288

Czy się odważą? Kandydaci do tworzenia nowej formacji muszą wiedzieć, dlaczego chcą nam zawracać głowę. Jeżeli jedynym ich celem jest chęć oderwania się od przywódcy, który przestał im się podobać, to mogą dać sobie spokój – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”. Wśród elit i komentatorów politycznych panuje przekonanie, że na wieki wieków jesteśmy skazani na Platformę i PiS, każda zaś próba powołania nowego ugrupowania jest skazana na porażkę. Dlaczego? Bo ordynacja wyborcza promuje wielkich. Bo ustawa o finansowaniu partii to wielkim daje pieniądze. Bo napięcie tak wielkie, że cała uwaga opinii publicznej skupiona jest na dwóch antagonistach, którzy celowo podgrzewają atmosferę. Bo nie ma kandydata na wyrazistego lidera, który mógłby się zmierzyć z charyzmą Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Bo dotychczasowe próby okazywały się porażką – za koronny dowód podaje się tu zwykle klęskę projektu Polska XXI oraz losy takich polityków jak Ludwik Dorn czy Marek Jurek, a ostatnio słabe loty głośnego projektu Janusza Palikota. Czy nowa centroprawicowa inicjatywa polityczna, gdyby się taka pojawiła, byłaby więc z góry skazana na klęskę? Moim zdaniem wszystkie podane wyżej argumenty są do obalenia.

Kiedyś się udało W dość powszechnej ocenie oba ugrupowania nie spełniają oczekiwań, nie odpowiadają na prawdziwe wyzwania, nie prowadzą polityki, która rozwiązuje rzeczywiste problemy Polaków. Dlaczego mamy więc zakładać, że Platformy Obywatelskiej i PiS nic zastąpić nie może? Czy nad Polską wisi fatum? Jesteśmy skazani na marną i pustą politykę? Wielu obserwatorów – ja również – marzyło o dwubiegunowym podziale sceny politycznej. Wydawało się, że PO i PiS mogą stworzyć korzystny dla Polski model. Ale tak się nie stało. Przypomnę, że dziesięć lat temu nie było ani Platformy ani Prawa i Sprawiedliwości. Wszyscy biadolili, iż polska prawica nigdy nie będzie umiała się zjednoczyć i stworzyć sensownego projektu – historia AWS miała być tego dowodem. Wkrótce pojawiły się jednak dwa środowiska, którym udało się stworzyć silne partie. Udało się, bo miały pomysł, zdeterminowanych działaczy, trafiły na dobry czas i słabość konkurentów.

Skoro więc wtedy się udało, to dlaczego miałoby się nie udać teraz? O PiS, odkąd utraciło władzę, mówi się, że nie może się odnaleźć. Ale trwa jako największa siła opozycyjna. Rządy Platformy krytykują nawet jej najzagorzalsi zwolennicy. Ale ciągle ma bardzo wysokie poparcie. Dlaczego tak się dzieje? Bo nikt dotąd nie przedstawił wyborcom sensownej alternatywy. Bo nikt nie zabrał się za jej budowanie z wizją, jasnym przekazem, precyzyjnym planem i konsekwencją. Z wiarą i determinacją. Polska XXI była atrakcyjnym projektem przez jeden dzień. Potem stawała się coraz bardziej ekskluzywnym i niemrawym klubem dyskusyjnym, którego najsilniejszy filar Rafał Dutkiewicz najpierw hamletyzował, a potem zrejterował. To nie był projekt, który mógł porwać tłumy.

Coś do powiedzenia Ale to nie znaczy, że taki projekt nie może powstać i na tyle się rozwinąć, by konkurować z dwoma wielkim graczami. Owszem może. Musi jednak spełnić kilka warunków. Przede wszystkim – powstać. Jego twórcy muszą sami głęboko uwierzyć w swoją szansę. Powtarzane przez niektórych politologów opinie, że wyborcy nie potrzebują dziś nikogo innego, są funta kłaków warte. Dopóki ktoś nie pokaże Polakom atrakcyjnego nowego tworu, dopóty nie powiedzą, że tego potrzebują. Twórcy nowego projektu musieliby jednak nie tylko uwierzyć w to, że ma on sens, ale i mieć coś ciekawego do przekazania. Komunikat pod tytułem: „Już dłużej z takim PiS i Platformą nie możemy” ani nie wystarcza, ani nie przekonuje. To musiałby być całkowicie nowy przekaz, zdecydowanie różniący się od tego, który dziś dominuje w debacie publicznej. Przekaz pozytywny, konkretny i precyzyjny merytorycznie. Wykorzystujący nowoczesne techniki przekazu, sztuki narracji i marketingu, ale zawierający też atrakcyjną treść.

Ewentualni kandydaci do tworzenia nowej formacji muszą wiedzieć, dlaczego chcą nam zawracać głowę. Jeżeli jedynym ich celem jest chęć oderwania się od przywódcy, który przestał im się podobać i który ich po kolei wygania, to mogą dać sobie spokój.

Setki razy pisano już, że obecny system finansowania partii politycznych skutecznie betonuje obecny układ. To prawda, Platforma i PiS dostają olbrzymie pieniądze, SLD i PSL też niemałe. Nowi nie będą mieć nic. To jest przeszkoda, ale nie taka wielka jak jeszcze niedawno. Od kilku lat przeżywamy rewolucję w sposobie komunikowania się. Internet i serwisy społecznościowe zmieniają rolę mediów i nośników reklamy. Aby skutecznie dotrzeć do odbiorców, nie trzeba już wydawać tak ogromnych kwot jak niegdyś. Oczywiście można je wydawać, bo każda kampania promocyjna przyjmie dowolnie wysoką kwotę. Ale dobrze opowiedziana historia i dobrze wykorzystane narzędzia dostępne za darmo albo prawie za darmo mogą być równie skuteczne jak tradycyjna kampania z wykorzystaniem drogich spotów telewizyjnych i wielkich billboardów. Internet daje znakomite narzędzia do budowania struktury, pobudzania aktywności ludzi, mobilizowania ich do działania, a nawet gromadzenia środków. Wystarczy prześledzić, jak robił to Barack Obama w czasach, gdy nikt go nie znał i jak budował swoje zaplecze społeczne w trakcie, kiedy już był prezydentem.

Oczywiście Internet i to, co nazywa się Web2.0 albo i Web3.0 to nie żaden cudowny twór, który zastąpi myślenie, pomysły i ciężką pracę wielu ludzi. Ale jest narzędziem, jakiego dotąd nie było. W dzisiejszym marketingu od pieniędzy ważniejszy jest pomysł. Mając dobry pomysł, można dziś zmobilizować ludzi do najrozmaitszych działań. Przykładów jest sporo.

Być jak Platforma Za pewnik przyjęto, że ruch polityczny na dzień dobry musi mieć wyrazistego lidera, bo tak jest w PO i PiS. Ale czy na pewno to warunek konieczny? Czy przypadkiem nie mamy już trochę dość wodzowskiego modelu obu głównych ugrupowań? Mam wrażenie, że model, który dziś obowiązuje i w PiS, i w PO, coraz mniej się ludziom podoba. Wyczuwam silną tęsknotę za ruchem społecznym czy politycznym, który daje swym działaczom znacznie więcej swobody, który chce wykorzystać ich kreatywność, pomysłowość i doświadczenia. Który jest ruchem obywatelskim takim jak... Tak, takim jak na początku miała być Platforma Obywatelska. Przecież PO właśnie tym chciała się różnić od gnijących partii. Na początku nie miała jednego lidera, tylko trzech tenorów: Macieja Płażyńskiego, Andrzeja Olechowskiego i Donalda Tuska. I miała być platformą obywateli. To się spodobało. Po kilku latach z ruchu obywatelskiego Platforma przekształciła się jednak w partię wodzowską. Dlatego też sądzę, że jeśli ktoś zaproponuje coś, co się będzie radykalnie różniło od oferty dominujących ugrupowań, może się spotkać z zainteresowaniem. Wyobrażam sobie ruch społeczny, który w początkowej fazie działania reprezentuje pięciu czy dziesięciu rzeczników, kipiących energią, ale też posiadających kompetencje i umiejętności zbudowania – jak się teraz mówi – ciekawej narracji. Wystarczy jeden dyrektor zarządzający i grupa liderów. Jeden przywódca pewnie z czasem i tak się wyłoni. Na początku wcale nie jest potrzebny. Wręcz przeciwnie, gdyż już na samym początku musiałby się zderzyć z charyzmą Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. A wtedy mógłby polec.

Niechciane dzieci nic nie zdziałają Nowa formacja, aby miała cień szansy, nie może się ograniczać – jak kiedyś Polska XXI czy potem Ludwik Dorn – do wezwania bojowego i oczekiwania na reakcję. Od początku musi mieć szczegółowy plan działania na co najmniej pół roku z góry. Musi to być więc formacja aktywna, nie reaktywna. Drużyna, której liderzy co dzień nadają ton publicznej rozmowie. Którzy sprawiają, że do codziennego obiegu wpada „ich temat”. I co bardzo ważne – nie może być to grupa „przegranych działaczy”, niechcianych dzieci Jarosława Kaczyńskiego, pochlipujących, jak to niesprawiedliwie potraktował ich zły ojciec.

Czy te warunki są możliwe do spełnienia? Czy znajdą się ludzie wystarczająco zdeterminowani, pełni energii i pomysłów, by stworzyć nową formację? Wystarczająco odważni, by wiele zaryzykować? Tego nie wiem. Wiem jedno, że gdyby taka formacja się pojawiła i zajęła choć kawałek sceny, mogłaby mieć ozdrowieńczy wpływ na polską politykę i debatę publiczną. Bo jeśli jeden gracz wprowadza nowe standardy, pozostali – broniąc własnych pozycji – będą się musieli do niego dostosować. I być może nawet niewielki początkowo ruch polityczny mógłby mieć nieproporcjonalnie duży wpływ na jakość polityki. Mógłby pomóc przełamać blokady, które rozwój wypadków nałożył na przywódców opozycji i partii rządzącej. A w następnym Sejmie takie ugrupowanie mogłoby być wygodnym partnerem koalicyjnym niemal dla wszystkich. Czy jest to możliwe? Nie wiem, być może przemawia przeze mnie nadmierny optymizm. Ale polska polityka tak bardzo „spsiała”, że każdą szansę na przełamanie fatalnego impasu trzeba witać z zaciekawieniem. Pytanie tylko, czy ci, którzy o takim kroku myślą, mają wystarczające „cojones”, by się odważyć. Igor Janke

Wiedzoodporni. Polskie uczelnie produkują analfabetów – Marta Krzysków Jeszcze kilka lat temu dyplom ukończenia studiów magisterskich był powodem do dumy i źródłem podziwu ze strony znajomych a osoby, które studiowały równocześnie dwa kierunki, były prawdziwymi zjawiskami, Dziś to już niemal codzienność. Czyżby nagle wyrosły nam pokolenia niewyobrażalnych geniuszy? Prawda jest niestety dużo smutniejsza. To po prostu uczelnie zaniżyły poziom do przeciętnego Kowalskiego. Rozmowa z doktorem pracującym w Instytucie Filologii Polskiej jednego z polskich uniwersytetów wprawiła mnie w osłupienie. W jego opinii połowa studentów, którzy znaleźli się na pierwszym roku nie powinna mieć matury. Większość nie potrafiła napisać dłuższego tekstu, w którym byłby zachowany porządek przyczynowo skutkowy ani stworzyć spójnej wypowiedzi ustnej. Wśród przyszłych polonistów był też całkiem niemały odsetek takich, którzy mieli problemy z tak elementarnymi umiejętnościami jak poprawne stosowanie końcówek gramatycznych czy skonstruowanie zdania złożonego. I wszystko to na kierunku, na którym język jest poniekąd narzędziem pracy. Mój rozmówca przyznał też, że corocznie na ok. 20 prac końcoworocznych przypada ok. 4-5 w całości(!) skopiowanych z internetu ze stron typu ściąga.pl. Z żalem przyznał też, że z łatwością rozpoznaje plagiaty, gdyż zwykle wyróżniają się spójnością i sprawnością językową. Nie lepiej wyglądają wypowiedzi, w których należy zanalizować tekst literacki. Studenci nie maja problemu z pytaniami, w których należy coś wymienić lub opisać przebieg wydarzeń, czyli skorzystać z danych, które w tekście są podane wprost. Kiedy jednak pojawi się pytanie problemowe, w którym dane należy zanalizować i zinterpretować, większość studentów pozostaje bezradna. Stwierdzenie, że poziom na polskich uczelniach wyższych jest zastraszająco niski, nie zdziwi już chyba nikogo. Problem w tym, że do tezy tej zdążyliśmy się już na tyle przyzwyczaić, że nikogo to już właściwie nie oburza a wnioski tego rodzaju coraz częściej kwitujemy wzruszeniem ramion i stwierdzeniem: „Cóż, znak czasów”. Problem nie tkwi tylko w samych uczelniach, ale jest efektem szerszego zjawiska jakim jest upowszechnienie i ułatwienie dostępu do edukacji czyli m.in. powstanie licznych zaocznych liceów ogólnokształcących, w których pełnoprawną maturę można zdobyć w 1,5 roku, uczęszczając do szkoły tylko w weekendy. Absolwenci tego rodzaju szkół formalnie posiadają takie samo wykształcenie jak osoba kończąca 3 letnie liceum, w którym spędza wiele godzin 5 razy w tygodniu. Oczywiście przeciwnicy takiego postawienia sprawy mogliby powiedzieć, że wszystko i tak zweryfikuje egzamin maturalny, który w tej samej formie obowiązuje uczniów wszystkich liceów, jest więc najbardziej sprawiedliwym miernikiem wiedzy. Niestety, jak zdaje sobie zapewne sprawę każdy, kto z edukacją miał cokolwiek wspólnego, matura w obecnej formie nie sprawdza niemal niczego. Poziom podstawowy wymaga minimalnych umiejętności i zdolności myślenia, która jest wystarczająca chyba tylko do zrozumienia instrukcji prania na metce swetra. Poziom rozszerzony zaś często niewiele odbiega od podstawowego. Wydawać by się mogło, że wpływem niskiego poziomu matury podstawowej na szkoły wyższe nie należy się specjalnie przejmować, gdyż osoba zdająca maturę na poziomie podstawowym raczej nie będzie się wybierać na studia związane z tym przedmiotem. Ale tu kolejna niespodzianka i absurdu edukacyjnego ciąg dalszy. Otóż na wiele kierunków studiów na polskich uczelni wyższych (i nie mówię tu o uczelniach prywatnych) nie jest wymagana matura na poziomie rozszerzonym nawet z przedmiotów kluczowych z punktu widzenia kierunku studiów. Decyduje lista rankingowa, na której oczywiście kandydaci z maturą rozszerzoną znajdą się wyżej, ale ci, którzy zdali maturę jedynie na poziomie podstawowym mogą bez przeszkód brać udział w rekrutacji. Efekt jest taki, że w ośrodkach mniej popularnych, w których konkurencja nie winduje punktacji w górę, można bez przeszkód dostać się, przykładowo na polonistykę, z maturą podstawową z języka polskiego zdaną na poziomie 40%. Łatwość w uzyskaniu indeksu nawet przez bardzo przeciętnych maturzystów jeszcze kilka lat temu nie stanowiła znaczącego problemu, ponieważ co roku o każde miejsce na uczelniach, nawet w mniej prestiżowych ośrodkach, walczyło co najmniej kilku maturzystów. Problem zaczął narastać w ciągu ostatnich lat i z roku na rok będzie się pogłębiał. Winny jest oczywiście niż demograficzny. Kiedy dziesięć lat temu na studia ruszył wyż z początku lat 80. państwowe uczelnie znacznie rozszerzyły limity przyjęć oraz zwiększyły liczebność kadry naukowej do potrzeb zmieniającego się rynku edukacyjnego. Na ogromnym zainteresowaniu studiowaniem skorzystały też uczelnie prywatne, które zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu i nie miały problemu z zapełnieniem proponowanych miejsc. Obecnie zaś ilość chętnych do studiowania z przyczyn demograficznych drastycznie spadła a limity przyjęć na studiach oraz ilość kadry na uczelniach nie uległa zmianie. Efekt jest taki, że, uczelnie aby zapełnić limity przyjmują kogo popadnie. Kiedy nie uda się wypełnić miejsc, ogłasza się drugi a potem kolejny nabór. Założeniem reformy, która zastępowała nową maturą egzaminy na studia, była oczekiwana samoregulacja poziomu, która miała dokonywać się już na studiach. Jednolita i w założeniach bardziej sprawiedliwa matura dawała szerszy dostęp do studiowania osobom z różnych środowisk i szkół. Egzaminy po pierwszym roku studiów miały dokonywać twardszej selekcji wśród akademickiego narybku. Zakładano, że ci, którzy nie podołają uczelnianym wymogom i tak odpadną w trakcie studiów. Ten mechanizm, w sytuacji, kiedy uczelnie muszą walczyć o zapełnienie limitu przyjęć, również przestał działać. Uczelnie nie chcą stawiać rygorystycznych wymogów studentom, których i tak jest mało a sami wykładowcy, z obawy o własne etaty, przepychają na egzaminach nawet tych całkiem opornych na wiedzę. Wraz ze spadkiem poziomu na uczelniach idzie również dewaluacja wartości jaką jest wykształcenie i skandaliczny poziom obyczajów jaki panuje w szkołach wyższych. Od kiedy mury uniwersytetu przestały kojarzyć się z czymś elitarnym, na uczelniach zagościł język i obyczaje rodem z ulicy. Nie chodzi tu oczywiście o to, aby uczelnie stały się nagle miejscami, w których powinno zalec świątobliwe milczenie a adepci nauk z pokorą zaczęli bić pokłony przed swymi duchowymi przewodnikami, ale o podstawowe normy kultury. Zadręczanie prowadzących pisanymi w tonie mocno koleżeńskim e-mailami, esemesy do profesora, emotikony wstawiane między zdania kolokwiów to niestety standard wśród polskich studentów. Pracownik sekretariatu jednego z państwowych uniwersytetów opowiada, że studenci notorycznie przynoszą do sekretariatu podania napisane na wymiętych kartkach, z poszarpanym brzegiem świadczącym o wyrwaniu wprost z zeszytu, z błędami ortograficznymi poprawianymi bezpośrednio na podaniu. Przytoczył kilka historyjek z samego tylko ostatniego tygodnia swojej pracy, kiedy była u niego m.in. studentka ostatniego roku z podaniem, w którym były dwa błędy w nazwisku jej własnego promotora, u którego była na seminarium od dwóch lat. Pracownik innej państwowej uczelni wspomina sytuację w jaką popadł w poprzednim roku akademickim, kiedy po usilnych namowach jednej ze swoich studentek, zgodził się nie wpisywać jej całkiem zasłużonej 2 i wyznaczyć jeszcze jeden dodatkowy termin, który miał zostać ustalony drogą mailową. Kiedy studentka nie stawiła się w wyznaczonym przez nią samą dniu, prowadzący zdecydował się wstawić jej stosowną ocenę. Jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy dokładnie tydzień później otrzymał e-mail od oburzonej studentki, w którym informowała go, że straciła swój cenny czas czekając na jego przyjście. Mój rozmówca jeszcze przez wiele dni był bombardowany wiadomościami, w których, w niewybrednych słowach zarzucano mu niesprawiedliwość i łamanie prawa studenta a także grożono zgłoszeniami do wszelkich możliwych zwierzchników. Nieszczęsny naukowiec solennie poprzysiągł sobie nie wyznaczać żadnych dodatkowych terminów i nie ulegać namowom studentów, biorących go na litość historiami z życiową tragedią w tle. Za puentę niech posłuży zdanie jednego z moich znajomych, który ostatnio próbując po raz kolejny zdać egzamin na prawo jazdy, zupełnie szczerze stwierdził, że skończenie pięcioletnich studiów przyszło mu dużo łatwiej niż zdobycie uprawnień kierowcy.

Marta Krzysków

Jak feminizm deprawuje ojcowską miłość do córek Żyjemy w świecie, w którym próbuje się na nowo zdefiniować rodzinę i wyeliminować lub przynajmniej osłabić w niej rolę ojca. Ideolodzy feminizmu traktują mężczyzn jako używajacych przemocy tyranów i promują w związku z tym wychowywanie dzieci przez samotne matki lub pary homoseksualne.Viktoria Secunda w swojej książce Women and their Fathers: the Sexual and Romantic Impact of the First Man in Your Life (1992) pisze, że już obecnie większość dziewcząt odczuwa zbyt nikłe okazywanie im milości przez ojców, co powoduje, że wyrastają one na niepewne siebie, oziębłe kobiety, które nie mają zaufania do mężczyzn. W rezultacie mamy do czynienia z nieudanymi małżeństwami, rozbitymi rodzinami i błędnym kołem braku ojcowstwa. Wnioski autorki oparte są na wynikach rozmów przeprowazdzonych ze 150 córkami i 75 ojcami oraz z wieloma ekspertami. Sama autorka jest feministką, dlatego udało jej się w wielu miejscach uśpić cenzurę. W rezultacie powstała uczciwa i pożyteczna praca. Ironią jest fakt, że właśnie feminizm jest odpowiedzialny za wiele omawianych symptomów.  Zdaniem autorki, dziewczęta kształtują swój romantyczny wzór mężczyzny w oparciu o relacje z ojcem.  Jedna z dziewczyn stwierdziła np., “że kiedy dorosnę, postaram się znaleźć mężczyznę tak dobrego i miłego jak mój tatuś” (str. 105). Kobiety instynktownie odtwarzają to czego doświadczyły w dzieciństwie, nawet jeżeli były to nieprzyjemne sytuacje ze strony ich ojców.  Próbują jeszcze raz przeżyć swoje emocje z dzieciństwa, bo innych nie znają.  Trzyletnia dziewczynka chciała np. wyjść za tatusia i odsunąć mamusię. Dobry ojciec powinien pomóc jej zrozumieć, że musi ją przygotować dla innego mężczyzny. Jeżeli jednak ojciec opuści rodzinę, jej idealizacja ojca pozostanie zamrożona w czasie. Dziewczynki potrzebują aprobaty i miłości ze strony ojca. To jest tak niezbędne jak słońce i woda dla kwiatu. Jedna z dziewcząt powiedziała ojcu, że kiedyś pozna chłopaka. Ojciec zażartował, że przepędzi go kijem. Powiedział to, żeby czuła swoją wartość. Nie musiał robić nic więcej. Inna młoda kobieta stwierdziła, że to dzięki ojcu uwierzyła w siebie. Kiedy matka powiedziała jej, że chłopcy nie lubią zbyt mądrych dziewcząt, ojciec odpowiedzial, że znajdzie sobie mądrzejszego chłopaka.Takie kobiety mają pozytywne nastawienie do siebie i mogą znaleźć partnerów, którzy odzwierciedlają oddanych im ojców jakich pamietają z dzieciństwa.

Kobiety bez ojców Jeżeli kobieta nie ma kochającego i troszczacego się o nią ojca, np. na wskutek rozwodu lub emocjonalnej niedojrzałości, może próbować poznać mężczyzn, którzy nie dbają o nią lub odtrącają ją. Może myśleć o sobie jako o kimś kogo nie można pokochać. Szukając jakiejś rekompensaty, takie kobiety mogą przedwcześnie rozpoczynać życie seksualne.  Mogą bać się intymności. Powszechne jest u nich przekonanie, że mężczyzna i tak je opuści. Zdaniem Secundy, kobiety, które mają problem z osiągnięciem orgazmu, zwykle w dziecinstwie nie miały ojca lub też nie był on emocjonalnie zaangażowany. Kobiety bez ojców nie czują się z nikim związane. Zamykają się w sobie i mają zwykle trudne stosunki z innymi. Większość takich córek zwykle w życiu wypróbowywało mężczyzn, szukało pretekstów, zaczynało walkę oczekując, że zostaną opuszczone, lub szukały usprawiedliwienia aby odejść same.  Innym symptomem była obawa, aby nie być finansowo zależną od mężczyzny.  Wydaje się, że im mniej męskiej uwagi doświadczały w dziecinstwie, tym bardziej ukrywały swoje uczucia, ograniczały się do powierzchownych związków, które nie wymagały zaangażowania emocjonalnego. Dziewczyny, których ojcowie się wyparli, zwykle maskulinizowały się. Mogła to być podświadoma próba odzyskania ojca. Stawały się czymś, czego im brakowało. Innymi słowy, dobry ojciec umacnia w córce kobiecość. Kiedy brakuje ojca, szuka ona kompensaty w postaci maskulinizacji, co podważa oczywiście jej przyszłe relacje z mężczyznami.

Geneza ruchu feministycznego Wiele liderek drugiej fali feminizmu to produkty rozbitych rodzin. Marilyn French autorka książki The War Against Women napisala, że “W moim życiu ojciec był nieobecny, nie interesował się nami.” Gloria Steinem mówiła, że jej ojciec wyjechał do Kaliforni i nigdy nie dzwonił. Widywała go raz lub dwa w ciągu roku. Feminizm to forma nieustannej kompensaty utraty ojca. Jego celem jest “obalić patriarchat”. Słowo to wywodzi się od łacinskiego pater, czyli ojciec. Podobnie jak komunizm, feminizm ma swoje korzenie w usiłowaniach Iluminatów obalenia Boga i naturalnego porządku oraz narzuceniu ludzkości wszechogarniającej dyktatury bogatych. Popierany przez Fundacje Rockefellera, niszczy tradycyjną rodzinę, co było również dalekosiężnym celem komunizmu. Fundacja Rockefellera wspierała również eksperymenty dr Josefa Mengele dokonywane na więźniach obozów koncentracyjnych. Ich celem, podobnie jak feminizmu, było wychodowanie nowej rasy niewolników dla obsługiwania bogatych.

Wzorem dla feminizmu jest walka klas Marksa. Mężczyźni rzekomo uciskają kobiety, wykorzystując je w roli matek i żon, co jest oczywistym nonsensem, gdyż obydwie role społeczne – męska i żeńska, wymagają poświęcenia. Mężczyźni od wieków chronili i wspierali swoje rodziny. Feminizm odzwierciedla przekonanie Iluminatów (masońsko-komunistyczne), że to człowiek określa rzeczywistość, a nie Bog lub natura. Role męskie i żeńskie mają być rzekomo zdeterminowane przez społeczeństwo a nie przez różnice biologiczne. Zmusza kobiety do porzucenia ról żeńskich oraz do uzurpowania sobie ról męskich. Celem jest pozbawienie mężczyzn cech męskich i uczynienie z nich politycznych impotentów. Miłość, szczególnie dla kobiet, jest kwestią wiernosći. Feminizm uczy kobiety nieufności, twierdzżc, że cała niesprawiedliwość bierze się z “nierówności” płci, dlatego należy dążyć do zlikwidowania heteroseksualności. Wiele feministek jest lesbijkami, które promują homoseksualizm. Wymogły uchwalenie przepisów prawnych, które pozbawiają mężczyzn prawa do dzieci i majątku. Rutyną sądową stało się już dyskryminowanie mężczyzn. Druga fala feminizmu jest największym wrogiem kobiecości.  Stanowi część tajemnego planu zatrucia uczucia miłości oraz zniszczenia ludzkiej duchowości.  Społeczeństwo traci na zanikaniu takich kobiecych cech, jak kobieca miłość, czar, piękno, inteligencja, skromność oraz wdzięk. Dziewictwo stało się już reliktem przeszłosći. Kobiety chciałyby być wiecznie młode, ale zapominaja, że sekretną formułą może być wierność. Władza umacnia i upowszechnia tą feministyczną mistyfikację.

Spustoszenie wywołane przez feminizm Od czasu wystąpienia drugiej fail feminizmu w latach 60-ych, trzykrotnie wzrosła ilość rozwodów.  Obecnie prawie 50% białych kobiet, które wyszło za mąż jest rozwódkami. W latach 40-ych było ich tylko 14%.  W latach 1970-1992 procent dzieci jakie urodziły się poza małżeństwem wzrósł z 11% do 30%. Trzykrotnie wzrosła ilość dzieci wychowywanych przez pojedynczych rodziców. W 2000 roku 22,4% (16 mln) dzieci poniżej 18 lat bylo wychowywanych praez samotne matki. W roku 1960 było ich tylko 8%. Badania przeprowadzone na próbie 1000 dzieci rozwiedzionych rodziców (1976-1987) wykazały, że prawie połowa z nich nie widziala się z ojcem w ciągu ostatniego roku. Sytuacja ta może wzmacniać zachowania homoseksualne, ponieważ jak wykazałem powyżej, dziewczyny kompensują sobie brak ojca maskulinizacją, a chłopcy feminizują się. Z punktu widzenia rozwoju psychologicznego kobiet oraz poczucia szczęścia feminizm jest oczywistym zjawiskiem chorobowym.

Ojcowie-córki: heteroseksualny paradygmat Dzisiejsi mężczyźni i kobiety pozostają w stadium zahamowanego rozwoju emocjonalnego, w czymś co przypomina zamrożoną fazę zalotów. Kiedy ludzie znajdują się w rozterce oraz kiedy są spragnieni seksu, staja się łatwo podatni na manipulacje. Media promują obsesje na punkcie seksu oraz przesuwają małżeństwo oraz zakładanie rodziny w nieskonczoność. W małżeństwie seks jest łatwo dostępny i traci na ważności. Młodych mężczyzn uczy się oceniać kobiety po wyglądzie, ignorując cechy niezbędne do udanego małżeństwa. Media prezentują piękne kobiety jako boginie, a miłość staje się ersatzem religii. Chciałbym poniżej przedstawić kilka rad  dla młodych mężczyzn: Jeżeli kobiety tworzą obraz idealnego mężczyzny na podstawie swojego ojca,  to być może mężczyźni powinni starać się być bardziej “ojcowscy” w swoim podejściu do kobiet. Zwykle kobiety wybierają sobie mężczyzn starszych od siebie (około 5 lat), odtwarzajac swoją rodzinę tak by mąż zapewnił duchowe i emocjonalne bezpieczeństwo, jak to robił (lub powinien robić) ich ojciec.  Mężczyźni powinni szukać młodszych kobiet, które na nich czekają. Zamiast oceniać je w kategoriach seksu, powinni raczej wybierać  długoterminowe stosunki prowadzące do małżeństwa.  Daje to większą satysfakcję niż przypadkowy seks. Niezależnie od tego czy kobiety miały dobrego ojca, czy nie, potrzebują one takiego męża, który zapewniłby dzieciom bezpieczeństwo, opiekę i odpowiednie wychowanie. Mężczyćni powinni się przygotowywać do tej roli.  Jest to standard, do którego mężczyźni zawsze się przymierzali i w jaki sposob są oceniani przez kobiety. Jeżeli kobiety w swoim wyborze kierują się wzorem ojca, to czy również mężczyźni szukają kobiet, które przypominają im matkę? Być może, ale to nie jest prawidłowe. Mężczyzna nie powinien oczekiwać, że żona będzie dla niego jak matka dla dziecka. Raczej powinien spodziewać się od niej lojalności, przywiązania i zaufania, jakim dziewczyna darzy swojego ojca. Mężczyzna powinien być autorytetem jako mąż i ojciec. Oczywiście, dla mężczyzny kobieta jest bardziej atrakcyjna jeżeli jest mocna, skomplikowana i efektywna, ale kiedy również zachowuje swoje dziewczęce cechy. Kiedy kobieta ma zaufanie do męża, może zająż się równiez swoją kobiecością, co pozwoli jej zachować młodość i atrakcyjność do późnych lat. Odpowiedzialność ojca polega na tym, aby budować w córce zaufanie do mężczyzn i przygotować ją dla wartościowego partnera. Wymaga to utwierdzenia jej płciowej identyfikacji jako atrakcyjnej partnerki dla przyszłego męża.

KONKLUZJE W ciągu mojego życia popularny obraz ojca został przekształcony z budzącego szacunek Roberta Younga z Father Knows Best w głupkowatego Homera Simpsona.  Nie jest to ani przypadek, ani “znak czasu”. Proces ten odzwierciedla skomplikowany plan wojny psychologicznej opracowany przez Iluminatów, aby odmaskulinizować mężczyzn, zmniejszyć populację oraz zdegradować i zdestabilizować społeczeństwo. Ci, którzy sprawują władzę nad naszą planetą nie chcą, abyśmy byli dojrzali i mogli oceniać rzeczywisty obraz sytuacji. Ich głównym narzędziem są media, które promują takie ruchy jak feminizm w taki sposób, aby robiły wrażenie spontanicznego działania. Kobiety mają takie samo prawo do szacunku i samorealizacji, jeżeli tego chcą. Problem leży w tym, że druga fala feminizmu nie dotyczy właściwie równości w swobodzie wyboru, ale zawiera ukryty program upowszechniania lesbijskich zachowań, które atakują podstawową komórkę społeczną jaka jest heteroseksualna rodzina. Na tej chorobie, która prowadzi do zniszczenia rodziny powstała pasożytnicza warstwa feministycznych profesjonalistek: polityków, wychowawców, pisarzy, prawników, konsultantów społecznych, itd., która stała się już polityczną elitą mającą wpływ na nasze życie.  W ten sposób ludzkość znalazła się w stadium zahamowanego rozwoju. Najwyższy czas, aby mężczyźni zaczęli działać. W cyklu ludzkiego żywota, chłopcy stają się ojcami. Syn niesie wizje swojego ojca. Mówi się, że nie odniosłeś sukcesu, jeżeli nie masz następcy. Mężczyźni również cierpią z powodu utraty ojca, ale mamy Ojca, ktory nas nie opuści. Myślę o Bogu.  Zostaliśmy stworzeni na jego podobieństwo i nosimy go w swojej duszy. Po łacinie vir znaczy mężczyzna. Pochodzące od niego angielskie słowo virtue znaczy postępować właściwie. W tym kontekście właściwą rzeczą dla mężczyzny jest założenie zdrowej, szczęśliwej rodziny opartej na prawdziwych wartościach i prawidłowej wizji życia. Henry Makow Z angielskiego tłumaczył Stanley Sas

Stalinowskie korzenie KOR-u, SLD i Unii Wolności Czołowi działacze PRL, dawni aktywni członkowie władz PZPR, wielu organizatorów pierwszej „Solidarności”, inicjatorzy, twórcy i uczestnicy „okrągłego stołu” unikają, jak diabeł święconej wody ujawniania życiorysów oraz bliższych informacji o swojej roli, zarówno w PRL, jak  i  III RP. Obawiają się bowiem, że gdyby społeczeństwo dowiedziało się prawdy o ich przeszłości inaczej by się mogło zachować w czasie wyborów do parlamentu i do innych obywatelskich reprezentacji. Toteż dobrze się stało, że grupa opozycyjnych działaczy i publicystów próbuje przypomnieć prawdę o ludziach, którzy, jak kameleony zmieniali swoje barwy polityczne, ideologiczne, a nawet nazwiska. Oczywiście taka działalność demaskatorska wymaga od ich inicjatorów, charakteru, zasad moralnych, rzetelności, odpowiedzialności, uczciwości, cywilnej odwagi. Ale nie wystarczy tylko przypominać i wypomnieć, że ktoś w przeszłości należał do obozu rządzącego, był faworytem władz PRL, partii. Trzeba również  wskazać,  z jakich korzystał  przywilejów on  i jego najbliżsi. Dlaczego np. Bronisław Geremek w okresie najgłębszego stalinizmu w Polsce wyjeżdża na studia do Paryża, kto go tam wysłał, za jakie zasługi, jakie pełnił tam funkcje i zajmował stanowiska? Podobnie Karol Modzelewski i inni beneficjanci ówczesnych władz. Nie można pominąć życiorysów takich postaci, jak Stanisław Ciosek. On sam przemilcza np. swoje rodzinne koligacje, zajmowane stanowisko pierwszego sekretarza KW PZPR w Jeleniej Górze, milczy o nadużyciach i przekrętach finansowych, jakich tam dokonywał. Nie powinno się przemilczać ani tuszować roli i dywersyjnej działalność Karola Modzelewskiego w „Solidarności”, szkód, jakie wyrządził tej organizacji i Polsce. Społeczeństwo wciąż nie zna przeszłości wielu wpływowych do niedawna ludzi, którzy odpowiadają za to , co się w Polsce stało: za miliony bezrobotnych, rozkradziony majątek narodowy, za zubożenie Narodu, za krzywdy, za miliony  głodnych dzieci, za nędze byłych pracowników PGR-ów, za bezrobocie, za choroby, kalectwa i przedwczesną śmierć setek tysięcy obywateli, za pozbawienie setek tysięcy starszych ludzi, emerytów, rencistów wielodzietnych rodzin,  mieszkań, za skazanie młodych pokoleń Polaków na  poszukiwanie chleba za granicą…   Młodsze pokolenie nie zawsze wie i rozumie, kto mu zgotował taki los. Nie wie nic lub bardzo niewiele, że sprawcami ich nieszczęsnego losu są członkowie partii wywodzący się z Unii Demokratycznej, przekształconej w Unię Wolności, w Platformę Obywatelską , w Partię Demokratyczną, że znaczna cześć dzisiejszych elit politycznych, gospodarczych, kulturalnych pochodzi z rodzin dawnych stalinowskich władców Polski. Warto, więc uświadomić Polakom zasięg i skalę tego zjawiska. Dlatego pozwoliłem sobie wykorzystać do tego celu gotowe, rzetelnie opracowane, znowu aktualne materiały sprzed kilku lat Pawła Sergiejczuka i Jerzego Roberta Nowaka. Jest bardzo smutne, że mimo istnienia od kilku lat tych demaskatorskich dowodów osoby skompromitowane wciąż egzystują w życiu publicznym: Leszek Balcerowicz, Barbara Labuda, Władysław Frasyniuk, Lech Wałęsa, Andrzej Olechowski, Hanna Gronkiewicz Walc, Jan Krzysztof Bielecki, Paweł Piskorski, Bronisław Geremek, Karol Modzelewski, Adam Michnik, Jan Lityński  i kilkaset podobnych osób.  Poniżej cytujemy te  materiały bez uzupełnień i bez komentarza.

Dr Leszek Skonka

Stalinowskie korzenie KOR-u, SLD i Unii Wolności PAWEŁ SIERGIEJCZUK dowodzi, że wielu potomków bierutowskobermanowskiego establishmentu zasila dzisiaj, nie tylko szeregi SLD, ale także tzw. postsolidarnościowe ugrupowania polityczne, a przede wszystkim Unię Wolności, Platformę Obywatelską. Czołowy polityk lewicy, były wicepremier i marszałek Sejmu Marek Borowski, jest synem Wiktora, przedwojennego działacza Komunistycznej Partii Polski. Ojciec Borowskiego, który naprawdę nazywał się Aron Berman, w roku 1944 był założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym “Życia Warszawy”, a w latach 1951-1967 – zastępca redaktora naczelnego “Trybuny Ludu”. .(…) 1996 r.). „Inny bliski współpracownik Kwaśniewskiego, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec, również pochodzi z takiej rodziny: Jego ojciec był wicedyrektorem tarnobrzeskiego kombinatu siarkowego “Siarkopol”, matka – prokuratorem (R. Szubstarski, Misjonarz prezydenta, “Życie” z 26-27 października 1996 r.). W prezydenckiej Kancelarii został zatrudniony także znany (m.in. z publikacji na lamach prasy prawicowej!) publicysta i poeta, Aleksander Rozenfield ( dziś minister Spraw Zagranicznych , przyp. L. Skonka), który w tekście pt. Być Żydem w Polsce pisał: Moi rodzice po to, by nie być obcymi wymyślili, że bedą budować komunizm, to była właśnie ideologia, która kazała wierzyć, ze ludzie są sobie równi, bez względu na kolor skory, religie i status społeczny. Uwierzyli jeszcze przed wojna, ocalili życie w sowieckiej Rosji i wrócili do Polski, nie rozumiejąc, że słowo komunista będzie się właśnie w Polsce kojarzyć z Żydami (“Najwyższy Czas!” Z 12 marca 1994 r.).

Od UB do UW Ale nie tylko w pobliżu SLD i prezydenta Kwaśniewskiego znaleźli się potomkowie “zasłużonych” komunistycznych rodzin. Wielu z nich znalazło swoje miejsce w Unii Wolności (dziś PO, przyp. L.S), gdzie prym wiodą działacze, którzy partyjne legitymacje nosili jeszcze za życia Bieruta – Bronisław Geremek i Jacek Kuroń. W takim towarzystwie bardzo dobrze czuje się np. poseł Jan Lityński, którego rodzice byli komunistami jeszcze przed wojną; ojciec zmarł w 1947 roku. (…) Lityński najwcześniej wkroczył do historii. Jako sześciolatek na manifestacji 22 lipca 1952 roku podbiegł do trybuny i wręczył Bierutowi kwiaty (A. Bikont, Siedmiu spośród wybranych, “Magazyn Gazety Wyborczej” z 5 listopada 1993 r.). Inni prominentni członkowie UW posiadają podobne związki rodzinne: prezydent Warszawy Marcin Święcicki jest zięciem PRL-owskiego wicepremiera, członka KC PZPR w latach 1948-1981 Eugeniusza Szyra. (sam Święciki  był także w fazie końcowej sekretarzem KC PZPR,   przyp. L.Skonka) członkiem  zaś, czołowy udecki ekonomista Waldemar Kuczyński , przyznał się do tego, iż jego teściem był Stefan Staszewski, I sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR w roku 1956. Zatrudniona przez Święcickiego na stanowisku sekretarza gminy Warszawa-Centrum, żona posła UW Henryka Wujca, Ludwika Wujec, jest córka przedwojennej działaczki KPP Reginy Okrent, która w latach 1946-1949 pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa w Łodzi. Burmistrzem warszawskiego śródmieścia w latach 1990-1994 był Jan Rutkiewicz, syn Wincentego, działacza komunistycznego, który zginął w czasie wojny, i Marii, w latach 1948-1950 szefowej Kancelarii Sekretariatu KC PZPR. Matka Jana Rutkiewicza po wojnie wyszła za mąż za Artura Starewicza, który w latach 1949-1953 był kierownikiem Wydziału Propagandy KC PZPR, a następnie sekretarzem CRZZ i sekretarzem KC PZPR.

“Sami swoi” w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Również wśród pracowników sterowanego przez Geremka Ministerstwa Spraw Zagranicznych znajdziemy ludzi o podobnych rodowodach. W latach 1995-96 wiceministrem w tym resorcie był Stefan Meller, którego ojciec, Adam pracował w Informacji Wojskowej, a następnie, do roku 1968, w dyplomacji (…). Dyrektorem Departamentu Studiów i Planowania MSZ jest Henryk Szlajfer, syn Ignacego, oficera UB we Wrocławiu w latach 1947-1952, a następnie cenzora w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Natomiast stanowisko dyrektora Departamentu Promocji i Informacji MSZ zajmowała do niedawna Małgorzata Lavergne, córka znanego działacza komunistycznego, pierwszego szefa Głównego Zarządu Politycznego LWP, gen. Wiktora Grosza, który jeszcze przed wojna nosił nazwisko Izaak Medres. Stanowiąca finansowe zaplecze udecji Fundacja Stefana Batorego to również strefa wpływów potomków stalinowskiego aparatu. Jej prezesem jest Aleksander Smolar, członek władz Unii Wolności, syn Grzegorza, który do roku 1968 był redaktorem naczelnym “Folks-Sztyme”, organu popieranego przez władze PRL Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Matka Smolara pracowała w KC PZPR. Sekretarzem Fundacji był do niedawna Józef Chajn, którego ojciec, Leon, był w latach 1945-1949 wiceministrem sprawiedliwości, a do roku 1961 sprawował kontrole nad” sojuszniczym” Stronnictwem Demokratycznym.

Korzenie Ruchu Stu Ludzi o bierutowsko-bermanowskiej genealogii znajdziemy także na prawicy. Poseł z ramienia Akcji Wyborczej “Solidarność”, prezes liberalnego Ruchu Stu, Czesław Bielecki, tak mówił o swoich rodzicach: Wyrastałem w rodzinie zasymilowanej inteligencji żydowskiej. Ojciec, z wykształcenia matematyk, był dyrektorem generalnym w Ministerstwie Oświaty w latach pięćdziesiątych. Wyleciał z tego stanowiska razem z Władysławem Bieńkowskim, gdy Gomułka “zwijał” Październik.  Matka była urzędniczka w Głównym Urzędzie Statystycznym, zajmowała się demografia. Rodzice komunizowali jeszcze przed wojna (E. Boniecka, Bliżej polityków, Toruń 1996).

Towarzystwo z “Wyborczej” Terenem, na którym szczególnie mocno usadowiło się drugie pokolenie stalinowskich rodzin, jest prasa. Szefem największej w Polsce gazety jest przecież Adam Michnik, syn przedwojennego komunisty Ozjasza Szechtera i autorki zakłamanych podręczników do historii, Heleny Michnik, a także brat ubeckiego “sędziego”, Stefana Michnika.  Redaktora naczelnego “Gazety Wyborczej” wspiera jego zastępczyni Helena Łuczywo, córka innego KPP-owca, a po wojnie kierownika wydziału w KC PZPR, Ferdynanda Chabera. Drugim zastępcą Michnika był do niedawna dziś prowadzący “Rozmowy Dnia” w programie Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego (WOT) Ernest Skalski, syn Jerzego Wilkera-Skalskiego i Zofii Nimen-Skalskiej, przedwojennych komunistów, którzy później pracowali w Komendzie Wojewódzkiej MO w Krakowie. Jerzy Urban napisał o nim: Pochodzenie Skalskiego z rodziców-aparatczykow – zgodnie z dominującą regułą – musiało go zaprowadzić w końcu do opozycji (J. Urban, Alfabet Urbana, Warszawa 1990). Czołowym publicysta “GW” jest Konstanty Gebert, podpisujący swoje teksty jako Dawid Warszawski, a od niedawna także redaktor naczelny żydowskiego miesięcznika “Midrasz”. Ojciec Geberta, Bolesław, był po wojnie ambasadorem PRL w Turcji, a matka, Krystyna Poznanska-Gebert, w latach 1944-1945 organizowała Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie.

Dziennikarze czerwoni od pokoleń Redaktorem naczelnym zlikwidowanego niedawno “Sztandaru Młodych” był Michał Komar, który jest jednocześnie prezesem Unii Wydawców Prasy. Jest on synem Wacława Komara, dowódcy walczących w Hiszpanii “dąbrowszczaków”, a następnie PRL-owskiego generała, i Marii Komar, która działalność komunistyczną rozpoczęła również przed wojna, jeszcze pod nazwiskiem Rywa Cukierman. Wydawca i szef tygodnika “Nie”, Jerzy Urban, również może się pochwalić podobnym pochodzeniem. Jego ojciec, co prawda zaczynał karierę polityczna i dziennikarską w przedwojennej PPS, jednak zaraz po wojnie włączył się w działalność PKWN, był również członkiem kierowanej przez Bieruta Krajowej Rady Narodowej. Wieloletni kolega Urbana z “Polityki”, obecnie ambasador Polski w Chile, Daniel Passent, był wychowywany przez wuja, przedwojennego komunistę, generała Jakuba Prawina, po wojnie wiceprezesa NBP i wojewodę olsztyńskiego. Z kolei dziennikarzem “Tygodnika Solidarność” jest Antoni Zambrowski, syn Romana, jednego z czołowych stalinowców, członka Biura Politycznego KC PPR i PZPR w latach 1944-1963. Szefem polskiego oddziału agencji Reutera jest natomiast Michal Broniatowski, którego ojciec, pułkownik Mieczysław Broniatowski, od roku 1945 był dyrektorem Centralnej Szkoły Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Lodzi, a następnie dyrektorem Departamentu Społeczno-Administracyjnego MSW.

W kulturze – jak za Bieruta Również w dziedzinie kultury można zauważyć silna pozycje dzieci dawnych rządców Polski. Bardzo modnym wśród studenckiej inteligencji kwartalnikiem “Zeszyty Literackie” kieruje Barbara Toruńczyk, córka Henryka, działacza komunistycznego jeszcze sprzed wojny, i Romany, do 1968 roku pracującej w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR. Inny publicysta i poeta o tej samej orientacji ideowej, Tomasz Jastrun, jest synem Mieczysława, znanego poety, po wojnie redaktora marksistowskiego tygodnika”Kuźnica”, który z partii wystąpił w 1957 roku, a wiec zaraz po zakończeniu okresu stalinowskiego. Mieszkający obecnie w Australii (ale publikujący w”Gazecie Wyborczej”) poeta i pieśniarz, niegdyś “bard opozycji”, Jacek Kaczmarski, tak mówił o swojej rodzinie: Mój dziadek był przed wojna zaangażowanym komunistą, po wojnie zaś komunistycznym dygnitarzem. (…) Wierzył w dziejowa misję partii itd. Po wojnie znalazł się wiec w kręgach władzy, był ambasadorem w Kambodży, pełnił jakieś dyplomatyczne funkcje w Szwajcarii, potem pracował w ministerstwie oświaty. Z partii wystąpił w 1981 roku. Jego żona, czyli moja babcia (…) pochodziła z rodziny żydowskiej, co jak przypuszczam, nie pozostało bez wpływu na zesłanie mojego dziadka do ministerstwa oświaty po 1968 roku (wywiad pt. Chce konfrontacji tygodnik Solidarność” z 4 maja 1990 r.).

Filmowe imperium Wśród najgłośniejszych reżyserów filmowych znajdziemy dzisiaj Janusza Zaorskiego, byłego prezesa Radiokomitetu i przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, którego ojciec w pierwszym okresie PRL-u był dyrektorem generalnym w Ministerstwie Finansów, a następnie wiceministrem kultury i sztuki odpowiedzialnym za film. Bratem Janusza Zaorskiego jest znany aktor, Andrzej Zaorski. Inne znane rodzeństwo filmowe to Agnieszka Holland i Magdalena Lazarkiewicz, dwie reżyserki, których ojcem był Henryk Holland, przedwojenny komunista, w czasie wojny ochotnik w Armii Czerwonej, później redaktor naczelny “Walki Młodych” i dziennikarz “Trybuny Ludu”. W tej ostatniej gazecie, organie KC PZPR, w okresie stalinowskim pracowała również matka Marcela Lozinskiego, reżysera znanego z proudeckich sympatii. Inny reżyser, Andrzej Titkow, jest synem Walentego, byłego I sekretarza KW PZPR w Warszawie.

Genealogie profesorów Podobne rodowody posiada wielu znanych ludzi nauki. Profesor historii średniowiecznej, a zarazem były senator OKP i działacz Unii Pracy, Karol Modzelewski, pochodzi z rodziny przedwojennych komunistów, zaś jego ojczymem był czołowy stalinowiec, minister spraw zagranicznych w latach 1947-1951, Zygmunt Modzelewski. Inny historyk, profesor Instytutu Historii PAN, Jerzy W. Borejsza, jest synem zmarłego w roku 1952 komunistycznego dyktatora w dziedzinie kultury, Jerzego Borejszy, który przed wojną nazywał się Beniamin Goldberg. Profesorem politologii najwyższymi odznaczeniami państwowymi filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, a zarazem redaktorem naczelnym Wydawnictwa Naukowego PWN, jest Jan Kofman, syn Jozefa, sekretarza i członka Prezydium CRZZ do roku 1968… Paweł Siergiejczyk  na zakończenie cytowanych przykładów  kończy stwierdzeniem, że chciał  „pokazać, w jakim stopniu obecne elity naszego kraju wywodzą się z elit, które kilkadziesiąt lat temu, w najciemniejszym okresie stalinizmu, rządziły Polska „.  I stawia retoryczne pytanie: „Czy tak duża ilość ludzi o podobnych rodowodach w polskiej polityce, prasie, kulturze i nauce, to tylko zwykły przypadek, czy raczej planowe promowanie ludzi z “czerwonej arystokracji”?

XXXXXXXX Przetoczyłem to opracowani by pokazać kto nadal ma ogromne wpływy na państwo. Obecnie ci skompromitowani ludzie są honorowani najwyższymi odznaczeniami państwowymi. Bronisław Komorowski zapowiada , że Orderem Orła Białego odznaczy m.in. Adama Michnika Jana Krzysztofa Bieleckiego. Przypomnijmy, że takimi  wysokimi honorami już wyróżniono w przeszłości m.in. Karola Modzelewskiego, Jacka Kuronia, Bronisława Geremka. dr Leszek Skonka

Ale o co chodzi z tym PiS-em? O co chodzi w sporach w PiS-ie? Czy istnieje możliwość powołania nowej partii? I jakie są perspektywy konserwatywnej chrześcijańskiej prawicy? Wyrzucenie Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak, co wiąże się z możliwością odejść kolejnych polityków PiS z tej partii tuż przed wyborami parlamentarnymi, może wydawać się absurdalne. Ale przecież jakiś zamysł za tym (mam nadzieję) stał. I dlatego zamiast zajmować się analizą zdrowia psychicznego Jarosława Kaczyńskiego warto go poszukać. Zacznijmy od faktów. Joanna Kluzik-Rostkowska musiała mieć świadomość, że jej ostra i zdecydowana krytyka władz partii nie może zostać puszczona płazem. Już w momencie, gdy zawieszano Marka Migalskiego Jarosław Kaczyński jasno dał do zrozumienia, że zamierza budować zwartą, silną partię na trudne czasy. I program ten realizował. Wiadomo było zatem z góry, że tak mocne ataki na partię, nawet w wykonaniu „ostatniego z aniołków” nie będą tolerowane. Na co zatem liczyła Joanna Kluzik-Rostkowska?

Scenariusz 1 Zapewne (i to akurat widać po zaskoczeniu obu posłanek) miała nadzieję, że wyrzucenie nastąpi dopiero po wyborach samorządowych. Jeśli te ostatnie byłyby przegrane (a na razie sondaże wskazują na to, że tak może się stać), to – jak to prorokował już kilkanaście miesięcy temu Ludwik Dorn – powstanie w PiS (szczególnie na poziomie samorządowym) silne parcie na zmianę. I bazując na nim, zdecydowani krytycy dotychczasowej linii partii będą mogli zdobyć władzę. Gdyby (podkreślam - gdyby) taki był rzeczywiście projekt Kluzik-Rostkowskiej, to wówczas działanie Komitetu Politycznego PiS byłoby uderzeniem uprzedzającym. I całkowicie zrozumiałym, chroniącym spójność partii przed możliwym rozpadem. Dzięki usunięciu posłanek już teraz można też będzie tłumaczyć ewentualną przegraną w wyborach samorządowych. A także budować bardziej spójną formację. Problem z tym, że taka polityka raczej nie prowadzi do wygranej w wyborach. Ona może co najwyżej przytrzymać twardy elektorat. Jeśli zatem przyjmowany jest taki scenariusz, to z dwóch możliwych powodów. Pierwszy z nich można uznać za scenariusz numer 2.

Scenariusz 2 Grupa ścisłych doradców Jarosława Kaczyńskiego (uosabiana w ustach „liberałów” przez Zbigniewa Ziobrę) chce przejąć pełną kontrolę nad partią. I stworzyć z niej przedsiębiorstwo, które – mogąc liczyć na 20-25 procent głosów – będzie wygodnie żyło z dotacji partyjnych, i nie będzie musiało ponosić odpowiedzialności za rządzenie. Ale ten scenariusz całkowicie ubezwłasnowolnia Jarosława Kaczyńskiego, który – jeśli przyjąć jego prawdziwość – staje się jedynie figurantem, rządzonym zza kulis przez Ziobrę czy Macierewicza (to drugi czarny bohater liberałów). A jakoś trudno uwierzyć, by lider PiS rzeczywiście stracił chęć do rządzenia, szczególnie, że jak mówią wszyscy jego przyjaciele, okres, w którym był premierem i mógł realnie zmieniać Polskę, był najlepszym w jego życiu. Jeśli zatem przyjąć, że Jarosław Kaczyński jest podmiotowy politycznie, to przychodzi czas na rozważenie trzeciego scenariusza.

Scenariusz 3 Ten zakłada, że sytuacja gospodarcza i polityczna, a także społeczna Polski jest na tyle zła, że w dającej się przewidzieć przyszłości może nastąpić wybuch społeczny. Jego przyczyny mogą być rozmaite. Albo głęboki kryzys gospodarczy (jak najbardziej możliwy), albo mocne niezadowolenie społeczne wywołane działaniami rządu. Wtedy PiS, jako jedyna realna opozycja – i to tak mocno kwestionująca prawomocność obecnej ekipy, może przejąć władzę. Ale żeby tak było potrzebna jest zwarta struktura, a nie rozdyskutowany klub… I żołnierze, a nie medialne gwiazdy.

Czy może powstać nowa partia? Warto też zadać sobie pytanie o to, czy – mogące się wyłonić z obecnego (a bardziej prawdopodobnie z powyborczego) kryzysu – nowe ugrupowanie ma jakiekolwiek szanse na trwały byt polityczny. Doświadczenia Prawicy Rzeczpospolitej, Polski Plus, czy nawet Ruchu Poparcia (z innej bajki) nie dają na to wielkich nadziei. System partyjny w Polsce jest ściśle spetryfikowany. A narracje obu głównych partii sprawiają, że bardzo trudno go rozbić. Wielu z wyborców PiS głosuje bowiem na tę partię nie dlatego, że są wielkimi zwolennikami linii tej partii, ale dlatego, że uznaje ją za jedyną realną możliwość przełamania monopolu PO i jego dążenia do całkowitego zawładnięcia państwem (obawa ta jest zresztą całkowicie uzasadniona). Dla tych wyborców próby rozbijania prawicy to działanie na korzyść PO i obecnego układu. A zatem działanie złe. Najpierw trzeba, ich zdaniem, pokonać PO, a dopiero potem rozliczać się wewnętrznie czy zajmować innymi kwestiami. Pytanie tylko, czy rzeczywiście model uprawiania polityki obecnie prezentowany przez PiS daje szansę na inne, niż okupione poważnym kryzysem społecznym, przejęcie władzy? Nie bardzo też widać zapotrzebowanie społeczne na nowa partię liberalno-konserwatywną (z wyrazistą liderką, którą byłaby lewicowa w gruncie rzeczy Kluzik-Rostkowską). Szanse nowej partii mogłyby wzrosnąć (ale też nie sądzę, by na tyle, żeby możliwe stało się przeskoczenie PiS), gdyby obie panie zdecydowały się na budowanie rzeczywiście szerokiej partii republikańskiej, a liberałowie z PiS, Ludwik Dorn czy politycy Prawicy Rzeczpospolitej chcieli się w taki projekt włączyć. W to jednak zwyczajnie nie wierzę. Jeśli bowiem nie mogli się ze sobą dogadać politycy dużo bliżsi sobie, czyli Marek Jurek i Kazimierz Ujazdowski, to jak możliwe miałoby być porozumienie Jurka i Kluzik-Rostkowskiej? Słowem najbardziej prawdopodobny scenariusz to marginalizacja polityczna (przy częściowym utrzymaniu obecności medialnej) obu posłanek (czy nawet szerszej politycznej reprezentacji).

Potrzeba Tea Party To wszystko zaś oznacza, że w bliskiej perspektywie nie da się liczyć na głęboką zmianę. Jeśli zaś chcemy, aby stała się ona możliwa, konieczna jest nie tyle partia, ile ruch społeczny. Lekka jazda, która – bez wielkich struktur – zacznie wymuszać zmiany, niekoniecznie tworząc struktury partyjne, a raczej jasno wymuszając pewne działania na liderach. Nie jest to w Polsce (inaczej niż w USA) proste, bowiem nasz system partyjny mocno zależy od liderów, ale… zawsze istnieje możliwość nie głosowania, tak jak oni będą chcieli. Do tego trzeba jednak nie tyle wyznawców (Tuska, Kaczyńskiego czy Kluzik-Rostkowskiej), ile twardych analityków, którzy nie obawiają się krótkoterminowej przegranej, jeśli mogą wygrać więcej w dalszej perspektywie. W tej walce zresztą trzeba sobie powiedzieć jasno: konserwatywna, chrześcijańska, patriotyczna prawica (i nie mam tu na myśli partii, ale środowiska) na krótką metę skazana jest na porażki. Wygrana wymaga długiego marszu, świadomości celów długoterminowych, budowania struktur i wreszcie świadomego realizmu. Tomasz P. Terlikowski

“Antysemityzm Niemców to pikuś”… “Drapieżczo antysemicka Armia Krajowa prowadziła niepohamowaną kampanię mającą na celu mordowanie Żydów”. “Opisałem własne doświadczenia z okolic Lublina i moje opinie na temat AK są powszechnie podzielane przez żydowskich partyzantów, u boku których walczyłem” – takie opinie przedstawia Frank Blaichman w wydanej właśnie w Polsce książce “Wolę zginąć walcząc”. Te wszystkie kłamstwa prowadzą do wniosku, że Polacy dorównują w okrucieństwie Niemcom, a nawet ich przewyższają. Cóż za symboliczne upamiętnienie kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej! “Przeciw nazistom, volksdeutschom i antysemickiej Armii Krajowej” – tak reklamuje swoje nowe dzieło Wydawnictwo Replika i szczyci się, że ów paszkwil ukazał się wcześniej w USA oraz jest dostępny “we wszystkich europejskich sklepach internetowych: od Hiszpanii po Niemcy, Francję i całą resztę zachodniej Europy”.
Gorsze od AK, jeszcze bardziej antysemickie były tylko Narodowe Siły Zbrojne. Tłumacz polskiego wydania, niejaki Kamil Janicki przedstawił “za” i “przeciw” takiego twierdzenia: “Nazwanie NSZ faszystami i sługusami Niemców to opinia przesadzona, choć nie pozbawiona pewnego oparcia w faktach”. Jakie to fakty, tego się już nie dowiemy, ale robi się coraz goręcej. I dalej: “Już opisując początek wojny Frank Blaichman wielokrotnie stawia znak równości między działaniami Niemców i Polaków”. Czyli okupantami Polski byli nie tylko Niemcy, ale także Polacy, może ci ostatni nawet bardziej. Ciekawa teza i równie ciekawy komentarz: “Takich opinii autora na temat Polaków w żadnym razie nie należy krytykować jako błędnych czy przesadzonych. W tym przypadku nie chodzi przecież o obiektywną prawdę historyczną, ale o indywidualne świadectwo człowieka, który wychował się w Polsce, został polskim oficerem i ostatecznie wolał tę Polskę porzucić na rzecz niepewnej egzystencji w obozie dla uchodźców, niż żyć wśród Polaków”.

25-ciu na czołgi Autor książki – Frank Blaichman mieszka dziś w Nowym Jorku, gdzie razem z żoną Cesią (w czasie wojny członkinią tej samej żydowskiej grupy) wyemigrował w latach 50. Nie zapomniał również o swojej prawdziwej ojczyźnie, gdzie “pomógł stworzyć Pomnik Żydowskich Bojowników w Yad Vashem w Jerozolimie i uczestniczył w jego odsłonięciu w 1985 roku. Ma dwójkę dzieci i sześcioro wnuków”. A więc szczęśliwy ojciec, dziadek i… literat. Opowieść zaczyna się od obiektywnego opisu: “We wrześniu 1942 roku Niemcy poinformowali, że zamierzają przenieść Żydów z Kamionki do pobliskiego Lubartowa, gdzie miało powstać getto dla wszystkich Żydów z regionu. Frank postanowił uciec” – napisał we wstępie sir Martin Gilbert, przedstawiany jako “uznany autorytet naukowy”. Internetowy biogram Blaichmana dopowiada: “Wyruszył do leżącego nieopodal lasu, by ukryć się w podziemnych bunkrach przygotowanych przez Żydów, którzy uciekli już wcześniej. Razem z nimi sformował oddział partyzancki, stając do walki z Niemcami i kolaborantami. Podjął się też ochrony uchodźców, którzy sami nie byli w stanie chwycić za broń”. Wątek walki z Niemcami jest w paszkwilu szczególnie eksponowany. Podobnie, jak sprawa pomocy współbraciom. Jakże przypomina to historię innego “bohatera” – bandyty i mordercy Polaków – Tewje Bielskiego. Dalej czytamy: “Oddział rósł w siłę, w końcu stając u boku polskich grup partyzanckich. W 1944 roku poddany został decydującemu sprawdzianowi, stawiając czoła dobrze uzbrojonym i wypoczętym [!!!- TMP] niemieckim batalionom. Przy wsparciu lotniczym podjęły one próbę wyeliminowania partyzantów”. Rozwinięcie tych sensacji funduje nam “autorytet-Gilbert”: “Liczebność grupy spadła do zaledwie 25 osób, ale oddział nigdy się nie poddał ani nie zrezygnował z walki. (…) W maju 1944 roku wzięli udział w znaczącej bitwie, stając na przeciw wysłanych celem ich unieszkodliwienia batalionów SS, Wehrmachtu i jednostek Luftwaffe”. Czyli “25 Dzielnych” podjęło otwartą walkę z niemieckimi doborowymi dywizjami piechoty, czołgami i lotnictwem. Nie lada wyczyn, nawet zakładając wsparcie “polskich grup partyzanckich”. A ci ostatni, któż to taki? Oczywiście Gwardia Ludowa – Armia Ludowa, bo tylko oni byli “dobrzy”, tylko oni byli “prawdziwą partyzantką”. Tłumacz Janicki: “Armia Ludowa była jedyną formacją gotową pomagać żydowskim partyzantom”. Z kolei “Armia Krajowa prowadziła niepohamowaną kampanię mającą na celu mordowanie Żydów i zapobieżenie dojściu po wojnie do władzy Armii Ludowej lub jakiejkolwiek innej lewicowej formacji”. Ciekawe, że AL i lewica utożsamiane są z Żydami, ale mimo wszystko to uogólnienie. Wracając do waleczności Blaichmana. Większości bitew, które opisuje, w ogóle nie miało miejsca. Inne były dziełem żołnierzy podziemia niepodległościowego, o – przepraszam, “antysemickich AK-owców”, których Blaichman tępił i mordował…

Na rozkaz Londynu Autor szczyci się m.in. udziałem w zabójstwie dwóch żołnierzy AK, których określa mianem “podrostków”. O ich schwytaniu pisze: “Kiedy zaczęliśmy ich przesłuchiwać, okazało się, że są członkami AK – antysemickiej Armii Krajowej. Dostali rozkaz zabicia nas, ponieważ byliśmy Żydami i okradaliśmy chłopów”. Tu mimochodem pojawia się informacja, że grupa Bleichmana była… rabunkową bandą. Doprecyzujmy – żydowsko-komunistyczną, rabunkową bandą walczącą nie z Niemcami, ale z polskim podziemiem. Dalej Bleichman-literat opowiada: “Powiedzieli [antysemiccy AK-owcy, "podrostki" - TMP], że ich miejscowi zwierzchnicy otrzymali rozkazy z Londynu, mówiące, iż żadnemu Żydowi nie powinno być dane dożycie do końca wojny i świadczenie o jej przebiegu”. Tłumacz książki uspokaja: “Stwierdzenie zawarte w ostatnim zdaniu polskiemu czytelnikowi może się wydawać nieprawdopodobne, ale nie ma powodów, by nie wierzyć autorowi”. Kolejny dogłębny, rzetelny wywód. Autorowi i tłumaczowi Armia Krajowa stale myli się z Niemcami. Jakby świadom absurdu, ten ostatni koryguje trochę swoje stanowisko: “I choć działania jednostek AK wymagają w takich przypadkach [antysemickich - TMP] solennego potępienia, nie można rozciągać go na funkcjonowanie całej organizacji i jej strategiczne cele”. Kamil Janicki dalej zachwala paszkwil (ale w końcu dostał za to kasę): “Pamiętnik Blaichmana prezentuje unikalną wartość jako materiał umożliwiający zrozumienie skomplikowanych relacji polsko-żydowskich, a szczególnie żydowskich opinii o polskim udziale w wojnie i o polskim antysemityzmie. Nie jest to syntetyczna praca naukowa, zestawiająca setki źródeł jak np. »Strach« Jana Tomasza Grossa, ale żywa relacja jednego człowieka”. Paszkwilant Gross wzorem! Ale jaka książka – taki autorytet.

Dobra wiara w UB Po wojnie Frank Bleichman pracował w UB w Lubartowie, Pińczowie i Kielcach (w 1945 r. był po. kierownika Wydziału Więzień i Obozów kieleckiego WUBP). W materiałach Instytutu Pamięci Narodowej figuruje jako Franciszek Blajchman. Jego wizerunek znalazł się też na wystawie “Twarze kieleckiej bezpieki”. I bynajmniej nie pokazuje ona bohaterów. Autor o bezpiece (lirycznie): “Mam nadzieję, że czytelnik przystanie na moment, by się nad tym zastanowić i zrozumie, że bezpośrednio po wyzwoleniu przeszliśmy pod zwierzchność nowego rządu Polski Lubelskiej, a departamenty rządowe były wśród bardzo nielicznych pracodawców gotowych zatrudniać ocalałych Żydów. Żyliśmy teraźniejszością, nie nam było przepowiadać przyszłość. Moim zadaniem było wyłapywanie nazistowskich kolaborantów – Polaków [podkreślenie - TMP], Ukraińców i volksdeutschów – znanych jako prześladowcy i mordercy Żydów oraz szpicle donoszący na chłopów i całe wsie. Przydział ten z chęcią przyjąłem”. Tłumacz znów tłumaczy racje autora: “Blaichman to raczej człowiek uwikłany: nie mający świadomości realnego celu działania UB i wierzący, że prowadził godną pochwały walkę z pozostałościami faszyzmu”. Ale najlepsza jest konkluzja: “Jego historia na swój sposób odkłamuje obraz anonimowych UB-eków z pierwszych lat po wojnie. Wielu z nich nie było, jak przyjęło się uważać, nieludzkimi potworami, ale postaciami z krwi i kości. Często byli to wręcz – jak właśnie autor niniejszej książki – bohaterowie i ludzie o wielkich zasługach, którzy nie znali charakteru nowego ustroju i działali w Urzędzie Bezpieczeństwa w dobrej wierze. Jednocześnie należy nadmienić, że realny przebieg swojej pracy dla UB zna tylko sam autor”. Ostatnie zdanie to już absurd piramidalny. Dobrze, że Instytut Pamięci Narodowej, dzięki publikacji książki, namierzył Blaichmana i sprawdzi teraz, czy nie dopuścił się zbrodni komunistycznej.

Antysemityzm nie wygasł I tu przechodzimy do clou programu. Tłumacz Janicki: “Zdaniem tego ocalałego z Holokaustu partyzanta, którego cała rodzina zginęła z rąk nazistów, to Polacy, a nie Niemcy byli po wojnie głównymi wrogami Żydów. Różnica między podejściem Polaków i Niemców do Żydów była taka, jak między nocą i dniem! U Polaków nienawiść nigdy nie wygasła”. A więc jednak: nie ma równości między Polakami a Niemcami. Startując z tego samego pułapu antysemityzmu, Niemcy szybko (bo już po pięciu latach okupacji) wyleczyli się z choroby, a Polacy trwają w swojej nienawiści przeszło 70 lat. “Autorytet Gilbert” potwierdza: “Pracując nad swoją książką The Holokaust: The Jewish Tragedy (Holokaust: Żydowska tragedia) udałem się do rodzinnej miejscowości Franka Blaichmana – Kamionki leżącej około 19 kilometrów od polskiego miasta Lublin – a także do okolicznych lasów, gdzie prowadził on swoją walkę. (…) Byłem też świadkiem wrogości, jaką po dziś dzień miejscowa ludność darzy Żydów, którzy odmówili poddania się deportacjom i pójścia na pewną śmierć”.

Czarna karta Kamil Janicki konkluduje: “Wiele z opinii autora jest sprzecznych zarówno ze zdaniem tłumacza, jak i wydawcy. Mimo to »Lepiej zginąć walcząc« polecam jako książkę bardzo ważną, bo udowadniającą, że także polska historia nie jest czarno-biała. Polacy nie zawsze byli bohaterami, a polscy Żydzi – ofiarami bez oporu godzącymi się na śmierć. Dzięki Blaichmanowi poznajemy, że także tak ważna dla polskiej historii i etosu narodowego organizacja jak Armia Krajowa miała w swoich dziejach czarne karty [tu przypomina się inny paszkwil: artykuł Michnika i Cichego "Polacy - Żydzi: Czarne karty Powstania", spreparowany na 50. rocznicę sierpniowego zrywu - TMP]. Książka ta miała udowodnić zarazem, że nawet w odniesieniu do funkcjonariuszy tak złowieszczych instytucji jak Urząd Bezpieczeństwa nie można posuwać się do generalizowania. Okazywałoby się, że niektórzy z nich – ze względu na swoje zasługi z okresu wojny – “zasługują wręcz na miano bohaterów”. Dodajmy: rzekome zasługi z czasu wojny nie zasługują na podziw, najwyżej na pogardę, a może nawet na sąd. W oświadczeniu Wydawnictwo Replika tłumaczyło sens wydania książki: “Chcielibyśmy zwrócić uwagę na rolę wydawcy w demokratycznej, pluralistycznej rzeczywistości, którą postrzegamy jako budowę płaszczyzny sporu twórców o różnych punktach widzenia”. Wszystko pięknie, tylko czy mordującego AK-owców bandziora, a potem ubeka – można nazwać twórcą? Niezależnie od śledztwa IPN, w sprawie paszkwilu ubeka-literata Blaichmana-Blajchmana wniosek do prokuratury złoży Światowy Związek Żołnierzy AK i Ogólnokrajowy Związek Byłych Żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Tadeusz M. Płużański

Plan B - nowa partia - Plan A, przejęcie władzy w PiS, nie wyszedł. Przechodzimy do planu B, założenia własnej partii - mówi "Gazecie" ważny niegdyś polityk PiS, obecnie o krok od wyjścia z partii Na czele nowej partii miałaby stanąć Joanna Kluzik-Rostkowska wyrzucona w piątek z PiS za krytykę strategii partii i zapowiedź, że będzie kiedyś rywalizowała ze Zbigniewem Ziobrą o fotel prezesa. Ona sama na razie tego nie potwierdza.

PiS to wojsko, nie przedszkole Nasi rozmówcy, sojusznicy Kluzik-Rostkowskiej w PiS, przekonują, że jest ich wystarczająco dużo, by powstał nowy klub parlamentarny (co najmniej 15 posłów). Na razie z Kluzik-Rostkowską w mediach występuje wyrzucona w tym samym dniu Elżbieta Jakubiak (jeszcze we wrześniu, gdy została zawieszona w prawach członka PiS, złożyła samokrytykę u prezesa, a potem tabloidowi opowiadała, że jej dzieci pytają, czy Jarosław Kaczyński już jej nie lubi). Obie były gwiazdami PiS w kampanii prezydenckiej, a Kluzik-Rostkowska - szefową sztabu. Z klubu wystąpi też być może Jan Ołdakowski, dyr. Muzeum Powstania Warszawskiego, który nie należy do PiS. Kto jeszcze? Zapewne Paweł Poncyljusz. - Jeszcze sobie chodzi po mieście, ale już zaczęła się jego droga na szafot - napisał nam jeden z jego znajomych. Niektórzy wskazują też na "młodych" - m.in. Mariusza Kamińskiego i Adama Hofmana, padają też nazwiska prominentnych europosłów Adama Bielana, Michała Kamińskiego i Pawła Kowala. Wymienieni politycy byli wczoraj dla nas nieosiągalni. Jaka byłaby strategia powstającej partii? Jej twórcy mówią o sobie "reformatorzy" i chcą przyciągnąć wyborców centroprawicowych, dla których obecny PiS jest za radykalny, ale mają też dość rządów PO. - Przez najbliższe tygodnie co chwila będą wiadomości o przechodzeniu do nas polityków. PiS będzie coraz słabszy. W kolejnych kampaniach wyborczych zakazane będą billboardy i spoty telewizyjne, więc bardziej się będą liczyły osobowości medialne. Tych w PiS zabraknie - prognozuje nasz rozmówca. Co o wyrzuceniu posłanek myślą lokalni działacze? - Ich wyrzucenie to konsekwencja polityki, którą przyjęły władze PiS, a która oznacza przesunięcie w stronę LPR. W dłuższej perspektywie zmniejszy ona poparcie do kilkunastu procent - ocenia Jakub Bator, b. asystent Zbigniewa Wassermanna, działacz PiS, który nie załapał się na listy wyborcze. Jego zdaniem wielu działaczy PiS jest zdezorientowanych. Nieoficjalnie działacze PiS mówią, że zdarzają im się problemy z dystrybucją materiałów wyborczych - odmawiają małe sklepy czy punkty usługowe. - Ludzie zaczynają odbierać PiS jak kiedyś LPR. Wstydzą się naszych ulotek - mówi jeden z kandydatów na radnego. Nie rozumie, dlaczego posłanki wyrzucono i dlaczego prezes zrobił to akurat teraz, w kampanii. - Biedne kobity - komentuje. W słuszność działań prezesa wierzy Bolesław Kosior, szef klubu radnych PiS w krakowskiej radzie.- Partia to nie przedszkole, to raczej wojsko. I tak powinno być.

Kaczyński: Niech Michnik i Walter zapłacą Sam Kaczyński prowadził w weekend kampanię samorządową i tematów wewnątrzpartyjnych unikał. - PiS jest partią optymizmu, optymizmu czynu, ale nie optymizmu ładnych zdjęć panów po pięćdziesiątce, którzy występują jako 20-latkowie, tylko optymizmu wynikającego ze wiadomości, że wiemy, co zrobić, by Polska się szybko rozwijała - oświadczył szef PiS w Lublinie, nawiązując do billboardu PO z Donaldem Tuskiem. Opowiedział się też za opodatkowaniem wielkich mediów na rzecz lokalnych. - Częścią naszego pomysłu jest wsparcie miejscowych środków masowego przekazu. One są za słabe. Trzeba te wielkie media opodatkować. Niech Michnik trochę zapłaci, Walter, potentaci - oświadczył Kaczyński. Kluzik-Rostkowską zaatakował zaś wiceszef PiS Zbigniew Ziobro, który zdaniem "reformatorów" rządzi teraz w partii. - Mówienie o jakichś wyborach w PiS jest czystą fikcją, bajką, jakie obie panie opowiadają, by uzasadnić szkodliwe dla swoich koleżanek i kolegów, startujących w wyborach samorządowych, działania - mówił wczoraj Ziobro. Wojciech Szacki, współpraca Magdalena Kursa

Kluzik-Rostkowska: PiS strzelił sobie w stopę rozmawiał Wojciech Szacki Rozmowa z Joanną Kluzik-Rostkowską, posłanką niezrzeszoną Wojciech Szacki: Jak słyszę od pani politycznych przyjaciół, zakłada pani partię. Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka niezrzeszona: Od wyrzucenia mnie z PiS minęły dwa dni. Snucie daleko idących scenariuszy byłoby dziś niepoważne.

Ma pani podobno dość sojuszników, by powstał klub w Sejmie. To przynajmniej 15 posłów. - Dostaje dużo telefonów, SMS-ów, maili ze wsparciem. Miarą polityka jest skuteczność korzystania z instrumentów, które ma. Ja jestem jeszcze przed przeglądem tych instrumentów.

Została pani wyrzucona tuż przed wyborami samorządowymi... - I to utrudniło życie wielu kandydatom PiS, których wspierałam, którzy wydrukowali sobie ulotki z moim zdjęciem, komitet polityczny PiS, wykluczając mnie i Elżbietę Jakubiak w tej sytuacji strzelił sobie w stopę.

I zafundował sobie ostry konflikt aż do wyborów. Czy prezes stracił instynkt polityczny? - Hm... Powiem tylko tyle, że to niestandardowa sytuacja. Zostałam ukarana za to, że polemizowałam z Jackiem Kurskim, który twierdził, że PiS nie może wygrać wyborów. Jeśli o mnie chodzi, będę wspierała kandydatów PiS wszędzie, gdzie mnie o to poproszą. Teraz jadę do Rudy Śląskiej na konwencję wyborczą. Zaproszenie dla mnie zostało potwierdzone już po wykluczeniu z partii.

Poświęciła pani parę miesięcy - gdy była pani szefową kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego - żeby został prezydentem. Wychwalała go wtedy pani jak mogła. Cieszy się teraz pani, że nie jest w Pałacu? - Wierzyłam w to, co mówiłam. Że trzeba złagodzić język polityki, bo Polacy oczekują spokoju.

To dobrze, że Kaczyński nie wygrał? - Kaczyński przegrał prezydenturę, ale zdobył znakomity kapitał do bycia twardą opozycją i wygrać wybory parlamentarne. Teraz ten kapitał trwoni.
Brudziński: Wolę XIX - wiecznego Kaczyńskiego rozmawiał Wojciech Szacki Rozmowa z Joachimem Brudzińskim szefem struktur PiS Wojciech Szacki: Nie wiem, czy pan słyszał, ale mówi się, że Joanna Kluzik-Rostkowska zakłada partię, podobno niebawem ma powstać klub parlamentarny. Cel - wyborcy centroprawicowi. Diagnoza - PiS jest partią schyłkową. Joachim Brudziński, szef struktur PiS: Od lat słyszę, że PiS się kończy, parę osób już odchodziło i też miały walczyć o centroprawicowych wyborców. Zachowujemy spokój i robimy swoje.
Z PiS może odejść znaczna część medialnych polityków... - Z dużym zainteresowaniem czytam teksty, jak to polityka zmienia się w postpolitykę, że Jarosław Kaczyński jest XIX-wieczny itp. A potem jeżdżę po kraju i słyszę, jak tysiące ludzi wiwatują na cześć tego Kaczyńskiego. A o Joasi Kluzik-Rostkowskiej wielu z tych ludzi nawet nie słyszało. Wolę stracić z XIX-wiecznym Kaczyńskim, niż zyskać z nowoczesną Kluzik-Rostkowską, nawet w sojuszu ze wszystkimi celebrytami polityki, nawet gdyby dołączył Kuba Wojewódzki, Michał Piróg, i wszyscy finaliści programu "Taniec z gwiazdami". Ale życzę powodzenia, niech Joanna rozwinie skrzydła i frunie...

Zabrnął pan daleko w kpinę. Nie zgubi was ta pewność siebie? Jak dużych ubytków w partii pan się spodziewa? - W tej grupce są bardzo sympatyczni ludzie, ale nie ma wśród nich nikogo, kto czułby teren, to, czym żyją ludzie w powiatach i gminach odległych od Warszawy.

Po co PiS-owi taki bigos tuż przed wyborami samorządowymi? Nie lepiej było - jeśli już trzeba było to zrobić - wykluczyć posłanki po wyborach? - Partia musi być spójna i zdyscyplinowana. Nie możemy sobie pozwolić na medialne spory.
Kto dziś rządzi PiS-em? Stronnicy Kluzik-Rostkowskiej twierdzą, że Zbigniew Ziobro. - Ziobro to wyłącznie wiceprezes partii z naciskiem na wice.
"Plan A, przejęcie władzy w PiS, nie wyszedł. Przechodzimy do planu B, założenia własnej partii" W "Gazecie Wyborczej" sytuację na polskiej prawicy analizuje Wojciech Szacki, dziennikarz mający naprawdę dobre źródła informacji w otoczeniu Prawa i Sprawiedliwości. Szacki cytuje "ważnego niegdyś polityk PiS, obecnie o krok od wyjścia z partii": Plan A, przejęcie władzy w PiS, nie wyszedł. Przechodzimy do planu B, założenia własnej partii. Na czele nowej partii miałaby stanąć Joanna Kluzik-Rostkowska wyrzucona w piątek z PiS. "Gazeta" relacjonuje rozmowy, w których sojusznicy Kluzik-Rostkowskiej w PiS, przekonują, że jest ich wystarczająco dużo, by powstał nowy klub parlamentarny. Według "GW" z klubu wystąpić też może Jan Ołdakowski, dyr. Muzeum Powstania Warszawskiego, a także Paweł Poncyljusz. Padają też nazwiska Mariusza Kamińskiego, Adama Hofmana, Adama Bielana, Michała Kamińskiego i Pawła Kowala. Jaka byłaby strategia powstającej partii? Jej twórcy mówią o sobie "reformatorzy" i chcą przyciągnąć wyborców centroprawicowych, dla których obecny PiS jest za radykalny, ale mają też dość rządów PO. - Przez najbliższe tygodnie co chwila będą wiadomości o przechodzeniu do nas polityków. PiS będzie coraz słabszy. W kolejnych kampaniach wyborczych zakazane będą billboardy i spoty telewizyjne, więc bardziej się będą liczyły osobowości medialne. Tych w PiS zabraknie.

MEDIALNY ZAMACH STANU Dla medialnej machiny w III RP nie stanowi problemu „wykończenie” marszałka Sejmu, wojewody, ministra. Nieważne, że po latach negatywni bohaterowie medialnej nagonki okazują się czyści. Do życia publicznego drogę mają zamkniętą. Układ, który za pomocą mediów dokonuje kolejnych zamachów stanu, ma się dobrze. Andrzej Kern był wicemarszałkiem Sejmu z ramienia Porozumienia Centrum, jedną z najważniejszych postaci polskiej prawicy. Na początku lat 90. jego kariera się załamała, gdy padł ofiarą nagonki medialnej na niespotykaną wcześniej skalę. Posła Gabriela Janowskiego do dziś na skutek manipulacji uważa się za wariata. Wiceminister obrony narodowej Romuald Szeremietiew i wojewoda Śląski Marek Kempski odeszli po kompromitujących ich materiałach prasowych. Po latach okazało się, że są niewinni, jednak drogę do życia publicznego mają zamkniętą. Ostatnim rozjechanym przez medialny walec zdaje się wiceminister zdrowia w rządzie Donalda Tuska – Krzysztof Grzegorek. Jego sprawa ciągle trwa. Przykłady można mnożyć. Jak zauważył w „Nowym Państwie” Leszek Misiak, dziennikarstwo śledcze w Polsce toczy trąd. Z jedną różnicą – trędowatych w krajach tropikalnych zamyka się w miejscach odosobnienia. W III RP daje się im nagrody. Swoisty to trąd, który pozwala wpływać na sytuację polityczną w kraju. Zawsze w czyimś interesie. Dziwna to choroba, dzięki której można zyskać miano autorytetu i poklask „elit”. Że komuś złamało się życie? To dla demiurgów naszej rzeczywistości nie ma najmniejszego znaczenia. The show must go on.

Polityczna śmierć Andrzeja Kerna Porwanie „z miłości” nieletniej córki znanego polityka, zakończone po paru miesiącach ślubem młodych we wspaniałej oprawie, to rzecz jasna doskonały temat dla mediów, a nawet filmu. Sprawa jednak wygląda zgoła inaczej, gdy spojrzeć na nią jako na sprytną (i skuteczną) próbę wykorzystania porywów serca do trwałego wyeliminowania z życia publicznego przeciwnika przez jego wrogów. Okazała się w istocie mistyfikacją, w której jedną z głównych ról zagrała teściowa córki polityka, mająca na swoim koncie kilka oszustw finansowych. Stanowi także jeden z najbardziej spektakularnych przyczynków do historii niesławnej roli mainstreamowych mediów III Rzeczpospolitej w niszczeniu ludzi obozu niepodległościowego. Andrzej Kern (1937–2007), znany łódzki adwokat, obrońca w procesach przywódców łódzkiej „Solidarności”, sam internowany w stanie wojennym, na przełomie lat 80. i 90. poseł Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, a w latach 1991–1993 wicemarszałek Sejmu z ramienia Porozumienia Centrum, nadawał się jak mało kto jako cel ataku. Okazja nadarzyła się w czerwcu 1992 r. Jedyna córka polityka, niespełna 17-letnia Monika, została wywieziona z podwarszawskiego domu jej babci. Od samego początku w kręgu podejrzanych o porwanie znaleźli się jej ówczesny chłopak, 21-letni Maciej Malisiewicz oraz jego ojczym i matka Jan i Izabela Gąsiorowie. Mimo zawiadomienia prokuratury przez Kerna Monika się nie odnalazła. Pod koniec czerwca głośnym echem w całym kraju odbił się jego dramatyczny apel w TVP o pomoc społeczeństwa w odnalezieniu córki. Fakt ten stał się jednocześnie sygnałem dla ówczesnej czołowej prasy (w tym „Gazety Wyborczej” i „Nie”) do ataku na Kerna. Znany reportażysta „GW” Jacek Hugo-Bader w tekście „Mezalians” wykazywał, że racja jest po stronie zakochanych młodych oraz rodziców Malisiewicza, a marszałek Kern zupełnie niesłusznie próbuje przeciwstawić się uczuciu łączącemu Monikę i Maćka. A także, że ojciec walczy o odzyskanie córki rzekomo ze względu na to, że uważa Malisiewicza i Gasiorów za rodzinę jej niegodną (21-letni Maciek skończył tylko podstawówkę, a jego rodzice prowadzili bar fast-foodowy). W dodatku w innych tekstach ówczesnej prasy (m.in. „Trybuny”) pojawiała się sugestia matki Maćka, że Kern wykorzystuje swoje wpływy polityczne do rzekomego gnębienia jej i jej rodziny przez organy ścigania.

Urban i Lesiak dla dobra „miłości” Cała prawda wyszła na jaw dopiero po długich miesiącach. I to mimo (a może właśnie przez), przytaczanego m.in. w 2007 r. przez „Rzeczpospolitą”, zajęcia się sprawą przez specjalną grupę UOP powołaną przez ówczesnego szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego, pod kierownictwem znanego z inwigilacji prawicy płk. Lesiaka. Okazało się, że pozostająca pod wpływem Maćka i jego rodziców niepełnoletnia córka wicemarszałka uciekła i była ukrywana m.in. przez częstochowskiego biznesmena Janusza Baranowskiego za wiedzą ówczesnego posła Kongresu Liberalno-Demokratycznego Dariusza Kołodziejczyka. Rok później wzięła ślub z młodym Malisiewiczem w łódzkiej katedrze (jednym z ok. 300 gości na weselu był sam Jerzy Urban). Rodzice Moniki zbojkotowali uroczystości. Idylla młodych trwała jednak stosunkowo krótko. Monika wróciła w końcu do rodziców, choć jeszcze kilkakrotnie próbowała ułożyć sobie życie z Maćkiem. Kiedy rozstała się z nim ostatecznie, skończyła liceum i studia, a od kilku lat pnie się po szczeblach kariery w łódzkim magistracie. Najbardziej poszkodowany okazał się marszałek Kern. Jeszcze w lecie 1992 r. koalicja postkomunistów z SDRP i UW próbowała (bezskutecznie) zdymisjonować go z pełnionej w Sejmie funkcji. Rok później, już po otrąbionym przez ówczesne media „ślubie stulecia” Moniki i Maćka, Jarosław Kaczyński, szef PC, nie zgodził się na wpisanie Kerna na listę kandydatów partii w wyborach do Sejmu. „Ponoć obawiał się, że trwający na mnie polityczny napad może ujemnie odbić się na wyborczych losach partii” – pisał Kern w książce Michnikourbanowy napad stulecia. Cała sprawa z pewnością była jedną z przyczyn klęski wyborczej całej prawicy (i triumfu postkomunistów) w wyborach parlamentarnych z 1993 r.  Kariera polityczna samego Kerna legła w gruzach, choć jeszcze na początku obecnej dekady był przez jedną kadencję radnym Łodzi. Mimo kilku wygranych w sądach spraw, oczyszczających wicemarszałka z padających w mediach zarzutów o rzekomym nadużywaniu stanowiska do prywatnych celów, czarna legenda wokół jego osoby nie zniknęła do tej pory. Przyczynił się do tego w dużej mierze film Marka Piwowskiego (zarejestrowanego jako TW „Andrzej Krost”), nakręcony w rekordowo krótkim czasie (44 dni zdjęciowe), mający premierę krótko po ślubie Moniki i Maćka. Dzieło, o wątpliwych walorach artystycznych, choć oparte „na kanwie” sprawy Moniki Kern, miało dowodzić, że naszym krajem rządzą fanatyczni politycy, którzy próbując utrzymać w ryzach swoje dzieci, nie cofają się przed żadnymi metodami. I to w imię miłości do nich. Rzecz jasna, czołowym czarnym charakterem w filmie, z ujmującą muzyką Seweryna Krajewskiego, był wzorowany na Kernie polityk grany przez popularnego Jerzego Stuhra. Warto przypomnieć, że Uprowadzenie Agaty zostało sfinansowane pospołu m.in. przez firmę Budimex, kierowaną przez postkomunistę Grzegorza Tuderka oraz przez Heritage Films, spółkę producencką samego Lwa Rywina (był producentem filmu). W 2005 r. Kern wrócił do parlamentu, został senatorem. Zmarł dwa lata później. Nigdy nie odzyskał dawnej pozycji.

Niewinne ofiary Bertholda K. Sprawa Andrzeja Kerna była początkiem „odstrzeliwania” przez media niewygodnych urzędników państwowych. Często tych z najwyższej półki. Szczególne „zasługi” ma w tym względzie Berthold Kittel. Ten były autor „Rzeczpospolitej”, obecnie współpracownik TVN, ma opinię najlepszego dziennikarza śledczego w Polsce, jest laureatem wielu prestiżowych nagród. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie fakt, że ofiary Kittela po latach okazują się... niewinne. Przed miesiącem Leszek Misiak opisał m.in. bulwersujące sprawy Romualda Szeremietiewa i Marka Kempskiego. Przypomnijmy: Romuald Szeremietiew był wiceministrem obrony narodowej w rządzie Jerzego Buzka. 7 lipca 2001 r. w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Anny Marszałek i Bertholda Kittela „Kasjer z Ministerstwa Obrony”. Według dziennikarzy asystent Szeremietiewa – Zbigniew Farmus miał żądać łapówek od koncernów zbrojeniowych. Urzędnik został zatrzymany, jego zwierzchnik – Romuald Szeremietiew – zawieszony. Był to koniec kariery tego polityka. W 2008 r. sąd oczyścił byłego wiceministra i jego asystenta z zarzutów. Kariera polityczna Szeremietiewa jest jednak skończona. Podobnie jak Marka Kempskiego. Wojewoda śląski w czasach AWS znany był głównie jako zwolennik ostrej walki z korupcją. Sensacją była więc ujawniona w grudniu 2000 r. przez parę Marszałek–Kittel gigantyczna korupcja w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim. Po latach okazało się, że żadnej afery nie było, Kempski był niewinny. „Rzeczpospolita” i autorzy tekstów musieli w wyniku wyroku sądu przeprosić negatywnych bohaterów artykułu. Nie zmienia to faktu, że Kempski do działalności publicznej już nie wrócił. Marszałek i Kittel za teksty o nieistniejących aferach w MON i Śląskim Urzędzie Wojewódzkim, otrzymali prestiżowe nagrody, zostali m.in. laureatami tytułu „Dziennikarz Roku” miesięcznika „Press”.

Autorytet „wali z bańki” Kittel stał się autorytetem polskiego dziennikarstwa śledczego. W 2007 r. napisał tekst, w którym krytykował politykę nowego kierownictwa „Rzeczpospolitej”: „Zawsze staraliśmy się pozostawać wierni ideałom dziennikarstwa z najwyższej półki: dokładnego sprawdzania, ale walenia z bańki w słusznej sprawie. Robiliśmy to w poczuciu obrony praw najsłabszych: zwykłych ludzi, naszych czytelników. W to wierzyliśmy, nie w cytowalność, nie w dochody z reklam, nie nakład”. „Walenia z bańki” doświadczył wiceminister zdrowia w rządzie Donalda Tuska – Krzysztof Grzegorek. W czerwcu 2008 r. Superwizjer TVN wyemitował program autorstwa Bertholda Kittela i Jarosława Jabrzyka. Wynikało z niego, że Grzegorek w czasie, gdy był dyrektorem szpitala w Skarżysku Kamiennej, przyjął od firmy Johnson&Johnson łapówkę w wysokości 10 tys. zł. Wiceminister stracił stanowisko. Nigdy nie przyznał się do winy. Sąd pierwszej instancji wydał wyrok skazujący. Jest on jednak nieprawomocny, a w sprawie jest wiele niejasności. Główny świadek oskarżenia Andrzej G. podczas procesu zmieniał zeznania kilkakrotnie. Raz twierdził, że były wiceminister wziął łapówkę, innym razem utrzymywał, że do zeznań obciążających Grzegorka zmusili go prokuratorzy i... dziennikarze TVN. Podczas ostatniej rozprawy ze łzami w oczach przepraszał byłego wiceministra za wyrządzoną mu krzywdę. Wszystko wskazuje więc na to, że sprawa będzie miała swój dalszy ciąg. Nie można wykluczyć, że sąd drugiej instancji uchyli pierwszy wyrok. Prawdę poznamy za kilka lat. Grzegorek do polityki raczej już nie wróci... W inny niż w przypadku Kerna czy Grzegorka sposób wyeliminowano z życia politycznego ministra rolnictwa w dwóch rządach III Rzeczypospolitej. 62-letni obecnie Gabriel Janowski to działacz opozycji w PRL, potem minister rolnictwa, poseł. W swoich wystąpieniach publicznych sprzeciwiał się prywatyzacji sektora bankowego, energetycznego oraz PZU, występował m.in. na rzecz wzmocnienia własności państwowej w branży cukrowniczej. Jego zachowania, takie jak wielogodzinna okupacja mównicy sejmowej, śmiało można określić jako niekonwencjonalne bądź ekscentryczne. Można też nie akceptować poglądów byłego ministra. Mimo to media – zamiast merytorycznej polemiki – uczyniły z Gabriela Janowskiego osobnika niespełna rozumu. Z pewnością przyczyniła się do tego dziwna sytuacja z 16 stycznia 2000 r. W dniu, w którym miała się odbyć debata nad odwołaniem ministra skarbu Emila Wąsacza, poseł Janowski zachował się, delikatnie mówiąc, „ekscentrycznie”. W zachowanych z tego czasu nagraniach widać, jak na korytarzach sejmowych, podtrzymywany prawdopodobnie przez współpracowników, Janowski „tańczy” czy też całuje po rękach zaskoczonych tym mężczyzn, wydając z siebie jakieś niezrozumiałe okrzyki. Jak sam wspominał w kwietniu br. w TVN 24: – Chciano mnie fizycznie wyeliminować z polityki. Dosypano mi narkotyków, które mogły mnie zabić. Byłem autorem wniosku o odwołanie ministra Wąsacza, który prywatyzował wszystko, co było pod ręką, na pniu i za bezcen. Dlatego chciano mnie fizycznie wyeliminować z polityki. Gdybym wsiadł wtedy do samochodu, byłoby po Janowskim. Nagrania zrobiły swoje. W mediach Gabriel Janowski opinię wariata ma do dziś. Charakterystyczny był ton wywiadu Konrada Piaseckiego z RFM FM z Adamem Bielanem w ramach kampanii przed tegorocznymi wyborami do europarlamentu (Janowski kandydował z listy PiS). Redaktor zaczął: – Naprawdę pan chce, żeby Gabriel Janowski też poskakał w Brukseli? Bielan: – Panie redaktorze, mówimy o byłym ministrze rolnictwa, osobie kompetentnej, jeżeli chodzi o sprawy polskiej wsi... –... i skoczku też świetnym (Piasecki). – To zabawne jest – stwierdził dziennikarz. – Dlaczego? – spytał Bielan. – Człowiek, który skacze, krzyczy, okupuje mównicę sejmową, je flaki na mównicy, potem kandyduje do europarlamentu – ciekawy pomysł – zauważył Piasecki. Czy w przypadku tego typu „wywiadu” można mówić o choćby pozorach zachowania obiektywizmu przez mainstreamowego dziennikarza? Pytanie pozostaje retoryczne. Przemysław Harczuk, Maciej Pawlak

Lulek odszedł. Chyba wróci.. Przez osiem lat Brazylią rządził p. Ludwik Ignacy da Silva vulgo „Lulek”. Gdy wygrał wybory po raz pierwszy byłem – jak ogromna większość ludzi – przekonany, że zniszczy On ten piękny kraj w sposób w jaki JE Hugon Chávez Frías niszczy obecnie Wenezuelę. Tymczasem ku radosnemu zdumieniu wszystkich, a zwłaszcza lewicowców, Jego panowanie zakończyło się sukcesem: Brazylia rozwija się doskonale, a ludzie są z Lulka zadowoleni. P. da Silva po dojściu do władzy wprowadził sporo lewicowego programu, jednak uczynił to w sposób umiarkowany, jak – powiedzmy – śp. Józef Piłsudski. Nie zniszczył większości mechanizmów kapitalistycznych – i wszystko jakoś działa (w odróżnieniu od Wenezueli...). Jak to się stało, ze Piłsudski i Jego sanatorzy ponieśli klęskę – bo tak trzeba to nazwać – a p. da Silva odniósł sukces. Otóż czytam w „Przeglądzie” ogromny artykuł p. Mirosława Ikonowicza o „luliźmie” - i są tam na ten temat różne skomplikowane rozważania. A to, ze „nie dał się zwariować” i nie sprywatyzował wszystkich banków, a to, że dbał o biednych. „Brazylijski cud gospodarczy jest wynikiem połączenia pragmatyzmu w dziedzinie polityki gospodarczej ze śmiałym zastosowaniem rozwiązań opartych na interwencji państwa w podział dochodu narodowego” - pisze p. Ikonowicz. I tylko jeden fragment tego tekstu odkrywa prawdę: „Roztropna polityka w dziedzinie bankowości i przemysłu plus odkryta wielka ropa naftowa pozwoliły (…) Kraj stał się jednym z największych na świecie eksporterów ropy naftowej (…)". I teraz już wiemy wszystko. Poza jednym: dlaczego Wenezuela jest w stanie permanentnej katastrofy, choć wpływy ze sprzedaży ropy w przeliczeniu na mieszkańca są tam znacznie większe? Bo JE Chávez Frías nie prowadził polityki „pragmatycznej” tylko autentycznie lewicową. I może jeszcze jedno: p. da Silva jest uczciwym człowiekiem – i odważył się przykrócić typowa latynoska korupcje. Nawet wywalając ze stołków ludzi, dzięki którym zdobyl władzę. JE Chávez Frías – nie. To też się liczy...

Psychuszki tuż-tuż Katowicki Są Rejonowy zdecydował, że p. Adam Słomka, (KPN-Obóz Patriotyczny), zostanie siłą doprowadzony na badania psychiatryczne, ponieważ nie stawił się na nie w wyznaczonym wcześniej terminie. P. Słomka jest oskarżony o namawianie dwóch mężczyzn do pobicia sędziego, prezesa katowickiego Sądu Rejonowego. Jest też oskarżony o to, że podczas manifestacji zorganizowanej przed sądem pomówił prezesa, nazywając go regularnym przestępcą. Wg "Dziennika - Gazety Prawnej", sąd zobowiązał p. Słomkę do badań lekarskich po tym, jak polityk poskarżył się na prześladowanie z powodów politycznych. Otóż p. Słomka niewątpliwie jest paranoikiem – co widać, i o czym wszyscy świetnie wiedzą. Jednak każdy z nas jest paranoikiem – niektórzy w malutkim, a niektórzy w dużym stopniu. Paranoicy bywają znakomitymi organizatorami i przywódcami. I nie ma najmniejszego powodu, by p. Słomkę na siłę ciągnąć do psychiatry. Powiedzmy, że stwierdzą paranoję; czy to oznacza, że od tej pory p. Słomce będą groziły niższe kary, niż np. mnie? A jeśli nie – to po co Go badać? JKM

Kto przeprosi Szeremietiewa? Po dziewięciu latach sądowych batalii Romuald Szeremietiew został uniewinniony od zarzutu rzekomego udostępnienia tajnych dokumentów swojemu asystentowi. Według warszawskiego sądu za bałagan w Ministerstwie Obrony Narodowej odpowiada ówczesny szef resortu, czyli Bronisław Komorowski.- Jestem ogromnie zadowolony, że to wreszcie koniec – mówi portalowi Niezalezna.pl Romuald Szeremietiew, były minister obrony narodowej. Afera wybuchła dziewięć lat temu po serii publikacji „Rzeczpospolitej”. Jej dziennikarze – Anna Marszałek i Berthold Kittel – zarzucili Romualdowi Szeremietiewowi m.in., że udostępnił tajne informacje swojemu asystentowi Zbigniewowi Farmusowi, który z kolei miał domagać się łapówek od koncernów zbrojeniowych. Pisano także, że wiceminister obrony narodowej w rządzie Jerzego Buzka więcej wydaje, niż zarabia. Po tych publikacjach szef resortu Bronisław Komorowski najpierw zawiesił, a później odwołał ze stanowiska swojego zastępcę. - Od początku mówiłem, że to wszystko bzdury, ale nikt nie chciał słuchać moich argumentów – dodaje Szeremietiew. Głusi byli także prokuratorzy, którzy wysłali do sądu akty oskarżenia. Już dwa lata temu Szeremietiew został oczyszczony z zarzutów korupcyjnych. Dzisiaj przed Sądem Okręgowym w Warszawie zapadł wyrok uniewinniający Romualda Szeremietiewa w wątku ujawnienia tajemnicy państwowej. W uzasadnieniu orzeczenia sąd zwrócił uwagę, że za ewentualne nieprawidłowości w pionie ochrony informacji niejawnych – a takie bez wątpienia były – odpowiedzialny jest minister obrony narodowej, a nie jego zastępca. Co ciekawe, podczas procesu nie udało się przesłuchać Bronisława Komorowskiego, choć wyznaczano dwa terminy. Na pierwszy, gdy był jeszcze marszałkiem Sejmu, nie stawił się. Na drugi także. Wówczas był już głową państwa. Zamiast tego do sądu trafiło pismo z Kancelarii Prezydenta, w którym stwierdzono, że ewentualne przesłuchanie prezydenta Komorowskiego naruszałoby zasadę równości między władzą wykonawczą a sądowniczą. Romuald Szeremietiew odetchnął po dzisiejszym wyroku, ale nie zamierza zrezygnować z walki o dobre imię. - Teraz mogę podjąć kroki prawne wobec wszystkich, którzy mnie pomawiali. Tym bardziej, że do dziś nie doczekałem się choćby symbolicznego „przepraszam” – mówi Niezaleznej.pl. Grzegorz Broński

Komorowski spłaca długi – wywiad z Krzysztofem Wyszkowskim Opuszczenie Kapituły Orderu Orła Białego to akt honoru i patriotyzmu. W sensie obywatelskim nie można usiąść obok tego, kto przez lata był za pan brat ze Służbą Bezpieczeństwa, albo tego, kto pozbył się honoru na rzecz Kiszczaka Z Krzysztofem Wyszkowskim, działaczem ruchu niepodległościowego w PRL, rozmawia Bogusław Rąpała Nazwiska niektórych kandydatów nominowanych przez prezydenta Bronisława Komorowskiego do Orderu Orła Białego muszą wywoływać oburzenie. Prezydent nie konsultował się w tej sprawie z kapitułą? - Niektóre nazwiska osób z tej listy są aktem upokorzenia polskiego patriotyzmu. Każdą z tych osób i ich zasługi należałoby rozpatrywać oddzielnie. Adam Michnik znany jest walki z polskością, z zaangażowania w akty wrogie Polsce. To człowiek odpowiedzialny za takie rzeczy, jak artykuł oskarżający akowców z Powstania Warszawskiego o mordowanie Żydów. Jeśli chodzi o premiera Bieleckiego, to, mimo iż byłem kiedyś jego doradcą, zdecydowanie nie widzę zasług, które mogłyby go stawiać w pozycji autorytetu państwowego czy narodowego. Ogólnie rzecz biorąc, prezydent podjął decyzję samodzielnie, nie pytając o zdanie członków kapituły Orderu Orła Białego, a więc jest to jego osobista deklaracja polityczna. Wręczenie orderów będzie zatem uroczystością ściśle partyjną, a nawet koteryjną, bo chodzi o uhonorowanie ludzi, którzy organizowali Okrągły Stół i przeforsowali jego postanowienia, którzy współpracując z Kiszczakiem, zbudowali III RP jako państwo postkomunistyczne. To oni umocnili Jaruzelskiego na stanowisku prezydenta Polski. Cały ten obóz kreuje się teraz na patriotów i legalizuje swoje własne działania, które ograniczały wolność oraz demokrację i były szkodliwe dla Polski. Ta prywata budzi mój fundamentalny sprzeciw.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że jest to następstwo umowy zawartej przy Okrągłym Stole… - To, co się zaczęło od Okrągłego Stołu, nie zostało zrewidowane, zanegowane ani odrzucone, a wręcz przeciwnie, było i jest nagradzane, przez co nadal się utrwala. I jeszcze ta data! Przecież 11 listopada to dzień odzyskania przez Polskę niepodległości, a nie wspomnienie kontraktu Piłsudskiego z zaborcami. Generał Zajączek pewnie się w grobie raduje, widząc tych “okrągłostołowców” nagradzanych za swoje podłe czyny. A w tym wszystkim jest jeszcze to obrzydliwe tło niedawnej wypowiedzi Adama Michnika, który stwierdził, że przy Okrągłym Stole wszyscy “kolektywnie dawali d…”. W takich właśnie wulgarnych skrótach streszcza się cała obrzydliwość tej postaci, jej mentalność, rodzaj osobowości, wizja państwa, społeczeństwa i polityki. Nagrodzenie kogoś takiego Orderem Orła Białego jest po prostu aktem niebywałej bezczelności i pogardy dla państwa ze strony prezydenta. Najwidoczniej Bronisław Komorowski za coś się w ten sposób wypłaca, coś usiłuje utrwalić, ale takie intencje są wredne, podłe i nie wolno ich akceptować. Kiedyś w ten sam sposób Aleksander Kwaśniewski nagrodził Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Zaufany człowiek KGB potwierdzał, że właśnie takim ludziom, jak Kuroń czy Modzelewski zawdzięcza to, iż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nie musiał uciekać do Związku Sowieckiego, a mógł przetrwać i powrócić do władzy. Komorowski, który wywodzi się z innej orientacji politycznej, pokazuje coś jeszcze gorszego – że te dwa nurty: kagiebowsko-sowiecki i nurt tzw. opozycji konstruktywnej, która usiadła przy Okrągłym Stole, połączyły się w jedno i wspólnie pracują nad utrwalaniem swojej pozycji, osiągniętej dzięki Jaruzelskiemu i Kiszczakowi w 1989 roku. Na to nie można udzielić zgody. I myślę, że każdy uczciwy Polak powinien odmówić swojej zgody na ten akt zaprzaństwa.

Bronisław Komorowski był przeciwnikiem porozumień Okrągłego Stołu, obecnie jest reprezentantem układu postkomunistycznego. Takich metamorfoz jest więcej w naszym życiu politycznym. - Widocznie “dojrzał”. To nie pierwszy taki przypadek. Marksiści znają zjawisko “wyrośnięcia z błędnych poglądów” i “przezwyciężenia sprzeczności”. Wspominałem o gen. Zajączku, który najpierw był szwoleżerem, a następnie najął się jako knut w ręku cara, zapewniający Rosji spokój w Warszawie. Teraz w tym samym pałacu zamieszkał Komorowski, który zdaje się powielać te wzory, bo zaczął od walki z krzyżem. Zresztą nie mam zamiaru psychologizować, bo ostatecznie to nieważne, kim Komorowski był, ale ważne, kim obecnie jest – reprezentantem interesów układu postkomunistycznego, narzędziem ludzi, którzy służyli Związkowi Sowieckiemu, niszczyli “Solidarność”, wprowadzali stan wojenny itd., a także współpracującej z tymi ludźmi agentury i skorumpowanej szajki pożytecznych idiotów. A więc ludzi, którzy boją się niepodległości, wolności i prawdziwej demokracji w Polsce, ponieważ obawiają się utraty władzy. To niedopuszczalna sytuacja.

Andrzej Gwiazda i Bogusław Nizieński na znak protestu zrezygnowali z zasiadania w Kapitule Orła Białego. - Nie wyobrażam sobie, żeby uczciwy człowiek mógł zasiąść obok ludzi wywyższonych tak bezprawnie, nie mówiąc już o różnorodnych uwikłaniach części z tych nagrodzonych. W sensie obywatelskim nie można usiąść koło tego, kto przez lata był za pan brat ze Służbą Bezpieczeństwa, albo tego, kto pozbył się honoru na rzecz Kiszczaka, i udawać, że wszystko jest w porządku, że godność Polski nie jest przez tych ludzi poniżana. Dziękuję za rozmowę.

Udokumentowali identyfikację tylko 76 ofiar Potwierdzają się nasze wcześniejsze informacje, że polski rząd nie zadbał o udział naszych patomorfologów w sekcji zwłok i identyfikacji ofiar smoleńskiej katastrofy Polscy biegli z zakresu medycyny sądowej nie byli obecni przy identyfikacji wszystkich ciał ofiar katastrofy samolotu Tu-154M. Uczestniczyli w tych czynnościach do 16 kwietnia br. i w ich obecności zidentyfikowano 76 ofiar. W efekcie eksperci wrócili do Polski z niepełną dokumentacją, a dalsze czynności poprowadzili Rosjanie. Kilka dni wcześniej, tuż po katastrofie, polscy patomorfolodzy nie zdążyli dojechać do Moskwy na badania sekcyjne, podczas których rosyjscy specjaliści pobrali materiał do badań DNA. Udział polskich specjalistów w czynnościach związanych z badaniami sekcyjnymi oraz identyfikacją ofiar kwietniowej katastrofy polskiego Tu-154M był mniejszy, niż wynika z relacji złożonej w Sejmie przez Ewę Kopacz, minister zdrowia. Kilka dni temu wojskowa prokuratura oficjalnie potwierdziła, że materiał do badań DNA był pobierany przez rosyjskich specjalistów w trakcie przeprowadzanych sekcji zwłok ofiar katastrofy, przy których nie było polskich biegłych. Wówczas także minister Kopacz przyznała, że polska grupa lekarzy dotarła do Moskwy 11 kwietnia br., kiedy Rosjanie rozpoczęli już pierwsze czynności przy ciałach ofiar katastrofy. Polscy lekarze – owszem – “stanęli z rosyjskimi lekarzami do stołu”, ale po to, by pomóc “przygotować ciała do pokazania” rodzinom. Jednak i tej misji polscy medycy nie wypełnili do końca. Z korespondencji wymienionej pomiędzy Wojskową Prokuraturą Okręgową w Warszawie a jedną z osób, która w katastrofie straciła współmałżonka, wynika jasno, że polscy biegli z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego w Warszawie byli obecni przy identyfikacji tylko 76 ciał ofiar katastrofy. Ich praca w Rosji została zakończona 16 kwietnia. W efekcie do WPO przekazano niepełną dokumentację fotograficzną procesu identyfikacji. Jak wyjaśniała prokuratura, “czynności identyfikacji ciał pozostałych ofiar katastrofy przeprowadzone zostały w terminie późniejszym, bez udziału polskich biegłych”. Pozyskanie tej części materiałów zostało więc uzależnione od tego, jak Rosjanie odniosą się do polskich wniosków o pomoc prawną. Jak wynika z komunikatów Komitetu Śledczego przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej, do 16 kwietnia “w zasadzie zakończono czynności dochodzeniowe bezpośrednio na miejscu katastrofy samolotu”. Do tego czasu zidentyfikowano 76 ofiar. 21 kwietnia rosyjska minister zdrowia i rozwoju społecznego Tatiana Golikowa poinformowała, że zakończyła się ekspertyza genetyczna wszystkich ofiar – dopiero tego dnia do Rosji ponownie wyjechała polska delegacja z minister Kopacz na czele. Marcin Austyn

Za co to odznaczenie? – wywiad z prof. Jackiem Trznadlem Ostatnie nominacje do Orderu Orła Białego ogłoszone przez prezydenta Bronisława Komorowskiego to nic innego jak szafowanie zaszczytnym odznaczeniem i zarazem oszukiwanie opinii publicznej. Z prof. Jackiem Trznadlem, przewodniczącym Rady Polskiej Fundacji Katyńskiej, rozmawia Paulina Jarosińska Zaskoczyła Pana prezydencka nominacja Adama Michnika do Orderu Orła Białego?
– W pewnym sensie ta nominacja mnie nie zaskoczyła, ponieważ jest zgodna z obecną polityką rządową Donalda Tuska i nowego prezydenta, tzn. jest kontynuacją tej polityki, która nastała po katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia. Natomiast wywołuje ona we mnie protest, ponieważ Order Orła Białego nie jest i nie może być pionkiem doraźnej gry politycznej, jak chcieliby prezydent czy premier, ale jest symbolem zakorzenionym głęboko w historii Polski, odznaczeniem ustanowionym jeszcze w okresie I Rzeczypospolitej. Order Orła Białego jest symbolem niezwykle ważnym, jeśli chodzi o tradycje Polski niepodległej i suwerennej. To, że osoba Adama Michnika znajduje się na liście nominowanych, budzi moją konsternację. Michnik to zły, przewrotny i zamaskowany duch w polityce polskiej. Uważam go za osobę, która swoją postawą polityczną, linią poglądową stworzonej przez niego “Gazety Wyborczej”, warstwą informacyjną tego dziennika, nie wpisuje się we właściwie pojętą demokrację. Odwrotnie – stanowi ona aksjomat sprzeczny z egalitaryzmem i etosem demokratycznym. Sam na początku lat 90. polemizowałem z postawą Adama Michnika, a swoje tezy zawarłem w opublikowanej w 2004 roku książce “Spór o całość”. Mówiłem wówczas, że jest to bardzo niebezpieczna osoba dla funkcjonowania demokracji w Polsce, m.in. przez postawę, która wyraża swoistą obronę komunistycznych wartości, Okrągłego Stołu, który stanowił rozejm z komunistami, także w sytuacji pookrągłostołowej. Przez całe dwudziestolecie III RP “Gazeta Wyborcza” pełni dwuznaczną rolę – szkodliwą, bo służącą utrwalaniu konkretnego sposobu myślenia, ściśle związanego z ideologią komunistyczną bądź rehabilitacją systemu komunistycznego. Adam Michnik nieraz zaprzeczał temu, że Polska znajdowała się pod okupacją komunistyczną. To znamienne.

Jak Pan zauważył, nie sposób pominąć faktu, jak ogromny wpływ na kształtowanie sposobu podchodzenia do wartości patriotycznych ma “Gazeta Wyborcza”. – “Gazeta Wyborcza” stała się we współczesnej Polsce nośnikiem bardzo szkodliwych treści, poglądów i idei, które stanowią zaprzeczenie tego, co prawdziwie wiąże się z tradycją i tożsamością narodową. Już na początku lat 90. formułowałem wobec działalności Michnika zastrzeżenia. Określiłem jego postawę jako posttotalitarną, bo inaczej jej nazwać nie można. Napisał on kiedyś, że nie uważa, aby Polska po 1945 roku była jakoś specjalnie bohaterska. W sposób cyniczny zlekceważył on całą rzeszę ludzi walczących z systemem totalitarnym o wolną Polskę, m.in. AK-owców. To jest tożsame z nomenklaturą, od której wychodzili postkomuniści. Ojciec Michnika był sądzony przed wojną za zdradę narodową. Nie chodzi o to, że istnieje konieczność ponoszenia odpowiedzialności za winy rodzinne, ale Michnik zamiast wyrażać wstyd i jawnie krytykować zbrodnie swoich krewnych, usprawiedliwiał ich. Zachodzi tu jakaś daleko idąca konsekwencja w wypowiedziach Michnika. Był zawsze chętny bronić najgorszego status quo, który by przedłużał jakoś funkcjonowanie systemu komunistycznego, jego wpływów tak w sensie personalnym, jak i instytucjonalnym. Swego czasu o Czesławie Kiszczaku i Wojciechu Jaruzelskim mówił jak o ludziach honoru – to była potwarz przeciwko tym, którzy walczyli z komunizmem. Dla mnie jest to postawa antypolska. Nie mam wielkich nadziei na inną politykę prezydenta Komorowskiego, ale mimo to nominacja rodzi w sposób naturalny moje oburzenie.

Ewidentnie widać, do jakiego środowiska jest najbliżej prezydentowi Komorowskiemu. – Najbliżej mu do środowiska, które bądź kontynuuje spuściznę PRL (kiedyś walczyło o demokrację, potem przyjęło postawę oportunistyczną, a teraz wyraża jeszcze dziwne zaufanie w państwo rosyjskie), bądź do środowiska, które bezpośrednio uczestniczyło w tym systemie.

Wracając do Adama Michnika – trudno mówić o jego zasługach. – Nawet jego “walka” o socjalizm z ludzką twarzą, jego działalność studencka, wygłaszanie tez o walce z totalitaryzmem, pobyt w więzieniu rodzą wątpliwości, czy nie była to działalność nacechowana wiarą w to, że ustrój socjalistyczny może mieć jakiś pozytywny aspekt – przypomina to postawę trockistowską – paradoksalnie również karaną więzieniem w ZSRS. Sam fakt osadzenia w komunistycznym więzieniu nie musi być oceniany z góry jako coś na kształt wyróżnienia, implikującego tym samym do przypisywania niebotycznych zasług. Ważne jest to, do czego prowadzi działalność człowieka – a w tym przypadku mamy niechlubną kontynuację poczynań. Adam Michnik nie zasługuje na to odznaczenie. Być może otrzymają je jeszcze nieraz osoby, które na to nie zasługują. To jest szafowanie zaszczytnym odznaczeniem i zarazem oszukiwanie opinii publicznej. Mam wielką wątpliwość, czy prezydent Komorowski w kolejnych latach będzie właściwie przyznawał te ordery i odznaczenia. Przypomina się pewien incydent: grono osób spotkało się kiedyś u Jarosława Marka Rymkiewicza, na początku lat 90., wśród nich byłem również ja, ale także Adam Michnik. Była tam mowa o tym, że potrzebna jest pomoc Polakom, którzy mieszkają z różnych powodów poza granicami Polski. Michnik powiedział wówczas, że mamy inne cele polityczne, a tym zajmiemy się później. Obecni na spotkaniu odnieśli się bardzo krytycznie do tych słów. Niech to będzie konkluzją mojej odpowiedzi na pytanie, czy zasługuje on na najwyższe odznaczenie państwowe – Order Orła Białego. Dziękuję za rozmowę.

Ks. Isakowicz-Zaleski: Paweł Kowal znów minął się z prawdą Eurodeputowany Kowal z PiS, gorący zwolennik gloryfikatora UPA i SS “Galizien”, Wiktora Juszczenki, zachwalał wybory na Ukrainie jak tylko mógł. A jak było na prawdę, to przeczytać poniżej. W najbliższych wyborach samorządowych oddam swój głos na PiS, ale jeżeli w szeregach tej partii Kowal nadal będzie “ekspertem” od spraw międzynarodowych, to w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych swój głos przerzucę na inne grupowanie. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Wybory na Ukrainie nie były sprawiedliwe Departament Stanu USA oświadczył po podstawie zebranych skarg i opinii obserwatorów międzynarodowych, iż wybory do władz lokalnych Ukrainy 31 października nie były ani przejrzyste, ani sprawiedliwe – powiadomiła brytyjska „Financial Times”. Wybory, które wygrała rządząca opcja Partii Regionów Ukrainy, odbyły się za pomocą manipulacji wynikami głosowań. Takie komentarze wyborów ukraińskich władz amerykańskich świadczą o tym, iż prezydent Wiktor Janukowycz nie spełnił własnych obietnic, że zachowa demokratyczność władzy i społeczeństwa, zdobytych po rewolucji pomarańczowej 2004 roku na Ukrainie – pisze „Financial Times”. Zdaniem Departamentu Stanu USA wybory do władz lokalnych były krokiem wstecz w porównaniu z lutowymi wyborami prezydenckimi, w wyniku których prezydentem został Janukowycz. Także wiceprezydent Eurokomisji Catherine Ashton oświadczyła, iż Bruksela jest zaniepokojona tym, że wybory 31 października na Ukrainie odbyły się w sposób niedemokratyczny. Ta wypowiedź zaprzecza oświadczeniu eurodeputowanego Pawła Kowala, (który był obserwatorem od Europarlamentu), iż wybory na Ukrainie były demokratyczne i odpowiadały standardom europejskim.

Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów 

Coraz dłuższe cienie w sprawie nazwanej Zbrodnią Katyńską – część I W dniu, w którym rozegrała się tragedia Smoleńska, na półkach księgarskich znajdowała się nowo wydana przez Instytut Pamięci Narodowej (IPN) książka “Zbrodnia Katyńska w kręgu prawdy i kłamstwa”, pod red. Sławomira Kalbarczyka podsumowująca dziesięcioletnią działalność IPN i Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Wprowadzenie do książki napisał prof. Janusz Kurtyka, kończąc je słowami: “Zbrodnia Katyńska jest nadal jednym z kluczowych punktów współczesnej polskiej tożsamości historycznej - pamięć o niej w czasach dyktatury komunistycznej pomagała tę tożsamość podtrzymywać przeciwko wszechobecnemu kłamstwu. Pamięć o niej obecnie służy budowaniu społecznego przekonania, iż służba Ojczyźnie ma niekiedy swoją wielką cenę, zaś obowiązkiem państwa jest pamiętać o tych, którzy w imię tej służby oddali życie.” Słowa te dziś stanowią epitafium kolejnej tragedii o rozmiarze wymagającym prawdziwego zaangażowania struktur Państwowych – właśnie jak pisze nieżyjący prof. Janusz Kurtyka. Okoliczności Smoleńskiej tragedii zakrawają na bolesny paradoks i wymagają znów odpowiedniego wyjaśnienia - zarówno przez Prokuraturę, jak i przez Historię, niezależnie od horyzontu czasowego: tak, jak dzieje się to ze sprawa nazwana potocznie Zbrodnią Katyńską. Dlatego warto przejrzeć karty śledztwa społecznościowego (środowisk emigracyjnych, międzynarodowych, konspiracyjnych...), które toczy się od 70 lat w tej ostatniej sprawie. Śledztwa bardziej lub mniej formalnego, śledztwa historycznego, zmagającego się z zatajeniem, z kalejdoskopem kłamstw - śledztwa, które pochłonęło wiele ofiar ludzkich, zasługujących na odrębną listę pamięci... Niewątpliwie w służbie Nieuznanego Męczeństwa Polaków ponieśli śmierć pasażerowie i załoga samolotu Tu-154-101.

Historia i liczby Niefortunną koleją losu przyjęło się nazewnictwo “Zbrodnia Katyńska”. Niefortunne, ponieważ jest to pojęcie zawężające to zagadnienie. Przylgnęło ono do tej “Sprawy” głównie z powodu długiego okresu oficjalnego nieprzyjęcia do wiadomości przez Państwa Cywilizowane całości polityki eksterminacyjnej wobec Polski, realizowanej przez Państwo Radzieckie. IPN usankcjonował jednakowoż przyjęty w środkach przekazu tenże wąski termin, zapewne z racji uformowanego symbolu, opartego o tradycję oraz o grę słów polskich: KAT-Katyń. Pod terminem “Zbrodnia Katyńska” kryje się więc w rzeczywistości szeroko zakrojona akcja eksterminacyjna, obejmująca nie tylko “oficerów”, ale żołnierzy Wojska Polskiego wszystkich stopni wojskowych, także ludność cywilną, prawników Wymiaru Sprawiedliwości, funkcjonariuszy Policji Państwowej, a także innych pracowników Służb i Urzędów Państwowych oraz elit intelektualnych. Zbrodnia ta jest bezpośrednią konsekwencją napaści dnia 17 września 1939 Związku Radzieckiego na Polskę - jako realizacji tajnej klauzuli Paktu Ribbentrop-Mołotow. W tym niezwykle tragicznym dla Polski czasie, Armia Czerwona bierze do niewoli (wg.radzieckich źródeł prasowych) ok. 230 000 polskich jeńców wojennych, natomiast wg. współczesnych źródeł IPN liczba ta wynosiła 250 000 jeńców, rożnych stopni wojskowych (w tym 12 generałów). Uwiezionych, o których Moskwa nie powiadamia nikogo, ani Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, ani późniejszego, działającego w koalicji, Rządu Polskiego na emigracji. Ponieważ w jesieni 1939 były możliwe jeszcze ucieczki oraz zwolnienia szeregowych, w obozach I etapu zostaje zatrzymanych ostatecznie 125 400 jeńców. W październiku 39 zwolniono do domów 42 500 szeregowych, a 42 492 szeregowych przekazano Niemcom do obozów pracy. W niewoli sowieckiej pozostało ok. 39 tys. w tym ponad 15 tys. w specobozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, a 23 tys. szeregowych i podoficerów przeznaczono do obozów pracy. Jednocześnie przez cały okres jesieni 1939 NKWD przeprowadzało dalsze aresztowania na Kresach i dosyłało zatrzymanych do “obozów specjalnych”. Problem masowych deportacji całych rodzin, które miały miejsce na zajętym terytorium III RP, rozpoczętych przez ZSRR z początkiem 1940 roku jest jeszcze innym, odrębnym zagadnieniem i powyższe cyfry nie ujmują tej jeszcze liczniejszej zagłady ludności polskiej, trudnej do oszacowania, a wynikającej z wywiezienia w głąb Rosji od 1650 000 do 2000 000 osób; w tym zakresie w dalszym ciągu prowadzona jest społeczna i historyczna kwerenda, również poprzez internet. Z tych liczb, ok. 75 000 osobom udaje się dołączyć do tworzonej Armii Gen. W. Andersa (po zawarciu paktu miedzy Premierem RP na emigracji W. Sikorskim a Ministrem Spr. Zagr. ZSRR I.Majskim). Więźniowie w liczbie 7000 ludzi, którzy nie zdołali się połączyć z Gen.W.Andersem, zostali wcieleni do Armii Berlinga i stali się zalążkiem Wojska Ludowego. 15 500 osób zostało internowanych w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, co jest przedmiotem szerszego omówienia. Ile osób natomiast zmarło wskutek głodu i wyczerpania w warunkach stworzonych przez deportacje, uwięzienie, niewolniczą kondycję w obozach pracy, (część z nich przekazana była również do niemieckich Stalagów), bądź zmuszeni byli pozostać w Związku Radzieckim, straceni dla Ojczyzny??? (źródło: poz.2., patrz również - Pobóg-Malinowski W. Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945. Wyd.2, Londyn,(s.n.) 1981, T.3)

Najbardziej znany środkom przekazu jest obóz w Kozielsku,który ukazał w swoim filmie Andrzej Wajda- liczył on ok. 5000 osób zatrzymanych, głównie oficerów WP, oficerów rezerwy, weteranów wojny 1920 roku i ok. 150 osób cywilnych. W tym ok. 1000 osób należało do elit intelektualnych (byli to profesorowie uniwersyteccy, lekarze, prawnicy, nauczyciele, pisarze, dziennikarze, inżynierowie, księża kapelani, przemysłowcy...) Z tej liczby, 4410 osób zostało rozstrzelanych w Lasku “Kozie Góry”pod Katyniem. Dzięki odkryciu masowych grobów przez Niemców na wiosnę 1943 roku, masakra ta jest najobszerniej udokumentowana w oparciu o listy deportacyjne z obozów oraz ekshumacje zabitych. Obóz w Starobielsku liczył ok.4000 osób zatrzymanych,niemal wszyscy byli oficerami WP i oficerami rezerwy, połowa z nich została ujęta we Lwowie, mimo tego, ze warunki kapitulacji miasta miały im gwarantować bezpieczne przedostanie się na Węgry lub do Rumunii. W Starobielsku znajdowali się również weterani 1920 roku, 400 lekarzy, w tym wielu o randze światowej, kapelani wojskowi wszystkich wyznań, kilkuset prawników, profesorów uniwersyteckich, pisarzy, poetów i dziennikarzy, pracownicy Polskiego Instytutu Gazowego, Wojskowego Instytutu Geograficznego. 3739 osób rozstrzelano w piwnicach NKWD w Charkowie i pogrzebano w dołach kolo podcharkowskiej dzielnicy Piatichatki, zagospodarowując wkrótce na nich teren parkowy. Na podstawie dokumentacji uzyskanej przez IPN od Ukrainy, okazało się, ze w roku 1969 postanowiono unicestwić odkrywane przypadkowo zwłoki przy pomocy chemikaliów i przerobiono maszynowo cały teren. Na przełomie lipca i sierpnia 1991 przeprowadzono sondażową ekshumację, która potwierdziła istnienie w tym miejscu poszukiwanego przez 50 lat cmentarzyska straconych z obozu starobielskiego. Obóz w Ostaszkowie, mieszczący się w byłym klasztorze prawosławnym na wyspie jeziora Seliger, był najcięższym z obozów, liczącym początkowo 8397, a w kwietniu 40r. ponad 6500 osób, przebywało w nim tylko ok. 400 oficerów WP, natomiast pozostali j uwiezieni byli związani z Polskim Wymiarem Sprawiedliwości: Prawnicy, Funkcjonariusze Policji Państwowej, Żandarmerii Wojskowej, Straży Więziennej, następnie Funkcjonariusze Polskich Formacji Granicznych, oficerowie wywiadu Oddz. II Głównego WP, oraz inni Urzędnicy Państwowi. 6314 osób zgładzono w siedzibie Zarządu NKWD w Kalininie (Twer). Istnieje wstrząsająca relacja naocznego świadka zbrodni, D. W. Tokariewa, pochodząca z początku lat 90, odnalezionego przez reporterów londyńskiego Obserwera (Nicolas Bethell - ”Jak mordowaliśmy Polaków” przedruk - Dziennik Polski,14.10.1991). Ofiary tej masakry, dokonanej osobiście przez zawodowego kata NKWD, Wasilija Błochina leżą w pobliskim Twerowi Miednoje, we wsi Jamok. Umożliwiono jedynie procesową ekshumacje, która odbyła się w sposób sondażowy w okresie od 15 do 30 sierp. 1991 roku. W wyniku przekazania 14 października 1992 przez Prezydenta Rosji B. Jelcyna, ówczesnemu Prezydentowi RP L. Wałęsie - Uchwały Biura Politycznego KC WKP z 5 marca 1940, będącej wyrokiem śmierci na Polaków - ujawniony został nieznany dotychczas fakt, że na podstawie tej samej decyzji oprócz jeńców wymienionych powyżej 3 specobozów, (w liczbie opiewającej na 14 700 os.) skazywano na śmierć 11 000 Polaków przebywających w więzieniach NKWD na terenach obecnej Białorusi i Ukrainy. Oficjalna informacja, którą otrzymał IPN, potwierdza rozstrzelanie łącznie 7305 osób. Ofiary rozstrzelań więzienia w Mińsku pochowano przypuszczalnie w Kuropatach. Łącznie na terenie obecnej Białorusi pochowano ok. 3870 osób. Procesowa ekshumacja i dokładne określenie miejsc pochówku nie było w tym wypadku możliwe z racji trudnej współpracy w tej sprawie z Białorusią. Uwiezieni Polacy rozstrzelani w Kijowie zostali pochowani w lasku pobliskiej wsi Bykownia. Na terenie tego cmentarzyska czystek NKWD, w latach 2001 - 2006 były prowadzone prace ekshumacyjne, które relacjonowała Gazeta Polska z 5 Października 2007. Na Ukrainie zgładzono łącznie 3435 osób. Straceni Polacy, uwiezieni przez NKWD z Charkowa i Chersonia na Ukrainie są liczbą jednak do tej pory nie określona i nieznane jest wciąż ich miejsce pochówku. Nie wyklucza się jeszcze istnienia i udowodnienia innych miejsc kaźni i cmentarzysk, jak np. więzienie w Winnicy, wykorzystywane przez NKWD od 1937 r. Łączny bilans tej Zbrodni, określanej potocznie jako Zbrodnia Katyńska, zaplanowanej - Uchwalą Politbiura KC WKPB ZSRR z dn. 5 marca 1940 - na 25 700 osób, wynosi wg. danych IPN na dzień dzisiejszy - 21768 straconych. Przypomnienie tych kluczowych liczb ma znaczenie dla zadania następnych pytań rodzących się w obecnej rzeczywistości, a dotyczących działań w ramach koncepcji polityczno-państwowej. Można je w skrócie parafrazować zapytaniem - czy prawdy o zbrodni, udowodnionej ponad wszelką wątpliwość, nie dałoby się jakimś sposobem umniejszyć? Temat tak zarysowany, domaga się kontynuacji. Pracę tę oparto głównie na następujących materiałach źródłowych:

1. Wydanej przez IPN (W-wa, 2010) pracy zbiorowej pod red. Sławomira Kalbarczyka “Zbrodnia Katyńska, w kręgu prawdy i kłamstwa”,
2. Wydanej przez André Versaille éd. Paryż-2009, pracy popularno-naukowej Aleksandry Kwiatkowskiej-Viatteau p.t. “Katyn, La verité sur un crime de guerre”
3. “Katyń, wybór publicystyki 1943-1988 i lista Katyńska”, praca zbiorowa, Wyd.Polonia Book Fund LTD, London, 1988.

Wydawnictwa te mają mały zasięg rozpowszechnienia w Polsce, dlatego pragnę przyczynić się do poznania tematu wspierając się na tych wartościowych źródłach, obejmujących współczesny stan badań i ustaleń prawnych.

Jednocześnie dedykuje ten tekst pamięci Romana Gąsowskiego, Sędziego Sądu Apelacyjnego we Lwowie i kandydata na Sędziego Sądu Najwyższego w Warszawie, uwięzionego we Lwowie w grudniu 1940 roku wraz z całym Lwowskim Sądem Okręgowym i Apelacyjnym, uwiezionego w obozie w Ostaszkowie, o którego zgładzeniu i pochowaniu w Miednoje dowiedzieliśmy się oficjalnie dopiero w roku 1991. Zarówno Romana Gąsowskiego, jak i jego najbliższych zesłanych do Kazachstanu, bardzo brakowało nam w Polsce i w Rodzinie. Pluszak's blog

Dziwna kampania wyborcza w USA 2010 – bez dyskusji o obecnym udziale USA w wojnach Znany komentator Tom Brokaw krytykuje kampanię wyborczą w USA z jesieni 2010 roku, i brak dyskusji o wojnie na Bliskim Wschodzie i w Azji Centralnej. Pyta on: „Dlaczego wojny i straty w ludziach oraz koszty ponoszone przez skarb USA nie są obecnie najważniejszym tematem kampanii wyborczej obok bezrobocia i podatków?” Faktem jest, że większość Amerykanów głównie ma osobiste kłopoty materialne i nie musi służyć w wojsku, które składa się głównie z biedoty amerykańskiej, dla której żołd i premie za zgłoszenie się „na ochotnika” stanowią poprawę stopy życiowej. W USA, w wojsku służy jeden procent ludności, który to jeden procent naraża się w 100% na ryzyko poniesienia ran lub zaburzeń psychicznych oraz okaleczeń w działaniach wojennych i pacyfikacyjnych. Jednocześnie faktem jest, że żadna decyzja państwowa nie jest ważniejsza niż podjęcie działań wojennych. Brokaw uważa, że skandalem jest fakt, że sprawy powyżej wymienionych wojen i pacyfikacji przez siły USA, są zupełnie pominięte w kampanii wyborczej w USA jesienią 2010 roku. Dzieje się tak, ponieważ obie główne dwie partie w USA są pro-wojenne i popierają rolę Izraela jako prowokatora konfliktów dla dobra zysków kompleksu wojskowo-zbrojeniowego – ostrzegał przed tym prezydent Eisenhower już pół wieku temu, kiedy sprzeciwiał się najazdowi Francji, Brytanii i Izraela na Egipt. Niestety od czasów prezydenta Eisenhowera wiele się zmieniło. Lobby Izraela wzrosło w siłę, jak też wpływy bankierów żydowskich, którzy kontrolują politykę monetarną USA za pomocą banku prywatnego pod nazwą Federal Reserve System – banku, którego prezesem zawsze jest Żyd. Nielegalny napad USA na Irak był „dla dobra Izraela” według profesora Zelikowa z Uniwersytetu stanu Wirginia oraz prezesa komisji badającej zburzenie trzech wieżowców 11 września 2001 roku w Nowym Jorku. Niestety komisja ta skupiła uwagę na dwóch wieżowcach i nie wyjaśniła sprawy trzeciego, który też zawalił się, lub został zburzony w tej samej grupie zabudowań. Natomiast faktem jest, że wyprawy wojenne nie są popularne wśród Amerykanów, których większość nie popierała wysłania dodatkowych 30,000 żołnierzy amerykańskich przez prezydenta Obamę do Afganistanu. „Islamofobia” jest szerzona w USA w celu uzyskania solidarności Amerykanów z Żydami w Izraelu, którzy traktują Palestyńczyków podobnie jak Niemcy traktowali Żydów w czasie ostatniej wojny światowej. Brokaw ma rację, że sprawy strat i kosztów wojennych powinny być dyskutowane w kampanii wyborczej w USA, gdzie niestety dwie główne partie polityczne popierają wojny i pacyfikacje dokonywane obecnie przez wojska amerykańskie. Profesor Robert A. Pape opublikował 18 października 2010 w „Foreign Policy” artykuł pod tytułem: „It’s the Occupation, Stupid,” w którym twierdzi on, że jego studia nad problemem terroryzmu dają dowody na to, że terroryzm samobójczy, na przykład, nie jest spowodowany wiarą w Islam według Koranu, ale faktycznie terroryzm samobójczy jest protestem przeciwko okupacji przez obcokrajowców i ich siły zbrojne oraz służby specjalne, jak to ma miejsce w Iraku w Afganistanie w Jemenie, w Somalii, Sudanie, etc. Wiadomo, że setki muzułmanów jest obecnie więzionych bez prawa obrony prawnej. Wojna propagandowa jest prowadzona przeciwko mułłom, którzy protestują przeciwko zakładaniu niby demokracji w krajach, gdzie połowa ludności jest niepiśmienna. Wykołowani przez media – zdominowane przez kompleks woskowo-przemysłowo-syjonistycznuy – Amerykanie nie mają pojęcia dlaczego Muzułmanie protestują przeciwko obecnym akcjom USA na Bliskim Wschodzie i Azji Środkowej, począwszy od ataków bombowych w 1995 i 1996 roku w Arabii Saudyjskiej, a w 1998 roku przeciwko ambasadom USA w Kenii i Tanzanii oraz ataku na okręt Cole w Jemenie, a następnie w 2001 zburzenie wieżowców w Nowym Jorku, dokonane według schematu filmu „Mandżurski Kandydat”. Interwencje USA przyczyniły się do radykalizacji świata Islamu, który jak wiadomo liczy blisko półtora miliarda ludzi. Prosta konkluzja propagandowa w USA twierdzi jakoby muzułmanie „nienawidzą wolności religii i wolności słowa”. Jakoby przeciwko tej nienawiści została ogłoszona przez rząd USA „światowa wojna przeciwko terrorowi” w celu transformacji społeczeństw muzułmańskich, zwłaszcza arabskich za pomocą „demokracji”, nawet za cenę gwałcenia przez USA prawa międzynarodowego przez 150,000 żołnierzy amerkańskich pacyfikujących Irak i wojsk USA i NATO w Afganistanie od 2003 roku. Gruntowne badania na Uniwersytecie w Chicago dokonane były w ramach projektu pod tytułem „Bezpieczeństwo i Terroryzm” na temat 2200 ataków samobójczych terrorystów od 1980 roku, których w 1980 roku było 300, i sześć razy więcej, czyli 1800 ataków rocznie w latach 2004-2009. Obecnie 90% tych ataków już nie jest przeciwko Żydom w Izraelu, ale skierowane są one przez Afganów przeciwko USA w Afganistanie. Naturalnie żydowska propaganda twierdzi, że terroryzm przeciwko państwu żydowskiemu ma na celu zniszczenie tego państwa za jego żydowski charakter a nie z powodu traktowania Palestyńczyków przez Żydów, tak jak Niemcy traktowali Żydów w gettach w czasie wojny. Ustalono, że od czasu ewakuacji Libanu przez Żydów w maju 2000 nie było ani jednego ataku samobójczego przez Libańczyka, natomiast od ewakuacji terenu Gazy i części terenów na zachód od rzeki Jordan przez Żydów, samobójcze ataki Palestyńczyków przeciwko Żydom, zmalały o 90%. Tak, więc według profesora Pappe napady, pacyfikacje i okupacje terenów muzułmańskich przez USA nie przyczyniają się do bezpieczeństwa Ameryki, ale wywołują opór zbrojny, często w formie ataków samobójczych Muzułmanów. Przeważająca większość samobójczych terrorystów obecnie pochodzi z terenów zagrożonych obcą okupacją, która to okupacja jest obecnie głównym powodem istnienia terroryzmu na Bliskim Wschodzie i w Azji Centralnej. Tak, więc dziwna była kampania wyborcza w USA 2010 bez jakiejkolwiek dyskusji o problemach wojen toczonych przez Amerykanów no froncie niby ‘wojny światowej’ przeciwko terroryzmowi.

Rosja uzależnia się od Chin? Wojska sowieckie były wycofane w czasie odwrotu z Afganistanu 15 lutego 1989 roku. Charakterystyczna jest obecna decyzja Moskwy żeby brała udział wraz z USA na terenie Afganistanu przeciwko handlarzom narkotyków. Jednocześnie miała miejsce pierwsza wizyta prezydenta Rosji na wyspach Kurylskich zabranych Japonii po Drugiej Wojnie Światowej. Obydwa te posunięcia dyplomacji rosyjskiej postrzegane są jako nowe inicjatywy polityczne mające na celu stworzenie nowego porozumienia z NATO, dominowanym przez USA. Prezydent Afganistanu Karzai zatelefonował do Miedwiediewa, że popiera rosyjską interwencję przeciwko mafii narkotycznej i poprosił o dalszą pomoc ze strony Rosji w tej sprawie. Podobne Japonia po krótko trwałej irytacji z powodu wizyty Miedewiediewa na wyspach Kurylskich, potwierdziła udział prezydenta Rosji i premiera Jokohamy 13-14 listopada 2010, w spotkaniu u szczytu azjatyckiego pod hasłem „Zmiany i Działania” („Change and Action”). Tymczasem Japoński import paliwa z Rosji jak również import rosyjski samochodów z Japonii do Rosji wzrasta. Dzieje się tak mimo tego, że dotąd nie ma traktatu pokojowego między Rosją i Japonią. Przygotowywane są nowe układy USA z Rosją w sprawie dostaw amerykańskich koniecznych do dalszej pacyfikacji Afganistanu. Dostawy te mają być dostarczane drogą powietrzną i lądową przez Rosję. Jednocześnie zakontraktowane są dostawy helikopterów z Rosji do Afganistanu jak też szkolenie Afganów przez instruktorów rosyjskich, tak pilotażu helikopterów jak i w zwalczania terroryzmu oraz handlu narkotykami. Faktycznie ewakuacja Afganistanu przez NATO jest dla Rosji poważnym zagrożeniem, ze strony radykalnych muzułmanów w Azji Środkowej. Na zbliżającym się spotkaniu u szczytu NATO w Lizbonie w Portugalii mają zapaść ważne decyzje dotyczące rozwiązania problemu afgańskiego. Sprawa odnowienia, odrzuconego przez prezydenta Obamę projektu „Tarczy,” jest bardzo ważna dla Rosjan jak też ich udział w nowej wersji tego projektu. Toczą się w tej sprawie rozmowy w Berlinie i Paryżu i omawiana jest rola Rosji w bezpieczeństwie Europy. Dlatego też Hilary Clinton spotkała się z Segiejejm Lawrowem i rosyjskim ministrem obrony Anatolim Serdykowem, podczas gdy do Moskwy udali się z Guido Westerwelle, minister spraw zagranicznych Niemiec i admirał James Starvidis, dowódca sił NATO w Europie.

Wizyta prezydenta Rosji Miedwiediewa na Wyspach Kurylskich jest postrzegana jako gest solidarności Rosji z Chinami, w sprawie zatargu Chin i Japonii o archipelag wysp na Pacyfiku. W ten sposób Rosja dała znać Chinom, że jest po stronie Chin. Tokio natomiast ogranicza się do dwustronnego „przyjaznego dialogu,” podczas gdy Rosja wzmacnia pozycję Chin. Trzeba pamiętać, że Rosja i USA stoją w obliczu gwarantowanego obopólnego zniszczenia na wypadek wymiany salw nuklearnych między nimi. Z tego powodu wydawane przez te mocarstwa obietnice pomocy zbrojnej są według wielu obserwatorów podobne do wystawiania czeków bez pokrycia. Jednocześnie niedawne inicjatywy i interwencje Moskwy, takie jak w sprawach produkcji opium w Afganistanie dają Rosji okazję do poprawiania stosunków z NATO w zamian za pozwolenie na dostawy broni i paliwa do NATO wojsk w Afganistanie przez teren Rosji, drogą lądową i powietrzną. Wiadomo, że Rosja jest gospodarczo bez porównania słabsza niż USA, których gospodarka jest obecnie największa na świecie. To znaczy do czasu, kiedy w przyszłości gospodarkę USA dogoni i przegoni gospodarka Chin, według powszechnie znanej prognozy ekonomistów. Obecnie Rosja potrzebuje oparcia gospodarczego i strategicznego w Chinach przeciwko USA. Z tego powodu Rosja jest solidarna z Chinami w sporach przeciwko Japonii – sporach dotyczących archipelagów na Oceanie Spokojnym. Rosja cierpiąca z powodu zapaści demograficznej jest na długą metę niebezpiecznie uzależniona od Chin, z którymi ma długą granicę. Wiadomo, że Chiny mają największą liczebnie ludność na świecie. Jednocześnie Chiny obecnie są w stanie szybko powiększać swój arsenał nuklearny dzięki wzrostowi produkcji elektryczności w Chinach. Naturalnie tematy te są często dyskutowane na łamach takich pism jak „Asia Times.” Iwo Cyprian Pogonowski

Zdyskredytować sceptyków Po raz kolejny politycy PO zaprzepaszczają szansę na znalezienie nici porozumienia z tymi rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej, które głośno mówią o zastrzeżeniach dotyczących śledztwa. 10 listopada minie siedem miesięcy od katastrofy smoleńskiej. Na ten dzień zaplanowano m.in. otwarcie pomnika poświęconego ofiarom katastrofy smoleńskiej oraz spotkanie rodzin z premierem Donaldem Tuskiem. Czy może to pomóc w załagodzeniu sporów wokół katastrofy? Raczej nie. Na własne życzenie politycy Platformy Obywatelskiej pogrzebali na to szansę jeszcze przed tymi wydarzeniami. Pomnik na Powązkach już od kilku tygodni jest kwestią sporną między częścią rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej a władzami stolicy i politykami PO. Bliscy tragicznie zmarłych zaznaczają, że jego wygląd, powstanie i lokalizacja nie były konsultowane z kimkolwiek, że jest raczej pomnikiem dla władz a nie sposobem upamiętnienia ofiar tragedii z 10 kwietnia. Politycy Platformy Obywatelskiej w wielu wypowiedziach twierdzili natomiast, że pomnik na warszawskim cmentarzu jest wystarczającym sposobem upamiętnienia 96 Polaków, którzy zginęli na smoleńskim lotnisku. Zasłaniali się nim odmawiając budowy pomnika na Krakowskim Przedmieściu. W ten sposób zaognili spór również o pomnik, którego otwarcie ma się odbyć w środę. Stał się on bowiem z jednej strony symbolem niepoważnego traktowania rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, a z drugiej tanią wymówką dla polityków walczących z pamięcią o tej tragedii.

Najpierw przeprosiny? Na uroczystości związane z otwarciem pomnika nie wybiera się m.in. Beata Gosiewska, wdowa po Przemysławie Gosiewskim. Jako powód wskazuje na zachowanie władz stolicy. Przypomina, że Hanna Gronkiewicz-Waltz przepuściła na nią bezpardonowy atak w programie „Kropka nad i”. - U Moniki Olejnik ujawniłam, że rząd RP nie pomagał w organizowaniu pogrzebu mojego męża, który zginął w katastrofie smoleńskiej, że to ja musiałam biegać między cmentarzem a kościołem. Dwa dni później odbyła się „ustawka” w tym programie. Prezydent Warszawy została nagle zaproszona do TVN24 i mówiła, że nie mam prawa mieć żadnych pretensji, bo ona pomagała – mówi Gosiewska. Tą pomocą miało być wysyłanie sztandaru Straży Miejskiej i wiceprezydentów miasta na pogrzeby. - Ja po pierwsze niczego takiego nie widziałam, a po drugie nie na tym polega pomoc – dodaje żona śp. Przemysława Gosiewskiego. Prezydent miasta uznała za swoją osobistą pomoc również wynajęcie przez Gosiewską Miejskiego Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych, świadczącego komercyjne usługi. - To skandaliczna manipulacja i nadużycie. Prezydent stolicy podawała w TVN24 szereg nieprawdziwych informacji. Mówiła m.in. o zapewnieniu pomocy psychologicznej na Torwarze i o stanowisku do wydawania aktów zgonu, co miało być pomocą dla rodzin. Tyle tylko, że ja i inne rodziny akty zgonu otrzymaliśmy jeszcze na lotnisku. Prezydent Gronkiewicz-Waltz nie wie, o czym mówi – dodaje w rozmowie z portalem Fronda.pl.

Beata Gosiewska opisała również kłopoty, z jakimi borykała się podczas organizacji pogrzebu swojego męża. - Ja przez tydzień nie mogłam ustalić terminu pogrzebu, ponieważ okazywało się, że terminy pogrzebów ofiar katastrofy smoleńskiej nachodziły na siebie. Gdyby Ratusz wyznaczył jedną osobę, która skoordynowałaby terminy pogrzebów 28 ofiar katastrofy smoleńskiej, to oszczędziłoby to rodzinom nerwów i kłopotów – mówiła. Dodała, że na kilka dni przed pogrzebem Przemysława Gosiewskiego MPUK powiedziało, że wycofuje się z umowy, bo ma za dużo pracy. - Ja w ogóle w programie Olejnik nie informowałam o tym koszmarze, jakim była organizacja pogrzebu. Powiedziałam tylko, że nikt nam nie pomagał i nie koordynował terminów pogrzebów. Nie miałam żadnego powodu, by oskarżać kogokolwiek o coś bezpodstawnie – zaznacza Gosiewska. Mimo tego stała się ofiarą publicznej nagonki. Jak zaznacza Gosiewska atak prezydent stolicy na wdowę po ofierze katastrofy smoleńskiej jest czymś niebywałym. - Jeżeli Gronkiewicz-Waltz mnie obraża, to niech nie będzie tak perfidna, żeby mnie później bez słowa zapraszać na cokolwiek. To żałosne i żenujące – dodaje Gosiewska.

Podzielić rodziny Ataki na rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej są coraz częstsze i pokazują jasno, że politycy Platformy Obywatelskiej oraz przyjazne im media próbują dzielić bliskich ofiar na lepszych i gorszych. Część rodzin, ta związana z polityczną linią PO czy SLD, jest traktowana poważnie i godnie, drugą się ośmiesza i próbuje zdyskredytować. Pokazuje to jasno reakcja premiera Donalda Tuska na prośbę o spotkanie wystosowaną przez część rodzin tragicznie zmarłych w Smoleńsku. Szef rządu stwierdził publicznie, że zapewne chodzi im o wyciągnięcie pieniędzy od rządu. Jak przyznała później Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna, szef rządu nie mógł bardziej urazić bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej. Przypominała, że nikt nigdy nie mówił o jakimkolwiek domaganiu się pieniędzy za śmierć bliskich. Premier nie dość, że nie przeprosił za swoje słowa, to dodatkowo znów potraktował proszących o spotkanie obcesowo i niepoważnie. Beata Gosiewska ujawniła w rozmowie z portalem Fronda.pl chaos związany z organizacją spotkania u premiera 10 listopada. Poinformowała, że rodziny o terminie spotkania dowiedziały się z wypowiedzi Pawła Grasia w Radiu Zet oraz z informacji podawanych przez TVN24. - Gdy dziennikarze zaczęli do nas dzwonić i pytać, czy coś wiemy o tym spotkaniu, to w wielkim pośpiechu zaczęto się z nami kontaktować. Ze mną kontaktowano się przez mojego brata. W niedzielę około godziny 18:00 zadzwoniła do niego pracownica Kancelarii Sejmu, mówiąc, że kazano jej zadzwonić, bo nikt nie ma do mnie telefonu. W rozmowie poinformowała brata, że dziś otrzymamy maila z zaproszeniem do premiera Donalda Tuska. To jest styl działania Platformy Obywatelskiej. To obrazuje sposób traktowania nas przez rządzących – mówi portalowi Fronda.pl Gosiewska.

Spotkanie bez pytań? Zaznacza, że mimo niepoważnego sposobu traktowania ze strony premiera, wybiera się na spotkanie z Donaldem Tuskiem. Przyznaje jednak, że wiele się po tym spotkaniu nie spodziewa. Dodaje, że do premiera wybiera się, by „zadać ważne pytania”. - Ja poprosiłam mojego adwokata, żeby zadał pytania w moim imieniu. Nie chcę znów stać się ofiarą nagonki polityków PO – przyznaje Gosiewska. - Nie liczymy, że otrzymamy wiele szczegółowych informacji od premiera. Chcemy przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego premier Donald Tusk, ministrowie Ewa Kopacz i Radosław Sikorski wciąż nie złożyli zeznań w śledztwie dot. katastrofy smoleńskiej. Prokuratura uznała, że ich działania nie mają żadnego związku z przebiegiem śledztwa. Chcemy wiedzieć, na jakiej podstawie śledczy podjęli taką decyzję – mówi Beata Gosiewska. Dodaje, że rodziny chcą również wiedzieć, „na jakiej podstawie prawnej prokuratora odmawia ujawnienia zapisów czarnych skrzynek”. Pytania rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, które spotkają się z premierem, prawdopodobnie jednak pozostaną bez odpowiedzi. Rzecznik rządu Paweł Graś już w niedzielę bowiem wykluczył możliwość rozmawiania o śledztwie dotyczącym katastrofy. Zapowiedział, że goście premiera nie dowiedzą się niczego, ani o śledztwie, ani o pracach rządowej komisji pod nadzorem Jerzego Millera, ani o tym, co w Moskwie robiła Ewa Kopacz. Swoimi słowami – wypowiedzianymi kilka godzin po „zaproszeniu” rodzin ofiar Smoleńska i kilka dni przed spotkaniem – rzecznik rządu ustawił jego przebieg. Wygląda więc na to, że zarówno pomnik na Powązkach jak również spotkanie z premierem Donaldem Tuskiem nie zmieni niczego w intensywności sporu wokół katastrofy smoleńskiej. Po raz kolejny politycy PO zaprzepaścili szansę na znalezienie jakiejkolwiek nici porozumienia z tymi rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej, które głośno mówią o swoich zastrzeżeniach dotyczących śledztwa ws. przyczyn tragedii z 10 kwietnia. Budowanie pomników za plecami całego społeczeństwa oraz obrażanie swoich przyszłych rozmówców nigdy nie było postrzegane jako przygotowywanie gruntu do miłej i konstruktywnej rozmowy. Wątpliwe, by premier Donald Tusk i jego PRowcy mieli inne zdanie na ten temat. To oznacza z kolei, że z premedytacją niszczą sens rozmawiania z częścią rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Politycy PO od 10 kwietnia starają się zdyskredytować i ośmieszyć wszystkich wytykających błędy w śledztwie dot. katastrofy, pokazać, że jego krytykowanie to uderzenie w polską rację stanu i psucie dobrych stosunków międzynarodowych, które w pocie czoła polepsza rząd. Tych, którzy poddają w wątpliwość wiarygodność rosyjskiego i polskiego śledztwa, uznaje się w związku z tym za oszołomów, z którymi nie warto rozmawiać. To ma przygotować polskie społeczeństwo na wyniki oficjalnego śledztwa, które zdaje się zostały opracowane już w godzinę po katastrofie smoleńskiej. Śledczy lansują bowiem opinie sformułowane 10 kwietnia przez Rosjan i szefa MSZ Radosława Sikorskiego, że to piloci i mgła byli winni tej tragedii. Ci, którzy wskazują na wątpliwości w tym rozumowaniu, są atakowani i ośmieszani. Te ataki będą prawdopodobnie ostrzejsze, ponieważ fakty wyciekające do opinii publicznej coraz szerszym strumieniem pokazują jasno, że rozumowanie Rosjan jest nie do obrony. Nawet rządowi spece od politycznego marketingu nie będą w stanie zasłonić wyrwy we wnioskowaniu rosyjskich śledczych. A to oznacza, że wszystkich, którzy tę wyrwę będą wskazywać, należy zmieszać z błotem, ośmieszyć i zmarginalizować. Wtedy wyrwa nie będzie bowiem przeszkadzać, będzie można powiedzieć, że widzą ją tylko ci, którym nienawiść do rządu odbiera rozum. Stanisław Żaryn

TK... MIŚ Pamiętacie Państwo jeszcze hasło „TKM”??? No więc teraz k... Miś. MIŚ to małe i średnie przedsiębiorstwa. Można sobie wyobrazić polską gospodarkę bez giełdy i nawet bez banków – w końcu 20 lat temu giełdy nie było i banków też prawie nie było. Ale nie można bez „Misi”. „Misie” były nawet w komunizmie. I dzięki nim, pogardliwie nazywanym „prywaciarzami”, „badylarzami”, „handlarzami”, mieliśmy to, czego nie były w stanie dostarczyć nam ówczesne narodowe „czempiony” które dziś chce odtwarzać Rada Gospodarcza przy Premierze. „Misi” jest ponad 1,5 mln. Wytwarzają ponad 60% PKB. W ich firmach pracuje niemal 75% Polaków. Są podstawą nie tylko polskiej gospodarki. Są ostoją tradycyjnego kapitalizmu i wolnego rynku. Nie mają potrzeby „chachmęcić” w wynikach, bo dla nich najważniejszy jest cash flow. Ale zdarza im się nosić skarpetki do sandałów (co im wytykają autorytety – jak Pan Tomasz Lis i Robert Mazurek –  którym te skarpetki tak przeszkadzają, że przed paru laty poświęcili im nawet specjalne felietony) i ogólnie wyglądać „nieelegancko”. Są obiektem drwin ze strony elit i przedmiotem wyzysku ze strony polityków. Kilka miesięcy temu Kazimierz M. Ujazdowski w artykule o finansowaniu kultury pisał, że  „Prywaciarz nie wykarmi muzeów i festiwali”. Owszem to on je „karmi”. Państwo nie ma nic, czego wcześniej lub później nie odbierze przedsiębiorcom. Więc musi ich wykorzystywać. Nie liczył się z nimi nigdy żaden rząd – bo przecież nie przyjadą z kilofami zrobić zadymę pod Kancelarią Premiera.

W Polsce działa już kilka związków przedsiębiorców i pracodawców. Ale… konkurencja jest podstawą gospodarki. Więc powstał jeszcze jeden: Związek Przedsiębiorców i Pracodawców zrzeszający przedsiębiorców małych i średnich. ZPP MIŚ. Dla „Misi” szczególnie istotne są koszty pracy. Potrzebne są rozwiązania instytucjonalne je zmniejszające. Tymczasem organizacje pracodawców bronią przywilejów Otwartych Funduszy Emerytalnych i domagają się objęcia rolników składkami na ZUS, co w sposób ewidentny pozostaje w sprzeczności z postulatem obniżania kosztów pracy, bo nie można ich zmniejszyć w obecnie istniejącym systemie, w którym środki na emerytury i ochronę zdrowia pochodzą z opodatkowania pracy. Celem „Misia” jest nie tylko działanie na rzecz poprawy warunków funkcjonowania przedsiębiorstw i obrona członków przed nieuzasadnionymi działaniami władzy, ale też dostarczanie im profesjonalnej informacji wspomagającej działanie ich firm i zbiorowe negocjowanie cen u dostawców towarów i usług. Portal wiedzy i platforma zakupowa to dwa pierwsze rozwiązania, które „Misiom” mogą przynieść wymierne korzyści. Poza wspomnianą już koniecznością obniżenia kosztów pracy, z powodu czego zmniejszenie wpływy budżetu można zrekompensować podatkami pośrednimi, fundamentalne dla „Misi” jest:

Uproszczenie prawa gospodarczego: Jednym z fundamentów polskiego cudu gospodarczego po upadku komunizmu była „Ustawa Wilczka”. Po serii nieudanych eksperymentów politycznych z prawem gospodarczym – pora do niej powrócić. Co ciekawe, z wyjątkiem nieistotnych drobiazgów, jest ona całkowicie zgodna z obowiązującym prawem unijnym, nasi politycy nie mogą więc „zasłaniać” swej niechęci do wolności gospodarczej Unią Europejską i jej „wymogami”.

Szybsze rozstrzyganie sporów sądowych: Udręką przedsiębiorców są ciągnące się latami spory gospodarcze. A rozstrzyganie sporów wyborczych politycy „załatwili” sobie (odpowiednią ustawą) w trybie 48 godzinnym. Sędzia jest od rozstrzygania sporów. Proces sądowy nie musi być tak sformalizowany, jak obecnie. Powinien trwać dzień po dniu – jak to się dzieje w USA – aż do wydania wyroku. Prawo ma służyć ludziom, a nie być wygodne dla prawników – bez względu na to po której stronie ławy sądowej zasiadają.

Uproszczenie systemu podatkowego: Polski system podatkowy jest jednym z najgorszych na świecie. Dla przedsiębiorców podatek jest „kosztem”, który potrafią wkalkulować w działalność gospodarczą. Pod warunkiem, że łatwo go policzyć, i że prawo oraz jego interpretacje nie są nieustannie zmieniane. Opowiadamy się za podatkami prostymi, których koszty poboru są mniejsze i dla rządu, i dla przedsiębiorców. Prosty podatek przychodowy – który uwolni przedsiębiorców od mitręgi liczenia „kosztów uzyskania przychodów”, w miejsce dzisiejszego CIT. Prosty podatek od Funduszu Płac, który zastąpi podatki PIT i składki płacone do ZUS. Podatek VAT o jednej stawce na wszystko z możliwością wyboru opłacania go ryczałtem przez małe firmy (ale wówczas bez możliwości odliczania). Stawki tych podatków mogą być takie, że zmiana systemu będzie całkowicie neutralna dla budżetu.

Ograniczenie obowiązków biurokratycznych:

Każdy przedsiębiorca wypełnia gigantyczną ilość różnego rodzaju dokumentów, które musi wysyłać rządowi i jego agendom. Traci setki godzin na zbędne czynności biurokratyczne. Zamiast rozwijać przedsiębiorstwa – tonie w papierach. Tracą na tym wszyscy, łącznie z rządem. Zmiana tego stanu rzeczy jest łatwa i prosta i nie wymaga wielkich nakładów, a jedynie zmiany procedur na mniej czasochłonne i dostosowane do obecnych możliwości technologicznych.

Ustabilizowanie prawa: Przedsiębiorcy chcą skupić się na rozwoju swoich przedsiębiorstw, a nie na śledzeniu dzienników ustaw. Prawo musi być stabilne, a reguły gry jasne. Lepsze jest nawet złe prawo, ale stałe niż coraz bardziej „doskonalone”, a zmieniające się co kilkanaście miesięcy.

Likwidacja barier inwestycyjnych: Biurokraci nie mogą decydować co wolno robić. Przedsiębiorcy nie mogą zależeć od ich „widzimisie”. Każdy ma prawo do szybkiego procesu inwestycyjnego – nie tylko „Rysiek”. Ale szczególne znaczenie ma mieć pomoc prawna. Unaoczniła to akcja prokuratury przeciwko Panu Krauzemu. Roman Kluska, który zgodził się zostać ambasadorem ZPP, opowiadał o swoich spotkaniach z dziesiątkami przedsiębiorców, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji do niego. Ale nie mieli sił i środków, żeby się szybko oczyścić ze stawianych im zarzutów. Prokuratorzy, którzy albo z głupoty, albo z premedytacją niszczyli im firmy i życie, nie mają sobie nic do zarzucenia. Nie mają im nic do zarzucenia także ich przełożeni, skoro powołują ich na coraz wyższe stanowiska – jak to ma miejsce w przypadku prokuratorów prowadzących sprawy Panów Reja i Jeziornego z Krakowskich Zakładów Mięsnych. „Nie ma ludzi niewinnych, są tylko niewłaściwie przesłuchani” – mawiał stalinowski prokurator Andrej Wyszyński. „Misie” muszą mieć wsparcie jak ich będą „przesłuchiwać”, takie samo, jakiego otrzymał Pan Krauze. W końcu Konstytucja gwarantuje wszystkim „równość wobec prawa”. Gwiazdowski

Wschodnia Doktryna Komorowskiego. I Straszno i Śmieszno Bronisław Komorowski „Sytuacja na Wschodzie się zmienia. Lata 90. dawno się już skończyły. Za nami wiele gorzkich rozczarowań, zawiedzionych, często naiwnych nadziei na szybką zmianę sytuacji na Wschodzie. Choćby na szybkie rozszerzenie UE czy NATO. Czas pokazać, że współpraca naszych wschodnich sąsiadów z UE i Polską nie wiąże się automatycznie z pogorszeniem ich relacji z Rosją. Nie powinniśmy nawet tworzyć wrażenia, że chcemy, aby np. Ukraina musiała dokonać wyboru między dążeniem do Unii a dobrymi relacjami z Rosją. To nie leży w interesie Polski.”…(źródło) Mój komentarz Rosja oderwała część terytorium od Gruzji, zagrożona była niepodległość samej Gruzji. Rosja praktycznie wymusiła na Ukrainie przedłużenie  użytkowania bazy wojskowej. To z Rosji wychodzą pomysły podziału Ukrainy, Rosja miesza się w wewnętrzne sprawy Ukrainy, robi wszystko aby ta nie weszła do NATO  i do Unii. Wystarczy przypomnieć koncepcję Karaganowa, a właściwie koncepcje kręgów rządzących Rosji, że Rosja i Niemcy będą osią Związku Europejskiego, że one będącego decydować o tym czy włączyć do Związku Europejskiego Ukrainę. To Rosja ma koncepcję aby Białoruś stała się częścią Rosji. Mówi o tym sam Łukaszenko w ostatnim wywiadzie w Rzeczpospolitej ”Potem jednak w Moskwie zaczęli mówić, że „widzą Białoruś w składzie Rosji” (źródło ). Ukraina nic nie musi wybierać. Ona już wybrała. Kierunek na Unię a przede wszystkim na Polskę. Geopolitycznie Ukraina i Polska ciążą do siebie. Naturalny proces zacieśniania stosunków politycznych, gospodarczych i społecznych Polski i Ukrainy spowalnia chwilowo wprowadzenie Polski do „niemieckiej stajni politycznej „przez Tuska, Komorowskiego i Sikorskiego. Warto przypomnieć wizję Lecha Kaczyńskiego , jego ofertę złożoną Ukrainie zbudowania strategicznego ,ścisłego sojuszu politycznego Ukrainy i Polski .Pozwoliłem sobie nazwać go Sojuszem Jagiellońskim, do którego dołączyłaby zapewne Białoruś i Litwa. O ciążeniu Węgier i próbie zaciśnięcia politycznych związków pomiędzy naszymi krajami ,której zapobiegło zwycięstwo Komorowskiego pisałem w komentarzu  na temat. Lech Kaczyński składają ofertę budowy takiego sojuszu powiedział, że będzie to jedne z najsilniejszych sojuszu Europy. Komorowski na urzędzie prezydenta zaczyna być dla Polski niebezpieczny. Podważa polską rację stanu. Powtórzę słowa Komorowskiego „Nie powinniśmy nawet tworzyć wrażenia, że chcemy, aby np. Ukraina musiała dokonać wyboru między dążeniem do Unii a dobrymi relacjami z Rosją. To nie leży w interesie Polski.” Twierdzenie przez Komorowskiego, można to nazwać „Wschodnią Doktryna Komorowskiego „że nie leży w interesie Polski, aby Ukraina dokonała wyboru między wejściem do Unii Europejskiej, a dobrymi relacjami z  Rosja, kiedy te dwie sprawy są antynomią  powinno zakończyć się tym samym, czym zakończyło się stwierdzenie prezydenta Niemiec Horst Koehlera że Bundeswehra  ma być używana do  ochraniania ekonomicznych interesów Niemiec. Powinno zakończyć karierę polityczną Komorowskiego. Marek Mojsiewicz

Manipulacje żydowskiej agentury wpływu przy okazji umowy gazowej z Rosją… Ostatnimi czasy media pełne były „relacji” (manipulacji) dotyczących wojny o gaz. Była to zainscenizowana pomiędzy PO a PiS-em wojna o umowę  na dostawy gazu z Rosji. To, że w tej inscenizacji PO wykonywała polecenia starszych i mądrzejszych (z USA, Telawiwu i Brukseli), jest oczywiste. PiS natomiast wyżywał się z namiętnością w jego ulubionym zajęciu – szczuciu na Rosję. Nie było końca rozdzieraniu szat nad „uzależnieniem” się Polski od Rosji (wasalska zależność Polski  od USA, Brukseli  i Telawiwu żydowskiej agenturze z PiS nie przeszkadza). Ileż krokodylich łez wylano w gronie PiS nad rzekomo niekorzystną finansowo umową z Rosją. Dziwi mnie tylko, że PiS nie rozdzierał szat z powodu oddania przez PO prawie za darmo prawa do eksploatacji gazu łupkowego USA! Ileż miliardów na tym stracimy! Ale miliardy tracone na rzecz żydowskiego lobby rządzącego w USA żydowskiej PiS nie przeszkadzają. Tak samo miliardowe koszty (i ofiary w ludzich) spowodowane pomocą Polski w zbrodniczych okupacjach Iraku i Afganistanu nie powodują w PiS-ie bicia na alarm! Cała ta historia z gazem była z góry ukartowana. Medialna żydowska agentura wykorzystała ją do próby poprawy wizerunku PiS (walczy niby o nasze interesy gospodarcze na Wschodzie) i wizerunku  Unii (rzekomo uratowała nas od niekorzystnej pierwotnej umowy o gaz). Ale to, o czym żydowskie media nie poinformowały, robimy niniejszym my… Jak zauważyli nieliczni, rzeczywiście niezależni publicyści (np. Jednodniówka Narodowa) pertraktacje z Rosją pokazały faktyczny stan zniewolenia Polski przez Unię. Polska nie ma prawa na własną rąkę prowadzić bilateralnych stosunków handlowych z dowolnym partnerem. Na wszystko musi mieć zgodą bilderbergowskiej Unii. Choć przecież sam Kaczyński przekonywał nas, że traktat wzmocni pozycję Polski w Unii.

A jak jest w rzeczywistości? Jak „wzmocniona” została pozycja Polski w Unii Jewropejskiej? Ano tak…Byle komisarzyna z Brukseli powie – no, nein, i polski rząd posłusznie wypręża się na baczność odpowiadając zgodnym chórem – sir, ay ay sir. Po czym pertraktacje zostają wznowione i przebiegają pod dyktando i widzimisię brukselskiego urzędniczyny. I takim właśnie zwasalizowanym unijnym barakiem, nazywanym przez Macierewicza/Singera wolnym światem jesteśmy. Przy czym żydowskie media przedstawiały Unię jako dobroczynną i ratującą nas przed rzekomo niekorzystną umową gazową. Dlaczego ta sama, dobroczynna, kochająca nas i troszcząca się o nasze interesy Unia sama zamordowała nasz przemysł stoczniowy, niszczy przemysł ciężki i rolnictwo – tego żydowskie media nie wyjaśniają! Za to przedstawiają Unię jako nasz jedyny ratunek przed rosyjską grabieżą. A sprawa była z góry ukartowana: rząd gauleitera Tuska podpisze jakąś tam długoterminową umowę z Rosją, PiS zrobi zadymę, niby walcząc o polską rację stanu. No i wtedy włączy się Unia i stanie w obronie naszych interesów. Przy okazji będzie można nadal utrzymywać fikcję PO jako posłusznej ruskiej agentury. Bo tak potulnie ustępuje Rosji. Tylko – tutaj mam pytanie do żydowskiej agentury głoszącej agenturalną zależność PO od ruskich: dlaczego Tusk i Komorowski będąc ruskimi agentami, za bezcen łupki oddali w łapska unych z USraela, a nie swoim mocodawcom z Gazpromu i z Kremla? (I abstrahując od gazu – dlaczego Radosław agent Sikorski o samoloty, rakiety i nową odsłonę tarczy merda ogonem w Waszyngtonie, a nie u Putina?) I dlaczego „patriotyczny” PiS nie wypruwa z siebie żył do zweryfikowania sprawy gazu łupkowego oddanego za grosze Ameryce? Czyżby na interesach żydostwa rządzącego w USA kończył się PiS-owski patriotyzm? Kolejną sprawą jest użalanie się żydowskiej agentury wpływu nad niesprawiedliwym i macoszym traktowaniem Polski przez Rosję. Dlaczego Ukraina dostała gaz na lepszych warunkach i ma dużo więcej płacone za tranzyt – skarżyli się retorycznie (i oskarżycielsko pod adresem Rosji). Odpowiedź na to pytanie jest dziecinnie prosta. Ukraina nie ma Kaczyńskich ani PiS-u. Przypomnijmy… Lech Kaczyński brał aktywny udział w wielu antyrosyjskich prowokacjach sterowanych z Telawiwu i Waszyngtonu. Poparł wywołaną przez Gruzję wojnę na Kaukazie, popierał do końca żydowskiego agenta Juszczenkę (w czasie rządów którego Rosja zakręciła Ukrainie bez ceregieli gaz, nie zwracając uwagi na protesty Zachodu). Ukraińcy pozbyli się żydowskiego agenta,  rusofoba Juszczenki, wybrali rozsądnego Janukowicza i Ukraina jest dzięki temu traktowana przez Moskwę według rosyjskiej wersji klauzuli najwyższego uprzywilejowania. Natomiast Polskę ma prawo Rosja postrzegać jako państwo jej niechętne, czy wręcz wrogie. Wszak to Polska, dzięki Kaczyńskim i PiS-owi stała na pierwszej linii frontu osaczania Rosji przez Izrael i USA. Dlaczego więc oczekujemy, że Rosja wrogie jej państwo traktować będzie jak sojusznika czy przyjaciela? Za stawki za gaz i tranzyt podziękujmy więc Kaczyńskim/Kalksteinom, Macierewiczowi/Singerowi, „Naszemu Dziennikowi”, „Niezależnej”, rebe Rydzykowi, Bibule  i innym im podobnym rusofobom. Na koniec jeszcze dygresja o Unii – czyli na co idą czasami unijne „dopłaty” i „fundusze”. Nie zapomnijmy przy tym o jednej podstawowej rzeczy. Wszystkie pieniądze, jakimi Unia dysponuje, to wpłacane do jej kasy składki państw członkowski. Także i te płynące z naszego szabrowanego baraku. Duża ich część idzie na utrzymanie gigantycznej biurokracji w Brukseli i w Strassburgu (fasadowy pseudodemokratyczny twór zwany europarlamentem kosztujący miliardy też musimy finansować). Utworzoną ostatnio „dyplomację” Unii także musimy utrzymać i wyżywić. A nie wypada nam przecież takich ważnych ambasadorów wystawić na pośmiewisko jako gołodupców. Muszą występować okazale, jako przedstawiciele bogatej Unii. Reszta z tego co zostanie, rozdawana jest według klucza ustalonego ponad głowami kraików takich, jak nasza żydolandia. Jeśli więc ktoś zachwala „dotacje” czy „fundusze” unijne, nie mówiąc, że Bruksela oddaje nam nasze własne pieniądze – ten jest oszustem! No i teraz o wykorzystywaniu unijnych „dopłat”. Znam historię pewnego człowieka. Co roku zasiewa on w komplecie 31 hektarów jego gruntów rolnych żytem. Przy czym zadeklarował on jego uprawę jako „ekologiczną” i z tego tytułu otrzymuje z Brukseli co roku „dopłaty”. Niby wszystko w porządku. Interesujące jest jednak to, co człowiek ów robi z zebranym żytem. Otóż on kompletnie nie przejmuje się ceną rynkową żyta. Nie szuka kontrahentów na kupno jego ziarna. Nie wystaje w kolejkach pod młynami, czy elewatorami. Nie wykorzystuje też żyta do domowej produkcji żytniej deptanej nocą czy do wypieku chleba. Nie! On po prostu żyto wymłóci, a potem pali żytnim ziarnem w piecach (mało kto wie, że produkowane są piece przystosowane do palenia w nich ziarnem zbóż). Nadwyżki ziarna sprzedaje innym okolicznym posiadaczom podobnych piecyków. Tak więc człowiek ten żyje z dopłat unijnych za ekologiczną produkcję żyta. Przy tym oszczędza na chemikaliach i opryskach. Dodatkowo oszczędza na kupnie opału i płaceniu za gaz. A ekologiczne żyto, za które dostaje unijne „dopłaty” po prostu spala. Czyli – ekologiczne i subwencjonowane przez Unię żyto zastępuje mu węgiel, koks i gaz. Niech żyje polska pomysłowość – chciało by się rzec… Tylko… czy tak wygląda zdrowe funkcjonowanie normalnego kraju… Poliszynel http://poliszynel.wordpress.com

Rola syjonizmu w holoszwindlu Uwaga admina witryny Poliszynela: „Aby fundamentalnie doinformować się nt. „holoszwindlu” odsyłam do materiałów na górnym panelu. Admin.” Chodzi oczywiście o górny panel na witrynie http://poliszynel.wordpress.com, gdzie znajduje się wiele linków do poruszanej tematyki. THE ROLE OF ZIONISM IN THE HOLOCAUST
http://www.jewsagainstzionism.com/antisemitism/holocaust/gedalyaLiebermann.cfm

„Odpowiedzialny duchowo i fizycznie” Od początku ustanowienia syjonizmu wielu rabinów ostrzegało o potencjalnych niebezpieczeństwach i otwarcie deklarowało, że każdy Żyd lojalny wobec Boga powinien trzymać się z daleka od niego jak od ognia. Swoje opinie przedstawiali jasno kongregacjom i opinii publicznej. Ich przekaz mówił, że syjonizm to szowinistyczny i rasistowski fenomen, który nie ma absolutnie nic wspólnego z judaizmem. Publicznie mówili, że syjonizm z pewnością okaże się szkodliwy wobec Żydów i Pogan, oraz że jego wpływ na religię żydowską będzie tylko destrukcyjny. Ponadto, zaszkodzi reputacji żydostwa jako całości i wywoła całkowitą konfuzję w społecznościach żydowskich i nie-żydowskich. Judaizm jest religią. Judaizm to nie rasa ani narodowość. Taka była i jest opinia rabinów. Bóg dał nam Ziemię Świętą po to, byśmy mogli bez przeszkód studiować i praktykować Torę i osiągnąć poziom świętości trudnej do osiągnięcia na Ziemi Świętej. Ale my naruszyliśmy ten przywilej i zostaliśmy wypędzeni. To jest dokładnie to co każdy Żyd mówi w modlitwach podczas każdego żydowskiego festiwalu: „Umipnay chatoenu golinu mayartsaynu” – „Z powodu naszych grzechów zostaliśmy wypędzeni z naszej ziemi.” Bóg zobowiązał nas byśmy „nie wchodzili do Ziemi Świętej jako zbiorowość przed określonym czasem”, „nie buntowali się przeciwko narodom”, byśmy byli lojalnymi obywatelami, nie robili niczego wbrew woli jakiegokolwiek narodu lub jego godności, nie szukali zemsty, niezgody, zwrotu lub rekompensaty, „byśmy nie zakończyli wygnania przed czasem.” Wręcz przeciwnie, mamy być pokorni i przyjąć jarzmo wygnania. Naruszenie tych zobowiązań spowoduje, że „wasze ciało będzie ofiarą, jak jelenie i antylopy w lesie”, a odkupienie zostanie opóźnione. (Talmud Traktat Ksubos p. 111a) Naruszenie przysięgi to nie tylko grzech lecz herezja, ponieważ jest niezgodne z podstawami naszego wyznania. Tylko poprzez pełną skruchę sam Wszechmocny, bez żadnego ludzkiego wysiłku czy interwencji, odkupi nas z wygnania. Stanie się tak kiedy Bóg wyśle proroka Eliasza i Mesjasza, którzy skłonią wszystkich Żydów do zakończenia pokuty. W tym czasie zapanuje powszechny pokój. Wszystkie wiodące żydowskie autorytety religijne tamtych czasów przewidziały wielkie trudności, które spadną na ludzkość w ogóle, a zwłaszcza na naród żydowski, z powodu syjonizmu. Być Żydem oznacza, że albo koś rodzi się z matki Żydówki, albo przechodzi na religię pod warunkiem, że on lub ona nie będzie mieć żadnych zastrzeżeń w odniesieniu do prawa żydowskiego. Niestety, jest wielu Żydów, którzy w ogóle nie poczuwają się do obowiązków wynikających z bycia Żydem. Wielu z nich nie ponosi winy, bo w wielu przypadkach brakowało im żydowskiej edukacji i wychowania. Ale są również tacy, którzy celowo zniekształcają naukę naszej tradycji, by dostosować ją do swoich indywidualnych potrzeb. Oczywiste jest zrozumiałe, że nie każdy ma prawo lub zdolność do podejmowania decyzji w zakresie filozofii i prawa religijnego. Szczególnie w sprawach, w których ta osoba nie ma kwalifikacji. Wynika z tego, że tych, którzy „zdecydowali”, że judaizm jest narodowością powinno się ignorować, a nawet krytykować. Nie jest tajemnicą, że twórcy syjonizmu nigdy nie studiowali prawa żydowskiego, ani też nie wyrażali zainteresowania naszymi świętymi tradycjami. Oni otwarcie przeciwstawiali się władzy rabinicznej i mianowali się przywódcami „narodu” żydowskiego. W żydowskiej historii takie działania zawsze oznaczały katastrofę. Być Żydem i otwarcie sprzeciwiać się władzy lub wprowadzać „zmiany” lub „innowacje”, bez uprzedniej konsultacji z tymi oficjalnie mianowanymi żydowskimi przywódcami duchowymi, oznacza katastrofę. Nie można po prostu podjąć decyzji o „modernizacji” dawnych tradycji lub przepisów. Duchowi przywódcy współczesnego judaizmu, lepiej znani jako ortodoksyjni rabini, otrzymali uprawnienia do oceny i interpretacji spraw odnoszących się do żydowskiej wiary. Ci rabini otrzymali prawa i obowiązki i są ogniwem w nieprzerwanym łańcuchu żydowskiej tradycji pochodzącej od czasów Mojżesza, który otrzymał Torę od samego Wszechmogącego Boga. To właśnie ci rabini w czasie powstawania ruchu syjonistycznego, przewidzieli zgubny rezultat, który bez wątpienia musiał nastąpić. Jednym z nich był człowiek posiadający wybitny judejski geniusz, oraz poziom bezspornej świętości, który wyjaśnił żydowskie stanowisko na temat syjonizmu. Ta charyzmatyczna osoba, rabin z Satmar, wielki rabin Joel Teitelbaum, nie przebierał w słowach. Bez ogródek syjonizm nazwał „dziełem szatana”, „świętokradztwem” i „bluźnierstwem”. Zakazał jakiegokolwiek udziału we wszystkim, co wiązało się z syjonizmem i powiedział, że syjonizm wywoła gniew Boga na swój naród. Podtrzymywał to stanowisko z niezachwianą odwagą od początku syjonizmu, podczas gdy mieszkał jeszcze na Węgrzech aż do śmierci w Nowym Jorku, gdzie przewodził kongregacji liczącej setki tysięcy. Ale niestety, spełniły się przepowiednie wielkiego rabina Teitelbauma, spadkobiercy dziedzictwa świętych mistyków i chasydzkich mistrzów. W straszliwy sposób straciliśmy ponad 6 milionów naszych braci, sióstr, synów i córek. Tych ponad 6 milionów świętych ludzi doświadczyło kary za syjonistyczną głupotę. Holokaust, płakał rabin, był bezpośrednim wynikiem syjonizmu, karą od Boga.

Powszechnie wiadomo, że w czasie rządów Hitlera wszyscy mędrcy i święci w Europie oświadczyli, że Hitler był posłańcem gniewu Bożego, przysłanego by ukarać Żydów, z powodu apostazji syjonizmu przeciwko wierze w ewentualne mesjańskie odkupienie.

Ale to nie koniec. Syjonistycznym przywódcom nie wystarczyło to, że wywołali gniew Boga. Bez zażenowania okazywali bezgraniczną pogardę dla swoich żydowskich braci i sióstr, aktywnie uczestnicząc w ich eksterminacji. Wystarczył pomysł samego syjonizmu, o którym rabini ich poinformowali, że mógłby spowodować chaos, im to nie wystarczało. Dołożyli starań, aby dolać benzyny do ognia. Musieli zachęcić Anioła Śmierci, Adolfa Hitlera. Pozwolili sobie na to, by powiedzieć światu, że reprezentowali światowe żydostwo. Kto mianował te indywidua na przywódców żydowskiego narodu?? Nie jest tajemnicą, że ci tzw. „przywódcy” to ignoramusy w sprawach judaizmu. Również ateiści i rasiści. Oni są „mężami stanu”, którzy zorganizowali nieodpowiedzialny bojkot Niemiec w 1933 roku. Ten bojkot skrzywdził Niemcy, tak jak atak muchy na słonia – ale przyniósł nieszczęście dla wszystkich Żydów Europy. W czasie gdy Ameryka i Anglia miały pokojowe stosunki z wściekłym psem Hitlerem, syjonistyczni „mężowie stanu” odrzucili jedyną wiarygodną metodę odpowiedzialności politycznej, a na skutek bojkotu doprowadzili oburzonego przywódcę Niemiec do szaleństwa. Rozpoczęło się ludobójstwo, ale ci ludzie, jeśli można ich naprawdę zaliczyć do członków rodzaju ludzkiego, czekali.

„Bez żadnego wstydu” Prezydent Roosevelt zwołał konferencję w Evian w dniach 6-15 lipca 1938 toku, która miała się zająć problemem żydowskich uchodźców. Delegacja Agencji Żydowskiej z Goldą Meir (Meirson) na czele zignorowała niemiecką propozycję umożliwienia emigracji Żydów do innych krajów za 250 USD za głowę, a syjoniści nie starali się wpłynąć na Stany Zjednoczone i 32 pozostałe kraje uczestniczące w konferencji, aby umożliwiły imigrację niemieckich i austriackich Żydów. 1 lutego 1940 roku Henry Montor, wiceprezydent United Jewish Appeal (żydowska org. charytatywna) odmówił interwencji w sprawie statku z uchodźcami żydowskimi na Dunaju, mówiąc, że „Palestyny nie można zalać… starymi i niechcianymi.” [Przeczytaj Miliony które można było ocalić – I Domb] Jest faktem historycznym, że w roku 1941 i ponownie w 1942, niemieckie Gestapo zaoferowało wszystkim europejskim Żydom tranzyt do Hiszpanii, jeśli zrzekną się wszelkich nieruchomości w Niemczech i okupowanej Francji; pod warunkiem że:

a) żadna z deportowanych osób nie pojedzie z Hiszpanii do Palestyny

b) wszyscy deportowani zostaną przewiezieni z Hiszpanii do USA lub kolonii brytyjskich i tam pozostaną, z wizami załatwionymi przez Żydów tam mieszkających, oraz

c) Agencja zapłaci 1000 USD za każdą rodzinę przybyłą do hiszpańskiej granicy, w liczbie 1000 rodzin dziennie.

Syjonistyczni przywódcy w Szwajcarii i Turcji otrzymali tę ofertę z jasnym zrozumieniem, że wyłączenie Palestyny jako kraju docelowego dla deportowanych opierała się na porozumieniu między Gestapo i Muftim. Odpowiedź syjonistycznych przywódców była negatywna, zawierała następujące komentarze:

a) TYLKO Palestyna rozważana jest jako miejsce docelowe dla deportowanych

b) europejscy Żydzi muszą wyrazić zgodę na cierpienia i śmierć większe niż innych narodów, by zwycięzcy sojusznicy zgodzili się na „państwo żydowskie” po zakończeniu wojny

c) nie będzie żadnych opłat. Ta odpowiedź na propozycję Gestapo udzielona została z pełną wiedzą, że alternatywą dla niej była komora gazowa. Ci syjonistyczni przywódcy zdradzili własny naród. Syjonizm nigdy nie był opcją żydowskiego ocalenia. Wręcz przeciwnie, był planem na wykorzystanie ludzi jako pionków w wyprawie po władzę kilku zdesperowanych. Perfidia! Zdrada nie dająca się opisać! W 1944 roku w czasie deportacji węgierskich, złożono podobną propozycję, która pozwoliłaby ocalić całe węgierskie żydostwo. Ta sama hierarchia syjonistyczna znowu odmówiła (komory gazowe pochłonęły już miliony ofiar). Rząd brytyjski wydał 300 wiz dla rabinów i ich rodzin do swojej kolonii Mauritius, z tranzytem przez Turcję. Przywódcy „Żydowskiej Agencji” sabotowali ten plan uważając, że plan ten był nielojalny wobec Palestyny, a 300 rabinów wraz z rodzinami powinni być zagazowani.

17.12.1942 roku obie izby parlamentu brytyjskiego zadeklarowały gotowość znalezienia tymczasowego schronienia dla zagrożonych osób. Parlament zaproponował ewakuację 500,000 Żydów z Europy i osiedlenia ich w brytyjskich koloniach, jako część negocjacji dyplomatycznych z Niemcami. Pod tym rozwiązaniem podpisało się 277 parlamentarzystów w ciągu 2 tygodni. 27 stycznia, kiedy za podjęciem dalszych kroków w tej sprawie ubiegało się ponad 100 parlamentarzystów i lordów, rzecznik syjonistów ogłosił, że Żydzi sprzeciwiają się temu, gdyż pominięto w niej Palestynę. W dniu 16.02.1943 roku Rumunia zaoferowała 70.000 uchodźcom żydowskim z Naddniestrza opuszczenie kraju za 50 USD od osoby. Ofertę opublikowano w nowojorskich dziennikach. Icek Greenbaum, szef Komitetu Ratowania Żydowskiej Agencji, w wystąpieniu przed Syjonistyczną Radą Wykonawczą 18.02.1943 w Tel Awiwie powiedział: „kiedy mnie zapytano, „czy nie mógłbyś przekazać pieniędzy z funduszy United Jewish Appeal na ocalenie europejskich Żydów, powiedziałem NIE! i jeszcze raz mówię NIE!… trzeba odeprzeć tę falę, która działalności syjonistycznej przypisuje drugorzędne znaczenie.” 24.02.1943 roku Stephen Wise, prezydent Kongresu Amerykańskich Żydów i przywódca amerykańskich syjonistów, publicznie odrzucił tę ofertę i zadeklarował, że nie uzasadnione wydaje się gromadzenie funduszy. W 1944 roku Komitet Ocalenia Narodu Żydowskiego wezwał amerykański rząd do utworzenia Zarządu Uchodźców Wojennych. Zeznając przed specjalną komisją Kongresu, Stephen Wise sprzeciwił się temu wezwaniu. Podczas negocjacji w powyższej kwestii, Chaim Weizman, pierwszy „żydowski mąż stanu” oświadczył: „Najważniejsza część żydowskiego narodu już jest w Palestynie, a Żydzi mieszkający poza Palestyną nie są zbyt ważni”. Kamrat Weigmana, Greenbaum, wzmocnił to oświadczenie następującą uwagą: „Jedna krowa w Palestynie jest ważniejsza niż wszyscy europejscy Żydzi”. I wtedy, po najgorszym epizodzie w żydowskiej historii, ci syjonistyczni „mężowie stanu” zwabili zrozpaczonych uchodźców do obozów dla przesiedleńców, by żyli tam w głodzie i niedostatku, oraz odmawiali przesiedlenie do żadnego innego miejsca oprócz Palestyny; tylko po to, by budować swoje państwo. W 1947 roku kongresman William Stratton zaproponował ustawę o natychmiastowym wydaniu wiz do USA dla 400.000 przesiedlonych osób. Ustawa nie przeszła, kiedy syjonistyczni przywódcy publicznie ją skrytykowali. O tych faktach czyta się z przerażeniem i nie do zniesienia wstydem. Jak można wytłumaczyć to, że w czasie ostatniej fazy wojny, kiedy naziści chcieli wymienić ludzi za pieniądze, częściowo dlatego, że chcieli nawiązać kontakt z państwami zachodnimi, które, według nich, były pod wpływem żydowskim, więc można zapytać, jak to możliwe, że samozwańczy „przywódcy żydowscy” nie poruszyli nieba i ziemi by ocalić resztki swoich braci? 23.02.1956 roku J W Pickersgill, minister informacji zapytany był w kanadyjskiej Izbie Gmin „czy Kanada otworzy drzwi dla uchodźców żydowskich”. Odpowiedział: „rząd nie podejmuje żadnych kroków w tym kierunku, gdyż rząd Izraela… nie życzy sobie tego.” W 1972 roku syjonistyczne przywództwo skutecznie sprzeciwiło się wysiłkom amerykańskiego Kongresu, zamierzającemu wydać pozwolenie na przyjazd do USA 20.000-30.000 rosyjskich uchodźców. Na żydowskie organizacje pomocowe, Joint i HIAS, wywierano nacisk by porzucili tych uchodźców w Wiedniu, Rzymie i innych europejskich miastach. Plan jest jasny! Wysiłki pomocy humanitarnej są niweczone po to, by skoncentrować się na syjonistycznych interesach. Było wiele więcej szokujących zbrodni popełnionych przez tych podłych degeneratów znanych jako „żydowscy mężowie stanu”, można wymieniać dużo więcej przykładów, ale obecnie niech ktoś pokaże ważny pretekst na powyższe fakty. Odpowiedzialność syjonistów za holokaust jest potrójna:

holokaust był karą za nieposzanowanie Trzech Obietnic (zob. Talmud, Traktat Kseubos s. 111a)

syjonistyczni przywódcy otwarcie odmawiali wsparcia, zarówno finansowego jak i innego, by ocalić swoich braci i siostry od okrutnej śmierci przywódcy ruchu syjonistycznego współpracowali z Hitlerem i jego kohortą w licznych przypadkach i na wiele sposobów.

Syjoniści proponują sojusz wojskowy z Hitlerem Byłoby to myślenie życzeniowe, gdyby można było stwierdzić, że przywódcy ruchu syjonistycznego czekali i ignorowali położenie swoich umierających braci i sióstr. Nie tylko publicznie odmówili pomocy w ich ratowaniu, ale aktywnie współpracowali z Hitlerem i nazistowskim rządem. Na początku 1935 roku, statek pasażerski płynący do Hajfy w Palestynie opuścił niemiecki port Bremerhaven. Na rufie był hebrajski napis „Tel Awiw”, podczas gdy na maszcie powiewała flaga ze swastyką. I chociaż statek należał do syjonistów, jego kapitan był członkiem NSDAP (nazistów). Wiele lat później człowiek który podróżował tym statkiem wspominał tę symboliczną kombinację jako „metafizyczny absurd”. Absurd czy nie, jest to nie jedyny obraz mało znanego rozdziału historii: zakrojona na szeroką skalę współpraca między syjonizmem i Trzecią Rzeszą Hitlera. Na początku stycznia 1941 roku mała lecz ważna organizacja syjonistyczna przedstawiła niemieckim dyplomatom w Bejrucie formalną propozycję – sojusz polityczno-wojskowy z Niemcami. Propozycję złożyła podziemna radykalna grupa „Bojownicy o Wolność Izraela”, lepiej znana pn. Lehi albo Gang Sterna. Jej przywódca, Abraham Stern, ostatnio zerwał z radykalną nacjonalistyczną „Narodową Organizacją Militarną” (Irgun Ziai Leumi – Eitzel) z powodu stosunku tej grupy wobec Brytanii, która skutecznie zakazała dalszego żydowskiego osadnictwa w Palestynie. Stern uważał Brytanię za głównego wroga syjonizmu. Ta niezwykła propozycja „rozwiązania problemu żydowskiego w Europie i aktywny udział NMO [Lehi] w wojnie po stronie Niemiec” zasługuje na zacytowanie jej: „NMO, której bardzo dobrze jest znana życzliwość rządu niemieckiej Rzeszy i jego urzędników wobec aktywności syjonistycznej na terenie Niemiec, oraz syjonistycznego programu emigracyjnego, wyraża następującą opinię:

1. Mogą istnieć wspólne interesy między Nowym Porządkiem Europejskim opartym na niemieckiej koncepcji i prawdziwych aspiracji narodowych żydowskiego narodu zawartych w NMO.

2. Możliwa jest współpraca między Nowymi Niemcami i odnowionym ludowo-narodowym żydostwem.

3. Ustanowienie żydowskiego państwa na bazie narodowej i totalitarnej, oraz narzuconej przez umowę z niemiecką Rzeszą, leżałoby w interesie utrzymania i wzmacniania przyszłej pozycji władzy Niemiec na Bliskim Wschodzie. ”Na podstawie tych rozważań i pod warunkiem, że niemiecki rząd Rzeszy uzna narodowe aspiracje Izraelskiego Ruchu Wolności wspomnianego powyżej, NMO w Palestynie oferuje aktywny udział w wojnie po stronie Niemiec. „Propozycja NMO obejmowałaby działalność militarną, polityczną i informacyjną na terenie Palestyny, a po podjęciu pewnych środków administracyjnych, poza jej granicami. Zgodnie z nią „żydowscy” mężczyźni w Europie będą szkoleni i organizowani w grupy militarne pod przywództwem i dowództwem NMO. Będą brać udział w działaniach bojowych w celu zdobycia Palestyny, gdyby powstał taki front. Słuchaj

Izraelczycy i holokaust „Pośredni udział Izraelskiego Ruchu Wolności w Nowym Porządku Europy, już na etapie przygotowawczym, w połączeniu z pozytywno-radykalnym rozwiązaniem problemu europejsko-żydowskiego, na podstawie narodowych aspiracji narodu żydowskiego wspomnianych powyżej, znacznie wzmocni moralne fundamenty Nowego Porządku w oczach całej ludzkości.

„Współpraca Izraelskiego Ruchu Wolności będzie również zgodna z ostatnim przemówieniem kanclerza niemieckiej Rzeszy, w której Hitler podkreślił, że wykorzysta każda kombinację i koalicję w celu odizolowania i pokonania Anglii.” (Oryginalny dokument w niemieckim Auswertiges Amt Archiv, Bestand 47-59, E224152 i E234155-58. Całość dokumentu opublikowano w: David Izraeli, The Palestinian Problem in German Politics 1889-1945 (Izrael 1947) s. 315-317). Na podstawie ich podobnych ideologii o pochodzeniu etnicznym i narodowości, narodowi socjaliści i syjoniści pracowali razem dla tego w co wierzyła każda grupa, oraz co było w jego własnych interesach narodowych. To tylko jeden przykład współpracy ruchów syjonistycznych z Hitlerem w celu możliwości otrzymania jurysdykcji nad małym kawałkiem ziemi w Palestynie. I to wszystko razem to pranie mózgu! Jak daleko ten niewiarygodny syjonistyczny spisek opanował masy żydowskie, oraz jak niemożliwe jest przeniknięcie innej myśli do ich umysłów, nawet do punktu jedynie oceny, można zobaczyć w gwałtowności reakcji na każdy zarzut. Z zasłoniętymi oczami i zamkniętymi uszami, każdy głos protestu i oskarżenia natychmiast jest tłumiony i zagłuszany tysiącami okrzyków: „Zdrajca”, „Wróg narodu żydowskiego”.

Rabin Gedalya Liebermann – Australia. Tłumaczenie Ola Gordon

http://poliszynel.wordpress.com

Komorowski spłaca długi Opuszczenie Kapituły Orderu Orła Białego to akt honoru i patriotyzmu. W sensie obywatelskim nie można usiąść obok tego, kto przez lata był za pan brat ze Służbą Bezpieczeństwa, albo tego, kto pozbył się honoru na rzecz Kiszczaka. Z Krzysztofem Wyszkowskim, działaczem ruchu niepodległościowego w PRL, rozmawia Bogusław Rąpała Nazwiska niektórych kandydatów nominowanych przez prezydenta Bronisława Komorowskiego do Orderu Orła Białego muszą wywoływać oburzenie. Prezydent nie konsultował się w tej sprawie z kapitułą? - Niektóre nazwiska osób z tej listy są aktem upokorzenia polskiego patriotyzmu. Każdą z tych osób i ich zasługi należałoby rozpatrywać oddzielnie. Adam Michnik znany jest walki z polskością, z zaangażowania w akty wrogie Polsce. To człowiek odpowiedzialny za takie rzeczy, jak artykuł oskarżający akowców z Powstania Warszawskiego o mordowanie Żydów. Jeśli chodzi o premiera Bieleckiego, to, mimo iż byłem kiedyś jego doradcą, zdecydowanie nie widzę zasług, które mogłyby go stawiać w pozycji autorytetu państwowego czy narodowego. Ogólnie rzecz biorąc, prezydent podjął decyzję samodzielnie, nie pytając o zdanie członków kapituły Orderu Orła Białego, a więc jest to jego osobista deklaracja polityczna. Wręczenie orderów będzie zatem uroczystością ściśle partyjną, a nawet koteryjną, bo chodzi o uhonorowanie ludzi, którzy organizowali Okrągły Stół i przeforsowali jego postanowienia, którzy współpracując z Kiszczakiem, zbudowali III RP jako państwo postkomunistyczne. To oni umocnili Jaruzelskiego na stanowisku prezydenta Polski. Cały ten obóz kreuje się teraz na patriotów i legalizuje swoje własne działania, które ograniczały wolność oraz demokrację i były szkodliwe dla Polski. Ta prywata budzi mój fundamentalny sprzeciw.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że jest to następstwo umowy zawartej przy Okrągłym Stole… - To, co się zaczęło od Okrągłego Stołu, nie zostało zrewidowane, zanegowane ani odrzucone, a wręcz przeciwnie, było i jest nagradzane, przez co nadal się utrwala. I jeszcze ta data! Przecież 11 listopada to dzień odzyskania przez Polskę niepodległości, a nie wspomnienie kontraktu Piłsudskiego z zaborcami. Generał Zajączek pewnie się w grobie raduje, widząc tych „okrągłostołowców” nagradzanych za swoje podłe czyny. A w tym wszystkim jest jeszcze to obrzydliwe tło niedawnej wypowiedzi Adama Michnika, który stwierdził, że przy Okrągłym Stole wszyscy „kolektywnie dawali d…”. W takich właśnie wulgarnych skrótach streszcza się cała obrzydliwość tej postaci, jej mentalność, rodzaj osobowości, wizja państwa, społeczeństwa i polityki. Nagrodzenie kogoś takiego Orderem Orła Białego jest po prostu aktem niebywałej bezczelności i pogardy dla państwa ze strony prezydenta. Najwidoczniej Bronisław Komorowski za coś się w ten sposób wypłaca, coś usiłuje utrwalić, ale takie intencje są wredne, podłe i nie wolno ich akceptować. Kiedyś w ten sam sposób Aleksander Kwaśniewski nagrodził Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Zaufany człowiek KGB potwierdzał, że właśnie takim ludziom, jak Kuroń czy Modzelewski zawdzięcza to, iż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nie musiał uciekać do Związku Sowieckiego, a mógł przetrwać i powrócić do władzy. Komorowski, który wywodzi się z innej orientacji politycznej, pokazuje coś jeszcze gorszego – że te dwa nurty: kagiebowsko-sowiecki i nurt tzw. opozycji konstruktywnej, która usiadła przy Okrągłym Stole, połączyły się w jedno i wspólnie pracują nad utrwalaniem swojej pozycji, osiągniętej dzięki Jaruzelskiemu i Kiszczakowi w 1989 roku. Na to nie można udzielić zgody. I myślę, że każdy uczciwy Polak powinien odmówić swojej zgody na ten akt zaprzaństwa.

Bronisław Komorowski był przeciwnikiem porozumień Okrągłego Stołu, obecnie jest reprezentantem układu postkomunistycznego. Takich metamorfoz jest więcej w naszym życiu politycznym. - Widocznie „dojrzał”. To nie pierwszy taki przypadek. Marksiści znają zjawisko „wyrośnięcia z błędnych poglądów” i „przezwyciężenia sprzeczności”. Wspominałem o gen. Zajączku, który najpierw był szwoleżerem, a następnie najął się jako knut w ręku cara, zapewniający Rosji spokój w Warszawie. Teraz w tym samym pałacu zamieszkał Komorowski, który zdaje się powielać te wzory, bo zaczął od walki z krzyżem. Zresztą nie mam zamiaru psychologizować, bo ostatecznie to nieważne, kim Komorowski był, ale ważne, kim obecnie jest – reprezentantem interesów układu postkomunistycznego, narzędziem ludzi, którzy służyli Związkowi Sowieckiemu, niszczyli „Solidarność”, wprowadzali stan wojenny itd., a także współpracującej z tymi ludźmi agentury i skorumpowanej szajki pożytecznych idiotów. A więc ludzi, którzy boją się niepodległości, wolności i prawdziwej demokracji w Polsce, ponieważ obawiają się utraty władzy. To niedopuszczalna sytuacja.

Andrzej Gwiazda i Bogusław Nizieński na znak protestu zrezygnowali z zasiadania w Kapitule Orła Białego. - Nie wyobrażam sobie, żeby uczciwy człowiek mógł zasiąść obok ludzi wywyższonych tak bezprawnie, nie mówiąc już o różnorodnych uwikłaniach części z tych nagrodzonych. W sensie obywatelskim nie można usiąść koło tego, kto przez lata był za pan brat ze Służbą Bezpieczeństwa, albo tego, kto pozbył się honoru na rzecz Kiszczaka, i udawać, że wszystko jest w porządku, że godność Polski nie jest przez tych ludzi poniżana. Dziękuję za rozmowę.

09 listopada 2010 "Deszcze niespokojne potargały sad"... - mówi tekst piosenki w „Czterech pancernych  i psie”. Tak potargały nie tylko sad, ale i całą naszą ojczyznę, którą rządzący umyślili sobie doprowadzić do dziadostwa, nieznanego  w historii Polski. Bo że będzie dziadostwo- to już chyba każdy odrobinę myślący  czuje przez skórę.. Dług oscyluje wokół 3 bilionów złotych  i narasta z szybkością 3000 złotych na sekundę.. Socjalistyczna władza  z energią  człowieka będącego w delirium tremens - poszukuje kolejnych sposobów na obrabowanie nas. Ręce jej się trzęsą na samą myśl o kolejnym podatku.. - Tatusiu, ja już nie chcę na te sanki. Wracajmy do domu!- mówi synek do ojca - Nie gadaj, tylko ciągnij!- odpowiada ojciec. I nie mamy nic do powiedzenia, mimo, że mamy demokrację.(???) To znaczy możemy wrzeszczeć, żeby władza nie szła tą drogą razem ze swoim psem  Sabą, ale to niczego nie zmienia. Ona robi swoje bo jest po drugiej stronie barykady. Są ONI- i jesteśmy- MY! Tak jak za tamtej komuny! Władza swoje - a MY swoje! To po co nam taka władza? Która nie potrafi zrobić jednej rzeczy dla nas.. Wszystko robi pod siebie i pod innych. Obcych nam.. Właśnie ministerstwo finansów z panem Jackiem Vincentem Rostowskim na czele tego ministerstwa kombinuje jakby tu wyrwać kolejny grosz z upadających firm turystycznych, upadających pod ciężarem podatków. Chce, żeby firmy turystyczne płaciły wyższe ubezpieczenia i chce je podnieść z 6 dzisiejszych procent- do 18. A może uzależnić je od obrotów firmy.. Tak czy inaczej wzrosną koszty prowadzenia firmy, co oznacza wzrost cen, co również oznacza plajtę małych firm turystycznych.. Zostaną tylko duże! A Lech Wałęsa mówił, ze” małe jest piękne”, a nie, że duże jest piękne.. Tak jak latanie samolotem mogłoby być i piękne i bezpieczne gdyby…. nie było Ziemi(!!!!) A propos Lecha Wałęsy: kiedyś po pięciu latach rządów prezydenckich powiedział, że:” niewiele zrobiłem, bo zaplanowałem swoje reformy na dwie kadencje”(???) Ach ta demokracja; nie dość , że można wybrać teoretycznie każdego na kucharkę rządzącą państwem- to jeszcze czyni głosującego swoim własnym ciemiężcą. Dwie rzeczy w jednej. W głupocie! Gdy będzie podniesiony  kolejny podatek  w ukrytej formie nie podatkowej - państwowa nauka święci swoje triumfy. Właśnie miesięcznik ”Forum Akademickie” przynosi wiadomości o występującym coraz częściej i nierzadko ukrywanym powstawaniu „prac naukowych” złożonych z tekstów, które pochodzą z cudzych książek, prac magisterskich i artykułów. Na podstawie takich kompilacji ich sprawcy starają się o stopnie naukowe czy stanowiska i tytuły profesorskie. „Forum Akademickie”  publikuje artykuły w cyklu” Z archiwum nieuczciwości naukowej” gdzie opisuje profesorskie plagiaty, a pani minister od państwowego szkolnictwa wyższego  i z Platformy Obywatelskiej udaje, że nie widzi problemu.. A mnie wystarczy powiedzenie kolumbijskiego konserwatysty Mikołaja Davili, który powiedział, że” gdyby ze wszystkich uczelni zniknęło  95% prac” naukowych” nauka by na tym nie ucierpiała..”(!!!). NO właśnie – ucierpiałaby? No to po co kontynuuje się ideę państwowego szkolnictwa, w którym pęcznieją szafy od różnego rodzaju  prac, ale nauki w tym nie przybywa.. Ano po to, że taki profesor jeden z drugim, urobiony za państwowe pieniądze otrzymane od władzy , potem tej władzy służy, urabiając opinię publiczną w myśl zaleceń władzy.. I tak jeden drugiemu pomaga - a co z nauką? Na przykład co jakiś czas słyszę, że „wzrost cen powoduje inflację”(????) Już gorszego idiotyzmu nie można chyba wymyśleć , oprócz samego socjalizmu biurokratycznego.. Wzrost cen - to wzrost cen. A inflacja to jest nadmiar ilości pieniądza na rynku w stosunku do towarów  i usług.. To zupełnie inne zjawisko i powstaje  na dwa sposoby: albo pieniędzy dodrukowuje rząd, albo kreują go banki. Ale żeby odwrócić uwagę od tego kto ją robi- zwala się inflację na wzrost cen.. I takie głupoty opowiada się w meinstremowych mediach.. I to  specjalnie. Bo ignorancja to siła - jak twierdził Orwell. A niewola mediów- to wolność. Jeśli chodzi o inflację - to sprawa jest jasna, ale nie jasna jest sprawa pomysłu pana Radosława Sikorskiego, ministra spraw zagranicznych III Rzeczpospolitej, będącej częścią Unii Europejskiej.. I mówią , że jesteśmy suwerennym krajem. Skoro jesteśmy częścią- to nie możemy być całością. To chyba jasne! Nie , nie chodzi o kolejny zakup kanap czy  ekspresów do kawy za ciężkie pieniądze.. Nasze pieniądze.. Pan minister postuluje, żeby żony ambasadorów przebywających na placówkach ze swoim mężami też były na etatach państwowych, czyli na naszym utrzymaniu. Do tej pory żona towarzyszyła mężowi na placówce dyplomatycznej, ale nie była na etacie państwowym.. Teraz będzie! Przybędzie etatów w ministerstwie spraw zagranicznych, ale doprawdy nie wiem po co, skoro Unia Europejska tworzy swoją dyplomację jako państwo samodzielne o osobowości prawnej międzynarodowej.. Już część naszych dyplomatów przechodzi na służbę dyplomacji Unii Europejskiej.. W ostateczności dyplomacja polska zostanie zlikwidowana, bo po co niesuwerennej Polsce- dyplomacja! Tylko dlaczego minister Sikorki postuluje tylko etaty dla żon ambasadorów  a nie dla kochanek, partnerek, córek, babć i dziadków? Dla wszystkich etaty- i niech podatnik płaci. Będą fikcyjne stanowiska ambasadorów, bo od 1 grudnia 2009 roku jesteśmy Europejczykami, obywatelami Unii Europejskiej, którego to obywatelstwa nie można się zrzec.. Obywatelstwa Polski można było się zrzec - obywatelstwa Unii Europejskiej - nie można (????). To które państwo jest bardziej represyjne? Władza nie mówi tego - nawet nieśmiało. Tak jak cesarz Klaudiusz” był nieśmiały, więc nie odważył się zabić swojej żony”(???). I żyjemy w takim państwie kłamstwa wyzierającego zewsząd, gdzie  nie ma miejsca na prawdę.. W ramach tego wielkiego kłamstwa, przypomnę państwu wypowiedź pani minister zdrowia Ewy Kopacz z Platformy Obywatelskiej , która 29.04. 2010 roku powiedziała: „KIEDY PRZEKOPANO Z CAŁĄ STARANNOŚCIĄ ZIEMIĘ NA MIEJSCU TEGO WYPADKU, NA GŁĘBOKOŚĆ JEDNEGO METRA I PRZESIEWANO JĄ W SPOSÓB SZCZEGÓLNIE STARANNY, KAŻDY ZNALEZIONY KAWAŁEK ZOSTAŁ PRZEBADANY GENETYCZNIE”(!!!!????). To powiedziała pani minister publicznie w dniu 29.04. 2010 roku.. Tyle, że po tej wypowiedzi , archeolodzy polscy znaleźli, po tym jak to pani minister powiedziała, około – uwaga!-5000  przedmiotów  z tej samej ziemi, którą przekopała pani minister na głębokość jednego metra- w tym szczątki ludzkie(!!!!) Jak można tak perfidnie kłamać?- chciałoby się zadać to pytanie.. Jak człowiek na stanowisku państwowym, może tak łgać, w takiej tragicznej sprawie????

A jednak może.. Chyba  tylko wtedy - gdy nie jest człowiekiem, a bestią! To są wszystko ludzie bez skrupułów, bezwzględni, nieludzcy.. Tacy nami rządzą! I będą rządzić.. Polska ich nie obchodzi, nie obchodzimy ich my, obchodzą ich  ich sprawy i oni sami.  Polskę oddali obcym- a sami triumfują na gruzowisku, które tworzą.. Wznoszą coraz większe gruzowisko.. WJR

SMOLEŃSK: NIEWYGODNE FAKTY Niektóre media od dawna lansują tezę, że katastrofa smoleńska to był zwykły wypadek lotniczy, do którego przyłożyli rękę polscy piloci, gen. Andrzej Błasik i prezydent Lech Kaczyński. 31 października uderzył w te tony prorządowy tygodnik „Wprost”, wykorzystując w tym celu prokuratorskie akta śledztwa. Wypowiedzi z protokołów zeznań świadków wybrano w sposób jednostronny, obciążający winą pilotów Tu-154 M, gen. Błasika, a nawet prezydenta. Według naszych rozmówców, którzy zapoznali się z aktami będącymi w dyspozycji „Wprost”, autorzy artykułu pominęli kluczowe dla śledztwa zeznania, wskazujące, że winę za katastrofę może ponosić strona rosyjska. „Gazeta Polska” ujawnia to, czego nie doczytali, nie chcieli dostrzec lub celowo pominęli dziennikarze Tomasza Lisa.

Karty podejścia, czyli błędne rosyjskie dane lotniska Karta podejścia to – przypomnijmy – rodzaj instrukcji zawierającej podstawowe informacje potrzebne do właściwego wylądowania na danym lotnisku. Jak dowiedziała się „Gazeta Polska”, z zeznań pilotów wojskowych, które znajdują się w aktach śledztwa smoleńskiego, jednoznacznie wynika, że załoga Tu-154 otrzymała karty podejścia z fałszywymi danymi. Po pierwsze: w kartach, które na początku kwietnia 2010 r. Rosjanie przekazali Polakom, błędnie podano położenie bliższej i dalszej radiolatarni prowadzącej. Bogdan Suchorski, pełniący służbę w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego na stanowisku II pilota Jaka-40, zeznał w prokuraturze, że wpisał współrzędne punktów opisanych w kartach podejścia do specjalistycznego programu komputerowego. Wynik wskazał, że położenie bliższej radiolatarni było zgodne z danymi odległości zawartymi w karcie podejścia, natomiast dalsza radiolatarnia była na czwartym kilometrze zamiast na szóstym. Także według Artura Wosztyla, pilota Jaka-40, odległość między radiolatarniami była w rzeczywistości o 650 m większa, niż zapisano to w karcie podejścia. Po drugie: Rosjanie podali w karcie nieprawdziwe współrzędne progu pasa startowego w Siewiernym. Dane różniły się – według wyliczeń Bogdana Suchorskiego – o ok. 300 m. „W mojej ocenie jest to znaczna różnica” – zeznał, zdaniem naszych informatorów, pilot. Nieprawidłowość współrzędnych lotniska potwierdził również Artur Wosztyl. Zeznał on, że 10 kwietnia dane z GPS po wprowadzeniu do systemu danych lotniska wskazywały, że punkt oznaczony na karcie lotniska jako środek pasa startowego znajdował się... z lewej strony podejścia na pas. Gdy pilotowany przez Wosztyla Jak-40 lądował w Smoleńsku niedługo przed katastrofą Tu-154, strzałka automatycznego radiokompasu wskazująca dalszą radiolatarnię nakazywała wprowadzenie poprawki w prawo, pomimo że GPS wskazywał, że samolot kieruje się na środek pasa! „Można wobec tego wnioskować, że współrzędne lotniska nie wskazywały środka drogi startowej” – stwierdził Wosztyl. – To absolutnie niedopuszczalne. Wobec osoby, która podpisała się pod taką kartą podejścia, powinno się wyciągnąć odpowiedzialność – mówi kpt. Janusz Więckowski, pilot latający na tupolewach. Jak wiemy – w ostatnich minutach lotu Tu-154 był odchylony od osi pasa w lewo o ok. 40 m, a kilometr przed lotniskiem znajdował się na wysokości zaledwie 8–10 m. Wiele wskazuje więc na to, że piloci w warunkach złej widoczności zostali zmyleni przez fałszywe dane zawarte w karcie podejścia. Co najciekawsze – Bogdan Suchorski zeznał w prokuraturze, że karty dostarczone w kwietniu 2010 r. przez Rosjan różniły się od starszych wersji właśnie fałszywymi informacjami na temat współrzędnych pasa i radiolatarni.

Przerywająca radiolatarnia, wadliwy GPS W aktach śledztwa znajduje się także – według naszych informatorów – zeznanie świadczące o zakłóconym działaniu bliższej radiolatarni. Artur Wosztyl, opisując swoje lądowanie w Smoleńsku Jakiem-40, powiedział, że zbliżając się do niej, zauważył, iż po przełączeniu na nią automatycznego radiokompasu (ARK) nie ma jednoznacznych wskazań. Wskazówka ARK na głównym wskaźniku nawigacyjnym w jaku wychylała się o ok. 10 stopni – raz w prawo, raz w lewo. „To świadczyło, moim zdaniem, o nieprawidłowej pracy radiolatarni” – zeznał Wosztyl. Pilot jaka, wobec zakłóconego działania bliższej radiolatarni, postanowił przełączyć automatyczny radiokompas na dalszą radiolatarnię i kontynuować podejście według jej wskazań. Wciąż nie wiadomo, jak w takiej sytuacji zareagowała załoga Tu-154. Należy zaznaczyć, że bliższa radiolatarnia znajduje się 1,1 km od progu pasa. Według stenogramów piloci Tupolewa odebrali jej sygnał o 10:40:56 – nawigator pokładowy podał, że samolot znajdował się wtedy na pułapie zaledwie 20 m, a powinien być na wysokości... co najmniej 70 m. Ponadto Tu-154 nie przeleciał nad tą radiolatarnią, lecz 40 m obok. Pilotów mogło także zmylić zakłócenie sygnałów GPS, mających m.in. wpływ na pracę autopilota, przy użyciu którego piloci Tu-154 wykonywali manewr podejścia do lądowania i odejścia (z jakichś względów nieudanego) na drugi krąg. Przypomnijmy, że pilot Grzegorz Pietruczuk zeznał w prokuraturze, iż po remoncie w Samarze stwierdzono w Tu-154 przerwy we wskazaniach anten satelitarnych GPS-1 i GPS-2. Zdaniem Pietruczuka – powodem tych przerw mogła być praca radiostacji ratowniczych ARM, zamontowanych przez Rosjan podczas prac remontowych w Samarze. Według naszych informatorów, Pietruczuk powiedział, że „zakłócenie pracy GPS-1 i GPS-2 mogą mieć bardzo duże znaczenie w nawigowaniu przy podejściu do lądowania”. – To bardzo poważna sprawa. W takim przypadku przed ponownym dopuszczeniem samolotu do użytku powinny zostać przeprowadzone badania zgodności elektromagnetycznej, które wykazałyby, czy zamontowane w Samarze radiostacje ratownicze faktycznie zakłócały działanie GPS-1 i GPS-2. Nie wyobrażam sobie, by takich badań nie wykonano – komentuje Krzysztof Zalewski, redaktor branżowego miesięcznika „Lotnictwo”.

Meteorolog wykonuje pracę za trzech Nie mniej interesujące są zeznania meteorologów na lotnisku smoleńskim. Michaił Jadgowskij, naczelnik stacji meteorologicznej jednostki wojskowej w Smoleńsku, na pytanie prokuratora: „ile osób na etacie powinno obsługiwać tę stację” zeznał, że powinno obsługiwać ją trzech pracowników etatowych. Jednak 10 kwietnia – wbrew wojskowym procedurom – był tylko on. Oznacza to, że w dniu przylotu prezydenta Jadgowskij wykonywał obowiązki trzech pracowników stacji. Prócz swoich – technika, który powinien sprawdzać stan techniczny sprzętu pomiarowego, oraz kierowcy-obserwatora meteorologicznego, do którego zadań należy obserwacja pogody na ruchomej stacji (na samochodzie) oraz pomiar dolnej granicy chmur, kierunku i prędkości wiatru, ciśnienia, wskazań termometrów, określanie widoczności itp. Obowiązki tych pracowników wykluczają się – naczelnik ma być obecny w stacji, a na przykład obserwator powinien być na zewnątrz. W dodatku takie zjawiska pogodowe jak deszcz, mgła i śnieg określane są na Siewiernym, jak zeznał Jadgowskij, wzrokowo. Jak naczelnik pogodził te obowiązki, biorąc pod uwagę dynamicznie zmieniającą się pogodę?

Przeklejane kartki w Dzienniku Pogodowym Według naszych informatorów na pytanie polskiego prokuratora: „W będącym w waszym posiadaniu Dzienniku Roboczym stacji meteorologicznej jednostki wojskowej na ostatniej stronie naklejony został prostokątny fragment papieru z odciskiem pieczęci jednostki wojskowej, poświadczającej ilość przeszytych stron (kart) w Dzienniku. Dlaczego w miejscu naklejenia danego fragmentu papieru znajdują się ślady naklejenia, a następnie odklejenia również jakiegoś papieru?” – Jadgowskij miał odpowiedzieć: „Całość Dziennika jest nienaruszona, karty są numerowane. Kart z dziennika nie wyrywałem, zmian nie wprowadzałem, niczego nie przeklejałem i nie odrywałem”.

Anita Gargas, Katarzyna Gójska-Hejke, Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Intelektualne prostactwo prezydenta Nie wiem, czy prezydentowi Komorowskiemu zdarzyło się do tej pory powiedzieć coś wykraczającego poza kompletnie beztreściowe banały. Ja w każdym razie na taką wypowiedź nie trafiłem. Ale banał to jeszcze pół biedy. Gorzej, gdy prezydent sprowadza istotne problemy polityczne do poziomu pseudoanalizy jak u cioci na imieninach. Czytam opisy jego wizyty u Tomasza Lisa i znajduję takie zdanie: „To co się działo z rocznym przetrzymywaniem Traktatu Lizbońskiego, nieukończeniem procesu ratyfikacji, nikt tego na świecie nie rozumiał. (...) Wystarczy przejrzeć prasę, która komentuje polityczne wydarzenia w Europie i nie ma tu niestety żadnych wątpliwości jak świat widział te harce wokół krzesła, wokół samolotu, wokół niespójności politycznych, wokół braku nominacji ambasadorskich przez długi okres czasu. Świat patrzył na to ze zdziwieniem i z niesmakiem, a niektórzy patrzyli na to z satysfakcją”. Tu faktycznie nie wystarczy już stwierdzić, że to ujęcie zbyt proste; ono jest zwyczajnie prostackie. Takiego podejścia można by oczekiwać od sołtysa małej wioseczki, a nie prezydenta sporego państwa. Pierwsze zdanie z tego krótkiego passusu to oczywiście bzdura wynikająca z niezrozumienia, niewiedzy lub zwykłe kłamstwo. Po pierwsze – traktat lizboński leżał nie tylko u nas, ale też w Niemczech i Czechach. Po drugie – powody, dla których Lech Kaczyński go nie podpisywał, były jasne, oczywiste i wielokrotnie przez prezydenta przedstawiane (mówi o nich także w mojej książce). Po trzecie – jest jasne, że ci z naszych partnerów, którym zależało na wejściu traktatu w życie (zwłaszcza Niemcy i Francja), mogli się w oficjalnym dyskursie posługiwać korzystną dla siebie retoryką („Nie rozumiemy, o co chodzi Polsce”), ale to nie znaczy, że tego naprawdę nie rozumieli – jest to raczej mało prawdopodobne, musieliby być kompletnymi idiotami – a także nie znaczy, że tę retorykę ma przejmować polski prezydent i przyznawać jej rację bytu. To był normalny spór o interesy, w którym chodziło o możliwość skutecznego naciskania przez silniejszych (Niemcy, Francja) na słabszych (Irlandia, Polska), a nasze w nim stanowisko było jasne, logiczne i zgodne z naszym interesem. Można się z tym stanowiskiem nie zgadzać, jeśli uważa się, że polski interes dało się realizować inaczej i jeśli umie się to twierdzenie uzasadnić, ale nie wolno – zwłaszcza prezydentowi – wpisywać się w retorykę, służącą obcym interesom. Drugie zdanie: Bronisław Komorowski jako wyznacznik statusu Polski i skuteczności naszej polityki bierze zagraniczną prasę??? To już doprawdy zadziwiające. Czy polscy politycy mają się w swoich działaniach kierować komentarzami FAZ lub „Le Figaro”? Jeśli tak Bronisław Komorowski pojmuje politykę zagraniczną, to ja zaczynam się bać. Kolejna sprawa: sformułowanie „harce wokół krzesła” jest wyjątkowo kompromitujące. Nie były to żadne harce, ale poważny spór polityczny i konstytucyjny, który przybrał momentami groteskową formę, jednak jego treść była niezmiernie ważna i rozkładała się na dwie płaszczyzny: konstytucyjną właśnie – kto odpowiada za co w polityce zagranicznej – oraz czysto polityczną – próby obronienia swojego miejsca przez Lecha Kaczyńskiego i zepchnięcia go do narożnika przez Donalda Tuska. Jakiego byśmy nie zajmowali w tej sprawie stanowiska, sprowadzanie tego sporu do jakichś „harców” to już nawet nie poziom imienin u cioci, ale budki z piwem. I ostatnie zdanie: czy dla prezydenta Komorowskiego probierzem naszej pozycji jest to, czy nas chwalą czy nie? Jeśli tak, to myli chwalenie z szanowaniem (pisałem o tym w „Rzeczpospolitej”). Zastanawiające jest, jak wiele miejsca w tym wywodzie prezydenta zajmuje obca opinia o nas, podczas gdy rasowy polityk powinien doskonale rozumieć, że opinię się kreuje i często jest ona narzędziem realizacji interesu danego kraju. Ważna jest nasza skuteczność i to, co naprawdę udaje się zrobić, a nie to, czy jakiś redaktorzyna z „Die Welt” napisze o nas dobrze. Chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że nie obwiniam tu Bronisława Komorowskiego o to, że ma poglądy inne niż jego poprzednik (czy raczej: nie obwiniałbym, gdyby prezydent głosił te poglądy, a nie wspomniane na początku banały). Komorowski wygrał wybory, ma pełne prawo prowadzić taką politykę, jaką uważa za słuszną. Obwiniam go o to, że spór, który jest poważny i dotyczy spraw zasadniczych, sprowadza na poziom przedszkola – zapewne trochę z niewiedzy, trochę dla zdeprecjonowania poprzednika – na którym nie da się nawet dyskutować. Uprawia, krótko mówiąc, żenujące intelektualne prostactwo. Warzecha

Obraza i szok w Ministerstwie Finansów Oto fragment relacji PAP z mojej wczorajszej konferencji prasowej, poświęconej sprawie niszczonych przez fiskus przedsiębiorców transportowych: Ministerstwo Finansów wzywa walczących o przetrwanie właścicieli firm transportowych do korupcji - powiedział eurodeputowany z PiS Janusz Wojciechowski w poniedziałek na konferencji prasowej. Resort finansów uważa, że Wojciechowski obraża pracowników fiskusa. Wojciechowski powiedział, że skandalem jest jedna z odpowiedzi Ministerstwa Finansów dotycząca postulatu umorzenia zaległości w VAT spierającym się z fiskusem firmom transportowym. "MF odsyła podatników obciążonych tymi zaległościami do indywidualnych rozmów z naczelnikami urzędów skarbowych. Nie ma przepisu, który pozwalałby na takie odesłanie. (...) To ewidentne zaproszenie, a nawet wezwanie do korupcji(...). Może właśnie o coś takiego chodziło" - powiedział Wojciechowski. Jego zdaniem resort finansów psuje standardy, które powinny obowiązywać w państwie prawa. Rzeczniczka prasowa Ministerstwa Finansów Magdalena Kobos oceniła wypowiedzi Wojciechowskiego jako "szokujące". Jej zdaniem kwestionują one jedną z podstawowych zasad polskiego systemu podatkowego - prawa do wystąpienia z wnioskiem o ulgę w spłacie zobowiązań podatkowych, w sytuacjach uzasadnionych ważnym interesem publicznym lub interesem podatnika. ... "Tego typu kwestie są szczególnie analizowane na szczeblu urzędu przez specjalne zespoły osób, a sugerowanie, że postępowania mogą mieć charakter korupcyjny jest obraźliwe dla pracowników administracji podatkowej" - powiedziała Kobos. Sprawa dotyczy ponad stu przedsiębiorców transportowych z województwa łódzkiego, zrzeszonych w Stowarzyszeniu Transportowców Ziemi Łódzkiej. Organy skarbowe zarzuciły im nieprawidłowości w odliczeniu VAT od paliwa kupowanego w latach 2004-2007. Okazało się, że pochodziło ono z nielegalnego źródła. Fiskus kwestionuje faktury i każe zwracać odliczony VAT. To z kolei ma wpływ na koszty uzyskania przychodu i konieczność zapłacenia wyższego CIT. Przedsiębiorcy tłumaczą, że padli ofiarą oszustów; nie wiedzieli, iż paliwo pochodziło z nielegalnych źródeł. Składane przez nich odwołania do łódzkiej Izby Skarbowej okazały się bezskuteczne. Stanowisko fiskusa podziela Wojewódzki Sąd Administracyjny w Łodzi. Wojciechowski uważa, że organy skarbowe chcą zniszczyć podatników. "Oni toczą dramatyczną walkę o przetrwanie. (...) Obciążono ich wielkimi kwotami, idącymi w setki, a nawet miliony złotych" - powiedział. Wyjaśnił, że zaangażował się w obronę uczciwych przedsiębiorców, a resort finansów nie zarzucił żadnej z firm paliwowych oszustwa. Dodał, że wkrótce sprawą zajmie się Naczelny Sąd Administracyjny. Obecny na konferencji prof. Witold Modzelewski z Instytutu Studiów Podatkowych powiedział, że decyzje podatkowe oparto na zeznaniach świadków, a nie na wyrokach w sprawach karnych. "Wyroki (WSA w Łodzi - PAP) potwierdzają coś, co nie zostało udowodnione" - dodał. Zaznaczył, że nikt nie wie, i nie ma obowiązku sprawdzać, skąd pochodzi paliwo kupowane na stacji benzynowej. Według niego problem pokazuje, że mamy do czynienia z kryzysem państwa. "Jest dla mnie niezrozumiałe, że ta sprawa mogła dojść do takiego stanu patologicznego. Można (...) zwrócić się do NSA o nic więcej, ale o ścisłe przestrzeganiem przepisów prawa. Gdyby tak było do tej pory, to nie byłoby tych nieszczęść" - powiedział. Zdaniem resortu finansów, przyczyną obecnej sytuacji przewoźników są zawierane przez nich transakcje z nieuczciwymi przedsiębiorcami. Resort zwraca uwagę, że firmy same podkreślają, że zostały oszukane przez "mafię paliwową". Sprawa była już wiele razy przedmiotem analizy MF. "Nie jest natomiast możliwe - czego oczekują członkowie Stowarzyszenia - objęcie dodatkowym, szczególnym nadzorem prowadzonego przez finansowy organ postępowania przygotowawczego konkretnej sprawy karnej skarbowej, a także wpływanie na bieg prowadzonych postępowań" - powiedziała rzeczniczka. Dodała, że byłoby to złamaniem konstytucyjnej zasady dwuinstancyjności. Mój komentarz:
1.
Moja wypowiedź jest szokująca? Nie pani Rzecznik, to wasze postępowanie jest szokujące! Sama Pani stwierdza, że transportowcy zostali oszukani przez mafię paliwową. To ja się pytam - dlaczego podległy Ministrowi Finansów aparat skarbowy nie oszustów ściga, tylko ich ofiary? Potrafi Pani to wyjaśnić? Czy przypadkiem komuś nie chodzi o to, żeby uchronić oszustów, uchronić mafię paliwową kosztem jej ofiar?

2. Obrażam urzędników... którego obraziłem? Może tego, który powiedział, że jakby chciał, to by kilka firm zlicytował i zniszczył dla przykładu? A może tego, który się cieszył, ze w sądzie fiskus wygrywa z podatnikami trzy do dwóch. A może tą panią naczelnik obraziłem, która postraszyła niszczonego przedsiębiorcę - żadna telewizja ani żaden europoseł panu nie pomoże...!

3. Niewykluczone, że chlebodawcę Pani Rzecznik, czyli Ministra Finansów obraziłem, bo napisałem, że wzywa do korupcji. Więc powtórzę to jeszcze raz - tak jest! Minister Finansów, przez swoje odesłanie walczących o życie przedsiębiorców do "indywidualnych rozmów" z naczelnikami urzędów skarbowych - wzywa do korupcji. Tak oceniam postępowanie, polegające na wzywaniu ludzi, znajdujących się w tragicznym położeniu, do negocjowania z naczelnikami warunków przeżycia. Zdając sobie sprawę z dramatycznego położenia ludzi, oddaje ich pod niekontrolowaną wszechwładzę aparatu!

4. Indywidualne rozmowy... - a na jakiej podstawie prawnej miałyby się one odbywać? Proszę wskazać przepis! Art. 14 kodeksu postępowania administracyjnego stanowi, że w postępowaniu administracyjnym sprawy załatwia się pisemnie, a ustnie tylko wtedy, gdy przemawia za tym interes obywatela, a przepis prawa się temu nie sprzeciwia. Obywatel nie ma żadnego interesu, żeby się płaszczyć przed naczelnikiem. Pan Minister nie ma wiec żadnego prawa, żeby odsyłać załamanych psychicznie ludzi do indywidualnych rozmów z naczelnikami. To odesłanie jest wielce podejrzane i raz jeszcze nazwę to bez ogródek - to jest wezwanie do korupcji! Zakładam, że niezamierzone, ale w tym przypadku nie zamiar się liczy, ale jego praktyczny skutek. Panie Ministrze - tego nie wolno robić! Pan mógł powiedzieć tym ludziom - złóżcie wnioski o umorzenie zobowiązań podatkowych. A pan ich odesłał do indywidualnej rozmowy. Rozumiem, że bez świadków, w cztery oczy...

5. Minister Finansów wielokrotnie podkreśla, że urzędy skarbowe są w postępowaniach podatkowych niezależne i niezawisłe, nieomal jak sądy. Czy ktoś sobie w ogóle wyobraża taką sytuację, że oto Minister Sprawiedliwości radzi skazanemu, by w sprawie odroczenia wykonania kary umówił się na indywidualną rozmowę z prezesem sądu. Byłby to skandal niesłychany. I jest skandal niesłychany, że Minister Finansów zmusza ludzi do indywidualnych rozmów z naczelnikami.

6. Mówi się, że okazja czyni złodzieja. Okazja też czyni łapownika, a Minister Finansów taką okazję stwarza. Wymarzoną!

Janusz Wojciechowski

Przeciw faszyzmowi w Dniu Niepodległości Grupa działaczy kultury i dziennikarzy protestuje przeciw próbom wykorzystywania rocznicy 11 listopada przez partie, nawiązujące do ideologii faszystowskiej. Autorzy odezwy, rozesłanej mediom, przypominają, że w ostatnich latach grupy neofaszystów, często umundurowane, pojawiały się w rocznicę odzyskania niepodległości na warszawskich ulicach. Zdarzało się nawet, że korzystały z ochrony policji. [Dla "antyfaszystów" faszystą jest każdy, kto nie liże d...y żydostwu. - admin] Zdaniem autorów w mieście, które podczas hitlerowskiej okupacji straciło dwie trzecie ludności, taka sytuacja jest niedopuszczalna. Podkreślają oni ponadto, że w krajach gdzie dochodzi do podobnych manifestacji, zwiększa się liczba ataków na mniejszości etniczne, religijne, seksualne i inne grupy, zwalczane przez skrajną prawicę. Pod apelem podpisali się między innymi reżyserka Agnieszka Holland, aktor Andrzej Seweryn, pisarz Paweł Huelle, profesorowie Maria Szyszkowska i Przemysław Czapliński, publicysta Leo Kantor, pisarka Agnieszka Graff i wiceprzewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski. [Nazwiska mówią same za siebie. Brakuje niestety "świętej pamięci" Jarugi-Nowackiej. - admin]

Marsze Niepodległości 11 listopada, w Święto Niepodległości ulicami Warszawy przejdą dwa marsze. Jeden – „Marsz Niepodległości”, organizowany przez Młodzież Wszechpolską i Obóz Narodowo – Radykalny, rusza o 15.00 z Placu Zamkowego. Organizatorzy apelują do warszawiaków, by swoim udziałem w marszu zamanifestowali „narodową dumę i przywiązanie do suwerennego państwa polskiego” oraz wyrazili wolę „walki o silną i wielką Polskę”. - Niepodległa Polska to wartość bezcenna. Naród silny i nowoczesny musi kształtować swój byt w niezależnym państwie, będącym podmiotem, a nie przedmiotem stosunków międzynarodowych – napisano w komunikacie. W odpowiedzi na inicjatywę Stowarzyszenie „NIGDY WIĘCEJ” protestuje przeciwko wydawaniu zgody na manifestacje, „podczas których w poprzednich latach dochodziło do łamania prawa”. Stowarzyszenie „NIGDY WIĘCEJ” i związana z nim Grupa Anty-Nazistowska (GAN) przystąpiły do koalicji „Porozumienie 11 Listopada”, które – według komunikatu – „czynnie sprzeciwia się bezkarnym manifestacjom faszystowskim”. [Nie trzeba chyba bliżej prezentować stowarzyszeń typu "Nigdy więcej" czy "Otwarta Rzeczypospolita", zwalczających nazizm tam, gdzie go nigdy nie było - pozakładanych i sterowanych przez żydoubecki pomiot, bermaniątka i fejginiątka. W porównaniu z tymi szumowinami faszyści wydają się być niemal sympatyczni. Trudno jest chyba znaleźć organizacje skupiające w sobie tylu nikczemników i kanalii, co "antyfaszyści". - admin] W proteście mają wziąć udział przedstawiciele blisko 40 organizacji społecznych, znani dziennikarze, artyści i politycy. – Protestujmy przeciwko wykorzystywaniu Święta Niepodległości przez faszystów. Faszyzm to nie patriotyzm! – mówi Wiktor Marszałek, koordynator protestu Stowarzyszenia ‘NIGDY WIĘCEJ’ i redaktor magazynu pod tym samym tytułem. Sm

Marsz Narodowców Postanowiłem wziąć udział w marszu z'organizowanym 11 listopada przez Młodzież Wszechpolską, NOP i inne organizacje narodowe. Pomysł dziwny: Prawica za dzień przywrócenia niepodległości Polski uznaje 7-X-1918, gdy Rada Regencyjna ogłosiła niepodległość - a nie dzień, gdy przekazała władzę jakiemuś podejrzanemu socjaliście!!! Przed wojna endecy by tych młodych za taki pomysł ostro zbesztali. No, cóż... Tym, co spowodowało, że postanowiłem osobiście wziąć udział w tym marszu, był niesłychanie napastliwy artykuł Seweryna Blumsztajna w "Gazecie Wyborczej". Przypominał kropka w kropkę ataki na Żydów zamieszczane przed wojną w prasie endeckiej: (Narodowcy i faszyści przejdą przez polskie miasta w blasku pochodni. W Warszawie, Krakowie, we Wrocławiu, w Bytomiu i Gdyni przejdą w Święto Niepodległości pochody nacjonalistów i neofaszystów. Warszawski przemarsz ONR-u i Młodzieży Wszechpolskiej poparł m.in. Jan Pospieszalski. W Bytomiu - neopoganie, w Krakowie - faszystowscy falangiści, w Warszawie - narodowo-radykalni oenerowcy i Młodzież Wszechpolska. Jak co roku 11 listopada w blasku pochodni pomaszerują narodowcy, skinheadzi, neofaszyści. Będą stukot glanów, piaskowe i czarne koszule, a może także gesty faszystowskiego pozdrowienia. Mimo to poparcia radykałom udzielają w tym roku profesorowie, posłowie i dziennikarze. Do komitetu poparcia warszawskiego Marszu Niepodległości organizowanego przez Obóz Narodowo-Radykalny i Młodzież Wszechpolską weszli m.in. publicysta i muzyk Jan Pospieszalski, lider UPR Janusz Korwin-Mikke, b. europoseł LPR Maciej Giertych, historyk z IPN prof. Jan Żaryn i były poseł Artur Zawisza. - Uważam, że jeśli grupa młodych ludzi decyduje się organizować i krzewić ideę niepodległej Polski, to jest to coś wspaniałego i warto to poprzeć - tłumaczy Pospieszalski. O faszystowskich symbolach i rasistowskich hasłach, które eksponowano na marszach 11 listopada, rozmawiać nie chce. Od demonstracji odżegnał się w "Gazecie" Marek Jurek. - Wśród organizatorów są organizacje skrajne, jak ONR. Prawica RP nie bierze w tym udziału - mówił. Rok temu w Warszawie ONR świętował rocznicę odzyskania niepodległości skandowaniem: "Precz z żydowską okupacją" i "Czołem wielkiej Polsce". Pod pomnikiem Romana Dmowskiego oenerowcy wznieśli rękę w geście faszystowskiego pozdrowienia. Tłumaczyli potem, że to pozdrowienie starożytnych Rzymian. Prezes Wszechpolaków Robert Winnicki zastrzega, że w tym roku salutowania w Warszawie nie będzie, a każdy, kto pojawi się na marszu z emblematami nazistowskimi i faszystowskimi albo wznosić będzie rasistowskie hasła, zostanie wyproszony. Przed marszem ma odbyć się także przegląd flag i transparentów. - To był jeden z warunków, który postawiliśmy ONR-owi - tłumaczy "Gazecie". - Jest to na tyle wyraźne, że jeśli ktoś będzie z taką symboliką próbował się wedrzeć na marsz, to będę podejrzewał jakąś lewacką, anarchistyczną prowokację. Mimo to obecność w pochodzie już zapowiadają w internecie naziści z organizacji Krew i Honor (nazwa od motta Hitlerjugend) i Combat 18. W Warszawie narodowcy spodziewają się rekordowej frekwencji. Jednak sojusz z Wszechpolakami zniechęcił część nacjonalistów, którzy postanowili zorganizować marsze w innych miastach. Narodowe Odrodzenie Polski, od kilku lat w konflikcie z Wszechpolakami, zapowiada własny "marsz patriotów" we Wrocławiu. Adam Gmurczyk, redaktor naczelny pisma "Szczerbiec" i szef NOP-u: - A kto to jest w ogóle Robert Winnicki? Ja nawet nie wiem, czy Młodzież Wszechpolska jeszcze istnieje. Narodowcy z NOP-u będą na Marszu Niepodległości w Warszawie, będą też we Wrocławiu. W Bytomiu pochód szykują neopoganie z Zadrugi i Białych Orłów. "Rodzimiowiercy", jak siebie nazywają, oprócz haseł nacjonalistycznych, rasistowskich i ksenofobicznych postulują też likwidację religii katolickiej, co nie może podobać się Młodzieży Wszechpolskiej. Własny marsz zorganizuje również niewielka, ale skrajnie radykalna Falanga. 23 października w blasku pochodni warszawscy falangiści obchodzili rocznicę marszu na Rzym faszystowskich czarnych koszul. 11 listopada w czarnych koszulach i czerwono-czarnych naramiennikach pomaszerują ulicami Krakowa. Bartosz Bekier, b. szef ONR-u na Mazowszu i założyciel Falangi, otwarcie powołuje się na autorytet Benito Mussoliniego. Jedną z pierwszych akcji powstałej półtora roku temu Falangi było złożenie kwiatów na grobie Eligiusza Niewiadomskiego, zabójcy prezydenta Narutowicza. "Został wykonawcą woli milionów Polaków, celnie strzelając w kierunku Narutowicza" - napisali potem na swojej stronie internetowej. Na marsz nacjonalistów w Warszawie nie zgadza się Porozumienie 11 listopada. To koalicja kilkunastu organizacji, m.in. anarchistów i lewicowców, ale także gejów i lesbijek z Lambdy oraz Otwartej Rzeczypospolitej i mam z fundacji MaMa. 11 listopada chcą go zablokować. - W obliczu takich ugrupowań jak ONR i szerzonej przez nich dyskryminacji, antysemityzmu i rasizmu symboliczna polityka nie jest skuteczna - mówi Ewa z Porozumienia. Za wzór stawiają sobie masową, pokojową blokadę marszu neonazistów w Dreźnie w lutym tego roku, kiedy członków NPD i skinheadów powstrzymały tłumy mieszkańców drezdeńczyków, tworząc żywy łańcuch na rynku miasta. Do takiego protestu wzywała nawet chadecka burmistrz miasta Helma Orosz. Grzegorz Szymanik). (Przeciw marszowi faszystów. Wygwiżdżmy ich z miasta 11 listopada ulicami Warszawy przejdą aktywiści Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR). Ludzie odwołujący się do tradycji polskiego faszyzmu to już nie tylko garstka ekstremistów. Marsz popierają osoby obecne w życiu publicznym: były poseł Artur Zawisza, historyk Jan Żaryn, Janusz Korwin-Mikke, publicysta Jan Pospieszalski. Tzw. marsz niepodległości wyruszy o godz. 15 z pl. Zamkowego. W tym roku dołączy do nich Młodzież Wszechpolska, a wypisali się koledzy z kilku bardziej radykalnych organizacji. Wszechpolacy ucywilizowali się trochę, gdy Roman Giertych był w rządzie, może więc nie będą tym razem skandować "Precz z żydowską okupacją!" i będą uważali z gestem "rzymskiego pozdrowienia", czyli po polsku z "Heil Hitler!". Jak ich niemieccy koledzy znajdą sobie bardziej okrągłe hasła, a poheilują wieczorem przy wódce. Jednak nawet nieco ucywilizowana pozostanie manifestacja narodowców marszem hańby. W mieście, w którym faszyści zorganizowali największe getto w Europie, gdzie zginęło lub skąd wysłano na śmierć pół miliona Żydów; w mieście, w którym faszyści zabili 200 tys. Polaków w czasie Powstania, a ostatecznie miasto doszczętnie spalili. W takim mieście maszerują ludzie odwołujący się do faszystowskiej ideologii. Kpią ze wszystkich, którzy uważają się za patriotów, powołując się na rocznicę odzyskania niepodległości. To ma być prawdziwie polskie faszystowskie święto. I proszę mi nie tłumaczyć, że przedwojenna ONR Falanga nie miała nic wspólnego z hitlerowcami. Niemców może nie lubili, ale faszyzmem byli zafascynowani. Jego ideologią, programem społecznym, a przede wszystkim stosunkiem do mniejszości narodowych. To prawda, polscy faszyści nie myśleli o eksterminacji Żydów, chcieli ich tylko "wysłać na Madagaskar". A w ramach przygotowań do akcji emigracyjnej urządzali pogromy. Mnie to wystarczy. Od dwóch lat marsz ONR próbuje zatrzymać lewicowa anarchistyczna młodzież. Robią to oczywiście nielegalnie - legalny jest marsz ONR. Anarchistów policja zatrzymuje, sądy ich skazują. Pisałem o tym rok temu: "Grupka młodzieży ścigająca się z policją, żeby zablokować faszystowski pochód, to byli najważniejsi bohaterowie naszego narodowego święta. Wielu z nich uważa się za anarchistów i nie wierzy w jakiekolwiek państwo, wielu zrażonych nieustanną bogoojczyźnianą celebrą nie uważa się za patriotów. Chcą być obywatelami świata. To oni jednak uratowali polski honor w dniu narodowego święta. Jedyni, którzy odważyli się splunąć w najgorszą z polskich twarzy." W tym roku zmobilizowali się przeciwko marszowi ONR już nie tylko młodzi anarchiści. W "Porozumieniu 11 listopada" zwołanym, by przeszkodzić narodowcom, są najróżniejsze organizacje - od stowarzyszenia MaMa walczącego o prawa matek do nobliwej Otwartej Rzeczypospolitej. "Gazeta" przyłącza się do tej inicjatywy. Proponujemy wszystkim: wygwiżdżmy faszystów! Od godz. 14.30 na rogu Miodowej i Krakowskiego Przedmieścia oraz pod św. Anną będziemy rozdawać gwizdki. Kupiliśmy ich dużo, starczy dla wszystkich, którzy chcą z nami zagłuszyć hasła ONR. Zapraszamy wszystkich obrażonych i zawstydzonych faszystowskim marszem w stolicy. Są tacy, którzy powinni dać przykład: kandydaci na prezydenta miasta i politycy - nie tylko lewicowi. Marsz ONR to nie jest tylko dzieło prawicowej ekstremy, dzisiaj już widocznie nie trzeba wstydzić się sympatii do polskiego faszyzmu, bo marsz popierają osoby obecne w życiu publicznym: były poseł Artur Zawisza, historyk Jan Żaryn, Janusz Korwin-Mikke, publicysta Jan Pospieszalski. Są - jak pisał Jan Józef Lipski - dwa patriotyzmy: otwarty i ten narodowców. Dzisiaj trzeba wybierać.Są tacy, którzy mają obowiązek gwizdać z nami - to lewica wszelkiej maści. Zapraszamy więc wszystkie kolory czerwieni, od SLD po Krytykę Polityczną i lewicowych celebrytów, jak Kazimiera Szczuka. Na chwilę przestańcie dywagować o błędach Balcerowicza i zajmijcie się faszystami. Zapraszamy specjalnie całą tęczową Warszawę, tę z feministycznej manify i Parady Równości. Ci, którzy ruszają 11 listopada z placu Zamkowego, maszerują przeciwko wam. Przyjdźcie ich wygwizdać. Seweryn Blumsztajn). Dobry polityk staje po stronie oplutych i poniżanych; staje po stronie uciskanej mniejszości. Z całą pewnością taką mniejszością są dziś narodowcy. Więc stanę!

Niesamowite! Wczc. Jarosław Kaczyński to, oczywiście, żaden prawicowiec – to centrysta (zresztą wieloletni szef partii CENTRUM. Mimo to, cała lewacka i bezpieczniacka prasa (a cała wielka prasa jest taka!) wali w Niego jako w „prawicowca”. Co by nie zrobił – jest źle. Oto Prezes PiS wywala z partii dwie kobiety, które powinien był wywalić już dawno – powiedzmy: dwa lata temu, bo już wtedy było widać, że psują wizerunek PiS. Potem spartoliły Mu kampanię prezydencką, a pod koniec p. Joanna Kluzik-Rostkowska, wyjątkowo nudny babsztyl, nawiasem pisząc – zaczęła się czuć prawie jak prezeska PiS. No, więc wywalił. I teraz proszę popatrzeć: lewacka prasa upomina p. Kaczyńskiego, że to strasznie osłabia PiS. Powinna więc się strasznie cieszyć i popierać Go – a nawet namawiać by powyrzucał następnych odszczepieńców... a oni nie: Oni Go ostrzegają, by tego nie robił! Jest oczywiste, że pozbycie się ludzi odstających od kierunku politycznego jest dla partii korzystne. To tak, jakbym płynął żaglówką – a kilku ludzi uczepiło się burty i starało się skręcić w lewą stronę. Trzeba się od nich odciąć – i tyle. Inna sprawa, że wrzaski „PiS na tym straci” mogą mieć pewien efekt: część ludzi może zacząć uważać, że z tego powodu „powinna” przestać popierać PiS. I to zrobi. No, i bardzo dobrze. PiS sobie na utratę poparcia nieźle ostatnio zapracował. Ale najlepszy dowcip, że pp. Jakubiakowa i Kluzik-Rostkowska chcą do siebie przyjąć inne partie: PSL, PO – a nawet chyba i SLD! Jeszcze wczoraj każdy z PiS-u to była zaraza i ludzie niespełna rozumu. PRZEPAŚĆ dzieliła ich od ludzi zrównoważonych i rozumnych. A teraz okazuje się, że te dwie Panie – podobnie jak każdy PiSowiec – mogą równie dobrze należeć do dowolnej innej watahy. Bo też to jest jedna Banda Czworga. Tych ludzi nic od siebie nie dzieli. Nie łudźmy się! JKM

Sasin: Liberałowie chcieli wysadzić PiS w powietrze Ci politycy powinni się zdecydować, czy chcą być w PiS, czy też chcą pójść własną drogą. Nie można utrzymywać takiej sytuacji, że jest się w PiS, a tak naprawdę dąży się do tego, żeby to Prawo i Sprawiedliwość wysadzić w powietrze - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Jacek Sasin.

Konrad Piasecki: Wyrzucenie Kluzik i Jakubiak to sabotaż? Jacek Sasin: - Wyrzucenie to sabotaż? Myślę, że raczej to, co było przyczyną tego wyrzucenia, można nazwać sabotażem.

Ale zrobić coś takiego w szczycie kampanii to, jakby powiedział Talleyrand, "to gorzej niż zbrodnia, to błąd". - To czy błąd, czy nie błąd, to nie chciałbym się wypowiadać. Natomiast na pewno błędem było wywoływanie dyskusji o polityce partii, o jej wewnętrznych sprawach, w czasie kampanii wyborczej. To rzeczywiście błąd i to niewybaczalny błąd, i on stanął u źródła tego wyrzucenia.

Ale ta dyskusja trwała i oba skrzydła ją uprawiały. Zgoda, uprawiała ją Jakubiak, Kluzik, Poncyliusz. Ale uprawiali ją też Ziobro, Kurski. Oni też mówili, jaka powinna być polityka i taktyka partyjna. - Jednak myślę, że nie w tym samym zakresie. Jakbyśmy to prześledzili, to jednak niekoniecznie tak było. Tak naprawdę cała dyskusja zaczęła się na drugi dzień po ostatnim kongresie PiS-u, kiedy Jarosław Kaczyński został wybrany prezesem na kolejną kadencję. Właściwie tego samego dnia czy na drugi dzień usłyszeliśmy od jednego z polityków tej frakcji, zwanej liberalną, o tym, że ten wybór to tragedia dla PiS-u. To jednak nie w porządku.

Kara musiała nastąpić, może odłożona, chociaż ten polityk jeszcze pozostał w PiS-ie. - To nie jest kwestia kary. Ci politycy powinni się zdecydować, czy chcą być w PiS, czy też chcą pójść własną drogą. Nie można utrzymywać takiej sytuacji, że jest się w PiS-ie, a tak naprawdę dąży się do tego, żeby to Prawo i Sprawiedliwość wysadzić w powietrze.

A uważa pan, że oni dążyli do wysadzenia PiS-u w powietrze? - Ja nie znam oczywiście kulis, celów, które przyświecały tym politykom. Ale jeśli zobaczymy to, co dzieje się teraz, to co w tej chwili - Ela Jakubiak i Joanna Kluzik-Rostkowska - mówią, to wydaje mi się, że taki był plan. Zdemaskował ten plan tak naprawdę również w ostatnią niedzielę minister Graś, który przyklasnął tym działaniom i powiedział, że plan rozbicia PiS-u, który realizują posłanki, to dobry plan z punktu widzenia PO.

Ale czy to jest tak, że wyrzucono je, pańskim zdaniem, za spiskowanie czy za złe wypowiedzi? Czy obawiano się, że w gruncie rzeczy coś tam dzieje się za kulisami takiego, co ma sprzyjać albo obaleniu Jarosława Kaczyńskiego, albo utworzeniu nowego "PiS-u light", jak to się mówi? - Nie jestem członkiem komitetu politycznego, nie brałem udziału w tym głosowaniu i nie wiem też, jak przebiegała ta dyskusja, ale moim zdaniem tego się nie da rozdzielić. Te wypowiedzi, o których mówimy, te medialne wystąpienia, one były pochodną tego, że chciano właśnie dokonać rozłamu w PiS.

A dlaczego stało się to akurat teraz? Dlaczego nie można było poczekać jeszcze dwa tygodnie na to, aż przejdzie kampania samorządowa? Wydaje mi się, że i tak ten okres oczekiwania był bardzo długi. Problem nabrzmiał. Tak naprawdę wejście w tej chwili w decydujący moment kampanii wyborczej, ostatnie dwa tygodnie przed wyborami, z rozwijającym się konfliktem, a nie konfliktem jednak zakończonym, byłoby gorsze niż ta trudna decyzja, która nastąpiła.

A może bano się wysokich oczekiwań, jakie stawiali przed wami Kluzik i Poncyliusz. Oni mówili: "Pokażcie, co potraficie, zróbcie przynajmniej taki wynik, jak my w kampanii prezydenckiej, a wtedy porozmawiamy". - Kampania samorządowa jest absolutnie inną kampanią niż kampania prezydencka. Kampania prezydencka polega na pewnej polaryzacji. Osiąganie dużego wyniku w kampanii prezydenckiej jest po prostu dużo łatwiejsze niż w kampanii samorządowej.

Pan wie, że ten wynik jest nie do powtórzenia. - Ja myślę, że żadna z głównych partii nie powtórzy wyniku z kampanii prezydenckiej. W kampanii samorządowej dużą część głosów biorą kandydaci niezależni, kandydaci z lokalnych komitetów.

Ale są listy w wyborach do sejmików wojewódzkich, które są takim najlepszym papierkiem lakmusowym poparcia partyjnego. - Ale też i w tych wyborach do sejmików wojewódzkich startują komitety lokalne, chociażby komitet prezydenta Dutkiewicza na Dolnym Śląsku, komitet Wspólnoty Samorządowej, który w całej Polsce występuje. One jakąś część głosów zabiorą i oczekiwanie, że te wyniki będą takie same, jest graniem na to, żeby pokazać, że teraz nagle, w momencie kiedy nie ci politycy odpowiadają za kampanię, to jest gorzej niż było wtedy.

Tak z ręką na sercu, nie pomyślał pan sobie w piątek: ale mi prezes kłopotu narobił? - Na pewno ta sytuacja nie jest sytuacją komfortową i na pewno nie jest tak, że to pomaga w kampanii samorządowej, no bo w tej chwili spotykamy się chociażby tutaj i rozmawiamy tylko i wyłącznie o sytuacji w Prawie i Sprawiedliwości, a nie o wyborach samorządowych, nie o tym jaki mamy program i z czym do tych wyborów idziemy.

A ja się jeszcze zastanawiam, co pan teraz pocznie z tymi wszystkimi ulotkami, billboardami, wiecami, na których miały wystąpić obie panie? - Ja nie widzę tutaj żadnego problemu. Jeśli chodzi o ulotki, no to każdy kandydat robi te ulotki dla siebie i tam również zamieszcza według swojego uznania głosy osób, które go popierają.

Jeśli na tych ulotkach jest napis Kluzik-Rostkowska i jest napis Prawo i Sprawiedliwość, to nie ma problemu? - To są ulotki, jak mówię... Joanna Kluzik-Rostkowska występuje tylko jako osoba popierająca kandydatów, więc nie widzę w tym żadnego problemu, że może popierać kandydatów Prawa i Sprawiedliwości.

Jest logo PiS-u i nazwisko Kluzik-Rostkowskiej. To nie jest żaden problem? - Nie widzę w tym żadnego problemu. Natomiast jeśli chodzi o wiece wyborcze, spotkania wyborcze, to wczoraj Joanna Kluzik-Rostkowska zadeklarowała, że nie będzie brała w nich udziału, więc nie widzę tutaj żadnego zgrzytu.

A jakby zadeklarowała, że weźmie, to by pan widział? - Ja myślę, że to byłby też wybór tych, którzy te wiece organizują. Jeśli chodzi o kampanię wyborczą do samorządu, to my centralnie organizujemy tylko te przedsięwzięcia, gdzie uczestniczy prezes Jarosław Kaczyński. Inne są organizowane w terenie przez kandydatów.

I nie ma jakiegoś partyjnego okólnika: Kluzik i Jakubiak nie zapraszać? - Nie ma żadnego takiego okólnika. Mogę pana zapewnić i zapewnić wszystkich państwa. Nie polega to na jakimś ostracyzmie, naprawdę ta kampania jest kampanią prowadzoną w gminach, w powiatach - tam działacze decydują, jak przebiegają ich spotkania wyborcze.

I mogą zapraszać kogo chcą? - Mogą zapraszać kogo chcą.

"Leszkowi by się to wszystko nie podobało" - mówi Jan Ołdakowski. - Ja nie rozumiem tej wypowiedzi. Powiem szczerze, nie rozumiej jej, bo...

Myśli pan, że Lechowi Kaczyńskiemu spodobało by się wyrzucenie Elżbiety Jakubiak? - Ale może odwróćmy to pytanie, panie redaktorze. Czy Lechowi Kaczyńskiemu spodobałoby się to, co Elżbieta Jakubiak i Joanna Kluzik-Rostkowska mówią teraz i mówiły wcześniej o Prawie i Sprawiedliwości?

I jak pan odpowiada na to pytanie? - Myślę, że to by się akurat Lechowi Kaczyńskiemu nie podobało i wiem, że na pewno rozmawiałby z obiema paniami i przekonywał do tego, żeby jednak powściągnęły swoje ambicje i swoje wypowiedzi. Natomiast chciałbym też zaprotestować przeciwko temu, co się ostatnio mówi, że to jest tak, że teraz wycina się ludzi Lecha Kaczyńskiego w Prawie i Sprawiedliwości. Ja jestem dobrym przykładem - jestem w Prawie i Sprawiedliwości, jestem człowiekiem Lecha Kaczyńskiego, cała moja kariera polityczna to kariera przy Lechu Kaczyńskim i ja się nie czuję się wycinany z Prawa i Sprawiedliwości.

Zobaczymy czy po kampanii wyborczej nie usłyszy pan, że Sasin to tylko ładna twarz. - No nie wiem. Co do mojej ładnej twarzy, to bym się nie wypowiadał. Myślę, że są ładniejsi, natomiast nawet jeśli tak usłyszę, no to pewnie można też tego typu dyskusję prowadzić: czy działa się dobrze czy źle. Każda dyskusja jest dozwolona. Dziękuję za rozmowę.

Ale wkoło jest wesoło... Jest SUPER! IIIRP - zielona wyspa, która przemieniła się w krainę miodem i mlekiem płynącą. I wystarczyło tak niewiele. Wystarczyło pójść na wybory w roku 2007, by zmienić kraj. Stało się to jak za dotknięciem czrodziejskiej różdzki.
I powinniśmy podziękowac młodym i wykształconym z wielkich miast oraz sierotom po komunie, bo to oni wybrali nam prestidigitatora wszech czasów do trzymania władzy. Oto on - naczelny prestidigitator IIIRP. Tak, Donald to artysta estradowy, który dzięki zręczności rąk i umiejętnościom aktorskim wywołuje efekty iluzjonistyczne sprzeczne pozornie z prawami fizyki. Poprzez zastosowanie zręcznych manipulacji zakłóca logikę w myśleniu widzów, w konsekwencji czego czują się oni zaskoczeni efektem pracy artysty. Zaskoczenie publiki spowodowało zauroczenie naczelnym prestidigitatorem IIIRP, która wydaje się zastygła w przedziwnym chocholim tańcu. Ten taniec chochoła trwa już 3 lata i jak widać przypadł tańczącym do gustu, bo nie zamierzają się wyzwolić z uścisku chocholej pętli. W niekończącym się zauroczeniu naczelnym prestidigitatorem IIIRP publikę wspomagają media. Prestidigitator Donald wzmocniony został przez imitację prezydenta, nieudacznika i krotochwilnego Bronka.Krotochwilny na swoje fanaberie pieniędzy podatników nie żałuje. Za to bardzo mu przeszkadzło "bizancjum" śp. Prezydenta LK. Wizytę smoleńską zakończoną tragicznie nazwał niepotrzebnym, bizantyjskim orszakiem. - Do tej pory polska głowa państwa mieszkała i pracowała w jednym miejscu – Pałacu Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. I tak miało być nadal – po tradycyjnym remoncie do odnowionego Pałacu zamierzał wprowadzić się prezydent Komorowski. W ciągu ostatnich miesięcy coś się jednak zmieniło. Remont na Krakowskim Przedmieściu się kończy, a państwo Komorowscy nadal mieszkają w swoim mieszkaniu na Powiślu – czekając na zakończenie remontu, ale Belwederu. Oto bowiem nowy prezydent stwierdził, że w Pałacu Prezydenckim będzie się mieścić tylko Kancelaria Prezydenta. Głowa państwa mieszkać zaś będzie w Belwederze. W ten sposób z budżetu państwa poszła podwójna kasa na remont (a budżet Kancelarii Prezydenta zwiększył się do rekordowego rozmiaru). Lecz to jeszcze nie wszystko. Jak odkryło TVN24, kolejne setki tysiące złotych zostały przeznaczone na zakup rozmaitych zabezpieczeń do Belwederu. W pałacyku BOR zamontuje nawet urządzenia do wykrywania... materiałów radioaktywnych.

http://www.pardon.pl/artykul/12887/komorowski_boi_sie_zamachu_jego_dom_b...

Ale co tam kilka milionów w tę lub w tę stronę. Irlandia bis to przecież nie "ta" Irlandia. Irlandia może się okazać niewypłacalna jak Grecja. Giełdowi inwestorzy w ostatnich dniach znów z niepokojem spoglądają na Irlandię. Rosną obawy, że ten mały kraj stanie się kolejnym, który - podobnie jak kilka miesięcy temu Grecja - będzie musiał zwrócić się do Unii Europejskiej po pomoc finansową z funduszu stabilizacyjnego, by uniknąć bankructwa. W tym roku deficyt budżetowy sięgnie 12 proc. PKB. - W dół ciągną Irlandię banki - te same, dzięki którym jeszcze dwa, trzy lata temu stawała na piedestale najszybciej rozwijających się gospodarczo państw - mówi Rogalski. Jeszcze niedawno Irlandię nazywano zieloną wyspą i wskazywano jako wzór gospodarczych sukcesów. - Sytuację pogarsza to, że w ostatnich tygodniach okazało się, że banki będą potrzebować większej pomocy, niż do tej pory sądzono. Po uwzględnieniu dodatkowych wydatków na ratowanie banków deficyt może sięgnąć 32 proc. PKB Albo u takiej Angeli, też niewesoło.
Nastroje inwestorom psuły też złe dane z Niemiec. We wrześniu produkcja przemysłowa spadła o 0,8 proc. w porównaniu do poprzedniego miesiąca, podczas gdy analitycy spodziewali się wzrostu o 0,5 proc. Jeszcze w sierpniu dane były bardzo dobre, wówczas produkcja rosła w tempie 1,5 proc.

http://www.polskatimes.pl/pieniadze/330279,irlandia-moze-sie-okazac-niew...

U nas za sprawą naczelnego prestidigitatora same cuda. Rosyjski Gazprom chce opanować polski rynek. Koncern planuje przejąć jedno z najważniejszych przedsiębiorstw w Polsce. Rosyjscy analitycy twierdzą, że ta decyzja nie ma sensu ekonomicznego, ale jest "ważna politycznie". Gazprom Nieft, piąty co do wielkości koncern naftowy w Rosji, potwierdził zainteresowanie kupnem Grupy Lotos, którą rząd Polski zamierza sprywatyzować w 2011 roku - informują w poniedziałek rosyjskie dzienniki "Wiedomosti" i "Kommiersant". http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/308463,gazprom-chce-kupic-po...

Super, po prostu jest super. Nasza wymarzona niezależność energetyczna od cara Putina w końcu będzie w pełni zrealizowana.

Pląsać każdy może i jak się bawić to się bawić. Tu i teraz, a nawet w Afganistanie. Maciej Zegarski, asystent Radosława Sikorskiego i znany działacz samorządowy z Bydgoszczy, wypuścił w świat zdjęcie, które pstryknął sobie podczas wizyty w Afganistanie.
Asystent ministra sfotografował się w wojskowym hełmie, na który nałożył gustowne damskie stringi

- To była chwila oddechu w śmigłowcu. Dowcipna sytuacja w ciągu kilku stresujących dni. Czy było w tym coś niestosownego?- tłumaczy doradca cudnego radzia. A moze to majtki RadSika? Lubią zabawę ci doradcy Sikorskiego. Wcześniej niewybrednie pozowała córka Vincenta zatrudniona przez Radka jako doradca. "P...rz mnie jak dziwkę, którą jestem" Nie ma się co gorszyć.
Tak się bawi postępowy i nowoczesny jewropejczyk.

http://www.pardon.pl/artykul/12891/damskie_stringi_na_glowie_polityka_po...
http://www.pardon.pl/artykul/12739/corka_ministra_na_tle_plakatu_p_rz_mn...

Bawiąc się nie zapomina o swojej familii, bo rodzina to podstawa. Czy marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna przyjedzie do Lubania, by w wyborach samorządowych poprzeć swojego szwagra, burmistrza tego miasta, Konrada Rowińskiego ubiegającego się o czwartą kadencję? Schetyna, prominentny polityk PO, już wspierał szwagra w wyborach, a ostatnio był widziany w Lubaniu na przełomie września i października. Co ciekawe, premier Donald Tusk deklarował niedawno, że prominentni politycy Platformy nie będą bezpośrednio uczestniczyć w kampanii wyborczej do samorządów. Najwyraźniej w partii Tuska obowiązują różne standardy.

Czy szwagier to rodzina? Pewnie Julka zabierze głos. Ona wie najlepiej kto z kim i jak i dlaczego nie.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101109&typ=po&id=po01.txt

Rodziną na pewno nie był Romuald Szeremietiew dla gajowego, który nasłał na niego swoich kumpli WSI i oskarżył go kilka lat temu o korupcję i zdradę tajemnicy państwowej. Niewinny - usłyszał w poniedziałek w warszawskim sądzie Romuald Szeremietiew - b. wiceszef MON, oskarżony o dopuszczenie do tajemnic państwowych asystenta. Nie on, lecz ówczesny minister Bronisław Komorowski odpowiada za ochronę tajemnicy w resorcie obrony - orzekł sąd.

Bez zeznań prezydenta Do ostatniej chwili ważyła się sprawa przesłuchania prezydenta Bronisława Komorowskiego przed sądem. Prowadzący proces sędzia Piotr Ermich kilka miesięcy temu wystąpił do Kancelarii Prezydenta z pismem, w którym zwracał się o wskazanie możliwości i terminu przesłuchania głowy państwa w tej sprawie. Niedawno do sądu nadeszła odpowiedź, podpisana przez sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta Krzysztofa Łaszkiewicza. Napisał on, że przesłuchanie prezydenta nie będzie możliwe wobec tego, że jest on "najwyższym reprezentantem władzy wykonawczej" mającym nadzór zwierzchni nad państwem i wobec zasady trójpodziału władzy. Gajowy jest tak zajęty budową zgody, że postanowił skorzystać z okazji i siedzieć cicho. Zapomniał, że powiedział - kedy Szeremietiew okaże się niewinny to obiecuję wycofać się z życia politycznego. Cóz pewnie daleko posunięta skleroza u gajowego ale skąd mamy wiedzieć. Nie chce złożyć zaświadczenia o stanie swojego zdrowia. I nawet chamski wesołek z Biłgoraja nie zadaje pytania - czy prezydent jest alkoholikiem?

http://www.tvn24.pl/12690,1681476,0,1,szeremietiew-uniewinniony-po-9-lat...
http://niezalezna.pl/artykul/bez_raportu_o_zdrowiu_komorowskiego/41068/1

Szczerze mówiąc to ja wolałabym zaświadczenie o stanie umysłu stróża żyrandoli biorąc pod uwagę idiotyzmy jakie wygaduje w wywiadach. Musi klientka lumpeksów przeprosić. Nie pomoże, że wierzy w Palikota i jego wizje. Prof. Magdalena Środa ma przeprosić TVP za określenie "Misji specjalnej" mianem "ubeckiego programu"; nie musi jednak wpłacać 10 tys. zł na cel społeczny, jak chciała TVP - orzekł Sąd Okręgowy w Warszawie.

http://wyborcza.pl/1,75248,8635512,Sad__prof__Sroda_ma_przeprosic_TVP_za...

Słabo ją michnikowszczyzna broniła przed sądem. Adwokata żle opłacili czy co? Odnalazł się! Ciećwierz Stefan żyje! Jest zdrowy i cały. I tryska jadem jak zawsze. - Sam portier to powiedział, ja tego nie powiedziałem. Sprawa jest marginalna. To powiedział portier, następnie pod wpływem tego, że go zaczęła przesłuchiwać policja, zaprzeczył. Jakoś to zdementował, że nie jest pewien. Do tego zniknęły taśmy, na których to miało być zapisane. Liczę na te taśmy. To nie jest mój portier, to jest duży gmach, ja nie będę wojny z portierem prowadził. Zobaczymy, co zezna Ryszard C. Na razie media zajmują się tym, że zjadł na obiad kapuśniak.

Część mediów propisowskich zrobiła z tego akcję przeciwko mnie. Nie obchodzi mnie to, co piszą Warzecha, Janecki, Wildstein, Ziemkiewicz. Dla mnie znaczy to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nie ma o czym mówić, nie zajmuję się więcej tą sprawą.-

http://wpolityce.pl/view/3660/Stefan_Niesiolowski_o__wizycie__Ryszarda_C...

Jasne. Media mają się zajmować Prawem i Sprawiedliwością i kaczorem. Dzień bez plucia na PiS i kaczora dniem straconym. I te gołębice. I te gołębie. Dokąd pofruną? A może swoje gniazdo zbudują? Postępowe i nowoczesne, jewropejskie w każdym calu?

http://wpolityce.pl/view/3664/_Super_Express__i_galeria_zdjec_z_tajnej_n...

Rząd - temat tabu. Za to wkoło jest wesoło. Nieprawdaż? kryska's blog

Chachmęcenie w sprawie aktu urodzenia Obamy wciąż trwa „Tajemnica” aktu urodzenia Baracka Obamy.  Odpowiedź w dokumencie z 2009 roku. Amerykański Kongres przyznał, że najwyższe władze Stanów Zjednoczonych nie zajęły się sprawdzeniem zdolności prawnej Baracka Obamy do ubiegania się o urząd prezydenta USA w czasie kampanii wyborczej w 2008 roku – informuje serwis worldnetdaily.com. Stało się tak dlatego, iż prawo federalne nie nakłada obowiązku na nikogo w Kongresie, ani gdziekolwiek indziej, by sprawdzić czy Barack Obama jest „naturalnie urodzonym” obywatelem Stanów Zjednoczonych, jak precyzuje to artykuł 2 amerykańskiej konstytucji. Z analizy przeprowadzonej przez Biuro Badań Kongresu wynika, że żaden z członków federalnej administracji w Waszyngtonie, w tym kongresmeni, nie zwrócił się do Obamy o zaprezentowanie aktu urodzenia „w długiej formie”. Obecny amerykański prezydent ujawnił w czasie kampanii wyborczej tylko „skrócony” akt urodzenia, co, według jego przeciwników, jest niewystarczające i nie potwierdza bezsprzecznie faktu, iż urodził się on na Hawajach. Biuro Badań Kongresu, legislacyjna gałąź Biblioteki Kongresu, jest organem badawczym i doradczym pracującym na rzecz jego członków, komitetów i pracowników administracyjnych. 3 kwietnia 2009 na potrzeby biur kongresmenów opracowano specjalne memorandum, dotyczące prawnych kwalifikacji do pełnienia urzędu prezydenta USA. Dokumentu tego nie opublikowano jednak w publicznych witrynach internetowych, lecz na stronie www.scribd.com. Jego autor Jack Maskell stwierdził, że dokument miał na celu udzielenie wskazówek kongresmenom, jak mają odpowiadać na pytanie wyborców dotyczące prawnych wymogów do sprawowania urzędu prezydenta. „Jeśli chodzi o zaprezentowanie oryginalnego aktu urodzenia, to należy podkreślić, iż nie ma żadnego prawa federalnego, regulacji, przepisu, wytycznych czy wymagań, by kandydat na urząd federalny zaprezentował swój oryginalny akt urodzenia lub jego oryginalną kopię urzędnikom Stanów Zjednoczonych. Nie ma także żadnego obowiązku by ujawniali takie dokumenty publicznie. Co więcej, nie istnieje żaden konkretny federalny urząd, który miałby obowiązek takie dokumenty kontrolować” – czytamy w piśmie.

W dalszej części dokumentu podkreślono, że wybory prezydenta są częściowo regulowane przez prawo poszczególnych stanów. Jak podkreślono, również prawo stanowe nie przewiduje obowiązku prezentowania aktu urodzenia „w długiej formie” od kandydatów na urząd prezydenta. Stany mają uprawnienia do sprawdzenia zdolności prawnej takich kandydatów, ale nie jest to ich obowiązek. Według analizy Biura, oznacza to, iż Obama nie miał obowiązku zaprezentowania swojego „pełnego” aktu urodzenia. Obama mógł jednak wybrać, jakie dane, i w jakiej formie, dotyczące aktu urodzenia, mógł ujawnić. W związku tym obecny prezydent zaprezentował akt urodzenia w „skróconej formie”. Biuro w swoim dokumencie napisało również, iż w związku z zaistniałą sytuacją konieczne będzie wdrożenie odpowiednich przepisów dotyczących procedur prawnych w zakresie prezentacji aktu urodzenia osób kandydujących w wyborach na poziomie federalnym. Takie prace zostały już podjęte przez parlamenty kilku amerykańskich stanów.(MK)
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/tajemnica-aktu-urodzenia-baracka-obamy-odpowiedz-w,1,3781853,wiadomosc.html

Oczywiście odpowiednie agendy mogły już dawno załatwić „urodzonemu na Hawajach” Kenijczykowi całkiem autentyczną metrykę urodzenia,  a nawet jeszcze lepszą, niż prawdziwa. Ale wolą mieć na niego haka, gdyby – nieoczekiwanie – zaczął fikać i wziął na serio swoją prezydenturę. – admin.

Systematycznie wzrasta liczba naukowców odrzucających neodarwinistyczną ewolucję Zgromadzone w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat naukowe świadectwo z wielu dziedzin nauki, takich jak kosmologia, fizyka, biologia molekularna spowodowało, że wielu naukowców zaczęło otwarcie kwestionować neodarwinizm i bardziej krytycznie przyglądać się dowodom mających go wspierać. W listopadzie 2001 roku ukazały się całostronicowe ogłoszenia w The New York Review of Books, The New Republic oraz w innych cenionych czasopismach, w których 100 naukowców otwarcie wyraziło swój sceptycyzm wobec możliwości, by przypadkowe mutacje i dobór naturalny były w stanie wytworzyć złożoność życia. Była to reakcja na propagandowe deklaracje ewolucjonistów, że „wszystkie znane naukowe dowody popierają darwinowską ewolucję”, tak jak „wszyscy szanowani naukowcy na całym świecie”. Od 2001 do listopada 2006 roku lista naukowców sceptycznych wobec neodarwinizmu powiększyła się ponad siedmiokrotnie.

Podpisani naukowcy kwestionujący ewolucjonizm pochodzą z całych Stanów Zjednoczonych i kilku innych państw świata, są wśród nich biologowie, chemicy, fizycy, matematycy, geologowie, antropologowie, filozofowie i przedstawiciele innych dyscyplin. Część z nich pracuje na tak renomowanych uniwersytetach i ośrodkach badawczych jak Princeton, Massachusetts Institute of Technology, Yale, Stanford, National Laboratories at Livermore, Los Alamos National Laboratory i innych. Duże wrażenie zrobiło zwłaszcza porzucenie neodarwinizmu przez Stanleya Salthe, autora i redaktora trzech książek dotyczących ewolucyjnej biologii (w tym jednego podręcznika). Przeszedł on jednak na pozycje antydarwinistyczne, określając teorię ewolucji jako „część modernistycznego mitu pochodzenia”. Salthe stwierdził: „Darwinowska teoria ewolucji była dziedziną mojej biologicznej specjalizacji. [...] Jednak w międzyczasie zostałem apostatą od darwinowskiej teorii i określiłem ją jako część modernistycznego mitu pochodzenia. Konsekwentnie, zgadzam się oczywiście, że studenci biologii powinni mieć przynajmniej możliwość uczyć się o wadach i ograniczeniach teorii Darwina [...]”. Innym zaskoczeniem było sygnowanie omawianej deklaracji przez Giuseppe Sermontiego, redaktora Rivista di Biologia / Biology Forum – jednego z najstarszych na świecie specjalistycznych czasopism poświęconych zagadnieniom biologii teoretycznej. Sermonti scharakteryzował z kolei neodarwinizm jako „doktrynę politycznej poprawności obowiązującej w nauce”. „Naukowcy kwestionujący darwinizm są w zdecydowanej mniejszości ale ich liczba szybko rośnie” – wyjaśnia Stephen C. Meyer, dyrektor Center for Science and Culture w Discovery Institute w Seattle. „Jednak bardzo często zdarzają się próby tłumienia uzasadnionej krytyki teorii ewolucji i zastraszania naukowców ośmielających się ją kwestionować, a młodym uczonym grozi się zwolnieniem z pracy. Inną regułą jest odpowiadanie na naukowe argumenty atakami ad personam oraz piętnowanie wszystkich krytyków teorii ewolucji jako religijnych fanatyków. Wszystko to są jaskrawe przykłady dyskryminacji” – konkluduje Meyer. Henry Schaefer, dyrektor Center for Computational Quantum Chemistry na University of Georgia, pięciokrotny kandydat do Nagrody Nobla za prace z dziedziny chemii kwantowej i jeden z podpisanych sceptyków stwierdził: Niektórzy obrońcy ewolucjonizmu przyjmują takie standardy oceniania dowodów na ewolucję, które w innych okolicznościach jako naukowcy nigdy by nie zaakceptowali. Najwyraźniej coraz więcej ludzi nauki zaczyna to rozumieć. Ewolucjonistyczny mur berliński zaczyna się powoli sypać. Sceptyczni naukowcy podpisali następujące oświadczenie:

Naukowe odstępstwo od darwinizmu „Jesteśmy sceptyczni wobec twierdzeń o zdolności przypadkowych mutacji i doboru naturalnego do wytworzenia złożoności życia. Winno się zachęcać do dokładnego badania dowodów wspierających darwinizm”. (aby wykazać ich tendencyjność i zbyt płytką “naukowość” – przyp. red.) Dla bardziej ambitnych polecamy również: Czy ewolucjonizm jest nauką – Matematyka ewolucji a logika ewolucjonistów oraz:
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=category&sectionid=10&id=19&Itemid=48

Źródło: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=194&Itemid=48

Za http://wiadomosci.monasterujkowice.pl/?p=6918

Ludobójcze działania globalistów oficjalnie zatwierdzone przez Sejm W czasie gdy media zajęte są wyborami, gdy ujawniane są coraz to nowe sensacje odnośnie „katastrofy” w Smoleńsku, globalni ludobójcy z tzw. „rządu światowego” na każdym froncie po cichu wprowadzaja swoje super-totalitarne przepisy mające na celu zniewolenie ludzkości. Dokonuje się to równocześnie w prawie wszystkich krajach świata, najczęściej bez rozgłosu medialnego, w całkowicie niedemokratycznych warunkach. W USA istnieją silne media alternatywne, niekontrolowane przez globalna sitwę, stąd społeczeństwo ostro reaguje na jawne naruszanie prywatności, które jest legalizowane ustawami i aktami prawnymi. Analizując to co się dzieje obecnie, a także wcześniejsze dokumenty, które zostały ujawnione na przestrzeni ostatnich stuleci, nie można mieć wątpliwości, że totalna kontrola (oficjalnie już nazywana w USA „Total Awareness”) jest wstępem do eksterminacji większości ludności świata. Nie jest już tajemnicą kto stoi za tymi planami, jednakże społeczeństwa większści państw świata są już tak zniewolone i ogłupione, że nie robią nic by temu przeciwdziałać, a osoby, które ujawniają te niecne plany są określane mianem „zwolenników teorii konspiracji”. Konspiratorzy jak na razie mają się dobrze, co więcej – udaje im się działać w sposób niemal otwarty i to zgodnie z planem. Np. doradcy Prezydenta Obamy mówią wprost, że kadencja ta może zostać „uratowana” tylko przez akt terrorystyczny na wielką skalę. Czyż nie jest to potwierdzeniem tego co od dawna jest oczywiste dla ludzi niezindoktrynowanych fałszem medialnym, że zamach na WTC był dziełem globalistów, którzy dzięki temu zalegalizowali totalitaryzm w USA oraz stworzyli nowe fronty wojenne na Bliskim Wschodzie? Wnioskując dalej można podejrzewać, że Katastrofa Smoleńska  jest także dziełem tych samych ludzi, którzy w ten sposób pozbyli się oponentów w strategicznie zlokalizowanym kraju jakim jest Polska, posiadającym dodatkowo kluczowe surowce. Przestępcę można najłatwiej zidentyfikować po motywie – po ponad 6 miesiącach widać wyraźnie komu ta „katastrofa” była na rękę. Ustawy ratyfikowane obecnie w polskim Sejmie można przyrównać tylko do nazistowskich przepisów legalizowanych w przedwojennym Reichstagu. Hipokryzja posunięta jest jednak jeszcze dalej niż za Goebbelsa – wszystko dokonuje sie pod płaszczykiem „dobra” i „naprawy społeczeństwa”. Nawet za Stalina prawo nie było tak antyludzkie jak to, które niedługo zacznie obowiązywać także w naszym kraju. Poniżej przedrukowujemy artykuł z www.wykop.pl, dotyczący ustawy „o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie”. Efektem tego typu „praw” może być tylko jedno – ogólny terror podbudowany donosicielstwem, legalnymi podsłuchami, egzekwowany przez specjalne jednostki przymusu, niewiele w charakterze różniącymi się od gestapo. Polska nie jest tu wcale wybranym krajem, w którym tego typu prawa mają na celu zniewolenie społeczeństwa. Totalna kontrola jest tylko wstępem do super – Holocaustu na ponad 6 miliardach ludzi (globaliści mówią o tym otwarcie – że takiej ilości ludzi już nie można kontrolować, można ich tylko zabić,

patrz. Z. Brzeziński http://waldek1984.wordpress.com/2009/09/11/brzezinski-obecnie-latwiej-zabic-milion-ludzi/ ).

Komitet 300 rodzin, który jest właśnie tym prywatnym „rządem światowym” jest znany (http://www.whale.to/b/coleman_b1.html). Podobnie znane są rodziny ultrabogatych bankierów międzynarodowych, którzy stoją na czele tego spisku. Jednakże media z wyjątkiem internetu są w całości pod ich kontrolą – dlatego też cały ich atak musi pójść obecnie na internet, którego nie da się inaczej kontrolować jak poprzez selektywną blokadę, ustawy kryminalizujące publikacje a nawet wchodzenie na pewne strony, czy wreszcie zamknięcie go. Ostatnia opcja byłaby możliwa tylko w sytuacji globalnej wojny, a taka byłaby zagrożeniem dla konspiratorów, gdyż przebieg wydarzeń mógłby się wymknać spod kontroli. „Ochrona rodziny” i ustawy „antypedofilskie” są idealne by zamknać gęby dobrze poinformowanym, sądzę że zostaną one dodatkowo wykorzystane do wprowadzenia „policji internetowej”.Restrykcyjne prawa wprowadzane w krajach Unii Europejskiej, niektórych krajach Azji (w Chinach nie ma potrzeby – jak wiadomo, jest to kraj totalitarny), Australii i Ameryki, na pewno nie wystarczą do realizacji ludobójczych planów. Społeczeństwa już się organizują widząc potencjalne zagrożenie dla ich bytu. Na nic powszechne stosowanie ogłupiających środków chemicznych jak fluor w wodzie (powszechnie stosowany w USA i niektórych krajach europejskich) czy aspartam dodawany obecnie do ponad 10,000 produktów (http://www.eioba.pl/a100623/nutrasweet_lub_aspartam_mierciono_na_trucizna). Na nic broń HAARP, której jednym z zastosowań jest „kontrola umysłu” ( http://video.google.com/videoplay?docid=-8066925138937638623# , http://video.google.com/videoplay?docid=4381134473144071630# ).
Wśród ponad 6 miliardów ludzi nadal się znajdą ci odważni i trzeźwo myślący, którzy nie bacząc na własne dobro będą ostrzegać innych przed nadchodzacym niebezpieczeństwem. Na pewno znajdą się także ci, którzy będą rozliczać kolaborantów z wrogiem ludzkości. Posłowie i senatorowie głosujący na antyludzkie, niedemokratyczne, wręcz eugeniczne i kryminalne w swoim charakterze ustawy powinni być świadomi tego, że kiedyś społeczeństwo ich rozliczy. To nie jest groźba, to jest ostrzeżenie. Brat Michnika do niedawna spał spokojnie w Szwecji, teraz przeżywa koszmar. Podobnie było wieloma oprawcami nazistowskimi, których w końcu dopadła ręka prawa ze strony rodzin zamordowanych Żydów i Polaków. Jeden z byłych więźniów łagrów sowieckich własnymi rękami po cichu zadusił ponad 40 oprawców urzędujących w powojennej Polsce. O takich rzeczach się nie mówi, ale Polacy są odważni – szczególnie jeśli chodzi o zagrożenie ich bytu. Więcej na: http://monitorpolski.wordpress.com

Giełda poszła za pół darmo Resort skarbu i kierownictwo Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie przeżyli wczoraj dzień „triumfu”. Debiut GPW na parkiecie wykazał, że udało się ją sprzedać znacznie poniżej ceny rynkowej. Zarobili inwestorzy – stracił Skarb Państwa. Akcje w debiucie wzrosły o ponad 18 proc. powyżej ceny emisyjnej, chwilami wzrosty sięgały nawet 22,6 procent. Duży popyt na akcje i nadspodziewanie wysoki wzrost ceny wskazują, że już w pierwszym dniu notowań akcje masowo przepływały w ręce dużych inwestorów instytucjonalnych. Jedni kupowali, licząc na dalsze wzrosty, inni realizowali strategię powiększania pakietu w nadziei na przejęcie własności GPW od Skarbu Państwa w drugim etapie prywatyzacji. Optymizm ministra skarbu Aleksandra Grada po udanej prywatyzacji studzą eksperci. Wskazują, że pierwszym efektem debiutu giełdy na giełdzie będzie na początek podwyżka opłat transakcyjnych. Cała operacja zmiany właściciela skończy się przejęciem GPW przez jedną z europejskich giełd i przeniesieniem notowań na zagraniczny parkiet. MaG, Nasz Dziennik

Marcel Lefebvre – założyciel Bractwa św. Piusa X i jego zasady Z ogromnym przejęciem chylimy głowę przed wspaniałym życiem wielkiego misjonarza i założyciela naszego bractwa kapłańskiego, arcybiskupa Marcelego Lefebvre’a. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni ks. bp Bernardowi Tissier de Mallerais’mu za jego wysiłek, włożony w napisanie monumentalnej biografii zatytułowanej Marcel Lefebvre. Życie, która niedawno ukazała się w polskim przekładzie. Autor dzieła jeszcze przed zatwierdzeniem kanonicznym Bractwa był przy Arcybiskupie jako jeden z pierwszych seminarzystów. Z jego rąk 29 czerwca 1975 r. przyjął święcenia kapłańskie, a 30 czerwca 1988 r. także sakrę biskupią. Obie uroczystości odbyły się w Ecône. Znamy kazanie, w którym abp Lefebvre nazwał ks. bp. Tissier de Mallerais’go „prawdziwą podporą Bractwa”, kimś, na kogo „można liczyć” (8 grudnia 1988 r.). W innym kazaniu nasz Założyciel nazwał go swoim „aniołem stróżem”, kimś, kto go „umacniał i trwał przy nim” w najtrudniejszych chwilach (1 listopada 1990 r.). Przebywając w dniach 2–8 października 2010 r. w Polsce, ks. bp Tissier de Mallerais wygłosił wykład w warszawskim przeoracie. Podkreślał wówczas, że wszystkie istotne wydarzenia z życia abp. Lefebvre’a były albo widocznym przygotowaniem do wypełnienia największej jego misji w Kościele Chrystusowym, albo tej misji realizacją. Cóż to za misja? Było nią przekazanie ideału katolickiego kapłaństwa w całej integralności doktrynalnej i świętości, by w ten sposób przyczynić się do przetrwania Kościoła katolickiego w czasie najgłębszego z dotychczasowych kryzysów. Odpierając różne błędne interpretacje, ksiądz biskup dowodził, że sakry biskupie z 30 czerwca 1988 r. nie były ani tragedią życiową Arcybiskupa, ani nieszczęśliwym upadkiem, aktem buntu czy pychy. Nie zostały także dokonane pod presją okoliczności czy jakichś osób. Były zwieńczeniem walki całego życia dla dobra i ratunku Kościoła. Były logicznym następstwem zasad, jakich Arcybiskupa nauczył Kościół. Te zasady kierowały jego kapłaństwem, jego posługą biskupią oraz realizacją obowiązków delegata apostolskiego. Za wierność tym zasadom Arcybiskup otrzymywał wielokrotnie najwyższe pochwały od wszystkich swych przełożonych, z papieżem Piusem XII włącznie. Oto one.

Zasada pierwsza: poddanie się woli Bożej. Opatrzność Boża zawsze kierowała Arcybiskupem, a on to kierownictwo przyjmował w duchu posłuszeństwa. Nigdy nie chciał niczego czynić z własnej woli, a jego największą troską było podobać się Bogu i wypełniać Jego wolę. W trudnościach wyboru stanu życia poszedł za radą pewnego świątobliwego zakonnika. Wola jego rodzonego ojca skierowała go nie do diecezjalnego seminarium w Lille, lecz w Rzymie. Tam otrzymał wykształcenie i znakomitą formację, tak ważną dla jego całego przyszłego życia. Gdyby upierał się przy Lille, wszystko potoczyłoby się pewnie inaczej. Potem, mimo dwóch doktoratów, pokornie przyjął funkcję drugiego wikarego w przemysłowej parafii w Lille i całym sercem zaangażował się w dzieło nawracania miejscowych komunistów (w latach 30. XX wieku w przemysłowych miastach północnej Francji było ich, niestety, niemało). Ks. Lefebvre myślał, że będzie to miejsce jego pracy, ale Bóg postanowił inaczej. Usilne prośby jego starszego brata, Renata, oraz gorące apele misjonarzy, którzy uginali się pod ciężarem pracy na placówkach misyjnych w Afryce, pozwoliły mu zrozumieć, że wolą Bożą jest to, by i on został misjonarzem. Po wstąpieniu do Zgromadzenia Ojców Ducha Świętego podjął więc przygotowania do pracy duszpasterskiej na misjach w Afryce, ale Bóg znowu dokonał korekty tych zamiarów. Opatrzność tak pokierowała sprawami i ludźmi, że o. Lefebvre otrzymał nominację na stanowisko profesora, a potem rektora wyższego seminarium w stolicy Gabonu, Libreville. Była to co prawda Afryka, ale podczas gdy on chciał służyć na pierwszej linii frontu – umieszczono go w sztabie. Skoro jednak taka była wola Boża, przyjął, choć z ciężkim sercem, to wezwanie. Potem pozwolono mu podjąć posługę na pierwszej linii, to znaczy na różnych placówkach misyjnych rozsianych po gabońskiej dżungli. Pod jego nadzorem rozwijały się dynamicznie, a on myślał, że w jego kapłańskim życiu już nic się nie zmieni. Jednak o. Lefebvre niedługo cieszył się swym upragnionym misjonarskim życiem. Opatrzność znowu odmieniła jego los. Został wezwany, aby powrócić do Francji i zająć się scholastykatem Ojców Ducha Świętego. Dużo łez polało się po jego twarzy na myśl, że musi opuścić ukochaną Afrykę, ale poddał się woli przełożonych i posłusznie wrócił do ojczyzny. Podjął odbudowę zrujnowanego domu studiów zakonnych, zorganizował aprowizację w najtrudniejszych chwilach powojennych dla stu dwudziestu alumnów i cieszył się, widząc owoce tej pracy. Ponownie myślał, że dotarł do portu swego przeznaczenia, a jednak wola Boża była inna. Już po dwóch latach został konsekrowany na biskupa, mianowano go arcybiskupem tytularnym, a potem powierzono obowiązki delegata apostolskiego. Wszystkie te nominacje przyjął posłusznie, zawsze jednak jakby wbrew swym własnym upodobaniom. Potem równie karnie przyjął upokarzającą dymisję z tych wysokich funkcji i mianowanie go ordynariuszem jednej z najmniejszych diecezji Francji – diecezji Tulle. Posłusznie zaakceptował swój wybór na stanowisko przełożonego generalnego swego zakonu – Ojców Ducha Świętego – a potem upokarzającą konieczność rezygnacji z tej funkcji. Po II Soborze Watykańskim sytuacja kleryków pragnących zachować wierność katolickiemu ideałowi kapłaństwa stała się beznadziejna. Nie miał ich kto kształcić. Nie miał ich kto wyświęcać na kapłanów. Wśród biskupów szerzył się modernizm; wielu zasłaniało się potrzebą – źle pojętego – posłuszeństwa. Arcybiskup Lefebvre, zanim zdecydował się pomóc kandydatom do kapłaństwa, osobiście sprawdził, czy rzeczywiście nie mają dokąd pójść. On sam był już w wieku emerytalnym i miał prawo myśleć o spokojnej starości, ale Bóg znowu chciał inaczej. Gdy inni w jego wieku już podsumowywali swoje dokonania życiowe, Arcybiskup rozpoczął nowe dzieło – najważniejsze dzieło swego życia. Chodzi oczywiście o założenie własnego seminarium i Bractwa, potrzebnego po to, by kapłani kończący to seminarium nie szli każdy w swoją stronę, lecz zachowali między sobą więzy wspólnoty. Arcybiskup przez całe swe życie jakby wbrew własnej woli uczył się przyjmować wolę Bożą, choć otrzymywał coraz trudniejsze i – mówiąc po ludzku – coraz bardziej kłopotliwe zadania. W każdych warunkach wolę Bożą stawiał ponad wszystkim. Podobać się Bogu i dochować Mu niezłomnej wierności – w myśl tej zasady abp Lefebvre reagował na zjawisko „samozniszczenia Kościoła” na i po soborze. Gdy grożono mu w imię soborowych nowinek i ideałów modernistycznej rewolucji, ten mąż Boży nie reagował. Mówił: to, co czyniłem podczas całego mojego życia, było przez najwyższą hierarchę uznawane i chwalone jako zgodne z wolą Bożą i dobre dla Kościoła. Teraz nie robię nic innego jak tylko kontynuuję to, co robiłem wcześniej. Jeśli jestem teraz karany za to, za co wcześniej mnie chwalono, to nie mój problem, ale problem tych, którzy odeszli od Tradycji. W ciągu całego swego 86-letniego życia stosował tę pierwszą zasadę – zasadę poddania się woli Bożej – nawet w najtrudniejszych chwilach. Takimi były niewątpliwie konsekracje biskupie z 1988 roku. Ten akt należy rozumieć jako odpowiedź Arcybiskupa na „głosy wszystkich papieży od Grzegorza XVI do Piusa XII, którzy wołają do nas: ale na miłość Boską, co wy robicie z naszą nauką, z wiarą katolicką? Czy chcecie jej się wyrzec? Czy chcecie dopuścić do tego, aby ona umarła na tym świecie? Na miłość Boską, musicie trwać w zachowywaniu tego skarbu, który wam przekazaliśmy! Nie opuszczajcie wiernych! Nie opuszczajcie Kościoła!”. Posłuszeństwo woli Bożej wymagało od niego tego czynu. Dzisiaj, 22 lata po tych wydarzeniach, możemy powiedzieć z ogromną wdzięcznością, że przetrwanie Tradycji zawdzięczamy tej pierwszej zasadzie naszego Założyciela. Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort tak określił kapłanów prawdziwie posłusznych woli Bożej: „Będą to prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa (…) uczący w czystej prawdzie wąskiej drogi Bożej, wedle Ewangelii świętej, a nie wedle zasad świata, bez względu na osobę, nie wyłączając, nie oszczędzając ani słuchając lub lękając się jakiegokolwiek śmiertelnika, choćby najpotężniejszego” (Traktat o prawdziwym nabożeństwie…, nr 59).

Zasada druga: wierność Chrystusowi Królowi. Wpoił ją sobie kleryk Lefebvre już w Seminarium Francuskim w Rzymie. Tam nauczył się głębokiego rozumienia tajemnicy Chrystusa Króla, a zwłaszcza tajemnicy Jego społecznego panowania, zgodnie z hasłem św. Piusa X: „Wszystko odnowić w Chrystusie!”. Gdziekolwiek pracował, zawsze miał ten cel przed oczyma. W najrozmaitszych warunkach szukał najodpowiedniejszych środków, aby ten cel osiągnąć, odnawiając publiczny kult Chrystusa. Jako młody wikary zachęcał skutecznie swego proboszcza, aby ten znowu zaczął organizować publiczne procesje (np. Bożego Ciała) – wcześniej ich zaniechano z obawy przed gwałtownymi reakcjami komunistów. Na misjach o. Lefebvre założył wielką liczbę szkół katolickich i placówek zgromadzeń zakonnych, co dało ludziom niejako żywą obecność Chrystusa w najlepszych członkach Jego Mistycznego Ciała. Przede wszystkim formował w krajach misyjnych świecką elitę katolicką. Ci ludzie, jako katecheci oraz uczestnicy życia politycznego i ekonomicznego, nieśli dalej, w przestrzeń publiczną, przykazania Boże. Znane są listy pasterskie abp. Lefebvre’a z tamtych czasów, w których mocno przeciwstawiał się laicyzacji i ekspansji socjalizmu w Afryce. Nic dziwnego, że większość jego interwencji na II Soborze Watykańskim dotyczyła obrony „kręgosłupa naszej wiary”, jakim jest społeczne królowanie Chrystusa. Mając przed oczyma honor swego Pana i Boga, widział z całą jasnością knowania modernistów, którzy inspirowani masońskimi ideałami, przeprowadzili detronizację Chrystusa. Dokonali tego przez wprowadzanie do Kościoła liberalnej ideologii wolności religijnej i ekumenizmu. Były to w katolickim życiu rzeczy nowe i niesłychane. Gdy tylko nabrał pewności, że Opatrzność Boża tak chciała, nie wahał się poświęcić zasłużonej emerytury, aby stanąć do obrony honoru Chrystusa. „W porę i nie w porę” głosił wszystkim prawdę o Chrystusowym panowaniu, nie patrząc na ciosy, jakie na niego z tego powodu spadały ze wszystkich stron, a zwłaszcza ze strony modernistów. To właśnie miłość do Chrystusa Króla legła u podstaw słynnej deklaracji Arcybiskupa z 1974 r. Dokument ten był reakcją na wizytację kanoniczną seminarium w Ecône, podczas której wizytatorzy wywołali ogromne zgorszenie wśród kleryków swymi trącącymi herezją wypowiedziami. Rzym coraz mocniej angażował się w potępiane przez Magisterium wszystkich wieków praktyki ekumeniczne, a nawet międzyreligijne. Ich kulminacją było skandaliczne spotkanie wszystkich religii w Asyżu. Uwagi, monity i skargi słane do Rzymu pozostawały bez odpowiedzi. Coraz bardziej negowano w praktyce pierwsze przykazanie Dekalogu oraz potrójną władzę Chrystusa Króla i Jego Kościoła. W tych dramatycznych okolicznościach, po długich rozważaniach i rozpatrzeniu wszystkich argumentów za i przeciw, Arcybiskup podjął wreszcie decyzję o udzieleniu sakry biskupiej czterem kapłanom Bractwa, nawet gdyby zabrakło zgody papieskiej. To była najważniejsza decyzja jego życia, bo dotyczyła nie tylko jego osobiście, ale całego (podkreślam: całego!) Kościoła. Dzięki tej decyzji nie tylko uratowano dla Kościoła ideał społecznego panowania Chrystusa (choćby przez głoszenie w seminariach Bractwa Św. Piusa X), lecz także zachowano ideał katolickiego kapłaństwa. Seminarzyści studiujący w seminariach wolnych od modernizmu mogli być już spokojni o święcenia kapłańskie. Istnienie miejsc i środowisk, gdzie ideał katolickiego kapłaństwa zostanie otoczony szacunkiem, zostało zagwarantowane. Szybko zaczęło przybywać przeoratów, szkół, domów rekolekcyjnych, domów opieki dla starszych, nowicjatów i zakonów tradycyjnej obserwancji, organizacji i stowarzyszeń: od Krucjaty Eucharystycznej dla dzieci, poprzez ruchy młodzieżowe, aż do ruchów maryjnych i nawet organizacji zawodowych.

Zasada trzecia: głębokie zrozumienie istoty kapłaństwa katolickiego i jego znaczenia dla Kościoła. Już w latach swych studiów seminaryjnych Marceli Lefebvre obserwował różne zjawiska, które zapowiadały przyszły kryzys kapłaństwa. Później wiele razy powtarzał, że od dobrej i solidnej formacji kapłańskiej zależy wszystko, a formacja ta winna być nie tylko intelektualna, lecz także – i przede wszystkim – moralna oraz duchowa. Św. Jan Maria Vianney nie był intelektualistą (zastanawiano się nawet, czy z powodu słabych wyników w nauce w ogóle można dopuścić go do święceń kapłańskich), ale jego świętość zatrwożyła piekło i była powodem nawrócenia wielu dusz. Kryzys Kościoła jest w istocie kryzysem kapłaństwa. W Afryce, jako profesor i potem rektor seminarium duchownego, Arcybiskup zdał sobie sprawę, że sednem pracy misyjnej jest budzenie i kształtowanie gorliwych powołań kapłańskich i zakonnych. To dlatego otwierał tak wiele szkół, seminariów niższych i wyższych. Również w Afryce otrzymał szczególną łaskę, o której wspomina w swoim duchowym testamencie: „Wizja, która zrodziła się pewnego dnia w moim sercu w katedrze w Dakarze. Marzenie, by przekazać wobec postępującej degradacji ideału kapłańskiego, katolickie kapłaństwo naszego Pana Jezusa Chrystusa w całej jego doktrynalnej czystości i misyjnej miłości, takie, jakie nadał On swym Apostołom i jakie Kościół Rzymski zawsze przekazywał, aż do połowy XX wieku” (Podróż duchowa). W tym świetle należy również rozumieć jego dymisję z funkcji przełożonego generalnego Zgromadzenia Ojców Ducha Świętego w 1968 r. Była to reakcja na niszczenie ideału kapłańskiego w tym zakonie przez zmianę jego reguły i dyscypliny „według ducha soboru”. Gdy Opatrzność Boża niejako zmusiła Arcybiskupa do zajęcia się klerykami, którzy uciekali się do niego w swej duchowej udręce, zaczął w wieku emerytalnym dzieło, które od 40 lat realizuje jego marzenie, by ratować ideał kapłański. Tak właśnie powstało Bractwo Świętego Piusa X! W pewnym momencie Bractwo stanęło w krytycznym punkcie. Egzystencja całego dzieła odnowy kapłańskiej stanęła pod znakiem zapytania. W pamiętnym dniu konsekracji biskupich Arcybiskup mówił: „Moim obowiązkiem jest uczynić wszystko, abyśmy przeżyli! I dlatego jestem przekonany, że konsekrując dziś tych biskupów, kontynuuję Tradycję i pomagam jej przetrwać, jej, to znaczy Kościołowi katolickiemu!” (kazanie z 30 czerwca 1988 r.). Te słowa jasno ukazują wierność Arcybiskupa wobec ideału kapłaństwa katolickiego, a także jego miłość do Chrystusa – Najwyższego i Odwiecznego Kapłana. Zasady Arcybiskupa są zasadami wszystkich świętych. Najsłodszym owocem wierności tym zasadom był akt konsekracji biskupich – „operacja przeżycia Tradycji”. Dzisiaj wypada więc wezwać wszystkich kapłanów, aby naśladowali wierność, jaką abp Lefevbre okazywał Chrystusowi, aby naśladowali niezłomne posłuszeństwo Arcybiskupa wobec Opatrzności Bożej i tak jak on ukochali ideał katolickiego kapłaństwa. Zachęcam Was, drodzy Czytelnicy, sięgnijcie po biografię Arcybiskupa i pozwólcie tej książce odcisnąć jak najwyraźniejsze znamię na duszy. Kościół nie powiedział jeszcze „w sprawie abp. Lefevbre’a” ostatniego słowa. „Nikt nie zapala światła i nie stawia go w ukryciu ani pod korcem, lecz na świeczniku, aby jego blask widzieli ci, którzy wchodzą” (Łk 11, 33). Gdy Bóg zechce, nadejdzie czas, że życie Arcybiskupa zostanie przez Stolicę Apostolską postawione jako wzór heroicznej wiary. Módlmy się, by nastąpiło to jak najszybciej.

Ω ks. Karol Stehlin FSSPX
Za: Zawsze wierni nr 11/2010 (138) (” Nasz Założyciel i jego zasady”)
http://www.bibula.com/?p=28289


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
288 ac
288 i 289, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
288
zmieniające Dz U 2008 48 287 i 288
288
288 289
288 a
highwaycode pol c15 roboty drogowe (s 96 97, r 288 293)
Oddziały Specjalne 287 i 288, DOC
2087 Podstawy prawa pracyid 288 Nieznany
288
200-288, zamiawiane przez chomików
20030901223213id$288 Nieznany
288
288 832201 kierowca mechanik
Nied%9fwiedzki Rasiukiewicz NEUA 6 Demodulatory cz%eastotliwo%9cci str 258 288
288 Somewhere In Time

więcej podobnych podstron