Dziwny ruch śledczych: prokuratorzy jadą do Rosji badać wrak Tu-154M. Półtora roku po tragedii! Kaczyński: "Pozory" W niedzielę do Moskwy wyjedzie dwóch wojskowych prokuratorów oraz dwóch biegłych, w środę do Smoleńska pojedzie kolejna grupa prokuratorów i ekspertów, by badać wrak Tu-154M - poinformowała w piątek PAP Naczelna Prokuratura Wojskowa. Prognozujemy, iż zakończenie czynności w Moskwie możliwe będzie po tygodniu, natomiast w Smoleńsku czynności potrwają do końca września, o ile nie zajdą okoliczności, które spowodują ich przedłużenie - powiedział PAP kpt. Marcin Maksjan z NPW. Prokuratura wojskowa poinformowała, że w grupie, która wyjedzie w niedzielę znajdą się biegli z zakresu "pracy automatyki lotniczej, osprzętu lotniczego i badania wypadków lotniczych". Dokonają oni oględzin elementów wyposażenia samolotu TU-154M, które znajdują się w Moskwie. Z kolei, jak dodał kpt. Maksjan, w środę do Smoleńska wyjedzie dwóch prokuratorów, sześciu biegłych z zakresu techniki i wypadków lotniczych i dwóch ekspertów z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Prokuratorzy oraz biegli będą uczestniczyć w oględzinach wraku samolotu, natomiast eksperci z policji wykonają sferyczną dokumentację fotograficzną wraku oraz jego poszczególnych elementów - powiedział. Prokuratura wojskowa poinformowała też, że efekty pracy polskich biegłych i prokuratorów w Moskwie i Smoleńsku wykorzystane będą do przygotowania kompleksowej opinii na temat okoliczności, przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej. Zespół ekspertów mający przygotować taką opinię został powołany na początku sierpnia tego roku przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie prowadzącą śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Na temat dopuszczenia polskich biegłych do badania wraku Tu-154 w Smoleńsku na początku września telefonicznie rozmawiał z szefem Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej Aleksandrem Bastrykinem polski prokurator generalny Andrzej Seremet. W sierpniu, informując Senat o śledztwie WPO ws. katastrofy smoleńskiej, naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski ujawnił, że zwrócono się do strony rosyjskiej o możliwość przebadania we wrześniu przez polskich ekspertów wraku Tu-154M w Smoleńsku. Jak mówił, Polska chce, aby z udziałem naszych specjalistów dokonać oględzin wraku oraz urządzeń samolotowych, będących w dyspozycji rosyjskiego komitetu śledczego. Dlaczego tak późno polscy eksperci chcą zrobić to, co należało zrobić na początku? Nie było to możliwe przed uzyskaniem raportu komisji ministra Jerzego Millera oraz ekspertyzy firmy ATM dotyczącej polskiej czarnej skrzynki - podkreślił naczelny prokurator wojskowy. Trudno jednak zrozumieć, co ma jedno wspólnego z drugim. Prokuratura nie wie jeszcze, kiedy będzie możliwe przekazanie do Polski wraku samolotu. Polscy prokuratorzy rozpoczęli już logistyczne przygotowania do przekazania wraku stronie polskiej. Parulski mówił, że ta operacja zaangażuje służby wojskowe, policyjne, graniczne i sanitarne. Przypominał, że o zwrot wraku prokuratura upomniała się już w pierwszym wniosku o pomoc prawną do Rosji z 10 kwietnia 2010 r., ale strona rosyjska odpowiada, że także potrzebuje wraku - jako dowodu - w swoim śledztwie. Szczątki rozbitego samolotu ułożono w miejscu przylegającym do lotniska Siewiernyj w Smoleńsku. Już kilka dni po tragedii części samolotu zaczęto transportować na wyznaczony plac na lotnisku Siewiernyj. Później red. Anita Gargas i reporterzy programu "Misja Specjalna" (wyrzuceni potem z TVP) ujawnili skandaliczne zdjęcia celowego niszczenia wraku przez rosyjskich żołnierzy. M.in. za pomocą łomu wybijano szyby, co nie ma żadnego uzasadnienia. Przez wiele miesięcy wrak Tu-154M pozostawał w dyspozycji Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), który przygotowywał własny raport dotyczący okoliczności i przyczyn katastrofy smoleńskiej. Obecnie wrak jest w dyspozycji Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej. Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński komentuje całą sprawę tak:
Jest takie powiedzenie, że lepiej późno niż wcale. Ja nie znam się na tym, nie jestem specjalistą od wypadków lotniczych, ale obawiam się, że po kilkunastu miesiącach nie za wiele można zbadać. Więcej w tym chyba pozorów niż dążenia do prawdy - powiedział Kaczyński, który stracił w Smoleńsku brata i bratową oraz wielu bliskich przyjaciół.
wu-ka, PAP, inf. Własna zespół wPolityce.pl
Arabski: Ta partia przebiera się na czas kampanii, PiS smoleński nadal pracuje "Jak w każdej kampanii PiS próbuje się przebierać, ale tak naprawdę nie ma PiS-u smoleńskiego i tego w wersji light" - mówi w Przesłuchaniu RMF FM Tomasz Arabski. "Tusk rusza w Polskę, ale to nie jest - jak twierdzą niektórzy - wynik paniki w sztabie PO. Premier jest zdeterminowany, a nie zdenerwowany" - dodaje.
Agnieszka Burzyńska: Co zrobił kandydat Tomasz Arabski, gdy zobaczył swój prognozowany wynik w Gdańsku? Jęknął czy zamarł z przerażenia? Tomasz Arabski: Mówi pani o wyniku, który był przedstawiany przez RMF FM?
Tak, tylko 3 proc. w naszym sondażu. Gdańszczanie pana nie pokochali. Biorąc pod uwagę fakt, że w polityce tak naprawdę jestem od niedawna oraz fakt, że - jak sama pani wie - raczej pracowałem do tej pory w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a nie występowałem w mediach, muszę powiedzieć, że fakt, iż 3 proc. mieszkańców Gdańska mnie rozpoznaje, jest faktem, który sprawia mi dużo radości. Jak oglądałem te wyniki, bardzo wiele osób, wydawałoby się rozpoznawalnych, nie osiąga nawet takich wyników.
Ale na Sławomira Nowaka chce zagłosować aż 18 proc. Jako człowiek ambitny przyzna pan, że to nie są najlepsze informacje? Przede wszystkim bardzo się cieszę, że bardzo wiele osób chce głosować na kandydatów Platformy Obywatelskiej. Najwięcej głosów zdobywa minister Nowak i bardzo dobrze. Jest on od dwóch kadencji posłem, jest on bardzo aktywnym politykiem, bardzo dużo robi dla Pomorza.
Występuje w telewizji... Występuje. To jest absolutnie naturalne. Ja się cieszę z tego, że jestem rozpoznawalny, że są ludzie, którzy mnie znają i pamiętają, że przecież jeszcze niedawno byłem dziennikarzem - tak jak pani - Radia Plus, Radia Gdańsk.
A kiedy Tomasz Arabski wstąpi do Platformy? Akcesja jeszcze przed wyborami? Myślę, że po wyborach, bo w tej chwili nie ma powodu, żeby się spieszyć. W przypadku mojej kandydatury decyzję musiałby podejmować zarząd partii. Jestem osobą publiczną i w statucie partii jest zapis, że taką decyzję podejmuje zarząd.
Ale po wyborach pan wstąpi do Platformy? Będzie mi bardzo miło, jeśli Platforma mnie zaakceptuje.
Brakuje panu Antoniego Macierewicza w kampanii? Oj nie. Naprawdę mi go nie brakuje. Wystarczy, że prezes Kaczyński zapowiedział, że jeśli wygra wybory, to ministrem w rządzie szefa PiS-u będzie Macierewicz.
A ja obserwuję pańskich kolegów i posłów i im bardzo brakuje. PiS smoleński jest łatwiejszym przeciwnikiem niż PiS w wersji light Nie ma czegoś takiego jak PiS smoleński i PiS w wersji light. PiS smoleński nadal pracuje i on oczywiście swoimi alternatywnymi kanałami komunikacji komunikuje się ze swoimi wyborcami, którzy wierzą w spiskowe teorie dziejów.
Ale w kampanii nie istnieje. W tej kampanii mainstreamowej nie istnieje. W każdym razie, jeśli istnieje to jest zupełnie bez znaczenia. Tam, gdzie kampania jest prowadzona po różnych salkach, w gazetach, które funkcjonują w swoim zamkniętym obiegu. Tam cały czas ten temat żyje podobnie, jak to było do tej pory.
A tak przy okazji Smoleńska. Po przeczytaniu raportu Millera zauważa pan swoje błędy? Nie, nie ma tam żadnych informacji o moich błędach.
Łamanie procedur, niestosowanie się od instrukcji HEAD. Tak mówią o szefie kancelarii premiera. Nie było tam żadnych z informacji, które pani w tej chwili podaje.
Były informacje, że zgłaszano się po samolot później niż wymagała instrukcja. Bardzo często jest tak, że zapotrzebowanie na samolot dla VIP-ów przychodzi bardzo późno i jest przekazywane do pułku późno. To wynika w sposób naturalny z tego, jaki jest tryb podejmowania decyzji. Bardzo często wizyty - nie mówię, że akurat te związane z Katyniem - są związane z decyzjami, które są podejmowane ad hoc. W instrukcji jest informacja, że jeśli nie można dotrzymać terminu, który jest zapisany, to można oczywiście te zamówienia składać w późniejszym terminie. Po drugie, zamówienia miały pewne braki. Na przykłady nie było informacji o wadze bagażu i liczbie pasażerów, dlatego, że dysponenci, którzy zamawiali samolot do samego końca nie podawali takich informacji. To jest naturalne i taka była praktyka od 2005 roku. Zamówienie na samolot do Smoleńska wyglądało w 2010 roku dokładnie tak jak w 2007 roku, kiedy to zamówienie składała kancelaria, której szefem był Mariusz Błaszczak, obecnie prominentny polityk PiS-u. Te zamówienia wyglądały dokładnie identycznie.
Po wyborach chciałby pan wrócić do kancelarii, jako jej szef? O tym, kto będzie szefem kancelarii premiera, będzie decydował premier.
Ale ja się pytam czy pan chciałby wrócić. Pracuję w kancelarii premiera, znam kancelarię, znam sposób funkcjonowania administracji. Jeśli premierem będzie obecny Prezes Rady Ministrów i będzie chciał, żebym dalej dla niego pracował, to na pewno tak będzie.
"Nie mam, z kim przegrać". Te słowa premiera były błędem? Proszę mi wybaczyć, ale wyrywa je pani trochę z kontekstu. Premier "nie ma, z kim przegrać", bo inni nie mieli i nie mają lepszego pomysłu na Polskę. W drugim zdaniu było:, „jeśli z kimś można przegrać, to tylko z samym sobą".
Dziś prezes PiS-u mówi: "Mamy wewnętrzne sondaże, w których wygrywamy z Platformą". Jakie wewnętrzne sondaże ma Platforma? Po minie premiera wnioskuję, że chyba nie najlepsze. Nie znam wewnętrznych sondaży ani PiS-u ani Platformy.
Według moich informacji jest tylko 2 proc. różnicy. Premier jest bardzo zdenerwowany? Nie. Premier jest zdeterminowany, aby brać udział w wyborach, by uczestniczyć w kampanii wyborczej, ponieważ wygrywa wybory ten, komu naprawdę zależy. Nam naprawdę zależy żeby wygrać w tych wyborach.
Ale musi być bardzo źle skoro zapadła decyzja o tym, że Donald Tusk będzie jednak jeździł po Polsce. Do tej poru nie miał takiej ochoty. Nic nie słyszałem, aby premier mówił, że nie chce jeździć, więc fakt, że teraz nie będzie jeździł po Polsce nie oznacza, że wcześniej nie miał na to ochoty.
Gdy pan słyszy Grzegorza Napieralskiego, który mówi, że chce koalicji z PO nawet bez Tuska, nie robi się panu gorąco? Muszę pani powiedzieć, że wypowiedzi szefa SLD nie zawsze są dla mnie zrozumiałe. Prawda jest taka, że od pewnego czasu mamy festiwal różnego rodzaju modeli teoretycznych. Prawda jest jedna, prosta i zasadnicza. Jest wiele partii, które idą na wybory. Wyborcy natomiast rozstrzygną, która partia je wygra i w sposób naturalny szef tej partii powinien być desygnowany na premiera. Jeśli więc wybory wygrałoby SLD to nie wykluczam, że pan Napieralski byłby desygnowany na premiera, chociaż nie spodziewam się tego.
Ale taki scenariusz, że Bronisław Komorowski po przegranych wyborach przez PO powierza tworzenie rządu, komu innemu, czy to Grzegorzowi Schetynie, czy tak jak dziś czytamy w jednej z gazet, Aleksandrowi Kwaśniewskiemu - to jest całkowita fikcja? Bo politycy PO często mówią, że byłoby to możliwe. Ja nie znam takich wypowiedzi polityków Platformy Obywatelskiej.
To nie są głośne i oficjalne wypowiedzi. Buduje pani teoretyczne modele, które moim zdaniem nie będą miały miejsca.
Joanna Kluzik-Rostkowska pisze list do sztabowców PiS-u z ostrzeżeniem, że skończą jak ona po łagodnej kampanii. Po co ten list? To przejaw bezsilności? Paniki? Bezsilności sztabu PiS-u?
Nie, Platformy. Zawsze jest tak, że wtedy, kiedy Platforma traci inicjatywę, zaczyna straszyć PiS-em. To taka prawidłowość już z poprzedniej kampanii. Po co więc taki list? Nie znam powodów, dla których pani Kluzik-Rostkowska napisała ten list. Podejrzewam, że ponieważ ma wielu przyjaciół w PiS-ie i sztabie, którzy z nią pracowali, być może napisała do nich, dzieląc się swoją refleksją. Natomiast sprawa jest oczywista. To nie jest kwestia tego, czy ktoś takie listy pisze czy nie, tylko kwestia tego, jak rzeczywiście będzie wyglądał PiS po tej kampanii. Ta maska, którą dzisiaj PiS ubiera jest dla wszystkich oczywista. Te próby przebierania się, w sensie politycznym, Prawa i Sprawiedliwości odbywają się przy każdej kampanii wyborczej. Teraz też tak jest. Nie wiem, jakie będą losy sztabowców PiS-u. Akurat ja zajmuję się tym, żeby w czasie wyborów dobrze funkcjonowała kancelaria premiera i żeby osiągnąć jak najlepszy wynik w Trójmieście, na Pomorzu i w Gdańsku. Chciałbym żeby wszyscy na mnie głosowali.
A wymarzony wynik? Przede wszystkim chciałbym otrzymać mandat. Im więcej osób na mniej zagłosuje, tym większym to będzie powodem do dumy i większym zobowiązaniem. Agnieszka Burzyńska
Ja, robotnik budowlany, zwracam się do Was Rozdział XXII książki Albina Siwaka pt: „Trwałe Ślady”. Za przesłanie materiały podziękowania dla Bladego Mamuta.
A gdyby pan Wieteska prowadził taki dialog ze społeczeństwem, jak pisał w Trybunie w dniu swego wyboru na szefa warszawskiej organizacji, to z tego dialogu dowiedziałby się, że w województwie, w którym szefuje SLD jest kilkaset tysięcy emerytów i rencistów, którzy przez dwa lata otrzymują tyle, ile pan Wieteska za jeden miesiąc. I gdzie tu dialog głodnego z sytym? Małą książeczkę, broszurę napisałem w 1981 roku, w roku IX Nadzwyczajnego Zjazdu Partii, a jednocześnie w okresie najsilniejszego umocnienia się „Solidarności” i odchodzenia z partii ludzi, którzy jej opuszczać nie powinni. Oto wstęp do tej książeczki:
„Ja, robotnik budowlany, zwracam się do was robotnicy w całym kraju, byśmy nie pozwolili sobą manipulować nikomu. Toczy się bardzo złożona i chytra walka, właśnie o klasę robotniczą i o klasę chłopską /…/. Zwracam się do was w sprawie zwracania legitymacji. Dlaczego zwracacie legitymacje partyjne wy, którzy macie czyste ręce i sumienia? Robotnicy, którzy powinniście rozliczyć złodziei. Wy chcecie odejść, bo nie możecie znieść myśli, że jesteście w jednej partii z ludźmi, którzy zawiedli was. To nie wy powinniście z tej partii odchodzić, a wszyscy ci, co partii użyli do własnych, brudnych spraw. A wy ich powinniście wyrzucić!”. Jakże pasują te słowa również do obecnej sytuacji. Z partii wtedy także odchodzili dobrzy, uczciwi ludzie, bo widząc zło w partii woleli od tego zła odejść. W tym okresie „Solidarność” miała podobno 10 milionów członków. A dziś? Ze źródeł solidarnościowych wynika, że około miliona, a składki płaci podobno połowa tego. Można postawić to samo pytanie, które ja zadałem w 1981 roku robotnikom – członkom PZPR. Dlaczego właśnie wy odchodzicie? Wy, sól i kręgosłup „Solidarności”? Odpowiedź otrzymujemy od ludzi, którzy w 1980 roku i później gorąco wierzył i w ideały „Solidarności”, a teraz przekonali się, że niewiele lub wcale nie zrealizowano z tego, co wtedy, tam w Gdańsku sami głosili. Widzimy, że nie my robotnicy mamy wpływ na to, co dzieje się w Polsce. Po naszych plecach do władz weszli ludzie mający inne cele i że są to ludzie noszący w swych sercach nienawiść do Polski i Polaków, ale sprytnie przykrywają ją miłym, aczkolwiek sztucznym uśmiechem. Tak mówią dziś zawiedzeni i rozgoryczeni Polacy, którzy zawierzyli swym przywódcom i doradcom, którzy podobno byli namaszczeni do pełnienia wysokich funkcji we władzach. Czyż nie tak samo było przez całe dziesięciolecia w PZPR? Czy robotnicy, na których opierała się siła partii i którzy byli szkieletem i fundamentem partii, mieli coś do powiedzenia w tych najżywotniejszych sprawach Polski? Nie, oni niewiele mieli dopowiedzenia w najważniejszych sprawach kraju. Za nich decydowało grono osób, którym jak ojciec w testamencie dano wieczną władzę i monopol na wiedzę. W widoczny sposób odchodzili od zasad i statutu partii. Wykorzystywali swe wysokie funkcje, by urządzić siebie i swoich najbliższych. Takich ludzi było dość sporo, podobnie zresztą jak obecnie w „Solidarności”. A tym, którzy nie chcieli dołożyć ręki i nagiąć się do różnych brudnych spraw, wtedy i dzisiaj przypina się łatę „nie nasz”. Cóż mogli wtedy zrobić ci „nie nasi” i co teraz mogą zrobić ci współcześni „nie nasi”? Wtedy nawet nie mogli głośno mówić, że nie podoba się im i nie chcą uczestniczyć w tym brudnym interesie. Mogli zamanifestować swoje niezadowolenie i rzucić legitymacje, i to zrobiło dość dużo osób. Co mogą dziś zrobić ci, co widzą zło w działalności swych kolegów? Dziś mogą głośno protestować i nawet są tacy, co to robią, ale i teraz koledzy natychmiast dorobią im opinię, że przeszli na stronę „komuchów”. Niestety, u nas zapanowała moda, że każdą, choćby najbardziej słuszną krytykę, traktuje się jak osobisty atak, na który trzeba odpowiedzieć odwetem. Gdy 16 lutego 2000 roku w Pałacu Staszica odbyła się oficjalna promocja moich wspomnień z Libii pt. „Od łopaty do dyplomaty”, nie znalazł się nikt, kto wyrażałby się negatywnie o moim pisaniu i dopiero kilka miesięcy później spotkałem się z krytyką. Do głosów krytyki, zawsze przywiązywałem dużą uwagę. Rozsądna krytyka jest twórcza i wręcz niezbędna, ale pod warunkiem, że krytykowany urząd lub człowiek, chce tych krytycznych głosów słuchać i wyciągać z nich wnioski. Krytyczne głosy moich czytelników, dotyczyły różnych elementów wspomnianej książki i do żadnego z tych czytelników nie czułem pretensji, żalu czy złości. Był tylko jeden głos, z którym nie zgadzałem się, ponieważ czytelnik zarzucał mi, że piszę, gdyż chcę być sławny i że, mimo iż mój czas się skończył, ja rzekomo nadal chcę zaistnieć. Nie zgadzam się z tą opinią, bo uważam, iż jest wobec mnie fałszywa i nie ma w niej niczego wspólnego z prawdą. Dlaczego więc napisałem tamtą książkę? Dlaczego napisałem także tę książkę pt. „Trwale ślady”? Od chwili, gdy rozpocząłem swą aktywną działalność związkową i później polityczną, starałem się nie być biernym wobec otaczającej mnie rzeczywistości. Chciałem mieć prawo głośnego wypowiadania swojego zdania i własnych opinii na wiele spraw. Jeśli człowiek żyje aktywnie, obserwuje i uczestniczy we wszystkim, co się wokół niego dzieje i stara się wyciągać z tego wnioski, to wówczas nie sposób milczeć i nie podzielić się tym ze swoimi przyjaciółmi i współtowarzyszami pracy j i działalności. W burzliwym 1981 roku odbył się IX Nadzwyczajny Zjazd Partii. Polska lewica j wierzyła, że najwyższy organ władzy politycznej, wówczas Zjazd rządzącej partii,! zdoła wypracować program, który zaakceptuje cały naród, członkowie partii i bezpartyjni. Również ja nie byłem wyjątkiem i wierzyłem w taką możliwość, mimo, że prywatnie od członka Biura Politycznego, pierwszego sekretarza Białorusi, Maszerowa wiedziałem, że wśród członków ich Biura dojrzewa myśl, że tego ustroju dalej nie należy umacniać. Doszli oni do wniosku, że przy tej gospodarce nie da się wypracować należytego poziomu życia ludzi i wcześniej czy później może dojść do rozruchów i siłowego obalenia tej władzy. To oczywiście było wielką tajemnicą części ich władzy, ale te koncepcje przenikały również do Polski. Również u nas byli ludzie, którzy nie mieli już serca do dalszego powtarzania, że ten ustrój jest najlepszym ustrojem na świecie. My, lewica, zdawaliśmy sobie sprawę, że ta myśl drąży tę skałę bardzo mocno, jak krople wody spadające na kamień i z czasem może ona rozsadzić wszystko to, co do tej pory uznawane było za fundamentalne i nienaruszalne. I u nas też byli ludzie, którzy mówili, że „tak dalej być nie może”, ale nie mówili jednocześnie tak, jak ludzie „Solidarności”, że odrzucimy wszystko i na gruzach zbudujemy nową Polskę, ale uważali, że nie wolno wyrzucać na śmietnik, również tego wszystkiego, co było dobre. Nie wolno powtarzać, że socjalizm miał tylko same złe strony, bo przecież obok zła, były też dobre strony. Nawet sam papież Polak (polskojęzyczny zdrajca Polaków/admin) zdenerwował przywódców z Zachodu, gdy powiedział. Cytuję: „W socjalizmie były liczne ziarna prawdy. Była opieka nad biednymi, mieszkania dla nich, oświata i służba zdrowia za darmo. A przede wszystko praca dla każdego, czego w obecnym ustroju nie ma”. A więc naszym zdaniem, należało to co dobre zachować, a wszystko co złe odrzucić. Ale takich rozwiązań bali się i w Rosji i u nas. Na to trzeba było odwagi i czasu, a tego drugiego wtedy już nie było. Opozycja robiła wszystko, żeby zdobyć władzę, a my żeby jej na razie nie oddać. Przecież żyją jeszcze ci członkowie naszego Biura Politycznego, którzy na własne uszy słyszeli jak Gorbaczow, będąc jeszcze Pierwszym Sekretarzem, mówił:
„Powinniście porozumieć się z opozycją i dopuścić ją do okrągłego stołu i do władzy”. Mówi to do nas Polaków w Polsce, gdy w prawie całej Polsce były już strajki. Skoro to mówił, to znaczy, że wiedział, co mówi, po co i do kogo. Świadczyło to o tym, że Maszerow prawdę mówił, że u nich są takie ciche rozmowy i myślą o tym. Te fakty dowodzą niezbicie, kto i kiedy urodził koncepcję okrągłego stołu. W tym czasie, ja jeszcze głęboko wierzyłem i właśnie w tej broszurce pisałem o tym, że wszyscy ludzie pracy, bez względu na przynależność partyjną i związkową, powinni tworzyć program odnowy partii i związków. Po prostu Program Odnowy Polski, ale na fundamentach socjalizmu, dlatego, żeby zachować jego dorobek, który jest ludziom niezbędny i dobry. Szczególnie zwracałem się do delegatów IX Zjazdu, gdyż ich uważałem za drożdże i zaczyn tej sprawy. Ale na Zjeździe ta część delegatów, która należała do „Solidarności”, co innego miała już w głowie. Ich cele były inne. Intuicyjnie wyczuwałem, a było to poparte notatkami Kiszczaka, ze głowę i mózg „Solidarności” stanowią nie Polacy. W strukturach „Solidarności” mieliśmy wtedy ogromną ilość konfidentów i każdy człowiek z jej kierownictwa był bardzo dobrze przebadany, włącznie z jego pochodzeniem. I mnie, jak powiedział prezydent Kwaśniewski, niewiele brakowało, abym wstąpił do „Solidarności”. Tylko, że ja, w odróżnieniu do całej masy mych kolegów robotników, dobrze wiedziałem, kto tworzy człon „Solidarności” i że wykorzystają robotnika Wałęsę, by uderzyć w podstawy konstytucyjne systemu socjalistycznego, Wiedziałem, że ta niepolska „Solidarność” zburzy to, co gwarantowała Konstytucja PRL-u, z jednej strony obowiązki państwa ludowego, a z drugiej prawa wszystkich:
Zagwarantowany obowiązek zatrudnienia, obowiązek Państwa zagwarantowania zdobyczy, takich jak bezpłatne leczenie, dostęp do bezpłatnej nauki, mieszkania dla każdej rodziny, warunków do wypoczynku i godnych świadczeń emerytalnych. Dziś, po dwudziestu latach od tamtych wydarzeń, nie mam satysfakcji, że dokładnie przewidziałem dzisiejszą rzeczywistość. W ciągu całej powojennej historii państwo polskie nie było w tak złej sytuacji, jak jest obecnie. Odbywa się złodziejska wyprzedaż polskiego majątku narodowego w obce ręce. Zakłady produkcyjne, które zawsze, nawet w krajach wysoko rozwiniętych i kapitalistycznych, pozostają w ręku państwa, na przykład zakłady zbrojeniowe, w dzisiejszej Polsce, są sprzedawane pod płaszczykiem walki z pozostałościami komunizmu. Pod hasłem restrukturyzacji sił zbrojnych trwa proces zmniejszania liczebności Wojska Polskiego do poziomu poniżej norm uznawanych w świecie za odpowiednie do liczebności naszego narodu. Wobec wzrostu przestępczości, jakiego nie notowano w Polsce od czasu odzyskania niepodległości bytu państwowego w 1918 roku, Polacy nie czują się bezpieczni. Podejmowane przez nielicznych parlamentarzystów próby określenia ponad partyjnych zagadnień, które należałoby traktować dziś, jako obronę polskiej „racji stanu” oraz „interesu narodowego” są traktowane, jako nieistotne, a inicjatorów tego ponad partyjnego porozumienia z powodu ich właściwego podejścia do patriotyzmu, ośmiesza się i nie dopuszcza do pełnienia funkcji publicznych i państwowych. Całe moje życie wiązało mnie z lewicą, bo ta z założenia ukierunkowana była na walkę o sprawiedliwość społeczną. Sam na własnej skórze odczułem nienawiść ludzi, którzy z lewicą wiązali się nie z pobudek ideowych, ale tylko z chęci osiągania profitów, jakie daje władza. Przykłady działania takich ludzi opisałem w rozdziale mówiącym o działalności Komisji Skarg i Interwencji przy KC PZPR oraz w rozdziale „Stare kadry, stare metody”. Odczułem też nienawiść ludzi prawicy, którzy nie byli zdolni obiektywnie ocenić mojej pracy, a nienawidzili mnie tylko, dlatego, że byłem człowiekiem lewicy. Jest to bardzo bolesne, bo etymologicznie człowiek prawicy powinien być człowiekiem prawym, a więc sprawiedliwie oceniać drugiego człowieka, nie na podstawie jego poglądów, ale na podstawie tego, kim jest i jak postępuje. Postępowanie tych ludzi, którzy z reguły przyznają się do wiary katolickiej, jest niezgodne z zasadami tej wiary, albowiem jest łamaniem jednego z kanonów tej wiary:
„Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”. Ludzie prawi, obojętnie czy są ludźmi prawicy, czy lewicy potrafią przestrzegać tej zasady, bo wiedzą, że odstępstwo od niej prowadzi jedynie do niepotrzebnych i szkodliwych podziałów w narodzie. A przecież, gdybyśmy my, Polacy, wzajemnie się akceptowali i szanowali, to nic nie stałoby na przeszkodzie, abyśmy razem realizowali wspólne dobro Narodu. Sam Jezus Chrystus nie raz gorszył faryzeuszów, gdy dawał przykłady takiego postępowania np. ucztując z celnikami. Czy my Polacy musimy zachowywać się jak faryzeusze, którzy siebie tylko uważają za sprawiedliwych, a wszystkich pozostałych rodaków z pogardą osądzają? Również historia jest świadkiem, że Polska miała wielu wspaniałych synów, którzy mając przekonania lewicowe byli wzorowymi katolikami. Wystarczy dobrze przeczytać Katechizm Kościoła Katolickiego, by zauważyć, że nie ma sprzeczności między wiarą w Boga, a przekonaniami politycznymi. Obecnie jestem w SLD i miałem okazję być na wielu zjazdach, kongresach i spotkaniach. I z przerażeniem zauważyłem, że na nich rej wodzą tacy ludzie jak Jerzy Wiatr, Stanisław Wroński, Jan Wieteska i inni im podobni, którzy nie powinni być w tej lewicy. Ci ludzie zawsze traktowali partię, jako falę nośną do koryta władzy. To tych ludzi miałem na myśli pisząc list otwarty do Millera. Niestety i tu się zawiodłem, bo efekty tej walki są mizerne. Tak Leszek Miller, jak i prezydium SLD, pozostawili mój list bez odpowiedzi. Na łamach prasy, pani profesor Maria Szyszkowska, pośrednio odpowiedziała na mój list w ten sposób, cytuję:
„W istocie mam poczucie pewnej śmieszności swoich działań. Byłam przekonana, że osoby, których postępowanie zostało negatywnie ocenione przez Komisję Etyki nie znajdą się na listach wyborczych w 2001 roku. Fakt, że stało się inaczej, był dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem, bardzo przykrym. Wyznam, że mam w tej chwili poważny dylemat wewnętrzny. Bo nie rozumiem, po co partia powołuje Komisję Etyki, jeśli osoby ocenione bardzo źle przez tę komisję otrzymują poparcie partii w wyborach.” Pani Maria Szyszkowska jest profesorem filozofem oraz Przewodniczącą Komisji Etyki Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a jej wypowiedź dotyczy znanych działaczy SLD. Kto wobec tego w Polsce, może być dziś wiarygodnym adresatem apeli, postulatów i refleksji społecznych, czy wręcz przestróg narodowych? Adam Mickiewicz pisał: Nasz naród jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi, Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi
Ten wielki wieszcz narodowy, adresował ten apel do braci Polaków, a szczególnie do młodej generacji naszego Narodu. Dzisiejsza walka o Polskę i byt Narodu Polskiego, według mnie, jest jeszcze trudniejsza niż była przez ostatnie dziesięciolecia, a nawet wieki. Bowiem w przeszłości, kryterium wyboru było klarowne. Skoro Polska była w niewoli, polską racją stanu i interesem narodowym, było uchronienie Narodu przed wynarodowieniem i odzyskanie niepodległości. Dziś mówi się, że III Rzeczpospolita odzyskała wreszcie wolność. Ale, o jaką wolność chodzi i dla kogo ona jest? Czy chodzi o pełną wolność, tzn. polityczną, ekonomiczną, kulturalną, religijną itd.? Czy te różne odmiany wolności służą całemu Narodowi, czy tylko wybrańcom? Co na początku XXI wieku robi się z tą „wolną III Rzeczpospolitą”? elity polityczne, które do tej pory, nie raczyły zapytać własny Naród o zgodę, czy Polska ma stać się członkiem ponadnarodowego systemu politycznego Europejskiej, próbują na siłę wprowadzić naszą Ojczyznę w ten do końca układ. W tak niezwykle ważnej, o przełomowym znaczeniu dla naszej ( sprawie, nie pozwala się Polakom samym o sobie decydować. W czasie, gdy emeryci nie mają na leki, matki na wykarmienie swych dzieci, pod dyktando Brukseli polska władza przeznacza astronomiczne pieniądze na propagandę pro-europejską. 95% programów telewizyjnych przesycone jest nachalną propagandą w szkołach, samorządach i w każdej sferze życia publicznego, odbywa się pranie polskich mózgów. A tymczasem, ta przyszłość, którą nam gotują niesie wiele niewiadomych i wiele zagrożeń. Dopiero teraz SLD wprawdzie wspomina o referendum, ale zaraz (wstąpienie do Unii Europejskiej jest jedyną i najlepszą drogą rozwoju Polski) propaguję się Unię, a jednocześnie nie wyjaśnia się Narodowi, co niesie ze wejście do Unii Europejskiej, jakie koszty już teraz ponosimy i jakie z te zagrożenia. A przedsmak tego Naród coraz bardziej odczuwa na własnej skórze. Według mnie, największym zagrożeniem jest pomijanie całkowitym milczeniem kwestii uregulowania równowagi pomiędzy dwoma graniczącymi potęgami: Rosją i Niemcami. Od wieków, gdy Polska była na tyle potężna, by, jako państwo buforowe utrzymać się w stanie tej równowagi, to zawsze byt to okres dobry dla rozwoju kraju. Ilekroć Polska równowagę tę traciła, a tak jest niestety dzisiaj, wówczas Niemcy i Rosja dogadywały się ponad nami, nie pytając nas o zdanie. Jak uczy wielowiekowe doświadczenie, zawsze był to okres dla Polski zły i najczęściej kończył się tragicznie. Jeśli ktoś przeciwny temu rozumowaniu zarzuci mi, że myślę po staremu i że stare czasy już minęły, to każdemu takiemu „przed szkodą” i „po szkodzie głupiemu Polakowi” daję do przemyślenia przykład, tak rzadko pozytywnie ocenianego Władysława Gomułki. Gdy w latach sześćdziesiątych, w związku z postępującą normalizacją stosunków między Związkiem Radzieckim, a Republiką Federalną Niemiec, Nikita Chruszczow uznał, że najwyższym wyrazem tej normalizacji będzie mianowanie ambasadorem ZSRR w Bonn swego zięcia Adżubeja, który był redaktorem naczelnym „Izwiestii” /Prawdy/, wówczas polski przywódca wywołał burzę. Wystosował ostry protest, gdyż uznał, że dogadywanie się Moskwy i Bonn bez udziału Warszawy godzi w polską rację stanu i polski interes narodowy. I ten wielki przywódca wielkiego mocarstwa uznał, że musi ustąpić Gomułce. Zrozumiał rację Polski i nie chciał stracić w Polsce sojusznika. Do zacieśniania niemal rodzinnych stosunków, pomiędzy ZSRR i RFN nie doszło. Pytam się, więc, czy od 1989 roku, w „wolnej Polsce” znalazł się choć jeden taki przywódca? Dlaczego nikt, z oficjalnie sprawujących władzę w Polsce, nie raczy głośno powiedzieć, co jego zdaniem, w obecnym okresie historycznym jest polską racją stanu i polskim interesem narodowym? Nie jest trudno zmienić sojusznika nie jest też trudno znaleźć sojusznika nowego, ale trudniej jest zdobyć się na odwagę i umieć wobec tego sojusznika walczyć o własną tożsamość narodową i obronić tę tożsamość. Na to jednak, żaden z ludzi obecnej elity władzy, zdobyć się nie może, nie potrafi lub po prostu nie chce. Myślę, że o te sprawy, które są najważniejsze dla każdego uczciwego Polaka walczyć będzie już nie moje pokolenie. Wszystkie te problemy spadną na barki młodych dziś jeszcze Polaków. Dlatego też ja, robotnik budowlany, działacz związkowy i partyjny, pracownik dyplomacji, zwracam dziś z apelem do młodych Polaków:
Młodzi! Polki i Polacy! Ojczyzna nasza stoi przed wyzwaniem początku XXI wieku. Tym wyzwaniem jest proces integracji Polski z Unią Europejską. Proces ten jest zagrożenie dla polskiej tożsamości narodowej poprzez utratę autonomiczności naszego państwa, do której dojść może w przypadku trwałej utraty równowagi politycznej pomiędzy dwoma ościennymi potęgami – Rosją i Niemcami. Jeśli negatywne poczynania nie zostaną w Polsce zahamowane i odwrócone, to wówczas przyszłe pokolenia Polaków będą musiały odzyskiwać wolność z bronią w ręku. Takiego scenariusza obawiam się najbardziej, kiedy z trwogą obserwuję polską scenę polityczną i zabiegi polskich elit politycznych. I dlatego właśnie dla was napisałem „Trwałe ślady”. Młodzi Polacy, uczcie się historii własnego narodu, abyście jak najlepiej poznali najżywotniejsze dla własnego narodu potrzeby. Abyście nauczyli się, jak najtrafniej określać najlepsze dla naszego Narodu i Państwa sposoby i możliwości zapewnienia dobrej i spokojnej przyszłości własnych dzieci i przyszłych pokoleń. Wierze:, że jeśli nie pozwolicie odejść w niepamięć historii własnych przodków, to Polska trwać będzie w rodzinie Narodów Europy, bogata tożsamością własnego Narodu. Jestem z lewicy i czuję jak człowiek lewicy, ale przekonany jestem, że musi narodzić się nowa lewica, uczciwa i patriotyczna. Lewica patriotyczna, nie lewica kosmopolityczna. Lewica wolna od przywar, wad i grzechów lewicy mojego pokolenia, Lewica oczyszczona z łajdaków i karierowiczów. Wierzę, że taka lewica w imię dobra Narodu, to jest szerokich mas biednego i średniozamożnego społeczeństwa polskiego, potrafi wyprowadzić naszą Ojczyznę z grożących obecnie i przyszłości niebezpieczeństw. Myślę, że są tacy historycy, którzy historię traktują uczciwie i posługując się prawdą, nie tworzą wyimaginowanej historii pod zapotrzebowanie kolejnych elit. Wierzę, że spokojnie przeanalizują, przemyślą i napiszą prawdę, że okres PRL-u nie był czasem straconym. To nieprawda, że wszystko, co z tego okresu pochodziło, było złe, jak często mówią niektórzy nawiedzeni prawicowcy. Wyobraźmy sobie przez chwilę, co by to było, gdyby po drugiej wojnie światowej. władzę w Polsce przejęła prawica. Wówczas Stalin, czyli Związek Radziecki, zająłby Polskę, tak jak zajął nasze wschodnie ziemie. Nikt z Zachodu złego słowa nie powiedziałby mu i nie stanął w obronie Polski. Już dużo wcześniej, nie pytając Polaków o zdanie, Zachód ułożył się ze Stalinem i oficjalnie zaakceptował jego pozycję podziału. Gdyby władzę w Polsce przejęła prawica, to ZSRR byłby zainteresowany, żeby państwo polskie było słabe i małe, a historycy dobrze wiedzą, dlaczego. Na zachodzie, Polska miałaby granice po staremu i byłaby wtedy nie państwem, ale księstwem kadłubkowym. Są na to dokumenty, że nasi zachodni przyjaciele, bez sprzeciwu zaakceptowali wschodnią granicę i wcale nie walczyli o posunięcie Polski na zachód. Prawda jest taka, że to Stalin wymusił na zachodnich przywódcach, obecną zachodnią granicę Polski. A ze względów militarnych. Tego, co zabrali nam na wschodzie, nigdy nie bylibyśmy w stanie im odebrać. Ale to nie wszystko. Jeszcze w latach 1981 -1986, gdy byłem członkiem Biura Politycznego, usłyszałem z ust marszałka Kulikowa wręcz nieprawdopodobną historię, w którą wtedy nie uwierzyłem i nikomu z tego ani słowa nie powiedziałem. Bałem się, że ci, którym bym to opowiedział, potraktowaliby mnie jak chorego umysłowo, a i bez tego dorabiano mi niesamowite historie. Rok później, będąc na wczasach na Krymie w Związku Radzieckim, usłyszałem tę samą historię, ale w innym towarzystwie. Na tych samych wczasach, przebywał z nami ówczesny ambasador ZSRR w USA Dobrynin. Miesiąc wspólnego pobytu, to dość długo na zdobycie zaufania, a liczne wycieczki, plażowanie i długie kolacje, zbliżały ludzi. Jednego dnia Marian Woźniak, który wtedy był pierwszym sekretarz Warszawy i członkiem Biura Politycznego, wyciągnął mnie na ryby w towarzystwie Dobrynina. Po dwóch godzinach łowienia, odszukał nas i dołączył generał Tadeusz Dziekan, wtedy pracownik KC PZPR. Kiedy panowie wypili pół litra pszenicznej, to rozmowa zeszła na okres wybuchu wojny w 1939 roku. W pewnym momencie Dobrynin zaczął nam mówić to samo, co rok wcześniej, podczas kolacji w Gdańsku, powiedział mi Kulików. Tak Kulików, jak i Dobrynin mówili o dowodach na to, że Związek Radziecki miał w sztabie Hitlera dwoje swoich ludzi. Jeden był Szwajcarem, a drugi Niemcem. Na tego typu ludzi, Rosjanie nigdy nie żałowali złota i dolarów, bo uważali, że byli oni więcej warci, niż kilka dobrych dywizji wojska. Wiktor Kulików i Dobrynin podkreślali, że wojny wygrywa ten, kto ma lepiej i wyżej umieszczonych szpiegów. Z opowiadania obu Rosjan wynikało jasno, że Kreml posiada wiedzę, iż na długo przed wybuchem wojny, Anglicy prowadzili liczne rozmowy z rządem Hitlera, w których sugerowali ratowanie pokoju w Europie kosztem Polski. Według wywiadu radzieckiego, Anglikom przyświecał tylko jeden cel, a mianowicie umocnienie swoich imperialnych celów kosztem Polski. Przy okazji, chcieli też umocnić swoją pozycją w Europie. Mówiąc jasno, rozmawiano o takim samym pakcie jak Ribbentrop zawarł z Mołotowem. Różnica polegała na tym, że Stalinowi udało się, a Anglikom nie. W miejscowości Hosum w Szlezwik-Holsztynie, w pobliżu granicy duńsko-niemieckiej, w posiadłości Birgera Dahlerusa, w sierpniu 1939 roku, doszło do spotkania z Hermanem Goeringiem, generałem Bodensohatzem, Sekretarzem Stanu Kornerem i Radcą Ministerialnym Gertnerem. Generał Bodenschatz, 30 lipca 1939 roku, towarzyszył Goebbelsowi podczas jego wizyty w Warszawie i stal na czele misji, która przybyła do Gdańska w celu dokonania dyskretnej inspekcji i oceny fortyfikacji granicznych. Niemcy chcieli dobrze wiedzieć, jakie trudności napotkają ich oddziały, w pierwszym okresie zaatakowania Polski. Już wtedy w Szelzwiku-Holsztynie, Anglicy proponowali zwołanie konferencji czterech mocarstw w monachijskiej obsadzie, oczywiście z wyłączeniem Polski. W całkowitej dyskrecji przed ministrem Józefem Beckiem, zastanawiano się, jak usunąć przeszkodę pod tytułem „Polska”. Od lata 1939 roku do lata 1941 roku, odbyło się kilka spotkań na szczycie, na których Anglicy i Niemcy omawiali sprawy polskie, ale o sprawie niepodległości Polski, w ogóle nie było mowy. Sprawę tę starannie ukrywano przed rządem Polski w Londynie, a szczególnie przed generałem Sikorskim. Według relacji naszych radzieckich rozmówców, kiedy dowiedział się o tej sprawie Sikorski, to szykował się do męskiej rozmowy z lordem Halifaksem, ale zanim do niej doszło, Sikorski zginął w katastrofie na Gibraltarze. Radzieccy szpiedzy stwierdzali, że w ścisłym otoczeniu Sikorskiego był zamachowiec. O tym fakcie dobrze wiedziało kilka osób. Według Dobrynina, na podstawie faktów, można śmiało stwierdzić, że polskie sprawy omawiane były jeszcze przed Jałtą. Ku rozczarowaniu Brytyjczyków, Hitler nie okazał zainteresowania propozycjom Anglików, gdyż pod naciskiem Goeringa stwierdził: „Po co mamy dzielić się Polską z Brytyjczykami, jak całą sami weźmiemy?”. On wtedy już wiedział, że sam całą Polskę zdobędzie. Kolejną propozycję spotkania w sprawie Polski, w dniu 5 września 1939 roku, złożyły Hitlerowi Włochy, Anglia i Francja. Oficjalnym celem spotkania miało być omówienie postanowień wersalskich, które są przyczyną poważnych napięć w Europie. Szczyty angielskiej władzy widząc bezskuteczność zabiegów swoich przedstawicieli w sprawie Polski zdecydowały, że na te rozmowy pojedzie sam lord Halifax. Tenże Anglik powiedział na tym spotkaniu, że:
„Doszliśmy do przekonania, iż pięćdziesięcioletni pokój światowy można by oprzeć na następujących fundamentach: Niemcy są panującą siłą na kontynencie europejskim, ze szczególnymi w południowo-wschodniej Europie prawami”. Sam Dirksen, który udał się w tajnej misji do Berlina, był zaskoczony i rozczarowany brakiem zainteresowania Hitlera i Ribbentropa tym tematem. Zastępca Ribbentropa, Ernst von Wejzaecker sporządził własnoręcznie taką notatkę: „Gdybyśmy tylko chcieli, to w sprawie podziału Polski moglibyśmy podjąć z Brytyjczykami rozmowy i układy”. Taka jest obiektywna prawda, mówił Dobrynin i kiedyś zostaną odtajnione archiwa brytyjskie i niemieckie. A wymowa tych faktów jest aż nazbyt czytelna, by nie zauważyć, że Brytyjczykom chodziło o taki sam układ, jaki w sprawie Polski zawarł Stalin z Hitlerem, podpisany przez Ribbentropa i Mołotowa. Nie mylili się Kulików i Dobrynin, gdy mówili, że fakty te i tak wyjdą na jaw. Coraz częściej w Niemczech i Anglii spotkać można na ten temat publikacje książkowe. Szczególnie niemieccy autorzy opublikowali liczne fotokopie protokołów z rozmów i dokumentów. Anglicy, jakby wstydząc się tej części własnej historii trochę piszą, ale raczej ostrożnie. Hitler uważał, że nie ma potrzeby kontynuowania rozmów z Anglikami, gdyż sam, bez ich pomocy zdobędzie wszystko. Z ich zachowania wysunął jednak wnioski i oświadczył, jak pisze Ernst von Waizaecker, że „Brytyjczycy nawet palcem nie kiwną, gdy napadniemy na Polskę”. Jak wspomniałem, na zachodzie ukazało się już sporo publikacji na ten temat, ale widać, że obecnej formacji w Polsce niezbyt zależy na polskich tłumaczeniach, tak ważnych dla Polski spraw. Myślę, że najtrafniejszą ocenę tych zdarzeń zawarli sami Niemcy w swych dokumentach, cytuję:
„Tak się ułożyły losy Polski, że dwie żywotne dla narodowego bytowania decyzje zawdzięczają Polacy dwóm dyktatorom: arogancji Hitlera, bo zignorował fiasko monachijskich zabiegów i propozycji Brytyjczyków wobec Polski. A Stalinowi granice na Odrze i Nysie” Gdy wybuchła wojna w 1939 roku, państwa zachodnie dały niepodważalne dowody, że chociaż usta miały pełne zapewnień o gwarancji dla Polski i chociaż miały z Polską zawarte traktaty to, gdy Hitler napadł na Polskę, to żadne z nich nie stanęło w obronie Polski. I dziś jest podobnie, bo nikt na Zachodzie nie chciałby za Polskę, ani ginąć, ani nawet palca skaleczyć. Ktoś w tym miejscu powie mi, że przecież są traktaty pokojowe, które Polska podpisała, aby zagwarantować sobie pokój i bezpieczeństwo. A ja, na podstawie faktów historycznych twierdzę, że w przeszłości podpisywano mnóstwo traktatów i gwarancji pokojowych, ale tylko po to, żeby lepiej przygotować się do wojny i napaść z zaskoczenia. Przesadzam? A więc kilka faktów:
Polacy zamieszkujący Ziemie Odzyskane nie posiadają prawa własności, są tylko wieczystymi użytkownikami nieruchomości. Według zapisów w księgach wieczystych, właścicielami są Niemcy. 13-go października 2000 roku, w czasie dyskusji w Sejmie nad ustawą uwłaszczeniową, ówczesny Minister Spraw Zagranicznych – Władysław Bartoszewski powiedział:
„ (…) jeśli właściciele na ziemiach zachodnich czują się zagrożeni, to jest to ich subiektywne odczucie. (…) nie istnieje bowiem zagrożenie, ani co do integralności granic Polski, ani co do własności Polaków, regulowanych polskim prawem. (…) Zagrożenie naszych granic mogło by się logicznie łączyć z zagrożeniem dla własności, ale suwerenność Polski nad całym obszarem naszego państwa jest chroniona normami prawa międzynarodowego „. Czyżby wypowiadając te słowa pan „profesor” Bartoszewski zapomniał jak brzmi odnośny zapis w „Traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy” zawartym między Polską, a Niemcami w dniu 17 czerwca 1991 roku? Punkt piąty tego traktatu brzmi:
„Obie strony oświadczają zgodnie: niniejszy Traktat nie zajmuje się sprawą obywatelstwa i sprawami majątkowymi”.
Podczas tej samej debaty sejmowej, na której uspokajał Polaków minister Bartoszewski, Waldemar Pawlak wprost zapytał:
„Dlaczego prezydent Aleksander Kwaśniewski i solidarnościowy rząd nie chcą nadać Polakom prawa własności”. Niestety, ani prezydent, ani nikt z rządu, nie raczyli udzielić odpowiedzi w tan ważnej kwestii. W takim razie może rzeczywiście obawy, co do przyszłości tych ziem po wejściu Polski do UE są przesadzone? Odpowiedzi na to pytanie udzielają sami Niemcy. Oto 24 maja 1998 roku, minister Klaus Kinkiel udzielając wywiadu dla Frankfurter Algemeine Sonntagszeitung powiedział:
„Sprawa majątku wypędzonych nie powinna być łączona z rozmowami o rozszerzeniu Unii. Kwestia prawna jest dla rządu federalnego jednoznaczna. Sprawy majątkowe stanowią problem bilateralny i są nadal otwarte”. Wypowiedź ta była jakoby preludium do Rezolucji, jaką trzy dni po tym wywiadzie przyjął Bundestag (Parlament) Republiki Federalnej Niemiec:
„Niemiecki Budestag apeluje do rządu federalnego, aby aktywnie kontynuował swą niezmienną politykę w stosunku do Niemców wypędzonych z ojczyzny, przesiedleńców i mniejszości niemieckiej na Wschodzie, i aby nadal skutecznie reprezentował uzasadnione interesy tych grup”. (…) „Niemiecki Bundestag podziela pogląd rządu federalnego -oraz wszystkich poprzednich rządów federalnych – który wypędzenie Niemców z ich odziedziczonych ojczyzn w związku z zakończeniem II wojny światowej zawsze traktował jako wielką niesprawiedliwość i jako sprzeczne z prawem międzynarodowym”. Co oznacza sformułowanie „sprzeczne z prawem międzynarodowym” 6 lipca 1998 roku wyjaśnił Kanclerz Niemiec – „orędownik pojednania polsko-niemieckiego” – Helmut Kohl:
„Członkostwo w UE oznacza również przyjęcie jej prawodawstwa”. Kropkę nad „i” postawił rzecznik rządu federalnego, który na pytanie o roszczenia wysiedlonych wobec Polski, oficjalnie oświadczył:
„Rząd niemiecki traktuje sprawę, jako otwartą”. Minęły cztery lata, zmieniły się rządy, a sprawa własności Ziem Zachodnich, nadal nie została rozwiązana. Kolejne rządy i prezydent Kwaśniewski, jako priorytet uznały wejście Polski do Unii Europejskiej. Czyżby nie chcąc drażnić naszych zachodnich sąsiadów unikają definitywnego rozwiązania kwestii suwerenności Polski i nienaruszalności jej granic? Wobec takiej uległości, a wręcz podkładania się polskich przywódców, nikogo nie może dziwić coraz większe rozzuchwalenie w swoich roszczeniach strony niemieckiej. 22 i 23 czerwca 2002 roku Polskie Radio i TV, we wszystkich dziennikach poinformowały, że w Niemczech coraz większą rolę odgrywają ci, którzy otwarcie domagają się anulowania dekretów, na mocy, których po zakończeniu II-giej wojny światowej z Polski wysiedlono ludność niemiecką. Niemcy z naciskiem podkreślają, że chcą wrócić na swoją ziemię! Myślę, że powyższe fakty wystarczą by przekonać tych, którzy dotąd uważali, że przesadzam w swych obawach. Wątpliwa to jednak satysfakcja z przekonania kogokolwiek, jeśli nadal mam poważne obawy. Chciałbym wiedzieć, kto zagwarantuje Polakom, że Żydzi i pół-Polacy oraz cała zgraja Żydofilów, któregoś dnia, w imieniu Narodu, nie zmieni zdania i nie uchyli tych dekretów?! Wróćmy jednak do przerwanego wątku i dywagacji na temat możliwych scenariuszy w powojennej Polsce. Na podstawie przedstawionych faktów możemy przypuszczać, co by było gdyby w powojennej Polsce władzę objęła prawica. Spróbujmy jednak dalej podrążyć ten temat i pomyśleć jeszcze o innym rozwiązaniu. Gdyby wtedy władzę wzięli kapitaliści i nie byłoby socjalizmu, to, co by to oznaczało dla zwykłych, a szczególnie biednych ludzi? Kto na przykład rozwiązałby kwestię mieszkaniową po wojnie? A przecież międzynarodowe statystyki zapisały, że jeśli idzie o substancję mieszkaniową, to Polska była aż 48 razy więcej zniszczona niż Francja. Najlepszą jednak odpowiedź udzieliło nam Polakom dwanaście lat transformacji w Polsce. Mamy kapitalizm, a jeszcze dziesięć lat temu mieliśmy ogromny potencjał budowlany, przemysł i kadry. Nie było tak jak po wojnie, gołe ręce, gorące serca i zapał do pracy. Przez dziesięć lat tego nowego, kapitalistycznego ustroju, zbudowano tyle mieszkań Polakom, co w czasach Gierka zbudowano przez jeden rok. W dodatku duży procent z tych nowo zbudowanych mieszkań stoi puste, gdyż ludzie nie posiadają tylu pieniędzy, by je kupić. A w tym samym czasie, w mieszkaniach, które dzisiejsi dziadkowie otrzymali od Polski Ludowej, często jak śledzie mieszkają trójpokoleniowe rodziny. Mówią, że mają jeszcze szczęście, bo wielu im podobnych zostało już wyrzuconych na kapitalistyczny bruk. Wyobraźmy sobie teraz, ilu byłoby obecnie bezdomnych, gdyby nie te mieszkania z okresu PRL-u i gdyby nie wyciąganie wtedy z „bieda chałup” obecnych mieszczuchów. Czy ktoś zaprzeczy, że gdyby nie mieszkania wybudowane w Polsce Ludowej, to dziś problem oczekujących na mieszkania byłby o wiele bardziej tragiczny? Szansę na komunalne mieszkanie mają obecnie tylko nieliczni, ponieważ pieniądze podatnika nie idą na autostrady, mieszkania, służbę zdrowia czy oświatę, ale w zdecydowanej większości na pensje tych nowych kapitalistów, o których, jak pisała prasa, trafnie powiedział Przewodniczący „Solidarności”, Marian Krzaklewski:
„Teraz kurwa my!…”. (My to znaczy, – kto? My Polacy! Czy my Żydzi – panie „Krzaklewski”?). Na całym świecie, a więc również w Polsce, naturalnym pragnieniem ludzi jest taki ustrój, który gwarantowałby system sprawiedliwości społecznej. Żeby nie było w nim aż takich biegunów biedy i bogactwa. To jest przyczyna, że ludzie żyjący w państwach, gdzie brakuje sprawiedliwego podziału dóbr, tak chętnie popierają wszelkie przemiany ustrojowe, które przynajmniej dają nadzieję na to, że nowa władza będzie bardziej uczciwa i sprawiedliwa. Dlatego właśnie, wszelkie rewolucyjne hasła były witane, jako dobre i swoje, gdyż w swoich programach zawsze głosiły sprawiedliwość społeczną. I zawsze z taką rewolucją, z takim nowym ruchem! i na plecach takiej nadziei zabierali się ludzie, którzy w takich okazjach widzieli falę nośną, która wyniesie ich do władzy i pieniędzy. Ci obłudnicy do perfekcji opanowali znajomość haseł, które są miłe masom, a gdy masy im zaufały i dały im władzę, to szybko umacniali się na swych posadach i zapominając o hasłach troszczyli się tylko o własne płace i przywileje. Na całym świecie nie maleje ta masa ludzi tęskniących za sprawiedliwym ustrojem, za życiem i pracą, za poczuciem bezpieczeństwa socjalnego. Ludzie i cale narody wciąż wierzą głęboko, że nawet najgorsze zło przemija, że co jakiś czas padają niesprawiedliwe ustroje, nawet te, które wydawało się, że są tak bardzo mocnej, iż sanie do obalenia. Powstają nowe, aczkolwiek nie zawsze lepsze od poprzedniego, bo wszystko zależy od ludzi, którzy są przy władzy. Nie ma idealnych ustrojów! i nawet twórcy obecnego kapitalizmu sami przyznają, że ich kapitalizm nie jest doskonały, ale zaraz dodają, że na razie lepszego nikt nie wymyślił. Ale nie do końca mówią prawdę, bo nie wspominają, że ten kapitalizm z końca XX wieku zmodyfikowali i unowocześnili właśnie pod wpływem zmian dokonanych w świecie, w wyniku Rewolucji Październikowej i zdobyczy bloku byłych państw demokracji ludowej. Prawo wyborcze dla kobiet, dla Murzynów, Mulatów i Azjatów większość państw kapitalistycznych ustanowiła dopiero między pierwszą, a drugą wojną światową. Niemała część tych praw, jako wartości ogólnoludzkie i niepodważalne, zostały uznane przez kapitalizm dopiero wiele lat po drugiej wojnie światowej. Jeśli nawet uznać, że na razie nikt lepszego systemu od kapitalizmu nie wymyślił, to wcale nie znaczy to, że nie trzeba o tym myśleć. Warto w tym miejscu zauważyć, że w trakcie tych poszukiwań trzeba zwrócić uwagę na to, co stanowi fundament kapitalizmu i socjalizmu. Mówiąc skrótowo, kapitalizm, jak sama nazwa wskazuje, szczególną uwagę zwraca na pojęcie kapitału, który jest najwyższą wartością. W socjalizmie natomiast jest „socjal”, co oznacza bezpieczeństwo socjalne konkretnego człowieka. A więc z jednej strony „kapitał” – rzecz, a z drugiej człowiek – osoba. Wsłuchując się w głosy narodów świata, a szczególnie ludzi młodych, możemy dowiedzieć się, czego lęka się zdecydowana większość ludności świata i czego oczekuje od sterników polityki światowej. Coraz głośniejsze słychać głosy, że ludzie nie chcą żyć w ciągłym strachu, dość mają biedy i poczucia zagrożenia. Z nadzieją oczekują systemu, który zagwarantuje, że bez względu na to, czy jesteś bogaty, czy biedny, nikt nie będzie mógł tobą pomiatać jak śmieciem. A świat dzisiejszy daje liczne dowody, że nie tylko pojedynczy ludzie lub grupy ludzi, ale cale narody są pogardzane za swą biedę przez resztę świata. W sercach tych ludzi narasta gniewna fala, z której rodzi się bunt upokarzanych przez małe garstki ludzi, którzy rządzą światem i zagarniają dla siebie wszystkie dobra. Nawet taki autorytet jak Papież mówi o obowiązku dzielenia się z tymi biednymi, z których wyzysku i pracy żyją rządzący. Ale i na ten głos są głusi i nadal gromadzą bogactwa, tyranizują świat i z obojętnością przyglądają się, że miliony ludzi umiera z głodu i nędzy. Trzecim rozwiązaniem może być droga, którą poszły Chiny. To, co obecnie dzieje się w Chinach napawa strachem kapitalistycznych sterników. Wielu oburzy się i powie, że jest to egzotyka, o której nie można mówić pozytywnie. A jednak obserwując wieloletnią ewolucję i stały rozwój poziomu życia w Chinach trzeba przyznać, że właśnie takie rezultaty odpowiadają tęsknotom wielu partii i wielu narodów. Nie dziwię się, że młodzi ludzie powielają i przekazują z rąk do rąk skrót referatu premiera Chin o wytycznych na lata 2001-2005. Obserwując historię narodów, nie trudno zauważyć pewną prawidłowość. Otóż tak dziwnie układają się losy narodów, że tam, gdzie jakaś mniejszość narodowa nachalnie sięga po władzę i po dobra wypracowane przez naród, którego jest gościem, a jednocześnie gardzi tym narodem, to wcześniej niż później naród powie dość tego. Daliśmy wam gościnę, a wy w ten sposób się odpłacacie? Takich u siebie nie chcemy! A w starciu z tym gniewem narodu, nikt nie wygra, a już z pewnością nie ci, przeciwko którym ten gniew się skieruje. Na nic się zdadzą przygotowane zabezpieczenia. To nic, że mają władzę i prawo przez siebie ustanowione. Tego prawa i tej władzy zagniewany naród nie uszanuje, bo nie dla jego dobra zostały ustanowione. A więc ta siła władzy mniejszości jest złudna, bo wystarczy iskra, by całe systemy padały i nie tak zabezpieczone, a cóż dopiero mniejszość przeciwko większości. Co jeden wymyśli i zrobi, to inny jest w stanie wymyślić, jak to obalić i obali. Ten nowy system, który stworzą nowi ludzie nie musi być kopią z historii, czy być zabarwiony na czerwono lub niebiesko. To może być barwa bardzo narodowa. oparta na chrześcijańskiej tradycji. Przecież nie raz Jan Paweł II wspomina o systemie gospodarki rynkowej opartej na zasadzie solidaryzmu społecznego. Jakże bliskie jest to i patriotom z lewicy, jak i z prawicy. A takie myśli dojrzewają na świecie, a szczególnie wśród młodych ludzi. Coraz więcej jest na ten temat w prasie światowej, mimo, że bardzo nie podoba się to możnowładcom rządzącym tym światem. Wiele sław naukowych popiera te poglądy i sprzyja tej myśli. Dziś problemem numer jeden w Polsce i na świecie są dwa problemy: Dach nad głową i praca. Tymczasem w Polsce wyrzuca się rodziny na bruk i jak niedawno podała telewizja, z tego powodu zanotowano już 5,5 tysiąca samobójstw, a można spodziewać się, że będzie jeszcze gorzej, gdy w życie wejdzie ustawa o uwolnieniu czynszów. Oznaczać to będzie, że tak jak w XIX wieku właściciel będzie dyktował dowolny czynsz i jeśli lokatora nie będzie stać na zapłacenie, to będzie miał prawo wyrzucić go na bruk. Kto wymyśla takie prawo, które skierowane jest przeciwko narodowi? Komu na tym może zależeć, żeby Polacy nie mieli dachu nad głową i stali się wygnańcami we własnej Ojczyźnie? A przecież codziennie w Polsce nadal dzieją się te tragedie. Ja sam, będąc tego roku na Mazurach, zetknąłem się z tragicznym skutkiem tej potworności, gdy młoda matka z półroczną córeczką rzuciła się pod pociąg. Pisałem o tym w jednym z wcześniejszych rozdziałów. I tu chcę przypomnieć elitom rządzącym, że w Polsce nawet przedwojenny kapitalizm nie był tak nieludzki i jeśli spełniony był, chociaż jeden z dwóch przypadków, to nie wolno było eksmitować z mieszkania. Pierwszy to fakt, że wszyscy w tej rodzinie są bezrobotni, mimo, że starają się o pracę. I drugi, jeśli określono, że ta rodzina ma biedę absolutną i to nie z jej powodu, ale braku pracy. W Polsce, gdzie podobno prowadzi się prorodzinną politykę, tych ograniczeń nie wprowadzono, mimo, że coraz więcej ludzi pozostaje bez pracy. To jest gorzej niż średniowiecze. Obecnie poza Polską, we wszystkich krajach kapitalistycznych wszyscy ludzie bezrobotni są objęci tzw. minimum socjalnym, z którego całkiem przyzwoicie można nie tylko wyżyć, ale opłacić mieszkanie i utrzymać samochód. To tylko w Polsce mógł się pojawić taki dziwoląg będący owocem twórczości prawicy, tzw. „Kuroniówka”. Jest to jałmużna, która nie wystarczy na godne przeżycie, ale skutecznie upodli. A i ta jałmużna jest ograniczona w czasie, bo kiedy już wystarczająco upokorzy się nieszczęśnika, to wtedy nie daje się nic i pozostawia się jego i jego rodzinę własnemu losowi. Dla poprawienia nastroju rządzących statystyki obejmują tylko tych, którzy „mają prawo do kuroniówki”. Zaiste, jest to najdziksza forma kapitalizmu, jaką udało się wcielić w życie u progu Trzeciego Milenium. Coś takiego mogli wymyślić tylko ludzie, którzy śmiertelnie nienawidzą Polaków i pragną ich zguby. Nie jest to jednak wynik głupoty elity władzy w Polsce. Jest to przemyślana forma eksterminacji części społeczeństwa, któremu w normalnych warunkach należałyby się godziwe renty i emerytury, na które zresztą sami sobie ciężko przez cale życie zapracowali. Ale, po co płacić? Można tak ustawić ceny lekarstw i usług medycznych, tak pogmatwać w służbie zdrowia, żeby biedny emeryt prędzej umarł, niż zrozumiał, o co tu chodzi. A może to tylko przypadkowa zbieżność z wizjami świata rysowanymi przez światową masonerię? Przecież oni nie kryją swoich poglądów mówiących, że światu nie potrzebna jest tak duża liczba ludzi. Trzeba ich leczyć, nakarmić, dać im mieszkania i pracę. Trzeciej wojny światowej nie wywołają, bo technologie zabijania są już tak rozwinięte, że może nie być ani zwycięzców, ani pokonanych. Lokalne wojenki są dobre, bo trochę ludzi wyginie, a i zyski z produkcji zbrojeniowej są nie małe. Należy ją więc, stworzyć takie warunki, w których duża część ludności świata, nie tylko Polski, została wciągnięta w pułapkę światowych finansów, z których nie ma wyjścia. To głównie ekonomia stała się orężem światowej masonerii w masowej eksterminacji wielu narodów świata. Już dawno, bowiem postanowili, że wystarczy 50% tej ludzkości, która obecnie zamieszkuje ziemię. W grudniu każdego roku czcimy pamięć tych, co oddali swe życie za wolną i sprawiedliwą Polskę. To dobrze, że o nich pamiętamy. Źle jest jednak, że ta rocznica staje się okazją do dzielenia na swoich i obcych, na porządnych Polaków i nieporządnych. Że znajdują się tacy, którzy pamięć o tych poległych traktują instrumentalnie i wykorzystuj ą jako oręż do walki, do bezczeszczenia pamięci tych złych i uświęcania tych dobrych. Dobrze, że pamiętamy o masakrach robotników z okresu PRL-u, bo ta pamięć jest jak bolesna przestroga, nad którą trzeba się zadumać i zastanowić. Źle się jednak dzieje, gdy jednocześnie zaciera się milczeniem, omija rocznice i udaje, że nic się nie zdarzyło i nikt nie złożył ofiary z życia w naszej polskiej państwowości w okresie np. II Rzeczpospolitej. Są mogiły, na których nikt nie składa nawet skromnego kwiatka i są poległ i, za których w żadnym kościele nie odprawia się Mszy Świętej, chociaż i oni oddali swoje życie, oddali za te same ideały. W tym miejscu chciałbym i o nich przypomnieć, chociaż te daty i fakty są dostępne dla każdego Polaka, który uda się do archiwów akt dawnych i nowych. Oto 21 listopada 1918 roku w kopalni „Saturn” w Czeladzi, zastrzelono 5 górników, a w majątku Kozłowo, powiat Płock, zastrzelono 8 robotników rolnych. W listopadzie 1923 roku, na fali postulatów socjalnych miały miejsce krwawe wydarzenia krakowskie. Zabito wtedy 18 cywilów i 14 żołnierzy, a rannych od kuł było aż 200 osób. W Borysławiu zastrzelono 3 robotników, a w Tarnowie 5. 9 lutego 1926 roku, w Kaliszu zastrzelono 9 bezrobotnych domagających się pracy. W okresie od 21 czerwca do 9 lipca 1932 roku, w powiecie Lesko dochodzi do starć chłopów z wojskiem i policją, w których od kuł ginie aż 90 osób, a ponad 100 osób otrzymuje wyroki więzienia. W połowie 1933 roku, władze sanacyjne usiłowały przeprowadzić pacyfikację wsi w powiatach:
Ropczyce, Rzeszów, Łańcut. Zabito wtedy 40 chłopów i ciężko raniono ponad 400. 20 i 21 marca 1936 roku, w okolicach krakowskiego Barbakanu, policja zabiła 8 osób i raniła 25.16 kwietnia 1937 roku, pod Racławicami, z okazji rocznicy bitwy zebrało się 12 tysięcy chłopów. Rozpędzając tę uroczystość, policja zabiła 3 chłopów. 15 sierpnia 1937 roku, podczas manifestacji w Małopolsce, gdzie chłopi domagali się demokratyzacji ustroju i uczciwych wyborów, od kuł policji ginie 41 chłopów. Wielką historyczną wymowę ma ofiara Polaków poległych w czasie bratobójczych walk, podczas antykonstytucyjnego zamachu stanu, w dniach 12 i 14 maja 1926 roku. Różnie oceniany przez historyków zamach, co do następstw, ma jednak jednakową ocenę. Jak piszą historycy, dał on początek faktycznej dyktaturze w Polsce, z jej fatalnymi dla kraju skutkami. A zginęło w tym zamachu 379 Polaków. W moim odczuciu, ofiary krwi Polaków, nie można mierzyć różnymi miarami, bo wszyscy byli synami tej samej Ojczyzny. A już na pewno, te ofiary, nie mogą być wykorzystywane do wzajemnego obrzucania się przekręconymi pod doraźne potrzeby faktami. My, którzy dzięki nim żyjemy, musimy jednakowo czcić pamiętać wszystkich! zabitych Polaków, bo wszyscy oni byli naszymi braćmi, tej samej Ojczyzny Matki. Nie może to być jeden z tematów tabu. Ta pamięć ma wyrażać należną poległymi Polakom dziejową sprawiedliwość. Przerzucanie się tymi faktami /ofiarami tamtych lat/ przez lewicę i prawicę, a także niezrozumiały brak porozumienia w podejściu do żywotnych interesów Polski, nasuwa Narodowi odpowiedź, którzy rzeczywiście są lewicą, a którzy prawicą. Oceniając jednych i drugich po owocach ich pracy, tylko jedno można stwierdzić: Ani prawica nie jest prawicą, ani lewica nie jest lewicą.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Marucha
WSPOMNIEŃ CZAR: O BRZOZIE SŁÓW KILKA Wobec niedawno opublikowanych wyników badań profesora W. Biniendy , które stanowią coś na kształt przewrotu kopernikańskiego w sprawie smoleńskiej, powróciłam wspomnieniami do relacji tzw. świadków naocznych ze Smoleńska, którymi to relacjami bombardowano umysły Polaków przez wiele miesięcy, by legenda o beczce i brzozie zapadła głęboko w pamięć i była powtarzana niczym mantra. Ten eksperyment poniekąd się powiódł, chyba nie ma Polaka, który by nie widział smoleńskiej brzozy i nie słyszał o beczce, która miała przesądzić o równoczesnej śmierci wszystkich członków delegacji. Jednak wiele osób powątpiewało w taką możliwość, uznając brzozę za element kremlowskiej dezinformacji, którą, co najsmutniejsze, bez cienia krępacji i zażenowania podchwyciła Warszawa. Teraz dostarczono wątpiącym w oficjalną wersję potężną broń w postaci badań naukowych
http://kn.webex.com/kn/ldr.php?AT=pb&SP=MC&rID=95425862&rKey=be86630d930c8b14
Oczywiście są i będą tacy, dla których, parafrazując słowa „Romantyczności” Mickiewicza „Brzoza i beczka silniej mówić będąc, niż Biniendy szkiełko i oko”. Żałosne są te zabiegi z jednej strony zdyskredytowania warsztatu i osoby samego profesora, a z drugiej zmowy milczenia w mediach głównego nurtu. I w jednym i drugim przypadku obnażona została bezsilność podszyta wściekłością głosicieli i obrońców rosyjskiego kłamstwa.
Wróćmy jednak do wspomnień … Przeszukując swoje archiwum smoleńskie natrafiłam na taką oto relację naocznego świadka zderzenia samolotu z brzozą:
„Samolot leciał w linii równoległej do ziemi. Po zderzeniu z drzewem zaczął się obracać w prawo. Byłem bardzo blisko, na początku wyglądało, że leci normalnie, a potem uderzył w brzozę i przekręcił się. Byłem tuż przy tej brzozie. On włączył dopalacze wszystkich silników. Wyglądało jakby chciał ominąć tę brzozę. Przez to uderzenie było jeszcze silniejsze „Jak widać ten „świadek”, który zgrzeszył przeciwko ósmemu przykazaniu, widział coś, co nie miało miejsca, albo cierpiał na jakieś zwidy, które są nieodłącznym elementem nadmiernego spożywania, albo to był taki spec świadek. Można zauważyć, że jego relacja kierowana była do szerokich mas społeczeństwa, gdyż poprzez analogię do zachowania samochodu, która u każdego powstaje automatycznie, także u ministra Millera, miała wzbudzić w odbiorcach przekonanie, że po zderzeniu z drzewem, przy tak dużej prędkości, mało, kto żywy wychodzi. A po zderzeniu z TAKIM drzewem to już w ogóle. Tupolew okazał się być samolotem wybitnie akrobatycznym, który nie dość, że potrafił latać odwrócony, to jeszcze slalomem między drzewami. Ci radzieccy konstruktorzy, gdzie my, a gdzie oni, ech.
A tu cytat z innej relacji, tak dla równowagi „Prawdopodobnie pilot zauważył tę brzozę, jak wyszedł z mgły. Po uderzeniu obróciło go. Podwozie było już wysunięte. Na początku leciał cicho, spokojnie. A kiedy zaczął zbliżać się do brzozy, włączył silniki tak, że mnie omal nie zdmuchnęło”. Pojawiały się też pseudonaukowe relacje tych, co to z metrem i ołówkiem, zamieniali się w smoleńskich Tarzanów i brzozie poświęcili wiele cennych publikacji. Mam tu na myśli pana Osieckiego, Latkowskiego i Białoszewskiego, których można bez wątpienia nazwać polskim badaczami brzozy. Nie można nie wspomnieć w tym miejscu o ojcu legendy o brzozie i beczce, fotoamatorze S. Amielinie, na którego zdjęciach, co jest niezwykłe, oparła swoje dochodzenie polska komisja. Amielin tak podsumował swoje badania:
„Poszycie skrzydła zaczęło się rozpadać, brzoza zagłębiała się w nie, a ostre krawędzie niszczonej konstrukcji wgryzały się w drzewo z trzech stron – aż w końcu je połamały. Po drugiej stronie brzozy (przeciwnej niż ta, z której nadleciał samolot) widać charakterystyczne rozszczepienie w miejscu złamania, które świadczy o tym, że brzoza nie została do końca przecięta przez skrzydło. To skrzydło zostało całkowicie przecięte. Jego 4,5-metrowa końcówka oderwała się i upadła 100 m dalej, na kursie samolotu. A drzewo, bardzo poważnie uszkodzone, złamało się moment później pod własnym ciężarem” Polskie agresywne skrzydło wgryzło się w smoleńską brzózkę, by dokonać dzieła zniszczenia, to mieli ludzie zapamiętać przede wszystkim. Zupełnie nieistotne okazały się spore rozbieżności między ustaleniami Amielina a ustaleniami polskich ekspertów, którzy uznali, że:
„Można przyjąć po uwzględnieniu zmiażdżonych fragmentów skrzydła w wyniku zderzenia z drzewem, że od konstrukcji oderwany został fragment o długości od 6,4 do 6,7 m” (Uwagi RP do projektu Raportu końcowego MAK z badania wypadku samolotu Tu-154M nr boczny 101, s. 55).
1,5 metra różnicy w pomiarach podobno tego samego elementu? No problem. Ważne, że brzoza była i skrzydło się w nią wgryzło. Wszyscy zapewne pamiętają także żałosne próby uwiarygodnienia brzozy, poprzez umieszczanie elementów poszycia samolotu w pniu drzewa
http://www.rp.pl/artykul/459542,578518-Szczatki-Tu-154---skad-wziely-sie-w-brzozie.html
Oprócz tej pancernej brzozy, której hołd oddawali prezydenci Polski i Rosji, było też kilka innych „funkcyjnych brzózek”, które pełniły istotną rolę w narracji smoleńskiej. Mam tu na myśli ową brzózkę w kształcie krzyża, która rosła na miejscu znalezienia ciała Prezydenta Kaczyńskiego. Jak to przejmująco i dobitnie ujął pewien ksiądz:
„Przyroda przygotowała się na przyjęcie tych ofiar”. Można pokusić się o stwierdzenie, że nie tylko przyroda przygotowała się do 10 kwietnia. „Inni szatani” też tam byli czynni i było ich wielu.
http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/swiadkowie-smolenskiej-katastrofy-tupolew-lecial-t_157858.html
http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/wstrzasajace-zeznania-swiadkow-w-sprawie-katastrof_157720.html
http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katastrofa-smolenska/brzoza-w-ksztalcie-krzyza-rosnie-w-miejscu-smierci,1,4237587,wiadomosc.html
http://www.rp.pl/artykul/459542,578518-Szczatki-Tu-154---skad-wziely-sie-w-brzozie.html
http://www.fakt.pl/Komorowski-i-Miedwiediew-pod-brzoza-w-Smolensku,artykuly,100943,1.html
http://niezalezna.pl/14997-dowod-ws-smolenska-zostal-spreparowany Martenka
Kryzys, jako droga dla nowej władzy Kryzysy zawsze były dogodnymi momentami wykorzystywanymi przez ambitne jednostki do tego by przejąć władzę. Nie ma tutaj znaczenia czy był to kryzys wywołany długotrwałą wojną, który obalił stare monarchie w Rosji i w Austro-Węgrzech, czy też ekonomiczny, który wyniósł do władzy Hitlera. Całkiem niedawno Muammar Kaddafi, który cieszył się faktycznym poparciem wśród mieszkańców Trypolisu stracił je dopiero wtedy, kiedy w wyniku embargo obywatele zaczęli odczuwać pogorszenie swojej sytuacji materialnej. Do czego może, więc doprowadzić obecny kryzys w strefie euro? Alternatywnych scenariuszy nie brakuje. Nie brakuje też polityków i ludzi biznesu chętnych skorzystać z zaistniałej sytuacji. W zeszłym tygodniu znowu zrobiło się głośno o byłym kanclerzu Niemiec Gerhardzie Schroederze, który od czasu, gdy dostał ciepłą posadkę przy budowie gazociągu Nord Stream rzadko, kiedy pojawiał się w mediach. Najwyraźniej wolał nie robić wokół siebie zamieszania. Ostatnio jednak uczynił wyjątek i oznajmił, że obecny kryzys w strefie euro powinien być przyczynkiem do jeszcze bliższej integracji państw naszego kontynentu. Do opinii Schroedera przyłącza się znaczna cześć najważniejszych wpływowych osób naszego kontynentu. Podobny pogląd przedstawili całkiem niedawno Jean Claude Trichet, prezes EBC (Europejskiego Banku Centralnego) i Antonio Borges, dyrektor europejskiego oddziału MFW twierdząc, że Europa powinna stać się hegemonem nowego porządku monetarnego. Pierwsze kroki w tym kierunku zostały już podjęte, prezydent Nicolas Sarkozy i kanclerz Angela Merkel wyszli z propozycją stworzenia jednolitego systemu podatkowego dla Francji i Niemiec, zaś p.o. ministra finansów Belgii Didier Reynders stwierdził, że do całej inicjatywy powinny włączyć się także kraje Beneluksu. Według brytyjskiego ministra finansów George'a Osborne'a do zawarcia podobnego traktatu miałoby dojść wewnątrz strefy euro. Również polski minister finansów Jacek Rostowski zabrał głos w całej sprawie roztaczając przez europarlamentarzystami wizję nowej wojny, jeśli nie uda się przeprowadzić dalszej integracji. „Polska (…) w pełni popiera wszelkie wysiłki, aby pokonać ten kryzys przez dalszą integrację strefy euro” - powiedział. Na podniesiony problem zupełnie inaczej patrzą jednak przedstawiciele europejskich elit a inaczej mieszkańcy poszczególnych państw. Rośnie poparcie dla partii nacjonalistycznych, przeciwnych dalszej integracji a co więcej podobne głosy pojawiają się nawet wewnątrz ugrupowań związanych z establishmentem (jak choćby niemieckie CDU i CSU). Zauważył to między innymi George Friedman ze STRATFOR pisząc, że w zaistniałej sytuacji powrót do narodowych egoizmów jest o wiele silniejszy niż dawniej. Europa jest od dawna teatrem działań wielu organizacji i grup wpływu, na naszym obszarze działają oprócz służb wywiadowczych także najprzeróżniejsze organizacje które pragną zrealizować swoje cele. Londyn to dziś stolica światowej finansjery i centrum, podążając za spiskowym postrzeganiem świata, dowodzenia Iluminatów. Francuscy politycy w zasadzie obowiązkowo powiązani z masonerią od lat dążą do zjednoczenia Europy pod swoim przewodnictwem. Niemcy muszą pozostać dyskretniejsi, ale o czym pisałem niejednokrotnie również tam działają organizacje, które mają często korzenie bezpośrednio w SS („Rycerze Wewelsburga”). Kraje Europy Środkowej zdają się być wciąż frontem walki o własną tożsamość i ciężko im przedstawić własny projekt. A Rosja? Jak podaje telewizja RT, w Rosji właśnie podjęto decyzję o odnowieniu monumentalnej mozaiki zwanej „Przedsiębiorstwem Socjalizmu” (Industry of Socialism), która wygrała główną nagrodę w konkursie podczas wystawy światowej w Paryżu w 1937 roku. Mozaika przedstawiająca mapę ZSRR z tamtego okresu składa się z czterech i pół tysiąca klejnotów i cennych kamieni. Może, więc zamiast pisać nowe scenariusze wystarczy odkurzyć te sprzed 100 lat? Orwellsky
Zapaść w Kongu Kongo jest w stanie permanentnego kryzysu. Najbardziej tragiczne i groteskowe jego wymiary dotyczą wschodniej części kraju. Czasami najprościej jest zilustrować problem personifikując zło. W tym wypadku kandydatów byłoby wielu. Taki Joseph Kony, który uważa się za Jezusa Chrystusa, a od dwudziestu ponad lat szaleje w dżungli na kongijsko-ugandyjskim pograniczu. Specjalizuje się w porywaniu dzieci, potem sprzedawanych do domów publicznych czy wcielanych do armii. Wdraża w fach porwanych, zmuszając ich do mordowania jeńców maczetami, czasami nawet własnych rodziców. Albo Jean Bosco Ntaganda o ksywie „Terminator”. Tylko ten na poważnie wcielił się w robota kreowanego niegdyś przez Schwartzeneggera. Oskarża się go o to, że mordował ludzi, gwałcił kobiety, porywał dzieci. Wypłynął na szersze wody w latach dziewięćdziesiątych. Walczył w Rwandyjskiej Armii Patriotycznej (RPA), która rozbiła ludobójczy reżim Hutu. Po wypędzeniu ludobójców z Rwandy Tutsi przeprowadzili pościg za nimi do dżungli Konga. Tam odbywały się straszliwe rzezie zarówno zbrodniarzy, którzy nazwali się Demokratycznym Frontem Wyzwolenia Rwandy (FDLR), jak i uciekających z nimi cywili, częściowo również umoczonymi we wcześniejsze masakry rwandyjskie. Większość członków RPA wróciła do Rwandy i objęła władzę w tym kraju. Ale część została we wschodnim Kongu, gdzie mieszka duża diaspora Tutsich, głównie rojalistycznych uchodźców z czasów wcześniejszych rzezi w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w. Spirala przemocy nakręcała się. Działo się to w kontekście I wojny kongijskiej (1996–1997). W jej wyniku eksmaoista Laurent Desire Kabila obalił dyktatora Mobutu. Zaraz jednak wybuchła II wojna kongijska (1998–2003). Kabilę wspierało zbrojnie Zimbabwe, Angola i Namibia oraz FDLR Hutu. Wrogów Kabili popierała Rwanda i Uganda. Tymczasem Ntaganda stworzył własne oddziały zbrojne i w ramach milicji Związku Kongijskich Patriotów (UCP) poparł koczowniczy szczep Hema przeciwko rolniczemu plemieniu Lendu. Ich wzajemne masakry przeszły do historii, jako starcia w Ituri. Jak podała BBC Terminator miał wówczas szkolić dzieci-żołnierzy, za co wydał za nim list gończy Międzynarodowy Trybunał Karny (ICC) w Hadze w 2006 r. Rząd „centralny” Konga kierowany przez prezydenta Josepha Kabilę (syna) starał się rozładować konflikt, m.in. zjednując sobie takich watażków jak Terminator. Ntaganda jednak odrzucił awans generalski i podporządkował się byłemu sojusznikowi Kabilów, Laurentowi Nkundzie. Ten kongolijski Tutsi poczuł się niedowartościowany w nowym rządzie Konga i zbuntował się. Ogłosił się też pastorem protestanckim. Błogosławił swoich podwładnych, w tym i Terminatora, przed masakrami, jakie przeprowadzali, jako Narodowy Kongres Obrony Ludu (CNDP). W 2008 r. siły międzynarodowe ujęły i aresztowały Nkundę za zbrodnie wojenne. Ntaganda tymczasem, mimo że sam jest sądownie ścigany, przyjął tym razem szlify generalskie od Kabili. Jego oddziały zbrojne weszły w skład regularnej armii Konga. W zamian Kabila usunął FDLR ze swych sił zbrojnych. Po prostu nastąpiło odwrócenie sojuszy za sprawą mediacji Rwandy. CNDP uspokoiło się. Nie przeprowadza masakr na wielką skalę, chociaż walki z FDLR naturalnie trwają. Przemoc nadal jest powszechna. Również przestępstwa pospolite. Jak ustalił „The Washington Post” poszukiwany Terminator spokojnie mieszka sobie w mieście Goma, stolicy jednej z prowincji Konga, zaraz obok koszar oddziałów ONZ. Wcale się nie ukrywa. Gra namiętnie w tenisa, stołuje się w najlepszej restauracji i jest właścicielem popularnego miejscowego klubu nocnego. Jest też ojcem chrzestnym miejscowej mafii. Na przykład w lutym tego roku całkiem otwarcie obracał ponad milionem sfałszowanych dolarów. Szmugluje minerały. Handluje złotem, co ponoć daje mu 1,2 miliarda dolarów zysku rocznie. Chętnie wszystko kupują firmy zagraniczne (wśród podejrzanych są Nintendo, Nokia i Apple), które też namiętnie eksploatują dobra naturalne Konga – głównie dzięki korupcji państwowych urzędników. Jakie są wyniki krwawych konfliktów w tym rejonie świata? Przez dwadzieścia lat zginęło ok. kilkunastu milionów ludzi. Zwierzęta są wytrzebione, środowisko naturalne zdewastowane. Nielegalne kopalnie to największe źródło zanieczyszczeń. Jak podają Pierre Methot i Scott Thompson, zniszczono prawie 90 proc. dżungli, głównie przez rabunkowy wyrąb (a maczają w tym palce również firmy duńskie i niemieckie). Spodziewa się w związku z tym całkowitego wyginięcia ludu Pigmejów Twa. W odpowiedzi na tragedię Konga USA nałożyły sankcje za nielegalne wydobycie minerałów i ogłosiły embargo na handel bronią. Aby odwrócić skutki wojny i dewastacji środowiska Norwegowie i Brytyjczycy wyasygnowali 118 milionów euro w 2008 r. na fundusz ochrony dżungli. Ale czy to wszystko wzruszy Terminatora i jemu podobnych?
Marek Jan Chodakiewicz
16 września 2011 "To jest wielka szansa cywilizacyjna dla Polski" - jeśli chodzi o Euro 2012. Tak twierdzi pan premier Donald Tusk. Szansa cywilizacyjna? A co ma cywilizacja do igrzysk.? Tak, jak, co ma pan premier Donald Tusk do cywilizacji.. Bo cywilizacja to przecież nie pan Donald Tusk.. Dwa różne bieguny.. Wydanie upaństwowionych miliardów złotych na zabawę nie jest przejawem cywilizacji- to jest antycywilizacja.. Tak samo jak upaństwowienie pieniędzy.. To droga do komunizmu.. Podobnie jak pomysły Prawa i Sprawiedliwości.. Właśnie Prawo i Sprawiedliwość Społeczna, obiecała, że zgłosi projekt noweli ustawy o systemie oświaty, który przewiduje zapewnienie” bezpłatnego” pobytu dziecka w przedszkolu w czasie nie krótszym niż 10 godzin dziennie, w stosunku do obecnego „bezpłatnego” pobytu dziennie na poziomie pięciu godzin.. No, bo powiedzmy sobie szczerze:, co to jest „darmowe” pięć godzin.” Darmowe” dziesięć godzin- to jest coś! W komunizmie wszystko jest” darmowe”.. Tylko nie wiadomo skąd się biorą pieniądze? Zresztą czy pieniądze są w ogóle w komunizmie potrzebne? Jak wszystko jest za” darmo”..? Każdemu według jego potrzeb, każdemu według jego zdolności.. Co na to Sojusz Lewicy Demokratycznej? Dlaczego nie 15 godzin „darmowych” dla dziecka.. Towarzysze z SLD! Obudźcie się! Zabierają wam program!” Prawica ”zabiera wam program. Na czym będziecie jechać następne lata... Jak już wszystkie przedszkola będą za „darmo?.. I wszystko będzie „ za darmo”.. Wspólne kobiety też będą za” darmo”.. Wspólny burdel na pewno będzie za „darmo”. Och ta wrażliwość społeczna.. Tak jak „Polacy zagłosują na bezpieczeństwo”. Tak twierdzi pan Jarosław Kaczyński.. Bo Polacy potrzebują bezpieczeństwa, jak kania dżdżu.. Naród, który pławi się w bezpieczeństwie, i nie ociera się, na co dzień o ryzyko- skazany jest na zagładę.. Życie to ciągłe ryzyko, kolejne wybory, trudne decyzje.. W wyniku ryzyka - następuje postęp.. Życie to ruch i światło.. A nie bezpieczna ciemność.. Albo bezpieczeństwo- albo wolność.. Wielkie bezpieczeństwo- wielka niewola.. Monitoringi, kamery, policja, straże, wszystko zabezpieczające.... Wielka bezpieczna siatka I wielki Orwell.. Wolność to uświadomiona konieczność. To uświadomione uwarunkowania, w których labiryncie porusza się człowiek.. Bo życie to labirynt i niepewność.. We Włoszech na przykład - w ramach walki z kryzysem…. Podnoszą podatki(???) To tak jakby gasić płonącą stodołę- benzyną.. I ONI naprawdę wierzą, że jak podniosą podatki- to zwalczą kryzys.. Jak podniosą podatki to „ kryzys” będzie jeszcze większy? Co się stanie z gospodarką, gdyby komunistom europejskim udałoby się „obywatelom” Unii odebrać wszystkie pieniądze, jakie mają? Gospodarka ustanie zupełnie.. Nie będzie w niej krwi - czyli pieniądza.. Bez krwi każdy organizm umrze.. Także organizm gospodarczy.. Podatek jest formą daniny państwowej, którą to daninę’” obywatel” oddaje państwu w zamian....(????) No właśnie, w zamian, za co? Co daje takie państwo polskie „obywatelowi” w zamian, jak „obywatel” daje państwu pod przymusem 83% swojego dochodu.. Ano daje mu” darmową” służbę zdrowia, „ darmową oświatę”, „ darmową” policję”, „ darmowe” sądy.”, „darmową armię” i „ darmową biurokrację”. Taką jemiołę społeczną, która wszystkiego się uczepi i wszystko sprowadzi do parteru.. W sądach nie ma sprawiedliwości, bo jest niesprawiedliwe prawo uchwalane przez demokratyczny Sejm, który również mamy za” darmo”, tak jak armię, która głównie zawiera w sobie biurokrację, która ją przeżera.. Policja „ darmowa” nie ma czasu ścigać przestępców prawdziwych - ściga, więc urojonych - kierowców samochodowych. I zajmuje się ich rabowaniem. No i propagandą na drogach. I poucza codziennie kierowców jak mają jeździć. Przecież wszyscy jeżdżący mają prawa jazdy i już uczyli się prowadzenia pojazdu na kursach. Rolą policji powinno być ściganie przestępców, a nie rola wychowawcy. Nauczyciele - jako funkcjonariusze demokratycznego państwa prawa- zajmują się indoktrynacją młodzieży i odzwyczajaniem dzieci od myślenia.. „Darmowa” służba zdrowia świadczy usługi na najwyższym poziomie głupoty, utrwalając niesprawny system leczenia centralnego, poprzez biurokrację Narodowego Funduszy Biurokratycznego, który zajmuje się alokowaniem środków, tak jak biurokracja uważa.. Nie ma to nic wspólnego z rynkiem. To wszystko mamy ‘ za darmo”... Ten wielki chaos i syf- mamy za darmo.. Tak naprawdę nikt nie zajmuje się tym, do czego został powołany. Zajmuje się głównie propagandą.. Zmianą naszej świadomości na inną niż tę, która mamy… To ciągłe gmeranie w nadbudowie, no i w bazie.. Marksizm nabudowany na bazie.. Marksizm kulturowy! Zgodnie z zaleceniami Antonio Gramsciego- włoskiego komunisty. Szansą cywilizacyjną dla Polski oczywiście nie są żadne igrzyska, żaden bajzel panujący w tzw., sferze budżetowej, żaden pomysł na państwo biurokratyczne.. Szansą cywilizacyjną dla Polski i jej mieszkańców jest to, żeby władze państwowe nie zajmowały się” obywatelem”, żeby się od niego odczepiły, żeby dały mu wolność gospodarowania sobą i swoimi pieniędzmi, a nie przyzwyczajały go do siebie.. Bo przyzwyczajenie na ogół jest drugą naturą człowieka, i jak człowiek przyzwyczai się do nieróbstwa- będziemy mieli miliony ludzi odzwyczajonych od pracy i czekających jak coś skapnie mu od państwa.. Czyli jak państwo odbierze jednym przemocą - a da innym.. Po uważaniu. Taki model państwa mamy i taki jest budowany od lat, z przerwą na rok 1989, gdzie komuniści wprowadzili dużo wolnego rynku, zapewniając określoną pozycję dla siebie poprzez system spółek nomenklaturowych i tworząc podwaliny pod kapitalizm państwowy, kompradorski, w którym o dostępie do rynku decydują określone sitwy, biurokracja centralna i samorządowa, i różne gremia i sitwy „pożytku publicznego” skupione w różnego rodzaju radach, które decydują, kto i na jakich warunkach może poprowadzić aptekę, sklep ze zdrową żywnością, kancelarię prawną, komorniczą, zdrowotną.. Wszędzie wszędobylskie rady! Stojące- jak cechy kiedyś- na straży utrwalania zależności przedsiębiorczych ludzi od ich stanowiska i zasad.. To nie jest wolny rynek! To biurokratyczny socjalizm reprezentowany przez rady i ich członków.. Jak to w Kraju Rad! A w tym czasie - jak podaje Dziennik Gazeta Prawna - długi Zakładu Ubezpieczeń Społecznych to - uwaga! - 2 biliony 700 miliardów złotych(!!!!) Nie dziwota, więc, że pan Jacek Vincent Rostowski, pogłębiwszy złą sytuację w Polsce, zamierza strać się o „ zieloną kartę” i wyjeżdżać do Stanów Zjednoczonych.. Niech nie zapomni zabrać ze sobą córki Mayi, jako doradczyni pana Radosława Sikorskiego, ministra niepolskich spraw zagranicznych… Może zabrać ze sobą również samego ministra, na „zieloną kartę” i wszystkich tych, którzy przyczynili się do wejścia Polski na drogę bankructwa.. Może również zabrać całą, przewijająca się przez władzę tzw. klasę polityczną, która od dwudziestu lat okupuje wierchuszkę piramidy władzy robiąc z niej użytek wyłącznie przeciw nam.. I główne postaci Platformy Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości, Polskiego Stronnictwa Ludowego i Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wszystkich tych twórców bałaganu i piętrzących się nonsensów naszego życia.. To byłaby wielka szansa cywilizacyjna dla Polski.. Odetchnęlibyśmy w końcu z ulgą, oprócz tych wszystkich, którzy z władzy żyją i mają się dobrze.. A stadiony państwowe budowane za wielkie pieniądze należy wystawić na licytację i nie pozwolić, żeby w przyszłości były na naszym utrzymaniu.. I nie opowiadać, że bachanalia są wielką szansą cywilizacyjną dla Polski.. Nie są! I nigdy nie będą.. To jest tylko rozrywka.. WJR
„Złote Serca”, a nie „Złote Żniwa” Profesor i dziekan Instytutu Polityki Światowej w Waszyngtonie opublikował w Warszawie studia nad wojennymi losami Polaków i Żydów pod tytułem „Złote Serca czy Złote Żniwa?” (The Facto, Warszawa 2011 – Copyright Marek J. Chodkiewicz i Wojciech J. Muszyński). Temat ten ma znacznie większą literaturę tworzoną przez Żydów, włącznie z żydowskim ruchem roszczeniowym i nadużywaniem tragedii żydowskiej. Tytuł moich uwag: „Złote Serca”, a nie „Złote Żniwa”, podsumowuje treść książki „Złote Serca Ccy Złote Żniwa”. Do tragedii wojennej narodu polskiego przyczyniało się niemieckie ludobójstwo Żydów na ziemi polskiej. Katolicy polscy mieli moralny obowiązek okazywania miłosierdzia prześladowanym bez względu na ich narodowość. Niektóre problemy wzajemnych stosunków opisał w czasie wojny Baszewis Singer, laureat nagrody Nobla za literaturę w języku Jiddisz. Zacytuję jego wypowiedzi według książki I. C. Pogonowski „Jews In Poland: A Documentary History” (Hippocrene Books, Inc., New York 1993): Isaak Baszewis Singer (1904-1991) otrzymał Nagrodę Nobla w 1978 roku za jego twórczość w języku Jiddisz i był przez wielu krytyków uważany za Szekspira w literaturze tego języka. Urodzony niedaleko Warszawy, Singer od dzieciństwa był pogrążony w kulturze i języku żydowskim, (po angielsku Yiddish) do tego stopnia, że prawie zupełnie nie znał języka polskiego do 15 roku życia. Mówił, że w dzieciństwie język polski był jemu tak obcy jak język chiński. Trzeba pamiętać, że pod zaborem rosyjskim przed Pierwszą Wojną Światową, nie było szkół powszechnych w języku polskim. Singer był autorem artykułów w żydowskiej nowojorskiej gazecie „Forverts”, w której występował pod pseudonimem Iccok Warszawski. W artykule z 17 września 1944, pod tytułem „Żydzi i Polacy żyli razem przez 800 lat, ale nie byli zasymilowani” („Jews and Poles lived together for 800 years, but were not integrated”), Singer napisał między innymi, że: „Rzadko zdarzało się żeby Żyd uważał za stosowne i potrzebne mu żeby nauczyć się mówić po polsku; rzadko zdarzało się żeby Żyd był zainteresowany historią Polski lub polityką polską”. Pisząc o Drugiej Rzeczpospolitej (1918-1939) Singer stwierdził, że „nawet w kilku ostatnich latach należało do rzadkości żeby Żyd mówił dobrze po polsku. Pośród trzech milionów Żydów mieszkających w Polsce, dwa i pół miliona osób nie umiało napisać po polsku najprostszego listu. Żydzi mówili po polsku bardzo słabo. W Polsce żyło kilkaset tysięcy Żydów, dla których język polski był równie obcy jak język turecki”. W następnym artykule na ten sam temat w piśmie „Forverts” z 20 marca 1964 roku, Singer napisał: „Moje usta [i narządy mowy] nie mogły przywyknąć do miękkich spółgłosek w języku polskim. Moi przodkowie żyli w Polsce od wieków, ale w rzeczywistości byłem i czułem się w Polsce cudzoziemcem mówiącym oddzielnym językiem i pogrążonym w innej kulturze i religii. Czułem się bardzo obco w Polsce w tej sytuacji i często myślałem o przeniesieniu się do Palestyny.” Innym przykładem wśród pisarzy żydowskich był Bruno Schultz (1892-1942), który był Żydem i jednocześnie członkiem polskiej inteligencji, urodzonym w Drohobyczu w Małopolsce Wschodniej, wówczas Galicji Wschodniej, według nazwy nadanej w czasie zaborów przez Austrię, od Halicza, starego grodu Rusi Czerwonej. Stało się to w celu stworzenia konfliktu między Polakami i mniejszością ruską. Pierwszy słownik języka ukraińskiego był wydany we Wiedniu. Z upadkiem znaczenia Austrii szkolnictwo polskie było w rozkwicie w całej Małopolsce tak, że nawet ortodoksyjni Żydzi przeważnie znali język polski, a wielu austriackich urzędników polonizowało się. Bruno Schultz pisał wyłącznie po polsku i był laureatem Polskiej Akademii Literatury w 1938 roku. Był on utalentowanym grafikiem tak, że prasa w języku Jiddisz zaczęła publikować jego rysunki w 1930 roku. Schultz biegle mówił po polsku i po niemiecku oraz rozumiał gwarę żydowską, czyli język Jiddisz. Bruno Szultz został zabity na ulicy, w Drohobyczu, przez niemieckiego oficera, w mieście, w którym w latach 1924-1941 był profesorem gimnazjalnym. Niestety, odmówił on pomocy udzielanej przez jego polskich przyjaciół i nie uciekł z miejscowego getta. W ten sposób stracił on możliwość przeżycia wojny. Żydzi, którzy dobrze znali język polski mieli większe szanse uratować się niż ortodoksyjni Żydzi, którzy mówili tylko po żydowsku. Baszewis Singer opisał stan przepaści językowej i kulturalnej między Polakami i Żydami, który to stan przyczynił się do tragicznego losu Żydów pod niemiecką okupacją. Niemcy poznawali wielu Żydów po ich wyglądzie i ubraniu, jak też przez obcięcie napletka (obrzezanie). Ortodoksyjni Żydzi znali język polski tylko wtedy, kiedy był on im potrzebny do zarabiania na życie. Żydzi w zachodnich prowincjach Polski nie mówili gwarą żydowską. Mówili oni po niemiecku, zwłaszcza, że w czasie dokonywania zaboru pruskiego masy biednych Żydów, nazywanych „bettel Juden”, czyli Żydów-żebraków były wypędzane na wschód. Zamożni Żydzi, którzy pozostali w zaborze pruskim w krótkim czasie przenosili się w głąb Niemiec i wyłącznie używali języka niemieckiego. Niewielu Żydów zostało na terenach zaboru pruskiego i stanowili oni bardzo mały procent żydostwa polskiego.
Niestety znajomość poprawnego języka niemieckiego Żydów w zachodniej Polsce nie uchroniła ich od tragicznego losu, kiedy po przegranej bitwie pod Moskwą, Hitler porzucił swój wcześniejszy plan deportacji wszystkich Żydów z terenów okupacji niemieckiej na wyspę Madagaskar i postanowił dokonać zagłady Żydów, żeby nie dopuścić do najazdu tak zwanych „Żydów Wschodnich” na Niemcy, w razie klęski Niemiec w Drugiej Wojnie Światowej. Isaak Baszewis Singel i Bruno Schultz są ważnymi postaciami historycznymi społeczeństwa żydowskiego w czasach Drugiej Rzeczypospolitej, czyli Polsce odrodzonej w 1918 roku po zaborach (1762-1795). Naturalnie, stosunki Żydów z nie-Żydami panujące w czasach Pierwszej Rzeczypospolitej, czyli w Rzeczypospolitej Szlacheckiej stanowiły tło dalszej historii Żydów na ziemiach Polski przed rozbiorami. Na większości ziem etnicznie Polskich nie był stosowany ten szkodliwy dla tych stosunków system Arendy, który był używany przy tworzeniu wielkich latyfundiów magnackich, opartych na zmianach prawa dziedziczenia dokonanych w 1589 roku, kiedy sejm zatwierdził legalne przekazywanie majątku najstarszemu synowi. Największe latyfundia na wschodzie Rzeczypospolitej były terytorialnie większe niż wszystkie Wyspy Brytyjskie razem wzięte. System Arendy polegał na przeważnie jednorocznych z góry opłacanych dzierżawach majątków, nieraz składających się z kilku wsi. Około trzy czwarte Żydów w Rzeczypospolitej Szlacheckiej żyło na terenach gdzie stosowany był system Arendy. Fakt, że Żydzi-Arendarze uzyskiwali z góry płatne dzierżawy z prawem do kontrolowani chłopów zamieszkałych w dzierżawionych majątkach był powodem wielu konfliktów społecznych i powodował pogromy Żydów, zwłaszcza na Ukrainie. Trzeba pamiętać, że Arendarze mieli prawo karać chłopów karami pieniężnymi jak również w niektórych majątkach karą śmierci. Arendarz miał prawo nakładać podatki oraz pobierał wypłaty na koszty kościelne od chłopów na wschodnich terenach Rzeczypospolitej. Koszty kościelne były pobierane od chłopów przez Żydów-Arendarzy za chrzty, śluby, pogrzeby oraz czasem za sam wstęp do kościoła lub cerkwi. Można sobie wyobrazić, jakie wrażenia na chłopach robiły tego rodzaju wydatki związane z ich religią, a nakładane przez Żydów-Arendarzy. Historia Arendy i jej spuścizna należała do tła historycznego stosunków Polsko-Żydowskich i dlatego wspominam ten fragment historii w recenzji książki „Złote Serca Czy Złote Żniwa”. Moja recenzja książki J. T. Grossa „Zołte Żniwa” napisana po angielsku nosiła tytuł „Holocaust Profiteering by Literały Hoax”, czyli „Wyzyskiwanie Zagłady Żydów Za Pomicą Fałszów Literackich”. Iwo Cyprian Pogonowski
Ojciec założyciel III RP na służbie u cara? Jeszcze nie ostygły szczątki rządowego Tupolewa, jeszcze ciała ofiar nie wróciły do Polski, gdy Adam Michnik znał już całą prawdę o tragedii smoleńskiej. W wywiadzie dla Radia Echo Moskwy z 12 kwietnia 2010 r. redaktor naczelny Gazety Wyborczej oznajmił, że jedynie „absolutni durnie” mogą myśleć o jakiejkolwiek winie strony rosyjskiej. A to tylko jeden z wielu przykładów walki dziennikarzy „Wyborczej” z „ludźmi z ogrodu zoologicznego i szaleńczym kompleksem antyrosyjskim”. Aby przekonać się o specyficznym stosunku środowiska Adama Michnika do tragedii narodowej, wystarczy prześledzić wypowiedzi dziennikarzy „Wyborczej” dla rosyjskich mediów na przestrzeni ostatniego roku. W audycji Radia Echo Moskwy z 12 kwietnia 2010 r. Adam Michnik, komentując okres żałoby w Polsce, użył wielu wzruszających i podniosłych słów, dotyczących tragicznie zmarłego prezydenta. Dla rosyjskiego słuchacza, niezaznajomionego z polskimi realiami, mogły brzmieć one wiarygodnie. Michnik tak mówił o prezydencie: „szanowałem go jako patriotę, jako mądrego, inteligentnego człowieka, który pragnie wszystkiego, co najlepsze dla swojej ojczyzny, dla społeczeństwa”. Dalsze wypowiedzi redaktora naczelnego „Wyborczej” wpadają jednak w odmienny ton. Lech Kaczyński podczas publicznych obchodów rocznicy rozpoczęcia II wojny światowej na Westerplatte 1 września 2009 r. wyraźnie powiedział, że zbrodnia katyńska stanowi rezultat rosyjskiego szowinizmu. Adam Michnik najwyraźniej nie pamiętał (a może nie chciał pamiętać?) słów polskiego prezydenta, twierdząc, że Kaczyński winą za Katyń obarczał rosyjskie społeczeństwo (sic!). Ale to jeszcze nic. Gdy wrak Tupolewa jeszcze dymił, naczelny „Wyborczej” znał już całą prawdę o katastrofie. „Nikt oprócz absolutnych durniów nie może znaleźć żadnej winy ani państwa, ani społeczeństwa rosyjskiego. To po prostu nieszczęście” – mówił. Czyżby już wtedy rozpoczynała się budowa polsko-rosyjskiego pojednania, z którego wyłączeni mieli być „absolutni durnie”? Dziś już wiemy, że gdy Michnik wypowiadał te słowa rosyjskie służby rozpoczęły już niszczenie wraku Tupolewa. Wówczas też pod ambasadą polską w Moskwie płonęły setki zniczy przynoszonych przez zwykłych Rosjan. Warto zwrócić również uwagę na wywiad Adama Michnika dla Rossijskiej Gazety z dnia 22 czerwca 2010 r., w którym redaktor mówił: „Jarosław Kaczyński zwrócił się z orędziem do Rosjan. I to nie było najgorsze. Ale część jego elektoratu próbowała zrzucić winę za wydarzenia pod Smoleńskiem na stronę rosyjską. Jeśli byłyby jakieś racjonalne podstawy do takiego stwierdzania, byłbym pierwszym, który o tym mówi. Ale żadnych podstaw dla tego nie ma, raczej na odwrót – zobaczyliśmy wówczas gest dobrej woli ze strony rosyjskich władz”. Gdy Michnik wypowiadał te słowa, polski wrak leżał i niszczał nieprzykryty nawet brezentem, a przypadkowi ludzie znajdowali na miejscu katastrofy fragmenty ciał ofiar i przyrządy sterownicze Tupolewa. Polski opozycjonista, dysydent i demokrata w jednej osobie, zachwala porządki w rzekomo europeizującej się Rosji. Michnik wykorzystuje swoją niewątpliwą reputację dla usprawiedliwienia działań reżimu Władimira Putina. Jak można to pogodzić z faktami, takimi jak zabójstwo Politkowskiej, Litwinienki, procesy polityczne? Okazuje się, że naczelnego „Wyborczej” stać na sprzeciw, wobec rządzących obecną Rosją. Adam Michnik 10 września 2010 r. skrytykował Władimira Putina za jego postawę w procesie Michaiła Chodorkowskiego mówiąc, że: „zaufanie do władzy rosyjskiej zależy od losu Chodorkowskiego”. Tyle tylko, że wypowiedź ta miała miejsce zaraz po posiedzeniu Klubu Waldajskiego (z udziałem m.in. Władimira Putina), w którym naczelny „Wyborczej” wziął udział. Redaktor sam wspominał, że zrobił to wbrew radom swoich moskiewskich przyjaciół, obawiających się, że w ten sposób Michnik przyczyni się do legitymizacji putinowskiego reżimu. Pozostaje więc zapytać z jakich pobudek w przypadku Adama Michnika wynika krytyka pewnych „porządków” panujących w Federacji Rosyjskiej? Podobnie dwuznaczny może się wydawać wywiad Michnika dla Komsomolskiej Prawdy z 11 kwietnia 2011 r. Naczelny „Wyborczej” określił tam polską prawicę i jej zwolenników, mianem „ludzi z ogrodu zoologicznego, z szaleńczym kompleksem antyrosyjskim”. Choć naczelny „Wyborczej” oświadczył, że boi się tradycji rosyjskiego imperium, to nie przeszkodziło mu to zupełnie dyskredytować tych, którzy głośno o niej przypominają. Choć zadeklarował, że walczy z mitem „wyzwolenia” uczynił to w gazecie, która publikuje artykuły zrzucające na Niemców odpowiedzialność za mord w Katyniu. Adam Michnik ma też swoich pomocników. Wschodni korespondenci „Wyborczej” również przyczyniają się dla uwiarygodnienia śledztwa smoleńskiego. Oczywiście są zauważalne między nimi pewne różnice. Komentowanie wypowiedzi Marcina Wojciechowskiego wydaje się być pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wystarczy wspomnieć, że korespondent „Wyborczej” przekonywał w Radiu Echo Moskwy, że „raport MAK wydaje się być dość obiektywnym i szczegółowym”. Ciekawe jest też, że Wojciechowski chwaląc „modernizującą” się Rosję, zupełnie zapomniał jak straszył Polaków rosyjskim ekspansjonizmem broniąc Rajdu im. Stepana Bandery w sierpniu 2009 r. Drugi ze wschodnich korespondentów „Wyborczej” Wacław Radziwinowicz, próbuje czasem nieśmiało bronić polskich interesów w kwestiach polityki obronnej i historycznej. Przykro jest słuchać, gdy przyjaźnie nastawiony dziennikarz „Wyborczej”, próbuje odpowiedzieć na kłamstwo o unicestwieniu przez Polaków 20 tysięcy czerwonoarmistów w 1920 roku, a próby te spalają na panewce. Nie jest on w stanie dokończyć myśli, gdyż jego rosyjski towarzysz postanawia przerwać rozmowę i podziękować słuchaczom za uwagę. „Rosja nie szanuje słabych” – ta fraza niczym memento dźwięczy w głowie, gdy obserwujemy nieskuteczne próby przypodobania się dziennikarzy „Wyborczej” wschodniemu sąsiadowi. Zbigniew Herbert powiedział, że „Michnik to człowiek złej woli, kłamca, oszust intelektualny”. Słynny rosyjski intelektualista Iosif Brodski mówił z kolei, że „Adam Michnik to typowy rosyjski inteligent tylko mówiący po polsku”. Udzielane w rosyjskich mediach wypowiedzi naczelnego „Wyborczej” pozwalają zadumać się nad tymi stwierdzeniami... ARCANA
"Mińsk kieruje" Moja Małżonka zadała mi wczoraj proste i zarazem przebiegłe pytanie: czy wg mnie delegacja prezydencka w ogóle nie mogła przylecieć nad Siewiernyj w Smoleńsku? Jako, prawda, paranoik smoleński, który w dodatku należy do wyznawców kosmicznej i niepojętej hipotezy maskirowki, odpowiedziałem niemal natychmiast przecząco, ale potem zacząłem się zastanawiać, pod jakimi warunkami tupolew mógłby się jednak pojawić nad smoleńską ziemią. I znalazłem dwa takie podstawowe warunki – po pierwsze: Ruscy musieliby dokonać ewidentnej manipulacji z czasem (oficjalnie głosić, że są 2 godz. różnicy między „warszawskim” a „moskiewskim” czy „smoleńskim”, natomiast w rzeczywistości na czas „operacji Smoleńsk” posługiwać się np. jednogodzinną różnicą; ten wątek wielokrotnie powracał w blogosferze). W takim scenariuszu delegacja przybyłaby nad Siewiernyj koło godz. 9.40/9.41 rus. czasu (a nie 10.40/10.41 – trzymając się oficjalnej „godziny katastrofy”) lub nawet wcześniej (skoro o godz. 6.13 UTC wedle „polskich stenogramów” jest w kokpicie mowa o tym, że pozostało 18 minut do lądowania). Po drugie: gdyby pozwolono na pojawienie się tupolewa w celach rekonesansu związanego z oceną możliwości pozwalających na lądowanie na Siewiernym, to dość dobrze zamaskowane musiałyby być szczątki lotnicze leżące na słynnej „polance” – zamaskowane w taki sposób, by nie zostały rozpoznane, jako przygotowana inscenizacja miejsca powypadkowego (np. przykryte płachtami imitującymi hałdy kwietniowego śniegu). Pamiętamy, jak w „stenogramach” pada wypowiedź śp. mjr. A. Protasiuka: „Możemy pół godziny powisieć i odlecimy na zapasowe. Mińsk albo Witebsk” (6.26 UTC). Gdyby, więc faktycznie załoga uparła się, że chce sprawdzić warunki na smoleńskim lotnisku i gdyby przybyła tam ca. 9.30 rus. czasu, to byłoby to z pewnością jeszcze przed przybyciem na lotnisko delegacji oczekującej na przybycie gości z Polski (ta delegacja, bowiem „nastawiałaby się” na przylot o ca. 10.30, zgodnie z „oficjalną różnicą czasu”, więc pojawiłaby się na lotnisku później). Za tym wariantem mogłoby przemawiać parę przesłanek.
1) Nawigator mówi o 6.14 UTC: „dwie czy godzina?” (a propos różnicy czasowej),
2) zdziwienie załogi tupolewa, że „jaczek” już wylądował (a przecież, wg oficjalnej wersji wydarzeń, miał wylecieć do Smoleńska DWIE godziny przed tupolewem),
3) relacje świadków mówiące o długim krążeniu jakiegoś samolotu nad lotniskiem (m.in. M. Pyza o tym wspominał w jednej z telewizyjnych relacji z 10-go Kwietnia
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/zakrzywienie-czasoprzestrzeni.html
oraz rozbieżności, co do czasów poszczególnych wydarzeń (także samej „katastrofy”),
4) opowieść S. Wiśniewskiego, że sądził, iż tupolew wcześniej wylądował i załoga odleciała „w celach technicznych” (tupolew w tym przypadku by, ma się rozumieć, nie lądował, a jedynie zniżyłby się na wysokość decyzji i po komendzie dowódcy statku: „odchodzimy”, skierowałby się na zapasowe lotnisko – najprawdopodobniej białoruskie, o czym za chwilę),
5) relacje o przygotowywaniu lotnisk zapasowych przez polskie placówki w Moskwie i Mińsku http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/witebsk-i-inne-lotniska-zapasowe.html
O ile ten pierwszy w/w warunek wydaje się realizowalny bez większych problemów (w tym wariancie lądowanie jaka i podejścia tupolewa mogłyby być odpowiednio po 8-mej tego rus. zmienionego i utajnionego czasu, choć możliwy jest także wariant, w którym te samoloty są w „oficjalnej strefie czasowej”, a nie „cofniętej” o godzinę), o tyle ten drugi wydaje się trudny do spełnienia ze względu na jego wysoką ryzykowność. Biorąc, bowiem jeszcze pod uwagę słynną (przynajmniej w blogosferze) „wybrozkę”, o której rozmawiają ruscy piloci o godz. 6.27-6.28 UTC, a więc zapewne zrzut jakichś drobniejszych szczątków lotniczych, mających uwiarygodniać „wypadkową drogę” (nie wystarczyło części wraku po prostu ułożyć na „polance”, jakieś fragmenty wyposażenia etc. należało „usypać” podczas niskiego przelotu), to nie sądzę, by było możliwe całkowite zamaskowanie takiego parusetmetrowego obszaru. Zresztą zamachowcy za wszelką cenę chcieli zyskać na czasie (rzecz jasna, w celu dokonania zbrodni), a więc w ich interesie było jak najszybsze przekierowanie lecącej delegacji na zapasowe lotnisko, nie zaś pozwalanie jej na swobodne krążenie nad Smoleńskiem (tym, bowiem zajmowały się ruskie samoloty) i deliberowanie, kiedy będzie warto podejść do lądowania.
Wspomniałem o białoruskim lotnisku nieprzypadkowo. Zauważmy, że – wbrew temu, co głosi kremlowska legenda – to właśnie (przynajmniej wedle „stenogramów”) „Mińsk kieruje”, a nie żadna centrala w Moskwie. Jeśli się wczytamy w „stenogramy”, to mińskie kontrole obszaru (w polskiej wersji wymienione są aż trzy: MiC1, MiC2, MiC3) przekazują łącznie 8 komunikatów polskiej załodze (od godz. 6.06 UTC do 6.22), podczas gdy „kontrola moskiewska” przekazuje raptem jeden zdawkowy, banalny komunikat dot. zniżania i częstotliwości „Korsarza”. Co ciekawsze, Moskwa zgłasza się dosłownie 15 sekund po zakończeniu się ostatniego komunikatu MiC3. Mało tego, to przecież MiC2 podaje załodze tupolewa „warunki smoleńskie” (6.14), a więc „widoczność 400 m, mgła” - NIE zaś żadna Moskwa. Jest to o tyle zdumiewające, że kto, jak kto, ale moskiewska kontrola powinna (skoro „kieruje”, jak szympansów wielokrotnie zapewniano) nawiązać dłuższą konwersację z Polakami i nie tylko podać dokładne dane dotyczące „fatalnych warunków na Siewiernym”, ale przy okazji zaproponować przekierowanie na zapasowe lotnisko oraz dopytać, jakie rozwiązanie załoga zastosuje (międzylądowanie i przeczekiwanie mgły, czy też lądowanie i transport kolumną samochodową). Kontrola z Moskwy odzywa się o 6.22 UTC, a więc jest to już 10 minut po tajemniczej rozmowie wieży szympansów z tajemniczym Transaero 331 na temat... pogody na Siewiernym, rozmowie przeprowadzanej niby „na prośbę Moskwy”:
10:10:11 331 «Корсаж» ответьте, Трансаэоо 331./”Korsarz”, odpowiedzcie, Transaero 331.
10:10:16 РП «Корсаж» ответил./”Korsaż” odpowiedział.
10:10:18 331 Доброе утро, будьте любезны вашу фактическую погоду./Dzień dobry, bądźcie tak mili (podajcie – przyp. F.Y.M.) waszą aktualną pogodę
10:10:22 РП Значит фактическая, туман, видимость порядка четырехсот, где-то не более четырехсот метров./Aktualna znaczy, mgła, widzialność rzędu 400, miejscami nie więcej niż 400.
10:10:31 331 А температура есть какая, давление./A temperatura jaka, ciśnienie.
10:10:33 РП Температура + 2, давление 7-45, а вы для польского борта работаете?/ Temperatura +2, ciśnienie 7-45, a wy dla polskiego samolotu pracujecie?
10:10:40 331 Да нет, мы просто пролетом, летим, нас Москва попросила./Nie, my przelotem, lecimy, nas Moskwa poprosiła.
10:10:45 РП Пока условий для приема нет, 3-3-1./Na razie warunków do przyjmowania nie ma, 3-3-1.
10:10:48 331 Хорошо, спасибо большое./Dobrze, wielkie dzięki.
10:10:55 331 А у вас прогноз какой есть вообще, нет?/A w ogóle to macie jakąś prognozę?
10:10:58 РП Прогноз тут в новом облике, блин, вообще не ожидали тумана, вот обещают где-то с час еще, что туман будет./Tu nowa prognoza, do bani, w ogóle nie spodziewali się mgły, a zapewniają, że gdzieś z godzinę jeszcze potrwa.
10:11:05 331 ну нам понятно, еще раз извините, спасибо./no rozumiemy, jeszcze raz przepraszamy, dziękuję.
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html
Kontrola moskiewska ma, więc uzyskane chwilę temu dane „z pierwszej ręki” i NIE przekazuje ich polskiej załodze? Nie ostrzega przed zagrożeniem? Niczego nie sugeruje? Nie zaleca jakiegoś bezpiecznego rozwiązania problemu? Nie informuje o tym, co zgłasza przelatującemu TSO 331 „kontrola na Siewiernym”? W „stenogramach” CVR, gdy Nawigator nawiązuje połączenie z MoC, jego wypowiedź po słowach „one-zero-one” się urywa, zaś w prawej kolumnie „stenogramów” pojawia się enigmatyczne sformułowanie: „Odgłos przypominający stuknięcie/przełączenie”. A może chodzi o odgłos przypominający cięcie montażowe po prostu? Dziwnych odgłosów odnotowanych jest w „stenogramach” dużo więcej: „odgłos przypominający szurnięcie”, „odgłos przypominający przełączanie przełączników” itp. (o 6.22 pojawia się coś takiego: „Chwilowe drganie amplitudy sygnału we wszystkich kanałach”, zaś o 6.30: „Zniekształcony znacznik czasowy. Impuls prądowy oraz zniekształcony znacznik czasowy”), można, więc przypuszczać, iż te dziwne dźwięki na dziwnych szpulach były łatwiejsze do rozpoznania niż ludzkie komunikaty, skoro część tych ostatnich podana jest w wersjach alternatywnych, które momentami pod względem fonetycznym brzmią zupełnie do siebie niepodobnie (Np. „„Dzień” lub „Witamy”, „dobry” lub „również”” 6.36 UTC). Nie mniej zagadkowo wygląda rozmowa polskiej załogi z samymi szympansami, które, co też warto odnotować, na przeróżne sposoby wywołują tupolewa: a to „Polish Foxtrot”, a to „Papa Lima Foxtrot”, a to „Polskij sto odin”, a to „sto odin”, a to „sto pierwyj”. Przyjrzyjmy się poniżej temu, co mówi Kransokutski w przeciągu paru minut.
10:23:45 Красн. Остаток топлива запроси./Spytaj o zapas paliwa.
10:23:46 РП Polish Foxtrot one zero one, остаток топлива, топлива сколько у Вас?/ Polish Foxtrot one zero one, zapas paliwa, ile macie paliwa?
10:23:54 101 Осталось 11 тонн./Zostało 11 ton.
10:23:56 А (нрзб)./ (niezr.)
10:23:57 Красн. До Внуково хватит, запасной аэродром.../ Do Wnukowa wystarczy, zapasowe lotnisko…
Pomijam już w tym miejscu cyrki w „stenogramach” CVR, jakie dzieją się z paliwem tu-154m (6.18 UTC „13-12,5 t”, zaś 5 minut później, bo o 6.23 „11 t” - w ciągu paru minut tupolew spalił 2-1,5 t paliwa?), Krasnokutski więc wie, jak możemy z powyższego dialogu wywnioskować, że te 11 ton miałoby starczyć polskiej delegacji do przelotu na dość odległe ze Smoleńska Wnukowo. Tymczasem chwilę potem pyta (usłyszawszy minutę wcześniej, że zapasowymi lotniskami są Witebsk i Mińsk):
10:25:11 Красн. 1-0-1, после контрольного захода у Вас топлива хватит на запасной?/ 1-0-1, po kontrolnym podejściu starczy wam paliwa do zapasowego? Oficjalnie, jak pamiętamy, lotnisko witebskie było nieczynne, nieoficjalnie jednak mogła na nim urzędować specjalnie przywieziona na ten właśnie dzień, ruska załoga „kontrolerów”, no i „kompania powitalna” ruskich „antyterrorystów”. To zresztą zastanawiające, nawiasem mówiąc, że polscy ambasadorzy „uruchamiali siły” akurat w najodleglejszych punktach, czyli w Mińsku i Moskwie (wg relacji G. Kwaśniewskiego http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/witebsk-i-inne-lotniska-zapasowe.html
nie zaś w najbliższym z zaplanowanych, czyli w Witebsku. Niedawno w poście Albatrosa... z lotu ptaka powrócił wątek Briańska (i jego połączenia ze Smoleńskiem w godzinach przedpołudniowych 10-go Kwietnia) http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/09/odkrycie-albatrosa.html
Lotnisko w Brańsku mogło być punktem przerzutowym po wykorzystaniu „nieczynnego” Witebska - z tego ostatniego, jako „nieczynnego”, nie mogły latać transporty na Siewiernyj przed południem 10-go Kwietnia, bo dość dziwnie by to wyglądało. Lotnisko w Witebsku oficjalnie „udrożniono” dopiero w godzinach późno popołudniowych, gdy do Smoleńska mieli się po tragedii wybierać oficjalni przedstawiciele Polski.
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/08/witebsk-minsk.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/zzzz-pole-droga-lub-aka.html
FYM
Budzenie lemingów Jak tu nie wierzyć w istnienie "wajchy"? Ledwie marszałek Schetyna oznajmił, że sondaże przyznające władzy miażdżącą przewagę nad opozycją mówią nieprawdę, bo w istocie przewaga jest niewielka i nic jeszcze nie zostało przesądzone - i sondaże zaraz zaczęły pokazywać, że jest właśnie tak, jak pan marszałek powiedział. Do przedwczoraj cała orkiestra rżnęła w takt miażdżącego sukcesu: jesteśmy wielcy, jesteśmy jedyni, Tusk wygra, prorządowi publicyści tak samo jak najemni eksperci i etatowe mendy internetowe eksponowały niezachwiane poczucie wyższości czerpane z przesądzonego wyborczego sukcesu. Ale wczoraj stratedzy Partii zmienili linię, więc dzisiaj nawet "Gazeta Wyborcza" zamawia sondaż, który ma jej wyznawców przerazić wizją powrotu PiS do władzy. Sondaż jest oczywiście równie prawdziwy jak te przedwczorajsze, które dawały PO pewność miażdżącego zwycięstwa, zresztą zrobiony przez tę samą pracownię, tylko użyto innej metodologii. To niejaka wskazówka dla tych, którym się chce myśleć: zamów odpowiedni wynik, a sondażownia zawsze dobierze odpowiednią do niego metodologię. W ramach potrząsania śpiącym wyborcą PO, premier też zmienił linię i zagroził, że jak nie wygra tych wyborów zdecydowanie i miażdżąco, to nie będzie rządzić. Nie żeby tam się obraził i sobie poszedł, aż tak zdeterminowany nie jest - ale po prostu sam rządzić nie będzie, i nikomu innemu nie da. Czyli powtórzy numer sprzed lat, kiedy to odmówił wejścia w koalicję z PiS, odmówił rozpisania nowych wyborów, i pryncypialnie krytykował PiS za koalicję z Lepperem i Giertychem i za wszystko w ogóle. A na koniec, żeby wszystkim pokazać, jaki jest propaństwowy i jak dobro wspólne przedkłada ponad interes partyjny, rozpoczął akcję przegłosowywania wobec ministrów wotum nieufności po jednym, która docelowo miała doprowadzić do tego, żeby w ogóle żadnego rządu nie było. Takie rozwiązanie mogłoby nawet pozwolić panu premierowi wybrnąć z bigosu, w jaki się wpakował. Przez cztery lata obiecał już wszystko, co można. Wspólną walutę w 2012 i autostrady, jednoizbowy parlament, dwie rewolucje legislacyjne i przeniesienie się do Sejmu, katarskiego inwestora, który uratuje stocznie i wyrzucenie ministra, jeśli tego inwestora nie znajdzie, zmniejszenie biurokracji o 10 procent, skomercjalizowanie służby zdrowia, oddanie mediów publicznych tzw. twórcom... I, trzeba to powiedzieć po francusku, jak minister Rostowski: merde! A teraz nie ma już poręcznego argumentu, że wszystko blokuje wrogi prezydent. I dobre czasy na pożyczanie kasy się skończyły, OFE już oskubane, rezerwa demograficzna poszła na wypłatę wrześniowych emerytur, koszty utrzymania państwa rosną wraz z rosnącym zatrudnieniem w urzędach i budżetówce, a zachodni liderzy, zamiast z wdzięczności za uległą postawę podtrzymywać fikcję "prezydencji", olewają ją demonstracyjnie, wyrzucając naszego ministra finansów z posiedzeń eurogrupy i ignorując przewidziany na główny "iwent" kampanii wielki szczyt w sprawie Partnerstwa Wschodniego. W takiej sytuacji premier najchętniej oddałby na czas jakiś insygnia, wrócił do ulubionego trybu życia i sprawdzoną metodą walił w rządzący PiS jak w bęben i w każdej sprawie podkładał mu nogę. A z tym by się nie musiał przepracowywać, bo przecież każdy dzień przynosi kolejne dowody wierności składane mu przez funkcjonariuszy władzy w mediach - cała ich sfora aż rwie się do powtórki nagonki z poprzedniej kadencji, kiedy to codziennie zmyślała nowe zbrodnie PiS i nowe dowody "nacisków", "nadużyć" i w ogóle "dusznej atmosfery IV RP". O tak, kusząca wizja - Donald sobie podrzemuje oglądając mecze i od czasu do czasu miota obelgi na rządzącą koalicję Kaczyńskiego z Napieralskim, Pawlakiem, Kowalem i Palikotem, media wtórują mu w tym równo, kraj, po wszystkich podjętych przez niego decyzjach budżetowych, zmierza szybkim krokiem do bankructwa, i liderowi PO pozostaje tylko czekać, kiedy ogłosi nowe wybory... Tylko, że jednego ta wizja nie uwzględnia. Tego, iż podwładni premiera zanadto przyrośli do stołków, i mają podstawy obawiać się, że jak oddadzą władzę, to będą musieli za rozmaite popełnione podczas swych rządów uchybienia odpowiadać, może nawet przed sądem. Więc jest bardzo prawdopodobne, że nawet, jeśli PO nie zyska "mocnego mandatu do rządzenia", to oni i tak władzy nie oddadzą. Ot, prezydent naznaczy na premiera Schetynę, Schetyna ogłosi "dla ojczyzny ratowania" koalicję z pozostałymi przystawkami, a także "odnowę", odcinając się od poprzedniego "okresu błędów i wypaczeń", i wtedy Tusk będzie szczęściarzem, jeśli zamiast zwalić na niego całą winę za bankructwo państwa były przyjaciel pozwoli mu objąć posadę unijnego ambasadora w Ułan Bator. Jest to scenariusz realny, więc należy sądzić, że opowiastki o oddawaniu władzy to, podobnie jak przestawione wajchą sondaże, tylko sposób pobudzania lemingów. Czy skuteczny, to osobna sprawa. Sama władza nie jest tego pewna, bo wyraźnie przyszykowała sobie alternatywę. Gdyby wybory wygrał jednak PiS, się te wybory po prostu unieważni. Jest do tego absolutnie wystarczający i niepodważalny powód: decyzja o odmowie rejestracji list wyborczych Nowej Prawicy. Państwowa Komisja Wyborcza odmówiła rejestracji komitetu, który spełnił wszystkie określone prawem warunki, ponieważ nie zdążyła na czas policzyć podpisów. Oczywiste złamanie prawa. Można nad nim oczywiście przejść do porządku dziennego, jak to zrobiono na przykład w wypadku złamania przez premiera ustawy o CBA albo przejęcia przez marszałka Komorowskiego władzy prezydenckiej, wraz z aneksem do raportu o WSI, na podstawie prawnej w postaci żółtego paska w TVN 24. Ale można też, na przykład gdyby wynik wyborów okazał się niekorzystny, orzec, że trudno, ale trzeba je powtórzyć. I uruchomić wszelkie siły, żeby tym razem frekwencja wypadła okazale, a poprawiony wynik plasował nas "w głównym nurcie polityki europejskiej". Jeśli Polacy nie rozumieją historycznej konieczności, to będą głosować tak długo, aż zagłosują jak należy.
RAZ
OBAMA I JIABAO, ZACHÓD I WSCHÓD, KAPITALIZM I KOMUNIZM I ŻYCIE NA KREDYCIE Po tym jak Pan Prezydent USA Obama Barack radził Europie co ma robić, Pan Premier Chińskiej Republiki Ludowej Wen Jiabao stwierdził, że jego kraj „jest gotów wyciągnąć pomocną dłoń i więcej inwestować w krajach europejskich i w Stanach Zjednoczonych” i wyraził przekonanie, że Europa i USA uporają się z problemami gospodarczymi. Niestety dla przywódców „zachodniej cywilizacji” rządzonej zgodnie z doktryną Keynesa – taki jest dziś rzeczywisty porządek rzeczy.
Socjalizm, który miał być sposobem obrony kapitalizmu przed komunizmem, właśnie bankrutuje. Ale może liczyć na „pomocną dłoń” chińskich komunistów. Gdy na zachodzie zaczęto lansować koncepcję „welfare state”, która miała być dowodem, że tezy Marksa o nieuchronnej polaryzacji klasowej i pauperyzacji większości są błędne, bo można wprowadzić „dobrobyt” dzięki naukom Keynesa, „nauka” w obozie wschodnim postanowiła dać odpór tezie, że bez rewolucji proletariackiej można wprowadzić dobrobyt. W 1970 roku Sylwester Zawadzki – przyszły minister sprawiedliwości w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego – napisał o tym nawet „rozprawę naukową”: „Państwo dobrobytu – doktryna i praktyka”. Jak się łatwo domyśleć nie dawał wielkich szans burżuazji na obronę „zgniłego kapitalizmu? I jak sobie popatrzymy dziś na to, kto ma kasę, a kto długi, moglibyśmy dojść do wniosku, że Pan Profesor Zawadzki miał rację. Ale tylko, dlatego, że racje miał F.A. Hayek, który w „The Road to Serfdom” opisywał, jak interwencjonizm, będący podstawą koncepsji „welfare state” – prowadzi do kolektywizmu. Zeszły jednak pewne różnice. Lenin zapewniał komunistów, że „kapitaliści sprzedadzą nam sznur, na którym my ich powiesimy”. Chińczycy zastosowali inną metodę – to oni sprzedają kapitalistom majtki i koszulki, bo kapitaliści doszli do wniosku, że zamiast je produkować samemu, zajmą się nowoczesnymi technologiami i usługami. Pomysł był bardzo dobry, ale jak powiada najsłynniejsze Prawo Murphy’ego – „jak coś może pójść źle to na pewno pójdzie”. No i poszło w momencie, gdy kapitaliści uznali, niestety, że najważniejsze ze wszystkiego są „usługi finansowe”. Zajęli się, więc „wypłukiwaniem złota z powietrza” zaniedbując wszystko inne. I nie sprzedali komunistom sznura, tylko jeszcze sami za niego zapłacili. Sznur jest z papierowych pieniędzy. Papier, co prawda cienki jest, ale spróbujmy przedrzeć paczkę jakichś stu „legalnych środków płatniczych”. Ciężko się z takiego papierowego sznura zerwać. Jest on zrobiony z pieniędzy wydawanych na te majtki i koszulki, czy tanie podzespoły do iPhonów i iPadów sprzedawanych po ich złożeniu do kupy Amerykanom ze stukrotnym przebiciem oczywiście na kredyt. Już cytowałem Hazlitta, ale nie zawadzi przypomnieć znowu co pisał w „Ekonomii w jednej lekcji” na temat kredytów. Kredyt, to nie jest coś, co bankier daje człowiekowi. Kredyt to coś, co człowiek już ma. Ma go na przykład ze względu na to, że posiada aktywa o większej rynkowej wartości pieniężnej niż pożyczka, o którą zabiega. Albo ma go dzięki swemu charakterowi i wynikom, które dotychczas osiągnął. Przynosi je ze sobą do banku. Bankier nie daje czegoś za nic. Uważa, że może być pewny spłaty długu. Po prostu wymienia bardziej płynną postać aktywów, – czyli kredyt – na postać mniej płynną”. Czy aby na pewno wszyscy nabywcy iPhonów i majtek w Wall Marcie na kartę kredytową mają taki „kredyt”? Czy może musieli go dostać od „państwa dobrobytu”? Gwiazdowski
Tu-154 przeleciał kilka metrów nad brzozą? "Istnieje bardzo silne domniemanie, że samolot był ponad brzozą, co najmniej 3-4 nad nią" - ujawnił Antoni Macierewicz w rozmowie z Katarzyną Gójską-Hejke na stronie vod.gazetapolska.pl
Przewodniczący sejmowego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej mówił o pracach, jakie prowadzą eksperci jego zespołu. "Prowadzone są dwa typy prac. Po pierwsze: prace nad rekonstrukcją trajektorii lotu. Istnieje bardzo silne domniemanie, że samolot był ponad brzozą, co najmniej 3-4 nad nią [...] Po drugie: rekonstrukcja kształtu rozpadu samolotu. Są prowadzone badania, które pozwolą stwierdzić, jak to się dokonywało" - zdradza Macierewicz. Poseł PiS odnosi się do niedawnej prezentacji prac zespołu smoleńskiego, podczas której prof. Wiesław Binienda, ekspert NASA, udowodnił, że skrzydło Tu-154 nie mogło odpaść po uderzeniu w brzozę. - Nie jest możliwe, aby skrzydło zostało urwane po uderzeniu w brzozę - powtórzył Macierewicz, podkreślając, że ani w raporcie MAK, ani w raporcie komisji Jerzego Millera nie ma żadnych wyliczeń, które potwierdzałyby teorię o utracie skrzydła przez tupolewa. - Moim zdaniem doszło do popełnienia przestępstwa przez te czynniki, które są odpowiedzialne za powstanie raportu Millera. Oszukano nas - dodaje Macierewicz. Antoni Macierewicz mówi, że wyniki badań prof. Biniendy zostały przekazane prokuraturze. - Prof. Binienda jest do dyspozycji zarówno prokuratorów, jak i ekspertów ministra Millera - informuje poseł PiS. Antoni Macierewicz
Barroso forsuje euroobligacje, a Tusk siedzi cicho
1. Na ostatniej sesji Europarlamentu, szef Komisji Europejskiej Jose Barroso zapowiedział, że w najbliższym czasie przedstawi kilka opcji euroobligacji, które maja być najpoważniejszym instrumentem ratowania krajów strefy euro. Zdaniem Przewodniczącego Komisji Europejskiej niektóre z tych opcji mogą być wdrożone w ramach istniejącego Paktu Stabilności i Wzrostu, a inne będą mogły być wdrożone dopiero po zmianach wspomnianego traktatu. Barroso stwierdził, że wdrożenie tego instrumentu wymaga wprowadzenia w życie uchwalonego wcześniej przez Grecję pakietu oszczędnościowo-prywatyzacyjnego, z czym ten kraj ma ciągle duże kłopoty. Ponadto konieczne jest przyjęcie przez Radę Europejską tzw. sześciopaku, czyli pięciu rozporządzeń i jednej dyrektywy, wprowadzającego automatyczne sankcje za nieprzestrzeganie dyscypliny finansowej, a także ostatecznego uzgodnienie drugiego pakietu pomocowego dla Grecji i zatwierdzenie zmian Europejskiego Mechanizmu Stabilności Finansowej. Wszystko wskazuje jednak, że determinacja KE w zakresie euroobligacji jest ogromna, zwłaszcza, że wspierają ją znane autorytety ekonomiczne i wielcy inwestorzy giełdowi, w szczególności George Soros.
2. Jeszcze rok temu, kiedy ten pomysł się pojawił Premier Tusk był jego gorącym przeciwnikiem i w polskim Sejmie perorował, że osiągnął w Unii Europejskiej wielki sukces, bo udało mu się ten pomysł ostatecznie zablokować. Teraz niestety siedzi cicho, choć jego przyjaciel Janusz Lewandowski zasiadający w Komisji Europejskiej musiał go chyba ostrzegać, że ten pomysł nabiera realnych kształtów i w najbliższym czasie ma być prezentowany, jako oficjalne stanowisko tej instytucji. Euroobligacje byłyby papierami wartościowymi emitowanymi w odpowiednich proporcjach przez wszystkie kraje strefy euro i przez nie także gwarantowane. Pomysłodawcy zakładają, że ze względu na ranking finansowy Niemiec a także Francji ich rentowność byłaby bliższa rentowności obligacji niemieckich i francuskich ,a nie np. hiszpańskich i czy włoskich i tym samym obsługa długów bankrutów takich jak Grecja czy Portugalia, a także krajów z coraz poważniejszymi kłopotami finansowymi takich jak Hiszpania czy Włochy, byłaby łatwiejsza, a przede wszystkim znacznie tańsza. W ostatnich tygodniach rentowność obligacji włoskich czy hiszpańskich jest przynajmniej o 300 pkt. bazowych wyższa niż niemieckich bundów, a obligacje greckie czy portugalskie nie są w ogóle emitowane, bo ich rentowność poszybowała do kilkunastu procent.
3. Co jest dobre dla krajów strefy euro, (choć nie wszystkich), może być katastrofą dla krajów będących poza strefą euro w szczególności z bardzo wysokim długiem publicznym i ogromnymi potrzebami pożyczkowymi, właśnie takimi jak Polska. Euroobligacje będą, bowiem przyciągały inwestorów gwarancjami aż 17 krajów członków strefy euro i mimo, że ich rentowność nie będzie wysoka, to będą się sprzedawały bez problemów. Takie kraje jak Polska z dużym długiem i ogromnymi potrzebami pożyczkowymi mimo tego, że będą oferowały papiery z wyższa rentownością będą miały kłopoty z ich ulokowaniem a rynku. Potrzeby pożyczkowe naszego kraju na następny rok wynoszą ponad 180 mld zł i gdyby euroobligacje znalazły się na rynku Polska może mieć poważne problemy z pożyczeniem takich pieniędzy, co więcej za te pożyczki będzie musiała płacić więcej niż do tej pory. A i tak płacimy nie mało, bo rentowność naszych obligacji 10-letnich sięga 6 %.
4. Szczęśliwie dla nas na razie to rozwiązanie blokują Niemcy, bo oni byliby prawdopodobnie jedynym krajem spośród członków strefy euro, który za obsługę swojego długu musiałby płacić więcej niż dotychczas. Dlaczego jednak w tak fundamentalnej sprawie dla naszej przyszłości, cicho siedzi Premier Donald Tusk, choć wcześniej grzmiał, że Polska nie może do takiego rozwiązania dopuścić? Czyżby uważał, że po październikowych wyborach już nie będzie rządził i chce ten „pasztet” zostawić swoim następcom? Zbigniew Kuźmiuk
Sklepowicz walczy z PKW i Sądem Najwyższym Kilka dni temu pisałem o prywatnym liściku Przewodniczącego Wydziału III Sądu Najwyższego do KWW Romana Sklepowicza. Oto odpowiedź tego Komitetu Wyborczego. Skarga Sklepowicza dotyczyła uchwały PKW w jego sprawie, ale powoływała się na kazus złamania kalendarza wyborczego odnośnie KWW OLW Nowego Ekranu. W odpowiedzi na nią zamiast Sądu Najwyższego wypowiedział się Przewodniczący jednego z wydziałów, który w liście niemal prywatnym, łamiąc wszelkie procedury, zwrócił uwagę Sklepowiczowi, że nie powinien robić tego, czego nie zrobił (sic!).
http://lazacylazarz.nowyekran.pl/post/26710,sad-najwyzszy-tez-gubi-sie -w-wyborach
Na swojej stronie internetowej Roman Sklepowicz umieścił tezy odpowiedzi na ten liścik, jaką dziś składa do Sądu Najwyższego. Mam podejrzenia graniczące z pewnością, że ta odpowiedź będzie większym problemem dla SN niż sama skarga. Roman Sklepowicz pisze:
W piątek na biurze podawczym Sądu Najwyższego w Warszawie złożę odpowiedź w formie wniosku:
- na jakiej podstawie SĄD Najwyższy – w trybie wyborczym – nie rozpoznał skargi mojego komitetu a jakiś urzędnik
(sędzia?) odpowiedział w formie listu do narzeczonej na wniosek (pozew, skargę) złożony trybie wyborczym i PROCESOWYM?
- tej odpowiedzi nie można traktować jak orzeczenia sądu, bo NIE sąd mi odpowiedział w trybie Postanowienia a jakiś przewodniczący …nie pisałem skargi – pozwu – do przewodniczącego a do SĄDU …
- jakim prawem i jakimi przepisami legitymowany przewodniczący napisał do mojego Komitetu jednozdaniowy list..
- będę żądał decyzji sądu w tej sprawie i wyjaśnienia mi PROCESOWEGO jak do tego doszło, że na wniosek procesowy do sądu odpowiada urzędnik na etacie przewodniczącego..
- liścik ten uważam za naruszenie moich praw i dóbr osobistych gwarantowanych – póki, co – przez Konstytucję RP..
- pisząc ten słodki list pan przewodniczący wydziału naruszył porządek prawny i ciekaw jestem czy będą wyciągnięte w stosunku do niego konsekwencje prawem przewidziane.. tak jak do każdego obywatela naruszającego prawo???
- będę żądał w tej sprawie zajęcia stanowiska w formie orzeczenia SN …PRZEZ SĄD NAJWYŻSZY a nie pracowników sądu…
http://www.sklepowicz.pl/blog/
Smród w okół Wyborów 2011 się zagęszcza Łażący Łazarz
To może wywrócić te wybory. Korwin-Mikke pisze do Sądu Najwyższego: "Nie można uzależniać losu partii od tempa działań OKW!"
Treść protestu złożonego w Sądzie Najwyższym przez: Mieczysława Burcherta, pełnomocnika Komitetu Wyborczego
Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego – i Janusza Korwin-Mikkego, Prezesa Kongresu Nowej Prawicy DoSądu Najwyższego w m i e j s c u w trybie wyborczym
Protest wyborczy Na podstawie Art. 1 p. Ustawy z dnia 23 listopada 2002 r. o Sądzie Najwyższym. (Dz. U. z dnia 31 grudnia 2002 r.; Sąd Najwyższy jest organem władzy sądowniczej, powołanym do: (…) 2) rozpoznawania protestów wyborczych oraz stwierdzania ważności wyborów do Sejmu i Senatu) w powiązaniu z Art 60 § 1 ustawy o Sądzie Najwyższym oraz art. 241 § 1 Kodeksu Wyborczego - składamy protest przeciwko postępowaniu Państwowej Komisji Wyborczej – odbierającej naszym wyborcom w połowie Polski możliwość zagłosowania na swoją partię – i niezgodnie z obyczajami panującymi w krajach demokratycznych bardzo znacząco pogarszając sytuację wyborczą jedynej partii pragnącej utworzyć w Polsce Państwo Prawa. Postępowanie PKW, sprzeczne z interpretacją SN (vide: uzasadnienie wyroku w/s KW „Nowy Ekran” - III SW 10/11) może nawet doprowadzić do skandalu, jakim byłoby unieważnienie wyborów.
Protest dotyczy dwóch kwestii:
1) Interpretacji Kodeksu Wyborczego, zgodnie, z którym prawo do zgłaszania komitetów w całym kraju mają partie, które zarejestrowały swoje listy w ponad połowie (tu: 21) Okręgów wyborczych. KNP listy takie zarejestrował. Wątpliwość dotyczy terminu: czy chodzi o listy zgłoszone w terminie i (być może potem) zarejestrowane – czy o listy zgłoszone i zarejestrowane w tym terminie. Np. p. prof. Piotr Winczorek uważa, że oczywiście słuszna jest interpretacja pierwsza, (bo Ustawodawca nie mógł uzależniać losu partii od tempa działań OKW!) - i podobnie twierdzi p. prof. Ryszard Piotrowski:
Z przepisów Kodeksu Wyborczego wynika dopuszczalność wydania komitetowi wyborczemu, którego listy zarejestrowano, co najmniej w połowie okręgów wyborczych, zaświadczenia o spełnieniu tego warunku, jako przesłanki dokonania przez ten komitet, na podstawie wydanego zaświadczenia, niezwłocznego zgłoszenia dalszych list bez poparcia zgłoszenia podpisami wyborców, także po 40 dniu przed dniem wyborów, jeżeli okręgowa komisja wyborcza dokonała rejestracji listy przesądzającej o spełnieniu tego warunku po 40 dniu przed dniem wyborów. Jednak PKW stoi na stanowisku, że to zarejestrowanie przez OKW musi nastąpić 40 dni przed dniem wyborów - mimo że wymóg taki nie jest wpisany do art 210 § 2 KW, który stanowi podstawę do rejestracji list bez podpisów (Art 210 § 2 mówi:
Komitet wyborczy, który z zachowaniem wymogów określonych w § 1 zarejestrował listy kandydatów, co najmniej w połowie okręgów wyborczych, uprawniony jest do zgłoszenia dalszych list bez poparcia zgłoszenia podpisami wyborców - nie wspominając o terminach. Przy takiej interpretacji (jest to sprzeczność między dwoma artykułami KW) PKW mogłaby przez proste opóźnienie rejestracji nie dopuścić do wyborów dowolnej partii.
2) Interpretacji „wyraźności podpisu”. Wbrew w/w wyrokowi SN (w/s „Nowego Ekranu”), który nakazuje uważać za ważny podpis, jeśli istnieje numer PESEL pozwalający sprawdzić tożsamość podpisującego, OKW odrzucały masowo podpisy. np. w Okręgu Warszawa I odrzucono tylko na podstawie „niewyraźny podpis” lub „niewyraźny adres” ponad 150 podpisów; ich uznanie wystarczyłoby do rejestracji listy. Podobnie w Okręgach: Gdynia, Radom i Piła. Rozstrzygnięcie wątpliwości w pierwszej kwestii miałoby doniosłe znaczenie dla rozumienia Kodeksu Wyborczego. Jest to, być może, działanie intra legem – byłoby jednak nonsensem, gdyby SN nie miał prawa zainterweniować w tym momencie – a następnie miał prawo na tej samej podstawie unieważnić wybory, powodując znacznie większe straty społeczne.
W drugiej chodzi o zmuszenie Państwowej Komisji Wyborczej do respektowania wyraźnych wskazówek Sądu Najwyższego („Dlatego Sąd Najwyższy uważa, że przy ocenie prawidłowości wpisania danych osobowych do wykazu poparcia należy stosować metodę przeciwną tej, która jest stosowana przez PKW” - Postanowienie z dn. 31-VIII-2011 - SSN Kazimierz Jaśkowski, SSN Teresa Flemming-Kulesza SSN Józef Iwulski; III SW 10/11). Z punktu widzenia KNP po pozytywnym rozstrzygnięciu kwestii pierwszej druga jest bez znaczenia – jednak jej rozstrzygnięcie byłoby istotnym dla praktyki potwierdzeniem stanowiska Sądu Najwyższego. Oczekując na rychłe rozstrzygnięcie tej palącej sprawy
Pozostajemy z poważaniem Mieczysław Burchert Janusz Korwin-Mikke Warszawa, 14-IX-2011
Szczęki zaciskają się do krwi Co się dzieje z tym Celsjuszem? Tu w Kanadzie Celsjusz szaleje; w takim, dajmy na to, Montrealu raz gorąco, jak w Sajgonie, a za dwa dni - zimno niczym na Alasce. To pewnie są te zmiany klimatyczne, z którymi walczą postępakowie, sponsorowali okruszkami ze stołu pańskiego, na którym przewalają się krocie uzyskane przez starszych i mądrzejszych z wypłukiwania złota z powietrza. Jak tak dalej pójdzie, to już w ogóle się w tym wszystkim nie połapiemy. Właśnie czytam, że stanowiący tłustą plamę na znękanej ludzkości Al Gore skrytykował prezydenta Obamę z pobudek ekologicznych. Czego on chce, ten Al Gore od prezydenta Obamy, skoro prezydent Obama nie wypuszcza przecież żadnych gazów cieplarnianych? A jeśli nawet wypuszcza, to przecież jest to najściślejsza tajemnica państwowa, znacznie bardziej donioślejsza, niż ustalenia poczynione przez Aleksandra Fredrę w sławnej „Sztuce obłapiania”. Są tam oczywiście okropne bezeceństwa, ale są też rzeczy jedynie słuszne, zwłaszcza z punktu widzenia obrony małżeństwa, jako związku mężczyzny i kobiety. „O wy najczulsze małżeńskie pieszczoty! O lubieżności ręką dana cnoty!” Jeśli tylko puścimy wodze fantazji, to nie ulega wątpliwości, że małżeństwo roztacza przed człowiekiem perspektywy, z którymi nie mogą w ogóle porównywać się ponure katusze, zadawane sobie nawzajem przez sodomitów płci obojga. Trudno doprawdy zrozumieć te pretensje postępactwa, nawet, jeśli nie są motywowane politycznie, albo zadaniami bezpieczniackimi, a cóż dopiero, gdy właśnie są - jak w naszym nieszczęśliwym kraju? Z powodu oddalenia, a także braku konsultacji z Tajnymi Współpracownikami, nie jestem w stanie tak z marszu spenetrować prawdy, ale przecież to i owo się zapamiętało. Obserwując tedy przekomarzania między publicystami Rzeczpospolitej i oficerami frontu ideologicznego żydowskiej gazety dla Polaków nie mogę oprzeć się pokusie zacytowania spiżowych słów ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego: „Stokrotka, ech Stokrotka...” Rzadko, kiedy zdarza się inwokacja po pseudonimie operacyjnym, ale przecież nietrudno zrozumieć, że pan prezydent pragnął w ten sposób, poprzez takie delikatne dekonspirowanie funkcjonariuszy bezpieki drobniejszego płazu, dać do zrozumienia prawdziwym sukinsynom, że czyny i rozmowy nie tylko są spisane i panu prezydentowi wiadome, ale że gotów jest w razie potrzeby zrobić z nich polityczny użytek. Kwiatuszki na przeprosiny nie mają tu nic do rzeczy, więc dajmy na to ja, będąc na miejscu „Stokrotki”, w takiej sytuacji przekomarzałbym się trochę ostrożniej. Zresztą - powiedzmy sobie szczerze - co mnie to w końcu obchodzi, czy Stokrotka się skompromituje? Niech jej nawet na oczach całej Polski ściągną majtki - a będę ostatnim człowiekiem okazującym jej współczucie. „Nie znałeś litości panie i my nie znajmy litości!” Więc kiedy w Kanadzie szaleje Celsjusz, w naszym nieszczęśliwym kraju narasta anarchia. W zasadzie wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo niby cóż innego ma narastać w epoce recydywy saskiej, jak nie anarchia? Z drugiej jednak strony, takie ostentacyjne lekceważenie niezawisłego sądu i to w dodatku - Najwyższego przez Państwową Komisję Wyborczą stanowi dodatkową poszlakę wskazującą na to, iż w naszym nieszczęśliwym kraju prawdziwym źródłem prawa nie są żadne ustawy, ani orzeczenia niezawisłych sądów, niechby nawet Najwyższych, tylko Fuhrerprinzip, to znaczy postanowienia Sił Wyższych. Jeśli, dajmy na to, Siły Wyższe postanowiły, że w ramach uszczelniania sceny politycznej, nie może pojawić się na niej więcej podmiotów niż sześć, to znaczy - cztery zatwierdzone i dwa dodatkowe, gwoli markowania pluralismusa politycznego, to więcej ich się nie pojawi, żeby tam nie wiem, co! Jak się okazuje, demokracja to wprawdzie kupa gówna, ale Fuhrerprinzip - jeszcze większa zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę, kto na tej uszczelnionej scenie politycznej ma pozostać. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, nawet mniejsza o to - kto, tylko, z jakimi intencjami? Niechże, bowiem będzie sobie ktokolwiek, byleby miał patriotyczne intencje. Właśnie w zacnym gronie w Ottawie rozmawialiśmy o tym cały wieczór, a nawet dwa wieczory - ale nie powiem, byśmy doszli do jakiejś optymistycznej konkluzji. Przeciwnie - analizując chłodno i z dystansem sekwencję wydarzeń ostatnich miesięcy, niepodobna nie dojść do wniosku, że nasz nieszczęśliwy kraj ześlizguje się po równi pochyłej ku swojemu nieuchronnemu przeznaczeniu, ramowo wyznaczonemu przez porozumienie strategicznych partnerów, z udziałem - jakże by inaczej? - starszych i mądrzejszych. Na taki widok szczęki zaciskają się aż do krwi, no a skoro tak, to pojawia się też myśl, że nie tylko sobie, ale i innym też dobrze byłoby nieco krwi upuścić. Krwi upuścić... Ładny interes! Niby to horror, bo przecież Polak z Polakiem - ale z drugiej strony, od kiedy to formalna przynależność do Polactwa ma chronić przed Scyzorykiem? Wprawdzie fundamentalna zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą głosi, że „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych” - ale nie ma żadnego powodu, by „waszych” nie ruszać. Przeciwnie - wszystko wskazuje na to, że trzeba by ich wreszcie ruchnąć - ale co z tego, że „trzeba by”, kiedy nikt ruchnąć się nie odważy, już choćby z braku siły, a przede wszystkim - intencji jej użycia. Toteż nic dziwnego, że wszystko sprowadza się do przekomarzania w nadziei, iż dzięki tej sportowej postawie uda się tyle zmienić, by wszystko pozostało po staremu - zgodnie z oczekiwaniami starszych i mądrzejszych. SM
Kartel partyj politycznych. A i dzisiejsza konferencja prasowa:
Dziś trochę sobie podyskutowałem w PR I . Jest to w archiwum tu:
http://www.polskieradio.pl/7/158/Artykul/438765,Kto-zajmie-rzadowe-krzeselka
Nie ma w Polsce książki o partiach politycznych! Jak zgodnie piszą w „Gazecie Wyborczej” pp. Katarzyna Grzybowska-Walecka, Olga Wysocka i Wojciech Gagatek zmarł irlandzki profesor, śp. Piotr Mair, który 20 lat temu wraz p. prof. Ryszardem Katzem wprowadził pojęcie: „partie kartelowe”. Cytuję: „Pojęcie kartelu oznacza tutaj przede wszystkim świadome ograniczenie wzajemnej konkurencji pomiędzy partiami, którego zasadniczym motywem jest dążenie do wspólnego przetrwania wszystkich partii zarówno rządzących, jak i opozycyjnych. Struktury partii i państwa są ściśle powiązanie, co przejawia się m.in. w finansowaniu partii z budżetu państwa. Dzięki temu partie są w stanie przetrwać, nawet nie sprawując władzy. Stać je również na wysokobudżetowe, scentralizowane kampanie wyborcze, w których prym wiodą spece od marketingu politycznego”. Autorzy piszą: „Trudno dziś sobie wyobrazić książkę dotyczącą partii bez nawiązania do prac profesora Maira”. W Polsce nie ukazała się żadna... Przez prostą operację logiczną dochodzimy do wniosku jak w tytule. Trudno sobie wyobrazić – zaiste... NB. również „Nowa Klasa” śp. Milowana Dżilasa jest w Polsce praktycznie nieznana... JKM
PROWOKACJA, JAKO ŚRODEK WYBORCZY Skierowanie do mediów fałszywego oświadczenia o rezygnacji z kandydowania posłanki Beaty Kempy dowodzi, że przeciwnicy PiS-u sięgnęli po nowatorskie metody prowokacji. Okoliczności, w jakich do niej doszło, zdają się wykluczać przypadkowość tej akcji. Również ze względu na wybór ofiary i formę przekazu zawartego w rzekomym liście. Od wielu dni Beata Kempa prowadzi aktywną kampanię wyborczą, zajmując się przy tym tematami, które mogły przysporzyć jej kilku zaciekłych wrogów. Na początku września ukazał się wywiad, w którym posłanka oceniała sytuację w swoim regionie. Padły m.in. słowa: "Jestem porażona osadzaniem się PSL-u na różnego rodzaju urzędach. Odnoszę wrażenie, że w świętokrzyskim, gdzie od lutego działam, jest tak, że jak się nie jest związanym z PSL-em, to nie będzie się miało pracy w swoim powiecie. Stołek jest najważniejszy. Będę o tym szerzej mówić w kampanii wyborczej. Koalicja PO-PSL przerasta komunistów w rozdawnictwie urzędów dla swoich. Jestem tym zbulwersowana.” Dwa dni później na blogu pewnego posła PSL z regionu świętokrzyskiego znalazł się tekst o intrygującym tytule „Porażenie Kempy”. Na wstępie poseł uspokajał, że nie chodzi o żadną „nową chorobę” i cierpliwie wyjaśniał: „Chodzi o Panią Beatę Kempę, tymczasową naczelną funkcjonariuszkę PiS w regionie świętokrzyskim, przebywającą ostatnio na zesłaniu w Kielcach. Prezes tej partii, który bywa „porażony” średnio raz dziennie faktami tak „porażającymi”, że zwołuje konferencje prasowe, by o „porażeniach” donieść mieszkańcom Polski, niewątpliwie jest dla pewnych środowisk człowiekiem charyzmatycznym. Odpryski tej charyzmy zstąpiły ostatnio również na Panią Beatę Kempę, która „porażona” jest Polskim Stronnictwem Ludowym w regionie świętokrzyskim. […] Według niej PSL nie reprezentuje rolników i chrześcijan, tylko popiera narkomanów i homoseksualistów. I do tego zajmuje intratne stanowiska. Dobre? A jakże – oddaje w stu procentach PiS-owskie fobie, ale może też być emanacją ich skrywanych marzeń, a przy okazji przypina się łatkę ludowcom.” Autorem elaboratu był poseł Aleksander Sopliński, a tekst natychmiast powielił na swoim blogu inny prominentny działacz PSL z tego regionu, marszałek województwa świętokrzyskiego Adam Jarubas. Dwa dni wcześniej Jarubas pisał na swoim blogu (pisownia oryginalna):
„Dowiaduję się oto dziś rano, że PSL nie reprezentuje rolników, nie wyznaje wartości chrześcijańskich, nawet chce pomóc dilerom w dostarczaniu naszym dzieciom narkotyków. Prawo i Sprawiedliwość, a w tym konkretnym przypadku posłanka Kępa robi to, aby zwykłych wyborców, nie wyznawców, ale wyborców, zmierzić, odepchnąć, zostawić w domach, ewentualnie tych, co się dadzą, przeciągnąć na swoją stronę. Liczy się każda duszyczka, a i bezcenne są te, które zostaną w domu. Wszystkie chwyty dozwolone, byleby osiągnąć cel. Trzeba przyznać, żołnierzy to PiS ma, a najdzielniejsza żołnierka, bezkompromisowa i bez hamulców jest w świętokrzyskim.” Co sprawiło, że mężom stanu z PSL tak gwałtownie puściły nerwy, poplątały się słowa i zasady składni? Czym wytłumaczyć ten atak polityków koalicji rządzącej na posłankę PiS? Kolejne dni przyniosły wyjaśnienie zagadki. 12 września świętokrzyscy politycy Prawa i Sprawiedliwości zorganizowali konferencję prasową, na której poinformowali o wystosowaniu listu do przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso w sprawie wykorzystywania funduszy unijnych do kampanii wyborczej polityków PSL. Przewodnicząca świętokrzyskich struktur PiS Beata Kempa powołała się na publikację „Gazety Polskiej Codziennie”, z której wynikało, że w reklamach Regionalnego Programu Operacyjnego Unii Europejskiej występują kandydaci do Sejmu z listy wyborczej PSL, w tym marszałek województwa świętokrzyskiego Adam Jarubas. Darmowa kampania ludowców kosztowała około 600 tys. zł i została sfinansowana ze środków UE. W liście do Barroso politycy PiS-u napisali m.in.: „Niedopuszczalne jest, by pod pretekstem kampanii informacyjnej o sukcesie programów unijnych promowany był wizerunek polityków rządzącego w regionie ugrupowania w czasie bezpośrednio przed wyborami parlamentarnymi lub lokalnymi w sytuacji, gdy są oni czołowymi kandydatami tego ugrupowania w wyborach. Ten sposób promocji kandydatów powinien być finansowany ze środków Komitetów Wyborczych, a nie z funduszy unijnych.”
PiS poinformował również przewodniczącego KE, że w wyniku protestów i nagłośnienia sprawy w lokalnych mediach, występujący dotąd w spotach reklamowych politycy PSL zostali zastąpieni przez profesjonalnych lektorów. W wypowiedzi dla Radia Kielce marszałek Jarubas stwierdził natomiast, że nie ma sobie nic do zarzucenia, a akcja PiS to „zwykła zagrywka polityczna”. Kilka godzin po konferencji prasowej świętokrzyskich działaczy, z adresu mailowego identycznego z adresem sejmowej poczty elektronicznej Beaty Kempy wysłano list do Polskiej Agencji Prasowej, zatytułowany „Oświadczenie o rezygnacji z ubiegania się o kolejny mandat poselski”. Mail został wysłany o g.17.38, a już kilka minut później (17.44) PAP podała informację o rzekomej rezygnacji posłanki. Musi dziwić, że Agencja nie próbowała zweryfikować otrzymanej informacji ani uzyskać jej potwierdzenia z innego źródła. W tym przypadku natychmiastowe upublicznienie fałszywki stanowiło rażące naruszenie zasad prawa prasowego, które w art.12.1 wyraźnie wskazuje, iż „Dziennikarz jest obowiązany zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło.” W treści maila znalazł się niezwykle charakterystyczny fragment, na który nikt dotąd nie zwrócił większej uwagi. Posłance PiS przypisano następujące słowa: „kategorycznie zaprzeczam, że moja decyzja ma jakikolwiek związek z obrzydliwymi insynuacjami sugerującymi, iż jako wiceminister sprawiedliwości miałam w 2006 roku w ramach osobistej zemsty doprowadzić do aresztowania prezesa Rafinerii Trzebinia. To kłamstwo!” Tak się składa, że przed kilkoma dniami na stronie internetowej redagowanej przez zwolenników byłego posła PO z Lublina zamieszczono wyjątkowo podły paszkwil – donos, w którym padło m.in. pytanie.: „Czy wiceminister sprawiedliwości w rządzie PiS Beata Kempa kazała aresztować prezesa Rafinerii Trzebinia tylko, dlatego że w czasie wspólnych studiów prawniczych na Uniwersytecie Wrocławskim nie chciał być przez nią adorowany?! Zapytajcie samą Beatę Kempę! Autor paszkwilu zatytułowanego „Obnażmy obłudę radiomaryjnych oszustów!” twierdził jakoby aresztowanie w roku 2006 prezesa Rafinerii Trzebinia Grzegorza Ślaka miało mieć „związek z faktem, że Grzegorz Ślak studiował razem z Beatą Kempą na Uniwersytecie Wrocławskim na Wydziale Prawa i Administracji” i było aktem „zemsty za złamanie jej serca”. Na końcu donosu podkreślono: „Nie chcemy tu szokować szczegółami, ale jeżeli ktoś będzie zainteresowany tą sprawą to dysponujemy dramatycznym opisem całej sytuacji, która zostawiła u Kempy trwały ślad i wieloletnią nienawiść do Ślaka.” Twórca fałszywego maila musiał najwidoczniej korzystać z tekstu zamieszczonego na stronie wyborców byłego posła PO. To wątek wart podkreślenia, bowiem temat aresztowania Grzegorza Ślaka w powiązaniu z insynuacjami o rzekomych związkach z Beatą Kempą jest rozpowszechniany wyłącznie na tym portalu i próżno szukać go w innych miejscach sieci. Drugim specyficznym wątkiem jest rozgrywanie akcentów osobistych dotyczących prywatnych spraw posłanki. W mailu wysłanym do PAP, jako uzasadnienie rezygnacji z kandydowania do Sejmu wskazane zostały względy rodzinne. W tekście pojawiają się sugestie, że praca dla PiS-u „odbywała się kosztem życia osobistego”. Na szczególną uwagę zasługuje jednak passus: „Nadal chcę być czynna w życiu publicznym, ale nie za wszelką cenę. Nie kosztem mojej rodziny” i powtórzona na końcu listu deklaracja: „Ten czas chcę poświęcić rodzinie. Jestem im to winna”. Tak wyraziste odwołania do rodziny i życia rodzinnego użyte w kontekście rezygnacji z kandydowania, mogą świadczyć o intencji zastraszenia posłanki. Zawarty w nich przekaz wydaje się sugerować, że powinna zrezygnować z pracy poselskiej dla dobra swoich bliskich. Wbrew dywagacjom medialnych „analityków” oraz lekceważącym wypowiedziom polityków grupy rządzącej, nie można bagatelizować tej prowokacji ani nazywać jej żartem. Przygotowano ją w sposób świadczący o sporej wiedzy z zakresu informatyki i równie obszernej znajomości reguł manipulacji i dezinformacji. Warto przy tym pamiętać, że w realiach III RP produkcją fałszywek zajmowali się głównie ludzie służb wywodzący się z policji politycznej PRL. Sprawca mógł w tym przypadku liczyć na zdumiewającą łatwowierność PAP oraz odpowiednio ukierunkowany rezonans rządowych mediów. Natychmiast, bowiem pojawili się użyteczni politolodzy i wszelkiej maści „analitycy”, którzy zgodnie orzekli, że mamy do czynienia z wewnętrzną rozgrywką w łonie PiS-u lub sytuacją, w której sama posłanka spreparowała maila, by „zrobić wokół siebie szum”. Jest raczej pewne, że organy ścigania III RP nie będą w stanie ustalić sprawcy/sprawców tej prowokacji. Niezależnie, kto za nią stoi – stanowi mocny argument, że przeciwnicy PiS -u nie cofną się przed użyciem wszelkich środków by wygrać wybory i sięgną w tym celu po każdą metodę fałszerstwa. Aleksander Ścios
Antyewangelizacja w natarciu Jeżeli ktoś drze albo chce podrzeć Pismo Święte, a ktoś inny depcze przysięgę składaną w imieniu Boga, nie wolno nam udawać, że nie dzieje się nic złego i nagannego. Wciąż na nowo Kościół podejmuje zmaganie się z duchem tego świata, co nie jest niczym innym jak zmaganiem się o duszę tego świata. Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej jest w nim także obecna potężna antyewangelizacja, która ma też swoje środki i swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji. Zmaganie się o duszę świata współczesnego jest największe tam, gdzie duch tego świata wydaje się być najmocniejszy. W tym sensie encyklika “Redemptoris missio” mówi o “nowożytnych areopagach”. Areopagi te to świat nauki, kultury, środków przekazu; są to środowiska elit intelektualnych, środowiska pisarzy i artystów” – te słowa prawie 20 lat temu wypowiedział Jan Paweł II. Gdy przytaczałem je podczas rozmaitych spotkań, najpierw bez podawania autora, zarzucano im spiskową naturę i charakter. A gdy kilka tygodni temu przytoczyłem je kolejny raz, zażądano egzemplifikacji potwierdzającej ich prawdziwość. Oto kilka najnowszych przykładów.
Przypadek 1: Adam Darski To, czego dopuścił się Adam Darski, nasuwa najgorsze i najbardziej mroczne skojarzenia. Chodzi o publiczne bluźnierstwo, którego apogeum stanowiło podarcie Pisma Świętego i rzucenie jego szczątków zebranej gawiedzi z okrzykiem: “Żryjcie to g…”. Gdybym nie wiedział, że wydarzyło się to w jakimś podrzędnym gdańskim klubie, myślałbym, że chodzi o pogardliwy okrzyk esesmana albo kagebisty wobec bezbronnych i upokorzonych ofiar. Tak zachowywali się oprawcy w Auschwitz i innych obozach śmierci oraz wrogowie Boga i Jego wyznawców w komunistycznych łagrach i katowniach. Tak odbierano godność i pozbawiano nadziei, że życie człowieka ma sens i cel. Kilka tygodni temu oglądałem kościół w Sewastopolu, w którym pod ołtarzem komuniści umieścili miejski szalet. W zachowaniu Darskiego, drącego Pismo Święte i wrzeszczącego “Heil Satan”, ani gdański sąd, ani włodarze Telewizji Polskiej, ani prominentni przedstawiciele władz państwowych nie widzą nic nagannego. Sąd bezwstydnie orzekł, że bluźniercza hucpa stanowi “swoistą formę sztuki wpisaną w stylistykę grupy Behemoth”. Włodarze TVP uznają, że “Holocausto” vel “Nergal” najlepiej nadaje się do oceniania innych. Sławomir Nowak, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, widzi w nim “ziomala”, który cierpi, bo naraził się “prawicy”. A to wszystko odbywa się w atmosferze silnie nagłaśnianego kajania się i przepraszania za pomalowanie zieloną farbą pomnika żydowskich ofiar w Jedwabnem! Sprawcy tego karygodnego czynu pozostają nieznani, ale oburzenie i potępienia wobec nich sięgają zenitu. Natomiast sprawca gdańskiego bluźnierstwa jest znany, lecz ci sami ludzie i te same środowiska hołubią go i promują. Publicystka (spraw i wydarzeń religijnych!) “Gazety Wyborczej” Katarzyna Wiśniewska w brutalnej i antychrześcijańskiej trupie “Nergala” upatruje “nasz towar eksportowy w Europie”. Rzeczniczka TVP Joanna Stępień-Rogalińska chwali jego “wyrazistą osobowość” i podkreśla osiągnięcia, wśród nich to, że zajął 159. miejsce w jakimś światowym rankingu muzycznym. Kompromitacja i żenada! A odnośnie do argumentu, że w programie “The Voice of Poland” Darski nie odnosi się do kwestii wiary i religii, to czy zarządzający TVP nie widzieliby nic nagannego w prowadzeniu przez sprawców “incydentu jedwabieńskiego” programu np. o gotowaniu? Publicysta “Tygodnika Powszechnego” eksponuje “teatralizm przesłania” “Nergala”. Nadmienia, że “po dotychczasowych koncertach Behemotha nie zanotowano ataków na wiernych wychodzących z kościoła”. A więc mamy czekać aż na nas napadną, a może zaczną fizycznie ranić, bo duchowo już to zrobili, czy zabijać? Trzeba powiedzieć jasno: osoby z takimi poglądami i zachowaniem, jak Adam Darski i jego poplecznicy, powinny być monitorowane, jako rasistowskie i niebezpieczne dla porządku społecznego. Ostrze ich wrogości jest zbyt silnie antyreligijne i antykościelne, by udawać, że chodzi jedynie o wyrazy artystycznej ekspresji – to “artystyczna ekspresja” stoi na usługach groźnej ideologii. W podobnej atmosferze wykluwała się nienawiść, która znalazła wyraz w czerwonej i brunatnej przemocy socjalizmu międzynarodowego i narodowego. Droga od siania pogardy do zbierania krwawego żniwa przemocy i prześladowań jest zbyt krótka, aby ją lekceważyć. Dlatego nie ma i nie może być przyzwolenia na promowanie takich osób przez publiczną telewizję ani ich usprawiedliwianie, wybielanie i popieranie przez państwowych urzędników. I jeszcze jedno: Adam Darski twierdzi, że był ojcem chrzestnym bratanka, bo “rodzinie się nie odmawia”. A przecież podczas chrztu dziecka jego rodzice i chrzestni wyrzekają się “złego ducha i wszystkich spraw jego”! Dobrze widać, że nienawiść wobec wiary i Kościoła idzie w parze z deptaniem świętości i zakłamaniem, a także z pogardą dla najbliższych oraz stylu ich życia i wrażliwości.
Przypadek 2: Magdalena Środa To już nie założycielka jakiegoś peryferyjnego zespołu, ale filozof, doktor habilitowany i nauczyciel akademicki Uniwersytetu Warszawskiego. Widząc, że bluźnierstwo jest bezkarne, a hucpa się opłaca, w wywiadzie dla “Super Expressu” bez żadnych skrupułów zadeklarowała: “Też mam ochotę podrzeć Biblię”. Wyobraźmy, więc sobie panią doktor w trakcie realizacji swojej ochoty. Oto bierze do ręki Biblię Tysiąclecia, a może Biblię Gdańską, a może Pięcioksiąg w tłumaczeniu Laudera, a może po prostu hebrajską Torę lub zbiór Proroków bądź grecki Nowy Testament, i na oczach studentów oraz kolegów i koleżanek, wykładowców uniwersyteckich, drze na strzępy oraz wśród kpin i szyderstw rozrzuca na uniwersyteckim korytarzu albo w redakcji “Super Expressu” bądź w siedzibie “Gazety Wyborczej”, która od kilku lat systematycznie zamieszcza jej “złote myśli”. Nikt nie protestuje? Nikomu to nie przeszkadza? Naprawdę? Mam u siebie fragment Tory, dokładnie tzw. Prawo Świętości ze starotestamentowej Księgi Kapłańskiej, który ocalał z holokaustu. Żydzi spędzeni do warszawskiego getta podzielili zwój Tory na części i owinęli nimi swoje ciała, kryjąc pod ubraniami. Ten dziesięciokolumnowy fragment Pięcioksięgu Mojżesza szczęśliwie przetrwał, podczas gdy większość pozostałych spaliła się wraz z wiernymi, dla których były świętością. Doktor habilitowany Środa, obwieszczając ochotę podarcia ksiąg świętych, motywuje to obecnością w nich nauczania, które jej się nie podoba. Rzeczywiście, Biblia, zwłaszcza Pięcioksiąg Mojżesza, zawiera surowe potępienia praktykowania pederastii, zoofilii i różnych innych zboczeń, które piętnuje i nazywa “obrzydliwością”. Ale to nie księgi święte zasługują na podarcie i wyrzucenie, lecz dr hab. Środa potrzebuje opamiętania, a jej opinie – naprawy. “Gazeta Wyborcza” może dalej zamieszczać jej “złote myśli”, natomiast Biblia stoi na straży tego, by ludzie nie dali się nimi ogłupić i zwieść. Biblia jest dla niej niewygodna, co jedynie potwierdza potrzebę i prawdziwość zawartych w niej nauk. Podekscytowana dr hab. Środa, odnosząc się do zachowania Darskiego, odsłoniła się, mówiąc: “Bardziej niebezpieczne wydaje mi się głoszenie misji w oparciu o wartości chrześcijańskie”. A więc mamy pełną jasność jej poglądów! Brak, jak dotychczas, reakcji władz Uniwersytetu Warszawskiego i środowisk akademickich. Nauczyciel akademicki, który publicznie ogłasza gotowość podarcia Pisma Świętego, plasuje się w gronie tych, którzy niedawno palili księgi w Reichstagu oraz kościołach i bibliotekach Rosji Sowieckiej. Biblijne księgi święte to spuścizna biblijnego Izraela i Kościoła apostolskiego. Doktor habilitowany Środa zapewne będzie ubiegała się o tytuł profesora. Czy można wyobrazić sobie recenzentów jej dorobku i wystąpień, a także członków Centralnej Komisji ds. Tytułów i Stopni Naukowych oraz prezydenta RP, którzy przechodzą do porządku dziennego nad złowieszczymi deklaracjami podarcia Biblii, zaś prezydent wręcza dokument z szacownym tytułem profesora osobie, która zadeklarowała swoją gotowość niszczenia żydowskich i chrześcijańskich ksiąg świętych?
Przypadek 3: Łukasz Naczas Na łamach “Plus-Minus”, dodatku do “Rzeczpospolitej”, ukazał się kuriozalny wywiad z Łukaszem Naczasem. Kandydat SLD do Sejmu z Gniezna i Konina wcześniej dał się poznać, jako autor wypowiedzi o “pianie na mordzie niektórych polityków prawicy, którzy próbują nieporadnie się z ową pianą uśmiechać”. Tym razem deklaruje konieczność opodatkowania Kościoła, co “może przynieść budżetowi 5 miliardów rocznie”, oraz poparcie dla związków partnerskich, legalizację działalności prostytutek i miękkich narkotyków. Ogłasza przy tym, że zawarł w Kościele związek małżeński i narzeka na wysokość opłaty wniesionej proboszczowi, ale zapytany, kto mu kazał brać ślub kościelny, odpowiada, że “zrobił to dla babci”. Odpytywany dalej twierdzi: “Krzyże powinny zniknąć ze szkół, urzędów, szpitali…”. Dodaje również: “Na pewno usunąłbym ze szpitali kapelanów”. W ostatnim czasie nie brakowało wypowiedzi głupich, niedorzecznych, obraźliwych i groźnych. Ich dalsze pomnażanie jest niebezpieczne, bo ta lawina kiedyś może się stoczyć, niszcząc po drodze świat wartości, jaki nas ukształtował. Dlatego nie można lekceważyć butnych zapowiedzi wdrażania w życie skrajnych posunięć antyreligijnych i antykościelnych. Naczas, “młody działacz lewicy”, nie mówi nic nowego. W czerwcu 1929 r. Michał Kalinin, członek najwyższych władz ZSRS, wołał na II Kongresie Związku Bezbożników Wojujących: “Walka przeciw religii jest środkiem koniecznym i najbardziej skutecznym do utorowania drogi komunistom”. Dramatyczne skutki tej polityki znamy aż nadto dobrze. Walka z zasadami wiary zawsze idzie w parze ze zwalczaniem zasad moralności. Dla tych, którzy ją prowadzą, po prostu lepiej, żeby Boga nie było. Lepiej też, by nie było Kościoła, bo wtedy to oni przejmą “rząd dusz”, zastępując księży wyszkolonymi i bezwzględnymi politrukami. Nie bez znaczenia jest jeszcze jeden aspekt. Wygląda na to, że małżeństwo, które przed ołtarzem zawarł Łukasz Naczas, jest po prostu nieważne, ponieważ otwarcie deklaruje on, że dopuścił się krzywoprzysięstwa! Skoro ogłasza, że “zrobił to dla babci”, znawcy prawa kanonicznego powinni rozstrzygnąć, czy jego postępowanie ma wiążącą sakramentalnie moc i ważność, czy raczej mamy do czynienia ze świętokradztwem. Zatem jak czuje się kobieta, którą Naczas wprowadził w błąd, symulując swoją dobrowolną zgodę, oraz babcia, dla której ta publiczna deklaracja wnuczka, ogłoszona w ogólnopolskiej gazecie, jest zapewne bolesna, wstydliwa i obraźliwa? A w kontekście zbliżających się wyborów: czy w ważnych sprawach publicznych i państwowych można ufać człowiekowi, który dopuścił się łgarstwa i krzywoprzysięstwa, co więcej, obnosi się z tym, bo nie widzi w swojej postawie i zachowaniu niczego zdrożnego ani uwłaczającego prawdzie i godności?
Kilka wniosków
Po pierwsze, najwyższy czas, by słowa Jana Pawła II zostały przypomniane, podjęte i przemyślane. Nie jest tak, że Bóg i Kościół mają w świecie samych tylko przyjaciół. Zwodnicze są głosy, że najpotrzebniejsi Kościołowi są ci, którzy go bezwzględnie krytykują i szykanują. Od pewnego czasu, pod płaszczykiem wolności i demokracji, odbywa się bezkarne poniewieranie wiary chrześcijańskiej i opluwanie jej wyznawców. Wolność jest mylona ze swobodą, a nawet ze swawolą, nie do pomyślenia np. wobec Żydów i judaizmu, bo w ich przypadku nie ujdzie to płazem ani nie pozostanie bezkarne. Życie pokazuje bezdroża i porażkę tzw. Kościoła otwartego, który, głosząc pobłażliwą wyrozumiałość względem wszystkiego, co inne, a nawet wrogie wierze i wierzącym, z wyższością odcina się od wiernych z własnej wspólnoty religijnej, strzegących integralności oraz ciągłości wiary i tradycji. Trzeba też uważnie przyglądać się konsekwencjom naiwnych poczynań różnej maści pacyfistów, a tym bardziej odsłaniać działania spryciarzy i hochsztaplerów, którzy rozmywają i osłabiają tożsamość chrześcijańską oraz rozkładają Kościół od środka.
Po drugie, bluźniercze hucpy Darskiego i Środy obnażają słabość i kruchość ekumenizmu oraz dialogu. Biblia nie została napisana przez znienawidzonych katolików ani nie jest ich własnością. Bardzo razi brak reakcji ks. bp. Mieczysława Cisły, przewodniczącego Komitetu Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem, który często monopolizuje “starszeństwo” Żydów i podkreśla silne z nimi więzi, jakich trzon stanowi wspólne dziedzictwo oparte na Biblii. W obecnej sytuacji aż prosi się o jego głos, donośny i mocny, najlepiej wspólny, czyli katolicko-żydowski, w obronie tego, co stanowi o naszej tożsamości i nas łączy. Z kolei członkowie Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów udali się do Jedwabnego, by tam dokonać ekspiacji za profanację, ale to samo gremium milczy w sprawie profanacji i gotowości do profanacji, co najmniej równie wyrazistej i groźnej jak tamta. Nie sposób nie zauważyć, że wiara religijna jest instrumentalizowana, jako narzędzie polityki.
Po trzecie, Darski i Naczas twierdzą, że brali udział w kościelnych obrzędach, ponieważ je sowicie (Naczas mówi o 500 zł za ślub) opłacili. Jeśli nie kłamią, bo co do tego pewności nie ma, jest to kolejne, niezwykle mocne, ostrzeżenie dla duszpasterzy. Księża nie mogą bagatelizować faktu, że na skutek współudziału w takim procederze, świadomego bądź nieświadomego, stają się ogniwami w gorszącym łańcuchu antyewangelizacji. Zamiast obniżać wymagania i nadskakiwać każdemu, kto pojawi się w parafialnej kancelarii, trzeba roztropnie przestrzegać kościelnego prawodawstwa i procedur, gdyż ich zaniechanie i lekceważenie prowadzi do “rzucania pereł przed wieprze”, przed którym przestrzegał Jezus Chrystus. Nie może być wszystko jedno, kto i dlaczego deklaruje chęć korzystania z sakramentów świętych i towarzyszącej im oprawy liturgicznej. Przypadek Darskiego i Naczasa powinien nam, kapłanom, dać wiele do myślenia.
Po czwarte, instytucje państwowe i publiczne, opłacane z podatków obywateli, z których ogromna większość w Polsce to katolicy, tak zresztą jak i państwo polskie, nie mogą uprawiać ani popierać polityki wrogiej Narodowi oraz jego tożsamości, prawom i obyczajom. Jeżeli dzieje się inaczej, jeżeli katolicka wrażliwość jest gwałcona i wyśmiewana przez urzędników państwowych albo określana, jako “prawicowa”, istnieje obowiązek, by zademonstrować i wyrazić swoje obywatelskie nieposłuszeństwo. Nie po to zrzuciliśmy z siebie jedno jarzmo – komunizmu, by milcząco obarczać się drugim – rozpasanego liberalizmu, nie mniej uciążliwym i groźnym. W ostatnich latach w wielu dziedzinach życia publicznego obserwuje się postępującą bezkarność szerzenia się mentalności i działań mafijnych, chroniących między innymi “ziomali”. Aczkolwiek cały skandal nasila się, prezes Juliusz Braun, Jan Dworak, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji oraz inne gremia i instytucje milczą jak zaklęci. Dopiero teraz pojawiła się informacja o “politycznie poprawnym” stanowisku Rady Programowej Telewizji Polskiej, lecz wszędzie upubliczniono personalia czterech osób, którym nie podobało się promowanie Darskiego w TVP, natomiast zupełnie przemilczano personalia członków tegoż gremium, którym nie przeszkadza jego obecność w TVP, a może nawet go popierają.
Po piąte, pojawiły się głosy, że Darski to “diabelsko cwany biznesmen”, a nagłośnienie sprzeciwu wobec niego tylko mu sprzyja, zwiększa jego popularność i nakręca koniunkturę. W domyśle, zatem powinniśmy zaprzestać naszego sprzeciwu i milczeć o bluźnierstwach, jakich on i jego poplecznicy się dopuszczają. To prawdziwie diabelska logika, która może przynosić pewne rezultaty tak długo, jak długo bluźnierstwa i wrogość są finansowo opłacalne. Stoi za nimi olbrzymi “przemysł pogardy”, jako jeszcze jedno narzędzie antyewangelizacji, który czujnie i bezwzględnie pilnuje swoich interesów i dochodów. Skoro iście diabelskie sztuczki mają podtekst finansowy, właśnie na tej płaszczyźnie powinny być przede wszystkim rozpoznawane, napiętnowane i karane. Jeżeli ów proceder nie będzie się opłacał, jego mocodawcy szybko go zaniechają. Podobno kolejne odcinki programu z udziałem Darskiego są już nakręcone i czekają na wyemitowanie. Dlatego w TVP są ludzie, którzy muszą go popierać, bo bronią własnej skóry. Jeśli tak, powinniśmy poznać ich personalia, a także mechanizmy ich decyzji i działań, które za nic sobie mają wrażliwość katolicką i polską. Ci ludzie są przez nas utrzymywani i biorą zbyt wielkie pieniądze, by mogli się czuć zupełnie bezkarni lub poprzestali na przetasowaniu się na swoich stanowiskach.
Po szóste, dr hab. Magdalena Środa stwierdziła: “Bez reakcji Kościoła nie byłoby całej sprawy”. Tak, sprzeciw pojedynczych osób, nawet wniesiony do sądu, jest w tego typu przypadkach ośmieszany i skazany na niepowodzenie. Dobrze, więc, że Kościół i hierarchowie zabrali otwarcie głos w sprawie skandalicznego bluźnierstwa. Katolicy nie mogą być wygnańcami ani pogardzanym i wyśmiewanym marginesem we własnym kraju. Być może nadszedł również czas na utworzenie Ligi Przeciwko Zniesławianiu, analogicznej do tej, jaką założyli Żydzi, która skutecznie zbiera i napiętnuje przypadki nienawiści i pogardy, których nie można pozostawić bez odpowiedzi. Nie zgadzamy się na promowanie przez telewizję publiczną człowieka, który obraża i rani miliony ludzi, gardzi wielowiekowym dziedzictwem religijnym i kulturowym oraz roznieca i rozpowszechnia nienawiść. Wyrażamy oburzenie wobec tych, którzy – piastując wysokie stanowiska i urzędy – stawiają doraźną antykatolicką koniunkturę wyżej niż wymagania zdrowego rozumu i sprawdzonej moralności. Nie ma i nie będzie przyzwolenia katolików na bluźnierstwa przeciwko wierze i krętackie usprawiedliwianie ludzi, którzy się ich dopuszczają. Ktoś, kto walczy z Kościołem, bluźni i bezcześci świętości, nie może występować w telewizji, która powinna realizować misję społeczną i jest opłacana również, a nawet przede wszystkim, przez katolików.
Po siódme, zbliżają się wybory parlamentarne. Przypadki Darskiego, Środy i Naczasa potwierdzają, że Kościół nie może stać na boku ani tym bardziej milczeć. Polityka jest działalnością ludzką, ta zaś wymaga rzetelnej oceny religijnej i etycznej. Władza pozbawiona hamulców moralnych i wszelkiej kontroli deprawuje i szkodzi społeczeństwu. Jeżeli ktoś łże przy ołtarzu, bo “rodzinie się nie odmawia”, a drugi, żeby “podobać się babci”, jaką mamy pewność, że taki człowiek będzie stał na służbie dobra publicznego i prawdy? Jeżeli ktoś drze albo chce podrzeć Pismo Święte, a ktoś inny depcze przysięgę składaną w imieniu Boga, nie wolno nam udawać, że nie dzieje się nic złego i nagannego. Nawet w PRL takie zachowania, jeśli do nich dochodziło, spotykały się z ostracyzmem i powszechnym potępieniem. Nie będzie przesadą powiedzieć, że na progu drugiej dekady XXI wieku ich bezkarne występowanie i nasilanie się to nowa, jakość życia publicznego w Polsce, w której jaskrawo widać naturę i cele nasilającej się antyewangelizacji.
Ks. prof. Waldemar Chrostowski
Co jest dobre dla krajów strefy euro, (choć nie wszystkich), może być katastrofą dla krajów będących poza strefą euro
1. Na ostatniej sesji Europarlamentu, szef Komisji Europejskiej Jose Barroso zapowiedział, że w najbliższym czasie przedstawi kilka opcji euroobligacji, które maja być najpoważniejszym instrumentem ratowania krajów strefy euro. Zdaniem Przewodniczącego Komisji Europejskiej niektóre z tych opcji mogą być wdrożone w ramach istniejącego Paktu Stabilności i Wzrostu, a inne będą mogły być wdrożone dopiero po zmianach wspomnianego traktatu. Barroso stwierdził, że wdrożenie tego instrumentu wymaga wprowadzenia w życie uchwalonego wcześniej przez Grecję pakietu oszczędnościowo-prywatyzacyjnego, z czym ten kraj ma ciągle duże kłopoty. Ponadto konieczne jest przyjęcie przez Radę Europejską tzw. sześciopaku, czyli pięciu rozporządzeń i jednej dyrektywy, wprowadzającego automatyczne sankcje za nieprzestrzeganie dyscypliny finansowej, a także ostatecznego uzgodnienie drugiego pakietu pomocowego dla Grecji i zatwierdzenie zmian Europejskiego Mechanizmu Stabilności Finansowej. Wszystko wskazuje jednak, że determinacja KE w zakresie euroobligacji jest ogromna, zwłaszcza, że wspierają ją znane autorytety ekonomiczne i wielcy inwestorzy giełdowi, w szczególności George Soros.
2. Jeszcze rok temu, kiedy ten pomysł się pojawił Premier Tusk był jego gorącym przeciwnikiem i w polskim Sejmie perorował, że osiągnął w Unii Europejskiej wielki sukces, bo udało mu się ten pomysł ostatecznie zablokować. Teraz niestety siedzi cicho, choć jego przyjaciel Janusz Lewandowski zasiadający w Komisji Europejskiej musiał go chyba ostrzegać, że ten pomysł nabiera realnych kształtów i w najbliższym czasie ma być prezentowany, jako oficjalne stanowisko tej instytucji. Euroobligacje byłyby papierami wartościowymi emitowanymi w odpowiednich proporcjach przez wszystkie kraje strefy euro i przez nie także gwarantowane. Pomysłodawcy zakładają, że ze względu na ranking finansowy Niemiec a także Francji ich rentowność byłaby bliższa rentowności obligacji niemieckich i francuskich ,a nie np. hiszpańskich i czy włoskich i tym samym obsługa długów bankrutów takich jak Grecja czy Portugalia, a także krajów z coraz poważniejszymi kłopotami finansowymi takich jak Hiszpania czy Włochy, byłaby łatwiejsza, a przede wszystkim znacznie tańsza. W ostatnich tygodniach rentowność obligacji włoskich czy hiszpańskich jest przynajmniej o 300 pkt. bazowych wyższa niż niemieckich bundów, a obligacje greckie czy portugalskie nie są w ogóle emitowane, bo ich rentowność poszybowała do kilkunastu procent.
3. Co jest dobre dla krajów strefy euro, (choć nie wszystkich), może być katastrofą dla krajów będących poza strefą euro w szczególności z bardzo wysokim długiem publicznym i ogromnymi potrzebami pożyczkowymi, właśnie takimi jak Polska. Euroobligacje będą, bowiem przyciągały inwestorów gwarancjami aż 17 krajów członków strefy euro i mimo, że ich rentowność nie będzie wysoka, to będą się sprzedawały bez problemów. Takie kraje jak Polska z dużym długiem i ogromnymi potrzebami pożyczkowymi mimo tego, że będą oferowały papiery z wyższa rentownością będą miały kłopoty z ich ulokowaniem a rynku. Potrzeby pożyczkowe naszego kraju na następny rok wynoszą ponad 180 mld zł i gdyby euroobligacje znalazły się na rynku Polska może mieć poważne problemy z pożyczeniem takich pieniędzy, co więcej za te pożyczki będzie musiała płacić więcej niż do tej pory. A i tak płacimy nie mało, bo rentowność naszych obligacji 10-letnich sięga 6 %.
4. Szczęśliwie dla nas na razie to rozwiązanie blokują Niemcy, bo oni byliby prawdopodobnie jedynym krajem spośród członków strefy euro, który za obsługę swojego długu musiałby płacić więcej niż dotychczas. Dlaczego jednak w tak fundamentalnej sprawie dla naszej przyszłości, cicho siedzi Premier Donald Tusk, choć wcześniej grzmiał, że Polska nie może do takiego rozwiązania dopuścić? Czyżby uważał, że po październikowych wyborach już nie będzie rządził i chce ten „pasztet” zostawić swoim następcom? Zbigniew Kuźmiuk
„Kościół, lewica, dialog”. Puenta. Drobne uwagi na marginesie poparcia "Wyborczej" dla każdego bluźnierstwa wobec chrześcijan W 2009 roku środowisko "Gazety Wyborczej" świętowało 20 lecie istnienia ich dziennika. Choć wszyscy wiemy, że to nie tyle dziennik, ale wpływowa partia polityczna, mająca swoje cele i ambicje. Przy okazji świętowania wydano Dzieła Zebrane Adama Michnika. A w ramach tego przedsięwzięcia pozycję „Kościół, lewica, dialog”. Książka ta otworzyła w czasach PRL drzwi kościołów dla lewicy. Polscy księża udzielali jej - w ramach poparcia ruchów antykomunistycznych - pomocy aż do końca PRL, w ciemnościach dyktatury narażając się, nie licząc z kosztami. Często płacąc za swoje zaangażowanie życiem. Tomasz Ponikło tak pisał o wspomnianym utworze Michnika w czerwcu 2009 roku na łamach "Tygodnika Powszechnego":
Dialog się nie starzeje Ukazała się właśnie – dziesięć lat od ostatniego wydania – „Kościół, lewica, dialog”, czyli pierwsza i najgłośniejsza książka dzisiejszego redaktora naczelnego „Gazety”. Michnik czuje, że czas najwyższy zrewidować swoje przed-myślenie o Kościele. W konsultacji z Kuroniem postanawia napisać esej. Dziś się śmieje, że kompleks grafomana sprawił, iż zamiast zwięzłego tekstu narodziła się książka. Co ciekawe, książka narodziła się w gościnie u sióstr franciszkanek w podwarszawskich Laskach. Pięć miesięcy spędzonych w pokoju Jerzego Zawieyskiego na intensywnej lekturze listów Episkopatu i przemówień prymasa Wyszyńskiego, dało w 1976 roku „Kościół lewicę i dialog” – próbę rewizji poglądów i zachowań ludzi lewicy oraz ludzi Kościoła. Spod pióra Michnika nie wszyscy bohaterowie narracji wyszli cało, ale pomost na drugi brzeg został przerzucony. Odwieczna przepaść zyskała szansę, by zostać przekroczoną – jeden i drugi brzeg otrzymały, bowiem jasny sygnał, że nie zostaną strącone w przepaść podczas próby jej przebycia. W Kilkadziesiąt lat po wydaniu książki wychowankowie Michnika, choć właściwie tylko pracownicy najemni, stwierdzają, gdy Kościół prosi o minimum szacunku dla chrześcijan:
Odp... się od Nergala - pisze z buta Paweł Wroński. Za granicą zespół Nergala odnosi gigantyczne sukcesy. Może warto być dumnym z czegoś innego niż z rodzimego katolicyzmu i patriotyzmu? - radzi uprzejmie Katarzyna Wiśniewska.
A doniesienia o prośbach biskupów by autor piosenki "chrześcijanie do lwów" nie uczył polskiej młodzieży muzyki na antenie telewizji publicznej, "Wyborcza" puentuje stwierdzeniami o ich "rozsierdzeniu". Zresztą, tak samo w wielu innych sprawach. Kiedy zaprzyjaźniony z nią happener narusza powagę i spokój uczestników procesji Bożego Ciała można przeczytać, że radośnie "pląsał". Tak oto dowiadujemy się, o jaki dialog wtedy, w noc komuny, Adamowi Michnikowi chodziło. Jeszcze raz słowa jego pomagiera:
"Odp... się od Nergala". Tak dziś do Kościoła mówi ta lewica, która wtedy korzystała z gościnności sióstr w Laskach. I która teraz każe być katolikom dumnymi z satanistycznych, wulgarnych popisów. Co też sporo mówi o gustach tego środowiska. Naprawdę, mistrzowie dialogu. Michał Karnowski
Arkadiusz Litwiński, poseł PO: Nergal nie jest moim ziomalem. "Promować w TVP dobre wzorce, a nie wynaturzenia" wPolityce.pl: Telewizja Polska proponuje nam nowe autorytety. Świat polityki milczy, bo niestosownie wypowiedzieć się o sprawie tak bulwersującej. Ludzie zbierają podpisy w kościołach, Internet wręcz huczy. A dla pana? ARKADIUSZ LITWIŃSKI – poseł Platformy Obywatelskiej ze Szczecina, członek władz Klubu Parlamentarnego PO i szef ponadpartyjnego Zachodniopomorskiego Zespołu grupującego posłów i senatorów wszystkich opcji politycznych, w ostatnich wyborach samorządowych był kandydatem na prezydenta Szczecina z ramienia PO: To sprawa bulwersująca, która w ogóle nie powinna mieć miejsca. Wspieram i zawsze wspierałem Telewizję Polską i media publiczne wówczas, kiedy zależy im na pełnieniu roli nadawcy publicznego. Nadawca publiczny, misja, to, bowiem nie tylko słowa, ale też czyny. Nie deklaracje, ale fakty. Z tego jestem rozliczany przez wyborców i z tego też chciałbym rozliczać nadawcę publicznego. Misja TVP i Polskiego Radia to przecież m.in. kształtowanie właściwych postaw u młodych ludzi, czynienia ich lepszymi, zobowiązania wobec kultury i tożsamości kraju, konieczność przestrzegania najwyższych standardów w ich programach. Na co innego mogą sobie pozwolić nadawcy komercyjni, za zarobione a niepochodzące z publicznych pieniędzy. Ale nie powinno to mieć na pewno miejsca w mediach publicznych. Dla mnie media publiczne powinny poprawiać świat, promować dobre wzorce i dobrych ludzi, a nie podkreślać wynaturzenia, zachowania marginalne. Na pewno w telewizji publicznej nie można takich zachowań promować.
Co pana najbardziej w tej sprawie poruszyło? To, co większość ludzi. Nie można opluwać przekonań innych, wyznawanej przez nich wiary, symboli, miejsc kultu. Jako chrześcijanina uderzyło mnie darcie Biblii, ale mój sprzeciw byłby zdecydowany także, gdyby niszczono Koran lub Torę? Nie pomagajmy w budowie świata, w którym Talibowie niszczą światowe dziedzictwo. Nie bądźmy po barbaryjskiej stronie mocy. Tam nie ma miejsca ani dla nas, ani dla naszych dzieci, ani dla misyjnej w założeniu telewizji publicznej. Sławomir Nowak z Pana partii wychynął z prześmiewczą wypowiedzią, że „Nergal” to jego „ziomal”. Nergal też jest Pana „ziomalem”? Nikomu przyjaciół dobierać nie zamierzam. Ale też zdecydowanie powiem: Nergal nie jest moim ziomalem.
Jak powinna pana zdaniem zakończyć się ta sprawa? Wciąż jeszcze wierzę, że telewizja publiczna będzie oferowała program z coraz większą klasą a nie jarmarczne wynaturzenia podszyte biznesowym nastawieniem, chęcią zdobycia widzów i reklamodawców. Chcę wierzyć, że to był tylko wypadek przy pracy. Wypadek, z którego władze telewizji jak najszybciej się wycofają. Przecież pracują tam rozumni, przyzwoici ludzie. Rozm. MWes
zespół wPolityce.pl
Yad Vashem: Nie wolno ścigać Żydów z NKWD Litewski minister został wyrzucony z konferencji o Szoah. To reakcja na śledztwa przeciw ocalałym z Holokaustu – pisze „Rzeczpospolita” Konferencja nt. zagłady litewskich Żydów ma się odbyć w przyszłym tygodniu w Jerozolimie. Jej organizator, instytut Yad Vashem, uznał, że niemile widziani są na niej: minister kultury Litwy Arunas Gelunas oraz ambasador tego kraju Darius Degutis, którzy znajdowali się wcześniej na liście zaproszonych. To skutek artykułu znanego dziennikarza Jossiego Melmana. Opisał on śledztwa litewskiej prokuratury przeciwko ocalałym z Holokaustu, którzy służyli w sowieckiej partyzantce lub NKWD. Według Melmana, litewskie śledztwa są „skandaliczne”, a Litwa próbuje „pisać historię na nowo”. Stwierdził, że w całej sprawie może chodzić o zemstę, bo jeden ze ściganych, Josef Melamed, obecnie znany adwokat, 12 lat temu przesłał do Wilna listę 3 tysięcy kolaborantów, którzy brali udział w mordowaniu Żydów. – Oczywiście, Litwini z tą listą nic nie zrobili. O zbrodnie zaś oskarżyli Melameda – dodał. - To prawda, że wielu Litwinów brało udział w zabijaniu Żydów, ale to nie usprawiedliwia tych Żydów, którzy brali udział w zabijaniu Litwinów. Jeżeli popełniłeś zbrodnię, musisz za nią zapłacić. Nieważne, czy jesteś Litwinem, Polakiem czy Żydem – powiedział szef wydziału śledztw specjalnych Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu na Litwie Rytas Narvydas. jd, rp.pl
Tajne ustalenia ws. prywatyzacji służby zdrowia Portal WikiLeaks opublikował kolejne informacje nt. Polski. Jak okazuje się dotyczą one służby zdrowia i zapoczątkowania jej prywatyzacji. Dokument pochodzący ze stycznia 2010 roku wskazuje na poważne zamierzenie prywatyzacji polskiej służby zdrowia. 21 stycznia 2011 roku ambasador USA w Polsce – Lee A. Feinstein pisze notatkę na temat spotkania z Janem Krzysztofem Bieleckim – szefem Rady Gospodarczej przy premierze. Jest tam mowa o prywatyzacji służby zdrowia, która mogłaby się dokonać przy udziale amerykańskich inwestorów, a „przywództwo USA mogłoby być pomocne w trwającym już teraz częściowym procesie prywatyzacji”. Jest to ciekawa informacja, gdy odniesiemy się do kampanii prezydenckiej, trwającej w połowie 2010 roku. Jarosław Kaczyński przegrał wówczas proces w tej sprawie z kandydatem PO – Bronisławem Komorowskim. Informacja pokazuje, że przynajmniej były działania zmierzające do prywatyzacji służby zdrowia. Maria Ochman z Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia „Solidarności” stwierdza: – Potwierdza to informacje o tym, że Platforma Obywatelska zamierzała prywatyzować służbę zdrowia. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości, m.in. Tomasz Latos są zbulwersowani tymi informacjami. – Ta informacja odsłania prawdziwe zamiary Platformy Obywatelskiej w sprawie służby zdrowia. A przypominam, że niedawno posłowie PO oburzali się, gdy ostrzegaliśmy, że komercjalizacja najczęściej jest drogą do prywatyzacji – mówi poseł PiS. Za: MyPiS.org
Polskie drogi, czyli od kenkarty do green karty Jacek Rostowski, minister finansów, zapowiedział, że po wyborach nie zostaną podniesione podatki" - takie właśnie zdanie znalazłem w necie. Tak już mam, że natychmiast zapala się ostrzegawcza lampka, kiedy czytam jakąś bzdurę. No, bo w to, że ktokolwiek w Polsce obniży podatki, (bo wciąż rosną wraz z inflacją, i zawsze jedno ciągnie drugie), no to w to nie uwierzę nigdy. Prędzej w to, że Jacek Rostowski po wyborach nie będzie już ministrem finansów, na co nawet po cichu liczę. I nie, dlatego, że ten facet mnie denerwuje, bo kobiety denerwują mnie jeszcze bardziej. Po prostu dość mam absolutnie wszystkich ekonomistów bez wyjątku. Mianowicie najoczywistsze nawet zdanie wygłaszają z nabożeństwem i zasugerowaniem jakiejś własnej wiedzy tajemnej, niedostępnej zwykłym śmiertelnikom. Oczywiście wszystkie ich proroctwa tudzież opasłe tomiska nadają się najwyżej na śmietnik, kompletnie nic się nie zgadza, jak frank ma tanieć, to rośnie, a jak rosnąć, to spada, ale oni wciąż guru, uśmiechnięci, pewni, stabilni. Przypomniało mi się to ostatnio, gdy jeden niegłupi polski trener skontrował dziennikarza też mającego w sobie coś z ekonomisty i takiego mądrali srali już po fakcie: "Ja panu też mogę w poniedziałek podać wyniki totolotka z soboty". Bingo! Dzieci ostatnio wierzą w Janusza Palikota, a to - jak mniemam - z powodu zbliżonego poziomu umysłowego chyba No, więc Rostowski, jako ekonomista wart jest wszystkich innych poza Stieglitzem noblistą (nie mylić ze Stierlitzem, takim enkawudzistą), tym Stieglitzem, który zaimponował mi odważną prognozą, że "najlepsze, co nas może spotkać, to stagnacja". Gdybyż zresztą ekonomiści rozgryźli prawa rynku, jak twierdzą zgodnie, nie dzieliliby się tą wiedzą z nami, ale zbijali fortuny na giełdach - tymczasem to zazwyczaj są zwykłe golasy. Zaś fortuny u nas robią najczęściej absolwenci zawodówek rolniczych i enerdowskich techników elektrycznych, gdzie nie uczono nie tylko ekonomii, ale nawet podstaw ekonomii, zresztą zdaje się nie uczono niczego, może oprócz sporządzania mikrofilmów (ooo, tu Stierlitz mógł być nawet nauczycielem ZPT-u). Przeświadczenie o ekonomicznej wiedzy bywa nawet zgubne. Niedawno jeden facet z Grudziądza wpadł na pomysł, świetny i niby bez słabego punktu, że zarobi przy nowych polskich autostradach, wożąc żwir, przecież potrzebna go od cholery i jeszcze więcej. W tym celu wyleasingował kilka ciężarówek, zaczął wozić, liczyć zyski, wkurzać sąsiadów, ale biedak nie przewidział jednego: że Chińczycy zwiną się z budowy, nie płacąc rachunków, a następnie rząd polski ani pomyśli przejmować niczyich długów. A że banki nie chciały czekać, no to zabrały ciężarówki, a faceta zostawiły w ruinie - teraz zgadnijcie, bo łatwe, czy już się powiesił? No bo Polska, bo rząd, Chiny, pewny kontrakt, droga nie w Pcimiu, a do stolicy, a tu taki wybuch jak na wojnie! Wyrok! No, więc ekonomistom wierzę tak samo jak Cygankom, czyli wcale, no i nie dam pięciu groszy nawet, choć czasem jedni i drudzy rzeczywiście trafią, zwykle wtedy, jak się pomylą. I tak było z Rostowskim. Nasz minister mianowicie wieszczy wojnę w Europie czy też cytuje jakiegoś kolegę, choć mnie trudno przypuszczać, by facet od skarbówek miał jeszcze kolegów. No, więc wojna będzie, to zła wiadomość, ale dobra jest taka, że według Rostowskiego dopiero za dziesięć lat. Jak dla mnie - dużo szybciej. Ale naprawdę nie ma powodu do zmartwień. Przede wszystkim na wojnie nie każdy wbrew pozorom traci - ja na przykład w wojsku się spasłem, tak dobrze mi się wiodło, a gdybym zechciał, łatwo mogłem złupić niejedną kwaterę, serio. Na wojnie zarabiają fabryki zbrojeniowe, ale i księża kapelani, i markietanki (nawet więcej, idąc na śmierć, chętniej wyzbywamy się gotówki dla paru drobiazgów albo sekundowych nawet uniesień). Zarabiają redaktorzy wojennych gazetek, filmowcy, poeci i kompozytorzy, chóry, a jak wieść niesie, na I wojnie zarabiali nawet paryscy taksówkarze (a Wokulski gdzież się dorobił - piekąc chleb dla wojaków przecież, i podobno nieźle był zarobiony). Janusz Morgenstern, którego właśnie żegnano w Alei Zasłużonych, stworzył postać Kurasia, a w tle jego rozliczne dochodowe w czas wojny biznesy, pralnia, szklarnia… Wojny kalkulują się milionom, zresztą ci, którzy je wywołują, rzadko, kiedy trafiają na front - słyszeliście o jakimś zabitym ostatnio w Afganistanie czy Iraku generale? Polskę zresztą następna wojna raczej ominie bokiem (bardziej realnie i obrazowo - górą), bo nie ma u nas zbyt wielu strategicznych miejsc do zdobywania, wyrzutni rakiet, stoczni budujących okręty podwodne, fabryk samolotów, rakiet. Węzły komunikacyjne nie istnieją również bądź są w budowie, lotniska Okęcie nie pozwolą zdobyć taksówkarze (coś chodzi mi ta profesja po głowie, czyżbym pozazdrościł?). Dworzec Centralny? Czołgi utkną w korkach z wszystkich czterech kierunków. Od biedy możemy stracić kilka fabryk konserw albo mleczarni, ale wtedy przynajmniej ucieszy się załoga, że towar wreszcie ktoś zabrał! Rostowski nie ujawnił wprawdzie, kto będzie walczył, z kim, nam dziś wydaje się to aż nieprawdopodobne w Europie, ale w Jugosławii to było? A to, że przyłożymy rękę do rozbioru chrześcijańskiego i bratniego państwa Tity, uznając zarazem muzułmańskie i wrogie Kosowo, to się w głowie mieściło? (Nie zdziwmy się, więc, jak kiedyś i nas się zostawi wkrótce samych w kłopocie, bez butów, bo tak będzie). Jedyne, co w tej wypowiedzi Rostowskiego warte jest podkreślenia, to to, że dzieci dyrektorów banków, tych z dwustutysięcznymi pensjami, nie marzą o umieraniu za Polskę, co jednak nawet logiczne - bo tylko biedakom śnią się karabiny, jak teraz w całej północnej Afryce, południowo-wschodniej Azji i w całkiem przecież europejskiej Gruzji na przykład. Gdyby Morgenstern żył, mógłby dojść do smutnej konstatacji a propos polskich dróg, mianowicie są to drogi od kenkarty do green karty. Przetrwać na lewych dokumentach, oto najwyraźniej wciąż niespełnione marzenie Polaka. Ale i to nic dziwnego - w końcu dla wielu ludzi na świecie cenne stają się dla odmiany… polskie papiery, choćby dla Żydów, którzy już mają przeciw sobie przynajmniej trzy muzułmańskie potęgi: Iran, Turcję, Egipt, no i zobaczymy, co stanie się po uznaniu Palestyny przez świat - ja sądzę, że Wieczni Tułacze powrócą do ojczyzny przodków, (bo nie tylko Natalie Portman miała u nas dziadka, z takich dziadków składały się całe polskie miasta). Wracając do Rostowskiego - świat jakoś nie odnotował jego słów z należytą powagą, bo wojna dzięki telewizji spowszedniała. Cóż, jak u Clausewitza, wojna to tylko polityka prowadzona innymi środkami. Nie robi też wojna na nikim wrażenia z tak zwanej ulicy - nikt już nie kupuje na zapas soli, mąki, cukru, bo jak wiadomo, za okupacji te towary były, a po niej… nie było - zatem wojny niekoniecznie źle robią na handel, gorzej czasem robi pokój, jak teraz, gdy kończą się z wolna zapasy gotówki. Świat odnotowałby wypowiedź polskiego ministra finansów tylko wtedy, gdyby ten wyznał, że tę wojnę wywoła Jarosław Kaczyński z PiS-em, ale w to już dzieci nawet nie wierzą, dzieci ostatnio wierzą zresztą w Palikota - a to, jak mniemam, z powodu zbliżonego poziomu umysłowego chyba, (dlatego też dzieci tak bardzo uwielbiają babcie i dziadków, łapiecie, staruszkowie?) No cóż, zatem wiemy, że nic nie wiemy, kto wojnę zacznie i pod jakim pretekstem, zdaje się, że będzie to jednak pospolite ruszenie, jak właśnie w Libii, gdzie Francuzom się chciało i Brytyjczykom, Niemcom niezupełnie, a my nie mieliśmy żadnych statków ani samolotów na tak daleką wyprawę. Istnieje wśród Polaków niepokój, że dawno nie wywojowała nic Rosja, to wreszcie zacznie, żeby, chociaż amunicję wystrzelać, ale sądzę, że jak nic ruszy na Arktykę, a z tych wojenek Zachodu się śmieje. I nie chodzi tu o odmowę wydania mordercy Litwinienki, to pionek, ale o to, że Putin zaprasza na przykład brytyjskich finansistów do robienia interesów w Rosji - zaraz po tym, jak znacjonalizował im kilka naftowych przedsiębiorstw. Zatem mówi, będziemy robili, co chcieli - no i Zachód w pokłonnym geście to przyjmuje, bo nie ma wyjścia innego, jak stale pozwalać się okradać (też czasem dajemy na parkingu parę złotych lumpom, żeby nie porysowali nowego lakieru, nieprawdaż?). Czy z tego powodu też powinniśmy bać się Rosji? Ano niespecjalnie. Bo jak już wiele razy pisałem, to, co mamy, to głównie kartofle. No a kartofle to nawet Rosjanie mają już własne. Im potrzeba technologii. Odkryć. A nie spożywki. Ja też ostatnio odkryłem coś dla siebie, coś, co warto byłoby złupić. Mianowicie siostra postawiła pod Warszawą piękny dom, właśnie wczoraj podjechałem tam na spacer. Wygląda jak ekskluzywny dom starców, taki w sam raz dla... jednego pacjenta. Ciekawe, czy zrobiła to dla mnie, czy dla jakiegoś innego pana… A więc tak czy owak, przesądzone, czeka mnie jakaś wojna. Z nią, o nią, ale tak czy siak - wojna. Aha, zakończę więc na wesoło, wojennie wesoło. Putin z Obamą planują trzecią wojnę światową. Cameron dowiaduje się o tych planach od Rostowskiego i pyta:
- Wojna, OK, ale, z kim? - Z muzułmanami i z dentystami.
- A z dentystami to, po co??? Podsłuchują tę rozmowę Putin z Obamą. I Wołodia klepie się po kolanach: - Wiedziałem, że o muzułmanów nikt nie zapyta! Paweł Zarzeczny
Wszyscy ludzie Darskiego?.. cz.1 Jest takie trafne powiedzenie: "Przyjaciele moich przyjaciół są moim przyjaciółmi". Równie chyba celne byłoby jego sparafrazowanie: "Ziomale moich ziomali są moimi ziomalami"... Ciekawie i logicznie brzmi też ludowe przysłowie: "Z kim przystajesz takim się stajesz" Skoro aprobujemy bycie z kimś nawet towarzysko to w jakiś sposób akceptujemy jego jako człowieka a często też otaczamy się ludźmi podobnymi sobie... I znów możemy przytoczyć popularne powiedzenie: "Swój ciągnie do swojego/swego"... Niniejszym, więc prezentuję pierwszy z cyklu: Wszyscy ludzie - według mnie szpetnego - Darskiego Adama... Moim zdaniem również brak reakcji na zło lub bezpośrednie lub pośrednie promowanie lub wspieranie go jest przyzwoleniem na owe zło... Kierując się, zatem stwierdzeniem mojego Mentora Politycznego Edmunda Burke, który onegdaj napisał, że „Aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił", pozwoliłem sobie na podjęcie jakiegoś działania przeciw szpetnemu złu... Na początek - według mnie szpetny - Adam Michał Darski vel. Nergal w pełnej krasie we fragmencie jednego z zdjęć prezentowanych na stronie internetowej własnego zespołu: Teraz poniżej... wpółjurorzy, którzy z powyższą - według mnie - szpetotą zasiadają wspólnie i obok niego w jednym z rozrywkowych, komercyjnych programów nadawanych w publicznej, polskiej TVP... A teraz... szef firmy Rochstar - Rinke Rooyens tworzący ów program, w którym wpółjurorami - obok według mnie szpetnego Darskiego Adama - są w/w artyści, w tym Kayah, niedawna żona Pana szefa firmy Rochstar... Znów poniżej... "guru gurów”, czyli sam Johannes "John" Hendrikus Hubert de Mol, holenderski pomysłodawca emitowanego programu i jeden z najbogatszych ludzi na świecie (m.in. również pomysłodawca Big Brothera). Tak tylko dygresyjnie: Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę, iż wspomniany Rinke Rooyens zatrudnił w Polsce, jako jurora tak kontrowersyjnego i - według mnie szpetnego - Darskiego Adama...? Przepraszam, ale znów poniżej Juliusz Braun... szef i prezes publicznej, polskiej telewizji TVP, w której w jednym z jej komercyjnych programów występuje - według mnie szpetny - Darski Michał Adam... No i na koniec, jakże nisko teraz... bo na dzień dzisiejszy najniżej... szef KRRiT, Szanowny Pan Jan Dworak... I... to by było na tą chwilę tyle... Mam oczywiście wielką nadzieję, iż Ci wszyscy ludzie tak naprawdę nie są "ludźmi Darskiego”, czemu niechybnie i bardzo szybko dadzą publiczne świadectwo i mój znak zapytania w tytule zamieni się na zdanie: ""Nie! Ci wszyscy nie są "ludźmi Darskiego!"" Niedługo zaś o to czy są "jego ludźmi" zapytam kolejnych publicznych promotorów, kolegów, ziomali i przyjaciół Darskiego... Później zapytam też o "Wszystkie produkty i marki Darskiego", czyli czy są nimi te promowane (w jego szpetnym i twarzowym otoczeniu) przed i po emisji komercyjnego, omawianego tutaj, programu TVP... Pozdrawiam wszystkich
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad... krzysztofjaw's blog
Tarcza w Rumunii, Polska w du..ie Informacja o tarczy antyrakietowej w Rumunii oznaczać, bowiem może to, że mamy do czynienia z jakimiś przymiarkami do nowego podziału kontynentu. Ponieważ informacja o tym, że tarcza antyrakietowa będzie jednak zlokalizowana w Rumunii a nie w Polsce przemknęła właściwie bez echa pomyślałem, że warto coś o tym napisać. Ja oczywiście rozumiem, że to tylko jakieś wstępne umowy, że to jeszcze się może odmienić, ale mam wrażenie, że wcale się nie odmieni, że będzie jeszcze gorzej. Cóż to, bowiem oznacza, że ta tarcza będzie w Rumunii? Tyle mniej więcej, że amerykańskie instalacje wojskowe znajdować się będą po południowej stronie Karpat. Po północnej zaś będą znajdować się jakieś inne instalacje, o których nic jeszcze nie wiemy, ale być może wiedza nasza w tym względzie zostanie wkrótce poszerzona w sposób gwałtowny. Informacja o tarczy antyrakietowej w Rumunii oznaczać, bowiem może to, że mamy do czynienia z jakimiś przymiarkami do nowego podziału kontynentu. Tym razem nie wzdłuż jakichś żelaznych kurtyn, czy innych fikcji, ale wzdłuż granic jak najbardziej naturalnych i widocznych na mapach. Wiadomo przecież, że tarcza nie ma spełniać swojej funkcji deklarowanej, ale spełnia funkcję całkiem inną, jest zaznaczeniem obecności mocarstwa w danym regionie. Jeśli więc USA zaznaczyło swoją obecność za górami to znaczy, że jest już pozamiatane. Zainteresowania Amerykanów skupiać się będą na południu, w pobliżu Grecji, Turcji, Izraela i Morza Śródziemnego. Północ oddana została Rosji i Niemcom. Oficjalnie dowiemy się tego, jako ostatni, być może z gazet, a być może od żołnierza na jakimś check point, który zatrzyma nas w drodze do codziennej pracy, która może już wtedy znajdować się w jakiejś innej strefie. Fakt, że informacja o tarczy przemknęła przez media niczym meteor potwierdza wszystkie moje obawy. Patrząc, bowiem na hot spoty wszystkich witryn i portali informacyjnych odnoszę wrażenie, że ciąża Anny Muchy jest stokroć ważniejsza niż wszystko. Niż jakaś tam tarcza za górami. I nie mówcie mi, że jak będą w USA wybory to wszystko się zmieni, bo przyjdą republikanie i będą z nami rozmawiać. Obawiam się, że jeśli już przyjdą ci republikanie rozmawiać w Polsce nie bardzo będzie, z kim. Na pewno zaraz pojawią się tutaj optymiści, którzy będą mnie przekonywać, że tak na pewno nie będzie, że wszystko zmieni się na lepsze, bo PiS wygra wybory, a Tusk z Rostowskim uciekną gdzie pieprz rośnie, przeprowadzimy potem empaechment i odwołamy Bronka. Nie przeczę, że może tak się stać i życzę zdrowia optymistom. Pesymistów zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do lektury moich książek, a także książki Toyah. Mało tam świetlanych wizji, ale jest trochę prawd, które mogą się przydać w trudnych warunkach. coryllus
Do ludzi pierwszej "Solidarności" Wytłumaczcie mi coś ludzie, bom głupi i nieświadomy. Wytłumaczcie mi coś ludzie, bom głupi i nieświadomy. Zaglądam czasem dla sportu do tej całej Wikipedii, gdzie mnóstwo potrzebnych informacji znajduje i jeszcze więcej oszustw, ale to wcale mnie nie nastraja źle. Przeciwnie cieszę się, że tyle wysiłku redakcja wkłada w zakłamywania i czarowanie, bo to znaczy, że jest mnóstwo rzeczy do odkrycia i opisania. Dawno już temu znalazłem ten tekst w Wikipedii, ale zapomniałem o nim. Wczoraj jednak znów mi wróciła pamięć i sprawdziłem czy aby go z Wiki nie usunięto. Otóż nie usunięto. Jest tam nadal i można go sobie przeczytać. Hasło brzmi „Uczeń polski” i ja je tu pomieszczę w całości bo mnóstwo jest w nim zagadek. Oto ono:
Uczeń Polski – niezależne pismo młodzieży szkolnej, wydawane poza cenzurą w latach 1979-1989. Pismo założone zostało przez uczniów warszawskich szkół średnich z Mokotowa (Wojciech Dutkiewicz, Piotr Kapuściński, Zbigniew Karaczun) i z Żoliborza (Wojciech Ciszewski, Tomasz Mickiewicz, Piotr Rogóyski). Od roku szkolnego 1980/81 w pracach redakcji uczestniczyli Tomasz Sokolewicz i Maciej Igielski. Od lipca 1981 pismo było afiliowane przy Krajowej Komisji Koordynacyjnej Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a od października 1981 „Uczeń Polski” stał się pismem Federacji Młodzieży Szkolnej. Do grudnia 1981 spotkania redakcji odbywały się głównie w domu rodzinnym Tomasza Mickiewicza w Warszawie przy ul. Mierosławskiego 1. Adresem redakcji podawanym w stopce pisma było mieszkanie Andrzeja Czumy, rzecznika Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Pierwsze numery pisma wydrukowało techniką offsetową Wydawnictwo Młoda Polska, a następne drukarnie ROPCiO w Lublinie i w Warszawie. Od maja 1980 do kwietnia 1981 pismo drukowane było metodą sitodrukową w ówczesnym mieszkaniu Piotra Rogóyskiego na Żoliborzu przy ul. Generała Zajączka 27. Od kwietnia do listopada 1981 druk odbywał się w drukarni offsetowej kaliskiej „Solidarności”. Po aresztowaniu w marcu 1982 Tomasza Sokolewicza redagowanie „Ucznia Polskiego” przejął Krzysztof Czuma przy współpracy Macieja Kuleszy i Ireny Szymczak-Cieślińskiej. Druga redakcja pisma wydawała „Ucznia Polskiego” do 1984. Druk odbywał się na powielaczu białkowym w piwnicy domu przy ul. Mianowskiego 10, w którym znajdowało się mieszkanie Macieja Kuleszy. W latach 1988-1989 ukazały się kolejne trzy numery pisma. Ostatnią redakcję tworzyli Jarosław Włodarczyk i Piotr Suffczyński, a w ostatnim roku ukazywania się „Ucznia” do redakcji dołączyli Piotr Kraśko i Wawrzyniec Rymkiewicz. Od chwili swojego powstania „Uczeń Polski” był związany ideowo i organizacyjnie z Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Mottem pisma była dewiza: „Milsza mi niebezpieczna wolność niż bezpieczna niewola” (Rafał Leszczyński, XVI w.). W winiecie pisma znajdowała się otwarta książka przedstawiająca orła w koronie i kotwicę – symbol Polski Walczącej. Pismo poruszało tematykę życia szkolnego (np. „Kodeks Ucznia”, niezależne harcerstwo, wybory do samorządu szkolnego), publikowało artykuły odkłamujące historię Polski oraz korygujące podręczniki szkolne, komentowało bieżące wydarzenia polityczne i społeczne. W latach 1979-1981 „Uczeń Polski” był pismem o nakładzie i zasięgu dorównującym czołowym pismom niezależnym wydawanym wówczas poza zasięgiem cenzury. Bardzo sympatyczne prawda? Niesłychanie jestem ciekaw, jaka jest opinia na temat tego tekstu ludzi, którzy działali w pierwszej „Solidarności”, ludzi, którzy byli internowani i więzieni. Jak to jest, że przez 10 lat pod samym nosem bezpieki w centrum Mokotowa wydawano uczniowskie pisemko, które przecież musiało być jakoś kolportowane, bo przecież zachowały się numery archiwalne. Nie była to czysta fikcja. A może była? No i lista redaktorów naczelnych jest wprost imponująca. Szczególnie zaskoczyło mnie nazwisko Piotra Kraśki, którego dziadek był przecież, o ile mnie pamięć nie myli wicepremierem w rządzie Messnera chyba, a może Rakowskiego. Nie jest to istotne. Był wicepremierem w rządzie, który z urzędu ścigał takie inicjatywy jak „Uczeń Polski”. Jego wnuk zaś – proszę – redaktorem naczelnym opozycyjnej gazety został i potem jeszcze karierę w telewizji zrobił. Czyż to nie jest piękny materiał na film o człowieku sukcesu? O jego walce z domową i systemową opresją, o jego wyborach trudniejszych niż wybory innych młodych ludzi i w końcu o jego zwycięstwie. Ja bynajmniej nie szydzę z tego, co tu jest napisane, ja tylko chciałbym się dowiedzieć jak to jest możliwe, że tego rodzaju notki pomieszczane są w Wikipedii i nikt na nie – poza takim maniakiem jak ja, który jest w dodatku niedoinformowany – nie zwraca uwagi. No i jeszcze jedno, – kim jest Wawrzyniec Rymkiewicz? Czy to jest syn Jarosława Marka? coryllus
Przeprosiny nie nadeszły... Panie Gabryjelu Maciejewski (o pseudonimie Coryllus)! 20 maja br. rzucił Pan niczym nieuzasadnione oszczerstwo w jednym ze swoich postów. Na mnie, na moich kolegów, można powiedzieć, że na cały przedsierpniowy Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, który był bezpośrednią kontynuacją konspiracyjnego"Ruchu", pierwszej po wojnie organizacji szukającej już w gomułkowskich latach sześćdziesiątych dróg i sposobów odzyskania przez Polskę niepodległości. W tekście zatytułowanym "Do ludzi pierwszej " z zaskakującą pewnością siebie sugeruje Pan, że przytoczony przez Pana tekst hasła z polskiej i angielskiej Wikipedii o "Uczniu Polskim", niezależnym piśmie młodzieży niepodległościowej, wydawanym w latach 1979-1989 w ideowym związku z ROPCiO, że ten tekst nie mówi prawdy, a nasze pismo było jakoby ubecką fałszywką. Mógłbym puścić w niepamięć tę Pana intelektualną kompromitację w ramach codziennych elaboratów na dowolny temat. Ale niestety nie mogę. Bo oto Pan to niczym niepoparte oszczerstwo skopiował i w postaci pliku PDF zawiesił równolegle w sieci poza blogiem. A to już działanie wykraczające poza ramy publicystyki, nawet tej, będącej wyrazem paranoicznej chęci szukania wszędzie wrogów, szpiegów, zdrajców, sprzedawczyków, targowiczan, masonów i kogo tam jeszcze. Zaczynaliśmy w 1978 [!] roku, czyli przed Sierpniem 1980. Mieliśmy wtedy 17-18 lat. Pan się urodził w 1969 roku, a więc wtedy, gdy my już staraliśmy się o prawdziwie wolną i sprawiedliwą Polskę, Pan miał dopiero 10 lat. Gdzież są, więc - zapytam na marginesie - jakiekolwiek merytoryczne podstawy do pytania ludzi pierwszej "Solidarności" o świadectwo naszej uczciwości, skoro to my byliśmy jednymi z tych nielicznych, którzy na miarę swoich obiektywnie niewielkich możliwości, robili, co się dało, aby przybliżyć przełom? Bezpodstawne sianie jakichś urojonych wątpliwości, co do szczerości naszych zarówno intencji, jak i działań to podłość. Nie oczekujemy przeprosin, bo jeśli do tej pory Pan tego nie uczynił, to nie ma, na co liczyć w przyszłości. Jeżeli brakuje Panu odwagi na publiczną ekspiację, a ma Pan jednak jakieś resztki honoru, to powinien Pan przynajmniej zdjąć ten PDF i zakończyć tym samym szerzenie na nasz temat kłamliwych insynuacji.
Wojciech Ciszewski
Brat wiedział, że jest śmiertelnym wrogiem – wywiad z Jarosławem Kaczyńskim Dziennikarze krytyczni wobec PO zostali wyeliminowani z mediów publicznych. Kilka dni temu okazało się, że nie można nawet za pieniądze reklamować niesprzyjającej władzy gazety. Pisał o tym nawet wpływowy „The Economist” na swojej stronie internetowej. To doprawdy ostatni moment, by wyborcy zadali sobie pytanie: dokąd zmierza mój kraj? Z Prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim rozmawiają Katarzyna Gójska-Hejke i Tomasz Sakiewicz.
Czy ma Pan pomysł, jak przejąć władzę w Polsce? Proszę nie spodziewać się sensacyjnej odpowiedzi – chcę wygrać wybory.
Ale to za mało, by zacząć rządzić. Sondaże nie wskazują, by PiS w ogóle wygrał, nie mówiąc już o tym, by zdobył silną większość. Jeśliby sięgnąć do tych badań, którym w mojej opinii możemy ufać, to dziś jeszcze rzeczywiście nie jesteśmy ponad PO, ale po kilku tygodniach dobrej kampanii mamy szansę ich wyprzedzić. To zadanie trudne, ale realne.
Jak dziś układa się poparcie dla partii według tych badań? Widać jakąś tendencję? Tak. My się umacniamy, oni słabną. Pracowita kampania naprawdę może wiele zmienić. Mimo tego, co o nas najczęściej piszą, w ostatnich miesiącach przekonaliśmy do siebie wielu wyborców. Mam wrażenie, iż w tym samym czasie Donald Tusk ich do siebie zraził.
Co Pan sądzi o pomyśle krążącym w niektórych prawicowych kręgach, by te wybory wygrać, ale władzy nie brać. Oddać ją Platformie – niech się skompromituje do końca – a później wygrać tak mocno jak Fidesz na Węgrzech. Opowieści, że nie chcemy rządzić po wyborach, to jak to już kiedyś mówiłem – fantastyka publicystyczna. Jeśli Tusk jeszcze trochę porządzi, to w Polsce będzie naprawdę nieciekawie. Poza tym jestem przekonany, że gdy Platforma po wyborach ponownie obejmie władzę, to dołoży wszelkich starań, by ją zabetonować. Zwracamy na ten problem uwagę w naszym programie. I to nie jest histeria. To bardzo, ale to bardzo realne zagrożenie. Dzisiejsza demokracja fasadowa to już za mało, by utrzymać dominację obecnego establishmentu. Widać bardzo wyraźnie, iż to środowisko traci grunt pod nogami. Tusk podjął walkę z kibicami nie wtedy, gdy dochodziło do bijatyk, lecz wtedy, gdy zaczęły się antyrządowe protesty. Chciałbym być dobrze zrozumiany, – jako premier sam zwalczałbym łamanie prawa na stadionach. Jednak trudno nazwać przestępstwem skandowanie haseł krytykujących szefa rządu. Podobną tendencję widać w sferze wolności słowa. Dziennikarze krytyczni wobec PO zostali wyeliminowani z mediów publicznych. Kilka dni temu okazało się, że nie można nawet za pieniądze reklamować niesprzyjającej władzy gazety. Pisał o tym nawet wpływowy „The Economist” na swojej stronie internetowej. To doprawdy ostatni moment, by wyborcy zadali sobie pytanie: dokąd zmierza mój kraj? Na pewno nie w kierunku demokracji.
Profesor Zyta Gilowska mówi o miękkim totalitaryzmie. Czy w Polsce wyborcy mają rzeczywistą możliwość zapoznania się ze stanowiskami wszystkich formacji politycznych? Czy przedstawiciele wszystkich ugrupowań mają równy dostęp do środków masowego przekazu? Gołym okiem widać, że nie. Dlatego pogląd prof. Gilowskiej jest słuszny i trafny. Owszem, są wybory, działa parlament. Nie ma jednak równego dostępu do debaty publicznej. Poza tym, w czasie rządów Tuska faktycznie wyłączono kontrolę władzy przez powołane do tego instytucje. Zaczęło się od wojny z Prezydentem. Status głowy państwa jest w Polsce tak określony, iż ma ona silne możliwości kontrolowania poczynań premiera i podległych mu resortów. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy. Sparaliżowano CBA. Znacznie utrudniono pracę Najwyższej Izbie Kontroli – są plany, by uczynić ją jeszcze bardziej niezdolną do rzetelnego działania. Nawet Główny Urząd Statystyczny okazał się instytucją, którą należało spacyfikować. Opowieść o niezależności prokuratury można włożyć między bajki.
Platforma mówi – prokuratura jest niezależna. Ma swojego szefa, nie mamy na nią wpływu. Pan uważa, że jest inaczej? Jest inaczej. Gdy minister sprawiedliwości był jednocześnie szefem prokuratury, kontrolę nad nim sprawował parlament. Jasne było, kto ponosi polityczną odpowiedzialność za jego działania. W takiej sytuacji trudniej było używać prokuratury do celów politycznych. Dzisiejsza prokuratura – mało, kto o tym mówi – jest wręcz upartyjniona. Mówienie o jej niezależności to żart. Ogromne uprawnienia ma w niej ciało, które składa się po prostu z ludzi wydelegowanych przez partie – wszystkie oprócz PiS.
Sukces taki, jaki odniósł Fidesz, nie jest w Polsce możliwy? W mojej ocenie nie jest możliwy. Węgrzy są społeczeństwem dużo bardziej aktywnym politycznie niż my. Poza tym Fidesz dysponował swoimi silnymi mediami, także telewizją. U nas największe media są stroną sporu politycznego. Inaczej mówiąc, w tym sporze są po stronie Donalda Tuska. Przykro o tym mówić, ale taka jest prawda. Przykłady można mnożyć. Choćby opisywanie afer z udziałem ludzi Platformy lub przydatnych im środowisk. Dosłownie w ciągu kilku dni od ujawnienia afer media przestawały zajmować się ich istotą, a zaczynały atakować tych, którzy ujawnili łamanie prawa. I tak największymi aferzystami w Polsce zostali Mariusz Kamiński i Tomasz Kaczmarek, czyli agent Tomek, a Drzewiecki, Chlebowski, Sawicka to biedne, skrzywdzone ofiary ich zbrodniczych działań. Oznacza to tylko jedno: media przestały patrzeć na ręce władzy. Odrzuciły swój podstawowy obowiązek wobec społeczeństwa. Obowiązek rzetelnego, obiektywnego relacjonowania faktów.
Czy PiS ma pomysł na zmianę prawa prasowego i zmianę sytuacji w sądach tak, by ludzie nie byli skazywani za poglądy? Jeśli wolą wyborców przejmiemy władzę, na pewno zmienimy te przepisy prawa, które dziś są używane przez sądy do krępowania wolności opinii. Radykalnie poszerzymy wolność wypowiedzi. Do sądu będzie się można zgłaszać z pozwem tylko wówczas, gdy zostało się w sposób wulgarny obrażonym lub gdy ujawniono treści o charakterze bardzo osobistym. W żadnym innym przypadku. Jeśli ktoś nie zgadza się z czyjąś opinią, to niech napisze polemikę, a nie żąda skazania. Będzie można oceniać Michnika i jego artykuły bez obawy przed więzieniem, będzie można mówić o tym, jakie ma się skojarzenia po lekturze „Gazety Wyborczej”. Nadszedł czas, by pan Michnik i jego podwładni nauczyli się żyć w demokracji.
A co z nierównowagą w mediach? Mamy w końcu telewizję zwaną publiczną, która funkcjonuje dziś jak przedłużenie Centrum Informacji Rządu. To sytuacja nie do zaakceptowania. Będziemy chcieli wprowadzić mechanizm, który od dawna sprawdza się choćby w Niemczech, ale i we Włoszech. Jeden kanał telewizji publicznej zawsze jest zarządzany przez partię rządzącą, a drugi przez opozycję. Jasna, czytelna sytuacja gwarantująca każdemu równy dostęp do mediów. Obywatele mogą zapoznać się z opiniami wszystkich stron debaty publicznej. Ja nie odmawiam dziennikarzom prawa do posiadania swoich sympatii politycznych. Tylko tu trzeba być uczciwym. Niech media przyznają, kogo wspierają i wtedy sytuacja jest jasna. Tak jest w Stanach czy w krajach Europy Zachodniej. Uczciwość to jest zasada, którą powinny kierować się media. Uczciwość w podejściu do faktów, uczciwość wobec widzów, czytelników czy słuchaczy to jest gwarancja wolności słowa. Pan Rymkiewicz nie byłby ciągany po sądach, mógłby korzystać z pełni wolności słowa. Jeśli wygramy wybory, tak się właśnie stanie.
Wspomniał Pan o sile partii politycznych na Węgrzech. Mamy wrażenie, iż w Polakach drzemie duży potencjał działalności społecznej, obywatelskiej, tylko ludzie nie mają środków, by go realizować. To bardzo ważne zagadnienie. Zgadzam się z taką diagnozą. Dlatego będziemy starali się przeznaczyć specjalne środki z budżetu, jako wsparcie aktywności obywatelskiej. Organizacje społeczne wywodzące się z komunizmu dobrze radziły sobie po 1989 r., gdyż miały majątek, z którego mogły żyć. Organizacje społeczne wyrosłe już w demokracji pozostawiono same sobie. To wbrew interesowi państwa. Powinno nam zależeć na rozruszaniu ducha obywatelskiego wśród Polaków, bo jest on podstawą demokracji. Tchnięcia nowego ducha potrzebuje też sfera nauki. Dziś wielu młodych ludzi, którzy robią w tej dziedzinie karierę, czuje obowiązek konformizmu. Wiedzą, iż za wyjście przed szereg zapłacą choćby zablokowaniem habilitacji. Trzeba skończyć z ideologicznym terrorem. Dlatego chcemy powołać Instytut Wolności Nauki, który będzie stał na straży swobody badań naukowych. Nie może być tak, że pewne tematy z naszej najnowszej historii uznaje się za nietykalne.
Wiemy, co po wygranych wyborach zmieniłby Pan w sferze mediów i wolności słowa. Jakie byłyby Pana pierwsze decyzje w sprawach dotyczących funkcjonowania państwa? Proszę zwrócić uwagę, że opinia publiczna nie ma dziś prawdziwej wiedzy na temat stanu finansów publicznych. Profesorowie ekonomii mają problem z oceną skutków harców pana Rostowskiego, bo nie znają podstawowych danych. Jaki jest prawdziwy deficyt? To tajemnica – wiemy, że rząd Tuska skrzętnie schował długi, stosuje przedziwną księgowość. Należałoby, zatem od razu przeprowadzić rzetelny audyt finansów naszego kraju. Sprawdzić, jaki jest prawdziwy, a nie propagandowy poziom inwestycji i ile jest pieniędzy na ich dokończenie. Jednym słowem, diagnozujemy i bierzemy się ostrzej do pracy. Przedstawimy opinii publicznej ustawy zmieniające podatki.
Chcecie podnieść podatki? Absolutnie nie. Chcemy zlikwidować patologie, które przeszkadzają ludziom i powodują straty dla budżetu. Nasze dzisiejsze prawo podatkowe jest jak zardzewiała maszyna: jakoś się rusza, ale nikt nie jest zadowolony z jej pracy. Do samej ustawy o PIT jest 14 tys. interpretacji. Przecież to szaleństwo. Tego się po prostu nie da już stosować. Chcemy, by system podatkowy był bardziej przejrzysty, prostszy, ale jednocześnie szczelny, trudniejszy dla oszustów podatkowych. Już za kilka dni przedstawimy trzy gotowe projekty ustaw zmieniających prawo dotyczące właśnie PIT, VAT i CIT. W mojej ocenie, jeśli jest potrzeba, to należy sięgnąć do głębokich kieszeni – chodzi o pieniądze od banków, hipermarteków itp.
Czy nie podniesie to cen? Konkurencja na tym rynku jest zbyt silna. Należy wyższym podatkiem objąć również działalność instytucji dających tzw. szybkie pożyczki, „chwilówki”. Zyski np. jednej z najbardziej agresywnych firm pożyczkowych są wyższe niż dużego polskiego banku. Nie widzę żadnego powodu, by miały pozostać niemal zupełnie poza koniecznością opodatkowania. Swoją drogą, należy skończyć z lichwiarstwem tych instytucji – agresywnie reklamują się, jako godne zaufania, a w rzeczywistości żerują na ludzkiej biedzie i wzbogacają się na tym nieprzyzwoicie.
Co z podatkiem VAT? Moim zdaniem należy go obniżyć. Na pewno nie ruszymy ulg rodzinnych. W przyszłości będziemy dążyli do wprowadzenia w Polsce rozwiązań węgierskich, czyli pensji z budżetu dla matki wychowującej dzieci. Oczywiście, od razu nie będzie na to pieniędzy, ale uczynimy wszystko, by takie rozwiązanie wprowadzić w życie, bo jest ono bardzo korzystne dla kraju. Jeśli nie zachęcimy polskich rodzin do posiadania dzieci, to zmienimy się w społeczeństwo starców.
W ciągu ostatnich trzech lat drastycznie wzrosło bezrobocie wśród młodych ludzi. W niektórych rejonach Polski aż siedmiokrotnie. Jakie macie Państwo konkretne propozycje na rozwiązanie tego problemu? To zupełny paradoks, ale największym potencjałem Polski są właśnie ci młodzi ludzie, którzy dziś są często w tak trudnej sytuacji. Dlatego jednym z głównych założeń naszego programu jest uwolnienie ich potencjału zawodowego. Należy znieść bariery krępujące ich przedsiębiorczość. Państwo nie da im zatrudnienia, ale może pomóc im założyć własny biznes. Wprowadzimy system dotacji dla młodych przedsiębiorców, – jeśli utrzymają firmę przez rok i będą regulować świadczenia, to nie będą musieli tej pomocy zwracać.PiS wiele mówi o konieczności zrównania dopłat dla polskich rolników z tymi, które otrzymują farmerzy z tzw. starej Unii. Czy jako premier poparłby Pan pomysł obniżenia dopłat wszystkim do poziomu dzisiejszych sum wypłacanych naszym rolnikom? Nie. Gdy wygramy wybory, będziemy walczyć o podwyższenie dopłat dla naszych rolników. Polska wieś potrzebuje wsparcia finansowego – każda suma to wsparcie dla jej rozwoju. Trzeba walczyć dosłownie o każde euro, bo to jest w naszym interesie. Gdy wprowadzano dopłaty, wielu wątpiło, czy uda się je sensownie wykorzystać. I polscy rolnicy sprostali temu zadaniu. Teraz to na politykach spoczywa obowiązek, by wywalczyć dla nich takie same dopłaty, jakie otrzymują rolnicy w Niemczech czy Francji.
„Gazeta Polska” ujawniła, że Prezydent Lech Kaczyński mógł być inwigilowany przez ABW. Czy ta sprawa i być może podobne, jeszcze nieznane, będziecie chcieli Państwo w szczególny sposób wyjaśnić? Na pewno dokładnie się im przyjrzymy. Mogę powiedzieć, iż mój śp. Brat wiedział o tej sprawie. Nie podejmował stanowczych działań, bo wówczas nie miał pewnych dowodów na inwigilację.
Czy znał dokumenty, które opublikowaliśmy? Nie mam stuprocentowej pewności. Jednak nie wykluczam tego. Zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie dysponował dowodami pokazującymi czarno na białym, że ABW go inwigiluje. Zdawał sobie sprawę, że przy możliwościach uruchomienia medialnej nagonki na niego nie miał szans na rzeczową debatę publiczną w tej kwestii.
Czyli Lech Kaczyński wiedział, że ABW go śledzi, lecz nie miał w ręku wystarczająco niepodważalnych dowodów. Tak. Mój Brat nie miał najmniejszych złudzeń, co do intencji tego rządu. Wiedział, że traktowany jest przez nich jak śmiertelny wróg. Można kogoś nie lubić, traktować jak rywala, ale nie trzeba łamać prawa. Ta zasada nie działa wobec tego środowiska politycznego. Tam nie ma szacunku dla prawa, dla procedur. Tam jest tylko potrzeba i konieczność nagięcia do niej paragrafu. Powiedzmy, że pod względem kultury prawnej ci panowie zachowują się, jakby przybyli tu ze stepów.
Donald Tusk lubi grać w piłkę, ale bez sędziego? Uważa, że to silniejszy gracz ustala zasady gry.
Będzie Pan debatował z Tuskiem? Mam głębokie przekonanie, że Donald Tusk tylko mówi o debatach, a tak naprawdę ich nie chce. Bo składa propozycje zgoła niepoważne – mówiąc delikatnie. Debata u Tomasza Lisa? To chyba żart, a nie rzeczowa propozycja. Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Od 2007 r. wiele się wydarzyło. Z ust Tuska padły słowa, których po prostu przyzwoity człowiek, wypowiadać nie powinien.
Chce Pan powiedzieć, że Donald Tusk nie ma zdolności honorowych do tego, by uznać go za partnera w poważnej rozmowie? Przecież wiedzą państwo, że nie odpowiem na takie pytanie. Publikacje Gazety Polskiej
Tusk: Miłość i nieodpowiedzialność Zamiast głośnych aresztowań miało być spokojnie i bez polityki. Zaraz po wyborczym zwycięstwie Donald Tusk ogłosił, że od władzy ważniejsza jest miłość i przez całą kadencję unikał podejmowania decyzji. Jednak strategia ciepłej wody w kranie boleśnie zderzyła się z rzeczywistością. Kryzys gospodarczy może wywrócić światowy układ sił. W Europie przetasowania zachodzą na naszych oczach. 10 kwietnia 2010 r. doszło do tragedii, wskutek której najważniejsze polskie instytucje straciły kierownictwo. Tymczasem rząd od czterech lat nawet nie próbuje zmierzyć się z tymi wyzwaniami. Nie radzi sobie też ze sprawami dużo prostszymi, jak zwykłe pilnowanie praworządności.
Gaz już płynie Rosyjsko-niemiecki omijający Polskę gazociąg Nord Stream jest już prawie gotowy. Według rosyjskich mediów gaz popłynie nim już jesienią. Trwają próbne przesyły. Rosja będzie teraz mogła odciąć Polskę od dostępu do gazu, nie przerywając dostaw do Niemiec. Mało tego, biegnąca po dnie Bałtyku rura blokuje dostęp dużych statków (mających zanurzenie powyżej 13,5 m) do portu w Świnoujściu. To symboliczne zwieńczenie polityki zagranicznej rządu Donalda Tuska. „Wymachiwanie szabelką” i „wałęsanie się po górach Kaukazu” (tak minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski nazwał działania Lecha Kaczyńskiego w sprawie Gruzji) miała zastąpić spokojna i przyjazna polityka zagraniczna. Okazało się, że rzeczywistość nie chce się dostosować do sielankowych wyobrażeń. Na arenie międzynarodowej państwa po prostu walczą o swoje, a na forum Unii Europejskiej coraz bardziej widoczna jest dominacja Francji i – w jeszcze większym stopniu – Niemiec. Jak w tej sytuacji zamierza zachować się polski rząd? Przyłączyć się? Budować koalicję państw Europy Środkowej? Oprzeć się na kimś spoza Unii? Na razie nie robi nic.
W Dolomity Po katastrofie smoleńskiej natychmiast usłyszeliśmy, że polskie państwo zdało egzamin. W miarę upływu czasu coraz wyraźniej było widać, jak dalekie od prawdy są te słowa. Prawie półtora roku po śmierci pasażerów tupolewa nadal nie znamy przyczyn tragedii, a reakcją premiera na aroganckie zachowanie strony rosyjskiej była... ucieczka na urlop. W sprawie Smoleńska rząd skapitulował już na samym początku. Z niewiadomych przyczyn polska strona zgodziła się na oddanie śledztwa Rosjanom poprzez zastosowanie 13. załącznika do Konwencji Chicagowskiej,(choć nie ma ona zastosowania do lotów państwowych). Kiedy ujawniono nagrania, na których rosyjscy funkcjonariusze niszczą wrak, premier w ogóle nie zareagował. Gdy prezentowany był raport MAK oskarżający pilotów o spowodowanie katastrofy, a generała Błasika o to, że pod wpływem alkoholu kazał im lądować, Donald Tusk schował się przed dziennikarzami w Dolomitach. Ustalenia kierowanej przez ministra Jerzego Millera komisji okazały się niewiele warte. Pracująca bez dostępu do podstawowych dowodów (wrak samolotu i oryginały czarnych skrzynek pozostają w Rosji) komisja powtórzyła tezę Rosjan o winie źle wyszkolonych pilotów. Ustalenia te posłużyły premierowi jako pretekst do likwidacji 36 specpułku przewożącego VIP-ów. Ministrowie odpowiedzialni za przygotowanie wizyty Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku pozostali na stanowiskach.
Mega-VAT Trudno dziś uwierzyć, że jeszcze cztery lata temu Platforma obiecywała wprowadzenie podatku liniowego. Wielu ekonomistów uważa, że proponowana przez PO 15-proc. stawka podatku była korzystna dla najzamożniejszych, a przeciętnemu Polakowi raczej by zaszkodziła niż pomogła, więc należy się cieszyć, że niedopracowany projekt trafił do lamusa. Najważniejszym ruchem rządu w sprawie podatków okazało się podwyższenie o jeden punkt procentowy stawki VAT. Zostało to wykorzystane do wprowadzenia znaczących podwyżek cen i już w styczniu, czyli zaraz po wprowadzeniu podwyższonego VAT-u, inflacja wzrosła do 3,8 proc. Skoczyły ceny podstawowych produktów, w tym żywności.
Pogromcy dorszy „Podejmiemy rzeczywistą walkę z korupcją” - tak brzmiała jedna z 10 przedwyborczych obietnic Donalda Tuska. Działania oskarżanego o najcięższe zbrodnie Centralnego Biura Antykorupcyjnego miała zastąpić tzw. tarcza antykorupcyjna, a w rządzie utworzono stanowisko pełnomocnika do walki z korupcją. Powołana na tę funkcję Julia Pitera pozowała na okładce „Newsweeka” w stroju szeryfa. Pitera wsławiła się napiętnowaniem przypadku zapłacenia służbowa kartą 8,16 zł za dorsza. Ustawa antykorupcyjna, którą miała przygotować, do dziś nie trafiła do laski marszałkowskiej. Trudno byłoby wskazać, choć jeden konkretny sukces minister. Na czym dokładnie miało polegać działanie „tarczy antykorupcyjnej”, nie wiadomo. Zdaniem amerykańskiego dyplomaty, którego depeszę ujawnił w zeszłym tygodniu portal Wikileaks, „afera hazardowa przypomniała Polakom, że rządowi Tuska nie udało się stworzyć antykorupcyjnych barier, w tym zbudowania «tarczy» chroniącej przed nadużyciami podczas prywatyzacji i przetargów publicznych”.
Jednoręcy koledzy Cieniem na rządach Platformy kładzie się zamiecenie pod dywan afery hazardowej. Spośród publicznie zdegradowanych polityków tej partii, kilku wróciło potem do politycznej pierwszej ligi. Grzegorz Schetyna został nawet marszałkiem sejmu. Komisja śledcza, zamiast badać aferę, chroniła winnych, działając ostentacyjnie i w świetle kamer. Z końcowego raportu przedstawionego przez Mirosława Sekułę wynika, że nie złamał prawa żaden z polityków PO. Podobnie ucinano inne oskarżenia pod adresem rządzącej partii. Nie doczekała się przekonującego wyjaśnienia choćby sprawa zeznań Piotra K. „Brody”. Opowiedział on prokuratorom, że Platforma była finansowana z pieniędzy pochodzących z przestępstw. Pośredniczyć w tym procederze miał według „Brody” były minister sportu Mirosław Drzewiecki. Ewidentnemu tuszowaniu afer towarzyszyło zwalczanie tych, którzy usiłowali przeciwdziałać przestępstwom. Po ujawnieniu afery hazardowej stanowisko szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego stracił Mariusz Kamiński. Do wielu zmian kadrowych doszło też na niższym szczeblu. W liście do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta Kamiński skarżył się na to, że zatrudniani są ludzie, których wcześniej CBA rozpracowywało, jako podejrzanych o kontakty z gangsterami. Według nieoficjalnych ustaleń chodziło o Jerzego Stankiewicza, szefa delegatury CBA w Gdańsku (Kamiński nie podawał nazwisk). Rzetelnie zbadano jedynie sprawę Krzysztofa Olewnika. Końcowy raport sejmowej komisji to dokument opisujący szczegółowo nieprawidłowości, do jakich doszło w trakcie policyjnego i prokuratorskiego śledztwa.
Miłość nie znosi odmowy Platforma okazała się też partią ograniczającą swobodę wypowiedzi. Szczególnie tych, którzy ją krytykowali. Niewiele ma to wspólnego ze standardami demokracji. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przeszukała mieszkanie autora strony internetowej wyśmiewającej prezydenta. Z naszych ustaleń wynika, że ta sama służba monitoruje powstałe po 10 kwietnia 2010 r. organizacje społeczne, traktując je w podobny sposób, co ruchy nazistowskie. Niepokojąco wyglądają uprawnienia policji zawarte w projekcie nowej ustawy o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej. W tej chwili policjantowi pod żadnym pozorem nie wolno strzelić do kobiety w ciąży. Proponowane przepisy znoszą ten zakaz, – bo stróż prawa może np. uznać, że kobieta jest tylko ucharakteryzowana na ciężarną. Niedawno policja zaopatrzyła się także w działka dźwiękowe dalekiego zasięgu, które mogą powodować trwałą głuchotę. Sprzęt tego typu jest używany do walki z piratami. W Polsce ma posłużyć do rozpędzania manifestacji. Działka były przygotowane do użycia w czasie wielkiej manifestacji Solidarności 30 czerwca tego roku.
Jakub Jałowiczor