1120

Exegi monumentum aere perennius Czy Polacy mają jeszcze jakiś ideał? Muszą mieć, bo jakże tu żyć bez jakiegoś ideału? Bez ideału nie wiadomo, dokąd podążać, co i kogo popierać. W takiej sytuacji znajduje się postępactwo, a więc – stado półinteligentów, na tyle jednak inteligentnych i spostrzegawczych, że zdają sobie sprawę ze swojego położenia i w dodatku szalenie się tego wstydzą. Wprost wiją się ze wstydu, niczym „brzuchate kobyły”, o których wspomina Julian Tuwim w debiutanckim wierszu „Wiosna” („Ha! Będą ze wstydu się wiły dziewki fabryczne, brzuchate kobyły, krzywych pędraków sromne nosicielki!”), a żeby ten wstydliwy zakątek nie wyszedł na jaw, starają się śpiewać w chórze pod batutą jakiegoś cadyka. W tę rolę wstrzelił się pełniący obowiązki Stalina pan redaktor Michnik. Gdyby tak, niech Bóg zabroni, zepsuł mu się telefon komórkowy, to tragedia: nie wiemy, co myślimy! Postępactwu zatem potrzebni są „gieroje” - podobnie jak Rosjanom (kiedyś pewien Rosjanin powiedział mi, że nie chciałbym być Polakiem, bo „u was gierojów nie ma”), co w lot pojęła nawet pani Magdalena Albright, stręcząc mniej wartościowemu narodowi tubylczemu „skarby narodowe” w osobach „Drogiego Bronisława” czyli pana prof. Bronisława Geremka i Władysława Bartoszewskiego. Ponieważ obydwaj przenieśli się na łono Abrahama, postępactwo, póki co, musi kontentować się postaciami „legendarnymi” w rodzaju Kukuńka, pani Krzywonos, czy nawet Władysława Frasyniuka. Ponieważ „koń, jaki jest, każdy widzi”, to jestem pewien, że nawet wśród postępactwa mogą budzić się rozmaite wątpliwości, a ponieważ potrzeba jest matką wynalazków, to tylko patrzeć, jak na piedestał w charakterze Odkupiciela Mniej Wartościowego Narodu Polskiego zostanie wyniesiony pan redaktor Michnik. Ale postępactwo, to jeszcze nie wszyscy Polacy. Jak śpiewają artyści disco-polo w piosence, która tak bardzo spodobała się Waldemarowi Pawlakowi - „wszyscy Polacy to jedna rodzina” - a w rodzinie, jak to w rodzinie; oprócz postępactwa są też wstecznicy, którym chodzą po głowie jakieś mrzonki o wolności. Tymczasem poeta spiżowymi słowami przestrzega, że „wielkim nieszczęściem jest ludzkości, że ma sąd błędny o wolności, bo stąd się zło największe bierze, że nie żyjemy w falansterze lecz każdy pragnie w pojedynkę zdobyć dla siebie szczęścia krzynkę. (…) Wokół się dzieją potworności, szaleją dzikie namiętności, egoizm oraz zysku żądza straszliwe orgie wciąż urządza.” Na szczęście wśród Polaków jest też sporo ludzi normalnych, co chcą zwyczajnie wypić i zakąsić, w dodatku tak, żeby rachunek zapłacił kto inny – bo na tym właśnie polega ideał „życia godnego”. Najbardziej zbliżona do tego ideału była epoka Edwarda Gierka, zwłaszcza wczesnego, dopóki wszystko się nie skawaliło. Miliony Polaków, zarówno partyjnych, jak i bezpartyjnych, wierzących, jak i niewierzących, żywych i uma... - no, mniejsza z tym – więc miliony Polaków nie mogą się Gierka nachwalić i nie mogą go odżałować. Taki sentyment, to fakt polityczny i trzeba oddać sprawiedliwość panu prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, że okazał się bardziej spostrzegawczy od innych mandarynów tubylczej sceny politycznej i pierwszy to zauważył. I kiedy Stany Zjednoczone w 2013 roku powróciły do aktywnej polityki w Europie Wschodniej, w związku z czym Polska zaczęła wychodzić spod kurateli niemieckiej pod kuratelę amerykańską, co wiązało się z przebudową tubylczej politycznej sceny tak, by z pozycji jej lidera usunąć polityczną ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego, a na jej miejsce wprowadzić ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, to nie trzeba było wymyślać na poczekaniu jakiejś ideologii. Wystarczyło wyjść naprzeciw nostalgii szerokich mas i powrócić do epoki Gierka. Oczywiście nigdy nie wchodzi się do tej samej rzeki, więc również w tej kontynuacji były zmiany, bo – jak zauważył książę Salina z powieści Giuseppe Tomasi di Lampedusa „Lampart” - „trzeba wiele zmienić, by wszystko zostało po staremu”. Toteż o ile nastąpił powrót do epoki Gierka, to jednak – już bez Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, za którą nie tylko ciągnął się smród kacapskich onuc, ale w dodatku – jakieś popłuczyny „światopoglądu naukowego”, którymi zachlewali się aż do nieprzytomności absolwenci rozmaitych Akademii Pierwszomajowych i Wyższych Szkół Gotowania Na Gazie przy KC PZPR. Gierek tak – partia nie! Warto zwrócić uwagę, że epoka Gierka, jeśli odcedzić z niej marksistowsko-leninowskie pomyje, w największym chyba stopniu nawiązywała do przedwojennej sanacji, której celem było podporządkowanie państwu nie tylko gospodarki, ale całego życia publicznego. Wyrażał to art. 4 konstytucji kwietniowej z roku 1935, który stanowił, że „W ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa”. Skoro „życie społeczeństwa” zostało w całości podporządkowane „państwu”, to nieuchronną konsekwencją takiej sytuacji było przejęcie przez „państwo” obowiązku opieki nad „społeczeństwem” - od kołyski po grób. Wprawdzie finansowanie kosztów tej opieki zostało dyskretnie złożone na barki podopiecznych, ale cała sztuka polega na tym, by jak najdłużej utrzymać ich w nieświadomości tego stanu rzeczy – również poprzez wbijanie mu do głowy idei solidaryzmu społecznego, którą najkrócej można ująć słowami poety: „Na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera.” I dopóki nie zorientują się, co i jak, dopóty „można z nimi wszystko zrobić i w każdą formę ulepić” - pod jednym wszelako warunkiem – że ktoś dostarczy kiełbasy. Doskonale rozumiał to Towarzysz Szmaciak, kiedy mówił: „więc albo dajta im to mięso, albo też im połamta kości!” Potrzeba bezpieczeństwa jest bowiem u ludzi znacznie silniejsza, niż potrzeba wolności. Wolność bowiem związana jest z ryzykiem, podczas gdy bezpieczeństwo wymaga tylko posłuszeństwa, albo przynajmniej stwarzania jego pozorów. Naprzeciw potrzebie bezpieczeństwa wychodzą tedy nie tylko politycy, ale również środowiska pretendujące do sprawowania przywództwa moralnego, pryncypialnie potępiając „liberalizm” - niestety jak zwykle „bez swojej wiedzy i zgody”, bo nie o liberalizm tu chodzi, tylko o permisywizm, a więc ideologię, która promuje swawolę bez odpowiedzialności, bo ta przerzucana jest na „społeczeństwo”, a więc - na nikogo. Z tego właśnie powodu, gospodarczy program rządu Prawa i Sprawiedliwości nakierowany jest na renacjonalizację gospodarki, a w każdym razie – jej kluczowych segmentów. Nie ma nawet najmniejszych oznak działań zmierzających do odblokowania narodowego potencjału gospodarczego, zablokowanego nie tylko przez model kapitalizmu kompradorskiego, skutkujący wyrzuceniem większości obywateli na margines głównego nurtu gospodarki, nie tylko przez postępującą biurokratyzacje państwa, ale i przez forsowany od 2004 roku za pośrednictwem Unii Europejskiej niemiecki projekt „Mitteleuropa”, wyznaczający polskiej gospodarce rolę peryferyjnej i uzupełniającej gospodarkę niemiecką. W tej sytuacji jedynym sposobem pozyskania sympatii większości stęsknionej za Gierkiem, jest polityka rozdawnictwa. Zapoczątkował ją sztandarowy program PiS w postaci „Rodziny 500 plus”, który – jak to wypsnęło się wicepremierowi Morawieckiemu – finansowany jest z zadłużenia państwa na 20 mld złotych – a przecież nie jest to ostatnie słowo, bo w kolejce czeka program „Mieszkanie plus”, przyjęty właśnie przez rząd prezydencki projekt przywrócenia wieku emerytalnego sprzed jego podwyższenia przez rząd Donalda Tuska kosztem 7 – 8 miliardów rocznie – i tak dalej i tak dalej – bo apetyt wzrasta w miarę jedzenia. Do tego doszły podwyżki dla tajnych służb, których skaptowanie w sytuacji konfliktu z Brukselą jest dla rządu sprawa wielkiej wagi. W tej sytuacji trudno, by nie doszło do wypadku przy pracy w postaci projektu podwyższenia wynagrodzeń osób piastujących najwyższe stanowiska państwowe, który objął podwyżkami również parlamentarzystów. Wywołało to zjadliwe komentarze, również w postaci przypomnienia niedawnego szyderstwa prezydenta Andrzeja Dudy wobec KOD-owców - że mogliby śpiewać: „ojczyznę dojną racz nam wrócić Panie!” W tej sytuacji prezes Kaczyński musiał nacisnąć na hamulec i zaapelować do swoich pretorianów niczym za pierwszej komuny generał Bagno: „dzieci moje, wstrzymajcie wy się z tym rozbojem (...) i daję prezesowskie słowo, że ten, kto zlekceważy rozkaz, zapłaci, jak Wawrzecki – głową.” Toteż nawet sama pani premier Szydło zaraz uznała, że aż tyle pieniędzy jej nie potrzeba, że wystarczy znacznie mniej – a pojawiły się również głosy, że rozwścieczony prezes Kaczyński cały projekt wyrzuci do kosza. To bardzo prawdopodobne, bo taka ostentacja potrzebna jest dziś PiS-owi jak psu piąta noga. Zaplecze polityczne ma mnóstwo rozmaitych innych, dyskretnych sposobów skutecznego dojenia Rzeczypospolitej, bez potrzeby uciekania się do gorszącej wystawności. Najwyraźniej prezes Kaczyński musiał przypomnieć sobie skierowaną przeciwko Gierkowi i jego ekipie kampanię inspirowaną przez Mieczysława Moczara, który nieomylnym instynktem odwołał się do zaszczepionej szerokim kręgom polskiego społeczeństwa „choroby czerwonych oczu” i nieubłaganym palcem wytykał i piętnował wystawny tryb życia partyjnych dygnitarzy. Wprawdzie teoretycznie podwyższenie parlamentarzystom wynagrodzeń nie sprzeciwia się zasadzie równego traktowania, ale wiadomo, że w polityce logiki żadnej nie ma i że charakterystycznym elementem „godnego życia” jest silne, chociaż niekoniecznie ujawniane pragnienie, by każdemu było tak źle, jak mnie. Jeśli tedy rządy PiS mają przetrwać aż do roku 2027, który sam prezes Kaczyński uznał za cezurę, to trzeba koncentrować się na objęciu programem rozdawnictwa możliwie wszystkich środowisk społecznych, unikając jednak nie tylko faworyzowania, ale nawet uwzględniania zaplecza politycznego. Państwo, to znaczy obywatele korumpowani własnymi pieniędzmi, będą potem płakać krwawymi łzami w babilońskiej niewoli u lichwiarzy, ale z tym większym sentymentem będą wspominali błogosławione rządy prezesa Kaczyńskiego, tak samo, jak teraz rozczulają się na wspomnienie epoki Edwarda Gierka. Skoro tak można przejść do Historii, skoro tak można utrwalić we wdzięcznej pamięci narodu nie tylko brata-bliźniaka, ale również własną osobę, to czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

6 sierpnia 2016 Dobry rok prezydenta Andrzeja Dudy

1. Dzisiaj właśnie mija rok od zaprzysiężenia prezydenta Andrzeja Dudy i w oczywisty sposób skłania to do różnego rodzaju podsumowań, choć trzeba pamiętać, że jego kadencja będzie trwała jeszcze 4 lata. Opozycja i duża część mediów rygorystycznie rozlicza prezydenta Dudę z jego zobowiązań wyborczych, jego poprzednicy (poza śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim), mieli jednak znacznie łatwiej, ich z żadnych deklaracji wyborczych nikt nie rozliczał.

To rozliczanie przybrało takie rozmiary, że przypomina się dosłownie każde słowo z kampanii wyborczej i jeżeli jest jakaś rozbieżność z tym co w danej sprawie robi obecnie prezydent Duda, natychmiast pojawiają się ciężkie oskarżenia, że oszukał on, a nawet zdradził swoich wyborców.

2. A przecież prezydent Andrzej Duda w przeciwieństwie do swoich poprzedników konsekwentnie realizuje swoje zobowiązania wyborcze i w ciągu tego pierwszego roku mocno zaawansował wiele z nich.Sztandarowe zobowiązania wyborcze prezydenta Dudy ale także Prawa i Sprawiedliwości to program 500 plus, podniesienie kwoty wolnej od podatku w podatku dochodowym od osób fizycznych, czy program mieszkanie plus.Program 500 plus jest sprawnie realizowany wpłynęło już ponad 2,6 mln wniosków dotyczących blisko 3,6 milionów dzieci, dzięki dużemu zaangażowaniu samorządów sprawnie przebiegają także wypłaty środków dla poszczególnych rodzin.Ogłoszony został także program mieszkanie plus, budowy tanich mieszkań na wynajem na gruntach skarbu państwa, tak aby zainteresowani mogli wejść w ich własność po 25-30 latach ich użytkowania.Prezydent złożył w Sejmie ustawę o podwyższeniu kwoty wolnej w podatku PIT ale rząd chce ją zrealizować przy okazji wprowadzenia rozwiązania do podatku PIT polegającego na połączeniu w jedno: podatku dochodowego, składki zdrowotnej i składki na ubezpieczenia społeczne. Prace nad skonstruowaniem takiego wspólnego obciążenia trwają w Kancelarii premiera pod nadzorem ministra Kowalczyka a ze względu na poziom ich skomplikowania jego wejście w życie jest przewidziane na początek 2018 roku.Prezydent Andrzej Duda złożył w Sejmie także projekt ustawy o obniżeniu wieku emerytalnego, a rząd niedawno w przygotowanym stanowisku poparł ten projekt, ustawa zostanie więc uchwalona jeszcze tej jesieni, a wejdzie ona wżycie od 1 września 2017 roku.Prezydent nie wycofał się z zobowiązań wobec tzw. frankowiczów (jak sugeruje opozycja, część mediów i sami frankowicze), chce je w pełni zrealizować tyle tylko, że zostanie to zrobione w 2 krokach, a pierwszym jest tzw. ustawa spreadowa.Drugi krok w tej sprawie zostanie zrealizowany poprzez rekomendacje KNF wydane już jesienią tego roku bankom, mających w swoich portfelach tzw. kredyty frankowe, których muszą one przestrzegać.

3. Wielkim osiągnięciem prezydenta Andrzeja Dudy i jego współpracowników jest polityka zagraniczna, ponad 30 wizyt za granicą i podobna ilość wizyt głów państw w Polsce, z pozytywnym skutkiem dla bezpieczeństwa naszego kraju, czego podsumowaniem był niezwykle udany szczyt NATO w Warszawie.Jeżeli dołożymy do tego aktywną politykę historyczną i odznaczeniową (odznaczanie wcześniej zapomnianych albo wręcz świadomie pomijanych polskich bohaterów), to dopełni to bardzo pozytywnego obrazu prezydentury Andrzeja Dudy.Prezydent wielokrotnie wyciągał także rękę do współpracy z opozycją i dążył do zasypywania podziałów (czego wyrazem jest choćby powołanie do Rady Rozwoju osób o bardzo odległych poglądach) ale w sytuacji kiedy duża jej część ogłosiła, że będzie opozycją totalną, jest zadanie szalenie trudne.Kuźmiuk

Gołąb ostatni do pana prezydenta Franciszek książę de La Rochefoucauld zauważył, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, że przekonał się o bezskuteczności pierwszego. To święte słowa, o których prawdziwości każdy może przekonać się w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym „obalono komunizm”, ale zaraz zaczęto go pospiesznie przywracać, bo okazało się, że komunizm jest żywotną potrzebą tak zwanych „szerokich mas”. Oczywiście z poprawką, polegającą na tym, żeby wyeliminować PZPR, uważaną za ekspozyturę Kremla. Okazuje się, że nie miał racji Józef Stalin mówiąc, że komunizm pasuje do Polaków, jak siodło dla krowy. Może tak było kiedyś, ale z czasem komunizm tak się do Polaków dopasował, że stał się jednym z elementów tożsamości narodowej. Na czym polega komunizm? Na likwidacji własności prywatnej, a w wersji złagodzonej, „socjaldemokratycznej” - na jej pozostawieniu, ale pozbawieniu wszelkiej treści, a przede wszystkim – władzy właściciela nad przedmiotem własności. Tę władzę przechwytują urzędnicy pod pretekstem dbałości o „dobro wspólne”. Oni właśnie, a więc ludzie, którzy posiedli umiejętność wyszukiwania sobie synekur, to znaczy – lukratywnych posad bez żadnej odpowiedzialności za cokolwiek, wmówili wszystkim pozostałym, że ponieważ posiedli tajemnicę „dobra wspólnego”, to właśnie im powinno zostać podporządkowane całe życie publiczne. Ten sposób myślenia, z całkowitą szczerością (idioci są szczerzy) zaprezentowała pani Elżbieta Jakubiak, w swoim czasie prawa ręka prezesa Kaczyńskiego, w rozmowie z red. Mazurkiem. Powiedziała zupełnie serio, że jej praca, polegająca na wystawianiu zaświadczeń, jest nie tylko niezbędna, ale stanowi warunek sine qua non wszelkiej działalności publicznej z gospodarczą na czele. Ten sposób myślenia podziela bardzo wielu, może nawet zdecydowana większość Polaków, a w każdym razie takie sprawia wrażenie, jakby podzielała. W rezultacie własność nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale w całej Unii Europejskiej, gdzie rewolucja komunistyczna jest w pełnym natarciu, została nie tyle formalnie zlikwidowana, co pozbawiona treści, zwłaszcza – władzy właściciela nad rzeczą. W rezultacie mamy do czynienia z atrapą własności, podobną do orła wypchanego. Taki orzekł niby ma wszystko to samo, co orzeł żywy; skrzydła, dziób, szpony i tak dalej – ale nie lata. Likwidacja własności i podporządkowanie wszystkiego fantomowi „dobra wspólnego”, to jest komunizm. I u nas właśnie przeżywa on drugą młodość, zarówno pod rządami obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i pod rządami płomiennych szermierzy patriotyzmu, którzy lansują komunizm w jego wersji pobożnej. Tymczasem doświadczenie uczy, że rządy nie tylko nie rozwiązują żadnego problemy, tylko czynią je nierozwiązywalnymi. Znakomitym przykładem są tak zwani „uchodźcy”. Gdyby rządy nie wychodziły naprzeciw pragnieniu Izraela zlikwidowania wszystkich zagrożeń, to nie wszczynałyby operacji pokojowych, misji stabilizacyjnych, wojen o pokój i demokrację ani jaśminowych rewolucji, w następstwie których kraje uważane przez Izrael za potencjalne zagrożenie dla jego bezpieczeństwa, zostały wtrącone w stan krwawego chaosu, który stał się przyczyną, pretekstem i pozorem uzasadnienia dla kolejnej wędrówki ludów. Wśród wędrowców przeważają młodzi mężczyźni przed trzydziestką, a więc zdolni do walki. Ogołocenie obszarów Środkowego i Bliskiego Wschodu oraz Afryki Północnej z takich mężczyzn, dodatkowo zmniejsza zagrożenie dla Izraela, a zwiększa – dla Europy. Węgierski premier Orban wprost oskarża żydowskiego grandziarza Jerzego Sorosa o stworzenie finansowej inżynierii i linii kredytowych, umożliwiających transfer tak zwanych „uchodźców” do Europy. Co grandziarz z tego ma – trudno zgadnąć, ale znając żydowską mściwość „do dziesiątego pokolenia” nie można wykluczyć, że zarówno postępowaniem grandziarza, jak i żydowskiego lobby w Europie i USA, kieruje pragnienie wywarcia odwetu na europejskich narodach za zmasakrowanie europejskich Żydów w czasie II wojny światowej. Wywołanie krwawego chaosu, inspirującego wędrówkę muzułmańskich mężczyzn do Europy, naraża stary kontynent na krwawą wojnę cywilizacyjno-religijną, której początków właśnie doświadczamy. Zgodnie bowiem z regułami każdej wojny, pierwszym celem strony wojującej jest przeniesienie wojny na terytorium wroga. Toteż mamy w Europie codziennie nowy akt terroru, którego inspiratorzy nawet nie starają się ukrywać takiej właśnie motywacji. Tymczasem demokracja doprowadziła w Europie do głębokiego kryzysu przywództwa. Demokracja bowiem wymaga, by wszyscy współuczestniczyli w rządzeniu państwami. Wszyscy – a więc również durnie, którzy zresztą w każdym społeczeństwie stanowią większość, o czym każdy może się przekonać choćby z lektury komentarzy w internecie, ale również z publicznych wystąpień politycznych ekspozytur durniów. Niedawno miałem okazję obejrzeć sobie w telewizji wystąpienie takiej osoby, mianowicie pani Katarzyny Lubnauer z dziwnie osobliwej trzódki panienek Ryszarda Petru. Pani Lubnauer zupełnie serio zaproponowała, by każda rzymskokatolicka parafia w Polsce przyjęła przynajmniej jednego „uchodźcę”. Pomijam już gładkie przejście pani Lubnauer nad konstytucyjną zasadą rozdziału Kościoła od państwa – bo tylko tym można wytłumaczyć, że poślica reprezentująca „państwo” snuje plany, które ma wykonać Kościół – ponieważ nie można od głupiątek wymagać ani konsekwencji, ani logicznego myślenia. Ważniejsze jest bowiem to, że demokratyczna ekspozytura durniów może doprowadzić nasz kraj i nasz naród do katastrofy. Dlatego, chociaż nie mam przekonania, że to coś da, jeszcze raz apeluje do pana prezydenta Dudy o inicjatywę ustawodawczą w sprawie tak zwanych „uchodźców”. Po pierwsze – by od tej sprawy został odsunięty rząd i wszelkie inne organy władzy publicznej. Po drugie – by każdy, kto pragnie przyjąć uchodźcę, musiał złożyć notarialne zobowiązanie, że będzie swego gościa kwaterował, żywił, odziewał, leczył w chorobie i świadczył mu wszelkie inne czynności opiekuńcze bez możliwości wcześniejszego, jednostronnego odwołania takiego zobowiązania – chyba, że sam zainteresowany złoży notarialną rezygnację oraz – po trzecie – by składający takie zobowiązanie złożył również wystarczające poręczenie majątkowe. Dopiero wtedy „uchodźca” mógłby wjechać do Polski, a jedynym obowiązkiem organów władzy publicznej byłoby – po czwarte - dostarczenie go do osoby gwarantującej mu utrzymanie. W przeciwnym razie mielibyśmy do czynienia z usiłowaniem kradzieży zuchwałej – bo zapraszanie gości, a następnie narzucanie innym, którzy wcale ich nie zapraszali, obowiązku ich utrzymywania, nosi wszelkie znamiona kradzieży zuchwałej, przed którą władze publiczne mają obowiązek obywateli bronić. Warto przy tym przypomnieć, że „prezydent”, to nic innego, jak”obrońca” i dlatego zwracam się w tej sprawie do pana prezydenta. Stanisław Michalkiewicz

Jak, kiedy i po co powstawać? W Wielkopolsce ludzie myśleli zawsze trzeźwo i konkretnie. Ponadto: myślano w kategoriach prawa. Dlatego Powstanie Wielkopolskie zostało ogłoszone dopiero, gdy banda lewaków, demokratów i innych przestępców obaliła Króla Prus i Cesarza Niemiec. Jeśli Niemcom wolno wypowiedzieć posłuszeństwo Monarsze – to czemu nie Polakom? Jak pomyślano – tak zrobiono. I było to najbardziej udane powstanie w dziejach Polski. Co prawda hitlerowcy po zajęciu Wielkiej Polski w 1939 roku ścigali, sądzili i zabijali przywódców tego powstania – twierdząc, że powinni byli oni uzgodnić to legalnie z rewolucyjnymi władzami w Berlinie. A niby kto miał wtedy wiedzieć, jakie władze były legalne? Przecież nielegalny był i cały rząd Piłsudskiego – a przecież był to agent niemieckiego Sztabu Generalnego! Tylko: kto to wtedy wiedział? Przecież 99% Polaków nie wie o tym do dziś. Choć sporo nawet i wie – tylko nie przyjmuje do wiadomości. Podobnie jak lewicowi Rosjanie nie przyjmują do wiadomości, że Włodzimierz Iljicz Uljanov (ps.„Lenin”) został – według słów śp.Winstona L.S.Churchilla – wraz z towarzyszami dostarczony do Rosji w zaplombowanym wagonie „jak zarazki dżumy”. Też przez niemiecki Sztab Generalny. Zaiste: intrygi polityczne udały się niemieckim sztabowcom znacznie lepiej, niż prowadzenie walk na froncie... Zupełnie czym innym było powstanie w Warszawie. Decyzja o jego rozpoczęciu była skrajnie nieodpowiedzialna – by nie powiedzieć: „zbrodnicza”. Bilans tego powstania jest znany: prawie 200.000 zabitych Bogu ducha winnych cywilów, dziesięć tysięcy zabitych powstańców, ok. tysiąca zabitych Niemców (plus sporo zabitych Rosjan, Ukraińców, Azerów, Tatarów i innych – z formacji pomocniczych). Zawsze można powiedzieć: jest wojna, na wojnie są cele ważniejsze, niż życie ludzkie... No, tak: pod warunkiem, że te cele zostaną osiągnięte – a przynajmniej: że była szansa je osiągnąć. Otóż – o czym się jakoś w ogóle nie mówi – powstanie w Warszawie nie osiągnęło ŻADNEGO sukcesu militarnego. Co więcej: Wehrmacht w zasadzie w ogóle z tym powstaniem nie walczył – posyłając do mordowania Polaków jednostki pomocnicze, RONA, ROA, „brygadę” Dirlewangera (czyli skazańców, którym obiecywano łaskę za dobrą walkę) – ograniczając się tylko... Właśnie: czym właściwie podczas tego powstania zajmował się Wehrmacht? Podczas tego powstania Wehrmacht zajęty był realizacją trzech celów:

1) Zabezpieczeniem nieprzerwanego funkcjonowania lotniska. Co, jak wiadomo, wykonano w 100%. Powstańcy ani na moment nie zagrozili Okęciu.

2) Zabezpieczeniem przepraw mostowych. Co się udało. Przez wszystkie mosty nieustannie płynęły transporty na Wschód – i na Zachód. Powstańcom nie udało się wysadzić w powietrze, ani nawet zagrozić jakiejkolwiek przeprawie mostowej!!!

3) Zabezpieczeniem dzielnic zamieszkałych przez Niemców. Co też udało się w 100%.

Całe to „powstanie” było absolutnym i totalnym fiasco. Osiągnęło natomiast pewien efekt polityczny: Ułatwiło to mianowicie Sowietom opanowanie Polski. Nie chodzi nawet o to, że zginęło 10.000 młodych ludzi, gotowych walczyć o Polskę. I nawet nie o to, że rozkonspirowano struktury najpotężniejszej Armii Podziemnej w okupowanej Europie. Chodzi o to, że w przekonaniu ludności „rząd londyński” objawił się jako kupa kretynów, gotowych bez sensu posyłać ludzi na śmierć, a miasta wydawać na zniszczenie. Jako ludzie, którzy twierdzili, że powstanie to jest skierowane przeciwko Sowietom – a jednocześnie wykonywali polecenia z Moskwy. Bo przecież Radio „Moskwa” wzywało do powstania!!! I tak na zakończenie: dla PiS-u II Rzeczpospolita i „rząd londyński”, to wzory do naśladowania...

Janusz Korwin-Mikke

Kto nie wierzy – może przeczytać o tym np. tu: http://www.stefczyk.info/publicystyka/historia/72-rocznica-rozpoczecia-rzezi-woli,17654406057#ixzz4GXHSs17p

(...) Początkowy plan zakładał, że dokona tego Luftwaffe poprzez zmasowane bombardowania Warszawy, z której wcześniej ewakuowana miała być ludność niemiecka. Ostatecznie Hitler zdecydował, że pacyfikacji powstania dokonają siły lądowe przy wsparciu lotnictwa. Do realizacji tego zadania wyznaczony został gen.Eryk von dem Bach-Zelewski. Zbrodni na mieszkańcach Woli i Ochoty dokonywała nowo utworzona grupa uderzeniowa pod dowództwem SS Gruppenführera Henryka Reinefahrta. W jej skład wchodziły: pułk z brygady SS Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA) dowodzony przez SS Brigadeführera Bronisława Kamińskiego - ok. 2 tys. żołnierzy; pułk SS dowodzony przez SS-Standartenführera Oskara Dirlewangera (dwa bataliony, 3381 ludzi), 2. Azerbejdżański Batalion „Bergmann”, dwa bataliony 111. Pułku Azerbejdżańskiego i 3. Pułk Kozaków - razem ok. 2,8 tys. ludzi; 608. Pułk Ochrony z Wrocławia płk.Willy’ego Schmidta - ok. 600 ludzi. (...) Gdy człowiek zrobi potężne głupstwo, zazwyczaj stara się to „zracjonalizować” – tłumacząc sobie i innym, że jednak było to potrzebne, znajdując najbardziej nawet nonsensowne „uzasadnienia”. Jest to, zapewne, konieczne dla zdrowia psychicznego – bo ciężko jest żyć w przekonaniu, że jest się winnym śmierci setek tysięcy ludzi. Jednak ci, co nie podejmowali decyzji o wybuchu tego powstania, powinni myśleć trzeźwo!! I jeszcze jedno: sanacyjne władze II RP jeszcze przed tym powstaniem miały u ludności solidną krechę – za bezsensowną klęskę wrześniową. Piłsudczycy wierzyli w siłę armii (którą przedtem doprowadzili do zapaści) i obietnice Aliantów (płk.Józef Beck nie wierzył – po wypowiedzeniu słynnej mowy, za którą otrzymał ogromne owacje, zszedł z trybuny i oznajmił najbliższym: „Właśnie zgubiłem Polskę!”). Należało po prostu - jak Słowacy, Węgrzy i Rumuni, których elity umiały myśleć politycznie - pójść z Niemcami przeciwko Sowietom! A po klęsce tego powstania tylko nienawiść do Sowietów powodowała, że o II RP w ogóle myślano jako o podmiocie politycznym. JKM

7 sierpnia 2016KOD powoli schodzi ze sceny

1. Wprawdzie Komitet Obrony Demokracji ma ciągle wsparcie zarówno części wpływowych mediów, polityków opozycji, a nawet pewnej grupy celebrytów ale jego kolejne protesty pokazują, że „paliwo” do nich wyraźnie się wyczerpuje. Wczoraj pod pałacem prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu odbył się kolejny tym razem związany jak to zapowiadano z „podsumowaniem” pierwszego roku prezydentury Andrzeja Dudy ale, zgromadził on zaledwie kilkaset osób. A przecież ten protest był długo przygotowywany, zapowiadano go bardzo mocno na portalach społecznościowych, co więcej to był protest przeciwko prezydenturze, którą KOD wręcz zwalcza, a mimo to protestujących, było jak lekarstwo. Nawet zaprzyjaźnione z KOD-em telewizje nie mogły nic zrobić, na przebitkach pokazywanych z góry widać było w szczytowym momencie protestu zaledwie kilkaset osób, a zapowiadano, że będą ich tysiące.

2. Ciągle jeszcze pod Kancelarią Premiera protestuje kilka osób z tego ruchu, codziennie jest zmieniana liczba dni, które upłynęły już od niepublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca ale i ta forma protestu już się „przejadła”. Ostatnio protestujących pod Kancelarią odwiedziła nawet aktorka i właścicielka dwóch teatrów Krystyna Janda, uroczyście zmieniła cyferkę na wspomnianym transparencie i wyraziła zdziwienie, że protestujących nie odwiedza żaden ksiądz i nie są odprawiane msze jak na strajkach w stoczni w 1980 roku ale ta wypowiedź pokazuje tylko jak bardzo celebryci są oderwani od rzeczywistości. Wspierają ten protest także znany aktor i reżyser Jerzy Stuhr i jego syn Maciej udzielając licznych wywiadów w zaprzyjaźnionych z KOD-em mediach ale i to nie przekłada się na wzrost zainteresowania „koczowaniem” pod Kancelarią Premiera.

3. Protesty w obronie zagrożonego ponoć Trybunału Konstytucyjnego rzadko kogo już interesują, do czego przyczyniają się także coraz bardziej aroganckie zachowania jego przewodniczącego Andrzeja Rzeplińskiego. W czasie prac nad nowy projektem ustawy o TK, prezes Rzepliński oczywiście zabierał głos na sejmowej sali obrad i ogłosił, że to nad czym posłowie pracują jest niekonstytucyjne. Teraz zaledwie w kilkanaście dni po opublikowaniu ustawy o TK w Dzienniku Ustaw już odbędzie się posiedzenie Trybunału, żeby zbadać jej konstytucyjność (wniosek złożyła opozycja i rzecznik Praw Obywatelskich) ale przecież to posiedzenie wydaje się zbędne, bo wyrok został już ogłoszony 3 tygodnie wcześniej przez prezesa Rzeplińskiego. Mimo tego, że rdzeniem tego projektu była ustawa o TK z 1997 roku, której konstytucyjności nikt nie podważał przez blisko 19 lat, teraz jednak okaże się niekonstytucyjne bo nie jest po myśli prezesa Rzeplińskiego. TK będzie obradował nad tą ustawą nie wiedzieć czemu na posiedzeniu niejawnym, chyba prezes Rzepliński obawia upublicznienia argumentacji zaprezentowanej przez niektórych sędziów.

4. Po ogłoszeniu tego rozstrzygnięcia 11 sierpnia, pewnie jeszcze pojawią się jakieś protesty KOD-u ale nie ulega wątpliwości, że nie będą one miały już takiej siły jak te z wiosny tego roku. Nie chcą już uczestniczyć w tych protestach opozycyjne partie polityczne głównie Platforma i Nowoczesna, ich liderzy zorientowali się, że wspieranie protestów KOD-u, to „budowanie” jego lidera Mateusza Kijowskiego, a przecież to Grzegorz Schetyna i Ryszard Petru walczą o liderowanie po stronie opozycyjnej. W tej sytuacji przy wyczerpywaniu się „paliwa” do protestów i odcinaniu się od nich głównych partii opozycyjnych, KOD powoli będzie schodził ze sceny politycznej i nie pomogą nawet pieniądze kierowane do tego ruchu przez George Sorosa. Kuźmiuk

Zagadki teologiczno-bezpieczniackie Nie ma rady; ten fenomen trzeba będzie – jak radzi poeta - „rozebrać z uwagą”. Mam oczywiście na myśli byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Bronisława Komorowskiego – czy ma on zdolności profetyczne, czy też jest dopuszczony do konfidencji nie tylko przez Wojskowe Służby Informacyjne, których już „nie ma”, ale również przez obóz płomiennych szermierzy patriotyzmu, skupionych wokół prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Przypomnijmy tylko niektóre deklaracje Bronisława Komorowskiego. Jako marszałek Sejmu w kwietniu 2009 r. zauważył, że „przyjdą wybory prezydenckie, albo prezydent będzie gdzieś leciał i wszystko się zmieni”. Czy to proroctwa go wtedy wspierały, czy to któryś z funkcjonariuszy Wojskowych Służb Informacyjnych, których Bronisław Komorowski był faworytem, po prostu zdradził mu jakiś plany co do ostatecznego rozwiązania problemu prezydentury w naszym nieszczęśliwym kraju? Szkoda, że nie zajął się tym zagadnieniem żaden z tęgich teologów, jacy objawili się w „Gazecie Wyborczej” przy okazji Światowych Dni Młodzieży, na przykład pan Tadeusz Bartoś, były ojczyk z zakonu dominikanów, albo ojczyk aktualny w osobie przewielebnego Józefa Puciłowskiego. Myślę, że każdy z nich, w ramach teologii służb bezpieczeństwa, mógłby ten fenomen wyjaśnić. Niestety teologowie dlaczegoś zaniedbują ten odcinek i starannie unikają roztrząsania wpływu tajnych służb na zdolności profetyczne. W rezultacie skazani jesteśmy na domysły. Ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się tym bardziej, że nie jest to ostatnia deklaracja Bronisława Komorowskiego, której można by przypisać cechy proroctwa. Oto jeszcze w maju tego roku Bronisław Komorowski powiedział, że jak tylko zakończy się szczyt NATO i Światowe Dni Młodzieży, to w naszym nieszczęśliwym kraju zostaną otwarte „nowe fronty”. I rzeczywiście – jeszcze nie przebrzmiały echa Światowych Dni Młodzieży, podczas których papież Franciszek zachwycił się młodzieżą świata, a młodzież świata zrewanżowała się zachwytem nad papieżem Franciszkiem nie tylko za zbawienne pouczenia, ale również – za „intensywne milczenie”, jakie za radą pani Naomi Di Segni, przewodniczącej Związku Żydów Włoskich zademonstrował w obozie w Oświęcimiu – więc jeszcze nie przebrzmiały echa tych niezapomnianych Dni – a już otwarty został nowy front, tym razem między powstańcami warszawskimi a ministrem obrony narodowej Antonim Macierewiczem. Poszło o to, czy podczas apelu poległych w Powstaniu Warszawskim odczytać również nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej, czy też nie. Wyglądało na to, że w ogóle nie będzie żadnego apelu poległych, ani wojskowej asysty podczas rocznicowych uroczystości, ale w ostatniej chwili delegacje różnych powstańczych organizacji – jak wyjaśniła Maria Dmochowska, siostra Jana Józefa Lipskiego, ongiś wiceprezes IPN sprzeciwiająca się ujawnianiu agenturalnej przeszłości Kukuńka, będąca rzecznikiem Światowego Związku żołnierzy AK – również takich, o których powstańcy „nigdy nawet nie słyszeli” - zostały zaproszone do MON na spotkanie, w następstwie którego zawarty został kompromis: do apelu poległych zostanie dołączonych kilka nazwisk ofiar smoleńskiej katastrofy, które za życia przyczyniły się do popularyzacji Powstania Warszawskiego. I tak się stało, ale okazało się, że nie jest to jedyny odcinek frontu, bo drugi ukształtował się między powstańcami, a prezydentem Andrzejem Dudą w związku z poparciem przez niego inicjatywy Instytutu Pamięci narodowej, by generałowi Zbigniewowi Ściborowi-Rylskiemu wytoczyć proces lustracyjny. Zwolennicy generała twierdzą, że to nie on współpracował z bezpieką, tylko bezpieka nieświadomie, to znaczy - „bez swojej wiedzy i zgody” - współpracowała z nim, „nieświadomie dawała mu materiał, który on wykorzystywał by ratować kolegów”. Tak w każdym razie napisał do prezydenta Dudy powstaniec Andrzej Wiczyński, prosząc go też by „uciął tę chamską działalność IPN”. Wygląda na to, że obrona generała Zbigniewa Ścibora-Rylskiego przez IPN może być ostatnią redutą Powstania Warszawskiego. Ale to jedna sprawa, podczas gdy sprawą osobną jest to, skąd wyszedł pomysł, by do apelu poległych w Powstaniu Warszawskim podłączyć ofiary katastrofy smoleńskiej. Czy to był pomysł ministra Macierewicza, czy też minister Macierewicz był tylko wykonawcą polecenia prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Ani jednego ani drugiego wykluczyć nie można bo zaangażowanie Antoniego Macierewicza w przedstawienie katastrofy smoleńskiej jako zamachu jest powszechnie znane, ale jeszcze bardziej znane jest pragnienie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, by swego nieżyjącego brata otoczyć kultem podobnym jeśli już nie do kultu Matki Boskiej, to przynajmniej do kultu Józefa Piłsudskiego. Wreszcie sprawą osobną jest to, skąd o tym pomyśle już pod koniec maja dowiedział się Bronisław Komorowski – czy zwyczajnie wspierały go proroctwa, czy też w otoczeniu ministra Macierewicza, albo nawet – horribile dictu – samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest jakiś konfident Wojskowych Służb Informacyjnych, któremu w dodatku prezes zwierza się z najbardziej sekretnych pragnień? Na tym zresztą wątpliwości się nie kończą, bo oto w dniach ostatnich (czyżby rzeczywiście nadchodziły zapowiadane „dni ostatnie”?) otwarty został jeszcze jeden front i to w miejscu chyba najmniej oczekiwanym. Utworzona niedawno Rada Mediów Narodowych w składzie: Krzysztof Czabański, jako przewodniczący, Elżbieta Kruk, Joanna Lichocka, Juliusz Braun i Grzegorz Podżorny, której zadaniem było, jak to mówią, zrobienie porządku w mediach, przede wszystkim państwowych, z inicjatywy Joanny Lichockiej odwołała Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa TVP, a jednocześnie Krzysztof Czabański zapowiedział, że w najbliższych dniach zostanie przedstawiony tymczasowy prezes, który pokieruje telewizją do października, kiedy to zostanie ogłoszony konkurs na to stanowisko. Na mieście mówiono, że tą osoba ma być Małgorzata Raczyńska-Weinsberg, która nie tylko że była w przeszłości dyrektorem TVP 1, no a poza tym jest żoną Jana Weinsberga, reprezentującego tzw. Żydów postępowych. Ale – jak zauważył poeta - „tymczasem na mieście inne były już treście”, bo nie minęło kilka godzin kiedy się okazało, że żadnego „tymczasowego prezesa” nie będzie, tylko że Jacek Kurski będzie, jak gdyby nigdy nic, pełnił swoją funkcję aż do października, kiedy to … i tak dalej. Tedy „zachodzim w um z Podgornym Kolą”, cóż takiego mogło się stać, że Joanna Lichocka ośmieliła się na taką samowolkę, a po drugie – że Rada w podskokach Kurskiego odwołała i to w trybie niemal natychmiastowym, jakby nie można było dłużej czekać ani chwili? Bo dlaczego prezes Kaczyński musiał wszystkim dać po łapach, to jasne; gdyby puścił to płazem, to zraz by się okazało, że na własną rękę próbowałby działać i prezydent Duda i premier Beata Szydło. Tylko skąd o tym wszystkim już w maju wiedział Bronisław Komorowski? Stanisław Michalkiewicz

8 sierpnia 2016 Prezydenta Andrzeja Dudę najbardziej krytykują ci, którzy na niego nie głosowali

1. W pierwszą rocznicę zaprzysiężenia prezydenta Andrzeja Dudy konferencje prasowe mieli zarówno politycy Platformy jak i Nowoczesnej, manifestację na Krakowskim Przedmieściu urządził także KOD. Jednocześnie w mediach takich jak Wyborcza, Newsweek, Polityka czy telewizjach jak TVN i Polsat pojawiły się krytyczne teksty i reportaże, w których ich autorzy wręcz nie zostawiają „suchej nitki” na prezydenturze Andrzeja Dudy. Wyraźnie więc widać, że najmocniej krytykują prezydenta Andrzeja Dudę środowiska i związane z nimi media, które na pewno na niego nie głosowały, co więcej od pierwszego dnia jego urzędowania, regularnie go zwalczają.

2. Główne zarzuty to nie zrealizowanie wszystkich zapowiedzi wyborczych choć wszyscy doskonale wiedzą, że minął zaledwie rok z jego 5-letniej kadencji, a także zbyt silne związki z Prawem i Sprawiedliwością, co ma się wyrażać nie samodzielnością prezydenta i podpisywaniem wszystkich ustaw uchwalanych przez obecną większość parlamentarną. A przecież prezydent Andrzej Duda w przeciwieństwie do swoich poprzedników konsekwentnie realizuje swoje zobowiązania wyborcze i w ciągu tego pierwszego roku mocno zaawansował wiele z nich. Sztandarowe zobowiązania wyborcze prezydenta Dudy ale także Prawa i Sprawiedliwości to program 500 plus, podniesienie kwoty wolnej od podatku w podatku dochodowym od osób fizycznych, czy program mieszkanie plus. Program 500 plus jest sprawnie realizowany wpłynęło już ponad 2,6 mln wniosków dotyczących blisko 3,6 milionów dzieci, dzięki dużemu zaangażowaniu samorządów sprawnie przebiegają także wypłaty środków dla poszczególnych rodzin. Ogłoszony został także program mieszkanie plus, budowy tanich mieszkań na wynajem na gruntach skarbu państwa, tak aby zainteresowani mogli wejść w ich własność po 25-30 latach ich użytkowania.

3. Prezydent złożył także w Sejmie ustawę o podwyższeniu kwoty wolnej w podatku PIT ale rząd chce ją zrealizować przy okazji wprowadzenia rozwiązania do podatku PIT polegającego na połączeniu w jedno: podatku dochodowego, składki zdrowotnej i składki na ubezpieczenia społeczne. Prace nad skonstruowaniem takiego wspólnego obciążenia trwają w Kancelarii premiera pod nadzorem ministra Kowalczyka a ze względu na poziom ich skomplikowania jego wejście w życie jest przewidziane na początek 2018 roku. Prezydent Andrzej Duda przesłał do Sejmu projekt ustawy o obniżeniu wieku emerytalnego, a rząd niedawno w przygotowanym stanowisku poparł ten projekt, ustawa zostanie więc uchwalona jeszcze tej jesieni, a wejdzie ona wżycie od 1 września 2017 roku. Prezydent nie wycofał się z zobowiązań wobec tzw. frankowiczów (jak sugeruje opozycja, część mediów i sami frankowicze), chce je w pełni zrealizować tyle tylko, że zostanie to zrobione w 2 krokach, a pierwszym jest tzw. ustawa spreadowa. Drugi krok w tej sprawie zostanie zrealizowany poprzez rekomendacje KNF wydane już jesienią tego roku bankom, mających w swoich portfelach tzw. kredyty frankowe, których muszą one przestrzegać.

4. Chybione są także pretensje o zbyt silne związki prezydenta Dudy z Prawem i Sprawiedliwością, trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby było inaczej, skoro prowadził on kampanię wyborczą z programem naszej partii więc dziwne byłoby nie podpisywanie ustaw go realizujących. Wreszcie bardzo niesprawiedliwe są oskarżenia prezydenta Andrzeja Dudy związane z sytuacją wokół Trybunału Konstytucyjnego, przecież to nikt inny jak on właśnie po odebraniu zaświadczenia z PKW, przestrzegał ówczesną koalicję PO-PSL aby nie dokonywała istotnych zmian w prawie, a mimo tego ostrzeżenia, takich zmian dokonała w ustawie o TK. Podsumowując prezydenta Andrzeja Dudę najmocniej krytykuje się za realizację jego zapowiedzi wyborczych, a robią to najczęściej te środowiska, które na pewno na niego nie głosowały. Kuźmiuk

9 sierpnia 2016 Prezydent podpisał ustawę o minimalnym wynagrodzeniu 13 zł za godzinę pracy

1. Prezydent Andrzej Duda podpisał właśnie ustawę o zmianie ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę oraz niektórych innych ustaw, która wejdzie w życie o 1 września tego roku, przy czym sama wynagrodzenie minimalne w wysokości 13 zł za godzinę od 1 stycznia 2017 roku.Wcześniej w Sejmie za tą ustawą głosowało aż 380 posłów (wszyscy z Prawa i Sprawiedliwości i większość z klubu Platformy), przeciw było 47 posłów (wszyscy posłowie z Nowoczesnej i część z klubu Kukiz 15), wstrzymało się 14 posłów (głównie z klubu Kukiz 15).Najbardziej żarliwie protestowali przeciwko tej ustawie posłanki i posłowie Nowoczesnej argumentując, że godzinowa płaca minimalna na poziomie 12 zł za godzinę (a po waloryzacji od 1 stycznia 13 zł za godzinę), będzie trudna do zaakceptowania przez przedsiębiorców.

2. Przypomnijmy, że wspomniany projekt rządowy dotyczy minimalnej stawki godzinowej w umowach zlecenia, ale także w tzw. samozatrudnieniu w wysokości 12 zł brutto 9 po waloryzacji od 1 stycznia 13 zł).Decyzja ta była poprzedzona porozumieniem zawartym pomiędzy pracodawcami, związkowcami i przedstawicielami rządu na posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego w Warszawie w dniu 7 kwietnia tego roku.Porozumienie to zasługuje wręcz na miano historycznego, bo po raz pierwszy pracodawcy zgodzili się z reprezentantami pracowników na wyraźnie podniesienie płacy minimalnej (w tym przypadku godzinowej), a rząd zdecydowanie ten kompromis poparł, zdając sobie sprawę, że od następnego roku także zlecenia na pracę przez instytucje publiczne, będą wymagały przeznaczenia na nie znacznie wyższych niż do tej pory środków pieniężnych.

3. Wspomniana stawka będzie obowiązywała zarówno w umowach zlecenia jak w przypadku jednoosobowej działalności gospodarczej czyli tzw. samozatrudnienia jak już wspomniałem od 1 stycznia 2017 roku.Przedstawiciele pracowników zgodzili się na takie rozwiązanie, ponieważ pracodawcy twierdzili, że w przypadku umów zawartych na cały rok 2016 konieczność podniesienia wynagrodzeń dla ich pracowników do tego poziomu spowoduje ich nieopłacalność, a tym samym może doprowadzić do bankructw wielu firm (ten postulat podnosiły organizacje zrzeszające firmy ochroniarskie).Presja ze strony Rady Ministrów na to rozwiązanie świadczy o determinacji rządu Prawa i Sprawiedliwości, żeby poprzez regularne podnoszenie poziomu płacy minimalnej w tym przypadku w ramach umów zleceń a teraz także „etatowej” płacy minimalnej, wręcz „wymuszać” na pracodawcach regulacje płacowe „w górę”.

4. Przypomnijmy także, że jakiś czas temu Rada Ministrów podjęła także decyzję o podwyżce „etatowej” płacy minimalnej na rok 2017 z 1850 zł do 2000 zł brutto czyli aż 150 zł i właśnie dlatego konieczna była waloryzacja płacy godzinowej minimalnej z 12 zł na 13 zł od 1 stycznia.Podniesienie stawki godzinowej do 13 zł za godzinę brutto, było konieczne ponieważ przy ustawowych 168 godzinach pracy miesięcznie daje wynagrodzenie w wysokości 2184 zł brutto miesięcznie i w związku z tym jest o 184 zł wyższe od minimalnego wynagrodzenia na podstawie umowy o pracę (ustalonego na ten rok 2017 w wysokości 2000 zł).Natomiast taka relacja pomiędzy tymi minimalnymi wynagrodzeniami (niższa płaca etatowa, wyższa godzinowa), zdaniem minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbiety Rafalskiej, będzie zachęcała pracodawców zarówno publicznych jak i prywatnych do zatrudniania na podstawie umów o pracę, a nie umów zlecenia czy samozatrudnienia, bo te pierwsze będą jednak wyraźnie „tańsze”. Popisanie ustawy przez prezydenta Andrzeja Dudę kończy proces legislacyjny i oznacza, że setki tysięcy pracowników, będą objęte tymi rozwiązaniami już od początku nowego roku. Kuźmiuk

Nowe fronty Wprawdzie, jak wiadomo, Wojskowych Służb Informacyjnych oficjalnie „nie ma”, ale to tylko takie makagigi, bo pracowicie budowana przez całe dziesięciolecia agentura nie tylko pozostała na swoich miejscach, ale w dodatku pamięta, że jej pozycja społeczna, polityczna i materialna zależy od istnienia fundamentu, na którym cała ta okupacyjna konstrukcja się opiera. Toteż, zgodnie z zapowiedzią faworyta WSI, byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, Bronisława Komorowskiego, właśnie otwierane są „nowe fronty” walki z rządem, która w efekcie ma doprowadzić do przewrotu politycznego, zgodnego z interesami niemieckimi i żydowskimi, pilnowanymi tutaj przez bezpieczniaków, którzy w poszukiwaniu protektora jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych przeszli na służbę przyszłych, to znaczy - obecnych sojuszników Polski: USA, Niemiec, Izraela, i Bóg wie kogo jeszcze, podczas kiedy inni, głupsi, albo wierniejsi, pozostali przy Rosji, jako, że „nie zmienia się koni podczas przeprawy” - no i ich potomstwo. Tak się bowiem składa, że w Polsce nasila się dziedziczenie pozycji społecznej w następstwie czego dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci ubeków – ubekami, a dzieci konfidentów – konfidentami. W rezultacie te służbo zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii, wskutek czego Polską rotacyjnie -w zależności od takiego, czy innego „resetu” - rządzą trzy stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie. Oczywiście nasi sojusznicy, za pośrednictwem bezpieczniackich renegatów penetrujący nasz nieszczęśliwy kraj na wylot i trzy metry w głąb ziemi, stosują wobec Polski politykę „divide et impera” - co widać szczególnie teraz, kiedy Nasz Najważniejszy Sojusznik wprawdzie pozwolił Prawu i Sprawiedliwości na wysforowanie się na pozycję lidera politycznej sceny, ale kontroluje go przy pomocy Wojskowych Służ Informacyjnych, czyli starych kiejkutów, którzy nie tylko naszą biedną ojczyznę, ale za napiwek posprzedawaliby siebie nawzajem, nie mówiąc o własnych matkach. Toteż ledwo tylko papież Franciszek odleciał z Krakowa, już pan prezes Rzepliński, najwyraźniej przez kogoś wyposażony w umiejętność prekognicji, zanim jeszcze poodwoływał z urlopów sędziów swego Trybunału, już zadekretował, iż uchwalona właśnie ustawa o TK jest sprzeczna z konstytucją. Wykonuje w ten sposób część zadania, bo jak pamiętamy, Komisja Europejska niemal w przeddzień przyjazdu papieża Franciszka, postawiła Polsce ultimatum z terminem 3 miesięcy, po których zrobi z nami porządek. Tedy działając zgodnie z leninowskimi przykazaniami dotyczącymi organizatorskiej funkcji prasy, pan red. Jerzy Baczyński, w poprzednim wcieleniu używający nazwiska Sroka, no a poza tym – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - wciągnięty na listę konfidentów Służby Bezpieczeństwa pod pseudonimem „Bogusław”, już 15 czerwca uruchomił portal OKO, co się rozszyfrowuje jako Ośrodek Kontroli Obywatelskiej, złożony głównie z obywateli, co to utracili sute alimenty w niezależnych mediach głównego nurtu, albo jakieś inne synekury. Kogóż tam nie ma! Obok weteranów takich, jak Piotr Pacewicz „społeczny aktywista”, którego teraz partia, albo jakaś inna jaczejka postawiła na nowym odcinku, czy Eugeniusza Smolara, co to z niejednego komina wygartywał, jest młodzież drobniejszego płazu, zaprawiająca się w delatorskim rzemiośle. Bo celem OKO będzie razobłaczanije rządu zgodnie z oczekiwaniami Propaganda Abteilung, no i oczywiście – Sanhedrynu, jako, że na tym etapie - w odróżnieniu od etapu zdominowanego przez Adolfa Hitlera - interesy niemieckie i żydowskie w naszym nieszczęśliwym kraju są akurat zbieżne. Do akcji włączyła się też – bo jakże by inaczej – żydowska gazeta dla Polaków, w której w charakterze szabesgojów pracuje m.in. potomstwo świętych rodzin Wielowieyskich i innych – co stanowi doskonały przykład degeneracji części dawnych warstw ziemiańskich. Kiedyś każdy taki jeden z drugim szlachetka miał swojego pachciarza („miał arendarza, z którym rozważa, czy będą wojny, czy czas spokojny” - jak to zauważył poeta w wierszu „Nagrobek Obywatelowi”), to teraz, gdy dawni pachciarze, albo ich potomstwo, tworzą w naszym nieszczęśliwym kraju szlachtę jerozolimską z nadziejami na więcej – ambicją każdego takiego jest posiadanie jakiegoś szlachetki w charakterze popychadła na posyłki, donosy i inne plugawe misje. No i szlachetkowie uwijają się jak w ukropie, bo Żyd jak płaci, to i wymaga. Toteż kiedy wypatrzyli księdza Jacka Międlara, to wzięli go w chwyt buldoży – że „kapłan od nienawiści” - i tak dalej – bo ksiądz sympatyzuje z ruchem narodowym. Tymczasem żydostwo energicznie zwalcza nacjonalizmy w krajach swego osiedlenia w przekonaniu, że dopuszczalny jest wyłącznie nacjonalizm żydowski, znany pod nazwą syjonizmu. Nawiasem mówiąc, kiedyś syjonizm był nacjonalizmem, że tak powiem, normalnym, Twórca syjonizmu Teodor Herzl wychodził z założenia, że Żydzi są takim samym narodem, jak każdy inny i właśnie z tego wywodził ich prawo do politycznego zorganizowania się we własne państwo. Tymczasem współczesny syjonizm wykazuje wyraźne cechy szowinistyczne; Żydzi nie są „takim samym” narodem jak każdy inny, tylko narodem wyjątkowym, „Narodem Panów”, z tego powodu uprawnionym do instrumentalnego traktowania innych narodów. Nietrudno się domyślić celu tej operacji; międzynarodowe żydostwo poprzez taką tresurę dąży do pozbawienia innych narodów warstwy przywódczej, doprowadzenia ich do stanu bezbronności, by tym łatwiej je eksploatować. Oczywiście posługuje się przy tym patetycznymi uzasadnieniami, kolportowanymi przez skorumpowanych szabesgojów, ale rzeczywistości oszukać się nie da; oto kiedy żydowska gazeta dla Polaków bezkompromisowo walczy z „nienawiścią” i tylko patrzeć, jak zacznie nienawistników wysyłać do gazu, bezcenny Izrael wprowadza prawo pozwalające na wtrącanie do więzień dzieci przed ukończeniem 14 roku życia. Ale mniejsza już z tą obłudą, której smród przyprawiać musi samego Najwyższego o odruchy wymiotne, bo ważniejsze są oczywiście „nowe fronty”. Oto uruchomiony przy udziale WSI Komitet Obrony Demokracji, który na półtora miesiąca zniknął z kontrolowanych przez bezpiekę niezależnych mediów głównego nurtu, znowu powraca na anteny i łamy, również z udziałem Kukuńka, czyli byłego prezydenta Lecha Wałęsy. Mobilizacja takich weteranów oznacza, że WSI sięga po najgłębsze agenturalne rezerwy, a to oznacza, że najbliższe trzy miesiące, jakie wyznaczyła Polsce Komisja Europejska mogą okazać się decydujące. W tej sytuacji operacja przeciwko polskiemu rządowi w ogólnych zarysach będzie przypominała Anschluss Austrii skrzyżowany ze stanem wojennym w Polsce. Kandydatów na Seyss-Inquartów Wojskowe Służby Informacyjne wytrzepią z rozporka ilu tylko będzie potrzeba, no a nasza niezwyciężona armia, kiedy już – podobnie jak w13 grudnia 1981 roku – stanie na nieubłaganym gruncie demokracji i wytrzepanym z rozporka Seyss-Inquartom zapewni nie tylko posłuszeństwo, ale i wybuchy entuzjazmu w wykonaniu agentury w mediach i na ulicach, podobne do tych, z jakim podczas Anschlussu spotkał się Adolf Hitler. Stanisław Michalkiewicz

Jak nie zwariować? Powszechnie wiadomo, że lekarz psychiatra tym różni się od swojego pacjenta, że po 16-tej wychodzi ze szpitala do domu. „Z kim przestajesz – takim się stajesz” – i psychiatrom naprawdę grozi „zarażenie się” się przypadłościami chorych psychicznie. Co więc robią psychiatrzy, by ratować swoje zdrowie? Uodporniają się, traktując wypowiedzi swych podopiecznych, jako coś wypreparowanego z rzeczywistości. Przebywając z małpami w środowisku naturalnym człowiek (zwłaszcza małe dziecko!) może upodobnić się do małpy; gdy jednak małpa jest w klatce, nie odczuwamy jej zachowania jako coś, co należy do „naszego” świata. Jest to wtedy coś obcego. To samo dotyczy chorych psychicznie. Izoluje się ich nie dla ich dobra, ani w obawie o nasze życie – tylko po to, by ich zachowanie było obce, by się z nim nie oswoić. To samo dotyczy polityków w d***kracji. Wiadomo, że jest to grono degeneratów – najczęściej oszustów, którzy wygadują bzdury, by zyskać poklask – albo durniów, którzy naprawdę wierzą w to, co mówią. Np. większość komunistów wierzyła (i większość PiS-owców naprawdę wierzy!) że to wszystko dla dobra ludzi – a te posady z wysokimi pensjami to tylko produkcja uboczna... Tak przy okazji świadczenia Dobra. Otóż poza tym chorym środowiskiem, jakim w d***kracji są politycy – oraz szeroka masa tzw. „elektoratu”, który ani me, ani be, ani kuku-ryku (70% tzw. „obywateli” nie jest w stanie zrozumieć treści rozkładu jazdy autobusów na przystanku!!) – istnieje jeszcze te 25% ludzi normalnych, mimo wysiłków telewizji, szkół i uniwersytetów jeszcze umiejących myśleć. To oni mogą uratować Polskę. Pod warunkiem, że zachowają zdrowe zmysły. Przede wszystkim muszą (i robią to z ochotą!) izolować się od wyborczego motłochu. Tylko wyszkolony psychiatra może bez szkody przebywać z wariatami – innym może to zaszkodzić. Ja np. potrafię dyskutować z Przedstawicielami L**u – ale przeciętnym ludziom myślącym odradzam dyskusje z bęcwalstwem. Ich nie przekonają – a sami mogą się zarazić. „Z kim przestajesz...” I ludzie to robią. Wbrew d***kratom starają się swoje dzieci posyłać do „lepszych” szkół – i sami trzymać się w „lepszym” towarzystwie. To jest tendencja zdrowa. Niestety: politycy z reguły przywłaszczają sobie masę pieniędzy – i niektórzy uważają ich za „wyższą” kastę. Ale, uwaga: mimo to normalni ludzie myślący i od nich starają się izolować!! To bardzo zdrowy odruch. Najważniejszym elementem tej izolacji jest: nie rozumieć, co ONI mówią. Weźmy przykład. P.Piotr Naimski, człowiek wcale nie jakiś głupi albo zdegenerowany (ale jednak polityk-d***krata) powiedział ostatnio, wśród innych (nieraz słusznych!) tez: „należy zbudować elektrownię jądrową, jednak widzimy problem jej finansowania”.

http://biznesalert.pl/naimski-polska-energetyka-musi-isc-wlasna-sciezka-rozmowa/

Otóż normalny człowiek nie ma prawa tego „zrozumieć”. Nie można „zobaczyć” problemu, którego nie ma!! Jeśli elektrownia jądrowa jest opłacalna, czyli produkuje prąd taniej, niż obecna jego cena w Polsce – to nie ma żadnego „problemu finansowania”. Trzeba ogłosić, że pozwala się w Polsce budować takie elektrownie – i potem tylko cieszyć się, że cena spada (a więc polscy producenci uzyskają przewagę nad zagranicznymi). A jeśli prąd z elektrowni atomowej jest droższy – to po prostu nie należy jej budować. Nie trzeba tu NIC myśleć, nie trzeba o niczym decydować – nawet przekupywaniem przyszłych sąsiadów tej elektrowni zajmie się przecież przedsiębiorca! Trzeba tylko wysyłać do obozów pracy wycieczki protestujących no-nuków i Niedojrzałych Czerwonych czyli Zielonych. Co jest obowiązkiem państwa. Jeżeli tylko zaczniemy „widzieć problem”, jaki ma Piotr Naimski, jeśli wdamy się w Jego chore, maniackie rozważania – to grozi nam los psychiatry, który zacznie „rozumieć”, że jego pacjent „ma problem” z Marią-Antoniną; zacznie „widzieć” istniejących w jego wyobraźni kosmitów. Pacjent w gabinecie: „Panie doktorze – łażą po mnie takie małe zielone z Marsa – o!” – i zaczyna strzepywać je z garnituru... Lekarz: „Tylko nie na moje biurko! Nie na moje biurko!!!!” No właśnie. JKM

10 sierpnia 2016 Kłamią i przekręcają jak najęci

1. Minister w Kancelarii Premiera i szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk w poniedziałek w wywiadzie dla „Pulsu Biznesu” stwierdził, „że na tym etapie prac w rządzie nad projektem budżetu państwa na 2017 rok brakuje 5 mld zł na pokrycie wydatków programu Rodzina 500plus ale do momentu skierowania go do Sejmu pieniądze te zostaną znalezione”.We wtorek w mediach atakujących rząd, a także w internecie królowały tytuły „brakuje 5 mld zł na program 500plus” bez żadnego dodatkowego komentarza, co sugerowało wprost, że już tej jesieni zabraknie pieniędzy na jego realizację.Po południu na jednym z portali społecznościowych pojawił się wpis wiceministra rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosza Marczuka „500 plus, pieniędzy nie brakuje (2016), ani nie zabraknie (2017 i kolejne lata). To pewne. Nadinterpretacja słów ministra Kowalczyka”.

2. Program „Rodzina 500plus” okazuje się być „wrogiem” nie tylko opozycji parlamentarnej ale także powiązanych z nią mediów, co i rusz więc ogłaszane są związane z nim sensacje, w szczególności te związane z brakiem pieniędzy. Już parokrotnie takie alarmy ogłaszano, chcąc jak się wydaje pokazać, że program został zaplanowany na wyrost i wcześniej czy później pieniędzy na jego realizację rządowi premier Beaty Szydło jednak zabraknie. A realizacja programu idzie niezwykle sprawnie, na koniec czerwca (po 3 miesiącach od momentu jego wdrożenia) programem objęto 2,6 mln rodzin i 3,6 mln dzieci, którym wypłacono ponad 5 mld zł. I nie ma najmniejszych wątpliwości, że program ma pełne finansowanie, co przecież zostało zawarte w tegorocznym budżecie, a z kolei jego realizacja przebiega znacznie lepiej niż w roku ubiegłym.

3. Żeby nie być gołosłownym przytoczę dane dotyczące realizacji budżetu po I półroczu tego roku zaprezentowane przez ministerstw finansów w lipcu. Ministerstwo finansów opublikowało szacunkowe dane dotyczące wykonania budżetu za okres styczeń-czerwiec 2016, z których jednoznacznie wynika, że mimo dodatkowych poważnych wydatków związanych z realizacją programu 500 plus, stan finansów państwa jest bardziej niż zadowalający. Po upływie połowy roku zrealizowano 151,6 mld zł tj. 48,3% dochodów, 170,3 mld zł tj. 46,2% wydatków, a deficyt budżetowy wyniósł 18,7 mld zł tj. 34,1 % czyli niewiele ponad 1/3 rocznego planu. Według wstępnych szacunkowych danych za okres styczeń – czerwiec dochody budżetu państwa były wyższe aż o 10,6% w porównaniu z tym samym okresem roku ubiegłego, przy czym dochody podatkowe wzrosły o 7,4% r/r. Na szczególne podkreślenie zasługuje fakt, że w okresie styczeń – czerwiec odnotowano wzrost dochodów we wszystkich rodzajach podatków w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego. I tak dochody z podatku VAT były wyższe o 7,9 % tj. aż o 4,5 mld zł, dochody z podatku akcyzowego i podatku od gier były wyższe o 4,9 % czyli o ok. 1,5 mld zł, z podatku PIT były wyższe o 8,4% tj. o około 1,7 mld zł, wreszcie z podatku CIT o 2, 1% tj. o około 0,3 mld zł. W związku z wprowadzeniem podatku od instytucji finansowych (tzw. podatku bankowego) dochody z tego tytułu w za 4 miesiące (obowiązuje od 1 lutego ale płacony jest z miesięcznym „poślizgiem”, a więc za okres luty -maj) wyniosły 1,4 mld zł. A więc dochody z 4 podstawowych podatków (VAT, akcyza, PIT i CIT), były wyższe aż o 8 mld zł za pierwsze półrocze tego roku w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego, a razem z tzw. podatkiem bankowym (który w poprzednim roku nie obowiązywał), aż o 9,4 mld zł o tych z roku poprzedniego. Zrealizowanie planu dochodów budżetowych za I półrocze, trochę niższe niż upływ czasu wykonanie wydatków, wszystko to powoduje, że mimo upływu 6 miesięcy, deficyt budżetowy jest wykonany zaledwie w 1/3, co oznacza że mimo ogromnych dodatkowych wydatków związanych z realizacją programu 500 plus, budżet państwa w 2016 roku ma się wyjątkowo dobrze.

4. Z kolei do przekazania projektu budżetu na 2017 rok do Sejmu zostało jeszcze ponad 1,5 miesiąca, trudno więc mówić o jego ostatecznym kształcie, nie ulega jednak wątpliwości, że już w tym budżecie powinny się pojawić dodatkowe dochody związane z wprowadzeniem od połowy tego roku licznych przepisów uszczelniających polski system podatkowy (między innymi klauzuli unikania opodatkowania, czy tzw. pakietu paliwowego). Nie powinno być w związku z tym żadnych obaw, że program 500 plus nie będzie miał pełnego finansowania, co więcej odbędzie się to w ramach budżetu, który będzie spełniał wymogi nie tylko polskich przepisów dotyczących finansów publicznych ale także wymogów unijnych, między innymi tego, że deficyt sektora finansów publicznych musi być niższy niż 3% PKB.

Mimo tych twardych ekonomicznych faktów media co jakiś czas pozwalają sobie na pisanie, że brakuje pieniędzy na realizację programu „Rodzina 500plus”. Kuźmiuk

O wskaźnikach gospodarczych Definicja konia podana przez ks. Chmielowskiego w „Nowych Atenach” brzmiała: „Koń jaki jest – każdy widzi”. Otóż jest to bardzo dobra definicja. Co to jest dobry zegarek – każdy wie. Można się jednak pokusić o jakąś naukową definicję. W tym celu trzeba opracować jakiś obiektywny wskaźnik – np.: „Zegarek jest tym lepszy, im częściej pokazuje dobrą godzinę”. Dobry wskaźnik – nieprawdaż? Z tym, że zegarek spóźniający się minutę dziennie pokazuje dobrą godzinę raz na parę lat – a zegarek, który się zepsuł i stoi, jest znacznie, znacznie lepszy: pokazuje dobrą godzinne dwa razy dziennie. Jest wręcz znakomity! To jest oczywisty nonsens. Faktem mniej znanym (a nawet przez naukowców starannie ukrywanym!) jest to, że każdy wskaźnik musi cierpieć na takie same wady. Mniej widoczne, być może. Gdy Platon skonstruował definicję człowieka jako „istoty dwunożnej, nieopierzonej”, Diogenes na następne sympozjum przyniósł oskubanego koguta i rzucił go (wrzask był spory!) pomiędzy dyskutantów przed Platona ze słowami: „Masz swojego człowieka”. Otóż – i to jest ogólne prawo: „Każda definicja i każdy wskaźnik w świecie realnym (nie w matematyce, na przykład) mają tę właściwość, że z całą pewnością istnieje coś, co pod tę definicję podpada – choć wcale tego byśmy nie chcieli. I istnieje przykład, że sytuacja się wedle wskaźnika polepsza – choć w sposób oczywisty się pogarsza”. Co ciekawe – i całkiem nieznane laikom – nawet w matematyce, jeśli system matematyczny zawiera np. arytmetykę liczb naturalnych, też nie możemy wiedzieć, czy jeśli dwóch matematyków mówi o jakimś systemie, to jest to ten sam system! Po prostu: gdy rzeczywistość jest bardzo złożona, nie da się jej opisać przy pomocy skończonej liczby słów. A my możemy wyprodukować tylko skończoną liczbę słów. Prawdziwy ogląd świata może mieć więc tylko ten, kto jest Nieskończonością. Jeśli – dodają pesymistycznie ateiści – taki ktoś w ogóle istnieje. Przechodząc do praktyki gospodarczej. Ekonomiści posługują się pewnymi wskaźnikami, by przy pomocy skończonej liczby znaków opisać nieskończenie złożoną sytuację gospodarczą. Wskaźniki te są konstruowane tak, by odpowiadały naszej intuicji. Niestety, teoretyk łatwo skonstruuje kontrprzykład – ale i w praktyce zdarzają się przykłady, gdzie „wypróbowane” wskaźniki zawodzą. Na przykład: cóż lepiej pokazuje sytuację gospodarczą jak wzrost produkcji? Tymczasem w czasie, gdy do władzy doszła w Wielkiej Brytanii śp. Lady Thatcherowa, Brytyjczykom żyło się coraz lepiej… a wskaźniki ekonomiczne leciały w dół w przerażającym tempie 10 proc. rocznie! Mogłoby się wydawać, że za 10 lat Wielkiej Brytanii w ogóle nie będzie na świecie… Tymczasem działo się tak dlatego, że w socjalizmie ogromna część produkcji była deficytowa. Zamykanie nierentownych zakładów powodowało więc polepszenie się sytuacji – ale i dramatyczny spadek wskaźnika produkcji… Do dzisiaj zresztą ekonomiści twierdzą, że rządy thatcheryzmu były dla Wielkiej Brytanii katastrofą – i podpierają się obiektywnymi wskaźnikami. A że ludziom żyło się lepiej? To nie może zachwiać światem Nauki, opierającej się na Oku i Szkiełku. Te wskaźniki nie były tworzone specjalnie, by krytykować poczynania p.Thatcherowej. Zupełnie inaczej jest, gdy takie wskaźniki tworzą nie teoretycy, lecz praktycy. W konkretnych celach politycznych. Socjaliści postanowili wyrugować z opisu gospodarek najprostszy wskaźnik – zysk! Bo zysk jest, jak każdemu socjaliście wiadomo, czymś wręcz ohydnym. No, ale w takim razie czymś trzeba się kierować… Zaczęli więc na wyścigi tworzyć rozmaite wskaźniki – a wszystkie bardzo szybko kompromitowały się, bo musiały. Nawet socjalista Jan Maynard baron Keynes zauważył: „Jeśli będziemy promować fabrykę śrubek od wagi – to wyprodukuje rocznie jedną śrubkę o wadze 20 ton; jeśli od liczby – to zacznie robić śrubki o wielkości mierzonej w mikronach; a jeśli od wartości produkcji – to zacznie robić śrubki ze złota”. I nic na to nie można poradzić. Albo trzeba kierować się zawodnym kryterium zysku – albo trzeba dać sobie spokój i powiedzieć: „Co to jest dobra fabryka śrubek – każdy widzi!”. A najgorzej jest, gdy politycy mają jakąś wizję Najlepszego Społeczeństwa – i tworzą wskaźniki, z których zastosowania ma wyniknąć, że Najlepsze (całkiem „obiektywnie najlepsze”!) jest to społeczeństwo, które ma najwyższy Obiektywny Wskaźnik. Proszę zauważyć ten manewr. Zamiast troszczyć się o wykazywanie, że Rurytania lepsza jest od Poronii (co jest trudne i niebezpieczne – bo ludzie mogę uważać odwrotnie), tworzy się jakiś Wskaźnik Dobrobytu – specjalnie tak dobrany, by dla Rurytanii dawał wynik wyższy niż w przypadku Poronii. I zamiast się męczyć, pakujemy do komputera dane z Rurytanii, dane z Poronii – i tłum rozdziawia gębę, bo rzeczywiście: „dobrobyt Rurytanii” jest znacznie wyższy niż „dobrobyt Poronii”. O tym, że jest tak tylko „w sensie tego wskaźnika”, magicy od ekonomii już skromnie nie dodają. Stąd za Gierka Polacy mogli dowiedzieć się, że jesteśmy już dziesiątą gospodarką świata. Według całkiem obiektywnego wskaźnika. Nazwisko twórcy tego genialnego wskaźnika zagubiło się gdzie w papierach Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego – a szkoda. Jeszcze trochę by popracował – i wyszłoby, że najlepiej rozwijała się Wenezuela w czasach śp. płk. Hugona Chaveza. To nawet nie jest trudne. Wystarczy jako wskaźnik dobrobytu przyjąć np. ilość benzyny wylewanej na ziemię na stacjach benzynowych. Bo przecież tylko bogaci ludzie wylewają na ziemie tak cenne płyny – nieprawdaż?

Na podobnym wskaźniku opierała się np. dyrektorka szkoły, do której chodził mój syn. Twierdziła, że samotne matki są najbogatsze. Skąd wiedziała? Bo się najlepiej ubierają. Nie przyszło jej do głowy, że wkładają tyle pieniędzy w ubiór, bo chcą przestać być samotne… Dlatego pamiętajmy: jedynym naturalnym wskaźnikiem gospodarczym jest stary, poczciwy zysk. A nawet i on czasem zawodzi! JKM

11 sierpnia 2016 Prezes NBP powołał grupę roboczą ds. walutowych kredytów mieszkaniowych

1. Kilka dni temu prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński prezentując projekt tzw. ustawy spreadowej zapowiedział powołanie na najbliższym posiedzeniu Komitetu Stabilności Finansowej grupy roboczej do tzw. kredytów frankowych. Na wczorajszym posiedzeniu KSF taka grupa powstała, a w jej skład weszli: prezes NBP, minister finansów, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) i prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG). Jak ogłoszono w komunikacie z posiedzenia KNS zadaniem grupy jest „opracowanie projektu rekomendacji dla KNF w zakresie rozwiązań, które prowadziłyby do restrukturyzacji portfela walutowych kredytów mieszkaniowych na zasadzie dobrowolnego porozumienia między bankami i ich klientami oraz nakreślały ramy pożądanego kształtu takiej restrukturyzacji”.

2. Sekretarz stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu Mariusz Zając w wypowiedzi dla PAP stwierdził, „że grupa powstała o półtora roku za późno, a jej powołanie będzie służyło tylko przeciąganiu sprawy”. Ale jednocześnie zapowiedział „że Stowarzyszenie będzie przyglądało się pracom tej grupy, a jeżeli będzie to możliwe, to będzie przedstawiało swoje propozycje rozwiązań„ To prawda, grupa robocza powstaje późno ale tylko dlatego, że robią to dopiero ludzie powołani przez obecną większość parlamentarną, prezes NBP przecież objął swoje stanowisko w czerwcu tego roku, jego poprzednik Marek Belka twierdził, że tzw. kredyty frankowe są najlepiej obsługiwanym segmentem kredytów i w związku z tym nie powinny być przewalutowane”.

3. Jak informował podczas prezentacji tzw. ustawy spreadowej prezes NBP Adam Glapiński, że kierunkowo rekomendacje KNF będą zmierzały z jednej strony do zwiększenia progów ostrożnościowych dla banków, które mają duże portfele kredytów walutowych, z drugiej strony natomiast do odpowiedniego podniesienia wag ryzyka związanych z kredytami walutowymi, co spowoduje że banki obarczone takimi kredytami, będą zmuszone do podniesienia swoich kapitałów bądź do przewalutowania tych kredytów na złote (przy tych kredytach wagi ryzyka będą wielokrotnie niższe). Zdaniem prezesa NBP, banki posiadające duże portfele tzw. kredytów frankowych w takiej sytuacji zdecydują się na to drugie rozwiązanie, bo będzie ono dla nich po prostu bardziej opłacalne. A więc do przewalutowania tzw. kredytów frankowych dojdzie, bo bankom będzie się to bardziej opłacało, niż wypełnienie wyraźnie podwyższonych wymogów kapitałowych, przy czym proces takiego przewalutowania będzie musiał odbywać się za zgodą samego zainteresowanego czyli kredytobiorcy.

4. Prezes SBB powątpiewa w skuteczność takich rekomendacji KNF i przytacza dotychczasową praktykę banków, które nie były skłonne do współpracy z kredytobiorcami i starały przerzucać na nich cały ciężar odpowiedzialności. Trudno zaprzeczać, że tak właśnie było ale sytuacja uległa diametralnej zmianie, obecnie w KSF zasiadają trzej nowi członkowie (prezes NBP, minister finansów i prezes BFG), a już w grudniu tego roku zmieni się także szef KNF (zresztą teraz nawet obecny szef tej instytucji wypowiada się zupełnie inaczej o tzw. kredytach frankowych, niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej). Co więcej jak wynika z komunikatu z obrad KSF, rekomendacje nie tylko będą przymuszały banki przy pomocy instrumentów ekonomicznych do przewalutowania tzw. kredytów frankowych ale także określą „ramy pożądanego kształtu ich restrukturyzacji”, co oznacza, że kredytobiorcy wcale nie zostaną pozostawieni na pastwę losu wobec banków. Dobrze więc, że sekretarz SBB mimo krytycznego podejścia do powołania grupy roboczej, zapowiada współpracę z nią i przygotowywanie własnych propozycji rozwiązań. Kuźmiuk

Odrzućmy listki figowe Jak zauważył Stanisław Lem w jednej ze swoich książek, prawdziwie wielki przemysł nie zaspokaja potrzeb. On je stwarza. I rzeczywiście. Adam Grzymała-Siedlecki w swoich wspomnieniach zauważa, że w XIX wieku, niemal do samego końca, o sporcie mało kto słyszał. Pierre de Coubertin dopiero w 1896 roku zorganizował pierwszą olimpiadę w Atenach – bo w roku 393 rzymski cesarz Teodozjusz Wielki zakazał organizowania igrzysk olimpijskich. Teodozjusz bowiem w 392, albo w 395 roku zakazał wyznawania religii innej, niż chrześcijaństwo, a warto pamiętać, że starożytne igrzyska olimpijskie były wydarzeniem przede wszystkim religijnym. Zaczęło się od tego, że na brzegu rzeki Alfejos w Elidzie, tam, gdzie wpada do niej potok Kladejos, rósł gaj poświęcony Zeusowi olimpijskiemu. Każdego roku, po czerwcowej pełni księżyca, okoliczni mieszkańcy schodzili się tam, by złożyć Zeusowi ofiarę. Przy tej okazji odbywały się wyścigi piechurów, a zwycięzca otrzymywał wieniec z gałązki rosnącej opodal dzikiej oliwki. Aliści jeden z potomków tamtejszego króla Oksylosa, Ifitos, wpadł na pomysł, by te lokalne zawody przekształcić w ogólnohelleńskie. Żeby do Olimpii – bo tak właśnie nazywał się ów gaj – zapraszać gości z całej Hellady – jednych jako zawodników, innych – jako widzów. Żeby ten zamiar zrealizować, Ifitos musiał porozumieć się z władcą Sparty Likurgiem, z którym wspólnie ustalili warunki „pokoju bożego”, który miał się rozpoczynać na kilkanaście tygodni przed rozpoczęciem igrzysk w Olimpii, a kończyć jakiś czas po ich zakończeniu tak, by wszyscy goście mogli bezpiecznie powrócić do siebie. Gwarantem tego pokoju była Sparta. Ponieważ jednak ogłaszanie „pokoju bożego” każdego roku wydawało się niepodobieństwem, ustalono, ze igrzyska będą odbywały się co cztery lata. Zawodnicy początkowo rywalizowali w pięciu konkurencjach: bieg, skok, rzut oszczepem, zapasy i rzut dyskiem, a potem dodano do tego jeszcze walkę na pięści i wreszcie najbardziej widowiskową konkurencję – wyścigi rydwanów. Odpowiednio zwiększano też liczbę dni; w rozkwicie igrzyska były pięciodniowe. Pierwszy dzień wypełniały obrzędy religijne; zawodnicy składali przysięgę przed ołtarzem Zeusa, którą początkowo odbierali królowie Elidy, a kiedy monarchia została zlikwidowana – komisja dziesięciu „hellanodików” tj. sędziów nad Hellenami. Przysięga obejmowała solenną obietnicę, że nie będą konkurentom podstawiać nogi, ani być się w sposób niedozwolony. Za złamanie przysięgi groziła grzywna pokutna. Kolejne dni przeznaczone były na zawody, a piątego dnia odbywało się wieńczenie zwycięzców, to znaczy – dekorowanie ich wieńcami oliwnymi. Materialnie nagroda ta nie przedstawiała żadnej wartości, ale bo też nie o wartość materialną tu chodziło, Taki wieniec był znakiem protekcji bogini Zwycięstwa – potężnej bogini, której w całej Helladzie stawiano posągi i świątynie. Jeśli dodamy, że ta protekcja obejmowała nie tylko zwycięzcę, nie tylko jego rodzinę i ród, ale i jego ojczyznę, to lepiej rozumiemy rangę tej nagrody, no i przyczyny, dla których Teodozjusz Wielki igrzyska skasował. Pod koniec XIX wieku nikt w Europie, a chyba i na świecie ani w Zeusa, ani w boginię Zwycięstwa nie wierzył, toteż reaktywowane przez Piotra de Coubertin igrzyska olimpijskie od samego początku cechował przerost formy nad treścią. „Citius, altius, fortius” (szybciej, wyżej, mocniej), stanowiące motto igrzysk olimpijskich zostało całkowicie pozbawione religijnego kontekstu, toteż nic dziwnego, że mimo desperackich wysiłków barona de Coubertin, igrzyska olimpijskie niemal natychmiast przekształciły się w przedsięwzięcie przemysłu rozrywkowego, któremu rozmach nadały elektroniczne środki masowego przekazu: radio, a przede wszystkim – telewizja. Sportowa rywalizacja stała się tylko pretekstem – rodzajem listka figowego, którego rolę pełniła zaprojektowana przez Coubertina olimpijska flaga – pod osłoną którego „wije się złoty Lewiatan zły, w srebrne szczury wijąc się zmienia, drobnieje w bilion pcheł i wszy i znowu w szczury zrastają się pchły...”. Zawodnikom, ani tym bardziej – działaczom, a już z pewnością – lichwiarzom inwestującym w to przedsięwzięcie, nie przyświeca żadna idea poza chęcią zysku, czy to w postaci rozgłosu, od którego będzie można obcinać pieniężne kupony, czy to w postaci zysku w sensie dosłownym. Toteż za „sportowców” uchodzą dzisiaj pracownicy przemysłu rozrywkowego, hodowani w specjalnych fermach pod nadzorem pierwszorzędnych fachowców, którzy przy pomocy racjonalnej diety i naukowo opracowanej tresury, wystawiani są na różne widowiska, gdzie za pieniądze popisują się swoimi umiejętnościami przed gawiedzią, której niezależne media, mające w tym biznesie swój niebagatelny udział, wmówiły, że to szalenie ważne, kto kogo pokona o ułamek sekundy w biegu, albo skoczy centymetr wyżej od innego. W odróżnieniu bowiem od innych gałęzi przemysłu, przemysł rozrywkowy sprzedaje swoim klientom iluzję w czystej postaci, w dodatku iluzję, której ciężar gatunkowy sam nadał, wbrew elementarnej spostrzegawczości i logice. Na tym tle tym bardziej groteskowo wyglądają skrupulatne badania zawodników pod kątem stosowania środków dopingujących. Sztaby pierwszorzędnych fachowców analizują szczyny zawodników, którzy w związku z tym muszą szczać na komendę (ciekawe, jak pierwszorzędni fachowcy ich w tym kierunku tresują?), czy nie ma tam śladów jakichś substancji niedozwolonych, to znaczy takich, które konkurujące ze sobą koncerny farmaceutyczne zdemaskowały u konkurencji – no bo swoje własne wynalazki starannie ukrywają, to jasne. Właściwie nie bardzo wiadomo, po co to wszystko, bo przecież argument, że chodzi o dotarcie do granic wydolności organizmu ludzkiego, nie wytrzymuje krytyki. Jeśli granicę tej wydolności można przesunąć przy pomocy jakiegoś specyfiku farmaceutycznego, no to o co właściwie chodzi Granica się przesunie? Przesunie – a że nie na skutek tresury, tylko dyskretnej pomocy Matki-Chemii, to przecież nic złego. Z jakiegoż to powodu tresura fizyczna ma być szlachetniejsza od intelektualnej pomysłowości? Przecież i w jednym i w drugim przypadku chodzi o rezultat w postaci przesunięcia granicy wydolności ludzkiego organizmu! Rezultat – dodajmy – eksploatowany widowiskowo. Zatem im bardziej granica zostanie przesunięta, tym lepszy efekt widowiskowy, to chyba jasne? Argument ewentualnej szkodliwości dopingu dla organizmu zawodnika możemy puścić mimo uszu. Jeśli o znanych skutkach ubocznych został przez swoich treserów poinformowany, to wszystko w porządku; volenti non fit iniuria tym bardziej, że tych wszystkich, kompletnie bezcelowych czynności, nie wykonują przecież za darmo! Dlatego należałoby położyć kres tej hipokryzji i oficjalnie znieść zakaz dopingu. Argument, że wtedy mielibyśmy do czynienia z rywalizacją koncernów farmaceutycznych, a nie zawodników, możemy śmiało puścić mimo uszu nawet nie dlatego, że to już jest faktem, ale przede wszystkim dlatego, że celem tej gałęzi przemysłu rozrywkowego jest efekt widowiskowy, zaś z tego punktu widzenia nie ma żadnego znaczenia, przy pomocy jakich narzędzi został on osiągnięty. Przecież nikomu nie przeszkadza, że w wyścigach konnych jeździec, że tak powiem, pasożytuje na wysiłku i wydolności konia. A skoro tak, to cóż nam szkodzi przerzucić punkt ciężkości widowiska na przemysł farmaceutyczny? Przecież ani w Zeusa, ani w boginię Zwycięstwa nikt dzisiaj nie wierzy, więc w tej gałęzi przemysłu rozrywkowego prawdziwe są już tylko pieniądze.

Stanisław Michalkiewicz

12 sierpnia 2016 Chyba nie ma wyjścia, trzeba czekać na odejście prezesa Rzeplińskiego

1. Wysłuchałem wczoraj wypowiedzi prezesa Trybunału Konstytucyjnego i sędziów sprawozdawców uzasadniających wyrok TK w sprawie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym (choć w świetle głosów odrębnych 3 sędziów to nie jest wyrok, o czym później) i dochodzę do wniosku, że nie ma innego wyjścia jak poczekanie do grudnia tego roku, kiedy wygaśnie mandat sędziowski Andrzeja Rzeplińskiego. Trybunał, a w zasadzie jego 9 sędziów (bowiem jak wspomniałem 3 sędziów zgłosiło zdania odrębne) ogłosiło swoje stanowisko, w którym kwestionują jako niekonstytucyjne:

- zasadę badania wniosków wpływających do TK w kolejności wpływu,

- możliwość blokowania wyroku wydanego przez pełny skład przez 4 sędziów.

- kierowania wniosku przez prezesa TK o opublikowanie wyroku do premiera,

- wyłączenie wyroku TK z 9 marca 2016 z obowiązku publikacji w Dzienniku Ustaw,

- uzależnienie wydawania wyroków przez TK od obecności Prokuratora Generalnego na rozprawie,

- zobowiązanie prezesa TK do dopuszczenia do orzekania trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm i zaprzysiężonych przez prezydenta.

Ustawę bez powyższych zapisów TK uznał za konstytucyjną, choć wnioskodawcy (posłowie PO, Nowoczesnej, PSL-u i Rzecznik Praw Obywatelskich), kwestionowali jej konstytucyjność ze względu na tryb jej uchwalenia.

2. Duże wrażenie powinno jednak zrobić na opinii publicznej uzasadnienie głosów odrębnych zgłoszonych przez sędziów TK: Julię Przyłęską, Zbigniewa Jędrzejewskiego i Piotra Pszczółkowskiego. Sędzia Julia Przyłęska nie wypowiedziała się w sprawie meritum czyli ustawy o TK ale w sprawie procedury, jej zdaniem TK nie mógł pominąć grudniowej nowelizacji ustawy o Trybunale, a sprawa nie powinna być rozstrzygana na posiedzeniu niejawnym (decyzja o tym została podjęta przez 10 sędziów, a wczorajszy skład orzekający liczył już 12 sędziów, w tej sytuacji wczorajsze „orzeczenie” nie może być honorowane przez organy państwa. Sędzia Zbigniew Jędrzejewski kwestionował niewłączenie do składu orzekającego sędziów 3 wybranych w grudniu 2015roku, stwierdził, że ustawa o TK powinna być rozstrzygana w przynajmniej w 13 osobowym składzie (orzekał w 12 osobowym), a także termin rozprawy (wniosek do TK skierowano 2 sierpnia, termin zbadania sprawy prezes wyznaczył na 11 sierpnia), co nie pozwoliło na zajęcie stanowiska w tej sprawie rządowi, Sejmowi i Prokuratorowi Generalnemu), w konsekwencji rozstrzygnięcie TK zostało wydane z rażącym naruszeniem ustawy o TK i Konstytucji RP. Sędzia Piotr Pszczółkowski także kwestionował skład TK, jego zdaniem postępowanie przed Trybunałem powinno odbywać się w oparciu o ustawę o TK z grudnia 2015 roku i nie mogło odbywać się w trybie niejawnym, ponieważ w ustawie znajdowały się zapisy nigdy wcześniej nie oceniane przez TK (np. prawo sprzeciwu 4 sędziów wobec projektu wyroku wydanego w pełnym składzie) co uniemożliwiało rozstrzyganie w tym trybie.

3. Jeżeli tego kalibru zarzuty nie robią wrażenia na prezesie Rzeplińskim i jego kilku kolegach, to oznacza, że przestali oni być sędziami, a stali się politykami, którzy chcą walczyć z obecną większością parlamentarną wykorzystując do tego Trybunał Konstytucyjny. Zresztą jak można przeczytać na portalach społecznościowych murem za prezesem Rzeplińskim stoi tylko piątka sędziów wybranych przez poprzednią większość parlamentarną, pozostała trójka odnosi się do jego poczynań z dużą rezerwą, i nie chce uczestniczyć w jego politycznych szarżach (co oznacza, że za sanacją działalności TK jest pozostała 6 sędziów a razem z trójką niedopuszczanych do rozstrzygania jest aż 9). Jest więc to dobry sygnał na przyszłość, odejście prezesa Rzeplińskiego w grudniu tego roku pozwoli na wybór nowego prezesa przez prezydenta (z 3 kandydatów zgłoszonych przez Zgromadzenie Ogólne sędziów TK), a tak powołany nowy prezes jak można przypuszczać będzie chciał wycofać TK z prowadzenia walki z obecną większością parlamentarną, a wprowadzić go na drogę pilnowania konstytucyjności uchwalanej przez nią ustaw. Kuźmiuk

Dreszcze i szlochy „Poczciwy truizm, banał, z nagła dreszczem przebiegnie wam po grzbiecie lub szlochem skoczy wam do gardła” - przestrzegał poeta w „Sądzie nad Don Kichotem”. Taki dreszcz lub taki szloch może być nawet autentyczny, wywołany jakimś osobliwym kontekstem sytuacyjnym, ale może też mieć jedynie pozór autentyczności. Na czym taki pozór autentyczności polega, to ładnie pokazuje Józef Mackiewicz w powieści „Droga donikąd”, stanowiącej pierwszą część dylogii z „Nie trzeba głośno mówić”: „Niech żyje ojciec wszystkich mas pracujących całego świata, kochany nasz nauczyciel i wódz, wielki, genialny towarzysz Stalin! (…) Niech żyje! - odkrzyknął pierwszy kulawy robotnik, wymachując również ręką. - Niech żyje! - krzyknięto z wielu stron naraz i ludzie powstali z miejsc. (…) Wracali bezładną kupą, tym razem piaszczystą drogą, (…) Na zakręcie dopędziła ich i minęła szara limuzyna (…) Z okna jej wychyliła się ta sama dziewczyna i powiewała czerwonym szalem. (…) Kulas odmachnął jej przyjaźnie ręką i odwracając twarz do idących obok wycedził powoli: Poszła ona w... mać, kurwa czerwona. (…) Taksówką, taka ich mać rozjeżdżają... - odsapnął kulas, któremu iść było ciężko. - A dlaczego wrzeszczeliście „hurra”, w takim razie? – niespodziewanie wtrącił Paweł. - No... a jakże inaczej?... - odpowiedział kulas i odwrócił do Pawła swą szeroką twarz, na której malował się wyraz szczerego zdziwienia.” W dzisiejszych czasach dochodzi do tego jeszcze jeden czynnik. Dzisiaj nie tylko rzeczywistość, ale nawet wyobraźnię zdominował przekaz telewizyjny. Zwłaszcza dobrowolni uczestnicy imprez masowych, zgodnie zresztą z zasadami prakseologii, czują się współodpowiedzialni za końcowy efekt, toteż nie tylko dokładają staranności, by zachowywać się zgodnie z intencjami reżysera widowiska, ale wprawiają się również w ekstatyczne stany psychiczne. Ileż razy mogliśmy to widzieć, choćby przy okazji meczów futbolowych? Cóż dopiero, kiedy towarzyszą temu sugestie nie tylko dotyczące zachowania, ale i odczuwania? Stanisław Lem „Dziennikach gwiazdowych”, w większości pochodzących jeszcze z epoki przedtelewizyjnej, pisze między innymi tak: „Gdy po raz pierwszy poszedłem do teatru, w oglądaniu przedstawienia wielce przeszkadzał mi nieustający szept. Sądząc, że to szepczą moi sąsiedzi, starałem się nie zwracać na to uwagi. W końcu zdenerwowany przesiadłem się na inny fotel, ale i tak słyszałem ten sam szept. Gdy na scenie była mowa o Wielkim Rybonie, cichy głos szeptał: „członki twe przepaja szczęsne drżenie”. Zauważyłem, że cała sala zaczęła z lekka dygotać. Potem przekonałem się, że we wszystkich miejscach publicznych umieszczone są specjalne szeptacze, podpowiadające obecnym właściwe przeżycia.” Dzisiaj taką rolę pełni pani redaktor Justyna Pochanke, świecąca, jak przypuszczam, światłem odbitym, bo przecież to nie ona decyduje o tym jakie przeżycia są w określonej chwili właściwe, a jakie nie – no i oczywiście redaktorzy wszystkich innych stacji telewizyjnych. A podczas ostatniej wizyty papieża Franciszka, wszystkie stacje telewizyjne, zarówno sekundujące na co dzień obozowi zdrady i zaprzaństwa, jak i te prorządowe, starały się podtrzymać nastrój euforii. Niekiedy wywoływało to niezamierzone efekty komiczne, bo komentatorzy chwilami przypominali Kontemplatora Bytu Szczęsnego – maszynę skonstruowaną przez Wielkiego Konstruktora Trurla gwoli udowodnienia możliwości wprowadzenia szczęścia powszechnego. Ten Kontemplator Bytu Szczęsny, czyli Kobyszczę wpadał w ekstazę na widok każdego przedmiotu, jaki akurat obserwował. Tak właśnie wyglądały zachwyty nad butami papieża Franciszka, czy „małym samochodzikiem”, którym się poruszał. Mieliśmy do czynienia z pokazem „aktorstwa dnia codziennego”, o którym wspomina Czesław Miłosz w „Zniewolonym umyśle”: „wszyscy grają przed wszystkimi i wiedzą nawzajem o sobie, że grają. To, że ktoś gra, nie jest mu poczytywane za ujmę i nie dowodzi bynajmniej jego nieprawowierności. Chodzi o to tylko, żeby grał dobrze”. I nie tylko telewizyjni wyjadacze, co to z niejednego komina przecież wygartywali, stanęli na wysokości zadania, ale również zwykli uczestnicy Światowych Dni Młodzieży, którzy na tę okoliczność posługiwali się nawet specyficznym słownictwem, którym na co dzień, to znaczy – w innych okolicznościach, prawdopodobnie w ogóle się nie posługują; te wszystkie „synowskie oddania”, zawierzania” itp. Na tym tle papież Franciszek zaprezentował się całkiem zwyczajnie, żeby nie powiedzieć – banalnie – zwłaszcza gdy chodzi o tak zwane „katechezy okienne” - na przykład, żeby małżonkowie byli dla siebie uprzejmi, czy żeby młodzi ludzie „porzucili kanapę”, to znaczy - żeby się angażowali. W jego przypadku, a właściwie nie tyle w „jego”, chociaż oczywiście z jego udziałem, co w przypadku komentatorów jego zachowania, rekord osobliwości został pobity w oświęcimskim obozie, w którym papież Franciszek zademonstrował pokaz „intensywnego milczenia”, w którym część komentatorów zaczęła dopatrywać się nawet „tajemnicy milczenia”. Tymczasem wielkiej, a może nawet żadnej tajemnicy tu nie ma; w liście, jaki jeszcze przed przyjazdem do Polski wystosowała do papieża Franciszka przewodnicząca Związku Włoskich Żydów Noemi Di Segni, napisała, że „bardzo docenia” jego decyzję, by nie wygłaszać przemówienia lecz „skoncentrować emocje tej tak znaczącej wizyty, w długim, intensywnym milczeniu”. Nietrudno się domyślić, dlaczego pani Noemi Di Segni tak na tym „intensywnym milczeniu” zależało. Oświęcim, czyli „Auschwitz” jest rodzajem perły w koronie „religii holokaustu” i z tego powodu zazdrośnie strzeżonym żydowskim monopolem, którego nikt nie powinien w żaden sposób przełamywać. Poprzedni papieże przechodzili jeszcze nad tym do porządku, ale papież Franciszek, czy dlatego, że chciał, czy dlatego, że nie mógł inaczej, wyszedł żydowskim oczekiwaniom naprzeciw i to dosyć daleko. Jak wiadomo, jednym z dogmatów „religii holokaustu” jest pogląd, że w „Auschwitz” Bóg był „nieobecny”. Czy to była absencja czasowa, czy też trwała – tego nie jestem pewien, ale nie o to chodzi, bo ciekawsze jest, że papież Franciszek podczas drogi krzyżowej na pytanie: gdzie jest Bóg, jeśli na świecie istnieje zło” wyjaśnił, że „Bóg jest w każdym cierpiącym człowieku”. To trochę inaczej, niż przed laty pisała Kazimiera Iłłakowiczówna: „Bóg jest wszędzie. (…) i w sędzi, który sądzi krzywo i w świadku, co przysięga na prawdę fałszywie. Nie może nie być. I to mnie przestrasza. Bo jeśli - w świętym Piotrze, to także - w Judaszu. Jeśli w Żydzie zamęczonym niewinnie przez Niemców, to także w Niemcach tych?” No, ale Kazimiera Iłłakowiczówna nie była papieżem, a poza tym pisała to na innym etapie, kiedy przedstawienia Pana Boga były trochę inne, niż obecnie, a i Kościół też trochę inaczej wyglądał, a w każdym razie różnił się i to znacznie, od innych przedsiębiorstw przemysłu rozrywkowego. Stanisław Michalkiewicz

13 sierpnia 2016 Także w Europie dostrzeżono pozytywy programu Rodzina 500 plus

1. Wczoraj w Rydze minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska odebrała nagrodę dla polskiego rządu przyznaną przez Europejską Konfederację Dużych Rodzin za program Rodzina 500plus jak to ujęto „za wybitne osiągnięcia w sferze prowadzenia polityki prorodzinnej”. Obierając nagrodę minister Rafalska powiedziała, ”że wprowadzając program Rodzina 500 plus, polski rząd dokonał zasadniczego zwrotu w polityce społecznej, decydując się na finansowe wsparcie rodzin w kosztach rodzicielstwa oraz stworzenia warunków zachęcających do podejmowania decyzji o rodzicielstwie”. Minister zwróciła również uwagę, że w czasach starzejącego się społeczeństwa, a tak jest także w naszym kraju w Polsce, objęcie szczególną troską rodzin wychowujących dzieci ma kluczowe znaczenie.

2. Przypomnijmy, że pierwszego podsumowania realizacji programu Rodzina 500 plus, rząd premier Beaty Szydło dokonał na początku lipca tego roku po 3 miesiącach jego realizacji. Był to ważny moment jego funkcjonowania ponieważ jest on tak skonstruowany, że złożenie wniosku o świadczenie w ciągu tych pierwszych miesięcy dawało możliwość uzyskania świadczenia z wyrównaniem od 1 kwietnia tego roku, złożenie wniosku po tym terminie wprawdzie także uruchamiało wypłaty ale już bez rekompensaty za poprzedni okres. Jak podała wtedy minister pracy Elżbieta Rafalska do 30 czerwca samorządy wydały 2,1 mln decyzji o wypłacie świadczeń, decyzje te dotyczą ponad 3 mln dzieci, a do tej pory wypłacono rodzinom 4,1 mld zł. Do rozpatrzenia przez samorządy zostało wtedy jeszcze 410 tysięcy wniosków i w związku z tym, że do tej pory przeciętnie na 1 złożony wniosek przypadało 1,4 dziecka, wszystko wskazuje na to, że po ich rozpatrzeniu świadczenia będzie otrzymywało w każdym miesiącu około3, 6 mln dzieci (szacowano na początku jego wdrażania, że takich uprawnionych będzie około 3,7 mln dzieci).

3. Przypomnijmy także, że wsparcie rodzin wychowujących dzieci było jednym z głównych przesłań w kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości i trzeba wyrazić uznanie dla rządu premier Beaty Szydło, że tak szybko możemy wywiązać się z deklaracji wyborczych w tej sprawie. Po zaledwie 5 miesiącach funkcjonowania rząd premier Beaty Szydło, mimo tego, że otrzymał w spadku od koalicji PO-PSL projekt budżetu państwa, który nie posiadał żadnych rezerw finansowych, ale w krótkim czasie udało się go na tyle przepracować, że znaleziono kwotę 17 mld zł aby ten program finansować w ciągu 3 kwartałów tego roku. Program Rodzina 500 plus, to wydatki 500 zł (bez podatku i bez zaliczania tej kwoty do dochodu rodziny) na drugie i każde kolejne dziecko we wszystkich rodzinach bez ograniczeń dochodowych, a w rodzinach mniej zamożnych o dochodach do 800 zł na głowę i 1200 zł na głowę w rodzinach wychowujących dziecko niepełnosprawne, także na pierwsze dziecko.

4. Prezentując na początku lipca tego roku realizację programu Rodzina 500 plus minister pracy Elżbieta Rafalska ustosunkowała się do pojawiającego się w mediach często zarzutu, że w rodzinach dysfunkcyjnych środki z tego programu nie są wykorzystywane na rzecz dzieci ale na inne cele np. alkohol. Minister poinformowała, że od 1 kwietnia samorządy prowadzą zaledwie 237 spraw o zamianę świadczenia pieniężnego na świadczenia rzeczowe, co stanowi zaledwie 0,01% w stosunku do wszystkich wydanych decyzji w ramach tego programu. Stwierdziła także, że w środowiskach wiejskich zlikwidowana została sprzedaż w sklepach na tzw. zeszyt (bardzo powszechna w ostatnich latach), a rodziny wielodzietne nie tylko uzyskały stabilne finansowanie ale odzyskały godność. Po raz pierwszy od wielu lat rodziny wielodzietne w miastach i na wsi, stać na zakup nowej odzieży i obuwia dla dzieci, wyposażenia w przybory szkolne, a także na wspólny wyjazd na chociaż krótkie wakacje poza miejsce swojego stałego zamieszkania.

Jak widać także w Europie dostrzeżono pozytywy tego programu i stąd nagroda dla rządu premier Beaty Szydło, przyznana przez Europejską Konfederację Dużych Rodzin. Kuźmiuk

Warunek zachowania niewinności 6 sierpnia 1945 roku „Uran wszedł w orbitę Marsa”. Trzy dni później w „orbitę Marsa” wszedł również Pluton – bo o ile bomba zrzucona 6 sierpnia na Hiroszimę była uranowa, to ta zrzucona 9 sierpnia na Nagasaki była plutonowa. Wybuch bomby zrzuconej na Hiroszimę w jednej chwili zabił co najmniej 78 tysięcy ludzi; ponad 37 tysięcy zostało ciężko poranionych, a około 14 tysięcy „zaginęło”, to znaczy – przepadło bez śladu, jeśli nie liczyć cieni pozostawionych przez nich na betonie, zanim wyparowali. Obserwując skutki wybuchu Robert Lewis, pilot bombowca B-29, który zrzucił bombę na miasto, w odruchu zgrozy krzyknął: „mój Boże, cośmy zrobili!” Nie na próżno jednak Janusz Wilhelmi, za pierwszej komuny minister kultury przestrzegał, by „nie ulegać pierwszym odruchom, bo mogą być uczciwe”. Najwyraźniej bowiem Robert Lewis zapomniał, w jakim celu zrzucił bombę. A przecież zrzucił ją w celu obrony pokoju i demokracji. W takim razie wszystko jest w najlepszym porządku, bo czyż jest cokolwiek, czego nie można by poświęcić, byle tylko uratować pokój, albo demokrację? Niczego takiego nie ma, na co zwróciła uwagę również Caryca Leonida, tłumacząc tępawemu marszałowi Greczce rzeczy podstawowe: „Wot Gitler, kakoj to durak. On się przechwalał zbrodnią swoją. A mudriec, to by sdiełał tak: n u czto, że gdzieś koncłagry stoją? Nu czto, że dymią krematoria? Taż w nich przetapia się historia! Niewoli topią się okowy. Powstaje sprawiedliwszy świat! Rodzi się typ człowieka nowy!” Przy takim uzasadnieniu można już pławić się w pierwotnej niewinności. Przekonałem się o tym w pobliżu miejscowości Sahuarita w Arizonie, gdzie zwiedzałem atomowy silos z podówczas już rozbrojonym i roztankowanym, 9 megatonowym pociskiem Tytan. Na powierzchni były tylko potężne rozsuwane hydraulicznie stalowe pokrywy nad silosem z pociskiem. Reszta była ukryta głęboko pod ziemią, dokąd zeszliśmy, by sobie wszystko dokładnie obejrzeć. Oprowadzał nas starszy pan, który – jak się okazało – służył w tym silosie, gdy pocisk był uzbrojony, to znaczy – od 1962 roku do roku 1986. Służba polegała na tym, że nie wiedząc, w co pocisk jest wycelowany, załoga silosu ćwiczyła wszystkie procedury związane z odpaleniem, które nastąpiłoby na dany sygnał, a po upływie pół godziny, na drugiej półkuli – jak powiedział nasz przewodnik - „rozpętałoby się piekło”. Jużci – 9 megaton, czyli 9 milionów ton trotylu, to nie żarty, nawet w porównaniu z bombą z Hiroszimy, która miała moc zaledwie 15 tys, ton trotylu, a więc tyle, co nic. Kiedy już wyszliśmy na powierzchnię, zapytałem przewodnika, czy służąc w tym silosie nigdy nie miał żadnych wątpliwości. Popatrzył na mnie i zapytał: a ty właściwie, to skąd jesteś? - A czy odpowiedź będzie zależała od tego, skąd on jest? - zapytał go towarzyszący mi pan B. - Nie – odparł przewodnik – ale jestem ciekaw. Odpowiedziałem tedy, że z Polski. - Aaaa, zaraz sobie tak pomyślałem! - krzyknął starszy pan. - Mieliście takich słabych królów, co nie umieli rządzić państwem! Nietrudno było się domyślić, kto go w sprawach polskich informuje – ale mi odpowiedział: nie miałem wątpliwości, bo nigdy nie myślałem, że to wydarzy się naprawdę. A po drugie – było dwóch takich, co mieli wątpliwości, to ich z tej służby zwolniono. Okazuje się, że człowiek odpowiednio motywowany, nie tracąc poczucia pierwotnej niewinności, może obsługiwać najbardziej zabójcze instalacje, w porównaniu z którymi taka, dajmy na to, komora gazowa, wydaje się poczciwym chałupnictwem. Widać jak na dłoni, że wszystko zależy od właściwej motywacji – a czym może być lepsza od obrony pokoju i demokracji? Lepszej być nie może, to jasne, chociaż nie od rzeczy będzie zauważyć, że celem wszystkich wojen jest zawsze pokój. W takim razie motyw obrony pokoju chyba nie jest wystarczający, a w tej sytuacji decydujące znaczenie ma demokracja. Warto o tym pamiętać zwłaszcza w sytuacji, gdy Komisja Europejska niemal w przeddzień przyjazdu papieża Franciszka, postawiła Polsce ultimatum, żeby w ciągu trzech miesięcy usunęła zagrożenia dla demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju, bo jak nie, to... Co wtedy może się zdarzyć, tego można się domyślić choćby na podstawie internetowych komentarzy miłośników demokracji, którzy najwyraźniej nie zapomnieli szkoleń w ramach dalszego doskonalenia w nienawiści klasowej za pierwszej komuny. W ten oto sposób bomba atomowa stopniowo zmienia wszystkie dziedziny życia. W roku 1945 może nie było to jeszcze tak oczywiste, jak jest dzisiaj, że usprawiedliwienie jest wprawdzie skutkiem wiary – ale nie byle jakiej, tylko wiary w demokrację. A co to jest demokracja? Można rozumieć ja na dwa sposoby: pierwszy – jako metodę rozstrzygania sporów, według której zawsze przyznajemy rację Większości w myśl zasady, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Drugi sposób rozumienia demokracji; demokracja jako metoda rekrutowania aparatu władzy w ustroju republikańskim przez głosowanie, w miarę możliwości – powszechne. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że wiara w demokrację nie powinna nastręczać nikomu żadnych trudności. Niestety – jak powiadają - „diabeł tkwi w szczegółach”. Wprawdzie ogólna zasada głosi, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja – ale skądinąd, na przykład choćby z „Gazety Wyborczej” wiemy, że nie każda Racja zasługuje na to zaszczytne miano. Weźmy na przykład takiego Adolfa Hitlera, który obecnie jest przedstawiany jako obraz i podobieństwo Szatana. Wprawdzie Liczba, która wyniosła go do władzy była wystarczająca, chociaż może nie aż tak imponująca, jak ta, która legitymizowała innego wybitnego przywódcę socjalistycznego Józefa Stalina, bo ten dostał aż 120 proc. głosów – ale cóż z tego, kiedy Hitler był antysemitnikiem, podczas gdy Stalin, przynajmniej na pewnym etapie, nie był. Dlatego jeśli nawet różni ludzie mają do Stalina pretensję, że eksterminował zasłużonych bolszewików, to zasadniczo bilans jego rządów jest dodatni, ponieważ, jeśli nawet eksterminował tego czy owego, to zasadniczo kierował się motywacją klasową, a nie rasową. Wynika z tego, że czynnikiem, który przesądza o etycznej dopuszczalności jakichś przedsięwzięć jest wystrzeganie się motywacji rasowej, a jeśli nawet komuś taka motywacja by przyświecała – żeby pod żadnym pozorem głośno o tym nie mówić, tylko nawijać poprawnie. Stanisław Michalkiewicz

14 sierpnia 2016 Erdogan jawnie szantażuje Unię

1. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan w tych dniach udzielił wywiadu niemieckiej telewizji RTL, w którym wprost formułuje żądania wobec Unii Europejskiej dotyczące realizacji umowy w sprawie imigrantów. Żąda kwoty 3 mld euro, które UE zobowiązała się wypłacić Turcji jeszcze w tym roku, na utrzymanie ponad 3 mln uchodźców znajdujących się obecnie w obozach w tym kraju, a także spełnienia obietnicy zniesienia wiz dla Turków przez UE już na jesieni tego roku. Jeżeli te zobowiązania UE wobec Turcji nie będą spełnione, to nie będzie ona przyjmowała z powrotem imigrantów, którzy przeprawili się z tego kraju na greckie wyspy, co wynikało z wcześniejszej umowy.

2. Przypomnijmy tylko, że na tym szczycie Unia-Turcja w dniach 17-18 marca tego roku w Brukseli, przywódcy europejscy zabiegali u przywódców tureckich z jednej strony o uszczelnienie morskiej granicy z Grecją tak aby zablokować exodus imigrantów tą drogą, z drugiej o przyjmowanie z powrotem tych imigrantów, którzy znaleźli się w UE ale nie otrzymali azylu. Wprawdzie porozumienie z Turcją dotyczące uszczelnienia morskiej granicy z Grecją zostało już raz przez UE zawarte w listopadzie 2015 roku, ale niestety nie było realizowane, ponieważ Unia obiecała Turkom 3 mld euro na finansowanie obozów uchodźców w ciągu najbliższych 2 lat ale przekazała do tej pory zaledwie kilkadziesiąt milionów euro. Komisja Europejska, która dysponuje unijnym budżetem, niezmiennie od wielu miesięcy żąda przejrzystości wydatkowania tych środków od instytucji i organizacji tureckich zajmujących się imigrantami ale jak się wydaje nie będzie to szybko możliwe.

3. Turcy oprócz pieniędzy (tym razem chodziło już o środki w wysokości aż 6 mld euro przy czym do roku 2018), uzyskali także od UE deklarację przyśpieszenia negocjacji dotyczących członkostwa tego kraju w UE, a także decyzję w sprawie zniesienia unijnych wiz dla swoich obywateli już od lipca tego roku (w lipcu zmieniono to na jesień tego roku). Turcy w zamian zobowiązali się wprawdzie do przyjmowania tych imigrantów, którzy nie uzyskali azylu w krajach UE, albo tych którzy zostaną do tego kraju zawróceni przez międzynarodowe patrole na Morzu Egejskim ale w zamian przyjmowania przez UE uchodźców wprost z obozów rozlokowanych na swoim terenie. Te przemieszczenia miały się odbywać na zasadzie „jeden do jednego” i do tej pory z pewnymi przeszkodami i na niewielką skalę ale były przez UE i Turcję jednak realizowane, po wypowiedzi prezydenta Erdogana wygląda na to, że już we wrześniu się zakończą. Ale jeszcze groźniejsze dla UE jest to o czym prezydent Turcji nie mówi, mianowicie powtórne otwarcie tureckiej – greckiej granicy przez Morze Egejskie dla uchodźców przebywających w obozach w tym kraju. Jeżeli doszłoby do tego, to greckie wyspy będą szturmowane z powrotem przez tysiące imigrantów, którzy tak jak poprzedniego lata za wszelką cenę będą chcieli się dostać do Niemiec lub do innych równie zamożnych krajów.

4. Już po marcowym porozumieniu UE -Turcja podczas debaty w Parlamencie Europejskim użyto sformułowania że zawiera ono tyle „prezentów” dla tego kraju, że można wręcz stwierdzić, że „Unia jest na łasce Erdogana”. Wszystko wskazuje na to, że teraz po zduszeniu puczu w swoim kraju, prezydent Erdogan zaczyna szantażowanie UE i ma w tym procederze poważne atuty, głównie możliwość powtórnego otwarcia granicy tureckiej dla imigrantów, którzy do tej pory przebywają w obozach na terenie tego kraju. Przewodniczący Rady Donald Tusk i przewodniczący Komisji Jean Claude Juncker zaraz po zakończeniu sierpniowych urlopów będą musieli spełnić żądania Erdogana albo zmierzyć się z kolejną falą imigrantów przepływających przez Morze Egejskie na greckie wyspy. Kuźmiuk

Coś chłodzącego na kanikuły Wprawdzie tegoroczny sierpień specjalnie upalny nie jest, przeciwnie – wygląda na to, że deszcz leje częściej, niż w lipcu, co podobno nawet zagraża żniwom, aż łza kręci się w oku, bo zaraz przypominają się czasy pierwszej komuny, kiedy to nasz nieszczęśliwy kraj regularnie nawiedzały dwie klęski i cztery kataklizmy: klęska urodzaju i klęska nieurodzaju, a w charakterze kataklizmów – wiosna, lato, jesień i zima, z którymi bohatersko walczył PZPR Naszej Partii – więc chociaż łza się kręci, to z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że mamy tak zwane „letnie kanikuły”, a w czasie letnich kanikuł (ja oczywiście wiem, że kanikuły to dlatego, że Słońce jest w gwiazdozbiorze Psa czyli Canisa, o czym przypomina słynny wierszyk: „idę sobie przez ulicę, Canis na mnie szczeka, ja Canisa w łeb lapisem, a Canis ucieka”) - więc w czasie letnich kanikuł nie zaszkodzi mieć pod ręką coś chłodzącego. Najwidoczniej z tego właśnie założenia wyszedł pan prof. Sławomir Cenckiewicz, bo właśnie zaaplikował opinii publicznej rewelację już nie to, że chłodzącą, ale wprost mrożącą krew w żyłach. Penetrując archiwa natrafił na dokument, z którego wynika, iż jakieś kompromaty dotyczące Kukuńka, czyli byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsy, zostały zarekwirowane w mieszkaniu byłego oficera SB Adama Hodysza, zaraz po wybuchu gazu 27 kwietnia 1995 roku w Gdańsku, w następstwie którego zginęły co najmniej 22 osoby, a budynek został następnie wyburzony. Adam Hodysz, obecnie w stopniu podpułkownika w stanie spoczynku, za pierwszej komuny informował gdańską opozycję o operacjach SB przeciwko niej. Jedną z osób wtajemniczonych był Aleksander Hall, który niestety wychlapał to swojej ówczesnej narzeczonej, niejakiej Matyldzie Sobieskiej, będącej konfidentką SB o pseudonimie operacyjnym „Andrzej”. W rezultacie Adam Hodysz w październiku 1984 roku został aresztowany i skazany przez niezawisły sąd w Słupsku na 3 lata, ale niezawisły Sąd Najwyższy, najwyraźniej podkręcony przez bezpiekę, przysolił mu aż 6 lat. W 1988 roku został zwolniony, a w 1990 – zrehabilitowany i mianowany na stanowisko szefa Delegatury UOP w Gdańsku. Ale po 4 czerwca 1992 roku, nowy minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski, na rozkaz Kukuńka, go odwołał. No a w 1995 roku, kiedy Kukuniek próbował ponownie kandydować na prezydenta i w związku z tym – czyścić wszystkie „wstydliwe zakątki”, w bloku w którym znajdowało się mieszkanie majora Hodysza wybuchł gaz. Prof. Cenckiewicz twierdzi, że ten wybuch był rodzajem wypadku przy pracy podczas akcji Urzędu Ochrony Państwa; chodziło jedynie o zamarkowanie niebezpieczeństwa wybuchu gazu, by ewakuować wszystkie mieszkania w bloku. Po ewakuacji agenci UOP weszliby do mieszkania majora Hodysza i przejęli kwity kompromitujące Kukuńka – ale jakiś hebes coś spartolił i w rezultacie w powietrze wyleciał cały blok, grzebiąc pod gruzami 22 osoby. Ja akurat chętnie w to wierzę, bo ci bezpieczniacy, to przecież kupa gówna; czego się nie dotkną, to spartolą, ale nie o to przede wszystkim chodzi. Rzecz w tym, że zabrał głos generał Gromosław Czempiński, jeden z ważniejszych starych kiejkutów, który karierę w SB robił od 1972 roku jako dyplomata i w Genewie nawet zwerbował słynnego agenta „wywiadu gospodarczego” w osobie pana doktora Andrzeja Olechowskiego, późniejszej podpory naszej młodej demokracji. Podejrzewam, że podobnie jak inni ubowcy, w drugiej połowie lat 80-tych, przeszedł na służbę u naszych obecnych sojuszników i dlatego w 1990 roku został wysokim funkcjonariuszem UOP, a wkrótce – jego szefem. Fama głosi, że dzięki niemu właśnie bezpieczniacy zostali głównymi beneficjentami tak zwanej „prywatyzacji”, czyli rozkradania majątku państwowego. Coś musi być na rzeczy, bo po przejściu w „stan spoczynku” zajął się „doradzaniem” tylu firmom, że chyba sam nie potrafiłby ich zliczyć. Ciekawe, czy odpalał coś z tego Kukuńkowi, czy ten, po staremu, musiał wygrywać w totolotka? Oczywiście ten „stan spoczynku” to pojęcie umowne, bo jak tylko coś ciekawego dzieje się w naszym nieszczęśliwym kraju, to zaraz resortowa „Stokrotka” woła do telewizji generała Czempińskiego, albo generała Dukaczewskiego, ostatniego szefa „zlikwidowanych” Wojskowych Służb Informacyjnych, albo, w przypadku grubszego kalibru, obydwu razem, no a oni opowiadają nie tylko jak jest, ale również – jak będzie. Znaczy – wszystko jest pod kontrolą, podobnie, jak za pierwszej komuny. Na tym tle szczególnie osobliwie brzmi deklaracja generała Czempińskiego, że on o żadnej takiej akcji nic nie wie, a gdyby UOP ją przeprowadzał, to na pewno by wiedział. Zatem „bzdura”, „absurd” i tak dalej. Że owszem – agenci UOP weszli do mieszkania Adama Hodysza – ale żadnego wybuchu nie spowodowali, a jak prof. Cenckiewicz nie wierzy, to niech idzie do niezawisłego sądu. Warto zwrócić uwagę, że taką sprawę musiałby rozpatrywać niezawisły sąd w Gdańsku, a powszechnie wiadomo, że gdzie jak gdzie, ale w Gdańsku sądy słyną z niezawisłości na całym świecie. Skoro gdański okręg sądowy cieszy się taką reputacją na całym świecie, to byłoby dziwne, gdyby takich rzeczy nie wiedział akurat generał Czempiński, więc lepiej rozumiemy, że właśnie tam odsyła wścibskiego prof. Cenckiewicza. Ale tak, czy inaczej sprawa powinna tam trafić, bo mamy do czynienia z podejrzeniem poważnego przestępstwa – wielokrotnego zabójstwa w zamiarze ewentualnym, a takie sprawy przedawniają się dopiero po upływie 30 lat. Jeśli iustitia jeszcze nie do końca została zglajchszaltowana, to sprawa powinna zostać wyjaśniona – również co do udziału Kukuńka – czy zlecił operację, czy tylko o niej wiedział, a nie powiedział – bo jako urzędujący prezydent miał taki prawny obowiązek. Będzie to test, czy III Rzeczpospolita wykazuje jeszcze jakieś cechy państwa, czy to już tylko „ch...,d... i kamieni kupa” - jak w podsłuchanej rozmowie scharakteryzował ją ówczesny minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz, który przecież coś tam musiał o tym nieszczęsnym państwie wiedzieć. Ciekawe, że żydowska gazeta dla Polaków skomentowała sprawę jedynie piórem pana red. Czuchnowskiego, w swoim czasie obdarzonego godnością „hieny roku”, z której wprawdzie został ułaskawiony, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Pan Czuchnowski twierdzi, że przeciwko Kukuńkowi prowadzona jest „wojna hybrydowa”, ale merytorycznie jest niezwykle powściągliwy. Najwyraźniej Judenrat „Gazety Wyborczej” jeszcze nie wie, co myśli i czeka na decyzję Sanhedrynu, no a tedy pewnie da odpór, bo preparatorzy „legend” z „legendarnymi postaciami” jadą przecież na jednym wózku. Cicho siedzi też Kukuniek; widać ktoś starszy i mądrzejszy poradził mu, by póki co, nie wyskakiwał z żadnymi „koncepcjami”, bo skoro 22 osoby zginęły, a rzecz się nie przedawniła, to tu nie ma żartów. Stanisław Michalkiewicz

15 sierpnia 2016 Rząd wziął się także za nieuczciwe praktyki handlowe

1. Rozpoczynają się doroczne dożynki nazywane świętem plonów i jednym z podstawowych problemów podnoszonych przez rolników jest niedostateczny poziom cen na płody rolne, czasami nawet nie pokrywające kosztów wytworzenia. Duże zakłady przetwórcze (w dużej mierze zagraniczne), często wykorzystują swoje przewagi i narzucają rolnikom ceny skupu nie tylko nie pozwalające na osiągnięcie zysku na danym produkcie rolnym ale wręcz powodujące straty rolników. Podobnie z kolei wobec przetwórców ale także rolników dostarczających nieprzetworzone produkty rolne zachowuje się handel, szczególnie duże sieci handlowe, które dopuszczają się nieuczciwych praktyk handlowych.

2. Rada Ministrów bez specjalnego rozgłosu przyjęła 19 lipca projekt ustawy o przeciwdziałaniu nieuczciwemu wykorzystywaniu przewagi kontraktowej w obrocie produktami rolnymi i spożywczymi. W uzasadnieniu projektu znalazło się stwierdzenie, że supermarkety często wymuszają na dostawcach żywności obniżenie cen za sprzedawane produkty i nakładają dodatkowe, liczne opłaty np. za umieszczanie towaru na „dobrych” półkach, powierzchnię ekspozycyjną i sprzedażową, usługi reklamowe, przeprowadzenie akcji okolicznościowej, przekazywanie informacji o sprzedaży w poszczególnych placówkach handlowych, z tytułu otwarcia nowej placówki nabywcy, brak zwrotu produktów, koszty utylizacji produktów, czy upusty zakupowe lub promocyjne. Wielkie sieci handlowe narzucają także wzory umów bez możliwości negocjowania ich treści z dostawcami, jednostronnie je zrywają oraz wydłużają terminy płatności za dostarczone towary.

3. W projekcie ustawy znalazł się zapis, że każdy przedsiębiorca który podejrzewa, że wobec niego nieuczciwie jest stosowana przewaga kontraktowa, będzie mógł to zgłosić do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), a ten będzie wszczynał postępowanie z urzędu, co uchroni zgłaszającego przed identyfikacją (wg. ustawy to prezes UOKiK będzie odpowiedzialny za eliminację nieuczciwych praktyk handlowych). Wszczęcie postępowania przez UOKiK może być poprzedzone postępowaniem wyjaśniającym, które nie powinno trwać dłużej niż 4 miesiące (w sprawach szczególnie skomplikowanych nie dłużej niż 5 miesięcy). Przepisy ustawy będą stosowane w sytuacji kiedy wartość obrotów między dostawcą i nabywcą w roku wszczęcia postępowania (lub w którymś z dwóch lat je poprzedzających) przekracza 50 tys. zł, a obrót dostawcy lub nabywcy (w roku poprzedzającym postępowanie), który stosował przewagę kontraktową, przekroczył 100 mln zł. Chodzi o to aby UOKiK nie został zawalony sprawami drobnymi, które nie mają znaczenia dla całego obrotu produktami spożywczymi i rolnymi pomiędzy producentami, przetwórcami i handlem.

4. Projekt przewiduje, że kontrolerzy UOKiK będą mogli żądać udostępnienia wszystkich dokumentów związanych z przedmiotem kontroli, oraz wejścia do budynków i lokali o raz środków transportu kontrolowanego, a uniemożliwienie wykonania tych czynności czy też przeprowadzenia kontroli, może skutkować karą nałożoną na przedsiębiorcę maksymalnie do równowartości do 50 mln euro (a więc jak na polskie warunki karą ekonomicznie dokuczliwą). Udowodnienie przedsiębiorcy stosowania przewag kontraktowych będzie skutkować karą nałożoną przez prezesa UOKiK do wysokości 3% obrotu osiągniętego w roku poprzedzającym rok jej nałożenia (tak wysoki wymiar kar ma wymusić rezygnację ze stosowania przewag kontraktowych przez handel czy zakłady przetwórcze). Projekt ustawy jest już w Sejmie jeżeli zostanie uchwalony jeszcze jesienią tego roku, to wejdzie po 6 miesiącach od opublikowania go w Dzienniku Ustaw, a to oznacza, że już wiosną przyszłego roku, jej przepisy będą mogły być stosowane w praktyce. Zlikwidowanie, a nawet tylko ograniczenie wykorzystywania przewag kontraktowych, powinno pozwolić na osiąganie wyższych cen za swoje produkty przez przetwórców, a także samych rolników od przedsiębiorstw handlowych, a to powinno pozwolić na poprawę dochodowości produkcji rolnej. Kuźmiuk

16 sierpnia 2016 Rząd PO-PSL nie tylko zadłużał na potęgę ale jeszcze stosował kreatywną księgowość

1. Pod koniec lipca tego roku ukazał się raport Najwyższej Izby Kontroli (NIK) o jawności i przejrzystości finansów publicznych w ciągu 3 ostatnich lat rządów Platformy i PSL-u czyli 2013-2015. NIK kwestionuje w tym raporcie wykazywanie w rozchodach budżetu państwa pożyczek udzielanych z budżetu Funduszowi Ubezpieczeń Społecznych (zadłużenie FUS z tego tytułu na koniec 2015 roku wyniosło aż 45,3 mld zł i jak łatwo się domyślić tej pożyczki ten Fundusz nigdy nie spłaci), przekazywanie z pominięciem wydatków budżetu środków, które wpłynęły do budżetu państwa z prywatyzacji majątku Skarbu Państwa, czy też refundowanie FUS-owi ubytku składki przekazywanej do Otwartych Funduszy Emerytalnych. Tylko poprzez kreatywne księgowanie tych 3 rodzajów wydatków jak pisze NIK deficyt budżetu państwa za 2014 rok rząd PO-PSL zmniejszył na papierze aż o 20 mld zł.

2. Ale rząd PO-PSL nie tylko uprawiał kreatywną księgowość ale bardzo intensywnie zadłużał polskie państwo. Przypomnijmy więc najważniejsze jego „osiągnięcia” w tym zakresie. Po pierwsze gigantyczny przyrost długu publicznego w latach 2007-2013, wyniósł on blisko 450 mld zł (dług wzrósł z 520 mld zł na koniec 2007 roku do 970 mld zł na koniec 2013 roku) tj. do blisko 58% PKB. Na koniec 2014 roku dług ten zmniejszył wprawdzie o blisko 150 mld zł ale tylko dzięki tzw. skokowi na OFE z którego przejęto obligacje skarbowe na 150 mld zł (o taką sumę powiększą się jednak zobowiązania ZUS wobec przyszłych emerytów). Oprócz tego w latach 2007-2014, rząd Tuska spowodował powstanie około 100 mld zł długu ukrytego (w samym FUS jest 45 mld zł niespłaconych kredytów budżetowych, zobowiązania wobec funduszu pracy, funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych wynoszą kolejne kilkanaście miliardów złotych, zobowiązania w ochronie zdrowia – długi szpitali kolejne kilkanaście miliardów złotych).

Trzeba tu jeszcze dodać swoiste „pożyczanie” środków z Funduszu Pracy na finansowanie deficytu sektora finansów publicznych (chodzi o kwotę około 6-7 mld zł), przy dramatycznej sytuacji na rynku pracy, stopie bezrobocia sięgającej wtedy 14%, a wśród ludzi młodych do 34 roku życia stopie bezrobocia bliskiej 30%.

3. Kolejne „sukcesy” rządów Platformy i PSL-u jeżeli chodzi o obszar finansów publicznych to rozszczelnienie systemu podatkowego (na skutek bardzo częstych nowelizacji prawa podatkowego i w konsekwencji przyzwolenie na wyłudzenia szczególnie w podatku VAT), co skutkowało znacznym obniżeniem wydajności podatkowej z 4 głównych podatków (VAT, akcyza, PIT i CIT). Na koniec 2007 roku wydajność ta wynosiła 17,5% PKB, w roku 2014 miała wynieść tylko 14,3% PKB). Ta różnica 3,2% PKB, to około 55 mld zł (w warunkach roku 2014) i o tyle mniej podatków wpłynęło do budżetu tylko w tym właśnie roku. Przez 7 lat obniżania wydajności podatkowej straty budżetu z tytułu niezebranych podatków sięgają przynajmniej 300 mld zł. Należy przy tej okazji przypomnieć, że to rząd Jarosława Kaczyńskiego wyprowadził Polskę z procedury nadmiernego deficytu (KE podjęła decyzję w 2008 roku ale na postawie danych dotyczących sektora finansów publicznych na koniec 2007 roku oraz projekt budżetu na 2008 rok przygotowany przez ten rząd). Natomiast rząd PO-PSL już po roku swojego działania wprowadził Polskę na powrót do tej procedury, a ta znowu została zdjęta dopiero w 2015 roku, głównie w wyniku wspomnianego przejęcia przez rząd 150 mld zł z OFE, co skutkuje jednak wzrostem wielkości długu ukrytego wobec przyszłych emerytów. A więc koalicja PO-PSL nie tylko podwoiła dług publiczny z 520 mld zł na koniec 2007 roku do ponad 1000 mld zł na koniec 2015 roku ( bez uwzględnienia operacji ze 150 mld zł pobranymi z OFE) ale jak się okazuje z raportu NIK także stosowała kreatywną księgowość szczególnie w latach 2013-2015 na kolejne dziesiątki miliardy złotych. Kuźmiuk

17 sierpnia 2016 Minister Ziobro – ostatnie lata były rajem dla oszustów takich jak Amber Gold

1. W ostatnich dniach minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro udzielił wywiadu Polskiej Agencji Prasowej, w którym poinformował o przygotowywanej zmianie w Kodeksie Karnym do którego zostanie wprowadzone przestępstwo wywołania wielkiej afery gospodarczej, zagrożone karą do lat 25 więzienia, które ma odstraszyć potencjalnych organizatorów takich przedsięwzięć jak w afera Amber Gold czy przestępcza działalność SKOK Wołomin. Poinformował także, że wydał dla prokuratorów swoisty podręcznik jak ścigać przestępstwa o charakterze finansowym (między innymi powołanie koordynatorów w prokuraturach regionalnych jeżeli podobny rodzaj przestępstw finansowych ma miejsce w różnych częściach kraju, jak najszybsze zabezpieczenie środków finansowych pochodzących z przestępstwa przed transferem za granicę, ustalenie i pociągnięcie do odpowiedzialności osób odgrywających wiodącą rolę w takim procederze, a nie wyłącznie osób drugoplanowych np. tzw. słupów). Stwierdził także, że ostatnie lata w Polsce były wręcz rajem, swoistą zieloną wyspą dla oszustów na wielką skalę, stąd właśnie afera Amber Gold, SKOK-u Wołomin, czy Banku Spółdzielczego w Wołominie.

2. Przypomnijmy tylko, że w marcu tego roku po ponad 3 latach (czyli od lata 2012 roku) od wybuchu afery Amber Gold przed Sądem Okręgowym w Gdańsku, rozpoczął się proces ale tylko dwójki zarządzających tą firmą czyli prezesów Marcina P. i Katarzyny P. Postępowanie prokuratorskie w tej sprawie prowadziła najpierw prokuratura w Gdańsku ale po skandalu z sędzią Milewskim prezesem sądu w Gdańsku (umawiał się z osobą przedstawiającą się jako pracownik Kancelarii premiera Tuska na ustalenie składu sędziowskiego w sprawie uwolnienia z aresztu Marcina P.), przeniesiono je do prokuratury w Łodzi. Trwało one ponad 2 lata, prokuratura przesłuchała ponad 20 tysięcy osób, akta tej sprawy liczą blisko 3 mln stron, ustalono że spółka Amber Gold oszukała blisko 19 tysięcy osób na łączną kwotę około 850 mln zł. Oskarżonym grożą wyroki do 15 lat pozbawienia wolności ale przed sądem staje tylko wspomniana dwójka, choć trudno uwierzyć, że Amber Gold mogła działać jako swoista piramida finansowa ponad 3 lata na terenie całej Polski bez stosownych zezwoleń i nie płacąc podatków, nie korzystając z jakiegoś wysoko umieszczonego parasola ochronnego.

3. Z kolei w przypadku afery SKOK-Wołomin prokuratura Okręgowa w Warszawie poinformowała opinię publiczną, że z dniem 1 lipca wszczyna śledztwo w sprawie zaistniałego w okresie od 27 października 2012 do 4 listopada 2014, niedopełnienia obowiązków służbowych i przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych sprawujących z ramienia Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) nad działalnością SKOK Wołomin. KNF-owi prokuratura zarzuca zaniechanie stosowania odpowiednich środków nadzoru, w związku ze zwłoką w podjęciu decyzji o ustanowieniu w tej Kasie zarządcy komisarycznego, w sytuacji zaistnienia niebezpieczeństwa zaprzestania spłacania przez nią zobowiązań wobec jej klientów, czym działano na szkodę interesu publicznego czyli czyn z art. 231 par. 1 kk. Zwracam uwagę na wszczęcie tego postępowania przeciwko KNF, ponieważ wcześniej wówczas rządząca Platforma i duża część mediów sugerowały, że to Kasa Krajowa i senator Grzegorz Bierecki są odpowiedzialni za upadłość SKOK-u Wołomin i konieczność wypłaty kwoty ponad 2, 2 mld zł z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego oszczędzającym w tej Kasie.

4. Z kolei pod koniec listopada 2015 roku Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) zawiesiła działalność Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie i zapowiedziała wystąpienie do sądu gospodarczego z wnioskiem o jego upadłość. Ten bank (nie mylić z wcześniej upadłym SKOK-iem Wołomin) to największy bank spółdzielczy w Polsce z blisko 4 mld zł aktywów i blisko 2 mld zł depozytów złożonych w nim przez tysiące klientów. Parę miesięcy wcześniej bo w sierpniu tego roku KNF wprowadził do banku spółdzielczego w Wołominie zarząd komisaryczny ale jak się okazuje nawet fachowcy wskazani przez Nadzór nie byli w stanie wyciągnąć banku z zapaści. Dziwnym jest, że KNF nie zainteresował się działalnością tego banku wcześniej, wszak jego ekspansja daleko wykraczająca poza powiat wołomiński, a nawet województwo mazowieckie jest publicznie znana od wielu miesięcy. Także w tej sprawie trwa od jakiegoś czasu postępowanie prokuratorskie w kierunku ustalenia odpowiedzialnych za wyprowadzenie z banku kwoty przynajmniej 1,5 mld zł w postaci kredytów udzielanych tzw. słupom. Choćby te trzy przykładowe afery o ogromnych skutkach finansowych dla dziesiątków tysięcy Polaków potwierdzają tezę ministra Ziobry, że w ostatnich latach pod rządami PO-PSL nasz kraj był rzeczywiście rajem dla oszustów. Kuźmiuk

Za wszelką cenę... Jak wiadomo, pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Zwłaszcza teraz, gdy panuje demokracja, w ramach której rządy muszą przekonać obywateli, że – jak twierdził Józef Stalin - „nasze dieło prawoje”, co się wykłada, że nasza sprawa jest słuszna i w związku z tym to właśnie ona powinna zwyciężyć. Aleksander Sołżenicyn opowiada, jak to hasło wykorzystali rosyjscy knajacy w pierwszych miesiącach wojny: „zwycięży nasza sprawa, zwycięży nasza z lewa, dlaczego każdy zmiata, dlaczego każdy zwiewa...” Zresztą mniejsza o knajaków, bo przecież chodzi o prawdę. Otóż każdy rząd, nawet zanim jeszcze padną pierwsze strzały, podaje swoim obywatelom do wierzenia, że „oni kłamią, my mówimy prawdę” - po czym kłamie, ile tylko się da. Akurat teraz mamy znakomitą ilustrację tego widowiska w związku z napięciem, jakie pojawiło się między Rosją i Ukrainą na tle sytuacji na Krymie. Rosja oskarżyła Ukrainę o wysyłanie na Krym dywersantów z zadaniem dokonywania tam aktów terrorystycznych i twierdzi, ze nawet niektórych złapała, na co Ukraina odpowiada, że to nieprawda, a Rosjanie w charakterze ukraińskich terrorystów prezentują osoby podstawione, które recytują uzgodnione wyuczone rewelacje. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że i jedno i drugie może być prawdą, to znaczy – że Ukraina rzeczywiście wysłała na Krym dywersantów, którzy albo już wcześniej byli rosyjskimi agentami i wybrali taką drogę powrotu do Rosji, albo po schwytaniu i podłączeniu do prądu, zaczęli ćwierkać zgodnie z oczekiwaniami ruskich śledczych. Takie cyniczne pomysły przychodzą mi do głowy również w związku z kazaniem, jakie JE abp Henryk Hoser wygłosił 14 sierpnia w Ossowie. Powiedział m.in., że wzięci tam do niewoli bolszewiccy jeńcy zeznali, iż na niebie nad Warszawą widzieli Matkę Boską, jak błękitnym płaszczem osłaniała Warszawę. Na pewno tak było, chociaż nie od rzeczy będzie zauważyć, że wzięty do niewoli jeniec gotów jest poświadczyć wszystko, czego oczekuje od niego przesłuchujący oficer. Zwłaszcza dotyczy to jeńców bolszewickich, którzy pod kątem tak zwanego „świergolenia” zostali nieźle wytresowani przez swoich komisarzy, a wiadomo, że taka umiejętność przydaje się też w niewoli. W tej sytuacji zarówno obecność ukraińskich dywersantów na Krymie, jak i szczerość ich zeznań nie powinna budzić naszego zdziwienia. Znacznie ciekawszy jest powód, dla którego ci dywersanci, prawdziwi, czy fałszywi, pojawili się na Krymie akurat teraz. Czy dlatego, że prezydent Obama dodatkowo chciał w ten sposób dopomóc Hilarii Clintonowej do zwycięstwa nad znienawidzonym Donaldem Trumpem i nakazał CIA zorganizowanie incydentów w jakiejś krymskiej Zatoce Świń, by znienawidzonego Trumpa skonfundować, czy też zimny rosyjski czekista Putin, który – jeśli wierzyć wychodzącej w Warszawie żydowskiej gazecie dla Polaków – jest w Rosji powszechnie znienawidzony i „obawiając się sądu zagniewanego ludu” oraz gwoli powstrzymania swego ześlizgu w polityczny niebyt, postanowił wciągnąć Rosję w „małą zwycięską wojnę” z Ukrainą – tego pewnie nigdy się nie dowiemy. Nawiasem mówiąc, opowieści żydowskiej gazety o tym jak to Putin jest w Rosji znienawidzony, wcale nie muszą być nieprawdziwe. Z pewnością jest on znienawidzony przez tamtejsze lobby żydowskie, którego pozbawił bajecznych wprost alimentów – ale zamieszczenie tego uzupełnienia pan red. Michnik z pewnością ma od grandziarza surowo zakazane,wskutek czego mikrocefale skazani są na półprawdy, dzięki czemu stają się jeszcze bardziej podatni na propagandę – o co przecież tak naprawdę chodzi. Ponieważ nasz nieszczęśliwy kraj stoi na nieubłaganym gruncie wspierania Ukrainy, to znaczy – wspierania oligarchów rozmaitego pochodzenia, którzy z łaski Stanów Zjednoczonych otrzymali ten nieszczęśliwy kraj w arendę, niezależne media głównego nurtu, zarówno wspierające obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i wspierające rząd, mają rozkaz demaskowania poczynań złego ruskiego czekisty Putina. Okazuje się, że Putin rozpoczyna wojny zawsze, gdy nadchodzi sierpień. Podobnie rozumował pewien stangret, który odmawiał przejeżdżania przez most twierdząc, że tam „zawsze” pada deszcz. Okazało się, że przejeżdżał tamtędy dwukrotnie i za każdym razem - w strugach deszczu i to skłoniło go do sformułowania takiego prawa fizyki. Podobnie rozumują „eksperci brytyjskiej armii” na których nasze niezależne media się powołują. Ci z kolei podają trzy możliwe powody, dla których Rosja koncentruje wojsko na Krymie: po pierwsze – żeby przykryć aferę dopingową rosyjskich sportowców, po drugie – żeby skłonić Europę do zniesienia sankcji (najpierw Rosja uda, że chce zając Ukrainę, co Europę wprawi w drżączkę, a potem od tych zamiarów ostentacyjnie odstąpi, a wtedy uszczęśliwiona Europa, w nagrodę zniesie sankcje i wreszcie – by wyrąbać lądowy korytarz z Krymu do Donbasu. Ponieważ każdy powód jest bardzo prawdopodobny, prezydent Poroszenko postawił ukraińskie wojsko w stan najwyższej gotowości. To znaczy – przede wszystkim tak zwane „ochotnicze bataliony”, czyli prywatne wojska poszczególnych oligarchów, które specjalnie nadają się do prowadzenia „zażartych walk”. O charakterze takich walk pouczają nas komunikaty; po kilku dniach „zażartych walk” straty wynoszą... trzech ludzi, niekoniecznie żołnierzy. Ale bo też uczestnicy „ochotniczych batalionów” zaciągają się tam dla zarobku, więc nic dziwnego, że nie chcą chwalebnie ginąć, tylko zarobić na godne życie w świetlanej przyszłości. Z drugiej jednak strony oligarcha płaci i wymaga, więc „zażarte walki” trzeba jakoś symulować. Najlepiej przy pomocy dalekonośnej artylerii, dzięki której obydwie Wojujące Strony bezpiecznie haratają się z dużej odległości. Huku przy tym powstaje co niemiara, ale nikomu nic złego się nie dzieje – może z wyjątkiem głupich cywilów, jeśli przypadkowo napatoczą się akurat pod ostrzał. Dzięki temu i wilk jest syty, to znaczy – ochotnicy mają zarobek, a biznes „sze kręczy” - również ten polityczny, po którym tak wiele obiecują sobie przyjaciele Ukrainy. Jednym z nich jest pan Kazimierz Wóycicki, z pierwszorzędnymi, żydowskimi korzeniami, uczony doktor - obecnie ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Przelicytował wszystkich dotychczasowych przyjaciół Ukrainy uwagą, że Polska powinna bronić tego państwa „za wszelką cenę”. Wszelką – a więc również za cenę własnego istnienia? Wprawdzie dr Wóycicki nadaje temu pozory racjonalnego uzasadnienia twierdząc, że obecnie Ukraina stała się „państwem granicznym”, a tym samym – gwarantem bezpieczeństwa Polski – ale czy aby na pewno w polskim interesie leży Ukraina mocarstwowa – jakby pragnął pan dr Wóycicki – czy raczej Ukraina, której istnienie zależy od polskiej życzliwości, o którą państwo to powinno codziennie od nowa zabiegać? Najwyraźniej za parawanem pozornej racjonalności, pan dr Wóycicki może zwyczajnie kierować się solidarnością rasową, podobnie jak pani Anna Applebaum, która wprawdzie bezwarunkowo potępia polski nacjonalizm, natomiast dla nieporównanie bardziej brutalnego nacjonalizmu ukraińskiego wykazuje jeśli nie aprobatę, to bardzo daleko idącą wyrozumiałość. Taka zbieżność poglądów świadczy z jednej strony o wadze, jaką międzynarodowe żydostwo przywiązuje do utrzymania Ukrainy w swoim posiadaniu, a z drugiej strony – o lekceważeniu polskich interesów państwowych, skoro nasz nieszczęśliwy kraj powinien popierać Ukrainę „za wszelką cenę” bez względu na to, co rząd w Kijowie zrobi. Warto dodać, że żydowskie lobby ostentacyjnie zaangażowało się w popieranie Hilarii Clintonowej, zarzucając Donaldowi Trumpowi, że jest ni mniej, ni więcej, tylko „ruskim agentem”. Hilaria Clintonowa i jako senator i jako sekretarz stanu USA pokazała, że Polskę traktuje wyłącznie jako skarbonkę żydowskich organizacji przemysłu holokaustu. W tej sytuacji „wszelka cena”, jaką Polska powinna zapłacić gwoli utrzymania Ukrainy w żydowskich rękach, staje się bardziej zrozumiała.

Stanisław Michalkiewicz

18 sierpnia 2016 Decyzja UOKiK zablokuje budowę Nord Stream 2?

1. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów pod nowym kierownictwem jak się wydaje zadał ciężki cios rosyjsko – niemieckiej inwestycji Nord Stream 2 stwierdzając, że koncentracja dostaw gazu tym gazociągiem zagrozi konkurencji na rynku gazu w Polsce i Innych krajach Europy Środkowo – Wschodniej.Potencjalnym udziałowcom spółki, która miała budować gazociąg (Gazpromowi, firmom niemieckim i firmom z kilku innych krajów Europy Zachodniej) nie udało się przekonać UOKiK-u, że takiego zagrożenia nie będzie i zdecydowały się wycofać wniosek ale to oznacza, że Rosjanie będą musieli budować samodzielnie dwie kolejne rury Nord Stream.Gazprom i jego zachodni partnerzy nie musieli składać tego wniosku do UOKiK ale zdecydowali się to zrobić, chcąc wytrącić argumenty wszystkim protestującym w tej sprawie, pokazując, że skoro urząd badający zagrożenia dla konkurencji w kraju w którym Gazprom jest wiodącym dostawcą gazu (czyli w Polsce) nie widzi zagrożeń pod tym względem to i zastrzeżenia innych krajów (w sumie 9 krajów Europy Środkowo – Wschodniej), są wydumane.Teraz znaleźli się w trudnym położeniu zwłaszcza że także na Zachodzie jest coraz więcej oporu wobec tej inwestycji (np. bardzo intensywnie sprzeciwiają się jej Włochy, chcący budować własny hub gazowy w oparciu o gaz z krajów Bliskiego Wschodu, czy też USA, które chcą sprzedawać Europie skroplony gaz pochodzący z łupków).

2. Ciągle jeszcze forsują tę inwestycję Rosja i Niemcy, a ten ostatni kraj mimo tego, że oficjalnie popiera unijną politykę dywersyfikacyjną w zakresie gazu, akurat dla Nord Stream chce zrobić wyjątek.Nawet niemieckie media zwracają na to uwagę, a dziennikarz Michael Bauchmuller napisał w połowie czerwca tego roku w dzienniku Sueddeutsche Zeitung, że niemiecki rząd popiera budowę Nord Stream 2 zarówno jawnie jak i po cichu.Autor przypomniał o wizycie wicekanclerza i ministra gospodarki, także szefa koalicyjnego SPD Sigmara Gabriela w Moskwie w październiku poprzedniego roku i jego słowach, ”żeby obydwa kraje rozwiązywały sprawy związane z zaopatrzeniem w energię między sobą, co pozwoli uniknąć politycznych interwencji z zewnątrz”.Kanclerz mówił wtedy również „o konieczności przeforsowania stanowiska, że kwestie prawne związane z gazociągiem są w gestii urzędów niemieckich, co pozwoli ograniczyć wpływy zewnętrzne”.Teraz Gabriel coraz częściej podkreśla, „że Nord Stream 2, to projekt gospodarczy i w związku z tym powinien być oceniany według ekonomicznych kryteriów”.

3. Okazało się także Nord Stream 2 jest wspierany nie tylko słownie przez wicekanclerza Gabriela, wspiera go także niemiecki rząd i to całkiem realnie przy pomocy idących w miliardy euro gwarancji finansowych.Na początku czerwca tego roku niemiecki rząd gwarancjami rzędu 1,5 mld euro wsparł niemiecką firmę Wintershall spółkę córkę koncernu BASF (udziałowca konsorcjum Nord Stream 2), który uzyskał od rosyjskiego Gazpromu dostęp do pół gazu ziemnego w zagłębiu zachodniosyberyjskim.Z kolei konsorcjum Nord Stream wybrało już dostawców rur dla tego przedsięwzięcia (dwie rosyjskie firmy 60%, niemiecka 40%), a także ogłosiło przetarg na budowę morskiego odcinka gazociągu.

I wszystko to odbywa się w sytuacji kiedy obowiązują unijne sankcje wobec Rosji wprowadzone po zajęciu przez ten kraj ukraińskiego Krymu, choć trzeba przyznać, że Niemcy musieli się mocno postarać, żeby sektor gazowy tymi sankcjami nie był objęty.Miejmy nadzieję, że decyzja polskiego UOKiK-u doprowadzi do tego, że Gazprom, będzie musiał budować dwie kolejne rury Nord Stream sam, a to jak się wydaje w obecnym stanie finansowym tego przedsiębiorstwa, nie jest raczej możliwe. Kuźmiuk

Ludożerstwo coraz bliżej Jak w znakomitej książce „Głos Pana” zauważył Stanisław Lem - „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Środowiska hołdujące nieubłaganemu postępowi, dla których Kościół katolicki stanowił coś w rodzaju soli w oku, najwyraźniej wzięły to sobie do serca i zmieniły strategię. Zamiast brutalnej i chamskiej eksterminacji, jaką praktykowali bolszewicy, współcześni rewolucjoniści postawili na neutralizację Kościoła poprzez forsowanie „judeochrześcijaństwa”. Jednym z podstawowych warunków sine qua non jego praktykowania, jest konieczność utrzymywania przyjaznych a przynajmniej poprawnych stosunków z „judaizmem”, to znaczy – z rozmaitymi żydowskimi organizacjami, niekoniecznie religijnymi, które przypisują sobie rolę prezentowania żydowskiego punktu widzenia. A ponieważ większość środowisk żydowskich, z różnych zresztą powodów, między innymi z zagadkowej predylekcji do wprowadzania fermentu w społecznościach wśród których żyją, również skłania się ku nieubłaganemu postępowi, „judeochrześcijaństwo” oznacza wywieranie na katolickie duchowieństwo nieustannego nacisku, by za jego pośrednictwem skłonić katolickie masy do zachowań oczekiwanych przez – nazwijmy to po imieniu – żydokomunę – a przynajmniej sparaliżować w nich wolę oporu. Wprawdzie duchowieństwo, zwłaszcza z najwyższej półki, na znak gotowości ofiary z własnego życia w imię wiary, ubiera się w purpurowe szaty, ale to już tylko przerost formy nad treścią – o czym mogliśmy przekonać się podczas niedawnego synodu o rodzinie, gdzie omal nie doszło do rehabilitacji sodomitów. Podobnie Jego Świątobliwość Franciszek, który podczas swojej wizyty w Oświęcimiu i Brzezince podczas Światowych Dni Młodzieży, „intensywnie milczał” - zgodnie z instrukcją udzieloną mu jeszcze przed przyjazdem do Polski przez panią Naomi Di Segni, przewodniczącą Związku Włoskich Żydów. Chodzi o to, że Żydzi, zwłaszcza wyznający religię holokaustu, traktują Oświęcim swój zazdrośnie strzeżony monopol i nie życzą sobie, by ktokolwiek pod jakimkolwiek pretekstem, ten monopol naruszał. Poprzedni papieże przechodzili jeszcze nad tym do porządku, chociaż warto przypomnieć, że już Jan Paweł II był przez jakichś rabinów sztorcowany za kanonizowanie niewłaściwych świętych, między innymi – Edyty Stein, która wprawdzie była katolicką zakonnicą, ale jako Żydówka zginęła w komorze gazowej. Sztorcujący Jana Pawła II rabini uznali te kanonizację za próbę „zawłaszczenia holokaustu” przez Kościół katolicki, co najwyraźniej odebrali jako zagrożenie dla lukratywnego przemysłu holokaustu. O skuteczności tego nieustającego nacisku na katolickie duchowieństwo ze strony Żydów i postępactwa świadczy choćby to, że za pontyfikatu Piusa XII żadnemu rabinowi nie przyszedłby nawet do głowy pomysł krytykowania papieża, że kanonizował tego, czy innego świętego. Minęło zaledwie 56 lat i oto widzimy, jak papież w podskokach stosuje się do żydowskich oczekiwań. To właśnie jest celem tych „cierpliwych i metodycznych” działań. Ponieważ to nie Kościół decyduje o tym, co się Żydom podoba, a co nie, to skoro już uznał ich za „starszych braci”, to w imię utrzymania poprawnych z nimi stosunków, musi się do ich oczekiwań akomodować. W ten sposób żydokomuna, za pośrednictwem małodusznego duchowieństwa, pełniącego rolę pasa transmisyjnego do katolickich mas, urabia je na rodzaj plasteliny, z której – jak powiada Kazimiera Iłłakowiczówna - „można wszystko zrobić i w każdą formę ulepić. Warto w związku z tym przypomnieć opinię wybitnego znawcy czasów antycznych, prof. Tadeusza Zielinskiego, który w swoim „Cesarstwie rzymskim” zauważa, że chrześcijaństwo dopiero wtedy uzyskało zdolność do pokojowego podboju świata antycznego, kiedy odcięło się zdecydowanie od żydowskich korzeni. Tymczasem Kościół w Jerozolimie zmarł śmiercią naturalną, na podobieństwo ziaren, co to padły między ciernie i wprawdzie wzeszły, ale zostały zagłuszone zanim mogły wydać jakikolwiek plon.

Wspominam o tym, bo właśnie ukazała się wiadomość, że władze zakonu, do którego należy ks. Jacek Międlar, a konkretnie – ksiądz Kryspin Banko – przypomniały zakaz „wszelkiej aktywności w środkach masowego przekazu”. Reakcja przewielebnego księdza Kryspina Banko jest efektem „cierpliwego i metodycznego” szczucia na księdza Międlara przez przodującą w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym redakcję „Gazety Wyborczej”, którą ostatnio zasilił swoimi srebrnikami finansowy grandziarz Jerzy Soros, no i oczywiście mediami kontrolowanymi przez Wojskowe Służby Informacyjne i – jak podejrzewam - funkcjonującymi dzięki pieniądzom, jakie wojskowa bezpieka u progu transformacji ustrojowej zagarnęła z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego w kwocie co najmniej 1640 mln dolarów. Warto zwrócić uwagę, że pretekstem do wypuszczenia szczwaczy była wypowiedź ks. Międlara na temat posłanki Nowoczesnej, pani Joanny Scheuring-Wielgus. Ks. Międlar napisał na Twitterze co następuje: „konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji) i islamizacji. Kiedyś dla takich była brzytwa. Dziś prawda i modlitwa?” Panią posłankę, podobnie jak doświadczonych szczwaczy, dotknęła zwłaszcza ta „brzytwa” - że aż złożyła w prokuraturze zawiadomienie o przestępstwie. Nawiasem mówiąc, ta cała pani Scheuring-Wielgus, z niejednego komina wygartywała, aż w końcu wylądowała u pana Petru, którego podejrzewam, że Nowoczesną utworzył przy pomocy Wojskowych Służb Informacyjnych. Być może ks. Międlar wie coś, czego ja nie wiem, skoro nazywa panią posłankę „konfidentką” - a charakterystyczne jest również to, że ona o ten dyffamujacy epitet się nie obraża, tylko o tę brzytwę. Tymczasem brzytwa rzeczywiście była używana i to w dodatku całkiem niedawno, bo w czasie okupacji niemieckiej, wobec różnych lekkomyślnych, albo tylko obdarzonych temperamentem kobiet, których postępowanie uznawane było przez władze Polskiego Państwa Podziemnego za szkodliwe, a przynajmniej za naganne z punktu widzenia narodowej dyscypliny. Ks. Międlar tylko przypomniał o tym fakcie, którego autentyczność nie budzi najmniejszych wątpliwości. Jestem pewien, że właśnie to stało się przyczyną wypuszczenia szczwaczy – bo przypomnienie Polakom jednego ze sposobów dyscyplinowania różnych szubrawców, zostało słusznie uznane za niebezpieczne, bo nigdy nie wiadomo, co narkotyzowane społeczeństwo przywiedzie do ocknienia, więc warto dmuchać na zimne. O ile jednak postępowanie szczwaczy z „Gazety Wyborczej” i mediów kontrolowanych przez WSI jest zrozumiałe, o tyle postępowanie władz Zgromadzenia Księży Misjonarzy zrozumiałe już nie jest, chyba, że przestały one przywiązywać wagę do prawdy, koncentrując się już tylko na tym, by wypić i zakąsić, jak przystało na wyznawców kultu jaki rozwija się obecnie z szybkością płomienia, kultu Świętego Spokoju. W tej sytuacji warto przypomnieć im słowa wypowiedziane, albo tylko przypisywane wileńskiemu bazylianinowi Atanazemu Nowochackiemu, który biskupowi Massalskiemu, złodziejowi i karciarzowi miał powiedzieć, co następuje: „Dzisiaj duchowieństwo sprzedaje dary Ducha Świętego za pieniądze, ale skończy na tym, że ani darów Ducha Świętego, ani pieniędzy mieć nie będzie, bo Pan Bóg swoje, a diabeł swoje odbierze.” Stanisław Michalkiewicz

19 sierpnia 2016 Polska liderem w Europie w wyłudzaniu podatku VAT

1. Jak ujawnił w wywiadzie dla portalu wPolitycepl. wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł, Polska w ostatnich latach stała się liderem w Europie jeżeli chodzi o skalę oszustw i wyłudzeń nienależnych zwrotów podatku VAT.Dodał także, że urzędnicy komisji Europejskiej zajmujący się podatkiem VAT (ten podatek jest zharmonizowany na poziomie unijnym) byli oszołomieniu skalą wyłudzeń po przedstawieniu danych w tym zakresie przez polskie ministerstwo finansów.I podał jeden z wielu przykładów takiego wyłudzania w ogromnej skali polegający na wystawianiu przez polską firmę mieszczącą się w jednym pokoju pustych faktur na wewnątrzunijny obrót kawą w ilościach przekraczający jej spożycie w całej UE.

2. Przypomnijmy tylko, że wyłudzenia podatku VAT zdarzały się już 2-3 lata po wprowadzeniu tego podatku (a więc od roku 1995) ale w ostatnich latach szczególnie w okresie kiedy ministrami finansów byli Jan Vincent Rostowski i Mateusz Szczurek przyśpieszyły i sięgnęły 3% PKB, a więc na przykład w warunkach roku 2014 ponad 52 mld zł rocznie.Z kolei w latach 2005-2007 podczas rządów koalicji PiS-LPR-Samoobrona wielkość tych wyłudzeń została poważnie ograniczona i na koniec 2007 roku była szacowana na 0,6% PKB, a więc na około 7-8 mld zł.Bardzo precyzyjnie o wyłudzeniach podatku VAT pisze prof. Witold Modzelewski, w latach 1992-1995 wiceminister finansów i twórca ustawy o podatku VAT, który wprowadzał ten podatek do polskiego systemu podatkowego.W jednym z ostatnich artykułów na ten temat podzielił wyłudzenia na dwie grupy i podał precyzyjne dane dotyczące kwot tego podatku, które nie wpłynęły do budżetu państwa tylko zostały w prywatnych kieszeniach.Pierwsza to klasyczne wyłudzenia czyli nienależne wypłaty dokonane przez urzędy skarbowe, które wynoszą co najmniej 15% ogólnej zwrotów, która w ostatnich latach gwałtownie rośnie: w roku 2012 wyniosła 70 mld zł, a więc wyłudzenia wyniosły przynajmniej 10,5 mld zł, w roku 2013 -80 mld zł, wyłudzenia – przynajmniej 12 mld zł, w 2014 roku- 87 mld zł, wyłudzenia przynajmniej 13 mld zł, wreszcie wg. wstępnych danych za rok 2015 zwroty wyniosły ok. 90 mld zł więc wyłudzenia, przynajmniej 13,5 mld zł.Druga grupa to nie wpłacone kwoty od podatników uchylających się od opodatkowania szacowane przez prof. Modzelewskiego na 14% wpływów z tego podatku więc w 2012 roku wyniosły one przynajmniej 13 mld zł, w 2013 roku-15 mld zł w 2014 -14 mld zł i w 2015 wyniosły około 16 mld zł.

3. Obecnie zarówno ministerstwo finansów które wprowadziło już tzw. Jednolity Plik Kontrolny, czy tzw. pakiet paliwowy zmieniając prawo dąży do ograniczania, a nawet wyeliminowania wyłudzeń podatku VAT ale wspomaga je także ministerstwo sprawiedliwości, które zdecydowało się na przygotowanie propozycji zaostrzenia kar za wyłudzenia podatkowe (jeżeli straty dla budżetu z tego tytułu przekroczą 5 mln zł to sprawcy takiego czynu będzie groziła kara do 25 lat więzienia) ale także specjalną organizację aparatu ścigania tego rodzaju przestępstw (głównie prokuratury).Jak powiedział we wspomnianym wywiadzie minister Warchoł „trudno sobie wyobrazić, żeby urzędniczki z urzędów skarbowych były w stanie zwalczać podatkowe zorganizowane grupy przestępcze, których dochody sięgają rocznie setek milionów złotych”.Dlatego w prokuraturach regionalnych będą tworzone specjalne jednostki prokuratorów wyspecjalizowane w ściganiu tego rodzaju przestępstw, które będą ściśle współpracowały ze specjalistycznymi zespołami powoływanymi w przebudowywanej administracji skarbowej.W związku z tymi działaniami już w roku 2017 Polska przestanie być liderem w Europie w wyłudzeniach podatku VAT.

Kuźmiuk

Rozpoczęło się odliczanie Zakończył się szczyt NATO w Warszawie, zakończyły się też Światowe Dni Młodzieży, no i zgodnie ze złożoną jeszcze w maju zapowiedzią byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Bronisława Komorowskiego, rozpoczęły się przygotowania do otwarcia „nowych frontów”. Nawiasem mówiąc, ten Bronisław Komorowski albo ma zdolności profetyczne, albo jest wykorzystywany przez swoich protektorów, którzy w 2010 roku wystrugali go z banana na prezydenta do wysyłania tak zwanych balonów próbnych. Pamiętamy przecież, jak to ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski jeszcze w kwietniu 2009 roku zapowiadał, że wszystko się zmieni jak będą wybory, albo prezydent Kaczyński „gdzieś poleci”. Czy wspierały go proroctwa, czy też może oficer prowadzący z WSI powiedział mu, jakie decyzje zapadły w tej sprawie? Na tę drugą możliwość wskazuje okoliczność, że na skutek sprytnie skonstruowanej inicjatywy ustawodawczej prezydenta Kaczyńskiego,„Aneks” do „Raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych”, nie został opublikowany, tylko stał się rodzajem wyłącznej własności prezydenta. Nawiasem mówiąc, sądzę, że autorem tego pomysłu był Jan Olszewski, który wkalkulował również to, że Trybunał Konstytucyjny tę nowelizację zmasakruje, w następstwie czego upadnie podstawa prawna publikacji „Aneksu”. Prezydent Kaczyński już w październiku 2008 roku dał do zrozumienia, że informacje z „Aneksu” zna i nie zawaha się przed ich wykorzystaniem. Jak pamiętamy, zwrócił się do pani red. Moniki Olejnik jej pseudonimem operacyjnym „Stokrotka”. Zaskoczona „Stokrotka” dostała spazmów, więc następnego dnia, gwoli zatarcia niemiłego wrażenia, prezydent Kaczyński posłał jej bukiet 11 czerwonych róż ze stosownym bilecikiem, ale okupująca nasz nieszczęśliwy kraj soldateska zrozumiała, ze nie jest bezpiecznie i podjęła jakieś decyzje zaradcze. Jakimś sposobem musiał się o nich dowiedzieć marszałek Komorowski, no i wypaplał te swoje „proroctwa”. Myślę tedy, że również o „nowych frontach” musiał dowiedzieć się w ten sam sposób, a skoro tak, to nieomylny to znak, iż stare kiejkuty, których na nasze nieszczęście CIA wpisała na listę „swoich sukinsynów”, przystąpiły do przygotowań. Warto w związku z tym przypomnieć wizytę, jaką w naszym nieszczęśliwym kraju złożył w styczniu br. , a więc akurat gdy Komisja Europejska wszczęła wobec Polski bezprecedensową procedurę sprawdzania stanu demokracji, urzędnik amerykańskiego Departamentu Stany Daniel Fried. Pretekstem były rozmowy z polskimi władzami o sankcjach wobec Rosji, ale Główny Cadyk III Rzeczypospolitej Aleksander Smolar wiedział swoje – że mianowicie Daniel Fried miał przestrzec rząd przed wchodzeniem w konflikt z Unią Europejską. Konflikt z Unią Europejską zaś rozgorzał z tego powodu, że Nasza Złota Pani z Berlina nie może pogodzić się z zepchnięciem politycznej ekspozytury Stronnictwa Pruskiego w naszym nieszczęśliwym kraju na plan drugi przez polityczną ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego. W związku z tym stare kiejkuty otrzymały rozkaz politycznego destabilizowania naszego nieszczęśliwego kraju, by „przywrócić równowagę”. Tak w każdym razie określili misję Daniela Frieda dwaj autorzy artykułu w „Foreign Policy”: Bruce Ackerman z uniwersytetu Yale i Maciej Kisilowski z Central European University – że mianowicie w Polsce „kruszą się fundamenty systemu kontroli i równowagi”. A któż lepiej nadawałby się do przywrócenia w naszym nieszczęśliwym kraju „równowagi”, jak właśnie nie Daniel Fried, który nie tylko ma pierwszorzędne „korzenie”, dzięki czemu może nawet na migi dogadać się z „filantropem”, czyli finansowym grandziarzem Jerzym Sorosem, który wobec naszego nieszczęśliwego kraju ma swoje projekty, ale w dodatku w latach 1987-1989, jako urzędnik Departamentu Stanu, projektował, a potem - jako ambasador USA w Warszawie w latach 1997-2000 - nadzorował realizację naszej sławnej „transformacji ustrojowej”, więc najlepiej wie, jak się umówiliśmy, jak ma być i na czym polega „równowaga”. Ponieważ prezes Jarosław Kaczyński doszedł do wniosku, że realizacji trzech swoich politycznych priorytetów, to znaczy – wytarzania w smole i pierzu Donalda Tuska, ozdobienia naszego nieszczęśliwego kraju pomnikami swego brata i ugruntowania jego kultu w stopniu podobnym do kultu Matki Boskiej oraz, przy pomocy szczodrego przekupywania obywateli ich własnymi pieniędzmi, zaszczepienia w sercach Polaków nostalgii za swoimi rządami na podobieństwo nostalgii za Edwardem Gierkiem – nie może odkładać na później, w związku z tym również Nasza Złota Pani musiała dojść do przekonania, że na przywrócenie „równowagi” nie ma co liczyć. W tej sytuacji Komisja Europejska 1 czerwca br. sformułowała na temat sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju „opinię”, która wprawdzie była „poufna”, ale pojawiło się wystarczająco dużo różnych przecieków, by nabrać niezachwianej pewności, że siekiera została już do pnia przyłożona i rozpoczęło się odliczanie. W rezultacie tuż przed rozpoczęciem Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, na które przybył papież Franciszek, Komisja Europejska przedstawiła Polsce ultimatum w postaci „zaleceń”, które rząd ma wykonać w ciągu trzech miesięcy, bo jeśli nie, to... Ano właśnie! W razie odmowy spełnienia ultymatywnych żądań Naszej Złotej Pani, Komisja Europejska przeniesie die polnische Frage na wyższy stopień eskalacji, do Rady Europejskiej, która dysponuje już środkami dyscyplinującymi nieposłuszne bantustany w postaci pozbawienia prawa głosu w unijnych instytucjach, a nawet w postaci sankcji. Rząd, ustami pana ministra Waszczykowskiego ultimatum odrzucił, zwracając nawet Komisji Europejskiej uwagę, że podejmując takie kroki, naraża na szwank swój autorytet. Najwyraźniej rząd w Warszawie liczy na to, że Rada Europejska nie podejmie żadnych decyzji, bo w takich sprawach wymagana jest tam jednomyślność, a węgierski premier Wiktor Orban z góry wykluczył możliwość poparcia przez Węgry jakiegokolwiek wrogiego wobec Polski posunięcia. Bardzo możliwe, że i Nasza Złota Pani też przyjęła to do wiadomości, bo niemieckie niezależne media głównego nurtu ani przez chwilę nie przerwały propagandowego ostrzału Polski, zgodnie z najlepszymi wzorami Propaganda Abteilung. W tej sytuacji również stare kiejkuty musiały otrzymać harmonogram godzinowy na najbliższe trzy miesiące, by w odpowiednim momencie dokonać – jakby to powiedział Adolf Hitler - „miażdżącego uderzenia”. Bo o tym, że Komisja Europejska nie może stracić autorytetu w żadnym przypadku, chyba nikt nie wątpi. Zatem jeśli nie uda się zdyscyplinować naszego bantustanu przy pomocy Rady Europejskiej, to nietrudno się domyślić, że Nasza Złota Pani sięgnie po inną metodę, która w traktacie lizbońskim przyjęła postać tzw. „klauzuli solidarności”. I rzeczywiście. Jeszcze nie ucichły echa hałaśliwej radości, jaką „młodzież świata” reagowała na widok papieża Franciszka, a już odezwał się Kukuniek, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. Wprawdzie od dawna powtarzam, że kto słucha Lecha Wałęsy ten sam sobie szkodzi, ale – podobnie jak od wszystkich innych reguł - również i od tej są wyjątki. Uważam bowiem Lecha Wałęsę za obdarzonego pewnym sprytem kretyna, ale właśnie taki był i jest potrzebny starym kiejkutom w charakterze parawanu, za która mogliby się schować i z ukrycia sterować przebiegiem wydarzeń. Toteż, pamiętając o nieśmiertelnych przykazaniach Włodzimierza Lenina o organizatorskiej funkcji prasy, stare kiejkuty rozpoczęły właśnie tak. Na internetowym portalu „Studio Opinii”, kierowanym przez weterana różnych PRL-owskich „odnów” Stefana Bratkowskiego, Krzysztof Łoziński zaproponował utworzenie Komitetu Obrony Demokracji. Natychmiast zgłosił się filut „na utrzymaniu żony” czyli Mateusz Kijowski i niczym „Bolek” naszych czasów, nie tylko od razu stanął na jego czele, ale został w tych charakterze entuzjastycznie i bez zastrzeżeń zaakceptowany przez „osoby publiczne”, w większości te same, które wcześniej nie tylko wykrzesały z siebie niesłychany entuzjazm dla Kukuńka, ale nawet się z nim fotografowały. 2 grudnia odbyło się spotkanie założycielskie, a jednocześnie jak grzyby po deszczu powstawały struktury regionalne. Jeśli chodzi o szmalec, to w ciągu pierwszej doby w kasie pojawiło się 20 tys złotych. To stachanowskie tempo wzbudza we mnie podejrzenia, iż Wojskowe Służby Informacyjne przeprowadziły mobilizację agentury. Bo wprawdzie WSI oficjalnie „nie ma”, ale agentura, którą sobie rozbudowywały przez całe dziesięciolecia, przecież się nie rozpłynęła. Przeciwnie – nie tylko jest, ale została starannie uplasowana w kluczowych miejscach życia politycznego, gospodarczego, społecznego i kulturalnego, a co więcej – doskonale wie, że swoją pozycję społeczną i materialną zawdzięcza przetrwaniu fundamentu, na którym cała ta subtelna konstrukcja się opiera. Toteż kiedy pada rozkaz mobilizacji, nikt się nie wyłamuje, motywowany świadomą dyscypliną. Dlaczego stare kiejkuty zdecydowały się na utworzenie KOD-u? Myślę, że z dwóch powodów. Po pierwsze – by pokazać Amerykanom, że warto wciągnąć WSI na listę „naszych sukinsynów”. Kiedy bowiem w drugiej połowie 2013 roku prezydent Obama zresetował swój poprzedni reset w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, stało się jasne, że nasz nieszczęśliwy kraj, spod kurateli strategicznych partnerów, czyli Naszej Złotej Pani i zimnego ruskiego czekisty Putina, znowu przechodzi pod kuratelę amerykańską. W tej sytuacji wciągnięcie na listę „naszych sukinsynów” stało się sprawą pierwszorzędnej wagi, a żeby dostarczyć argumentów, stare kiejkuty musiały Amerykanom pokazać, jakie majstersztyki na scenie politycznej naszego bantustanu potrafią wykonać na poczekaniu. Toteż kiedy 18 czerwca 2015 roku interes został ubity w asyście izraelskich ubeków jako żyrantów, stare kiejkuty tytułem premii do tamtego majstersztyku dołożyły nowy w postaci Nowoczesnej Ryszarda Petru. Jak informowali mnie moi honorable correspondants, pan Ryszard dość regularnie spotykał się z panem generałem Markiem Dukaczewskim, który najwyraźniej i ojcuje mu i być może nawet matkuje. Drugim powodem jest wychodzenie naprzeciw życzeniom Naszej Złotej Pani, dla której Komitet Obrony Demokracji w naszym bantustanie jest ważnym elementem planów operacyjnych. Naturalnie z wszystkiego Nasza Złota Pani się starym kiejkutom nie zwierza, bo wystarczy, że będą wiedziały tyle, ile trzeba. Podobnie i stare kiejkuty informują swoich konfidentów na tyle, na ile jest to konieczne. Za ich pośrednictwem te wiadomości docieraja również do opinii publicznej. Oto po niedawnym spotkaniu KOD-u w Toruniu Kukuniek, który już do KOD-u ostatecznie doszlusował oznajmił, że wkrótce „na ulice” wyjdzie „dwa miliony Polaków”, no a wtedy stare kiejkuty postawią rządowi „ultimatum, że albo referendum, albo opuszczą stanowiska w podskokach”. Widać wyraźnie, że Nasza Złota Pani, podobnie jak Adolf Hitler, wolałaby do końca zachować pozory pokojowej zmiany warty, no ale na wypadek gdyby się nie dało, do wariant B „Fall Weiss” najwyraźniej dopuszcza rozwiązanie siłowe – no bo jakże inaczej rozumieć te „podskoki”? Skoro tak, to wydaje się oczywiste, że i kadra naszej niezwyciężonej armii już zdecydowała, że w decydującym momencie stanie po nieubłaganej stronie demokracji i praworządności tak samo, jak 13 grudnia 1981 roku stanęła na nieubłaganym gruncie socjalizmu i sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Będzie miała za sobą poparcie instytucji Unii Europejskiej, więc nikt nie ośmieli się nawet pisnąć słówka protestu tym bardziej, że wszyscy będą małodusznie zadowoleni, iż pokazówka w ramach przywracania pruskiej dyscypliny w IV Rzeszy dokona się w Polsce, a nie u nich. Nasza niezwyciężona armia zapewni siłową osłonę cywilnej agenturze WSI, zorganizowanej w Komitecie Obrony Demokracji, która odegra przedstawienie „sądu zagniewanego ludu”, w następstwie którego w naszym bantustanie dokona się polityczna zmiana warty. Będzie to wskazane jeszcze z jednego powodu, że mianowicie zapadła decyzja o komisji śledczej w sprawie Amber Gold. Wprawdzie wiele wskazuje na to, iż inicjatorzy tego przedstawienia chcieliby zademonstrować wolę kopania się po kostkach, ale nie wyżej, jednak stare kiejkuty musiały dojść do wniosku, że lepiej dmuchać na zimne. Nasz Najważniejszy Sojusznik, którego muskuły rząd naszego bantustanu z lubością sobie napręża, zostanie uspokojony i udelektowany spełnieniem przez nową ekipę żydowskich roszczeń majątkowych – bo w końcu z jego punktu widzenia nie ma żadnej różnicy, jaka ekipa udostępni mu polskie terytorium dla potrzeb globalnej rozgrywki z Moskalikami. Taki obrót sprawy byłby idealny również z punktu widzenia Naszej Złotej Pani, bo – po pierwsze – brudną robotę wykonaliby tubylczy askarisi, a po drugie – w tym zamieszaniu można by wreszcie pozałatwiać zaległości, oczekujące na to już ponad 70 lat. Stare kiejkuty przecież nie będą się sprzeciwiały, bo w zamian za obietnicę dalszego pasożytowania na mniej wartościowym narodzie tubylczym, zgodzą się na wszystko tak samo, jak godziły się za czasów kurateli sowieckiej. Nadchodzą ciekawe czasy.Stanisław Michalkiewicz

Mieć miedź – za ile miliardów? Dwa lata temu reżymowy KGHM postanowił kupić kopalnię na pustyni Atacama w Chile.

http://www.polskieradio.pl/42/3167/Artykul/1246519,Kopalnia-KGHM-w-Chile-otwarta-Najwieksza-polska-inwestycja-zagraniczna-kosztowala-4-mld-dolarow

Jako dogmatyczny anty-etatysta z góry zakładałem, że znów do tego dołożymy – tym bardziej, że miało to być robione razem z japońskim Sumitomo – a, jak wiadomo: „Mówiły jaskółki, że niedobre są spółki”. W takiej spółce łatwiej się podejmuje zbyt ryzykowne decyzje – bo każdy liczy na partnera... Mój Ojciec zawsze mawiał: „W PRLu nie możemy mieć kopalni złota – bo nas nie stać na dokładanie do każdego kilograma...” Jednak szefostwo KGHM, które na pewno z tej okazji zaczęło pobierać jakieś dodatki do pensyj i premii, tryskało optymizmem – i dumą: „To największa polska inwestycja zagraniczna – 4 miliardy dolarów”. P. Herbert Wirth powoływał się na śp.Ignacego Domeykę...

Amerykańska rada „Jak wyjechać z Teksasu z milionem dolarów?” brzmi: „Rozpocząć interes z miliardem”. Tu rozpoczęto z czterema miliardami. Czekale więc z niepokojem – tym bardziej, że opinie z sektora poza-reżymowego wzywały do ostrożności. Np. p.Grażyna Piotrowska-Oliwa wiceprezydentka Pracodawców RP powiedziała, że „cieszy się, że mamy takie inwestycje, ale nie zawsze kończą się one sukcesem finansowym - przykład zakupu rafinerii w Możejkach przez PKN Orlen” - i zaczęła zastanawiać się, jak będzie tym razem: „Chciałabym zobaczyć, jaka będzie efektywność tej inwestycji w dłuższym okresie. Niewiele się o tym mówi, że koszt inwestycji wzrósł o 50% w porównaniu do zakładanego budżetu dwa lata temu. Nie mówimy o 100 mln dolarów, tylko o 1,5 mld dolarów w samej inwestycji. Ceny miedzi na świecie nie sprzyjają” P.prof.Adam Czerniak z SGH i Centrum Analitycznego „Polityka Insight” też ostrzegł, że „Najpierw trzeba zbadać rynek, a dopiero potem inwestować”. .Ale co to obchodzi kierownictwo KGHM? Proszę zrozumieć: prywaciarz mający zainwestować 2 miliardy mocno się zastanawia, bo w razie czego może stracić, powiedzmy, miliard. A co straci p.Wirth jeśli KGHM straci miliard? Co najwyżej posadę... ale kumple znajdą Mu inną! A na razie gra (za nasze pieniądze) Największego Inwestora Zagranicznego III RP. Natomiast p.Maciej Grelowski z Business Centre Club oświadczył, że „Nasza dyplomacja gospodarcza musi robić zdecydowanie więcej aby pomóc naszym przedsiębiorcom zaistnieć za granicą.” Również „Wzmocnienie roli gwarancji finansowych dla polskich przedsiębiorców działających zagranicą jest ważnym elementem wsparcia systemowego dla firm” Otóż temu zdecydowanie się sprzeciwiam!!! Dobry inwestor podejmuje dobre decyzje – zgadza się? No, to jeśli dobry inwestor uzyska „wzmocnienie”, to podejmie decyzje zbyt ryzykowną – taka, której NIE podjąłby bez tego „wzmocnienia”. Wszelka ingerencja osób postronnych w decyzje gospodarcze MUSI być szkodliwa. To prosta logika. Mimo tych ostrzeżeń KGHM rozpędzało się. Pod koniec roku zaczęło już myśleć o II fazie inwestycji:

http://www.polskieradio.pl/42/273/Artykul/1248552,KGHM-mysli-juz-o-II-fazie-inwestycji-w-kopalni-miedzi-Sierra-Gorda-w-Chile

Warto tego posłuchać. To jak w PRLu za Bieruta: największe maszyny, największa budowa, tysiące ton stali... To pragnienie, by (za nasze pieniądze) zrobić coś GIGANTYCZNEGO, co będzie można potem wnukom opowiadać.

Jak się ryzykuje cudze pieniądze... No, i stało się. Dowiedzieliśmy się, że „Po roku działania kopalni ceny surowców - szczególnie miedzi, ale też srebra - na światowych rynkach zaczęły spadać. To mocno uderzyło w miedziowy kombinat. Doszło nawet do tego, że odnotował stratę netto, po raz pierwszy od 2002 r.”.

http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/wyniki-kghm-sierra-gorda,188,0,2140604.html

Jak to? Przecież – patrz wyżej – zaczęły spadać już w momencie rozpoczęcia inwestycji! Zupełnie jak z drogowcami, których co roku zaskakuje „nieoczekiwany atak zimy”... V-szef KGHM wyjaśnia, że „Trwa renegocjacja umów i kontraktów „ Dziennikarze dowiadują się jednak, że „To nie wszystko. Zarząd przyznaj też, że nie jest pewien, jak długo ta kopalnia będzie funkcjonować. Analizy trwają. W czym jest problem? Produkcja miedzi w koncentracie w Sierra Gorda wyniosła przez pierwsze pół roku około 48 tysięcy ton. To daleko od celów, jakie zakładał koncern angażując się w projekt. Jak wyjaśnia wiceprezes KGHM d/s rozwoju, p.Mirosław Biliński, to wina prac na tzw. złożu przejściowym. „Takie złoże charakteryzuje dużo wyższe utlenienie i duża zawartość żelaza lub pirytu. Trzeba ten piryt i to żelazo wytrącać Problem w tym, że nie do końca jeszcze wiadomo jak to zrobić, by było jak najszybciej i jak najtaniej”.

Czyżby geolodzy tego nie zbadali? Pewno Polacy liczyli na Japończyków – i odwrotnie... Ale przecież to nic nowego! Proszę przeczytać – to w 2011 roku:

http://wyborcza.biz/Gieldy/1,122116,10771284,Megainwestycja_KGHM_w_Kanadzie___analiza.html

Polski holding miedziowy kupuje kanadyjską firmę wydobywczą Quadra FNX za 9,44 mld zł. To największa transakcja w powojennej Polsce. P,prezes Wirth tryskał optymizmem: „Kanada ze swoimi złożami to dobre miejsce na inwestycje, bo to kraj bezpieczny pod względem politycznym i o stabilnym systemie podatkowym”. Złoża, o których mówi prezes KGHM znajdują się w Victorii w Kanadzie, w Malmbjerg na Grenlandii oraz w Robinson i Carlota w USA. KGHM po przejęciu Quadra FNX zwiększy w 2012 r. produkcję o 25%., a docelowo o prawie 50”.Ale już w 2015 czytamy: http://www.pb.pl/4295386,31956,kghm-zamyka-kopalnie-w-kanadzie :

„Związki zawodowe donoszą, że KGHM International zamyka kopalnię McCreedy West Mine od początku października(...). Spółka tłumaczy to niskimi cenami na rynkach surowców”. Ale przecież już w 2009 roku czytamy, że KGHM utopił w Kongo co najmniej 100 mln dolarów::

http://www.newsweek.pl/rss-wykop/kongo--studnia-bez-dna-dla-kghm,43154,1,1.html

„Decyzję o likwidacji spółki działającej od dekady w środkowoafrykańskim kraju podjęło 17 grudnia zgromadzenie wspólników. Fiasko inwestycji było związane z tym, że po wydobyciu kongijskiej rudy okazało się, iż KGHM nie dysponuje technologią jej przerobu” Pytam: czy – zanim KGHM się rozpędzi i zainwestuje np. 40 miliardów w Grenlandię – ktoś wreszcie podejmie decyzję by to-to sprywatyzować? JKM

20 sierpnia 2016 Skończyła się spekulacja ziemią rolną

1. Za kilkanaście dni minie czwarty miesiąc obowiązywania ustawy o ochronie ziemi rolnej i wprawdzie za wcześnie na podsumowanie jej funkcjonowania, nie ulega jednak, że wyeliminowała ona spekulacyjny obrót ziemia rolniczą i zastopowała galopujący wręcz w ostatnich latach wzrost jej cen.Ci którzy nie chcą wiedzieć jak wygląda obrót ziemią rolniczą w „starych” krajach Unii Europejskiej, osądzają tę ustawę „od czci i wiary”, twierdząc nawet, że jest zamachem na wolność gospodarczą, ci którzy prowadzą gospodarstwa rolne albo zamierzają to robić w przyszłości doceniają przeprowadzane zmiany.Jak informuje Agencja Nieruchomości Rolnych do końca czerwca tego roku wpłynęło do niej 915 wniosków o wydanie zgody na nabycie gruntów rolnych, Agencja w tym czasie rozpatrzyła pozytywnie 126 z nich dotyczących sumarycznie 341 hektarów, co jednak najważniejsze nie wydano żadnej decyzji odmownej, a w przypadku 10 wniosków postępowanie umorzono ponieważ wnioskodawcy nie dostarczyli kompletu dokumentów. Ta statystyka pokazuje wprawdzie, że transakcji jeżeli chodzi o obrót prywatną ziemią rolniczą jest niewiele ale nie jest też tak, że Agencja blokuje ten obrót, skoro nie wydała przez 2 miesiące żadnej decyzji odmownej.

2. Przypomnijmy tylko, że od 30 kwietnia tego roku obowiązują dwie nowe ustawy o ochronie ziemi rolnej ale także i leśnej i to nie tylko w odniesieniu do państwowych ale i prywatnych gruntów, podobne do tych jakie obowiązują od wielu lat w rozwiniętych krajach Europy Zachodniej.Zresztą nasza ustawa w tym zakresie jest wzorowana na rozwiązaniach francuskich i duńskich, w tych krajach bowiem od lat obowiązują generalnie przepisy, że ziemię rolną mogą kupić w zasadzie wszyscy pod warunkiem jednak, że są francuskimi bądź duńskimi rolnikami i osobiście będą w na niej pracować.W Polsce podniosły się głosy, że ustawa narusza prywatną własność ziemi ale niestety nikt z krytyków nie pofatygował się żeby prześledzić jak wygląda obrót ziemią rolną w wielu krajach Unii Europejskiej, do której przecież od 12 lat należymy.

3. Przypomnijmy także, że wspomniana wyżej ustawa zakłada, że państwowa ziemia rolna (mimo tej masowej wyprzedaży jej zasoby wynoszą jeszcze ok. 1,5 mln ha), będzie w dyspozycji ANR, a podstawowym sposobem jest zagospodarowania będą wieloletnie dzierżawy, a nie sprzedaż.Zresztą ustawa wprowadza 5- letnie moratorium na sprzedaż państwowej ziemi rolnej, obowiązujące od momentu jej uchwalenia, poza sprzedażą na inne cele niż rolne (np. cele transportowe, przemysłowe, budownictwo mieszkaniowe), przy czym to ograniczenie nie dotyczy działek ziemi rolnej poniżej 1 ha.Grunty rolne mogą kupować co do zasady rolnicy indywidualni (wyjątki to nabywanie ziemi rolnej przez osoby bliskiej sprzedającemu, samorządy i Skarb Państwa), a odstępstwa od tej reguły będą wymagały zgody prezesa ANR (te zasady nie będą obowiązywały przy nabywaniu ziemi w drodze dziedziczenia, orzeczenia sądu albo organu egzekucyjnego).Kupiona przez rolnika państwowa nieruchomość rolna, nie może być zbyta bądź wydzierżawiona przez 10 lat od daty nabycia, a tak utworzone gospodarstwo rolne musi być prowadzone osobiście przez nabywcę.W ustawie doprecyzowano także definicję rolnika indywidualnego określając, że warunek osobistej pracy w gospodarstwie będzie spełniony między innymi wtedy kiedy będzie on podlegał ubezpieczeniu społecznemu w KRUS w pełnym zakresie, chyba że gospodarstwo jakie prowadzi nie przekracza 20 hektarów użytków rolnych.

Ponadto rolnik może nabyć państwowe grunty rolne jeżeli łączna powierzchnia gruntów rolnych stanowiących własność nabywcy nie przekracza 300 ha przy czym limit ten dotyczy gruntów nabytych kiedykolwiek z zasobu własności rolnej Skarbu Państwa.

4. ANR uzyskała także kontrolę nad obrotem wszystkimi nieruchomościami rolnymi (także prywatnymi) i właśnie te propozycje rozwiązań wywołały wręcz histerię opozycji.Chodzi bowiem o to aby i w transakcjach ziemią rolną będącą własnością prywatną nabywcami byli rolnicy, a ziemia służyła produkcji żywności co jest oczywistością w większości krajów UE, a wręcz wzorcowo zostało rozwiązane np. we Francji.Trzeba jednak podkreślić, że w obrocie prywatnymi gruntami ANR nie uczestniczy w transakcjach gdzie sprzedaż będzie dokonywana na rzecz osób bliskich, w procesach dziedziczenia gruntów rolnych, a także obrocie działkami rolnymi poniżej 1 ha.

5. Ustawę zaskarżył do Trybunału Rzecznik Praw Obywatelskich ale jak wynika z uzasadnienia tej skargi wynika, że nie ma on pojęcia jakie ograniczenia w obrocie ziemią rolniczą występują w krajach „starej” UE.Nie ulega jednak wątpliwości, że ustawa w swoisty sposób „zablokowała” dostęp do polskiej ziemi rolniczej cudzoziemcom, uniemożliwia zalegalizowanie wcześniejszego nabycia na tzw. słupy około 200 tysięcy hektarów ziemi rolniczej, wreszcie zahamowała galopadę jej cen, co jest niesłychanie ważne dla rolników, którzy chcą powiększać swoje gospodarstwa rolne albo też chcą zaczynać prowadzenie takich gospodarstw. Kuźmiuk

Naturalność i konwenans Każda epoka ma swoje upodobania i uprzedzenia. Dla przykładu, o ile w epoce wiktoriańskiej nawet nogi fortepianu uchodziły za nieprzyzwoite, w związku z czym zakrywano je specjalnymi firaneczkami, to teraz zapanowała moda na naturalność i np. młode Ukrainki z organizacji „Femen”, gwoli przedstawienia swego stanowiska w jakiejś sprawie, rozbierają się do pasa, albo całkiem i nawet sikają po kościołach na ołtarze. Wahadło wychyla się raz w jedną, raz w drugą stronę, więc jest wysoce prawdopodobne, że po apogeum naturalności, nastąpi odwrót ku jakiejś skrajnej pruderii. Nawiasem mówiąc, argumentem przeciwko pruderii jest to, że polega ona na stygmatyzowaniu zachowań w gruncie rzeczy naturalnych. Czy jednak naturalność jakiegoś zachowania powinna przesądzać o jego dopuszczalności w przestrzeni publicznej? Tak właśnie argumentuje pani Liwia Małkowska, która przed dwoma laty w sopockiej restauracji próbowała karmić piersią swoją córeczkę – jak twierdzi właściciel lokalu - w obecności innych klientów, którzy poprosili kelnera, by zwrócił jej uwagę. Kelner poprosił ją, żeby zrobiła to gdzie indziej, wskazując krzesło w innej części restauracji. Właśnie w gdańskim sądzie rozpoczął się proces, w którym panią Małkowską reprezentuje Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego, co pokazuje, że sprawa nabiera rozmachu politycznego. Zobaczymy, co orzeknie niezawisły sąd, a tymczasem wróćmy do „naturalności”, jako legitymacji dopuszczalności takich zachowań w przestrzeni publicznej.Jak wiadomo, człowiek musi załatwiać tak zwane „potrzeby naturalne”. Są one – jak sama nazwa wskazuje – naturalne z definicji. Jednak gdyby komuś przyszło do głowy zadośćuczynić naturalnej potrzebie na środku dywanu podczas recepcji u prezydenta, czy Jej Wysokości królowej Elżbiety II, to wydaje mi się, iż naturalność zarówno potrzeby, jak i czynności nie byłaby argumentem wystarczającym. Oczywiście - jak w przypadku każdej reguły - i tu zdarzają się wyjątki. Kiedy za pierwszej komuny w pałacyku Potockich w Jabłonnie odbywał się bankiet na cześć delegacji sowieckiego Związku Literatów, jeden z ważniejszych sowieckich literatów, już w dobrym chmielu, zapytał Antoniego Słonimskiego, gdzie mógłby zadośćuczynić naturalnej potrzebie. Słonimski obrzucił swego rozmówcę uważnym spojrzeniem, po czym odparł: „Pan? Wszędzie!” Jednak, oczywiście poza takimi wyjątkami, przyjęty jest konwenans, że tego rodzaju potrzebom należy czynić zadość w specjalnie wydzielonych miejscach. Szermierze naturalności odrzucają konwenanse, ale one też wydają się nie tylko potrzebne, ale i ważne. Jeśli, dajmy na to, wchodzę do pomieszczenie pełnego ludzi i uprzejmie ich pozdrawiam, to wyłącznie na podstawie konwenansu spodziewam się równie uprzejmej odpowiedzi, a nie tego, że obecni rzucą się na mnie i mnie zaszlachtują. Słowem – bez konwenansów życie społeczne byłoby może i możliwe, ale bardzo trudne i niebezpieczne. Z tego punktu widzenia naturalny charakter czynności nie powinien przesądzać o jej dopuszczalności w miejscach publicznych, takich jak np. restauracje. Bo nie tylko karmienie piersią jest naturalne. Przewijanie dziecka też. Stanisław Michalkiewicz

Obyczaje w Czeczenii JE Ramzan Kadyrow oparł odrodzenie Czeczenii na religii. Na początek wywalił z kraju wahabitów i innych radykałów, którzy mocno przyczynili się do utraty przez Iczkerię suwerenności nad Czeczenią. Następnie wspomógł działanie miejscowych imamów i zaczął odbudowywać tępione za komuny meczety. Trzeba przyznać, że osiągnął sukces: agencja „Sputnik” twierdzi, że w marszu na rzecz obrony wartości religijnych maszerowało w Groznym ponad milion ludzi.! „Sputnik” zapewne nieźle przesadza (pewno za agencją czeczeńską...): cała Czeczenia to 1.200.000 ludzi, z prawosławnymi, ateistami, starcami i dziećmi łącznie – a w marszu 4/5 to byli mężczyźni – ale manifestacja (na moje oko ok.100.000 ludzi) imponująca:

http://pl.sputniknews.com/polish.ruvr.ru/2015_01_19/Manifestacja-na-rzecz-poparcia-wartosci-islamskich-w-Czeczenii-1617/

Trzeba tu dodać, że uważnie przyglądałem się, kto w Czeczenii modli się w meczetach. W Polsce są to zazwyczaj starsze babcie – tu dobrze zbudowani, energiczni 30-latkowie. Kobiet niewiele (w islamie kobieta nie ma duszy, więc nie musi się modlić – ale część to czyni). To pokazuje, dlaczego islam musi wygrać z chrześcijaństwem. Połowa sukcesu należy do p.Medni Kadyrowej. Zajęła się kobietami, W sposób właściwy: ogłosiła, że patriotyzmem jest noszenie strojów narodowych. Założyła w tym celu specjalny dom mody – i odniosła sukces! Dziś młode kobiety chcą wyglądać jak kobiety – starsze podobno chciałyby wrócić do mody z czasów sowieckich, ale im głupio wyglądać inaczej, niż młode i ładne. A nieładne nogi dobrze się maskuje pod długą suknią... I nie trzeba się pięć razy dziennie czesać! Doszło do tego, że dom mody czeczeńskiej „Firdaws” zaczął podbijać świat arabski:

http://pl.sputniknews.com/polish.ruvr.ru/2012_03_27/69683856/

http://pl.sputniknews.com/polish.ruvr.ru/2012_03_27/69774750/

Korzystam ze źródeł rosyjskich, bo Polaków Czeczenia interesuje tylko wtedy, gdy poświęcają życie 50.000 Czeczenów żeby zabić 20.000 Rosjan. Mamy pretensje do Anglików, że cynicznie nas wykorzystywali podczas wojny? A co robiła ogromna większość Polaków zachęcając Czeczenów do beznadziejnej wojny z Rosjanami? JKM

21 sierpnia 2016 Kontroli podatkowych znacznie mniej, za to wyraźnie wzrosła ich skuteczność

1. Po pierwszym półroczu tego roku już widać jak wyraźnie zmieniła się strategia postępowania służb skarbowych w stosunku do podatników i to w odniesieniu do wszystkich rodzajów podatków. Otóż urzędy skarbowe przeprowadziły w tym czasie 17,1 tys. kontroli podatkowych, podczas gdy w analogicznym okresie 2015 roku aż 25, 5 tys. co oznacza, że ilość kontroli w czerech podstawowych rodzajach podatków (VAT, akcyza, PIT, CIT), zmniejszyła się aż o 1/3. I tak w przypadku podatku VAT liczba kontroli spadła o 33% (z 16,2 tys. w I półroczu 2015 roku do 10,8% w tym półroczu), podobnie o 33% spadła ilość kontroli w podatku PIT, a aż o 36% w podatku CIT. Mimo wyraźnego spadku ilości kontroli tzw. przypisy podatkowe powstałe w ich wyniku utrzymały się na dotychczasowym poziomie i wyniosły 2,66 mld zł (w I półroczu poprzedniego roku 2,67 mld zł), co oznacza, że skuteczność kontroli wzrosła z dotychczasowych 43% do ponad 50%. To oznacza, że co drugi kontrolowany podatnik musi zapłacić zarówno zaległe podatki, a także kary za ich unikanie.

2. Tę zmianę strategii postępowania przez urzędy skarbowe wobec przedsiębiorców wyraźnie widać po rosnących wpływach podatkowych w tym półroczu w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego. Według wstępnych szacunkowych danych za okres styczeń – czerwiec dochody budżetu państwa były wyższe aż o 10,6% w porównaniu z tym samym okresem roku ubiegłego, przy czym dochody podatkowe wzrosły o 7,4% r/r. Na szczególne podkreślenie zasługuje fakt, że w okresie styczeń – czerwiec odnotowano wzrost dochodów we wszystkich rodzajach podatków w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego. I tak dochody z podatku VAT były wyższe o 7,9 % tj. aż o 4,5 mld zł, dochody z podatku akcyzowego i podatku od gier były wyższe o 4,9 % czyli o ok. 1,5 mld zł, z podatku PIT były wyższe o 8,4% tj. o około 1,7 mld zł, wreszcie z podatku CIT o 2, 1% tj. o około 0,3 mld zł. W związku z wprowadzeniem podatku od instytucji finansowych (tzw. podatku bankowego) dochody z tego tytułu w za 4 miesiące (obowiązuje od 1 lutego ale płacony jest z miesięcznym „poślizgiem”, a więc za okres luty – maj) wyniosły 1,4 mld zł.

A więc dochody z 4 podstawowych podatków (VAT, akcyza, PIT i CIT), były wyższe aż o 8 mld zł za pierwsze półrocze tego roku w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego, a razem z tzw. podatkiem bankowym (który w poprzednim roku nie obowiązywał), aż o 9,4 mld zł o tych z roku poprzedniego.

3. Minister finansów podjął także szereg innych działań, które mają poprawić skuteczność poboru podatku i doprowadzić do zmniejszenia jego unikania. Przypomnijmy tylko, że w grudniu poprzedniego roku resort finansów zwrócił się do podatników podatku dochodowego od osób prawnych (CIT), którzy stosowali tzw. ceny transferowe w latach 2011-2015 do złożenia stosownych korekt w zeznaniach podatkowych, za ten okres. W oświadczeniu stwierdzono także, że spółki, które zdecydują się na dobrowolną korektę deklaracji podatkowych za lata 2011-2015, będą mogły skorzystać z 50% obniżki stawki ustawowych odsetek za zaległe zobowiązania podatkowe. Resort finansów przypomniał przy tej okazji, że każda transakcja prowadzona przez podmioty gospodarcze powinna odpowiadać naturalnym warunkom rynkowym, a jej cena powinna być zbliżona do ceny rynkowej, podczas gdy w przypadku podmiotów powiązanych bardzo często zdarza się, że spółka-córka płaci spółce – matce w grupie, znacznie wyższą kwotę niż wynosi wartość rynkowa określonego dobra lub usługi (najczęściej jest to korzystanie z logo, doradztwo, dostarczanie know-how). Najczęściej tego rodzaju operacje nazywane w teorii podatków stosowaniem cen transferowych, dokonywane są przez firmy zagraniczne mające swoje spółki – córki w Polsce z reguły w ostatnim kwartale roku podatkowego, wtedy kiedy jest jasne, że musiałyby one zapłacić duże kwoty podatku dochodowego w naszym kraju. Ponadto od 1 lipca weszły w życie zmiany w podatku VAT polegające na wprowadzeniu tzw. Jednolitego Pakietu Kontrolnego, a także tzw. pakiet paliwowy, a z kolei w połowie lipca weszła w życie klauzula generalna przeciwko unikaniu opodatkowania. Wszystkie te działania ministerstwa finansów powinny jeszcze bardziej podnieść wydajność podatkową w II połowie tego roku. Kuźmiuk

Nirwana przerywana Konfidenci też ludzie i potrzebują wytchnienia, toteż chyba właśnie dlatego – bo z jakiegoż by innego powodu – filut „na utrzymaniu żony”, czyli pan Mateusz Kijowski, planuje wznowienie aktywności w obronie demokracji dopiero we wrześniu. Najwyraźniej oficerowie prowadzący też porozjeżdżali się na urlopy, bo w przeciwnym razie złamane zostałoby prawo pracy, a wiadomo, że nie ma nic gorszego, niż złamane prawo. No – może tylko złamane serce, albo pewna inna część ciała. Skoro tedy Sejm ogłosił wakacje, które potrwają 44 dni, aż do 5 września, to czyż można się dziwić, że życie polityczne pogrążyło się w nirwanie? Temu oczywiście dziwić się nie można, chociaż warto zwrócić uwagę, że jest to szczególny rodzaj nirwany, mianowicie nirwana przerywana, po łacinie nirvana interrupta, w trakcie której życie polityczne wybucha efektownymi fajerwerkami. Bowiem nirwana – nirwaną – ale jeśli w międzyczasie przypada rocznica Bitwy Warszawskiej, na którą po transformacji ustrojowej przeniesione zostało święto Wojska Polskiego, to musi być stosowna przerwa, które przytrafiają się nawet wariatom, więc dlaczegóż nie mogłyby Umiłowanym Przywódcom? A tegoroczne obchody święta naszej Niezwyciężonej Armii rozpoczęły się już 14 sierpnia w Ossowie, gdzie po uroczystej Mszy odprawionej przez JE abpa Henryka Hosera, z udziałem sejmowej wicemarszalicy Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, odczytany został apel poległych, do którego dołączono niektóre nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej, co najwyraźniej staje się rodzajem nowej, świeckiej tradycji. Nawiasem mówiąc, gdyby tak wierzyć niezależnym mediom głównego nurtu, a zwłaszcza – żydowskiej gazecie dla Polaków, to można by odnieść wrażenie, że najbardziej znienawidzonym politykiem jest właśnie minister Macierewicz, podczas gdy taka sejmowa wicemarszalica, posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska przeciwnie – Przywódcą Szczególnie Umiłowanym, to konfrontacja z rzeczywistością, przynajmniej w Ossowie, dowiodła czegoś zupełnie odwrotnego. Małgorzata Kidawa-Błońska była jedynym politykiem, którego nie przywitały oklaski licznie zgromadzonej publiczności, która – skąpo, bo skąpo – ale oklaskiwała nawet panią Kamilę Gasiuk-Pihowicz z Nowoczesnej, Ryszarda Petru. Inna sprawa, że Ossów należy do okręgu wyborczego pani Gasiuk-Pihowicz, więc te oklaski to chyba dlatego, bo jeszcze nikt nie wynalazł aparatu fotograficznego, który mógłby utrwalić zasługi parlamentarzystów Nowoczesnej – którą podejrzewam, że została utworzona przez Wojskowe Służby Informacyjne w podwójnym celu. Po pierwsze – by pokazać partnerom z CIA, że WSI mogą na tubylczej scenie politycznej jeśli nawet nie wszystko, to w każdym razie - wytrzepać na poczekaniu z rozporka nowoczesną partię polityczną, a po drugie – żeby ta partia, odbierając głosy Platformie Obywatelskiej, zepchnęła tę polityczną ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego z pozycji lidera. Według bowiem mojej ulubionej teorii spiskowej, kiedy po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resety w stosunkach amerykańsko-rosyjskich nasz nieszczęśliwy kraj ponownie przeszedł pod amerykańską kuratelę, musiało się to przełożyć na polityczną scenę właśnie w postaci wyrugowania Platformy Obywatelskiej z pozycji lidera. Ale uroczystości w Ossowie, gdzie minister Macierewicz odsłonił popiersia generałów „poległych” w katastrofie smoleńskiej: Tadeusza Buka, kazimierza Gilarskiego i adm. Andrzeja Karwety, były tylko zapowiedzią kulminacji w postaci wojskowej defilady, jaka odbyła się w Warszawie następnego dnia, to znaczy 15 sierpnia. Wbrew złośliwym komentarzom, według których w defiladzie wzięła udział cała nasza niezwyciężona armia in corpore wraz z posiadanym sprzętem, wzięły w niej udział tylko wybrane pododdziały – również z armii zaprzyjaźnionych – jeśli tego dawnego określenia wypada użyć w stosunku do wojska amerykańskiego. Defilada była bardzo imponująca i z pewnością musiała zrobić wrażenie na złym Putinie – no i oczywiście na Umiłowanych Przywódcach, w których wzbudziła poczucie siły. Pewnie dlatego pan minister Macierewicz wprawdzie zapowiedział nadejście trudnych czasów, ale zapewnił, że jesteśmy na to nadejście przygotowani. Jedną z zapowiedzi nadchodzących czasów było opublikowanie przez rząd niektórych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Nie było to wprawdzie obliczone na udobruchanie Komisji Europejskiej, która tuż przed przyjazdem do Polski Jego Świątobliwości papieża Franciszka, wyznaczyła naszemu nieszczęśliwemu krajowi trzymiesięczne ultimatum na przyjęcie katalogu „zaleceń”, ale nawet gdyby było, to Komisja pozostała nieugięta i nadal domaga się publikacji wszystkich orzeczeń – niezależnie od innych „zaleceń”. Ale to drobiazg w porównaniu z sytuacją wokół Ukrainy. Rosja oskarżyła Ukrainę o wysłanie na Krym dywersantów, z których część została nawet schwytana i po podłączeniu do prądu wyśpiewała, co i jak. Ukraina, ma się rozumieć, wszystkiemu zaprzecza, ale trochę za bardzo, bo jednocześnie twierdzi, że zeznania schwytanych dywersantów zostały na nich „wymuszone”. Czasami lepiej powiedzieć mniej, niż powiedzieć za dużo – bo natychmiast pojawiły się wątpliwości, skąd ukraińskie władze mogły takie rzeczy wiedzieć. W rezultacie zimny ruski czekista Putin zarządził na Krymie manewry „Kaukaz 2016”, w następstwie czego prezydent Poroszenko postawił niezwyciężoną ukraińską armię w stan gotowości, zwłaszcza na granicy z Krymem i Donbasem. I kiedy na ulicach Warszawy odbywała się defilada naszej niezwyciężonej armii w sojuszu z armiami zaprzyjaźnionymi, w Jekaterynburgu niemiecki minister spraw zagranicznych Walter Steinmeier, spotkał się z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Sergiuszem Ławrowem. Najwyraźniej stojąc na nieubłaganym gruncie strategicznego partnerstwa z Rosją, niemiecki minister oświadczył, że wspólne rozwiązanie kwestii ukraińskiej i problemów syryjskich powinny znaleźć „Niemcy i Rosja”. O USA – ani słowa, co tylko potwierdza, że Niemcy, a w każdym razie – minister Steinmeier, jest wyznawcą doktryny „europeizacji Europy”, w myśl której należy delikatnie acz stanowczo wypychać Amerykę z europejskiej polityki, zwłaszcza w charakterze jej kierownika. Podobnie minister Steinmeier potwierdził swoją wierność linii politycznej kanclerza Bismarcka, w myśl której Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. W odpowiedzi minister Ławrow, nie bez pewnej melancholii zauważył, że nastąpiło odejście od ducha Aktu Końcowego z Helsinek w stronę „dominacji NATO”. Nietrudno się domyślić, że w tym melancholijnym westchnieniu minister Ławrow nakreślił rosyjskie warunki brzegowe normalizacji. Akt Końcowy bowiem proklamował m.in. zasadę nienaruszalności granic w Europie, co Sowieci interpretowali, jako uznanie przez Zachód sowieckiego stanu posiadania, w zamian za obietnicę złagodzenia komunistycznego reżimu w ramach „praw człowieka”. Oczywiście od 1975 roku upłynęło wiele lat; porządek jałtański z roku 1945 został w roku 2010 zastąpiony porządkiem lizbońskim, którego fundamentem było strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, którego najtwardszym jądrem było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, zaś kamieniem węgielnym tego partnerstwa było wzajemne poszanowanie stref wpływów w Europie, rozdzielonych prawie dokładnie linią Ribbentrop-Mołotow. Przypomnienie przez ministra Ławrowa „ducha Aktu Końcowego” najwyraźniej nawiązuje do porządku lizbońskiego, co w niemieckich kręgach politycznych, zwłaszcza wśród polityków SPD spotyka się z życzliwym rezonansem, czego spektakularnym dowodem była deklaracja wicekanclerza Sigmara Gabriela z 15 sierpnia o „pilnej potrzebie” poprawy stosunków z Rosją i złagodzenia albo nawet zniesienia sankcji. Ta „pilność” może być konsekwencją rozwoju wydarzeń na Ukrainie, która – według różnych świadectw – znajduje się na krawędzi rozpadu. Prezydent Poroszenko i rząd kontrolują Kijów i obwód winnicki, będący matecznikiem prezydenta i premiera Hrojsmana, podczas gdy pozostałe obwody pozostają we władaniu oligarchów, utrzymujących prywatne wojska w postaci tzw. „ochotniczych batalionów”, którzy podporządkowali sobie lokalne struktury państwowe, wskutek czego granica między nimi, a strukturami zorganizowanej przestępczości została zatarta. Wydaje się w związku z tym, że polskie zaangażowanie na Ukrainie może okazać się całkowicie bezowocne, jeśli tamtejsi oligarchowie stracą zainteresowanie podtrzymywaniem iluzji unitarności, w następstwie czego Ukraina może się „rozpełznąć” nawet bez rosyjskiego uderzenia. Inna sprawa, że Moskwa nie będzie się temu bezczynnie przyglądała i z pewnością wykorzysta tę sposobność do wyrąbania sobie lądowego korytarza do Krymu – o co prawdopodobnie od samego początku chodziło.

Stanisław Michalkiewicz

Soros zaczął bać się że zostanie aresztowany w Polsce? „Krystyna Pawłowicz skomentowała na Facebooku podaną przez "Gazetę Polską" informację, iż sześciu polskich eurodeputowanych znalazło się na liście "zaufanych sojuszników" George'a Sorosa. Dokument, który ma być dowodem na istnienie takiej grupy w europarlamencie, miał zostać wykradziony Sorosowi przez hakerów. „...”Pawłowicz na Facebooku pyta czy "antypolska, naruszająca zasady ustrojowe polskiej konstytucji działalność lewackiego, wynarodowionego, globalnego awanturnika G. Sorosa, otwarcie i bezczelnie finansującego u nas antydemokratyczne, antypolskie środowiska, zwalczające suwerenność Polski, jej chrześcijańską kulturę, propagujące sprzeczne z konstytucją wykolejenie obyczajowe i moralne, finansującego wszelkie inicjatywy wymierzone w obecne, legalnie, demokratycznie wybrane polskie władze - jest w Polsce legalna?".
Zdaniem posłanki PiS Soros powinien "stracić najwyższe polskie odznaczenie" (chodzi o Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi przyznany mu w 2012 roku), a następnie "odpowiednie władze powinny zainteresować się i ocenić legalność w Polsce działań tego konsekwentnego szkodnika"....(źródło )

Jarosław Kaczyński na kongresie PiS: Suwerenność jest wartością samą w sobie, jest sprawą godności narodu. Nie poddamy się koncepcjom Sorosa!”...”Polska jest dzisiaj przedmiotem nacisku w sprawie, która odnosi się do kształtu naszego życia, do sytuacji przeciętnego Polaka. Do kształtu naszego społeczeństwa. Nam oferuje się, byśmy się radykalnie zmienili, byśmy stworzyli społeczeństwo multikulturowe, stworzyli nową tożsamość  „...(więcej )

Agent wpływu − termin używany dla określenia osoby (agenta (link is external)) działającego na terenie suwerennego (link is external) państwa (link is external), na rzecz interesów obcego mocarstwa (link is external), we współpracy ze służbami specjalnymi (link is external) tegoż mocarstwa.Głównym celem działalności tego rodzaju agentury (link is external) jest wywieranie wpływu na instytucje polityczne (link is external) i państwowe (link is external) oraz na opinię publiczną (link is external) w kraju, na terenie którego działa. Do tego celu wykorzystuje się często kontakty osobiste, stanowisko zawodowe (link is external) i pozycję społeczną (link is external) osoby zwerbowanej jako agent. Narzędziem realizowania działalności agentury wpływu mogą być również środki masowego przekazu (link is external). Jej działania realizowane są poprzezpropagandę (link is external)dezinformację (link is external) oraz dywersję polityczną (link is external)[1] (link is external). Agent wpływu może również wykonywać klasyczne zadania szpiegowskie (link is external), takie jak pozyskiwanie informacji niejawnych (link is external) oraz pozyskiwanie współpracowników (link is external).'..(źródło ) (link is external)

Lewacy chcą nam wcisnąć milion uchodźców”...”Publicyści lewackiej "Krytyki Politycznej" sugerują, że Polska byłaby w stanie przyjąć nawet 1 milion uchodźców.- W trakcie debaty o przyjmowaniu przez Polskę uchodźców pojawiły się liczne głosy, że nie jesteśmy na to gotowi, że nie mamy infrastruktury... Tymczasem mimo lęku przed zamachami i obaw o braki w infrastrukturze bez większych problemów przyjęto blisko półtora miliona migrantów, którzy z przyczyn religijnych byli zmuszeni opuścić swoje domy. Nie słyszeliście o tej najnowszej fali uchodźców? Całkiem możliwe, bo w telewizji nazywali ich „pielgrzymami” i mówiono, że przyjechali na Światowe Dni Młodzieży - argumentują publicyści.”..(źródło)  (link is external)

Ponad 2,5 tys. dokumentów należących do fundacji George’a Sorosa - Open Society zostało wykradzionych i opublikowanych na stronie DCLeaks—informują amerykańskie i brytyjskie media. Jak podaje brytyjski „Independent” strona DCLeaks miała być sponsorowana przez Rosjan.Sam portal przedstawia się jako „grupa Amerykańskich hakerów-aktywistów walczących o wolność słowa i prawa człowieka”. Dokumenty, które wyciekły obejmują okres od 2008 do 2016 roku i mają dotyczyć działań fundacji we wszystkich regionach świata. Ujawnione dane wskazują na liczne wsparcie Sorosa dla organizacji pozarządowych na terenie całej Europy. Pieniądze spekulanta miały wpływać m.in. na politykę migracyjną i azylową w Europie.Z dokumentów opublikowanych na DCLeaks dowiadujemy się o wsparciu Sorosa dla Palestyńskich organizacji obywatelskich, włączając w to Adalah - The Legal Center for Arab Minority Rights in Israel, który skupia się na osiągnięciu praw przez mniejszość arabsko-palestyńską w Izraelu. Wykradzione informacje również wskazują, że George Soros miał finansować przeciwdziałanie rosyjskim wpływom w Europie. Pieniądze miliardera szły także na konto organizacji mających realizować interesy Sorosa w Polsce.Przypomnijmy, że jest to kolejna, w krótkim czasie afera związana z wyciekiem ważnych informacji w USA, które ukazują ogromne interesy realizowane za kulisami oficjalnej polityki. Niedawno wyciekło ponad 20 tys. e-maili, które zostały opublikowane na stronie WikiLeaks. Na światło dzienne wyszło finansowanie przez Sorosa kampanii Hilary Clinton jak i ich wcześniejsza współpraca. Miliarder miał nakłonić Clinton do mieszania się w albańską politykę. Soros wykorzystał ponadto obecną kandydatkę na prezydenta USA do realizacji swoich interesów w raju podatkowym na Panamie.”...(źródło ) (link is external)

Materiał poświęcony ludziom George’a Sorosa. Z materiału wynika, że kontrowersyjny miliarder próbuje wpływać na europejskich polityków. Tak wynika z dokumentów jego fundacji, które przejęli hakerzy. Jeden z nich zawiera listę europosłów (dwustu dwudziestu sześciu) uważanych za potencjalnych propagatorów koncepcji społeczeństwa bez tożsamości narodowej i religijnej, którą Soros forsuje. Wśród polityków opisanych jako sojusznicy Sorosa, są m.in. znani z ostrych wypowiedzi przeciw Polsce Martin Schulz czy Guy Verhofstadt. W Hiszpanii sporo zamieszania wzbudził fakt, że na liście znalazł się lider komunizującej partii Podemos. Ale na liście są też Polacy, a konkretnie szóstka polityków. Jak tłumaczą swoją obecność na niej?
Danuta Jazłowiecka, europosłanka PO, Róża Thun, europosłanka PO, jedna ze współautorek rezolucji poświęconej obowiązkowej relokacji migrantów w krajach UE (jednego z głównych celów Sorosa): ,Agnieszka Kozłowska-Rajewicz (PO, b. pełnomocnik rządu ds. równego traktowania) opisana jako bardzo zaufany człowiek Sorosa., Lidia Geringer de Oedenberg (dostała się z listy SLD), Andrzej Grzyb z PSL (przy jego nazwisku czytamy, że jest „użytecznym przekaźnikiem” w swojej frakcji politycznej), a także Bogusław Liberadzki z SLD. „...(źródło ) (link is external)

Soros: Europa na skraju załamania „...”Orbán i Kaczyński budują bardzo podobne reżimy. Próbują wykorzystać mieszankę nacjonalizmu etnicznego i religijnego, aby umocnić się u władzy. „...” Naród niemiecki jest w stanie przeciwdziałać temu, by spełniła się ponura przepowiednia kanclerz Merkel, że kryzys imigracyjny może zniszczyć Unię. Niemcy pod jej przewodnictwem osiągnęły pozycję hegemonistyczną, jednak tanim kosztem. Zwykle hegemoni muszą pilnować nie tylko swoich własnych interesów, ale też interesów tych, którzy są pod ich ochroną. Przyszedł czas, by Niemcy zdecydowali, czy chcą wziąć na siebie odpowiedzialność wynikającą z tego, że są dominującą w Europie potęgą.”...” Moja własna historia - a przeżyłem Holokaust jako Żyd pod okupacją nazistowską - uczyniła mnie wielkim zwolennikiem wartości otwartego społeczeństwa. I sądzę, że Merkel podziela te wartości ze względu na swoją własną historię, bo dorastała w czasach komunizmu w NRD i pozostawała pod wpływem ojca pastora”...”Węgierski premier Viktor Orbán promuje zasady tożsamości węgierskiej i chrześcijańskiej. Łączenie tożsamości narodowej z religią to mieszanka wybuchowa. Do tego Orbán nie jest sam. W Polsce Jarosław Kaczyński podchodzi do rzeczy podobnie. Nie dorównuje inteligencją Orbánowi, ale jest za to przebiegłym politykiem - wykorzystał sprawę uchodźców jako centralny punkt swojej kampanii wyborczej. Polska jest jednym z najbardziej jednorodnych etnicznie i religijnie państw Europy. Muzułmański imigrant to w katolickiej Polsce ucieleśnienie Obcego - Kaczyński odmalował go jako diabła.”...”Jak pan z szerszej perspektywy ocenia sytuację polityczną w Polsce i na Węgrzech?  - Chociaż Kaczyński i Orbán bardzo się różnią, to reżimy, jakie zamierzają stworzyć, są podobne. Próbują oni, powtórzę, wykorzystać mieszankę nacjonalizmu etnicznego i religijnego, aby umocnić się u władzy. W pewnym sensie usiłują wrócić do pseudodemokracji, która panowała między I a II wojną światową na Węgrzech za admirała Horthyego i w Polsce za marszałka Piłsudskiego. Chodzi o to, by po zdobyciu władzy przechwycić niektóre demokratyczne instytucje, które są i powinny pozostać autonomiczne, niezależnie od tego, czy to będzie bank centralny, czy Trybunał Konstytucyjny. Orbán już to zrobił, Kaczyński dopiero zaczyna. Trudno będzie ich odsunąć.”...”Oprócz wszystkich swoich dotychczasowych problemów Niemcy będą miały też problem polski. W grupie krajów europejskich Polska jest jednym z tych, które odnoszą największe sukcesy, zarówno gospodarcze, jak i polityczne, czego nie da się powiedzieć o Węgrzech. Polska jest potrzebna Niemcom do ochrony przed Rosją. Putinowska Rosja i Polska Kaczyńskiego wrogo się do siebie odnoszą, ale jeszcze bardziej wrogo nastawione są do zasad, na których fundamencie powstała Unia Europejska.”...”twarte społeczeństwo, w które i ja, i Angela Merkel wierzymy ze względu na nasze biografie i do którego chcą dołączyć reformatorzy z nowej Ukrainy ze względu na swoje biografie, tak naprawdę nie istnieje. „...”Na Węgrzech to on wygrał bezapelacyjnie. Ale co bardziej niepokojące, wygrywa też w Europie - walcząc o europejskie przywództwo, rzucił wyzwanie Angeli Merkel. We wrześniu 2015 r. rozpoczął kampanię podczas konferencji partyjnej CSU (siostrzanej partii kierowanej przez Merkel CDU), i to w zmowie z Horstem Seehoferem, przewodniczącym tej partii. To bardzo realne wyzwanie, atak na wartości i zasady, na których oparta jest Unia. Orbán atakuje od wewnątrz, Putin od zewnątrz. Obaj usiłują usunąć podporządkowanie suwerenności narodowej ponadnarodowemu porządkowi europejskiemu.”...”Moje fundacje nie angażują się jedynie w jej obronę; próbują prowadzić konkretne pozytywne działania. W 2013 r. założyliśmy w Grecji fundację pod nazwą Solidarity Now, bo byliśmy pewni, że zubożała Grecja będzie miała trudności z opieką nad wielką liczbą uchodźców, którzy tam utknęli.”...”kąd pieniądze na realizację pana planu? - Unia nie mogłaby sfinansować takich wydatków z bieżącego budżetu. Mogłaby jednak zebrać środki poprzez emisję obligacji długoterminowych, czyniąc użytek ze swego niewykorzystanego w znacznym stopniu ratingu na poziomie AAA. Ciężar obsługi obligacji mógłby zostać równomiernie rozłożony na państwa członkowskie przyjmujące uchodźców i na te, które tego odmawiają lub nakładają specjalne obostrzenia. Zbyteczne dodawać, że w tej kwestii różnimy się z kanclerz Merkel.”...”est ich zbyt wiele, bym mógł je wyliczyć. Jesteśmy zaangażowani w rozwiązywanie większości palących światowych kwestii politycznych i społecznych. Wymienię Institute for New Economic Thinking (INET) i Central European University (CEU), bo mamy do czynienia z rewolucją w naukach społecznych, w którą jestem głęboko zaangażowany osobiście i poprzez swoje fundacje. Nauki przyrodnicze pomogły ludzkości w uzyskaniu kontroli nad siłami natury, ale nasza zdolność do zarządzania samymi sobą nie całkiem nadąża za tego rodzaju osiągnięciami. Jesteśmy w stanie zniszczyć naszą cywilizację - i jesteśmy na dobrej ku temu drodze.”...”Czy prezydent Xi sobie z tym poradzi?  - W podejściu Xi kryje się fundamentalna słabość. Przejął on bezpośrednią kontrolę nad gospodarką i bezpieczeństwem. Dla świata i Chin byłoby dużo lepiej, gdyby odniósł sukces, stosując rozwiązania rynkowe. Ale nie można stosować takich rozwiązań bez pewnych zmian politycznych. Nie można zwalczać korupcji bez niezależnych mediów. A to właśnie jest to, na co Xi nie chce pozwolić. W tej kwestii bliższy jest putinowskiej Rosji niż naszym ideałom otwartego społeczeństwa.”...” Nie mogę się powstrzymać od tego pytania: zna pan Donalda Trumpa? 
- Wiele lat temu Trump chciał, żebym został głównym najemcą w jednym z jego pierwszych gmachów. Powiedział: "Chcę, żeby pan wszedł do budynku. Sam pan powie, ile chce pan płacić". Odpowiedziałem: "Obawiam się, że nie mogę sobie na to pozwolić". I odmówiłem mu”...”Wywiad ukazał się w "The New York Review of Books" w wydaniu datowanym na 11 lutego 2016 r. . ..George Soros - ur. w 1930 r. w Budapeszcie, amerykański finansista, filantrop, fundator Instytutu Społeczeństwa Otwartego i licznych fundacji, w tym Fundacji im. Stefana Batorego, uczeń Karla Poppera. W 2000 r. "Gazeta Wyborcza" wyróżniła Sorosa tytułem Człowiek Roku. **Gregor Peter Schmitz - ur. w 1975 r., dziennikarz niemiecki, wieloletni korespondent tygodnika "Der Spiegel" w USA. W 2014 r. wydał wywiad rzekę z Sorosem "Wetten auf Europa. Warum Deutschland den Euro retten muss, um sich selbst zu retten" ("Postawić na Europę. Dlaczego Niemcy muszą uratować euro, by uratować same siebie")...(więcej )  (link is external)
Ważne
http://naszeblogi.pl/62463-soros-sponiewieral-michnika-i-testuje-reakcje-kaczynskiego (link is external)
http://naszeblogi.pl/62447-soros-i-lewactwo-wysylaja-homoseksualistow-na-rzez (link is external)
http://naszeblogi.pl/62387-macki-sorosa-i-michnika-dosiegly-rodziny-prezydenta-dudy (link is external)
http://naszeblogi.pl/62326-kaczynski-zaatakowal-zydowskiego-polakozerce-sorosa (link is external)
http://naszeblogi.pl/62093-orban-twierdzi-ze-obama-i-clinton-popychadla-sorosa (link is external)
http://naszeblogi.pl/61745-soros-powierzyl-balcerowiczowi-nadzor-i-rozkradanie-ukrainy (link is external)
http://naszeblogi.pl/60073-w-wywiadzie-soros-az-zieje-nienawiscia-do-kaczynskiego (link is external)
http://naszeblogi.pl/59546-gadowskipetru-i-kijowski-maja-swoich-oficerow-prowadzacych (link is external)
http://naszeblogi.pl/59471-izrael-murem-za-sorosem-i-zaczal-szantazowac-kaczynskiego (link is external)
http://naszeblogi.pl/59412-kukiz-o-sorosie-zydowski-bankier-finansuje-manifestacje-kod (link is external)
http://naszeblogi.pl/57510-soros-domaga-sie-polska-dostala-100tys-muzulmanow-rocznie (link is external)
http://naszeblogi.pl/57266-fanatycy-islamu-boja-sie-wymowic-swietego-imienia-rothschild (link is external)
http://naszeblogi.pl/57089-po-co-lichwiarstwo-pedzi-do-europy-20-milionow-muzulmanow (link is external)
http://naszeblogi.pl/54323-balcerowicz-chce-stworzyc-wyslugujaca-sie-sorosowi-partie (link is external)
http://naszeblogi.pl/52480-soros-i-balcerowicz-zostali-nadzorcami-poroszenki-i-ukrainy (link is external)
http://naszeblogi.pl/51971-soros-finansowal-we-francji-islamskich-terrorystow (link is external)
http://naszeblogi.pl/50147-haruj-dla-koncernow-wieczorem-soros-da-ci-marihuane (link is external)
http://naszeblogi.pl/49479-balcerowicz-chce-rozbic-po-nowa-partia-prawicowa (link is external)

Mój komentarz Przecież Soros jest agentem . Obcego państwa,obcej organizacji , agentem wpływu zorganizowanej grupy spiskowej. Jak kto chce go nazwać i zakwalifikować . Agenci wpływu działający na szkodę Polski powinni siedzieć w polskich więzieniach. Tam jest ich miejsce ,tam jest miejsce Sorosa. tak na chłopski,zdrowy rozum. To, że Soros nie siedzi jeszcze w polskim więzieniu najlepiej świadczy jak Polska jest jeszcze słaba. Soros niczym się nie różni od ambasadora Repnina , który jawnie skur.... zdrajców w ówczesnym Sejmie i rządzie .I jak za carycy obcy agent nie siedzi w polskim więzieniu Soros jawnie podburza przeciwko polskiemu rządowi , czyli państwu polskiemu. Prawie jawnie spiskuje w celu obalenia rządu Soros niczym polityczny alfons stworzył sobie stajnie z polskim sprostytuowanymi politykami. Finansuje antyrządowe lewackie manifestacje i organizacje wrogie Polsce. Mając swoją stajnie w Sejmie ,Europarlamencie, w mediach , organizacjach jawnie dąży do przejęcia władzy w Polsce. Ani państwo ,ani naród nie jest w sytuacji bezkarności Sorosa bezpieczny. I tu nie chodzi nawet o samego Sorosa ,ale o brak instrumentów zabezpieczających państwo przed przewrotem politycznymi ideologicznym sterownym zewnątrz. Aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Soros powinien trafić do polskiego więzienie należy zastanowić się, czy Soros , współczesny Repnin ma prawo bezkarnie tak rosyjski Repnin jawnie dążyć do likwidacji suwerennego państwa polskiego , ma prawo do wynoszeni do władzy w Polsce łajdaków. Ostatnio nie miałem czasu na pisanie bloga , bo staram się skończyć książkę Pas Kuipera. Praktycznie ukończyłem. Teraz robię poprawki .Będzie liczyła 11 rozdziałów i około 380 stron. Jeszcze jakieś półtora miesiąca. Dlatego stałych czytelników mojego bloga proszę o wyrozumiałość

Marek Mojsiewicz

22 sierpnia 2016 Także biskupi pozytywnie o programie „Rodzina 500plus”

1. Im dłużej trwa realizacja rządowego programu „Rodzina 500plus” tym coraz więcej środowisk i instytucji coraz częściej wyraża się pozytywnie nie tylko o jego wprowadzeniu ale i o skutkach jakie przynosi. Wczoraj na ten temat mówił w homilii arcybiskup Wiktor Skworc podczas Mszy Świętej odprawionej w ramach tegorocznej pielgrzymki kobiet do Sanktuarium Matki Bożej Piekarskiej w Piekarach Śląskich w której uczestniczyła także premier Beata Szydło. Arcybiskup Skworc uznał ten program za przełomowy „ponieważ w jakiejś mierze niweluje istniejące, często rażące dystanse społeczne” i zwrócił uwagę, że „w krytycznych opiniach na jego temat płynących z niektórych środowisk obraża się rodziny szczególnie wielodzietne”.

2. Przypomnijmy, że pierwszego podsumowania realizacji programu Rodzina 500 plus, rząd premier Beaty Szydło dokonał na początku lipca tego roku po 3 miesiącach jego realizacji. Był to ważny moment jego funkcjonowania ponieważ jest on tak skonstruowany, że złożenie wniosku o świadczenie w ciągu tych pierwszych miesięcy dawało możliwość uzyskania świadczenia z wyrównaniem od 1 kwietnia tego roku, złożenie wniosku po tym terminie wprawdzie także uruchamiało wypłaty ale już bez rekompensaty za poprzedni okres. Jak podała wtedy minister pracy Elżbieta Rafalska do 30 czerwca samorządy wydały 2,1 mln decyzji o wypłacie świadczeń, decyzje te dotyczą ponad 3 mln dzieci, a do tej pory wypłacono rodzinom 4,1 mld zł. Do rozpatrzenia przez samorządy zostało wtedy jeszcze 410 tysięcy wniosków i w związku z tym, że do tej pory przeciętnie na 1 złożony wniosek przypadało 1,4 dziecka, wszystko wskazuje na to, że po ich rozpatrzeniu świadczenia będzie otrzymywało w każdym miesiącu około3, 6 mln dzieci (szacowano na początku jego wdrażania, że takich uprawnionych będzie około 3,7 mln dzieci).

3. Przypomnijmy także, że wsparcie rodzin wychowujących dzieci było jednym z głównych przesłań w kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości i trzeba wyrazić uznanie dla rządu premier Beaty Szydło, że tak szybko możemy wywiązać się z deklaracji wyborczych w tej sprawie. Po zaledwie 5 miesiącach funkcjonowania rząd premier Beaty Szydło, mimo tego, że otrzymał w spadku od koalicji PO-PSL projekt budżetu państwa, który nie posiadał żadnych rezerw finansowych, ale w krótkim czasie udało się go na tyle przepracować, że znaleziono kwotę 17 mld zł aby ten program finansować w ciągu 3 kwartałów tego roku. Program Rodzina 500 plus, to wydatki 500 zł (bez podatku i bez zaliczania tej kwoty do dochodu rodziny) na drugie i każde kolejne dziecko we wszystkich rodzinach bez ograniczeń dochodowych, a w rodzinach mniej zamożnych o dochodach do 800 zł na głowę i 1200 zł na głowę w rodzinach wychowujących dziecko niepełnosprawne, także na pierwsze dziecko.

4. Prezentując na początku lipca tego roku realizację programu „Rodzina 500 plus” minister pracy Elżbieta Rafalska stwierdziła między innymi, że dzięki jego realizacji w środowiskach wiejskich zlikwidowana została sprzedaż w sklepach na tzw. zeszyt (bardzo powszechna w ostatnich latach), a rodziny wielodzietne nie tylko uzyskały stabilne finansowanie ale odzyskały także godność. Co więcej po raz pierwszy od wielu lat rodziny wielodzietne w miastach i na wsi, jest stać na zakup nowej odzieży i obuwia dla dzieci, wyposażenia w przybory szkolne, a także na wspólny wyjazd na chociaż krótkie wakacje poza miejsce swojego stałego zamieszkania. To właśnie o tego rodzaju pozytywnych skutkach wdrażania programu „Rodzina 500plus” mówił wczoraj w homilii arcybiskup Skworc, używając sformułowania, że likwiduje on „rażące dystanse społeczne”. Kuźmiuk

23 sierpnia 2016 Deficyt sektora finansów publicznych pod kontrolą

1. Już w najbliższy czwartek obędzie się pierwsza debata na posiedzeniu Rady Ministrów na temat kształtu projektu budżetu na 2017 rok, tak aby było wystarczająco dużo czasu na dyskusję z poszczególnymi ministrami, ponieważ rząd ma obowiązek złożenia go do Sejmu do końca września tego roku.W związku z tym w mediach wręcz w formie sensacji pojawiają się informacje, że minister finansów planuje wyższy niż w tym roku deficyt budżetowy i ma on wynieść ok. 59-59,5 mld zł.Już mniejszym drukiem czy też ciszej, media podają, że mimo tego wysokiego deficytu budżetowego, deficyt całego sektora finansów publicznych będzie wynosił w 2017 roku 2,9% PKB czyli będzie poniżej tzw. fiskalnego kryterium z Maastricht wynoszącego 3% PKB.Na tym przykładzie dobitnie widać jak różnymi miarami oceniane są obecne rządy Prawa i Sprawiedliwości i poprzednie Platformy i PSL-u, kiedy to deficyt sektora finansów publicznych przez 7 lat ich rządów, był wyraźnie wyższy niż 3% PKB, a jakiś alarmujących informacji na ten temat w mediach nie było.Przypomnijmy tylko, że jeszcze w 2007 roku podczas ostatniego roku rządów Prawa i Sprawiedliwości deficyt sektora finansów publicznych według danych Eurostatu wyniósł tylko 1,9% PKB ale już w kolejnych latach był wyraźnie wyższy w 2008- 3.6% PKB, w 2009-7,3% PKB, w 2010 rekordowe 7,5% PKB, w 2011-4,9% PKB, w 2012-3,7% PKB, w 2013-4% PKB, w 2014-3,3% PKB i dopiero w 2015 deficyt został obniżony do 2,9% PKB.W związku z tym bardzo wysokim deficytem sektora finansów publicznych przez cały okres rządów PO-PSL, Polska była objęta unijną procedurą nadmiernego deficytu i dopiero w 2015 roku procedura ta została zamknięta wobec naszego kraju.

2. Blisko 60 miliardowy deficyt budżetowy jest związany realizacją zobowiązań wyborczych Prawa i Sprawiedliwości, w tym sztandarowym programem Rodzina 500plus czy obniżeniem wieku emerytalnego, które wejdzie w życie dopiero w ostatnim kwartale przyszłego roku właśnie ze względu na przestrzeganie zasady, że uruchamiamy dodatkowe wydatki jeżeli pojawią się dodatkowe dochody budżetowe.Sukcesywnie wprawdzie rośnie wydajność podatkowa wynikająca z uszczelnienia systemu podatkowego ale, żeby wprowadzane zmiany w prawie podatkowym przynosiły pełne efekty, potrzeba zdecydowanie więcej czasu.Minister finansów przewiduje na rok 2017 między innymi wzrost dochodów z podatku VAT wynoszący aż 11% (dochody z tego tytułu mają wynieść 143 mld zł) ale już aby w pełni zadziałała klauzula zakazująca unikania opodatkowania w podatku CIT (weszła w życie 15 lipca tego roku), potrzeba nie tylko poprawy skuteczności kontrolerów podatkowych ale także spodziewanej zmiany strategii dużych przedsiębiorstw w tym zakresie.

3. Przypomnijmy także, że mimo dodatkowych dużych wydatków budżetowych już w tym roku, realizacja budżetu wygląda wyjątkowo dobrze.Ministerstwo finansów opublikowało niedawno szacunkowe dane dotyczące wykonania budżetu za okres styczeń-czerwiec 2016, z których jednoznacznie wynika, że mimo dodatkowych poważnych wydatków związanych z realizacją programu 500 plus, stan finansów państwa jest bardziej niż zadowalający.Po upływie połowy roku zrealizowano 151,6 mld zł tj. 48,3% dochodów, 170,3 mld zł tj. 46,2% wydatków, a deficyt budżetowy wyniósł 18,7 mld zł tj. 34,1 % czyli niewiele ponad 1/3 rocznego planu.Według wstępnych szacunkowych danych za okres styczeń – czerwiec dochody budżetu państwa były wyższe aż o 10,6% w porównaniu z tym samym okresem roku ubiegłego, przy czym dochody podatkowe wzrosły o 7,4% r/r.

4. Na szczególne podkreślenie zasługuje fakt, że w okresie styczeń – czerwiec odnotowano wzrost dochodów we wszystkich rodzajach podatków w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego.I tak dochody z podatku VAT były wyższe o 7,9 % tj. aż o 4,5 mld zł, dochody z podatku akcyzowego i podatku od gier były wyższe o 4,9 % czyli o ok. 1,5 mld zł, z podatku PIT były wyższe o 8,4% tj. o około 1,7 mld zł, wreszcie z podatku CIT o 2, 1% tj. o około 0,3 mld zł.W związku z wprowadzeniem podatku od instytucji finansowych (tzw. podatku bankowego) dochody z tego tytułu w za 4 miesiące (obowiązuje od 1 lutego ale płacony jest z miesięcznym „poślizgiem”, a więc za okres luty -maj) wyniosły 1,4 mld zł.A więc dochody z 4 podstawowych podatków (VAT, akcyza, PIT i CIT), były wyższe aż o 8 mld zł za pierwsze półrocze tego roku w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego, a razem z tzw. podatkiem bankowym (który w poprzednim roku nie obowiązywał), aż o 9,4 mld zł o tych z roku poprzedniego.Zrealizowanie planu dochodów budżetowych za I półrocze, trochę niższe niż upływ czasu wykonanie wydatków, wszystko to powoduje, że mimo upływu 6 miesięcy, deficyt budżetowy jest wykonany zaledwie w 1/3, co oznacza że mimo ogromnych dodatkowych wydatków związanych z realizacją programu 500 plus, budżet państwa w 2016 roku ma się wyjątkowo dobrze.A więc w tym roku deficyt budżetowy i w związku z tym także deficyt sektora finansów publicznych będzie wyraźnie poniżej unijnego kryterium fiskalnego, podobnie według planów ministra finansów ma być także w roku 2017.Kuźmiuk

Merkel oddaje hołd komunistycznemu zombie Europa się nie skończyła po Brexicie - powiedział w poniedziałek premier Włoch Matteo Renzi na konferencji prasowej po spotkaniu z prezydentem Francji Francois Hollande'em oraz kanclerz Niemiec Angelą Merkel na wyspie Ventotene na Morzu Tyrreńskim. „...”Merkel: stawiamy na bezpieczniejszą Europę”Z kolei Angela Merkel w kontekście wspólnego bezpieczeństwa poruszyła wątek dżihadyzmu. - W obliczu terroru islamistycznego, w obliczu wojny domowej w Syrii, czujemy, że musimy uczynić więcej dla naszego wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa - powiedziała. „..”Niemiecka kanclerz odniosła się też do przyszłości gospodarczej Europy oraz kwestii zapewnienia miejsc pracy młodym ludziom: - Europa nie jest jeszcze najbardziej konkurencyjnym miejscem na świecie we wszystkich dziedzinach. Widzimy bardzo dużą dynamikę poza Europą w zakresie rozwoju cyfryzacji i powinniśmy mieć ambicję, aby temu sprostać. W przyszłym roku minie 30 lat od rozpoczęcia programu Erasmus. Musimy mieć pewność, że młodzi ludzie będą w stanie podjąć wyzwania, jakie stoją przed Europą i że będą ich świadomi. Respektujemy decyzję Wielkiej Brytanii, ale chcemy jednoznacznie stwierdzić, że pozostali członkowie stawiają na dobrze prosperującą i bezpieczniejszą Europę - dodała. „...”Symboliczne miejsce spotkaniaSpotkanie zorganizowano na niewielkiej wyspie Ventotene. Miejsce wybrano nieprzypadkowo: to tam, w faszystowskim więzieniu, dziennikarz Altiero Spinelli został w 1941 roku współautorem "Manifestu na rzecz Europy wolnej i zjednoczonej", który stał się jednym z dokumentów ideowych integracji europejskiej, sam zaś Spinelli jest uważany za jednego z ojców Unii Europejskiej. Na wyspie jest jego grób, na którym przywódcy złożyli kwiaty w kolorach UE: żółtym i niebieskim.”...”Merkel powiedziała, że jej wizyta wspólnie z Hollande'em i Renzim na grobie Spinellego "wyraźnie pokazała, że wiemy, skąd wzięła się Unia Europejska, że powstała w mrocznych czasach Europy". "Teraz trzeba pracować nad tym, aby ludziom znów zagwarantować bezpieczną Europę, szanując zarazem wartości europejskie" - dodała kanclerz. ...(źródło) (link is external)

Krzysztof Karoń FRAGMENTY MANIFESTU Z VENTOTENE Poniżej przedstawiam kilka fragmentów z Manifestu z Ventotene, czyli ideowego programu Unii Europejskiej, z tłumaczeniem okrągłego języka propagandowych haseł na język faktów: „Pierwszym zadaniem, bez rozwiązania którego wszelki postęp będzie tylko złudzeniem, jest ostateczne zlikwidowanie granic dzielących Europę na suwerenne państwa”, /tłumaczenie/ Istnienie suwerennych państw jest sprzeczne z ideą "postępu", a ich likwidacja nie jest celem, a jedynie warunkiem wprowadzania postępu. Po to, żeby postęp był trwały, państwa suwerenne muszą być zlikwidowane "ostatecznie", to znaczy w taki sposób, żeby nigdy nie mogły się odrodzić. Ponieważ podstawą suwerennych państw są wspólnoty narodowe, ostateczną likwidację suwerennych państw umożliwi tylko likwidacja wspólnot narodowych.Wolna i zjednoczona Europa jest niezbędnym warunkiem dla wprowadzenia nowoczesnej kultury, której rozwój powstrzymał epokę totalitaryzmu. Jeśli tylko zostanie osiągnięty ten cel, będzie można podjąć znowu historyczny proces przeciwko społecznej niesprawiedliwości i przywilejom.”, /tłumaczenie/ Dopiero po likwidacji suwerennych państw narodowych będzie można zlikwidować tradycyjną kulturę europejską i wprowadzić nowoczesną kulturę marksistowską (która powstrzymała rozwój faszyzmu), a dopiero po wprowadzeniu kultury marksistowskiej będzie można powrócić (podjąć) do wprowadzania system komunistycznego (przeciwnego niesprawiedliwości i przywilejom).Europejska rewolucja musi być socjalistyczna, żeby mogła sprostać naszym potrzebom; musi opowiedzieć się za emancypacją klasy robotniczej i stworzeniem ludzkich warunków życia.”, /tłumaczenie/ Europejska rewolucja ma sprostać potrzebom "naszym", czyli potrzebom zwolenników rewolucji. Jeżeli musi być socjalistyczna, to jej skutkiem musi być państwo socjalistyczne realizujące socjalistyczną gospodarkę planową. Dla realizacji "naszych potrzeb" rewolucja musi "opowiedzieć się" za emancypacją klasy robotniczej i stworzeniem ludzkich warunków życia. Rewolucja musi "opowiedzieć się" za emancypacją klasy robotniczej i stworzeniem ludzkich warunków pracy, co wcale nie oznacza, że klasa robotnicza musi się koniecznie wyemancypować.Zgodnie z podstawową zasadą socjalizmu - wobec której ogólna kolektywizacja była tylko pospiesznym i błędnym wnioskiem – siły wytwórcze nie powinny panować nad człowiekiem, ale tak, jak wcześniej siły natury, zostaną one podporządkowane człowiekowi, racjonalnie kierowane i kontrolowane, żeby zapobiec niebezpieczeństwu, że szerokie masy staną się ich ofiarą.” /tłumaczenie/ Zgodnie z podstawową zasadą socjalizmu nowe państwo prowadzić będzie socjalistyczną gospodarkę planową (kierowaną i kontrolowaną przez super-władzę super-państwa), żeby zapobiec niebezpieczeństwu, że szerokie masy staną się ofiarą gospodarki wolnorynkowej, czyli nieludzkich praw prywatnej własności, wolnej konkurencji i konsumpcjonistycznej pogoni za dobrobytem.Własność prywatna musi być – w zależności od sytuacji – zniesiona, ograniczona, skorygowana albo rozszerzona i to nie według jakichś dogmatycznych zasad.” /tłumaczenie/ Prawo własności nie może wynikać z jakiejś dogmatycznej zasady, czyli z przepisów bezwzględnie obowiązującego prawa, albo dogmatycznych "praw człowieka", ale będzie dowolnie znoszone (wywłaszczanie), ograniczane (dzierżawa terminowa), korygowane (państwowa redystrybucja - zabrać tym, którzy mają i dać tym, którzy chcą mieć), albo rozszerzane (nadanie) według zasad ustalanych w zależności od sytuacji przez super-władzę super-państwa.
Adekwatność i realizacja każdego pojedynczego punktu programowego musi być badana  pod względem jego zgodności z bezdyskusyjnym warunkiem europejskiej jedności.” /tłumaczenie/ Jedność europejska, czyli likwidacja suwerennych państw jest "bezdyskusyjna", a więc jakiekolwiek działania, które mogłyby zahamować lub uniemożliwić proces integracji są niedopuszczalne. Jednym kryterium oceny działań jest ich przydatność dla likwidacji suwerennych państw, a nie przydatność dla realizacji jakichkolwiek innych celów, gdyby uniemożliwiały one europejską jedność.Partia rewolucyjna nie może powstawać w decydujących chwilach w wyniku amatorskiej improwizacji, ale musi już teraz wypracować przynajmniej podstawowe stanowisko polityczne, sformułować linie kierunkowe własnej działalności i stworzyć własne kadry. Partia nie może opierać się na masie heterogenicznych elementów, których wspólnym celem – z uwagi na antyfaszystowskie korzenie – była negacja i załamanie totalitarnego reżimu, a które po osiągnięciu celu podążyły własnym drogami.” /tłumaczenie/ Partia rewolucyjna jest partią kierowaną przez awangardowe kadry, realizującą sformułowane przez te kadry stanowisko polityczne i działająca według wyznaczonych linii kierunkowych, a nie partią masową, kompletowaną spontanicznie, wypracowującą swój program w wyniku ścierania się stanowisk jej członków. Europejska partia rewolucyjna jest leninowską partią rewolucyjnej awangardy realizującą zasadę centralizmu demokratycznego.Ze stale rosnącej grupy sympatyków partia powinna wciągać do współpracy tylko tych, którzy europejską rewolucję uczynili głównym celem swojego życia, którzy z dnia na dzień świadomie wypełniają swoje zadanie i dbają o interes ruchu, również w najtrudniejszych warunkach nielegalności (pisane w 1941 r.) i tworzą stabilną sieć wspierającą płynną sferę ruchu sympatyków.” /tłumaczenie/ Kadrę partii typu leninowskiego tworzą rewolucjoniści zawodowi, dla których europejska rewolucja socjalistyczna stanowi najwyższy cel życiowy i którzy dla realizacji tej idei gotowi są podjąć działania sprzeczne z prawem.Nasz ruch czerpie pewność co do celów i kierunków działania nie z rozpoznania jakiejś nie istniejącej jeszcze woli ludu, ale ze świadomości reprezentowania najgłębszych potrzeb nowoczesnego społeczeństwa. Dzięki niej nasz ruch wyznacza linie kierunkowe nowego porządku, narzucając jeszcze nieuformowanym masom pierwszą społeczną dyscyplinę. Nowe państwo powstanie dzięki dyktaturze rewolucyjnej partii i dla nowej, prawdziwej demokracji.” /tłumaczenie/ Ciemny, nieuformowany, reakcyjny (bo nienowoczesny) europejski motłoch (czyli wszyscy eurosceptycy bez względy na narodowość, rasę, światopogląd, wyznanie i posiadaną wiedzę oraz stopnie naukowe) nie jest w stanie ani zrozumieć, ani wyrazić potrzeb nowoczesnego społeczeństwa. Potrzeby te rozumie i reprezentuje kadrowa partia zawodowych rewolucjonistów. Dlatego partia, czerpiąc pewność co do celów i kierunków działania z poczucia swej historycznej misji (zapewne wynikającej z teorii i kultury marksistowskiej), ma prawo do narzucenia temu ciemnemu motłochowi społecznej dyscypliny, stosując rewolucyjną dyktaturę, czyli terror.Nieprzydatni starzy zostaną wyeliminowani, a wśród młodych trzeba obudzić nową energię.”

/tłumaczenie/ Ludzie mający psychikę skażoną tradycyjną, reakcyjną kulturą będą eliminowani przynajmniej z życia publicznego (istnieją różne metody eliminacji, od wyrzucania ze stanowisk kierowniczych, przez zamykanie w więzieniach i szpitalach psychiatrycznych, aż po eutanazję prewencyjną). Siłą nowej rewolucji jest młodzież, czyli nowy proletariat - pisane w 1941 r., gdy na miejsce starego proletariatu przemysłowego wyznaczono nowy proletariat młodzieżowy, zastąpiony w latach 70-tych jeszcze nowszym proletariatem, czyli mniejszościami seksualnymi - próbowano również do nowego proletariatu dokooptować pedofilów, ale próby nie powiodły się i czasowo je zawieszono. I na koniec najważniejszy, bo najszczerszy cytat: „Chodzi o stworzenie państwa federalnego, które stoi na własnych nogach i dysponuje europejską armią zamiast armiami narodowymi. Trzeba ostatecznie skończyć z gospodarczą samowystarczalnością, która stanowi kręgosłup totalitarnych reżimów. Potrzeba wystarczającej ilości organów i środków, żeby w poszczególnych państwach związkowych wprowadzić zarządzenia wydane w celu utrzymania porządku ogólnego.” /tłumaczenie/ Ponieważ jest oczywiste, że europejskie państwo socjalistyczne likwidując wolny rynek i motywację do pracy tworzy warunki do korupcji i nepotyzmu, więc popaść w ekonomiczną nędzę i doprowadzić do wybuchu niepokojów społecznych. Dlatego musi ono dysponować sprawnym aparatem terroru umożliwiającym zmuszanie państw związkowych i ich ludności do posłuszeństwa (utrzymanie porządku ogólnego). Ponieważ władza państwa socjalistycznego nie może liczyć na lojalność armii państw związkowych ani ich dowództw, armie te muszą być zlikwidowane i zastąpione jedną, lojalną wobec władzy centralnej armią europejską (w sprzyjających warunkach historycznych armia ta może również zanieść sztandar rewolucji na inne kontynenty). Konieczna jest również likwidacja samowystarczalnych gospodarek państw związkowych, ponieważ nawet w przypadku, gdyby pozbawione armii społeczeństwa tych państw próbowały stawiać opór brukowcami, sztachetami kosami, a nawet gołymi rękami, zawsze można wziąć je głodem i chłodem, wstrzymując dostawy zaopatrzenia, odcinając dopływ energii elektrycznej lub zakręcając kurek z gazem.
http://www.altierospinelli.org/manifesto/de/manifesto1944de_en.html (link is external)/
TAKA JEST OFICJALNA PODSTAWA PROGRAMOWA UNII EUROPEJSKIEJ Napisany niemal sto lat po publikacji w 1848 r. Manifestu Komunistycznego Karola Marksa i Fryderyka Engelsa Manifest z Ventotene jest niemal dokładnym powtórzeniem ich programu, uzupełnionym o główne idee leninizmu (kadrowa partia zawodowych rewolucjonistów centralizm demokratyczny). Wiedza o Manifeście z Ventotene, jego autorze i jego ideowych spadkobiercach jest ogólnodostępna. Bezpośredni związek Manifestu z ideą pełnej integracji europejskiej przez likwidację suwerennych państw jest oczywisty i potwierdzany przez najwyższe unijne osobistości. Właściwie nie jest to więc jakaś specjalna tajemnica, a mimo to w europejskich stolicach każdego roku młodzież urządza (a raczej urządza się dla młodzieży) tzw. parady Schumana utrudniające dotarcie do świadomości młodego pokolenia wiedzy o celach europejskiej integracji.”..(źródło)

krzysztof Karoń AMERYKAŃSKI KOMITET DLA ZJEDNOCZONEJ EUROPY W listopadzie 2000 r. Daily Telegraph ujawnił kulisy finansowania europejskich ruchów integracjonistycznych.  W 1948 r. w USA powstała organizacja wspierająca ideę „wolnej i zjednoczonej Europy”, czyli Amerykański Komitet dla Zjednoczonej Europy (American Committee for a United Europe - ACUE). Komitet powstał z inicjatywy Coudenhove’go, a jego pierwszy skutkiem było finansowe wsparcie USA dla Kongresu Haskiego. Komitet aż do lat 60-tych współfinansował działalność zarówno Ruchu Europejskiego Winstona Churchilla jak i Unii Europejskich Federalistów Altiero Spinelliego i w całości finansował młodzieżówkę Spinelliego o nazwie Kampania Młodzieży Europejskiej (European Youth Campaign). W prawdzie inicjatorem powstania Komitetu był Europejczyk, ale był on organizacją amerykańską, w której główną rolę odgrywali amerykańscy politycy, a sam Komitet sprzyjał utworzeniu europejskiego bloku zachodniego przeciwstawnego blokowi sowieckiemu. Prawdopodobnie dzięki udziałowi w tej amerykańskiej inicjatywie Coudenhove’mu udało się spowodować, że Rada Europy pomyślana początkowo jako „rada ministrów”, czyli organ konsultacyjny przedstawicieli rządów europejskich, rozbudowany został o „parlament”, czyli doradcze zgromadzenie przedstawicieli krajowych parlamentów.
Ta właśnie parlamentarna przybudówka Rady Europy stała się początkiem europejskiego parlamentaryzmu.

Altiero Spinelli (ur. 31 sierpnia (link is external) 1907 (link is external) w Rzymie (link is external), zm. 23 maja (link is external) 1986 (link is external) w Rzymie) – włoski (link is external) polityk, zwolennik federalnej koncepcji zjednoczenia Europy. Często nazywany ojcem Unii Europejskiej (link is external) jako osoba, która wywarła ogromny wpływ na proces integracji europejskiej po II wojnie światowej (link is external). W 1941 przyczynił się do powstania tekstu zwanego Manifestem z Ventotene (link is external), w którym przedstawił swoją wizję zjednoczonej Europy. Pod koniec wojny w 1943 roku w Mediolanie założył Europejski Ruch Federalistyczny (link is external) (Movimento Federalista Europeo). Przez 6 lat (1970-1976) jako członek Komisji Europejskiej (link is external) był odpowiedzialnym za politykę przemysłową i badania naukowe. W 1979 został wybrany na posła do Parlamentu Europejskiego (link is external). W latach 80. miał jedną z decydujących ról w procesie integracji europejskiej poprzez idee wzmocnienia traktatów, zwaną Planem Spinellego (link is external)[1] (link is external). Na jego cześć jeden z głównych budynków Parlamentu Europejskiego w Brukseli nazwano jego imieniem. „..”Spinelli w młodym wieku został członkiem Włoskiej Partii Komunistycznej. Jako radykalny dziennikarz w czasie powstania nacjonalistycznej partii Benita Mussoliniego (link is external) został aresztowany w 1927 roku i spędził w więzieniu 10 lat. Podczas wojny był internowany na wyspie Ventotene (link is external) wraz z około 800 oponentami reżimu. W więzieniu oddał się pogłębionym studiom i stał się zwolennikiem idei ponadnarodowej integracji. Tamże zaczął krytykować poglądy komunistyczne, co spowodowało jego odejście z partii[1] (link is external). „...”Manifest z Ventotene”..”Pobyt na Ventotene (link is external) okazał się dla Spinelli decydującym, bo tam on miał możliwość zapoznać się z pracami kluczowych federalistów i ukształtować swoje federalistyczne poglądy. Razem z Ernesto Rossi (link is external) (uczestnik ruchu oporu) napisał tekst Manifestu z Ventotene (link is external), w którym wyraził poparcie nowemu europejskiemu ruchowi federalistycznemu. To był jeden z pierwszych dokumentów wzywających do utworzenia po wojnie demokratycznej federacji w Europie, a także w którym przedstawiono argumenty na rzecz konstytucji europejskiej[2] (link is external). W manifeście, początkowo zatytułowanym „W kierunku wolnej i zjednoczonej Europy”, główną tezą było stwierdzenie, że zwycięstwo nad faszyzmem będzie bezużyteczne, jeżeli zostanie stara wizja europejskiego ładu międzynarodowego tylko inaczej sprzymierzonego. Zaproponowano natomiast utworzenie na tyle silnej federacji państw, żeby nie doprowadzić do wybuchu nowej wojny[1] (link is external). Historia powstania i rozpowszechnienia manifestu była dosyć skomplikowana. Napisany na papierze papierosów i przemycany z więzienia, dzięki pomocy Ursuli Hirschmann (link is external) i Eugenio Colomi (link is external), dokument został opublikowany i zaczął następnie krążyć wśród włoskiego ruchu oporu.”...”Ruch federalistyczny”...”Niedługo po wyjściu Spinelli z interweniowania odbyło się zebranie założycielskie Europejskiego Ruchu Federalistycznego (link is external) w Mediolanie 28 sierpnia 1943 roku, gdzie Manifest z Ventotene (link is external) został przyjęty jako program ruchu. W latach 40. i 50. Spinelli propagował federalistyczną ideę zjednoczonej Europy, i uważał, że dotychczasowe starania i wysiłki w zakresie wzmocnienia integracji europejskiej nie są dostateczne. Jedną z jego też było, że współpraca międzyrządowa z zachowaniem pełnej suwerenności narodowej w ramach organizacji takich jak OECD (link is external) czy Rada Europy (link is external) już nie wystarczy[1] (link is external). Z tego powodu angażował się na rzecz działań, mogących wpłynąć korzystnie na rozwój sytuacji. Jednym z takich przykładów jest próba przeforsowania pomysłu powstania Europejskiej Wspólnoty Obronnej (link is external), która ostatecznie nie została powołana. „..”W latach 60. Spinelli był doradcą znanych osobistości, założycielem Instytutu Spraw Międzynarodowych w Rzymie, a w 1970 roku został członkiem Komisji Europejskiej (link is external), odpowiedzialnym za politykę przemysłową. Zrezygnował z tego stanowiska w roku 1976, a już w 1979 w pierwszych bezpośrednich wyborach został wybrany do Parlamentu Europejskiego (link is external). Uczynił to jako kandydat niezależny na liście Włoskiej Partii Komunistycznej.Spinelli był jednym z założycieli Klubu Krokodyla (link is external). W celu zaproponowania reformy Wspólnot Europejskich (link is external) w państwo federalne na forum Parlamentu, Spinelli zaczął zbierać wokół siebie podobnie myślących posłów z różnych grup politycznych. Pierwsze spotkanie tej nieformalnej grupy odbyło się w restauracji „Krokodyl” w Strasburgu, stąd klub otrzymał swoją nazwę. Klub opowiadał się za opracowaniem wniosku w sprawie nowego traktatu o unii. Ze względu na polityczną silę Klubu Parlament powołał w styczniu 1982 roku specjalną komisję, gdzie Spinelli był głównym sprawozdawcą.”...”14 lutego 1984 Parlament Europejski (link is external) przeważającą większością głosów przyjął wniosek Klubu i zatwierdził projekt Traktatu ustanawiającego Unię Europejską (link is external), czyli tzw. plan Spinellego. Bez poparcia parlamentów narodowych plan Spinellego został jednak porzucony przez rządy państw członkowskich. Jednakże zapewnił impuls dla negocjacji, które doprowadziły do Jednolitego Aktu Europejskiego (link is external) z 1986 r. i Traktatu z Maastricht (link is external) z 1992 roku. „...(źródło ) (link is external)
Ważne Stratford „ Za dziesięć lat Polska silniejsza i bardziej wpływowa niż Niemcy „..'Amerykańska agencja Stratfor przedstawiła prognozę tego, co się wydarzy w Europie i na świecie w najbliższej dekadzie. Chodzi przede wszystkim o przyszłość Niemiec i Polski.”...”„Unia Europejska może przetrwać w takiej formie, ale europejska gospodarka, polityka i współpraca wojskowa będą zależeć od dwustronnych lub od ograniczonych wielostronnych sojuszy, mających wąski zakres i nie wiążących uczestników. Niektóre państwa mogą zachować szczątkowe członkostwo w bardzo zmienionej Unii Europejskiej, ale sama ona już nie będzie określać europejskiej polityki.”...”Zamiast tego Europę będzie definiowało odrodzenie państw narodowych jako podstawowej formy życia politycznego na kontynencie. „...”Niemcy w tej masie będą najbardziej wpływowe pod względem politycznym i gospodarczym. Ale są one bardzo wrażliwe. Niemcy są czwartą gospodarką na świecie, ale wynika to z eksportu. Eksporterzy zawsze charakteryzują się naturalną podatnością na możliwości i zachcianki konsumentów. Jednym słowem, Niemcy są zakładnikami gospodarczego dobrobytu otaczającego je świata.”...”W tym sensie przeciwko Niemcom działa kilka sił. Po pierwsze – rosnący w siłę europejski nacjonalizm będzie coraz częściej wybierał protekcjonizm w gospodarce i na rynku pracy. Słabe kraje prawdopodobnie sięgną po różne mechanizmy kontroli nad kapitałem, a silne zaczną ograniczać przekraczanie przez obcokrajowców – w tym obywateli UE – swoich granic. W związku z tym możemy spodziewać się długotrwałego spadku gospodarczego w Niemczech, który doprowadzi do wewnętrznego kryzysu społecznego i politycznego i osłabi w ciągu najbliższej dekady wpływy Niemiec w Europie.”...”Ośrodkiem wzrostu gospodarczego i politycznego będzie Polska. Polska cały czas będzie utrzymywać imponujące tempo wzrostu”...”Ponieważ Niemcami wstrząsną globalne gospodarcze i społeczne wrzenia, Polska zdywersyfikuje handel zagraniczny i w końcu stanie się dominującą siłą w Niziny Środkowoeuropejskiej. Co więcej, Polska może stać się liderem nowej antyrosyjskiej koalicji, do której w pierwszej połowie dekady przyłączy się Rumunia. W drugiej połowie  sojusz odegra ważną rolę w rewizji rosyjskich granic i w powrocie utraconych terytoriów formalnym i nieformalnym sposobem. W miarę słabnięcia Moskwy, ten sojusz zacznie dominować nie tylko nad Białorusią i Ukrainą, ale i nad obszarami położonymi dalej na wschód. Wzmocni to polityczne i gospodarcze znaczenie Polski i jej sojuszników.”...”Polska w dalszym ciągu będzie ciągnąć korzyści ze strategicznego partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi. Kiedy globalna siła wstępuje w takie strategiczne partnerstwo, zawsze dąży, na ile to możliwe, do wzmocnienia i ożywienia gospodarki partnera, by jednocześnie stabilizować społeczeństwo i umożliwić budowę silnej armii. Z Polską i Rumunią tak się właśnie stanie. Waszyngton nie ukrywa swojego zainteresowania regionem” – twierdzą analitycy Stratfor.”. ...(więcej ) (link is external)
Mój komentarz Niemcy to upadające zombie mocarstwa. Dawno umarło, ale wciąż mu się wydaje że żyje. To społeczeństwo o ateistyczno muzułmańskim oprogramowani kulturowym i etycznym , czyli zbliżająca się wielkimi krokami zapaść gospodarcza, technologiczna i militarna. Lichwiarstwo wykończyło Rosję implantując tam ateistyczny socjalizm. Imperium ,które wydawało się na początku XX wieku ,że ma szanse prześcignąć gospodarczo USA dogorywa w tej chwili ,jest karłem demograficznym na tle silnych państw i jest w przededniu rozpadu. Dokładnie to samo dzieje się z Niemcami. Same zdechną,potrzeba im tylko dać czas i wspierać u nich polityczną poprawność i gender. a przyjdzie taki czas ,że czołgi Międzymorza będą witane kwiatami w w Berlinie .I w Niemczech i w Rosji klasa panująca jest oligarchia , której warunkiem istnienia jest istnienie totalitarnego państwa opiekuńczego . Rzym upadł, gdyż cała jego ekonomi była oparta na latyfundiach , których właściciele byli równocześnie senatorami i dominującą klasą polityczną,Cesarstwo zdechło , bo latyfundyści woleli ,żeby zdechł Rzym niż żeby zlikwidować ich latyfundia. Niemcy zostaną zlikwidowane rękami oligarchów niemieckich ,którzy będą woleli , aby Niemcy prędszej zdechły niż żeby zlikwidować pozycję tych kilkuset rodzin. Bez wojny Niemcy są skazane na stanie się drugorzędnym państwem europejskim , które być może rozpadnie się po wstrząsach wewnętrznych . Chocholi taniec Merkel z budową jakiegoś państwa europejskiego bez wojny to robienie z siebie pośmiewisko. Merkel jest już tak zdesperowana,że zaczyna oddawać część jakiemuś komunistycznemu zombie. Marek Mojsiewicz

WSI mobilizują nieboszczyków Czego to komuniści nie wymyślą! Kiedy za rządów Edwarda Gierka, które spora część, być może nawet większość Polaków wspomina z nostalgią, rzucono hasło „jedności moralno-politycznej narodu” - oczywiście pod przewodnictwem PZPR Naszej Partii, no bo jakże by inaczej – dworowaliśmy sobie w podziemnych gazetkach, że pod przewodnictwem PZPR Naszej Partii znaleźli się wskutek tego zarówno partyjni, jak i bezpartyjni, wierzący, jak i niewierzący, a nawet – żywi i umarli, no bo jak wszyscy – to wszyscy. Bodajże właśnie wtedy Jan Lityński sformułował wiekopomne „prawo Lityńskiego”, przestrzegające przed sprowadzaniem różnych partyjno-rządowych inicjatyw do absurdu. - Jak oni to usłyszą, to na pewno tak właśnie zrobią – ostrzegał Lityński. I rzeczywiście. W roku 1997 uczestniczyłem w zorganizowanej przez telewizję w Łodzi debacie na temat reformy ubezpieczeń społecznych. Wśród zaproszonych do studia gości był prof. Hausner, pani minister Lewicka, pani posłanka Ewa Tomaszewska i ja. Utytułowani dyskutanci przerzucali się uwagami na temat pierwszego, drugiego i trzeciego filaru systemu ubezpieczeń społecznych, tymczasem ja siedziałem i słuchałem. Zlitowała się nade mną pani redaktor i zapytała, czy nie chciałbym czegoś powiedzieć. Odparłem, że powiedzieć to nie – ale korzystając z okazji, że jest między nami pani posłanka Ewa Tomaszewska, którą znam jako kobietę uczciwą, to chciałbym ją o coś zapytać w przekonaniu, że powie nam prawdę. - Niech pan pyta – pozwoliła mi pani redaktor, więc zapytałem uradowaną z publicznej pochwały panią Tomaszewską, czyją własnością będą pieniądze zgromadzone na tzw. drugim filarze, czyli w Otwartych Funduszach Emerytalnych. - Własnością ubezpieczonego – odpowiedziała pani Tomaszewska. - Aha – ucieszyłem się. Ale żeby się upewnić, zapytałem dodatkowo - Zatem jeśli taki ubezpieczony wpadnie, dajmy na to, na pomysł odbycia podróży dookoła świata, pójdzie do Funduszu i poprosi o wypłacenie mu jego pieniędzy, to Fundusz wypłaci mu je bez mrugnięcia okiem? - No nie – odpowiedziała pani Tomaszewska. - Jak to „nie”? - zapytałem zdumiony. - Właścicielowi, na jego żądanie, Fundusz nie wypłaci jego pieniędzy? - Bo każdy by tak chciał – wyjaśniła pani Tomaszewska, zaś pan prof. Hausner dodał: „pan to wszystko sprowadza do absurdu”. Dzisiaj, odkąd w 2008 roku niezawisły Sąd Najwyższy uznał, że pieniądze w OFE nie są żadną „własnością ubezpieczonych” tylko częścią „funduszy publicznych”, co umożliwiło rządowi Donalda Tuska wzięcie stamtąd 140 miliardów złotych i umożliwi obecnemu rządowi wzięcie pozostałej reszty gwoli sfinansowania obywatelom rozmaitych dobrodziejstw, by - podobnie jak dzisiaj z nostalgią wspominają rządy Edwarda Gierka – z podobnym sentymentem wspominali rządy prezesa Jarosława Kaczyńskiego, kiedy już lichwiarska międzynarodówka weźmie nas za mordę – pozbywamy się również i tego złudzenia, że w naszym nieszczęśliwym kraju ostoi się czyjakolwiek własność – no, może z wyjątkiem własności żydowskiej, zwłaszcza gdy Nasz Najważniejszy Sojusznik przyciśnie nas trochę mocniej – kiedy rządowi zabraknie pieniędzy na różne dobrodziejstwa, którymi za nasze pieniądze pragnie nas obsypać. Już choćby z tego przykładu widać, że granica między rzeczywistością, a absurdem wcale nie jest wyraźna, o ile w ogóle jeszcze istnieje.

Toteż bez specjalnego zaskoczenia opinia publiczna potraktowała wywiad, jaki żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Michnika, przeprowadziła z księdzem Józefem Tischnerem. Nie byłoby w tym nic specjalnie osobliwego, gdyby nie to, że ksiądz Tischner już od ponad 16 lat nie żyje i to w dodatku – cały czas. Oczywiście dla funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej” to nie jest żadna przeszkoda; za pierwszej komuny funkcjonariusze „Trybuny Ludu” nie takie rzeczy wyciągali od świadków. Na przykład – mnóstwo ludzi na własne oczy widziało, jak amerykańskie samoloty zrzucają wrogą stonkę wprost na ziemniaczane plantacje spółdzielni produkcyjnych. Dzisiaj oczywiście mamy inny etap, na którym obowiązują inne mądrości, toteż o stonce zrzucanej z amerykańskich samolotów nikt nawet się nie zająknie. Dzisiaj stonkę mogą zrzucać najwyżej samoloty rosyjskie – a i to do czasu, gdy Amerykanom znowu się odmieni, dokonają kolejnego „resetu” i pan red. Michnik znowu będzie spotykał się w Włodzimierzem Putinem w Klubie Wałdajskim, gdzie podobno można było znakomicie wypić i zakąsić. Ta umiejętność ma zresztą u nas długą tradycję; już Aleksander Fredro wkłada w usta Rejenta Milczka sentencję, że „nie brak świadków na tym świecie”, a kropkę nad „i” w powieści „Kariera Nikodema Dyzmy” stawia adwokat konsystorski, któremu Nikodem Dyzma powierzył prowadzenie sprawy unieważnienia małżeństwa Niny Kunickiej z grandziarzem i hochsztaplerem Kunickim, który tak naprawdę nazywał się „Kunik”. Na spostrzeżenie Dyzmy, że niektórzy świadkowie już nie żyją, adwokat pyta, czy Dyzma naprawdę uważa, że wydobycie zeznań zza grobu powinno kosztować taniej? A któż lepiej od funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej” może wiedzieć, jak się takie zeznania wydobywa? Przecież na takich właśnie relacjach opiera się jeśli nie cały, to w każdym razie znaczna część „przemysłu holokaustu”, a w Stanach Zjednoczonych – o czym sam mogłem się przekonać – w miarę upływu czasu pojawia się coraz więcej tak zwanych „świadków historii”, którzy na obstalunek zeznają, co tylko trzeba. Podobnie zresztą było i w Polsce za pierwszej komuny, o czym w swoim „Dzienniku 1954” wspomina Leopold Tyrmand. Oto podczas jakiegoś zjazdu rewolucjonistów z całego świata zasłabł grecki rewolucjonista Apostologs Grozos. Do hotelu sejmowego, gdzie rewolucjoniści kwaterowali, wezwano tedy doktora Dobrzańskiego, który próbował się z pacjentem porozumieć w różnych językach: a to po angielsku, a to po francusku, ale bez skutku. Próbował też po rosyjsku, ale Grek w obecności ubeckiej nadzorczyni o manierach ruskiego generała, po rosyjsku też nie rozumiał. Wezwano tedy rewolucjonistkę z Argentyny, co znała wszystkie języki świata. Zagadała ona do Greka w narzeczu, które doktor Dobrzański, nawiasem mówiąc, z pierwszorzędnymi „korzeniami”, pamiętał z przedwojennych Nalewek. Zrobił pacjentowi zastrzyk i pożegnał go życzliwym: „a giten cześć!” Okazało się, że „Grek” jest uczestnikiem tzw. „cyrku Stalina”, w którym żydowscy absolwenci komunizmu z ulicy Gęsiej lub Smoczej w Warszawie, przedstawiają, a to argentyńskich peonów, a to bohaterskich Malajów. Sama z nimi wygoda; takiego jednego z drugim peona, czy Malaja całymi tygodniami trzeba by uczyć, jak ma nawijać, podczas gdy tubylczy absolwent komunizmu chwyta mądrości etapu w lot. No to dlaczego on nie ma być świadkiem? Okazuje się, że za sprawą żydowskich migracji, stalinowskie wynalazki znakomicie przyjęły się i sprawdzają również w Stanach Zjednoczonych! Ksiądz Tischner został przez funkcjonariusza „Gazety Wyborczej” przesłuchany na okoliczność katastrofy smoleńskiej i nie trzeba chyba dodawać, że rozsmarował złowrogiego Antoniego Macierewicza na podłodze. Taki wywiad może być pośrednim dowodem na istnienie życia pozagrobowego, nawet jeszcze lepszym od tych, które co i rusz odkrywa judeochrześcijański portal „Fronda”, bo tam podają jakieś mgliste poszlaki, a tu proszę – świadkuje nam sam ksiądz profesor Tischner we własnej osobie! Ale nie o to przede wszystkim chodzi, tylko o to, że na potrzeby ostatecznej rozgrywki z rządem, Wojskowe Służby Informacyjne mobilizują wszystkie rezerwy. Nie tylko partyjnych, ale i bezpartyjnych, nie tylko niewierzących, ale i wierzących, nie tylko żywych, ale nawet umarłych! Stanisław Michalkiewicz

24 sierpnia 2016 Z programu Rodzina 500 plus wypłacono już ponad 7 mld zł

1. Jak poinformowała wczoraj minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elzbieta Rafalska po 4 miesiącach realizacji programu Rodzina 500 plus jest nim objęte ponad 3,6 mln dzieci, na które wypłacono do końca lipca tego roku już 7,18 mld zł. Minister przedstawiła przy tej okazji cały szereg innych ważnych informacji związanych z realizacją tego programu między innymi takich jak rozmieszczenie terytorialne przekazywanych środków, z których wynika, że liderami w tym zakresie są następujące województwa: mazowieckie gdzie wypłacono 1,02 mld zł, wielkopolskie-721,1 mln zł, śląskie – 697,3 mln zł i małopolskie-676, 3 mln zł. Programem jest objętych średnio 52,2 % dzieci do 18 roku życia przy czym w gminach wiejskich jest to aż 61% dzieci, w gminach miejsko-wiejskich 56% dzieci i w gminach miejskich 44% dzieci. Minister poinformowała także, że do końca lipca złożono w ramach tego programu 2,74 mln wniosków, samorządy wydały już 2,55 mln decyzji, a na rozpatrzenie czeka jeszcze 178 tys. wniosków z czego 54,4 tys. zostało przekazanych marszałkom województw, którzy wydają decyzje w sytuacji kiedy przynajmniej jedno z rodziców dzieci przebywa innym kraju Unii Europejskiej.

2. Przypomnijmy przy tej okazji, że wsparcie rodzin wychowujących dzieci było jednym z głównych przesłań w kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości i trzeba wyrazić uznanie dla rządu premier Beaty Szydło, że tak szybko możemy wywiązać się z deklaracji wyborczych w tej sprawie. Po zaledwie 5 miesiącach funkcjonowania rząd premier Beaty Szydło, mimo tego, że otrzymał w spadku od koalicji PO-PSL projekt budżetu państwa, który nie posiadał żadnych rezerw finansowych, ale w krótkim czasie udało się go na tyle przepracować, że znaleziono kwotę 17 mld zł aby ten program finansować w ciągu 3 kwartałów tego roku. Program Rodzina 500 plus, to wydatki 500 zł (bez podatku i bez zaliczania tej kwoty do dochodu rodziny) na drugie i każde kolejne dziecko we wszystkich rodzinach bez ograniczeń dochodowych, a w rodzinach mniej zamożnych o dochodach do 800 zł na głowę i 1200 zł na głowę w rodzinach wychowujących dziecko niepełnosprawne, także na pierwsze dziecko.

3. Minister Rafalska ustosunkowała się także do pojawiającego się w mediach często zarzutu, że w rodzinach dysfunkcyjnych środki z tego programu nie są wykorzystywane na rzecz dzieci ale na inne cele np. alkohol. Poinformowała także, że od 1 kwietnia samorządy podjęły zaledwie 439 decyzji o zamianę świadczenia pieniężnego na świadczenia rzeczowe, co stanowi zaledwie 0,02% w stosunku do wszystkich wydanych decyzji w ramach tego programu. Stwierdziła, że w środowiskach wiejskich w zasadzie została zlikwidowana sprzedaż w sklepach na tzw. zeszyt (bardzo powszechna w ostatnich latach), a rodziny wielodzietne nie tylko uzyskały stabilne finansowanie ale odzyskały godność. Po raz pierwszy od wielu lat rodziny wielodzietne w miastach i na wsi, stać na zakup nowej odzieży i obuwia dla dzieci, wyposażenia w przybory szkolne, a także na wspólny wyjazd na chociaż krótkie wakacje poza miejsce swojego stałego zamieszkania. Podkreśliła także, że w tym roku wreszcie zniknęły z oferty banków i instytucji pożyczkowych reklamy kredytów i pożyczek na wyprawkę szkolną dla dzieci, co oznacza, że także w ocenie tych instytucji program Rodzina 500 plus w znaczący sposób poprawił sytuację materialną szczególnie rodzin wielodzietnych. Kuźmiuk

25 sierpnia 2016 Erdogan po raz kolejny zażądał od Unii 3 mld euro

1. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan po raz kolejny w publicznej wypowiedzi zażądał od Unii realizacji porozumienia z marca tego roku dotyczącego imigrantów i wypłacenia temu krajowi 3 mld euro na utrzymanie obozów, w których przebywają uchodźcy z Syrii. Przypomniał także, że Unia zobowiązała się w tym porozumieniu znieść wizy dla Turków, a także że obiecano temu krajowi otwarcie kilku kolejnych obszarów negocjacyjnych dotyczących członkostwa tego kraju w UE. Dał również do zrozumienia, że jeżeli UE w najbliższym czasie nie przekaże tych 3 mld euro, to Turcja nie będzie tak skutecznie jak w ostatnich 5 miesiącach pilnować swej morskiej granicy z Grecją, co oznacza na Morzu Egejskim pojawią się znowu setki pontonów z imigrantami, którzy będą się chcieli przedostać do Europy. Zresztą jak informują służby graniczne Grecji w ostatnich dniach na poszczególne wyspy tego kraju na Morzu Egejskim docierają coraz liczniejsi imigranci z Turcji, tak że znowu zaczyna brakować miejsc w obozach przejściowych obozach znajdujących się na tych wyspach.

2. Przypomnijmy tylko, że na tym szczycie Unia-Turcja w dniach 17-18 marca tego roku w Brukseli, przywódcy europejscy zabiegali u przywódców tureckich z jednej strony o uszczelnienie morskiej granicy z Grecją tak aby zablokować exodus imigrantów tą drogą, z drugiej o przyjmowanie z powrotem tych imigrantów, którzy znaleźli się w UE ale nie otrzymali azylu. Wprawdzie porozumienie z Turcją dotyczące uszczelnienia morskiej granicy z Grecją zostało już raz przez UE zawarte w listopadzie 2015 roku, ale niestety nie było realizowane, ponieważ Unia obiecała Turkom 3 mld euro na finansowanie obozów uchodźców w ciągu najbliższych 2 lat ale przekazała do tej pory zaledwie kilkadziesiąt milionów euro. Komisja Europejska, która dysponuje unijnym budżetem, niezmiennie od wielu miesięcy żąda przejrzystości wydatkowania tych środków od instytucji i organizacji tureckich zajmujących się imigrantami i jak twierdzi nie może się tego doczekać.

3. Turcy oprócz pieniędzy (tym razem chodziło już o środki w wysokości aż 6 mld euro przy czym do roku 2018), uzyskali także od UE deklarację przyśpieszenia negocjacji dotyczących członkostwa tego kraju w UE, a także decyzję w sprawie zniesienia unijnych wiz dla swoich obywateli już od lipca tego roku (w lipcu zmieniono to na jesień tego roku). Turcy w zamian zobowiązali się wprawdzie do przyjmowania tych imigrantów, którzy nie uzyskali azylu w krajach UE, albo tych którzy zostaną do tego kraju zawróceni przez międzynarodowe patrole na Morzu Egejskim ale w zamian przyjmowania przez UE uchodźców wprost z obozów rozlokowanych na swoim terenie. Te przemieszczenia miały się odbywać na zasadzie „jeden do jednego” i do tej pory z pewnymi przeszkodami i na niewielką skalę ale były przez UE i Turcję jednak realizowane, po kolejnych wypowiedziach prezydenta Erdogana, mogą się bardzo szybko skończyć. Ale jeszcze groźniejsze dla UE jest to o czym prezydent Turcji mówi wprawdzie nie wprost, mianowicie powtórne otwarcie tureckiej – greckiej granicy przez Morze Egejskie dla uchodźców przebywających w obozach w tym kraju. Jeżeli doszłoby do tego, to greckie wyspy będą szturmowane z powrotem przez tysiące imigrantów, którzy tak jak poprzedniego lata za wszelką cenę będą chcieli się dostać do Niemiec lub do innych równie zamożnych krajów.

4. Już po marcowym porozumieniu UE -Turcja podczas debaty w Parlamencie Europejskim użyto sformułowania że zawiera ono tyle „prezentów” dla tego kraju, że można wręcz stwierdzić, że „Unia jest na łasce Erdogana”, niestety kolejne wypowiedzi ale i działania prezydenta Turcji wyraźnie to potwierdzają. Wszystko wskazuje na to, że teraz po zduszeniu puczu w swoim kraju, prezydent Erdogan zaczyna szantażowanie UE i ma w tym procederze poważne atuty, głównie możliwość powtórnego otwarcia granicy tureckiej dla imigrantów, którzy do tej pory przebywają w obozach na terenie tego kraju. Wszystko wskazuje na to, że unijnych przywódców czeka bardzo trudna jesień.

Kuźmiuk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1120
1120
(6)TBSP DSPWid 1120 ppt
1120
1120
1120
Cw 2112008
1120
1120

więcej podobnych podstron