238

Czy Palikot utworzy proniemiecka centrolewicę i usunie SLD Palikot od pewnego czasu odgraża się ,że jeśli go wyrzucą z

Platformy Tuska , albo nie dadzą miejsca w zarządzie to opuści Platformę Obywatelską i utworzy własna , prywatną niejako partie. Partię centrowo lewicową. Osobiście słuchając poglądów Palikota, które staną się zapewne programem jego nowej zabawki , jego prywatnej partii będzie to raczej partia  lewicowo skrajnie lewicowa. Jednym słowem wojująca , agresywna, wykorzystująca przemoc państwa w stosunku do słabszych , fanatyczna lewica. Wsparta przez prywatne koncerny medialne jest w stanie rozjechać prorosyjską lewicę Napieralskiego , SLD z przybudówkami. Parę miesięcy temu pisałem w polemice do testu Ziemkiewicza , który twierdził, że Rosjanie i Niemcy walczą między sobą o to kto będzie kontrolował Polskę  ,że Rosjanie i Niemcy uzgodnili już podział stref . Rosjanie sprowadza Ukrainę do poziomu rosyjskiej gospodarki peryferyjnej, za co dadzą Niemcom wolną rękę Polsce , która stanie się gospodarka i społeczeństwem peryferyjnym w stosunku do Niemiec. Poruszyłem wtedy też kwestę  uporządkowania polskiej przestrzeni politycznej ,  nic nie wiedząc przy tym  o apetycie Palikota  na własną partie lewicową Przypuszczałem że doszło prawdopodobnie do uzgodnień w wyniku których Rosjanie zgodzili się na oddanie tej przestrzeni Niemcom , czyli ,że zgodzili się na  doprowadzenie do upadku ich lewicy, ich  SLD. Niemcy  aby zbudować , uzyskać pełna kontrole nad polską sceną polityczna musza stworzyć „własną”  proniemiecką lewicę. Wiąże się to oczywiście z upadkiem SLD . Z 8 procent bez wsparcia mediów zaraz zrobi się cztery i do piachu , politycznego oczywiście .Komorowski swoją polityka wyciągnięcia najbardziej medialnych lewicowych twarzy zmiękczy SLD przed  „dorżnięciem” lewicowej watahy, watahy SLD. Pisząc parę miesięcy temu o tym scenariuszu jestem zaskoczony ,że być może zrealizuje go Palikot .Proniemiecka, centrowo prawicowa Platforma Tusk i proniemiecka partia lewicowa Palikota. Usuniecie Kaczyńskiego i PiS ze sceny politycznej , co jest wbrew ostatnim dobrym wynikom Kaczyńskiego  bardzo realne sprowadzi wybory parlamentarne do całkowitej farsy. Niezależnie na  kogo będziemy głosowali , na jakikolwiek program , lewicowy, czy prawicowy , zawsze wygrają Niemcy . Jeszcze tylko trzeba „dziadka „ Jarosława wygnać , a Sulejówek zrównać z ziemią. Marek Mojsiewicz

Stanisław Janecki o Porażce Kopanie się z koniem jest skuteczne wyłącznie w wykonaniu konia. Do takiego wniosku doszła opozycja już po 300 dniach urzędowania gabinetu Tuska. Im więcej sił PiS i SLD wkładały w obnażanie miałkości polityki rządu, tym więcej traciły. Bo rząd uruchomił cały aparat swojej propagandy i zaprzyjaźnionych mediów, by walić w opozycję. Potulna opozycja nigdy nie ma racji. Ale nieskuteczna też jej nie ma. PiS słusznie zarzuca rządowi i PO, że zamiast obniżać i upraszczać podatki, tylko jej podwyższają i komplikują. Razem z SLD partia Kaczyńskiego trafnie zauważa, że PO i jej gabinet rozdymają biurokrację zamiast ją ograniczać. To za ich rządów przybyło ponad 60 tys. nowych urzędników. Celne jest punktowanie ekipy Tuska za atak na niezależność banku centralnego. Jest sens w przypominaniu, że rząd stał się maszynką do robienia długu publicznego (100 mld zł rocznie), że w trudnych czasach rozdaje nieistniejące pieniądze (około 40 mld zł dodatkowych wydatków). To wszystko są fakty, ale tym gorzej dla faktów. W każdym innym kraju byłaby awantura na sto fajerek i zjazd poparcia, a w Polsce jest odwrotnie. I chyba tylko z obowiązku PiS oraz SLD przypominają, że komisja Palikota nie likwiduje głupich przepisów, lecz je tworzy. I co z tego, że rację ma PiS, gdy wypomina PO ustawę o przemocy w rodzinie, która ubezwłasnowolnia rodziców, a u dzieci premiuje donosicielstwo. Co z tego, że prawdę głosi opozycja, gdy zauważa, iż rząd Tuska wcale nie zmniejszył inwigilacji obywateli przez tajne służby, lecz ją zwiększył. Tym gorzej dla opozycji. Rząd Tuska uczynił sztukę z odwracania kota ogonem. Wszystko, co złe, to wina opozycji. To stara taktyka niewiernego męża, który nawet przyłapany z kochanką w łóżku, wmawia żonie, że to ona ma kłopot ze wzrokiem. Każdą sprawę, w której rząd czuł się winny, natychmiast przysłaniano atakiem na opozycję. Na PiS jako winnego zaniedbań, których pokonywanie zajmie lata. A na SLD jako na totalnych populistów. Obrywało się nawet koalicyjnemu PSL, który cały czas jest traktowany tak jak opozycja, czyli atakowany za to, ze hamuje reformatorski szał rządu. To wszystko nie oznacza, że PiS i SLD są bez grzechu. Są grzeszne, bo dają się wpuszczać w maliny, czyli angażować w tematy zastępcze. A te odsuwają uwagę opinii publicznej od spraw istotnych, czyli gospodarki i kompletnie niesprawnego państwa. Dzięki własnej machinie propagandowej i przyjaznym mediom rząd uczynił wielką cnotę z tego, że panuje ponoć w Polsce spokój. I to spokój stał się ważniejszy niż rozwój i dobrobyt. A skoro spokój jest cnotą, nie można go burzyć reformami. No i nie może go zakłócać opozycja. Błędem opozycji jest zbyt częste milczenie w imię narzuconej ideologii świętego spokoju. PiS i SLD bywają głośne, tyle że zwykle jest to na rękę PO, a wręcz partia Tuska tego po nich oczekuje. PiS pięknie wpuszczono w prowokacje Palikota, w dywagacje o klapsie jako metodzie wychowania. Wpuszczono w dyskusje o zmianie konstytucji, choć obecnej nie ma szans zmienić. PiS i SLD dały się zaangażować w gorące debaty o in vitro czy o ochronę życia od poczęcia. Cała opozycja jest podpuszczana, by włączać się w prowokowane wojny religijne. Daje też sobą manipulować w kwestiach małżeństw homoseksualnych czy eutanazji. Rząd kompletnie poległ na polu gospodarki, finansów publicznych, długu publicznego czy bezpieczeństwa energetycznego, czego opozycja nie potrafiła wykorzystać. Na usprawiedliwienie PiS warto przypomnieć, że w katastrofie smoleńskiej zginęły Grażyna Gęsicka i Aleksandra Natalli-Świat, które jak nikt inny potrafiły rząd za te zaniechania punktować. Nawet jeśli było to kopanie się z koniem. Choć krytyka rządu Tuska jest bardzo frustrująca i mało efektywna, warto, by opozycja to robiła. I to nie potulnie, lecz równie demagogicznie jak rząd robi sobie klakę. Mamy nowy Front Jedności Narodu, w którym liczne media dają z siebie robić tubę propagandową rządu, więc opozycja powinna mówić i własnym głosem, i zastępować służalcze media. Stanisław Janecki

Gospodarka Chin przewyższa gospodarkę Japonii Bieżące dane o gospodarce Japonii wykazują, że obecnie przewyższa ją gospodarka Chin podobnie jak to niedawno stało się gospodarce Niemiec w 2007 roku. Tak, więc gospodarka Chin jest na drugim miejscu na świecie po gospodarce USA i produkcja gospodarcza w czasie drugiego kwartału 2010 roku jest znacznie mniejsza w Japonii niż produkcja Chin w wysokości ponad 1,33 tryliona dolarów. Obecny kryzys finansowy spowodowany „szwindlem w USA na trylion dolarów” nie powstrzymał imponującego wzrostu produkcji i gospodarki Chin w czasie ostatniej dekady z siódmego na drugie miejsce na świecie, podczas gdy Niemcy są na czwartym, Francja na piątym i W. Brytania na szóstym. Szybko rośnie gospodarka Brazylii, która obecnie jest na ósmym miejscu po Włoszech. Chiny dawno prześcignęły Japonię w wielkości zakupów, czyli sile kupna we własnym kraju. Natomiast w kategorii produkcji na jednego pracownika produkcja Chińczyków jest wartości 4,000 dolarów, co stanowi około jednej dziesiątej wartości produkcji jednego pracownika w Japonii, którą odwiedza, co raz więcej turystów z Chin. Chiny prowadzą ostrożną dobro-sąsiedzką politykę w Azji i zapewniają sąsiadów, że mają na celu pokojowy wzrost. Chiny udzielają pomocy finansowej sąsiadom i kultywują dobre stosunki z nimi i z resztą świata. Chińczykom coraz bardziej zależy na dobrej opinii o nich i ich państwie w okresie wielkiego wzrostu ich potęgi gospodarczej i politycznej, której wzrost powoduje obawy w Wietnamie, Południowej Korei i Australii, ponieważ szerzy się opinia, że Chiny są głównym sprzymierzeńcem Korei Północnej. Niedawne zatopienie statku Korei Południowej niedaleko wybrzeży Korei Północnej i śmierć 46 marynarzy szkodzi stosunkom między obydwoma państwami na Półwyspie Koreańskim. Mimo tego prezydent Korei Południowej nawołuje do starań o zjednoczenie obydwu państw koreańskich w czasie obchodów 65 rocznicy wyzwolenia Korei z pod okupacji japońskiej. Nie bez znaczenia są pogłoski, że niemiecka torpeda, która zatopiła statek koreański, była wystrzelona przez amerykańskie służby specjalne w celu podtrzymania napięć i zagrożeń konfliktem zbrojnym. Tego rodzaju opinie szerzy Fidel Castro, którego zdrowie poprawiło się tak że wygłasza przemówienia radiowe. Nie dawno przestrzegał przed napadem na Iran osi USA-Izrael, który to napad według Fidela grozi światu wojną nuklearną i naturalnie katastrofalną przerwą w dostawach paliwa z Zatoki Perskiej na rynek światowy. Natomiast Chiny ze swojej strony nie chciały brać udziału w komisji USA i zaprzyjaźnionych państw w sprawie storpedowania statku Korei Połodniowej w czasie manewrów niedaleko wybrzeży Korei Północnej. Ciekawe, że admirał rosyjski twierdzi, że torpeda pochodziła ze statku a nie łodzi podwodnej, ponieważ cały dramat miał miejsce na wodach zbyt płytkich dla łodzi podwodnych. Najwyraźniej z tą opinią zgadzają się Chińczycy, którzy wiedzą, że wówczas nie było w pobliżu statków Korei Północnej. Wielu Koreańczyków popiera starania w celu zjednoczenia obydwu państw koreańskich, ale są obawy poniesienia wielkich kosztów przez znacznie bogatszą Koreę Południową. Sprawa ta przypomina proporcje gospodarek Niemiec Zachodnich i Niemiec Wschodnich po upadku Związku Sowieckiego. W miarę wzrostu potęgi Chin i starań chińskich o stosunki dobro-sąsiedzkie, Japonia również stara się o poprawę stosunków z sąsiadami i wielu polityków japońskich popiera stworzenie wspólnego rynku i wspólnej waluty Chin i Japonii wraz z resztą Azji wschodniej w celu wyzwolenia się z dominacji USA nad Japonią od czasów wojny, po której pozostała nadal znienawidzona w Japonii baza USA na wyspie Okinawa. Gospodarka Chin nie tylko przewyższa gospodarkę Japonii, ale jednocześnie jej wzrost zachęca polityków japońskich do stworzenia wspólnego rynku i wspólnej waluty z Chinami. Tak, więc środek ciężkości gospodarki światowej nieodwracalnie przeniósł się na wschód. ICP

Gonić bolszewików z Czerskiej! Bolszewia z GW w rozpaczy. Bolszewia z Czerskiej otulona kirem w głębokiej żałobie. Bolszewik bolszewikowi przy Czerskiej łzy ociera. Czerska bolszewia obrzuca kalumniami swoich rodaków. Bolszewicy Michnika gotowi pocałować w dupę Putina i wszystkich krasnoarmiejców niosących z sobą męczarnie, gwałty, śmierć i zniszczenia. Zatrzymali tych czerwonycb bandytów Polacy w 1920 roku, dzięki czemu czerwona zaraza nie zdołała zalać zachodniej Europy. Dzisiaj tym bandytom siejącym pożogę w 1920roku postkomuniści pod patronatem gajowego Bronka postawili pomnik. A pomniki wiadomo, to budowle KU CZCI. A więc zgodnie z obowiązującym obecnie nurtem winniśmy oddać cześc i chwałę najeżdzcom Polski, mordercom naszych braci i sióstr. To tych sowieckich najeżdzców ma uczcić wybudowny w Ossowie pomnik, nad budową którego patronat dzierżył gajowy, będąc jeszcze marszałkiem polskiego Sejmu. Ten sam gajowy, obecnie prezydent wszystkich postkomunistów, kapusiów SBeckich i agentów komunistycznych WSI, ten sam, który wykpił snajpera, który nie trafił strzałem w ś.p.Prezydenta LK. Ten sam gajowy, któremu przeszkadza krzyż i pamięć o ś.p.Prezydencie LK i 95 ofiarach katastrofy smoleńskiej. Ten samy gajowy, budujący zgodę narodową i który w tym celu odgrodził się od warchołów, oszołomów, wariatów, ciemniaków szpalerem metalowych barierek, kordonami policjantów i BORowców. Miał ten prezydent wszystkich agentów odsłaniac ów pomnik ku czci i chwale sowieckich morderców ale impreza nie wypaliła. - Zbezczeszczenie pomnika zamiast pojednania - grzmi od rana michnikowszczyzna. Skandalem zakończyła się próba odsłonięcia w Ossowie pod Warszawą pomnika poległych tam w 1920 r. żołnierzy Armii Czerwonej. Na ich mogile ktoś namalował czerwone gwiazdy. - Okazało się, że można zbezcześcić to miejsce czerwonymi gwiazdami, że nie można doprowadzić do godnego odsłonięcia mogiły, wspólnie z przedstawicielami ambasady rosyjskiej - mówił wczoraj do dziennikarzy Andrzej Krzysztof Kunert, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Niesamowite! Co za ciemniactwo! Krasnoarmiejcy i czerwone gwiazdy!
No nie! To nie do przyjęcia! KRZYŻ! Krzyż tak, ale nie czerwone gwiazdy! Dla mordujących Polaków bolszewików - pomnik z krzyżem!
Dla polskiego Prezydenta - WON! I krzyż WON! spod pałacu i ludzie też. Za to Lenin stanął, Lenin ogromny. Tylko krótko sobie postał.
Któś mu kuper podpalił. Nie, nie Niesiołowski, to jakieś oszołomy wedle speca od muszych skrzydeł. Protest kilkudziesięciu osób powstrzymał uroczyste odsłonięcie mogiły-pomnika bolszewickich żołnierzy, którym Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa wraz z burmistrzem gminy Wołomin chciała uświetnić obchody 90. rocznicy Bitwy Warszawskiej. Zaplanowaną na godzinę 15 uroczystość przesunięto na godzinę 16. Wcześniej była ona przesunięta z 14 na 15 sierpnia i - mimo wcześniejszych deklaracji - Kancelaria Prezydenta na kilka dni wcześniej odwołała udział głowy państwa w tej uroczystości.Dzisiaj na Czerskiej smutek i lamenty wielkie słychać.

LARUM głosi Jarosław Kurski. - Nie udało się odsłonić mogiły żołnierzy Armii Czerwonej w Ossowie. Kilkudziesięciu dzielnych Polaków uznało, że nawet po 90 latach od zwycięskiej bitwy warszawskiej polegli w walce ludzie, krasnoarmiejcy, nie zasługują z polskiej ręki na chrześcijański gest - gest godnego pochówku -. -Zniweczyli tę uroczystość w sposób szczególnie obrzydliwy - profanując groby. W imię tzw. obrony naszej narodowej dumy posłużyli się metodą głęboko sprzeczną z polską tradycją szacunku dla mogił, ktokolwiek by w nich spoczywał. Owi patrioci wznosili okrzyki "Hańba!". Nie sposób się z tym nie zgodzić. Tak, ich zachowanie to hańba.- Według cyngla Kurskiego ś.p.Lech Kaczyński, Prezydent IIIRP i 95 ofiar katastrofy nie zasługują z polskiej ręki na chrześcijański gest, Na pomnik zasługują krasnoarmiejcy, których Polacy zatrzymali w roku 1920 i całą czerwoną zarazę.

http://wyborcza.pl/1,75248,8254267,Zbezczeszczenie_pomnika_zamiast_pojed...
http://wyborcza.pl/1,75968,8254976,Prawdziwy_Polak_na_rosyjskiej_mogile....

Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę! A bolszewicy z Czerskiej - wypad! do krasnoarmiejców i ich potomków. I resztki tego Lenina zabrac! I ten pomnik z Ossowa też, postawić go w siedzibie Agory! Cyngiel Kurski wartę będzie trzymał. Z podniesionym czołem i na klęczkach, jak na michnikoida przystało. Byle tylko Putin był zadowolony. A oszołomów do psychuszki. Jak w PRLu. Kurski, do boju! Z pieśnią na ustach! - Za tę dłoń podniesioną nad Polską - kula w łeb! http://www.wiersze.annet.pl/w,,14496 kryska

Szlachetni i niezłomni Ci z wczoraj i dziś! Pasterze niezłomni.

Ignacy Jan Skorupka (ur. 31 lipca 1893 w Warszawie, zm. 14 sierpnia 1920 pod Ossowem) – ksiądz katolicki, kapelan Wojska Polskiego Życiorys Urodził się w Warszawie, w domu przy ulicy Ciepłej w robotniczej dzielnicy Wola. Był najstarszym synem Adama Skorupki, urzędnika towarzystwa ubezpieczeniowego w Warszawie, pochodzącego ze szlachty zagrodowej z Podlasia, i Eleonory z Pomińskich, córki powstańca z 1863 roku; jego młodszym bratem był znany działacz harcerski okresu międzywojennego, harcmistrz Kazimierz Skorupka (ur. 1901, zm. 1943). Nauki gimnazjalne pobierał w Warszawie, w 1907 roku wstąpił do Niższego Seminarium Duchownego w Przasnyszu, a następnie (w 1909) do Warszawskiego Seminarium Duchownego. Po ukończeniu seminarium został jesienią 1914 roku skierowany do Akademii Duchownej w Piotrogrodzie (Petersburgu). Zainicjował powstanie kółka literackiego "Polonia" i wygłaszał w nim odczyty; opiekował się rodziną przybyłą do Petersburga w lipcu 1915 r. 26 stycznia 1916 roku został wyświęcony na kapłana, lecz wskutek kłopotów rodzinnych nie zaliczył jednego z egzaminów i stracił prawo do kontynuowania nauki w Akademii. W 1917 roku przez kilka miesięcy był proboszczem w Bogorodsku koło Moskwy, a następnie od września tegoż roku do sierpnia 1918 proboszczem w Klinicach (obecnie Klincy) w guberni czernihowskiej. W Klinicach prowadził tajną polską drużynę harcerską, tam właśnie na jego ręce młodszy brat Kazimierz złożył Przyrzeczenie Harcerskie. Ponadto, w miejscowym gimnazjum wykładał religię, język polski, łaciński i grecki. Zorganizował szkołę początkową dla dzieci polskich, a także teatr amatorski, w którym wyreżyserował "Betlejem Polskie" Lucjana Rydla. Był organizatorem polskich towarzystw opiekuńczych i nieformalnym przywódcą dwutysięcznej grupy Polaków, wyrzuconych przez wojnę z Polski i osiadłych w Klinicach. Jeździł do Kijowa, czyniąc starania o przyspieszenie ewakuacji swych podopiecznych do Polski, a następnie tę ewakuację zorganizował. Wyjechał do Polski w końcu sierpnia z jedną z wracających grup. Jak widać, przez zaledwie jeden rok pobytu w Klinicach wykonał ogromną pracę. Po powrocie do kraju, od września 1918, pracował jako wikariusz w Łodzi w parafii Przemienienia Pańskiego. Był założycielem i prezesem Towarzystwa "Oświata" działającego na rzecz rozwoju szkolnictwa polskiego. Towarzystwo to przejęło szkołę przy ul. Placowej – później szkoła ta przyjęła imię ks. I. Skorupki. We wrześniu 1919 roku ks. Skorupka został przeniesiony przez władze kościelne do Warszawy i objął stanowisko notariusza i archiwisty Kurii Metropolitalnej Warszawskiej. Jednocześnie był kapelanem Ogniska Rodziny Maryi przy ul. Zamoyskiego 30, prowadzonym przez siostry franciszkanki dla ok. 200 sierot, prefektem w szkole kolejowej przy ul. Chmielnej, w szkole i na wieczorowych kursach handlowych Tomasza Łebkowskiego. Wygłaszał kazania w kilku kościołach warszawskich, m.in. w okresie Wielkiego Postu 1920 roku kazania o męce Pańskiej w katedrze warszawskiej św. Jana Chrzciciela. W początku lipca 1920 roku ks. Ignacy wystąpił do władz kościelnych o zgodę na objęcie funkcji kapelana wojskowego. Najpierw odmówiono mu i dopiero poparcie biskupa polowego Wojska Polskiego Stanisława Galla wyjednało mu zgodę. W końcu lipca został kapelanem garnizonu praskiego. Odtąd spędzał całe dnie w koszarach i na dworcach, spowiadając żołnierzy wyruszających na front. Dnia 8 sierpnia na własną prośbę został mianowany kapelanem lotnym formującego się w budynku szkoły im. Władysława IV na warszawskiej Pradze 1. Batalionu 236. pułku piechoty Armii Ochotniczej, złożonego głównie z młodzieży gimnazjalnej i akademickiej. W jednej z klas szkolnych urządził kaplicę. 13 sierpnia wymaszerował wraz z batalionem na front. Wieczorem batalion dotarł do wsi Ossów (powiat wołomiński), leżącej na linii frontu. 14 sierpnia 1920 roku zginął w walkach z bolszewikami. Komunikat Sztabu Generalnego WP z 16 sierpnia podkreśla "bohaterską śmierć ks. kapelana Ignacego Skorupki [...], który w stule i z krzyżem w ręku przodował atakującym oddziałom". Dowódca batalionu ppor. Mieczysław Słowikowski w swych wspomnieniach pisał, że wyraził zgodę na wzięcie udziału ks. Skorupki w ataku i że widział moment upadku księdza. Ciało ks. Ignacego Skorupki przewieziono do Warszawy, gdzie 17 sierpnia odbyły się uroczystości pogrzebowe w kościele Garnizonowym przy ul. Długiej, a następnie na Powązkach z udziałem najwyższego duchowieństwa oraz przedstawicieli rządu i generalicji. Gen. Józef Haller udekorował trumnę ks. Skorupki nadanym pośmiertnie Krzyżem Virtuti Militari V kl. Inna wersja opisu jego śmierci mówi, że poległ udzielając ostatniego namaszczenia żołnierzowi rannemu podczas ataku. 14 sierpnia 2010 r. został pośmiertnie odznaczony Orderem Orła Białego[1]. Order został złożony na ręce córki jego rodzonego brata i jej synów. W ceremonii, będącej fragmentem mszy ku uczczeniu pamięci ks. Skorupki i poległych razem z nim żołnierzy brał udział prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Bronisław Komorowski, sprawujący jednocześnie honorowy patronat obchodów rocznicy bitwy warszawskiej.

źródło : http://pl.wikipedia.org/wiki/Ignacy_Skorupka

Jak chłopak z Woli Europę ocalił, „Nie martwcie się! Bóg ześle nam człowieka takiego jak Kordecki, jak Joanna d'Arc. Człowiek ten stanie na czele armii, doda odwagi i nastąpi zwycięstwo. Bliski jest ten dzień. Nie minie 15 sierpnia, dzień Matki Boskiej Zielnej, a wróg będzie pobity”. To fragment z kazania ks. Ignacego Skorupki, wygłoszonego 31 lipca 1920 roku, dwa tygodnie przed wymarszem na front. Mało kto w Wielkiej Brytanii zdaje sobie sprawę jak mało brakowało, by w pałacu Buckingham zamiast królowej rezydował pierwszy sekretarz. Jedynie lewicowy publicysta Eric Arthur Blair, znany pod pseudonimem Georga Orwella, rozumiał zagrożenie. Poznał komunizm na własnej skórze. Podczas wojny domowej w Hiszpanii, uciekając przed wyrokiem śmierci wydanym przez rezydenta NKWD Aleksandra Orłowa, poznał metody poprzedniczki KGB i GRU. Cudem zdołał uniknąć losu, który 70 lat później spotkał podpułkownika Aleksandra Walterowicza Litwinienkę. Mimo to większość brytyjskich czytelników „Roku 1984” uważa powieść za gatunek science fiction, a nie za realistyczną projekcję radzieckiego komunizmu na Wyspach. Brytyjczycy mają szczęście. W 1920 roku zanim Armia Czerwona połączyła się z ogarniętym rewolucyjną gorączką proletariatem Niemiec, by wspólnie pomaszerować na Zachód, na przedpolach Warszawy natrafiła bynajmniej nie na burżuazyjną armię „białych Polaków” lecz ochotnicze wojsko robotniczo-chłopskie gotowe oddać życie za niedawno odzyskaną wolność. Ci ludzie wiedzieli przed kim się bronią. Poznali istotę Rewolucji Październikowej na własnej skórze. Podczas I wojny światowej Rosjanie, uciekając przed niemiecką ofensywą, ewakuowali z Kongresówki mnóstwo zakładów przemysłowych z polskimi załogami. W Rosji znalazło się wbrew swojej woli wielu Polaków. Widzieli na własne oczy krwawą rewolucję. Przy pierwszej sposobności opuścili tę już wówczas „nieludzką ziemię”, by uczestniczyć w odbudowie odrodzonej po zaborach Polski. Trzy lata później, to oni właśnie zgłaszali się masowo do wojska, by powstrzymać zbrojne kolumny Lwa Dawidowicza Bronsteina (Trockiego) przed narzuceniem Polsce komunistycznej utopii. Jednym z nich był ks. Ignacy Skorupka. W 1917 roku młody wikary pracował w Bogorodsku pod Moskwą, a potem w Klincach koło Homla, gdzie polscy wygnańcy potrzebowali opieki duszpasterskiej. Jego działalność religijna i patriotyczna nie spodobała się czekistom. Bolszewicy wyznaczyli nagrodę za jego głowę. Ksiądz Skorupka uciekł do okupowanego przez Niemców kraju i od września 1918 roku zamieszkał w Łodzi. Chciał do Warszawy, ale biskup mianował go prefektem łódzkich szkół. Nauczanie młodzieży stało się pasją ks. Skorupki. W lipcu 1919 roku otrzymał jednak nominację na notariusza i archiwistę Kurii Warszawskiej. Jednocześnie był prefektem szkoły kolejowej przy Wspólnej 24 i Szkoły Łabkowskiego. Ksiądz Skorupka był rodowitym Warszawiakiem, chłopakiem z robotniczej Woli. Biedny jak mysz kościelna jego ojciec – Adam Skorupka herbu Korwin – szczycił się szlacheckim pochodzeniem. Dziadek Ignacego walczył zaś w Powstaniu Styczniowym, potem przeniósł się do Warszawy uciekając przed carskimi represjami i biedą. Ojciec był kasjerem magistrackim. Matka Eleonora z Ponińskich przed wyjściem za mąż była protestantką. Wywodziła się z niemieckich kolonistów. Jej marzeniem było doprowadzenie syna do stanu duchownego. W 1902 roku młody Ignaś rozpoczął naukę w gimnazjum Chrzanowskiego przy Smolnej. Później chodził do szkoły Kowalskiego przy Świętokrzyskiej. Należał do parafii Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim. Po ukończeniu gimnazjum zapisał się do seminarium duchownego na Krakowskim Przedmieściu. W 1912 roku w kościele św. Krzyża otrzymał święcenia mniejsze. Na studia wysłano go do Akademii Duchowej w Petersburgu. Tam zastała go rewolucja. W lipcu 1920 roku, gdy czerwona nawałnica zbliżała się do Warszawy, ksiądz prefekt Skorupka poprosił kardynała Kakowskiego o pozwolenie na wstąpienie do wojska. – Jesteś bracie czterdziestym pierwszym, który o to prosi. Nie jesteś tam potrzebny – odmówił metropolita. Biskup polowy Stanisław Gall był łaskawszy i przydzielił ks. Ignacego jako kapelana do 236. Pułku Ochotników, który organizował się w Liceum im. Władysława IV. W tym czasie Wódz Naczelny kończył już przygotowania do kontrofensywy znad Wieprza. Nie mógł wysłać pod stolicę najlepszych oddziałów. Decydująca bitwa o Warszawę rozpoczęła się 12 sierpnia. Na Radzymin, przeciw armiom Tuchaczewskiego, wysłano uzupełnienia składające się z młodziutkich ochotników dopiero co przyjętych do wojska, umundurowanych i uzbrojonych. 13 sierpnia 21. Dywizja Armii Czerwonej przypuściła atak na Radzymin i zajęła miasto wraz z okolicznymi wioskami. Od strony Ossowa wyszło polskie przeciwnatarcie. Prowadził je ochotniczy batalion z Pragi; 800 chłopców kapelana Ignacego Skorupki. Gdy 14 sierpnia bolszewicy uderzyli na Ossów, początkowo udało im się zmusić Polaków do odwrotu. Dopiero po kilku próbach młodzi żołnierze odparli atak Rosjan. W walkach o wieś zginęło wielu Polaków, wśród nich ks. Ignacy Skorupka. Dowódca batalionu por. Słowikowski zapamiętał, że ksiądz ruszył z ochotnikami w tyralierze w komży, fioletowej stule i z krzyżem w ręku. Widząc, że pod rozrywającymi się nad głowami pociskami artyleryjskimi, młodzi żołnierze stracili orientację i nie wiedzieli, w którą stronę strzelać do niewidzialnego nieprzyjaciela, ksiądz Skorupka zerwał się przed tyralierą i jego głos przygłuszył chaos bitwy. – „Za Boga i Ojczyznę! – wykrzyknął. Z relacji kilku uczestników natarcia, okrzyk brzmiał inaczej, mniej pasował do osoby duchownej, a bardziej do chłopaka z Woli. Podobno brzmiał –„Bij czerwoną zarazę.” Cokolwiek krzyknął, zrobiło to wrażenie na chłopcach. Dopiero po bitwie, gdy Polacy obchodził pobojowisko po odrzuceniu bolszewików, zobaczyli na ściernisku przy miedzy, leżącego twarzą do ziemi księdza. Hebanowy krzyż trzymał w ręku. Miał roztrzaskaną czaszkę. Zegarek, buty, marki, które miał w kieszeni skradziono… Księdza Skorupkę pochowano – jak sobie w testamencie zażyczył – w albie i stule. Podczas pogrzebu, gen. Haller odczytał rozkaz Naczelnego Wodza: – „Księdza Skorupkę odznaczam pośmiertnie Krzyżem Virtuti Militarni V klasy”. Krzyż i stuła księdza Skorupki znajdują się w Muzeum Wojska Polskiego. Kapelan nie wiedział, że szturm, do którego poderwał swój batalion, okazał się punktem zwrotnym całej wojny. Gdyby nie ofiara życia 27-letniego księdza, Warszawa mogła zostać zdobyta, a mistrzowski manewr wyjścia z natarciem znad Wieprza na północny wschód marszałka Piłsudskiego, nie miałby już sensu. Mieczysław Smugarzewski

źródło : http://www.magazyn.goniec.com/artykul/184_jak_chlopak_z_woli_europe_ocalil.html

Pasterz niezłomny - godny następca ks. I.Skorupko - / nie mylić z "pastuchami" / Ks. Stanisław Olaf Małkowski
pseudonimy Tadeusz Baczan, Jan Malski, Stanisław Bernalewski, Ksiądz, Socjolog (ur. 29 lipca 1944 w Woli Korytnickiej) – ksiądz rzymskokatolicki, socjolog, publicysta, społecznik, działacz opozycji demokratycznej w PRL i kapelan Solidarności. Życiorys Pochodzenie
Stanisław Małkowski pochodzi z rodziny ziemiańskiej. Jest wnukiem po mieczu wybitnego polskiego geologa, założyciela Muzeum Ziemi w Warszawie i profesora Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, Stanisława Małkowskiego oraz wnukiem po kądzieli posła do Sejmu II RP i senatora do Senatu II RP, Władysława Malskiego. Jego ojcem był fizyk i docent PAN, Zdzisław Małkowski. Matką jest etnograf, Krystyna z Malskich Małkowska.

Młodość Pierwsze miesiące swojego życia spędził w majątku dziadków w Woli Korytnickiej. W grudniu 1945 roku przeprowadził się wraz z rodziną do Warszawy. W 1961 roku ukończył VI Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Reytana w Warszawie. Po szkole średniej rozpoczął studia na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1964-1966 przerwał je i przebywał w nowicjacie w klasztorze benedyktynów w Tyńcu. Przed przyjęciem habitu zakonnego opuścił zakon i powrócił na studia. Ukończył je w 1969 roku w Instytucie Nauk Społecznych UW z tytułem magistra socjologii. W 1970 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie. 22 grudnia 1974 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa pomocniczego warszawskiego Zbigniewa Kraszewskiego. Ponownie podjął próbę zostania zakonnikiem. W latach 1976-1977 przebywał w nowicjacie dominikanów.

Działalność opozycyjna w PRL Od lat sześćdziesiątych XX wieku zaangażowany w działalność opozycyjną. Jako student uniwersytetu brał udział w strajkach w marcu 1968 roku. Od lat siedemdziesiątych XX wieku jako duchowny współpracował z ROPCiO i KOR. Był jednym z sygnatariuszy Listu 59, w którym protestował przeciwko wprowadzeniu do Konstytucji PRL zapisu o kierowniczej roli PZPR i wieczystego sojuszu z ZSRR. Brał udział w głodówkach organizowanych przez opozycjonistów w kościele św. Marcina w Warszawie i kościele Świętego Krzyża w Warszawie. Przez wiele lat współpracował z czołowymi przywódcami polskiej opozycji spośród intelektualistów warszawskich, m.in.: Andrzejem Czumą, Wojciechem Ziembińskim i Jackiem Kuroniem. Z tym ostatnim jednak ze względu na inne poglądy poróżnił się i zerwał z czasem współpracę[1]. Od 1977 roku współpracował z Komitetem Samoobrony Chłopskiej Ziemi Grójeckiej, a od 1979 roku z Komitetem Porozumienia na rzecz Samostanowienia Narodu. Za kontrowersyjne kazania i zbyt duże zaangażowanie polityczne był wielokrotnie napominany przez władze kościelne do zmiany swojego postępowania. Obawiano się o jego życie. W 1977 roku został pozbawiony przydziału do parafii. W 1980 roku uczestniczył w strajku w Stoczni Gdańskiej. W stanie wojennym został jednym z kapelanów podziemnej Solidarności. Podczas studiów w seminarium duchownym poznał Jerzego Popiełuszkę, w kilka lat później został jego przyjacielem, a następnie również współpracownikiem[2]. Pomagał mu w duszpasterstwie prowadzonym przy kościołach św. Anny i Res Sacra Miser na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Od 1980 roku odprawiał wraz z nim przyciągające tłumy wiernych Msze za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Oprócz współpracy z Jerzym Popiełuszką w latach osiemdziesiątych XX wieku Stanisław Małkowski angażował się w jeszcze inne formy duszpasterstwa wśród opozycjonistów. Współorganizował w tym czasie m.in.: msze katyńskie, uroczystości pod Krzyżem Romualda Traugutta i pod pomnikiem na Olszynce Grochowskiej. Za swą działalność, kazania oraz kontakty z opozycją był wielokrotnie nękany przez Służbę Bezpieczeństwa. 13 grudnia 1981 roku został aresztowany, uniknął jednak internowania. Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku znalazł się na liście niewygodnych księży sporządzonej dla pułkownika Służby Bezpieczeństwa, Adama Pietruszki, których zamierzano zgładzić. Figurował na niej pod numerem pierwszym, przed księdzem Jerzym Popiełuszką. W 1983 roku został odsunięty od pracy duszpasterskiej i ewangelizacyjnej decyzją kurii archidiecezji warszawskiej i przeniesiony do posługi kapelana na Cmentarzu Komunalnym Północnym na Wólce Węglowej w Warszawie. Pomimo to podejmował się dalej działalności kaznodziejskiej. Zapraszany do różnych warszawskich i podwarszawskich parafii wygłaszał tam swoje wykłady i homilie. Publikował też pod różnymi pseudonimami w prasie podziemnej. Po 1989 roku został zwolniony z nałożonych na niego przez Kościół zakazów i skierowany jako wikariusz do pracy w parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Świata na Ochocie. W 1991 roku został przeniesiony do parafii św. Ignacego Loyoli na Placówce.

Działalność w III RP Po 1989 roku przez dziesięć lat był wolontariuszem duszpasterstwa więziennego w Areszcie Śledczym na warszawskiej Białołęce. Do 2002 roku był rezydentem i księdzem wspomagającym na Saskiej Kępie w parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Warszawie. 23 września 2006 roku prezydent RP Lech Kaczyński za zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej oraz za działalność na rzecz przemian demokratycznych w kraju odznaczył księdza Stanisława Małkowskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2007 roku jego nazwisko zostało upamiętnione na tablicy poświęconej kapelanom Solidarności, która znajduje się w kościele św. Katarzyny na warszawskim Służewie. 24 stycznia 2007 roku ksiądz Stanisław Małkowski został odwołany z posługi na Wólce Węglowej. Powodem decyzji był wywiad, którego udzielił dla programu Jerzego Zalewskiego Pod Prąd w TV Puls oraz wcześniejsze wystąpienia w telewizji w związku z mianowaniem metropolitą warszawskim arcybiskupa Stanisława Wielgusa [3][4]. Usunięto go także z pracy w parafii św. Patryka na Gocławiu, gdzie był księdzem wspomagającym. W diecezji warszawsko-praskiej, na terenie której mieszka, odebrano mu prawo głoszenia homilii, prawo spowiadania oraz przyzwolono na odprawianie Mszy Świętych jedynie w koncelebrze. Po interwencji biskupa pomocniczego warszawskiego Mariana Dusia został jednak przywrócony do posługi przy pogrzebach i pracy na Wólce Węglowej, pełni obowiązki księdza wspomagającego w parafii św. Ignacego Loyoli w Warszawie, a także jest księdzem wspomagającym w parafii Miłosierdzia Bożego w Warszawie na terenie której jest rezydentem. W 2008 roku ksiądz Stanisław Małkowski wystąpił, grając samego siebie, w epizodycznej roli w filmie biograficznym Popiełuszko. Wolność jest w nas[5]. Od początku swojego kapłaństwa ksiądz Stanisław Małkowski jest znanym działaczem na rzecz obrony życia poczętego. Przeciwnikiem aborcji. Jako społecznik zaangażowany jest w duszpasterstwo więzienne oraz pracę z dziećmi niepełnosprawnymi. Od 1989 roku ksiądz Stanisław Małkowski stał się orędownikiem dekomunizacji i lustracji. Utożsamiany jest z polskim ruchem prawicowym, z którym od lat współpracuje. Od 2009 roku należy do założonego przez Jerzego Roberta Nowaka, Komitetu Obrony Dobrego Imienia Polski i Polaków[6]. W lecie 2010 roku brał udział w zgromadzeniach przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie[7]. 3 sierpnia 2010 poświęcił tzw. krzyż smoleński, który w kwietniu 2010 roku postawili przed pomnikiem Józefa Poniatowskiego polscy harcerze. W swoich poglądach religijnych opowiada się od lat za obdarzeniem przez Polaków Jezusa Chrystusa symbolicznym tytułem Króla Polski[8]. źródło : http://pl.wikipedia.org/wiki/Stanislaw_Malkowski_(ur._1944) / obecnie wpis nie istnieje/

Wrażenia spod Krzyża: Czy są jeszcze warszawiacy, czy są księża gdzieś w Warszawie?! Prof. Mirosław Dakowski: Wieczorem jadę pod Krzyż. Już z daleka słyszę Bogurodzicę. Potem Apel Jasnogórski, jak co dzień. Wokół Krzyża i zniczów pod nim ze 300-350 osób. Z tyłu – „oblegający”. Z 70-100 osób, ale hałas robią ogromny. Z gitarami, radyjkami, nagłośnieniem i prowokacyjnymi okrzykami. Po stronie pałacu namiestnikowskiego funkcjonariusze go strzegący. Bierni. Po stronie „ludu” – zupełny brak policji i straży miejskiej. Spróbuję podzielić me wrażenia tematycznie: Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły. Nicolas Gomez Davila
Mirosław Dakowski, niedziela, 8 sierpnia; spisane w poniedziałek Wieczorem jadę pod Krzyż. Już z daleka słyszę Bogurodzicę. Potem Apel Jasnogórski, jak co dzień. Wokół Krzyża i zniczów pod nim ze 300-350 osób. Z tyłu – „oblegający”. Z 70-100 osób, ale hałas robią ogromny. Z gitarami, radyjkami, nagłośnieniem i prowokacyjnymi okrzykami. Po stronie pałacu namiestnikowskiego funkcjonariusze go strzegący. Bierni. Po stronie „ludu” – zupełny brak policji i straży miejskiej. Spróbuję podzielić me wrażenia tematycznie:
Wierni Ludzie spokojni, modlą się, pobożnie i w skupieniu. Te wybuchy dzikich wrzasków z tyłu traktują… chyba jak deszcz. Zjawisko przyrody. Więc tylko, gdy „wbija się” w modlących klin agresywnych osiłków lub ekipa TVN – otwierają za sobą parasole. I spokojnie modlą się dalej. Jedynym księdzem jest (zdaje się, że od wielu dni!!) ksiądz Stanisław Małkowski. Z radia (chyba Radio Maryja?) Apel Jasnogórski. Po Apelu świetne kazanie biskupa ze Świdnicy. Nazwiska nie zapamiętałem. O wielkim celu pielgrzymek, właśnie zbliżających się do Maryi Pośredniczki wszystkich Łask. O znaczeniu Krzyża, m.in.. w obecnej trudnej sytuacji Narodu. Słuchających pod Krzyżem Smoleńskim bardzo to kazanie wzmocniło. Potem ks. Małkowski rozpoczyna Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Następnie intonuje wiele z tych starych, rzadko w kościołach obecnie śpiewanych pieśni. Kilkaset osób śpiewa: „W Krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka Kto Ciebie, Boże raz pojąć może, ten nic nie pragnie, ni szuka W krzyżu osłoda, w krzyżu ochłoda,
Dla duszy smutkiem zmroczonej… [....] Gdy grom się zbliża, pośpiesz do krzyża on ciebie wesprze, ocali” Pobudza to gromady tych oblegających nas do głośniejszych wrzasków i bluźnierstw. Ale do osób wewnątrz kręgu modlących się te krzyki słabo docierają. Tu jesteśmy „u siebie”. Odmawiamy Różaniec (pięć dziesiątek). Podeszła trójka dzieci, siedem do dziesięciu lat, dostały (chyba przez jakąś rekomendację) mikrofon. Rozczulająco zaśpiewały parę piosenek powstańczych i AK-owskich. Pewnie wnuki tamtych bohaterów. Godzina dziesiąta. Organizatorzy wyłączają nagłośnienie, dalej śpiewamy bez pomocy elektroniki. A nasi agresorzy – podkręcają regulatory głośności swych urządzeń emitujących „bum-bum” i jazgot. U nas Droga Krzyżowa. Prowadzą młodzi mężczyźni. Dużo młodych kobiet. Modlimy się też o to, by ci hałasujący z tyłu przejrzeli. Kolejne pieśni.

Interakcje W nasza grupę wbijają się … chyba są to „bojówki”. Bo są to grupy po 3-5 podpitych agresywnych osiłków. Ale pojedynczo – to się boją. Stąd u nas rozpowszechnia się nazwa „bojówki”. Ryk z tyłu nasila się. Jakieś młodociane a wesołe „panienki” wołają nas: „Co tam będziesz stał, połóż się na mnie!!” Ryk radości u ich kolegów. Paru panów spośród modlących się szuka policji. Odnajdują służbowy mikrobus z policjantami aż za Bristolem, na rogu Karowej. Z trudem wybłagują, by paru policjantów poszło pod pałac i uspokoiło to szalejące nagłośnienie i podpite, wulgarne, wyjące i śmiejące się rozgłośnie panieny. Nie wiemy, nie rozpoznajemy, czy to „postępowe intelektualistki”, czy młodociane prostytutki. Na chwilę pomaga, potem jazgot powraca. Gdy wbija mi się w nerki łokieć draba z następnej „bojówki”, też idę prosić policję o interwencję. Są daleko. Mówią, że oni tu tylko „tak ogólnie”. Dowódca wozu (zapamiętałem tylko końcówkę nr-u 487) podaje mi nr. 997, bym nań zameldował i poprosił o pomoc. Jemu „nie wolno”. Trudno, dzwonię. Mówię (ok. 2230), że pod pałacem prezydenckim brutalne grupy łobuzów atakują ludzi modlących się. Odpowiada, bym powiadomił radiowóz. Ja – że właśnie ten dowódca odesłał mnie pod „997”. Słyszę bezradne „Ahaaaaa” Podaję swoje imię i nazwisko, pytam, czy „mają rozkaz bycia biernymi”. Znów bezradne „Nooo, może nie do końca….”. To ostatnie, mocniej jednak, sformułował znany nam już „dowódca wozu bojowego” z Karowej. Przejeżdża samochód Straży Miejskiej. Stajemy przed maską, by go jednak zatrzymać. Żądamy interwencji. „Aaaa, my to od czegoś innego jesteśmy…”   „- Ależ to MY was wynajęliśmy, z naszych podatków macie pensje i sprzęt!!”. Zawstydzeni. Łapią jakiegoś chłopaczka na motorynce i legitymują. Mówią do nas: „Widzicie, że jesteśmy przecież zajęci”. Któryś podaje nawet swój numer, ale nie mam długopisu. Ani motywacji. Znów pojawiają się „młodzi wykształceni”, tańczą wesoło i śpiewają: „raz kółko, raz krzyżyk”.

Kościół i okolice Wrogowie Krzyża są zapewne różnego pochodzenia „ideowego” (właściwie- anty- ideowego). Ale wszyscy próbują coś dla siebie urwać. Gdyby Biskup Miejsca (Ordynariusz, A-bp Nycz) huknął, że agresja na Krzyż jest skandalem, gdyby stanął w jego obronie – ateiści i inni „-iści” by przycichli. Niestety – są chyba nawet jakieś niejawne zarządzenia z Metropolii Warszawskiej zabraniające księżom angażowania się „po stronie Krzyża”. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na tysiąc zapewne księży w Warszawie i okolicy tylko ks. St. Małkowski ma czas, siły i odwagę by być z modlącymi się. Gdzież są ci księżą katoliccy??! Na dziś, poniedziałek 9 sierpnia, jacyś wrogowie Krzyża dostali podobno pozwolenie Ratusza na .. atak na Krzyż (?!) w nocy (23-cia do pierwszej lub, wg. nich, do szóstej rano!!). Jeśli Gronkiewicz Waltz się nie opamięta i nie cofnie tego „pozwolenia” na dzisiejsze, nocne prowokacje, to w razie zamieszek i ew. ich ofiar będzie musiała wypłacić wielo-milionowe rekompensaty, jak niedawno władze Duisburga (zob. Hambura: [link]) . Co prawda, nie z własnej kieszeni, lecz z naszej, podatników. Więc może ta perspektywa tak bardzo jej nie przeraża ?

Na marginesie: Transport Dawno nie poruszałem się po Warszawie w nocy. Okazało się, że znanych mi linii, tak dziennych, jak nocnych, nie ma. Zastępczych – też brak. Jakoś, trzema autobusami i tramwajem, dotarłem wreszcie do Gocławia. A mieszkam w Aninie, na głównej trasie w kierunku Otwocka, Starej Miłosny, dalej Mińska Maz. Gdy pytam tramwajarza, jak dojechać do Anina, mówi: „Panie , dali 500 mln. na prywatny stadion Waltera, to na komunikację dla ludzi ma być??” Ucieszyłem się , że ludzie kojarzą fakty. Ale … do domu daleko. Pojechałem gdzieś w bok, na Marysin. A stamtąd ciemnymi, rozkopanymi ulicami parę kilometrów na piechotę. Takich ulic u nas, w Aninie, Wawrze, w Radości jest sporo. Słusznie, niech lud zaciska pasa. I ćwiczy piesze wycieczki i survival. Damy za te oszczędności wielkie nagrody naszym urzędnikom. Samochody na widok samotnego człeka z białą brodą, który w dodatku macha ręką, przyspieszają. Tfy, pewnie prowok i bandyta! Zamiast w pół godziny, byłem w domu po dwóch godzinach. Ale jak pouczająco…

O co chodzi, a o co nie chodzi? Wśród modlących się przy Krzyżu nie ma partyjniactwa, nie słychać „pisiaków”, ani  tego wszystkiego zadziwiającego nas, co dyżurne ekipy propagandystów z TVN, „Gaz Wyb-u” czy „niezależni socjologowie” czy politolodzy wypisują i ludziom oglądającym telewizory wciskają; skutecznie, niestety. Ponieważ również moje ulubiona blogerka Kataryna (ma przecież szufladkę też na mej stronie) napisała, jak sądzę, retorycznie, że „żadnej ze stron sporu nie rozumie”, to odpowiem: – to nie jest konflikt między „Kaczorem” , czy PiS-em, a PO czy (uczciwszy Państwa oczy) Palikotem. – pod Krzyżem nie demonstrują sfanatyzowane staruszki czy intrygujący a przegrani politycy. To jest zderzenie między Prawdą Chrystusa, a zakłamaniem i tchórzostwem. A może i zbrodnią. Ludzie modlą się o Prawdę Chrystusa dla Polski, w tym o Prawdę w sprawie legalnego wyjaśnienia Zbrodni Smoleńskiej. Ten Krzyż uwiera tak (zob. „Gruppenführera KAT), jak i jego mocodawców. Widoczne pod krzyżem i powszechnie wiadome fakty wskazują, że „władza”, tak w państwie (prezydent, premier, MSWiA, Policja), jak i w Warszawie (Prezydent, a niżej Straż Miejska) oraz „decydenci” w KEP (Konferencja Episkopatu Polski) starają się ten – mocno ich uwierający Krzyż usunąć z widoku – i z pamięci Polaków. Czy – i kto – z tego festiwalu tchórzostwa i małości wyrwie się pierwszy? A coraz więcej mądrych ludzi uważa, że: tak za pierwszym, głupawym politycznie, oświadczeniem prezydenta – elekta o usunięciu Krzyża Smoleńskiego, jak za jawną i oburzającą biernością „władz” cywilnych i kościelnych, czy za inspirowaniem brutalnych ataków łobuzów i „panienek wyzwolonych”, za bezkarnością palikotów, za miałkimi rachubami grup interesów, ubranymi w napuszone słowa, za wrogością do Boga różnych odmian lewusów i lewaków, czyli anty-teistów, i itp… stoi jedna postać. Inteligentna, doświadczona i stara. Jest to więc atak satanizmu. Warszawo, obudź się! Księża katoliccy, obudźcie się ! LARUM GRJĄ!!! Prof. Mirosław Dakowski źródło : http://www.bibula.com/?p=25506

Ks. Małkowski dla Prokapitalizm.pl: Smoleńsk to zbrodnia z zimną krwią Ksiądz Stanisław Małkowski dla Prokapitalizm.pl… - Katastrofa smoleńska to zbrodnia z zimną krwią, planowana przez wiele miesięcy.

- Bronisław Komorowski popełnił świętokradztwo, a niektórzy duchowni są żyrantami zbrodni
- W sprawie bitwy o krzyż hierarchia kościelna nie stanęła na wysokości zadania
- Spór o krzyż ma nie tylko wymiar polityczny, ale również cywilizacyjny i duchowy

Wywiad z ks. Stanisławem Małkowskim Prokap: Czy mógłby ksiądz odnieść się do wczorajszej akcji pod krzyżem, podczas której wynoszono spod krzyża obrońców, czy ksiądz również był tam wtedy obecny? Ks. Małkowski: Nie, wtedy nie byłem, to było nad ranem może o czwartej godzinie. Ja byłem obecny przy modlitwach i przy krzyżu wieczorem od 21:00 do 22:00.

Prokap: A czy zna ksiądz jakieś relacje z tej akcji? Ks.M.: Tak, policja obrońców po prostu wyniosła, a następnie sprzątnięto i wyrzucono na śmieci wszystko to, co tam było, poza samym krzyżem. Nawet z krzyża zdjęto i wyrzucono biało-czerwoną szarfę, usunięto sprzed krzyża krzyże, krzyżyki, różańce, fotografie ofiar katastrofy smoleńskiej, znicze…

Prokap: Wyrzucono to na śmietnik? Ks.M.: Tak. Ci sami co zabili tych ludzi, teraz niszczą pamięć o nich.

Prokap: Czy przewiduje ksiądz dalszy ciąg wydarzeń, czym się ta cała historia może zakończyć? Ks.M.: Zakończy się to tym, że ta strona będzie musiała ustąpić i że krzyż tam będzie. Jeżeli nie ten krzyż w sensie materialnym to inny, a jeżeli nie krzyż to jakiś znak pamięci z krzyżem, a jaki znak pamięci to powinien być ogłoszony konkurs plastyczny. Trzeba do tego podejść poważnie, trzeba to uzgodnić zarówno z rodzinami ofiar jak i z tymi, którzy się modlili.

Prokap: Czy uważa ksiądz, że strona rządowa, prezydencka ugnie się czy też nastąpi jakieś przewartościowanie? Ks.M: Przewartościowanie? Nie sądzę. To są ludzie tak cyniczni i okrutni, że nie nastąpi. Jestem absolutnie przekonany, że jest to zbrodnia z zimną krwią wykonana, planowana w szczegółach przez kilka miesięcy wcześniej, wykonana przy współudziale służb rosyjskich i jakichś istotnych czynników na Zachodzie. W normalnym kraju byliby osądzeni i dostaliby najwyższy wyrok. Mam tu na myśli Tuska, Komorowskiego, Arabskiego, Bogdana Klicha i szereg ich wspólników. Proces powinien to wykazać, ale kto ten proces w Polsce przeprowadzi? Wiemy jakie są sądy, jaka jest prokuratura, wiemy kto Polską rządzi, wiemy jaki jest stan świadomości większej części społeczeństwa.

Prokap: Prezydent Komorowski inaugurował prezydenturę mszą świętą, zapewne przyjął Komunię, podczas ślubowania powiedział „Tak mi dopomóż Bóg!”… Ks.M.: To jest fałszywe, to jest gra, to jest świętokradztwo nie tylko ze względu na zbrodnię „drugiego Katynia” ale również dlatego, że popiera publicznie in vitro, przegłosował ustawę antyrodzinną przeciwko przemocy w rodzinie i ją podpisał. Szereg jego decyzji stawia go w sytuacji nie tylko grzechu ciężkiego, ale wręcz ekskomuniki. W prawie kanonicznym rozróżnia się excommunicatio latae sententiae i excommunicatio ferendae sententiae. Ferendae sententiae to jest ekskomunika, która obowiązuje od momentu jej ogłoszenia, a latae sententiae to ekskomunika, która wynika z samego faktu, że ktoś jakieś przestępstwo popełnił i czy to będzie ogłoszone czy nie, ten człowiek jest w stanie ekskomuniki.

Prokap: Ale są przecież kapłani, którzy udzielają tego sakramentu… Ks.M.: Mają udział w grzechu ciężkim, potwierdzają sytuacje fałszywą i są żyrantami zbrodni.

Prokap: Czy nie czuł się ksiądz osamotniony jako osoba duchowna? Z tego co mi wiadomo na całą Warszawę był ksiądz jedynym księdzem występującym w obronie krzyża. Ks.M.: Nie byłem jedynym księdzem. Spotykałem młodych księży, którzy okazywali solidarność i wspólnotę z modlącymi się, i wydaje mi się, że też z chęcią prowadzili modlitwy. Był młody ksiądz, który pięknie prowadził drogę krzyżową, był też inny młody ksiądz, który przede mną prowadził modlitwy. Nie pokazują się tam proboszczowie i księża, którzy mają jakąś rangę w diecezji, ale przypuszczam, że w jakiś sposób niektórzy z nich są solidarni. Być może wyrażają to nawet wobec abpa Nycza po to, żeby go powstrzymać przed ciężkim błędem, który by popełnił, gdyby pod osłoną policji, on osobiście, czy poprzez księży działających na jego polecenie, wyniósł stamtąd krzyż i przeniósł do kościoła św. Anny.

Prokap: Czy zdaniem księdza hierarchia kościelna stanęła w tym konkretnym przypadku na wysokości zadania? Ks.M.: Nie, hierarchia nie stanęła na wysokości zadania. Tutaj się toczy bój o Polskę, tutaj chodzi nie tylko o to, żeby uczcić pamięć zabitych w katastrofie smoleńskiej, którą słusznie trzeba nazwać „zbrodnią drugiego Katynia”. Chodzi także o polską tożsamość, o polską kulturę, o polskiego ducha i jest to powtórka tego, co działo się w sierpniu roku 1920.

Prokap: Czy dla księdza ten cały spór poza kontekstem politycznym, który też bez wątpienia ma tutaj miejsce, ma jeszcze jakiś inny wymiar… powiedzmy cywilizacyjny? Ks.M.: Cywilizacyjny, duchowy, moralny, co zresztą bardzo się ujawnia w tym, jak się zachowują przeciwnicy krzyża i w zachowaniu tych, którzy przy krzyżu się modlą. Przeciwnicy zachowują się w sposób bluźnierczy, brutalny, z niezwykłym natężeniem agresji. Organizator kilka dni temu powiedział, że on do siły się nie odwołuje, ale niewykluczone, że inni siły użyją po to żeby krzyż zabrać i przenieść do św. Anny. Kiedy wczoraj wieczorem zanosiło się na przeniesienie krzyża i zgromadziła się ogromna rzesza tych bluźnierców czy wręcz satanistów, obrońcy krzyża czuli się fizycznie zagrożeni, bo przeciwnicy zapowiedzieli przeniesienie krzyża siłą. Gdyby policja dopuściła do przełamania barierek przez tamtą stronę, gdyby agresorzy po przełamaniu barierek rzucili się w stronę krzyża, stratowaliby kilkanaście osób, które przy tym krzyżu stały i mogłyby być ofiary śmiertelne tak jak w Duisburgu, choć i tak trudno porównać sytuację tamtą z tą. Policja zachowała się w tym wypadku racjonalnie. Chociaż zwykle policjanci opowiadali się po stronie nam przeciwnej, w tym wypadku rozdzielili te obie grupy, z jednej strony grupę modlących się, z drugiej grupę agresorów.

Prokap: Ksiądz tam był, widział reakcje ludzkie, czy może ksiądz powiedzieć, że cywilizacja życia  i dobra zwycięży? Ks.M.: Oczywiście, że zwycięży, bo po jej stronie stoi Bóg…

Prokap: Użył ksiądz sformułowania „to jest wojna”… Ks.M.: Wojna światów, wojna cywilizacji, bitwa o Polskę. Ujawniają się siły zła, które się nieraz w wymiarze satanistycznym odwołują do złych duchów, niektórzy przeciwnicy krzyża mówią zaklęcia do złych duchów. My sięgamy po taką broń jaką mamy. Przytoczę może jeszcze słowa, które ksiądz Antonii Szlagowski powiedział w kazaniu podczas pogrzebu ks. Ignacego Skorupki w kościele garnizonowym w Warszawie: „Ważą się losy Polski, losy Europy się ważą. Czy Polską będzie? Czy Europa będzie?” gdyż „bój to z pogaństwem nowożytnym, bój to z szatanem samym”. Uważam, że te słowa są zdumiewająco aktualne w tej sytuacji, w jakiej jesteśmy, z tą tylko różnicą, że wtedy hierarchia Kościoła stała murem po stronie Polski, Polaków i obrońców krzyża, polskiej tożsamości, przeciwko hordom pogańskim i bolszewickim. W tej chwili hierarchia zachowuje się chwiejnie, niektórzy wręcz popierają władzę reprezentującą antycywilizację, antykulturę. Prokap: Dziękuję za wywiad.

Popiełuszko nie pasował do koncepcji Glempa Rozmawia Magdalena Rigamonti Z ks. Stanisławem Małkowskim, opozycjonistą i przyjacielem ks. Jerzego Popiełuszki, rozmawia Magdalena Rigamonti W filmie tego nie ma, ale historyczna prawda jest taka, że to ksiądz Małkowski był pierwszy na liście do odstrzału przez Służbę Bezpieczeństwa. Co ksiądz poczuł, gdy się o tym dowiedział? Grzegorz Piotrowski w ostatniej chwili zmienił kolejność i zginął ksiądz Popiełuszko. Co czułem? Solidarność z księdzem Jerzym i ze sprawą, której on służył oraz za którą w końcu oddał życie. Postawa kapłańska, jaką miał ksiądz Jerzy, i jaką ja również chciałem mieć, zawiera w sobie ryzyko.

A strach? Nie bał się ksiądz? Czułem pewien lęk, ale starałem się robić swoje. Postawiłem sobie zadania i je realizowałem. One się różniły od tego, co robił ksiądz Jerzy, ale część z nich realizowaliśmy wspólnie.

A jak ksiądz reagował na to, co mówiono o śmierci księdza Jerzego? Zapewne chodzi pani o to, że próbowano nagłośnić tezę, że winę za śmierć księdza ponoszą twardogłowi, którzy spiskowali przeciwko Kiszczakowi i Jaruzelskiemu. A przecież księdza Popiełuszkę zabili tak naprawdę Kiszczak i Jaruzelski. Od początku byłem przekonany, zresztą nie tylko ja, że proces toruński jest wyreżyserowany i zakłamany. Wiedziałem, że to morderstwo nie miało miejsca w nocy z 19 na 20 października. Nie pasowało to do jego ugodowej koncepcji. Wiem na przykład, że prymas dość pozytywnie oceniał generała Jaruzelskiego - jako patriotę i człowieka dobrej woli.

Ma ksiądz to prymasowi za złe? Jakże można mieć coś za złe swojemu przełożonemu i ojcu?

Ironizuje ksiądz? Nie. W pewnym sensie rozumiem jego postępowanie. Choć mnie też bardzo ukarał, bo zaraz po pogrzebie księdza Jerzego rozesłał do parafii w Archidiecezji Warszawskiej list, w którym zarzucił mi szerzenie nienawiści. Nie rozumiałem dlaczego. W tym czasie tylko dwie osoby postawiły mi podobny zarzut: Jerzy Urban i Jacek Kuroń.

Co by było, gdyby ksiądz Jerzy nie został zamordowany? Co by się z nim dalej działo? Byłaby ogromna presja na niego ze strony tak zwanego salonu politycznego. Wydaje mi się, że miał tak silny charakter i kwestia prawdy była dla niego tak fundamentalną podstawą wolności, że nie sądzę, by się podporządkował jakiejś fałszywej grze w rodzaju Okrągłego Stołu czy grubej kreski.

Byłby zmarginalizowany? Gdyby był wierny prawdzie, musiałby być zmarginalizowany.

źródło : http://www.polskatimes.pl/andruch2001

Boniek: Po następnej porażce lawina zmiecie PZPN Zadzwonił wpływowy znajomy: "Cześć Zbyszek, czytam cię często i widzę, że narzekasz na cały polski futbol i na PZPN. Mówisz, że się cofamy? To może dasz mi jakiś konkretny przykład". Odpowiedziałem: "Ile tylko chcesz". To pierwszy z brzegu - proszę: Sędziowie z I i II ligi są opłacani przez kluby, które organizują mecze, toż to przecież powrót do korupcji. Idea kolegi Rudolfa Bugdoła została wytłumaczona prosto: - Nam, czyli PZPN-owi, kluby zalegały, więc my nie będziemy płacić sędziom, niech to robią kluby bezpośrednio. I tak po meczu sędzia idzie do sekretariatu i prosi o kopertę. A jeżeli ktoś włoży do niej więcej, niż trzeba? Zawsze mógł to zrobić przez pomyłkę! Sędziego, nawet uczciwego, stawia się w ten sposób w sytuacji tragicznej. Już widzę, jak sędzia dyktuje rzut karny w 90. minucie przeciwko drużynie gospodarzy, a potem z pochyloną głową prosi panią Krysię, Bożenę, czy Anię o wypłacenie mu diety za mecz.

Proste zasady Dla Bugdoła mam proste rozwiązanie: drugoligowy mecz, to dwa tysiące złotych na sędziów. Po rozlosowaniu rozgrywek każdy klub wie, ile razy gra w rundzie jesiennej w domu. Zazwyczaj osiem razy, musi więc wpłacić do kasy PZPN-u 16 tys. zł - osiem spotkań i po dwa tysiące na sędziów za każdy z nich. Proste zasady: jeśli nie dokonasz wpłaty, to nie grasz pierwszego meczu, czyli walkower. Jeśli i wtedy nie wpłacisz, to nie grasz drugiego meczu, czyli następny walkower. Za trzecim razem jesteś na aucie i przestajesz istnieć zgodnie z regulaminem. Problem jest tylko jeden - gdyby obowiązywały takie klarowne i profesjonalne zasady, to kto by na Bugdoła głosował? Nikt. Trzy czwarte ludzi PZPN-u się mocno trzyma, bo jeden drugiemu robi dobrą przysługę, stare polskie powiedzenie - ręka rękę myje. Gdyby było jasno i klarownie, to cała masa przeciętniaków już dawno poszłaby do domu. Drugi przykład: Warta Poznań gra na boisku Lecha, bo stadion Warty się nie nadaje do użytku. OK, może i fajnie, tylko dlaczego na tym "pastwisku" (nie boisku) mogą grać drużyny drugoligowe jako gospodarze (Jarota Jarocin i Polonia Nowy Tomyśl). Dla drużyny pierwszoligowej stadion nie jest do użytku, a dla drugoligowej już OK? To następny przykład załatwiania drobnych interesów, które potem zamieniają się na głosy wyborcze.

Oszukiwanie sponsorów Następny przykład: Zmieniono u nas nazwy rozgrywek po to, aby oszukiwać sponsorów. Jakiś Einstein polskiej piłki wymyślił, że jak grasz w pierwszej lidze, to sponsor szybciej da ci pieniądze i nie kapnie się, że to są rozgrywki drugoligowe. Tak samo w drugiej - nie będzie wiedział, że to tak naprawdę trzecia liga. Już nawet nazwy wymyślono pod sponsorów! Żenada i śmiech. Cała nasza piłka obfituje w tego typu felery i to na każdym szczeblu. Pamiętam nawet, jak na ostatnim zjeździe obiecano klubom pierwszoligowym, że PZPN pomoże im i nie będą musiały płacić opłat sędziowskich, bo potrzebne wtedy były głosy. Potem było już po staremu: obiecanki-cacanki, a głupiemu radość. Znajomy zamilkł. Po chwili powiedział: "No tak, może masz rację - z tymi sędziami to byłoby dobre rozwiązanie. Proste, szybkie i przejrzyste". Oczywiście podobnych przykładów można by mnożyć setkami. Każdy problem jest rozwiązany po pezetpeenowsku, a nie zgodnie z zasadami logiki, regulaminu i w sposób nie budzący podejrzeń. Ale żeby rządzić, to trzeba zostać wybranym, a by zostać wybranym, to trzeba przekonać do siebie ludzi. Gdy brakuje logiki, kompetencji, to decydują inne układy. Te zdominowały naszą piłkę tak bardzo, że chorym na głowę, to wydaje się ten, kto ją krytykuje, a nie ten, kto w niej siedzi i nią zarządza. W polskiej piłce liczy się tylko i wyłącznie pierwsza reprezentacja. Jak ona wygra, to przy sukcesie ogrzewają się wszyscy: mówimy, chwalimy się wzajemnie. Są akademie, medale, uściski. Ale gdy reprezentacja przegrywa... winę starają się wszyscy zrzucić na barki selekcjonera. Coś mi się wydaje, że tym razem może być inaczej. Każda następna porażka może uruchomić lawinę, a ta ma to do siebie, że niszczy wszystko, co napotka. Może to i dobrze, że ryzykujemy w następnych meczach... Zbigniew Boniek

GROMowładni – starcie służb Kadencja rządów ministra pacyfisty-psychiatry Klicha w polskiej armii przejdzie do historii nie tylko jako ciąg śmiertelnych wypadków lotniczych z katastrofą smoleńską na czele, ale także rozmontowanie najlepszej polskiej jednostki wojskowej, jaką jest GROM. Analiza złożenia dymisji przez obecnego szefa GROM, płk. Dariusza Zawadkę, pokazuje konflikt wewnętrzny w polskich służbach i jednostkach specjalnego przeznaczenia, a także zakulisowe rozgrywki i walkę frakcji w szeroko pojętych elitach III RP. W ostatnich wypowiedziach na temat GROM trzeba wyróżnić co najmniej trzy grupy oficerów i polityków związanych z armią. Z jednej strony uwidoczniła się grupa gen. Sławomira Petelickiego, gen. Gromosława Czempińskiego i płk. Dariusza Zawadki, z drugiej – ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, gen. Czesława Piątasa czy gen. Lecha Majewskiego, z trzeciej zaś – gen. Romana Polko czy byłego szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego Antoniego Macierewicza. Na kilku z tych panów warto dłużej skupić uwagę.
Platforma: AWS-bis W awanturze o GROM widać na pierwszy rzut oka tylko jedno: elitarna Grupy Reagowania Operacyjno-Manewrowego im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej (GROM) chyli się ku upadkowi bądź całkowitemu upolitycznieniu jej przez rządzącą Platformę Obywatelską. Mało kto jednak pamięta, że to nie pierwszy taki przypadek. We wrześniu 1999 r. Janusz Pałubicki, AWS-owski koordynator służb specjalnych w rządzie Jerzego Buzka, postanowił zaatakować GROM, każąc rozpruć palnikiem słynną już tajną szafę pancerną jednostki w poszukiwaniu kompromitujących kwitów. Już po miesiącu Pałubicki przeprosił za akcję, której towarzyszyła nagonka na gromowców. Do przeprosin mieli skłonić go Amerykanie, którzy w GROM zainwestowali ponad 100 milionów dolarów i powierzyli jej swoją wiedzę o działalności jednostek specjalnych typu Delta Force.

Ustalić ojcostwo GROM-u Nawet to pozornie proste pytanie, de facto kluczowe dla zrozumienia obecnego konfliktu w jednostce, nastręcza niemały problem. Oficjalnie GROM powstał 13 lipca 1990 r. jako jednostka Wojska Polskiego nr 2305. Jej twórcą i pierwszym dowódcą GROM został gen. Sławomir Petelicki (wówczas pułkownik). W czasach PRL Petelicki był funkcjonariuszem wywiadu MSW. Pracował przez 10 lat za granicą, m.in. od 1973 r. w polskiej placówce dyplomatycznej w Nowym Jorku, gdzie był odpowiedzialny za kontrwywiad zagraniczny. Po powrocie do kraju pracował w wywiadzie ekonomicznym. Przed objęciem dowództwa GROM był szefem Wydziału Ochrony Placówek MSZ. Petelicki, chociaż esbek z wywiadu (był funkcjonariuszem MSW przez 31 lat), jest jednak oceniany jako profesjonalista w dziedzinie dalekiego rozpoznania i dywersji. Brał udział w wielu tajnych operacjach zagranicznych, m.in. w 1971 r. w Wietnamie Północnym, a rok później w Chinach. Co ciekawe jednak, GROM powstał dzięki pomocy Amerykanów, a sam Petelicki został honorowym członkiem 5th i 10th Special Forces Group (US Army Special Forces) – „Zielonych Beretów” armii Stanów Zjednoczonych. Przy konstruowaniu kręgosłupa GROM – jednostki mającej za zadnie prowadzenie szerokiej gamy operacji specjalnych: działań ratunkowych, akcji bezpośrednich, misji antyterrorystycznych oraz kontrterrorystycznych – wykorzystano najlepsze doświadczenia zagraniczne, zwłaszcza USA i Wielkiej Brytanii. GROM powstał niejako na wzór amerykańskiej 1st Special Forces Operational Detachment-Delta (tzw. Delta Force), SEALs Team VI (obecnie DEVGRU – Development Group), brytyjskiego SAS czy izraelskiego Sayeret Matkal. Amerykanie zaangażowali się w tworzenie jednostki i szkolenie żołnierzy i oficerów GROM, co kosztowało USA ponad 100 mln dolarów. Dlatego pytanie o ojcostwo GROM zakłada dwie tezy. Pierwszą jest oddanie dowództwa byłemu esbekowi, gen. Petelickiemu, i oparcie struktury na peerelowskich funkcjonariuszach I Departamentu MSW (kierunek rosyjski). Drugą jest przejście spod wpływu moskiewskiego na kierunek zachodni (zwłaszcza USA), co zakładać musiałoby wejście w nowy układ m.in. samego gen. Petelickiego. Teza ta wydaje się uzasadniona nie tylko dlatego, że trudno uwierzyć, iż przy innym układzie wpływów służb specjalnych w Polsce USA wydałyby fortunę i podzieliły się tajnikami o jednostkach specjalnych z GROM-em.
Z dezubekizacją w tle Z oficjalnych informacji dowiedzieliśmy się, że dowódca GROM-u płk Dariusz Zawadka złożył wypowiedzenie 30 lipca. Według nieoficjalnych informacji powodem miały być planowane zmiany kadrowe i zapowiedź powołania przez nowego prezydenta na stanowisko dowódcy tego rodzaju sił zbrojnych płk. Piotra Patalonga, który dowodził jednostką GROM, zanim zastąpił go Zawadka. Patalong był dowódcą protegowanym przez gen. Romana Polkę i to on popierał go wówczas jako kandydata na szefa GROM-u. Obecnie gen. Polko odbierany jest powszechnie jako sympatyk PiS, a płk Zawadka jako człowiek gen. Petelickiego, nie trudno więc zrozumieć, że obu panom nie jest po drodze. Żeby w kotle personalnego galimatiasu było goręcej, obie strony skonfliktowane są z rządzącą Platformą Obywatelską, co ze strony gen. Polki nie może dziwić, za to w przypadku Petelickiego czy Czempińskiego nasuwa pytanie o przyczyny takiego stanu rzeczy. Już po katastrofie smoleńskiej gen. Petelicki wystąpił do premiera Tuska z listem domagającym się dymisji ministra Klicha, oskarżając go o liczne katastrofy lotnicze podczas jego urzędowania w resorcie obrony. Relacje między Petelickim a Klichem nie zmieniły się. 2 sierpnia w dyskusji o sytuacji w GROM-ie gen. Petelicki powiedział o ministrze Klichu: „Może był dobrym psychiatrą, ale nie ministrem obrony (…). U nas w MON jest bałagan. Myśli się, że jak wynajmie się PR-owców i się opowie ludziom trochę, jak to mówią Amerykanie – bullshitów – to ludzie wszystko kupią”. Niewykluczone, że obecny konflikt Petelickiego nie tylko z Klichem, ale i z PO, może dotyczyć też innych spraw, np. ustawy dezubekizacyjnej. Inny generał stający murem za płk. Zawadką, były szef UOP Gromosław Czempiński, również obwinia za kryzys w GROM-ie ministra Klicha. Warto przypomnieć, że Czempiński, podobnie jak Petelicki, był oficerem wywiadu PRL w USA, szczególnie uważnie obserwował działalność „polonijnego kleru”. W 1976 r. w raportach dla warszawskiej centrali MSW opisywał wizytę abp. Karola Wojtyły w Ameryce, co ujawnił historyk Sławomir Cenckiewicz. Co skłania Czempińskiego do krytyki Platformy Obywatelskiej, której był przecież jednym z założycieli? Być może właśnie uchwalona przez PO tzw. ustawa dezubekizacyjna, odbierająca przywileje emerytalne byłym funkcjonariuszom SB oraz członkom WRON. Warto o tym pamiętać, analizując obecną krytykę rządów PO ze strony generałów Petelickiego i Czempińskiego.

Klicha kierunek niemiecki W starciu byłych szefów GROM oraz wojskowych biorących udział w debacie warto przyjrzeć się trzeciej grupie krytykowanej zarówno przez środowisko gen. Petelickiego, jak i gen. Polkę. Konflikt na linii GROM–MON przekłada się na krytykę rządzącej Platformy Obywatelskiej. Szef GROM, płk Zawadka, który podał się do dymisji, nie tak dawno był osobą kojarzoną z premierem Tuskiem. To za jego rządów w jednostce doszło do tego, że komandosi z GROM rozgrywali z członkami rządu i samym premierem mecze piłkarskie. O jednym z takich meczów opowiadał ostatnio przed komisją hazardową Marcin Rosół, asystent byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego. Tymczasem jeśli Zawadka po przyjęciu dymisji przez ministra Klicha zacznie otwarcie krytykować Platformę, znaczyć to będzie ni mniej, ni więcej, że zależności między obecnym szefem GROM-u a gen. Petelickim są silniejsze niż dobre relacje Zawadki z premierem Tuskiem. Dlaczego Klich nie wpisuje się w politykę wojskową zarówno dawnych esbeków, którzy przeszli na stronę Zachodu, jak i związanych z opozycją wobec Platformy grupą gen. Polki czy gen. Skrzypczaka? W kontekście działalności ministra Bogdana Klicha pewne światło na jego posunięcia i decyzje rzuca Instytut Studiów Strategicznych, którego współzałożycielem jest obecny szef resortu obrony. Mediom, które opisywały sprawy na linii resort obrony – ISS umknął jeden, ale istotny szczegół. Otóż ISS, który jest typowo rodzinną instytucją (wystarczy zerknąć na nazwiska głównych osób zasiadających w zarządzie), sponsorowany jest m.in. przez niemieckie fundacje. Na liście darczyńców Instytutu znajdują się fundacje: Konrada Adenauera, Friedricha Naumanna, Friedricha Eberta i niemiecko-amerykańska German Marshall Fund. Trzy pierwsze w 90 procentach dotowane są z budżetu federalnego Niemiec i powiązane z największymi niemieckimi partiami politycznymi (CDU, FDP, SPD). Fakty są takie, że budżet domowy państwa Klichów (druga żona pana ministra, Anna Szymańska-Klich, jest prezesem Instytutu) przynajmniej częściowo jest wspierany przez niemieckie instytucje. Siłą rzeczy nasuwa się pytanie: czy sponsorowanie przez Niemców tegoż Instytutu nie ma wpływu na decyzje ministra Klicha? Wystarczy chociażby przypomnieć pomysł szefa resortu obrony dotyczący zakupu produktu niemieckiej stoczni: okrętu podwodnego U-214, którego nawet Grecy nie chcieli. Zakładać więc można, że GROM jest jedynie pretekstem lub tylko jednym z punktów spornych różnych sił walczących o wpływy w Polsce. Zapewne zarówno kierunek amerykański, niemiecki, jak i moskiewski (stare WSI przy prezydencie Komorowskim) mają tu swoje Kosowo…

GROM nieprawości Walki polityczne pomiędzy oficerami GROM-u od dawna świadczą o zupełnym upolitycznieniu tej formacji. Warto przypomnieć słynne odebranie odznaki jednemu z dowódców tej jednostki.  Chodziło o gen. Romana Polkę. Jak opisała go „Polityka”: „Młody, świetnie zapowiadający się oficer też był spoza jednostki, ale wiedział, że sukces GROM będzie również jego sukcesem. Powiększył budżet i etaty formacji. Zabiegał o zagraniczne kursy i szkolenia. Walczył z ograniczeniami (próba obniżenia pensji), które próbował nakładać Sztab Generalny. Po niespełna czterech latach dowodzenia, 24 grudnia 2003 r., Polko ostentacyjnie złożył rezygnację, a 11 lutego 2004 pożegnał się z wojskiem. Powodem była próba ingerencji MON w strukturę jednostki. (…) Gest ten doceniła kapituła odznaki GROM i przyznała mu najwyższą złotą odznakę z numerem 3. Jednak czasy się zmieniły, zmienił się układ w GROM, a żołnierze zostali podzieleni na różne obozy i koalicje… 21 maja Kapituła Złotej Odznaki GROM nakazała dawnemu dowódcy gen. Polko zwrot odznaki nr 003. Powodem miała być krytyka obecnego szefostwa GROM, jakiej dopuścił się Polko i naruszył tym samym – zdaniem kapituły – dobre imię jednostki”. Sprawę odebrania odznaki przypomniał z satysfakcją w programie Bogdana Rymanowskiego gen. Petelicki. Dla porównania warto przypomnieć biogram gen. Polki, który w drugiej połowie lat 90. przeszedł specjalistyczne szkolenia w 75. Pułku Rangersów Armii Stanów Zjednoczonych w Fort Benning. W 2002 r. odbył Wyższy Międzynarodowy Kurs Zarządzania Zasobami Obronnymi (ang. Senior Defense Management International Course) w Ośrodku Podyplomowym Marynarki Wojennej w Monterey (Stany Zjednoczone), natomiast w 2003 r. ukończył Podyplomowe Studia Strategiczno-Obronne w Akademii Obrony Narodowej. dowodził grupą, plutonem i kompanią specjalną oraz brał udział w misji pokojowej na terenie byłej Jugosławii (kwiecień 1992 – grudzień 1993 r.). W latach 2000-2004 pełnił funkcję dowódcy Wojskowej Formacji Specjalnej GROM w Warszawie. W czasie, gdy był dowódcą GROM, zrealizował misję na pograniczu kosowsko-macedońskim, rozpoczął działania w Afganistanie, a w marcu 2003 r. wziął udział w II wojnie w Zatoce Perskiej oraz rozpoczął służbę w misji stabilizacyjnej w Iraku. Tak więc spór gen. Petelickiego i gen. Polki o GROM jest sporem dwóch różnych życiorysów wojskowych, jednak zdaniem ekspertów obaj oficerowie posiadają duże doświadczenie i wiedzę w zakresie jednostek specjalnych, dlatego tym lepiej widać, że nie chodzi tu raczej o dobro polskiej elitarnej grupy operacyjnej, a o zwykłe walki frakcyjne. W dodatku o ile gen. Petelicki i gen. Czempiński reprezentują schedę po PRL-owskim wywiadzie, a gen. Polko kojarzony jest z PiS, to za politykami PO, zwłaszcza nowym prezydentem, kryją się dawne WSI (z gen. Markiem Dukaczewskim na czele), których byli pracownicy piastują dziś ważne funkcje w MON. Walka służb trwa dalej, a przyszłość GROM nie rysuje się w jasnych barwach. W całym tym personalnym galimatiasie i politycznej hucpie jedno wydaje się pewne: w Polsce nie ma obecnie siły, która mogłaby zagwarantować rozwój najsłynniejszej polskiej jednostki, jaką jest GROM. Zresztą czego można się spodziewać po zarządzaniu obronnością kraju przez ministra Klicha, psychiatrę i dawnego działacza z pacyfistycznej organizacji Ruch ”Wolność i Pokój”… Robert Wit Wyrostkiewicz

Rząd: Będziemy oszczędzać… na rodzinach W obliczu trudnej sytuacji polskiego budżetu, rząd szuka kolejnych oszczędności. Tym razem pojawiają się doniesienia o likwidacji becikowego i zniesieniu ulgi rodzinnej. Jak szacują eksperci z Centrum im. Adama Smitha rodzice na wychowanie dziecka do ukończenia przez nie 20 roku życia wydają 160 tys. złotych. Dlatego instrumenty finansowe państwa mające wspierać rodziny popularne są na całym świecie. Oprócz doraźnej pomocy rodzicom w utrzymaniu dzieci, mają też cel długofalowy, którym jest zachęcanie do prokreacji. Obecnie rodziny mogą otrzymać becikowe, które wynosi 1000 złotych za każde urodzone dziecko. Mogą też korzystać z ulgi rodzinnej. Za jedno dziecko możemy sobie rocznie odliczyć 1112 złotych. Jednak w porównaniu do krajów Unii Europejskiej wsparcie państwa dla rodzin jest niewielkie. W Niemczech za urodzone dziecko rodzina otrzymuje 1,2 tyś Euro przez 14 miesięcy, w Szwecji rodzice otrzymują co miesiąc aż do ukończenia 16 roku życia przez dziecko 950 koron ( 400 zł), a we Francji pracownicy dostają na święta prezenty dla dzieci, oraz gratyfikacje finansowe z okazji początku roku szkolnego, a także dofinansowanie do wakacyjnych wyjazdów dzieci. Francuska karta “Duża rodzina”, daje możliwość korzystania ze 30 % zniżki na bilety kolejowe i 50 % na metro. Rodzina otrzymuje rocznie około 200 euro na bilety na imprezy artystyczne i sportowe, a także przysługują jej różne zasiłki. Zdaniem ekspertów właśnie takie przykłady polityki prorodzinnej zachęcają młodych ludzi do zakładania rodzin. Obecnie Francja i Szwecja mają najwyższe poziomy dzietności w UE, a Niemcy od kilku lat notują trend wzrostowy. Przyglądając się obecnym zamiarom rządu, który chce oszczędzać na rodzinach, ekonomiści i demografowie sceptycznie odnoszą się do zapowiedzi rządu Tuska o likwidacji wsparcia dla rodzin. Ich zdaniem w sytuacji gdy dzietność w Polsce wynosi 1,39 dziecka na kobietę, a prognozy wieszczą spadek liczby ludności w Polsce, państwo powinno promować dzietność i ułatwiać decyzje prokreacyjne rodzicom. Według Eurostatu, mała liczba rodzących się dzieci spowoduje, że w 2060 roku polskie społeczeństwo będzie drugim najstarszym w Europie. Źródło: money.pl

Rostowski wspiera interesy… Słowenii Minister finansów nie poparł polskiego kandydata w Europejskim Banku Inwestycyjnym Platforma Obywatelska po raz kolejny pozbawia Polskę możliwości wpływu na ważne decyzje na szczeblu europejskim. Minister finansów Jacek Rostowski zdecydował się w trakcie rozmów na temat obsadzenia fotela wiceprezesa Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI) poprzeć kandydata Słowenii, zamiast Polki sprawującej tę funkcję obecnie. W ten sposób żaden nasz rodak nie będzie miał wpływu na decyzje tej jednej z największych instytucji finansowych na świecie przez przynajmniej 15 lat. Pełniąca obecnie funkcję wiceprezesa EBI Marta Gajęcka zdecydowała się złożyć rezygnację z pełnionej funkcji. Jak zaznaczyła w jednym z wywiadów, decyzję tę podjęła ze względu na brak wsparcia ze strony polskich władz, a zwłaszcza ministra Rostowskiego. Gajęcka pełni funkcje wiceprezesa od trzech lat, jej kadencja powinna trwać sześć lat, czyli do 2013 roku. W ostatnim czasie podczas rozmów na temat funkcjonowania EBI Słoweńcy przedstawili własną propozycję, według której funkcję wiceprezesa tego banku osoby z państw tzw. nowej Unii mogą pełnić tylko trzy lata. Wynikł spór, a polski minister finansów wsparł… stanowisko Słowenii. W czasie swojej kadencji minister Rostowski spotkał się z prezes Gajęcką tylko raz. Wówczas się okazało, że wykazał się on słabą wiedzą o funkcjonowaniu EBI. Jak relacjonowała Gajęcka, szef resortu finansów podważał wówczas zakres jej kompetencji. Zaś w zaistniałym sporze poparł kandydata Słowenii. Jak dodała, takie zachowanie przedstawiciela polskich władz wystawiałoby wiarygodność jej osoby na szwank. Toteż ostatecznie zdecydowała się złożyć rezygnację.

Europejski Bank Inwestycyjny powstał w 1958 roku na mocy traktatu rzymskiego jako bank Unii Europejskiej. Zajmuje się on udzielaniem pożyczek dla sektora publicznego i prywatnego na projekty europejskie w dziedzinach takich jak: spójność i konwergencja regionów UE, wsparcie dla małych i średnich przedsiębiorstw, programy ochrony środowiska, badania, rozwój i innowacje, transport oraz energia. Jego budżet jest znacznie większy od budżetu takich instytucji, jak Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, a nawet Bank Światowy. Te dane jasno uzmysławiają, że posiadanie wpływu na tak ogromną instytucję nie pozostaje bez znaczenia dla polityki całego kraju, a nawet całej Unii Europejskiej. ŁS

Francja: aresztowanie ukraińskiego Żyda, obywatela Izraela, jednego z największych na świecie przestępców cyberprzestrzeni Jeden z najbardziej poszukiwanych na świecie przestępców cyberprzestrzeni, ukraiński Żyd, Vladislav Horohorin, został aresztowany na lotnisku w Nicei w momencie gdy zamierzał wrócić samolotem do Moskwy. 27-letni Horohorin zatrzymany został 7 sierpnia br. przez służby francuskie na wniosek władz amerykańskich pod zarzutem, jak stwierdza amerykański Secret Service, prowadzenia “sieci, która odpowiedzialna jest za niemal każde wielkie włamanie do komputerowych sieci finansowych największych instytucji”.  Ten urodzony na Ukrainie, a obecnie obywatel Ukrainy i Izraela cyber-kryminalista, znany pod pseudonimem “BadB”, określony został jako jeden z pięciu najbardziej poszukiwanych i niebezpiecznych ludzi na świecie.  “Jego sieć była jedną z najbardziej zaawansowanych przedsięwzięć finansowych kryminalistów świata online” – powiedział dyrektor służb specjalnych, Michael Merritt. Przestępca włamywał się do komputerowych sieci instytucji finansowych kradnąc dane kart kredytowych, które następnie sprzedawał na forach internetowych znanych z tego typu działalności przestępczej. Jest też twórcą, jak określono, jedynej na świecie w pełni zautomatyzowanej strony internetowej, na której odbywają się transakcje sprzedaży numerów kradzionych kart kredytowych. Horohorin wyjaśniał motywy swojej działalności mówiąc, że czyni to “w imię walki z imperializmem amerykańskim”, oraz że “w ten sposób fundusze amerykańskie zasilą rosyjską ekonomię i umożliwią jej wzrost”. Oczekuje on obecnie ekstradycji do Stanów Zjednoczonych gdzie grozi mu kara więzienia do lat 12.

Moskwa: Aresztowanie rosyjskiego Żyda i obywatela Izraela – przywódcę największej mafii świata Moskiewska policja zatrzymała rosyjskiego Żyda i obywatela Izraela, Semiona Mogilevicza, poszukiwanego od wielu lat przez międzynarodowe służby specjalne, w tym amerykańskie FBI, jako przywódca “Czerwonej Mafii”. Mogilevicz podejrzany jest o przestępstwa podatkowe, pranie brudnych pieniędzy, wspieranie prostytucji i przemyt uranu. 61-letni Mogilevicz, aresztowany 23 stycznia br. wraz ze swoim ochroniarzem, uważany jest za przywódcę jednej z najgroźniejszych mafii na świecie, ocenianej również jako największa mafia na świecie – rosyjskiej “Czerwonej Mafii”. Od wielu lat “ukrywał się w Rosji”. W momencie zatrzymania legitymował się jednym z wielu paszportów – tym razem wystawionym na fikcyjne nazwisko Siergiej Schneider. Jak stwierdza policja rosyjska, zebrane dokumenty policyjne z Wielkiej Brytanii, Czech, Węgier i Stanów Zjednoczonych, wskazują, że majątek Mogilevicza sięga setek milionów dolarów.

Urodzony na Ukrainie Mogilevicz, zdobył swój majątek “skupując państwowe firmy b. Związku Sowieckiego, sprzedawane tanio [po rozpadzie Imperium]“. Międzynarodowa policja podejrzewa, że w trakcie tych procederów, działał on dokonując “aktów kryminalnych”. Powiązany jest on ze skandalem prania brudnych pieniędzy poprzez Bank of New York. Gazeta Moscow Times w artykule z 2003 roku przypomina, że Mogilevicz posiadał swoje firmy na Węgrzech i Rumunii, które należały do sieci służącej do “prania brudnych pieniędzy przy sprzedaży gazu do Polski przez energetyczną firmę rosyjską”.

Przysięga Komorowskiego nieważna? Zawiadomienie do prokuratury Pan Andrzej Serement Prokurator Generalny Rzeczpospolitej Polskiej Warszawa Zawiadomienie Zawiadamiam o możliwości popełnienia przestępstwa przez Pana Bronisława Marię Komorowskiego, który pomimo nie złożenia przewidzianej prawem, a zapisanej w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, roty przysięgi prezydenckiej uzurpuje sobie stanowisko Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej i dopuszcza się wykonywania czynności przynależnych wyłącznie do Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej jak na przykład publiczne przejęcie w dniu 15 sierpnia 2010 zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi i nadanie nominacji generalskich.

Uzasadnienie W dniu 06 sierpnia 2010 Pan Bronisław Maria Komorowski usiłował przed Zgromadzeniem Narodowym zebranym w gmachu Sejmu RP złożyć prawem wymaganą przysięgę, lecz w miejsce słowa „dobro” wypowiedział słowo „dobrość” co słyszeli zarówno zgromadzeni na sali sejmowej, jak i osoby oglądające i słuchające bezpośredniej relacji z tej uroczystości w wielu mediach.

W związku z tym nie spełnił prawem wymaganych warunków aby objąć urząd Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej i nadal pozostaje jedynie prezydentem-elektem, a obowiązki Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej pełni zgodnie z przepisami Konstytucji Marszałek Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej.

II. Zawiadomienie Zawiadamiam o możliwości popełnienia przestępstwa przez Członków Zgromadzenia Narodowego zebranych w gmachu Sejmu RP w dniu 06 sierpnia 2010 polegającego na poświadczeniu nieprawdy w protokole z tego posiedzenia w którym stwierdzono, że Pan Bronisław Maria Komorowski złożył przewidzianą prawem, a zapisaną w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, rotę przysięgi prezydenckiej.

Uzasadnienie W dniu 06 sierpnia 2010 Pan Bronisław Maria Komorowski usiłował przed Zgromadzeniem Narodowym zebranym w gmachu Sejmu RP złożyć prawem wymaganą przysięgę, lecz w miejsce słowa „dobro” wypowiedział słowo „dobrość” co słyszeli zarówno zgromadzeni na sali sejmowej, jak i osoby oglądające i słuchające bezpośredniej relacji z tej uroczystości w wielu mediach.

A mimo to w sporządzonym i podpisanym protokole osoby uprawnione stwierdziły, że rota przysięgi została złożona poprawnie, co nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. (źródło: www.senat.gov.pl/k7/dok/sten/100806/sten.pdf ).

USA – cenzurka półroczna To co piszę poniżej nie jest naukową analizą amerykańskiej gospodarki i systemu politycznego. Są to po prostu obserwacje i  przemyślenia na podstawie własnych doświadczeń  w trzech krajach: komunistycznego PRL-u, Szwedzkiej Socjaldemokracji i ponad 40 lat w ciągle zmieniających się Stanach Zjednoczonych.

Minęło już z górą pół roku jak napisałem artykuł pod tytułem: „Dokąd Zmierzasz Ameryko?”, w którym wymieniłem kilka podstawowych problemów z jakimi boryka się mój kraj, Stany Zjednoczone. W mej ówczesnej ocenie nie pomyliłem się.  W ciągu następnych sześciu miesięcy niewiele się polepszyło, a wiele pogorszyło. Mimo zapewnień, że kryzys już minął i że „odbiliśmy się od dna”, liczba bezrobotnych rośnie. Już wtedy, pół roku temu, określiłem bezrobocie jako problem najważniejszy, a dzisiaj jego ważność można tylko potwierdzić. New York Times podaje że w Ameryce na dzień dzisiejszy wśród całkowitej liczby ponad 14 milionów bezrobotnych aż 1,4 miliona stanowią tacy którzy są bez pracy przez okres ponad 9 miesięcy. Liczba nowych bezrobotnych, którzy zgłaszają się tygodniowo o zapomogę dla bezrobotnych wynosi około 500 tysięcy. Wielu ludzi kompletnie zrezygnowało z szukania pracy i wypadli z rejestru bezrobotnych. W związku z tym skala bezrobocia jest dużo większa niż podają rejestry rządowe. Być może bezrobotni stanowią nie 9.5% a 20% wszystkich pracowników. Wojny? Jakie wojny?  – zapyta się większość Amerykanów. Od czasu jak skasowana obowiązek powszechnej służby wojskowej, olbrzymia większość Amerykanów losem tych, co giną (i zabijają), czyli żołnierzami, przestała się interesować. Kwestia wojny w Afganistanie i Iraku uplasowała się w zainteresowaniach społecznych na 12 miejscu. Tylko niektórym przychodzi do głowy, że wojny kosztują, nie tylko życie a także i pieniądze. W miarę upływu czasu tego rodzaju wojny wykrwawią gospodarczo Amerykę do tego stopnia, że nie będzie w stanie przeciwstawić się potędze zarówno gospodarczej jak i militarnej Chin. Być może Chiny pożyczając pieniądze Ameryce, mają taki właśnie obrót sprawy na uwadze?

Kto jest temu winny? Jak zwykle w trudnej sytuacji ludzie szukają odpowiedzialnych za ich marną dolę. Nikt nie chce winić samego siebie. Społeczeństwo przyzwyczaiło się do dostatniego życia, mimo że ten dostatek nie był w pełni uzasadniony. Jeśli będziemy szukali winnych dzisiejszej katastrofy, to nie należy winić jedynie bankierów którzy wraz politykami są związani wspólnymi interesami. Partnerem w tym przedsięwzięciu kopania własnego grobu jest także amerykańskie społeczeństwo, otumanione frazesami propagandowymi o naszej mocarstwowości i „demokratycznej” wyższości. Zanim rozwinę ten temat zrobię małą, amatorska dygresje ekonomiczna na temat, skąd się bierze wysoka stopa życiowa i dlaczego w jednych krajach ludzie żyją lepiej a w drugich gorzej?

Źródło zamożności społecznej W przeszłości wysoką stopę życiową, albo zamożność krajów wynikała  z monopolu na wiedzę albo monopolu na źródła produktów naturalnych, takich jak np. ropa naftowa, złoto itp. Ostatnio jednak odkryto, że można utrzymać wysoka stopę życiową przez monopol na pieniądz, który w transakcjach międzynarodowych będzie odpowiednikiem złota. Po drugiej wojnie światowej pieniądzem tym, a raczej symbolem wartości, stał się papierowy, albo ostatnio komputerowy dolar. Ponieważ dolar stał się tak zwaną walutą rezerwowa i zapotrzebowanie na niego wzrosło, Stany Zjednoczone zaczęły mieć możliwość zakupu produktów i usług z innych krajów za dolary mające pokrycie jedynie w iluzorycznej stabilności tej waluty. Dla podtrzymania tej iluzji potrzebna jest iluzja potęgi, a obraz potęgi militarnej świetnie pasuje do tej roli.  W sumie, kiedy zdolności produkcyjne i konkurencyjność gospodarki amerykańskiej się kurczyła, zaufanie do dolara pozwoliło Ameryce zaciągać zagraniczne pożyczki i utrzymywać wysoką stopę życiową społeczeństwa za pożyczone pieniądze. Przez długi czas ta maszyna dla utrzymywania wysokiej stopy życiowej pracowała znakomicie, ku zadowoleniu rządu, Nomenklatury (bankierów) i mas.  Nie trzeba być geniuszem, aby przewidzieć, że pożyczek nie da się zaciągać w nieskończoność i pewnego dnia wierzyciele zaczną kwestionować wypłacalność Ameryki. Tak się stało w czasie ostatniego kryzysu, którego początek dopiero widzimy a którego końca nie można przewidzieć.  Rząd amerykański, w panice, od roku 2008, powstrzymał na jakiś czas dramatyczna sytuację drukiem pieniędzy, nie próbując jednak zmienić podstawowych zasad funkcjonowania wadliwego systemu. Tym samym ludziom z oligarchii bankowej winnym kryzysowi, powierzono tłumienie pożaru kryzysu. Powrócenie do stabilności stało się niemożliwe, gdyż system jest tak zagmatwany, że nikt, łącznie z jego twórcami, nie jest w stanie go zrozumieć. Wniosek się nasuwa, że kryzys się będzie pogłębiać a może nawet eksploduje wielkim zamętem w postaci olbrzymiego bezrobocia z wielkimi kosztami społecznymi dla wszystkich obywateli, łącznie z Nomenklaturą Bankowo-Polityczną.

Przesunięcia personalne w przemyśle i tego konsekwencje Od lat 50- tych wieku dwudziestego wpływ na politykę rządu amerykańskiego zaczęli tracić przemysłowcy a zaczęli mieć bankierzy i finansiści. W przemyśle wytwórczym, ambitni inżynierowie, twórcy przemysłów tacy jak Thomas Alva Edison, Henry Ford czy Westinghouse zostali wyparci przez księgowych. Ci z kolei stwierdzili, że amerykański pracownik kosztuje za dużo i bardziej opłaca się produkować w krajach o niższych zarobkach pracowników. Początkowo, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych była to Europa Zachodnia a później Meksyk i Chiny. Gwoźdź do trumny amerykańskiemu systemowi ekonomicznemu wbili najemni finansiści (ci „najbardziej utalentowani”), którzy przekonali rząd, że na świecie zapanował system post-przemysłowy i że produkowanie czegokolwiek w Ameryce nie ma sensu i  należy do przeszłości. My będziemy się zajmować liczeniem pieniędzy, ubezpieczaniem innych na wypadek śmierci i wypadku, podróżować na Karaiby itp. Przekazano Chinom większość produkcji powszedniego użytku i miano się ograniczyć jedynie do opracowania nowych technologii. Zapomniano jednak, chyba z powodu megalomanii, że „inne kraje nie gęsi i swój  język (chiński) mają”.  Na skutek rozwoju komunikacji zmiany ekonomiczne w innych krajach nabrały przyspieszenia. W początku dwudziestego wieku potrzeba było minimum dziesięciu lat, aby wykształcić precyzyjnego mechanika. Dzisiaj z tą sama precyzją, a na pewno bardziej powtarzalną, produkcję wykonują roboty. Kiedy przeniesiono produkcję do krajów o niższych kosztów robocizny, nie przewidziano społecznych konsekwencji tej transformacji, czyli bezrobocia. Kto na tym skorzystał? Czasowo skorzystała amerykańska oligarchia, czyli nomenklatura.  Nomenklatura z powodu poczucia swej pseudo-intelektualnej wyższości, nie zauważa, że kopie sobie własny grób. Jak zwykle w historii, arystokraci omamieni poczuciem swojej wyższości, zapominali, że są kroplą w morzu społeczeństwa, które okresowo zmiatało ich z powierzchni ziemi (Francja, rok 1792, Rosja, rok 1917).

Ekstrawagancja Nomenklatury O intelektualnej degeneracji amerykańskiej nomenklatury świadczy kopiowanie zwyczajów arystokracji europejskiej, starając jej dorównać rozrzutnością.  Tak jak kiedyś europejska arystokracja, tak dzisiaj jej amerykański odpowiednik, żeni się między sobą. Kiedyś arystokratom chodziło o utrzymanie czystości błękitnej krwi, dzisiaj Nomenklaturze amerykańskiej chodzi o utrzymanie wpływów i fortun. Przykładem tego zjawiska jest małżeństwo i niezwykle kosztowne wesele córki byłego Prezydenta Bila Clintona, Chelsea Clinton z młodym bankierem ze znanej firmy bankowej Golden Sachs, firmy winnej w dużej mierze dzisiejszemu kryzysowi. Młodożeńcem jest Marc Mezvinsky, pochodzący z „zasłużonej” rodzinny polityków i finansistów. Jego ojciec, Edward Miezvinsky, był kongresmanem, bankierem a także kryminalistą winnym defraudacji 10 milionów dolarów, ukradzionych ludziom którzy mu zawierzyli, że ma specjalne wpływy w rządzie Prezydenta Billa Clintona.  Za swoje przekręty finansowe spędził on 5 lat w więzieniu i do roku 2011 pozostaje warunkowo na wolności.  Rodzice pana młodego ogłosili także bankructwo, kiedy sąd nakazał im zwrot zdefraudowanych pieniędzy.  Media podają, że koszt ślubu i wesela Chelsea Clinton, w mieszanym obrządku protestancko-żydowskim, wynosił 5 milionów dolarów.  Biorąc pod uwagę, że rodzina Clintonów reprezentuje Partię Demokratyczną, walczącą podobno o dobrobyt klas upośledzonych, tego rodzaju ekstrawagancja nie tylko świadczy o przekonaniu Clintonów o swej wyższości nad plebejuszami, ale także o ich braku wyobraźni i małostkowości. Rozrzutne wesele młodej Clintonowej daje obraz upadku  systemu wartości całej  klasy rządzącej Ameryką.

Nomenklatura i System Post-Kapitalistyczny Określenie Nomenklatura powstało w Związku Radzieckim. Skopiowano ten system w podległych krajach „ludowej (albo sowieckiej) demokracji”. Była to zaufana grupa ludzi, którzy mogli zarządzać państwowymi przedsiębiorstwami, albo zajmować wyższe stanowiska administracyjne. W Stanach Zjednoczonych, uzurpujących sobie prawo do wzoru systemu kapitalistycznego, powstała podobna do Nomenklatury grupa, aczkolwiek nie jest to żadna lista. Jest to raczej niepisana koteria „wtajemniczonych”. Ludzie ci znają się nawzajem.  Na szczycie „wtajemniczonych” są dyrektorzy instytucji finansowych, ponieważ przemysłu wytwórczego, poza producentami uzbrojenia, praktycznie już nie ma. Podobnie jak systemie sowieckim nie grozi im bezrobocie. Aczkolwiek do znużenia ludzie ci w wystąpieniach publicznych szastają słowem „kapitalizm” i „wolny rynek”, praktyka pokazuje że system przestał być kapitalistyczny, czyli taki jak go określili Adam Smith, jego entuzjasta a później Karl Marks, tego systemu wróg. Wedle Marksa w kapitalizmie „kapitaliści” są właścicielami środków produkcji i przez sam fakt monopolu posiadania, wykorzystują proletariat. W amerykańskim „pseudo-kapitalizmie”, wyzyskiwaczami są często ludzie, którzy nie są właścicielami instytucji, którymi zarządzają, szczególnie instytucji finansowych. Są nimi „menadżerowie”, którzy wchodzą w skład nomenklatury. Brak własności jest niezwykle korzystny dla menażerów, gdyż nawet jeśli popełnią horrendalne błędy nie oni są tymi co tracą swój majątek. Majątek tracą właściciele. A kim są ci właściciele? Właścicielami są w dużej mierze drobni ciułacze, fundusze ubezpieczeniowe i emeryci.

Ponieważ własność spółek akcyjnych jest niezwykle rozdrobniona, właściciele -akcjonariusze nie maja nic do gadania. Listy kandydatów do rad nadzorczych składają się z kilku osób, o których przeciętnemu akcjonariuszowi nic nie jest wiadomo. Są to listy „kolesiów” i ich wybór jest, jak w ZSSR, w 99% zapewniony. Ostatnio pod wpływem kryzysu, izby ustawodawcze przegłosowały reformę systemu finansowego. Przepisy reformy zajęły ponad dwa tysiące stron. Nie podejrzewam, aby któryś z senatorów zapoznał się z całością.

Ci wścibscy, którzy się potrudzili przeczytać ta ustawę, znaleźli, że ustawa przewiduje możliwość protestu akcjonariuszy, jeśli managerowie wypłacają sobie za wysokie premie, jednocześnie rada nadzorcza nie jest zobowiązana podporządkować się tym protestom. Ci, którzy pisali tą „reformującą” ustawę mieli na uwadze, że ich czas na rządowych posadach jest ograniczony i kiedyś będą szukali pracy w bankowości. Nie jest to dziwne, ponieważ amerykańska Nomenklatura i rząd siedzą na tej samej karuzeli stanowisk. Prywatni finansiści na jakiś czas zostają ministrami finansów, aby po spełnieniu swego obywatelskiego obowiązku, wrócić na bardziej dochodowe stanowiska, w prywatnym systemie finansowym.

System Dwupartyjny Społeczeństwo daje się nabierać, że w Ameryce mamy dwie konkurujące ze sobą partie. Partia Demokratyczna kreuje się na socjalizującą, dbającą o interesy klasy pracującej i jej ideologia opiera się na podwyższaniu podatków dla „bogaczy”.

Druga partia, Republikańska, uważa się za konserwatywną i ogłasza, że jej zadaniem jest obniżenie podatków. Połowa wszystkich podatników zarabia rocznie mniej niż 30 tysięcy dolarów i dlatego płaci zaledwie 2.8% wszystkich podatków. Dla nich obniżka podatków nie ma żadnego znaczenia. W sumie podniesienie podatków, zalecane przez Partię Demokratyczną nie może doprowadzić do zbalansowanego budżetu i wyjścia z kryzysu, gdyż zadłużenie państwa i wydatki rządowe są zbyt wielkie, aby amerykańscy podatnicy byli w stanie je pokryć. Także Partia Republikańska, uważana za konserwatywną również nie ma programu na wyjście z kryzysu. Zarówno jedna partia jak i druga uciekają się do desperackiej, krótkowzrocznej polityki pożyczania pieniędzy przez wypuszczanie obligacji pożyczkowych, które głównie, jak na razie, kupują Chińczycy. W sumie obydwie partie wyrzucają pieniądze podatników w błoto. Przykładem tego są dwie wojny, w Iraku i Afganistanie, których uzasadnienie na podstawie frazeologii „budowy demokracji i walki z terrorem” już stało się wyświechtanym frazesem, w który mało kto wierzy. Moje amatorskie, nieproszone rady dla rządu amerykańskiego, w celu poprawy sytuacji ekonomicznej są proste, niestety niemożliwe do wprowadzenia w systemie zrodzonym i osaczonym przez amerykańską Nomenklaturę. Ograniczają się do dwu diametralnie różnych pokojowych możliwości z hipotetyczną, apokaliptyczną, jako trzecią. Mam na myśli Trzecią Wojnę Światową w celu przetasowaniu układu globalnych sił. W tej jednak dziedzinie, z powodu braku wojskowego, strategicznego, wykształcenia, nie będę tutaj ani radzić, ani się wypowiadać. Utrzymanie otwartych granic dla handlu międzynarodowego i koncentracja na produkcji dobór wysokiej jakości za przystępną, konkurencyjną cenę. Wymagać to będzie wysokich nakładów na badani naukowe i nie gwarantuje natychmiastowych rezultatów. Zamknięcie granic dla produktów produkowanych za granica, za pomocą wysokich ceł, co z kolei spowoduje gwałtowne obniżenie stopy życiowej, na skutek braku dostępu do tanich produktów z Azji i Meksyku. Wysokie cła na import pozwolą na odbudowę przemysłu wytwórczego. Ten manewr zabierze tez wiele czasu zanim odbudowa przemysłu stanie się faktem, gdyż ludzie o koniecznych kwalifikacjach albo już wymarli albo do nauk inżynierskich się nie garną. Każda z dwu proponowanych, pokojowych zmian systemowych będzie prowadzić w okresie przejściowym do groźnego wzrostu bezrobocia. Niemniej, jeśli nie wprowadzimy koniecznych, radykalnych zmian, możemy się spodziewać w niedługim czasie fermentu społecznego z katastrofalnymi dla wszystkich, konsekwencjami. Ciekawe, że Niemcy, którzy nie dali się w pełni nabrać na miraż gospodarki post –przemysłowej i wedle ostatnich raportów dają sobie radę lepiej niż US, mając ciągle dodatni bilans w handlu zagranicznym. Czyli, że pokojowe rozwiązanie jest ciągle możliwe. Jan Czekajewski

Tytuł Bohatera Ukrainy dla Szuchewycza to był wielki błąd Za http://mercurius.myslpolska.pl/2010/08/tytul-bohatera-ukrainy-dla-szuchewycza-to-byl-wielki-blad/ Od redakcji: Poniżej prezentujemy fragment wywiadu, jaki ukazał się w ukraińskiej mutacji dziennika „Kommiersant”. Jest on ilustracją zmian jakie zachodzą obecnie na Ukrainie w sferze tzw. polityki historycznej. Oto fragment wywiadu: Nowy szef Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej (UIPN) Walerij Sołdatenko krytycznie ocenia prace Instytutu w latach poprzednich, w szczególności przyznanie tytułu Bohatera Ukrainy Romanowi Szuchewyczowi i Stepanowi Banderze. W rozmowie z korespondentem Kommiersant Julią Rjabczun powiedział, że dotychczas nie znalazł żadnych dokumentów, które mogłyby stać się uzasadnieniem dla przyznania tych nagród. Wśród wyników pracy Instytutu – uznanie Romana Szuchewycza za Bohatera Ukrainy, ogłoszenie roku 2009 rokiem Stepana Bandery, postawienie pomnika ofiarom Hołodomoru. Jak ocenia Pan krótką historię instytutu? - Przed moim przyjściem UIPN zajmował się wyłącznie historią XX wieku. Ale czy możliwe jest zbudowanie całej pamięci narodowej jedynie na podstawie okresu lat 1917-1991, który jest oficjalnie nazwany „okresem niewoli”. Więc jak, pozostałe okresy w historii Ukrainy – to „okresy wolności”? Pamięci narodowej nie wolno ograniczyć do 70 lat. I kształtować pamięć powinny nie tylko wspomnienia o wyselekcjonowanych tragicznych procesach, takich jak na przykład represje z 1935 roku. Czy ruch narodowowyzwoleńczy z początku XX wieku, związany z nazwiskami Mikołaja Michnowskiego, Michaiła Hruszewskiego, Władymira Winniczenko, zasługuje na mniejszą uwagę z punktu widzenia wpływu na kształtowanie pamięci narodowej? Podczas swojej czteroletniej historii UIPN zrobił tylko pierwsze kroki w kierunku celu, dla którego został powołany, wzmocnienia statusu państwa. Zadanie polega na tym, aby iść dalej.

W jaki sposób po objęciu przez Was stanowiska będą wyjaśniane kontrowersyjne kwestie historyczne: Hołodomor, działalność OUN-UPA, wydarzenia II Wojny Światowej? - Zmiany w naszym życiu polegają nie tylko na zmianie przywództwa państwa, Instytutu. Życie idzie do przodu, pojawiają się nowe wyzwania, nowe problemy. Musimy odpowiadać na wyzwania czasu i te obiektywne procesy będą mi podpowiadać, jako nowemu kierownikowi, w jakim kierunku pójść. Nie zamierzam w sposób nihilistyczny odnieść się do wcześniejszego dorobku Instytutu. Inną rzeczą jest to, jak skutecznie i efektywnie wykonywać zadania stojące obiektywnie przed instytutem? Myślę, że należy robić to z namysłem i rozsądnie, by nie wywoływać negatywnych emocji w społeczeństwie. Przy okazji, nie są mi znane (być może na razie – wszystkich publikacji nie przeczytałem), żadne dokumenty będące w dyspozycji pracowników Instytutu Pamięci Narodowej, z, powiedzmy, odtajnionych archiwalnych zasobów SBU, które mogłyby służyć jako przekonujące uzasadnienie dla radykalnej zmiany oceny działalności bojowników OUN-UPA, ich bezwzględnej gloryfikacji.

Na ile sprawiedliwe zatem było nadanie tytułu Bohatera Ukrainy Romanowi Szuchewyczowi i Stepanowi Banderze?
- Myślę, że to był wielki błąd – nie było warto tego robić, bo człowiek, który nosił stopień wojskowy państwa-agresora, walczącego nie tylko przeciwko Związkowi Radzieckiemu, ale przeciwko połowie Europy, nie może być bohaterem Ukrainy. Szuchewycz nosił stopień oficera Wehrmachtu. Przyznanie mu najwyższego tytułu – Bohatera – to przejaw braku odpowiedzialności, mówiąc obrazowo, co tylko chcemy, to robimy. Ale żadnych naukowych podstaw do nadawania tytułu nie było. W naukowych, akademickich środowiskach, decyzja ta została uznana za nieuzasadnioną. Decyzja ta była podyktowana względami politycznymi, ale w żadnym wypadku nie naukowymi. Przyznanie tytułu Bohatera Banderze i Szuchewyczowi stawia w złym świetle ukraińską politykę i polityków.

Jak, na marginesie, zareagował na powołanie Pana były szef UIPN Igor Juchnowski? Czy Pan spotkał się z nim? - Ja odnoszę się do dokonań akademika Juchnowskiego z szacunkiem. Należy być mu wdzięcznym za to, że przez cztery lata stawiał bardzo trudne kroki w kierunku kształtowania pamięci narodowej. Nawet jeśli są kwestie, w których z nim się nie zgadzam, należy pamiętać, że pracownicy UIPN przede wszystkim wykonywali swoją pracę, rozwiązywali postawione przed nimi zadania. Ich celem nie było zaprowadzenie kraju w ideologiczną dżunglę. Pomimo tego, że obiektywna analiza powoduje konieczność ponownego zbadania spornych historycznych kwestii i wprowadzenia niezbędnych korekt.

Czy wraz z Pana przyjściem finansowanie UIPN i polityka kadrowa w instytucie ulegną zmianie? - Teraz sytuacja z finansowaniem nie jest zadowalająca. Zgodnie z planem etatów w UIPN powinno pracować 105 osób a pracuje tylko 45. Wielu dziedzin po prostu nie da się objąć badaniami, przy takim zatrudnieniu. Na przykład, w grupie, która prowadzi zagadnienie Hołodomoru, teraz są aż dwie osoby! Czy możemy serio mówić, że ten problem jest obiektywnie i poważnie badany? Pilnie potrzebujemy wzmocnienia zasobów ludzkich. Nawet na wydziałach wyższych uczelni pracuje więcej naukowych specjalistów, niż tutaj. W UIPN jest tylko dwóch badaczy z tytułem naukowym doktora. Byłem bardzo zaskoczony, gdy usłyszałem o tym. Kształtować pamięć narodowej powinni ludzie, którzy mają kwalifikacje, aby zajmować się poważnymi projektami badawczymi.

Jakie praktyczne znaczenie dla obywateli Ukrainy będzie miała praca UIPN? - Nasza praca będzie miała wielkie znaczenie. Możliwe, że dzięki nam będą zmienione programy nauczania historii Ukrainy. Możliwe, że pojawią się nowe państwowe święta. Przed moim przyjściem do Instytutu powstał zespół, który opracowywał program edukacyjny na temat historii. Zapoznałem się z koncepcją zespołu i ona mnie nie satysfakcjonuje z powodu braku obiektywności i tendencyjnego podejścia do wydarzeń. To nie jest podejście naukowe. Koncepcja powinna zostać przedyskutowana ze środowiskiem naukowym, wśród nauczycieli w szkołach i na uniwersytetach. To jedyny sposób, aby wybrać racjonalną drogę, a nie kołysać się jak wahadło z jednej historycznej skrajności w drugą. W podręcznikach dla szkół i uczelni musi zaistnieć najwyższej jakości idea historii Ukrainy! Mamy na zmianę, to koncepcję prorosyjską, to znowu antyrosyjską. Podstawą musi być nasz ukraiński interes – jaki taka czy inna decyzja miała wpływ na rozwój Ukrainy, narodu, ludzi i państwa. Na razie koniecznie chcemy dopasować się do jakiegoś obcego układu współrzędnych. Dlatego u nas jeden – to bohater, inny – zdrajca – a jutro oni zamieniają się miejscami. Walerij Sołdatenko urodził się w mieście Selidowo w obwodzie Donieckim w 1946 roku. W 1970 roku ukończył studia na Wydziale Historii Uniwersytetu Państwowego im. Szewczenko w Kijowie. Od 1976 do 1984 roku pracował jako starszy pracownik Instytutu Historii Partii przy Centralnym Komitecie Komunistycznej Partii Ukrainy – wydziale Instytutu Marksizmu-Leninizmu przy KC KPZR. W latach 1988-1991 pan Sołdatenko kierował wydziałem badań historyczno-politycznych Instytutu Nauk Politycznych Centralnego Komitetu Komunistycznej Partii Ukrainy. Członek partii komunistycznej. W 1992 roku stał na czele wydziału etnohistorycznych badań Instytutu Politycznych i Etnicznych Badań im. Iwana Kurasa NANU. W tej instytucji naukowej pan Sołdatenko pracował bez przerwy aż do chwili powołania do Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej.

Za: „Kommiersant”, Ukraina № 139 z 13.08.2010, piątek http://www.kommersant.ua/doc.html?docId=1485587 Marucha

Rosyjska prasa powtarza bolszewickie kłamstwa “Komsomolskaja Prawda”: To Polska była agresorem w 1920 roku “Polacy hucznie świętują zwycięstwo nad Armią Czerwoną” – pisze prokremlowska “Komsomolskaja Prawda”, podkreślając, że w obchodach 90. rocznicy Bitwy Warszawskiej bierze udział cała elita polityczna Polski z nowo wybranym prezydentem Bronisławem Komorowskim. Według gazety, takie obchody pokazują, że jest to prawdopodobnie koniec ocieplenia stosunków na linii Warszawa – Moskwa. Jednocześnie publikuje swoją wersję historii, w której to Polska jest agresorem w wojnie polsko-bolszewickiej. Sztandarowy komentator gazety Andriej Baranow uważa, że świętowanie tego dnia przez Polaków jest zrozumiałe, gdyż 90 lat temu zdołali uniknąć porażki w wojnie. “Jednak my też mamy swoją prawdę historyczną. Wszak rozpętała tę wojnę Polska, dochodząc do Kijowa. Gnać agresora musieliśmy aż od Dniepru” – pisze publicysta “Komsomolskiej Prawdy”. “A może trzeba było zatrzymać się na linii Curzona i pogrozić uciekającemu przeciwnikowi pięścią? Proszę wybaczyć, ale tak się nie walczy. Owszem, skutek był taki, że Armia Czerwona potem doznała porażki, a w polskich obozach zginęły dziesiątki tysięcy czerwonoarmistów” – uważa Baranow. Komentator dodaje, że “Warszawa do dzisiaj kategorycznie nie poczuwa się do odpowiedzialności” za śmierć tych jeńców. Sympatyzującej z premierem Rosji Władimirem Putinem gazecie nie w smak jest nie tylko świętowanie Cudu nad Wisłą. Oburzenie redaktorów wywołują również coraz mocniejsze z naszej strony zabiegi w kwestii wyjaśnienia katastrofy pod Smoleńskiem. “Polacy coraz silniej poszturchują Rosję za niedawną katastrofę lotniczą pod Smoleńskiem, oskarżając nas o niedbałe prowadzenie śledztwa w sprawie tragedii” – pisze gazeta. “Czyżby odwilż w stosunkach Moskwy i Warszawy dobiegła końca i wkrótce znów powieje chłodem, do którego przywykliśmy w ostatnich latach?” – pyta autor tekstu. W gazecie stwierdzono, że w ostatnim czasie, abstrahując od historycznych realiów, były nadzieje, iż nowe władze Polski tym razem powstrzymają zapał w świętowaniu zwycięstwa nad bolszewikami. W opinii autorów, miała w tym pomóc rzekoma “szlachetna postawa Moskwy w związku ze śmiercią prezydenta Kaczyńskiego”. Wczorajsze święto, w opinii proputinowskiej gazety, te szanse przekreśla. ŁS, PAP

Czy banki w Polsce złożą się na kryzys?

1. Minister Finansów rozpaczliwie poszukuje dodatkowych źródeł dochodów do budżetu ,aby zmniejszyć rozmiary deficytu budżetowego, a w konsekwencji i deficytu finansów publicznych i to już od 2011 roku. Po decyzji politycznej Platformy na podstawie której przesądzono podniesienie stawek VAT o 1 punkt procentowy, nie ustają poszukiwania źródeł, z których mogłyby popłynąć dodatkowe dochody. Ponieważ z podniesienia stawki podatku VAT dodatkowe dochody są szacowane na 5-5,5 mld zł, a minister musi znaleźć 50-60 mld zł dodatkowych dochodów i oszczędności w wydatkach, więc co i rusz pojawiają się nowe pomysły, które pozwoliły by na ich znalezienie.
2. W resorcie finansów trwają więc prace studyjne, nad obciążeniem banków w Polsce dodatkowym podatkiem proporcjonalnym do zgromadzonych aktywów. Ministerstwo spodziewa się dodatkowych dochodów w wysokości około 1,5 mld zł co oznacza, że przewidywana stawka wynosiła by 0,15% zgromadzonych aktywów. Jeszcze bardziej radykalny jest klub poselski SLD, który przygotowuje projekt poselski obciążeń sektora bankowego w Polsce w wysokości 0,3% aktywów co dawało by dodatkowe dochody do budżetu w wysokości 3 mld zł.

3. SLD zradykalizowało swój projekt po uchwaleniu przez węgierski parlament obciążenia dla banków na Węgrzech w wysokości aż 0,5% aktywów. Prawicowy rząd Orbana zaproponował takie rozwiązanie mimo sprzeciwu w tej sprawie MFW i Komisji Europejskiej.

To właśnie uchwalenie tego dodatkowego podatku na Węgrzech spowodowało,że została przerwana realizacja wcześniej zawartego porozumienia o udzieleniu Węgrom 20 mld euro pożyczki na którą złożyły się i MFW i KE. Węgrom nie przekazano jej ostatniej transzy w wysokości około 7 mld euro, a rozmowy w tej sprawie zostały przełożone na jesień. Społeczeństwo węgierskie silnie wsparło rząd w tej sprawie uznając MFW wręcz za agresora, który odbiera suwerenność Węgrom. Wszystko więc wskazuje na to, że mimo nacisków MFW i KE obciążenie banków na Węgrzech jednak pozostanie.

4. Jak będzie w Polsce nie wiadomo. Minister Rostowski wypuszczając próbne balony o toczonych w resorcie pracach, bada z jakim oporem ta nowa propozycja się spotka. Natychmiast zareagował Związek Banków Polskich ( choć chyba adekwatnie do rzeczywistości organizacja ta powinna nosić nazwę Związek Banków w Polsce bo poza PKO BP, BGK i Bankiem Pocztowym nie ma już banków polskich), oczywiście protestując przeciwko temu nowemu obciążeniu. Przy okazji przypomniano ,że za rok 2009 banki osiągnęły około 9 mld zł zysku i zapłaciły około 2,3 mld zł podatku dochodowego. Wspomina się także o około 1 mld zł wpłat z tytułu podatku VAT, którego to podatku banki nie mogą sobie odliczyć. Co więcej banki straszą, że jeżeli podatek taki został by wprowadzony to jego koszty zostaną przerzucone na klientów banków: kredytobiorców, oszczędzających, a także wszystkich tych którzy korzystają z usług bankowych. Banki także twierdzą, że być może będą musiały ograniczyć akcję kredytową wycofując się z przedsięwzięć obarczonych większym ryzykiem kredytowym na które to muszą tworzyć rezerwy, które tylko w części mogą wliczać w koszty uzyskania przychodu.

5. Jak będzie ostatecznie przekonamy się na jesieni. Ale nie wydaje mi się,żeby Minister Rostowski miał u Tuska mocniejszą pozycje niż szef jego rady Jan Krzysztof Bielecki. Ten ostatni raczej będzie raczej takiemu obciążeniu przeciwny. W końcu jeszcze niedawno był szefem największego banku w Polsce Pekao S.A. z paro milionowym rocznym wynagrodzeniem, więc trudno sobie wyobrazić,żeby teraz akceptował rozwiązania które trochę głębiej sięgają do kieszeni właścicieli banków. Nawet więc jeżeli z pomysłem takiego podatku wyjdzie opozycja, to rząd go pewnie raczej zaopiniuje negatywnie i nastawi się raczej na sięganie do kieszeni wszystkich obywateli poprzez kolejne podwyżki stawek VAT i podwyżki stawek podatku akcyzowego. Zbigniew Kuźmiuk

Mogiła bolszewików oczami prof. Nowaka i Korwin Mikkego O BUDOWIE MOGIŁY DLA ŻOŁNIERZY BOLSZEWICKICH POLEGŁYCH W 1920 ROKU POD OSSOWEM (POD WARSZAWĄ) Z PROF. ANDRZEJEM NOWAKIEM ROZMAWIA RAFAŁ PAZIO; KOMENTUJE JANUSZ KORWIN MIKKE. Rafał Pazio: Jak ocenia Pan pomysł zbudowania mogiły żołnierzom bolszewickim w Ossowie, miejscu związanym ze zwycięstwem Polaków w 1920 roku i ze śmiercią ks. Ignacego Skorupki? Prof. Andrzej Nowak: Pochówek żołnierzy poległych w walce, w równym boju, nawet jeśli któraś ze stron walczyła w złej sprawie, wydaje mi się zawsze godny uznania. Natomiast budzi zastanowienie kontekst tej decyzji i pomysł, żeby zaprosić przedstawicieli rządu rosyjskiego na uroczystość związaną z ekshumacją i godnym pochówkiem żołnierzy Armii Czerwonej, którzy szli przekształcić Polskę w republikę sowiecką.

O zbudowanie tej mogiły zabiegał w ostatnich latach Bronisław Komorowski poseł z okręgu podwarszawskiego – dziś prezydent Rzeczpospolitej Polskiej. Warto, a nawet trzeba podkreślić fakt, że pan prezydent Bronisław Komorowski był tym politykiem, który bodaj jako jedyny wśród posłów „Solidarności” po 1989 roku wypowiadał się konsekwentnie przeciwko przywróceniu święta Wojska Polskiego 15 sierpnia. Mówił o tym publicznie, na przykład na posiedzeniach komisji sejmowych. Wyrażał pogląd, że ta zmiana może wywołać brak zrozumienia ze strony kadry dowódczej. Przed laty chodziło przecież o zastąpienie święta 12 października, czyli kolejnej rocznicy bitwy pod Lenino pamiątką Bitwy Warszawskiej. Drugi aspekt związany jest z ewentualnym zaproszeniem na uroczystości przedstawicieli Federacji Rosyjskiej. Wiąże się to z prowadzoną od 23 lat kampanią propagandową zainicjowaną na rozkaz Michaiła Gorbaczowa – od momentu, kiedy zaczął rozważać możliwość częściowego ujawnienia faktów związanych ze zbrodnią katyńską. Gorbaczow nakazał wtedy swoim propagandystom szukanie polskiego „anty-Katynia”. Chciał pokazać, że Polacy robili dużo gorsze rzeczy w 1920 roku z jeńcami sowieckimi. Haniebna dyrektywa Gorbaczowa była bardzo gorliwie podchwycona przez wielu propagandystów i pseudohistoryków ze strony rosyjskiej, którzy próbują zestawiać często rzeczywiście smutny los jeńców sowieckich z 1920 roku z ludobójczą decyzją z 1940 roku. Przypomnę, że w polskiej niewoli zmarło na choroby zakaźne od 16 do 18 tys. jeńców. W tym czasie na froncie wojny polsko-bolszewickiej z tego samego powodu zmarło około 200 tys. żołnierzy Armii Czerwonej. Oczywiście – w jakiejś mierze Polska za los jeńców ponosi odpowiedzialność, bo nie zadbała o idealne warunki sanitarne. Ale nikt nie chciał śmierci tych ludzi. Nie miało to nic wspólnego z jednorazową zbrodnią ludobójstwa zaplanowaną i przeprowadzoną w Katyniu.

Jaki może być wymiar symboliczny zbudowania takiej mogiły w miejscu pamięci o polskim zwycięstwie nad bolszewikami, w miejscu śmierci ks. Ignacego Skorupki? Pośród setek publikacji w mediach rosyjskich, które wracają do tej rzekomej zbrodni polskiej i wyolbrzymiają ilość zmarłych jeńców rosyjskich, wizyta przedstawicieli państwa rosyjskiego na takim cmentarzu żołnierzy bolszewickich z wojny z 1920 roku może być wykorzystana jako swego rodzaju odpowiednik Katynia. Rosjanie mogą uznać, że pozwolili uczcić ofiary Katynia i nareszcie doczekali się jakiegoś rewanżu ze strony Warszawy. Jest to fałszywe porównanie. W świetle znanej mi od lat rosyjskiej tezy propagandowej, taka możliwość wykorzystania tych uroczystości nie tylko istnieje, ale nawet jest pewnikiem.

Dlaczego polskim politykom może zależeć na tym, żeby dokonać tak symbolicznego gestu? Nie widzę od 1990 roku wśród najważniejszych polityków jakiejś szczególnej woli, aby w sposób wyjątkowy czcić kolejne rocznice zwycięstwa w wojnie z 1920 roku. Natomiast dostrzegam w ostatnich dwóch latach, ogromnie przyspieszoną w ciągu ostatnich kilku miesięcy, wolę podporządkowania polskiej pamięci historycznej zgodzie z Moskwą na warunkach Moskwy, a konkretnie na warunkach Władimira Putina.

Dziękuję za rozmowę

KOMENTARZ JANUSZA KORWIN MIKKEGO: Wypowiedź p. prof. Andrzeja Nowaka jest rozsądna, spokojna – odnoszę tylko wrażenie, że na siłę szuka jakiegoś punktu, by jednak zaspokoić pragnienia zoologicznych rusofobów. Sama sprawa pochowania żołnierzy wrogiej armii nie powinna budzić żadnych zastrzeżeń – nie tylko w kraju chrześcijańskim. Mam w tej sprawie trzy uwagi:

1. Przede wszystkim ta Armia Czerwona nie była armią „rosyjską” tylko „bolszewicką”. Bolszewicy zaś byli o wiele większymi wrogami Rosji niż Polski – jeśli mierzyć to liczbą pomordowanych… Gdybym był Prezydentem Polski powiedziałbym więc Rosjanom: – „Przepraszam Was, że zabiliśmy zbyt mało bolszewików. Przepraszam, że lewicowiec i niemiecki agent Józef Piłsudski (nota bene sam w swoich Pamiętnikach przyznaje, że przybył na pole bitwy dopiero, «gdy nad Wieprzem milkły już działa»…), zamiast sprzymierzyć się z Denikinem, Judeniczem, Kołczakiem i Wranglem, odczekał, aż Włodzimierz «Lenin» (też niemiecki agent!) ich wykończy – i dopiero potem zaatakował; najprawdopodobniej po to, by odciągnąć uwagę Polaków od plebiscytów na Mazurach, Śląsku i Warmii. Przepraszam, że przez to Rosja jęczała pod okupacją Związku Sowieckiego, który wymordował dziesiątki milionów Jej najlepszych synów”.

Oczywiście było możliwe – acz w świetle Deklaracji Wilsona bardzo mało prawdopodobne – że po zwycięstwie Biali Rosjanie spróbują wcielić Polskę do swego Imperium. Jednak nawet to na pewno byłoby dla Polski lepsze niż sanacja, okupacja i „uwolnienie” przez Sowietów! Nie zapominając o okupacji przez Unię Europejską.

2. Nie widzę, by istniał jakiś szczególny powód, by się „jednać” z Rosją. Zamiast „pociągów przyjaźni” proponuję otworzyć granice i niech się ludzie jednają we własnym zakresie, handlując, kochając się i po prostu podróżując. Nie rozumiem, co znaczy: „jednać się na warunkach moskiewskich”. Mówmy prawdę, a Prawda nas wyzwoli. Od rusofobii też. W szczególności nie widzę powodu, by np. podawać prawdę o obozach jeńców sowieckich w Polsce w zależności od tego, czy Rosjanie powiedzą (co prawda akurat już powiedzieli…) prawdę o Katyniu czy o eksterminacji Polaków tuż przed wojną. Co ma piernik do wiatraka? Czy jak w Dahomeju zaczną zjadać Polaków, to mamy zacząć zjadać Dahomejczyków? Oni jak chcą, to niech kłamią – będziemy mieli świetne okazje, by ich na kłamstwach przyłapywać! Jak ich Prawda nie wyzwoli – to ich problem!

3. Celem wojny jest zwycięstwo – a to osiąga się: (a) zabijając żołnierzy wroga i (b) strasząc ich. Chan Czyngis osiągnął sukces, bo całe miasta, wiedząc o rzezi Samarkandy, poddawały się bez walki. Dlatego przechwalałbym się liczbą zabitych wrogów, a starannie pomniejszał straty własne. Trzeba wyolbrzymiać liczbę zabitych Rosjan, Niemców… Jeśli ich dzisiejsi propagandziści zarzucają nam, że zabiliśmy nie 200.000 (jak było naprawdę), lecz 400.000 – to trzeba ich dobrotliwie poprawiać: „Nie, 800 tys.! Byliśmy straszni, każdy Polak zabił 30 żołnierzy wroga! A dziś młodzi marzą o tym, by zabić jeszcze ze 40 – byle więcej, niż dziadek!” Niech się nas boją. To połowa sukcesu w przyszłej wojnie. Nie dotyczy to – rzecz jasna – zabijania jeńców; jeńców trzeba traktować dobrze – choćby po to, by inni nie bali się poddawać! Zwracam jednak uwagę, że bolszewicy nie podpisali Konwencji Genewskiej ani Haskiej, więc trudno tu coś Polsce zarzucać. Śmierć może i 25 tys. jeńców sowieckich jest bardzo prawdopodobna – trzeba jednak pamiętać, że sama grypa „hiszpanka” zabiła w Europie w latach 1918-1920 ponad 20 milionów ludzi, a zatłoczone obozy to dla wirusa łakomy kąsek. Jeńcy sowieccy byli ponadto z reguły zawszeni, co powodowało szerzenie się tyfusu – i… wycieńczeni głodem bardziej niż Polacy – ale to efekt wojennej i powojennej ruiny. P. prof. Nowak słusznie podkreśla: „w tym czasie na froncie wojny polskobolszewickiej z tego samego powodu zmarło około 200 tys. żołnierzy Armii Czerwonej” – i jeśli nawet nieco przesadza, nie zmienia to obrazu. Zapewne Polacy mogli większym staraniem część swoich jeńców uratować – ale samo porównywanie zaniedbań sanitarnych z rozmyślnym mordowaniem świadczy o tym, że rosyjscy propagandziści za nic mają etykę i logikę. To, co piszę, nie świadczy o tym, że jestem „rusofobem”. Jestem po prostu jingo – chcę budować polskie imperium! Dlatego chcę, by się nas bano! A Świętem Wojska Polskiego ustanowiłbym 28 sierpień 1610 – dzień zdobycia Moskwy! Ja z obecną Federacją Rosyjską chcę mieć jak najlepsze, przyjazne stosunki. Są one jednak możliwe wtedy, gdy Polacy pozbędą się kompleksów wobec Rosjan. Właśnie przypominanie tej rocznicy pozwoli więc zachować równowagę: oni zdobywali Warszawę, my Moskwę; wy mordowaliście, my mordowaliśmy – i teraz (było-minęło…) możemy to opić! Nu – i ładno! Rafał Pazio

Krzyżowcy w sercu nowoczesności Warto postarać się o kompromis, który położy kres awanturze. Nawet jeśli trzeba będzie pójść na poważne ustępstwa. Klasę zwycięzcy poznaje się po wspaniałomyślności wobec pokonanych. Tradycyjna, przednowoczesna tożsamość wdarła się do serca stolicy, okopała wokół krzyża i postanowiła trwać. Heroicznie, na przekór panoszącym się w tej przestrzeni niezliczonym atrybutom nowoczesności. To nie jest Jasna Góra ani bazylika w Licheniu, ani nawet plac pod papieskim oknem na Franciszkańskiej w Krakowie. To jest Krakowskie Przedmieście. Tuż obok, przytulony do Pałacu Prezydenckiego, epatuje swą secesyjną elegancją hotel Bristol. Parkują tam zwykle piękne auta, przechadzają się piękne panie z pięknymi panami. Poza tym wokół same knajpy. Niektóre modne, dla lanserów. Sporo też bardziej tradycyjnych, nastawionych na zagraniczniaków. Środkiem biegnie ulica, weekendowo zamieniana w deptak. Spacerują zatem wte i we wte tłumy ludzi, krążą między pubami i restauracjami, zmierzają ku Staremu Miastu bądź w stronę Nowego Światu, często bez wyraźnego celu. Na liście atrakcji Krakowskiego Przedmieścia przybyła im ostatnio jeszcze jedna, sezonowa, więc tym bardziej pociągająca. Kilka, może kilkanaście egzotycznych postaci stale pełniących wartę pod krzyżem, palących świeczki, uzbrojonych w różańce. Inaczej ubranych niż ci z deptaka, inaczej mówiących, w ogóle innych - bo skupionych i poważnych, często wrogich wobec otoczenia. Jakby przybyli z innej planety. Czy raczej - z innej epoki. Różańce przeciwko modnym ciuchom, cyfrowym kamerom i wypasionym rowerom.

Jest fajno Stoję w samym sercu nocnej manifestacji przeciwko... Czemu? Krzyżowi pod Pałacem Prezydenckim? Obrońcom tego krzyża? Próbom epatowania większości posmoleńską traumą? Przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu? PiS? Radiu Maryja? Ciemnogrodowi? Szantażowi moralnemu Polakiem katolikiem? Wszystkiemu po trochu? A może to wszystko też, ale bez przesady, bo najważniejsza jest zgrywa? Mamy w końcu ciepłą letnią noc, są wakacje, media trąbiły o akcji przez cały dzień, cóż więc szkodzi ruszyć się na Krakowskie, aby pokazać, co myślimy o kaczystowskim obciachu? Wokół prawie wyłącznie młodzi ludzie. Roześmiani, jak to na zabawie. A zabawa jest przednia. Jeśli się miało łeb na karku, to się przygotowało jajcarski transparent albo adekwatny gadżecik. Na przykład pluszową kaczkę, którą wystarczy raz rzucić w tłum, a będzie wędrować po całej manifestacji, przerzucana z rąk do rąk, wywołująca w każdym miejscu erupcję zbiorowego entuzjazmu. Poczucie humoru, jak w każdej tak wielkiej zbiorowości, bywa różne. Raz grubo ciosane, w zasadzie chamskie, raz przybierające formy mniej lub bardziej wyrafinowanego purnonsensu. Jest więc fajno, przynajmniej przez godzinę. Potem inwencja słabnie, hasła i grepsy zaczynają się powtarzać, właściwie nie wiadomo już, co dalej. Nikt tym wszystkim przecież nie kieruje. Brakuje wodzireja podtrzymującego więdnący entuzjazm. I cóż teraz? Oprócz ubawu w gruncie rzeczy nie ma tu niczego, co spajałoby tych ludzi, nadawałoby zgromadzonym jednostkom cechy wspólnotowe. Przywiódł ich tu absurdalny krzyż pod Pałacem, ale on przecież, bez względu na to, jak mocno niektórzy podkreślają jego niestosowność w świeckiej przestrzeni, nie tworzy tutaj żadnej opresji. Dla nikogo. Podkreślam słowo "tutaj". Bo krzyż bywa, owszem, symbolem opresji. Wtedy, gdy w szaty jego obrońców ubierają się politycy obiecujący moralną przebudowę społeczeństwa. Taki melanż zawsze jest niebezpieczny. Zresztą na Krakowskim Przedmieściu polityków również nie brakuje. Ale oni tylko podczepiają się pod zorganizowany spontanicznie ruch obrońców krzyża. Nie o nich tu chodzi. Wyglądają zresztą na tak samo bezradnych jak ludzie z różańcami, których wspierają.

Ostatni chrześcijanie Przeciskam się ku patriotycznej flance manifestacji. Prawie cała redakcja "Gazety Polskiej" trwa na posterunku. Naczelny na podwyższeniu, z flagą narodową. Ale mina nietęga. Patriotycznych jest boleśnie niewielu. Trochę archetypowych moherowych beretów, choć bez nakryć głowy, bo to przecież środek lata. Wznoszą religijne, najczęściej maryjne pieśni. Ale bez mocy, inaczej niż na masowym nabożeństwie. Ściszonymi głosami, trochę jak na filmach o okupacji, gdzie ludzie zbici w piwnicy modlą się dla dodania otuchy, a z zewnątrz dobiega huk bomb i wiadomo, że to nie może skończyć się dobrze. Trochę między sobą narzekają, jakie to czasy złe nadeszły. Czasem pokrzyczą, że "tu jest Kościół". Ale czego by nie uczynili, i tak trafią kulą w płot. Będą dokładnie tacy, jak chce ten wielki tłum dookoła nich. Śmieszni w swym patriotycznym patosie, idealnie zaklęci w stereotypowej figurze tradycyjnego Polaka gotowej do obśmiania. Do cna wczorajsi, a nawet przedwczorajsi. Tyle że oni tego wszystkiego nie rozumieją. Nie pojmą źródeł swej śmieszności. Ale, w przeciwieństwie do większości zgromadzonych tej nocy na Krakowskim Przedmieściu, oni naprawdę mają prawo poczuć opresję. Napotkany znajomy mówi, że są jak pierwsi chrześcijanie. Tak jak kiedyś w rzymskim Colosseum, gdy stawali oko w oko z lwami, szukają pocieszenia w pieśniach. Dobra analogia. Prawie. Bo ci na Krakowskim Przedmieściu wiedzą przecież, że nie są pierwsi. Odwrotnie, czują, że już nic przed nimi. Prędzej ostatni. Ostatni chrześcijanie. Albo jeszcze inaczej - ostatni tacy chrześcijanie. Ale akurat oni nie czują tej różnicy. Tym bardziej można odczuwać wobec nich współczucie.

Krzyż zniknie, każdy to wie A więc dwie tożsamości starły się z pełną mocą. Nie pierwszy raz, ale dotąd nie stawały naprzeciw siebie w takim miejscu - w samym sercu nowoczesności. Gdy walczyły na oświęcimskim żwirowisku albo wokół zgliszcz po stodole w Jedwabnem, tradycja skutecznie opierała się nowoczesności. Zdawało się nawet, że nad Wisłą ona posiadła cudowny dar odradzania się na przekór trendom ze świata, że przeważa nad tłoczącymi się w wielkomiejskich enklawach żywiołami postępu. Ale, teraz świetnie to widać, Krakowskie Przedmieście już nie jest enklawą. Wyniki kolejnych wyborów pokazują to zresztą coraz dobitniej. Można więc dostrzec, jaką ekstrawagancją była wyprawa obrońców krzyża na stolicę. Jak niedorzecznego ryzyka się podjęli, jak łatwo wystawili swój heroizm (bo trwanie na posterunku w tym miejscu jest przecież heroizmem) na pośmiewisko tłumu. Bycie śmiesznym zawsze jest o wiele gorsze nawet od bycia znienawidzonym. Bo odziera z resztek poczucia własnej siły. Pogrąża człowieka w beznadziei. Ktoś powie, że tradycyjni przecież wygrali pierwsze starcie, zapobiegając przeniesieniu krzyża. Owszem, zapobiegli. Ale nie dlatego, że mieli za sobą większość. Nic podobnego. Wygrali tylko dlatego, że reprezentanci wrogiej im większości zdecydowali się nie sięgać po dostępne im środki, aby uniknąć gorszącej szarpaniny o symbol religijny. Nikt jednak nie ma wątpliwości, że ten krzyż w końcu zniknie. Może pojawi się w zamian jakaś pamiątka, a może się nie pojawi. W istocie jest to kwestia drugorzędna. Ważniejsze jest to, że dla tego krzyża po prostu nie ma tutaj miejsca. I jest to bezdyskusyjne, obie strony doskonale to wiedzą. Chodzi więc tylko o to, jak wyprowadzić krzyż, nie tracąc przy tym twarzy. Jak zachować godność.

Polska droga ku laicyzacji Stoję więc w tłumie na Krakowskim Przedmieściu i myślę sobie, że pryncypia pryncypiami, ale godność ludzka jest najważniejsza. Że tych kilka dni więcej, a choćby i tygodni, obecności krzyża pod Pałacem Prezydenckim nie gwałci zanadto reguł państwa neutralnego światopoglądowo. Ten krzyż stanął tu w wyjątkowych okolicznościach, co do pewnego stopnia usprawiedliwia jego obecność. Kłuje oczywiście w oczy Polskę nowoczesną, drażni, wprowadza ją nawet w stan paniki, że znalazła się w fazie regresu. Ale to tylko złudzenie. Bo Polska nowoczesna już otrząsnęła się z traumy smoleńskiej. Stać ją na uderzenie drwiną w sferę sacrum. To najlepszy dowód, że wróciła do formy - jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało. Polska droga ku laicyzacji, choć znacznie wydłużona na tle innych krajów Zachodu, pozostaje niezmienna. Na Krakowskim Przedmieściu oglądamy tylko paroksyzm sprzeciwu wobec niej. I nic więcej. Rozbroiliśmy go zresztą śmiechem. Czasem nawet rechotem. Na to nie ma skutecznej broni. Skoro więc dyktujemy warunki, a zarazem dalecy jesteśmy od prowokowania kolejnych konfrontacji (w co gorąco chcę wierzyć), to tym bardziej nie możemy sobie pozwolić na przymknięcie oczu na problem godności. Powtarzam więc: czasem warto zawiesić na chwilę twarde reguły, by dać możliwość drugiej stronie wycofać się bez poczucia poniżenia. Ta druga strona to przecież nic innego jak druga Polska. Inna od naszej, odmiennym torem biegną ścieżki jej rozwoju, ale coś nas łączy. Nie warto tego do końca zrywać. Warto teraz postarać się i wypracować kompromis, który położy kres awanturze. Nawet jeśli trzeba będzie w tym kompromisie posunąć się zbyt daleko. Klasę zwycięzcy poznaje się wszakże po jego wspaniałomyślności wobec pokonanych. A że jakaś, choćby i niemiła nam opcja polityczna będzie zbijać na tym kapitał? Trudno. Pal ją licho! Rafał Kalukin

Para z szampana - w gwizdek! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby szef Wojskowych Służb Informacyjnych, których, jak wiadomo, już „nie ma”, czyli pan generał Marek Dukaczewski w tych dniach ostatnich upijał się już nie szampanem, tylko parą z szampana. Parą z szampana? Czy to w ogóle możliwe? Wyjaśnił to już 100 lat temu Ignacemu Daszyńskiemu pewien żydowski handlarz żywym towarem. Sprzedawał on galicyjskie dziewczyny do żydowskich burdeli w Argentynie, przy czym działalność swoją traktował nie tylko w kategoriach biznesowych, ale również - jako swego rodzaju misję cywilizacyjną. – Kiedy taka dziewucha – tłumaczył Daszyńskiemu – pojedzie do Argentyny, to ona nie upija się szampanem, tylko samą parą z szampana! – Jak to: parą? – A tak, bo ony tam kąpią te dziewuchy w szampanie i ony nie muszą wcale nic pić; wykąpią się i pijane, jak bele. Taka ci to wtedy była nowoczesność. Ciekawe, że i dzisiaj redaktor Rafał Kalukin z „Głosu Cadyka”, co to pewnie jeszcze niedawno „srać chodził za chałupę” („i ty, co mieszkasz dziś w pałacu, a srać chodziłeś za chałupę…”), uważa się za takiego samego cywilizacyjnego misjonarza. Credo swoje zawarł w szmoncesie Krzyżowcy w sercu nowoczesności”. Jak mały Moryc uważa nowoczesność? Mały Moryc uważa, że na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie aż się roi od „niezliczonych atrybutów nowoczesności”. A konkretnie? A konkretnie –„hotel Bristol”, dalej „piękne auta”, przy których „piękne panie” – czy aby nie te, co w hotelu Bristol upijane są parą z szampana? - spacerują z alfo… to jest – pardon – oczywiście z „pięknymi panami” – a każdy piękny pan ma na szyi złoty łańcuch z tombaku – no bo jakże inaczej, kiedy wokół „same knajpy”, no a poza tym – „ulica” z „tłumami ludzi”? I w środku tych „niezliczonych atrybutów nowoczesności” - „egzotyczne postacie” z „różańcami”. „Różańce przeciwko modnym ciuchom, cyfrowym kamerom i wypasionym rowerom” – ubolewa red. Kalukin w „Głosie Cadyka” Ajajajajajajaj! Jaki wstyd! Co na to powiedzą w Nowym Jorku? Biedny durny pewnie nie wie, że w Nowym Jorku jeszcze większe kontrasty; pejsaci chasydzi w lisich czapach, jakby żywcem przeniesieni „z miszpuchy cycełesowatej” czy „z głębin dna getta w Kołomyi” – oczywiście tego XVIII-wiecznego. Ale mniejsza już o Moryca, bo jeśli w ogóle o nim wspominam, to tylko dlatego, że ten sposób myślenia udzielił się również wielu eleganckim księżykom, co to wiedzą z której strony chleb posmarowany i śpiewają swoje kantyczki z właściwego klucza. Już choćby z tego powodu pan generał Dukaczewski mógłby z radości upijać się na okrągło parą z szampana, a tu przecież inne powody mnożą się jak króliki. Weźmy dla przykładu komedię, jaką z udziałem prezydenta-elekta Bronisława Komorowskiego odegrał marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna. Chodzi mi oczywiście o uroczystość krzywoprzysięstwa, kiedy to prezydent-elekt wzywał pomocy boskiej („tak mi dopomóż Bóg”) przysięgając „strzec niezłomnie” niepodległości państwa – w ponad pół roku po wejściu w życie traktatu lizbońskiego! No a potem – uroczysta msza, podczas której dopiero co krzywozaprzysiężony prezydent otrzymał Komunię z rąk „bez swojej wiedzy i zgody” TW „Cappino”. To zapowiada „wiosnę Kościoła”, więc pewnie słusznie red. Kalukin „współczuje” tym z różańcami, jako „ostatnim takim chrześcijanom”. No dobrze – to ostatni – a kto był pierwszym? Trudno to dzisiaj stwierdzić, ale ja bym stawiał na Andrzeja Szczypiorskiego (TW „Mirek”), który podobnież musiał chrzcić się aż dwa razy, bo pierwszy chrzest mu się nie przyjął. No to czy na widok takich perspektyw chrześcijaństwa w Polsce pan generał Marek Dukaczewski nie ma powodów by z radości upijać się parą z szampana? Jakby tego było mało, to w dodatku 22-letni kuchcik z warszawskiej ASP, pan Dominik Taras, za pośrednictwem facebooka „skrzyknął” na wieczór 8 sierpnia „wielotysięczny tłum”, który swoimi wyziewami spowodował na Krakowskim Przedmieściu „dopływ świeżego powietrza”. Od razu widać, że razwiedka się unowocześnia; za komuny, na wiece poparcia dla „Cysorza” na katowickim stadionie trzeba było zwoływać partyjnych po linii partyjnej, a konfidentów – w trybie alarmowym przez SB, a teraz proszę – jak nie SMS-y, to facebook, przez który oficer prowadzący od razu może przekazać instrukcję, jakie wznosić okrzyki, jakie przedstawiać koncepty, no i przede wszystkim – jak daleko na aktualnym etapie można się posunąć. Toteż kontrolowana przez razwiedkę stacja telewizyjna TVN martwiła się tylko, czy jest bezpiecznie. Wszystko w służbie bezpieczeństwa. No to czy pan generał Marek Dukaczewski nie ma powodów by z radości upijać się sama parą od szampana, kiedy ćwiczenia wykazały, że agentura jest mobilna, sprawna i karna? Jeszcze nie rozwiały się opary „świeżego powietrza” i nie ucichły echa po okrzykach „do kościoła”, jakie zabździani obrońcy „laickości państwa” wznosili zgodnie z instrukcją, a już rankiem 10 sierpnia prezes Jarosław Kaczyński wziął udział w liturgii składania kwiatów i palenia zniczy przed stojącym naprzeciw Pałacu Namiestnikowskiego krzyżem, zaś pretorianie dali do zrozumienia, że bez pomnika się nie obejdzie. Widać wyraźnie, że przedłużenie wojny krzyżowej pasuje wszystkim zainteresowanym; i razwiedce – bo obywatele rozpaleni do białości religijno-politycznymi emocjami, nawet nie zauważą, jak lichwiarze za pośrednictwem rządu wyczyszczą im wszystkie zaskórniaki, ani nie zauważą, jak strategiczni partnerzy, do spółki z żydowskim lobby, rozbierają im państwo. Platforma – bo za pośrednictwem teraz już ręcznie sterowanych mediów ogniskując uwagę na wojnie krzyżowo-pomnikowej, pod nadzorem razwiedki może do spółki z PSL-em spokojnie marnotrawić 400 mln złotych dziennie (200 mln z podatków, 200 mln z przyrostu długu publicznego, który na 1000 dni rządu premiera Tuska osiągnął wysokość ponad 714 mld zł). Prawo i Sprawiedliwość – bo od wiosny 2008 roku („układ nie istnieje i nie wiadomo, czy w ogóle istniał”) nie mając odmiennego od PO pomysłu na rządzenie państwem (dług publiczny za rządów premiera Marcinkiewicza i premiera Kaczyńskiego również dynamicznie przyrastał, chociaż rzeczywiście nie w tempie 6 tys. złotych na sekundę, jak obecnie – ale za premiera Millera też na sekundę było mniej) - stawia na program martyrologiczny w nadziei, że siła nośna emocji uruchomionych w ten sposób w społeczeństwie, wepchnie PiS i do samorządów i w przyszłym roku – do parlamentu. Wreszcie SLD – bo przedłużająca się wojna krzyżowo-pomnikowa umożliwia razwiedce podpompowanie mu wyników poprzez lansowanie agresywnego zapateryzmu w „pokoleniu Jana Pawła II”, w którym rozmaite redaktory Kalukiny ekscytują snobistyczne pragnienie zaimponowania „nowoczesnością” nie tylko „Europie”, ale i „Ameryce”. No to czy szef Wojskowych Służb Informacyjnych, których, jak wiadomo, już „nie ma”, pan generał Marek Dukaczewski nie ma powodów, by z radości codziennie upijać się parą z szampana? SM

Niebiescy i Zieloni, czyli kto powstrzyma zapateryzm? Sytuacja polityczna, moralna, duchowa i psychologiczna w Rzeczypospolitej jest w najwyższym stopniu niepokojąca. Możliwe, że znaleźliśmy się o krok od tego punktu w „czasie osiowym” historii, w którym trwająca od lat wojna domowa głównych sił politycznych przechodzi właśnie z fazy „zimnej” w „gorącą”. Karmiące się chrystofobią siły lokalnego „zapateryzmu” – które w normalnych warunkach pokoju społecznego gniłyby tam, gdzie ich miejsce: w kloakach nieczystości – chwytają wiatr w żagle z podmuchów tego irracjonalnego konfliktu i przystępują do boju o „świeckie państwo”. Fałsz wierutny, którego ojcem – jak każdego kłamstwa – jest szatan, w samym już określeniu. W cywilizacji łacińskiej albowiem, w Christianitas zbudowanej zasadniczo przez świeckich, ale dzięki sile duchowej i moralnej udzielanej im przez Kościół, nigdy nie było, nie ma i być nie może doczesnego państwa innego niż „świeckie”, to znaczy urządzanego i rządzonego przez świeckich, nie zaś przez duchownych, którzy natomiast rządzą i szafują sakramentami w innym państwie, jedynie pielgrzymującym po ziemi – Państwie Bożym. W Christianitas niemożliwa jest – jak w judaizmie czy islamie – „teokracja”, albowiem Piotr podjął tylko jeden miecz z dwu danych mu przez Chrystusa, drugi pozostawiając władzy świeckiej z zadaniem samodzielnego strzeżenia prawa Bożego na ziemi i takiego zarządu sprawami doczesnymi, aby obywatele państwa ziemskiego, żyjąc w pokoju i sprawiedliwości, zyskali sprzyjające warunki dla uzyskania szczęścia i pokoju wieczystego w Niebie. „Państwo świeckie” zatem, w kłamliwym sloganie ideologicznych laicyzatorów, to po prostu „państwo bezbożne”, ignorujące Pana wszelkiego stworzenia i Króla Królów – którego panowanie winno być uznane przez wszystkich tymczasowych piastunów jakiejkolwiek władzy na ziemi – albo wręcz wojujące z Nim, tym samym zaś oddające pokłon Księciu Tego Świata. Kakodemoniczny spektakl odegrany przez chrystofobów opętanych nienawiścią do Krzyża mogliśmy oglądać ze zgrozą w poniedziałek 9 sierpnia, kiedy na Trakcie Królewskim w Warszawie rozlał się rynsztok, którym płynęła lewacka dzicz, lżąca najświętszy symbol chrześcijaństwa. Ta wyjąca bluźnierstwa tłuszcza została „skrzyknięta” jakoby przez Facebook, co wymownie unaocznia, że szatan, ta najprzebieglejsza w złu inteligencja, elastycznie dostosowuje się do postępu w środkach komunikowania. Trzeba jednakowoż bez ogródek powiedzieć, że w zaistniałej sytuacji zawiedli wszyscy jakkolwiek zaangażowani w „spór o krzyż” albo do tego zaangażowania zobligowani z racji piastowanych funkcji w państwie i w Kościele.

1. Z natury rzeczy i obowiązku: faktu sprawowania władzy, winowajcą głównym jest Platforma Obywatelska i jej rząd z Panem Premierem Donaldem Tuskiem na czele. Już od samego początku, tragedia smoleńska, ale także, i może jeszcze bardziej, będące jej naturalnym – i moralnie pięknym – następstwem odrodzenie narodowej wspólnoty cierpienia, w tak oczywisty sposób dotkniętej znakami Opatrzności, wprawiło tę formację w konfuzję paraliżującą zdolność (i tak zawsze nikłą) do podejmowania odpowiedzialnych decyzji. Można wręcz stwierdzić, że tak niespodziewane popsucie się „politycznej pogody” oraz objawienie powagi i patosu historycznej egzystencji ludzi i narodu zepsuło też politycznym prestidigitatorom (bo nazwanie tych osobników o sofistycznie nieuporządkowanych duszach politykami kłóciłoby się nazbyt jaskrawo ze szlachetną konotacją tego pojęcia w klasycznym sensie) z PO[zoru] – egzystującym w tej sferze, którą Platon nazywa to planeton, czyli beztroskiego błąkania się pomiędzy realnym bytem (to on) a niebytem (to me on), sposobnego do uprawiania niezobowiązującej paplaniny (ani prawdziwych, ani fałszywych, doksai) – prowadzenie pijarowskiej postpolityki, której cały sens i „mistrzostwo” sprowadza się do karmienia obywateli („ludzi” w nominalistycznym, wypranym z jakichkolwiek odniesień konkretno-wspólnotowych, języku premiera Tuska, dla którego „nie ma czegoś takiego”, jak społeczeństwo, nie mówiąc już o narodzie) „pigułkami Murti-Binga”, dającymi złudzenie bydlęcego „szczęścia”. Twarde zderzenie się z tragizmem dziejów wprawiło „płanetników” z PO w stan nie dającej się już ukryć paniki, z której – zgodnie ze swoimi nawykami i całą konstrukcją duchową – dostrzegli tylko jedną drogę wybrnięcia, to znaczy ucieczki; drogę, której sens można streścić słowem: zapomnienie („Myśmy wszystko zapomnieli…”). Cały scenariusz tej „ucieczki do przodu” miał sprowadzać się do kilku prostych, dotychczas zawsze udanych, sztuczek: „odbębnić” żałobę, jak najszybciej o wszystkim zapomnieć, nie stawiać żadnych niewygodnych pytań, nie narazić się na zmarszczenie brwi Putina, zasłużyć na pochwałę Pani Anieli, dać „ludziom” do rąk nowe piloty, dzięki którym będą mogli żeglować w wirtualnych krainach szczęśliwości. I prawie to się znowu udało, zwłaszcza że konkurencja na czas wyborów też nałożyła maski do złudzenia upodobniające ją do „płanetników”, tylko bardziej „socjalnych”. „Prawie”, bo właśnie na drodze do pełni sukcesu stanęła relatywnie przecież niewielka grupa stojących i modlących się pod krzyżem „smoleńskim”, a nie pasujących do wizerunku myślących tylko o indywidualnej konsumpcji „ludziów”, których wyłącznie pragnąłby widzieć wokół siebie premier Tusk. Co z nimi zrobić – nie wiadomo? Przyjąć ich żądania – niedobrze, bo byłby to prezent dla znienawidzonej konkurencji; rozpędzić – też niedobrze, bo słupki poparcia mogą gwałtownie pójść w dół. Lepiej nie robić więc nic, kluczyć, zwodzić, zwlekać. Dokładnie wbrew pouczeniu, które panującym dawał św. Bernard z Clairvaux: „Nie godzi się posiadać władzę i nie czynić, co do niej należy”. I tak oto mamy znów odwieczny dylemat liberałów, którzy nie mogą na nic się zdecydować. Chcieliby być trochę katoliccy i pokazywać się z biskupami, i trochę nowocześni, zgodni ze „standardami europejskimi”, ale zawsze bez „skrajności”. Najchętniej, jak pisał już Donoso Cortés, trudny dylemat czy ukrzyżować Chrystusa czy Barabasza odłożyliby do następnej sesji parlamentu, ale kiedy przychodzi – jak w ostatni poniedziałek – ten straszny dzień, kiedy stają naprzeciw siebie falangi katolickie i falangi socjalistyczne, nikt nie wie gdzie są liberałowie. Nikt nie wie, gdzie jest liberalny rząd p. Tuska. Chociaż nie: znalazł się! Właśnie pracuje nad podniesieniem podatków.

2. Powyższe uwagi odnoszą się w całej rozciągłości do roli odgrywanej w sprawie przez Pana Prezydenta Bronisława Komorowskiego (dla jasności: w żadnym wypadku konserwatyści nie utożsamiają się z wyskokami pseudoprawicowych anarchistów, kwestionujących legalność jego obioru i piastowanej funkcji; kimkolwiek jest, poza wszelką dyskusją jest legalną Głową Państwa). Na kartach niezliczonych podręczników historii piętnuje się – i słusznie – tych „gnuśnych królów”, którzy zamiast dbać efektywnie o dobro wspólne, oddawali się bezczynności, gustując jedynie w rozrywkach, jak polowania czy uczty. Ale dziś w Rzeczypospolitej, to, co tam było powodem przygany, jest chwalone jako cnota, i już samą desygnację na kandydata swojej partii na prezydenta p. Komorowski uzyskał jako wiarygodny gwarant modelu „gnuśnej prezydentury”, za której parawanem rozmaite oligarchie i agentury będą mogły realizować bez przeszkód swoje interesy. Swoim zachowaniem w sprawie krzyża całkowicie potwierdził tę opinię, wzmacniając ją jeszcze kolejną niemądrą wypowiedzią („gafą”, jak zwykło się mawiać w salonie), rozjątrzającą wiernych strzegących krzyża pod Pałacem.

3. Ciężką i bezpośrednią winę za dopuszczenie do najazdu czerwonych Hunów na Krakowskie Przedmieście ponoszą też władze miasta stołecznego Warszawy, z Panią Prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz na czele. Wydanie zgody komitetowi pod wodzą osobnika prezentującego się na zdjęciach z bronią maszynową, na nocną [sic!] demonstrację, której awanturniczy, bluźnierczy i grożący poważnymi zamieszkami cel byłby oczywisty dla średnio rozgarniętego dziecka; tyleż bezczelne, co głupie, tłumaczenie zgody brakiem zagrożenia „realnego” (jak by realne mogło być cokolwiek zanim zaistnieje), skłania do postawienia pytania czy mieliśmy tu do czynienia „tylko” z już wystarczająco karygodną lekkomyślnością, czy może jednak ze świadomym przyzwoleniem na burdy i prowokacje? Jakkolwiek było, tylko minimalnym zadośćuczynieniem drugiej już (po wydaniu zezwolenia na tzw. paradę równości) doszczętnej kompromitacji Zarządu Miasta (i osobiście Pani Prezydent, obnoszącej się ze swoim chrześcijaństwem) byłoby jego ustąpienie bądź odwołanie przez radnych.

4. Nie bez wahań i znaków zapytania dokonywać należy natomiast oceny zachowania, a zwłaszcza motywów osób gromadzących się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, przede wszystkim dlatego, że są to osoby nieznane szerszej publiczności. W przestrzeni wirtualnej nietrudno znaleźć wprawdzie rozmaite doniesienia i interpretacje sugerujące, że to osoby zmanipulowane czy wręcz sterowane z zewnątrz przez rozmaite ośrodki koordynujące. Nie mając żadnej możliwości weryfikacji czy falsyfikacji tych doniesień, musimy je tu po prostu „wziąć w nawias”. Nawet jednak przyjmując najbardziej życzliwą interpretację i postawę wobec osób, których sama determinacja w wielodniowym trwaniu i modlitwie pod krzyżem, narażaniu się na obelgi i naruszenia nietykalności osobistej przez hołotę, tak jak dwa dni temu, musi budzić szacunek, nie można nie wskazać pewnych niepokojących objawów, których zaistnienie nie jest już sferą domysłów, tylko zaobserwowanych faktów. Przyjmując zatem, że osoby, o których mowa, znamionuje szczera pobożność, niepodobna nie zauważyć również przerostu uczuciowości, a nawet egzaltacji religijnej, dobrze znanej z historii wszelkich, mniej lub bardziej formalnych, ruchów charyzmatycznych, adwentystycznych i chiliastycznych na obrzeżach Kościoła. Cechą nieodmiennie towarzyszącą takim ruchom jest także ich oddolna „demokratyczność” i skłonność do lekceważenia hierarchii i władzy jurysdykcyjnej Kościoła. Same w sobie niekoniecznie są one, przynajmniej na początku, heretyckie, ale splot egzaltacji z demokratyzmem tworzy mieszankę, która w końcu prawie zawsze eksploduje herezją i schizmą. Dalecy jesteśmy od oskarżania osób gromadzących się pod tym krzyżem o to, że już popadły w odszczepieństwo, niemniej już raz przekroczyły one tę cienką, czerwoną linię, za którą ono się zaczyna, nie dopuszczając kapłanów wydelegowanych przez Kurię Warszawską do krzyża i udaremniając jego przeniesienie z miejsca obecnej „stacji” pod Pałacem Prezydenckim do Kaplicy Loretańskiej w kościele św. Anny, zgodnie z wolą warszawskiego Arcypasterza, uzgodnioną z władzami państwowymi i z harcerzami, którzy ten krzyż przynieśli. Ten, godny napiętnowania, akt jaskrawego nieposłuszeństwa pachnie demokratyczną rebelią „prawdziwych” wiernych uznających samowładnie, że to „My jesteśmy Kościołem” i to „nasza” wola, „nasza” wiara, „nasze” przeświadczenie o słuszności usprawiedliwiają przeciwstawienie się decyzjom zwierzchników. Już raz poczuliśmy ten powiew rebelii, kiedy tłum zgromadzony na ingresie abpa Stanisława Wielgusa głośnymi sprzeciwami przyjął decyzję samego Ojca Św. Benedykta XVI o odwołaniu tej nominacji. Lecz przeświadczenie o możliwości i prawomocności budowania „oddolnego” Kościoła jest potworną w skutkach ułudą szatańską, choćby serca i umysły wiernych podążających tą drogą przeniknięte były najgorętszą pobożnością. Przecież czego jak czego, ale gorliwości religijnej nie można na pewno odmówić wszystkim herezjarchom i ich współwyznawcom, jacy kiedykolwiek odłączyli się od Kościoła. Jeszcze bardziej zatrważające jest kiedy morbus democraticus infekuje tych, których powołaniem jest przewodzić wiernym i strzec ich przed każdą herezją, czyli kapłanów. Tymczasem, z prawdziwą zgrozą przeczytaliśmy w relacji z wtorkowej repliki obrońców krzyża fragment homilii wygłoszonej podczas Mszy św. w Archikatedrze św. Jana przez o. Brunona Marię Neumanna OH, w którym komentując użycie siły przez służby porządkowe wobec obrońców krzyża powiedział on: „Niestety, jest to znak, że w wyborach nie wygrała demokracja”. Pomijając już nawet gorszący fakt jawnego opowiedzenia się po stronie jednej partii, która twierdzi to samo, zdumiewać musi i napawać grozą fakt, że katolicki kapłan składa takim stwierdzeniem hołd samej demokratycznej herezji i jej wyborczym rytuałom. Kiedy sloganu o „wygranej demokracji” (albo, w zależności od punktu widzenia i interesów, o jej „klęsce”) używa świecki, demokratyczny polityk, to jest „tylko” bełkotliwy idiotyzm z demoliberalnego newspeak’u oraz maczuga, którą pragnie on ugodzić w przeciwnika z wrażego plemienia, czyli partii. Kiedy jednak posługuje się nim kapłan katolicki to jest to już przynajmniej bezwiedne bluźnierstwo i bałwochwalcze palenie kadzidła na ołtarzu bałwana Demosa. Nieszczęsnemu bonifratrowi, wraz z życzeniem opamiętania się, należy przypomnieć, że dziejach ery chrześcijańskiej „demokracja wygrała” po raz pierwszy w referendum ludowym przeprowadzonym pośród jerozolimskiego plebsu na dziedzińcu palatium Poncjusza Piłata, a od paru stuleci „wygrywa” ciągle wszędzie tam, gdzie znosi się prawo Boże w imię konkurencyjnej religii „Praw Człowieka”.

5. Trzeba atoli powiedzieć jasno, że na wysokości zadania nie stanął także w tych dniach Kościół hierarchiczny. Już nie po raz pierwszy zresztą hierarchowie Kościoła zajmują postawę niezdecydowaną, bojaźliwą i wyczekującą, zapominając, że ich pasterskim obowiązkiem jest – jak mawiał wielki papież, św. Gelazy I – „lud prowadzić, a nie iść za nim”, jasno piętnować grzech, pouczać o właściwym postępowaniu i wskazywać jednoznaczne rozstrzygnięcie wszelkich wątpliwości. Nie słyszeliśmy przecież tego wystarczająco mocnego głosu sprzeciwu wobec sodomickiej „parady”, albo przynajmniej uroczystego przebłagania Boga za Jego obrazę tą publiczną apoteozą sodomskiego grzechu. Ta sama nieobecność i brak stanowczego osądu spraw rzucały się w oczy również do wczoraj. Jeśli zapadło postanowienie o przeniesieniu krzyża do kościoła św. Anny, to niezbędna dla cnoty roztropnego działania domyślność nakazywała w tej napiętej i rozemocjonowanej atmosferze nie wyręczać się w jego egzekucji młodymi i niedoświadczonymi „szeregowymi” księżmi oraz harcerzami. Nakazywała ona również starannie uniknąć wszystkiego, co u rozdrażnionych samym już napięciem nieustannego czuwania obrońców krzyża mogło wywołać wrażenie zlekceważenia ich troski (i nie chodzi tu, podkreślmy, o pozory, lecz o nacisk na opieszałą władzę publiczną w celu uzyskania gwarancji godnego uczczenia ofiar katastrofy smoleńskiej). A tego przeniesienia powinien dokonać osobiście włodarz Archidiecezji w asyście wszystkich sufraganów i wielu księży, w uroczystej procesji, podczas której dzwony wszystkich kościołów winny bić tak, żeby mury drżały, świadcząc o triumfie i apoteozie Krzyża. Dobrze, że chociaż dzisiaj (dopisuję te słowa w czwartek, 12 sierpnia, po opublikowaniu Oświadczenia Prezydium Konferencji Episkopatu i Arcybiskupa Metropolity Warszawskiego) biskupi zdecydowali się wreszcie zaapelować do polityków o odstąpienie od instrumentalizowania znaku krzyża, szkoda jednak, że zamiast „prosić” (kogo?) o przeniesienie krzyża „smoleńskiego” do przygotowanego dlań miejsca, nie oznajmili po prostu, że właśnie w imię troski o niedopuszczenie do jego profanacji i instrumentalizacji żądają także od dotychczasowych jego „strażników” podporządkowania się temu postanowieniu. W każdym bądź razie stanowisko Pasterzy Kościoła zostało już wyrażone na tyle jasno i jednoznacznie, że odtąd, ktokolwiek i bez względu na religijną gorliwość i poświęcenie, będzie się temu sprzeciwiał i dalej „bronił krzyża” przed jego przeniesieniem, winien być świadom, że może podlegać surowym karom kościelnym i być traktowany jako odszczepieniec. Warto jeszcze zauważyć, że kiedy milczą ci, którzy winni nauczać i pouczać, bez przeszkód i bezkarnie płynie potok gadulstwa duchownych – ultramodernistów, którzy już dawno i z pełnym przekonaniem dokonali ralliement do demoliberalnego Matrixa i chcą w tę przepaść popchnąć cały Kościół. Ci ulubieńcy mediów, „dyżurni księża” stacji telewizyjnych (zawsze ci sami), „funkcyjni” reprezentanci „opinii katolickiej”, wydobywają z siebie w kółko te same beztreściowe „kluski zbyt kluskowe” i „jagły zbyt jaglane” o kompromisie, dialogu, wzajemnym zrozumieniu i tolerancji, jak gdyby nigdy nie słyszeli bezkompromisowej mowy Pana Naszego Jezusa Chrystusa: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, lecz miecz” (Mt 10, 34). Ale niech ci szerzyciele religii kompromisu baczą na to, że kiedyś, chcąc nie chcąc, usłyszeć mogą słowa: „Kto nie bierze krzyża swego, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 38).

6. Nie można wreszcie pominąć roli odgrywanej w sporze o „krzyż smoleński” drugiego faktycznego antagonisty w aspekcie politycznym – chociaż się tego nieprzekonująco wypiera – czyli partii Prawo i Sprawiedliwość, a w szczególności jej Prezesa, Pana Jarosława Kaczyńskiego. Jest prawdą, że tragedia smoleńska, choć ogólnonarodowa, w sposób szczególny dotknęła i ten obóz polityczny, i jego przywódcę osobiście. Jest też jego dobrym prawem domaganie się rzetelnego wyświetlenia wszystkich okoliczności katastrofy, chociaż już styl w jakim obóz ten to czyni jest nie do przyjęcia, przede wszystkim z powodu rozmaitych insynuacyjnych napomknięć i wielomównych niedopowiedzeń, którym dopiero potem trzeba nadawać „właściwą” wykładnię. W tym wszystkim po raz kolejny dochodzi do głosu znana od dawna, a niemożliwa do zaakceptowania, charakterystyczna cecha formacji uznającej Jarosława Kaczyńskiego za swojego opatrznościowego przywódcę, jaką jest roszczenie do monopolizacji patriotyzmu. A patriotyzm nie jest i nie może być jakimś wyłącznym apanażem jednej partii. Ktokolwiek styka się z aktywistami, a choćby i akolitami tej partii, podążającymi krok w krok w marszrucie za wszystkimi jej gwałtownymi zwrotami i manewrami (zdolnymi zatem „przełknąć” gładko na przykład pochwałę Edwarda Gierka, której nie mogli się chyba spodziewać nawet „najwierniejsi z wiernych”), ten nie może nie dostrzec specyficznego nastroju tam panującego: „adwentystycznego” oczekiwania i przygotowywania się do ostatecznego Armagedonu politycznego. Każda zaś klęska poniesiona w kolejnych starciach wzmaga w militantes PiS autokreację obrazu desperackich „obrońców Masady”, gotowych raczej popełnić zbiorowe samobójstwo, pogrążając w gruzach całe Miasto, aniżeli poddać się nacierającej zewsząd „koalicji” wrogów jedynych sprawiedliwych. Sednem problemu stwarzanego przez PiS i popychającego go do prowadzenia gry skrajnie niebezpiecznej i dla państwa, i dla Kościoła, jest – trzeba to nazwać po imieniu – obsesyjna idea wymuszenia par force kultu publicznego tragicznie Zmarłego Prezydenta, śp. Lecha Kaczyńskiego. Co więcej, wskutek niesłychanie zagmatwanego splątania – co jest, acz tylko do pewnego stopnia, okolicznością od nikogo niezależną – wymiaru narodowo-politycznego z religijnym sensu proprio, wytwarza się dwuznaczność czy miałby być to „kult” jedynie państwowy, w ramach pewnej quasi-religii obywatelskiej, czy też nie nabrałby on cech kultu stricte religijnego, osoby męczennika nie tylko „sprawy narodowej”, ale nieomal „męczennika za wiarę”, który za życia niósł krzyż, broniony teraz pod bramą Pałacu. Taki przynajmniej jest lub może być wektor ciągłej eskalacji żądań, od których spełnienia uzależniane jest zakończenie sporu o krzyż: nie „zwykła” tablica pamiątkowa, tylko pomnik, nie pomnik gdziekolwiek, tylko koniecznie w tym miejscu, nie jeden pomnik, ale wiele pomników w całej Polsce. Nic atoli nie usprawiedliwia żądania ustanowienia takiego kultu. Nie można kwestionować ani patriotyzmu śp. Lecha Kaczyńskiego, ani innych jego zalet; niepodobna też zaprzeczyć, że za swojego życia był przez wielu poniżany wprost nikczemnie, a i po jego śmierci nie zamilkły kanalie plugawiące język debaty publicznej na podobieństwo „Tersytesa” – Palikota. Wszystko to jednak, jak również tragiczny zgon, nie wystarcza, by wynosić Zmarłego Prezydenta na aż tak wysoki diapazon wielkiego męża stanu, którym po prostu nie był. Tym bardziej, nie był to „książę katolicki” (jego stanowisko wielokrotnie rozmijało się z nauką moralną Kościoła), choćby nawet „książę republikański” – tak jak prawdziwy męczennik za wiarę, prezydent Ekwadoru Gabriel García Moreno, który umierał w kałuży krwi ze słowami na ustach: ¡Dios no muere! Heterodoksyjność owego „mieszanego” kultu patriotyczno-religijnego, w którym Krzyż Męki Pańskiej niepostrzeżenie przechodzi w „krzyż męki Lecha Kaczyńskiego”, bezwiednie potwierdzają niejednokrotnie działacze PiS, jak na przykład – o ile pamięć mnie nie myli – poseł Adam Hofman, który powiedział, że „dla nas” krzyż jest „czymś więcej” niż tylko symbolem chrześcijańskim. I tak zapewne jest: dwuznaczność PiS-owskiego pojmowania krzyża to typowy przykład „immanentyzacji eschatonu” według paradygmatu joachimickiego, gdzie w sterrestrializowanej wersji historia sacra śp. Lech Kaczyński urasta do roli sui generis Proroka torującego męczeństwem drogę Dux e Babylone – swemu bratu Jarosławowi Kaczyńskiemu, który swych wiernych „żołnierzy” wprowadzi do Trzeciego Królestwa, gdzie „góry staną się równinami”. Jeśli p. Jarosław Kaczyński i jego partia chcieliby dowieść, że wskazana powyżej analogia jest nieuzasadniona, że obce są im millenarystyczne pokusy, że naprawdę chcą zapobiegać inwazji zapateryzmu, a nie ją prowokować, to nie mogą udawać, że dzisiejsze upomnienie Biskupów nie jest skierowane także do nich i ich nie obowiązuje. Jeśli natomiast, zamiast się opamiętać i ostudzić nastroje swoich rozegzaltowanych sympatyków, będę dalej brnąć w rozognianie konfliktu wokół krzyża „smoleńskiego”, to dadzą dowód, że są partią religijnej anarchii i politycznego rokoszu. Dla przestrogi przypomnijmy, że rokoszanin Jerzy Sebastian Lubomirski też był patriotą, zasłużonym w odpieraniu „potopu” szwedzkiego.

7. Reasumując powyższe uwagi należy stwierdzić, że Ojczyzna nasza przedstawia dziś smutne widowisko irracjonalnego agonu dwóch splecionych ze sobą w śmiertelnym uścisku obozów partyjnych, dla których ważniejsze jest unicestwienie przeciwnika niż ocalenie wspólnoty politycznej, takie zaś nastawienie jest prostą drogą do znicestwienia narodu. Ci agoniści są jak Niebiescy i Zieloni, grupujący popleczników jednego bądź drugiego zaprzęgu rydwanów, którzy z tą samą zajadłością przez setki lat rozszarpywali Cesarstwo Bizantyjskie. Są jak gwelfowie i gibelini, lecz tacy, którzy już nawet nie pamiętają o co spierali się ich przodkowie, ale pozostała im zapiekła nienawiść. Dziś w Polsce podstawowy wyznacznik polityczności, jakim jest desygnacja „wroga publicznego” (hostis), dokonywa się według kryteriów partyjno-politycznych, a nie państwowo-politycznych, co sprawia, że jako wrogowie publiczni oznaczeni są wrogowie prywatni (inimicis) partyjnych bossów i ich pretorianów, a państwo nie ma jednoczącego go przywódcy i przewodnika, stojącego ponad wszelkimi partykularyzmami i prowadzącego wszystkich ku wspólnemu celowi. Być może, jedynym pocieszeniem w tej „wielkiej smucie” jest nadzieja, że bezsilne przyglądanie się ponuremu widowisku rozszarpywania Rzeczypospolitej przez – jak to nazywał Enrico Corradini – „te koczujące bandy, zwane partiami” okaże się wstrząsem, który niejednemu zaślepionemu współczesnym kultem demokracji pozwoli zgubić bielmo na oczach zasłaniające prawdę głoszoną przez całą klasyczną filozofię polityczną, z Arystotelesem i św. Tomaszem z Akwinu na czele, że demokracja to system z natury zepsuty, w którym niemożliwe jest osiąganie dobra wspólnego; to „tyrania wielu” (multitudinis), nie zasługująca nawet na nazwanie jej „ustrojem”, bo faktycznie będąca „rozstrojem”. Być może zatem niejeden dotychczasowy ślepiec dostrzeże i zrozumie konieczność przywrócenia tego, co jeszcze w konstytucjonalizmie XIX-wiecznym nazywano „państwem zwierzchniczym”, rozpościerającym się ponad mnogością wolnych, lecz uporządkowanych wspólnot oraz mądrze i sprawiedliwie nimi rządzącym. A zatem także niezbędność przywrócenia władzy realnej, niezależnej od woli tłumu i od partyjnych oligarchii, zakorzenionej w tradycji, dziedzicznej, opromienionej autorytetem nadprzyrodzonym, uzyskiwanym jako łaska w sakrze namaszczenia; ustanowienia władcy będącego katechonem powstrzymującym nadejście Antychrysta, co przepowiadał Apostoł Narodów w 2 Liście do Tesaloniczan. Bo przecież nie tylko płonna, ale wprost śmieszna byłaby nadzieja, że powstrzymać Antychrysta mogłaby „wygrana demokracji”. Jacek Bartyzel

Zaklinacze rzeczywistości, czyli rzecz o bankructwie „narodowego katolicyzmu” „Tzw. polityczny katolicyzm, polegający na głośnym przyznawaniu się do Kościoła bez istotnych zobowiązań w wyniku głoszonych haseł, prowadzić musi nieuchronnie do walki z Kościołem i jego nauką” (Tadeusz Gluziński) Komentarz admina: jak dobrze powyższe zdanie pasuje do różnych Tusków, Komorowskich, Gronkiewiczów i całej tej plugawej bandy, której łże-hierarchowie polskiego Kościoła udzielają błogosławieństw i urządzają rekolekcje. Szopka przed Pałacem Prezydenckim, której byliśmy (jesteśmy, będziemy w dalszym ciągu?) świadkami ma niewątpliwie jedną pozytywną cechę – wymusiła na nowo dyskusję na temat relacji Państwo-Kościół i być może skłoni niektóre narodowe środowiska do przewartościowania swoich postaw. Garstka krzykaczy u których emocje wygrały z rozumem skutecznie odwróciła uwagę od rzeczywistych problemów z którymi boryka się III RP. Jest swego rodzaju fenomenem, iż udaje im się jednocześnie odgrywać rolę użytecznych idiotów zarówno partii rządzącej, jak i rzekomych opozycjonistów z PiS. Ewenement na skalę światową. Powiedzenie o Polaku, który potrafi, nabiera w ten sposób nowego znaczenia. Odmawianie dziecku posoborowego katolicyzmu, jakim jest niewątpliwe Bronisław Komorowski, miana katolika, peany na rzecz Jarosława Kaczyńskiego i last but not least pojawiające się co rusz wśród tzw. obrońców krzyża porównania (sic!) niewątpliwej tragedii pod Smoleńskiem z masakrą polskiej elity w Katyniu mówią wszystko o formacji i rzeczywistych intencjach tych osobników. To typowi przedstawiciele „narodowego katolicyzmu”, konstrukcji ideowej w której odmienianie przez wszystkie przypadki słów Bóg” i „Ojczyzna” można porównać z odruchami Pawłowa, a myślenie traktowane jest jako zbędny balast na drodze do budowy wielkości Polski. Ostatnie wydarzenia stały się także znakomitą okazją dla pogrobowców, cytując klasyka, „płatnych zdrajców pachołków Rosji” do wygrzebania z szafy postulatów świeckości państwa, a dla ich radykalniejszych kuzynów do ataków na samą Wiarę Katolicką. Janczarzy liberalizmu i nowoczesności znów mają swoje pięć minut, niektórzy komentatorzy pomrukują o „zapateryźmie” w wersji polskiej, który dzięki „krzyżowcom” może nabrać wiatru w żagle. Nic się nie dzieje bez przyczyny, wszystko ma swój początek, idee mają konsekwencje. Dla wielu środowisk traktowanie Kościoła, a zwłaszcza jego hierarchów, jako “świętych krów” i kurczowe trzymanie się rąbka sutanny stało się po 1989 roku sposobem na zaistnienie. Wszelkie słowa krytyki pod adresem tej instytucji traktowane były jako zamach na tożsamość narodową, a ich autorzy od razu klasyfikowani jako „lewacy” (to wersja powszechniejsza) lub „Żydzi” (to wersja dla prawdziwych Polaków). Kto stał lub siedział blisko księży w ławkach kościelnych ten od razu był „lepszym” katolikiem. Postępowanie zgodnie z etyka katolicką w życiu prywatnym i publicznym oraz wierność 2000 lat Tradycji zastąpione zostały przez puste deklaracje przed kamerami. Kościół miast skupić się przede wszystkim na pracy duszpasterskiej bez ogródek wyrażał poparcie dla konkretnych formacji politycznych tylko dlatego, iż ich liderzy krzyczeli głośniej niż inni o „obronie religii”. Postawmy pytanie: czy w kraju, w którym rzekomo 95% społeczeństwa deklaruje się jako katolicy ktoś o zdrowych zmysłach zdecydowałby się na wywoływanie „wojen krzyżowych”, tudzież sporów o miejsce religii w życiu publicznym? Niestety nic nie ukryje fasadowości polskiego katolicyzmu i należy o tym wreszcie głośno mówić, a nie zaklinać rzeczywistość i krzykliwymi happeningami oddalać od siebie smutne realia. Hierarchowie wydają się być ukontentowani kondycją swoich “owieczek” i skupiają swoją aktywność na zarządzaniu topniejącą liczbą wiernych. Wprowadzenie w 1990 roku lekcji religii do szkół na drodze rozporządzenia zapewniło zajęcie dla tysięcy katechetów i księży, ale czy dało owoce na których powinno zależeć każdemu katolikowi? Z pewnością szkolna sala w połączeniu z “duchowymi nauczycielami” twierdzącymi, iż wszystkie religie są równe oraz gromadą młodzieży uczestniczącą w lekcjach religii z przyczyn wszelkich poza jedną – świadomą wolą rodziców wychowania dzieci na dobrych katolików – może przynieść fantastyczne rezultaty. Wystarczy spojrzeć na wprawiające w zdumienie statystki dotyczące praktykujących wiernych w Polsce, liczby powołań, akceptacji podstawowych prawd Wiary i wynikających z nauczania Kościoła zasad moralnych, a przede wszystkim na codzienną praktykę życia społecznego. Polska jest krajem katolickim, gdzie wszyscy (a szczególnie hierarchowie Kościoła) żyją dostatnio i nic nie zakłóca samozadowolenia zarządców tej oazy. Jednym słowem religijna i moralna Arkadia. Tzw. obrońcy krzyża i zawsze czujni w takich momentach „narodowi katolicy” tak naprawdę nie różnią się typologicznie od prymitywnej tłuszczy, dla której walka z katolicyzmem lub z religią jako taka jest treścią życia i jedynym uzasadnieniem ich politycznych wyborów. Jedni deklamują „Bóg i Ojczyzna”, drudzy „Precz z krzyżami”, brak refleksji i niekonsekwencja to ich punkt styczny. Krzykacze z obu stron zapominają o tym, iż katolicyzm to coś więcej niż partyjne inklinacje i plemienne odczucia jako dominanta, to „tak tak, nie nie”, to wreszcie (coś dla proroków Nowego Wspaniałego Świata) pamięć o fundamentalnym znaczeniu religii katolickiej dla kształtowania się polskiej państwowości i rozwoju moralności i narodowej tożsamości. „Wojna krzyżowa” to także, a może przede wszystkim, bankructwo „narodowego katolicyzmu”, katolicyzmu płytkiego, swoistego fast-foodu na polu religijnym. Adepci tego nurtu nigdy nie wykazywali się szczególnie wybrednością, jeśli chodziło o wybór patronów lub formułowanie koncepcji na gruncie polityki. Wystarczyło, iż jakiś ksiądz powiedział coś o Żydach i już nakręcała się karuzela „ideowości” i peanów ku czci. Na kuriozum zakrawa zestawianie w jednym rzędzie św. Maksymiliana Marii Kolbego z dyrektorem pewnego radia, zwłaszcza w kontekście promowania przez to środowisko ekumenicznych aberracji, swego czasu pielgrzymek do Medjugorie oraz ordynarnym w swojej wymowie wspieraniem konkretnych ugrupowań politycznych. W czasach gdy niektórzy księża aspirują do miana „pracowników socjalnych”, są muzykami rockowymi, dlaczegóż nie ma być miejsca dla rozgrywających na scenie politycznej? Tym bardziej, iż efekty są piorunujące…..Wierna klientela „narodowa” wszystko wybaczy, wystarczy iż na antenie zabrzmi głos kolejnego Tomasza z Hamburga czy Stanisława z Kanady, dostanie się jak zwykle „Żydom” (jakież to radykalne!) i ekstaza gwarantowana. [Nie jest to prawda. Radio Maryja wręcz unika wypowiedzi o Żydach. - admin] Wydaje się iż polskiemu nacjonalizmowi brakuje zdrowego „antyklerykalizmu” a la Jose Antonio Primo de Rivera, który pozwoliłby trzeźwo spojrzeć na rzeczywistość, a nie żyć w świecie mitologii. Kościół dzisiejszy, a Kościół epoki w której powstawała broszura Romana Dmowskiego „Kościół, Naród i Państwo” to wbrew pozorom odrębne społeczności. Znany konserwatywny polityk i publicysta amerykański Patrick Buchanan, którego można nie lubić za pewne niezrozumiałe opinie dotyczące historii Polski, pisał: “Kościół stracił swojego wojowniczego ducha z lat 40 i 50-tych, gdy ekumenizm nie istniał dla nas, gdy kroczyliśmy od zwycięstwa do zwycięstwa”. Porównajmy sytuację w Hiszpanii, Francji, Holandii jeszcze 60 lat temu z ta dzisiejszą. Wszystkiego nie da się i nie można tłumaczyć zmianami cywilizacyjnymi, rewolucją seksualną, hegemonią tzw. lewicy na gruncie kultury. Ryba psuje się od głowy, ale o tym „narodowi katolicy” i tym podobne środowiska instrumentalnie traktujące religię wydają się zapominać. Strach przed potępieniem ze strony „prawdziwych Polaków” i utratą przychylnego spojrzenia części hierarchii paraliżuje, szkoda tylko, iż zderzenie z rzeczywistością może w pewnym momencie okazać się równie brutalne jak miało to miejsce w ojczyźnie Cervantesa. Nacjonalista nie potrafiący odróżnić sfery religii i sfery polityki jak pokazuje historia szkodzi zarówno jednej, jak i drugiej. Takiego rozdziału brakuje we współczesnej polskiej rzeczywistości społeczno-politycznej, a fakt ten wywołuje czasami wrażenie, iż mamy do czynienia z kółkami różańcowymi w polityce lub jak kto woli politykami w kółkach różańcowych. Mającym problemy z oddaniem tego co boskie Bogu, co cesarskie cesarzowi, “politycznym “ewangelizatorom”, jeśli ich intencje są szczere, wypada polecić zaangażowanie się w działalność licznych stowarzyszeń religijnych lub znalezienie najbliższego (oczywiście tradycyjnego) seminarium i w ten sposób przysłużenie się nie tylko Bogu, ale również Ojczyźnie. Bezwzględna obrona zasad moralnych i etyki katolickiej, przypominanie o roli Kościoła w historii Polski, wreszcie katolicyzm kompletny, a więc 2000 lat Tradycji zamiast jednego pontyfikatu, to postulaty, które dla mnie osobiście są odwrotnością spektaklu, jaki obserwowaliśmy w Polsce po tzw. transformacji politycznej. Przeróżnej maści hieny starały się i wciąż starają wykorzystać do swoich celów zaistniałą sytuację. Tematu relacji Państwo-Kościół z wiadomych względów nie podejmują środowiska „narodowe”, które już dawno zrezygnowały z aspiracji do ogrywania roli niezależnego podmiotu na scenie politycznej (rola przystawek jest spełnieniem marzeń), a cele polityczne zastąpiła „praca wychowawcza”. Zawsze sądziłem, iż to jest domena rodziny, ale jak to mówią panta rei… Wpisanie do ustawy zasadniczej krótkiego tekstu: „Religią katolicka jest jedyną oficjalną religią państwa” nie powinno chyba nastręczać problemów w prawdziwie katolickim kraju, jakim jest rzekomo III RP. Dziwnym trafem podobny zapis znalazł się w projekcie konstytucji bardzo postępowego skądinąd tworu jakim była Włoska Republika Społeczna, w której wszak pierwsze skrzypce grali były socjalista i antyklerykał Benito Mussolini i były komunista Nicola Bombacci. Dziś nie byłoby to możliwe, po pierwsze nie chce tego posoborowy Kościół, po drugie byłoby to wbrew demoliberalnej formacji polityków, którzy nawet gdy epatują „narodowo-katolicką” retoryką muszą uwzględniać współczesne nauczanie hierarchów w tej kwestii, oczekiwania (lub raczej ich brak) polskich wybiórczych katolików i postępującą laicyzację. Likwidacja takich instytucji jak Komisja Majątkowa i zaprzestanie demoralizującego dofinansowywania Kościoła (połączone z możliwością przekazania części podatku na jego rzecz) przez państwo z wyjątkiem działalności charytatywnej, opiekuńczej i konserwacji zabytkowych obiektów sakralnych , szybko ukazałoby rzeczywistą kondycję Kościoła Rzymskokatolickiego i zdolność do poświęceń ze strony jego wiernych w „ najbardziej katolickim” kraju Europy. Status quo póki co gwarantuje spokojny sen hierarchom i bierne przyglądanie się procesom, które prędzej czy później przybliżą nas (niestety) do realiów znanych w zachodniej Europie. Szczerej i opartej na rozumie a nie jedynie emocjach Wierze nie po drodze jest z krzykliwym i fasadowym „narodowym katolicyzmem”, dla którego status quo jest również zadowalający, gdyż gwarantuje przede wszystkim egzystencję przeróżnym ugrupowaniom politycznym tego nurtu. Wszystko inne nie ma znaczenia. Akcentowanie i podkreślanie przez “narodowo-katolickich krzyżowców” przy każdej możliwej okazji (zwłaszcza przed kamerami) swojej religijności, jej niesłychanej jakości i wyjątkowości w konfrontacji ze “zgniłym światem” to w rzeczywistości ukrycie własnych kompleksów, mizernej formacji duchowej i politycznej. Groteskowe zawody w konkurencji “kto krzyczy głośniej Bóg, Honor, Ojczyzna” kończą się z reguły casusem byłego premiera Marcinkiewicza i tym podobnych medialnych ortodoksów. Karuzela kręci się dalej, choć bankructwo widać jak na dłoni, a i historia brutalnie rozprawia się ze wszystkimi, którzy nie wyciągają wniosków z przeszłości. Szkoda tylko, że po raz kolejny ucierpi Wiara i mająca stać na straży jej depozytu instytucja. Polityczny katolicyzm przynosi opłakane skutki i budzi demony. Tak wybitna postać jak Tadeusz Gluziński nie mógł się mylić. (WT)

http://www.nacjonalista.pl/2010/08/16/wt-zaklinacze-rzeczywistosci-czyli-rzecz-o-bankructwie-%E2%80%9Enarodowego-katolicyzmu%E2%80%9D.html#comments

Komentarz admina: tekst jest bardzo kontrowersyjny, szczególnie wrzucanie wszystkich „narodowych katolików” do jednego worka. Autor z jednej strony broni wiary, z drugiej postuluje zaistnienie „zdrowego antyklerykalizmu”, czyli „zdrowej choroby”. No, ale nie będę wyręczał gości gajówki w komentarzach… Marucha

Gospodarczo-dyplomatyczna nędza Tuska Najlepsi gospodarczo i najsprawniejsi dyplomatycznie robią największe interesy. Aby uzyskać lukratywny kontrakt na zagranicznych rynkach koncern czy duża firma potrzebuje wsparcia rodzimej dyplomacji i rządu. Chcąc dotrzymać tempa w ekonomicznym i technologicznym wyścigu państwo musi mieć nie tylko koncerny i duże firmy. Parafrazując powiedzenie Legii Cudzoziemskiej na geoekonomicznej szachownicy świata obowiązuje hasło: „maszeruj albo giń!”. Ci, którzy nie nadążają giną, czyli inaczej mówiąc nie tylko są wypychani z rynków przez konkurencję, ale także stają się gospodarczą neokolonią silniejszych i sprawniejszych gospodarczo państw. Takie są reguły tej gry. Powszechnie funkcjonuje powiedzenie, że „kapitał nie ma narodowości”, ale jeśli przyjrzymy się uważniej, to okazuje się, że działające w Niemczech duże przedsiębiorstwa w znacznej części kontrolowane są przez kapitał niemiecki; podobnie jak firmy działające we Francji w dużym stopniu kontrolowane są przez kapitał francuski, w Wielkiej Brytanii zaś- przez brytyjski, a w USA- przez amerykański. W tych krajach można dostrzec zjawisko własności państwowej, złotej akcji Skarbu Państwa w firmach prywatnych i fakt, iż zamówienia rządowe kierowane są wyłącznie do „swoich” koncernów. Państwa stosują także inne bardziej dyskrecjonalne, ale nie mniej skuteczne metody kontrolowania przedsiębiorstw. Przedstawiciele wielkich koncernów to często quasi-dyplomaci rządowi, koncerny posiadają swego rodzaju paradyplomację, która rekrutuje się z urzędników administracji rządowej. Klasycznym tego przykładem są USA. W ekipie prezydenta George’a Busha ludzie powiązani z sektorem naftowym i energetycznym byli silnie reprezentowani, żeby wymienić wiceprezydenta Dick’a Cheney`a, który kierował gigantem w przemyśle naftowym firmą Halliburton w latach 1995-2000, czy doradczynię prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Condoleezzę Rice, która 10 lat przepracowała w zarządzie Chevron Texaco. W cywilizowanych krajach strategia ekonomiczna, polityczna, dyplomatyczna i wojskowa są ze sobą wzajemnie powiązane, a zjawisko rotacji kadr pomiędzy koncernami i dużymi firmami a administracją rządową jest normą. Promocja interesów koncernów i firm jest jednym z ważnych obowiązków państwa, które prowadzi swoją politykę zagraniczną także przez korporacje przemysłowe, konsorcja finansowe i banki. Ofensywę dyplomatyczno- ekonomiczną oraz aktywne działania na tym polu można dostrzec wśród największych graczy na światowych rynkach. Takie działania trwają nieraz latami, ale przynoszą sukcesy. W 2008 r. na mocy zawartych umów pomiędzy Francją a Brazylią ustalono, że Francja dostarczy Brazylii 50 wojskowych śmigłowców, 4 okręty podwodne oraz jeden atomowy okręt podwodny. Umowy pomiędzy państwami zostały podpisane w Rio de Janeiro w obecności prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego oraz prezydenta Brazylii Luiza I. L. da Silvy. We wrześniu ubiegłego roku prezydenci Francji i Brazylii na wspólnie zorganizowanej konferencji ogłosili, że triumfatorem programu wyboru nowego myśliwca Forca Aerea Brasileira- FX- 2- został Dassault Rafale. Prezydent Francji ocenił ogólną kwotę obecnych i przyszłych transakcji z Brazylią dotyczących francuskich produktów na równowartość ok. 10 mld USD. Należy też wspomnieć o sprzedaży Rosji okrętu desantowego Mistral, którego wartość eksperci szacują na 500-600 mln USD. Z kolei spiritus movens rosyjskiej ofensywy ekonomicznej na płaszczyźnie ekonomiczno-dyplomatycznej jest premier Władimir Putin. Podczas ostatniego spotkania premierów Indii i Rosji podpisanych zostało kilkanaście porozumień dotyczących kilku różnych sektorów gospodarki. W podpisanej przez obu premierów umowie, Rosja zobowiązuje się do zbudowania 12 bloków energetycznych na terenie Indii. Wartość tych inwestycji szacowana jest przynajmniej na 24 mld USD. W styczniu br. dyrektor generalny rosyjskiego koncernu zbrojeniowego Rosoboroneksport Anatolij Isajkin w raporcie przygotowanym dla premiera Putina podał, że sprzedaż uzbrojenia przez rosyjski koncern w 2009 wyniosła 7,4 mld USD. O 10 proc. więcej niż w 2008. Według raportu, Rosoboroneksport eksportuje uzbrojenie do ponad 70 państw. W 2008 Rosoboroneksport sprzedał uzbrojenie za 6,72 mld USD. Cały rosyjski eksport w tej branży wyniósł 8,35 mld USD. W 2009 Rosjanie złożyli 819 ofert handlowych. W efekcie negocjacji portfel zamówień rosyjskiego koncernu zbrojeniowego wzrósł o 10 mld USD- z 22 do 32 mld USD. Pod koniec stycznia 2010 wartość zamówień sięgnęła 34 mld USD. Rosja idzie za ciosem i może sprzedać Wenezueli broń o wartości przekraczającej 5 mld USD. Putin podkreślił, że liczba ta obejmuje rosyjski kredyt dla Wenezueli w wysokości 2,2 mld USD.

Jednakże nie tylko na tych kwestiach poprzestają Rosjanie. Otóż koncern Rosneft zamierza kupić od Wenezueli udziały aż w czterech niemieckich rafineriach. Rosjanie chcą nabyć od wenezuelskiego koncernu naftowego PDVSA 50 proc. udziałów w spółce Ruhr Oel, do której należą rafinerie Gelsenkirchen, Bayern Oel, MiRO i Schwedt. Transakcja ta była jednym z głównych tematów wizyty premiera Putina w Caracas 2 kwietnia br. Jeżeli do niej dojdzie, Rosjanie staną się współwłaścicielami największego koncernu rafineryjnego w Niemczech, który przerabia milion baryłek ropy dziennie. Także Niemcy nie zasypiają gruszek w popiele. Niemieccy przedstawiciele handlowi dużych firm i koncernów ze wsparciem dyplomacji penetrują rynki bliskowschodnie. Efektem tego jest m.in. podpisanie w marcu br. przez niemieckie koleje Deutsche Bahn (które są w ręku niemieckiego Skarbu Państwa) porozumienia o budowie nowoczesnej sieci kolejowej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Wstępne porozumienie podpisane w Dubaju przewiduje dla DB kontrakty o wartości ponad 10 mld euro. Pod koniec zeszłego roku DB podpisało już kontrakt za 17 mld euro z Katarem w sprawie budowy sieci połączeń kolejowych między stolicą Kataru Doha i Bahrajnem, a także linii szybkiej kolei do granicy Kataru i Arabii Saudyjskiej. DB stara się też o kontrakt na budowę 1,1 tys. km linii kolejowej poprzez Arabię Saudyjską. Trwa ciekawa rozgrywka w Arabii Saudyjskiej, bowiem czołowe światowe koncerny walczą o zdobycie kontraktów w największym od początku lat 80. programie gospodarczego rozwoju kraju, na który Rijad przeznacza co najmniej 400 mld USD. W kolejce do udziału w rozbudowie saudyjskiej energetyki, transportu i przemysłu ustawiają się takie europejskie tuzy, jak niemiecki Siemens i francuskie grupy GDF Suez i Alstom. W budowie linii szybkiej kolei między Mekką i Medyną kosztem 1,8 mld dolarów uczestniczy również chiński koncern China Railway Construction Corp. Francuski Alstom i operator francuskiej kolei SNCF wspólnie z lokalnym partnerem Al-Rajhi zamierzają złożyć ofertą na budowę 450 km odcinka linii kolejowej między portem lotniczym Jeddah a Mekką i Medyną, szacowaną na 6 mld dolarów. Niemiecki Siemens jest w konkurencyjnym konsorcjum. Walka o jak największy kawałek tortu wartości 400 mld USD dopiero się rozkręca, ale służby dyplomatyczne, przedstawiciele koncernów- wypustki gospodarcze państw Europy Zachodniej, Rosji, Chin, USA i Izraela wsparte przez swoje służby wywiadowcze dynamicznie działają w Arabii Saudyjskiej. Przywódcy państw, które biorą udział w tym gospodarczo- dyplomatycznym wyścigu wiedzą, że takie zlecenia nakręcają gospodarki, co ma szczególnie istotne znaczenie w czasie kryzysu.

Dopiero na tym tle widać nędzę polityki rządu premiera Donalda Tuska, który się napinał z okazji 1000 dni działania jego rządu. Każdy poważny przywódca kraju jeździ z zagranicznymi wizytami w obstawie specjalistów z zakresu gospodarki, ekonomii, finansów, z przedstawicielami rodzimych firm i koncernów, którym toruje drogę do znakomitych umów i inwestycji. A Tusk? No właśnie… Każdy widzi jaki jest i jak dalece mu do standardów poważnych przywódców. Niech mi ktokolwiek z jego zwolenników pokaże kontrakt zdobyty przez jakąkolwiek polską firmę na zagranicznych rynkach na skutek działań Tuska, czy ofensywy dyplomatycznej naszego MSZ. Konia z rzędem temu kto takiego przykładu się doszuka. Ta rażąca nieskuteczność Tuska i jego ekipy tłumaczy dlaczego np. w Niemczech on ma znakomitą prasę. On nie promuje polskich firm. Nie pomaga im na międzynarodowych rynkach zdobywać kontrakty, czyli robi wszystko aby nie przeszkadzać zagranicznej konkurencji, m.in. niemieckiej. Zatem czy może dziwić fakt, że dostaje on od Niemców nagrody i ma tam dobrą prasę? Tusk tylko ładnie mówi o gospodarce i na tym jego działania w tym zakresie kończą się. Nie jeździ z wizytami zagranicznymi w celu pomocy polskim firmom. Zachowuje się jak zaściankowy, zakompleksiony polityk, który boi się konkurencji, boi się wyjść ze swojej zagrody, bowiem przeraża go wielki świat. Świat w którym toczy się momentami brutalna gra sił i interesów. Tusk zachowuje się tak, jakby nie wierzył nie tylko w swoje możliwości, ale także w możliwości Polski i Polaków. Tusk zachowuje się jakby przerażała go świadomość konkurencji, bo bez wątpienia fajnie być poklepanym po ramieniu przez Angelę Merkel czy Władimira Putina i zrobić sobie z nimi PijaRowe fotki na użytek partyjnej propagandy. Znacznie trudniej jest podjąć dyplomatyczno- gospodarczą konkurencję z firmami niemieckimi i rosyjskimi. Znacznie trudniej jest popracować z naszą służbą dyplomatyczną tak, aby to nie Merkel czy Putin torowali drogę do dobrych kontraktów dla ich krajowych firm, ale aby polskie przedsiębiorstwa mogły podpisać lukratywne kontrakty. W tym kontekście przy takich wyjadaczach jak Merkel, Putin i inni, Tusk jawi się jak chłopaczek w krótkich gatkach. Z tego powodu jeśli jakikolwiek polityk w Polsce zasługuje na miano zaściankowego, to jest nim właśnie Donald Tusk. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do tego, to niech porówna go na płaszczyźnie wspierania rodzimej gospodarki na geoekonomicznej szachownicy świata z innymi przywódcami państw. Dlatego do łez bawi mnie, gdy ktoś twierdzi, że Tusk to europejskiego formatu polityk. To facio z gigantycznymi kompleksami, który mentalnie nigdy nie wyszedł poza swoje podwórko w Gdańsku. http://amator.blog.onet.pl/Gospodarczo-dyplomatyczna-nedz,2,ID412412655,n

Admin nie jest przekonany, czy nędza polityki gospodarczej rządu Tuska wynika z jego nieudolności (choć oczywiście nazwanie go politykiem „europejskiego formatu” to brednia). Najprawdopodobniej Tusk po prostu wykonuje zalecenia Angeli Merkel i innych, których celem jest zniszczenie Polski. Marucha

17 sierpnia 2010 Demokracja jako rządzenie LIczbą.. Pan profesor Zbigniew Brzeziński, były Doradca ds. Bezpieczeństwa Narodowego podczas rządów lewicowego demokraty, Jimmy’ego Cartera, lansowany u nas jako wyrocznia w  każdej  ważnej sprawie politycznej, powiedział we wczesnych latach siedemdziesiątych iż społeczeństwo amerykańskie:’ przechodzi teraz rewolucję informacyjną  opartą na skupieniu uwagi ma rozrywce, pokazach dla widzów, które dostarczają opium dla coraz bardziej bezcelowej masy”(!!!!) Pan profesor  powiedział  również, że w naturalny sposób, „ widzowie telewizji nigdy nie obudzą się  ze swojej śpiączki przed nadejściem Nowego Wieku.”(????). Bardzo ciekawa uwaga, do której i ja doszedłem z dziesięć lat temu, bez wiedzy o wypowiedziach pana profesora Zbigniewa Brzezińskiego z lat siedemdziesiątych, które to wypowiedzi zaczerpnąłem z książki Teda Flynna pt:”  Nadzieja oszustów i przestępców „  z tomu pierwszego, ze strony 170, z podrozdziału” Blisko decydującej gry”. Nie wiem, czy słynna gwiazda polskiej telewizji pani Katarzyna Cichopek, też o tym wiedziała, pisząc pracę magisterską z zakresu Nowego Wieku, czyli New Ege.. W wyniku której to epoki, od roku 2012 ma nastąpić kres wszystkich systemów religijnych, dobiegnie końca era Ryb, jako koniec chrześcijaństwa i nastanie era Wodnika. Ma być też III Wojna  Światowa, objawienie obcych cywilizacji na Ziemi, przebiegunowanie Ziemi, upadek Kościoła Katolickiego.(????). Tym z New Ege głównie chodzi o upadek Kościoła Powszechnego, bo to jest największe zło tego świata. Co prawda III wojna Światowa już toczy się pomiędzy cywilizacjami od jakiegoś czasu.. A Kościół  Powszechny  idzie w kierunku upadku… Ale jeszcze nie upada! I nie wygląda na to, żeby upadł do roku 2012.(??? Ale jak wykalkulowani sobie propagatorzy New Ege upadek cywilizacji Islamu czy cywilizacji Żydowskiej, o której rozpisywał się profesor Konieczny, a nie napisał o  niej profesor Samuel  Hungtington w „ Zderzeniu cywilizacji”? Nawet o niej nie wspomniał, a przecież to silna cywilizacja.. Ciekawym jest fakt, że jak tylko pani Katarzyna Cichopek napisała pracę magisterską o Nowym Wieku,  studiując na Wydziale Psychologii w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej( sama nazwa szkoły zalatuje mi jakimś kuglarstwem lewicowym) i gdy ją obroniła( musiała bardzo interesować się tym ruchem, bo mnie na przykład nikt nie zmusiłby do  poświęcania czasu czemuś co mnie nie interesuje!) w roku 2006, natychmiast otrzymała propozycję  prowadzenia festiwalu TOPTrendy(!!!!). „Czyń drugiemu co tobie miłe” –twierdzą ci z New Ege.. Rej wodzą na TOPTrendy ludzie z Radia „ Z”, RMF, pani Nina Terentiew.. I cały ten hałas  informacyjny jaki tworzą codziennie na antenie swoich rozgłośni.. Wygląda , że według zaleceń pana profesora Zbigniewa Brzezińskiego, wg którego społeczeństwo amerykańskie” przechodzi teraz rewolucję informacyjną opartą na skupieniu uwagi na rozrywce, pokazach dla widzów, które dostarczając opium dla coraz bardziej bezcelowej masy”- są prowadzone kulturowe  zgiełki wokół naszego życia. Słowo” masy” używane przez lewicowców tym pana profesora Zbigniewa Brzezińskiego, jest ich ulubionym słowem.. Używał go Marks, traktując kolektywnie i klasowo, używał Alfred Lampe, twierdząc- cytuję z pamięci- że” masy trzeba trzymać  jak bydło na solidnym łańcuchu.”. No i trzymają… A słowo „opium”? Także zaczerpnięte z klasyki marksizmu.. Religia miała być opium dla ludu.. I wyrugowana z życia człowieka, co dzieje się systematycznie  na naszych oczach, przy pomocy środków masowego rażenia, tzw. kultury, który to sposób wymyślił komunista Antonio Gramsci, ten jego słynny marsz przez instytucje kulturalne, uniwersytety, fundacje propagujące nihilizm,  laickość, wrogość wobec chrześcijaństwa.. Jeden z cytatów z myśli A. Gramsceigo:” Zniszcz moralność, a zdobędziesz państwo”(!!!)

Co obserwujemy na co dzień w naszym życiu... W swojej książce pt” Na przełomie wieków”, którą to książką zachwycił się pan Dawid Rockefeller, i zaraz po jej przeczytaniu w 1973 roku założył tzw. Komisję Trójstronną, taki rząd globalny- pan profesor Zbigniew Brzeziński napisał:” Marksizm reprezentuje kolejny istotny i twórczy etap w dojrzewaniu uniwersalnej wizji człowieka. Mimo, że  stalinizm musiał być niepotrzebną tragedią zarówno dla narodu rosyjskiego, jak i dla komunizmu jako idei, istnieje ta kusząca nas intelektualnie możliwość, iż dla świata na szeroką skalę był on ukrytym błogosławieństwem”(???)) „ Nadzieja oszustów i przestępców” , t1, str 156) Popatrzcie państwo” Ukrytym błogosławieństwem”.. Miliony ludzi zamordowanych w imię fałszywej idei wspólnoty, braterstwa, fałszywej idei wolności od Boga -.. Dlaczego tekach myśli pana profesora Brzezińskiego nie cytują meanstremowe media? Byłoby ciekawie, wszyscy dowiedzieliby się, że jest marksistą.. Wielki autorytet polityczny- marksistą.. Wracając jeszcze na moment do pani Katarzyny Cichopek, która robi zawrotną karierę, w mediach, grając w serialach, prowadząc jakieś audycję, świecąc niczym gwiazda betlejemska.. Pani Kasia wzięła chrześcijański ślub w Zakopanem, w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach..(???) Czy to nie ciekawe? Pisząc  pracę  magisterską o New Age, ruchowi wrogiemu chrześcijaństwu.. Dlaczego nie napisała czegoś z zakresu chrześcijaństwa? Zagrożonego przez New Age.. W 2005 roku prowadziła Festiwal  Cyganów( politpoprawnie- Romów) w Ciechocinku. Otarła się również o Teatr na Ochocie, gdzie zajęcia prowadził pan Machulski..  I gdzie przy rurze pokazuje swoje wdzięki pani Edyta Herbuś..  Też gwiazda szmatławych pism.. Jak to pisał profesor Brzeziński? „Skupić uwagę na rozrywce, pokazach dla widzów, które dostarczają opium dla coraz bardziej bezcelowej masy”(????) Propagatorzy New Ege propagują również jogę i medytację.. Dlaczego o tym wspominam? Bo pani Barbara Labuda, trockistka, nasza ambasador w Luksemburgu, które to stanowisko utworzył dla niej specjalnie pan Aleksander Kwaśniewski, dwukrotny prezydent Polski..- też uprawia jogę i medytację. W przepięknie położonej ambasadzie. Napisała nawet książkę „Przebudzenie”, do której posłowie napisał sam biskup Pieronek, członek Fundacji Batorego.. Napisała w nie, ze: ” To eksplozja jasności, to światło, to błyskawica, która w ciebie wnika, jest doznaniem samadhi- błogostanu, ekstazy..(…) Gdy raz się w nim znajdziesz, nie możesz już z niego wyjść(…) Szok bywa tak wielki, że możesz zapomnieć oddychać, nie zauważyć, że zatrzymało się twoje serce”(!!!!) Buddyzm to ciekawa rzecz… Ale ciekawi mnie co innego? Czy biskup Pierożek rezydując na Wawelu, też uprawia jogę i medytację? I to co napisałem - to wszystko prawda… Tak dalece  rzecz jest zaawansowana.. Jak z tym walczyć? WJR

Dbajmy o groby, uważajmy z pomnikami Autorski przegląd prasy Andrzej Krzysztof Kunert, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa mówi w „Gazecie Wyborczej” o tym, co zdarzyło się w Ossowie: „To było dla mnie ogromne i przykre zaskoczenie. Najbardziej zdziwiło mnie, że protestujący krzyczeli ‘Precz z pomnikiem!’. Jest gigantyczna różnica między pomnikiem, a mogiłą wojenną. Pomnik to oddanie hołdu, czci, jest uznaniem czyjegoś bohaterstwa albo manifestacją wdzięczności. Mogiła natomiast zapewnia godziwy spoczynek szczątkom żołnierza. To prawo moralne, a także obowiązek wynikający z umów międzynarodowych. Prawo do upamiętnienia ma każdy żołnierz, z wyjątkiem zbrodniarzy wojennych. Dotyczy ono także żołnierzy armii agresora, naszych wrogów. Zresztą to prawo obowiązuje również wobec rozsianych na całym świecie mogił polskich żołnierzy, którzy nie zawsze traktowani byli jako sojusznicy czy wyzwoliciele”. Co ciekawe, podobnie argumentuje w „Rzeczpospolitej” Antoni Dudek: „Nie widzę nic złego w tym, aby upamiętnić obeliskiem nie tylko poległych w Polsce żołnierzy Armii Czerwonej, ale i Wehrmachtu. Od wojny polsko-bolszewickiej minęło już 90 lat. Wydaje się, że to wystarczająco dużo czasu, by na tamte wydarzenia spojrzeć nieco spokojniej i z pewnym dystansem. Dlatego pomysł, by oprócz świętowania wspaniałego zwycięstwa, które 15 sierpnia 1920 roku odnieśli żołnierze odrodzonego państwa polskiego nad bolszewicką nawałnicą, odsłonić obelisk poświęcony pamięci poległych także po drugiej stronie, uważałem i uważam za dobry”. Z kolei Jan Żaryn obawia się, że może nastąpić zatarcie przekazu: „Jest wyraźna różnica między osobą, która poświęca życie, broniąc ojczyzny, a najeźdźcą, który na tej ziemi zginął” – pisze. „Nieudana próba odsłonięcia pomnika żołnierzy bolszewickich, którzy polegli w walkach pod Ossowem, zapoczątkowała dyskusję na temat tego, jak daleko można się posunąć, upamiętniając obcych żołnierzy, którzy najechali Polskę. Trudno się dziwić osobom, które zdecydowanie protestują przeciwko stawianiu im monumentów. Zwłaszcza, że odsłonięcie pomnika miało nastąpić 15 sierpnia. A to dzień symboliczny – powinniśmy w nim czcić naszych bohaterów, którzy 90 lat temu uratowali Polskę i całą Europę przed zalaniem jej przez bolszewików”. W tej sprawie zabrał też głos na swoim blogu w Salon24.pl Marek Migalski, eurodeuptowany PiS: „Doszło do piramidalnego nieporozumienia – państwo polskie ma obowiązek dbania o groby wszystkich poległych na jej ziemi żołnierzy, bez względu na to, czy byli najeźdźcami czy obrońcami. I państwo polskie nie ma prawa do stawiania pomników agresorom i tym, których celem było jego (czyli owego państwa) unicestwienie. Kwestią zasadniczą jest więc to, czy w Ossowie stawiamy pomnik, czy dbamy o groby. Wszystko wskazuje na to, że mamy tam do czynienia z tym pierwszym, więc państwo polskie, zwłaszcza w osobie prezydenta, nie powinna mieć z tym nic wspólnego. Sprawa jest głębsza. We współczesnym świecie mamy bowiem do czynienia z postmodernistyczną próbą relatywizacji pojęcia dobra i zła. Niemcy budują Centrum Wypędzonych, w którym zrównani będą zarówno kaci, jak i ofiary, bowiem wszystkie narody Europy zostaną przedstawione jako wypędzane i cierpiące. Nikt nie będzie tam stawiał pytań o sprawców, o przyczyny, o najeźdźców, o winę, karę. Takie sprowadzanie historii do wymiaru jedynie ludzkiego skutkuje rozmyciem pojęcia dobra, bowiem jeśli wszyscy są ofiarami, to nie ma sensu doszukiwać się dobra i zła, winy i kary. Wszyscy w obliczu śmierci i cierpienia jesteśmy wszak równi. (..) Dlatego nie możemy stawiać pomnika tym, których celem było zniszczenie naszego państwa. I musimy dbać o ich groby”. I z tym ostatnim zdaniem Migalskiego zgadzam się. Janke

Radykalny program przeciwników krzyża Jako bloger może trochę przejaskrawiam Ale taki oto program wasz przedstawiam Program zaczerpnięty - nie wiem czy zgadniecie Z komentarzy waszych zamieszczonych w necie Program prosty, dość rzeczowy, oryginalny Przeciwników krzyża program radykalny.. Krzyże - wyrwać i urządzić z nich ognisko! Księży - w kruchcie zamknąć i im pozabierać wszystko! Radio M. z Torunia - zdelegalizować! Dyrektora - bez pardonu zapuszkować! Moherowy beret babciom zerwać z głów! I dowody na wybory zabrać znów! W Boże Ciało niech procesja już nie chodzi Za to gołych ciał parada - nic nie szkodzi! Dawnym wrogom - wznieść pomniki, kwiaty złożyć! A smoleńskie śledztwo - zamknąć i umorzyć! Kaczyńskiego - wyeliminować! PiS - wytępić jak szkodnika, wykasować! I Platforma, która rządzi tak skutecznie Niechaj rządzi dożywotnio! Albo wiecznie!
Janusz Wojciechowski

Co jest dziś "prywatne"? Jak wiele razy przypominałem, parę lat temu zadzwoniłem do Ministerstwa Skarbu by zadać pytanie:

"Czy to prawda, że jeśli III RP wykupi wszystko, co posiada Republika Francuska (nieruchomości, firmy i akcje) - a V RF wykupi wszystko, co posiada III RP - to w obydwu krajach nastąpi prywatyzacja?" Odpowiedź brzmiała: "TAK!"!!! We wtorek w "Dzienniku Polskim" zająłem się ORLENEM - pod tytułem: ORLEN to firma prywatna... Tak to się przynajmniej nazywa. W rzeczywistości 27,5% akcyj ma „nasz” reżym bezpośrednio, a 17% całkowicie reżymowa „Nafta Polska”. By zabezpieczyć dominację urzędników państwowych: żadnemu innemu akcjonariuszowi nie wolno posiadać więcej, niż 10% akcyj!! Tak naprawdę ORLEN (podobnie jak inne wielkie reżymowe firmy) służy zaopatrywaniu w pieniądze rozmaite tajne służby – i dlatego „nie może” być całkowicie prywatny,

Ta „prywatna” firma kupiła w 2006 roku rafinerię w Możejkach. Tuż po pożarze. Od rosyjskiego „Jukosu”. Za 6,6 mld złotych – a reżymowi dziennikarze cmokali z zachwytu: odebraliśmy „Możejki” Ruskim! Potem ORLEN wpakował w remonty 5 miliardów, a do produkcji dokładał rocznie pół miliarda... Dziś ORLEN chce sprzedać Możejki – i MOŻE dostanie za nie 6 mld. Jeśli jacyś Ruscy zechcą to-to kupić. Usłużni reżymowi dziennikarze zwalają winę... na Litwinów. A prawda jest taka, że cudze – czyli: nasze - pieniądze urzędnicy wydają dziwnie łatwo... Do tego chcę dodać, że - o ile pamiętam - jeszcze 8% akcyj ORLENU posiada jakiś reżymowy podmiot. Ale może już zostało to sprzedane...

Emerytury trzeba płacić! Zaczne od wyjaśnienia: ja emerytury nie pobieram... By nie było, ze ja interesownie...  A teraz - do rzeczy! Otóż „państwo” - to, jak mawiał śp.Karol Marx: „aparat ucisku”. Konkretnie: machina do wyciągania od podatników pieniędzy. Jedne państwa używają ich w słusznych celach, inne: w niesłusznych - a jeszcze inne (co dziś jest modne) opanowane są przez kliki, które po prostu chcą te pieniądze mieć, rozkradać i żyć na koszt podatnika, zaś żadne „cele” w ogóle ich nie interesują. Jeśli kupuję firmę – to kupuję ją razem z jej aktywami i pasywami. Jeśli chcemy przejąć obecne państwo – to też musimy przejąć je z dobrodziejstwem inwentarza. Nawet jeśli państwo zostaje pokonane zbrojnie, to jego zadłużenie przechodzi na te państwa, które przejęły jego ziemie. Np. Austria, Prusy i Rosja wzięły na siebie zadłużenie I Rzeczypospolitej, a II RP odpowiednie części zadłużenia zaborców!

Z'obowiązania w'obec emerytów są częścią tego zadłużenia. Więc tak czy owak emerytom trzeba ich emerytury wypłacać. Nie tylko do wysokości majątku państwowego ({raflik} sugeruje: "oddać emerytom pieniądze z prywatyzacji, ewentualnie poszukać jeszcze gdzieś indziej, a jak zabraknie to już trudno"). Nie mozna powiedzieć: "trudno".  Oddziedziczymy przecież po III RP (jeśli kiedyś wygramy) nie tylko majątek – ale i firmę, i... aparat zdolny do ściągania podatków. Oraz gotową policję i wojsko. Obyśmy tylko wytrwali w postanowieniu, by ten aparat ucisku redukować – a wojska używać w celach obronnych i imperialnych. JKM

Rząd pytań bez odpowiedzi Brak stanowczych i wiarygodnych działań władz po upływie 4 miesięcy od smoleńskiej tragedii, sygnały o braku dostępu polskich ekspertów do podstawowych dokumentów smoleńskiego "lądowiska" sprawiają, że zasadne wydaje się rozważenie kwestii umiędzynarodowienia przebiegu śledztwa w tej sprawie Katastrofa smoleńska nie ma precedensu w historii światowego lotnictwa państwowego, a w historii Polski jest najbardziej dramatycznym wydarzeniem państwowym z uwagi na rozmiar strat. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, ministrowie jego kancelarii oraz rządu, dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych, posłowie i senatorowie, przedstawiciele duchowieństwa różnych wyznań, szefowie najważniejszych instytucji państwowych, ikony najnowszej historii Polski - osoby zasłużone w walce o niepodległość i wszyscy inni tragicznie zmarli moralnie zobowiązują nas do tego, aby przyczyny tragicznego wypadku zostały zbadane i ujawnione polskiemu społeczeństwu. Minęły cztery miesiące od tragedii i nikomu z władz rządowych po stronie zarówno polskiej, jak i rosyjskiej włos z głowy nie spadł, humory dopisują, panuje atmosfera "wzajemnego zrozumienia" oraz satysfakcji ze sprawności państwa, które zdało egzamin z organizacji 96 pogrzebów państwowych. Wybory prezydenckie w Polsce wygrał kandydat, który powołał na prezesa Narodowego Banku Polskiego "zastępcę sekretarza generalnego ONZ" - Marka Belkę, i wygłosił orędzie, w którym zawarto tyle kolejnych obietnic, że - jak określił to jeden z moich przyjaciół - przypominało ono jeden wielki "muchotłok". Jako jeden z posłów i świadków zaprzysiężenia nowego prezydenta liczyłem naiwnie, że w wygłoszonym orędziu dobitnie podkreśli on państwową i historyczną konieczność wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej. Nic z tego. Na uroczystość nie została zaproszona córka tragicznie zmarłej pary prezydenckiej, natomiast został na nią zaproszony gen. Wojciech Jaruzelski. Media urządziły przy tym medialną wrzawę wokół tak "istotnej kwestii", jak tej, czy Jaruzelski przyjdzie na tę uroczystość, czy też nie. Tak wygląda historyczna fotografia "politycznej Polski", która 1000 dni wcześniej wzięła odpowiedzialność za losy naszego kraju!

To sprawa dla Trybunału... Rządowy samolot Tu-154M 101 stanowiący własność polskiego MON rozbił się na terenie wojskowego lotniska (niekomunikacyjnego) w Smoleńsku; pilotowany był przez polską wojskową załogę i naprowadzany na pas startowy przez rosyjską wojskową służbę ruchu lotniczego. Tymczasem w Rosji przyczyny tej katastrofy badane są na podstawie przepisów międzynarodowych dotyczących lotnictwa cywilnego przez cywilną rosyjską komisję (MAK), w Polsce zaś przez komisję wojskową (!), powołaną przez ministra obrony narodowej na podstawie niezgodnego z prawem lotniczym rozporządzenia tegoż ministra z 27 kwietnia. Do kosza można wyrzucić również wszystkie uprawnienia, jakie w tym rozporządzeniu MON nadano premierowi Donaldowi Tuskowi. Sprawa ta, jak sądzę, zostanie oceniona w przyszłości w orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego.
Śledztwo zabrnęło w ślepą uliczkę Od ponad czterech miesięcy Donald Tusk uchyla się od udzielenia odpowiedzi, którego dokładnie dnia i w jakim trybie uzgodniono z partnerami Federacji Rosyjskiej sposób badania katastrofy, zwiastujący w nieodległej przyszłości gigantyczne napięcia polityczne wynikające z faktu, że Rzeczpospolita Polska nie trzyma samodzielnie ani nawet wspólnie z Rosjanami "pióra w ręku". Zamiast wszystkich dywagacji, komentarzy, analiz dotyczących prac rosyjskiego zespołu może wystarczyć wstrząsająca - w moim odbiorze - jednozdaniowa odpowiedź szefa MSWiA Jerzego Millera na moją interpelację do premiera Tuska o podanie składu rosyjskiego zespołu i podziału jego kompetencji: "Z upoważnienia Prezesa Rady Ministrów, uprzejmie informuję, że nie dysponuję przedmiotowymi informacjami" (pismo wysłane 28 lipca br.). Ostatnio mieliśmy również do czynienia po raz pierwszy od dnia katastrofy z publicznym potwierdzeniem przez przedstawicieli rządu napięcia w relacjach polsko-rosyjskich w sprawie dostępu do wielu kluczowych - co podkreślam z naciskiem - materiałów wyjściowych, niezbędnych do analizy tego, co się stało, a także brakiem współpracy między komisjami polską i rosyjską. Co w tej sprawie ma do powiedzenia szef MSWiA Jerzy Miller? Odpowiadając na moją interpelację dotyczącą prac polskiej komisji, minister stwierdza: "W kwestii zasad współpracy pomiędzy komisją rosyjską a polską Komisją Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego należy nadmienić, że obie komisje działają niezależnie od siebie i nie ma formalnej potrzeby uzgadniania zasad tej współpracy" (pismo wysłane również 28 lipca br.)! Na marginesie, groteskowo przedstawia się tryb badania katastrofy, zgodnie z którym konstytucyjny minister musi latać do Moskwy i każdorazowo otwierać komisyjnie sejf, w którym przechowywane są czarne skrzynki, zamiast uzgodnić i wyegzekwować ich przewiezienie do Polski, gdyż są one po prostu własnością naszego państwa, a nie jakiejkolwiek linii lotniczej.
Kiedy rozpoczną się przesłuchania? Wiele rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, a także towarzyszący im prawnicy zadają sobie podstawowe pytania o tryb gromadzenia dowodów w odrębnie toczącym się dochodzeniu wszczętym w Polsce przez prokuraturę. Jeśli po czterech miesiącach od katastrofy w Smoleńsku w stosownym trybie prawnym nie doszło do przeprowadzenia przez polską prokuraturę we współpracy z rosyjską "własnych" przesłuchań dwóch wojskowych kontrolerów ruchu lotniczego, to co mówić o niezbędnym i koniecznym przesłuchaniu wysokiego przedstawiciela rosyjskich służb specjalnych, który był obecny jako trzeci w tej "rosyjskiej budzie-wieży" lotniska Smoleńsk Siewiernyj. Brak polskiego przedstawiciela służb znającego specyfikę lotnictwa, o którego obecność nie zadbały MON, MSZ i podlegające MSWiA Biuro Ochrony Rządu, to jeden z kluczy do tego, co podczas tej tragicznej soboty 10 kwietnia działo się rano na lotnisku w Smoleńsku.
Bierność i bezradność polskiego rządu W tym kontekście za największe nadużycie uznaję przedstawienie polskiej opinii publicznej w czerwcu przez premiera Donalda Tuska oraz ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera wybiórczych stenogramów z rozmów prowadzonych w kokpicie polskiego samolotu bez równoległej publikacji zapisów rozmów rosyjskich wojskowych kontrolerów lotniska dokumentujących tryb ich pracy, komunikaty i komendy kierowane do załóg samolotów próbujących wylądować tamtego ranka i uzgodnienia dokonywane z "Logiką" w Moskwie. Każdy kolejny tydzień dokumentuje bierność i bezradność rządu; to ona nas najbardziej upokarza jako obywateli, którzy oczekują, aby po kilku miesiącach od katastrofy mieć wiedzę dotyczącą kwestii podstawowych. Do dzisiaj nie wiemy jako państwo, jaki jest skład rosyjskiego zespołu (MAK) badającego katastrofę, jaki jest aktualny status lotniska w Smoleńsku, jakie posiada dokumenty na wypadek zagrożenia katastrofą lotniczą, czy rosyjscy kontrolerzy wojskowi mieli międzynarodowe uprawnienia - po prostu pozostaje rząd pytań bez odpowiedzi i rząd, który na te najbardziej proste pytania odpowiedzi nie udziela. Mało tego, zarówno ten problem, jak i katastrofa finansów publicznych, podwyżka podatków czy spóźnione działania rządu po powodziach przysłaniane są wykreowanym sporem o upamiętnienie ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Brak stanowczych i wiarygodnych działań władz po upływie 4 miesięcy od smoleńskiej tragedii, sygnały o tym, że polscy eksperci nie mają dostępu do podstawowych dokumentów smoleńskiego "lądowiska", sprawiają, że zasadne staje się rozważenie kwestii umiędzynarodowienia przebiegu tych prac. Jerzy Polaczek

Walczący z krzyżem zawsze przegra Młodzież, która protestuje przeciwko krzyżowi, jest zmanipulowana i nie do końca zorientowana ideowo, o co w tym zmaganiu chodzi. Doprowadzenie przez dzisiejszą strukturę polityczną do takich ekscesów przekraczających wszelkie granice przyzwoitości jest jednym ze środków manipulacji Narodem Polskim

Z ks. prof. dr. hab. Tadeuszem Guzem, kierownikiem Katedry Filozofii Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Bogusław Rąpała Od kilku tygodni obserwujemy demonstracje i happeningi przeciwników krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Obrażanie symbolu religijnego i jego obrońców jest modne. To początek głębszej transformacji, a może kontynuacja ideologii realizowanej od lat? - Moim zdaniem, jest to raczej kontynuacja różnych ideologii wieków nowożytnych, które expressis verbis wpisały się w negację Krzyża Chrystusa jako prawdziwego znaku zbawienia. Bo w pytaniu o ten Krzyż najważniejsze jest pytanie o zbawienie. Każdy ma jakieś doświadczenie przygodności życia, tzn. jego trosk i cierpień. Szczytem zmagań osoby ludzkiej jest właśnie krzyż, także krzyż w sensie śmierci, czyli rozpadu naszej wspaniałej duchowo-materialnej istoty. Tak jak fundamentalnym zagadnieniem wieków nowożytnych jest pytanie, czy Bóg Osobowy stworzył świat - na które główne ideologie nowożytności dają niestety odpowiedź negatywną - tak też problematyka krzyża, również tego w Warszawie przed Pałacem Prezydenckim, dotyczy drugiego zasadniczego pytania o zbawienie człowieka i świata przez Jezusa Chrystusa jako, według Pisma św. i nauki Kościoła, jedynie prawdziwego Mesjasza.

Biorąc pod uwagę hasła wykrzykiwane przez przeciwników krzyża i wypisywane na ich transparentach, można mówić o "dialektyce negatywnej", czyli głównym narzędziu nowej lewicy? - Nie jestem przekonany, czy wszyscy protestujący przeciwko obecności krzyża w tym miejscu publicznym są świadomi swojej pozycji ideowej i tego, że rzeczywiście wpisują się w "negatywną dialektykę" (Th.W. Adorno) krzyża, która - jeśli chodzi o wieki nowożytne - ma swój początek w reformacji Marcina Lutra. Twierdził on, że Krzyż Jezusa z Nazaretu nie jest skutkiem nadużycia wolności przez ludzi i upadłych aniołów, ale że Syn Boga musiał umierać na krzyżu jeszcze przed stworzeniem świata. To oznacza, że Luter w swojej teologii dialektycznej określił życie Boga istotowo poprzez śmierć, a zatem Krzyż w reformacji nie jest znakiem zbawienia człowieka i świata, lecz ostatecznie znakiem samozbawiania się "niesprawiedliwego" Boga. Natomiast przedstawiciel idealizmu niemieckiego Hegel zaproponował, żeby uświadomić człowiekowi, iż wszelkie cierpienie jest spowodowane niedoskonałością Boga Objawienia chrześcijańskiego. Według niego, istotą wszelkiego bytowania, łącznie z Absolutem, jest właśnie żyć i umierać, a Krzyż nie jest jednorazowym aktem Syna Bożego jako doskonałego Boga i doskonałego Człowieka zarazem, dla zbawienia kosmosu. Ta filozofia niemiecka dokonała racjonalizacji teologii Marcina Lutra i przeniosła myśl teologiczną na płaszczyznę filozoficzną. W marksizmie i leninizmie świadomie dokonano negacji Krzyża Chrystusa. Marks głosił konsekwentnie, że nie potrzebujemy Chrystusa jako "Pośrednika" zbawienia. Najważniejszym narzędziem, jakie Marks wprowadził do swojej ideologii materialistycznej w miejsce Krzyża Chrystusa, był system komunistyczny, w którym ubóstwiona materia osiąga poprzez ideologię komunizmu samozbawienie. Również hitlerowcy rozpoczynali swoją działalność od usuwania krzyży. Naziści byli przekonani, że trzeba złamać wiarę w Boga Objawienia chrześcijańskiego i w to miejsce wprowadzić rasę nordycką - jako mesjasza zbawiającego świat. W programie utworzenia "narodowego kościoła Rzeszy" Alfred Rosenberg zażądał "usunięcia z ołtarzy wszystkich krzyży, Biblii i obrazów świętych", a w ich miejsce "położenia po prawej stronie ołtarza 'Mein Kampf' Adolfa Hitlera, a po lewej miecza", natomiast "w dniu założenia" nadmienionego kościoła Trzeciej Rzeszy "musi zniknąć krzyż chrześcijański ze wszystkich kościołów, katedr i kaplic (...) oraz musi zostać zamieniony przez nieprzezwyciężony symbol, Hakenkreuz". Martin Bormann, minister i sekretarz Hitlera, też sądził, że "nie ma żadnego kompromisu pomiędzy narodowym socjalizmem a nauką chrześcijańską". Nawet Bertrand Russell obwiniał dogmatykę katolicką za powstanie niemieckiego nazizmu. Przedstawiciele ideologii nowej lewicy Theodor W. Adorno i Max Horkheimer twierdzili, że nie ma żadnego zbawienia i żadnego zbawienia być nie może. Dlatego nowa lewica i neomarksizm są najbardziej niebezpieczne, ponieważ skasowały już całkowicie perspektywę zbawczą. Tak więc walka z Krzyżem Jezusa z Nazaretu wpisała się w sposób istotny w całą nowożytną kulturę ludzkości.
Wspomniał Ksiądz Profesor, że niektórzy nie są do końca świadomi, w czym uczestniczą, ale czy to zwalnia ich z odpowiedzialności za podzielanie takich ideologii walki z krzyżem? - Na pewno inicjatorzy tych protestów są świetnymi znawcami nowożytnego rozwoju myśli ludzkiej. Jestem pewien, że wielu spośród tych, którzy protestują przeciw obecności krzyża przed Pałacem Prezydenckim, jest wykorzystywanych. Ale ponieważ oni wszyscy mają sumienie zdolne do zasadniczego rozeznania dobra i zła, dlatego też każda walka z krzyżem jest jednak w mniejszym lub większym stopniu świadomym aktem osobowym, i tutaj należy zaznaczyć, że te protesty przeciwko krzyżowi są w najwyższym stopniu karygodne.
Kto w takim razie świadomie manipuluje tymi ludźmi? - Tego rodzaju walka z krzyżem wpisuje się w ruchy, które określiłbym jako neokomunistyczno-neoliberalistyczne. Wspólnym mianownikiem wszystkich ideologii, o których już mówiłem, jest istotowa negacja chrześcijaństwa katolickiego jako doktryny, nauki i prawdy. Ale wydaje mi się, że nawet w środowisku liberalnym są ludzie, którzy prywatnie wierzą w Boga i są przekonani, iż Chrystus jest Zbawicielem.
Ale za to sposób traktowania wiary jako sprawy prywatnej wyklucza - w ich mniemaniu - krzyż w miejscu publicznym, jakim jest chociażby plac przed Pałacem Prezydenckim.- Każde miejsce w Polsce i na świecie jest dobrym miejscem dla krzyża, ponieważ Chrystus w swoim akcie zbawczym dokonał zbawienia nie tylko samego człowieka, lecz także całego świata. To oznacza, że swoją zbawczą miłością objął każde miejsce na świecie. I dlatego my, jako ludzie, nie możemy powiedzieć, że jakieś miejsce nie jest godne obecności krzyża albo że krzyż nie jest godny jakiegoś miejsca, ponieważ Chrystus umierał za każdy centymetr globu i wszechświata, za wszystko, co istnieje, ale przede wszystkim umierał za człowieka.
Przeciwnicy krzyża swoje stanowisko argumentują również świeckością państwa polskiego.- Rzeczywiście, pojawia się tego rodzaju argumentacja, ale trzeba pamiętać, że według Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej suwerenem Polski jest Naród. To znaczy, że jeżeli Naród posiada władzę, a jego reprezentantami są politycy, to zrozumiałe jest, że miejsca publiczne Polski, w których sprawowana jest władza, są własnością katolickiego Narodu Polskiego. I w związku z tym, jeżeli wolą Narodu jest, żeby miejsce, w którym każdy Prezydent Rzeczypospolitej sprawuje władzę, zostało naznaczone krzyżem, to ma do tego nienaruszalne prawo. Tym bardziej że w kontekście tej wielkiej tragedii pod Smoleńskiem polityka polska i Naród Polski zostały dotknięte wielkim krzyżem osobistym i narodowym.
Pielęgnowanie pamięci o ofiarach z 10 kwietnia stało się elementem historii Polski, a co za tym idzie - również naszej tożsamości narodowej. Według ideologii nowej lewicy tożsamość jest pojęciem negatywnym. Czy walka z tym konkretnym krzyżem nie jest przejawem takiego sposobu myślenia? - Ależ oczywiście. Proszę zobaczyć, że problematyka tożsamości w nowożytnej filozofii jest całkowicie zatracona. Możemy powiedzieć, że w tych różnych ideologiach, o których była wcześniej mowa, istnieją jeszcze resztki tożsamości. Natomiast właśnie w przypadku nowej lewicy wszelkie mówienie o tożsamości jest radykalnym nazizmem. Dąży się do całkowitego usunięcia tożsamości. Tak jak wyraził się Adorno, że jeśli ktoś obstaje przy tożsamości, to tylko po to, aby unicestwiać drugich. Mówi się o tożsamości bytu, żeby móc go prześladować. Sądzę, że wielu tych, którzy protestują dzisiaj w Polsce przeciwko obecności krzyża przed Pałacem Prezydenckim, sprzeciwia się zarówno symbolowi naszej wiary chrześcijańskiej, jak i symbolowi naszego potężnego dramatu narodowego, jakim była katastrofa z 10 kwietnia.
Czy nie niepokoi Księdza Profesora sposób przedstawiania tych wydarzeń w mediach? - Media są niewątpliwie pod bardzo silnym wpływem ideologicznej struktury neomarksizmu, postmodernizmu, i są wobec nich dalece zobowiązane. A to oznacza, że trudno oczekiwać wiarygodnych relacji, zarówno jeśli chodzi o komentarz, jak i zestawienie obrazu ze słowem. Przez to, że wiele koncernów medialnych uległo potężnej ideologizacji, trudno jest im zrozumieć problematykę Krzyża naszego Zbawiciela czy problematykę pokoleniową w Polsce katolickiej, do której - jak mi się wydaje - jednak zdecydowana większość Polaków ma bardzo rzetelne, chrześcijańskie podejście, umiłowanie Boga, Kościoła, sprawy narodowej czy europejskiej. Niestety, przedstawia się te kwestie wycinkowo, a wtedy bardzo łatwo o manipulację.
Śledząc wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu, z niepokojem można zaobserwować dużą liczbę młodych wśród przeciwników krzyża, którzy często podejmują próby konfrontacji zwłaszcza z osobami starszymi modlącymi się pod tym znakiem wiary.- Zagraniczne koncerny medialne kierują się filozofią o proweniencji postkomunistycznej, neomarksistowskiej i neoliberalistycznej. W związku z tym manipulują nieraz naszym Narodem oraz polskim katolicyzmem, dążąc do przeciwstawienia sobie pokoleń i do pewnego zakłócenia równowagi międzypokoleniowej. Młodzież, która protestuje przeciwko krzyżowi, jest zmanipulowana i nie końca zorientowana ideowo, o co w tym zmaganiu chodzi. Doprowadzenie przez dzisiejszą strukturę polityczną do takich ekscesów przekraczających wszelkie granice przyzwoitości jest jednym ze środków manipulacji Narodem Polskim. Odwraca się w ten sposób uwagę od zasadniczych spraw polskiej racji stanu, nauki, polityki, gospodarki i kultury. I wielkie koncerny medialne niestety mają w tym swój udział. Niemniej jednak jestem przekonany, że mamy bardzo dużo dobrej młodzieży wiernej Bogu i sprawie Kościoła. Warto przywołać tu osobę i wielkie dzieło Sługi Bożego Jana Pawła II jako niezwykłego i bohaterskiego aż do przelewu krwi świadka Krzyża Chrystusa. Jestem przekonany, że wraz z Nim zwyciężymy jako Polacy w tej godzinie doświadczenia krzyża narodowego i państwowego.
Partie lewicowe wojnę o krzyż starają się wykorzystać do napiętnowania wszelkich przejawów religijności w życiu publicznym, a szczególnie politycznym. - Z Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, a także ze struktury prawa Unii Europejskiej jasno wynika, że narody Europy mają prawo do uzewnętrznienia swoich praktyk religijnych. To, z czym teraz mamy do czynienia, jest próbą zawężenia przestrzeni wolności religijnej tylko do sfery prywatnej. Krzyż jest symbolem o ogromnej wartości ideowej, moralnej, patriotycznej i politycznej. Właśnie w Chrystusie polityka ma swoje absolutne kryterium dla tego, co dobre i złe. Dlatego stoimy przed pytaniem, czy polityka ma być oparta na Dekalogu i na prawie naturalnym, które jest dostępne dla każdego człowieka na ziemi, wierzącego i niewierzącego, ponieważ każdy człowiek jest dzieckiem Boga i z natury od Niego pochodzi. W przypadku gdy wolność religijną usiłuje się ograniczać, a nawet całkowicie negować, czymś całkowicie słusznym i naturalnym wydaje się to, że Naród katolicki broni się przed tym, żeby nie wykreślić Boga z istoty polityki, nauki, życia społecznego, moralności Narodu, polskiej katolickiej kultury i wszelkich aktywności narodowych. Mamy bowiem do takiego świadectwa nienaruszalne prawo.
Dlaczego za sporządzenie karykatury Mahometa można stracić życie, a w Polsce dochodzi do publicznych aktów bezczeszczenia krzyża i nikomu nic za to nie grozi? - To przykład na to, że są narody, które o wiele bardziej cenią wartości religijne. Także ich reprezentanci, czyli politycy, okazują dużo większy szacunek wobec symboli religijnych. Niestety, trzeba przyznać, że polska polityka przeżywa bardzo głęboki kryzys, nie radzi sobie w konfrontacji ideowej we współczesnym świecie i dlatego dochodzi do takich potężnych nieporozumień, jak to na Krakowskim Przedmieściu, które można było w bardzo prosty sposób zażegnać. To, że w codziennych aktach prawnych polskiego czy europejskiego prawodawstwa brakuje odwołań prawno-naturalnych, powoduje, że można u nas - w Polsce czy w Europie - poniżać i deprecjonować znaki naszej wiary katolickiej, co rzeczywiście w niektórych krajach arabskich, afrykańskich czy nawet azjatyckich byłoby nie do pomyślenia. W Polsce mamy obecnie do czynienia z potężną próbą zanegowania krzyża, czyli najważniejszego znaku naszej wiary chrześcijańskiej. Jeżeli Polakom nie uda się obronić tego symbolu, to przypuszczam, że nasz Naród i nasze państwo wpadną w jeszcze głębszy kryzys i nie będziemy w stanie rozwiązać podstawowych problemów w nauce, ekonomii czy w ogóle w zarządzaniu Rzecząpospolitą.
Nawet największe systemy ideologiczne wieków nowożytnych, które walczyły z krzyżem, prędzej czy później upadały. - To rzeczywiście bardzo znamienne, że ilekroć ktokolwiek przystępował do walki z krzyżem, tylekroć przegrywał. W XIX w. Heinrich Heine przestrzegał Francuzów przed niszczeniem tego "łagodnego i delikatnego talizmanu", jak określił chrześcijański krzyż i jego "najpiękniejszą zasługę" w obronie człowieka i świata, bo jeśli zostanie on złamany, to wtedy "zrodzi się na nowo taka dzikość starych wojowników", że będą musieli obawiać się o własne francuskie istnienie. Dzisiaj Polska stoi przed podobną alternatywą: albo pozostanie wierna Krzyżowi Chrystusa jako jedynemu symbolowi prawdziwego zbawienia dokonanego przez prawdziwego Mesjasza, albo pożegna się z Chrystusem i Jego Kościołem. Ufam mocno, że Naród Polski jest na tyle światły, mądry i wierny swoim tysiącletnim dziejom, kulturze chrześcijańskiej, Ewangelii Chrystusa i Kościołowi katolickiemu, że także z tej konfrontacji wyjdzie zwycięsko i również polska polityka stanie się jeszcze bardziej chrześcijańska. Bardzo głęboko wierzę, że zwyciężą Prawda i Miłość Chrystusa symbolizowane w Jego Krzyżu, tak jak zwyciężyły wtedy, kiedy Jan Paweł II stanął na placu Zwycięstwa i wraz z Narodem Polskim stał się w mocy Krzyża Chrystusowego narzędziem służącym do rozpadu wielkiego sowieckiego bloku komunistycznego i odrodzenia się niepodległej Rzeczypospolitej. Dziękuję za rozmowę.

Kolonizacja świata Odtworzenie dokładnego schematu oraz hierarchii władzy masonerii nad światem jest trudne, a to głównie z dwóch powodów: braku dokładnych ustaleń, wynikających z głównej siły tajnego bractwa, polegającej na nieformalnym funkcjonowaniu licznych grup sekretnych o różnym stopniu podległości, jak również ze zmienności tych układów na przestrzeni wieków – wskutek zmian pokoleniowych czy też wewnętrznych tarć w tym potężnym układzie podzielonym na mniejsze ugrupowania. Wiele wskazuje na to, że całością sterują rekiny z Komitetu 300, a w jej zasięgu znajdują się inne wolnomularskie ośmiornice, jak: Klub Bilderberg, Komisja Trójstronna [tzw. Trilaterale, utworzona dla Rockefellerów przez naszego rodaka - Zbigniewa Brzezińskiego], loża Skull and Bones, Międzynarodówka Socjalistyczna, Klub Ateistów (jak niegdyś w ZSRR), Uniwersalna Masoneria, Światowa Rada Kościołów, Uniwersalny Syjonizm, Rada Stosunków Międzynarodowych (CFR), Królewski Instytut Spraw Zagranicznych (RIIA) i inne. Wszystkie te struktury spina jeden wspólny sztab, który podzielić można na następujące „grupy dowodzenia”:

Grupa Bankowa i Finansowa. Potocznie nazywa się ich „księgowymi”. Dysponują miliardami dolarów na kuszenie i przekupowanie różnej maści quislingów, sługusów, zdrajców własnych narodów oraz przeróżnych „użytecznych durniów”. W tej grupie mieszczą się banki centralne oraz różne międzynarodowe korporacje i fundacje. Najważniejsze z nich to: Chase Manhattan Bank, Bank of America, nieistniejący już Bank of Credit and Commerce International, oraz narodowe banki centralne jak: Bank of England, Federal Reserve Bank [Bank Rezerw Federalnych], niemiecki Bundes Bank i Deutsche Bank.

Grupa Wywiadowcza. Wykonuje ona brudną, często krwawą robotę, prowokuje małe wojny, przewroty, destabilizuje spokojne państwa, organizuje zamachy, prowadzi wszechstronny wywiad i likwiduje przeciwników.

Grupa Religijna. To misternie utkana siatka stowarzyszeń i podgrup skupiających „kościoły”, i stowarzyszenia „kościołów”, prowadząca niszczącą dywersję wyznaniową. Celem strategicznym tych działań jest roztopienie (zmiksowanie) wszystkich religii i wierzeń w jedną amorficzną papkę, tj. w jedną „religię światową”. Czołowymi taranami rozbijającymi religie i „scalającymi” ich resztki są m.in.: National Council of Churches (Narodowa Rada Kościołów), Parliament of the World’s Religions (Światowy Parlament Religii), World Assembly of Religions (Światowe Zgromadzenie Religii), a także setki grup i sekt związanych z cywilizacyjną dywersją New Age. Zalicza się do nich także Zakon Rycerzy Maltańskich, Opus Dei oraz Zakon Jezuitów, infiltrowany obecnie od wewnątrz przez wojujących „liberałów” i „otwieraczy” Kościoła.

Grupa Oświatowa. To prawdziwy wydział propagandy komitetu centralnego współczesnego globalizmu. Większość rozbijackich organizacji tej grupy posiada w swoim programie sztandarową „walkę o pokój”. Oczywiście chodzi tutaj o pokój ogólnoświatowy. Niezależnie od nazw i programów realizujących tę ideę, „walczy” tutaj, nie wiedzieć czemu, światowa organizacja Planowania Rodziny [Planned Parenthood], „walczą” narodowe Fundacje Sztuki, Nauk Humanistycznych, Peace Uniwersity [Uniwersytet Pokoju], Planetary Citizens [Obywatele Świata], Planetary Congress [Kongres Planetarny] i wiele innych tub i agentur New Age. W tym pochodzie Piątej Kolumny ideologicznej inwazji postępują setki agresywnych grup „ekologicznych” i „ochrony środowiska”. Dodatkowo wspierają ten proces niszczenia naszej cywilizacji różne instytuty futurologiczne i naukowe, rozliczne grupy „humanistycznej” psychologii i transpersonalizmu, korporacje grup środków masowego przekazu, czyli masowego prania mózgów, międzynarodowe grupy okultystyczne, satanistyczne i niezliczone sekty, jak Światowy Goodwill i Lucis Trust – obiecujący na swoich sympozjach, że „nowa kultura” niesie z sobą miłość i światło, a Bóg jest tym, który odzwierciedla wiele „punktów świetlnych” działających wszędzie – okultystów. Dodać trzeba, iż do tego całego towarzystwa poprawiaczy świata należy Zakon Dominikanów, obecnie wytrwałych „naprawiaczy” Kościoła katolickiego. W tej samej orbicie znajduje się również, założona przez prez. George’a Busha, Fundacja Punkty Świetlne, skupiająca głównie „braci” z wpływowej loży Skull and Bones. Ta pozorna plątanina poszczególnych instytucji i organizacji stanowi system naczyń doskonale połączonych. Całkiem niepoślednią rolę odgrywają tu liczne fundacje, jak np. Czerwony Krzyż czy YMCA (masońska młodzieżówka). YMCA posiada także swój żeński odpowiednik: Young Woman Christian Association [YWCA]. Charakter YMCA widać doskonale w jej logo – w trójkącie masońskim, na co nikt jakoś nie zwraca nigdy uwagi, a już najmniej Polacy, którzy ze ślepą radością patrzą dziś na odradzanie się klubów YMCA w Polsce. Natężenie inwazji masonerii wśród młodzieży obu płci poprzez tę organizację sprawiało, że Kongregacja Świętego Oficjum już w 1920 r. ostrzegła wiernych przed tą krypto-masońską agenturą, oświadczając, iż podkopuje wiarę katolickiej młodzieży, działając dyskretnie poza wszelkim Kościołem i poza wszelkim wyznaniem. W 1927 r. ukazały się w tej sprawie dwa listy pasterskie: ks. Prymasa A. Hlonda oraz księży arcybiskupów – Krakowskiego i Sapiehy, ostrzegające przed tą organizacją. W czerwcu 1927 r. biskupi polscy ponownie ostrzegli wiernych przed YMCA. Prezesem YMCA w Rzymie, od 1910 do 1918 r., był mistrz masonerii rytu szkockiego; a jeden z działaczy YMCA w Warszawie jawnie działał jako mason. W obecnej Polsce kluby YMCA i inne paramasońskie agentury mają się coraz lepiej. W 1994 r. YMCA z Łodzi zorganizowała „Miss Nastolatek”. W sierpniu 1995 r. premier Józef Oleksy spotkał się z kobietami katolickimi w sprawie konferencji kobiet w Pekinie i jako jedyną organizację młodzieżową zaprosił przedstawicielki YMCA. Od czasu powstania Klubu Rzymskiego w 1968 r., który jest niejako ciałem wykonawczym Komitetu 300, różne grupy wpływu, przeważnie pod szyldami socjalizmu lub „socjaldemokracji”, łączyły swoje wysiłki ku destabilizacji świata. A pierwszymi celami tej super siły były Włochy i Pakistan. Włochy są państwem położonym najbliżej Bliskiego Wschodu, a także ostoją Kościoła katolickiego, strategicznego celu niszczycielskiej „transformacji” na modłę masonerii. Włochy to był także ważny trakt przerzutowy narkotyków z Iranu i Libanu. Był czas, że kolejne rządy włoskie nie mogły przetrwać kilku miesięcy. Naiwni oglądacze telewizji i czytacze gazet dziwili się tej niestabilności. A była to robota tzw. Black Nobility [Czarnej Szlachty] z Wenecji i Genewy, Loży P-2, Czerwonych Brygad… Amerykańska masoneria także miała swój udział w niszczeniu Włoch, włącznie z dotowaniem Czerwonych Brygad przez CIA. Znaczącą rolę odegrał w tym Richard Gardner, ambasador administracji Cartera w Rzymie. Gardner działał wtedy pod kontrolą Bettino Craxiego, wpływowego członka Klubu Rzymskiego a i kluczowej postaci NATO. Craxiemu udało się niemal doszczętnie zrujnować Włochy, a po drodze przeforsować we włoskim parlamencie rozwody i aborcje, co miało niebagatelne reperkusje, uderzające w morale Włochów oraz w Kościół katolicki. Dzięki zeznaniom niejakiego Guerzoniego, Włochy i Europa dowiedziały się, że za śmiercią premiera Aldo Moro, porwanego przez Czerwone Brygady, stał nie kto inny, tylko Henry Kissinger. W czerwcu i lipcu 1982 żona Aldo Moro zeznała w sądzie, że zamordowanie jej męża było rezultatem wielokrotnych gróźb ponawianych przez – jak się wyraziła – wysokiego rangą polityka USA. Z kolei tenże Guerzoni, zapytany przez sąd, czy może zidentyfikować tę osobę, odpowiedział, że chodzi o Henry Kissingera! Guerzoni wyjaśnił, że Kissinger groził premierowi w pokoju hotelowym podczas oficjalnej wizyty Aldo Moro w USA. Moro, premier i minister spraw zagranicznych Włoch, kraju członkowskiego NATO, wysoki rangą polityk o międzynarodowym autorytecie, nie poddawał się naciskom Klubu Rzymskiego. Z kolei Kissinger był i jest ważnym agentem Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, członkiem Klubu Rzymskiego, Bilderberg Group, CFR, potem Komisji Trójstronnej, a jak się potem okaże – jednocześnie agentem sowieckim! Rola Kissingera (niemieckiego Żyda) w destabilizacji USA poprzez trzy wojny na Bliskim Wschodzie oraz w Korei i Wietnamie jest dobrze znana, ale tylko politykom, podobnie, jak jego rola w wojnach w Zatoce Perskiej, w których armia USA była podporządkowana życzeniom Komitetu 300. Kissinger równie brutalnie groził nieżyjącemu już Alemu Bhutto, prezydentowi suwerennego Pakistanu. „Winą” Bhutto – była jego akceptacja prac nad bronią nuklearną dla jego kraju. Jako kraj muzułmański, Pakistan czuł się zagrożony ekspansjonizmem Izraela na Bliskim Wschodzie, a także ze strony Indii. Bhutto został zamordowany w 1970 r. na zlecenie przedstawiciela CFR w Pakistanie, generała Ziaul Haga. Zgodnie z pisemnym zeznaniem Bhutto w więzieniu, Kissinger kilkakrotnie groził mu słowami: „uczynię cię straszliwym przykładem dla innych, jeżeli będziesz kontynuował politykę budowania swojego narodu”. Te działania Kissingera firmowały przed światem Stany Zjednoczone, ale była to w istocie polityka Komitetu 300. Inny ciekawy przykład: po wyborze Reagana na prezydenta w 1980 r., w Waszyngtonie odbyło się tajne spotkanie Klubu Rzymskiego i Międzynarodówki Socjalistycznej. Obie te agentury podlegają Komitetowi 300. Chodziło o „zneutralizowanie” tej prezydentury. Reagan okazywał bowiem „niezdrową” samodzielność myślenia, toteż wkrótce został postrzelony przez „niezrównoważonego” młodzieńca. Do dziś nie wiadomo, czy były to strzały na postrach, czy też Reagan miał dołączyć do pięciu innych prezydentów zastrzelonych za niesubordynację? I jeszcze jedno: dlaczego władcy świata tak rzekomo nienawidzą energii nuklearnej? Oficjalnie tłumaczą to groźbą niekontrolowanych ataków nuklearnych, co nie jest prawdą. Energetyka nuklearna jest tanim źródłem energii dla krajów Trzeciego Świata, które stopniowo uniezależniają się od USA, od wielkich korporacji paliw płynnych, tym samym budują podstawy swojej suwerenności państwowej i gospodarczej. Energia nuklearna jest kluczem do paliwowej emancypacji, wychodzenia ze stanu zacofania, narzuconego im przez Komitet 300. To wyjaśnia powody groźby Kissingera pod adresem A. Bhutto i przyczynę jego zabójstwa. Narody państw ubogich, zadłużonych u gangsterów finansowych, są oficjalnie wspierane tak zwaną „pomocą” USA dla zagranicy. To kolejny oszukańczy mit. Dobrym przykładem jest tutaj Zimbabwe. Wysokiej jakości ruda chromu z tego kraju jest kontrolowana przez „pomoc” międzynarodową. Prawda natomiast wygląda tak: międzynarodowa korporacja wydobywcza LONHRO, zarządzana przez Angusa OgiMel, ważnego członka Komitetu 300 z ramienia królowej Elżbiety II, posiada całkowitą kontrolę nad zasobami naturalnymi tego, i innych, sąsiednich krajów, podczas gdy ich prawowici właściciele – narody tych krajów – toną w długach i biedzie. Dramatem narodu amerykańskiego jest okupacja jego państwa przez masonerię. Ta kolonialna okupacja posiada dwa skrzydła, drapieżnie rozpostarte nad tym wielkim krajem. Jednym z nich jest wszechwładza żydostwa lokalnego, amerykańskiego, drugim – całkowite podporządkowanie amerykańskiej polityki interesom globalistów, w przeważającej ich większości pochodzenia żydowskiego. Nie wolno przy tym zapomnieć o dominacji żydowskiej finansjery w polityce wewnętrznej i międzynarodowej USA. Tym drugim mrocznym skrzydłem spowijającym USA jest żydowski kryptokolonializm, uprawiany na tym potężnym mocarstwie. Jednym z jego przejawów jest nieprzerwany strumień miliardów dolarów przepompowywanych z kieszeni amerykańskich podatników do Izraela. Poza oszałamiającą ich wielkością, niepokoi w nich konspiracyjny charakter tych transfuzji. Tak więc w rzeczywistości masoneria jest odpowiednikiem wielomilionowej totalitarnej monopartii, skupiającej miliony członków, lecz kierowanej przez ściśle wąskie biuro polityczne i jego paladynów w podległych im regionach. Potęga” tej organizacji emanuje na struktury władzy wszystkich innych państw poprzez grupy nieformalnie afiliowane lub zdalnie opanowane – jedne bardziej, inne mniej drapieżne. Ilu Polaków wie o tym tropie? A także o wielu innych zbrodniach i prowokacjach? Mirosława Kruszewska

Gdzie są realne problemy Polski? Ciekawe, dlaczego żaden z rządzących polityków nie przykuwa takiej uwagi dziennikarzy i komentatorów, jak Jarosław Kaczyński? Przecież nie on kieruje państwem i nie od niego dziś zależą podstawowe decyzje dotyczące gospodarki, bezpieczeństwa, służby zdrowia, polityki społecznej itp. Ani jego aktywność, ani pasywność nie będzie miała żadnego wpływu na jakość życia Polaków w 2011r. Rządząca większość obsadziła dziś wszystkie najważniejsze instytucje i urzędy państwa. Oni decydują o sprawach naprawdę ważnych. Naturalnym zadaniem prasy i mediów jest kontrolowanie realnej władzy. Tymczasem nasze media są wypełnione w 90% codziennym rozliczaniem szefa partii opozycyjnej z każdej wypowiedzi prasowej, grymasu twarzy, emocjonalnego sformułowania, które np. dla bezpieczeństwa energetycznego i podpisywanych umów międzynarodowych nie mają żadnego znaczenia. Każdego dnia zapadają decyzje na wysokich szczeblach, w różnych dziedzinach życia, którymi dziennikarze nie interesują się. Natomiast budują jakąś irracjonalną nagonkę na wyeliminowanie z życia politycznego przeżywającego osobisty kryzys, szefa opozycji. ( może nie tyle irracjonalną, co obliczoną na najbliższe wybory samorządowe? Fakt, ta sytuacja dramatu osobistego Jarosława nie służy  PiS-owi. Jednak prezes tej partii cieszy się zaufaniem blisko połowy dorosłych Polaków i głosik Wojciecha Mazowieckiego byłby śmieszny, gdyby nie był częścą większej całości. Jarosław Kaczyński nie jest politykiem z mojej bajki, ale to współgranie Palikota z całym mainstreamem, co znalazło apogeum w tekście Wojciecha Mazowieckiego - wzbudza mój ogromny niesmak. Patologiczna nienawiść do jednego człowieka z całkowitą głuchotą na realne problemy współczesnej Polski. Takie teksty to bicie czarnej piany, zamydlającej umysły na naprawdę ważne sprawy. Jak długo można się tak bawić? Oto Wojciech Mazowiecki wraz z Palikotem i wtórującymi mu, także autorami  Salonu24,  znaleźli łatwe, spektakularne nowe poletko bitewki polsko-polskiej. Sczyścić Jarosława Kaczyńskiego, unicestwić. Mali ludzie, o których historia zapomni, o Jarosławie Kaczyńskim - nie. Ci  wojownicy nie znają nawet dziejów początków transformacji 1989 i roli, jaką odegrał Jarosław Kaczyński w ukonstytuowaniu się większości parlamentarnej: Komitet Obywatelski, SD i ZSL. Bez tego ruchu nie byłoby III Rzeczpospolitej. Może kiedyś się douczą. Jeśli ktoś pisze, że "wyczyny" szefa opozycji stwarzają zagrożenie dla polskiej demokracji ! to małe ma pojęcie o demokracji.
Janina Jankowska

Jak Tusk z Rostowskim pilnują polskich interesów?

1. W tym tygodniu odchodzi ze stanowiska wiceprezesa Europejskiego Banku Inwestycyjnego Marta Gajęcka, która pracowała w tym banku zaledwie 3 lata podczas gdy kadencja na którą była mianowana wynosiła sześć, a więc powinna trwać aż do sierpnia 2013 roku. W 10-osobowym zarządzie tego banku odpowiadała za projekty inwestycyjne dotyczące transportu i energii. Okazuje się ,że Rostowski (chyba nie bez porozumienia z Premierem Tuskiem) zgodził się oddać to stanowisko Słowenii na podstawie dokumentu sprzed 4 lat , w którym jest zawarte tego rodzaju zobowiązanie tyle tylko,że podpisane przez samych Słoweńców. Sytuacja jest tym bardziej zastanawiająca, bo przecież w instytucjach europejskich każde państwo toczy wręcz brutalne walki o umieszczenie jak największej ilości swoich ludzi na ważnych stanowiskach. Później ci ludzie wykonując swoje unijne obowiązki jednak pilnują interesów kraju, który ich tam wysłał. Wiadomo ,że Minister Rostowski jak chyba żaden z szefów resortu finansów w ostatnich 20 latach jest wręcz zacietrzewiony politycznie (czasami podczas jego wystąpień w Sejmie można odnieść wrażenie, że nie jest zainteresowany przedstawianiem swojej osiągnięć,a raczej atakami politycznymi na opozycję), ale są chyba granice politycznej wendetty i ta granicą jest interes państwa. Pani Marta Gajęcka była podczas rządów PiS wiceministrem finansów ( wcześniej pracowała w OECD w Paryżu i w polskim przedstawicielstwie przy UE w Brukseli) więc być może to był główny powód żeby na kolejne 3 lata poprzeć choćby Słoweńca byleby tylko nie była to osoba , która śmiała pracować w rządach tworzonych przez PiS.

2. EBI to czołowa instytucja europejska finansująca inwestycje w krajach UE, której potencjał finansowy jest większy od Banku Światowego. Warunki tego finansowania są znacznie bardziej atrakcyjne niż rynkowe. Gajęcka w jednym z ostatnich wywiadów wręcz twierdzi, że gdyby Polska chciała pożyczyć 7 mld euro (takie kredyty nasz kraj otrzymał z EBI w 2009 roku) na rynku to zapłaciła by więcej niż w EBI przynajmniej o 2 mld zł. Co więcej od roku 2007 kiedy objęła to stanowisko, kredyty dla polski na różnego rodzaju przedsięwzięcia infrastrukturalne wzrosły z 1 mld euro rocznie do wspomnianych 7 mld euro w 2009 roku a rok 2010 miał się zamknąć podobnym wynikiem. Polska pożyczała z EBI nawet na uzupełnienie tzw. wkładu własnego do projektów unijnych.

3. O co więc chodzi i czy minister finansów wprost może na w instytucjach europejskich szkodzić polskim interesom? A być może sprawa ma drugie dno. Jak wspomniałem wiceprezes Gajęcka odpowiadała w EBI za projekty transportowe i energetyczne i jakiś czas temu publicznie zagwarantowała ,że EBI nie udzieli kredytu na budowę Gazociągu Północnego. Jak wiadomo spółka Nord Stream ze względu na znaczny wzrost kosztów tej inwestycji teraz już grubo przekraczający 10 mld euro, poszukuje atrakcyjnego kredytowania i kredyt z EBI bardzo ale to bardzo by się przydał. Niemcy na forum unijnym długo zabiegały o to aby gazociąg ten znalazł się na liście strategicznych projektów energetycznych UE i dopięli swego. Teraz być może Gajęcka była główną przeszkodą do zmaterializowania kredytowania tej inwestycji ze środków unijnych, a Słoweniec jak znam życie będzie temu projektowi znacznie przychylniejszy.

4. Czy Minister Rostowski zdecydował się w ten sposób pomóc Niemcom, nawet kosztem polskich interesów? To i inne pytania związane z brakiem zainteresowania polskiego rządu utrzymaniem stanowiska wiceprezesa dla przedstawiciela naszego kraju powinny być zadane Premierowi polskiego rządu. Mam nadzieję, ze polska opinia publiczna doczeka się od premiera Tuska i Ministra Rostowskiego odpowiedzi na te pytania i nie będą to odpowiedzi sugerujące, że w ten sposób wywiązaliśmy się z porozumienia ze Słoweńcami, które to porozumienie podpisali przed czterema laty tylko sami Słoweńcy. Sprawa jest bowiem zbyt poważna,żeby potraktować ją przy pomocy wszechobecnego PR ,że to kiedyś znowu PiS czegoś nie dopilnował. Zbigniew Kuźmiuk

Odsłońcie mogiłę esesmanów w getcie warszawskim Dzisiaj w Gazecie Wyborczej ukazał się krótki artykuł Jarosława Kurskiego o tym, że nie udało się odsłonić mogiły zołnierzy Armii Czerwonej w Ossowie. (Prawdziwy Polak na rosyjskiej mogile Nie udało się odsłonić mogiły żołnierzy Armii Czerwonej w Ossowie. Kilkudziesięciu dzielnych Polaków uznało, że nawet po 90 latach od zwycięskiej bitwy warszawskiej polegli w walce ludzie, krasnoarmiejcy, nie zasługują z polskiej ręki na chrześcijański gest - gest godnego pochówku Zniweczyli tę uroczystość w sposób szczególnie obrzydliwy - profanując groby. W imię tzw. obrony naszej narodowej dumy posłużyli się metodą głęboko sprzeczną z polską tradycją szacunku dla mogił, ktokolwiek by w nich spoczywał. Owi patrioci wznosili okrzyki "Hańba!". Nie sposób się z tym nie zgodzić. Tak, ich zachowanie to hańba. Tym większa, że nastąpiła po wielu gestach dobrej woli po smoleńskiej tragedii, tak z rosyjskiej, jak i z polskiej strony. Jeszcze niedawno w przypływie wzajemnej solidarności Rosjanie odwiedzali polskie groby, a Polacy rosyjskie. Można było mieć nadzieję, że już nigdy więcej rachunków historycznych krzywd nie będziemy "wyrównywać" aktami wandalizmu na cmentarzach. Tym, którzy tego nie rozumieją, dedykuję ostatnią strofę wiersza Zbigniewa Herberta o znamiennym tytule: 17 IX Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco i da ci sążeń ziemi pod wierzbą - i spokój by ci co po nas przyjdą uczyli się znowu najtrudniejszego kunsztu - odpuszczania win Jarosław Kurski). Pan Kurski pisze, ze kilku "prawdziwych Polaków zniweczyło tę uroczystość w sposób szczególnie obrzydliwy - profanując groby. W imię tzw. obrony naszej narodowej dumy posłużyli się metodą głęboko sprzeczną z polską tradycją szacunku dla mogił, ktokolwiek by w nich spoczywał. Owi patrioci wznosili okrzyki "Hańba!". Nie sposób się z tym nie zgodzić. Tak, ich zachowanie to hańba.

Więcej... http://wyborcza.pl/1,75968,8254976,Prawdziwy_Polak_na_rosyjskiej_mogile.html#ixzz0woDQHHVo"
Skoro Gazeta Wyborcza i jej redaktor są tacy postępowi, wręcz europejscy, to ja im proponuję zeby sami się wykazali inicjatywą i zaproponowali wymurowanie mogiły esesmanów zabitych podczas pacyfikowania powstania w getcie warszawskim. Pokażcie panowie redaktorzy z Gazety Wyborczej swoją postępowość. Wypróbujcie też jak dalece będą postępowe środowiska żydowskie i czy przypadkiem "w sposób szczególnie obrzydliwy nie sprofanują grobów esesmanów". Wypróbujcie także postępowość B. Komorowskiego, pomysłodawcy budowy mogiły bolszewickich najeźdźców w Ossowie. A tym wszystkim, którzy na niego głosowali gratuluję wyboru na urząd "prawdziwego" patrioty. Tak, jego zachowanie to hańba fluxon

„Pomnik Bohaterskiego żołnierza Wehrmachtu i Waffen SS” Mając na uwadze modną obecnie politykę pojednania między Polską a jej rosyjskim sąsiadem warto zwrócić uwagę też na drugiego sąsiada, z którym wielokrotnie toczyliśmy wojny. Niemcy, bo o nich mowa nie mogą pozostać „od macochy”. Bliskie kontakty naszej obecnej władzy z rządem republiki federalnej, winny zaowocować jasnym i wyrazistym gestem z naszej strony, łączącym historię z teraźniejszością. Nawiązując do wspaniałego pomysłu upamiętnienia radzieckich żołnierzy z 1920 roku,  przez wystawienie im okazałego obelisku w Ossowie, proponuję w zbliżającą się rocznicę Bitwy nad Bzurą wznieść pomnik żołnierzom hitlerowskim, którzy  tak wspaniale najechali nasz kraj w 1939 roku. Jak to wyraził obecny Pan Prezydent: „Polak potrafi docenić męstwo wroga”, co winno przejawiać się w należytym uczczeniu miejsc uświęconych krwią Wehramchtu i Waffen SS. Dlatego proponuję, by w okolicach Kutna, gdzie w dniach 9-22 września 1939 roku poległo około 8 tysięcy niemieckich żołnierzy wystawić okazały pomnik z widoczną symboliką wojsk hitlerowskich. Ten gest pomoże upamiętnić męstwo wojsk agresora oraz będzie symbolicznym wyciągnięciem ręki do ugrupowania pani Eriki Steinbach, z którą zupełnie niepotrzebnie spieramy się  i wadzimy. By uniknąć gorszących scen, których światkiem byliśmy pod Ossowem, gdzie grupa miejscowej ludności udaremniła uroczystość odsłonięcia pomnika bolszewickich żołnierzy, proponuję w miejscu ustawienia pomnika zaciągnąć wartę honorową wystawioną przez wojsko naszych sąsiadów w mundurach z epoki. Aby nadać należytą rangę wydarzeniu, proponuję na czas uroczystości upamiętnia poległych Niemców wybrać datę 9. Września czyli rozpoczęcia działań wojennych nad Bzurą. Całe przedsięwzięcie winno  posiadać patronat władzy najwyższej - osoby Pana Prezydenta RP, który z taką sympatią i zrozumieniem wyrażał się o pomyśle pomnika w Ossowie. Wśród członków Komitetu Honorowego nie może zabraknąć  Pana Andrzeja Krzysztofa Kunerta szefa Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa wielkiego orędownika pomnika w Ossowie. Patronat prasowy, zapewne z dużą radością obejmie „Gazeta Wyborcza” zaangażowana jeszcze niedawno bez reszty w pomysł pomnika żołnierzy sowieckich i protestująca przeciw samowoli lokalnej ludności. Pracownicy „GW” też potrafią docenić bohaterstwo wroga... By nadzwyczaj reagującym z pełną obywatelską  troską pracownikom koncernu Agory wynagrodzić ich zaangażowanie i postawę, proponuję by najbardziej  aktywni redaktorzy mogli pełnić warty honorowe obok w/w niemieckiej delegacji w strojach z epoki. yarrok

Wyznaczono nam rolę „czarnej owcy” – rozmowa z Vladanem Stamenkoviciem, serbskim literatem i publicystą

Czytelnicy MP znają Pana z lat 90., kiedy gościł pan na naszych łamach w trudnych dla Serbii czasach agresji NATO. Proszę przypomnieć nowym czytelnikom swoją osobę. No i co się z panem działo w latach następnych? - Jestem Serbem z Belgradu. Mieszkam w Polsce od 1991 roku, kiedy to po rozpoczęciu wojny domowej w byłej Jugosławii przyjechałem kontynuować rozpoczęte w Belgradzie studia slawistyczne. Od początku pobytu w Polsce starałem się mówić i pisać, wyjaśniać Polakom konflikt bałkański, jego podłoże historyczne i uwarunkowania. Starałem się również przedstawiać serbski punkt widzenia i mówić o faktach, z którymi zwykły Polak nie mógł się zapoznać z powodu blokady medialnej w tzw. wolnych mediach. Oczywiście, mam na myśli media kształtujące opinię publiczną. „Myśl Polska” była i pozostała jedną z nielicznych gazet w Polsce otwartych na inne poglądy, na pokazanie innej strony medalu, która nieraz jest tą prawdziwą, swoim czytelnikom, a obecnie dzięki internetowi nawet większej rzeszy odbiorców. Za to właśnie od lat darzę jej redakcję dużym szacunkiem i chętnie z nią współpracuję.

Mieszka pan w Polsce już wiele lat – jak pan ocenia nasze rozumienie spraw serbskich? Kiedyś byliśmy sobie bardzo bliscy, a jak jest teraz? - Byliśmy sobie bliscy i nadal jesteśmy. Chyba, że bliskość i przyjaźń między narodami kształtuje codzienna polityka i „obowiązkowa” poprawność polityczna. Jesteśmy narodami słowiańskimi, narodami od zawsze walczącymi o wolność. Jesteśmy w gronie narodów, które najbardziej ucierpiały podczas II Wojny Światowej i podobno tylko z Serbów i Polaków nie udało się nazistom utworzyć kolaboracyjnych oddziałów SS. Problemem w naszych relacjach jest przede wszystkim brak rzetelnej informacji oraz bezkrytyczne przyjmowanie obrazów rzeczywistości kreowanych przez massmedia. Żyjemy w państwach demokratycznych, ale w pewnych obszarach tego życia demokracji jest stanowczo za mało. Stosunek Polaków do wydarzeń w byłej Jugosławii był i nadal jest w dużej mierze uzależniony od informacji prezentowanych w telewizji publicznej i ogólnopolskiej prasie. Niestety okazuje się, że w dzisiejszym świecie prawda prezentowana nam (widzom i czytelnikom) jest rzeczą względną i zbyt często pada ofiarą różnego rodzaju politycznych oraz finansowych grup interesów.

A co Serbowie sądzą o Polsce i Polakach? - Jesteśmy, jak już powiedziałem, sobie bliscy, lecz zarazem dalecy – w sensie stricte geograficznym. Dlatego właśnie za mało wiemy o sobie. Przez ostatnie dwadzieścia lat było za mało kontaktów między naszymi krajami i narodami na wszystkich szczeblach: politycznym, gospodarczym, turystycznym, ale i tym podstawowym – międzyludzkim. Lata sankcji i wojen sprawiły, że bardzo mało Serbów miało okazje przyjechać i poznać Polskę po 1989 roku. Ci, którzy wyjeżdżali, wybierali przede wszystkim państwa z większymi skupiskami swoich rodaków. A ze względu na panujący tutaj spokój, Polska nie była zbyt często pokazywana w serbskich mediach. Faktem jest jednak, że Serbowie zawsze darzyli sympatią braci Słowian, więc także Polaków.

Jak pan widzi rolę Rosji w polityce serbskiej? Jak w ogóle Serbowie postrzegają Rosję? - Rola polityki Rosji była często decydującą w serbskiej historii ostatnich kilkuset lat. Nasze narody są bardzo sobie bliskie, a jeszcze bardziej zbliża nas prawosławie. Historia jest procesem ciągłym, a stosunki naszych państw zależały i zależeć będą od naszych przywódców. Mówiąc tylko o XX wieku nie możemy zapomnieć, że to Armia Czerwona ostatecznie „zdecydowała” o wygranej partyzantki komunistycznej i utworzeniu socjalistycznej Jugosławii po Drugiej Wojnie Światowej. Serbowie przeżyli wtedy, po terrorze nazistów i ich sprzymierzeńców (Chorwatów, Węgrów, Bułgarów, muzułmanów i Albańczyków), kolejną falę terroru, tym razem komunistycznego. Kolejne rozczarowanie Serbów nastąpiło w latach 90., kiedy to Rosja Borysa Jelcyna była zbyt słaba lub za mało zainteresowana, by w jakikolwiek sposób wpłynąć na zmianę stosunku Zachodu do ówczesnej Federalnej Republiki Jugosławii oraz skrzywionego obrazu o Serbach, jako o jedynych winowajcach i sprawcach wszelkiego zła w trakcie bałkańskich konfliktów. Natomiast przykładem pozytywnym w stosunkach Rosji wobec Serbii jest chociażby zachowanie ostatniego rosyjskiego cara, św. Męczennika Mikołaja II, który początkiem 1916 roku zagroził aliantom podpisaniem separacyjnego pokoju z państwami centralnymi, jeżeli nie udzielą oni należytej pomocy Serbii. Przypomnę tylko, że wówczas setki tysięcy serbskich cywilów i żołnierzy wycofywało się na czele z królem i rządem przez góry albańskie w kierunku Grecji, bowiem Królestwo Serbii nie chciało skapitulować.

W jakim kierunku prowadzona jest obecnie polityka serbska? Czy w interesie waszego państwa jest wejście do UE?
- Jednym z głównych priorytetów obecnie rządzącej koalicji w Serbii jest wejście do Unii Europejskiej. Oficjalnie publikowane wyniki badań opinii publicznej pokazują, że około 60% Serbów popiera ten cel. Bez względu na to, czy nastroje Serbów są rzeczywiście takie, czy nie, musimy pamiętać o dwóch zasadniczych kwestiach. Pierwszą jest, czy Unia (nawet ta sprzed ostatniego kryzysu gospodarczego) szczerze chce Serbię „we własnym domu” oraz, czy Serbia może stać się członkiem Unii (albo przynajmniej kandydatem) bez przynajmniej pośredniego uznania niepodległości Kosowa i Metochii (oficjalna nazwa tej południowej prowincji)? Tylko przy pierwszym pytaniu jeszcze się trochę waham, żeby odpowiedzieć negatywnie. Oczywiście mam na myśli obecną Serbię z nadal jeszcze silnym poczuciem krzywdy wyrządzonej sankcjami, bombardowaniami i wspieraniem secesji Kosowa i Metochii, poczuciem dumy narodowej i pamięcią historyczną, z której wynika, że wielka polityka jest tylko narzędziem do załatwiania interesów – zazwyczaj na szkodę małych państw.

Znajdujemy się w erze globalizacji. Czy Serbia może oprzeć się temu nurtowi? Wątpię. Ale jestem pewien, że w obliczu możliwej utraty państwowości, tożsamości narodowej, odrębności kulturowej i wyznaniowej, w zamian za niepewne polepszenie standardu życiowego, nadal wiele osób z mojej generacji i osób starszych o doświadczenie ostatniego dwudziestolecia dobrze zastanowiłoby się przed oddaniem swojego głosu na jakiekolwiek integracje, a szczególnie na wejście Serbii do NATO. Oczywiście, jeżeli będą mieli takową okazję.

Co jakiś czas czytamy i słyszymy w mediach o „serbskich zbrodniach”, w Hadze wciąż toczą się procesy. Jak to odbieracie jako naród? Czy to cena za dopuszczenie Serbii do „społeczności międzynarodowej”, czy tylko głuchy odwet?
- Jako naród jesteśmy rozczarowani stosunkiem Zachodu wobec konfliktów z lat dziewięćdziesiątych oraz rolą „czarnej owcy” jaką tzw. społeczność międzynarodowa niesłusznie nam przydzieliła. Zasmuceni jesteśmy faktem, że każdy inny naród z byłej Jugosławii miał w USA i UE wsparcie dla własnych aspiracji i interesów narodowych. Chorwaci, muzułmanie (obecnie Bośniacy) i Albańczycy, w obydwu wojnach światowych walczący nie tylko przeciwko Serbom, ale także przeciwko naszym ówczesnym sprzymierzeńcom z Zachodu, byli od początku wspierani politycznie i militarnie, a my, jako kraj i naród, byliśmy poniżani, izolowani, oskarżani, bombardowani, etnicznie czyszczeni, okrajani z własnego terytorium… Z jednej strony może się wydawać, że Serbia po roku 2000 jest już inaczej traktowana i została przyjęta do tej „społeczności”. Z drugiej zaś widać, że tylko nam ciągle stawia się coraz to nowsze warunki, tylko my musimy bez przerwy i za wszystko przepraszać, a każdy przejaw patriotyzmu serbskiego potępiany jest jako najgorszego rodzaju nacjonalizm. Nie zapominajmy o największym dowodzie tej „zmiany” stosunku Zachodu do Serbii. Właśnie tej demokratycznej Serbii w 2008 roku zabrano, odłączono, oderwano Kosowo i Metochię i utworzono tam państewko bananowo-mafijne, ale za to z największą bazą wojskową NATO w tej części Europy.

Jak pan komentuje wydaną kilka dni temu opinię MTS w Hadze, według której deklaracja w sprawie niepodległości Kosowa była zgodna z prawem międzynarodowym? - Jest to kolejny powód do poważnego zastanowienia się każdego Serba dumnego ze swojego pochodzenia i historii swojego narodu. Czy w dzisiejszym świecie istnieje sprawiedliwość dla małych narodów i państw? Logiczną konsekwencją takiej opinii MTS musiałoby być rychłe uznanie przez USA i kraje UE chociażby niepodległości Abchazji i Południowej Osetii. Wszyscy jednak wiemy, że tak się nie stanie z powodu polityki wielkich mocarstw, która zawsze kierowała się zasadami podwójnych standardów i była przesiąknięta obłudą. Nawet dziś, w tzw. świecie demokratycznym, zasada ta jest powszechnie stosowana. Jeżeli tylko spojrzymy na mapę konfliktów zbrojnych w świecie, przeprowadzonych interwencji „humanitarnych” zaprowadzania pokoju i demokracji za pomocą oręża, „utrzymywania pokoju” w krajach zarazem wyzyskiwanych i dewastowanych zrozumiemy, że wbrew naszym nadziejom albo raczej złudzeniom lepiej być nie może. Wracając do mojego narodu, w obliczu braku sprawiedliwości ludzkiej, może jedynym rozwiązaniem jest odnowienie wiary w sprawiedliwość Bożą. Właśnie dzięki tej wierze po ponad pięciuset letniej niewoli tureckiej odbudowano państwo serbskie i odzyskano w 1912 roku duchową i państwową kolebkę narodu serbskiego – serbskie Kosowo i Metochię.

Na koniec pytanie o pana zacięcie literackie. Chyba pisał pan wiersze, czy teraz też? - Nadal piszę i tłumacze. Większość moich wierszy, tekstów, tłumaczeń, projektów, w których biorę udział, wypowiedzi oraz wywiadów dla mediów ma jeden nadrzędni cel. Moja działalność, zarówno na obszarze językoznawstwa, jak i literatury i publicystyki przede wszystkim ma na celu zapoznawanie Polaków z Serbią, zarówno z jej historią i kulturą, tradycją i wartościami, jak i nadal w Polsce niewystarczająco rozumianą teraźniejszością. Vladan Stamenković:

Izrael Shamir: Freddy wraca Religijne nauczanie Talmudu wpoiło wielu Żydom lekceważące podejście do własności i życia nie-Żydów. Nawet niereligijni Żydzi obarczeni są tym psychologicznym brzemieniem z przeszłości. Jeśli porównamy żydowską wiarę do rozweselającego napitku zawierającego różne wyciągi i spirytus, to u Żyda postreligijnego pozostał trujący brązowy osad. Dlatego niereligijni Żydzi w rządach powojennej Polski i Czechosłowacji poparli w roku 1945 przesiedlanie etnicznych Niemców, a także dlatego w roku 1919 zdominowany przez Żydów rząd rewolucyjnych Węgier mordował swoich przeciwników na ogromną skalę. Syjoniści przewyższyli wszystko, łącząc mordy z przesiedleniami. Żydzi nie są wyjątkiem; wiele narodów i państw robiło to samo. Jednak wśród Żydów jest znacznie mniej skruchy z powody mordów i przesiedleń. Dziwne zachowanie Benny Morris’a, izraelskiego „nowego historyka”, wprawiło w zakłopotanie wielu przyjaciół. Jak mógł historyk al-Nakbah (palestyńskiej katastrofy z 1948) zostać rzecznikiem izraelskich prawicowców? Kilka dni temu izraelska TV przeprowadziła żywą dyskusją o zaletach przesiedleń. Nie każdy popierał ten zamiar, lecz popierających przesiedlenia nie poddano ostracyzmowi. Siedzieli zadowoleni z siebie, uśmiechali się i domagali się masowych morderstw i wypędzeń, podając poprzednie przesiedlenia jako dowód słuszności. W wiadomościach izraelskiej TV prowadzący powiedział o śmierci izraelskiego sierżanta, po czym, z obojętną miną, przeszedł do informacji o pięćdziesięciu zamordowanych Palestyńczykach. Takie bezduszne i bezwstydne zachowanie jest pochodną sztucznie utworzonej w żydowskiej świadomości przepaści, oddzielającej Żydów od nie-Żydów. Taniya, kompendium wiedzy kabalistycznej, zakłada, że w łańcuchu „Żyd – nie-Żyd – zwierzę”, różnica pomiędzy dwoma pierwszymi elementami jest o wiele większa niż różnica pomiędzy drugim i trzecim elementem. Takie wyobrażenie jest zakodowane w podświadomości wielu Żydów, religijnych i niereligijnych. Gdy złoczyńcy popierający Sharona bez najmniejszych wyrzutów sumienia masakrowali nie-Żydów, wielu pobożnych Żydów sprzeciwiało się działaniom Sharona, jak sprzeciwialiby się okrutnemu obchodzeniu się ze zwierzętami. W rzeczywistości, na ścianach domów w Tel Avivie jest więcej plakatów protestujących przeciwko niehumanitarnemu karmieniu gęsi, niż potępiających masowe mordowanie Palestyńczyków. Talmud nakazuje litować się nad zwierzętami, o czym możemy dowiedzieć się z następującej bajki. Baran w drodze do rzeźni próbował znaleźć azyl u rabina Judaha, który wypchnął zwierzaka i powiedział, że dla barana to normalne, że go zarżną. Ponieważ nie miał on litości dla barana, Bóg przestał się litować nad nim, i święty rabin cierpiał wiele lat na chorobę nerek. Po wielu latach nie pozwolił zabić osy, i ta oznaka litości skłoniła Boga do cofnięcia wyroku. Lecz nie ma zupełnie litości dla nie-Żydów. Są oni często porównywani do zwierząt, lecz chociaż istnieje obowiązek ratowania zagrożonego zwierzęcia, to nie ma obowiązku ratowania Goja. Ten paradoks, polegający na litości dla zwierząt i braku współczucia dla nie-Żydów, powoduje wiele nieprawidłowości w żydowskich poglądach. Pomimo darzenia zwierząt pewnym uczuciem, ludzie nie wahają się ich sprzedawać, zabijać, rozdzielać i przemieszczać je, gdy uważają to za konieczne. Nie uważamy tego za grzech, ani za naganne zachowanie. Rozlew krwi pozbawił Lady Macbeth snu, lecz osoba z tradycyjnymi żydowskimi poglądami w ogóle nie czułaby się źle. Zachowałaby pogodę ducha po zamordowaniu palestyńskich chłopów w Kafr Kassem w roku 1956, lub egipskich jeńców wojennych w 1967, i oczywiście, rosyjskiej i węgierskiej arystokracji w 1920, Niemców i Polaków w 1945, Irakijczyków i Afgańczyków w 2002. Osoba taka nie sprawiałaby wrażenia maniakalnego mordercy, ponieważ uważałaby siebie za całkowicie zdrowego człowieka. Spotkałem w Izraelu wielu profesjonalnych morderców i dręczycieli i żaden z nich nie doświadczył wyrzutów sumienia. Stary sędzia Sądu Najwyższego, Moshe Landoi, zezwolił na ‘umiarkowane’ tortury aresztowanych Gojów, których krzyki nie przeszkadzały mu smacznie spać. Jest on wciąż szanowany przez swoich kolegów i media. Ehud Yatom, urzędnik Głównego Biura Bezpieczeństwa Izraela, Shabak, chwalił się w wywiadzie, że rozbił kamieniem głowę palestyńskiemu więźniowi[1]. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ktokolwiek mógłby uznać to za niewłaściwe. Gdy jego kariera uległa lekkiemu zahamowaniu, został wsparty przez wielu członków parlamentu i izraelską opinię publiczną. W końcu został członkiem parlamentu. Głębokie przekonanie o naszej prawości czyni nas, Żydów, tak wyjątkowymi. Utrudnia to także postępowanie Żydom sprawiedliwym. Nie sprawiamy wystarczająco wiele kłopotów. Żydowscy naziści są całkiem tolerancyjni dla żydowskich liberałów: partie pozostają w napiętych, lecz dobrych stosunkach myśliwego z wegetarianinem, nie są to stosunki myśliwego ze zwierzyną łowną. Rzadko żydowscy radykałowie z al-Awdah i podobnych grup przerwą błogi stan zadowolenia, odrzucając samą ideę państwa żydowskiego i odwiecznego Narodu Izraela. Szczególne uczucie do nie-Żyda jest manifestowane w endogamii żydowskiej, polegającej na tradycji żenienia się jedynie ze współwyznawcami. W Talmudzie, kopulacja z nie-Żydem jest równoznaczna zezwierzęceniu. Nawet w dwudziestym wieku, żydowski pisarz Sholom Aleichem opisał jak prawowierny Żyd, Tewje Mleczarz („Skrzypek na Dachu”), wykonał pełne obrzędy pogrzebowe dla swojej córki, która poślubiła nie-Żyda. Haaretz doniósł, że w ostatnim roku, Mortimer Zuckermann, właściciel wielu gazet w Ameryce, rozwiódł się ze swoją nie-żydowską żoną, aby wejść do górnej grupy Żydów amerykańskich. Ponadto, małżeństwo nie z współwyznawcą uważane jest za odrzucenie żydostwa. Dobry człowiek, świętej pamięci profesor Yeshayahu Leibowitz, zaprzysięgły wróg okupacji izraelskiej, pomimo tego uważał takie małżeństwo za „zdradzenie Żydów”, a Żydów, którzy ożenili się poza swoją grupą, za ‘dezerterów’. Dzieci z małżeństw mieszanych często są wprowadzane w błąd odnośnie ich statusu w żydowskiej społeczności. Bez względu na to, co powiedzą im ich mający najlepsze intencje rodzice, są one często uważane za nieczystych bękartów, nie nadających się na ważne stanowiska w danej społeczności. Społeczność ta będzie ich wykorzystywać, obrażać i odrzucać. Schemat ten można zauważyć w Izraelu, gdzie dzieci z małżeństw mieszanych służą w wojsku, lecz jeśli zginą za żydowskie państwo, chowani są za cmentarnym płotem. Byłoby lepiej dla nich, gdyby rozsądnie podchodząc do swego pochodzenia, związali swój los z narodem, który akceptuje ich całkowicie. Obecny rozkwit żydowskiej idei zdarzył się nie po raz pierwszy. Przypomina Freddy’ego z filmu grozy Koszmar z Ulicy Wiązów (A Nightmare on Elm Street): za każdym razem, gdy koncepcja ta się materializuje, powoduje ludobójstwo. Biblijna historia o totalnym ludobójstwie Jozjasza posłużyła za przykład ludobójczym Hasmonejczykom; masowe mordy Bar Kochby doprowadziły do rzezi nie-Żydów w Jemenie i Palestynie, na Cyprze i w Aleksandrii. Przewyższyło je ludobójstwo na wielką skalę praktykowane przez żydowskich rządców Chazarii. Ludobójstwo Palestyńczyków także nie zostanie zapomniane. Między innymi dlatego wierzę, że krwiożercze widmo państwa żydowskiego powinno w końcu zostać odłożone do lamusa. Możemy zaproponować inną ideę, ideę równości. Ostatecznie, rzeczywista przepaść istnieje nie między Arabami i Żydami; istnieje ona między wrogami równości i resztą z nas. Dawno temu, Św. Paweł powiedział, że Chrystus doprowadził do pokoju między Żydami i nie-Żydami. Jego słowa zachowują ważność, pomimo prób przepisania historii przez Goldhagen’a i judeochrześcijańskich apologetów. Obecni przywódcy Izraela popełnili straszne zbrodnie wojenne i stracili ostatnie oznaki praworządności. Istnieje pilna potrzeba ustanowienia nowego prawowitego przywództwa dla całej Palestyny, przywództwa reprezentującego wszystkie religie i wspólnoty narodowe Palestyny. Należy wziąć przykład z Afrykańskiego Kongresu Narodowego w Południowej Afryce. [1] Shin Bet Murders JOHN DANISZEWSKI, Confession of a Killing in Cold Blood Chills Israel; Los Angeles Times, 07-27-1996, pp A-1
Izrael Shamir, „Kabała Władzy”, tłum. Roman Łukasiak Za: israelshamir.net/Polish/KabalaWladzy.htm

Zaskakujące zeznania świadka katastrofy w Smoleńsku Z treści nieujawnionych dotąd zeznań naocznego świadka katastrofy w Smoleńsku, do których dotarł "Dziennik Gazeta Prawna", wynika iż nie było przygotowanego planu awaryjnego lądowania prezydenckiego samolotu. Wszystko dlatego, że oficer Federalnej Służby Ochrony tuż przed katastrofą Tu-154 przekonywał polskich dyplomatów, że samolot odleci na zapasowe lotnisko. Dariusz Górczyński, były naczelnik w departamencie spraw wschodnich polskiego MSZ, 5 kwietnia przyjechał do Smoleńska i Katynia, by dopilnować przygotowań do oficjalnej wizyty premiera Donalda Tuska i wizyty delegacji Lecha Kaczyńskiego. Podczas przesłuchania przyznał prokuratorom, że podczas rekonesansu nie sprawdzał lotniska w Smoleńsku przed wizytą prezydenta. Górczyński opowiedział o wydarzeniach z lotniska tuż przed katastrofą, gdy w specjalnym namiocie czekał na przylot prezydenta z przedstawicielami rosyjskiego rządu oraz z Pawłem Kozłowem - oficerem Federalnej Służby Ochrony odpowiedzialnym za bezpieczeństwo Lecha Kaczyńskiego. Rosyjski oficer, powołując się na kontrolerów lotu z lotniska, utrzymywał do ostatniej chwili, że Tu-154M zostanie wysłany na jedno z zapasowych lotnisk. Ze stenogramów rozmów załogi z kontrolerami wiadomo jednak, że Rosjanie nie rozkazali odlecieć na inne lotniska. Jedynie ostrzegli, że nie ma warunków do lądowania. A polecenie odejścia padło sekundę przed katastrofą. wp.pl/RWW

Wyszły tanki, przyszły banki Pomimo rozbicia terytorialnego w XIX w. i indoktrynacji doktryn politycznych w XX w. naród polski zachował wartości i tradycje kultury narodowej ukształtowanej na naukach Kościoła. Kardynał Stefan Wyszyński stwierdził, że: „Kościół przez chrzest potęgował przyrodzoną więź Narodu, wszystkie właściwości duchowe naszej psychiki narodowej, bogactwa duszy polskiej, jej życiowe przeżycia, zdobycze myśli, woli i serca.  Wszystko to ubogacał więzami nadprzyrodzonymi. Wiedzę wzmacniał i jednoczył z wiarą; wolę potęgował w świętą, dobrą wolę; (…) W ten sposób Naród ochrzczony, w swych więzach przyrodzonych został jeszcze bardziej pogłębiony więzami nadprzyrodzonymi. Staliśmy się silni wiarą w prawdzie bożej. Staliśmy się krzepiący miłością. Wrodzony nam patriotyzm stał się świętą miłością Ojczyzny”. Katolicy kierują się w relacjach z innymi ludźmi wartościami, które mają wpływ na powstanie solidarności międzyludzkiej, czyli chrześcijańskiej miłości w społeczeństwie. Spuścizną życia duchowego ludzi jest tradycja rodzinna i wspólna historia, która jest podstawą tożsamości narodów. Zbigniew Herbert trafnie określił, że propaganda rozpowszechniana przez salony i elity rządzących nie oddziaływała na ludzi, którzy zachowali  „postawę wyprostowaną”, czyli odtrącili argumenty politycznej poprawności, gdyż „nieuczestniczenie w kłamstwie to program minimum”. Herbert potwierdził, że Polacy realizują wartości i wyrażają wiarę katolicką w kulturze narodowej: „ci ludzie mogą połączyć się i odpowiedzieć na wyzwanie historii. Nie wydrą władzy komuś innemu, ale zaczną wreszcie od własnego podwórka, własnego uniwersytetu, redakcji, fabryki, gospodarstwa i zrobią porządek. Wysprzątają z brudu zła i kłamstwa. Dzięki temu ten naród trwać będzie, cokolwiek stanie się potem. Wierzę w zespolenie rozumu i woli. Nasz naród nie miał szans przetrwania od wielu dziesiątków lat albo nawet więcej. A jednak przetrwał. U nas ludzie szybko i dobrze komunikują się ze sobą, to znaczy przepływ informacji odbywa się nawet bez pomocy telewizji czy prasy”. Podstawą do utrzymania tożsamości narodu jest wspólna historia, poznanie i zachowanie wartości narodowych przez ludzi. Człowiek, który zachowa godność i tożsamość, wyraża swoją bogobojność. W każdym stuleciu cywilizacji chrześcijańskiej były grupy, które rozpowszechniały fałszywe interpretacje Pisma Świętego i sofizmaty. Święty Wincenty z Lerynu wskazał w dziele pt. „W obronie wiary katolickiej. Przeciw bezbożnym nowościom wszystkich odszczepieńców. Commonitorium”, że osoby wierzące powinny nie ulegać nowinkom i utrzymać wiarę: „(…) jakaś mgła osiadła na sercach, że nie wiedziano, za kim w tym zamęcie pójść, wtedy każdego prawdziwego miłośnika i czciciela Chrystusa, który przełożył starą wiarę nad nowe błędnowierstwo, całkowicie ominęła ta zaraza. Niebezpieczeństwo owych czasów wskazuje dowodnie, jakie to klęski ściąga wprowadzanie nowego dogmatu. Wszak wtedy nie tylko małe, lecz i największe rzeczy się zachwiały”. Kościół Rzymskokatolicki naucza wiernych, że opoką, na której powinni kształtować swoje postawy, są wartości katolickie: „Choćby się stało to, co się stać nie może, choćby nie wiem kto odważył się zmieniać raz przekazaną wiarę, niech będzie wyklęty”. Jeśli nie zostaną one zachowane, obróci się to przeciwko człowiekowi, gdyż rodzina i naród, czyli wspólnoty naturalne, są podstawami, na których jest oparty psychiczny i kulturalny rozwój jednostki. Grupy elitarne wykreowane przez władze nie przekazują społeczeństwu ważnych wartości narodowych i moralnych. Obecnie w mediach publicznych dominują opinie „europejskich pluralistów” tzw. mniejszości światopoglądowych, obyczajowych, które nie są zgodne z tradycją kulturową Polaków ani naukami katolickimi. Polacy byli narodem otwartym na ważne dokonania kultur innych narodów. Ta otwartość Polaków nie oznacza, że są oni bezkrytyczni, gdyż priorytetową wartością jest zachowanie patriotyzmu. Oznacza to, że Polacy, którzy szanują narodowy dorobek kulturowy, nie ulegną terrorowi mniejszości, kosmopolityzmowi i nowinkom edukacyjnym. Tylko ludzie, którzy znają, szanują wkład ich przodków w kulturę narodową, mogą trafnie ocenić wartość innej kultury dla ich narodowej, która została ukształtowana w oparciu o wartości cywilizacji rzymsko-chrześcijańskiej. Dorobek kulturalny każdego narodu jest wkładem do kultury ogólnoludzkiej. Rozwój cywilizacji człowieka jest możliwy wówczas, jeśli są zachowane możliwości rozwoju jednostki. W „Pacem in terris” Jan XXIII określił podstawy moralne, na których powinna być kształtowana kultura narodowa: „Odrębne wartości każdego narodu należą niewątpliwie do dobra wspólnego, ale nie wyczerpują jego istoty. Albowiem z racji swego najgłębszego powiązania z naturą ludzką, dobro wspólne pozostaje całe i nieskażone tylko wtedy, gdy uwzględniwszy istotę i rolę dobra wspólnego, bierze w nim pod uwagę dobro osoby”.
Łowienie dusz Kultura narodowa jest podstawowym czynnikiem rozwoju człowieka. Tylko człowiek o wykształconej osobowości patriotycznej i chrześcijańskiej potrafi ocenić i pokochać inne narody, szanując ich kulturę. Herbert stwierdził, że Polacy powinni podtrzymać walkę o utrzymanie dziedzictwa kultury narodowej: „Chciałbym być racjonalistą, ale takim, który ma świadomość, że na bieg dziejów wpływają również czynniki irracjonalne, imponderabilia, które wymykają się kontroli rozumu. Trudno racjonalnie objaśnić (zwłaszcza cudzoziemcowi) historię Polski dwu ostatnich wieków. A także to, że może istnieć naród bez państwa, który jednak nie wyrzekł się magicznego i scalającego go pojęcia ojczyzny. (…) Chciałbym, żeby był bardzo czysty, bardzo prawy, z takimi wartościami, jak na przykład poczucie honoru i poczucie poświęcenia”. W XVIII w. Katarzyna II wynajmowała Woltera do rozpowszechniania pogłosek, że Polacy są ograniczonym katolickim narodem, nietolerancyjnym religijnie. Jej działania zmierzały do ustanowienia „wolności wyznania”. Sekty masońskie w XIX w. korzystały w działaniach z ideałów rycerskich zakonów Templariuszy, Joannitów i Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie (Krzyżaków). Rozgłaszali ideę wolnego ducha. Co oznaczało, że rozum człowieka nie może być skrępowany żadnymi nakazami czy zakazami.  Była ona zaprzeczeniem nauk św. Augustyna, który ujął przykazanie miłości bliźniego w odniesieniu do działań zgodnych  z nakazami sumienia: „Kochaj i rób, co chcesz”. Masoni odrzucili chrześcijańską naukę o stworzeniu, odkupieniu, zmartwychwstaniu umarłych oraz o karach w życiu przyszłym. Ich loże prowadziły działania skierowane przeciwko Kościołowi w celu, który jasno przedstawił Leon XIII, mianowicie by  „ujarzmić i postawić go niczym pokorną służącą u stóp państwa”. Największe szkody wyrządzili iluminaci, zakon martynistów, włoska sekta Mazziniana irlandzcy fenianie, gnostyccy różokrzyżowcy, tzw. pruskie loże „niehumanitarne” czy tajne związki np. B’nai B’rith. Od stuleci masoneria kreuje swój wizerunek, rozpowszechniając pogląd, że władza jej członków jest niemalże równa władzy Boskiej, czyli jest wszechmocna, wszechobecna, wszechwiedząca – trudno wyobrazić sobie bardziej skuteczną propagandę wolnomularską... Pajdokracja medialna. Stosunek Kościoła do działań tych stowarzyszeń został jasno wyrażony przez papieży, którzy rozpoczęli realizację polityki antymasońskiej. Klemens XII w encyklice „In eminenti" z roku 1738 ogłosił członków stowarzyszeń wolnomularskich heretykami. Papież przestrzegał wiernych przed karbonaryzmem, którego członkowie głosili „obojętność w sprawach religijnych” i szerzyli idee rewolucyjne. Celami ich organizacji była infiltracja Kościoła katolickiego, aby zwyciężyli bojownicy „rewolucji w tiarze i kapie, maszerującej z krzyżem i sztandarem”. Pius VII oficjalne potępił karbonaryzm. W tym czasie we Włoszech uformowały się dwa wrogie obozy – monarchistyczno-katolicki i demokratyczno-republikańsko-karbonarski. W 1829 r. Pius VIII w encyklice „Traditi” wyraźnie określił, że jest prowadzona walka z tajnymi towarzystwami o czystość dusz i wiarę katolicką, które prowadziły szczególnie aktywne działania  na uczelniach i wśród młodzieży. Za zgodą św. Piusa X katolickie organizacje antymasońskie prowadziły działania w celu infiltracji tych związków. Wskutek działań prowadzonych przez Piusa IX masoneria poniosła znaczące porażki, co papież udokumentował, publikując przechwycone dokumenty karbonariuszy. Polacy walczyli, aby utrzymać kulturę narodową przez stulecia niewoli (1795-1918 i 1939-1989). Dobitnie wyraził to w swoim kazaniu Stefan Wyszyński: „Naród walczył o swoją wolność kulturalną, o niezależność duchową, o wolność dla swojej wiary, dla porywów umysłu i serca; walczył, mając nadzieję, że buduje lepszą przyszłość Rodzinie ludzkiej. Naród nasz bowiem rośnie przez wolność, wiarę i miłość. Są to jedynie trwałe tworzywa kultury ogólnoludzkiej”.
Wojna o kulturę W początkach XX w. masoni podjęli działania gospodarcze i propagandowe w celu skutecznego wzmocnienia ich wpływów w społeczeństwach. Skutki ich działań ocenił Herbert: „W Ameryce w latach trzydziestych liberałami byli w rzeczywistości komuniści i kryptokomuniści. Dziś wydaje mi się, że liberalizm to najbardziej banalne i najbardziej wulgarne słowo ze współczesnego polskiego słownika politycznego, gdyż usprawiedliwia każdy leseferyzm: i gospodarczy, i moralny. Jest to kolejny wybieg służący do zamazywania pojęć. (…) Za to zatarcie różnic odpowiedzialne są nie tylko nowe elity, ale te dawno utworzone. Ich hierarchia utrzymuje się do dziś. Są to elity zawodowe, nawet po śmierci – elity trupów”. Heretyckie związki wzmocniły aktywność w kwestiach politycznych, gospodarczych i oddziaływania medialnego na obywateli w ostatnich dziesięcioleciach XX w, zwłaszcza po II wojnie światowej. John Switon, redaktor „New York Times’a”, potwierdził, że komercyjne media są podporządkowane bankierom i osobom, które finansują ich działalność: „Interesem dziennikarza jest zniszczenie prawdy, kłamanie w żywe oczy, perwersja, poniżenie, drżenie u stóp mamony i sprzedawanie swojego kraju i swojej rasy za codzienny chleb. Wy o tym wiecie i ja o tym wiem; i co za szaleństwo wznosić ten toast za niezależną prasę? Jesteśmy narzędziami i wasalami bogaczy za kulisami. Jesteśmy marionetkami; oni pociągają za sznurki, a my tańczymy. Nasze talenty, nasze możliwości i nasze życie są własnością innych ludzi”. W dzisiejszych realiach właściciele mediów nie muszą zabiegać o pozyskanie klienta. Samospełniającym się proroctwem okazała się opinia Marshalla McLuhana, który stwierdził, że natłok informacji sprawi, że ludzie ulegną ich sugestiom. Rzetelna informacja o wielkim głodzie, którym komuniści gnębili Ukraińców, nie została przekazana społeczeństwom zachodnim. Współpracujący z Moskwą socjologowie Sydney i Beatrice Webb wskazali skolektywizowane rolnictwo ZSRS jako wzór „nowej cywilizacji” dla państw kapitalistycznych. W Hollywood natomiast nakręcono wkrótce „Zorzę polarną”, w której sowiecki kołchoz był miejscem pracy zapewniającej godne życie i zgodę społeczną. Włodzimierz Bączkowski w 1938 r. opublikował „Uwagi o istocie siły rosyjskiej”. Uznał za najważniejszą siłę polityczną „olbrzymie wybrzuszenie w strukturze państwowej Rosji czynników wywiadu, policji politycznej i narzędzi dywersji”, natomiast „armia rosyjska była de facto drugoplanowym rodzajem broni rosyjskiej”. W latach 6o. infiltrowany i sterowany przez moskiewską centralę był ruch pacyfistyczny, który w krajach zachodnich potrafił gromadzić na ulicach setki milionów ludzi. Do lat 70. kierujący globalizmem wspierali komunizm jako najszybszą drogę do zbudowania nowego wspaniałego świata według sekciarskich założeń, gdy ich zamierzenia pokrzyżowały społeczeństwa katolickie, które obaliły komunizm, zmienili jego etykietkę na „demokrację”. Obalenie komunizmu w Rosji i w krajach Europy Środkowowschodniej było zaplanowaną manipulacją polityczną. Wydarzenia polityczne Jesieni Ludów w 1989 roku, np. „okrągły stół” w Polsce czy rewolucja grudniowa w Rumunii lub też obrona Białego Domu w Moskwie w sierpniu 1991 r. były wielkimi medialnymi widowiskami. „Okrągły stół” odwoływał się do polskiej tradycji symboli politycznych, zaś jego celem było, by „przełom służył zakamuflowaniu ciągłości”. Osoba polityka może być stworzona w mediach i zniszczona przez rozpowszechniane w nich wiadomości. Ojciec Mieczysław A. Krąpiec potwierdził, że: „oprócz zagrożenia biologicznego – pierwotnie zaplanowanej zagłady, która się nie udała - podlegamy w dalszym ciągu zagładzie kulturowej. I te rzeczy się realizują poprzez radio, telewizję, prasę”. Sterowanie umysłami ludzi, złowienie ich dusz – było celami przywódców sekt, które chciały zapanować nad „masami ludzkimi”, by ich podporządkować do realizacji własnych zamierzeń.
Twarde realia W prawie Unii Europejskiej informacja jest uznana za ważny czynnik rozwoju społecznego regulowany krajowymi i wewnątrzwspólnotowymi aktami prawnymi. Obywatele oczekują wyznaczenia konkretnych celów rozwoju społecznego i przejrzystej, konkretnej informacji, która będzie precyzowała możliwości dla całych regionów. Zastanawiające jest, jak będą przeprowadzone zmiany w prawie, szczególnie że obecnie pojawia się „prawo wieku globalizacji”. Realnie znaczy to, że związek państwa i prawa ulega wyraźnemu rozluźnieniu, a nawet trudno zlokalizować autora prawa. Autorem są także anonimowe podmioty uczestniczące w obrocie gospodarczym. Prawo wieku globalizacji ma wielowarstwową postać. „Deklaracja z Granady w sprawie globalizacji” podpisana przez kilkuset naukowców nawołuje do pobudzenia oddolnej inicjatywy społecznej czego konsekwencją będzie „rozszerzenie demokratycznego nadzoru nad procesem globalizacji”. Co wskazuje na znaczącą rolę państwa. Celem polityki prowadzonej przez państwo powinno być odpowiednie ukierunkowanie i zapewnienie możliwości wyczerpującej informacji publicznej obywatelom. Społeczna rola państwa w epoce globalizacji zasadniczo odróżnia je od światowych koncernów. W warunkach demokracji obywatel oczekuje rzetelnej, przejrzystej informacji przekładającej się na możliwości rozwoju gospodarczego jego kraju czy regionu, który będzie torował drogę rozwoju własnej przedsiębiorczości i innym formom rozwoju społeczności lokalnych. Prawo do uzyskania informacji wskazanej przez obywatela jest podstawowym warunkiem umożliwiającym prowadzenie działalności gospodarczej i uczestniczenie w sprawach społecznych. W Polsce prawo obywateli do informacji publicznej zostało określone w Konstytucji RP. Konstytucja RP gwarantuje każdemu obywatelowi powszechny bezpłatny dostęp do informacji publicznej. Aktem wykonawczym jest ustawa o dostępie do informacji publicznej z 6 września 2001 r., w prawie unijnym dostęp obywateli do dokumentów został zabezpieczony w traktacie amsterdamskim z 2 października 1997 r. Deklaracje polityków mają znaczenie tylko wówczas, jeśli są skutecznie realizowane w praktyce. Nie zostały zastosowane korzystne rozwiązania dla rozwoju gospodarczego zadłużonych krajów rozwijających się, gdyż w tych kwestiach decydujące jest zdanie przedstawicieli międzynarodowej finansjery. Możliwe, że udzielą wsparcia finansowego korporacjom przemysłowym i handlowym, które mają silne lobby w środowiskach politycznych oraz tzw. bankom-zombi. Wyborca nie ma pewności, że parlamentarzysta podejmuje działania, by zrealizować sprawy ważne dla społeczeństwa. Niezależną politykę realizują wybitni mężowie stanu, z ich dokonań korzystają następne pokolenia. Abraham Lincoln odrzucił ofertę banków, które zaproponowały wysokooprocentowaną pożyczkę w celu finansowania potrzeb armii północnych. Jego oświadczenie jest cytowane w najważniejszych źródłowych wydawnictwach amerykańskich: „Potrzeby pieniądza wzrastającej liczby ludzi, zmierzających ku lepszemu poziomowi życia, mogą i powinny być zaspokajane przez Rząd. Potrzeby te można zaspokoić przez emisję narodowej waluty i kredytu, poprzez narodowy system bankowy. (…) Rząd winien tworzyć, emitować i wprowadzić do obiegu całą walutę i kredyt potrzebny dla zaspokojenia wydatków rządowych i siły nabywczej konsumentów. Pieniądz przestanie być panem, a stanie się sługą ludzkości. Demokracja odniesie zwycięstwo nad potęgą pieniądza”. Wielka koncentracja środków umożliwi wąskim grupom podporządkowanie finansowe społeczeństwa. Byłoby to niemożliwe, gdyby własność była rozproszona w rękach całego narodu. Zagrożenia społeczne, do jakich może doprowadzić skupienie kapitałów w ręku nielicznej grupy osób, wskazał Pius XI w „Quadragesimo Anno”: „Są pewne kategorie dóbr, o których można słusznie twierdzić, że powinny być zarezerwowane dla zbiorowości, gdyż z ich posiadaniem wiąże się władza ekonomiczna, której nie można pozostawić w rękach osób prywatnych bez narażenia dobra publicznego. (…) Władza ta jest szczególnie wielka u tych, którzy będąc absolutnymi właścicielami i panami pieniądza, zarządzają kredytem i rozdzielają go według swego uznania”.  Obecnie w bankach na świecie jest gromadzona ogromna pula pieniędzy, tylko 10% tej puli ma pokrycie w dobrach materialnych, 90 proc. to kapitał spekulacyjny. Jan Paweł II uznał, że: „Reforma struktury światowego systemu finansowego jest z pewnością jedną z najpilniejszych i najpotrzebniejszych inicjatyw”. Wielkie banki mogą zniszczyć finanse państw i ujarzmić narody. Kredyty zaciągnięte przez rządzących w PRL wspierały realizację programów politycznych komunistów i podporządkowywały finanse państwa obcemu kapitałowi. Benedykt XVI ocenił skutki realizowanych działań rządzących: „na podstawie dostępnych danych statystycznych można stwierdzić, że mniej niż połowa olbrzymich kwot przeznaczanych na całym świecie na zbrojenia wystarczyłaby w zupełności, aby na trwale wydobyć z nędzy niezliczone rzesze ubogich. Jest to wyzwanie dla ludzkiego sumienia. Społecznościom, które żyją poniżej progu ubóstwa – bardziej z przyczyn związanych z międzynarodowymi stosunkami politycznymi, handlowymi i kulturalnymi niż na skutek niekontrolowanych okoliczności – nasze wspólne działania na rzecz prawdy mogą i powinny dawać nowe nadzieje (…) trzeba demaskować okoliczności sprzeciwiające się godności człowieka”. Członkowie masonerii dbają o wizerunek osób, które prowadzą działalność charytatywną, rozpowszechniając idee kulturowej i religijnej tolerancji w duchu humanistycznego ideału człowieka w celu pozyskania zaufania ludzi. Tym samym realizują w dzisiejszych realiach propagandę III Rzeszy, że kto opanuje umysły obywateli, podbije państwo. Realizowanie celów narodowych, opierając się na kulturze, jest ważnym warunkiem utrzymania niepodległości kraju, który chroni przed ideologiami relatywistycznymi, kosmopolityzmem. Politycy, dla których są ważne problemy społeczne, jasno przekazują  skuteczne rozwiązania. Takie są reguły heurystyki. Są niekorzystne dla  tych, których celem jest rozbicie solidarności narodowej. Józef Piłsudski ostrzegał Polaków: „W okresach przejściowych strzeżcie się obcych agentur!”. Mam pretensje do naszego „kłótnictwa”, „partyjniactwa” i zwykłego warcholstwa. Rezultatem jest to, iż wśród naturalnych różnic nie umiemy – w walce! - zgodzić się co do dwóch, trzech zasad osiągania celu. Razi mnie przy tym dość absurdalna skłonność do „jednoczenia”. Wolę myśleć – marzyć? – o tworzeniu jednej polityki polskiej prowadzącej Polaków do zdobycia i utrzymania władzy”. My wybieramy samorządowców, polityków, którzy decydują w sprawach ważnych dla ludzi. Tylko politycy, którzy cenią sprawy ważne dla narodu, takie jak przeprowadzenie lustracji, zlikwidowanie korupcji, nieuleganie nakazom urzędników unijnych, zapewnienie ludziom warunków, w których będą mogli godnie utrzymać rodziny, powinni mieć powierzony status zaufania narodu. Beata Adamczyk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
238
Mądrzycki Deformacje w spostrzeganiu ludzi str 1 238
Mazowieckie Studia Humanistyczne r2000 t6 n1 2 s236 238
MN 238 revII
O 238 1
str. 238 - Struktura DNA, Studia i edukacja, farmacja
238 i 239, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
materialy i studia 238
238
Część 3. Postępowanie egzekucyjne, ART 998 KPC, IV CSK 238/09 - wyrok z dnia 19 listopada 2009 r
237 i 238 Cechy dźwięku, Biofizyka, Opracowanie
2015 06 23 Dec nr 238 MON ŻW Żagań odznaka pamiątkowa
Mazowieckie Studia Humanistyczne r1996 t2 n2 s235 238
238 PWFUKOJCZMDRMYFS3PN7WTXIJAALYSU4GYAEZJI
238 Przykłady znaków umownych w notatkach
238
238 OT PW Geopoz
238 ac
Kodowanie nadajnikow 237 i 238
238 Prawo lowieckie id 30360 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron