sklepu mrużąc oczy w ostrym świetle, gdy zobaczyła na chodniku Jima. Opalonego, uśmiechniętego, pod rękę z kobietą, żoną oczywiście. Obok nich dreptała para dzieci, chłopiec i dziewczynka. Trzecie, niemowlę, siedziało w nosidełku na piersiach ojca. Trudi wlepiła oczy w Jima. Zerknął na nią, ale zaraz odwrócił wzrok i przeszedł obok. Ze swoją żoną, dziećmi; ze swoim życiem.
Jakoś dotarła do samochodu, choć ból w piersiach niemiłosiernie ją zatykał. Runęła na siedzenie i siedziała na rozpalonym parkingu, to łkając, to łapiąc kurczowo powietrze, aż zrobiło się ciemno. Wtedy zapaliła silnik i powoli, niepewnie podjechała pod uczelnię. A potem znalazła się na drodze prowadzącej na wzgórze, gdzie kiedyś spacerowali z Jimem, gdzie pierwszy raz się całowali. Wjechała na szczyt i skierowała wóz w stronę urwiska...
Jakimś cudem wyszła z tego bez poważniejszych obrażeń. Czuła się strasznie zawiedziona. Leżąc na łóżku szpitalnym obiecywała sobie, że zrobi to znów, jak tylko ją wypiszą. Została przeniesiona na oddział dla nerwowo chorych. Ogłupiające leki, obowiązkowe wywiady u psychiatry... Rodzice odwiedzali Trudi na zmianę, trzymając się ściśle rozkładu uzgodnionego z siostrą oddziałową. Ojciec wygłaszał suche przemówienia o roztaczających się przed nią perspektywach, co chwila zerkając na zegarek. Kończył zwykle bezradną inwokacją: wiesz, że oboje cię kochamy. Przyrzeknij mi, że już nigdy tego nie zrobisz. Trudi przyrzekała solennie z bladym uśmiechem na ustach, zmrożona swym osamotnieniem, które zmuszało ją do okłamywania rodzonego ojca w tak niebagatelnej sprawie. Matka natomiast chodziła tam i nazad po pokoju pokrzykując gniewnie: jak mogłaś to zrobić samej sobie? Jak mogłaś to zrobić nam? Czemu nie powiedziałaś mi, że coś jest nie w porządku? O co chodzi, na miłość boską? Pewnie denerwowałaś się tą sprawą między ojcem a mną? W tym momencie matka siadała na fotelu i zaczynała szczegółowo opisywać aktualny stan rozprawy rozwodowej. Miało to uspokoić Trudi. Po tych wizytach budziła się znów w nocy z nudnościami i wymiotami.
Ostatniego wieczora w szpitalu odwiedziła Trudi jedna z pielęgniarek. Delikatnie wypytała ją o to i owo. Na koniec rzekła: wiem, że chcesz spróbować jeszcze raz. Właściwie dlaczego nie? Proszę cię jednak, abyś przedtem zobaczyła się z kimś. I skierowała Trudi do mnie. Kiedyś sama była moją pacjentką.
I tak przystąpiłyśmy do dzieła. Do kuracji mającej wyleczyć Trudi z potrzeby obdarzania miłością nieproporcjonalną do tego, co otrzy-
mywała, z nawyku bezustannego czerpania z siebie aż do dna. W ciągu kolejnych dwóch lat w jej życiu pojawiło się paru mężczyzn, dzięki czemu mogła na żywo analizować swe postawy. Pierwszy z nim wykładał na uczelni (zapisała się znów na studia) i należał, podobnie jak ojciec do kategorii pracoholików. Trudi natychmiast zaczęła wychodzić ze skóry, byle tylko odciągnąć go od obowiązków we własne, kochające ramiona. Tym razem jednak dość szybko zraziła się daremnymi próbami dokonania metamorfozy w kochanku i zerwała z nim po pięciu miesiącach. Na początku owe „pojedynki" wydawały się ekscytujące. Ilekroć udało się jej „wygrać" wieczorną randkę, utwierdzała się w poczuciu swej wartości. Ale wnet spostrzegła, że uzależnia się od niego coraz bardziej, a dostaje coraz mniej. W dodatku pewnego dnia coś sobie uświadomiła:
— Wczoraj
kochaliśmy się i ja zaczęłam płakać. Mówiłam Dawido
wi,
jak wiele dla mnie znaczy. Usłyszałam zwykłą odpowiedź.
Powin
nam
zrozumieć, ile to on ma na głowie i jakie to ważne. I tak
dalej.
Znałam
to wszystko na pamięć, więc się „wyłączyłam". I
nagle
doznałam
olśnienia. Przecież ja już kiedyś grałam w takiej scenie.
Z
tym chłopakiem od futbolu. Znowu się komuś narzucam...
Uśmiechnęła się smutno.
— Nie
ma pani pojęcia, jak ja potrafię się zapędzić, żeby
tylko
^zwrócić
na siebie uwagę mężczyzny. Ściągam kiecki, szepcę czułe
słówka, stosuję każdą uwodziecielską sztuczkę. Właściwie wciąż staram się o względy kogoś, kto wcale nie jest mną specjalnie zainteresowany. Mam wrażenie, że sypiając z Dawidem doznaję największego dreszczu, gdy mogę podniecić go tak, że zapomina o tym, co wolałby robić. Powinnam się wstydzić, ale naprawdę wpadam w błogostan, gdy uda mi się doprowadzić Dawida czy kogokolwiek do skoncentrowania się na mnie. Z Jimem zresztą było podobnie. To chyba dlatego, że w gruncie rzeczy poza łóżkiem czuję się niewyraźnie. Seks przynosi masę ulgi. Przez chwilę usuwa wszelkie bariery, jednoczy ludzi. A ja tak bardzo chcę być razem z kimś. Nie zamierzam jednak dalej narzucać się Dawidowi. To po prostu poniżające.
Seria niewydarzonych kochanków nie skończyła się bynajmniej na Dawidzie. W jakiś czas potem Trudi poznała młodego maklera, który zapamiętale ćwiczył trójbój. Znów starała się, jak mogła. Kusiła swym ciałem, byle tylko rozbić mu rygorystyczny rozkład treningów. On zaś często nie osiągał wcale erekcji albo nie potrafił jej utrzymać. Był zbyt zmęczony albo zbyt obojętny.
40
41