Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski o wyborze nowego papieża: "To był genialny ruch księży kardynałów. Przyjął przepiękne imię" Wybór nowego papieża Franciszka komentuje dla portalu wPolityce.pl ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Wybór przyjąłem z wielką radością, z trzech powodów - po pierwsze, że tak, jak oczekiwałem, po raz pierwszy mamy papieża spoza Europy, a dzisiaj ciężar chrześcijaństwa, biorąc pod uwagę intensywność rozwoju katolicyzmu i liczebność katolików jest w Ameryce Południowej, to nie ulega wątpliwości. Druga sprawa - przyjął przepiękne imię - po raz pierwszy w historii, Franciszek. Oczywiście postać Franciszka jest bardzo wiele mówiąca. To jest człowiek, który reformował Kościół, na swój sposób - nie przez jakieś wielkie zamieszanie, ale poprzez to, że pokazał nową drogę. Pokój i dobro - to było hasło Franciszka. I trzecia rzecz, która mnie bardzo ujęła w wystąpieniu nowego papieża, to była modlitwa - czyli po prostu, najnormalniej w świecie się pomodlił. Odmówił Ojcze Nasz, prosił potem o modlitwę. Widać więc, że jest to człowiek Boży, kochający Pana Boga. Życzę mu jak najlepiej. Uważam, że to był genialny ruch księży kardynałów. Wszystkie dotychczasowe spekulacje - było trzydziestu papabile - i żaden z nich nie został papieżem. Sprawdza się więc stara zasada, że ci, którzy są faworyzowani, papieżami nie zostają. Myślę, że to jest jakiś nowy rozdział w Kościele. Po nowym pontyfikacie, możemy oczekiwać dwóch rzeczy - przede wszystkim pokazania rozwoju Kościoła. Dzisiaj Europa Zachodnia jest terenem zlaicyzowanym. Może to będzie dla niej impuls, że nie wszystko zaczyna się i kończy na Europie, że są inne tereny, że te doświadczenia Ameryki Południowej może staną się doświadczeniami całego Kościoła. Bo Kościół też się rozwija i w Afryce, i w Azji - więc liczę na taki żywy impuls duszpasterski. A druga sprawa będzie to biskup spoza tzw. układów, spoza Kurii Rzymskiej, spoza Kolegium Włoskiego. Będzie więc miał możliwość w sposób absolutnie nieskrępowany zreformować Kurię Rzymską, bo myślę, że te skandale, które były w ostatnim czasie jasno pokazały, że to Kuria Rzymska przede wszystkim wymaga reformy. Może na najważniejsze urzędy w Watykanie będą powołane całkowicie nowe osoby, w większości spoza Europy. Tego się spodziewam. Krzysztof Karwowski
Gen. Sławomir Petelicki nie żyje! Ze smutkiem przyjęliśmy wiadomość o znalezieniu ciała śp. gen. Sławomira Petelickiego z ranami postrzałowymi. Poniżej publikujemy wywiad z gen. Petelickim, przeprowadzony w maju 2011 r. przez Agnieszkę Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Wywiad, choć z ubiegłego roku, nie traci na swojej aktualności. Publikujemy także LIST OTWARTY gen. Sławomira Petelickiego do z Donalda Tuska w związku z katastrofą Tu-154M w Smoleńsku. Pierwszy dowódca GROM-u widział, że źle się dzieje w naszym państwie. Miał odwagę o tym mówić! Być może właśnie za tą odwagę poniósł najwyższą ofiarę...
LIST OTWARTY gen. Sławomira Petelickiego do z Donalda Tuska w związku z katastrofą Tu-154M w Smoleńsku
Warszawa 19 kwietnia 2010
Panie Premierze!
Zakończyła się Żałoba Narodowa po największej Tragedii w historii powojennej Polski. W wyniku karygodnych zaniedbań, niekompetencji i arogancji staliśmy się jedynym na świecie krajem, który w jednym momencie stracił całe Dowództwo Wojska, ze Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej na czele. Apeluję do Pana o podjęcie radykalnych kroków mających na celu ratowanie Polskich Sił Zbrojnych i systemu antykryzysowego Państwa.
W trybie pilnym należy:
1. Rozwiązać Wojskową Prokuraturę i powierzyć prowadzone przez nią sprawy Prokuraturze Cywilnej. Będzie to zgodne z wcześniejszymi wnioskami Prawa i Sprawiedliwości popartymi przez Platformę Obywatelską, których orędownikami byli między innymi Świętej Pamięci Poseł Zbigniew Wassermann i Generał Franciszek Gągor.
2. Ustanowić pełnomocnika Rządu d/s ratowania naszych Sił Zbrojnych i powołać na to stanowisko generała dywizji Waldemara Skrzypczaka (byłego dowódcę Wojsk Lądowych, który miał odwagę głośno mówić o zaniedbaniach w MON), cieszącego się ogromnym autorytetem w Wojsku Polskim.
3. Odwołać Ministra Obrony Narodowej i do czasu wybrania Prezydenta powierzyć kierowanie Resortem przewodniczącemu Ko-misji Obrony Senatu Maciejowi Grubskiemu z Platformy Obywatelskiej, który broniąc żołnierzy z Nangar Khel wykazał się zaangażowaniem i dobrą znajomością problematyki wojskowej. Ministerstwem Obrony może skutecznie kierować tylko osoba nie związana z panującymi tam od lat „betonowymi układami".
4. Przywrócić na stanowisko Szefa Rządowego Centrum Antykryzysowego doktora Przemysława Gułę.
Ponad rok temu w obecności byłego wiceprezesa Narodowego Banku Polskiego, profesora Krzysztofa Rybińskiego, przekazałem ministrowi Michałowi Boniemu notatkę na temat karygodnych zaniedbań w Ministerstwie Obrony Narodowej. Zdecydowałem się na to, gdyż Bogdan Klich wysłuchiwał moich rad popartych ekspertyzami specjalistów polskich i amerykańskich, a następnie postępował wbrew logice! Wszyscy Polacy widzieli tragiczną katastrofę wojskowego samo-lotu CASA C-295M, w której zginęło dwudziestu znakomitych lotników. Tłumaczyłem Ministrowi Klichowi, dlaczego tak się stało, prezentując mu procedury NATO. Minister zapewniał, że wyciągnie z tego wnioski. Nie wyciągnął! Nastąpiła katastrofa wojskowego samolotu BRYZA, w której zginęła cała załoga. Była jeszcze katastrofa wojskowego śmigłowca Mi-24. Pytałem publicznie B. Klicha, ilu jeszcze dzielnych żołnierzy musi zginąć, żeby zaczął konieczne reformy w Wojsku? W sierpniu 2009 roku bohaterską śmiercią zginał kapitan Daniel Ambroziński, którego patrol w Afganistanie Talibowie ostrzeliwali przez sześć godzin, a nasze Lotnictwo nie mogło tam dole-cieć, bo miało za słabe silniki (MI24). Co więcej, jak już doleciało – było nieuzbrojone (Mi-17). Minister Klich zapewniał wtedy publicznie, że w trybie nadzwyczajnym dostarczy do Afganistanu odpowiedni sprzęt. Nie zrealizował tych obietnic, za to wodował uroczyście kadłub Korwety Gawron (który kosztował ponad miliard sto milionów złotych), komunikując zdumionym uczestnikom uroczystości, że na tym kończy się program budowy tak potrzebnego Marynarce Wojennej okrętu, gdyż nie ma środków na jego dokończenie. W ubiegłym roku Bogdan Klich mówił, że robi coś, co nikomu dotąd się nie udało – leasinguje od LOT-u nowoczesne samoloty dla VIP, w miejsce awaryjnego sprzętu z poprzedniej epoki. Teraz twierdzi, że to się nie udało, bo przeszkadzali posłowie. Gdy Bogdan Klich leciał dwukrotnie do Afganistanu, w niepotrzebną PR-owską podróż, wyleasingował dla siebie Boeinga Rumuńskich Linii Lotniczych za 150 tys. zł. Dodać należy, że za boeingiem leciał wojskowy samolot CASA, który dla Ministra Klicha była za mało wygodny. Dlaczego Minister Obrony Narodowej nie zdecydował się na leasing nowoczesnego samolotu dla tak ważnej delegacji państwowej, do składu której zatwierdził podsekretarza stanu w MON, szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i dowódców wszystkich rodzajów wojsk. Jak można było umieścić kluczowe dla bezpieczeństwa Państwa osoby w jednym samolocie z poprzedniej epoki i wysłać ten samolot w czasie mgły na polowe lotnisko, bez wyznaczenia z góry zapasowego wariantu lądowania i scenariusza pozwalającego na przesuniecie terminu uroczystości. Tłumaczyłem B. Klichowi kilkakrotnie, co to jest nowoczesne zarządzanie ryzykiem, którego od 1990 roku uczyli nas Amerykanie. Przekonywałem, że nowoczesne samoloty pasażerskie są niezbędne nie tylko do przewozu VIP, ale dla ratowania Obywateli Polskich, gdy znajdą się na zagrożonych terenach. Teraz Minister Obrony twierdzi, że nie było pieniędzy na te samoloty, a jednocześnie wydawał dużo więcej na sprzęt, który okazał się nieprzydatny, że wspomnę tylko bezzałogowe Orbitery za 110 mln USD. W maju 2009 roku Sejm RP powołał podkomisję do zbadania za-niedbań w Lotnictwie Wojskowym RP. Jej ekspert, znakomity pilot Major Arkadiusz Szczęsny napisał: „ Świadome narażanie przez MON naszych Żołnierzy na niebezpieczeństwo utraty życia jest niedopuszczalnym łamaniem prawa"! Gdy Major Szczęsny poprosił podkomisję o przekazanie sprawy Prokuraturze, został odwołany z funkcji eksperta. Jeden z najdzielniejszych komandosów GROMU, ranny w walce z terrorystami i odznaczony Krzyżem Zasługi za dzielność, napisał do mnie po katastrofie: „Czymże jest narażenie bezpieczeństwa Państwa, jak nie sabotażem. A kto tego nie rozumie, popełnia grzech zdrady!". Reakcja Ministra Obrony Narodowej na tragiczną katastrofę, polegająca na chwaleniu się wzorowymi procedurami w Wojsku, którymi może on się podzielić z innymi resortami, wywołała zapytania ze strony moich wojskowych kolegów ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, którzy nie zrozumieli o co ministrowi chodzi. Mijają się z prawdą zapewnienia, że w Wojsku jest wszystko w porządku bo zastępcy płynnie przejęli dowodzenie. Podobnie jest w Centrum Antykryzysowym Rządu. W nawale obowiązków mógł Pan nie zauważyć, że po odwołaniu doktora Przemysława Guły ze stanowiska Szefa Rządowego Centrum Antykryzysowego, na znak protestu odeszło dziesięciu najlepszych specjalistów od zarządzania Państwem w sytuacjach nadzwyczajnych. Jestem Panu bardzo wdzięczny, za uratowanie Narodowej Jednostki Operacji Specjalnych GROM, która przez trzy miesiące pozostawała bez dowódcy i miała być „wdeptana w ziemię" przez „MON-owski beton”. Proszę, aby postąpił Pan podobnie w obecnej tragicznej sytuacji Lotnictwa Wojskowego, Marynarki Wojennej i Wojsk Lądowych. Sugerowane na początku listu rozwiązania inicjujące niezbędne reformy konsultowałem z wybitnymi polskimi i amerykańskimi specjalistami od zarządzania ryzykiem i ochrony infrastruktury krytycznej Państwa. Jestem Naszą Tragedią tak przybity, że mimo licznych zaproszeń, nie będę na razie występował w mediach. Życzę, żeby nie zmarnował Pan Premier szansy zbudowania na wzór GROMU nowoczesnego Polskiego Wojska i systemu antykryzysowego Naszego Kraju.
Czołem, generał Sławomir Petelicki
Do wiadomości: Posłowie i Senatorowie RP
"...a na zakończenie zacytuję może słowa, które mi utkwiły bardzo w pamięci... ostatnie słowa, jakie słyszałam, prezesa Kurtyki... prezesa IPNu. Powiedział te słowa tuż po konferencji katyńskiej, jaka miała miejsce 6 kwietnia 2010 roku. Wyszedł z tej konferencji bardzo zdenerwowany i rzucił takie słowa "DEMONTAŻ PAŃSTWA JUŻ SIĘ SKOŃCZYŁ. TERAZ ZACZNĄ ZNIKAĆ LUDZIE"."*
*fragment wypowiedzi red. Anny Pietraszek, wiceprezes KSD:
http://www.youtube.com/watch?v=63ReMp_Zeis
http://ksd.media.pl/aktualnoci/730-gen-slawomir-petelicki-nie-zyje
Co to jest lewica libertariańska
Z racji powtarzających się dyskusji, często pełnych niepotrzebnego jadu, postanowiłem napisać osobistą notkę o tym, czym jest lewicującą stronę libertarianizmu, z czego wynika i dlaczego jest jego niezbędnym uzupełnieniem. Chciałem zawrzeć cztery aspekty, wzajemnie połączone logicznym wynikaniem i uzupełnianiem o teorie libertarianizmu. Tak więc, będą to:
(1) światopogląd leżący u podstaw; zwłaszcza teoria człowieka, która jest rudymentem i podstawą każdej teorii politycznej;
(2) wynikające stąd poglądy; szczególnie te niewynikające wprost z NAPu (aksjomat o nieagresji) i miękkiego aksjomatu własności;
(3) forma, zarówno samych poglądów, jak i ich realizacji i przekazu (także w warstwie językowej);
(4) moja osobista teoria zaczerpnięta wprost z teoretyków konserwatyzmu, odpowiadająca na pytanie o sensowność podziału lewica/prawica.
Zaczynając, najsensowniej od początku, moja teoria człowieka odnosi się przede wszystkim do antropologii ekologizmu. Centrem tej szkoły jest twierdzenie, że kultura ma charakter przede wszystkim adaptacyjny. Występowanie cech genetycznych w wielkiej części też ma charakter adaptacyjny, jednak człowiek kulturowo adaptuje się w sposób lepszy, bo celowy (Zainteresowanych odsyłam do twórczości W. Wiercińskiego, gdzie autor szerzej opisuje zagadnienie, a także pokazuje, że to co u nas ludzkie, to nie umiejętność przekształcania świata zewnętrznego, tylko modyfikacji rozumowej tego, co w nas zwierzęce). Stąd też sięganie do teorii ewolucji, by nierozumnymi procesami tłumaczyć rozumne fenomeny dotyczące człowieka, jest regresem, a i w mojej opinii jest błędem metodologicznym. Kultura, nawet jeżeli kopiuje funkcje ewolucji, jest od niej radykalnie inna w strukturze. Człowiek nie jest zwierzęciem sensu largo – praktycznie każde działanie kulturowe tłumaczone ewolucyjnie jest nonsensowne, gdyż odpycha nas od genetycznego celu zapewnienia sobie przetrwania. Nie da się redukować fenomenów kulturowych czy psychicznych do świata zwierzęcego, bo są emergentne w stosunku do „światów” bardziej pierwotnych. Jesteśmy polem walki strony zwierzęcej ze stroną ludzką, gdzie nasz niewątpliwy sukces ewolucyjny wynika z przewagi strony ludzkiej. Stąd wynika też stwierdzenie, że człowiek nie jest definiowalny przyczynowo, lecz raczej celowo. Inaczej mówiąc, czynimy siebie ludźmi, a nasze cele zależą tylko od naszej woli i nie da się ich łatwo wyprowadzić z obserwacji świata natury.
Dlaczego to jest ważne? Ponieważ z tego wynika wszystko. Ponieważ wszystkie próby ujęcia człowieka jako gatunku, z uniwersalnym uposażeniem cech, są błędem pozbawionym podstaw. To co nas wyróżnia, to możliwość niemal dowolnego modyfikowania swego ułożenia, czy to wewnętrznego, czy zewnętrznego. Tak samo próby wartościowań, sięgające do ewolucji, czy szerzej świata natury, są obarczone nieusuwalnym błędem braku uniwersalnego określenia „czym jest człowiek”. Wynika z tego elementarny brak mojego zrozumienia dla utylitaryzmu i darwinizmu społecznego, a próby jego ujęcia w stopniu racjonalnym są po prostu uwstecznieniem. Dobre dla człowieka jest wyłącznie to, co on sam uważa za dobre, pod warunkiem nie wyrządzania krzywd innym; inne poglądy natomiast dokonują bezczelnej próby nadania kolektywowi cech pożądanych dla jakiejś jednostki. Blisko mi do deontologii (choć pewnie bliżej do etyki uprawnień), która mówi, ze wszystko co jest poza obowiązkiem jest też poza wyceną etyczną. Uważam też, że człowiek pozostawiony sam sobie kieruje się raczej ku dobru niż ku złu, więc nie należy go ograniczać, stąd też uważam, że to właśnie konserwatyzm jest przeciwny libertarianizmowi. Dobro jest atrakcyjne, bo i my jesteśmy zazwyczaj miękkimi egoistami – uzależniamy nasze „randowskie” egoistyczne dobro od dobra innych ludzi, z którymi wchodzimy w związki. Nie traktuję libertarianizmu jako modelu ekonomicznego, gdyż jest według mnie wtórny wobec kształtu społeczeństwa; to świadomość kształtuje byt, a nie na odwrót. Wierzę w holizm psychologiczny, więc nie rozumiem skąd ta potrzeba dzielenia i wydzielania ekonomii, jako głównego aspektu życia w społeczeństwie. Więcej nas łączy stosunków pozaekonomicznych. Nie jestem też dogmatykiem kapitalizmu, gdyż w dużym stopniu własność zależy od możliwości jej legitymizacji pod warunkiem NAPu. Uważam, że wolne rynki są najlepszym możliwym rozwiązaniem, bo najbardziej moralnym i efektywnym, ale nie wszystkie ich elementy są dogmatami. I właśnie podsumowaniem tego jest pewna lewicowa wrażliwość społeczna, wynikająca też poniekąd „z manier i dobrego wychowania”, odznaczająca się przede wszystkim szacunkiem dla innych postaw, odrzuceniem krytyk postępowań, odrzuceniem poparcia dla takich tez jak „wygrywa najsilniejszy i to dobrze”, czy w końcu za pluralizmem moralnym, ale już nie etycznym. Nie uważam też płodu i zarodka za człowieka, stąd moje postawy pro-choice; jestem przeciwnikiem kary śmierci, bo bardziej boje się państwa z takimi prerogatywami niż państwa opresyjnego ekonomicznie; i mam liberalne poglądy na seksualność człowieka. Na końcu jestem zagorzałym antykolektywistą i uważam, że kolektywizm jest przyczyną każdego zła. Zbiór jednostek zwany społeczeństwem jest niczym więcej jak niesynergiczną sumą jego elementów – nie ma żadnych cech swoistych. Cecha przynależności do zbioru ludzi, jak np. naród polski, nie pozwala dedukować o innych cechach. Dlatego i Rand oparła swoje teorie na mrzonkach, i Hoppe. Z lewicą utożsamiam się tylko dlatego, że stosuję bardziej pierwotne kryterium lewicowości/prawicowości. Współcześnie jedyne sensowne jest kryterium intencjonalne, albo samookreślenie – jeżeli chcemy być lewicą/prawicą i się nią nazwiemy, to będziemy. Niejasny podział waloryzujący, stosowany przez prawicę, jest kpiną – nigdy zestaw cech tak się nie rozkłada. Dwuosiowy podział jest tylko próbą ulepszenia niedziałającego, a nie próbą naprawy. Tak więc, przez lewicę rozumiem raczej kierowanie się ku przyszłości, a nie trzymanie się tradycji, oraz sprzeciw wobec porządku zastanego. Daleki jestem od wigowskiej wizji dziejów, że zawsze rozwój biegnie od gorszego do lepszego, ale ogółem przyszłość będzie lepsza od przeszłości. Świat, pokarany rewolucją neolityczną, stopniowo wstaje z mroku państw, kolektywizmów i agresji. Poprzednie akapity były niejako łagodnie przenikającymi się aspektami (1) i (2), a z nich wynikają dwa kolejne, mniej formalne. Posłużę się tutaj rozumowaniem konsekwencjonalistycznym, wszechobecnym w konserwatyzmie. Otóż ja też, podobnie jak Weaver, uważam że idee maja konsekwencje. Dodaję do tego fakt, że forma bierze górę nad treścią w polityce. Jest to cecha immanentna, nie patologiczna. Tak więc istotne jest to, w jaki sposób się przedstawia swoje argumenty, ale też jaki jest ich kontekst. Nie mogę się zgodzić, że może istnieć front wolnościowców i niewolnościowców w imię idei, gdyż nie dość, że ideologie będą się przesiąkać ze stratą dla libertarianizmu, to sam przekaz idei będzie zanikać. Libertarianizm zabrudzony takim kontekstem przestaje być atrakcyjny. Tak samo retoryka chamstwa jest często nazywana retoryką wolnego słowa, z czym mi się jest ciężko zgodzić. Jak już pisałem, jeżeli ktoś na poziomie językowym wyraża taką pogardę dla inności jak to się często zdarza, to nietrudno sobie wyobrazić, jakie realnie są jego poglądy. Tak samo jest z „metaforyczną agresja”. Libertarianizm to szacunek i wolność w sferze myślowej, i nic więcej. Oczywiście mogłoby być tego więcej – to tylko chaotyczny wyciąg napisany w krótkim czasie, taki manifeścik. Jak przyjdzie mi coś więcej na myśl to uzupełnię i usystematyzuję, a jak mi się zachce, to napiszę od nowa bardziej formalnie i szerzej.
POSTSCRIPTUM – dlaczego to jest ważne? Ponieważ libertarianizm pozbawionego tego, oczywiście w mojej opinii, dziczeje i staje się darwinizmem społecznym i psutą wolnością „tylko dla nas”. Jest to system niewydolny ekonomicznie i tak samo opresyjny dla jednostki jak rozbuchany etatyzm. Nie chciałbym, aby po „upadku” państwa było tak samo.
PS2 – Nie rozumiem też tej potrzeby postawienia libertarianizmu po prawicy (czym innym bycie prawicowym libertarianinem) i uważanie, że etatystyczna prawica jest lepsza od etatystycznej lewicy.
PS3 i najważniejsze – nie uważam, żeby to co napisałem było jedyna możliwością; uważam jednak, bez ukrywania się, że najlepszą. Zauważam w Partii Libertariańskiej miejsce dla paleolibertarian, dla prawicowych libertarian itp, ale pod warunkiem niewypaczania sensu ruchu wolnościowego. Zakładanie, że o całej sferze światopoglądu nie należy mówić, jest takim wypaczeniem. Zakładanie, że współczesny świat ma problem z ekonomią, a nie z całością stosunków, trochę też. I na koniec – zakładanie, że mamy jakąkolwiek część wspólną z narodowcami, rozumianymi jako obecny ruch polityczny – też. Marcin Torsson Podobno
Za co giną męczennicy? Wczoraj rozpoczęło się konklawe. Pierwsze, wtorkowe głosowanie nie przyniosło rezultatu. Kolejne głosowanie miało odbyć się dzisiaj przed południem – ale w momencie gdy piszę ten felieton, pojawił się czarny dym. Zatem na razie zastygamy w oczekiwaniu, chociaż kiedy ten felieton ukaże się na antenie, być może będziemy mieli już nowego papieża. Konklawe, podobnie jak wcześniejsza decyzja Benedykta XVI-go o abdykacji, podniosło nie tylko falę spekulacji na temat przyczyn rezygnacji papieża ze swego urzędu, ale również – jaki powinien być nowy papież i co powinien zrobić. Spekulacje te idą w dwóch przeciwstawnych kierunkach; jedni uważają, że powinien na oścież otworzyć drzwi Kościoła przed współczesnym światem, żeby wszystkie prądy mogły przelatywać przez Świątynię Pańską na podobieństwo tornada, a drudzy – że przeciwnie – że Kościół powinien zaprzestać umizgów do świata i jego celebrytów, tylko skupić się na odważnym głoszeniu odwiecznych prawd. Warto zwrócić uwagę, że wśród zwolenników jak najszerszego otwarcia się Kościoła na współczesny świat i aktualne mody, dominują ludzie i środowiska związane z Kościołem albo luźno, albo wcale. Już z tego powodu można podejrzewać, że wcale nie chodzi im o wzmocnienie Kościoła i jego wpływu na współczesny świat, a przeciwnie – o zredukowanie go do roli jeszcze jednego przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego, podobnego do hollywoodzkiej „fabryki snów”, dostosowującej swój przekaz do oczekiwań publiczności. Unosi się nad tymi oczekiwaniami duch demokracji; jeśli większość czegoś chce, to tak powinno być, zatem jeśli większości dotychczasowy wizerunek Pana Boga przestałby się podobać, to powinna wybrać sobie innego, na własny obraz i podobieństwo. Stanisław Lem napisał kiedyś, że nie zdawał sobie sprawy, ilu jest na świecie durniów, dopóki nie zaczął korzystać z internetu. Ponieważ i ja korzystam z internetu, to całkowicie się z tą opinią zgadzam, z tą jednak poprawką, że internet, to jeszcze nic. Jak ktoś chce się przekonać, ilu durniów jest na świecie, to niech obejrzy program telewizji TVN, najlepiej z panią redaktor Moniką Olejnik w roli głównej. Ona też jest bardzo zatroskana o przyszłość Kościoła. Do tego stopnia, że w dniu rozpoczęcia konklawe zaprosiła do programu pana Kamila Sipowicza, który z tej okazji zaprezentował się w kostiumie „historyka filozofii chrześcijańskiej”, chociaż dotąd znany był bardziej ze związku partnerskiego ze słynną piosenkarką Korą. Otóż pan Kamil Sipowicz stwierdził, że największym problemem współczesnego Kościoła jest celibat. Gdyby tak znieść celibat, to zaraz wszystko by się poprawiło, a ludzie waliliby do kościołów jeden przez drugiego, drzwiami i oknami. Już kilkadziesiąt lat temu Stanisław Cat-Mackiewicz zauważył, że o ile nauki przyrodnicze dokonały niesłychanego skoku, to filozofia nie odnotowała żadnego istotnego postępu. Ale bo też, o ile w starożytności filozofia mogła jeszcze być syntezą całej ówczesnej wiedzy, to obecnie nie może być o tym mowy. W rezultacie filozofowie opowiadają już tylko o sobie, o własnych urojeniach, obsesjach i fiksacjach, tyle – że nadają temu pozory naukowych dociekań, doktoryzują się, habilitują, namawiają i kongresują, słowem – uprawiają – jak to nazwał profesor Wolniewicz – „organizacyjną krzątaninę”, która ma przesłonić intelektualną mizerię. Warto zatrzymać się chwilę nad tym spostrzeżeniem, bo być może jest to również przyczyna problemów współczesnego Kościoła. Kiedy słyszymy o „otwarciu”, czy „reformach”, to widać gołym okiem, że w gruncie rzeczy dotyczą one przede wszystkim duchowieństwa i wewnętrznych stosunków w tej grupie. Stąd otchłanne rozważania na temat „kolegialności”, „celibatu”, „kapłaństwa kobiet” i temu podobnych wynalazków. Ponieważ dyskutuje się o tym w najważniejszych gremiach, to wielu ludziom udziela się wrażenie, że są to sprawy szalenie ważne, być może nawet – najważniejsze. Jednak bardzo łatwo przekonać się, że wcale tak nie jest, że obsesje nurtujące część duchowieństwa tak naprawdę dla Kościoła i dla jego przyszłości nie mają większego, a być może nawet żadnego znaczenia. Kto oddałby życie za „kolegialność”, czy za „zniesienie celibatu”, albo za wprowadzenie „kapłaństwa kobiet”? Jestem pewien, że nie znalazłby się nikt, kto by sie pozwolił za to umęczyć. Tymczasem zarówno dawniej, jak i dzisiaj, w Kościele było i jest mnóstwo męczenników. Przyjrzyjmy się, za co wtedy oddawali życie i za co oddają je dzisiaj – a będziemy mieli odpowiedź na pytanie, co naprawdę jest dla Kościoła ważne, a co jest tylko rodzajem informacyjnego szumu, który ma zagłuszyć zarówno głos wiary, jak i rozumu. SM
Poznaj prawdę o przyczynach obecnej sytuacji w Polsce. Patologia Transformacji – Tekst został napisany na podstawie informacji zawartych w książce Pana Witolda Kieżuna, która omawia negatywne strony przemian w Polsce po 1989 roku na tle światowej gry bezwzględnego międzynarodowego kapitału. Autorem „Patologii Transformacji” jest Prof. zw. dr hab. Witold Kieżun, doktor honoris causa i profesor Akademii Leona Koźmińskiego, członek International Academy of Managment, kierownik projektów ONZ dotyczących modernizacji zarządzania w Afryce Centralnej (w Burundi i Rwandzie), a także powstaniec warszawski, który został odznaczony w czasie Powstania Orderem Virtuti Militari. Natomiast w latach 1945-1946 był więziony w Polsce i w radzieckim gułagu na pustyni Kara-Kum. W swojej książce Pan Kieżun udowadnia, że Polska w zbyt dużym stopniu zależne jest od zagranicznego kapitału, który napłynął do Polski po 89 roku. Zagraniczny kapitał przejął nasze zakłady za grosze, część z nich został sprywatyzowany na zasadzie wrogiego przejęcia (czyli de facto likwidację zakładów, które byłyby konkurencją dla firm zagranicznych), a w część nadal działa i pracują w nim Polacy za minimalne wynagrodzenie. W procesie prywatyzacyjnym przejęte zostały także bardzo dochodowe w dłuższej perspektywie czasu gałęzi naszej gospodarki. Mam tu na myśli np. banki, handel, firmy telekomunikacyjne, które gdyby były w naszych rękach przynosiłyby dochody do naszego budżetu co roku, a tak niestety się nie dzieje. Czy ma to wpływ na naszą gospodarkę ? Tak, ma to duży wpływ, bo zyski m.in. z sieci handlowych, banków (90% z kapitałem zagranicznym) i innych firm z kapitałem zagranicznym nie wpływają do naszego budżetu, lecz są transferowane za granicę! Czyli z tytułu tych transferów nasz budżet traci rocznie ok. 50 mld zł. Są to olbrzymie pieniądze, które umożliwiłyby naszemu państwu wzrost i bilansowanie się budżetu. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że kapitał zagraniczny wyzyskuje nasz kraj, ale nie zabija. Jesteśmy „białymi murzynami”/niewolnikami we własnym kraju. Zacznijmy może od początku. Postkomunistyczne kraje przeszły transformację na wzór tej, która była w krajach afrykańskich. Kapitał zagraniczny w Afryce mówił tym krajom, że są niepodległe, ale wykupi im przedsiębiorstwa. Natomiast mieszkańcy krajów afrykańskich mieli prowadzić małe i średnie przedsiębiorstwa, pracować w rolnictwie i kupować towary produkowane przez zagraniczny kapitał. Te kraje niewiele produkując zmuszone zostały do importu towarów zagranicznych. W ostatecznym rozrachunku efektem neokolonializmu był wyzysk i uzależnienie ekonomiczne. Nie przypomina Wam to czegoś ? Tak właśnie wyglądały przemiany po 1989 roku w Polsce, których skutki gospodarcze odczuwamy cały czas. W końcówce lat 80-tych władza w obliczu klęski gospodarki planowanej wprowadziła w 1988 roku wolność gospodarczą w postaci ustawy Wilczka. Miało to na celu zabezpieczenie pozycji społecznej panującej władzy. Przy czym ideologiczne (socjalistyczne) cele przestały mieć znaczenie. Najważniejsze dla tamtych elit było uwłaszczenie się na majątku narodowym. Dalsze decyzje były efektem obrad Okrągłego Stołu. W lutym 1989 roku przeprowadzono tzw. reformę bankową, która doprowadziła do wykreowania 9 komercyjnych banków refinansowanych przez NBP. Obsadzano te instytucję oczywiście specjalistami bankowymi powiązanymi z PZPR. Powstanie banków prywatnych przyczyniło się do ukształtowania się I etapu prywatyzacji nomenklaturowej. Ten etap prywatyzacji polegał na przejmowaniu średnich przedsiębiorstw przez kadrę gospodarczą poprzedniego systemu. Ten etap prywatyzacji można podzielić na 2 kategorie:Dyrektorzy państwowych firm zakładali prywatne przedsiębiorstwa na podstawione osoby lub na własne nazwisko i z czasem przejmowali nisze rynkowe w tej dziedzinie, w której pracowali na wysokich stanowiskach. Poprzez tworzenie spółek publiczno-prywatnych pod swoim kierownictwem. Środki na ich założenie pozyskane zostały z kredytów zdobytych z banków komercyjnych za, które wykupili udziały państwowe. A w bankach komercyjnych na najwyższym szczeblu byli przedstawiciele byłego systemu, którzy byli powiązane z osobami tworzącymi te spółki, więc wszystko zostało w „rodzinie”. Z przeprowadzonych w późniejszym okresie badań wynika, iż 80 % personelu nowych prywatnych firm pracowało wcześniej w firmach państwowych, a ponad 60 % właścicieli nowych małych i średnich firm prywatnych pełniło funkcje kierownicze za czasów PRL.Jedynym plusem tego procesu prywatyzacji jest to, że ta część majątku narodowego została w rękach Polaków, choć nie był to proces przeprowadzony do końca zgodnie z prawem. Teraz będzie mowa o terapii szokowej, którą przeszła nasza gospodarka po zmianie ustroju. Po wejściu w Zycie ustawy Wilczka była konieczność gruntownej zmiany całego systemu gospodarczego. Zdaniem Profesora Kieżuna przedstawiciele wielkiego kapitału jak George Soros, Geoffrey Sachs, korzystając z ignorancji polskich elit oraz międzynarodowych kontaktów elity postkomunistycznej, zaproponowali reformy, których celem miała być rekolonizacja naszego kraju. Staliśmy się kolonią wielkich zagranicznych koncernów. Waldemar Kuczyński (doradca ekonomiczny premiera Mazowieckiego i pierwszy minister Ministerstwa Przekształceń Własnościowych) napisał swego czasu tak : „Soros przyjechał z planem reformy gospodarczej polskiej, zwanej planem Sorosa. To była kombinacja „szokowej” operacji z restrukturalizacją naszych firm. Miałem wrażenie, że głównym obiektem zainteresowania Sorosa nie była Polska, lecz Związek Radziecki, a jego plan dla Polski miał być eksperymentem, przećwiczeniem drogi od gospodarki planowanej do rynkowej, którą mógłby powtórzyć później Związek Radziecki ”. Można stwierdzić, że w kształtowaniu misji i strategii dla Polski uczestniczyli Soros i w jego imieniu Sachs, a realizacją zajął się Prof. Balcerowicz. Sachs spotyka się ze strategami Solidarności:„W maju ’89 roku idzie do Geremka. Geremek przyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Jadą do Kuronia na Żoliborz. Kuroń nie zna angielskiego, więc zapraszają Liptona, który pracuje w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a jednocześnie w redakcji „Gazety Wyborczej”. Kuroń powtarza, że wszystko na pewno wyjdzie i poleca Sachsowi opracowanie programu. Jadą do „Gazety Wyborczej”, gdzie jest komputer i do rana Lipton z Sachsem opracowują program. Biegną do Michnika, który też wyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Ale decyduje się napisać artykuł: „Wasz prezydent, nasz premier” i zobowiązać rząd do realizacji programu. Nie odkrywam niczego nowego. Wszystko jest w książce Jeffreya Sachsa: „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”. Później Sachs spotyka się z OKP w sejmie… ” – Tak powstawał program przemian dla Polski po 1989 roku (w siedzibie Gazety Wyborczej). To nie żart… Ostatecznie program Jeffreya Sachsa (wcześniej zajmował się zmniejszaniem inflacji w Boliwii, doprowadzając do spadku dochodów ludzi o ok. 30 % i spadku inflacji dopiero po kilku latach, a nie po kilku miesiącach, jak zakładał) został nieco zmieniony i przekształcony w pakiet ustaw i rozporządzeń, które wdrażał Leszek Balcerowicz (były działach PZPR, który studiował w USA).
Plan Balcerowicza był zawarty w formie ustawy i zakładał m.in. :
- Pełną liberalizację rynku, likwidację kontroli cen przy jednoczesnym ograniczeniu płac w formie podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń w firmach państwowych (popiwek).
- Stabilizację – ograniczenie inflacji i wprowadzenie stabilnej i wymienialnej waluty jaką miał być dolar wart 9500 zł, przy dewaluacji rocznej na poziomie 9,6 %.
- Prywatyzację przedsiębiorstw państwowych.
- Niską indeksację płac (0,3-0,4).
- Bardzo wysokie oprocentowanie kredytów również wcześniej udzielonych.
- Tylko częściową rewaloryzację oszczędności bankowych.
Efekty Planu Balcerowicza:
- Roczna inflacja w 1990 roku miała być na poziomie kilku %, a w rzeczywistości wyniosła ona 600 %, a zakładany poziom inflacyjny osiągnął wartość jednocyfrową dopiero w 1999 roku (zdławienie inflacji miało zająć pół roku).
- Średnie ceny w roku 1990 wzrosły 6-7 krotnie.
- Realne płace spadły o 25 %.
- Wartość przeciętnej emerytury, czy renty spadła o 19 %.
- Dochód netto z rolnictwa na jednego pracującego spadł o ponad 60 %.
- Poniżej minimum egzystencji w 1993 roku było aż 40 % ludzi.
Największym błędem Balcerowicza było zmniejszanie inflacji nie zważając na koszta społeczne, spadek dochodów, masowe bezrobocie i duży spadek pkb. Te decyzje doprowadziły do poważnego zubożenia społeczeństwa i bankructwa przedsiębiorstw, finansowanych ze środków NBP na zasadzie obligatoryjnego kredytowania, środkami z obrotowych niskooprocentowanych kredytów (które automatycznie bardzo podrożały). Za błędne należy uznać usztywnienie kursu złotego do dolara : „Znając utajniony fakt zabezpieczenia stabilizacji złotego przy jedynie 9,6 % rocznej dewaluacji złotego można było w całkowicie legalny sposób szybko dorobić się fortuny. W Kanadzie łatwo było uzyskać kredyt hipoteczny na budowę domu na poziomie 7 %, a np. uzyskany 1 mln $ kredyt można było wymienić na złotówkę u umieścić na rachunku bankowym w Polsce (oprocentowanego nawet na 90 %). Po zwiększeniu jego wartości (poprzez wysoką stopę % ) można było ponownie kupić dolary i wywieść do np. Kanady. Taki zabieg był możliwy, bo istniało na rynku dużo prywatnych kantorów w Polsce nad, którymi nie było kontroli. W taki sposób ludzie mogli nawet podwoić/potroić swój kapitał. Straty budżetowe były na poziomie miliardów złotych”. Za patologiczne działanie należy też uznać horrendalnie wysokie stopy %, na nowe, ale i także na istniejące już wcześniej kredyty państwowych przedsiębiorstw. Nasz rynek został zalany konkurencyjnymi artykułami z zagranicy, pracownicy zostali zdemotywowani do pracy na skutek wysokiego podatku od wysokich płac (popiwku), a także utraciliśmy ewentualnie posiadane oszczędności. Wszystkie te czynniki ograniczające efektywność działalności produkcyjnej w Polsce skutkowała masowymi bankructwami, likwidację dużej liczby firm produkcyjnych i w efekcie tego nastąpiła ekspansja zagranicznych producentów na nasz rynek i niewłaściwy bilans handlowy (import był większy od eksportu). Ten proces dotyczył także polskich producentów agd/wysokiej technologii, który istniał o dziwo w PRL. Tego typu przedsiębiorstwa zostały sprywatyzowane poprzez wrogie przejęcia (likwidację) przez zagraniczne koncerny po cenie tzw. rynkowej, która była dużo niższa od realnej wartości, bądź ograniczono w nich produkcję do części marginalnych. Po 1989 roku w Polsce firmy nie były jeszcze do końca przystosowane do nowej rzeczywistości w systemie wolnorynkowym, w którym musiały walczyć z firmami zagranicznymi, które były lepiej rozwinięte i lepiej przystosowane do tego ustroju. Firmy zagraniczne miały o tyle łatwiej, że miały dużo tańszy kredyt w swoich państwach i mogły stosować także tzw. dumping, czyli sprzedaż po cenach poniżej produkcji, aby wykończyć polską konkurencję. Przedsiębiorstwa zagraniczne mogły sobie na to pozwolić, bo dysponowały dużo większym kapitałem niż polskie firmy. W ten sposób bardzo dużo produktów w Polsce pochodziło z importu. Było to o tyle niekorzystne, że nie były to skomplikowane produkty, których sami nie moglibyśmy sobie wyprodukować. Te decyzje doprowadziły do upadku setek dużych zakładów w Polsce i do masowego bezrobocia, które gnębi nasz kraj po dzień dzisiejszy. Jeszcze w 1990 roku mieliśmy nadwyżkę budżetową (po 1990 mamy co roku deficyt budżetowy), dług publiczny był na poziomie 53 mld zł (obecnie zbliża się do biliona złotych), mieliśmy całkiem dobry bilans w handlu zagranicznym (teraz dużo więcej importujemy niż sami sprzedajemy za granicę). Przy takich wskaźnikach makroekonomicznych nie ma co się dziwić, że nasz kraj jest w takim stanie jakim jest. W dalszej części artykułu opiszę proces prywatyzacji, który miał miejsce w naszym kraju. Prof. Aurelia Polańska w taki oto sposób opisała niedotrzymane obietnice z 1990 roku, „zapewniano, że koszty reform będą sprawiedliwie rozłożone na wszystkie grupy społeczne i, że reformy pozwolą stosunkowo szybko odzyskać poniesione koszty, miało to nastąpić po 3, 6, a najpóźniej po 9 miesiącach. Społeczeństwu nikt nie wyjaśnił dlaczego nie spełniono wspomnianych obietnic, w tej sytuacji trudno się dziwić, że wybory parlamentarne w 1993 roku wygrała partia komunistyczna (sld) ”.
Inwazja kapitału zagranicznego po 1989 roku w stosunku do Polski w poważnym stopniu udała się poprzez ukształtowanie niewłaściwej struktury polskiej gospodarki. Przede wszystkim:
- Zlikwidowano poprzez wrogie przejęcia, potencjalnych polskich konkurentów w przemyśle wyższej techniki.
- Obecnie największe polskie przedsiębiorstwo PKN Orlen uzależnione jest od dostaw z Rosji. 3 kolejne największe polskie firmy mają wysoki % akcji w rękach zagranicznych.
- Na 500 największych polskich firm mniej niż połowa jest w polskich rękach i ta proporcja jest coraz gorsza.
- „Złote jabłko biznesu”, czyli wielki handel jest w większości w rękach zagranicznych. W dłuższej perspektywie wygląda na to, iż prywatny polski handel będzie miał charakter marginalny.
- Na chwilę obecną mamy tylko jeden bank ze 100 % polskim udziałem. Natomiast pozostałe 3 polskie banki są spółkami z niskim % udziałem akcji Skarbu Państwa. Przy czym na polskim rynku jest obecnych ponad 60 banków zagranicznych (filie i oddziały).
- Telefonia znajduje się w rękach francuskich.
- Telefonia komórkowa jest w niemal w 100 % w rękach zagranicznych.
- Prasa jest w zdecydowanej większości własnością zagraniczną.
- Utraciliśmy szereg przemysłów.
- Płace w Polsce są kilkukrotnie niższe niż w innych krajach UE.
- Płace pracowników polskich w przedsiębiorstwach i bankach zagranicznych w Polsce są na znacznie niższym poziomie niż pracowników zagranicznych na tych samych stanowiskach.
- Polska ma stale ujemny bilans handlu zagranicznego, więcej importujemy, a niżeli eksportujemy.
- Nasz dług publiczny stale rośnie i wynosi już grubo ponad 800 mld zł, zadłużenie prywatne przekracza 700 mld zł, a ukryty dług w ZUS, to kolejne miliardy złotych.
- Mamy stale bardzo wysokie bezrobocie. Sięgało ono nawet 20 %, a po otwarciu granic stale utrzymuje się na dwucyfrowym poziomie, ale jest nierównomiernie rozłożone, w zależności od regionu.
- Tracimy dużą część dochodu narodowego poprzez przekazywane za granicę zyski, dywidendy, gigantyczne uposażenia personelu zagranicznego, ale też przez manipulacje cenami transferowymi.
Proces prywatyzacji na rzecz kapitału zagranicznego doprowadził do utraty poważnej części zysków gospodarki narodowej. Jest rzeczą normalną, że zagraniczni inwestorzy przekazują zyski na swój rachunek w rodzimym kraju. Polska nie miała planu na przemianę gospodarczą. Dotyczyło to także prywatyzacji. Nie było listy firm, które powinny zostać w rękach skarbu, aby przynosiły dochody do budżetu państwa. Prywatyzację potraktowano jako sprzedaż majątku narodowego mającego na celu łatanie dziury budżetowej(można to potraktować jak rozbiór Polski pod względem ekonomicznym). Proces prywatyzacji objął przede wszystkim najlepsze polskie firmy. Przy tych transakcjach jak twierdzi Prof. Kieżun zwyczajowo dostawało się „prowizje” (łapówki). Także Ci, którzy do tego dopuścili z pewnością się na tym wzbogacili jak twierdzi Profesor. „Autentyczna prywatyzacja polegała jednak na zakupie i dalszym prowadzeniu działalności gospodarczej, przewidywaniu wysokich zysków związanych z niskimi kosztami osobowymi, a także wykorzystywaniu znanych za granicą wysokich kwalifikacji polskiego robotnika i inżyniera”. Prywatyzację można podzielić na kilka rodzajów. Poprzez wcześniej omawianą prywatyzację nomenklaturową uwłaszczyli się dawni działacze PZPR. Prywatyzacja poprzez wrogie przejęcie przez kapitał zagraniczny doprowadziła do zamknięcia polskich firm, które mogły być potencjalnym konkurentem dla firm z kapitałem zagranicznym. Miała też miejsce patologiczna wyprzedaż polskiego dorobku narodowego, jak np. prywatyzacja Zakładów Produkcji Papieru i Celulozy w Kwidzynie. Maszyny koprodukcji w zakładzie kosztowały 400 mln $, drugie tyle to koszt zakupu terenu pod fabrykę, budowę fabryki i infrastruktury. Wówczas fabryka wytwarzała połowę papieru gazetowego w Polsce i była największym w całej Europie producentem celulozy. W firmie pracowało 3600 ludzi. Zakład w 1990 roku został zakupiony przez amerykański koncern International Paper INC na zasadzie 80 % akcji za 120 mln $ i paroletnie zwolnienia podatkowe, a 20 % akcji miało trafić do pracowników. Okazało się, że zwolnienia podatkowe osiągnęły ponad 140 mln zł, czyli koszt zakupu fabryki. Do tego wyniku przyczyniło się podniesienie ceny papieru o 150 % do poziomu cen światowych. W jednym z wywiadów dyrektor do spraw rozwoju International Paper oświadczył, iż : „ Cena była na takim poziomie, iż wierzymy, że będziemy mieć atrakcyjny dochód. Rząd polski wydał prawdopodobnie trzy do czterech razy tyle na zbudowanie fabryki i dzisiaj byłaby ona w zasadzie nie do zastąpienia za nawet zbliżoną cenę nigdzie na świecie ”. Takich przykładów sprzedaży dochodowych i nowoczesnych zakładów można by mnożyć. Za niekorzystne należy też uznać blisko 90 % udział kapitału zagranicznego w naszym sektorze bankowym. Banki z kapitałem zagranicznym zyski transferują za granicę, prowadzą politykę kredytową jaką chcą, czyli nie muszą wspierać procesu kredytowania polskich firm/inwestycji, mogą blokować projekty, które byłyby konkurencyjne dla krajów z, których pochodzi kapitał danego banku, mogą poznawać dane finansowe przedsiębiorstw, a w razie problemów gospodarczych mogą skupić się przede wszystkim na rynku bankowym w kraju pochodzenia właściciela banku i mogą wówczas wstrzymać nawet proces udzielania kredytów w Polsce. Poza tym banki zagraniczne zamiast udzielać kredytów wolą skupować obligacje skarbu państwa, które zapewniają im całkiem dobry zysk bez ryzyka (my pośrednio składamy się na to w podatkach). Przejęty w dużym stopniu wielki handel także wpływa niekorzystnie na naszą gospodarkę. Zyski uciekają z Polski do krajów właścicieli danej sieci handlowej. Coraz to mniejsza konkurencja umożliwia takim sieciom podwyżkę cen i generowanie coraz to większych zysków. Także polskie media są w dużym stopniu w rękach firm z kapitałem zagranicznym. Wielonakładowa prasa zagranicznej własności obejmuje aż 80 % całej publikacji tego typu oddziałując na miliony czytelników, kształtując postawę postępowo-liberalną. Przez prywatyzację nasz budżet jest uszczuplony o zyski, które firmy sprywatyzowane przynosiłyby do naszego budżetu, które szacuje się na 50-100 mld zł/rocznie. Interesującą opinię wyraził chiński ekonomista Song Hongbing „ Polska, Węgry, Rosja, Ukraina – wszystkie te państwa dotknęła bolesna utrata majątku, co doprowadziło do tego, że od dwóch dekad ich gospodarki wciąż nie mogą odzyskać sił”. Zdaniem profesora Kieżuna poza zdławieniem inflacji, zniszczeniem państwowych przedsiębiorstw, PGR-ów, masowym bezrobociem, jednocześnie zalano nas produktami importowanymi (nawet makulaturą). Zamiast przeanalizować w jaki sposób należy rozprawić się z inflacją, rozwinąć produkcję, zgodziliśmy się na rewolucję, która spowodowała masowe bezrobocie i doprowadziła do znacznej likwidacji naszego przemysłu. Profesor Kieżun tak ocenia obecną sytuację w Polsce „ Jest tragiczna. Suma długu państwa i długu prywatnego przekracza poziom dochodu narodowego. A dług rośnie, bo całe 20 lat mamy ujemny bilans w handlu zagranicznym. Żyjemy wedle filozofii sformułowanej przez premiera Tuska – „tu i teraz”. Nie ma żadnego planu strategicznego ”. Profesor Kieżun uważa, że mogliśmy inaczej zreformować gospodarkę naszego kraju. Mogliśmy pójść drogą Chin lub Korei Południowej. Innym rozwiązaniem mogło być zreformowanie gospodarki przez polskich ekonomistów, którzy mieszkali w krajach z ukształtowaną gospodarką rynkową. Mieliśmy niesłychanie tanią siłę roboczą. Dzięki temu mogliśmy tanio sprzedawać nasze produkty za granicę. Tak postąpiły Chiny. Zdaniem prof. Kieżuna by coś zmienić w Polsce należy zmienić rozbudowany aparat administracji państwowej. Autor książki „Patologia Transformacji” negatywnie ocenia powstanie powiatów. Jego zdaniem powstały one tylko dlatego, że partia, która miała w planach przeprowadzenie reformy samorządowej, uznała, że ma duże szanse na objęcie stanowisk w nowych instytucjach samorządowych. Profesor Kieżun uważa, że należy wprowadzić jednomandatowe okręgi wyborcze (jowy). Jeśli kogoś zainteresowała tematyka przemian w Polsce po 1989 roku, to serdecznie zachęcam do zakupu książki „Patologia Transformacji” Prof. Kieżuna. Przez wszystkie te lata rządzą nami partie, które uwłaszczyły się na majątku narodowym (prywatyzacja nomenklaturowa – lewica) i przeprowadzały skandaliczną prywatyzację (wszystkie partie – w tym także osoby powiązane z obecną władzą). Te decyzje podejmowane przez wszystkie rządy po 1989 roku wpływają na nasz los po dzień dzisiejszy, bo nasz budżet traci kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie z tego powodu. Receptą na zmianę jest wprowadzenie jowów i rozgonienia całego towarzystwa z Wiejskiej, które zawłaszczyło państwo i jego instytucje, a posadkami obsadziło swoje rodziny i znajomych („rodzina na swoim”). Bez zmiany obecnego systemu nasze państwo będzie zmierzało ku ruinie, a my jako niewolnicy systemu będziemy coraz więcej płacić, aby władza, grupy uprzywilejowane(mające wysokie państwowe pensje/wysokie emerytury) mogło nadal żyć w luksusie, a my sami będziemy mieli groszowe emerytury, które nie pozwolą na przeżycie. Jest to nieetyczne i nieuczciwe. O tym problemie napisał Profesor Rybiński w swoim artykule:
http://www.rybinski.eu/2013/03/demontaz-ofe-to-eskalacja-wojny-pokolen/
Warto także przeczytać artykuł o obecnym systemie emerytalnym, który bez zmian czeka katastrofa:
Wiosną 2013 roku Paweł Kukiz ze swoim projektem zmieleni.pl będzie próbował zmienić system wyborczy w Polsce na Jednomandatowe Okręgi Wyborcze
https://pl-pl.facebook.com/Zmieleni
Jest to szansa na, to żeby wybierani posłowie odpowiadali przed swoimi wyborcami, a nie przed wodzami partyjnymi, którzy wpisują ich na listy wyborcze. To jest prawdziwa demokracja bezpośrednia i ku temu należy dążyć. Bez tego nic w naszym kraju się nie zmieni. Vash
13/03/2013 „Oczekują tego wierni Kościoła Katolickiego w Polsce oraz Jego Pasterze w imię prawa i zasad demokratycznego państwa”- napisali biskupi w swoim oświadczeniu, w którym popierają prośbę Fundacji ”Lux Veritatis” do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o przyznanie Telewizji Trwam miejsca na cyfrowym multipleksie..” W imię prawa i zasad demokratycznego państwa”…(???) Ciekawe? A jakie to jest prawo i zasady demokratycznego państwa? Bo w Kościele Powszechnym obowiązuje prawo kanoniczne.. Nie słyszałem, żeby w Watykanie zbierał się codziennie watykański sejm i przegłosowywał permanentnie poprawki, żeby chaos prawny przygotowywany był w komisjach sejmu watykańskiego, żeby kardynałowie mieli płomienne wystąpienia w sprawie zmiany dotyczącej zmiany tego co proponowano rok temu przy okazji zmiany w poprawkach dotyczących zmiany w poprzednich poprawkach.. Na ten rok, jedynie w podatku VAT- jest 300 zmian(!!!!)- w demokratycznym państwie prawnym jakim jest Polska.. Koniecznie przy słowie” prawo” powinno się dodawać- „ demokratyczne”.. Żeby podkreślić ten obrzydliwy chaos, jaki wywołuje demokracja przegłosowująca, na której socjalistom demokratycznym się ubzdurało budować państwo prawa. Demokracja równa się socjalizm.. Na demokracji można zbudować jedynie wielkie państwa nieporozumienie..
Na chaosie nie da się niczego zbudować.. Najwyżej jeszcze większy chaos, większy od tego – jaki panował przed uchwalenie kolejnej ustawy i dziesiątek poprawek nagłosowanych na poprzednie- równie tworzące chaos, jak te poprzednie, o których już nikt nie pamięta- ale gdzieś funkcjonują- w demokratycznym państwie chaosu i bezprawia.. W tym wielkim demokratycznym zamęcie i zamieszaniu człowiek jest nikim.. Bo kim może być człowiek, który wikłany jest prawie codziennie w sieć przepisów wzajemnie sprzecznych, upierdliwych dla człowieka, pętających go i zabierających mu prawo swobodnego wyboru.?. W demokracji nadprzepisowej i zniewalającej – człowiek może być najwyżej mięsem armatnim demokracji, może być zwierzęciem społecznym eksperymentu, jaki odbywa się nim- przy pomocy narzędzia demokracji.. To już w Unii Europejskie nie można eksperymentować na zwierzętach dla potrzeb przemysłu kosmetycznego, ale na człowieku można! I eksperymentują. Gdyby socjaliści mieli trochę taktu, to ustrój demokratyczny przetestowaliby najpierw na….. Jak.. szczury by wytrzymały- niechby i na ludziach.. Ale najpierw na szczurach.. One pierwsze zawsze uciekają z tonącego okrętu.. Byłoby przynajmniej wiadomo w którym momencie skończyć z tym przegłosowywaniem.. Watykan jest monarchią teokratyczną i istnieje wiele lat. .We współczesnym świecie pełnym złości i demokracji- trudno zachować zasady.. Kościół jest zagrożony nie tylko od zewnątrz- jest zagrożony od wewnątrz.. Jako hierarchiczny- stanowi sól w oku socjalistów.. Oni nienawidzą hierarchii- kochają się przegłosowywać wzajemnie, żeby w wyniku głosów większości- ustanowić prawdę, której na takiej marnej podstawie – ustanowić się nie da.. No bo co z tego, że ktoś ma większość w jakiejś sprawie? Jak nie ma racji.. Racja gdzie indziej- racja większości- gdzie indziej.. Te dwie racje wzajemnie się wykluczają.. Ale w nasze życie wchodzi racja większości, choć ta- na ogół – racji nie ma.. To możecie sobie Państwo wyobrazić jak wielki nieporządek panuje w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej niesprawiedliwości ? W demokratycznym państwie prawnym,” obywatel” ze wszystkim biegnie do „ rządu”, żeby ten coś mu załatwił. W normalnym państwie nie ma Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji- jest wolny rynek i niczego nie trzeba załatwiać z rządem i jego agendami wpisanymi dla pewności do Konstytucji.. Dla pewności rządu, żeby „ obywatel” był od rządu uzależniony jak najwięcej, wtedy demokratyczne państwo prawne świeci pełnym demokratycznym blaskiem. .A już szczytem nonsensu jest fakt, że książęta Kościoła Powszechnego- jakim są biskupi- są „ obywatelami””(????) Po Soborze Watykańskim II, Kościół Powszechny zaakceptował zdobycze Rewolucji Francuskiej, a wtedy właśnie pojawiło się określenie” obywatel” .”Rewolucja Francuska- społeczeństwo obywatelskie”- księga o takim tytule widniej u mnie na półce.. Precz z monarchią! Króla na szafot, wraz z jego poddanymi- a z reszty zrobić „ społeczeństwo obywatelskie”. Że niby wszyscy” obywatele” zajmują się wszystkim, całym państwem, i wtedy wszystkim będzie lepiej.. I jest lepiej? W demokratycznym państwie obywatelskim rządzonym przez Platformę Obywatelską.. Jest oczywiście gorzej, bo przecież w chaosie musi być gorzej.. Chaos jest nierozerwalnie związany z demokracją i społeczeństwem obywatelskim.. A już nazwanie biskupa katolickiego- „obywatelem”- to gorzej niż zbrodnia- to błąd… Tym gorzej, że tak naprawdę to on” obywatelem” przywiązanym do państwa socjalistycznego i obywatelskiego- jest.. Sługa Boży- „obywatelem”.(???) .Albo służy się Chrystusowi- albo służy się socjalistycznemu państwu opartemu o demokrację, czyli wolę ludu.. Zgodnie z logiką demokratycznego i socjalistycznego państwa- biskupi- jako” obywatele _-też powinni być wybierani przez lud.. Żeby państwo obywatelskie zaświeciło jeszcze bardziej obywatelsko, ponad Królestwem Chrystusa.. A jego słudzy nich służą biurokracji państwowej, zamiast prawdzie objawionej…. W PRL-u było pełno „obywateli”.. Jak Milicja Obywatelska zatrzymała” obywatela”- to zwracała się do niego ”obywatelu.” I nie lubiła takich co to parają się nie wiadomo czym- poza państwem obywatelskim.. Jak nigdzie nie pracował- to patrzyła na niego podejrzliwym obywatelsko- socjalistycznym okiem.. Mniej mówiono o demokracji- więcej o socjalizmie.. Dzisiaj na odwrót: propaganda więcej mówi o demokracji- a mniej o socjalizmie. Powiedzmy sobie szczerze: o socjalizmie nie wmówi wcale, chyba, że jest mowa o Koreańskiej Republice Ludowo Demokratycznej.. Wtedy o socjalizmie – jak najbardziej.. W Europie socjalizmu nie ma.. Jest „ społeczna gospodarka rynkowa”.. Czyli żonaty kawaler- albo jak kto woli- kwadratowe koło.. Żeby naprawić państwo, ale nie obywatelskie, bo takiego naprawić się nie da- trzeba zacząć od naprawy pojęć.. Jesteśmy – jako” obywatele”- poddanymi demokratycznego państwa obywatelskiego.. W monarchii katolickiej, byliśmy poddanymi Jego Królewskiej Mości- tak jak Brytyjczycy do dziś.. Jakoś nie likwidują monarchii- czekają na lepsze czasy dla monarchii.. Jak pisał Paweł Jasienica:” dla mieszkańca przedrewolucyjnej Francji współczesny świat wydawałby się jednym wielkim domem niewoli”. A to było pięćdziesiąt lat temu? Co by Jasienica napisał dzisiaj? Postęp niewoli postępuje systematycznie, acz ostatnio przyspiesza.. Coraz więcej demokratycznych ustaw ograniczających naszą wolność wchodzi w życie, coraz większy rozkład naszego życia.. Wkrótce będziemy mogli w demokracji kraść aż do sumy 1000 złotych(!!!!) i nie będzie to przestępstwo, ale wykrocznie.. Do tej pory mogliśmy kraść, do sumy 250 złotych.. Nikomu nie przychodzi do głowy, że kraść w ogóle nie wolno.. Siódme-„Nie kradnij”. Ale co tam przykazania.. Demokraci wiedzą lepiej jak nas urządzić.. Niszcząc pozostałości po cywilizacji łacińskiej opartej o 10 przykazań.. Już żyjemy na jednym wielkim gruzowisku cywilizacyjnym.. Jak długo na gruzach można żyć?… i nie mówmy o prawie i zasadach demokratycznego państwa.. Bo jakie to zasady, jak jutro je można zmienić? WJR
Janke o możliwej interwencji zbrojnej na Węgrzech Jerzy Frąckowiak „Głodne wydumanych praw bestie homoseksualizmu rzuca się na wszystkich, którzy będą próbowali zatrzymać ich parcie do przodu. „.....”Sama demokracja powstała jako system zapewniający reprezentację możliwie szerokim grupom społecznym. Nie zaś w celu dyktatu mniejszości nad większością. „...(źródło )
Palikot „ Konstytucja RP, flaga i godło to są symbole nacjonalizmu, które często prowadzą do antagonizmów, a w konsekwencji do wojen - powiedział Janusz Palikot. - Konstytucja, godło i flaga nie są potrzebne ani Polsce, ani Włochom, Francuzom i innym państwo europy. Więcej zyskamy jeśli pozbędziemy się tych fałszywych symboli „.....”Jeśli będzie tak jak dzisiaj, że Polska ma słaby rząd i znajdzie się poza europejskim centrum, to kto da nam gwarancję, że Polska leżąca między Niemcami a Rosją, za kilkadziesiąt lat nie przestanie istnieć? „.....(źródło )
„Prezydent Republiki Federalnej Niemiec Horst Koehler „.....”„ Kraj o naszych rozmiarach oraz z tak zorientowany na eksport musi czasami wysłać swoje oddziały aby bronić swoich ekonomicznych interesów , „...(więcej )
Trybunał konstytucyjny w Karlsruhe „Pierwsze przymiarki do złagodzenia bardzo restrykcyjnego prawa dotyczącego użycia Bundeswehry na terenie Niemiec podjęto już w 2006 roku. Wtedy trybunał zezwolił na „wyprowadzenie wojska na ulice” w wypadku stanu nadzwyczajnego, czyli do „zwalczania zorganizowanych i wojskowo uzbrojonych grup powstańczych ”....”Obecny wyrok uchwalony stosunkiem głosów 15:1 zezwala wojsku na użycie „militarnych środków walki” ….(więcej )
George Friedman „.Macie państwo między Niemcami a Rosją. Żaden Polak nie może przewidzieć, co się stanie z sąsiadami w przyszłości, a liderzy polityczni powinni przygotowywać kraj na najgorsze.” „....” Dziś nie wiadomo, czy Niemcy i Rosja utworzą w przyszłości sojusz militarno-polityczny, ale Polska na wszelki wypadek powinna być zdolna do samoobrony. „.....(więcej )
George Friedman„Polska strategia narodowa obraca się wokół jednej, egzystencjalnej kwestii: jak zachować tożsamość narodową i niepodległość „....”Dla niektórych krajów geopolityka jest kwestią marginalną. Dla Polski stanowi o istocie jej egzystencji. „....”Drugim rozwiązaniem jest sprzymierzenie się z jednym bądź drugim mocarstwem w celu uzyskania gwarancji bezpieczeństwa. Jest to jednak niezwykle trudne, ponieważ uzależnienie od Rosji lub Niemiec powoduje groźbę wchłonięcia lub okupacji. „...(więcej )
Sieradzki „ WikiLeaks –Radosław Sikorski prywatnie uważa Niemcy za „rosyjskiego konia trojańskiego w Europie i NATO". ...” za lata2005–2009 niemiecki eksport broni podwoił się i wynosił 11 proc. globalnego eksportu broni.”....” natrzecim miejscu na świecie pod względem eksportu broni. Po Stanach Zjednoczonych i Rosji.”....”W razie jakiejś potrzeby mobilizacyjnejwystarczy Niemcom zatrzymać tę rzekę stali w kraju...”.....”W ubiegłym roku doszło do podpisanianajwiększej w historii umowy przemysłowo-militarnej między Niemcami a Rosją.”...”Metamorfoza niemieckiej armii”......” wbojową armię ekspedycyjną ma się dokonywać przez najbliższe pięć–osiem lat„....”około 185 tys. świetnie wyszkolonych iwyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt zawodowców”.....Nasz zachodni sąsiad jest zbyt potężnym państwem, o rozległych aspiracjach politycznych,”.....”A Polska dla swojego dobra musi brać pod uwagęrozwój różnych scenariuszy. Nawetwbrew oficjalnym opiniom pewnych siebi eministrów „...(więcej )
Janke „ Konieczna interwencja NATO na Węgrzech „ Panujący w Budapeszcie reżim właśnie uchwalił, że państwo węgierskie ma bronić instytucji rodziny, a rodzina to związek mężczyzny i kobiety. „.....”Na szczęście reakcja cywilizowanego świata jest stanowcza. Ministrowie spraw zagranicznych Niemiec, Danii, Finlandii Holandii domagają się wprowadzenia cięć w unijnych funduszach dla państw członkowskich „naruszających demokratyczne wartości". Rzeczniczka Komisji Europejskiej zapowiada, że „w razie konieczności użyte zostaną wszelkie środki, aby na Węgrzech przestrzegane były rządy prawa". „.....”Kobieta i mężczyzna? Dziecko – rodzic? Miarka się przebrała. Tu reakcja Komisji Europejskiej nie wystarczy. Konieczne są stanowcze działania wojsk NATO. „...(źródło )
Chciałbym zwrócić uwagę na zbudowanie przez Niemcy potężnej V kolumny w całej Europie . V Kolumny, która lojalnie służy interesom Niemiec i budowie IV Rzeszy. Tą piątą kolumną są fanatycy politycznej poprawności i lobby totalitarnych homoseksualistów ( Warzecha ) . Bestie homoseksualizmu , jak obrazowo opisuje to zjawisko Frąckowiak stanowią gwardie hunwejbinów wewnątrz neobolszewii jaka stanowi ruch politycznej poprawności , są gwarancją że euro socjaliści będą szerzyć niemiecki kulturkampf Proszę zwrócić uwagę na prawidłowość . Każda lewacka organizacja , czy partia w Europie ma na sztandarach socjalizm politycznej poprawności , totalitarny homoseksualizm i akceptację hegemoni politycznej Niemiec , wspieranie budowy IV Rzeszy . Tutaj nie bez powodu przywołałem jako klasyczny przykład takiej lewackiej V kolumny w Polsce Palikota i jego socjalistyczną partię.Innym ciekawym zjawiskiem jest propagowanie przez lewackie niemieckie V kolumny w Europie pacyfizmu i rozbrojenia, przy jednoczesnym gigantycznym , forsownym zbrojeniem się Niemiec. I przebudową Bundeswehry w siły specjalne przeszkolone do zdobywania i tłumienia powstań w miastach . W europejskich miastach niemieckiej Unii Europejskiej A w Europie już wkrótce zapanuje anarchia. Przykładem jet Grecja . Tam wystarczy jedna decyzja Niemiec o zaprzestaniu finansowania administracji greckiej , aby państwo greckie, cale jego struktur administracyjna , społeczna się zapadła . Po prostu biurokracja , która już faktycznie administruje Grecją w imieniu Niemiec przestanie wypłacać emerytury, pensje policji, armii, administracji , nauczycielom . Zapanuje chaos , anarchia, zamieszki rabunki , morderstwa . Mówiące po niemiecku europejskie siły interwencyjne , na niemieckich bagnetach przyniosą porządek , a otwarte kufry z niemieckim euro kupią Greków Zresztą Niemcy powoli przygotowują się do tego planując w wypadku likwidacji centralnego rządu Grecji wcześniejsze bezpośrednie podporządkowanie sobie administracji lokalnej i jej finansowanie. "Będziemy harować jak niewolnicy Europy w interesie kapitału niemieckiego "„....„Flagi ze swastykąprzywitały Merkel w Atenach. "Nie dla IV Rzeszy!" …...””Merkel obiecała również pomoc finansową dla reformy greckiej służby zdrowia i administracji regionalnej. „...(więcej)
O tym ,że zamiast się rozbrajać musimy w odpowiedzi na zbrojenia Niemiec i Rosji rozpocząć intensywne zbrojenia mówią praktycznie wszyscy. Od Brzezińskiego po Friedmana Janke pisząc o interwencji zbrojnej na Węgrzech zrobił to z przymrużeniem oka . Socjaliści niemieccy to bandyci , którzy pokazali na co ich stać paląc Warszawę . Nie łudźmy się. Najemnicy IV Rzeszy z taką samą łatwością zniszczą Budapeszt.„Pekin podejmuje rywalizację
z Brukselą o kontrolę nad bogactwami największej wyspy świata Uniezależnić się od Danii, ale za cenę masowej imigracji z Chin i potencjalnie niebezpiecznych dla środowiska inwestycji międzynarodowych koncernów wydobywczych: taka jest stawka wtorkowych wyborów do autonomicznego parlamentu Grenlandii. Pomysł poluzowania więzów z Kopenhagą, a nawet pełnej niezależności największej wyspy świata, forsuje dotychczasowy premier i lider lewicy Kuupik Kleist. Co prawda oznaczałoby to rezygnację z wartych około 600 milionów dolarów rocznie duńskich dotacji. Ale szef rządu przekonuje, że można to z nawiązką zrekompensować dzięki eksploatacji ogromnych bogactw naturalnych Grenlandii. Restrykcyjna polityka ekologiczna duńskiego rządu do tej pory nie pozwalała na ich wykorzystanie.”......”Jeśli Kleist postawi na swoim, na wyspę ma przyjechać w ciągu paru miesięcy przynajmniej 5 tysięcy tanich chińskich robotników do pracy w kopalniach. Już ten pierwszy kontyngent imigrantów zwiększyłby ludność Grenlandii o około 5 procent. A emigracyjne plany Pekinu są o wiele bardziej ambitne. „....(źródło )
„Rz: Badacze z Cambridge udowodnili, że na podstawie lajków z Fecebooka można stwierdzić, jaki użytkownik ma kolor skóry, poglądy itp. Czy te informacje mogą być wykorzystywane przez różne firmy i instytucje? „.....”Katarzyna Szymielewicz: W teorii nie powinno tak być, w praktyce – bywa. Dlatego tak ważna jest regulacja prawna, która chroni nas przed nadmierną integracją danych osobowych i ich wykorzystywaniem w celach innych, niż zakładane. Przepisy, jakie dziś mamy, tego nie gwarantują. Dużą szansą jest reforma, którą proponuje unijna komisarz Viviane Reding. W nowym rozporządzeniu o ochronie danych osobowych mają się pojawić m.in. przepisy dotyczące profilowania, czyli właśnie tego, co zbadali naukowcy z Cambridge. Pokazali oni, jak duże są możliwości stworzenia szczegółowego profilu psychologicznego danej osoby na podstawie danych zgromadzonych w Internecie.Jakie informacje do tego służą?Wykorzystać można wszystko: informacje, które sami publikujemy w sieci, dane, które powierzamy w zaufaniu firmom świadczącym usługi internetowe, jak również wszystkie cyfrowe ślady, jakie często nieświadomie za sobą zostawiamy. Te wszystkie okruchy informacji, zebrane ziarnko do ziarnka, pozwalają firmom dowiedzieć się o nas o wiele więcej, niż sobie uświadamiany, a czasem nawet więcej, niż sami o sobie wiemy. Tu zaczynają się prawdziwe kłopoty z prywatnością. Nie chodzi o to, czy „mam coś do ukrycia" – chodzi o możliwość zdobycia realnej kontroli nad naszym życiem.”...(źródło )
„Chiński lider rynku komputerów mógłby kupić podupadającego producenta smartfonów Yang Yuanqing, dyrektor generalny Lenovo, stwierdził, że jego koncern mógłby być zainteresowany akwizycją BlackBerry, kanadyjskiej firmy produkującej telefony komórkowe. Ta wypowiedź padła w wywiadzie dla francuskiego dziennika „Les Echos". Yuanqing powiedział, że zakup BlackBerry mógłby "prawdopodobnie mieć sens", choć najpierw należałoby „przeanalizować rynek i zrozumieć, jaka jest prawdziwa wartość tej firmy".....(źródło )
Tomasz Pietryga „Rodzice będą mogli nadać swojemu dziecku imię, które nie wskazuje na jego płeć. Takie rozwiązanie przewiduje rządowy projekt ustawy
o aktach stanu cywilnego, który ujawniamy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej"Ktoś powie – nie ma się czemu dziwić, przecież rząd już dawno wybrał drogę postępu, zapatrzony w zachodnie cywilizacje, w których płeć zdaje się mieć coraz mniejsze znaczenie.”......”promocji w Polsce popularnej na Zachodzie ideologii gender oraz zapewnieniu jej finansowania ze środków publicznych.O co chodzi w tej ideologii? W uproszczeniu o tak zwaną płeć kulturową i społeczną. Jak twierdzą jej wyznawcy, wiele cech kobiecych i męskich nie wynika wcale z różnic biologicznych, lecz kulturowych, czyli stereotypów przypisywanych kobietom i mężczyznom przez społeczeństwo i kulturę. Najważniejsze jest to, kim się czujesz. Reszta to uleganie stereotypom. Projekt, o którym dziś piszemy, świetnie wpisuje się w ten sposób rozumowania, przygotowując grunt pod wielką rewolucję cywilizacyjną.”......(źródło)
Video Powstanie Warszawskie - Warsaw Uprising (Film) Marek Mojsiewicz
Jak rząd Tuska marnotrawi publiczne pieniądze
1. Oprócz obrad Rady Ministrów wczoraj miało miejsce spotkanie członków rządu dotyczące przyszłości energetyki jądrowej w Polsce. W spotkaniu oprócz premiera Tuska udział wzięli wicepremier Janusz Piechociński, szef Kancelarii premiera Jacek Cichocki, szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, minister skarbu Mikołaj Budzanowski, prezes PGE Krzysztof Kilian i szef Rady Gospodarczej przy premierze Jan Krzysztof Bielecki. Po składzie uczestników spotkania widać, że są chyba coraz większe kłopoty z realizacją projektu elektrowni jądrowych w Polsce i trzeba w tej sprawie podejmować wreszcie jakieś wiążące decyzje. A więc po blisko roku od podjęcia przez rząd decyzji o powołaniu dwóch spółek, które miały się zająć przygotowaniem i budową pierwszej elektrowni atomowej w Polsce, rząd po raz kolejny zastanawia się co dalej z energetyką jądrową. Przypomnijmy tylko, że w czerwcu 2012 roku poseł Aleksander Grad (przez poprzednie 4 lata minister skarbu w rządzie Donalda Tuska), zrezygnował z mandatu poselskiego, a już na początku lipca rada nadzorcza PGE powołała go na prezesa aż dwóch spółek PGE Energia Jądrowa i PGE Energia Jądrowa 1. Decyzja, że takie spółki powstaną, została podjęta przez Radę Ministrów wiosną poprzedniego roku. Obydwie spółki miały przygotować i realizować budowę pierwszej elektrowni atomowej w Polsce, a prezes Grad, otrzymał wynagrodzenie w wysokości 55 tys. zł miesięcznie. Podobne wynagrodzenia otrzymało jeszcze dwoje wiceprezesów obydwu spółek. Oczywiście obydwie spółki zatrudniają już licznych pracowników z wysokimi wynagrodzeniami, a przygotowanie budowy elektrowni i wszelkie analizy z tym związane miały kosztować aż 1,5 mld zł.
2. Po paru miesiącach od tamtego głośnego wydarzenia (rzadko bowiem posłowie rezygnują z mandatów), podczas sejmowej debaty w październiku nad informacją bieżącą, dotyczącą zaniechania przez gdańską Energę budowy bloku energetycznego o mocy 1000 MW w Ostrołęce, minister Skarbu Mikołaj Budzanowski, dosyć niespodziewanie oświadczył, „że priorytetem dla Polski jest poszukiwanie i zwiększenie wydobycia węglowodorów, zaś na decyzję w sprawie programu jądrowego trzeba poczekać przynajmniej do przełomu roku 2014/2015”. W tym samym mniej więcej czasie prezes Polskiego Koncernu Energetycznego (PGE), zresztą bliski kolega premiera Tuska z czasów Kongresu Liberalno – Demokratycznego, Krzysztof Kilian posunął się jeszcze dalej stwierdzając „PGE uczestniczy w budowie bezpieczeństwa energetycznego Polski choćby przez energetykę jądrową, czy gaz łupkowy. I tu mała dygresja-te dwa programy nie mogą się zakończyć sukcesem. Jeden wyklucza drugi. Nie można mieć ruchu lewostronnego i prawostronnego na jednej ulicy, bo grozi to poważnymi konsekwencjami”.
3. Wygląda więc na to, że w czerwcu 2012 roku, poszukując atrakcyjnego miejsca zatrudnienia dla byłego ministra skarbu Aleksandra Grada (jako poseł zarabiał około 9 tysięcy miesięcznie jako prezes spółek, które w przyszłości mają budować elektrownię atomową zarabia 6-krotnie więcej), zdecydowano się na uruchomienie projektu, którego ciężaru w żaden sposób nie są w stanie unieść ani największy polski koncern energetyczny, ani zaproponowany przez premiera Tuska w tzw. II expose wehikuł inwestycyjny z udziałem BGK i spółki Inwestycje polskie. Ba minister Budzanowski podczas wspomnianej debaty w Sejmie podkreślał, że środki finansowe, które znajdą się w BGK i spółce Inwestycje polskie z tymi wygenerowanymi przy pomocy swoistej dźwigni finansowej, mają wspomagać poszukiwania gazu łupkowego w Polsce realizowane przez duże polskie firmy, a więc raczej będzie ich brakowało na cokolwiek innego. Eksperci związani z przemysłem gazu łupkowego twierdzą, że jeżeli Polska miałaby już za kilka lat pozyskiwać gaz łupków, to 5 mld zł rocznie jakie chcą na razie rocznie wydawać na ten cel nasze koncerny energetyczne, to stanowczo za mało.
4. Skoro już listopadzie 2011 roku, w swoim expose na inaugurację II kadencji rządu, premier Tusk mówił o stworzeniu specjalnego funduszu na który będą odprowadzane wpływy podatkowe z wydobycia gazu łupkowego w Polsce, i z tego funduszu miałyby być wspomagane wypłaty emerytur, to już wtedy chyba zakładano, że to będzie priorytet w budowaniu niezależności energetycznej naszego kraju a także znaczące wsparcie dla systemu emerytalnego w przyszłości. Teraz jednak się okazuje nie stać nas na finansowanie jednocześnie poszukiwań gazu łupkowego i budowę elektrowni atomowej (koszt dwóch zaplanowanych elektrowni atomowych z urządzeniami towarzyszącymi to przynajmniej 20-25 mld euro), to po co blisko rok temu powoływano spółki mające przygotować i budować elektrownie jądrową, które mają wydać na te przygotowania przynajmniej 1,5 mld zł. Czy aż tyle pieniędzy ma nas kosztować utrzymanie byłego ministra Grada i licznych kolegów Platformy, bo przecież teraz wiadomo, że będą oni produkować tylko tony analiz i ekspertyz, a elektrowni atomowej budować nie będą?Po naradzie nie było niestety jasnego komunikatu co dalej z projektem elektrowni atomowych w Polsce więc wygląda na to, że pieniądze publiczne będą marnotrawione na prace przygotowawcze bez specjalnej nadziei, że kiedykolwiek będzie on realizowany. Kuźmiuk
Lecha Wałęsy kolejne kłamstwo Lech Wałęsa lubi zaskakiwać. Czasami można odnieść wrażenie, że dzieje się to trochę poza kontrolą jego umysłu. Nie chodzi o różnego rodzaju lapsusy językowe, które potem wchodzą do potocznego języka, jako jego swoista karykatura i znajdują miejsce niemal jako przysłowia, jak np. „Odpowiem wymijająco wprost” czy „Moja ilość trochę psuje moją jakość”. Myślę o jego opiniach jako politycznego eksperta, ostatnio też jako regulatora obyczajów, wskazującego miejsce gejów w przestrzeni publicznej i wreszcie jako posiadacza tajemnic, dzielącego się niektórymi z nich z opinią publiczną. Jedną z tych tajemnic zaskoczył setki tysięcy widzów, oglądających poniedziałkowy program telewizyjny Tomasza Lisa. - Zgłoszono mi Kwaśniewskiego jako agenta – powiedział to tak naturalnie, jakby np. przyjmował zapisy kandydatów do programu „Taniec na lodzie” i poinformował nas, że właśnie „zgłoszono”, dajmy na to, Marię Czubaszek. W następnych zdaniach wzmocnił i rozszerzył „zgłoszoną” informację: - Dowiedziałem się, że Kwaśniewski był tajnym współpracownikiem SB. Ale nie robiłem z tego powodu przewrotu majowego, bo nie jestem Piłsudskim i wierzę w demokrację – wyjaśniał Wałęsa swoje głębokie motywy. Choć Aleksander Kwaśniewski „popsuł mu koncepcję” Polski w Europie, nie posłuchał innych – taki był samodzielny w swych decyzjach - którzy przekonywali go, że trzeba zrobić porządek z agentami. W tej zaskakującej spowiedzi Lecha Wałęsy, chcę zwrócić uwagę na dwa wątki. Wbrew temu, o czym jest przekonany Wałęsa, obydwa świadczą o nim fatalnie. Jako o mężu stanu, za jakiego chce uchodzić. Po wtóre, jako o człowieku. Oburzają mnie frazesy jakie Wałęsa wypowiada na temat demokracji i swojej roli w rzekomej jej obronie, by na końcu wyrazić ubolewanie, że nie o taką demokrację i nie o taką Polskę, jak obecna, walczył. Nie dostrzega tylko swojego wkładu w to, że polska demokracja od początku swego rozwoju zaczęła płynąć w zatrutym korycie rzeki i stąd jej dzisiejsza w najwyższym stopniu zdegenerowana postać. Dwa filary każdej demokracji, jakimi są media i sądownictwo, zostały u nas zawłaszczone, czy jak kto woli, podporządkowane obozowi władzy. Brak w Polsce normalnego działania tych dwóch narzędzi kontrolujących władzę, skutkuje tym, że degenerują się również inne agendy państwa i inne jego sektory. Nieujawnienie przez Wałęsę faktu tajnej współpracy Kwaśniewskiego ze służbami specjalnymi PRL, kwalifikuje się jako przestępstwo, bo musiał wiedzieć, że wtłacza demokrację do zatrutej rzeki. Wałęsa doskonale zdawał sobie sprawę, że nie chroni jakiegoś tam wójta z gminy Wałęsowo, który obejmie swój urząd, lecz człowieka, który ma największą w Polsce władzę, ogromne wpływy, a sam będzie pozostawał pod wpływami i naciskami całej ogromnej spuścizny z czasów PRL. Politycznej, ekonomicznej, finansowej, prokuratorskiej, sądowniczej, policyjnej, naukowej, kadr uniwersyteckich, medialnej, itd., itd. I że to wiano wniesione przez Kwaśniewskiego będzie potężnym i niebezpiecznym wrogiem demokracji. Więc niechaj teraz Wałęsa nie opowiada bzdur bądź kłamstw, że robił to, bo wierzył w demokrację. Prawdopodobnie prawdziwym motywem, rzekomej ochrony Kwaśniewskiego przed zdemaskowaniem jako agenta SB, był to, że ujawnienie związków Kwaśniewskiego ze służbami PRL, groziło wybuchem „afery Wałęsy” jako konfidenta SB w latach 70. Praktycznie przesądzało o zrzuceniu Wałęsy z piedestału narodowego bohatera, który w pojedynkę obalił komunizm. Dopóki Wałęsa sam nam nie powie, jak wygląda prawda, a dotychczasowa jego postawa wskazuje, że będzie milczał i tę tajemnice zabierze ze sobą do grobu, będziemy się tylko gubić w domysłach. Czy samo wyobrażenie Lecha Wałęsy, co się może wydarzyć, kiedy zostaną ujawnione jego agenturalne związki z SB, było wystarczającą blokadą, przed przyznaniem się do dawnej współpracy? Czy być może było tak, że jedni namawiali go, aby ujawnił agenturę Kwaśniewskiego, a inni przestrzegali go przed zrobieniem tego? I życzliwie dodawali, że Kwaśniewski wyjdzie z tych oskarżeń bez skazy, za to zadbają, aby dla Wałęsy sprawa skończyła się katastrofą. Ciekawe, prawda? Jerzy Jachowicz
Dzień Kobiet - czy Zwiastowanie? Na początku każdego roku tygodnik „Najwyższy Czas!” publikuje „Kalendarz Postępowca”. Okazuje się, że według tego kalendarza każdego dnia przypada jakieś święto - co pozwala lepiej zrozumieć zapewnienia, że kiedy zwycięży komunizm, to na świecie zapanuje taki dobrobyt, że wszyscy będą mieli wszystko. A skoro wszyscy będą mieli wszystko, to nic - tylko świętować! Wprawdzie, jeśli idzie o dobrobyt, komunizm nie za bardzo się popisał; propagandy było znacznie więcej, niż towarów. Pamiętam, jak w 1978 roku mój przyjaciel po raz pierwszy wyjechał na zgniły Zachód i w mieście Macon w środkowej Francji, niedaleko którego pracowaliśmy w winnicy, wszedł do supermarketu Mammouth. Na widok panującej tam obfitości, szalenie kontrastującej z octem i musztardą, które wtedy zaczynały już wypełniać sklepowe półki w Polsce, wykrzyknął z głębi serca: „precz z komuną!” I kiedy potem kilku młodych Włochów, najwyraźniej sympatyzujących z tamtejszą Partią Komunistyczną zaproponowało nam, byśmy wspólnie z nimi odśpiewali „Międzynarodówkę”, zdecydowanie ich odpędziliśmy wyjaśniając, że lubimy raczej weselsze piosenki. Komunizm tedy wykazał się niejaką sprawnością w propagandzie, chociaż i ona, w konfrontacji z rzeczywistością stawała się coraz mniej skuteczna, aż wreszcie w 1980 roku czar prysnął, co objawiło się m.in. w postaci hasła „Telewizja kłamie!”. Ciekawe, że pod tym względem nic a nic się nie zmieniło, mimo sławnej transformacji ustrojowej. Myślę, że to jest wdzięczny temat dla naukowców - badaczy mediów: dlaczego telewizja kłamie niezależnie od ustroju? Wróćmy jednak do „Kalendarza Postępowca”. W mnogości odnotowanych tam świąt - a warto podkreślić, że jednego dnia może być ich nawet kilka - zwraca uwagę okoliczność, że zdecydowana większość z nich, a może nawet wszystkie, zostały ustanowione po Rewolucji Francuskiej. Skłoniło mnie to do stanowczego postanowienia, żeby nie obchodzić żadnego święta ustanowionego po tej rewolucji, z wyjątkiem niektórych świąt państwowych, jak np. 11 listopada. Myślę, że sprzyja to zachowaniu higieny psychicznej tym bardziej, że Rewolucja Francuska zapoczątkowała zjawisko nazywane obecnie bigoterią laickości. Ludzie, których dotknęła ta dolegliwość, uważają laickość za niebywałą cnotę, co jest o tyle dziwne, że oznacza ona amputowanie ogromnej części literatury, kultury i tradycji. Wskutek tego na przykład, dla absolwentów szkół porażonych bigoterią laickości kompletnie niezrozumiały jest smakowity cytat ze świetnej powieści Roberta Penn Warrena „Gubernator”: „bo z tego, kto mocny, dobywa się słodkość”. Przy pomocy tego cytatu ze Starego Testamentu autor tłumaczy przyczyny, dla których władza działa na kobiety jak afrodyzjak. Kto jednak nigdy nie słyszał o Samsonie, ani o zdechłym lwie, w którym pszczoły założyły sobie gniazdo, ten w ogóle nie będzie wiedział, o co chodzi. Dlatego bigoteria laickości, jak w ogóle sama „laickość” wydaje się głęboko szkodliwa, bo w jej następstwie pojawia się coraz więcej mikrocefali, którzy wprawdzie mają papiery świadczące o ukończeniu wyższych studiów gotowania na gazie, ale nie wiedzą nawet, że kąt padania równa się kątowi odbicia, żeby nie wspomnieć o sprawach ważniejszych. W rezultacie mogą bez większego ryzyka zostać Umiłowanymi Przywódcami, najlepiej w dziwnie osobliwej trzódce biłgorajskiego filozofa. Wiem, co mówię, bo kiedy przy omawianiu obszaru działania NATO diabeł podkusił mnie, by zapytać studentów politologii, dlaczego Zwrotnik Raka nazywa się „zwrotnikiem”, popatrzyli na mnie z wyrzutem, bo okazało się, że nie mieli pojęcia, dlaczego zmieniają się pory roku. Ale nietrudno się domyślić, że w edukacji są rzeczy ważniejsze i mniej ważne. Do tych pierwszych należy edukacja seksualna, obejmująca sztukę zakładania prezerwatywy i znajomość podstawowych pozycji przy spółkowaniu, więc na poznanie przyczyn zmieniania się pór roku czasu już nie starcza. Wracając do „Kalendarza Postępowca”, to jednym z ważniejszych świąt tam odnotowanych jest Międzynarodowy Dzień Kobiet, który, jak wiadomo, przypada 8 marca. Ustanowiony został on przez Międzynarodówkę Socjalistyczną w roku 1910, a więc zdecydowanie po Rewolucji Francuskiej, chociaż przed rewolucją bolszewicką w Rosji, która wybuchła siedem lat później. Jednak już w następnym, to znaczy - 1918 roku rewolucyjna jamnica Aleksandra Kołłontaj przekonała Włodzimierza Eljaszewicza Uljanowa pseudonim „Lenin”, by Dzień Kobiet ustanowił oficjalnym świętem w Rosji. I tak się stało - a kiedy za sprawą Ojca Narodów, Chorążego Pokoju Józefa Stalina również w naszym nieszczęśliwym kraju zaczęto implementować bolszewickie obyczaje i prazdniki, wśród nich znalazł się również Międzynarodowy Dzień Kobiet, którego liturgia - jak opowiadał Jan Pietrzak - obejmowała trzy elementy: „rąsia, buźka, goździk”. Ale - jak zauważył w swoim czasie Antoni Słonimski - w umysłach ludzkich nowe kulty łączą się z dawnymi, na dowód czego przytaczał opowieść, jak to jego pomoc domowa „w czynie pierwszomajowym” udekorowała kwiatami podwórkową kapliczkę z posągiem Matki Boskiej. Toteż Dzień Kobiet za sprawą jakiejś tajemniczej osmozy zaczął przesiąkać do Kościoła, a przy okazji jego obchodów dowiadujemy się nawet, nie bez uczucia zgrozy, że to właśnie w Kościele po raz pierwszy pojawił się feminizm. Ale czy aby na pewno? Oto 25 marca Kościół obchodzi święto Zwiastowania, na pamiątkę rozmowy, jaką Archanioł Gabriel przeprowadził z Marią w Nazarecie. Wprawdzie były ojczyk Tadeusz Bartoś twierdzi, że żadnego Zwiastowania, ani Archanioła Gabriela nie było - ale kiedyś śpiewał z całkiem innego klucza, więc nie ma powodu wierzyć, że akurat teraz, kiedy przeszedł na wikt laicki, mówi prawdę. Nie o to zresztą chodzi, tylko o treść tej rozmowy. Jak wiadomo Archanioł Gabriel oznajmił Marii, że zostanie matką Syna Bożego. Gdyby taką nowinę zakomunikować którejś z naszych celebrytek, zaraz pobiegłaby do telewizji, by się tym pochwalić u Kuby Wojewódzkiego, zapytawszy przedtem najwyżej, ile za to dostanie. Tymczasem Maria - nic z tych rzeczy. Wypytała dokładnie Archanioła, jak się to dokona, a ten, bynajmniej nie urażony tą dociekliwością, wszystko jej wyjaśnił. Potem zapanowała cisza - i przez ten moment całe Niebo zastygło w oczekiwaniu, co Maria powie. Bo przecież nie musiała powiedzieć: „niech mi się stanie” - jak w końcu powiedziała. Z tej sceny wyciągamy wniosek, że nawet w takiej sprawie, jak zbawienie świata, Pan Bóg szanuje wolną wolę ludzką, a skoro tak, to cóż innego wypada czynić nam? Zatem zanim cokolwiek przedsiębierzemy, najpierw musimy zapytać panią, czy się zgadza. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z feminizmem, a w takim razie po cóż wprowadzać do Kościoła święta z „Kalendarza Postępowca”, skoro są tam znacznie lepsze, a w dodatku - ustanowione przed Rewolucją Francuską? SM
Od tyłu i od przodu Słowo wylatuje wróblem, a powraca wołem. Przekonał się o tym właśnie były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, kiedy powiedział kilka słów przeciwko sodomitom i gomorytom. Wprawdzie od lat powtarzam, że każdy, kto słucha pana Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi, ale przecież jeśli nawet on na krzesło powie, że to krzesło, to nie ma powodów, by się z nim spierać. Tymczasem, jeśli wierzyć niezależnym mediom głównego nurtu, „prasa międzynarodowa” natychmiast podniosła niebywały klangor, piętnując nasz nieszczęśliwy kraj, jako siedlisko „homofobii” i w ogóle - „legowisko faszystowskie”. Wyobrażam sobie, jak muszą pluć sobie w brody pomysłodawcy uczynienia z byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju „mędrca Europy” sądząc, że będzie im tam ćwierkał według klucza. Tymczasem odciął się od niego nawet syn rodzony („stary towarzysz, zasłużony, samego jeszcze znał Stalina, fakt, że ma głupawego syna, ale to przecież syn rodzony...” - przekonywał pułkownika milicji Maczugę generał Tumor, by ten, podczas szturmu ZOMO-wców na kombinat oszczędził Aleksa Wardęgę, który zamierzał skonfundować napastnicze oddziały porażającym tekstem pod tytułem „Oskarżam”). Eurodeputowany Jarosław Wałęsa najwyraźniej przeszedł w tej Brukseli intensywną tresurę i już wie, że z sodomitami i gomorytami lepiej nie zadzierać, podobnie jak z Żydami. Pamiętam, że i mnie próbowano tak tresować w 2006 roku, kiedy na antenie Radia Maryja powiedziałem, że Judejczykowie zachodzą nas od tyłu. Warto zwrócić uwagę, że sodomici też lubią zachodzić od tyłu, co pokazuje, że między Judejczykami, a sodomitami podobieństw może być znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Jak już kilkakrotnie wskazywałem, sodomici i gomoryci, podobnie jak „kobiety”, „dzieci” oraz „istoty czujące”, są zastępczym proletariatem marksistowskich rewolucjonistów. Ponieważ proletariat tradycyjny to znaczy - pracownicy najemni, od marksistowskich rewolucjonistów się odwrócił, ci postawili na proletariat zastępczy, eksponując niewymowne cierpienia tego „wyklętego ludu ziemi”, który „dziś niczym”, ale za to „jutro - wszystkim”. To znaczy - niekoniecznie on, czyli wspomniani sodomici i gomoryci. Marksistowscy rewolucjoniści traktują ich bowiem jako rodzaj armatniego mięsa i w skrytości ducha nimi pogardzając, ale oficjalnie oczywiście strasznie im kadzą w nadziei, że niczym stado bawołów, ta rozpędzona horda obali ostatnie bastiony łacińskiej cywilizacji i stratuje jej obrońców, a wtedy, kiedy już rozwieje się dym i kurz, na scenę wkroczy marksistowska awangarda i doprowadzone do stanu bezbronności mniej wartościowe europejskie narody chwyci za mordę. Awangarda - czyli żydokomuna, której oczywiście „nie ma”, podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej. Tak przynajmniej utrzymuje pan prof. Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, który najwyraźniej ma w tym jakiś swój interes. My jednak, którzy w zatajaniu istnienia żydokomuny żadnego interesu nie mamy, przeciwnie - pragniemy ostrzegać mniej wartościowe europejskie narody przed grożącym im z tej strony straszliwym niebezpieczeństwem, właśnie ją wskazujemy nieubłaganym palcem, jako sprawcę sodomickiej ofensywy. Utwierdza nas w tym okoliczność, że okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy na tym etapie najwyraźniej porzuciły „tradycyjne wartości lewicy” i stawiają na sodomitów. Świadczy o tym choćby akces Aleksandra Kwaśniewskiego do dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa, którego podejrzewam o wysługiwanie się bezpiece, zwłaszcza odkąd niezależne prokuratury poumarzały mu śledztwa o wszystkie przekręty. Ale jeszcze lepszą poszlaką jest metamorfoza premiera Tuska, który, gdyby mógł, to sodomitom nie tylko sam by się nadstawił, ale w dodatku zmłotował do tego samego wszystkich polityków Platformy Obywatelskiej. Najwyraźniej musiał dostać stosowne rozkazy od tych samych anonimowych dobroczyńców ludzkości, co to w 1988 roku nakazali wprowadzenie w naszym nieszczęśliwym kraju „moratorium” na wykonywanie kary śmierci, a przed dwoma laty zakazali premieru Tusku kandydowania w wyborach prezydenckich. Obstawiony szczelnie przez co najmniej trzech bezpieczniaków ze zmiany pokoleniowej, musi chodzić jak w zegarku, bo w przeciwnym razie - „trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, krysys, krach!” Na tym tle pewnym zgrzytem jest pozostawienie na ministerialnej posadzie pobożnego posła Gowina, który w sprawie udogodnień dla sodomitów premieru Tusku zaszurał - ale kiedy sprawie przyjrzymy się bliżej, wszystko przestaje być dziwne. Rzecz w tym, że bezpieczniackim watahom zależy, by na jednym ogniu upiec dwie pieczenie; nie tylko zasłużyć się żydokomunie w jej wojnie przeciwko łacińskiej cywilizacji, ale również wykonać dodatkowe zadanie w postaci podstępnego wciągnięcia do tej operacji Kościoła katolickiego, by w ten sposób odebrać mu resztę zaufania ze strony mniej wartościowego narodu tubylczego, który w ten sposób zostanie pozbawiony wszelkiego przywództwa. W takiej sytuacji pobożny poseł Gowin na stanowisku ministra sprawiedliwości firmujący kolejne udogodnienia dla sodomitów jest bardzo wygodny - o czym przypomina nam sytuacja w takiej choćby Holandii, gdzie zarówno aborcję, na życzenie, jak i eutanazję, przeforsowała tamtejsza chrześcijańska demokracja. W ten sposób zainstalowanie w naszym nieszczęśliwym kraju Żywej Cerkwi może być znacznie ułatwione - nad czym zresztą uwijają się przyczółki w postaci np. środowiska „Tygodnika Powszechnego” w nadziei, że nawet po utworzeniu w ramach scenariusza rozbiorowego Judeopolonii na „polskim terytorium etnograficznym”, żydokomuna pozostawi mu rząd dusz mniej wartościowego narodu tubylczego - oczywiście pod nadzorem „elementów socjalnie bliskich” skupionych wokół „Głosu Cadyka”. SM
Papież Franciszek I „z końca świata” 13 marca 2013 roku po dwudniowym zaledwie konklawe i 5 głosowaniach, kolejnym, 266 papieżem został Jorge Mario kardynał Bergoglio prymas Argentyny, który przybrał imię Franciszek. W 1958 roku wstąpił do zakonu jezuitów, zaś świecenia kapłańskie przyjął 11 lat później. Warto zwrócić uwagę na ten moment, bo był to okres, kiedy nad Ameryką Łacińską zapłonęła czerwona łuna w postaci tzw. „teologii wyzwolenia”, to znaczy - próby zaszczepienia na chrześcijańskim, a ściślej - katolickim pniu - marksistowsko-leninowskiej ideologii. „Teologię wyzwolenia” celnie streścił Janusz Szpotański w niedokończonym poemacie „Bania w Paryżu”, wkładając w usta postępowego księdza Carramby takie oto credo: „Ażeby można ludzkość zbawić, / trzeba się najpierw z nią rozprawić / i grzech utopić w morzu krwi! / Niech Bóg przemówi luf wylotem, / niech niebo armatami grzmi, / niech z krzyża zejdzie Chrystus z Młotem / i sam krzyżuje łotrów plemię!” Ksiądz Carramba, a ściślej - jego kremlowscy instruktorzy, dyskretnie milczeli o Sierpie - ale jego ukryta obecność była zrozumiała sama przez się. Krótko mówiąc - katolicka w formie (ten „Chrystus” i „zbawienie”), ale bolszewicka w treści - jak uczył przebiegły Ojciec Narodów. Jednym z najwybitniejszych protektorów teologii wyzwolenia wśród południowoamerykańskich hierarchów był JE abp Helder Camara, którego w naszym nieszczęśliwym kraju nie mógł się nachwalić „Tygodnik Powszechny”. Ojciec Jorge Mario Bergoglio dojrzewał wśród tych wpływów, ale najwyraźniej im nie ulegał, na co wskazuje moment uzyskania sakry biskupiej w roku 1992. Jan Paweł II bowiem za teologię wyzwolenia zabrał się energicznie od samego początku swego pontyfikatu i już podczas pierwszej podróży do Meksyku nie pozostawił żadnych złudzeń. Walka z tym marksistowskim szankrem na ciele Kościoła trwała jednak długo i obfitowała w dramatyczne momenty - jak choćby kocia muzyka urządzona przez sandinistów podczas mszy z udziałem Jana Pawła II w Nikaragui w 1983 roku. Ale działając cierpliwie i metodycznie oraz korzystając ze zrozumienia i wsparcia udzielanego przez prezydenta Reagana, między innymi dzięki odpowiedniej polityce kadrowej, udało się Janowi Pawłowi II najpierw zwycięski pochód marksizmu w Ameryce Łacińskiej powstrzymać, a potem - zmusić do odwrotu. Czerwona łuna nad Ameryką Łacińską zaczęła stopniowo przygasać. Jaki był w tym udział obecnego papieża Franciszka - zapewne się dowiemy, ale na pewno nie był marginalny. Ale o ile tam przygasła, o tyle rozgorzała na dobre nad Europą. Za sprawą marksistów, którzy opanowali większość uczelni i mediów, a także rosnących wpływów żydokomuny, marksizm kulturowy stał się w Unii Europejskiej ideologią już nawet nie dominującą, a obowiązującą - ze wszystkimi tego konsekwencjami - między innymi - rugowaniem obecności chrześcijaństwa na terenie publicznym i forsowanie regulacji prawnych wprost godzących w fundamenty łacińskiej cywilizacji. „Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata” - a tym „śladem” jest oczywiście znienawidzona zarówno przez marksistów, jak i przez Żydów łacińska cywilizacja, z jej istotnym składnikiem w postaci chrześcijańskiej etyki, jako podstawy systemu prawnego. W rezultacie chrześcijańska do niedawna Europa zaczyna przekształcać się w rodzaj sowieckiego „krasnogo ugołka” z samozwańczymi świątkami z rodzaju „drogiego Bronisława”, okadzanych i obcmokiwanych przez cadyków drobniejszego płazu. Być może świadomość tego ześlizgu odebrała siły Benedyktowi XVI-mu, zaś powaga sytuacji skłoniła konklawe do wyboru kardynała, który - niechby nawet w duchu franciszkańskim - jednak potrafił się z marksistami konfrontować. Zresztą niech nikogo ten „Franciszek” nie zwodzi. Jeśli inspiracją do przybrania tego imienia był św. Franciszek z Asyżu, to warto pamiętać, że był to człowiek radykalny, który przez irenistów byłby dziś potępiony za „fundamentalizm”. A jeśli jezuicki święty Franciszek Ksawery, to warto przypomnieć, że jest on patronem misji, a więc - wierności chrystusowemu nakazowi: „idźcie i nauczajcie WSZYSTKIE narody”, a nie - jak chcieliby dzisiejsi ireniści - tylko niektóre, te mniej wartościowe. Myślę, że papież Franciszek I więcej powie o swoim sposobie postrzegania Kościoła i świata podczas inauguracji swego pontyfikatu, a także nakreśli swoje priorytety. Miejmy nadzieję, że starczy mu odwagi i determinacji. SM
Czerwone dynastie nadal rządzą.Tadeusz M. Płużański Czerwone dynastie nadal rządzą i to nie tylko w radio i telewizji, lecz także w innych kluczowych dla państwa sektorach – w gospodarce, wojsku, sądownictwie. To oni stworzyli „układ”. Gdyby te obszary życia publicznego nie zostały przez „stalinięta” zachowane, a często powiększone, dziś jako kraj bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Powiem więcej – polityka jako taka jest tu najmniej ważna. My żyjemy w pewnej ułudzie, że u nas rządzą politycy. Politycy są potrzebni do sprawowania realnej władzy przez innych. Tyle razy wyszydzany „układ” istnieje i tak naprawdę to on pociąga dziś w Polsce za sznurki, na których końcu są politycy, również rządzącego obecnie ugrupowania. To „układ” wybiera sobie tych, którzy mają być na jego pasku.
O staliniętach w dzisiejszej Polsce i ich wpływie na kraj z Tadeuszem M. Płużańskim – historykiem, dziennikarzem, autorem książki „Bestie” rozmawiała Aldona Zaorska Jest Pan autorem głośnej książki „Bestie” o nierozliczonych stalinowskich zbrodniarzach. Pana Ojciec został skazany na karę śmierci razem z rotmistrzem Witoldem Pileckim… Książka powstała ze względu na sprawę Pana Ojca? Nie tylko. Na pewno chciałem doprowadzić do końca historię Ojca, który o tych sprawach nie mówił zbyt wiele, ani w domu, ani wśród swoich studentów. Już po wydaniu „Bestii” miałem kilka telefonów od uczniów Ojca, którzy byli zdziwieni, że po wojnie był represjonowany, nic nie wiedzieli o powojennym śledztwie, procesie, więzieniu. Mnie też najwyrażniej chciał przed tymi sprawami uchronić. Ale ja chciałem się dowiedzieć, kim byli ludzie, którzy planowali go zamordować. Kto przesłuchiwał, oskarżał, skazywał. Ale nie tylko w sprawie Pileckiego i Ojca, lecz także w innych politycznych sprawach stalinizmu. Stąd moje badania i książka. To wymagało chyba sporej pracy, zwłaszcza że wciąż bardzo mało wiadomo o ludziach, którzy stworzyli aparat terroru komunistycznego. Wielu z nich zmieniło nazwiska, zaginęły akta, nawet zdjęcia… Temat jest niepoprawny politycznie, ale znaczną część aparatu terroru stanowili Żydzi… Przykładem jest chociażby Henryk a właściwie Hersz Podlaski. Po wojnie zmieniając imię na Henryk zmienił też personalia swoich rodziców… I tak matka Hersza ze Szpryncy stała się Stanisławą, a ojciec z Mojżesza – Maurycym. W ten sposób Podlaski schował swoje pochodzenie, tak jak wiele osób wstępujących do powojennego aparatu represji… Henryk, czyli Hersz Podlaski, jest postacią o tyle „ciekawą”, że prawie w ogóle nieznaną, chociaż to jeden z filarów stalinizmu w Polsce. On był zastępcą słynnego Stanisława Zarako-Zarakowskiego, naczelnego prokuratora wojskowego. I tu jest zachwianie proporcji. Bo oczywiście Zarakowski był katem, ale nie mniejszym a czasami o wiele bardziej wpływowym był jego zastępca. Przysłany ze Wschodu Zarakowski nie orientował się dobrze w polskich stosunkach. On był „twarzą” tej prokuratury, sam wielokrotnie oskarżał, ale właściwym mózgiem był właśnie Podlaski i to on pociągał za sznurki. Miał dużo większą wiedzę, ale był człowiekiem cienia i może dlatego historia go mało zna…
I co się z nim stało? Po ‘56 roku ślad po nim zaginął. Współcześnie na temat tego, co się z nim stało, pojawiło się kilka wersji. Pierwsza jest taka, że zmarł śmiercią naturalną. To jednak mało wiarygodne. Dziś można z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że pan Podlaski przepłynął Bug i uciekł do ZSRS – jego siostra wyszła tam za wysokiego oficera NKWD. Nie wiemy, kiedy zmarł. W Urzędzie Stanu Cywilnego w Suwałkach, gdzie się urodził, do dziś nie ma informacji o jego zgonie. Zresztą takich „Henryków Podlaskich” jest całe mnóstwo…
Pisząc „Bestie”, przeanalizował Pan życiorysy wielu z tych ludzi… Ilu stalinowskich zbrodniarzy jeszcze żyje? Ja myślę, że w skali całego kraju, pomimo upływu wielu lat, jeszcze trzeba liczyć tych ludzi w tysiącach… Był to tak wielki aparat, nie tylko bezpośredniego przymusu – bezpieki, czy Informacji Wojskowej, lecz także prokuratorski, sądowniczy, że w samej w Warszawie tych stalinowców może żyć jeszcze kilkudziesięciu…
Jakieś nazwiska? Na przykład – krwawy prokurator Kazimierz Graff, mający na sumieniu kilkanaście kar śmierci na polskich patriotów. Żyje kapitan Kazimierz Górski – główny śledczy gen. Fieldorfa. Eugeniusz Chimczak – funkcjonariusz UB, który osobiście katował mojego Tatę, mieszka na Mokotowie. W Hrubieszowie z kolei zastępca naczelnika więzienia mokotowskiego, Ryszard Mońko. Żyje jeszcze Władysław Kochan – jeden z szefów Informacji WP. W III RP był wzywany do sądu tylko jako świadek w sprawie zbrodni swojego podwładnego. Za własne zbrodnie nie odpowiedział nigdy. Za granicą – najsłynniejszym żyjącym stalinowskim zbrodniarzem jest Stefan Michnik – przyrodni brat Adama Michnika – sędzia wojskowy. Ci wszyscy ludzie to są po prostu mordercy. Nie można powiedzieć, że sędzia Stefan Michnik jest mniej winny niż jakiś „śledź”, który torturował podczas przesłuchań. Za sprawą jego wyroków kilka osób poszło do piachu, a inni ledwo się wywinęli. Słusznie tych sędziów i prokuratorów nazywa się mordercami sądowymi.
Czy Pana zdaniem uda się ich postawić przed sądem? Tak powinno się stać, bo to są ludzie, którzy dopuścili się zbrodni. W każdym cywilizowanym kraju zło się potępia i karze. A tymczasem my mamy taki system, że to ofiary muszą przed sądem udowodnić, że były katowane, podczas gdy człowiek, który ich torturował będzie bezczelnie zaprzeczał albo mówił, że wykonywał tylko rozkazy przełożonych. A przecież ta linia obrony nie uchroniła przed odpowiedzialnością zbrodniarzy niemieckich. Nie powinna uchronić i naszych komunistów. Moim zdaniem szanse na sprawiedliwość są jednak coraz mniejsze. Z samej sprawy Pileckiego w ostatnich latach kilku morderców odeszło – sędziowie, prokuratorzy… Tak jak odchodzi pokolenie bohaterów, tak samo odchodzi pokolenie zbrodniarzy. Przez 23 lata wolnej Polski nie udało się ich osądzić. Nie mam złudzeń, że uda się to teraz. Mało tego, większość odejdzie „w chwale” jak ober-zbrodniarz Anatol Fejgin. Wielu z nich jest pochowanych na warszawskich Powązkach Wojskowych. Często z epitafiami w stylu „bohater walki z hitleryzmem”, „pułkownik” czy „generał WP”, „kombatant”, „społecznik”, „wybitny prawnik” czy „zasłużony naukowiec Żydowskiego Instytutu Historycznego”, jak krwawy sędzia Leo Hochberg. Często – ja na „Łączce” – spoczęli obok albo nawet nad swoimi ofiarami, których oprawcy grzebali, wrzucając do głębokich dołów śmierci.
Mówi Pan bardzo odważnie i bardzo bezpośrednio. Nie boi się Pan? Czy po wydaniu „Bestii” spotkał się Pan z personalnymi atakami? Owszem… Były pogróżki i wyzwiska. Zdarzały się telefony w stylu „zostaw to, nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy, daj sobie spokój, bo jeszcze coś ci się przydarzy, a w ogóle to ty jesteś komunista” itd. W kilku przypadkach wiem, kto dzwonił – rodziny tych stalinowców. Czasem były to głuche telefony… To dowodzi, że te sprawy nie są tylko historią. My cały czas żyjemy w świecie, gdzie funkcjonują dzieci, wnuki stalinowców i mogą się zdenerwować, jeśli ktoś będzie drążył temat zbrodni ich ojców i dziadków. Ale ja się nie boję, uważam, że muszę robić swoje. To moja pasja, a zarazem obowiązek wobec zamordowanych i represjonowanych patriotów, żołnierzy wyklętych, również mojego Ojca. Trzeba o tym mówić cały czas, nawet jeśli różnym staliniętom się to nie podoba…
No właśnie. Stalinowscy mordercy mieli żony i dzieci… Czy zmieniając nazwiska, chcieli tylko ukryć niepolskie pochodzenie, czy chodziło o coś więcej – zabezpieczenie przyszłości dzieci… Zresztą powszechne było także, że te dzieci jako pełnoletnie też zmieniały nazwiska…
Celowo? Moim zdaniem wygląda to nie tylko na próbę zabezpieczenia się przed krytyką, lecz także zabezpieczenie sobie pozycji w samym aparacie bezpieki. Jeżeli prześledzimy jej historię, to widać, że tam elementów antysemickich nie brakowało, również bezpośrednio na Kremlu i na Łubiance. Można więc postawić tezę, że zmieniając nazwiska, pierwsze pokolenie stalinowców chroniło się nie przed Polakami, bo przed nim właściwie nie musieli. Wychodzili przecież z założenia, że „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” i dysponowali szerokim aparatem terroru mającym na celu utrzymanie społeczeństwa w ryzach… Dlatego bardziej wskazywałbym na to, że była to ochrona przed „swoimi”, żeby w ramach walk frakcyjnych ktoś kiedyś nie wyciągnął pochodzenia. Przecież to się sprawdziło w ’68 roku, kiedy za Gomułki te sprawy stały się głośne… Dopiero drugie pokolenie zmieniało nazwiska, żeby ukryć swoje zbrodnicze korzenie… Innymi słowy – Izaak Fleischfarb stał się Józefem Światło z innych powodów niż potem zmieniały nazwiska jego dzieci i wnuki…
Czyli rok ’68 to nie wybuch antysemityzmu tylko walka o władzę dwóch komunistycznych frakcji toczona pod pozorem zdjęcia „Dziadów” Dejmka? Oczywiście, tak jak większość naszych październików czy grudniów, przełomowych dla funkcjonowania PRL-u, ale semickie pochodzenie było świetnym argumentem do pozbycia się politycznego konkurenta… Natomiast jeśli chodzi o zmianę nazwisk, jest i druga wersja – Stalinowi zależało na tym, żeby nie eksponować obcego pochodzenia kierownictwa UB w Polsce. Byli to jego ludzie, doskonale wiedział, kim są, a chciał pokazać, że jest to rdzenna „polska władza”. Do KPP należał margines społeczeństwa, więc Stalin, przejmując władzę w Polsce, nie miał kadr. Stworzenie wrażenia, że Polacy popierają nową władzę, to jedno z wielu oszustw tamtego systemu. Ale zdecydowana większość znała prawdę, wiedziała, że jest to druga – sowiecka okupacja. Dlatego np. było tak wielkie poparcie dla żołnierzy wyklętych w terenie. Rok ‘68 to także bardzo charakterystyczny moment, kiedy wiele osób, dziś traktowanych jako autorytety, które od 1944 roku grzecznie milczały, którym nie przeszkadzały pokazowe procesy (a wręcz je popierali jak Tadeusz Mazowiecki proces biskupa Kaczmarka), strzały w Poznaniu w 1956 roku, tortury, aresztowania i terror, nagle przeszło do opozycji… Rzeczywiście. Śledząc życiorysy kadry kierowniczej bezpieki, Informacji Wojskowej czy w ogóle całej wierchuszki „partyjno-państwowej” i porównując je z nazwiskami, które się pojawiły potem w tzw. opozycji demokratycznej, bardzo często zachodzi dziwna zbieżność. Takich osób było naprawdę dużo. My często pod wpływem dzisiejszej propagandy traktujemy tę naszą drogę do wolności jako czysty, niczym nie skażony akt. To błąd. Trzeba pamiętać, że ci opozycjoniści w dużej mierze nie chcieli żadnej wolności czy tym bardziej – niepodległości. Oni tylko rewidowali system. To były właśnie dzieci stalinowców. Nie chcieli do końca iść drogą rodziców – twardego betonu, zamordyzmu i terroru, ale zamierzali dalej działać w ramach tamtego systemu, bo byli w nim i przez niego rodzinnie i środowiskowo ukształtowani. Jeśli mówimy o naszej opozycji i o naszej drodze do 1989 roku – bardzo duży wpływ mieli w niej rewizjoniści stalinizmu, co skutkowało w Magdalence i przy Okrągłym Stole. Dogadali się z władzą, bo w gruncie rzeczy byli z tego samego pnia narzuconego nam po wojnie siłą przez Stalina. A pokłosie tego wciąż odczuwamy. Na przykład ostatnio pojawiła się informacja, że redaktor naczelny jednego z wpływowych dzienników jest wnukiem Anatola Fejgina.
Prawda czy krzywdząca plotka? Słyszałem taką wersję… Ale też drugą, że nie jest jego wnukiem biologicznym, że to było bardziej skomplikowane. Problem z takimi rodowodami polega na tym, że często nie mamy potwierdzenia w dokumentach. A jak nie ma dokumentów, to trzeba bardzo uważać, żeby komuś nie wyrządzić wielkiej krzywdy.
Ale są przypadki, kiedy „oskarżeni” nie zaprzeczają „oskarżeniom”… Pan Bartosz Węglarczyk – korespondent „Gazety Wyborczej” w Moskwie, a dziś gwiazda TVN-u, nie zaprzeczył informacjom, że jest wnukiem Józefa Światło… O tym nie wiedziałem. Ale takie przykłady układają się w ciekawą ciągłość tych samych – komunistycznych układów w Polsce. Ja oczywiście nigdy nie powiem, że dzieci odpowiadają za rodziców, bo tak nie można tego rozpatrywać. Ale mamy prawo wiedzieć. Poza tym jest jeszcze poważniejsza sprawa – trwających uwarunkowań rodzinnych. Dzieci stalinowców dorastając w otoczeniu władzy, uważały, że ona w naturalny sposób należy się właśnie im. Dzisiejsza elita w dużej części to potomkowie osób, które kiedyś przyjechały z NKWD, zmieniały nazwiska i wprowadzały w Polsce stalinowski terror. Mamy takich ludzi i w polityce, i w gospodarce, i w mediach. O ich sposobie myślenia najlepiej świadczą ich wypowiedzi o Polsce, patriotyzmie… Czy nam się to podoba, czy nie na poglądy i postawy ludzi dorosłych wpływa wychowanie. Nikt nie kwestionuje genetycznego nabywania cech fizycznych… Tak samo cechy charakteru czy osobowości też są dziedziczone i wzmacniane wychowaniem… O którym nie wolno mówić. Tomasz Lis, który głosi, że na Zachodzie prześwietla się polityków, w Polsce dopuszcza prześwietlanie tylko polityków jednej opcji. Nie wspominając w ogóle o własnym ojcu, czego też nie omieszkali mu wytknąć internauci… Nie ma np. prześwietlenia rodziny Aleksandra Kwaśniewskiego. A przecież uparcie krąży informacja, że jego ojcem nie był Zdzisław Kwaśniewski, lekarz, tylko Izaak Stoltzman – sadystyczny ubek odpowiedzialny za bestialskie torturowanie i mordowanie ludzi przez gdański urząd bezpieczeństwa.. Jeśli chodzi o ojca Aleksandra Kwaśniewskiego to są duże wątpliwości, czy „ten” Stoltzman, który bardzo aktywnie niszczył Polaków w Gdańsku, to ten sam Stoltzman, który żył w Białogardzie. W ogóle nie ma pewności, czy Zdzisław Kwaśniewski to jakikolwiek Stolzman, choć tak mówili i mówią o nim mieszkańcy miasta. Ale przysłowiowej „metryki” nie ma. Szczerze mówiąc, bardzo wątpię, czy uda się to kiedykolwiek wyjaśnić. Moim zdaniem osoby z dzisiejszego świecznika nie dopuszczą do przeprowadzenia śledztwa i wyjawienia, co to są za ludzie i kim byli ich rodzice. To właśnie jeden z wyników okrągłostołowego paktu. Efekt „grubej kreski” Mazowieckiego i ochrony życiorysów ludzi najważniejszych. Właśnie takich, jak Aleksander Kwaśniewski. Musiałaby chyba wybuchnąć rewolucja, żebyśmy dotarli do prawdy o uczestnikach Okrągłego Stołu. Zwłaszcza, że w chwili obecnej nawet ujawniona przeszłość jest bagatelizowana, jak w przypadku Adama Michnika… Który – jak czytamy – wytacza proces temu, kto ośmieli się napisać, co robił jego ojciec Ozjasz Szechter. A przecież działał na zachodniej Ukrainie w ramach tamtejszej (nie polskiej!) partii komunistycznej. O tym, że pewnych spraw lepiej „Gazecie Wyborczej” czy Agorze nie przypominać przekonał się prof. Rymkiewicz a teraz proces z Michnikiem ma Rafał Ziemkiewicz, który napisał, że Michnik „terroryzuje swoich krytyków pozwami sądowymi”. Ziemkiewicz mówi, że to zakrawa na historię z Monty Pythona.
Robota medialnych staliniąt? Jeśli chodzi o publiczne media, to mamy do czynienia z całą genealogią dziedziczenia miejsca pracy. Zresztą większość mediów w Polsce jest kontynuacją mediów PRL-u. Jak widzę, że znowu na szerokie wody polskiej publicystyki wypływa Jerzy Urban czy Daniel Passent, to dla mnie jest to po prostu hańba. W jakich my czasach żyjemy, że te osoby zabierają głos jako normalni uczestnicy debaty publicznej? I jeszcze są uważani za znawców i mentorów, formułują oceny – kto jest dobry, a kto nie. Kto ma rację, a kto nie. To jest niebywałe…
Czyli nic się nie zmieniło? Mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju analogią. Otóż – bardzo często pada argument, że władza komunistów w Polsce została uznana przez większość państw na świecie, że to był system legalny. To kłamstwo. Ten system został oparty na dwóch filarach – referendum i wyborach parlamentarnych – obu sfałszowanych w wyjątkowo bezczelny sposób. A zatem ta władza nie miała społecznej legitymacji, nie została wybrana przez Polaków. Nie można więc traktować PRL-u jako państwa legalnego. A dzisiejsza rzeczywistość jest taka, że jeśli chodzi o pewne schematy rządzenia, wracamy do Polski Ludowej, a nawet jej początków. Oczywiście władza dziś jest legalna, ale chodzi o stosowane przez nią mechanizmy. Tak jak w pierwszych latach stalinizmu z przeciwników politycznych robiono bandytów, szpiegów i morderców, tak współcześnie robi się oszołomów i wariatów. Różnica leży w języku, nazewnictwie. Ale mechanizm jest nastawiony na niszczenie szeroko pojętej opozycji – politycznej, artystycznej, intelektualnej, Kościoła. Nawet procesy polityczne wróciły, choć nie ma dziś zagrożenia karą śmierci.
I to jest efekt tej wymiany pokoleń u władzy przy zachowaniu ciągłości poglądów, kontynuowania dyrektywy ze stanu wojennego? Nie bez powodu mówi się, że przełom w Polsce został bardzo gruntownie przygotowany. Istnieją wskazówki, że główne zalecenia pochodziły prosto z Moskwy. Przecież oczywiste jest, że stalinowsko-komunistyczna ekipa nie oddałaby władzy ot tak sobie. Rok 1989 został dużo wcześniej świetnie zaplanowany po to, żeby przejąć wszystkie dziedziny życia. Oczywiście dokooptowano trochę osób, głównie z tzw. koncesjonowanej opozycji, wywodzącej się z tego samego komunistycznego środowiska, i zrobiono „przełom”. Czyli komuniści pozornie oddali władzę, a w rzeczywistości zapewnili sobie jeszcze lepszy byt, przy zawłaszczeniu majątku narodowego, ale mówiło się, że przecież mamy wolny rynek, demokrację, wolność słowa. Można to nazwać nie tylko – za Antonim Dudkiem – reglamentowaną rewolucją, lecz także rewolucją fasadową. Te wszystkie zapewnienia o odcięciu komunistycznej przeszłości to kłamstwa, a słowa o swobodzie demokratycznej to tylko wytrychy. Czerwone dynastie nadal rządzą i to nie tylko w radio i telewizji, lecz także w innych kluczowych dla państwa sektorach – w gospodarce, wojsku, sądownictwie. To oni stworzyli „układ”. Gdyby te obszary życia publicznego nie zostały przez „stalinięta” zachowane, a często powiększone, dziś jako kraj bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Powiem więcej – polityka jako taka jest tu najmniej ważna. My żyjemy w pewnej ułudzie, że u nas rządzą politycy. Politycy są potrzebni do sprawowania realnej władzy przez innych. Tyle razy wyszydzany „układ” istnieje i tak naprawdę to on pociąga dziś w Polsce za sznurki, na których końcu są politycy, również rządzącego obecnie ugrupowania. To „układ” wybiera sobie tych, którzy mają być na jego pasku. Na przykład obecna kadencja rządów PO to już jest takie całkowite wejście w ten układ biznesowo-polityczny. O ile jeszcze w czasie pierwszej kadencji politycy tego ugrupowania przynajmniej udawali, że mają jakieś własne koncepcje, idee, o tyle teraz nawet nie próbują. Taśmy PSL-u to pikuś w porównaniu z ogromem nieprawidłowości -– tym przez kogo i jak ten kraj jest rządzony. A jest rządzony przez wielki biznes, czyli dawną nomenklaturę z bardzo silnymi powiązaniami na Wschodzie.
I to wszystko zasługa tylko staliniąt? Nie tylko. Problem jest szerszy, bardziej międzynarodowy. Tak jak w czasie II wojny światowej europejscy przywódcy jak z jajkiem obchodzili się ze Stalinem, tak dziś obchodzą się z Putinem. Cały czas mamy do czynienia z tym samym schematem. Jak można oczekiwać potępienia komunizmu, skoro nasze elity nie są w stanie powiedzieć prawdy o Putinie, który w ewidentny sposób do tego systemu nawiązuje? I oprócz tych spraw życiorysowych to właśnie jest zasadniczy problem – polska i europejska abolicja dla komunizmu. Ten system nie funkcjonuje jako zbrodniczy totalitaryzm. Owszem, jest czasami mowa, że ileś osób zginęło, że były pewne błędy i wypaczenia, ale mają przeważać sukcesy – zwłaszcza w odbudowie Polski. Nie chce się pamiętać o zbrodniach politycznych, które miały przecież miejsce nawet pod koniec PRL-u, co świadczy o tym, że ten system do końca mordował. Nie można zbyt głośno mówić o agenturze. Zwróćmy uwagę – druga Solidarność powstawała w czasie, kiedy wielu działaczy tej pierwszej jeszcze siedziało w ośrodkach internowania. To nam pokazuje, jak można opanować nawet najpiękniejsze idee i kłamać potem, że mamy „wolną Polskę”.
Ma Pan żal do państwa polskiego za brak tego rozliczenia, za dzieci stalinowców w najważniejszych sektorach? Ja nie czuję potrzeby zemsty. Ja jestem od tego, żeby te sprawy opisać, a nie żeby stawiać stalinowców przed sądem, ale uważam, że powinno to mieć miejsce. Jeszcze jest czas, żeby tych „szczególnie zasłużonych” ukarać. Bo tego wymaga elementarna sprawiedliwość. Ale podstawą jest najpierw uznanie tamtego systemu za zły. Jeżeli to się nie stanie, a na razie nasze państwo nie uznaje nielegalności PRL-u i zbrodni PRL-u, to i szanse na osądzenie zbrodniarzy są znikome. Stare komunistyczne układy nie są zainteresowane nawet mówieniem o tych sprawach. Ci ludzie chronią swoje życiorysy, swoje tyłki. I będą to robić…. Michał St. de Zieleśkiewicz - blog
14/03/2013 Ministerstwo Obrony Narodowej - postanowiło zakupić 120 używanych czołgów Leopard, bo Polski nie stać na nowe, wykorzystywanych dotychczas w Bundeswerze, Mamy już 128 czołgów- razem będziemy mieli 248. Przy czym te ostatnie od Niemców kupiliśmy dziesięć lat temu…Nie jestem specjalistą od uzbrojenia, ale ;logicznie wydaje mi się, że należałoby wymieniać- wobec postępującej techniki z szybkością uderzającego pioruna- chociaż co trzy lata.. A stare sprzedawać do…. No właśnie gdzie sprzedawać? No i kto nam pozwoli.. Żeby nasza armia miała jako- taką zdolność bojową w zakresie czołgowym.. Nie mówiąc o innej zdolności bojowej.. Zawodowa armia 150 000 – byłaby gwarantem naszego bezpieczeństwa.. Plus poważne traktowanie szkoleń wojskowych dla pozostałych ”obywateli” na co dzień- niewojskowych.. Żeby w razie zagrożenia szybko organizować armię większą.. Mamy więc 48 sztuk starych F-16, nie wiadomo ile tak naprawdę na chodzie-128 czołgów starych jak świat- nie wiadomo tak naprawdę ile na chodzie, 87 tysięcy wojska z czego połowa to cywile i administracja, wielu oficerów i generałów i ze trzydzieści parę tysięcy szeregowych- nie wiadomo w jakiej kondycji bojowej. No i rozkładającą się flotę wojenną… Wydaje się, że wszystko co mamy naprawdę- to wojsko w Afganistanie.. I prowadzone wojny nie w naszym interesie , które pochłonęły już miliardy złotych.. Żyjemy w państwie wielkiego marnotrawstwa, gdzie państwo zajmuje się utrzymywaniem tysięcy niepotrzebnych instytucji- zamiast dbać o nasze bezpieczeństwo.. W zasadzie jako 38,5 milionowe państwo- nie mamy zdolności wojskowej.. To wszystko co nazywa się wojskiem- to atrapy zaadministrowane na śmierć, pełne wyższych oficerów pobierających wielkie wynagrodzenia i emerytury.. Najwyższa to- 17 000 złotych- miesięcznie(!!!). Do tej pory nie mogę się dowiedzieć, co to za jednostka „bojowa”: była kontrolowana- i przed kontrolą z Warszawy wszyscy poszli na zwolnienia lekarskie(???) Kontrolujący pojechali na kontrolę- ale zastali pustkę bojową.. Wszyscy na zwolnieniach- od góry do dołu.. Chociaż kontrolujący pojechali na kontrolę w nastroju bojowym.. Jeśli w takim stanie bojowym jest nasza armia, to niech nas sam Pan Bóg wyłącznie ma w swojej opiece? Wobec rozkładu państwa, jako całości- trudno oczekiwać, żeby zjawisko to nie dotknęło samej armii.. Wszystko co jeszcze działa to prywatne firmy gnębione kontrolami i podatkami. Bo socjalistyczne państwo potrzebuje pieniędzy- głównie na utrzymanie horrendalnej biurokracji, która udusi każdy segment naszego życia. I finansowania wielkiego marnotrawstwa, którego symbolem jest budowa Stadionu Narodowego za 2 miliardy złotych(!!!!) Biurokracja wręczająca sobie nagrody co jakiś czas za robione marnotrawstwo w państwie demokratycznym i prawnym- jest jak tasiemiec.. Chociaż tasiemiec umiera wraz z organizmem- a biurokracja przemieszcza się z jednego miejsca w inne.. Ale jak całe państwo zemrze- biurokracja brzydko się chwyci.. Tak jak tonący brzytwy.. Co może zrobić? Pożyczać, pożyczać i jeszcze raz pożyczać.. Jeszcze bardziej zadłużyć demokratyczne państwo prawne- czyli nas.. Jeszcze pracujących.. I sobie pożyć na nasz rachunek.. A po nich choćby potop.. I do tego administracyjnie- nie rynkowo- likwidować kolejne miejsca pracy, tym razem w dziedzinie uboju rytualnego.. Jest w Polsce kilkanaście, może kilkadziesiąt firm, które produkują mięso metodą uboju rytualnego i sprzedają je ortodoksyjnym Żydom i Muzułmanom.. No i nich sprzedają! To się nie podoba- w zasadzie nie wiadomo komu, bo w innych landach Unii Europejskiej- mięso z uboju rytualnego wolno produkować.. Chociaż obrońcy ekologiczni praw zwierząt nie śpią i tylko czekają co by to w zakresie produkcji mięsa – zlikwidować.. W końcu zabijanie” naszych braci” nie jest” humanitarne”, w tym uprawianie kanibalizmu.. I uczepili się polskich ubojni i wygląda na to, że są wykorzystywani przez innych producentów mięsa pochodzącego z uboju rytualnego z innych części państwa o nazwie – Unia Europejska. Żeby w Polsce zakazać- a w innym landzie- produkować.. Bo nie chodzi o całkowitą likwidację produkcji mięsa pochodzącego z uboju rytualnego.. Przynajmniej na razie.. Chodzi o likwidację produkcji mięsa z uboju rytualnego w Polsce.. I znowu ludzie pójdą na przysłowiowy bruk, tak jak przy likwidacji administracyjnej -cukrowni.. Unia locuta- causa finta….. I to wszystko w ramach wolnego rynku cukru, w którym to „ wolnym rynku” działa niewidzialna ręka Komisji Europejskiej.. I to ona likwiduje administracyjne niepotrzebne – jej zdaniem- podmioty gospodarcze w ramach budowy socjalistycznej gospodarki planowej. Ale to wszystko nic: rozbójnicy z Ministerstwa Finansów pod wodzą pana Jacka Vincenta Rostowskiego, który przybył do nas gościnnie z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego z Budapesztu, Uniwersytetu finansowanego przez pana miliardera G. Sorosa- człowieka, który umyślił sobie budowę „społeczeństw otwartych”, czyli likwidację państw narodowych-rozbójnicy z Ali Babą wymyślili, żeby na paragonach jak najbardziej fiskalnych znalazły się dodatkowe informacje dotyczące sprzedanego produktu, o którym wszystko chce wiedzieć Minister Finansów, jakby ta informacja miałaby mu w czymś pomóc.. Ale chce wiedzieć, a przecież informacje o produkcie znajdują się na opakowaniach produktów.. Ale muszą się też znajdować na paragonach jak najbardziej fiskalnych.. To lepiej, tyle, że część kas fiskalnych do tych celów musi być wymieniona bo się nie nadaje- tak usłyszałem w radio z ust przedstawiciela prywatnych przedsiębiorców.. Jeśli to prawda- oznacza to, że Ministerstwo Finansów jest w zmowie z producentami kas fiskalnych.. Zresztą gdyby w Polsce uprościć podatki i zlikwidować idiotyczny podatek VAT- to kasy fiskalne nie byłyby potrzebne i zmniejszyłby się koszty prowadzenia działalności gospodarczej, ale nie o to chodzi.. Nie zarobiłby na doradztwie pan profesor Modzelewski , i setki innych doradców. Chodzi o zwiększenie kosztów prowadzenia działalności gospodarczej i nałożenie na przedsiębiorców kolejnych głupstw, żeby się z nimi zmagali do końca swojego życia i zmagali się z kontrolami nasyłanymi na nich przez Ministerstwo Finansów.. Wygląda na to, że wkrótce cały aparat fiskalny Ali Baby zostanie zaprzęgnięty do kontroli prywatnych przedsiębiorców- nawet wszyscy referenci zza biurek, którzy do tej pory na kontrole nie chodzili.. No to teraz będą chodzić, wobec ogromnych potrzeb budżetu państwa demokratycznego i prawnego, nie wspominając, że socjalistycznego.. Co to było 40 rozbójników wobec tysięcy, którzy wyjdą zza biurek w imieniu – jako funkcjonariusze- demokratycznego państwa prawnego..? Ali Baba miał przynajmniej Sezam.. A co mają współcześni rozbójnicy? Jak wiadomo socjalizm wymaga ofiar i wyrzeczeń.. Jak twierdziła Ayn Rand- wielka wolnorynkowa myślicielka- „ każdy socjalizm budowany jest na stertach z ludzkich ciał”.. To poprzednie socjalizmy demokratyczne: w Meksyku, w Hiszpanii, w Rosji, Kambodży, Wietnamie, w krajach Czarnego Kontynentu- budowane były na stertach z ludzkich ciał.. Socjalizm europejski- za wyjątkiem narodowego socjalizmu Adolfa Hitlera-( propaganda nazywa go prawicowcem) nie są budowane na stertach z ludzkich ciał, przynajmniej na razie, na razie budowane są na stertach obrabowywanych mas.. Socjalizm wymaga ofiar i pieniędzy.. Żeby go porządnie zbudować, i żeby nie chwiał się przy byle okazji… Przy byle” kryzysie”- jak propaganda nazywa rezultat budowy socjalizmu w Europie.. To nie kryzys- to rezultat! O tym wie, każdy myślący człowiek.. ale będziemy mieli dodatkowo 120 starych czołgów- typu Leopard.. A może kilka samolotów Luftwaffe? Z tych, które latały nad Jugosławią w roku 1999.. To na pewno nie są te same, które latały nad Polską w roku 1939.. I to bynajmniej nie w celach turystycznych.. Mieszkańcy Wielunia dobrze pamiętają jak to było. WJR
Wojskowy LOT Minister Budzanowski mówi, że LOT powinien zacząć działać jak tanie linie lotnicze. No tak tylko kto będzie płacił 140 agentom wojskówki, którzy podobno wciąż pracują w LOT ? Żerowiska na państwowym tak się nie oddaje, tym bardziej w czasach kryzysu. “Gazeta Polska” opisywała rok temu, jak w latach 60-tych tworzono Agenturalny Wywiad Operacyjny (AWO) w Ludowym Wojsku Polskim, zgodnie z najnowszymi wtedy sowieckimi trendami. W momencie wybuchu wojny cały wojskowy wywiad PRL przestawał być samodzielną jednostką i przekształcał się w część składową sowieckiego wywiadu wojskowego – GRU. Zadania AWO dzieliły się na dwa zasadnicze bloki: czas „P” (pokoju) i czas „W” (wojny). Kluczowy oczywiście był „W”. Tuż przed uderzeniem wojsk Układu Warszawskiego na Zachód z rozmaitych peerelowskich placówek na Zachodzie mieli „urwać się” wywiadowcy AWO i stworzyć kilkuosobowe mobilne grupy wywiadowcze pozostające w łączności z krajem. Inni ich członkowie mieli zostać przerzuceni z kraju. Ponieważ część z nich była naukowcami, pracownikami central handlowych i przedsiębiorstw na stałe utrzymującymi kontakty z Zachodem (placówki naukowe, „Orbis” czy PLL LOT), liczono, że ich kolejny przyjazd nie wzbudzi zainteresowania. Agentów AWO szkolono analogicznie jak w sowieckim GRU. W skład programu zajęć wchodziły podstawy funkcjonowania rezydentury w terenie zurbanizowanym (zbieranie informacji wywiadowczych, pisanie meldunków, obsługa „martwych” skrzynek, itp.). Absolwenci kursu przechodzili też szkolenie w wykrywaniu obserwacji, posługiwaniu się bronią i obsługi radiostacji. Więcej na poniższym linku:
www.gazetapolska.pl/23275-agent-oleksy
LOT przypomniał się nam podczas jednej z sejmowych komisji śledczych w końcowym okresie Millera. Komisja pytała wówczas Marka Ungiera, szefa kancelarii Kwaśniewskiego, o zakres pracy jaką wykonywał jego syn w spółce PetroLOT. Patrząc bliżej na LOT można łatwo natknąć się na dziwną grupę ludzi, która od lat kręci się przy spółce. Pamiętamy dziwną prywatyzację LOT-u w 1999 roku, przyklepaną przez ówczesnego ministra skarbu Emila Wąsacza. 38% akcji spółki wylądowało w rękach Swissairu, który parę lat później padł. W międzyczasie wypłynęły na powierzchnie tajne porozumienia finansowe podpisane pomiędzy zarządem LOT-u i Szwajcarami. Rok temu aresztowano Gromosława Czempińskiego pod zarzutem korupcji m.in przy prywatyzacji LOT. Wraz z Czempińskim aresztowano jego wspólnika, Piotra Dubno, który był wiceprezesem LOT-u w latach końcówki rządów Leszka Millera (2003-2005). Dubno to człowiek Balcerowicza, podobnie jak Piotr Osiecki, siostrzeniec Alicji Kornasiewicz, którego towarzystwo wepchało niedawno do rady nadzorczej LOT:
monsieurb.nowyekran.pl/post/88875,nalot-sluzb-na-lot
Ten balet przypomina nam to rój pszczół latający wokół pachnącego kwiatka, odgoni się jedną, to przylatuje druga i tak dalej w kółko. W międzyczasie, już za rządów ekipy PO, mieliśmy ciekawy epizod z 200 milionami PLN, które wyparowały z LOT-u poprzez kontrakty na opcje paliwowe. Prezesem rady nadzorczej spółki był wtedy nomenklaturowy bankier Jacek Kseń, który schronił się następnie w domu maklerskim NWAI, w którym pracuje doradca ekonomiczny Tuska i kochanek ministro Muchy, Janusz Jankowiak:
monsieurb.nowyekran.pl/post/65262,lodziarnia-lot
Wytyczne ministra Budzanowskiego, aby państwowa spółka LOT zaczęła teraz pościć i funkcjonować jak low-cost, są ewidentną prowokacją wobec tych, którzy chcą aby żyło im się lepiej. A wojskówka prowokacji raczej nie lubi.
Balcerac
Donald Tusk i PSL myślą, że można bić pianę ogólników Prawdziwa władza i odpowiedzialność jest na dole. Tam trzeba stać twarzą w twarzą z ludźmi. Rząd (Donald Tusk) ale i koalicjant (PSL) myślą, że mogą dalej bić pianę ogólników - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis. Mówić o państwie abstrakcyjnie, że – jak u św. Tomasza – powinno "tworzyć warunki do krzewienia pokoju i cnoty", a rodzina powinna być soczewką przez którą ocenia się jakość ekonomii i zarządzania, nie jest trudno. Także perspektywa współczesnej teorii chaosu twierdząca, iż państwo w dobie globalizacji musi skupić się przede wszystkim na tym, aby pozostać podmiotem (zachować kontrolę nad sobą) nadaje się do łatwego, retorycznego, roztrząsania; jak długo nie trzeba przechodzić do instytucjonalnego konkretu. Można też - jak sama pokazuję w moich książkach - uzasadniać, że warunki kontroli nad sobą leżą w intelekcie. Trzeba umieć "teoretyzować na własny temat" i zobaczyć, jak i czy konkretne państwo jeszcze istnieje. I zrozumieć logikę formuły władzy, w której się działa. W wypadku Polski – połączenia unijnego "dyktatu formy" i kryzysowego "dyktatu mocy". Ale gdy - jak ja w tym tygodniu - jest się zaproszonym do konkretnego powiatu (z jednym z większych w Polsce wskaźników bezrobocia, biedy i zapaści demograficznej) i ma się odpowiedzieć na pytanie dotyczące tego, co może zrobić samorząd, to jest znacznie trudniej. Można opowiadać o stopniowym zanikaniu "Polski powiatowej" (instytucje, infrastruktura transportowa i oświatowa) i o braku strategicznej wizji. I – w jej ramach – pomysłów na lokalne „państwo rozwojowe”. A także, o biedzie i dzietności, gdy odpisy podatkowe i płatne urlopy macierzyńskie nie działają, bo albo nie ma się pracy albo jest na umowę. A tam takie urlopy nie istnieją. Te rozwiązania dotyczą klasy średniej w miastach, a nie - biedy na tzw. prowincji. Można krytykować "regułę wydatkową" nie odróżniającą w samorządach deficytu budżetowego od – prorozwojowego – deficytu inwestycyjnego. Dyskutować o cięciach – gdy samorząd ma coraz więcej zadań a mniej środków. W tym – subwencji oświatowej.
I dlatego obniża standardy i dostępność edukacji: na tym terenie ok. jednej piątej zarejestrowanych bezrobotnych to gimnazjaliści! A połowa to bezrobotni mieszkający na wsi. Ale ci ludzie już to wszystko wiedzą. Można więc postulować upodmiotowienie i aktywizację. Na przykład rozszerzenie uprawnień izb rolniczych i tworzenie autentycznych spółdzielni rolników. Bo ze środków unijnych na obszary wiejskie w skali kraju wydano tylko niewielką część. Tworzenie "lokalnych grup działania" i lokalnych budżetów zadaniowych, aby zasiłki zmienić w sensowne prace publiczne wiążące z terenem (aby nie emigrowali). Na przykład budownictwo dla młodych. Zmienić zasiłek dla młodych na stypendium z obowiązkiem dalszej nauki. Tworzyć hufce pracy. "Banki czasu", aby aktywizować do współpracy. Wspomagać logistycznie lokalne firmy. Zwracać VAT z prowadzonych przez samorząd inwestycji z przeznaczeniem na inwestycje nowe. W subwencji wyrównawczej (janosikowe) uwzględniać nie tylko dochody, ale i jednorazowe lokalne koszty prorozwojowych inwestycji. Znaleźć coś, co może być lokalną marką i atutem, i tam skoncentrować środki. Wreszcie – wypracować lokalny model wykorzystania nowych unijnych środków z funduszu społecznego z nałożonym obowiązkiem aby w trzy miesiące stworzyć zatrudnienie dla bezrobotnych do 25. roku życia. Prawdziwa władza i odpowiedzialność jest na dole. Tam trzeba stać twarz w twarz z ludźmi. Bo rząd (Tusk) ale i koalicjant (PSL) myślą, że mogą dalej bić pianę ogólników! Jadwiga Staniszkis
Sukces w Europarlamencie podszyty goryczą Parlament Europejski chce dać polskim rolnikom 8 mld euro więcej niż rząd PO-PSLNa sesji w Strasburgu Parlament Europejski przyjął pakiet ważnych rozporządzeń dotyczących przyszłości Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2014-2020. Parlament Europejski chce, żeby polscy rolnicy otrzymali z Unii Europejskiej 36,3 mld euro, w tym 22,1 mld euro na dopłaty bezpośrednie i 14,2 mld euro na rozwój obszarów wiejskich. Propozycje Parlamentu Europejskiego są o prawie 8 mld euro lepsze (dokładnie o 7,7 mld euro) w stosunku do tego, co uzyskał Premier Tusk i rząd PO-PSL na szczycie przywódców w Brukseli, gdzie dla Polski przyznano tylko 28,6 mld euro. Okazuje się zatem, że Parlament Europejski jest znacznie hojniejszy dla polskich rolników niż obecny polski rząd koalicji PO-PSL. Korzystne stanowisko Parlamentu Europejskiego jest wynikiem konsekwentnej walki o wyrównanie dopłat dla polskich rolników prowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość. Eurodeputowani Prawa i Sprawiedliwości z żelazną konsekwencją od co najmniej 5 lat przy okazji wielu debat i głosowań występowali o pełne wyrównanie dopłat bezpośrednich dla polskich rolników i zgłaszali poprawki idące w tym kierunku. Kluczowe okazało się poparcie, jakie Prawo i Sprawiedliwość uzyskało w ramach grupy politycznej EKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), w której to grupie zasiadają m.in. eurodeputowani z rządzącej w Wielkiej Brytanii Partii Konserwatywnej i z rządzącej w Czechach Partii ODS. Z inicjatywy Prawa i Sprawiedliwości grupa EKR konsekwentnie popierała ideę pełnego wyrównania dopłat bezpośrednich, składając m.in. bardzo ważną poprawkę 500 w Komisji Rolnictwa i poprawkę 127 na plenarnej sesji Parlamentu Europejskiego. I choć pełnego wyrównania dopłat bezpośrednich nie udało się osiągnąć, to konsekwentny nacisk w kierunku zwiększenia pomocy dla polskich rolników spowodował, że propozycje Parlamentu są o prawie 8 mld euro wyższe niż to, co wynegocjował polski rząd. Stanowisko Parlamentu jest więc wielkim sukcesem eurodeputowanych Prawa i Sprawiedliwości, uzyskanych dzięki solidarnemu wsparciu grupy politycznej EKR. Należy też podkreślić, że popieranie polskich rolników było jednym z podstawowych warunków współpracy Prawa i Sprawiedliwości w ramach EKR, jaki postawił Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Inni polscy europosłowie w większości wspierali walkę o wyrównanie dopłat bezpośrednich dla polskich rolników, za co im dziękuję, jednak decydujące znaczenie miały tu działania podejmowane przez Prawo i Sprawiedliwość. Stanowisko Parlamentu Europejskiego wskazuje pułap politycznych możliwości w sprawie pomocy dla polskich rolników. Gdyby rząd PO-PSL walczył o polskich rolników z podobną determinacją, jak walczyli o to europosłowie, także rezultaty jego działań mogłyby być znacznie lepsze. 36 mld euro było możliwe do uzyskania, niestety rząd wielokrotnie wysyłał sygnały wskazujące, że na rolnictwie mu nie zależy. Były Minister Rolnictwa Marek Sawicki z PSL w marcu 2011 roku zgodził się na tzw. deklarację węgierską, która już wtedy przekreślała ideę pełnego wyrównania dopłat bezpośrednich. W czasie polskiej prezydencji w UE w drugiej połowie 2011 roku problem wyrównania dopłat bezpośrednich w ogóle nie został postawiony, a rząd nawet nie uznał rolnictwa za priorytet polskiej prezydencji. W lutym i kwietniu 2012 roku Sejm i Senat z inicjatywy posłów i senatorów Prawa i Sprawiedliwości przyjęły rezolucje wskazujące na konieczność walki o pełne wyrównanie dopłat bezpośrednich i podkreślające, że dotychczasowa dyskryminacja polskich rolników (wyrażająca się w tym, że otrzymują oni dopłaty bezpośrednie o ponad 50 euro/ha niższe niż średnia w UE) jest niezgodna z przepisami Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Niestety rząd w ogóle nie wykorzystał tych rezolucji i zawartych w nich argumentów. Politycy rządzącej koalicji PO-PSL popełniali kolejne błędy swoimi wypowiedziami, np. Minister Rozwoju Regionalnego Elżbieta Bieńkowska z PO sugerowała w wywiadzie prasowym, że rząd nie będzie umierał za polskie krowy, a wspomniany już Minister Sawicki w czasie piłkarskich mistrzostw Euro 2012 prowadził telewizyjną kampanię propagandową zachwalającą rzekomy dobrobyt polskiej wsi, co oczywiście utrudniało negocjacje o uzyskanie większych pieniędzy na pomoc dla polskiej wsi. W latach 2011-2012 Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński dwukrotnie zwracał się do Premiera Tuska i raz do Wicepremiera Pawlaka z dramatycznymi listami, wzywającymi ich do walki o sprawy polskiej wsi na forum UE, ale odpowiedzią na te apele była arogancja i lekceważenie spraw polskiej wsi przez liderów koalicji rządowej. Premierowi Tuskowi słowa „wieś” czy rolnictwo” przez gardło nie chciały przejść, zarówno w Brukseli, jak i w Warszawie. W lipcu 2011 roku, gdy występował w Parlamencie Europejskim w Strasburgu na inauguracji polskiej prezydencji, o rolnictwie nie powiedział ani słowa. Finałem tej kapitulanckiej polityki rządu były opiewane jako sukces negocjacje Premiera Tuska na szczycie w Brukseli 7 i 8 lutego bieżącego roku, w których to negocjacjach rząd zgodził się na najgorsze możliwe warunki i na kwotę 28,6 mld euro, czyli o 4 mld euro mniej niż polscy rolnicy otrzymali w latach 2007-2013, mimo że ten poprzedni okres jest okresem przejściowym, w którym dopłaty unijne na podstawie Traktatu akcesyjnego były niepełne. Zestawmy jeszcze raz te liczby – Parlament Europejski chce dać polskim rolnikom 36,3 mld euro, a rząd PO-PSL podpisał „cyrograf” na 28,6 mld euro. Mamy więc z jednej strony wielki sukces konsekwentnej walki w Parlamencie Europejskim i wielką klęskę wynikłą z kapitulacji rządu. Jaki będzie dalszy bieg tej sprawy? Ostateczny kształt Wspólnej Polityki Rolnej i wielkość jej budżetu będą przedmiotem negocjacji między Parlamentem i Radą, jak również przedmiotem osobno podejmowanych decyzji co do całego wieloletniego budżetu UE. Wobec kapitulanckiej postawy polskiego rządu, obrona kwoty 36,3 mld euro przyjętej wstępnie przez Parlament będzie skrajnie trudna i dlatego ten niewątpliwy sukces, jakim jest stanowisko Parlamentu Europejskiego, jest podszyty goryczą, gdyż ten sukces może być zniweczony przez wielki błąd negocjacyjny i kapitulancką postawę rządu PO-PSL. Mogę tylko zapewnić rolników i całą opinię publiczną w Polsce, że Prawo i Sprawiedliwość nadal będzie walczyć o jak najlepsze warunki dla polskiego rolnictwa w UE, nie wykluczając zaskarżenia dyskryminujących polską wieś nierówności finansowych do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu.
Wojciechowski
Terlikowski Centrum Kościoła jest poza Europą Lisicki „ Winnicki „Lider Ruchu Narodowego: Moskwa nie jest głównym zagrożeniem „....” Przypominam o tym wszystkim, bo organizatorzy Marszu Niepodległości z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u postanowili wykorzystać jego potencjał do budowy nowej formacji politycznej – Ruchu Narodowego. „.....”Czytam wpis na blogu współtwórcy ruchu Roberta Winnickiego po podpisaniu porozumienia pomiędzy abp. Michalikiem i patriarchą Cyrylem, przy entuzjastycznym poparciu Tuska i Komorowskiego. Winnicki stwierdza: „Podpisanie dokumentu ocenić należy pozytywnie". I wykłada swoje poglądy na Rosję: „Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, a demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm" …..(więcej)
Wypowiedź audio Terlikowskiego o przeniesieniu centrum kościoła z Europy do Ameryki Łacińskiej . „...(źródło )
Terlikowski pisze w swoim tekście „ Budowanie koalicji na wojnę cywilizacyjną „ „Jasne i zdecydowane wypowiedzi patriarchy Cyryla i arcybiskupa Józefa Michalika „....”wielkie wezwanie dowspólnego świadectwa chrześcijan w obliczuwielkiej ekspansji cywilizacji śmierci.Wspólny dokument jest więc nie tylko wezwaniem do przebaczenia, ale przede wszystkimdo współpracy, wspólnej walki o dusze Europy i świata. „....”Wspólny apel biskupów polskich i rosyjskich, prawosławnych i katolickich – to ważny gest. Ale jego istota wcale nie jest polityczna (niezależnie od intencji Putina, Komorowskiego czy polityków Prawa i Sprawiedliwości), ale najgłębiej religijna i moralna.Patriarcha Cyryl i arcybiskup Józef Michalik czynią – podpisując ten dokument –pierwszy krok na drodze budowania wielkiej koalicji prawosławno-katolickiej i polsko-rosyjskiej w walce o dusze Europy i przypominają, że w obecnej chwiligłównym przeciwnikiem chrześcijan jest cywilizacja śmierci, w walce, z którą trzeba zwierać szeregi. „.....”Historia, a nawet polityczna teraźniejszości w relacjach polsko-rosyjskich nie powinna tego przesłaniać, nie powinny uniemożliwiać współpracy w walkę o małżeństwo, rodzinę, życie, wartości chrześcijańskie w przestrzeni publicznej. „.....”Razem możemy bronić pewnych wartości na arenie międzynarodowej, skutecznej. „.....”Życie milionów dzieci, troska o rodzinę, zaangażowanie w obronę małżeństwa są ważniejsze, niż nasze historyczne (niekiedy słuszne) żale,niż polityczny (często słuszny) spór z Putinem, niż wypominanie przeszłości Cyrylowi.Gdy toczy się wojna o życie, o rodzinę, o małżeństwo nie lustruje się sprzymierzeńców, nie analizuje się ich przeszłości, nie krytykuje się wspólnoty, z której pochodzą, ale razem broni się tego, co najważniejsze. A my jesteśmy w takiej właśnie sytuacji „...(więcej )
„W Europie natomiast ma szansę islam, bo telewizja i media pozbawiły ludzi mózgów. Europejczycy są zagubieni, a przywódcy islamscy dobrze to zrozumieją. Libijski przywódca Muammar Kaddafi niedawno powiedział: "Prawdziwymi żydami i chrześcijanami jesteśmy my". To znaczące. Nie mamy dziś nic, co moglibyśmy temu przeciwstawić „.....(więcej )
„W Europie szansę ma islam. Europejczycy są zagubieni, a przywódcy islamscy dobrze to rozumieją – mówi Aleksandrze Rybińskiej francuski filozof religii Rémi BragueCoraz powszechniej mówi się o sekularyzacji Europy. I rzeczywiście kościoły świecą pustkami. Chrześcijaństwo w Europie upada? Rémi Brague: Europa jest całkowicie zsekularyzowana, bo zadania, które niegdyś należały do Kościoła, takie jak edukacja czy opieka społeczna, są domeną państwa.”....”Na margines zeszła zarówno wiara, jak i chrześcijańskie tradycje. Jak wytłumaczyć to, że Europa neguje także swoje chrześcijańskie korzenie? „....”Wytłumaczenie leży w nienawiści Europejczyków do nich samych. Tożsamość chrześcijańska Europy jest faktem. Gdyby istniała Unia hinduska, to jedną z podstaw jej istnienia byłby hinduizm. Kraje muzułmańskie tworzą jedność opartą na islamie. Dla muzułmanów to naturalne i akceptowane także u nas. Ale ponieważ my nienawidzimy samych siebie, musimy więc nienawidzić tego, co nas ukształtowało, czyli chrześcijaństwa. „...(źródło )
Wybór jezuity Jorge Mario Bergoglio który ma 76 lat na papieża jest dalszym ciągiem katolickiej smuty w Europie. W wojnie cywilizacyjnej , kulturowej i de facto religijnej ( przyjmując definicję profesora D 'Alemo ,że systemy takie jak polityczna poprawność są „religiami politycznymi” ) Trudno się spodziewać po prawie 80 latku ,że stanie się charyzmatycznym przywódcą duchowym gnębionych chrześcijan w Europie . Jan Paweł II spowolnił proces masowej konwersji chrześcijan na polityczną poprawność . Po Jego śmierci proces niszczenia katolickich rodzin przez euro socjalistów gwałtownie przyspieszył . Najlepiej to widać w Polsce, gdzie po odejściu Jana Pawła II lewactwo podniosło głowę. Wystarczy spojrzeć co wyczynia ostatnio Tusk z Palikotem To że kardynałowie wybrali prawie najpierw prawie 80 letniego Ratzingera , a teraz kolejnego prawie 80 latka świadczy o podtrzymaniu stanu tymczasowości , o strachu przed rozpadem. Warto przypomnieć sobie , co się stało z władzą i pozycją drugiego Rzymu , Konstantynopola, kiedy kiedy prawosławny patriarcha nagle po zdobyciu miast przez Turków znalazł się w muzułmańskim mieście. W tej chwili to patriarcha Wszechrusi i Moskwy jest faktycznym zwierzchnikiem prawosławia . Cała Europa Zachodnia , w tym Włochy i Rzym staje się muzułmańska . Resztę stanowią wyznawcy politycznej poprawności . Katolicka Ameryka Łacińska w takiej sytuacji wcześniej czy później dokona schizmy w stosunku do Rzymu . W Europie dokonuje się jej cywilizacyjny rozpad na linii Odry , czeskich Sudetów , granic Węgier i Słowenii . Rozpad na część muzułmańską i chrześcijańską. Jeśli socjalistom uda się ten rozpad powstrzymać to Polacy zostaną przez Tuska i Palikota nawróceni na religie politycznej poprawności , a to oznacza wymieranie i ustąpienia miejsca muzułmańskim imigrantom .Hierarchia polskiego kościoła zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji . I nie tylko hierarchia . . Oczy polskiego kościoła w poszukiwaniu sojusznika w walce z euro socjalistycznym „kulturkampfem” zwróciły się na wschód , w stronę Moskwy , w stronę patriarchy Cyryla I , w stronę prawosławia. Narodowcy również uważają ,że Niemcy i religia politycznej poprawności jest większym zagrożeniem niż Rosja i prawosławie, o czym najlepiej świadczy wypowiedź Winnickiego . Co oznacza rozpad cywilizacyjny Europy na cześć zachodnią , muzułmańska i część wschodnią , chrześcijańską . Może oznaczać kulturową, religijną i polityczną dominację Moskwy w Polsce Eugeniusz Sendecki „Pojednanie katolicyzmu i prawosławia sola w oku masonerii „....” Sfilmowana przez Zbigniewa Juźków wypowiedź Jerzego Mariana Zielińskiego - nestora warszawskich narodowców o dialogu polskich katolików i rosyjskich prawosławnych.”.....”Uważam ten film za bardzo dobrą wypowiedź autentycznie polskich działaczy warszawskich i dlatego publikuję na Nowym Ekranie. Co więcej - uważame, że taki sposób wypowiadania swoich opinii, docierania do Polaków, propagowania sprawy narodowej - to jest przyszość! ...(źródło )
Ks. Paweł Siedlanowski „Ksiądz kardynał Jorge Mario Bergoglio przyjął imię Franciszek. „...”Choć od tamtych wydarzeń minęło ponad osiem wieków, Kościół znajduje się dziś na podobnym jak wtedy dziejowym zakręcie. Rzeki atramentu, jakie wylano, pisząc o panującym w nim kryzysie, nieradzenie sobie z potężną falą sekularyzacji, która praktycznie zmiotła go z krajobrazu wielu krajów Europy Zachodniej, świadczą o tym najdobitniej.Podobnie jak za czasów Franciszka nie chodzi o odbudowę jego struktur, ale o odnowę duchową – sięgnięcie do głębi ewangelicznego przesłania, zafascynowanie Chrystusem ludzi, którzy nader często, znudzeni błyskotkami, które oferuje im świat, z jednej strony czują oddech nicości, beznadziei, z drugiej łakną czystej, nieskalanej prawdy, piękna, które im odebrano, dobra, które zamieniono na pogoń za przyjemnością. Z pewnością Papież Franciszek będzie chciał nam to na nowo przypomnieć.”....(źródło )
„Rozpoczęto zbieranie podpisów pod apelem o referendum w sprawie zjednoczenia Rosji, Ukrainy i Białorusi „....”W moskiewskiej cerkwi św. Mikołaja na Trzech Górach zebrali się zwolennicy zjednoczenia byłych republik radzieckich – Rosji, Ukrainy i Białorusi. „ ….”Wszystko zależy od dalszych działań samego patriarchy Cyryla. Jeśli oficjalnie poprze zbieranie podpisów, może tym samym zobowiązać do tego podporządkowaną sobie Cerkiew białoruską i część Cerkwi ukraińskiej (Ukraiński Kościół Prawosławny patriarchatu moskiewskiego) „...(więcej )
Isakowicz Zaleski „Jak wytłumaczyć list np. prawosławnym na Ukrainie list do Cyryla I jeśli jest tam on symbolem rusyfikacji?Jak wytłumaczyć żePolacy tak łatwo przechodzą nad tym do porządku dziennego?Patriarchajest przeciwnikiem unii części prawosławnych z Kościołem rzymskokatolickim czyli Unii Brzeskiej.A na Ukrainie, w Polsce czy na Białorusi istnieją przecież struktury Kościoła grecko-katolickiego. Dwóch biskupów grecko-katolickich z Wrocławia i Przemyśla wchodzi w skład Episkopatu Polski. Jaki jest stosunek Cyryla I do unitów? Czy będą oni przez niego sekowani?”......” Pojednanie między narodami i wyznawcami różnych religii jest piękną zasadą opartą o najpiękniejsze ideały chrześcijańskie. Jednak zawsze jest pytanie kto z kim ma się jednać i na jakich zasadach?”....”Cyryl I jest osobą niesłychanie kontrowersyjną np. na Ukrainie, gdzie podział w obrębie prawosławnych przebiega w ten sposób, żeznaczna część Ukrainy, głównie wschodniej, podlega patriarchatowi moskiewskiemu, natomiast z chwilą uzyskania niepodległości w 1991r. powołano patriarchat kijowski, niezależny, aby przeciwstawić się wpływom Rosji– i to jest drugi nurt prawosławia na Ukrainie.Cyryl I zwalcza patriarchat kijowski i jest to przyczyną wielu konfliktów religijnych i narodowościowych.Ostatnia wizyta Cyryla I na Ukrainie odbyła się w atmosferze protestów. Dla mnie więc Cyryl I jest osobą niewiarygodną „....(więcej Marek Mojsiewicz
Wymarzony papież walterowców Nie czuję się dość kompetentny do rozważań na temat istoty wyboru nowego Pontifexa. Miast tego skreślę dwa słowa o pobocznym detalu konklawe, jakim był sposób jego przedstawienia w największych polskich mediach elektronicznych, z TVN na czele. Mniejsza już o ewidentne brednie Jacka Pałasińskiego (choćby ta o kardynałach zamkniętych jak w obozie koncentracyjnym). Mniejsza o popisy ignorancji, dowodzące braku umiejętności korzystania z gugla i wikipedii (choćby ta, jakoby Franciszek miał być rzekomo pierwszym papieżem spoza Europy). Chodzi o samą istotę relacji. Otóż poza nielicznymi wyjątkami (jak np. red. Paweł Milcarek w Polsat News) do dyskusji o konklawe, a potem o dokonanym przez nie wyborze, zapraszano głównie ludzi jawnie wrogich Kościołowi. Wojujących ateistów (jak Kamil Sipowicz czy prof. Hartman), okraszonych czasem jakimś byłym księdzem lub aktualnym katolikiem czy księdzem ale koniecznie jak najbardziej „postępowym”. Spektrum ideowe tak mniej więcej od Lenina do Szymona Hołowni, z większą wagą na ten pierwszy biegun. Sensowne mniej więcej tak, jakby do dyskusji o wyborach prezesa PiS zapraszać tylko Niesiołowskiego, Palikota i Millera, z rzadka okraszanych Ziobrą czy Kurskim (w sumie co się dziwić, przecież do dyskusji o PiSie taki mniej więcej garnitur gości jest zapraszany). A główny temat i troska takich dyskutantów – czy aby nowy papież zreformuje Kościół? Czy będzie zalecał homoseksualizm, pozwoli na rozwody, każe wyświęcać kobiety i nie wiem, może jeszcze każe oblec bazylikę Św. Piotra w wielką prezerwatywę na znak solidarności z chorymi na AIDS? Jako skromny, grzeszny, katolik nie mający żadnego tytułu do wypowiadania się za Kościół powiem we własnym imieniu: a spadajcie na drzewo. Reformujcie sobie swoje ITI czy tam inne WSI a od Kościoła z daleka. Pomysł, że instytucja z dwoma tysiącami lat historii, która wyszła obronną ręką z problemów znacznie poważniejszych niż foch telewizyjnego celebryty, ma się zmieniać tak jak się owemu celebrycie zamarzy – jest doprawdy skrajnie absurdalny. Jeżeli by przez chwilę reformatorskie porady kościelnych „ekspertów” TVN wziąć do poważnego rozważenia, to wystarczy pół minuty namysłu by stwierdzić, że ich wdrożenie właśnie doprowadziłoby Kościół do upadku. Wystarczy spojrzeć jak się mają na Zachodzie niektóre wspólnoty protestanckie, które uległy takim „reformatorskim” zapędom. Drogowskaz, który niezmiennie wskazuje dobrą drogę, może być omijany czy ignorowany, nawet masowo, ale ma sens, od tego jest drogowskazem. Drogowskaz obrotowy, ustawiający się tak, jak akurat wieje wiatr - nie jest nikomu do niczego potrzebny. Ja rozumiem, że walterowcy woleliby, żeby papieżem zamiast kard. Jorge Mario Bergoglio, SJ został ks. Kazimierz Sowa, TVN (to zdaje się jakiś nowy zakon). Tylko że to, że rozumiem, nie znaczy, że mnie to choć trochę obchodzi. I podejrzewam, że ten ponad miliard katolików na świecie podobnie (Ducha Świętego już w to nie mieszając). Marcin Horała
Rybiński: Kiedyś z pewnością będzie lepiej. Ale nieprędko Obecną większość prognoz ekonomicznych dla Europy można podsumować jednym zdaniem: na razie jest źle, ale wkrótce będzie lepiej. Ale jak zacznie się drążyć temat, to próbę wyjaśnienia tego ożywienia można sprowadzić do twierdzenia, które zresztą znalazło się we wstępie do zimowych prognoz Komisji Europejskiej: reformy strukturalne przeprowadzone w wielu krajach zaczynają przynosić pozytywne efekty, co widać w strukturalnej poprawie bilansu obrotów bieżących. Jeśli ten slang ekonomiczny przetłumaczyć na ludzki język, oznacza to, że drastyczne obcięcie kosztów pracy doprowadziło do poprawy konkurencyjności producentów w krajach południa Europy, zaczął rosnąć eksport, co powinno pomóc w ożywieniu gospodarek. Inny argument mówi o tym, że Niemcy mają się dobrze i wyciągną inne gospodarki z kłopotów. I na tym koniec.
Spójrzmy teraz na kilka argumentów, które wskazują, że na ożywienie możemy poczekać znacznie dłużej. Po pierwsze, zarówno w USA, jak i w Chinach pojawiają się pierwsze sygnały nadchodzących problemów, w obu przypadkach ma to związek z bańkami na rynkach nieruchomości i wdrażanymi oszczędnościami. O olbrzymiej bańce w Chinach wiadomo od dawna; pisałem kiedyś na tych łamach, że wybudowano około 60 mln mieszkań, które stoją puste. Nawet jak na Chiny to olbrzymi nawis podażowy. Nowością jest niepokojąca sytuacja w Stanach Zjednoczonych – jak to możliwe, że bańka urosła tak szybko, skoro poprzednia pękła w 2008 r. Okazuje się, że fundusze hedgingowe i private equity są na tym rynku bardzo aktywne, np. fundusz Blackstone, największy na rynku, jest właścicielem ponad 16 tys. mieszkań. Polski przedsiębiorca, który prowadzi interesy również na Florydzie, mówił mi niedawno, że wróciły dawne ceny i dawne praktyki. Co prawda jest limit i nie można pożyczyć w banku więcej niż 80 proc. wartości nieruchomości, ale te same banki tworzą firmy pośrednictwa finansowego, które pożyczają pozostałe 20 proc. na wkład własny do banku. Ponieważ pojawił się silny popyt spekulacyjny, ruszyły nowe inwestycje i w sektorze budowlanym znowu powstaje sporo miejsc pracy, co wygląda jak ożywienie gospodarcze, ale faktycznie jest krótkotrwałą bańką, która pęknie, gdy spekulanci zaczną wychodzić z tego rynku. Na to nałożą się cięcia wydatków wymuszone na prezydencie Obamie przez Republikanów. Zatem w drugiej połowie roku USA i Chiny mogą raczej zwolnić, niż przyspieszyć. W Europie rozgrywa się prawdziwy dramat. Według najnowszych prognoz Komisji Europejskiej wszystkie kraje PIGS będą w recesji w 2013 r., w tym Grecja już szósty rok. Bezrobocie w Grecji i Hiszpanii sięgnie 27 proc. i nie będzie jeszcze wyższe tylko dlatego, że wielu zdesperowanych ludzi przestało szukać pracy. W latach 2012–2013 zatrudnienie w Grecji spadnie o ponad 10 proc., co dziesiąty Grek straci pracę. W Hiszpanii i Portugalii spadnie ono o 7–8 proc. Dług publiczny Hiszpanii ma przekroczyć 100 proc. PKB w 2014 r. A przecież wiemy, że w minionych latach podobne prognozy się nie sprawdzały, były notorycznie zbyt optymistyczne. Kryzys rozszerza się na inne kraje. I nie chodzi tylko o malutki Cypr czy Słowenię. Wskaźniki koniunktury we Francji toną, wskazując na początek solidnej recesji, chociaż oczywiście prognozy KE mówią o zerowym wzroście we Francji w tym roku. Jeszcze gorzej jest w obszarze finansów. Analiza marcowego raportu MFW o sytuacji w Hiszpanii oraz danych z EBC i banków centralnych Włoch i Francji wskazuje na spadek finansowania dla sektora prywatnego, w szczególności silnie spadają kredyty dla gospodarstw domowych. To oznacza, że popyt konsumpcyjny będzie niższy nie tylko z powodu spadku zatrudnienia, lecz także z powodu spadku kredytu. Jedynym ratunkiem dla firm pozostaje eksport, ale Stany Zjednoczone i Chiny prawdopodobnie będą hamować. Zatem pytanie o to, jakie czynniki przyniosą ożywienie w Europie, pozostaje aktualne i bez dobrej odpowiedzi. W Polsce jest podobnie. Najnowsza projekcja NBP przewiduje, że dołek koniunktury będzie w 2013 r., ze wzrostem nieco powyżej 1 proc., a potem wzrost przyspieszy do powyżej 2 proc. w 2014 r. i powyżej 3 proc. pod koniec 2015 r. Według NBP głównym motorem wzrostu stanie się znowu konsumpcja prywatna, która będzie rosła w tempie prawie 3 proc. w 2015 r. Oceniam, że ożywienie konsumpcji w takiej skali jest mało prawdopodobne, tym bardziej że jednocześnie NBP przewiduje, że bezrobocie wzrośnie o 2 pkt proc. z obecnych poziomów, a spadek zatrudnienia zakończy się dopiero pod koniec 2015 r. Dodatkowo NBP zakłada stopniowe ożywienie z UE w latach 2014– 2015, a tymczasem zapowiada się raczej pogłębienie zjawisk kryzysowych, odsuniętych w czasie przez druk pieniądza. Nie wspomnę też o perypetiach z klifem fiskalnym i demontażem OFE, które nas czekają. Wszystko wskazuje na to, że kiedyś będzie lepiej. Ale nieprędko. Krzysztof Rybiński
A syndyk zawija sreberka… Państwo własnymi, urzędniczymi i sędziowskimi rękami, zarżnęło firmę, dającą pracę i płacącą milionowe podatki
1. W cichej i spokojnej Rawie Mazowieckiej, gdzie onegdaj Asnyk bywał i Jan Chryzostom Pasek w kolegium jezuickim się edukował i gdzie się urodziła pierwsza polska mistrzyni olimpijska Halina Konopacka – w tej to Rawie, państwo polskie, rękami swoich wiernych urzędników i sędziów zarżnęło firmę odzieżową, istniejącą od wielu lat, zatrudniającą 60 osób. W akcji rytualnego ubicia tej firmy, na żywca, bez uprzedniego oszołomienia, (oszołomienie nastąpiło później) wziął udział ZUS z Tomaszowa Mazowieckiego oraz łódzki sąd gospodarczy. Właścicielka firmy (bo to dzielna, samotna kobieta te firmę prowadziła) zalegała z ZUS-em coś na 190 tysięcy złotych, przejściowy kryzys firmę dopadł. Rozłożyliby to na 3 raty i by zapłaciła. Miała zresztą do zajęcia działkę budowlaną, której wartość wielokrotnie przewyższała zaległe należności.
2. Ale ZUS nie chciał rat, chciał krwi. Zamiast rozłożyć należności na raty, wolał firmę rozłożyć na łopatki. Sąd gospodarczy na wniosek ZUS, bardzo szybko, wbrew stereotypowej sądowej nierychliwości, przeprowadził upadłość i zanim właścicielka się zorientowała, na jej firmie rozsiadł się syndyk, pod czujnym nadzorem sędziego komisarza.Od tej pory zaczęło się postępowanie upadłościowe, które trwa już trzy lata. Szwalnia poszła w ruinę, dom właścicielki też został zabrany, bo i prywatny majątek na poczet upadłości został zaliczony. 60 Rawianek i Rawian stanęło w długiej kolejce bezrobotnych, większość z nich stoi w niej do tej pory.
3. Rok temu senatorowie Prawa i Sprawiedliwości zwrócili się do Ministra Sprawiedliwości z pytaniem – co w wyniku tej 2-letniej wówczas upadłości uzyskał Skarb Państwa i inni wierzyciele? Okazało się, ze nie uzyskali nic. Tak się jakoś złożyło, że to, co syndyk sprzedał, wystarczało wyłącznie na jego koszty. Duże koszty. W międzyczasie dochodziły sygnały, że syndyk upadły majątek po prostu trwoni, dobre maszyny sprzedaje poniżej ceny złomu, spodnie dżinsowe z magazynu sprzedaje po symbolicznej złotówce. Jeden z senatorów Prawa i Sprawiedliwości złożył zawiadomienie o przestępstwie. Postępowanie zostało wszczęte, ale wkrótce potem zostało zawieszone i wisi. Kilka tygodni temu senatorowie Prawa i Sprawiedliwości znów zapytali Ministra Sprawiedliwości, czy po trzech latach prowadzonej na koszt państwa upadłości, Skarb Państwa, czyli ZUS oraz inni wierzyciele odzyskali z tej upadłości choć złotówkę. A Minister Sprawiedliwości radośnie tym razem odpowiedział, ze zgodnie ze zmienionymi w 2011 roku przepisami prawa o ustroju sądów powszechnych on, Minister Sprawiedliwości, już nie może zapytać sądu o bieg konkretnego postępowania. Bo już nie nadzoruje postępowań sądowych i nie bada skarg na sądy. Teraz sądy same się kontrolują, same nadzorują i same badają złożone na siebie skargi. Te skargi skądinąd – to już mój wtręt – dzielą się na dwie kategorie, to jest skargi bezzasadne i oczywiście bezzasadne. Kto się skarży na sąd, ten z mocy prawa nie ma racji. A minister nic nie wie, nie wolno mu wiedzieć, a jego ministerialna chata z kraja. Tak swoją drogą ciekawe by zapytać, o ilu urzędników zmniejszyło się zatrudnienie w Ministerstwie Sprawiedliwości po tym, jak Ministerstwo zaprzestało badania skarg na sądy? Zgadłem, że o żadnego?
4. Czy obecnie istnieje w Polsce ktoś, kogo jednak można by zapytać o to, jakie są efekty prowadzonego w imieniu i na koszt Rzeczypospolitej przez 3 lata postępowania upadłościowego i czy pan minister mógłby ewentualnie takiego kogoś wskazać? – zapytałem znienacka na posiedzeniu komisji senackiej do spraw UE jednego z wiceministrów sprawiedliwości, który przybył tam dla zreferowania stanowiska rządu polskiego wobec kolejnej unijnej dyrektywy, akurat upadłości dotyczącej. Pan wiceminister długo się głowił, w końcu zasugerował, że może by tak zapytać sędziego komisarza? No to zapytamy, korzystając jednak z pośrednictwa pana ministra, bo jak senator napisze wprost do sędziego, ten wszcznie alarm, że została pogwałcona jego niezawisłość. Pan sędzia odpowie zapewne stekiem paragrafów i ogłosi, że wszystko jest w porządku. Zasada jest dwupunktowa: punkt pierwszy – sąd ma zawsze rację, punkt drugi – jeśli sąd nie ma racji, patrz punkt pierwszy… A tam w Rawie 60 ludzi miota się w poszukiwaniu pracy i chleba, a w ruinach firmy, która do niedawna płaciła państwu wielomilionowe podatki, dziś hula wiatr i wspaniale powodzi się myszom. I tylko syndyk zawija swoje swoje sreberka, pod przyjaznym nadzorem sędziego komisarza.
Wojciechowski
15/03/2013 Pan profesor Krzysztof Rybiński - były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego, na swoim blogu wieszczy rychłe bankructwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. To już? Nie da rady jeszcze trochę pociągnąć? Chociaż do czasu jak ja przejdę na państwową emeryturę.,. Dołożyć jeszcze do tego bankruta ze 100 miliardów złotych.. Żeby to jeszcze potrwało- zanim się zupełnie zawali. A że się zawali- to pewne jak w szwajcarskim banku.. Jak tylko zabraknie pieniędzy. u przymusowo ubezpieczonych i w budżecie państwa- a powoli brakuje i stąd taka gorączkowość służb państwowych w organizowaniu napadów na podatników- w tym na kierowców. Pan profesor Krzysztof Rybiński, razem z panem profesorem Witoldem Modzelewskim stanowią zaplecze intelektualne dla Prawa i Sprawiedliwości w sprawach gospodarczych. To są dwie tęgie głowy- na pewno pomogą ruszyć Polskę ze stagnacji gospodarczej wywołanej wysokimi podatkami, zasupłanej biurokratycznie, marnotrawnej i kompletnie zabałaganionej.. Pan profesor Krzysztof Rybiński był w latach 2004-2008 wiceprezesem Narodowego Banku Polskiego, przez rządy SLD, PiS i Platformy Obywatelskiej. I jakoś nie słyszałem o pomysłach pana profesora Krzysztofa Rybińskiego na Polskę.. Dopiero usłyszałem niedawno, że chce każdemu dziecku do osiemnastego roku życia dać złotych budżetu państwa po 1000 złotych miesięcznie, nie tak jak pan Roman Giertych- po 1000 zł jednorazowo przy urodzeniu dziecka.. Ale miesięcznie. Wygłaszał podobne pomysły w towarzystwie pana profesora Witolda Modzelewskiego, tak- tego samego, który w roku 1993 wprowadzał w Polsce kosztowny i niepotrzebny podatek VAT. Pan profesor Witold Modzelewski jest doktorem habilitowanym nauk prawnych, wykłada na Uniwersytecie Warszawskim, był wiceministrem finansów w latach 1992- 1996, a więc w czasach rządów pana Olszewskiego, a potem Sojuszu Lewicy Demokratycznej.. Po upadku jednym głosem rządu pani Hanny Suchockiej dalej był wiceministrem. Unia Polityki Realnej proponowała cztery głosy w zamian za obniżkę podarków, ale pani premier nie chciała o tym słyszeć.. Wolała rząd opuścić.. Pan profesor Witold Modzelewski jest doradcą podatkowym o numerze 00001, według Gazety Prawnej- najlepszy doradca podatkowy zajmujący się podatkiem VAT(???) No dobrze… Ale jakby komuś udało się zlikwidować podatek VAT, jako szkodliwy i kosztowny- tak jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie go nie ma- to profesor Witold Modzelewski nadal byłby najlepszym doradcą podatkowym?? Chociaż- wszystko możliwe.. Ekonomia poprzedniego socjalizmu zawaliła się z hukiem, ale profesorowie „ ekonomiści”:, którzy budowali poprzedni ustrój- tytuły zachowali.. W takiej na przykład Albanii- tytuły różnym takim propagującym teorie fałszywe- poodbierano.. No bo dlaczego posługiwać się tytułem profesora wobec człowieka, który nie ma pojęcia o dziedzinie z której ten tytuł otrzymał? Likwidacja podatku VAT- i już po autorytecie. A jeszcze jakby polikwidować inne podatki i zastąpić ich podatkiem zryczałtowano- dochodowym- stałym, zwanym kiedyś pogłównym- to koniec doradztwa podatkowego i ciągnięcia z tego doradztwa wielkich pieniędzy w aureoli wielkiego autorytetu.. Pan profesor Witold Modzelewski jest autorem różnych opinii kierowanych do Sejmu i do Senatu w sprawie podatków.. I jakie to mogą być opinie pana profesora, skoro pan profesor jest współautorem systemu podatkowego obowiązującego w Polsce..(!!!). Pan profesor zajmuje się również akcyzą, ordynacją podatkową, podatkiem leśnym i rolnym.. Naprawdę tęga głowa w komplikowaniu nam życia i rzeczywistości.. Im bardziej skomplikuje- tym gorliwiej potem doradza poprzez powołany przez siebie Instytut Studiów Podatkowych” Modzelewski i Wspólnicy”.. To jest pomysł na życie.. Ale co z nami? Kto nam doradzi w tym absurdalnym systemie skomplikowaności?Pan profesor Krzysztof Rybiński był konsultantem Banku Światowego, takiej międzynarodowej szajki bankietów, którzy zajmują się organizowaniem sobie grosza poprzez lichwę i pożyczki na poziomie państw jeszcze narodowych.. Był ich konsultantem. Nie wiem czym się z nimi konsultował, ale gdyby ode mnie zależało – trzymałbym się z dala pod Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.. Był również konsultantem- czy jak to się nazywa- Uniwersytetu Środkowo- Europejskiego w Budapeszcie, tam skąd rogi wyrastają panu Jackowi Vincentowi Rostowskiemu. Pisałem już Państwu, że ten Uniwersytet finansuje pan G. Soros, wielki miliarder- spekulant, który propaguje społeczeństwa otwarte i finansuje wszelkie instytucje, które się tym zajmują.. Na przykład w Polsce Fundację Batorego czy Fundację Helsińską.. Ja bym się również z dala trzymał od pana profesora Krzysztofa Rybińskiego, chociaż w roku 2011 przybył on na zaproszenie Kongresu Nowej Prawicy w Pałacu Kultury im. Józefa Stalina do Sali Kongresowej . Wygłosił nawet inteligentne przemówienie, ale do wyborów nie poszedł z nami, tylko został kandydatem Unii Prezydentów- Obywatele do Senatu.. Między innymi był tam prezydent Wrocławia.. Poza tym pan profesor Krzysztof Rybiński jest autorem publikacji wydawanych przez Centrum Analiz Społeczno- Ekonomicznych, gremium kierowanego przez innego profesora- Leszka Balcerowicz i jego żonę.. Pan Leszek Balcerowicz oczywiście jest liberałem- jak mówi, ale jak robi- jest socjalistą.. Co innego na wizji- co innego na fonii.. Ostatnio pan profesor Krzysztof Rybiński pisał program gospodarczy dla Polski Jest Najważniejszej, i na pewno PJN zrealizuje ten program w komitywie z Polskim Stronnictwem Ludowym.. Ale najpierw muszą się dostać do Europarlamentu na tłuste posady obywatelskie i demokratyczne… Trochę głosów będzie z miast- trochę z obszarów wiejskich, żeby to wszystko się jakoś zazębiało- jak to w demokracji socjalistycznej.. Żeby znowu ci sami na posady.. A skołowany lud ich wybrał.. Jeden profesor z drugim profesorem zrobią prawdziwą reformę w Polsce. Jeden wprowadzi po 1000 złotych na każe dziecko do osiemnastego roku życia co miesiąc na koszt budżetu, a drugi obmyśli sposób jak tę fanaberię sfinansować. Najlepiej podnieść podatek VAT, akcyzę, leśny i gruntowy- i będą pieniądze dla dzieci.. I powołać koniecznie Fundację Dzieci Niczyich, bo będą to dzieciaki państwowe, którym ich nowy „ojciec , czyli państwo ”sfinansuje dzieciństwo do osiemnastu lat.. Następni „reformatorzy”, którzy przyjdą po obecnych- wydłużą życie dzieci na koszt państwa do lat trzydziestu.. A potem już górki.. Do emerytury niedaleko..Wszyscy wszystkich wezmą za ręce, będzie wspólne oczekiwanie na emeryturę- będą spotkania, uroczystości obchodzonych rocznic w oczekiwaniu na emeryturę, będzie naprawdę wesoło i szczęśliwie ..jak ktoś będzie jeszcze na to wszystko pracował..Obawiam się, że nie będzie już nikogo.. Zalegnie cisza cmentarna i będzie koniec tego wariactwa, tak jak nastąpił koniec wielkiej potęgi Cesarstwa Rzymskiego.. Socjalizm wszystkim równo nosa utrze- bogatym jutro, a biednym pojutrze.. Tak uważał Aleksandr Fredro. I ja się z nim zgadzam, a Państwo?
WJR
Uda Tuska Rząd III RP wreszcie realizuje ideę społecznej solidarności, skądinąd od lat wpisaną do konstytucji. Na razie jeszcze nie cały rząd, tylko Ministerstwo Finansów, i na dość wąskim odcinku płacenia podatków, ale od czegoś trzeba zacząć. Mówiąc ściśle - idzie o pomysł, aby w wypadku nieuiszczenia podatku VAT przez dostawcę i niemożności ściągnięcia go od owego dostawcy, urząd skarbowy mógł go ściągnąć od nabywcy. Proste: kupujesz na stacji benzynę, a jakiś czas później wpada ci do domu skarbówka i jeszcze raz kasuje jedną trzecią wartości tej benzyny (albo i dwie trzecie, nie wiem, jak to ma być z akcyzą), bo tego, co już raz zapłaciłeś, pompiarz nie przekazał, a teraz zbankrutował albo uciekł za granicę, albo okazał się równie dobrze ustawiony jak cwaniaczek od złotych lokat, i trzeba należny państwu podatek wyegzekwować od kogoś innego. Mniejsza o benzynę - ale, na przykład, zbudujesz dom... I nie daj Boże zbankrutuje firma budowlana (co w tej branży jest obecnie regułą) i hurtownia, z której wzięła ona materiały. No, oczywiście, uspokaja ministerstwo, tak będzie nie zawsze, tylko wtedy, gdy urzędnik uzna, że nabywca powinien był podejrzewać, że sprzedawca nie odprowadza państwu, co państwowe. Jakimi argumentami można urzędnika przekonać, że się nie miało powodów podejrzewać, nie trzeba pisać, bo to w Polsce każde dziecko wie. Kiedy było Powstanie Warszawskie może nie wiedzieć, ale takie rzeczy wie na pewno.
Rzut oka w dane gospodarcze, skrzętnie usuwane przez media z oczu widzów i czytelników, wszystko wyjaśnia. W ubiegłym roku do budżetu wpłynęło 20 miliardów złotych mniej niż to był sobie zaplanował sławny ojciec jeszcze sławniejszej, najmłodszej w Polsce ekspertki od polityki międzynarodowej, znanej głównie z fotki "Fuck me like the whore I am". W tym roku, tylko w styczniu - o 4 miliardy mniej. No i co ma rząd zrobić, kiedy ci, którzy powinni mu płacić podatki, nie płacą? Ściągnąć od innych. I przecież nie od jakichś wielkich firm, z gatunku takich, które mogą urzędnikowi państwowemu zapewnić ciepłą i wreszcie należycie płatną posadkę po zakończeniu "służby publicznej". (Na takie nagrody, jak dla chłopców od euro, wszyscy się przecież nie załapią). Teraz widać, jak bardzo powinni się cieszyć podwykonawcy Tuskowych autostrad czy stadionu narodowego, że im za wykonane prace nie zapłacono (poza tym jednym panem co stadion okafelkował, ale on jest z PO). Gdyby im główni wykonawcy zapłacili, to teraz, po ich bankructwie, i tak musieliby za tych głównych wykonawców płacić zaległy VAT. A tak - sami też pobankrutowali i mają spokój. Słuszną linię ma nasza władza. Ktoś powie - to tylko projekt. Fakt. I pewnie, skoro sprawa się wydała (choć pono projekt, oficjalnie "przekazany do konsultacji społecznych", na które ministerstwo dało społeczeństwu całe pięć dni, nie został nawet udostępniony na stronach internetowych MF), skoro napisała o tym projekcie "Rzeczpospolita" i inne gazety, to zaraz usłyszymy dementi, że to nieporozumienie, czyjaś nadgorliwość, pisowski spisek i w ogóle nie ma tematu. I jednocześnie zacznie władza przygotowywać jakiś inny myk, w nadziei, że tym razem zdoła go jakoś przykryć i przemycić. Jak w tym starym kawale o kelnerze, który dopisywał do rachunku "uda - 500 zł", a jeśli klient okazywał się nieoczekiwanie trzeźwy i zwracał na tę pozycję uwagę, wyjaśniał "uda się albo się nie uda" i skreślał.
Niekiedy się nie udaje - jak wykryta w porę próba poszerzeniem uprawnień wywiadu skarbowego, z której rząd wycofuje się rakiem i zapewnia, że ależ skąd. Niekiedy się udaje, jak udało się na przykład odebranie ludziom zasiłku pielęgnacyjnego. Albo praktyczne odebranie leków refundowanych chorym na cukrzycę, nadciśnienie i inne choroby przewlekłe. Chwila roztargnienia, skuteczne odwrócenie uwagi jakimiś homobzdetami czy faszystowskim zagrożeniem, i już grupa ludzi na tyle dla władzy nieistotnych, że można ją bezkarnie oskubać (co mogą zrobić rządowi chorzy, inwalidzi i ich opiekunowie?) zostaje wycyckana. By żyło się lepiej. Wiadomo, komu. Widać wyraźnie, że w tej walce o umacnianie państwa i jego dochodów, którą toczy, ma władza dwóch przeciwników. Pierwsza − to oczywiście społeczeństwo. Społeczeństwo trafiło się temu rządowi naprawdę fatalne. "Cwaniaczy" w szpitalach i przychodniach, staruszkowie złośliwie robią kilkuletnie kolejki do lekarzy specjalistów, traktując to jako namiastkę życia towarzyskiego, biedota, pozbawiona "kultury jedzenia śniadań", złośliwie posyła dzieci do szkół na głodniaka, nawet bez przygarści przysłowiowego już szczawiu, no i wszyscy razem wzięci kombinują jak mogą, żeby się wykręcać od podatków, opłat i mandatów. Drugi groźny przeciwnik - to media. Niby już wielokrotnie spacyfikowane i zhajdaryzowane, zapraszające do komentarzy zawsze właściwe autorytety, pełne Lisów i Kuźniarów, ale wciąż nieodpowiedzialne - jak opozycja wywlecze jakiś skandaliczny, cichcem realizowany projekt albo wydatek, albo nagrodę, to rzucają się na to i nagłaśniają. Nie wystarcza rada Dworaka i biznesowo-towarzyskie powiązania, trzeba tę całą dziennikarską hałastrę wziąć na ręczne sterowanie. No, a już zwłaszcza, ma się rozumieć, wszelkie pomysły medialne opozycyjne względem "europejskiej normalności". I niech nikt tego nie nazywa autokracją. Autokraci po prostu mają gdzieś opinię publiczną, jak coś chcą robić, to robią, nie licząc się ze sprzeciwami bądź je tłumiąc przemocą. A nasza europejska władza z opinią publiczną postępuje zupełnie inaczej − cichcem, milczkiem, hipnotyzując i odwracając uwagę. Jak rządzeni zauważą, to za jakiś czas spróbujemy znowu − jak z tym przemycanym już po raz czwartym pomysłem czterokrotnego limitu bezkarnej kradzieży, do tysiąca złotych, co bardzo ulży wymiarowi sprawiedliwości i fantastycznie poprawi mu statystyki. W końcu się uda. Pisał klasyk liberalizmu, że nie ma takiej podłości, do której nie posunąłby się najbardziej nawet uczciwy rząd, kiedy mu zaczyna brakować pieniędzy. A czego się spodziewać, gdy pieniędzy zaczyna brakować, i to rozpaczliwie, rządowi Tuska? Rafał Ziemkiewicz
Et Nos Habemus Urban Radość z naszego nowego papieża Franciszka jest przyćmiona tym co się dzieje w naszym kraju: wściekłe ataki na Kościół i naszą tysiącletnią tradycję, kampania nienawiści wobec TV Trwam i polityczny powrót tego, który po chamsku opluwał Jana Pawła II. Podczas kiedy cały świat wiwatuje na cześć papieża Franciszka, nasza nieszczęsna Polska tkwi nadal w mrokach post-komunizmu. Co prawda bezpieka już nie morduje księży, ale zorganizowana instytucjonalna i medialna nagonka na Kościół trwa w najlepsze. I tak oto panamska TVN bierze się najspokojniej w świecie za "rozliczanie" papieża Franciszka za czasy argentyńskiej dyktatury... Ale jak może być inaczej, skoro rzecznik stanu wojennego Jerzy Urban powrócił spokojnie na czerwone salony i fedruje swoje siły z Palikotem, Kwaśniewskim i z wojskową samoobroną ? Urban słynął z chamskiego opluwania Jana Pawła II, przy rechocie salonu. Chamstwo Palikota czy też słynne “zadzwoń do brata” wykrzykiwane w Sejmie RP to pochodne rządu dusz Urbana i jego towarzyszy. Nienawiść Urbana do nas Polaków i do naszej tysiącletniej tradycji jest głęboka i autentyczna. Wiadomo, że osobnicy sfrustrowani i niezrównoważeni łatwo zieją nienawiścią do innych. Ale przypadek Urbana jest naszym zdaniem wytyczną wielu problemów, typujemy kilka z nich: (i) wysługiwanie się komunie i sowietom, (ii) nierozwiązane problemy osobisto-rodzinne i (iii) masońska indoktrynacja. Pisaliśmy niedawno o dwóch takich, Adamie Michniku i Mirosławie Sekule:
monsieurb.nowyekran.pl/post/88986,masonska-loza-adama
Pomyślmy przez chwilę w jakim kraju żyjemy 35 lat po wyborze Karola Wojtyły na papieża Jana Pawła II, 32 lata po zamachu na jego życie i 8 lat po jego śmierci? Więcej o Urbanie:
monsieurb.nowyekran.pl/post/43979,esbecki-starszak-urbana
monsieurb.nowyekran.pl/post/30795,goebbels-utuczony-jak-goering
monsieurb.nowyekran.pl/post/42939,emerytura-jerzego-urbana
Balcerac
Marzenia redaktora Turnaua
*Zadania dla nowego Papieża *O sposobach pilnowania kopyta
*W przededniu Soboru Całej Ludzkości... * Udawanie Greka
Redaktor Jan Turnau, rzucony w „Gazecie Wyborczej” na odcinek religijny, zwierzył się ze swych oczekiwań od nowego Papieża. Gazeta żydowska okazuje dziwne zainteresowanie sprawami Kościoła Katolickiego: znacznie większe, niż życiem rabinackim, formacją mełamedów, koszernym ubojem zwierząt, wielkim majątkiem nielicznych żydowskich gmin wyznaniowych czy kontrowersyjnymi tekstami w Talmudzie. A przecież – pilnuj, szewcze, kopyta. Niby tak, ale powiedz no pan sam, panie Rozencwajg, czy jeśli szewc Biberman chce zepsuć kopyto szewcowi-gojowi, to on w ten sposób nie pilnuje swojego kopyta? Jasne, że pilnuje. Z tej perspektywy rozbierzmy sobie oczekiwania redaktora Turnau. Pisze on: „Od nowego mojego przywódcy duchowego oczekuję, że będzie naprawdę przywódcą duchowym, nie tylko Kościoła Katolickiego, ale całej dzisiejszej ludzkości”. Całej ludzkości, proszę, proszę!...Wynikałoby stąd, że Papież wedle Turnaua ma być także przywódcą duchowym żydów, wyznawców woodu, totemistów, ateistów, komunistów...- no, całej ludzkości. Nakreśliwszy tak ambitny cel dla nowego Papieża, red.Turnau doprecyzowuje: „Powinien wznosić się ponad dotychczasową doktrynę naszej wspólnoty wyznaniowej, ogarniać myślą wszystkie inne, otwierać się na inne sposoby myślenia i odczuwania, lepiej dostrzegać w nich wszystko, co jest zgodne z Ewangelią Na pytanie, w jaki sposób ma to wszystko robić (zwłaszcza „otwierać się”...) – red.Turnau powiada krótko i lakonicznie: „jakoś”. To musi wystarczyć. Jeśli wiec nowy Papież ma „ogarnąć myślą” i „otworzyć się”, dajmy na to, na satanizm lub „neomarksizm” – powinien to zrobić „jakoś”. Red.Turanu nie pozostawia jednak czytelnika, chlipiącego z gazety żydowskiej „swą intelektualnę zupę”, w kompletnej niewiedzy względem tego „jakoś”. Nowy Papież powinien mianowicie zacząć od „zwołania nowego soboru”. Ciepło, ciepło, będzie zaraz gorąco. Ten nowy sobór powinien być „podobny w swoim rozmachu do tego sprzed pół wieku”, ale „jeszcze szerszy, z większym udziałem świeckich katolików i innych chrześcijan, przedstawicieli innych religii i ludzi niemieszczących się myślowo w żadnej”. Red.Turnan nie precyzuje, w jakiej proporcji te poszczególne kategorie powinny być reprezentowane na tym nowym Soborze, ale domyślamy się, że jako wyznawca demokracji red.Turanu byłby zadowolony z kryterium proporcjonalności: jest na świecie 1 miliard katolików, a pozostała część „całej ludzkości” to nie-katolicy. Gdyby wiec na takim Soborze katolicy znaleźli się w mniejszości, red.Turanu byłby zapewne usatysfakcjonowany, bo przecież wtedy Papież jako „przywódca całej ludzkości” musiałby basować w kwestiach wiary tejże większości... Na uwagę zasługuje dość nieporadne, ale chytre określenie red.Turnau: „ludzie nie mieszczący się myślowo w żadnej religii”. Co to za jedni? O, ci dopiero pohasaliby sobie na takim Soborze! Na koniec red.Turnau zwierza się ze swego marzenia: „Niech głos tego zgromadzenia zabrzmi mocniej niż wszystkie kościelne orędzia i encykliki, niech trafi do wszystkich, którzy nasz świat starają się czynić choćby trochę lepszym”. Zwracam uwagę na słowa: „Głos tego zgromadzenia”... A gdyby „głos tego zgromadzenia” w drodze demokratycznego głosowania właśnie ustalił, że „Boga nie ma, ojca można zabić a matce dać po mordzie”? Albo że homoseksualizm nie jest zboczeniem, a męczeństwem?... Albo że chrześcijaństwo to „kontynuacja judaizmu”?... Ja, oczywiście, nie mam nic przeciwko takiemu Ogólnoświatowemu Zjazdowi Delegatów Całej Ludzkości, nie rozumiem tylko, dlaczego akurat miałby tym zajmować się Sobór Kościoła Katolickiego i Papież, jako główny strażnik nauki Chrystusowej, bo przecież nie Tory, Talmudu, Manifestu Komunistycznego czy teorii Antoniego Gramsciego, ani też praw katalogu praw człowieka i obywatela, rozpisywanego na coraz to nowe, bardziej idiotyczne wątki przy wsparciu Fundacji Sorosa czy innego „dobrodzieja”, ani też polityki proinflacyjnej amerykańskiej Rezerwy Federalnej czy Centralnego Banku Europejskiego z siedzibą we Frankfurcie nad Menem. Owszem, w organizacji takich ogólnoświatowych zjazdów i spędów ma długą tradycję środowisko żydokomuny: Światowe Zjazdy Obrońców Pokoju. No ale te organizował przecież nie żaden z Papieży, ale „Chorąży Pokoju”, „Wielki Nauczyciel Całej Ludzkości” a zarazem „Wielki Językoznawca” – Józef Stalin. I może niech już tak zostanie: od politgramoty niech będzie żydokomuna, a od Prawdy – Papież. Opisując jeden z takich światowych spędów „całej ludzkości” w Warszawie, w latach 50-ych, Leopold Tyrmand wspomina, jak to jeden z „przedstawiciel ludzi niemieszczących się w żadnej religii”, rzekomo Grek, niejaki Apostolos Grozos, zachorował i potrzebny był lekarz. Gdy już wpuszczono lekarza do obstawionego tajniakami hotelu na Solcu, gdzie leżał w boleściach ów „Grek” – wezwany lekarz, poliglota, nie mógł porozumieć się z nim w żadnym europejskim języku. Wezwano więc pewną towarzyszkę z UB, co to znała „wszystkie języki świata”, ale i ona nie mogła porozumieć się z tym delegatem całej ludzkości. Nagle wezwany doktor, przedwojenny warszawiak, wyłowił z bełkotu chorego Apostolosa Grozosa kilka zrozumiałych słów: „Grek” mówił językiem jidysz, znanym doktorowi z warszawskich Nalewek... Widać zatem, że Sobór Całej Ludzkości, „wzniesionej ponad katolicką doktrynę”, „ogarniający wszystkie inne doktryny”, „z udziałem przedstawicieli innych religii i ludzi niemieszczących się w żadnej religii”, o którym marzy red.Turnau, ma swe sprawdzone wzorce w świetlanej przeszłości. Pozostawmy więc kontynuację tej tradycji dzisiejszym szermierzom postępu i nowej „świetlanej przyszłości – inaczej”. Szczerze mówiąc, najlepiej gdyby Przywódcą Duchowym Całej Ludzkości został od razu bank Rotszylda, albo Zakon Synów Przymierza, czyli loża B’nai B’rith. Bankierzy, jak wiadomo, potrafią najlepiej wznosić się ponad podziały, a B’nai B’rith od swych początków interesuje się „postępem całej ludzkości”... Marian Miszalski
Hojność dla urzędników w państwie Tuska
1. W ostatnich dniach pojawiły się w mediach informacje, świadczące o tym, że rząd Tuska kompletnie nie liczy się z opiniami zwykłych ludzi i zaciskając pasa większości Polaków, sam sobie go zdecydowanie popuszcza. Media doniosły, że w ministerstwie finansów szykowane jest miejsce dla kolejnego wiceministra, którego rekomendować ma koalicjant Platformy czyli PSL. Do tej pory resort ten ma oczywiście ministra, ostatnio awansowanego także na wicepremiera ale także 7 urzędujących wiceministrów i dyrektora generalnego, który jest także członkiem kierownictwa resortu. Ten zaproponowany przez PSL będzie więc 8 wiceministrem, a przedłużający czas jego powołania wynika tylko z faktu, że poszukuje się dla niego na tyle ważnych kompetencji, żeby nie urazić koalicjanta.
2. Jednocześnie resort i jego urzędnicy w terenie nie panują nad zbieraniem podatków w takim stopniu, że w roku 2012 doszło wręcz do załamania wpływów głównie z podatku VAT (zabrakło aż 14 mld zł w stosunku do planowanych wpływów, mimo 2% wzrostu gospodarczego). W tej sytuacji urzędnicy resortu finansów zaproponowali takie zmiany w prawie, żeby to kupujący odpowiadali za zapłacenie podatku VAT jeżeli okaże się, że wcześniej nie zapłacił go sprzedający. W ministerstwie finansów kończą się właśnie prace nad projektem zmian w ustawie o VAT i w ustawie Ordynacja podatkowa, które mają pozwolić na realizację tej zasady. Nabywca towaru będzie odpowiadał za zaległość podatkową sprzedawcy w podatku VAT, gdyby wiedział lub miał uzasadnione podstawy do przypuszczenia, że ten podatek nie zostanie przez tego ostatniego zapłacony. Projekt przewiduje także podobne sankcje podatkowe za działanie w złej wierze przez nabywcę, a więc w sytuacjach w których cena nabytego przez niego towaru odbiega od ceny rynkowej. Wprawdzie jak deklaruje resort tego rodzaju zbiorowa odpowiedzialność podatkowa będzie dotyczyła tylko tzw. towarów wrażliwych (na razie wskazane są paliwa, złoto i wyroby ze stali) ale oznacza to wprowadzenie do obrotu tymi towarami gigantycznej skali niepewności.
3. Jeszcze mocniej swą hojność wobec urzędników, zaprezentowała minister sportu Joanna Mucha. Okazało się, że dwóch prezesów spółki PL2012 otrzymało w tych dniach tzw. premie za sukces czyli zorganizowanie Euro 2012, każdy po ponad 1,3 mln zł. Oczywiście obydwaj prezesi powołani ponad 4 lata temu przez ministra Drzewieckiego (stąd nazywani chłopcami Drzewieckiego), otrzymywali przez 4 lata swojej pracy w spółce wysokie wynagrodzenia, sięgające 30 tysięcy miesięcznie (przez 4 lata zarobili w postaci wynagrodzeń ponad 2,5 mln zł). Mimo, że spółka PL2012 jest spółką Skarbu Państwa, to wcześniej ustawą wyprowadzono ją z rygorów tzw. ustawy kominowej, w związku z tym ich wynagrodzenia nie podlegały żadnym ograniczeniom. Po mocnej krytyce tych wynagrodzeń i premii (premie zaatakował nawet senator Platformy Jan Rulewski), minister Mucha przez parę dni milczała ale wczoraj stwierdziła, że za ciężką pracę należą się premie. A ponieważ obydwaj prezesi wykonali jej zdaniem ciężką pracę, a mistrzostwa Euro 2012 się przecież odbyły, to premie zostały wypłacone.
4. Taką to hojność wobec urzędników, wykazują ministrowie rządu Tuska i jednocześnie dociskają śrubę większości Polaków jak tym pomysłem ministra finansów obciążenia nabywcy podatkiem VAT niezapłaconym przez sprzedającego. Premier Tusk po powrocie z Brukseli jeżeli zostanie zapytany o tę hojność, na pewno zmarszczy brwi i się oburzy ale za parę dni wszyscy o tym zapomną i wszystko zostanie po staremu jak przez ostatnie 5 lat po wielokroć już bywało. Kuźmiuk
Narodowcy w sieci wywiadu rosyjskiego Witold Gadowski w tygodniku „W sieci” ujawnił fragment gry operacyjnej jaką wobec polskich narodowców prowadzi w III RP wywiad rosyjski. W 1999 roku na celowniku polskiego kontrwywiadu znalazł się korespondent moskiewskiego dziennika „Komsomolskaja Prawda” Aleksander Samożniew. Samożniew pod przykrywką pisania korespondencji z polskiego parlamentu usiłował zinfiltrować środowiska polskich narodowców. Poza Warszawą, Samożniew działał też w Krakowie. Czujność polskich kontrwywiadowców wzmocniły charakterystyczne dla szpiegów, a całkowicie irracjonalne dla dziennikarza, zachowania rosyjskiego korespondenta – profesjonalne gubienie przez figuranta obserwujących go polskich kontrwywiadowców. Lustracja zawartości „Komsomolskiej Prawdy” ujawniła że wyjątkowa aktywność korespondenta nie przekłada się na jego obecność na szpaltach pisma. Obserwacja rosyjskiego szpiega ujawniła że stara się on nawiązywać jak najwięcej kontaktów z młodymi działaczami Ligi Polskich Rodzin i Młodzieży Wszechpolskiej. Obserwacje polskiego kontrwywiadu potwierdził działacz Młodzieży Wszechpolskiej który zgłosił się do polskiego kontrwywiadu z informacją że Samożniew chciał go zwerbować. Wszechpolak zaoferował polskiemu kontrwywiadowi że jako polski agent podejmie grę operacyjną z rosyjskim szpiegiem. Polski kontrwywiad z ochotą skorzystał z oferty młodego polskiego patrioty, i dokumentował każde spotkanie wszechpolaka z rosyjskim agentem. W trakcie śledztwa CIA potwierdziła polskiemu wywiadowi że Samożniew został zdemaskowany dwa lata wcześniej w USA jako agent rosyjskiego wywiadu. W trakcie z działającym na rzecz polskiego kontrwywiadu wszechpolak był przez rosyjskiego agenta szkolony w szpiegowskich technikach operacyjnych. Legenda operacyjna Samożniewa w środowiska narodowców opierała się na podkreślaniu wspólnoty Słowian. Rosyjski szpieg proponował młodym narodowcom szkolenia z zakresu propagandy i indoktrynacji, zamawiał ekspertyzy o stanie polskiej polityki i gospodarki. Zaufanie rosyjskiego szpiega do wszechpolaka z polskiego kontrwywiadu było tak duże że proponował on wszechpolakowi zostanie rezydentem czyli werbowanie innych narodowców do rosyjskiego wywiadu. Rosjanie proponowali pomoc w karierze politycznej za cenę współpracy. Ofertę tą kierowali do młodych dobrze zapowiadających się działaczy. Rosjanie nie kryli przed wszechpolakiem swoich planów budowy siatki agenturalnej. Rosyjska służba wywiadu zagranicznego SWR nie tylko w Polsce starała się zinfiltrować ugrupowania narodowo rewolucyjnej opozycji pozaparlamentarnej. Takie same działania miały miejsce w Hiszpanii, Francji i Niemczech. Z zachodnimi ugrupowaniami infiltrowanymi przez rosyjskimi wywiad mieli też do czynienia młodzi działacze z Polski. Aresztowanie Samożniew się nie udało. Ostrzegł go rosyjski agent, umiejscowiony i do dziś nie ujawniony w polskim kontr wywiadzie. Wywiad rosyjski usunął z internetu prawie wszystkie wspomnienia o jego bytności w Polsce. Podobnie wyczyszczone zostało opuszczone przez niego mieszkanie. Historia ta. Optymistyczna bo świadcząca o patriotyzmie w środowiskach młodych narodowców, dla których wbrew staraniom obcych szpiegów oczywistością jest lojalność tylko wobec własnej ojczyzny, a nie pogoń za osobistymi korzyściami. Ma też walor edukacyjny. Należy zdawać sobie sprawę że nawet wobec nie docenianych organizacji prowadzona jest infiltracja. Trzeba więc zachowywać maksimum czujności. A w tym nie zaszkodzi zdobywanie wiedzy o wrogich metodach pracy. Tak by nie stać się cudzym pionkiem w grze operacyjnej. Jan Bodakowski
Tęczowy terroryzm W Amsterdamie wprowadzono przepis umożliwiający trzymiesięczną izolację osoby przyłapanej na negatywnych wypowiedziach o homoseksualistach. W Polsce media kreują właśnie nową modę, nakazującą rodzicom chwalić się tym, że ich dzieci są homoseksualistami. We Francji socjaliści walczą o prawo zezwalające na adopcję dzieci przez pary homoseksualne. Czy nadchodzi moment uznania heteroseksualności za zboczenie i nienormalność?
Trzy miesiące – taki czas może spędzić w specjalnym ośrodku odosobnienia każdy, kto w Amsterdamie zostanie przyłapany na wypowiadaniu się negatywnie o homoseksualizmie i homoseksualistach. Na mocy decyzji rady miasta w jednej z dzielnic wybudowano ośrodek izolacji, w którym „homofob” ma zostać poddany reedukacji. Na specjalnych kursach wyszkoleni „eksperci” mają „wyleczyć” go z nienawiści. W internecie trudno znaleźć informacje, jak wygląda taka „reedukacja”. Dowiedzieć się można jedynie, że odbywają się liczne „rozmowy” z „homofobami”, które mają wpłynąć na zmianę ich postawy. Ewenementem jest natomiast to, że na osadzenie kogokolwiek w tym ośrodku odosobnienia nie potrzeba zgody sądu. Odbywa się to w trybie decyzji administracyjnej. Po raz pierwszy w dziejach nowożytnej Europy i po raz pierwszy w historii „demokracji” do zamknięcia obywatela nie jest potrzebna zgoda sądu!
Walka o dzieci Jak na ironię, nowe prawo w Amsterdamie zostało uchwalone w tym samym czasie, kiedy we Francji odbyły się masowe protesty przeciwko projektowi ustawy pozwalającej na adopcję dzieci przez pary homoseksualne. Na ulice Paryża wyszły dziesiątki tysięcy osób domagających się zniesienia zapisów mówiących, że rodzina może składać się z dwóch tatusiów lub dwóch mam. Skala protestów zaskoczyła nawet władze świeckiej i laickiej Francji. Protesty tylko częściowo odniosły swój skutek, gdyż socjalistyczny rząd zapowiedział, że mimo wszystko dążył będzie do wprowadzenia zaplanowanych zmian. Kilka tygodni później w Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej upadł projekt ustawy o „związkach partnerskich”, co wywołało polityczny wstrząs i kłótnię Donalda Tuska z Jarosławem Gowinem. I również Donald Tusk – wzorem francuskich socjalistów – zapowiedział, że sprawa związków partnerskich zostanie uregulowana, i nakazał posłom swojej partii przygotować jeden wspólny projekt. Oznacza to de facto ich zdyscyplinowanie, aby tym jednym projektem był projekt opracowany przez frakcję „liberalną”. To zaś zapowiedź, że polskie lobby homoseksualne będzie tryumfować.
Nowa akcja: moje dziecko jest „homo” Rozpoczyna się właśnie w środkach masowego przekazu kolejna kampania propagandowa na rzecz homoseksualizmu. Zachęca ona rodziców, aby byli dumni z tego, że ich dzieci są „homo”, i żeby wszędzie, przy każdej okazji to podkreślali. Katolicki publicysta Tomasz P. Terlikowski tak skomentował to na portalu Fronda.pl: „Rozumiem, że rodzice kochają swoje dzieci. I nie mam wątpliwości, że niezależnie od tego, jaki będzie los moich dzieci, będę je kochał. Miłość rodzicielska nie powinna być jednak ślepa i nierozsądna. W każdym, szczególnie dziecku, może ona znaleźć piękno, dobro i prawdę, które są godne miłości. Ale nie powinna uznawać za powód do dumy czegoś, co jest skazą na normalności. I dlatego, choć w pełni rozumiem miłość rodziców do własnych dzieci, które dotknięte są homoseksualizmem, to nie rozumiem tego, że rodzice zamierzają się szczycić tym, że ich dzieci mają odmienną skłonność seksualną. Czy naprawdę ludzie ci nie widzą, że w ten sposób – być może wspaniałych ludzi – sprowadzają oni tylko do jednego, seksualnie wypaczonego wymiaru?”.
Przełomowy wybór Preludium polskiego homoterroru było wybranie do władz ustawodawczych dwóch aktywistów gejowskich: Krystiana Legierskiego (radny Warszawy) i Roberta Biedronia, który z funkcji przewodniczącego Kampanii przeciw Homofobii awansował na posła do Sejmu RP z ramienia Ruchu Palikota. Zarówno Legierski, jak i Biedroń nigdy niczego wcześniej nie osiągnęli ani w polityce, ani w administracji, ani w jakiejkolwiek pracy twórczej. Swoją wątpliwą „karierę” zawdzięczają temu, że przez wiele lat zajmowali się manifestowaniem swojej orientacji seksualnej i uczestniczyli w rozmaitych marszach i paradach równości. Podczas jednej z takich imprez Biedroń został nawet zatrzymany i pobity przez policję (śledztwo w tej sprawie umorzono), co oczywiście wykorzystał, aby wykreować się na męczennika ruchu homoseksualnego. Jako poseł na Sejm RP Biedroń zajmuje się wyłącznie walką o prawa gejów i lesbijek. Jak cały Ruch Palikota. Przykładem może być inicjatywa wprowadzenia do szkół obowiązkowego przedmiotu dotyczącego wychowania seksualnego. Według projektu Ruchu Palikota, obowiązkowy przedmiot miałby zostać wprowadzony już we wczesnych latach podstawówki, a jednym z jego założeń byłoby obligatoryjne nauczanie, że homoseksualizm jest czymś normalnym.
Ataki na kapłana W ostatnich dniach przeciwko terrorowi homoseksualistów zaprotestowało głośno kilku katolickich księży, spośród których najmocniej zabrał głos ksiądz Dariusz Oko. Udzielając wywiadu najpierw Tomaszowi Lisowi, a potem portalowi Fronda.pl, duchowny powołał się na badania Instytutu Kocha na temat homoseksualizmu. Wynika z nich, że „związki partnerskie” zawierane przez osoby tej samej płci są mniej trwałe, ludzie ci często zmieniają partnerów (statystyczny „homoś” ma rocznie 12-15 partnerów), samych homoseksualistów częściej atakuje też wirus HIV. Reakcją była wściekłość środowisk gejowskich, które oskarżyły księdza o „mowę nienawiści”. Argumentów merytorycznych jednak – jak zwykle – zabrakło.
Sojusznik Michał Boni W agresywną politykę lobby gejowskiego włączył się też Michał Boni – minister administracji i cyfryzacji, który przewodniczy Radzie ds. Przeciwdziałania Mowie Nienawiści. Boni opracowuje zmiany prawne, które mają na celu penalizację „mowy nienawiści”, co sprowadza się do przepisów karzących więzieniem za negatywne wypowiadanie się o homoseksualizmie. Nie jest jasne jak dokładnie skonstruowane będą nowoczesne przepisy, jednak można założyć, że będą piętnować wszystko to, co za homofobię uznają środowiska gejowskie. Wskazuje na to choćby poparcie, jakiego posłowie Ruchu Palikota udzielili Michałowi Boniemu. Prawdopodobnie – sądząc z przecieków politycznych – będą sankcjonować również wypowiedzi, które homoseksualizm określają jako zboczenie czy dewiację. Rodzi się jednak pytanie o skutek takich zapisów. Czy Michał Boni doprowadzi do tego, że Polacy przestaną myśleć i mówić źle o gejach, czy też myśleć będą swoje, a będą jedynie wyrażać się ostrożnie.
Homoseksualiści i geje W niedawnym numerze „Do Rzeczy” Bronisław Wildstein opublikował tekst, w którym przyznał się do homofobii. Pociągnęło to za sobą łańcuch wypowiedzi innych osób publicznych przyznających się do niej. Rzecz w tym, że wszystkie osoby deklarujące – wzorem Bronisława Wildsteina – homofobię nie domagają się żadnych działań przeciwko homoseksualistom, a jedynie manifestują swój sprzeciw wobec agresywnych gejów. Różnica między homoseksualistą a gejem polega na tym, że homoseksualista nie obnosi się ze swoją seksualnością. Tymczasem gej manifestuje swoją orientację na każdym kroku i przy każdej okazji. Gej również domaga się dla siebie szczególnych praw i przywilejów tylko z powodu swojej orientacji homoseksualnej. Paradoksalnie to homoseksualiści powinni najbardziej stanowczo przeciwstawiać się gejom, gdyż geje – manifestując swoją orientację – ściągają odium również na pozostałych „homosiów”. Polsce mamy do czynienia z „homofobią” wymierzoną nie w homoseksualistów, tylko w gejów, i nie wynika ona z uprzedzeń Polaków, tylko z braku tolerancji wobec ich nihilizmu, agresji i chamstwa. „Homofobia” w jej polskim wydaniu jest konsekwencją napastliwej, agresywnej i chamskiej propagandy gejowskiej, której autorzy uzurpują sobie prawo do pouczania nas o wszystkim i decydowania o naszych sprawach. Polacy mają dość nie „homosiów” żyjących sobie spokojnie w czterech ścianach, uprawiających miłość i nikomu nie wadzących. Polacy mają dość Biedroniów, Legierskich, Grodzkich, Niemców i innych, którzy narzucają nam swój punkt widzenia, nie pytając nas o zdanie. „Homofobia”, która rodzi się w Polsce, nie jest wymierzona w gejów, tylko jest skutkiem ich działalności. Jest jednak skutkiem pozytywnym. Jeśli bowiem w porę nie przeciwstawimy się homoterrorowi, przegramy swoją tożsamość, swoją kulturę i swoją tradycję. Leszek Szymowski
ZAMACH W DRODZE KONSULTACJI Komunikaty rosyjskiego Komitetu Śledczego i polskiej prokuratury w sprawie badań na obecność śladów materiałów wybuchowych, tylko pozornie wydają się sprzeczne. Przed kilkoma dniami rzecznik Komitetu Śledczego Rosji Władimir Markin oświadczył, że „przeprowadzona wspólnie przez specjalistów z Rosji i Polski nowa ekspertyza szczątków polskiego Tu-154M nie wykazała na nich śladów wybuchu”. Kilka godzin później, na konferencji zorganizowanej w Moskwie, ppłk Karol Kopczyk poinformował, że „w Smoleńsku nie były prowadzone żadne badania i nie były wykonywane żadne ekspertyzy”, zaś Naczelna Prokuratura Wojskowa (NPW) wydała komunikat, w którym napisano - „Polscy biegli oraz prokurator wojskowy nie uczestniczyli na terenie Federacji Rosyjskiej w żadnych badaniach (tym bardziej – laboratoryjnych) pod kątem wykrycia materiałów wybuchowych.”
Komentując tę sytuację, Antoni Macierewicz uznał, że „może chodzić o próbę narzucenia stanowiska polskiej prokuraturze na przyszłość. Prokuratura rosyjska chce zamanifestować, iż takiego właśnie wyniku badań ze strony prokuratury polskiej się spodziewa i takiego żąda. Ślady wybuchowe mają nie zostać znalezione i już.” Szef zespołu smoleńskiego dopuszcza również że to Rosjanie mówią prawdę. „Nie da się przecież wykluczyć, - oświadczył Macierewicz, że Rosjanie wymusili takie wspólne badania, uzyskali wspólną ekspertyzę, mają ją w kieszeni i teraz przy jej pomocy szantażują polskie instytucje organów ścigania i świat polityczny”. Warto zauważyć, że sprzeczność oświadczeń dotyczy jedynie wzmianki o „wspólnej ekspertyzie”. W wystąpieniu Rosjan z pewnością można dostrzegać czynnik dyscyplinujący polskich śledczych oraz kolejny objaw dominacji strony rosyjskiej. Nie ma natomiast wątpliwości, że na obecnym etapie, organy śledcze obu państw są całkowicie zgodne, iż w pobranych próbkach nie było śladów materiałów wybuchowych. W tym samym dniu, w którym wydano oświadczenia, wojskowa prokuratura oznajmiła, że „pojawienie się na wyświetlaczu użytego urządzenia napisu TNT nie jest tożsame z wykryciem trotylu”, a w komunikacie NPW z 5 marca br. napisano, iż „biegli prowadzący badania laboratoryjne próbek, zabezpieczonych w Smoleńsku na przełomie września i października 2012 r., na obecnym etapie nie stwierdzili śladów materiałów wybuchowych”.
W tej, zasadniczej kwestii nie istnieje zatem rozbieżność stanowisk polskiej i rosyjskiej prokuratury. Wprawdzie w grudniu 2012 roku, podczas obrad sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka prokuratorzy wojskowi trzykrotnie przyznali, że „urządzenia wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu”, jednak – ich zdaniem, fakt ten nie może przesądzać o obecności materiałów wybuchowych, ponieważ spektrometry używane przez śledczych mają rzekomo tak samo reagować na materiały wybuchowe, jak na... pastę do butów. Nietrudno też zauważyć, że od kilku miesięcy, podstawowe zadanie polskich śledczych, realizowane wspólnie z rządowymi mediami i politykami PO, polega na dezawuowaniu tezy o obecności śladów trotylu oraz podważaniu kolejnych doniesień wolnej prasy i wyników niezależnych badań. W tym obszarze istnieje pełna zgodność stanowisk Moskwy i Warszawy. Przypomnę, że już w maju 2010 roku Andrzej Seremet poinformował, iż „wykluczono ze znacznym stopniem prawdopodobieństwa hipotezę wybuchu przy użyciu materiałów konwencjonalnych”, zaś główną troską prokuratury było sporządzenie „obrazu psychicznego pilotów z możliwością reagowania na stres, czyli inaczej odporności stresowej”. Po trzech latach śledztwa, stanowisko to nie uległo zmianie, o czym świadczy niedawne przekazanie Rosjanom trzech tomów akt zawierających szczegółową dokumentację odnoszącą się do pilotów Tu-154M, w tym danych o imionach, nazwiskach, datach urodzenia, stanie cywilnym, wykształceniu, wykonywanym i wyuczonym zawodzie członków załogi oraz ich rodziców, dziadków, rodzeństwa i małżonków. Intencje prokuratury ilustruje także wniosek ppłk Jarosława Seja o przeprowadzenie badań toksykologicznych próbek materiału biologicznego pobranych z ciał ofiar tragedii, na obecność alkoholu i środków odurzających. Wydaje się więc, że oświadczenia rzecznika Komitetu Śledczego Rosji Władimira Markina, nie należy traktować jako próby narzucenia stanowiska w kwestii wyników badań. Do tej chwili, mamy do czynienia ze wspólnym i spójnym stanowiskiem rosyjsko-polskim i nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. Potwierdza to również wypowiedź Bronisława Komorowskiego, który na dwa dni przed komunikatem rosyjskim stwierdził - „Zaakceptowałem zasadniczą myśl raportu ministra Millera, że źródłem nieszczęścia była próba lądowania w niedopuszczalnie złych warunkach pogodowych. Reszta to już dodatki, błędy natury technicznej czy mankamenty natury technicznej na lotnisku”. Oświadczenie Markina mogło natomiast powstać w reakcji na ubiegłotygodniową publikację „Gazety Polskiej” – „To jednak był trotyl”, w której znajdowała się informacja, że na przebadanych już próbkach wykryto cząstki materiałów wybuchowych. Wiadomość przekazana przez osoby związane ze śledztwem, dotyczyła wyników badań przeprowadzonych w Polsce, wykonanych na podstawie próbek pobranych na przełomie września i października ub.r. W grudniu przywiózł je z Moskwy ppłk Kopczyk, informując, że 255 pojemników zostanie poddanych badaniom z zakresu fizykochemii. Ten sam materiał dowodowy został również zabezpieczony na potrzeby śledztwa prowadzonego przez rosyjski Komitet Śledczy. Jest taki był cel oświadczenia, trzeba je oceniać jako propagandowe dementi i wyraz pomocy udzielonej „polskim przyjaciołom”, borykającym się z nazbyt niezależnymi mediami. Oświadczenie – wywołując wprawdzie pewien medialny zamęt, w niczym nie koliduje ze stanowiskiem prokuratury wojskowej, a zawarte w nim podkreślenie efektów „wspólnej pracy” odpowiada dotychczasowej praktyce. Zawiera natomiast ważną, wyprzedzającą informację. Nikt przecież nie może wątpić, że przeprowadzone przez Rosjan badania tych samych próbek, nie wykażą obecności materiałów wybuchowych. Ta okoliczność wydaje się najważniejsza w ocenie zaistniałej sytuacji, ponieważ już dziś pozwala poznać oficjalne wyniki polskich badań. Trzeba przyjąć, że w tak zasadniczej sprawie musi istnieć całkowita zgodność stanowisk i nie warto doszukiwać się żadnego konfliktu. Przynajmniej od grudnia 2010 roku powinniśmy wiedzieć, że efekty śledztwa smoleńskiego nie mogą być oparte na ustaleniach niezależnych organów państwa lecz wynikają z dwustronnych uzgodnień politycznych. Wówczas wraz z prezydentem Rosji Miedwiediewem, przybyła do Polski delegacja rosyjskich prokuratorów, na czele z Prokuratorem Generalnym Jurijem Czajką. Delegacji towarzyszył minister sprawiedliwości Rosji Aleksander Konowałow Głównym punktem wizyty było podpisanie w dniu 6 grudnia 2010 memorandum o współpracy pomiędzy prokuraturami obu krajów. Zawarto w nim ramowe zasady współpracy „w dziedzinie walki z przestępczością oraz ochrony praw i wolności człowieka przy wykorzystaniu najbardziej skutecznych metod i środków”. Memorandum przewiduje m.in. „przeprowadzanie konsultacji w kwestiach prawnych” oraz świadczenie„wzajemnej pomocy prawnej”. Zgodnie z jego postanowieniami „wszelkie sprawy sporne związane ze stosowaniem niniejszego Memorandum Strony rozwiązują w drodze konsultacji i pertraktacji”. Dokument, mający umacniać „ochronę praw i wolności człowieka”, Prokurator Generalny Seremet podpisał z byłym sowieckim prokuratorem Czajką – jednym z najbardziej zaufanych ludzi płk Putina. To za kadencji Czajki doszło do setek aktów łamania praw człowieka; ludobójstwa w Czeczeni, mordów politycznych, zabójstw dziennikarzy, represji wobec dysydentów i wolnych mediów. Z polecenia Putina, Czajka nadzorował śledztwa w sprawie Chodorkowskiego, zabójstwa Politkowskiej i zamachu na Litwinienkę. On również nadzoruje dochodzenie w sprawie katastrofy smoleńskiej, a tuż przed podpisaniem memorandum doprowadził do unieważnienia protokołów zeznań kontrolerów z lotniska Sewiernyj, które w pierwotnej wersji mówiły o dyspozycjach wydawanych z Moskwy i podawaniu załodze polskiego samolotu fałszywych informacji o warunkach pogodowych oraz wspominały o obecności w budynku kontroli lotów trzeciej osoby – oficera FSB. Polska prokuratura przyjęła bez sprzeciwu te matactwa i kilka dni później doszło do podpisania memorandum. Nie sposób przecenić wagi tego dokumentu - podpisanego wyraźnie w kontekście sprawy smoleńskiej. Jeśli nawet bywa on przemilczany w oficjalnych wystąpieniach, o jego znaczeniu powinny decydować słowa Dmitrija Miedwiediewa, wypowiedziane podczas przemówienia w Pałacu Prezydenckim, w obecności polskich oficjeli. W dniu podpisania memorandum, rosyjski prezydent oświadczył - "Nie dopuszczam możliwości, by w sprawie katastrofy smoleńskiej śledczy polscy i rosyjscy doszli do różnych ustaleń. Odpowiedzialni politycy, przywódcy struktur śledczych powinni wyjść z obiektywnych danych". Te słowa, prócz skandalicznej sugestii związanej z końcowym efektem śledztwa, zawierały wyraźną namowę, by politycy grupy rządzącej zadbali o ostateczny kształt ustaleń prokuratury, a wyniki dochodzenia zostały poddane politycznym regulacjom. Późniejsze wydarzenia związane ze śledztwem smoleńskim, zachowania polskich decydentów i prokuratorów świadczą, że dyrektywa rosyjskiego satrapy jest ściśle przestrzegana, zaś ostateczny wynik śledztwa będzie efektem uzgodnień na szczeblu politycznym. Aleksander Ścios
Ten trotyl eksplodował Niezależne badania laboratoryjne w Stanach Zjednoczonych wykazały, że na pasie, którym przypięta była jedna z ofiar katastrofy smoleńskiej, znajdują się ślady trotylu, i to takiego, który eksplodował. Nie ma już więc żadnych wątpliwości, że ten właśnie związek organiczny, stosowany jako materiał wybuchowy, znajdował się na szczątkach tupolewa. Badania zlecił jeszcze w ubiegłym roku Stanisław Zagrodzki, kuzyn śp. Ewy Bąkowskiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej. Analizy laboratoryjne dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że na pasie, którym przypięta była Ewa Bąkowska, znajdowały się ślady trotylu, i to przereagowanego – czyli takiego, który eksplodował.
– Czekam jeszcze na skompletowanie fachowej opinii pirotechnicznej w tym zakresie, gdyż wyniki analizy wskazują na obecność także innych związków. Dopiero wtedy będę komentował tę sprawę – powiedział „GP” Stanisław Zagrodzki.
Co zrobi prokuratura Badania laboratoryjne potwierdziły to, co wynikało z wcześniejszych testów przeprowadzonych w USA przy użyciu terenowego zestawu do wykrywania materiałów wybuchowych. Eksperci badali wówczas wspominany pas bezpieczeństwa oraz część rękawa koszuli. Na pasie – w kolejnych trzech próbach – stwierdzono obecność śladów trotylu. Test powtórzono po 24 godzinach. „Wyniki uzyskane drogą szybkiego testu terenowego wskazują na możliwy kontakt pasa bezpieczeństwa z materiałem wybuchowym TNT. Badanie przy użyciu technik analitycznych, takich jak spektrometria mas, jest konieczne dla potwierdzenia zaprezentowanych tu wyników wstępnych, które wskazują na obecność TNT w materiale testowanym” – stwierdzili wówczas naukowcy przeprowadzający test.
Sprawdzenie pasa w amerykańskim laboratorium dało parę miesięcy później wynik pozytywny. Analogicznych analiz – tyle że dotyczących próbek z wraku tupolewa pobranych w Smoleńsku jesienią ub.r. – dokonują od grudnia 2012 r. polscy biegli. Jak ujawniła tydzień temu „Gazeta Polska”, w pierwszych przebadanych próbkach stwierdzono obecność śladów trotylu. Prokuratura, która początkowo twierdziła, że nie zna wyników analiz, gdyż te nie zostały ukończone, wydała po publikacji „GP” dementi, przekonując, że „biegli prowadzący badania laboratoryjne próbek, zabezpieczonych w Smoleńsku na przełomie września i października 2012 r., na obecnym etapie nie stwierdzili śladów materiałów wybuchowych”. Przypomnijmy, że śledczy stosowali podobne zagrania po publikacji „Rzeczpospolitej” – najpierw ogłosili, że w Smoleńsku nie stwierdzono śladów trotylu, by po kilku tygodniach przyznać, że podczas badania wraku na wyświetlaczach detektorów pojawił się napis „TNT”. Według naszych informacji, prokuratura ogłosi wyniki badań – a raczej opinię biegłych na temat tych wyników – w kwietniu 2013 r. Czy śledczy ugną się pod naciskiem Rosjan, którzy swoim ostatnim kłamliwym komunikatem wyraźnie dali do zrozumienia, jakich spodziewają się wyników? Po badaniach zleconych przez Stanisława Zagrodzkiego – jednoznacznie dowodzących obecności substancji wybuchowych na pasie śp. Ewy Bąkowskiej – nie będzie to już takie łatwe. Zwłaszcza że w dokumentacji medycznej sekcji jej zwłok znajduje się opis wskazujący na krótkotrwałe i niezwykle silne działanie ognia (co może świadczyć o działaniu fali termicznej), a także zapis mówiący o rozedmie płuc, chociaż za życia – co trzeba podkreślić – nie stwierdzono u niej tego schorzenia (informowała o tym „Gazeta Polska Codziennie”).
Trotyl po rosyjsku Można tylko żałować, że przed badaniami na obecność materiałów wybuchowych nie przeprowadzono dokładnych analiz fizycznych i mechanicznych części wraku. Jeśli w Tu-154 doszło do rozerwania struktury spowodowanego eksplozją, można to było stwierdzić jeszcze przed wykryciem, jaki materiał został do tego użyty. Jak mówią nasi rozmówcy, wykazałyby to badania fizyczne i mechaniczne części wraku, ich wygląd, rozrzut itp. Do hipotezy eksplozji doszli zresztą podobną drogą eksperci zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, którzy na podstawie zdjęć i badań pojedynczych elementów wraku stwierdzili, że najbardziej prawdopodobną przyczyną zniszczenia samolotu było właśnie ogromne ciśnienie wewnętrzne.
– Gdy dochodzi do wybuchu, prędkość spalania osiąga od 200 do 6000 m/s; gdy do detonacji – powyżej 6000 m/s (przy zwykłym spalaniu prędkość ta wynosi do 200 m/s). Materiały wybuchowe są fabrycznie tak produkowane, by uzyskać efekt detonacji. Wówczas występuje temperatura minimum 3000 st. C. Powinny więc być widoczne nadpalenia, także metalu, oparzenia ciał, które znajdowały się blisko centrum wybuchu. Jeśli na ciałach ofiar stwierdza się oparzenia, nadpalenia, to jest to wyraźne wskazanie, że doszło do wybuchu – mówi nam ekspert od materiałów wybuchowych. 2,4,6-trinitrotoluen, w skrócie TNT – czyli trotyl – to obok nitrogliceryny i heksogenu jeden z najpowszechniej używanych kruszących materiałów wybuchowych. Kruszące materiały wybuchowe charakteryzują się bardzo krótkim czasem przebiegu reakcji, co oznacza, że ich detonacja przebiega niezwykle gwałtownie. Trotyl – jako trwała i bezpieczna w użyciu substancja – może być używany jako samodzielny materiał wybuchowy, ale wchodzi też w skład wielu innych tego typu materiałów (np. H-6 i HTA). Nieprawdą jest, jakoby TNT był XIX-wiecznym przeżytkiem i całkowicie wyszedł z użycia. W Rosji nazwa „trotyl” pojawia się w ostatnich latach dość często, choćby w publikacjach opisujących zamachy lub próby zamachów terrorystycznych. W październiku 2012 r. w domu inguskiego terrorysty Adama Ekażewa znaleziono ok. 15 kg tej substancji. Miesiąc wcześniej taką samą ilość trotylu odkryto w samochodzie, który miał być użyty do zamachu w rosyjskiej republice Kabardo-Bałkarii (zachodnia część Kaukazu Północnego). W 2011 r. w porcie lotniczym Moskwa-Domodiedowo zatrzymano Rosjanina – członka radykalnego ugrupowania islamskiego – który miał na sobie pas z 7 kg TNT. Biorąc pod uwagę fakt, że trotylem posługują się w Rosji głównie islamscy fundamentaliści, i pamiętając, że wiele przygotowanych przez nich rzekomo zamachów to w rzeczywistości operacje rosyjskich służb – nie da się wykluczyć, że użycie trotylu w Smoleńsku było posunięciem głęboko przemyślanym, a ostatnia linia obrony Moskwy polegać będzie na obarczeniu winą za zamach na polskiego prezydenta „czeczeńskich terrorystów”. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Ten trotyl eksplodował Niezależne badania laboratoryjne w Stanach Zjednoczonych wykazały, że na pasie, którym przypięta była jedna z ofiar katastrofy smoleńskiej, znajdują się ślady trotylu, i to takiego, który eksplodował. Nie ma już więc żadnych wątpliwości, że ten właśnie związek organiczny, stosowany jako materiał wybuchowy, znajdował się na szczątkach tupolewa. Badania zlecił jeszcze w ubiegłym roku Stanisław Zagrodzki, kuzyn śp. Ewy Bąkowskiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej. Analizy laboratoryjne dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że na pasie, którym przypięta była Ewa Bąkowska, znajdowały się ślady trotylu, i to przereagowanego – czyli takiego, który eksplodował.
– Czekam jeszcze na skompletowanie fachowej opinii pirotechnicznej w tym zakresie, gdyż wyniki analizy wskazują na obecność także innych związków. Dopiero wtedy będę komentował tę sprawę – powiedział „GP” Stanisław Zagrodzki.
Co zrobi prokuratura Badania laboratoryjne potwierdziły to, co wynikało z wcześniejszych testów przeprowadzonych w USA przy użyciu terenowego zestawu do wykrywania materiałów wybuchowych. Eksperci badali wówczas wspominany pas bezpieczeństwa oraz część rękawa koszuli. Na pasie – w kolejnych trzech próbach – stwierdzono obecność śladów trotylu. Test powtórzono po 24 godzinach.
„Wyniki uzyskane drogą szybkiego testu terenowego wskazują na możliwy kontakt pasa bezpieczeństwa z materiałem wybuchowym TNT. Badanie przy użyciu technik analitycznych, takich jak spektrometria mas, jest konieczne dla potwierdzenia zaprezentowanych tu wyników wstępnych, które wskazują na obecność TNT w materiale testowanym” – stwierdzili wówczas naukowcy przeprowadzający test. Sprawdzenie pasa w amerykańskim laboratorium dało parę miesięcy później wynik pozytywny. Analogicznych analiz – tyle że dotyczących próbek z wraku tupolewa pobranych w Smoleńsku jesienią ub.r. – dokonują od grudnia 2012 r. polscy biegli. Jak ujawniła tydzień temu „Gazeta Polska”, w pierwszych przebadanych próbkach stwierdzono obecność śladów trotylu. Prokuratura, która początkowo twierdziła, że nie zna wyników analiz, gdyż te nie zostały ukończone, wydała po publikacji „GP” dementi, przekonując, że „biegli prowadzący badania laboratoryjne próbek, zabezpieczonych w Smoleńsku na przełomie września i października 2012 r., na obecnym etapie nie stwierdzili śladów materiałów wybuchowych”. Przypomnijmy, że śledczy stosowali podobne zagrania po publikacji „Rzeczpospolitej” – najpierw ogłosili, że w Smoleńsku nie stwierdzono śladów trotylu, by po kilku tygodniach przyznać, że podczas badania wraku na wyświetlaczach detektorów pojawił się napis „TNT”. Według naszych informacji, prokuratura ogłosi wyniki badań – a raczej opinię biegłych na temat tych wyników – w kwietniu 2013 r. Czy śledczy ugną się pod naciskiem Rosjan, którzy swoim ostatnim kłamliwym komunikatem wyraźnie dali do zrozumienia, jakich spodziewają się wyników? Po badaniach zleconych przez Stanisława Zagrodzkiego – jednoznacznie dowodzących obecności substancji wybuchowych na pasie śp. Ewy Bąkowskiej – nie będzie to już takie łatwe. Zwłaszcza że w dokumentacji medycznej sekcji jej zwłok znajduje się opis wskazujący na krótkotrwałe i niezwykle silne działanie ognia (co może świadczyć o działaniu fali termicznej), a także zapis mówiący o rozedmie płuc, chociaż za życia – co trzeba podkreślić – nie stwierdzono u niej tego schorzenia (informowała o tym „Gazeta Polska Codziennie”).
Trotyl po rosyjsku Można tylko żałować, że przed badaniami na obecność materiałów wybuchowych nie przeprowadzono dokładnych analiz fizycznych i mechanicznych części wraku. Jeśli w Tu-154 doszło do rozerwania struktury spowodowanego eksplozją, można to było stwierdzić jeszcze przed wykryciem, jaki materiał został do tego użyty. Jak mówią nasi rozmówcy, wykazałyby to badania fizyczne i mechaniczne części wraku, ich wygląd, rozrzut itp. Do hipotezy eksplozji doszli zresztą podobną drogą eksperci zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, którzy na podstawie zdjęć i badań pojedynczych elementów wraku stwierdzili, że najbardziej prawdopodobną przyczyną zniszczenia samolotu było właśnie ogromne ciśnienie wewnętrzne.
– Gdy dochodzi do wybuchu, prędkość spalania osiąga od 200 do 6000 m/s; gdy do detonacji – powyżej 6000 m/s (przy zwykłym spalaniu prędkość ta wynosi do 200 m/s). Materiały wybuchowe są fabrycznie tak produkowane, by uzyskać efekt detonacji. Wówczas występuje temperatura minimum 3000 st. C. Powinny więc być widoczne nadpalenia, także metalu, oparzenia ciał, które znajdowały się blisko centrum wybuchu. Jeśli na ciałach ofiar stwierdza się oparzenia, nadpalenia, to jest to wyraźne wskazanie, że doszło do wybuchu – mówi nam ekspert od materiałów wybuchowych. 2,4,6-trinitrotoluen, w skrócie TNT – czyli trotyl – to obok nitrogliceryny i heksogenu jeden z najpowszechniej używanych kruszących materiałów wybuchowych. Kruszące materiały wybuchowe charakteryzują się bardzo krótkim czasem przebiegu reakcji, co oznacza, że ich detonacja przebiega niezwykle gwałtownie. Trotyl – jako trwała i bezpieczna w użyciu substancja – może być używany jako samodzielny materiał wybuchowy, ale wchodzi też w skład wielu innych tego typu materiałów (np. H-6 i HTA). Nieprawdą jest, jakoby TNT był XIX-wiecznym przeżytkiem i całkowicie wyszedł z użycia. W Rosji nazwa „trotyl” pojawia się w ostatnich latach dość często, choćby w publikacjach opisujących zamachy lub próby zamachów terrorystycznych. W październiku 2012 r. w domu inguskiego terrorysty Adama Ekażewa znaleziono ok. 15 kg tej substancji. Miesiąc wcześniej taką samą ilość trotylu odkryto w samochodzie, który miał być użyty do zamachu w rosyjskiej republice Kabardo-Bałkarii (zachodnia część Kaukazu Północnego). W 2011 r. w porcie lotniczym Moskwa-Domodiedowo zatrzymano Rosjanina – członka radykalnego ugrupowania islamskiego – który miał na sobie pas z 7 kg TNT. Biorąc pod uwagę fakt, że trotylem posługują się w Rosji głównie islamscy fundamentaliści, i pamiętając, że wiele przygotowanych przez nich rzekomo zamachów to w rzeczywistości operacje rosyjskich służb – nie da się wykluczyć, że użycie trotylu w Smoleńsku było posunięciem głęboko przemyślanym, a ostatnia linia obrony Moskwy polegać będzie na obarczeniu winą za zamach na polskiego prezydenta „czeczeńskich terrorystów”. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Bolszewicy w togach Sąd odbiera dzieci Bajkowskim z Krakowa. Komornik bezprawnie konfiskuje mienie niewinnemu obywatelowi. Sędziowie ingerują w tytuł opozycyjnego tygodnika. Nie ma praktycznie dnia, by nie dochodziły nas wieści o skandalach z udziałem sądów. W przypadku niektórych wyroków można mieć wątpliwości, czy sędziowie opanowali sztukę czytania ze zrozumieniem, a co dopiero oceny badanego materiału. Czy sądy w Polsce stoją po stronie ludzkiej wolności? Czy są skutecznym zabezpieczeniem przeciwko próbom ingerowania w sferę wolności słowa i działalności gospodarczej? Czy bronią zwykłych obywateli i tego, co nazywane jest w prawie podstawową komórką społeczną, czyli rodziny? Całkiem niedawno mieliśmy do czynienia z precedensową sprawą. Komornik, nie mając wszystkich danych na temat osoby, na której miał wykonać wyrok, skasował nie tego, kogo trzeba. Wystarczyła zbieżność imienia i nazwiska, by zabrać, co trzeba, i się wycofać. Sąd stwierdził, że komornik nie zaniedbał żadnych swoich obowiązków, po prostu się pomylił. Ot, dzień jak co dzień w sądownictwie polskim. Człowiek wychodzi z sądu i nie wie, o co chodzi. Jako ewidentny poszkodowany nie może znaleźć oparcia w instytucji, która jest do tego powołana. Przypomina to, że jeszcze kilka lat temu niektórzy posłowie otwierali w swoich biurach poradnie dla ofiar przestępstw. Zatrudniali tam prawników, którzy udzielali bezpłatnej pomocy i owym dość prostym sposobem zjednywali sobie przychylność mieszkańców. To były czasu linczu we Włodowie, gdy bezsilni względem wymiaru sprawiedliwości obywatele wzięli sprawę w swoje ręce. Dziś o takich przypadkach mówi się rzadziej, ale czy coś się zmieniło? Czy zmieniły się statystyki sądowe, średni czas oczekiwania na rozprawę i poziom wyroków?
Gowin oburzony wyrokiem na księdza Nie, wszystko jest po staremu. Do tamtych problemów doszły jednak kolejne. Sądy działają nie tylko w sposób opieszały, ale coraz częściej dowiadujemy się też o sprawach, w których odgrywają rolę poglądy polityczne albo społeczne ideologie. Sądy polskie stają się zatem miejscem walki o idee. Za początek tego trendu należy uznać dwa procesy. Pierwszy wyrok zapadł w 2009 r. w procesie, jaki Alicja Tysiąc wytoczyła ks. Markowi Gancarczykowi, redaktorowi naczelnemu „Gościa Niedzielnego”. Chodziło o rzekome porównanie powódki do zbrodniarzy hitlerowskich. Sąd skazał księdza na 30 tys. zł zadośćuczynienia. Wkrótce potem został wystosowany list w obronie ks. Gancarczyka, podpisany m.in. przez Jarosława Gowina, obecnego ministra sprawiedliwości. Czytamy w nim: „Wyrok ten budzi wielkie wątpliwości. Nie tylko dlatego, że porównanie, za które „Gość Niedzielny” ma przeprosić powódkę, w ogóle nie padło, ale także ze względu na konsekwencje prawne i ustrojowe, jakie z sobą niesie. Uważamy, że wyrok ten jest wymierzony w wartości konstytucyjne, jakimi są wolność słowa i wolność prasy. Jest to również próba cenzurowania debaty publicznej, która może zachęcić skrajne środowiska lewicowe do narzucania swojego światopoglądu reszcie społeczeństwa poprzez wymiar sprawiedliwości”. Słowa mocne, ale czy cokolwiek zmieniły? Czy dziś minister Gowin pamięta, co kiedyś podpisał? Druga ze słynnych spraw dotyczy procesu, jaki Agora wytoczyła Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi, m.in. za użycie zarzutu luksemburgizmu względem redaktorów gazety. Ten proces to część większej serii, wręcz sądowego serialu, jaki Polakom zapewniła Agora. Wyrok był dla Rymkiewicza niekorzystny. List w jego obronie napisali m.in. poeci. „Prawo każdego obywatela do głoszenia własnych opinii jest podstawowym warunkiem funkcjonowania demokracji. Kwestionowanie tego prawa w odniesieniu do poety to praktyka haniebna, naruszająca zarówno swobodę obywatelską, jak i dobro polskiej kultury”. I znów nic. Te dwa procesy można uznać za wzorcowe. Pokazują, po jak grząskim gruncie poruszają się w Polsce ci, którzy próbują komentować rzeczywistość. Jak często na argumenty z jednej strony odpowiedzią są pozwy z drugiej. I jak często sąd staje się arbitrem w sprawach, których ocena powinna należeć do czytelników.
Sąd, nie rynek Jest to tym bardziej dziwne, że ład medialny w Polsce był budowany na wmawianiu wszystkim, że o sile i słabości poszczególnych tytułów, stacji telewizyjnych i radiowych powinien decydować rynek. Że rynek to demokracja. Jakby wbrew temu wszystkiemu okazało się jednak, że panem i władcą tego, co można obejrzeć i czego można posłuchać, jest urząd, którym kierują ludzie z politycznego nadania. O tym zaś, co można pisać w prasie, decydują sądy powszechne. Ingerencja władzy sądowniczej w ład medialny jest coraz większa. Ostatnio tygodnik, który zaczynał jako „W Sieci”, musiał na wezwanie sądu błyskawicznie zmienić tytuł. Stało się tak, zanim doszło do jakiejkolwiek rozprawy, na której wydawcy mogliby zaprezentować swoje argumenty. Tytuł dla czasopisma to sprawa życia lub śmierci. To nie jest neon nad zakładem fryzjerskim, do którego wszyscy i tak trafią, ale podstawowy sposób identyfikowania produktu. W tak delikatnej sprawie jak dalsze istnienie tygodnika, który dość szybko zyskał czytelników, sąd potrafił działać zdecydowanie, jakby nie patrząc na to, że być może pochopnym postępowaniem zagroził istnieniu medium, które nie jest zakładem fryzjerskim, ale pewnym dobrem społecznym. Sąd nie miał też skrupułów w zdecydowaniu o dalszych losach rodziny Bajkowskich z Krakowa. Decyzja o ograniczeniu im praw rodzicielskich i zabraniu synów do domu dziecka zapadła dość szybko i została wykonana zdecydowanie. Pomimo protestów nauczycieli dzieci zostały zabrane siłą. W mediach dość szybko pojawiło się nagranie, w którym jedno z dzieci z płaczem opowiada, w jaki sposób zostały potraktowane. Tu również – jak w przypadkach dotyczących swobody wypowiedzi – działanie sądu zdawało się przeczyć powszechnej opinii, zgodnie z którą sędziowie działają powolnie i nieskutecznie. Okazuje się, że jak trzeba, potrafią działać wyjątkowo skutecznie. Mateusz Matyszkowicz
Kolejne uderzenie tajfunu "Vincent" "To nie społeczeństwo polskie tęskni za bolszewizmem, tylko właśnie jego ukochana władza i fiskus, które dobitnie pokazują polskiemu społeczeństwu gest Kozakiewicza" - uważa Janusz Szewczak. Absurdalne i niemoralne propozycje polskiego fiskusa dopiero się rozkręcają. Polska staje się państwem odpowiedzialności zbiorowej, totalnego fiskalizmu i legislacyjnego bezprawia. Raz, dwa, trzy płacisz Ty – na kogo popadnie na tego bęc. Ponieważ finanse publiczne toną, wali się w gruzy budżet państwa, gasną dochody podatkowe, władza i rząd premiera D. Tuska idzie na całość i na niebezpieczne skróty.
"Sztukmistrz z Londynu" zamierza więc łupić jak leci. Widocznie to miał na myśli „spożywczy aktor” – celebryta D. Olbrychski zarazem specjalista od kaszanek i kiełbas z Biedronki, twierdząc, że znowu chcemy bolszewii. To nie społeczeństwo polskie tęskni za bolszewizmem, tylko właśnie jego ukochana władza i fiskus, które dobitnie pokazują polskiemu społeczeństwu gest Kozakiewicza. Jesteśmy właśnie świadkami bezceremonialnego gwałcenia Polskiej Konstytucji i łamania zasad prawnych, m.in. zasady równości wobec prawa, ochrony praw nabytych i interesów w toku, równości i niedyskryminowania podmiotów gospodarczych, zasady wolnej konkurencji czy zakazu zmiany przepisów podatkowych w trakcie roku podatkowego, a nawet zasady nie działania prawa wstecz. Szereg proponowanych przez MF rozwiązań fiskalnych jest też niezgodnych z dyrektywami UE. Ponieważ coroczne, straty na towarach akcyzowych z powodu przemytu i zorganizowanej przestępczości mafijnej osiągnęły pod „czujnym okiem” MF J.V. Rostowskiego rekordowe rozmiary ok. 7-10 mld zł, fiskus postanowił wreszcie, przy najmniejszym wysiłku logistycznym i intelektualnym, zmienić przepisy ustawy o VAT, dotyczące m.in. tzw. przestępstw karuzelowych. Ale zamiast udać się po radę do specjalistów, ot choćby Instytutu Studiów Podatkowych – prof. W. Modzelewskiego, lub choćby sięgnąć tylko do zdrowego rozsądku, postanowił ograniczyć wyłudzenia VAT-u, wprowadzając odpowiedzialność zbiorową uczciwych nabywców, klientów czy przedsiębiorców, robiąc z siebie znachora – cudotwórcę. Nowe zasady odpowiedzialności za zobowiązania podatkowe, wprowadzają współodpowiedzialność uczciwego nabywcy. Będzie on teraz płacił VAT i odpowiadał całym swoim majątkiem za niezapłacony podatek przez sprzedawcę – oszusta czy firmę „krzak”. Kupiłeś paliwo na stacji benzynowej, a stacja nie zapłaciła podatku VAT? Będziesz bulił. Zbudowałeś dom ze stali, za którą importer czy skład budowlany nie zapłaciły podatku, bo np. zniknęły – będziesz płacił itd. itd. Będzie obowiązywać domniemanie działania w złej wierze nabywcy. Kupiłeś taniej złote obrączki musiałeś wiedzieć, że to od przestępcy, pasera czy oszusta – teraz płać frajerze. Propozycje MF mają na celu zbiorową odpowiedzialność podmiotów gospodarczych, gospodarstw domowych i obywateli. Totalna inwigilacja i fiskalizacja zachowań gospodarczych, społecznych, penalizacja połączona z nieproporcjonalnymi i nieuczciwymi obciążeniami finansowymi, jak choćby słynna już wojna radarowa J.V.Rostowskiego z polskimi kierowcami, wręcz rozkwitają z dnia na dzień i przyjmują coraz bardziej niebezpieczną formę. Ukryte formy opodatkowania pod płaszczykiem opłat, kar, grzywien, ograniczenia ulg i innych rygorów prowadzą do kosmicznych wręcz absurdów. Mieszkańcy miast i właściciele domów, w tym Warszawy, będą płacić za miesięczny wywóz śmieci prawie tyle samo co za roczny podatek od swych nieruchomości, czy za ubezpieczenie na życie i wielokrotnie więcej niż za ubezpieczenie zdrowotne w prywatnym systemie ochrony zdrowia. To musi wzbudzać już nie tyle przerażenie obywateli „zielonej wyspy”, co uśmiechy politowania i odruchy agresji. A przecież takich przykładów mamy ostatnio całe mnóstwo. Oto kilka z nich:
- Od 2014r. podatkiem CIT zostaną objęte nie tylko spółki komandytowo-akcyjne, ale również te zwykłe komandytowe, co będzie prowadzić do podwójnego opodatkowania wspólników.
- Od faktury pro-forma urzędy skarbowe żądają zapłaty jak za normalną fakturę czyli w efekcie mamy żądanie podwójnego płacenia.
- Pięcioletni termin przedawnienia zobowiązań podatkowych stoi pod wielkim znakiem zapytania.
- Ulga rodzinna i internetowa jest dziś w Polsce tylko dla wybranych.
- Nowelizacja kodeksu wykroczeń – kradzież do 1 tys. zł – wkrótce ma to nie być przestępstwo, ale wykroczenie, co doprowadzi do zorganizowanych kradzieży i bankructwa małych sklepów jak i powstania zawodowych grup przestępczych.
- Ktoś nie segreguje śmieci w bloku i nie płaci opłaty śmieciowej nie szkodzi – zapłacą pozostali mieszkańcy.
- Wnioski o interpretacje podatkowe mają być opłacone z góry i możliwe tylko przez Internet.
- Chcesz się leczyć zagranicą niestety resort ograniczy ci to prawo.
- Kupujesz bilet lotniczy dla vice prezesa firmy, nie w każdym przypadku będzie on kosztem.
- Ktoś nie płaci za wspólny garaż, nie szkodzi, ściągnie się od tego kto ma dochody lub jest pierwszy na liście.
- Dostałeś napiwek, opodatkuje się go, ubezpieczyłeś pracownika – nie każdy przypadek będzie można rozliczyć w kosztach.
- Złożyłeś wnioski dowodowe w Urzędzie Skarbowym – są nic nie warte. Urząd skarbowy może je odrzucić w każdej chwili.
- Chcesz karetkę, mimo, że płacisz składki zdrowotne i ZUS – zapłać jeszcze raz.
- Dostałeś przelew na konto bankowe, masz kredyt, masz pełnomocnictwo, żadnej tajemnicy bankowej to już nie zagwarantuje, fiskus ci nie daruje, wyśledzi każdy grosz, każdą transakcję.
- Klauzula o unikaniu opodatkowania ma być teraz elastycznie i rozszerzająco traktowana - jako klauzula obejścia prawa - czyli płać jak najwięcej. Czyżby powrót do starego domiaru ?
- Sejm znowelizował ustawę o ochronie gruntów rolnych i leśnych, która pozbawia właścicieli i użytkowników nieruchomości prawa do sądu w sprawach o zmianę kwalifikacji gruntu z rolnego na budowlany. Czyli bez zgody Ministra Rolnictwa nie ma szans na odrolnienie – to ewidentnie niekonstytucyjne.
- Uelastyczni się też Kodeks Pracy – pracownik popracuje 12 godzin i obetnie się mu wynagrodzenie za niedziele, święta i godziny nadliczbowe. Niestety to nie koniec innowacyjnych rozwiązań podatkowych MF J.V. Rostowskiego zgodnie z hasłem – raz, dwa, trzy płacisz Ty. Janusz Szewczak
Odpowiedzialność zbiorowa Dwa tygodnie temu pisałem o pomyśle Ministerstwa Finansów wprowadzenia „solidarnej" odpowiedzialności podatników. Ona już istnieje w obowiązujących przepisach, więc mówienie o niej tak, jakby jej nie było, wzbudziło moją czujność. Nie bez powodu. 1 marca Ministerstwo Finansów przedstawiło projekt tej „solidarnej" odpowiedzialności do konsultacji społecznych. Dało pięć dni roboczych na zajęcie stanowiska. To już generał Jaruzelski konsultował się dłużej. Generał konsultował się sam ze sobą (ze mną się nie konsultował), więc wynik konsultacji był z góry znany. Teraz też nikt mnie nie pytał o zdanie. Na stronie MF projektu nie ma, bo od pewnego czasu jest tam głównie minister finansów. Ale jest Internet i sprawa się „rypła".
„Podatnik (...), na rzecz którego dokonano dostawy towarów (...) jest solidarnie odpowiedzialny wraz z podmiotem dokonującym tej dostawy za zaległości podatkowe wynikające z niewpłacenia na rachunek urzędu skarbowego w terminie podatku". „Podatnikiem" VAT jest przedsiębiorca, choć z ekonomicznego punktu widzenia nie on go płaci – pobiera tylko w cenie od konsumenta i odprowadza do urzędu skarbowego. Ale takich przedsiębiorców jest około 2 milionów. Ilu wśród nich jest oszustów? 10 procent? Odpowiedzialność solidarna ma mieć zastosowanie „jeżeli w momencie dokonania dostawy podatnik wiedział lub miał uzasadnione podstawy do tego, aby przypuszczać, że cała kwota podatku lub jej część, przypadająca na tę lub na wcześniejszą albo późniejszą dostawę towarów, nie została lub nie zostanie wpłacona na rachunek urzędu skarbowego". A za uzasadnioną do tego podstawę uznaje się „w szczególności, jeżeli cena była niższa od wartości rynkowej". Jak taki podatnik będzie tankował paliwo na jakiejś stacji benzynowej, stanie się solidarnie odpowiedzialny za nieodprowadzenie podatku VAT przez jej właściciela. Niech go ręka Boska broni zatrzymać się na stacji, na której paliwo jest tańsze niż na sąsiedniej – bo to może być przesłanka uznania jego odpowiedzialności. A jak działa w branży budowlanej, to już nie będzie mógł szukać tańszych prętów. Teraz, jak kupi pręt za tani, to zapłaci VAT, za sprzedawcę. Oczywiście istnieje problem mafii: „paliwowej", „złomiarskiej" czy „stalowej". Bo państwo nie potrafi się z przestępcami rozprawić. Ale pierwsze publikacje na temat prętów stalowych pojawiły się w „Rzepie" w 2009 roku. Co robiły organy państwa do marca 2013 roku? Nic! A teraz chcą wprowadzić „solidarną" odpowiedzialność uczciwych z przestępcami. I proszę mi nie opowiadać, że „nie takie są intencje". Dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Gwiazdowski
Zabrakło redaktora Maleszki i poszedł ostry lead o papieżu Jak zwykle jestem pod wrażeniem myśli talmudycznej połączonej z czujnością marksistowsko-leninowską, czym się wykazuje znana z obu cech redakcja biuletynu żydowskich komunistów. Wiele wysiłku musiało kosztować tamtejszych referentów przełamanie dwóch obrzydliwości skojarzonych z zoologiczną nienawiścią, bo takimi są rytualne złorzeczenia na: grzebanie w życiorysie i polowanie na agentów. Przeszkody moralne zostały pokonane i w imię rewolucji marksistowsko-leninowskiej powstała talmudyczna egzegeza życiorysu papieża Franciszka. Mniej doświadczonym, którzy słusznie wzburzają się podobnymi produkcjami, ale nie bardzo potrafią odpowiedzieć, chociaż intuicyjnie czują, że czytają propagandę, podpowiem w jaki sposób sobie radzić na przyszłość. Rzecz nie jest trudna, po pierwsze wszystko co pojawia się w biuletynie żydowskich komunistów trzeba uznać za odwrotnie proporcjonalne do rzeczywistości, czyli faktów. Zdarza się, że jakaś treść otrze się o fakty, ale taki zbieg okoliczności zachodzi tylko wówczas gdy interes rewolucji i myśl talmudyczna uznają fakty za ciekawy ornament. Po drugie zawsze, ale to zawsze należy zwracać uwagę na nazwiska, cokolwiek się czyta w biuletynie na starcie jest weryfikowalne nazwiskiem. Jeśli pojawia się analiza „etyka”, to wiadomo, że ten etyk będzie się nazywał Hartman, gdy się pojawi ekspertyza socjologa, niemal w ciemno da się założyć, że będzie to ekspert Bauman. Biorąc pod uwagę i rozwagę powyższe wskazówki uzyskujemy następujący melanż: klasycznie argentyńskie nazwisko Verbitsky i jeszcze bardziej klasyczne fakty odnoszące się do „argentyńskiego faszyzmu”. Zweryfikowałem nazwisko, zweryfikowałem grzebanie w życiorysie oraz polowanie na agentów i by nie przedłużać przystępuję do rozbrojenia lustracji papieża. Horacio Verbitsky został przedstawiony jako pisarz, historyk i dziennikarz, tak rutynowo się dzieje, ponieważ musi być spełniony warunek „obiektywizmu” eksperta i jak zawsze laurka nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Horacio Verbitsky to zaangażowany politycznie ideolog, jak sam pisze od 13 roku życia był świadomym politycznie obywatelem Argentyny. Od dziecka do starości opowiadał się po jednej stronie sporu i tak się przypadkowo złożyło, że nie jest to strona przyjazna konserwatyzmowi ani Kościołowi Katolickiemu, ale rewolucji świeckiego postępu, czyli realnego socjalizmu w wersji postmodernistycznej. Grzebiąc w życiorysie Horacio, już w pierwszym akapicie biografii widzimy niezłe kwiatki, mianowicie przynależność do terrorystycznej organizacji „Montoneros”. Przedziwna to była bojówka, która wręcz instynktownie powinna postawić funkcjonariuszy z Czerskiej na baczność, bo czyż może być większy alarm niż „narodowy socjalizm”, którym samych siebie bojówkarze przechrzcili? Nie przeszkadza i „narodowy socjalizm”, jeśli służy rewolucji socjalistycznej i zwalczaniu prawicowego zamordyzmu. Montoneros, przez bardziej dowcipnych, określani jako argentyńscy narodowcy, szybko zakochali się w Marksie i jeszcze szybciej stali się ulubieńcami Fidela Castro. Na co dzień zajmowali się wysadzaniem amerykańskich ambasad, porywaniem kapitalistów imperialistycznych i wymuszaniem okupów na korporacjach. Do bólu klasyczni czerwoni rewolucjoniści i by klasyki stało się zadość, po zmianie politycznych okoliczności natychmiast stali się „liberalnymi demokratami”, czytaj wyznawcami Perona, tego męża sławnej Evity. W latach 70-tych i 80-tych nic w Argentynie nie było jednoznaczne, zresztą do dziś nie jest. W Argentynie w najpodlejszym okresie krwawych walk ścierały się ze sobą dwie patologie, jedna reprezentowana przez nieudolną juntę, druga przez komunistycznych ekstremistów, potem wspierających Perona, żeby było ciekawiej również generała. Horacio Verbitsky, który ówczesnego przeciwnika politycznego obryzgał zapachową substancją do swojej przeszłości marksistowskiej odniósł się przezabawnie, niczym enerdowski żołnierz Waffen SS: „owszem byłem członkiem Monteneros, ale nie strzelałem”. Z drugiej strony nie można też powiedzieć, że Horacio Verbitsky był tali strasznie antykościelny, wszak Montneros zaczynali jako nacjonaliści, potem przeszli na marksizm, by skończyć jako peroniści, ale po drodze zaliczyli jeszcze koalicję ideową z Ruchem Księży dla Trzeciego Świata. Ta ostatnia organizacja, to tacy południowoamerykańscy księża patrioci, argentyńska katolewica, u nas sekretarzem tej grupy zostałby „ksiądz” Mądel, biskupem Pieronek, mentorem Boniecki, natomiast papieżem Romana Kotliński, przybierający imię Nergal. Horacio Verbitsky w największym skrócie jest kimś w rodzaju Michniko-Geremka, w każdym czasie i miejscu był na topie, zaczynał jako komunista, chował się po kościołach, skończył na piedestale lewicowo-liberalnego internacjonalizmu. Całe sensacyjne zdziwienie odnoszące się do Jorge Borgoglio, który widział argentyński Kościół „trochę” inaczej niż marksistowską sektę wyznaniową, może bawić, gdyby nie pewna siejąca spustoszenie prawidłowość. Kolejny raz ośrodek propagandowy wrzuca w eter prostacką wskazówkę – „kapuś, bandyta, faszysta”, ale mam nadzieję, że tym razem skończy się blamażem. Gdy się ma taki życiorys jak Verbitsky jest się skazanym na sukces i autorytet, tak też skończył Horacio, został wybitnym dziennikarzem, mężem opatrznościowym i powszechnie szanowanym na całym świecie publicystą, szczególnie w lewicowych: El Pais i The New York Times, gdzie ma swoje kolumny. Nie mogło też zabraknąć korony humanizmu wieńczącej działalność wybitnego przedstawiciela lewackich bojówek i Human Rights Watch, skądinąd bardzo przypadkowo skojarzona z lewicującymi Żydami (Robert L. Bernstein), doceniła rewolucjonistę, przyznając w 1998 roku stosowną nagrodę. Kończąc ten krótki demontaż propagandy żydowskich komunistów, jako świecki i niepraktykujący, w dodatku ateista, chciałbym jeszcze zaproponować kompromisowe rozwiązania. W pełni się zgadzam, że rozpaczliwa edycja polskiej wersji Wikipedii, która wymazała ten niesprawdzony propagandowy fragment życiorysu Jorge Bergoglio nie wygląda dobrze i nie powinna mieć miejsca, no ale trzeba być konsekwentnym. W Wikipedii znów się powinno pojawić kilkaset innych wymazanych wpisów, na przykład prawdziwe nazwisko Zdzisława Kwaśniewskiego, radzieckiego oprawcy z NKWD żydowskiego pochodzenia, Izaaka Stolzmana, ojca Aleksandra i teścia Jolanty Konty występującej w TVN Style pod nazwiskiem Kwaśniewska. Wtedy każdy sobie będzie mógł pogłębić wiedzę na temat donoszenia i sprzeciwiania się juntom wojskowym, wszystkim juntom: argentyńskim i tym peerelowskim z dyktatorem Jaruzelskim oraz Kiszczakiem na czele. Jeśli tak się nie stanie, to nadal będziemy błądzić w historii i to nie jakiejś tam historii argentyńskiego ekstremizmu, ale w naszym polskim pomyleniu z poplątaniem. Gazeta, która przez lata tępiła wszystkich usiłujących dociec kto był kapusiem junty Jaruzelskiego, która kryła kapusia Maleszkę, donoszącego na kolegów i kryje jeszcze wielu, gorszych od niego, musi zachować szczególną powściągliwość. Czas spisać marksistowskie „Pokłosie”, czas przeprosić polskich „Sąsiadów”, pora spojrzeć w lustro, zmierzyć się ze swoją przeszłością i teraźniejszością. I to jest druga propozycja, jeszcze bardziej odważna. Proponuję kontynuować lustrację na dwóch frontach, żydowscy komuniści niech lustrują agentów i wrogów rewolucji, natomiast zwolennicy normalności politycznej, społecznej i historycznej, niech sobie lustrują żydowskich komunistów – tak wygląda ta nieludzko poniewierana wolność. Jedno w świeżutkim wyczynie Czerskiej jest dla mnie nowe, dowiedziałem się, że istnieje ktoś taki jak Maciej Stasiński i że jest bardziej radykalnym lustratorem niż Piotr, który swego czasu pochwalił IPN za przekazanie Rosji radzieckiej kwitów na dziadka majora Protasiuka, co tłumaczył koniecznością zbudowania właściwego profilu psychologicznego. Ta nowość wskazuje na olbrzymie rezerwy intelektualne biuletynu żydowskich komunistów. MataKurka
Złota wolność sędziego Sąd odbiera dzieci Bajkowskim z Krakowa. Komornik bezprawnie konfiskuje mienie niewinnemu obywatelowi. Sędziowie ingerują w tytuł opozycyjnego tygodnika. Nie ma praktycznie dnia, by nie dochodziły nas wieści o skandalach z udziałem sądów. W przypadku niektórych wyroków można mieć wątpliwości, czy sędziowie opanowali sztukę czytania ze zrozumieniem, a co dopiero oceny badanego materiału. Czy sądy w Polsce stoją po stronie ludzkiej wolności? Czy są skutecznym zabezpieczeniem przeciwko próbom ingerowania w sferę wolności słowa i działalności gospodarczej? Czy bronią zwykłych obywateli i tego, co nazywane jest w prawie podstawową komórką społeczną, czyli rodziny? Całkiem niedawno mieliśmy do czynienia z precedensową sprawą. Komornik, nie mając wszystkich danych na temat osoby, na której miał wykonać wyrok, skasował nie tego, kogo trzeba. Wystarczyła zbieżność imienia i nazwiska, by zabrać, co trzeba, i się wycofać. Sąd stwierdził, że komornik nie zaniedbał żadnych swoich obowiązków, po prostu się pomylił. Ot, dzień jak co dzień w sądownictwie polskim. Człowiek wychodzi z sądu i nie wie, o co chodzi. Jako ewidentny poszkodowany nie może znaleźć oparcia w instytucji, która jest do tego powołana. Przypomina to, że jeszcze kilka lat temu niektórzy posłowie otwierali w swoich biurach poradnie dla ofiar przestępstw. Zatrudniali tam prawników, którzy udzielali bezpłatnej pomocy i owym dość prostym sposobem zjednywali sobie przychylność mieszkańców. To były czasu linczu we Włodowie, gdy bezsilni względem wymiaru sprawiedliwości obywatele wzięli sprawę w swoje ręce. Dziś o takich przypadkach mówi się rzadziej, ale czy coś się zmieniło? Czy zmieniły się statystyki sądowe, średni czas oczekiwania na rozprawę i poziom wyroków?
Gowin oburzony wyrokiem na księdza Nie, wszystko jest po staremu. Do tamtych problemów doszły jednak kolejne. Sądy działają nie tylko w sposób opieszały, ale coraz częściej dowiadujemy się też o sprawach, w których odgrywają rolę poglądy polityczne albo społeczne ideologie. Sądy polskie stają się zatem miejscem walki o idee. Za początek tego trendu należy uznać dwa procesy. Pierwszy wyrok zapadł w 2009 r. w procesie, jaki Alicja Tysiąc wytoczyła ks. Markowi Gancarczykowi, redaktorowi naczelnemu „Gościa Niedzielnego”. Chodziło o rzekome porównanie powódki do zbrodniarzy hitlerowskich. Sąd skazał księdza na 30 tys. zł zadośćuczynienia. Wkrótce potem został wystosowany list w obronie ks. Gancarczyka, podpisany m.in. przez Jarosława Gowina, obecnego ministra sprawiedliwości. Czytamy w nim: „Wyrok ten budzi wielkie wątpliwości. Nie tylko dlatego, że porównanie, za które „Gość Niedzielny” ma przeprosić powódkę, w ogóle nie padło, ale także ze względu na konsekwencje prawne i ustrojowe, jakie z sobą niesie. Uważamy, że wyrok ten jest wymierzony w wartości konstytucyjne, jakimi są wolność słowa i wolność prasy. Jest to również próba cenzurowania debaty publicznej, która może zachęcić skrajne środowiska lewicowe do narzucania swojego światopoglądu reszcie społeczeństwa poprzez wymiar sprawiedliwości”. Słowa mocne, ale czy cokolwiek zmieniły? Czy dziś minister Gowin pamięta, co kiedyś podpisał? Druga ze słynnych spraw dotyczy procesu, jaki Agora wytoczyła Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi, m.in. za użycie zarzutu luksemburgizmu względem redaktorów gazety. Ten proces to część większej serii, wręcz sądowego serialu, jaki Polakom zapewniła Agora. Wyrok był dla Rymkiewicza niekorzystny. List w jego obronie napisali m.in. poeci. „Prawo każdego obywatela do głoszenia własnych opinii jest podstawowym warunkiem funkcjonowania demokracji. Kwestionowanie tego prawa w odniesieniu do poety to praktyka haniebna, naruszająca zarówno swobodę obywatelską, jak i dobro polskiej kultury”. I znów nic. Te dwa procesy można uznać za wzorcowe. Pokazują, po jak grząskim gruncie poruszają się w Polsce ci, którzy próbują komentować rzeczywistość. Jak często na argumenty z jednej strony odpowiedzią są pozwy z drugiej. I jak często sąd staje się arbitrem w sprawach, których ocena powinna należeć do czytelników.
Sąd, nie rynek Jest to tym bardziej dziwne, że ład medialny w Polsce był budowany na wmawianiu wszystkim, że o sile i słabości poszczególnych tytułów, stacji telewizyjnych i radiowych powinien decydować rynek. Że rynek to demokracja. Jakby wbrew temu wszystkiemu okazało się jednak, że panem i władcą tego, co można obejrzeć i czego można posłuchać, jest urząd, którym kierują ludzie z politycznego nadania. O tym zaś, co można pisać w prasie, decydują sądy powszechne. Ingerencja władzy sądowniczej w ład medialny jest coraz większa. Ostatnio tygodnik, który zaczynał jako „W Sieci”, musiał na wezwanie sądu błyskawicznie zmienić tytuł. Stało się tak, zanim doszło do jakiejkolwiek rozprawy, na której wydawcy mogliby zaprezentować swoje argumenty. Tytuł dla czasopisma to sprawa życia lub śmierci. To nie jest neon nad zakładem fryzjerskim, do którego wszyscy i tak trafią, ale podstawowy sposób identyfikowania produktu. W tak delikatnej sprawie jak dalsze istnienie tygodnika, który dość szybko zyskał czytelników, sąd potrafił działać zdecydowanie, jakby nie patrząc na to, że być może pochopnym postępowaniem zagroził istnieniu medium, które nie jest zakładem fryzjerskim, ale pewnym dobrem społecznym. Sąd nie miał też skrupułów w zdecydowaniu o dalszych losach rodziny Bajkowskich z Krakowa. Decyzja o ograniczeniu im praw rodzicielskich i zabraniu synów do domu dziecka zapadła dość szybko i została wykonana zdecydowanie. Pomimo protestów nauczycieli dzieci zostały zabrane siłą. W mediach dość szybko pojawiło się nagranie, w którym jedno z dzieci z płaczem opowiada, w jaki sposób zostały potraktowane. Tu również – jak w przypadkach dotyczących swobody wypowiedzi – działanie sądu zdawało się przeczyć powszechnej opinii, zgodnie z którą sędziowie działają powolnie i nieskutecznie. Okazuje się, że jak trzeba, potrafią działać wyjątkowo skutecznie.
Sekrety skuteczności Dlaczego jednak w pewnych sprawach sądy działają skutecznie, a w innych nie? Jeden wątek to przypuszczalne polityczne naciski w niektórych sprawach, ale opis tych mechanizmów należy nie do publicysty, lecz do dziennikarzy śledczych. To ich czujność powinna sprawiać, że podobne mechanizmy będą odsłanianie i demaskowane. Tylko że ten gatunek dziennikarstwa, kosztowny, trudny i niewygodny, w Polsce zamiera. Zanika też tradycja dziennikarzy specjalizujących się w sprawach sądowych. Inny wątek związany jest ze społecznymi zmianami, które obejmują znaczną część społeczeństwa, także sędziów. Presja na kulturową zmianę w Polsce jest coraz silniejsza, nic więc dziwnego, że jej ofiarą padają przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości. Ci, którzy chcą przyspieszenia zmian społecznych w Polsce, naciskać muszą szczególnie na trzy grupy: ludzi mediów – bo ci w dużej mierze odpowiadają za społeczne nastroje, polityków – bo ci zmieniają prawo, i sędziów – bo od nich zależy, jak prawo będzie wykonywane.
Wobec tych zmian sędziowie są jednak często bezbronni. Studia prawnicze w Polsce już dawno zostały okaleczone. To, co kiedyś wyróżniało absolwentów prawa, czyli znakomite wykształcenie humanistyczne, jest już tylko przeszłością. Znajomość prawa rzymskiego, historii prawa i ustroju polski, retoryki, logiki, filozofii – to wszystko występuje teraz śladowo. Zbyt mało, by uczyć absolwentów prawa samodzielnego myślenia i krytycznego stosunku do przekazu. W przypadku niektórych wyroków można nawet mieć wątpliwości, czy sędziowie opanowali sztukę czytania ze zrozumieniem, a co dopiero oceny badanego materiału. Zapaść kulturowa jest ogromna, a jej skutki mogą być tragiczne. Sędzia nie jest konstruktorem modeli szesnastowiecznych okrętów, ale często panem życia innych. Ciąży na nim odpowiedzialność za to, czy prawo w Polsce będzie służyć wolności, czy jej ograniczaniu. Do wielu sędziów powyższe słowa się nie odnoszą, pełnią bowiem swoją funkcję dobrze, skończyli dobre studia. Gorzej, gdy nawet niewielka ich część zawiedzie... Mateusz Matyszkowicz
Sierakowski Prawicowy fanatyk Gowin a modernizacja obyczajow „Zboczeńcy powinni trafiać do więzienia na całe życie. Jeśli dziś nie uda się zaostrzyć kar, to wkrótce pedofilia zostanie uznana za nową orientację seksualną - ostrzegają na łamach "Faktu" prawnik Janusz Kochanowski, filozof Bogusław Wolniewicz i poseł PiS Zbigniew Ziobro. ( 2005 rok ) „...(źródło )
„Kanadyjski parlament pracuje właśnie nad projektem ustawy, która ma zaostrzyć kary dla pedofili. W roli ekspertów wystąpili przed nią psychiatrzy, którzy schorzenie uznali po prostu za jedną z orientacji seksualnych, takich jak homoseksualizm, czy nawet heteroseksualizm. „....”Zdaniem "eksperta" pedofilię można porównać nie tylko do homoseksualizmu, ale nawet do heteroseksualizmu. - Jeśli żyłby pan w społeczeństwie, w którym heteroseksualność byłaby napiętnowana lub zakazana, i kazano by panu udać się na terapię, by zmienić swoją orientację seksualną, prawdopodobnie stwierdziłby pan, że to głupota. Innymi słowy, nie zaakceptowałby pan tego wszystkiego. Odwołuję się do tej analogii, by pokazać, że tak naprawdę pedofile nie mogą zmienić swojej tożsamości seksualnej - mówił dr Van Gijseghem. Występujący przed kanadyjską komisją parlamentarną psychiatrzy traktują pedofilię nie jako zboczenie, ale "orientację seksualną, której nie da się zmienić”.....(źródło)
Nowy trend w nowoczesnym wychowywaniu dzieci lansują psychologowie w Norwegii. Ich zdaniem, dzieci powinny oglądać pornografię! - podaje onet.pl. Nowy trend w nowoczesnym wychowywaniu dzieci lansują psychologowie w Norwegii. Ich zdaniem, dzieci powinny oglądać pornografię!I to im wcześniej, tym lepiej. Arodzice powinni z nimi o tym dyskutować.”.....”Poglądom Lindskoga wtóruje terapeuta rodzinny i seksuolog Thomas J. Winther. – Ciekawość jest zdrową częścią rozwoju dziecka – przypomina starą prawdę. –Porno nie wywołuje traumy u dzieci – przekonuje dr Winther. „.....(więcej)
Sierakowski „ Z pewnością nie będzie w niej całego szeregu prawicowych fanatyków, którzy blokują wszystkie nowoczesne zmiany w Polsce.”......”Lewe skrzydło Platformy, jeśli w ogóle istnieje, niewiele potrafi zrobić, żeby wywalczyć konsekwentne poparcie premiera w istotnych sprawach. Zachowawczość partii, chwalenie się antyintelektualizmem i brakiem wizji, lekceważenie modernizacji innej niż techniczna to znacznie poniżej ambicji nowoczesnej władzy w Europie”....(źródło )
„Duńczycy rozpoczęli dyskusję na temat zmian w prawie, które doprowadziłyby do tego, że kazirodztwo przestałoby być przestępstwem obyczajowym. Za zmianami w prawie opowiada się Lista Jedności - koalicja ugrupowań lewicowych i zielonych„....To staroświeckie i groteskowe podejście do spraw seksu i rodziny - przekonuje Pernille Skipper, posłanka i rzeczniczka Listy Jedności „...(więcej)
„„Lekarze powinni mieć prawo do zabijania noworodka- takie szokujące stanowisko opublikowało dwoje naukowców ze znanych na świecie uczelni. Według nich pozbawić dziecka życia możnanie tylko wtedy, gdy urodzi się ono np. niepełnosprawne. Również wtedy, gdy rodzice nie są w stanie zapewnić dziecku opieki lub prostu go nie chcą.Nazwali to aborcją po urodzeniu„„...(więcej )
Jak widzimy lewactwo , hunwejbin politycznej poprawności Sierakowski szykuje polskim dzieciom socjalistyczna „modernizację „ Małe dzieci będą zabija „na życzenie „ . A jeśli ominie je „aborcja po urodzeniu „ będą adoptowane i wychowywane przez homoseksualistów , następnie będą zmuszane oglądać pornografie , trochę starsze będą bezkarnie „podrywane” przez kochających tatusiów. A zboczeńcy będą domagać w ramach ' modernizacji „ „wyzwolenia „ seksualnego dzieci A na drodze Sierakowskiemu do „modernizacji „ stoją prawicowi fanatycy typu Gowin , Kaczyński. Polityczna poprawność to obłąkany kult polityczny , socjalistyczny bóg Moloch , który pożera dzieci Proszę zwrócić uwagę ,że Wolniewicz, Kochanowski i Ziobro w 2005 roku rzucili niedorzeczną wydawałoby się wtedy myśl ,że pedofilia zostanie uznana za orientację seksualną . Legalizacja kazirodztwa, domaganie się , aby dzieci oglądały pornografie, a teraz próba uznania w kanadyjskim parlamencie pedofilii za orientację seksualną pokazuje jak dramatyczne są postępy lewactwa „Czy za dwadzieścia lat pedofilia nie stanie się norma jak homo małżenstwa „....” Oburzenie homolobby wywołał amerykański, konserwatywny showman radiowy Rush Limbaugh, który porównał ruch na rzecz uznania społecznego dla pedofilii do ruchu na rzecz poparcia małżeństw homoseksualnych. A do tego stwierdził, że lewica może – krok po kroku – taki projekt przepchnąć. Omawiając artykuł z lewicowego, brytyjskiego „Guardiana”, w którym przekonywano, że rosnąca liczba naukowców opowiada się za uznaniem pedofilii za „orientację seksualną”, Limbaugh stwierdził, że choć ta informacja wydaje się słuchaczom szokująca, to zapewne podobnie szokujące było dla nich, gdy pierwszy raz usłyszeli propozycję wprowadzenia do systemu prawnego „małżeństw osób tej samej płci”. Teraz zaś pomysł ten wydaje się oczywisty. I podobną drogę – zdaniem radiowca – może przejść pomysł, by uznać pedofilię za „orientację seksualną”. I choć homolobbyści zareagowali na komentarz Limbaugh ze złością, to nie powiedział on w istocie nic nowego. Już w 2011 roku grupa pedofilskich aktywistów i psychologów, określająca się mianem B4U-ACT spotkała się w Baltimore i przedstawiła plan budowania poparcia społecznego dla pedofilii, który opierał się na strategii przyjętej przez środowiska gejowskie, w celu dekryminalizacji aktów homoseksualnych, zbudowania koncepcji praw homoseksualistów, i wreszcie zgody na „małżeństwa gejowskie”....(źródło )
Sławomir Sierakowski „ Gdyby Aleksander Kwaśniewski lepiej rozegrał sprawę Europy Plus, to Jarosław Gowin już nie byłby ministrem. Donald Tusk musiałby się go pozbyć, żeby ratować twarz przed swoimi liberalnymi wyborcami „.....”.Olczyk Jest pan krytycznie nastawiony
do PO. A nie sądzi pan, że to,
co próbuje budować Kwaśniewski, będzie inną formą takiej
właśnie bezideowej partii
władzy? Sierakowski Z pewnością nie będzie w niej całego szeregu prawicowych fanatyków, którzy blokują wszystkie nowoczesne zmiany w Polsce.”....”Nas interesuje zmiana społeczna i na tym polu działamy, a z tej funkcji partie politycznej abdykowały, o czym bez zażenowania mówi nawet sam premier. Partie w najlepszym razie dostosowują prawo do zachodzących zmian albo – jak obecna koalicja rządząca – nawet tego nie robią. Przecież zablokowana ostatnio ustawa o związkach partnerskich nie miała na celu niczego zmieniać w życiu Polaków, tylko dostosować prawo do tego, co już się zmieniło. „....”Nigdy w życiu nie byłoby Ruchu Palikota, gdyby nie m.in. ruch feministyczny. Janusz Palikot zajmował się zakazem pedałowania, kiedy dziewczyny tworzyły organizacja pozarządowe, wychodziły do ludzi, oswajając z nowym językiem i problemami. Jeżeli Palikot rzeczywiście uważa, że feministki są bez znaczenia, to uważa, że bez znaczenia są jego wyborcy. „....”Równie cynicznie, choć bardziej estetycznie, zarządza swoją partią Tusk, pozbywając się brutalnie konkurentów i transferując przeciwników do własnej partii,
a w kwestii zmian tożsamości jest już prawdziwym kameleonem. Lewe skrzydło Platformy, jeśli w ogóle istnieje, niewiele potrafi zrobić, żeby wywalczyć konsekwentne poparcie premiera w istotnych sprawach. Zachowawczość partii, chwalenie się antyintelektualizmem i brakiem wizji, lekceważenie modernizacji innej niż techniczna to znacznie poniżej ambicji nowoczesnej władzy w Europie. „.....Wywiad Elizy Olczyk z Sierakowskim ....(źródło )
„Słowa biskupa Tadeusza Pieronka, który powiedział wczoraj na antenie TVN 24, że "żadna siła nie powstrzyma człowieka od tego, żeby korzystać z wolnej woli i do tego, do czego pchają go namiętności", wobec czego "pedofilia była, jest i będzie", nie mogły przejść bez odpowiedzi i próby wykazania, że hierarcha się myli. Spróbować postanowili dziennikarze portalu Tomasza Lisa, NaTemat.pl, w rozmowie z seksuologiem z SWPS, Danielem Cysarzem. Niestety, nie do końca się to udało. Co prawda dowiadujemy się, że tylko niewielki procent czynów pedofilskich jest popełniany przez pedofilów par excellence (tj. takich, którzy preferują dzieci). Ale przy okazji dowiadujemy się też że granicę między zaburzeniem seksualnym a "orientacją" ustanawia...społeczeństwo Pedofilia to zaburzenie preferencji seksualnej, które nie jest i nie może być uznawane za orientację. Żeby mówić o orientacji seksualnej, musi ona posiadać przynajmniej częściową akceptację społeczeństwa. Pedofilia jej nie ma i miejmy nadzieję nigdy mieć nie będzie. Dlatego w tym momencie można postrzegać ją jedynie jako parafilię. Jeżeli ktoś używa słowa orientacja, należy brać to w naprawdę duży cudzysłów.- powiedział naukowiec. Czy zatem w bardziej postępowych czasach, kiedy społeczeństwo pochyli się nad nieszczęściem i prawami pedofilów, wypowiedź seksuologa zostanie uznana za przejaw obskurantyzmu, a nawet... pedofobii?”......(źródło)
„Promień: Czy nasze prawo jest zbyt liberalne dla pedofilów? Zbigniew Lew-Starowicz: Pedofilia w Polsce jest surowo karana - obecnie kodeks karny przewiduje kary od 2 do 10 lat więzienia, a sankcje mają być jeszcze zaostrzone: kary będą wynosić od 3 do 15 lat więzienia, a w wypadku użycia przemocy nawet do 25 lat więzienia. „..... ”Zbigniew Lew-Starowicz: Pedofilia nie jest kolejną orientacją seksualną, lecz jedną z najczęściej spotykanych dewiacji. Najczęstsze przyczyny pedofilii to zaburzenia osobowości, niepowodzenia w kontaktach z dorosłymi partnerkami czy partnerami oraz potrzeba władzy totalnej nad obiektem erotycznym. Bardzo rzadko spotykamy się z pedofilią na tle chorobowym, na przykład może być to skutek miażdżycy naczyń mózgowych. „.....(źródło)
Duńczycy rozpoczęli dyskusję na temat zmian w prawie, które doprowadziłyby do tego, że kazirodztwo przestałoby być przestępstwem obyczajowym. Za zmianami w prawie opowiada się Lista Jedności - koalicja ugrupowań lewicowych i zielonych„....To staroświeckie i groteskowe podejście do spraw seksu i rodziny - przekonuje Pernille Skipper, posłanka i rzeczniczka Listy Jedności „...(więcej)
Niemieccy zboczeńcy protestują przeciwko delegalizacji zoofilii „ ...”– Zoofile zostali złożeni na ołtarzu leniwego kompromisu – tymi słowami Michael Kiok, znany niemiecki aktywista na rzecz „wolnej miłości międzygatunkowej”, skomentował w „The Guardian” delegalizację zoofilii przez niemiecki parlament. Zdaniem 52-latka, który otwarcie deklaruje, że utrzymuje stosunki seksualne z owczarkiem alzackim o imieniu Cessie, zoofile „nie mają nic wspólnego z ludźmi, którzy wykorzystują zwierzęta”, ponieważ chcą „dla nich tego, co najlepsze”. Zdaniem bibliotekarza z Monachium, delegalizacja zoofilii, która w Niemczech jest legalna od 1969 roku, to ucieczka od prawdziwych problemów, „.....”Zdaniem Kioka, zmiana prawa oznacza delegalizację związków, w których żyje „około 100 tysięcy” niemieckich obywateli wraz ze swoimi zwierzętami. Jako „prześladowana mniejszość” muszą się oni ukrywać. Jak podał portal lewica.pl: „społeczna dezaprobata sprawia, że do grupy Zaangażowania Zoofilów na rzecz Tolerancji i Informacji (ZETA), którego prezesem jest Kiok, należy jedynie około stu z nich „.....(więcej Marek Mojsiewicz
Zniszczyć autorytet Matki Teresy Jan Paweł II w książce „Przekroczyć próg nadziei” pisał o toczącym się dziś boju o duszę świata: „Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna potężna anty-ewangelizacja, która ma też swoje środki i swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji”. Jedną z płaszczyzn owego boju jest wojna psychologiczna, która nakazuje atakować sam środek ciężkości przeciwnika. Chodzi o zniszczenie jego autorytetów, podkopanie systemu wartości i zaburzenie osi orientacji w świecie.
Zburzyć system wartości Dlatego szczególnym celem ataków stali się dziś księża, a poprzez nich sama instytucja kapłaństwa. Gdybyśmy mieli odtworzyć obraz przeciętnego duchownego katolickiego tylko na podstawie doniesień mainstreamowych mediów, to musielibyśmy dojść do przekonania, że mamy do czynienia z pedofilem, homoseksualistą lub malwersantem. Największy problem wrogom Kościoła sprawiają zawsze ludzie wierzący, którzy pozostają poza wszelkim podejrzeniem. Czystość ich życia jest bowiem świadectwem na rzecz Ewangelii. Taką osobą z pewnością była laureatka Pokojowej Nagrody Nobla – Matka Teresa z Kalkuty. Aż 18 razy zwyciężała w sondażu Gallupa na najbardziej podziwianą osobę na świecie, a w 1999 r. uznano ją za najbardziej godną podziwu spośród wszystkich ludzi w XX w. Nawet osoby dalekie od chrześcijaństwa widziały w niej niewątpliwy autorytet moralny. Nagle, 16 lat po śmierci założycielki Zgromadzenia Misjonarek Miłości, rozpoczął się atak na jej osobę. W mediach pojawiły się tytuły: „Naukowcy obalają mit Matki Teresy”. Postawiona została cała seria zarzutów, wobec których zmarła zakonnica nie może już się bronić.
Oskarżyć o oszustwa finansowe Być może za kilkadziesiąt lat w świadomości zbiorowej będzie dominował inny obraz Matki Teresy niż dziś. Zostanie ona przedstawiona jako hochsztaplerka i oszustka finansowa, mało tego: jako psychopatyczna fanatyczka religijna, nietroszcząca się o biednych i chorych, lecz napawająca się ich cierpieniem i odpowiedzialna za ich śmierć. Próbkę tego, co nas czeka, dał już bloger „Newsweeka” Wojciech Krysztofiak, który napisał, że „Matka Teresa, przez całe swoje życie okradała cierpiących, bolejących, biednych i znękanych nędzą tego świata”. Dziś zwycięstwo takiej narracji wydaje się nieprawdopodobne. A jednak były już tego typu wypadki. Przecież tuż po II wojnie światowej uważano powszechnie, że nikt nie zrobił więcej dla ratowania Żydów niż Pius XII. Jego postawę podczas Holokaustu wychwalali m.in. naczelny rabin Rzymu Eugenio Zolli czy premier Izraela Golda Meir. Wystarczyło jednak pół wieku dezinformacji, by przerobić go na „papieża Hitlera”. Reguły wojny psychologicznej mówią, że atak powinien być totalny. Seria bolesnych uderzeń musi ugodzić naraz wszystkie czułe punkty. Dlatego zarzuty wobec Matki Teresy dotyczą wielu sfer jej aktywności. Chodzi o podkopanie jej autorytetu możliwie ze wszystkich stron. Zadanie wykonali trzej kanadyjscy naukowcy z Uniwersytetu w Montrealu, którzy zapowiedzieli rychłe opublikowanie raportu o zmarłej zakonnicy. Główny zarzut dotyczy „kontrowersyjnych operacji finansowych”, „niejasnego zarządzania ogromnymi sumami pieniędzy” i „tajnych rachunków bankowych”. Rzecz w tym, że podobne zarzuty można postawić większości organizacji charytatywnych działających w krajach Trzeciego Świata. Chcąc, aby środki finansowe rzeczywiście docierały do najbardziej potrzebujących, a nie były przechwytywane przez lokalną administrację, organizacje te często muszą omijać oficjalny system bankowy. A Misjonarki Miłości prowadziły 517 ośrodków w ponad 100 krajach. Choć nie ma żadnego dowodu, że Matka Teresa przywłaszczała sobie cudze pieniądze, jeden z autorów raportu prof. Serge Larivee pyta retorycznie: „Co stało się z milionami dolarów, które miały być przekazane na rzecz biednych, i gdzie te pieniądze się podziały?”.
Pokazać jako fałszywy mit Zakonnicę ma obciążać także to, że umiała dostrzec sens i dobro w najbardziej nawet dramatycznych sytuacjach. Kanadyjscy naukowcy oskarżają ją, że przez to, iż lubowała się w cierpieniu, nie dbała o higienę chorych, zapewnienie im odpowiedniego wyżywienia czy środków przeciwbólowych. W rezultacie tych zaniedbań umrzeć miało wielu ludzi. Z relacji naocznych świadków wynika jednak, że braki i niedostatki w zakonnych ośrodkach spowodowane były nie świadomym działaniem kierownictwa, lecz obiektywnymi trudnościami: panującą wokół biedą i deficytem środków medycznych. To zjawisko nagminnie spotykane w krajach Trzeciego Świata z ich chaosem, wojnami, głodem lub klęskami żywiołowymi. Często cierpieniu nie dało się zapobiec, można było jedynie mu towarzyszyć. W tej sytuacji dla wielu chorych i umierających olbrzymie znaczenie miała świadomość, że ich doświadczenie może mieć wartość. To właśnie głosiła im Matka Teresa, która powtarzała przesłanie zawarte przez Jana Pawła II w liście apostolskim „Salvifici doloris”. Papież zauważał w nim, że osoby chore i cierpiące często czują się zbędnym obciążeniem dla zdrowych, mają poczucie, że są niepożyteczne i nikomu niepotrzebne. To przygnębiające uczucie może jednak zostać przezwyciężone przez odkrycie sensu cierpienia w odkupieńczym zjednoczeniu z Chrystusem. Chory odkrywa wówczas, że może być potrzebny innym – i to w sprawie najważniejszej, bo dotyczącej śmierci i życia wiecznego. Może służyć zbawieniu swoich bliźnich, gdy ofiaruje swoje cierpienia w intencji innych osób. Jan Paweł II twierdził wręcz, że taki człowiek „spełnia służbę niczym niezastąpioną” i jest „sprawcą dóbr nieodzownych dla zbawienia świata”. Teraz okazuje się, że przywracanie ludziom sensu życia w ich najbardziej bolesnym doświadczeniu, w obliczu śmierci, stanowi okoliczność obciążającą dla Matki Teresy, a właściwie jej „mitu”, jak podkreślają media. Słowo „mit” pojawia się nieprzypadkowo. Sugeruje, że nasza wizja dzieła zakonnicy nie opiera się na faktach, lecz wymysłach wyobraźni. To także część wojny psychologicznej. Grzegorz Górny
Czyżby minister Rostowski postradał zmysły?
1. To wszystko co powiedział prezes Kaczyński w Sejmie 7 marca, uzasadniając wniosek o wotum nieufności dla rządu Donalda Tuska, najpierw zatkało premiera i jego ministra finansów, bo wtedy na te zarzuty nie udzieli żadnej odpowiedzi, a wystąpienie szefa rządu zawierało w zasadzie tylko inwektywy pod adresem szefa największej partii opozycyjnej. Dopiero po blisko tygodniu, ukazały się na stronie internetowej Kancelarii Premiera wyjaśnienia i sprostowania do tego wystąpienia, które tak naprawdę żadnymi sprostowaniami nie są. Wczoraj z kolei, na swoim blogu minister Rostowski, zamieścił 17 stronicowy list, który wysłał do prezesa Kaczyńskiego. Zawiera zdaniem autora wyjaśnienia do zarzutów lidera opozycji, że rząd Donalda Tuska przez ostatnie 5 lat zdewastował finanse publiczne, mimo corocznego wzrostu gospodarczego i wpłynięcia do Polski około 100 mld euro środków z budżetu UE. Z wyjaśnień ministra wynika, że rząd Tuska jest najlepszym rządem w całym ponad 20-letnim okresie po roku 1989, a jeżeli w ciągu ostatnich 5 lat pojawiły się w Polsce jakieś negatywne zjawiska, to ich przyczyną jest kryzys światowy i w konsekwencji kryzys w strefie euro. Już ta teza, która pojawia się na kolejnych stronach listu z zadziwiającą regularnością, nakazuje aby do tej publikacji ministra Rostowskiego, podchodzić z dużą rezerwą ale przynajmniej do dwóch kwestii się jednak ustosunkuję.
2. Najpierw sprawa deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego. Dane statystyczne w tym zakresie jednoznacznie, potwierdzają tezę o dewastacji finansów publicznych przez rząd Tuska w ciągu 5 lat rządzenia. W roku 2008 dochody budżetowe wzrosły o 7,3%, a deficyt całego sektora finansów publicznych wzrósł z 1,9% PKB w roku 2007 do 3,7% PKB. W roku 2009 dochody budżetowe wzrosły o 8,1% a deficyt sektora wzrósł do 7,3% PKB czyli do prawie 100 mld zł. W kolejnych latach było jeszcze gorzej, aż zdecydowano się na przejęcie w roku 2011, 5 punktów procentowych składki z OFE i dopiero wtedy deficyt sektora finansów publicznych zaczął się zmniejszać, choć w roku 2012 wynosił ciągle powyżej 3% PKB (wyniósł około 3,5% PKB czyli około 56 mld zł), a Polska jest ciągle w procedurze nadmiernego deficytu UE. Dług publiczny wg metodologii unijnej wyniósł na koniec 2012 roku około 890 mld zł (bez długów, które dzięki kreatywnej księgowości ministra Rostowskiego są zamiecione pod dywan, a te wynoszą szacunkowo przynajmniej 3-4% PKB czyli dodatkowo 48-64 mld zł). Jeżeli chodzi o jakiekolwiek porównania z innymi krajami w odniesieniu do wielkości długu publicznego, to możemy się pod tym względem porównywać tylko z krajami o podobnym poziomie rozwoju społeczno – gospodarczego czyli krajami Europy Środkowo-Wschodniej. W takim porównaniu relacja długu publicznego do PKB w Polsce należy do najwyższych i wynosi 56% PKB (wyższą mają tylko Węgry, pozostałe 7 krajów czyli Rumunia. Bułgaria, Słowacja, Czechy, Estonia. Łotwa i Litwa mają tę relację wyraźnie niższą). Porównywanie pod tym względem Polski do krajów starej UE jest nadużyciem zarówno metodologicznym jak i merytorycznym.
3. Druga kwestia to stan finansów publicznych jaki zostawił po sobie rząd premiera Kaczyńskiego i wpływ obniżek podatków i składek jakich on dokonał na uratowanie wzrostu gospodarczego w 2009 roku. Rzeczywiście gdy odchodził, zostawił prawie zrównoważone finanse publiczne. W roku 2007 deficyt całego sektora finansów publicznych wyniósł tylko 1,9% PKB. Gdyby zmniejszyć go, zostawione następcom 8 mld zł na lokacie budżetowej, a także przeprowadzić operacje jakiej dokonał w 2011 rząd Tuska i zabrać 5 punktów procentowych składki przekazywanej do OFE, to już wtedy nie tylko budżet byłyby zrównoważony ale także cały sektor finansów publicznych publicznych nie miałby deficytu. Ponadto obniżki podatków i składki rentowej, a także wprowadzenie ulg prorodzinnych to zostawienie w kieszeniach obywateli ponad 40 mld zł rocznie co stworzyło dodatkowy popyt w roku 2009.Gdyby nie on najprawdopodobniej doszło by w Polsce w 2009 roku do załamania wzrostu PKB, a wtedy dochody podatkowe poleciałyby na łeb na szyję. Zwiększenie wydatków budżetowych przez rząd Kaczyńskiego w latach 2007 i 2008 wpłynęło pozytywnie na wysokość wzrostu gospodarczego w tych latach (odpowiednio 6,7% i 5,1%), a to skutkowało odpowiednio zwiększonymi dochodami budżetowymi.
4. Niezależnie od tego ile jeszcze listów napisze i wyśle minister Rostowski, to dewastacji finansów publicznych i zadłużeniu Polski do blisko już 1 bln zł (czyli 1000 mld zł) przez rząd, w którym on za finanse odpowiada, nie jest w stanie zaprzeczyć. Im częściej się wypowiada, im częściej opisuje swoje „sukcesy” w tym zakresie, tym wyraźniej widać, że bardzo chciałby zagadać rzeczywistość ale ta daje o sobie znać i przybliża nas do nieuchronnej katastrofy finansów publicznych. Kuźmiuk
„No i wybrali ch..a na papieża”. Kto wie, która ku..a to obsłużyła? Moment nieszczególny, właśnie otrzymałem pisemne uzasadnienie wyroku za „ruskiego cwela”, ale cóż zrobić, jak mawiał klasyk „nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać”. W przeciwieństwie do drobnomieszczańskich estetów, których nie brakuje po lewej, prawej i środkowej stronie, mnie mocne słowo nie razi, o ile zostaje użyte z maestrią, która nadaje słowu sens i kontekst. Chu..m w odpowiednim sensie i kontekście operowało wielu mistrzów, dość wspomnieć XIII księgę „Pana Tadeusza”, przypisywaną hrabiemu Aleksandrowi Fredrze, a przecież to dopiero fragment pięknej frazeologii. O ileż świat byłby uboższy i pozbawiony tej słodkiej konsternacji wywołanej niezastąpioną, w pewnych sytuacjach, ripostą: „ch.j ci w dupę”, „na ch.j mi to potrzebne”, „miękkim chu..m robiony”, „ch.j ci na grób”, „ni ch.a”, „na ch..u pryszcz”, „skocz mi na ch.j” Bredzą i kaleczą mowę ojczystą wszyscy puryści chcący wykastrować ch..a i pozostałe niezastąpione słowa ze słownika ludzi wybitnie kulturalnych. Dokładnie odwrotnie do purystycznych postulatów dzieje się w kulturze języka i powie to każdy szanujący się filolog. Wulgaryzm jest nieodzownym środkiem wyrazu i jeśli tylko trafia w odpowiednie ręce staje się poezją, literaturą, sztuką. Posługiwanie się przekleństwem nie jest prostactwem lecz sztuką dostępną nielicznym, a to, że w większości przypadków klną prostacy nie jest winą słowa i sztuki. Identycznie się dzieje z każdym innym narzędziem, choćby komputerem, służącym do tworzenia wielkości albo chu….ch komentarzy na „fejsie”. Ch.j sam w sobie nie jest niczemu winien, wszystko w rękach natury, która rozdaje talenty. Nie ma też tak, że istnieją świętości z nadania, gdy słyszę o tym, że demokratycznie wybranemu komuś należy się szacunek, z mety odpowiadam „biednemu na ch.j, zanieś tę wiadomość”. Kto sobie zasłużył na miano, powinien nieść brzemię godnie, ale to nie znaczy, że byle ku..a może miotać chu..m na oślep i tak powoli dochodzimy do sedna. Na chu..ch znają się dwie kategorie ludzi: inteligentni mocarze słowa, no i ku..y oczywiście. Czytając zdanie, które już się szeroko poniosło echem po Internecie, zadałem sobie najprostsze pytanie. Kto wypowiedział te słowa: „No i wybrali ch..., który donosił wojskowym na lewicujących księży”? Kontekstu mamy w powyższym zdaniu tyle, ile jest w stanie wydobyć z siebie kierowniczka mlecznego baru z „Misia”, treści praktycznie żadnej, finezji najmniejszej. Podobne zdanie może wypowiedzieć każdy i o każdym, zatem inteligencja obrazowana mocarstwem słowa odpada, pozostaje pierwsza lepsza persona z brzegu. Problem jednak w tym, że takiej pierwszej lepszej nie cytowaliby po całej Polsce, w związku z czym należy dokonać ostrej selekcji. By się dostać z podobną opinią na łamy prasy i ekrany telewizorów potrzeba zasług i doświadczenia, pierwsza lepsza się nie załapie. Recenzująca papieża chu..m, to stara zasłużona ku..a, znająca się na rzeczy, ale nawet tak doświadczona ku..a pomyliła ch..a. Ch..a w sutannie wybrali, ale nie w Watykanie tylko w polskim parlamencie, ten ch..j nie tylko donosił na kolegów, ale zatrudnił mordercę kolegów i żeby było śmieszniej na listy wciągnął go sztuczny ch.j z Biłgoraja. Ewa Wójciak będzie wiedzieć o kim mowa, ponieważ za darmo daje… poparcie obu chu..m. Definicja ch..a, który „donosił na lewicujących księży” jest ubóstwem intelektualnym, ch.j to ch.j, tutaj nie ma ideowych granic, chyba, że jest się lewacką ku..ą, a ten status w przypadku Ewy Wójciak nie podlega żadnej wątpliwości. Gdyby jakiś ch.j donosił na prawicowych księży albo na kolegów z pracy, to dla starej ku..y nie będzie żadnego problemu, a ponieważ ja, w przeciwieństwie do ku..y Wójciak, dbam o sens i kontekst, śpieszę ze stosownym cytatem. Była kiedyś taka gazeta, która nazywała się „Wprost”, teraz już nie ma gazety, ale „Wprost” nadal coś tam pisze i między innymi tak pisze: „Aktorką Ewą Wójciak zatrzęsło, gdy po opublikowaniu listy Wildsteina przeczytała komentarz: "Na liście jest moja szefowa, na bank, bo ma rzadkie podwójne nazwisko, ale ja mam to w dupie, czy na kogoś donosiła, bo jest dobrą szefową i tylko to się liczy". Ewa Wójciak się oburza: "Bycie esbekiem może być postrzegane jako mniej okropne niż bycie politykiem wymądrzającym się w telewizji". Czy więc "ósemki" otworzą swoje teczki z zemsty na esbekach i donosicielach? Skąd! Teczka świetnie pokazuje Polskę z jej kłamstewkami, pozoranctwem i bałaganem. "To są archiwa robione przez fachowców od zaciemniania" - przypomina Wójciak.” Widać wyraźnie, że donoszenie nie jest dla starej ku..y żadnym problemem, co więcej ku..a uważa, że kompetencje szefa się liczą, z czym poniekąd się zgadzam. Dlaczego więc papież z Argentyny stał się dla Wójciak chu..m, chociaż ta stara lewacka ku..a nie ma pojęcia o kompetencjach szefa Watykanu? Powód jest prosty: „ku..a ku..ie łba nie urwie” i to cała tajemnica. Stara ku..a Wójciak ma czysto ku…skie kryterium ch..a, w którym się mieszczą wszyscy spoza bajzlu lewackiego. I nie ma żadnego innego czynnika, który wyznaczałby ku..ie kierunki działań. O tym, że papież jest chu..m decyduje nie to, że donosił i nawet nie to czy w ogóle donosił, ale fakt, że poszła fama w burdelu i co starsze ku..y brak klienteli muszą nadrabiać zaangażowaniem oralnym i analnym, tak po ludzku mówiąc dawaniem dupy i pier….niem bez sensu. Przy całym powtarzającym się schemacie prymitywnych aktów lojalności wobec własnego burdelu, pamiętać trzeba o tym, że to jest płatny zawód. Rozmaici frajerzy traktują coraz nudniejsze wstawki jakimś naiwnym ideowym, moralnym wzburzeniem. Szanowni Państwo, przecież mówimy o najstarszym zawodzie świata i doświadczonej ku..ie, ona doskonale wie co i komu robi, bo z tego żyje. Podobne dary niebios inteligentni ludzie wykorzystują, zamiast się tanio ekscytować, oto mamy kolejny strzał w lewą stopę. Od dziś można się powoływać na precedens i lustrować bez zahamowań, choćby ch..a Macieja Stasińskiego donoszącego na kolegów lewicujących i nie lewicujących, co mu nie przeszkadzało publicznie zlustrować Jorge Borgoglio. Żadnych sądów, listów protestacyjnych, komisji sejmowych i żadnego „nie warto reklamować chałturnika”, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Trzeba reklamować, trzeba nagłaśniać i korzystać z darów niebios. Mimo wszystko ostrożność wskazana, a to z tej racji, że nawet swoi, czyli lewicujący funkcjonariusze UB, nie mieli wątpliwości, że z wyrobioną ku..ą mają do czynienia. Ewa Wójciak została wpisana do ubeckich akt pod pseudonimem „Nana”, wprawdzie mogła być „Lola”, ale i „Nana” nie pozostawia wątpliwości w sferze branżowych skojarzeń. Matka Kurka