank Pekao SA bank ten zrzekł się na 25 lat na rzecz Pirelli swych praw majątkowych do trudnych kredytów i do hipotek zabezpieczających te kredyty? I na koniec apel do pana wiceprzewodniczącego. Kiedy Komisja Nadzoru Finansowego zajmie się przypadkami łamania przez banki polskich firm, jak miało to miejsce w przypadku Optimusa czy ostatnio Malmy?
Posłowie Przed kilku laty propagowałem sprzedaż portfeli złych długów przez banki w Polsce. Oficjalnie spotykałem się z przedstawicielami GINB, NBP, Związku Banków Polskich (ZBP), Ministerstwa Finansów i największych banków. Słowo klucz brzmiało wówczas "sekurytyzacja". Jednak po doświadczeniach kryzysu światowego na każdą transakcję sekurytyzacji portfela kredytów, zwłaszcza hipotecznych, a tym bardziej w obcych walutach i na zmienną stopę, należy patrzeć niezwykle podejrzliwie. Bo Kowalski w wyniku błędów i nadużyć w systemie bankowym może stracić zarówno pracę, jak i emeryturę. Jerzy Bielewicz
Nie robić z ludzi dożywotnich wyrobników Polacy żyją o kilka, nawet o kilkanaście lat krócej niż ludzie na zachodzie, dlatego radykalizm projektu forsowanego przez rząd jest, moim zdaniem, nie do przyjęcia – z profesor JADWIGĄ STANISZKIS, socjologiem polityki, rozmawia Waldemar Żyszkiewicz.
– Kto ma rację w obecnym sporze o emerytury: Donald Tusk czy pracujący Polacy? – Rząd Tuska, zabierając środki z OFE, kapitałową formułę emerytur praktycznie zlikwidował. Brak pełnej zastępowalności pokoleń jest faktem. A ponieważ systemy emerytalne opierają się na zasadzie pokoleniowej solidarności, to luka demograficzna stwarza wyzwanie, któremu trzeba zaradzić, żeby kiedyś, w bliższej czy dalszej przyszłości, nie zabrakło pieniędzy na wypłaty należnych ludziom świadczeń.
– Jak to zrobić? – Przede wszystkim należałoby stworzyć miejsca pracy dla ludzi młodych, którzy dopiero wchodzą na rynek, więc mając przed sobą całe życie zawodowe, zapewnią zasilanie systemu przez długi czas.
– To z pewnością lepszy pomysł niż opóźnianie terminu przejścia na emeryturę… – …ale starań w tym zakresie nie widać. Rząd Tuska nie zrobił nic, żeby stworzyć klimat sprzyjający zatrudnianiu młodzieży. Nie zadbano, żeby dać młodym poczucie misji, którą mogłoby być np. stworzenie dobrze funkcjonującego kapitalizmu na obszarach dotąd peryferyjnych. Przeciwnie, brak polityki gospodarczej wypchnął wręcz setki tysięcy młodych ludzi za granicę.
– Dla nas to strata. – Całkiem wymierna. Ostatnio Holendrzy, w związku z nieprzychylnym nastawieniem Partii Wolności do imigrantów z krajów Europy Środkowowschodniej, wyliczyli, że sto tysięcy Polaków przysporzyło ich krajowi dochodu narodowego o wartości 3 mld euro. A nie idzie przecież o jakąś pracę wysoko kwalifikowaną. Już choćby to pokazuje ogrom strat, jakie ponosi Polska z powodu braku umiejętnego zagospodarowania tych ludzi i zatrzymania ich w kraju.
– Nie mniej ważny wydaje się pozaekonomiczny wymiar tego zjawiska. – Masowa emigracja zarobkowa zmienia nasz tradycyjny model rodziny, dzięki któremu Polacy zachowali dotąd poczucie własnej tożsamości, a także wciąż jeszcze mocniejsze niż na zachodzie więzi społeczne, czego ludzie stamtąd niejednokrotnie nam zazdroszczą.
– Młodsi jadą za pracą na saksy, program 50+ nie wypalił, poziom bezrobocia jest nadal wysoki. Po co więc wydłużać Polakom czas zawodowej aktywności? – Bezrobocie mamy dwa razy wyższe niż w Niemczech, a planowana likwidacja ustawowych gwarancji zatrudnienia w okresie przedemerytalnym, jeszcze ten problem wyostrzy. Co więcej, wydłużenie okresu pracy wcale nie zapewni przyrostu emerytury w stopniu, o jakim zapewniają nas dziś rządzący, toteż wydaje się, że realnym celem zmiany, którą Tusk chce przepchnąć przez sejm, będzie maksymalne skrócenie okresu wypłat. Ale w grę wchodzi jeszcze inny motyw. Podniesienie wieku emerytalnego mogłoby się stać silnym sygnałem dla rynków finansowych oraz ratingowych agencji, określających poziom naszej wiarygodności finansowej.
– To takie ważne? – Tak, bo już dziś nasze obligacje, żeby znaleźć zbyt na rynkach, muszą być oprocentowane wyżej nawet niż hiszpańskie. Natomiast relacja między 800 miliardami złotych długu publicznego a majątkiem publicznym, jaki nam jeszcze pozostał, jest gorsza niż w Grecji. Bo Grecy wciąż jeszcze mają więcej majątku niż długu. U nas jest odwrotnie.
– Rynki może się nawet ucieszą, ale ludzie są oburzeni. – Nie dziwię się, bo proponowane przez ekipę Tuska rozwiązanie, przy znacznie niższej w Polsce niż w Europie średniej długości życia, w wielu przypadkach może drastycznie skrócić czas pobierania świadczeń. Trzeba pamiętać, że od roku 1970, czyli w ciągu ostatnich czterdziestu lat, mimo postępów medycyny, lepszej diety, niższego spożycia używek (wódka, papierosy) przeciętna długość życia mężczyzn wzrosła u nas zaledwie o 5 lat. W zależności od kraju, który przyjmiemy za układ odniesienia, Polacy żyją o kilka, nawet o kilkanaście lat krócej niż ludzie na zachodzie, dlatego radykalizm projektu forsowanego przez rząd jest, moim zdaniem, nie do przyjęcia.
– Eksperci wskazują, że tzw. okres dożycia, czyli czas pobierania emerytury mógłby się wtedy skrócić do zaledwie 5–6 lat. – I to przy mocnym, choć mało realistycznym założeniu, że obecna tendencja się utrzyma. Bo przecież mamy właśnie do czynienia ze znacznym pogorszeniem dostępności do służby zdrowia, do leków, co z pewnością przełoży się wkrótce, na jakość, więc i na długość życia. Do tego dołoży się stres bezowocnego szukania pracy po sześćdziesiątce. Dojazd do miejsca pracy i warunki zatrudnienia też są u nas znacznie gorsze niż na zachodzie. Dlatego nie wolno robić z ludzi dożywotnich wyrobników. Na to zgody być nie może.
– Jak więc podtrzymać zagrożony system? – Z pewnością nie przez ciągłe obniżanie standardów w oświacie, lecznictwie, komunikacji. I nie przez przerzucanie zobowiązań na samorządy, bez jednoczesnego zapewnienia środków na ich realizację. Żeby tylko odpowiedzialność za niezbędne cięcia udało się przenieść na władze lokalne. Drenaż takich płytkich rezerw to przecież polityka rabunkowa, bezperspektywiczna.
– Są jakieś inne rezerwy? – Przede wszystkim, istnieje wciąż rozległa sfera przywilejów. Np. zasady przechodzenia w stan spoczynku dla sędziów i prokuratorów, korzystne zwłaszcza dla tych ostatnich. Albo niska stawka podatkowa i możliwość wyboru składki ubezpieczeniowej, emerytalnej, rentowej, dla wolnych zawodów. Wreszcie niesprawiedliwy, niski ryczałt dla samozatrudnionych, utrzymywany, dlatego, że według ministerialnego doradcy, stawki proporcjonalnej do uzyskanego dochodu rocznego nie da się podobno wyegzekwować metodą zaliczkową.
– Czy likwidacja przywilejów wystarczy? – Nie wykluczam też możliwości niewielkiego podniesienia wieku emerytalnego, powiedzmy do 62 lat dla kobiet i 66 lat dla mężczyzn. Należałoby to jednak zrobić od razu, bez tych kosztownych przeliczeń, co miesiąc, bo ZUS i bez tego ma już ogromne koszty operacyjne. Ale w momencie przekraczania obecnego progu (60 lat kobiety i 65 lat mężczyźni) pozostawiłabym każdemu prawo wyboru: czy chce pracować do osiągnięcia nowych progów, czy woli przejść na nieco niższą emeryturę od razu. Oczywiście, łącznie z prawem do pracy dla chętnych po przekroczeniu wieku emerytalnego. Trzeba przecież uwzględniać realne możliwości zatrudnienia, stan zdrowia, rodzaj wykonywanej pracy. Wolność wyboru jest tu jednak podstawowa, bo ważne życiowe decyzje należy podejmować osobiście.
– Czyli jednak referendum? – Wymagają tego zasady demokracji. Ale zręcznie sformułowane pytanie referendalne powinno uwzględniać zarówno trudne warunki demograficzne, jak i wskazywać na konsekwencje poczynionego wyboru.
– Rząd nie chce referendum. Premier twierdzi, że wystarcza mu mandat uzyskany w demokratycznych wyborach. – Tusk nie ma racji, bo rezygnując z przedstawienia podczas kampanii tak istotnej części swego programu, zawiódł zaufanie wyborców.
– A jeśli premier z właściwą sobie dezynwolturą przeprowadzi te zmiany, nie pytając wcale Polaków o zdanie?– Wtedy dojdzie niestety do kolejnej fali masowej emigracji. I w przeważającej mierze będą to kobiety, które okazują ostatnio większą niż mężczyźni aktywność oraz gotowość do podejmowania ryzyka. Źródło: TS (13)
No i sobie uchwalili niezależność prokuratury
1. W kampanii wyborczej 2007 roku jednym z głównych problemów uczyniono konieczność uniezależnienia prokuratury w Polsce od wpływów polityków. Taka była narracja Platformy, do której dołączyło się SLD z Ryszardem Kaliszem.
Powodem były domniemane naciski Kaczyńskiego i Ziobry na prokuraturę a także jej wykorzystywanie w celach politycznych, co miało być wręcz codziennym zajęciem ówczesnego premiera. Wprawdzie już po zmianie władzy ani stosowna sejmowa komisja śledcza po 4 latach badań niczego nie wykryła, a także w zasadzie wszystkie postępowania prokuratorskie przeciwko obydwu tym politykom za domniemane nadużycia władzy zostały umorzone, ale determinacja nowej koalicji PO-PSL wspieranej przez SLD była tak wielka, że ustawową niezależność prokuratury jednak wprowadzono.
2. Rozwiązanie to weszło w życie 1 kwietnia 2010 roku i od tego momentu byliśmy przekonywani jak ono jest doskonałe, bo politycy wreszcie utracili wszelki wpływ na działanie Prokuratora Generalnego, a tym samym na wszystkich jego podwładnych, czyli prokuratorów we wszystkich jednostkach w kraju. Niezależnością prokuratury bardzo często w ostatnich 2 latach, tłumaczył Premier Tusk brak swojego zaangażowania w wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej, namawiał i ciągle namawia do cierpliwości w tej sprawie, bo przecież politycy nie mogą wpływać na działania w tym przypadku prokuratorów wojskowych. Po samobójczej próbie prokuratora Przybyła w Poznaniu, mieliśmy jednak ciąg zdarzeń, które jak na dłoni pokazywały, że ani Premier Tusk ani Prezydent Komorowski nie wyzbyli się wpływów w prokuraturze, ba brutalnie walczą o ich poszerzenie, nawet za cenę doprowadzenia do dezintegracji tej instytucji. Przepychanki w sprawie powołania nowego zastępcy Prokuratora Generalnego na miejsce odwołanego generała Parulskiego trwały parę tygodni. Zastępcę wreszcie wyłoniono, ale prokuratorzy mogli zobaczyć jak wygląda niezależność ich instytucji.
3. Ale także kształtowanie budżetu Prokuratora Generalnego i wszystkich prokuratur terenowych pokazuje, że niezależność prokuratury pod względem finansowym jest iluzoryczna. Mogłem się temu teraz przyglądać z bliska, bo byłem w tym roku na komisji finansów publicznych koreferentem wszystkich części budżetu państwa związanych z wymiarem sprawiedliwości. Budżet prokuratury na 2012 rok nie wzrósł nawet o poziom inflacji, ma być dokładnie taki jak ten z 2011 roku, co oznacza jego realny spadek przynajmniej o 5% w stosunku do roku ubiegłego, a Prokurator Generalny wręcz błagał Sejm o zwiększenie wydatków przynajmniej o kilkanaście milionów złotych na ekspertyzy związane z trwającymi postępowaniami prokuratorskimi, bez których postępów w śledztwach nie będzie. Widać, że rządząca koalicja Prokuratora Seremeta nie lubi, bo na razie w ramach komisji finansów publicznych, prokuratury tych dodatkowych pieniędzy nie dostały. I co tu mówić o niezależności, jeżeli wisi się u klamki ministra sprawiedliwości, a właściwie ministra finansów, który jak będziesz spolegliwy to te dodatkowe pieniądze znajdzie, a jak nie będziesz to i pieniędzy nie będzie.
4. Po ostatniej konferencji prasowej prokuratury katowickiej, która zasugerowała, że mogą pojawić się nowe zarzuty w sprawie śmierci półrocznej Madzi z Sosnowca, znowu zagotowało się wokół niezależności prokuratury. Politycy Platformy i SLD teraz twierdzą, że prokuratura wręcz nie udźwignęła nadanej jej niezależności, robi, co chce, a Prokurator Seremet w związku z tym, że na to wszystko pozwala, powinien się podać do dymisji. Trzeba przywrócić kontrolę nad prokuraturą choćby poprzez specjalną komisję sejmową (na wzór tej nadzorującej służby specjalne), krzyczą jeden przez drugiego, a przecież niecałe 2 lata wcześniej uważali zupełnie inaczej. Tak to rządząca koalicja PO-PSL w tym przypadku dzielnie wspomagana przez SLD „bawi się” jedną z najważniejszych instytucji państwa, a konsekwencje tych „gier i zabaw” jak zwykle ponoszą zwykli ludzie. Zbigniew Kuźmiuk
Wymyślić trolla W medialnych połajankach Salonu szerzy się jak pożar nowy obyczaj. Oto, kiedy publicysta nie jest w stanie ukąsić przeciwnika, nie może podważyć jego argumentacji ani zdyskredytować osoby, skupia uwagę na komentarzach umieszczanych pod jego tekstem przez anonimów, zwanych internautami. Jeśli wynajdzie wśród nich coś głupiego albo chamskiego, a najlepiej antysemickiego, ma już właściwie tekst gotowy. Wskazawszy autora lub tytuł, z którym polemizuje, pomija całkowitym milczeniem meritum sprawy i błyskotliwie wykazuje, że głupota, chamstwo, a najlepiej antysemityzm zawarty w anonimowym komentarzu pod tekstem zasługują na jednoznaczne potępienie. Wariantem tej metody jest propagandowe dyskredytowanie wrogiego medium poprzez cytowanie i krytykowanie znalezionych na nim komentarzy. Tą dość prymitywną metodą posłużyła się ostatnio „Gazeta Wyborcza”, atakując prawicowy portal Wpolityce.pl. W zacietrzewieniu posuniętym do straszenia prokuratorem redaktor z Czerskiej podłożył jednak niechcący własny portal, gazeta.pl, na którym zaraz po tej publikacji wskazano wiele wpisów nie tylko obrzydliwie antysemickich i nawołujących do zbrodni, ale, co najważniejsze, wiszących tam sobie spokojnie od prawie dwóch lat. Prymitywne i chamskie komentarze w sieci są problemem takim samym jak pijacy wymiotujący w nocnych autobusach – sprawiają oni kłopoty wszystkim. Próba robienia z tego amunicji przeciwko ideowemu czy politycznemu przeciwnikowi jest żałosną tandetą. A może czymś gorszym, bo przecież anonimowość oburzających, a tak dla salonu poręcznych wpisów daje pole do podejrzeń, czy aby nie zostały one dokonane właśnie po to, by dać pretekst do łatwego ataku… Stara rzymska zasada każe przecież podejrzewać o sprawstwo tego, kto odnosi korzyść. RAZ
Dlaczego "Wyborcza" po pałkarsku atakuje wPolityce.pl? Ano właśnie dlatego. Bo zamilczeć już się nie da "Gazeta Wyborcza" zaszczyciła portal wPolityce.pl wielkim atakiem na drugiej stronie wydania papierowego, i to weekendowego. Zarzut - rzekomo tolerujemy, w podtekście świadomie, antysemickie wpisy na naszym forum.
"Wyborcza" twierdzi, że wisiały - pod wypowiedzią Poety Jarosława Marka Rymkiewicza - ponad dobę (termin przewidziany prawem na reakcję moderatora). To kłamstwo - red. Leszczyński raczył był nagrać mi się na skrzynkę w piątek ok. 13, a tekst zawiesiliśmy przedwczoraj o 18. A więc w momencie, gdy "GW" już szalała szykując atak, upłynęło ledwie kilkanaście godzin - nie doba. I to upłynęło od momentu zawieszenia tekstu, wpisy pojawiły się dużo później. A sama próba kontaktu z nami była niepoważna, jeden telefon, nierozpoznany, więcej nie dzwonimy. Żadnego mejla, choć redaktor dyżurny obsługuje skrzynkę redakcyjną przez cały dzień.
"Wyborcza" sugeruje, że wpisy tolerujemy celowo. Kłamstwo. Nie ma w naszych duszach krztyny antysemityzmu. My to wiemy, i wie, to "Wyborcza", bo przecież funkcjonujemy publicznie kilkanaście już lat, i śladów antysemityzmu w naszej aktywności po prostu nie ma. Wręcz przeciwnie. Ale na tym skończmy, bo łasić się nie będziemy. Co więcej, wykazaliśmy, że "Wyborcza" latami trzyma na swoim portalu antysemickie wpisy.
CZYTAJ: Dlaczego środowisko "GW" toleruje na swoim forum, i to przez wiele lat, wulgarne antysemickie wypowiedzi?
"Wyborcza" wie, że ogarnięcie forum łatwe nie jest, jest za to bardzo kosztowne - a jednak swojego nie zamyka. Więc i nasze pozostanie otwarte. Pomimo, że atakują nas - na forum - zorganizowane ekipy, być może opłacone, które z jednego IP potrafią pisać 24 godziny na dobę. I które obrażają również nas, często wulgarnie. Na takiej samej zasadzie można by twierdzić, że ktoś, kto przez nieuwagę wozi kilka godzin za wycieraczką ulotki agencji towarzyskich, promuje prostytucję, albo sam chodzi do takich miejsc. Atak "Wyborczej" jest, więc oparty na niczym, na pretekście szytym, i to grubymi nićmi. Ktoś tam, wściekły, że są ludzie broniący Poety, musiał rzucić rozkaz "zabicia". Wyborcza kilkakrotnie wymienia słowo "prokurator", wyraźnie grożąc nam. Panowie, weźcie oddech, pobiegajcie. Zgodnie z werdyktami sądów (relacjonowała je ostatnio "Wyborcza"), za wpis na forum odpowiada internauta. Moderator odpowiada tylko wówczas, gdy mimo wezwań wpisu uporczywie nie chce usunąć. To raczej wasz, niż nasz przypadek.
Warto jednak zadać pytanie: dlaczego "Wyborcza" z taką furią i wściekłością atakuje nasz portal tak nieuczciwymi metodami?
Po pierwsze dlatego, że bronimy Poety, ściganego sądownie za publicystyczne opinie przez wielki, bogaty koncern. Broniąc Poety bronimy wolności - i bronić będziemy. Tak jak bronimy polskiej tożsamości i zasad demokracji, zagrożonych medialno-politycznym monogłosem.
Po drugie dlatego, że portal wPolityce.pl stale rośnie w siłę. Zyskujemy nowych czytelników, prowadzimy rozsądną politykę ekonomiczną, dbamy o stały rozwój. Wokół nas - choć oczywiście nie tylko wokół nas - organizuje się coraz więcej Polaków. Bo widzą, że wiemy, jak robić nowoczesne, wiarygodne media. I że bronimy przede wszystkim spraw i wartości, wychodząc poza politykę partyjną, która przeminie. A "Wyborcza" - zgodnie ze swoim instynktem - patrzy uważnie, czy jakaś niemiła jej roślinka nie rośnie zbyt żwawo. A jak rośnie - to pałą. Skrajnie nieuczciwy, pałkarski atak "Wyborczej" to więc pośrednie przyznanie, że odnieśliśmy sukces.
Po trzecie dlatego, że budujemy portal, który skutecznie unika skrajności i zdziczenia. A prawicy skrajnej i zdziczałej chce "Wyborcza". Piszą więc paszkwile nie dlatego, że jesteśmy skrajni, ale dlatego, że skrajni nie jesteśmy.
Po czwarte dlatego, że inne metody nie działają. Rozpieszczona, zepsuta swoim sukcesem w latach 90. "GW" nie może się przyzwyczaić, że zwykłym plwaniem już nie zabija. Że wystarczająco wielu ludzi w Polsce wie, jak "GW" działa ("niby coś piszą, niby coś opisują, ale wszyscy wiemy, że nie o to chodzi"), że można funkcjonować bez jej zgody, a nawet wbrew jej woli. Dlatego właśnie Czerska sięga po tak nieczyste metody. Zarzuca "tolerowanie wpisów" fabrykując fakty, i sama wpisy równie złe tolerując, i to latami. Czysta hipokryzja. Ale i ta metoda nie zadziała. Nas nie dogoniat, koledzy z Czerskiej, i nawet zarzuty pedofilskie - a tylko takie już wam zostały - nie pomogą. Nie przestraszycie nas, nie sterroryzujecie. Bo z nami jest prawda i Polska, a z wami - manipulacja, przemoc i coś tam. A życie długie.
Jacek Karnowski
Jarosław Marek Rymkiewicz dla wPolityce.pl: "uważam, że "Gazeta Wyborcza" powinna przestać się ukazywać w Polsce" Poeta i pisarz Jarosław Marek Rymkiewicz ma przeprosić wydawcę "Gazety Wyborczej" i wpłacić 5 tys. zł na cel społeczny za słowa m.in., że redaktorzy "GW" nienawidzą Polski i chrześcijaństwa, jako "duchowi spadkobiercy Komunistycznej Partii Polski". Specjalnie dla czytelników portalu wPolityce.pl - komentarz Jarosława Marka Rymkiewicza do całej sprawy:
Cała ta sprawa pokazuje, że możliwa jest nie tylko śmierć cywilna, ale także cywilne samobójstwo. I oto na naszych oczach Adam Michnik, wytaczając mi proces o poglądy, popełnił cywilne samobójstwo. Mamy, zatem do czynienia z cywilnym trupem. Prosiłem o to wszystkich, którzy byli na sali sądowej, ale także proszę wszystkich za pośrednictwem portalu wPolityce.pl, żeby tak właśnie zechcieli traktować Adama Michnika. To jest cywilny trup, nienadający się do kontaktów, nienadający się do żadnej rozmowy, nienadający się do żadnej dyskusji, ponieważ z cywilnym trupem nie ma, o czym dyskutować Niech mówią, co chcą. Trup cywilny nie ma głosu. Nie może nic powiedzieć. Prześladując poetę Michnik popełnił cywilne samobójstwo. On nie może nic powiedzieć, ponieważ cywilny trup nie może nic powiedzieć. Słyszał pan trupa, która się odzywa? Ja nie. Tak należy go traktować, jako coś nieistniejącego. Bardzo wszystkich do tego namawiam. Do niewdawania się w dyskusję, niewdawania się w rozmowy, nietolerowanie obecności tego trupa cywilnego, traktowanie go, jako nieistnienia. A druga rzecz, którą chcę powiedzieć, ogranicza się właściwie do jednego zdania: uważam, że "Gazeta Wyborcza" powinna przestać się ukazywać w Polsce. Ona jest nam kompletnie niepotrzebna, powinna zniknąć. Pat
Kto rządzi Polską? W okresie PRL Polską rządził komunistyczny reżim a teraz mamy liberalną demokrację. Jak wiemy, komuniści to było samo zło. Nie to co teraz. A jednak – jeśli się uważnie przyjrzeć, to pod pewnymi względami mamy o wiele gorzej. Jednym z takich kryteriów, które wykazuje znaczący regres jest odpowiedzialność. Komunistom nie przyszłoby do głowy mówić w trakcie swych rządów: my tylko próbujemy, postulujemy, pokazujemy jak być powinno – a tak naprawdę to ta paskudna "reakcja" rządzi krajem – my nie mamy z tym nic wspólnego. Wręcz przeciwnie. Niezależnie jak kiepsko udawało się im realizować swe zamierzenia – upierali się, że to właśnie jest socjalizm. Dzisiaj jest inaczej. Polska jest rządzona przez liberałów i socjalistów, którzy czasem się ze sobą spierają, a czasem współpracują. Jednak jedni i drudzy, (jako jedyni) mają znaczący wpływ na to co w Polsce się dzieje. Jeśli jednak napisać, że w Polsce rządzą liberałowie z socjalistami, to można być pewnym głosów oburzenia. Zwłaszcza ze strony liberałów. Ależ skąd! To nie ma nic wspólnego z liberalizmem! Liberalizm to Smith, Mises i Janusz Korwin Mike. A w Polsce rządzi na przemian lewica pobożna i lewica bezbożna (jak napisał jeden z czytelników moich komentarzy). Te wyjątkowo bezczelne łgarstwa mają jeden cel: uciec od odpowiedzialności, która w demokracji może utrudnić karierę polityczną. A kariera przecież to rzecz najważniejsza. Aby pokazać, że powyższa opinia dotycząca rządów liberałów i socjalistów nie jest wyssaną z palca – dokonałem analizy sytuacji w Polsce z uwzględnieniem kryteriów, które zawarłem w poprzednim swoim tekście (dotyczącym klasyfikacji nurtów politycznych).
Wartości Naturalne potrzeby empatii i opartego na solidarności współdziałania są kanalizowane w postaci akcji charytatywnych i działań organizacji o marginalnym znaczeniu. Gdy podejmowane są znaczące dla państwa lub społeczeństwa decyzje – taka postawa się nie liczy. Pozostaje prywata, indywidualizm i myślenie w duchu bizantyjskim. W ten sposób – bez liczenia się z dobrem obywateli – została przeprowadzona "prywatyzacja", czyli wyprzedaż majątku. W jej początkach ideolodzy (Janusz Lewandowski, Leszek Balcerowicz) wprost mówili, że celem jest szybkie dokonanie tak znaczących zmian, by nie dało się tego odwrócić. Chodziło, więc wyłącznie o liberalną ideologię, dla której wartością kluczową jest własność prywatna. O wartości osoby i zasadach etyki nie ma, co w tym kontekście wspominać. Chciwość jest wszakże dla liberałów cnotą. Bożek chciwości jest czczony w kulcie zaradności. Kluczowym argumentem w debatach publicznych jest piętnowanie przeciwników, jako nieudaczników i frustratów. Ta zaradność dotyczy także (a może: przede wszystkim) działań związanych z grabieniem państwa (doskonale tu pasuje metafora "czerwonego sukna" użyta Sienkiewicza w Potopie). Obserwujemy przy tym doskonałą współpracę między socjalistami a liberałami. Pierwsi wykorzystują swoje etatystyczne układy, moszcząc sobie ciepłe posadki w urzędach. Drudzy poszli w biznesy, które w znacznej części opierają się na wykorzystywaniu nierówności tworzonych – z głupoty lub pazerności – przez wspomnianych urzędników (do tego dochodzi korupcja i kolesiostwo). Jedni i drudzy potrzebują (tak jak niegdyś komuniści) idei mobilizującej, która równocześnie usprawiedliwiałaby ich działania. Stąd te bizantyjskie pomysły jak Euro 2012, różne formy komputeryzacji, czy bardziej lub mniej zbędne "reformy".
Wolność i sprawiedliwość Wspomniany na wstępie brak odpowiedzialności sprawia, że wszelkie deklaracje dotyczące wolności i sprawiedliwości (w tym zapisana w Konstytucji sprawiedliwość społeczna) pozostają pustosłowiem. Charakterystyczne dla liberałów utożsamianie sprawiedliwości z praworządnością sprawia, że całkiem niepostrzeżenie przeszliśmy od zasady: "co nie jest zabronione to jest dozwolone" do "twarde prawo ale prawo". Politycy, którzy aktualnie sprawują władzę są przekonani, że państwo jest ich własnością, którą zdobyli dzięki wyborom (wielokrotnie dawał wyraz takim przekonaniom B. Komorowski, który jest obecnie jednym z poważniejszych kandydatów na prezydenta). Ustanawiają sobie, więc takie prawa, jaki im się podoba. A ludziom, którzy w wyniku tego cierpią niesprawiedliwość mówią: twarde prawo, ale prawo. Jaskrawym przykładem takich działań było pozbawienie tysięcy rodzin mieszkających w pobliżu granicy źródeł utrzymania, jakim był dla nich drobny handel przygraniczny. Wolność z kolei nie jest bynajmniej związana z tworzeniem warunków swobody działania obywateli w personalistycznym duchu poświęcenia i solidarności. Tak jak na całym świecie aktualna wykładnia wolności nazywa się liberalizacja i dotyczy głównie wolności działania osób prawnych (w tym wielkich korporacji). A że te działania prowadzą często do zniewolenia ludzi – to przecież wynik nieuchronnych praw rynku. Drobny biznes, który mógłby przynieść znaczący wzrost dobrobytu większości obywateli jest systematycznie niszczony we wspólnym działaniu zwolenników liberalizacji i regulacji prawnych. W tym bynajmniej nie ma żadnej sprzeczności. Dlatego zdarza się, że jedna osoba podejmuje działania w obu kierunkach. Przykładem może być Leszek Balcerowicz, który pod hasłami liberalizacji zmniejszał podatki korporacjom i podnosił drobnym przedsiębiorcom.
Świat idei Końcówka rządów komunistów nie należała bynajmniej socjalistów, ale do bezideowych cwaniaków. Stąd tak łatwo przechrzcili się oni na demokrację. Taka bezideowość wydaje się fundamentem III RP. Nie ma, więc ścierania się różnorodnych idei w przestrzeni publicznej. Ta doskonała realizacja liberalnej zasady unikania konfliktów niesie ze sobą skutki, które były łatwe do przewidzenia. Przecież ideologowie nie odstąpili od swych przekonań. Albo, więc je ukrywają, nie prezentując prawdziwych motywów swych działań, albo starają się zaprezentować swe mniemania, jako obiektywną prawdę. W tej sytuacji zdrowe spory ideowe zostały zastąpione przez piętnowanie inaczej myślących, jako ludzi nieomalże pozbawionych rozumu. Ten pozorny konsensus kryje oczywiście bardzo konkretną ideologię, która nie podlega dyskusji. Warto zwrócić uwagę na główne elementy tej ideologii:
Ekonomizm. Wszystko, co ma znaczenie w życiu społecznym, ma też swoją wartość wyrażoną w pieniądzu. Praktyczny materializm. W życiu publicznym są bez znaczenia nie tylko kwestie metafizyczne, ale także etyka, która zostaje zredukowana do literalnej zgodności z prawem. Troska o dobra niematerialne to wyłącznie wynik ustępstw wobec grup wpływu.
Absolutyzacja racjonalizmu. Wyraża się ona między innymi przekonaniem, że jesteśmy zdeterminowani obowiązującymi prawami i regułami (prawa rynku, wymogi międzynarodowych instytucji). Podporządkowanie osób instytucjom (osobom prawnym) i mechanizmom ekonomicznym (prymat kapitału przed pracą). Widać, więc, jak próba realizacji utopii wolności skutkuje bardzo konkretnym zniewoleniem.
Wspólnota Polska konstytucja zaczyna się prawie tak jak amerykańska słowami "my naród". Ale w tym wypadku "prawie" robi zasadniczą różnicę. Zaraz potem Polacy dodają objaśnienie, co słowo "naród" dla nich znaczy: "wszyscy obywatele Rzeczypospolitej". Dla autorów naród nie jest podmiotem. Nie jest nim także rodzina. Są nim obywatele. To podkreślenie indywidualizmu nie jest bynajmniej przypadkowe. Ma ono zasadnicze znaczenie dla kierunku przemian, jakie dokonały się w Polsce na przestrzeni ostatnich 20 lat. Nie tylko odrzucono ideę narodu, jako wspólnoty, ale także państwo nie jest postrzegane, jako dobro wspólne. Nic, więc dziwnego, że pojawia się fałszywa alternatywa liberalno-socjalistyczna: obywatel ma się sam o siebie zatroszczyć albo państwo ma się zatroszczyć o niego. Nie ma wspólnoty wolnych ludzi. Jest tylko walka grup interesów.
Społeczeństwo Rozpoczęty w Oświeceniu proces wypychania religii z głównych dziedzin życia społecznego nie został skompensowany wypracowaniem alternatywnych zasad etyki. Problem był dostrzegany przez komunistów, którzy próbowali sformułować alternatywne dla chrześcijaństwa systemy wartości. Dla liberałów ten problem nie istnieje. Tymczasem życie w społeczeństwie wymaga wielu trudnych decyzji. Jeśli nie przyjmiemy jakiegoś wspólnego systemu etyki, stajemy wobec nich bezradni. Chrześcijanie wyrażają w tej sytuacji swoje obawy, że "jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno" – co ma swoje znaczenie także w sytuacji, gdy istnienia Boga uznamy za kwestię nieistotną. Praktycznym rozwiązaniem tego problemu jest posunięty do granic absurdu parlamentaryzm. Chęć regulowania wszystkiego przepisami prawa jest nie tylko jawnym zaprzeczeniem wolności. Rodzi niebezpieczeństwo naruszania najbardziej elementarnych zasad, wypracowanych przez tysiące lat rozwoju ludzkości (jak niszczenie rodzin poprzez traktowanie ich jak jedno lub dwupłciowe stada). Burzy też warunki naturalnego rozwoju społeczeństwa. W Polsce absolutnie nie ma mowy o takim ewolucyjnym rozwoju. Mamy z jednej strony panującą "religię konkurencyjności" a z drugiej ustawiczne rewolucyjne "reformy". A na dodatek wysyp mędrców, którzy doskonale wiedzą, co dla społeczeństwa jest najlepsze. Magia władzy działa z jednakową siła na polityków każdej opcji. Do miary symbolu urasta porównanie tego co mówił liberał Tusk na temat totalnej inwigilacji kierowców przed dojściem do władzy z decyzjami podjętymi na stanowisku premiera (na przeszkodzie stanął wyłącznie brak środków). Czyli znów mamy starcie liberalizmu z socjalizmem i złudne wrażenie, że o coś ważnego w tej grze chodzi, dlatego musimy w niej uczestniczyć. Malejący udział społeczeństwa w życiu publicznym dobitnie świadczy o tym, że w swej masie Polacy podejmują bardzo racjonalnych wyborów. Dalszym krokiem powinno być całkowite odwrócenie się obywateli od polityki i tworzenie alternatywy w codziennym działaniu. Niestety – to nie jest możliwe, gdyż stosunki obywatel – państwo coraz bardziej przypominają warunki totalitaryzmu, a indywidualne działania – jak to trafnie określił Rafał Ziemkiewicz – przypominają brodzenie w kisielu. Swoboda działania i optymalne warunki rozwoju osób nie są w polu widzenia polityków. Społeczeństwo jest obszarem walki grup interesów. Kto silniejszy – ten zwycięża. Czy w tej walce obowiązują jakiekolwiek zasady? Gdy poddamy to w wątpliwość, liberałowie przypominają o etycznych pismach A. Smitha i przywołują konserwatywno-liberalne ideały. Jak one wyglądają w praktyce? Problemy społeczne stają się istotne jedynie wtedy, gdy można je wykorzystać w politycznej walce. Tak samo instrumentalnie są traktowane idee takie jak tolerancja, poszanowanie prywatności. Wywlekanie intymnych brudów to nieomal narodowy sport. Nie istnieje coś takiego jak przyzwoitość w życiu publicznym. Na tak jawne kłamstwa, jakie można usłyszeć od obecnej władzy, mającej liberalne korzenie – nawet postkomuniści nie potrafili się zdobyć. Na horyzoncie pojawiają się kolejne niebezpieczeństwa. Ograniczenie pedagogiki do kształcenia fachowców i przyjęcie przez kulturę służebnej roli względem ideologii. Te tendencje są już widoczne.
Demokratyczne państwo Państwo jawi się rządzącym politykom, jako polityczny łup, organizacja podobna do dużego przedsiębiorstwa, aparat ucisku lub dojna krowa. Z cała pewnością państwo nie jest dla nich dobrem wspólnym, a jego celem nie jest zapewnienie obywatelom równych, sprzyjających warunków wszechstronnego rozwoju. Pod adresem państwa formułuje się różnorakie wymagania. W sumie sprowadzają się one do aktywnego udziału w przepływie wartości (majątku). Różnica między liberałami a socjalistami polega na tym, że według liberałów ma to być przepływ od biednych do bogatych, a według socjalistów odwrotnie. Ale to nie ma większego znaczenia. W rzeczywistości istotne jest tylko to, by móc uczestniczyć w tym przepływie i zagarnąć odpowiednią część dla siebie. Tak zorganizowane państwo nie jest w stanie działać zgodnie z zapisanymi w konstytucji regułami. Dla przykładu realizacja idei wolności poszerza obszar wolności silnych ograniczając wolność słabszych. Zasada pomocniczości jest pustym zapisem. Świadczy o tym między innymi głośna sprawa ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Podnoszone są różne aspekty tej sprawy, ale sprzeczność z konstytucyjną zasadą jakoś nikogo nie obchodzi. Nie istnieje etos służby publicznej. Brak jest przejrzystości w działaniach władzy, a na dodatek rzadko, kiedy problem ten jest dostrzegany. Demokracja z jednej strony jest ograniczana, (po co pytać ludzi niekompetentnych o zdanie), a z drugiej – brak jest świadomości jej ograniczeń. Współpraca między narodami jest zaś wyłącznie grą interesów. Stąd naturalne obawy przeciwników integracji, że interesy państw silniejszych zdominują Europę. Jednak zarówno liberałowie jak i socjaliści są przekonani, że ponad narodowymi interesami są wspólne przekonania europejczyków. Dlatego misja cywilizacyjna, która jest charakterystyczna dla krzewicieli jedynie słusznej ideologii (liberalnej demokracji) w polskich warunkach jest ukierunkowana na własnych obywateli.
Gospodarka Polska korzysta z wzorów anglosaskich. Leszek Balcerowicz, który wywarł olbrzymi wpływ na kształt polskiej gospodarki uważa się za ucznia szkoły chicagowskiej. Oczywiście istnieje nadal sektor publiczny, który stanowi łakomy kąsek dla polityków. Mamy, więc podział na liberalny sektor prywatny i etatystyczne zasady w sektorze publicznym. Ta sytuacja ułatwia działanie neoliberałom, którzy dążą do prywatyzacji zysków i uspołecznienia kosztów. Aby takie działania były możliwe, konieczne jest odrzucenie zasad etyki w odniesieniu do gospodarki. Jak to zostało to opisane w dyskusji pod poprzednim moim tekstem: liberał jest konserwatystą tylko do pasa. Ten faryzeizm aż bije w oczy.
Podsumowanie Jak starałem się dowodzić w poprzednich swoich tekstach – odpowiedzialność to podstawa konserwatywnego światopoglądu. Całkowity brak odpowiedzialności w Polsce jest ukrywany zalewem kłamstw. Dlatego prawi ludzie powinni zrobić wszystko, co możliwe, aby dotrzeć do wyborców z prawdą i przedstawić im czytelną alternatywę. Problem w tym, że aktywni w życiu publicznym "konserwatyści" odrzucają demokrację. To moim zdaniem ubrana w jakieś wydumane teoryjki pogarda dla społeczeństwa. Fakt, że z polskim społeczeństwem nie jest wiele lepiej niż za Norwida. Ale ono nie jest aż tak głupie, by wybierać do władz ludzi okazujących mu pogardę (no chyba, że ta pogarda jest skierowana w kierunku osób, którymi wyborcy sami gardzą. Na koniec czuję się w obowiązku poddać samokrytyce. Ja oczywiście wiem, że mój tekst to dowód na socjalistyczne zboczenie i całkowity brak zrozumienia. Paszkwil po prostu. Piszę o tym, by powstrzymać liberałów przed wylewaniem tutaj swych żali. Jeśli ktoś "nie rozumie" do tego stopnia jak ja – to naprawdę nie warto z nim dyskutować. Ja – ze wstydem przyznaję – też nie mam ochoty na dyskusję z liberałami. Z tych samych powodów, dla których W. Cejrowski uznał, że nie ma, co dyskutować z posłanką Senyszyn. Blog Jurka Wawro