369

„Tomasz Lis na żywo” a „Warto Rozmawiać” Jana Pospieszalskiego: analiza porównawcza Dlaczego program Jana Pospieszalskiego może zniknąć z anteny TVP, a program Tomasza Lisa nie? Porównałem oba programy  zrealizowane przed katastrofą smoleńską, w czasie względnej normalności politycznej. Porównałem także prezentację  w obu programach katastrofy smoleńskiej, wyborów głównie prezydenckich oraz innych tematów po 10 kwietnia. Przed jak i po katastrofie smoleńskiej obaj dziennikarze nie zmienili swych postaw wobec wartości. Który lepiej realizował misję telewizji publicznej: Lis, czy Pospieszalski? Z przedstawionej poniżej analizy wynika, że program Pospieszalskiego jest inteligencki w najlepszym tego słowa znaczeniu. Pogłębia świadomość obywatelską podejmując problemy najważniejsze dla współczesności. Natomiast program Lisa jest popkulturowy, upartyjniony i polityczny, schlebiając masowemu odbiorcy o poglądach bliskich Platformie Obywatelskiej. Niektóre programy Lisa również poruszały tematy o głębszym znaczeniu ale było ich dużo mniej. Pospieszalski realizował misję publiczną nie tylko nie gorzej od Lisa, ale znacznie lepiej. Inaczej, aniżeli w wypadku Lisa, nie tworzył programu upartyjnionego przez dobór gości - członków różnych partii, nie lansował wprost poglądów jednej strony. Pozwalał na swobodne wypowiedzi wszystkich zaproszonych, a ich dobór był zwykle zrównoważony. Dlatego próby usunięcia programu „Warto rozmawiać” są sprzeczne z misją Telewizji Polskiej.
Wnioski ogólne Programy Tomasza Lisa były poświęcone głównie tematyce politycznej, a przed 10 kwietnia szczególnie prawyborom w Platformie Obywatelskiej. Widać bardzo dużą nierównowagę władza/opozycja na korzyść władzy. W programach o tematyce prawyborów w PO -  Prawo i Sprawiedliwość było nieobecne z natury tematu, podobnie jak PSL. Głównie pojawiają się politycy PO i lewicy sympatyzujący z rządem. W pozostałych programach politycznych i społecznych, w których występują politycy - przedstawiciele głównych partii sejmowych są zwykle obecni, ale przedstawicieli PSL zwykle nie ma. Lis rzadko porusza ważne kwestie społeczne, jak nowa ustawa o przemocy w rodzinie, czy odmowa leczenia chorych na raka. Takie programy można policzyć na palcach jednej ręki, chociaż są znacznie ciekawsze niż dywagacje z Januszem Palikotem czy arcybanalnie proste programy o prawyborach w Platformie. Politycy zawsze są przewidywalni trzymając się zwykle linii partii. Natomiast Pospieszalski przedstawia szeroką gamę tematów a programów ściśle politycznych z udziałem polityków właściwie nie ma. Nawet jeśli ktoś chciałby odczytać je politycznie - jeśli tak traktować krytykę stanowionego przez koalicję rządową prawa, czy krytykę działań władz - to nie są partyjne. Polityków jest niewielu, a ci z Prawa i Sprawiedliwości bywają gośćmi równie rzadko, jak politycy Platformy Obywatelskiej. Przed 10 kwietnia bardzo rzadko pokrywają się tematy poruszane przez obu dziennikarzy. Tylko jeden miał bezpośredni odpowiednik - program poświęcony ustawie o przemocy w rodzinie. Wystąpił również jeden wspólny gość - Karolina Elbanowska ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców. Lis w ponad pięćdziesięciominutowym programie poświęcił na ten temat 25 minut, natomiast Pospieszalski całość programu, ponad 45 minut. Chociaż główne wątki zostały poruszone w obu programach, to „Warto Rozmawiać” poruszył temat bardziej wnikliwie Przedstawiono akcje środowisk protestujących przeciw tej ustawie i wypowiedzi pracowników socjalnych oraz kierowniczki Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Za to u Lisa poza wprowadzającym felietonem była tylko dyskusja gości. Pospieszalski poświęcił IPN dwa programy, gdy u Lisa odniesienie do IPNu pojawiło się w zasadzie raz, w programie którego gościem był Wojciech Jaruzelski. Pospieszalski poświęcił trzy programy tematyce religijnej. Jeden program gościł wyłącznie księży, a drugi dotyczył zamykania ust chrześcijanom. Tomasz Lis poświęcił jeden program na zagadnienie celibatu zapraszając dwóch księży i jednego byłego księdza. Afera hazardowa również znalazła swe odbicie w obu programach. U Lisa  była to rozmowa polityków (Kempa, Arłukowicz, Karpiniuk). Niczego nowego ani ciekawego nie można było się dowiedzieć, gdyż politycy trzymali się partyjnej linii. Szczególnie było to widoczne w wypowiedziach posła Platformy, który starał się zbagatelizować aferę. Pospieszalski poszedł całkiem inną drogą. Zaprosił do programu osoby spoza bieżącej polityki, choć z wyraźnymi poglądami. Gośćmi byli naukowcy (Paweł Śpiewak, Barbara Fedyszak-Radziejowska, Piotr Gliński) i blogerka Kataryna. W programie była mowa m. in. o przesłuchaniu Mirosława Drzewieckiego i jednoczesnym ogłoszeniu przez premiera Tuska rezygnacji z kandydowania na urząd prezydenta. Choćby przez udział Kataryny program nawiązywał do afery Rywina, którą ta blogerka wnikliwie analizowała. Nie była to pusta szermierka słowna polityków na temat tego, czy i kto jest winien w aferze hazardowej, lecz pogłębiona dyskusja na temat państwa i polityki. Można sądzić, że z takiego programu rząd nie był zadowolony. U Lisa przed 10 kwietnia przy śledzeniu tematyki prawyborów zdecydowaną przewagę pod względem doboru gości miała PO i lewica. Przy pozostałych tematach dobór gości był zrównoważony. Zwolennicy poglądów innych niż liberalno-lewicowe, czy związane z aktualną władzą mogli swobodnie się wypowiadać, o ile nie dochodziło do wzajemnego przerywania wypowiedzi. Znany ze stanowczych, katolickich poglądów Tomasz Terlikowski występował u Lisa pięć razy. Ale programów poruszających ważne tematy społeczne było niewiele. Natomiast Pospieszalski przed 10 kwietnia prawie nie poruszał polityki partyjnej. Skupiał się na tematyce społecznej, historycznej i religijnej. Umożliwiał wyrażenie poglądów tej części społeczeństwa, która jest bardziej konserwatywna i chrześcijańska. Zarazem dawał możliwość wypowiedzi na te tematy osobom o poglądach odmiennych. Dobór gości był zrównoważony, a przeciwnicy poglądów konserwatywnych mieli dostateczną ilość czasu na swe wypowiedzi. Wśród gości przeważali naukowcy, działacze społeczni, osoby bezpośrednio angażujące się w działania związane z poruszanym tematem. Często byli to urzędnicy państwowi, np. w randze wiceministrów.  Znany ze swych liberalnych poglądów prof. Jan Hartman gościł w „Warto rozmawiać 4 razy. Zdarzało się przerywanie sobie wypowiedzi przez gości programu, ale ze względu na jego formułę było to szybko opanowywane przez prowadzącego.
Po 10 kwietnia Katastrofa Smoleńska była największą tragedią polską po 1945 roku. Tak uznał Sejm. Polacy osłupieli. Setki tysięcy ludzi z całego kraju pojawiło się przed Pałacem Prezydenckim. Trwało czuwanie, modlitwy, a w kościołach nabożeństwa. Modlono się za ojczyznę i wszystkie ofiary katastrofy. A jak zachowali się Lis i Pospieszalski? Kreowali rzeczywistość, czy objaśniali w programach z roku 2010?
Tomasz Lis Tomasz Lis bardzo szybko wraca do tematyki politycznej i wyborczej. Nawet w programach o katastrofie komentatorami są głównie politycy - byli lub obecni. Do dwóch dociekających bezpośredniej przyczyny katastrofy zaprosił (głównie byłych) pilotów wojskowych. Poza tym robił programy wspomnieniowe lub wyborcze. Nie pytał o głębsze przyczyny katastrofy ani o dalekosiężne skutki. Poza obrazami tłumu na Krakowskim Przedmieściu nie bada znaczenia, co się tam dzieje. Nie pyta też o możliwe błędy strony rosyjskiej. W obu programach Lisa o katastrofie gośćmi byli piloci wojskowi. Jedyne tezy jakie drąży Lis to błąd pilota wynikający ze złego szkolenia, naciski prezydenta lub generała Błasika. Nie ma w zasadzie innych pytań. Nie interesują go inne hipotezy. Wpisuje się tym w atmosferę tworzoną głównie przez Gazetę Wyborczą. W pierwszym programie zaledwie dwa tygodnie po katastrofie Lis nie dysponując żadnymi dowodami, ogranicza się do insynuacji. Przypominając spór o lądowanie w Gruzji w 2008 r. rozciąga wnioski na katastrofę smoleńską spekulując o psychologii mjr Protasiuka. Gdy obaj rozmówcy mocno temu sprzeciwiają się Lis wychodzi z roli arbitra starając się przeforsować tezę o ulegnięciu naciskom przez mjr Protasiuka. Do drugiego programu - po publikacji stenogramów rozmów pilotów z „wieżą” - Lis zaprasza Waldemara Kuczyńskiego, co go zwalnia z rzucania oskarżeń. Teraz Kuczyński głosi, że za śmierć pasażerów TU-154 odpowiada Lech Kaczyński. Wcześniejsza rozmowa z pilotami analizującymi stenogramy dotyczy jednej tezy – nacisków prezydenta i generała Błasika. Lis nie ma pytań o złe naprowadzanie samolotu przez kontrolerów, czy błędy obsługi lotniska itd. Powołał się nawet rosyjską gazetę dopytując, czy nie gen. Błasik siedział za sterami samolotu jako pierwszy, albo drugi pilot. Ile dziś są warte tezy Lisa? Niewiele. Ale wtedy właśnie rozkręcała się kampania wyborcza, a takie tezy lansowała nie tylko prasa przychylna Platformie Obywatelskiej ale też politycy PO.
Jan Pospieszalski Pospieszalski dotyka najważniejszych tematów - stanu państwa, przyczyn katastrofy, pytań i lęków ludzi gromadzących się pod Pałacem Prezydenckim. W pierwszym programie profesor Zdzisław Krasnodębski stawia takie pytania o katastrofę i „pojednania”, które są aktualne do dzisiaj. To nie Pospieszalski kreował rzeczywistość ale jego goście właściwie ją postrzegali, skoro ich wypowiedzi zachowały aktualność.  Prezentowane są także badania socjologiczne dotyczące zakończonej żałoby narodowej. Dużo miejsca zajmuje temat śledztwa, współpracy w tym zakresie z Rosją i sytuacji międzynarodowej Polski. Umożliwiono wypowiedzenie się ludziom zgromadzonym na Krakowskim Przedmieściu, harcerzom, osobom domagającym się zdecydowanych działań państwa, czy powołania komisji międzynarodowej. Rozmawiano też o Konwencji Chicagowskiej, jej załączniku 13, rosyjskim śledztwie, MAK-u, płk Edmundzie Klichu, o apelu prof. Jacka Trznadla o powołanie międzynarodowej komisji technicznej. Gośćmi byli naukowcy, publicyści, urzędnicy państwowi, w tym z Kancelarii Prezydenta, członkowie rodzin ofiar katastrofy, również politycy, lecz w znacznie mniejszym zakresie. Pospieszalski zapraszał też członków rodzin, choć raczej nie zwolenników Platformy bądź lewicy. Dwa ostatnie programy poświęcone katastrofie były wyemitowane między pierwszą i druga turą wyborów prezydenckich. Wśród gości byli też reprezentanci partii rządzącej ale brakowało lewicy. Natomiast 26 czerwca wszyscy zaproszeni urzędnicy rządowi odmówili udziału w programie. Po opublikowaniu raportu MAK kilka miesięcy później okazało się, ze te wszystkie pytania i wątpliwości stawiane przez Pospieszalskiego były zasadne. Niektóre są aktualne do dziś.
Analiza
1. Formuła Program Lisa jest dłuższy niż program Pospieszalskiego, zwykle trwał ponad 50 minut. (od 49 minut do 56), ma stałe miejsce w ramówce w paśmie największej oglądalności. Pojawiały się też zwiastuny programu. Program Lisa zwykle dzielony jest na dwie (a nawet trzy) części w których występują różni goście; tematyka też jest inna. Jedną z tych części prowadzący poświęca na rozmowę/wywiad z gościem. Rozmowa przebiega spokojnie, gość ma szansę na pełną wypowiedź. Cztery programy w 2010 r. poświęcono w całości jednemu gościowi, w  tym trzy razy cały program poświęcony był spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem a raz jedynym gościem programu był prezydent Bronisław Komorowski. Piątym programem w całości poświęconym jednemu gościowi był wywiad z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem 6.12.2010. Program Jana Pospieszalskiego jest krótszy. W 2010 roku trwał zwykle około 45 minut a od końca października uległ skróceniu - tylko ok. 37 minut. Program emitowany był o późniejszej porze niż Lisa, a pod koniec roku niemal o północy. „Warto Rozmawiać” jest jednoczęściowe. Rzadko w części programu gościła tylko pojedyncza osoba, w 2010 roku zdarzyło się to trzy razy gośćmi byli : Andżelika Borys, Adam Borowski i Tomasz Kaczmarek.

2. Scenografia Goście Lisa siedzą w fotelach naprzeciw siebie. Osoby o zbliżonych poglądach siedzą obok siebie naprzeciw osób o poglądach odmiennych. Prowadzący ma miejsce u szczytu sceny. Taki układ powoduje, że główna oś dyskusji przebiega bezpośrednio między gośćmi, co przy biernej moderacji sprzyja ostrej wymianie zdań a nie spokojnym wypowiedziom. Usadzenie naprzeciw siebie politycznych oponentów wzmaga wzajemną agresję i powoduje, że goście wpadają sobie w słowo, mówią jednocześnie, podnoszą głos by się wzajemnie przekrzyczeć. Goście nie mogą dokończyć myśli, wypowiedzieć się w całości, trwa walka na słowa. W programie Pospieszalskiego goście siedzą obok siebie w linii lub półkolu. Prowadzący stoi w znacznej odległości. Taki układ łagodzi obyczaje, ponieważ rozmówcy zwracają się do prowadzącego, który zadaje pytania, i nie ma tylu okoliczności do bezpośredniego starcia. Oczywiście dochodzi do polemik, czasem równie ostrych, ale utarczki, przerywanie sobie czy mówienie jednoczesne zdarza się rzadziej, niż w programie Lisa. U Pospieszalskiego prowadzący zadaje pytania i otrzymuje odpowiedzi, gdy u Lisa on zadaje pytania, ale odpowiedzi otrzymują oponenci. Dlatego program Lisa często przeradza się w kłótnię, gdy Pospieszalskiego bardziej stanowi rozmowę prowadzącego z gośćmi. Odbiorcą wzajemnych polemik, ze względu na usadzenie gości, jest częściej prowadzący niż goście. To jeden z powodów łagodniejszej dyskusji. Drugim czynnikiem jest dobór gości, wśród których zdecydowanie jest mniej czynnych polityków, niż w programie Lisa.
3. Goście Dobór gości określa przebieg programu. Politycy jednej opcji w starciu z politykami opcji przeciwnej są bardzo przewidywalni. Ich spór jest szermierką słowną. Może to być ciekawe, choć widzowie poznają nie tyle poglądy gości, bo te dobrze znają, ile sposób argumentacji. Lis i Pospieszalski mają swój „żelazny” zestaw gości, którzy najczęściej występują w ich programach. Poniżej znajduje się zestawienie gości obu dziennikarzy.
4. Politycy W programach Lisa dominowali politycy z pierwszych stron gazet. Specjalne względy ma Platforma Obywatelska. Donald Tusk gościł trzykrotnie w programie i to jako jedyny gość programu. Bronisław Komorowski gościł pięć razy jako samodzielny rozmówca w tym raz, już będąc prezydentem,  jako jedyny gość programu. Częstymi gośćmi jako pojedynczy rozmówcy byli też inni politycy PO. Jest zrozumiała chęć przeprowadzenia 50 minutowej rozmowy z premierem czy prezydentem kraju i trudno się dziwić Lisowi, że z możliwości korzysta. W programach Pospieszalskiego również goszczą politycy, chociaż rzadziej. W 2010 bardzo rzadko są to politycy pierwszoplanowi. Inni politycy występują w podwójnej roli – jako politycy i jako specjaliści w jakiejś dziedzinie np. wiceministrowie lub ministrowie (aktualni bądź byli) gdy program dotyczy konkretnych kwestii. Częściej jednak są to specjaliści, naukowcy, czy działacze społeczni. Gośćmi „Warto Rozmawiać” są zwykle osoby mniej znane a politycy raczej z drugiego szeregu. W obu programach goszczą też ludzie nie związani z czynną polityką. Między 1.01.2010 a 10.04.2010 bywali naukowcy, politolodzy, dziennikarze, lekarze,  działacze społeczni czy ludzie związani z kulturą masową i księża, a nawet sportowcy. W programach Lisa wśród indywidualnych rozmówców byli Krzysztof Ziemiec, Jerzy Owsiak, Ilona Łepkowska, Justyna Kowalczyk, Artur Domosławski, Maryla Rodowicz. W programach niezwiązanych bezpośrednio z bieżącą polityką występowali lekarze, księża czy aktorzy. U Pospieszalskiego większość gości to nie są czynni politycy.
5. Publiczność W obu programach występuje publiczność. Zwykle sympatyzuje z poglądami prowadzących. U Lisa udział publiczności ogranicza się najczęściej do aprobaty, rzadziej dezaprobaty dla wypowiedzi gości; czasem również ktoś z publiczności zabiera głos. U Pospieszalskiego publiczność odgrywa większą rolę. Na widowni siedzą zwykle ludzie związani z tematem dyskusji i w niektórych programach jest im udzielany głos. Tak było w przypadku dyskusji o rodzinach wielodzietnych, budowie meczetu w Warszawie, powodzi, czy katastrofy smoleńskiej. Np. Andrzej Melak, brat Stefana, który zginął w katastrofie zabierał głos w trzech programach siedząc na widowni. Gośćmi programu byli powodzianie, czy harcerze pracujący w czasie Żałoby Narodowej przed Pałacem Prezydenckim.

6. Goście indywidualni Tomasza Lisa
Bronisław Komorowski – 5 razy.
Bronisław Komorowski wystąpił dwukrotnie przed 10 kwietnia w czasie tzw. prawyborów w P), dwukrotnie między 10 kwietnia a wyborami prezydenckimi i raz już jako prezydent przed wyborami samorządowymi. Ostatnim razem był gościem całego programu.
Donald Tusk 3x
Donald Tusk wystąpił raz w czasie prawyborów, raz pomiędzy 10 kwietnia a wyborami prezydenckimi i raz przed wyborami samorządowymi. Za każdym razem był gościem całego programu.
Dmitrij Miedwiediew 1x (cały program)
Pozostali goście indywidualni którzy wystąpili częściej niż raz to Aleksander Kwaśniewski 3x, Jolanta Kwaśniewska 2x, Janusz Palikot 2x (+ raz jako dyskutant) Grzegorz Napieralski 2x, Leszek Balcerowicz 2x. Tadeusz Mazowiecki i Adam Bielan wystąpili jako samodzielni goście raz, lecz byli również dyskutantami. Pozostali goście którzy rozmawiali indywidualnie z prowadzącym to Krzysztof Ziemiec, Jerzym Owsiak, Ilona Łepkowska, Andrzej Lepper, Justyna Kowalczyk, Artur Domosławski, Maryla Rodowicz, Henryk Krzywonos, Małgorzata Szmajdzińska, Małgorzata Wassermann, Paweł Poncyliusz, Dmitrij Miedwiediew, John Godson i Ewa Błaszczyk.
7. Dyskutanci Tomasza Lisa
Goście Tomasza Lisa którzy w dyskusjach wzięli udział częściej niż raz Tomasz Terlikowski 5x, Bartosz Arłukowicz 3x, Izabela Jaruga Nowacka 2x, Julia Pitera 2x, Joanna Kluzik-Rostkowska 3x, Hanna Gronkiewicz-Waltz 3x, Tadeusz Bartoś 2x, Stefan Niesiołowski 3x, Beata Kempa 2x, Katarzyna Piekarska 3x, Małgorzata Kidawa-Błońska 2x, Magdalena Środa 2x, Waldemar Kuczyński 2x, Zbigniew Girzyński 2x, Jacek Kurski 3x, Jerzy Wenderlich 2x, Adam Hofman 2x, Tomasz Nałęcz 2x.
Osoby które w dyskusjach wystąpiły tylko raz, lecz były również gośćmi indywidualnie to: Tadeusz Mazowiecki, Aleksander Kwaśniewski, Adam Bielan, Grzegorz Napieralski i Janusz Palikot.
Pozostali dyskutanci którzy wystąpili tylko jeden raz w programie „Tomasz Lis na żywo” to
Janusz Kochanowski, Ewa Kopacz, Maciej Krzakowski, Cezary Szczylik, Janusz Meder, Elżbieta Jakubiak, Paweł Piskorski, Sebastian Karpiniuk, Ilona Łepkowska, Wojciech Jaruzelski, Andrzejem Paczkowski, Dariusz Piotrowicz, Zbigniew Izdebski, Joanna Szczepkowska, Kuba Wojewódzki, Karolina Elbanowska, Dorota Zawadzka, Tomasz Terlikowski, Andrzej Olechowski, Jacek Prusak, Paweł Gużyński, Ryszard Kalisz, Paweł Kowal, Zbigniew Romaszewski, Anatol Czaban, Arkadiusz  Częsny, Sławomir Nowak, Jerzy Zelnik, Daniel Olbrychski, Zbigniew Hołdys, Piotr Łukaszewicz, Michał Fiszer, Tomasz Pietrzak, Marek Magierowski, Andrzej Godlewski, Paweł Lisicki, Michał Karnowski, Tomasz Wołek, Robert Walenciak, Andrzej Celiński, Kazimierz Kutz, Róża Thun, Mariusz Błaszczak, Zdzisław Krasnodębski, Joanna Senyszyn, Marek Siwiec, Ryszard Czarnecki, Andrzej Halicki, Ewa Komorowska, Marta Murzańska-Potasińska, Krzysztof Kwiatkowski, Bolesław Piecha, Magdalena Prokopowicz, Marlena Szczepanek, Jerzy Giermek, Czesław Bielecki, Wojciech Olejniczak, Kazimiera Szczuka, Marek Poryzała, Kazimierz Sowa, Paweł Burzyński, Paweł Deresz, Albert Węcław.
8. Goście Jana Pospieszalskiego
Indywidualnych gości w programie „Warto rozmawiać” prawie nie ma. W ciągu całego roku 2010 zdarzyło się to tylko trzy razy. Byli to: Andżelika Borys, Adam Borowski i Tomasz Kaczmarek. Natomiast bardzo liczna jest grupa gości występujących w dyskusjach.
9. Goście którzy wystąpili więcej niż raz w „Warto Rozmawiać”
Bartosz Arłukowicz 2x, Maciej Bukowski 2x, Ludwik Dorn 2x, Karlina Elbanowska 3x, Barbara Fedyszak-Radziejowska 6x, Andrzej Gwiazda 2x, Andrzej Halicki 2x, Stefan Hambura 2x, Jan Hartman 4x, Tadeusz Iwiński 2x, Zdzisłąw Krasnodębski 2x, Paweł Królikowski 2x, Andrzej Melak 3x, Andrzej Nowak 2x, Janusz Piechociński 2x, Katarzyna Piekarska 2x, Roman Polko 2x, Joanna Potocka 5x, Rafał Rogalski 2x, Arkadiusz Rybicki 2x, Jan Filip Staniłko 2x, Janusz Śniadek 3x, Tomasz Terlikowski 2x, Witold Waszczykowski 2x, Jerzy Widzyk 2x, Rafał Ziemkiewicz 4x.
10. Goście którzy byli w programie Warto Rozmawiać tylko raz
Ta lista jest szczególnie długa: Dorota Arciszewska-Mielewczyk, Mieczysław Augustyn, Grzegorz Banaś, Maciej Bodasiński, Marek Borowski, Krzysztof Bosak, Maciej Braun, Ryszard Bugaj, Wojciech Cejrowski, Sławomir Cenckiewicz, Nezar Charif, Agnieszka Chłoń-Domińczak, Jolanta Choińska-Mika, Tadeusz Chudecki, Janusz Chwast, Marek Cichocki, Tadeusz Cymański, Zbigniew Ćwiąkalski, Antoni Dudek, Igor Dzialuk, Jolanta Fedak, Andrzej Friszke, Piotr Gliński, Artur Godnarski, Jarosław Gowin, Mirosława Grabowska, Roman Graczyk, Krzysztof Iszkowski, Ireneusz Jabłoński, Grzegorz Jach, Jerzy Jachowicz, Tomasz Jastrun, Lidia Jochimsen, Marek Jurek, Tomasz Kaczmarek, Mariusz Kamiński, Dariusz Karłowicz, Michał Karnowski, Halina Koblenzer, Małgorzata Kochan, Lena Kolarska-Bobińska, Wawrzyniec Konarski, Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, Mirosław Kraszewski, Antoni Krauze, Joanna Krupska, Jacek Kurski, Zuzanna Kurtyka, Roman Kuźniar, Jan Lityński, Włodzimierz Marciniak, Jan Marczak, Bronisław Matuszewicz, Robert Mazurek, Monika Michaliszyn, Andrzej Michałowski, Marek Migalski, Paweł Milcarek, Eryk Mistewicz, Edward Mizikowski, Joanna Mucha, Joanna Najfeld, Aleksander Nalaskowski, Urszula Nowakowska, Wanda Nowicka, Janusz Olewiński, Mieczysław Ostojski, Wojciech Pasieczny, Maciej Pawlicki, Bolesław Piecha, Tomasz Pisula, Jerzy Polaczek, Wojciech Pomorski, Aleksander Posacki, Jerzy Prokopiuk, Bartłomiej Radziejewski, Elżbieta Radziszewska, Marek Rocki, Jan Rulewski, Krzysztof Rybiński, Anna Samusionek, Marek Sarjusz-Wolski, Marek Sawicki, Piotr Semka, Ernest Skalski, Dominik Smyrgała, Paweł Soloch, Jadwiga Staniszkis, Jacek Strzemieczny, Jan Witold Suliga, Michał Sutowski, Paweł Szałamacha, Dariusz Szwed, Maciej Szymański, Konrad Szymański, Janusz Śniadek, Paweł Śpiewak, Sławomir Świerzyński, Nedal Abu Tabaq, Robert Tekieli, Małgorzata Tkacz-Janik, Genowefa Tokarska, Renata Wardecka, Łukasz Warzecha, Małgorzata Wassermann, Andrzej Waśko, Jerzy Wielgórski, Przemysław Wipler, Paweł Woliński, Kazimierz Wóycicki, Zbigniew Wrona, Tomasz Wróblewski, Henryk Wujec, Krzysztof Wyszkowski, Paweł Zalewski, Piotr Zaremba, Łukasz Zbonikowski, Maciej Zięba, Zbigniew Ziobro, Jan Żaryn, Stanisław Żmijan, Tomasz Żukowski, Kataryna.
10. Tematy i chronologia
Rok 2010 był rokiem ze wszech miar wyjątkowym. Tragedia Smoleńska podzieliła nie tylko polską politykę, ale też polską rzeczywistość na tę sprzed 10 kwietnia i tę po 10 kwietnia. Drugą cezurą były wybory prezydenckie po których zaczęły się wakacje.  Po wakacjach Polska weszła w kolejną kampanię wyborczą, tym razem samorządową, która zakończyła się późną jesienią. Mamy więc trzy okresy roku 2010: 1/ przed 10 kwietnia, 2/ po 10 kwietnia a przed wyborami prezydenckimi, 3/ po wyborach prezydenckich.
11. Tomasz Lis przed Smoleńskiem
Lis od początku roku ostro wszedł w kampanię wyborczą. Wybory miały odbyć się dopiero jesienią, lecz już stały się głównym tematem, aż do 10 kwietnia. Powodem była rezygnacja Donalda Tuska z ubiegania się o urząd prezydenta. Pojawiła się konieczność wylansowania nowego kandydata. Ponieważ „Tomasz Lis na żywo” trwa ponad pięćdziesiąt minut,  program można podzielić na dwie części i jedną z nich przeznaczyć na tematykę wyborczą, a czasem nawet obie części. Lis przed 10 kwietnia przygotował przedpole dla kandydata PO w wyborach prezydenckich. Włodzimierz Cimoszewicz w programie 11.01.2010 potwierdził, że nie będzie ubiegał się o prezydenturę i rozważał możliwość zostania doradcą premiera Tuska. Na początku rozmowy Lis pyta, co Cimoszewicz doradza Platformie po ówczesnym spadku notowań w sondażach. I Cimoszewicz doradza... Następnym gościem związanym z wyborami był Paweł Piskorski, ówczesny lider Stronnictwa Demokratycznego, wcześniej jeden z liderów PO (18.01.2010). Chciał promować Andrzeja Olechowskiego na prezydenta ale musiał bronić się przed zarzutami kryminalnymi, ponieważ właśnie przypomniano mu dawne grzechy, niejasne operacje finansowe. I tego miała dotyczyć rozmowa w programie Lisa. Rozmówcą Piskorskiego był Stefan Niesiołowski. Zaproszenie Niesiołowskiego łączy się z pilną potrzebą by komuś „dołożyć”. Zwłaszcza gdy rozmówców jest więcej kończy się to zwykle agresją, przerywaniem sobie wypowiedzi, przekrzykiwaniem się. Jednak tym razem rozmowa przebiegła w spokojniejszej atmosferze. Kolejny gość (1.02.2010) to Donald Tusk, któremu Lis poświęcił cały program dopytując premiera o kandydowanie, o rezygnację z kandydowania, o Sikorskiego, Komorowskiego, osławiony żyrandol itd. Tomasz Lis konsekwentnie zajmował się prawyborami w Platformie. W kolejnym programie (8.02.2010) gościem był Radosław Sikorski, możliwy kandydat w prawyborach, chociaż nie zostały jeszcze oficjalnie ogłoszone. Tydzień później (15.02.2010) wystąpił drugi kandydat w prawyborach PO – marszałek Bronisław Komorowski. Miesiąc później (15.03.2010) Lis domyka temat prawyborów. Gości Radosława Sikorskiego a w drugiej części programu starania (przed)wyborcze komentuje Aleksander Kwaśniewski. I ponownie w celu zachowania „równowagi” w następnym tygodniu  (22.03.2010) gościem jest drugi kandydat Bronisław Komorowski. W tym samym programie, w jego pierwszej części prawybory komentuje Hanna Gronkiewicz-Waltz i założyciel Platformy, a wówczas oponent i potencjalny kontrkandydat w wyborach, Andrzej Olechowski. Dyskusja w zasadzie skupia się na prawyborach w Platformie i nadchodzących wyborach prezydenckich. Lis na początku programu stwierdził: Można powiedzieć, że gdy poznamy kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta, to poznamy i prezydenta. Więc w najbliższą sobotę będzie jasne co się stanie w październiku. Ale równie dobrze można powiedzieć, że całe te prawybory, albo teatrowybory za chwilę będą za nami i kampania zacznie się na poważnie. Dopiero wtedy. Zobaczymy który z tych wariantów jest słuszny. Który był słuszny dla Tomasza Lisa? W drugiej części gościem był Bronisław Komorowski (w felietonie wprowadzającym pytanie ze spotkania marszałka z prawyborów – czy opracował pan już sposób polowania na kaczki). Komorowski dopytywany był m. in. o finansowanie in vitro, czyli rozładowanie wpadki z tzw. debaty gdy powiedział, że popiera refundację in vitro pod warunkiem, że dziecko będzie zdrowe i dobrze wychowane.
Do tematyki wyborczej doliczyć należy jeszcze rozmowę z Jolantą Kwaśniewską, która dzieliła się swoimi uwagami i radami m. in. na temat trudu bycia pierwszą damą. W pierwszych trzech miesiącach 2010 Tomasz Lis zajmował się więc głównie sytuacją prawyborczą w PO. Dwukrotnie gościł Radosława Sikorskiego i dwukrotnie Bronisława Komorowskiego. Jeden program w całości został poświęcony na rozmowę z premierem. Ale ten temat – prawyborów w PO powracał i w innych programach Tomasza Lisa. Poza tym występowali goście związani z kulturą przez duże i małe k, czy sportem: Ilona Łepkowska, Justyna Kowalczyk, Artur Domosławski, Kuba Wojewódzki i Joanna Szczepkowska, Maryla Rodowicz.
12. Inne programy Lisa o polityce W programie o tzw. sprawie Piesiewicza z 4.01.2010 – wystąpili Janusz Kochanowski i Tomasz Terlikowski. Program 18.01 – „Polski cyrk polityczny” o tańczących posłankach, ale i o Januszu Palikocie. Połączenie wątku Palikota  z Senyszyn i Rokitą było niesmaczne. Czym innym jest pląsająca Nelly Rokita, a czym innym kipiący wulgaryzmami Palikot. 25.01.2010 program o aferze hazardowej, we wstępie do programu Lis stwierdza, że nie wie, czy była afera hazardowa, czy nie i czy zastawiano pułapkę na premiera, czy nie. Gośćmi byli Beata Kempa, Bartosz Arłukowicz i Sebastian Karpiniuk. 15.02.2010 Tomasz Lis wsłuchiwał się w wynurzenia Andrzeja Leppera, który właśnie został skazany w procesie tzw. seksafery w Samoobronie. Ciekawostką jest program Lisa z Januszem Palikotem 22.02.2010. Palikot krytykowany u Lisa w programie 18 stycznia w „cyrku politycznym” m. in. za wulgarność i obrażanie już 22 lutego staje się komentatorem wypowiedzi Romana Giertycha. A Roman Giertych właśnie postanowił podać do sądu Jarosława Kaczyńskiego, gdy ten zarzucił Giertychowi kłamstwo. Rzecz dotyczyła sprawy rzekomych haków i zbierania teczek co miał  jakoby robić Kaczyński a o czym publicznie powiedział Giertych. Gdy Kaczyński zarzucił kłamstwo Giertychowi, ten podał Kaczyńskiego do sądu. Tę sprawę komentował Palikot. Był w sumie trzy razy u Lisa, w tym dwa razy na indywidualnej rozmowie.
13. Pozostałe tematy Lisa przed 10 kwietnia
Gościem Lisa przed finałem WOŚP był Jerzy Owsiak, Krzysztof Ziemiec opowiadał o swoim wypadku, trudnym powrocie do zdrowia, pracy i normalnego życia. Chyba najciekawszy program Tomasza Lisa przed 10 kwietnia to „Biuroktatyczne przeszkody w leczeniu raka” z 11.01.2010. Wystąpili minister zdrowia Ewa Kopacz, prof. Maciej Krzakowski – konsultant krajowy w dziedzinie onkologii klinicznej, prof. Cezary Szczylik – onkolog, dr Janusz Meder – Polska Unia Onkologii, oraz poseł SLD Bartosz Arłukowicz. Wypowiadali się również obecni na widowni chorzy na nowotwory, którym NFZ odmówił finansowania dalszego leczenia raka. W następnym tygodniu zaprezentowano krótki felieton o dalszych losach pacjentów z poprzedniego programu, czy i co się zmieniło, czy uzyskali możliwość leczenia, lub jej obietnicę. I obietnica Lisa, że ich losy będą dalej pilotowane. Połowę programu z 8.02.2010 Lis poświęcił na rozmowę z gen. Wojciechem Jaruzelskim i prof. Andrzejem Paczkowskim z kolegium IPN. Powodem zaproszenia Jaruzelskiego była emisja filmu „Towarzysz generał” przedstawiającego Jaruzelskiego w niekorzystnym świetle. Jaruzelski miał szansę przedstawić swoje zdanie, opinie i zareklamować swoją książkę. W kontrze do Jaruzelskiego wypowiadał się Andrzej Paczkowski, znany raczej jako IPN-owski gołąb. Twórców filmu nie zaproszono. 22.02.2010 Politycy Joanna Kluzik-Rostkowska, Izabela Jaruga Nowacka oraz psycholog policyjny Dariusz Piotrowicz i seksuolog Zbigniew Izdebski, rozmawiali na temat gwałtów, gwałcicieli, prawdziwych i fałszywych ofiar po wydarzeniach w Zielonej Górze. 8.03.2010 Program poświęcony jest ustawie o przemocy w rodzinie. Udział biorą Katarzyna Piekarska, Karolina Elbanowska, Dorota Zawadzka i Tomasz Terlikowski. Program dotyczy nowej ustawy, która potencjalnie otwiera ścieżkę dla odbierania dzieci rodzicom przez pracowników socjalnych np. za stosowanie przemocy fizycznej lub werbalnej (czy np. w formie klapsa). W felietonie wprowadzającym przedstawiono historię odebrania małej Róży W. Woźnej i jej konkubentowi ludziom niezaradnym życiowo, lecz nie agresywnym.  I ostatni program przed 10 kwietnia to program z 29.03.2010 poświęcony celibatowi w Kościele Katolickim. Gośćmi byli ks. Jacek Prusak- terapeuta, o. Paweł Gużyński, oraz Tadeusz Bartoś – człowiek który z zakonu dominikanów wystąpił.
14. Warto Rozmawiać - przed Smoleńskiem W programach Pospieszalskiego przed 10 kwietnia uderza inny dobór tematów niż u Lisa. Są mniej związane z bieżącą polityką, choć inspirowane bieżącymi wydarzeniami. Tematyka jest znacznie szersza. Przeważają tematy społeczne. Gośćmi są głównie specjaliści w dziedzinie której dotyczy program, lub osoby działające społecznie, często z tytułami naukowymi. Są też politycy, ale raczej z drugiego szeregu. Występują  przedstawiciele władzy wykonawczej (np. wiceministrowie). Pospieszalski porusza m. in. sprawy związane z historią, IPNu, rodziną, religią, przemocą, prawami kobiet. Pospieszalski nie jest tak doraźny w doborze tematów, jak Lis; wiele poruszonych przez niego problemów jest nadal aktualne. Pierwszy program Pospieszalskiego w 2010 roku – program z 7.01.2010 „ZUS, czyli kto Cię utrzyma na starość?” Gośćmi są Joanna Mucha z PO, Agnieszka Chłoń-Domińczak z SGH,  Paweł Szałamacha z Instytutu Sobieskiego i Ireneusz Jabłoński z Centrum im. Adama Smitha. Spośród publiczności głos zabierają przedstawiciele rodzin wielodzietnych Joanna Potocka – Związek Dużych Rodzin „3+”, Karlina Elbanowska – rzecznikrodzicow.pl oraz aktor Paweł Królikowski. Dyskusja dotyczy ZUSu, OFE, naszego systemu emerytalnego. Cytowana jest wypowiedź ministra Boniego, że przesłanką obniżenia wieku szkolnego było wcześniejsze wkroczenie przyszłych płatników składek na rynek pracy. Program pozostaje niezwykle aktualny wobec bieżących zmian w systemie emerytalnym. Nawiązaniem do tematu  ZUS był program, czy rodziny wielodzietne, matki w rodzinach wielodzietnych są dyskryminowane przez państwo? Mowa o tym była w programie „Czy Polacy przeżyją? Mamy coraz mniej dzieci.” 18.03.2010. Wystąpili Jolanta Fedak - Minister Pracy i Polityki Społecznej, Tadeusz Cymański - eurodeputowany PiS, Joanna Potocka – prawnik, publicystka Joanna Krupska - przewodnicząca Stowarzyszenia Dużych Rodzin „Trzy Plus” i Paweł Królikowski - aktor, ojciec piątki dzieci. Na widowni zasiedli przedstawiciele rodzin wielodzietnych. Programy poświęcone kwestiom historycznym to: „Czy Polska uporała się dziedzictwem komunizmu?” 14.01.2010.  O ustawie ograniczającej przywileje emerytalne funkcjonariuszy SB dyskutowali Arkadiusz Rybicki, Marek Migalski, Marek Borowski, Rafał Ziemkiewicz, Janusz Olewiński (b. internowany), oraz na widowni Andrzej Gwiazda z kolegium IPN. Oraz program „Nowy IPN, czyli kto nam napisze historię?”  25.03.2010. Program poświęcony IPN po uchwaleniu nowej ustawy o Instytucie, która między innym zezwala na wgląd byłych oficerów SB w akta. Okazją dla dyskusji była także książka Andrzeja Friszke „Anatomia Buntu”, która według autora ma być „ideologiczną polemiką z historiografią pewnego typu, nie nazwę ipnowską, ale wszyscy wiemy o co chodzi”. Gośćmi byli prof. Andrzej Friszke – historyk, poseł PO Arkadiusz Rybicki – sprawozdawca ustawy, publicysta Roman Graczyk, Piotr Semka – „Rzeczpospolita” oraz obecny na widowni Henryk Klata. Zaprezentowano też nagrane wypowiedzi Seweryna Blumstajna z promocji książki Andrzeja Friszke i wypowiedzi Pawła Zyzaka. Kwestii polskiej mniejszości w Niemczech i możliwości kultywowania języka polskiego były poświęcona programy. „Polska mniejszość w Niemczech - symetria czy dyskryminacja?” 21.10. 2010. Gośćie: Kazimierz Wóycicki - Instytut Niemiec i  Europy Północnej, Andrzej Halicki – PO, Maciej Szymański - Departament Współpracy z Polonią MSZ, Stefan Hambura – adwokat, oraz Dorota Arciszewska-Mielewczyk – PiS i Halina Koblenzer - nauczycielka j. polskiego z Frankfurtu. I „Prawo do ojczystej mowy za granicą”, 04.02.2010 o problemach Polaków, którzy nie mogą mówić w języku polskim ze swymi dziećmi po rozpadzie mieszanych małżeństw. Gośćmi byli rodzice: Lidia Jochimsen, Wojciech Pomorski, Mirosław Kraszewski, oraz prof. Lena Kolarska-Bobińska PO, Konrad Szymański PiS i wiceminister sprawiedliwości  Igor Dzialuk. O parytetach płci był program 11 lutego „Parytety – równouprawnienie czy przywilej dla kobiet?” 11.02.2010 Goście: Wanda Nowicka – Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Małgorzata Tkacz-Janik – Partia Zieloni 2004, Monika Michaliszyn – parytety.pl, Barbara Fedyszak-Radziejowska – socjolog. Głos zabierali też przedstawiciele publiczności m. in. Tomasz Szwed z Partii Zieloni 2004 i Maria Bobowska z www.parytety.pl. „O przestępczość wśród nieletnich” 25.02.2010 dyskutowali: insp. Grzegorz Jach KGP, wiceminister sprawiedliwości Zbigniew Wrona, Zbigniew Ziobro, Katarzyna Piekarska, Aleksander Nalaskowski pedagog. Powodem dyskusji było brutalne zabójstwo policjanta Andrzeja Struja. O przemocy w rodzinie i kontrowersyjnej ustawie grożącej nadmierną ingerencją państwa w wychowanie dziećmi i nadzorem rodziny nawet bez jej wiedzy mowa była w programie „Kto tworzy przemoc w rodzinie?” 04.03.2010. Gośćmi byli Małgorzata Kochan - posłanka PO, Urszula Nowakowska - Centrum Praw Kobiet, Joanna Potocka – prawnik, Karolina Elbanowska - Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców, Anna Samusionek aktorka fundacja Razem Lepiej. Tematyka związana religią znalazła się w trzech programach. 11 marca „Mowa nienawiści, czyli kneblowanie ust chrześcijan”. Gośćmi byli prof. Jan Hartman – etyk Uniwersytet Jagielloński, Joanna Najfeld – publicystka, Tomasz Jastrun – pisarz, Robert Mazurek - dziennikarz. Z publiczności głos zabrały działaczki  „pro life” Olimpia Jabłońska i Wiktoria Jabłońska, oraz Tomasz Frydryk – przeciwnik kampanii antyaborcyjnej. Powodem dyskusji był wyrok sądu w sprawie Alicja Tysiąc kontra „Gość Niedzielny”. Kolejny program to „Kapłaństwo – zawód czy powołanie?” 01.04.2010. Gośćmi byli tylko księża, ale też dzień wyjątkowy – był to Wielki Czwartek, czyli specjalny dzień poświęcony kapłanom katolickim: dominikanin o. Janusz Chwast, misjonarz o. Maciej Braun – zmartwychwstaniec ks. Artur Godnarski – duszpasterz i współorganizator „Przystanku Jezus”. Ostatni program związany częściowo z tematyką religijną, a częściowo społeczną, to program „Meczety w Polsce”, 08.04.2010. Goście: Tomasz Terlikowski - „Fronda”, mufti Nedal Abu Tabaq - Liga Muzułmańska w RP, Nezar Charif – Centrum Kultury Islamu w Warszawie. Na widowni zasiedli przeciwnicy budowy meczetu. Nawet pogram najbardziej polityczny, poświęcony aferze hazardowej został przekazany do komentowania naukowcom, acz z wyrazistymi poglądami. Program nadano 28 stycznia: „Między aferą Rywina a komisją hazardową”. Gośćmi byli Paweł Śpiewak - socjolog, Barbara Fedyszak-Radziejowska - socjolog PAN, Piotr Gliński IFiS PAN, oraz blogerka Kataryna. Właśnie odbyło się przesłuchanie „Mira” Drzewieckiego, a premier Tusk ogłosił że nie będzie kandydował w wyborach prezydenckich. Nawet ten program, chociaż mógł być brutalnym sporem politycznym między działaczami głównych partii był w miarę spokojną dyskusją nie polityków ale naukowców, chociaż z własnymi poglądami i stanowił ciekawą pogłębioną analizę tego problemu.
Katastrofa smoleńska w programach Lisa i Pospieszalskiego: Analiza
Pierwsze trzy programy
Program pierwszy Trzy pierwsze programy po katastrofie wskazały kierunek, którym pójdą obaj prowadzący. Do pierwszego Lis do zaprosił wyłącznie polityków (również na politycznej emeryturze). Pospieszalski oddał głos ludziom z Krakowskiego Przedmieścia, a do głębszej rozmowy zaprosił intelektualistę i działacza solidarnościowego, zwolenników prezydenta. Atmosfera w obu programach była spokojna, momentami wzruszająca; łzy kręciły się w oczach nie tylko gości, ale i prowadzących. Szczególnie ważny jest wątek pojednania polsko-rosyjskiego. Pojednanie  popierają goście Lisa 12 kwietnia: Aleksander Kwaśniewski i Tadeusz Mazowiecki. Mówiący o pojednaniu u Pospieszalskiego prof. Krasnodębski 3 dni później  uznał je za przedwczesne i mające służyć jako knebel dla dyskusji w Polsce. O obrażaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz  polityków PiS którzy ponieśli śmierć w Smoleńsku jest mowa w programie Pospieszalskiego, natomiast u Lisa o tym się nie mówi, bo działa „zasada pojednania” o której wspomniał Krasnodębski. Jego pytania, które padły w rozmowie z Andrzejem Gwiazdą są dziś ciągle aktualne, a Pospieszalski w kolejnych programach szuka na nie odpowiedzi.

Tomasz Lis
Program Lisa został wyemitowany 12 kwietnia, dwa dni po katastrofie. Miał wspomnieniowy charakter. Gośćmi byli wyłącznie politycy. Tadeusz Mazowiecki i Aleksander Kwaśniewski  wspominali prezydenta Lecha Kaczyńskiego, stare czasy - okrągły stół, internowanie, NIK, ministerstwo sprawiedliwości. Wspominali też znajomych i przyjaciół którzy ponieśli śmierć w tej katastrofie – polityków, pracowników obsługi. Tadeusz Mazowiecki wspomniał także Annę Walentynowicz. Poza tym obaj zapewniali widzów, że państwo funkcjonuje i będzie funkcjonować, spełnia swoją rolę, organizuje pomoc rodzinom, uroczystości pogrzebowe. Mazowiecki apelował do partii rządzącej o wstrzemięźliwość w podejmowaniu decyzji, które nie są niezbędne, by nie urazić partii które poniosły szczególnie bolesne straty. Kwaśniewski nie wierzył w przemianę sceny politycznej powołując się na śmierci Jana Pawła II, która trwale nie odmieniła polskiej polityki. Mazowiecki i Kwaśniewski byli optymistami w sprawie zbliżenia polsko-rosyjskiego. Ten drugi chwalił postawę strony rosyjskiej, a Mazowiecki wspomniał o smutnym zwycięstwie tych którzy zginęli, ponieważ prawda o Katyniu za pośrednictwem filmu Andrzeja Wajdy emitowanego w głównym kanale rosyjskiej telewizji miała według byłego premiera szansę dotrzeć do masowego rosyjskiego odbiorcy. Kwaśniewski w ocenie katastrofy stwierdził, że jeżeli nastąpi zbliżenie polsko-rosyjskie, to będzie można mówić o ofierze nienadaremnej. Druga część poświęcona była tylko wspomnieniom przez polityków ugrupowań sejmowych, głównie ówczesnego PiS (dziś wszyscy w PJN) - ale bez PSL: Hanna Gronkiewicz-Waltz, Ryszard Kalisz, Joanna Kluzik-Rostkowska, Adam Bielan, Paweł Kowal. Lis zakończył program mówiąc o nadziei, że mimo różnic to wszystko co łączy jest znacznie ważniejsze niż to co dzieli. A zwracając się do polityków i siebie samego, jako dziennikarza - że to co się dzieje daje rzetelną nadzieję że będzie inaczej. Kilka tygodni później okazało się, ze jednak nie będzie inaczej. Palikot, Niesiołowski, Kutz, Kuczyński, Środa –  nie zniknęli z programu „Tomasz Lis na żywo”.
Jan Pospieszalski Pospieszalski przeniósł studio na Krakowskie Przedmieście. Pozwolił mówić ludziom, którzy tam przychodzili a przyjechali nieraz z bardzo daleka i czekali czasem po kilkanaście godzin na wejście do Pałacu Prezydenckiego by oddać hołd parze prezydenckiej. Studio zostało zaaranżowane w sali Kordegardy wychodzącej na Krakowskie Przedmieście z widokiem na Pałac Prezydencki po drugiej stronie ulicy. Rozmówcami Pospieszalskiego byli: Andrzej Gwiazda, legendarny działacz Solidarności i prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, autor opublikowanego 13 kwietnia pełnego goryczy artykułu o krytykach prezydenta pt. „Już nie przeszkadza”. Goście mają wyraziste poglądy; popierali Lecha Kaczyńskiego. Rozmowę przeplatają nagrane wcześniej na  Krakowskim Przedmieściu wypowiedzi ludzi pod Pałacem. Profesor. Krasnodębski w nawiązaniu do tych wypowiedzi skomentował postawę polityków i mediów które wcześniej obrażały prezydenta Kaczyńskiego i w ten sposób obrażały nie tylko prezydenta, ale sporą część społeczeństwa, np. samego Krasnodębskiego, który głosował na Lecha Kaczyńskiego. Krasnodębski ocenił, że Lech Kaczyński został obrany za wroga tak jak kiedyś imperialiści, a PiS pełnił rolę stonki ziemniaczanej. Pokazując kontrast między fałszywym obrazem prezydenta a rzeczywistością Krasnodębski przypomniał seminaria w Lucieniu opisując Lecha Kaczyńskiego jako pełnego osobistego uroku intelektualistę zdolnego do dyskusji na wysokim poziomie z naukowcami różnych dziedzin. Andrzej Gwiazda wspomniał Annę Walentynowicz, której życiorys znalazł tak symboliczne dopełnienie w Smoleńsku. Zdaniem Gwiazdy, atmosfera Krakowskiego Przedmieścia może być porównana tylko do podniosłej atmosfery strajków sierpniowych 80tego roku. Pospieszalski stwierdza: Ludzie nie dostają odpowiedzi na pytanie „Co się stało?”. Według prof. Krasnodębskiego polscy przywódcy nie znajdują odpowiednich słów. Boją się nie tylko słowa „zamach”, ale też zdementowania takiej tezy. A przecież na świecie zawsze pierwsze podejrzenie dotyczy kwestii zamachu terrorystycznego. W Polsce przywódcy nie wiedzą co mają mówić, bo polityczny PR nie przewidział takiej sytuacji. Pospieszalski mówi, że to pytanie w ludziach jest i nie da się unieważnić przez przemilczanie w mediach, co potwierdzają w nagrane na Krakowskim Przedmieściu wypowiedzi. Według prof. Krasnodębskiego na świecie pytania o to co stało się pod Smoleńskiem padają, ale w Polsce nikt nie ma odwagi  nawet zaprzeczyć, że zamachu nie było. Natomiast Polacy słyszą o pojednaniu, które ma polegać na milczeniu. Krasnodębski przypomina, że Sejm już zdążył wyrazić wdzięczność Rosjanom, a aktor (Daniel Olbrychski) odczytał oświadczenie wiernopoddańcze skierowane do władz rosyjskich, chociaż jeszcze nic nie wiadomo (może nastąpił błąd obsługi naziemnej?).To pojednanie (polsko-rosyjskie), zdaniem Krasnodębskiego, ma służyć też sprawom krajowym – oznacza, że teraz o pewnych sprawach (np. obelgach które wcześniej padały pod adresem prezydenta) mówić już nie należy. Jego zdaniem należy odczekać –  jeszcze nie pochowano wszystkich ofiar. I pointuje „Czy na trupie mojego prezydenta ma się odbyć to pojednanie? Najpierw należy wszystko wyjaśnić.” Krasnodębski zadaje kluczowe pytania, na które również dziś, mimo upływu 10 miesięcy wciąż nie ma odpowiedzi!:  „Może kontroler był pijany? Może zabrano jakieś urządzenia, które powinny być? Może lotnisko powinno być zamknięte? Może samolot powinien być skierowany na sąsiednie lotnisko cywilne? A może powinno się powiedzieć polskiej stronie, że jest to zbyt niebezpieczne i prezydent powinien pojechać pociągiem?” Według Pospieszalskiego im dłużej te pytania pozostają bez odpowiedzi tym napięcie wśród ludzi będzie większe. Na koniec Ewa Stankiewicz określiła jako pospolite ruszenie to, co dzieje się na Krakowskim Przedmieściu - pojawiają się takie słowa jak patriotyzm, tożsamość narodowa.
Drugi program
Tomasz Lis wkracza już w kampanię wyborczą. Przyspieszone wybory mogą ukształtować scenę polityczną na kolejne lata. I tym głównie będzie zajmował się Lis, choć rozmawia też z gośćmi na temat żałoby i tego co się wydarzyło. Natomiast Pospieszalski zadaje dalej pytania o katastrofę, co ją poprzedziło i jak zachowywali się Polacy. Nie są to tylko pytania do gości. Przytacza różne opinie i wydarzenia, podaje wyniki pierwszych badań socjologicznych, stara się pogłębić temat wspólnoty polskiej.
Tomasz Lis
19.04.2010, jest już po pogrzebie pary prezydenckiej, ale jeszcze przed licznymi pogrzebami innych ofiar katastrofy. Jednak Lis wkracza już w kampanię wyborczą. Do pierwszej części programu zaprasza dwóch możliwych kandydatów prezydenckich - Grzegorza Napieralskiego i Zbigniewa Romaszewskiego. W związku z pogrzebem Jerzego Szmajdzińskiego Napieralski uchyla się od odpowiedzi, czy będzie kandydował. Zdaniem Romaszewskiego kandydatem powinien być Jarosław Kaczyński. Gdyby jednak senator otrzymał taką propozycję to by się nie uchylił. Rozmowa dotyczy przyszłości polityki i nadchodzącej kampanii. Wspominano o decyzji pochowania głowy państwa na Wawelu, senator Romaszewski wspomniał o atakach na Lecha Kaczyńskiego, co pozostało bez komentarzy. W drugiej części Lis gościł posłanki Beatę Kempę, Katarzynę Piekarską i Małgorzatę Kidawę-Błońską. Ten fragment też przebiega spokojnie. Wzruszają opowieści – np. Beaty Kempy która uczestniczyła w pogrzebie Joalnty Szymanek-Deresz - niejako by przeprosić za konflikty. Trwają pogrzeby, posłanka PiS uczestniczyła tego dnia w trzech,. Lis pyta: „Czego dowiedzieliśmy się o Polsce? Czy w Polakach tkwi mit ofiary? Czy musi się stać aż coś tak strasznego, byśmy zaczęli mówić do siebie po ludzku? Czy rację ma prof. Czapiński, który przewiduje że czeka nas jatka polityczna?”
Jan Pospieszalski

Program Pospieszalskiego z 22.04.2010 nosi tytuł Czy Polacy znowu stają się wspólnotą? Goście: Tomasz Żukowski, socjolog, Rafał Ziemkiewicz, publicysta, Witold Waszczykowski, Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ Solidarność oraz na widowni harcerze sprzed Pałacu Prezydenckiego. Pospieszalski pyta: czy potrafimy opisać to, czego właśnie doświadczamy? Czy zobaczyliśmy kawałek innej Polski? Żukowski mówi, ze Polacy masowo potwierdzili swą tożsamość, na którą składają się trzy elementy: wspólnota narodowa, religijna i obywatelska, i to właśnie ta trzecia została szczególnie zaakcentowana po 10 kwietnia.. Ziemkiewicz wątpi, czy to jest to trwałe, bo gdzie byli ci ludzie do tej pory, czy mamy Polskę od święta i na co dzień? Żukowski przedstawia wyniki badań przeprowadzonych przez TNS OBOP dla Ośrodka Myśli Politycznej między końcem żałoby, a ogłoszeniem kampanii wyborczej (były tylko dwa takie dni). Badania dotyczą tego, jak Polacy przeżywali żałobę narodową, czy byli dumni z zachowań rodaków w tym czasie, czy mieli poczucie wspólnoty. Artykuł Ziemkiewicza jest powodem do dyskusji o lęku elit przed „demonem patriotyzmu”, dlatego elity to co działo się na Krakowskim Przedmieściu określiły mianem cyrku i histerii. Mikrofon został udostępniony również harcerzom, którzy spontanicznie włączyli się do pracy przed Pałacem Prezydenckim  przy zniczach, czy organizacji kolejki do Pałacu, jeszcze zanim służby miejskie ustawiły barierki. Pospieszalski pytał Witolda Waszczykowskiego, wówczas urzędnika Kancelarii Prezydenta, o organizację lotu, status wizyty, czy był sprawdzany stan lotniska. Na niektóre z tych pytań do dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Była też mowa o reakcji na apel prof. Jacka Trznadla o powołanie Międzynarodowej Komisji Technicznej do zbadania przyczyn katastrofy; apel ten wywołał histeryczne reakcje. Kwestia formy badania katastrofy do dziś budzi zrozumiałe emocje i wątpliwości. Padło także pytanie - Czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy, spointowane przez Ziemkiewicza – czy uwierzymy w to co usłyszymy. I to pytanie też jest wciąż aktualne...
Program trzeci
Tomasz Lis
Pogram z 26 kwietnia, jest pierwszym programem Lisa, gdzie pyta się o przyczyny katastrofy. W jego trzeciej części wystąpili gen Anatol Czaban, szef szkolenia sił powietrznych i ekspert były pilot mjr Arkadiusz  Częsny. By zrozumieć co dzieje się w programie Lisa trzeba spojrzeć na kontekst. Rozpoczyna się kampania wyborcza. Pojawiają wypowiedzi polityków, które sugerują lub wprost oskarżają prezydenta Kaczyńskiego o naciski na pilota i spowodowanie katastrofy. Gazeta Wyborcza publikuje tekst nawiązujący do sytuacji z lotem do Gruzji w 2008 roku. Atmosfera polityczna się zagęszcza. Lis pyta – „jakim cudem w 2010 roku w Europie rozbija się prezydencki samolot”. Czaban odpowiada, że nie wie, ale nigdy nie ma jednej przyczyny. Częsny wyjaśnia, że szkolenie pilotów w ostatnich latach pogorszyło się.
W felietonie wprowadzającym pada słowo „lądowanie”. Lis wielokrotnie mówi o lądowaniu. Częsny podkreśla, że podjęcie decyzji o lądowaniu było złamaniem regulaminu. Czaban nie mówi o lądowaniu, ale o zejściu poniżej wysokości minimalnej i bezpiecznej. Ale nie przeczy wprost, ze samolot lądował. Czaban po prostu nie wie dlaczego tak się stało. To był pierwszy błąd Lisa. Dzisiaj wiadomo, że samolot zszedł poniżej wysokości decyzyjnej, ale nie ma dowodów, że było to lądowanie. Stan wiedzy wówczas był mniejszy,  tym bardziej prowadzący powinien zachować powściągliwość.
Lis mówi o TAWS: „jeszcze żaden samolot z tym systemem nie rozbił się podczas lądowania”. To kolejny błąd. Lotnisko w Smoleńsku nie było w bazie danych TAWS, w związku z czym system ten nie mógł być używany w standardowy sposób. Lis tego nie sprawdził np. pytając pilotów Tu 154M. Na usprawiedliwienie trzeba powiedzieć, ze obaj goście chyba też tego nie wiedzieli, bo nie reagowali na wypowiedź Lisa. Rozmowa dotyczy również systemu szkolenia. Lis podaje bardzo trafny argument – w ciągu ostatnich lat nie rozbił się żaden cywilny polski samolot pasażerski, a wojskowych wypadków było bardzo dużo. Czaban zaprzecza, by powodem katastrofy był system szkolenia. Padają najważniejsze pytania tego programu. Lis pyta gen. Czabana – „jak pan ocenia decyzję pilota, który ląduje i jakie mogłyby być ewentualnie motywy?” Wydaje się, że ma nadzieję, że generał da się złapać na haczyk „lądowania”. Może mjr Częsny podchwyci temat? Czaban odpowiada: „Nie wiemy jeszcze jakie były motywy i dlaczego on tę wysokość zmniejszył poniżej dopuszczalnej 100 metrów. Po to jest komisja, po to są eksperci.”. Następne pytanie Lisa jest bezpośrednie: „Czy panowie czytali opis incydentu sprzed dwóch lat? Piloci odmówili lądowania w Tbilisi, była rozmowa z prezydentem, cytat: „ma pan lądować, bo będzie rozpierducha na skalę międzynarodową, kto jest zwierzchnikiem sił zbrojnych? Pan panie prezydencie. To proszę lądować. Nie wyląduję.” I dalej „Załóżmy, bo na razie nie ma żadnej informacji wskazującej na to że ktokolwiek panu Protasiukowi wydawał jakiekolwiek polecenie. Nie ma na razie nie ma takiej informacji. Ale pilot, pan Protasiuk, który był drugim pilotem wtedy i słyszał to wszystko co się działo, wymianę tamtych zdań, czy mógł mieć z tyłu głowy i pomyśleć sobie to ja już lepiej spróbuję?” Czaban: „W żadnym wypadku. Ci piloci powinni odmówić i myślę, że byli do tego zdolni.” Częsny: „Regulamin tego zabrania. Dowódca samolotu na pokładzie jest panem i Bogiem.” Lis zastrzega, że nie ma dowodów potwierdzających naciski ale dwa razy w sąsiadujących zdaniach dodaje słowo „na razie”. Porusza się w sferze domniemań, pomówień i spekulacji. Lis pytał dwa razy o „lądowanie”, dwa razy otrzymał odpowiedź negatywną, lecz nie ustaje w wysiłkach, tym razem wkraczając w sferę psychologii: „Jest i nie jest [Bogiem]. Pilot musiał się tłumaczyć [za Tbilisi], zarzucano mu tchórzostwo. Wyobrażam sobie, że dla oficera wojska polskiego, który od dwóch posłów słyszy że jest tchórzem nie może być większej potwarzy. Jego kolega widział sytuację w kabinie pilota, słyszał co się działo z jego kolegą. Pytanie tylko, czy to zostawia ślad, czy nie.” W odpowiedzi mjr Częsny cytuje stosowne przepisy. Lecz Lis drąży: „Nie kwestionuję tego, ale czy w pewnych sytuacjach może być rozumowanie. E, pewnie mi się uda, przez tamto piekło co Pietruczuk, to ja nie będę...”
I znów dostaje odmowę: Czaban – „Nie, absolutnie to wykluczamy”. Częsny „Nie ma takiej możliwości”. Lis nie tylko poruszał się w sferze insynuacji i domysłów z czego zdawał sobie sprawę, ale wyszedł także z roli arbitra. Sam wziął udział w dyskusji i to mając przeciw sobie obu gości. Chyba zrozumiał błąd i dlatego do jednego z następnych programów zaprosił Waldemara Kuczyńskiego, który bez ogródek wprost przypisał winę za katastrofę i śmierć pozostałych pasażerów Lechowi Kaczyńskiemu zwalniając Lisa z konieczności uzasadniania tej tezy. W ten sposób Lis wpisał się w medialną atmosferę tworzoną przez niektórych polityków Platformy i media. Z recenzenta przeistoczył się w popularyzatora niepotwierdzonych tez. Warto zwrócić uwagę na wypowiedź Czabana: „po to są tam ci eksperci. Uważam, że przedwcześnie jest mówić. Bo jeżeli eksperci mówią – nie mamy czarnych skrzynek, będą za dwa tygodnie, a może nie będą w ogóle bośmy tego sobie nie zapewnili. Natomiast my już wiemy co się stało. To jest nie do przyjęcia”. Lis pyta też podobnie jak Ziemkiewicz u Pospieszalskiego: „Czy panowie wierzą , że to zostanie wyjaśnione w sposób [...] na tyle wiarygodny, ze większość społeczeństwa będzie to w stanie zaakceptować?” W całej rozmowie głównym wątkiem były domniemane naciski i kwestia szkolenia. Nie podjęto innych tematów. Nie padło żadne pytania z zadanych przez prof. Krasnodębskiego 15 kwietnia o najważniejsze sprawy.
Jan Pospieszalski
Po tygodniach milczenia polskie władze odniosły się do śledztwa smoleńskiego. Program Pospieszalskiego z 29 kwietnia przynosi komentarze do różnych wypowiedzi. Gośćmi byli gen. Roman Polko, prof. Zbigniew Ćwiąkalski – prawnik, były minister w rządzie Danalda Tuska, mec. Rafał Rogalski (późniejszy pełnomocnik m. in. Jarosława Kaczyńskiego). Głos zabrał również siedzący na widowni Andrzej Melak, brat Stefana Melaka, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
Melak opowiedział o swoim pobycie w Moskwie, identyfikacji ciała brata, wielogodzinnych zeznaniach składanych przed rosyjską prokuraturą, braku pomocy konsularnej. Jednocześnie wyraził uznanie dla postawy minister Ewy Kopacz, która pomagała przy samej identyfikacji. Melak jest sygnatariuszem apelu do premiera Tuska w sprawie prowadzonego śledztwa. Program w znacznej części polemizował z tezami różnych wystąpień polskich władz, czy prokuratorów i przyniósł dyskusję sprowokowaną tymi wypowiedziami. Rozmawiano o telefonach i laptopach, które wpadły w ręce rosyjskich służb i zostały przekazane drogą dyplomatyczną stronie polskiej dopiero po jakimś czasie, z których dane, listy połączeń i kontaktów mogły zostać skopiowanie i posłużyć do tworzenia map takich kontaktów. Dyskutowano o Konwencji Chicagowskiej, jej załączniku 13, o umowie o pomocy prawnej między Polską i Rosją. Zastanawiano się, czy ta konwencja była jedyną podstawą prawną współpracy. Gen. Polko sugerował, że należało wynegocjować specjalne porozumienie. Rogalski stwierdza, że konwencja dotyczy przypadków cywilnych i wyłącza loty samolotów państwowych, co potwierdza Ćwiąkalski mówiąc, że stosowanie Konwencji Chicagowskiej w pełnym zakresie jest wątpliwe. Jednak dodaje, że konwencja przewiduje uzgadnianie raportu dając 60 dni na przedstawienie uwag i podaje krótki termin - 12 miesięcy na przygotowanie raportu końcowego. Cytowano wypowiedź prok. Parulskiego, niepokojącą dla Pospieszalskiego i Rogalskiego: „może się zdarzyć, ze racje nadrzędne: dobro prowadzonego postępowania, jak również dobro relacji z organami  które kooperują z nami [polską prokuraturą]: prokuratorzy rosyjscy,  MAK – spowodują pewne spowolnienie w ujawnieniu materiałów”. Wreszcie pokazano brak spójności wypowiedzi polskiego rządu. Na pytanie o natowskie mapy terenu katastrofy na konferencji prasowej premier Tusk odpowiedział, że przekaże sugestie komisji; następnego dnia rano w telewizji min. Klich stwierdził, że takie mapy są zbędne; wieczorem w sejmie minister Cichocki odpowiedział, że już o takie mapy Polska wystąpiła i je otrzymała...

Pozostałe programy o katastrofie smoleńskiej
Tomasz Lis
7.06.2010 była emisja programu na temat odtajnionych stenogramów z czarnych skrzynek. Po tym odtajnieniu Lis zyskał kolejne argumenty do dyskutowania o naciskach na Arkadiusza Protasiuka. Oprócz prezydenta Kaczyńskiego na celowniku znalazł się również gen. Błasik. W programie wystąpili piloci płk. Piotr Łukaszewicz, mjr. Michał Fiszer i płk Tomasz Pietrzak. Od tamtej pory odczytano więcej z czarnych skrzynek; niektóre fragmenty opublikowanych wówczas stenogramów nie potwierdziły się. Znamy też nagrania z „wieży” w Smoleńsku, które wówczas były znane bardzo nielicznym. Rozmowa krążyła wokół nacisków na pilota, roli gen Błasika, i odpowiedzialności prezydenta Kaczyńskiego. O wieży, błędnym naprowadzaniu, „kursie i ścieżce” nie padło ani słowo. Nie chodziło więc o dociekanie przyczyn katastrofy – bo wówczas pytania o wieżę, kurs i ścieżkę musiałyby paść. Lis odwołuje się nawet do gazety „Moskowskij Komsomolec” insynuującej, że gen. Błasik pilotował samolot. Lis całkiem poważnie zastanawia się nad taką interpretacją. Jest to bliskie temu, o czym pisze np. Gazeta Wyborcza i mówią niektórzy politycy Platformy w trakcie kampanii. Nie zastanawia się co czują rodziny. Najpierw na planszy podane są słowa o pogodzie: „To będzie makabra, nic nie będzie widać” i jednocześnie słowa 21m minut późniejsze z wieży: „Warunków do lądowania nie ma”. Ma to stworzyć odpowiednią atmosferę. Łukaszewicz, chyba najbliższy spośród gości tezom Lisa pyta: „Co powodowało załogą, dowódcą załogi, jakie były przesłanki tego, ze podjął taką a nie inną decyzję? Czy ci którzy byli na pokładzie zrobili wszystko, żeby pomóc dowódcy załogi i pomóc całej załodze podjąć decyzję nawet jeśli miałaby to być negatywna” Chodzi o generała Błasika. Fiszer próbuje bronić decyzji o kontynuacji lotu argumentując, że pogoda jest zmienna i czasem pojawiają się dziury w chmurach. Lis idzie za „Moskiewskim Komsomolcem” wobec gen. Błasika pytając: „Czy wykluczają panowie sytuację, że w roli pierwszego, a przynajmniej drugiego pilota występował gen. Błasik”. Kontynuuje odwołując się do wywiadu gen. Skrypczaka, ze generałowie siadali za sterami, żeby sobie dolatać. Fiszer stwierdza, że to bzdura kompletna, a Pietrzak mówi o planach szkoleniowych wyższych dowódców zatwierdzanych przez przełożonych. Łukaszewicz nie zgada się z tezą pilotowania, ale wspiera Lisa: „Gen. Błasik niewątpliwie był w tej kabinie, zakładam poszedł tam, żeby pomóc załodze. [...] Nie podpowiedział jednej rzeczy, którą powinien był zrobić: Panowie, przerywamy tą zabawę. Tego zabrakło.” Kolejne plansze, tym razem sugerujące winę prezydenta: 15 min przed katastrofą „No to mamy problem”, 11 min. „Nie ma jeszcze decyzji prezydenta, co dalej robić.” i 3,5 min. „Wkurzy się jeśli jeszcze...” Poczym następuje ostateczny atak na dowódcę lotnictwa: może brak nacisków jest już naciskiem? Lis pyta pilotów: „Czy jeśli wchodzi do kabiny dowódca, generał [] to jak on nie mówi „nie lądować”  to bardzo jasno mówi lądować? Pytanie. Nie wiem.” Fiszer uznaje to za nadinterpretację, Łukaszewicz wspiera Lisa pośrednio: „Problem polega na tym, że załogi wożące najważniejsze osoby w państwie nie były i nie są szkolone by stanąć przed przełożonym i z całym szacunkiem powiedzieć przepraszam pana, ja decyduję, ja zdecydowałem nie możemy tego zrobić”. Lis odczytuje stenogram: „Panie dyrektorze... to co będziemy robili” i zadaje pytanie „Kto był kapitanem tego samolotu? Ja nie wiem.” Fiszer i Pietrzak odpowiadają, że dowódca załogi, mówią o wypracowywaniu decyzji. Lis nie omieszkał przypomnieć wydarzeń z Tbilisi. Pokazana została plansza z fragmentem stenogramu zawierającym przekleństwo, które miało być ostatnim słowem drugiego pilota... Do drugiej części programu został zaproszony Waldemar Kuczyński i Marek Magierowski. Kuczyński jest człowiekiem który na swoim blogu umieścił licznik dni do końca  kadencji Lecha Kaczyńskiego, a po objęciu stanowiska premiera przez Jarosława Kaczyńskiego złożył następujące życzenia: „Życzę także porażek gospodarczych, choć za to płacą ludzie[..]Poza nawiedzeniem przez Ducha Świętego, wszystkiego złego Panie Premierze.” W przeciwieństwie do pilotów, których Lis gościł w dwóch swoich programach Kuczyński już wie, co się stało i jest gotów wszystko powiedzieć wprost. Lis może pozostać arbitrem i nie musi wychodzić ze swej roli, jak miało to miejsce 24 kwietnia. Kuczyński uważa, ze główna przyczyna sprawcza mieści się w sferze polityki i psychologii, że  w  samolocie załamał się formalny system kierowania statkiem powietrznym. I wreszcie mówi wprost: „Moim zdaniem tam był wyłącznie nacisk[...] Dla tych ludzi którzy niewinnie zginęli trzeba żeby było jasne dlaczego ich bliscy zginęli. I w jakimś sensie ja oskarżam prezydenta Kaczyńskiego i jego otoczenie o spowodowanie katastrofy”. Magierowski protestuje – zwraca uwagę, że żyją rodziny ofiar, dla których takie słowa mogą być bolesne, zwraca uwagę na stenogramy mówiące o tym, że samolot był na kursie i ścieżce i dodaje, ze chętnie w tym studiu zobaczyłby nie pilotów, a kontrolerów lotu. Lis do swojego programu zapraszał również członków rodzin ofiar katastrofy Rozmowy w części poświęcone były wyjazdowi części rodzin do Smoleńska wraz z pierwszą damą Anną Komorowską pół roku po tragedii. Gośćmi byli 13.09 Małgorzata Szmajdzińska, 20.09 Małgorzata Wassermann, 11.10 Ewa Komorowska i Marta Murzańska-Potasińska. Natomiast 27.12.2010 zaproszenie przyjęli Paweł Deresz i Albert Węcławek. W tym wypadku rozmowa oprócz tematów związanych z katastrofą dotyczyła pierwszych świąt po katastrofie.
Jan Pospieszalski
W programie z 06.05.2010 Po katastrofie. Jak zmieniła się polska polityka zagraniczna? gośćmi byli Jarosław Gowin, Witold Waszczykowski, Marek Cichocki. Oprócz kwestii związanych ze stosunkami Polski ze Stanami Zjednoczonymi, Rosją itd. poruszono kwestię przyczyn rozdzielenia wizyt w Katyniu. Stawiano pytania, czy Polska była rozgrywana przez Rosję, czy praźródło nie tkwi w 2005 roku, kiedy po wejściu do NATO i UE Polska straciła jasne cele strategiczne i konsensualność polityki zagranicznej.Tydzień później 13.05.2010 kolejny program też był poświęcony katastrofie smoleńskiej: Po katastrofie. Czy potrzebna jest międzynarodowa komisja? Gośćmi byli Joanna Potocka, publicystka, Paweł Zalewski, eurodeputowany PO, Marek Sarjusz-Wolski, „Polska Zbrojna”, Przemysław Wipler,„Fundacja Republikańska”. Poruszono problemy ruchu obywatelskiego żądającego informacji i powołania międzynarodowej komisji do wyjaśniania katastrofy. Nawiązano do apelu prof. Jacka Trznadla o powołanie międzynarodowej komisji technicznej. Głos zabrał też siedzący na widowni Andrzej Melak przedstawiający apel biorący w obronę członków załogi rządowego samolotu, a szczególnie dowódcę Arkadiusza Protasiuka, który zdaniem Melaka, był zniesławiany i szkalowany. Rafał Dzięciołowski opowiedział o wizycie w Smoleńsku, braku zabezpieczenia miejsca katastrofy i odnajdowaniu tam nie tylko fragmentów samolotu, ale również szczątków ofiar. Paweł Zalewski i Marek Sarjusz-Wolski uznali to za skandal. Poruszano kwestię zaufania do rosyjskiej prokuratury i odpowiedzialności politycznej (na przykładzie m. in. dymisji ministra Ćwiąkalskiego). Za sprawą Marka Sarjusz-Wolskiego udało się rozwiać wątpliwość rodzącą plotki o powodzie rezygnacji ministra Bogdana Klicha z wylotu do Katynia. Były to względy osobiste. 24.06.2010 nadano program Smoleńsk. Co wiemy dwa miesiące po katastrofie? Gośćmi byli: pełnomocnicy rodzin ofiar: Stefan Hambura i Rafał Rogalski, Małgorzata Wassermann - córka Zbigniewa Wassermanna, oraz Joanna Potocka – publicystka. Z widowni głos zabrał Andrzej Melak brat tragicznie zmarłego w Smoleńsku Stefana Melaka. Niestety, wśród gości nie było przedstawiciela władz. Jak zapewnił Jan Pospieszalski zaproszenia skierowano do dziesięciu urzędników państwowych z ministrem Grasiem włącznie, lecz wszyscy odmówili. Program dał ciekawe podsumowanie stanu wiedzy, a raczej niewiedzy o śledztwie. Cytowane były wypowiedzi prokuratorów, premiera, oraz szokujące wypowiedzi Edmunda Klicha z posiedzenia sejmowej komisji. Według prokuratora Rzepy, Polska złożyła pięć wniosków o pomoc prawną Rosji a otrzymała odpowiedź na część jednego. Dyskutowano o trybie wyboru Konwencji Chicagowskiej i skutkach stosowania jej 13 załącznika. Już wtedy na długo przed raportem MAK, przedstawiano słabe strony tego rozwiązania, a mecenas Hambura mówił o porozumieniu z 93 roku, według którego procedowano przez pierwsze 3 dni. Małgorzata Wasssermann skarżyła się, że premier może swobodnie mówić o „ponadstandardowej” współpracy ze stroną rosyjską podczas gdy rodziny i pełnomocników wiąże tajemnica śledztwa. Była też mowa o stenogramach z czarnych skrzynek, które według Małgorzaty Wassermann obalają lansowaną przez rosyjskie media i powtarzaną przez polskie teorię o naciskach, które jakoby miały doprowadzić do katastrofy. W ujawnionych zapisach nie ma polecenia lądowania. Strona polska nie ma dowodów, nie otrzymuje materiałów. Ostatni program przed wakacyjną przerwą,  01.07.2010 (i przed druga turą wyborów) został poświęcony wspomnieniom ofiar tragedii w Smoleńsku i kontynuacji ich działań: Testament ofiar smoleńskiej katastrofy. Gośćmi byli: Zuzanna Kurtyka (wdowa po Januszu Kurtyce, prezesie IPN), Renata Wardecka (Stowarzyszenie Parafiada), prof. Jan Żaryn (historyk), gen. Roman Polko (były dowódca GROM).  Jak powiedział prof. Żaryn, za każdą z osób która zginęła w Smoleńsku stoi osierocone środowisko: Rodziny Katyńskie,  IPN, Parafiada, Kombatanci, Światowy Związek Żołnierzy AK. Wspominano o. Józefa Jońca twórcę Parafiady oraz idei sadzenia dębów katyńskich, Tomasza Mertę, Janusza Kurtykę, który marzył o wydaniu książki „Historia dla maturzystów”, dla wszystkich maturzystów tego rocznika. Gen. Polko wspominał poległych generałów: Tadeusza Buka, który wciągał na maszt polską flagę w Nowym Jorku, Włodzimierza Potasińskiego, Franciszka Gągora, biskupa Tadeusz Płoskiego. Jan Pospieszalski wspominał Arkadiusza Rybickiego, który oprócz polityki działał na rzecz dzieci autystycznych. Prof. Żaryn mówił o Andrzeju Przewoźniku i zaangażowaniu w budowę pomnika upamiętniającego Polaków ratujących Żydów. Wspominano Jana Kochanowskiego, Władysława Stasiaka.
Programy Lisa i Pospieszalskiego po 10 kwietnia, które nie dotyczą katastrofy smoleńskiej.
Tomasz Lis
„Tomasz Lis na żywo” omawia przede wszystkim bieżącą politykę. Gośćmi są głównie politycy, nawet gdy temat dotyczy innych dziedzin. Podział na dwie lub trzy części pozwala zaprosić większą liczbę gości ale dany temat zostawia mniej czasu. Częstymi gośćmi są osoby agresywne, jak Stefan Niesiołowski, Janusz Palikot, Magdalena Środa , co sprzyja kłótniom i atakom osobistym. Program jest politycznym przeglądem wydarzeń mijającego tygodnia, co zwykle dezaktualizuje się bardzo szybko. Lis woli rozmowy indywidualne prowadzić z politykami o poglądach liberalnych i lewicowych, choć wśród dyskutantów często pojawiają się politycy Prawa i Sprawiedliwości. Prawie nigdy nie bywają zapraszani politycy innych ugrupowań, np. PSLu.
Jan Pospieszalski
Program „Warto rozmawiać” porusza bardzo wiele spraw żywotnych dla Polski. Odnosi się do zagadnień społecznych, gospodarczych, religii, patriotyzmu, podziałów w społeczeństwie, biedy, postrzegania Polski w świecie. Tematy są wyraźnie określone, co sprzyja konkretnej dyskusji. Gośćmi są przede wszystkim intelektualiści i naukowcy, profesorowie i doktorzy, działacze społeczni i osoby aktywne na różnych polach, rzadziej politycy. Konfrontowane są różne poglądy, goście mogą swobodnie się wypowiedzieć, a dyskusja, nawet gdy porusza emocje, rzadko wymaga interwencji prowadzącego. To program inteligencki w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Zabójstwo Marka Rosiaka
W Łodzi został zamordowany pracownik biura poselskiego PiS Marek Rosiak, a drugi ciężko zraniony. Mordercę sfilmowano, gdy wypowiadał pełne nienawiści słowa: „Chciałem zabić Kaczyńskiego, tylko za małą broń miałem”. Bardzo szybko po tym zdarzeniu pojawiły się „wrzutki medialne”, że zabójca miał w notesie, czy laptopie nazwiska innych polityków i może chciał zabić różnych innych polityków, wszystko jedno kogo. Miał być jakoby w biurze poselskim Stefana Niesiołowskiego. Dziś wiadomo, że zbrodniarz jest poczytalny, że z premedytacją zabił pracownika PiS i że był w przeszłości członkiem Platformy Obywatelskiej, co musieli wiedzieć niektórzy politycy tej partii z którymi współpracował. Jednak media nie były dociekliwe. Trwała samorządowa kampania wyborcza, a to zdarzenie mogło zaciążyć na wizerunku Platformy.
Pospieszalski o zabójstwie Marka Rosiaka Program Pospieszalskiego ma emisję następnego dnia po morderstwie. Wśród zaproszonych gości nie ma polityków a publicyści i naukowcy: Ernest Skalski, publicysta; prof. Mirosława Grabowska, socjolog; Tomasz Pisula, fundacja Wolność i Demokracja; Rafał Ziemkiewicz, publicysta. A na widowni osoby spod krzyża przed Pałacem Prezydenckim, m. in. te którym pięć dni później nie udało się wypowiedzieć w programie Lisa. Pospieszalski stawia pytania: „Co się stało? Czy rzeczywiście musiało do tego dojść? Jakie mogą być tego możliwe konsekwencje?”. Padają pytania, czy zamordowano niewinnego człowieka tylko dlatego, że był z PiS? Czy istnieje praktyka odhumanizowania przeciwnika politycznego? Ziemkiewicz zwraca uwagę na ton mediów, które nie tyle zajmują się zbrodnią w Łodzi, ile twierdzą, że mamy do czynienia ze skandalem, bo Kaczyński wypowiedział się o morderstwie na konferencji prasowej, co rzekomo znaczy, że „gra trumnami”, aby skorzystać ze zbrodni w kampanii wyborczej. Ziemkiewicz mówi także o braku symetrii, o agresji która jest produkowana dla celów politycznych. Skalski zwraca uwagę, że równie dobrze można odwrócić te argumenty w przeciwną stronę polityczną. Mówi się także o teatralizacji życia politycznego, która może być brana za rzeczywistość. Wypowiadają się osoby trzymające wartę przed Krzyżem Pamięci przed Pałacem Prezydenckim o słownej i fizycznej agresji przeciwko nim i braku reakcji policji. Mowa też jest o raporcie Freedom House który określa Polskę jako młodą, średnioskonsolidowaną demokrację i bardzo krytycznie ocenia stan mediów, poziom korupcji itd. Dyskusja toczy się w spokojnej atmosferze. Rozmówcy mogą wypowiedzieć się swobodnie. Zabrakło jednak opinii służb porządkowych, władz miasta lub przedstawicieli kancelarii prezydenta w sprawie sytuacji pod krzyżem.
Program Lisa o zabójstwie Marka Rosiaka Program Lisa został wyemitowany 25 października. Wpisuje się w pewną „narrację” która zrównywała ofiarę z agresorem - ci politycy wszyscy tacy sami, ciągle się kłócą. Gośćmi byli Julia Pitera, Jacek Kurski, Adam Hofman i Tomasz Nałęcz, a w drugiej części programu Tadeusz Mazowiecki. Felietony wprowadzające do obu części programu tworzą taką właśnie „opowieść” dając różne wypowiedzi polityków, niektóre chamskie i grubiańskie, inne może tylko zbyt dosadne lub wyrwane z kontekstu. Były to wszakże wypowiedzi tylko trzech polityków: Jarosława Kaczyńskiego, Stefana Niesiołowskiego i Janusza Palikota. Potem - ale już w innym klimacie - pokazano wypowiedzi prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska. Autorzy pierwszego felietonu zestawili wypowiedzi tak: Kaczyński, Palikot, Kaczyński, Niesiołowski, wypowiedź mordercy, komentarz Lisa o tym, że niektórzy łączą zbrodnię z językiem polityki, wypowiedź Kaczyńskiego z konferencji po morderstwie, komentarz Lisa o dyskusyjnym związku zbrodni z językiem, łagodząca wypowiedź Bronisława Komorowskiego  (po zbrodni), Donald Tusk o łagodzeniu języka (po zbrodni), Kaczyński z konferencji (po zbrodni), Komorowski składający kwiaty, Kaczyński podnoszący tekst (zapewne deklaracji łódzkiej) i retoryczne pytania Lisa, czy ktokolwiek wierzy, że język polityki się zmieni.
W ten sposób niedoszła ofiara zbrodni Jarosław Kaczyński, lider partii opozycyjnej, został postawiony w jednym rzędzie z ludźmi najbrutalniej go atakującymi a nie będącymi liderami. Agresywne wypowiedzi najbardziej prominentnych polityków PO lub popierających PO bardzo znanych osób nie były cytowane. Lis postawił liderów partii rządzącej poza „narracją” agresji. Drugi felieton przed rozmową z Tadeuszem Mazowieckim miał podobny montaż: Kaczyński, Niesiołowski, Palikot, Kaczyński, Kaczyński, Palikot, Kaczyński, Niesiołowski, Palikot, Kaczyński, Kaczyński, Palikot, Kaczyński z konferencji prasowej po zbrodni, Niesiołowski (po zbrodni). Według Nałęcza w pierwszej części programu, zabójcy było wszystko jedno czy „Millera zastrzeli, Kaczyńskiego zastrzeli”. Podobnie uważał Tadeusz Mazowiecki: „wyprowadzanie stąd wniosku, że jest to prosty wynik [zabójstwo] klimatu politycznego wydaje mi się błędne, ponieważ wiadomo choćby z tego co już teraz ustalono, że on planował na różne osoby w bardzo różnych kierunkach planował jakąś tego typu akcję przemocy”. Lisa podsumował pierwszą część programu: „nie posunęliśmy się ani o milimetr w ciągu tych trzydziestu pięciu minut”. Zaproszenie polityków nie mogło się skończyć niczym innym poza jałową szermierką słowną. Dyskusja była gorąca. Szczególnie często przerywano Jackowi Kurskiemu, robił to nawet Lis. Jacek Kurski usiłował wymusić na nim dopuszczenie do głosu osób spod krzyża przed Pałacem Prezydenckim (m. in. te które wypowiadały się w programie Pospieszalskiego), żeby opowiedzieli o agresji jakiej tam doświadczają. Nieskutecznie.
Rosja i stosunki z Rosją po katastrofie smoleńskiej

Tomasz Lis
Tomasz Lis poświęcił jeden (a właściwie połowę) program 4.10.2010 na rozmowę o relacjach polsko-rosyjskich. Dyskutowali politycy: Marek Siwiec, Ryszard Czarnecki, Andrzej Halicki. Lis przeprowadził ciekawy eksperyment: zacytował list Wałęsy i Kwaśniewskiego, co Siwiec natychmiast skomentował, że to paranoja i zimna wojna będąc przekonany, ze to słowa z listu Kaczyńskiego. Natomiast 6.12.2010 został wyemitowany wywiad Lisa z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem. Lis pytał m. in. o Katyń, problemy z ujawnieniem rosyjskich procedur, jednak jeśli chodzi o katastrofę smoleńską, to żadne trudne pytania nie padły.
Jan Pospieszalski
Jan Pospieszalski sprawom stosunków polsko-rosyjskich poświęcił dwa programy w 2010 roku (Jedno „Warto rozmawiać” jest dłuższe niż połowa „Tomasz Lis na żywo”). „Rosja – Polska: ostateczna normalizacja?” 22.09.2010 Punktem wyjścia była wypowiedź ministra spraw zagranicznych Rosji Sergieja Ławrowa. Rozmawiano o śledztwie smoleńskim, niszczeniu wraku i kontrakcie z Gazpromem. Gośćmi byli: prof. Włodzimierz Marciniak, polsko-rosyjska grupa ds. trudnych; prof. Andrzej Nowak,  UJ, Andrzej Halicki – szef sejmowej komisji spraw zagranicznych, Tadeusz Iwiński, SLD. Dwa tygodnie później 6.10.2010 wrócił temat: „Rosja - Polska - Europa?” Tu pretekstem do dyskusji był tekst Sergieja Karaganowa o tworzeniu Związku Europy i Rosji. Gośćmi byli: Prof. Tadeusz Iwiński, Prof. Andrzej Nowak, Prof. Roman Kuźniar,  Dr Dominik Smyrgała, Fundacja Republikańska. W pewnym sensie stosunkom z Rosją poświęcony był wywiad z konsulem honorowym Czeczeńskiej Republiki Iczkerii Adamem Borowskim po zatrzymaniu Ahmeda Zakajewa 15.09.2010. Temat śledztwa smoleńskiego i stosunków z Rosją był też obecny i w innych programach. 06.05.2010 w „Po katastrofie. Jak zmieniła się polska polityka zagraniczna? Była mowa o stosunkach z Rosją. Gośćmi byli: Jarosław Gowin, Witold Waszczykowski, Marek Cichocki.
Gospodarka i sprawy związane z ekonomią
Tomasz Lis
Dwukrotnie do części swego programu Lis zaprosił prof. Leszka Balcerowicza. Pierwszym razem w kontekście wyborów prezydenckich 24.05.2010, drugim 20.12.2010 – powodem do rozmowy był licznik długu publicznego uruchomiony przez Balcerowicza, oraz pomysły na ratowanie finansów państwa – jak choćby podniesienia wieku emerytalnego.
Jan Pospieszalski
Jan Pospieszalski kwestiom gospodarczym, stanowi finansów publicznych, polskiej biedzie poświęcił dużo więcej miejsca. Pierwszy był program Czy Polska przeżyje do pierwszego? 15.09.2010. Gośćmi byli prof. Krzysztof Rybiński, ekonomista, SGH, prof. Marek Rocki, ekonomista, senator PO, dr Maciej Bukowski, ekonomista, zespół doradców strategicznych premiera RP, Filip Staniłko, ekspert Instytutu Sobieskiego. Polskim drogom, braku komunikacji, wypadkom śmiertelnym oraz biedzie, która zmusza ludzi do podróżowania w niebezpiecznych warunkach  poświęcony był program Śmiertelne drogi, 13.10.2010. Program był reakcją na wypadek busa, który przewoził nadmierną liczbę pasażerów. Gośćmi byli Jerzy Polaczek, PiS, sejmowa komisja infrastruktury; insp. Wojciech Pasieczny, KG Policji); Stanisław Żmija, PO, sejmowa komisja infrastruktury; Janusz Piechociński, PSL, wiceprzewodniczący sejmowej komisji infrastruktury; Henryk Wujec, doradca Prezydenta RP; prof. Ryszard Bugaj, ekonomista. Na widowni zasiedli mieszkańcy gminy Drzewica z której pochodziły ofiary wypadku. Dwa tygodni później temat biedy był kontynuowany: Skazani na biedę, 27.10.2010. Poziom przeciętnego bogactwa w Polsce rośnie, również na wsi ale w biednych rejonach niekorzystna sytuacja utrwala się. Gośćmi byli Maciej Bukowski, ekspert Instytutu Badań Strukturalnych; Mieczysław Augustyn, senator PO z Piły; Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog, IRWIR PAN; Jan Filip Staniłko, ekspert Instytutu Sobieskiego.
Powódź
Tomasz Lis
Powodzi Tomasz Lis nie poświęcił specjalnego programu, choć temat powodzi pojawia się w felietonach, i rozmowach polityków. Tak było 24.05.2010, gdy felieton o powodzi poprzedził rozmowę na temat wyborów rzeczników sztabów wyborczych Poncyliusza i Kidawę-Błońską, oraz członka sztabu Arłukowicza. Podobnie felieton na zakończenie programu, gdy jedynym gościem był premier Donald Tusk 31.05.2010
Jan Pospieszalski
Jan Pospieszalski sprawie powodzi poświęcił dwa programy. Pierwszy Co dalej po powodzi? 27.05.2010. Goście: Jerzy Widzyk – b. pełnomocnik rządu ds. usuwania skutków powodzi w 1997 r.; prof. Zdzisław Krasnodębski; Paweł Soloch – b. wiceminister SWiA; Mieczysław Ostojski, dyrektor Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Drugi program to Fala za falą, ile jeszcze ? 10.06.2010. Goście: Marek Sawicki, minister rolnictwa; Genowefa Tokarska, wojewoda lubelski, Łukasz Zbonikowski (PiS), Jerzy Widzyk - ekspert usuwania skutków powodzi. Na widowni zasiedli mieszkańcy zalanych terenów.
Kościół, moralność chrześcijańska
Tomasz Lis
O roli Kościoła w państwie 13.09.2010 rozmawiali politycy: Katarzyna Piekarska, Jacek Kurski, Kazimierz Kutz i publicysta katolicki Tomasz Terlikowski. Punktem wyjścia były manifestacje przed Pałacem Prezydeckim i kwestia stojącego tam Krzyża. Przebieg programu był bardzo agresywny, szczególnie często przerywano Jackowi Kurskiemu, niegrzecznie zachowywał się nie tylko Kazimierz Kutz, ale i Lisowi można było wiele zarzucić. Felieton w trakcie programu, przedstawiający zajścia przed Pałacem Prezydenckim, przez Kurskiego i Terlikowskiego został uznany za zmanipulowany. 29.11.2010 rozmawiano o prezerwatywach i stosunku do nich Kościoła Katolickiego po wypowiedzi papieża Benedykta XVI. Gośćmi byli Kazimiera Szczuka, Tomasz Terlikowski i ks. Marek Poryzała. Trzecim program poświęcony Kościołowi nadano 20.12.2010 o Kościele  podzielonym i ksenofobicznym, niestety niedostępny w sieci. Gośćmi byli: były zakonnik prof. Tadeusz Bartoś, ks. Kazimierz Sowa, o. Paweł Burzyński i publicysta Tomasz Terlikowski.
Jan Pospieszalski
W programach Jana Pospieszalskiego też pojawiały się tematy religijne. Pierwszy - bardziej niż Kościołowi poświęcony Solidarności Po co nam błogosławieni? 03.06.2010 z powodu wielkiego wydarzeniu – beatyfikacji patrona Solidarności ks. Jerzego Popiełuszki. Gośćmi byli Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog; Dariusz Karłowicz, Teologia Polityczna; Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ „Solidarność”; Jan Marczak - strażnik przy grobie ks. Jerzego na Żoliborzu.. Na widowni zsiedli Strażnicy Grobu z Żoliborza. O egzorcyzmach i rzeczywistości duchowej Kto się boi egzorcysty? tuż przed adwentem Pospieszalski rozmawiał  24.11.2010. Gośćmi byli:  Jerzy Prokopiuk, gnostyk; Jan Witold Suliga, tarocista; ks. prof. Aleksander Posacki, SJ – demonolog; Robert Tekieli, autor „Encyklopedii New Age dla Chrześcijań”. Inny program nie związany bezpośrednio z Kościołem, ale z moralnością chrześcijańską, też odpowiedzialnością, miłością - program poświęcany aborcji, dla którego pretekstem był film meksykańskiego reżysera „Bella”. Życie, miłość, śmierć, życie wieczne, 22.12.2010. Gośćmi byli: Paweł Milcarek, publicysta; Maciej Pawlicki, producent i krytyk filmowy; Maciej Bodasiński, reżyser; Tomasz Terlikowski, publicysta; Bolesław Piecha, poseł PiS, lekarz..
Solidarność
W 2010 przypadała 30 rocznica powstania Solidarności. W mediach narzekają, że świat nie pamięta o Solidarności a symbolem końca komunizmu w Europie został upadek muru berlińskiego. Jak odnieśli się do tego nasi publicyści?
Tomasz Lis
Lis 6.09.2010 zaprosił do programu i przeprowadził indywidualną rozmowę z Henryką Krzywonos, sygnatariuszkę Porozumień Sierpniowych, dziś zaprzyjaźnioną z lewicą. Podczas obchodów 30 rocznicy powstania Solidarności  skrytykowała publicznie Jarosława Kaczyńskiego wdzierając się na mównicę.
Jan Pospieszalski
Pospieszalski poświęcił Solidarności dwa programy. Solidarność 30 lat później, 31.08.2010 Gośćmi byli m. in. bohaterowie Solidarności, wspominano zapomnianych bohaterów tamtych czasów. Dyskutowali prof. Jadwiga Staniszkis; senator Jan Rulewski; Krzysztof Wyszkowski; dr Sławomir Cenckiewicz, historyk; a na widowni: Andrzej Michałowski, Solidarność Portu Gdańskiego; Mieczysław Gil, Solidarność dawnej Huty im. Lenina w Nowej Hucie; Adam Borowski, działacz podziemia. Wspominano m. in. Annę Walentynowicz. Ale przypominano też o smutnym losie Stoczni Gdańskiej. Tydzień później Kto się boi Solidarności? 08.09.2010. Gośćmi byli: Jan Lityński - działacz opozycji; o. Maciej Zięba , dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności; dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog; Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ „Solidarność". A na widowni delegaci na zjazd Solidarności: Mirosław Miara, Andrzej Budzyk, Tadeusz Kucharski.

Historia
Tomasz Lis
W „Tomasz Lis na żywo” historia jest prawie nieobecna. W pewnym sensie temat związany z historią i polityką podjął program 29.11.2010, którego część Lis poświęcił zaproszeniu Wojciecha Jaruzelskiego na spotkanie RBN. Dyskutowali o tym Tomasz Nałęcz i Jacek Kurski.
Jan Pospieszalski
Polskie Grudnie – zbrodnie nierozliczone, 15.12.2010 to program Jana Pospieszalskiego poświęcony polskim grudniom ’70 i ’81, wyemitowany dwa dni po rocznicy ogłoszenia stanu wojennego. Gośćmi byli: Antoni Krauze, reżyser filmu poświęconego masakrze Grudnia ’70 „Czarny Czwartek”, którego zwiastun został pokazany; prof. Antoni Dudek, historyk; Andrzej Michałowski, uczestnik masakry grudniowej w Gdańsku; Jerzy Wielgórski, ranny w Grudniu 1970 r. w Szczecinie; Bronisław Matuszewicz, uczestnik strajku w KWK Wujek. Wymowne,  że Tomasz Lis swój program 13 grudnia 2010 roku poświęcił indywidualnym rozmowom z Jolantą Kwaśniewską, Januszem Palikotem i Johnem Godsonem.
Polska podzielona
Tomasz Lis
Temat podziału polskiego społeczeństwa pojawia się w różnych wypowiedziach gości Lisa. Na przykład 6.09.2010 Lis zaprosił do studia Aleksandra Kwaśniewskiego na rozmowę o tym co będzie wyborach prezydenckich, i co przed samorządowymi. W trzeciej części gośćmi byli również politycy: Stefan Niesiołowski, Zbigniew Girzyński, Andrzej Celiński. Rozmawiano m. in. o lewicy, oraz - czy list Jarosława Kaczyńskiego do członków PiS jako depozytariuszy wartości narodowych wyklucza nie-członków PiS. Rozmawiano także o świeckości państwa w kontekście wydarzeń przed Pałacem Prezydenckim. Na koniec, z wywiadu J. Kaczyńskiego dla portalu Blogpress Lis wybrał jeden błahy wątek o „podsiadaniu” posłanek w restauracji sejmowej i dopytywał o to gości... Dwa tygodnie później 20.09.2010 do studia zaproszeni zostali Róża Thun, prof. Magdalena Środa, Mariusz Błaszczak i prof. Zdzisław Krasnodębski. To program znacznie ciekawszy dzięki gościom spoza bieżącej polityki prof. Krasnodębskiego i prof. Środy, którzy mają sprecyzowane poglądy, ale nie podlegają partyjnej linii. Rozmowa była gorąca ze względu na temperament prof. Środy. Dyskutowano o podziałach wśród polskiej inteligencji i kościelnej hierarchii, oraz sytuacji z krzyżem przed Pałacem Prezydenckim. Lis nawiązał do pamiętnego tekstu Krasnodębskiego opublikowano po katastrofie pt. „Już nie przeszkadza”. Rozmowa była ciekawa ze względu na polemikę z prof. Krasnodębskim. Spokojny Krasnodębski i poseł Błaszczak byli atakowani personalnie, wręcz wyśmiewani przez obie kobiety, ich wypowiedzi były przerywane przy aplauzie widowni i dość pasywnej moderacji Lisa.
Jan Pospieszalski
25.08.2010 nadano program Sierpień 1980, Sierpień 2010 - Polska solidarna? Polska podzielona? Goście: Edward Mizikowski, Solidarność Huty Warszawa; Łukasz Warzecha, publicysta Faktu; Tomasz Wróblewski, publicysta Dziennika Gazety Prawnej; prof. Jan Hartman, filozof z UJ; Wojciech Cejrowski, dziennikarz i podróżnik. Program nawiązał do atmosfery Sierpnia 80’, gdy symbole religijne używane przez stoczniowców były czymś naturalnym. Pospieszalski próbował stawiać most do współczesności - do konfliktu wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Ciekawe wypowiedzi prof. Hartmana nie zgadzającego się z tezą o moście między rokiem ’80 i 2010 i ograniczaniu idei solidarności ’80 tylko do nurtu związanego z religią. Ostre wypowiedzi Wojciecha Cejrowskiego o rządzących Polską. Mimo wielkich różnic poglądów między rozmówcami rozmowa przebiegała w spokojnej atmosferze. Goście mogli swobodnie zaprezentować swoje racje, czasem kontrowersyjne jak Cejrowski o władzy, czy będący w mniejszości profesor Hartman np. o tym, że  w Pałacu Prezydenckim nie powinno być kaplicy. 01.12.2010 program Polska podzielona? Jak? Przez kogo? Dlaczego? Gośćmi nie byli politycy, lecz naukowcy i publicyści: Krzysztof Iszkowski, Res Publika Nova, prof. Wawrzyniec Konarski, politolog UW; dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog, PAN; Bartłomiej Radziejewski, publicysta z Rzeczy Wspólne. We wstępie Pospieszalski nawiązał do zabójstwa Marka Rosiaka oraz wypowiedzi premiera Tuska określającego różnice wręcz kulturowe między PO i PiS na wzór podziału NRD i RFN. Podział postkomunizm/solidarność przestał być dominujący. Czy Polska skazana jest na trwały podział?
Pozostałe programy  Tomasza Lisa
Chyba najlepszy program Lisa po 10 kwietnia w 2010 roku to niepolityczny fragment nadany 18.10.2010  a poświęconego kobietom w ciąży chorym na nowotwory, które stają przed bardzo trudnym wyborem medycznym i moralnym. O dopalaczach dyskutowano 11.10.2010 w składzie polityków: Krzysztof Kwiatkowski, Jerzy Wenderlich, Bolesław Piecha. 13.12.2010, w rocznicę stanu wojennego, Jolanta Kwaśniewska radziła mężczyznom  jak mają się ubierać, a  27.12.2010 gościem była Ewa Błaszczyk, aktorka, matka dziewczynki w śpiączce, szefowa fundacji Budzik.
Pozostałe programy Jana Pospieszalskiego
Ciekawym programem z 20.05.2010 był Demokracja w dobie Matrixa. M. in. o zarządzaniu przez polityczny marketing, sterowaniu emocjami telewidzów, demokracji w czasach reklamy i PRu,  polityce prawdziwej i  medialnej rozmawiali: Ludwik Dorn, Polska Plus; prof. Jan Hartman; Eryk Misiewicz; Michał Karnowski a na widowni bloger Toyah, który ujawnił medialną manipulację ze zdjęciem przedstawiającym prezydenta Kaczyńskiego na meczu z szalikiem z odwróconym napisem „Polska”. Mistewicz i Karnowski są autorami książki „Anatomia władzy”. Wypowiedź minister Elżbiety Radziszewskiej na temat nauczycieli - homoseksualistów w szkołach dała okazję do dyskusji o dyskryminacji „Kto kogo dyskryminuje?” 29.09.2010. Gośćmi były osoby o skrajnie odmiennych poglądach: Karolina Elbanowska, Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców; Marek Jurek, (Prawica RP; Elżbieta Radziszewska, Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania, PO; Dariusz Szwed, Zieloni 2004; Katarzyna Piekarska SLD. Mimo różnicy poglądów dyskusja odbywała się w dość spokojnej i merytorycznej atmosferze. O patriotyzmie i idei narodowej mówiono w dwóch programach w pobliżu święta odzyskania niepodległości 11 listopada. Powodem dyskusji o patriotyzmie i roli nauczania historii w szkole była publiczna polemika (wywołana m. in. apelem Piotra Zaremby) na temat zmian w nauczaniu historii, której tradycyjny kurs ma się kończyć już w pierwszej klasie liceum. Program pt. Czy patriotyzm jest potrzebny w XXI wieku? został wyemitowany 10.11.2010. Gośćmi byli prof. Jolanta Choińska-Mika, historyk z UW; Jacek Strzemieczny, Prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej; Andrzej Waśko, b. wiceminister edukacji, Piotr Zaremba, publicysta Rzeczpospolitej. Głos zabierali także nauczyciele obecni na widowni. Tydzień później (17.11.2010) pokazany został program Kto nie lubi idei narodowej? Tym razem punktem wyjścia była akcja wygwizdania i blokowania także siłą, marszu organizacji narodowych 11 listopada. Gośćmi byli Jan Hartman, filozof z UJ; Michał Sutowski, Krytyka Polityczna; Krzysztof Bosak, były poseł LPR; Rafał Ziemkiewicz, Rzeczpospolita;. Mimo bardzo odległych poglądów toczyła się spokojna i ciekawa dyskusja.
Kto się boi agenta Tomka? Ten program został wyemitowany 08.12.2010. W pierwszej części Pospieszalski przeprowadził wywiad z Tomaszem Kaczmarkiem, czyli „agentem Tomkiem”. W drugiej dyskutowano o korupcji w Polsce i o komisji śledczej.  Gośćmi byli: Mariusz Kamiński, b. szef CBA; Bartosz Arłukowicz, SLD, komisja śledcza ds. afery hazardowej; Jerzy Jachowicz, dziennikarz śledczy. Szef obecnego CBA zaproszenia nie przyjął.
Polityka i wybory Szczegółowa analiza programów poświęconych wyborom przekracza ramy tego opracowania. W roku 2010 były dwie kampanie wyborcze więc ta tematyka musiała być w programach obu dziennikarzy. Jak często o tym rozmawiano? Czy jest istotna różnica między programami?
Tomasz Lis
Programy Lisa w dużej mierze polityczne a nawet partyjne, ponieważ najczęstszymi gośćmi są politycy aktywni, bądź byli, albo członkowie partii oraz osoby wspierające kandydatów. Lis gości głównie polityków związanych z Platformą, lewicą i Prawem i Sprawiedliwością. Politycy innych opcji w zasadzie się nie pojawią. Przewagę ma obóz władzy. „Tomasz Lis na żywo” w trakcie kampanii był w dużej mierze przeglądem polityki partyjnej trzech głównych ugrupowań, łakomym kąskiem dla polityków. To była karuzela kandydatów, przedstawicieli sztabów wyborczych itd. Jarosław Kaczyński nie pojawił się w trakcie kampanii. Głos niejako w jego imieniu zabierali przedstawiciele sztabu wyborczego. Poniżej statystyka programów o wyborach.
Przed wyborami prezydenckimi:
26.04.2010 – Grzegorz Napieralski i Adam Bielan (osobno po ok. 1/3 programu)
10.05.2010 – Bronisław Komorowski  (1/2 programu)
17.05.2010 - Joanna Kluzik-Rostkowska i Sławomir Nowak (1/2 programu)
17.05.2010 - Jerzy Zelnik, Daniel Olbrychski, Zbigniew Hołdys (1/2 programu)
24.05.2010 - Małgorzata Kidawa-Błońska, Paweł Poncyljusz, Bartosz Arłukowicz (2/3 programu)
31.05.2010 – Donald Tusk (cały program)
14.06.2010 – Bronisław Komorowski (1/2 programu)
14.06.2010 – Andrzej Godlewski, Paweł Lisicki, Michał Karnowski, Tomasz Wołek, Robert Walenciak (1/2 programu)
Jak tłumaczył Lis w ostatnim programie przed pierwszą turą - jedynym kandydatem goszczonym w programie był Bronisław Komorowski, ponieważ sztab Jarosława Kaczyńskiego odmówił udziału, w związku z czym telewizja wykluczyła Grzegorza Napieralskiego. Przed wyborami samorządowymi trudniej jest ocenić, czy wizyty w studio miały charakter wyborczy. Wymienię programy Tomasza Lisa po wakacyjnej przerwie, których gośćmi byli politycy (byli bądź aktywni). Przekreślona, zielona czcionka oznacza, że program został omówiony w innym miejscu, jako poświęcony jakiemuś innemu wiodącemu tematowi. Ciekawe wydaje się zaproszenie do ostatniego programu przed wyborami samorządowymi Pawła Poncyliusza, który właśnie uczestniczy w nagłaśnianym przez media rokoszu wewnątrz PiS.
09.2010 - Aleksander Kwaśniewski (1/3 progamu)
6.09.2010 - Stefan Niesiołowski, Zbigniew Girzyński, Andrzej Celiński (1/3 progamu)
13.09.2010 - Katarzyna Piekarska, Jacek Kurski, Kazimierz Kutz, Tomasz Terlikowski (2/3 programu)
20.09.2010 - Róża Thun, prof. Magdalena Środa, Mariusz Błaszczak, prof. Zdzisław Krasnodębski (2/3 programu)6.
27.09.2010 - Donald Tusk (cały program)
4.10.2010 - Janusz Palikot, Joanna Senyszyn (1/2 programu)
4.10.2010 - Marek Siwiec, Ryszard Czarnecki , Andrzej Halicki (1/2 programu)
11.10.2010 - Krzysztof Kwiatkowski, Jerzy Wenderlich, Bolesław Piecha (1/3 programu)
18.10.2010 - Grzegorz Napieralski (1/2 programu)
25.10.2010 - Julia Pitera, Jacek Kurski, Adam Hofman, Tomasz Nałęcz (2/3 programu)
25.10.2010 - Tadeusz Mazowiecki (1/3 programu)
8.11.2010 – Bronisław Komorowski (cały program)
15.11.2010 - Hanna Gronkiewicz-Waltz, Czesław Bielecki, Wojciecha Olejniczaka (2/3 programu)
15.11.2010 - Paweł Poncyliusz (1/2 programu)
I po wyborach samorządowych:
22.11.2010 - Aleksander Kwaśniewski (1/2 programu)
22.11.2010 - Stefan Niesiołowski, Adam Hofman, Jerzy Wenderlich (1/2 programu)
29.11.2010 - Tomasz Nałęcz, Jacek Kurski (1/2 programu)
13.12.2010 - Janusz Palikot (1/3 programu)
13.12.2010 - John Godson (1/3 programu)
Jan Pospieszalski
W 2010 roku programy bezpośrednio poświęcone wyborom przy uczestnictwie kandydatów, lub przedstawicieli partii były tylko dwa. Jeden przed wyborami prezydenckimi i jeden przed wyborami samorządowymi. Trudno założyć, że tematyka innych programów nie mogła mieć politycznych odniesień. Mówienie o powodzi może być tak odbierane, podobnie politycznie i wyborczo może być odebrane unikanie mówienia o przyczynach powodzi, czy problemach z pomocą powodzianom.
17.06.2010 24 godziny przed ciszą, przed pierwszą tura gośćmi byli: Bartosz Arłukowicz, SLD; Ludwik Dorn, Polska Plus; Jacek Kurski, PiS; Janusz Piechociński, PSL. Poseł PO Andrzej Halicki nie przyszedł w ostatniej chwili. 03.11.2010 dyskutowano na temat czy Polsce samorządowej partia pomaga czy szkodzi?  Gośćmi byli: Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, radny Sejmiku woj. mazowieckiego, PO; Grzegorz Banaś, kandydat na prezydenta Kielc, PiS; Sławomir Świerzyński, kandydat do Sejmiku woj. mazowieckiego, PSL; Tadeusz Chudecki, radny. Spośród widzów głos zabierali: Lech Łuczyński, kandydat do Sejmiku Wojewódzkiego, Prawica Rzeczpospolitej;  Hubert Świtalski, Krajowa Wspólnota Samorządowa; Arkadiusz Lewandowski, Telewizja CW 24TV we Włocławku; Andrzej Pietrasik, burmistrz Płońska. Bernard's blog

Rozmowa dnia - 18 lutego Z Romanem Graczykiem, autorem książki „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”, która ukaże się w księgarniach w środę, 23 lutego, rozmawia Błażej Torański. Roman Graczyk, 52 lata, absolwent dziennikarstwa i nauk politycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dziennikarz. Debiutował w bezdebitowym studenckim piśmie “Aplauz” w r. 1981, po stanie wojennym pisywał dla emigracyjnego “Kontaktu” i podziemnego “Bez Dekretu”. W latach 1984 - 1991 pracował w “Tygodniku Powszechnym”, od 1991 do 1993 w “Radiu Kraków”, od 1993  do 2005 w “Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. pracuje w Biurze Edukacji Publicznej IPN w Krakowie.

Wydał cztery książki: “Konstytucja dla Polski”, Znak-Fundacja Batorego, 1997; “Polski Kościół - polska demokracja”, Universitas , 1999; “Bo jestem z Wilna” (wywiad-rzeka z Józefą Hennelową), Znak, 2001; „Tropem SB. Jak czytać teczki”, Znak 2006. Wkrótce ukaże się „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego” (Wydawnictwo Czerwone i Czarne, 2011).

Czy nie za wcześnie rozpoczął Pan akcję reklamową? Trudno rozmawia się o książce, której jeszcze nie ma na rynku. To jest szkopuł. Po raz pierwszy powiedziałem o książce w połowie listopada, zapytany przez dziennikarzy, którzy dostrzegli w tym newsa. Newsa wykreowanego nie przeze mnie, a przez Wydawnictwo „Znak”, które kilka miesięcy wcześniej odmówiło mi druku tej książki. Wydawca miał prawo do takiej decyzji, choć odebrano ją jako dziwaczną. Sam z tym do dziennikarzy nie poszedłem. Ale jak już mnie zapytali, to nie widziałem powodu, by ściemniać. Powiedziałem prawdę, która wywołała huk.

Jaką cenę zapłacił „Tygodnik Powszechny” za kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa? Ja bym to przeformował: za możliwość legalnego istnienia. Tygodnik zapłacił cenę uwikłania w system komunistyczny. Analizuję to na dwóch poziomach. Po pierwsze: na poziomie współpracy polityczno- ideowej i wpisania się w system między Październikiem ’56, a rokiem 1976. Przez te 20 lat środowisko „Tygodnika Powszechnego” włączyło się w system instytucjonalnie, bo miało swoich radnych, posłów, uczestniczyło we Froncie Jedności Narodu. Do pewnego stopnia - znacznie bardziej umiarkowanie, aniżeli inni aktorzy tej sceny – ale jednak ludzie Tygodnika zaangażowali się w popieranie Gomułkowskiego i - trochę mniej - Gierkowskiego modelu socjalizmu. I to była pewna cena. Po drugie: na poziomie kontaktów z SB. Do niedawna wiadome było, że do SB donosili na własną rękę ludzie nisko postawieni w hierarchii środowiska Tygodnika Powszechnego. Ale ja piszę po raz pierwszy, że rozmowy z SB prowadzili również ludzie z kierownictwa redakcji. I ten drugi news tak ostatnio hula po mediach. Aby wydawać to pismo, uważam, nie było powodu zadawania się z esbekami. Nawet, jeśli to były próby rozgrywania ich, zresztą w mojej ocenie przeważnie dosyć nieudolne albo beznadziejne.

Powiedział Pan, że była to cena legalnego istnienia. Płacili ją z przymusu, czy może z wyboru? Przecież redaktorzy Tygodnika cieszyli się gigantycznym prestiżem w całej Polsce, jeździli za granicę. To był ich wybór. Przymus był przed 1953 rokiem, kiedy mieli przystawiony pistolet do skroni. Stalinizm szalał na maksa. Już prawie wszyscy trafili do pierdla, a oni doszli do ściany. Przypuszczali, że ich wsadzą, a w najlepszym przypadku rozwiążą. Wtedy przymuszano ich też do drukowania treści, na które wcześniej w życiu by się nie zgodzili. To była forma niemal fizycznego szantażu. Jak wiemy, pismo zostało rozwiązane na trzy lata, właściwie ukradzione Turowiczowi, a potem - po Październiku ’56 - zwrócone na zasadzie pewnej koncesji politycznej. Zawarli układ. Turowicz z kolegami poparli Gomułkę wchodząc do Sejmu itd. Za to dostali zwrot zagrabionej własności i pewne apanaże. W pakiecie. Wtedy zaczęli płacić prawdziwą cenę. Dlatego w książce piszę bardziej o wyborze. Nie musieli mieć posłów, ale chcieli.  Co prawda też się do tego nie rwali, zaproponował Gomułka, ale wzięli z dobrodziejstwem inwentarza. W inwentarzu przyjęli też po trosze rolę klakierów socjalizmu. Tak to działało: jesteś posłem – głośno chwalisz dokonania socjalizmu, nawet jeśli po cichu możesz robić rzeczy pożyteczne.

Ale czy władza komunistyczna - i za Gomułki, i za Gierka - nie potrzebowała takiego środowiska, jakie ukształtowało się wokół „Tygodnika Powszechnego”? Dla kanalizowania nastrojów społecznych, oddziaływania na Kościół… Potrzebowała, jak listka figowego, choćby dla zmylenia Zachodu, że „nas tu popierają katolicy, nawet tacy, którzy nie ugięli się przed stalinowskim terrorem”. To tak działało, wedle zasady coś za coś. To nie znaczy, że rolę „Tygodnika” da się sprowadzić do owego listka figowego, ale taki był na pewno zamysł komunistów. A potem, kiedy ludzie Tygodnika zdecydowali się wyjść z Sejmu i wyrwać z tego układu, przestać legitymizować system, trzech poważnych redaktorów z kierownictwa redakcji zostaje zarejestrowanych jako tajni współpracownicy SB. Stefan Wilkanowicz jako TW Trybun w 1974. Marek Skwarnicki jako „Seneka” w 1976, a Mieczysław Pszon w tym samym roku jako „Szary”. Wszyscy byli TW do końca, do 1989 roku. Tylko Halinę Bortnowską zarejestrowano jako kontakt operacyjny w 1973, a wyrejestrowano w 1981 roku z powodu odmowy dalszej współpracy. Narzuca się interpretacja, jakby redaktorzy Tygodnika próbowali zastąpić poprzednie relacje z sekretarzami partii stosunkami z pułkownikami SB. Wyszli z układu politycznego poparcia dla Gierka, a weszli w konszachty z SB. To mnie zadziwia. Jest oczywiście pytanie, na ile wchodzili świadomie i za wiedzą Turowicza. Bo to nie jest całkiem jasne. Mnie się wydaje, że Bortnowska, Wilkanowicz i Skwarnicki nie byli zdolni do tego, żeby prowadzić grę polityczną z SB. Nie każdy ma taki charyzmat. Jedyny, który mógł to robić, to był Mieczysław Pszon. Ale zaraz pojawia się kolejne pytanie: na ile były to rozmowy polityczne i próba gry, a w jakim stopniu coś innego. Ale na to nie umiem odpowiedzieć, bo najważniejsze dokumenty - teczki pracy - zaginęły. Tu pozostajemy w sferze domysłów.

Kto z tej czwórki Pana zdaniem najsilniej uwikłał się w kontakty z SB Pszon? Łatwiej powiedzieć, kto najsłabiej. Z pewnością Halina Bortnowska, bo kontaktowała się najkrócej i powiedziała pas. Pozostali byli do końca. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wiem natomiast, że dla SB najsmaczniejszym kąskiem był Pszon, bo miał bezpośrednie przełożenie na decyzje Turowicza, który się z nim szalenie liczył. Zresztą wszyscy się z Pszonem liczyli. To była wybitna postać. Pod każdym względem. Decyzyjna. Esbecy mogli przypuszczać, że skoro z nim regularnie rozmawiają, to być może uzyskają w ten sposób wpływ na Tygodnik.

A miało to wpływ na redagowanie TP? Powiedziałbym, że nie miało. Tak mi się wydaje. Ale to nie znaczy równocześnie, że nie ma sprawy. Wątłe dokumenty - które ocalały z teczek pracy tylko dlatego, że skopiowano je gdzie indziej - pokazują, że Pszon mówił także o sprawach, o których powinien milczeć.

Na przykład? O sprawie Bohdana Cywińskiego. Na poziomie wewnętrznych rozgrywek w środowisku. Nigdy o tym nie powinien mówić SB, bo to nie była ich „brocha”. Gdyby mówił: „My - Tygodnik uważamy tak i radzimy wam: zróbcie tak”. To by była próba politykowania, ale informowanie o sprawie Cywińskiego było przekroczeniem tej granicy. Dlatego nie można do końca usprawiedliwić tych kontaktów. Natomiast nie znajduję też nic, co by potwierdzało, że SB wywierała przez Pszona jakikolwiek wpływ na redagowanie Tygodnika. Pszon był postacią tak wielkiego formatu, że wydaje mi się, nie wchodziło to w grę.

No właśnie. Dlaczego oskarża Pan tak szanowanych ludzi, wśród nich Pszona, represjonowanego przez władze komunistyczne, który spędził pół roku w celi śmierci? Nie ma Pan dowodów: donosów, podpisów, deklaracji. Nie można powiedzieć, że nie ma dowodów. Nie ma teczek pracy, bo poszły do pieca. Nie ma klasycznych atrybutów współpracy, ale najprawdopodobniej w przypadku tych czterech osób tego nie zastosowano. Była taka pragmatyka służbowa, którą zalecały instrukcje pracy operacyjnej z wczesnych lat 70., żeby wybitniejszych ludzi nie upokarzać w ten sposób: „pan nam coś podpisze” albo „pokwituje odbiór pieniędzy”, albo „ wybierze pan sobie pseudonim i będzie nim podpisywał donosy”. Nic takiego nie stosowano w przypadku ludzi wybitnych, ponieważ nie chciano ich zrażać. Stwarzano wrażenie, że są to rozmowy podyktowane wspólną troską o Polskę…

Jakie więc są dowody: rachunek z knajpy, potwierdzający, że Skwarnicki zjadł indyka, wypił wódkę i herbatę? Nie ma cienia wątpliwości, że TW Seneka to Marek Skwarnicki, zarejestrowany przez 13 lat. To nie jest nic. W książce podaję przykłady ludzi, których wyrejestrowywano, gdyż byli mało przydatni. Nawet tacy, którzy bardzo chcieli współpracować. Są też osoby, które chciały zniechęcić do siebie SB i celowo opowiadały o dupie Marynie. Skoro jednak przez kilkanaście lat nie wyrejestrowano Marka Skwarnickiego, Mieczysława Pszona i Stefana Wilkanowicza, to wyciągam z tego wniosek, że Służba Bezpieczeństwa miała z nich pożytek i chciała kontynuować ten status. Ocalały liczne dokumenty sprawozdawcze z lat 70. i 80-tych, np. wykaz agentury wydziału IV. Są tam ich pseudonimy i numery rejestracyjne. Zachowały się dokumenty opisujące, na co szły fundusze operacyjne. Tam wymieniono tego indyka. Krzysztof Kozłowski może się z tego śmiać, ale nie sądzę, aby to robił szczerze. Widocznie liczy na efekt retoryczny. Czytający to laik pomyśli bowiem: Skwarnicki zjadł indyka i co z tego?

No właśnie: co z tego ma wynikać? Te sprawozdania nie były sporządzane jako substytut teczki pracy, tylko z powodów czysto księgowych. Chodziło o wewnętrzną kontrolę: na co idą pieniądze przeznaczone na pracę operacyjną? Ale nam to dzisiaj ułatwia po części odkrycie tego, co zawierały teczki pracy. Na tej podstawie możemy teraz drobiazgowo opisać regularność spotkań. Co z tego, że tam jest tylko herbata lub woda mineralna? Przecież ja nie zarzucam Wilkanowiczowi czy Skwarnickiemu, że się obłowili, bo wypili herbatę. Widzimy natomiast w tych dokumentach, kto się z kim spotyka, jak często, w jakiej kolejności. Jeśli najpierw niski rangą esbek o nazwisku Kumorek wypija ze Skwarnickim herbatę, a jakiś czas potem pułkownik SB Żyła, naczelnik wydziału, zjada z nim indyka, to prawdopodobnie znaczy, że Kumorek przygotowywał spotkanie ze swym przełożonym, wysoką figurą. Menu z tym nieszczęsnym indykiem, bodaj z 1973 r., pokazuje, że pułkownik uhonorował swojego rozmówcę, bo był to dosyć wystawny obiad, jak na owe czasy. A już wypicie wódki, szczególnie z pułkownikiem SB, coś w polskiej obyczajowości znaczy. Z pewnością większą zażyłość niż wypicie wody mineralnej.

Chce Pan powiedzieć, że redaktorzy Tygodnika zaprzyjaźniali się z esbekami przy stole? W tym wypadku to do tego zmierzało. Atmosfera musiała być dobra, skoro Marek Skwarnicki zgodził się wypić wódkę z pułkownikiem Służby Bezpieczeństwa. Gdyby twardo odmówił, powiedział „odwalcie się!”, skończyłoby się na herbacie. Długie pogaduszki z naczelnikiem wydziału były sygnałem: „Jestem otwarty na dalsze rozmowy”. Taki płynie morał z tego indyka. Nie twierdzę, że Skwarnicki na tym spotkaniu został zwerbowany (zarejestrowano go trzy lata później), tylko, że nie trzymał SB-eków na dystans i to prawdopodobnie było swego rodzaju równią pochyłą, która w końcu doprowadziła do werbunku.

Ale Krzysztof Kozłowski, wieloletni zastępca redaktora naczelnego TP i minister spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego mówi krótko: dowody, papiery na stół! Twierdzi, ze pojęcie współpracy jest dla Pana elastyczne, jak guma. Papiery leżą na stole. Standardy orzekania w Polsce czy ktoś był, czy nie był tajnym współpracownikiem są rozdęte do absurdu. Np. w przypadku Mariana Jurczyka są więcej niż ewidentne dowody jego współpracy, a równocześnie sąd oczyścił go z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Być może kryteria uznania za kłamcę lustracyjnego, czyli współpracownika, muszą być tak wyśrubowane, żeby nikogo nie pokrzywdzić – nie wchodzę w to. Ale to nie może paraliżować historyka. W przypadku takich ludzi, jak redaktorzy Tygodnika, stosowano takie subtelne procedury werbunkowe. Stąd brak jest zobowiązań, pokwitowań, własnoręcznych podpisów. Gdyby nawet zachowały się ich teczki pracy byłyby w nich ich donosy, ale sporządzane przez pułkownika Żyłę czy innego Chmurzyńskiego i wtedy Kozłowski dalej by wołał: „papiery na stół!”. To sprowadza problem dowodów do absurdu. W takim ujęciu po prostu te dowody nigdy nie istniały, bo nigdy nie było podpisywania czegokolwiek przez tych ludzi.

Kto zniszczył te teczki: Kiszczak czy Kozłowski? To było oczywiście za Kiszczaka. Kozłowski nie był wtedy jeszcze szefem resortu. Natomiast faktem jest, że on wielokrotnie w latach 90. mówił, że akta należałoby zniszczyć. Czyli: on za to nie odpowiada, ale myślę, że to było mu na rękę. Natomiast za niszczenie akt przez Kiszczaka odpowiada politycznie rząd Mazowieckiego i sam Mazowiecki jako premier.

Pan też był przeciwnikiem lustracji. Kiedy Pan zmienił ten pogląd? Doszedłem do tego ewolucyjnie. Dam przykład. W 1990 roku, jak Kozłowski został podsekretarzem stanu, a potem ministrem, czasem wpadał do Tygodnika i tłumaczył nam, że gdyby otworzyć archiwa SB, to tylko ludzkie nieszczęścia się pogłębią. Że tam są niemal wyłącznie przypadki takie, jak biednej, samotnej matki, która zaszantażowana obyczajowo zgodziła się na współpracę, ale potem nie donosiła. Dlatego, mówił, trzeba archiwa spalić, bo są świadectwem kurewstwa systemu, ale w gruncie rzeczy niczego nie wyjaśniają. Nie wiem dzisiaj, dlaczego myśmy mu wtedy uwierzyli – przecież to było tłumaczenie nonsensowne. Przez kilka lat, będąc młody i głupi, wierzyłem, że właśnie tak to jest. Aliści, jak się ta lustracja zaczęła, krok po kroku, kazus po kazusie okazywało się, że wielu obwinionych o tajną współpracę - za którymi Adam Michnik czy Helena Łuczywo kładli się, niczym Rejtan, zaklinając, że są niewinni - okazywało się jednak współpracownikami bezpieki. Powoli uświadamiałem sobie, że padłem ofiarą jakiejś potwornej ściemy Kozłowskiego i Michnika. Zrozumiałem, że nie jest prawdą, co mówili o tych dokumentach, że są w nich jedynie kłamstwa, albo przypadki tych zaszantażowanych panien z dzieckiem. Po latach zajrzałem do nich i upewniłem się, że są ważnym źródłem historycznym.

Nie ma Pan poczucia, że depcze nie tylko legendę „Tygodnika Powszechnego”, ale i godność jego redaktorów? Nie mam takiego poczucia. Byłem blisko związany z Mieczysławem Pszonem. Miałem i mam do niego ogromny szacunek. Natomiast argument o tym, że skoro siedział w celi śmierci, to potem nie współpracował, nie jest zbyt mądry. Tak właśnie mówił redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” w obronie np. Roberta Mroziewicza: „ja, Adam Michnik narażałem się z tym gościem w podziemiu i cierpiałem. Mówicie, skurwysyny, że donosił? A ja wam mówię, że nie donosił! Nie wierzcie żadnym esbeckim papierom”. Przekonałem się, że bohaterska przeszłość nie chroni człowieka przed wszelkimi pokusami na przyszłość. Jerzy Braun, legenda podziemia, był heroiczny w stalinowskim więzieniu, a po wyjściu, w czasach Gomułki poszedł na współpracę. Więc tu nie ma takiego mechanizmu immunizownia, to tak nie działa. 

A nie boi się Pan skrótów, uproszczeń? Jeden z portali dał już tytuł: „Kierownictwo Tygodnika Powszechnego piło koniak ze Służbą Bezpieczeństwa”. Boje się. Na ile możliwe staram się więc wyważać. Ale to jest trudne w rozmowie, gdzie trzeba odpowiadać w kółko tylko na pytania o współpracę Pszona, Wilkanowicza, Skwarnickiego i Bortnowskiej. Książka liczy 500 stron, z czego 50 stron przypisów i jest drobiazgowym oddzielaniem ziarna od plew. Natomiast w rozmowie prasowej, również w takiej jak nasza, nie ma na to szans. Więc jeśli Pan mi stawia taki zarzut, to musi Pan sam wziąć za niego część odpowiedzialności. Oddaję sprawiedliwość moim bohaterom, nie potępiam ich, staram się rozumieć. Czasem jednak dochodzę do ściany. W rozdziale, który poświęcam Pszonowi, nie mogę sobie poradzić z tymi pieprzonymi koniakami, które on od nich brał. Twierdzenie, że się sprzedał za koniaki Istria (co mi przypisuje Krzysztof Kozłowski), to kompletna brednia. Nic podobnego nie napisałem. Ja tylko twierdzę, że skoro brał koniaki od oficera SB, to jakby kwitował sygnał do niego wysłany. A sygnał był jednoznaczny: „jesteśmy panu wdzięczni”. Jako wychowanek Mieczysława Pszona byłem w niego wpatrzony, jak w obraz, i jest mi z tego powodu zwyczajnie smutno i przykro. Dziękuję.

Insynuacje zamiast debaty Profesor Ireneusz Krzemiński to przypadek interesujący. Z jednej strony wynajął się na służbę PO, z drugiej próbuje niekiedy zachować naukową bezstronność i trzymać się obowiązujących w tej dziedzinie standardów. Tylko, że tych dwóch postaw nie da się pogodzić. Kiedy piszę: „wynajął się” nie suponuję, że kierują nim motywy materialne. Nie mam także pojęcia jaką rolę odgrywa w jego działaniach charakterystyczna dla intelektualistów namiętność władzy, pragnienie tych, którzy tylko opisują świat, aby zacząć go kształtować. Zwłaszcza, że jego teksty aż tętnią od, niekiedy tylko skrywanych, fobii i idiosynkrazji. Na przykładzie artykułu zamieszczonego w minionym tygodniu w „Rzeczpospolitej” ["Radio na moralnych manowcach" 15.02], bezskutecznie usiłującego zachować naukową wstrzemięźliwość, prześledzić można obsesje profesora, które z pewnością miały swój udział w przyjęciu przezeń roli propagandzisty partii zdającej się mu barierą dla niepokojących go zjawisk. Zanim jednak spróbuję to pokazać, przywołam ostatni, dość zabawny, przykład propagandowego zaangażowania Krzemińskiego. W TVN wystąpił on z gorącą obroną rządowej decyzji wycofania z OFE części funduszy emerytalnych. Pogardliwie oceniając tych, którzy bez należytego przygotowania wypowiadają się w tej sprawie, ogłosił, że na ekonomii się nie zna. Dodał jednak, że długie miesiące wtajemniczany był przez właściwych (rządowych) ekspertów w tę nieprawdopodobnie skomplikowaną materię i choć nie zrozumiał wszystkiego, pojął jednak, że rząd również w tym (jak we wszystkim innym) ma rację. Dzięki owym rekolekcjom jeszcze głębiej uwierzył w profesjonalizm obecnych władz. Dość prosty fakt, że rząd przejmuje fundusze OFE, aby bronić się chce przed przekroczeniem progu deficytu budżetowego, a realne pieniądze emerytów zastępuje gwarancjami, tego profesor wydaje się nie rozumieć. Może to dla niego zbyt skomplikowane. Wróćmy jednak do artykułu. Niewiele ponad rok temu Krzemiński ogłosił książkę: „Czego nas uczy Radio Maryja?”, w której przyznał, że analizując przez miesiąc audycje tej rozgłośni, treści antysemickich w nich nie znalazł. Chwała mu za tę rzetelność. Wspomniany artykuł popełnił jednak zaniepokojony tym, że jego praca wykorzystywana jest w obronie radiostacji, która jest dla niego złem samym. Teraz przywołuje więc fragmenty swojej książki, w których pisze, że nie znalazł również zdecydowanego zdystansowania się do antysemityzmu ze strony rozgłośni O. Rydzyka. Jeśli radio oskarżane wszem i wobec o antysemityzm go nie propaguje, zwłaszcza jeśli odwołuje się do tradycji, w której był on obecny, należałoby mu przyklasnąć, a nie atakować je za brak kroków dalszych. Nie chcę zresztą zajmować się tu problemem antysemityzmu, gdyż mam wrażenie, że Krzemiński traktuje go dość instrumentalnie. Apeluje on o debatę między dziedzicami endecji, której emanacją jest, jego zdaniem, Radio Maryja, a ich bliżej nie sprecyzowanymi, w każdym razie związanymi z „Gazetą Wyborczą” liberalnymi przeciwnikami. Debata ta, w jego wydaniu, oznacza posypanie głowy piaskiem przez polskich tradycjonalistów i wyznawaniu przez nich grzechów, których listę sprawdzała będzie strona druga. Profesor jest rozczarowany, że do tego nie doszło i zachęca Kościół, aby poprowadził w tym kierunku. Ale to mało. „Równie źle wygląda sprawa w debacie politycznej. Gdy do władzy doszedł Jarosław Kaczyński, miałem przez chwilę nadzieję, że będzie on w stanie podjąć trud dyskusji o tradycji, której ideowi spadkobiercy stanowili jego polityczne zaplecze. Nic podobnego się nie stało i dlatego nie mogę zrozumieć wielu jawnych i ukrytych zwolenników PiS. Zdają się oni zapominać, że PiS odniosło swój sukces i dalej odwołuje się do światopoglądu, który konserwuje poglądy i postawy, dla jakich trudno znaleźć moralne uzasadnienie.” I to jest clou bezstronności i uczciwości Ireneusza Krzemińskiego. Kiedy to Jarosław Kaczyński, albo ktoś z jego partii głosił antysemityzm? Gdzie odwoływał się do Narodowej Demokracji? Kiedy propagował etniczną koncepcję narodu, albo domagał się wykluczenia obcych? Czy odwołanie się do patriotyzmu i republikańskiej postawy jest sprzeczne z moralnością? Jakie to moralne reguły łamie „światopogląd” PiS? Niestety, w tym momencie profesor Krzemiński zbliża się do Palikota. Nie ma politycznej dyskusji. Jest próba moralnego zdyskredytowania przeciwnika bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Utytułowany, deklaratywny rzecznik debaty posługuje się insynuacjami. Niestety, nie on jeden. Wildstein

Przewodniczący Buzek poucza Portugalczyków

1. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek składał wczoraj wizytę w Portugalii i skorzystał z okazji, żeby pouczyć Portugalczyków, że „oszczędności nie wystarczą, żeby przełamać kryzys zadłużenia publicznego, potrzebne są reformy strukturalne, aby poprawić konkurencyjność gospodarki”. Rzeczywiście Portugalia od 2009 roku przeżywa kłopoty gospodarcze wynikające głównie z pęknięcia bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości zarówno w tym kraju jak i sąsiedniej Hiszpanii. Komisja Europejska zwracała się już do Portugalii o rozważenie przyjęcia pomocy finansowanej z Europejskiego Funduszu Stabilizacyjnego i MFW ale spotkała się ze zdecydowaną odmową. Już w roku 2009 Portugalia przyjęła pakiet oszczędnościowy i deficyt sektora finansów publicznych tego kraju już w tym roku ma się zmniejszyć do 4,6% PKB, a w roku 2012 będzie niższy niż 3 % PKB czyli poziomu wynikającego z Paktu Stabilności i Wzrostu.

2. Zdziwiła mnie ta aktywność Przewodniczącego Buzka w ratowaniu gospodarki i finansów publicznych Portugalii, bo nie wykazuje on żadnego zainteresowania stanem gospodarki i finansów publicznych naszego kraju. Jerzy Buzek bywa w Polsce regularnie, a jakoś nie słyszałem aby zwrócił uwagę Premierowi Tuskowi na pogarszający się wręcz w galopującym tempie stan naszych finansów publicznych. Mógłby to zrobić publicznie albo też podczas jakiegoś konwentyklu Platformy, której jest przecież członkiem. Miał czas aby w okresie kampanii samorządowej wspierać kandydatów Platformy na prezydentów miast, nawet tak kontrowersyjnych jak Jacek Karnowski w Sopocie, a jakoś nie ma czasu, żeby zwrócić uwagę Premierowi Tuskowi, że źle prowadzi polskie sprawy.

3. Jest to tym dziwniejsze, że rząd Tuska bez żadnych zahamowań rozmontowuje reformy, będące wręcz znakiem rozpoznawczym rządu Premiera Jerzego Buzka w latach 1998-2001. Nie słyszałem żadnej wypowiedzi Przewodniczącego Buzka w sprawie projektu ustawy zmieniającej reformę emerytalną, zwłaszcza, że przy tej okazji reforma ta została odsądzona od czi i wiary i uznana zupełnie oficjalnie za główną przyczynę ogromnego deficytu sektora finansów publicznych. Wprawdzie do OFE w tym roku miało być przekazane około 24 mld zł, a cały deficyt sektora finansów publicznych wyniósł w roku 2010 blisko 120 mld zł ale paru ministrów rządu Tuska z uporem twierdzi, że zmniejszenie rozmiarów składki przekazywanej do OFE wręcz uzdrowi nasze finanse publiczne. Źle dzieje się również w zreformowanej przez Premiera Buzka ochronie zdrowia. Kończy się już luty, a wiele placówek ochrony zdrowia do tej pory nie ma kontraktów bo ponoć nie spełniały kryteriów, choć powszechnie wiadomo że raczej z powodu braku pieniędzy w oddziałach wojewódzkich NFZ.

4. Trzeba by więc zachęcić Przewodniczącego Buzka aby jednak pojawił się w Warszawie i najpierw wytłumaczył ministrom rządu Premiera Tuska jaka była idea jego reformy emerytalnej czy zdrowotnej i być może zapobiegł ich rozmontowywaniu. Ponadto mógłby zwrócić uwagę Premierowi Tuskowi na gwałtowny przyrost zadłużenia w ciągu ostatnich 3 lat o ponad 250 mld zł i na to, że przygotowany program oszczędności uderzy głównie w najsłabsze ekonomicznie grupy społeczne. I że w większości krajów europejskich,które przyjęły programy oszczędnościowe raczej sięga się do głębokich kieszeni niż do tych płytkich. W grudniu tego roku kończy się już 2,5 letnia kadencja Przewodniczącego Buzka i później będzie on tylko zwykłym parlamentarzystą europejskim więc zostało niewiele czasu aby namówić swojego kolegę z partii i jednocześnie premiera naszego kraju do podobnych reform do jakich namawiał wczoraj Portugalczyków. Zbigniew Kuźmiuk

POPRAWIANIE TRAJEKTORII ŚWIATOWYCH FINANSÓW

Ben „Helikopter” Bernanke  zakomunikował w Paryżu podczas szczytu G-20, że „kraje z niedowartościowanymi walutami powinny pozwolić na ich umocnienie”. Z kolei „kraje z dużymi deficytami handlowymi powinny zmniejszać wydatki publiczne”, co „powinno umożliwić przywrócenie równowagi w światowym handlu i zapobiec powstaniu kolejnego kryzysu finansowego”. Które to są „kraje z niedowartościowanymi walutami” łatwo się domyśleć. To jest głównie Chińska Republika Ludowa.  Ale które „kraje z dużymi deficytami handlowymi” mógł mieć na myśli Prezes FED – nie tak łatwo zgadnąć. Bo czy Stany Zjednoczone Ameryki z deficytem handlowym w wysokości prawie 40 mld USD (z czego ponad 25 mld USD przypada na deficyt w handlu z ChRL) to „kraj z dużym deficytem” czy z małym? Jeśli Wujek Ben miał na myśli „Wujka Sama” to czy Pan Prezydent Obama już wie, że ma „zmniejszyć wydatki publiczne”? Ale co wówczas z umiłowaną sercu całej postępowej opinii publicznej reformą amerykańskiej służby zdrowia??? Coś mam wrażenie, że Ben z Barakiem się nie dogadali albo obaj próbują robić durniów z… No właśnie! Z kogo? No bo chyba nie z Chińczyków? Może z „postępowej opinii publicznej”? „Utrzymywanie niedowartościowanych walut przez niektóre kraje przyczyniło się do powstania modelu wydatków globalnych, który jest niezbalansowany i nie do utrzymania” – powiedział jeszcze Ben. Podobno „kraje te będą musiały (podkreślenie moje) umożliwić kursom wymiennym swoich walut lepsze odzwierciedlanie fundamentów rynkowych i zwiększyć swoje wysiłki w celu zastąpienia roli jaką odgrywa eksport w ich gospodarkach przez popyt wewnętrzny”. A najbardziej „zajefajna” jest teoria, że zapewni to „przywrócenie bardziej zrównoważonej trajektorii finansom publicznym”! Po pierwsze, ciekawe co to za „model wydatków globalnych” powstał na skutek „niedowartościowania walut niektórych krajów”? I niby dlaczego zwiększenie wartości, na przykład juana, miałoby ten „model” „zbalansować”? A ta „trajektoria” to zdumiałaby samego Orwella! Zupełnie nie wiem też jak Ben ma zamiar „zmusić” „te kraje” do „lepszego odzwierciedlania fundamentów rynkowych” przez ich waluty? Czyżby jakaś wojna? No i „jeszczem” ciekaw jak Ben chciałby zwiększyć „popyt wewnętrzny” w ChRL?  Gospodarkę rodzimą Ben z Barakiem „pobudzają” drukując dolary. Czy Przewodniczący Hu miałby zacząć drukować juany? Tylko niby jak drukować juany dla „ożywienia popytu wewnętrznego” i je w tym samym czasie „dowartościowywać? Bernanke nadal uważa, że dwie kolejne tury „poluzowania ilościowego”, to był świetny pomysł, aczkolwiek przyznał, że „luzowanie polityki monetarnej w gospodarkach rozwiniętych zwiększa przepływy kapitałowe na rynki wschodzące, doprowadzając do wzrostu inflacji w tych krajach i zwiększając prawdopodobieństwo powstania bańki inwestycyjnej na rynkach”. Tu akurat pełna zgoda. Pisałem 3 lata temu, że druk dolarów prędzej czy później musi zaowocować wzrostem indeksów na GPW, bo przecież wszystkich papierków z podobiznami prezydentów USA nie zamienią inwestorzy na aktywa chińskie! Ciekawe tylko, jak spowodowany tym wzrost inflacji na rynkach wschodzących, RPP chce ograniczyć podwyższeniem stóp procentowych w Polsce? Widocznie jednak RPP kieruje się jakąś własną logiką, której maluczcy nie potrafią pojąć w swoich małych, Puchatkowych, rozumkach. Tylko co zrobimy, jak RPP z jednej strony i Prawie Najlepszy Minister Finansów w Europie z drugiej, źle obliczą trajektorię naszych finansów?  

Gwiazdowski

20 lutego 2011 "Bycie socjalne determinuje świadomość".. twierdził guru lewicy wszelakiej, niejaki Karol Marks.. I to nie żarty, bo właśnie za to” bycie socjalne” bierze się konserwatysta Dawid Cameron w Wielkiej Brytanii.. Ktoś musi zacząć socjalizm likwidować. A kto to zrobi najlepiej jak nie konserwatysta.?. Solidaryzuję się z ludźmi, którzy dla swojego kraju chcą dobrze.. I może przy okazji pogoni darmojedzącą biurokrację.. I nie wykluczone, że całość przeniesie się na Europę socjalną.. I nie bez echa dla Polski. Przyzwyczajenie do socjalizmu- to druga natura człowieka.. A przy tym to narkotyk śmiertelny.. Zabija  całą łacińską cywlizację , która wyrosła  z pracy,  a nie  z życia bez pracy.. Bo  praca czyni bogactwo, a lenistwo zabija.. Praca  uczłowiecza- lenistwo rozleniwia Biurokracja niczym rak zżera pracę ludzką.... Współczesny świat pełen jest planistów racjonalnych, nie szanujących tradycji i zwyczajów.. Socjalizm jest  obcym ciałem w  naszej cywilizacji.. Trzymam kciuki za  premiera Camerona i życzę powodzenia.. U nas natomiast Platforma zwana mylnie Obywatelską, bierze się  za  państwowe dworce państwowej kolei.. Będą odnowione na igrzyska- marnotrawne  Euro 2012.. Ciekawe jaki  i , będzie bilans tej państwowej hucpy? Zamiast likwidacji socjalizmu- socjalizmu będzie więcej.. I będzie nowa  socjalistyczna spółka, która zajmie się modernizowaniem dworców państwowej kolei. .Okazuje się , że na kolei spółek nie jest dość; jedna więcej jedna mniej.. Co za różnica.! Miało być mniej biurokracji- będzie więcej. Tak jak miało być mniej podatków- a jest więcej, tak jak miało być mniej przepisów- a jest więcej, aby państwo było bardziej chore niż jest , bo im więcej przepisów- tym państwo musi być  bardziej chore, co już zauważył przed wiekami – Tacyt. Spółka ma mieć dźwięczną nazwę Rewitalizacja Dworców Kolejowych.. Nie wiem oczywiście kto stoi za tworzeniem kolejnej spółki pasożytującej, prawdopodobnie po jej utworzeniu, lokomotywy będą już  jeździły tylko z jednym wagonem, a podróżujący będą jeździć na dachu tego jedynego wagonu, no i w kabinie maszynisty.. No i na zderzakach- to dla tych, którzy lubują się w sportach ekstremalnych.. I lubią  adrenalinę.. Tak jak w Rosji bolszewickiej.. Horror będzie jeszcze większy niż jest, a rządzący państwową koleją urzędnicy, będą nadal udawali, że nie wiedzą, że są ferie i wakacje.. Bo państwową koleją rządzą urzędnicy, a ci jak wiadomo , w naszym socjalistycznym kraju- są najlepsi.. - Co porabiasz zawodowo?- pyta kolega kolegę. - Jestem architektem krajobrazu. - Oooooo? A na czym to polega?- Pracuję na buldożerze. No właśnie.. Tak to się nieraz w socjalizmie nazywa. Zmiana pojęć, żeby wyglądało na co innego- niż jest. Po odwołaniu przez samego premiera- zwierzchnika nad państwowymi kolejami Donalda Tuska , prezesa PKP SA,  pana prezesa Andrzeja Wacha nad państwową koleją- w grudniu 2010 roku, za okropny bałagan jaki powstał w wyniku niedostosowania jazdy pociągów pasażerskich do rozkładu jazdy,  albo raczej niedostosowania rozkładu jazdy do jeżdżących pociągów o własnościowym charakterze państwowym, czyli niczyim-pełniącą obowiązki prezesa spółki PKP S.A. została pani Maria Wasiak z Radomia, którą miałem okazje poznać przy okazji wyborów samorządowych  w 1997 roku, kiedy była jeszcze szefową struktur Unii Wolności w Radomiu, a ja szeregowym członkiem Unii Polityki Realnej. Startowaliśmy wspólnie do rady miasta pod prezesurą mojego kolegi partyjnego, pana profesora Tadeusza Pyrciocha, który już się polityką nie para, a ja jeszcze nadal.. Pani Maria była wtedy  radcą prawnym, ale już działaczem Unii, że tak powiem Wolności, choć wszystkie forsowane przez Unię Wolności ustawy, z wolnością nie miały nic wspólnego.. Znowu  zmiana pojęć, żeby wyborcę zmylić.. Jak to w socjalizmie obywatelskim, bo teraz ci sami ludzie przynależą do Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej.. I znowu z obywatelami nie mają nic wspólnego.. Forsują swoje. Na przykład odbieranie dzieci rodzicom pod byle pretekstem! Na mocy ustawy o” przemocy w rodzinie”. W każdym razie pani Maria Wasiak, gdy tylko  Unia Wolności została koalicjantem Akcji Wyborczej Solidarność, a pan charyzmatyczny  premier, profesor Jerzy Buzek-  prezesem Rady Ministrów, a pan Tadeusz Syryjczyk,  szefem Ministerstwa Infrastruktury,( obecnie pisze ekspertyzy dla PKP, o czym poinformował w Krakowie na konferencji, na której miałem przyjemność być!) pani Maria  Wasiak została szefową  gabinetu politycznego w jego ministerstwie.(???). A propos ekspertyz: niedawno prasa donosiła, że były eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości, pan Zbigniew Kuźmiuk,( byłem z nim w dwóch debatach osobiście) dawniej PSL, potem PSL- Piast, a obecnie PiS, pisał ekspertyzy dotyczące budżetu  państwa polskiego dla europosła Janusza Wojciechowskiego (byłego sędziego!) swojego kolegi, napisał takich ekspertyz za 66 000 złotych(????). Fachowcy twierdzą, że koszt takich ekspertyz, to 2000, góra- 3000 złotych(!!!!). Takie jaja.. Oczywiście europoseł nie zapłacił za ekspertyzy własnych pieniędzy. A zresztą po co Prawu i Sprawiedliwości ekspertyzy, jak Prawo nie rządzi.. Rządzą ludzie, tym razem z Platformy Obywatelskiej.. Rozumiecie państwo .. W państwowym ministerstwie  infrastruktury, tak jak w innych ministerstwach są tzw. gabinety polityczne(????) Wiem, że to jest kuriozalne i trudne do zrozumienia.. Ale tak jest po przemianach  1989 roku i zamianie socjalizmu moskiewskiego na europejski, też z komisarzami partyjnymi na szczycie.. A po co komu, oprócz ma się rozumieć biurokracji partyjnej i politycznej potrzebne są gabinety polityczne? Ano po to, żeby gromadzić w nich kwiat polityczny zaplecza politycznego i demokratycznego i  to jak  najbardziej słusznie. Bo jak wyglądałaby demokracja, bez aparatów pasożytniczych partyjnie bez możliwości umiejscowienia ich gdziekolwiek  w strukturach państwa pasożytniczego? Byłoby jak z tą prostytutką bez majtek.. Czy ktoś coś takiego sobie wyobraża? Demokracja bez majtek, pardon- aparatów pasożytniczych? Wtedy mielibyśmy dyktaturę, a tak mamy demokrację- dyktaturę nietykalnych.. I wszędzie pełno ludzi” kompetentnych”. Jak to w demokracji biurokratycznej.. I wszyscy pobierają sowite wynagrodzona za swoją” pracę”.. Kompetentną pracę.... Kompetencja i demokracja.. Niezły żart, prawda? Przypomina mi to sytuację z 1939 roku, kiedy Polska konała , tysiące żołnierzy i oficerów na polu walki spełniało swój żołnierski  w ramach porozumień,  tysiące szło do niewoli, a polski rząd uciekł do Rumunii i tam…. Robił sobie podwyżki wynagrodzeń(???!!!!) „Elita” demokratycznego państwa  policyjnego, sanacyjnego( od słowa uzdrowienie!) jakim była II Rzeczpospolita- robiła sobie podwyżki podczas agonii państwa polskiego(????) W wyniku rosnących podatków, na takim Podkarpaciu bezrobocie wynosiło 62%(!!!!) Czy jeszcze jest coś do zrozumienia? I kwitła również biurokracja, triumf święciły wysokie podatki, a patrioci w rodzaju Korfantego, Witosa- szli do więzienia.. Generała  Rozwadowskiego, Zagórskiego i 50 innych generałów i wyższych oficerów- kilka sanacyjna wykończyła… Przypomnijmy.. Sanacja to ludzie Piłsudskiego, socjalisty, skandalisty, miłośnika koni  w wojsku i owsianej armii. Człowieka zupełnie niekompetentnego Oprócz spiskowania! Dzisiaj państwo polskie kona fiskalnie, a liczba chętnych do pasożytowania rośnie- jak stwierdził ostatni raport NIK- o 28 000(!!!!)- tylko od stycznia do września ubiegłego roku.. Firmy padają, reszta ledwo zipie, a w urzędach ruch… Biurokracja – jak tasiemiec z rakiem jednocześnie- się rozrasta. Nie wycofa się rakiem nigdy.!. Taka  biurokracji natura.. Nawet pan premier Donald Tusk z kolegami z zarządu partii Platforma Obywatelska musiał usunąć ze swoich szeregów ponad 300 działaczy, których parcie na posady  było tak wielkie, że nie dawał sobie z nimi  rady..(!!!) Jaka musi być determinacja głodomorów biurokratycznych i demokratycznych? W końcu jest to partia władzy, każdy chce posadę, a ile posad można utworzyć w krótkim czasie jaki pozostał do wyborów? Będzie nowa spółka Rewitalizacja Dworców Kolejowych.. ale ilu działaczy Platformy Obywatelskiej i dawnej Unii Wolności się w niej pomieści? 100, 200… No może tysiąc? A reszta? Będzie obgryzać korę z drzew? Zresztą  co powiedzą na to ekolodzy.. Drzewo bez kory- to jak prostytutka bez majtek.. A pan profesor Stefan Niesiołowski - najemnik partyjny wynajęty obecnie przez Platformę Obywatelską- twierdzi, że:” nie ma reformy bez Platformy”(???) A jest reforma jak jest Platforma? Można co prawda jeszcze utworzyć Spółkę Rewitalizacyjną Toalety Dworcowe S.A., Spółkę Babć Klozetowych  S.A. czy Spółkę Rewitalizacji Kas Dworcowych. SA. Ale czy to wszystko wystarczy? Można jeszcze Spółkę Zapowiadaczy Dworcowych S.A. i ze dwie firmy Ochroniarskie Dworców S.A.. Ale to wszystko jeszcze za  mało? Jak premier wyrzucił 300 chętnych na posady, to napór na posady musi iść w tysiące? Mam nadzieję, że nie w setki tysięcy.. A może i byłoby dobrze; szybciej rozwalą budżet i szybszy będzie koniec socjalizmu, a niektórzy naiwni  jeszcze sądzą, że ustrój w którym żyjemy- to kapitalizm.. Jeśli już- to państwowy! Z normalnym kapitalizmem nie mający nic  wspólnego, oprócz pierwszego członu nazwy.. Tak jak kiedyś demokracja socjalistyczna…. Pani Maria Wasiak była kiedyś wicewojewodą radomskim z Unii Wolności, w latach 2001-2002- prezesem zarządu PKP Przewozy Regionalne, a potem dyrektorem bura prywatyzacji i członkiem  zarządu.. I była jeszcze dyrektorem promocji i spraw społecznych PKP S.A.(???). Czy coś bardziej kuriozalnego urzędnicy potrafią jeszcze wymyślić, żebyśmy my podatnicy to utrzymywali? Co tu promować i jakie sprawy społeczne na PKP(????) I to są wszystko ludzie „kompetentni i rozumni”.. Jak cała ta Unia Wolności..  Ponieważ pani Maria jest szefem PKP S.A. na czas obecny pełniącą obowiązki, to ona musi stać za utworzeniem kolejnej biurokracji? Tak mi wychodzi z logiki.. Jak państwo myślicie? Pani Mario! Niech Pani nie idzie tą drogą!- jak powiada klasyk socjalizmu, pan Aleksander Kwaśniewski. A bycie w socjalizmie naprawdę  determinuje świadomość.. Świadomość życia z cudzej pracy! WJR

Powrót sekretarzy PZPR - Żaden gąsiorek, choćby ze stuletnim węgrzynem, nie udelektowałby mnie tak swym widokiem! Oczywiście imć pan Onufry Zagłoba herbu Wczele wypowiadając te słowa nie miał bynajmniej na myśli posła Platformy Obywatelskiej, Roberta Węgrzyna, lecz zacne wino i pannę Basieńkę, która wdzięcznie wywijała lekką polską szabelką. Mnie jednak udelektował i rozbawił poseł Węgrzyn i to nie jego wyznaniem, że wraz z Andrzejem Czumą oddaliby się z przyjemnością pasji podglądactwa nakierowanej na lesbijki. Ja wiem, że to sprawa poważna, bo ta dewiacja seksualna fachowo zwana wojeryzmem, to odmiana parafilii, w której preferowanym sposobem osiągania satysfakcji seksualnej jest podglądanie praktyk seksualnych innych osób oraz wykonywaniem w tym czasie masturbacji, ale odłóżmy zamiłowania i preferencje seksualne posłów PO na bok. Mnie najbardziej rozbawiła naiwność i głupota posła Węgrzyna, który chichrał się w towarzystwie podstępnego redaktora Knapika z TVN24 nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, że pan redaktor najwyraźniej został już przeprogramowany w okazywaniu przyjaznych uczuć na zupełnie inny kierunek. Polityk, który instynktownie nie wyczuwa znaków czasu i nadchodzących zmian to żaden polityk i dobrze tak posłowi Robertowi Węgrzynowi. Tak mówiąc szczerze to nie wypowiedział on żadnych bardziej skandalicznych słów niż jego koledzy Palikot czy Niesiołowski. Problem w tym, że czasy biegania po studiach TVN24 ze świńskim łbem ku radości pana Waltera odchodzą w dramatycznie szybkim tempie, proporcjonalnym do tempa spadku notowań partii Donalda Tuska i zabawnego posła Węgrzyna. Wężyk z TVN-owskiej sprężarki został już jakiś czas temu odłączony od Platformy Obywatelskiej i podłączony zupełnie w inne miejsce i dlatego poseł Węgrzyn po swoim subtelnym dowcipie, zamiast poszybować dumnie pod sufit walnął z braku powietrza na sejmowa posadzkę. Teraz przyszedł czas na zlokalizowanie otworu, w który tłoczyć będzie powietrze załoga z ulicy Wiertniczej. I tu warto posłużyć się sondażami. Ja wiem, że ktoś puknie się w czoło i zaraz powie, że polskie ośrodki badania opinii publicznej to ewenement na skalę światową w sensie negatywnym. Oczywiście ten ktoś będzie miał rację gdyż w cywilizowanym świecie ktoś, kto myli się tak bardzo i tak często już dawno by zbankrutował z powodu braku zleceń. Skoro w Polsce jest odwrotnie i ci najbardziej mylący się mają największe wzięcie to i my ich „badania” możemy jakoś rozsądnie wykorzystać. Nie trzeba być wybitnym socjologiem by stwierdzić, że medialna para i uśmiech establishmentu PRL-bis zwanej III RP idzie w gwizdek SLD, czyli, jak to w naszej dwudziestoletniej historii się przyjęło, w stronę rządową okrągłostołowego geszeftu. Dwie historyczne i antysystemowe próby złamania tego ping -ponga komunistów z „konstruktywną opozycją” zostały udaremnione z udziałem mediów, służb specjalnych i lewackiej międzynarodówki. Tak było z sześciomiesięcznym rządem Olszewskiego i podobnie zakończyła się wyborcza wpadka salonu i dwuletnie rządy PiS-u. Nie da się już ukryć, że znowu nadchodzą czasy sekretarzy i absolwentów Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR w Warszawie. Stałym ekspertem od wszystkiego goszczonym z honorami w telewizyjnych studiach z TVN24 na czele staje się Leszek Miller, były I Sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Skierniewicach. Oczywiście nikt już mu nie wypomina startu w wyborach z list Samoobrony oraz tego, że krzątał się swego czasu przy „moskiewskiej pożyczce”, dzięki której KPZR ze środków KGB pomagała skutecznie przeobrazić swoich polskich pachołków z komunistów w socjaldemokratów. Jeżeli zaś chodzi o speca od wojskowości to nikt się na tym lepiej nie zna jak I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Bydgoszczy, Janusz Zemke, który swoją zawrotną karierę zaczął robić po śledztwie w sprawie śmierci Jerzego Popiełuszki. Wszak to na jego terenie doszło do tej zbrodni, a zasługi I-go sekretarza w sprawie jej wyjaśnienia do dziś owiane są tajemnicą. W sprawach ekonomicznych i nie tylko udziela się coraz częściej w mediach I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Białej Podlaskiej, ostry jak brzytwa Józef Oleksy, niedoszły ruski szpieg o pseudonimie „Olin”. Jest jeszcze niezatapialny europejczyk, a nawet światowiec, Aleksander Kwaśniewski, któremu nie jest w stanie zaszkodzić dosłownie nic. Kilkakrotnie pijany jak furman, nawet na cmentarzu pomordowanych polaków w Charkowie, dalej bryluje w mediach, jako autorytet. Po jego komunistycznej przeszłości nie ma już śladu. No może tylko wnikliwi znawcy rozpoznają jego czerwone wnętrze po atawizmach, jakie jednak pozostały. Demaskuje go to fanatyczne zamiłowanie do zegarków podobne do zbiorowego hobby sowieckich sołdatów z czasów ostatniej wojny. 

To są ludzie rozdający na lewicy karty, a nie jak niektórzy sądzą dostawca darmowych jabłek i ciągnący jak Pudzian ciężarówki, Grzegorz Napieralski, najmłodszy z wymienionych wyżej, ale mentalnie sekretarz PZPR cała gębą. Ośmielę się dojść do wniosku, że Magdalenka i okrągły stół to porozumienia bardziej trwałe niż niektórzy dotąd sądzili, a gwarancje ich trwania wykraczają niestety poza naszą nadwiślańską krainę. Są tak silne i mocne, że nie przemoże ich nawet najwspanialsza demokracja w polskim wydaniu. Wydaje się, że Polakom do wybicia się na prawdziwą wolność, niepodległość i suwerenność pozostał tylko wariant egipski, a i to wcale nie musi wypalić. Wszystko zależy od tego, kto stanie na czele i czy przypadkiem nie będzie to jakiś kolejny skok przez płot w wykonaniu jakiegoś zatrudnionego i zadaniowanego naturszczyka.   A z drugiej strony ciekawe czy Polaków jeszcze stać jest na jakiś zryw? Czy jest to możliwe w kraju, w którym spadkobiercy hołoty, która przyszła do nas ze wschodu uczą nas dziś stylu, tak jak córka Jaruzelskiego, a Jolanta Kwaśniewska uczy nas dobrych manier i tego jak jeść bezy? Kokos26

GRUZ Z PAŁACU POTOCKICH W STANISŁAWOWIE NA BUDOWĘ UKRAINY Jałtańsko-teherańskie państwo Ukraina usiłuje budować swoją historię, czyli samo kwalifikuje się do rozbiórki. W rdzennie polskim Lwowie nie istnieją żadne historyczne ślady państwowości ukraińskiej, przy spotykanej  na każdym kroku polskości, tego niegdyś wspaniałego miasta, pięknego, bogatego, dumnego ze swojej polskości.  Dzisiejszy, ukraiński Lwów, to nędza, brud, umierające miasto z kamienicami, w swoich monumentalnych niepowtarzalnych urbanistycznie ciągach,  zagrażającymi istniejącym stanem technicznym bezpieczeństwu publicznemu. To miasto widniejące jeszcze na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości z obiektami objętymi szczególną ochroną międzynarodowej organizacji Unesco, filii ONZ, ze względu na unikatową ich wartość kulturową, bądź przyrodniczą dla ludzkości – zapewne opuści tę zaszczytną listę. Ukraina usiłuje zacierać ślady polskości fałszem historycznym. Fundacja Ukraina – Ruś wydała w 2010 roku przewodnik po ukraińskich miejscach w Polsce. Znalazło się w nim m.in. twierdzenie, że poeta Juliusz Słowacki i królowie Zygmunt August, oraz Stanisław August Poniatowski byli Ukraińcami, a także, że Kraków jest „staroukraińskim grodem”. Nowożeniec, prezes owej fundacji, wystąpił z inicjatywą, aby stadion we Lwowie, który powstaje z myślą o organizowanych wspólnie przez Polskę i Ukrainę finałach piłkarskich mistrzostw Europy w 2012 roku nosił imię przywódcy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery. Jeszcze wcześniej  w lipcu 1990 roku opiniotwórczy lwowski tygodnik „Za wilnu Ukrainu” podał na stronie tytułowej, iż matka Jana Pawła II była Ukrainką. 15 marca 2010 odbyła się we Lwowie akcja palenia książek, autorstwa profesora historii i nowego ministra oświaty i nauki Dmytra Tabacznyka. Wybitny historyk, który obiektywnie wyświetla fakty zbrodni formacji OUN-UPA i jej watażków – teraz atakowany jest przez faszystów ukraińskich. Przywódcy OUN-UPA rozpętali na Ukrainie zachodniej agresywną akcję zniszczenia Tabacznyka jako naukowca i osobę publiczną. Ale głównym celem faszyzmu ukraińskiego  OUN-UPA jest zwolnienie profesora Tabanczyka z zajmowanego stanowiska ministra i powołanie na to stanowisko faszystę – banderowca. W akcji palenia książek w centrum Lwowa uczestniczyły: Kongres Ukraińskich Nacjonalistów / KUN /, Młodzieżowy Nacjonalistyczny Kongres / MNK /, Ukraińska Rada Ludowa / URL /, Organizacja Ukraińskiej Młodzieży „Dziedzictwo” / . organizacja paramilitarna „Bojówkarz”. Zasiane przez poprzedniego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę  ziarna faszyzmu zaczynają bujnie owocować. Akcja która odbyła się 15 marca 2010 roku we Lwowie jest kopią wydarzeń berlińskich z maja 1933 roku – z rozkazu Hitlera palenie stosów naukowych książek. Akcja zniszczenia profesora Dmytra Tokarczuka przez ukraińskich faszystów z OUN – UPA, jako żywo przypomina  fanatyczną agitację komunistyczną Henryka Hollanda i Ireny Rybczyńskiej, rodziców Agnieszki Holland - pary stalinowców z zajadłością uczestniczących w bolszewickich nagonkach na nonkonformistycznych naukowców - m.in. w haniebnym donosie na wybitnego polskiego naukowca - profesora Władysława Tatarkiewicza. Na zachodzie Ukrainy rośnie w siłę partia Swoboda. Jej nacjonalizm jest przede wszystkim antypolski, gloryfikujący Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię. Eksperci w Kijowie mówią o związkach jej lidera Oleha Tiahnyboka z rządzącą Partią Regionów prezydenta Wiktora Janukowycza, zagrożeniach dla Warszawy i o tym, że polskie władze przestaną wspierać integrację europejską Ukrainy. Oleh Tiahnybok słynący jest również z antysemickich haseł. Przed otwarciem Cmentarza Obrońców Lwowa przekonał deputowanych do zmiany stanowiska w sprawie napisów na grobach. Sprawą godności narodowej wg Tiahnyboka  jest usunięcie tablic z prowokacyjnymi antyukraińskimi napisami i symbolami wojskowymi i miecza „Szczerbca” wymierzonego przeciw Ukrainie w zbrodniczym najeździe Polaków na etniczny ukraiński Lwów w 1918 roku. Gdy w lipcu 2009 roku Sejm RP podjął uchwałę w sprawie tragicznego losu ludności polskiej na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej w zapisie „znamiona ludobójstwa” Swoboda ostro to potępiła. - „Decyzja Sejmu RP podsyca antyukraińską histerię i obraża godność narodową Ukraińców, którzy od wieków mieszkali na Wołyniu. Termin „Kresy Wschodnie” w ustawie oznacza, że w Polsce nadal istnieją wrogie nastroje wobec etnicznych ziem Ukrainy w tym Wołynia”. -  Frakcja Swobody w lwowskiej radzie obwodowej bezskutecznie próbowała przeforsować uchwałę ustanawiającą „dzień ofiar polskiego terroru we wrześniu 1939 roku”. Gdy w Polsce potępiono decyzję prezydenta Wiktora Juszczenki, który nadał tytuł bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze, liderowi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, Tiahnybok w studiu telewizji Kanał 5 mówił: „Polska obraża pamięć Bandery i narodu ukraińskiego. Dziwnym trafem reakcja Polski i ukrainofobia szerząca się w tym kraju, zbiegają się z histeryczną reakcją Rosji. Nie chciałbym myśleć, że to zaplanowane akcje Moskwy i Warszawy. Komentując polska ocenę Ukraińskiej Powstańczej Armii, odpowiedzialnej za eksterminację polskiej ludności na Wołyniu w Galicji Wschodniej w latach 30 XX wieku, lider Swobody twierdził, że „w Polsce zapominają o systematycznym wielowiekowym terrorze Polaków, skierowanym przeciwko Ukraińcom”. Swoboda nie tylko mówiła, ale i działała – jej aktywiści postawili „tablicę prawdy” w rocznicę wymordowania Polaków we wsi Huta Pieniacka. Dowodziła w niej, że zbrodni dokonali Niemcy / a nie dywizja SS „Hałyczyna”, czyli SS Galizien wraz z UPA , jak twierdzi strona Polska /. „Bandera, Szuchewycz – bohaterowie narodowi walczyli o nasza wolność” – głosił transparent ustawiony pod krzyżem w pobliżu pomnika. Jeden z liderów Swobody Oleh  Pankewycz na konferencji prasowej mówił, że pomnik upamiętniający Polaków zamordowanych w dawnej Hucie Pieniackiej wzmaga „antyukraińską histerie w Polsce i w Europie”. Przekonywał, że w zrównanej z ziemią wsi, która była bazą dla sowieckich dywersantów i Armii Krajowej rozstrzelano tylko nielicznych. W Europie szerzy się opinia, że Ukraińcy to barbarzyńcy, którzy zabijali Polaków, oskarża się OUN – UPA o dokonywanie czystek etnicznych. Powinniśmy zniszczyć ten mit. – mówił We wrześniu 2010 roku Swoboda opublikowała apel do polskich władz, w którym zażądała oficjalnych przeprosin za politykę pacyfikacji wobec Ukraińców w Galicji w latach 30 ub. wieku i przymusową polonizację Ukraińców w XV – XX w, wypłaty odszkodowań Ukraińcom, którzy padli jako ofiary polskiego terroru, oraz okupacji ziem ukraińskich w XX wieku, osądzenia przestępstw polskich formacji zbrojnych, w tym Armii Krajowej, anulowania uchwały Sejmu z 15 lipca 2009 roku. Swoboda nie zmieni podejścia do ukraińskich bohaterów nieakceptowanych w Polsce i będzie protestowała przeciw polskim inicjatywom dotyczącym tragedii wołyńskiej – uważa Askold Jeriomin – zastępca redaktora naczelnego lwowskiej gazety „Wysoki Zamek”. Tiahnybok powiedział: „Żołnierze UPA brali automaty, szli do lasu i walczyli z Niemcami, Moskalami, Żydami i innym plugastwem, które chciało nam odebrać ukraińskie państwo. My też nie powinniśmy się bać. Oddajmy wreszcie Ukrainę Ukraińcom”. A tymczasem Ukraińcy na bieżąco „naprawiają” historię, usiłując zniszczyć we Lwowie wpisaną przez wieki polskość tego miasta. Tablice żeliwne na elewacjach wszystkich polskich zabytków sakralnych, w tym kościołów rzym – kat.  informują, iż  cerkiew posadowiono w roku np. 1550 co jest oczywistym kłamstwem. Na Cmentarzu Łyczakowskim systematycznie niszczy się polskie, zabytkowe grobowce, wpisując ukraińskie nazwy po usunięciu polskich zabytkowych napisów i litografii. Jaworów i Nowojaworowsk honorują Banderę i Szuchewycza, nadając im tytuły honorowych obywateli regionu. „Kurier Galicyjski” nr 3 z 15 – 28 lutego 2011   donosi w artykule „Zburzyć Galicję”, iż w dniu 5 lutego 2011 na iwanofrankowskim  portalu  firtka.if.ua ukazał się tekst Mariany Warciw, pielęgniarki. Oto pełny tekst tego wpisu: Pałac Potockich trzeba zburzyć Nasi tak zwani „intelektualiści” kochają wszystko co całe stare i starodawne. Im jeść nie dawaj, a pokaż jakieś rozbite, skrzywione drzwi w austriackiej ruderze i będą obok tych drzwi długo cmokać i z rozumnym wyglądem dudlić piwo. Z pewnością to austriackie, starodawne, tak pachnie Europą! A jaki gwałt wszczęli wokół tej nikomu nie potrzebnej rudery, która nosi „dumne” imię Pałacu Potockich! / Zamek Potockich XV – XVIII wiek dopisek A.S. / Zrobili z tego niemal główny problem Iwano-Frankowska. Oddawać oligarsze Bachmatiukowi tę tak zwaną „perłę europejskiej architektury” czy nie oddawać. Bo to taka straszna „bezcenna wartość”! A tak naprawdę co my tam mamy, w tym „pałacu”? Straszne z wyglądu obdarte budowle, stare i śmierdzące. Nie ma tam żadnego „rycerskiego ducha”, o którym tak lubią wygadywać nasi nowoobjawieni „szlachcice” (ich prababki do panów po kolacji wołali?).Tam, w tym pałacu, za sowieckich czasów wybiło kanalizację i piwnice zalało, wybaczcie, gównem. I to, jak ludzie mówią, nie raz. I oto od tego gówna cały tamtejszy „rycerski duch” przekształcił się w „ruski duch”. I dodatkowo wszystko tam przesiąkło smrodami szpitalnymi, gnojem, mikrobami i pleśnią przez ponad sto lat, gdy mieścił się tam szpital wojskowy. I miejsce tam niedobre. Wiemy jeszcze ze szkoły, kim byli Potoccy i podobni do nich magnaci. Jak bardzo nienawidzili wszystkiego co ukraińskie, „chłopskie”. A teraz wnuki tych bitych kańczugami chłopów i gwałconych ukraińskich dziewcząt, aż podskakują, tak chcieliby by nasze miasto znów nazwano Stanisławowem. Tak byłoby po europejsku (tak im się zdaje, bo to nieuki, którzy nie słuchają ludzi mądrych, prawdziwych Ukraińców). Nie mają niewolnicy godności i bólu za swoich pradziadów. Jest tylko pragnienie, aby samemu zostać panem i żeby jakiś zwyrodniały arystokrata Otto czy Kazimierczyk za ukraińskie pieniądze przyjechał tu, pojadł, dobrze popił i poklepał naszych „nowych arystokratów” po plecach: „Gut, chłopie, dobrze!”.Ten prześmierdnięty karbolem i fekaliami pałac (a naprawdę syfilityczną ruinę) należy zburzyć do fundamentów jako wrzód na ciele miasta. Nie ma w nim jakiejkolwiek architektonicznej wartości. I o wartości też należy już mówić prawdę i mówić głośno. Idealnym typem budowli, jak już wiadomo naukowcom, jest prosta prostokątna ukraińska wiejska chata typu stodoła, która powstała jeszcze w czasach Trypola. Osiem tysięcy lat jej architektura pozostaje niezmienna. Dlaczego? Ponieważ to ona jest szczytem całej architektury, całego światowego designu. Wszystko co genialne - proste. A to co przynieśli tutaj zaborcy, wszystkie te kaprysy i «style», to wszystko jest nam obce, to sztuka okupantów. Uwalniać Ukrainę od wpływu tysiącletniej okupacji, należy nie poprzez poniżający nas szacunek do gnębicieli – magnatów, a przez niszczenie okupacyjnego spadku, tych to austriacko-polskich kamienic w centrum Iwano-Frankowska i w innych miastach, których architektura deformuje psychikę przechodniów – Ukraińców, przypominając im, że są oni i dzisiaj mali, biedni i zniewoleni. Nie mamy własnej szkoły architektonicznej, która by wiodła ukraińską architekturę od ukraińskiej prawdziwej chaty. Od ojczystego, swojego, nie zniekształconego obcą myślą. Szewczenko, Franko, Bandera nie urodzili się w pałacach. A w pałacach rodzili się ci, którzy strzelali do Ukraińców i wieszali ich. Dlatego ucieszę się, kiedy wyburzymy te przeklęte przez naszych dziadów rumowisko, nad którym tak cmokają przyszywani chłopi i grantożercy. Niech będzie tam choć i centrum handlowe, z niego chociaż jakaś korzyść dla ukraińskiej gromady. Mariana Warciw, ukraińska pisarka i poetka, pracuje jako pielęgniarka. Mirosław Rowicki / Marcin Romer /  red. nacz. „Kuriera Galicyjskiego” Iwanofrankiwsk autor tekstu „Zburzyć Galicję”, w którym przywołane zostały fragmenty z artykułu Mariany Warciw, porównuje jej apel m.in. do działań afgańskich talibów, którzy wysadzili w powietrze jeden z uznanych cudów świata – olbrzymie skalne posągi Buddy. I ma nadzieję, że tego typu teksty siejące nienawiść narodowościową spotkają się z należytą reakcją, czyli stanowczym sprzeciwem. „Trzeba jednak pamiętać – pisze  Romer – że brak reakcji to też reakcja”. Dlatego należy oczekiwać zdecydowanej reakcji ze strony władz polskich na tego typu antypolskie wystąpienia, wpisujące się we wcześniejsze działania w tym tonie, prowadzone m.in. przez samorząd Lwowa. Aleksander Szumański

Rehabilitacja Adolfa Hitlera Sprawy niezałatwione w sposób właściwy i porządnie wracają jak bumerang i uderzają w tego, kto jest winien zaniedbania. Zgoda strony polskiej na traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy między Polską a Niemcami w wersji korzystnej dla Niemiec (podpisany w 1991 r. przez ówczesnego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego oraz kanclerza Helmuta Kohla) była zgodą na niesymetrię we wzajemnych stosunkach między naszymi państwami oraz na legitymizację osłabienia pozycji naszego kraju. Ta niesymetria dotyczy np. statusu polskiej mniejszości narodowej w Niemczech, która jest dyskryminowana, a mniejszość niemiecka w Polsce jest uprzywilejowana. Natomiast osłabienie pozycji Polski względem Niemiec stanowi konsekwencję tego, że w traktacie nie zostały również rozstrzygnięte takie kluczowe sprawy, jak roszczenia niemieckie. Dziś ponosimy konsekwencje braku wyobraźni i niezdolności rządzących państwem do reprezentowania oraz egzekwowania polskiej racji stanu. Co gorsza, przez ostatnie 20 lat kolejne rządy ustawiały się w bardziej lub mniej wasalnych pozycjach w relacjach z Berlinem. Nie wykorzystano choćby okresu negocjacji przed akcesją do UE (rząd SLD) do zabezpieczenia naszych żywotnych interesów. Absolutnym błędem (rządy PiS) była naiwność i uległość polskich władz w okresie negocjacji traktatu lizbońskiego ograniczającego naszą suwerenność narodową. Wystarczyło wówczas oświadczyć pani Merkel, której ze względów oczywistych bardzo zależało na przepchnięciu eurokonstytucji boczną furtką, że Polska nie podejmie żadnych negocjacji, dopóki nie zostanie przyjęty aneks do traktatu z 1991 r. w sposób ostateczny rozstrzygający sporne kwestie. Niestety, tego nie uczyniono. Rządy PO to jedno wielkie pasmo chowania głowy w piasek i uległości Polski wobec Niemiec, czego dowodem jest niedawna zgoda polskich władz – pod naciskiem Berlina – na wprowadzenie zmian w traktacie lizbońskim zwiększających kontrolę Berlina nad gospodarkami państw członkowskich UE. Obecnie widać gołym okiem, że w Niemczech, po krótkim okresie ekspiacji, następują programowe i systematyczne działania mające na celu rewizję historii. Przywracana jest symbolika teutońskiej ekspansji (Bismarck i Fryderyk II), na piedestał wynoszona jest Katarzyna II, patron niemiecko-rosyjskiego zbliżenia, pojawiają się wypowiedzi, że za holocaust winę ponoszą abstrakcyjni “naziści”, ale szczególnie Polacy. Niemcy do uprawiana swojej polityki historycznej wykorzystują nie tylko instytucje państwowe i publiczne, lecz także literaturę, a zwłaszcza kino, które bardzo sugestywnie kształtuje masową świadomość. Na przestrzeni ostatnich lat powstało wiele filmów, które przedstawiają Niemców bardziej jako ofiary wojny niż agresorów, jeżeli już natomiast pojawiają się żołnierze, to co prawda brali udział w wojnie, ale szczerze nienawidzili Hitlera. Przedstawiciele najwyższych władz przyznają jeszcze, co prawda, że Niemcy są winne wybuchu wojny. Lecz jednocześnie powojenne przesiedlenia przekształcono w rodzaj terapeutycznego historycznego mitu, mającego kształtować współczesną niemiecką świadomość, a także służącego działaniom zmierzającym do restytucji mienia. Czy w Berlinie rządzą socjaldemokraci, czy chadecy, Erika Steinbach cieszy się niezmiennym poparciem władz federalnych. W tej atmosferze pojawia się konfrontacyjna i relatywizująca zbrodnie niemieckie propozycja rządzącej w Berlinie koalicji w sprawie ustanowienia Dnia Pamięci o Ofiarach Wypędzeń, która wywołała oburzenie nawet w politycznie poprawnych środowiskach europejskich. Ten dzień miałby być obchodzony 5 sierpnia, a więc w rocznicę proklamowania (w 1950 r.) rewizjonistycznej Karty Niemieckich Wypędzonych ze Stron Ojczystych. W uchwale uzasadniającej nie ma ani słowa o tym, że to głównie Niemcy, a wśród nich późniejsi uciekinierzy i wysiedleni – sprowadzili na mieszkańców Europy śmierć milionów niewinnych ofiar, cierpienia i zgliszcza. Jeżeli nie będzie na tę inicjatywę zdecydowanej reakcji krajów europejskich, w tym zwłaszcza Polski, to znak, że Unia Europejska zgadza się na rehabilitację Adolfa Hitlera. Jan Maria Jackowski

„Gazeta Wyborcza” w czołówce walki z wolnością sumienia i życiem Takie wartości, jak wolność sumienia czy życie ludzkie zupełnie się dla „Gazety Wyborczej” nie liczą, jeśli tylko można dopaść jakiegoś niewinnego człowieka i abortować go. I tę prostą prawdę przypominają mi dziennikarze z tego dziennika niemal codziennie. Nie inaczej jest i w sobotę rano, gdy przyczepili się oni do krakowskich ginekologów, że nie zakładają oni spiral. Sposób działania spirali jest dość oczywisty. Nie tylko nie dopuszcza ona do poczęcia, ale również przeszkadza w zagnieżdżeniu się człowieka na bardzo wczesnym etapie rozwoju w organizmie matki i doprowadza do jego poronienia. CZYLI ZABIJA! Ale tej prostej prawdy dziennikarze „GW” i pytani przez nich specjaliści nie chcą przyjąć do wiadomości. Udają, że takie jej działanie nie jest wcale udowodnione. A przecież wystarczy sięgnąć choćby do materiałów zamieszczonych na Polskim Portalu Farmaceutycznym, by dowiedzieć się, że wysoka skuteczność spierali związana jest z tym, że ma ona poczwórne działanie. „Nowoczesna spirala ma wielorakie działania, dlatego jej skuteczność antykoncepcyjna jest wysoka. Po pierwsze, utrudnia plemnikom dotarcie do bańki jajowodu, gdzie najczęściej dochodzi do zapłodnienia. Dzieje się tak dlatego, że spirala powoduje jałowy, czyli pozbawiony bakterii, odczyn zapalny. Po drugie, jony miedzi (wspomnieliśmy wyżej, że współczesne spirale bardzo często zawierają miedź) dodatkowo unieruchamiają plemniki. Po trzecie, wkładka zmienia śluzówkę macicy tak, że rozwijająca się zapłodniona komórka jajowa (czyli fachowo mówiąc, blastocysta) nie może się w nią wszczepić. Czwarty sposób działania odnosi się tylko do spiral wyposażonych w pojemniczek z hormonami. W ich przypadku hormony wpływają na śluz szyjki macicy, czyniąc go nieprzenikliwym dla plemników i dodatkowo utrudniając implantację (wszczepienie się w śluzówkę macicy rozwijającej się komórki jajowej). Jak widać, spirala zapobiega zapłodnieniu oraz utrudnia implantację rozwijającej się komórki jajowej i tym samym uniemożliwia ciążę” – wyjaśnia dr. n med. Grzegorz Południewski (żeby nie było wątpliwości pan doktor nie jest pro liferem, ale gorącym zwolennikiem faszerowania kobiet hormonami, by zapobiegać poczynaniu się dzieci. Zapłodniona komórka jajowa to bowiem człowiek, tyle że na wczesnym etapie rozwoju. Słowem działanie wczesnoporonne występuje, nawet jeśli przesłonić je wygodnym terminem „zapłodniona komórka jajowa”. Zapłodniona komórka jajowa to bowiem człowiek, tyle że na wczesnym etapie rozwoju. Równie dobrze można by powiedzieć, że zapłodnioną komórką jajową jest doktor Południewski… Jeśli zaś takie działanie w spirali występuje to lekarz nie ma moralnego prawa jej zakładać. Oznacza to bowiem, że będzie współdziałał w zabijaniu nienarodzonych, uczestniczył w gigantycznym procederze mordowania niewinnych. I po to wymyślono klauzulę sumienia, by go przed takim działaniem chronić. Ale „Gazeta Wyborcza” tego nie akceptuje i sprawdza, czy w każdej klinice kobieta może założyć sobie wkładeczkę, dzięki której jej dzieci będą ginąć. I czy przypadkiem jakiś lekarz nie wzbrania się przed działaniem, które jest sprzeczne z przysięgą Hipokratesa (z tego zresztą powodu wycofaną z obiegu). A ta chęć, by jak najwięcej kobiet likwidowało swoje dzieci (nazywana czasem chęcią umożliwienie wyboru) jest tak mocny, że dziennikarka nie cofa się przed kłamstwem i insynuacją. Zaczyna się od zanegowania faktu wczesnoporonnej natury spiralki. „W literaturze fachowej można jednak wyczytać, że nie ma dowodów na to, by wkładki mogły wywoływać poronienie” – oznajmia dziennikarka, choć każdy specjalista zapewni ją, że takie działanie występuje. A dalej uznaje (powołując się na jakiegoś nieznanego z nazwiska ginekologa), że odmowa założenia spirali ma jedynie przyczyny finansowe. „Wkładka zabezpiecza przed ciążą na kilka lat. Dla lekarza to strata, bo taka pacjentka nie wróci kilka razy w roku po recepty na tabletki antykoncepcyjne. Ona nie zapłaci za wizyty, lekarz nie zarobi”. Słowem oczerniamy tych lekarzy, którzy mają jakiekolwiek zasady. A dla mnie i dla mojej rodziny jest całkowicie jasne, że lekarz, który zakłada wkładki przestaje być dla nas lekarzem. I szczerze mówiąc nie chcemy się u niego leczyć. Choćby dlatego, że nie akceptuje Przysięgi Hipokratesa i przykłada rękę do biznesu, która zarabia na zabijaniu niewinnych. Tomasz P. Terlikowski

Ofensywa Niemiec W ostatnim numerze tygodnika Der Spiegel interesujący artykuł dotyczący ofensywy Kanclerz Niemiec Angeli Merkel w sprawie przeforsowania w UE jej Paktu na rzecz konkurencyjności.

Po raz pierwszy w historii UE po jej rozszerzeniu w dniu 11 marca dojdzie do spotkania szefów 17 państw strefy euro, którzy będą debatować na temat zawartości paktu na rzecz konkurencyjności i sposobów  wprowadzania go w życie a także metod kontrolowania jego wdrożenia. Dopiero po tych uzgodnieniach będzie on omawiany (a w zasadzie już tylko akceptowany) pod koniec marca na posiedzeniu Rady UE czyli wszystkich 27 krajów członkowskich. Zgoda wszystkich krajów UE jest konieczna bo wprowadzenie jego zapisów w życie wymaga zmian w już istniejących traktatach. Pakt na rzecz konkurencyjności ma doprowadzić do ściślejszej koordynacji polityk gospodarczych i socjalnych 17 krajów strefy euro i wszystko wskazuje na to, że ma nastąpić wręcz instytucjonalizacja strefy euro czego wyrazem są oddzielne posiedzenia krajów tej strefy. Niemcy oczekują (skoro mamy dalej płacić na fundusz stabilizacyjny to koordynacja musi się odbywać na naszych warunkach), że kraje tej strefy wprowadzą do swoich Konstytucji zapisy w postaci tzw. hamulców zadłużenia  nie tylko limitów długu publicznego ale limitów corocznych deficytów finansów publicznych. Kolejny obszar, który ma być skoordynowany to systemy emerytalne w tym w szczególności  wiek emerytalny, który w Niemczech wynosi aż 67 lat (niedawno jego podniesienie do 62 lat w ciągu 5 najbliższych lat we Francji spowodowało protesty na ulicach francuskich miast trwające długie tygodnie). Kolejne forsowane przez Niemców rozwiązanie to zniesienie indeksacji płac i świadczeń wypłacanych w ramach systemów zabezpieczenia społecznego co ma poprawić konkurencyjność gospodarek i obniżyć wydatki budżetowe w poszczególnych krajach. Ostatni obszar to zharmonizowanie tzw. bazy podatkowej w podatku dochodowym od osób prawnych atak naprawdę Niemcom już od kilku lat chodzi o ujednolicenie stawek tego podatku, tak aby zlikwidować tzw. konkurencję podatkową. Ponieważ stawka tego podatku w Niemczech  wynosi około 30% , w Irlandii 12,5%, a na Cyprze tylko 10% wprowadzenie jednolitej stawki zapobiegłoby przenoszeniu się niemieckich firm poza terytorium Niemiec. Skoro Niemcy i Francuzi chcą takiego ujednolicenia polityk gospodarczych i socjalnych krajów strefy euro to zapewne taki proces ostatecznie wymuszą, zwłaszcza, że kraje które mogły by się opierać potrzebują niemieckiego wsparcia finansowego jak powietrza.

Der Spiegel pisze, że Merkel przekonała do tych rozwiązań szefa Komisji Europejskiej Jose Barroso, ba ponoć Przewodniczący Komisji miał się zgodzić, że w sprawie wdrażania zapisów Paktu i kontrolowania jego zapisów więcej do powiedzenia będą mieli przywódcy 17-stki, a nie Komisja Europejska. Niemiecki tygodnik także przewiduje, że na forum UE, przeciwnikami takich rozwiązań będą W.Brytania i Czechy a zastanawiają się nad sposobem reakcji Szwecja i Dania.Okazuje się, że Premier Tusk ma zamiar te rozwiązania paktu popierać, choć ponoć na ostatnim posiedzeniu Rady UE, Unia dwóch prędkości bardzo mu się nie podobała. Nie było na ten temat żadnej debaty w Polsce i tym dziwniejszy jest fakt, że niemiecka opiniotwórcza gazeta wie już jak zachowa się w tej debacie Premier Tusk, a my do tej pory tego nie wiemy bo nie podejmował decyzji w tej sprawie ani rząd ani Parlament. O ile bowiem podnoszenie wieku emerytalnego  także w Polsce jest rzeczą nieuchronną, to już podnoszenie stawek podatku dochodowego dla firm rzeczą co najmniej dyskusyjną. Gdzie są w takim razie podejmowane decyzje w sprawie najważniejszych spraw dla naszego kraju i kto ma na nie największy wpływ, tylko się można domyślać? Zbigniew Kuźmiuk

O potrzebie pisarstwa heroicznego Do ogólnego nastroju przenikającego tak zwane społeczeństwa rozwinięte, a także panującego w życiu naszego własnego Kraju (raz zaliczanego do rozwiniętych, a raz nie) doskonale pasuje określenie użyte niegdyś przez Ernesta Jüngera (1895-1998) dla scharakteryzowania życia republiki weimarskiej – „atmosfera bagna”. Wokół siebie obserwujemy bezprecedensowy co do głębi i skali rozkład więzi wspólnotowych – dotykający wspólnoty wszelkiego szczebla: religijne, państwowe, narodowe, lokalne, zawodowe, a nawet rodzinne. Jego najważniejszym symptomem jest zanik etosów właściwych dla poszczególnych rodzajów wspólnot. A przy tym ów rozpad jakby nikogo nie obchodzi. Systemy moralne i ideowe wydają się nie wywoływać już żadnych poruszeń w obracającej się stopniowo w kompost ludzkiej masie. Tylko jedna wizja ciągle potrafi skłonić ludzi do znoszenia niewygód, do samozaparcia i poświęcenia – wizja dobrobytu, ale pojmowanego jednowymiarowo, spłaszczonego do jego najniższego aspektu: sytości materialnej. Od całej reszty współcześni chcą mieć święty spokój i złoszczą się na każdego, kto próbuje ich przekonywać, że człowiek powinien się poświęcać dla (i w imię) czegoś innego, niż pełen garnek czy portfel. Kwestie, które jeszcze trzy pokolenia temu budziły troskę przynajmniej najlepszej części każdej z warstw społecznych – takie, jak moralność publiczna, kondycja narodu, wychowanie następnej generacji i konieczne dla niego wzorce, niepodległość państwa, jego bezpieczeństwo, prestiż na arenie międzynarodowej, jego siła, dająca oparcie narodowi – zobojętniały dziś do tego stopnia, że kompletnie nie istnieją w świadomości społecznej. Zdumienie i kpiące uśmiechy wywołuje sam fakt, iż można się nimi interesować, zamiast zajmować się „prawdziwym życiem”. Oto więc społeczeństwo dzisiejszej doby: bezkształtna, chorobliwie bezbarwna zbieranina atomów kręcących się wokół samych siebie, kierowanych jedynie egoistycznymi popędami. W ślad za wyczuwalnymi i obserwowalnymi trendami epoki podąża, jak zwykle, literatura. Społeczeństwa rozwinięte, jak same się chlubią, osiągnęły niespotykany nigdy wcześniej poziom alfabetyzacji, dzięki czemu ich członkowie mogą być w każdym roku budżetowym zalewani tysiącami bełkotliwych powieści-produkcyjniaków o sprawach na czasie: życiu „singli”, życiu „trzydziestolatków”, życiu dorosłych niedojrzałych do własnego wieku (kidultów), życiu „gejów”, życiu prostytutek, życiu alkoholików, życiu meneli, życiu „zbuntowanych nastolatków”, życiu japiszonów, życiu samobójców, życiu narkomanów, życiu rozwodników… i tak dalej. Tonami literackiego wypełniacza pozbawionego jakiejkolwiek myśli, jakiejkolwiek treści poza mniej lub bardziej (lub wcale) skrywaną fascynacją zepsuciem. A to jeszcze produkcyjniaki wyrabiane dla tej części sproletaryzowanego mentalnie „rynku”, która chce we własnych oczach uchodzić za czytelników literatury ambitnej. Kto zaś zliczy sensacyjne, przygodowe i romansowe chałtury wypluwane przez aparat marketingu i reklamy dla większości nowoczesnego proletariatu, która nawet takich „ambicji” nie przejawia? Czy jednak polska literatura na początku dwudziestego wieku stała przed łatwiejszym zadaniem, niż na początku dwudziestego pierwszego? Na arenie międzynarodowej sprawa polska uchodziła wtedy od dłuższego czasu za szczęśliwie pogrzebaną, ku uldze niemal wszystkich liczących się rządów i ich dyplomatów. W ówczesnej kulturze panowała moda na upajanie się wyziewami własnego gnicia, nie mniej ostentacyjne niż dzisiaj. Wtedy także opatrywano tę żałosną skłonność mądrymi nazwami: modernizm, dekadentyzm, wiek nerwowy, fin de siècle, podobnie jak dzisiaj do znudzenia gada się o „postmodernizmie”. Nastroje w polskim społeczeństwie nie skłaniały do triumfalizmu. Myli się ten, kto sądzi, że postpolityka, owo poddawanie się nurtowi wydarzeń połączone z niechęcią do grzebania się w jakichkolwiek ideach i koncepcjach politycznych, została wynaleziona dopiero po II wojnie światowej. W Polsce dawało się wyczuć pragnienie wielkich przemian – przy równie odczuwalnej niechęci do zrobienia czegokolwiek na ich rzecz. Działalność mniejszościowych środowisk, które postulowały wywołanie tych mgliście oczekiwanych przez ogół zmian, w praktyce często wywoływała u rodaków zaniepokojenie lub rozdrażnienie zamiast oczekiwanego oddźwięku. I wynikało to nie tyle z konserwatyzmu Polaków, z jakiegoś świadomego przywiązania do ładu zapewnianego przez trzy monarchie, ile raczej z prozaicznej ludzkiej skłonności do przyzwyczajania się do tego, co istnieje obecnie bez szukania sobie dodatkowych problemów. Domorośli politycy wyżywali się w kawiarnianych, piwiarnianych i imieninowych dyskusjach, w publicystyce frazes patriotyczny był jak zawsze w cenie, ale poza przysłuchiwaniem i udzielaniem się w pierwszych czy lekturą drugiego w gazetach trzeba było pracować i robić interesy, zajmować się prawdziwym życiem, a nie myśleć o głupotach. Na przełomie stuleci senny bulgot nadwiślańskiego bagna przeciął nagle ostry głos surm, za którym wdarł się marszowy brzęk pancerzy i rycerskich ostróg: Wyspiański. Czym dla obudzenia mózgu narodu było prowadzone w cieniu już od szeregu lat dzieło Józefa Piłsudskiego (1867-1935), Romana Dmowskiego (1864-1939) i Władysława Studnickiego (1867-1953), to dla zbudzenia ducha narodu uczynił „piąty Wieszcz”, prostując im ścieżki do serc Polaków. Przebudzenie jednak rzadko bywa przyjemne. W dwóch genialnych dramatach narodowych, „Weselu” (1900) i „Wyzwoleniu” (1902), Wyspiański dał porażający obraz polskiego społeczeństwa: paraliżu woli, duchowego rozkładu, zatracenia się w prywatnym wygodnictwie, marazmu, zniewieścienia, tromtadrackiej pozy zastępującej myślenie polityczne, rozbuchanych, choć niekonkretnych marzeń o zmartwychwstaniu Polski zmieszanych z obojętnością na własną niemoc; analogiczną diagnozę postawił później Wacław Berent (1873-1940) w poświęconej tym samym zagadnieniom znakomitej powieści „Ozimina” (1911). A przecież, mimo całej ostrości sądu, obaj wielcy literaci nie konstatowali po prostu ze smutkiem pogodzenia się Polaków z rolą tworzywa historii, lecz szukali z niej drogi wyjścia; nie załamywali tylko rąk nad polską niezdolnością do akcji, lecz wzywali do jej przezwyciężenia. Obok partykularnej sprawy polskiej zajmowali się także bardziej uniwersalnym problemem nurtującego Europę kryzysu normatywnego, rozrostem dekadencji i zwątpienia. W ich utworach jako odpowiedź na kryzys kultury wydawało się rozlegać wołanie o heroiczny Czyn dla wspólnoty narodowej, odradzający ją w działaniu. Jednocześnie i Wyspiański, i Berent ukazali z całą jaskrawością, że społeczeństwo jest wiecznie niegotowe do Czynu, wiecznie wczorajsze. Swoje przesłanie adresowali więc zapewne nie do szerokich rzesz narodu, ale do jego awangardy, chcąc, by wcieliła się w Spenglerowski los, co wlecze za sobą w przyszłość oporną większość (1 Chodzi o zaczerpniętą z pism Seneki sentencję „Ducunt fata volentem, nolentem trahunt” (łac. chcących losy prowadzą, niechętnych wloką), którą rewolucyjno-konserwatywny filozof Oswald Spengler (1880-1936) zamknął swe epokowe dzieło „Zmierzch Zachodu” (1918-1922). Kilka lat wcześniej od Spenglera użył jej do podsumowania swych rozważań inny rewolucyjny myśliciel – Lenin, w pracy „Oportunizm i krach II Międzynarodówki” (1916). Tradycjonaliści i koła konserwatywne nie wykazali wówczas zainteresowania obmyślaniem i przygotowywaniem Czynu. I w tym sensie zawiedli, nie wyczuwając doniosłości momentu historycznego, co dziwi tym bardziej, że właśnie konserwatyści odznaczali się zawsze najgłębszym rozumieniem historii i największą przywiązywali do niego wagę w swej myśli politycznej. Nigdy się nie dowiemy, jak potoczyłaby się historia Polski podczas „wojny powszechnej ludów” i jakie oblicze ideowe przyjęłaby odbudowana polska państwowość, gdyby we właściwym czasie podjęli owo zadanie. Skoro jednak omieszkali to uczynić, sztandar heroicznego Czynu podnieśli pisarze lewicowi, związani z narodowym skrzydłem ruchu socjalistycznego. Proces przebudzenia „żołnierza politycznego” rewolucji, próby, przez jakie musiał on przejść, jego zmagania z konformizmem większości rodaków i tragiczne często konsekwencje życiowe jego walki przedstawiali Gustaw Daniłowski (1871-1927) w powieściach „Z minionych dni” (1902) i „Jaskółka” (1907), Stanisław Brzozowski (1878-1911) w powieści „Płomienie” (1908) czy Andrzej Strug (wł. Tadeusz Gałecki, 1871-1937) w cyklu opowiadań „Ludzie podziemni” (1908) i powieści „Dzieje jednego pocisku” (1910). W pewnej mierze kontynuowali oni tradycję pisarską tworzącego wcześniej Józefa Atanazego Rogosza (1844-1896), kombatanta powstania styczniowego i demokratycznego radykała, autora utworów poświęconych galicyjskim spiskom niepodległościowym z lat czterdziestych XIX wieku, m.in. powieści „Marzyciele” (1881) i „Dla idei” (1885). Lewicowe poglądy społeczne, artykułowane w dziełach tych socjalistycznych pisarzy, można odsunąć na bok, doceniając je jako pierwsze od dawna przejawy zainteresowania polskiej literatury dynamiką Czynu i procesem jego narodzin, dalekie przy tym od idealizacji, jakiej temat ów poddawano w epoce romantyzmu. W Polsce niepodległej literatura przyzywająca nowe pokolenie do Czynu przestała stanowić domenę patriotycznego skrzydła lewicy. To czas, kiedy związany z ONR katolicki pisarz Władysław Jan Grabski (1901-1970) tworzy trylogię opisującą drogę „żołnierzy politycznych” narodowego radykalizmu, złożoną z powieści „Bracia” (1934), „Kłamstwo” (1935) i „Na krawędzi” (1936); czas, kiedy znany działacz i publicysta obozu narodowego Jędrzej Giertych (1903-1992) wydaje thriller polityczny „Zamach” (1938), opowiadający o walce nacjonalistycznej konspiracji z żydowskimi siłami lewicowego przewrotu. Okrąg wieku się zamknął. Dziś, na początku XXI stulecia, znów otacza nas wszechobecne zwątpienie, wzbiera anomia, nabrzmiewa ropnie kryzys kultury. Raz jeszcze nastała, opisana niegdyś przez narodowego mesjanistę Jerzego Brauna (1901-1975), „ginąca era”. Nasz czas gnije. Ale wyziewy tego, co gnije, niekiedy okazują się zapalne. Znów potrzeba pisarstwa heroicznego, porywającego dusze czytelników, zwłaszcza młodego pokolenia – literatury, która wołałaby o Czyn, nawet gdyby początkowo miała wołać na puszczy – iskry w zapalnej atmosferze. Współczesna produkcja literacka szerzy modę na zniewieściałą „wrażliwość” oraz na upajanie się własną niekontrolowaną emocjonalnością. Jednak człowiek prawdziwie wrażliwy musi w końcu odnaleźć w sobie dziedzictwo przodków, którego dogłębne odczucie i przeżycie zakorzenia go we wspólnocie narodowej. Drogę tę przebył francuski pisarz nacjonalistyczny Maurycy Barrès (1862-1923), streszczając ją później w formule: „Kocham nade wszystko mój świat wewnętrzny, ale w nim odkrywam świat narodowy – staję się przeto dzieckiem narodu”. Ukazać tę drogę – to zadanie dla młodszych polskich pisarzy, często utalentowanych i umiejących trafić do czytelnika, lecz grzęznących w banalnej, bezideowej komercji. Przymusowa „powszechna edukacja” rzekomo zapewnia dziś wszystkim, niezależnie od miejsca urodzenia i statusu rodziny, bezprecedensowo swobodny rozwój zdolności. Gdzie zatem są prozaicy dzisiejszej doby na miarę Gustawa Daniłowskiego, Stanisława Brzozowskiego, Władysława Jana Grabskiego, Jędrzeja Giertycha, Juliusza Kaden-Bandrowskiego (1885-1944), Leonarda Furs-Żyrkiewicza (1900-1965, ppłk dypl.), Andrzeja Trzebińskiego (1920-1942), gdzie poeci pokroju Edwarda Słońskiego (1872-1926), „Barda Czwartaków” Władysława Orkana (1875-1930), legionowego żołnierza zwiadu Stanisława Długosza (1891-1915), Bolesława Niemiry, Aleksandra Sygryca, Stanisława Szarskiego? W społeczeństwie zdominowanym, przynajmniej medialnie, przez skarlałe lub złamane charaktery, potrzeba jak nigdy literatury, która będzie wychowywać i inspirować ludzi Czynu. Nie słabeuszowskiej kultury, która fascynuje się własnym rozkładem, nie głosu duszy, która upaja się smrodem własnego gnicia, lecz literatury, która ponownie zwiąże zerwaną nić, łączącą współczesnych z minionymi generacjami. I zamieni tę nić w lont. Adam Danek

PO traci na "podgryzaniu" rynku Ludzie otwierają szeroko oczy ze zdumienia, gdy słyszą najważniejszych polityków PO opowiadających, że ZUS to bezpieczeństwo, a OFE to rynek, gdzie zawsze jest ryzyko. Dziennikarscy komentatorzy, krytykujący hurtem i detalicznie Platformę, najczęściej opowiadają coś o niespełnionych obietnicach, o OFE lub o ogólnym zmęczeniu rządami PO. Albo, zwracając uwagę na odjazd PiS do Wariatkowa, twierdzą, że od Platformy odwracają się ci, którzy głosują na nią z obawy przed PiS, bo PiS przestaje być zagrożeniem. Tymczasem prawda jest moim zdaniem zupełnie inna. Kto bał się - nie bezpodstawnie zresztą - powrotu PiS do władzy, obawia się tego nadal (a biorąc pod uwagę kontekst Wariatkowa nawet jeszcze bardziej). Natomiast część klasy średniej - twardego elektoratu Platformy - wydaje się dzisiaj wątpić w to, czy PO jest nadal partią zakorzenioną w kapitalistycznym rynku. A więc w idei, tkwiącej u podstaw polskiej transformacji, której nasza klasa średnia (przedsiębiorcy, menedżerowie, specjaliści w wielkich i średnich firmach, i inni) zawdzięcza sukces materialny - własny i kraju. To nie jest kwestia OFE jako funduszu emerytalnego. Dzisiejsi trzydziesto- i czterdziestolatkowie są przede wszystkim podwójnymi płatnikami, finansując z płaconych przez siebie podatków dzisiejszych emerytów i płacąc składki na swoje przyszłe emerytury. Im mechanizmów emerytalnych tłumaczyć nie trzeba. Natomiast otwierają szeroko oczy ze zdumienia, gdy słyszą najważniejszych polityków PO opowiadających, że ZUS to bezpieczeństwo, a OFE to rynek, gdzie zawsze jest ryzyko. I w efekcie np. krachu na giełdzie dostaną jakieś grosze od funduszy emerytalnych. Przede wszystkim, rynek i państwo są alternatywnymi mechanizmami rozdzielania zasobów i każdy z nich jest obarczony ryzykiem. Historia uczy, że państwo jest rozdzielcą znacznie bardziej rozrzutnym i przez to szanse na większe pieniądze od państwa niż z rynku są niewielkie, by nie powiedzieć żadne. Krachy na giełdzie, wojny i inne kataklizmy ekonomiczne zawsze się zdarzają. Ale w np. w XXw., który obfitował i w wojny, i w krachy, stopa zwrotu od zainwestowanego kapitału w akcje była w latach 1900-2000 w krajach zachodnich od dwóch do dziewięciu punktów procentowych w y ż s z a niż od inwestycji w obligacje. Obligacje zaś bliższe są temu, co państwo oferuje, gdyż odsetki od obligacji pozostają w ściślejszym związku z dynamiką gospodarki i finansów publicznych. Nie tylko zdumienie, ale i niepokój klasy średniej budzą inne antyrynkowe pomysły obwieszczane przez polityków PO jako intelektualne odkrycia XXI wieku. Wśród tych ludzi nikt nie uwierzy w przewagi wynikające z łączenia państwowych przedsiębiorstw czy banków (i w dodatku nazywania tego prywatyzacją!). Postrzegają w tym jedynie zapowiedzi nieefektywnej gospodarki i chudych lat w przesiąkniętej interwencjonizmem gospodarce. Niektórzy przedsiębiorcy myślą – i nie tylko myślą – o przeniesieniu do mniej przeregulowanego kraju siedziby głównej swojej firmy. Dlatego właśnie Platformie ubywa, a innym raczej nie przybywa zwolenników. To nie są ludzie, którzy zagłosowaliby na PiS, czy którąś inną z partii już istniejących. Ale sam fakt nie pójścia do wyborów znaczącego procentu rosnącej liczebnie klasy średniej może mieć poważne, negatywne następstwa dla PO. Dobrze byłoby więc otrząsnąć się z zauroczenia łatwymi antyrynkowymi zagrywkami, odstawić od piersi marketingowych mądrali i teologów socjalistycznego liberalizmu i wrócić do swojej bazy. Liczbę zwolenników należy powiększać, wychodząc poza swoją bazę na lewo i/lub na prawo. Nie wróży natomiast sukcesu strategia, czy nawet taktyka, odkorzeniania się. Tworzy bowiem obraz partii bez własnej bazy, a więc i bez pryncypiów. Winiecki

Ułuda spokojnego grillowania Pod moim ostatnim wpisem pojawiło się kilka komentarzy, których autorzy stawiali pytanie fundamentalne i, w moim odczuciu, całkiem uprawnione: po co w ogóle gryźć żubra w dupę, po co silić się na jakieś zrywy, demonstracje siły – bądźmy wreszcie normalni, zajmijmy się spokojnym grillowaniem, co w tym złego? Pytanie jest, powtarzam, fundamentalne i nie można go lekceważąco zbywać, jak pewnie chcieliby zrobić niektórzy, uznając konieczność podejmowania wysiłków za oczywistą. Postaram się, z konieczności skrótowo, odpowiedzieć, dlaczego fundamentalnie nie zgadzam się z takim stawianiem sprawy.

I. Środowisko międzynarodowe jest dynamiczne, szczególnie w obecnym okresie, gdy coraz wyraźniej widać, że wykuwa się nowy ład międzynarodowy (spadek zainteresowania USA Europą, renacjonalizacja polityk państw UE, walka Niemiec i Francji o dominację nad mniejszymi państwami, wysiłki Rosji na rzecz odbudowy strefy wpływów, rosnąca pozycja Chin). Tu nigdy nie ma stanu stałego, jest ewentualnie jedynie stan dynamicznej równowagi, z zasady bardzo chwiejny. To oznacza, że państwo, nie chcąc spadać w hierarchii, musi walczyć nieustająco o utrzymanie pozycji. Pytanie brzmi, czy Polska to obecnie czyni. W mojej ocenie – wręcz przeciwnie, podejście obecnego rządu oraz głowy państwa do tych spraw prowadzi do radykalnego obniżenia rangi naszego kraju. Dlatego konieczne jest wstrząśnięcie polską dyplomacją i sposobem myślenia o miejscu Polski w Europie i na świecie. A to wyklucza spokojne grillowanie.

II. Nasze państwo nie zostało wewnętrznie doprowadzone do stanu nie tylko choćby z daleka przypominającego ideał, ale w ogóle sytuację akceptowalną. Wręcz przeciwnie – jego kondycja pogarsza się z każdym miesiącem. Administracja, system legislacji, a co za tym idzie jakość prawa, skarbówka, wymiar sprawiedliwości, warunki działania biznesu, odpowiedzialność polityczna, a właściwie jej brak i sto innych dziedzin jest w stanie, który wymaga pilnej naprawy. Ta się jednak nie dokonuje, są tylko pozorne ruchy. Naprawa wymaga mobilizacji, także wyborców. Nie, nie po to, aby robić rewolucję, ale aby spokojnie wymuszać na rządzących to, co powinno być ich zadaniem. Takie wymuszanie oznacza spojrzenie poza ogrodzenie własnego ogrodu, oznacza wewnętrzną mobilizację, przejmowanie się, niepokój, bo to on jest często motorem działania. A to wyklucza spokojne grillowanie.

III. Marzenie o spokojnym grillowaniu zakłada podział ról: ja będę siedział w swoim ogródku i nic innego nie będzie mnie obchodzić, a politycy niech zarządzają państwem. To ważne: zarządzają, nie rządzą, bo rządzenie wymaga podejmowania politycznych decyzji, a zarządzanie to coś „obiektywnego”, „merytorycznego”. Zarządzają „fachowcy”, a rządzą ci wstrętni politycy. Tu już mamy radykalne niezrozumienie roli państwa, roli obywatela w państwie i roli polityki. To spojrzenie, basujące obłudnemu hasłu Platformy z ostatnich wyborów: „Nie róbmy polityki”. Tak się jednak składa, że polityką jest wszystko, co dotyczy sfery publicznej, także decyzje o tym, jaką infrastrukturę i w jaki sposób budować. Politycy nie mają prawa udawać, że podejmują jakieś „czysto merytoryczne”, „apolityczne” decyzje, bo takich po prostu nie ma. Wybór sposobu działania i własnego udziału w polityce to też decyzja polityczna.

Państwo z kolei – przynajmniej państwo takie, jak Polska, z tradycją republikańską – nie może funkcjonować w warunkach obojętności własnych obywateli na swój los. W słowie „Rzeczpospolita” zawiera się wiadomość, że ta „rzecz”, czyli państwo, jest „pospolita”, czyli należy do wszystkich i wszyscy mają wobec niej obowiązki. Ta „rzecz” jest wspólna. A to wyklucza wyniosłą obojętność we własnym ogródku, przynajmniej jeśli podchodzi się serio do własnej życiowej roli – roli obywatela. Już te trzy przyczyny – a można by wymienić ich znacznie więcej – pokazują, dlaczego marzenie o spokojnym grillowaniu prowadzi na manowce. Rzecz jasna, wiele zależy od tego, jak oceniamy obecny stan rzeczy i jak widzimy miejsce i rolę własnego państwa. Jeśli uznajemy, że obecna sytuacja jest satysfakcjonująca, czyli że w Unii panuje powszechna zgoda, a państwa kierują się altruizmem i nigdy nie realizują swoich interesów kosztem cudzych; jeśli podzielamy opinię prof. Kuźniara, że Polsce w ciągu najbliższych co najmniej 20 lat nic nie zagraża; jeśli uważamy, że polskie państwo działa znakomicie; jeśli wreszcie całkiem szczerze nie czujemy wobec niego żadnych zobowiązań, idea republikańska nic dla nas nie znaczy i tak naprawdę jest nam obojętne, jaką rolę będzie odgrywać w świecie nasz kraj jako całość, byle samemu mieć pełny kałdun i cieszyć się stanem swojego konta – faktycznie, wówczas możemy stwierdzić całkiem uczciwie, że czas rozsiąść się w fotelu i zacząć grillować. Warzecha

Skłócający ornitolog Marek Migalski, który jako były politolog, dzisiaj zaangażowany w politykę aktywnie, sam nazwał się „fruwającym ornitologiem”, zamieścił na swoim blogu informację, że medialna kompromitacja lubelskiej posłanki PO Joanny Muchy nie nastąpiła sama z siebie. Jego zdaniem, to ktoś z samej PO, z konkurencyjnej frakcji, poleciał do dziennikarzy z egzemplarzem partyjnego pisemka, gdzie rzeczona posłanka palnęła, że kolejki u lekarzy są winą staruszków, którzy częste wizyty w przychodni traktują jak rozrywkę, a leczyć ich przecież i tak się nie opłaca. Gdyby ornitolog nie fruwał, to pewnie uwierzyłbym jego źródłom bez zastanowienia. Bo obecna sytuacja w PO jest – jak wszyscy wiedzą – napięta. Wiadomo, że nawet przy najlepszych układach partia rządząca nie poprawi wyniku z 2007 r. − a to znaczy, że nie wszyscy, którzy dziś mają mandaty poselskie, mogą liczyć na następną kadencję. A nie dość, że miejsca na krze coraz mniej, to jeszcze dodatkowo ograniczają je fanaberie kierownictwa, które najpierw wymyśliło parytety, potem zapowiedziało, że na „jedynki” da ministrów, bo ci są bardziej popularni od lokalnych działaczy (Grabarczyk jako wyborcza „lokomotywa” − cóż za metafora i wróżba! Szczerze życzę, żeby się spełniła), a teraz mówi się jeszcze o bezpartyjnych celebrytach. W tej sytuacji dla wygryzienia posłanki z miejsca na liście jej podwładni mogą sięgać nie po takie sposoby. Gdyby więc Migalski nadal był tylko obserwatorem, a bodaj nawet zdeklarowanym kibicem, skinąłbym tylko głową. Ale że jest działaczem konkretnej partii, PJN (której rozwój, zapewne w odróżnieniu od członków redakcji, śledzę ze sporą życzliwością) mam dwa podejrzenia. Złe i dobre − albo, albo. Źle jest, jeśli ornitolog sam złapał ptasią chorobę. Jest szczególnym, zawodowym schorzeniem polityków, że kompletnie nie wierzą, iż cokolwiek na świecie może się stać samo z siebie. A już zwłaszcza w mediach. Co gorsza, nie tylko nie wierzą, ale głośno mówią, kto za czym ich zdaniem stoi i komu co służy. Bardzo zaszkodziło to Jarosławowi Kaczyńskiemu, a dziś powtarzają jego błąd działacze PO. A przecież na Muchę, owszem, mógł ktoś nadać, ale nie musiał; powiedziała coś tak horrendalnego, że każdy dziennikarz by zareagował. A partyjny biuletyn PO, wbrew pozorom, jest żurnalistom znany, już wcześniej bywał cytowany. Dobrze natomiast jest, jeśli Migalski świadomie i, he, he, cynicznie próbuje PO skłócić. Jest to właściwy kierunek. Szansa „PaJoNków” na sukces jest bowiem właśnie w tym, aby szukać wyborcy nie po stronie PiS – gdzie, co miała niezadowolonych z prezesa, już wzięła – ale wśród rozczarowanych wyborców PO. Innymi słowy, PJN odniesie sukces, jeśli zdoła przyłączyć takich ludzi jak Gowin czy Mężydło (ale, błagam, nie Kazio – to już lepiej gadajcie od razu z Isabel!). I o to powinna zabiegać, bo z transferów byłych członków PiS nie wynika dla niej zbyt wiele. Więc jeśli o to Migalskiemu chodziło, i jeśli to, co napisał, jest świadomą intrygą, to przyklaskuję. RAZ

Co trzeci Polak na granicy płacy minimalnej Co trzeci pracujący Polak zarabia równowartość płacy minimalnej, która w tym roku wynosi 1386 zł – wynika z szacunków Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Do tego dodajmy bezrobotnych. Reszta to milionerzy. Czy kogoś to obchodzi? Oczywiście, że nie. Nawet taki dziennikarzyna, pismak suto opłacany, martwi się o Egipcjan. Pisze w obłudniku powszechnym, że wielu Egipcjan żyje za dolara i mniej dziennie. Ma pretensje do „nierządów” w Polsce, że nie dają odpowiedniego wsparcia „ludowi” przy obalaniu dyktatora. Wypomina, że Mubarak dostał trzy lata temu w Polsce odznaczenie za zasługi dla Polski od prezydenta Kaczyńskiego.

Pewnie to wszystko jest słuszne niezadowolenie. Tylko dlaczego nic nie pisze o Polakach w tej debilnej demonkracji, żyjących za takie same, albo mniejsze pieniądze. Nic nie napisze przeciw „wybitnemu’ bajkopisarzowi Grossowi, zna swoje miejsce w szeregu. Wie gdzie może szczekać, bo nie dostanie kości do ogryzania z przysmaków. A nie wiem, czy państwo wiedzą, że w 1996 roku Jan Tomasz Gross został odznaczony przez prezydenta Kwaśniewskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi. Nadawanym właśnie cudzoziemcom i zamieszkałym za granicą obywatelom polskim, którzy swoją działalnością wnieśli wybitny wkład we współpracę międzynarodową oraz współpracę łączącą RP z innymi państwami i narodami. Po prostu, dla normalnego Polaka, to brak słów na takie hucpy. Ja to rozumię, że prezydent to syn NKWDzisty, mordercy Polaków odznacza kanalie. Nawet Palikot już wie, że w Polsce jest 27% ludzi bezrobotnych: Wiem, że to śmiech, bo jak „rządził” to o tym nic nie wiedział. Przez trzy lata nie zrobił nic, dosłownie nic. No może nanosił się trochę tych świńskich ryji i innych ulubionych zabawek. Wynika z tego, że te pseudorządy mają zaćmę. One widzą zieloną wyspę, dlatego drugi raz podnoszą sobie „pobory”. Pierwszy raz chyba o tysiąc złotych, a obecnie o pięćset do tysiąca. Ktoś powie, jak oni, a co to za suma. To niewielkie pieniądze. To prawda, tylko jak widzimy najmniej jedna trzecia społeczeństwa nie zarabia tyle miesięcznie. To nic, ale „nasi kochani wodzowie” dbają o lud. Pozwolili na budowę obozów, zwanych markotami. Obecnie będą wyłapywać w internecie niezadowolonych i wysyłać chyba do obozu KL Auschwitz. Bo więzienia są przepełnione, ludzie czekają w kolejkach, jak za czystej komuny po chleb. Trochę w kahale zamieszanie, reorganizacja, tasowanie pachołków, idą „wybory”. Całe tabuny pracują nad kiełbasą wyborczą dla motłochu. A potem, po „wyborach” to zapomniecie jak się nazywacie. Zenon Jaszczuk

Bezczelne brednie Chrabiego Prezydenta Jak donosi PAP, prezydent Bronisław Komorowski wyraził smutek z powodu zachowań władz Białorusi, które uniemożliwiają kontakty obu społeczeństw. – Represje polityczne zastępują perspektywę współpracy, z niepokojem obserwujemy praktyki, które utrudniają funkcjonowanie mniejszości polskiej na Białorusi – dodał Komorowski, który w niedzielę odwiedził przejście graniczne w Kuźnicy. Człowiek zastanawia się nad niesłychanym tupetem tego osobnika, który bezczelnie twierdzi, iż to władze Białorusi utrudniają kontakty między oboma narodami. To nie rząd białoruski wprowadził „czarne listy” dla obywateli Polski, którym odmawia się prawa wjazdu. To nie Łukaszenka wygraża polskiemu prezydentowi-zasrańcowi, że będzie musiał uciekać z Polski na Kubę. To nie Łukaszenka wspiera jakieś marginalne pseudopolityczne ruchawki w Polsce, to nie on stworzył gadzinowe, antyrządowe radio nadające dla Polaków, to nie on bez przerwy miesza się do spraw innych państw. Komorowski stwierdził też, że granica z Białorusią jest jedynym odcinkiem wschodniej granicy Polski, na którym nie funkcjonuje mały ruch graniczny i – w jego opinii – stanowisko władz Białorusi wskazuje, że taki ruch nie będzie funkcjonował. Dziś nie ma nawet deklaracji w sprawie tego ruchu, a z odblokowania relacji polsko-białoruskich zostały „luźne marzenia” – mówił prezydent. Prezydent podkreślił, że w sytuacji niemożności współpracy z władzami, komunikować się będzie ze społeczeństwem białoruskim. „Społeczeństwo białoruskie” to dla Chrabiego kilka procent społeczeństwa niezadowolonego z rządów Łukaszenki – które jest tak samo reprezentatywne dla Białorusinów, jak np. Unia Wolności (znana obecnie jako „Partia Demokratyczna”) dla Polaków. Białorusini, mamy nadzieję, widzą te sprawy równie dobrze, jak my. I dlatego gardzą „inicjatywami” polskojęzycznych polityków obliczonymi na podkopywanie legalnych rządów, z których są zadowoleni. Jeśli by kiedyś z Polski wypędzono (a jeszcze lepiej powywieszano, bo kulka w łeb to zbyt honorowa śmierć) wszystkich pseudo-Polaków, jacy drogą szalbierstw i oszustw przejęli władzę w Polsce, niepotrzebne staną się dla nas jakiekolwiek umowy, pertraktacje itp pieprzenie. Oba narody zbliżą się do siebie w sposób spontaniczny i naturalny, jak to dawniej bywało. Precz łapy od Białorusi, hołoto! Gajowy

USA nakłania Europę do GMO Amerykańska deputowana ds. handlu nakłania Europę do otwarcia swojego rynku dla żywności modyfikowanej genetycznie “Gdy Europejczycy przyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych, zachwycają się naszą kuchnią absolutnie bez żadnego niepokoju “ – stwierdziła Miriam Sapiro, amerykańska deputowana do sp. handlu w rozmowie z komisarz Unii Europejskiej ds. handlu, Karel De Gucht. “Dlaczego więc naszym produktom stawiane są dodatkowe wymagania, gdy chcemy je wprowadzić na rynek europejski? Mamy bardzo surowe normy bezpieczeństwa – tak samo jak w UE – i myślę, że nawet ten jeden powód jest wystarczający, aby nasze produkty mogły być sprzedawane na Starym Kontynencie” – nalegała Sapiro. Po czym zapowiedziała, że kwestia ta zostanie przez nią poruszona na czwartkowej komisji UE z dn. 10 lutego br. i będzie tak długo naciskać w tej sprawie, aż utrzymujący się od dawna zakaz sprzedaży GMO zostanie zniesiony. Nie wiemy, gdzie pani Sapiro (nazwisko mówi samo za siebie…) była świadkiem „zachwytów” nad amerykańską kuchnią, o której w ogóle nigdy przedtem nie słyszeliśmy. Warto by również zbadać, czy p. Sapiro nie robi gdzieś po godzinach na drugim etacie np. u firmy Monsanto – admin “Decyzje w sprawie spożywania produktów modyfikowanych genetycznie muszą być oparte na doświadczeniach naukowych” – podkreśliła deputowana. O to właśnie chodzi, że nauka zajmuje stanowisko co najmniej sceptycznie- wyczekujące, gdyż – wbrew temu, co głoszą płatne dziwki dziennikarskie i naukowe – nie ma do tej pory wystarczających danych, aby GMO uznać za bezpieczne, natomiast wiele wskazuje na ich wybitnie szkodliwy charakter. – admin Europa uwikłała się w kwestie związane z modyfikowaną żywnością w momencie wydania zgody na uprawę dwóch modyfikowanych odmian – kukurydzy, stanowiącej karmę dla zwierząt oraz ziemniaka, stosowanego w przemyśle papierniczym. Jednak 15 innych nieuregulowanych do tej pory kwestii w sprawie upraw utknęło w martwym punkcie, w związku z czym tereny te mogą być wykorzystane w sposób legalny w innym celu i blokować uprawę GMO. UE jest stale oskarżana o “lekceważenie” zasad WTO (World Trade Organization), w obrębie której niektóre państwa członkowskie wprowadziły zakaz uprawy roślin GM, a inne regiony opowiedziały się za wprowadzeniem całkowitej strefy wolnej od GMO, nie dopuszczając do rozładunku w portach nawet produktów zawierających śladowe ilości roślin uzyskanych metodami inżynierii genetycznej. Warto tu podkreślić, że akty prawne UE dopuszczają ograniczenie lub całkowity zakaz uprawy roślin modyfikowanych genetycznie przez państwa członkowskie w momencie, gdy wystąpi chociaż jeden z wymienionych na liście czynników tj. publiczne obyczaje (obejmujące obawy zarówno religijne, filozoficzne, jak i etyczne); porządek publiczny; nacisk na prowadzenie konwencjonalnego rolnictwa; cele polityki społecznej, obejmujące np. kultywowanie tradycyjnych metod uprawy albo dziedzictwa kulturowego; utrzymanie cennych siedlisk i ekosystemów, które mogłyby być zagrożone przez GMO. Tylko w tą środę komitet składający się ze specjalistów z 27 państw członkowskich nie wyraził zgody na uprawę trzech nowych odmian kukurydzy GM i jednej odmiany bawełny, które miały zostać wprowadzone przez Syngenta i amerykańskiego potentata Dow AgroSciences. Mimo odrzucenia oferty firmy te zapowiedziały, że ponownie staną przed komisją już 1 marca. Propozycja komisji UE, aby znieść ograniczenia importowe artykułów spożywczych pochodzenia zwierzęcego zawierających śladowe ilości upraw GM (do pewnego procenta ich zawartości) została odrzucona z powodu sprzeciwu Francji i Polski. Sapiro nie ma jednak żadnych wątpliwości, co do słuszności swych postulatów. Uważa, że produkty te powinny być zatwierdzone do sprzedaży, nawet jeśli niektórzy konsumenci mają co do tego pewne zastrzeżenia. “Miejmy nadzieję, że procedura ta zmierza we właściwym kierunku i nie jest to problem nierozwiązywalny…” Komisja UE chciałaby wypracować taki kompromis, który pozwoliłby poszczególnym państwom na samodzielne decydowanie o zakazie uprawy roślin GM na swoim terytorium, ale jednocześnie pozwalał na swobodny przepływ dóbr, produktów spożywczych i paszy genetycznie modyfikowanej na terenie całej Unii Europejskiej. Najbardziej znany producent GM, inny amerykański lider – Monsanto – zdaje się być najbliżej legalnego wprowadzenia na rynek europejski swoich produktów, który to swym zasięgiem obejmuje pół miliona konsumentów i 20 milionów przedsiębiorstw. Działacze ekologicznej organizacji Przyjaciele Ziemi przedstawili swoje oficjalne stanowisko, w którym utrzymują, że zarzucenie dotychczas stosowanej polityki pod hasłem “zero tolerancji” na rzecz zezwolenia wprowadzenia niewielkich ilości produktów GM do obrotu – aby “złagodzić lobby przemysłowe”- doprowadzi do niekontrolowanego zanieczyszczenia produktów spożywczych na każdym etapie ich wytwarzania w takich ilościach, które nie będą dozwolone przez prawo. Mimo tych postulatów całkowity zakaz uprawy roślin modyfikowanych genetycznie w Europie jest niemożliwy, mimo iż petycja w tej sprawie, podpisana przez milion obywateli UE, kurzy się właśnie w szufladzie komisji europejskiej. Źródło: www.news.yahoo.com.
Agata Wierzchowska
http://biotechnologia.pl

Komentarz StopCodex: Ponad 60% Europejczyków jest przeciwna produktom GMO na swoim talerzu. Ponad 1 milion Europejczyków podpisało petycję przeciw GMO. Niech Pani Miriam Sapiro je sama razem z szefami Monsanto swoje GMO, a od naszych europejskich talerzy z daleka. Po roku diety GMO chętnie ocenimy stan jej zdrowia…

http://www.stopcodex.pl

Komentarz gajowego: celem GMO jest zniszczenie tradycyjnego rolnictwa, jakie istniało na świecie od niepamiętnych czasów: m.in. odebranie rolnikowi prawa do zostawiania części nasion do zasiewów na przyszły rok oraz opatentowanie, jeśli się tylko da, wszystkich roślin i zwierząt stanowiących pokarm dla człowieka. Totalna kontrola produkcji żywności daje lucyferianom totalną kontrolę nad populacją Ziemi.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
plik (369)
368 369
MPLP 368;369 08.03.;20.03.2013
KSH, ART 369 KSH, Wyrok z dnia 10 listopada 2006 r
ActaAgr 182 2010 16 2 369
369
MPLP68;369 03 ;20 03 2013 b
369
369
369
369 Kod ramki
369
369
369
kk, ART 199 KK, V KK 369/09 - postanowienie z dnia 2 czerwca 2010 r

więcej podobnych podstron