Wielkie hamowanie! Rząd dobije kierowców W przyszłym roku wejść w życie mają nowe przepisy o ruchu drogowym. Drastycznie wzrosną stawki mandatów, zmniejszony zostanie limit punktów karnych, a tzw. piratów drogowych będą czekać obowiązkowe szkolenia, testy, kursy i egzaminy. Nowe przepisy mogą się okazać zabójcze nie dla piratów drogowych tylko dla przedsiębiorców, którzy będą musieli oszukiwać już nie tylko skarbówkę i biurokrację, ale też drogówkę. 1000 złotych – mandat w takiej wysokości zapłacić będzie mógł kierowca, który przekroczy prędkość o więcej niż 51 km/h. Stanie się tak, jeśli w życie wejdą przepisy przygotowywane od lipca tego roku przez zespół sejmowy do spraw bezpieczeństwa ruchu drogowego. Twórca nowych przepisów – Adam Jasiński – tłumaczy, że chodzi nie o podwyżkę, a o „waloryzację”. Gdy obecny taryfikator mandatów wprowadzono w życie, w 1997 roku, średnia pensja wynosiła mniej niż 1100 złotych, a dziś wynosi ponad 3 tysiące złotych. Jest to więc, jego zdaniem, dopasowanie kar do dzisiejszych warunków rynkowych. Rzecz w tym, że nowe prawo – jeśli zostanie wprowadzone w życie – może się przyczynić do spowolnienia gospodarczego.
Podwyżka za podwyżką 9 czerwca tego roku w życie weszło rozporządzenie podpisane przez aż trzech (sic!) ministrów: infrastruktury, spraw wewnętrznych oraz sprawiedliwości. Rozporządzenie zwiększyło liczbę punktów karnych przyznawanych za wykroczenia drogowe. I tak np. za parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych można dostać 5 punktów karnych (wcześniej zero), za rozmowę przez telefon komórkowy podczas jazdy – 5 punktów karnych (wcześniej żadnego), za przewożenie dzieci bez fotelika – 6 punktów zamiast 3, za przewożenie pasażerów bez zapiętych pasów – 4 punkty zamiast jednego. Wprowadzono więc drakońskie kary za czyny, które w ogóle nie powinny stanowić wykroczenia. Kolejnym etapem w walce z „piratami drogowymi” jest więc podwyżka kar pieniężnych. Założenia nowego aktu prawnego prezentujemy w tabelce obok. Oficjalnie mandaty mają odstraszyć cudzoziemców, którzy nie muszą się obawiać punktów karnych. Dziura budżetowa robi się coraz większa, więc każdy sposób, aby zwiększyć wpływy do skarbu państwa, dla władzy jest dobry. A poprawa bezpieczeństwa na drogach jest znakomitym pretekstem do realizacji tego zadania.
Chodzi o pieniądze W budżecie na 2012 rok minister finansów Jacek Rostowski zaplanował po stronie wpływów aż 1,24 miliarda złotych z tytułu dochodów z mandatów karnych i grzywien. Rzeczywistość okazała się jednak złośliwa. Kierowcy inwestują w sprzęt pozwalający uniknąć kontroli drogowej – głównie w CB Radio – i wzajemnie się ostrzegają przed patrolami policyjnymi i sprawnymi radarami. W pierwszym kwartale fiskusowi udało się „ściągnąć” zaledwie 4,4 miliona złotych mandatów, a więc tylko drobną część środków zaplanowanych przez ministra finansów. Aby podreperować stan finansów państwa, Jacek Rostowski zainwestował w 300 nowych fotoradarów, które zostaną ustawione przy drogach w całym kraju. Państwo kupi również wyposażenie, aby uzbroić już istniejące atrapy radarów. Doprowadzi to do tego, że albo ruch samochodowy w całej Polsce zostanie sparaliżowany (zachowując ograniczenia prędkości, drogę z Warszawy do Krakowa można byłoby pokonać w siedem godzin), albo kierowcy ruszą po antyradary. Obserwując jednak wzrastające zainteresowanie tymi produktami (widoczne choćby na popularnym internetowym portalu aukcyjnym), należy raczej spodziewać się tego drugiego scenariusza. Zmienione prawo rozszerzyło również uprawnienia Generalnej Inspekcji Transportu Drogowego. Ta niepotrzebna zupełnie instytucja, dotychczas zajmująca się kontrolowaniem ruchu ciężarowego (głównie masy i stanu technicznego), od kilku miesięcy pomaga policji karać sprawców wykroczeń drogowych. „Krokodyle” – jak w żargonie drogowców nazywa się inspektorów – zajęli się więc ujawnianiem przypadków przekraczania prędkości. I wystawianiem mandatów. Rząd jest już tak zdesperowany, że pozwolił, by właściciele samochodów brali na siebie odpowiedzialność za wykroczenia i płacili mandaty, nawet jeśli nie byli sprawcami wykroczenia (nie dostają wówczas punktów). Ten system ma mobilizować właścicieli, aby płacili bez szemrania. I to w czasie, kiedy statystyka dotycząca wypadków wcale nie poraża. W pierwszym półroczu zginęło prawie 1800 osób, a więc wcale nie mniej niż w latach poprzednich. Jak widać, w całym systemie mandatów chodzi nie o żadne bezpieczeństwo na drogach, tylko o pieniądze. Dowodzi tego zresztą wystąpienie Antoniego Dudy – szefa policyjnych związkowców – który w styczniu tego roku ujawnił, że przełożeni żądają od policjantów wyrabiania „normy” mandatów. Czyli ustalają limit nałożonych dziennie kar i punktów.
Złodzieje czasu W styczniu 2013 roku zmienią się również zasady postępowania wobec kierowców nagminnie łamiących przepisy ruchu drogowego. Dotychczas każdy kierowca może zgromadzić na swoim koncie 24 punkty karne. Po przekroczeniu tego limitu traci uprawnienia i musi ponownie przystąpić do egzaminu. Dziś obowiązują również specjalne kursy reedukacyjne pozwalające kierowcy stracić 6 punktów karnych. Kosztuje to 300 złotych, odbywa się w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego i polega na oglądaniu filmów pokazujących zdjęcia z wypadków samochodowych. Przepisy dopuszczają możliwość odbycia takich kursów dwa razy w ciągu roku. Czyli można stracić łącznie 12 punktów. Obecność tych samych osób na kursach pozwala dojść do wniosku, że cały system nie przynosi rezultatów, a reedukacja kierowców jest fikcją. Kursy stają się złem koniecznym. Ostatnio zresztą coraz mniej popularnym. Egzamin poprawkowy kosztuje ponad 100 złotych (a więc mniej niż kurs) i pozwala wyzerować punktowe konto, a kurs (droższy i zabierający więcej czasu) odejmuje ich tylko sześć. Dla wprawnego kierowcy problemem nie jest zdanie egzaminu praktycznego. Ze stratą czasu wiąże się natomiast przygotowanie do egzaminu teoretycznego, na którym pytania nie mają często żadnego związku z rzeczywistością. Ten stan się zmieni. W styczniu wejdą w życie przepisy, na podstawie których przekroczenie limitu 24 punktów karnych skutkować będzie nie odebraniem uprawnień, a koniecznością wzięcia udziału w kursie szkoleniowym. Jednak kurs taki trwał będzie nie kilka, a kilkanaście godzin. To oznacza, że trzeba będzie na niego poświęcić parę dni. Każdy absolwent takiego „kursu” będzie podlegał pięcioletniemu okresowi szczególnego nadzoru. Jeśli w tym okresie ponownie przekroczy limit 24 punktów w ciągu roku, straci prawo jazdy. Aby je odzyskać, będzie musiał zapisać się ponownie na kurs jazdy, uczestniczyć w wykładach i wyjeździć 20 godzin z instruktorem. Dopiero potem będzie mógł przystąpić do egzaminu teoretycznego i praktycznego. Gdy go zda, będzie traktowany jak kierowca początkujący. A ten – przypomnijmy – w myśl obecnych przepisów przez pierwszy rok może zebrać 20 punktów. A w myśl nowych przepisów może popełnić najwyżej dwa wykroczenia. Po drugim może stracić prawo jazdy. Czyli de facto może stracić uprawnienia już jadąc do domu po odebraniu dokumentu z urzędu. Oficjalnie ma to poprawić bezpieczeństwo, bowiem ze statystyk wynika, że najwięcej wypadków powodują młodzi, niedoświadczeni kierowcy. Teraz za niedoświadczonego kierowcę będzie można uznać tego, kto wprawdzie przejechał milion kilometrów, ale z powodu punktów musiał zdawać ponownie egzamin.
Policjant, czyli pan i władca Niestety nowe przepisy mają jeszcze jedną, ogromną wadę. Policja nie będzie już musiała kierować wniosku o cofnięcie uprawnień – jak ma to miejsce obecnie. Teraz policjant będzie mógł odebrać prawo jazdy. I to nawet w sytuacji, gdy uzna, iż kierujący stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Czyli według własnego widzimisię. Ten przepis daje funkcjonariuszom ogromną władzę nad obywatelami. Czyli jest to kolejny element tworzenia państwa policyjnego.
Zgubne skutki Rodzi się więc pytanie o to, jakie skutki przyniesie nowe prawo. Będą one niestety zgubne. Większość osób, które zmagają się z koniecznością ponownych egzaminów, to nie „piraci drogowi”, tylko osoby z dużym doświadczeniem, które podróżują sporo z uwagi na wykonywaną pracę zawodową. Już teraz konieczność pójścia do WORD-u, odstania w kolejce, zdawania egzaminu wiąże się z dużymi trudnościami. Gdy bezsensowne utrudnienia będą zabierać więcej czasu, może się okazać, że ten czy inny przedsiębiorca stanie przed wyborem: albo zamknąć firmę i nie jeździć (nie wyrabiając punktów), albo zmagać się z biurokracją kosztem działania firmy. Przypomnijmy, że przeciętny polski przedsiębiorca musi zmagać się już z biurokracją podatkową (fiskus) i ubezpieczeniową (ZUS), co dzieje się kosztem firmy. Jeśli przedsiębiorca będzie dodatkowo zmuszony do tracenia czasu na zupełnie niepotrzebne załatwianie formalności związanych z prawem jazdy, może się okazać, że jego firma tego nie wytrzyma. Trudno bowiem prowadzić firmę, jeśli trzeba cały czas poświęcać na głupoty. Rodzi się więc pytanie, czy nowe przepisy drogowe wytrzyma polska gospodarka. Szczególnie jeśli mądrzy i kreatywni ludzie zaczną przed punktami karnymi uciekać do innych krajów.
NAJCZĘŚCIEJ KUPOWANY PRZEZ POLSKICH KIEROWCÓW SPRZĘT POZWALAJĄCY UNIKNĄĆ MANDATÓW:
■ CB Radio – koszt: 300-600 zł. Pozwala kierowcom komunikować się między sobą.
■ Antyradar – koszt 1-3 tys. zł Z wyprzedzeniem ostrzega o miernikach prędkości.
■ Jammer – koszt 1400-1500 zł. Ogłupia miernik prędkości, pokazując zaniżoną prędkość.
Szymowski
Kowalski, gdzie się pchasz? W różnych dyskusjach przywołuje się norwidowskie wezwanie, aby się różnić pięknie. Wystarczy jednak włączyć telewizor lub zajrzeć na jakiś portal internetowy by spostrzec, że różnimy się niepięknie.
Witold Kieżun w wydanej ostatnio książce („Drogi i bezdroża polskich przemian”, Warszawa 2012) pisze, że w polskim życiu publicznym dominuje „syndrom wroga”. Profesor wskazuje, że jest to spadek po komunizmie. „Klasyczny marksizm – leninizm kształtował dychotomiczny obraz świata. Były dobre i złe narody, dobre i złe klasy.” Komuniści uważali, że każdy kto ma inne poglądy jest wrogiem. Wrogiem, którego należy, oczywiście dla dobra ludu, unicestwić. Metodę tę do ideału doprowadził niejaki Soso Dżugaszwili, który przybrał groźnie brzmiący pseudonim „Stalin”. Osobnik ten potrafił zbudować potężny aparat terroru i milionami mordował rzeczywistych i wyimaginowanych wrogów. Nie od tego zaczynał. Kiedy zdobywał pełnię władzy był zręcznym politycznym kombinatorem. Oto jak tłumaczył na czym mają polegać zawierane sojusze: partia bolszewicka ma być garnkiem żelaznym, a partnerzy bolszewików garnkami glinianymi. A realizacja sojuszu – wkładamy wszystkie garnki do worka i potrząsamy, aż z sojuszników zostaną skorupy. Niszczenie wrogów przy pomocy zbirów z NKWD było więc ukoronowaniem politycznej kariery Stalina, a nie jej początkiem. Na początku było „tylko” odrzucenie moralności, był podstęp i sprytne wyprowadzenie w pole sojuszników i konkurentów, stosowanie zasady o celu uświęcającym wszelkie prowadzące do niego środki. Może ktoś jednak powiedzieć jaki związek ma to co robili komuniści z przejawami życia współczesnej Polski? Niestety ma, sporo. Nie tylko z racji proklamowanej przez liderów PO wojny polsko-polskiej. Także dlatego, że zaraza „syndromu wroga” szerzy się po tzw. naszej stronie. Wśród ludzi o przekonaniach prawicowych, uważających się za patriotów deklarujących służbę Polsce, zabiegających o ochronę narodowych interesów pojawiają się coraz częściej wzajemne zarzuty opisujące oponentów jako wrogów. Stosownie do tego używa się języka często obraźliwego, oskarżającego oponenta o zdradę i wysługiwanie się jakimś ciemnym mocom. Wybierając poboczne wątki, wyrwane z kontekstu zdania, przekręcając sens wypowiedzi atakuje się odsądzając ludzi od czci i wiary. Dyskusje ad rem zastępują coraz częściej ataki ad personam. Dlaczego tak się dzieje? Jest to skutek postępującego demontażu fundamentu na jakim powinna być oparta polska polityka i toczony w niej polityczny dyskurs. Tym fundamentem jest przestrzeganie moralności i etyczne zachowania. Niestety, to zasadnicze przesłanie wynikające z polskiej tradycji, odrzucane dotąd przez sierotki po PRL zaczyna być kwestionowane także przez polityków i publicystów „naszej” prawej strony. Oto nie dawno zdolny młody publicysta pracujący na co dzień w redakcji „naszego” wpływowego tygodnika opublikował książkę, w której skrytykował i wyśmiał ministra Józefa Becka za decyzje podjęte w 1939 r. Autor książki przekonuje czytelników, że należało zapomnieć o moralności, podjąć grę z opryszkiem Hitlerem, a następnie wiarołomnie go napaść. Publicysta twierdzi, że taką cenę należało zapłacić, aby uniknąć straszliwych strat, które w wyniku niemądrej – jak pisze – decyzji Becka Polska poniosła. Po zakończeniu kampanii polskiej 1939 r. niemieccy propagandyści oblepili płoty plakatami na których zmizerowany polski żołnierz stojący na tle ruin mówił do premiera Chumberliena : „Anglio! Twoje dzieło!”. W kilkadziesiąt lat później polski publicysta przypominając miliony zamordowanych przez Niemców i Sowietów Polaków wskazując na ministra Becka zawołał: „to twoje dzieło!” Przeczytałem książkę „Pakt Ribbentrop – Beck” uważnie. Jej autor wadliwie zinterpretował plany i możliwości stron uczestniczących w II wojnie światowej. Nie wie zbyt wiele o potencjałach państw uczestniczących w wojnie, nie zna ich możliwości wojskowych. Gdyby więcej wiedział, to wiedziałby też, że jego optymistyczny scenariusz końca wojny z Polską w roli mocarstwa budującego wspólnie z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi nowy ład międzynarodowy świata jest fantasmagorią. Jestem przekonany, że Polska w 1939 r. odrzucająca zasady moralne w polityce (ów honor ministra Becka) poniosłaby klęskę nie tylko materialną, ale także moralną. Zdruzgotane byłoby nie tylko państwo polskie, ale także polskość! Ponadto dziś dowodzenie, że w 1939 r. popełniono błąd ma szkodliwe następstwa. Jeden z publicystów napisał „... prawicowa krytyka polityki zagranicznej II RP zbiega się z wyraźnym wybielaniem historii niemieckiej. Skoro Polacy sami będą kwestionowali własne wybory, możliwość stawiania tamy rewizjonizmowi naszych sąsiadów okaże się iluzoryczna.” W Polsce powstają grupy rekonstrukcyjne, które stawiają sobie za cel „wierne odtworzenie niemieckich wojsk lądowych w okresu II wojny światowej”, w tym jednostek walczących przeciwko nam w 1939 r.
http://www.ir49.pl/?a=grupa
Die Kampfgruppe Hoffmayer wzięła do niewoli polskich żołnierzy – świetna zabawa. A tu zabawa rozkręca się - polski jeniec niesie drzewo, usługuje niemieckiemu. Napisałem obszerny tekst usiłując argumentami wykazać, jak głęboko myli się spóźniony zwolennik paktowania z Hitlerem. Zachęcony wezwaniem redakcji, w której pracuje autor wspomnianej książki, aby podjąć dyskusję, wysłałem moją recenzję na adres e-mail redaktora naczelnego. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Po upływie ponad tygodnia zacząłem się dopytywać w redakcji, czy mój tekst w ogóle dotarł. Otrzymałem odpowiedź, że go mają. I natychmiast po tym w numerze tygodnika znalazłem informację, że redakcja postanowiła dyskusję nad książką zamknąć. Do jednostki wojskowej przyszedł telegram informujący, że Kowalskiemu zmarła matka, a żołnierz miał iść na wartę. Dowódca polecił szefowi kompanii, aby możliwie delikatnie poinformował żołnierza o śmierci matki. Sierżant zarządził zbiórkę kompanii - Baczność, spocznij. Wszyscy, którzy mają matki wystąp! A Ty, Kowalski, gdzie się pchasz?Ja usłyszałem: Wszyscy, którzy chcą dyskutować wystąp; Szeremietiew, gdzie się pchasz Romuald Szeremietiew
O postępie donoszą ostatnio ze służby zdrowia. Działająca tam związkokracja podjęła właśnie słuszną decyzję o samorozwiązaniu się. Do tego o ile dobrze rozumiemy sprowadza się akcja „Dziękujemy odchodzimy”, w ramach której lekarze ze związkokracji będą masowo zwalniać się z pracy. Szef związkokracji lekarskiej Bukiel nie wyjaśnił jednak dokładnie od kiedy oraz czy sam da dobry przykład i też się zwolni. Naszym zdaniem pierwszym ruchem rządu w takiej sytuacji powinno być odebranie związkokracji lewaru szantażu. W tym celu powinien przyklasnąć inicjatywie związkokracji i wystąpić z własną akcją „Nie ma za co”. W ramach akcji „Nie ma za co” powinien z miejsca wyrzucić Bukiela i połowę jego aktywistów po czym przystąpić do rozmów z resztą… Najbardziej interesujące w tym wszystkim są rzeczy których przewodniczący Bukiel nie dopowiedział albo których w ogóle nie ujawnił. Nie ujawnił na przykład czym zwolnieni lekarze mieliby się zajmować. W grę wchodziłaby pewnie uprawa nowalijek, taxi, i parę innych zawodów ale nie wydaje się żeby któryś z nich dawał byłym lekarzom szmal i komfort porównywalne z lekarskimi. Że o wyrażaniu wdzięczności przez klientów nawet nie wspomnimy. Nie jest też wykluczone że przewodniczący Bukiel miał na myśli jakaś formę zbiorowej ucieczki lekarzy zagranicę, gdzie przecież sporo ich już siedzi. W takim wypadku powinien wyjaśnić zaciekawionym pacjentom dlaczego dotychczas nie wywieli wszyscy lekarze albo przynajmniej połowa. Przecież brama w świat jest od lat szeroko otwarta i kto chce i coś umie to może wyjechać choćby jutro. Czemu polski lekarz aby wyjechać czekać miałby na sygnał od związkokracji? No i starając się o nową pracę w takiej, dajmy na to, Ameryce jak by uzasadnił swoją motywację? Szukam nowego miejsca pracy bo ze starego kazała mi zrezygnować związkokracja? A to by szpital w USA miał ubaw… Odnosimy wrażenie że przewodniczący Bukiel chce swoją akcją szantażować rząd mimo że głośno podkreśla iż jest za pomysłem rządu przekształcenia szpitali w spółki prawa handlowego. No więc w czym problem? Uważamy że wycena świadczeń zdrowotnych powinna być wyższa, by w tych spółkach nie brakowało pieniędzy na pensje dla lekarzy czy sprzęt. Obecne wyceny są zbyt niskie – wyjaśnia. A jaka wycena byłaby wystarczająca? Na dziś zdaniem związkokracji Bukiela wystarczyłoby aby lekarz specjalista zarabiał trzy średnie krajowe, tj. ok. 11 tys zł. Gdyby lekarze tyle zarabiali, nie byliby zmuszeni brać dużej ilości dyżurów i dorabiać w prywatnych gabinetach [...] Hmm, wydawało się nam zawsze że w prywatnych gabinetach to się aktualnie zarabia a nie dorabia. Od dorabiania się są rozmaite fuchy, w tym państwowe. Dalej, lekarz (dobry) specjalista, absolwent trudnych i wymagających studiów oraz długiego okresu praktyki w dochodzeniu do tej specjalności, jest prawdopodobnie warty więcej niż te 11 tys. miesięcznie. Nie wyobrażamy sobie aby ceniony specjalista praktykujący obecnie prywatnie nie zarobił więcej. No więc raz jeszcze, w czym jest problem? Wydaje się nam że problem jest w dialektyce socjalizmu wg której „spółka prawa handlowego utworzona przez rząd” to niekoniecznie to samo co prywatna firma wolnorynkowa. Gdyby tak było to ani pan Bukiel ani rząd nie musieliby łamać sobie głowy na tym ile powinno wynosić uposażenie specjalisty. Wyręczyłby ich w tym rynek. Z drugiej strony miny dorabiających obecnie prywatnie specjalistów pewnie by zrzedły gdyby musieli też płacić ceny rynkowe za wynajem aparatury czy inne usługi, bez piggybacking na państwowym. Na specjalistów uciekających zagranicę też by się znalazła wolnorynkowa recepta – proszę bardzo ale nie bez uiszczenia wolnorynkowych kosztów edukacji. Studia medyczne są w końcu jednymi z najkosztowniejszych…Podejrzewamy więc że najpewniej związkokracji pana Bukiela bynajmniej nie chodzi ani o wybywanie z kraju na serio ani, nie daj Boże, o wolny rynek. Ten potrzebny jest jej jak psu piąta noga. Chodzi o bardziej efektywne dojenie państwowego socjalizmu w państwowo-prywatnej hybrydzie w której zyski zasadniczo sprywatyzowano a koszty upaństwowiono. Największym zagrożeniem dla związkokracji byłby rząd mówiący „mamy tego dość, róbta co chceta” i wycofujący się z bezpośredniego finansowania służby zdrowia tudzież z inkasowania składek zdrowotnych. Służba zdrowia ozdrowiałaby od tego natychmiast… DwaGrosze
Wolni i niewolnicy. Czarne chmury nad ekipą Tuska Drżyjcie zdrajcy interesu narodowego. Strażnicy kłamstwa. Przed wiekami Seneka powiedział: Wielu musi się bać ten, kogo wielu się boi. Ja dodam: wielu przestaje się bać i robią się groźni. W ostatnich dniach pojawiło się wiele nowych, bardzo istotnych dla oceny dramatu z dnia 10 kwietnia, informacji. Ujawniono, że w TU 154M było zamontowane urządzenie umożliwiające bieżące śledzenie samolotu i jego urządzeń. Warszawscy naukowcy odkryli na elementach poszycia samolotu i oknach substancje, które mogą potwierdzać albo wytworzenie sztucznej mgły, (jeśli substancje krzemku były na zewnątrz), bądź też użycie bomby termobarycznej jeśli odnaleziono je na stronie wewnętrznej. Może się zdarzyć, ze wyjaśnienie będzie bardziej prozaiczne, ale ja w to już coraz mniej wierzę. Jak pamiętamy wszyscy w 2010 roku przejawiały się w blogerskim śledztwie (prowadzonym od momentu katastrofy na salon 24) zarówno podejrzenia wytwarzania sztucznej mgły dla dezorientacji załogi samolotu jak i rozważania na okoliczność użycia bomby termobarycznej.Po dwóch latach wiemy znacznie więcej: wiemy, że eksperci ZP odczytali z zapisu TAWS dwa wybuchy. O dwóch wybuchach mówił także Sławomir Wiśniewski: „Słyszę głos silnika, tylko ten silnik, ten dźwięk był trochę inny. Patrzę, w mgle idzie samolot, bardzo nisko, lewym skrzydłem prawe, że w dół, normalnie słychać taki huk – miałem otwarte okno – coś tak jakby coś było niszczone, tak tratowane”. (Blogerzy podejrzewali-„ W ten sposób Tupolew mógł być przez wieżę „naprowadzany”, by stanowić „cel”). I dalej: „Za chwilę było coś, huk, dwa, proszę ciebie, błyski ognia – mówię: wywalił się samolot”. O dwóch wybuchach w przypadku użycia tejże pisał daleki jeszcze od teorii maskirowski FYM: „Eksplozja termobaryczna trwa bardzo krótko (2 następujące po sobie wybuchy) i powoduje zniszczenie danego obiektu bez wywoływania jakiegoś wielkiego pożaru – dopalają się zwykle jakieś drobne szczątki. W przypadku polskiego Tupolewa nie tylko nie było pożaru, jak przy poważnych katastrofach lotniczych, ale też część ciał, z tego, co twierdzili bliscy, nie uległa spaleniu ani oparzeniu. „ Wiemy o nieprawidłowym naprowadzaniu TU154M przez kontrolerów ze smoleńskiej wieży, oraz o tym, że na tym samym sprzęcie i tym samym niedoskonałym, (bo niedokładnym jak nam wyjaśniali śledczy rosyjscy i polscy) smoleńskim radarze prawidłowo naprowadzano rosyjskiego Ił 62.* Musimy wszystko przyjmować na wiarę, bo dziwnym splotem okoliczności zapisy obrazu ze smoleńskiej wieży się nie zachowały. Interpretując te informacje można z dużym prawdopodobieństwem wytłumaczyć sobie zarówno wybijanie przez Rosjan szyb w Tutce jak i mycie na błysk wraku samolotu w smoleńskim „garażu”. Wiemy o agencie Turowskim oddelegowanym do organizacji w Rosji wizyty prezydenta, chodzą ploteczki o bliższej znajomości Turowskiego z montażystą Wiśniewskim oraz z …Radosławem Sikorskim.
* *Z faktów dotyczących wydarzeń w Smoleńsku po katastrofie wiemy natomiast na pewno, że pan minister nie widział potrzeby wyjazdu do Smoleńska ani do Moskwy mimo, że zapewne ranga jego stanowiska w obliczu śmierci 96 osób z elit państwa (w tym swojego zastępcy) mogła wpłynąć na ustalenie lepszych warunków współpracy w zakresie śledztwa. Mimo wiedzy o składzie specjalnego Komitetu powołanego na okoliczność katastrofy przez Miedwiediewa, w którym był jego rosyjski odpowiednik Ławrow, co mogło sugerować przeświadczenie Rosjan, że polską stronę będzie reprezentować jego odpowiednik.
***. Zapewne obecność Ławrowa w rosyjskim Komitecie powodowała premierem Tuskiem przy podjęciu decyzji o powołaniu Sikorskiego w skład swojej Komisji w dniu 11 kwietnia 2010 r. Sikorski do Rosji nie pojechał, mimo iż ofiarą katastrofy był wiceminister MSZ i dowództwo Sił Zbrojnych RP. Chociaż podczas pożegnania z funkcją szefa MON tak widowiskowo całował polski sztandar. Trudno zapomnieć o innych informacjach z kręgu MSZ. Takich jak zakaz fotografowania i filmowania (polski dyplomata, który sugerował rosyjskim służbom zniszczenie filmu i aresztowanie Wiśniewskiego). Z doniesień z ostatnich dni wiemy, że w Smoleńsku w pierwszej godzinie po katastrofie bardzo wiele osób filmowało i robiło zdjęcia w miejscu katastrofy. Potwierdza to film Koli, zdjęcia zamieszczone na portalu Ostrołęka itp. O paleniu na terenie ambasady pamiątek po wiceministrze MSZ. O wysyłaniu ekip śledczych bez zabezpieczenia finansowego. Wiemy jak długo ekipa rządowa okłamywała nas w sprawie godziny katastrofy, jak wprowadzała w błąd co do dbałości o interes ofiar i ich rodzin, co do prawidłowości identyfikacji, dobrej woli Rosjan, znakomitej współpracy itd. Jeden wielki blef. Wiemy, że zaginione przez długi czas zdjęcia przekazane przez wywiad USA ze Smoleńska odnalazły się w towarzystwie tego co super poufne /super tajne. Dziwna to praktyka utajniania zdjęć satelitarnych jakiegoś miejsca, skoro i tak można je było obejrzeć w Internecie tyle, że z innych niż 10 kwietnia dni. Prokuratura twierdzi, że ma zdjęcia z 5 i 12 kwietnia, a bloger salon24.pl Pluszak kupił sobie zdjęcia z 11 kwietnia! Zapewne lepiej byłby mieć do analiz śledczych świeższe zdjęcia, ale widocznie polskiej prokuraturze oraz Komisji Millera nie były potrzebne. Millerowi do ustaleń przyczyn katastrofy niepotrzebne były np. zdjęcia ofiar z miejsca katastrofy: przecież wiadomo, że jak ludzie nie żyli, to im się życia już nie przywróci, a charakter obrażeń ofiar Millerowi nic do dochodzenia nie wnosi.. Jak wiemy dzisiaj - wszystkim zajęła się madam Anodina, która jak ta Pytia od pierwszego dnia znała przyczyny katastrofy. Piloci zawinili, skrzydło się urwało, to samolot spadł - banalnie prosta sprawa. Skandal z ujawnianiem w necie zdjęć ofiar i śp. Prezydenta oraz zalewanie skrzynek – mail rodzin ofiar i posłów jest odpryskiem walki jakichś służb. I ma wymiar wielopoziomowy. Znamienne jest to, że ten szum zbiegł się zarówno z rewelacjami profesorów z UW jak i terminem pewnej konferencji. Tusk i jego ekipa robili przez ponad dwa lata wszystko, aby pamięć o Smoleńsku została głęboko zakopana w świadomości Polaków, a walczące o prawdę rodziny i ludzie ich wspierający ośmieszeni. Kosztem bólu rodzin ofiar, kosztem ośmieszania wizerunku Polski w świecie. Kosztem prawdy. Wobec nowych informacji i skandalu z ujawnieniem światu niekompetencji tego rządu, łamie się spójność postaw wobec Smoleńska: postawa ministra Gowina jest tego najlepszym przykładem.: jeszcze w kwietniu 2012 w Białymstoku mówił „(..)że nie chciałby "żadnym ostrym słowem" urazić osób, które w katastrofie smoleńskiej "doszukują się" spisku czy zamachu. - Ale chciałbym zaapelować do nich, że jeżeli nie potrafią szanować nas, ministrów, przedstawicieli rządu, przedstawicieli partii rządzących, to żeby przynajmniej szanowali polskie państwo, bo to państwo jest pewną wspólną wartością, wspólnym dobrem" - podkreślał minister sprawiedliwości. Dzisiaj jego wypowiedź jest bliższa ocenie tych, których jeszcze w kwietniu przywoływał do porządku” „Ja od początku, no prawie bezpośrednio po katastrofie, zacząłem mieć wątpliwości, co do szczerości intencji rosyjskich przywódców. I muszę powiedzieć, że niestety te wątpliwości narastają”. Do tej pory to przekonanie Gowin bardzo udatnie przed nami skrywał. Wiemy jak długo ta ekipa okłamywała nas w sprawie godziny katastrofy, jak wprowadzała w błąd, co do dbałości o interes ofiar i ich rodzin, co do prawidłowości identyfikacji, własnego zaangażowania (Kopacz, Arabski) dobrej woli Rosjan, co do znakomitej współpracy itd. Jeden wielki blef. Szefem polskiej Komisji Tusk uczynił ministra Millera, mimo że w czasie katastrofy to on pełnił funkcję ministra MSWiA, co oznaczało, ze został w dużym stopniu sędzią we własnej sprawie. Ciągle powtarzano nam, na czele z prezydentem Bul – Komorowskim, że wyjaśnienie katastrofy jest arcyboleśnie proste…a raporty Millera i Anodiny są wersjami potwierdzającymi jej rzeczywisty przebieg. I byłoby wszystko ładnie pozamiatane gdyby nie ta diabelska „sekta smoleńska” żądająca prawdy i powołania Międzynarodowej Komisji, aby móc zrealizować owo żądanie. W czerwcu 2010 roku minister Arabski wyjaśniał profesorowi Trznadlowi, zbierającemu podpisy pod petycją o powołanie międzynarodowej Komisji, że nie ma takiej potrzeby dowodząc, że Rosjanie korzystają z międzynarodowych ekspertów (badanie TAWS w USA). A ponadto takie żądnie mogłoby zakłócić dobrą współpracę pomiędzy Polską i Rosją. Dzisiaj wiemy, że Polacy otrzymali to co Rosjanie zechcieli przekazać. Świetna współpraca polegała na obserwacji i zapisywaniu wyników działań Rosjan. Warto byłoby uzyskać odpowiedź na jedno pytanie: czy prawdą jest, że aktywność na miejscu katastrofy w Smoleńsku polskich prokuratorów, żandarmów i akredytowanego ograniczała się do siedzenia w namiocie i opisu tego, co powiedzieli lub przynieśli Rosjanie? W ten poniedziałek odbędzie się konferencja polskich naukowców z krajowych uczelni oraz polskich naukowców z uczelni USA i Australii. Po raz pierwszy dojdzie do walki na argumenty naukowe, boju na symulacje i argumenty. To początek ożywczego wiatru, który oznacza rzeczywiste próby wyjaśnienia przyczyn katastrofy z dnia 10 kwietnia. Chociaż nadal możemy się jedynie domyślać różnych wersji tego, z jakich przyczyn utraciliśmy 96 osób z elit Polski (a dojście do prawdy może zająć jeszcze wiele czasu) cierpliwie będziemy odrzucać grubą kołdrę kłamstw władzy o okolicznościach tragedii smoleńskiej.Warstwa po warstwie. Kończąc pierwszy z cyklu obrazek niepokojących zaniechań i kłamstw dotyczących wydarzeń z dnia 10 kwietnia 2010 w Smoleńsku i późniejszych działań strony polskiej i rosyjskiej zmierzających do zaciemnienia obrazu ponownie podeprę się sentencją Seneki „Kłamią niewolnicy, wolni mówią prawdę.”
*potwierdzają to dane z raportu MAK. Jako pierwszy zwrócił na to uwagę bloger Ander w salon24.pl
**” ksiądz Ksawery Sokołowski potwierdził: „Tak. Radosław Sikorski przez rok, bodaj w 1984 lub 1985, mieszkał w Rzymie u niego. A jak spotkamy się Janku (bo jesteśmy „na ty”), to Ci opowiem, kto go przywiózł, i kto go rekomendował żebyśmy go rok tutaj u siebie trzymali, i kto go później zabrał i z kim wyjechał…” (..)Musieli widywać się, ponieważ Tomasz Turowski też przebywał w Domu Polskim”.
***O godz. 17:49 czasu polskiego (godz. 19:49 czasu moskiewskiego) na stronach internetowych premiera Rosji ukazał się komunikat, że Władimir Putin podpisał rozporządzenie wyznaczające skład specjalnej komisji rządowej do spraw zbadania przyczyn katastrofy; jej wiceprzewodniczącymi zostali pierwszy wicepremier Siergiej Iwanow, minister ds. sytuacji nadzwyczajnych gen. Siergiej Szojgu i gen. lotn. Tatiana Anodina, a członkami – minister transportu Igor Lewitin, minister zdrowia Tatiana Golikowa, minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, minister spraw wewnętrznych Raszyd Nurgalijew, pierwszy zastępca prokuratora generalnego Aleksandr Bastrykin, gubernator obwodu smoleńskiego Siergiej Antufjew, szef Federalnej Agencji Transportu Lotniczego (Rosawiacja) Aleksandr Nieradźko, szef Federalnej Służby Nadzoru Transportu (Rostransnadzor) Giennadij Kurzienkow, dyrektor Departamentu Przemysłu i Infrastruktury Rządu Federacji Rosyjskiej Maksim Sokołow, dowódca rosyjskich Sił Powietrznych gen. Aleksandr Zielin i prezes koncernu lotniczego Tupolew Aleksandr Bobryszew[17].
**** Zarządzeniem z 11 kwietnia 2010 r. Prezes Rady Ministrów utworzył Międzyresortowy zespół do spraw koordynacji działań podejmowanych w związku z tragicznym wypadkiem lotniczym pod Smoleńskiem, będący jego organem pomocniczym[135]. Jako zadania zespołu wskazano koordynację lub nadzór nad działaniami dotyczącymi ustalenia przyczyn katastrofy, udzielania pomocy rodzinom ofiar katastrofy, organizacji uroczystości pogrzebowych ofiar oraz funkcjonowania administracji publicznej. W skład zespołu weszli: Prezes Rady Ministrów Donald Tusk (przewodniczący), Wiceprezes Rady Ministrów Waldemar Pawlak (wiceprzewodniczący) oraz członkowie – minister obrony narodowej Bogdan Klich, minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski, minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, minister – członek Rady Ministrów Michał Boni oraz szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasz Arabski[135].(za Wikipedią)
http://wiadomosci.onet.pl/katastrofa-smolenska,5109252,temat.html
http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/407950,jaroslaw-gowin-o-publicji-zdjec-ofiar-katastrofy-to-nikt-z-polski.html
http://naszeblogi.pl/node/13480
http://www.bibula.com/?p=58723
1Maud
Dar przebłagalny premiera Tuska No i co ja poradzę, skoro sytuacja w naszym nieszczęśliwym kraju co i rusz skłania do przypominania złotej myśli Chestertona z opowiadania „Złamana szabla” z cyklu „Przygody księdza Browna”? Jak pamiętamy, chodzi o to, gdzie mądry człowiek ukryje liść. Ksiądz Brown odpowiada, że w lesie. No a jeśli nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść. Czy premier Donald Tusk jest mądry? Zaprzeczanie byłoby niegrzeczne, a kto wie - może nawet niebezpieczne, bo skoro nawet Umiłowani Przywódcy drobniejszego płazu próbują dodawać sobie prestiżu przy pomocy niezawisłych sądów, to cóż dopiero premier? Co prawda orzecznictwo niezawisłych sądów w takich sprawach podlega ewolucji i raz można lekce sobie ważyć nawet prezydenta, a innym znowu razem próba wykorzystania wizerunku prezydenta w grze komputerowej pociąga za sobą wyrok skazujący. Czy zależy to od osoby prezydenta, czy od instrukcji - Bóg jeden wie, no i oczywiście - oficerowie prowadzący - ale zwłaszcza w takiej sytuacji nigdy nie dość jest przezorności. Więc na wszelki wypadek załóżmy, że premier Donald Tusk jest mądry tym bardziej, że ostatnie wydarzenia pokazują iż zachował się zgodnie z przewidywaniami Chestertona. Mam oczywiście na myśli inicjatywę wygłoszenia przemówienia nazwanego „drugim expose”, czemu towarzyszył wniosek o votum zaufania w momencie, gdy pojawiło się wiele sygnałów wskazujących na zwijanie parasola ochronnego zarówno nad nim, jak i całym koalicyjnym rządem. Warto przypomnieć, że podobna sytuacja miała miejsce podczas tzw. afery hazardowej, kiedy to premier Tusk musiał z rządowej pirogi wyrzucić na pożarcie murzyńskich chłopców w osobach posła Chlebowskiego i ministra Drzewieckiego. Afera hazardowa była pierwszą wymierzona w rząd premiera Tuska - tymczasem teraz rządem wstrząsnęły aż trzy afery naraz; taśmowa - z udziałem ministra Sawickiego i aż dwie afery trumienne: jedna związana z zamianą nieboszczyków, a druga - z zakupem trumien. Mówiąc o aferach trumiennych nie mogę się opędzić od wspomnienia z dzieciństwa, pokazującego przekładanie się wielkiej polityki na towarzyskie nieporozumienia. Byłem mianowicie świadkiem awantury między dwoma kawalerami, z których jeden był synem stolarza zajmującego się m.in. wyrobem trumien. W pewnym momencie jego przeciwnik wytknął go palcem z okrzykiem: „Truman! W trumnie umarł!” Ciekawe, czy premier Tusk uznałby taki okrzyk za zaszczytne porównanie, czy przeciwnie - za obraźliwy epitet? Więc nie tylko trzy kolejno następujące po sobie afery, ale i sondaże pokazujące przewagę PiS nad Platformą Obywatelską, które „syna Przymierza”, czyli pana prof. Jana Hartmana skłoniły do wydania okrzyku „Tusku, k... zrób coś!” Na takie dictum trudno nie zareagować i nie jest wykluczone, że tym „czymś”, co postanowił zrobić premier Tusk, było właśnie wspomniane exspose. Było ono podobne do wcześniejszego manifestu programowego prezesa Jarosława Kaczyńskiego, w którym zapowiedział on nie tylko niebywałe dobrodziejstwa, ale w dodatku wszystkie one miały zostać uzyskane bez pieniędzy. Expose premiera Tuska wyglądało podobnie, bo o ile na początku zauważył, że chociaż kryzysu nie wpuści za bramę, to przecież tak czy owak da on o sobie znać, to w drugiej, optymistycznej części, nakreślił gigantyczny program inwestycyjny, wymagający wydania co najmniej 800 mld złotych. Skłoniło to niektórych komentatorów do dociekań, w jaki sposób premier Tusk zdołał przez noc zebrać tak wielką sumę pieniędzy - ale wiadomo, że te wszystkie inwestycje, te „obwodnice w Markach” i inne wynalazki, to był tylko las, w którym pan premier próbował przemycić listek w postaci „Inwestycji Polskich”. Te „Inwestycje Polskie” to ma być nowa instytucja, coś w rodzaju Ministerstwa Inwestycji z budżetem rzędu 40 mld złotych, na który mają złożyć się spółki z udziałem Skarbu Państwa, a także - dochody z prywatyzacji - oczywiście jeśli pozostanie jakaś nadwyżka po pokryciu kosztów obsługi długu publicznego. Dzięki temu Inwestycje Polskie będą inwestowały, a właściwie nie tyle może inwestowały, co przede wszystkim - koordynowały inwestowanie państwowych pieniędzy - tych co najmniej 800 mld złotych. Pomijam już okoliczność, że najpierw te 800 miliardów złotych rząd będzie musiał jakoś wydrenować z porażonej kryzysem gospodarki - bo wiadomo, że wydrenuje tyle, a nawet jeszcze więcej - ponieważ ważniejsze jest coś innego. Otóż podejrzewam, że „Inwestycje Polskie”, to jest przebłagalny dar dla bezpieczniackich watah w postaci dodatkowego żerowiska dla ubowniczków młodych, dzięki czemu przed okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi dynastiami otworzą się perspektywy świetlanej przyszłości, z możliwością założenia mnóstwa nowych starych rodzin, które zagwarantują im ciągłość. Za taką cenę razwiedka z pewnością może odroczyć premieru Tusku moment egzekucji - bo skoro tak sobie to wykombinował, to niech tam będzie tym premierem, co to w końcu komu szkodzi? 40 miliardów to ani dużo, ani mało, ale raczej dużo, zwłaszcza, że być w perspektywie może być dziesięć razy więcej, bo wprawdzie premier Tusk mówił o 800 miliardach, ale wiadomo, że dlatego, żeby było ładniej, bo tak naprawdę, to dobrze, jak wygospodaruje połowę. W końcu Polska to nie wyspa skarbów! Wnioskując o votum zaufania dla swojego rządu premier Tusk uzyskał 233 głosy poparcia przeciwko 219, osiągając w ten sposób dwa cele propagandowe. Po pierwsze pokazał opozycji, że konstruktywne votum nieufności nie ma szans powodzenia, po drugie - przeczołgał wicepremiera Pawlaka, który chyba już zaniecha wszelkich rozmów z opozycją, a po trzecie - również stronnikom pobożnego ministra Gowina pokazał, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie można być skutecznym politykiem nie będąc niczyim agentem. No to chyba jest mądry, a w każdym razie - sprytny, no nie? SM
Małoduszność biłgorajskiego filozofa Jan Wolfgang Goethe napisał balladę o uczniu czarnoksiężnika, który, pragnąc wypróbować swoje umiejętności, zaklął miotłę, by nosiła mu wodę. Miotła oczywiście usłuchała i naniosła tyle wody, że zaniepokojony uczeń chciał eksperyment przerwać, ale z tego wszystkiego zapomniał właściwego zaklęcia. W desperacji porąbał miotłę siekierą, ale ku jego przerażeniu, każda drzazga stała się osobną miotłą, która oczywiście też nosiła wodę w tempie stachanowskim. I nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby w ostatniej chwili nie przybył czarnoksiężnik i przywrócił porządek. Nie jest żadną tajemnicą, że współcześni filozofowie są coraz głupsi. Nudnym i pretensjonalnym stylem opisują swoje fantasmagorie, a największym ich osiągnięciem jest wmówienie wszystkim, że te elukubracje to „nauka” i w ogóle - perły wiedzy. W dodatku jeden z drugiego zrzyna, to znaczy - jeden drugiego cytuje i w ten sposób ciułają sobie swoje naukowe tytuły. Jeden filozof to jeszcze-jeszcze, zgodnie z rosyjskim przysłowiem, że „adin w polie nie woin” (jeden w polu, to nie wojownik), ale dwóch naraz - to nieszczęście pewne. A tak właśnie się stało odkąd doradcą biłgorajskiego filozofa Janusza Palikota został krakowski filozof, absolwent KUL, Jan Hartman - poza tym, wybitny członek żydowskiego Zakonu Synów Przymierza. Czy to prof. Hartman podjudził biłgorajskiego filozofa, czy też on sam dopuścił to sobie do głowy - tak czy owak, właśnie ogłosił rozpoczęcie „wojny światopoglądowej”, której celem jest odrzucenie „zgniłych kompromisów” z „lat 90-tych”, między innymi - „w sprawie aborcji”.Dlaczego chce odrzucić tylko „zgniłe kompromisy z lat 90-tych”, a nie na przykład - również zgniłego kompromisu z roku 1989, w następstwie, którego komunistyczni zbrodniarze i zdrajcy narodu polskiego nie tylko nie ponieśli żadnej kary, ale na domiar złego okupują nasz nieszczęśliwy kraj, rabując jego zasoby i zwykłych obywateli. Na dobry porządek połowa z nich powinna by wisieć, a druga - dożywotnio jęczeć w lochu, a jeśli jest inaczej, to właśnie - na skutek zgniłego kompromisu z 1989 roku. Najwyraźniej jednak nasi filozofowie akurat przeciwko temu kompromisowi nic nie mają, tylko najbardziej doskwiera im kompromis w sprawie aborcji. Dlaczego członkowi żydowskiego Zakonu Synów Przymierza tak mogłoby zależeć na legalizacji zabijania polskich dzieci, które jeszcze nie zdążyły się urodzić - doprawdy trudno zgadnąć, chyba, że są jakieś plany zdobycia w Polsce Lebensraum na wypadek, gdyby na Bliskim Wschodzie coś poszło nie tak. To by nawet było na swój sposób racjonalne, ale dlaczego akurat taka możliwość mogłaby zainteresować również filozofa biłgorajskiego - tego już zgadnąć niepodobna. Zakładając wszelako, że z jakichś tajemniczych powodów również filozof biłgorajski byłby zainteresowany w utworzeniu w naszym nieszczęśliwym kraju wspomnianej Lebensraum, to dlaczego ograniczać legalizację tylko do zabijania dzieci które jeszcze nie zdążyły się urodzić? Taka na przykład Katarzyna Waśniewska z Sosnowca, podejrzewana o uduszenie swojej 6-miesięcznej córki, najwyraźniej plasowałaby się w pierwszym szeregu awangardy postępu światopoglądowego - bo cóż to w końcu za różnica, czy ktoś zdążył się urodzić, czy jeszcze nie? Również z punktu widzenia Lebensraum zabijanie ludzi już urodzonych też jest przecież całkiem racjonalne, podobnie jak robienie z pozostałości po nich mydła. Jest przecież kryzys, więc nie stać nas na żadne marnotrawstwo. Jeśli zatem biłgorajski filozof przed dopuszczeniem takiej możliwości się wzdraga z obawy, że ktoś mógłby i jego uznać za osobę niepożądaną, to taka podyktowana prywatą małoduszność powinna zostać pryncypialnie potępiona, bo w ten sposób zawsze będziemy skazani na jakieś „zgniłe kompromisy”. SM
Macierewicz: Zawiadomienie do PG ws. publikacji zdjęć ofiar katastrofy Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa znieważenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego rodziny oraz zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej przekazał Antoni Macierewicz (PiS) w sobotę do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Chodzi o publikacje w internecie drastycznych zdjęć ofiar katastrofy. W zawiadomienie Macierewicz - przewodniczący Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154M z 10 kwietnia 2010 r. - podkreślił, że "zachowanie to było ukierunkowane na publiczne znieważenie narodu i Rzeczypospolitej Polskiej". Jak podkreślił są to czyny zabronione opisane w artykułach: 133, 135 par. 2 oraz 262 par. 2 Kodeksu Karnego. Według Macierewicza, mogło dojść do działania na szkodę RP przez premiera Donalda Tuska, ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, ministra spraw wewnętrznych Jacka Cichockiego, szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofa Bondaryka i szefa Agencji Wywiadu Macieja Hunię. W komunikacie przekazanym PAP przez szefa biura zespołu parlamentarnego ds. zbadania katastrofy smoleńskiej Bartłomieja Misiewicza podkreślono, że zawiadomienie przekazane do prokuratora generalnego związane jest "z odmową Prokuratury Wojskowej podjęcia tego postępowania z urzędu, co oświadczył rzecznik NPW płk. Zbigniew Rzepa". Równocześnie Zespół wskazuje, że w sprawie tej konieczne jest przesłuchanie m.in. prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztofa Parulskiego, który w dniu 10 kwietnia 2010 r. miał dostęp do pomieszczeń sekcyjnych w Smoleńsku i może mieć wiedzę na temat okoliczności związanych z popełnionym przestępstwem.
Uzasadnienie Jak podkreślono w uzasadnieniu do zawiadomienia do PG "w sposób bezsporny i oczywisty publikacja okaleczonych i zdekompletowanych ciał najwyższych urzędników państwowych - w tym prezydenta RP - była nakierowana na ich publiczne znieważenie, a tym samym znieważenie również narodu i Rzeczypospolitej Polskiej". Według uzasadnienia "przestępstw tych dopuścili się nie tylko blogerzy, którzy je opublikowali, ale i - zgodnie z art. 18 i art. 19 KK - osoby, które im te zdjęcia przekazały, mając pełną świadomość, że zostaną one szeroko rozpowszechnione".
Jak zaznaczono w uzasadnieniu, w związku "z wewnętrznie sprzecznymi komunikatami" premiera, ministra spraw zagranicznych, ministra spraw wewnętrznych, szefa ABW oraz milczeniem szefa AW zachodzi podejrzenie popełnienia przez tych urzędników państwowych przestępstwa niedopełnienia obowiązków i działania na szkodę Polski w stosunkach z rządem rosyjskim oraz jej służbami specjalnymi". W uzasadnieniu zaznaczano, że według komunikatu ABW z 16 października 2012 r. służba ta wiedziała o opublikowaniu w internecie znieważających zdjęć najprawdopodobniej 28 września 2012 roku.
"Nie było wiadomo nic" "Rada Ministrów została poinformowana o tym przestępstwie 1 października 2012 roku. Do dnia upublicznienia przez polskie media przytoczonych wyżej informacji, to znaczy do dnia 17 października 2012 roku, nie było wiadomo nic na temat faktycznych działań na arenie międzynarodowej osób ustawowo odpowiedzialnych za reakcję w takiej sytuacji tj. Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego" - czytamy. "Nie wiadomo też, kiedy rzeczywiście szef ABW Krzysztof Bondaryk powziął informację o opisanym przestępstwie i kiedy oraz w jakim trybie poinformował o niej swojego przełożonego Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska. W przedmiotowej sprawie powinien to zrobić niezwłocznie w trybie alarmowym określonym w art. 18 ustawy o ABW oraz AW" - napisano w uzasadnieniu."Analogiczny meldunek winien złożyć szef AW Maciej Hunia. Z dotychczas ujawnionej wiedzy wynika, że takiego meldunku nie złożył, a więc albo nie wiedział o publikacji zdjęć, albo zaniedbał ciążącego na nim obowiązku wynikającego z powyższej normy prawnej" - zaznaczono.W uzasadnieniu podkreślono także, że "z publicznie ujawnionych informacji wynika także, że ani Donald Tusk, ani Radosław Sikorski nie podjęli jakichkolwiek skutecznych kroków na arenie międzynarodowej celem zapobieżenia dalszego rozpowszechnienia tych zdjęć, ich usunięcia z blogów, na których opublikowano je po raz pierwszy, oraz ścigania sprawców tych przestępstw".
Drastyczne zdjęcia Według uzasadnienia, "zdjęcia zostały zrobione w Smoleńsku przypuszczalnie między 10 kwietnia 2010 roku o godzinie 10.45 a 11 kwietnia 2010 roku o godzinie 11.19, co pozwala na jednoznaczne określenie osób, które je wykonały, a następnie udostępniły innym osobom celem upublicznienia w internecie". We wtorek polskie media ujawniły, że na rosyjskich stronach internetowych znajdują się drastyczne zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według informacji przekazanych tego dnia przez ABW, zdjęcia pojawiły się 28 września na rosyjskich stronach internetowych oraz na serwerach w innych krajach. Po interwencji ABW część stron została zablokowana. Szef MSW Jacek Cichocki powiedział w piątek, że w sprawie drastycznych zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej, które ukazały się w internecie, ABW działała "w takim zakresie, w jakim to było możliwe". ABW skierowała na początku października pismo do szefa Rosyjskiej Służby Bezpieczeństwa z prośbą o wyjaśnienie sprawy. W środę pismo do szefa Komitetu Śledczego Rosji Aleksandra Bastrykina wysłał także prokurator generalny Andrzej Seremet. Polska prokuratura podała, że zdjęcia nie pochodzą z materiałów prowadzonego w naszym kraju śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. W środę rosyjski Komitet Śledczy oświadczył, że zdjęcia nie pochodzą też z materiałów rosyjskiego śledztwa, nie zostały także wykonane przez jego przedstawicieli. Także Jerzy Miller - b. minister spraw wewnętrznych oraz szef komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej - oświadczył, że jego komisja nie dysponowała zdjęciami patomorfologicznymi pokazującymi ciała ofiar katastrofy. PAP
FIFA ws. afery z Anglią na Narodowym: PZPN wpuszczony na minę! To nie PZPN, tylko Narodowe Centrum Sportu jest winne zamieszania i przeniesienia z wtorku na środę meczu Polska - Anglia - uważają władze światowej piłki - FIFA. Gdy doszło do skandalicznego przeniesienia meczu ze szkodą dla kibiców i obu drużyn, przedstawiciele Narodowego Centrum Sportu i Ministerstwa Sportu zrzucali winę na PZPN, który był organizatorem meczu. - Można było przecież zamknąć dach, zanim zaczął padać deszcz i nie byłoby całego nieszczęścia - tłumaczyli.
- FIFA stanęła po stronie PZPN-u. Jej oświadczenie pomoże w walce o odszkodowanie. Związek został oszukany, bo nie wiedział, że trawa na Stadionie Narodowym jest inna niż ta, która była na Euro 2012 - zwrócił uwagę w Radiu Zet Michał Listkiewicz - były prezes PZPN-u, działający także w strukturach FIFA. Listkiewicz trafił w sedno - podczas Euro 2012 grubość murawy na Stadionie Narodowym wynosiła 30 cm, a na dwumecz "Biało-czerwonych" z RPA i Anglią zakupiono niemal dziesięciokrotnie szczuplejszy trawnik, na dodatek podbity włóknem syntetycznym, które utrudniło przepuszczanie wody. Ten trawnik kosztował 770 tys. zł. Normalnej grubości, z glebą, kosztowałby nieznacznie więcej - około miliona i nie mielibyśmy całego skandalu. NCS i Ministerstwo Sportu zasłaniają się procedurą przetargową i koniecznością wyboru najtańszego dostawcy murawy. Tymczasem cena nie jest jedynym warunkiem brzegowym w przetargach. Nie wolno też zapominać o referencjach wykonawcy, a przede wszystkim jakości produktu. Murawa to nie tylko kilkucentymetrowa darń, ale też gleba, na jakiej jest osadzona i ukorzeniona.
- Nawet na murawie pobliskiego Drukarza Warszawa nie było tyle wody podczas wtorkowego deszczu - podkreślał Michał Listkiewicz. Michał Białoński
Karacuba: Nie mam nic wspólnego ze zdjęciami ofiar katastrofy smoleńskiej Tatiana Karacuba z Moskwy, od której bloger z Barnaułu miał dostać drastyczne zdjęcia ofiar smoleńskiej katastrofy, przerywa milczenie. Korespondent RMF FM otrzymał jej dwa oświadczenia. Kobieta zaprzecza, że ma coś wspólnego ze zdjęciami i zwraca się do polskich dziennikarzy. W pierwszym oświadczeniu blogerka kategorycznie odżegnuje się od swojego związku z drastycznymi zdjęciami ofiar. Poniżej fragment jego treści:
"Szanowni polscy dziennikarze, w ciągu ostatnich dni otrzymuję od was listy z naleganiami bym opowiedziała o zdjęciach ofiar smoleńskiej katastrofy, z prośbą by je sprzedać itd. Zaręczam, że nie mam nic wspólnego ze zdjęciami smoleńskiej katastrofy. Nie mam pojęcia, skąd się wzięły i kto je wrzucił do internetu. Katastrofa polskiego rządu mnie nie interesuje, nie interesują mnie zdjęcia z miejsca katastrofy, mnie w ogóle ten temat nie niepokoi. To nie mój "konik" i nie mój temat. Tak więc nie mogę udzielić żadnego komentarza dotyczącego tych zdjęć. To pytania nie do mnie, a do tego, kto pisał komentarze pod zdjęciami. Przecież to jasne, że fotografowali profesjonaliści, że miejsce katastrofy było otoczone wiele kilometrów od miejsca upadku samolotu. W jaki sposób mogę skomentować tę sprawę - nie rozumiem. Czy ktoś zdecydował mnie wplątać w sprawę tych zdjęć - to nie mój problem, dlatego, że i tak nie można wyjaśnić, skąd wyrastają nogi".
"Interesują mnie moje sprawy, a nie Polska i jej rząd" Dalej Karacuba pisze, że interesują ją jej własna tragedia - uważa ona, że jej były mąż kryminalista miał przy pomocy milicji na Krymie przejąć jej dom i inne nieruchomości. Kobieta nie ukrywa także, że teraz jej strony w internecie czytają tysiące osób. "Właśnie te sprawy mnie interesują , a nie Polska i jej rząd, który zginął. Zaproponowano mi przyłączyć moje artykuły do materiału o katastrofie pod Smoleńskiem, aby w końcu ktoś zwrócił uwagę na kryminalne bezprawie na Krymie". W swoim drugim oświadczeniu Karacuba pisze, że wyciek zdjęć ofiar i ich publikacja w internecie wywołuje tylko zamieszanie w Polsce, ale jako dziennikarka może przedstawić swoją analizę sytuacji dotyczącej publikacji zdjęć. W sześciu punktach wymienia ważne, jej zdaniem, fakty dotyczące katastrofy i śledztwa po niej:
"Po pierwsze, należy rozumieć , kto w pierwszej kolejności jest zainteresowany w rozpowszechnianiu tych zdjęć. Oczywiście, że nie Rosja. To niezbędne samej Polsce, by ujawnić i obnażyć ślady przestępstwa. Co oznacza, że wielu Polaków nie zgadza się z działaniami polskich komitetów śledczych dotyczących wyjaśnienia przestępstwa. Po drugie, dlaczego polski rząd tak oburzyła publikacja zdjęć? Dlaczego nie jest tak oburzony istotą problemu, a dokładnie imitacją katastrofy, w rzeczywistości zaplanowanym zabójstwem polskiego rządu, jeśli wierzyć komentarzom i zdjęciom. Dlaczego przedstawiciele Polski domagają się, aby rosyjskie służby odnalazły autora zdjęć? Odpowiedź jest oczywista - polskie służby nie są w stanie same odnaleźć autora zdjęć i chcą zrobić to rękami Rosjan. Rozumieją, że autora należy szukać przede wszystkim wśród polskich przedstawicieli - ale zrobić tego sami nie są w stanie, nie wystarcza możliwości. Dlatego polskie media rozkręcają zamieszanie wokół blogerów, którzy zamieścili zdjęcia w internecie. Po trzecie, zamieszanie wokół zdjęć katastrofy jest niewygodne dla oficjalnych przedstawicieli Polski, ponieważ opublikowane zdjęcia powinny doprowadzić do dokładnego śledztwa i ekshumacji ciał poległych. Oni, mówiąc o moralności, żądają zablokowania zdjęć. Czyżby można było zablokować przestępstwo pod pretekstem moralności? Potworne! Wydaje się, że właśnie polski rząd powinien być zainteresowany prawdą o katastrofie. Tam, gdzie nie można wykorzystać prawa, stawia się akcenty na moralność. Czy moralnie jest ukrywać koszmarne przestępstwo? Wydaje się, że wnioski blogera Antona Sizycha trafiły w dziesiątkę. Po czwarte, zdjęcia zostały opublikowane przez kogoś, nawiasem mówiąc, kiedy rozpoczęto nowe śledztwo dotyczące katastrofy i kiedy niektóre polskie służby i osoby domagały się ekshumacji. Jednak ekshumacja przeciąga się. To był dobry powód, by pokazać szokujące fotografie w internecie i tym samym nie dopuścić do decyzji o zakazie ekshumacji. Rezygnacja z ekshumacji to automatyczne przyznanie, że była to imitacja katastrofy. Nacisk strony polskiej na rosyjskie służby specjalne tylko potwierdza obecność strachu przed wyjaśnieniem tego przestępstwa. Wydawało się, że / polska strona/ powinna wykorzystać publikację zdjęć i żądać od strony rosyjskiej powtórnego, dokładnego śledztwa. Co robią polscy przedstawiciele? Zamiast śledztwa żądają wykasowania z internetu zdjęć". Następnie Karacuba chwali działalność blogera Antona Sizycha, a później pisze: "Polskie władze rozdęły międzynarodowy skandal, przyciągnęli uwagę wszystkich krajów świata. Jednak - co jasne - Polska to nie ten kraj, z powodu którego USA będą blokować te zdjęcia w internecie. W ten sposób również pozycja polskiego rządu została umniejszona. Polskie służby specjalne pokazały swą niekompetentność i brak profesjonalizmu, pozwalając całemu rządowi, w pełnym zestawie wsiąść do jednego samolotu, w tym rzecz". RMF
21 października 2012 Czy rzeczywiście żyjemy w domu wariatów? Niemożliwe? Według sondażowni CBOS- 70% Polaków uważa, że warunki życia w Polsce są szkodliwe dla zdrowia psychicznego i zwiększają ryzyko zachorowania na choroby psychiczne(????) Niesamowite! A jednocześnie głosują- oddając w demokratycznych wyborach głosy na cztery wiodące i demokratyczne partie establishmentu demokratycznego, które to partie- z Polski- robią dom wariatów. mam na myśli: Platformę Obywatelską- kiedyś Unię Wolności, Prawo i Sprawiedliwość- kiedyś Akcja Wyborcza „Solidarność”, Polskie Stronnictwo Ludowe- kiedyś ZSL i Sojusz Lewicy Demokratycznej- kiedyś PZPR. Nie licząc drobnych odprysków lewicowych w postaci Solidarnej Polski i Ruchu Palikota.. Cały ten establishment niezweryfikowany agenturalnie po 1989 – robi z Polski pośmiewisko i rzeczywiście dom wariatów. Pomocna przy tym jest im demokracja większościowa.. Szukają większości, żeby przegłosować zdrowy rozsądek.,. I tak prawie codziennie.. Niczyje zdrowie ani mienie nie jest bezpieczne, kiedy obraduje Sejm.. Platforma Obywatelska Unii Europejskiej pracuje nad nowelizacją Kodeksu Pracy- zamiast ten Kodeks zlikwidować-, żeby w socjalistycznym Kodeksie było zapisane, że urlop tacierzyński zostanie wydłużony z dwóch – do ośmiu tygodni.(???) A dlaczego nie od razu do 50 tygodni?? Co stoi na przeszkodzie? Demokracja większościowa jest- wystarczy przegłosować.. A kto za to zapłaci? Oczywiście podatnicy, którzy nie mają nic do gadania- tylko do płacenia.. Bo socjalizm tak naprawdę budują podatnicy bez swojej zgody, a „ elity” tym wszystkim sterują, żeby udało się go zbudować. Zanim runie od ciężaru głupoty i wydatków.. Bo socjalizm to wydatki, wydatki i jeszcze raz wydatki.. Ale, żeby wydawać- skądś pieniądze trzeba wziąć.. Można zadłużać- można podnosić podatki.. I żeby płacić w terminie odsetki od zaciągniętych długów w imieniu tych wszystkich, którzy tak naprawdę głosu nie mają.. Terminowości płacenia corocznie tych 43 miliardów złotych odsetek- pilnuje pan Jacek Voincent Rostowski Platformy Obywatelskiej z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie, finansowanego przez wielkiego dobroczyńcę ludzkości, pana George’a Sorosa, miliardera- spekulanta- honorowego członka polskiej Fundacji Batorego. Kto wymyślił nazwisko polskiego króla dla roli Fundacji Batorego w Polsce na czele z panem Aleksandrem Smolarem.???. Toż to nadużycie wobec Polski i polskiego króla.! Czy wydłużenie, tak jak wprowadzenie urlopów tacierzyńskich- to nie przedsionek domu wariatów? Sama nazwa „tacierzyński” przyprawia mnie o dreszcze.. Tak jak kotłująca się w łóżku publicznie „Ania” Dereszowska z panem amantem Borysem Szycem.. Nie wiem ile nas będą kosztowały urlopy tzw. tacierzyńskie, choć mężczyźni nie rodzą dzieci- jak na razie, ale urlop już- zgodnie z procesem równościowego uprawniania- mają.. Na razie tylko dwa tygodnie, ale demokraci lewicowi przedłużą im do ośmiu tygodni, a potem- w miarę rozwoju socjalizmu- dalej i więcej. .Bo to skandal, żeby ojciec dziecka siedział przy dziecku w domu tylko dwa tygodnie, podczas gdy kobieta- - pracowała przez ten czas na ojca jej dziecka. Niech kobieta pracuje- a mężczyzna siedzi w domu z dzieckiem, gotuje, sprząta, myje gary i ogląda bałamutne seriale dla matek samotnie wychowujących dzieci Nich się feminizuje, bo w przyszłości- mężczyźni mają być niepotrzebni, co widać na filmie Seksmisja.. W Częstochowie – rządzący SLD- już dopłaca do In vitro z budżetu miasta, czyli produkcji ludzi w probówkach. Czy to nie dom wariatów? I to pod samą Jasną Górą? Z której odparliśmy najazd szwedzki? Jak odeprzeć najazd lewicowych barbarzyńców? Lewica na zmianę : równouprawnia i preferuje. Byleby nie było odrobiny normalności, byleby jak najdalej od normalności, gdzie nikogo się nie równouprawnia i nie preferuje.. Nie narzuca się skonstruowanych- w międzynarodowych gremiach- szablonów istnienia ludzkości, według wymyślonych- przez międzynarodowych socjalistów- sztamp. Świat jest różnorodny, tak jak łąka, na której są różne kwiaty, dlatego łąka jest piękna. Tak jak świat stworzony przez Pana Boga byłby piękny i wspaniały, gdyby nie socjaliści- to brakujące ogniwo pomiędzy człowiekiem a małpą.. ONI ten świat niszczą swoimi pomysłami, ONI odwracają wszystko do góry nogami, ONI doprowadzają do miliona samobójstw rocznie, ONI pozbawiają ludzi przyszłości i niszczą ich teraźniejszość. Na przykład w USA ważą się losy akcji afirmatywnej, czyli systemu preferencji etniczno- rasowych. Między innymi przy przyjmowaniu do szkół wyższych. Sąd Najwyższy rozpoczął posiedzenie od rozpatrzenia sprawy 22 letniej studentki, która oskarża Uniwersytet Teksasu, że nie przyjął jej na studia, ponieważ –uwaga!- bo jest biała(???). Uczelnia przyjęła innych kandydatów, którzy mieli gorsze od niej wyniki w nauce, ale należą do mniejszości murzyńskiej lub latynoskiej. System preferencji etniczno- rasowych- także przy zatrudnianiu i przyznawaniu kontraktów rządowych- istnieje w USA od 1978 roku, kiedy to właśnie Sąd Najwyższy postanowił, że jest on pożyteczny, gdyż Ameryce potrzebna jest większa różnorodność elit jako odbicie rosnącej różnorodności etnicznej, rasowej i religijnej społeczeństwa(???). Różnorodność poprzez preferencje i uprzywilejowanie? To jest dopiero pomysł.. Rasizm wobec białego człowieka to jest pomysł na różnorodność.. I ten stan sankcjonuje i popiera Sąd Najwyższy USA.. W naszej poprzedniej komunie były punkty za pochodzenie na studia dla robotników i chłopów.. Żeby było sprawiedliwiej. I dzisiaj mamy efekty.. Rządzący nami ludzie są owocami tamtego systemu preferencji.. Nie wystarczyło być lepszym- wystarczyło mieć odpowiednie pochodzenie robotniczo – chłopskie, tak jak dzisiaj partyjne.. Partyjny - na górę! Bezpartyjny – w dół.. Czy to nie jest dom wariatów? Prawo i Sprawiedliwość przepycha projekt ustawy, na mocy której ma być utworzony nowy urząd pod nazwą Rzecznik Praw Podatnika(???) Czy to nie jest kolejny krok w kierunku domu bez klamek? Polska rzecznikami i biurokracją stoi, będzie jeszcze jedna biurokracja, zamiast uproszczenia systemu podatkowego.. Może pan profesor Witold Modzelewski coś pomoże.. Jest wielkim znawcą sytemu podatku VAT, który tworzył.. Teraz ciągnie z doradzania w nim -grubą rentę.. To jest człowiek przewidujący.. I jaki przedsiębiorczy.? A wystarczy zlikwidować podatek VAT- i już pan profesor nie jest najlepszym znawcą zawiłości interpretacji płacenia podatku VAT.. Nie jest preferowany.. Ale to co zarobił na znajomości spraw podatku VAT- to jego. Nikt mu tego nie odbierze.. Czy powoływanie kolejnego urzędu do rozwiązywania problemów „ obywateli” to nie jest kolejna cegiełka w budowie gmachu domu wariatów? No pewnie, że jest! Tak jak projekt Polskiego Stronnictwa Ludowego, dotyczący likwidacji sprzedaży, chipsów, oranżady i batoników sklepikach szkolnych, tylko dlatego, żeby sprzedawać w nich- owoce i warzywa .. Pan prezes Pawlak był wieloletnim prezesem Giełdy Rolnej- rozumiem go. Ale czy to nie jest kolejna cegiełka w budowie gmachu domu wariatów..? Dzieciaki i tak- jak będą chciały, biegać będą po oranżadę i batoniki na drugą stronę ulicy, a owoców i tak kupować nie będą.. Chyba, że będą dotacje do owoców; wtedy owoce będą „ za darmo” ,a batoniki będą kupowane za rogiem ulicy podczas przerwy... Zwiększy się liczba wypadków przed szkołami- mimo leżących tam policjantów bezpieczeństwa... Sojusz Lewicy Demokratycznej ma hopla na punkcie aborcji i pomocy biednym za upaństwowione pieniądze.. Zabijać dzieciaki bez powodu, \tylko dlatego, że matka tak chce.. Żeby Polaków było jak najmniej- najlepiej 15 milionów, tak jak zaplanowano podczas posiedzenia Klubu Rzymskiego.. Resztę posłać na garnuszek państwa, żeby zniewolić, ubezwłasnowolnić i zabić w nich jakąkolwiek inicjatywę.. Taki mają plan! Czy to nie jest wariactwo? Czy to nie jest usilna próba budowy gmachu domu wariatów? A Ruch posła Janusza Palikota, członka Komisji Trójstronnej międzynarodowej ,którego doradcą jest pan profesor Jan Hartman, członek zakonu Synów Przymierza, przy otwarciu którego w Polsce- statystował nawet pan prezydent Lech Kaczyński?? Atakujący frontalnie resztki cywilizacji chrześcijańskiej? Synowie Przymierza to organizacja wroga Polsce i Polakom. ONI już się nie ceregielą.. Celem jest likwidacja chrześcijaństwa i wszystkiego co z tym związane.. ONI nawet tego nie kryją? Cała ta osobliwa trzódka antycywilizacyjna z panią Wandą Nowicką, która jak mówi, to wydaje mi się, że chciałaby pozabijać wszystkie polskie dzieci.. Wtedy byłaby szczęśliwa.. A dlaczego jej tak zależy? I czy to nie jest budowa gmachu domu wariatów opartego na antycywlizacji? A jak się słucha pana posła Cymańskiego z „ Solidarnej Polski”- to dom wariatów- to mało, żeby określić co panu posłowi się marzy.. Najlepiej rozdać cały budżet państwa biednym- to poseł byłby szczęśliwy.. A co z nami? Niewolnikami.. Socjalizm niewolniczy mu się marzy, a przecież od rozdawania czegokolwiek nie przybywa sumy dobrobytu.. Przybywa głupoty! W polskim domu wariatów budowanym przez wszystkich tych socjalistów pobożnych i bezbożnych.. Czy jest możliwa normalność w domu wariatów? Oczywiście, że jest możliwa Ale trzeba tych wszytych twórców tego domu wariatów, poubierać w kaftany bezpieczeństwa.. I umieścić w miejscach odosobnienia. Ale gdzie w domu wariatów znaleźć miejsce odosobnienia? Kaftany bezpieczeństwa powinny być dla nich płatne. WJR
Niemcy kwestionują granicę z Polską? Kiedy pisałem tekst nt. spóźnionego odzyskania przytomności przez Gazetę Wyborczą w kwestii blokowania rozwoju portów w Szczecinie i Świnoujściu zwrócono mi uwagę, że powtarzam rzecz nieprawdziwą jakoby tzw. północny tor podejściowy do w/w portów leżał w granicach niemieckiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Później czytałem też artykuł w GPC, w którym autor również ten fakt kwestionował. Sprawa wydała mi się na tyle istotna, że pomyślałem sobie, że muszę się na ten temat dowiedzieć więcej. Długo nie musiałem szukać. Szybko znalazłem odpowiedź sekretarza stanu w MSZ Jana Borkowskiego z dnia 28 czerwca 2010 roku na interpelację posłanki Anny Sobeckiej w sprawie morskiej granicy Polski. Z pisma wynika, że kwestię granic wyłącznych stref ekonomicznych reguluje umowa między Polską Rzecząpospolitą Ludową a Niemiecką Republiką Demokratyczną w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej, sporządzona w Berlinie dnia 22 maja 1989 r. Umowa ta przewiduje m.in., iż ˝północny tor podejściowy do portów Szczecin i Świnoujście w całym jego przebiegu oraz kotwicowiska znajdują się na morzu terytorialnym PRL bądź na morzu otwartym˝ (art. 5 ust. 1). Obowiązywanie umowy zostało potwierdzone w art. 1 traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy, sporządzonego w Warszawie dnia 14 listopada 1990 r. Niestety w dniu 25 listopada 1994 r. RFN proklamowała ustanowienie wyłącznej strefy ekonomicznej na Morzu Północnym i Morzu Bałtyckim. Wbrew postanowieniom art. 5 ust. 2 umowy z 22 maja 1989 r. północna część toru podejściowego do portów Szczecin i Świnoujście oraz kotwicowisko nr 3 znalazły się w jej granicach. I tutaj pojawia się pytanie: Czy Niemcy dokonały w 1994 roku rewizji granic? Co rząd polski robi w sprawie przywrócenia wynikającego z obowiązujących umów właściwego stanu rzeczy? Ostatecznie podobno pozostajemy z Niemcami w doskonałych stosunkach. Wypadałoby więc wykorzystać okazję do uregulowania tak istotnej kwestii.
Cezary Krysztopa:
Rosja traktuje Polskę po 10/4 jak swojego wasala Smoleńsk nie wywoła żadnej wojny, ale Smoleńsk miał być i jest punktem zwrotnym w historii Europy. Dla Rosji to przełom na miarę rządów i aspiracji carycy Katarzyny II. Miał przypieczętować otwarcie nowego rozdziału w historii całego kontynentu, zastraszyć najmożniejszych tego świata. Przez media i blogsferę przelewa się niezliczona już ilość analiz i komentarzy po publikacji drastycznych zdjęć ze Smoleńska, na których widać, nagie, okaleczone ciało Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Niemal wszyscy publicyści, blogerzy, politycy zastanawiają się, po co Moskwa je opublikowała i to właśnie teraz. Odpowiedź na tak postawione pytanie jest ważna, ale pozwolę sobie zadać inne pytanie: A co my teraz mamy zrobić z Rosją? Może dla ludzi bez honoru i zasad, tchórzy albo zdrajców, małych graczy politycznych, jakich pełno namnożyło się po 1989 roku jest to pytanie absurdalne. No bo przecież Polska nic nie może. Wywołamy wojnę? Polska z nikim nie wywoła wojny, bo nie ma już praktycznie uzbrojenia i nie ma też takiej potrzeby. Gwałtowny konflikt zbrojny w Europie jest dziś mało realny, bo według Moskwy i Berlina wszystko zostało już ustalone i podzielone. Kiedy umiera nam ktoś bardzo bliski, jakże często reagujemy tak, jakby się to nie stało, nie wierzymy w tę śmierć, straszna wiadomość dociera do nas dopiero po pewnym czasie. Wpadamy w przygnębienie, zdajemy sobie sprawę z tego, że tej bliskiej osoby już nie ma, że stało się coś nieodwracalnego. Przerażająca prawda o Zamachu Smoleńskim zaczyna dopiero do nas docierać, staje się w przestrzeni publicznej dominującą narracją i nikt już dziś nie wyśmiewa się z teorii o wybuchu na pokładzie TU –154. Jeśli Rosjanie, w jakikolwiek sposób tylko maczali palce w tym zbiorowym mordzie polskiej elity, to trzeba postawić to pytanie, co dalej z Rosją? Jak w demokratycznej RP, oswobodzonej z rządów spec układu, który powstał w 1989 roku, będziemy traktować naszego wschodniego sąsiada. Nie jesteśmy dużym krajem, nie wystawimy armii przeciwko Moskwie i nie ma takiej potrzeby, ale chyba nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której świadomi już i absolutnie pewni tego, że 10/4 to zamach, wylejemy trochę złości z siebie i powiemy Moskwie, no trudno, stało się. Smoleńsk nie wywoła żadnej wojny, ale Smoleńsk miał być i jest punktem zwrotnym w historii Europy. Dla Rosji to przełom na miarę rządów i aspiracji carycy Katarzyny II. Miał przypieczętować otwarcie nowego rozdziału w historii całego kontynentu, zastraszyć najmożniejszych tego świata. Śmierć polskiej elity i usadowienie się, w tym czasie, w Warszawie polityków wiernych lub zależnych od Moskwy i Berlina kończyło etap przygotowań do odtworzenia wielkiej, nowej Rosji, gdzie nie ma miejsca, ani na silną Unię Europejską, ani na wolną i demokratyczną Polskę, jest tylko miejsce na silne Niemcy. Donald Tusk jest dziś zakładnikiem Władimira Putina, ale prawdę mówiąc, jakie to ma znaczenie? Co innego jest ważne. W momencie, gdy będziemy mieli niepodważalne dowody na zamach, jaką to niby politykę dialogu i współpracy mielibyśmy prowadzić z Moskwą? Prezydent Rosji nie raczył wyrazić nawet ubolewania z powodu publikacji zdjęć, do których dostęp miało w Rosji zaledwie kilka osób. Tak traktuje nas Rosja. Jakby nas w ogóle nie było, jakbyśmy cofnęli się do końca osiemnastego wieku. Ponad głowami Polaków dzieją się rzeczy nie do pomyślenia za czasów przedwojennej, II Rzeczpospolitej. Tak bardzo jesteśmy dziś słabi, zmanipulowani dwudziestoletnim praniem mózgów o odzyskanej w pełni niepodległości i jakże silnej pozycji w Europie. Gdyby nawet Rosja, co jest mało realne, przeprosiła Polskę i Polaków za to, co stało się 10 kwietnia, wskazując przy tym jakiegoś kozła ofiarnego, to jaki sens ma polityka dialogu z państwem, które stoi za śmiercią polskiej elity, zbrodnią, do której doszło w czasach pokoju, a nie wojny? Moskwa nie wytłumaczy się nigdy ze Smoleńska, tak jak ze Smoleńska nie wytłumaczy się nigdy Donald Tusk, Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski, Ewa Kopacz i inni. W Polsce możemy rozliczyć i osądzić zgodnie z prawem ludzi odpowiedzialnych za 10/4. Moskwy w ten sposób nie rozliczymy, ale możemy zachować swój honor, rzecz bezcenną i zacząć budować krok po kroku nowe centrum polityczne w środkowej Europie, tak jak chciał tego ś. p. Lech Kaczyński. Okrążą nas, wystrzelą rakiety? Możemy dziś tylko i wyłącznie odwołać się do narodu, do naszych wielowiekowych tradycji. Może to zrobić obóz patriotyczny, jeśli starczy mu odwagi i determinacji w ostatecznym, i nieodwracalnym demontażu struktur III RP. Jeśli nie przeprowadzi Polski do wolności, jeśli nie wyciągnie jednoznacznych wniosków ze Smoleńska dla długofalowej polityki Polski wobec Moskwy, będziemy skazani na polityczną wegetację w Europie, nie będziemy mieli w niej nic do powiedzenia. Polska nie jest aż tak słaba, jak pod koniec XVIII wieku, inna jest dziś Europa i świat. Dziś naszą bronią i atutem w rozpadającej się wspólnocie europejskiej i w narodzinach nowego podziału kontynentu jest nasz naród. Do niego można się jeszcze odwołać, gdyby była taka potrzeba. Jeśli naród nie usłyszy tego wołania zostaniemy na wiele dekad zwykłą rosyjsko – niemiecką prowincją. Wszystkim wyznawcom teorii o nieszczęśliwym wypadku można powiedzieć jedno: to, jak Moskwa prowadzi śledztwo, jak potraktowała ciała ofiar, co zrobiła z wrakiem, jest wystarczającym powodem, by traktować to państwo jako nieprzyjazne, jeśli nie wrogie, niepodległej Rzeczpospolitej. Ciało Prezydenta RP na rozklekotanej ciężarówce, wiezione jak gruz. Zostało Wam jeszcze odrobinę honoru i godności? GrzechG
Oczekiwanie na zmianę W polskim społeczeństwie narasta pragnienie przełomu, który ma doprowadzić do odzyskania podmiotowości i godności społeczeństwa, narasta dążenie do oparcia życia publicznego na fundamencie wartości. Jeśli chcemy popchnąć Polskę naprzód, to przełom, ruch podobny do tego, jakim była Solidarność, jest niezbędny.
Wychowana w III RP młodzież ma, w większości, dość proste wyobrażenie na temat tego, czym była Polska Rzeczpospolita Ludowa. Przede wszystkim brakowało w niej niezbędnych środków konsumpcyjnych i gadżetów, bez których życie jest tylko ponurą wegetacją. Po drugie, wydaje się jej, że PRL rządzona była bezustannym terrorem i przymusem fizycznym, doświadczanym w każdym momencie, a społeczeństwo odrzucało ją jak jeden mąż. Komuniści i ludzie ich wspierający to były istoty pochodzące z jakiejś innej planety. Nikogo takiego nie było w rodzinie – żadnego członka PZPR, zomowca czy esbeka. I wprawdzie słyszała, że w życiu publicznym nie brakuje postkomunistów – bo przecież młodzi ludzie spotykają ich w szkole czy na uczelni – to przecież wiadomo, że oni tak naprawdę komunistami nie byli, trudno przecież sobie wyobrazić, że nauczyciel czy profesor uniwersytecki wierzyli kiedyś w coś tak absurdalnego jak marksizm. Na pierwszomajowe parady chodzono tylko pod przymusem i nikt wówczas nie wierzył mediom, które podlegały cenzurze. Na czym jednak polegała ta cenzura, jak działała? – tego już nie wiedzą. Wystarczy przekonanie, że dziś jej nie ma. Nikt się nie zastanawia nad tym, w jaki sposób władza spływała z góry do dołu, w jaki sposób przenikała – i deprawowała – polskie społeczeństwo, w jakim stopniu kontrolowała umysły i dusze, jakim rzeczywistym cieszyła się poparciem.
Bareja na żywo Ów uproszczony obraz przeszłości spełnia użyteczne funkcje – pozwala widzieć w III RP zupełne zerwanie z komunizmem, z PRL – nie tylko na poziomie instytucjonalnym, lecz także na poziomie przyzwyczajeń i mentalności. Z takiego punktu widzenia III RP wydaje się ucieleśnieniem wolności, nowoczesności, europejskości. W zasadzie nie potrzeba już żadnych gruntowanych przemian, należy tylko pracować nad szczegółami, nad modernizacją, nie wgłębiając się zanadto w tę odległą i zupełnie jednoznaczną przeszłość. Oczywiście istnieje jeszcze inny, barejowski obraz PRL jako kraju groteski i absurdu. Ten obraz jest już w pewnym stopniu dysfunkcjonalny, bo nasuwają się niepotrzebne i niewygodne analogie: wszak w III RP nie brak barejowskich przedsięwzięć, instytucji, charakterów i wydarzeń, jak ostatnie wyczyny z dachem nad Stadionem Narodowym.
Bagienko PRL My, starsi, wiemy, że przeszłość była znacznie bardziej skomplikowana. W większości wypadków Polacy zgoła inaczej odbierali rzeczywistość PRL, zwłaszcza w późniejszej fazie. Traktowali ją jako oczywistość, była to jedyna znana im rzeczywistość, w której starali się jak najlepiej urządzić, żyli skoncentrowani na swoich sprawach prywatnych, wycofani i pasywni. Nie znali swoich praw, niewiele wiedzieli o świecie, nie odczuwali potrzeby uczestnictwa w polityce, zastrzeżonej dla nielicznych, nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo kontrolowane są media, jak nimi manipulują. A wśród nieco bardziej świadomej części elit, także tych niekomunistycznych, częsta była postawa „realistyczna”, która nakazywała pogodzić się z geopolityczną sytuacją, działać w ramach systemu, „chronić substancję” i potępiać wszelkie mrzonki awanturników, „hunwejbinów”, ludzi nieodpowiedzialnych, niewydarzonych romantyków. Wszystko to pękło, gdy pojawiła się Solidarność. Ten niezwykły ruch był sprzeciwem wobec bagna zakłamania, pasywności, półprawd, zgniłych kompromisów i ukrytej, selektywnie stosowanej przemocy oraz mniej lub bardziej ukrytej inwigilacji – bagna, którym była rzeczywistość późnego PRL. Nie chodziło o zmianę systemu gospodarczego, bo to wtedy wykraczało poza granice wyobraźni, lecz o uzyskanie kontroli społeczeństwa nad tym, co dzieje się w gospodarce i w polityce. Chodziło o „wyjście z kryjówek”, o odzyskanie sfery publicznej, o zerwanie z lękiem i pasywnością, o stanie się „obywatelami”.
To się uda Dzisiaj także narasta w polskim społeczeństwie pragnienie przełomu, który ma doprowadzić do odzyskania podmiotowości i godności społeczeństwa, narasta dążenie do oparcia życia publicznego na fundamencie wartości. Okazało się bowiem, że także w kapitalizmie niewielki mamy wpływ na to, co się dzieje w gospodarce. Nie byliśmy nawet w stanie odpowiednio opodatkować firm zagranicznych zarabiających w Polsce krocie, zapobiec bezsensowym prywatyzacjom, likwidacji stoczni itd. Okazało się, że także w demokracji media mogą bezczelnie kłamać i manipulować, działać tylko w interesie rządzących, a same wolne wybory to jeszcze nie demokracja. Okazało się, że trzeba walczyć o godność narodową, poszarganą w smoleńskim i posmoleńskim błocie, za co odpowiedzialny jest także polski rząd i osobiście premier Donald Tusk. Tym bardziej godna podziwu jest postawa tej – znacznej – części Polaków, która ośmieszana i obrzucana wyzwiskami, dzielnie domaga się rzetelnego, a nie udawanego śledztwa i ukarania odpowiedzialnych, która nie zważając na szykany, twardo walczy o lepszą Polskę. Nie przypadkiem jest wśród nich tak wielu przedstawicieli pokolenia Solidarności, przyzwyczajonego do ryzyka, do oporu i sprzeciwu wobec władz. Powoli przyłącza się także młodzież – powoli, bo dzisiaj środki kontroli postaw i przekonań są przecież znacznie skuteczniejsze niż prymitywne środki PRL. Wiemy, także z własnego doświadczenia 1989 r., że przełom często przynosi rozczarowanie, że nie zawsze spełniają się nadzieje. Jeśli jednak chcemy rzeczywiście popchnąć Polskę naprzód, to przełom, ruch podobny do tego, jakim była Solidarność, jest niezbędny. Tym razem nie może się nie udać. Zdzisław Krasnodębski
Znany dziennikarz o Tusku jako marionetce Rosjan Były korespondent TVP i TVN w USA Mariusz Max Kolonko ostro wypowiada się na temat rozgrywania przez Rosjan śledztwa smoleńskiego i ujawnia scenariusz, zgodnie z którym Donald Tusk ma być współczesną kopią króla Poniatowskiego. W wywiadzie dla portalu Onet.pl Mariusz Max Kolonko wspomina, w jaki sposób amerykańskie i światowe agencje informacyjne przekazywały informacje o katastrofie smoleńskiej i przebiegu śledztwa. Przyznaje on, że poza samą informacją o katastrofie amerykanie nie wiedzą prawie nic na jej temat, ponieważ wszystkie agencje korzystały z informacji ITAR-TASS, a nie polskich serwisów, ponieważ śledztwo prowadzili Rosjanie i to ich informacje przebijały się do światowych agencji i serwisów.
- W efekcie większość Amerykanów nie ma pojęcia, że np. czarne skrzynki i wrak samolotu, stanowiące naszą własność, nie wróciły dotąd do Polski - dwa i pół roku po tragedii i dwa lata po zakończeniu dochodzenia – tłumaczy Mariusz Max Kolonko w wywiadzie dla portalu Onet.pl. Dziennikarz przypomina, że już kilka dni po katastrofie smoleńskiej na łamach „The Huffington Post” sugerował, że tragedia będzie rozgrywana przez Rosję dla celów politycznych.
- Dla Rosji wrak samolotu i tragedia smoleńska stały się środkiem politycznym do destabilizacji sytuacji w Polsce. Dlatego zdjęcia ofiar tragedii w Smoleńsku odnajdują się raptem na portalu na Syberii. Skłócona Polska to kraj słaby, a słaba Polska jest w interesie Rosji. W Moskwie ułożony jest od dawna scenariusz, w którym polski premier jest słaby. Potrzebuje pomocy i tę Moskwa dostarczy, zwracając wrak, czarne skrzynki w stosownym dla nich momencie, a być może nawet występując z jakąś dodatkową formą ekspiacji, która wzmocni, a może i uratuje pozycję premiera. Taki wdzięczny Rosji polski premier byłby historyczną kopią króla Poniatowskiego i jego serwilistycznej postawy wobec carycy Katarzyny II i ten scenariusz jest typowy dla sposobu rządzenia rosyjskich elit władzy – tłumaczy Mariusz Max Kolonko. Ponadto dziennikarz zwraca uwagę na to, że zarówno administracja Obamy, jak i zdecydowana większość amerykanów nie rozumie sposobu myślenia Rosji ani obciążeń historycznych Polski. Mariusz Max Kolonko przyznaje, że Barack Obama nie interesuje się losem Polski i Polaków, lecz walczy „o serca i umysły muzułmanów”, aby zagwarantować sobie reelekcję. Niezalezna
Afera w SN i mafia paliwowa Główni bohaterowie tajnej operacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego o kryptonimie „Alfa”, dotyczącej podejrzenia korupcji w Sądzie Najwyższym, kilka lat wcześniej pojawili się w śledztwie dotyczącym mafii paliwowej. Podobnie jak w przypadku „Alfy”, w tle pojawiają się ludzie z Wojskowych Służb Informacyjnych. Obydwie sprawy łączy też osoba Marka Wełny – prokuratora, który nadzorował te postępowania. Co ciekawe, w kluczowym momencie dotyczącym sprawy podejrzenia korupcji w Sądzie Najwyższym Wełna został odsunięty od śledztwa; w przypadku mafii paliwowej próbowano go skompromitować. Kluczową rolę w tej sprawie odegrał Andrzej Rozenek, obecnie polityk Ruchu Palikota i zarazem rzecznik tej partii. Prokurator Marek Wełna w trakcie prowadzenia śledztwa dotyczącego mafii paliwowej wpadł na ślad powiązań oficerów WSI z nielegalnym procederem. Jak głęboko sięgały kontakty baronów paliwowych, pokazała sejmowa komisja śledcza ds. PKN Orlen. A także krakowskie śledztwa, w których pojawiła się cała plejada firm paliwowych prowadzących pod płaszczykiem legalności lewe interesy. Pełnomocnikiem kilku „baronów paliwowych był mec. Ryszard Kuciński (zmarł w 2011 r.), jeden z głównych postaci operacji „Alfa”, a także wrocławscy prawnicy, także występujący w tej sprawie. Pośrednikiem w aferze dotyczącej Sądu Najwyższego był Bogusław Moraczewski, sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego, który kilka miesięcy temu przeszedł w stan spoczynku.
Prowokacja WSI W 2003 r. we front walki z prokuratorem Wełną włączył się brukowy tygodnik „Nie”, którego wydawcą jest Hipolit Starszak, jeden z najważniejszych funkcjonariuszy peerelowskiej bezpieki, a redaktorem naczelnym Jerzy Urban, rzecznik rządu Wojciecha Jaruzelskiego. Andrzej Rozenek, ówczesny zastępca redaktora naczelnego „Nie” (dziś rzecznik prasowy partii Janusza Palikota), napisał cykl artykułów, których bohaterem był Piotr K. nazywany przez media „królem Sztumu”. Według Rozenka do redakcji „Nie” zgłosił się Dariusz P., który tkwił wewnątrz mafii paliwowej. Miał ze szczegółami opowiedzieć o jej funkcjonowaniu, m.in. o tym, że jeden z najważniejszych baronów paliwowych Piotr K. miał „dogadać” się z prokuratorem Wełną, co rzekomo kosztowało go 2 mln zł. Andrzej Rozenek zgłosił się do Wojskowych Służb Informacyjnych, gdzie pracowała jego znajoma Małgorzata Ossolińska (obecnie jest rzeczniczką Inspektoratu Uzbrojenia Ministerstwa Obrony Narodowej). Skontaktowała go z gen. Markiem Dukaczewskim, szefem WSI, który zainteresował się opowieściami Dariusza P. Efektem było przebadanie go na wariografie – jak ustaliła „Gazeta Polska”, opis badania był niezgodny z odczytem urządzenia. Zmanipulowane informacje Dukaczewski przekazał Radosławowi Sikorskiemu, ministrowi obrony narodowej w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Sikorski, bez weryfikacji danych przekazanych mu przez Dukaczewskiego, powiadomił ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę o rzekomym popełnieniu przestępstwa przez… prokuratora Marka Wełnę. Na początku listopada 2005 r. WSI podjęły decyzję o zawiadomieniu prokuratury o podejrzeniach wobec Marka Wełny. Szef zarządu III WSI płk Krzysztof Kłosiński nie poinformował, że zeznania Dariusza P. były wcześniej weryfikowane przez prokuraturę w Katowicach i uznane za niewiarygodne. Napisał, że „są one znane prokuraturze, więc nie wymagają weryfikacji” – czytamy w artykule pt. „Hak Dukaczewskiego” opublikowanym w tygodniku „Wprost” w 2007 r. Informacje na ten temat dotarły także do Zbigniewa Wassermanna, ówczesnego koordynatora ds. służb specjalnych, który z kolei zawiadomił Antoniego Macierewicza, wówczas likwidatora WSI i szefa komisji weryfikacyjnej.
– Według mojej wiedzy, podejmowano działania mające na celu skompromitowanie prokuratora Marka Wełny i w związku z tym preparowano dokumenty. W tę sprawę byli zamieszani wysocy oficerowie służb specjalnych, a przy tej prowokacji współpracowali ludzie z prasowego marginesu. Ani minister Wassermann, ani ja nie daliśmy się w tę historię wciągnąć, ale ponieważ została rozpoczęta, zanim objęliśmy swoje funkcje, nie mogę wykluczyć, że niektórzy prokuratorzy mogli zostać skutecznie wprowadzeni w błąd. Moje stanowisko w tej sprawie oraz analiza całej sytuacji została przekazana moim przełożonym we właściwym trybie – mówi nam Antoni Macierewicz, obecnie poseł PiS u.
Zarzut dla Rozenka Marek Wełna o swoim podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Andrzeja Rozenka zawiadomił warszawską prokuraturę. Zostało wszczęte śledztwo, w którym prok. Wełna uzyskał status pokrzywdzonego. Zapytaliśmy Prokuraturę Okręgową Warszawa-Praga o postępowanie prowadzone przeciwko obecnemu rzecznikowi Ruchu Palikota.
„Tutejsza prokuratura okręgowa prowadziła postępowanie przeciwko Andrzejowi R. podejrzanemu o to, że w okresie od 27 listopada 2003 do 16 marca 2006 r. pomówił Marka Wełnę – prokuratora Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie o postępowanie i właściwości, które mogły narazić go na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu prokuratora w ten sposób, że opublikował w tygodniku „Nie” cykl artykułów dotyczących prowadzonego przez M. Wełnę śledztwa dot. nieprawidłowości w obrocie paliwami płynnymi, w treści których zawarł stwierdzenia oraz sugestie o przyjęciu przez prokuratora korzyści, przekraczaniu przez niego uprawnień i niedopełnienia. Postępowanie umorzone postanowieniem z dnia 16 marca 2009 r. wobec braku interesu społecznego w kontynuowaniu ścigania czynu z oskarżenia prywatnego” – odpisała nam Renata Mazur, rzeczniczka PO Warszawa-Praga Zapytaliśmy posła Ruchu Palikota Andrzeja Rozenka, czy przed kilkoma laty zgłaszał się do sekretarki Dukaczewskiego. – Pan sobie żarty ze mnie robi – odpowiedział zdenerwowany Rozenek. Poseł Ruchu Palikota równie gwałtownie zareagował na pytanie, czy na spotkaniu z gen. Dukaczewskim przekazywał mu informacje dotyczące jednego z baronów paliwowych.
– Spotykałem się z gen. Dukaczewskim wielokrotnie, w różnych sprawach. To nie jest przestępstwo – stwierdził Andrzej Rozenek. – Nie bardzo wiem, do czego pan zmierza – dodał.
– W 2007 r. zostałem oskarżony o to, że swoimi artykułami zniesławiałem rzekomo prokuratora Marka Wełnę. Jego koledzy z prokuratury Warszawa-Praga oraz sąd uznali, że nie zniesławiałem go i zostałem oczyszczony z tych zarzutów. Prawomocnie – stwierdził rzecznik Ruchu Palikota. Uniewinnienie miało miejsce w okresie, gdy ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym był Andrzej Czuma, polityk Platformy Obywatelskiej.
Prawnicy z operacji „Alfa” bronili baronów paliwowych Po 2005 r. Prokuratura Apelacyjna w Krakowie oskarżyła kilkadziesiąt osób w różnych śledztwach dotyczących mafii paliwowej. Autorem większości aktów oskarżenia był prokurator Marek Wełna. Dotyczyły one m.in. udziału w nielegalnym obrocie paliwami, prania brudnych pieniędzy i przynależności do zorganizowanych grup przestępczych, a straty skarbu państwa wyniosły setki milionów złotych.
W najważniejszych śledztwach dotyczących mafii paliwowej i udziału w nich służb specjalnych (głównie ludzi związanych z WSI) pojawiają się nazwiska prawników, którzy stali się głównymi bohaterami afery dotyczącej podejrzenia korupcji w Sądzie Najwyższym. Kluczową postacią w obydwu sprawach był były adwokat, radca prawny Ryszard Kuciński, który zmarł w maju 2011 r. Reprezentował on m.in. interesy Jerzego K., szefa szczecińskiej firmy Ship Service, a także Tadeusza M., właściciela spółki Virginia Euroventures L.L.C. zarejestrowanej w USA, mającej swoje przedstawicielstwa w Kłajpedzie i Hamburgu. Spółka współpracowała z firmą Jerzego K. – miała się zajmować białym wywiadem na rzecz Ship Service. Tadeusz M., polski kapitan żeglugi wielkiej, mieszkał na Litwie i – jak kilka lat temu pisały media – był tam postacią niezwykle ustosunkowaną. W krakowskim śledztwie został także oskarżony wrocławski biznesmen Dariusz K, któremu śledczy zarzucili działalność w gangu paliwowych oszustów. Jego interesy reprezentowała m.in. kancelaria z Wrocławia, której nazwa pojawia się w tajnej operacji „Alfa”. Procesy, których część zakończyła się już prawomocnymi wyrokami, potwierdziły, że mafia paliwowa istniała. Te orzeczenia są niezwykle istotne, ponieważ niektóre media forsowały przeciwną tezę, opierając ją m.in. na wyroku uniewinniającym Jerzego K., szefa firmy Ship Service, którego – jak już wcześniej wspominaliśmy – reprezentował Ryszard Kuciński. Krakowska prokuratura zarzuciła Jerzemu K. oszustwa na szkodę PKN Orlen. Po dojściu PO do władzy, w 2009 r. szczecińska Prokuratura Apelacyjna, która przejęła to postępowanie, uznała, że biznesmen nie popełnił przestępstwa i umorzyła śledztwo.
Dorota Kania, Maciej Marosz
"FAKT, ŻE NIKT NIE PRZEŻYŁ JEST TRUDNY DO WYTŁUMACZENIA" Wydarzenia wokół katastrofy smoleńskiej, a zwłaszcza ich tempo w ostatnim czasie, wskazują, że jesteśmy coraz bliżej poznania pełnej prawdy o przyczynach tego tragicznego wydarzenia. W najbliższy poniedziałek w Warszawie odbędzie się konferencja smoleńska z udziałem wielu ludzi świata nauki, zarówno z Polski, jak z zagranicy, którzy zdecydowali się podjąć ten jakże trudny, choć skutecznie rugowany od dwóch lat z przestrzeni publicznej, problem. Wyniki badań ekspertów Zespołu Parlamentarnego już w tej chwili zawężają znacząco ilość przyczyn, które doprowadziły do katastrofy TU 154 M. Przede wszystkim stwierdzili, że opisywany przez oficjalne raporty przebieg wypadku jest nie do obrony w zderzeniu z dowodami uzyskanymi za pomocą badań, analiz i eksperymentów. Do ciekawych wniosków prowadzą także ujawnione ostatnio wyniki analiz naukowców z Wydziału Chemii Politechniki Warszawskiej dr. hab. inż. Wojciecha Fabianowskiego oraz prof. dr. hab. Jana Jaworskiego z Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Na badanych przez nich próbkach poszycia i szyb samolotu znaleźli substancje, których obecność co najmniej zaskakuje. Przede wszystkim na odłamkach szyb odkryli związek, który może służyć do tworzenia sztucznej mgły, a na części poszycia pierwiastek – cyrkon – używany między innymi jako składnik materiałów pirotechnicznych. To wszystko sprawia, że najbardziej prawdopodobną wersją jest wybuch na pokładzie samolotu TU 154M. Najwyraźniej te badania oraz zapowiedź, jak się wydaje przełomowej konferencji smoleńskiej, doprowadziły do nerwowej atmosfery w rosyjskich służbach, czego skutkiem było upublicznienie drastycznych zdjęć ofiar katastrofy w internecie. „Niezależny rosyjski bloger” grzmi, że niemoralne jest ukrywanie morderców, czyżby więc w Rosji rozpoczęła się akcja pod tytułem „szukanie winnych zamachu na polską delegację”? O tym pewnie przekonamy się wkrótce, być może nawet z dalekiego Kraju Ałtajskiego przyjdą konkretne nazwiska winnych. Kłamstwo smoleńskie zaczyna się walić w obłędnym tempie, a po ostatnim programie na Discovery Channel „Kontrolowana katastrofa lotnicza” wiele dotychczasowych kłamstw na temat rozbicia Tupolewa trafia z hukiem prosto do kosza. W programie pokazano bowiem imponujący eksperyment przy użyciu Boeinga 727, który rozbito na pustyni. Samolot naszpikowano aparaturą, tak aby sprawdzić, jak się zachowa kadłub, poszczególne elementy, jak również manekiny imitujące pasażerów. Szczególnie intrygujące były obrazy z kamery pokazującej zachowanie się skrzydeł (Wing Camera) w momencie uderzenia o ziemię. Co można było zobaczyć? Przede wszystkim skrzydła, które dosłownie wryły się w ziemię, pozostały nieuszkodzone! Nie odpadły, nie powyginały się, choć przejęły sporą część uderzenia na siebie (koła podwozia zostały wyrwane). TU 154 M był wzorowany na Boeingu 727, z tą jednak różnicą, że miał mocniejszą konstrukcję skrzydeł (dodatkowy dźwigar), co historię o ułamaniu jednego ze skrzydeł o brzozę czyni wręcz absurdalną. Doświadczenie to przyznało po raz kolejny rację profesorowi Biniendzie. W eksperymencie z użyciem Boeinga 727 zaskakuje jeszcze jedna rzecz, mianowicie samolot uderzając o twarde podłoże nie rozpadł się na tysiące drobnych elementów, niczym bańka choinkowa, ale na trzy części. Próżno było tam szukać odłamków, których tysiące można odnaleźć na zdjęciach ze Smoleńska. W tym miejscu należą się słowa uznania dla doktora Szuladzińskiego i doktora Berczyńskiego, którzy po raz pierwszy w badaniach nad katastrofą TU 154 M zwrócili uwagę na to zaskakujące zjawisko – odłamki. Na meksykańskiej pustyni nie znajdziemy także powbijanych w siedzenia, czy manekiny nitów. Co najważniejsze, naukowcy biorący udział w eksperymencie z Boeingiem 727 kilkakrotnie podkreślali, że „zadziwiające jest ile osób przeżywa katastrofę”, choć wielu sądzi, że nie da się jej przeżyć. Bujdą więc okazały się kosmiczne przeciążenia, rzędu 100 g , którymi tłumaczył natychmiastową śmierć pasażerów Tupolewa rosyjski MAK, a za nim Komisja Millera. W kontrolowanej katastrofie maksymalne przeciążenia z przodu samolotu (kokpit +pierwsze rzędy) sięgały 12 g, a im dalej w głąb kadłuba te wartości były dużo niższe, tak, że pasażerowie z ostatnich rzędów mogli opuścić samolot o własnych siłach. W tym momencie zwolennicy MAK - owej wersji na swoją obronę podają argument, że przecież Tupolew spadł w pozycji odwróconej, a dach samolotu ma słabszą konstrukcję, niż podwozie. Niestety ta teza również nie wytrzymuje zderzenia z faktami, o których mówił niedawno profesor Binienda: „dach” samolotu, co wynika ze specyfikacji materiału i wymogów dotyczących statków powietrznych poruszających się w przestrzeni powietrznej USA (TU 154M był dopuszczony do lotów nad terytorium USA), jest niewiele mniej wytrzymały, niż „spód”samolotu. Konkluzja wydaje się oczywista i nie pozostawia wątpliwości: katastrofę smoleńską część pasażerów powinna przeżyć, o czym mówił niedawno profesor Binienda:
„Zniszczenia, jakim uległ Tupolew, nie mają precedensu w historii znanych porównywalnych katastrof lotniczych. We wszystkich podobnych katastrofach, w których samolot spadał z wysokości około 30 metrów na podmokły grunt większość pasażerów przeżywała. Nawet w sytuacjach, w których wybucha groźny pożar, dużo pasażerów jest w stanie przeżyć. W wypadku Tupolewa nie było jednego dużego pożaru ogarniającego cały wrak, a jedynie małe zlokalizowane pożary. Dlatego fakt, że nikt nie przeżył tej katastrofy, jest trudny do wytłumaczenia w świetle naszego doświadczenia z porównywalnymi wypadkami”. Trudno nie zgodzić się z profesorem, patrząc choćby na eksperyment z Boeingiem 727, który, co ważne, nie rozbił się na błotnistej, słabo zalesionej polanie, ale na twardym, pustynnym podłożu.
Oficjalnym ustaleniom przeczy także inny, niezwykle istotny fakt, o którym wspomniał naukowiec z Akron:
„Na to, że Tupolew rozpadł się w powietrzu, wskazuje wiele faktów. Wskazują na to między innymi dodatkowe badania, jakie przeprowadziłem przy współpracy z profesorami Braunem i Liangiem, ekspertami od aerodynamiki i zachowania się materiału granulowanego, jakim jest błotnista ziemia. Wynika z nich, że gdyby samolot w całości uderzył w ziemię, pozostawiłby widoczny krater w miejscu uderzenia. Takiego krateru odzwierciedlającego odcisk samolotu na podmokłym gruncie lasu smoleńskiego nie było. To również wskazuje na rozpad samolotu w powietrzu”. Krateru, czy choćby niewielkiego wgłębienia w smoleńskim gruncie, świadczącym o upadku 90 tonowej maszyny, nikt nie widział, czemu od początku dziwił się jeden z pierwszych świadków, będących na miejscu katastrofy Sławomir Wiśniewski.
Wszystko więc wskazuje na rozpad w powietrzu, będący wynikiem eksplozji wewnątrz kadłuba, więcej szczegółów ujawnią zapewne naukowcy w poniedziałek. Czy w takiej sytuacji pasażerowie mieli szanse na przeżycie? Wszystko zależało od miejsca eksplozji i tego, jak blisko epicentrum znajdowały się poszczególne osoby. Sprawcy byli zapewne tego świadomi, dlatego też wezwano jednostki ratunkowe dopiero po 14 minutach, co jest rzeczą niespotykaną w tego typu wypadkach mających miejsce niemal na lotnisku, by im oświadczyć, że „wsie pagibli”. Najwyraźniej ktoś już był tego ogłaszanego faktu pewien. Kto to był? Kto jako pierwszy stwierdził śmierć 96 osób? Czy miał do tego właściwe kompetencje? Być może tymi pierwszymi na miejscu katastrofy byli owi upiorni „ratownicy” strzelający nie tylko salwami śmiechu , co uchwyciła kamera autora filmu 1’24? Ujawnione ostatnio drastyczne zdjęcia, a szczególnie jedno z nich, może wskazywać na taki właśnie bandycki scenariusz. Myślę, że najbliższe dni przyniosą jeszcze wiele, zaskakujących informacji. W najbliższym tygodniu odbędzie się nie tylko konferencja smoleńska z udziałem wielu znakomitych naukowców, ale także ekshumacje kolejnych dwóch ciał ofiar. Wielkimi krokami zbliża się czas, o którym pisał poeta:
„Gdy wieje wiatr historii,
Ludziom jak pięknym ptakom
Rosną skrzydła, natomiast
Trzęsą się portki pętakom”.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/38782-nasz-wywiad-prof-binienda-taki-rodz..
Martynka
Z braku laku P.mec.Rafał Rogalski (to ten sam jegomość, który twierdził, że Rosjanie spowodowali katastrofę przy pomocy... helu!!) robi sobie publicity: „Ostrzegam. Będę doradzał występowanie z pozwami wobec osób w Polsce upubliczniających drastyczne zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej. Mamy do czynienia z naruszeniem dóbr osobistych (…) Chciałbym wyraźnie podkreślić: jeżeli jakikolwiek bloger polski czy też jakikolwiek polski portal internetowy będzie ujawniał tego typu zdjęcia, to z pewnością moi mocodawcy rozważą wystąpienie z pozwem o naruszenie dóbr osobistych oraz o zabezpieczenie i zamknięcie danej strony”. Otóż – pomijając to, że p.Mecenas powinien wiedzieć, że publikacja zdjęć osób publicznych, żywych, czy martwych, jest dozwolona – sąd na takiej rozprawie poprosi niewątpliwie powoda, by wskazał na zdjęciu ciało osoby, której prawa zostały naruszone i w jej imieniu powód występuje. Niestety: było to trudne nawet dla tych, co byli na miejscu. Wnioski p.Mecenasa są też nad wyraz perwersyjne: „Publikacja zdjęć jest prowokacją na użytek rosyjski: chodzi o sprowokowanie strony polskiej do określonej reakcji, być może bardzo ostrej - po to żeby np. następnie zakończyć współpracę”. Nie. To był spisek, uknuty przez złośliwych kolegów z palestry, by sprowokować p.mec.Rogalskiego do kolejnej kretyńskiej wypowiedzi. A teraz kilka uwag ogólnych. O obrazie kraju decyduje 5%-10% społeczeństwa. Elita. Otóż z Polski wyjechało ponad 3 miliony zdolnych, rzutkich, inteligentnych ludzi. Połowa co prawda z „polskim wykształceniem humanistycznym”, które uprawnia do pracy na zmywaku w Londynie – ale druga połowa to właśnie elita. I w Polsce jej nam teraz brakuje. To dlatego drogi budowane są kretyńsko, stadionami zawiadują ludzie nie umiejący zasuwać dachów, a głupota szerzy się powszechnie. Brakuje nam tego miliona najlepszych ludzi. W przypadku prawników: elita wyjechała już w 1968 roku – bo, nie ukrywajmy: w systemie prawa rzymskiego, dedukcyjnego, najlepszymi prawnikami byli Żydzi. W wyniku tego wszystkim zajmują się ludzie prawie nadający się do tego zawodu. To „prawie” czyni wielka różnicę. W normalnych czasach tacy ludzie jak p.mec.Rafał Rogalski czy p.mgr.Zbigniew Ziobro, CEP, nie ukończyliby studiów prawniczych, a niektórzy inżynierowie drogownictwa osobiście układaliby kostkę brukową. Co, nawiasem pisząc, jest też zajęciem wymagającym niemałej inteligencji. Większej niż większość „prac umysłowych”. Natomiast nie wymaga, istotnie, zdolności do myślenia abstrakcyjnego. Wczoraj w pewnym warsztacie prosiłem, by jakiś rzemieślnik przyszedł i coś naprawił. Panowie podrapali się w głowy: „Wie Pan: fachowcy to są teraz w Londynie...” „Z wyjątkiem hydraulików, którzy są w Paryżu...” - dodałem wychodząc. A w Polsce p.Rogalski jest uważany za prawnika. A WCzc.Dariusz Joński (SLD, Łódź; ten od powstania warszawskiego w 1982 roku i wmawiania dziecka JE Joannie Musze) jest Posłem, a nawet rzecznikiem prasowym (!!) swojego klubu...
Coś z własnego podwórka Setka komentarzy pojawiła się pod wpisem o taboo w dziedzinie płci – ale prawie nikt nie zwrócił uwagi na istotę tekstu (wprzęgnięcie popularnego wśród „postępowców” hasła „przełamywać przesądy” do walki o odwrotne wartości; w końcu historia kołem się toczy, nieprawda-ż?). Co ciekawe: chyba połowa PT Komentatorów uznała, że jest to tekst homofobiczny!! Natomiast {slaveek} wyjaśnia rzecz precyzyjnie:
„Powiedzmy, że 95% ludzi uważa mówienie o fekaliach przy jedzeniu za niesmaczne i podobny odsetek brzydzi się „coming-outów”. Problem jest taki, że w tym pierwszym przypadku może Pan powiedzieć: „Ty świnio, odejdź od stołu!”, a w drugim sztuczne tabu nie pozwala powiedzieć „Wynocha degeneracie”, bo wskoczy Unia Europejska, organizacje "Nigdy więcej" i cała reszta bandy. Jest to bezczelnie przez wielu gejów wykorzystywane. Powiedzmy, że idzie taki na rozmowę kwalifikacyjną o pracę i mówi, że jest gejem. Kogo to obchodzi? Gdyby ktoś powiedział, że lubi rude cycatki od tyłu to prywaciarz wyrzuciłby go za drzwi. Tutaj tabu znów nie pozwala, bo Unia zabierze dotacje, Wyborcza nagłośni itd. JKM ma 100% racji, że skończy się to pogromem, Ba! Ze społecznym przyzwoleniem. Taki prywaciarz z wewnętrzną ulgą będzie się temu przyglądał. Nie trzeba tu nic specjalnie udowadniać, każdy kto czytał trochę książek i widział kilka filmów na pewno zna tematykę pierwszeństwa moralności nad prawem. Nikt nie wyklucza społecznie faceta, który sam wymierza sprawiedliwość zdrajcy, gwałcicielowi córki, dilerowi narkotyków. Proszę sobie wyobrazić, że w katolickim (szczerze przekonanym!) kraju wprowadza Pan prawo pozwalające kraść. Skończy się to pogromem złodziei z przyzwoleniem całej reszty. Tu sytuacja jest analogiczna”. I początkowo sensownie odpowiada {sagitarius}:
"Nie wiem czy 95% ludzi brzydzi się coming-outów, ale mniej więcej tyle procent ich dokonuje. Nie trzeba nikogo w tym celu specjalnie zaczepiać ani informować. Np. mieszkając gdzieś znasz swoich sąsiadów, sąsiadami może być para homoseksualistów czy lesbijek, mieszkający razem, wspólnie wychodzący na spacer, zakupy etc, nie narzucający się niczym, ale nie mający problemów by zostawszy zapytani potwierdzić, że są homo. I podejrzewam, że większości homoseksualistów właśnie o taką przyziemną akceptację, nie aprobatę, chodzi. By nie robić z tego sprawy, że mieszkają razem, pojawiają się gdzieś razem i generalnie wiodą normalne życie towarzyskie i spełniają się w życiu osobistym, zamiast się ukrywać, ograniczać, wieść podwójne życie, oszukiwać etc. I nie zależy im raczej na prawnym tego regulowaniu* tylko na zmianie ogólnego nastawienia do nich. O tym, że metody wybierane przez organizacje LGBT w postaci parad, manifestacji, żądań zmian w podręcznikach etc. przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego - już pisałem i z tym się zgadzam”.
- ale zaraz po tym dodaje, psując cały efekt:
„*prawnym regulowaniu - w sensie wprowadzania dodatkowych ustaw dotyczących traktowania homo etc. - myślę, że większość satysfakcjonowałyby już wprowadzenie tych związków partnerskich, o których pisałem wcześniej. Ogólnie organizacje gejowskie robią gejom zły PR: zamiast pokazywać ich jako normalnych ludzi, z normalnymi problemami i potrzebami, którzy oczekują jedynie spokojnego przyjęcia ich orientacji, nie oceniania ze względu na jej pryzmat i nie utrudniania przez prawo życia w codziennych sytuacjach”. Drogi Strzelcze!
(1) Czym miałoby być „wprowadzenie związków partnerskich”??
(2) ani impotent, ani homoseksualista, ani zwolennik miłości po hiszpańsku, ani zoofil – nie są z całą pewnością „ludźmi normalnymi”; bardzo by się ździwili (a niektórzy nawet obrazili!) gdyby ich tak nazywać. Co, oczywiście, nie odbiera im praw obywatelskich ani cywilnych – ale nie daje im dodatkowych praw. Niech-że Pan zrozumie: homoś istotnie nie może wziąć ślubu z mężczyzną – ale ja też nie mogę!!! Nasze uprawnienia są identyczne. Może jeszcze przykład – bo to twierdzenie, zupełnie oczywiste, niektórych szokuje. Otóż wyobraźmy sobie, że {sagitarius} nie chce latać w Kosmos – a ja chcę. I oto Unia Europejska zakazuje lotów na Marsa. Oczywiście, że ja czuję się boleśnie ograniczony, a {sagitarius} ma to w nosie – ale przecież nie mogę się skarżyć, że jestem dyskryminowany!! Nasze prawa są w dalszym ciągu identyczne. À propos: istnieją spółki jednoosobowe; co by Pan powiedział, gdyby onaniści zaczęli domagać się uznania „małżeństw jednoosobowych”, rejestracji tych „małżeństw” w Urzędach Stanu Cywilnego, zwolnienia tych „małżeństw” od podatku itp.? Na szczęście jeszcze im to do glowy nie przychodzi. Byłoby to groźne - bo, zapewniam Pana, onanistów jest znacznie więcej, niż homosiów! Podsumowując: nawet stali Czytelnicy mego blogu nie zawsze rozumieją, co jest napisane. Cóż - to powszechne: proszę sobie wyobrazić, że część widzów potraktowała ten skecz:
http://www.youtube.com/watch?v=R3Fnb_FXbGc
jako popierający kulturę (tfu!) „gejów”!
JKM
Kultura na salonach Platformy Co stało się z naszymi elitami kulturalnymi, iż pomimo odzyskania suwerenności państwa one same nie odzyskały suwerenności ducha i myśli? Dlaczego nie myślą w sposób Wolny? Co zdławiło niezależność ducha? Tyberiusz Semproniusz Grakchus zginął zatłuczony kijami przez rzymskich senatorów. Był bowiem na tyle bezczelny, że jako trybun ludowy ośmielił się występować przeciwko właścicielom majątków i próbować reformy agrarnej. W dodatku kiedy skarb ostatniego króla Pergamonu – Attalosa – przypadł w udziale ludowi rzymskiemu, to zażądał – a to już bezczelność wyjątkowa – by trafił w ręce tego ludu, a nie w łapy Senatu. Grakchus stanął okoniem wobec elity, co zawsze wiąże się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Szczególnie gdy chodzi o dostęp do władzy i pieniędzy.
Kijem w Kukiza, Rymkiewicza i Skowrońskiego Dlatego musiano z trybunem coś zrobić bardzo szybko i bardzo stanowczo. Kilkuset nobliwych senatorów w rozwianych togach, każdy z kijem w ręku, wpadło na forum i zatłukło Tyberiusza jak wieprza. Niedaleko świątyni Wierności. Tuż obok siedmiu posągów królewskich. Ciało wrzucono do Tybru. Wraz z trzema setkami ciał jego zwolenników. Potem prawdopodobnie senatorowie odrzucili kije ze wstrętem, umyli porządnie ręce i kazali przeczytać niewolnikowi kilka ustępów z jakiegoś poety lub ulubionego greckiego filozofa. W końcu wysoka kultura to rzecz, która charakteryzuje Rzymianina. Tak jak – uwieczniana na posągach – toga okrywająca ciało czy zwój z literaturą w dłoni. Nie na darmo taka prowincja, która uznawana była za zromanizowaną na tyle, że osiągnęła wyższy, rzymski poziom ucywilizowania, określana była przez potomków Romulusa epitetem „togata” – czyli „ubrana w togę”. Jeśli chodzi o sposób autoprezentacji, podobnie wygląda kwestia publicznej obecności ludzi ze świata „kultury” za panowania premiera Tuska w kraju nad Wisłą. Polska Platformy to „Respublica Togata”. W tej Rzeczypospolitej „nowoczesną” wizję państwa kreują najwięksi – „nobiles” świata artystycznego formatu Wajdy czy Kutza. Zakładają na siebie „togę” poprawności i wskazują wszystkim, w jakie szaty należy się wystroić, by „zadowolić cesarza” i być trendy. A za plecami mają schowane – jak senatorowie broniący państwa przed zagrożeniem ze strony braci Grakchów – kije. Kije opinii, które wymierza się niepokornym. Poprzez zamilczanie, jak w przypadku Pawła Kukiza, stawianie przed sądem, jak w wypadku Jarosława Rymkiewicza, czy ostre, bezpośrednie ataki, jak w wypadku Krzysztofa Skowrońskiego. Na tym ostatnim egzekucję medialną przeprowadził Marcin Meller, bębniąc po głowie szefa SDP pałką dziennikarskiego „obiektywizmu”.Jakość, lotność i intelektualna głębia, a także poziom refleksji politycznej „autorytetów ze świata kultury”, oglądanych w Tusk Vision Network, sięgają takich wyżyn, że gdyby Seneka wysłuchał choćby jednego z nich, podciąłby sobie żyły dużo wcześniej niż wtedy, gdy wymusił to na nim Neron.
Lotne rozmowy Materny i Mleczki Weźmy rozmowę luźną i wesołą u wspomnianego Marcina Mellera w „Drugim Śniadaniu Mistrzów”. W programie znakomitości świata kultury – Materna, Harasimowicz i Mleczko. I problem do dyskusji, właściwie Problem przez wielkie „P” – dramatyczne, zadziwiające wysunięcie się PiS na czoło sondażowych badań. Zaczyna się biadolenie i zastanawianie – cóż robić wobec takich wydarzeń? Meller pyta gości, dlaczego głosują na swoją partię (wiadomo, na którą), a na tamtą nie głosują (też wiadomo, na którą). I tu pada stwierdzenie w typie: „A bo to jest tak, że się kogoś lubi albo nie lubi. No i ja na przykład jednego pana lubię, a innego nie lubię. I jak tamtego nie lubię, to nie głosuję”. Gość drugi, równie oświecony, dorzuca: „Bo tamten to sam tak działa, żeby go się nie dało lubić”. I wszyscy w śmiech. Poziom refleksji speców od kultury jest tak wysoki, że widz zaczyna się zastanawiać, czy nie ogląda właśnie dokumentu przyrodniczego o skutkach działania rozrzedzonego powietrza w najwyższych partiach Himalajów. Tam, gdzie już nawet zwykłe lemingi nie dochodzą, bo by wyzdychały z braku tlenu. Na tych wysokościach radzą sobie za to świetnie gwiazdy kulturalnego salonu Platformy Obywatelskiej, dotleniane nawiewem z klimatyzatorów w studiach TVN. Takie jak aktor Andrzej Chyra, popierający „Władysława” Komorowskiego na prezydenta. Czy też Kora wdychająca zapach traw. Lub Hołdys Zbigniew, który przestrzega przed chamstwem, opluwając śp. Prezydenta Kaczyńskiego i używając epitetów spod budki z piwem. Te wszystkie puste, bezrefleksyjne, smutne postawy salonowych twórców powinny stanowić zatrważający przyczynek do jakichś pogłębionych badań socjologiczno-polityczno-historycznych. Co się stało z naszymi elitami kulturalnymi, iż pomimo odzyskania suwerenności państwa oni sami nie odzyskali suwerenności ducha i myśli? Dlaczego nie myślą w sposób Wolny? Co zdławiło niezależność ducha? Czy słabość edukacji, także tej na poziomie szkół wyższych? Czy może to jeszcze pokłosie straszliwej rzezi mentalnej, jakiej dokonał w głowach społeczeństwa polskiego komunizm czy – jak się go nazywa łagodniej – socjalizm? Jakiś czas temu, przygotowując dokumentację powieści o Powstaniu Styczniowym, pojechałem do Petersburga. W domu księży Salezjanów, w którym mieszkałem, na parterze, w niewielkiej dyżurce, rezydowała starsza pani, Luba Matwiejewna. Dom mieści się na Pietrogrodzkiej Stronie, całkiem niedaleko od przycumowanej Aurory. Gdy któregoś dnia wychodziłem, żeby jechać do twierdzy Szlisselburg, gdzie przez wiele lat był więziony Walerian Łukasiński, Luba Matwiejewna zapytała mnie: – A po co wy tam jedziecie, do tej twierdzy? Tam zimno, smutno. Ładoga jeszcze skuta lodem. Co tam zwiedzać? Zacząłem jej tłumaczyć, kim był Łukasiński oraz dlaczego podążam jego śladem. – To wy jesteście pisarzem – stwierdziła i nagle zaczęła wspominać. – Och, ja pamiętam jedną polską pisarkę, wspaniałą polską pisarkę. Nazywała się Wanda Wasilewska. Wiecie, że ja przeczytałam jej wszystkie dzieła? Ona tak pięknie pisała, tak pięknie. Wyście pewnie także czytali Wandę Wasilewską? – na koniec spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem łzy. Wzruszyła się na swoje wspomnienie. A w tym wspomnieniu był zakodowany dawny radziecki świat. Rosyjska staruszka, wraz z jej leningradzkim skażeniem sposobu myślenia, przypomniała mi się, gdy patrzyłem na Harasimowicza, Maternę i Mleczkę, jak tłumaczą, dlaczego nie lubią Kaczyńskiego. Po prostu głęboko wierzą w fałszywą wizję świata, której sami są częścią. Stają się jednocześnie – jak w sławnym filmie reżyserowanym przez TW Piwowskiego – „twórcą i tworzywem” zdegenerowanej, medialnej rzeczywistości.
Duchowe pomniki: Lechoń, Wittlin, Wierzyński To jest właśnie zwycięstwo najgorsze, zwycięstwo długofalowych działań, które w polskie elity wymierzały władze sowieckie i niewolnicze peerelowskie. Tych, których się dało, wymordowano, innych wywieziono do łagrów, a resztę edukowano, dając natomiast za przykłady takich twórców jak Iwaszkiewicz, Tuwim i inni. To ludzie kultury stawali się przecież sui generis wychowawcami umysłów. Wystarczyło ich złamać, nimi zawładnąć, by mieć rząd dusz nad resztą. Dlatego tyle wysiłku wkładano w pozyskanie twórców emigracyjnych. Tych, którzy po roku 1944 nie chcieli wrócić do kraju. Jak wielka trójka emigracyjna – Lechoń, Wierzyński, Wittlin. Nawet samobójczą śmierć Leszka Serafinowicza (Lechonia) próbowano pokazać jako tragedię człowieka zniszczonego przez „niedobre” środowisko nowojorskie. Dlatego marzono o ściągnięciu do kraju Kazimierza Wierzyńskiego, wielkiego poety, który swoim oporem świecił z daleka, przez Radio Wolna Europa, kagankiem prawdziwej Wolności.
Na „zaproszenia” mieszające się z wściekłymi atakami w peerelowskiej prasie skamandryta odpowiadał cudownymi wierszami. A gdy dowiedział się o zbrodniach stalinowskich, pisał na najwyższym poziomie: „Oskarżajcie nas wszystkich, nie tylko szesnastu, / Sądźcie poległych w grobie, to też winowajcy, / Sądźcie szkielet, co z wojny pozostał się miastu, / Gdy wyście jeszcze z diabłem kumali się, zdrajcy”. Tacy jak on byli najwspanialszymi duchowymi pomnikami polskiej kultury. Gdyż wiedzieli, że tę właśnie kulturę tworzy się nie tylko przez obiady czwartkowe albo udany rym. Lecz także przez prawdziwie wolną, niezłomną postawę. Istnieje nagranie, w którym słychać Wierzyńskiego przemawiającego na pogrzebie Lechonia. Głos poety łamie się ze wzruszenia. Płyną słowa przesycone dawną, kresową melodią spod Drohobycza: „Dziś, kiedy odchodzi od nas ten wielki poeta, bogaty, intuicyjny umysł, nieskazitelny Polak, wydaje się, że odchodzi z nim także część Polski”. Coś szumi w tle. Może nowojorski wiatr, który zrywa się pomiędzy wieżowcami gdzieś w okolicach hotelu Hudson? A może to jedynie stara taśma magnetofonowa? Wierzyński rzuca na trumnę zawiniątko z odrobiną ziemi spod Warszawy. I przez łzy mówi o tej ziemi: „pod nią będzie ci lżej”.
Tomasz Łysiak
Teoria spiskowa wraca do łask Co tu gadać - za Kaczora było lepiej. Podobnie, jak za Gomułki było więcej śniegu niż za Gierka, to - jak pamiętamy - za Kaczora było więcej deszczu, niż za Tuska - a mimo to nikt nigdy nie odwołał meczu z powodu podtopienia Stadionu Narodowego. Inna sprawa, że wtedy nie było jeszcze Stadionu Narodowego, ale to właśnie było dobre, bo teraz, kiedy Stadion Narodowy jest, mamy z nim tylko same zgryzoty. Już nie chodzi o to, że kosztował znacznie więcej, niż opiewał pierwotny kosztorys, chociaż ta okoliczność wzbudza podejrzenia, że cała konstrukcja może być przeżarta korupcją i któregoś dnia zawalić się na głowy zgromadzonej publiczności, ale przede wszystkim o niemożność ustalenia, kto właściwie podjął decyzję by nie otwierać stadionowego parasola. „Ksiądz pana wini, pan księdza, a nam prostym zewsząd dobrobyt” - trawestował Mikołaja Reja satyryk w dobie pierwszej propagandy sukcesu za Gierka. Dzisiaj, kiedy przeżywamy kolejne wydanie propagandy sukcesu, tamta trawestacja nic a nic nie straciła na aktualności. Przeciwnie - nawet jakby zyskała i kiedy z powodu intensywnej kontroli w Ministerstwie Sportu i Narodowym Centrum Sportu nie możemy się dowiedzieć, jaka rolę odebrały te potężne instytucje w podtopieniu Stadionu Narodowego, Polski Związek Piłki Nożnej domaga się odszkodowania za straty materialne i „wizerunkowe”, spowodowane odwołaniem meczu. Jestem prawie pewien, że intensywna kontrola nie doprowadzi do ustalenia autora fatalnej decyzji, podobnie jak mimo upływu ponad 20 lat nie można ustalić autora decyzji o wprowadzeniu w naszym nieszczęśliwym kraju moratorium na wykonywanie kary śmierci. Chociaż ów dobroczyńca ludzkości, a zwłaszcza - dobroczyńca zbrodniarzy pozostaje anonimowy do dnia dzisiejszego, wszystkie organy naszego demokratycznego państwa prawnego w podskokach się do tej decyzji akomodowały. Normalnie wyjaśnić tego fenomenu się nie da, chyba, że odwołamy się do teorii spiskowej, według której prawdziwą władzę w naszym nieszczęśliwym kraju trzymają bezpieczniackie watahy, natomiast Umiłowani Przywódcy, co wszyscy prezydenci, premierzy i tak dalej - pełnią rolę dekoracyjną, żeby było ładniej. Jeśli tedy wyjdziemy od teorii spiskowej, to wszystko staje się jasne nie tylko w sprawie moratorium na wykonywanie kary śmierci z 1988 roku, ale również w sprawie afery parasolowej na Stadionie Narodowym. I w jednym i w drugim przypadku decyzję musiała podjąć bezpieka i to tłumaczy zarówno posłuszeństwo prokuratur i sądów w przypadku moratorium, jak i niemożność ustalenia sprawcy afery parasolowej, a także - zmowę milczenia. Zwłaszcza ta zmowa milczenia stanowi poszlakę potwierdzającą teorię spiskową; żadna z zainteresowanych osobistości nie ma odwagi ujawnienia tej największej tajemnicy państwowej, że punkt ciężkości władzy w naszym nieszczęśliwym kraju znajduje się poza konstytucyjnymi organami państwa. Na dodatkową poszlakę naprowadzają nas starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz formułowali w postaci pełnej mądrości sentencji - w tym przypadku: is fecit cui prodest, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. A któż bardziej mógł skorzystać na moratorium w sprawie wykonywania kary śmieci w roku 1988, jak nie bezpieka? Niejednemu przecież taka kara słusznie się należała, więc nic dziwnego, że zawczasu się przed tym zabezpieczyli, nakazując niezawisłym sądom zastosowanie się do decyzji anonimowego dobroczyńcy zbrodniarzy.Wreszcie kiedy odwołać się do teorii spiskowej, jeśli nie dzisiaj, kiedy właśnie usłyszeliśmy słowa dyspensy i to z ust samego premiera Donalda Tuska? Chodzi oczywiście o „drastyczne zdjęcia” ofiar katastrofy w Smoleńsku, jakie ukazały się na stronach internetowych już 28 września, ale zarówno minister Radosław Sikorski, jak i premier Tusk zareagował na nie dopiero teraz, po dwóch tygodniach, kiedy Platforma Obywatelska ruszyła do odrabiania sondażowych strat spowodowanych i aferą taśmową i dwoma aferami trumiennymi, w momencie wybuchu afery parasolowej, mając w dodatku świadomość, że w najbliższej perspektywie może dojść również do afery budżetowo-unijnej. Ponieważ fotografie ukazały się na blogu pewnego Rosjanina z Kraju Ałtajskiego, minister Sikorski wezwał rosyjskiego ambasadora i surowo mu przykazał, by rosyjskie władze wykryły i ukarały winowajcę. Wyobrażam sobie rozbawienie ambasadora na widok groźnych min, których minister Sikorski na pewno mu nie oszczędził w sytuacji, gdy przedstawiciele Stronnictwa Ruskiego w warszawskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych właśnie wysłali na białoruskie adresy tamtejszych stypendystów formularze PIT-ów dla celów podatkowych, dzięki czemu straszliwy Łukaszenka dostał na tacy informacje kto, ile i za co dostał forsy od naszego nieszczęśliwego kraju. Chi, chi! Ha, ha! O takiej akcji rosyjski ambasador w Warszawie mógł wiedzieć i stąd przypuszczam, że mógł być szalenie rozbawiony groźnymi minami ministra Sikorskiego, chociaż oczywiście niczego nie dał po sobie poznać. Tego, ma się rozumieć nikt zobaczyć nie mógł, natomiast media głównego nurtu miały okazję pokazania stanowczości ministra Sikorskiego, który potrafi szurać samemu Putinowi. Z kolei premier Tusk wyraził przypuszczenie, że „nie można wykluczyć”, iż Rosjanie zrobili to specjalnie, żeby podsycić płomień pod smoleńskim kotłem. Rzeczywiście - w momencie, gdy Jarosław Kaczyński stara się pokazać, iż PiS ma zdolność koalicyjną, afera zdjęciowa potrzebna jest mu jak psu piąta noga. Ale potrzebna, czy niepotrzebna - tak czy owak premier Tusk daje do zrozumienia, że teoria spiskowa może być prawdziwa. Jest to taka sama dyspensa, jak ta, której swoim mikrocefalom udzielił w 2002 roku pan red. Michnik, ujawniając że nagrał korupcyjną propozycję Lwa Rywina i w ten sposób zdemaskował straszliwy spisek przeciwko spółce „Agora”. Jak pamiętamy, mikrocefale natychmiast skwapliwie we wszystko uwierzyli, a kiedy dyspensa została odwołana, znowu w podskokach powrócili do pryncypialnego potępiania teorii spiskowej. No a teraz - sam premier Tusk. Zatem - „jeśli nie teraz - to kiedy? Jeśli nie my - to kto”? Tusk zamierza w ciągu 8 najbliższych lat wydać 800 mld złotych. Skąd je weźmie - tego nie powiedział, ale przecież i bez tego wiadomo, że wydrenuje z podatników, czy to bezpośrednio, czy to podnosząc tempo przyrostu długu publicznego. Zaraz tedy sondażowe notowania Platformy Obywatelskiej wyprzedziły sondażowe notowania PiS, ale tylko o jeden procent, co może oznaczać, że bezpieka wprawdzie dar przebłagalny przyjęła, ale zachowuje wobec premiera Tuska chłodną rezerwę. I słuszna jej racja - bo czy premieru Tusku można wierzyć, kiedy tak szasta tymi miliardami? Nawet najbardziej bezlitosne drenowanie mniej wartościowego narodu tubylczego nie gwarantuje powodzenia, bo właśnie Nasza Złota Pani Aniela namawia się ze swoim francuskim kolaborantem, żeby obciąć subwencje dla krajów spoza strefy euro pod pretekstem kryzysu. Trudno odmówić jej logiki, bo skoro już te nieszczęśliwe kraje podpisały cyrograf traktatu lizbońskiego, to nie ma już najmniejszego sensu futrować ich pieniędzmi. A skoro tak, to w budżecie na lata 2014 - 2020 będą musiały one obejść się smakiem. Nasi Umiłowani Przywódcy czują, że mogą przez państwa poważne zostać wydymani, tedy apelują żeby „walczyć” o „unijny budżet” viribus unitis „ponad podziałami”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza, żeby w razie wydymania, to znaczy - wybuchu afery budżetowo-unijnej - nie robić sobie nawzajem zarzutów, ani tym bardziej - nie robić zarzutów okupującym nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniakom, zwłaszcza że oficjalnie przecież ich „nie ma”. SM
Afera na Stadionie Narodowym. Oto przyczyna klęski Zaryzykuję napisać coś o nieszczęsnym dachu, z innej jednakże – niepodejmowanej dotychczas – perspektywy. Uważam, że jest to szczególnie ważne zwłaszcza w dobie obecnej, to znaczy przygnębiającej intelektualnie dobie państwochwalstwa. Właśnie wtedy, kiedy rząd zapowiada, że stymulację gospodarki przeprowadzać będzie powołując do życia państwowe przedsiębiorstwo. Kto w całej dachowej aferze zadał sobie pytanie: Czy coś takiego mogłoby się zdarzyć, gdyby decyzję podejmowano w prywatnym przedsiębiorstwie? Np. gdyby mecz rozgrywano na zaopatrzony w taki sam dach stadionie Legii? Odpowiedź jest oczywista: NIE! Firma prywatna ma swoją logikę i strukturę bodźców. Następstwem tego, iż mecz może zostać przełożony z powodu deszczu, jeśli nie zmieni się wcześniejszej decyzji gry na otwartym stadionie, byłyby wyższe koszty a co za tym idzie firma (Legia) poniosłaby stratę. Już sam ten bodziec (obawa przed poniesieniem straty) uruchomiłby w firmie prywatnej reakcję, w postaci prób porozumienia się z delegatem FIFA i kierownictwami obu drużyn. Mając do wyboru prawdopodobieństwo przełożenia meczu – niewygodne i kosztowne dla wszystkich – niewątpliwie zgodzono by się w porę na zamknięcie dachu na stadionie. W taki właśnie sposób mechanizm rynku (chęć zysku/obawa przed stratą) uruchomiłby właściwe działania. No ale Stadion Narodowy jest firmą państwową, nie mówiąc już o ministerstwie sportu. To, co państwowe działa według innej niż rynkowa logiki. Jest to logika, jak to nazywam, dupokrytki. Urzędnik w państwowej agencji czy nawet firmie działa według logiki nie narażenia się, czyli postępowania zgodnie z procedurami. W razie kontroli NIK-u, dochodzenia prokuratorskiego, czy innego zawsze może wykazać się, że postępował zgodnie z przepisami. I wówczas uniknie procesu, a przynajmniej bycia podejrzanym w sprawie. To zaś, że efekt końcowy postępowania zgodnie z procedurami spowoduje straty (prestiżowe i materialne) nie ma dla niego większego znaczenia. Uratował się przed grożącą mu karą. Przypomnijmy jeszcze, że w okresie minionej dekady logika dupokrytki (istniejąca zawsze, ale czasem słabsza, czasem silniejsza) nasiliła się w sposób zdecydowany. Zawdzięczamy to głównie PiS-owi i jego niekompetencji. Nie potrafiąc znaleźć kompetentnych odpowiedzi w trudnych sprawach, podstawową metodą działania staje się robienie hałasu i składanie zawiadomień do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Prawdopodobnie od powstania tej partii złożyła ona więcej takich zawiadomień niż wszystkie istniejące partie od 1989r. Trudno się dziwić, że urzędnicy – którzy widzą co się dzieje – nie liczą na nagrody za rozsądne działania, natomiast chronią się przed dotkliwymi karami. Tak więc, dach na stadionie narodowym nie jest w pierwszej kolejności problemem ludzkim lecz problemem ustrojowym. Im więcej państwa, tym więcej działania według nieefektywnej logiki dupokrytki, tym mniej efektywności, którą z reguły zapewnia rynek. A skoro próbujemy rozróżnić to, co efektywne od tego, co nieefektywne, to warto przypomnieć jeszcze jedną sprawę. Dawno temu, Prezydent Warszawy, p. Gronkiewicz-Walc wyraziła pogląd, że właściwie możnaby nie budować jeszcze jednego stadionu, kiedy właśnie rozbudowuje się stadion Legii. Panią Hannę zakrzyczano we własnej partii i dyskusja została zakończona. Spróbujmy zastanowić się nad alternatywną historią, gdyby na rozbudowę stadionu Legii o dalsze 10 tys. miejsc oraz rozbudowę zaplecza przeznaczono z państwowych pieniędzy jakieś pół miliarda złotych i nie zbudowano Narodowego. Otóż mielibyśmy wówczas stadion na 45 tys. widzów, znajdujący się w rękach prywatnych. To znaczy, że nie trzeba byłoby dopłacać do utrzymania Narodowego w nieskończoność, bowiem w Warszawie nie odbywa się dość imprez sportowych i widowisk masowych, aby zarobiły na siebie dwa stadiony. Zaoszczędzono by przy okazji ponad półtora miliarda złotych – no i nie mielibyśmy afery dachowej... Prof. Jan Winiecki
Głównym wrogiem Tuska w UE, został nagle Cameron Niestety dla celów propagandowych uderza się w Brytyjczyków i Camerona, tak jest wygodniej dla krajowej ordynarnej propagandy, bo przecież nie można nazwać tego nawet PR-em.
1. Główna myśl przekazu z ostatniego szczytu w Brukseli jaką suflowali nam premier Tusk i wspierające go dzielnie media była mniej więcej taka: głównym wrogiem Polski na forum UE jest W. Brytania i szef jej rządu David Cameron.
Ba w przekazie medialnym posunięto nawet do zbudowania jakiegoś zażartego konfliktu pomiędzy Tuskiem i Cameronem, do jakiego miało dojść podczas wieczornej części szczytu w dniu 18 października. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, bowiem gdyby do tego doszło, mówiłyby i pisałyby o tym zagraniczne media (w tym w szczególności angielskie), a tam nikt się na ten temat, nawet nie zająknął. Taka narracja jest budowana przez ekipę Tuska na użytek polskiej opinii publicznej, bo jak należy się spodziewać, z obiecanych przez Platformę w słynnych spotach wyborczych 300 mld zł, najprawdopodobniej będą nici i już teraz trzeba urabiać Polaków, że winnym tego stanu rzeczy jest Jarosław Kaczyński i Prawo i Sprawiedliwość.
2. Tak się bowiem składa, że w Parlamencie Europejskim posłowie Prawa i Sprawiedliwości zasiadają we frakcji Konserwatystów i Reformatorów razem z brytyjskimi konserwatystami z partii Camerona i w związku z tym, że W. Brytania na form Rady Europejskiej domaga się „małego” wieloletniego budżetu Unii, to właśnie Kaczyński ma ich przekonać, żeby od tego odstąpili. Oczywiście Brytyjczycy chcą małego budżetu ale takiego samego budżetu chcą także Niemcy, Austriacy, Finowie, Holendrzy czy Luksemburczycy, a w tych krajach tak się składa rządzą partie, z którymi to właśnie Platforma jest w jednej frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim. Trzeba sobie ponadto powiedzieć jasno, „mały” budżet UE na lata 2014-2020 czyli mniejszy o jakieś 100-150 mld euro o tego przedstawionego w czerwcu przez Komisję Europejską w wysokości 1033 mld euro, zostanie przeforsowany nie dlatego, że tak chce W. Brytania ale dlatego, że chcą tego Niemcy, Francja i jeszcze 10 innych płatników netto.
3. Odwracanie uwagi przez Tuska od stanowiska Niemiec w sprawie wielkości budżetu UE na lata 2014-2020, w sytuacji kiedy to właśnie z tym krajem związał swoją politykę na unijnym forum nasz dzielny premier, ma spowodować ucieczkę od odpowiedzialności, za to co się stanie w tej sprawie. A dwa największe kraje w UE Niemcy i Francja doprowadzą do zmniejszenia tego budżetu, a zaoszczędzone środki przeznaczą na utworzenie budżetu dla krajów strefy euro czy też jak ma się to teraz nazywać, żeby nie budzić złych skojarzeń, nowego instrumentu finansowego dla krajów Południa Europy, wprowadzających trudne reformy strukturalne.Niestety to zmniejszenie wpłynie na wielkość środków na politykę regionalną jakie Polska miała otrzymać na lata 2014-2020 i zamiast 80 mld euro (300 mld zł) będzie ich zapewne znacznie mniej. Tusk zdaje sobie sprawę, że będzie to wielka kompromitacja jego polityki na unijnym form i dlatego znalazł już współodpowiedzialnych, a więc Camerona, pośrednio Prawo i Sprawiedliwość i Jarosława Kaczyńskiego.
4. To pokazuje jak dla walki wewnątrz kraju, można poświęcić polskie interesy w UE i niestety premier Tusk to robi.
Choć akurat Brytyjczycy powinni być dla nas sojusznikiem w UE, bo chcą pogłębienia wolnego rynku, poprzez choćby zniesienie wszelkich ograniczeń w przepływie usług, czy możliwie jak najmniejszej ingerencji Brukseli w politykę fiskalną poszczególnych państw członkowskich. Niestety dla celów propagandowych uderza się w Brytyjczyków i Camerona, tak jest wygodniej dla krajowej ordynarnej propagandy, bo przecież nie można nazwać tego nawet PR-em.
Kuzmiuk
ZAPACH SZANTAŻU Sprawa ujawnienia drastycznych zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej przez „niezależnych blogerów” z Rosji, od początku rodziła wiele pytań związanych z motywacją osób, które tego dokonały. Czy niezależni blogerzy byli tylko przekaźnikami, czy może głównymi inspiratorami całej akcji nie wiadomo, ale już dzisiaj jest pewne, ze zdjęcia te pochodzą od ludzi będących tam na miejscu , jako urzędnicy państwowi. Można się domyślać, że za całą akcją stoją rosyjskie służby specjalne. Niewiele jest bowiem osób, które miały dostęp do sal w prosektorium , a zwłaszcza do ciała Prezydenta RP. Upublicznienie zdjęć w oczywisty sposób uderza nie tylko w rząd Tuska, jego urzędników, rodziny ofiar, ale także w nas wszystkich. Jest to bowiem poważne naruszenie tej sfery związanej ze śmiercią człowieka, której naruszać nie wolno. Polskie służby, choć wiedziały o całej sprawie od końca września nie były w stanie skutecznie przeciwstawić się tej publikacji, by ochronić godność zabitych. I tutaj powstaje pytanie: cóż takiego poruszyło służby rosyjskie, że zdecydowały się na tak drastyczne kroki wobec Polaków? Wydaje się, że odpowiedzią na to pytanie może być jutrzejsza konferencja poświęcona katastrofie smoleńskiej, podczas której zostanie wygłoszonych wiele niezwykle ciekawych referatów przez naukowców z Polski i z zagranicy. Również kwestia ostatnich ekshumacji i związanych z nimi ustaleń nie była bez znaczenia. Nit w ciele ofiary, zmasakrowane po śmierci zwłoki, wreszcie zamiana ciał i sam fakt, że doszło do ujawnienia skali tych drastycznych działań, musiały spowodować poruszenie na Kremlu. Nie powiodła się także próba wprowadzenia na konferencję smoleńską, lansowanej od dawna w polskiej sieci, a mającej, jak się dzisiaj okazuje, mocnych sprzymierzeńców w Rosji , hipoteza maskirówki, jako alternatywnej hipotezy dla badań Zespołu Parlamentarnego. To wszystko sprawiło, że po oświadczeniu wydanym przez Antona Sizycha, dzisiaj głos zabrała jego koleżanka blogerka Tatiana Korucuba, od której miał otrzymać zdjęcia ofiar. Zdecydowanie zaprzeczyła, że ma coś wspólnego z opublikowaniem zdjęć, twierdząc, że nie interesuje jej katastrofa polskiego rządu, gdyż ma swoje problemy. Ten brak zainteresowania sprawą katastrofy smoleńskiej nie przeszkadza jej jednak zdecydowanie opowiedzieć się za hipotezą maskirówki i nawoływać do ukarania winnych tej zbrodni. W jej wypowiedzi pojawiły się też konkretne zarzuty pod adresem polskich władz:
„Po pierwsze, należy rozumieć, kto w pierwszej kolejności jest zainteresowany w rozpowszechnianiu tych zdjęć. Oczywiście, że nie Rosja. To niezbędne samej Polsce, by ujawnić i obnażyć ślady przestępstwa. Co oznacza, że wielu Polaków nie zgadza się z działaniami polskich komitetów śledczych dotyczących wyjaśnienia przestępstwa. Po drugie, dlaczego polski rząd tak oburzyła publikacja zdjęć? Dlaczego nie jest tak oburzony istotą problemu, a dokładnie imitacją katastrofy, w rzeczywistości zaplanowanym zabójstwem polskiego rządu, jeśli wierzyć komentarzom i zdjęciom. Dlaczego przedstawiciele Polski domagają się, aby rosyjskie służby odnalazły autora zdjęć? Odpowiedź jest oczywista - polskie służby nie są w stanie same odnaleźć autora zdjęć i chcą zrobić to rękami Rosjan. Rozumieją, że autora należy szukać przede wszystkim wśród polskich przedstawicieli - ale zrobić tego sami nie są w stanie, nie wystarcza możliwości. Dlatego polskie media rozkręcają zamieszanie wokół blogerów, którzy zamieścili zdjęcia w internecie. Po trzecie, zamieszanie wokół zdjęć katastrofy jest niewygodne dla oficjalnych przedstawicieli Polski, ponieważ opublikowane zdjęcia powinny doprowadzić do dokładnego śledztwa i ekshumacji ciał poległych. Oni, mówiąc o moralności, żądają zablokowania zdjęć. Czyżby można było zablokować przestępstwo pod pretekstem moralności?” Czyż oskarżenie rządu polskiego o krycie sprawców mordu nie jest formą groźby, zawoalowanego szantażu? Karacuba zdaje się mówić do polskiego rządu: skoro jesteście tacy moralnie w porządku, skoro nie macie nic sobie do zarzucenia, zróbcie ekshumacje wszystkich ofiar, pokażcie swoim rodakom, jak się zachowywaliście wtedy w kwietniu. Diabeł w ornat się przebrał i ogonem na mszę dzwoni. Rosjanka dodaje:
„Rezygnacja z ekshumacji to automatyczne przyznanie, że była to imitacja katastrofy. Nacisk strony polskiej na rosyjskie służby specjalne tylko potwierdza obecność strachu przed wyjaśnieniem tego przestępstwa. Wydawało się, że / polska strona/ powinna wykorzystać publikację zdjęć i żądać od strony rosyjskiej powtórnego, dokładnego śledztwa. Co robią polscy przedstawiciele? Zamiast śledztwa żądają wykasowania z internetu zdjęć" Karacuba oskarża też polskie służby, o to, ze wystawiły swojego Prezydenta, wojskowych, parlamentarzystów na śmierć:
„Polskie władze rozdęły międzynarodowy skandal, przyciągnęli uwagę wszystkich krajów świata. Jednak - co jasne - Polska to nie ten kraj, z powodu którego USA będą blokować te zdjęcia w internecie. W ten sposób również pozycja polskiego rządu została umniejszona. Polskie służby specjalne pokazały swą niekompetentność i brak profesjonalizmu, pozwalając całemu rządowi, w pełnym zestawie wsiąść do jednego samolotu, w tym rzecz". Czuć tutaj wyraźnie nutkę szantażu wobec polskich władz, a zarzut „rozdęcia międzynarodowego skandalu” może być właśnie jednym z powodów takich, a nie innych kroków ze strony Moskwy. O co tu może chodzić? Przecież Tusk i jego ekipa robili wszystko, by sprawa smoleńska nie wyszła poza granice Polski i Rosji. Wydaje się, że Moskwa wyraża w ten sposób swoisty żal, że Tusk nie przeciwstawił się działaniom zespołu Antoniego Macierewicza, a ten zdołał zebrać naukowców z całego świata, z renomowanych instytutów, co zapewne nie uszło uwadze tamtejszych władz i nawet uzyskało wsparcie finansowe w postaci zezwolenia na wykorzystanie laboratoriów, maszyn i komputerów do wielomiesięcznych badań. Czy podobno niezorientowana i nie interesująca się polskimi sprawami blogerka mogłaby ot tak sobie, bez inspiracji władz moskiewskich, sformułować tak mocne oskarżenia pod adresem polskich władz i polskich służb? Czyżby sprawy wymknęły się spod kontroli, prawda jest już nie do zatrzymania, więc jak idziemy na dno, to wszyscy razem? Zdaje się, że Kreml już nawet nie obstaje przy wersji katastrofy, tylko za pomocą tzw niezależnych blogerów mówi wprost o mordzie, niedwuznacznie wskazując na współwinę polskich władz. Tusk i jego ekipa doczekali się tego, na co zasłużyli. Nie paktuje się z kagiebistami przeciwko własnemu prezydentowi, nie układa się planów z obcym mocarstwem, by zyskać kilka punktów w słupkach sondażowych, bo nawet ten podły czekista, choć podejmie grę, będzie wiedział, kto zasługuje na najwyższa pogardę.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/38768-kim-sa-blogerzy-ktorzy-opublikowali-drastyczne-zdjecia-z-miejsc-katastrofy-smolenskiej-gpc-zbadala-ich-przeszlosc
Martynka
Kościół grozi ekskomuniką Urugwajski Senat stosunkiem głosów 17 do 14 zalegalizował aborcję na życzenie kobiety do 12. tygodnia ciąży. We wrześniu zrobiła to izba niższa parlamentu. Kościół katolicki w Urugwaju rozważa ekskomunikowanie parlamentarzystów, którzy głosowali za ustawą aborcyjną. Podczas debaty senator partii rządzącej Luis Gallo powiedział, że uchwalając to prawo, Urugwaj dołącza do “szeregu państw rozwiniętych, które opowiadają się za jego liberalizacją”. Parlament raz już zatwierdził podobną ustawę w roku 2008, lecz wówczas została ona zawetowana przez ówczesnego prezydenta Tabare Vasqueza. Jednak obency prezydent Jose Mujica, były członek lewicowej partyzantki, zapowiedział, że tę ustawę podpisze.Nie pomogły protesty opozycji. – Jest coś bardzo złego w tym, gdy państwo sprawia, że aborcja jest łatwiejsza niż adopcja – ocenił senator Alfredo Solari. – Aborcja nie jest procedurą medyczną. Nie próbuje chronić i zachować życia pacjenta – dodał. I ostrzegał, że aborcja to nie tylko zabijanie dzieci, ale także stwarzanie zagrożenia dla zdrowia i życia matek. Urugwajski Episkopat oświadczył, że Kościół katolicki rozważa ekskomunikowanie tych parlamentarzystów, którzy głosowali za ustawą aborcyjną. Biskupi, gdy tylko projekt nowego prawa trafił pod obrady, wzywali posłów i senatorów, aby nie przyjmowali tej ustawy, która stoi w sprzeczności z nauczaniem Kościoła. Większość deputowanych uważa się za katolików, co jednak nie przeszkadzało wielu z nich podnieść ręki za zabójczym prawem. Dlatego urugwajski Episkopat ostrzegał parlamentarzystów, którzy poprą dokonywanie w Urugwaju aborcji na życzenie, przed konsekwencjami kanonicznymi. – Ekskomunika następuje automatycznie, kiedy ktoś bezpośrednio popiera aborcję, a stanowisko większości parlamentarzystów jest takim poparciem – oświadczył ks. bp Heriberto Bodeant, sekretarz generalny urugwajskiej konferencji Episkopatu. Obecnie w Urugwaju zabijanie nienarodzonych dzieci jest nielegalne z kilkoma wyjątkami, np. gdy ciąża jest wynikiem gwałtu i gdy zdrowie kobiety jest poważnie zagrożone. Na mocy przyjętej przez parlament ustawy kobieta może poddać się aborcji do 12. tygodnia, lecz wcześniej musi się zgłosić na konsultacje ze specjalistami, których zadaniem jest odradzać jej to rozwiązanie. Na podjęcie ostatecznej decyzji ma pięć dni. Dotychczas w tej części świata można było dokonać aborcji na życzenie w komunistycznej Kubie i dawnej brytyjskiej kolonii Gujanie. Łukasz Sianożęcki
JEDNAK PREZEWAŁ W 1999 roku myślałem, że tworzenie OFE to czysta głupota. Teraz zaczynam się skłaniać do poglądu, że chyba jednak sabotaż. Komisja Nadzoru Finansowego razem z ekspertami Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”, którzy zasłynęli z tego, że OFE bronili jak kiedyś gen. Jaruzelski bronił socjalizmu, przygotowali nowy projekt skoku na kasę. Z chwilą przejścia na emeryturę oszczędności w OFE mają trafiać do funduszy wypłat emerytalnych. Te nadal mają „inwestować” te pieniądze, ale dużo bezpieczniej – to znaczy jeszcze więcej niż dotychczas w obligacje. Ma się rozumieć, że nie w greckie, hiszpańskie, czy włoskie tylko w polskie. Jak zakłada projekt „ostatecznym gwarantem wypłat emerytur jest skarb państwa”. To znaczy polscy podatnicy, którzy będą musieli w przyszłości zapłacić podatki, żeby Skarb Państwa miał na wykup obligacji, które teraz sprzeda. Ale jakby mimo to funduszom emerytalnym udało się zbankrutować, to i tak podatnicy będą „ostatecznym gwarantem” – po prostu będą musieli w przyszłości zapłacić podatki, żeby Skarb Państwa miał bezpośrednio na emerytury. Takie fundusze wypłat mogłyby zakładać towarzystwa emerytalne, które teraz zarządzają OFE. Emeryturę dostawalibyśmy z ZUS jak do tej pory! Jest to oczywiste, bo przecież żadne fundusze za 2% (tyle pobiera ZUS za wszystko co robi, a jest tego sporo) - nie podejmą się tego. ZUS wyliczałby więc wysokość świadczenia, a potem je wypłacał - dodając do przelewów z fundusz to, co uzbiera się nam na koncie w ZUS – co oczywiście też będą musieli pokryć podatnicy w formie składek na ubezpieczenie emerytalne. Przez pierwsze 12 lat większa część emerytury pochodziłaby z pieniędzy zgromadzonych w OFE, a mniejsza część z ZUS. Potem świadczenie wypłacane byłoby tylko z pierwszego filara, czyli z ZUS. Dlaczego? To oczywiste! Statystycznie ryzyko śmierci emeryta przed upływem 12 lat po zakończeniu pracy jest bardzo niskie. „W ten sposób towarzystwa emerytalne wzięłyby na siebie ryzyko inwestycyjne” (czyli ryzyko, że podatnicy zapłacą podatki na wykup obligacji). Natomiast ZUS ponosiłby ryzyko demograficzne – czyli to, że będziemy rzyć dłużej na emeryturze niż 12 lat! Lewiatan tłumaczy, że wypłacanie środków z OFE przez 12 lat, a nie przez cały okres pobierania emerytury, zapewniałoby wyższe świadczenie, bo fundusze nie ponosiłyby ryzyka długowieczności emeryta. Ryzyku długowieczności wezmą więc na siebie podatnicy, którzy są przecież „ostatecznym gwarantem wypłat emerytur”. A na koniec przestańmy udawać gentelmanów i porozmawiajmy jednak o pieniądzach. Ile to będzie kosztowało? „Szczegóły nie są jeszcze ustalone, ale fundusze wypłat pobierałyby opłaty za zarządzanie zbliżone do obecnych. Dzisiaj to maksymalnie 3,5%”!!! 3,5% za kupowanie obligacji i nie ponoszenie żadnego ryzyka! I to zgodnie z prawem, bez żadnego ryzyka – nie to co Amber Gold. Gwiazdowski
Koniec polityki miłości Skończyły się pieniądze, więc dobiega końca również polityka miłości. Najlepszym tego dowodem jest prześciganie się watah Umiłowanych Przywódców w obmyślaniu sposobów zmniejszenia liczebnosci mniej wartościowego narodu tubylczego. Oto premier Tusk najpierw skarcił posłów Platformy Obywatelskiej, którzy głosowali za skierowaniem do dalszych prac obywatelskiego projektu, skierowanego do „laski” przez klub Solidarna Polska, przewidujacego zakaz aborcji ze względów „eugenicznych” to znaczy – upośledzenia „płodu”, ale zaraz potem, dla symetrii, zapowiedział udelektowanie nie mogących się doczekać darmowych zapłodnień w szklance przy pomocy rozporządzenia rządowego. Tymczasem, chociaż Sejm odrzucił projekt wniesiony przez dziwnie osobliwą trzódkę biłgorajskiego filozofa, żeby dopuścić aborcję do 12 tygodnia ciąży. Skąd te kabalistyczne 12 tygodni – trudno zgadnąć, chyba, że chodzi o jakąś niejasna aluzję do 12 pokoleń Izraela, dla których w ten sposób otworzyłaby się w naszym nieszczęsliwym kraju Lebensraum na wypadek, gdyby w Syrii nie zwycięzyła demokracja i w ogóle – na Bliskim Wschodzie coś poszło nie tak. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że można znaleźć u nas mnóstwo wybitnych specjalistów, którzy zarówno od strony medycznej, a zwłaszcza – filozoficznej uzasadnią wszystko, nie tylko jakies pierwsze głupie 12 tygodni ciąży, ale nawet gazowanie, głodzenie lub szpilowanie dzieci znacznie, znacznie starszych – dopóki nie staną się „osobami” – ale wiadomo, że nie o to przecież w tym wszystkim chodzi, tylko o konieczność zredukowania liczebności mniej wartościowego narodu tubylczego, który najwyraźniej już za dużo naszych Umiłowanych Przywódców kosztuje. Niby potepiamy doktora Mengele, ale widac, że nauka nie poszła w las. Zresztą – jakże inaczej? Socjalizm bez mordowania ludzi – wszystko jedno pod jakim pretekstem – długo wytrzymać nie może i właśnie pojawiły się skrzydlate wieści, że do socjalistycznego współzawodnictwa z biłgorajskim filozofem stanął Leszek Miller, który oprócz rozszerzenia zezwoleń na aborcję, lansuje również obowiązkową edukację seksualną i to od pierwszej klasy. No proszę! Od razu widać, co jest w edukacji najważniejsze. Nie żadna tam umiętność czytania, czy pisania; na to zawsze przyjdzie czas. Najważniejsze, żeby taka jedna z drugą wiedziała, jak się nadstawić, kiedy partia tego od niej zażąda. Jaka szkoda, że Adolf Hitler tego nie dożył! Jestem pewien, że zarówno posła Palikota, jak i Leszka Millera nazwałby swoją duszeńką. Bo jestem pewien, że to dopiero początek, że wszystko przed nami. Jeszcze trochę kryzysu, a filozofowie na wyścigi wymyślą nowe kategorie podludzi, których będzie można mordować w tak zwanym majestacie prawa, podobnie jak teraz „płody”, czy nawet dzieci już urodzone, ale jeszcze nie będące „osobami”. Co to dla naszych filozofów znaczy wymyślenie na przykład dodatkowej kategorii osoby mniej wartościowej? Skoro istnieją całe mniej wartościowe narody tubylcze, to czyż nie mogą istnieć mniej wartosciowe poszczególne osoby? Jasne, że mogą, a skoro tak, to tylko patrzeć, jak pojawią się nowe inicjatywy ustawodawcze tym bardziej, że rysują się tutaj również zachęcające perspektywy tworzenia nowych miejsc pracy. Jest to szczególnie istotne w sytuacji, gdy na skutek postępującej realizacji projektu „Mitteleuropa” z roku 1915, obszar naszego nieszczęsliwego kraju konsekwentnie przekształcany jest w strefę gospodarki peryferyjnej i uzupełniającej gospodarkę niemiecką. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że w takiej sytuacji, w tradycyjnych dziedzinach wytwórczości czy usług wiele wymyślić się nie da, natomiast przy zabijaniu ludzi, a zwłaszcza - poprzedzających je procedurach selekcyjnych – jak najbardziej. Weźmy choćby taką edukację seksualną. Ileż wesołych miejsc pracy można przy tym utworzyć dla zasłużonych, jawnych i tajnych współpracowniczek cywilnych i wojskowych służb informacyjnych, zwłaszcza oddelegowanych uprzednio do agencji towarzyskich? A to przecież nie jest ostatnie słowo, bo prawdziwą żyłą złota są dopiero procedury kwalifikacyjne i selekcyjne do gazu lub szpilowania. Po pierwsze – każdy, kto chciałby zawrzeć małżeństwo, czy choćby odbyć flirt przelotny, musiałby złożyć stosowny egzamin z edukacji seksualnej i uzyskać zezwolenie – nie muszę dodawać, że i jedno i drugie za stosowną opłatą. Po drugie, każda kobieta w ciąży musiałaby poddać się obowiązkowemu badaniu pod kątem eugenicznym w specjalnie utworzonej sieci instytutów medycznych im. doktora Józefa Mengele, w których znaleźliby zatrudnienie wysokiej klasy specjaliści. Poród byłby dopuszczalny wyłącznie po uzyskaniu zezwolenia, a o odpowiednią politykę prokreacyjną zadbałoby Ministerstwo Zdrowia, kierując się wskazówkami Ministra Finansów. Oczywiście te badania i uzyskanie zezwolenia też wymagałyby wznoszenia stosownej opłaty. Za to likwidacja „płodu” następowałaby na koszt naszego demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej, które rekompensowałoby sobie te wydatki dochodami z utylizacji „płodów”, stanowiących wszak cenny surowiec dla przemysłu kosmetycznego. Z kolei dzieci już urodzone byłyby w ciągu pierwszych czterech lat życia obowiązkowo badane w instytutach medycznych im. doktora Józefa Mengele i w przypadku, gdyby wybitni selekcjonerzy nie dopatrzyli się w nich cech „osoby”, byłyby likwidowane – oczywiście w sposób jak najbardziej humanitarny i dopiero potem przerabiane na mydło, skórę i mączkę kostną. Jestem pewien, że wszystkie te pomysły prędzej czy później znajdą swoich amatorów wśród naszych Umiłowanych Przywódców, którzy przecież będą musieli wymyślać coraz to nowe udogodnienia gwoli przyciągnięcia elektoratu i zapewniania odpowiednich dochodów do budżetu państwa. W zamian za tę staranność okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy będą ich nagradzały wysokimi notowaniami w sondażach no i oczywiście – poparciem zmobilizowanej agentury podczas tak zwanych „wyborów”. Kto wie – może w końcu dojdzie do ponownego uruchomienia jakże licznych na naszym terytorium państwowym chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych? Ze skompletowaniem załóg nie będzie chyba problemu, bo przecież i wśród „młodych wykształconych, z wielkich miast” z zatrudnieniem może być krucho. Najwyżej bezpieka zainicjuje kolejną kampanię propagandową, tym razem w postaci bilboardów z napisem, dajmy na to: „zabijam, kradnę – mój honor to wierność!” Postęp, to specjalizacja, więc co nam szkodzi wyspecjalizować się właśnie w tej dziedzinie, skoro jest już gotowa infrastruktura? I kiedy tak puszczam wodze fantazji, przypomina mi się projekt ustawy w sprawie aborcji, jaki opracowałem podczas pierwszej wojny aborcyjnej w początkach lat 90-tych. Zawierał się on w jednym zdaniu – kolejnym paragrafie art. 148 kodeksu karnego, który mówi o „zabijaniu człowieka” i miał brzmienie następujace: „W razie zabójstwa dziecka jeszcze nie urodzonego, sąd może podżegacza uwolnić od kary.” Wynikało z tego, że po pierwsze – nie mamy do czynienia z żadnym „płodem”, ani żadną inną semantyczną sztuczką, utytułowanych, zdemoralizowanych, przekupnych krętaczy. Po drugie – że wykonawca aborcji odpowiadałby tak, jak za zabójstwo. Po trzecie – że matka dziecka, która w tym przestępstwie z reguły występuje w roli podżegacza (podobnie zresztą, jak i ojciec), mogłaby być przez sąd uwolniona od kary, jeśli przemawiałyby za tym okoliczności, których ustawodawca nie mógłby, ani nie miałby potrzeby przewidywać. Oczywiście głuche milczenie było mi odpowiedzią, bo większość stanęła na nieubłaganym gruncie „kompromisu”, który teraz poddawany jest próbie rozszerzenia. A przecież jesteśmy dopiero na początku drogi. SM
Melak: Świadoma akcja Rosjan - upodlić Polaków do końca Tragedia Smoleńska nie pozwala o sobie zapomnieć. Po ujawnieniu, że do Internetu wyciekły makabryczne zdjęcia ofiar katastrofy przez media przetoczyła się fala oburzenia. O komentarz w tej sprawie a także w sprawie zapowiedzianej na poniedziałek kolejnej ekshumacji - tym razem prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, którego ciało prawdopodobnie również zostało pomylone, tak, jak to miało miejsce w przypadku Anny Walentynowicz - poprosiliśmy Andrzeja Melaka, który w Smoleńsku stracił brata.
Stefczyk.info: - O czym świadczy fakt wycieku do Internetu zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej? - Świadczy o całkowitej bezradności tego rządu, oddaniu, jak wiemy, wszystkich instrumentów śledztwa Rosjanom. Polski rząd zgotował nam to, że po trzydziestu miesiącach przeżywamy na nowo ten sam dramat. Przeżywają go rodziny ofiar, których zdjęcia zostały opublikowane.
Nie umiał zabezpieczyć polskich interesów przy wspólnym śledztwie, teraz, wiedząc już we wrześniu o tym, że te zdjęcia się pokazały, do tej pory nie potrafił powstrzymać publikacji tych zdjęć i zrobić cokolwiek. Myślę, że to jest świadoma akcja Rosjan, która ma w jakiś sposób upodlić Polaków do końca, zadać nam kolejny, następny cios. Proszę sobie tylko wyobrazić, co teraz, w obliczu tych nowych ekshumacji, w obliczu tych nowych zdjęć, co teraz czują rodziny. Ta barbarzyńska cywilizacja w ogóle na to nie zwraca uwagi, a w całość wpisuje się niestety rząd pana Tuska, którego osobiście, i nie tylko ja, uważam za odpowiedzialnego za wszystko zło, które się wiąże z tak zwanym śledztwem smoleńskim. On jest osobiście odpowiedzialny za to, co się dzieje. Mimo dobrej miny do złej gry, nie robi nic, w dalszym ciągu zachowuje się cynicznie - jest taki, jaki jest.
Stefczyk.info: - A jak pan oceni fakt, że to właśnie ciała Anny Walentynowicz i jak wszystko wskazuje - prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego zostały zamienione?- To są symbole Rzeczypospolitej, wolnej Polski, "Solidarności" i niezłomnego ducha Polski i walki o niepodległość - Ryszard Kaczorowski to ostatni prezydent Polski na uchodźstwie, Anna Walentynowicz to symbol walki z komunizmem. Wszelkie pomyłki, przekłamania przy tych ciałach, manipulacje mają wymiar symboliczny. To nie był przypadek, że właśnie te dwa ciała zostały sprofanowane i że to na nich dokonano "omyłek". Nie wierzę w to. Not. Zrk
Paweł Kukiz - jednomandatowych okręgów nie odpuści Wywiad Arkadiusza Saulskiego z Pawłem Kukizem, artystą zaangażowanym politycznie od wielu lat. Obecnie Kukiz walczy o obiecane przez obecną partię rządzącą jednomandatowe okręgi wyborcze.
Arkady Saulski: Od dłuższego czasu walczy pan o jednomandatowe okręgi wyborcze (tzw. JOWy) – wsparł pan inicjatywę zmieleni.pl i stał się pan rzecznikiem zmian w konstytucji. Dlaczego uważa pan jednomandatowe okręgi wyborcze za lepsze rozwiązanie? Paweł Kukiz: Nie bardzo wiem od czego zacząć. Idea jednomandatowych okręgów wyborczych jest następująca: Zaangażowałem się w JOWy tak mocno, bo to nie jest nowy pomysł, tak jak Wyborcza sugeruje, że chcę w ten sposób wypromować płytę. To jest pomysł, idea, która jest mi bliska od 89 roku. Na pewno od 97, kiedy powstała ta fatalna konstytucja, sankcjonująca ten pomysł, że naród podzielono na partycypujące w zyskach, w interesach klany i pańszczyźnianych chłopów. „Konstytucja Kwaśniewskiego”. Efekt jest taki, że usankcjonowano cały porządek Okrągłego Stołu, gdzie podzielono się wpływami, podzielono się władzą, stworzono fikcję demokratycznych wyborów. I do roboty! Robić swoje, wyciskać co tylko możliwe z tych pańszczyźnianych chłopów, dzieląc naród na grupy gotowe się wzajemnie pozabijać w imię wodzów partyjnych.
Ale swego czasu mocno pan poparł jedną z tych partii – Platformę Obywatelską. Tak. Bardzo mocno poparłem Platformę Obywatelską właśnie z tego względu, bo była to jedyna partia głośno mówiąca o potrzebie zmian ustrojowych, te słynne pytania „4 razy TAK” z 2005 roku. Jedno z tych pytań brzmiało czy jesteś za zmianą ordynacji wyborczej na jednomandatową. Do Smoleńska dawałem się zwieść moim kolegom z NZSu, teraz partyjnym bonzom z Platformy Obywatelskiej. Ta stara śpiewka – my byśmy to zrobili, ale Prezydent nam nie pozwala. Zresztą nie było wyjścia, bo z liczących się partii żadna nie była zainteresowana zmianą ordynacji wyborczej na jednomandatową. Ale po Smoleńsku były wybory i Prezydentem został pan Bronisław Komorowski. A w wyborach do Senatu Platforma otrzymała większość. Wtedy mogli próbować to zrobić. Teraz kiedy walczę o te okręgi to występuję przeciwko wszystkim, absolutnie wszystkim partiom politycznym. Gdybym stał po stronie PiSu to po wygranych przez to ugrupowanie wyborach, mógłbym się spodziewać nagrody w postaci puszczania mojej płyty w radiu od rana do nocy. No chyba, że bym coś złego powiedział o prezesie – to wtedy jestem ugotowany i włączony do ekipy zdrajców i tuskowych komunistów. Bo to jest teraz tak, że partia, która wygrywa wybory bierze wszystko, absolutnie wszystko – spółki skarbu państwa, media publiczne… Z kolei teraz gdy rządzi Platforma to mojej płyty nikt nie puszcza, bo ma biało – czerwoną okładkę, no a biało – czerwona okładka to wiadomo że jest dla nich nacjonalizm. I zaraz powiedzą, że nacjonalizm prowadzi do faszyzmu, faszyzm do wojen a wojny to holocaust, no i to jest ich logika. A ja nie chce się angażować politycznie, bo Polacy zostali spolaryzowani przez ten system.
Co zmienią jednomandatowe okręgi wyborcze? Zacznijmy od tego, że ja uważam, że w tej chwili nasz naród przypomina grupę ludzi stojących przy zepsutym samochodzie. Połowa z nich jest gotowa pozabijać się o kolor tego auta, a druga ma to gdzieś bo i tak jeździ taksówkami. A naprawić trzeba silnik – a więc pozbyć się systemu proporcjonalnego. Bo ten system, który teraz mamy powoduje, że powstają partie na wzór PZPR, parte wodzowskie, z dyktatorską władzą wodza i żołnierską funkcją tzw. posła. A to nie są posłowie – to są żołnierze. Odpowiadający nie przed wyborami ale przed wodzem. Tymczasem w JOWach wyborca odpowiada przed obywatelami, bo jeśli ich zawiedzie to nie zostanie po raz drugi wybrany. A teraz cała nasza demokracja polega na tym, że mamy nie jeden a pięć PZPRów i nie jeden organ prasowy – Trybunę Ludu tylko też pięć – Gazetę Wyborczą, Gazetę Polską, Fakty i Mity, Politykę i nie wiem – Głos Strażaka. Naród nie ma demokratycznego wyboru – może oddać głos na jednego z pięciu wodzów, tylko i wyłącznie. Ci tzw. posłowie nie boją się obywatela tylko boją się wodza, bo wódz to jest ich polityczne być albo nie być.
Jak pan widzi drogę do jednomandatowych, okręgów wyborczych?Przede wszystkim trzeba zebrać pięćset tysięcy podpisów do referendum. Ja to traktuję trójpłaszczyznowo – zmieleni.pl jako ruch czysto obywatelski, bez żadnych struktur politycznych. Zbiór ludzi dobrej woli. Ruch Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, który będzie jednostką koordynującą działania oraz posiadająca specjalistów – konstytucjonalistów i politologów. A my zbieramy podpisy, zbieramy 500 tys. podpisów i wspólnie z „Solidarnością” pod koniec maja niesiemy te podpisy do Sejmu, wraz z postulatami „Solidarności” zmian ustrojowych w Rzeczpospolitej Polskiej.
Myśli pan, że to się uda? Jak widzi pan wasze szanse? To się musi udać! Nie ma innego wyjścia. A jak widzę szanse – widzę to tak, że w pierwszym rzędzie pod Sejmem stoją górnicy, związkowcy – i to wymusi działanie. Głos narodu nie może być zlekceważony! A z tym mieliśmy do czynienia np. w zlekceważeniu 750 tys. głosów oddanych na słynne platformerskie „4 razy TAK”, gdzie jednym z punktów było wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. Te podpisy zostały zmielone w sejmie. Więc tutaj „Solidarność” byłaby gwarantem poważnego potraktowania tych podpisów. Tak jak mówię – JOWy są pretekstem do zmiany Konstytucji Rzeczpospolitej. Jest to ustrój fatalny, „Magdalenka”, 89 rok usankcjonowany konstytucją Kwaśniewskiego z 97-go! Podział łupów między PZPR a część elity opozycji.
Nie widzi pan więc miejsca dla obecnej klasy politycznej w nowym systemie z okręgami jednomandatowymi?Część tej klasy obecnej by się tam odnalazła. Wystarczy zmiana podmiotu przed którym jest odpowiedzialny poseł, czyli mówiąc kolokwialnie – którego boi się poseł. Przejście z wodza na obywatela. Wtedy część tej klasy politycznej by się odnalazła. Jest przecież część wartościowych ludzi w polityce – to nie jest tak, że w czambuł trzeba potępić wszystkich. Mam „swoich” polityków, ludzi z którymi niekoniecznie się zgadzam, ale szanuję ich za konsekwencję. Np. Marek Jurek – w tej chwili jest on dla mnie zbyt radykalny w wielu kwestiach, ale doceniam jego konsekwencje i wierność ideałom. Przy tym systemie politycznym Marek Jurek, jeśli chce uczestniczyć jako poseł, będzie musiał pośrednio przynajmniej złożyć hołd wiernopoddańczy któremuś z wodzów jednej z dużych partii. On by musiał uznać, że aborcja jest rzeczą dopuszczalną i być może nawet powiedzieć, że to nie boli. Ja chcę uniknąć takiego państwa. Ja chcę takiej Polski, w której ludzie mogą przynajmniej próbować dobro wspólne w zgodzie z własnym sumieniem. Przecież to nie jest tak, że my mamy pięciu mądrych wodzów a reszta to są żołnierze. Partie polityczne to de facto są to dyktatury. Teraz nawet nie trzeba opozycjonisty wsadzać do więzienia. W zasięgu masz media – możesz zrujnować drugiego człowieka przy ich pomocy tak, że sam sobie strzeli w łeb.
Pan też nie ma najlepszej opinii w wielu mediach. Tak! Kalumnie jakie wypisywała na mój temat Gazeta Wyborcza, jawne kłamstwa, wzięte z kosmosu! Czy wycinki zdań, zrobienie ze mnie faszysty. Oni oczywiście powiedzą „nie, my nie zrobiliśmy z pana faszysty, tylko powiedzieliśmy że pan jest sprzymierzeńcem spadkobierców polskich faszystów”. Niemniej to skutkuje tak jak skutkuje – więc mam wizerunek faszysty czy homofoba. Gdzie ja mieszkałem kilka miesięcy pod jednym dachem z homoseksualistą. Ale nie zgodzę się na adopcję dzieci przez pary homoseksualne. Ani nie zgodzę się na parady, propagujące homoseksualizm. Bo ja nikomu genitaliami nie macham przed oczyma. Dla mnie to wszystko jest komuna oświecona. Zamiast jednego PZPRu mamy pięć do wyboru. Oto cały wybór.
A więc źle pan ocenia obecne partie?To nie są partie, to są klany z hierarchią. Armie. Owszem – w niektórych z nich Polska posiada większą podmiotowość w innych mniejszą, a w niektórych w ogóle żadnej. Jasne, że gdybym miał oceniać stosunek do Polski PiS i Platformy, to w tej hierarchii PiS stoi wyżej. Ale to są i tak minimalne różnice w ujęciu globalnym. Kukizipiers
Małgorzata Wasserman: "takich zdjęć się nie pokazuje"Myślę, że to się nie mieści w pojęciu naszej kultury i cywilizacji. Nie pokazuje się takich zdjęć - mówi w rozmowie z Radiem RMF FM Małgorzata Wasserman.Córka posła PiS Zbigniewa Wassermana, który zginął w katastrofie w Smoleńsku widziała drastyczne zdjęcia ofiar opublikowane na rosyjskich portalach przez blogerów. Jest nimi zszokowana, pełna bólu i zdecydowanie przeciwna publikacji. Jest to bardzo dla nas bolesne. Muszę powiedzieć, że dla wielu osób jest to ogromny szok, bo przecież wiele z nich - tak jak ja - zdecydowało celowo, że nie chce oglądać zwłok i chce zachować w pamięci swojego bliskiego, takiego jaki był w ciągu życia. I tak na prawdę zetknął się z tymi zdjęciami - mówi Małgorzata Wasserman. Według niej publikacja nie jest przypadkowa, może mieć związek np. z ekshumacjami pomylonych ciał ofiar. Małgorzata Wasserman zastanawia się także, kto mógł zrobić te zdjęcia. "Część z tych fotografii jest zrobionych ewidentnie przez osoby, które miały swobodny dostęp do prosektorium, do ciał. (…) to nie jest tak, że można się było swobodnie poruszać między tymi budynkami, albo można było gdzieś wejść samemu. Było się w dużej asyście strony rosyjskiej - bo przypomnę, że polskiej nie było - i w zasadzie nie mieliśmy żadnej możliwości poruszania się samodzielnie, więc proszę sobie wyobrazić sytuację odwrotną, że doszłoby do tego w Polsce. Przecież to jest oczywiste, że nie byłoby trudne ustalenie źródła w Polsce, po prostu zebrano by te osoby, które uczestniczyły w danej czynności, przesłuchano by, sprawdzono im sprzęt do nagrywania - i to byłoby bardzo proste, aby do tego dojść. Po prostu strona rosyjska nie chce do tego dojść, to jest oczywiste. Kobieta nie wierzy w rosyjskie zapewnienia, że Moskwa robi wszystko, aby wyjaśnić źródło skandalu.
Rmf24.pl/run
Siała Anodina MAK. A Dziad (Miller) nic nie wiedział jak to było, jak.
Akwedukt http://akwedukt.nowyekran.pl/post/77478,siala-anodina-mak-a-dziad-miller-nic-nie-wiedzial-jak-to-bylo-jak-z-calym-szacunkiem-dla-rebeliantki-i-konserwtystki-blogerow-ne
Nagrody, awanse, odznaczenia ( w tym prezydenta Komorowskiego dla Polaków i Rosjan). Co dziwne - bardzo szybko po katastrofie - zanim opublikowano raporty. Robi się strasznie.
- I to wszystkim mającym urzędowo cokolwiek wspólnego z katastrofą. I za co te uściski dłoni? Pomijam tajne spotkania Tuska i Putina - bez ich protokołowania. [to na zdjęciach md]
A cio to? Dagawarlis tawariszcze? Piknie. Ale pupka Wam pewnie powoli cierpnie. Pażywjom, uwidim.
W komentarzu do pewnego mojego postu: Pisze Pan wronski111, i słusznie zresztą:
"Uważam, że ogólnie zastrzeżenia czy wątpliwości uzasadnione, natomiast teza, że wiedza z fizyki na poziomie podstawówki pozwala dowieść inscenizacji grubo przesadzona. Rozmiar pobojowiska jest faktycznie podejrzany, ale to na intuicję, której jak napisałem się boję. Nie wiem czy i jakie ślady były na ziemi po katastrofie. Tak wielki samolot na pewno nie może zatrzymać się w całości w miejscu przyziemienia, ale żeby ocenić czy to pobojowisko jest wiarygodne czy nie trzeba się z bliska przyjrzeć poszczególnym fragmentom i śladom jakie zostawiły na ziemi oraz jakie ślady noszą na sobie."
1. Wiedza z podstawówki jest zgodna z wiedzą wyższą. Aczkolwiek najczęściej stanowi jej jakiś część, tyle, że dotyczącą przypadku szczególnego. Fizyka punktu materialnego (w sumie teoretycznego), jest szczególnym przypadkiem wiedzy o wiele szerszej. Nie uwzględnia bowiem wielu innych istotnych uwarunkować, przyśpieszeń zmiennych itp, itd. Nie ma sensu tego potwierdzać, prawda?
2. Pisze Pan:
"Punkt materialny poruszający się z prędkością początkową v0 = 100 m/s w chwili t0 zaczyna hamować z opóźnieniem 4 m/s2 i porusza się ruchem jednostajnie opóźnionym aż do zatrzymania. Jaką drogę przebędzie ten punkt od chwili rozpoczęcia hamowania do zatrzymania."
2.1 Nawet gdyby samolot lądował w pozycji "normalnej a nie odwróconej" - to pamiętajmy, że miał wypuszczone podwozie. Koła zapadające się w bagnistym gruncie spowodowałyby zmienność przyśpieszenia hamowania.
2.2 Wryłyby się w bagnisty grunt i musiały by być tego wyraźne ślady - a ich brak.
2.2 Gdyby samolot w ostatniej chwili schował podwozie - to również byłby widoczny wyraźny ślad "szorowania prawie 100 ton" po gruncie. To tylko hipotetyczna wzmianka - bo jak wiadomo podwozia nie schował.
2.3 Wg raportów MAK-u jak i Millera - Tu-154 M spadał w pozycji odwróconej (kołami prawie do góry). Piszę prosto by każdy mógł to pojąć. Wtedy są również co najmniej 2 możliwości: wbija się w grunt kokpitem lub zahacza o grunt (miękki jak wiemy) usterzeniem poziomym ustawionym na pionowym. To tak, jakby to usterzenie zadziałało jak przysłowiowa "kotwica" - być może wskutek tego zaryłoby się w gruncie i oderwało od pozostałej części kadłuba. Może by jeszcze zrobiło parę "fikołków" i odleciało na jakąś odległość.
2.4 Kolejny przypadek - Tu-154 M zahacza o grunt skrzydłem. Oczywiście lewym, tym krótszym. Musiałby w gruncie być widoczny ślad tego "zahaczenia". Nic o takich śladach nam nie wiadomo, nie widziałem dokumentacji np fotograficznej terenu, gdzie widać by było ślady "ślizgania się po runcie kadłuba, zahaczenia o grunt podwozia, czy usterzenia poziomego z pionowym - bądź skrzydła. A przecież takie ślady - udokumentowane przez ekspertów wiele by oznaczały i były baaaaaaaaardzo istotne - co do przebiegu katastrofy.
Czy przypadkiem Rosjanie bardzo szybko zaczęli równać grunt w rejonie katastrofy? Pozostaje jeszcze jeden przypadek. Rozpad Tu-154 M nad ziemią. To by wiele tłumaczyło ale.... Nawet wybuchy na pokładzie Tu-154 M nie oderwałyby wszystkich zapiętych w pasy pasażerów i załogę od foteli. Pisałem na ten temat na NE. Pozostaje okoliczność najstraszniejsza.
Inscenizacja katastrofy.
Normalny człowiek nie jest w stanie przyjąć takiej hipotezy. [dlaczego?? MD]
Ale tłumaczyłaby one w/w zastrzeżenia.
1. Nigdy nie widziałem wywiadu z jakąkolwiek osobą zaangażowaną w odlot Tu-154 M. Mam tu na myśli tak obsługę wojskowego lotniska, mechaników np. dopuszczających samolot do lotu czy nawet go tankujących,
2. Nie zdarzyło mi się słyszeć choćby jednego wywiadu czy protokołu z przesłuchania kogokolwiek z wieży – odprawiającej rządowy Tu-154 M do lotu.
3. Nie zdarzyło mi się jak wyżej – doczekać się opinii ludzi wprowadzających pasażerów na pokład Tu-154. A przecież są jeszcze ludzie od odprawy lotniskowej, cateringu i pewnie wielu innych.
A czemu? Zważywszy na „przypadkową” awarię monitoringu z kamer lotniska wojskowego oraz przypadkową awarię nagrań z wieży w Smoleńsku – budzi to ogromne wątpliwości co do przebiegu samej katastrofy jak i wyników „badań obu komisji”. Mało tego była również awaria w jeszcze jednym miejscu – o czym dowiadujemy się od ministra Radosława Sikorskiego. Tyle „przypadków naraz” – jest co najmniej okolicznością podejrzaną. Prawdopodobieństwo wystąpienia „przypadkowego” – bliskie zeru. Nie podważam w tym poście wyników badań oraz opinii Panów prof. Nowaczyka, Bieniendy, Szuladzińskiego i wielu innych „wolnych ekspertów”. Bazowali oni jak i ja w wielu moich analizach, na oficjalnych danych, tych z zapisów rejestratorów jak i ze stenogramów rozmów w kokpicie załogi – odczytanych najpierw w Moskwie ( z oskarżeniami polskich pilotów oraz gen. Błasika). Z wytkniętych przez nich na bazie tych zapisów wielu błędów, zarówno natury fizycznej jak i technicznej – okazuje się, że całość oficjalnego przedstawienia przebiegu katastrofy w Smoleńsku – nie klei się ani logicznie ani technicznie ani fizycznie. Nie zajmowali się oni badaniem okoliczności przedstawionych przeze mnie w powyższych punktach od 1 do 3. Po prostu brakuje takiej informacji – dostępnej wszystkim Polakom. Nie jest możliwe, żeby pasażerowie TU-154 M zostali porwani przed odlotem. Ktoś z rodzin najpewniej podwoził ich wczesną porą ranną 10 kwietnia 2010 na lotnisko. A więc wtedy jeszcze żyli. Zostali poprowadzeni do hali odlotów, sprawdzono pewnie ich bagaże i dokumenty – i skierowano do „właściwego gate’u – bramki”. Tam ich zgromadzono. I co działo się dalej? Tego nie wiemy. Ale załóżmy hipotetycznie, że odlecieli innym samolotem i z tego powodu wysiadł monitoring na wojskowym lotnisku Okęcie. Również możemy hipotetycznie założyć, że odlecieli właściwym Tu-154 M – tylko gdzie wylądowali i co zrobiono z załogą i pasażerami? Trudne pytanie, bowiem lot każdego samolotu jest monitorowany przez wieże lotów – tych z miejsca startu jak i z tych prowadzących ich w trakcie lotu. Może odlecieli w innym kierunku – nie wzbudzającym wątpliwości, by w locie okrężnym dotrzeć blisko miejsca katastrofy? Czy tego typu akcja byłaby możliwa bez współpracy polskich i rosyjskich służb specjalnych?
NIE. Pomijając służby specjalne, jestem pewien, że gdyby taka akcja miała (hipotetycznie) miejsce – to muszą być w Polsce (nie wspomnę o Rosji) ludzie, którzy taką wiedzę mają. I jeśli tak jest – to naród polski, cała Polska – im tego nigdy nie wybaczą. Wracamy od początku...
1) Co się działo w Pałacu Namiestnikowskim 9. na 10.IV. - ...teren do późnej nocy był wokół jasno oświetlony, słychać "głośną muzykę " (inf. z Prasy po "katastrofie") [...]
Pasażerowie lotu 10.4. zebrali się w Hangarze....( z zeznań p.Dudy? przed komisją sejmową.
2) Pałac Namiestnikowski po "katastrofie" został remontowany Generalnie z wymianą podłóg, tynków , sztukaterii......
3) Hangar świeżo remontowany przed, po "katastrofie" został kompletnie rozebrany do korzeni...
4) Co było powodem Protestu : "Prokurator - Przybył - Strzelił - Chybił" ?
koniecPOLSKI 21.10.2012 16:49:29
@koniecPOLSKI 16:49:29
Witam. Dn. 9.04.2010 r podano w TV komunikat, że: "samolot Unii Europejskiej jest zagrożony atakiem terrorystycznym!” Nikt o tym w Unii nie słyszał. Na podstawie tego komunikatu oświadczono tej delegacji do Katynia, że musi zostać zabezpieczona. I w ten sposób tych ludzi zgarnięto! Przykład: Ś.p aktor Zakrzeński został obudzony 2 h wcześniej o 5.30 i zabrany przez jakiś samochód. Auto szefowej adwokatury , znaleziono ok 50 km od Warszawy, a powinno stać na parkingu lotniskowym! Te fakty i inne , świadczą, że ta hipoteza o porwaniu delegacji w Warszawie ma coraz więcej podstaw! Polecam po raz kolejny google i "zamach warszawski".
Akwedukt
Aby rozumieć rzeczywistość trzeba znać te fakty:
Po inwazji na Czechosłowację (1968) ludzie KGB rządzący komunistycznym imperium zrozumieli, że bez gruntownych przeobrażeń nie da się sprostać konkurencji Zachodu. W tym celu zamierzano odrzucić zużyty wehikuł ideologiczny (marksizm) i zmienić niewydajny system gospodarczy przechodząc na gospodarkę rynkową. Polska została wytypowana na „laboratorium pierestrojki” i tu miał się rozpocząć proces „upadku komunizmu”. Na miejsce „obozu socjalistycznego” miały powstać formalnie „niepodległe państwa” pozostające jednak pod kontrolą „centrali”. Ogromna i ryzykowna operacja planowana była na lato 1980 r. (już na wiosnę tego roku ewakuowano archiwa KGB z krajów bałtyckich). Zaczęło sie obiecująco - zainicjowano (sprowokowano) strajki, potencjalni „przywódcy robotników” już byli przygotowani. Wałęsa, Jurczyk i Sienkiewicz, którzy podpisywali porozumienia w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu byli ludźmi Kiszczaka. Do pomocy „prostym robotnikom” w rokowaniach z władzą zorganizowano też „ekspertów” (Geremek, Mazowiecki). Władza zapewniła im bilety lotnicze i zakwaterowanie w hotelu Heweliusz – tym samym, gdzie mieszkali negocjatorzy rządowi. (ABSOLUTNIE konieczne! –film „Sekrety transformacji”) Jednak błyskawiczny rozrost Solidarności kompletnie zaskoczył „reżyserów historii”. Mimo wysiłków agentury umiejscowionej w strukturach związku nie udało się opanować operacyjnie Solidarności. Nastąpiła seria nerwowych konsultacji warszawsko - moskiewskich w Białowieży i decyzja o siłowym rozwiązaniu związku. „Okrągły stół” - propagandowo „doniosłe wydarzenie w historii Polski” był inicjatywą moskiewską i przebiegał pod całkowita kontrolą MSW. (cytat z Kiszczaka: „Spokojnie, towarzysze, scenariusz okrągłego stołu napisała partia, a jego realizacja przebiega niezmiennie na warunkach przez nas dyktowanych”) Po starannej selekcji „negocjatorów opozycji” Kiszczak wiedział, że w „wolnej Polsce” będą mieć resorty siłowe, banki, sądy, uczelnie i przede wszystkim panowanie nad mediami („naszych przeciwników politycznych medialnie wdepczemy w ziemię” -wizerunek medialny o. Rydzyka czy Kaczyńskich świadczy, że nie były to puste słowa). Mimo wszystko społeczeństwo zdołało uzyskać znaczący stopień upodmiotowienia - dużo większy niż zakładali organizatorzy pierestrojki. Dlatego stale podejmowane były działania sprowadzające nas „do parteru” co ostatecznie udało się 10 IV 2010r, i tę datę można przyjąć jako zakończenie pierestrojki w Polsce. Na długo przed startem „transformacji” podjęto szereg działań. Aby zapewnić kadry menadżerskie do zarządzania nową gospodarką
sterowany przez Moskwę amerykański senator Fulbright („przeciwnik wojny” w Wietnamie...) założył fundację mającą na celu „zbliżenie ludzi i narodów”. Na stypendia Fulbrighta wyjechała duża grupa młodych aparatczyków partyjnych (dzieci „utrwalaczy władzy ludowej”...), którzy stali się - jako światowcy - heroldami kapitalizmu i uczyli nas demokracji. Dylemat Kisielewskiego „jak budować kapitalizm bez kapitału” rozwiązano wykorzystując Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Wyprowadzone środki wracały do Polski przez tzw. „firmy polonijne” i podstawionych biznesmenów. Afera FOZZ stała się „matką wszystkich afer” i umożliwiła przejęcie majątku narodowego przez ludzi służb i nomenklaturę partyjną. (filmy „A.Gwiazda – kopalnia wiedzy”, „Jak rozkradziono stocznie”). Aby społeczeństwo przekonać o rozpadzie komunizmu potrzebna była „opozycja demokratyczna”, której zamierzano „przekazać władzę”. Dlatego z inicjatywy KGB zorganizowano Europejską Konferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach (KBWE). Ratyfikowanie KBWE przez „kraje demokracji ludowej” z ZSRR na czele umożliwiło rozwój ruchów dysydenckich i powstanie opozycji. Podstawową metodą kontroli niezależnych (czy tajnych) organizacji jest umieszczenie w jej strukturach ludzi „zadaniowanych”. Rosjanie mają w tym długą tradycję – mistrzem fałszywej opozycji był Dzierżyński. Proces generowania i uwiarygodniania takich „działaczy opozycyjnych” jest długotrwały. Już w 1981r znana była ekipa „opozycyjna”, której zamierzano „przekazać władzę”. Czołowe postacie życia politycznego i społecznego III RP, „autorytety moralne” zostały internowane i „podlegały represjom” w luksusowym ośrodku na terenie poligonu drawskiego w Jaworzu (inni internowani przetrzymywani byli w regularnych więzieniach). To tutaj budowano „piękne życiorysy opozycyjne” Geremka, Mazowieckiego, Komorowskiego, Niesiołowskiego, Bartoszewskiego, Celińskiego. Wśród internowanych w Jaworzu byli również konfidenci „z górnej półki” jak Maleszka, Karkosza, Szczypiorski, a także późniejszy prezes Radiokomitetu TW „Kowalski” - A. Drawicz, który wraz z wiceprezesami Rywinem i Dworakiem obsadził „właściwymi” ludźmi ośrodki regionalne radia i TV. Radio Wolna Europa było słuchane w Polsce przez miliony ludzi i zostało użyte do wylansowania „właściwych opozycjonistów”. Mechanizm był prosty – w mieszkaniu J. Kuronia znajdował się „magiczny” (nie do wyłączenia) telefon, z którego Kuroń przekazywał wiadomości „z życia opozycji” do E. Smolara. Ten „dysydent” wyjechał z kraju po czystkach antysemickich w 1968r i był znakomicie „rozstawiony” – pełnił funkcję kierownika sekcji polskiej BBC.Z wiadomości upowszechnianych przez RWE czy BBC polski słuchacz dowiedział się, że czołowi opozycjoniści to Kuroń i Michnik. Twórca KORu -Macierewicz, a także inni (np. Naimski, Ziembiński) zostali „wyautowani”… Wałęsa miał kłopoty z prawem już jako nastolatek. W tym czasie zaczęła się jego kariera jako informatora milicji. Podczas służby wojskowej był donosicielem o pseudonimie „sierżant Kobrzyński”. Po ukończeniu służby „wojskówka” przekazała go „cywilom”, gdzie przybrał pseudonim „Bolek”.(film YT „Zyzak o Noblu Wałęsy”). Danuta Wałęsowa w swojej książce wspomina, że mąż – szczęściarz raz po raz wygrywał w totolotka. Rzeczywistość była inna – jego wynagrodzenie jako donosiciela dwukrotnie przewyższało pobory w stoczni. Oficjalnie przyjmuje się, że współpraca Wałęsy z SB ustała w 1976 r. Okres, gdy przestał już być drobnym kapusiem i zaczęto go kreować na „przywódcę robotniczego” jest gorzej udokumentowany (film„Wałęsa produkt służb”). „Człowiek, który obalił komunę”(przy pewnej pomocy H. Krzywonos) jest nieustannie „pompowany” jako „międzynarodowo uznany autorytet” gdyż stanowi filar oszustwa pierestrojki.Sowietolog C. Story nazwał „upadek komunizmu” największym oszustwem w dziejach ludzkości. Ludzie którzy rządzili imperium KGB rządzą nim nadal - teraz jako „liberalni demokraci”. Największe szkody sprawie Polski poczynił Wałęsa jako prezydent:
Pod czujnym okiem swego nadzorcy z ramienia służb – Wachowskiego – obalił pierwszy demokratycznie wybrany polski rząd i uniemożliwił dekomunizację. W swojej destrukcyjnej działalności „Mędrzec Europy” miał oczywiście pomagierów. W filmie „Kim jest marszałek Borusewicz” zebranych jest kilka porażających relacji świadków jego działań. Na tle tych relacji nie dziwi, że w 1981r Borusewicz wysłał (wystawił) Annę Walentynowicz do Radomia, gdzie był przygotowywany na nią zamach. W przedsięwzięcie zaangażowani byli TW ”Karol” – A. Soból (sekretarka Kuronia) oraz oficerowie Szczepanek, Karewicz i Grudniewski (w 2011r sąd uniewinnił ich od zarzutu „próby uszkodzenia ciała A. Walentynowicz”). Indukowanie zawału serca za pomocą niepozostawiającego śladów furosemidu jest ważnym narzędziem sowieckiej „polityki kadrowej”. (film „A. Walentynowicz – próba otrucia”). Gdy w 1991r. Jan Rokita – przewodniczący Sejmowej Komisji do Zbadania Działalności MSW pisał swój raport, był zaszokowany nie tylko odkryciem, że blisko stu prokuratorów i sędziów aktywnie współdziałało z przestępcami zacierając ślady i niszcząc dowody (prawdopodobnie pracują w resorcie do dziś). Dostrzegł on, że ośrodek decyzyjny państwa nie znajduje się bynajmniej w KC PZPR (nie mówiąc już o administracji państwowej), lecz w służbach specjalnych. Z lektury książki „Czekiści - organy bezpieczeństwa w krajach bloku sowieckiego” wynika, że nie istniały polskie, czeskie czy niemieckie tajne służby – wszystkie były lokalnymi filiami KGB czy wojskowej GRU. Zdaniem red. Jachowicza źródłem patologii naszej demokracji jest ogromny wpływ ludzi komunistycznych tajnych służb (ich powiązania z moskiewską centralą są oczywiste) na gospodarkę i politykę. Nie było możliwości pozbycia się tych upiorów komunizmu z powodu oporu ogromnego lobby anty-dekomunizacyjnego pod przewodnictwem A. Michnika (film „Debata”).Autorytet Michnika jest nie kwestionowany bo „siedział w wiezieniu”. Dla tych, którzy wątpili w to więzienie, emitowano w TVP w latach 90-tych różne scenki z „martyrologii” Michnika („Michnik walczący o Polskę”). Ponieważ mamy demokrację (t.j elektorat głosuje na ludzi którym chce powierzyć władzę), nie grozi nam, że jakiś generał tajnych służb zostanie prezydentem, czy premierem – co najwyżej otworzy on szampana gdy wygra miły mu polityk. Stąd duże zapotrzebowanie na takich właśnie miłych polityków. W filmie „Schetyna i układ wrocławski” G. Braun znakomicie opisuje proces (wieloletni) wytwarzania użytecznego polityka. J. Bezmienow (film „Jak zniszczyc państwo”) opowiada, że tajne służby w zasadzie nie potrzebują polityków lewicy, natomiast uwielbiają konserwatystów, wielodzietnych katolików, opozycjonistów, antykomunistów... W minionym dwudziestoleciu łapano agentów nawet w państwach o znacznych wpływach rosyjskich (Litwa, Słowacja, Bułgaria, Rumunia) – tylko nie w Polsce. Świadczy to, że u nas agentura zainstalowana jest na szczytach władzy. Ocenia się, że w administracji USA w latach 40-tych umieszczonych było ok. 400 sowieckich szpiegów (w tym dwóch najbliższych doradców prezydenta Roosvelta). Ilu ich może być w Polsce obecnie? O skuteczności agentury świadczy fakt, że Ameryka mając monopol na broń jądrową „odpuściła” połowę Europy stwarzając tym samym globalne supermocarstwo - ZSRR.Polska ze względu na swe kluczowe znaczenie jest ogromnie nasycona agenturą. Według O. Gordijewskiego jest to czwarta – w liczbach bezwzględnych - agentura sowiecka po USA, Niemczech, Francji. Ponadto rozkazem z 1984r minister Kiszczak zezwolił na tworzenie Niemcom własnej siatki (pierwszy komendant policji we Wrocławiu –płk Anioła, a także jeden z szefów wrocławskiej TV po transformacji 1990r byli ludźmi Stasi). Po II Wojnie Światowej Stalin oddelegował do swej „największej zdobyczy” (jak mawiał) wielotysięczną rzeszę swoich agentów do pełnienia roli Polaków. Były to m.in. tysiące oficerów LWP, którzy mieli po 2 godz. dziennie lektoratów języka polskiego. Był wśród nich Siergiej Fiodorowicz Gorochow – kat Poznańskiego Czerwca 1956r występujący w Polsce jako gen. Stanisław Popławski. Obecnie dzieci i wnuki tych ludzi mówią już bez akcentu i zajmują istotne stanowiska w polityce, biznesie, kulturze, na uczelniach, w mediach (od Miecugowów czy Terentiewów groźniejsi są ci, którym nadano polskie nazwiska) W przyjętym 6.12 1961r III Programie KPZR zrezygnowano z brutalnych represji jako nieefektywnych środków kontroli populacji na rzecz rozwoju agentury i bezpośredniej manipulacji medialnej. Zamiast budować lotniskowce znacznie taniej jest założyć gazetę, stację TV czy zatrudnić życzliwego dziennikarza. Można później w TOK FM zacytować belgijski Le Soir: „Świat odetchnął z ulgą – skrajny nacjonalista J. Kaczyński nie został prezydentem”. 75% światowych mediów jest lewicowych. To znacznie więcej niż ludzi o takich poglądach .Kto finansuje nadwyżkę ?(film „Sowiecka manipulacja w BBC”) Ale ogłupianie i okłamywanie to tylko środki – celem jest okradzenie. Nie istnieje prostszy sposób na zniewolenie jednostek, rodzin, społeczeństw jak wyzucie ich z własności. Obecny względny dobrobyt zawdzięczamy kredytom zaciąganym na lichwiarski procent, które trzeba będzie spłacić. Gdy w 1987r w Helsinkach dziennikarze zapytali ministra spraw zagranicznych E. Szewardnadze czy ZSRR mógłby się zgodzić na zjednoczenie Niemiec, usłyszeli że tak, pod warunkiem istnienia strefy buforowej między Rosją a Niemcami. Taka strefa to kraj nie prowadzący samodzielnej polityki, bez armii i przemysłu. To tłumaczy dlaczego w naszej szczątkowej armii więcej jest dowódców niż szeregowców (nie mamy nawet wyszkolonych rezerwistów!), wywiad i kontrwywiad zajmują się inwigilacją opozycji i komunikują przez satelitę Gazpromu, Państwowa Komisja Wyborcza używa rosyjskich serwerów, a ludzie, którzy próbują ten stan zmienić giną śmiercią gwałtowną.Płacimy cenę zjednoczenia Niemiec. Tylko znajomość faktów (wiedza) daje nam odporność na wyrafinowaną „obróbkę” medialną, której podlegamy. Prezentowany powyżej zestaw wiadomości może być pomocny do „prostowanie lemingów”, co ma sens, bo zmniejszamy w ten sposób ogólną pulę zalewającego nas zewsząd kłamstwa. Przytoczone fakty pochodzą z następujących źródeł:
J. O’Neil, J. Corsi „Unfit for command”
R.Clarke “Against all enemies”
McIlhany Raport – cykl telewizyjnych wywiadów C. Story
A.Golicyn „New Lies for Old” oraz „Perestroika deception”
“Czekiści –organy bezpieczeństwa w krajach bloku sowieckiego” (praca zbiorowa)
A.Frydrysiak „Solidarność w województwie koszalińskim”
Jako „bibliografia” służyć mogą następujące filmy:
(Wszystkie filmy są bardzo skondensowane , większość krótkich).
„Wałęsa produkt służb” http://www.youtube.com/watch?list=UUK4-9euUxASA-...
„Jak rozkradziono stocznie” http://www.youtube.com/watch?v=l8KuwLs0Epo&featu...
„Zyzak o Noblu Wałęsy” http://www.youtube.com/watch?list=UUK4-9euUxASA-...
„A. Gwiazda-kopalnia wiedzy” http://www.youtube.com/watch?list=ULcY49TNxNgAQ&...
„Michnik walczący o Polskę” http://www.youtube.com/watch?list=ULtAfJfGGCGYY&...
„Debata” http://www.youtube.com/watch?list=ULqze3Q84Ymjo&...
„Sowiecka manipulacja w BBC“ http://www.youtube.com/watch?list=ULomKQ79mG2aA&...
„Jak zniszczyć państwo” http://www.youtube.com/watch?list=ULZMEtzlbpELA&...
„Kim jest marszałek Borusewicz?” http://www.youtube.com/watch?list=ULt4B7DgzDxsY&...
„Schetyna i układ wrocławski” http://www.youtube.com/watch?list=ULszRic-f2ypk&...
Kuki
Gruppenführer KAT
Infonurt2 : Jest to dokładny opis spisku PO Tuska i Putina. Z tym że lotu do Smolenska nie było a wykorzystano go tylko do wyłuskania opozycji przeznaczonej do likwidacji- metoda plk.Putina i niemiecka czystka Tuska. mgr inż K.Cierpisz ( budowea samolotów ) opisał to i dowiódł w
Obecnie doszła publikacja zdjęć ofiar z Rosji z kolejnym potwierdzeniem, że Smoleńsk to była MASKIROWKA!! Wszyscy zginęli w Polsce a zgarneli ich dpdatkowo poprzez alarm o ataku terrorystycznym którego nie było. Opracowanie jest z załączeniem pism między Kancelaria prezydenta i ministerstawami. które razem z tym tekstem znajdziesz w JAK ZABIJANO POLSKE Mirosława Kokoszkiewicza wyd 2012. Do nabycia Dystrybucja Warszawa ul.Konopnickiej6 lok 227 tel 22-339-0541
“Uderz w stół, a nożyce się odezwą!” Poniższy tekst jest tego najlepszym przykładem. Jego autor, Łażący Łazarz spowodował istne tsunami. Słowa, które za chwilę przeczytacie zostały usunięte z Salonu 24! Mało tego: ów wpis został usunięty z innych miejsc S24, bowiem blogerzy, którzy zdążyli go przeczytać i skopiować, gdy zauważyli jego zniknięcie umieścili go na swoich blogach. Wszystkie te notki zostały usunięte również a konta zablokowane!!! “Szanowny Panie, pana notka została usunięta ze względu na treści procesowe jakie zawierała” – w taki sposób administratorzy S24 tłumaczyli swoją cenzurę. Jakie do cholery treści procesowe? Nie dajcie się nabrać. Ten tekst zawiera całkowicie (podkreślam: całkowicie!!!) jawne i łatwo dostępne materiały. A przecież słowa własne blogera, który nawiasem mówiąc nie ma pojecia o jaki proces chodzi, nie mogą stanowić takich treści! Ale jak to ładnie brzmi! Po tej reakcji możemy się domyślać w jakim kierunku podążać, by poznać prawdę o kwietniowym zamachu. “Łażący Łazarz skonstruował bombkę, na której konstrukcję nie poważyłby się żaden z dziennikarzy i polityków, nawet opozycji. Całość jest tak spójna, że tłumaczy nawet wpadkę Bronka u Monisi, gdzie mu się wypsnęło, że w kampanii prezydenckiej będzie potykał się z JAROSŁAWEM Kaczyńskim” – napisał jeden z Czytelników portalu Niepoprawni.pl w prywatnym liście do Redakcji. Oj tak, Łażący Łazarz, prawdopodobnie mimowolnie, dotknął czułego punktu! Jego tekst jest niesamowicie groźny dla pewnych ludzi, bo jest właśnie spójny, logiczny i solidnie oparty o rzeczowe argumenty w postaci oficjalnych dokumentów i materiałów dziennikarskich. O tym jak bardzo ważne są słowa Łażącego Łazarza niech świadczy fakt, że redakcjom je publikującym grozi się… zgłoszeniem zawiadomienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa!!! Duża rzecz. Choć oczywiście śmieszności tych zarzutów nie warto nawet komentować… Ktoś próbuje zamknąć nam usta i zwyczajnie nastraszyć! Dlatego apeluję do Was, do każdego komu zależy na prawdzie, wolności słowa i, nie boję się pompatyczności mych słów, na Polsce, niech w miarę możliwości nagłaśnia sprawę, kopiuje tekst i reklamuje go gdzie się da! Do dzieła!!!
Znany wszystkim ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” opowiada o poszukiwaniach zbrodniarza Gruppenfuhrera WOLFa. W scenie kulminacyjnej Kapitan Hans Kloss, a w zasadzie już Major NKWD (w polskim mundurze) o imieniu Janek ujawnia, że rozkaz egzekucji tysięcy cywilów wydawali czterej zbrodniarze: Wernitz, Ohlers, Lübow, Fahrenwirst podpisujący się wspólnie jako WOLF. Jako ciekawostkę należy dodać, że scenariusz tego odcinka napisali wspólnie Andrzej Szypulski (związany później z Unią Wolności) i Zbigniew Safjan (donosiciel NKWD, członek PRON i ojciec Marka Safjana) podpisujący się wspólnie jak Andrzej Zbych. Ale do rzeczy. W poprzednim tekście „Głowa Zdrajcy" prowadziłem wraz z moimi komentatorami rozważania dotyczące osoby lub osób, które można uznać za bezpośrednio odpowiedzialne za śmierć Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. Podstawą naszej dyskusji stało się następujące spostrzeżenie:
Jeżeli to był zamach, to musiał on być od dawna przygotowywany. Przygotowania musiały być trojakiego rodzaju: techniczne przygotowanie sposobu dokonania zamachu, przygotowanie ukrycia (zatuszowania) faktu zamachu oraz „wystawienie” ofiary. Polem naszych rozważań nie były techniczne sprawy ani sprawy tuszowania, skoncentrowaliśmy się za to na kwestii najważniejszej i najłatwiejszej do zbadania. Kto „wystawił” Lecha Kaczyńskiego i jego otoczenie zamachowcom? Mając bowiem wewnętrzne przekonanie, iż do katastrofy doszło w wyniku zamachu wydało się nam (osobom zaangażowanym w dyskusję) logiczne, że kombinacja operacyjna polegająca na doprowadzeniu do wylotu określonym czasie do Katynia samolotu z Lechem Kaczyńskim ortaz ludźmi niewygodnymi Moskwie na pokładzie musiała zostać dokonana z pomocą osoby, zdrajcy, będącym rosyjskim agentem. Podczas naszej dyskusji i przeglądu jawnej dzisiaj korespondencji naszym oczom ukazała się następująca prowokacja przeciwko Prezydentowi RP, opozycji i porządkowi konstytucyjnemu Państwa Polskiego. Przy tym prowokacja zawierająca wyraźny podpis kata, który doprowadził do śmierci 96 osób i zagroził suwerenności Polski. Nazwijmy tego zdrajcę: Gruppenführer Kat. Jest rok 2009, jak co roku, na wysokości grudnia rozpoczęły się przygotowania Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa do organizacji uroczystości w Katyniu w kwietniu przyszłego roku. Ze względu na wyjątkowy charakter planowanych obchodów, w związku z 70 rocznicą ludobójstwa, o wszczętych przygotowaniach Andrzej Przewoźnik informował (wpierw nieoficjalnie) Kancelarię Prezydenta, Kancelarię Premiera oraz szereg instytucji i organizacji pozarządowych. Prezydent RP Lech Kaczyński był sprawą żywo zainteresowany, świadczą o tym pisma informacyjne o podobnej treści jakie Kancelaria Prezydenta skierowała w dniu 27 stycznia 2010 roku do Andrzeja Przewoźnika, do Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz do Ambasadora Federacji Rosyjskiej
Oto jedno z nich:
Dwa dni później Mariusz Handzlik z Kacelarii Prezydenta zwraca się jeszcze raz do Andrzeja Przewoźnika z prośbą o informację dotyczącą stanu obchodów. Do tego bowiem czasu nie znana jest dokładna data uroczystości organizowanych przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Na powyższe pismo nadeszła zapewne odpowiedź natychmiastowa o dacie 10 kwietnia, która to informacja musiała być przekazana także MSZ-owi. Od tej pory zaczyna się wspólna akcja grupy zadaniowej Rosyjsko-Polskiej której efektem miało być wystawienie zamachowcom Prezydenta RP, jego brata oraz licznego grona ich współpracowników i osób niewygodnych Rządom Rosji i Polski. Najpierw Donald Tusk ogłasza, że 3 lutego odebrał telefon od Premiera Władymira Putina z zaproszeniemdo wspólnego uczczenia pamięci ofiar Katynia. Uroczystości miały się odbyć w pierwszej połowie kwietnia 2010 r..
http://wiadomosci.onet.pl/2123308,12,putin_zaprasza_tuska_do_katynia,item.html
Zwróćcie uwagę, że nikt jeszcze wtedy nie mówił o dwóch różnych datach uroczystości. Opinia publiczna, a głównie Prezydent RP miał być przekonany, że chodzi o te same uroczystości, na które on się wybierał. Prezydent zaskoczony nagłym zaproszeniem personalnym czeka na odpowiedź Rosjan na pismo z 27 stycznia. Rosjanie jednak nie zamierzają niczego potwierdzać i udają głupich. Czekają bowiem, zgodnie z założonym scenariuszem, aż Prezydent RP zadeklaruje swoją obecność dokładnie na 10 kwietnia.
Tą grę zauważa Szczygło, nie potrafi jednak wyraźnie zidentyfikować jej celu.
Tegoż dnia zniecierpliwiony Prezydent zaprasza Ambasadora Rosji na rozmowę o uroczystościach katyńskich, która ma się odbyć w Pałacu Prezydenckim w dniu 23 lutego. Postawieni w trudnej sytuacji Rosjanie (bo ileż czasu po rozmowie będą mogli milczeć?) naciskają na swoich agentów do pilnego wyduszenia z Prezydenta RP daty jego lotu do Katynia. Klamka musi zapaść zanim przyznają się, że już dawno jest ustalone spotkanie Putin-Tusk na 7 kwietnia. Prawdopodobnie dlatego, akurat 23 lutego Andrzej Kremer kieruje do Kancelarii Prezydenta pismo gdzie pada pierwszy raz data 10 kwietnia i kategoryczne wymuszenie (ze względów organizacyjnych) potwierdzenia tej daty wylotu. Pismo to sygnowane osobiście przez Kremera musiało być inspirowane przez Tomasza Arabskiego z Kancelarii Premiera Donalda Tuska (co możemy poznać po liście „do wiadomości”) gdyż to Kancelaria Tuska bezpośrednio wtedy rozmawiała z Kancelarią Putina. Ta inspiracja byłaby niemożliwa bez zgody Radosława Sikorskiego przełożonego Andrzeja Kremera. Możemy sobie wyobrazić, że było to mniej więcej tak: „Słuchaj Andrzej – mówi Sikorski – zgłosi się do ciebie Tomek Arabski w sprawie pisma do Prezydenta, niech się kurde w końcu określą, że polecą dziesiątego. Wierz mi, ważne”. Zastanawiając się tutaj nad osobą agenta wpływu musimy zdawać sobie sprawę, że;
1. Była to osoba kluczowa w kontaktach zarówno z Rosjanami jak i z innymi resortami,
2. Musiała być to osoba znakomicie zorientowana w przebiegu korespondencji na temat Katynia z Kancelarią Prezydenta RP,
3. musiała być to osoba posiadająca wiedzę na temat celu akcji, inaczej zamiast wywierać presję na zawarcie przez Prezydenta oficjalnego stanowiska (w piśmie) próbowałaby rozegrać sprawę medialnie,
4. Musiała być to osoba, która nie wsiadła do samolotu 10 kwietnia (pkt 3 implikuje pkt 4).
Ze wszystkich osób informowanych oficjalnie o korespondencji MSZ-u z Kancelarią Prezydenta żyje tylko Tomasz Arabski. Co znamienne, w Smoleńsku zginął także Andrzej Kremer – co pozwoliło go wykluczyć z listy. Tomasz Arabski jest zresztą szczególną postacią, najbliższym zaufanym Premiera Tuska, posiadającym bezpośredni dostęp do najwyższych współpracowników Tuska w Platformie Obywatelskiej (bez względu na ich zajmowane stanowisko), osobą ustalającą i kontrolującą wszelkie rozmowy Premiera, strażnikiem tajemnic Premiera i osobą upoważnioną do udzielania się w mediach. Gdy jednak nacisk i nadzór Arabskiego okazuje się za słaby gdyż na początku marca wciąż nie ma oficjalnej deklaracji Lecha Kaczyńskiego (wyobrażam sobie tę irytację Moskali, którzy naprawdę nie mogą już dłużej czekać) nagle wkracza z ratunkiem kolejna postać. Dnia 2 marca Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski nagle przesyła pismo bezpośrednio na ręce Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które ma wywołać pożądaną reakcję. Trudno bowiem odpowiedzieć na tak sformułowaną prośbę bez podania terminu wylotu prezydenckiego samolotu. Jednak, gdy okazuje się, że Andrzej Przewoźnik niezależnie potwierdza, iż uroczystości w Katyniu które on organizuje odbędą się 10 kwietnia
http://kresy24.pl/showNews/news_id/10259/
i gdy na tej podstawie MON wydaje dyspozycje o udostępnieniu samolotu Prezydentowi w dniu 10 kwietnia – Tomasz Arabski, wiedząc, że Lech Kaczyński został właśnie postawiony pod ścianą, decyduje się na medialne ujawnienie terminu spotkania Putin-Tusk:
„Premier Donald Tusk będzie w Katyniu 7 kwietnia na zaproszenie szefa rosyjskiego rządu Władimira Putina – poinformował szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Arabski zapowiedział, że 7 kwietnia dojdzie do spotkania bilateralnego Tuska i Putina i dyskusji na temat spraw bieżących”
http://dziennik.pl/polityka/article562367/To_juz_pewne_Tusk_jedzie_do_Katynia.html
Prezydent orientuje się wtedy, że Putin z Tuskiem już ustalili, że nie będą na tej samej imprezie i wysyła Bronisławowi Komorowskiemu pierwsze pismo potwierdzające swój udział właśnie 10 kwietnia. Nie było rady, kto jak kto ale Marszałek Sejmu nie mógł wiecznie czekać na odpowiedź. Zwróćcie uwagę, że pismo jest wprawdzie datowane na 5 marca, ale nie wiemy kiedy tak naprawdę było wysłane. 5 marca to był piątek, mogło być wysłane w poniedziałek (8 marca) albo wtorek (9 marca). Jest jednak faktem, że jeszcze 11 marca (no może 10-tego ze względu na poślizg dziennikarski) Rosjanie informacji o tym piśmie nie mieli. Udawali więc dalej głupich i pomimo, że kilka dni wcześniej Stasiak potwierdził 10 kwietnia w mediach to czekali na oficjalne potwierdzenie. Sprawa była widać zbyt poważna by ufać deklaracjom medialnym:
http://www.tvn24.pl/0,1647227,0,1,lech-kaczynski-w-katyniu-rosjanie-nic-nie-wiedza,wiadomosc.html
To też nastręcza naturalne podejrzenia, że nie chodziło tylko o efekt propagandowy. Gdyby celem operacji „7 kwietnia contra 10 kwietnia” był tylko PR to cała rozgrywka odbyłaby się głównie w mediach i za pomocą komunikatów medialnych. Tu jednak kluczowe były ustalenia oficjalne – te pod pieczątką. Mamy więc następującą sytuację: przez ponad miesiąc od 27 stycznia 2010 działając wspólnie i w porozumieniu Tomasz Arabski i Bronisław Komorowski (przy zgodzie Sikorskiego na wykorzystanie Kremera) doprowadzają do wystawienia Prezydenta i jego obozu politycznego (niewygodnego zarówno dla Tuska jak i Putina) na osobny przelot, osobnego dnia i w warunkach niemal zerowego zabezpieczenia agencyjnego, dyplomatycznego i technicznego. Czy tylko jednak te dwie osoby były tak mocno zaangażowane. Czy możliwe by Premier Tusk podobnie jak Prezydent (choć różnica jest bolesna musicie przyznać) był przez Rosjan i ich dwóch poputczików także wykolegowany? Taka interpretacja byłaby możliwa – z korzyścią dla wizerunku Donalda Tuska – gdyby nie jeden znamienny fakt: TUSK KŁAMAŁ mówiąc o telefonie od Premiera Putina w dniu 3 lutego z zaproszeniem na uroczystości Katyńskie i KŁAMAŁ twierdząc, że propozycja udziału w osobnej uroczystości 7 kwietnia nastąpiła ze strony Putina jeszcze później. Już bowiem 5grudnia 2009 r. Dimitrij Polianski Radca Ambasady Rosyjskiej ogłosił: Na kwiecień planowane jest spotkanie Władimira Putina i Donalda Tuska . Polianski przekazał już wtedy, że szefowie rządów dwóch krajów mają uczestniczyć w posiedzeniu Rady Biznesu Rosji i Polski, i że oprócz forum gospodarczego w Kaliningradzie w kwietniu przyszłego roku Rosję i Polskę czeka inne ważne wydarzenie – wspólne uroczystości upamiętniające rocznicę tragedii w Katyniu.
Dowód:
A jeśli tak brzmiał komunikat, to znaczy, że już na początku grudnia rozmowy pomiędzy Putinowcami a Tuskoidami na temat wspólnej wizyty w Katyniu w kwietniu 2010 r. były bardzo zaawansowane i trudno przypuszczać by już wtedy nie ustalono dokładnego harmonogramu. Być może ustalano już wtedy nie tylko harmonogram wizyty ale i kombinacji operacyjnej „Prezydent w Smoleńsku”. Na nieszczęście Tuska, widać zapomniał on o tej nieprzemyślanej wrzutce przyjaciół Rosjan z grudnia 2009. Zresztą, kwestie wciąż toczących się rozmów Putin-Tusk jeszcze w roku 2009 potwierdzał także sam Andrzej Przewoźnik:
„Polski MSZ od dłuższego czasy prowadził z Rosjanami żmudne ustalenia na temat uroczystości. Teraz resort jest zaskoczony, bo prezydent na obchodach zorganizowanych na szczeblu premierów to prawdziwy koszmar dla protokołu dyplomatycznego”
http://www.polityka.pl/kraj/rozmowy/1502899,1,kulisy-planowanego-spotkania-tusk-putin-w-katyniu.read
MSZ to Radosław Sikorski, czy on także brał udział w spisku? Zastanawiałem się nad tym długo i analizowałem jego zachowanie. Jednak doszedłem do wniosku, że mimo wszystko tez był tylko narzędziem. Po pierwsze, gdyby coś wiedział to nigdy by nie krzyknął „Lech Kaczyński – były Prezydent”. Ugryzłby się 20 razy w język zanim by się tak podłożył. Druga sprawa to Tusk nigdy by nie wystawił dwóch spiskowców do prawyborów. Nie mógłby sobie pozwolić na wywołanie konfliktu i niezdrowych ambicji w tak wąskim kręgu zaufania. Musiał wystawić jednego spiskowca i jednego frajera by udać demokrację, a potem ten spiskowiec z frajerem musiał wygrać. I tak się też stało. A czy nic nie rozgrzesza Komorowskiego? Wręcz przeciwnie, całe zachowanie jego w dniu tragedii i później wskazywały, że jest to osoba cyniczna, zdecydowana i bardzo dobrze (nawet zbyt dobrze) poinformowana. Zresztą bliskie kontakty z WSI-GRU do czegoś zobowiązują. Dzisiaj nawet przestałem patrzeć z lekceważeniem na informacje wiszącego jeszcze przed katastrofą w Smoleńsku orędzia Komorowskiego.
http://www.itv24.com.pl/film/891/oredzie_w_tvp_info_przed_katastrofa_tu-154/
To taka typowa wpadka Pana Marszałka.Co do Arabskiego, część argumentów na jego temat już przytoczyłem. Ale warto zauważyć, że była to osoba, która bardzo konsekwentnie i umiejętnie wprowadzała w błąd media i obniżała rangę wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu.
http://www.youtube.com/watch?v=DvC2Nbao3tQ
Arabski był też bezpośrednim przełożonym Grzegorza Michniewicza, Dyrektora Generalnego Kancelarii Premiera Donalda Tuska i jego Szefa Kancelarii Tajnej, który zmarł nagle, tajemniczo (podobno popełniając samobójstwo) a poza tym:
„Z ustaleń „Wprost” wynika, że tego wieczoru Michniewicz napisał także kilka SMS-ów do swojego przełożonego, szefa kancelarii Tomasza Arabskiego. Nie wiadomo jednak, czego dotyczyły ani o której godzinie zostały wysłane. Minister nie odpowiedział na nasze pytania w tej sprawie”. Na to, że Grzegorz Michniewicz, żaden mięczak i jednak niezwykle zaufana osoba Donalda Tuska i Tomasza Arabskiego musiał odkryć coś wyjątkowo przerażającego zwracał uwagę nie tylko WPROST ale i jeden z Blogerów Salonu24:
http://krzystofjaw.salon24.pl/151606,smierc-grzegorza-michniewicza-dlaczego
Co to było? Czy odkrył jakiś szyfrogram od Putina do Tuska, którego nie przechwycił Arabski? Możemy dzisiaj tylko spekulować. Faktem jest jednak, że Paweł Gutowski wieloletni przyjaciel Michniewicza, który kontaktował się z nim przed sama śmiercią, tak zrelacjonował ostatnią ich rozmowę telefoniczną:
– Był już w fatalnym stanie. Prawie szlochał. W rozmowie z nim użyłem nawet określenia „wisielczy nastrój”, co, niestety, okazało się prorocze. (sic!)
Czy rozszyfrowaliście już, kim może być nasz polski Gruppenführer Kat?
Na stadionie we Wrocławiu bardziej opłaca się... nie robić nic Okazuje się, że mecz piłkarski Brazylia – Japonia kończy się dla Wrocławia finansową stratą rzędu minimum pół miliona złotych. I już wiadomo, że więcej podobnych spotkań na tym obiekcie nikt nie ma zamiaru organizować. Wcześniej Wrocław miał negatywne doświadczenia z turniejem Polish Masters oraz koncertem Queen – łącznie wtopiono na tych dwóch imprezach 10 milionów. Na walce Adamka z Kliczką, koncercie George’a Michaela i pokazie Monster Jam stracono łącznie 1,4 miliona. Gdańsk podsumował koncert Jennifer Lopez i wyszło fatalnie: półtorej bańki w plecy. Problem pt. „Jak stadiony mają zarobić na siebie po Euro 2012” okazuje się jeszcze większy niż początkowo zakładano. Straty przynoszą stadiony, gdy stoją puste, ale jeszcze większe straty – gdy coś się na nich dzieje. Stadion Narodowy też nie dość, że na siebie nie zarabia, to jeszcze przynosi wstyd. Stadiony kosztowały łącznie jakieś cztery miliardy złotych i to są pieniądze, które nie wrócą nigdy: co do tego nikt nie ma złudzeń. Teraz ludzie głowią się, co zrobić, by kasa nie wypływała nawet w momencie, kiedy te areny niby już są gotowe do zarabiania. Janusz Korwin-Mikke forował dość karkołomną tezę, że obiekty należałoby rozebrać zaraz po Euro 2012, ale wiadomo, że to nie przejdzie. Stadion Narodowy kosztuje nas 18 milionów rocznie, o ile nic się na nim nie dzieje – aż do 30 milionów, jeśli organizowane są na nim imprezy. Problem w tym, że mowa o kosztach czysto technicznych, a przecież dochodzą jeszcze koszty sprowadzania gwiazd. Madonna nie przyjechała po to, żeby przejechać się metrem na Młociny, tak jak Lopez w Gdańsku zawitała nie po fotkę z Neptunem, tylko po bardzo sowitą wypłatę. Artyści opuszczają Polskę bogaci, za to stadiony są na coraz większym minusie. Jeśli podsumujemy ten nieszczęsny Wrocław to się okaże, że eventy tam organizowane przyniosły jak na razie łącznie dwanaście milionów złotych strat – plus koszty utrzymania obiektu. Wrocław oddaje więc walkowera – mówi, że więcej podobnych imprez nie robi. Pytanie, co więc będzie robił – odpowiedź: głównie nic, bo tak taniej. Doszło do tego, że bardziej opłaca się płacisz czynsz i trzymać stadion pusty, niż zapełniać go ludźmi. Najgorsza jest sytuacja oczywiście z obiektem w Warszawie, bo to jest jedyny stadion, na którym meczów nie rozgrywa żadna drużyna i na którym tak z grubsza po prostu non-stop wieje nudą. Anglicy wyjechali i… to by było na tyle. Więcej wielkich meczów już nie będzie, przynajmniej do czasu eliminacji mistrzostw Europy 2016. Na dobrą sprawę, można byłoby Stadion Narodowy zamknąć na kłódkę, bo przecież trzymanie go dla Waldemara Pawlaka (wynajął obiekt dla strażaków, za złotówkę) jakoś się nie kalkuluje. Sytuacji jaka jest teraz na pewno nikt się nie spodziewał. Cały czas tłumaczono, że stadiony będą na siebie zarabiać, przy organizacji odpowiedniej liczby dużych imprez. Teraz jest odwrotnie – straty są minimalizowane poprzez NIEORGANIZOWANIE imprez. Skoro jednak na meczu Brazylia – Japonia zarobili i Brazylijczycy (bo zapłacili im Japończycy), i Japończycy (bo sprzedali prawa telewizyjne i reklamy), a stracili tylko Polacy… Skoro wszyscy zarabiają, tylko nie my… To może nie w stadionach jest problem, ale w tym, że ktoś nie ma pojęcia, jak się w tym biznesie poruszać?
Żyd wciśnie się wszędzie Ach proszę Państwa, co to była za uroczystość! Co myśmy, to znaczy - mieszkańcy Warszawy - przeżyli! A przeżyliśmy uroczystość otwarcia najwęższego domu na świecie, zbudowanego za pieniądze miasta stołecznego Warszawy na warszawskiej Woli, w szczelinie między dwoma blokami, dla izraelskiego pisarza „polskiego pochodzenia”, pana Etgara Kereta. To znaczy - nie tylko dla niego, bo mają tam mieszkać również inni pisarze, o ile - ma się rozumieć - pan Keret ustąpi im miejsca. A dlaczego on ma im ustępować miejsca, jak jemu się tam spodoba? Jak jemu się tam spodoba, to on nikomu miejsca nie ustąpi zwłaszcza, że jest go bardzo mało, bo to przecież najwęższy dom na świecie. No a potem w Lidze Antydefamacyjnej się dziwią, jak ludzie powiadają, że Żyd wciśnie się wszędzie. A przecież to prawda! SM
Niemcy kwestionują granicę z Polską? Kiedy pisałem tekst nt. spóźnionego odzyskania przytomności przez Gazetę Wyborczą w kwestii blokowania rozwoju portów w Szczecinie i Świnoujściu zwrócono mi uwagę, że powtarzam rzecz nieprawdziwą jakoby tzw. północny tor podejściowy do w/w portów leżał w granicach niemieckiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Później czytałem też artykuł w GPC, w którym autor również ten fakt kwestionował. Sprawa wydała mi się na tyle istotna, że pomyślałem sobie, że muszę się na ten temat dowiedzieć więcej. Długo nie musiałem szukać. Szybko znalazłem odpowiedź sekretarza stanu w MSZ Jana Borkowskiego z dnia 28 czerwca 2010 roku na interpelację posłanki Anny Sobeckiej w sprawie morskiej granicy Polski. Z pisma wynika, że kwestię granic wyłącznych stref ekonomicznych reguluje umowa między Polską Rzecząpospolitą Ludową a Niemiecką Republiką Demokratyczną w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej, sporządzona w Berlinie dnia 22 maja 1989 r. Umowa ta przewiduje m.in., iż ˝północny tor podejściowy do portów Szczecin i Świnoujście w całym jego przebiegu oraz kotwicowiska znajdują się na morzu terytorialnym PRL bądź na morzu otwartym˝ (art. 5 ust. 1). Obowiązywanie umowy zostało potwierdzone w art. 1 traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy, sporządzonego w Warszawie dnia 14 listopada 1990 r. Niestety w dniu 25 listopada 1994 r. RFN proklamowała ustanowienie wyłącznej strefy ekonomicznej na Morzu Północnym i Morzu Bałtyckim. Wbrew postanowieniom art. 5 ust. 2 umowy z 22 maja 1989 r. północna część toru podejściowego do portów Szczecin i Świnoujście oraz kotwicowisko nr 3 znalazły się w jej granicach. I tutaj pojawia się pytanie: Czy Niemcy dokonały w 1994 roku rewizji granic? Co rząd polski robi w sprawie przywrócenia wynikającego z obowiązujących umów właściwego stanu rzeczy? Ostatecznie podobno pozostajemy z Niemcami w doskonałych stosunkach. Wypadałoby więc wykorzystać okazję do uregulowania tak istotnej kwestii. Cezary Krysztopa
Pasażer: "Obława". Jak dobry, jak niedobry? Przedsiębiorca kolaborant zmagający się z dramatem osobistym, watażka egzekutor obciążony tajemnicą z przeszłości, dziewczyna, o której wiadomo tyle, że ma dylemat moralny - to schematy zbyt płaskie. Serialowi Kuraś i Jędrek Talar w porównaniu z nimi są jak psychologiczne oceany. A przecież to właśnie "Obława" ma podobno zrywać ze sztampą i schematyzmem Wróciłem z polskiego filmu i znów napadło mnie to przykre poczucie odrzucenia. Czytam recenzje, jedną po drugiej, a tam - szacun, dobry, dobry film, dobry, mocny, "zerwanie z tradycją", "szekspirowski dramat", "nielinearność narracji wynosi na wyższy poziom", a nawet - "mistrzowski". To jakiś eksperyment, tak? Jestem w matrixie? Biorę udział w doświadczeniu? "Widz kinowy w warunkach pełnego ostracyzmu", tak pewnie się nazywa ten projekt. Od razu widzę niewzruszone oblicza krytyków, srogie. Niedobry film? A co ja mam do niego? A czy ja się znam? Trzeba uzasadnić. W oku krytyka błyska ironiczny ognik. Daj laikowi skrzypce i udowodnij, że nie potrafi grać. Pociąga wszak smyczkiem, wydaje dźwięki. Gra oryginalnie, jest w kontrze do tradycji. Ale przecież nie ma harmonii! Nie ma muzyki! Zatem - nie ma filmu w filmie? Nie, do diabła, to nie przejdzie, nikt mi nie zaliczy. Trzeba inaczej. Trzeba od konkretu. Spróbujmy - nie ma postaci. Tak, w filmie Krzyształowicza nie ma przekonująco wykreowanych postaci. Gdyby tę tezę udało się uzasadnić, byłbym w domu. Kim są bohaterowie "Obławy", tego w dostatecznym stopniu nie wie sam reżyser (jednocześnie scenarzysta) - oto podstawowy z nimi problem. Przedsiębiorca kolaborant zmagający się z dramatem osobistym, watażka egzekutor obciążony tajemnicą z przeszłości, dziewczyna, o której wiadomo tyle, że ma dylemat moralny - to schematy zbyt płaskie. Serialowi Kuraś i Jędrek Talar w porównaniu z nimi są jak psychologiczne oceany. A przecież to właśnie "Obława" ma podobno zrywać ze sztampą i schematyzmem. Na dodatek, "tajemnica z przeszłości" głównego bohatera okazuje się niewybrednie banalna i przez niego samego, na koniec, bez finezji podana, niczym musztarda po obiedzie w barze trzeciej kategorii. Problem nr 2 polega na tym, że reżyser nie potrafi swoich postaci przedstawić, nawet w takim zakresie, w jakim je sobie wymyślił. Nie ma pomysłu na rozegranie scen, a jego makro-pomysł na narrację - achronologia - bardziej dezorientuje i irytuje niż wywołuje ciekawość. Co widzowi zostaje zabrane, poprzez cięcia w decydujących momentach, nie zostaje nigdy oddane, bo późniejsze wyjaśnienia są już tylko mechanicznym uzupełnieniem wydarzeń, pozbawionym dramaturgii. Dialogi zgrzytają, stylistyka epickiej opowieści miesza się z prowizorką sekwencji ustawionych jak do miałkiego serialu. Nielinearność opowiadania występuje tu w różnych odmianach - zwykłe przestawienie kolejności, przestawienie "wspomnieniowe", ponowna prezentacja wydarzeń z innego ujęcia, a wreszcie mikro-przeskoki w ramach jednej sceny. Daje to wrażenie chaosu i ucieczki w "ambitną" łatwiznę. Wreszcie słabe aktorstwo. Zdolni aktorzy - mam tu na myśli zwłaszcza Stuhra - niestety zawodzą. Niektóre sceny były do uratowania, wystarczyło je dobrze zagrać. Temu zadaniu nie sprostał ani Dorociński, który po raz kolejny jest tu dobrze znanym "Dorocińskim w swetrze", ani Stuhr, który fatalnie wręcz "puszcza" przełomowe dla jego postaci momenty. W tak niekorzystnych okolicznościach, kreacja Bohosiewicz pozostaje zawieszona w pustce. Bardzo dobry, jak zawsze, jest Mastalerz, ale ma tu tylko małą rolę. Wszystko, co dobre, "Obława" zawdzięcza pracy operatora. Dzięki niemu ten film stwarza pozory ważkiego kina, dzięki niemu ogląda się go skupieniu, mimo wszystko. Po projekcji pozostaje jednak tylko uczucie braku satysfakcji i zmarnowanego czasu. "Obława" to zaledwie szlachetny koncept, intencja zerwania z wojenną ikonografią, pokazania ludzkich dramatów, niezależnych od miejsca i czasu. Do kina jednak nie ma po co iść, trzeba poczekać na lepszą realizację. Obława, reż. Marcin Krzyształowicz, Polska, 2012
III ściemy smoleńskie Ewy Kopacz
I wielką ściemą Kopacz była informacja o sekcjach zwłok. Każdy wiedział, że są one koniecznością w wypadku każdej katastrofy, co dopiero takiej. Czy Ewa Kopacz mówiła rodzinom, że Polacy uczestniczą w sekcjach zwłok, czy też kręciła tak jak w mediach? Nie ma to w sumie znaczenia. Najważniejsze jest, że pytania o sekcje były, a polska minister zdrowia sprawiła wrażenie, że wszystko w tej sprawie jest w porządku, doskonale wiedząc, że Rosjanie nie dopuścili polskich lekarzy do sekcji (Kopacz wiedziała o tym zaraz po przybyciu do moskiewskiego IES, 11 kwietnia, rodziny przybyły 12 kwietnia). Ta ściema późniejszej pani marszałek została odkryta. Każdy kto chce wie, że w tej sprawie Ewa Kopacz po prostu oszukała i rodziny smoleńskie i polski sejm i polską opinię publiczną. I wcale nie musiała przy tym kłamać, wystarczyła sugestia, jak na przykład ta, w oficjalnym życiorysie wiceprzewodniczącej PO, że "dołączyła do lekarzy wykonujących sekcje zwłok".
II wielka ściema Kopacz, to kwestia tzw. ekipy Kopacz. Różny kształt przybierała ona w jej wypowiedziach: "11 patomorfologów", "11 patomorfologów, lekarzy sądowych, techników kryminalistyki ", potem w składzie tej 11 znajdowali się rónież księża, psychologowie, lekarze. W póżniejszych wywiadach i wypowiedziach telewizyjnych Ewa Kopacz bardzo wiele mówiła o pracy tych ludzi. O tym jak pracowali ramię w ramię z rosyjskimi kolegami. O trudzie, pracy przy identyfikacji, przy przygotowywaniach do identyfikacji. czy więc jest czymś dziwnym, że owych "11 patomorfologów" uznane zostało za "ekipę Kopacz", wysłanników polskich władz? Wsłuchajmy się jednak w słowa sędziego Seremeta:
Tego samego dnia, to jest 10 kwietnia 2010 r., zaplanowano na godz. 18 wylot do Smoleńska grupy kolejnych czterech prokuratorów wraz z czterema lekarzami Zakładu Medycyny Sądowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, trzema specjalistami z dziedziny badań DNA z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji oraz czterema funkcjonariuszami Komendy Stołecznej Policji w Warszawie. 10 kwietnia 2010 r. planowany wylot nie nastąpił z przyczyn niezależnych od prokuratury W dniu następnym, to jest 11 kwietnia 2010 r.,około godz. 8 dwaj prokuratorzy Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie udali się transportem lotniczym do Smoleńska, a następnie około godz. 10.30 z polecenia naczelnego prokuratora wojskowego dwaj następni prokuratorzy wraz z lekarzami i funkcjonariuszami Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego i Komendy Stołecznej Policji udali się do Moskwy samolotem czarterowym PLL LOTPo przylocie do Moskwy około godz. 14.30 czasu lokalnego, po dokonaniu odprawy paszportowej prokuratorzy wraz z delegacją rządową udali się do Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdzie przywożone były ciała ofiar katastrofy. Dotarli tam około godz. 16.30––17. W instytucie uzyskali informację, że rosyjscy lekarze medycyny sądowej w tym instytucie dokonali już oględzin i sekcji wszystkich zwłok. Stąd też prokuratorzy wraz z lekarzami Zakładu Medycyny Sądowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz członkami delegacji rządowej, przedstawicielami Ambasady i Konsulatu Rzeczypospolitej Polskiej w Moskwie przystąpili do czynności mających na celu wstępne przygotowanie zwłok ofiar katastrofy doidentyfikacji i okazania rodzinom, które miały przybyć do Moskwy w dniu następnym, to jest 12 kwietnia 2010 r. (...) W czynnościach oględzinowych i identyfikacyjnych ofiar katastrofy na terenie Federacji Rosyjskiej brał udział także zespół składający się ze specjalistów medycyny sądowej z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego – trzech specjalistów medycyny sądowej i jeden laborant sekcyjny, Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji – trzech specjalistów, oraz Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Stołecznej Policji – czterech techników. Od dnia 12 kwietnia 2010 r. członkowie tego zespołu uczestniczyli w czynnościach identyfikacyjnych ofiar,które trwały do 16 kwietnia 2010 r. Czynności te były prowadzone przez śledczych i prokuratorów rosyjskich przy udziale przedstawicieli rodzin zmarłych, tłumaczy oraz w obecności polskiego psychologa
O jakich 11 patomofologach, lekarzach sądowych i technikach mówi Seremet? Nie o tych samych o pracy, których tak rzewnie opowiadała Ewa Kopacz? Bo wątpię by w tym samym czasie było wówczas w Moskwie 22 polskich patomorfologów, lekarzy i techników (przeczą temu jednak słowa lekarza Dymitra Książka, który twierdzi, że rekrutowała ich minister Kopacz, sprawa wymagałaby więc wyjaśnienia). Kto w takim razie pojechał z Ewą Kopacz i Tomaszem Arabskim z delegacją rządową? Prawdę o tym powiedział Jacek Protasiewicz w radiu zet: nie było żadnej polskiej delegacji rządowej.
III wielka ściema Kopacz. Po co więc Kopacz z Arabskim pojechali do Moskwy, skoro nie z oficjalną delegacją rządową? Przynajmniej to wiemy aby pomagać rodzinom. Wiemy to od Ewy Kopacz i od Donalda Tuska. Wiemy nawet jak ta decyzja zapadła. Po powrocie Tuska ze Smoleńska, na spotkaniu z Grasiem i Ostachowiczem. Czy tym razem Ewa Kopacz mówi prawdę? Nie ma żadnych bezpośrednich dowodów, że jest inaczej, wiecej, wielu członków rodzin potwierdza, że właśnie to robiła Kopacz robiła w Moskwie. Czy jednak z taką intencją tam jechała? Wątpię. Świadczy o tym i szczupłość ekipy Kopacz (wg tvn 7 psychologów), jej jakość (wg Racewicz były to śmiertelnie zmęczone młode dziewczyny, które same rodziny musiały, w pewnym momencie stawiać na nogi) i termin wyjazdu (dzień przed rodzinami). Ewa Kopacz byłą ministrem zdrowia, miała 24 h na skompletowanie ekipy (rodziny wyjechały następnego dnia) jednak nie zrobiła tego. Pojechała dzień wcześniej z Arabskim. Po co? Przypuszczam, że cel główny był następujący: Tusk nie wiedział, co się dzieje, ale chciał wiedzieć. Wiedział że do Moskwy wylatuje grupa prokuratorów, na których nie miał bezpośredniego wpływu wraz z grupą lekarzy. Wysłał więc dwójkę zaufanych współpracowników aby mieli na wszystko oko: Arabskiego by pilnował prokuratorów, Kopacz by pilnowała lekarzy. W międzyczasie doleciały rodziny, akurat Kopacz z Arabskim byli na miejscu, Putin zrobił sobie konferencję, wykorzystał zdezorientowanych Kopacz i Klicha i wyszło jak wyszło. Skąd więc psychologowie, księża itd., itp? Zapewne przy okazji wzięto co było pod ręką, a może był ktoś kto ich przysłał?
ps. Przy okazji. Panuje opinia, że 10 kwietnia wsobotę Tusk zawarł z Putinem jakąś wiążacą umowę odnośnie toku śledztwa. Wątpię. Nawet jeśli coś podobnego było to Polacy tego nie respektowali. Świadczą o tym fakty. W niedzielę i w poniedziałek to płk. Grochowski był szefem polskiej komisji badającej katastrofę, z rosyjskiej zaś strony rosyjski generał. Dopiero we wtorek zmieniła się podstawa prawna i szefem został Klich (co ciekawe Klich dowiedział się o tym od Morozowa). Skąd jednak dowiedział się Grochowski? Kto wydał mu rozkaz by podporządkował sie Klichowi? Przypuszczam, że decyzję podjął zwierzchnik sił zbrojnych RP, bo tylko on był do tego władny.
http://orka2.sejm.gov.pl/StenoInter7.nsf/0/42C30B066EFB3F9CC1257A8700033...
Foros
NIESPEŁNIONY TESTAMENT JANA PAWŁA II
"Kościół nie może dopuścić, by zleceniodawcy zabójstwa księdza pozostali nieznani" – tymi słowami 27 listopada 1984 roku Jan Paweł II zobowiązał polski Kościół do wyjaśnienia całej prawdy o śmierci księdza Jerzego.Treść ówczesnej rozmowy papieża z kardynałem Glempem znamy z informacji przekazanych Departamentowi I MSW przez kontakt informacyjny „Prorok” - osobę z najbliższego otoczenia Jana Pawła II. Notatkę z rozmowy przedstawił najważniejszym osobom w państwie dyrektor Departamentu I MSW gen. Zdzisław Sarewicz. Relacjonując spotkanie prymasa z papieżem, Sarewicz pisał: "Kardynał Glemp, omawiając sprawę porwania i zabicia ks. Popiełuszki, stwierdził, że był to gest "twardych komunistów" wymierzony przeciwko gen. Jaruzelskiemu osobiście. Potępiając tę prowokację, prymas położył zarazem duży nacisk na fakt, iż ks. Popiełuszko postępował nierozważnie i nie stosował się do rad i poleceń kierownictwa Kościoła".Kard. Glemp miał też zrelacjonować spotkanie abp. Dąbrowskiego z gen. Kiszczakiem, który zapewnił Episkopat, że "osobiście przyjmuje odpowiedzialność za przebieg dochodzenia w sprawie bezpośredniej i pośredniej odpowiedzialności za śmierć Popiełuszki". Zdaniem kard. Glempa – pisał szef wywiadu PRL – min. Kiszczak sprawiał wrażenie bardzo szczerego, ale musiał przyznać, że prowadzącym dochodzenie nie będzie łatwo dotrzeć do inspiratorów zabójstwa, ponieważ jego bezpośredni sprawcy nie chcą zeznawać. Prymas stwierdził, że go to nie dziwi. Zdumiony Jan Paweł II miał wówczas zareagować słowami: "Kościół nie może dopuścić, by zleceniodawcy zabójstwa księdza pozostali nieznani".Przez 26 lat, jakie upłynęły od męczeńskiej śmierci księdza Jerzego, Kościół w Polsce nie spełnił nakazu danego mu przez Jana Pawła II. Wszystko co wiemy o późniejszej postawie prymasa Glempa i zachowaniach hierarchów zdaje się świadczyć, że podzielili oni opinię na temat tego mordu narzuconą Polakom przez komunistyczną propagandę i uczynili wiele, by prawda o zleceniodawcach zabójstwa została głęboko pogrzebana.Gdy czytamy ówczesne świadectwa, w tym donosy przekazywane przez kościelną agenturę, możemy pełniej zrozumieć, dlaczego śmierć księdza Jerzego stała się mordem założycielskim III RP. Wiemy, że jeszcze przed śmiercią Kapelana „Solidarności” prymas Glemp wykazywał wobec niego postawę co najmniej niechętną.
„Zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowało mnie bardziej” – wspominał ks. Jerzy po jednej z rozmów z prymasem. W liście z 1983 roku, skierowanym do biskupa Stanisława Miziołka i księdza Zdzisława Króla, ksiądz Jerzy pisał - „Dnia 14 grudnia br. J.E.Ksiądz Kardynał Prymas w rozmowie ze mną stwierdził, że nic nie zrobiłem w Duszpasterstwie Medycznym i powinienem poprosić o zmianę pracy, a w środowisku robotniczym szukam tylko własnego rozgłosu i własnej chwały”. Przyjaciel księdza Jerzego, ks. Jan Sikorski w wywiadzie udzielonym Biuletynowi IPN wspominał, że rozmowa z prymasem doprowadziła ks. Jerzego do łez:
„Płakał i u mnie po spotkaniu z księdzem prymasem. Byłem przypadkowym świadkiem tego spotkania. Wychodziłem z nim z seminarium, kiedy z przeciwka szedł ksiądz prymas, i natknęliśmy się na siebie. I powiedział: „a to chodź, to porozmawiamy”, i wziął go ksiądz prymas do rozmównicy. Jerzy potem przyszedł do mnie do mieszkania, był bardzo przejęty tym, że – jak mówił – nie został zrozumiany.”
O relacjach prymasa z księdzem Jerzym, doskonale wiedziała bezpieka. Co więcej – sama te relacje kształtowała i poprzez agenturę wywierała wpływ na opinie dotyczące kapelana „Solidarności”. Instrukcję o jednoznacznej treści - „Nadal przekazywać prymasowi opinie, które będą dyskredytowały ks. Popiełuszkę” – otrzymał 30 września 1983 r. tajny współpracownik SB o pseudonimie „Jankowski” od swojego oficera prowadzącego, płk Adama Pietruszki. Dziś wiemy, że TW Jankowski to ksiądz Michał Czajkowski. Od roku 1982 zadanie „Jankowskiego” polegało nie tylko na przekazywaniu informacji dotyczących działalności ks. Popiełuszki, jego zaangażowania w pomoc ludziom opozycji, ale również na dezinformowaniu i dyskredytowaniu kapłana w oczach prymasa Glempa. Mocodawców „Jankowskiego” interesowało wszystko: zachowanie ks. Jerzego, jego kontakty z hierarchami, treść kazań podczas mszy odprawianych za Ojczyznę. TW skrupulatnie, a czasami nadgorliwie wywiązywał się z powierzonego mu zadania. Nie stronił od formułowania kąśliwych uwag na temat kapelana „Solidarności”, na przykład nazywając go „zmanieryzowanym mitomanem”. Z donosu ks. Czajkowskiego z dn. 10.03.1984 roku możemy się dowiedzieć, że już wówczas między Janem Pawłem II a prymasem Polski istniały poważne różnice zdań w ocenie działalności księdza Jerzego,. TW „Jankowski” donosił:
„W czasie przedwczorajszej z nim (ks.Jerzym) rozmowy stwierdziłem, iż poczuł się on bardziej pewnie i jest przekonany, że prymas Glemp „już nie będzie go ścigał za zwalczanie komunistów”. Powodem tego było przywiezienie przez bp. Kraszewskiego błogosławieństwa od papieża oraz podarowania papieskiego różańca ks. Popiełuszce. Popiełuszko mówił, że bp Kraszewski po powrocie z Watykanu odbył rozmowę z kard. Glempem na jego temat. Przebieg rozmowy był gwałtowny, gdyż biskup bronił Popiełuszki i stwierdził, że wobec papieża też gorliwie występował z taka obroną. W jej wyniku udało się bpowi Kraszewskiemu „zastraszyć” prymasa autorytetem papieskim. Doszło to tak daleko, że kard. Glemp ofiarował ks. Popiełuszko książkę o kard. Hlondzie z osobistą dedykacją. W bardzo ciepłym nastroju przyjął go i obiecał, że po powrocie z Południowej Ameryki nawiążą do tego spotkania. Ks. Popiełuszko ocenia tę zmianę prymasa względem jego osoby jako wynik zabiegów bp. Kraszewskiego u papieża. [...] Po wysłuchaniu takich zapewnień biskupa papież miał polecić obronę ks. Popiełuszki przez Kościół za wszelką cenę.” (podkr.moje)
Na wizerunek księdza Jerzego „pracowało” wielu innych donosicieli. W publikacji historyków IPN „Aparat represji wobec księdza Jerzego Popiełuszki 1982–1984”, tom 1. znajdują się m.in. cytaty z akt śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Wojewódzką w Warszawie w roku 1983, w których znalazły się donosy tajnych współpracowników bezpieki. Przedstawiały księdza Jerzego jako kapłana „zaangażowanego politycznie”, „karierowicza żądnego politycznego przywództwa”, podkreślały jego antykomunizm, mówiły o „krnąbrności” wobec władz kościelnych i państwowych, wskazywały na wypowiedzi i działania o rzekomo politycznym kontekście. W artykule „Wywiad PRL na tropie księdza Jerzego”, zamieszczonym w „Rzeczpospolitej” Sławomir Cenckiewicz przypominał, że w działania przeciwko kapłanowi włączona była cała bezpieka, w tym tzw. wywiad PRL – stanowiący integralną część aparatu represji. Z akt rezydentury Departamentu I MSW w Rzymie wynika, że interesowano się księdzem Jerzym na długo przed jego śmiercią. Przykładowo, w styczniu 1984 r. SB uzyskała ze źródeł agenturalnych szczegółowe informacje na temat opinii redaktora naczelnego polskiego wydania "L'Osservatore Romano" ks. Adama Bonieckiego dotyczące krytyki ks. Popiełuszki przez niektórych hierarchów: "W dniu 5 I 1984 r. wrócił do Rzymu z pobytu w Polsce ks. A. Boniecki. W dniu 6 I 1984 r. był on na obiedzie u papieża i jak twierdzi, przekazał mu szczegółowe sprawozdanie ze swojego pobytu w Polsce. W Warszawie Boniecki spotkał się z ks. Popiełuszko. Uznaje go za bohatera i niepodziela oceny abp. Bronisława Dąbrowskiego i ks. Janusza Bolonka, którzy uważają, że Popiełuszko jest osobnikiem niedoważonym i nienadającym się do odgrywania ofiary prześladowania...”(pisownia oryg). Według wywiadowców – pisze Cenckiewicz - ks. Boniecki miał też skrytykować polskich hierarchów, a zwłaszcza prymasa Glempa, za to, że udają, iż nie wiedzieli o "istnieniu prywatnego mieszkania Popiełuszki w Warszawie przy ul. Chłodnej", co z kolei wykorzystywała propaganda komunistyczna, publikując na ten temat sensacyjne artykuły w prasie. "Zdaniem Bonieckiego zachowanie J. Glempa w stosunku do "rzekomo" rozpolitykowanych kapłanów jest skandaliczne". Dzięki sieci agenturalnej w Watykanie, Departament I doskonale wiedział, że stanowisko Jana Pawła II jest zbieżne z opinią zaprezentowaną przez ks. Bonieckiego. Papież miał zwlekać z przyjęciem kardynała Glempa, który 16 stycznia 1984 r. przybył do Watykanu. Zdaniem rezydentury Jan Paweł II miał pretensje do kardynała Glempa za zbytnią uległość wobec reżimu Jaruzelskiego, napominanie "rozpolitykowanych kapłanów" związanych z "Solidarnością", "autocenzurę", której dopuścił się przygotowując tekst orędzia na Boże Narodzenie w 1983 r. oraz za wyrażoną w kazaniu z 6 stycznia 1984 r. jednostronną krytykę instalacji rakiet NATO w krajach zachodniej Europy - bez przypomnienia, iż jest to reakcja na agresywne zamiary bloku sowieckiego wobec wolnego świata. Zbierany przez lata „materiał oskarżycielski” bezpieka postanowiła ponownie wykorzystać po śmierci księdza Jerzego. Gdy zdano sobie sprawę, że Jan Paweł II podziela opinię, że za mordem stoją najwyżsi przedstawiciele władzy oraz wykazuje głębokie zainteresowanie wyjaśnieniem wszystkich okoliczności zabójstwa, przystąpiono w Watykanie do dezawuowania postaci księdza i podważania męczeńskiego charakteru jego śmierci. Najważniejszym celem – jak twierdzi Sławomir Cenckiewicz – jaki chciano osiągnąć, było upowszechnienie tezy władz PRL o "spisku twardogłowych" przeciwko Jaruzelskiemu. Teza ta znalazła się w notatce z rozmowy agenta Departamentu I SB MSW, którego w meldunkach i szyfrogramach opisywano jako "źródło nr 13963". W dniu 12 grudnia 1984 r. odbył on rozmowę z abp. Bronisławem Dąbrowskim ówczesnym sekretarzem Episkopatu Polski. Opinia wyrażona przez arcybiskupa jest identyczna z obowiązującym do dziś kłamstwem o inspiratorach zbrodni na księdzu Jerzym. Warto też zwrócić uwagę, co hierarcha ma do powiedzenia na temat kpt. Piotrowskiego, jednego z porywaczy księdza Jerzego. Źródło„nr 13963” donosiło:
"Zdaniem abp. Dąbrowskiego odpowiedzialność za tę zbrodnię należy przypisać elementom politycznym wrogim wobec gen. Jaruzelskiego, a zatem chodzi niewątpliwie w tym przypadku o prowokację, posiadającą dotąd pewne cechy utajone. Kpt. Piotrowskiego – Dąbrowski określił jako "starego znajomego", gdyż zarówno on, jak i Glemp spotykali go kilka razy, podczas kiedy pełnił on służbę jako funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu i Departamentu ds. Kościelnych i Narodowościowych MSW w czasie wizyty papieża w Polsce oraz przy okazji spotkań z Wałęsą. W jego ocenie Piotrowski jest typem bardzo ambitnym, który uważał, że należy mu się stopień pułkownika. Trzej sprawcy przestępstwa działali pod Toruniem w łatwych warunkach, ponieważ strefa ta jest dobrze kontrolowana. Mogli więc liczyć na poparcie organizacyjne czynników radykalnych w aparacie SB i tajnej jaczejki OAS (Organizacja Anty-Solidarność), jak również na poparcie "bazy sowieckiej". Jako wykonawcy działali oni niewątpliwie na rozkaz przeciwników gen. Jaruzelskiego uplasowanych w MSW tzn. ludzi zaufanych Mirosława Milewskiego".
Wielu historyków zwracało uwagę, że relacje władz komunistycznych z Kościołem uległy zasadniczej zmianie po zabójstwie księdza Popiełuszki. Mimo, iż oświadczenia hierarchów z tego okresu wyrażają sprzeciw wobec zabójstwa kapłana, próżno poszukiwać w nich wskazania winnych zbrodni lub potępienia inspiratorów. Można odnieść wrażenie, że z chwilą zabójstwa Kapelana „Solidarności” odblokowały się możliwości porozumienia z władzą, usunięta została przeszkoda oddzielająca od siebie dwie przeciwstawne siły i otworzyła się droga do „historycznego kompromisu”. Gdzie szukać podstawy wzajemnych stosunków hierarchów i władzy komunistycznej w latach 80.? Na czym opierała się ta relacja? To jak dalece była zgodna z intencjami władz można odczytać ze stenogramów XVII Plenarnego Posiedzenia KC PZPR, które miało miejsce cztery dni przed wyłowieniem z Wisły zwłok księdza Jerzego. To wówczas gen. Jaruzelski mógł powiedzieć:
„Myślę, że (...) prymas potrafi współdziałać z nami, żeby w interesie ogólnym, w interesie narodu, nie dopuścić do nieobliczalnego biegu wydarzeń”. Może najtrafniej relację tę opisał Stanisław Ciosek, który z ramienia KC PZPR objął nadzór nad MSW po morderstwie na księdzu Jerzym. W wywiadzie sprzed kilku lat, Ciosek pytany – „Skąd się brała wasza skłonność do Kościoła?” – odpowiedział
- „Hierarchia i instytucja bardziej rozumiała, i traktowała jako bardziej przewidywalną, drugą hierarchię i instytucję”. I dodał: „Stara jest zasada przetrwania Kościoła, jak w tym porzekadle: Kościół opłakuje zmarłego, ale do trumny z nim się nie kładzie itd. Zachowuje dystans. Tak samo tutaj było. Miałem masę rozmów z ludźmi Kościoła. I mogę powiedzieć, że Kościół był bardzo wstrzemięźliwy, gdy chodzi o wybory, o Okrągły Stół i podzielenie się władzą z "Solidarnością". Bo nie wiedział, jaka będzie ta nowa władza. Jakby przeczuwał zresztą, że lepiej było mu z komunistami niż z nie wiadomo kim...”.
Gdy coraz pełniej poznajemy fakty dotyczące działań agentury w Kościele, nowego znaczenia nabierają również słowa gen. Kiszczaka, zawarte w „Liście otwartym do prezesa Instytutu Pamięci narodowej w sprawie zabójstwa ks. Popiełuszki” z 2003 r. Szef bezpieki napisał tam m.in.:
„W czasie procesu toruńskiego zobowiązaliśmy oskarżonych do zachowania tajemnicy służbowej i państwowej (jeżeli coś nie dotyczy sprawy zabójstwa i nie przeszkodzi w ich obronie, to nie mają prawa tego ujawniać). Chodziło zwłaszcza o to, żeby nie ujawniać agentury pośród księży oraz faktów kompromitujących niektórych duchownych. Wiedzieli o tym obrońcy, osobiście lojalnie poinformowałem także sekretarza Episkopatu Polski, abp. Bronisława Dąbrowskiego.”
Jak mocne były wpływy esbeków na decyzje hierarchów Kościoła, może świadczyć przykład represji, jakim tuż po zamordowaniu Kapelana „Solidarności” poddano księdza Stanisława Małkowskiego – przyjaciela księdza Jerzego Nim upłynął miesiąc od zabójstwa księdza Jerzego, prymas Polski wystosował list „Do wszystkich rządców parafii oraz rektorów kościołów w archidiecezji warszawskiej”. Napisano w nim:
„W ostatnim czasie do władzy Kościelnej napływają skargi, a nawet oburzenia wiernych, że niektórzy księża dają się ponieść uczuciom światowym i zamiast głoszenia prawd Bożych wdają się w polemiki nieteologiczne, nie mające także nic wspólnego z prawdziwym patriotyzmem. Te uwagi, potwierdzone przez bardzo poważnych katolików, wywołują zgorszenie wiernych. Odnoszą się one szczególnie do wystąpień ks.mgr. Stanisława Małkowskiego – kapłana archidiecezji warszawskiej. Kapłan ten wielokrotnie został ostrzeżony i dn. 15 listopada br. przez Biskupa Pomocniczego upomniany, mimo to dawał się potem ponieść emocjom, a głoszone przez niego słowo było obce duchowi Ewangelii.
Biorąc to pod uwagę polecam wszystkim Rządcom kościołów i kaplic, aby nie dopuszczali księdza Stanisława Małkowskiego do głoszenia słowa Bożego u siebie. Ksiądz Małkowski może sprawować święte czynności na Wólce Węglowej, gdzie jest miejsce jego kapłańskiej pracy.” - 24 listopada 1984 r. Józef kardynał Glemp Prymas Polski. Nietrudno zrozumieć, co tego rodzaju oświadczenie mogło oznaczać dla przyjaciela księdza Jerzego, z jak realnym zagrożeniem było związane. Ksiądz Małkowski musiał być świadomy swojego położenia, skoro w liście dn.16 stycznia 1985 roku skierowanym do prymasa napisał:
„Wobec zagrożenia mojego życia ze strony władzy świeckiej i zagrożenia mojej dobrej opinii ze strony władzy kościelnej, proszę Księdza Prymasa o znak solidarności wobec mnie. Wydany dekret Eminencji wobec mojej osoby może być poczytany przez przedstawicieli władz państwowych (jak sądzę już jest poczytany) za rodzaj zachęty do represjonowania mnie z powodu przekonań. Dlatego proszę o uchylenie dekretu, który stawia mnie w sytuacji opresji ze strony obu władz, w sytuacji podobnej do tej, w jakiej przed śmiercią znajdował się mój przyjaciel ksiądz Jerzy Popiełuszko”.
„Znaku solidarności” ksiądz Małkowski się nie doczekał. W odpowiedzi udzielonej mu przez sekretariat prymasa, możemy przeczytać, że „pismo Eminencji miało właśnie na celu ochronę wielebnego księdza”.
Jak wspominał po latach ksiądz Małkowski, że tylko dwie osoby - Jerzy Urban i Jacek Kuroń stawiały mu wówczas zarzuty podobne do tych, jakie zawarł w liście prymas. Gdybyśmy poszukiwali potwierdzenia dla tezy, że od chwili męczeńskiej śmierci księdza Jerzego władze komunistyczne, niektórzy hierarchowie Kościoła oraz ludzie „demokratycznej opozycji” znaleźli wspólną „drogę kompromisu” - wskazałbym ten właśnie, mało znany dokument. Jego sens należy oceniać w kontekście wydarzeń, jakie miały miejsce po 19 października 1984 roku, nie zapominając, że ksiądz Małkowski figurował jako numer 1 (przed księdzem Jerzym) na esbeckiej liście księży przeznaczonych do zgładzenia.
W ówczesnych wypowiedziach władz komunistycznych oraz głosach hierarchów Kościoła znajdujemy niemal identycznie tony. Już w oświadczeniu Episkopatu Polski z dn.22 października 1984 roku padły słowa:
„Porwanie księdza Jerzego Popiełuszki – znanego kapłana w parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu w Warszawie - budzi głęboki niepokój. [...] Posiadane dotychczas wiadomości o okolicznościach porwania, wskazują na to, że sprawcy działali z motywów politycznych.”
Komunikat ten powtarzał w istocie tezę PRL-owskiej propagandy, jakoby ksiądz Jerzy był przede wszystkim działaczem politycznym, a jego śmierć miała polityczny kontekst. Sformułowanie to wzbudziło wówczas tak duże wzburzenie, że członkowie Niezależnego Zrzeszenia Studentów planowali zorganizowanie wiecu przed siedzibą prymasa, oskarżając go o „trzymanie z władzą, nie z narodem”. W tym kontekście trzeba przypomnieć, co po zamordowaniu księdza Jerzego mówili między sobą komuniści. W Biuletynie IPN 10/2004 znajdziemy cytowany już kiedyś przeze mnie tekst wystąpienia gen. Jaruzelskiego podczas posiedzenia kierownictwa KC PZPR, datowany między 3 a 11 listopada 1984 roku – czyli tuż po pogrzebie księdza Jerzego, a przed dekretem prymasa Glempa w sprawie księdza Małkowskiego. Fragment stenogramu wystąpienia został zamieszczony w artykule Grzegorza Majchrzaka i Jana Żaryna – „Dwa nowotwory”. Ten bardzo ważny dokument ukazuje stosunek komunistów do polskiego Kościoła na początku lat 80. Działalność księdza Małkowskiego jest dla Jaruzelskiego na tyle dotkliwym problemem, że wspomina o tym wprost:
„Ten Małkowski to już w ogóle wariat, ale to jest ich sprawa, jeśli dają mu ambonę, to ponoszą za to odpowiedzialność.” Dowiemy się również, że propagandowym antidotum na „takich jak Małkowski i Popiełuszko” ma być „premiowanie, popularyzowanie księży pozytywnych, duchownych pozytywnych”. Jaruzelski nie kryje swoich intencji i stwierdza: „Towarzysze, nam znacznie wygodniej jest prać potem jakiegoś takiego księdza Jancarza czy kogoś innego, pokazując obok, a właśnie to jest wzór postawy obywatelskiej. Przecież to jest dla nas bardzo wygodna płaszczyzna, że my nie walczymy z Kościołem, nie walczymy z duchowieństwem. Na odwrót – szanujemy, pokazujemy tych, którzy są patriotami, ale tym ostrzej możemy wtedy bić w tamtych.” Człowiek, który odpowiada za śmierć księdza Jerzego, zdaje się doskonale wiedzieć jak wykorzystać ten mord dla wznowienia „dialogu” z Kościołem. W słowach I sekretarza partii znajdziemy zarys koncepcji kłamstwa, która legła u podstaw „historycznego kompromisu”. To głos niezwykle bliski tezom z dekretu prymasa Polski. Jaruzelski mówi:
„Polityka włączana zbyt nachalnie do działalności kościelnej Kościół obiektywnie kompromituje. [...]I Kościół to też czuje, czy mądrzy ludzie w Kościele, i tego się też obawia. Co mądrzejsi czują, że stereotyp nieskazitelnego Popiełuszki niełatwo będzie utrzymać. On jest męczennikiem nie za wiarę, ale za politykę, za sianie nienawiści.”
Na końcu tego ważnego tekstu, Jaruzelski kreśli strategię postępowania wobec Kościoła, po zamordowaniu księdza Jerzego. Wspominając zabójstwo kapłana mówi:
„Nas ten przypadek wiele nauczył pod tym względem. Oby Kościół też się z tego nauczył nie mniej niż my. I chodzi o to tylko, proszę towarzyszy, żeby te działania, o których tutaj mówię, nie zabrzmiały jako jakaś z naszej strony kampania antykościelna, czy jeszcze gorzej antyreligijna. Bo byłoby to nieszczęście. Na odwrót – to musi być budowane i propagandowo osłonione w ten sposób, że my to robimy w obronie stosunków, w obronie dobrych, pozytywnych stosunków, którym szkodzi ekstrema. Że jest to sprzeczne ze wskazaniami papieża, m.in. wypowiedzianymi na lotnisku w Balicach, kiedy odlatywał po zakończeniu swojej wizyty w Polsce. Warto może wyciągnąć, przecież w ciągu tych dwóch wizyt było tam i kilka sformułowań pozytywnych. Niektóre nawet w Belwederze cytowałem. Pokazywać, powiedzieć, czy to jest zgodne, zgodne ze stanowiskiem papieża, zgodne ze stanowiskiem prymasa? My w obronie papieża występujemy, w obronie linii porozumienia z Kościołem, przeciwko ekstremie”.
Trzeba przypomnieć, że prymas Glemp był tym człowiekiem we władzach polskiego Kościoła, który najmocniej sprzeciwiał się uznaniu księdza Jerzego jako męczennika za wiarę. Pisał o tym obszernie Cezary Gmyz w artykule „Zabrakło zeznań prymasa”, zamieszczonym w „Rzeczpospolitej”. Autor przypomniał, że o beatyfikację księdza Jerzego wierni zabiegali natychmiast po jego śmierci. Trzeba było jednak 12 lat, by proces beatyfikacyjny mógł się rozpocząć. Gmyz twierdził, że „największą przeszkodą na drodze do wyniesienia na ołtarze była odmowa prymasa złożenia zeznań w procesie. [...] Dopiero objęcie zwierzchnictwa archidiecezji warszawskiej przez abp. Kazimierza Nycza w 2007 r. spowodowało, że prace przyspieszyły”. Przywołuje również akta Wydziału XI Departamentu I SB (tzw. wywiad PRL), w których zachowała się notatka informacyjna z dn.04.06.1986 roku pochodząca ze źródła o kryptonimie „Sanyo” (prawdopodobnie chodzi o podsłuch) na temat ewentualnej beatyfikacji księdza Jerzego - „Kardynał Glemp wypowiedział się, iż dopóki on jest prymasem, nie może być o tym mowy, nie dopuści do tego” – czytamy w dokumencie. W notatce znalazła się inna, niezwykle ważna informacja, która mogła świadczyć, że w roku 1986, u progu porozumienia okrągłego stołu, prymas i Episkopat wspólnie z komunistami nadal zabiegali o propagandowe „upolitycznienie” księdza Jerzego:
„Wydawnictwo „Spotkania” /Jegliński/ wydało pamiętniki – dzienniki Popiełuszki, w których są zawarte nieprawdziwe dane lub przekłamania, odnoszące się do kardynała Glempa i Episkopatu. Glemp i Episkopat chcą do tego bezpośrednio ustosunkować się. Z sugestii Glempa temat ten ma poruszyć w specjalnie wydanej publikacji /prawdopodobnie w Oficynie Poetów i Malarzy w Londynie/ dr.Peter RAINA. Publikacja ma się ukazać w końcu br lub na początku 1987 roku. Dr.Rainie udostępniona zostanie publikacja zgromadzona w Episkopacie, w tym z procesu toruńskiego, wraz z dokumentami z Urzędu ds.Wyznań, w których zwracano Episkopatowi uwagę, iż kazania Popiełuszki są wystąpieniami politycznymi. Będą także zamieszczone dane jak Episkopat reagował na te wystąpienia oraz na niesubordynacje Popiełuszki”
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski w recenzji z filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas” napisał m.in:
„Ze scen, które mi się nie podobały, to rozmowa bohatera filmu z Księdzem Prymasem Józefem Glempem, który nawiasem mówiąc gra samego siebie. Jest ona bowiem pokazana inaczej niż relacjonował to ks. Jerzy. Poza tym, skrywaną nadal tajemnicą jest to, że Popiełuszko, tak jak wielu innych kapelanów „Solidarności” nie cieszył się poparciem swoich przełożonych. Co więcej, był przez nich niezrozumiany. Z relacji jego przyjaciół wynika także, że w środowisku kościelnym czuł się on osamotniony. Bolał nieraz na tym bardzo. Inna sprawa, że bezpieka, jak to z kolei wynika z akt IPN, poprzez swoich tajnych współpracowników robiła co mogła, aby we wspomnianym środowisku zniszczyć dobre imię kapelana z Żoliborza, co niestety wiele razy się jej udawało. Niedawno czytałem dokumenty Departamentu I SB, czyli wywiadu, mówiące o tym, że podważanie wiarygodności młodego księdza odbywało się nawet w Watykanie, tak przed jak i po jego śmierci. Dla przykładu, jeden z tajnych współpracowników starał się wmówić osobom z najbliższego otoczenia Jana Pawła II, że ks. Popiełuszko to „człowiek chory psychicznie” i „manipulowany przez opozycję”. Suchej nitki nie zostawiono też np. na jego przyjacielu, ks. Stanisławie Małkowski, także kapelanie podziemnych struktur, która esbecy również starali się zgładzić.”
Ten sam obraz wyłania się z rozmowy, jaką Cezary Gmyz przeprowadził 3 marca 2009 r. z księdzem Stanisławem Małkowskim. Pytany - co sądzi o tym, że prymas Glemp nie złożył zeznań w czasie procesu beatyfikacyjnego, ksiądz Małkowski odpowiedział:
„Specjalnie mnie to nie zdziwiło. Takie zeznania, składane pod przysięgą, mogłyby być dla księdza prymasa niewygodne. Pewnie wolałby, by młodzież zapamiętała pasterza diecezji, jak w filmie „Popiełuszko”, przedstawionego w sposób ciepły. W rzeczywistości ks. prymas był dla księdza Jerzego znacznie ostrzejszy.”
Sam prymas Glemp twierdzi, że nie czynił żadnych przeszkód, by proces beatyfikacyjny mógł się rozpocząć. W wywiadzie dla KAI, w którym wyjaśniał swoje stanowisko w tej sprawie, znalazły się słowa:
„Nie zgadzałem się na rozpoczęcie procesu natychmiast po śmierci ks. Popiełuszki, mimo że takie sugestie padały. Stałem na stanowisku, iż proces winien rozpocząć się we właściwym momencie i na taki moment czekałem. Byłem przekonany, że dobru procesu beatyfikacyjnego nie służą emocje, tym bardziej te z podtekstem politycznym”.
Na pytanie - czy po zamordowaniu kapelana „Solidarności”, prymas uważał go za męczennika, pada odpowiedź - „Nie miałem jasności. Pierwsza odpowiedź była taka, że powodem zabójstwa był fakt, iż ks. Popiełuszko nie podobał się SB jako przeciwnik polityczny. Trudno było od razu mówić o męczeństwie za wiarę – nie było to oczywiste. Czy był bohaterskim obrońcą wolności, czy też charyzmatyczną ofiarą za wiarę Kościoła.”
Ten głośno wypowiedziany „dylemat”, którym prymas Polski – w odróżnieniu od tysięcy Polaków - nie potrafił sobie poradzić, nie wydaje się niczym innym jak konsekwencją przyjęcia propagandowych tez Jaruzelskiego wygłoszonych podczas posiedzenia kierownictwa KC PZPR w listopadzie 1984 roku - „Co mądrzejsi czują, że stereotyp nieskazitelnego Popiełuszki niełatwo będzie utrzymać. On jest męczennikiem nie za wiarę, ale za politykę, za sianie nienawiści”.
Echa tych słów przetrwały do dnia dzisiejszego i wydają się jedną z podstawowych przeszkód, które uniemożliwiają polskiemu Episkopatowi wykonanie testamentu Jana Pawła II.
Cytowany w pierwszej części tekstu Sławomir Cenckiewicz, w artykule „Wywiad PRL na tropie księdza Jerzego” zwracał uwagę na zgodny kontekst wypowiedzi przedstawicieli Episkopatu, środowiska watykańskiego Sekretariatu Stanu i władz PRL. Opisując treść raportów przedstawionych przez gen. Sarewicza najważniejszym osobom w państwie, Cenckiewicz zauważył:
„Szef wywiadu z zadowoleniem informował, że coraz szersze kręgi watykańskie uznają porwanie i zamordowanie ks. Jerzego za "prowokację polityczną" wymierzoną w ekipę Jaruzelskiego.” Zdaniem Sarewicza, środowisko watykańskiego Sekretariatu Stanu miało z dużym uznaniem wypowiadać się o "konsekwencji, z jaką władze [PRL] podeszły do sprawców przestępstwa". Szef wywiadu uspokajał też elitę PRL, zapewniając, że ani w Watykanie, ani w polskim episkopacie nikt nie myśli o beatyfikacji ks. Jerzego. Na potwierdzenie przywoływał słowa abp. Dąbrowskiego, który miał w Rzymie oświadczyć, że "Episkopat nie dopuści, aby doszło w tym przypadku do pomieszania wiary z polityką".
Wiemy, że również w następnych latach władzom PRL szczególnie zależało aby kontekst śmierci ks. Jerzego przedstawiać wyłącznie w wersji przygotowanej przez kierownictwo PZPR i MSW. Cenckiewicz wskazuje jak podczas jednej z rozmów ze stroną watykańską w roku 1985, minister Adam Łopatka poinformował o tym wprost, nie cofając się nawet przed szantażem -"Władze państwowe są za tym, aby strona kościelna przyjęła w tej sprawie inną metodę postępowania w myśl hasła: "ciszej nad tą trumną". Jeśli obecna koncepcja i akcja wykorzystania tego tragicznego wydarzenia przeciw władzom i spokojowi społecznemu miałaby być kontynuowana, to władze mogą opublikować dane "kim naprawdę był ks. J. Popiełuszko", bowiem zgromadzone informacje o nim i jego działalności bardzo mocno odbiegają od obrazu, który chce mu się nadać w koncepcji kościelnej. Zależy nam na tym, aby do tego nie doszło”.
Wszystkie zabiegi polskiej i watykańskiej agentury okazywały się daremne wobec postawy Jana Pawła II. Przed przyjazdem do Polski w roku 1987, „realiści” skupieni wokół prymasa Glempa starali się papieżowi wyperswadować odwiedziny grobu księdza Jerzego. Bezskutecznie. Papież postawił na swoim, a - co więcej, modlił się przy grobie księdza, zwracając się za jego pośrednictwem do Boga. Taka forma modlitwy oznaczała, że Jan Paweł II już uważa księdza Jerzego za świętego. Być może polski Episkopat ponownie usłyszał wówczas nakaz - "Kościół nie może dopuścić, by zleceniodawcy zabójstwa księdza pozostali nieznani".
Zaledwie dwa lata później, hierarchowie usiedli do rozmów z Kiszczakiem i Jaruzelskim, W trakcie obrad okrągłego stołu, esbeccy bandyci zamordowali kolejnych, niepokornych kapłanów:
- 20 stycznia 1989 roku zamordowano księdza Stefana Niedzielaka.
- 30 stycznia 1989 roku został zamordowany ksiądz Stanisław Suchowolec.
- 11 lipca 1989 roku zabito księdza Sylwestra Zycha.
Te zabójstwa, nie tylko nie przeszkodziły Episkopatowi w dalszym paktowaniu z mordercami Polaków, ale hierarchowie nigdy nie wykazali starań, by wyjaśnić okoliczności zbrodni.
Od wykonania nakazu Jana Pawła II ważniejsze były kwestie polityczne.
Z notatki ppłk SB Edwarda Kotowskiego (oficera prowadzącego informatorów bezpieki- Juliusza Paetza, ps.„Fermo”, Józefa Kowalczyka, ps. „Cappino”), dotyczącej rozmowy z zastępcą Sekretarza Episkopatu Polski biskupem Jerzym Dąbrowskim z dnia 23 czerwca 1989 możemy się dowiedzieć:
„Jednym z testów dalszego rozwoju sytuacji w kraju będzie rezultat przeprowadzenia wyborów Prezydenta PRL. Kierownictwo Episkopatu uważa, że najlepszym kandydatem byłby tu gen. W. Jaruzelski, ale pod warunkiem że wybierany byłby spośród kilku kandydatów. To ten wybór uczyni wiarygodnym. Zdaniem bp. J. Dąbrowskiego, wybór gen. W. Jaruzelskiego jest możliwy, o ile inni kandydaci będą tak dobrani, że na ich tle ten wybór stanie się oczywistą koniecznością. (Dąbrowski) dodał, że po raz drugi partia nie może już tak się skompromitować, jak to nastąpiło podczas wyborów, i stąd ten wybór powinien być gruntownie przygotowany.”
Z tej samej notatki dowiemy się również jaka sprawa była wówczas najważniejsza dla hierarchy polskiego Kościoła. Kotowski zanotował słowa bp Dąbrowskiego:
„Stwierdził on, że najważniejszą sprawą jest odbudowa partii, "która jest w stanie rozkładu i zbuntowała się przeciwko swojemu kierownictwu". ("A może trzeba ją rozwiązać i odbudować od nowa?"). Ksiądz Stanisław Małkowski, który według esbeckich kalkulacji miał być zamordowany przed księdzem Jerzym, pytany niedawno - co dziś robiłby ksiądz Popiełuszko gdyby żył – odpowiedział: „Może byłby tu ze mną na Wólce Węglowej. Zresztą jest. Często czuję jego obecność obok mnie”. Wkrótce obecność księdza Jerzego na ołtarzach stanie się faktem. Tak, jak obecność Jana Pawła II. Tych dwóch wielkich świętych można przyjąć tylko w całym wymiarze ich słów, życiorysów, postaw. Lub - nie przyjmować w ogóle. Polscy hierarchowie odrzucając papieski testament -"Kościół nie może dopuścić, by zleceniodawcy zabójstwa księdza pozostali nieznani"- już dokonali wyboru.
Źródła:
http://www.rp.pl/artykul/9157,269026.html
http://www.sws.org.pl/popieluszko.htm
Glaukopis 13-14 / 2009 - „Ksiądz Jerzy Popiełuszko w donosach TW ps. „Jankowski”
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul&id=14735
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul&id=3523
Część II.
http://www.kuriercodziennychicago.com/images/prymasglemp.pdf
http://cogito.salon24.pl/77790,bo-zlych-inaczej-pokonac-nie-mozna
http://www.ipn.gov.pl/download.php?s=1&id=3935
http://www.rp.pl/artykul/20,270344.html
http://grafik.rp.pl/grafika2/276547
http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=1535
http://www.rp.pl/artykul/9160,271629_Glemp__Nie_bylem_przeciwny_beatyfikacji_ks__Jerzego.html
http://www.rp.pl/artykul/9157,269026.html
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul&id=4785
http://cogito.salon24.pl/77777,kontrakt-zbiorow-prywatnych
Ścios
BAZGRANE PO MARGINESACH Zawsze podejrzewałem, że internet jest (poza wszystkim innym, czym jest, i nie jest) siedliskiem awangardy. Pobieżny przegląd wczorajszej i dzisiejszej prasy wskazuje na to, że mainstream potrzebował dwóch lat, by zwoje pofałdowały mu się według wzoru, według jakiego nam się fałdowały już dawno. Gdzie nie otworzysz... Smoleńsk, Smoleńsk, Smoleńsk... Pytania, na które nie ma odpowiedzi, makabryczne sensacje, wywiady z bohaterami, którzy milczeli w czasie, kiedy nie powinni byli milczeć... Wygląda, jakby mainstream ktoś ze smyczy spuścił i poszczuł na ekipę zarządzającą państwem, które zdawało egzamin. Ciekaw jestem nazwiska prokuratora, który podjął decyzję o wydaniu polecenia służbowego wycieczki do Smoleńska w celu wykonania pomiarów i stanu słynnej brzozy w dwa i pół roku po rzekomym zdarzeniu. Podobno są zdjęcia z oględzin i bardzo dobrze, bo laboratoria kryminalistyczne na całym świecie będą mogły pokazać je studentom tłumacząc, kiedy się NIE wykonuje badań na miejscu oznaczonym jako miejsce zdarzenia, o ile nie chodzi o ekskawacje archeologiczne, przy czym akurat w tym przypadku jest o wiele za wcześnie. Inna „sensacja” dotyczy przeprowadzenia pochówków. Przyznam się, że kiedy dwa i pół roku temu zastanawiałem się nad obszarami, w których powinny paść pytania przydatne w tworzeniu Białej Księgi, nie wpadłem na pomysł zadania pytania: „komu ekipa Donalda dała zarobić przy okazji pochówku ofiar tragedii?” No nie wpadłem na to, chociaż już wtedy miałem o ekipie Donalda zdanie najgorsze z możliwych. Gdyby się ktoś pytał, dlaczego rzucam takie ciężkie, przyznacie Państwo, oskarżenie, wyjaśniam, że wedle doniesień medialnych (Supewizjer) do porywów odruchu solidarności po 10 kwietnia 2010 roku dołączyła się Polska Izba Pogrzebowa, zrzeszająca przedsiębiorców z tej branży oferując wykonanie bezpłatnych pochówków włącznie z wszelkimi czynnościami towarzyszącymi (jak rozumiem również przygotowaniem zwłok do pochówków). Z niejasnych powodów rząd zdając egzamin uznał, że zda go lepiej, jeśli wynajmie do tych czynności prywatną firmę, która zażyczyła sobie za usługę 250,000 złotych. Dziś wiemy, jak wyglądało wykonanie tej usługi: „Nikt tego nie sprawdzał. Na kanapie wśród tych worków siedziało trzech typków. Coś pili, jedli kanapki z kiełbasą, a potem wstawali i pakowali do trumien” (wywiad z D.Książkiem „Wprost”). W świetle wyników ostatnich ekshumacji wydaje się, że zainteresowanie się „biznesmenami”z branży smoleńskiej (co to za firma, kto jej zlecał, jakie miała „przewagi” nad darmową propozycją Polskiej Izby Pogrzebowej, jak wyglądało„wykonanie wszystkich towarzyszących czynności”, oraz jak wygląda struktura właścicielska tej firmy) powinno stać się priorytetem tak mediów, jak i prokuratury, bo związek pomiędzy bezczeszczeniem zwłok i zamianami ciał, a WIEDZĄ, jak mogło do tego dojść wydaje się być oczywisty. Generalnie, przy okazji 10 kwietnia 2010 roku zauważyć można z jednej strony niechęć do korzystania z propozycji udziału tak zwanego„czynnika społecznego” (odmowa skorzystania z pomocy specjalistów z Bydgoszczy) na korzyść małego i średniego biznesu, że wspomnijmy tajemniczą firmę doradczą, która suflowała premierowi Tuskowi wybór proponowanej przez Rosjan Konwencji Chicagowskiej, dzięki czemu 10 kwietnia nie wydarzyła się, zgodnie z rejestrami katastrof, żadna katastrofa, a Polska delegacja leciała statkiem powietrznym o nieznanym prawu międzynarodowemu charakterze. No ale fani Tuska i jego kolegów mogą mieć wytłumaczenie, wszak PO to partia liberalna od zawsze i do szpiku, stąd niczym Margaret Thatcher prywatyzują wszystko, czego się dotkną. A na koniec pozwólcie Państwo, że „zahaczę” o sprawy międzynarodowe. Zahaczę, bo temat nie jest na osobną notkę, a koniecznie chciałbym napisać parę słów o Gruzji. Otóż pojawiają się takie wyrażane w tonie eksperckim stwierdzenia, że w Gruzji doszło do„wrogiego przejęcia” i po wygranych Bidziny nad Michailem, za sprawą tęskniących za czasami dobrotliwych rządów Szewardnadzego odpowiedników naszych „wykształconych z wielkich miast” Tbilisi znalazło się na przedmieściach Moskwy. A nic bardziej mylnego. Po dziewięciu latach rządów Saakszwilego Gruzja dorobiła się „armii nowego wzoru”, która nie tęskni za czasami sowieckiego głodu i smrodu; ma własny wywiad, kontrwywiad, służby bezpieczeństwa, nieprzekupną policję i administrację, sto tysięcy członków obrony terytorialnej, i zbudowany od podstaw własny kompleks militarny nie zainteresowany tym, by jego interesy przejęli koledzy Bidziny z Moskwy. Gruzja ma również własną klasę polityczną, która w większości widzi swoją przyszłość w suwerennym kraju, i nie specjalnie ma ochotę dzielić „niepodległy” los prezydenta Ankwaba. No i ma wyposażonego w szerokie prerogatywy własnego prezydenta, który bez zbędnych ceregieli zgodził się na „pomoc” w tworzeniu opozycyjnego rządu. Przekonał się o tym sam Bidzina, który zaczął obsadzać przyszłe stanowiska rządowe, ale mu się rodzina i znajomi skończyli. Sytuację w Gruzji należy obserwować pilnie, bo ona może nam pokazać, jak musi być zorganizowany aparat państwowy, by przypadkowy wynik wyborczy nie zrobił mu wiele krzywdy. ROLEX
Córka Kukiza opuszcza Polskę , by się nie prostytuować Warzechy „Kukiz będzie sam przeciwko wszystkim. W tej sprawie nie poda mu ręki żadna znacząca polityczna siła..bo jej realizacja wytrąciłaby im z ręki jedno z najpotężniejszych narzędzi dyscyplinowania partyjnej trzody. „....”figurantów i miernot.
Profesor Wojciechowski ”.”słaba armia, obce wpływy, przegrywający patrioci, suwerenność w obcych rękach „......”Póki rządzący są uczciwi, albo chociażby słabi, problemu nie widać. Takie państwo może jednak wpaść w ręce zbrodniarzy, którzy się nim posłużą – jak to było w przypadku Niemiec hitlerowskich i Rosji sowieckiej. „....” Albo pójdziemy ku państwu nadzoru biurokratycznego, politycznego i propagandowego, albo ku wolnościowemu. „...”Na pewno jednak państwo nie służy większości – przeciwnie, zabiera obywatelom coraz więcej wolności i pieniędzy, krok po kroku idąc ku kontroli typu totalnego „.....”Partie polityczne wpisały do konstytucji zasadę proporcjonalności wyborów, która ten stan utrwala, wykluczając wybieranie posłów na zasadzie większościowej, w jednomandatowych okręgach „W tej chwili zmierzamy do tego, że konstytucyjnie niezależne organy państwa staną się przedłużeniem jednej partii, która jak dotąd sukcesami w reformowaniu kraju się nie popisała „....(więcej)
Paweł Kukiz o zmielonych.pl . Jednego nam nigdy nie zarzucą : że byliśmy targowiczanami . (źródło)
Konstytucja II Komuny jest faktycznie aktem prawnym konstytuującym kondominium . Jej wewnętrzna struktura blokuje niczym kiedyś liberum veto jakiekolwiek reformy , jakąkolwiek modernizację . Dzięki chorym relacją pomiędzy władzami , chorej ordynacji wyborczej jest aktem patologi politycznej , prawnej . Jest normą prawną , która niczym gangrena niszczy wszystkie instytucje państwa , która przekształciła Polaków w chłopstwo pańszczyźniane , ciężko pracujące pod batem nadzorców Warto połączyć wyrafinowane analizy Wojciechowskiego i błyskotliwe skróty Kukiza . Wojciechowski pisze o państwie nadzoru, o zabieraniu Polakom wolności i pieniędzy, o państwie totalitarnym . Kukiz ujmuje to lapidarnie „Chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili” Zamiast analiz skali bezrobocia, depopulacji , szans młodych, Kukiz dwoma zdaniami zobrazował sytuację Polaków w II Komunie . W zasadzie odpowiedział na słynny tekst Kazika „ Coście skurwysyny uczynili z tą Krainą„ Kukiz powiedział ,że jego córka chce wyjechać z Polski , bo tutaj nie ma żadnych szans na rozwój , ba na zwykłe normalne życie chyba ,że się ...sprostytuuje . Nie własna pracowitość, talent, wytrwałość , samozaparcie . Żadna z tych szlachetnych cech się w II Komunie nie liczy . W II Komunie liczy się tylko urzędnik , układy , zależności . Prostytucja intelektualna , prostytucja zachowań społecznych. Polecam przyjrzeć się bliżej temu błyskotliwemu skojarzeniu Kukiza . II Komuna sprowadziła Polaków nie tylko do pozycji chłopów pańszczyźnianych. Ona wykrzywiła , sprostytuowała całą strukturę społeczną , metody,cele i wartości . II Komuna jest maszynką do niszczenia najlepszych , najzdolniejszych , najbardziej etycznych . II Komuna programowo niszczy najwartościowszych młodych Polaków. Zmieleni. Pl to największy ruch społeczny jaki powstał w tym roku. Dzisiaj na zmielonych.pl przekroczone zostanie 100 000 podpisów. Aparat propagandowy II komuny , reżimowe media starają się zamilczeć Kukiza i jego 100 tysięczny już ruch ...na śmierć . Miejmy nadzieję ,że nomenklaturze II komuny , oligarchii , której rola nadzorców polskiego chłopstwa pańszczyźnianego to się nie uda. Samo wprowadzenie jow nie wystarczy, ale jest ono warunkiem sine qua non , czyli niezbędnych, choć nie wystarczającym aby zbudować, ustanowić IV RP . Potrzebujemy wprowadzenia systemu prezydenckiego , likwidacji bękarta Okrągłego Stołu jakim jest urząd premiera ( więcej ) , wprowadzenia realnej , silnej instytucji referendum Tutaj warto odnotować prorocze słowa Warzechy „Kukiz będzie sam przeciwko wszystkim. W tej sprawie nie poda mu ręki żadna znacząca polityczna siła.Lecz może właśnie dlatego ta akcja jest tak warta poparcia i potencjalnie tak groźna dla politycznych oligarchów? . „....”Jest sprawa, w której wszystkie partie idą ręka w rękę.To kwestia wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, czyli JOW.„.....” To oczywiste: bo jej realizacja wytrąciłaby im z ręki jedno z najpotężniejszych narzędzi dyscyplinowania partyjnej trzody. „....”figurantów i miernot. „....(więcej )
Gdzie są ci którzy tak głośno popierali jow. Gdzie jest Tusk i jego ferajna, gdzie jest Palikot , gdzie jest Korwin Mikke.
Jedynie Kaczyński stoi tam w tej kwestii gdzie stał . Jedynie frakcja Wiplera poprała Kukiza ( więcej) Czy jednak rzeczywiście system proporcjonalny służy Kaczyńskiemu , PiSowi , i Obozowi Patriotycznemu . Raczej nie. Kaczyński , a zapewne w tej chwili jego sukcesor Mariusz Kamiński CBA ) powinni wziąć lekcję z historii że system proporcjonalny nie zapewnia lojalności . Wręcz odwrotnie , gdyż promuje jak ich nazwał Warzecha miernoty , figurantów , trzodę partyjną . Najbliżsi współpracownicy Kaczyńskiego okazali się zdrajcami , a ikoną , klasycznym przykładem elity Obozu Patriotycznego jest Barbie Hofman Przypomnę tylko ,że Braun uważa,że może dojść do nowego Okrągłego Stołu , który całkowicie zepchnie Polaków do roli pozbawionych praw politycznych i ekonomicznych chłopów pańszczyźnianych . Braun uważa ,że knut na Polaków zostanie ukręcony przez ...ludzi z otoczenia Kaczyńskiego , z których część aż przebiera nogami do żłoba, do udziału w korycie Nowego Okrągłego Stołu ...(więcej)
Jow są korzystne dla Polski i Polaków, gdyż w odróżnieniu od lewicowego , socjalistycznego systemu proporcjonalnego przesuwają scenę polityczna w prawo Wojciechowski „Albo pójdziemy ku państwu nadzoru biurokratycznego, politycznego i propagandowego, albo ku wolnościowemu. „...”Na pewno jednak państwo nie służy większości – przeciwnie, zabiera obywatelom coraz więcej wolności i pieniędzy, krok po kroku idąc ku kontroli typu totalnego „...”Resztką rzeczywistej demokracji są wybory prezydentów miast i wójtów, „...”Partie polityczne wpisały do konstytucji zasadę proporcjonalności wyborów, która ten stan utrwala, wykluczając wybieranie posłów na zasadzie większościowej, w jednomandatowych okręgach „W tej chwili zmierzamy do tego, że konstytucyjnie niezależne organy państwa staną się przedłużeniem jednej partii, która jak dotąd sukcesami w reformowaniu kraju się nie popisała „....”słaba armia, obce wpływy, przegrywający patrioci, suwerenność w obcych rękach. „...”Co do własności prywatnej, to w Polsce nie nastąpiła reprywatyzacja, duży majątek zrabowany po wojnie przez komunistów pozostaje w rękach urzędników albo został podejrzanie sprywatyzowany. W niezależnym rankingu pod względem ochrony materialnej własności obywateli Polskę sklasyfikowano na 98. miejscu w świecie! Wysokie podatki utrudniają naturalne narastanie własności prywatnej, skazując większość obywateli na czekanie do pierwszego. Jest jednak grupa ludzi, która robiła i robi dobre interesy na kontaktach ze sferą budżetową, która tym samym służy do przelewania pieniędzy szaraków do kieszeni funkcjonariuszy i wybranych biznesmenów. Jest to zamaskowana kradzież, a nie kapitalizm.„...”Otwarcie firmy wymaga serii uciążliwych procedur, a na przedsiębiorcę czyha 40 instytucji kontrolnych. Ich połączenia pod zarządem wojewódzkim da lokalnym sitwom nową broń. „.......”Nie należy też wykluczać wpływu obcych agentów, bo jakoś nie słychać, żeby nasze tajne służby takich chwytały. Czym się te służby zajmują? Wykrycie krajowej korupcji politycznej może prowadzić, jak wiadomo z przykładu szefa CBA, do utraty stanowiska. „.....”Dziennik Ustaw liczy kilkanaście tysięcy stron rocznie. Oznacza to tysiące ograniczeń i komplikacji w życiu codziennym. I to, że każdy w jakimś momencie narusza prawo. „.....”W odróżnieniu od wyroków na kryminalistów rosną grzywny i mandaty nakładane przez urzędników na obywateli. „.....”Biurokratyczne i ideologiczne państwo chciałoby podporządkować sobie rodzinę. „....”Niezależność IPN osłabła na rzecz podporządkowania partii rządzącej. Media z publicznych stają się już nawet nie państwowe, lecz partyjne. Nowa ustawa ogranicza autonomię uczelni wyższych i osłabia ich trzon, profesurę. „...”Póki rządzący są uczciwi, albo chociażby słabi, problemu nie widać. Takie państwo może jednak wpaść w ręce zbrodniarzy, którzy się nim posłużą – jak to było w przypadku Niemiec hitlerowskich i Rosji sowieckiej. „.....(więcej) Marek Mojsiewicz
Rozczarowany, że nie było wymuszenia "Nasz Dziennik" rekonstruuje, w jaki sposób próbowano niszczyć legendę gen. Andrzeja Błasika. Półtora roku po katastrofie smoleńskiej do kpt. rez. Piotra Kulisza dzwoni ppłk rez. Zbigniew Zawada - pupil dziennikarskich salonów. W rozmowie z pilotem wyraża głębokie rozczarowanie faktem, że prokuratura nie podjęła wątku rzekomego wymuszenia lądowania w Krzesinach. "Nasz Dziennik" dotarł do notatki kpt. Kulisza, dowódcy załogi lotu treningowego na trasie Warszawa - Malbork - Krzesiny - Mińsk Mazowiecki - Warszawa z 15 marca 2010 roku. Generał Andrzej Błasik siedział w fotelu drugiego pilota, technikiem pokładowym był chor. Mirosław Iwon. Notatka szczegółowo opisuje przebieg lotu. W lutym 2011 r. Zawada oskarżył w mediach Błasika o zmuszenie pilota Jaka-40 do złamania procedur bezpieczeństwa.
Jak było naprawdę? Kulisz relacjonuje, że generał jako wyszkolony drugi pilot na samolocie Jak-40 pilotował maszynę, a on monitorował nawigację i prowadził korespondencję radiową. Przed startem - pisze w notatce - szczegółowo omówił z drugim pilotem lot. Obaj skupili się na warunkach atmosferycznych, bo wojskowe biuro meteo prognozowało opady śniegu lub śniegu z deszczem w zachodniej Polsce. "Jako że wojskowe lotniska, na których planowaliśmy lądowania, nie były wyposażone w naziemne systemy odladzania, ustaliłem jednoznacznie z Panem Generałem, że w razie zagrożenia opadami śniegu nie będziemy po prostu wykonywali lądowania na takim lotnisku" - pisze Kulisz. Pierwszy odcinek Warszawa - Malbork załoga pokonała w dobrych warunkach atmosferycznych. Na polecenie kpt. Kulisza w Malborku maszynę zatankowano na wypadek braku możliwości lądowania w Krzesinach.Kulisz dobrze pamięta lądowanie w Malborku, bo całą korespondencję z kontrolerem prowadził w języku angielskim. Takie było zarządzenie dowódcy Sił Powietrznych: w treningu na wszystkich wojskowych lotniskach wykonywać loty z użyciem korespondencji po angielsku. Z Malborka odlecieli z dobrą prognozą. Ostrzegawczego komunikatu meteo nie było też z Krzesin. Załoga dostała dane do lądowania i kontynuowała podejście. W rejonie lotniska loty szkolne na samolocie Jak-40 wykonywał płk Ryszard Raczyński, ówczesny dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. "Od razu z Gen. Błasikiem wymieniliśmy uwagę, że skoro Jaczek lata po kręgu w Krzesinach, to na tym lotnisku pogoda musi być bardzo dobra. Kontynuując podejście, wyszliśmy z chmur przy podstawie ok. 200 m i dobrej widzialności. Zauważyłem wtedy lekki opad śniegu, ale zupełnie nieograniczający widzialności" - relacjonuje Kulisz. Cały lot z Malborka i lądowanie w Krzesinach wykonywał Błasik. "To było jak zwykle miękkie lądowanie i w trakcie dobiegu, a właściwie drugiej jej fazie dostrzegliśmy, że pas startowy jest zupełnie przykryty śniegiem, a do nas od strony zachodniej zbliża się potężna nawałnica śnieżna. Widząc, co dzieje się na pasie, powiedziałem do Generała: "nie używamy hamulców, tylko rewers". Gen odpowiedział: "jasne"" - opisuje dowódca lotu. Kulisz zaznacza, że dopiero wtedy opady śniegu stały się tak intensywne, że widzialność spadła do kilkudziesięciu metrów, a pas i drogi kołowania były bardzo śliskie. Po zwolnieniu pasa startowego Błasik przekazał stery Kuliszowi. "Zapewne mając świadomość, że dla bezpieczeństwa lepiej będzie, jak dalsze sterowanie samolotem przejmie lotnik z kilkoma tysiącami godzin nalotu na tym typie" - napisał pilot.
- To było zgodne z programem naszego szkolenia, bo instruktor zawsze ma prawo przejąć stery - wskazuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dowódca jaka. Ze względu na fakt, że lotnisko szybko pokryło się śniegiem, Błasik zadecydował, że Kulisz z Iwonem zostaną w Krzesinach do następnego dnia. "Nic na siłę, ma być bezpiecznie - koniec kropka" - przytacza słowa Błasika Kulisz.
Bezpodstawne oskarżenia "Nie wiem, skąd wzięły się późniejsze historie o wymuszeniu przez gen. Błasika lądowania w śnieżycy etc. Decyzja o lądowaniu należała do mnie i nie było ze strony Generała najmniejszych sugestii: lądować czy nie. Zresztą Gen. Błasik, z którym wielokrotnie wykonywałem loty, zaliczał się do tego wąskiego grona osób, które mimo stopnia i stanowiska czują respekt przed podziałem obowiązków w kabinie i NIGDY! nie dawał odczuć, że "ja tu rządzę"" - stwierdza kategorycznie Kulisz. Po każdym locie Błasik omawiał jego przebieg, słuchał uwag instruktorów. "Często wspólnie wśród lotników z 36 Splt wymienialiśmy na ten temat uwagi i każdy mówił to samo: "spoko, Generał lampasów do kabiny nie zabiera"" - napisał.
Halo? Tu Zawada Po publikacji raportu MAK i oskarżeniu Błasika o wywieranie presji na załogę tupolewa w mediach zaczął się festiwal występów różnej maści ekspertów podważających autorytet dowódcy. Szczególnie niechlubną rolę odegrał w nim Zbigniew Zawada. "Jakieś 1,5 roku po katastrofie zadzwonił do mnie Pan Zawada, oficer rezerwy z Bazy w Krzesinach. Ubolewał, że prokuratura nie zajęła się wątkiem wymuszenia lądowania w Krzesinach przez Gen. Błasika i że on ma na to świadków. Odpowiedziałem mu, że jedynymi wiarygodnymi świadkami w tej sprawie jestem ja oraz technik pokładowy chor. Iwon. Żadnego wymuszenia nie było i to właśnie jestem gotów w prokuraturze zeznać, gdyby takowa potrzeba zaistniała. Po tym nasza rozmowa zakończyła się" - kończy notatkę Kulisz.
- To, że Zawada miał negatywny stosunek do gen. Błasika, to po kilku zdaniach rozmowy z nim od razu mogłem wywnioskować. Był rozczarowany, że sprawa lądowania w Krzesinach w moich ustach, czyli bezpośredniego świadka, wyglądała zupełnie inaczej, niż on ją zna - podnosi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Kulisz.
- Gdy rozmowa zaczęła schodzić na odpowiedzialność generała Błasika za lądowanie w Krzesinach, od razu powiedziałem mu, że nie było żadnego wymuszenia. Zaczął mówić, że jestem młody, nie do końca wszystko wiem i nie znam generała tak długo jak on. Powiedział, co zapamiętałem, że ubolewa nad tym, że prokuratura nie zainteresowała się wymuszeniem lądowania w Krzesinach - dodaje.
- Zawada w czasie całej rozmowy bardzo mocno przekonywał mnie o swoim doświadczeniu, osiągnięciach. Co ciekawe, nie ukrywał też, że ma związek z polityką, że jest nawet kandydatem do Sejmu z listy SLD - relacjonuje pilot.
Notatkę Kulisza wraz z innymi opiniami pilotów Ewa Błasik przekazała prokuraturze wojskowej. Tłumaczy, że robi to po to, by śledczy znali fakty.
- Zawada najwyraźniej chciał, by pan Kulisz zeznawał w prokuraturze nieprawdę na temat mojego męża. Zależy mi na tym, żeby po wszystkich zmasowanych atakach na mojego męża prokuratorzy wiedzieli, gdzie leży prawda. Teraz, gdy mąż nie żyje i nie może się bronić, nie wiem, co komu jeszcze może przyjść do głowy - mówi wdowa po dowódcy Sił Powietrznych.
Epizod z F-16 Zawada miał problemy w czasie szkolenia na samoloty F-16 w USA. Dużą przeszkodą było zdrowie - nadwerężony kręgosłup po katapultowaniu. Był też wtedy dość zaawansowany wiekowo.
- Wielokrotnie słyszałam, że nie radził sobie z przeszkoleniem na nowoczesnym sprzęcie w San Antonio. Amerykanie chcieli go skreślić z latania. Ostatecznie zdecydowali, że warunkowo może to szkolenie dokończyć, ale w Tucson przerwali szkolenia instruktorskie - mówi Ewa Błasik. Po powrocie do kraju Zawada nie mógł już zostać instruktorem, wypadł z pasa na lotnisku w Krzesinach.
- Amerykanie dyplomatycznie nie powiedzieli wprost Zawadzie, że się nie nadaje, informowali o tym mojego męża. Ich opinia była dobrze umotywowana i uzasadniona. Zawada nie mógł tego darować Andrzejowi - słyszymy od generałowej. Ewa Błasik proponuje, by Polsat News, w którego studiach Zawada sprzedawał swoje rewelacje, zapytał go, ile milionów dolarów Polska straciła, inwestując w takiego pilota, "z którego nie ma żadnego pożytku, który nie przyniósł nam chwały za granicą, a po śmierci jej męża wprowadza w błąd opinię publiczną i swoim postępowaniem bulwersuje młodych oficerów". Piotr Czartoryski-Sziler