Smt 17 (tymczasowo)
Błędy i nadużycia w naukach społecznych
Literatura
Stanisław Anderski, „Czarnoksięstwo w naukach społecznych”, Warszawa 2002.
Stanisław Kozyr-Kowalski, Max Weber a Karol Marks, Warszawa 1967
Podstawą wykładu jest książka wyżej wymieniona książka Anderskiego. Autor w gruncie rzeczy poddaje krytyce nadużycia metodologiczne i metodyczne, które były typowe dla III ćwierci XX w. nie uwzględnia zatem konsekwencji, jakie pociągała za sobą krytyka nauk o człowieku wynikająca z postmodernistycznej perspektywy. Nie oznacza to, że jest to praca przebrzmiała, bowiem odnosi się ona do klasycznych czy rutynowych metod stosowanych do dziś, zwłaszcza w badaniach podstawowych czy uniwersyteckiej dydaktyce.
Niewątpliwie z perspektywy ostatnich 50 lat widoczne są dwa wyraźne przełomy w rozwoju nauk o człowieku. Pierwszy powstała skutek intensywnego wzrostu badań i kadry naukowej, który na zachodzie wystąpił od końca lat 40-tych XX w., a w Europie Środkowo-Wschodniej po 1956 r. Polska socjologia miała solidne podstawy we wcześniejszym dorobku.
Drugi przełom nastąpił w ostatnim dwudziestoleciu XX w. nastąpiło wówczas umasowienie wszelkiego rodzaju studiów humanistycznych wraz z pojawieniem się nowych kierunków studiów lub też otwarciem nieograniczonego naboru na tradycyjne i z punktu widzenia zapotrzebowania na tego rodzaju kwalifikacje, takich jak etnologia, archeologia, kulturoznawstwo. Jednocześnie nastąpił liczebny rozwój kadry naukowej. Czynniki te doprowadziły do obniżenia poziomu naukowego, zarówno samych studiów, jak i opracowań naukowych. Na masową skalę nastąpiło unikanie istotnych i trudnych problemów badawczych na rzecz podejmowania łatwiejszych metodycznie. Stanisław Kozyr-Kowalski nazwał spłycone intelektualnie twory naukowe „wiedzą wulgarną”. Rozumiał przez to opis rzeczywistości społecznej, który polega na prostej rejestracji oczywistych faktów i równie nieskomplikowanej ich generalizacji. Wiedza zdroworozsądkowa uzurpuje tu sobie status naukowy.
Oczywistym problemem jest kryterium „naukowości”. Podstawowym kryterium odróżnienia tego co „naukowe” od pozostałej wiedzy ludzkiej jest ścisłość metodologiczna, właściwa dla danej gałęzi wiedzy, ale obwarowana zgodnością z ogólnie obowiązującymi zasadami nauki. Nauka, jak się dość powszechnie przyjmuje do dziś, jest domeną rozumu, więcej nawet – czystego rozumu. Wszelkie pozaracjonalne motywy szkodzą nauce i wynikom badawczym. Jedna najistotniejszy jest spór o model nauki w ogóle. Z zasady przyjmuje się, że istnieje on tylko w naukach formalnych i przyrodniczych. Zatem miarą naukowości nauk o człowieku, społeczeństwie, kulturze czy religii powinno być możliwie bliskie zbliżenie do metod stosowanych w naukach ścisłych. Temat ten był zresztą przedmiotem odrębnego wykładu.
Jednym z głównych kierunków „unowocześniania” tradycyjnych badań nad społeczeństwem jest zastosowanie w nich modeli i wzorów badawczych z matematyki i nauk przyrodniczych. W tego rodzaju rozumowaniu tradycyjne nauki humanistyczne zajmowały się opisywaniem rzeczywistości, możliwie najwierniejszym, ale wystrzegały się wyciągania na tej podstawie ogólniejszych wniosków. Próby zmiany tego stanu rzeczy występowały w myśli Zachodu przynajmniej do średniowiecza. Syntezy, w postaci zwartych systemów filozoficznych, noszących zwykle w tytule nazwę „summa” pisane były jeszcze w XIII w. Jednak w XIV w. myśl scholastyczna został całkowicie zdominowana przez filozofię analityczną. Podobnie w okresie nowoczesności; do początków XX w. tworzone były wielkie systemy, a wiek XX stał się domeną ujęć analitycznych. Widać to m. in. w socjologii i politologii. Obecnie dominuje w nich tendencja, aby na podstawie dość zróżnicowanych zastosowań metod zaczerpniętych z algebry, statystyki, rachunku prawdopodobieństwa, nadać postępowaniu badawczemu walor naukowości.
Od wielu dziesięcioleci nie ma w naukach humanistycznych dominującej doktryny. Zatem wiara w „naukowość”, „nowoczesność” czy absolutny „obiektywizm” może się swobodnie rozwijać i zajmować miejsce należne niegdyś doktrynom.
W tej sytuacji dość sztywne i odziedziczone po wcześniejszych pokoleniach badaczy reguły postępowania, wiedza i definicje zagłuszane są przez truizmy, puste uogólnienia, komunały. Pretensjonalny styl, nieścisłości, dopełniają reszty. Jeśli młody badacz zapozna się z materiałem lub źródłem w poszukiwaniu potrzebnych mu danych, to zaraz pisze, że zastosował „strategię badawczą”. W ogóle wiele badań dotyczy rzeczy dawno odkrytych i opisanych. Zanika gdzieś, dawniej czytelna, granica pomiędzy twórczym dokonaniem a odtwórczym kopiowaniem. Stanisław Andreski zauważa, że literatura publikowana w pierwszym trzydziestoleciu XX w. stała na zdecydowanie wyższym poziomie od umasowionych opracowań powstałych w trzydziestoleciu po II wojnie światowej. To skutek załamania nauk humanistycznych w następstwie I wojny światowej, która stanowi tu najistotniejszą cezurę. Na polskim gruncie zasadniczo obniżyła się jakość prac naukowych (pisanych „na stopień”, jak i publikacji w ogóle) po 1990 r. Wcześniej brak było środków na publikację większości słabszych opracowań; z drugiej strony wiele wartościowych prac pozostało w maszynopisie. Po 1990 r. ograniczenia w dostępie do publikowania zniknęły. Opinie wydawnicze są pozytywne nawet w stosunku do ewidentnych „gniotów”, ponieważ najczęściej to autorowi każe się szukać recenzenta. Wydawnictwo zapłaci recenzentowi za jego pracę, jeśli otrzyma z ministerstwa dofinansowanie na wydanie książki, a otrzyma je, jeśli opinie wydawnicze będą pozytywne. W ocenie wyników badawczych często liczy się nie to, co one faktycznie wnoszą, lecz kto je firmuje.
Nauki społeczne zdeterminowane są z jednej strony przez psychologiczne uwarunkowania badacza, a z drugiej – przez psychologiczne podstawy badanej rzeczywistości ludzkiej. Już sama procedura badawcza kryje w sobie tyle niewiadomych, że jej wynik jest zawsze niepewny. Co więcej, bardzo trudno go zweryfikować. Ogólnie można powiedzieć, że wyniki mogą być ukierunkowane na to, co ludzie chcą usłyszeć. Sprawa się komplikuje, gdy pytamy: jacy lub którzy ludzie. Ludzie władzy, duchowni, studenci, bezrobotni? Każda z grup oczekuje, by diagnoza społeczna pozostawała w zgodzie z jej wyobrażeniami. Andreski porównuje socjologa czy politologa wypowiadającego się o rzeczywistości do czarownika, który zaklina, aby spadł deszcz lub był urodzaj na polach. Ekspert nie opiera się zbytnio pokusie, aby powiedzieć to, co ludzie chcą usłyszeć. Praktyczny rezultat szybkiego rozwoju nauk społecznych prowadzi do dewaluacji wszelkiej wiedzy i wszelkich prognoz. Często ocena sytuacji publicystów jest bardziej kompetentna niż profesorów. Zresztą nie widać, by ktoś szczególnie przejmował się ich analizami, może poza opracowaniami psychologów, specjalistów od stosunków rodzinnych.
Można bowiem uważać, że psychologia i socjologia są dziedzinami czysto spekulatywnymi, które nie mają praktycznego zastosowania. Oto jak oceniał Andreski przydatność obu dziedzin w USA:
„Nie sądzę, aby gdziekolwiek na świecie można było spotkać młodych ludzi, którzy po co najmniej dwunastoletniej karierze szkolnej mają trudności z czytaniem i pisaniem, co zdarza się całkiem często na amerykańskich uniwersytetach. Szkoły stawały się przy tym z każdym rokiem gorsze, w miarę jak zatrudniano w nich coraz więcej socjologów, psychologów i teoretyków pedagogii. Być może to tylko zbieg okoliczności, jednak w żadnym innym kraju nie można zostać profesorem wybitniejszej uczelni nie nauczywszy się wcześniej poprawnie pisać. Nie chodzi tutaj o obcokrajowców, ale o ludzi, którzy nie znają żadnego języka poza angielskim, a jednak nie przestrzegają reguł zawartych w amerykańskich podręcznikach do gramatyki i używają słów nie przejmując się zbytnio ich prawidłowym znaczeniem, definiowanym w słownikach. A czym się oni zajmują? Najczęściej socjologią, psychologią i pedagogiką, a ostatnio, coraz chętniej, takimi dziedzinami jak antropologia, nauki polityczne czy nawet historia… . Nie jest więc może tak dalekie od prawdy stwierdzenie, że spadek jakości nauczania może mieć coś wspólnego z rozkwitem nauk społecznych – nie ze względu na naturę tych ostatnich, ale na skutek modnych bałamuctw bezkrytycznie przyjmowanych przez ludzi którzy się nimi zajmują. Nie są to zjawiska występujące tylko w Stanach Zjednoczonych, także w innych krajach można zaobserwować spadek jakości nauczania towarzyszący rozkwitowi nauk społecznych. Warto w tym miejscu wspomnieć, że wyniki testów językowych przeprowadzanych na angielskich uczelniach pokazały, iż studenci nauk społecznych dysponują bardziej ograniczonym zasobem słownictwa niż ich koledzy z innych kierunków. … Ludzie, którzy muszą codziennie wypowiadać się na temat problemów życia społecznego … , nie nauczyli się nawet dobrze pisać we własnym języku.” (s. 35n.)
Przedstawiciele nauk społecznych mieli wiele okazji do kolektywnej kompromitacji i niemal żadnej nie zmarnowali. W 1914 r. głosili patriotyzm jak najwyższą cnotę, w latach dwudziestych XX w. byli pacyfistami, dekadę później – lewicowcami, w pięćdziesiątych wyznawcami końca ideologii, a w końcu lat sześćdziesiątych utożsamiali się z nową lewicą i kontrkulturą. Oczywiście w każdej epoce występuje wielość poglądów na społecznej kwestie. Jednak opinie ekspertów na daną kwestię w zasadzie nie różnią się od poglądów występujących w innych środowiskach. Zatem wiedza profesjonalna akademickich uczonych ma niewielki wpływ na głoszone przez nich sądy. Także to, że studenci i absolwenci studiów humanistycznych przypisują sobie prawicowe lub lewicowe poglądy, może wskazywać, że operują niemal tymi samymi kategoriami, co zwykli ludzie. Co by się działo, gdyby geolog dzielił minerały na gładkie i szorstkie, albo jasne i ciemne? Nawet i to nie byłoby całkiem niedorzeczne w porównaniu z tym co się dzieje na gruncie np. politologii. Nikomu bowiem nie udało się ustalić co właściwie oznaczają poglądy prawicowe i lewicowe. Komuniści zasilili w pewnym momencie kohorty Hitlera. Uproszczone podziały, opatrzone odpowiednimi znakami (w Bizancjum byli to „niebiescy” i „zieloni, dziś w Polsce „czarni” i „czerwoni”) są użyteczne dla tłumu, „aby było wiadomo, kto kogo ma bić”. Jednak od nauk społecznych należy oczekiwać, by uporządkowały opisane zjawiska i jasno je zdefiniowały. Na to jednak potrzebna byłaby jednomyślność i przyjęcie jasno określonych podstaw metodologicznych. Tę osiąga się zazwyczaj na drodze nacisku, a nie konsensu. Tak działo się z „propaństwową” ideologią sanacji, urzędowym marksizmem Polski powojennej, a jest obecnie z urzędową katolicyzacją życia publicznego.
I dlatego, według Andreskiego, przedstawiciele stosowanych nauk humanistycznych dysponują wiedzą niepełną i nieadekwatną do rzeczywistości. Dobierają przy tym słowa, terminy i argumenty, nie kierują się ich wartością poznawczą, lecz tym, co elity władzy i pieniądza chcą usłyszeć. Mimo to z pełną świadomością występują publicznie i wywierają realny wpływ na opinię publiczną. Ta ostatnia uwaga dotyczy także ekspertów ekonomicznych, o których szerzej nie chcę się wypowiadać.
Można natomiast przytoczyć przykłady prognoz, których autorami nie były wyspecjalizowane zespoły badawcze, lecz indywidualni myśliciele. Patronem tej kategorii jest Alexis de Tocqueville, stawiający swe prognozy śmiało i z dużą dozą trafności. Na przełomie XIX i XX w. Vilfredo Pareto i Gaetano Mosca, niezależnie od siebie, przewidywali trafnie, jakie skutki społeczne może przynieść praktyczne zastosowanie marksizmu. Max Weber słusznie przewidywał, że biurokracja zmieni oblicze kapitalizmu i nada mu bezosobową, odpersonalizowaną postać. Wiele istotnych przypuszczeń wysnuł on także odnośnie przyszłości zawodowych polityków i ludzi nauki.
Manipulacja przez opis
Prognozy w zakresie życia społecznego jednak spełniają się stosunkowo często. Nie zawsze, a nawet niezbyt często pochodzą one z naukowego rozeznania sytuacji. Są to samospełniające się proroctwa, o które w dzisiejszej Polsce nietrudno. Jeśli wyobrazimy sobie kraj, w którym nikt nie wierzy w swoje możliwości, to wiele dziedzin życia zostaje zdominowanych przez cudzoziemców. Jeśli szerzy się pogląd, że uczciwość jest dla głupich, to zanikają normy moralne w życiu publicznym. Jeśli wywołuje się przekonanie, że pewne inwestycje muszą przynieść ponadprzeciętny zysk, to dobija się to na giełdzie. Przykłady można mnożyć. Czysto naukowe koncepcje mogą stwarzać nową rzeczywistość, jeśli zostaną szeroko spopularyzowane. A przecież z założenia miały one opisywać rzeczywistość, a nie ją zmieniać. Tu dotykamy szerszego sporu. U jego podstaw jest słynny cytat z Karola Marksa, według którego filozofowie wcześniej starali się jedynie o zrozumienie świata, natomiast celem nowej filozofii jest jego przekształcenie. Przeciwstawność obu postaw do tej pory istnieje w nauce. Nauki „czyste’ mają służyć jedynie poznaniu wzbogaceniu ludzkiej myśli; natomiast nauki „stosowane” służą ludzkim potrzebom. W sferze etycznej zakłada się, że nie powinny one być spożytkowane na szkodę ludzi. Stąd brały się rozterki konstruktorów bomby atomowej i jej późniejszych modyfikacji.
Wracając do głównego wątku można zauważyć, że opis ludzkiego zachowania, jeśli tylko ludzie dowiedzą się o nim i dadzą się przekonać do jego prawdziwości, może znaleźć swoje urzeczywistnienie. Z teoretycznej dywagacji przekształca się w część społecznej rzeczywistości. „ Rządy starają się zawsze osiągnąć sukces przez wpływ na tak zwaną opinię publiczną. Trudniej jest dostrzec, że wielu (jeśli nie większość) specjalistów od nauk społecznych, mimo zapewnień o obiektywizmie, stara się za wszelką cenę pomóc w tych zabiegach.” (Andreski, s. 42)
„Kiedy w grę nie wchodzą przyziemne interesy, pewne odkrycia mogą być entuzjastycznie przyjmowane albo konsekwentnie krytykowane tylko dlatego, że potwierdzają rozpowszechnione poglądy bądź im przeczą, nawet jeśli te poglądy pozostają popularne tylko dzięki umysłowemu bezwładowi, który sprawia, że większość ludzi nienawidzi wszystkiego, co mogłoby ich zmusić do ponownych przemyśleń. Modna pogoń za nowinkami niczego tutaj nie zmienia, gdyż sprowadza się do uwielbienia dla banalnych nowinek, które nie wymagają wysiłku umysłowego. Jak przekonamy się później, jest to przyczyna popularności czysto słownych innowacji.
Bezwład umysłowy cechuje nie tylko przedstawicieli nauk społecznych; większość przedstawicieli nauk ścisłych i techników również broni się przed zmianą własnego punktu widzenia i ma tendencję do odrzucania odkryć sprzecznych z ich dotychczasową wiedzą. [Jest to kwestia paradygmatu – konstelacji zbiorowych przekonań, któremu poświęcony jest odrębny wykład]. Jak dobitnie pokazuje historia nauki, wielu naukowców odniosło się wrogo do nowych odkryć nauk przyrodniczych, jednak w dzisiejszych czasach walka z innowacjami w tej dziedzinie jest znacznie utrudniona (aczkolwiek wciąż możliwa) wskutek popytu na nie ze strony przemysłu i wojska. Na gruncie nauk ścisłych korzyści z fałszywych teorii są niewielkie, ponieważ nad przyrodą można panować tylko dzięki prawdziwej wiedzy, manipulować ludźmi można natomiast doskonale przy użyciu zaklęć, indoktrynacji i celowego rozpowszechniania kłamstw. Co więcej, nasze postawy wobec innych ludzi zawierają znacznie większy ładunek uczuciowy niż postawy wobec przedmiotów, dlatego też jest nam o wiele bardziej przykro, gdy dowiadujemy się, że jakaś osoba lub grupa, wobec której żywimy silne uczucia, nie jest taka, jak się nam wydawało, niż gdy zostajemy zmuszeni do zmiany poglądów na temat świata materialnego. Nawet kiedy w grę wchodzi prywatna własność, człowiek nie będzie reagować tak stanowczo na słowa krytyki wobec jego samochodu, mieszkania czy nawet konia lub psa, jak na krytykę w stosunku do jego żony, dziecka, rodziców, zawodu czy narodu”. (45).
Na gruncie nauk ścisłych korzyści z fałszywych koncepcji i poglądów są niewielkie, bo przedmiot badań jest dostępny empirycznie. Natomiast ludźmi można manipulować, nie tylko przez świadome kłamstwa, lecz przede wszystkim przez systematyczne formy kształtowania opinii i przekonań. Na gruncie nauk społecznych niezwykle trudno dowieść świadome kłamstwo. Politolog czy ekonomista zwykle może przytoczyć wiele argumentów na rzecz swojego stanowiska i dzięki temu skutecznie osłabić siłę oskarżenia.
Ludzie badani reagują na to, co się o nich stwierdza. Jest to powodem trudności teoretycznych. Dlatego trudno jest sprawdzić twierdzenia, które, jeśli już zostają sformułowane, wpływają na zachowania społeczne, które z zasady powinny być jedynie przedmiotem opisu i analizy. Inną przeszkodą są powszechnie występujące na świecie naciski na prowadzenie tylko pewnych kierunków badawczych, a ponadto publikowanie niepełnych wyników. Oba te czynniki wpływają na trzecią trudność, jaką jest bezkarność za głoszenie nieprawdziwych sądów lub uprawianie ukrytej propagandy.
Produkcja masowa a elitarność w nauce
Jeśli jakieś dociekania są oparte na rzetelnej i konkretnej wiedzy, powinna występować istotna dodatnia korelacja między liczbą specjalistów a osiąganymi rezultatami. Z tego powodu w kraju, w którym jest wielu fachowców od telekomunikacji, usługi telefoniczne powinny być liczniejsze i lepsze niż w kraju, gdzie podobnych specjalistów jest mniej. Na tej samej zasadzie średnia długość życia będzie większa w krajach, gdzie pracuje wielu lekarzy i pielęgniarek, niż tam, gdzie ich brakuje. … Powstaje jednak pytanie: Jakie korzyści przynosi społeczeństwu psychologia i socjologia? Andreski, s. 34
Autor tego cytatu dochodzi do wniosku, że im więcej socjologów i psychologów pracuje w amerykańskich szkołach, tym gorsze mają one wyniki, albo też, że w stosunku do nakładów efektywność szkolnictwa jest kompromitująca.
Finansowanie projektów badawczych i publikowanie uzyskiwanych wyników jest wadliwe. Książki naukowe są w Polsce dotowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Decyzje o rozdzielaniu środków pozostają w rękach wybitnych ekspertów, co do tego nie ma wątpliwości. Jednak za nimi stoją towarzyskie i naukowe powiązania. W zasadzie ogranicza to mocno krąg poglądów, zarówno w aspekcie metodologicznym, jak i uwarunkowań politycznych. Biurokracja jednak (na mocy swej definicji) jest w stanie eliminować wszystko, co wykracza poza rutynę. Nie prowadzi się wykazów ani statystyk projektów badawczych i książek, które zostały pominięte w podziale środków. Można zauważyć, że mimo to wśród publikowanych materiałów przeważa rutyna i przeciętność. W takim razie ze świecą trzeba by było szukać wybitnych koncepcji, które padły ofiarą dyskryminacji. W bibliografiach prac naukowych, u nas i na świecie, przeważa, a może nawet funkcjonuje niemal na zasadzie wyłączności, przeciętność.
W każdej produkcji masowej widać skłonność do uśrednienia. Średnie buty, średnie auta, średnie telewizory. Ma to uzasadnienie ekonomiczne. Uśrednienie wyników badawczych nie jest więc wyjątkiem. Budzi jednak sprzeciw, ponieważ w powszechnym rozumieniu nauka jest tym, co nie należy do przeciętności, lecz oryginalności i odkrywczości.
Istnieje komercyjne zapotrzebowanie na publikacje z zakresu humanistyki. Nie wymagają one wielkiej pracy, ponadto powinny nie tylko unikać dyskusji z powszechnie występującymi poglądami, ale je popularyzować i utrwalać.
Żargon w formułowaniu zdań naukowych
Czym jest żargon? Każda dyscyplina naukowa wytwarza własne pojęcia, zwroty, dostosowuje język literacki do swych potrzeb. Nie znaczy to jeszcze, że można wobec przetworzonego w ten sposób języka stosować raczej pejoratywne określenie „żargon”. Każdy człowiek zdobywający specjalistyczne wykształcenie, uczy się zarazem specjalistycznego języka. Problem swoistej dwujęzyczności dotyka większość uczniów w szkole. Oprócz języka mówionego przyswajają oni język literacki, zatem sposób wysławiania się, jaki uznają i stosują nauczyciele. Na studiach sytuacja jest podobna. Niedostatki dydaktyki powodują, że wśród mniejszej lub większej części adeptów ich drugi język jest słabo opanowany. Dlatego posługiwanie się nim jest prawdziwą mordęgą. Dochodzi do tego powierzchowna znajomość wiedzy. Nie w pełni jasny wydaje się język wykładu, a jeszcze mnie podręcznika, nie mówiąc już o literaturze naukowej. Wiele terminów i relacji między nimi pozostaje niezrozumiałych, przez co wszelkie próby wyrażenia swych myśli w specjalistycznym języku wypadają niedostatecznie. Dobrze prowadzony proces dydaktyczny, zajęcia w małych grupach, możliwość czy nawet przymuszanie do udziału w dyskusji ułatwiają opanowanie specjalistycznego języka, który może występować nawet w wielu odmianach.
Studia humanistyczne uważane są za tanie. Do ich prowadzenia rzekomo wystarcza profesor, sala wykładowa i podręcznik. Student ma wysłuchać wykładu, a podręcznika powinien się nauczyć. Jest to kompletne nieporozumienie. Student powinien mieć do dyspozycji przyzwoicie wyposażoną bibliotekę naukową, a w niej wszystkie monografie ze swej dziedziny, a nie tylko podstawowe (i to zwykle „wybrane”) podręczniki. Ponadto księgozbiór powinien zawierać przynajmniej kilkadziesiąt fachowych czasopism, gromadzonych na podstawie stałej prenumeraty. Takim warunkom może sprostać najwyżej kilka polskich uniwersytetów. Kto nie wierzy, niech spyta (choćby za pośrednictwem studenckich delegatów do senatu), ile jego uczelnia wydaje na zakup książek w skali roku, jaki to jest procent budżetu i co za to można kupić.
Innym zjawiskiem jest żargon jako maskowanie braku myśli w publikacjach renomowanych badaczy. Andreski przytacza przykład książki profesora Harvardu Everetta E. Hagena „On the Theory of Social Change”. Ze względu na jej słabość skupia się na występujących w niej błędach. Krytykowany autor porównuje gotowość społeczeństw do innowacji, jednak wbrew tytułowi pracy, ograniczonej tylko do innowacji technicznej. Porównuje społeczeństwa wysoko rozwiniętych krajów Zachodu z wieśniakami z Birmy i innych zacofanych regionów. Stosuje kwestionariusz ankiety przygotowanej dla studentów z Milwaukee. Dochodzi do wniosku, że w społeczeństwach tradycyjnych występuje lęk przed innowacjami technicznymi. Inny badacz, Daniel Lerner, popełnił następujący passus:
Dwa pytania brzmią następująco: „Gdybyś był wydawcą gazety, jakie publikowałbyś artykuły?” oraz „Jakie podjąłbyś decyzje, gdybyś był premierem?” Jak pisałem w rozdziale piątym, … wielu chłopów po prostu nie potrafi odpowiedzieć na takie pytania.
Plagą języka humanistycznego są tautologie. Molier w jednej ze swych komedii każe jednej z postaci na pytanie, dlaczego opium usypia ludzi, odpowiedzieć, że ma ono usypiające właściwości. Werner Sombart tłumaczył, że kapitalizm szerzył się tam, gdzie rozwijał się „duch kapitalizmu”.
Wpływy obcych języków
Używanie zwrotów stosowanych w obcojęzycznej literaturze bez dogłębnego ich rozumienia niesie ze sobą ryzyko. Dominacja angielskiego we wszystkich dziedzinach nauki jest szczególnie widoczna i niebezpieczna, bowiem używanych tam terminów z reguły nie porównuje się z ich odpowiednikami w innych wielkich językach nauki. Wyrażenie „ja to kupuję” może być użyte w znaczeniu „zgadzam się” (i buy it); „sprzedać” (to sell) może znaczyć tyle co „przekonać”. Tymczasem w żargonie, nawet potocznym, w Polsce stosuje się oba zwroty w ich potocznym sensie; sprzedałem w znaczeniu przekonałem; kupiłem z znaczeniu zgodziłem się, przystałem na to.
Angielskie słowo need (potrzeba) stało się kluczem i zaklęciem w badaniach socjologicznych. Często stosuje się je w postaci skrótu n, co otwiera żonglowanie terminami w tej postaci, nadając niekiedy wywodom kształt stosowany w matematyce, tyle że bez żadnej realnej potrzeby. Dalej mamy need reduction (neologizm tłumaczony jako redukcja potrzeby). Już pod względem semantycznym nie bardzo wiadomo, o co chodzi. Bowiem n stosuje się zarówno dla określenia ludzkich potrzeb, jak i pragnień. Człowiek często pragnie rzeczy, których nie potrzebuje. Jak właściwie rozumieć owo need reduction? Niektórych potrzeb nie da się zredukować, bardziej odnosi się to do pragnień.
Podobną genezę ma nadużywanie słowa „wzmocnienie” w opisie zjawisk z psychologii społecznej, przyjęte tylko dlatego, że w anglojęzycznej literaturze występuje jako reinforcement. W gruncie rzeczy chodzi tu o bodziec, popularny termin o proweniencji beahaviorystycznej. Człowiek jest w tym kierunku opisywany jako istota reagująca, także podświadomie, na bodźce.
Istnieje wiele terminów, które lepiej nazwać w języku oryginału, jeśli chce się uniknąć nieporozumień, albo ściślej określić znaczenie. Jest to jednak także pole do nadużyć i taniego efekciarstwa. Nagminnie używa się angielskich terminów na nazwanie rzeczy, które są doskonale określone w języku polskim. Wyrazy te, wyróżnione w tekście kursywą, często wprowadzane są po to, by czytelnika „olśnić”, ewentualnie także dać do zrozumienia, że autor lepiej rozumie terminologię w innym niż polski języku.
Krytyka teorii T. Parsonsa i pojęć w niej zastosowanych: (Andreski, s. 89-91)
Tendencja do wałkowania banałów, przerabiania ich do znudzenia i ukrywania truizmu pod niejasnym i pompatycznym żargonem uwidacznia się doskonale w słynnej teorii działania społecznego. Dokonana przez Webera mało przejrzysta klasyfikacja działań społecznych na typy takie, jak Wetrational i Zweckrational, nie była mu pomocna w budowaniu porównawczych teorii wyjaśniających, a mimo to Talcott Parsons uczynił ją kamieniem węgielnym własnego systemu, pomijając o wiele wybitniejsze osiągnięcia Webera w badaniach porównawczych. W swojej książce Słructure of Social Action Parsons poświęcił niemal sześćset stron na udowodnienie tezy, że największym osiągnięciem Alfreda Marshalla, Maxa Webera, Vilfreda Pareta czy Emile'a Durkheima, było budowanie „wolicjonalnej teorii działania", którą ostatecznie sformułował dopiero on sam. Po przesianiu
mętnego i zagmatwanego języka, w którym jest sformułowana, teoria ta brzmi mniej więcej tak: aby zrozumieć, dlaczego ludzie robią to, co robią, należy wziąć pod uwagę ich pragnienia, decyzje, środki, jakimi dysponują, oraz przekonania co do tego, jak można osiągnąć upragniony cel.
Pozyskanie tej wiedzy było zapewne wielkim krokiem w rozwoju gatunku ludzkiego, ale musiało się to zdarzyć gdzieś w paleolicie, ponieważ już Homer i prorocy biblijni wszystko to wiedzieli. Prawdą jest, że żaden ze wspomnianych przez Parsonsa autorów nie wypowiedział explicite twierdzeń tej „teorii", ale stało się tak nie dlatego, że jej nie znali, ale dlatego, że uznali, iż o rzeczach oczywistych nie trzeba mówić żadnemu rozsądnemu czytelnikowi. Nie wypowiadali się też na temat równie ważnych założeń „teorii" działania społecznego, takich jak to, że ludzie potrafią komunikować się ze sobą, rozumować, poruszać się i że mają pamięć - co nie znaczy, że świat musi poczekać, aż w XXI wieku inny profesor z Harvardu dokona tych rewelacyjnych odkryć.
Używanie żargonu i stosowanie niejasnych zwrotów myślowych można w pełni wytłumaczyć naturalnym dla człowieka pragnieniem zdobycia prestiżu i innych korzyści przy jak najmniejszym nakładzie kosztów; w tym wypadku kosztów związanych z wysiłkiem umysłowym i wyrażaniem niepopularnych opinii. Mglista retoryka eliminuje to ryzyko i zmniejsza potrzebę nazbyt głębokich studiów, a nadto otwiera drogę do wspaniałej kariery akademickiej ludziom o niewysokiej inteligencji, których ograniczenia umysłowe byłyby widoczne jak na dłoni, gdyby swoje zdanie wypowiadali zwięźle i wyraźnie. W zasadzie związek między charakterem „naukowca" nadużywającego żargonu a rozmiarami produkowanego przez niego pustosłowia można wyrazić równaniem, które Andreski proponuje nazwać Równaniem Pustosłowia. Należy je stosować następująco: pierwszym krokiem jest intuicyjne przypisanie odpowiedniej liczby punktów (zgodnie z jej szacowanym rozmiarem) ambicji (A) autora oraz jego wiedzy (W), która musi być większa niż zero, ponieważ nie ma kogoś, kto nie wiedziałby zupełnie nic. A musi mieć wartość dodatnią, ponieważ jeśli ktoś nie ma żadnych ambicji, to niczego też nie pisze, i nie ma do czego stosować naszego równania. P oznacza wielkość pustosłowia. Nasze równanie wygląda więc tak:
A
---- - 1 = P
W
A po co wyrażenie „-1"? Ponieważ jeśli wiedza dorównuje ambicji, to nie będzie pustosłowia. Kiedy wiedza przerasta ambicję, P ma wartość ujemną, a negatywne pustosłowie to tyle co treściwość, zwięzłość. Istnieje jednak granica zwięzłości, więc P nie może być nigdy niższe niż —1, nie ma natomiast górnej granicy pustosłowia, które może rosnąć w nieskończoność, w miarę jak zwiększa się ambicja a maleje wiedza.
Nasze równanie nie może być oczywiście traktowane jako ścisłe, dopóki nie powstaną skale do mierzenia wszystkich zmiennych, a wyniki nie zostaną sprawdzone empirycznie. Uważam jednak, że prawidłowość opisana przez to równanie odzwierciedla w przybliżeniu rzeczywistość, i Czytelnik może to sam wypróbować na autorach książek, które czyta, na swoich kolegach, nauczycielach lub studentach. Wartość wyjaśniająca i predykcyjna mojego równania w odniesieniu do rzeczywistości jest mniej więcej taka jak większości wzorów ekonomii matematycznej. Jego zaletą jest to, że tłumaczy zachowanie wielu różnych typów ludzi, od studenta, który stara się napisać pracę semestralną przeczytawszy za mało, aż po naukowca, mającego dość dużą wiedzę, ale pożeranego przez manię wielkości.”
Absurd w humanistyce
Uciekanie się do niejasności i absurdu może być o tyle źródłem przyjemności jest mniemanie, że coś się wie i rozumie, choć w rzeczywistości nie ma po temu najmniejszych powodów. Jak wiadomo, strój odróżnia hierarchów od pospólstwa: biskupów, generałów i innych. Uczonych wyróżniają tytuły. Gdyby ich nie było lub nagle znikły, trudno by było, nie wiadomo jak wielu ludziom, odróżnić mędrca od głupca. Wszelki urzędowy autorytet służy zachowawczym tendencjom. U podstaw budowania hierarchii leży powtarzanie niesprawdzalnych sądów. Wspólne przekonania zbliżają ludzi. Jeśli ktoś poważy się je kwestionować naraża się na izolację. Wytwory intelektu, zwłaszcza naruszające przyjęte widzenie świata lub określonych części rzeczywistości, mają właściwość wywoływania podziałów, a w konsekwencji konfliktów. Dogmatycznie sformułowany program integruje jego zwolenników, bez względu na to, czy jest racjonalny czy też nie. Odnosi się to do przekonań religijnych, politycznych; w podobnej skali także intelektualnych.
Postęp racjonalizmu nastąpił nie dlatego, że rozumowanie zaczęło określać ludzkie zachowania. Teologowie i metafizycy nie odeszli od swoich przekonań. Racjonalizm i oparte na nim doświadczenie przybierały na sile, ponieważ zwolennicy tego kierunku uzyskiwali przewagę nad tradycjonalistami. Wykorzystanie sił przyrody, twardy rachunek ekonomiczny pokazują, że nie liczą się czary i pobożne życzenia, lecz ścisła wiedza. Natomiast te elementy są mało przydatne w sprawach politycznych i społecznych. Tu politycy i wszelkiej maści samorządowcy mogą stosować zaklęcia. Posłuchajmy, jak związkowcy opowiadają bajki swoim adherentom i jaki poklask zyskują.
To samo można zarzucić politologom, historykom, socjologom w innym specjalistom od wyjaśniania społecznej rzeczywistości.
Obiektywizm jako samoistna wartość
W praktyce narracyjnej używa się dwóch rodzajów sądów: ściśle odnoszących się do obiektywnie stwierdzalnych faktów oraz wartościujących. Inaczej chodzi tu o zdania egzystencjalne i normatywne. Pominę tu problem rozróżnienia między obu rodzajami. Czysty obiektywizm z założenia stosuje tylko pierwsze z nich. Jest to jednak założenie zwodnicze.
Zdanie egzystencjalne:
Istnieją akta dawnej SB, które poświadczają współpracę Lecha Wałęsy z tą instytucją. Wywołuje ono natychmiastową reakcję i dyskusję. Przytoczone tu zdanie egzystencjalne pociąga za sobą lawinę sądów wartościujących. Bo, jak się powszechnie i słusznie zakłada, bez nich nie można nawet myśleć o poznaniu faktycznego stanu rzeczy. Jeśli zdanie egzystencjalne rozbuduje się w opasłą księgę, to w niczym nie zmieni się sytuacji.
Obiektywne dane statystyczne ze spisu ludności w międzywojennej Polsce podają w miarę ściśle liczbę Ukraińców i Rusinów. Lecz mniejszość ukraińska, w pełni zasadnie, widziała w tym manipulację. Wcześniej, przed I wojną światową, statystyki niemieckie stosowały podobne manipulacje. Oprócz Niemców i Polaków wyróżniały jeszcze osoby dwujęzyczne, a na Pomorzu Polaków i Kaszubów.
Zakłada się, że nauki społeczne są w stanie ujmować i opisywać własne społeczeństwo bezstronne czyli obiektywnie. Na tym polega wyższość ich wytworów nad subiektywnymi sądami. W skali mikro jeszcze można to sensownie uzasadniać. Rodzice mają subiektywne spojrzenie na swe potomstwo, także na jego zachowanie i dokonania w szkole. Podobnie można zakwalifikować opinie nauczycieli. Jednak poza nimi są eksperci, którzy na podstawie „badań” wydają bezstronne sądy. W gruncie rzeczy ich obiektywność nie da się obronić w świetle najprostszych założeń współczesnej teorii poznania. Jednak zainteresowani bezpośrednio funkcjonowaniem szkoły z reguły przyjmują werdykty fachowców bez większych wątpliwości.
Nauka o prawie, jak i samo sformułowanie przepisów prawa mają charakter manipulacyjny, tzn. mają wywołać pożądane postawy i zachowania, a eliminować lub ograniczać niepożądane. Prawo możemy zatem określić jako zbiór wypowiedzi dotyczących działań i zachowań, z wyróżnieniem wśród nich dopuszczalnych, obowiązujących i zabronionych. Stanowienie prawa odwołuje się jednak zawsze do stanu, kiedy prawo w dzisiejszej postaci nie istniało. Jest to podstawą manipulacji. Prawo rzymskie, upowszechnione we wczesnej epoce nowożytnej, jako rzekoma konieczność, posłużyło głównie do umocnienia monarchii absolutnej i kodyfikacji porządku kapitalistycznego. Od wieków trwa też spór wokół „prawa naturalnego”, który ma doniosłe, większe niż bodaj gdziekolwiek indziej, znaczenie dla sytuacji w Polsce.
Istotą kończącego się w tym miejscu wykładu jest przypomnienie ogólnej tezy całego cyklu, że nauk humanistyczne są przesiąknięte wartościami. U podstaw krytycznej postawy wobec wyników badań w naukach humanistycznych jest pytanie o wartości i ich realny wpływ na kształt danego opracowania, ekspertyzy, publikacji.