CO SIĘ DZIEJE W KARAKORUM? Na klimacie znam się jeszcze mniej niż na polityce, ale dużo czytam – w odróżnieniu od czytania o polityce. I tak, a propos poprzedniego wpisu o Co2, przeczytałem właśnie, że z tym topieniem lodowców to mogą niektórzy być w tak zwanym „mylnym błędzie” – zakładając oczywiście, że ich histeria klimatyczna jesz szczera, a nie udawana w celach zarobkowych – podobnie jak niektórych zwolenników OFE. Sciencenews.org informuje, że z badań Dirka Scherlera z University of Potsdam wynika, że stan znacznej części lodowców w Karakorum jest stabilny. A dzięki pokrywającej je warstwie skalnego gruzu - tworzącego rodzaj izolacji - lodowa pokrywa się tam nawet powiększa. Ciekawe jak to skomentują naukowcy z IPCC (Międzynarodowy Zespól do spraw Zmian Klimatu), którzy w 2007 roku ogłosili, że istnieje bardzo duże ryzyko zniknięcia himalajskich lodowców do roku 2035? Owszem, wiele lodowców pozbawionych skał topnieje, ale… to sadza i dymy osadzające się na nich powoduje ich zaczernienie, które wpływa na topienie w znacznie większym stopniu niż globalne ocieplenie, o czym wie każdy, kto się położy na słońcu na czarnym ręczniku. I jak oglądam te zdjęcia satelitarne, na których wyraźnie widać że lodu w Karakorum jest więcej niż było, a mniej jest go tam, gdzie jest mniej „bieli w bieli” to przychodzą mi myśli, że to globalne ocieplenie, to globalna ściema. Gwiazdowski
Identyfikacja W relacji smoleńskich pielęgniarek, które uczestniczyły w akcji ratunkowej, było, jak pamiętamy, jasno i wyraźnie powiedziane o tym, że w przeciągu pół godziny widziały one na miejscu zdarzenia blisko 90 ciał ofiar. Ciała te więc, musiały być identyfikowalne, skoro tak szybko je policzono. 10 Kwietnia zresztą min. Szojgu oznajmia o godz. 19.39 carowi Putinowi, że wydobyto ciała wszystkich ofiar katastrofy
(tu też mało chyba znany Państwu filmik z układaniem czerwonych trumien na ciężarówki)). Pamiętając o tych właśnie wypowiedziach, wczytajmy się uważnie w przywołane niżej przeze mnie relacje, które pojawiły się w kwietniowym (2010), pierwszym wydaniu „Misji specjalnej”, poświęconym tragedii z 10 Kwietnia. Kwestia obchodzenia się z ciałami ofiar należy do wyjątkowo zagadkowych w całej „sprawie katastrofy” nie tylko z tego względu, że ciał, wedle relacji polskich świadków, zrazu nie było widać na pobojowisku w Sewiernym, a potem się zaczęły stopniowo pojawiać tak jak i wiele rzeczy dużo później po zakończeniu (jak to ujął wybitny fachowiec J. Miller) „badań polowych”. Także z tego względu kwestia ciał jest zagadkowa, że z ich „ewakuacją”, „identyfikacją”, z „sekcjami zwłok” i „badaniami” niezwykle się w Rosji spieszono. Spieszono się tak samo, jak ze sprzątaniem „miejsca zdarzenia” i kończeniem „badań polowych”. O ile bowiem wyjątkowo opieszale szło Ruskom przekazywanie Polakom jakichkolwiek dokumentów dot. tego, co się miało stać 10 Kwietnia (najważniejszych dokumentów i dowodów nie ma do dziś), o tyle migiem (bo w pierwszych kilkunastu minutach) ustalili oni „przyczyny katastrofy” i zajęli się usuwaniem/niszczeniem wraku, wycinaniem drzew, zasypywaniem etc. W pośpiechu też, dodajmy, przejmowano wakaty w Kancelarii Prezydenta i innych instytucjach w Polsce (już wczesnym popołudniem 10 Kwietnia, medialni eksperci dumali, jak też to zapełnią się puste miejsca po tylu czołowych osobistościach politycznych – przez taki właśnie pryzmat patrząc na to bezprecedensowe wydarzenie w polskiej historii), ale to osobna sprawa. Wróćmy do kwestii identyfikacji ofiar. Od razu uprzedzam, że to tematyka drastyczna. Oto fragmenty relacji jednego ze świadków (podaję za kwietniową „Misją specjalną” (od 13'54'' materiału); wszystkie podkreślenia w cytowanych tekstach są moje): „Odnieśliśmy takie wrażenie, że wszystkim zależało na takim straszliwym pośpiechu, że tutaj kwestią kluczową były te uroczystości, które miały się odbyć w sobotę w Warszawie. Były nam proponowane, że tak powiem, pewne warianty ubrań... Czyli np.były takie pytania: czy mógł mieć to, czy mógł mieć coś innego, ale nic do siebie nie pasowało i to co my opisywaliśmy, no, ich zdaniem również nie pasowało do żadnej ofiary. Pani minister Kopacz użyła takiego określenia, że: „zeszłam tam do nich na dół”... My to zrozumieliśmy, że zeszła do nich do prosektorium, tam, gdzie znajdowały się ciała i zobaczyła, żetam jest jeszcze dużo ciał bardzo dobrze zachowanych, które z jakichś powodów nie zostały włączone do procesu identyfikacji. I nakłaniała, mówiła, żeby jeszcze może zostać. Kto może psychicznie podoła jeszcze temu, to niech zostanie, boRosjanie mają jeszcze jakieś nowe ciała... Na początku zidentyfikowano ofiarę, później okazywało się, że to był ktoś inny. Stąd właśnie nerwowy przebieg tego spotkania. Były nawet pytania kierowane do ministra Arabskiego (…): co będzie, jeśli się okaże, że ciała przywiezione do Polski tak naprawdę nie będą tymi ludźmi, których zidentyfikowano, że doszło do pomyłek. Czy będziemy te ofiary wykopywać później po pogrzebach?” I jeszcze bardziej zaskakująca wypowiedź M. Wassermann (od 17'48''): „Koło 12-tej (10/11 Kwietnia? - przyp. F.Y.M.) był pierwszy telefon, że tata jest zidentyfikowany w stu procentach i że nie ma takiej potrzeby, żeby lecieć. Później zeszła moja bratowa z aparatem przy uchu, powtórzyła mi to samo. Ja również z tą panią rozmawiałam; ona mi przekazała, że jest stuprocentowa identyfikacja i że to jest tylko kwestia, czy po prostu chcemy lecieć(do Moskwy na rozpoznanie ciała ofiary – przyp. F.Y.M.). Ja mówię, że oczywiście w tej sytuacji, w tych okolicznościach nie chcemy lecieć. W tym przeświadczeniu żyliśmy do poniedziałku. Włączyłam radio, pani minister Kopacz odczytywała listę ciał zidentyfikowanych i na tej liście nie było ojca. I w zasadzie przez najbliższe kilkanaście bądź kilkadziesiąt minut, bądź być może godziny, nie umiem na to pytanie już odpowiedzieć, dostawaliśmy informację, że jest zidentyfikowany, nie jest, jest – nie jest, to rwało chwilę, dłuższą chwilę. W końcu dostałam taką informację, że na pewno nie jest zidentyfikowany. I wtedy zaczęła się rozmowa, czy trzeba lecieć do Moskwy, czy nie trzeba. (…) Brało się osobę, która była wolna, wolnego prokuratora tudzież tłumacza czy psychologa i on po prostu szedł z tą rodziną, która wymagała pomocy, do jakiegoś pokoju i tam przeprowadzana była rozmowa, a następnie identyfikacja. Zadawano nam pytania, tzn. pytano nas o rzeczy, które znaleziono przy tym ciele, które typują jako ciało mojego ojca i pytano nas o znaki szczególne. Spisano protokół (…) z naszych zeznań i powiedzieli wtedy Rosjanie, że mają ciało, które by odpowiadało temu, co my opisujemy i że będziemy przechodzić na dół do tego miejsca, gdzie były te ciała przetrzymywane (...)” (później zaczyna się, jak pamiętamy, kuriozalne przesłuchanie p. Wasserman). Czy możliwe jest, że czekiści nawet z ciałami ofiar urządzili iście diaboliczne theatrum, pokazując rodzinom zwłoki innych osób? Czy podsuwano do identyfikacji całkowicie zszokowanym rodzinom lub znajomym zabitych członków delegacji prezydenckiej inne, zupełnie zmasakrowane i nierozpoznawalne ciała? Jak to możliwe, że śp. posła Z. Wassermanna zidentyfikowano najpierw w stu procentach, a potem w stu procentach nie zidentyfikowano? Sama ta procedura identyfikacji, jak widzieliśmy wyżej, miała jakiś osobliwy charakter, słuchano bowiem najpierw dokładnych opisów rodzin, a następnie... szukano ciała odpowiadającego temu opisowi. Czy strona polska nie przekazała zdjęć Ruskom? Czy Ruscy nie mieli takich zdjęć typu czołowych osobistości z Polski? Czy nie przekazano Ruskom, zanim przybyły rodziny, choćby zdjęć paszportowych? Niektórym rodzinom, jak np. krewnym załogi, ciał w ogóle w Moskwie nie okazano, twierdząc, że zachowały się w stanie niepozwalającym na rozpoznanie. W jaki więc sposób możliwe były ruskie drobiazgowe analizy zachowań, pozycji ciała i ucisku rąk poszczególnych członków załogi, przedstawione w „raporcie komisji Burdenki 2”? Jak to możliwe, że niektóre ciała uległy całkowitej dezintegracji, ale ich ubranie (np. mundur) pozostało nierozerwane? W tymże „raporcie” zresztą, jak już zwracałem uwagę w moich poprzednich postach, w pierwszych godzinach „po katastrofie” przygotowano 100 miejsc w smoleńskiej kostnicy i 5 miejsc w szpitalu klinicznym. Tymczasem, jak wiemy, ciała zabierano od razu z pobojowiska (czy tylko stamtąd?) do Moskwy (w „Superwizjerze” z kwietnia 2010 jest też mowa o... Briańsku) – choć, jak także wiemy, z tym wywożeniem ciał z Siewiernego też było dziwnie, gdyż 14 ciał miało być „dobrze zachowanych”, 10 pofragmentowanych, a potem już, o ile sobie dobrze przypominam, nie było medialnych komunikatów o wywożeniu ciał, tylko o identyfikacji genetycznej, co oczywiście zupełnie kłóciło się z przywołaną na początku i znaną nam doskonale relacją smoleńskich pielęgniarek. W obliczu tej sprzeczności (przy stałym założeniu, że pielęgniarki mówiły prawdę) można by wysnuć dwojaki, makabryczny wniosek, co do ciał ofiar zamachu – albo zostały one zmasakrowane później, albo spora część z nich nie została okazana rodzinom i znajomym (prezentowano im zwłoki ofiar jakichś wypadków w FR). Podejrzenie, że ruscy czekiści urządzili sobie makabryczną zabawę ze szczątkami, wcale nie jest nieuzasadnione, zważywszy na fakt, potwierdzony przez wielu świadków, którzy udawali się parę tygodni po 10 Kwietnia na Siewiernyj, że odnajdywały się tam... świeże, tj. ociekające krwią, ludzkie szczątki („Misja specjalna” z relacją świadka z 2 maja 2010), które nie mogły przecież, biorąc pod uwagę procesy fizyczne zachodzące przy umieraniu i rozkładzie zwłok, należeć do ofiar polskiej delegacji (jeśli przyjmujemy, iż wszyscy będący na pokładzie zginęli 10 Kwietnia). 10 Kwietnia nie tylko rodziny ofiar, ale my wszyscy byliśmy w ciężkim szoku, przeżywając straszliwą i mroczną tragedię smoleńską. Czekiści doskonale wiedzą (z psychologii prześladowanych przez siebie ofiar), że człowiek pozostający w szoku nie tylko nie jest w stanie sprawnie działać i błyskawicznie reagować, lecz przede wszystkim: widzieć to, co się dzieje dokoła niego, chłodnym okiem; uważnie obserwować; analizować każdy szczegół. Człowiek w szoku jest po prostu jak ogłuszony i oślepiony, jak nieprzytomny. Ten szok został przez czekistów wykorzystany do wielkiej maskirowki na Siewiernym i terrorystycznego zamachu na delegację prezydencką, dokonanego najprawdopodobniej w zupełnie innym miejscu.
http://smolenskzespol.sejm.gov.pl/images/dokumenty/edmund%20klich%2021.10.2010.pdf
http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/1629837 (Misja specjalna 1 (kwiecień 2010))
http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/05052010/1697595 (Misja specjalna 2 (maj 2010))
http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/12052010/1698017 (Misja specjalna 3 (maj 2010))
http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/19052010/1719922 (Misja specjalna 4 (maj 2010))
http://www.rmf24.pl/opinie/wywiady/kontrwywiad/news-ewa-kopacz-rodziny-identyfikuja-zwloki-czterech-ofiar,nId,272085 (12.IV.2010)
http://wyborcza.pl/1,105743,8295149,Znajdz_mi_go_.html
http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/02062010/1831290 (Misja specjalna (czerwiec 2010))
http://www.pluszaczek.com/2011/01/13/general-andrzej-blasik-–-identyfikacja-zwlok-kontra-promile-alkoholu/
http://fronda.pl/news/czytaj/gdzie_zniknely_odznaczenia_polskich_generalow FYM
Geopolityczne aspekty katastrofy smoleńskiej Inny punkt widzenia na katastrofę smoleńską, nie zajmujący się ani jej przyczynami, ani przypisywaniem komuś winy. Artykuł kontrowersyjny, ale zawierający ciekawe obserwacje – admin. Kwestia wyjaśnienia katastrofy samolotu prezydenckiego w Smoleńsku posiada również tło geopolityczne. Sprawa stała się przedmiotem gry współczesnych mocarstw, i to właśnie przez ten pryzmat należy postrzegać i oceniać wszelkie podejmowane w tej kwestii działania. Jakiś czas temu prof. Roman Kuźniar udzielił wywiadu, w którym odniósł się do ostatnich wydarzeń związanych z katastrofą smoleńską. Profesor użył jednego, dość ciekawego zwrotu: „[…] minęły już te czasy, kiedy Stalin ręcznie zmieniał długopisem zapisy w Polskiej Konstytucji […]”. I właśnie w kontekście tych słów, należałoby się na chwilę zatrzymać i pomyśleć, czy faktycznie te czasy minęły? A może po prostu zmienił się sposób w jaki „te zapisy” są zmieniane? Wiele się zmieniło od momentu upadku ZSRR. Jednak Federacja Rosyjska wciąż pozostaje jednym z najważniejszych podmiotów na arenie międzynarodowej, a jej wpływy wybiegają daleko poza jej terytorium. Jak pokazuje historia, może ona mieć wpływ nawet na politykę innych państw. Rolę konstytucji polskiej mogą spełniać inne podmioty, czy elementy państwowe, jak gospodarka, polityka zagraniczna, polityka zbrojeniowa, czy energetyka. Wszystko to możemy nazwać polem, na którym Rosja jest w stanie działać z dużą skutecznością. A wszystko to coraz częściej jest przez władze w Moskwie demonstrowane na coraz większą skalę. W kontekście wydarzeń z kwietnia 2010 roku, warto przeanalizować sposób w jaki jest prowadzona cała sprawa katastrofy. Wiadomym było, że to strona rosyjska zajmie się śledztwem i wyjaśnianiem tej tragedii i to właśnie od jej ustaleń i sposobu, w jaki zostanie poprowadzone śledztwo, będzie zależało, jak ta sprawa zostanie przedstawiona opinii publicznej i jaką strategię na rozwiązanie tego problemu wybierze strona polska. Jak się okazało, wszelkie informacje, jakie były przekazywane Polsce, były lakoniczne i nic lub niewiele wnosiły do rozwiązania zagadki. Przebieg śledztwa i zaangażowanie w tę sprawę może świadczyć o kilku istotnych faktach. Po pierwsze – istnieje pewna obawa przed naciskami na stronę rosyjską. Po drugie – strona rosyjska doskonale wie o tym i ten stan wykorzystuje. Patrząc na to z punktu widzenia Moskwy, jest to przemyślana taktyka, która od wielu lat sprawdza się i czyni Rosję państwem, które w rzeczywistości nie musi brać pod uwagę opinii międzynarodowej. Co więcej, ta opinia nie jest dla Kremla istotna, gdyż bez zważania na nią, może on postępować wedle własnej woli. Tym samym władze w Moskwie nie muszą obawiać się specjalnych konsekwencji i choć wciąż starają się zachować język dyplomacji i sprostać pewnym oczekiwaniom, stawianym przez komentatorów. Z konsekwencją godną podziwu i ćwiczoną od lat, robią swoje, z jednej strony uśmiechając się do otoczenia, a z drugiej prowadząc, niemal destrukcyjną dla innych, politykę. Doskonale zdają sobie przy tym sprawę z własnej siły i potencjału, a ponadto, z lekką nonszalancją, stosują swoją politykę nie bacząc zarówno na komentarze zewnętrzne, czy choćby na nieliczne głosy krytyki płynące z wewnątrz własnego państwa. O potędze Federacji Rosyjskiej, w kontekście katastrofy smoleńskiej może świadczyć kilka dodatkowych szczegółów. Chodzi tutaj przede wszystkim o medialny wizerunek tego wydarzenia oraz wizerunek postępowania strony rosyjskiej, jakie są przedstawiane w mediach zachodnich. Konkretnie rzecz biorąc ich brak. Choć nieoficjalnie wiele osób wypowiada się w tej sprawie negatywnie w kontekście Rosji, to jednak nikt głośno nic nie mówi, co mogłoby świadczyć o zaniedbaniach ze strony rosyjskiej, zaś pojawiające się krótkie komentarze są bardzo skromne. O wiele mocniej komentowane jest pogorszenie prób stworzenia przyjaznych stosunków między Polską, a Rosją, przy czym Rosji nie przedstawia się w negatywnym świetle. Kolejną kwestią jest niechęć ze strony Waszyngtonu do mieszania się w tę sprawę, nawet w kwestii udostępnienia zdjęć satelitarnych. Postępowanie to można odebrać jako, próbę zachowania dystansu i obawę przed mieszaniem się w wewnętrzne sprawy rosyjskie. Wynikać to może ze zwykłej kurtuazji, ale może też ze strachu przed reakcją Rosjan. Drugi wariant jest o wiele bardziej prawdopodobny.
Być może istnieje jeszcze trzecie wyjaśnienie tej sprawy. Zdjęcia satelitarne, mogłyby być dowodem na swego rodzaju szpiegostwo. Choć nie ulega wątpliwości, że wielkie państwa obserwują siebie nawzajem, to prawdopodobnie strona amerykańska nie chce ujawnić sposobu ich wykonania, klasyfikując materiał, jako ściśle tajny. Ich ujawnienie mogłoby być pretekstem chocoażby do rozpoczęcia nowego wyścigu zbrojeń. Choć scenariusz ten przypomina sceny rodem z filmów szpiegowskich, nie możemy zapominać, że zimna wojna miała niemal równie prozaiczne początki. Nie możemy też nie zauważyć, że od dłuższego już czasu USA poświęcają swoją uwagę na zagadnieniach związanych nie z Rosją i pomału odcinają się też od bliższych powiązań z Europą. O wiele ważniejszym tematem stał się obecnie rynek chiński, na który stara się wkroczyć Waszyngton. Sprawy Chin, czy kryzysu, są istotniejsze z punktu widzenia amerykańskiej gospodarki, a to dla Białego Domu jest sprawa numer jeden. Po części jest to też dobra wymówka, aby móc z czystymi rękami odmówić ingerencji w sprawy między Polską a Rosją, czy Brukselą, a Moskwą. Po części może to tez służyć uśpieniu uwagi wschodniego pretendenta do roli supermocarstwa. Podobnie rzecz się ma z reakcjami Brukseli. O ile początkowa solidarność była liczna i bardzo szczodrze okaz wana, o tyle nie przełożyło się to w żaden sposób na jakąkolwiek interwencję, choćby na szczeblu dyplomatycznym ze strony Unii Europejskiej. Ponadto pojawiły się głosy, że obecne proszenie Unii o pomoc w sprawie śledztwa, mogłoby postawić Brukselę w kłopotliwej sytuacji. Wiadomym jest, że Rosja od jakiegoś czasu stała się bardziej otwarta na relacje z UE. Wiadomym jest też, że sama Unia nie potrzebuje sporu ze swoim największym potencjałowo sąsiadem, jakim jest Federacja Rosyjska. Tym samym sytuacja, jaka ma obecnie miejsce, może być również postrzegana, jako swoista gra między Brukselą a Moskwą. Wzajemne obserwacje pozwalają ustalić granicę do jakich mogą się posunąć oba podmioty w swoich relacjach i jakie tym samym mogą osiągnąć wpływy. Dlatego też nie dziwi obojętne przyjęcie demonstracji urządzanych w Brukseli, konferencji poświęcanych tragedii smoleńskiej, czy wielu nawoływań do solidarności, jaką powinna wykazać się Unia. Warto tu jednak zauważyć, że to właśnie Bruksela mogłaby okazać się kołem ratunkowym dla strony polskiej. Zajęcie stanowiska przez Unię Europejską mogłoby nie tylko pozytywnie wpłynąć na decyzje podejmowane na Kremlu, ale również umocnić pozycję Polski w strukturach europejskich [Akurat Unii na tym bardzo zależy... - admin]. Jednak w świetle zwrócenia się przez polskie czynniki w pierwszej kolejności z prośbą o pomoc do Waszyngtonu, Bruksela została postawiona w nieco trudnej sytuacji. Nie możemy zapominać, że Polska jest członkiem Unii Europejskiej, i to właśnie tutaj powinna szukać poparcia na początku. Zapewniłoby to nie tylko zwiększenie poparcia dla działań Polski w ramach samej Unii, ale również mogłoby w przyszłości wpłynąć na postrzeganie Polski, jako istotnego partnera, z punktu widzenia współpracy międzynarodowej w sytuacjach wymagających działań wybiegających poza określone normy. Polska, niemal z własnej woli stała się linią określającą pozycje, lecz nie swoje, a Europy i Rosji. Istnieje jednak też druga strona medalu. Wszystkie opisane wydarzenia, można przedstawić w nieco innym świetle. Fakt dość subiektywnej oceny katastrofy smoleńskiej i raczej chęci szybkiego pozbycia się problemu, niż rzetelnego wyjaśnienia tej tragedii, może być dowodem na pewną słabość samej Rosji. Od jakiegoś czasu trwające tam reformy pochłaniają zarówno dużo pieniędzy jak i wprowadzają swoisty chaos w jej polityce wewnętrznej. Dodatkowe problemy, takie jak sprawa smoleńska, są kolejnymi ciosami w administrację publiczną i tylko pogłębiają panujący nieład. Zatem szybkie rozwiązanie tej sprawy powinno leżeć w interesie Rosjan, którzy z jednej strony nie potrzebują dodatkowych problemów, a z drugiej nie mogą pozwolić sobie na to, aby poświęcać uwagę na zagadnienia nie służące jej własnym celom. Przy tym wszystkim pojawia się mocarstwowa aspiracja wschodniego giganta, według której, nie ma potrzeby tłumaczenia się z jakichkolwiek działań, a której korzenie sprawiają, że sposób załatwienia tej sprawy wydaje się być dość pobieżny i małostkowy. Jednak, jako jedno z najbardziej liczących się państw na arenie międzynarodowej, Rosja nie może pozwolić sobie na to, aby obserwatorzy zewnętrzni mieli wgląd w ich stan wewnętrzny państwa. Tymczasem przedłużające się śledztwa i wytykanie błędów może do tego doprowadzić. Logiczna jest więc próba jak najszybszego zakończenia tej sprawy przez stronę rosyjską. Dodatkowym czynnikiem popychającym Rosję w tym kierunku są obecne problemy jakie mają miejsce na jej terenie, czyli coraz częstsze zamachy terrorystyczne i konflikty wewnętrzne. Nie rozpoczęło się jeszcze śledztwo w sprawie wybuchu w centrum handlowym Europa, a już nastąpił kolejny zamach na moskiewskim lotnisku. Szybkie i bezkompromisowe załatwianie spraw służy pozbywaniu się problemów i odwracaniu uwagi od bałaganu panującego w Rosji oraz częściowej bezradności władz państwa. Konkludując, istnieje wiele dowodów potwierdzających potęgę Rosji i to jakie miejsce zajmuje na arenie międzynarodowej. Mniej i bardziej oficjalnych. Bez względu na sposoby przedstawiania tych dowodów i zabiegi dyplomatyczne możemy mieć pewność, że Rosja nie dopuści nikogo do swoich wewnętrznych spraw na tyle, aby mogło to w jakikolwiek sposób jej zaszkodzić. Jednak spoglądając na historię mocarstw, nie możemy się temu dziwić. Brak tłumaczenia i wyjaśnień dotyczących określonych działań, jest typowe dla takich potęg, jak Chiny, Stany Zjednoczone, czy właśnie Federacja Rosyjska.
Piotr Turkot
Za: geopolityka.org http://sol.myslpolska.pl
BYŁY AMBASADOR KŁAMCĄ LUSTRACYJNYM? Krzysztof Szumski, były polski ambasador w Pekinie (Chińska Republika Ludowa), był najpierw tajnym współpracownikiem SB, a później funkcjonariuszem wywiadu i szefem POP w szkole wywiadu w Kiejkutach. Prezydent Bronisław Komorowski odznaczył go za zasługi dla polskiej służby zagranicznej. Jak dowiedział się portal Niezależna.pl, prokuratorzy Instytutu właśnie kierują wniosek do sądu, czy dyplomata nie skłamał w oświadczeniu lustracyjnym. Informacje na temat przeszłości Krzysztofa Szumskiego zostały zamieszczone katalogach IPN. W listopadzie 2010 r. prezydent Bronisław Komorowski odznaczył do Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Szumski znalazł się w gronie 10 odznaczonych osób, wśród których był m.in. były szef MSZ Adam Daniel Rotfeld, zarejestrowany przez służby specjalne PRL jako tajny współpracownik o pseudonimach „Ralf”, „Rauf, „Serb”. W uroczystości uczestniczyli obok prezydenta Bronisława Komorowskiego i szefa MSZ Radosława Sikorskiego także byli szefowie dyplomacji Włodzimierz Cimoszewicz (zarejestrowany jako tajny współpracownik służb specjalnych PRL „Carex”) i Andrzej Olechowski (zarejestrowany jako tajny współpracownik służb specjalnych ps. „Must”) Według informacji zamieszczonych w katalogach IPN kariera Krzysztofa Szumskiego w PRL była niezwykle bogata. Członek ZMS od 1960 r. i ZSP w latach 1962-1968. W PZPR od 1965 r. W latach 1968-69 był członkiem egzekutywy Komitetu Zakładowego Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. Współpracownikiem wywiadu PRL Szumski został w 1970 r. – działał jako TW "Tadeusz". Dwa lata później, w 1972 r., był już funkcjonariuszem Departamentu I MSW. W latach 1973-1974 członek egzekutywy, a następnie I sekretarz Oddziałowej Organizacji Partyjnej PZPR słuchaczy Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadowczych w Starych Kiejkutach. W 1978 r. pełnił funkcję sekretarza POP, a w 1986 r. I sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej przy Ambasadzie PRL w Paryżu. Był też ambasadorem Rzeczpospolitej Polskiej w Pekinie. Dorota Kania
OJCIEC JUSTYNY MONIUSZKO: "ZAKŁAMANY RAPORT MAK" "Rząd, zamiast normalnie zareagować na spięcie ostrogami przez opozycję, by w końcu na poważnie zajął się wyjaśnianiem przyczyn katastrofy smoleńskiej, odpowiada brutalnym atakiem politycznym" - mówi ojciec Justyny Moniuszko, stewardessy z Tu-154. Zdzisław Moniuszko w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" bardzo krytycznie wypowiada się o raporcie MAK i o jego publicznej prezentacji. "Ten zakłamany raport to kompletne dno. Natomiast upublicznienie zapisu dźwiękowego z kabiny pilotów tuż przed katastrofą jest po prostu barbarzyństwem. Gdy zapis ten odtwarzano w telewizyjnych wiadomościach, nie mogłem tego znieść psychicznie, po prostu nie byłem w stanie tego słuchać" - mówi. Moniuszko, który wiedzę o kontroli lotu samolotów wyniósł z wojska, jest przekonany, że Tu-154 był błędnie naprowadzany. Jego zdaniem, rosyjscy kontrolerzy podawali załodze złe dane, ponadto mogła być ustawiona fałszywa radiolatarnia. Ojciec stewardessy zastanawia się nad niejasnościami zawartymi w raporcie MAK."Przecież zaraz po katastrofie do naszego pułku lotnictwa dociera wiadomość, że dwóch pilotów i jedna stewardesa przeżyli katastrofę. Nieco później podaje się zupełnie co innego, że jednak nie żyją. Kiedy do Moskwy przybywają żony pilotów, okazuje się, że nie wiadomo, gdzie są ciała ich mężów. Teraz okazuje się, że ciało generała Błasika znaleziono w centralnej części samolotu. Jak więc to wszystko jest możliwe?! Dla mnie nadal zagadkę stanowi również fakt, że ciało mojej córki po tak strasznej katastrofie było niemal w stanie idealnym. Miała jedynie małą ranę na głowie. Z tego, co wiem, w dokumentach sekcji zwłok napisano, że śmierć nastąpiła wskutek obrażeń ogólnych, dla mnie to stwierdzenie jest zupełnie niejasne" - opowiada. Zdaniem Zdzisława Moniuszki, debata w Sejmie na temat raportu MAK i działań rządu w sprawie katastrofy smoleńskiej była potrzebna. "Choćby dlatego, żeby jeszcze raz się przekonać, że rząd, zamiast normalnie zareagować na spięcie ostrogami przez opozycję, by na poważnie zajął się w końcu wyjaśnianiem przyczyn katastrofy smoleńskiej, odpowiada brutalnym atakiem politycznym. I jak zwykle w sprawie prowadzenia sprawy smoleńskiej nie ma sobie nic do zarzucenia" - tłumaczy. (wg, "Nasz Dziennik")
Rosjanie podważają wiarygodność danych z ATM-QAR Sposób, w jaki MAK opisał fakt montażu na Tu-154M polskiego rejestratora szybkiego dostępu oraz jakość zapisanych na nim danych, tylko potwierdza stronniczość przygotowanego przez Rosjan raportu Choć polskie rejestratory eksploatacyjne montowane są w samolotach Tu-154 od dwóch dekad, a maszyna, która uległa katastrofie 10 kwietnia 2010 r., była w tym okresie trzykrotnie serwisowana pod nadzorem producenta samolotu, to eksperci Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) uznali, że montaż tzw. rejestratora szybkiego dostępu w tym samolocie nie został w żaden sposób uzgodniony. Tymczasem kolejne decyzje po stronie rosyjskiej w tym zakresie zapadały jeszcze w 1992 i 2002 roku. Sposób, w jaki Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) opisał fakt montażu na samolocie Tu-154M polskiego rejestratora szybkiego dostępu oraz jakość zapisanych na nim danych, tylko potwierdza stronniczość przygotowanego przez Rosjan raportu w sprawie katastrofy smoleńskiej. Według oceny MAK, choć odnaleziony na miejscu katastrofy eksploatacyjny rejestrator parametrów ATM-QAR polskiej produkcji zasadniczo zapisał te same parametry co system MSRP-64 (magnetyczny system rejestracji parametrów), to montaż polskiego rejestratora nie został uzgodniony z konstruktorem samolotu OAO Tupolew i konstruktorem systemu MSRP-64 (OAO Przedsiębiorstwo Naukowo-Produkcyjne “Pribor”). Na jakiej podstawie MAK wysnuł wniosek o nielegalności montażu polskiego rejestratora? Przecież MAK, który zajmuje się certyfikowaniem nie tylko sprzętu lotniczego, ale i lotniczych zakładów produkcyjnych oraz remontowych działających na terenie Federacji Rosyjskiej, nie powinien mieć większych problemów z dotarciem do stosownej dokumentacji. Dlaczego więc nie uwzględniono jej w raporcie? Błędy w ustaleniach wytknęła MAK strona polska, która dysponuje dokładnymi danymi na temat montażu dodatkowych rejestratorów na Tu-154M. Wynika z nich, że w samolocie, który uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 r., rejestrator ATM został zabudowany już w 1991 roku. Od tego czasu samolot był trzykrotnie remontowany w rosyjskich zakładach lotniczych. Każdy z tych remontów był objęty nadzorem OAO Tupolew. Ponadto w ciągu kilkunastu lat wielokrotnie wykonywane były prace obsługowe w WARZ-400 w Moskwie – punktuje strona polska w “Uwagach” do rosyjskiego raportu. Co więcej, taki sam rejestrator został zabudowany w połowie lat dziewięćdziesiątych na drugim samolocie Tu-154M (nr boczny 102). Po tym także i ta maszyna wielokrotnie przechodziła remonty i prace obsługowe w zakładach na terenie Federacji Rosyjskiej. Jak ustalono, rejestrator ATM-QAR/R128ENC został zabudowany na samolocie Tu-154M w wyniku instalacji systemu AVM-219 służącego do pomiaru wibracji silników D-30KU, a instalacja została przeprowadzona w oparciu o biuletyn No 251-062-000 M T51 “uzgodniony z głównym konstruktorem ANTK Tupolewa w dniu 5.08.1992 r. oraz głównym konstruktorem RFMKB w dniu 31.10.2002 r.”. Co więcej, biuletyn ten obejmował wszystkie serie samolotów Tu-154M. MAK uznał też, że szereg zarejestrowanych przez ATM parametrów okresowo różni się z zapisem MSRP-64 o 1-2 kody, a zakończenie zapisu tego rejestratora nastąpiło o 2,5 sekundy wcześniej niż zapisy systemu MSRP-64. Rosjanie nie uwzględnili jednak, że owe różnice wynikają nie z błędnego działania polskiego rejestratora (dane zapisywane są na pamięci półprzewodnikowej, gdzie błędy zapisu praktycznie nie występują), ale z charakterystyki zapisu parametrów na taśmie magnetycznej w rosyjskiej czarnej skrzynce. Polscy eksperci uznali też, że wprawdzie pierwszy zrzut danych ze skrzynki ATM nie zawierał informacji z tzw. niepełnej ramki, ale po zmianie oprogramowania odczytującego uzyskano pełny zapis danych z lotu do chwili katastrofy. Mimo tak dużych rozbieżności pomiędzy ustaleniami MAK a polskiej komisji żadna z podniesionych uwag na temat montażu i działania urządzenia ATM nie znalazła się w głównym tekście rosyjskiego raportu. Marcin Austyn
Co powiedział rzecznik Departamentu Stanu USA w sprawie pomocy amerykańskiej w śledztwie smoleńskim, i co przekazały nasze media Komunikat Zespołu Parlamentarnego Ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r. z dnia 26 stycznia 2011 r. Stany Zjednoczone deklarują gotowość każdej możliwej pomocy w sprawie Smoleńska. Po wypowiedzi rzecznika Departamentu Stanu USA w sprawie badania okoliczności katastrofy Tu-154 Stany Zjednoczone deklarują gotowość każdej możliwej pomocy w sprawie Smoleńska. „Nic nie wiem, by USA zostały poproszone o dostarczenie jakiejś szczególnej pomocy w śledztwie w sprawie tego wypadku. Oczywiście jesteśmy gotowi pomóc w każdy dostępny nam sposób, jeżeli Polska lub Rosja o to wystąpią" – ten fragment oświadczenia wygłoszonego 20 stycznia przez rzecznika Departamentu Stanu USA był w Polsce przedmiotem różnorodnych medialnych manipulacji.
Nazajutrz po sejmowej debacie o przedstawionej przez premiera Donalda Tuska informacji na temat działań rządu zmierzających do ustalenia przyczyn i okoliczności katastrofy TU-154M pod Smoleńskiem, Philip J. Crowley (szef Biura Spraw Publicznych i rzecznik Departamentu Stanu USA) tak odpowiedział podczas konferencji prasowej na pytanie dotyczące możliwości udziału amerykańskich instytucji rządowych w postępowaniach wyjaśniających przyczyny tej katastrofy: QUESTION: Thank you. My name is Thomas Siemienski, Polskie Radio, Poland/France. Mr. Crowley, the relationship between Poland and Russia are getting a little more complicated because of the Russian report about the reasons of the Polish president's plane crash. Some officials in Poland say an international investigation would be useful in this issue, in this case, maybe with the – with American experts. Could the U.S. Government take in any way part in this investigation? And what's your comment about this issue with two countries which are both your friends? MR. CROWLEY: Obviously, as we've said many times, this was a tremendous tragedy for Poland. And it has been fully investigated. This is, at its heart, a matter between Russia and Poland. We understand the sensitivities and the emotions that sorting through these issues can create. I'm not aware that the United States has been asked to provide any particular assistance in the investigation of this accident. But obviously, we are prepared to help in any way that might be – that either Poland or Russia would contemplate. But at this point, it is – we certainly would hope that this – the investigation of this tragedy does not in any way impede improved relations between Russia and Poland. Większość polskich relacji medialnych pomijała końcową część kluczowego – bo nowego – stwierdzenia rzecznika Departamentu Stanu ("Oczywiście jesteśmy gotowi pomóc w każdy dostępny nam sposób, jeżeli Polska lub Rosja o to wystąpią"). Zazwyczaj posługiwano się nierzetelnie skróconymi wersjami Polskiej Agencji Prasowej („Oczywiście jesteśmy gotowi pomóc w jakikolwiek sposób.") lub Informacyjnej Agencji Radiowej („Jesteśmy jednak gotowi udzielić pomocy, jeśli Polska lub Rosja to zaproponują."). Zmanipulowanym informacjom nadawano mylące tytuły – albo wprost sprzeczne z treścią oświadczenia albo eksponujące jego drugorzędne wątki.
USA nie pomogą Polsce w smoleńskim śledztwie (TVN24)
USA nie pomogą w smoleńskim śledztwie: To sprawa między Polską a Rosją ('Super Express')
Amerykanie nie pomogą w śledztwie smoleńskim."To w zasadzie sprawa między Rosją a Polską" ('Polska The Times')
USA nie pomoże w smoleńskim śledztwie (serwis INFO sieci telefonów komórkowych Orange)
USA nie chce się mieszać w sprawę Smoleńska (polonijny 'Nowy Dziennik', Nowy Jork)
USA: Smoleńsk to nie nasza sprawa ('Rzeczpospolita')
USA: śledztwo smoleńskie "to sprawa między Polską a Rosją" (Informacyjna Agencja Radiowa)
USA o Smoleńsku: to sprawa między Rosją a Polską (Wprost)
Departament Stanu: To sprawa między Polską a Rosją ('Gazeta Wyborcza')
USA o katastrofie pod Smoleńskiem: sprawa między Rosją a Polską ('Dziennik Gazeta Prawna)
USA: Katastrofa pod Smoleńskiem to "w zasadzie sprawa między Rosją a Polską" (RMF24)
USA: dystans ws. Smoleńska (Rado Zet)
USA z dystansem do śledztwa w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem (Newsweek Polska)
Rzadkością były tytuły eksponując najważniejszy nowy wątek amerykańskiego stanowiska albo przynajmniej informacyjnie neutralne:
USA gotowe wesprzeć śledztwo smoleńskie (Nasz Dziennik)
Administracja USA o śledztwie w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem (Polska Agencja Prasowa)
Departament Stanu USA o Smoleńsku / Prawda o Departamencie Stanu o Smoleńsku (blogi na Salon24.pl, polityce.pl i blogmedia24.pl)
Warto w tym miejscu przypomnieć dwa doniesienie medialne z ostatniego półrocza: 7 lipca 2010:
Do Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych został skierowany wniosek o pomoc prawną w śledztwie dotyczącym katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem - powiedział prokurator Jerzy Artymiak z Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
21 stycznia 2011: Wniosek o pomoc prawną skierowany do Stanów Zjednoczonych w postępowaniu dotyczącym katastrofy smoleńskiej to jeden z tematów spotkania przedstawicieli Prokuratury Generalnej i wojskowej z urzędnikami Departamentu Sprawiedliwości USA. Wizyta amerykańskich urzędników zaplanowana była na dwa dni. W środę spotkali się z nimi przedstawiciele polskiego resortu sprawiedliwości zajmujący się współpracą międzynarodową, w czwartek kilkuosobowa amerykańska delegacja rozmawiała z przedstawicielami departamentu współpracy międzynarodowej Prokuratury Generalnej oraz z prokuratorami wojskowymi. Oświadczenie rzecznika Departamentu zostało wygłoszone 20 stycznia, niecałe 24 godziny po zakończeniu debaty sejmowej, podczas której przemawiający z upoważnienia premiera minister Radosław Sikorski retorycznie pytał (replikując prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu): Czy instytucje międzynarodowe czy politycy (...) od Stanów Zjednoczonych po Unię Europejską (...) palą się do tego, żeby rozstrzygać spory, interweniować albo przejmować kontrolę nad śledztwem? Sil
Kronika Wyprzedaży Polski: Polmos Białystok amerykański Co mogło połączyć Małgorzatę Niezabitowską, rzecznika rządu Tadeusza Mazowieckiego, noblistę Lecha Wałęsę i ministra skarbu Jacka Sochę w rządzie SLD, który chciał jak najszybciej sprzedać Polmos Białystok kontrolujący 21 proc. rynku wódek w Polsce Francuzom? Gorące dni lata 2005 r.! Wtedy właśnie wymieniona trójka miała wielkie pragnienie, żeby się jej w życiu udało. Wyszło tak sobie. Odbyła się lustracja Niezabitowskiej, jak pisano w gazetach - na jej życzenie, ale także na jej życzenie została utajniona. - Chciałam, żeby przebiegała w skupieniu - wyjaśniała - pewnie pod pudrem była czerwona jak burak, bo niby dlaczego było to utajnienie? Kiedy, gdzie i jak porucznik Służby Bezpieczeństwa, młody Robert Grzelak, prowadzący agentkę o nazwie „Nowak” przechytrzył doświadczoną w konspirowaniu i w życiu kobitkę? Działacz opozycji Krzysztof Wyszkowski zarzucił Niezabitowskiej, że donosiła na osoby związane z „Tygodnikiem Solidarność”. Skończyło się na tym, że teczkę „Nowaka” uznano za spreparowaną, poza tym sąd lustracyjny wymamrotał, że byłoby kpiną z historii, żeby agenci SB stanowili, kto, z kim współpracował. Wojciech Jaruzelski w programie „Linia specjalna” (TVP 2) oganiał się tego lata od Wałęsy, który pragnął na nim wymóc oświadczenie, że teczka niejakiego „Bolka” została sfałszowana. W. Jaruzelski stwierdził, że on nigdy nie kazał fałszować żadnych dokumentów. – Ale niech pan, chociaż powie, czy uważa mnie pan za komunistycznego agenta? – napierał były prezydent III RP. Usłyszał: „gdyby był pan dyspozycyjny wobec władzy, nigdy by nas pan nie obalił”. – Mogę teraz zatkać gęby tym wszystkim kiepskim ludziom, którzy mnie oczerniają – w ten sposób postanowił zrozumieć Wałęsa słowa generała. Minister skarbu, choć bardzo chciał, nie sprzedał białostockiego Polmosu Francuzom, wzięli go Amerykanie. Gorące dni przeżywała policja. - Wysocy oficerowie Komendy Głównej współpracują z gangami napadającymi na tiry, przestępcy pod osłoną policji handlują skradzionym towarem i bronią, pisały gazety, pierwszoligowi sędziowie piłkarscy są przekupni, mecz kosztuje 100 tys. zł. Ujawniono też, że funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego handlują zarekwirowanymi narkotykami... Ryszard Kalisz (SLD), szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, nie miał wyboru, złożył dymisję. A w gospodarce furczało prywatyzacją. Mimo oporu opozycji, Komisja Papierów Wartościowych i Giełd dopuściła akcje Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa do obrotu publicznego. Socha mówił, że poczeka jeszcze parę tygodni, najwyżej dwa, trzy miesiące i PGNiG będzie miało swój debiut giełdowy, święty Boże nie pomoże, nich się nawet opozycja wścieknie, dłużej rząd nie będzie czekał, potrzebne są przecież pieniądze. Biura maklerskie przyjmowały zapisy na akcje spółki Lotos, czyli d. Rafinerii Gdańskiej oraz drobnych rafinerii na południu kraju, mimo że sejmowa komisja śledcza do spraw Polskiego Koncernu Naftowego Orlen apelowała do ministra skarbu o wstrzymanie tej sprzedaży. Istniały powody. Głośno się zrobiło o rosyjskim koncernie Łukoil. Mówiono, że o ile Łukoilowi nie uda mu się zostać inwestorem strategicznym w Mazeikiu Nafta, może zainteresować się skutecznie akcjami Lotosu. Premier Algirdas Brazauskas pilnie szukał inwestora dla jedynej na Litwie rafinerii, po zniszczeniu przez rosyjskiego fiskusa Jukosu, byłego inwestora strategicznego i już nie bardzo miał chęć na kontrolowanie koncernu przez Rosjan. W czasie tego szumu media informowały, że Sobieski Dystrybucja, spółka należąca do notowanej na paryskiej giełdzie Grupy Belwedere założonej przez Krzysztofa Trylińskiego i Jacques’a Rouvroy, jest tuż-tuż przed łyknięciem Polmosu Białystok.
Pracownicy Polmosu „pod młotek” ogłosili strajk przeciwko sprzedaży 61 proc. zakładu spółce Sobieski Dystrybucja. Przede wszystkim zaproponowany przez kandydata na inwestora pakiet socjalny uznali za kpinę. Francuska firma rozpoczęła swój pochód w Polsce od gorzelni Albo Cedro w Kołaczkowie w 2001 r. Potem kupiła Polmos w Starogardzie Gdańskim, fabryki wódek w Krakowie i Łańcucie. W lutym 2005 r. udział SD w rynku wódek sięgali już 32 proc. Posłowie z komisji skarbu wystąpili do premiera o wstrzymanie prywatyzacji, argumentowali, że według ich wiedzy SD nie posiada wystarczających środków własnych na zakup większościowego pakietu Polmosu Białystok. Firma nie zapłaciła jeszcze za trzy znaki towarowe Polmosowi Łańcut. A w ogóle, gdyby Sobieski Dystrybucja dostała Polmos białostocki, jej udział w polskim rynku wódek przekroczyłby 50 proc., zagrażając konkurencji. W 2004 r., mimo trwającego przemytu alkoholu do Polski szacownego na 20 proc. spożycia, SD sprzedała 151,7 mln półlitrówek, m.in. Starogardzkiej, Krakowskiej, Sobieskiego, Krupniku, Balsamu Pomorskiego. Minister skarbu ugiął się pod presją załogi i odmówił sprzedaży SD zakładu w Białymstoku. Doradzała mu przy tej prywatyzacji Pro – Incest International, utyskując, że przekształceniach własnościowych sektora spirytusowego nie pozyskano żadnego z tuzów tej branży, ani Allied Domecq, Baccardi Martini, Diageo czy Brown Formana. Chętnych na Polmos Białystok było dwóch: Janusz Palikot, który zwierzał się ludziom, że chce umrzeć, jako człowiek biedny, ale niestety na razie go bogactwo nie opuszcza. Palikot kontrolował Polmos Lublin Jabłonna SA, z 5,7-proc. udziałem w rynku, którego opisywane w gazetach krętactwa, zwane mechanizmami finansowymi (kupienie Polmosu Lublin za pieniądze tegoż Polmosu przy użyciu różnych sztuczek i firmy Market Consulting z siedzibą w Londynie, z siedzibą firmy zarządzającej usadowionej w raju podatkowym na Wyspach Dziewiczych), przechodziły pojęcie oraz Central European Distribution Corporation. Amerykańska CEDC przypadła do gustu załodze, bo obiecała jej 10-letnią gwarancję zatrudnienia, podwyżkę płac i premię prywatyzacyjną. CEDC za większościowy pakiet akcji zdecydowała się wyłożyć 1,08 mld zł (wówczas równowartość 317 mln dolarów). Pierwsza o zamianie Francuzów na Amerykanów napisała agencja Reuters. SD złożyła doniesienie do prokuratury, że skarb państwa nie chce wybrać najlepszej oferty prywatyzacyjnej, jej przedstawiciele udali się do załogi, informując, że mogą dać gwarancję zatrudnienia nawet na 15–20 lat, ale napotkali na mur niewiary. Dariusz Witkowski, wiceminister skarbu, odpowiedział SD, że nie widzi powodów, by nie sprzedać udziałów Polmosu Białystok – CEDC, która przed przejęciem zakładu posiadała w polskim rynku wódek 12 proc., a po przejęciu będzie posiadać 33 proc. Prywatyzacja Polmosów zaczęła się od sprzedaży zakładów w Kutnie, jego akcje trafiły do dwóch osób prywatnych. Polmos w Poznaniu („Wyborowa”) kupili w 2001 r. francuski Period Richard, Polmos w Łańcucie nabyła firma Caribbean Distillers Corporation z siedzibą w Augulli, inwestor sprzedał ją po roku, nie inwestując w swój zakład złamanego grosza; nabywca - Sobieski Dystrybucja. Polmos Wrocław w 2002 r. kupiła Brasco Bartimpex, przymierzająca się do wytwarzania biokomponentów z rzepaku, Polmos Zielona Góra 2003 r. został częścią szwedzkiego koncernu Vin & In & Esprit. Wiesława Mazur
Wyborcza (rakiem) wycofuje się z opisu zdjęcia z Treblinki i (półgębkiem) odcina się od Grossa. Co zrobi wydawnictwo "Znak"? Wystarczyła jedna wyprawa reporterska dziennikarzy "Rzeczpospolitej" Michała Majewskiego i Pawła Reszki, żeby wykazać fałszywość całej "narracji" Jana T. Grossa przedstawionej w jego książce "Złote żniwa". Książce, która buduje tezę o masowym bogaceniu się Polaków na holocauście i równie masowym udziale w grabieniu mienia żydowskiego i żydowskich grobów (ofiar mordów niemieckich) po wojnie. Przypomnijmy co ustalili reporterzy "Rz". Opisaliśmy to w tekście "Kolejne wątpliwości co do rzetelności Grossa. Czy z ludzi porządkujących groby ofiar zrobił haniebnych "kopaczy"? Kluczowym "dowodem" na tę tezę jest zdjęcie, według Grossa przedstawiające "najprawdopodobniej" wieśniaków, którzy rabowali mogiły Żydów zamordowanych w Treblince. Taką tezę popularyzuje też "Gazeta Wyborcza". Jak się jednak okazuje, jeżeli już używać można słowa "najprawdopodobniej", to przy stwierdzeniu, że NIE prezentuje ono wspomnianych wieśniaków. Więcej - przedstawia zapewne ludzi, którzy skrzyknięci przez poruszonego stanem grobów polskiego inteligenta, katolika, dobrowolnie mogiły te porządkują! A więc z ludzi działających z poczucia konieczności uszanowania ludzkich szczątków, zrobiono hieny...
Co dokładnie ustalili reporterzy "Rzeczpospolitej"?
1. Fotografia jest pożółkła, niewielkich rozmiarów. Jej pierwszym właścicielem był Tadeusz Kiryluk - wieloletni kierownik muzeum powstałego na miejscu obozu.
2. Kirylukowi miał przekazać zdjęcie (w latach 60.) Lucjan Sikora, dróżnik z Poniatowa.
3. Prezentował on całkowicie odmienną od Grossa, i chwalebną dla osób na fotografii występujących, historię powstania fotografii. Kiryluk wspomina: Sikora objaśniał, że zdjęcie przedstawia ludzi, których skrzyknął do uporządkowania szczątków na terenie obozu.
4. Choć reporterzy "GW" i Gross utrzymują, że zdjęcie przedstawia pojmanych "kopaczy" w których kieszeniach były "żydowskie złote zęby i pierścionki", trudno tę tezę obronić. Bo opis wspomnianej akcji zachowany w archiwach odnosi się do 4 marca 1946. A w tym dniu, jak donosiły gazety, była zerowa temperatura, lodowe zatory na rzekach. Tymczasem ludzie na fotografii ubrani są w letnie rzeczy.
5. Co więcej, ludzie na fotografii to nie żołnierze, ale milicjanci, we wspomnianej obławie brało zaś udział wojsko.
6.Ludzie na zdjęciu nie wyglądają zresztą na osoby złapane na czymś złym, ubrani są odświętnie. Milicjanci nie wydają się ich pilnować.
7. Gross był w Treblince, ale fotografii nie oglądał. Nie był też zainteresowany dodatkowymi informacjami. Kierownik muzeum dr Edward Kopówka mówi: Był, ale jej nie oglądał. Chciał tylko potwierdzić czy znajduje się w zbiorach. Powiedziałem, ze zdjęcie może mieć drugie znaczenie i związane jest z porządkowaniem terenu w latach 40. lub 50.
Gross uwierzył? Nie wiem. Spytał tylko, czy ja stąd pochodzę. Potwierdziłem, że z terenów nieco dalszych, ale stąd.
I co? Pokiwał głową i rozmowa się skończyła.
8. Być może w ogóle zdjęcie nie dotyczy Treblinki."Rz" stwierdza:
Po wojnie wieśniacy byli zmuszani do udziału w ekshumacjach czerwonoarmistów. Więcej - w reportażu "Tajemnice starej fotografii" w dodatku "Plus minus" weekendowego wydania "Rz". Autorzy nie kwestionują, że do haniebnych zjawisk szukania złota w masowych grobach żydowskich dochodziło, ale pokazują, że był to raczej element chuligaństwa, któremu polskie władze i inteligencja przeciwdziałały. Stawiają też poważne pytania co do rzetelności Grossa. Co na to "Wyborcza", której tekst - z identyczną jak przedstawił Gross interpretacją zdjęcia - uruchomił temat? Po kilku dniach milczenia na dalekiej 17 stronie "GW" ukazał się w środę tekst Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego (autorzy pierwszej publikacji) pt. "O czym mówi to zdjęcie". To dziwny artykuł, w wielu miejscach wewnętrznie sprzeczny, niejasny w wymowie, pełen niedopowiedzeń. Ale po kolei. Co stwierdzają autorzy?
1. Twierdzą, że kluczowe zdjęcie im także dał Tadeusz Kiryluk, ale z wyjaśnieniem, że przedstawia "kopaczy złapanych przez milicję w dużej akcji, krótko po wojnie". Dziennikarzom "Rz" Kiryluk, jak wiadomo, powiedział coś całkowicie innego. Że to najprawdopodobniej ludzie porządkujący groby. Co więcej, w pierwszym tekście Głuchowskiego i Kowalskiego, nazwisko Kiryluka w ogóle nie pada (oczywiście w kontekście zdjęcia), jest za to sformułowanie, że zdjęcie otrzymali w jednej z okolicznych "chałup" (domów tam nie ma?!). To ważny szczegół, bo obala sugestię, że fotografia pochodzi od kogoś miejscowego, może nawet uczestnika akcji szabrowania grobów. Tymczasem dał je dziennikarzom inteligent, człowiek zbierający dokumenty, kierownik muzeum, osoba napływowa. Jest to więc zdjęcie, o czym autorzy wiedzieli, z drugiej ręki. Zamiast jednak przyznać się do wcześniejszej nadinterpretacji dziennikarze "Wyborczej" wolą jednak podać czytelnikom kolejną sugestię - że Kiryluk zmienił zdanie co do wymowy zdjęcia pod wpływem presji swojej "wsi". Mało eleganckie, zupełnie nie udowodnione.
2. Dziennikarze "GW" przyznają jednak, choć mimochodem i pod koniec zawiłego tekstu: Nie wiemy jakie były okoliczności zrobienia tego zdjęcia. To de facto wycofanie się z poprzedniego tekstu, na którym swoją książkę oparł Gross, gdzie np. podpis pod tym zdjęciem brzmi następująco: To nie jest zdjęcie ze żniw. Kopacze z Wólki Okrąglik i sąsiednich wsi pozują do wspólnej fotografii z milicjantami, którzy zatrzymali ich na gorącym uczynku. W chłopskich kieszeniach były złote pierścionki i żydowskie zęby. U stóp siedzących ułożone czaszki i piszczele zagazowanych W środowym tekście już tak: Zdjęcie, które zamieściliśmy w "Dużym Formacie" 7 stycznia 2008 r.
3. Autorzy tekstu w "GW" w ostatnim zdaniu odcinają się wyraźnie od Jana T. Grossa, być może w obawie o konsekwencje prawne oczernienia osób pokazanych na zdjęciu: Prof. Jan T. Gross nie kontaktował się z nami po artykule "Gorączka złota...". O jego książce "Złote żniwa" i o inspiracji zdjęciem dowiedzieliśmy się z gazet.
4. Wnioski. Zdjęcie rzekomych "kopaczy" zdobi amerykańskie wydanie książki Grossa. Jego wymowa jest nieprawdziwa, co więcej - z ludzi, którzy najprawdopodobniej groby porządkują, czyni hieny. Powstaje pytanie - czy wydawnictwo "Znak" nadal zamierza publikować książkę, której punkt wyjścia jest nieprawdziwy, a tekst budzi poważne zastrzeżenia historyków (Gross nie jest historykiem)? I na koniec, czy reporterzy "GW" nie mogliby po prostu przyznać się do pomyłki/błędu zamiast nadal zamulać sprawę? Fakty są oczywiste. wu-ka, źródła: inf. własne, GW, Rz.
Przyganiał kocioł garnkowi Czy aktywność, jaką przejawia ostatnio w mediach prof. Leszek Balcerowicz, ma sugerować, że jest jakaś alternatywa dla gospodarczych planów premiera Donalda Tuska? Jest to o tyle ciekawe, że krytykując coraz mocniej rząd, Balcerowicz prezentuje się jako rzecznik emerytów, którzy w wyniku reformy mogą mieć mniejsze świadczenia. Potwierdza to prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP, dodając, że dług publiczny (jako tzw. ukryty) będzie rósł jeszcze szybciej. Finansów publicznych nie da się uzdrowić, zmniejszając wpłaty do II filaru (z 7,3 proc. do 2,3 proc. i docelowo do 3,5 proc. składki) tylko poprzez "większą dawkę reform" - twierdzi Balcerowicz. Warto się nieco zatrzymać nad pomysłami Balcerowicza, bo gdyby to jemu miało wkrótce przypaść po raz kolejny "naprawianie" polskiej gospodarki, to mielibyśmy dylemat w stylu - co gorsze: dżuma czy cholera. Dla ekonomistów różnych politycznych opcji, oczywiście poza Platformą Obywatelską, której gospodarcze rozwiązania firmuje minister Michał Boni, polonista z wykształcenia, nie ulega wątpliwości, że grzebanie w emeryturach jest wyłącznie próbą ratowania finansów publicznych. Rząd musi się wywiązać z zaleceń Komisji Europejskiej i sprostać oczekiwaniom rynków finansowych, coraz mniej zainteresowanych kupnem polskich obligacji. Nie idzie zatem o poprawę warunków życia obecnych i przyszłych emerytów, ale o sztuczkę księgową. Taki też przekaz idzie od Balcerowicza, który podpowiada, jak można zrobić to samo, ale lepiej. Po pierwsze prywatyzacja. Balcerowicz już wyliczył, że sprzedając część akcji państwowych spółek giełdowych, których wartość w styczniu 2011 roku szacuje na 100 mld złotych, można "łatwo uzyskać" ok. 10 mld zł, czyli tyle, ile rząd chce zaoszczędzić na proponowanych zmianach. A co z reformą OFE? Fundacja Leszka Balcerowicza, czyli Forum Obywatelskiego Rozwoju, również na ten temat ma "własne pomysły", w tym powierzenie zarządzania OFE towarzystwom funduszy inwestycyjnych (TFI). Każdy, kto pamięta narodowe fundusze inwestycyjne (NFI), ten największy przekręt w III RP, przyzna, że mechanizm ich działania był banalnie prosty. Państwowe spółki o majątku 6 mld złotych (w 1995 roku) po 10 latach tzw. zarządzania straciły połowę wartości. Upadały albo przechodziły na własność menedżerów z NFI, albo pod dalsze "zarządzanie", co się wiązało z zawsze wysoką pensją dla menedżerów i brakiem jakiejkolwiek odpowiedzialności za złe wyniki finansowe. Podobnym, a może nawet "lepszym" pomysłem Balcerowicza wydaje się zasilenie TFI w część składki z tytułu zarządzania OFE. A gdyby tak wszystkie instytucje na polskim rynku finansowym podłączyć do naszych pensji w ramach obowiązkowej części składki na emeryturę? Balcerowiczowi, który przeszedł drogę od komunistycznego ekonomisty, reformatora socjalistycznej gospodarki, do liberalnego doktrynera kapitalizmu, ciągle marzy się taki drugi "powszechny program prywatyzacji". Inne pomysły fundacji Balcerowicza to podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat, włączenie do ogólnego systemu emerytalnego emerytur mundurowych i górniczych, wstrzymanie zapowiadanego wydłużenia płatnych urlopów macierzyńskich, obniżenie wysokości zasiłków chorobowych z 80 do 60 procent, likwidacja becikowego, modyfikacja ulgi prorodzinnej i likwidacja ulgi na internet. Typowy lewicowy liberał będzie się troszczył o wszystkich, ba, o cały świat. Jednak kiedy coś postuluje, to najczęściej wbrew zwykłym, niezamożnym ludziom. Lewicowy liberał nie wspomni o ograniczeniu zatrudnienia w administracji państwowej i samorządowej, nie będzie się upominał o klarowne przepisy ułatwiające funkcjonowanie gospodarki, o zmniejszenie horrendalnych pensji dyrektorów banków i państwowych spółek giełdowych, o wyższym opodatkowaniu elity biznesu, nie mówiąc o zniesieniu obowiązkowych składek na ZUS, milczy oczywiście o polityce prorodzinnej państwa. Pomysły Balcerowicza nakładają się na politykę społeczną Donalda Tuska zwiększenia podatków i obciążeń kosztem najmniej zamożnych grup. Nie daje to żadnych szans na przeforsowanie tzw. dodatku drożyźnianego, jaki zaproponowało PiS. Opozycja chciałaby, aby dodatkowe przychody z wyższego podatku VAT były kierowane w formie jednorazowej wypłaty dla najbardziej potrzebujących rodzin. Ta propozycja to oczywiście, zdaniem lewicowych liberałów, czysty populizm. A czymże, jak nie populizmem u Balcerowicza jest domaganie się od rządu rzetelnej debaty na temat systemu emerytalnego? "Gdzie jest szacunek dla prawa?", "nie wolno zrywać umowy społecznej" - gromi rząd Balcerowicz. Pyta nawet o zgodność reformy emerytalnej z Konstytucją. W 1989 roku, kiedy realizował antypolski plan gospodarczy Sorosa-Sachsa, fałszywie nazwany "planem Balcerowicza", nie pytał społeczeństwa o zgodę. To właśnie skutki tego planu (m.in. ograbienie ludzi z oszczędności, prywatyzacja za bezcen, dominacja obcych banków, brak działań na rzecz wzrostu gospodarczego, uprzywilejowanie partyjnej nomenklatury i gospodarczy egoizm tzw. reformatorów) odczuwamy do dziś. Wojciech Reszczyński
Czy służby specjalne manipulują katastrofą smoleńską? Prokurator generalny Andrzej Seremet, w telewizyjnym wywiadzie jednoznacznie oświadczył, że jedna z notatek dotyczących katastrofy smoleńskiej, sporządzona przez polską Agencję Wywiadu (cywilną) była sfałszowana (!!!). Prokuratura stwierdziła to ponad wszelką wątpliwość. Wcześniej o sprawie pisała już w małym artykule „Rzeczpospolita”. Notatka sporządzona przez oficera polskiego wywiadu świeżo po katastrofie zawierała relację rzekomo naocznego świadka, że po upadku samolotu z naszym prezydentem dobijano rannych strzałami z pistoletów. Notatka ta, jakimś „dziwnym” zbiegiem okoliczności bardzo szybko przeciekła do dziennikarzy i polityków. Niektórzy posłowie w sejmowych kuluarach jej kopie przekazywali sobie w dyskrecji i z wypiekami na twarzy. Jakie wrażenie robiła ta treść nie muszę opisywać. Tyle opisu faktów, które są już znane. Mimo sensacyjnej treści tej informacji media praktycznie w ogóle jej nie zauważyły lub nie chcą zauważyć. Nie ma specjalnych programów, nie odpytuje się ekspertów. Nie pyta się przełożonych tej służby czyli samego premiera Donalda Tuska, bo on bezpośrednio sprawuje kontrolę nad służbami specjalnymi, jakie były motywy tego wydarzenia i jakie wyciągnięto konsekwencje. Być może czeka się na dalsze informacje, a być może wnioski jakie z tego wydarzenia płyną są bardzo niewygodne i dla wiodących dziennikarzy i dla właścicieli mediów, w których pracują i oczywiście dla samych służb. Ale co z rzetelnością dziennikarską i misją mediów kontrolujących w imieniu społeczeństwa władzę?
Bo co ta informacja oznacza? Po pierwsze można założyć, że ktoś chciał wprowadzić w błąd polski wywiad i za jego pośrednictwem polskie władze. A nasz oficer zreferował to co usłyszał. Ale w takim razie dlaczego notatka przeniknęła bardzo szybko do mediów i świata polityki? Jeśli notatka jest fałszywa to może oznaczać, że celowo została napisana przez oficera wywiadu. I że miała wprowadzić w błąd ludzi opiniotwórczych, a za ich pośrednictwem opinię publiczną w Polsce. W jakim celu? Czy za wiedzą przełożonych? W tym wypadku wykryto fałszerstwo, ale zanim to ustalono przez wiele miesięcy notatka była w obiegu i narobiła dużo zamieszania rozbudzając teorie spiskowe oraz nakręcając emocje. Ale jeśli to nie była wpadka służb, ale celowe działanie, to rodzi się pytanie jakie jeszcze inne prowokacje zastosowano, o których nie wiemy i pewnie długo się nie dowiemy. Czy np. wydarzenia z krzyżem pod pałacem prezydenckim były tylko spontanicznym odruchem społecznym, czy też służby maczały w tym palce? Pytania można mnożyć. Ale czy rysują się jakieś odpowiedzi? Za mało mamy informacji, aby kategorycznie je sformułować. Ale przynajmniej dwie hipotezy jako bardzo prawdopodobne można już dzisiaj nakreślić. Pierwsza to sprawa odpowiedzialności personalnej, służbowej i karnej, za zaniedbania, które doprowadziły do katastrofy. Nie ma wątpliwości, że wkrótce takie zarzuty prokuratura postawi. W przywołanym na wstępie wywiadzie Andrzej Seremet potwierdził, że wkrótce to nastąpi i nie wykluczył, że może to dotyczyć nawet ministrów. W kręgu potencjalnych odpowiedzialnych są niewątpliwie wysocy przedstawiciele takich służb specjalnych jak Biuro Ochrony Rządu, wywiad i kontrwywiad, zarówno cywilny, jak i wojskowy – wszak z prezydentem zginęło całe szefostwo polskiej armii. Ponieważ po katastrofie premier Tusk nikogo nie zdymisjonował, nikogo nie zawiesił w obowiązkach, ci którzy czuli swoją odpowiedzialność mieli dużo czasu by zatrzeć ślady, wprowadzić taki chaos informacyjny, aby odwrócić uwagę od siebie. Stąd być może elementem takich operacji była ta fałszywa notatka. Druga hipoteza dotyczyć może operacji ośmieszania PiS-u w oczach opinii publicznej jako partii oszołomskiej, agresywnej, nieodpowiedzialnej. W domyśle takiej, której żaden szanujący się obywatel nie powierzy losu swojej rodziny i nie zgodzi się na przejęcie władzy w państwie. Gdyby ten trop był prawdziwy oznaczałby, że w niszczenie wizerunku PiS są zaangażowani nie tylko politycy PO, wielu wpływowych dziennikarzy i główne media, ale także służby specjalne. To są tylko hipotezy, ale niech każdy czytelnik w oparciu o własną wiedzę i doświadczenie oceni na ile prawdopodobne. W każdym razie zanim nas poczęstują kolejną sensacyjną wiadomością policzmy do dziesięciu i na chłodno postarajmy się ją ocenić. Bo może to być kolejna fałszywka. Jan Siewierski
Czy chodzi tylko o pieniądze? Przed tygodniem przypomniałem, że to nie Wczc. Jarosław Kaczyński, lecz właśnie JE Donald Tusk wszczął (jeszcze przed Świętami!) anty-rosyjską ofensywę ogłaszając uwagi do „Raportu MAK” - i kontynuuje ją stwierdzeniami typu: „Projekt raportu MAK w wersji rosyjskiej jest nie do przyjęcia”. Gdyby – podobnie jak ja i inni trzeźwo myślący – idiosynkrazje PiS po prostu wyśmiał, nikt by się nimi nie zajmował – poza 15-20% „konfederatów barskich”. Teraz ta liczba urasta do 25% - i będzie rosnąć; bo skoro sam p. Premier mówi, że nie do przyjęcia – to znaczy, że p. Prezes miał rację! Dlaczego p. Donald zrobił taką piramidalną głupotę? Czemu (jak pisałem) „anty-pisowska TVN całe godziny poświęcała na idiotyczne wypowiedzi rozmaitych PiSmenów? Skąd ta nagła - sztuczna przecież – zaciekłość dyskusji?” Twierdziłem, że „gdy nie wiadomo, o co chodzi – to wiadomo, że chodzi o pieniądze”. Chodzi o to, by ludzie zajmowali się „Smoleńskiem” czy czymkolwiek – byle nie patrzyli, co dzieje się z pieniędzmi, które kradnie – i, co grosza, marnuje - „klasa polityczna”. Zwrócono mi jednak uwagę na daty. „150 stron uwag” p. Premier ogłosił 16-XII. A 1 stycznia weszła w życie – całkowicie niezauważona – ustawa o „niedyskryminacji”. Potworna ustawa, sprzeczna z prawem europejskim (nie z „unijnym”, oczywiście: z „rzymskim”!). Ustawa likwidująca podstawową zasadę: domniemania niewinności!!! Od tej pory każdy, kto pójdzie na dwie godziny zdrzemnąć się w samotności, może zostać przez dowolną cwaną kobitkę (albo i przez homosia!!) oskarżony, że „molestował” i próbował zgwałcić – i to on będzie musiał udowodnić, że tego nie robił! Dawniej mówiono: „Kto śpi – nie grzeszy”. Jak to teraz udowadniać! Być może IM o to chodziło?
Wiara w św. Automat Relacja już jest - w trzech częściach. Genialny krakowski pisarz - jedyny polski pisarz ostatniego półwiecza znany na całym świecie - śp. Stanisław Lem stworzył postać pilota Pirxa. Człowieka, który wierzył swojej intuicji i był podejrzliwy w stosunku do automatów. Jedna z proroczych wizji Lema dotyczy lądowania rakiety "Ariel" na Marsie. Komputer sterujący wariuje, Pirx krzyczy do pilota: "Na ręczną, Klyne - na ręczną!!". Niestety: pilot do końca nie tyle wierzy, że komputer da radę - ile wierzy, że jeśli komputer nie potrafi, to nie potrafi tego i człowiek. To właśnie, pomijając inne przyczyny, legło u podstaw Katastrofy. Śp. kpt. Arkadiusz Protasiuk niemal do końca polegał na autopilocie. A przecież każdy zdaje sobie sprawę, o ile dłużej trwa ustawienie na autopilocie odpowiedniej wysokości niż ręczne podciągnięcie wolantu! P. mjr Michał Fiszer słusznie mówi: W tak trudnych warunkach pilot powinien trzymać wolant i czuć każde drgnienie samolotu - a nie zdawać się na autopilota. Cóż: dziś młodzi wierzą automatom! Podkreślam: ja nic nie piszę o Katastrofie. O Katastrofie miałem zdanie wyrobione już w maju - i żadne nowe dane, w tym raport MAK, niczego nie zmieniły. Sprawa jest jasna - nie ma o czym pisać. Natomiast ja piszę o psychice Polaków. O tym, jak reagują - bo to jest ważny czynnik polityczny. Ważna jest np. proporcja ludzi, którzy - gdy polski piłkarz kopnie rosyjskiego, a ja powiem, że "polski piłkarz kopnął rosyjskiego" - od razu nazwą mnie "rusofilem". I o tym, że niedługo Polacy, wzorem Amerykanów, przejdą na samochody z automatycznymi skrzyniami biegów - bo tak jest łatwiej. Otóż prawdziwego mężczyznę odróżnia od kobiety, wody czy kamienia - to, że idzie pod prąd; idzie tam, gdzie jest trudno. Bo za pójście na łatwiznę płaci się - prędzej lub później - straszną cenę. I dlatego przywódcami państw powinni być prawdziwi mężczyźni. Tyle, że w d***kracji ludzie głosują na takich, jak oni...
Czym jest „BIBUŁA”? Surfując po Sieci trafiłem na pismo „BIBUŁA”, bo tam było coś o mnie (...że warto sprawdzić, czy nie jestem jakimś agentem bezpieki mającym za zadanie rozbijać Prawicę; cóż: skoro Niemcy mogli zamknąć śp. Józefa Piłsudskiego, swojego agenta przecież, w Magdeburgu by wzmocnić Jego wiarygodność wśród Polaków – to czemu bezpieka nie może dla uwiarygodnienia mnie zawzięcie mnie zwalczać...?). Ale ja nie chcę o sobie, tylko o „BIBULE”. Jest to niewątpliwie pismo cenne – bo zamieszcza teksty, których nie zamieściłyby inne pisma z obawy przed oskarżeniem o np. anty-semityzm. Ja jestem jak najbardziej za wolnością słowa w tego typu mediach – a „wolność słowa” oznaczać musi również wolność dla anty-semitów, anty-germanów, anty-rutenów czy anty-polonusów...
..tyle, że nie wiem, czy „BIBUŁA” wydrukowałaby paszkwil na Polaków. Ale to sprawa jej redakcji.
„BIBUŁA” ,zamieszcza teksty bardzo cenne, na wysokim poziomie – np. p. Roberta Gwiazdowskiego „CO2 na rynkach finansowych ( http://www.bibula.com/?p=31122 ), czy p. prof. Jacka Bartyz'la »„GazWyb” płacze nad niedolą narodowych socjalistów« ( http://www.bibula.com/?p=31103 ). naprawdę: gorąco polecam te teksty. Są tam jednak również teksty skandaliczne - jak p. Mirosława Orzechowskiego p/t: „Ujawnić teczkę Grossa!” ( http://www.bibula.com/?p=31006 ) Autor, nie podejmując w ogóle polemiki z twierdzeniami prof. Jana Tomasza Grossa, a najprawdopodobniej w ogóle jej nie przeczytawszy, domaga się, by IPN ujawnił Jego teczkę! Ujawnienie tej teczki może być ciekawe, albo nie – ale używanie „teczek” jako narzędzia polemiki politycznej jest właśnie skandalem. Pytam: czy twierdzenie JTG, że Polacy wykopywali z ziemi cenności, które mieli przy sobie pomordowani Żydzi, stanie się o jotę bardziej prawdziwe lub fałszywe, jeśli okaże się, że JTG był w PRLu niezłomnym opozycjonistą lub też, odwrotnie - kapusiem?!? Takie metody budzą nie tylko obrzydzenie – ale przede wszystkim powodują raptowne obniżanie poziomu dyskursu politycznego. Uwaga, że na polach Verdun do dziś grzebią ludzie żyjący ze sprzedawania wykopanych stamtąd pamiątek po ofiarach tej straszliwej bitwy - i jakoś nie słychać o oburzeniu na działalność tych „hien” - jest argumentem w dyskusji. Domaganie się ujawnienia „teczki” - nie! Powtarzam: można zamieścić tezę, że wszystkich Żydów należy spalić, a ich popiołami użyźnić piaski Sahary – trzeba to jednak jakoś uzasadnić – i to nie tym, ze „ja nie lubię Żydów”. Ani tym, że „ukrzyżowali Chrystusa” - bo my, chrześcijanie, znamy pojęcie przedawnienia. Ale nawet Żydzi trzymają się zasady: "Za winy ojców cierpieć będą dzieci aż do siódmego pokolenia włącznie” – za się od Ukrzyżowania przeminęło tych pokoleń znacznie więcej. Te same uwagi dotyczą – pisanego wyraźnie po łebkach – artykułu p. prof. Iwona Cypriana Pogonowskiego: „Trockizm i neokonserwatyzm w USA” ( http://www.bibula.com/?p=31161 ). Też warto go przeczytać – tylko odniosłem wrażenie, że p. Pogonowski ma pretensje do neo-koni nie o to, że im trockistowska słoma z butów powyłaziła – lecz po prostu o to, że są Żydami!! Otóż po którymś kolejnym aresztowaniu siedziałem na Rakowieckiej z pewnym Żydem. I gdy rozmowa schodziła na temat dowolnego pisarza, muzyka czy polityka, to on pytał: „Czy to jest Żyd?” I jeśli to był Żyd, to był to wielki człowiek; a jeśli goj – to nie. Obawiam się, że niektórzy publicyści „BIBUŁY” rozumują dokładnie tak samo, tylko zamieniwszy strony... To nie jest dobre myślenie polityczne! JKM
Gospodarcze skutki "dobrych" stosunków z Rosją
1. Prezydent Bronisław Komorowski i Premier Donald Tusk w zasadzie w każdej wypowiedzi poświęconej naszym relacjom z Rosją podkreślają, że stosunki z naszym wschodnim sąsiadem są coraz lepsze. Nie bardzo wiadomo co jest kryterium tej oceny bo w sprawach gospodarczych wyraźne korzyści osiąga przede wszystkim strona rosyjska, co więcej coraz częściej dowiadujemy się, że Rosja jest gotowa nawet szkodzić naszym interesom na Wschodzie.
2. Zupełnie niedawno niezależne rosyjskie pismo „Nowaja Gazieta” za słynnym portalem Wikileaks opublikowało depesze z amerykańskich ambasadorów w Wilnie i Moskwie na temat zablokowania przez rosyjskiego wicepremiera Igora Sieczina dostaw ropy naftowej z Rosji do rafinerii Możejki na Litwie. Rzecz miała miejsce w lipcu 2006 roku, tuż po nabyciu akcji rafinerii Możejki przez polski Orlen (maj 2006) wtedy kiedy czekano jeszcze na zatwierdzenie tej transakcji przez Komisję Europejską. Amerykańcy dyplomaci twierdzą, że rosyjski wicepremier zakazał rosyjskim firmom dostaw ropy naftowej do rafinerii i pod koniec lipca Rosjanie poinformowali rafinerię w Możejkach o awarii ropociągu „Przyjaźń”, którym dostarczano do niej surowiec. Awaria trwa do tej pory co potwierdza, że brak dostaw tą najtańszą drogą przesyłania surowca, był decyzją polityczną. Od momentu zmiany drogi dostaw ropy, efektywność inwestycji Orlenu na Litwie uległa znacznemu pogorszeniu (rafineria nie wykorzystuje swoich zdolności przetwórczych i pracuje ze stratą) i coraz częściej mówi się o sprzedaży tej rafinerii rosyjskim firmom naftowym. Orlen do tej pory zaangażował w inwestycję na Litwie około 3,5 mld USD, a według znawców rynku naftowego sprzedając ją obecnie nie uzyska więcej niż 1 mld USD. Wygląda na to, że rząd Tuska jest gotów zaakceptować stratę rzędu 2 mld USD, aby tylko nie upominać się u Rosjan o wywiązywanie z dobrych praktyk handlowych. Co więcej tą ewentualną transakcją w najwyższym stopniu zaniepokojona jest Litwa, której rząd w 2006 zawarł porozumienie z polskim rządem w sprawie tej transakcji po to tylko, żeby już wówczas Możejek nie nabyli Rosjanie. Jeżeli rafinerię w Możejkach kupią od Polaków Rosjanie nasze stosunku z Litwą ulegną dalszemu pogorszeniu.
3. Ale oprócz takich „grubych” działań Rosji na niekorzyść polskiej gospodarki ( do tych wręcz niewymiernych finansowo i politycznie należą jeszcze sprawa kontraktu gazowego, czy zablokowanie rozwoju gazoportu w Świnoujściu przez Gazociąg Jamalski), coraz częściej mamy do czynienia z konfliktami o mniejszym ciężarze finansowym i politycznym ale pokazującymi, że relacje z Rosją ulegają systematycznemu pogarszaniu. Od ponad 2 tygodni na granicy z Rosji z Białorusią, a także Estonią i Łotwą stoi ponad 1000 polskich ciężarówek, którym w dniu 15 stycznia skończyły się pozwolenia na przewóz towarów z krajów trzecich do Rosji. Część kierowców porzuciła swoje ciężarówki na parkingach i wróciła do kraju, a firmy transportowe poniosły do tej pory straty w wysokości ponad 100 mln zł. Negocjacje w sprawie tych pozwoleń trwają już od 2 miesięcy, a Polska nie oczekuje od Rosji niczego nadzwyczajnego. Chce uzyskać podobną ilość tych pozwoleń jak w roku ubiegłym ale u rosyjskich negocjatorów natrafiliśmy na mur niechęci. Rząd chwalił się odblokowaniem przez Rosję importu towarów rolnych do Rosji. Przez kilkanaście miesięcy było trochę lepiej ale ostatnio Rosjanie zażądali nowych dokumentów certyfikacyjnych na wwóz do tego kraju owoców i warzyw z Polski. Poza tym badana ma być każda partia towaru ważąca maksymalnie 25 ton, a nie jak dotychczas 200-300 ton. Nowy certyfikat kosztuje około 300 euro co czyni eksport owoców i warzyw do Rosji po prostu nieopłacalnym.
4. Mimo tych kolejnych uderzeń Rosjan w polską gospodarkę, rząd zachowuje się tak jakby nic się nie stało i jakby to nie szkodziło polskim interesom. Nie korzystamy nawet z instrumentów, które dało nam członkostwo w UE. Finalizuje się przyjęcie Rosji do WTO, która to organizacja nie akceptuje tego rodzaju praktyk ale i tej okoliczności polski rząd nie wykorzystał bo UE już wyraziła zgodę na członkostwo Rosji w tej organizacji. Jednak zdaniem rządzących w Polsce ocieplenie naszych stosunków z Rosją jest wręcz bezcenne, więc reakcji na to co wyprawia z nami Rosja pewnie nie będzie. Zbigniew Kuźmiuk
Patrioci i "zaprzańcy" w służbie faszystów Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, czy Polska zachowała suwerenność i w jakim zakresie, powinien przeczytać sobie ustawę z 3 grudnia 2010 roku o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania - a zwłaszcza uzasadnienie rządowego projektu tej ustawy. Roi się tam od dyrektyw Komisji Europejskiej i pogróżek, jakie to paroksyzmy spadną na nasz nieszczęśliwy kraj, jeśli nie zadośćuczyni on żądaniom faszystów władających Unią Europejską. Ustawa ta weszła w życie 1 stycznia 2011 roku i warto ją zapamiętać, ponieważ w sposób zasadniczy zmienia porządek prawny naszego państwa pod pretekstem "równego traktowania". Od czasów starożytnych, a konkretnie - w starożytnym Rzymie - przyjęto zasadę, że oskarżony uważany jest za niewinnego, dopóki wina nie zostanie mu udowodniona. Zasada ta legła u podstaw łacińskiej cywilizacji, którą usiłowali zniszczyć zarówno bolszewicy, jak i faszyści. Mówi się, że zarówno jedna, jak i druga formacja ideologiczna odeszła w przeszłość - ale to nieprawda. Faszyści sprytnie się zakamuflowali jako tak zwani obrońcy praw człowieka i pod tym płaszczykiem skutecznie przekształcają ustrój państw europejskich w kierunku faszystowskim. Z pozoru brzmi to niewiarygodnie - ale kiedy uświadomimy sobie, że faszyzm nie polega, a w każdym razie nie musi polegać na prześladowaniu Żydów, to łatwiej zrozumiemy, że faszyzm jest poglądem według którego państwo może wszystko. I ustawa z 3 grudnia 2010 roku, którą prezydent Komorowski podpisał 22 grudnia, jest znakomitą ilustracją tej faszystowskiej tendencji. Artykuł 14 ustęp 2 tej ustawy stanowi bowiem, że kto zarzuca innej osobie naruszenie zasady równego traktowania, uprawdopodabnia fakt jej naruszenia. Co to znaczy? Wyjaśnijmy to na przykładzie: sodomita nie zostaje przyjęty na wychowawcę w internacie. To, że nie został przyjęty, jest faktem oczywistym, któremu on nadaje interpretację twierdząc, że nie został przyjęty z powodu swojej dewiacji. Zgodnie z ustępem 3 artykułu 14 tej ustawy osoba, której taki sodomita zarzuciłby naruszenie zasady równego traktowania, musiałaby udowodnić, że nie dopuścila się naruszenia zasady równego traktowania. Na przykład wykazując przed sądem, że wspomniany sodomita jest kompletnym matołem. Nie zawsze jednak można udowodnić, że nie jest się wielbłądem, a nawet jeśli teoretycznie można, to w praktyce przeprowadzenie takiego dowodu może być bardzo trudne i wymagać różnych skomplikowanych i kosztownych zabiegów. Nie o to jednak przede wszystkim chodzi, tylko o zasadę, a właściwie - odwrócenie zasady leżącej u podstaw łacińskiej cywilizacji - że to oskarżyciel ma oskarżonemu udowodnić winę, a nie oskarżony ma wykazywać swoją niewinność. W ustawie z 3 grudnia 2010 roku o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania, cały ciężar udowodnienia niewinności został złożony na barki oskarżonego.
Ciężar ten może okazać się bardzo duży, bo inne przepisy tej ustawy wydają obywateli na pastwę tak zwanych "pozarządowych organizacji" monitorujących przestrzeganie zasady równości - a więc gangów szantażystów, z którymi kolaborują organy państwowe w rodzaju Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Pełnomocnika do Równego Traktowania. Na końcu tej drogi krzyżowej są tak zwane niezawisłe sądy, których zadaniem będzie rabunek nieszczęsnych ofiar faszystowskiego ustawodawstwa. Żeby było śmieszniej, ustawa z 3 grudnia 2010 roku, a zwłaszcza wspomniany artykuł 14 ust. 3 jest ewidentnie sprzeczny z art. 42 ust. 3 konstytucji, który stanowi, że "każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu". Kto by się jednak przejmował jakąś konstytucją tubylczego bantustanu, kiedy Komisja Europejska wydała dyrektywę? Toteż ustawa została uchwalona niemal jednogłośnie; głosowało za nią 179 posłów Platformy Obywatelskiej, 143 posłów Prawa i Sprawiedliwości, 34 posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej i 26 posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego. Pokazuje to, że chociaż nasi Umiłowani Przywódcy przy różnych okazjach sprawiają wrażenie, iż utopiliby się nawzajem w łyżce wody, to przecież, kiedy odezwie się prawdziwa władza, potrafią przemówić jednym głosem - patrioci razem z "zaprzańcami" SM
ZAMILCZANY TAJEMNICZY KOMUNIKAT „Dyżurna Służba Operacji Sił Zbrojnych RP przekazała do Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie informacje o zagrożeniu atakiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej”. Była podawana w ostatnich wiadomościach TVP1, TVP2, TVP Info, wisiał w telegazecie. Następnego dnia komunikat podały pozostałe media lecz nie rozwinęły go zajęte już tematem głównym, porażającym newsem. Po Katastrofie nad komunikatem zapadła dziwna cisza. Nikt nie próbował analizować skąd się wziął, jakiego to samolotu miał dotyczyć, co to miałoby być za zagrożenie ? Po prostu komunikat podano i tyle. Kto go zauważył i dla kogo był przeznaczony ? Komunikat podano nie nadając mu jakiegoś szczególnego charakteru. Nie epatowano grozą. Nie nawiązano do mającej mieć miejsce w dniu następnym wyjeździe Narodowej Delegacji na obchody 70 – lecia Zbrodni Katyńskiej. Ogłoszono i tyle. Są zdania / Free Your Mind /, iż komunikat ten był utajniony. Śmiem temu przeczyć ponieważ sam go słyszałem w dziennikach TV a potem zauważyłem w telegazecie. Był tam np. ok. godz. 04.00, 10 kwietnia 2010. Potem była katastrofa. Sprawdziłem, tak komunikat wisiał dalej. W podobnej lakonicznej treści został powielony przez pozostałe media. Wszyscy pogrążeni byli w smutku i rozpaczy. Komunikatem nikt się nie interesował. Owszem wspomnieli o nim posłowie PiS w tym Antonii Macierewicz na konferencji prasowej w TVP Info. Znalazł się potem jako jeden z faktów omijanych i ukrywanych przez rząd w Stanowisku Zespołu Parlamentarnego Ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154M. I na tym sprawa się zakończyła. Komunikat zaczęła spowijać mgła. Stopniowo istniejące w sieci linki zaczęły również zanikać. Zdążyłem na końcówkę. Jeszcze się otwierały lecz np. w giewu wyszukiwarka pokazywała, iż istnieje lecz próba wejścia kończyła się już fiaskiem. Uznano już, iż sprawy nie ma. Uważam jednak, iż sprawa jest i wymaga wyjaśnienia. Zastanówmy się kto mógł być nadawcą tego komunikatu i jaki był jego sens. Wyszedł on ze struktur wojska. Wydała go Dyżurna Służba Operacji Sił Zbrojnych RP i przekazała do Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie. Z samej treści wynika, że jego treść znał, musiał być powiadomiony a może i sam zdecydował o jego wydaniu Ś.P. generał Franciszek Gągor, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego a także Ś.P. generał Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych RP. Skoro wiedzieli oni, wiedzieli pozostali Ś.P. generałowie. Również Ś.P. Pan Prezydent Lech Kaczyński z pewnością musiał być powiadomiony o komunikacie. Był przecież Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych RP. Uważam, a są to jedynie moje spekulacje, iż komunikat był swoistą polisą ubezpieczeniową przed nazwijmy to „żartami” ze strony rządu. Otóż do obozu Ś.P. Pana Prezydenta lub do dowództwa sił zbrojnych w osobach Ś.P. generałów mogły dojść jakieś niepokojące informacje o przygotowanych przez rząd „niespodziankach”. Dotąd każdy wyjazd Pana Prezydenta napotykał na wszelkie możliwe przeszkody i utrudnienia. Tym razem jednak, gdy zapadła decyzja o wyjeździe i została potwierdzona jej data, strona rządowa zachowywała się w sposób wyjątkowy. Wszystko wyglądało, iż jest „w porządku”. Strona rządowa nie robiła żadnych utrudnień. Myślę, że jednak było coś niepokojącego. Coś co musiało pojawić się w ostatnich godzinach przed wylotem. Coś niesprecyzowanego, nieokreślonego lecz na tyle intrygującego, że znane przecież z czujności na zagrożenia Siły Zbrojne w osobach S.P. generałów postanowiły wydać jednak niezbyt przecież częsty komunikat. Komunikat o zagrożeniu atakiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej. Forma i treść komunikatu sprawiła z pewnością, że trafił on do tych adresatów do których powinien trafić. Do osób mających wpływ na bezpieczeństwo kraju, przede wszystkim do rządu. Z pewnością słyszeli również o nim uczestnicy Delegacji Narodowej. W ostateczności zapoznali się z nim na pokładzie samolotu od tych którzy usłyszeli go w mediach. Co to był za „psikus” czy ‘niespodzianka” ze strony rządu o którym środowisko Pana Prezydenta postanowiło w ten nieczęsty przecież sposób poinformować /…wiemy co kombinujecie, dajcie sobie siana chłopaki… / , niestety nie wiemy. Możemy się jedynie domyślać i snuć przypuszczenia. Może kiedyś, mam nadzieję w niedalekiej przyszłości, sprawa „psikusów i niespodzianek” związanych z wyjazdami Ś.P. Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego wyjdzie na jaw. Załączam kilka screenów dokumentujących fakt, iż ta sprawa była / jest, a może już nic nie ma??? Jeśli załoga a także / lub pasażerowie znali komunikat o możliwym zagrożeniu terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej to praktycznie w każdej chwili mógł nadejść komunikat dla załogi o konieczności lądowania gdziekolwiek czy zmiany trasy lub lotniska docelowego. Komunikat taki nie spotkałby się z nieufnością a nawet wręcz przeciwnie, spotkałby się ze zrozumieniem i dużą dozą ufności. W chwili zagrożenia należy przecież minimalizować potencjalne ryzyko. Załoga mogła być w ten sposób zmylona. Myślę, że było to celowe zagranie z tym komunikatem. Potem sprawa ucichła i nic nie wiadomo o co chodziło z tym zagrożeniem. Należałoby sprawdzić skąd poszedł komunikat, prześledzić jego drogę oraz uprawdopodobnić fakt zaznajomienia się z nim załogi lub pasażerów. Komunikat był wydany, nosi datę, 9.04.2010. Podawały go dzienniki radiowe, TV, wisiał też w telegazecie TVP1, TVP2… Prawdopodobnie już przed północą a na pewno po północy, 9.04.-10.04.2010. Czy ktoś z rodzin mógłby potwierdzić fakt zaniepokojenia uczestnika Delegacji Narodowej tym komunikatem ? Czy nikt z uczestników nie wyrażał niepokoju, iż właśnie ma lecieć do Katynia a tu pojawił się taki komunikat ? Ciekawa to sprawa… Zastanawia mnie jedno. Przecież osoby biorące udział w Delegacji musiały wiedzieć o zaistniałym zagrożeniu atakiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej. Czy nie wywołałoby to w nich poczucia zagrożenia ? Czy nie była ta informacja przekazywana sobie z ust do ust ? Czy uczestnicy nie wyrażali swojego niepokoju głośno ? Kto ich uspokoił, iż jednak wsiedli wszyscy na pokład jednego samolotu ? Kto miał taki dar przekonywania ? Czy Generałowie, osoby jednak uczulane stale na zagrożenia, wiedząc o nim tak ochoczo zajęliby miejsca w TU-154 ? Czy służby mające zapewnić Delegacji bezpieczeństwo / BOR / ulokowałyby wszystkich mimo wszystko w jednym samolocie ? Doprawdy miałoby to wszystko miejsce ? Ktoś tu robi z nas balona!!! Ktoś nie zgrał tych informacji i w ordynarny sposób mataczy ! Ktoś tu wybitnie ma coś za kołnierzem ! Tych informacji nie musimy przecież szukać w Rosji. Te informacje możemy uzyskać i one są w Polsce ! Kto ukrywa przed nami te informacje ? Kto ma śmiałość to czynić. Uważam, iż wiadomość o zagrożeniu atakiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej nie był przypadkowa ! Miała ona cel i według mnie został on osiągnięty. Celem było uśpienie czujności osób biorących udział w Delegacji do Katynia. Wiadomość, sądząc po podmiocie który widnieje jako ten który ja wydał, powstała w Dyżurnej Służbie Operacji Sił Zbrojnych RP i została przekazana do Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie. Czy o takiej informacji nie mógł być powiadomiony Ś.P. generał Błasik, Dowódca Sił Powietrznych RP ? Nie, z pewnością MUSIAŁ być o tej informacji powiadomiony ! Czy o takiej informacji nie mógł być powiadomiony Ś.P. Pan Prezydent Lech Kaczyński, Zwierzchnik Sił Zbrojnych RP ? Nie, MUSIAŁ być o tej informacji powiadomiony ! Czy o tej informacji nie mogli być poinformowani pozostali Ś.P. generałowie czy też urzędnicy Kancelarii Prezydenta RP czy w końcu załoga samolotu ? Nie MUSIELI być o tej informacji powiadomieni ! Większość pasażerów również wiedziała o tej informacji z mediów lub też dowiedziała się jeden od drugiego na pokładzie TU-145M. Słowem wszyscy na pokładzie znali ta informację. Do czego zmierzam ? Otóż uważam, iż celem informacji było uśpienie czujności załogi, Ś.P. Pana Prezydenta, generała Błasika i pozostałych generałów. Wyobraźmy sobie sytuację, że na pokład nadchodzi informacja o zagrożeniu i polecenie zmiany trasy lotu czy lotniska docelowego. Czy spotka się z nieufnością ? Nie, wszyscy przecież wiedza o komunikacie o zagrożeniu terrorystycznym samolotu Unii Europejskiej. I o to chodziło ! Potem, po 10.04.2010 nikt do tego komunikatu już nie wracał. Nikt nie analizował co to było za zagrożenie ? Co to był za samolot ? Stopniowo sprawa przycichła. Jeszcze tylko w internecie wisiały linki do miejsc gdzie sie ona pojawiła. Stopniowo i te linki wygasają. I o to chodzi. Kto będzie o takim komunikacie pamiętał ? Chyba tylko my, blogerzy To takie mamy obrazy w wylotu Delegacji Narodowej do Katynia ? Gdzie my żyjemy ??? NATO, Unia… Totalny Matrix ! Sceny z ladowania na Księżycu były wyraźniejsze i normalnym kadrze ! Ktoś robi z nas kurczaki ! Żarówki nam jeszcze zaświeca 3 x na dzień… Co to jest ? Telewizje, TVP 1 i 2, Polonia, TVN i ta druga zaprzyjaźniona, freelancerzy, paparazzi, dziennikarze … I nikt nic nie zrobił ? Żadnej fotki ! Żadnego filmiku ! I nikogo tam nie było ? Świadków brak. JAK NIGDY WCZEŚNIEJ… WIELCE TO JEST WYMOWNE… PRZEKAZ AŻ PORAŻA GŁĘBIĄ I NASTROJEM… czernik59.wordpress.com
„Wielka gra” i podbój Eurazji: scenariusz III wojny światowej?
The „Great Game” and the Conquest of Eurasia: Towards a World War III Scenario?
http://www.voltairenet.org/article167691.html#article167691
Mahdi Darius Nazemroaya, tłumaczenie Ola Gordon
Państwa i grupy kombatantów zygzakujące po międzynarodowej szachownicy, wcześniej czy później zajmą pozycje w kwestii zbliżającej się wielkiej konfrontacji: tych, którzy sprzeciwiają się USA i Chinom. Powstały już dwa główne bloki sojusznicze i bez względu na historyczne garby na drodze (zamachy stanu, tzw. kolorowe rewolucje itp.), pozycja wszystkich graczy będzie nieubłaganie określona przez ich strategiczne interesy. Autor przedstawia swoje oceny, w jaki sposób te dwa obozy spotkają się podczas najbliższego konfliktu międzynarodowego. W dniu 17 września 2009 r. obywatele całego świata i narody Europy Wschodniej odetchnęły z ulgą, kiedy prezydent Barack H Obama oświadczył, że odkłada na bok amerykańską tarczę antyrakietową w Polsce i Republice Czeskiej. Wydawało się, że planeta zmierzała w kierunku pokoju. Conrad Black, w artykule z Kanady, posunął się nawet tak daleko, że zaproponował utworzenie nowych stref wpływów w Eurazji z Moskwą: „Powinniśmy więc powrócić do łagodnej wersji uświęconej podziałem Eurazji (ale nie Polski) z Rosją. Powinniśmy współpracować z Rosją w tłumieniu ekstremizmu w byłych republikach radzieckich Azji, w tym Czeczenii, i niech mają oni dwie prowincje Gruzji skutecznie zajęte w 2008 r. i wschodnią, rosyjsko-języczną połowę Ukrainy i Białorusi, jeśli tego chcą te narody, i doprowadzić ostatecznie do końca NATO i UE.” Ale nie likwiduje się projektu tarczy antyrakietowej w pobliżu granicy z Rosją. Amerykański projekt militarny jest rozszerzany, tak jak pierwotnie planowano w 1990 roku. Wiąże się to z armadą statków, które otaczają Eurazję od M. Bałtyckiego, M. Czarnego i wschodniej części M. Śródziemnego do Zatoki Perskiej, M. Południowo-Chińskiego i M. Żółtego. Naziemne części tarczy antyrakietowej będą również przechowywane i rozszerzane na Bałkanach, w Izraelu, Korei Południowej i Japonii. Figury szachowe dla kolosalnego projektu geostrategicznego są układane na miejsca i się odchodzą. Ostatecznym celem tego projektu jest okrążenie i kontrola Eurazji przez coraz większą machinę wojskową. Kiedy te zmiany są ledwie zauważalne przez media, los ludzkości dosłownie wisi na włosku. To właśnie z powodu tego projektu podbicia Eurazji, Rosja, Chiny i Iran zbliżyły się do siebie i stworzyły zjednoczony front Eurazji przeciwko Ameryce i jej kohortom. Wszystkie trzy narody Eurazji są otoczone pierścieniem baz wojskowych USA, sojuszami wojskowymi zdominowanymi przez USA i NATO, oraz wrogimi rządami wspieranymi i zbrojonymi zarówno przez amerykański rząd jak i wojsko. Wojna między Gruzją i Rosją o Osetię Południową, ataki terrorystyczne przeciwko irańskim rejonom granicznym, napięcia między Koreą Płn. i Koreą Płd., bunty w Zach. Chinach, oraz fale tzw. „kolorowych rewolucji” od Libanu i Mołdawii do centralnej Azji i Azji płd.-wsch. są integralną częścią tej konfrontacji geopolitycznej. Globalny zasięg tego procesu militaryzacji nie ogranicza się do Eurazji. Od Ameryki środkowej i południowej do Afryki, Koła Arktycznego i Oceanu Indyjskiego, montowane są główne elementy III wojny światowej.
Walka „Euroazjatów” i „Zachodowców” na Kremlu Opowiadanie o panowaniu nad Eurazją rozpoczyna się w wielu różnych miejscach i czasach, ale dla wszystkich zamiarów i celów, po upadku ZSRR i zakończeniu zimnej wojny, kluczową rolę odegrały tu kremlowskie salony władzy politycznej w post-radzieckiej Rosji. Od ponownego pojawienia się 26.12.1991 r. Rosja topiła się w niepewności. Jej elity stały wobec kwestii dalszej uległości wobec władz USA i UE, i albo miała stać się ich młodszym partnerem, albo państwem zależnym. Ponownie wschodząca Rosja również stawiła czoła wszystkim warunkom gospodarczym, oraz upadkowi społecznemu tzw. „upadłych państw.” Po rozpadzie ZSRR, polityka przychylna zachodowi / NATO i Eurazji była w konflikcie zarówno w Rosji, jak i w byłych republikach sowieckich, gdyż ich przywódcy rozpoczęli poszukiwania swojego miejsca w międzynarodowym porządku postzimnowojennym. Kręgi „Zachodniowców” w przestrzeni post-radzieckiej naciskały na sojusz strategiczny z Zachodem. Byli zwolennikami polityki zorientowanej na Europę, w tym jakiejś formy integracji z UE, jak również pchali w kierunku ustroju w stylu europejskim. Z drugiej strony, kręgi „Euroazjatów” chciały współpracy strategicznej z potęgami azjatyckimi, jak również współpracy z Europą. Było to uzasadnione podwójnym europejskim i azjatyckim charakterem Federacji Rosyjskiej i przestrzeni post-sowieckiej. Euroazjaci wiedzieli również, że następne stulecie zobaczy wzrost znaczenia Chin jako globalnego mocarstwa, oraz że region Azji i Pacyfiku stanie się centrum światowej gospodarki i stosunków międzynarodowych. Rosja stawiła czoła obu: Europie i Azji, oraz Zachodniowcom i Euroazjatom, gdzie rywalizują ze sobą w kręgach polityki Rosji i na Kremlu. Poprzez rozszerzanie NATO i świadomość, że Federacja Rosyjska stawała się celem USA, skala zaczęła przechylać się na korzyść Euroazjatów. Ich punkt widzenia i to co ostatecznie nazwano Doktryną Primakowa zdominowały „Europejską” i „Zachodnią” klikę polityczną w Moskwie. Architektem Doktryny Primakowa był Jewgenij Primakow. Był ministrem spraw zagranicznych Rosji w latach 1996-1998, a w 1998 roku został premierem Rosji. Primakow włożył wszystkie swoje wysiłki by Rosja przyjęła strategiczną politykę globalnego multilateralizmu, oraz w jego ideę, formułując strategię Euroazjatów jako oficjalną politykę Kremla.
Doktryna Primakowa i Trójporozumienie Euroazjatyckie „Tak jak nikt z nas nie żyje na zewnątrz czy poza geografią, tak nikt z nas nie jest całkowicie wolny od walki o geografię. Jest to złożona i interesująca walka, ponieważ ona nie dotyczy tylko żołnierzy i armat, ale także idei, form, obrazów i wyobrażeń.” – Edward Wadie Said, ‘Culture and Imperializm,’ 1993. Jeśli perspektywy Chin stających się globalnym supermocarstwem są prawdziwe, to utworzenie każdego solidnego sojuszu euroazjatyckiego, składającego się z Rosji, Iranu, Indii i Chin z pewnością da podstawę do powstania „megamocarstwa” Eurazji. Takie „megamocarstwo” Eurazji zredukuje USA, duszę globalnego supermocarstwa. W najlepszym przypadku, Ameryka stanie się wtórnym mocarstwem, jak Francja, W. Brytania, Niemcy i Japonia w porównaniu z Ameryką obecnie. W tym kontekście, powstanie silnego podmiotu euroazjatyckiego od początku napotykało na sabotaż, utrudnianie i sprzeciw ze strony zarówno brytyjskich jak i amerykańskich strategów, co najlepiej można opisać jako „anglo-amerykańską” strategię w Eurazji. Historycznie, London zawsze pracował nad uniemożliwianiem powstania każdego silnego rywalizującego mocarstwa na kontynencie (Eurazja). Halford Mackinder, tzw. „ojciec geopolityki” nie był człowiekiem, który wymyślił czy wyobrażał sobie te idee, ale wyartykułował te cechy polityki brytyjskiej. Ameryka tylko odziedziczyła tę strategię. Autentyczne „megamocarstwo” euraozjatyckie byłoby geostrategicznym koszmarem dla anglo-amerykańskiej elity i jej interesów. W tym kontekście pogłębianie współpracy między Rosją, Chinami i Iranem można nazwać „geostrategicznym koszmarem Halforda Mackindera.” W tym sensie Doktryna Primakowa jest euroazjatyckim odparciem przyznania się Mackindera, że chodzi o strategiczne zagrożenie dla W. Brytanii i podobnych graczy, takich jak Ameryka, ze strony silnego aktora Kontynentalnego. W 1996 r. rosyjscy decydenci zdali sobie sprawę, że Federację Rosyjską postrzegano bardziej jak kolonialne terytorium do podziału na strefy, niż jako równorzędny partner Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej. Od tego czasu Doktryna Prmakowa zaczęła przybierać na znaczeniu i powstała w Moskwie. Zgodnie z tą doktryną, przywódcy Kremla zaczęli tworzyć strategiczny sojusz między Moskwą, Pekinem i New Delhi. Równie pozytywnie patrzono na Teheran jako dodatkowego, czwartego członka porozumienia euroazjatyckiego, którego chciała Rosja. Primakow kładł nacisk na strategiczną koordynację z Iranem. Teheran, przez rozszerzenie swojego geostrategicznego znaczenia i siły jako mocarstwo regionalne Bliski Wschód- Afryka Północna (MENA), w końcu został dodany do ram Doktryny Primakowa przez Euroazjatyckich planistów polityki zagranicznej Kremla. Z nasion Doktryny Primakowa, pomiędzy Chinami i Rosją, wyrosła Coalition of the Reluctant [Koalicja Niechętnych], „Mamy obowiązek pamiętać, że przyczyny każdej wojny leżą przede wszystkim w błędach i przeliczeniu się w czasie pokoju, oraz że przyczyny te mają swoje korzenie w ideologii konfrontacji i ekstremizmu. Jest to tym bardziej ważne by pamiętać to dzisiaj, bo tych zagrożeń nie ubywa, gdyż one tylko przekształcają się i zmieniają swój wygląd. Te nowe zagrożenia, jak w III Rzeszy, pokazują taką samą pogardę dla ludzkiego życia i takie samo dążenie do stworzenia ekskluzywnego dyktatu na całym świecie.” – Władimir Putin, Dzień Europy – 62 rocznica zwycięstwa (9.05.2007) Podziały które postrzegano w czasie zimnej wojny nie zniknęły, zostały zmienione i przekształcone. W Eurazji i poza nią powstała „Koalicja Niechętnych,” z tego co stworzono ze wspólnego niepokoju, w globalny kontr-sojusz. Rosja, Chiny i Iran przewodzą tej koalicji w Eurazji i na Bliskim Wschodzie. W Ameryce Łacińskiej i na Karaibach jest to Wenezuela i Kuba, które trzymają transparenty oporu wobec amerykańskiej hegemonii geopolitycznej. W Eurazji SCO (Szanghajska Organizacja Współpracy) oraz Organizacja Zbiorowego Układu o Bezpieczeństwie (CSTO) (przegrupowującej Rosję i kilka byłych republik radzieckich) również dążą do ewentualnego połączenia by przeciwstawić się NATO. Grupa na półkuli zachodniej prowadzona przez Wenezuelę, którą można nazwać Blokiem Boliwijskim, który był początkowo nazywany Boliwijską Alternatywą dla Ameryk lub ALBA (Alternativa Bolivariana para las Americas) również się poszerza w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach. Wenezuela dołączyła do koalicji Eurazji Teheranu, Moskwy i Pekinu, tworząc „Globalny Czworokąt,” w skład którego wchodzi Caracas i Ameryka Łacińska. Ostatnia międzynarodowa trasa Hugo Cháveza, podczas której odwiedził Białoruś, Ukrainę, Iran, Rosję, Syrię, Libię i Portugalię, jest częścią tego sojuszu. Podczas pobytu w Teheranie, Chavez i Mahmud Ahmadineżad oświadczyli, że Wenezuela i Iran pracowały na rzecz nowego i alternatywnego porządku światowego. Wenezuela i Libia wielokrotnie wzywały do utworzenia South Atlantic Treaty Organization SATO [ Sojusz Południowo-Atlantycki], składającego się z krajów Afryki i Ameryki Południowej w celu przeciwdziałania NATO. Sojusz pomiędzy Wenezuelą i Boliwijczykami w obu Amerykach oraz Euroazjatami jest sojuszem, który powstaje w drodze wzajemnego oporu przeciwko Ameryce. Zgodnie z retoryką Señora Cháveza i jego Boliwijskich sojuszników, jest przeciwny „Imperium PółnocnoAmerykańskiemu” i jego wasalom. Przez ponad dekadę Wenezuela i Blok Boliwijski były zajęte cementowaniem, jak nazywają, polityki „stalowych lin,” mającej na celu wzmocnienie ich związków z sojusznikami i partnerami w Eurazji i Afryce.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/
Kto się boi Viktora Orbana Nie ma znaczenia to, że Orban obniża węgierskim obywatelom podatki do 16 procent, a małym firmom do 10 procent. Według liberalnych dziennikarzy to nie jest oznaka liberalizmu – pisze publicysta "Rzeczpospolitej". Histeria wokół działań Viktora Orbana narasta. Zarówno w Polsce, jak i w Europie. W równie ekstatyczne drgawki wpadają niemiecki polityk SPD Martin Schulz, europarlamentarzysta Zielonych Daniel Cohn-Bendit, jak i publicyści wielu zachodnich pism. W Polsce dotknęło to publicystów "Gazety Wyborczej". Emocje udzieliły się nawet cenionemu przeze mnie liberalnemu intelektualiście bułgarskiemu Ivanowi Krastevowi.\ Na łamach "GW" stwierdził on niedawno, iż premier Węgier narusza główne filary liberalnej demokracji. Jakie? Zacytuję: "Przeprowadził zmianę w konstytucji, która ograniczyła kontrolę Trybunału Konstytucyjnego nad działaniami rządu, ograniczył prawa różnych niezależnych organów i instytucji kontrolnych pilnujących rządu. Uderzył w prywatną własność przez nacjonalizację funduszów emerytalnych. Odrzucił pakiet antykryzysowy uzgodniony przez UE oraz MFW, złamał zasadę, że pewne reformy strukturalne podejmuje się w zamian za wsparcie unijne i MFW na czas kryzysu. Złamał też zasadę szczególnego traktowania zagranicznych inwestycji, na których przyciągnięciu do tej pory zależało krajom postkomunistycznym. Nałożył na zagraniczny kapitał – skoncentrowany głównie w bankowości i telekomunikacji – specjalne, przejściowe podatki. A dopiero po piąte: zamachnął się na media, wprowadzając restrykcyjne prawo medialne" – mówi Krastev.
Złota zasada europejskiego liberalizmu Nie jestem ślepym entuzjastą wszystkich działań Orbana. Część zapisów ustawy medialnej uważam za złe. Ale czy zagrożą one niezależności mediów węgierskich? Sądzę, że nie tak bardzo, bo media te nie były niezależne ani w latach 90., ani przez osiem lat rządów socjalistów. Nie stały się też takie po objęciu rządów przez Fidesz. Ustawa budzi poważne wątpliwości, ale histeria wokół niej jest grubo przesadzona. Podzielam natomiast obawy Krasteva dotyczące zmian kompetencji Trybunału Konstytucyjnego – też uważam je za zbyt ryzykowne. Sprawa OFE. Choć mam inny pogląd na tę kwestię niż rząd Orbana, dziwi mnie, dlaczego sprawa ta jest traktowana jako zamach na własność prywatną. Orban nie zamknął prywatnych firm, tylko zmienił system. Poprzednio też ktoś go zmienił. W Polsce trwa obecnie podobny proces. Największe zdumienie budzą dwa kolejne zarzuty, które stawia Krastev. Czy pakiet antykryzysowy proponowany przez MFW i UE jest dogmatem liberalnej gospodarki i liberalnej demokracji? Wydawało mi się, że w liberalnej demokracji istnieje wiele różnych rozwiązań, że istnieje wolny rynek propozycji, wśród których poszczególne kraje mogą wybierać. Czy każde rozwiązanie zaakceptowane przez Berlin i Paryż (bo to te dwie stolice nadają dziś w Europie ton) staje się ostatecznym wyznacznikiem demokracji i wolnego rynku? Orban nie chciał zaciągać nowych pożyczek, bo wtedy zwykli Węgrzy musieliby jeszcze bardziej zacisnąć pasa, a w ostatnich latach już zafundowano im kilka drastycznych kuracji. Premier znalazł więc inne rozwiązanie. Czy to zaaprobowane przez MFW i Unię na pewno byłoby lepsze? Tego nie wiem. Przekonamy się za jakiś czas. Wiem natomiast, co się dzieje z finansami innych państw unijnych. I widzę pasywność wielu unijnych liderów. U Orbana zaś dostrzegam ogromną chęć stawienia kryzysowi czoła. Węgierski lider chce dać obywatelom swobodę działania, a nie chwytać ich za pysk, jak pisze – przepraszam za wyrażenie – dość prostacko Marek Beylin z "GW". I najbardziej kuriozalne – Ivan Krastev zarzuca Orbanowi, że "złamał też zasadę szczególnego traktowania zagranicznych inwestycji". Okazuje się, że istnieje "zasada szczególnego traktowania zagranicznych inwestycji" i że jest to filar liberalnej demokracji! Nie można promować własnych firm, należy wspierać zagraniczne! Nie ma znaczenia to, że Orban obniża węgierskim obywatelom podatki do 16 procent, a małym firmom do 10 procent. Według liberalnych publicystów to nie jest oznaka liberalizmu. Małych firm promować nie należy. Zwykłym obywatelom i małym przedsiębiorcom trzeba podnosić podatki, a wielkim firmom je obniżać. To jest dzisiejszy europejski liberalizm.
Zaczadzeni niechęcią Orban dokonał wyboru. Postąpił jak rasowy polityk. Gdy kasa państwa okazała się pusta, musiał szukać pieniędzy. I je znalazł. Wszak polityk jest od tego, by dokonywać wyborów i podejmować decyzje. O to przecież mamy pretensje do Donalda Tuska, że obawia się poważnych decyzji. O to mamy pretensje do rządów Grecji, Hiszpanii czy Portugalii – że zamiast odważnych kroków robili księgowe szacher-macher. Dzisiaj łoży na nich cała Europa – i to ma być zgodne z zasadami liberalizmu. Sam słyszałem, jak szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso w stolicy Węgier mówił, że Unia musi poważnie rozważyć wprowadzenie podatku bankowego, by zwalczać skutki kryzysu. Orban już ostro zwalcza skutki kryzysu, ale za swoje działania dorobił się łatki enfant terrible europejskiej polityki. Węgierski premier chce rozruszać małe firmy, zostawić w kieszeni obywateli więcej pieniędzy, wyzwolić ich inicjatywę i przedsiębiorczość, dać im możliwość wyboru, co z tymi pieniędzmi mogą zrobić, ale Europa uznaje te działania za sprzeczne z duchem demokracji i liberalizmu. Niechętni Orbanowi publicyści zapominają przy tym, że Węgrzy nieprzypadkowo na czas kryzysu opodatkowują nie branże inwestujące w produkcję, tylko takie jak sieci handlowe. Ciekaw jestem, co liberałowie gospodarczy sądzą na temat tego, jakie inwestycje lepiej wspierać: motoryzację czy hipermarkety? Która branża daje więcej miejsc pracy i przynosi wyższe zyski lokalnym społecznościom? Która bardziej podnosi PKB? Warto przy okazji sprostować – podatek kryzysowy od banków, energetyki, sieci handlowych i telekomów nie jest podatkiem od inwestycji zagranicznych. Dotyka on także wielkich węgierskich firm, takich jak choćby największy z banków działających w Budapeszcie – OTB. Zaczadzeni niechęcią do konserwatywnego premiera nie widzą albo nie chcą wiedzieć, że na Węgrzech coraz więcej inwestują takie firmy, jak Mercedes, Opel, Suzuki czy Audi.
Jeszcze jedna sprawa. Węgry przejęły przewodnictwo UE. Jednym z punktów węgierskiego planu jest włączenie do listy europejskich priorytetów próby poprawy sytuacji romskiej mniejszości. To kwestia bliska liberalnym sercom, ale w tej sprawie jakoś nabrali oni wody w usta. To nie pasuje do układanki i wymyka się uproszczonemu, zwulgaryzowanemu obrazowi polityki Orbana.
27 Orbanów Krastev zauważa zresztą, jak inaczej był traktowany przez media i świat Zachodu premier Ferenc Gyurcsany. Jakoś nikomu nie przeszkadzało, gdy ten lewicowy polityk prowadził Węgry na skraj katastrofy gospodarczej. Symbolem jego umiłowania zasad liberalnej demokracji pozostanie – chyba już na zawsze – przyznanie się do okłamywania rodaków i brutalne potraktowanie przez policję demonstrantów w Budapeszcie w roku 2006. To już truizm, ale go powtórzę: lewicy więcej się dziś wybacza. Nigdy nie zapomnę, kiedy ówczesny kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder i ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac ściskali dłoń Władimirowi Putinowi w dniu marionetkowych wyborów w Czeczenii. "Wyborów", które nieudolnie przykrywały ludobójstwo dokonujące się pod okiem tegoż Putina. Gdzie wtedy były europejskie elity? Nie pamiętam ryku oburzenia zachodnich mediów. Nie pamiętam wzniosłych słów o łamanych zasadach demokracji. Ivan Krastev nie wyobraża sobie Europy rządzonej przez 27 Orbanów. Mówi, że jeśli Europa nie powstrzyma węgierskiego premiera, to będą się w niej działy rzeczy straszne. Zgodnie z zasadami liberalnej demokracji inne kraje powinny więc zablokować wewnętrzne działania szefa rządu wybranego przez miażdżącą większość obywateli jego kraju. Podobnie jak kiedyś zgodnie przymykały oko na karesy z autorem ludobójstwa w Czeczenii. "To jest właśnie Realpolitik" – mówił mi niedawno jeden z zachodnich dyplomatów. Publicyści nie są od uprawiania Realpolitik. Jeśli jednak ktoś porównuje dziś Orbana do Putina czy Aleksandra Łukaszenki, który nasyła na demonstrantów uzbrojone po zęby oddziały milicji i wsadza do więzień opozycjonistów, to albo pozbawiony jest elementarnej wiedzy i zdolności do samodzielnego myślenia, albo ma po prostu złą wolę. A zatem raz jeszcze – nie wszystkie pomysły i decyzje Orbana mi się podobają. Uważam jednak, że gdyby było więcej takich polityków jak Viktor Orban czy David Cameron, którzy próbują przeprowadzić w swoich krajach poważne reformy, być może Europa byłaby sprawnym, dobrze zarządzanym organizmem, a nie rozlazłym, nieruchawym tworem. Gdyby więcej europejskich liderów poważnie traktowało swoich obywateli, Unia Europejska być może nie znalazłaby się w takim kryzysie, w jakim tkwi obecnie. Igor Janke
Sceptyczny punkt widzenia na zmiany na Węgrzech Polska i Węgry – dwa bliźniacze baraczki unijne?
Sprawa węgierskiej partii Fidesz i okrzyczanego jako antyglobalistycznego i antybanksterskiego reformatora Viktora Orbána nie dawała mi spokoju. Węgrami niezbyt się interesuję, a to z tego względu, że jest to jeszcze mniej znaczący unijny baraczek, niż nasza żydolandia nr 3. Na losy świata Węgry mają mniej więcej taki sam wpływ, jaki mam ja na wybory sekretarza generalnego partii w Chinach. Posiedziałem ze dwie godzinki przy monitorze i oto wyniki moich poszukiwań.
Viktor Orbán: http://pl.wikipedia.org/wiki/Viktor_Orb%C3%A1n
„W latach 1989–1990 studiował brytyjską filozofię polityczną w Pembroke College w Oxfordzie jako stypendysta Fundacji Sorosa”
Stypendysta Fundacji Sorosa!!! TAK! TAK! Stypendysta tej samej fundacji tego samego filantropa Sorosa, u którego spotykali się wodzowie PO i PiS (oraz SLD) debatując nad naprawą (na żydowską modłę) Rzeczypospolitej! Dalej…
„Był uczestnikiem rozmów tzw. Trójkątnego Stołu”
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tr%C3%B3jk%C4%85tny_St%C3%B3%C5%82
czyli węgierskiego odpowiednika „naszego” żydowskiego okrągłego stołu, kiedy to żydostwo z obozu władzy i opozycji dogadało się co do oddania Polski w łapska światowego żydostwa! Kolejny cytat: „W latach 1998–2002 sprawował funkcję premiera centroprawicowego rządu koalicyjnego. Za jego rządów Węgry przystąpiły do Sojuszu Północnoatlantyckiego, z powodzeniem prowadzono również negocjacje nad członkostwem w Uni Europejskiej.”
A więc Orbán jest prounijny, proNATO-wski… Coś jak Tusk, Komorowski i Kaczyńscy/Kalksteini…
Znalazłem i to: „W kwestiach gospodarczych był początkowo zwolennikiem liberalizmu.” „Liberalizm” gospodarczy był wymysłem światowej lichwy. Umożliwił jej gospodarczą i finansową kolonizację świata. Bo w „liberalnej” gospodarce wygrywa i wykupuje słabszych i biedniejszych konkurentów ten najbogatszy. A kto jest najbogatszy? Kto ma prawo do drukowania pieniędzy z powietrza – skolko ugodno? Co jeszcze… „Za jego kadencji zmniejszyła się inflacja i bezrobocie oraz nastąpił wzrost płac, przy jednoczesnym pogłębieniu się deficytu budżetowego.” Fajna mi polityka… Wszystko na krechę u banksterów. Ciekawe, kiedy zostaną te wcześniejsze długi rządu Orbána spłacone. Idziemy dalej… „Opowiada się za pogłębianiem integracji europejskiej, rozszerzeniem Unii o państwa bałkańskie oraz budową UE na fundamencie wartości chrześcijańskich.” Aha, to on też chciał zapędzać do Jewropejskiego łagru inne państwa! Aby nie miały lepiej niż węgierski unijny barak. A co do tych wartości chrześcijańskich, to wiemy chyba, co one oznaczają w językujewropejczyków. I jeszcze na koniec… Odznaczony jest nasz „reformator” Wielkim Krzyżem Orderu św. Grzegorza Wielkiego.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Order_%C5%9Awi%C4%99tego_Grzegorza_Wielkiego
Tym samym orderem szczycą się też m.in. „wielki ałtorytet” Bartoszewski czy medialny magnat Rupert Murdoch.
No to jesteśmy w domu – wiemy już, kto i za jakie „zasługi” dostaje w dzisiejszych czasach Wielkie Krzyże Orderu św. Grzegorza Wielkiego. Reformy podatkowe Orbána, a zwłaszcza jednolity podatek liniowy ucieszy przede wszystkim ludzi z najwyższymi uposażeniami. Biedacy skorzystają na tym grosze, które zeżre im i tak inflacja. Jedynie ci, którzy mają wysokie pensje, na takiej reformie podatkowej rzeczywiście skorzystają. Im po prostu pozostanie w kieszeni sporo więcej pieniążków. A więc już zamożni, bogaci będą jeszcze bogatsi. Taka to jest sprawiedliwość po Orbánowemu. Natomiast zdecydowanie, bo aż prawie o połowę, obniżył węgierski „reformator” podatek dochodowy od małych i średnich przedsiębiorstw – z 19 do 10 proc. Obniżka dotyczy tylko tych podmiotów, których roczne obroty nie przekraczają 1,5 mln euro. Zacząłem się wobec tego zastanawiać nad ważnym pytaniem – bo z natury jestem dociekliwy – w czyich rękach na Węgrzech znajdują się małe i średnie przedsiębiorstwa?
Bezpośredniej odpowiedzi nie znalazłem. Ale wpadłem na pewien ciekawy trop. Otóż szukając czegokolwiek na temat węgierskich Żydów znalazłem w wikipedii tę oto stronę:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:W%C4%99gierscy_%C5%BBydzi
I w tym momencie stało się dla mnie jasne, że trudno będzie na Węgrzech znaleźć Mośka Apfelbauma, czy Srula Rosenzweiga. A to z tej prostej przyczyny, że węgierscy Żydzi zastosowali taktykę ich polskich pobratymców i stali się „węgierskimi” Bartoszewskimi, Kwaśniewskimi czy Kaczyńskimi. Mamy wśród nich stalinowskich zbrodniarzy, takich jak Mátyás Rákosi, czyli Mátyás Rosenfeld
http://pl.wikipedia.org/wiki/M%C3%A1ty%C3%A1s_R%C3%A1kosi
Ale mamy i intelektualną elitę dzisiejszych Węgier. Taki choćby György Spiró – prozaik, dramatopisarz, eseista, tłumacz. Laureat wielu literackich nagród.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Gy%C3%B6rgy_Spir%C3%B3
Jest nawet żydowęgierski noblista – Imre Kertész.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Imre_Kert%C3%A9sz
Wikipedia potwiedza fakt, że aferzysta, globalista i filantrop Soros jest węgierskim Żydem. Sarkozy’ego, prezydenta Francji, wikipedia w tym towarzystwie już nie wymienia. Choć jest on takim samym koszernym „Węgrem” jak szef fundacji im. Batorego. A ile tysięcy innych Żydów, pełniących obowiązki Węgrów, wikipedia nie ujawnia?
Wyszperałem jeszcze jedną ciekawą stronkę. Autor podpisujący się nickiem Jeż Węgierski pisze tam: „I właśnie dlatego nie przestaj mnie fascynować na Węgrzech obecność Żydów. Widać ich na ulicach w mojej dzielnicy, w ważniejsze święta żydowskie nie można zaparkować samochodu w okolicach synagogi, są sklepy żydowskie, festiwale, są Żydzi w życiu publicznym. A niedawno zobaczyłem na ulicy zapomnianego billboarda wzywającego do oferowania kościelnego jednego procenta podatków (na Węgrzech jeden procent można oferować na jakiś związek wyznaniowy a drugi na organizację społeczną) na Zjednoczony Związek Wyznaniowy Izraelicki. Napis głosi „o cuda trzeba się starać”, na znaku Mojżesz rozdziela wody Morza Czerwonego, a tabliczka ostrzega „strefa cudów”. Wszystko tak po prostu na ulicy, tak po prostu, tak normalnie. Dobrze Węgrom, że nie mają tego polskiego kompleksu żydowskiego.”
http://jezwegierski.blox.pl/tagi_b/57/Zydzi.html
W tym momencie wszystko stało się dla mnie jasne. Węgry są takim samym zażydzonym barakiem unijnym, jak „nasza” żydolandia. Ataki i krytyka rządu węgierskiego przez żydostwo to zwykła hucpa:
Ma to na celu skruszenie Węgrów, wywołanie u nich poczucia winy, a nawet gotowość do wypłaty odszkodowań:
http://www.tvn24.pl/0,1678977,0,1,wegry-pozwane-za-holokaust,wiadomosc.html
Wypisz wymaluj – druga Polska. Ta sama taktyka, te same kłamstwa, takie same roszczenia.
Wywołanie u Węgrów poczucia winy wobec Żydów będzie ponadto dla węgierskich wyznawców Jahwe także, czy wręcz – przede wszystkim – gwarancją ich bezkarności i nietykalności na Węgrzech. Reformy podatkowe wprowadzone przez sorosowskiego stypendystę Orbána odciążą klasę drobnych i średnich przedsiębiorców. Niech nas ich węgierskie nazwiska jednak nie mylą. Wygląda po prostu na to, że węgierscy Żydzi, w przeciwieństwie do ich polskich pobratymców, zamiast cały węgierski majątek narodowy oddawać bogatym pobratymcom zza granicy, zadbać chcą o to, aby z tego węgierskiego tortu troszkę kremu przypadło i dla nich. Takie więc są te rewolucyjne reformy Orbána. I taki to z niego reformator! Cwana jest ta lichwa. Pieniądze pozostaną w koszernej rodzinie, a „atakowany” przez żydomedia Orbán już uchodzi u milionów Gojów za nowego Mesjasza Narodowej Prawicy. Poliszynel
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com
Israel Strikes Back http://www.rense.com/general92/strikes.htm
Jeff Gates , tłumaczenie Ola Gordon
Synchronizacja czasowa jest najważniejsza, kiedy prowadzi się wojnę „w drodze oszustwa”, jest to hasło, którym od dawna kierują się izraelscy planiści wojenni. Gdy zagrożone są geopolityczne cele Izraela, chaos jest zapewniony. W terminologii bezpieczeństwa narodowego, atak bombowy 24 stycznia na najczęściej używane lotnisko w Moskwie był „ustawiony poza teatrem działań.” Pierwszym wśród priorytetów Tel Awiwu jest ich potrzeba utrzymania ciągłości najnowszej narracji geopolitycznej: „globalna wojna z terroryzmem” przeciwko „islamo-faszyzmowi.” Faktem jest, że dwie ostatnie wojny Ameryki służące izraelskim celom, nie zajmują uwagi zachodnich mediów. Sześć dni przed moskiewskim atakiem, prezydent Rosji Dimitri Miedwiediew udał się na Zachodni Brzeg by poprzeć państwo palestyńskie ze stolicą we Wschodniej Jerozolimie. Dosadnie zauważył, że „była to pierwsza wizyta prezydenta Rosji do Palestyny, nie połączona z wizytą do innego kraju” (Izrael). Potem dołączył do szybko wydłużającej się listy państw, potwierdzając, że do tej pory 109 z 192 państw członkowskich ONZ wspiera rezolucję uznającą palestyńską państwowość.
Choć USA, na wniosek Izraela, wiernie wetuje rezolucje Rady Bezpieczeństwa, sentymenty ulegają zmianie, kiedy społeczność globalna zaczyna dostrzegać koszt stosunków amerykańsko-izraelskich. W ostatnim czasie liczne narody Ameryki Łacińskiej wyraziły uznanie Palestyny. Irlandia właśnie ogłosiła podniesienie rangi swoich relacji do statutu ambasady.
Ustawienie poza teatrem Prowadząc wojnę z ukrycia, syjonistyczni planiści wojenni koncentrują swoje wysiłki na kluczowych zmiennych. Stąd strach w Tel Awiwie, że mające miejsce wydarzenia rozluźniają kontrolę izraelskiego lobby nad polityką zagraniczną USA. W celu podtrzymania globalnej „wojny z terroryzmem,” konieczne jest zachowanie niestabilności. Każdy kto zna izraelskie wykorzystanie strategicznej dwulicowości, nie uznał za zaskakujące, kiedy w Afryce Północnej „nieoczekiwanie” pojawiło się wiele kryzysów. Zamieszki w Tunezji spowodowały zmiany rządów po zamieszkach w Mauretanii, Algierii, Jemenie i Egipcie. Podczas niedawnego spotkania Ligi Arabskiej, jej sekretarz generalny Amr Mousa ostrzegł, że to może się rozprzestrzenić. Jeśli tak, to spójrz na rosnącą cenę energii, dalsze osłabienie liderów zadłużonego Zachodu, gdzie niespokojne społeczeństwa mają już mniej usług, wyższe podatki i większe długi. Odwracanie uwagi również odgrywa rolę w tak dobrze zaplanowanych kryzysach. Tel Awiw właśnie wydał raport uzasadniający fatalne wejście Izraelczyków w maju na pokład tureckiego statku na wodach międzynarodowych, niosącego pomoc dla Strefy Gazy. Jednak przeprowadzona autopsja znalazła 30 izraelskich pocisków w ciałach dziewięciu zamordowanych działaczy, w tym jedno z czterema strzałami w głowę. Podobnie jak Raport Komisji 11 IX zasłonił antysyjonistyczną motywację do tego masowego mordu, wiadomość o tym izraelskim ataku była zasłaniana przez doniesienia o zamachu w Moskwie i wycieku, że palestyński przywódca Mahmud Abbas potajemnie zgodził się na oddanie ziem palestyńskich Izraelowi. Ten dobrze czasowo ulokowany wyciek osłabił pozycję prezydenta Palestyny, a atak bombowy osłabił prezydenta Rosji, kiedy zaplanowany czasowo kryzys zmusił go do odwołania bardzo ważnego przemówienia do przywódców światowych na dorocznym Światowym Forum Gospodarczym w Davos w Szwajcarii.
Wielorakie motywy Kiedy do wszczynania wojny wykorzystuje się oszustwo, syjoniści pobudzają psychiczne wrażenia, których celem jest połączenie wydarzeń w świadomości opinii publicznej. Stąd kluczowa rola wyczasowania, kiedy postępuje narracja tematyczna, taka jak ‘The Clash of Civilizations’ [Starcie cywilizacji]. Ostatnie wydarzenia zwiększyły napięcie na całym świecie, kiedy zarówno strach jak i spodziewana odraza wzmocniły jeszcze kolejne serie wyczasowanych kryzysów. W obliczu zagrożenia, że jego islamo-faszystowska fabuła traci przyczepność, co jeszcze mogą syjoniści zrobić? Skonfrontowany z możliwością, że Zachód może wycofać poparcie dla jego sześćdziesięciu lat okupacji Palestyny, co ma zrobić Tel Awiw? W obliczu perspektywy globalnego wotum nieufności po morderstwie tureckich działaczy, w jaki sposób Izrael może odwrócić uwagę? Tel Awiw zapędził się w kąt.. Przeważająca ilość dowodów potwierdza, że syjoniści wyprodukowali fałszywe dane wywiadowcze, które wywołały amerykańską inwazję na Irak. Choć izraelskie lobby zachowuje kontrolę nad amerykańskimi prawodawcami, amerykańska opinia publiczna szybko zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele kryzysów wywołują ci, którzy stawiają się ponad prawem.
Żeby zdradzić, najpierw trzeba się zaprzyjaźnić Co zrobią Amerykanie mając przebiegłego wroga udającego sojusznika, którego operacyjni uważają się za wybrańców Boga, którego sami sobie wybrali? Z mediami zdominowanymi przez współwinnych tej dwulicowości, jak można uwolnić się z tej duszącej pętli? Kiedy powoli budzi się oszukany elektorat i zaczyna pojmować w jaki sposób został oszukany i przez kogo, to jak Amerykanie zadośćuczynią za szkody wyrządzone przez ich współpracujących z Izraelem prawodawców? Zdeterminowani by pokonać tego ‘wewnętrznego wroga,’ muszą najpierw wykazać tę zdradę. Kiedy wspólne źródło tej korupcji stanie się jasne, można będzie wszcząć proces odpowiedzialności. Amerykanie nie dostrzegają jeszcze, że od dawna byli celem kontynuowanych zbrodni. Syjoniści wiedzą, że nasza dalsza niewiedza jest kluczem do ich bezkarności. Z nabywaniem wiedzy przychodzi możliwość ścigania tych współwinnych. I na tym polega to wyzwanie. Zdając sobie sprawę z przyszłości jaka ich czeka, syjoniści są coraz bardziej zdesperowani i jeszcze bardziej niebezpieczni. Eskalacja przemocy jest zapewniona do czasu kiedy pełna moc prawa międzynarodowego obróci się przeciwko tym, którzy od dawna afiszowali się prawem służącym realizacji swojego ekstremistycznego programu.
Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Lotnisko „Zabezpieczeniem lotniska, kolumną samochodową, wsparcie ochrony osobistej, gwarantuje gospodarz, gwarantuje gospodarz.” M. Janicki, generał. (dlatego też, gdy do Polski przylatuje prezydent USA lub FR to chronią go polskie służby) Zostawmy dzielnego i genialnego Janickiego. Zacznijmy od pewnej wiadomości z września ubiegłego roku: „Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg podkreślił w czwartek, żenie każdy dostarczony kawałek blachy w rzeczywistości jest częścią Tu-154. Dodał, że dlatego zawsze osoba, która w Smoleńsku znalazła element wyposażenia samolotu lub szczególnie - szczątki ludzkie - jest przesłuchiwana.” (podkr. F.Y.M.)
Jak pamiętamy bowiem, przez wiele miesięcy po 10 Kwietnia przeróżne rzeczy cudownie „odnajdywały się” na Siewiernym. A to godło z salonki, a to wieniec, a to fragmenty wraku, a to czyjeś dokumenty (jak paszport śp. G. Zych), a to wreszcie ludzkie szczątki. Ruscy przez długi czas pozostawiali „miejsce katastrofy” niezabezpieczone nie tylko z tego powodu, by po raz kolejny upokorzyć Polskę i Polaków. Nie tylko po to, by okoliczni mieszkańcy brali sobie pamiątki (smoleńskie dzieci zabierały sobie np. ludzkie zęby leżące w ziemi – relacja w pierwszej majowej „Misji specjalnej”) i w ten sposób „sprzątali pobojowisko”. Także po to, by można było na to miejsce swobodnie dorzucać rozmaite rzeczy, podtrzymując napięcie związane z inscenizacją. Wprawdzie nasza prokuratura wojskowa, jak czytaliśmy wyżej, wiedziała, że część szczątków z Siewiernego (przywożonych do Polski), to NIE szczątki tupolewa, lecz nie skutkowało to żadnymi poważnymi krokami prawnymi zmierzającymi do przejęcia i zbadania innych lotniczych fragmentów składowanych pod gołym niebem na Siewiernym. Wróćmy więc na chwilę do samego Siewiernego i wypowiedzi dziennikarzy, którzy byli na miejscu 10 Kwietnia, a nawet parę dni wcześniej. Cytuję znowu za „Misją specjalną” (kwietniową i pierwszą majową); wszystkie podkreślenia są moje, jak zwykle: „Największym zaskoczeniem było, żew ogóle to lotnisko tam jest, bo my mieszkaliśmy przez tydzień w hotelu, który znajduje się tuż obok lotniska i nie mieliśmy pojęcia, że to jest lotnisko. Po prostu po drugiej stronie drogi do hotelu był jakiś niewysoki mur, jakaś stara zardzewiała brama, aletam nie lądował żaden samolot. Nie było jakby żadnego śladu, który mógłby wskazywać, że to jest lotnisko.” (04'04'', Paweł Prus TVP Info) „Któregoś dnia zauważyłem w telewizji zaczęli pokazywać, jak Rosjanie naprawiają, wkręcają żarówki do jakichś opraw tam do jakichś reflektorów. Ja nie wiem, do jakich wkręcają, ale na fotografiach, które ja robiłem trzy i pół godziny po wypadku,nie było żadnych reflektorów ani żadnych opraw na tym lotnisku. Tak że to jest arcydziwna sytuacja.” (kwietniowa 05'06'', Piotr Ferens „GP”) „Na trzech betonowych słupach o wysokości mniej więcej 2,5 m były żaróweczki – widzieliśmy jak one świecą w ciągu dnia, potem już była ładna pogoda. Ale one świeciły gorzej niż lampki na naszych kamerach.” (kwietniowa 05'59'', Marek Pyza „Wiadomości” TVP) „Widzieliśmy lądowanie rosyjskiego samolotu. Dosłownie było to 100 m od miejsca, w którym staliśmy. Ten samolot zniżył się, już był tuż nad pasem, chyba metr nad betonową płytą. Przechylił się lekko na lewą stronę i no chyba w ostatnim momencie wzbił się w powietrze” (majowa 05'44'' Jerzy Kubrak „Fakt”) I jeszcze wymiana zdań między dziennikarką a „kontrolerem” Plusninem z pierwszej czerwcowej „Misji specjalnej” (04'20''): „A dlaczego on odmówił? (lotu na drugie lotnisko – przyp. F.Y.M.)” „Trzeba by jego spytać.” Ta kwestia „odmowy” lotu na drugie lotnisko należała do jednego z leitmotivów ruskiej dezinformacji okołosmoleńskiej 10 Kwietnia i w następnych dniach. Podkreślano bowiem (tak twierdził i rzecznik/sekretarz gubernatora Smoleńska, tak utrzymywał Bastrykin (http://premier.gov.ru/eng/events/news/10179/)
, że kupa luda namawiała jeden przez drugiego, by polska załoga odpuściła sobie lądowanie na Siewiernym, bo nie ma pogody, sprzętu, warunków, diabli mgłę nadali itd., a załoga, jak ta banda kołków nie tylko uparła się na lądowanie, ale ignorowała czynione w najlepszej wierze zalecenia „braci Moskali”, bo, jak się możemy domyślać, polski Prezydent za wszelką cenę chciał zdążyć na antyrosyjską manifestację w Katyniu i jakby nie zdążył, to byłby wielki dyplomatyczny, międzynarodowy skandal, przed którym cała Moskwa wprost drżała i truchlała. Stąd te nerwowe Rosjan rozmowy między „wieżą” a „Logiką” - wszyscy bowiem, od Kremla po budy w Siewiernym, nad którymi wrony zawracają, dostawali palpitacji serca na wieść, że straszliwy, mściwy L. Kaczyński ze swoją groźną świtą przybywa. No więc całe to przerażone towarzystwo za wszelką cenę, prośbą i groźbą usiłowało odwieźć szaloną załogę od lądowania, ta załoga jednak, jak ta husaria z ruskiego filmu „1612”, klnąc na czym świat stoi, pchała się na przepadłe, nie zważając na przyrządy, na alarmujące komunikaty, tylko szukając wzrokiem ziemi. A jeśli było zgoła odwrotnie, czyli właśnie tak, jak Ruscy uporczywie zaprzeczali? Jeśli tupolew właśnie ODLECIAŁ na drugie lotnisko i wcale nie próbował lądować na Siewiernym? Wiemy, że rozmowy mające pochodzić zapisów czarnej skrzynki są zmanipulowane w tylu miejscach, że można się zastanawiać, które ich fragmenty (i w jakim stopniu) są autentyczne – i które zdania, słowa w jakim czasie (i przez kogo) są wypowiadane. Wiele do życzenia pozostawiają też „rozmowy z wieży”, które, jak się jeszcze tego samego dnia okazało po ich hucznej prezentacji podczas konferencji komisji Millera (kiedy to pokazano nam plamę we mgle zwaną Ił-76) – mają wersję polską (singlową) i maksisinglową, zremiksowaną, ruską (opublikowaną w reakcji na polską konferencję). Wprawdzie Ruscy zapewniali na swojej z kolei konferencji, że ogłoszenie „raportu MAK” to właściwie ostatnie słowo, jakie mają do powiedzenia w sprawie „przyczyn katastrofy”, ale, jak doskonale wiemy, słowo u czekistów jest warte tyle co rubel transferowy. W drugiej ze smoleńskich „Misji specjalnych” Andrzej Kiński z „Nowej Techniki Wojskowej”, wspominając śp. mjr. A. Protasiuka, mówił: „najlepiej wyszkolony na Tu 154 M w 36 Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. Latał tym samolotem do wszystkich możliwych i niemożliwych zakątków świata, łącznie z Irakiem i Afganistanem” - myślę o tym cały czas, rozważając to, jak naprawdę mogły wyglądać ostatnie minuty lotu polskiego tupolewa.
http://www.fakt.pl/Oto-zaloga-prezydenckiego-samolotu,artykuly,69003,1.html
FYM
ABW podsłuchiwało prezydenta Lecha Kaczyńskiego - Ciągle jeszcze do opinii publicznej nie dotarło, że w ramach służb uruchomiono specjalną jednostkę celem inwigilacji prezydenta RP. Sprawa jest niezwykle poważna i należy ją wyjaśnić z perspektywy wydarzeń związanych z przygotowaniem wyjazdu do Katynia i katastrofy smoleńskiej – mówi nam Antoni Macierewicz, poseł PiS. Arkadiusz Mularczyk, parlamentarzysta Prawa i Sprawiedliwości, zastępca przewodniczącego sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka chce, by zwołano posiedzenie komisji w sprawie działań ABW podczas śledztwa dotyczącego ujawnienia raportu na temat wyjazdu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Gruzji. Na początku stycznia „Rzeczpospolita” napisała, że podczas śledztwa dotyczącego ujawnienia raportu na temat wyjazdu prezydenta Kaczyńskiego do Gruzji prokuratura przesłuchała setki świadków oraz sprawdzono billingi urzędników z kancelarii poprzedniego prezydenta.- Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW – Czytamy w „Rzeczpospolitej” - W naszej ocenie budzi poważne podejrzenia, że wykorzystano to śledztwo do inwigilacji prezydenta i jego małżonki oraz współpracowników – ocenił Arkadiusz Mularczyk w rozmowie z dziennikarzami. - Na podstawie billingów i BTS-ów przeprowadzano eksperymenty, gdzie poruszali się prezydenccy ministrowie, gdzie poruszał się prezydent, z kim się kontaktował, jak długo trwały rozmowy. Doszło do sytuacji bez precedensu, inwigilowano głowę naszego państwa – stwierdził wiceprzewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka. - Będziemy domagać się informacji od szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego i prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta – zapowiedział poseł PiS dodając że skieruje też pytanie do prokuratora generalnego, czy nie doszło w tej sprawie do popełnienia przestępstwa. PiS nie wyklucza też w przyszłości powołania komisji śledczej. Dorota Kania
Moskwa ujawni materiały dotyczące zbrodni katyńskiej, ale na swoich warunkach Według przywoływanego dziś przez agencję informacyjną RIA Novosti oświadczenia administracji prezydenta Rosji, władze w Moskwie zobowiązują się do stopniowego odtajniania i przekazywania Polsce całości dokumentacji dotyczącej zbrodni katyńskiej. Oświadczenie kremlowskich urzędników zostało wydane jako komentarz do wczorajszego orzeczenia Sądu Najwyższego Federacji Rosyjskiej, który uznał ostatecznie za zgodne z prawem utajnienie przez Naczelną Prokuraturę Wojskową Rosji decyzji o umorzeniu śledztwa katyńskiego. Tym samym sąd oddalił skargę stowarzyszenia Memoriał domagającego się odtajnienia decyzji prokuratury. Zgodnie z opiniami komentatorów, oświadczenie prezydenckiej administracji ma z jednej strony nieco osłabić wymowę środowej decyzji Sądu Najwyższego, z drugiej zaś wskazać na władze w Moskwie, jako na jedyny podmiot władny rozstrzygać o odtajnianiu materiałów archiwalnych dokumentujących zbrodnię katyńską. Źródło: rian.ru
Lobotomia tkanki narodowej – Grzegorz Braun “U nas to już żadnej Polski nie ma. Chcą nam zostawić tylko piosenkę i chorągiewkę” – tak brzmiała diagnoza stanu państwa zasłyszana ostatnio z ust pewnego taksówkarza-aforysty z Wrocławia. Osobiście gotów jestem się spierać, czy aby z tą chorągiewką to nie nadmiar optymizmu (o czym parę słów niżej), ale ogólne wyczucie kierunku, w jakim zmierzają sprawy publiczne, zdaje mi się całkiem trafne.
Rzecz w tym, że jeśli się ktokolwiek spodziewa spektakularnych, publicznych gestów i jasnych deklaracji w sprawie polskiej – a póki takowe nie następują, upiera się sądzić, że widać z państwem polskim wszystko jest jeszcze “w europejskiej normie”; kto czeka, że mu z telewizji zasygnalizują problemy z niepodległością Lis, Pochanke, Miecugow albo Żakowski – ten się może nie doczekać. Warto pamiętać, że przecież w 1945 r. nikt – ani Stalin, ani Roosevelt, ani nikt inny z szajki jałtańskich zbrodniarzy wojennych – nie ogłaszał wprost zamiaru likwidacji suwerennej państwowości polskiej. Wręcz przeciwnie, kolejne kroki w tym kierunku reklamowane były i zalecane jako niezbędne dla zapewnienia Polakom większego bezpieczeństwa (“korzystniejsze granice”) i wydźwignięcia na wyższy poziom cywilizacyjny (“demokratyczny rząd”). I prawdę mówiąc, ogół polskiej inteligencji długo nie przypuszczał, że nową konstytucję Polski Ludowej kreślić będzie już nie żaden Stanisław Mikołajczyk nawet, ale osobiście sam Józef Stalin. A ci, którzy rzeczy nazywali wówczas po imieniu – jak np. obaj wielcy bracia Mackiewiczowie, Stanisław i Józef, albo płk Ignacy Matuszewski czy niezłomni “żołnierze wyklęci” – ci pozostali poza nawiasem akceptującego “demokratyczne przemiany” społeczeństwa, osamotnieni jako czarnowidze i ekstremiści. Po 10 kwietnia 2010 r. podobne analogie historyczne nasuwają się same. Ich podstawowa nieścisłość bierze się stąd, że Niemcy dokooptowane zostały do grona zwycięzców drugiej wojny światowej (którego ścisłe jądro stanowi, przypomnijmy, ekskluzywny klub jałtańskich zbrodniarzy wojennych: Sowiety i kontynuująca ich byt prawny Rosja, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii). Ma się rozumieć, “zwycięzcą honoris causa” była zawsze Francja, a poniekąd “per procura” – Izrael. I otóż gotów jestem przypuszczać, że w tym właśnie poszerzonym gronie założycieli i strażników powojennego porządku światowego jakoś całkiem niedawno zgodzić się musiano, że po okresie nieporozumień i niejasności, które ciągnęły się przez ostatnie dwie dekady, przyszedł czas na ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej. Że nie ma i być nie może miejsca na jakikolwiek ośrodek suwerennej władzy i krystalizacji geopolitycznej między Moskwą a Berlinem. Upraszczam, ma się rozumieć, roboczo pomijając kazus Białorusi. Zakładam więc, że nie dalej niż półtora roku temu musiał się w naszej sprawie odbyć jakiś “Teheran bis”, czego być może jedyną poszlaką pozostanie komunikat ze spotkania prezydentów Rosji i Izraela w Soczi, w połowie sierpnia 2009 roku. W 2010 r. zaś jakaś “Jałta bis”, tyle że tym razem już tylko “na telefon” i zapewne także w podgrupach roboczych. W drugiej dekadzie kwietnia 2010 r. Stany Zjednoczone – tak rozumiem ostentacyjną absencję naszych aliantów na wawelskim pogrzebie – ostatecznie podżyrowały “strategiczny sojusz” Moskwy i Berlina. Pamiętajmy, że historia zgodnej współpracy na tej linii jest już bardzo długa, liczy setki lat, w których kontekście dwie wojny światowe to tylko niepotrzebny zgrzyt, po którym wszystko właśnie wróciło do normy – jak zwykle – po naszym trupie. Data zamachu smoleńskiego wyznacza więc – z każdym miesiącem staje się to coraz bardziej koszmarnie ewidentne – koniec naszego drugiego “dwudziestolecia międzywojennego”. Pewnie, że tę naszą ostatnią, postpeerelowską “niepodległość” trzeba ujmować w wyraźny cudzysłów. Była to przecież raczej zaledwie “promesa niepodległości”, wydana warunkowo i – co gorsza – nie w pełni wykorzystana – ale przecież i to traktować należało w kategoriach daru Opatrzności. Teraz jednak i ta prowizoryczna “promesa” została najwyraźniej cofnięta. Jeszcze mamy “piosenkę i chorągiewkę” – bo cóż to szkodzi, że się Polacy sami sobą od czasu do czasu powzruszają. Choć i to nie wszędzie i chyba tylko do czasu – wszak na gmach Urzędu Marszałkowskiego we Wrocławiu wciągnięto już przed rokiem nową flagę województwa dolnośląskiego: orzeł czarny na tle żółtym. Miejscowa “Gazeta Wyborcza” sporo wysiłku włożyła w popularyzację wiedzy, że to nasz, swojski, tradycyjny, czarny orzeł Piastów śląskich – ale ktoś nieuświadomiony, nieoczytany, może przez pomyłkę skojarzy ową flagę z ościennym państwem – a nie wywieszono już obok żadnej biało-czerwonej…
Naród czy materiał etnograficzny I w takich oto niewesołych okolicznościach pyta mnie szanowna redakcja “Naszego Dziennika”: “Po co nam Polska?”. Na takie pytanie trzeba najpierw odpowiedzieć pytaniem: “n a m” – to znaczy komu właściwie? Czy zostali jeszcze jacyś Polacy? Czy jesteśmy jeszcze narodem, czy już zaledwie “materiałem etnograficznym” – by posłużyć się cennym w swej drastyczności rozróżnieniem uczynionym przez nieocenionego Mikołaja Bierdiajewa? Otóż jeśli nawet jeszcze narodem, to przecież narodem z resztek, narodem po lobotomii. Po zbrodniach metodycznego ludobójstwa dokonanej na Polakach w latach 30. i 40. przez socjalistów międzynarodowych (Stalina) i socjalistów narodowych (Hitlera), po zagładzie elit (Katyń/Palmiry, Oświęcim/Kołyma, etc.) i czystkach etnicznych (Wołyń 1943, Warszawa 1944, etc.); po nigdy niepoliczonych stratach materialnych, niepowetowanych zniszczeniach i rabunkach depozytów pamięci narodowej (bibliotek i archiwów, zabytków i kolekcji muzealnych); po amputacji odwiecznych stolic polskiej kultury, Wilna i Lwowa. Po tym wszystkim przyszedł wszak jeszcze jeden pogrom, niedoceniony co do rozmiaru tragicznych konsekwencji cywilizacyjnych: wypędzenie ziemiaństwa polskiego. A także wyzucie z majątku polskiego fabrykanta, polskiego rzemieślnika, przedsiębiorcy. Tym samym w XX wieku nie tylko utraciła Polska większość elit, ale też polski patriotyzm ostatecznie stracił realną bazę materialną. Ale i to nie było jeszcze złem ostatecznym. Oto bowiem w miejsce owych wyeliminowanych lub zmarginalizowanch (w drodze bezpośredniej eksterminacji albo wtórnej pauperyzacji) podstawiono nowe elity “z importu” lub “z awansu”. Miejsce “pana, wójta i plebana” (patrz: Rej) w strukturze społecznej zajęli: sekretarz, zetempowiec i kapuś. W odróżnieniu od reprezentantów elity tradycyjnej, którzy w znakomitej większości zawdzięczali swą pozycję aktom odwagi, przedsiębiorczości i wierności, którymi musieli się niegdyś wykazać ich przodkowie, karierę tej nowej elity warunkują: zaprzaństwo, nierzadko udział w zbrodni lub rabunku, zdrada i donosicielstwo, a co najmniej konformizm, niedostatek odwagi cywilnej. Zatem ta nowa elita zawdzięcza swoje z sowieckiego nadania “szlachectwo” aktom gremialnej i fundamentalnej niewierności Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. A ponieważ w wyniku tzw. transformacji ustrojowej owa niewierność nie tylko nie została nigdy przez państwo wyraźnie napiętnowana i ukarana, ale wręcz przeciwnie – stała się nietracącą ważności legitymacją i najlepszą przepustką do dalszej kariery w establishmencie post-PRL (alias III RP) – stąd nieznany w dziejach Polski zanik instynktu państwowego czy rozumienia racji stanu. Bo niby po kim ten instynkt i tę intuicję w rozpoznawaniu polskiej racji stanu mieliby dziedziczyć ci, co dziedziczą nomenklaturowe mieszkania przy alejach Przyjaciół i Róż?Tę dziejową i systemową niesprawiedliwość po 1989 r. powtórnie podżyrowano – dekretom PKWN nadano sankcję autorytetu III RP (tym samym dokonując bezterminowej prolongaty przywilejów dla renegatów i ich progenitury), zapobiegając z jednej strony skutecznej lustracji i dekomunizacji, z drugiej zaś, nie dopuszczając na szerszą skalę do zwrotu mienia zagrabionego (zwanego eufemicznie reprywatyzacją). I przez całych 20 lat naszej prowizorycznej niepodległości ten stan rzeczy nie uległ zasadniczym zmianom. Kto zatem miałby dziś łożyć na polski patriotyzm – czy może beneficjenci afery FOZZ? Szkicowany tu w czarnych barwach obraz byłby jednak nadal zbyt przyjemny dla oka, gdybyśmy nie wspomnieli o dwóch innych czynnikach, które zaważyły na kondycji Narodu Polskiego. Były bowiem jeszcze dwie kwestie, które sowieccy namiestnicy w Polsce (Kiszczak, Jaruzelski & wspólnicy) zaliczyć musieli, jak przypuszczam, do priorytetowych w dziedzinie zabezpieczenia “transformacji ustrojowej”, to jest w istocie dla zabezpieczenia interesów sowieckiej nomenklatury w Polsce. Pierwsza: nie dopuścić do wywarcia wpływu na bieg spraw i podniesienia jakości elit w Polsce Polaków z emigracji. Musiało to być z ich (towarzyszy generałów) perspektywy “niebezpieczeństwo” całkiem realne, jedyna szansa udanej transplantacji zachowanych jeszcze na emigracji “komórek macierzystych” polskości, ostatnia nadzieja na wzmacniający zastrzyk, który mógł nieco podreperować zmasakrowane tkanki Narodu (zwłaszcza mózgową). Warto więc nie zapominać, jak wielkie środki zainwestowali zawczasu komuniści w dezintegrację tzw. Polonii poza granicami kraju. I jak skuteczne okazały się te działania. Skromnie milczą o swych zasługach w tym dziele generałowie Czempiński i Petelicki i inni ich koledzy z peerelowskiego Departamentu I MSW. A polska historiografia – jeśli nie zabraknie chętnych, by ją pisać – nie powinna też przeoczyć wysiłków na polu “neutralizacji” środowisk emigracyjnych w epoce postokrągłostołowej różnej rangi cywilów: od Geremka po Gugałę.
Genetyczna dewiacja na lewo Drugą kluczową kwestię postawił podobno nawet w trybie wyraźnej dyrektywy sam Czesław Kiszczak: nie dopuścić, powstrzymać lub maksymalnie opóźnić powstawanie ośrodków krystalizacji politycznej (w praktyce: partii) o proweniencji i profilu ideowym innym niż lewicowy. Stanowczo warto odnotować fenomen: polska inteligencja ze swej genezy i prawdziwej tradycji jest lojalnym (nawet jeśli częstokroć szczerze naiwnym) lumpenproletariatem światowej rewolucji. I to niezależnie od tego, jakie teorie sama sobie na swój własny użytek do tej smutnej praktyki dziejowej dorabia. Przy bliższym poznaniu polskie “za wolność waszą i naszą” okazuje się niestety przysposobioną do celu autoegzaltacji lokalną wersją globalnych, iście szatańskich zabiegów “o nowy wspaniały świat”. A polski patriota, który tych niebezpiecznych związków nie zauważył i tego rodowodu się wypiera – a uwagi o genetycznym i nieuleczalnym “zlewicowaniu” polskiej inteligencji z oburzeniem odrzuca jako insynuacje – jest jak molierowski Grzegorz Dyndała, który, jak się okazało, sam nie wiedział, że mówi prozą.
Poza fundamentalizmem republikańskim Biorąc pod uwagę wspomniane pobieżnie okoliczności, możemy bez ryzyka większego błędu założyć, że Polacy, którzy świadomie, a nie ledwie intuicyjnie pragną jeszcze jakiejkolwiek Polski, polskiego państwa – a zatem zdolni są do poważnej refleksji np. na zadany przez “Nasz Dziennik” temat – tacy Polacy muszą być dość egzotyczną mniejszością wśród stanowiącej na polskim terytorium zdecydowaną większość ludności postpeerelowskiej czy neosowieckiej. Że tak jest w istocie, tego mieliśmy dowód w całej serii spektakularnych manifestacji w minionym strasznym roku 2010. Od 10 kwietnia Polska racja stanu jest nieustannie kwestionowana już nie tylko przez ościennych mocarzy i ich ambasadorów, ale przez rzeszę tubylczych ochotników. Mnożą się dowody już nie jawnej obojętności, ale narastającej wrogości i agresji – wobec Polaków niechcących pochopnie wyrzekać się aspiracji do własnej państwowości. I wygląda na to, że w konfrontacji z całym tym neofolksdojczfrontem w Polsce, owych “n a s” ze stawianego przez redakcję “Naszego Dziennika” pytania nie wystarcza, by stawić czoła już nie tylko zagrożeniom zewnętrznym, ale nawet wewnętrznym. To jednocześnie wiadomość dobra i zła w jednym. Dla klasycznego polskiego inteligenta, wdrożonego do bezkrytycznej akceptacji przesądów demokratycznych, taki bilans sił może mieć skutek obezwładniający. Jeśli bowiem jedyną drogą do wolnej Polski ma być wygrana w demokratycznych wyborach, jeśli jedyną opcją dozwoloną polskim patriotom ma być przegłosowanie hołoty, która na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wołała: “Chcemy Barabasza!”, to sprawa z góry wygląda na przegraną. Z takiego obłędnego założenia wynika bowiem logicznie, że pilnie nieodzowną akcję ratowania polskiej państwowości należałoby zawiesić do czasu, aż przekona się do niej odpowiednia liczba “młodych, wykształconych z wielkich miast”. Za równie sensowną należałoby uznać koncepcję uzależnienia losu Polski od ewentualnego nawrócenia i publicznej ekspiacji towarzyszy generałów. Czas, by polscy patrioci zauważyli, że prawdziwie wolnej i wielkiej Polski – na miarę 1000-lecia swych dziejów – nie uda się ani “przegłosować”, ani przy żadnym okrągłym czy kanciastym stole “wynegocjować”. Tu jednak czas na dobrą wiadomość: istnieje życie poza fundamentalizmem republikańskim. Dla świadomej opcji na rzecz polskiego patriotyzmu liczebność tłumów na Krakowskim Przedmieściu nie ma większego znaczenia, nie licząc doraźnych uciążliwości, które porównać można do komplikacji, jakie wnieść może w nasz dom banda agresywnych sublokatorów. Nie zapominajmy, że nie ludzka statystyka – ale raczej “Boża ekonomia” decyduje o najważniejszych sprawach. Wielkie projekty polityczne w istocie nigdy nie są sprawą “mas ludowych” – a bieg dziejów zmieniają raczej kameralne grona zdeterminowanych zamachowców (vide: rewolucje jakobińskie i bolszewickie). Czemuż więc losów sprawy polskiej nie miałaby przesądzić grupa świadomych celu “spiskowców” konsekwentnie działających na rzecz niepodległości? Tu jednak otwiera się nowa przestrzeń, w której polski patriota – który zerwał linkę asekuracyjną frazesu demokratycznego – wystawiony będzie na szereg nowych niebezpieczeństw. Jedna jest w tej przestrzeni busola, której nie wolno mu wypuścić z ręki: imperatyw kategoryczny wierności Kościołowi (rzymskokatolickiemu, ma się rozumieć). To wbrew pozorom istotne zastrzeżenie – niektórzy bowiem z Polaków patriotów w ogólnej desperacji i na tle niewątpliwie szczerego zapału patriotycznego poobrażali się na Kościół. Albo też zobojętnieli na jego sprawy. I częstokroć doszli do przekonania, że walka o Polskę to sprawa tak ważna, że wolno i należy przedkładać ją nad dobro Kościoła. Niektórzy zapomnieli się nawet do tego stopnia, iż gotowi chyba o Polskę walczyć – jak mickiewiczowscy opętańcy – “z Bogiem i choćby mimo Boga” (vide: “Dziady” część III). Nic nowego – to jedna ze stałych pułapek polskiego patriotyzmu – stare błędy ćwiczone już na własnej skórze przez wielu skądinąd dzielnych naszych protoplastów, co ze szczerej tęsknoty za Polską zbłądzili i do lóż masońskich (jak ww. polscy jakobini, jak Lelewel i tylu innych z generacji wieszczów) i w szeregi armii bezbożników (Napoleona czy Garibaldiego). Bo po cóż nam wreszcie ta Polska, jak nie po to, by się jeszcze kiedyś na coś przydać mogła Stolicy Apostolskiej? To powinien być oczywisty i wyraźny horyzont aspiracji polskiego patriotyzmu. Alternatywa jest bowiem jasna i straszna: jeśli nie po tej stronie, to po której? Lepiej więc zawczasu zabiegajmy o to, by w ostatniej bitwie szeregów armii Goga i Magoga nie zasilili przypadkiem jacyś zbałamuceni lub niedoinformowani Polacy. Grzegorz Braun
Grzegorz Braun – ur. 1967 r., reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista; autor i współautor m.in. filmów dokumentalnych: “Plusy dodatnie, plusy ujemne”, “TW Bolek”, “Marsz wyzwolicieli”, “Towarzysz generał”, oraz ponad tuzina filmów z cyklu “Errata do biografii”, który ostatnio zniknął z tzw. ramówki TVP 1; najnowszy film dokumentalny “Eugenika – w imię postępu” czeka na emisję w TVP 2.
Oddajcie Nefretete – Niemcy nie oddają zrabowanych dzieł sztuki Szef Najwyższej Rady Zabytków Egipskich Zahi Hawass wysłał oficjalne pismo do dyrektora fundacji Pruskie Dobra Kultury (Preussische Kulturbesitz) Hermanna Parzingera, w którym kategorycznie domaga się oddania wywiezionego, zdaniem egipskiej strony nielegalnie, w 1912 roku do Niemiec słynnego popiersia Nefretete. Żądanie to oficjalnie wspiera premier Egiptu Ahmed Nazif. Niemcy odmawiają, twierdząc, że zabytek stał się już ich własnością. Obecnie Nefretete wystawiona jest jako atrakcja w Neue Museum na wyspie Museuminsel w niemieckiej stolicy. Popiersie, które liczy ponad 3300 lat, zostało zdaniem Egipcjan nielegalnie wywiezione do Niemiec w 1912 roku. To nie są pierwsze próby jego odzyskania, ponieważ władze egipskie takie starania rozpoczęły już w 1924 roku, później pisma wzywające niemiecki rząd do oddania Nefretete były słane w 1933 roku i wielokrotnie po wojnie. Za każdym razem Niemcy odmawiali oddania popiersia, tłumacząc, że jest ono własnością Preussische Kulturbesitz. Dokładnie taki sam pogląd na tę sprawę prezentuje dzisiejsze federalne ministerstwo spraw zagranicznych, twierdząc, że to jest niemiecka własność. Szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle, w trakcie zeszłorocznej oficjalnej wizyty w Egipcie próbował przekonywać tamtejsze władze, żeby zrezygnowały z ubiegania się o zwrot Nefretete, gdyż wszelkie dokumenty dowodzą, że popiersie jest własnością niemieckiej fundacji Preussische Kulturbesitz. Także inny członek tej fundacji Birgit Joebstl od dawna twierdzi, że oddanie popiersia jest niemożliwe, gdyż zgodnie z dokumentacją rzecz ta jest wyłączną własnością fundacji. Niemiecki rząd odmówił Egiptowi nawet wypożyczenia popiersia, tłumacząc to obawami przed transportem, który może źle wpłynąć na zabytek. Ale większość (nawet niemieckich) mediów nie ma wątpliwości, że odmowa wypożyczenia była i jest spowodowana obawami, że Egipt nie będzie chciał oddać Nefretete Niemcom. Popiersie Nefretete, żony faraona Echnatona z XVIII dynastii, to egipskie dzieło sztuki liczące około 3300 lat. Firma ubezpieczeniowa wyceniła tę rzeźbę na 300 milionów dolarów. Niemiecki archeolog Ludwik Burchardt w 1912 roku odnalazł popiersie Nefretete w starożytnym mieście Echnatona Amarnie i następnie wywiózł je (jak twierdzą egipscy archeolodzy i prawnicy) nielegalnie do Niemiec. Od tego momentu trwa spór prawny pomiędzy Berlinem a Kairem o prawo do zabytku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że kwestia nielegalnie posiadanych przez Niemców dóbr kultury nie jest tylko egipskim problemem, ponieważ także Polska od wielu lat ubiega się od niemieckiego rządu o zwrot wielu dzieł sztuki zrabowanych podczas drugiej wojny światowej. Jak stwierdził w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” historyk dr hab. Adam Musiał, Niemcy tworzyli specjalne komanda, które od 1939 aż do 1945 roku rabowały systematycznie nasze dzieła sztuki lub je celowo niszczyły. Adwokat Stefan Hambura przypomina z kolei, że od Niemiec cały czas trzeba domagać się oddania zrabowanych przez nich dzieł sztuki, gdyż – jak stwierdził prawnik w rozmowie z “Naszym Dziennikiem”: “Na zagrabione w Polsce dobra kultury podczas drugiej wojny światowej nie ma przedawnienia. Według prawnej formuły Radbrucha istnieje możliwość dochodzenia zwrotu utraconej własności nawet po wielu latach”. – Niemiecki kodeks cywilny mówi, że rzeczy zrabowanych nie można nabywać na własność, nawet jeśli ktoś wszedł w ich posiadanie w dobrej wierze – dodał.
Waldemar Maszewski
W komunistycznej bezpiece Żydzi zajmowali niemal połowę stanowisk – Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk
W kierownictwie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Żydzi zajmowali niemal połowę stanowisk. Przez lata w historiografii polskiej obowiązywał powszechny pogląd, zgodnie z którym teza o nadreprezentacji Żydów w komunistycznym aparacie bezpieczeństwa jest mitem. Gdy jednak podjęto badania nad narodowością kadr “bezpieki” w oparciu o przechowywane w Instytucie Pamięci Narodowej akta osobowe funkcjonariuszy, i opublikowano dane statystyczne, okazało się, że blisko 40 proc. kierowniczych stanowisk Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zajmowali oficerowie pochodzenia żydowskiego. Wynik naukowych ustaleń nie spotkał się jednak z uznaniem środowisk opiniotwórczych, dla których uzyskany efekt badań świadczył jedynie o… antysemityzmie ich uczestników. Równolegle z analizą kadr aparatu bezpieczeństwa prowadzono studia nad obsadą personalną innych struktur tworzących stalinowski aparat represji: wojskowego i powszechnego wymiaru sprawiedliwości, Informacji Wojskowej, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Milicji Obywatelskiej czy wchodzącego w skład MBP więziennictwa. W każdym przypadku liczba oficerów pochodzenia żydowskiego w sprawowaniu funkcji kierowniczych wynosiła od kilku do kilkudziesięciu procent, a badań dokonano w odniesieniu do czasu, gdy Żydzi stanowili niespełna 1 proc. ludności Polski. Od początku budowy systemu komunistycznego tworzący go napotkali ogromne problemy związane z koniecznością sformowania obsady personalnej powstających stanowisk aparatu władzy. Bazą kadrową dla rządzących stały się środowiska partyzantów Gwardii i Armii Ludowej oraz przedwojennych działaczy komunistycznych, wśród których znaczny odsetek stanowili Żydzi. Część z nich okres wojny przeżyła w Związku Sowieckim i po 1944 r. z silnym zaangażowaniem usiłowała przeszczepić nad Wisłą tamtejszą ideologię. Ich liczbę zwiększyli ci spośród ocalałych z holokaustu, którzy w nowym ustroju politycznym widzieli szanse na realizację własnych – prywatnych i narodowych – interesów. Nagrodą za akces znacznej części społeczności żydowskiej do procesu budowy systemu komunistycznego były eksponowane etaty w aparacie władzy i systemie represji oraz związane z nimi profity. W powszechnej opinii symbolem udziału Żydów w tworzeniu stalinizmu w Polsce stała się służba wielu z nich w komunistycznym aparacie bezpieczeństwa. Wbrew intencjom przypisywanym historykom zgłębiającym to zagadnienie, badania nad narodowością kadr “bezpieki” nie obejmują jedynie jednej nacji. Stanowią element szeroko zakrojonych studiów nad całością budowy i funkcjonowania tajnej policji politycznej komunistycznego państwa polskiego, w tym nad jej obsadą personalną, gdzie pochodzenie narodowościowe funkcjonariuszy jest tak samo ważne, jak ich pochodzenie społeczne czy wykształcenie. Dająca się już dziś zdefiniować teza o “internacjonalistycznych kadrach bezpieki” w Polsce powstała w oparciu o analizę głównie ich akt osobowych, z których wynika, że w latach 1944-1956 obok oficerów sowieckich pracowali przedstawiciele narodowości: polskiej, żydowskiej, białoruskiej, ukraińskiej, litewskiej, a nawet niemieckiej i greckiej.
Polityczna poprawność a statystyka Wstępujący do UB Żydzi nie ukrywali swego pochodzenia. We własnoręcznie wypełnianych ankietach personalnych w rubryce “narodowość” wpisywali zazwyczaj “żydowska”. Dane takie ujawniali nawet ci, którzy już w okresie międzywojennym zerwali związki ze środowiskiem żydowskim i stali się gorącymi zwolennikami idei komunistycznej. Deklarację światopoglądową ujawniano natomiast w rubryce “wyznanie”, gdzie obok powszechnie używanego terminu “niewierzący” nie brakowało określenia “mojżeszowe”. O pozycji funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego w ministerstwie, ale też o ich postrzeganiu w społeczeństwie decydowały dwa zasadnicze czynniki. Pierwszy dotyczył ich liczby w “bezpiece”; drugi zaś zajmowania przez nich eksponowanych stanowisk. Jesienią 1945 r. doskonale zorientowany w sprawach “bezpieki” w Polsce sowiecki doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego płk Nikołaj Seliwanowski w raporcie do Moskwy informował, że połowę stanowisk kierowniczych w MBP zajmują Żydzi, a w całym ministerstwie ich odsetek sięga 18,7 procent. Zapewne nawet on się nie spodziewał, że tak duża liczba oficerów pochodzenia żydowskiego w centrali aparatu bezpieczeństwa będzie się nadal zwiększać. W kolejnych latach udział Żydów polskich w kierowniczych strukturach MBP stale rósł, ostatecznie przekroczył 37 procent. Wśród 450 osób pełniących najwyższe funkcje w MBP (dyrektorów i zastępców dyrektorów departamentów, kierowników samodzielnych wydziałów) pochodzeniem żydowskim legitymowało się 167 oficerów. Na czele ministerstwa stał gen. Stanisław Radkiewicz, wspomagany m.in. przez wiceministrów: Romana Romkowskiego (Menasze Grynszpana) i Mieczysława Mietkowskiego (Mojżesza Bobrowickiego). W okrytej ponurą sławą centrali “bezpieki” wyżsi oficerowie o żydowskich korzeniach kierowali: kadrami – Leon Andrzejewski (Ajzen Lajb Wolf), śledztwami – Józef Różański (Goldberg), finansami – Edward Kalecki (Ela Szymon Tenenbaum), ochroną zdrowia – Kamil Warman, Leon (Lew) Gangel, Ludwik (Salomon) Przysuski, cenzurą – Michał Rosner, Hanna Wierbłowska, Michał (Mojżesz) Taboryski, Biurem Prawnym – Zygmunt Braude, Witold Gotman, konsumami – Feliks (Fiszel) Goldsztajn, Centralnym Archiwum MBP – Jadwiga Piasecka, Zygmunt (Nechemiasz) Okręt, Biurem Wojskowym – Roman Garbowski (Rachamiel Garber) oraz Departamentami: I – Józef Czaplicki (Izydor Kurc), Julian Konar (Jakub Julian Kohn), II – Leon (Lejba) Rubinstein, Michał (Mojżesz) Taboryski, III – Józef Czaplicki (Izydor Kurc), Leon Andrzejewski (Ajzen Lajb Wolf), IV – Aleksander Wolski (Salomon Aleksander Dyszko), Józef Kratko, Bernard Konieczny (Bernstein), V – Julia Brystiger, VI (więziennictwem) – Jerzy Dagobert Łańcut, VII – Wacław Komar (Mendel Kossoj), Zygmunt (Nechemiasz) Okręt, Marek Fink (Mark Finkienberg), X – Józef Światło (Izaak Fleischfarb), Henryk Piasecki (Chaim Izrael Pesses). Niższymi strukturami MBP – wydziałami, kierowali wówczas m.in.: Anatol (Natan) Akerman, Marian Baszt, Mieczysław (Mojżesz) Baumac, Jan Bernstein, Adam Bień (Bajn), Ignacy Bronecki, Izrael Cwejman, Tadeusz (Dawid) Diatłowicki, Michał (Holzer Maurycy-Aron) Drzewiecki, Michał (Mojżesz) Fajgman, Leon Fojer (Feuer), Tadeusz Fuks, Edward (Eliasz) Futerał, Artur Galewicz (Glasman), Henryk Gałecki (Natan Monderer-Lamensdorf), Łazarz Gejler, Jakub Glidman, Leon Goryń, Karol Grabski (Hertz), Helena (Gitla) Gruda, Borys (Boruch) Grynblat, Józef Gutenbaum, Herman Halpern, Henryk Jabłoński (Chaim Grinsztajn), Michał Jachimowicz, Zbigniew Józefowicz, Bronisława Juckier, Leon Kesten, Abram Klinberg, Leon Klitenik, Ignacy Krakus, Michał-Emil Krassowski, Mieczysław Krzemiński (Mojżesz Flamenblaum), Icek Lewenberg, Mieczysław Lidert (Erlich), Juliusz Litoczewski, Kazimierz Łaski (Cygier), Samuel Majzels, Ignacy Makowski, Aleksander Marek (Markus) Malec, Walenty Małachowski, Ignacy Marecki, Marian (Mojżesz) Minkendorf, Bronisław Nechamkis, Artur Nowak (Abraham Lerner), Jerzy Nowicki (Lipszyc), Dawid Oliwa, Róża (Gina) Poznańska, Stanisław Rothman, Mieczysław (Moralich) Rubiłłowicz, Irena Siedlecka (Regina Reiss), Michał (Mowsza) Siemion, Wolf Sindel, Zygmunt Skrzeszewski (Salomon Halpern), Marceli Stauber, Józef Stępiński, Ernest Szancer (Schanzer), Ignacy Szemberg, Antonina Taube-Knebel, Juliusz Teitel, Adam (Abram) Wein, Salomon Widerszpil, Józef Winkler (Szaja Kinderman), Stanisław Witkowski (Samuel Eimerl), Roman Wysocki (Altajn), Edward Zając, Marek Zajdensznir, Maria Zorska, Emanuel Żerański. W tym samym czasie, w rozbudowanym systemie więzień i obozów liczącym 179 więzień i 39 obozów pracy, stanowiska naczelników i komendantów zajmowali: Salomon Morel – komendant obozów w Świętochłowicach-Zgodzie (1945) i Jaworznie (1948-1951), naczelnik więzień m.in. w Opolu (1945-1946), Katowicach (1946-1948) i Jaworznie (1951); oraz Mieczysław (Moszek) Flaum – komendant obozu we Włocławku (1945-1946) i Mielęcinie (1946); Beniamin Glatter – naczelnik więzienia w Goleniowie (1949); Franciszek (Efroim) Klitenik – naczelnik więzienia we Wrocławiu (1946-1947), Dzierżoniowie (1947-1951) i Łodzi (1951-1958), Henryk Markowicz – naczelnik więzienia przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu (1945-1946), Sewer Rosen – naczelnik więzienia w Barczewie (1947-1951), Oskar Rozenberg – naczelnik więzienia w Potulicach (1951-1954), Kazimierz Szymanowicz – naczelnik więzienia w Rawiczu (1945-1947) i Saul Wajntraub – naczelnik więzienia w Kłodzku (1948-1951) i więzienia nr III w Warszawie (1951-1954). Znaczący procent (13,7) oficerów pochodzenia żydowskiego znalazł się także wśród szefów i zastępców szefów Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego/ Wojewódzkiego Urzędu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Najwięcej z nich znalazło zatrudnienie w wojewódzkim UB we Wrocławiu, gdzie wśród osiemnastu zastępców szefów WUBP/ WUdsBP sześciu (33 proc.) było Żydami: Władysław Wątorek (Adolf Eichenbaum), Jan Stesłowicz (Lemil Katz), Adam Nowak (Adaś Najman), Adam Kornecki (Dawid Kornhendler), Eliasz Koton i Karol Grad, a w niektórych wydziałach i sekcjach urzędu przedstawiciele tej narodowości stanowili niekiedy 1/3 ich całego stanu osobowego. Zjawisko takie występowało np. w Wydziale ds. Funkcjonariuszy, Wydziale V, VIII i Gospodarczym. W latach 1945-1956 poszczególnymi wydziałami kierowali: personalnym – Leonarda Opałko (Lorka Nadler) (1945-1946); I – Roman Wysocki (Altajn) (1950-1951); V – Józef (Jefim) Gildiner (1951-1952); X – Józef (Jefim) Gildiner (1952-1954); “A” – Edward Last (1946); śledczym – Antoni Marczewski (1946-1947), Feliks Różycki (Rosenbaum) (1950-1952); Wydziałem ds. Funkcjonariuszy – Bronisław Romkowicz (Maks Bernkopf) (1946-1947); Sekcją Finansową – Stanisław Ligoń (Lemberger) (1949-1954); Służbą Mundurową – Arnold Mendel (1949-1950). Stanowili oni także trzon istniejącej przy WUBP komórki partyjnej PPR/PZPR (Jefim Gildiner, Karol Grad, Zygmunt Kopel, Henryk Lubiński, Grzegorz Rajman, Felicja Rubin) – 26 proc. w 1954 roku. Podobną, wynoszącą 30 proc. statystykę, można dostrzec w gronie kadry kierowniczej powiatowego UB w Dzierżoniowie. Na jej wielkość wpływ miało piastowanie urzędu szefa przez: Artura Górnego (1946-1947); Michała (Mojżesza) Wajsmana (1947-1948) i Adama Kulberga (1951-1954). Jeszcze wyższy odsetek wystąpił na stanowiskach ich zastępców, wśród których trzy z ośmiu etatów zajmowali oficerowie żydowscy: Edward Last (1945-1946), Adam Kulberg (1950-1951) i Izaak Winnykamień (1952).
Od sprawcy do ofiary Łącznie w latach 1945-1956 we wszystkich komórkach tylko wojewódzkiego UB na Dolnym Śląsku pracowało ponad 500 osób pochodzenia żydowskiego. Pytanie o pełną liczbę zatrudnionych w aparacie bezpieczeństwa Polski Ludowej/ PRL pozostaje nadal otwarte, podobnie jak problem związany z próbą określenia świadomości narodowej oficerów “bezpieki”, wśród których część już przed wojną manifestacyjnie odcinała się od swych żydowskich korzeni. Oderwani od rodzimego środowiska deklarowali swą polskość i światopogląd materialistyczny, w których wiarę głęboko zachwiały dopiero wydarzenia 1968 r., gdy w wyniku antysemickiej nagonki 1968 r. kilkanaście tysięcy polskich Żydów zostało zmuszonych do opuszczenia kraju. Ich wyjazd upowszechnił na świecie pogląd o ksenofobicznej Polsce i rzekomym antysemityzmie jej mieszkańców. Milczeniem pomija się przy tym fakt, że całą operację przeciwko Żydom zorganizowali ich niedawni towarzysze z “bezpieczeństwa”, a pośród wyjeżdżających do Izraela znalazło się kilkuset niedawnych sekretarzy partii, stalinowskich sędziów i prokuratorów, oficerów Informacji Wojskowej, Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa. Żaden z nich nigdy nie poniósł odpowiedzialności za dokonane czyny, a nieliczne próby doprowadzenia do ekstradycji osób oskarżonych o zbrodnie stalinowskie każdorazowo kończyły się niepowodzeniem. Wymownym komentarzem do tej sytuacji może być fragment uzasadnienia sporządzonego przez Ministerstwo Sprawiedliwości Izraela z 5 czerwca 2005 r., odmawiającego zgody na ekstradycję do Polski Salomona Morela: “…uważamy, iż nie ma żadnych podstaw do przedstawienia Morelowi zarzutów popełnienia poważnych przestępstw, nie mówiąc już o ‘ludobójstwie’ czy ‘zbrodniach przeciwko narodowi polskiemu’. Jeżeli już, to wydaje się nam, że Morel i jego rodzina byli ewidentnie ofiarami zbrodni ludobójstwa popełnionych przez hitlerowców i Polaków z nimi współpracujących”. Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk
MEDIALNY LINCZ Z UDZIAŁEM TOMASZA SEKIELSKIEGO 26 stycznia 2011 to dzień, kiedy atak na Jarosława Kaczyńskiego sięgnął dna.Takiego spiętrzenia słów mających poniżyć i zdegradować jeszcze nie było. Od tygodnika NIE, któremu znani posłowie i publicyści z radością odpowiadali na pytanie "Jak skończy Jarosław Kaczyński ?" po program Tomasza Sekielskiego "Czarne na białym". Przez media i internet przelały się słowa, :"Impotent, samobójca, chory psychicznie, psychopata, radykał między śmiesznością a szaleństwem, skończy w jakimś obłąkaniu ..".itd - Świetnie się bawiłem - mówi dla Rzeczpospolitej jeden z wypowiadających się w NIE znanych, podziwianych ludzi. Sekielski wpisał się w tę nagonkę. Po "Portrecie psychologicznym Jarosława Kaczyńskiego" dodał temat - nadużycia CBA i skandal z posłami PiS. Ci ostatni właśnie zaocznie zostali przez sąd na Cyprze skazani za zniszczenie wózków golfowych. Niestety, Sekielski sięgną do czystej propagandy. Zestawem tematów i ich przedstawieniem. W historii z posłami, profesjonalny dziennikarz zwróciłby uwagę na sposób zasądzania bez zawiadomienia i obecnośći oskarżonych, bez prawa do obrony. Jak tu działa prawo międzynarodowe ?To jest temat. Owszem, gdyby nie dotyczył posłów PiS-u. Ludzi PiS -u mainstream traktuje inaczej. Nie piszę tego z pozycji ideologicznych, których tu się każdy w każdym dopatruje. Chodzi o kulturę i poziom naszego komunikowania sie w przestrzeni publicznej, chodzi o standardy dziennikarskie. Nagonka na konkretnego człowieka zmasowana i z takim repertuarem językowym, powinna budzić protest, niezależnie od tego z jakiej opcji pochodzi ofiara. Całe szczęście nie jestem w tej reakcji odosobniona. Pozwolę sobie zacytować wpis na moim blogu z poprzedniej notki: "...w interenecie mam portal Wirutalna Polska - z przyzwyczajenia bo kiedyś się tam udzielałem. Duzy portal oficjalny, opiniotwórczy. Mniej więcej od roku hitem dnia na pierwszym miejscu jest zawsze zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego i jakieś hasło podnoszące ciśnienie. Dla przykładu dziś na czubku piramidy przy zdjęciu Kaczyńskiego króluje tytuł: "Chory psychicznie, psychopata" - napisali o J. Kaczyńskim. PiS kipi z oburzenia"
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Chory-psychicznie-psychopata-napisali-o-J-Kaczynskim-PiS-kipi-z-oburzenia,wid,13074744,wiadomosc.html
I tak jest codziennie. Doskonale zdaję sobie sprawę po co to jest robione, zresztą żadne to odkrycie. Ludzie mają już mieć dość tego calego Kaczyńskiego i tej codziennej rozróby. Zresztą Marek Siwiec już zaczął lansować II etap akcji - ogólnopolską akcję "obywatelską" pt: "Dzień bez Jarosława Kaczyńskiego" (choć na razie nikt głośno nie mówi że chodzi o dzień wyborów parlamentarnych). Ale pal licho politykę - w nosie mam politykę! Człowiekowi dzieje się krzywda, zaszczuto nim ludzi, skrzywdzono, odarto z godności i to rękami i słowami dziennikarzy! Gdzie jest Rada Etyki Mediów? Rechocze patrząc jak się Kaczyński będzie żołądkował? Ach cholender, jestem taki wściekły że aż gadać się nie che. Nie mam przecież żalu do Pani ale komu to miałem tu powiedzieć jak nie Pani? WAW75 " Ciągle zadaję sobie pytanie: skąd tyle nienawiści do Jarosława Kaczyńskiego i PiS -u ? Można mieć przecież całkowicie odmienne poglądy, ale czy trzeba na każdym kroku poniżać , wdeptywać w ziemię, dążyć do unicestwienia? Przecież nawet "Samoobrona" nie była tak atakowana. Gdzieś tu, w salonie znalazłam "proste wytłumaczenie" Starszego Pana. To naprawdę celne i mądre spojrzenie: "Na scenie politycznej sa trzy partie, które walczą o władzę na różnych szczeblach w ramach istniejącego w Polsce systemu społecznego i politycznego I jest jedna partia, która nie walczy o władzę wewnątrz tego systemu tylko o jego radykalną zmianę. Nawet we wczorajszym programie Pospieszalskiego Jarosław Kaczyński jednoznacznie to wyartykułował. Nie chodzi zatem o prostą zamianę u władzy PiS/PO, ale o coś w rodzaju bezkrwawej rewolucji. Nic więc dziwnego, że PiS ma przeciwko sobie nie tylko pozostałe partie polityczne, czy pragmatyków (PJN) ze swojego obozu, ale praktycznie wszystkie istotne dla życia kraju struktury od biznesu poprzez media, środowiska akademickie czy intelektualne do wymiaru sprawiedliwości i samorządów. Niezależnie zatem od tego czy w wielu sprawach Jarosław Kaczyński ma merytoryczną rację to dopóki nie stanie się częścią systemu i nie zdobędzie liczących się w społeczeństwie sojuszników będzie marginalizowany tak jak pokazuje to Jarosław Flis. Nawet jak osiągnie dobry wynik wyborczy to powtórzy się sytuacja z lat 2005-2007 z totalną obstrukcją na wszystkich szczeblach. Janina Jankowska
ANIHILACJA artykułu 488 kpk... Praktyczna anihilacja (unicestwienie) art.488 kpk, na poziomie Policji i sądów rejonowych - świadoma lub nieświadoma - ma miejsce na szeroką skalę. Odbywa się ona na bazie niemal minimalnego zaangażowania Policji w realizowanie czynności przewidzianych dla niej w art. 488 & 1 kpk, (poza nielicznymi wyjątkami) i takiegoż samego zaangażowania sądów rejonowych w realizację dyspozycji art. 488 & 2 kpk. Te ostatnie z lubością stosują dodatkowo zamienianie – własną wolą - moich Skarg do Policji, składanych na podstawie art. 488 & 1 kpk, na Prywatne Akty Oskarżenia (składa się je w oparciu o art. 487 kpk) i związane z tym stosowanie wobec pokrzywdzonego rygorów wynikających z wymogów przewidzianych dla nich, przy pełnej świadomości tego, że nie będzie on w stanie ich wypełnić, co zresztą natychmiast skwapliwie wykorzystuje się do uznawania, tak samowolnie ,,stworzonego,, przez sądy ,,prywatnego aktu oskarżenia,, za bezskuteczny. I twórców tego aktu nie interesuje to, że narusza się niezbywalne uprawnienia podmiotowe pokrzywdzonego do wyboru rodzaju ,,ścieżki,, skargi prywatnoskragowej. Sądy, prawem kaduka decydują: tak ma być, a nie inaczej, bo pokrzywdzony nie ma prawa co do wyboru tej podstawowej decyzji !. Jeszcze trochę, a te sądy będą decydować za mnie, czy dzisiaj mam założyć kapelusz czy też czapkę uszankę. A przecież, póki co, nie jestem osobą prawnie ubezwłasnowolnioną, a te sądy nie są nawet potencjalnie moimi opiekunami prawnymi i nie powinny za mnie decydować czy dzisiaj mam zakładać kapelusz czy też ową czapkę uszankę, tak jak i w tym, czy składam Skargę do Policji czy Prywatny Akt Oskarżenia. No, dobrze, a co się dzieje dalej ? Otóż, jako pokrzywdzony składam Zażalenia na Zarządzenia sądów rejonowych, które następnie są rozpatrywane przez sądy okręgowe, a ich Postanowienia mają charakter prawomocny. Z dotychczasowej praktyki wynika, że to są decyzje procesowe o zupełnie innej jakości i wartości merytorycznej, z pewnym jednym wyjątkiem, który przytoczę w ostatniej kolejności. Wartym przytoczenia jest fragment Uzasadnienia Postanowienia Sądu Okręgowego (II Wydział Karny) w Łomży (sygn.akt II Kz 1/11 z 14 stycznia 2011 r. o brzmieniu: ,,(...) Nie budzi wątpliwości, iż oskarżyciel prywatny nie wskazał danych personalnych osób, które oskarżył, nawet pomimo wezwania go do uzupełnienia tych braków, k.24-28, co skutkowało uznaniem skargi za bezskuteczną, k.30. Zwrócić uwagę należy jednak, iż Edward Kotowski nie miał zbyt wiele możliwości poczynienia ustaleń w tym przedmiocie ze względu na ograniczony dostęp podmiotów do informacji umożliwiających wykrycie sprawcy, który dokonał zamieszczenia zniesławiających go treści. Tym nie mniej wykazał on w prywatnym akcie oskarżenia wykaz dla instytucji, urzędów i firm z terenu Kolna, które wg wyszukiwarki Google zamieściły w swoich serwisach internetowych kwestionowane przez niego linki zewnętrzne, k.10, na co powołał się w piśmie uzupełniającym, k.26-27. Wobec tego Sąd Rejonowy stosownie do treści art. 488 & 2 kpk powinien zlecić Policji dokonanie określonych czynności dowodowych, przy odpowiednim stosowaniu art. 308 kpk. Czynnościami tymi z pewnością będzie pozyskanie nr IP komputera, którym posłużono się przy zamieszczaniu w/w treści, następnie ustalenie jego właściciela lub użytkownika i ostatecznie autora zniesławiających informacji z uwzględnieniem konieczności zwolnienia z zachowania tajemnicy służbowej w odpowiednim zakresie, albowiem do tych czynności Edward Kotowski ma ograniczony dostęp. (…),,. Na ten istotnie wartościowy i precyzyjnie sformułowany fragment zwracam uwagę zarówno funkcjonariuszy Policji, jak i sędziów rejonowych, gdyż mimo swej lakoniczności jest to doskonała instrukcja - krok po kroku - co czynić powinni. Czyż naprawdę, aż Sąd Okręgowy musiał się pochylać nad tą kwestią ? Czy nie było to w zasięgu posiadanej wiedzy prawniczej sądów rejonowych ? Przecież Sąd Okręgowy ma na pewno o wiele ważniejsze sprawy do rozpatrywania. Niezmiernie ważne znaczenie dla orzecznictwa w tej materii ma też Postanowienie Sądu Okręgowego w Suwałkach, miasta, gdzie w 3-cim Pułku Szwoleżerów służył, jako podoficer, mój ojciec Stanisław, później jeniec Kozielska II. Postanowienie z dnia 11 stycznia 2011 r. (sprawa sygn. akt II Kz.160/11), z uwagi na precyzję sformułowań prawnych i wyrazistą logiczność zasługuje na obszerniejsze zacytowanie. Sąd uznając moje Zażalenie za zasadne stwierdził m.in.: ,,(...) Na wstępie wskazać należy, iż zgodnie z art. 488 & 1 kpk Policja na żądanie pokrzywdzonego przyjmuje ustną lub pisemną skargę i w razie potrzeby zabezpiecza dowody, po czym przesyła skargę do sądu. Różnice terminologiczne pomiędzy aktem oskarżenia a skargą nie są przypadkowe. Skarga jest pojęciem szerszym i mniej sformalizowanym, mającym znaczenie procesowe podobne do zawiadomienia o przestępstwie. I co istotne może ona odnosić się także do anonimowego sprawcy, którego ustalenie może nastąpić przez Policję w drodze czynności służbowych. Przekładając powyższe na grunt niniejszej sprawy stwierdzić należy, iż skarżący nie dysponuje informacją o tożsamości i miejscu zamieszkania osoby, która w jego ocenie znieważyła go. Tym samym jego zawiadomienie należało zgodnie z art. 118 & 1 kpk potraktować jako skargę złożoną w trybie art. 488 kpk, a nie jako prywatny akt oskarżenia, gdyż co oczywiste brak wskazania oskarżonego dyskwalifikowałoby taki akt oskarżenia, który musi spełniać pewne wymogi o których stanowi art. 487 kpk. Tym samym wezwanie Edwarda Kotowskiego do przedstawienia niemożliwych do uzyskania przez w/w informacji pod rygorem uznania czynności wniesienia aktu oskarżenia za bezskuteczną, w ocenie Sądu Okręgowego jest niczym nieuzasadnione. Należy bowiem zauważyć, iż żądanych informacji nie ustaliła również Policja pomimo szerszych możliwości dochodzeniowych. Biorąc pod uwagę powyższe zaskarżone zarządzenie należało uchylić, zaś Sąd rejonowy powinien rozważyć zasadność zlecenia Policji odpowiednich czynności dowodowych w trybie art. 488 & 2 kpk, aby możliwe było skuteczne ustalenie osoby, która dokonała wpisu w Internecie. Jeżeli zaś możliwości organów ścigania okażą się niewystarczające Sąd winien rozważyć wydanie stosownego postanowienia zmierzającego do uzyskania niezbędnych danych do administratora stron, gdzie zamieszczono informacje będące podstawą skargi. (…).,, I znowu, stanowisko jasne, rzeczowe, przecinające gordyjski wezęł, niepotrzebnie zawiązany przed kilkoma miesiącami, przysparzający niepotrzebnej mitręgi i pisaniny zarówno sądom, Policji, jak i pokrzywdzonemu. Jest jednak i sąd okręgowy, który zaprezentował inną, najmniej zrozumiałą postawę. Jest to Sąd Okręgowy w Białymstoku, który dość uparcie trzyma się już raz zajętego stanowiska, które tak naprawdę jest nie do utrzymania, ale to już w innych, pozapolskich uwarunkowaniach prawnych. Z uwagi na wadliwą przesłankę rzeczową, na której zostało oparte jego pierwsze postanowienie i jego wzorem - następne. Chodzi tu o przesłankę, że każdy może ustalić nr IP komputera, gdyż służące do tego programy są ogólnie dostępne w sieci, co wydaje się mocno wątpliwe. Z tej przesłanki Sąd wyciągnął jednak także i inny, zbyt daleko idący wniosek, że pokrzywdzony nie ustalając tego numeru, jakby nie wykazał dostatecznie silnej woli ścigania sprawców przestępstwa i z tego tylko powodu należało nie uwzględniać jego zażaleń. Argumentacja dość dziwna, pozaprawna i nie znajdująca wymagań sformułowanych w Kodeksie Postępowania Karnego. Bo co jest obiektywnym miernikiem tej woli? Gdzie jest o tym mowa w kpk? Gdyby jednak, a wszystko na to wskazuje, to przekonanie Sądu nie było trafne, to stanie się to dobrym argumentem do zaskarżenia tej kwestii w Trybunale Sprawiedliwości w Strassburgu, bowiem kilka postanowień tego Sądu zamyka mi już definitywnie drogę sądową, do wydania wyroków w odniesieniu do wielu spraw, a tym samym otwiera drogę do skargi europejskiej.
Dr Edward Kotowski
110 z prądem Do 30 marca Sejm powinien przyjąć ustawę pozwalającą produkować prąd nowym elektrowniom bez limitu CO2.Nowe przepisy powinny zacząć obowiązywać od czerwca tego roku.Jeśli nie wejdą w życie, grozi nam potworna podwyżka cen energii(110%!) oraz ograniczenia w dostawach prądu. A wszystko przez to , że rząd zawalił sprawę. Projekt zmian legislacyjnych utknął w resorcie środowiska na dobre. Tymczasem , w skutek negocjacji strony polskiej, Bruksela zdecydowała, że w latach 2013-19 nasze elektrownie będą musiały kupować 1/3 praw do emisji dwutlenku węgla na aukcjach. Za dwa lata do 70% zniżki będą uprawnione tylko zakłady istniejące w latach 2005-2007, gdyż na podstawie tych danych o średniej emisji obliczono podstawę ulgi. Tymczasem do upłynięcia terminu otrzymania warunkowych pozwoleń pozostało już tylko pięć miesięcy, a wciąż nie ma potrzebnych przepisów, które umożliwią utworzenie listy nowych inwestycji objętych zwolnieniami. Dokument
musi powstać do 30 czerwca 2011 r. Brak nowych przepisów spowoduję, że żadna z realizowanych obecnie inwestycji nie będzie miała prawa do ulg. Z jakim skutkiem? Przede wszystkim doprowadzi to wstrzymania budowy nowych mocy wytwórczych energii elektrycznej w Polsce. I tak się tylko zastanawiam czy to głupota, niekompetencja , czy może sabotaż? Bo taki stan rzeczy może być bardzo na rękę tym potężnym siłom , które planują 100% uzależnienie polskiej gospodarki od własnych dostaw energii. Irena Szafrańska's blog
28 stycznia 2011 "Dla mieszkańca przedrewolucyjnej Francji - współczesny świat wydawałby się jednym wielkim domem niewoli”- pisał kilkadziesiąt lat temu Paweł Jasienica. Tak, tak – ten sam, któremu Służba Bezpieczeństwa jako agentkę podstawiła kobietę, a postaci żony. Która donosiła na własnego męża. .To jest dopiero majstersztyk. Mieć obok siebie agenta za żonę.. Przedrewolucyjna Francja- to jest rok 1789.. Złowieszczy rok w historii chrześcijańskiej Europy.. Wtedy właśnie wprowadzono pierwszy raz tzw. Prawa Człowieka, a pogwałcono Prawa Boże. W tym prawa do naturalnej wolności.. No i wprowadzono demokrację. W której chaosie żyjemy do dziś. A będziemy żyli w jeszcze większym.. Kilkadziesiąt lat temu mieszkańcowi przedrewolucyjnej Francji wydawałoby się, że współczesny świat to jeden wielki dom niewoli.. Ale co wydawałoby się mieszkańcowi przedrewolucyjnej Francji- dziś??? To jest ciekawe pytanie? To nie byłby dom niewoli- to byłoby więzienie. Tak los przygotował człowiekowi człowiek przy pomocy narzędzia tortur- jakim jest demokracja większościowa. Ciągle coś przegłosowują przeciwko nam, przeciwko naszej wolności, przeciwko naszej możliwości wyboru.. Nasze pragnienia wolności mają za nic.. ONI wiedzą lepiej.. Demokratyczni posłowie, wybrani przez demokratyczny lud wiedzą lepiej od nas, co jest dla nas dobre,, a co złe.. Demokratyczni geniusze panują nad nami- narzędziem większości.. Właśnie przepchnęli ustawę tzw. żłobkową, nad której zaletami rozpływają się w demokratycznej atmosferze uniesienia, uskrzydleni nirwaną jakieś wyjątkowej misji.. Zamierzają w ciągu kilku lat zorganizować w Polsce ponad 400 000 złobków i klubików dla maluchów, których do tych żłobków i klubików będą napędzać propagandą, jak to dobrze, gdy dwuletni człowieczek znajdzie się w rękach państwowych nianiek samorządowych i innych funkcjonariuszy państwa prawnego i demokratycznego.. Na razie i na szczęście- nie jest to obowiązek. Oświata też kiedyś nie była obowiązkowa, a już jest.. To tylko kwestia czasu, jak młode mamusie będą musiały oddawać swoje dzieci do żłobków i klubików.. Zorganizowanych przez funkcjonariuszy demokratycznego państwa prawego i demokratycznego.. Ile to będzie kosztowało? Propaganda nie raczyła podać, ale podała ile państwo ludowo- demokratyczne będzie przekazywało na utrzymanie tych państwowych żłobków i klubików.. Tymczasem proszę się nie denerwować: na razie 50 milionów złotych rocznie, ale w kolejnych latach suma ta ma wzrastać. Widać, że ludowe państwo demokratyczne przywiązuje dużą wagę do zajmowania się nieswoim dziećmi.. Co prawda swoich nie ma.. Bo jakie dzieci urodziłyby się ze stosunku państwa demokratycznego z państwem prawnym, którego prawo ustalane jest w drodze większościowego głosowania? Tym bardziej , że byłby to stosunek homoseksualny.. W każdym razie poszukujące oszczędności demokratyczne państwo prawne funduje nam podatnikom- kolejne marnotrawne wydatki.. Tym bardziej, że podatek ZUS dla mamek samorządowych będzie opłacało państwo demokratyczne i prawne z naszych kieszeni, tym bardziej tych, którzy mamkami samorządowymi nie będą. Im bardzie urzędnicy państwa prawnego , no i demokratycznego – mówią o oszczędnościach- tym więcej wydają” bez naszej wiedzy i zgody”. Nawet jak lud ma wiedzę i nie wyda zgody to i tak przegłosują, mówiąc mu, że to dla jego dobra.. A On tego dobra ma coraz mniej.. Czy tych 50 milionów na początek, po zorganizowaniu żłobków i klubików- to przypadkiem nie za mało? Chyba za mało, pani minister Jolanto Fedak, z Polskiego Stronnictwa Ludowego, która wczoraj tak rozpływała się nad wzniosłością tej ustawy.. 400 000 żłobków i klubików. A dlaczego nie milion???? Gomułka budował tylko 1000 szkół na Tysiąclecie Państwa Polskiego.. A jego pogrobowcy przebijają pomysły po wielokroć.. I jeszcze powtarzają, że komunizm się w Polsce skończył? Budowa komunizmu trwa w najlepsze i przybiera już objawy epidemii.. Wszędzie gdzie nie sięgnąć okiem coraz więcej budżetowych instytucji. To jest właśnie bezwłasnościowy komunizm, który propaganda nazywa kapitalizmem, nawet’ dzikim”. Na pewno budowa komunizmu nie ma nic wspólnego z dzikością.. Jest zaplanowana i przygotowana, no i realizowana z żelazną konsekwencją.. Za rządów towarzysza Gomułki było wybudowanych 1000 szkół na Tysiąclecie.. Teraz budują tysiące Orlików i największy Orlik III Rzeczpospolitej w Warszawie, obok Wisły- nazwany Stadionem Narodowym, dla odróżnienia od małych Orlików.. Małe Orliki kosztowały do tej pory nas 27 miliardów złotych, bo to maleństwa, ale jakie sympatyczne, które będą utrzymywać mieszkańcy terytoriów samorządowych pod przymusem, tak jak niańki samorządowe.. Duży Orlik kosztuje nas na razie 1 mld 200 milionów. Z niecierpliwością czekam na kosztorys ostateczny. Niańki samorządowe też będą pod przymusem. Bo ZUS zapłaci im państwo, czyli my wszyscy, a pensję zapłaci samorząd, czyli ci wszyscy, którzy podlegają temu samorządowi.. To chyba jasne! Chyba Pan Bóg nie będzie za te fanaberie płacił.. Tym bardziej, że Królestwo Jego nie jest z tego świata.. I nie ma czegoś takiego jak Republika Niebieska.. Republika jest tu na ziemi, ale nie Niebieska lecz – Czerwona. Dlaczego przywołuję czasy tow. Gomułki, którego cenię jedynie za to, że nie zadłużył Polaków ani o złotówkę, wiele zmarnował , tak jak inni komuno- socjaliści, i narobił wiele zła, ale nie jest to zło porównywane z osiągnięciami zła w III Rzeczpospolitej.. No bo 800 miliardów złotych długu publicznego, nie licząc Krajowego Funduszu Drogowego i długów ZUS-u, oraz tysięcy długów w samorządach i prywatnych firmach i długach obywatelskich w bankach- to jest dopiero osiągnięcie III Rzeczpospolitej. No i odsetki na poziomie 40 miliardów złotych(!!!) To jest największe osiągnięcie demokratycznej i prawnej III Rzeczpospolitej… A będzie jeszcze większe.. To sięgnięcie. Aż do zupełnego zniewolenia finansowego całego poddanego narodu.. Dług się powiększy jak wejdzie w życie pomysł socjaldemokratów pseudochrześcijańskich z Prawa i Sprawiedliwości, wyrażony z wielką estymą przez posła Błaszczaka, żeby wprowadzić „ dodatek drożyźniany” dla – oczywiście- najbiedniejszych(????). Najpierw Sejm ustawami, a rząd rozporządzeniami natworzył armię biednych Polaków idących już miliony, a będzie tworzył ich jeszcze więcej, a potem obłoży ich dodatkowym podatkiem,, żeby wypłacić im dodatek drożyźniany z ich pieniędzy, znacjonalizowanych im pod demokratycznym przymusem.. Taki dodatek, będący już w PRL-u, za rządów albo Gomułki, albo Gierka, już nie pamiętam, w III Rzeczpospolitej powinien się nazywać” Dodatkiem Drożyźnianym Mariusza Błaszczaka”. W ten sposób przeszedłby do historii budowy socjal-komunizmu w wersji komicznej. Oczywiście będzie problem z ustaleniem, kto w Polsce jest biedny, a kto bogaty.. Jak przyjmą w demokratycznym glosowaniu, demokratycznie wybrani posłowie, że na przykład biednym jest ten, kto ma 500 złotych miesięcznie, to bogatym będzie ten- co ma 501 złotych miesięcznie, i Dodatku Drożyźnianego Mariusza Błaszczaka – nie dostanie. Bo jest bogaty!. A że obaj nadal pozostaną biednymi- to ustawodawcy demokratycznego i prawnego obchodzić nie będzie. Tym bardziej , że prawdę i rację w demokracji ustala się w głosowaniu.. Kim nie był w międzyczasie obecny poseł Mariusz Błaszczak, zanim dojrzał do idei dodatku drożyźnianego.. Był w NSZ, potem urzędnikiem w legionowskim urzędzie, potem zastępcą burmistrza Woli, potem burmistrzem Śródmieścia i szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, zwanego w skrócie premierem.. No i wiecie państwo co jeszcze robił? Był na stażu naukowym w Irlandii (????) Pan premier Tusk namawiał nas swojego czasu , żeby w Polsce była Druga Irlandia, teraz już o tym jakoś nie wspomina, bo Irlandia jest bankrutem i wyciąga ręce do Unii Europejskiej o pomoc w miliardach euro.. Ale przed demokratycznymi wyborami był to hit obietniczy.. Pan poseł Mariusz Błaszczak kształcił się tam naukowo.. Wygląda na to, że w dziedzinie dodatku drożyźnianego.. Żeby tylko ten dodatek nie powodował upadku Polski, tak jak przysłowiowa słomka, która łamie grzbiet wielbłąda.. Naprawdę dla mieszkańca przedrewolucyjnej Francji, Francji królewskiej- współczesny socjalistyczny świat, byłby jednym wielkim domem niewoli.. Nieprawdaż? WJR
Paliwowe intrygi Rosji w kontekście Polski Były wicepremier Rosji Igor Sieczin stał za wstrzymaniem dostaw ropy naftowej z Rosji do rafinerii w Możejkach na Litwie – napisała w minionym tygodniu „Nowaja Gazieta”, powołując się na dokumenty ujawnione przez portal WikiLeaks. W ten sposób opinia publiczna uzyskała dowody na to, czego specjaliści od dawna się domyślali: za wszystkimi działaniami torpedującymi pracę rafinerii w Możejkach stali rosyjscy politycy. Działania te miały ograniczyć suwerenność energetyczną krajów Europy Środkowo-Wschodniej, głównie Polski i Litwy. Powołując się na portal Wiki-Leaks, „Nowaja Gazieta” ujawniła rozmowy Sieczina, odpowiedzialnego za politykę energetyczną Federacji Rosyjskiej, z Germanem Khanem, prezesem koncernu naftowego TNK-BP. Przedmiotem rozmów była sprzedaż rafinerii w Możejkach. W lipcu 2006 roku Sieczin wydał polecenie, aby przestać dostarczać ropę do Możejek. Domagał się również, aby wstrzymać sprzedaż rafinerii. Kilkanaście dni później, w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach, doszło do awarii w rurociągu Przyjaźń, a w październiku 2006 roku w samej rafinerii wybuchł tajemniczy pożar. Wszystkie wydarzenia miały miejsce w czasie, gdy Polski Koncern Naftowy Orlen próbował kupić rafinerię. Trudno tych zdarzeń ze sobą nie wiązać.
Gra o prezesa Aby wyjaśnić wagę ujawnionej depeszy, trzeba się cofnąć o 10 lat. Jesienią 2001 roku, gdy było jasne, że Sojusz Lewicy Demokratycznej wygra wybory, Leszek Miller w towarzystwie Jana Kulczyka wyjechał do Moskwy. „Odbyto tam szereg rozmów z potentatami naftowymi z Rosji i rozwinięto plany dotyczące sektora naftowego nowej koalicji rządzącej” – czytamy w raporcie sporządzonym przez Romana Giertycha, późniejszego wiceprzewodniczącego sejmowej komisji ds. PKN Orlen. W realizacji tych planów przeszkadzał rządowi zarząd PKN Orlen kierowany przez prezesa Andrzeja Modrzejewskiego, funkcjonujący od czasów AW „S”. Zarząd ten miał bardzo mocną pozycję i trudno było go odwołać. W wyniku prowokacji 7 lutego 2002 roku Urząd Ochrony Państwa zatrzymał pod fikcyjnymi zarzutami Andrzeja Modrzejewskiego. Następnego dnia Modrzejewskiego nie wpuszczono na posiedzenie Rady Nadzorczej PKN Orlen, która w głosowaniu odwołała go ze stanowiska i powołała związanego z Janem Kulczykiem Zbigniewa Wróbla. Następnym krokiem było Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy PKN Orlen, w wyniku którego wymieniono radę nadzorczą koncernu. Przy poparciu kancelarii prezydenta i kancelarii premiera Janowi Kulczykowi udało się wprowadzić do RN sześciu z dziewięciu członków, co zapewniło mu kontrolę nad koncernem. W następnych miesiącach Kulczyk i jego ludzie przejmowali udziały w Rafinerii Gdańskiej i innych spółkach naftowych.
Spotkanie w Wiedniu 17 lipca 2002 roku Jan Kulczyk spotkał się w Wiedniu z Władimirem Ałganowem. Ten ostatni reprezentował koncern Łukoil, który przez podstawione spółki zakupił część akcji Orlenu i zainteresowany był zakupem udziałów posiadanych przez Kulczyka i jego ludzi. W trakcie rozmowy Kulczyk powoływał się na prezydenta Kwaśniewskiego i przedstawiał się jako główny rozgrywający w PKN Orlen. Za sprzedaż swoich udziałów w PKN Orlen zażądał od Ałganowa 700 mln dolarów. Gdyby doszło do sprzedaży, Łukoil kontrolowałby nie tylko PKN Orlen, lecz również Naftę Polską i węgierski koncern paliwowy MOL. Wcześniej bowiem powiązane z Łukoilem spółki (m.in. Rotch) wykupiły istotne pakiety akcji w Orlenie, Nafcie Polskiej, Rafi nerii Gdańskiej i MOL-u. Rosyjskie służby były wówczas bardzo blisko przejęcia pełnej kontroli nad sektorem paliwowym w Europie Środkowo-Wschodniej. Ostatecznie im się to nie udało, bo kilka miesięcy później wybuchła słynna „afera Orlenu”, a w 2004 roku w Sejmie powstała komisja śledcza mająca wyjaśnić tę aferę. Wyszło wówczas na jaw, że polscy politycy najwyższego szczebla – w tym prezydent i premier – brali udział w sprzedaży Rosjanom polskiego sektora paliwowego. Sprawa ta stała się elementem walki politycznej Prawa i Sprawiedliwości, co przyczyniło się do wyborczego triumfu tej partii w 2005 roku.
Do suwerenności energetycznej Odbudowa energetycznej suwerenności Polski stała się jednym z celów działania rządu Kazimierza Marcinkiewicza, a później Jarosława Kaczyńskiego. Koncepcje te popierał również Igor Chalupec, który zastąpił Zbigniewa Wróbla w fotelu prezesa PKN Orlen i próbował odbudować znaczenie polskiego potentata paliwowego. Rząd PiS natychmiast doprowadził do wymiany osób w radach nadzorczych spółek paliwowych. Zaakceptował również powołanie szeregu grup prokuratorskich do badania sprawy tzw. mafii paliwowej. I właśnie wtedy, w 2006 roku, otworzyła się wielka szansa na poprawę suwerenności energetycznej Polski. Tą szansą była możliwość przejęcia rafinerii w litewskim mieście Możejki (Mažeikiai).
Spadek po bankrucie Rafineria w Możejkach była współwłasnością koncernu naftowego Jukos. Koncern ten powstał w 1993 roku, a dwa lata później państwo sprzedało 45% jego udziału bankowi Menatep, którego głównym akcjonariuszem był Michaił Chodorkowski. Chodorowski został prezesem Jukosu, kupił kilka mniejszych spółek naftowych, po czym zwiększył wydobycie i sprzedaż ropy naftowej. W 2003 roku Jukos stał się głównym graczem na rosyjskim rynku paliwowym. Jukos zawdzięczał swój sukces zatrudnieniu menedżerów z Zachodu, przejrzystości działania i umiejętnemu lobbingowi w Dumie. Sam Chodorkowski dążył do fuzji z Sibnieftem – innym rosyjskim gigantem paliwowym, co doprowadziłoby do powstania czwartego na świecie koncernu pod względem wydobycia ropy. Plany Chodorkowskiego pokrzyżował jednak Kreml. Najpierw moskiewscy politycy próbowali wymusić na Chodorkowskim, aby dzielił się z nimi zyskami. Biznesmen odmówił. Ówczesny prezydent Rosji Władimir Putin nie był zadowolony z niezależności Jukosu i doprowadził do aresztowania jego szefów. Najpierw za kratki trafił główny finansista Płaton Lebiediew, a po nim sam Chodorkowski. Oskarżono ich o oszustwa podatkowe na kwotę około 50 mld dolarów. Obaj usłyszeli wyroki więzienia, a państwo stwierdziło upadłość koncernu. Zaczęto też wyprzedawać jego majątek. W majątku po bankrutującym Jukosie ważnym elementem była właśnie rafineria w Możejkach, do której należało 500 km rurociągów, port naftowy w Butyndze i dwie stacje pompowe w Birżach i Janiszkach. Bankrutujący Jukos zmuszony został do sprzedaży swoich ponad 53% udziałów w rafinerii. Zgłosiło się kilku chętnych do zakupu. Były to spółki naftowe z Kazachstanu i Rosji oraz polski Orlen. Litewski rząd – właściciel ponad 9% akcji – ostatecznie zablokował kontrahentów z krajów byłego ZSRS i doprowadził do tego, że właścicielem udziałów stał się polski koncern naftowy. Umowę podpisano 15 grudnia 2006 roku. Na jej podstawie Orlen zapłacił 2,34 mld dolarów za ponad 84% akcji rafinerii (53,7% odkupił od Jukosu, 30,6% od litewskiego skarbu państwa), później dokupił 9% udziału od litewskiego rządu i resztę od prywatnych akcjonariuszy. W ten sposób stał się właścicielem 100% udziałów w spółce, która odtąd nosiła nazwę Orlen Lietuva.
Naciski i pożar Dokumenty ujawnione przez WikiLeaks dowodzą, że Rosjanie chcieli za wszelką cenę przejąć rafinerię i nie dopuścić do jej sprzedaży polskiemu koncernowi. 9 czerwca 2006 roku minister i wiceminister gospodarki Litwy podpisali wstępne dokumenty na temat procedury sprzedaży Polakom spółki. A już w lipcu do litewskiej rafinerii przestała płynąć ropa. Strona rosyjska ogłosiła, że to z powodu awarii rurociągów. Opublikowana przez WikiLeaks notatka świadczy, że nie była to awaria, lecz decyzja wicepremiera Igora Sieczina. Chodziło o to, aby zniechęcić Polaków do zakupu rafinerii. Ten pomysł się nie powiódł. Litwini zaczęli dostarczać do rafinerii ropę tankowcami. Podniosło to jej cenę, ale zapobiegło uzależnieniu się od dostaw rosyjskich. W październiku 2006 roku, gdy toczyły się negocjacje ze stroną Polską, z wizytą na Litwę pofatygował się osobiście Konstantin Kosaczow – ówczesny szef Komisji Spraw Zagranicznych rosyjskiej Dumy. Na konferencji prasowej, po oficjalnych spotkaniach, ogłosił, że litewski rząd, sprzedając rafinerię w Możejkach polskiemu koncernowi PKN Orlen, popełnił „poważny błąd gospodarczy, który w przyszłości zaowocuje niestabilną pracą zakładu”. Kilkanaście godzin później w rafinerii w Możejkach wybuchł tajemniczy pożar. Trudno to uznać za przypadek. Naprawa rafinerii kosztowała ponad 20 mln dolarów, jednak na szczęście zakończyła się powodzeniem. W tamtym czasie Orlen kupił nie tylko Możejki, lecz również Unipetrol w Czechach. Był właścicielem istotnego pakietu akcji w koncernie MOL – głównej firmie sprzedającej paliwa na Węgrzech i w Słowenii. Po udanej inwestycji na Litwie Orlen stał się największą pojedynczą firmą kupującą ropę od Rosjan. Dzięki sprowadzaniu ropy tankowcami stał się częściowo niezależny od Rosji. Ta polityka musiała rosyjskich polityków denerwować. Nic więc dziwnego, że wicepremier Igor Sieczin chciał ją storpedować. Dokument zdobyty przez WikiLeaks i ujawniony przez „Nową Gazetę” to dowód na to, w którym kraju naprawdę zapadają decyzję mające wpływ na bezpieczeństwo energetyczne Polski. Rząd Polski powinien natychmiast zareagować i wyciągnąć wobec Rosji konsekwencje. W dzisiejszej rzeczywistości politycznej trudno się jednak tego spodziewać…
Sytuacja na Białorusi w kontekście działań opozycji Opozycja działająca, według władz białoruskich, ściśle wg wskazówek Rosji osiągnęła swój cel. Europa zawiesiła swoje kontakty z Mińskiem, nie pozostawiając mu wielkiego wyboru. Jeżeli obecne władze Białorusi chcą przetrwać i kontynuować swój dotychczasowy kurs, muszą otworzyć się na Rosję, czyli po prostu przyjąć jej dyktat. Innej możliwości Mińsk obecnie nie ma. O takim unijnym prezencie Moskwa mogła tylko marzyć. Obecnie Rosja może dyktować Białorusi wszelkie warunki, wiedząc, że Łukaszenka nie może ich nie przyjąć. Przed końcem roku podpisał on zgodę na przystąpienie przez Białoruś do unii celnej, licząc, że w zamian Rosja zniesie cła na rosyjską ropę. Moskwa wtedy oświadczyła, że tak będzie. Obecnie jednak zmieniła zdanie i zwleka z podpisaniem końcowego porozumienia w tej kwestii. Nie jest wykluczone, że premier Włodzimierz Putin, pamiętający, że w 2002 roku Łukaszenka nazwał go „małym Stalinem, który chce dyktować Białorusinom, jak mają żyć”, postanowił nie tylko powstrzymać ofensywę Zachodu na Białorusi, ale pozbyć się przy okazji prezydenta tego państwa i zrealizować swoje stare pomysły wobec Mińska. Główny z nich, wysunięty w 2002 roku przez Putina, polegał na przyłączeniu sześciu białoruskich obwodów do Rosji jako kolejnych podmiotów Federacji Rosyjskiej i rezygnacji przez Białoruś z wszelkich atrybutów niezależności. Wówczas ta sugestia została zdecydowanie odrzucona przez Aleksandra Łukaszenkę. Dzisiaj niestety jego sytuacja jest nieco inna. Sytuacja gospodarki białoruskiej jest trudna, a niektórzy analitycy twierdzą, że stała się wręcz rozpaczliwa. Deficyt w handlu zagranicznym za 11 miesięcy ub. roku wyniósł 6,5 mld dolarów. Oznacza to, że w porównaniu z 2009 rokiem zwiększył się o 2 miliardy! Z powodu rosyjskich ceł Białoruś przestała bowiem zarabiać na przerobie rosyjskiej ropy naftowej. Obecnie, o ile Rosja zrezygnuje z ceł, sytuacja ta może ulec zmianie. Jednak gdy Putin wyczuł sprawę, od razu przestał się przejmować wstępnymi ustaleniami, uznając, że teraz można i trzeba Mińsk, a szczególnie Aleksandra Łukaszenkę mocno przycisnąć. Białoruski prezydent, aby ratować budżet, zgodził się na podniesienie ceł nawet na podstawowe artykuły żywnościowe, takie jak chleb i mleko, choć nie mogą one rosnąć więcej niż o 0,7% miesięcznie. Ruszone zostaną też ceny usług komunalnych, które od dawna stały w miejscu. Według deklaracji prezydenta, nie powinny one wzrosnąć o więcej niż 5 dolarów w ciągu roku, ale czy tak się stanie, nie wiadomo. Sytuacja gospodarcza Białorusi może się przecież pogarszać.
Studenci też mogą przestać być zadowoleni ze swego prezydenta po tym jak zapowiedział, że osoby studiujące na tzw. miejscach płatnych będą musiały uiszczać opłaty wyższe od 15 do 20% za każdy semestr. Co ciekawe Łukaszenka twardo zapowiedział, że nie ma mowy o drukowaniu pieniędzy bez pokrycia i każdy będzie mógł wydać tylko tyle, ile zarabia, a dotowanie się skończyło! Tak drastycznie białoruski prezydent nigdy sprawy nie stawiał. Świadczy to, że sytuacja budżetowa jest coraz gorsza. Tezę tę potwierdzają także inne wypowiedzi Łukaszenki, sugerujące, że być może Białoruś będzie musiała sprzedać swoje „rodowe srebra” , czyli kompleksy paliwowe. Rosyjscy analitycy uważają jednak, że kluczowa decyzja o prywatyzacji białoruskich przedsiębiorstw już zapadła i rosyjski kapitał powinien przygotować się do zdecydowanej ofensywy. Włodzimierz Putin miał tę sprawę bardzo ostro stawiać podczas swojego pierwszego, zapoznawczego spotkania z nowym premierem Białorusi – Michałem Miasnikowiczem. Jego rozmowa z nim przebiegała z pewnością w przyjaznej i konstruktywnej atmosferze. Miasnikowicz uważany jest bowiem za polityka prorosyjskiego, który w Moskwie czuje się jak ryba w wodzie. Jego nominacja, według wielu komentatorów, ma być sygnałem, że Mińsk gotowy jest do odejścia od proeuropejskiego kierunku i zwrócenia się w stronę Rosji. Cała sprawa ma także aspekt polski. Sankcje UE, w uchwaleniu których dużą rolę odegrała Warszawa, negatywnie odbiją się na stosunkach polsko-białoruskich, a także na położeniu polskiej mniejszości na Białorusi. Tolerowany dotąd przez władze białoruskie „podziemny” Związek Polaków na Białorusi może zostać potraktowany jako obca agentura, realizująca cudze zadania. Takimi niuansami polscy dyplomaci od dawna zresztą się nie przejmują. Obserwując ich działania, można odnieść wrażenie, że już dawno na białoruskich Polakach postawili krzyżyk. Niektórzy nawet w oficjalnych wystąpieniach twierdzą, że na Białorusi nie ma Polaków, ale Białorusini polskiego pochodzenia. Ich działaniom nie ma się zresztą co dziwić. Część członków kierownictwa „podziemnego” ZPB tak właśnie się określa, bo de facto niektórzy z nich to etniczni Białorusini, traktujący tę organizację jako wygodną przystań. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można postawić tezę, że sankcje i bojkot Białorusi okażą się nieskuteczne, a jedynym ich efektem będzie dalsze zmniejszenie się polskiej diaspory. Na samym Łukaszence zrobią one zresztą raczej niewielkie wrażenie. Bardzo dosadnie wyraził to w swym komentarzu czytelnik jednej z rosyjskich gazet internetowych, pisząc: „Nic Łukaszence nie zrobicie, on ma w d*** wasze sankcje, dawno nauczył się z nimi żyć”. Antoni Mak
Niemieckie kryzysowe zarządzanie Europą W cieniu kryzysu finansów państw strefy euro, towarzyszących temu „reform” i przedsięwzięć ratunkowych oraz licznych medialnych publikacji rządowy Berlin i Paryż szykują zwiększoną „koordynację” polityki gospodarczej, finansowo-podatkowej i socjalnej państw UE. Przedstawiciele rządu RFN mówią już otwarcie o konieczności przygotowania kompleksowego planu „kryzysowego zarządzania Europą”. W obliczu chyba niezbyt odległej w czasie groźby niewypłacalności państwowych finansów i banków Hiszpanii i Portugalii w stolicach Europy od połowy stycznia rozwija się nerwowy spór o to, ile miliardów euro przeznaczyć na ich ratowanie i na jakich warunkach. Różne i sporne stanowiska zajmują przy tym sami Niemcy. Bardzo wpływowy wiceszef CDU i minister finansów RFN, Wolfgang Schäuble, nie chce powiększać już istniejącego funduszu ratunkowego finansów państw strefy euro, czyli tzw. Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (European Financial Stability Facility – EFSF) o kolejne dziesiątki miliardów. Podobnie uważają np. niektórzy politycy bawarskiej CSU czy FDP, a także szef Bundesbanku Axel Weber (prawdopodobny przyszły szef Europejskiego Banku Centralnego – od jesieni br.). Bezwarunkowemu powiększaniu tego Funduszu, utworzonego w maju ub. roku po krachu Grecji, sprzeciwiają się jednak nie tylko Niemcy, ale także w pewnej mierze władze Francji, Holandii czy Austrii. Na razie tym ratunkowym eurofunduszem zarządza od 1 lipca ub. roku wysoki urzędnik oddelegowany przez rząd Niemiec – Klaus Regling. Rządowy Berlin chce „kompleksowego rozwiązania antykryzysowego dla Europy”, czyli możliwie dużych cięć, systematycznych oszczędności i kontroli narodowych budżetów i finansów wszystkich tych państw UE, które będą zmuszone poprosić o finansową pomoc – takich jak Grecja i Irlandia, które już poprosiły o to w ub. roku. Z kolei Międzynarodowy Fundusz Walutowy i „rynki finansowe”, czyli międzynarodowi spekulanci, oczekują od władz UE, że niebawem dojdzie do zwiększenia funduszu EFSF o ok. 260 mld euro. Chodzi im o powiększenie zasobów Funduszu z poziomu obecnych 440 do 700 mld euro, aby zabezpieczyć ewentualność krachu finansów Hiszpanii i Portugalii, nie mówiąc już o ewentualnych kolejnych krajach, jak Belgia czy Włochy. Minister Schäuble to jednak nie tylko przeciwnik bezwarunkowego powiększania eurofunduszu ratunkowego z niemieckich i innych środków. To także zdecydowany zwolennik ograniczenia suwerenności słabych finansowo państw UE, jak Grecja czy Portugalia, w ich dotychczas samodzielnej polityce finansowo-gospodarczej. Podobnie uważa coraz liczniejsze grono innych polityków i ekonomistów Niemiec i UE. Natomiast za znacznym zwiększeniem środków finansowych, którymi ma dysponować ratunkowy eurofundusz, opowiadają się brukselscy komisarze UE, przewodzący Komisji UE José Manuel Barroso, obecny szef EBC Jean-Claude Trichet, wpływowy eurokrata – premier Luksemburga Jean-Claude Juncker czy np. minister gospodarki Francji Christine Lagarde. Spór dotyczy nie tylko oczekiwanych wielkości środków i gwarancji finansowych, ale też m.in. korzystnego dla największych gospodarek Europy, tj. Niemiec i Francji, przyszłego ujednolicenia systemów podatkowych wszystkich państw UE. Ostateczne decyzje w tych sprawach mają zapaść na szczycie szefów rządów i państw Unii w marcu br. Tomasz Mysłek