Medialne okruchy Żydowskie media pisały i mówiły o nowym rozdziale w stosunkach polsko-rosyjskich i o możliwości doprowadzenia do pojednania pomiędzy Polakami a Rosjanami. Jako przykład takiego pojednania mendia podały obecne stosunki polsko-niemieckie. No cóż, tylko żydostwo jest w stanie tak łgać i zmyślać. Historia sporów i wojen polsko-rosyjskich jest wprawdzie długa, ale z Niemcami mieliśmy znacznie dłużej i znacznie więcej na polach bitew do czynienia. Już Mieszko I i Bolesław Chrobry opierać się musieli germańskiej nawale. Potem byli krzyżacy, Prusy, zabory. Na koniec II wojna światowa. O czym się przy okazji rozbiorów I Rzeczypospolitej chętnie zapomina – rozbiory te były sprawką wewnątrzniemiecką. Prusacy, Habsburgowie austriaccy i niemiecka księżniczka pełniąca wówczas obowiązki carycy pokroili Polskę jak tort. Najbardziej bolesne wspomnienia z 17 września 1939 i Katynia żydowska historiografia uparcie przypisuje Rosjanom. A przecież Rosję okupował wówczas żydobolszewizm. Czwarty rozbiór Polski w 1939, Katyń i oddanie po wojnie Polski w łapska żydokomuny to była ewidentna sprawa Żydów, a nie Rosjan. Oni z rąk żydobolszewii ucierpieli jeszcze więcej niż my. Gdyby nie żydowska propaganda i fałszowanie przez nich historii, pojednanie polsko-rosyjskie nie byłoby aż tak bardzo potrzebne. Z Rosjanami jestem w stanie dogadać się bez tłumacza. Z Żydem udającym Polaka nie dogadam się nigdy. Nawet jeśli – jak Kaczyński czy Macierewicz – płynnie mówi on po polsku. A co przemilcza żydowska propaganda – to są niemieckie zapędy i trwająca pełzająca germanizacja Ziem Zachodnich. Germańcy udają przyjaciół, sojuszników, a w ramach żydowskiej Unii wciąż marzą o wielkiej Rzeszy i powolutku realizują ich drang nach Ost. Niemniej przekonuje się nas, że Niemcy to sojusznicy, a Rosja to zagrożenie dla naszej suwerenności. Bardziej idiotycznego i nachalnego kłamstwa żydowska propaganda nie jest już w stanie wymyśleć – jak Rosja może zagrażać naszej suwerenności, jeśli jej nie mamy? Jesteśmy niesuwerennym barakiem żydowskiej Unii. Rosja może co najwyżej pomóc nam wyrwać się z tej haniebnej i poniżającej zależności Polski od byle komisarzyny z Brukseli. W związku z wizytą prezydenta Rosji Miedwiediewa zarówno wiadomości tzw. publicznej TV jak i media rebe Rydzyka nagłaśniały kilkudziesięcioosobowe „manifestacje” przeciwników Rosji. A wielotysięcznych manifestacji i płonących Aten żydowskie polskojęzyczne media nie zauważyły.
http://www.sfora.pl/Ateny-w-ogniu-Policja-walczy-z-mlodzieza-a26952
Manifestanci nagłaśniani przez „nasze” media wznosili m.in. okrzyki „wolność dla Czeczenii”. Ciekawe, dlaczego nie domagali się przy okazji wolności dla Afganistanu, Iraku i zwrotu Kosowa Serbom? Ale czego spodziewać się od głupców manipulowanych żydowską propagandą. Wyznawcy kaczyzmu, PiS-owcy i rusożercy wciąż atakują Rosję o powolność w sprawie śledztwa smoleńskiego. A tu masz babo placek. Akurat wczoraj odbył się proces sądowy we Francji mający ustalić winowajcę katastrofy Concorda, która miała miejsce przed ponad dziesięciu laty. Francuski sąd winą obarczył amerykańską Continental Airlines. Jednak ona już zapowiedziała apelację od wyroku. Jak to jest możliwe, że w WOLNYM ŚWIECIE, gdzie ruskie niczego nie mataczą, przez dziesięć lat nie znaleziono winnego katastrofy? Dlaczego też Francuzi nie zwrócili się o pomoc do Kongresu USA i do Unii Jewropejskiej? Tak jak „nasze” żydy? Jako jeden ze specjalistów-historyków od stosunków polsko-rosyjskich w wiadomościach w publicznej TV i u rebe Rydzyka produkował się historyk Rotfeld. Czy trzeba jeszcze cokolwiek dopowiadać… W kraju Szechterów, Stolzmanów, Kalksteinów i Singerów Rotfeld to akuratne nazwisko dla historyka. Kolejną ciekawostką są opublikowane przez Wikileaks, wśród różnych fałszywek made in CIA, dokumenty pokazujące, jak gorliwie w 2009 roku ekipa gauleitera Tuska zabiegała w Waszyngtonie o zwiększenie pomocy militarnej dla naszego baraczku ze strony zażydzonej Ameryki i zbrodniczego NATO. A mimo to PiS-owcy z Kaczyńskim/ Kalksteinem i Macierewiczem/Singerem na czele nieustannie biją pianę, oskarżając PO o agenturalną zależność od Rosji. Te same brednie podtrzymują media rebe Rydzyka, Michalkiewicz, Wirtualna Polonia, Niezależna.pl i inne ośrodki żydowskiej propagandy. A prawda jest taka, że pomiędzy PO a PiS-em trwa zażarta rywalizacja w merdaniu ogonami przed żydowskimi kastetami do bicia Gojów – USA i NATO. Obydwa te żydowskie kibuce z sorosowskiej koalicji POPiS/SLD rywalizują pomiędzy sobą o względy ich żydowskich mocodawców. Obecnie w rywalizacji prowadzi PO. PiS i Kaczyński zaślepioną rusofobią, uszczęśliwianiem na siłę Polaków pomnikami i ulicami Kaczyńskiego pierwszego (miejmy nadzieję – i ostatniego), jak i maniakalnym zawracaniem głowy Smoleńskiem sami podłożyli sobie nogę. Coraz mniej głupców gotowych jest na nich głosować. Co pokazały wybory samorządowe. Być może jest szansa na powolne wybudzenie polactfa z trwającego już dziesięciolecia amoku i zaślepienia? Jeszcze żeby wykształciuchy przejrzały na oczy i dostrzegły, że PO to złodziejska szajka, pomagająca żydostwu szabrować Polskę. Kto wie, może nie wszystko jeszcze stracone, może coś kiedyś jeszcze się ruszy? A jak nic się nie ruszy, to nas do końca rozszabrują, zdepopulują a niedobitki zachipują. Ale, z ręką na sercu, jak na razie na inny los po prostu nie zasługujemy. Poliszynel
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2010/12/07/medialne-okruchy/#more-426
POLSKA W WIKILEAKS. PAŃSTWO BEZSILNE Obraz Polski wyłaniający się z opublikowanych przez Wikileaks not dyplomatycznych nie pozostawia złudzeń - nasz kraj jest traktowany w polityce światowej jako przedmiot rozgrywek wielkich mocarstw. To od ich wzajemnych relacji i globalnych interesów zależały decyzje podejmowane w sprawie Polski. Nie jest to wizja zaskakująca, a wszystkie informacje na temat Polski potwierdzają jedynie tezę, że słaba, kapitulancka dyplomacja grupy rządzącej czyni z niej wprost idealnego „partnera” w grze światowych potęg. Tę prawidłowość szczególnie łatwo dostrzec na przykładzie kwestii związanych z instalacją tarczy antyrakietowej. Sekwencja zdarzeń wynikająca z kolejnych dokumentów dyplomatycznych jednoznacznie wskazuje, że powodem rezygnacji z tarczy był sprzeciw Moskwy, połączony z propozycją włączenia Rosji do systemu antyrakietowego oraz koncepcja nowej administracji Białego Domu, prowadząca do „resetu” w stosunkach rosyjsko-amerykańskich, za cenę kolejnych ustępstw wobec Kremla. W tym obrazie, rola rządu Donalda Tuska została zredukowana do pozycji biernego odbiorcy. Pierwsza z depesz, z 29 kwietnia 2009 r. pochodzi z amerykańskiej placówki dyplomatycznej w Moskwie i dotyczy negocjacji w sprawie traktatu rozbrojeniowego START. Wynika z niej, iż Rosjanie stali na stanowisku, że nie włączą się w projekt europejskiej tarczy antyrakietowej, jeśli jej elementy zostaną rozmieszczone w Polsce i Republice Czeskiej. Cytuje się w niej wypowiedź ministra Ławrowa: „Rosja jest zainteresowana wspólną budową tarczy antyrakietowej z USA, ale amerykańskie propozycje rozmieszczenia elementów tego systemu w Polsce i Czechach zakłócają równowagę między Moskwą a Waszyngtonem.” Przytacza się również słowa wiceministra spraw zagranicznych Siergieja Riabkowa, który miał powiedzieć, że radar w Czechach i antyrakiety w Polsce, jeśli zostaną włączone w światową architekturę systemu antyrakietowego, mogą "znokautować Rosję". W odpowiedzi na to stanowisko amerykański senator Levin, uczestniczący w rozmowach, stwierdził, że Stany Zjednoczone mają zobowiązania wobec Polski i Czech, w związku z tym propozycja Rosjan musi zostać przemyślana tak, by pogodzić obietnice złożone obu tym państwom z projektem włączenia Rosji do systemu antyrakietowego. Nie było zatem ze strony USA żadnego sprzeciwu wobec dyktatu Rosji, a jedynie troska, by znaleźć rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony. Z kolejnej tajnej notatki z 30 lipca 2009 r. dowiemy się, że zwolennikiem włączenia Polski i Czech do amerykańskiego systemu antyrakietowego był Izrael. Autor depeszy napisał, że przedstawiciel izraelskiego Ministerstwa Obrony Amos Gilad opowiedział się za kontynuowaniem planów tarczy, gdyż „Rosja i tak będzie prowadzić własną politykę wobec Iranu”. Poza tym – stwierdził Gilad – „jest wątpliwe, by Rosjanie mogli pomóc Ameryce i Izraelowi w pozyskaniu informacji na temat syryjskiego programu nuklearnego”. To ważny sygnał, świadczący, iż targi o europejski system obronny włączono w koncepcję reorientacji polityki zagranicznej USA, polegającej na rezygnacji z dotychczasowych pozycji europejskich, na rzecz spraw Azji i Bliskiego Wschodu. Priorytetem Obamy stała się zatem poprawa kontaktów z Rosją, zwiększenie współpracy z Chinami, czy normalizacja stosunków z Iranem i Syrią. Fakt, że w tych obszarach Obama nie może pochwalić się żadnymi sukcesami zawdzięcza tyleż błędom własnej polityki, co skutecznej, twardej grze dyplomacji rosyjskiej. Można bowiem uznać, że los tarczy rozstrzygnął się w zasadzie już 1 kwietnia 2009 roku, gdy doszło do spotkania Miedwiediewa z Obamą. Poprzedziła je informacja "Kommersanta" z lutego 2008 r, iż Rosja i Iran podpisały kontrakt na dostawę 5 baterii S-300, ale rosyjski rząd musi jeszcze ratyfikować umowę. Minister obrony Rosji Anatolij Serdiukow miał powiedzieć wówczas swojemu irańskiemu odpowiednikowi, że rosyjski rząd postanowił odłożyć dostawę S-300 do Iranu co najmniej do pierwszego bezpośredniego spotkania prezydentów Miedwiediewa i Obamy. Straszak zadziałał bezbłędnie, bo tuż przed spotkaniem na szczycie dziennik „New York Times" donosił o tajnym liście prezydenta USA do Miedwiediewa, w którym Obama deklarował, iż zrezygnuje z umieszczenia w Polsce i Czechach tarczy antyrakietowej, jeśli tylko Moskwa pomoże USA zapobiec uzbrojeniu się Iranu w rakiety dalekiego zasięgu. List miał być przekonywującą zachętą dla Rosji, aby przyłączyła się do wspólnego z USA frontu przeciw Iranowi. Interesująca w publikacjach Wikileaks jest depesza Departamentu Stanu z 17 września 2009, zawierająca instrukcje o sposobie informowania innych rządów o rezygnacji z rozmieszczenia tarczy. Swoje intencje administracja Obamy formułuje w zależności od państwa, będącego adresatem informacji. Odrębne zestawy instrukcji przygotowano dla Rosji, Japonii i państw Zatoki Perskiej, z pouczeniem, że mogą być dostarczone do władz poszczególnych państw-odbiorców dopiero 25 minut przed wystąpieniem prezydenta Obamy zaplanowanego na ten dzień. Polska i Czechy miały dostać specjalne propozycje i punkty do dyskusji. Powodem rezygnacji z budowy polsko-czeskiego systemu są - według tego dokumentu - nowe informacje płynące z Iranu, iż poczynił on postępy w budowie rakiet krótkiego i średniego zasięgu, a mniejsze jeśli chodzi o pociski interkontynentalne. To nowe podejście usuwa potrzebę rozmieszczenia antyrakiet w Polsce i prezentuje koncepcję, która „nie wymaga pojedynczego, stałego radaru, którego lokalizację zaplanowano pierwotnie w Republice Czeskiej”. Dla Rosji, Obama ma same uspakajające wiadomości: „Nie planujemy rozmieszczania pocisków przechwytujących bazowania naziemnego (GBI) w Polsce i nie umieścimy radaru (European Mid-Course radar) w Republice Czeskiej” . „Nowy plan antyrakietowy dla Europy jest lepiej dostosowany do bronienia przed rodzącym się zagrożeniem z Iranu. Zamierzamy rozmieścić pociski przechwytujące SM-3 takie, jakie rozmieszczamy także na Bliskim Wschodnie. Pociski SM-3 nie mają możliwości zagrożenia rosyjskim pociskom międzykontynentalnym (ICBM)” – głosi część przeznaczona dla Kremla. Amerykańskie placówki w Warszawie i Pradze nie otrzymały tego dokumentu. Nigdzie też nie ujawniono otwarcie, że podłożem decyzji był sprzeciw Rosji i tchórzliwa zgoda administracji Obamy na pozostawienie postsowieckich państw Europy Wschodniej w orbicie wpływów Kremla. W tym kontekście, szczególnie rażące i groźne były kłamstwa rozpowszechniane przez grupę rządzącą w Polsce, jakoby USA zrezygnowały z projektu tarczy z powodu obcięcia funduszy na ten cel przez amerykański Kongres. W ten sam obszar fałszu wpisywały się propagandowe głosy „polskich negocjatorów” o zabiegach czynionych w kierunku zapewnienia nam „gwarancji bezpieczeństwa”, zagrożonego rzekomo przez fakt zainstalowania wyrzutni na polskiej ziemi. Wydaje się, że rola polskiego rządu w sprawie tarczy została określona już po wizycie Donalda Tuska w Moskwie, w lutym 2008 roku. Od tego momentu nastąpiło wyraźne wyhamowanie negocjacji, mnożenie przeszkód (kwestia „gwarancji”) oraz poszukiwanie pretekstu do przedłużania rozmów. Tuż po przyjeździe polskiej delegacji z Moskwy „Gazeta Wyborcza” donosiła - „Tusk wstrzymuje tarczę” (22.02). Po zmianach w Białym Domu i wyborze Obamy, grupa rządząca stała się natychmiast wyrazistym rzecznikiem „resetu” w stosunkach rosyjsko-amerykańskich. Można sądzić, że rezygnacja z tarczy przyszła rządowi Tuska o tyle łatwo, że leżała w interesie Moskwy. W ujawnionych przez Wikileaks dokumentach nie najmniejszej wzmianki o „twardym stanowisku” Polski w sprawie tarczy. Nasz kraj występuje wyłącznie jako obiekt zależny od globalnych decyzji. Te zaś wydają się być podejmowane w świetle generalnej zasady wyrażonej w jednej z depesz przez francuskiego ambasadora w USA. Jean-David Levitte trafnie stwierdził, że „dla Rosji dobrzy sąsiedzi to ulegli sąsiedzi" i dodał, że ”może minąć pokolenie, zanim Rosja będzie w stanie zaakceptować utratę wpływów od Polski przez kraje bałtyckie do Ukrainy i Gruzji”. Z kolejnej partii depesz Departamentu Stanu USA ujawnionych przez portal Wikileaks i śledztwa, którego wyniki opublikował „Wall Street Journal” wyłania się prawdziwa postawa Rosji wobec naszego państwa - jakże inna, niż wynika to z propagandy szerzonej przez grupę rządzącą. Mimo „resetu” Obamy Kreml nawet na chwilę nie zmienił swojego podejścia do Zachodu, a w szczególności do Europy Środkowej i krajów bałtyckich. O ile Moskwa stosowała szantaż głowicami, by utrącić tarczę antyrakietową, to po osiągnięciu celu – nie zważając na rozmowy o układzie START – zastosowała tę samą taktykę, by zablokować projekt rozmieszczenia pocisków Patriot w północno-wschodniej Polsce. Okazało się zatem, że w maju br., w czasie zapewnień o „współczuciu” i „pojednaniu” Rosja przesunęła taktyczne głowice nuklearne bliżej Polski, do okręgu kaliningradzkiego. Z punktu widzenia polskiego bezpieczeństwa decyzja ta ma kluczowe znaczenie. Chodzi bowiem o broń taktyczną, czyli krótkiego zasięgu – bezpośrednio zagrażającą Polsce. W tym samym czasie polski minister Sikorski prowadził dyplomatyczną kampanię w sprawie otwarcia granicy obwodu kaliningradzkiego i wprowadzenia na tym obszarze ruchu bezwizowego.
Nie może natomiast zaskakiwać informacja zawarta w innej depeszy ambasady USA w Moskwie. Wynika z niej, że rosyjskie służby doskonale wiedziały o tym, iż polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych utworzyło nowe Biuro Bezpieczeństwa Europejskiego. Depesza przedstawia relację polskiego dyplomaty, któremu MSZ zaproponowało współpracę z tym biurem. Według dyplomaty, został on zaproszony do pracy, będąc na placówce w Moskwie. Rosyjskie MSZ dało mu do zrozumienia, że wie o nowym departamencie i o tym, że dyplomata ma zostać tam zatrudniony. Rosjanie użyli bowiem określenia "Biuro Zagrożeń ze Wschodu", znanego tylko polskim urzędnikom z MSZ. Jedynym sposobem, w jaki służby rosyjskie mogły uzyskać tę informację jest podsłuch telefoniczny rozmów polskiej ambasady.
Tylko w jednym obszarze i tylko jeden polityk polski występuje w dotychczas ujawnionych dokumentach jako liczący się podmiot polityczny i twórca samodzielnych decyzji.. Mowa oczywiście o Gruzji i polityce Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dyplomaci USA nie ukrywają zaskoczenia tym faktem, przyzwyczajeni zapewne do pasywnej postawy ludzi z grupy rządzącej. „Zaskakująco silne przywództwo podczas konfliktu w Gruzji objęła Polska” - głosi skierowana do Departamentu Stanu depesza ambasady USA w Warszawie, datowana na 10 sierpnia 2008 r, w której informuje się, iż „Prezydent Kaczyński koordynował regionalne demonstracje solidarności w Tbilisi – w tym zaplanowaną na 11 sierpnia wspólną podróż do Tbilisi z prezydentami państw bałtyckich i Ukrainy – i we wspólnym oświadczeniu z trzema partnerami bałtyckimi zdecydowanie potępił rosyjskie działania zbrojne z 9 sierpnia". Wspomina się również, iż „Strona internetowa prezydenta Kaczyńskiego przekazuje obecnie komunikaty gruzińskiego rządu, ponieważ strony gruzińskie są (prawdopodobnie) blokowane przez Rosjan. W sobotę 9 sierpnia prezydent Kaczyński i trzech jego bałtyckich odpowiedników wydało oświadczenie potępiające rosyjskie działania zbrojne „wymierzone przeciwko suwerenności i niepodległości państwa gruzińskiego” i wzywające UE i NATO do sprzeciwienia się rozszerzaniu „imperialistycznej i rewizjonistycznej” polityki w Europie Wschodniej. W zaistniałych warunkach oświadczenie kwestionuje stosowność strategicznego partnerstwa UE-Rosja i głosi, że rosyjskie działania w Gruzji powinny być brane pod uwagę przy negocjacjach nad nowym Porozumieniu o Partnerstwie i Współpracy pomiędzy UE a Rosją.” W depeszy znajdziemy również wyraźnie nakreśloną rozbieżność opinii Prezydenta Kaczyńskiego i ministra Sikorskiego w kwestii instalacji tarczy rakietowej. „Niektórzy polscy politycy, w tym prezydent Kaczyński, - napisano w dokumencie -argumentowali publicznie, że rosyjskie działania w Gruzji pokazały potrzebę zawarcia przez Polskę porozumienia ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie Tarczy Antyrakietowej. Jednak główny negocjator rządu w tej sprawie, minister Sikorski, powiedział, że nie ma związku pomiędzy wydarzeniami w Gruzji a negocjacjami w sprawie tarczy.” Na jakiej podstawie Sikorski wyraził taką opinie – nie wiadomo. Co ważne – był to pogląd sprzeczny nie tylko ze zdaniem Prezydenta, ale też z oceną ówczesnego szefa Sztabu Generalnego WP. Taki wniosek można wyprowadzić z depeszy ambasady USA w Warszawie z 13 sierpnia 2008 r., zawierającej relację ze spotkania attache wojskowego ambasady z gen. Franciszkiem Gągorem.
W podsumowaniu depeszy można przeczytać: „Gągor wezwał do wzmożenia amerykańsko-polskich wysiłków zmierzających do przekonania Niemiec, by poparły przyspieszenie MAP dla Ukrainy; gdyby Gruzja została przyjęta do MAP w kwietniu, rosyjski atak nigdy by się nie wydarzył. Konflikt w Gruzji znajduje przełożenie na polsko-amerykańskie negocjacje w sprawie Tarczy Antyrakietowej (BMD), potwierdzając przekonanie rządu polskiego o zagrożeniu ze strony Rosji i zapotrzebowaniu na rakiety Patriot w celu obrony Polski.” Osobny rozdział depeszy poświęcono omówieniu wpływu sytuacji w Gruzji na polsko-amerykańskie rozmowy na temat tarczy. Z dokumentu wynika, że w opinii gen. Gągora : „rosyjskie działania w Gruzji udowodniły, że Polacy mieli rację w swojej ocenie zagrożenia rosyjskiego, natomiast USA I NATO myliły się. Sytuacja w Gruzji udowadnia, że Rosja jest nieprzewidywalna i że wykorzystanie siły militarnej pozostaje dla Moskwy jedną z opcji. Polscy politycy są obecnie jeszcze bardziej przekonani, że bezpieczeństwo polski musi zostać wzmocnione, a rozmieszczenie Patriotów w Polsce jest jeszcze ważniejsze.” Obraz, jaki wyłania się z tych depesz wskazuje na rażący rozdźwięk między deklaracjami polskiego generała, intencjami Prezydenta Kaczyńskiego, a działaniami rządu Donalda Tuska. Warto przypomnieć, że dwa miesiące przed napaścią Rosji na Gruzję, w czerwcu 2008 roku grupa rządząca była gotowa doprowadzić do zerwania rozmów z Amerykanami w sprawie tarczy, bez wcześniejszego uzgodnienia sprawy z Prezydentem. Fiasku negocjacji zapobiegła wówczas wizyta szefowej Kancelarii Prezydenta Anny Fotygi w Waszyngtonie i jej rozmowy z czołowymi politykami USA. Jak wynika z odnotowanej wypowiedzi Sikorskiego, nawet konflikt gruziński nie był w stanie niczego nauczyć ministra spraw zagranicznych, który wbrew polskim interesom nie dostrzegał związku między napaścią na Gruzję, a gwarancjami bezpieczeństwa wynikającymi z obecności tarczy antyrakietowej. Gdyby grupa rządząca wykorzystała ówczesną sytuację i oceniła ją w perspektywie naszych, narodowych interesów, można przypuszczać, że jeszcze w 2008 roku projekt tarczy zostałby zrealizowany. Skoro takich działań nie podjęto, bierność polskich polityków została bezwzględnie wykorzystana w rosyjsko-amerykańskiej grze, a relacje z naszym krajem zbudowano według zasady „dobrzy sąsiedzi to ulegli sąsiedzi”. Ścios
Gorące telefony ABW w domu Blidów Niezwykłe zachowanie funkcjonariuszy ABW zaraz po śmierci Barbary Blidy. Przez kilka godzin bezustannie wydzwaniali. Rekordzista, oficer z Katowic - aż 225 razy. Co tak gorączkowo uzgadniali? Oględziny miejsca śmierci Blidy zarządzono dopiero po trzech godzinach. Ale wcześniej oficerowie niemal bez przerwy dzwonili. Nie wiadomo, do kogo. Tadeusz Sławecki, poseł PSL z komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Blidy: - Rzeczywiście, tych rozmów było mnóstwo. Nie da się ich wytłumaczyć koniecznością powiadomienia przełożonych o śmierci Blidy. Tak można wytłumaczyć parę telefonów, ale nie kilkadziesiąt czy kilkaset! Moim zdaniem tyle dzwonili, bo szukali wyjścia z sytuacji. Marek Wójcik (PO), członek komisji: - Co gorsza, ustalenie, kto do kogo dzwonił, jest szalenie trudne, jeśli w ogóle możliwe, bo funkcjonariusze zeznali, że wymieniali się telefonami, pożyczali je sobie, gdy się rozładowywały. Eksperci od służb specjalnych mówili mi, że takie zachowanie to kombinacja operacyjna w celu uniemożliwienia ustalenia, kto z kim i kiedy rozmawiał. Agenci ABW są szkoleni, by tak właśnie zacierać ślady swoich rozmów. - Duża liczba połączeń to metoda zacierania śladów, by w ich natłoku ukryć te istotne - mówi b. oficer ABW. Barbara Blida, była posłanka SLD, zginęła 25 kwietnia 2007 r. od strzału z własnego rewolweru Astra 680 chwilę po wejściu do jej domu ABW z nakazem rewizji i zatrzymania. Była wtedy w łazience, zapewne razem z porucznik Barbarą P. Komisja śledcza dostała z ABW płachty z wydrukami billingów funkcjonariuszy, którzy byli tego dnia w domu Blidy. Można z nich wyczytać, że Barbara P. dzwoniła aż 50 razy. - I to nawet mniej więcej wtedy, gdy miała, jak zeznała, reanimować Blidę metodą usta-usta - mówi Danuta Pietraszewska (PO) z komisji śledczej. Dalej: ¨ wiceszef ABW Grzegorz Ocieczek dzwonił 123 razy do 29 osób; ¨ porucznik K. - 59 razy do 33 osób; ¨ Tomasz F., kierowca ekipy (z wydziału operacyjnego ABW), miał cztery komórki, które - jak przyznał - pożyczał kolegom, a sam dzwonił ośmiokrotnie do ABW; ¨ Michał Cichy, naczelnik wydziału śledczego ABW w Katowicach - 225 połączeń do 73 osób!
ABW odpowiada: "Kombinowanie nie jest standardową procedurą w ABW". Rzeczniczka płk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska dodaje: "ABW nie dysponuje informacją, by na miejscu zdarzenia, po śmierci B. Blidy, funkcjonariusze wymieniali się telefonami". Ale w łódzkim śledztwie na temat zdarzeń w domu Blidów wyodrębniono osobny wątek dotyczący "zachowania funkcjonariuszy ABW po śmierci Blidy". Komisja śledcza spiera się z ABW o wartość informacji na temat połączeń funkcjonariuszy przekazanych przez Agencję. ABW twierdzi, że były bardzo szczegółowe. I że odpowiedziała na 59 wniosków komisji. Ale dla posłów to za mało. Mówią, że komisja dostała billingi, które sama musiała analizować - osobno wydruki z nazwiskami abonentów, a osobno z godzinami połączeń. Skojarzenie - kto, do kogo i o której - to mrówcza praca. I najważniejsze: ABW nie podała wszystkich abonentów, do których dzwonili agenci, bo niektóre telefony na kartę były już nieaktywne, a innych Agencja nie rozszyfrowała. Wyniki wstępnej analizy billingów, którą zrobili posłowie, są dziwne. Np. z telefonu Barbary P. pierwsze połączenie wykonano do... gabinetu masażu, potem do agencji reklamowej i sklepu z obuwiem dziecięcym. Osiem razy dzwoniła do ABW. Posłanka Pietraszewska podejrzewa, że w tych rozmowach mogło chodzić o mataczenie, m.in. o zamianę kurtki. Porucznik P. weszła do domu Blidów we własnej kurtce z czarnego dżinsu marki Levis. Była w nią ubrana, gdy padł strzał. Ale na kurtce, którą skierowano do badania, nie było już ani cząsteczek GSR (Gun Shot Results - po strzale rozchodzi się chmura z tymi cząsteczkami), ani śladów krwi Blidy, którą reanimowała metodą usta-usta. Krew była na kurtce agenta stojącego dalej.
Zamieniona kurtka? Zatarte ślady? SPRAWA BLIDY. Co ukrywają funkcjonariusze ABW, którzy byli w domu Barbary Blidy w dniu jej śmierci? Kolejne poszlaki wskazują, że w domu Blidów zacierano ślady, by ukryć prawdziwy przebieg zdarzeń. Oficjalna wersja: Blida strzeliła do siebie z rewolweru, który ukrywała w łazience. Obecna przy tym porucznik ABW Barbara P. nie mogła nic zrobić. Z taką wersją zdaje się zgadzać Henryk Blida, mąż Blidy obecny przy zatrzymaniu. Odrzuca hipotezę, że strzał mógł paść w momencie szamotaniny. Jednocześnie twierdzi, że por. P. w ogóle nie weszła do łazienki, w której zginęła jego żona. Według niego agentka cały czas siedziała na oparciu fotela przed łazienką. Ale Barbara P. zeznaje, że w łazience była razem z Blidą. Podczas pierwszego przesłuchania twierdziła, że nie słyszała strzału. Dopiero po przeprowadzeniu eksperymentu procesowego, z którego wynikało, że nie mogła go nie słyszeć, przyznała, że słyszała, ale nie skojarzyła z wystrzałem z rewolweru. Zeznała też, że w momencie strzału stała na wyciągnięcie ręki od Blidy, odwrócona do niej tyłem. Ale nie ma na to dowodów poza jej słowami. Po strzale z rewolweru Astra w łazience rozeszła się chmura pyłów z cząsteczkami GSR. Znaleziono je na ciele i ubraniu zmarłej. Ale nie na kurtce agentki. Donat Paliszewski, b. prokurator, który napisał dla komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Blidy analizę kryminalistyczną, twierdzi, że "jeżeli agentka znajdowała się w bliskiej odległości od ofiary, to musiała mieć kontakt z cząstkami GSR". Tych cząstek nie było także na rękach agentki. To akurat nie dziwi - przed badaniem umyła ręce. Uniemożliwiło to analizę śladów. Ale na dłoniach i kurtce agentki znaleziono cząsteczki ołowiu z innej broni. Z jakiej, skoro - jak sama zeznała - dawno nie strzelała, a ręce umyła? Posłanka komisji Danuta Pietraszewska (PO) przypuszcza, że cząstki mogły pochodzić z kurtki innej funkcjonariuszki, która niedawno strzelała. - Zostały na dłoniach porucznik P., bo dotykała kurtki, ubierając ją - mówi Pietraszewska. Dlaczego porucznik miałaby podłożyć do badania cudzą kurtkę? - Gdy zobaczyła w ręku Blidy broń, rzuciła się na nią, zaczęły się szamotać i padł strzał. Wpadła w panikę - stawia hipotezę Pietraszewska. Poszlaką, że tak mogło być, jest wlot po kuli. Z analizy toru pocisku wynika, że Blida oddała strzał w dół pod kątem ok. 20 stopni i w prawo pod kątem ok. 30 stopni. Naturalnie nie da się tak wygiąć ręki, a w trakcie szamotaniny - tak. Dowodem, że po strzale ekipa ABW wpadła w panikę, jest np. wytarty rewolwer Blidy. Nie ma na nim ani odcisków palców Blidy, ani jej męża. A powinny być i jedne, i drugie - Blidy, bo miała go w ręce, i męża, bo na polecenie funkcjonariusza ABW przełożył rewolwer z podłogi do umywalki.
Na rewolwerze znaleziono za to dwie nitki - białą wełnianą i zieloną syntetyczną. Czy pochodziły ze szmatki, którą broń przetarto? Prokuratura nie, wie skąd się tam wzięły. Odzież z miejsca dramatu została zapakowana do siedmiu worków. Kierowca ABW Tomasz F. zeznał, że sprawdzał, czy worki są dobrze zapakowane. - Czy mógł wtedy podmienić kurtkę Barbary P.? - pyta Pietraszewska. - Nie wiem, bo prokuratura tego nie sprawdziła. Co gorsza, jak zauważył ekspert komisji dr Michał Gramatyka, odzież funkcjonariuszy "została opisana w sposób umożliwiający jedynie grupową identyfikację". Ale skąd agentka mogłaby wziąć inną kurtkę? Posłanka PO uważa, że mogła ją przywieźć jej koleżanka Bogusława P. (filmowała zatrzymanie). - Nie wiadomo, na czyje polecenie Tomasz F. kazał Bogusławie P. razem z kamerą jechać do ABW w Katowicach. Pojechała sama, a wróciła służbowym autem z kierowcą, by oddać kamerę naczelnikowi, który - uwaga! - cały czas był w domu Blidów. - Po co więc w ogóle gdzieś jechała? - pyta Pietraszewska. - Dostała specjalne zadanie? Gdy na kurtce Barbary P. nie odkryto śladów cząsteczek GSR z broni Blidy, prokuratorzy powinni sprawdzić, czy to kurtka agentki. Nie sprawdzili. Zapytaliśmy o to prok. Rafała Sławnikowskiego z łódzkiej prokuratury okręgowej, który badał okoliczności śmierci Blidy. Odpowiedział: - Bo nie miałem wątpliwości. Badałem, czy w tej kurtce była wtedy w domu Blidów. Ustaliłem, że tak. "Gazeta": A brak cząstek GSR na tej kurtce? - To był strzał z przyłożenia, wtedy chmura cząsteczek GSR jest niewielka. Tak samo mało było ich na innych przedmiotach w łazience. Ale Paliszewski zauważa tu sprzeczność: jeśli strzał został oddany z przyłożenia, nie mogło być chmury, bo wtedy cząsteczki zostają wtłoczone w ranę. Tymczasem chmura była niemal na całym ciele Blidy, czyli to nie był strzał z przyłożenia, a więc chmura winna opaść i na agentkę. Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski
09 grudnia 2010 "Trzeba szukać, aby znaleźć, oraz - by nadal szukać”- twierdził św. Augustyn. Intelektualny fundamentalista Kościoła Powszechnego.. Wtedy to była zuchwałość umysłów.. Nie to co dzisiaj.. Demokraci rzucają od czasu do czasu jakieś filipiki, żeby nas rozbawić i rozweselić do rozpuku.. Zgodnie z titaniczną zasadą, że Titanik tonie, ale orkiestra musi nadal grać.. W ramach postępujących oszczędności w socjalistycznym państwie polskim, pan Bogdan Zdrojewski- minister od naszej kultury i z Platformy Obywatelskiej, będzie tworzył nowy instytut o nazwie Narodowy Instytut Dziedzictwa… No , niezupełnie nowy, bo zbudowany będzie na bazie Krajowego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków. Ale będzie miał poszerzone kompetencje i ”poprawioną sytuację finansową”(???). Jak poprawioną?- dowiemy się wkrótce! Poprawiona sytuacja państwowego instytutu , oczywiście pogorszy sytuację tych, którzy na ten instytut łożą- nawet o tym nie wiedząc.. Bo im więcej państwowych instytutów- tym większe wydatki z budżetu państwa. A żeby były pieniądze w budżecie państwa, należy obskubać pracujących, którymi tak naprawdę socjalistyczne państwo gardzi. Bo żeby dać dodatkowe pieniądze instytutowi o” dodatkowych kompetencjach” i poprawić mu sytuację finansową, demokratyczny Sejm przegłosował ustawę na mocy której odebrał ludziom parającym się transportem prawo odliczania vatu przy zakupie samochodu.. Oczywiście przy pomocy wartości wynikającej z zabranego vatu, socjalistyczne państwo przeznaczy zabrane pieniądze transportowcom- na na przykład Narodowy Instytut Dziedzictwa.. Zabierze pieniądze prywatnym- a da urzędnikom od dziedzictwa narodowego, cokolwiek to określenie miałoby oznaczać.. Poparło zwiększenie cen samochodów 180 posłów z Platformy Obywatelskiej, w tym pan Adam Szejnfeld, szef Komisji „Przyjazne państwo” no i najładniejsza posłanka obecnego demokratycznego Sejmu- pani Joanna Mucha., pracująca w Komisji Finansów Publicznych. Popatrzcie państwo, jak łatwo Komisja Nieprzyjazne Państwo dogadała się z Komisją Finansów Publicznych. -też nieprzyjaznych państwu.. Ekonomistka Joanna Mucha nie dość, że zna się na finansach publicznych, przynajmniej wie skąd wziąć pieniądze żeby łatać biurokratyczną dziurę, to jeszcze zna się na In vitro, na które też będzie musiała skądś wziąć pieniądze, bo szykuje się finansowanie tego wariactwa z budżetu państwa.. To jest dopiero ekonomistka. Jest doktorem ekonomi- więc można jej zaufać. Wykłada na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, więc w sprawie In vitro też można jej zaufać.. Ciekawe co na to Episkopat? Pochodzi z Płońska i bardzo się męczyła jak musiała wstawać o czwartej rano i dojeżdżać do Warszawy.. Ale opłacało się! Wyrosła na porządną posłankę, która wie czego chcą… jej szefowie. W każdym razie trzeba szukać, żeby znaleźć- to jasne. Jako ekonomistka poszuka w cudzych kieszeniach i przerzuci to co znalazła, w prywatnych kieszeniach- w lepkie ręce biurokracji.. Jak lepkie? Przekonujemy się o tym na co dzień.. „Ludzie postępują rozsądnie dopiero wówczas, gdy wszystkie inne rozwiązania zawiodą”- twierdzi Prawo Marphiego. Ale z kolei:” Człowiek potrzebuje odrobiny szaleństwa, w przeciwnym razie nigdy nie odetnie sznura, który trzyma go na uwięzi”- ktoś zauważył. W każdym razie NSZZ „ Solidarność” ma nowego przewodniczącego.. Został nim Piotr Duda.W swoim wystąpieniu wyborczym stwierdził, że:” za dużo czasu poświęcamy naszej historii”, podczas gdy” młodzi ludzie nie zapisują się do nas ze względu na historię. Oni chcą być w skutecznym związku”. Będzie przenosił obrady Komisji Krajowej z Gdańska do Warszawy.. Biorąc udział w wielu manifestacjach Unii Polityki Realnej, obok wielu haseł mieliśmy i takie:” Wszystkie związki na Powązki”.. Bo to najbardziej znane:” Nie kradnij” Rząd nie znosi konkurencji.”- wożę do tej pory na tablicach rejestracyjnych mojego samochodu.. No właśnie.. Związki zawodowe z przedsiębiorstwach – to jest dopiero pomysł. Marks zaciera ręce w grobie, że mu się udało.. Związki zawodowe są pomyślane jako przeciwwaga dla właściciela firmy, celem ograniczenia jego władzy nad swoją własnością.. W poprzednim socjalizmie było wiele przedsiębiorstw państwowych, gdzie władza miała w związkach zawodowych swój udział.. Był to rodzaj pasa transmisyjnego przenoszącego góry socjalizmu ze szczytów biurokratycznej władzy socjalistycznej - na doły pracownicze. Ponieważ państwo było właścicielem przedsiębiorstw, więc łatwiej przyszło państwu powoływać” przedstawicieli” w swoich przedsiębiorstwach.. Taka operetka dla ubogich pracowników miast i wsi.. Bo co to za pomysł, żeby pracownik , czy rada pracownicza decydowała co ma być robione w firmie.?. Szczególnie w prywatnej. Jeśli jest państwowa, czyli wspólna dla wszystkich- to niech wszyscy decydują o wszystkim, aż komunizm ją udusi.. Bo inaczej taka sytuacja nie może się skończyć.. Przy braku właściciela ,do decydowania pchają się wszyscy co są pod ręką z każdego pionu, czy to politycznego, czy to agenturalnego.. Przedsiębiorstwo nie jest powoływane po to, żeby zajmowało się polityką, ale po to, żeby przynosiło zysk.. Działalność oparta o radę polityczno- pracowniczą wspomaganą ustawami państwowymi przeciwko pracodawcom nie jest działalnością rynkową firmy.. To jakaś hybryda antyrynkowo- polityczno- biurokratyczno- antypracownicza.. Firma to jest jeden statek na którym płynie i pracodawca i pracownik.. Mają wspólny cel! Muszą się utrzymać na rynku, więc muszą współpracować w tworzeniu towarów, które mają być sprzedawane na rynku.. Jeżeli towar nie będzie sprzedawany- statek zatonie. Wraz z pracownikami i radą pracowniczą.. Jaka by ona nie była.. Rada pracownicza pójdzie na dno pierwsza.. Konfliktowanie pracowników z pracodawcą przy pomocy ustaw preferujących pracownika i jego przywileje jest najlepszą drogą do bankructwa firmy.. A wprowadzanie do zarządów prywatnych firm członków rady pracowniczej, którzy mieliby wpływ na losy firmy- to jest dopiero diabelski pomysł.. A takie są plany socjalistów unijnych.. Wracając do pana Piotra Dudy: należy do „Solidarności” od 1980 roku, pracując w Hucie Gliwice na stanowisku tokarza.. W stanie wojennym został zmobilizowany do armii, służył jako komandos w 6 Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej, w siłach ONZ w Syrii. Potem powrócił do huty i w 1992 roku został wybrany na przewodniczącego Komisji Zakładowej. Promotorem jego kariery był pan Marek Kempski, ówczesny szef Regionu Śląsko-Dabrowskiego ”Solidarności”. Wtedy pan Piotr został skarbnikiem.. Potem pan Duda pokonał następcę Kemskiego, pana Wacława Marszewskiego i po 8 latach stał się naturalnym rywalem pana Janusza Śniadka, człowieka wielkie troski o sprawy pracownicze no i o …sprawy Prawa i Sprawiedliwości.. Do kandydowania na szefa Solidarności zachęcał już w 2002 roku pana( towarzysza?- może tak należałoby pisać!) pan( towarzysz?) Marian Krzaklewski, przyjaciel pana profesora Jerzego Buzka, u którego pisał pracę doktorską, czy magisterską- już nie pamiętam... Dwaj przyjaciele z jednego boiska.. Potem premier Buzek został premierem, popierany przez Jerzego Buzka- profesora. To on robił te sławne cztery reformy, które zwiększyły biurokrację w Polsce o jakieś 50 000 gęb do wyżywienia.. I jeszcze powołał- złożone z bezpieczników- Centralne Biuro śledcze.. Tych służb, które nas kontrolują, mamy obecnie dziewięć, a będzie jeszcze więcej, jak zaostrzy się walka klasowa, tak jak zaostrza się w każdym socjalizmie, co zauważył już towarzysz Józef Stalin.. Na tegoroczne uroczystości podpisania Porozumień Jastrzębskich nie zaprosił prezydenta ani premiera i kazał zwinąć sztandary z emblematem Prawa i Sprawiedliwości.. Na razie nie zaprosił, w ramach apolityczności związku.. Wiadomo, że jego politycznym mentorem jest pan profesor Jerzy Buzek.. Tylko patrzeć, jak jako przewodniczący całego związku karze wywiesić emblematy Platformy Obywatelskiej podczas następnych wyborów, wyborów parlamentarnych.... I tyle wszystkiego.. Zamienili jednych na drugich i co z tego.?. Teraz Solidarność będzie popierała Platformę, a Platforma – Solidarność.. Trzeba szukać swoich ludzi, żeby zaleźć poparcie.. Wybory będą trwały nadal.. I potrzebne są głosy.. Głosy solidarnościowego poparcia.. A co z nami nie należącymi do żadnego związku?
A jest nas miliony- nie zrzeszonych.. Dobrze, że na razie nie ma przymusu zapisywania się do związków zawodowych? Tak jak chodzenia do wyborów demokratycznym tajnych i bezpośrednich.. ale wszystko przed nami! To tylko kwestia czasu. WJR
WOLNOŚĆ SŁOWA - BEZCENNA. ZA WSZYSTKO INNE ZAPŁACISZ MASTERCARD (LUB VISA) Przedstawicielka szwedzkich władz Gemma Lindfield powiedziała w londyńskim sądzie, że Assange jest poszukiwany w Szwecji w związku z czterema zarzutami o gwałt i molestowanie seksualne. Trzy zarzuty dotyczą tej samej kobiety, która twierdzi, że Assange uprawiał z nią seks bez zabezpieczenia wbrew jej woli. Pani ta była „victim of unlawful coercion na skutek „having sex without a condom when it was her „express wish” one should be used”: (http://www.guardian.co.uk/news/blog/2010/dec/07/wikileaks-us-embassy-cables-live-updates)
Ale okazuje się, że condom był, tyle że raz był „broken”, a za drugim razem, który składał się z dwóch razy, był tylko za pierwszym razem. Assange przyjechał do Sztokholmu na zaproszenie lewicowej organizacji Ruch Braterstwa, żeby opowiedzieć o swojej idei państwa otwartego, niemającego żadnych tajemnic przed obywatelami. Organizatorką tej wizyty była znana szwedzka feministka, która oddała Assange ′owi swoje mieszkanie do dyspozycji. Którejś nocy wrócili po kolacji razem do mieszkania i przeżyli upojną noc, zakłóconą tylko pęknięciem prezerwatywy. Już to jest mocno podejrzane bo mi się wydawało, że feministki to się facetami generalnie brzydzą. Ale chyba było fajnie, bo następnego dnia feministka urządziła party na cześć Assange ′a. Na jednym ze spotkań Assange ′a pojawiła się zafascynowana nim szwedzka fotografka, która bardzo chciała go poznać. Po kilku dniach szef Wikileaks odwiedził ją w rodzinnym miasteczku pod Sztokholmem. „Bardzo się do siebie zbliżyli, najpierw z prezerwatywą, a potem bez”. Fotografka obawiała się, że zaraziła się chorobą weneryczną, i zwierzyła się ze swoich dylematów feministce. Kilka dni później obie kobiety oskarżyły Assange ′a, że zmusił je do stosunków bez prezerwatywy. Jedną miał „posiąść”, gdy spała. (Szef Wikileaks za kratkami Julian Assange został wczoraj aresztowany, gdy zgłosił się na posterunek brytyjskiej policji. Ale nie za ujawnianie dokumentów dyplomatów USA - Szwecja ściga go listem gończym, bo miał zgwałcić dwie kobiety. Assange zaprzecza Assange sam stawił się wczoraj rano w komisariacie policji w stolicy Wielkiej Brytanii. Jego prośba o wypuszczenie z aresztu za kaucją została odrzucona. Sąd uznał, że szef Wikileaks prowadzi włóczęgowski tryb życia, przez co jest nieuchwytny (mieszka u fanów portalu w różnych krajach, stale podróżując), ma też dość pieniędzy z datków dla Wikileaks, żeby przeboleć utratę kaucji. W dodatku Szwecja stawia mu poważne zarzuty i domaga się ekstradycji. Assange posiedzi w areszcie przynajmniej do kolejnej rozprawy w sądzie 14 grudnia. Dziesiątki fanów Wikileaks przed budynkiem sądu krzyczały: - Kochamy cię! Znane osobistości, w tym reżyser Ken Loach, mówiły, że mogą wpłacić kaucję i poświadczyć za Assange'a. Szef Wikileaks nie zgadza się na ekstradycję. Od dziesięciu dni portal, który wcześniej ujawnił wykradzione armii i wywiadowi USA raporty z Afganistanu i Iraku, publikuje depesze z amerykańskich ambasad na całym świecie, wywołując wściekłość w Waszyngtonie i wielu innych stolicach. Wikileaks ogłosił w internecie, że bez względu na losy szefa będzie dalej ujawniał raporty. Assange udostępnił też chętnym zaszyfrowany plik "insurance", który każdy może sobie ściągnąć na komputer. Gdyby mu się coś stało, będzie można otrzymać hasło i miliony internautów na całym świecie będą mogły przeczytać wszystkie 250 tys. wykradzionych depesz dyplomacji USA. Amerykanie zarzucają Assange'owi, obywatelowi Australii, że wystawił na szwank bezpieczeństwo USA i naraził życie współpracowników Stanów Zjednoczonych na świecie. Prokurator generalny Eric Holder zapowiedział w poniedziałek, że również zamierza go formalnie oskarżyć i ścigać. W ostatnich dniach spotkały Wikileaks i jego szefa liczne szykany, które - jak twierdzi Assange - są wynikiem zabiegów Waszyngtonu. Portalowi odebrano nazwę Wikileaks.org (przeniósł się do Szwajcarii i można go oglądać pod Wikileaks.ch albo Wikileaks.pl), Amazon.com wyrzucił go ze swoich serwerów, a PayPal i szwajcarski bank pocztowy zamknęły Assange'owi konta razem z datkami internautów rzędu 100 tys. dol. Bank pocztowy uzasadniał swoją decyzję tym, że Assange podał fikcyjny adres w Genewie, co jest o tyle dziwne, że szwajcarskie banki słyną z tego, że swoim klientom wybaczają bardzo wiele. Wczoraj również Visa ogłosiła, że nie będzie można z kart kredytowych z jej znakiem wspierać Wikileaks. Z szeregu wyłamuje się tylko szwajcarski Switch, który nadaje nazwy domen internetowych z końcówką .ch. Ogłosił on mimo nacisków rządów USA i Francji, że nie zamierza wyrzucać portalu ze Szwajcarii. Jeśli jednak chodzi o oskarżenia o gwałty, to wydaje się mało prawdopodobne, żeby maczały w nich palce amerykańskie służby. Sprawa jest dość prozaiczna - Assange'a oskarżają dwie Szwedki, które spotkały się z nim w sierpniu br. Szef Wikileaks przyjechał do Sztokholmu na zaproszenie lewicowej organizacji Ruch Braterstwa, żeby opowiedzieć o swojej idei państwa otwartego, niemającego żadnych tajemnic przed obywatelami. Pierwsza z kobiet, znana szwedzka feministka, była organizatorką tej wizyty. Oddała Assange'owi swoje mieszkanie do dyspozycji i wyprowadziła się. Którejś nocy wrócili po kolacji razem do mieszkania i przeżyli upojną noc, zakłóconą tylko - jak oboje przyznają - pęknięciem prezerwatywy. Następnego dnia feministka urządziła party na cześć Assange'a i nic nie wskazywało na to, że zamierza go o cokolwiek oskarżać. Na jednym ze spotkań Assange'a pojawiła się zafascynowana nim szwedzka fotografka, która bardzo chciała go poznać. Po kilku dniach szef Wikileaks odwiedził ją w rodzinnym miasteczku pod Sztokholmem. Musiała kupić dwa bilety na pociąg, bo legendarny buntownik twierdził, że nie ma gotówki, a z karty kredytowej korzystać nie chce z obawy przed CIA. W przedziale, jak zeznawała potem fotografka na policji, Assange więcej interesował się komputerem niż nią. Ale już na miejscu bardzo się do siebie zbliżyli, najpierw z prezerwatywą, a potem bez. Fotografka obawiała się, że zaraziła się chorobą weneryczną, i zwierzyła się ze swoich dylematów feministce. Kilka dni później obie kobiety oskarżyły Assange'a, że zmusił je do stosunków bez prezerwatywy - jedną miał rzekomo posiąść, gdy spała. Sąd musi zdecydować, czy klasyfikować to jako gwałty, czy jako "seks przez zaskoczenie". To ostatnie to wykroczenie znane tylko szwedzkiemu systemowi sprawiedliwości, karane - jak twierdzi prawnik Assange'a - grzywną ok. 700 dol. Mariusz Zawadzki). Proszę uważać Panowie i nie dobierać się w nocy do swych Pań jak śpią, bo jak się na Was kiedyś zdenerwują, jak „znana feministka”, która się dowiedziała o „znanej fotografce”, to Interpol będzie Was ścigał listem gończym. Póki co angielski sąd musi zdecydować, czy klasyfikować ten drugi raz, po pierwszym razie „za zgodą”, a nawet, jak się można domyślać, za „podżegnywaniem”, jako gwałty, czy jako „seks przez zaskoczenie”, za co grozi grzywna 700 USD. Choć rząd Stanów Zjednoczonych zaprzecza, że ma cokolwiek wspólnego z pęknięciem prezerwatywy Visa i MasterCard i zawiesiły płatności dla strony WikiLeaks. „Zdecydowaliśmy się zawiesić obsługiwanie płatności na stronie internetowej WikiLeaks z powodu trwającego śledztwa w sprawie możliwego łamania naszych zasad i wątpliwości dotyczących natury działalności organizacji”. (Assange: Szwecja ulega wpływom USA. Nie zgadzam się na ekstradycję Julian Assange został we wtorek zatrzymany w Wielkiej Brytanii. Będzie walka prawników - Assange nie zgadza się na ekstradycję Assange ma pozostać w areszcie do 14 grudnia. Wtedy czeka go kolejna rozprawa. Zgodnie z zapowiedziami nie zgadza się na ekstradycję. Zapytany we wtorek po południu przez sąd czy rozumie, że może wyrazić zgodę na ekstradycję do Szwecji, odpowiedział: -"Rozumiem. Nie zgadzam się". Australijczyk zarzuca szwedzkiej prokuraturze uleganie politycznym naciskom ze strony USA i innych państw, które żądają jego skazania. Brytyjscy prawnicy walczą o możliwość wypuszczenia Assange'a za kaucją, na co nie chce się z kolei zgodzić rząd, który się boi, że Australijczyk mógłby uciec z kraju. Chociaż współpracownicy Assange'a zapowiadają, że WikiLekas nadal będzie wypuszczać nowe dokumenty, to organizacja może mieć poważne kłopoty finansowe. We wtorek Visa poszła w ślady MasterCard i zawiesiła płatności dla strony. - "Zdecydowaliśmy się zawiesić obsługiwanie płatności na stronie internetowej WikiLeaks z powodu trwającego śledztwa w sprawie możliwego łamania naszych zasad i wątpliwości dotyczących natury działalności organizacji" - oznajmił w oświadczeniu operator kart płatniczych. 39-letni założyciel portalu Wikileaks został aresztowany we wtorek rano po tym jak sam zgłosił się na posterunek policji w Londynie. Po kilku godzinach został doprowadzony do sądu. Kilka dni temu Interpol - na wniosek Szwecji - rozesłał za nim list gończy. Według komunikatu policji, zamieszczonego na stronie internetowej dziennika "Guardian", "policjanci stołecznego wydziału ekstradycji zatrzymali dziś rano 39-letniego Assange'a w imieniu władz szwedzkich w związku z podejrzeniem gwałtu". To już drugi nakaz aresztowania Australijczyka w tej sprawie. Poprzedni, wystosowany przed miesiącem, nie spełnił warunków formalnych. Assange jest oskarżony przez władze szwedzkie o wymuszenie, dwa przypadki molestowania seksualnego i gwałt. Przestępstw tych miał się dopuścić w sierpniu tego roku. Rzecznik sądu londyńskiego oświadczył według "Guardiana", że założyciel Wikileaks musi teraz stanąć przed sądem. Julianowi Assange grozi ekstradycja do Szwecji. Jeśli sąd uzna zasadność takiego wniosku, a Assange się odwoła, prawna batalia może trwać miesiącami. Rzecznik prasowy Wikileaks nazwał aresztowanie Assange'a atakiem na wolność mediów, ale dodał, że nie powstrzyma to portalu przed ujawnieniem kolejnych tajnych dokumentów. - Wszystko działa zgodnie z planem i cały proces będzie kontynuowany, tyle mogę powiedzieć - skomentował James Ball, analityk WikiLeaks. Po publikacji dyplomatycznych depesz wielu polityków z całego świata żądało zatrzymania Assange'a. We wtorek włoski MSZ Franco Frattini niedługo po aresztowaniu oświadczył: - To najwyższy czas, na szczęście międzynarodowe okrążenie przyniosło skutek. Assange wyrządził szkodę międzynarodowym stosunkom dyplomatycznym i mam nadzieję, że zostanie przesłuchany i osądzony, jak stanowi prawo. "Nie strzelajcie do posłańca. Wikileaks potrzebuje ochrony a nie pogróżek i ataków" - napisał w oświadczeniu opublikowanym już po aresztowaniu Assange. Tekst przeczytać można na stronach czasopisma "The Australian". Assange cytuje w nim słowa Rupert Murdocha z 1958 r. Dziś medialny magnat, wtedy właściciel i redaktor naczelny "Adelaide's the News" pisał wówczas: "W wyścigu pomiędzy sekretami a prawdą wydaje się nieuniknione, że prawda zawsze zwycięży". Zdaniem Assange'a takim nośnikiem prawdy jest dziś Wikileaks. Pisze, że "bez strachu publikuje fakty, które powinny być znane opinii publicznej". Określa Wikileaks jako "nowy typ dziennikarstwa - dziennikarstwo naukowe". Takie dziennikastwo "pozwala przeczytać tekst a następnie kliknąć w dokument, na którym został on oparty". Pisze też o sobie: "Zostałem oskarżony o zdradę przez rząd USA, choć jestem Australijczykiem nie obywatelem USA". I przywołuje wypowiedzi niechętnych mu polityków i krytykuje australijski rząd za to, że jest - jak twierdzi - w pełni dyspozycyjny wobec Amerykanów. Zwraca uwagę, że premier Australii i sekretarz stanu USA Hillary Clinton nie krytykują dużych mediów publikujących informacje Wikileaks, takich jak Guardian, New York Times czy Spiegel. W swoim oświadczeniu Assange nie odnosi się do podejrzeń o gwałt. Odpowiada na pojawiające się zarzuty, że publikacje Wikileaks narażają ludzkie życie. Pisze, że w ciągu 4 lat istnienia Wikileaks zmieniała całe rządy, ale nigdy nie została zraniona pojedyncza osoba. Podczas gdy Amerykanie - jak podkreśla - "zabili w ciągu ostatnich miesięcy tysiące osób". Assange wylicza najważniejsze jego zdaniem doniesienia Wikileaks. M. in. to, że USA zlecały swoim dyplomatom zbieranie informacji o urzędnikach ONZ, w tym materiały DNA, odciski palców, numery kart kredytowych itp., król Arabii Saudyjskiej Abdullah wzywał USA do ataku na Iran, a Amerykanie naciskali na inne kraje, by przyjmowały więźniów uwalnianych z Guantanamo (prezydent Barack Obama miał się zgodzić na spotkanie z prezydentem Słowenii tylko pod warunkiem, że Słowenia przyjmie jednego z więźniów.) Matsza). Więcej... http://wyborcza.pl/1,75248,8779783,Assange__Szwecja_ulega_wplywom_USA__Nie_zgadzam_sie.html#ixzz17ccNJHKO
Fajny komentarz na Twitterze: „Wolność słowa – bezcenna. Za wszystko inne zapłacisz MasterCard”.
Gwiazdowski
Deklaracja PJN - dobry początek. Ale czego? Deklaracja ideowa to o wiele za mało, żeby na jej podstawie oceniać w sposób definitywny nowe ugrupowanie. Deklaracja ideowa jest ze swojej natury ogólna, a nawet ogólnikowa i może być dopiero podstawą do skonstruowania bardziej szczegółowego programu. Trudno zatem przesadnie się nią entuzjazmować, ale też nie jest rozsądne narzekanie na jej ogólnikowy charakter i brak konkretów. W przypadku PJN ogłoszona wczoraj deklaracja jest o tyle ważna, że to pierwszy dokument, w jakikolwiek sposób mający tę grupę definiować. I definiuje ją jako formację umiarkowanie konserwatywną, w jakimś stopniu także liberalną. Przeciwnicy PJN – głównie rekrutujący się spośród sympatyków PiS, bo tak się jakoś kolejny raz w polskiej historii składa, że najmocniej wojują ze sobą ci, co mają do siebie najbliżej – wskazują, że pod czymś takim mógłby się podpisać właściwie każdy. Czy na pewno? PiS – zapewne nie. Choćby dlatego, że brakuje w tej deklaracji wyraźnego nacisku na sprawy socjalne, na etatyzm, na sprawiedliwy podział dóbr – czyli sformułowania, maskujące tendencje socjalizujące. Nie ma zdecydowanego, moralizującego potępienia przeciwników politycznych – rysu, bez którego dzisiejszy PiS by nie istniał i który wyznacza jego kurs polityczny. Nie ma też niestety – moim zdaniem z powodu bezzasadnych obaw lub może nawet tchórzostwa – wyraźnego zaznaczenia, że PJN jest ruchem konserwatywnym, ale i liberalnym. To pozwoliłoby mu odróżnić się wyraźnie ideowo – nie personalnie – od PiS. Nie jestem z kolei pewien, czy politycy PO podpisaliby się bez zastrzeżeń pod paragrafem o chrześcijańskiej tradycji. Z punktu widzenia PO zbyt mało może być też mowy o „ciepłej wodzie w kranie”, a za dużo wizji. Choć akurat ostatnie dwa akapity mogłyby z powodzeniem zostać przeniesione do „apolitycznego” programu PO. Wątpliwe, by zarówno PiS, jak i PO podpisały się pod punktem, który szczególnie mi się podoba, a który mówi o pożądanym sposobie realizacji polityki zagranicznej. „Polityka zagraniczna musi być roztropna w formie i stanowcza w treści. Zdecydowana i pragmatyczna. Nie może być ani agresywna lecz nieskuteczna, ani na pozór rozsądna a w istocie ugodowa”. Ten lapidarny opis dość dobrze oddaje meandry, jakimi podążała polityka zagraniczna Polski od roku 2005. Oczywiście pozostaje pytanie, co miałoby to oznaczać w praktyce. Inny przytyk do obu głównych sił politycznych to paragraf, sprzeciwiający się zamienianiu politycznej debaty w wojnę o wykluczenie przeciwnika. Taki poziom debaty publicznej, jaki prezentują dwie główne siły, służy wyłącznie naszym przeciwnikom i jest po prostu groźny dla państwa. Wkrótce na portalu wPolityce.pl pojawi się mój tekst, w którym tę tezę rozwijam. Jeśli politycy PJN będą potrafili wyrwać się z tego chocholego tańca, to będzie ich ogromna zasługa. Jeśli traktują to stwierdzenie tylko jako chwytliwe hasełko, nie ma o czym mówić. W dokumencie PJN podobają mi się jeszcze dwa wątki. Pierwszy to odwołanie do tradycji republikańskiej – choć to samo w sobie nie jest jeszcze wyróżnikiem – ale z wyraźnym podkreśleniem roli wolności. Mam wrażenie, że oba rządy po 2005 roku nie doceniały tej kwestii, tak ważnej dla klasycznego liberalizmu. Rząd Tuska jest pod tym względem nieporównywalnie gorszy, ponieważ pod hasłami przywracania tej wolności, w rzeczywistości przykręca śrubę: w mediach, w finansach (wywiad skarbowy), w codziennym życiu (ustawa antynikotynowa). Druga sprawa, którą uważam za istotną, to wymienienie w deklaracji katastrofy smoleńskiej i jej wyjaśnienia jako warunku zachowania wiarygodności Polski. To jedyny konkretny polityczny postulat, umieszczony w deklaracji i jest to fakt istotny dla określenia ideowej formacji PJN. W sumie – przyzwoity początek. Spójna, obiecująca podstawa do stworzenia konkretów. Chyba że ich nie będzie, czego także nie można wykluczyć. Nie można zakładać z całkowitą pewnością, że PJN okaże się efemerydą, a za deklaracją nie pójdą żadne konkretne decyzje, wybory i postulaty. PJN wyląduje wówczas w jednym koszyczku, a może raczej koszu, z Polską XXI i innymi nieudanymi inicjatywami. Na razie daję nowej formacji jednak znacznie większe szanse – choćby z powodu posiadania klubu w Sejmie. Jarosław Kaczyński powstanie deklaracji skomentował przytykiem do poziomu moralnego osób, tworzących PJN. I ta uwaga oraz sposób prowadzenia sporu z przeciwnikami jest najlepszą ilustracją patologii dzisiejszej polskiej polityki. Warzecha
Wielki pic – wywiad z Rafałem Ziemkiewiczem Tusk stał się spełnieniem marzeń Polaka o tym, żeby było znowu jak za Gierka. Jego panowanie to wypisz wymaluj powtórka z gierkowskich rządów – mówi Rafał Ziemkiewicz w rozmowie z Jakubem Jałowiczorem. – Czy Pana spór ze środowiskiem „Gazety Wyborczej” miał wpływ na to, że poszedł Pan na Marsz Niepodległości 11 listopada? – Powody były znacznie poważniejsze, aczkolwiek ta kampania „Wyborczej” miała tu istotne znaczenie. „Wyborcza” dla pognębienia swoich przeciwników stara się wsadzić ich do jednego wora z tym, co niewątpliwie zasługuje na potępienie, utożsamić ich z antysemityzmem i faszyzmem. Teraz chodziło jej o „poszerzenie” ONR. Kazano wygwizdać Marsz Niepodległości, całą tradycję polskiego ruchu narodowego, przedstawiając to w ten sposób – kto jest przeciw „Wyborczej”, ten jest razem ze skinheadami. I chociaż szedłem tam z duszą na ramieniu, obawiając się, czy rzeczywiście nie wyskoczy jakiś łysy hajlując i krzycząc: „Żydzi do gazu”, to uważam, że cała impreza skończyła się moralnym zwycięstwem narodowców, bo pokazali całej Polsce, że to oni są spokojnymi ludźmi, a faszystami są ci, którzy ich próbowali zablokować. A po drugie organizatorzy tej blokady poczuli się w obowiązku przeprosić publicznie za język nienawiści. Nawet pan Seweryn Blumsztajn i inni redaktorzy „Wyborczej” zauważyli wreszcie sierpy i młoty, Che Guevary, emblematy Czerwonych Brygad. Dostrzegli, że jest coś nie w porządku w okrzykach: wieszać kapitalistów! Nie mówię, że tzw. antyfaszyści przestali być świętymi krowami, ale po 11 listopada są nimi troszkę mniej.
– Czy polityka będzie się teraz częściej przenosić na ulice? – To jest temat na długą dyskusję, bo nasza demokracja jest słabo ugruntowana i czerpie wzorce z Zachodu, a problem z demokracją jest właśnie na Zachodzie. Jest bardzo niepoprawnie politycznie o tym mówić, ale w uczonych rozprawach stworzono politycznie poprawne pojęcie, którego wolno używać: deficyt demokracji. On się na Zachodzie niewątpliwie nasila. I to jest łatwe do zrozumienia, bo jeżeli zanika demos, czyli warstwa średnia zdolna kierować państwem i kontrolować władzę wykonawczą, to i zanika demokracja. W elitach zachodnich narasta fascynacja Chinami i także w jakimś stopniu Putinem. 20 lat temu mówiło się, że Zachód przymyka oczy na brak demokracji w Rosji, bo chce robić z nią interesy i liczy na to, że Rosja się zdemokratyzuje. W tej chwili to raczej Zachód marzy o tym, żeby się sputinizować. Tzn. liczy na to, że rządząca elita technokratyczna uzyska trwałą legitymację niby-demokratyczną, czyli stałe 80–90 proc. poparcia w każdych wyborach, tak jak Putin, jednocześnie sprawując władzę nie mającą nic wspólnego z demokracją. Przynajmniej od lat 30. ubiegłego wieku nie było takiego kryzysu idei demokratycznej, jak w tej chwili. A jeżeli jest kryzys idei demokratycznej, to w przeciągu pięciu –dziesięciu lat można się spodziewać, że ten, kto będzie w stanie skrzyknąć odpowiednio silną bojówkę, będzie miał dużo większe szanse objęcia władzy niż ten, kto założy partię i będzie przedstawiał wyborcom sensowny program.
– Jerzy Buzek kończył rządy przy niskim poparciu społecznym, Leszek Miller tak samo, Jarosław Kaczyński oddał premierostwo przed czasem. Skąd się bierze ciągła popularność Donalda Tuska? To ewenement w historii ostatniego dwudziestolecia. – Częścią odpowiedzi jest na pewno to, że samo określenie rządy Tuska jest nietrafne, powinno się mówić o jego panowaniu. Donald Tusk, wyciągnąwszy wnioski i z klęsk i z sukcesów wszystkich swoich poprzedników, postanowił być kimś takim jak Aleksander Kwaśniewski. To znaczy być postrzegany jako sympatyczny facet, który dobrze chce, wszystkich bardzo lubi i w ogóle jest strasznie fajny, a za nic nie odpowiada. Jeśli jest jakikolwiek problem, to jest to problem kogoś innego. Gdy chodzi o zdrowie, to winna jest minister zdrowia albo dyrektorzy szpitali. Od dróg są samorządy, nie państwo, chociaż od „Orlików” z kolei nie są gminy, tylko premier. Drastycznym przykładem sławnej pijarowskiej biegłości ludzi będących przy premierze jest odmienna reakcja w dwóch podobnych sytuacjach. Kiedy się rozbił autokar w Niemczech, wtedy natychmiast Donald Tusk jest na miejscu, bo tam się można pokazać z Angelą Merkel, z tyłu są niemieckie helikoptery, jest śliczna pocztówka i narracja: premier się troszczy o ofiary. Kiedy na Mazowszu rozwalił się bieda-busik z ludźmi jadącymi do roboty, wtedy premier natychmiast jest jak najdalej, żeby się nie skojarzyć z tą biedą, z tym syfem, który spowodował katastrofę. Facet, który przez prawie całe życie był tylko i wyłącznie politykiem, teraz nagle na billboardach prezentuje się nam jako Bob Budowniczy i mówi: nie róbmy polityki. To jest oczywiście żałosne, dla kogoś, kto wie, o co chodzi, ale przeciętny Polak to kupuje. Myśli: tak, ten facet nie jest politykiem, my polityków nie lubimy, ale on nie ma z tym nic wspólnego, jest po prostu celebrytą, gwiazdorem, jak Doda.
– Ale dlaczego ludzie to kupują? Absurd hasła jest ewidentny. – Tusk stał się spełnieniem marzeń Polaka o tym, żeby było znowu jak za Gierka. Jego panowanie to wypisz wymaluj powtórka z gierkowskich rządów. Jest wielki pic. Jest dziewiąta potęga gospodarcza świata, zwana dziś zieloną wyspą, względne poczucie dobrobytu, choć ten dobrobyt znowu jest na kredyt, o czym ludzie wiedzieć nie chcą. Jest też straszenie opozycji. To wszystko wchodzi nam doskonale w przećwiczone 40 lat temu wzorce, które gdzieś tam w ludziach głęboko tkwią. Ale też sukces, jakim jest zachowywanie popularności przez trzy lata kosztem wielkiego picu, mnożenia długów i odkładania na wieczne nigdy problemów, które już dawno powinny być załatwione, ma swoją cenę. Tą ceną będzie, tak jak było w przypadku Gierka, nagła katastrofa. Myślę zresztą, że Donald Tusk już jest na to przygotowany i jego plan polega na tym, żeby pociągnąć jeszcze rok–dwa w tym picu, a potem przeskoczyć na jakieś unijne synekury i zostawić za sobą walący się gmach. Myślę, że mu się to nie uda i jestem głęboko przekonany, że Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu. – Naprawdę Pan tak myśli? – Będzie co najmniej postawiony przed Trybunałem Stanu, bo jest za co. Jego następca, nawet jeśli to nie będzie Jarosław Kaczyński, po prostu będzie musiał to zrobić, żeby uspokoić ludzi, którzy nagle stracą totalnie poczucie bezpieczeństwa, stracą oszczędności, pracę i nagle się znajdą w sytuacji, o której kiedy dziś słyszą, to zatykają uszy. Tak jak nie chcieli słyszeć w latach 70., kiedy fachowcy mówili, że nie można wiecznie żyć na kredyt.
– Postawienie polityka z najwyższego szczebla przed sądem nie udało się nawet w przypadku komunistów. Proces WRON to fikcja. – Nikt ich nie próbował postawić, to jest jedna kwestia. Drugą jest rzeczywiście pewien system rozmaitych, nazwijmy to po amerykańsku, hamulców i wyważeń. Ale właśnie rządy Tuska kompletnie go rozmontowują. Cała histeria, która miała miejsce za rządów Kaczyńskiego na temat wszechwładzy służb specjalnych, wtedy całkowicie bezprzedmiotowa, teraz się spełnia w sposób doskonały. Gazeta obsesyjnie prorządowa opublikowała materiał, z którego wynika, że w Polsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, w Wielkiej Brytanii, która ma autentyczny problem z terroryzmem to jest 8 na tysiąc, a w Niemczech 0,2 na tysiąc. Coś to, na litość Boską, mówi o tym systemie. Panowanie Tuska tak demoluje państwo prawa w Polsce, że każdy następny, kto przyjdzie, nic nie będzie już musiał psuć. Będzie miał władzę dyktatorską, bo wszystkie hamulce zostały rozbite przy kretyńskim entuzjazmie pożytecznych idiotów z elit intelektualnych i medialnych.
– Pytanie, kiedy Tusk odejdzie. Kto miałby odebrać mu władzę? PiS? Ktoś trzeci? – Ta ekipa panuje wyłącznie pod hasłem zwalczania opozycji i konserwowania status quo. Jeżeli status quo się posypie, to nikt się za nią nie opowie. I może wtedy wziąć władzę doraźnie sklecony ruch lewicowy, albo prawicowy, albo jakiś tak zwany silny człowiek, jeżeli się takowy pojawi. Myślę, że to jest przedmiotem usiłowań rozmaitych bardzo wpływowych lobby, które muszą na taki scenariusz być przygotowane. Nie mam na myśli nikogo konkretnego, bo brak mi danych, żeby to wiedzieć, ale mam dość doświadczenia życiowego i wiedzy, jak to w różnych krajach i w różnych czasach wyglądało, żeby przewidywać, jak zadziała mechanizm. W czerwcu 1980 r. nie znalazłoby się nikogo poważnego, kto by powiedział, że za trzy miesiące władza Edwarda Gierka poleci w studnię. Wręcz przeciwnie, Gierek był po wielkim sukcesie odniesionym nad własną partią, bo reforma administracyjna rozbiła baronów partyjnych i nikt mu w PZPR nie mógł podskoczyć, cieszył się poparciem Moskwy, społeczeństwo było całkowicie spacyfikowane. A okazało się, że wystarczyły trzy miesiące, żeby ten domek z kart się posypał. Tygodnik Solidarność
Ziemkiewicz. Tusk znajdzie się w więzieniu . Wywiad Jałowiczora z Ziemkiewiczem w Bibuła.com Ziemkiewicz „Ale też sukces, jakim jest zachowywanie popularności przez trzy lata kosztem wielkiego picu, mnożenia długów i odkładania na wieczne nigdy problemów, które już dawno powinny być załatwione, ma swoją cenę. Tą ceną będzie, tak jak było w przypadku Gierka, nagła katastrofa. Myślę zresztą, że Donald Tusk już jest na to przygotowany i jego plan polega na tym, żeby pociągnąć jeszcze rok–dwa w tym picu, a potem przeskoczyć na jakieś unijne synekury i zostawić za sobą walący się gmach. Myślę, że mu się to nie uda i jestem głęboko przekonany, że Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu.
– Naprawdę Pan tak myśli? – Będzie co najmniej postawiony przed Trybunałem Stanu, bo jest za co. Jego następca, nawet jeśli to nie będzie Jarosław Kaczyński, po prostu będzie musiał to zrobić, żeby uspokoić ludzi, którzy nagle stracą totalnie poczucie bezpieczeństwa, stracą oszczędności, pracę i nagle się znajdą w sytuacji, o której kiedy dziś słyszą, to zatykają uszy. Tak jak nie chcieli słyszeć w latach 70., kiedy fachowcy mówili, że nie można wiecznie żyć na kredyt.” (źródło) Mój komentarz Widzimy postępująca radykalizację poglądów na temat Tuska i Platformy Ziemkiewicza. Dlaczego . Bezkarność . Tusk, oligarchia Platformy i łazęgi w Sejmie ich otaczające są bezkarni. Niszczenie państwa, społeczeństwa, gospodarki jest całkowicie bezkarne . Ba łamanie prawa, konszachty cmentarne , podejrzenia dotyczące sprzedaży ustaw jest bezkarne, co pokazała Komisja Hazardowa z hańbiącym honor Sejmu Sekułą na czele. Władza demoralizuje , władza bezkarna demoralizuje najbardziej. Tusk grasuje po Polsce jakby była jego. Istnieje jednak fundamentalny problem , którego wynika to marzenie o Tusku w więzieniu . Tym problemem jest brak kontroli . Prymitywne mechanizmy demokracji fasadowej, systemu wodzowsko oligarchicznego nie posiadają praktycznie żadnych mechanizmów kontrolnych . Wódz dzięki systemowi proporcjonalnemu „mianuje” posłów na Sejm dzięki systemowi pierwszych miejsc, miejsc biorących . Posłowie w ten sposób wyłonieni to w dużej mierze miernoty, które prędzej publicznie premierowi z własnej partii buty wyczyszcza niż postawia na interes Polski . Premierzy Polsce sa praktyczne i poza kontrola, są bezkarni systemowo. Kisielewski mawiał , że socjalizm walczy bohatersko z przeciwnościami nieznanymi w innych systemach społecznych. Tutaj mamy taką samą sytuację. W systemie prezydenckim takim jak w USA nie ma problemu z kontrolą władzy. Bo nawet senatorowie , czy parlamentarzyści z własnej partii kontrolują szefa władzy wykonawczej. Dlaczego kontrolują Ano dlatego bo mogą , a prezydent nie ma nic do gadania, czy będą wybrani na następną kadencję. Tak więc borykamy się z takim problemem Tuska, który Polskę bezkarnie dewastuje ,tak od niechcenia , bo mamy postkomunistyczną konstytucje , której immanentną cechą jest generowanie co chwila takich Tusków . Tusk i jego wandalizm jest tylko skutkiem , a nie przyczyna patologicznego systemu politycznego , który niszczy Polskę . Zamkniecie Tusak nic nie pomoże , bo już następny kibol polityczny będzie się czaił z bejsbolem w jednym ręku, a konstytucją w drugim , na swoją kolej w demolowaniu kraju .
Marek Mojsiewicz
KŁAMSTEWKO PANA MINISTRA „Pieniądze przekazywane z budżetu państwa do OFE są w sensie prawnym pieniędzmi tych, którzy płacą składki na swoje przyszłe emerytury” - powiedział Pan Minister Michał Boni. Zaznaczył, że „nie są to pieniądze publiczne”. (Boni: Składki przekazywane do OFE nie są pieniędzmi publicznymi - Pieniądze przekazywane z budżetu państwa do OFE są w sensie prawnym pieniędzmi tych, którzy płacą składki na swoje przyszłe emerytury - powiedział minister Michał Boni. Zaznaczył, że nie są to pieniądze publiczne. Boni odniósł się do środowej wypowiedzi minister pracy Jolanty Fedak na posiedzeniu prezydium Komisji Trójstronnej, która powiedziała, że do OFE trafiają "pieniądze publiczne, a nie prywatne, odkładane na prywatne emerytury, jak mówią niektórzy eksperci". Fedak podkreślała, że reforma OFE to największy problem rządu i jeżeli nie zostaną rozwiązane problemy systemu emerytalnego, to nie będzie można rozwiązać żadnego problemu społecznego w Polsce. - Nie wolno mówić, że pieniądze przekazywane do OFE są pieniędzmi publicznymi. Nawet jeśli do przepływu pieniędzy - jako naszych - do OFE używamy środków publicznych, to w sensie prawnym są to pieniądze tych, którzy płacą składki i dla których są one płacone - powiedział Boni. Podkreślił, że "potwierdzają to zapisy ustawy mówiące o możliwości dziedziczenia gromadzonych w OFE środków". Zaznaczył, że w sensie prawnym niemożliwe byłoby dziedziczenie publicznych środków przez osoby prywatne, a dziedziczenie przewidują przepisy dotyczące OFE - Lepsza byłaby chyba większa ostrożność pani minister Fedak w wydawaniu sądów na temat części naszych składek na przyszłe emerytury - powiedział Boni. Od kilku miesięcy trwają prace nad zmianą reformy emerytalnej. Propozycje przewidują m.in. wprowadzenie tzw. subfunduszy, obligacji emerytalnych, obniżenie składki przekazywanej do OFE, zmniejszenie opłaty pobieranej przez OFE od składek ubezpieczonych. Premier Donald Tusk powiedział we wtorek, że założenia zmian w OFE będą gotowe do końca grudnia. ania, PAP). Poleciłbym gorąco uwadze Pana Ministra – Szefa Zespołu Doradców Strategicznych Pana Premiera Tuska, rzucenie okiem w wolnej chwili na art. 5 ust 1 ustawy z dnia 27 sierpnia 2009 roku o finansach publicznych. Stanowi on mianowicie, iż: „Środkami publicznymi są:
1) dochody publiczne;
2) środki pochodzące z budżetu Unii Europejskiej oraz niepodlegające zwrotowi środki z pomocy udzielanej przez państwa członkowskie Europejskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (EFTA);
3) środki pochodzące ze źródeł zagranicznych niepodlegające zwrotowi, inne niż wymienione w pkt. 2;
4) przychody budżetu państwa i budżetów jednostek samorządu terytorialnego oraz innych jednostek sektora finansów publicznych pochodzące:
a) ze sprzedaży papierów wartościowych,
b) z prywatyzacji majątku Skarbu Państwa oraz majątku jednostek samorządu terytorialnego,
c) ze spłat pożyczek i kredytów udzielonych ze środków publicznych,
d) z otrzymanych pożyczek i kredytów,
e) z innych operacji finansowych;
5) przychody jednostek sektora finansów publicznych pochodzące z prowadzonej przez nie działalności oraz pochodzące z innych źródeł.
W ust. 2 art. 5 zdefiniowane jest, co to są „dochody publiczne”. Otóż są to, między innymi: „daniny publiczne, do których zalicza się: podatki, składki, opłaty, wpłaty z zysku przedsiębiorstw państwowych i jednoosobowych spółek Skarbu Państwa, a także inne świadczenia pieniężne, których obowiązek ponoszenia na rzecz państwa, jednostek samorządu terytorialnego, państwowych funduszy celowych oraz innych jednostek sektora finansów publicznych wynika z odrębnych ustaw”. A w teorii finansów publicznych to jest tak: jak mam jakieś pieniądze to są to moje PRYWATNE pieniądze. Jak władza publiczna pod JKIMKOLWIEK tytułem mi te pieniądze zabierze korzystając ze swojego imperium, to one stają się środkami PUBLICZNYMI”. Rozumiem, że w tym bajzlu jaki udało się Rządowi zrobić z finansami publicznymi, największym STRATEGICZNYM, wyzwaniem dla doradców Pana Premiera Tuska i ich Szefa, jest inne policzenie długu publicznego, żeby od tego liczenia mógł się on zmniejszyć. Ale twierdząc, że zabierane nam pod przymusem i groźbą kary pozbawienia wolności „składki na ubezpieczenie emerytalne” nie są „pieniędzmi publicznymi”, Pan Minister albo nie wie o czym mówi, albo cynicznie oszukuje Gwiazdowski
Szokujące słowa Wałęsy o 10/04: "Tylko że za Katyń nie było po 8 milionów odszkodowań, a tutaj nawet takie odszkodowania były" Lech Wałęsa gościł dziś w audycji "Gość Radia Zet". I nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Tak skomentował protesty przeciwko wizycie prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa:
My zawsze słynęliśmy z gościnności, że gości przyjmujemy, że nie robimy obciachu, mówimy co myślimy, ale nie robimy jakiś takim scen, które tam widziałem, jakieś transparenty, jakieś okrzyki, no to niedemokratyczne. No mamy demokratyczne państwo, mamy przywódców wybranych no i trochę zaufania. Później było lepiej. Zabiegająca swego czasu bardzo intensywnie o przyjaźń Marty Kaczyńskiej red. Monika Olejnika zadała pytanie:
Panie prezydencie Marta Kaczyńska zażądała w Brukseli powołania międzynarodowej komisji do spraw katastrofy smoleńskiej, pytała dlaczego jej rodzice musieli zginąć, była oburzona tym, że na tym wysłuchaniu nie było przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, czyli Jerzego Buzka, potraktowała jego zastępców, czy też jego zastępców, potraktowała to jako manifestację. A przecież można było zapytać inaczej, np. czy zlewka Smoleńska przez europarlamentarzystów PO, PSL i SLD nie jest porzuceniem polityków PO, PSL i SLD, którzy zginęli 10/04. No, ale zapytano jak zapytano, tak się pyta nad Wisłą w roku 2010.
Lech Wałęsa i tym razem nie zawiódł, i odpowiedział: Proszę pani, to jest tak daleko chore, że trzeba coś tu zrobić. Oni naprawdę podrywają demokratycznie wybranych przedstawicieli naszych, oni naprawdę chcą zastępować, nie szanują demokracji i dlatego tutaj jakaś jest luka, by nie każdy mógł sobie pozwalać na takie zachowanie. No przecież to nie można, już ja nie wchodzę w to, że jak popatrzymy na sprawców tego wszystkiego to się okaże, że sprawcy są prawie przede wszystkim winni tego, co się stało i ja wiem, że tak los udowodni i Kaczyńskim będzie bardzo nieładnie, kiedy prawda wyjdzie na jaw, to jest po pierwsze. Ale przede wszystkim chodzi o to żeby naprawdę przestali podrywać... Monika Olejnik: Autorytet. Lech Wałęsa: ..autorytet demokratycznego państwa, tutaj musimy jakieś prawo, które nauczy nas kultury, zachowania, bo nie można tak w nieskończoność pozwalać na coś podobnego. Czemu o autorytet np. urzędu prezydenta nie upominano się, gdy przemysł pogardy niszczył fundamenty prezydentury Lecha Kaczyńskiego? No, wówczas się o to nie pytało. Dalej red. Olejnik tak zreferowała wystąpienie Marty Kaczyńskiej w Europarlamencie: W każdym razie na spotkaniu było trzech zagranicznych europosłów, Marta Kaczyńska porównywała Smoleńsk do Katynia i mówiła o tym, że Cyrankiewicz też nie chciał skorzystać w sprawie Katynia z pomocy amerykańskiej. A Lech Wałęsa odpalił rakietę, która mu w tym celu dostarczono: No tak, tylko że za Katyń nie było po 8 milionów odszkodowań, a tutaj nawet takie odszkodowania były, z tego, co słyszę, nie wiem czy to jest prawda, a więc nawet tutaj jest różnica i w związku z tym, no nie, to nie są porównania. Ja się boję czego innego, że jeśli naprawdę dokładnie wszystko wyjaśnimy to będziemy, nie będziemy mieli komfortu, ośmieszymy nasze państwo, nasze zachowania, naszych polityków, którzy są sprawcami w większości tych niedobrych zdarzeń i dlatego sami, sami sobie znów strzelimy w nogę. Najpierw premier sugeruje, że rodziny chcą pieniędzy, teraz Lech Wałęsa - z biegłością księgowego i z wypiekami na twarzy - rzuca konkretnymi kwotami. Instytucje przejęte, śledztwo spaprane, rodziny (te niegrzeczne i te niedobrego pochodzenia) wyciszone. I jeszcze próbują rodziny poniżyć i upokorzyć... wPolityce.pl
Bicie piany Nasz Dziennik (9.12.2010) zastanawia się: Czy rosyjscy funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony, biorący udział w zabezpieczeniu wizyty Dmitrija Miedwiediewa, byli wyposażeni w broń z ostrą amunicją? A w czasie lądowania na wieży kontroli lotów na wojskowym Okęciu obecny był przedstawiciel rosyjskich służb? Doświadczenia z takich wizyt pokazują, że tak. Przedsięwzięte w Warszawie środki trudno nawet zestawić z tymi, z jakimi 10 kwietnia w Smoleńsku przyjmowano Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Rosjanie zadbali o najdrobniejsze szczegóły wizyty Dmitrija Miedwiediewa w Polsce, począwszy od zabezpieczenia lądowania samolotu, przez bezpieczne środki lokomocji po ulicach Warszawy, po uzbrojenie swoich specsłużb w broń z ostrą amunicją. Oficjalnie służby odpowiedzialne za bezpieczny przebieg wizyty milczą na temat szczegółów ochrony. Ale przedsięwzięte środki widać było gołym okiem. Dmitrij Miedwiediew do Warszawy przyleciał samolotem rosyjskich VIP-ów Ił-96-300PU, naszpikowanym nowoczesnymi technologiami. Na Okęciu prezydenta Federacji Rosyjskiej chroniły zarówno polskie służby, jak i uzbrojona Federalna Służba Ochrony. Zaangażowano ok. 2 tys. osób. Na Okęciu prezydent FR przesiadł się do specjalnie sprowadzonej pancernej limuzyny, która przez ulice stolicy przemieszczała się w kolumnie zabezpieczanej zarówno przez służby polskie, jak i rosyjskie. Trasy przejazdów były wcześniej zabezpieczone i sprawdzone, a w newralgicznych punktach czuwali funkcjonariusze specsłużb… Ręce opadają…
1. Czy, zdaniem „Naszego Dziennika”, prezydent wielkiego państwa powinien przylecieć do Polski jakąś starą awionetką, wyłącznie w towarzystwie tłumacza, a po Warszawie poruszać się autobusem,?
2. W jaki sposób obciąża Rosjan, iż dobrze przygotowali swoją wizytę, a polskie władze skompromitowały się z okazji lotu do Smoleńska? Czy obowiązkiem Rosjan jest zabezpieczać podróże polskich władz? Czy to Rosjanie nalegają, aby niemiecki agent Klich, mimo skandalicznych i kryminalnych zaniedbań, nadal pełnił funkcję ministra obrony?
3. Dlaczego z zupełnie normalnych rzeczy, jakie mają miejsce w każdym kraju, „Nasz Dziennik” robi sensację? Czyż nie przypomina to robienia sensacji wokół pewnego aktora i reżysera, iż „jest katolickim fundamentalistą i nawet nie jada mięsa w piątki”, tak jakby niejadanie mięsa w piątki było czymś nadzwyczajnym?
4. Czy „Nasz Dziennik” kiedykolwiek zainteresował się, w jaki sposób są organizowane wycieczki młodzieży żydowskiej do Polski, jak są uzbrojeni ich ochroniarze, w jaki sposób traktują Polaków, jak zachowuje się ta młodzież i jak dewastują hotele? Bo jakoś sobie tego nie możemy przypomnieć… a warto by było o tym kiedyś napisać.
Gajowy Marucha
Rosja nas grabi? Po odmalowaniu wizyty prezydenta Rosji Miedwiediewa jako niemal-że inwazji obcych wojsk i służb na terytorium – he he he – „suwerennej” Polski, „Nasz Dziennik” (9.12.2010) wziął się za sprawy handlu z Rosją, gdzie jego zdaniem też nic nie jest, jak być powinno: Handlując z Rosją, ciągle tracimy
http://marucha.wordpress.com/Wymiana handlowa Polski z Rosją od kilku lat systematycznie maleje. Nie należy się raczej spodziewać, by ostatnia wizyta prezydenta Rosji poprawiła bilans naszych kontaktów gospodarczych. Deficyt Polski w handlu z Rosją kształtuje się na poziomie 11,5 mld USD. Zdaniem ekspertów, wizyta miała charakter polityczno-protokolarno-symboliczny. Z danych Państwowej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych (PAIiIZ) wynika, że jeszcze w 2008 roku polsko-rosyjska wymiana handlowa kształtowała się na poziomie 29,46 mld USD. Rok później wyniosła 17,85 mld USD, a w okresie styczeń – sierpień br. osiągnęła poziom 15,54 mld USD. Eksportujemy przede wszystkim wyroby przemysłu elektromaszynowego, drzewno-papierniczego, chemicznego, metalurgicznego oraz lekkiego, a także artykuły rolno-spożywcze. Z kolei w imporcie od wielu lat przeważają produkty energetyczne, w tym ropa naftowa i gaz ziemny (aż 73,5 proc.). Bilans jest dla nas niekorzystny. Więcej z Rosji importujemy, niż eksportujemy. Nadwyżka importu nad eksportem wynosi około 11,5 mld USD. Deficyt może się zwiększyć, gdyż ceny ropy i gazu pod koniec roku zaczęły iść w górę (…) Oczywiście powodem niekorzystnego bilansu eksportowego jest działalność złowrogiej razwiedki oraz sabotowanie wspaniałych polskich produktów na rzecz droższych i gorszych pochodzących skądinąd. Może Unia Europejska mogła by zmusić Rosję do kupowania w Polsce tego, czego Rosja nie chce?
Ale na tym nie koniec: (…) Na pewno powinniśmy rozbudować naszą infrastrukturę i korytarze transportowe między oboma krajami. Niemcy i Rosja budują takie korytarze omijające Polskę, a przykładem jest rozbudowa linii szerokotorowej przez Ukrainę i Słowację. (…) Rzeczywiście skandal, że Rosjanie dużym łukiem omijają tereny państwa, które nie tylko należy do „Kompleksu J”, ale jest wręcz jego przodującym członkiem, a polityka przezeń uprawiana była wściekle antyrosyjska. Dość przytomnie wyrażają się natomiast posłowie Jerzy Polaczek i Bogusław Kowalski na temat rzekomej ekspansji rosyjskich firm telekomunikacyjnych w Polsce: (…) Nie słyszałem o takich planach, byłaby to nowość – mówi poseł Jerzy Polaczek (PiS) z sejmowej Komisji Infrastruktury. – Jednak sam rynek telekomunikacyjny w Rosji jest technologicznie zacofany. To raczej my moglibyśmy być eksporterem myśli i rozwiązań. Prezydent Rosji deklaruje, że chce modernizować kraj poprzez wprowadzanie nowoczesnych technologii – dodaje Kowalski. Przypomina, że w zakresie regulacji tego rynku mamy problemy wynikające ze złej prywatyzacji polskiej telekomunikacji, która nie polegała na rozbiciu monopolu, tylko przekazaniu tego monopolu obcej firmie, w tym przypadku France Telecom. – Dopiero od czasów rządów PiS, kiedy powstał Urząd Komunikacji Elektronicznej, rozpoczęto regularną walkę z tym monopolem. Niestety, nie mamy własnych produktów typu Nokia. Natomiast Polska ma niezły dorobek, jeśli chodzi o organizację tego rynku, by eliminować monopole sztucznie podbijające ceny. I to są doświadczenia, które dla Rosjan mogą być bardzo interesujące – ocenia Kowalski. Polska ma przede wszystkim imponujący dorobek, jak pod przywództwem żydowskich ekonomistów, doradców i członków rządu i parlamentu rozdać za psie pieniądze cały polski przemysł, jak zniszczyć rolnictwo, jak skazać na głodową wegetację setki tysięcy pracowników zlikwidowanych z dnia na dzień PGR-ów, jak likwidować szkoły i placówki kulturalne – i wreszcie jak gnoić swych obywateli, upominających się o prawo do bycia Polakami, a nie szabesgojami. Gajowy Marucha
Lista rekordów świata ustanowionych przez Izrael Wytnij – zachowaj. Admin.
Israel’s list of broken world records
http://wakeupfromyourslumber.blogspot.com/2010/07/israels-list-of-broken-world-records.html
Tłumaczenie: Ola Gordon
Izrael, państwo wielkości New Jersey [w Polsce, zbliżone do obszaru województwa zachodniopomorskiego- Red.] może pochwalić się jedynie następującymi osiągnięciami:
- ustanowione na ruinach innego, którego naród jest niszczony – Palestyny
- rekordzista świata w liczbie etnicznie wyczyszczonych miast i wiosek – ponad 500
- rekordzista świata w liczbie wykreowanych uchodźców – ponad 4 mln
- rekordzista świata w liczbie zdemolowanych domów – ponad 60 tys.
- rekordzista świata w liczbie potępień wydanych przez ONZ – ponad 500
- rekordzista świata w liczbie przegłosowanych protekcyjnych wet w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – ponad 100
- rekordzista świata w mordowaniu niewinnych cywilów per capita – ponad 50 tys.
- rekordzista świata w więzieniu cywilów per capita – ponad 250 tys.
- rekordzista świata w okaleczaniu niewinnych cywilów per capita – ponad 50 tys. niepełnosprawnych
- rekordzista świata w zadawaniu ran niewinnym cywilom per capita – ponad 200 tys.
- ma tylko dwa państwa chroniące jego taktykę w ONZ: USA i Mikronezja (czerwiec 2008 populacja 108 tys.)
- jedyne państwo na świecie odmawiające prawa powrotu uchodźcom
- jedyne państwo na świecie okupujące całe inne i częściowo dwa państwa
- jedyne państwo na świecie jawnie kradnące wodę sąsiadom
- jedyne państwo na świecie uznające demolkę domów jako środek zbiorowej kary
- jedyne państwo na świecie wyrywające z korzeniami drzewa jako środek zbiorowej kary
- jedyne państwo na świecie uznające umyślne niszczenie cywilnej infrastruktury
- jedyne państwo na świecie o zalegalizowanym prawie do egzekucji
- unikalne w stosowaniu żywych tarcz podczas operacji wojskowych
- jedyne państwo na świecie o zalegalizowanych torturach
- jedyne państwo na świecie tworzące bezprawne osadnictwo na okupowanych terenach
- jedyne państwo na świecie, w którym jawnie więzi się działaczy bez procesów
- rekordzista świata w liczbie zorganizowanych punktów kontrolnych (wg Księgi Rekordów Guinnesa)
- rekordzista świata w liczbie zorganizowanych wobec Palestyńczyków godzin policyjnych
- rekordzista świata w liczbie odmów służenia w armii
- jedyne państwo na świecie, którego punkty kontrolne nie przepuszczają kobiet do szpitala (rodzą same i zwykle dziecko umiera)
- jedyne państwo na świecie, którego punkty kontrolne nie przepuszczają chorych do szpitala co powoduje zgony
- jedyne państwo na świecie, którego punkty kontrolne stanowią ostatni etap orszaków weselnych
- jedyne państwo na świecie, którego punkty kontrolne nie przepuszczają dzieci do szkół
- jedyne państwo na świecie, które posiada partię polityczną jawnie chroniącą przeprowadzanie czystek etnicznych na rodowitych obywatelach (Palestyńczykach)
- jedyne państwo na świecie, które stosuje rasistowskie prawo dyskryminujące rodowitych obywateli (Palestyńczyków)
- jedyne państwo na świecie, które posiada memoriał dedykowany terroryście, gdzie zbierają się i tańczą jego wyznawcy
- jedyne państwo na świecie, które więzi dzieci z powodów politycznych
- jedyne państwo na świecie, w którym za umyślne rozbicie głowy dziecka o ścianę jest kara pracy społecznej w wymiarze jednego miesiąca!
- jedyne państwo na świecie, które nie pociąga do odpowiedzialności swoich żołnierzy za mordowanie zimną krwią działaczy pokojowych
- jedyne państwo na świecie, które w swoich miastach zezwala mieszkać wyłącznie jednej grupie etnicznej
- jedyne państwo na świecie, w którym zezwala się na mieszkanie w domach skradzionych żyjącym uchodźcom
- jedyne państwo na świecie, w którym zezwala się na uprawę ziemi skradzionej żyjącym uchodźcom
- jedno z dwóch państw na świecie (obok Stanów Zjednoczonych) stosujących, wbrew prawu międzynarodowemu, bomby kasetowe i uranowe.
- będąc bogatym państwem otrzymuje największą pomoc finansową, większą od udzielanej Subsaharyjskiej Afryce!
- twierdzi, że jego wrogowie chcą wymazać go z mapy świata, a sam zrobił to wobec Palestyny!
- jest państwem które wprowadziło broń atomową na Bliski Wschód, ale jedynym odmawiającym złożenia podpisu pod traktatem o jej nierozprzestrzenianiu
- po NRD, jedyne państwo budujące mur segregujący
- po Afryce Południowej, jedyne państwo stosujące segregację rasową
- jest światowym pionierem w organizowaniu żelaznych bram na drogach
- jest światowym pionierem w zamianie miast na więzienia z bramami i godzinami otwarcia
- jest światowym pionierem w budowie segregacyjnych ogrodzeń podłączonych pod prąd
- jest światowym pionierem w wynalezieniu „kierowanych w oczy” pocisków gumowych
- jest światowym pionierem w wynalezieniu gazu łzawiącego zabijającego niemowlęta
- jest światowym pionierem w stosowaniu klatek gwarantujących poniżanie człowieka
- ma największa liczbę miast wybudowanych na miejscu etnicznie wyczyszczonych wiosek, których byli mieszkańcy są uchodźcami
- plasuje się wśród krajów odczuwających brak bezpieczeństwa.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2010/12/08/lista-rekordow-swiata-dokonanych-przez-izrael/
Ale na szczęście większość Polaków dobrze wie, że Żydzi to taki sam naród, jak każdy inny, a zdegenerowane jednostki zdarzają się w każdym państwie. – admin
Aj waj, Polska to taka dziwna kraj w którym wybory prezydenckie Jarosław przegrał, bo miał kota (zamiast baby). Główkowałem i wydziwiałem nad tajemniczą karierą chrabjego Bronisława. Ani aż taki on przystojny, ani nie taki wygadany jak Jarkacz, błyskotliwy inaczej, a tutaj patrzcie ludziska – prezydentem chrabisko zostało. Sprawa natychmiast wyjaśniła się po publikacji Gazety koszernie Polskiej (przy uczynnej pomocy plemiennego IPN), a dotyczącej pierwszej damy trzeciej żydolandii. Okazuje się, że chrabjanka Komorowska to Żydówka! I to stuprocentowa. W czasach PRL znane było powiedzonko – nie matura a chęć szczera zrobi z ciebie oficera. W trzeciej żydolandii obowiązuje inna zasada - nie matura a właściwa małżonka zrobi prezydentem nawet takiego Bronka. Wybór chrabjego na lokatora Belwederu ma kilka ważnych konsekwencji. Jak wiemy, zgodnie z judaistyczną zasadą mówiącą, że Żydem jest ten, kogo urodzi Żydówka, całe liczne potomstwo chrabjego to w myśl judaizmu po prostu Żydzi. I do tego Żydzi HERBOWI. A nie jakaś tam żydowska drobnica. Komorowscy to będzie herbowa, żydowska szlachta. Jeśli jeszcze fortuna się poszczęści i pieniążków przybędzie, mogą być nawet w przyszłości dobrą partią dla baronów z klanu Rothschilda. Eh, Bronek, to był strzał w dziesiątkę, z tą żonką. Dla starszych i mądrzejszych rodzi się też ciekawa perspektywa. Mamy obecnie w Polsce ujemny przyrost naturalny. A tu taki Bronek pięcioro Żydów naklepał. Jak ten przykład podłapią inni usłużni szabas-goje, to za parę pokoleń w Polsce nie będzie już miejsca dla Polaków. Gdyby Jarosław potrafił myśleć strategicznie i zamiast kota o jakąś kobitkę by się postarał, miałby dużo większe szanse na Belweder. Niestety, on żył starymi przyzwyczajeniami i myślał, że chęć szczera wystarczy do Belwedera . Dlatego już teraz informujemy wszystkich karierowiczów – chcesz kariery, szukaj żony. Najlepiej takiej z jedynymi słusznymi, plemiennymi korzeniami. Informacje o rodzinie pierwszej damy nie pojawiły się przypadkowo tuż po wizycie prezydenta Rosji Miedwiediewa w Polsce. Media tzw. prawicowe i niezależne (od prawdy), będące tubami propagandowymi kaczyzmu sprawę pochodzenia pierwszej damy nagłaśniają naturalnie z innego powodu, niż jej żydowskość. Po wasalskich występach Bronka na szczycie NATO, po ujawnieniu faktów, że on i PO zabiegają o wzmożoną współpracę militarną z NATO i USA trudno jest przekonywać zaczadzanych wyznawców kaczyzmu i rydzykizmu o agenturalnej zależności Bronka do Rosji. Jakby był on agentem zimnego czekisty, to by tak nie merdał ogonem żydostwu z NATO i USA. No i w tym momecie „niezależne” media ujawniają, że rodzice bronkowej żony w UB pracowali. A więc byli oni wstrętnymi komuchami, agenturą KGB. A że Putin to też KGB – więc udowodnione zostaje w ten sposób, że Bronek jest prowadzony przez żonkę mającą powiązania (poprzez rodziców) z KGB (czyli z Putinem). W ten sposób wmawiana zaczadzonym czytaczom i oglądaczom fałszywka, jakoby Bronek to był ruski agent, wydaje się być uratowana. Ale przy okazji, przez głupotę, niechcąco wypaplała prasa tzw. „prawicowa” i „niezależna” fakt daleko idącego zażydzenia UB i SB. Jest to istotne z tego powodu, że plemienny IPN rutynowo mówi o zbrodniach komunistycznych, nie zaznaczając wyraźnie, że były to zbrodnie żydo-komunistyczne.
Czym jest faktycznie IPN? Zbrodnie Żydów zwala IPN na beznarodowych komunistów. Prowadzone przez IPN śledztwo w sprawie pogromu kieleckiego zakończyło się zatarciem śladów i żydowskiej odpowiedzialności za tę ewidentną prowokacją przeprowadzoną przez żydowską UB. IPN uznał że wydarzenia kieleckie z 4 lipca 1946 roku miały charakter spontaniczny i zaistniały wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności natury historycznej i współczesnej.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pogrom_kielecki Jak widać plemiennemu IPN-owi zabrakło odwagi na to, aby ewidentną prowokację żydowskiej UB nazwać po imieniu.
Tak samo IPN fałszuje historię powielając żydowską wersję Katynia. Winą za Katyń IPN obciąża NKWD i Stalina, ale ani słowem nie wspomina o żydowskiej wierchuszce rządzącej NKWD i stalinowską ZSRR. Winę za Katyń ponoszą Żydzi. A nie bezosobowa ZSRR, sowieci,stalinowcy, czy wręcz Rosjanie. Przypomnę też, że proces ś.p. Dariuszowi Ratajczakowi wytoczono na podstawie artykułu 55. Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Jak widać z powyższego, IPN jest instytucją nadzorującą jedynie słuszną, żydowską wersję historii obowiązującą w żydolandii nr 3. W tym wypadku IPN usłużnie wyciągnął dokumenty pierwszej damy, aby dać żydowskiej agenturze wpływu w mediach kolejny „dowód” na to, że Bronek to ruski agent. IPN bierze tym samym aktywny udział w odwracaniu uwagi Polaków od faktu, że Polska okupowana jest przez żydostwo. Dlaczego na przykład taki IPN nie zajmie się historycznym opracowaniem wspomnień Albina Siwaka?
http://wiernipolsce.wordpress.com/2010/12/03/albin-siwak-bez-strachu/
Siwak ujawnia stopień zażydzenia zarówno PRL jak i trzeciej żydolandii. Ale to właśnie jest jedynym powodem, dlaczego plemienny IPN książką Siwaka się nie interesuje. A „niezależne” i „obiektywne” media i żydowska agentura rządząca Polską książkę tę i jej autora wyciszają jak tylko mogą. Na marginesie wizyty prezydenta Miedwiediewa w naszym baraczku wyszła na jaw jeszcze jedna ciekawostka… Zarówno media rebe Rydzyka, jak i GW szumowiny Aarona Szechtera komentując wizytę rosyjskiego gościa u nas skorzystały z usług propagandowego „historyka”, niejakiegoRotfelda. Czyż to nie dziwne? Oficjalnie trwa wojna na śmierć i życie pomiędzy michnikowcami a wodzem i prorokiem moherowych beretów. Ale do ogłupiania polactfa załganymi komentarzami solidarnie posiłkują się Rydzyk i Michnik wynurzeniami tego samego „historyka” – propagandysty – Rotfelda. Na koniec jeszcze o wizycie Bronka w USA. Wygląda na to, że chrabja pojechał tam na dywanik wyśpiewać Barakowi wszystko, co wyciągnął od Miedwiediewa. Normalnie, gdyby chrabja był agentem Putina, to najpierw spotkałby się on z noblistą Barakiem, a zaraz potem poleciałby z donosem na Kreml. Aby wyśpiewać wszystko, czego się dowiedział i co z zaleceń operacyjnych zrealizował. O tej kolejności wizyt też należy pamiętać… Niby drobnostka, a jednak najpierw ciągnie się kogoś za język, a potem donosi się komuś innemu, co się wyciągnęło. A nie na odwrót. Poliszynel
PS. Chrabja Bronek zasłużył na nową ksywę – „chrabja obojga narodów”.
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2010/12/08/aj-waj-polska-to-taka-dziwna-kraj/
Moje wczorajsze wystąpienie w PE „Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010- dlaczego apelujemy o prawdę i pamięć” Szanowni Państwo! 10 kwietnia 2010 zginął mój mąż. Razem z Prezydentem RP i jego małżonką zginęli ojcowie, mężowie, żony, dzieci, osoby bardzo nam bliskie, ale też osoby publiczne, pełniące główne funkcje w strategicznych instytucjach Państwa Polskiego. Mój mąż, Janusz Kurtyka był prezesem Instytutu Pamięci Narodowej. Leciał do Katynia by, tak jak i inne osoby w tym samolocie, zamanifestować swoją postawą jak ważne jest odkłamywanie historii Polski, jak powinna wyglądać walka o prawdę historyczną. Przez 70 lat tą walkę dla kolejnych pokoleń Polaków symbolizował Katyń. Przez całe lata od 1940 roku o tym mordzie dokonanym przez radzieckie służby bezpieczeństwa na rozkaz najwyższych władz państwa, zabraniano nam mówić. Początkowo w imię interesu sojuszu państw alianckich, potem w imię interesu sowieckiej Rosji. Jak trudna jest to walka do dziś, świadczą dwie wizyty władz polskich- 7 kwietnia i 10 kwietnia 2010. Pierwsza- na uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod budowaną w Katyniu cerkiew, na którą poleciał pan premier Tusk, druga by uczcić pomordowanych polskich oficerów – wizyta polskiej delegacji na czele z prezydentem. O tym, że to Rosjanie domagali się, by odbyły się dwie różne wizyty dowiedziałam się wraz z polskim społeczeństwem dopiero po moim powrocie z Katynia – w drugiej połowie września 2010, o tym, że minister Arabski- szef kancelarii premiera, w Moskwie 17 i 18 marca 2010 uzgadniał właśnie taki scenariusz z Rosjanami, nie w ambasadzie RP ani w Ministerstwie Spraw Zagranicznych tylko w restauracji czego dowiedzieliśmy się dopiero z akt śledztwa. 11 kwietnia pojechałam do Moskwy, pojechały inne rodziny; pojechaliśmy w celu identyfikacji ciał naszych bliskich. W prosektorium Instytutu Medycyny Sadowej w Carycynie, spędziłam 3 kolejne dni. Dni ciężkie, pełne strachu, że nie uda się zidentyfikować ciała, pełne wysiłku, by wśród ogromnego bałaganu rzeczy ofiar, błędnych opisów ciał, braku zdjęć tych ciał, wykonać zadanie do końca. W Moskwie razem z nami była minister zdrowia Ewa Kopacz i … minister Arabski . Przez 3 dni zapewniano nas, że polscy śledczy pracują razem z rosyjskimi , że polscy prokuratorzy razem z rosyjskimi prowadzą śledztwo, że zabezpieczono miejsce wypadku, którego teren został przekopany na głębokość 1metra i wszystkie szczątki ludzkie jak i części samolotu zostały zabezpieczone, że polskie władze zostaną w Moskwie do końca, dopóki każda część ciała naszych bliskich nie wróci do kraju. Czwartego dnia, po powrocie do Polski okazało się, ze wszystko to o czym mówiono jest kłamstwem. Rodziny zostały zostawione same sobie, informowano nas za pośrednictwem mediów. Zaczęliśmy domagać się przyznania statusu pokrzywdzonego.
Żeby się wspierać wzajemnie, a także by prowadzić działalność upamiętniającą wybitne osoby, które zginęły, w tych dniach ciężkiej żałoby, powstało Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010. Szybko jednak okazało się, że Stowarzyszenie musi zająć się prawami rodzin, które wreszcie dostały status pokrzywdzonych, do udziału w śledztwie. Strona polska, bowiem, wycofała się ze śledztwa powołując się na konwencję z Chicago z 1944r dotyczącą lotnictwa cywilnego. Zaczęto wmawiać naszemu społeczeństwu, że lot najwyższych władz naszego kraju miał charakter cywilny, mimo że samolot Tu 154M był rządowym samolotem wojskowym, z wojskową załogą, przewożącym prezydenta-zwierzchnika sił zbrojnych RP będącego jednocześnie głową dużego państwa NATO z delegacją w skład której wchodzili m.in. generałowie, dowódcy wszystkich rodzajów broni, szef sztabu generalnego, kapelani wojskowi wszystkich wyznań, szefowie najwyższych instytucji związanych z przywracaniem pamięci. Wszystkie dokumenty lotu nosiły symbol M jak Military. Na podstawie mylnych komunikatów wieży wojskowego lotniska Siewiernyj w Smoleńsku zgodnie z procedurą wojskową załoga podchodziła do lądowania. Jako pierwszej instancji śledztwo zostało przekazane do MAKu, instytucji podlegającej Federacji Rosyjskiej, która jest jednocześnie stroną oskarżoną w śledztwie, bo opiniuje stan rosyjskiej bazy lotniczej i wystawiła certyfikat zakładom, które przeprowadzały remont Tu 154. Polskie media, prawie całkowicie aktualnie upolitycznione i kontrolowane przez rząd, ogłosiły już wtedy publiczny wyrok, że winę za katastrofę ponoszą piloci i warunki pogodowe tzn. mgła. Publicznie podano także informacje:
1. prezydent Lech Kaczyński wywierał naciski na załogę, żeby lądować, dodając oszczerstwo, że był pijany – informacja okazała się być kłamstwem
2. generał Błasik był w kabinie pilotów i kazał im lądować – kolejne kłamstwo
3. minister Kazana był w kabinie pilotów i kazał im lądować – kolejne kłamstwo
4. samolot 4 razy podchodził do lądowania – kłamstwo
5. samolot wykonał przed upadkiem beczkę, potem zmieniono na półbeczkę – kłamstwo jedno za drugim
6. samolot rozpadł się na tysiące drobnych części po uderzeniu częścią górną kabiny w ziemię - kłamstwo
7. identyfikacja genetyczna dotyczyła każdej części ludzkiej – kłamstwo, dużo części spalono i pochowano jako nieznane
8. przeprowadzono sekcje zwłok każdej z ofiar – kłamstwo. Widziałam ciało mojego męża ostatniego dnia w Moskwie tuż przed włożeniem do trumny i jednoznacznie stwierdzam jako lekarz, że nie miało śladów badania sekcyjnego.
9. zabezpieczono wrak i miejsce katastrofy – ewidentne kłamstwo. Nikt za te kłamstwa nie powiedział nam, rodzinom, żyjącym ciągle w maksymalnym stresie, nawet przepraszam. W maju 2010 dziennikarze Gazety Polskiej pojechali do Smoleńska. Na niezabezpieczonym miejscu katastrofy znaleźli mnóstwo części samolotu i części ludzkich ciał. Jednocześnie okazało się, że z konta pana Przewoźnika, jednej z ofiar ktoś w Rosji posługując się jego kartą bankomatową wypłacał pieniądze. Doszło do kuriozalnej sytuacji gdy w tej sprawie, jakże oczywistej, rzecznik polskiego rządu Paweł Graś przepraszał Rosjan za podejrzenie. Pojawił się nowy standard w polskim życiu publicznym kiedy to złodzieja przeprasza się za to, że ukradł. Pojawił się paraliżujący strach, że w sprawie katastrofy dzieją się rzeczy, które przy normalnych czynnościach śledczych nie powinny mieć miejsca. Przekonani początkowo, że to koszmarne zrządzenie losu, zaczęliśmy powoli, ze względu na matactwa w śledztwie, podejrzewać, że czynnik ludzki działający celowo, miał podstawowe znaczenie w tym co się stało i dlatego śledztwo nie może być transparentne i dlatego celowo jest prowadzona od kwietnia polityka rządu polskiego by jak najszybciej sprawę zamknąć i o niej zapomnieć. Tymczasem zaczęły się pojawiać nowe coraz bardziej niepokojące fakty:
- rodzinom i ich pełnomocnikom nie pozwolono kopiować akt jawnych, mogliśmy je jedynie godzinami przepisywać. Po dużych naciskach wydano chwilową zgodę, cofając ja natychmiast gdy, prawdopodobnie na zasadzie prowokacji, jakieś zdjęcia akt ukazały się w prasie. Aktualnie ponownie nie wolno akt kopiować.
- okazało się, że bezprawnie zabroniono nam otwierania naszych trumien po przylocie do Polski. Polskie prawo na to zezwala. Dziś, przy braku jakiejkolwiek dokumentacji fotograficznej i medycznej wiele rodzin zastanawia się kogo i co tak naprawdę pochowało.
- Polska nie dostała oryginałów zapisów czarnych skrzynek. Jedyna przesłana kopia okazała się być nieudolnym montażem i ma niewiele związku z oryginałem. Od 4 miesięcy leży w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie, który poddawany różnorodnym naciskom, nie wie jaką ostateczną opinię wydać.
- Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 wystąpiło w czerwcu 2010 do rządu RP z prośbą o domaganie się wydania Polsce wraku samolotu. Po ogromnych protestach rodzin i polskiej opinii publicznej Rosja nakryła jedynie wrak brezentem i nadal nie zamierza Polsce zwrócić. Aktualnie brakuje ok. 40 ton samolotu, brakuje tez kokpitu, podstawowego dla śledztwa. Obok paru większych części leżą dwie ogromne hałdy bardzo drobnych fragmentów. W Smoleńsku byłam 2 razy. Pierwszy raz w połowie września, drugi w połowie listopada tego roku. Pewne fakty przeraziły mnie.
1. lotnisko. Nie wiedziałam, że lotnisko może tak wyglądać. Baraki i budy, połamane, powiązane drutami latarnie, niektóre z powybijanymi szkłami.
2. szczątki wraku. We wrześniu leżały nie zabezpieczone na płycie lotniska. Podeszliśmy do nich na odległość 2 metrów i gdyby nie dzieci, które ze mną były, podeszłabym bez problemów do samego wraku. Ludność miejscowa mogła przez 7 miesięcy zabierać sobie części w dowolnych celach.
3. miejsce gdzie spadł samolot. To miejsce znajduje się całkiem z boku w stosunku do pasa lądowania. Nawet przez chwilę nie było szans by ten samolot wylądował. Podczas gdy w zapisie czarnej skrzynki, którą dostaliśmy ciągle słychać komunikat, że samolot jest na ścieżce i na kursie. To może zobaczyć każdy laik, nawet taki jak ja, na własne oczy.
4. drzewo. Nadal stoi tam brzoza, której samolot ściął skrzydłem konar. Widać to miejsce na wysokości 10 metrów. Jak tak duży samolot mógł się na tej wysokości obrócić. Jak spadając z tak niewielkiej wysokości mógł rozpaść się w drobny mak?
Dlaczego podaje się nam rodzinom, nam Polakom do wiadomości takie przerażające kłamstwa. W jakim celu . Nękani tego typu pytaniami postanowiliśmy jako Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 zwrócić się do polskiego rządu z prośbą o powołanie Międzynarodowej Komisji Śledczej. Od lipca 2010 zebraliśmy ponad 330 tysięcy podpisów obywateli polskich w kraju i za granicą i zwróciliśmy się z naszą petycją do Prezesa Rady Ministrów, Prezydenta, Marszałka Sejmu i Senatu. Podpisy zostały złożone w biurach Sejmu RP. W październiku 2010 otrzymaliśmy odpowiedź od premiera Donalda Tuska, że nie widzi potrzeby powołania takiej Komisji. Od tej pory, reprezentując pozarządową organizację walczącą o prawdę i pamięć a także głos 330000 obywateli UE pozostało nam jedynie apelowanie do międzynarodowej opinii publicznej, do sumienia ludzi i rządów państw demokratycznych, do struktur międzypaństwowych, do których należy nasz kraj i których, także my jego obywatele jesteśmy członkami. Zuzanna Kurtyka's blog
Szokujące kłamstwo Sikorskiego Z prof. Andrzejem Nowakiem, historykiem, rosjoznawcą i sowietologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Bogusław Rąpała Możemy mówić o przełomie, komentując wizytę prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Warszawie? - Jeśli słowo "przełom" do czegoś pasuje, to do przełamania granic przyzwoitości w zakłamywaniu rzeczywistości. Stopień hipokryzji w czasie tej wizyty może oszałamiać. Rozmowy towarzyszącej tej zorganizowanej z bizantyjskim przepychem wizycie wskazują raczej na jednostronny charakter realizacji rosyjskich interesów: Rosja faktycznie przejmuje kontrolę nad handlem gazem z Polską. Chodzi konkretnie o zmianę statutu spółki EuRoPol Gaz, kluczowej dla tego handlu, i oddanie jej pod kontrolę Gazpromowi. Również samo dopuszczenie przez stronę polską do rozmów na temat zastąpienia łącznika energetycznego między Polską a Litwą, związanego z projektem budowy litewskiej elektrowni atomowej, łącznikiem z projektem rosyjskiej elektrowni atomowej w Kaliningradzie jest wydarzeniem, które może doprowadzić do realnego, bardzo niebezpiecznego "przełomu", czyli całkowitego uzależnienia energetycznego Polski od Rosji.
Do tego dochodzą haniebne wypowiedzi polskich polityków w kwestiach historycznych, jak chociażby ministra Radosława Sikorskiego dla "Gazety Wyborczej", w której stwierdził: "Mamy w stosunkach polsko-rosyjskich obustronną wrażliwość na ból drugiej strony. Dzisiaj potrafimy przyznać, że w latach 20. w polskiej niewoli zmarło z chorób tysiące żołnierzy Armii Czerwonej. To także spory postęp". - Zagadnienia historyczne służą raczej do przykrycia istotnych kwestii gospodarczych i kwestii najistotniejszej dla godności państwa polskiego, jaką jest sprawa katastrofy smoleńskiej i prowadzonego śledztwa. Polska ustami ministra Sikorskiego przyjęła wykładnię historii, jaka funkcjonuje w postsowieckiej propagandzie od wielu lat. Dotyczy ona rzekomej równowagi win historycznych między Polską a Rosją w XX w. i wspólnego dochodzenia do bilansu owych krzywd. Minister Sikorski na jednej szali położył zbrodnię katyńską i tragiczny los jeńców sowieckich w polskiej niewoli w 1920 roku. Szokujące i przełomowe jest także to, że minister Sikorski zasugerował, jakoby w Polsce w ciągu ostatnich dwóch lat szalało coś w rodzaju kłamstwa "antykatyńskiego" negującego prawdę o losie jeńców sowieckich z wojny 1920 roku, na wzór faktycznie występującego na masową skalę w Rosji kłamstwa, negującego zbrodnię katyńską. Niestety, to kłamstwo podtrzymuje wciąż także stanowisko rządu rosyjskiego, przypomniane dwa tygodnie temu w opinii ministerstwa sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej wydanej dla Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Wypowiedź polskiego ministra zdaje się zrównywać rzekomy poziom zakłamania historycznego i win moralnych współczesnego społeczeństwa polskiego z poziomem zakłamania historycznego i win moralnych propagandy postsowieckiej. Nie mam wątpliwości, że te słowa będą z satysfakcją cytowane w rosyjskich mediach w następującym tonie: nareszcie Polacy przyznali, że mieliśmy rację; Polacy są takimi samymi zbrodniarzami jak Stalin (jeśli w ogóle popełnił on jakąkolwiek zbrodnię).
Czy ta wizyta zmieni coś w sposobie prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej? - Sprawdzianem elementarnie dobrych intencji strony rosyjskiej byłoby przywiezienie przez prezydenta Miedwiediewa resztek materialnych śladów katastrofy smoleńskiej. Rosjanie już właściwie ogłosili wyniki swojego śledztwa. Skoro wiadomo, do jakich wniosków doszli, to jaki jest powód przetrzymywania przez nich poćwiartowanego wraku polskiego samolotu, czarnych skrzynek czy telefonów satelitarnych elit politycznych i wojskowych państwa polskiego? Uważam to za jednoznaczny wskaźnik braku dobrej woli strony rosyjskiej. A może tchórzliwości strony polskiej? Przygnębiająca jest pozycja petenta przyjmowana w tej sprawie przez władze polskie. Do Polski przyjechał również prokurator generalny Federacji Rosyjskiej Jurij Czajka, który oficjalnie prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej i w całości je kontroluje. W tym samym dniu, w najbardziej opiniotwórczej amerykańskiej gazecie "The Washington Post" ukazał się artykuł z wezwaniem rządu amerykańskiego do niewpuszczania takich ludzi jak prokurator Czajka na teren USA. To wezwanie do sankcji wobec przedstawicieli prokuratury rosyjskiej ze względu na ich skrajnie nierzetelny, polityczny i niemający nic wspólnego z cywilizowanymi zasadami praworządności sposób postępowania. Prokurator Czajka odpowiada przecież nie tylko za śledztwo smoleńskie, ale także za wszystkie najbardziej kompromitujące śledztwa polityczne w Rosji: w sprawie śmierci Aleksandra Litwinienki i Anny Politkowskiej oraz nowy proces Michaiła Chodorkowskiego. To właśnie on jest autorem szalenie "oryginalnej" tezy, zgodnie z którą szyjący spodnie w obozie pracy przy granicy z Mongolią były rosyjski miliarder odpowiada za śmierć otrutego polonem w Londynie płk. Litwinienki. To jest poziom wiarygodności partnerów, dla których wznosiliśmy bramy triumfalne w czasie wizyty prezydenta Miedwiediewa i którym powierzyliśmy odnalezienie prawdy na temat katastrofy smoleńskiej. Dziękuję za rozmowę.
WIZYTY I CO Z NICH WYNIKA
1. Ostatnie dni to wręcz festiwal wizyt gości zagranicznych w Polsce ale i wyjazdy naszych najwyższych przedstawicieli Prezydenta Bronisława Komorowskiego i Premiera Donalda Tuska za granicę. Aktywna polityka zagraniczna dla takiego kraju jak Polska położonego pomiędzy dwoma mocarstwami, które mówiąc najoględniej nie zawsze żywiły do nas przyjazne uczucia, to nasza racja stanu. Tyle tylko, że można odnieść wrażenie iż te liczne wizyty nie są wykorzystywane do załatwiania naszych najważniejszych spraw.
2. Co przyniosła ostatnia wizyta Prezydenta Miedwiediewa w Polsce dla naszego kraju? Mimo ogromnego zgiełku medialnego sugerującego jakiś przełom w relacjach polsko-rosyjskich niczego takiego zauważyć nie można. Wiele kurtuazyjnych słów, miłych gestów ze strony Prezydenta Miedwiediewa ale nic ponadto. Na pytanie o przyśpieszenie smoleńskiego śledztwa Prezydent odpowiada, że prowadzi je niezależna prokuratura i władza w żaden sposób nie można go przyśpieszyć, choć o tej „niezależności” możemy się sporo dowiedzieć nawet z rosyjskich mediów. Sprawa odpowiedzialności Rosjan za mord katyński, Miedwiediew odpowiada o uchwale Dumy w tej sprawie, a na konkretne pytanie dotyczące stanowiska rosyjskiej prokuratury wysłanego do Strasburga, w którym pisze się o wydarzeniach katyńskich i nie ustaleniu sprawców mordu z rozbrajającą szczerością odpowiada, że nie wie kto i dlaczego takie stanowisko wysłał. Rosyjskie oczekiwania wobec Polski Prezydent Miedwiediew wyartykułował jednak bardzo jasno. Rosja oczekuje wsparcia dla budowy elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim poprzez polską deklarację o zakupie energii z niej pochodzącej, a także możliwości nabycia Lotosu przez rosyjskie firmy z branży paliwowej.
3. Premier Tusk z kolei złożył wizytę w Niemczech i tu także usłyszeliśmy, że Niemcy oczekują konsultacji z nimi priorytetów polskiej prezydencji w UE i poparcia Polski dla restrykcji dla krajów nie przestrzegających dyscypliny budżetowej z pozbawieniem ich prawa głosu na forum Rady UE. Niestety nie usłyszeliśmy, że Niemcy są gotowi zakopać w dno Bałtyku część rur Gazociągu Północnego tak aby umożliwiało to normalne funkcjonowanie budowanego gazoportu w Świnoujściu i nawet nie wiadomo czy Premier Tusk tą sprawę w dyskusji z Angelą Merkel poruszał. Komunikat po tym spotkaniu był taki jak zwykle, relacje z Niemcami są tak dobre , że trudno sobie wyobrazić, żeby były lepsze.
4. Za kilka dni Prezydent Komorowski udaje się do USA i już jesteśmy przygotowywani na sukcesy w postaci zamiany stacjonowania u nas baterii rakiet Patriot na rotacyjne stacjonowanie nieustalonej jeszcze liczby samolotów F-16 i samolotów transportowych Herkules. Jak ta zamiana ma poprawić nasze bezpieczeństwo doprawdy nie wiadomo ale już przedstawiciele rządu i zaprzyjaźnione z nim media sugerują, że powinniśmy się cieszyć z tych nowych amerykańskich propozycji. O złożonych kiedyś amerykańskich propozycjach stacjonowania w Polsce nowej generacji rakiet (co miało zastąpić tarczę antyrakietową) nawet nie będziemy wspominać bo znowu to mogłoby bardzo zdenerwować bardzo zaprzyjaźnioną z nami Rosję.
5. I tak liczne wizyty gości zagranicznych u nas, wizyty naszych najważniejszych dostojników za granicą przynoszą tylko medialny zgiełk, a nie posuwają najważniejszych polskich spraw do przodu. Nic to jednak, dla rządzącej w Polsce Platformy najważniejsze jest, że za granicą nas chwalą i to jest ta zasadnicza zmiana w stosunku do okresu kiedy rządzili Polską bracia Kaczyńscy. Tyle tylko, ze wtedy dla najważniejszych tego świata Polska była poważnym graczem na arenie międzynarodowej, a z jej stanowiskami trzeba się było liczyć. Zbigniew Kuźmiuk
Tusk z Sikorskim na rozpalonej blasze Waszyngton uznał przeciek Wikileaks za działalność na szkodę Stanów Zjednoczonych już po opublikowaniu części zapowiedzianych dokumentów. Władze w Warszawie poczuły się nim zagrożone po ujawnieniu tylko paru depesz, w których Polska została wspomniana. Czego oni się tak bardzo boją? Ameryka obawia się o swoje interesy w skali świata, a Donald Tusk, razem z Radosławem Sikorskim, boją się, że ujawnienie ich knowań z Rosją przeciw polskiej racji stanu doprowadzi ich przed trybunał stanu. Tusk doszedł do władzy w chwili, gdy prezydent Lech Kaczyński finalizował prace nad doprowadzeniem do uzyskania przez Polskę strategicznego bezpieczeństwa przez umieszczenie w Polsce stałej bazy amerykańskiej w postaci tzw. tarczy antyrakietowej. Fakt, że nowy premier od razu przystąpił do organizowania dywersji wobec planów prezydenta wskazuje, że kontakty i uzgodnienia liderów Platformy z Rosjanami musiały zostać poczynione już wcześniej, jeszcze w trakcie starań rządu Jarosława Kaczyńskiego o przyspieszenie decyzji Ameryki o instalacji tarczy. Tusk z Sikorskim, bojąc się reakcji opinii publicznej, nie mogli jawnie przeciwstawić się projektowi tarczy, więc, pomimo złośliwego utrudniania negocjacji, pod naciskiem Kaczyńskiego musieli w końcu podpisać umowę z administracją George'a Busha. W tym samym czasie prowadzili inną równie dywersyjną wobec interesu bezpieczeństwa Polski akcję z lobby izraelskim w USA, której objawem była osławiona rozmowa Sikorskiego z Ronem Asmusem, jako organizatorem zmiany w priorytetach polityki zagranicznej USA mającej nastąpić po wyborach prezydenckich (http://www.ajcongress.org/site/DocServer/Ronald_D._Asmus.pdf?docID=3044).
Istotą tej zmiany było twierdzenie, że największym zagrożeniem dla pokoju na świecie jest Iran, a najlepszym sposobem na uniknięcie zagrożenia z jego strony nie jest tarcza, a poprawa stosunków z Rosją, dzięki czemu Iran nie uzyska rakiet mogących osiągnąć cele ... w Izraelu. Tusk kłamie, mówiąc, że przewidział, iż Ameryka porzuci Polskę na rzecz innego, ważniejszego sojusznika. Wbrew kłamstwom Tuska i Sikorskiego rezygnacja z budowy tarczy i ogłoszenie „resetu" wcale nie było zdecydowane po dojściu Baraka Obamy do władzy. Jeszcze w lutym 2009 r. Robert Gates wzywał w Krakowie do pilnej ratyfikacji umowy i szybkiego rozpoczęcia budowy bazy. To Tusk jednostronnie wypowiedział współpracę wycofując wojska z Iraku, a następnie ze Wzgórz Golan i z Libanu. Tusk boi się WikiLeaks i dlatego udaje, że przewidział przyszłość. Oto prorok, który już lata temu wieszczył: „Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych urojeń?", a teraz z góry wiedział, że „obce mocarstwo" uzna słuszność jego oceny stosunków międzynarodowych, Rosja znowu, jak podczas II Wojny Światowej, stanie się strategicznym sojusznikiem Ameryki, a Polska powróci na swoje miejsce - do roli przedmiotu rozgrywanego przez zagranicę! To wszystko bzdury, bo rzekomy prorok miał już inne uzgodnienia i zobowiązania, wśród których jednym z najważniejszych znaków było nowe kłamstwo katyńskie, czyli wyparcie się prawdy, że Związek Sowiecki dokonał na Polakach ludobójstwa, a Rosja ma obowiązek wzięcia na siebie pełnej odpowiedzialności za tę nieprzedawnialną zbrodnię. Tusk zwalczał nie tylko Lecha Kaczyńskiego i jego marzenia o Polsce zabezpieczonej przed zagrożeniem ze strony Rosji, ale zrobił wiele dla zepchnięcia do rosyjskiej strefy wpływów całej Europy Środkowo-Wschodniej. Centrum Tarczy nie były antyrakiety pod Koszalinem, a radar w Czechachi, jak wynika z ujawnionych depesz: <Rosja bardziej boi się radaru niż stanowisk przechwytujących, ponieważ ten pierwszy może namierzyć lokalizację rosyjskich sił strategicznych /.../ Lokalizacje w Polsce i Czechach były częścią globalnej architektury tarczy anty-rakietowej, które, połączone, mogłyby niemal „znokautować Rosję">. Tusk zdradził sojusz polsko-czeski, bo w czasie, gdy Czesi robili wszystko, by zapewnić budowę Tarczy, on opóźniał podpisanie umowy, a następnie bojkotował jej ratyfikowanie. Teraz robi dobrą minę do złej gry: „Plotka głosi, że Amerykanie pisali między sobą z ubolewaniem, że bardzo twardo negocjujemy, ale jeśli rzeczywiście to jest w tej korespondencji, to raczej jest komplement..." - usiłuje odwracać kota ogonem, ale w tym momencie zdradza go podświadomość i ni stąd ni zowąd wypala: „niż pochodnia."! Poczuł się przypalany? Słusznie, bo bardzo to podobne do tańca niedźwiedzia na rozpalonej przez WikiLeaks blasze. Jeszcze bardziej, jeżeli to możliwe, przerażony przeciekami jest Sikorski. Już wiemy, że: „szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow powiedział dziennikarzom, że nie wierzy, by Sikorski faktycznie wypowiedział takie słowa (krytykował Rosję). Dodał, że jeśli jednak coś takiego miało miejsce, to byłoby to dla niego "głębokim zdumieniem, bo rozmawiał z Sikorskim już wcześniej o problemach dotyczących bezpieczeństwa europejskiego". Co będzie, jeżeli wyciekną razgawory Sikorskiego z „naszym mocarstwem"? Gdy Sikorski czyta depeszę: „Polska objęła zaskakująco silne przywództwo podczas konfliktu w Gruzji /.../ prezydent Lech Kaczyński i szef MSZ Radosław Sikorski różnią się co do wpływu wojny w Gruzji na plany budowy tarczy antyrakietowej na terenie Polski i Czech. Kaczyński był zdania, że konflikt jeszcze bardziej przemawia za koniecznością budowy Tarczy, z kolei Sikorski uważał, że nie ma związku między rozmowami o tarczy a trwającą wojną na Kaukazie.", to już teraz czuje się pies zapędzony do kąta i wściekle gryzie pamięć o człowieku, którego 10 kwietnia uznano martwym i pokonanym wraz z jego polityką: „To pokazuje, jak bardzo mylili się ci, którzy byli gotowi oddać swą prezydenturę za tarczę, oraz ci, którzy twierdzili, że wszystko zależy od rządu polskiego /.../ że gdyby nasz rząd był bardziej usłużny wobec USA, podpisał umowę o Tarczy miesiąc wcześniej i na gorszych warunkach, to ona by powstała." Pożytkiem WikiLeaks będzie reset „resetu". Ale choć nic już nie przywróci życia Lechowi Kaczyńskiemu, to nasz własny reset, kompromitacja i odrzucenie polityki Tuska-Sikorskiego, może przywrócić do życia polską politykę zagraniczną zgodną z polską racją stanu.
Krzysztof Wyszkowski
Sikorski przegrał tarczę, a dziś kłamie Po trzech latach spotkań Sikorskiego z Ławrowem, rozmowach z Putinem i Miedwiediewem, przyjeżdża do Warszawy prezydent Rosji, który polskiej stronie nie ma nic do zaproponowania. Nie ma żadnej oferty poza kolejnym memorandum o współpracy. Za to jest chęć zakupu Lotosu i wchodzenia w sektor energetyczny Z Witoldem Waszczykowskim, wiceministrem spraw zagranicznych i wiceszefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego w latach 2008-2010, rozmawia Maciej Walaszczyk W czasie gdy prezydent Dmitrij Miedwiediew gościł w Polsce, prorządowe media określenie "przełom" odmieniały przez wszystkie przypadki. Jaką rolę naprawdę odgrywa dziś Polska w rosyjskiej strategii? Zdaniem analityków, jesteśmy potrzebni do uwiarygodnienia relacji politycznych Moskwy z Unią Europejską. - Podzielam tę opinię. Rosji nie zależy na jakimś trwałym pojednaniu z Polską i absolutnym wyjaśnieniu wszelkich spraw zaległych i bieżących, łącznie z wzięciem odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. Doskonale wiedzą, że w polsko-rosyjskiej historii istnieją problemy, które są cierniem we wspólnych relacjach, a w związku z tym muszą je wygładzić, ale jak najmniejszym kosztem. Im chodzi o to, by wysłać na Zachód przekaz: "Zrobiliśmy wszystko, by wyjść naprzeciw Polsce i jeśli oni wciąż mają do nas pretensje, to jest ich wewnętrzna paranoja".
Gdzie można było to zauważyć? - Dobrym przykładem takiego właśnie rozwiązywania problemów była wizyta premiera Putina 7 kwietnia w Katyniu. Wpadł tam na krótko i uczynił gest, który dla nas jest ważny - klęknął, postawił świeczkę, przeżegnał się i wymamrotał coś o stalinizmie i zbrodniach tamtych czasów, wikłając to w taki oto kontekst, że wszyscy wtedy cierpieli. W świat chciał wysłać sygnał: "Sprawę załatwiłem".
Jednocześnie przy pomocy Donalda Tuska rozbijając polskie państwowe obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej... - Oczywiście, bo Putinowi chodziło też o to, by zrobić to wspólnie z tymi, którzy będą z takiego obrotu sprawy zadowoleni i sprzedadzą to w Polsce jako wielki sukces, który przekują w profity polityczne dla siebie. I tym samym wszelkie grzechy związane z Katyniem zamkną się raz na zawsze. Metoda ta jest kontynuowana.
Jaki jest to koszt dla Kremla? - Robią to jak najmniejszym kosztem. Dobrze widać to po ostatniej wizycie prezydenta Miedwiediewa. Rosjanie w bardzo ogólnikowy sposób potwierdzają wciąż, że są "gotowi wyjaśniać kwestię katyńską" i ustami swojego prezydenta obiecują kroki w tej sprawie. Co tu jednak wyjaśniać?! Przecież wszystko jest jasne - kto zabił, kogo i kiedy ten mord miał miejsce. Dziś należy oczekiwać ujawnienia w tej sprawie wszelkich dokumentów i jednoznacznej deklaracji ze strony władz rosyjskich, że zbrodni tej dokonało państwo rosyjskie czy państwo sowieckie, którego Rosja jest spadkobiercą. Tymczasem, tak jak przy okazji ostatniej deklaracji Dumy, wciąż to wszystko ubierane jest w eufemizmy, że winny jest stalinizm i "ponure czasy pogardy".
A kwestia śledztwa smoleńskiego? - Tu jest podobnie. Zamiast zdecydowanej decyzji, na mocy której powołano by do życia wspólny zespół zajmujący się kwestią wyjaśnienia tej katastrofy, kontynuowane są dwa osobne śledztwa i prace dwóch oddzielnych komisji, które nie przynoszą rezultatów. Zamiast tego mamy kolejny eufemizm: "postawimy pomnik w Smoleńsku" i podpiszemy memorandum o współpracy prokuratur. To przecież tylko polityczne zobowiązanie, które nie ma wartości prawnej. Tu, jak widać, również Rosjanie nie ponoszą żadnych kosztów.
Ze strony premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego nie widać jakiejś poważnej presji. - Nie ma żadnego widocznego nacisku ze strony polskich władz. Co więcej, przez lata pewna grupa entuzjastów, którą bez negatywnej konotacji można nazwać "partią moskiewską", pouczała wszystkich, że pozostawiając za sobą zaszłości historyczne, możemy zbudować z Rosją relacje gospodarcze, na których polscy przedsiębiorcy będą zbijać krociowe fortuny. Okazuje się, że po trzech latach spotkań Sikorskiego z Ławrowem, rozmowach z Putinem i Miedwiediewem, przyjeżdża do Warszawy prezydent Rosji, który polskiej stronie nie ma nic do zaproponowania. Nie ma żadnej oferty poza kolejnym memorandum o współpracy. Za to jest chęć zakupu Lotosu i wchodzenia w sektor energetyczny.
Na razie wiadomo, że mamy do Rosji eksportować jedynie ziemniaki, bo susza zniszczyła tam plony. - Jeśli na nich zarobimy tyle, co Rosjanie na gazie i ropie sprzedawanej do Polski, to proszę bardzo, niech kupują ich, ile chcą. Ale wiemy, że tak nie jest. Bo w Moskwie wiedzą, że ten polski rząd, którym dziś kieruje Donald Tusk, jest zainteresowany jedynie wizerunkowymi gestami. Dlatego oni tymi gestami operują właśnie po to, by światu pokazać, że sprawa polska jest załatwiona. A jeśli coś się Polakom nie podoba z Katyniem czy śledztwem smoleńskim, to nie nasza sprawa, ale lekarza - niech leczy polskie fobie.
Może rząd PO - PSL chce się wpisać w zachodnią tendencję rozmawiania z Rosją bez zimnowojennej retoryki? Przede wszystkim akcentowane jest wycofanie się USA z zainteresowania sprawami europejskimi i wejście w głębszą współpracę z Rosją, kosztem Europy Środkowo-Wschodniej. - To prawda, ten rząd ma bardzo minimalistyczne podejście do relacji międzynarodowych. Sam premier mówił, że interesuje go to, co jest "tu i teraz". Nie jest to mąż stanu, który myśli w perspektywie następnych pokoleń, ale tylko o tym, jak wygrać najbliższe wybory, a kolejną sprawę obrócić w wizerunkowy czy medialny sukces. Skalkulowano więc, że jeśli w Europie poszczególne państwa samodzielnie dogadują się z Rosją, by uszczknąć coś dla siebie z tego wielkiego tortu gospodarczego, to trzeba porzucić ambicje i myślenie o wpływie Polski na wspólną politykę europejską na Wschodzie. Uznano, że lepiej zawierać jakieś transakcje z Rosją i starać się coś uzyskać, by pokazać społeczeństwu, że taka polityka przynosi profity. Tymczasem takie myślenie jest zgubne, a my jako państwo nie jesteśmy w stanie pozwolić sobie na to, na co mogą sobie pozwolić Hiszpania czy Włochy. Jesteśmy wschodnim frontowym krajem Unii Europejskiej. Dla Polski nie jest ważne, kto dziś zarobi w relacjach z Rosją, ale jak będzie wyglądało to państwo w przyszłości. Czy będzie krajem idącym drogą transformacji politycznej i gospodarczej, czy przeciwnie - państwem z deficytem demokracji, łamiącym prawa człowieka i mającym aspiracje neoimperialne. Bo za kilka lat wszelkie tąpnięcia polityczne, zagrożenia i kryzysy, jakie tam się pojawią w wyniku braku tych zmian, dotkną w pierwszej kolejności Polskę, a nie kraje Europy Zachodniej.
Jak to może w praktyce wyglądać? - W przypadku poważnego kryzysu przy naszej wschodniej granicy możemy borykać się z tradycyjnymi zagrożeniami, takimi, jak: masowe migracje, wzrost przestępczości, przemyt. Jeśli jednak modernizacja Rosji się powiedzie i będzie ona stabilnym krajem pod względem gospodarczym, np. na wzór chiński, ale pozostanie przy swoich ambicjach imperialnych jako państwo autorytarne, to rodzi się pytanie, jak mamy żyć u boku potężnej gospodarki rosyjskiej mającej jednocześnie imperialne cele polityczne.
Jednym z takich sposobów jest zadbanie o bezpieczeństwo narodowe. - Na pewno powinniśmy zbudować własne siły zbrojne na wzór Finlandii czy Szwecji, posiadać swój przemysł zbrojeniowy, który będzie je zaopatrywał. Nasza armia powinna być nie tylko zawodowa, ale i skuteczna, tak aby mogła bronić samodzielnie większego fragmentu polskiej granicy niż tak jak obecnie około 150-kilometrowego odcinka. Armia, która zniechęcałaby agresora do wszczynania jakichkolwiek incydentów. Dlatego powinniśmy również rozmawiać z Sojuszem na temat planów ewentualnościowych, o powiększaniu infrastruktury obronnej NATO. Nawet jeśli nie uda się stworzyć stałych baz amerykańskich w Polsce, to powinny się tutaj odbywać cykliczne ćwiczenia obronne z udziałem armii sojuszniczych, aby pokazać ewentualnemu agresorowi, że Polska jest przygotowana i ma przećwiczone procedury.
Z tą koncepcją związane były negocjacje w sprawie rozmieszczenia elementów tarczy antyrakietowej w Polsce, które Pan prowadził. Tymczasem nie ma ani tarczy, ani amerykańskich baz w Polsce, ani nawet - jak dowiadujemy się z dokumentów zamieszczonych w WikiLeaks - tego, co proponowali nam Amerykanie, a więc samolotów Hercules, F-16 czy jednostki amerykańskich komandosów na Wybrzeżu. Jak się okazuje, minister Radosław Sikorski jako negocjator poniósł jedno wielkie fiasko. Dziś zwala winę na Pana... - To jest klasyczne odwracanie kota ogonem. W sierpniu 2008 roku premier Tusk i minister Sikorski po podpisaniu dobrego porozumienia z USA, które wzmacniało bezpieczeństwo, mieli w rękach złoty róg dla zwiększenia bezpieczeństwa Polski.
Gdzie go zgubili? - Przez trzynaście miesięcy premier i szef MSZ zwlekali z ratyfikacją umowy o budowie tarczy, a tyle czasu dokładnie minęło do momentu, gdy Amerykanie wycofali się planów jej instalacji, co zakomunikowali 17 września 2009 roku. W tym momencie polscy politycy zostali ze sznurem w rękach. Z obietnicami, że może za 11 lat powstanie w Polsce tarcza antyrakietowa. Dali prezydentowi Barackowi Obamie pretekst, by się z wcześniej podpisanej umowy wycofać.
Przecież dla wszystkich było jasne, że nowa demokratyczna administracja, której szefem będzie taki polityk jak Obama, nie będzie zainteresowana budową w Polsce baz rakietowych. Tusk i Sikorski uważali, że stanie się inaczej? - To sam minister Sikorski mówił, by czekać na wybór Baracka Obamy, a wraz nim na Rona Asmusa, który w tej sprawie będzie miał sporo do powiedzenia. Sikorski mówił: "Demokraci dadzą nam więcej". Dzisiaj odwraca kota ogonem i bezczelnie kłamie, że to oni wiedzieli, iż Amerykanie się wycofają. Co ciekawe, już po wyborze Obamy na prezydenta do Polski przyjeżdżał Robert Gates, pozostawiony przez nową administrację na stanowisku sekretarza obrony, by realizować w Polsce projekt budowy tarczy antyrakietowej. Namawiał do ratyfikacji podpisanej w sierpniu 2008 r. umowy. Co więcej, w kwietniu 2009 r., o czym można poczytać w dokumentach zamieszczonych w WikiLeaks, przyjechała do Polski delegacja pod kierownictwem Carla Levina, szefa senackiej komisji obrony, i ona też namawiała do ratyfikacji tej umowy. Sondowano również, czy Polska oczekuje czegoś innego. Tymczasem mijały tygodnie, aż wreszcie na początku lipca 2009 r. Obama pojechał do Moskwy na rozmowy w sprawie ratyfikacji układu o ograniczeniu zbrojeń strategicznych START. I tam Rosjanie postawili warunek, że będą kontynuowali rozmowy na temat układu, jeśli do negocjacji zostaną włączone tzw. pasywne środki obrony rakietowej, a więc program budowy tarczy antyrakietowej.
To był moment przełomowy? - To był sygnał, że po zgodzie Obamy na taki warunek Amerykanie rezygnują z budowy tarczy w Polsce. A ona sama stała się elementem przetargowym z Rosją.
Można było w tym momencie załatwić jeszcze obecność w Polsce samolotów F-16 czy amerykańskich żołnierzy w Gdyni? - Oczywiście, że było to możliwe. Jeszcze w czasie negocjacji w 2008 r. rząd Tuska zmienił koncepcję, jaką kierowano się, negocjując obecność wojsk amerykańskich w Polsce. Postawiono Amerykanom warunek, że za pobyt ich wojsk Stany Zjednoczone muszą nam sowicie zapłacić, a do tego upierano się, by w Polsce stacjonowały baterie rakiet Patriot. Wtedy pojawiła się rozbieżność co do koncepcji obronnej, jaką Polska winna przyjąć. Amerykanie stwierdzili, że nawet kilkanaście baterii rakiet nie ochroni Polski przez potężną salwą ze strony wroga. Proponowali więc inne aktywne środki obrony, bardziej ofensywne, które będą mogły likwidować cele, z których będą odpalane rakiety wycelowane w Polskę. Chodziło o samoloty F-16. Rząd jednak upierał się przy rakietach Patriot. Amerykanie zaproponowali więc ich zakup i w końcu wszystko zakończyło się tym, że w Polsce jest tylko jedna bateria, i to ćwiczebna, stacjonująca rotacyjnie. I na tym koniec.
Mówiono, że tarcza nie miała nas bronić przed Rosją, ale strącać rakiety wystrzeliwane z Iranu czy Korei Północnej. Dziś, mówiąc o zagrożeniu, mamy na myśli właśnie to państwo, które zresztą przeciw obecności tarczy w Polsce protestowało. - Tarcza miała rzeczywiście bronić przed strategicznymi rakietami wystrzeliwanymi z Iranu. Jednak na drugim planie były rozmowy o statusie m.in. Polski jako członka NATO. Rosja interpretowała rozszerzenie NATO czy wcześniej zjednoczenie Niemiec jako przyłączenie polityczne i gospodarcze do świata zachodniego, ale pod względem bezpieczeństwa dopuszczała jedynie status finlandyzacji. Nasze zabiegi miały na celu przekreślenie tego nierównego statusu, by stać się pełnoprawnym członkiem sojuszu wojskowego. By artykuł 5. traktatu waszyngtońskiego był realną gwarancją bezpieczeństwa dla Polski mającą pokrycie w realnych strategicznych koncepcjach NATO. Wciąż jeszcze w tej sprawie jest wiele znaków zapytania. Dziękuję za rozmowę.
Test dla Europy PAP opublikowała pełną treść "Memorandum o współpracy pomiędzy Prokuraturą Generalną Federacji Rosyjskiej a Prokuraturą Generalną Rzeczypospolitej Polskiej" podpisanego w świetle kamer przez prokuratorów generalnych obu krajów: Jurija Czajkę i Andrzeja Seremeta. Ta "pełna treść" to dokument zawierający zaledwie 11 punktów, w których nie ma nawet najmniejszej wzmianki odnośnie do śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. W zasadzie dotyczy on zupełnie innej materii, bo "umocnienia i dalszego rozwoju wzajemnej współpracy pomiędzy Prokuraturami obu państw w dziedzinie walki z przestępczością oraz ochrony praw i wolności człowieka przy wykorzystaniu najbardziej skutecznych metod i środków". W "Memorandum" mówi się także o organizowaniu konferencji, seminariów i konsultacji np. w sprawie wniosków o ekstradycję. Omawia się procedury wzajemnych kontaktów. Strony dają sobie aż miesiąc na wyznaczenie osób odpowiedzialnych za takie kontakty. Kuriozalny jest pkt 4., który stanowi: "W celu wykonania Memorandum współpraca pomiędzy stronami realizowana jest na podstawie wniosków w formie pisemnej, przesyłanych pocztą, faksem, pocztą elektroniczną lub za pomocą jakichkolwiek innych urządzeń technicznych zapewniających otrzymanie dokumentów w formie pisemnej". Jak widać, wykluczono porozumiewanie się za pomocą gołębi pocztowych. Całe to "Memorandum" to jedna wielka kpina. Nie jest to nawet umowa międzynarodowa, co podkreśla ów dokument. Czym zatem jest, jeśli nie kolejnym "szumem informacyjnym", przykładem pozorowania działań. Zupełnie nie rozumiem, na jakiej podstawie prokurator generalny Andrzej Seremet oświadczył na konferencji prasowej, że "polscy prokuratorzy otrzymają dostęp do akt śledztwa strony rosyjskiej", skoro w innym miejscu dodał: "Sprawy organizacyjne będą jeszcze uzgodnione". To tylko potwierdza, że polscy śledczy nie mieli dotąd dostępu do akt rosyjskiego śledztwa. Dlaczego zatem przez osiem miesięcy zapewniano nas, że współpraca między polskimi i rosyjskimi śledczymi układa się dobrze, i na jakiej podstawie prokurator generalny Rosji Jurij Czajka stwierdził, że te wzajemne kontakty "wykraczają poza standardowe"? Najpewniej uroczystość podpisania owego "Memorandum", włączona do programu wizyty prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Polsce, to tylko jeszcze jeden z elementów propagandowej "padgatowki", która ma wykazać "dobrą wolę" i "wzajemne zrozumienie", a jest w rzeczywistości potwierdzeniem kompletnej bezradności i uległości polskiej prokuratury wobec rosyjskiego śledztwa. Prawda jest taka, że nadal bezskutecznie domagamy się przekazania nam czarnych skrzynek i wraku samolotu. Nie ma też nadal szans na uzyskanie od Rosjan informacji o statusie lotniska w Smoleńsku i pracujących tam kontrolerach. Sytuację pogarsza to, że strona rosyjska nie musi się z niczego tłumaczyć, a często w roli jej adwokatów występują polscy urzędnicy i niektórzy dziennikarze. Na jakiej podstawie premier Donald Tusk stwierdził na swojej wtorkowej konferencji prasowej, że szczątki samolotu trafią do Polski? Przecież takiego zapewnienia od Rosjan nie otrzymał. Nigdzie nie ma potwierdzenia tego faktu, czyli jeszcze jeden szum informacyjny mający nas uspokajać. Prawdziwy obraz śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej został przedstawiony na konferencji w Parlamencie Europejskim, zbojkotowanej przez przewodniczącego Jerzego Buzka oraz 14 jego zastępców. Uczestnicy tzw. publicznego wysłuchania: Marta Kaczyńska-Dubieniecka, Zuzanna Kurtyka, Marta Kochanowska, Antoni Macierewicz, Ryszard Legutko, Tomasz Poręba i inni, nie tylko podzielili się swoimi wątpliwościami na temat prowadzonego śledztwa, ale także dementowali te fałszywe informacje, którymi międzynarodowa opinia publiczna była karmiona od samego początku. Dlatego konferencja ta spełniła swoje zadanie. Świat dowiedział się, jakie "demokratyczne procedury" prezentuje współczesna Rosja. Zresztą co do prawdziwego charakteru współczesnego państwa rosyjskiego "świat" nie ma wątpliwości, świadczą o tym choćby ujawnione przez portal WikiLeaks dyplomatyczne depesze na temat Rosji. Problem w tym, że treści tajnych, nieoficjalnych depesz nie przekładają się na oficjalne stanowiska państw negocjujących swoją politykę z Rosją. Respekt przed Rosją potęguje zwykły ludzki strach przed nią. Nikt nie chce się Rosji narazić i tym należy tłumaczyć ucieczkę do Londynu Jerzego Buzka w czasie, gdy jego rodacy informowali opinię europejską o skandalicznym rosyjskim śledztwie i bezradności władz polskich. To z tych powodów na wielu stronach internetowych, które jeszcze zapewniają pewną anonimowość, internauci zastanawiają się, czy polskie władze chcą, czy muszą tak postępować. Publicznej debacie w Parlamencie Europejskim przysłuchiwał się Vytautas Landsbergis, była głowa Państwa Litewskiego, dziś eurodeputowany. Poparł on włączenie się Unii Europejskiej w proces wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, a zwracając się do Marty Kochanowskiej, córki śp. Janusza Kochanowskiego, rzecznika praw obywatelskich, zdobył się na znamienną uwagę: "Bardzo dokładnie naświetliła Pani prawne machlojki w tej sprawie, na Pani miejscu wystrzegałbym się wypadku samochodowego". To chyba nie wymaga komentarza. Rosyjskie śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej nie może być wiarygodne, jak nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Potrzebna jest pomoc międzynarodowych instytucji. To będzie sprawdzian, swoisty test na to, czy w Europie nie jesteśmy sami. Wojciech Reszczyński
Prywatyzacyjny wyścig
1. Niedawno Ministerstwo Skarbu Państwa ogłosiło komunikat, że wpływy z prywatyzacji na koniec listopada tego roku wyniosły już 26,4 mld zł i były wyższe od planowanych na ten rok o 1.5 mld zł. Do tej sumy zaliczono też kwotę 7,5 mld zł jaką ma zapłacić Polska Grupa Energetyczna za 85% akcji Energi, chociaż na tą transakcję do tej pory nie wydał zgody Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.Ponoć Premier Tusk jest gotowy "awansować" szefową tego urzędu jeżeli nie wyda ona zgody na tą transakcję przed końcem tego roku co pokazuje do jakich działań zdolna jest ta ekipa jeżeli tylko sprawy nie idą po jej myśli. Trwają jeszcze negocjacje w sprawie sprzedaży 40%akcji koncernu energetycznego Enea za około 6 mld zł ale wszystko wskazuje na to, że tej transakcji nie uda się zakończyć do końca tego roku.
2. Piszę o tym wyścigu bo wyraźnie widać, że jedynym celem tego rządu jest wyprzedać jak najwięcej majątku państwowego i w ten sposób zapobiec przekroczeniu przez dług publiczny granicy 55% PKB czyli II progu ostrożnościowego z ustawy o finansach publicznych. Wiele z tegorocznych transakcji nie służyło wcale poprawie efektywności prywatyzowanych przedsiębiorstw, a było realizowanych tylko dlatego, że ministrowi finansów brakowało pieniędzy na realizację bieżących wydatków. Stąd właśnie transakcje sprzedaży 10% pakietów akcji Orlenu czy KGHM. Wiele z nich to transakcje w których kupującymi są podmioty państwowe polskie lub zagraniczne więc określanie ich terminem prywatyzacja jest po prostu nadużyciem. Tak właśnie jest w przypadku sprzedaży Energi, której nabywcą ma być państwowa Polska grupa Energetyczna czy Enei o którą stara się francuski państwowy koncern EdF.
3. Ten wyprzedażowy wyścig niepokoi także i z tego powodu, że dotyczy newralgicznego sektora energetycznego. W świetle zaakceptowanego przez rząd Tuska tzw. pakietu klimatycznego będzie to sektor,który w najbliższych latach będzie wymagał wielkich inwestycji, których koszty w znacznej części zostaną przerzucone na nabywców energii. Oznacza to podwyżki jej cen jak twierdzą znawcy tej problematyki nawet o 100% w ciągu kilku najbliższych lat. Oddanie tego sektora w ręce inwestorów zagranicznych (często także państwowych) przeddzień tego nieuchronnego procesu podwyżkowego, przypomina do złudzenia prywatyzację Telekomunikacji Polskiej. Nabycie tego monopolisty przez państwowy France Telekom spowodował, że usługi telekomunikacyjne w Polsce należą do najdroższych w Europie.
4. Ponieważ stan finansów publicznych będzie się pogarszał także w roku 2011 to ten swoisty festiwal prywatyzacyjny będzie kontynuowany. I z zapowiedzi tego rządu wynika, że nie ma on w tym względzie żadnych zahamowań. Prywatyzowany ma być na przykład gdański Lotos i to prawdopodobnie z udziałem rosyjskich koncernów paliwowych, a także ostatni państwowy bank PKO BP, choć jeszcze parę miesięcy temu wydawało się to wręcz nieprawdopodobne. Można odnieść wrażenie, że rząd Tuska wręcz ściga się pod względem szybkości prywatyzacji z rządem Buzka, gdzie głównym prywatyzatorem był minister Wąsacz. Skutki kilku prywatyzacji z tamtego okresu ponosimy do dzisiaj, choćby w postaci wysokich cen usług telekomunikacyjnych czy konieczności wypłacenia miliardowych odszkodowań holenderskiemu Eureko po niezwykle "udanej" prywatyzacji PZU. Niestety zanosi się na to, że za prywatyzacje rządu Tuska będziemy "płacić" także przez wiele kolejnych lat. Zbigniew Kuźmiuk
Rząd wydał pół miliarda na swoje przywileje Jeździsz firmowym samochodem? Korzystasz ze służbowego telefonu? Dostałeś od szefa nagrodę? Jeździsz w delegacje po całym świecie? Nie?! To wyobraź sobie, że na takie przywileje rządowych urzędników tylko w ciągu ostatnich trzech lat z naszych kieszeni wydaliśmy - uwaga - blisko 500 milionów złotych. – Nigdy nie przypuszczałem, że ten rząd jest powściągliwy w wydatkach. Można znaleźć całą masę przykładów, w których zamiast oszczędzać rząd wydawał pieniądze lekką ręką – mówi Faktowi ekonomista Ryszard Bugaj. To prawda, okazuje się, że mimo szalejącego kryzysu, szumnych zapowiedzi oszczędności, na delegacje, utrzymanie służbowych aut, rozmowy telefoniczne władzy i nagrody wydaliśmy prawie 500 milionów złotych. Najbardziej szczodry dla swoich pracowników jest minister finansów Jacek Rostowski (59 l.). Nam każe oszczędzać, a sam swoim urzędnikom przez trzy lata urzędowania wręczył ponad 65 milionów złotych nagród. – Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy na pierwszym miejscu jeśli chodzi o sumę wypłaconych premii. Wynika to jednak z liczby zatrudnionych osób, która jest zdecydowanie większa niż w innych resortach – tłumaczy nam dyplomatycznie Magdalena Kobos, rzecznik Ministerstwa Finansów. To nie wszystko. Resorty, grube miliony wydaja także na zakup nowych samochodów. Już teraz w państwowych garażach parkuje prawie 450 aut. Ich utrzymanie pochłonęło w ciągu trzech lat 23,5 miliona złotych. a więc tak wyglądają oszczędności w wydaniu rządu? – Jak widać politycy postępują zgodnie ze starą zasadą mówiąca, że rząd sam się wyżywi. Szkoda, że nie przewiduje się konsekwencji tej rozrzutności – mówi dr Wojciech Jabłoński, politolog. I dodaje: – Jeśli tak dalej będzie, to w 2011 roku Donald Tusk już nie będzie mógł powiedzieć, że nie ma z kim przegrać.
Oto rachunek ministrów za trzy lata rządzenia
Nagrody: 262 miliony złotych Tyle pieniędzy w ciągu trzech lat wypłacono na nagrody ministerialnych urzędników. Najwięcej, bo ponad 65 milionów złotych wypłacił swoim urzędnikom minister finansów Jacek Rostowski (59 l.).
Delegacje: 133,7 milionów złotych Pieniądze wydane na delegacje krajowe i zagraniczne ministrów i ich urzędników też są niemałe. Najwięcej, bo aż 52 miliony wydał na wojaże po Polsce i świecie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski (47 l.).
Telefony: 44,1 miliona złotych To ministerialne rachunki za rozmowy przez telefony komórkowe i stacjonarne. Najwięcej, bo 14,5 miliona złotych, przez trzy lata wygadał Radosław Sikorski (47 l.) i urzędnicy z jego resortu. We wszystkich ministerstwach urzędnicy posiadają ponad 3700 służbowych telefonów komórkowych.
Utrzymanie aut: 23,5 miliona złotych Ministerialni urzędnicy wydali też sporo na eksploatację samochodów – kupowali do nich benzynę, naprawiali je, ubezpieczali. Najwięcej, prawie 2,6 mln złotych, na swą flotę wydał minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski (47 l.)
Kupowanie aut: 7,1 miliona złotych To pieniądze wydane na zakup nowych samochodów służbowych. Najwięcej na zakup nowych limuzyn w ciągu trzech lat – 2,3 mln zł – wydało Ministerstwo Obrony Narodowej Bogdana Klicha (50 l.). A w ministerialnych garażach jest w sumie prawie 450 służbowych samochodów. Jarosław Sulikowski
Hieny znów na Woronicza Ekranowy alians platformiano-eseldowski wydaje pierwsze zatrute owoce. Na antenę TVP powrócił tandem hien roku Przemysław Orcholski i Grzegorz Nawrocki, zawdzięczający ten hańbiący tytuł przyznawany rokrocznie przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich - odpowiednio - “licznym manipulacjom faktami i wypowiedziami oraz niegodnym dziennikarza komentarzem w Wiadomościach TVP” oraz “niezachowaniu bezstronności w relacjach, rzetelności i dokładności w informacjach, nie przedstawienia dokumentów mogących potwierdzić finansowanie znanych polityków ze źródeł FOZZ, ponadto manipulowanie materiałami filmowymi” w propagandowej agitce pt. "Dramat w trzech aktach", wzorowanej - jak sądzę - na twórczości Tadeusza Zakrzewskiego, oficera SB odkomenderowanego "na odcinek telewizji", który zasłynął rozdawnictwem koców pośród nowojorskich kloszardów podczas wizyty tam w charakterze propagandzisty swego bożyszcza - Wojciecha Jaruzelskiego, a wcześniej pomagający w metamorfozie Marka Piwowskiego w TW "Krosta". Duet Orcholski-Nawrocki firmuje magazyny “Punkt widzenia” (TVP 2) oraz “Newsroom” (TVP 3), których oglądanie – uwaga! - może wywołać torsje. W TVP INFO - niczym listek figowy - pozostał “Antysalon Rafała Ziemkiewicza”, nadawany w niedzielny poranek, ale dla przeciwwagi o znacznie lepszej porze oglądalności (godz. 20.00) wprowadzono do ramówki "Tydzień Jacka Żakowskiego". Gospodarz tego ostatniego program czołowe miejsce w kanonie dziennikarskich bubli zawdzięcza rozmowie zaprzeczającej fundamentalnej zasadzie "wywiadowczej": "nie ma złych pytań są tylko głupie odpowiedzi". Bowiem z wywiadu Żakowskiego z wdową po Zbigniewie Herbercie - wynikało, że potrzeba lustracji i dekomunizacji oraz wrogość do michnikowszczyzny, deklarowane przez autora "Pana Cogito", stanowiły rezultat... niepoczytalności twórcy. Żakowski został niedawno dziennikarskim wicemistrzem dwudziestolecia w konkursie organizowanym pod auspicjami radia „Zet”. Zasłużył na to miano zapewne afirmacją prerogatyw ustalonych wiosną roku 1989 w Magdalence przez triumwirat w składzie: Czesław Kiszczak, Adam Michnik, Alojzy Orszulik (czy obecny prezydent RP nadrobi karygodne niedopatrzenie i tego pierwszego także uhonoruje Orderem Orła Białego?). Prawdziwa wydaje się hipoteza, że atramentu używa znacznie rzadziej od wazeliny (vide pisane nią dialogi z Jackiem Kuroniem, od lat zalegające stragany z bukinistycznymi starociami) tudzież żółci, którą systematycznie wylewał na pułkownika Ryszarda Kuklińskiego i jego polskiego pełnomocnika. III RP dzielił Żakowski pomiędzy “Gazetę Wyborczą” i “Politykę” - redakcje kultywujące “kanty okrągłego stołu”. Na szklanym ekranie początkowo występował w parze Piotrem Najsztubem, bo co dwie głowy, to nie jedna, potem prowadził "Summę zdarzeń" produkowaną przez wybitnego beneficjenta salonu - Mirosława Chojeckiego. Ten magazyn zwiastowało akwarium. Chyba nieprzypadkowo, ponieważ prowadzącego charakteryzowało wyjątkowe wodolejstwo. Na ulicę Woronicza powrócili, niczym bumerangi, także inni utrwalacze okrągłostołowego status quo. Propagandysta stanu wojennego Andrzej Turski, bankrut “trybunalny” - Wiesław Dębski oraz obrońca generała Jaruzelskiego - Jan Ordyński. Autorski program otrzymał też Robert Walenciak, lewicowy dziennikarz, który działalność rozpoczął w organie “czerwonych gołowąsów”, czyli "Sztandarze Młodych", gdzie jego mentorami byli m.in. Aleksander Kwaśniewski i Dariusz Szymczycha, a od lat jest w ekipie postkomunistycznego “Przeglądu”. Telewizyjne pierwsze kroki stawiał niedawno w doborowym towarzystwie innych swoich politycznych antenatów: Macieja Szczepańskiego, Władysława Loranca oraz Jerzego Urbana - z emfazą wspominających telewizją z epoki Peerelu. Nie będę zaskoczony, jeżeli TVP pod obecną egidą nawiąże i do tej niechlubnej tradycji. Tomasz Zb. Zapert
W CBA ZATRUDNIONO PODEJRZEWANYCH O KORUPCJĘ - Nominacje na funkcje kierownicze w CBA dostały osoby rozpracowywane przez nas i podejrzewane o korupcję i związek z przestępczością zorganizowaną - powiedział na konferencji prasowej Mariusz Kamiński, były szef CBA. Politycy PiS zarzucili dziś obecnemu rządowi, że nie dość, że nie walczy z korupcją, to jeszcze ją wspiera. Jak powiedział Mariusz Kamiński, najtragiczniejszą dla niego rzeczą jest spacyfikowanie Biura, na którego czele stał. Był szef CBA powiedział, że na miejsce jego współpracowników trafiają ludzie, którzy zaczynali kariery jeszcze w Milicji Obywatelskiej. "Największym skandalem jest jednak fakt, że nominacje na kierownicze stanowiska dostali ludzie rozpracowywani przez nas i podejrzewani o korupcję i związek z przestępczością zorganizowaną. I teraz mają dostęp do materiałów, w których występują jako podejrzani" - dodał Kamiński.
(wg, TVN24.pl)
Zastraszanie Lato w tym roku było bardzo chłodne, za to zima przyszła o miesiąc wcześniej i ma być bardzo mroźna.... To w ogóle jakaś tradycja: jak hieny od „Walki z GLOBCIem” zorganizowały sabat w Poznaniu, akurat zapanowały niespotykane chłody; jak zrobili taki spęd w Kanadzie – to samoloty nie mogły lądować z powodu niesłychanych mrozów i zasp. Przesądni mogliby powiedzieć, że dobry Pan Bóg daje nam Znak, że to wszystko pic na wodę i fotomontaż... W tym roku hieny zorganizowały spęd w Cancún – bardzo luksusowej miejscowości w Meksyku. Delegaci Trzeciej Rzeczypospolitej opalają się tam na plaży i walczą, walczą i walczą – z Globalnym Ociepleniem. Ludzie często nie kojarzą, o co chodzi z tą „walką z Globalnym Ociepleniem”. Żyją przy tym w stanie autentycznej schizofrenii. Najpierw widzą w telewizji faceta mówiącego: „Nie mam dla Państwa dobrych wiadomości: będzie coraz zimniej” - a za chwilę innego faceta, który powiada: „Mam dla Ludzkości straszne przesłanie: będzie coraz cieplej....”. Różnica między nimi polega na tym, że ten pierwszy to jest fachowiec od pogody – i jego gaża ani odrobinę nie zależy od tego, czy pogoda będzie dobra czy zła. Ten drugi natomiast żyje z tego, że przekona nas, iż nadejdzie Potworne GLOBCIo. Albo sam bierze za to forsę – albo jest opłacany przez tych, którzy żyją z „Walki z GLOBCIem”. W związku tym kłamie jak najęty – albo jak zawodowy hochsztapler. Dokładnie tak samo, jak wielu ludzi żyje w USA z Walki z Terroryzmem: na tę Walkę wydaje się setki miliardów – i KTOŚ te pieniądze inkasuje. I w czyimś interesie leży, by ta Walka trwała i trwała. Co jakiś czas jakiś fanatyk, który usłyszał o Walce z terroryzmem podkłada gdzieś bombę. Podkłada tam, gdzie mu najbliżej – a nie tam, gdzie może zaszkodzić „imperialistom amerykańskim” czy „syjonistom z Izraela”. Wtedy dziesięciu facetów udających Al-Q'aidę wrzeszczy, że to ich tryumf, a wszystko to dzięki Osamie ibn Ladenowi! W tym samym czasie rozmaite służby antyterrorystyczne twierdzą, że to ich zasługa - bo mogło być gorzej. Ibn Laden od dawna nie żyje, ale Al-Q'aida preparuje Jego rzekome nagrania (ostatnio jakby im się stare materiały wyczerpały...) - a fachowcy z CIA z całą powagą twierdzą, że to autentyczne nagrania, bo ... dzięki temu przestraszeni podatnicy dają szmal. „Potworny ibn Laden” nie żyje, Strrrraszliwego GLOBCIa nie ma (to znaczy: lekkie jest, ale nie ma NIC wspólnego z działalnością człowieka – w IX wieku było większe!) - ale forsa na Walkę jest realna. I jeśli damy się zastraszyć, to będziemy płacili, płacili, płacili – a tych pluskiew, co z tej „walki” żyją, będzie coraz więcej... Śp. Jan-Paweł II mówił: „Nie lękajcie się!” Więc nie dajmy się zastraszyć. W telewizji straszą nas, że jeśli nie zażyjemy lekarstwa na bronchit, to zemrzemy w straszliwych cierpieniach, jeśli nie kupimy dziecku najnowszego gatunku tranu to będzie miało pokrzywione nogi, jeśli się nie zaszczepimy... Jak Państwo pamiętacie, pod pretekstem „walki z pandemią świńskiej grypy” udało się cwaniakom sprzedać masę szczepionek – zresztą: nie do końca wypróbowanych (i w ogóle nie wiadomo, czy były to szczepionki akurat przeciwko świńskiej – a nie innej – grypie!!). Niektórym firmom udało się, dzięki sporym łapówkom, sprzedać ministrom „zdrowia” po DWIE szczepionki na głowę każdego obywatela!!! Oczywiście, że to czysty przypadek korupcji (tak nawiasem: nikt, jak do tej pory, nie poszedł za to do kicia!!!) - ale byłaby ona niemożliwa, gdyby „obywatele” nie dali się zastraszyć hurra-propagandą o „pandemii”. Ciekawa sprawa: ci sami ludzie, którzy – zastraszeni – godzili się na zakup szczepionki, sami nie dali się zaszczepić!!! We Włoszech, gdzie właśnie kupiono po dwie szczepionki na łeb, zgodziło się zaszczepić... 6% ludzi!!! Co raz jeszcze dowodzi, że ludzie umieją podejmować właściwe decyzje w sprawach prywatnych – natomiast nie mają kwalifikacji, by podejmować je w publicznych. I dlatego d***kracja jest do dupy!
Jeszcze o Smoleńsku. Kto zapłaci? Byłem parę dni temu na promocji książki „KTO NAPRAWDĘ ICH ZABIŁ?” z nadtytułem: „Cała prawda o katastrofie smoleńskiej”. Oczywiście nikt normalny nie kupi, ani nie przeczyta takiej książki – ale ten tytuł jest obliczony nie na ludzi rozsądnych, lecz na oglądającą telewizję gawiedź, jest więc „rewolwerowy”. Nie poszedłbym więc na to – gdybym wcześniej nie otrzymał tej książki mailem w .pdf-ie, i nie przekonał się, że jest to całkiem rzeczowe dziełko. 90% z tego mogło być wydrukowane już w maju – ale w Polsce nikomu się nie śpieszy. PT Autorzy – pp. Krzysztof Galiński i Piotr Nisztor – mieli więc masę czasu, by zgromadzić materiał. Książka zresztą jest cienka jak na wagę tematu – 186 stron. Jest to po prostu kompendium tego, co ukazało się na ten temat – z krytyczną analizą Autorów. Bardzo rzeczową. Oczywiście nawet nie próbuje odpowiadać na pytanie „Kto zabił 96 dygnitarzy III RP?” - tylko przedstawia i rzeczowo omawia rozmaite hipotezy. Moim zdaniem: nie dociągając do końca. Jeśli omawia się (na objętość: po macoszemu) moją tezę, że jeśli (powtarzam: jeśli!) ktoś miałby interes w pozbyciu się JE Lecha Kaczyńskiego, to ludzie WSI – to omawiając (z należytym krytycyzmem) idiotyczną hipotezę, że „coś” wmontowano w samolot w zakładach remontowych w Samarze (idiotyczną – bo służby specjalne dokładnie prześwietliły samolot) dobrze byłoby zauważyć, że o wiele prościej byłoby właśnie służbom specjalnym „coś” wmontować przed startem z Warszawy! Nie przemawia za tym żadna materialna przesłanka – ale jest to jedyna hipoteza „spiskowa”, która nie jest kretyńska. W sumie: dość obiektywne, niezbyt grube i niezbyt nudne kompendium. Ciekawa była dyskusja. Zakwestionowałem w niej podstawową tezę p. Galińskiego – brzmiącą: „Ktoś podjął złą decyzję”! Otóż, jeśli ktoś proponuje mi – za 150 zł - zawarcie następującego zakładu: rzucam monetą (sam rzucam, moją monetą – by uniknąć podejrzeń) i jeśli wypadnie Orzeł otrzymuję 300 zł, a jeśli wypadnie Reszka otrzymuję 100 zł – to zakład zawieram; i jeśli wypadnie Reszka godzę się ze stratą, ale nie mówię, że podjąłem złą decyzję!!! W przypadku Smoleńska odpowiedzialność ponosi oczywiście śp. kpt. Arkadiusz Protasiuk – ale z tego nie wynika, że podjął złą decyzję! By to ustalić trzeba znać dwie rzeczy: 1) Ile dla śp. Lecha Kaczyńskiego było warte zdążenie na czas do Katynia? Bo, jak słusznie podkreślał w dyskusji p. Leszek Miller (i potwierdził p. Lech Wałęsa (czego zresztą byłem pewien - proszę sprawdzić!) w cytowanym przeze mnie tydzień temu wywiadzie) pilot zawsze pyta dysponenta o wskazówki. I Lech Kaczyński zapewne powiedział coś w rodzaju: „No, cóż: jeśli nie jest to zbyt ryzykowne, niech się Pan postara wylądować!” To mało precyzyjna wskazówka... 2) I teraz to ryzyko. Kapitan obniżył lot do 100 m, następnie do dopuszczalnych 80 m, następnie do dozwolonych przez wieżę 50 m... i najwyraźniej licząc, że już metr-dwa niżej zejdzie pod chmurę i zobaczy ziemię, zniżał się aż znalazł się na 20 metrach. Czy ryzyko było „za duże”? By to ocenić, trzeba by siedzieć obok pilota – i samemu być doświadczonym pilotem. Bo nie wystarczy „wiedzieć”, że samolot lecący na klapach po zwiększeniu ciągu jeszcze parę metrów przepada – to trzeba „czuć” całym ciałem, trzeba trzymać rękę na wolancie przez jakiś czas – bo to zależy jeszcze od ruchu i gęstości powietrza. Konkludując: ponieważ nie znamy ani wartości ryzyka, ani prawdopodobieństwa, mówienie o „winie” jest bez sensu. Efekt decyzji zwiększa prawdopodobieństwo, że była błędna – i tylko tyle można powiedzieć. Nie można też zwalać odpowiedzialności na przyrządy. Jeśli TAWS drze się „Uwaga: Ziemia!! Ciągnij w górę! W Górę!! W GÓRĘ!!!”, a pilot spokojnie się zniża – to zamiast TAWSa mógłby równie dobrze mieć zegarek z kukułką. To, że sprawa prokuraturę przerosła – to oczywiste. Obawiam się, że polska prokuratura umie tylko łapać złodziei – i to tylko wtedy, gdy wartość ewentualnego przestępstwa nie przekracza miliona. Przy wyższych sumach albo usiłuje zarzucać „niegospodarność” tam, gdzie jej nie ma – albo odwrotnie: uważa, że jak ktoś ukradł 10 milionów to już nie jest złodziej, tylko polityk, albo wybitny działacz gospodarczy. Śledztwo, w którym pojawiają się: prezydent FR i premier RP, a cały Naród patrzy na ręce - powoduje, że prokuratura staje się nerwowa i nieśmiała. Ja bym poprosił o pomoc prokuratorów ze Szwajcarii, Niemiec i Anglii... mają więcej odwagi – i otrzaskania. P. Leszek Miller twierdził, że nowych samolotów nie kupowano, bo bano się oskarżeń o rozrzutność. Zwróciłem uwagę, że gdybym kupował sobie samochód za pieniądze podatnika, to jeździłbym po drogach czołgiem z napędem odrzutowym.... Król kupuje samolot z własnych pieniędzy, uszczuplając tym zakupem swoje możliwości finansowe – i nie ma problemu. Tu jednak wydaje się pieniądze publiczne – i pewna oszczędność jest wskazana. Ja spiesząc się na spotkanie z ukochaną kobietą mogę jechać trochę za szybko i zginąć; rocznie na drogach Polski ginie 5000 osób. Dlaczego czasem nie mieliby ginąc i prezydenci??? Oczywiście: muszą być bardziej bezpieczni – ale w granicach rozsądku. Ważne jest co innego: pilot wojskowy za „rozsądne” uważa znacznie większe ryzyko, wojskowy wie, że w razie potrzeby może zginąć; pilot, który nie umie polecieć brawurowo, to zły pilot! Pilot cywilny uważa za „rozsądne” ryzyko znacznie mniejsze. Dlaczego w takim razie VIPy latają samolotami pilotowanymi przez wojskowych – a nie przez pilotów po 10 latach stażu w lotnictwie cywilnym, z wyrobioną opinią ludzi solidnych aż do bólu? Sprawa właściwie ostatnia: czy w śledztwie chodzi o wykrycie, jak to się stało – czy o formalne zwalenie winy na kogoś? Bo jeśli mojemu kierowcy zabiorą prawo jazdy, a ja mając ważny ładunek proszę go, by go zawiózł do Wrocławia, a on po drodze ma wypadek – to „mamy winnego”: prowadził bez prawa jazdy. Ubezpieczenie nie wypłaci odszkodowania. Ale, oczywiście, kierowca przez to, że poprzedniego dnia zabrano mu prawo jazdy nie prowadzi ani o jotę gorzej, niż poprzedniego dnia – i ten fakt nie ma wpływu na wypadek! I jedno pytanie, którego nie zadałem: dlaczego Rzeczpospolita nie płaci godziwych odszkodowań? Takich, jakie zapłaciłaby np. „Lufthansa”, gdyby rozwalił się jej samolot. Tu154M był własnością RP
Po raz pierwszy - pozytywnie o p. Mecenasie Wielokrotnie krytykowałem wystąpienia i teksty WCzc. mec. Jana Widackiego (SD, Kraków) - typowego intelektualisty z lekkim odchyleniem lewicowym. Ale tym razem trafiłem na Jego tekst, z którym się całkowicie zgadzam. To się naprawdę rzadko trafia - więc proszę sobie ten felieton samemu przeczytać; warto: (Kto ty jesteś? Przeglądałem niedawno stare dokumenty, wśród nich skład Rady Miasta Brzeżan z lat 30. ubiegłego wieku. Sądząc po nazwiskach, mniej więcej połowę rady stanowili Polacy, po jednej czwartej Ukraińcy i Żydzi. Zapewne pozostawało to w proporcji do składu narodowościowego tego kresowego miasta, leżącego przy trakcie ze Lwowa do Tarnopola, w cieniu ruin zamku Sieniawskich, miasta, które dało Polsce prof. Aleksandra Brücknera i marszałka Rydza-Śmigłego. Z innego dokumentu dowiaduję się, kim byli radni miejscy. Są wśród nich powszechnie szanowani obywatele, lekarze, adwokaci, kupcy, emerytowany profesor miejscowego gimnazjum, rzemieślnicy, wśród nich mistrz introligatorski, któremu kunsztu, sądząc po pięknej skórzanej oprawie albumu 51. pułku piechoty, który widziałem, mogliby pozazdrościć najwybitniejsi dzisiejsi przedstawiciele tego fachu. Jest też wśród radnych oficer w stanie spoczynku, weteran wojny 1920 r., kawaler Orderu Virtuti Militari, jakiś emerytowany urzędnik – prezes jednego z działających w mieście stowarzyszeń, jest też prezes lokalnej spółdzielni. Brzeżany były małym powiatowym miastem, liczyły około 10 tys. mieszkańców, nie ulega wątpliwości, że wszyscy radni byli dobrze znani wszystkim mieszkańcom. Reprezentowali różne narodowości, różne wyznania, różne mieli zapewne poglądy polityczne, różnych zwolenników i różnych wrogów. Ale, powtarzam, wszyscy byli znani wyborcom. Znani ze swych dokonań, możliwości, dorobku. Każdy radny oprócz tego, że był radnym, był jeszcze kimś i nawet gdyby radnym nie został albo gdy radnym być przestał, w swoim środowisku był szanowany. Wychodzę na ulice mego Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa. Z każdego słupa, z każdego płotu, z afiszów, billboardów i banerów uśmiechają się do mnie zalotnie kandydaci do rady miasta, kandydaci do sejmiku. I ci, z Platformy, którzy proszą, by ich trzymać z dala od polityki (czyli na nich nie głosować? – kto im to hasło wymyślił?), i ci z PiS, i ci z rozlicznych innych komitetów partyjnych, półpartyjnych, jawnie partyjnych i skrycie partyjnych. Poza Donaldem Tuskiem, który wprawdzie w Krakowie nie kandyduje, ale za to na gigantycznych billboardach obiecuje, że nie będzie się zajmował polityką, tylko będzie budował mosty i szkoły (nie zauważył, że jest niż demograficzny? – dla kogo te szkoły?), i poza trzema głównymi kandydatami na prezydenta miasta nikogo spośród ludzi z afiszów, billboardów, banerów i ulotek zaśmiecających (dosłownie!) miasto nie znam. Przeżyłem w Krakowie ponad 60 lat i nic o żadnym z kandydatów na radnych nie wiem! Nic nie słyszałem o ich osiągnięciach, o dorobku. Myślałem, że może to tylko ja taki jakiś nie kumaty jestem. Zacząłem pytać znajomych. Czy wiesz, kto to jest pan H.? Nie, pierwsze słyszę! A może wiesz, kto to jest pan G.? Wzruszenie ramion. A znasz kogoś z tych kandydujących, słyszałeś coś o ich sukcesach życiowych czy zawodowych? No, nie! Partyjne komitety wyborcze wystawiają do wyborów samorządowych swój aparat, swoich młodzieżowych działaczy, swój drugo- i trzecioligowy aktyw partyjny. Ludzi bez pozycji społecznej, bez dorobku zawodowego, bez doświadczenia, a często bez żadnej konkretnej wiedzy. Za kilka lat ci sami będą kandydować do Sejmu, do Senatu, z nich wybierani będą ministrowie, szefowie urzędów. Okrzepną, będą już zawodowymi politykami, niepotrafiącymi żyć bez polityki, nie dlatego, że jest ich tak silną pasją, tylko dlatego, że nic innego nie umieją. Gdyby zły los albo gniew partyjnego szefa odsunął ich od polityki i kazał żyć z pracy rąk albo nie daj Boże głowy, narażeni by byli wraz ze swymi rodzinami na śmierć głodową. Co więc dziwnego, że definiują państwo przez zbiór posad i traktują jako wyborczy łup, słusznie należący się zwycięzcom?
Co dziwnego, że coraz bardziej uzależniają się od szefostwa swej partii, uczą klakierstwa, lizusostwa, cwaniactwa? Przecież cały ich przyszły byt jest w rękach partyjnego kierownictwa. Czym są poza tym, że są radnymi (w przyszłości może będą posłami)? Przestając pełnić funkcje w samorządzie czy Sejmie, często są nikim. Na razie nic – może poza dobrymi chęciami i najczęściej zbiorem pustych, w dodatku nie przez siebie wymyślonych sloganów – nie mają do zaoferowania mieszkańcom. Nie mając żadnej pozycji zawodowej ani społecznej, która gwarantowałaby im minimalny choćby margines swobody, są żołnierzami swej partii, zdanymi na łaskę i niełaskę partyjnych bossów. Wszystkie centra wielkich miast w Europie są bardziej czy mniej zakorkowane w godzinach szczytu. Centra wszystkich wielkich miast w Polsce zakorkowane są również. Niemal wszyscy kandydaci, od prawicy do lewicy, mają wśród swoich haseł, że „usprawnią komunikację, odkorkują miasto”. Nie piszą jednak, jak to zrobią, a skądinąd wiadomo, że jedyną rzeczą, którą dotąd udawało im się odkorkować, była butelka. Wszyscy usprawnią służbę zdrowia i poprawią opiekę zdrowotną. Nie mówią, jak to zrobią, ale na pewno mają na to jakiś prosty, choć tajemniczy sposób. Wszyscy będą stawiać na naukę i kulturę, ale nie bardzo wiadomo, na czym to stawianie miałoby konkretnie polegać. Wszyscy też zapewniają, że w krakowskich drogach nie będzie dziur! Jako radni osobiście będą je łatać? Wszyscy też zapewniają, że gdy tylko dostaną się do rady, Kraków będzie nowocześniejszy (nie wiem, czy potrafią powiedzieć, co dla nich nowoczesność znaczy) i bardziej „przyjazny” mieszkańcom. To modne dziś dosłowne tłumaczenie angielskiego słowa friendly może coś znaczyć, ale wcale nie musi. Chodzę po krakowskich ulicach, patrzę w twarze uśmiechające się z afiszów i billboardów, obiecujące mi mnóstwo rzeczy, i chciałbym je pytać: kto ty jesteś? Kto ty jesteś, ty, który obiecujesz? Co umiesz, co w życiu zrobiłeś, co udało ci się już w życiu zrobić dla innych? Nie znam cię. Nie wierzę ci wcale. Jan Widacki). Ja go przeczytałem trzy tygodnie temu - tylko czekałem, aż ukaże się w Sieci!
Czym jest państwo totalitarne? Totalitaryzm – to ustrój, w którym traktuje się sprawy i ludzi całościowo. Normalne państwo jest fragmentaryczne, a nie totalitarne – nawet republika przestrzega zasad Monteskiusza o trójpodziale władz. Nie dotyczy to d***kracji, zwłaszcza „D***kracji L**owej”. Tam totalitaryzm był wpisany w doktrynę – d***kracja normalna staje się totalitarna pod naciskiem Prostego L**u, który nie potrafi zrozumieć, że jak mamy mordercę, to może on jednocześnie być np. uczciwym kasjerem lub uroczym kompanem w towarzystwie. Nie: dla Prostego Człowieka jak ktoś jest cacy – to jest cacy; jak jest be – to jest be. Koniec, kropka: czarno na białym.
Dziś napisałem do „Dziennika Polskiego” tekst: Chuligani – precz! Gdy w Związku Sowieckim ” chciano kogoś z'ohydzić w oczach publiki, aresztowano go nie jako opozycjonistę – lecz: chuligana, złodzieja, malwersanta, gwałciciela – lub pakowano do domu wariatów... Dzisiejsza „klasa polityczna” wiele nauczyła się od sowieckiej: p. Julian Assange został aresztowany nie za opublikowanie (ongiś tajnych) dokumentów USA, lecz za... gwałt. Fakt: p.Assange został w Szwecji 19 sierpnia oskarżony o próbę gwałtu. Choć w Szwecji można być oskarżonym o „molestowanie” czy nawet próbę gwałtu z powodu....natarczywego przypatrywania się kobiecie – lub puszczenia „oczka” - już na drugi dzień p. Ewa Finne, Główna Prokuratoressa Królestwa, wycofała pozew z komentarzem: „Nie sadzę, by były powody do podejrzewania, że popełnił gwałt”.
http://www.huffingtonpost.com/2010/08/21/julian-assange-rape-case-_n_690009.html
Pay Pal odmówił przyjmowania wpłat na WikiLeaks, bank szwajcarski (!!) ugiął się pod naciskiem Amerykanów i zablokował konto p.Assang'a... Sowiecki totalitaryzm rozprzestrzenił się na całą Cywilizację Białego Człowieka. Kiedyś za nawet niezbyt (z dzisiejszego punktu widzenia) poważne przestępstwo można było być powieszonym, rozstrzelanym lub połamanym kołem – ale za to do śmierci pieniądze mordercy były jego pieniędzmi, żona była jego żoną, dom jego domem... Dziś w zasadzie nie można być zostać za to pozbawionym życia – ale nękają absurdalnymi aresztami, odcinają prąd i telefon, blokują rachunki.... A żony od takich na ogół uciekają – nie dlatego, że przestępcy – tylko: kto chce mieszkać bez prądu? Ja wolę tamten, stary model. Przy czym na pewno musiałbym wtedy pisać o wiele, wiele ostrożniej...Trudno! Gotów jestem się poświęcić.
Ateistów troska o Kościół Po wybudowaniu ogromnego pomnika Chrystusa-Króla w Świebodzinie najwięksi ateiści zaczęli okazywać troskę o katolicyzm. Celuje w tym lewacki "Przegląd", cytujący z upodobaniem publicystów pewnego tygodnika - rzekomo "katolickiego", a będącego w rzeczywistości tubą "Wielkiego Wschodu Francji": "Taki ogrom może zgorszyć wielu wiernych"; "Chrześcijaństwo to nie tryumfalizm, ale służba"; "Sądzę, że to nie jest dobry język do głoszenia wielkości Pana Boga"... Faryzeizm publicystów "Tygodnika Powszechnego"... Ciekawe, że ci sami socjaliści, którzy bez zmrużenia oka propagują w celu zwalczenia bezrobocia zatrudnienie ludzi przy "zakopywaniu i wykopywaniu pustych butelek" (śp. prof. Michał Kalecki - na przykład) - wrzeszczą o marnotrawstwie, jeśli ludzi zatrudnia się przy budowie takiego pomnika - czy bazyliki w Licheniu! Rozumiem, że oburzają się, gdy z kazionnych pieniędzy dopłaca się do budowy Świątyni Opatrzności w Warszawie - tu mają rację - ale przecież w Licheniu i Świebodzinie budowano z dobrowolnych datków! I też źle? JKM
Sceny myśliwskie w państwie drugiej kategorii Państwa, jak wiadomo, dzielą się na dwie kategorie. Do kategorii pierwszej należą państwa poważne, a do drugiej – pozostałe. Nasz nieszczęśliwy kraj należy, jak wiadomo, do kategorii drugiej, co znalazło potwierdzenie w ostatnich dniach (czyżby to rzeczywiście były „dni ostatnie”?), kiedy to na skutek zwyczajnych o tej porze opadów śniegu i spadku temperatury, został sparaliżowany. Tak w każdym razie informują media, a zakładając, że mają one zwyczajową skłonność do przesady, coś rzeczywiście jest na rzeczy. Wspomniałem o zwyczajowej skłonności mediów do przesady. Występuje ona z kilku przyczyn. Po pierwsze – przesada sprawia, że nawet banał staje się sensacyjny, a przecież chodzi o to, żeby widza, słuchacza, czy czytelnika zainteresować. Dlatego kiedy pies ugryzie człowieka, to nie jest żadna wiadomość. Sensacja pojawia się wtedy, gdy człowiek ugryzie psa. Ale ile razy człowieki gryzą psa? O taką wiadomość niesłychanie trudno chyba, że dziennikarze urządzą dziennikarską prowokację, to znaczy – któryś przebierze się za psa, kolega go ugryzie, a potem opiszą to wszystko ze szczegółami i zakończą morałem w stylu: „jak długo jeszcze ludzkie szowinistyczne świnie będą prześladować biedne, bezbronne psy” – no i oczywiście – „kto za to odpowiada”. Taki materiał jest prawdziwym samograjem, bo nie tylko zagonieni przed kamerę funkcjonariusze publiczni zwalają winę jeden na drugiego – że to niby nie leży w ich kompetencjach, co zresztą często bywa prawdą, jako że kompetencje naszych funkcjonariuszy nie są określone dokładnie.
Takie rzeczy zdarzają się znacznie częściej, niż myślimy, a przecież na tym nie koniec, bo przed kamerami wypowiadają się również rzecznicy postępu: pani filozofowa i działacze organizacji pozarządowych, od lat utrzymujący liczne rodziny z pomagania „wszystkim istotom”. Jest prawie pewne, że w takim ukąszeniu dopatrzą się manifestacji organicznego polskiego antykanizmu (łac. canis – pies), który jest jedną z odmian organicznego polskiego antysemityzmu – no a wtedy materiał i autorzy nie tylko są cytowani przez „prasę międzynarodową”, ale mogą liczyć na tytuł ”dziennikarza roku”, telewizyjnego „Wiktora”, a nawet – na order Orła Białego. Oczywiście nie jest to motywacja jedyna, bo media realizują również zadania wyznaczone przez Siły Wyższe, które przekładają się na konkretne polecenia oficerów prowadzących poszczególnych konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy. To na przykład wyjaśnia przyczyny, dla których rząd pana premiera Donalda Tuska od trzech lat cieszy się niezmienną popularnością bez względu na to, co by zrobił, a jeszcze lepiej – czego by nie zrobił. Oczywiście wedle stawu grobla i ten okres dobrego fartu może się premieru Tusku skończyć tak samo gwałtownie, jak się zaczął – kiedy tylko Siły Wyższe dojdą do wniosku, że trzeba zrobić jakąś podmianę i uzgodnią między sobą polityczną alternatywę. Jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści – więc w takich momentach, na, zdawać by się mogło, kompletnie wyjałowionej ziemi naszej politycznej sceny, w mgnieniu oka rozkwitnie sto kwiatów, które wydadzą z siebie zaród zbawienia w postaci jakiejś nowej partii, czy, dla odmiany – ruchu pod nazwą „Róbmy Sobie Na Rękę”, albo – „Forsa…”, tzn. pardon – oczywiście „Polska Jest Najważniejsza”. Więc kiedy pominiemy ową zwyczajową skłonność mediów do przesady, to i tak trudno nam będzie mieć wątpliwości, do której kategorii państw zaliczyć nasz nieszczęśliwy kraj. A jakby komuś tego było mało, to właśnie zyskał dodatkowy argument w postaci incydentu, jaki rozegrał się przed niezawisłym Sądem Okręgowym w Gdańsku. Toczy się tam proces niejakiego Jana S. pseudonim „Kulawy” i jego kolegów oskarżonych o różne przestępstwa, m.in. – o morderstwa ze szczególnym okrucieństwem. Ostatnio młyny sprawiedliwości zostały jednak szalenie spowolnione wnioskiem oskarżonego, by sąd, strona po stronie, odczytał mu 250 tomów akt, z których każdy liczy – bagatela – co najmniej 200 stron. No więc pan sędzia Władysław Kizyk czyta i czyta już od roku, w czym niestety przeszkadza mu oskarżony. Dostarczany jest on bowiem na salę sądową razem z łóżkiem, do którego podłączony jest mikrofon. Na tym łóżku oskarżonemu zdarza się zasypiać, a nawet – pochrapywać, ku uciesze wszystkich zgromadzonych na sali uczestników i przygodnych świadków tego wymierzania sprawiedliwości. Ta uciecha nie licuje z powagą sądu, toteż pan sędzia w takich momentach rozkazuje oskarżonemu przerwać chrapanie – ten jednak nie słucha rozkazów i chrapie nadal, w rezultacie nie ma innego wyjścia, jak wynieść go do sąsiadującej z salą rozpraw kanciapy. Trzeba przyznać, że autorzy nowelizacji kodeksu postępowania karnego wiedzieli, w jaki sposób zapewnić bezpieczeństwo tak zwanym „elementom socjalnie bliskim”, czyli inaczej mówiąc – gangsterom, którzy – jak mogliśmy domyślić się na przykładzie postępowania w sprawie morderstwa Krzysztofa Olewnika – prawie zawsze okazują się tajnymi współpracownikami rządzących naszym nieszczęśliwym krajem Sił Wyższych. Oczywiście są też momenty, w których organy władzy naszego nieszczęśliwego kraju demonstrują niesłychaną stanowczość w obronie swego prestiżu. Coś takiego właśnie przytrafiło się mnie w związku z powiestką, jaką otrzymałem od niezawisłego sądu w Warszawie, by stawić się przed nim w charakterze świadka w sprawie karnej. Ta sprawa ciągnie się już od 10 lat; rozpoczęła się zaś w intencji dokuczenia konkurentowi biznesowemu, który miał być przy pomocy niezawisłego sądu wyślizgany z interesu. Obecnie jednak okoliczności zmieniły się tak bardzo, że nikt już nie pamięta, o co właściwie chodzi – ale mniejsza z tym. Otóż na wezwanie stawiłem się punktualnie, by wysłuchać rozkazu wyjścia na korytarz i oczekiwania tam na wezwanie. Oczekując na korytarzu, z nudów przeczytałem wokandę, z której wynikało, że „nasza” sprawa powinna zakończyć się do godziny 11.00, bo na tę godzinę wyznaczona została sprawa następna. Kiedy godzina 11 minęła, postanowiłem, że skoro nie zostałem przez nikogo pozbawiony wolności, to będę czekał jeszcze 30 minut, a potem opuszczę przybytek sprawiedliwości. I tak się stało.Jak się potem dowiedziałem, „nasza” sprawa zakończyła się kilkanaście minut później, ale tego dnia żadni świadkowie nie byliby przesłuchani, bo prokurator indagował oskarżonego w związku z zarzutami do których świadkowie nie byli potrzebni. Niemniej jednak, kiedy okazało się, że oddaliłem się z gmachu sądu samowolnie, sędzia przysolił mi 800 zł kary. I tak względnie, bo za takową psotę kara może sięgnąć nawet 10 tys. zł. Już na tej podstawie widać, że posłowie w Sejmie utracili poczucie rzeczywistości. Najwyraźniej deszcz złota, którym obsypuje ich Rzeczpospolita, przewrócił im w głowach; sądzą, że każdy jest zrobiony z pieniędzy i może zapłacić 10 tysięcy złotych kary nawet w sytuacji, gdy średnia płaca krajowa oscyluje wokół 3000 zł miesięcznie. Poza tym okazuje się, że o ile władze naszego państwa są bezradne wobec gangsterów, to wobec zwykłych obywateli potrafią się niebywałą nasrożyć potęgą – czego właśnie doświadczyłem na własnej skórze. To jest właśnie charakterystyczne dla państw niepoważnych; mają one akurat tyle siły i powagi, by nękać obywateli, za którymi nie stoi żaden gang – zwłaszcza w postaci Sił Wyższych. Od razu widać, jak małą mądrością rządzony jest ten świat, a nasz nieszczęśliwy kraj, należący do państw drugiej kategorii – w szczególności. SM
Wataha źródłem „chemii”? Doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego do spraw strategicznych, pan prof. Roman Kuźniar przekazał mediom entuzjastyczną opinię na temat kolacji, jaką w poniedziałek spożył prezydent Komorowski w towarzystwie prezydenta Miedwiediewa. Okazało się, że podczas kolacji obydwaj prezydenci „tokowali ze sobą”, a przyczyną tego wspaniałego nastroju była „chemia”. Jaki konkretnie związek chemiczny – to pan prof. Kuźniar dyskretnie przemilczał, ale przecież tego i owego możemy się domyślać. Na przykład ulubionym związkiem chemicznym prezydenta Borysa Jelcyna był pewien węglowodór. Podobno właśnie pod jego wpływem prezydent Jelcyn wyraził zgodę na członkostwo Polski w NATO. Jakiego katalizatora użył prezydent Miedwiediew, by skłonić prezydenta Komorowskiego do „tokowania” w zupełnie inną stronę? Bardzo możliwe, że tego samego, którego Leonid Breżniew używał do czarowania generała Wojciecha Jaruzelskiego. Jak pamiętamy, substancja ta sprawiała, że generał Jaruzelski gotów był dla Leonida Breżniewa uczynić dosłownie wszystko, dzięki czemu Polska stanowiła nierozerwalne ogniwo Układu Warszawskiego. Ciekawe, że i Nasza Złota Pani Aniela, czyli niemiecka kanclerzyna Aniela Merkel musiała podobną substancją potraktować premiera Donalda Tuska, skoro bez najmniejszego wahania uznał on, że Gazociąg Północny nie stanowi żadnego zagrożenia, zwłaszcza dla polskich portów. A jeszcze trzy lata temu Radosław Sikorski porównywał ten gazociąg do paktu Ribbentrop-Mołotow. Inna sprawa że Radosław Sikorski był wtedy ministrem obrony, a nie ministrem spraw zagranicznych i w dodatku – należał do zupełnie innej watahy niż ta, do której należy teraz. Możliwe zatem, że związki chemiczne sprzyjające wzajemnemu „tokowaniu” - rodzaj katalizatorów - wytwarzają watahy, do których osobnik się przyłącza. Na taką możliwość wskazywałaby inna informacja, którą przekazał mediom prof. Kuźniar – że mianowicie prezydent Komorowski podczas wizyty w USA będzie z Amerykanów „szydzić” i ich „obśmiewać”. Zupełnie tak samo, jak Jerzy Urban, gdy był rzecznikiem rządu premiera-generała w stanie wojennym. SM
Beczka miodzia z łyżką dziegciu Gdyby tak wierzyć temu, co mówią w telewizji, to można by pomyśleć, że cała Polska nie posiada się z radości po łaskawym nawiedzeniu naszej tubylczej stolicy przez prezydenta Dymitra Miedwiediewa. Oczywiście telewizja jak zwykle przesadza; z radości nie posiada się najwyżej kawałek Polski, położony między Belwederem, a Pałacem Namiestnikowskim w Warszawie. Trudno zresztą inaczej, skoro wizycie tej towarzyszyły takie solenne przygotowania. Pan prezydent Komorowski specjalnie z tej okazji przybrał sobie za konsyliarza samego generała Jaruzelskiego. Generał Jaruzelski większą część swego życia poświęcił podporządkowaniu narodu polskiego władzom Związku Radzieckiego, więc na pewno jest mu przyjemnie, kiedy widzi taki koniec wieńczący jego dzieło. Wprawdzie Związku Radzieckiego już nie ma, co premier Putin uznał za największą, a w każdym razie – jedną z największych tragedii XX wieku – ale to nic nie szkodzi, bo jak zwał, tak zwał – najważniejsze jest przecież podporządkowanie. Oczywiście współczesna dyplomacja takich brutalnych określeń już nie używa. O żadnym podporządkowaniu nie ma oczywiście mowy. Jest tylko „pojednanie”. No dobrze, a co ono oznacza? Warto w tym celu posłuchać, co mówią Rosjanie. A powiadają – i chyba tym razem szczerze – że w Warszawie znów zapanował „realizm”, co umożliwia Rosji wykonywanie „gestów”. W –przełożeniu na język ludzki „realizm” oznacza zgodę na status „bliskiej zagranicy”, a więc kraju znajdującego się w orbicie wpływów rosyjskich. Gdyby nie to, że demokracja jest u nas autentyczna i poza wszelkim podejrzeniem, to można by pomyśleć, że właśnie osiągnięciu tego celu służyła rezygnacja premiera Tuska z kandydowania w wyborach prezydenckich i zorganizowanie w Platformie Obywatelskiej tak zwanych prawyborów, które wygrał marszałek Bronisław Komorowski. Czy jednak można tak powiedzieć w sytuacji, gdy premier Tusk po prostu wzgardził stanowiskiem prezydenta, postanawiając oddać się bez reszty zbawiennemu reformowaniu naszego nieszczęśliwego kraju? Oczywiście, że nie można, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że o ile prezydent Komorowski przed wizytą prezydenta Miedwiediewa podciągał się u generała Jaruzelskiego, o tyle premier Tusk w przeddzień wizyty prezydenta Miedwiediewa odbył rozmowę z Naszą Złotą Panią Anielą. Krótko mówiąc – każdy z naszych Umiłowanych Przywódców wysłuchał własnego preceptora – co pokazuje, że nasz nieszczęśliwy kraj ma znowu aż dwóch protektorów w postaci strategicznych partnerów. W tej sytuacji wizyta rosyjskiego prezydenta nie mogła nie zakończyć się sukcesem. Poczucie realizmu nie tylko w Warszawie odżyło, ale nawet zostało umocnione, w zamian za co zostaliśmy obsypani „gestami”, z których najbardziej konkretnym wydaje się odznaczenie reżysera filmowego Andrzeja Wajdy. Ano, dobre i to; przynajmniej on jeden ma prawdziwy powód do zadowolenia – jeśli oczywiście nie liczyć prezydenta Dymitra Miedwiediewa, który teraz może z powodzeniem prezentować się światowej opinii publicznej, jako nowe wcielenie dobrotliwego „wujka Joe”, który znowu „modernizuje” Rosję. Oczywiście na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych, toteż i w tej beczce miodu znalazła się łyżka dziegciu. Mam oczywiście na myśli rewelacje ogłoszone przez internetowy portal WikiLeaks, z których wynika, że NATO miało plany obrony Polski i krajów bałtyckich od strony Morza Bałtyckiego i że w planach tych zasadniczą rolę miał odegrać port w Świnoujściu. Oczywiście to już sprawa nieaktualna, po pierwsze dlatego, że 19 listopada w Lizbonie NATO proklamowało strategiczne partnerstwo z Rosją, więc o żadnej obronie nie może być w tej sytuacji mowy – bo i przed kim? A po drugie – że port w Świnoujściu zostanie na wszelki wypadek zagwożdżony Gazociągiem Północnym – co podobno powiedziała premieru Tusku Nasza Złota Pani Aniela. W tej sytuacji nie da się ukryć, że wizyta prezydenta Miedwiediewa otwiera nie tylko ową kartę w dziejach stosunków polsko-rosyjskich, ale kto wie, czy również nie w historii Polski? SM
10 grudnia 2010 W życiu jak w tańcu, każdy krok ma znaczenie. Pamiętam jak swojego czasu, a było to w stanie tzw. wojennym, jak rzecznik rządu pan Jerzy Urban wysyłał koce i śpiwory do Nowego Yorku, żeby pomóc bezdomnym Amerykanom. W Polsce wtedy nie było tak wielu bezdomnych- jest ich teraz wielu. Szacunki mówią o 400 000(!!!). Nie wiem ilu bezdomnych było wtedy w USA, ale wiem, że była to akcja propagandowa pana generała Jaruzelskiego i pana Jerzego Urbana.. I popatrzcie państwo: historia lubi się powtarzać.. Raz jako farsa- i drugi raz jako jeszcze większa farsa.. Bo gra aktorska, a demokracja jest aktorską grą i wielką mistyfikacją, to umiejętność powstrzymywania widowni od klaskania.. Ale jak tu nie klaskać, jak ręce same składają się do klaskania.. Właśnie jakaś organizacja tzw. pozarządowa, mająca jak najbardziej rządowe pieniądze, tak jak sam rząd, który nie jest pozarządowy, ale ma rządowe pieniądze, czyli nasze- wystąpiła z pomysłem i go realizuje- do zaprzyjaźnionego z nami Afganistanu wysyłania koców i śpiworów(???) Czy to nie wspaniałe, że organizacja rządowa zwana dla niepoznaki pozarządową, że to niby nie rząd pana Urbana, pardon, pana Donalda TUska organizuje wysyłanie koców i śpiworów do Afganistanu …Talibom. pardon- wrogom Talibów, czyli wszystkim Afgańczykom, którzy popierają okupacyjne wojska USA i Polski w Afganistanie, celem utrwalania tam demokracji i wprowadzania praw człowieka.. Jak na razie” misja” ta, kiedyś byłaby nazywana wojną, teraz mamy misje pokojowe, i wojny pokojowe, chociaż wszystko organizowane jest w kuchni, a nie w pokoju- w kuchni służb specjalnych. Wystarczy pozamieniać słowa i mamy inną jakość?
Bo ilość słów- nie wiem czy także słów dotyczy prawo Karola Marksa- że ilość zamieni się w jakość.. Że im więcej wypowiedzianych słów, tym większa jakość myśli, które się ma na myśli.. Bo dobry aktor nie powinien nigdy kochać nikogo poza samym sobą.. Tak jak demokracja, którą wprowadzamy w Afganistanie przy pomocy wojska , śpiworów i koców.. Dla niej nie ma alternatywy, ona sama kocha siebie najbardziej.. Fiasko demokracji widać w Afganistanie już na pierwszy rzut oka; jakie olbrzymie ilości fałszowanych głosów, Amerykanie zrzucający z pokojowych samolotów ulotki poparcia dla marionetkowego rządu demokratycznego Karzaja.. Demokracji w Afganistanie nawet nie przeszkadza analfabetyzm Afgańczyków.. Mają obrazki na ulotkach. .Ale nie mogą przeczytać programów kandydatów? I nich głosują, no nie teraz, to było jakiś czas temu.. I demokracja zwyciężyła, ale Talibowie stawiają opór- nie chcą demokracji? Dziwne? Najlepszego ustroju na świecie.. I też nie wszyscy przecież umieją czytać.. Mieliby urny, prawo do głosowania, wydawaliby miliony dolarów na utrzymanie komisji wyborczych i z tych wrzuconych obrazkowych głosów w wielkiej ilości wyłoniłaby się nowa jakość- demokracja.. Ulubiony ustrój Karola Marksa, za pomocą którego proponował wprowadzenie socjalizmu, ale nie ulubiony ustrój Pana Boga.. Bo pan Bóg jest królem, a nie demokratą., więc siłą wszechrzeczy nie może demokracji popierać.. Bo zamiast sprawiedliwości i prawdy ludzkość ma rządy głupoty większości.. I ilość nigdy nie przejdzie w jakość.. Bo niby dlaczego z wielkiej ilość głupoty, miałaby się wyłonić mądrość w jakości..?? I wiedząc o tym wszystkim, Pan Bóg dał Mojżeszowi Kamienne Tablice z Prawami Bożymi na Górze Synaj, a nie Kamienne Tablice z Prawami Człowieka.. To człowiek zamachnął się na Pana Boga i wymyślił prawa człowieka ustanawiane przez samego pysznego człowieka ustawiającego się ponad Panem Bogiem. Muzułmańscy Talibowie też nie chcą demokracji z jej prawami człowieka, bo mają Mahometa.. A o prawach człowieka nie słyszeli- tak jak Chińczycy, którym prawoczłowieczy świat, chce narzucić te same antywartości , jak narzucił je sobie.. Idąc ku katastrofie cywilizacyjnej.. Ktoś tę katastrofę oczywiście organizuje, przecież nie organizuje się sama. Tak jak są zorganizowane przypadki.. Bo organizacją pozarządową jest też Caritas..- okazuje się. On też ma pieniądze z budżetu naszego bogatego państwa.. Państwo nie przypadkowo wspiera działalność charytatywną Kościoła, próbując sfiksować ją na działalność socjalną i wtłoczyć w główny nurt budowy socjalizmu.. Zrobić z niego przybudówkę socjalną dla agend państwowych.. Mam nadzieję, że Kościół Powszechny się nie da, bo jest powołany przez samego Pana Boga do niesienia Słowa Bożego, a każdy chrześcijanin jest zobowiązany do pomagania innemu człowiekowi w miarę swoich możliwości.... Bo co oznacza symbol krzyża chrześcijańskiego? Pałąk pionowy, dłuższy oznacza posłuszeństwo Panu Bogu, a ten krótszy- poprzeczny- oznacza pomoc bliźniemu.. Ten krótszy- pomoc bliźniemu, a nie ten dłuższy, jak próbuje się robić w życiu propagandowo.... I nie państwo ma pomagać, za pieniądze ukradzione podatnikom, ale chrześcijanin ma pomagać innemu człowiekowi, niekoniecznie chrześcijaninowi.... I jeszcze jakaś nauczycielka wysyła do Afganistanu” paczki świąteczne” z jednej ze szkół warszawskich..(???) To znaczy Afgańczycy obchodzą już Boże Narodzenie? Paczki można wysyłać oczywiście każdemu i z okazji każdej okazji.. W naszym kręgu cywilizacyjnym daje się oczywiście prezenty w okresie Bożonarodzeniowym, ale sednem sprawy są narodziny Boga.. Z tego powodu się radujemy i przeżywamy Wigilię Bożonarodzeniową.. A nie z powodu „ paczek świątecznych”. Dajemy sobie oczywiście prezenty pod choinkę, ale z radości z Narodzenia Chrystusa.. Cieszymy się bo to jest wielka radość.. Bóg się rodzi! Śpiewamy kolendy, cieszymy się, bo Wielka Rzecz dzieje się w Betlejem.. Ale Muzułmanie się z tego powodu nie cieszą, tak jak Żydzi.. Dlaczego mieliby się cieszyć? Narodziny Chrystusa spowodowały rozłam w judaizmie biblijnym , powstało chrześcijaństwo.. Muzułmanie mają Allacha.. To jest inny krąg cywilizacyjny! Tak jak judaizm mojżeszowy.. I nikt tam nie śpiewa kolend! I nikt nie raduje się z narodzin Chrystusa Pana..(!!!!) A pani nauczycielka wysyła „ paczki świąteczne” w krąg innej cywilizacji.. Mogłaby posłać po prostu paczki, bo tam nie ma żadnego święta! Święto mamy my, chrześcijanie. Wielkie Święto, największe obok Zmartwychwstania Pańskiego.. Którego zresztą już nie ma w zapisach do bierzmowania.. Gdy mój syn szedł do bierzmowania, w małej książeczce, a to było kilka lat temu, były pytania różnego rodzaju, w tym pytanie o wymienienie największych świąt chrześcijańskich. I wyobraźcie sobie państwo, nie było tam Wielkanocy..(???) Naprawdę? Pytałem znajomego księdza co to oznacza, najpierw zapytał , kto to wydał, a upewniwszy się , że Diecezja Sandomierska, powiedział, że to” pomyłka w druku”(???) Ładna mi pomyłka w druku, która akurat pomija Wielkanoc.. I czy to nie jest zorganizowany przypadek? Czy może świadome działanie? Albo świadomy przypadek.?. Mówi się, że muzyka jest najkosztowniejszym z hałasów.. No właśnie. .A w polityce? Też jest hałas, który organizuje nam demokracja.. I do tego dochodzi walka z cywilizacją w różnych postaciach.. Opisałem państwo kolejny przejaw tej walki .. Bo jestem zwolennikiem teorii spisowej dziejów. Bo dzieje świata- to jeden wielki spisek. Przynajmniej od roku 1717.. A co zdarzyło się w tym roku, przed Sejmem Niemym? Powstały Dzieci Wdowy, Sztuka Królewska, Wolnomyślicielstwo… Czy jak to się jeszcze nazywa? WJR
Związek Sowiecki Putina Niestety, co przyznaję z zawiścią :), to nie ja wpadłem na pomysł takiego określania współczesnej rzeczywistości polityczno-społecznej w dawnym bloku sowieckim, to Robert van Voren w swojej wydanej w ub. roku książce „On Dissidents and Madness. From the Soviet Union of Leonid Brezhnev to the „Soviet Union” of Vladimir Putin” (Amsterdam 2009). Van Voren zajmuje się między innymi represyjnym stosowaniem psychiatrii przez komunistów
(http://www.gip-global.org/p/44/370/robert-van-voren-publishes-new-book-%91cold-war-in-psychiatry%92),
dostarczaniem pomocy humanitarnej oraz przestrzeganiem praw człowieka w krajach neokomunistycznych; jego książka na ten temat ukazała się także w języku polskim, ale też, co warto podkreślić, van Voren obserwuje regres, jaki zachodzi w sferze przemian w krajach „młodej demokracji”. Pisze on o tym regresie we wprowadzeniu do książki o Związku Sowieckim Putina. Van Voren wskazuje na różne świadczące o tymże regresie, negatywne zjawiska, np. na to, że po pierwsze uwaga zachodniej opinii publicznej skierowała się teraz zupełnie na inne kraje, aniżeli na państwa dawnego bloku sowieckiego (instytucje charytatywne wspierają teraz kontynent afrykański itp.), stwierdzono bowiem, że w tychże państwach już powstało społeczeństwo obywatelskie. Po drugie, wraz z włączeniem takich krajów jak Polska do „struktur unijnych” ustały w tychże krajach procesy modernizacyjne, ponieważ uznano, że pewien punkt docelowy został osiągnięty i w związku z tym nie trzeba już nic zmieniać, co zaowocowało stagnacją i społeczną, i polityczną. Po trzecie, fundusze unijne albo są marnotrawione (albo rozkradane, powiedzmy sobie szczerze), albo służą do utrzymywania lub wzmacniania starych struktur. Po czwarte, młodzi ludzie, stanowiący w każdym państwie naturalne środowisko modernizacyjne i wzmacniające zmiany, emigrują najczęściej albo do Zachodniej Europy, albo do USA, nie widząc dla siebie miejsca w krajach „młodej demokracji”. Ze świecą szukać podobnej, szczerej i zarazem dogłębnej diagnozy sytuacji w polskich publikacjach politologicznych. Jak dodaje w swojej przedmowie do książki van Vorena Leonidas Donskis, autor widzi współczesny porządek w Rosji jako demokrację sterowaną, czyli nową formę tyranii i dyktatury, nawiązujących do tradycji ZSSR. Okazuje się zatem, że neomarksistowskie szaleństwo, o którym sporo pisałem w „Społeczeństwie zamkniętym” (http://chomikuj.pl/yurigagarin), wcale się nie udzieliło wszystkim myślącym ludziom na Zachodzie, czego van Voren jest znakomitym przykładem. Książkę można znaleźć na chomikuj.pl u użytkownika Sarmatian (http://chomikuj.pl/Sarmatian) w folderze z anglojęzycznymi, bardzo ciekawymi (zwłaszcza jeśli chodzi o zimnowojenne reminiscencje) publikacjami, ale ja ją też u siebie pozwoliłem sobie umieścić, bo książka jest warta rozpropagowania. To spojrzenie (van Vorena) bez sentymentu i bez różowych okularów na „transformacyjne” procesy zachodzące w krajach środkowej i wschodniej Europy (a zwłaszcza w Rosji) warto by zaszczepić w naszych realiach, ponieważ to, na co my bywamy ślepi, okazuje się widoczne gołym okiem z zewnętrznej perspektywy. Van Voren osobiście poznał wielu dysydentów, takich choćby jak W. Bukowski (którego nazywa swoim „mentalnym ojcem chrzestnym” :)), a ich losy pośród własnych wspomnień ze spotkań z osobami prześladowanymi przez komunistów i z (humorystycznie opisywanych) podróży po krajach bloku sowieckiego, zbiera w swojej książce. I tak sobie pomyślałem, może by taki Rolex, który się byczy w Albionie, znalazł chwilę i przetłumaczył tę książkę? Może byśmy z van Vorenem nawiązali kontakt, by jej tekst udostępnić w polskim języku polskiemu czytelnikowi? Hę? Van Voren pisze, że polityczna wykorzystanie psychiatrii przez komunistów, to był tylko wierzchołek góry lodowej (s. 205-206). W 1988 r. dziesięć milionów obywateli sowieckich było w ZSSR umieszczonych w wykazie psychiatrycznym (czyli jakieś 2,5 % populacji), co wiązało się z wykluczeniem z życia społecznego nawet w tak ograniczonych, więziennych warunkach, jakie z poprzedniej komuny były (podobnie zresztą w Chinach miliony ludzi uznawano za chorych psychicznie i rzecz jasna, po komunistycznemu, „leczono” (s. 242-244); w ChRL leczono z „paranoi”, podczas gdy w bloku sowieckim ze „schizofrenii bezobjawowej”). Nie wolno więc było prowadzić samochodu, należało się regularnie meldować w jednostce medycznej, pozbawionym się było praw wyborczych i miało się trudności z uzyskaniem pracy. Sposób traktowania osób umieszczonych za poglądy polityczne w szpitalach psychiatrycznych nie różnił się od tego, jak obchodzono się z pacjentami z ciężkimi zaburzeniami psychicznymi. Po doprawdy szokujące szczegóły odsyłam do („reklamowanego” także w mojej książce) wydania kwartalnika historycznego „Karta” (nr 34 z 2002 r.); jest to jednak lektura dla osób o bardzo mocnych nerwach. Van Voren zresztą opisuje także zawodowe przygotowanie psychiatrów pracujących w bloku sowieckim (i po „obaleniu komunizmu” – nie tylko nie znających angielskiego (ani żadnego obcego języka), ale korzystających głównie z rosyjskich podręczników. Autor pisze, że sprawa znęcania się w systemie sowieckim nad ludźmi nie ograniczała się, rzecz jasna, wyłącznie do szpitali psychiatrycznych. Zjawisko to także było powszechne w rozmaitych „domach opieki społecznej”. Przy czym, co zaznacza van Voren, sytuacja wcale się radykalnie nie poprawiła po „obaleniu komunizmu”, czyli w latach 90. Jako przykład podaje jeden z ukraińskich domów opieki (pod Kijowem) (z wielu odwiedzanych przez zachodnich wolontariuszy), gdzie na 360 pacjentów, z których połowa nie poruszała się samodzielnie, było siedem pielęgniarek. O płacach i warunkach sanitarnych nawet nie warto wspominać. W czasach „postsowieckich” psychiatria natomiast w krajach bloku zaczęła być używana do celów ekonomiczno-przestępczych, zauważa van Voren - kryminaliści mogą kupować diagnozy świadczące o niepoczytalności, by móc następnie je przedstawiać w trakcie rozprawy sądowej. Wypada dodać, że ci wszyscy, którzy w czasach komunistycznych głosili tezy, że psychiatria jest wykorzystywana do celów politycznych, uznawani byli za wrogów państwa, no i rzecz jasna, schizofreników lub paranoików. Wspominam o tym, bo w czasach neokomunizmu ten klimat „psychiatryczny” odżył i zamordyści wracają do tej właśnie retoryki. Ale jeszcze słowo o książce van Vorena. W 2002 odwiedził on oddział psychiatryczny w rosyjskim więzieniu Kresti. Woda cieknąca po ścianach, brak wentylacji, po 9 osób w celach 2 na 3 m, niejednokrotnie z 6 łóżkami tylko, brak lekarstw itd. Zdjęcie tego oddziału zamieszczone na s. 257 wygląda jak scenografia z horroru dziejącego się w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym. Nie ma w tym skojarzeniu nic nadzwyczajnego, skoro więzienie, jak pisze autor, nie było remontowane od ponad stu lat. Organizacja van Vorena deklarowała finansową i rzeczową pomoc, ale warunkiem jej przyjęcia przez stronę rosyjską, było podzielenie się nią z kilkoma pośrednikami, m.in. z centralą w Moskwie, z gangami i ze służbami specjalnymi (nie mówiąc o oczywistej w tej sytuacji łapówce dla władz więzienia). Rosja XXI wieku. I co ciekawsze, po paroletnich negocjacjach i wręczaniu łapówek (bo gdy nie wręczano, projekt „zamierał”) doprowadzono dzięki uporowi organizacji van Vorena, do gruntownego wyremontowania wspomnianego więzienia (jego zdjęcie jest na s. 260). I właśnie wtedy autor przeżywa olśnienie, przekonując się, że Rosja Putina to taka sama Rosja, jak za Breżniewa. Skorumpowana, przeżarta gangreną specsłużb, mafii, kryminalistów, bezprawia i totalnej, totalnej patologii (s. 258). Jak pisze: „Stare reguły powracają, reguły z tego samego okresu czasu, kiedy to działania dysydentów prowadzone były w podziemiu, a informacją dzielono się tylko wtedy, gdy to było konieczne”. Cieszy mnie, że takie książki wychodzą na Zachodzie, bo potwierdzają diagnozy wielu sensownych obserwatorów z Europy środkowej. Powinny jeszcze takie publikacje ukazywać się w Polsce. FYM
Gazprom górą Prezydent Dmitrij Miedwiediew złożył oficjalną, dwudniową wizytę w Polsce w drodze na szczyt Unia Europejska - Rosja. Osłabiona kryzysem i wewnętrznymi barierami rozwoju Rosja znów potrzebuje dobrych relacji z zachodnimi demokracjami, a raczej z ich gospodarkami. Musiała wykazać się widoczną poprawą stosunków z Polską, której zastrzeżenia mogłyby np. zahamować wejście sąsiada do WTO. Nic takiego się nie stało, istotny priorytet gościa został zrealizowany. Sielankę psuły nieco protesty przed rosyjskimi placówkami i w okolicy Parlamentu Europejskiego - domagające się prawdy o Smoleńsku. W zachodnich mediach wizyta Miedwiediewa była określana jako gospodarcza. Jaki jej obraz utkwił w polskiej świadomości i jakie były jej istotne elementy? Jakie polskie priorytety zrealizowano? Na użytek polskiej opinii publicznej debata wokół wizyty skoncentrowała się na "pojednaniu", niemal rozwiązaniu sporów historycznych. Uchwała Dumy Państwowej pozwoliła stworzyć iluzję "rozwiązania problemu". W sensie prawnym i proceduralnym nic nowego nie nastąpiło. Siłę narzucanej narracji poznał nawet tak doświadczony polityk jak Paweł Kowal, przez kilkanaście minut wałkujący z Moniką Olejnik sprawę Katynia. Co miał "przykryć" Katyń? Po pierwsze, skandaliczne zaniedbania po obu stronach w sprawie katastrofy smoleńskiej. Tak skandaliczne, że usprawiedliwiałyby przełożenie wizyty. Po drugie, jej komponent gospodarczy. Miedwiediewowi towarzyszył m.in. szef Gazpromu. Toczą się rozmowy na temat zakupu Lotosu. To jedna z niewielu wielkich firm, jakie pozostały w rękach państwa. Jest ona istotnym elementem lokalnego krajobrazu, nie tylko jego gospodarczych aspektów. Sponsoruje wydarzenia gospodarcze, sportowe, kulturalne. Jakie priorytety realizowałby Gazprom? Nieważne jakie, członkowie PO są otwarci i ideologicznie oddani prywatyzacji. Na unijnym nieformalnym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych w fińskim Lappeenranta (2006 r.) z niemal trzymiesięcznym wyprzedzeniem anonsowałam możliwość zgłoszenia polskiego weta do umowy UE - Rosja. Mówiłam wówczas, że dążąc do modernizacji Rosji, państwa UE mogą odwzajemnić się udzieleniem dostępu do polskiego sektora energetycznego, jedynej białej plamy na liście inwestycji Gazpromu. Teraz, jak rozumiem, dokonujemy tej "kosmetycznej" korekty. Omawiany udział w projekcie elektrowni atomowej w Kaliningradzie skazuje państwa bałtyckie na kompletne uzależnienie od Rosji. Nic dobrego nie dzieje się również z Możejkami. Jak na jedną wizytę to wielki bagaż zagrożeń suwerenności gospodarczej. Przed wizytą odbył się koncert propozycji globalnego - wspólnego bezpieczeństwa. Wszystkie groźne dla Polski - odbierające jej status i pozycję. Kiedy w 2009 roku to samo zrobił Putin, usłyszał godną odpowiedź prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Teraz cisza dzwoniła w uszach, już nikt nie przeszkadzał... Na jeden dzień z roboczą wizytą przyleciał prezydent Niemiec Christian Wulff. Wszyscy niemal komentatorzy zgadzali się, że była ona kurtuazyjna. Wydaje się jednak, że kolejna "pojednaniowa" narracja przykryła rzecz niemal najważniejszą: podróż Donalda Tuska do Berlina. W rozmowach z Angelą Merkel i w wywiadzie dla gazety "Handelsblatt" poparł promowany przez Niemcy mechanizm antykryzysowy. Wsparł nie tylko dominację gospodarczą Niemiec, ale nawet niebywały pomysł głosowania w Radzie "odwróconą większością". Już nam wystarczy tego dyplomatycznego kunsztu. Pora odpocząć od Platformy! Anna Fotyga
Parlament Europejski nie chce debaty w sprawie śledztwa smoleńskiego W Parlamencie Europejskim nie będzie debaty na temat śledztwa smoleńskiego. Wniosek przewodniczącego parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej posła Antoniego Macierewicza przepadł już na szczeblu sekretarzy generalnych grup politycznych. Sekretarze generalni grup politycznych odrzucili wniosek posła Antoniego Macierewicza na wczorajszym porannym posiedzeniu, które poprzedziło właściwą Konferencję Przewodniczących grup politycznych. Przewodniczący grup tworzą główne ciało polityczne Parlamentu Europejskiego, decydujące o programie sesji plenarnych. Dlatego też – jak powiedzieli PAP informatorzy uczestniczący w posiedzeniu – po decyzji sekretarzy generalnych poseł Michał Kamiński w ogóle nie zgłosił formalnego wniosku na posiedzeniu Konferencji Przewodniczących. - Ponieważ i tak by przegrał, to politycznie właściwa decyzja, bo nie ma demonstracji porażki. Większość szefów grup tak robi, kiedy wie, że przegra – powiedział informator PAP. Propozycja debaty plenarnej na temat śledztwa w sprawie katastrofy z 10 kwietnia pojawiła się po wtorkowym wysłuchaniu publicznym (tzw. public hearing) poświęconym śledztwu smoleńskiemu, które zorganizowali w Brukseli europosłowie Prawa i Sprawiedliwości z Tomaszem Porębą i prof. Ryszardem Legutką na czele. W wysłuchaniu tym wzięły udział m.in. rodziny ofiar katastrofy, członkowie Stowarzyszenia Katyń 2010, a także szef zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy Antoni Macierewicz. Uczestnicy wysłuchania opowiadali o prowadzonym śledztwie, wskazując na liczne jego uchybienia, w tym na niszczenie dowodów, matactwa, kłamstwa i liczne nierzetelności. Na tej podstawie domagali się powołania międzynarodowej komisji, która miałaby zbadać katastrofę. Konferencję Przewodniczących tworzą szefowie siedmiu grup politycznych: chadeckiej, socjaldemokratycznej, liberalnej, Zielonych, EKR, komunistycznej i eurosceptycznej, oraz przewodniczący PE Jerzy Buzek. Marta Ziarnik
Czyż może być dobitniejszy dowód na wasalizację i skundlenie klasy politycznej, niż próba wciągania obcych w sprawy, które należą do naszej kompetencji i które powinniśmy załatwiać sami? Czego oczekiwali posłowie PiS? Że Unia wyjaśni sprawę Smoleńska? Czy tak samo ją „wyjaśni”, jak fingowane zamachy terrorystyczne w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii? Czy tak samo „wyjaśni”, jak wszechogarniającą Unię korupcję i nepotyzm? Nie lepiej było zwrócić się od razu do źródła władzy, czyli Izraela? Izrael już w kilka godzin po katastrofie znał jej sprawców. Dlaczego nie wykorzystać tej wiedzy? Parlament Europejski olał wniosek PiS – i słusznie. Przy okazji pokazał, że Polskę ma głęboko i nie kiwnie dla niej palcem poza ustawowe minimum. Admin.