Slavoj Žižek
Jezus był leninistą
Dzień dobry, jestem z 'Gazety Wyborczej' i...
Ach! Niewolnik Michnika!
Wolę dumne określenie 'korporacyjny wyrobnik', ale można i tak...
Jak sobie radzicie w tych trudnych czasach?
Jutro spółka ma opublikować raport kwartalny i nie jestem pewien, czy nie groziłoby mi więzienie za rozmowy na ten temat w takim terminie!
No proszę, brutalność kapitalizmu w całej krasie! Zawsze gdy mnie ktoś pyta, kiedy cieszyłem się największą wolnością, wymieniam ostatnie lata komunistycznej Jugosławii, 1987-90. Komuniści już wiedzieli, że przegrali, więc starali się być dla wszystkich bardzo mili. Intelektualiści mogli mówić wszystko, na co mieli ochotę. Mogliśmy oglądać zachodnią telewizję na antenach satelitarnych, nowości filmowe wychodziły od razu na pirackich kasetach VHS. Potem przyszedł kapitalizm i zabawa się skończyła - za telewizję kablową trzeba słono płacić, a i tak dostęp się ma tylko do tego, co jest w pakiecie. Z filmem trzeba czekać na oficjalną premierę, a nie wszystko ma dystrybutora. Nie mówię oczywiście, że komunizm sam z siebie był lepszy, ale lepiej jest, gdy rządzący czują się słabo i niepewnie. Gdy poczują się silni, zawsze zaczną przykręcać śrubę. Ale o czym właściwie chciał pan rozmawiać?
O pańskiej brodzie.
O mojej brodzie?
Brody mają spore znaczenie w historii filozofii. Karol Marks przestał się golić, gdy postanowił, że będzie filozofem, a nie prawnikiem, jak chciał jego ojciec. Podobnie było z panem?
W partii komunistycznej krążyła nawet teoria o znaczeniu brody w marksizmie. Marks - ogromna i bezładna. Engels - trochę mniejsza i jakby bardziej zadbana. Lenin - wypielęgnowana adwokacka bródka. Stalin - tylko wąsy. Mao - ogolony. Wniosek: im mniejszy zarost u marksisty, tym mniej ma ciekawego do powiedzenia! Ja przestałem się golić, zanim zacząłem myśleć o filozofii. Byłem nastolatkiem załamanym tym, jak szybko mi to odrasta. Nie chce mi się golić, bo w ogóle szkoda mi czasu na zajmowanie się swoim wyglądem. Noszę wyłącznie dżinsy i T-shirty. Gdy mnie zapraszają do opery i mówią, że krawat jest obowiązkowy, to odpowiadam, że nie mam krawata, więc nie mogę przyjąć zaproszenia. Proszę spojrzeć na moje dżinsy... [Žižek podciąga czarny T-shirt, demonstrując standardowe Levisy 501, za luźne w pasie o dobry cal] Kupiłem je trzy dni temu na wykładach w Niemczech, bo w poprzednich zrobiła mi się dziura. A oto moje skarpetki... [Žižek podciąga nogawkę, nie zwracając uwagi na to, że siedzimy w hotelowej kawiarni pełnej ludzi]
Poznaję! Rozdawane w paczuszkach w Lufthansie w klasie biznes na dalekich trasach!
No właśnie. Są tak luźne i wygodne, że nie chce mi się kupować innych.
Nie wiem, jak sformułować to pytanie, ale czy pan tak często lata biznesem, czy tak rzadko pan zmienia?
Latam biznesem, niestety, rzadko - jak mnie gdzieś zapraszają, to zawsze kupują mi ekonomiczną. Ale w biznesie zawsze są wolne miejsca, więc już się nauczyłem, żeby zawsze je obejść i pozbierać te paczuszki. Są w kieszeniach na czasopisma. Przy okazji mam dużo małych szczoteczek do zębów. Raz tylko leciałem pierwszą klasą. Zagadnąłem miłą panią przy odprawie, że jestem takim zmęczonym filozofem po serii wyczerpujących wykładów. Potem mnie nagle wywołują przez megafony: mister Žižek proszony jest do stanowiska odprawy. Strasznie spanikowałem, bo mam jeszcze nawyk z czasów komunistycznych, że to zapowiedź złej wiadomości, ale okazało się, że mnie wzywają w sprawie darmowego upgrade'u do pierwszej klasy! Niestety, naprawdę byłem tak wykończony, że natychmiast zasnąłem. Do dzisiaj mam wyrzuty, bo to tak, jakby dostać w prezencie towarzystwo pięknej kurtyzany i całą noc przespać.
Wracając do brody: dzisiejsi filozofowie raczej się jednak golą...
...albo mają takie eleganckie bródki, co to niby się wygląda na luzie, ale codziennie trzeba je pół godziny pielęgnować trymerem! Tego najbardziej nie rozumiem - albo się ktoś goli, albo nie goli. Nie uważam siebie za lenia, jestem raczej stachanowcem. Moje idealne wakacje polegają na tym, że rodzina gdzieś wyjedzie, a ja mogę sobie popracować w spokoju. Dlatego dziwi mnie filozof, który tak dużą wagę przywiązuje do wyglądu. Czyżby filozofia za mało go interesowała?
Tak pana podpuszczam, bo liczę na jakąś deklarację, że pańska broda i demonstracyjna abnegacja to element strategii prowokacji.
Uwielbiam prowokację! Tylko nie sądzę, żeby mój wygląd miał tu znaczenie. Prosty przykład - mój tekst o Leninie. Wiadomo było, że spowoduje skandal, że jak tak można pozytywnie pisać o zbrodniarzu. Ten skandal nie byłby mniejszy tylko dlatego, że bym się ogolił!
Ale po co w ogóle takie prowokacje? W efekcie wielu ludzi nie chce się nawet dowiedzieć, co pan ma do powiedzenia, bo im wystarcza krótkie: 'Žižek - to ten, co chwali Lenina'.
Ludzie, którzy wszystko sprowadzają do takich sloganów, i tak nie będą czytać filozoficznych książek. Trudno, do wszystkich i tak się nie dotrze. Bardziej mnie martwi marazm zachodnich intelektualistów, którzy popadli w ostatnich dekadach w samozadowolenie. Wydaje im się, że bardzo dokładnie rozumieją dzisiejszy świat. Że liberalny kapitalizm jest najdoskonalszym ustrojem wszech czasów i że jedynym zagrożeniem jest totalitaryzm, który już prawie pokonano, oraz fundamentalizm, który też się uda pokonać. Wydaje im się, że dokładnie wiedzą, gdzie są 'good guys' i 'bad guys', jak w hollywoodzkim filmie. Ja uważam, że świat jest znacznie bardziej skomplikowany i niepojęty, i to samozadowolenie uważam za największe zagrożenie. Moje prowokacje służą rozbijaniu go. Nie musicie się ze mną zgadzać, ale zacznijcie się zastanawiać. Doszliśmy do sytuacji, w której trzeba odwrócić 11. tezę Marksa o Feuerbachu. Marks napisał, że filozofowie dotąd rozmaicie interpretowali świat, ale dziś chodzi o to, by go zmienić. Ja uważam, że dziś potrzeba jest odwrotna. Chętnych do zmieniania świata mamy aż za dużo, a chodzi o to, by go wreszcie poprawnie zinterpretować. Nie chodzi już o udzielanie właściwych odpowiedzi, tylko o szukanie właściwych pytań.
Właśnie wyszła w Polsce pańska kolejna książka, w której przyznaje się pan do pokrewieństwa z chrześcijaństwem.
Ale punktem wyjścia jest stwierdzenie, że Bóg umarł. Co zostało? Duch Święty. Nawet Jezus, gdy mówił apostołom o swoim powrocie, to nie obiecywał zmartwychwstania cielesnego, tylko mówił: tam, gdzie się będziecie spotykać w moim imieniu, tam ja też będę. Jak to rozumieć? Uważam, że w chrześcijaństwie Duch Święty ma dużo wspólnego z wyidealizowanym kolektywem w wizji partii komunistycznej - to uświadomiona zbiorowość ludzi dobrej woli. To dobra propozycja na nasze czasy, na czasy kryzysu. Bóg nas nie wyciągnie z kłopotów, ale jeśli ktoś to może zrobić - to będzie to nasze świadome zbiorowe działanie. Wiara w Ducha Świętego to wiara w świadomą zbiorowość. Bliżej mi do takiej postawy niż do tych wszystkich gnostyckich idiotyzmów, które teraz przeżywają drugą młodość za sprawą New Age i bełkotliwych teorii typu 'Kod Leonarda'. Sam bym chciał takich heretyków palić na stosie. W Nowym Testamencie najbardziej podoba mi się Jezus jako leninista.
No, to dopiero prowokacja!
Tam przecież jest ten niezwykły cytat: nie przynoszę pokoju, przynoszę miecz, macie się obrócić przeciwko własnej matce i ojcu, żeby walczyć w moim imieniu. Do dzisiaj, gdy rozmawiam o tych słowach z ludźmi Kościoła, to robią głupie miny i próbują zmienić temat. Mieli dwa tysiące lat na dyskusje, jak je interpretować, i ciągle stoją w miejscu! A moim zdaniem to jest po prostu deklaracja rewolucjonisty - że nie należy się przywiązywać do status quo. Rewolucjonisty świadomego, że zmiany nie wszystkim się będą podobały, ale przekonanego, że nie ma lepszego wyjścia. To łączy Jezusa z Leninem.
Nie umiem rozpoznać, kiedy pan mówi na serio, a kiedy pan się ze mnie nabija.
Kiedy filozof wygłasza wykład dla tłumu studentów albo udziela wywiadu prasie, ma tylko dwa wyjścia. Albo będzie kapłanem, albo błaznem. Trzecie wyjście jest możliwe, ale tylko w warunkach seminarium z niewielką grupą studentów. Z moich doświadczeń jako wykładowcy wynika, że gdy na sali jest więcej niż 40 osób, nie ma już mowy o poważnej filozofii, pozostaje tylko kazanie albo komedia. Ja wybieram komedię. Jeśli ktoś chce się dowiedzieć więcej, niech sięgnie po moje książki.
Wyobraźmy sobie, że to jest poważne seminarium, a ja jestem sympatycznym studentem. Jak by pan wtedy odpowiedział mi na pytanie: co to znaczy dzisiaj być marksistą?
To oznacza bycie pesymistą w odpowiedni sposób. Po pierwsze, oznacza przekonanie, że bez względu na to, jak fajnie się nam żyje w kapitalizmie, to liberalna demokracja i gospodarka wolnorynkowa nie jest ostateczną odpowiedzią ludzkości. Ten ustrój ma zbyt wiele nieprzezwyciężalnych sprzeczności, żeby mógł istnieć wiecznie. Po drugie, dzisiejszy marksista musi się pogodzić z tym, że wszystkie dotąd wypróbowane alternatywy zawiodły jeszcze bardziej. Lekarstwem na sprzeczności kapitalizmu nie jest ani centralistyczna gospodarka planowa, ani chrześcijański solidaryzm społeczny. Dzisiejszy marksista staje więc przed arcytrudnym pytaniem: co dalej, skoro ani kapitalizm nie będzie wieczny, ani nie zastąpią go znane nam alternatywy? Odpowiedzi nie da się udzielić bez przemyślenia problemów dzisiejszego świata z otwartym umysłem, wolnym od ideologicznych dogmatów, wliczając w to dogmaty liberalne. A to jest naprawdę robota dla stachanowców.
I nie starczy czasu na golenie!
No właśnie...
Źródło: Wysokie Obcasy