Szedłeś
tylko swoją drogą…
Każdy
z nas szedł swoją drogą. Mieliśmy swoje marzenia, sny, ambicje,
cele. Niektóre z nich może nawet się pokrywały… Ale każdy z
nas miał swoje życie, które
pragnął
przeżyć jak najlepiej. Nikt tu nie jest winny… Może z wyjątkiem
Losu, który wyznaczył nam role. Szkoda, że tak się ułożyło…
Nie
miej żalu… to po prostu życie.
*
* *
Młody
chłopak, lat około dwudziestu, nerwowo odrzucił pasma czarnych jak
heban włosów z oczu, połyskujących niespokojną zielenią.
Poprawił
okulary i zmienił pozycję, rzucając niespokojne spojrzenia po
wielkiej sali sądowej i mnąc w palcach skraj szaty. Robiło mu się
gorąco, ale nie
miało
to nic wspólnego z temperaturą panującą w pomieszczeniu, w której
można by mrozić paluszki rybne. Panował szmer przytłumionych
rozmów, kiedy liczni
zebrani
szeptali między sobą, gestykulując żywo w oczekiwaniu na
rozpoczęcie procesu.
Cholera,
pomyślał chłopak. Czy już naprawdę nic nie da się
zrobić…?
-Harry…
Odwrócił
się do swojej przyjaciółki, Hermiony Granger, która siedziała po
jego lewej stronie i uspokajająco trzymała jego dłoń.
-Nie
denerwuj się tak-dziewczyna spróbowała się uśmiechnąć-Zobaczysz,
że wszystko się ułoży…
-Jasne-potwierdził
Ron Weasley, zajmujący miejsce z drugiej strony Harry’ego; jednak
on także raz po raz rzucał spojrzenia na drzwi.
-Nie
rozumiem, dlaczego aż tak to przeżywasz-głos Hermiony był równie
niespokojny, jak Harry’ego- W końcu to morderca. Cokolwiek się
stanie, zasłużył na
karę,
jaka go spotka. Przecież od zawsze było wiadomo, kim się
stanie.
Od
zawsze było wiadomo… Jakim prawem ona mówi coś takiego? Kto dał
nam prawo decydowania o przyszłości innego człowieka, robienia
spekulacji, twierdzeń w
stylu
„Jak dorośnie, z pewnością będzie…”? Jakim prawem tak
ograniczamy innych własnymi oczekiwaniami? Jednak prawdą było to,
co mu mówił wtedy, tamtego
dnia…
To ludzie wyznaczają nam role, jakie mamy grać. Jesteśmy tym, kim
oni nas widzą. Nic nie da się z tym zrobić, można się tylko
podporządkować.
-Proszę
wstać! Sąd idzie.
Wszyscy
posłusznie powstali z miejsc, po czym usiedli znowu, kiedy
Dumbledore i reszta składu sędziowskiego zajęła miejsca.
Dumbledore,
jako sędzia główny, popatrzył uważnie po zebranych, po czym
ogłosił bezbarwnym głosem:
-Proszę
wprowadzić oskarżonego.
Oczy
wszystkich zebranych skierowały się w jednym momencie na wejście
do sali, które otworzyło się powoli. Serce Harry’ego
podskoczyło
gwałtownie. Wkroczyło dwóch strażników, wyglądających jakby
uciekli z bokserskiego ringu. Między nimi, zakuty w kajdanki, szedł
więzień… Szedł z
dumnie
uniesioną głową, patrząc odważnie przed siebie, jakby już dawno
pogodził się z najgorszym i całe to widowisko tylko go nudziło.
Złudnie nonszalancki,
niedbały
krok… Wyprostowana, arystokratyczna postawa… Zadbane włosy,
cera… Elegancki, bogaty strój… Gdyby nie kajdanki i pojedyncze
siniaki i blizny, można
by
powiedzieć, że idzie na eleganckie popołudniowe przyjęcie, a nie
na własną rozprawę.
Jasne,
srebrzyste oczy oskarżonego przez chwilę spoczęły na Harrym.
Młody auror dostrzegł w nich coś, co tylko on mógł odkryć:
strach i zwątpienie.
Zdobył
się na nadludzki wysiłek i uśmiechnął słabo.
Może
chociaż w ten sposób mu ulży…
Więzień
zajął miejsce na środku sali, na krześle, a magiczne łańcuchy
natychmiast go skuły. Dumbledore uderzył młotkiem.
-Niniejszym
uważam proces Dracona Malfoya, lat dwadzieścia, za rozpoczęty.
*
* *
Pamiętasz
nasze pierwsze spotkanie?
Byliśmy
wtedy tacy młodzi, tacy niewinni… Tacy głupi. Nie znaliśmy nawet
w połowie okrucieństw tego świata, choć ciebie mocno już
doświadczyły. Ja też nie
byłem
taki znowu czysty, a jednak…
„To
jest Crabbe i Goyle…a ja Malfoy. Draco Malfoy”.
Wyciągnąłem
do ciebie rękę… Odrzuciłeś ją. Oczywiście, tego powinienem
się spodziewać po tym, jak obraziłem Weasleya. Ale… To był dla
mnie naturalny odruch.
Tak
zachowywał się ojciec i tak mnie uczył. Nie potrafiłem inaczej. A
odrzucenie tak bardzo boli…
Wiesz,
ojciec zawsze mi mówił, że muszę się mścić na tych, którzy
sprawili mi ból.
Byłem
posłusznym dzieckiem.
*
* *
W
ławie oskarżycieli widać było ruch: to Nimfadora Tonks, która
teraz awansowała na głównego prokuratora, wstała, aby zabrać
głos.
Jej
kuzyn obserwował ją obojętnie.
-Wysoki
Sądzie-zaczęła dziewczyna donośnym i uroczystym głosem-Za
pozwoleniem, pragnę teraz odczytać główne zarzuty postawione
zatrzymanemu.
Jest
on oskarżony o spowodowanie dwudziestu pięciu morderstw,
bezwzględne torturowanie aurorów, cywili, mugoli i ludzi
mugolskiego pochodzenia, używanie
Klątw
Niewybaczalnych o łącznej liczbie pięćdziesięciu trzech zaklęć,
dowodzenie akcjami dywersyjnymi i szeregami śmierciożerców w
licznych bitwach i
masakrach
na terenie Wielkiej Brytanii, praktykowanie od wieków zakazanej
czarnej magii i używanie mocy przeciwko ludności, porwania i
wydawanie wyroków
śmierci
na niewinnych ludziach. Suma tych potwornych zbrodni jest
niewyobrażalna, dlatego prokuratora żąda wymierzenia najwyższego
wymiaru kary…
Harry
nie słuchał dłużej. Patrzył na Malfoya zamglonym wzrokiem,
pozwalając pamięci dryfować po spienionych falach i zatapiać go
bezlitośnie.
Dlaczego
musiało do tego dojść, Draco…?
*
* *
Nasz
pierwszy pojedynek… Pamiętasz?
„Strach
cię obleciał, Potter?”
„Chciałbyś…”
Tak
naprawdę, to ja się bałem. Nie tyle ciebie-wiedziałem, na co mnie
stać, ale wiedziałem także, na co stać ciebie. Bałem się
publicznego upokorzenia,
porażki
z twojej ręki, którą wszyscy by widzieli. I tak doznawałem jej
raz za razem na meczach quidditcha… Dziękuję ci za ten pojedynek
i wszystkie kolejne,
które
potem nastąpiły. Dziękuję ci z całego serca. Gdyby nie one,
gdyby nie ty… nie byłoby i mnie.
*
* *
Wezwano
pierwszego świadka. Dracona stać było na najlepszych i
najdroższych adwokatów, ale wolał bronić się sam niż powierzać
życie komuś obcemu. Jego
mowę
odłożono na koniec.
Wszedł
Snape, obrzucił swego byłego ulubieńca krótkim spojrzeniem i
zasiadł w ławie świadków.
Tonks
zbliżyła się i poczęła zadawać pytania. Rozpoczęło się
przesłuchanie.
Harry
widział ukradkowe spojrzenia, jakie wymieniali między sobą uczeń
i mistrz, i potrafił je zinterpretować. Draco prosił Snape’a o
wybaczenie…
Zawsze zależało mu na szacunku starego mistrza eliksirów. Nawet
teraz, gdy Snape zeznawał przeciwko niemu… Miał nadzieję.
Ale
czarne oczy Severusa Snape’a pozostawały tak zimne i obojętne,
jak zawsze i tylko maleńki, drgający mięsień pod okiem zdradzał
zdenerwowanie.
Krąg
nienawiści i zdeptanych nadziei, zranionego zaufania, pomyślał
Harry. Rany, które nigdy się nie zabliźnią…
*
* *
Krzywdziliśmy
się nawzajem tyle razy, że to niemal śmieszne. Ilekroć na siebie
spojrzeliśmy, nasze oczy miotały sztylety. I dlaczego? Po co? Czemu
nie
mogliśmy
podejść do siebie z dystansem, obojętnością? Bo to wszystko
zaszło za daleko. Osiągnęliśmy punkt, z którego nie ma odwrotu.
Mogliśmy tylko brnąć
dalej,
w tą albo inną stronę. Dopiero w tamtej bitwie wszystko się
zmieniło… Pamiętasz?
Walczyliśmy
ze sobą jak wszyscy inni, wokół nas panował chaos, huk bitewny,
ale my widzieliśmy i czuliśmy tylko siebie… Udało ci się
przedrzeć przez moją
obronę,
zraniłeś mnie. Upadłem na ziemię. Nie mogłem się podnieść. A
ty, zamiast mnie dobić… wziąłeś mnie na ręce i pobiegłeś w
zarośla, gdzie ukryłeś mnie
bezpiecznie.
Ten czyn, taki głupi, taki beznadziejnie heroiczny i taki typowo i
niepowtarzalnie twój… Spytałem cię, dlaczego.
„Bo
nie chcę, żebyś zginął. Nie w ten sposób”.
Tak
po prostu. To było tak szczere, tak śmieszne i zarazem smutne…
Wciąż pamiętam twój wzrok tamtego dnia.
Wróciłeś,
by walczyć. Zostawiłeś mnie z moim huraganem rozpędzonych jak
lokomotywa myśli, które od tamtej pory nawiedzały mnie jak widma.
Poruszyłeś
we mnie strunę, o której ja sam nie wiedziałem…
Ale
ty wiedziałeś doskonale.
Dziękuję.
*
* *
Harry
z całej siły zacisnął zęby. To było beznadziejne. Cały proces
był niepotrzebny. To, jaki zapadnie wyrok, było bardziej niż
oczywiste.
Po co to ciągnąć? Po co on tu w ogóle przychodził, do cholery…?
Czemu chciał to oglądać?
Dla
niego, oczywiście.
I
w pewnym stopniu także dla siebie.
Draco
odwrócił na niego głowę i uśmiechnął się dziwnie. Harry
odwzajemnił uśmiech, choć z wielkim trudem. No tak. Uśmiechać
się drwiąco do świata, spozierać
na
niego zza maski fałszywej pewności siebie. Ukrywać swoje lęki w
środku i demonstrować tylko spokój. W tym osiągnąłeś
mistrzostwo, prawda? Masz rację. Po
co
pokazywać im, że się boisz? Demonstruj im wszystkim, że masz cały
ten proces „w głębokim poważaniu”, że czekasz tylko aż
skończą pieprzyć i zabiorą się do
rzeczy.
Takiego
właśnie cię znałem i takiego cię zapamiętam.
Zapamiętam
cię… na zawsze.
*
* *
To
był nasz pierwszy raz.
Coś,
co trzymam jak największy skarb, na najwyższej półce w magazynie
wspomnień, w najgłębszym sejfie. Wciąż pamiętam smak twoich ust
tamtej nocy, taki
słodki
i zarazem dziwny. Wciąż czuję go czasami, gdy budzę się sam w
środku nocy.
Wszyscy
myśleli, że po tym, jak zabili Czarnego Pana, porwałem cię i
torturowałem. Idioci! Oni nigdy nie zrozumieją. Nie mają o niczym
pojęcia. Nigdy nie
przyszłoby
im do głowy, że zwyczajnie uciekliśmy razem i ukryliśmy się
przed nimi.
A
my drwiliśmy z nich sobie w ukryciu naszych ramion…Bolało, kiedy
muskałeś palcem Mroczny Znak na moim ramieniu. Bolało, kiedy
dotykałeś moich win i
grzechów.
Bolało, kiedy wdzierałeś się w moją duszę. Ale nie zamieniłbym
tego bólu na największe rozkosze świata. Nigdy.
Od
tamtej pory posiadłeś mnie na własność.
*
* *
Przyszła
kolej na następnego świadka. Do sali weszła Pansy Parkinson,
dopiero co zwolniona z Azkabanu. Udało jej się uniknąć dożywocia
dzięki
historyjce z Imperiusem i zeznaniom Dracona. No i, oczywiście,
nawiązaniem bliższej znajomości na jedną noc z paroma członkami
ławy przysięgłych, ale
o
tym nikt oficjalnie nie wspominał.
Usiadłszy
na miejscu posłała Draconowi przyjacielski, pełen adoracji i
otuchy uśmiech. Patrzyła na niego wciąż z takim samym cielęcym
zauroczeniem, jak za
czasów
szkolnych. Malfoy odwzajemnił spokojnie uśmiech, jakby wciąż byli
w Slytherinie i najzwyczajniej w świecie planowali kolejny sabotaż
kociołka
Neville’a
na eliksirach.
Harry
poczuł nagle, że coś go dławi w gardle. Ile by dał za to, by
ponownie mieć możliwość spotkania Malfoya, ponownie siedzieć w
Hogwarcie i martwić się o
domówkę
na transmutację… żeby mieć możliwość naprawienia pewnych
błędów, podjęcia innych kroków, zapobieżenia sytuacjom… Teraz
nie siedzieliby w tej sali,
byliby
szczęśliwi…
Ale
rzeczywistości nie da się odkręcić.
Można
tylko patrzeć w bezsilnej złości i rozpaczy na jej szyderczy
uśmiech.
*
* *
„Czy
to, co robimy, jest złe, Draco?”, spytałeś mnie pewnej nocy.
Uśmiechnąłem
się i przytuliłem twoją twarz do swojej piersi.
To,
co złe, zależy tylko i wyłącznie od punktu widzenia. Spytałbyś
o to samo każdego innego człowieka, przyjaciela, a odparłby
natychmiast: Tak. Oboje
wiedzieliśmy,
że to złe. Ale mieliśmy to gdzieś. Bo dla nas to było wszystkim,
co się liczyło. Przynajmniej na ten krótki czas.
„Dlaczego,
Draco?”, spytałeś mnie, tego samego dnia, kiedy wreszcie odkryli
naszą kryjówkę i zabrali mnie do aresztu.
Dlaczego?
Na
to pytanie nikt nigdy nie znajdzie odpowiedzi.
*
* *
-Powołuję
na świadka Harry’ego Jamesa Pottera!
-Powodzenia,
stary-tchnął Ron w ucho przyjaciela, gdy ten wstał z sercem
bijącym jakby chciało wyskoczyć.
Harry
ruszył powoli wzdłuż rzędu ławek i wpatrzonych w niego twarzy. W
gardle zalęgła mu się przykra suchość, w głowie wirowało, w
brzuchu nieprzyjemne
uczucie
zdenerwowania obejmowało władzę.
Patrzył
Malfoyowi w oczy i trudno było stwierdzić, który z nich któremu
dodaje otuchy. Umówili się wcześniej, ale Harry czuł, że
trudniej mu będzie dochować
tej
umowy niż popełnić samobójstwo.
Zajął
swoje miejsce, a wtedy we wzroku Malfoya odczytał wiadomość: To
tylko cyrk. Cały świat to cyrk, kupa błaznów, którzy myślą,
że
są panami życia. Pokażmy im, że nie znają się nawet na myciu
zębów. O niczym nie mają pojęcia. Odegrajmy im swoje
przedstawienie.
Harry
uśmiechnął się i nagle ogarnęła go pewność. Gdy Tonks
zbliżyła się do niego z księgą, po jego ustach błąkało się
ledwo widoczne lekceważenie.
Masz
rację, Draco. To tylko cyrk.
Czas
zacząć przedstawienie.
Nic
im nie powiem, kochany.
*
* *
„Jutro
twój proces.”
„Wiem”.
„…
Boisz się?”
„Nie.
Wiem, jak to się skończy. Boję się tylko jednego.”
„Czego?”
„Że
zobaczę twoje łzy. Harry, zaklinam cię: nie płacz. Bo jeśli
zaczniesz, ja też zacznę i wtedy mój plan, żeby dumnie zejść z
tego świata, spełznie na
niczym.
Pozwól mi chociaż zachować moją dumę.”
„Nie
mów tak. Nie skażą cię na… na to. Zobaczysz…”
„Nie
łudź się. Ja już dawno przestałem. Chcę tylko się upewnić, że
ty będziesz żył dalej. Dbaj o dom mojej rodziny. Nie chcę, żeby
wszystkie najcenniejsze
pamiątki
i zbiory Malfoyów poszły pod młotek albo legły w gruzach. Chcę,
żeby pamięć o nas przetrwała. Najlepiej… otwórzcie tam muzeum
czy coś w tym stylu.”
„…”
„Pielęgnuj
pamięć o mnie. To wszystko, czego od ciebie chcę. I nie mów im na
rozprawie nic o nas. Niech to zostanie tylko twoją tajemnicą, na
zawsze. To coś,
czego
nikt ci nigdy nie odbierze”.
„…
D-dobrze. Przysięgam.”
„Bądź
dzielny.”
„Draco…”
„Tak?”
„Kocham
cię.”
Kiedy
całowałem cię przez kraty, po raz ostatni, czułem twoje słone
łzy. A może one były moje?
Nie
musiałem cię prosić o wybaczenie. Znałeś mnie. Wiedziałeś, że
zostałem wrobiony w większość win, o które mnie oskarżono. Mój
ojciec i Voldemort zemścili
się
za moją zdradę. Ale cieszę się, że mogę zapłacić za wszystko,
co zrobiłem i to, czego nie zrobiłem. W ten sposób przynajmniej
częściowo się odkupię,
także
przed tobą. Wybaczyłeś wszystko już dawno. Nie musiałem nawet
mówić „Przepraszam”.
Ale
teraz mówię ci to, kochany. Patrząc na ciebie.
Przepraszam.
*
* *
Mowa
Dracona była krótka, zwięzła. Przyznał się do wszystkich
zarzutów. Patrzył przy tym mężnie na Dumbledore’a, który ze
smutkiem kiwał głową.
Były
śmierciożerca nie prosił ani o ułaskawienie, ani o wybaczenie.
Nie usprawiedliwiał się. To nie było w jego stylu. On po prostu
stwierdził fakty.
Przysięgli
zniknęli za zamkniętymi drzwiami. Rozpoczęła się narada. Harry,
patrząc na Malfoya niedbale opartego o siedzenie stalowego krzesła,
skutego
łańcuchami,
z całego serca pragnął zbiec tam w dół, odkuć go i uciec razem
z nim, daleko, daleko. Albo podejść do niego i pocałować go z
całej siły, żeby
wszyscy
się dowiedzieli.
Ale
nie mógł.
Był
to winny Draconowi. Mógł tylko na niego patrzeć i żałować,
wspominać, łykać łzy, których przysięgał nie ronić.
Musi
dotrzymać tej przysięgi.
Po
raz kolejny wymienili spojrzenia, w których wyznawali sobie
wszystko. Ostatnie zwierzenia, ostatnie deklaracje, ostatnie
przysięgi. Inaczej nie mogli się
porozumieć.
Harry
Potter i Draco Malfoy. Dwóch największych wrogów. Dwóch
najczulszych kochanków. Dwa pionki na planszy historii. Dwóch
żałosnych błaznów na arenie
polityków.
Dwie
ofiary głupoty w porządku świata. Dwa światy splecione w jednym
zderzeniu.
Jedno
milczące porozumienie.
Boję
się. Draco. Boję się. Ale będę przy tobie w tym momencie. Będę
cię pamiętał. Będę z tobą. A ty będziesz ze mną.
Ron
coś do niego mówił, ale Harry daleki był od słuchania. Zbyt
zajęty był uspokajaniem własnego serca, własnej rozpaczy.
Byle
zachować kamienną twarz.
Przecież
uczyłem się od mistrza.
Woźny
sądowy stuknął laską. Przysięgli wrócili na miejsca.
*
* *
Pansy
uniknęła Azkabanu. Crabbe i Goyle dostali dożywocie. Blaise
szpiegował dla Zakonu, ale przypłacił to życiem. Wygląda na to,
że stary dobry Terry okazał
się
z nas wszystkich najmądrzejszy. Uciekł i przeczekał to
wszystko.
Tchórze
mają o wiele więcej rozumu, prawda?
Ojciec
nie żyje. Matka przebywa w Świętym Mungu i raczej stamtąd nie
wyjdzie.
Przyjaciele,
rodzice. Będziecie za mną tęsknić? Będziecie mnie pamiętać?
Każdy
z nas ma swoją drogę. Możemy nią tylko podążać.
*
* *
-Sędziowie
przysięgli ogłosili wyrok, Wysoki Sądzie.
Woźny
doręczył kopertę z decyzją Dumbledore’owi.
Stary
czarownik otworzył ją powoli. Wszyscy obserwowali jego ruchy z
głodnym oczekiwaniem, z zapartym oddechem.
Wszyscy
w myślach wkładali mu w usta swoje przypuszczenia.
-Niniejszym
ogłaszam oskarżonego winnym wszystkich zarzutów i skazuję go…
na pocałunek dementora. Kara zostanie wymierzona natychmiast.
Draco
nie drgnął, kiedy do sali wpłynął dementor. Jeden ze strażników
rozkuł go tak, żeby mógł wstać i z godnością przyjąć swój
los. Na
sali
zapadła cisza. Słychać było tylko przyspieszone oddechy obecnych
i szelest szat dementora, kiedy zbliżał się do swojej ofiary.
Harry zaciskał na
przemian
pięści i zęby. Coś dławiło jego gardło. Opanowała go bezsilna
rozpacz. Mógł tylko siedzieć, trząść się i patrzeć.
Malfoy
spojrzał na niego. Uśmiechnął się z miłością.
*
* *
Takiego
mnie zapamiętaj, Harry. To tylko cyrk.
*
* *
Dementor
pochylił się nad Draconem i chwycił jego ramiona w swoje kościste
palce. Odsłonił kaptur.
Harry
ledwo panował nad ciałem.
Nie
chciał tego oglądać. Pragnął wybuchnąć płaczem. Ale Draco
patrzył na niego. Musi być dzielny. Nie może go zawieść. Musi
dotrzymać przysięgi.
Kiedy
dementor odsłonił usta, Harry samym wzrokiem, pełnym skrywanych
łez, wykrzyknął po raz ostatni:
Kocham
cię, Draco!
*
* *
Kocham
cię. Do zobaczenia.
*
* *
Parę
tygodni później Harry złożył prochy Dracona w urnie, w mauzoleum
rezydencji Malfoyów.
Pod
urną widniał podpis:
Szedłeś
tylko swoją drogą.
The End.