Barclay Linwood 緕 sladu

Pewnego ranka, kt贸rego nigdy nie zapomni, Cynthia Archer budzi si臋 z okropnym kacem i poczuciem, 偶e czekaj膮 przeprawa z rodzicami. Tymczasem dom jest pusty. Rodzice i starszy brat znikn臋li bez 艣ladu. Poszukiwania zako艅czy艂y si臋 ca艂kowitym niepowodzeniem. Dziewczyna nie znalaz艂a odpowiedzi na dr臋cz膮ce j膮 pytania: Czy rodzic贸w i brata zamordowano? Je艣li tak, to czemu jej darowano 偶ycie?

A je艣li 偶yj膮, dlaczego porzucili j膮 w tak okrutny spos贸b?

Dwadzie艣cia pi臋膰 lat p贸藕niej Cynthia zgadza si臋 wzi膮膰 udzia艂 w telewizyjnym programie dokumentalnym, w nadziei, 偶e kto艣 sobie co艣 przypomni o tamtej sprawie sprzed lat.

Pewnego dnia dostaje list.

Jego tre艣膰 nie ma sensu, a mimo to Cynthi臋 przechodzi dreszcz...


Linwood Barclay

Bez 艣ladu

Z angielskiego prze艂o偶y艂 Andrzej Leszczy艅ski

艢wiat Ksi膮偶ki

Tytu艂 orygina艂u NO TIME FOR GOODBYE

Redaktor prowadz膮cy Ewa Niepok贸lczycka Redakcja Hanna Smoli艅ska Redakcja techniczna Julita Czachorowska Korekta Jadwiga Piller El偶bieta Jawszuk Wszystkie postacie w tej ksi膮偶ce s膮 fikcyjne. Jakiekolwiek podobie艅stwo do os贸b rzeczywistych - 偶ywych czy zmar艂ych - jest ca艂kowicie przypadkowe.

Copyright 漏 Linwood Barclay 2007

All rights reserved.

Copyright 漏 for the Polish translation by Andrzej Leszczy艅ski, 2009

艢wiat Ksi膮偶ki Warszawa 2009

Bertelsmann Media sp. z o.o.

ul. Roso艂a 10, 02-786 Warszawa Sk艂ad i 艂amanie Druk i oprawa GGP Media GmbH, P贸ssneck ISBN 978-83-247-0970-0

Nr 6261













Mojej 偶onie Neecie

Maj 1983


Kiedy Cynthia si臋 ockn臋艂a, w domu by艂o tak cicho, 偶e przysz艂o jej na my艣l, 偶e to musi by膰 sobota.

Albo co艣 w tym rodzaju.

Je艣li tylko istnia艂o co艣 w rodzaju soboty albo innego dnia wolnego od szko艂y, nieb臋d膮cego sobot膮.

Jej 偶o艂膮dek wci膮偶 od czasu do czasu pr贸bowa艂 zrobi膰 salto, a w g艂owie mia艂a co艣 na podobie艅stwo wielkiej bry艂y cementu, tote偶 musia艂a si臋 zdoby膰 na spory wysi艂ek, 偶eby pozosta膰 w pozycji le偶膮cej, d藕wigaj膮c si臋 na 艂okciu.

Jezu, c贸偶 to takiego ciemnia艂o w koszu na papiery, stoj膮cym przy jej 艂贸偶ku? Nie mog艂a sobie przypomnie膰, 偶eby wymiotowa艂a w nocy, ale dowody wyst臋pku przemawia艂y same za siebie.

Musia艂a jak najszybciej zrobi膰 z tym porz膮dek, zanim wejd膮 tu rodzice. Spu艣ci艂a nogi z 艂贸偶ka, wsta艂a, przez chwil臋 艂apa艂a r贸wnowag臋, po czym chwyci艂a jedn膮 r臋k膮 ma艂y plastikowy kosz, a drug膮 ostro偶nie uchyli艂a drzwi. W korytarzu nikogo nie by艂o. Prze艣lizn臋艂a si臋 wi臋c przed otwartymi szeroko drzwiami sypialni, najpierw brata, potem rodzic贸w, wesz艂a na palcach do 艂azienki i po cichu zamkn臋艂a za sob膮 drzwi na zasuwk臋.

Opr贸偶ni艂a kosz do klozetu, op艂uka艂a go pod prysznicem i dopiero potem spojrza艂a w lustro, na swoje podkr膮偶one i zaczerwienione oczy. Wiedzia艂a wreszcie, jak wygl膮da czternastolatka na kacu gigancie. Nie by艂 to przyjemny widok. Ledwie mog艂a sobie przypomnie膰, co poprzedniego wieczoru Vince dawa艂 jej na spr贸bowanie, a co wcze艣niej wykrad艂 z barku rodzic贸w. Najpierw opr贸偶nili kilka puszek piwa, potem pili w贸dk臋 i gin, wreszcie doko艅czyli otwart膮 ju偶 butelk臋 czerwonego wina. Ona z kolei obieca艂a przynie艣膰 troch臋 rumu z zapas贸w ojca, ale pod koniec imprezy stch贸rzy艂a.

Co艣 j膮 nagle uderzy艂o. Co艣 maj膮cego zwi膮zek z otwartymi sypialniami.

Spryska艂a sobie twarz zimn膮 wod膮 i wytar艂a r臋cznikiem.

Wzi臋艂a kilka g艂臋bszych oddech贸w, zbieraj膮c w sobie ca艂膮 odwag臋 na wypadek, gdyby tu偶 za drzwiami ju偶 czeka艂a na ni膮 matka.

Ale nie czeka艂a.

Cynthia ruszy艂a z powrotem do swojego pokoju o 艣cianach poobklejanych plakatami grupy Kiss i innych 艣miertelnie nudnych zespo艂贸w, akceptowanych przez jej rodzic贸w. Gruby sznurkowy dywan zak艂u艂 j膮 w bose stopy. Po drodze zajrza艂a do sypialni rodzic贸w i Todda. 艁贸偶ka by艂y pos艂ane. Matka najcz臋艣ciej przyst臋powa艂a do ich s艂ania dopiero przed po艂udniem.

Todd nigdy nie zaprz膮ta艂 sobie g艂owy swoim, ona robi艂a wszystko za niego, nie zwracaj膮c mu nawet uwagi. W dodatku teraz by艂y nie tylko pos艂ane, ale sprawia艂y takie wra偶enie, jakby nikt w nich nie spa艂 tej nocy.

Poczu艂a narastaj膮c膮 fal臋 paniki. Czy偶by ju偶 by艂a sp贸藕niona do szko艂y? Kt贸ra to godzina?

Ze 艣rodka swego pokoju dojrza艂a budzik stoj膮cy na nocnym stoliku w sypialni Todda. By艂a za dziesi臋膰 贸sma. Mia艂a jeszcze prawie p贸艂 godziny do chwili, kiedy zazwyczaj wychodzi艂a do szko艂y.

W domu panowa艂a grobowa cisza.

O tej porze zawsze z kuchni dolatywa艂y ju偶 odg艂osy krz膮taniny rodzic贸w. Nawet je艣li ze sob膮 nie rozmawiali, co zreszt膮 by艂o nagminne, to rozlega艂y si臋 trzaski otwieranej i zamykanej lod贸wki, szorowanie 艂opatk膮 po patelni, podzwanianie naczy艅 wstawianych do zlewu. Kto艣, zazwyczaj ojciec, przerzuca艂 porann膮 gazet臋, kwituj膮c pomrukami co bardziej irytuj膮ce wiadomo艣ci.

Dziwne.

Zamkn臋艂a drzwi i wesz艂a g艂臋biej do pokoju. Musisz si臋 wzi膮膰 w gar艣膰, nakaza艂a sobie w duchu. Powinna zej艣膰 na 艣niadanie, jakby nic wielkiego si臋 nie wydarzy艂o; udawa膰, 偶e nie dosz艂o do 偶adnej awantury; zachowywa膰 si臋 tak, jakby ojciec wcale nie musia艂 jej wyci膮ga膰 za kark z samochodu starszego o kilka lat ch艂opaka i wlec przez trawnik do domu.

Jej wzrok pad艂 na le偶膮cy na biurku otwarty podr臋cznik i formularz testu kwalifikacyjnego z dziewi膮tej klasy. Poprzedniego wieczoru przed wyj艣ciem z domu zd膮偶y艂a odpowiedzie膰 tylko na po艂ow臋 pyta艅, 艂udz膮c si臋 nadziej膮, 偶e wstanie dzisiaj wcze艣niej i doko艅czy test.

Tak, powinna go teraz doko艅czy膰.

Todd zwykle o tej porze ju偶 ha艂asowa艂, biega艂 do 艂azienki i z powrotem, puszcza艂 g艂o艣no nagrania swojej ulubionej grupy Led Zeppelin, krzycza艂 ze szczytu schod贸w do matki, pytaj膮c, gdzie po艂o偶y艂a jego spodnie, g艂o艣no beka艂 czy te偶 dobija艂 si臋 do drzwi pokoju Cynthii, 艣ci膮gaj膮c j膮 z 艂贸偶ka.

Nie mog艂a sobie przypomnie膰, 偶eby wczoraj wspomina艂 co艣 o ch臋ci wcze艣niejszego wyj艣cia do szko艂y, ale dlaczego mia艂by j膮 uprzedza膰 o czymkolwiek? Zreszt膮 cz臋sto chodzili oddzielnie.

Traktowa艂 j膮 z pogard膮 nale偶n膮 鈥瀦asmarkanej dziewi膮toklasistce鈥, chocia偶 bardzo si臋 stara艂a dotrzymywa膰 mu kroku we wszystkim, co niedozwolone. Tote偶 nie mog艂a si臋 wr臋cz doczeka膰, kiedy b臋dzie mia艂a okazj臋 mu opowiedzie膰, jak to po raz pierwszy spi艂a si臋 do nieprzytomno艣ci. Nie, chwileczk臋, przecie偶 zaraz by o wszystkim wypapla艂, bo sam by艂 obecnie w nie艂asce i musia艂 za wszelk膮 cen臋 punktowa膰, pewnie dlatego...

No, dobra, za艂贸偶my, 偶e Todd faktycznie wyszed艂 wcze艣niej do szko艂y. Ale gdzie si臋 podziali rodzice?

Ojciec m贸g艂 zaraz po wschodzie s艂o艅ca wyjecha膰 w kolejn膮 podr贸偶 s艂u偶bow膮. Ostatecznie cz臋sto bra艂 delegacje i nie by艂oby w tym nic niezwyk艂ego. Mog艂a tylko 偶a艂owa膰, 偶e by艂 w domu wczorajszego wieczoru.

A matka? Powiedzmy, 偶e z jakiej艣 przyczyny postanowi艂a zawie藕膰 Todda do szko艂y.

Cynthia ubra艂a si臋, wci膮gn臋艂a d偶insy i sweter, po czym zrobi艂a sobie makija偶. Stara艂a si臋 nie przesadzi膰, tylko zamaskowa膰 podkr膮偶one oczy, 偶eby matka zn贸w nie zacz臋艂a pomstowa膰, 偶e 禄robi si臋 na ladacznic臋鈥.

Zesz艂a na d贸艂 i w drzwiach kuchni stan臋艂a jak wryta.

Na stole nie by艂o pude艂ek z p艂atkami 艣niadaniowymi ani karton贸w z sokiem, nie by艂o te偶 kawy w zaparzaczce. Nie sta艂y rozstawione talerze, nie czeka艂y na ni膮 tosty w opiekaczu, nie ujrza艂a ani jednego kubka. W zlewie nie by艂o nawet 艣ladu po resztkach mleka i rozmoczonych p艂atkach. Wszystko tu wygl膮da艂o dok艂adnie tak, jak poprzedniego wieczoru, gdy matka upora艂a si臋 ze sprz膮taniem po obiedzie.

Rozejrza艂a si臋, szukaj膮c wiadomo艣ci. Matka uwielbia艂a zostawia膰 karteczki z wiadomo艣ciami przed wyj艣ciem z domu. Robi艂a to nawet wtedy, gdy by艂a na ni膮 z艂a. Najwy偶ej ogranicza艂a si臋 do lakonicznej informacji: 鈥濪zisiaj jeste艣 zdana na siebie鈥 albo 鈥濽sma偶 sobie jajecznic臋, pojecha艂am z Toddem鈥 czy cho膰by:

Wr贸c臋 p贸藕niej鈥. Jej nastr贸j te偶 艂atwo by艂o odgadn膮膰, gdy zamiast zwyk艂ego 鈥濨uziaki, mama鈥 pisa艂a tylko 鈥濨, mama鈥.

Ale tym razem nie by艂o 偶adnej wiadomo艣ci.

Cynthia zdoby艂a si臋 na odwag臋 i zawo艂a艂a:

- Mamo!

Jej g艂os dla niej samej zabrzmia艂 obco. Czy偶by dlatego, 偶e wyczuwa艂o si臋 w nim co艣, do czego wola艂a si臋 nie przyznawa膰?

Kiedy jej okrzyk nie przyni贸s艂 偶adnej reakcji, zawo艂a艂a:

- Tato!

I tym razem nie by艂o odpowiedzi.

Dosz艂a do wniosku, 偶e w艂a艣nie w ten spos贸b zosta艂a ukarana.

Rozw艣cieczy艂a rodzic贸w, sprawi艂a im zaw贸d, dlatego postanowili si臋 zachowywa膰, jakby nie istnia艂a. Znacz膮ce milczenie i atmosfera jak w silosie atomowym.

W porz膮dku, by艂a w stanie to znie艣膰. I tak lepsze to od wrzask贸w i pretensji z samego rana.

Mia艂a pewno艣膰, 偶e jakiekolwiek 艣niadanie jej tylko zaszkodzi, tote偶 zgarn臋艂a ksi膮偶ki oraz zeszyty i ruszy艂a do wyj艣cia.

Przed drzwiami, niczym k艂oda na jej drodze, le偶a艂 zrolowany i 艣ci艣ni臋ty gumk膮 egzemplarz 鈥濼he Journal Courier鈥.

Czubkiem buta zepchn臋艂a gazet臋 na bok, nie zaprz膮taj膮c sobie ni膮 g艂owy, i zbieg艂a na pusty podjazd, na kt贸rym nie by艂o ani dodge鈥檃 ojca, ani forda escorta, kt贸rym je藕dzi艂a matka.

Energicznym krokiem posz艂a w kierunku szko艂y 艣redniej Milford South. Rozmy艣la艂a, 偶e gdy z艂apie brata w szkole, mo偶e od niego si臋 dowie, o co chodzi i w jak powa偶nych tarapatach si臋 znalaz艂a.

A podejrzewa艂a, 偶e s膮 naprawd臋 powa偶ne.

Poprzedniego wieczoru nie wr贸ci艂a do domu o wyznaczonej porze, to znaczy na 贸sm膮. Nie do艣膰, 偶e by艂 to dzie艅 powszedni, to jeszcze wcze艣niej zadzwoni艂a pani Asphodel z informacj膮, 偶e nie zaliczy jej semestru, je艣li nie dostanie zaleg艂ego wypracowania z angielskiego. Cynthia nak艂ama艂a wi臋c, 偶e idzie do Pam, 偶eby razem z ni膮 pisa膰 zaleg艂膮 prac臋, bo obieca艂a kole偶ance pom贸c w gramatyce, chocia偶 jej zdaniem to g艂upota i zwyk艂a strata czasu. No i rodzice wyrazili zgod臋, zastrzegaj膮c jednak, 偶e ma wr贸ci膰 przed 贸sm膮. Pr贸bowa艂a si臋 jeszcze spiera膰, t艂umacz膮c, 偶e w tak kr贸tkim czasie nie da rady sko艅czy膰 wypracowania, wi臋c mo偶e naprawd臋 nie zaliczy膰 semestru, skoro im w艂a艣nie na tym zale偶y. Ale ojciec by艂 nieugi臋ty, kaza艂 jej wr贸ci膰 do 贸smej i ani minuty p贸藕niej.

Mam to gdzie艣, pomy艣la艂a wtedy, wychodz膮c. Wr贸c臋 do domu o godzinie, o kt贸rej wr贸c臋.

Kiedy nie pojawi艂a si臋 kwadrans po 贸smej, matka zadzwoni艂a do domu Pam, a us艂yszawszy g艂os jej matki, zagadn臋艂a:

- Dobry wiecz贸r, m贸wi Patricia Bigge, mama Cynthii. Czy mog艂abym z ni膮 rozmawia膰?

Na co matka Pam zdo艂a艂a tylko wydusi膰:

- S艂ucham?

No i wysz艂o na jaw, 偶e Cynthii wcale tam nie by艂o, bo nawet Pam wysz艂a sama wieczorem.

W贸wczas jej ojciec z艂apa艂 fedor臋, bez kt贸rej nie rusza艂 si臋 z domu, wskoczy艂 do dodge鈥檃 i zacz膮艂 je藕dzi膰 po okolicy, wypatruj膮c jej wsz臋dzie. Podejrzewa艂, 偶e um贸wi艂a si臋 z Vince鈥檈m Flemingiem, siedemnastolatkiem z jedenastej klasy, kt贸ry mia艂 ju偶 prawo jazdy i codziennie kr膮偶y艂 po mie艣cie rozklekotanym czerwonym mustangiem z roku 1970. Clayton i Patricia Bigge nie byli o nim najlepszego zdania. Uwa偶ali go za krn膮brnego ch艂opaka z kiepskiej rodziny, maj膮cego tendencj臋 ulegania z艂ym wp艂ywom. Pewnego wieczoru Cynthia pods艂ucha艂a, jak rozmawiali o ojcu Vince鈥檃, przekonuj膮c si臋 nawzajem, 偶e to 艂obuz i nicpo艅, uzna艂a jednak, 偶e powtarzaj膮 tylko zas艂yszane plotki.

Przez czysty przypadek ojciec zauwa偶y艂 ich samoch贸d na odleg艂ym skraju parkingu za budynkiem poczty, w bok od Post Road, niedaleko kina samochodowego. Mustang sta艂 przy samym kraw臋偶niku, a ojciec zatrzyma艂 w贸z tu偶 przed jego mask膮, blokuj膮c mu drog臋. Cynthia domy艣li艂a si臋, 偶e to ojciec, jak tylko zobaczy艂a wysiadaj膮cego kierowc臋 w fedorze.

- Cholera! - sykn臋艂a.

I tak mog艂a m贸wi膰 o szcz臋艣ciu, 偶e nie pojawi艂 si臋 dwie minuty wcze艣niej, kiedy si臋 nami臋tnie ca艂owali, czy zaraz potem, gdy Vince chwali艂 si臋 przed ni膮 swoim nowym no偶em spr臋偶ynowym, w kt贸rym wystarczy艂o tylko nacisn膮膰 guzik i... Jezu! Nie wiadomo sk膮d pojawia艂o si臋 b艂yskawicznie pi臋tnastocentymetrowe ostrze! W dodatku Vince trzyma艂 n贸偶 przed sob膮, u艣miechaj膮c si臋 chytrze, jakby co艣 ju偶 kombinowa艂. Pozwoli艂 nawet, 偶eby i ona ze 艣miechem zamachn臋艂a si臋 nim kilka razy w powietrzu.

- Ostro偶nie - mrukn膮艂 ostrzegawczo, odbieraj膮c jej n贸偶. - Mo偶na tym narobi膰 wiele szkody.

Wtedy w艂a艣nie Clayton Bigge podszed艂 do prawych drzwi auta i otworzy艂 je gwa艂townie, a偶 g艂o艣no zaskrzypia艂y.

- Hej, tylko spokojnie, kole艣! - zawo艂a艂 Vince, b艂yskawicznie schowawszy n贸偶, ale w drugim r臋ku trzyma艂 butelk臋 piwa, co by艂o tak samo naganne.

- Nie jestem twoim kolesiem! - warkn膮艂 ojciec, 艂api膮c Cynthi臋 pod r臋k臋 i wyci膮gaj膮c z samochodu. - Bo偶e, ale ty cuchniesz! - rzuci艂, ci膮gn膮c j膮 do swojego dodge鈥檃.

Mia艂a wtedy ochot臋 pa艣膰 trupem na miejscu.

Nie odezwa艂a si臋 ani jednym s艂owem i nawet nie spojrza艂a na niego, gdy rozpocz膮艂 tyrad臋 na temat tego, 偶e przysparza coraz wi臋kszych k艂opot贸w i je艣li w por臋 nie we藕mie si臋 w gar艣膰, dokumentnie spieprzy sobie ca艂e 偶ycie, a on przecie偶 nie ma bladego poj臋cia, co sknoci艂 z jej wychowaniem, skoro tylko chcia艂 jej zapewni膰 szcz臋艣cie oraz dostatek, i tak dalej, i tak dalej, przy czym mimo zdenerwowania prowadzi艂 tak, jakby zdawa艂 egzamin na prawo jazdy, to znaczy kurczowo trzyma艂 si臋 dozwolonej pr臋dko艣ci i du偶o przed czasem w艂膮cza艂 kierunkowskaz, a偶 trudno by艂o w to uwierzy膰.

Gdy tylko skr臋ci艂 na podjazd przed domem, wyskoczy艂a z auta, nie czekaj膮c nawet, a偶 zatrzyma je na dobre. Energicznym krokiem ruszy艂a do drzwi, usi艂uj膮c nie zwraca膰 uwagi na matk臋, kt贸ra stan臋艂a na ganku, chyba bardziej zmartwiona ni偶 w艣ciek艂a, i zacz臋艂a:

- Cynthia! Gdzie艣 ty...

Min臋艂a j膮 bez s艂owa i pobieg艂a na pi臋tro do swojej sypialni.

Z do艂u ojciec zawo艂a艂 jeszcze:

- Wracaj tu natychmiast! Musimy porozmawia膰!

- Po moim trupie! - wrzasn臋艂a, z trzaskiem zamykaj膮c drzwi.

Przypomnia艂a sobie to wszystko w drodze do szko艂y. Natomiast pozosta艂a cz臋艣膰 wieczoru majaczy艂a w jej pami臋ci jak gdyby za mg艂膮.

Pami臋ta艂a, 偶e przez pewien czas siedzia艂a na brzegu 艂贸偶ka, pr贸buj膮c opanowa膰 zawroty g艂owy. By艂a zanadto zm臋czona, by odczuwa膰 zak艂opotanie. Postanowi艂a k艂ama膰 w 偶ywe oczy, byle tylko przeczeka膰 do rana, od kt贸rego dzieli艂o ich dobre dziesi臋膰 godzin.

Mn贸stwo mog艂o si臋 jeszcze w tym czasie wydarzy膰.

W pewnym momencie, wybudzona ze snu, odnios艂a wra偶enie, 偶e kto艣 stoi przed drzwiami jej pokoju, jakby nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰, czy wej艣膰 do 艣rodka.

P贸藕niej, po pewnym czasie, odnios艂a to wra偶enie po raz drugi.

Nie mog艂a sobie jednak przypomnie膰, czy wsta艂a z 艂贸偶ka, 偶eby zobaczy膰, kto jest przed drzwiami. Nie pami臋ta艂a nawet, czy w og贸le pr贸bowa艂a si臋 zwlec z 艂贸偶ka. Nic nie pami臋ta艂a.

A teraz by艂a ju偶 prawie pod szko艂膮.

Problem polega艂 na tym, 偶e mia艂a wyrzuty sumienia. Poprzedniego wieczoru z艂ama艂a niemal ka偶d膮 domow膮 regu艂臋, poczynaj膮c od k艂amstwa dotycz膮cego wyj艣cia do Pam. By艂a to jej najlepsza przyjaci贸艂ka, regularnie widywana w domu, sp臋dzaj膮ca z ni膮 niemal co drug膮 sobotni膮 noc. Matka naprawd臋 j膮 lubi艂a, darzy艂a nawet zaufaniem. Wci膮gaj膮c Pam w t臋 intryg臋, Cynthia mia艂a nadziej臋 zyska膰 cho膰 troch臋 na czasie, nie przypuszcza艂a bowiem, 偶e Patricia Bigge tak szybko zatelefonuje do domu jej przyjaci贸艂ki. Ale ta cz臋艣膰 planu spali艂a na panewce.

Niestety, nie by艂 to koniec jej zbrodni. Przede wszystkim z艂ama艂a zakaz wyj艣cia z domu. I zosta艂a nakryta na parkingu w samochodzie ch艂opaka. Siedemnastoletniego! W dodatku ch艂opaka, kt贸ry podobno rok wcze艣niej powybija艂 okna w budynku szko艂y i mia艂 na sumieniu kradzie偶 samochodu s膮siada.

Jej rodzice nie byli a偶 tacy 藕li. Przynajmniej zazwyczaj.

Szczeg贸lnie matka. Zreszt膮 ojca te偶 nie mog艂a nazwa膰 z艂ym, je艣li, naturalnie, by艂 w domu.

Mo偶e faktycznie Todd poprosi艂 o podwiezienie do szko艂y. Je偶eli rzeczywi艣cie nam贸wi艂 matk臋 do porannego wyjazdu z domu, to ona spod szko艂y zapewne ruszy艂a na zakupy. Albo siedzia艂a przy kawie w cukierni Howarda Johnsona. Zagl膮da艂a tam od czasu do czasu.

Pierwsza lekcja, historia, okaza艂a si臋 dla Cynthii katorg膮.

A druga, matematyka, by艂a jeszcze gorsza. Na niczym nie mog艂a si臋 skupi膰, walcz膮c z dokuczliwym b贸lem g艂owy.

- Jak by艣 odpowiedzia艂a na to pytanie, Cynthio? - zwr贸ci艂 si臋 do niej w pewnej chwili nauczyciel.

Nawet nie mia艂a odwagi spojrze膰 mu w oczy.

W czasie przerwy na lunch natkn臋艂a si臋 na Pam, kt贸ra rzuci艂a gniewnie:

- Jezu, mog艂aby艣 mnie przynajmniej uprzedzi膰, 偶e mam ci臋 kry膰. Nawet na poczekaniu wymy艣li艂abym dla matki jak膮艣 bajeczk臋.

- Przepraszam - odpar艂a Cynthia. - Mia艂a艣 awantur臋?

- Jak tylko wr贸ci艂am.

Wymkn臋艂a si臋 ze sto艂贸wki i z budki na ulicy zadzwoni艂a do domu, maj膮c nadziej臋, 偶e zdo艂a jako艣 udobrucha膰 matk臋, t艂umacz膮c, jak bardzo jest jej przykro. Potem chcia艂a poprosi膰 o zgod臋 na powr贸t do domu, zas艂aniaj膮c si臋 niedyspozycj膮. Wiedzia艂a, 偶e zatroskana matka si臋 zgodzi. Nie potrafi艂a d艂ugo si臋 na ni膮 w艣cieka膰, wiedz膮c, 偶e c贸rka nie czuje si臋 najlepiej. Zazwyczaj szykowa艂a dla niej smakowit膮 zup臋.

Odwiesi艂a s艂uchawk臋 po pi臋tnastym sygnale, podejrzewaj膮c, 偶e nakr臋ci艂a z艂y numer. Spr贸bowa艂a jeszcze raz, ale te偶 bez skutku.

Nie zna艂a na pami臋膰 numeru do pracy ojca, zreszt膮 i tak najcz臋艣ciej by艂 poza miastem i musia艂aby czeka膰, a偶 si臋 zg艂osi kto艣 z dyspozytorni, 偶eby zdoby膰 numer motelu, w kt贸rym wynaj膮艂 pok贸j.

Po zaj臋ciach sta艂a jeszcze przed szko艂膮 z grupk膮 przyjaci贸艂, gdy podjecha艂 Vince Fleming swoim mustangiem.

- Przykro mi z powodu tej wpadki wczoraj wieczorem - rzeki. - Jezu, tw贸j stary to niez艂y numer.

- Zgadza si臋, niez艂y - odpar艂a.

- Co by艂o, jak wr贸cili艣cie do domu? - powiedzia艂 to takim tonem, jakby ju偶 zna艂 prawd臋.

Cynthia wzruszy艂a ramionami i pokr臋ci艂a g艂ow膮, nie maj膮c ochoty rozmawia膰 na ten temat.

- Co si臋 sta艂o twojemu bratu? - zapyta艂 Vince.

- A co si臋 mia艂o sta膰?

- Rozchorowa艂 si臋 i zosta艂 w domu?

Okaza艂o si臋, 偶e Todda nie by艂o tego dnia w szkole. Fleming przyzna艂 otwarcie, 偶e chcia艂 go po cichu wypyta膰, jak powa偶ne konsekwencje gro偶膮 jej po wczorajszej eskapadzie i na jak d艂ugo zostanie uziemiona, bo mia艂 nadziej臋, 偶e wybior膮 si臋 gdzie艣 razem w pi膮tek albo jeszcze lepiej w sobot臋, kiedy to jego przyjaciel Kyle obieca艂 zorganizowa膰 ca艂膮 skrzynk臋 piwa, przy kt贸rej dobrze by艂oby posiedzie膰 na wzg贸rzu, nawet w samochodzie, i popatrze膰 na gwiazdy, co nie?

Cynthia pobieg艂a do domu. Nie poprosi艂a nawet Vince鈥檃, 偶eby j膮 podwi贸z艂, chocia偶 przyjecha艂 samochodem. I nie zawiadomi艂a wychowawczyni, 偶e nie b臋dzie jej na pozosta艂ych lekcjach.

Pogna艂a, jakby j膮 kto艣 艣ciga艂, przez ca艂膮 drog臋 powtarzaj膮c w my艣lach: 呕eby tylko jej samoch贸d stal przed domem, 偶eby tylko jej samoch贸d tam by艂.

Ledwie wypad艂a zza rogu Pumpkin Delight Road i skr臋ci艂a w Hickory Street, spojrza艂a na podjazd przed jej rodzinnym dwupi臋trowym domem, ale nie by艂o na nim 偶贸艂tego forda matki. A gdy tylko otworzy艂a drzwi i z艂apa艂a oddech, zacz臋艂a nawo艂ywa膰 po imieniu najpierw matk臋, potem brata.

Chwil臋 p贸藕niej zacz臋艂a dygota膰 ze strachu, nie mog膮c nad tym zapanowa膰.

To wszystko nie mia艂o 偶adnego sensu. Bez wzgl臋du na to, jak bardzo rozz艂o艣ci艂a rodzic贸w wczorajsz膮 eskapad膮, nie powinni byli jej tego robi膰, pod 偶adnym pozorem. Jak mogli tak po prostu znikn膮膰? Wyjecha膰 gdzie艣, nie zostawiaj膮c jakiejkolwiek wiadomo艣ci? I jeszcze zabra膰 ze sob膮 Todda?

Poczu艂a si臋 g艂upio, lecz mimo to zadzwoni艂a do drzwi mieszkaj膮cych po s膮siedzku Jamison贸w. Wci膮偶 mia艂a nadziej臋, 偶e ca艂a ta sprawa da si臋 w prosty spos贸b wyja艣ni膰, 偶e o czym艣 zapomnia艂a, na przyk艂ad o wizycie u dentysty albo czym艣 w tym rodzaju, i lada chwila jej matka skr臋ci z ulicy na podjazd przed domem. Czu艂a si臋 jak ostatnia idiotka, ale mog艂a za to wini膰 wy艂膮cznie siebie.

Zacz臋艂a trajkota膰 jak nakr臋cona, ledwie pani Jamison otworzy艂a drzwi. Powiedzia艂a, 偶e gdy si臋 obudzi艂a, nikogo nie by艂o w domu, a w szkole si臋 przekona艂a, 偶e Todd tego dnia w og贸le nie pojawi艂 si臋 na zaj臋ciach, tymczasem jej matki...

S膮siadka przerwa艂a jej taktownie i oznajmi艂a, 偶e matka prawdopodobnie wybra艂a si臋 na zakupy. Odprowadzi艂a j膮 do domu, lecz obrzuci艂a podejrzliwym spojrzeniem le偶膮c膮 obok drzwi gazet臋, wci膮偶 zapakowan膮. Razem rozejrza艂y si臋 po ca艂ym pi臋trze, potem zesz艂y do gara偶u i sprawdzi艂y tylne podw贸rze.

- To rzeczywi艣cie dziwne - oznajmi艂a w ko艅cu pani Jamison.

Najwyra藕niej sama nie wiedzia艂a, co o tym my艣le膰, gdy偶 z wyra藕nym oci膮ganiem zadzwoni艂a na komend臋 policji w Milford.

Funkcjonariusz, kt贸ry odpowiedzia艂 na wezwanie, te偶 z pocz膮tku pr贸bowa艂 wszystko lekcewa偶y膰. Wkr贸tce jednak pojawili si臋 inni policjanci, a do wieczora wok贸艂 jej domu a偶 zrobi艂o si臋 od radiowoz贸w. Cynthia s艂ucha艂a jednym uchem, jak gliniarze dyktuj膮 przez radio opisy obu samochod贸w nale偶膮cych do

jej rodziny i kontaktuj膮 si臋 z izb膮 przyj臋膰 szpitala w Milford.

Spogl膮da艂a na policjant贸w chodz膮cych od jednego domu do drugiego i rozpytuj膮cych s膮siad贸w.

- Na pewno nie wspominali, 偶e wybieraj膮 si臋 gdzie艣 za miasto? - zapyta艂 po raz kolejny facet, kt贸ry przedstawi艂 si臋 jako detektyw Findley albo Finlay i kt贸ry w przeciwie艅stwie do pozosta艂ych nie nosi艂 policyjnego munduru.

Naprawd臋 podejrzewa艂, 偶e mog艂aby o czym艣 takim zapomnie膰? Nie wytrzyma艂a i wybuchn臋艂a:

- Ach, tak, ju偶 sobie przypominam! Mieli odwiedzi膰 siostr臋 mojej matki, ciotk臋 Tess!

- No widzisz? - b膮kn膮艂 detektyw. - Wcale nie wygl膮da na to, 偶e rodzice w po艣piechu si臋 spakowali, zabrali twojego brata i odjechali w nieznanym kierunku. Przecie偶 zostawili wszystkie swoje ubrania, a torby podr贸偶ne le偶膮 na p贸艂ce w piwnicy.

Zasypywano j膮 pytaniami. Kiedy po raz ostatni widzia艂a rodzic贸w? O kt贸rej po艂o偶y艂a si臋 spa膰? Jak si臋 nazywa ch艂opak, z kt贸rym sp臋dzi艂a wiecz贸r? Pr贸bowa艂a odpowiada膰 spokojnie i po kolei, przyzna艂a nawet, 偶e pok艂贸ci艂a si臋 wieczorem z rodzicami, cho膰 nie t艂umaczy艂a, 偶e powodem k艂贸tni by艂o jej do艣wiadczenie z nadmiarem alkoholu, przez kt贸ry rzuci艂a matce i ojcu w twarz, 偶e nie chce ich wi臋cej widzie膰 na oczy.

Detektyw wyda艂 jej si臋 do艣膰 sympatyczny, gdy偶 powstrzyma艂 si臋 od pyta艅, kt贸rych najbardziej si臋 obawia艂a. Z jakiego powodu jej rodzice razem ze starszym bratem mieliby znikn膮膰 bez po偶egnania? Dok膮d mieliby wyjecha膰? I dlaczego bez niej?

Nagle, w przyp艂ywie frustracji, zalewaj膮c si臋 艂zami, zacz臋艂a przewala膰 do g贸ry nogami kuchni臋, przek艂ada膰 talerze, zagl膮da膰 pod wszystkie sprz臋ty, a nawet w szpary mi臋dzy szafkami.

- O co chodzi, skarbie? - zapyta艂 mi臋kko detektyw. - Co ty wyrabiasz?

- Gdzie jest ta kartka z wiadomo艣ci膮? - zwr贸ci艂a si臋 do niego b艂agalnym tonem. - Gdzie艣 musi by膰. Moja mama nie rusza si臋 z domu, nie zostawiwszy wiadomo艣ci.

Cynthia przystan臋艂a i popatrzy艂a na dwupi臋trowy dom jednorodzinny na rogu Hickory Street. Nie po raz pierwszy od dwudziestu pi臋ciu lat patrzy艂a na sw贸j rodzinny dom. Nada艂 mieszka艂a w Milford. Przyje偶d偶a艂a tu w najbardziej niezwyk艂ych chwilach swego 偶ycia. Pokaza艂a mi ten dom raz, tu偶 przed naszym 艣lubem, i to przez okno samochodu.

- To tutaj - powiedzia艂a, nawet nie zwolniwszy. Rzadko si臋 przed nim zatrzymywa艂a. A je艣li nawet, to nigdy dot膮d nie wysiada艂a z auta. Nigdy nie stawa艂a na chodniku u ko艅ca podjazdu i nie obrzuca艂a tego domu takim wzrokiem.

Nie w膮tpi艂em, 偶e min臋艂o mn贸stwo czasu od chwili, kiedy po raz ostatni stan臋艂a na jego progu.

Teraz jednak sprawia艂a wra偶enie, jakby j膮 wmurowa艂o, jak gdyby nie mog艂a zrobi膰 nawet jednego kroku. A偶 zapragn膮艂em wzi膮膰 j膮 pod r臋k臋 i towarzyszy膰 jej do drzwi. Podjazd mia艂 najwy偶ej dziesi臋膰 metr贸w d艂ugo艣ci, ale prowadzi艂 膰wier膰 wieku w przesz艂o艣膰. Podejrzewa艂em, 偶e dla Cynthii by艂o to jak patrzenie przez okulary z odwr贸conymi soczewkami, w kt贸rych mo偶na by chodzi膰 ca艂y dzie艅 i nie dotrze膰 do bliskiego celu.

Zosta艂em jednak na swoim miejscu, to znaczy po drugiej stronie ulicy, wpatruj膮c si臋 w jej przygarbione plecy i kr贸tko przystrzy偶one rude w艂osy. Dosta艂em wyra藕ne polecenie.

Tymczasem Cynthia sta艂a, jakby czeka艂a na czyj膮艣 zgod臋, by m贸c podej艣膰 bli偶ej. I doczeka艂a si臋.

- Wszystko w porz膮dku, pani Archer? Prosz臋 i艣膰 dalej. Tylko nie za szybko. Jak gdyby z oci膮ganiem... No, wie pani, jakby znalaz艂a si臋 tu pani po raz pierwszy od uko艅czenia czternastego roku 偶ycia.

Cynthia zerkn臋艂a przez rami臋 na kobiet臋 w d偶insach i sanda艂ach, z ko艅skim ogonem przeci膮gni臋tym przez otw贸r w czapeczce baseballowej, kt贸ra nale偶a艂a do tr贸jki wsp贸艂producent贸w.

- Bo to jest pierwszy raz - b膮kn臋艂a nie艣mia艂o.

- Tak, jasne, tylko prosz臋 nie patrze膰 na mnie - odpar艂a tamta ze z艂o艣ci膮. - Nich pani patrzy na dom i idzie powoli podjazdem, jakby wspomina艂a pani tamten dzie艅 sprzed dwudziestu pi臋ciu lat, kiedy to si臋 wydarzy艂o. Dobra?

Cynthia zerkn臋艂a na mnie i skrzywi艂a si臋, na co odpowiedzia艂em jej przez ca艂膮 szeroko艣膰 ulicy sk膮pym u艣mieszkiem maj膮cym oznacza膰 pytanie: 鈥濱 co ty na to?鈥.

Zgodnie z poleceniem ruszy艂a podjazdem, bardzo wolno. Zaciekawi艂o mnie, czy gdyby kamera nie by艂a w艂膮czona, te偶 by sz艂a tak wolno, z takim samym wahaniem czy wr臋cz l臋kiem.

Niewykluczone. Teraz jednak jej zachowanie wyda艂o mi si臋 sztuczne, wymuszone.

Ale kiedy wesz艂a na ganek i wyci膮gn臋艂a r臋k臋 do klamki, dostrzeg艂em wyra藕ne dr偶enie palc贸w. I to by艂o autentyczne. Co oznacza艂o zapewne, 偶e kamera tego nie wychwyci.

Zacisn臋艂a r臋k臋 na ga艂ce, obr贸ci艂a j膮 i ju偶 mia艂a otworzy膰 drzwi, kiedy dziewczyna z ko艅skim ogonem zawo艂a艂a:

- W porz膮dku! Doskonale! Prosz臋 zaczeka膰! - Po czym zwr贸ci艂a si臋 do kamerzysty: - Dobra, wno艣cie graty do 艣rodka.

Nakr臋cimy stamt膮d, jak wchodzi.

- To ma by膰 jaki艣 pieprzony 偶art?! - zagadn膮艂em na tyle g艂o艣no, 偶eby s艂ysza艂a to ca艂a kilkunastoosobowa ekipa, w tym tak偶e Paula Malloy, ta z z臋bami o lustrzanym po艂ysku, ubrana w garsonk臋 od Donny Karan, wyst臋puj膮ca przed kamer膮 jako prowadz膮ca i narratorka zza planu.

I to ona podesz艂a do mnie.

- Panie Archer - zacz臋艂a mi臋kko, obur膮cz chwytaj膮c mnie delikatnie za ramiona, a w艂a艣ciwie troch臋 ni偶ej, co zna艂em ju偶 jako jej znak firmowy. - Wszystko w porz膮dku?

- Jak mo偶ecie traktowa膰 j膮 w ten spos贸b? - zapyta艂em. - Moja 偶ona z trudem znalaz艂a w sobie odwag臋, 偶eby zbli偶y膰 si臋 do tego domu po raz pierwszy od znikni臋cia bez 艣ladu ca艂ej jej rodziny, a wy tak po prostu robicie sobie ci臋cie?

- Terry... - sykn臋艂a, jakby ten przejaw za偶y艂o艣ci by艂 dla niej obraz膮. - Bo mog臋 ci m贸wi膰 po imieniu, prawda?

Nie odpowiedzia艂em.

- A wi臋c, Terry, jest mi przykro, 偶e musimy umie艣ci膰 kamer臋 w innym miejscu, 偶eby uchwyci膰 wyraz twarzy Cynthii, kiedy wejdzie do 艣rodka po tak d艂ugiej przerwie, ale chcemy, by wypad艂o to naturalnie. Nie chodzi nam o udawan膮 reakcj臋. Wydawa艂o mi si臋, 偶e obojgu nam tak samo na tym zale偶y.

To mi si臋 spodoba艂o. To, 偶e reporterka telewizyjnych wiadomo艣ci i gwiazda programu rozrywkowego Deadline, kt贸ra w przerwach mi臋dzy przypominaniem niezwyk艂ych i niewyja艣nionych zagadek sprzed lat ugania艂a si臋 za modelkami i gwiazdkami lokalnych scen muzycznych zatrzymanymi podczas prowadzenia po pijanemu albo ukaranymi mandatem za jazd臋 z ma艂ym dzieckiem niezapi臋tym w specjalnym foteliku, teraz odwo艂ywa艂a si臋 do mojego poczucia autentyczno艣ci.

- Pewnie - mrukn膮艂em zniech臋cony, przypomniawszy sobie o przy艣wiecaj膮cym mi nadrz臋dnym celu, a mianowicie nadziei, 偶e po tylu latach wyst膮pienie w reporta偶u telewizyjnym mo偶e si臋 przyczyni膰 do wyja艣nienia n臋kaj膮cej Cynthi臋 tajemnicy. - Oczywi艣cie.

Paula o艣lepi艂a mnie b艂yskiem idealnie r贸wniutkich z臋b贸w i energicznym krokiem wr贸ci艂a na tamt膮 stron臋 ulicy, g艂o艣no stukaj膮c obcasami o p艂yty chodnikowe.

Usi艂owa艂em za wszelk膮 cen臋 trzyma膰 si臋 na uboczu od chwili, kiedy przyjechali艣my tu z Cynthi膮. W szkole za艂atwi艂em sobie dzie艅 wolny. Dyrektor i d艂ugoletni przyjaciel Rolly Carruthers doskonale wiedzia艂, jak wa偶ny jest dla Cynthii udzia艂 w tym programie, dlatego znalaz艂 zast臋pstwo na prowadzone przeze mnie zaj臋cia z angielskiego i tw贸rczego pisarstwa. Moja 偶ona te偶 dosta艂a dzie艅 wolny od Pameli, w艂a艣cicielki sklepu z odzie偶膮, w kt贸rym pracowa艂a. Po drodze podrzucili艣my do szko艂y Grace, nasz膮 o艣mioletni膮 c贸rk臋. Ona r贸wnie偶 by艂a zaintrygowana przygotowaniami ekipy filmowej do kr臋cenia reporta偶u, lecz jej zaproszenie na plan zdj臋ciowy w 偶adnej mierze nie mie艣ci艂o si臋 w zakresie osobistej tragedii matki.

Ludzie mieszkaj膮cy obecnie w tym domu - ma艂偶e艅stwo emeryt贸w, kt贸rzy mniej wi臋cej przed dziesi臋cioma laty przenie艣li si臋 tu z Hartford, aby by膰 bli偶ej przystani w Milford, sk膮d wyruszali na ulubione wyprawy jachtem - dostali od producent贸w reporta偶u ga偶臋 za zgod臋 na wykorzystanie ich domu. Nast臋pnie technicy przyst膮pili do usuwania ich rzeczy osobistych, g艂贸wnie zdejmowania ze 艣cian oprawionych fotografii, 偶eby cho膰 troch臋 upodobni膰 wn臋trza do stanu, w jakim by艂y, gdy mieszka艂a tu Cynthia.

Zanim obecni w艂a艣ciciele pop艂yn臋li w kolejny rejs, na trawniku przed frontonem powiedzieli kilka s艂贸w do kamery.

On:

- Trudno sobie wyobrazi膰, co mog艂o si臋 sta膰 przed laty w tym domu. A偶 nachodz膮 mnie obawy, 偶e ca艂a rodzina le偶y po膰wiartowana gdzie艣 w ziemi, pod pod艂og膮 piwnicy, czy co艣 w tym rodzaju.

Ona:

- Czasami s艂yszy si臋 r贸偶ne odg艂osy, tak jak gdyby duchy wci膮偶 si臋 przechadza艂y po tym domu. Na przyk艂ad siedz臋 przy kuchennym stole, a tu nagle czuj臋 dreszcz na plecach, jakby gospodyni... czy te偶 jej m膮偶 albo syn... jakby kt贸re艣 z nich przesz艂o obok mnie.

On:

- O niczym nie wiedzieli艣my, kupuj膮c ten dom, nie mieli艣my poj臋cia, co si臋 tu sta艂o. Kto艣 go naby艂 od dziewczyny, potem odsprzeda艂, a偶 w ko艅cu my go kupili艣my od obcych ludzi.

Ale jak tylko si臋 dowiedzia艂em, co tu zasz艂o, przeczyta艂em wszystko o tej sprawie w miejskiej bibliotece w Milford. Dlatego nie mog臋 si臋 uwolni膰 od pytania, jakim cudem ona prze偶y艂a.

No, jakim? Dla mnie to bardzo dziwne, nie s膮dzicie?

Cynthia, kt贸ra przys艂uchiwa艂a si臋 temu zza rogu jednego z woz贸w ekipy telewizyjnej, nie wytrzyma艂a i krzykn臋艂a:

- Wypraszam sobie! Co to niby ma znaczy膰?!

Jeden z technik贸w odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pr贸bowa艂 j膮 uciszy膰, ale Cynthia potraktowa艂a go jak nale偶y.

- Nie b臋d臋 cicho, do cholery! - krzykn臋艂a jeszcze g艂o艣niej, po czym zwr贸ci艂a si臋 do emeryta: - Co pan sugeruje?!

Facet wyba艂uszy艂 oczy ze zdumienia. Najwyra藕niej nie mia艂 poj臋cia, 偶e osoba, o kt贸rej m贸wi, jest w pobli偶u. Producentka z ko艅skim ogonem z艂apa艂a Cynthi臋 pod rami臋 i pr贸bowa艂a j膮 delikatnie, lecz stanowczo odci膮gn膮膰 z powrotem za samoch贸d.

- Co to za parszywe bzdury?! - ci膮gn臋艂a Cynthia. - Co on pr贸buje zasugerowa膰?! 呕e mia艂am co艣 wsp贸lnego ze znikni臋ciem ca艂ej mojej rodziny? Przez tyle lat walczy艂am z podobnymi...

- Prosz臋 si臋 nim nie przejmowa膰 - przerwa艂a jej producentka.

- Przecie偶 t艂umaczy艂a pani, 偶e ten reporta偶 ma mi pom贸c, ma s艂u偶y膰 ustaleniu, co si臋 sta艂o z moj膮 rodzin膮. Tylko dlatego zgodzi艂am si臋 wyst膮pi膰 w nagraniu. A tymczasem co wy robicie? Czemu nagrywacie te bzdury? Co ludzie pomy艣l膮, gdy us艂ysz膮 w telewizji takie krety艅skie gadki?

- Prosz臋 si臋 tym nie przejmowa膰 - zapewni艂a j膮 tamta. - Wytniemy tego rodzaju wypowiedzi.

Cynthia i tak 偶y艂a w strachu przed t膮 konfrontacj膮, jeszcze zanim powsta艂a cho膰by minuta nagrania, tote偶 potrzeba by艂o licznych zapewnie艅 i nam贸w, a przede wszystkim obietnic, 偶e gdy reporta偶 uka偶e si臋 w telewizji, na pewno odezwie si臋 kto艣, kto co艣 widzia艂. Podobno dzia艂o si臋 tak za ka偶dym razem. Podobno dzi臋ki takim reporta偶om uda艂o si臋 wielokrotnie wyr臋czy膰 policj臋 w rozwik艂aniu starych spraw.

Kiedy wreszcie da艂a si臋 przekona膰, 偶e intencje ekipy telewizyjnej s膮 godne najwy偶szego szacunku i 偶e obecnych gospodarzy nie b臋dzie w domu podczas nagrania, wyrazi艂a zgod臋 na udzia艂 w reporta偶u.

Poszed艂em za dwoma kamerzystami do domu. Stara艂em si臋 schodzi膰 im z drogi, gdy ustawiali aparatur臋 tak, 偶eby z r贸偶nych stron uchwyci膰 wyraz twarzy mojej 偶ony w chwili powrotu do przesz艂o艣ci. I tak by艂em przekonany, 偶e gdy reporta偶 pojawi si臋 na antenie, ten fragment b臋dzie mocno przetworzony, na przyk艂ad uka偶e si臋 jako ziarnisty obraz czarno-bia艂y, 偶eby za pomoc膮 ca艂ej gamy wsp贸艂czesnych sztuczek wydoby膰 co艣, co producenci filmowi sprzed lat uznaliby za wystarczaj膮co dramatyczne w swojej wymowie.

P贸藕niej zaci膮gn臋li Cynthi臋 na pi臋tro, do jej dawnej sypialni.

Rozejrza艂a si臋 po niej z oboj臋tn膮 min膮. Bardzo im zale偶a艂o, by uchwyci膰 jej wej艣cie do pokoju, tote偶 trzeba by艂o powt贸rzy膰 uj臋cie, bo operator czekaj膮cy za zamkni臋tymi drzwiami sp贸藕ni艂 si臋 z uruchomieniem kamery. Za drugim razem towarzyszy艂a jej jeszcze druga kamera, przeno艣na, rejestruj膮ca wej艣cie do pokoju sponad jej ramienia. Wtedy pomy艣la艂em, 偶e te uj臋cia przerobi膮 pewnie tak, 偶eby doda膰 scenie tajemniczo艣ci i takiej atmosfery, jakby lada moment zza drzwi mia艂 wyskoczy膰 Jason w drucianej masce hokejowego bramkarza.

Paula Malloy, kt贸ra zaczyna艂a karier臋 od zapowiadania pogody, pojawi艂a si臋 na g贸rze z od艣wie偶onym makija偶em i utapirowanymi na nowo blond w艂osami. Ona i Cynthia zosta艂y wyposa偶one w mikroporty z nadajnikami przyczepianymi do garderoby gdzie艣 na plecach, z kabelkami ukrytymi pod bluzkami, wychodz膮cymi spod ko艂nierza na karku pod w艂osami. Wreszcie Paula lekko tr膮ci艂a Cynthi臋 ramieniem, niczym stara dobra kumpelka, kt贸ra ma ochot臋 powspomina膰 stare wpadki z dawnych dobrych czas贸w.

Kiedy zesz艂y do kuchni, przed kamerami Paula zapyta艂a:

- Co wtedy my艣la艂a艣? W ca艂ym domu panowa艂a grobowa cisza, je艣li dobrze pami臋tam. Twojego brata nie by艂o w sypialni, dlatego zesz艂a艣 na d贸艂, do kuchni, ale tu nie znalaz艂a艣 najmniejszych 艣lad贸w 偶ycia.

- Nie mia艂am jeszcze poj臋cia, 偶e co艣 si臋 sta艂o - wyzna艂a p贸艂g艂osem Cynthia. - My艣la艂am, 偶e wszyscy musieli wcze艣niej wyj艣膰 z domu, 偶e m贸j tata znowu wyjecha艂 w delegacj臋, a mama przy okazji odwioz艂a brata do szko艂y, bo mia艂a co艣 za艂atwi膰 na mie艣cie. S膮dzi艂am, 偶e wszyscy s膮 na mnie 藕li za niew艂a艣ciwe zachowanie poprzedniego wieczoru.

- Czy jako nastolatka sprawia艂a艣 du偶o problem贸w rodzicom? - zaciekawi艂a si臋 Paula.

- No c贸偶, miewa艂am... gorsze i lepsze chwile. Poprzedniego wieczoru by艂am poza domem z ch艂opakiem, kt贸rego moi rodzice nie akceptowali, no i razem troch臋 wypili艣my. Ale poza tym nie by艂am taka, jak inne dzieciaki, to znaczy... bardzo kocha艂am rodzic贸w i uwa偶am... - g艂os zaczyna艂 jej si臋 艂ama膰 - ...偶e oni tak偶e mnie kochali.

- Zapoznali艣my si臋 z policyjnymi raportami z tamtego okresu, jak r贸wnie偶 z twoimi zeznaniami, i wynika z nich, 偶e mia艂a艣 sprzeczk臋 z rodzicami.

- Owszem - przyzna艂a Cynthia. - Posz艂o o to, 偶e nie wr贸ci艂am do domu na czas i ich ok艂ama艂am. Rzeczywi艣cie powiedzia艂am im wtedy par臋 przykrych rzeczy.

- Na przyk艂ad?

- Och... - zawiesi艂a na chwil臋 g艂os - ...no, wiecie... Dzieci do艣膰 cz臋sto robi膮 rodzicom bardzo przykre uwagi, kt贸re nie maj膮 wiele wsp贸lnego z rzeczywisto艣ci膮.

- Jak ci si臋 zdaje, gdzie oni teraz s膮, dwadzie艣cia pi臋膰 lat po tamtych zdarzeniach?

Cynthia ze smutkiem pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ci膮gle zadaj臋 sobie to pytanie. Nie ma dnia, 偶ebym nie 艂ama艂a sobie nad tym g艂owy.

- Gdyby艣 mog艂a im co艣 powiedzie膰, w艂a艣nie w tej chwili, za po艣rednictwem programu Deadline, oczywi艣cie przy za艂o偶eniu, 偶e wci膮偶 偶yj膮, co by to by艂o?

Cynthia, ca艂kiem skonsternowana, odwr贸ci艂a g艂ow臋 i w desperacji wyjrza艂a przez kuchenne okno.

- Patrz w obiektyw kamery - upomnia艂a j膮 Paula Malloy, k艂ad膮c r臋k臋 na jej ramieniu. Sta艂em zdecydowanie za daleko na to, 偶eby w艂a艣nie w takiej chwili wkroczy膰 na plan i pokaza膰 widzom, jak wygl膮da Paula bez swojej sztucznej twarzy, kt贸r膮 zawdzi臋cza艂a wy艂膮cznie charakteryzacji. - Spr贸buj zapyta膰 ich o to, o co przez te wszystkie minione lata chcia艂a艣 zapyta膰.

Cynthia obr贸ci艂a b艂yszcz膮ce oczy do kamery i zrobi艂a to, o co j膮 proszono, cho膰 na pocz膮tku jej pytanie zabrzmia艂o a偶 nazbyt

lakonicznie:

- Dlaczego?

Paula odliczy艂a w pami臋ci sekundy dramatycznej pauzy, po czym rzuci艂a:

- Co dlaczego, Cynthio?

- Dlaczego... - powt贸rzy艂a moja 偶ona g艂贸wnie po to, by wzi膮膰 si臋 w gar艣膰 - ...musieli艣cie ode mnie uciec? Je艣li tylko jest to mo偶liwe... je艣li nadal 偶yjecie, dlaczego nie skontaktujecie si臋 ze mn膮? Dlaczego nie zostawili艣cie... chocia偶by kr贸tkiej wiadomo艣ci? Dlaczego nie sta膰 was by艂o na to, 偶eby si臋 przynajmniej po偶egna膰?

Wyczuwa艂em napi臋cie 艂膮cz膮ce ca艂膮 ekip臋, od operator贸w po producent贸w reporta偶u. Nikt z nich nie odwa偶y艂 si臋 nawet westchn膮膰. Dobrze jednak wiedzia艂em, co sobie my艣l膮. Po prostu musia艂 im z tego wyj艣膰 szokuj膮cy reporta偶. Nienawidzi艂em ich za zg艂臋bianie tragicznej tajemnicy Cynthii, za ustawiczne odwo艂ywanie si臋 do wymog贸w programowych, ale w ko艅cu to by艂a ich profesja. Ostatecznie chodzi艂o jedynie o przyci膮gni臋cie uwagi widza, o rozrywk臋. Nie odzywa艂em si臋, przekonany, 偶e Cynthia doskonale to rozumie, zdaje sobie spraw臋, 偶e bezczelnie wykorzystuj膮 swoj膮 przewag臋, bo ona dla nich jest tylko bohaterk膮 jeszcze jednej p贸艂godzinnej audycji, sposobem na zape艂nienie grafiku pracy na antenie. Ale by艂a gotowa po艣wi臋ci膰 si臋 temu reporta偶owi bez reszty, je艣li rzeczywi艣cie kt贸ry艣 z widz贸w pom贸g艂by jej w rozwik艂aniu tajemnicy sprzed lat.

Na potrzeby reporta偶u 艣ci膮gn臋艂a ze strychu dwa pude艂ka po butach, wype艂nione pami膮tkami z dzieci艅stwa. By艂y tam wycinki z gazet, wyblak艂e zdj臋cia z polaroida, fotografie klasowe, 艣wiadectwa szkolne, kr贸tko m贸wi膮c, wszystkie drobiazgi, jakie zdo艂a艂a zabra膰 ze sob膮 z rodzinnego domu, nim zosta艂a oddana pod opiek臋 ciotki, siostry matki, niejakiej Tess Berman, i zamieszka艂a u niej.

Kazali Cynthii usi膮艣膰 przy kuchennym stole i wyci膮ga膰 z tych pude艂ek kolejne rzeczy, rozk艂ada膰 je na blacie jak elementy 艂amig艂贸wki, szuka膰 w艣r贸d nich tych, kt贸re u艂atwi艂yby rozeznanie si臋 w ca艂o艣ci obrazu, by od nich posuwa膰 si臋 ze wszystkich stron ku jego 艣rodkowi.

Tyle 偶e w pude艂kach Cynthii nie by艂o ani jednego takiego kawa艂ka. Nie by艂o od czego zacz膮膰 pracy nad uk艂adank膮. Wygl膮da艂o to tak, jakby zamiast tysi膮ca element贸w jednego puzzla uda艂o jej si臋 zgromadzi膰 po jednym kawa艂ku z tysi膮ca puzzli.

- To my - odezwa艂a si臋, spogl膮daj膮c na fotk臋 z polaroida -

na kempingu w Vermoncie.

Zbli偶enie kamery musia艂o wychwyci膰 rozczochranego Todda oraz Cynthi臋 stoj膮cych po obu bokach matki na tle rozstawionego namiotu. Moja 偶ona wygl膮da艂a na pi臋ciolatk臋, Todd m贸g艂 zatem mie膰 siedem lat, przy czym oboje byli umorusani ziemi膮, a ich matka w kraciastej, czerwono-bia艂ej chustce na g艂owie patrzy艂a w obiektyw z dumnie zadart膮 brod膮.

- Nie mam 偶adnych zdj臋膰 ojca - doda艂a ze smutkiem w g艂osie. - To on zawsze nas fotografowa艂, dlatego musz臋 polega膰 tylko na swoich wspomnieniach, chc膮c go opisa膰. Niemniej wci膮偶 mam go przed oczyma, wysokiego i postawnego, zawsze w kapeluszu na g艂owie, w swojej ulubionej fedorze, z drobnym w膮sikiem na g贸rnej wardze. By艂 naprawd臋 przystojny. Todd odziedziczy艂 po nim urod臋.

Si臋gn臋艂a po po偶贸艂k艂膮 kartk臋 z gazety.

- A tu mam wycinek - ci膮gn臋艂a, ostro偶nie rozk艂adaj膮c kruchy papier. - Znalaz艂am go w艣r贸d kilku szparga艂贸w w prawie ca艂kiem pustej szufladzie biurka ojca.

Operator nakierowa艂 obiektyw kamery na niewyra藕ne, ziarniste czarno-bia艂e zdj臋cie szkolnej dru偶yny baseballowej. By艂o na niej kilkunastu ch艂opc贸w, niekt贸rzy si臋 u艣miechali, inni robili g艂upie miny.

- Widocznie tata je zostawi艂, bo jest na nim Todd, jeszcze ma艂y i niewyro艣ni臋ty, ale jego imi臋 i nazwisko znalaz艂o si臋 w podpisie. By艂 z tego strasznie dumny. Oczywi艣cie m贸wi臋 o ojcu. Co rusz nam o tym opowiada艂. Przy okazji lubi艂 偶artowa膰, 偶e jeste艣my najlepsz膮 rodzin膮, jak膮 do tej pory mia艂.

Do reporta偶u zaplanowano te偶 w艂膮czy膰 wywiad z dyrektorem

mojej szko艂y Rollym Carruthersem.

- To wielka zagadka - powiedzia艂. - Zna艂em Claytona Bigge鈥檃. Kilka razy wybrali艣my si臋 wsp贸lnie na ryby. To by艂 zacny cz艂owiek. Nie potrafi臋 sobie wyobrazi膰, co si臋 z nim sta艂o. Mo偶e mamy do czynienia z wypadkiem podobnym do rodziny Mansona? No, wiecie, z zab贸jcami podr贸偶uj膮cymi po kraju, kt贸rym na drodze stan臋艂a rodzina Cynthii tylko dlatego, 偶e znalaz艂a si臋 w niew艂a艣ciwej chwili i niew艂a艣ciwym miejscu.

Nagrano tak偶e rozmow臋 z ciotk膮 Tess.

- Straci艂am siostr臋, szwagra i siostrze艅ca - wyzna艂a. - Ale Cynthia straci艂a znacznie, znacznie wi臋cej. Na szcz臋艣cie zdo艂a艂a si臋 z tego otrz膮sn膮膰 i wyros艂a ze wspania艂ej dziewczyny na wspania艂膮 偶on臋 i matk臋.

Je艣li producentka reporta偶u zamierza艂a dotrzyma膰 s艂owa i wyci膮膰 z艂o艣liwy komentarz emeryta mieszkaj膮cego obecnie w domu Cynthii, rzucaj膮cego na ni膮 cie艅 podejrzenia, 偶e mia艂a co艣 wsp贸lnego ze znikni臋ciem ca艂ej swojej rodziny, mog艂a w to miejsce wstawi膰 par臋 偶yczliwych uwag tych偶e rozm贸wc贸w.

Kiedy par臋 tygodni p贸藕niej reporta偶 ukaza艂 si臋 na antenie, Cynthia przyj臋艂a go w os艂upieniu, gdy偶 na pocz膮tku pokazano detektywa, kt贸ry przes艂uchiwa艂 j膮 w rodzinnym domu zaraz po tym, jak s膮siadka, pani Jamison, wezwa艂a policj臋. By艂 ju偶 na emeryturze i mieszka艂 w Arizonie, a napis na dole ekranu: 鈥瀍merytowany 艣ledczy Bartholomew Finlay鈥, nie pozostawia艂 偶adnych w膮tpliwo艣ci. To on prowadzi艂 dochodzenie, dop贸ki nie zamkn膮艂 go po roku, nie maj膮c nawet cienia poszlak. Producenci reporta偶u wys艂ali pod wskazany adres ekip臋 z zaprzyja藕nionej stacji telewizyjnej z Phoenix, kt贸ra zarejestrowa艂a wypowied藕 by艂ego policjanta na tle b艂yszcz膮cej w s艂o艅cu aluminiowej przyczepy mieszkalnej.

- Od pocz膮tku tego dochodzenia dr臋czy艂o mnie pytanie, dlaczego ocala艂a w艂a艣nie ta dziewczyna. Bo zak艂ada艂em, rzecz jasna, 偶e reszta rodziny zgin臋艂a. Jako艣 nigdy nie mog艂em si臋 pogodzi膰 z teori膮, 偶e wszyscy nagle potajemnie wyjechali, zostawiaj膮c j膮 sam膮 w domu. Przyj膮艂bym w ciemno, 偶e rodzina wyrzuca z domu sprawiaj膮c膮 problemy nastolatk臋, bo takie rzeczy zdarzaj膮 si臋 nagminnie. Ale 偶eby wszyscy znikn臋li bez 艣ladu, by nie mie膰 wi臋cej do czynienia z k艂opotliwym dzieckiem? Dla mnie nie mia艂o to 偶adnego sensu. A to oznacza艂o, 偶e w gr臋 wchodzi jaka艣 brudna rozgrywka. St膮d ci膮gle wraca艂em do pierwotnego pytania: dlaczego tylko ona ocala艂a? Przy takim za艂o偶eniu nie ma zbyt wielu mo偶liwo艣ci.


- Co pan chce przez to powiedzie膰? - zapyta艂a Paula Malloy zza kamery, z kt贸rej pola widzenia Finlay nie znikn膮艂 nawet na chwil臋. Dopiero po pewnym czasie zrozumia艂em, 偶e pytanie reporterki musia艂o zosta膰 dodane z ta艣my, gdy偶 jej nie wys艂ano do Arizony na rozmow臋 z detektywem.

- Prosz臋 si臋 domy艣li膰 - odpar艂 gliniarz.

- Na jakiej podstawie mieliby艣my si臋 czego艣 domy艣la膰? - zapyta艂a Malloy.

- Nie mam nic wi臋cej do powiedzenia.

Cynthia, gdy tylko to us艂ysza艂a, omal nie wpad艂a w sza艂.

- Jezu! Znowu to samo?! - krzykn臋艂a w stron臋 telewizora. - Ten sukinsyn sugeruje, 偶e mia艂am co艣 wsp贸lnego z t膮 spraw膮!

Od lat ju偶 nie s艂ysza艂am tego rodzaju opinii! Przecie偶 ta cholerna Paula Malloy obiecywa艂a, 偶e wytn膮 tego rodzaju wypowiedzi!

Szybko uda艂o mi si臋 j膮 uspokoi膰, bo nast臋pny segment reporta偶u by艂 dla niej pozytywny. P贸藕niej ona sama pojawi艂a si臋 na ekranie, kiedy chodz膮c po domu, opowiada艂a Pauli ze szczeg贸艂ami, co j膮 spotka艂o tamtego dnia. Wypad艂a absolutnie naturalnie i przekonuj膮co.

- Je艣li ogl膮da to kto艣, kto co艣 wie w tej sprawie - zapewni艂em j膮 - nie powinien zwraca膰 uwagi na idiotyczne podejrzenia jakiego艣 emerytowanego gliniarza. Prawd臋 m贸wi膮c, jego insynuacje mo偶e tym bardziej zach臋c膮 do ujawnienia si臋 kogo艣, kto ma co艣 do powiedzenia.

Reporta偶 wyj膮tkowo szybko dobieg艂 ko艅ca i ust膮pi艂 miejsca nadawanej na 偶ywo transmisji z jakiego艣 debilnego reality show, w kt贸rym garstka niezbyt znanych gwiazd estrady rywalizowa艂a w tyciu, to znaczy zgromadzona w jednym miejscu i pod jednym dachem 艣ciga艂a si臋 w tym, kto szybciej i bardziej utyje, 偶eby zdoby膰 kontrakt ufundowany przez wytw贸rni臋 p艂ytow膮. Cynthia z niecierpliwo艣ci膮 czeka艂a na telefon do zako艅czenia tego programu, maj膮c nadziej臋, 偶e je艣li ktokolwiek co艣 wie w jej sprawie, natychmiast zadzwoni do studia pod podany numer. Producenci obiecywali, 偶e nim s艂o艅ce wzejdzie nast臋pnego dnia, zagadka znikni臋cia jej rodziny zostanie wyja艣niona, a ona w ko艅cu dowie si臋 prawdy.

Nikt jednak nie zadzwoni艂, nie licz膮c jakiej艣 kobiety utrzymuj膮cej, 偶e jej najbli偶si tak偶e zostali porwani przez kosmit贸w, oraz faceta, kt贸ry obszernie t艂umaczy艂, 偶e rodzice Cynthii musieli znikn膮膰 w jakiej艣 dziurze czasoprzestrzeni, wi臋c zapewne albo musieli ucieka膰 przed krwio偶erczymi dinozaurami, albo sko艅czyli z wypranymi m贸zgami w 艣wiecie podobnym do przedstawionego w Matriksie.

Nikt nie zadzwoni艂 z informacj膮 daj膮c膮 cho膰by najmniejszy punkt zaczepienia.

Najwyra藕niej w艣r贸d widz贸w reporta偶u nie by艂o nikogo, kto by cokolwiek wiedzia艂 o tej sprawie. A je艣li nawet kto艣 taki by艂, to nie zamierza艂 m贸wi膰.

Przez pierwszy tydzie艅 Cynthia dzwoni艂a do redakcji Deadline codziennie. Odpowiadano jej uprzejmie, 偶e nie ma 偶adnego odzewu telewidz贸w, ale powinna pozosta膰 w kontakcie. Przez drugi tydzie艅 dzwoni艂a ju偶 co drugi dzie艅, ale producenci reporta偶u zbywali j膮 og贸lnikami, t艂umacz膮c, 偶e nie ma po co do nich dzwoni膰, bo je艣li kto艣 si臋 odezwie, oni natychmiast si臋 z ni膮 skontaktuj膮.

Ale nikt si臋 nie odezwa艂 i tajemnicza historia Cynthii szybko posz艂a w zapomnienie.

Grace popatrzy艂a na mnie b艂agalnym wzrokiem, ale wycedzi艂a z pe艂n膮 powag膮:

- Tato! Mam... ju偶... osiem... lat!

Nie mia艂em poj臋cia, gdzie si臋 nauczy艂a owej techniki rozk艂adu zda艅 na poszczeg贸lne akcentowane wyrazy w celu nasilenia efektu dramatycznego. Ale chyba nawet nie musia艂em o to pyta膰. W naszym domu wisia艂o w powietrzu wystarczaj膮co wiele podobnych element贸w, by stworzy膰 dowolny dramat.

- Zgadza si臋 - odpar艂em w艂asnej c贸rce. - Jestem tego a偶 nazbyt 艣wiadomy.

Zwr贸ci艂em uwag臋, 偶e jej nietkni臋te czekoladowe p艂atki 艣niadaniowe rozmi臋k艂y w obrzydliw膮 brunatn膮 papk臋 kontrastuj膮c膮 z r贸wnie偶 nietkni臋tym sokiem pomara艅czowym w kubeczku.

- Dzieciaki si臋 ze mnie 艣miej膮 - doda艂a.

W zamy艣leniu poci膮gn膮艂em 艂yk kawy. Ledwie nala艂em jej z zaparzaczki, a ju偶 by艂a niemal zimna. Nic dziwnego, skoro zaparzaczka sta艂a na lod贸wce. Szybko postanowi艂em zast膮pi膰 j膮 kubeczkiem wrz膮tku z baru 鈥濪unkin Donuts鈥 w drodze do szko艂y.

- Kto si臋 z ciebie 艣mieje? - zapyta艂em.

- Wszyscy - wyja艣ni艂a Grace.

- Aha, wszyscy - powt贸rzy艂em. - A jak to robi膮, konkretnie?

Organizuj膮 specjalne szkolne akademie? Pisz膮 petycje do dyrektora, 偶eby w przem贸wieniu kaza艂 uczniom si臋 z ciebie natrz膮sa膰?

- Teraz to ty si臋 ze mnie wy艣miewasz!

Pod tym wzgl臋dem mia艂a racj臋.

- Przepraszam. Pr贸buj臋 tylko ustali膰, jak szeroki zasi臋g ma zg艂oszony przez ciebie problem. Podejrzewam bowiem, 偶e naprawd臋 nie chodzi o wszystkich, 偶e tylko ty to odbierasz, jakby wszyscy si臋 z ciebie nabijali, a tak naprawd臋 chodzi jedynie o garstk臋, chocia偶 domy艣lam si臋, 偶e ich zachowanie mo偶e by膰

bardzo denerwuj膮ce.

- Jest denerwuj膮ce!

- To twoi przyjaciele?

- Tak. M贸wi膮, 偶e mama traktuje mnie jak dzidziusia.

- Twoja mama jest tylko nadzwyczaj troskliwa - odpar艂em. - Poniewa偶 bardzo ci臋 kocha.

- Tak, wiem, ale ja mam ju偶 osiem lat!

- Twoja mama dba tylko o to, 偶eby艣 bezpiecznie dociera艂a do szko艂y, nic poza tym.

Grace westchn臋艂a g艂o艣no i spu艣ci艂a g艂ow臋 w wyrazie rezygnacji, a偶 pasemka ciemnoblond w艂os贸w zas艂oni艂y przed moim wzrokiem jej piwne oczy. W zamy艣leniu pogrzeba艂a 艂y偶k膮 w艣r贸d rozmi臋k艂ych p艂atk贸w p艂ywaj膮cych w mleku.

- Ale przecie偶 nie musi mnie odprowadza膰. Tylko do przedszkola mamy odprowadzaj膮 dzieci, trzymaj膮c je za r臋k臋.

Przerabiali艣my to ju偶 wcze艣niej i pr贸bowa艂em przekona膰 Cynthi臋, wyt艂umaczy膰 jej tak delikatnie, jak to tylko mo偶liwe, 偶e Grace, kt贸ra rozpocz臋艂a nauk臋 w czwartej klasie, naprawd臋 powinna ju偶 sama chodzi膰 do szko艂y. Ostatecznie i tak nigdy nie by艂aby sama, skoro mn贸stwo jej r贸wie艣nik贸w chodzi艂oby razem z ni膮.

- Mo偶e ty by艣 zacz膮艂 mnie odprowadza膰? - zasugerowa艂a Grace z szelmowskim b艂yskiem w oku.

Przy tych rzadkich okazjach, kiedy zdarza艂o mi si臋 j膮 odprowadza膰, zostawa艂em dobre kilkadziesi膮t metr贸w z ty艂u, by ewentualni znajomi byli przekonani, 偶e jestem na zwyk艂ym spacerze i wcale nie troszcz臋 si臋 o c贸rk臋, nie dbam o to, 偶eby dotar艂a bezpiecznie do szko艂y. I ani razu 偶adne z nas nie napomkn臋艂o o tym Cynthii. Moja 偶ona przyjmowa艂a za pewnik, 偶e odprowadza艂em Grace, trzymaj膮c j膮 za r臋k臋, a偶 pod same drzwi szko艂y Fairmont Public, a potem jeszcze czeka艂em na chodniku, dop贸ki nie zniknie mi z oczu w drzwiach do szatni.

- Nie mog臋 - odpar艂em. - Musz臋 by膰 w swojej szkole o 贸smej. Gdybym ci臋 odprowadza艂 tak, 偶eby zd膮偶y膰 na czas, musia艂aby艣 czeka膰 w szatni na rozpocz臋cie zaj臋膰 co najmniej godzin臋. Mama zaczyna prac臋 dopiero o dziesi膮tej, dlatego jej 艂atwiej odprowadzi膰 ci臋 o w艂a艣ciwej porze. Nadal b臋d臋 m贸g艂 ci臋 odprowadza膰 tylko od czasu do czasu, gdy omin膮 mnie zaj臋cia z pierwsz膮 klas膮 i nie b臋d臋 musia艂 pe艂ni膰 偶adnego dy偶uru.

Szczerze m贸wi膮c, Cynthia tak ustawia艂a sobie godziny pracy w sklepie Pameli, 偶eby zawsze by膰 na pierwszej zmianie, a wi臋c m贸c dopilnowa膰, by Grace bezpiecznie wraca艂a ze szko艂y do domu. Co prawda praca w sklepie odzie偶owym, do tego nale偶膮cym do jej najlepszej przyjaci贸艂ki z liceum, nigdy nie by艂a szczytem marze艅 mojej 偶ony, ale pozwala艂a jej dowolnie manipulowa膰 cz臋艣ci膮 wykonywanego etatu, dzi臋ki czemu zawsze mog艂a by膰 w domu, gdy ma艂a wraca艂a ze szko艂y. Z powodu stanowczych sprzeciw贸w Grace Cynthia nigdy nie czeka艂a na ni膮 przed drzwiami szko艂y, tylko na ulicy, tu偶 za bram膮.

Znalaz艂a sobie takie miejsce, sk膮d mog艂a b艂yskawicznie dostrzec w t艂umie wychodz膮cych uczesan膮 w kucyki c贸rk臋, i pr贸bowa艂a nawet przekona膰 Grace, 偶e je艣li wybiegnie przed bram臋 z pierwsz膮 fal膮, b臋dzie mog艂a j膮 niepostrze偶enie wpu艣ci膰 do samochodu, mimo to ma艂a wci膮偶 si臋 skar偶y艂a na zbytni膮 troskliwo艣膰 matki.

Prawdziwy problem powsta艂by dopiero wtedy, gdy kt贸ry艣 z nauczycieli poprosi艂by klas臋 o pozostanie w 艂awkach po dzwonku. Niewa偶ne, czy chodzi艂oby o zbiorow膮 kar臋, czy jakie艣 niezb臋dne wyja艣nienia co do pracy domowej, ale Grace bez w膮tpienia wpad艂aby w panik臋, i to wcale nie z powodu tego, 偶e matka b臋dzie si臋 o ni膮 martwi艂a, lecz z obawy, 偶e Cynthia przera偶ona jej op贸藕niaj膮cym si臋 wyj艣ciem wpadnie jak burza do szko艂y i przyst膮pi do energicznych poszukiwa艅.

- Do tego m贸j teleskop si臋 zepsu艂 - oznajmi艂a Grace.

- Co si臋 sta艂o?

- Po艂ama艂y si臋 te patyki, kt贸re trzyma艂y rur臋 teleskopu na podstawce. Jako艣 je naprawi艂am, ale pewnie zn贸w pop臋kaj膮.

- Przyjrz臋 si臋 im.

- Musz臋 stale 艣ledzi膰 zab贸jcze asteroidy - doda艂a. - A nie b臋d臋 mog艂a tego robi膰 przez zepsuty teleskop.

- Rozumiem. Obieca艂em, 偶e si臋 nim zainteresuj臋.

- Czy wiesz, 偶e gdyby jaka艣 asteroida spad艂a na Ziemi臋, efekt by艂by taki, jakby wybuch艂o milion bomb atomowych?

- Nie s膮dz臋, 偶eby by艂o ich a偶 tyle w arsena艂ach - odpar艂em. - Domy艣lam si臋 jednak, 偶e chcia艂a艣 mi unaoczni膰, jak straszliwy by艂by to kataklizm.

- Kiedy w sennych koszmarach mam wizje upadku asteroidy na Ziemi臋, mog臋 si臋 od niej 艂atwo uwolni膰, je艣li przed p贸j艣ciem do 艂贸偶ka sprawdz臋 przez teleskop, 偶e 偶adna z nich nie nadlatuje.

Pokiwa艂em g艂ow膮. Problem polega艂 na tym, 偶e nie kupili艣my

jej teleskopu z prawdziwego zdarzenia, wr臋cz przeciwnie, jeden z ta艅szych, bardziej zabawk臋 ni偶 porz膮dny przyrz膮d. Nie chodzi艂o nawet o to, 偶e nie warto wydawa膰 du偶ych pieni臋dzy na co艣, co dziecku mo偶e si臋 bardzo szybko znudzi膰. Po prostu nie mieli艣my a偶 tyle pieni臋dzy, by je wydawa膰 na tego typu rzeczy.

- A co z mam膮? - zapyta艂a Grace.

- Nie rozumiem.

- Normalnie p贸jdzie ze mn膮 do szko艂y?

- Porozmawiam z ni膮.

- Czyli z kim? - zaciekawi艂a si臋 Cynthia, wchodz膮c do kuchni.

Tego ranka wygl膮da艂a wspaniale. Wr臋cz osza艂amiaj膮co. By艂a naprawd臋 pi臋kn膮 kobiet膮 i nigdy nie mia艂em do艣膰 patrzenia w jej zielone oczy, przygl膮dania si臋 g艂adkiej cerze czy p艂omiennorudym w艂osom. By艂a dla mnie tak samo poci膮gaj膮ca jak wtedy gdy si臋 poznali艣my, tyle 偶e bez m艂odzie艅czego dramatyzmu.

Mn贸stwo os贸b uwa偶a艂o, 偶e musi szczeg贸lnie dba膰 o sylwetk臋, ale wed艂ug mnie to ci膮g艂a obawa chroni艂a j膮 przed tyciem. Spala艂a nadmiar kalorii przez nieustanne zaniepokojenie. Nie uprawia艂a joggingu, nie 膰wiczy艂a w si艂owni. Szczerze m贸wi膮c, nawet nie by艂oby nas sta膰 na wszystkie op艂aty zwi膮zane ze sta艂ym cz艂onkostwem w klubie prowadz膮cym si艂owni臋.

Jak ju偶 wspomnia艂em, ucz臋 angielskiego w szkole 艣redniej, a Cynthia pracuje w sklepie odzie偶owym, chocia偶 sko艅czy艂a studia socjologiczne i przez jaki艣 czas pracowa艂a w pomocy spo艂ecznej. Tak czy inaczej, nie op艂ywamy w dostatki. Mamy w艂asny dom, wystarczaj膮co du偶y dla naszej tr贸jki, po艂o偶ony w osiedlu domk贸w rodzinnych niedaleko okolicy, w kt贸rej wychowywa艂a si臋 Cynthia. Z pozoru mo偶na by s膮dzi膰, 偶e powinna trzyma膰 si臋 z dala od rodzinnego domu, ale, moim zdaniem, zale偶a艂o jej na tym, 偶eby osiedli膰 si臋 w s膮siedztwie, na wypadek, gdyby kto艣 jednak wr贸ci艂 i chcia艂 odnowi膰 zerwany kontakt.

Oba nasze samochody maj膮 po dziesi臋膰 lat, wczasy wykupujemy w najta艅szych firmach. Co roku wyje偶d偶amy na tydzie艅 do domku letniskowego mojego wuja niedaleko Montpelier, a trzy lata temu, gdy Grace sko艅czy艂a pi臋膰 lat, wybrali艣my si臋 do Walt Disney World i nocowali艣my w tanim motelu w Orlando, gdzie o drugiej w nocy 艣wietnie by艂o s艂ycha膰 przez 艣cian臋, jak facet w s膮siednim pokoju prosi dziewczyn臋, 偶eby uwa偶a艂a, bo ma ostre z臋by.

Jednak偶e, jak s膮dz臋, powodzi nam si臋 nie藕le i mniej wi臋cej jeste艣my szcz臋艣liw膮 rodzin膮. Przynajmniej przez wi臋kszo艣膰 dni.

Za to nocami, przynajmniej niekiedy, bywa ci臋偶ko.

- Z nauczycielk膮 Grace - odpar艂em.

- O czym chcesz rozmawia膰 z jej nauczycielk膮? - zapyta艂a Cynthia.

- M贸wi艂em tylko, 偶e podczas nast臋pnego dnia otwartego p贸jd臋 do szko艂y i porozmawiam z pani膮 Enders - powiedzia艂em z naciskiem. - Ostatnio ty by艂a艣 na wywiad贸wce, bo r贸wnocze艣nie by艂 dzie艅 otwarty w mojej szkole. Ci膮gle co艣 nam staje na przeszkodzie.

- Przecie偶 ona jest bardzo mi艂a - wyja艣ni艂a moja 偶ona. - Moim zdaniem, o wiele sympatyczniejsza od tej nauczycielki sprzed roku. Jak ona si臋 nazywa艂a?... Aha, pani Phelps. Uwa偶am, 偶e by艂a zbyt surowa.

- Nie znosi艂am jej - wtr膮ci艂a Grace. - Kaza艂a nam sta膰 przez ca艂膮 lekcj臋 na jednej nodze, jak kto艣 si臋 藕le zachowywa艂.

- Musz臋 i艣膰 - mrukn膮艂em, dopijaj膮c ostatni 艂yk wystyg艂ej kawy. - Cyn, podejrzewam, 偶e musimy sobie sprawi膰 now膮 zaparzaczk臋.

- Rozejrz臋 si臋 - obieca艂a Cynthia.

Nie zd膮偶y艂em jeszcze wsta膰 od sto艂u, gdy Grace obrzuci艂a mnie desperackim spojrzeniem. Dobrze wiedzia艂em, co oznacza ten wzrok: 鈥濸orozmawiaj z ni膮. B艂agam, spr贸buj j膮 przekona膰鈥.

- Terry, nie pami臋tasz, gdzie jest zapasowy klucz? - zapyta艂a 偶ona.

- Hmm - mrukn膮艂em.

Ruchem g艂owy wskaza艂a pusty haczyk na 艣cianie za drzwiami kuchennymi wychodz膮cymi na male艅kie tylne podw贸rko.

- Nie ma go? - zdziwi艂em si臋, gdy偶 by艂 to klucz, po kt贸ry si臋gali艣my, wychodz膮c na kr贸tkie spacery, by nie zabiera膰 ca艂ego p臋ku 艂膮cznie z kluczami do pracy i pilotami od samochod贸w. - Nie mam poj臋cia, gdzie jest. Grace, nie bra艂a艣 go? - Grace nie nosi艂a jeszcze w艂asnego klucza, zreszt膮 nie potrzebowa艂a, skoro Cynthia zawsze j膮 odprowadza艂a i odbiera艂a ze szko艂y.

Ma艂a pokr臋ci艂a g艂ow膮, wci膮偶 patrz膮c na mnie b艂agalnym wzrokiem.

Wzruszy艂em ramionami.

- Mo偶e sam go wzi膮艂em. Niewykluczone, 偶e zostawi艂em na stoliku w sypialni. - Przystan膮艂em tu偶 obok Cynthii, 偶eby na odchodne wci膮gn膮膰 w nozdrza zapach jej w艂os贸w. - Odprowadzisz mnie? - zapyta艂em.

Wysz艂a za mn膮 przed drzwi.

- Co艣 si臋 dzieje? - zacz臋艂a. - Z Grace wszystko w porz膮dku?

By艂a dzi艣 rano dziwnie ma艂om贸wna.

Skrzywi艂em si臋 i pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- To samo, co zwykle. Ma ju偶 osiem lat, Cyn.

Odsun臋艂a si臋 na krok, lekko naje偶ona.

- Skar偶y艂a ci si臋 na mnie?

- Potrzeba jej odrobin臋 wi臋cej niezale偶no艣ci.

- A wi臋c o to chodzi. Chcia艂a, 偶eby艣 porozmawia艂 ze mn膮, a nie z nauczycielk膮.

U艣miechn膮艂em si臋 niepewnie.

- M贸wi, 偶e inne dzieci si臋 z niej 艣miej膮.

- Jako艣 to prze偶yje.

Chcia艂em jeszcze co艣 doda膰, ale zreflektowa艂em si臋, bo ju偶 tyle razy wszczynali艣my dyskusj臋 na ten temat, 偶e wyczerpa艂em wszelkie argumenty.

Za to Cynthia ochoczo przerwa艂a milczenie:

- Dobrze wiesz, ile z艂ych ludzi kr臋ci si臋 po okolicy. Mo偶na ich spotka膰 na ka偶dym kroku.

- Tak, wiem, Cyn, dobrze wiem. - Bezskutecznie pr贸bowa艂em wyeliminowa膰 wp艂yw frustracji i zniech臋cenia na brzmienie mego g艂osu. - Tylko jak d艂ugo chcesz j膮 prowadza膰 za r膮czk臋 do szko艂y? A偶 sko艅czy dwana艣cie lat? A mo偶e pi臋tna艣cie? Czy tak samo zamierzasz j膮 odprowadza膰 do szko艂y 艣redniej?

- Jako艣 to za艂atwi臋, gdy nadejdzie odpowiednia pora - odpar艂a i na chwil臋 zawiesi艂a g艂os. - Ju偶 widzia艂am ten samoch贸d.

No tak, samoch贸d. Bezustannie widywa艂a podejrzane samochody.

Zapewne wyczyta艂a z mojej miny, 偶e nie wierz臋, by cokolwiek si臋 za tym kry艂o.

- My艣lisz, 偶e zwariowa艂am?

- Nie, wcale tak nie my艣l臋.

- Naprawd臋 widzia艂am go ju偶 dwa razy. Ten sam, br膮zowy.

- Jakiej marki?

- Nie wiem. Zwyk艂y samoch贸d. Z przyciemnionymi szybami.

- I jak cz臋sto go tu widujesz?

- Widzia艂am go co najmniej dwa razy. Przeje偶d偶a艂 obok nas, gdy sz艂y艣my z Grace. I nawet wyra藕nie zwalnia艂.

- Jak wygl膮da艂 kierowca?

- Przecie偶 m贸wi艂am, 偶e szyby by艂y przyciemnione. W og贸le nie widzia艂am, kto siedzi za kierownic膮.

- Zatrzyma艂 si臋? A mo偶e kierowca pr贸bowa艂 ci臋 zaczepi膰?

- Nie.

- Zapami臋ta艂a艣 numer rejestracyjny?

- Nie. Za pierwszym razem w og贸le nie zwr贸ci艂am na niego uwagi. A za drugim by艂am zbyt zdenerwowana, 偶eby si臋 przygl膮da膰 tablicy.

- Cyn, to prawdopodobnie samoch贸d kogo艣 mieszkaj膮cego w tej okolicy. Ludzie cz臋sto tu zwalniaj膮. Przed szko艂膮 jest ograniczenie pr臋dko艣ci. Pami臋tasz, jak kiedy艣 policja ustawi艂a si臋 tam z radarem? Skutecznie wybi艂a ludziom z g艂owy po艣piech na tym odcinku, zw艂aszcza w ci膮gu dnia.

Cynthia odwr贸ci艂a g艂ow臋 i skrzy偶owa艂a r臋ce na piersi.

- Ty nie chodzisz t臋dy tak cz臋sto jak ja, wi臋c nie wiesz, jak jest naprawd臋.

- Ale wiem za to - odpar艂em z naciskiem - 偶e tylko zrobisz Grace na z艂o艣膰, je艣li nie dasz jej troch臋 wi臋cej samodzielno艣ci.

- Aha, sugerujesz zatem, 偶e je艣li ten facet b臋dzie pr贸bowa艂 j膮 wci膮gn膮膰 do samochodu, ona sama zdo艂a si臋 przed nim obroni膰? O艣mioletnia dziewczynka?

- Jakim cudem przeskoczyli艣my od przeje偶d偶aj膮cego t臋dy br膮zowego samochodu do z艂oczy艅cy wci膮gaj膮cego ma艂e dzieci do swego auta?

- Nigdy nie traktujesz tych spraw r贸wnie powa偶nie, jak ja. - Zrobi艂a teatraln膮 pauz臋. - Podejrzewam, 偶e dla ciebie to ca艂kiem naturalne.

Wyd膮艂em policzki i g艂o艣no sykn膮艂em przez z臋by.

- Dobra, chyba i tak nie rozs膮dzimy tego w tej chwili, a ja musz臋 jecha膰.

- Jasne - mrukn臋艂a, wci膮偶 nie patrz膮c na mnie. - Wi臋c pewnie b臋d臋 musia艂a zn贸w do nich zadzwoni膰.

Zawaha艂em si臋.

- To znaczy do kogo?

- Do redakcji programu Deadline.

- Cyn, daj spok贸j. Ile to min臋艂o? Trzy tygodnie od emisji reporta偶u? Gdyby kto艣 zdecydowa艂 si臋 zadzwoni膰 w tej sprawie, ju偶 by to zrobi艂. A gdyby tak si臋 sta艂o, redakcja z pewno艣ci膮 natychmiast by ci臋 o tym zawiadomi艂a. Zawsze z przyjemno艣ci膮 kr臋c膮 ci膮g dalszy ka偶dej sprawy.

- I tak do nich zadzwoni臋. Nie dzwoni艂am przez par臋 dni, wi臋c mo偶e nie potraktuj膮 mnie z takim lekcewa偶eniem jak ostatnio. Mo偶liwe, 偶e dostali jak膮艣 wiadomo艣膰, kt贸r膮 uznali za ma艂o istotn膮, na przyk艂ad telefon od jakiego艣 fanatyka, a dla mnie mo偶e mie膰 ona znaczenie. Mieli艣my wystarczaj膮co du偶o szcz臋艣cia, 偶e jaki艣 gryzipi贸rek przekopuj膮cy si臋 przez stare 艣ledztwa zechcia艂 zapozna膰 si臋 z moim przypadkiem i uzna艂, 偶e warto na tej podstawie zrobi膰 reporta偶.

Delikatnie obr贸ci艂em jej g艂ow臋 do siebie i unios艂em brod臋, 偶eby spojrza艂a mi prosto w oczy.

- W porz膮dku, zrobisz, co uwa偶asz za stosowne - odpar艂em. - Pami臋taj tylko, 偶e ci臋 kocham.

- Ja te偶 ci臋 kocham - odpar艂a. - I... dobrze wiem, 偶e nie艂atwo ci 偶y膰 z takim baga偶em. Wiem te偶, jak trudno znosi to Grace. Zdaj臋 sobie spraw臋 z w艂asnych obsesyjnych l臋k贸w, kt贸re uprzykrzaj膮 jej codzienne 偶ycie. Ale ostatnimi czasy, po emisji tego reporta偶u, ca艂a historia zn贸w sta艂a si臋 dla mnie a偶 za bardzo realna.

- Rozumiem. Chcia艂bym tylko, 偶eby艣 mog艂a te偶 偶y膰 tera藕niejszo艣ci膮, a nie fiksowa艂a na punkcie przesz艂o艣ci.

Przygarbi艂a si臋 lekko.

- Fiksowa艂a? Wi臋c tak oceniasz moje post臋powanie?

Zn贸w 藕le dobra艂em okre艣lenie. Jako nauczyciel angielskiego powinienem mie膰 znacznie wi臋ksz膮 swobod臋 w doborze s艂贸w.

- Tylko nie traktuj mnie protekcjonalnie - doda艂a Cynthia, nie doczekawszy si臋 odpowiedzi. - Wydaje ci si臋, 偶e wszystko wiesz. Ale o niczym nie masz poj臋cia.

Na pewno nie mia艂em poj臋cia, jak na to zareagowa膰, gdy偶 jej stwierdzenie by艂o zgodne z prawd膮. Pochyli艂em si臋 wi臋c tylko, poca艂owa艂em j膮 i ruszy艂em do pracy.

Pragn臋艂a, aby to, co musi powiedzie膰, zabrzmia艂o pocieszaj膮co, ale jednocze艣nie musia艂a by膰 stanowcza.

- Naprawd臋 mog臋 zrozumie膰, 偶e sam ten pomys艂 wprawia ci臋 w zak艂opotanie. 艢wietnie pojmuj臋, 偶e twoja wra偶liwo艣膰 ka偶e ci si臋 buntowa膰, ale ja ju偶 przez to przechodzi艂am i mo偶esz mi wierzy膰, 偶e wszystko sobie dobrze przemy艣la艂am, a to sk艂oni艂o mnie do wniosku, 偶e nie ma innego wyj艣cia. Tak to ju偶 bywa w rodzinie. Kto艣 musi zrobi膰 to, co zrobi膰 trzeba, cho膰by to by艂o bardzo trudne czy nawet bolesne. Nie mam z艂udze艅, 偶e to, co musimy teraz zrobi膰, b臋dzie bardzo trudne, ale powiniene艣 spojrze膰 na spraw臋 z szerszej perspektywy. Troch臋 mi to przypomina stare powiedzenie... mo偶e jeste艣 za m艂ody, 偶eby je pami臋ta膰... 偶e czasem trzeba zniszczy膰 wiosk臋, 偶eby j膮 uratowa膰.

Jeste艣my w podobnej sytuacji. Pomy艣l o swojej rodzinie jak o takiej wiosce. Musimy zrobi膰 wszystko, co konieczne, 偶eby j膮 ratowa膰.

Bardzo lubi艂a pos艂ugiwa膰 si臋 liczb膮 mnog膮, bo czu艂a si臋 przez to jak rzeczywisty cz艂onek zespo艂u.

Kiedy po raz pierwszy wy艂owi艂a mnie z t艂umu student贸w Uniwersytetu Connecticut, m贸j przyjaciel Roger szepn膮艂:

- Tylko dobrze si臋 zastan贸w, Archer. Ta dziewczyna ma zdrowo poprzestawiane pod sufitem. Wiem, 偶e jest 艂akomym k膮skiem, cho膰by przez te jej p艂omienne w艂osy, ale jest raczej nie藕le por膮bana.

Cynthia Bigge siedzia艂a w drugim rz臋dzie auli wyk艂adowej i pilnie robi艂a notatki na temat Holokaustu, natomiast ja i Roger siedzieli艣my jak zwykle na samej g贸rze, blisko wyj艣cia, 偶eby wy艣lizn膮膰 si臋 na korytarz, jak tylko wyk艂adowca zacznie swoim zwyczajem przynudza膰.

- Co masz na my艣li, m贸wi膮c, 偶e jest por膮bana? - zapyta艂em r贸wnie偶 szeptem.

- Nie pami臋tasz tej g艂o艣nej sprawy sprzed kilku lat, kiedy to uratowa艂a si臋 tylko dziewczyna, a ca艂a reszta jej rodziny znikn臋艂a bez 艣ladu?

- Nie - odpar艂em, gdy偶 w tamtym okresie w og贸le nie czyta艂em gazet i nie ogl膮da艂em wiadomo艣ci telewizyjnych. Jak wi臋kszo艣膰 r贸wie艣nik贸w by艂em zaj臋ty g艂贸wnie sob膮, widzia艂em si臋 jako drugiego Philipa Rotha, Robertsona Daviesa czy Johna Irvinga. Koncentrowa艂em si臋 na procesie skracania tej listy, oboj臋tny na wszystko, mo偶e poza okazyjnymi zgromadzeniami na terenie kampusu, kiedy to takie czy inne radykalne ugrupowanie mobilizowa艂o student贸w do takiego czy innego masowego protestu.

Ale udziela艂em si臋 w tych protestach tylko dlatego, 偶e widzia艂em w nich wyj膮tkow膮 okazj臋, aby pozna膰 now膮 dziewczyn臋.

- Zatem jej rodzice, siostra i chyba tak偶e brat, ju偶 dobrze nie pami臋tam, nagle znikn臋li bez 艣ladu.

Pochyli艂em si臋 bardziej ku niemu i zapyta艂em:

- Chcesz powiedzie膰, 偶e to ona ich wymordowa艂a?

Roger wzruszy艂 ramionami.

- Kto to wie, do cholery?! I to w艂a艣nie nadaje pieprzyku tej sprawie. - Skin膮艂 g艂ow膮 w kierunku Cynthii. - Mo偶liwe, 偶e tylko ona zna prawd臋. Niewykluczone, 偶e sama pozby艂a si臋 najbli偶szych. A ty nigdy nie mia艂e艣 ochoty wyko艅czy膰 ca艂ej swojej rodzinki?

Teraz to ja wzruszy艂em ramionami. Wydawa艂o mi si臋, 偶e ka偶dy w naszym wieku miewa艂 tego typu pragnienia.

- Wiesz, co my艣l臋? 呕e ona zwyczajnie zadziera nosa - mrukn膮艂 Roger. - Nie da ci najmniejszych szans. Wci膮偶 zaj臋ta jest tylko w艂asnymi sprawami, godzinami przesiaduje w bibliotece, jakby stale mia艂a co艣 pilnego do zrobienia. Z nikim si臋 nie spotyka, nie pojawia si臋 na prywatkach. Cho膰 przyznaj臋, 偶e to niez艂a sztuka.

Mnie wydawa艂a si臋 po prostu pi臋kna.

To by艂y jedyne zaj臋cia, na kt贸re chodzili艣my razem. Ja by艂em na kierunku pedagogicznym i szykowa艂em si臋 do zawodu nauczyciela, na wypadek, gdyby wielki sukces literacki przyszed艂 z op贸藕nieniem. Oboje moi rodzice, b臋d膮cy ju偶 na emeryturze i mieszkaj膮cy w Boca Raton, te偶 byli nauczycielami i ca艂kiem sobie chwalili t臋 profesj臋. By艂a przynajmniej odporna na wszelkie recesje i kryzysy gospodarcze. Kiedy zacz膮艂em rozpytywa膰, dowiedzia艂em si臋, 偶e Cynthia jest z socjologii, z kampusu Storrsa, i specjalizuje si臋 w naukach o rodzinie. Do jej podstawowych przedmiot贸w nale偶a艂a seksuologia, nauka o ma艂偶e艅stwie, opieka nad starszymi, ekonomia gospodarstwa domowego i temu podobne zaj臋cia.

Pewnego dnia, ubrany w zwyk艂膮 bawe艂nian膮 koszulk臋, siedzia艂em przed ksi臋garni膮 uniwersyteck膮 i przegl膮da艂em swoje notatki dotycz膮ce lektur, kiedy wyczu艂em, 偶e kto艣 stan膮艂 przede mn膮.

- Dlaczego o mnie rozpytujesz? - zapyta艂a Cynthia.

By艂 to pierwszy raz, kiedy si臋 do mnie odezwa艂a, wcze艣niej nie zna艂em jej 艂agodnego, ale brzmi膮cego do艣膰 stanowczo g艂osu.

- S艂ucham? - b膮kn膮艂em zaskoczony.

- Dowiedzia艂am si臋, 偶e o mnie rozpytujesz - powt贸rzy艂a. - To ty jeste艣 Terrence Archer, prawda?

Skin膮艂em g艂ow膮.

- Terry.

- Wi臋c mo偶e mi wyja艣nisz, czemu o mnie wypytujesz?

Wzruszy艂em ramionami.

- Nie wiem...

- Czego nie wiesz? Jest co艣, co chcia艂by艣 o mnie wiedzie膰?

Je艣li tak, to czemu nie przyjdziesz i nie zapytasz wprost? Strasznie nie lubi臋, jak ludzie gadaj膮 o mnie za moimi plecami. Potrafi臋 to wyczu膰 na odleg艂o艣膰.

- Pos艂uchaj... Przepraszam, chcia艂em tylko...

- My艣lisz, 偶e nie wiem, kiedy ludzie mnie obgaduj膮?

- Bo偶e, o co ci chodzi? Jeste艣 paranoiczk膮? Wcale ci臋 nie obgadywa艂em. Ciekawi艂o mnie tylko...

- Czy jestem w艂a艣nie t膮, kt贸rej ca艂a rodzina znikn臋艂a bez 艣ladu? No wi臋c jestem. A teraz b膮d藕 艂askaw zaj膮膰 si臋 swoimi sprawami i...

- Moja mama te偶 ma rude w艂osy - przerwa艂em jej. - Nie tak rude, jak twoje, bardziej wpadaj膮ce w blond. Ale twoje mi si臋 bardzo podobaj膮. - Zamruga艂a szybko ze zdziwienia. - Wi臋c tak, to prawda, 偶e pyta艂em par臋 os贸b o ciebie, bo ciekawi艂o mnie, czy masz kogo艣. Dowiedzia艂em si臋 jednak, 偶e nie, a teraz ju偶 rozumiem z jakiego powodu.

Spogl膮da艂a na mnie z niedowierzaniem.

- A zatem... - przyst膮pi艂em do prawdziwego przedstawienia z chowaniem notatek i ksi膮偶ek do plecaka oraz uk艂adaniem go na ramieniu - ...wybacz, ale musz臋 i艣膰.

Wsta艂em i ruszy艂em ulic膮.

- To prawda - rzuci艂a za mn膮 Cynthia.

Przystan膮艂em.

- Co jest prawd膮?

- Ze z nikim si臋 nie spotykam.

G艂o艣no prze艂kn臋艂a 艣lin臋. A ja poczu艂em, 偶e si臋 czerwieni臋.

- Nie chcia艂em, 偶eby艣 mnie wzi臋艂a za zwyk艂ego dupka - doda艂em. - Ale wydaje mi si臋, 偶e jeste艣 troch臋... no, wiesz, przewra偶liwiona.

Szybko ustalili艣my, 偶e ona faktycznie jest przewra偶liwiona, a ja, niestety, jestem zwyk艂ym dupkiem, ale jakim艣 sposobem sko艅czyli艣my przy kawie w naszym uniwersyteckim barku i dowiedzia艂em si臋 od Cynthii, 偶e mieszka teraz z ciotk膮, siostr膮 matki.

- Tess jest w porz膮dku - przyzna艂a. - Nigdy nie wysz艂a za m膮偶, nie ma dzieci, wi臋c gdy si臋 do niej sprowadzi艂am, kiedy moja rodzina znikn臋艂a, ca艂y jej 艣wiat mniej wi臋cej wywr贸ci艂 si臋 do g贸ry nogami. Ale dzielnie to znios艂a. Zreszt膮 co mia艂a zrobi膰? W ko艅cu i ona prze偶y艂a tragedi臋, w jednej chwili straci艂a siostr臋, szwagra i siostrze艅ca.

- A co si臋 sta艂o z twoim domem? Nie mog艂a艣 d艂u偶ej mieszka膰 tam, gdzie przedtem?

Ca艂kiem nie藕le, jak na 偶yciowego pragmatyka, prawda?

Ona straci艂a ca艂膮 rodzin臋, a ja si臋 dopytuj臋 o stan prawny nieruchomo艣ci.

- Nie mog艂am tam mieszka膰 sama - odpar艂a Cynthia. - Nie by艂o komu op艂aca膰 czynszu i innych rzeczy, nie m贸wi膮c ju偶 o ratach kredytu hipotecznego. Kiedy nikt z mojej rodziny si臋 nie pojawia艂, bank po prostu przej膮艂 nasz dom. W艂膮czyli si臋 do sprawy adwokaci i za偶膮dali zwrotu tych pieni臋dzy, kt贸re moi rodzice zd膮偶yli wp艂aci膰, ale po odliczeniu koszt贸w okaza艂o si臋, 偶e s膮 to marne grosze. Niemniej zosta艂y przelane na m贸j fundusz powierniczy. Teraz, gdy min臋艂o ju偶 tyle lat, moi rodzice zostali uznani za zmar艂ych. Przynajmniej pod wzgl臋dem prawnym. - Unios艂a wzrok do nieba i skrzywi艂a si臋 bole艣nie.

Co mia艂em powiedzie膰?

- Tak wi臋c tylko dzi臋ki ciotce Tess mog艂am zacz膮膰 studia.

Oszcz臋dzam i pracuj臋 w wakacje, lecz niewiele z tego mam. Nie wiem doprawdy, jak ona wi膮偶e koniec z ko艅cem. Nie do艣膰, 偶e mnie wychowa艂a, to jeszcze op艂aca czesne na uczelni. Musi siedzie膰 w d艂ugach po uszy. Mimo to ani razu nie s艂ysza艂am od niej jednego s艂owa skargi.

- Rety - mrukn膮艂em, poci膮gaj膮c 艂yk kawy.

Cynthia po raz pierwszy u艣miechn臋艂a si臋 do mnie.

- Rety? - powt贸rzy艂a zdziwiona. - Tylko tyle masz do powiedzenia, Terry? Rety? - Jej u艣miech znikn膮艂 r贸wnie niespodziewanie, jak si臋 pojawi艂. - Przepraszam. Sama nie wiem, jakich reakcji si臋 spodziewa膰. Nie mam najmniejszego poj臋cia, co bym sama powiedzia艂a, gdybym siedzia艂a na twoim miejscu.

- A ja nie wiem, jak to wszystko znosisz.

Upi艂a drobny 艂yczek herbaty.

- Przyznam szczerze, 偶e czasami mam ochot臋 si臋 zabi膰. Ale zaraz my艣l臋 sobie, 偶e a nu偶 nast臋pnego dnia po mojej 艣mierci si臋 odnajd膮. - Znowu u艣miechn臋艂a si臋 leciutko. - Czy to nie by艂by tragiczny zbieg okoliczno艣ci?

I tym razem u艣miech znikn膮艂 z jej warg jakby zdmuchni臋ty delikatnym, niewyczuwalnym wiaterkiem.

Kosmyk ogni艣cie rudych w艂os贸w zsun膮艂 jej si臋 na oczy, tote偶 wdzi臋cznym gestem wetkn臋艂a go z powrotem za ucho.

- Problem polega na tym - ci膮gn臋艂a - 偶e by膰 mo偶e s膮 martwi, skoro nie mieli nawet szansy, 偶eby si臋 ze mn膮 po偶egna膰, ale r贸wnie dobrze mog膮 gdzie艣 偶y膰, co by oznacza艂o, 偶e nic ich nie obchodz臋. - Odwr贸ci艂a g艂ow臋 i popatrzy艂a za okno. - Nie umiem rozs膮dzi膰, kt贸re wyja艣nienie by艂oby dla mnie gorsze.

Milczeli艣my chyba dobr膮 minut臋. W ko艅cu Cynthia przyzna艂a:

- Jeste艣 mi艂y. Gdybym si臋 mia艂a z kim艣 umawia膰, ch臋tnie um贸wi艂abym si臋 z kim艣 takim, jak ty.

- Fajnie. Zatem jak popadniesz w desperacj臋, wiesz, gdzie mnie szuka膰.

Znowu wyjrza艂a przez okno na kieruj膮c膮 si臋 do wej艣cia gromadk臋 student贸w. Tym razem milcza艂a tak d艂ugo, 偶e ju偶 zacz膮艂em nabiera膰 podejrze艅, i偶 zasn臋艂a z otwartymi oczami.

- Czasem mi si臋 zdaje - zacz臋艂a niespodziewanie - 偶e widz臋 kt贸re艣 z nich.

- Niby jakim cudem? - zdziwi艂em si臋. - Tak jak ducha albo co艣 w tym rodzaju?

- Nie, sk膮d偶e - odpar艂a, wci膮偶 nie patrz膮c na mnie. - Dostrzegam nagle na ulicy kogo艣, kto wygl膮da jak m贸j ojciec albo matka. Powiedzmy, od ty艂u. Co艣 przykuwa m贸j wzrok, na przyk艂ad lekkie przekrzywienie g艂owy albo spos贸b chodzenia wydaj膮 mi si臋 znajome i nabieram przekonania, 偶e to kt贸re艣 z nich.

Albo dostrzegam ch艂opaka, najwy偶ej o rok starszego ode mnie, kt贸ry wed艂ug mnie wygl膮da dok艂adnie tak, jak m贸j brat przed siedmioma laty, tylko wyro艣ni臋ty. Moi rodzice wygl膮daliby dzisiaj bardzo podobnie, prawda? Niewiele by si臋 zmienili przez lata. Ale brat m贸g艂by si臋 wydawa膰 kim艣 ca艂kiem obcym, chocia偶 i tak pewne elementy w jego wygl膮dzie pozwoli艂yby mi go rozpozna膰, nie s膮dzisz?

- Pewnie tak - przyzna艂em.

- Wi臋c jak widz臋 kogo艣 takiego, podbiegam i zagl膮dam w twarz, czasem nawet 艂api臋 za rami臋 i odwracam do siebie, 偶eby si臋 dok艂adnie przyjrze膰. - Wreszcie oderwa艂a si臋 od widoku za oknem, ale wbi艂a wzrok w sw贸j kubeczek z herbat膮, jakby mia艂a nadziej臋 w nim znale藕膰 odpowied藕. - Ale okazuje si臋, 偶e s膮 to obcy ludzie.

- Mo偶e po pewnym czasie przestaniesz to robi膰.

- Je艣li natrafi臋 na kt贸re艣 z nich - odpar艂a.

Zacz臋li艣my si臋 spotyka膰. Chodzili艣my do kina, razem pracowali艣my w bibliotece. Ona pr贸bowa艂a mnie zainteresowa膰 tenisem.

Nigdy nie mia艂em serca do tej gry, ale postanowi艂em zaryzykowa膰. Cynthia na wst臋pie zaznaczy艂a, 偶e te偶 nie jest wytrawn膮 tenisistk膮, tylko zapalon膮 amatork膮, odznaczaj膮c膮 si臋 podobno niez艂ym bekhendem. Wystarczy艂o to jednak, 偶eby zamiast mnie zach臋ci膰, jeszcze bardziej nap臋dzi艂a mi strachu. No i jak tylko zaserwowa艂em, po czym ujrza艂em jej charakterystyczny ruch praw膮 r臋k膮 zza lewego ramienia, w jednej chwili straci艂em nadziej臋, 偶e uda mi si臋 odbi膰 t臋 pi艂k臋, je艣li w og贸le j膮 zauwa偶臋 p臋dz膮c膮 w moim kierunku.

Kt贸rego艣 dnia siedzia艂em pochylony nad maszyn膮 do pisania marki Royal - ju偶 wtedy zas艂uguj膮c膮 na miano antyku, wielk膮 i masywn膮, z 偶elazn膮 pokryw膮 lakierowan膮 na czarno, garbat膮 niczym ty艂 volkswagena, spod kt贸rej 鈥瀍鈥 wychodzi艂o prawie jak 鈥瀋鈥, nawet gdy zak艂ada艂em 艣wie偶膮 ta艣m臋 - i pr贸bowa艂em doko艅czy膰 esej o Thoreau, kt贸ry obchodzi艂 mnie tyle, co zesz艂oroczny 艣nieg, a w czym ani troch臋 nie pomaga艂a mi 艣wiadomo艣膰, 偶e obok na w膮skim tapczaniku mojego jednoosobowego pokoju w akademiku le偶y Cynthia, co prawda kompletnie ubrana, zmorzona snem podczas lektury podniszczonego kieszonkowego wydania Misery Stephena Kinga. Nie by艂a wybredna w literaturze angielskiej i cz臋sto si臋ga艂a po co艣, na co przysz艂a jej w艂a艣nie ochota, lubi艂a jednak opowie艣ci o ludziach, kt贸rzy przeszli przez co艣 gorszego ni偶 to, co spotka艂o j膮.

Wcze艣niej sam j膮 zaprosi艂em, 偶eby wpad艂a i popatrzy艂a, jak b臋d臋 pisa艂 ten esej.

- Na pewno ci臋 zaskocz臋 - rzek艂em z dum膮 - bo pisz臋 na klawiaturze dziesi臋cioma palcami.

- R贸wnocze艣nie? - zdziwi艂a si臋.

Skin膮艂em g艂ow膮.

- Rzeczywi艣cie musz臋 to zobaczy膰 - przyzna艂a.

Zabra艂a jak膮艣 swoj膮 robot臋, po czym w milczeniu usiad艂a na moim 艂贸偶ku, opar艂szy si臋 plecami o 艣cian臋. W tym czasie ju偶 dobrze wyczuwa艂em, kiedy mi si臋 uwa偶nie przygl膮da. Coraz wi臋cej czasu sp臋dzali艣my razem, coraz cz臋艣ciej chodzili艣my do kina, lecz prawie wcale si臋 nie dotykali艣my. Czasami tylko pozwala艂em sobie musn膮膰 palcami jej rami臋, kiedy odsuwa艂em jej krzes艂o w uniwersyteckiej sto艂贸wce, no i podawa艂em r臋k臋, gdy wysiada艂a z autobusu. Kiedy indziej raczej przypadkiem stykali艣my si臋 ramionami, spogl膮daj膮c w rozgwie偶d偶one niebo.

Nic poza tym.

Odnios艂em wra偶enie, 偶e s艂ysz臋 szelest odsuwanego koca, ale by艂em poch艂oni臋ty wa偶nym przypisem. Kiedy wi臋c stan臋艂a nade mn膮, odebra艂em jej blisko艣膰 niczym wstrz膮s elektryczny. Po艂o偶y艂a mi d艂onie na ramionach, przesun臋艂a nimi po piersi, pochyli艂a si臋 i poca艂owa艂a mnie w policzek. Szybko obr贸ci艂em si臋 tak, 偶eby nasze usta znalaz艂y si臋 na wprost siebie. P贸藕niej, gdy ju偶 le偶eli艣my pod kocem, lecz jeszcze zanim do czegokolwiek dosz艂o, Cynthia oznajmi艂a:

- Nie mo偶esz mnie skrzywdzi膰.

- Wcale nie zamierzam robi膰 ci krzywdy - odpar艂em. - Postaram si臋 by膰 delikatny i ostro偶ny.

- Nie o to mi chodzi - szepn臋艂a. - Je艣li postanowisz mnie rzuci膰, uznasz, 偶e masz mnie ju偶 do艣膰, niczym si臋 nie przejmuj.

Nic nie mo偶e by膰 bardziej bolesne od tego, co ju偶 prze偶y艂am.

Przysz艂o艣膰 mia艂a pokaza膰, 偶e si臋 myli艂a.

W miar臋 zacie艣niania naszej znajomo艣ci, a wi臋c wzrostu zaufania Cynthii do mnie, dowiadywa艂em si臋 coraz wi臋cej o jej zaginionej rodzinie, o Claytonie i Patricii, o starszym bracie Toddzie, kt贸rego raz kocha艂a, a raz nienawidzi艂a, zale偶nie od sytuacji.

M贸wi膮c o nich, cz臋sto gryz艂a si臋 w j臋zyk.

- Moja matka mia艂a na imi臋... ma na imi臋 Patricia.

Wci膮偶 walczy艂a z t膮 cz臋艣ci膮 艣wiadomo艣ci, kt贸ra ju偶 dawno zaakceptowa艂a fakt, 偶e ca艂a tr贸jka nie 偶yje. Wci膮偶 podsyca艂a 偶ar tl膮cego si臋 jeszcze ognika nadziei, jakby rozdmuchiwa艂a dogasaj膮ce szczapy porzuconego przez kogo艣 ogniska.

Tak wi臋c nale偶a艂a do rodziny Bigge鈥櫭硍. Oczywi艣cie sama traktowa艂a to jak 偶art, wzi膮wszy pod uwag臋, 偶e jakakolwiek dalsza rodzina, przynajmniej ze strony ojca, po prostu nie istnia艂a. Clayton Bigge nie mia艂 rodze艅stwa, jego rodzice umarli, gdy by艂 m艂odzie艅cem, i nigdy nie wspomina艂 o 偶adnych ciotkach b膮d藕 wujkach. Nie mia艂 te偶 偶adnej dalszej rodziny, co pozwala艂o unikn膮膰 k艂贸tni mi臋dzy Claytonem a Patricia o to, u kt贸rej rodziny tego roku powinni sp臋dzi膰 艣wi臋ta Bo偶ego Narodzenia. Zdarza艂o si臋 tylko, 偶e on musia艂 wyjecha膰 w delegacj臋 na okres 艣wi膮t.

- Musz臋 wam wystarczy膰 - mawia艂 z dum膮. - Za ca艂膮 moj膮 rodzin臋. Poza mn膮 nie ma nikogo.

Nie mia艂 te偶 偶adnych sentymentalnych pami膮tek. Nie trzyma艂 rodzinnych album贸w z wcze艣niejszych pokole艅, nie chwali艂 si臋 zdj臋ciami z dzieci艅stwa, nie chowa艂 list贸w od by艂ych dziewczyn, kt贸re Patricia chcia艂aby wyrzuca膰 zaraz po 艣lubie.

Kiedy mia艂 pi臋tna艣cie lat, roz偶arzone w臋gle wysypa艂y si臋 z rusztu kuchni i jego rodzinny drewniany dom poszed艂 z dymem.

Po偶ar strawi艂 tak偶e wszystkie pami膮tki rodzinne. Clayton wyr贸s艂 wi臋c na cz艂owieka 偶yj膮cego chwil膮 obecn膮 i nieogl膮daj膮cego si臋 za siebie.

Patricia tak偶e nie mia艂a zbyt licznej rodziny, ona jednak dysponowa艂a wieloma pami膮tkami, przede wszystkim mn贸stwem zdj臋膰 - zar贸wno pouk艂adanych w albumach, jak i poupychanych w pudelkach od but贸w - przedstawiaj膮cych opr贸cz jej rodzic贸w cz艂onk贸w dalszej rodziny oraz przyjaci贸艂 z dzieci艅stwa.

Jej ojciec zmar艂 na polio, kiedy by艂a ma艂a, ale matka wci膮偶 偶y艂a, gdy ona zwi膮za艂a si臋 z Claytonem. Matka uwa偶a艂a zi臋cia za uroczego, tylko troch臋 zbyt wstydliwego. Zdo艂a艂 nam贸wi膰 Patrici臋 na cichy 艣lub, nie by艂o zatem oficjalnego wesela, nie musia艂 wi臋c wyst臋powa膰 przed jej dalsz膮 rodzin膮.

Tylko jej siostra Tess nie by艂a pod wra偶eniem. Z pogard膮 wyra偶a艂a si臋 o pracy Claytona, przez kt贸r膮 bywa! w domu 艣rednio co drugi dzie艅, zatem przez wi臋kszo艣膰 czasu Patricia musia艂a wychowywa膰 dzieci samotnie. Niemniej uczciwie 艂o偶y艂 na utrzymanie rodziny i otacza艂 偶on臋 szczer膮 troskliw膮 mi艂o艣ci膮.

Patricia Bigge znalaz艂a prac臋 w sklepie wielobran偶owym w Milford, przy North Broad Street, na obrze偶u miejskiego parku, w pobli偶u starej biblioteki, z kt贸rej stale wypo偶ycza艂a nagrania z bogatej kolekcji muzyki klasycznej. Rozk艂ada艂a towary na p贸艂kach, obs艂ugiwa艂a klient贸w przy kasie, czasem nawet pomaga艂a aptekarzowi, ale tylko w podstawowych czynno艣ciach. Nie przesz艂a specjalistycznego szkolenia, cho膰 艣wietnie zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e powinna zapisa膰 si臋 na jaki艣 kurs, nauczy膰 si臋 cho膰by podstaw handlu, ale wychodz膮c z pracy, natychmiast zapomina艂a o tych planach, koncentruj膮c si臋 na sprawach utrzymania rodziny. Podobnie reagowa艂a jej siostra Tess, kt贸ra pracowa艂a w pobliskim Bridgeport, w fabryce wytwarzaj膮cej podzespo艂y do produkcji radioodbiornik贸w.

Pewnego dnia do sklepu wkroczy艂 Clayton, spragniony batonika Mars.

P贸藕niej Patricia cz臋sto powtarza艂a, 偶e gdyby m膮偶 nie nabra艂 a偶 tak zdumiewaj膮cej ochoty na marsa w艂a艣nie tamtego dnia, w lipcu 1967 roku, przeje偶d偶aj膮c przez Milford w trakcie jednej ze swoich licznych podr贸偶y s艂u偶bowych, jej 偶ycie zapewne potoczy艂oby si臋 zupe艂nie inaczej.

Niemniej z punktu widzenia Patricii wszystko u艂o偶y艂o si臋 doskonale. Romans b艂yskawicznie nabiera艂 tempa i ju偶 po kilku tygodniach zasz艂a w ci膮偶臋, z Toddem. Clayton wyszuka艂 skromny dom przy Hickory Street, tu偶 za skrzy偶owaniem z Pumpkin Delight Road, zaledwie o rzut kamieniem od pla偶y nad cie艣nin膮 Long Island. Zale偶a艂o mu, by 偶ona i dziecko mieli godziwe warunki, kiedy on b臋dzie dalej je藕dzi艂 w delegacje po kraju. Ponosi艂 ca艂kowit膮 odpowiedzialno艣膰 za obroty swojej firmy w korytarzu od Nowego Jorku do Chicago, si臋gaj膮cym na p贸艂noc a偶 do Buffalo, a zajmowa艂 si臋 sprzeda偶膮 olej贸w silnikowych i smar贸w do wi臋kszo艣ci maszyn. Nic specjalnego. Ale mia艂 sta艂e zaj臋cie.

Dwa lata po narodzinach Todda na 艣wiat przysz艂a Cynthia.

Rozmy艣la艂em o tym wszystkim, jad膮c do szko艂y 艣redniej Old Fairfield. Ilekro膰 pogr膮偶a艂em si臋 w takich g艂臋bszych rozwa偶aniach, z regu艂y dotyczy艂y one przesz艂o艣ci mojej 偶ony, okresu jej dorastania, cz艂onk贸w najbli偶szej rodziny, kt贸rych nie dane mi by艂o pozna膰 i na co, wed艂ug wszelkiego prawdopodobie艅stwa, nie mia艂em ju偶 偶adnych szans.

Mo偶e gdybym m贸g艂 sp臋dzi膰 z nimi troch臋 czasu, 艂atwiej by艂oby mi zrozumie膰 Cynthi臋. Tymczasem rzeczywisto艣膰 wygl膮da艂a tak, 偶e kobieta, kt贸r膮 zna艂em i kocha艂em, zosta艂a bardziej ukszta艂towana przez to, co j膮 spotka艂o po utracie ca艂ej rodziny - a raczej po tym, kiedy najbli偶sza rodzina j膮 porzuci艂a - ni偶 przez lata m艂odo艣ci sp臋dzonej w domu rodzinnym.

Wpad艂em do ciastkarni po kaw臋, ledwie mog膮c si臋 powstrzyma膰 od zakupu aromatycznych p膮czk贸w z nadzieniem cytrynowym, i szed艂em z firmow膮 papierow膮 torb膮, nios膮c na ramieniu plecak wy艂adowany pracami domowymi moich uczni贸w, gdy na korytarzu natkn膮艂em si臋 na Rolanda Carruthersa, dyrektora szko艂y i chyba mojego najlepszego przyjaciela od czasu podj臋cia przeze mnie pracy w tej szkole.

- Cze艣膰, Roi艂y - zagadn膮艂em.

- A dla mnie? - zapyta艂, wskazuj膮c ruchem g艂owy papierow膮 torb臋 z cukierni.

- Je艣li zajmiesz si臋 moimi pierwszoklasistami, zaraz przynios臋 te偶 kaw臋 dla ciebie.

- Gdybym si臋 zaj膮艂 twoimi pierwszoklasistami, potrzebowa艂bym czego艣 mocniejszego od kawy.

- Wcale nie s膮 tacy 藕li.

- To dzikusy - oznajmi艂 Rolly ze 艣miertelnie powa偶n膮 min膮.

- Przecie偶 nawet nie masz poj臋cia, kto jest w mojej pierwszej klasie - zaoponowa艂em.

- Niewa偶ne. Je艣li chodz膮 do niej uczniowie zapisani do tej szko艂y, musz膮 by膰 dzikusami - odpar艂 bez cienia u艣miechu.

- Co si臋 dzieje z Jane Scavullo? - zapyta艂em.

Jane, kt贸ra ucz臋szcza艂a na moje zaj臋cia z tw贸rczego pisania, przysparza艂a sporo k艂opot贸w. Pochodzi艂a z 鈥瀊ardzo niewyra藕nej鈥 rodziny, jak mawia艂y sekretarki, z kt贸rymi musia艂a bardzo cz臋sto przesiadywa膰 przed gabinetem dyrektora. Ale zarazem pisa艂a jak prawdziwy anio艂. Ma艂o mnie obchodzi艂o, 偶e ten anio艂 jest zdolny powybija膰 wszystkie szyby w moim domu, bo interesowa艂em si臋 g艂贸wnie jej talentem literackim.

- Powiedzia艂em jej, 偶e jest o tyle od zawieszenia - rzek艂 Rolly, pokazuj膮c dwa palce rozstawione na centymetr.

Kilka dni wcze艣niej przed wej艣ciem do szko艂y Jane wda艂a si臋 w gwa艂town膮 b贸jk臋 z inn膮 dziewczyn膮. Prawdopodobnie posz艂o o ch艂opaka. Bo i o c贸偶 innego? W ka偶dym razie zgromadzi艂 si臋 wok贸艂 nich poka藕ny t艂umek, przy czym wi臋kszo艣ci gapi贸w by艂o wszystko jedno, kt贸ra wygra, byle widowisko trwa艂o jak najd艂u偶ej. Przerwa艂 je Rolly, brutalnie wkraczaj膮c do akcji.

- A co ona na to?

Porusza艂 energicznie 偶uchw膮, na艣laduj膮c 偶ucie gumy i wzbogacaj膮c je o efekty g艂o艣nego mlaskania oraz strzelania.

- Jasne - mrukn膮艂em.

- Widz臋, 偶e j膮 lubisz.

Wyci膮gn膮艂em z torby kubeczek, zdj膮艂em pokrywk臋 i ostro偶ne poci膮gn膮艂em 艂yk gor膮cej kawy.

- Bo ona co艣 w sobie ma - odpar艂em.

- Nigdy nie nale偶y na nikogo machn膮膰 r臋k膮 - przyzna艂. - Ale nie mo偶na te偶 by膰 za mi臋kkim.

Moja przyja藕艅 z Rollym by艂a, 偶e si臋 tak wyra偶臋, wielop艂aszczyznowa. Traktowa艂em go jak kumpla po fachu, ale 偶e by艂 sporo starszy ode mnie, widzia艂em w nim r贸wnie偶 kogo艣 w rodzaju ojca. Ch臋tnie zagl膮da艂em do niego na rozmow臋, gdy potrzebowa艂em jakiej艣 rady albo, jak cz臋sto mawia艂em, spojrzenia z perspektywy stuleci. Pozna艂em go przez Cynthi臋. Tak jak dla mnie pe艂ni艂 nieformalnie rol臋 ojca, dla niej by艂 nieformalnym wujkiem, gdy偶 przyja藕ni艂 si臋 z jej ojcem Claytonem przed jego znikni臋ciem i poza ciotk膮 Tess stanowi艂 dla niej jedyny 艂膮cznik z przesz艂o艣ci膮.

Wkr贸tce mia艂 przej艣膰 na emerytur臋 i niekiedy wida膰 by艂o po nim, 偶e ju偶 si臋 do tego szykuje, 偶e odlicza dni dziel膮ce go od przeprowadzki na Floryd臋, od zamieszkania w nowiutkiej przyczepie mieszkalnej zaparkowanej gdzie艣 w okolicy Bradenton, sk膮d wyp艂ywaj膮 艂odzie na po艂owy marlin贸w, miecznik贸w czy co tam jeszcze wyci膮ga si臋 z wody.

- Mog臋 do ciebie zajrze膰 p贸藕niej? - zapyta艂em.

- Tak, pewnie. A o co chodzi?

- Takie tam... drobiazgi.

Pokiwa艂 g艂ow膮. 艢wietnie wiedzia艂, co mam na my艣li.

- Wpadnij po jedenastej, powinienem by膰 ju偶 wolny. Wcze艣niej mam spotkanie z kuratorem.

Poszed艂em do pokoju nauczycielskiego, zajrza艂em do swojej przegr贸dki na korespondencj臋, a nie znalaz艂szy niczego, odwr贸ci艂em si臋, 偶eby wyj艣膰 z powrotem na korytarz, i o ma艂o nie wpad艂em na Lauren Wells, kt贸ra tak偶e sprawdza艂a przegr贸dk臋 na korespondencj臋.

- Przepraszam - powiedzia艂em.

- Cze艣膰 - rzuci艂a odruchowo Lauren, zanim jeszcze spojrza艂a, kto chcia艂 j膮 staranowa膰, a kiedy zobaczy艂a mnie, u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o, zaskoczona. Mia艂a na sobie elastyczny jednocz臋艣ciowy dres lekkoatletyczny i bia艂e adidasy, by艂a ju偶 przygotowana do lekcji wychowania fizycznego. - Cze艣膰 - powt贸rzy艂a. - Co s艂ycha膰?

Lauren osiad艂a w Old Fairfield cztery lata wcze艣niej, rzuciwszy szko艂臋 艣redni膮 w New Haven, gdzie naucza艂 jej by艂y m膮偶.

Kiedy ich ma艂偶e艅stwo si臋 rozpad艂o, uzna艂a, 偶e nie chce pracowa膰 dalej w tym samym budynku, co on, a przynajmniej tak g艂osi艂a plotka. Maj膮c reputacj臋 wyr贸偶niaj膮cej si臋 trenerki, kt贸rej uczniowie wygrywali w kilku r贸偶nych zawodach okr臋gowych, mog艂a pewnie do woli wybiera膰 w ofertach innych szk贸艂, gdy偶 niew膮tpliwie wszyscy dyrektorzy przyj臋liby j膮 do pracy z otwartymi ramionami.

W tej konkurencji wygra艂 Rolly. Wyzna艂 mi w tajemnicy, 偶e zatrudni艂 j膮 ze wzgl臋du na wszystko, co Lauren mog艂a wnie艣膰 do naszej szko艂y, a co obejmowa艂o te偶, ma si臋 rozumie膰, 鈥瀘sza艂amiaj膮c膮 figur臋, faliste kasztanowe w艂osy i niesamowite piwne oczy鈥.

Zdziwi艂em si臋 wtedy:

- Kasztanowe w艂osy? Kto ci to powiedzia艂?

Widocznie gapi艂em si臋 na niego w os艂upieniu, gdy偶 poczu艂 si臋 zobligowany do przybrania oficjalnego tonu:

- Spokojnie, to tylko zwyk艂a uwaga. Jedyny przyrz膮d, na kt贸rym jeszcze zaciskam palce, to w臋dka do po艂owu okoni.

Od chwili przybycia do szko艂y Lauren Wells zdawa艂a si臋 mnie nie zauwa偶a膰, ale tylko do czasu emisji reporta偶u o zagini臋ciu rodziny Cynthii. Teraz, ilekro膰 si臋 spotykali艣my, zawsze pyta艂a z zaciekawieniem, co nowego.

- S膮 jakie艣 ciekawe k膮ski? - doda艂a.

- S艂ucham? - b膮kn膮艂em zdziwiony, rozgl膮daj膮c si臋 po stolikach, jakby rzeczywi艣cie chodzi艂o jej o jakie艣 艂akocie. Ostatecznie bywa艂y dni, 偶e jakim艣 cudem w sali nauczycielskiej pojawia艂a si臋 taca pe艂na p膮czk贸w.

- Po reporta偶u w telewizji - wyja艣ni艂a. - Min臋艂o ju偶 kilka tygodni, prawda? I co? Nikt si臋 nie zg艂osi艂 z 偶adnymi informacjami pozwalaj膮cymi wyja艣ni膰, co si臋 sta艂o z rodzin膮 Cynthii?

O ma艂o si臋 nie za艣mia艂em, gdy z jej ust pad艂o imi臋 Cynthii, jakby si臋 ba艂a m贸wi膰 o 鈥瀖ojej 偶onie鈥. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e 艣wietnie si臋 znaj膮 z Cynthi膮, chocia偶 ani razu si臋 nie spotka艂y, a przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. Nie mog艂em wykluczy膰, 偶e w ci膮gu tych czterech lat pozna艂a moj膮 偶on臋 na jakim艣 przyj臋ciu czy zabawie, gdzie zazwyczaj bywali艣my razem.

- Nie - odpar艂em.

- Podejrzewam wi臋c, 偶e Cynthia jest bardzo rozczarowana - powiedzia艂a, wsp贸艂czuj膮cym gestem k艂ad膮c d艂o艅 na moim r臋ku.

- A, tak, owszem, na pewno by艂oby lepiej, gdyby kto艣 si臋 jednak odezwa艂. W ko艅cu kto艣 powinien co艣 pami臋ta膰 mimo up艂ywu lat.

- Niemal bez przerwy my艣l臋 o tej sprawie - przyzna艂a Lauren. - Przedwczoraj wieczorem opowiedzia艂am znajomemu o waszym przypadku. Dlatego ciekawa jestem, jak si臋 trzymacie. U ciebie wszystko w porz膮dku?

- U mnie? - zapyta艂em zdumiony. - Oczywi艣cie, 偶e wszystko w porz膮dku.

- Bo czasami wygl膮dasz tak - doda艂a 艣ciszonym g艂osem - jakby艣... no, sama nie wiem... mo偶e nie powinnam o tym m贸wi膰, ale czasami w pokoju nauczycielskim wygl膮dasz, jakby艣 by艂 tym wszystkim zm臋czony. I zasmucony.

Nie potrafi艂em okre艣li膰, co z tego, co mnie uderzy艂o, jest bardziej znacz膮ce: czy to, 偶e Lauren uwa偶a, i偶 wygl膮dam na zm臋czonego i zasmuconego, czy to, 偶e w czasie przerw obserwuje mnie w pokoju nauczycielskim.

- Nic mi nie jest - zapewni艂em. - Naprawd臋.

U艣miechn臋艂a si臋.

- To dobrze, bardzo dobrze. - Odchrz膮kn臋艂a. - No c贸偶, musz臋 ju偶 i艣膰 na sal臋 gimnastyczn膮. Kiedy艣 powinni艣my d艂u偶ej porozmawia膰. - Po raz kolejny wyci膮gn臋艂a r臋k臋, po艂o偶y艂a mi na ramieniu, przytrzyma艂a chwil臋, po czym cofn臋艂a szybko, odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i wysz艂a z pokoju nauczycielskiego.

Id膮c na zaj臋cia z pisarstwa kreatywnego w mojej pierwszej klasie, pomy艣la艂em, 偶e kto艣, kto uk艂ada艂 plan zaj臋膰 na ten semestr i uzna艂, 偶e co艣 鈥瀔reatywnego鈥 mo偶e si臋 odby膰 na pierwszej godzinie lekcyjnej, musia艂 mie膰 albo ca艂kiem mylne wyobra偶enie o kondycji uczni贸w szko艂y 艣redniej, albo odznacza艂 si臋 upiornym poczuciem humoru. Wspomnia艂em ju偶 o tym Rolly鈥檈mu, kt贸ry zaznaczy艂 tylko:

- Chyba w艂a艣nie dlatego te zaj臋cia nazywaj膮 si臋 tw贸rczymi.

Bo przecie偶 trzeba by膰 tw贸rczym, 偶eby przyci膮gn膮膰 uwag臋 uczni贸w o tak wczesnej porze. Nie w膮tpi臋, Terry, 偶e nikt poza tob膮 nie jest zdolny do takiego wyczynu.

Kiedy wszed艂em do sali, znajdowa艂o si臋 w niej dwadzie艣cia jeden cia艂, z kt贸rych po艂owa siedzia艂a z g艂owami u艂o偶onymi na r臋kach, cz臋sto w takich pozycjach, jakby w nocy kto艣 czarodziejskim sposobem uelastyczni艂 ich kr臋gos艂upy. Ostro偶nie postawi艂em kaw臋 na biurku i spu艣ci艂em na nie ci臋偶k膮 torb臋 z g艂o艣nym hukiem. To natychmiast przyku艂o ich uwag臋, gdy偶 domy艣lali si臋 ju偶, co mam w 艣rodku.

Na ko艅cu sali siedemnastoletnia Jane Scavullo siedzia艂a z wyci膮gni臋tymi daleko nogami, nisko zsuni臋ta na krzese艂ku, pewnie po to, 偶ebym nie zobaczy艂 opatrunku na jej brodzie.

- No, dobrze - zacz膮艂em. - Zapozna艂em si臋 z waszymi opowie艣ciami i natrafi艂em na kilka ca艂kiem niez艂ych. Cz臋艣膰 z was zdo艂a艂a skleci膰 nawet ca艂y akapit, nie u偶ywaj膮c ani razu s艂owa 鈥瀔urwa鈥.

Rozleg艂o si臋 kilka st艂umionych chichot贸w.

- Nie nara偶a si臋 pan na to, 偶e mog膮 pana wyla膰 za takie s艂ownictwo? - zaciekawi艂 si臋 niejaki Bruno siedz膮cy w pierwszej 艂awce pod oknem, kt贸remu z uszu wychodzi艂y bia艂e kabelki znikaj膮ce pod ko艂nierzykiem mundurka.

- Chyba nawet, kurwa, powinienem mie膰 tak膮 nadziej臋 - odpar艂em, po czym wskaza艂em palcami na swoje uszy. - Czy by艂by艣 艂askaw, Bruno, od艂膮czy膰 si臋 na chwil臋?

Wyj膮艂 z uszu miniaturowe s艂uchawki.

Wyci膮gn膮艂em z torby plik prac, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 by艂a wydrukowana na komputerze, a tylko par臋 zosta艂o napisanych odr臋cznie, i wy艂uska艂em z niego jedn膮.

- Zapewne pami臋tacie, jak wam t艂umaczy艂em, 偶e niekoniecznie musicie pisa膰 o ludziach strzelaj膮cych do siebie nawzajem, o terrorystach dysponuj膮cych bomb膮 atomow膮 albo inwazji obcych wychodz膮cych ludziom z klatki piersiowej, lecz raczej powinni艣cie si臋 skupi膰 na szukaniu ciekawego tematu w naszej szarej rzeczywisto艣ci.

Jedna r臋ka b艂yskawicznie pow臋drowa艂a ku g贸rze. Bruno.

- Jakiej?

- Szarej. To znaczy zwyk艂ej.

- To dlaczego pan nie m贸wi, 偶e chodzi o zwyk艂膮? Czemu zawsze wtr膮ca pan jakie艣 dziwne s艂owo oznaczaj膮ce to samo, co 鈥瀦wyk艂e鈥, kiedy zwyk艂e s艂owo by tu w zupe艂no艣ci wystarczy艂o?

U艣miechn膮艂em si臋.

- Wi臋c nie s艂uchaj takich s艂贸w. Udawaj, 偶e ich nie s艂yszysz.

- Wykluczone, bo m贸g艂bym w ten spos贸b przeoczy膰 co艣 naprawd臋 odlotowego.

- Zatem pozw贸l, 偶e co艣 ci przeczytam. - Wyci膮gn膮艂em prac臋, kt贸rej szuka艂em. Zwr贸ci艂em uwag臋, 偶e Jane unios艂a nieco g艂ow臋. By膰 mo偶e rozpozna艂a typowy papier podaniowy w lini臋 pokryty odr臋cznym pismem, zdecydowanie r贸偶ny od pozosta艂ych kartek zadrukowanego papieru.

- 鈥濲ej ojciec - a w ka偶dym razie facet, kt贸ry wystarczaj膮co d艂ugo sypia z jej matk膮, 偶eby s膮dzi膰, i偶 zas艂uguje na to, by go tak nazywa膰 - wyci膮ga z lod贸wki kartonowy pojemnik z jajkami i jedn膮 r臋k膮 szybko wybija dwa do miseczki. Boczek ju偶 skwierczy na rozgrzanej patelni i kiedy ona wchodzi do kuchni, on lekko przechyla g艂ow臋, jakby chcia艂 w ten spos贸b da膰 jej do zrozumienia, 偶eby ju偶 usiad艂a przy stole. Pyta, czy lubi jajka mocniej wysma偶one, czy s艂abiej, a ona odpowiada, 偶e wszystko jedno, bo w gruncie rzeczy nie ma poj臋cia, co odpowiedzie膰, gdy偶 nikt jej dot膮d nigdy nie pyta艂, jakie lubi sma偶one jajka. Do tej pory zna艂a jedynie to, co przyrz膮dza艂a jej matka, a co tylko z nazwy kojarzy艂o si臋 ze sma偶onymi jajkami, na przyk艂ad grzane w tosterze mro偶one tosty francuskie marki Eggo. B艂yskawicznie dochodzi wi臋c do wniosku, 偶e cokolwiek on mo偶e jej zaserwowa膰, i tak musi by膰 lepsze od cholernych mro偶onych tost贸w Eggo鈥.

Unios艂em g艂ow臋 znad kartki i zapyta艂em:

- Jakie艣 komentarze?

Ch艂opak siedz膮cy za Brunonem rzuci艂:

- Ja tam lubi臋 jajka na mi臋kko.

Dziewczyna spod 艣ciany wtr膮ci艂a:

- Mnie si臋 podoba. Ka偶dy chcia艂by wiedzie膰, jaki naprawd臋 jest facet, a wi臋c, na przyk艂ad, czy obchodzi go 艣niadanie, bo to mo偶e 艣wiadczy膰, 偶e nie jest dupkiem. Wszyscy faceci, kt贸rych moja matka sprowadza do domu, okazuj膮 si臋 dupkami.

- A mo偶e ten facet robi jej 艣niadanie, bo chce mie膰 nie tylko j膮, ale tak偶e jej matk臋 - podsun膮艂 Bruno.

Klasa zareagowa艂a gromkim 艣miechem.

Godzin臋 p贸藕niej, kiedy wysypywali si臋 ju偶 na korytarz, zagadn膮艂em:

- Jane? - Z oci膮ganiem zawr贸ci艂a i stan臋艂a przy moim biurku. - Jeste艣 na mnie z艂a?

Wzruszy艂a ramionami i mimowolnie zakry艂a d艂oni膮 opatrunek na brodzie, przez co dodatkowo zwr贸ci艂a na艅 moj膮 uwag臋, mimo 偶e chcia艂a go ukry膰 przed moim wzrokiem.

- To by艂o bardzo dobre. Dlatego odczyta艂em ten fragment przed ca艂膮 klas膮.

Jeszcze raz wzruszy艂a ramionami.

- S艂ysza艂em, 偶e grozi ci zawieszenie w prawach ucznia.

- To przez t臋 cholern膮 suk臋, kt贸ra zacz臋艂a - sykn臋艂a Jane.

- 艢wietnie piszesz - powiedzia艂em. - To drugie twoje opowiadanie wystawi艂em do miejskiego konkursu na nowel臋 w kategorii przeznaczonej dla licealist贸w.

Szybko spojrza艂a najpierw w lewo, potem w prawo.

- Twoja proza fragmentami przypomina mi pisarstwo Oates - doda艂em. - Czyta艂a艣 co艣 Joyce Carol Oates?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- To si臋gnij po Foxfire, czyli zwierzenia dziewczyny z gangu - zaproponowa艂em. - Pewnie w naszej bibliotece tego nie ma ze wzgl臋du na wulgarne s艂ownictwo, ale mam nadziej臋, 偶e znajdziesz t臋 powie艣膰 w bibliotece miejskiej w Milford.

- To wszystko? - zapyta艂a.

Skin膮艂em g艂ow膮, wi臋c zawr贸ci艂a na pi臋cie i wysz艂a z sali.

* *

Rolly siedzia艂 w swoim gabinecie przed komputerem i gapi艂 si臋 na obraz wy艣wietlony na monitorze. Wskaza艂 mi palcem ekran i rzek艂:

- Domagaj膮 si臋 zwi臋kszenia liczby sprawdzian贸w. Ju偶 nied艂ugo w og贸le zabraknie nam czasu, 偶eby czegokolwiek ich nauczy膰. B臋dziemy tylko sprawdza膰 zakres wiedzy, jak膮 sobie przyswoili od chwili wyj艣cia ze szko艂y do powrotu nast臋pnego dnia rano.

- Ile ona ma ju偶 na sumieniu? - zapyta艂em, jakbym chcia艂, 偶eby mi przypomnia艂, o kim w艂a艣ciwie mamy m贸wi膰.

- Jane Scavullo? A偶 wstyd powiedzie膰 - mrukn膮艂. - Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e chyba nawet nie mamy jej aktualnego adresu. Ten ostatni, pod kt贸rym kontaktowali艣my si臋 z jej matk膮, pochodzi sprzed kilku lat. A skoro ona sprowadzi艂a si臋 do kolejnego faceta, na pewno 艣ci膮gn臋艂a te偶 ze sob膮 c贸rk臋.

- Co do tej b贸jki przed wej艣ciem... - zacz膮艂em. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e przez par臋 ostatnich miesi臋cy wyra藕nie poprawi艂a swoje zachowanie. Nie sprawia艂a ju偶 tylu k艂opot贸w i nie by艂a a偶 tak opryskliwa. Mo偶e to wp艂yw tego nowego faceta? Mo偶e jej nowy... ojczym pozytywnie na ni膮 podzia艂a艂?

Rolly wzruszy艂 ramionami. Otworzy艂 stoj膮ce na biurku blaszane pude艂ko na ciasteczka z promocyjnej serii 鈥濭irl Guide鈥

i przechyli艂 j膮 w moim kierunku.

- Masz ochot臋?

Wybra艂em herbatnika waniliowego.

- To wszystko mnie strasznie przygn臋bia - rzek艂. - Teraz jest zupe艂nie inaczej ni偶 wtedy, gdy zaczyna艂em prac臋 w szkole.

Masz poj臋cie, na co si臋 natkn膮艂em przedwczoraj na ty艂ach sali gimnastycznej? 呕eby tylko na niedopa艂ki skr臋t贸w czy fifki po cracku, ale to by艂 prawdziwy rewolwer. Nie wiem, czy komu艣 tylko wypad艂 z kieszeni, czy zosta艂 tam celowo ukryty.

Teraz to ja wzruszy艂em ramionami. Nie by艂a to dla mnie szokuj膮ca nowina.

- Nawiasem m贸wi膮c, jak si臋 czujesz? - wtr膮ci艂 Rolly. - Bo wygl膮dasz... ja wiem?... jak nie z tego 艣wiata. Wszystko w porz膮dku?

- Mniej wi臋cej - odpar艂em. - Rodzinne sprawy. Cyn z wielkim trudem podejmuje ka偶d膮 decyzj臋 maj膮c膮 zapewni膰 Grace wi臋cej swobody.

- Ma艂a nadal wypatruje asteroid? - zapyta艂. Kilkakrotnie by艂 u nas z 偶on膮 Mi艂licent i bardzo polubi艂 Grace, kt贸ra z dum膮 chwali艂a mu si臋 swoim teleskopem. - Spryciula. Musia艂a odziedziczy膰 intelekt po matce.

- Chyba j膮 nawet rozumiem. To znaczy... gdyby mnie spotka艂o co艣 takiego, jak Cyn, pewnie i ja troch臋 za sztywno traktowa艂bym pewne sprawy. Zreszt膮... sam nie wiem. Teraz m贸wi, 偶e widuje podejrzany samoch贸d.

- Samoch贸d?

- Tak, br膮zowy. Podobno widzia艂a go ju偶 par臋 razy, kiedy odprowadza艂a Grace do szko艂y.

- I co艣 si臋 sta艂o?

- Nie. Kilka miesi臋cy temu w oko wpad艂a jej zielona teren贸wka. A w ubieg艂ym roku, mniej wi臋cej o tej samej porze, twierdzi艂a, 偶e jaki艣 facet z brod膮 przez trzy dni z rz臋du obserwowa艂 je ukradkiem, podobno przygl膮da艂 im si臋 z dziwnym u艣mieszkiem na ustach.

Rolly ugryz艂 k臋s herbatnika.

- Pewnie dlatego... zgodzi艂a si臋 wyst膮pi膰... w telewizji.

- Chyba tak. Mija w艂a艣nie dwadzie艣cia pi臋膰 lat od znikni臋cia jej rodziny i widz臋, 偶e nie najlepiej sobie radzi z t膮 艣wiadomo艣ci膮.

- Zatem powinienem z ni膮 porozmawia膰 - o艣wiadczy艂 Rolly. - Pora zn贸w wybra膰 si臋 na pla偶臋.

W pierwszych latach po wypadku Rolly od czasu do czasu przejmowa艂 od Tess opiek臋 nad Cynthi膮, chodzi艂 z ni膮 na lody do Carvel na rogu Bridgeport Avenue i Clark Street, po czym wybierali si臋 nad cie艣nin臋 Long Island i przesiadywali na pla偶y, cz臋sto nie zamieniaj膮c ze sob膮 ani s艂owa.

- To chyba niez艂y pomys艂 - przyzna艂em. - Poza tym raz na jaki艣 czas spotykamy si臋 z psychoterapeutk膮 i rozmawiamy z ni膮 o r贸偶nych rzeczach. M贸wi臋 o doktor Kinzler, Naomi Kinzler.

- Pomagaj膮 te spotkania?

Wzruszy艂em ramionami.

- Jak my艣lisz, Roi艂y, co si臋 wtedy naprawd臋 sta艂o?

- Ile razy ju偶 mnie o to pyta艂e艣, Terry?

- Bardzo bym chcia艂, 偶eby to wszystko si臋 wreszcie dla niej sko艅czy艂o, 偶eby znalaz艂a jakie艣 wyja艣nienie. Zdaje si臋, 偶e pok艂ada艂a wielk膮 nadziej臋 w tym reporta偶u. - Urwa艂em na chwil臋. - Chodzi o to, 偶e zna艂e艣 Claytona. Je藕dzi艂e艣 z nim na ryby. Tylko ty mo偶esz powiedzie膰, jakim naprawd臋 by艂 cz艂owiekiem.

- Zna艂em te偶 Patrici臋.

- Sprawiali wra偶enie ludzi zdolnych do tego, 偶eby wyjecha膰 gdzie艣 bez s艂owa, nie zostawiaj膮c c贸rce nawet lakonicznej wiadomo艣ci?

- Nie. Wed艂ug mnie, o czym jestem przekonany od samego pocz膮tku, zostali zamordowani. Powiedzia艂em to ju偶 przed kamer膮. Jakby natkn臋li si臋 na seryjnego morderc臋 albo co艣 w tym rodzaju.

W zamy艣leniu pokiwa艂em g艂ow膮, chocia偶 policja nigdy nie przywi膮zywa艂a wi臋kszej wagi do tej poszlaki. 呕aden fakt wi膮偶膮cy si臋 ze znikni臋ciem rodziny Cynthii nie kojarzy艂 si臋 z innymi zapisami w raportach z tamtego okresu.

- Problem polega na tym, 偶e je艣li faktycznie jaki艣 seryjny zab贸jca w艂ama艂 si臋 do domu, wyci膮gn膮艂 z niego mieszka艅c贸w i pomordowa艂, to czemu oszcz臋dzi艂 Cynthi臋? Dlaczego zostawi艂 j膮 w spokoju?

Na to Rolly nie umia艂 odpowiedzie膰.

- Mog臋 ci臋 o co艣 zapyta膰?

- Jasne - odpar艂em.

- Jak ci si臋 zdaje, dlaczego nasza wspaniale wypiel臋gnowana trenerka zostawi艂a kartk臋 z wiadomo艣ci膮 w twojej przegr贸dce, ale cofn臋艂a si臋 po minucie i j膮 zabra艂a?

- S艂ucham?

- Nie zapominaj, Terry, 偶e masz 偶on臋 i c贸rk臋.

Kiedy Rolly sko艅czy艂 mi relacjonowa膰, co zobaczy艂 z odleg艂ego ko艅ca pokoju nauczycielskiego, udaj膮c ca艂kowicie poch艂oni臋tego lektur膮 gazety, doda艂 te偶 dobr膮 wiadomo艣膰. Sylvia, nauczycielka sztuki scenicznej, nazajutrz od pierwszej lekcji mia艂a prowadzi膰 przes艂uchania do corocznego wielkiego szkolnego przedstawienia, kt贸rym tego roku mia艂o by膰 Damn Yankees.

Chcia艂a w nim wzi膮膰 udzia艂 ponad po艂owa uczni贸w z mojej pierwszej klasy tw贸rczego pisania, tote偶 prowadzenie zaj臋膰 z garstk膮 pozosta艂ych nie mia艂o sensu i on ju偶 odwo艂a艂 lekcj臋.

Nast臋pnego ranka, jak tylko Grace na艂o偶y艂a sobie na talerz tosta i si臋gn臋艂a po d偶em, powiedzia艂em:

- Zgadnij, kto ci臋 dzisiaj odprowadza do szko艂y?

Natychmiast si臋 rozpromieni艂a.

- Ty? Naprawd臋?

- Naprawd臋. Ju偶 uzgodni艂em to z mam膮. Nie musz臋 by膰 dzisiaj na pierwszej lekcji, dlatego mog臋 ci臋 odprowadzi膰.

- I co? Tak samo p贸jdziesz ze mn膮, jak mama, trzymaj膮c mnie za r臋k臋?

Us艂ysza艂em kroki Cynthii na schodach i szybko przytkn膮艂em palec do warg, b艂yskawicznie uciszaj膮c Grace.

- A zatem, koteczku, dzisiaj p贸jdziesz z tat膮 do szko艂y - powiedzia艂a g艂o艣no. Specjalnie u偶y艂a przy tym s艂owa 鈥瀔oteczku鈥, gdy偶 艣wietnie wiedzia艂a, 偶e w艂a艣nie tak zwraca艂a si臋 do Cynthii jej matka. - Nie masz nic przeciwko temu? Sk膮d偶e znowu!

Cynthia wesz艂a do kuchni i zmarszczy艂a brwi.

- Chyba ju偶 rozumiem. Nie lubisz mojego towarzystwa.

- Mamo... - j臋kn臋艂a Grace.

Cynthia u艣miechn臋艂a si臋 szeroko. Je艣li naprawd臋 poczu艂a si臋 obra偶ona, nie zamierza艂a tego okazywa膰 c贸rce. Tote偶 Grace, ju偶 mniej pewnym g艂osem, doda艂a:

- Po prostu 艣miesznie jest od czasu do czasu p贸j艣膰 do szko艂y z tat膮.

- Co tam znalaz艂e艣 ciekawego? - zwr贸ci艂a si臋 do mnie 偶ona.

Trzyma艂em przed sob膮 gazet臋 otwart膮 na stronach z og艂oszeniami dotycz膮cymi sprzeda偶y nieruchomo艣ci.

- Nic takiego.

- To znaczy? Chcia艂by艣 zmieni膰 dom?

- Ja nie chc臋 si臋 nigdzie przeprowadza膰 - oznajmi艂a stanowczo Grace.

- Nie ma mowy o przeprowadzce - odpar艂em. - Tylko od czasu do czasu sprawdzam ceny dom贸w, w kt贸rych mieliby艣my wi臋cej przestrzeni.

- Jak mieliby艣my sobie pozwoli膰 na wi臋kszy dom, a jednocze艣nie nigdzie si臋 nie przeprowadza膰? - zdziwi艂a si臋 nasza c贸rka.

- No, dobra - oznajmi艂em stanowczo. -1 tak musieliby艣my si臋 przeprowadzi膰, je艣li chcieliby艣my mie膰 wi臋cej miejsca w domu.

- Chyba 偶e zafundowaliby艣my sobie przybud贸wk臋 - dorzuci艂a Cynthia.

- Och!... - zach艂ysn臋艂a si臋 Grace, tkni臋ta nag艂膮 my艣l膮. - Mogliby艣my w niej urz膮dzi膰 obserwatorium!

Cynthia nie zdo艂a艂a si臋 powstrzyma膰 i wybuchn臋艂a 艣miechem, ale zaraz si臋 opanowa艂a i doda艂a:

- Wola艂abym w dobud贸wce urz膮dzi膰 drug膮 艂azienk臋.

- Nie ma mowy - wycedzi艂a Grace, nie zamierzaj膮c si臋 poddawa膰. - Gdyby艣my dobudowali pok贸j bez dachu, z kt贸rego 艂atwo mo偶na by obserwowa膰 gwiazdy po zmroku, a ja dosta艂abym wi臋kszy teleskop, nie musia艂abym patrze膰 przez okno, bo to strasznie obciachowe.

- Nie u偶ywaj s艂owa 鈥瀘bciachowe鈥 - odpar艂a z u艣miechem Cynthia.

- No, dobra - zgodzi艂a si臋 Grace. - Za艂贸偶my, 偶e zrobi艂am fopa.

W naszym domu fop - pochodz膮cy, rzecz jasna od francuskiego faux pas - od tak dawna funkcjonowa艂 mi臋dzy mn膮 a Cynthi膮 jako specyficzny 偶art, 偶e Grace chyba naprawd臋 zacz臋艂a wierzy膰, i偶 jest to s艂owo oznaczaj膮ce przej臋zyczenie.

- Nie, skarbie, nie pope艂ni艂a艣 fopa - odpar艂em. - U偶y艂a艣 tylko s艂owa, kt贸rego nie chcieliby艣my s艂ysze膰 w tym domu.

Grace, wchodz膮c na wy偶szy bieg, zapyta艂a:

- Gdzie o艣wiadczenie?

- Jakie o艣wiadczenie? - zdziwi艂a si臋 Cynthia.

- Na temat wycieczki - burkn臋艂a ma艂a. - Mia艂a艣 mi napisa膰 o艣wiadczenie.

- Skarbie, pierwszy raz s艂ysz臋 o jakim艣 o艣wiadczeniu i wycieczce. - Nie mo偶esz nas zaskakiwa膰 takimi rzeczami w ostatniej chwili.

- O co chodzi? - wtr膮ci艂em.

- Mamy i艣膰 dzisiaj z wycieczk膮 do remizy stra偶ackiej, ale p贸jd膮 tylko ci, kt贸rzy przynios膮 odpowiednie o艣wiadczenia ze zgod膮 rodzic贸w.

- Dlaczego nie powiedzia艂a艣 o tym...

- Nie ma sprawy - wtr膮ci艂em pospiesznie. - Ja ci napisz臋 to o艣wiadczenie.

Pobieg艂em na g贸r臋 do naszej go艣cinnej sypialni, kt贸ra z czasem przekszta艂ci艂a si臋 w skrzy偶owanie pokoju do szycia z gabinetem. W rogu sta艂o biurko z naszym domowym komputerem, na kt贸rym wypisywa艂em zestawienia ocen i plany lekcji. Na tym samym biurku sta艂a jeszcze moja maszyna do pisania z czasu studi贸w, z kt贸rej nadal korzysta艂em do sporz膮dzania kr贸tkich notatek, gdy偶 odznacza艂em si臋 fatalnym charakterem pisma, a 艂atwiej mi by艂o wkr臋ci膰 kartk臋 papieru do maszyny ni偶 uruchamia膰 komputer, w艂膮cza膰 Worda, formatowa膰 nowy dokument, drukowa膰 go, i tak dalej, i tak dalej.

Tote偶 wystuka艂em na maszynie kr贸tkie o艣wiadczenie dla nauczycielki Grace, w kt贸rej wyra偶a艂em zgod臋 na wyj艣cie c贸rki razem z ca艂膮 klas膮 poza teren szko艂y i zwiedzanie remizy stra偶ackiej. Mia艂em tylko nadziej臋, i偶 fakt, 偶e litera 鈥瀍鈥 bardziej przypomina 鈥瀋鈥, nie spowoduje 偶adnego nieporozumienia, na przyk艂ad co do imienia mojej c贸rki, kt贸re, niestety, zdecydowanie wygl膮da艂o jak 鈥濭race鈥.

Wr贸ci艂em na d贸艂 i poda艂em c贸rce z艂o偶on膮 kartk臋, m贸wi膮c, 偶eby od razu w艂o偶y艂a to o艣wiadczenie do plecaka, bo jeszcze mog艂aby je zgubi膰.

Ju偶 w drzwiach Cynthia poleci艂a mi szeptem:

- Tylko upewnij si臋 koniecznie, 偶e wejdzie do budynku.

Na szcz臋艣cie Grace by艂a ju偶 daleko, na ko艅cu podjazdu, gdzie kr臋ci艂a si臋 wok贸艂 w艂asnej osi jak primabalerina na dobrym haju.

- A je艣li pierwsze b臋d膮 zaj臋cia na boisku? - zapyta艂em. - Kiedy nauczycielka zauwa偶y kogo艣 takiego kr臋c膮cego si臋 przy szkolnej bramie, mo偶e wezwa膰 policj臋.

- Gdybym ja ci臋 zobaczy艂a, kr臋c膮cego si臋 przy szkolnej bramie, aresztowa艂abym ci臋 bez pytania - odpar艂a Cynthia. - B臋dzie lepiej, je艣li po prostu wyjdziesz na boisko. To wszystko. - Przyci膮gn臋艂a mnie do siebie. - A o kt贸rej dok艂adnie musisz si臋 stawi膰 w swojej szkole?

- Dopiero na przerwie po pierwszej lekcji.

- Wi臋c masz prawie godzin臋 luzu - mrukn臋艂a, obrzucaj膮c mnie spojrzeniem, kt贸ry widywa艂em u niej zdecydowanie rzadziej, ni偶bym sobie tego 偶yczy艂.

- Zgadza si臋 - odpar艂em ze stoickim spokojem. - Ma pani absolutn膮 racj臋, pani Archer. Wolno mi si臋 domy艣la膰, co pani chodzi po g艂owie?

- Niewykluczone, panie Archer - u艣miechn臋艂a si臋, a nast臋pnie poca艂owa艂a mnie delikatnie.

- Chyba nie chce pani, 偶eby Grace nabra艂a jakich艣 podejrze艅, gdy jej powiem, 偶e wyj膮tkowo musimy pokona膰 ca艂膮 drog臋 do szko艂y biegiem?

- Lepiej ju偶 id藕 - odpar艂a, popychaj膮c mnie lekko.

- Wi臋c jaki jest plan? - zapyta艂a Grace, jak tylko j膮 dogoni艂em na chodniku u wylotu podjazdu.

- Plan? - zapyta艂em zdziwiony. - Nie ma 偶adnego planu.

- Chcia艂abym wiedzie膰, jak daleko zamierzasz ze mn膮 i艣膰.

- Zastanawia艂em si臋 w艂a艣nie, czy nie wej艣膰 razem z tob膮 do klasy i przesiedzie膰 obok ciebie co najmniej pierwsz膮 lekcj臋.

- Nie 偶artuj, tato.

- A kto powiedzia艂, 偶e 偶artuj臋? Naprawd臋 chcia艂bym usi膮艣膰 przy tobie w klasie, 偶eby mie膰 oko, czy wszystko robisz, jak nale偶y.

- Nawet by艣 si臋 nie zmie艣ci艂 na krzese艂ku - burkn臋艂a Grace.

- To m贸g艂bym siedzie膰 na 艂awce - odpar艂em. - Nie jestem wybredny.

- Mama wygl膮da艂a dzi艣 rano na bardzo zadowolon膮.

- To zrozumia艂e. Mama bardzo cz臋sto jest szcz臋艣liwa.

Grace obrzuci艂a mnie spojrzeniem m贸wi膮cym jednoznacznie, 偶e nie jestem z ni膮 ca艂kiem szczery.

- Mama ostatnio ma wiele zmartwie艅. To nie jest dla niej naj艂atwiejszy okres.

- Dlatego, 偶e mija r贸wno dwadzie艣cia pi臋膰 lat? - zapyta艂a od niechcenia.

- Owszem - przyzna艂em.

- I dlatego, 偶e reporta偶 w telewizji nie przyni贸s艂 偶adnych rezultat贸w - doda艂a. - Nie rozumiem, dlaczego nie chcecie powiedzie膰 mi tego wszystkiego wprost. Nagra艂e艣 ten reporta偶 na kaset臋, prawda?

- Mama po prostu nie chce przysparza膰 ci zmartwie艅 - odrzek艂em. - Nie chce ci臋 wci膮ga膰 w to, co jej si臋 przydarzy艂o.

- Jedna z moich kole偶anek te偶 go nagra艂a - rzuci艂a p贸艂g艂osem Grace. - I obejrza艂am go prawie od pocz膮tku do ko艅ca - wtr膮ci艂a takim tonem, jakby chcia艂a wykrzykn膮膰: 鈥濿iem o wszystkim!鈥.

- Kiedy go obejrza艂a艣? - zapyta艂em spokojnie.

Cynthia trzyma艂a j膮 na bardzo kr贸tkiej smyczy, nie tylko odprowadza艂a do szko艂y i przyprowadza艂a do domu, lecz 艣ci艣le sprawdza艂a tak偶e jej kole偶anki. Dlatego nasz艂o mnie podejrzenie, 偶e Grace przemyci艂a do domu kaset臋 nagran膮 przez kole偶ank臋 i obejrza艂a nagranie z wy艂膮czonym d藕wi臋kiem, kiedy byli艣my z Cynthi膮 w innym pokoju.

- By艂am u niej w czasie d艂ugiej przerwy na lunch.

C贸偶, nawet przed o艣miolatk膮 nie da si臋 utrzyma膰 pewnych spraw w tajemnicy. A przecie偶 dopiero za pi臋膰 lat Grace mia艂a zosta膰 w pe艂ni rozwini臋t膮 nastolatk膮. Matko Boska...

- Nie powinna艣 by艂a tego ogl膮da膰 - powiedzia艂em.

- Moim zdaniem ten gliniarz by艂 pod艂y.

- Jaki gliniarz? O czym ty m贸wisz?

- Nie zwr贸ci艂e艣 uwagi? Ten, kt贸ry mieszka w przyczepie, takiej du偶ej i b艂yszcz膮cej. Powiedzia艂, 偶e to dziwne, i偶 tylko mamusia ocala艂a. Dobrze wiem, co chcia艂 zasugerowa膰. Dawa艂 do zrozumienia, 偶e mama macza艂a w tym palce, 偶e to ona zabi艂a ca艂膮 swoj膮 rodzin臋.

- No tak, masz racj臋, zachowa艂 si臋 jak ostatni palant.

Grace zadar艂a g艂ow臋 i popatrzy艂a na mnie.

- Fopa - oznajmi艂a stanowczo.

- Przekle艅stwa nie s膮 zwyk艂ymi fopa - odpar艂em, kr臋c膮c g艂ow膮, gdy偶 nie mia艂em ochoty zag艂臋bia膰 si臋 w ten temat.

- Czy mama lubi艂a swojego brata? Tego... Todda?

- Owszem. Kocha艂a go. Czasami si臋 z nim bi艂a, jak to zwykle bywa w艣r贸d rodze艅stwa, ale go kocha艂a. I na pewno go nie zabi艂a, podobnie jak swojej matki czy ojca. Bardzo 偶a艂uj臋, 偶e widzia艂a艣 ten reporta偶 i s艂ysza艂a艣 wypowied藕 tego dupka... dok艂adnie tak: dupka... stetrycza艂ego gliniarza, plot膮cego, co mu 艣lina na j臋zyk przyniesie. - Urwa艂em na kr贸tko. - Zamierzasz powiedzie膰 mamie, 偶e widzia艂a艣 reporta偶 z kasety?

Grace, chyba lekko oszo艂omiona u偶yciem przeze mnie ca艂kiem niecenzuralnego s艂owa, tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie mia艂abym odwagi - przyzna艂a.

By艂o to szczere wyznanie, tyle 偶e nie zamierza艂em jej tego m贸wi膰.

- Mo偶e jednak powinna艣 kiedy艣 porozmawia膰 z mam膮 o tej sprawie, zw艂aszcza wtedy, gdy wszyscy b臋dziemy w 艣wietnym nastroju.

- Dzisiaj zapowiada si臋 nie藕le - odpar艂a Grace. - Wczoraj wieczorem nie widzia艂am 偶adnych asteroid, wi臋c przynajmniej do wieczora nic nam nie grozi.

- Dobrze wiedzie膰.

- Chyba nie powiniene艣 ju偶 dalej i艣膰 ze mn膮 - oznajmi艂a Grace, gdy przed nami wy艂oni艂a si臋 gromadka dzieciak贸w, mniej wi臋cej w tym samym wieku, mo偶e nawet jej przyjaci贸艂.

A z przecznic i alejek dojazdowych wychodzi艂y na ulice kolejne grupki. Byli艣my zaledwie o trzy ulice od szko艂y.

- To ju偶 niedaleko - doda艂a. - St膮d te偶 b臋dziesz widzia艂, czy wejd臋 do budynku.

- W porz膮dku - mrukn膮艂em. - Zatem post膮pimy jak zwykle, ty p贸jdziesz szybciej przodem, a ja z ty艂u, krokiem zm臋czonego 偶yciem staruszka, jak Tim Conway.

- Kto?

Zacz膮艂em ci膮ga膰 stopami po chodniku i Grace zachichota艂a.

- Na razie, tato - rzuci艂a przez rami臋 i pu艣ci艂a si臋 biegiem.

Stara艂em si臋 nie straci膰 jej z oczu, drepcz膮c niemal w miejscu, otoczony coraz g臋艣ciejszym strumieniem dzieci id膮cych chodnikiem, jad膮cych na rowerach, deskorolkach czy 艂y偶worolkach.

Nawet si臋 nie obejrza艂a. Skr臋ci艂a w stron臋 jakiej艣 gromadki znajomych, wo艂aj膮c:

- Zaczekajcie!

Wsadzi艂em r臋ce do kieszeni, pogr膮偶aj膮c si臋 w rozmy艣laniach o plusach jak najszybszego powrotu do domu i sp臋dzenia paru intymnych chwil sam na sam z 偶on膮.

Ale marzenia te prys艂y, gdy tylko min膮艂 mnie br膮zowy samoch贸d.

By艂 to jeden ze starszych ameryka艅skich modeli, niezbyt charakterystyczny, bodaj偶e chevrolet impala. Nieco przerdzewia艂y, zw艂aszcza na b艂otnikach. Szyby mia艂 przyciemnione, oklejone tani膮 samoprzylepn膮 foli膮 p贸艂przezroczyst膮, pod kt贸r膮 zosta艂o mn贸stwo b膮belk贸w powietrza, co nasuwa艂o wra偶enie, 偶e auto mia艂o wysypk臋.

Zatrzyma艂em si臋 i odprowadzi艂em je wzrokiem, dop贸ki prawie nie znikn臋艂o mi z oczu w g艂臋bi ulicy, za lekkim zakr臋tem na wysoko艣ci szko艂y, przed kt贸r膮 Grace w艂a艣nie plotkowa艂a z dwiema swoimi przyjaci贸艂kami.

Zatrzyma艂o si臋 tam jednak przed skrzy偶owaniem, zaledwie kilkana艣cie metr贸w od mojej c贸rki, przez co serce natychmiast Podesz艂o mi do gard艂a.

Zaraz jednak w艂膮czy艂 si臋 kierunkowskaz, samoch贸d skr臋ci艂 w prawo i znikn膮艂 mi z oczu w bocznej ulicy.

Grace wraz z przyjaci贸艂kami, pod stra偶膮 wo藕nego w jaskrawopomara艅czowej kamizelce, z wielkim znakiem stopu w r臋ku, przesz艂a na drug膮 stron臋 jezdni i wkroczy艂a na teren szko艂y. Ku memu zdumieniu obejrza艂a si臋 i pomacha艂a mi r臋k膮. Odpowiedzia艂em takim samym gestem.

Tak wi臋c sam si臋 przekona艂em, 偶e faktycznie je藕dzi艂 t臋dy br膮zowy samoch贸d. Ale nikt z niego nie wyskoczy艂 i nie rzuci艂 si臋 na moj膮 c贸rk臋, tak samo jak nie rzuci艂 si臋 na 偶adne inne dziecko, je艣li chodzi o 艣cis艂o艣膰. Je艣li nawet kierowca by艂 zwariowanym seryjnym zab贸jc膮 - oczywi艣cie niemaj膮cym nic wsp贸lnego z trze藕wym i inteligentnym zab贸jc膮 - to widocznie postanowi艂 tego ranka zrezygnowa膰 z kolejnego morderstwa.

By艂em jednak przekonany, 偶e to ca艂kiem normalny cz艂owiek je偶d偶膮cy akurat t臋dy do pracy.

Sta艂em jeszcze przez chwil臋, spogl膮daj膮c na Grace s艂abo ju偶 widoczn膮 w coraz g臋艣ciejszej rzeszy uczni贸w przed drzwiami, i nagle ogarn膮艂 mnie smutek. W 艣wiecie Cynthii ka偶dy nieznajomy m贸g艂 uchodzi膰 za spiskowca pragn膮cego jej odebra膰 wszystkich najbli偶szych.

Gdyby nie takie ponure rozwa偶ania, pewnie ruszy艂bym zdecydowanie energiczniejszym krokiem w drog臋 powrotn膮 do domu. Ju偶 bli偶ej celu podj膮艂em intensywniejsze starania, 偶eby uwolni膰 si臋 od pochmurnego nastroju i z wi臋kszym optymizmem spojrze膰 na 偶ycie. Ostatecznie w domu czeka艂a na mnie 偶ona, mo偶e nawet ju偶 w po艣cieli.

Ostatnich kilkadziesi膮t metr贸w pokona艂em truchtem, biegiem przemierzy艂em podjazd i ju偶 w drzwiach zawo艂a艂em g艂o艣no:

- Wr贸ci艂em!

Nie odpowiedzia艂a.

Uzna艂em to za dow贸d, 偶e rzeczywi艣cie wr贸ci艂a do 艂贸偶ka i czeka na mnie w sypialni na g贸rze, lecz gdy tylko skr臋ci艂em na schody, z kuchni dolecia艂 mnie jej st艂umiony g艂os:

- Tu jestem - mrukn臋艂a g艂ucho.

Stan膮艂em w przej艣ciu. Siedzia艂a przy kuchennym stole, gapi膮c si臋 t臋po w le偶膮cy przed ni膮 telefon. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e ca艂a krew odp艂yn臋艂a jej z twarzy.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂em.

- Mia艂am telefon - powiedzia艂a cicho.

- Od kogo?

- Nie przedstawi艂 si臋.

- W jakiej sprawie dzwoni艂?

- Powiedzia艂, 偶e ma dla mnie wiadomo艣膰.

- Jak膮 wiadomo艣膰?

- 呕e mi wybaczaj膮.

- Nie rozumiem.

- Przekaza艂 wiadomo艣膰 od mojej rodziny. Powiedzia艂, 偶e mi wybaczaj膮 to, co zrobi艂am.

Usiad艂em obok niej przy stole. Po艂o偶y艂em r臋k臋 na jej d艂oni i wyczu艂em, 偶e palce jej dygocz膮.

- Dobra. Spr贸buj sobie dok艂adnie przypomnie膰, co powiedzia艂.

- Ju偶 ci m贸wi艂am - wycedzi艂a z naciskiem. Na chwil臋 przygryz艂a wargi, po czym zacz臋艂a: - Powiedzia艂, 偶e... zaczekaj chwil臋. - Wzi臋艂a g艂臋bszy oddech, usi艂uj膮c zebra膰 si臋 w gar艣膰. - Zadzwoni艂 telefon. Podnios艂am s艂uchawk臋 i powiedzia艂am 鈥濰alo鈥, a on zapyta艂: 鈥濩zy to Cynthia Bigge?鈥. Od razu mnie uderzy艂o, 偶e pos艂u偶y艂 si臋 moim panie艅skim nazwiskiem, ale odpar艂am, 偶e tak. On za艣 na to... A偶 nie chcia艂am wierzy膰 w艂asnym uszom... Powiedzia艂: 鈥濼woja rodzina ci wybacza. - Urwa艂a na moment. - To, co zrobi艂a艣鈥... Nie wiedzia艂am, jak zareagowa膰. Chyba jak g艂upia zapyta艂am, kto m贸wi i o co chodzi.

- I co odpowiedzia艂?

- Nic. Nie odezwa艂 si臋 wi臋cej. Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. - Po jej policzku stoczy艂a si臋 samotna 艂za, lecz mimo to wci膮偶 patrzy艂a mi w oczy. - Dlaczego powiedzia艂 co艣 takiego? Co mia艂 na my艣li, m贸wi膮c, 偶e mi wybaczaj膮?

- Nie wiem - odpar艂em. - To pewnie jaki艣 czubek. Kto艣, kto ogl膮da艂 reporta偶, i postanowi艂 zabawi膰 si臋 twoim kosztem.

- Ale dlaczego kto艣 mia艂by dzwoni膰 i m贸wi膰 co艣 takiego? Co chcia艂by w ten spos贸b osi膮gn膮膰?

Przysun膮艂em sobie aparat. By艂o to bodaj偶e jedyne nowoczesne urz膮dzenie elektroniczne w naszym domu, wyposa偶one w niewielki ekranik, na kt贸rym wy艣wietla艂y si臋 nazwiska i numery rozm贸wc贸w.

- Dlaczego mia艂by m贸wi膰, 偶e moja rodzina mi wybacza? Co takiego zrobi艂am? Nie rozumiem. Je艣li nawet moja rodzina uzna艂a, 偶e wyrz膮dzi艂am jej krzywd臋, czemu dopiero teraz mia艂aby przekaza膰, 偶e mi wybacza? To przecie偶 nie ma 偶adnego sensu, Terry.

- Masz racj臋. To nie trzyma si臋 kupy. - Wci膮偶 wpatrywa艂em si臋 w aparat. - Nie zwr贸ci艂a艣 uwagi, spod jakiego numeru dzwoni艂 ten cz艂owiek?

- Patrzy艂am, ale nic si臋 nie wy艣wietli艂o, a gdy przerwa艂 po艂膮czenie, pr贸bowa艂am wywo艂a膰 z pami臋ci numer ostatniego rozm贸wcy.

Wcisn膮艂em klawisz udost臋pniaj膮cy szczeg贸艂y ostatnich po艂膮cze艅. Nie by艂o 偶adnego wpisu dotycz膮cego ostatniej rozmowy.

- Nic tu nie ma - powiedzia艂em.

Cynthia prychn臋艂a z pogard膮, otar艂a 艂zy z policzk贸w i pochyli艂a si臋 nad aparatem.

- Musia艂am... Co ja takiego zrobi艂am? Kiedy sprawdza艂am, sk膮d dzwoni艂 贸w cz艂owiek, wcisn臋艂am ten klawisz, 偶eby zapisa膰 kontakt w pami臋ci.

- I w ten spos贸b go skasowa艂a艣 - powiedzia艂em.

- Jak to?

- Po prostu wykasowa艂a艣 z pami臋ci informacje dotycz膮ce ostatniego po艂膮czenia.

- Jasna cholera - sykn臋艂a. - Widocznie by艂am tak oszo艂omiona i zdenerwowana, 偶e nie bardzo wiedzia艂am, co robi臋.

- Jasne - b膮kn膮艂em. - Rozpozna艂aby艣 g艂os tego cz艂owieka?

Ale ona mnie ju偶 nie s艂ucha艂a. Siedzia艂a pogr膮偶ona w zadumie, oczy zasz艂y jej mg艂膮.

- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to zrobi艂am. Jak mog艂am wykasowa膰 jego numer z pami臋ci? Ale mo偶esz mi wierzy膰, 偶e na ekranie 1 tak nie by艂o 偶adnych informacji. Pewnie sam si臋 nieraz zetkn膮艂e艣 z tym, 偶e wy艣wietla si臋 napis o 鈥瀗ieznanym zewn臋trznym po艂膮czeniu鈥.

- W porz膮dku, zapomnijmy o tej sprawie. Pyta艂em, czy wychwyci艂a艣 jakie艣 charakterystyczne cechy w g艂osie tego cz艂owieka.

Cynthia unios艂a obie r臋ce w ge艣cie bezradno艣ci.

- To by艂 zwyk艂y m臋ski g艂os. M贸wi艂 przyciszonym basem, no wiesz, jakby chcia艂 zamaskowa膰 prawdziwe brzmienie. Ale nie by艂o w nim niczego szczeg贸lnego... - Umilk艂a na chwil臋, lecz zaraz w jej oczach pojawi艂y si臋 偶ywe rozb艂yski. - Czy nie powinni艣my si臋 skontaktowa膰 z nasz膮 central膮 telefoniczn膮? Mo偶e tam zosta艂y utrwalone jakie艣 informacje dotycz膮ce tej rozmowy? Mo偶e nawet jest jej nagranie?

- 呕aden operator nie nagrywa wszystkich rozm贸w swoich klient贸w - odpar艂em - nawet je艣li niekt贸rzy my艣l膮 co innego.

Zreszt膮 jak mieliby艣my uzasadni膰 swoj膮 pro艣b臋? Odebra艂a艣 pierwszy i jak dot膮d jedyny telefon od tego cz艂owieka, prawdopodobnie czubka, kt贸ry ogl膮da艂 reporta偶 w telewizji. Nie grozi艂 ci, nie u偶ywa艂 nawet nieprzyzwoitych wyraz贸w... - Wsun膮艂em d艂o艅 pod rami臋 Cynthii. - Wi臋c lepiej... nie zawracaj sobie tym g艂owy. I tak ju偶 za du偶o ludzi wie, co ci臋 spotka艂o. Niepotrzebnie wystawiasz si臋 na ryzyko. Wiesz, czym powinni艣my si臋 teraz zainteresowa膰?

- Nie. Czym?

- Zastrze偶eniem naszego numeru telefonicznego. Gdyby nasz numer zosta艂 zastrze偶ony, nie by艂aby艣 nara偶ona na tego rodzaju telefony.

Cynthia energicznie pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie, to nie wchodzi w rachub臋.

- Nie s膮dz臋, 偶eby abonament kosztowa艂 nas dro偶ej, a poza tym...

- Nie pozwol臋 zastrzec naszego numeru.

- Dlaczego?

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

- Bo gdy nadejdzie odpowiednia pora, gdy moja rodzina b臋dzie wreszcie gotowa odnowi膰 ze mn膮 kontakt, nie mo偶e mie膰 偶adnych k艂opot贸w z uzyskaniem naszego numeru.

* *

Mia艂em te偶 woln膮 godzin臋 po przerwie na lunch, wymkn膮艂em si臋 wi臋c ze szko艂y, pojecha艂em na drugi koniec miasta do lokalu Pameli i wkroczy艂em do sklepu z czterema kubeczkami kawy na wynos.

Trudno by艂o nazwa膰 ten sklep salonem odzie偶owym, a Pamela Forster, kt贸ra w szkole 艣redniej by艂a przez pewien czas najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮 Cynthii, nie adresowa艂a swojej oferty do m艂odej i skorej do robienia zakup贸w klienteli. Na p贸艂kach pi臋trzy艂y si臋 stosy do艣膰 tradycyjnych ubra艅, mniej wi臋cej takich, jak czasem 偶artowali艣my z 偶on膮, jakie preferuj膮 kobiety niekupuj膮ce ju偶 but贸w na wysokich obcasach.

- Masz racj臋, to nie jest salon sieci Abercrombie & Fitch - oponowa艂a Cynthia - ale w takim salonie nie mog艂abym dowolnie ustala膰 sobie godzin pracy, wi臋c nie mog艂abym odbiera膰 Grace po szkole, a Pam mi na to pozwala.

To ucina艂o jakiekolwiek dalsze dyskusje.

Cyn sta艂a w g艂臋bi sklepu, obok przymierzalni, i przez uchylon膮 zas艂onk臋 rozmawia艂a z klientk膮.

- Chce pani przymierzy膰 rozmiar dwunasty? - zapyta艂a.

Nie zauwa偶y艂a mnie, ale Pam stoj膮ca przy kasie na m贸j widok u艣miechn臋艂a si臋 przyja藕nie.

- Cze艣膰.

Wysoka i szczup艂a, z dziewcz臋cym biustem, doskonale si臋 czu艂a na dziesi臋ciocentymetrowych szpilkach. Mia艂a na sobie turkusow膮 sukienk臋 do kolan, na tyle eleganck膮, 偶e po prostu nie mog艂a pochodzi膰 z jej sklepu. To, 偶e stara艂a si臋 zwabi膰 klientel臋 nieobeznan膮 z najnowszym numerem 鈥濾ogue鈥, nie oznacza艂o przecie偶, 偶e musi si臋 do niej upodobnia膰.

- Jeste艣 szalenie mi艂y - doda艂a, zauwa偶ywszy w moim r臋ku cztery kubeczki z kaw膮 - ale obecnie tylko we dwie z Cynthi膮 bronimy fortu, Anna ma przerw臋.

- Mo偶e kawa b臋dzie jeszcze ciep艂a, kiedy wr贸ci.

Pam energicznie zrzuci艂a z kubeczka plastikow膮 pokrywk臋, rozerwa艂a paczuszk臋 s艂odziku i wsypa艂a go do 艣rodka.

- Co u ciebie?

- W porz膮dku.

- Cynthia milczy jak gr贸b od czasu emisji tego reporta偶u.

Dlaczego wszyscy chcieli rozmawia膰 tylko o tym? Najpierw Lauren Wells, potem nasza c贸rka, a teraz Pamela Forster.

- Bo nie ma o czym m贸wi膰 - odpar艂em.

- Namawia艂am j膮, 偶eby nie wyst臋powa艂a przed kamer膮. - Pam pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Powa偶nie? - Wcze艣niej o tym nie s艂ysza艂em.

- I to od dawna, jak tylko odebra艂a pierwszy telefon w tej sprawie. Powiedzia艂am jej wtedy: 鈥濻karbie, lepiej nie wywo艂ywa膰 wilka z lasu. Nie ma sensu rozdrapywa膰 starych ran鈥.

- Tak, jasne - mrukn膮艂em.

- T艂umaczy艂am, 偶e przecie偶 min臋艂o dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Cokolwiek si臋 wtedy sta艂o, to si臋 nie odstanie, bo je艣li nadal nie mo偶na sobie poradzi膰 z w艂asnym 偶yciem, nawet je艣li ju偶 tyle wody up艂yn臋艂o w rzece, to co b臋dzie za pi臋膰 lat albo dziesi臋膰?

- Ani razu mi nie wspomnia艂a o tej rozmowie - przyzna艂em.

Cynthia dopiero teraz zauwa偶y艂a, 偶e rozmawiam z Pam, i pomacha艂a mi r臋k膮, ale nie ruszy艂a si臋 na krok ze swego posterunku obok przymierzalni.

- Trafi艂a si臋 jaka艣 klientka, kt贸ra na si艂臋 pr贸buje si臋 wbi膰 w za ma艂膮 sukienk臋 - wyja艣ni艂a szeptem Pamela. - Ju偶 raz wynios艂a jakie艣 ciuchy, nie p艂ac膮c za nie, dlatego teraz nie spuszczamy jej z oka. Jest pod specjalnym nadzorem.

- To z艂odziejka? - zdziwi艂em si臋.

- Ciszej, Terry.

- Skoro ju偶 raz co艣 ukrad艂a, czemu j膮 obs艂ugujecie? Dlaczego w og贸le wpu艣ci艂y艣cie j膮 do sklepu?

- Bo nie mo偶emy jej nic udowodni膰. To tylko przeczucie.

Nie spuszczamy jej z oka, pr贸buj膮c da膰 w ten spos贸b do zrozumienia, 偶e wiemy o jej sk艂onno艣ciach.

Wyobrazi艂em sobie ow膮 鈥瀔lientk臋鈥 w przymierzalni jako m艂od膮, niezbyt zadban膮, bezczeln膮 i aroganck膮, a wi臋c tak膮, kt贸r膮 do艣wiadczony ochroniarz natychmiast wy艂owi w kolejce, na przyk艂ad po tatua偶u na ramieniu...

Zas艂onka odsun臋艂a si臋 gwa艂townie i wysz艂a zza niej niska przysadzista damulka pod pi臋膰dziesi膮tk臋, a mo偶e nawet po pi臋膰dziesi膮tce, i teatralnym gestem odda艂a mojej 偶onie kilka przymierzanych sukienek. Gdybym mia艂 ocenia膰 jej zaw贸d po wygl膮dzie, uzna艂bym j膮 za bibliotekark臋.

- Nie znalaz艂am dzisiaj nic ciekawego - oznajmi艂a i z dumnie podniesionym czo艂em przedefilowa艂a do wyj艣cia obok mnie i Pameli.

- To na pewno ona? - zapyta艂em zdumiony.

- Klasyczna kobieta kot - sykn臋艂a Pam.

Cynthia podesz艂a, cmokn臋艂a mnie w policzek i zapyta艂a:

- Kawowe prezenty? Z jakiej okazji?

- Znalaz艂em par臋 cent贸w kieszonkowego. No i pomy艣la艂em, 偶e was odwiedz臋.

Pamela przeprosi艂a nas, zabra艂a kaw臋 i wycofa艂a si臋 na zaplecze.

- Z powodu dzisiejszego ranka - szepn臋艂a Cynthia.

- By艂a艣 nieco wstrz膮艣ni臋ta po tym telefonie, dlatego chcia艂em zobaczy膰, jak si臋 trzymasz w pracy.

- Nic mi nie jest - odpar艂a, cho膰 niezbyt przekonuj膮co. Poci膮gn臋艂a 艂yk kawy i powt贸rzy艂a pewniejszym g艂osem: - Nic mi nie jest.

- Dowiedzia艂em si臋 od Pam, 偶e pr贸bowa艂a ci wyperswadowa膰 wyst膮pienie w reporta偶u Deadline.

- Ty te偶 nie by艂e艣 do ko艅ca przekonany, 偶e to dobry pomys艂.

- Ale nawet nie wspomnia艂a艣, 偶e ona pr贸bowa艂a ci臋 od tego odwie艣膰.

- Znasz Pamel臋, zawsze jest pierwsza w wypowiadaniu swojej opinii na ka偶dy temat. Na przyk艂ad m贸wi o tobie, 偶e powiniene艣 zrzuci膰 par臋 kilogram贸w.

Tym prostym sposobem wytr膮ci艂a mnie z uderzenia.

- A ta damulka, kt贸r膮 obserwowa艂a艣 w przymierzalni, naprawd臋 jest z艂odziejk膮?

- Z takimi jak ona po prostu nigdy nic nie wiadomo - odpar艂a Cynthia i poci膮gn臋艂a kolejny 艂yk kawy.

f ego dnia po pracy mieli艣my um贸wion膮 wizyt臋 u doktor Naorni Kinzler. Cynthia jak zwykle podrzuci艂a po szkole Grace do domu jej przyjaci贸艂ki i przyjecha艂a do gabinetu terapeutki. Widywali艣my si臋 z doktor Kinzler raz na dwa tygodnie ju偶 od czterech miesi臋cy, to znaczy od chwili, gdy zaleci艂 nam to nasz lekarz rodzinny. Bezskutecznie pr贸bowa艂 pom贸c Cynthii uwolni膰 si臋 od stan贸w l臋kowych, w ko艅cu doszed艂 do wniosku, 偶e zamiast wypisywania recept na kolejne specyfiki lepiej odda pacjentk臋, a w艂a艣ciwie nas oboje, w r臋ce specjalistki.

Od pocz膮tku nie by艂em przekonany, 偶e te sesje z psychoterapeutk膮 w czymkolwiek pomog膮, i po dziesi臋ciu wizytach ani troch臋 nie zmieni艂em swojego sceptycznego stosunku. Doktor Kinzler mia艂a gabinet w budynku przychodni na wschodnim ko艅cu Bridgeport, z jego okien, je艣li tylko 偶aluzje by艂y podniesione, jak tego dnia, rozci膮ga艂 si臋 widok na miejsk膮 obwodnic臋.

Doktor chyba zwr贸ci艂a uwag臋 podczas wcze艣niejszych spotka艅, 偶e ch臋tnie wygl膮dam przez okno, jakbym odnajdywa艂 spok贸j ducha w liczeniu ci臋偶ar贸wek przeje偶d偶aj膮cych autostrad膮.

Zazwyczaj spotykali艣my si臋 we tr贸jk臋, ale zdarza艂o si臋 te偶, 偶e jedno z nas wychodzi艂o do poczekalni, by doktor Kinzler mog艂a zamieni膰 z drugim par臋 s艂贸w na osobno艣ci.

Nigdy wcze艣niej nie mia艂em kontakt贸w z psychoanalitykami i prawie ca艂a moja wiedza o tej dziedzinie pochodzi艂a z telewizyjnego serialu Rodzina Soprano, w kt贸rym doktor Melfi pomaga艂 Tony鈥檈mu upora膰 si臋 z jego problemami. Nie mog艂em tylko pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e nasze problemy s膮 powa偶niejsze od ukazanych w filmie. Tony nie m贸g艂 przebole膰, 偶e co rusz znikaj膮 jacy艣 ludzie z jego otoczenia, ale to on sam by艂 cz臋sto inicjatorem owych znikni臋膰. No i mia艂 t臋 przewag臋, 偶e doskonale wiedzia艂, co si臋 sta艂o z zaginionymi.

Naomi Kinzler nie za bardzo przypomina艂a doktora Melfiego. By艂a niska i gruba, siwe w艂osy zaczesywa艂a do ty艂u i tam jak膮艣 spink膮 zmusza艂a je do uleg艂o艣ci. Wed艂ug mnie dobiega艂a siedemdziesi膮tki, mia艂a wi臋c wystarczaj膮co du偶o do艣wiadczenia, 偶eby nie anga偶owa膰 si臋 zbyt osobi艣cie w problemy swoich pacjent贸w, a tym samym utrzymywa膰 si臋 wci膮偶 na rynku.

- Co nowego od czasu naszego ostatniego spotkania? - zapyta艂a.

Nie wiedzia艂em, czy Cynthia zamierza powiedzie膰 o odebranym rano telefonie. Ze swojej strony wola艂em unikn膮膰 rozmowy na ten temat, gdy偶 s膮dzi艂em, 偶e nic wielkiego si臋 nie sta艂o, poza tym mia艂em wra偶enie, 偶e sprawa zosta艂a za偶egnana podczas mojej wizyty w sklepie, tote偶 nim 偶ona zd膮偶y艂a otworzy膰 usta, odpar艂em:

- Wszystko w porz膮dku. W jak najlepszym porz膮dku.

- A co z Grace?

- Miewa si臋 doskonale - wyja艣ni艂em. - Odprowadza艂em j膮 dzi艣 rano do szko艂y. Pogaw臋dzili艣my sobie jak starzy kumple.

- O czym? - zapyta艂a Cynthia.

- O tym i owym. Po prostu tak sobie...

- Czy ona wci膮偶 wpatruje si臋 nocami w niebo? - zaciekawi艂a si臋 doktor Kinzler. - Nadal wypatruje meteor贸w?

Lekcewa偶膮co machn膮艂em r臋k膮.

- To nic takiego.

- Tak pan s膮dzi?

- Oczywi艣cie. Zwyczajnie prze偶ywa okres wielkiego zainteresowania Uk艂adem S艂onecznym, przestrzeni膮 kosmiczn膮, innymi planetami...

- Ale to wy kupili艣cie jej teleskop?

- Jasne.

- Poniewa偶 bardzo si臋 martwi艂a, 偶e jaka艣 asteroida mo偶e zniszczy膰 ca艂膮 Ziemi臋? - przypomnia艂a doktor Kinzler.

- W ten spos贸b pomogli艣my jej zwalczy膰 te obawy, a w dodatku nauczyli艣my j膮 obserwowa膰 gwiazdy i planety - wyja艣ni艂em. - No i naszych najbli偶szych s膮siad贸w, je艣li si臋 nie myl臋. - U艣miechn膮艂em si臋 szeroko.

- Jak zmieni艂 si臋 przez to og贸lny stopie艅 jej zaniepokojenia?

Byliby艣cie sk艂onni uzna膰, 偶e jeszcze si臋 powi臋kszy艂 czy te偶 raczej zmala艂?

- Zdecydowanie zmala艂 - powiedzia艂em.

A r贸wnocze艣nie Cynthia rzuci艂a:

- Nadal jest bardzo wysoki.

Doktor Kinzler zmarszczy艂a brwi. Nie cierpia艂em, kiedy to robi艂a.

- Przynajmniej tak mi si臋 wydaje, 偶e wci膮偶 jest zaniepokojona - doda艂a Cynthia, zerkaj膮c na mnie. - Niekiedy nachodz膮 mnie obawy, 偶e jest a偶 nadto wra偶liwa.

Terapeutka w zamy艣leniu pokiwa艂a g艂ow膮. Nie spuszczaj膮c oczu z mojej 偶ony, zapyta艂a:

- A co jest tego powodem, waszym zdaniem?

Cynthia nie by艂a g艂upia, od razu musia艂a si臋 domy艣li膰, do czego zmierza doktor Kinzler. W ko艅cu ju偶 to przerabiali艣my.

- S膮dz臋, 偶e niepokoi si臋 przeze mnie.

Terapeutka ledwie zauwa偶alnie unios艂a ramiona, jakby z trudem powstrzymywa艂a si臋 od wzruszenia nimi.

- Nie pr贸bujesz temu zapobiec?

- Staram si臋 nie okazywa膰 przy niej zaniepokojenia. Oboje staramy si臋 nie rozmawia膰 o tej sprawie przy ma艂ej.

Mimowolnie wyrwa艂o mi si臋 pogardliwe prychni臋cie, kt贸rego nie zdo艂a艂em w por臋 st艂umi膰.

- Tak? - zaciekawi艂a si臋 Kinzler.

- Ona 艣wietnie zna prawd臋 - odpar艂em. - Grace wie znacznie wi臋cej, ni偶 mo偶na by podejrzewa膰. Widzia艂a ten reporta偶.

- Jakim sposobem? - zdziwi艂a si臋 Cynthia.

- U przyjaci贸艂ki.

- U kt贸rej? - sykn臋艂a w艂adczo moja 偶ona. - Podaj nazwisko.

- Nie wiem u kt贸rej. Uwa偶am te偶, 偶e nie ma wi臋kszego sensu wyci膮ganie tych informacji od Grace.

Spojrza艂em na terapeutk臋. Przyzna艂a mi racj臋 skinieniem g艂owy.

Cynthia przygryz艂a doln膮 warg臋.

- Ona nie jest na to gotowa. Nie musi jeszcze nic wiedzie膰 o mojej tragicznej tajemnicy. Jest na to za wcze艣nie. Powinni艣my j膮 przede wszystkim chroni膰.

- Owszem, ale to jedno z najpowa偶niejszych wyzwa艅 dla ka偶dego rodzica - odpar艂a doktor Kinzler. - Przede wszystkim trzeba sobie u艣wiadomi膰, 偶e nie zdo艂a si臋 uchroni膰 dziecka przed wszystkimi zagro偶eniami.

Cynthia zamy艣li艂a si臋 na chwil臋, po czym rzuci艂a desperacko:

- Odebra艂am dzisiaj rano telefon.

Nie ujawniaj膮c jeszcze 偶adnych szczeg贸艂贸w, sprytnie nakierowa艂a uwag臋 terapeutki na inne zagadnienie. Kinzler zada艂a jej kilka pyta艅, mniej wi臋cej takich samych, jak ja zaraz po powrocie do domu. Czy pozna艂a rozm贸wc臋 po g艂osie? Na pewno nie dzwoni艂 nigdy wcze艣niej? Wreszcie zapyta艂a:

- Co, twoim zdaniem, ten m臋偶czyzna mia艂 na my艣li, m贸wi膮c, 偶e twoja rodzina jest gotowa ci wybaczy膰?

- Chyba nic konkretnego. U偶y艂 tylko takiego zwrotu...

Doktor Kinzler obrzuci艂a mnie spojrzeniem m贸wi膮cym wyra藕nie: 鈥濭臋ba na k艂贸dk臋!鈥.

- Zreszt膮 sama si臋 nad tym bez przerwy zastanawiam - ci膮gn臋艂a Cynthia. - Naprawd臋 nie mam poj臋cia, co chcieliby mi wybaczy膰. To, 偶e ich nie odnalaz艂am? 呕e za ma艂o stara艂am si臋 dociec, co ich spotka艂o?

- Trudno by艂oby tego po tobie oczekiwa膰. By艂a艣 wtedy dzieckiem. Bo przecie偶 czternastolatka to jeszcze dziecko.

- Ale p贸藕niej przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mogli w艂a艣nie mnie obarczy膰 win膮 za to, co si臋 sta艂o. Tylko co takiego mog艂am zrobi膰, 偶eby mnie zostawili? Czy w og贸le m贸g艂 istnie膰 sensowny pow贸d porzucenia c贸rki w 艣rodku nocy?

- Na pewno pod艣wiadomie w jakim艣 stopniu obarczasz si臋

win膮 za ich znikni臋cie - wyja艣ni艂a doktor Kinzler. - Czujesz si臋 na sw贸j spos贸b odpowiedzialna za ich los.

- Chwileczk臋 - wtr膮ci艂em, nim Cynthia zd膮偶y艂a odpowiedzie膰. - To by艂 zwyk艂y telefoniczny wyg艂up. Mn贸stwo ludzi widzia艂o reporta偶 w telewizji. Wcale bym si臋 nie zdziwi艂, gdyby znalaz艂o si臋 w艣r贸d nich paru czubk贸w, kt贸rzy postanowili zabawi膰 si臋 naszym kosztem.

Doktor Kinzler westchn臋艂a cicho i spojrza艂a na mnie.

- Terry, mo偶e w tej sytuacji by艂oby lepiej, gdyby艣 pozwoli艂 nam z Cynthia porozmawia膰 na osobno艣ci?

- Nie, wszystko w porz膮dku - odezwa艂a si臋 moja 偶ona. - Nie musi wychodzi膰.

- Terry - wycedzi艂a ponownie terapeutka, usi艂uj膮c da膰 mi do zrozumienia, 偶e tylko sili si臋 na cierpliwo艣膰, gdy偶 w rzeczywisto艣ci jest zdrowo wkurzona. - Oczywi艣cie, 偶e m贸g艂 to by膰 zwyk艂y telefoniczny wyg艂up, ale to, co powiedzia艂 ten m臋偶czyzna, pobudzi艂o w Cynthii bardzo silne doznania, a zrozumienie przyczyn tak silnej reakcji na us艂yszane s艂owa mo偶e pom贸c nam wszystkim szybciej przez to przebrn膮膰.

- A w zasadzie przez co pr贸bujemy teraz przebrn膮膰? - zapyta艂em, celowo wcielaj膮c si臋 w rol臋 wiecznego sceptyka. Niemniej naprawd臋 chcia艂em wyja艣ni膰 t臋 spraw臋. - Nie chc臋 pe艂ni膰 w tym gronie roli wiejskiego g艂upka, ale mam wra偶enie, 偶e straci艂em z oczu zasadniczy cel, jaki przy艣wieca naszym spotkaniom.

- G艂贸wnym celem naszych spotka艅 jest udzielenie Cynthii pomocy wobec traumatycznego wypadku z dzieci艅stwa, kt贸ry silnie rzutuje na jej tera藕niejszo艣膰, i to nie tylko ze wzgl臋du na ni膮, ale tak偶e dla dobra waszego zwi膮zku.

- Nasz zwi膮zek ma si臋 doskonale - sparowa艂em.

- On cz臋sto mi nie wierzy - rzuci艂a desperackim tonem Cynthia.

- S艂ucham?

- Cz臋sto mi nie wierzysz - powt贸rzy艂a. - Co do tego nie mam 偶adnych z艂udze艅. We藕 cho膰by t臋 sytuacj臋, kiedy ci powiedzia艂am o podejrzanym br膮zowym samochodzie. Chyba nawet nie uwierzy艂e艣 w jego istnienie. A kiedy dzi艣 rano zadzwoni艂 ten facet, a ty nie mog艂e艣 tej rozmowy przypisa膰 do jakichkolwiek wydarze艅 z przesz艂o艣ci, zacz膮艂e艣 pow膮tpiewa膰, czy w og贸le kto艣 do mnie dzwoni艂.

- Nigdy niczego takiego nie powiedzia艂em - sprzeciwi艂em si臋 ostro. Spojrza艂em na doktor Kinzler, jakby by艂a s臋dzi膮 prowadz膮cym rozpraw臋, a ja adwokatem usi艂uj膮cym za wszelk膮 cen臋 dowie艣膰 niewinno艣ci mojej klientki. - To nieprawda. Nigdy si臋 tak nie zachowywa艂em.

- Ale dobrze wiem, co sobie my艣la艂e艣 - doda艂a Cynthia, cho膰 ju偶 g艂osem wyzbytym z jakiejkolwiek urazy. Delikatnie po艂o偶y艂a mi r臋k臋 na ramieniu. - Szczerze m贸wi膮c, wcale nie obarczam ci臋 win膮. Dobrze wiem, jaka jestem. Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e nie nale偶臋 do os贸b, z kt贸rymi 艂atwo 偶y膰. Przynajmniej od kilku miesi臋cy, je艣li nie od chwili zawarcia naszego ma艂偶e艅stwa. Staram si臋 to maskowa膰, jakbym upycha艂a jakie艣 stare ciuchy na dnie szafy, ale zdarza si臋 od czasu do czasu, 偶e gdy tylko otworz臋 drzwi, ca艂a sterta wysypuje si臋 na pod艂og臋.

Kiedy si臋 poznali艣my...

- Daj spok贸j, Cynthia...

- Kiedy si臋 poznali艣my, dobrze wiedzia艂am, 偶e przez nasz zwi膮zek tylko ucierpisz od tego, co stale nie dawa艂o mi spokoju, ale by艂am samolubna. O wiele bardziej zale偶a艂o mi na tym, 偶eby艣 odwzajemni艂 moje uczucie, ni偶 偶eby艣 by艂 wolny od b贸lu, kt贸ry stale odczuwa艂am.

- Cynthia...

- W dodatku by艂e艣 taki cierpliwy... Mi臋dzy innymi za to ci臋 pokocha艂am. Wydawa艂e艣 mi si臋 najcierpliwszym cz艂owiekiem na 艣wiecie. Ja na twoim miejscu by艂abym dog艂臋bnie rozgoryczona kim艣 takim, jak ja. I szybko bym si臋 podda艂a. Powinnam by艂a dawno pu艣ci膰 w niepami臋膰 stare zdarzenia. Jak radzi艂a Pam, odpieprzy膰 si臋 wreszcie od nich...

- Ja nigdy nie powiedzia艂em niczego podobnego.

Doktor Kinzler popatrzy艂a na mnie z uwag膮.

- Ale ja powiedzia艂am to sobie - oznajmi艂a Cynthia. - Powtarza艂am to setki razy. I do dzisiaj wierz臋, 偶e tak powinno si臋 sta膰. Ale czasami 艣wietnie rozumiem, 偶e takie deklaracje brzmi膮 po prostu 艣miesznie...

Oboje z doktor Kinzler milczeli艣my jak zakl臋ci.

- Czasami ich s艂ysz臋, mam wra偶enie, 偶e rozmawiaj膮, a zw艂aszcza moja matka i brat... Tak偶e tata... S艂ysz臋 ich tak, jakby byli obok mnie, w tym samym pokoju, jakby rozmawiali ze sob膮...

Terapeutka pierwsza przerwa艂a milczenie.

- A ty z nimi nie rozmawiasz?

- Mo偶e pr贸buj臋 - b膮kn臋艂a niepewnie Cynthia.

- I 艣nisz o tym, co dzieje si臋 p贸藕niej? - zapyta艂a Kinzler.

Cynthia popad艂a w zadum臋.

- Pewnie tak. Bo przecie偶... teraz ich nie s艂ysz臋. - U艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - Nie s艂ysza艂am ich te偶 w samochodzie, gdy tu jechali艣my.

Gdzie艣 w g艂臋bi ducha g艂o艣no odetchn膮艂em z ulg膮.

- Wi臋c mo偶e odwiedzaj膮 mnie tylko w snach... podczas snu... Mimo to mam wra偶enie, 偶e s膮 tu偶 obok, jakby specjalnie chcieli rozmawia膰 ze mn膮.

- I co usi艂uj膮 ci powiedzie膰? - zapyta艂a psychoterapeutka.

Cynthia zdj臋艂a r臋k臋 z mojej d艂oni i splot艂a palce na brzuchu.

- Nie wiem. To zale偶y... Czasami to tylko zwyk艂a, niewi膮偶膮ca rozmowa. O niczym szczeg贸lnym. Chocia偶by o tym, co jedli艣my na obiad, co jest w telewizji... Nic wa偶nego. Ale kiedy indziej...

Mia艂em chyba tak膮 min臋, jakbym pragn膮艂 co艣 doda膰, gdy偶 Kinzler przeszy艂a mnie piorunuj膮cym spojrzeniem. Ale ja nie chcia艂em si臋 wtr膮ca膰. Usta mia艂em pewnie otwarte z podziwu, jak gdybym nie m贸g艂 si臋 doczeka膰, co jeszcze powie moja 偶ona.

Bo przecie偶 po raz pierwszy dowiedzia艂em si臋, 偶e s艂yszy g艂osy swoich najbli偶szych usi艂uj膮cych nawi膮za膰 z ni膮 kontakt.

- Kiedy indziej wydaje mi si臋, 偶e mnie zapraszaj膮, bym do nich do艂膮czy艂a.

- Do艂膮czy艂a? - zdziwi艂a si臋 terapeutka.

- 呕ebym z nimi zosta艂a, by艣my zn贸w byli rodzin膮, jak dawniej.

- A co ty na to?

- Odpowiadam, 偶e ch臋tnie bym to zrobi艂a, ale nie mog臋.

- Dlaczego? - spyta艂em mimowolnie.

Cynthia spojrza艂a mi w oczy i u艣miechn臋艂a si臋 smutno.

- Bo tam, gdzie oni teraz s膮, zapewne nie mog艂abym zabra膰 ciebie i Grace.

- A gdybym tak zostawi艂 na boku te wszystkie mniej wa偶ne sprawy i od razu za艂atwi艂 to, o co nam chodzi? - zapyta艂. - M贸g艂bym wtedy wr贸ci膰 do domu.

- Nie, wykluczone - odpar艂a z nagan膮 w g艂osie. Odczeka艂a chwil臋, pragn膮c odzyska膰 spok贸j. - Wiem, jak bardzo chcia艂by艣 ju偶 wraca膰. Mnie tak偶e na tym bardzo zale偶y. Ale musimy najpierw usun膮膰 z drogi tamte przeszkody. Zdob膮d藕 si臋 na cierpliwo艣膰. Zdarza艂o si臋, kiedy by艂am m艂odsza, 偶e i ja dzia艂a艂am porywczo, nazbyt impulsywnie. Ale teraz wiem, 偶e lepiej si臋 nie spieszy膰, jak si臋 chce nale偶ycie co艣 za艂atwi膰.

Z drugiego ko艅ca linii dobieg艂o j膮 ciche westchnienie.

- Nie chcia艂bym tego sknoci膰 - przyzna艂.

- Nie sknocisz. Tobie w ka偶dej sytuacji zale偶y na tym, 偶ebym by艂a z ciebie zadowolona. Milo jest mie膰 w rodzinie przynajmniej jednego takiego cz艂owieka. - Prychn臋艂a kr贸tko. - Dobry z ciebie ch艂opak i kocham ci臋 o wiele bardziej, ni偶 da si臋 to wyrazi膰 s艂owami.

- Tyle 偶e ju偶 nie jestem ma艂ym ch艂opcem.

- Podobnie jak ja nie jestem ju偶 ma艂膮 dziewczynk膮, ale zawsze b臋d臋 wspomina膰 te czasy, kiedy by艂e艣 m艂odszy.

- To jednak bardzo dziwne uczucie, gdy... robi si臋 co艣 takiego.

- Wiem. I to w艂a艣nie usi艂uj臋 ci przekaza膰. Je艣li b臋dziesz cierpliwy, gdy nadejdzie pora, gdy rozstawisz ju偶 wszystkie dekoracje, przekonasz si臋, 偶e to najbardziej naturalna rzecz na 艣wiecie.

- Mam nadziej臋 - b膮kn膮艂 nieprzekonany.

- Sta艂e musisz o tym pami臋ta膰. To, co robisz, jest cz臋艣ci膮 wi臋kszej ca艂o艣ci, gigantycznego procesu, w kt贸rym wszyscy uczestniczymy. Widzia艂e艣 j膮 ju偶?

- Tak. I poczu艂em si臋 strasznie dziwnie. Mia艂em wielk膮 ochot臋 podej艣膰 do niej i powiedzie膰: 鈥濩ze艣膰. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie zgadniesz, kim jestem鈥.

W nast臋pny weekend wybrali艣my si臋 w odwiedziny do ciotki Cynthii, Tess Berman, kt贸ra mieszka艂a w ma艂ym i skromnym domku w p贸艂 drogi do Derby, kawa艂ek w bok od g臋sto zadrzewionej Derby Milford Road. Mieli艣my do niej najwy偶ej dwadzie艣cia minut jazdy, a mimo to jako艣 nie mogli艣my si臋 zebra膰, 偶eby odwiedza膰 j膮 tak cz臋sto, jak by wypada艂o. Dlatego te偶 je藕dzili艣my do Tess tylko na specjalne okazje, 艢wi臋to Dzi臋kczynienia albo Gwiazdk臋, czy tak jak tego w艂a艣nie weekendu, na jej urodziny.

Nie mia艂em nic przeciwko ciotce mojej 偶ony. Kocha艂em j膮 niemal tak samo jak Cynthi臋, nie tylko za to, 偶e by艂a urocz膮 staruszk膮 - kiedy raz wyrazi艂em si臋 tak przy niej, przeszy艂a mnie piorunuj膮cym wzrokiem, w kt贸rym jednak tli艂y si臋 skry rozbawienia - ale chyba przede wszystkim za opiek臋, jak膮 roztoczy艂a nad Cynthi膮 po znikni臋ciu jej rodzic贸w. Wzi臋艂a pod sw贸j dach nastoletni膮 krn膮brn膮 panienk臋, kt贸ra, jak teraz otwarcie przyznawa艂a moja 偶ona, potrafi艂a sprawia膰 naprawd臋 powa偶ne k艂opoty.

- Nawet przez chwil臋 nie my艣la艂am o innym wyj艣ciu - powiedzia艂a mi kiedy艣 Tess. - Chodzi艂o przecie偶 o c贸rk臋 mojej siostry, kt贸ra znikn臋艂a bez 艣ladu, razem z m臋偶em i starszym synem.

Jak mog艂abym post膮pi膰 inaczej w takiej sytuacji, do diab艂a?

Tess bywa艂a zrz臋dliwa, wr臋cz szorstka, ale przybiera艂a tak膮 poz臋 tylko w samoobronie, gdy偶 w g艂臋bi duszy by艂a chodz膮c膮 dobroci膮. Co prawda, mia艂a uzasadnione powody, 偶eby sta膰 si臋 taka na staro艣膰. M膮偶 odszed艂 od niej, jeszcze zanim pod jej dachem pojawi艂a si臋 Cynthia, uciek艂 z jak膮艣 barmank膮 ze Stamtordu, 偶eby, jak mawia艂a sama Tess, spieprzy膰 do jakiej艣 dziury na zachodzie, o kt贸rej nikt nigdy nie s艂ysza艂, za co nale偶a艂o jedynie dzi臋kowa膰 Bogu. Ona sama, straciwszy przed laty miejsce w fabryce podzespo艂贸w radiowych, znalaz艂a zatrudnienie w urz臋dzie okr臋gowym, zosta艂a sekretark膮 w wydziale ruchu drogowego, a przychody z tej pracy ledwie pozwala艂y na bie偶膮ce op艂aty i skromne 偶ycie. Nie za bardzo mia艂a z czego utrzymywa膰 jeszcze nastolatk臋, lecz mimo to nie uchyli艂a si臋 od obowi膮zku opieku艅czego. Nie mia艂a w艂asnych dzieci, tote偶 po odej艣ciu m臋偶a lekkoducha nawet ucieszy艂a j膮 perspektywa przyj臋cia kogo艣 pod dach, mimo 偶e okoliczno艣ci, w jakich zosta艂a zmuszona do przej臋cia opieki nad Cynthi膮, obejmowa艂y nieodgadniona tajemnic臋 i bez w膮tpienia by艂y tragiczne.

Obecnie Tess dobiega艂a ju偶 siedemdziesi膮tki, by艂a na rz膮dowej emeryturze nieco powi臋kszonej o zasi艂ek z opieki spo艂ecznej. Ca艂ymi dniami krz膮ta艂a si臋 we w艂asnym domku oraz ogrodzie i tylko od czasu do czasu wybiera艂a si臋 na wycieczki autobusowe, jak cho膰by ostatniej jesieni, gdy wyruszy艂a przez Vermont i New Hampshire, 偶eby obserwowa膰, jak 偶贸艂kn膮 i czerwieniej膮 li艣cie drzew (鈥濲ezu, kilka dni w autobusie pe艂nym starych tetryk贸w mo偶e przywie艣膰 cz艂owieka do samob贸jstwa鈥), lecz nie uczestniczy艂a specjalnie w 偶yciu towarzyskim.

Nie lubi艂a 偶adnych zgromadze艅, w og贸le nie bywa艂a na spotkaniach lokalnego stowarzyszenia emeryt贸w i rencist贸w. Niemniej ze wszystkim by艂a na bie偶膮co, nadal prenumerowa艂a 鈥濰arper鈥檚鈥, 鈥濼he New Yorker鈥 oraz 鈥濼he Atlantic Monthly鈥

i bez skr臋powania w rozmowach demonstrowa艂a swoje nieco lewicowe pogl膮dy. Kt贸rego艣 dnia oznajmi艂a mi przez telefon:

Nasz prezydent specjalnie zgromadzi艂 wok贸艂 siebie tak膮 band臋 m艂ot贸w, 偶eby wygl膮da膰 na ich tle na noblist臋鈥. To, 偶e wi臋ksza cz臋艣膰 okresu dojrzewania Cynthii przypad艂a na okres mieszkania u Tess, z pewno艣ci膮 przyczyni艂o si臋 do ukszta艂towania jej 艣wiatopogl膮du i na pewno wp艂yn臋艂o na jej p贸藕niejsz膮 decyzj臋 z pocz膮tkowego stadium naszego ma艂偶e艅stwa, by podj膮膰 prac臋 w opiece spo艂ecznej.

Ciotka Tess uwielbia艂a nasze wizyty, a zw艂aszcza spotkania z Grace.

- Robi艂am porz膮dki w piwnicy i przejrza艂am kilka karton贸w ze starymi ksi膮偶kami - zacz臋艂a, sadowi膮c si臋 w swoim przepa艣cistym fotelu, gdy ju偶 dobieg艂y ko艅ca u艣ciski i ca艂usy. - Sp贸jrzcie, co znalaz艂am.

Wychyli艂a si臋 z fotela, odsun臋艂a le偶膮ce na stoliku 艣wie偶e wydanie 鈥濼he New Yorker鈥, wyci膮gn臋艂a spod gazety grub膮 ksi臋g臋 w twardej oprawie i poda艂a j膮 Grace. By艂 to Kosmos Carla Sagana. Ma艂ej oczy a偶 si臋 rozszerzy艂y na widok tysi臋cy gwiazd widocznych na obwolucie.

- To do艣膰 stare wydanie - powiedzia艂a Tess takim tonem, jakby przeprasza艂a za swoj膮 troskliwo艣膰. - Prawie sprzed trzydziestu lat. Autor ju偶 nie 偶yje. Wiem, 偶e w internecie mo偶na znale藕膰 mn贸stwo ciekawszych rzeczy, ale mam nadziej臋, 偶e i ta ksi膮偶ka ci臋 zainteresuje.

- Dzi臋kuj臋! - Grace a偶 si臋 zach艂ysn臋艂a i o ma艂o nie upu艣ci艂a ksi膮偶ki, gdy偶 nie spodziewa艂a si臋 zapewne, 偶e jest a偶 tak ci臋偶ka. - Czy jest tu co艣 o asteroidach?

- Chyba tak - odpar艂a Tess.

Grace pogna艂a do piwnicy. Oczyma wyobra藕ni ujrza艂em, jak siada na starej kanapie stoj膮cej przed telewizorem, mo偶e nawet zakrywa sobie kolana pledem, po czym z namaszczeniem zaczyna przerzuca膰 kartki ksi膮偶ki.

- To bardzo mi艂e z twojej strony - powiedzia艂a Cynthia, schyli艂a si臋 i cmokn臋艂a ciotk臋 w policzek chyba ju偶 po raz czwarty tego dnia.

- Szkoda mi by艂o wyrzuca膰 ksi膮偶ki - wyja艣ni艂a Tess. - Zastanawia艂am si臋, czy nie przekaza膰 ich w darze bibliotece, tylko kto by chcia艂 takie rzeczy sprzed trzydziestu lat? Jak si臋 czujesz, skarbie? - zwr贸ci艂a si臋 do Cynthii. - Wygl膮dasz na przem臋czon膮.

- Och, nic mi nie jest. A ty? Te偶 sprawiasz dzisiaj wra偶enie lekko ospa艂ej.

- Wszystko w porz膮dku - mrukn臋艂a Tess, mierz膮c mnie uwa偶nym spojrzeniem znad kraw臋dzi okular贸w do czytania.

Podnios艂em z pod艂ogi du偶膮 foliow膮 torb臋 ze sznurkowymi r膮czkami.

~ Mamy dla ciebie kilka prezent贸w.

- Och, nie trzeba by艂o sobie zawraca膰 g艂owy. Ale jak ju偶 s膮, to dawajcie.

Zawo艂ali艣my Grace, 偶eby by艂a przy tym, jak ciotka b臋dzie odbiera膰 nowe r臋kawice ogrodnicze, czerwono-zielony jedwabny szal i du偶膮 paczk臋 mieszanki herbatnikowej. Tess ze stosownym podziwem przyjmowa艂a ka偶dy prezent. Kiedy z torby wynurzy艂a si臋 paczka herbatnik贸w, Grace odezwa艂a si臋 pospiesznie:

- Te ciasteczka s膮 ode mnie. Ciociu Tess?

- S艂ucham, skarbie.

- Po co ci a偶 tyle papieru toaletowego?

- Grace! - sykn臋艂a Cynthia.

- To w艂a艣nie by艂o fopa - przypomnia艂em ma艂ej.

Tess machn臋艂a r臋k膮, chc膮c da膰 do zrozumienia, 偶e ani troch臋 nie czuje si臋 ura偶ona takim drobiazgiem. Jak wi臋kszo艣膰 starszych ludzi, i ona mia艂a tendencj臋 do nadmiernego gromadzenia zapas贸w niekt贸rych towar贸w. Dobrze wiedzia艂em, ile szafek w piwnicy jest wypchanych po brzegi paczkami z papierem toaletowym.

- Jak trafiam na wyprzeda偶 - wyja艣ni艂a - po prostu bior臋 kilka opakowa艅.

Kiedy Grace znikn臋艂a ponownie w piwnicy, Tess doda艂a:

- Gdy nadejdzie apokalipsa, zostan臋 jedyn膮 osob膮 mog膮c膮 przynajmniej podetrze膰 sobie ty艂ek.

Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e odbieranie prezent贸w bardzo j膮 wyczerpa艂o, gdy偶 odchyli艂a si臋 na oparcie fotela i g艂o艣no westchn臋艂a.

- Wszystko w porz膮dku? - zaniepokoi艂a si臋 Cynthia.

- Oczywi艣cie. - Nagle, jakby co艣 sobie przypomniawszy, ciotka sykn臋艂a: - Nie do wiary. Mia艂am kupi膰 pojemnik lod贸w dla Grace i zapomnia艂am.

- Nic nie szkodzi - odpar艂a moja 偶ona. -1 tak chcieli艣my zabra膰 ci臋 gdzie艣 na obiad. Mo偶e do Knickerbockera? Wiem, 偶e bardzo lubisz chrupki kartoflane.

- No, nie wiem - mrukn臋艂a Tess. - Chyba jestem dzisiaj troch臋 za bardzo zm臋czona. Lepiej zjedzmy tutaj. Mam troch臋 zapas贸w. Ale naprawd臋 zale偶a艂o mi na tych lodach.

- Mog臋 pojecha膰 do sklepu - zaproponowa艂em. Z domu ciotki by艂o bli偶ej do Derby ni偶 do Milford, nie w膮tpi艂em jednak, 偶e i tak bez trudu znajd臋 jaki艣 sklep.

- Chcia艂abym te偶 kilka innych rzeczy - odpar艂a ciotka. - Cynthio, mo偶e ty by艣 podjecha艂a do supermarketu. Szkoda czasu, 偶eby mu t艂umaczy膰, jak tam dojecha膰, bo pewnie i tak by nie trafi艂.

- Pewnie tak - przyzna艂a moja 偶ona.

- Poza tym chcia艂abym, 偶eby Terry zni贸s艂 mi par臋 rzeczy z gara偶u do piwnicy, skoro ju偶 tu jest. Bo chyba mog臋 ci臋 o to prosi膰, prawda, Terry?

- Oczywi艣cie.

Tess spisa艂a kr贸tk膮 list臋 zakup贸w i poda艂a j膮 Cynthii, kt贸ra oznajmi艂a, 偶e powinna wr贸ci膰 najdalej za p贸艂 godziny. Jak tylko odjecha艂a, poszed艂em do kuchni. Popatrzy艂em na korkow膮 tablic臋 wisz膮c膮 na 艣cianie nad telefonem. Jak dawniej by艂o na niej przypi臋te zdj臋cie Grace zrobione podczas wycieczki po Disney Worldzie. P贸藕niej zajrza艂em do zamra偶alnika, maj膮c nadziej臋, 偶e znajd臋 par臋 kostek lodu do sch艂odzenia wody, kt贸rej chcia艂em si臋 napi膰.

Na wprost oczu ujrza艂em du偶y pojemnik lod贸w czekoladowych. Wyj膮艂em go i zajrza艂em pod pokrywk臋. By艂 ledwie napocz臋ty. Doszed艂em do wniosku, 偶e w pewnym wieku luki pami臋ci nie s膮 niczym niezwyk艂ym.

- Hej, Tess - zawo艂a艂em. - Masz w lod贸wce ca艂y pojemnik lod贸w.

- Naprawd臋? - odkrzykn臋艂a z pokoju, udaj膮c zdumienie.

Odstawi艂em lody na miejsce, zamkn膮艂em zamra偶alnik, wr贸ci艂em i usiad艂em przy niej na kanapie.

- O co chodzi? - zapyta艂em.

- By艂am u lekarza - odpar艂a.

- Tak? Co艣 ci dolega?

- Ja umieram, Terry.

- Jak mam to rozumie膰? Co ci jest?

- Nie przejmuj si臋, nie padn臋 tu i teraz. Zosta艂o mi jakie艣 sze艣膰 miesi臋cy, mo偶e rok. Nikt tego nie umie dok艂adnie okres禄c. Niekt贸rzy ludzie doci膮gaj膮 do imponuj膮cego wieku, ale ja nie mam przed sob膮 d艂ugiej pogodnej staro艣ci. To nie dla mnie.

Szczerze m贸wi膮c, je艣li ju偶, to wola艂abym odej艣膰 szybko i bez b贸lu. Tak by艂oby o wiele 艂atwiej.

- Co ci dolega, Tess?

Wzruszy艂a ramionami.

- To ju偶 bez znaczenia. Zrobili mi ca艂膮 seri臋 bada艅. Niekt贸re chc膮 jeszcze powt贸rzy膰, 偶eby mie膰 niezbit膮 pewno艣膰, ale w膮tpi臋, by to cokolwiek zmieni艂o. Chodzi o to, 偶e zbli偶am si臋 do mety. Wola艂am powiedzie膰 ci o tym pierwszemu, bo Cynthia mia艂a ostatnio sporo traumatycznych przej艣膰. Dwudziestopi臋ciolecie, potem ten reporta偶...

- A wczoraj rano odebra艂a anonimowy telefon - doda艂em. - By艂a po nim wstrz膮艣ni臋ta.

Tess na chwil臋 zamkn臋艂a oczy, pokr臋ci艂a g艂ow膮 i odrzek艂a:

- 艢wiry. Jak tylko co艣 zobacz膮 w telewizji, od razu lec膮 do ksi膮偶ki telefonicznej.

- Pomy艣la艂em sobie dok艂adnie to samo.

- Cynthia i tak b臋dzie musia艂a si臋 kiedy艣 dowiedzie膰 o mojej chorobie. To pewnie tylko kwestia doboru odpowiedniej chwili.

Zadudni艂y ci臋偶kie st膮pania na schodach od piwnicy i po chwili zjawi艂a si臋 Grace ze swoim nowym skarbem pod pach膮.

- Czy wiecie, 偶e chocia偶 Ksi臋偶yc wygl膮da tak, jakby du偶o cz臋艣ciej zderza艂 si臋 z asteroidami, to zderze艅 na Ziemi by艂o w przesz艂o艣ci co najmniej tak samo du偶o, tyle 偶e na Ziemi jest atmosfera, dzi臋ki kt贸rej grunt si臋 szybko wyr贸wnuje i kratery znikaj膮, a na Ksi臋偶ycu w og贸le nie ma powietrza, dlatego tam wszystkie 艣lady po upadkach asteroid pozostaj膮 na zawsze.

- Ciekawa ksi膮偶ka, prawda? - zagadn臋艂a Tess.

Grace pokiwa艂a g艂ow膮.

- Zjad艂abym co艣 - rzuci艂a.

- Mama pojecha艂a do sklepu po par臋 rzeczy.

- To nie ma jej?

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- Nied艂ugo wr贸ci. Ale w lod贸wce stoi pojemnik lod贸w. Czekoladowych.

- Najlepiej we藕 sobie ca艂y pojemnik i wracaj na d贸艂 - doda艂a Tess. -1 nie zapomnij o 艂y偶eczce.

- Naprawd臋 mog臋? - zdziwi艂a si臋 Grace, gdy偶 by艂o to sprzeczne z zasadami dobrego wychowania, jakie jej wpajali艣my.

- Tak, wyj膮tkowo mo偶esz - odpar艂em.

Pobieg艂a do kuchni, przeci膮gn臋艂a sobie krzes艂o od sto艂u, 偶eby si臋gn膮膰 do zamra偶alnika, skwapliwie chwyci艂a pojemnik z lodami, zeskoczy艂a, wzi臋艂a z szuflady 艂y偶eczk臋 i pogna艂a z powrotem do piwnicy.

Kiedy spojrza艂em ponownie na ciotk臋, w jej oczach b艂yszcza艂y 艂zy.

- Wydaje mi si臋 jednak, 偶e powinna艣 sama powiedzie膰 Cynthii o swoim stanie.

Zacisn臋艂a palce na mojej d艂oni.

- Tak, oczywi艣cie, wcale nie zamierza艂am ci臋 o to prosi膰.

Chcia艂am tylko porozmawia膰 najpierw z tob膮, 偶eby艣 by艂 przygotowany do udzielenia jej pomocy, gdy pozna prawd臋.

- Nie jestem pewien, czy sam bardziej nie b臋d膮 potrzebowa艂 pomocy, 偶eby przez to przej艣膰.

Skwitowa艂a to smutnym u艣miechem.

- Okaza艂e艣 si臋 dla niej bardzo dobrym partnerem. A pewnie pami臋tasz, 偶e na pocz膮tku mia艂am do ciebie sporo zastrze偶e艅.

- Owszem, wcale si臋 z nimi nie kry艂a艣. - Ja te偶 zdoby艂em si臋 na u艣miech.

- Wydawa艂e艣 mi si臋 nazbyt powa偶ny, traktuj膮cy wszystko strasznie serio. Na szcz臋艣cie okaza艂e艣 si臋 dla niej idealnym partnerem. Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e trafi艂a w艂a艣nie na ciebie po tych traumatycznych przej艣ciach. - Nagle odwr贸ci艂a g艂ow臋 i mocniej zacisn臋艂a palce na moim r臋ku. - Jest co艣 jeszcze - doda艂a.

Jej ton nasun膮艂 mi straszliwe podejrzenie, 偶e chce mi zakomunikowa膰 co艣 o wiele wa偶niejszego ni偶 to, 偶e jest 艣miertelnie chora.

- O pewnych rzeczach powinnam ci powiedzie膰, dop贸ki jeszcze mog臋, 偶eby przed 艣mierci膮 uwolni膰 si臋 od tego brzemienia. Rozumiesz, co mam na my艣li?

- Chyba tak.

- A zosta艂o mi na to bardzo ma艂o czasu. Co b臋dzie, je艣li z jakich艣 powod贸w umr臋 ju偶 jutro? I je艣li nie b臋d臋 ju偶 mia艂a okazji powiedzie膰 ci tego, co powiniene艣 wiedzie膰? Problem polega na tym, 偶e wci膮偶 nie wiem, czy Cynthia w og贸le powinna si臋 o tym dowiedzie膰, czy to jej w czymkolwiek mo偶e pom贸c, bo moim zdaniem nasuwa tylko dalsze pytania, a niczego nie wyja艣nia.

I mo偶e jej przysporzy膰 dalszych cierpie艅, zamiast pom贸c.

- O co chodzi, Tess?

- 艢ci膮gnij lejce i wys艂uchaj mnie uwa偶nie. S膮dz臋, 偶e powiniene艣 o tym wiedzie膰, bo kt贸rego艣 dnia mo偶e si臋 to okaza膰 brakuj膮cym elementem uk艂adanki. Rozpatrywane w oderwaniu od innych fakt贸w niewiele znaczy, ale mo偶e w przysz艂o艣ci dowiesz si臋 czego艣 wi臋cej o tym, co spotka艂o moj膮 siostr臋, jej m臋偶a i Todda, a w贸wczas ta informacja mo偶e si臋 okaza膰 u偶yteczna.

Niby oddycha艂em, ale czu艂em si臋 tak, jakbym ju偶 dawno wstrzyma艂 oddech w oczekiwaniu, a偶 Tess ujawni kolejn膮 wielk膮 tajemnic臋.

- No co? - zapyta艂a, mierz膮c mnie takim wzrokiem, jakby mia艂a przed sob膮 g艂upka. - Nie chcesz wiedzie膰, o czym m贸wi臋?

- Chryste, Tess, przecie偶 umieram z ciekawo艣ci.

- Chodzi o pieni膮dze - wyrzuci艂a z siebie.

- Pieni膮dze?

Oci臋偶ale pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tak, o pieni膮dze. Wynik艂y ni st膮d, ni zow膮d.

- A sk膮d pochodzi艂y?

Unios艂a brwi.

- To dopiero jest pytanie, co? Sk膮d pochodzi艂y? Od kogo?

Przeci膮gn膮艂em d艂oni膮 po w艂osach na czubku g艂owy, gdy偶 zaczyna艂a mnie ogarnia膰 desperacja.

- Rzeczywi艣cie lepiej zacznij od pocz膮tku.

Tess zaczerpn臋艂a g艂臋boko powietrza przez nos.

- Wychowywanie Cynthii nie zapowiada艂o si臋 艂atwo, ale, jak ju偶 nieraz m贸wi艂am, nie mia艂am wyj艣cia. W og贸le nie dopuszcza艂am do siebie innej mo偶liwo艣ci. By艂a moj膮 siostrzenic膮, najbli偶sz膮 mi osob膮, z kt贸r膮 艂膮czy艂y mnie wi臋zy krwi. Kocha艂am j膮 jak w艂asn膮 c贸rk臋, kiedy wi臋c dosz艂o do tragedii, przyj臋艂am j膮 pod sw贸j dach. A by艂a wtedy ma艂膮 dzikusk膮. Dopiero gdy ca艂a jej rodzina znikn臋艂a bez 艣ladu, podzia艂a艂o to na ni膮 w pewien spos贸b trze藕wi膮co. Zacz臋艂a powa偶niej traktowa膰 偶yciowe sprawy, bardziej przyk艂ada膰 si臋 do nauki. Oczywi艣cie, nadal miewa艂a swoje wyskoki. Kt贸rego艣 wieczoru policja przywioz艂a j膮 do domu po tym, jak znale藕li u niej marihuan臋.

- Powa偶nie? - wyrwa艂o mi si臋.

Tess si臋 u艣miechn臋艂a.

- Na szcz臋艣cie sko艅czy艂o si臋 tylko na ostrze偶eniu. - Przytkn臋艂a palec do warg. - Ale niech to zostanie mi臋dzy nami.

- Jasne.

- W ka偶dym razie to oczywiste, 偶e gdy m艂odego cz艂owieka spotka co艣 podobnego, gdy straci ca艂膮 rodzin臋, pod艣wiadomie zyska przekonanie, 偶e zdoby艂 licencj臋 na robienie wszystkiego, co mu si臋 偶ywnie podoba, na wagarowanie, w艂贸czenie si臋 po nocach. Rozumiesz?

- Chyba tak.

- Ale z drugiej strony Cynthia pragn臋艂a wzi膮膰 si臋 w gar艣膰, jak gdyby przygotowa膰 si臋 na ewentualny powr贸t rodzic贸w, 偶eby im pokaza膰, 偶e si臋 nie stoczy艂a, tylko zrobi艂a co艣 u偶ytecznego ze swojego 偶ycia. Nawet kiedy zosta艂a sama, zale偶a艂o jej na tym, 偶eby rodzice byli z niej dumni. Dlatego zdecydowa艂a si臋 kontynuowa膰 nauk臋 w college鈥檜.

- Na Uniwersytecie Stanowym Connecticut - wtr膮ci艂em.

- Zgadza si臋. To dobra uczelnia. Ale i droga. Zachodzi艂am w g艂ow臋, jak sobie poradz臋 z takimi wydatkami. Oceny mia艂a niez艂e, ale nie takie, 偶eby si臋 stara膰 o pe艂ne stypendium, je艣li rozumiesz, o co mi chodzi. Zaczyna艂am si臋 ju偶 rozgl膮da膰 za jakim艣 kredytem dla niej.

- Jasne.

- Pierwsz膮 kopert臋 znalaz艂am w samochodzie, na prawym siedzeniu - oznajmi艂a niespodziewanie. - Le偶a艂a na widoku, wysz艂am z pracy, wsiad艂am do wozu, 偶eby wraca膰 do domu i wtedy ze zdziwieniem ujrza艂am na drugim fotelu kopert臋. Musisz wiedzie膰, 偶e samoch贸d zostawi艂am zamkni臋ty, ale z szyb膮 掳Puszczon膮 na centymetr. By艂o wtedy bardzo gor膮co i chcia艂am wpu艣ci膰 do 艣rodka odrobin臋 powietrza. Ale nawet przez t臋 szpark臋 koperta ledwie si臋 zmie艣ci艂a, bo by艂a dosy膰 gruba.

Przekrzywi艂em g艂ow臋 na bok.

- A w 艣rodku by艂a got贸wka?

- Prawie pi臋膰 tysi臋cy dolar贸w - przyzna艂a Tess. - W r贸偶nych u偶ywanych banknotach, pi膮tkach, dwudziestkach, setkach...

- Koperta wypchana got贸wk膮? I nie by艂o 偶adnego wyja艣nienia, 偶adnej kartki, niczego?

- Owszem, by艂a wiadomo艣膰.

Podnios艂a si臋 z fotela, podesz艂a do zabytkowego biurka stoj膮cego tu偶 przy drzwiach i wysun臋艂a szuflad臋.

- Natrafi艂am na to wszystko, gdy zacz臋艂am porz膮dkowa膰 piwnic臋, przegl膮da膰 pud艂a z ksi膮偶kami i starymi szparga艂ami.

Postanowi艂am zacz膮膰 uk艂ada膰 systematycznie swoje rzeczy, aby艣cie z Cynthi膮 mieli u艂atwione zadanie po mojej 艣mierci.

Wyci膮gn臋艂a z szuflady niewielki pakiet 艣ci艣ni臋tych gumk膮 bia艂ych kopert. Mog艂o by膰 ich w sumie kilkana艣cie, plik mia艂 grubo艣膰 centymetra.

- S膮 puste - wyja艣ni艂a. - Zbiera艂am jednak koperty, chocia偶 nic na nich nie ma, 偶adnego nazwiska czy adresu, ani te偶 znaczka, rzecz jasna. Wydawa艂o mi si臋, 偶e mo偶na b臋dzie zdj膮膰 z nich odciski palc贸w, gdyby kt贸rego艣 dnia okaza艂o si臋 to konieczne.

Pomy艣la艂em, 偶e g艂贸wnie b臋d膮 na nich odciski Tess, wi臋c ich warto艣膰 w roli materia艂u dowodowego jest bardzo w膮tpliwa. Nie zabiera艂em jednak g艂osu, gdy偶 nie jestem specjalist膮 z zakresu kryminalistyki. Nie potrafi艂em sobie nawet wyobrazi膰, 偶e mia艂bym naucza膰 chemii.

Tess wyci膮gn臋艂a spod gumki z艂o偶on膮 na czworo kartk臋 papieru.

- To jedyna wiadomo艣膰, jak膮 dosta艂am. By艂a w pierwszej kopercie. We wszystkich nast臋pnych by艂y ju偶 tylko pieni膮dze i nic poza tym.

Wzi膮艂em od niej lekko po偶贸艂k艂膮 ze staro艣ci kartk臋 zwyk艂ego papieru maszynowego i ostro偶nie roz艂o偶y艂em.

Wiadomo艣膰 by艂a pieczo艂owicie wystukana na maszynie wielkimi literami.

TO POMOC NA WYCHOWANIE CYNTHII. NA JEJ NAUK臉, NA WSZYSTKO, CO B臉DZIE KONIECZNE.

DOSTANIECIE WI臉CEJ, ALE MUSISZ 艢CI艢LE PRZESTRZEGA膯 ZASAD. NIC NIE M脫W CYNTHII O TYCH PIENI膭DZACH. NIKOMU O NICH NIE M脫W. I NIGDY NIE PR脫BUJ USTALI膯, SK膭D POCHODZ膭. NIGDY.

Tylko tyle.

Musia艂em przeczyta膰 lakoniczny tekst trzy razy, nim w ko艅cu podnios艂em wzrok na ciotk臋 stoj膮c膮 nade mn膮.

- Uszanowa艂am zasady - oznajmi艂a. - Nigdy nie powiedzia艂am Cynthii o pieni膮dzach. Nie m贸wi艂am o nich nikomu. I nawet nie pr贸bowa艂am ustali膰, kto mi podrzuca te koperty. Zreszt膮 odnajdowa艂am je nieoczekiwanie, w r贸偶nych miejscach. Jedna tkwi艂a w grubym katalogu 鈥濶ew Haven Register鈥, kt贸ry pewnego popo艂udnia znalaz艂am na progu. Nast臋pn膮 zn贸w znalaz艂am w samochodzie na siedzeniu, gdy wraca艂am z poczty.

- I nigdy nie zauwa偶y艂a艣 nikogo podejrzanego przy swoim aucie.

- Nie. S膮dz臋, 偶e cz艂owiek, kt贸ry mi je podrzuca艂, wcze艣niej uwa偶nie mnie obserwowa艂 i wybiera艂 odpowiedni moment, 偶eby unikn膮膰 zagro偶enia. I wiesz co? Zostawiaj膮c gdzie艣 samoch贸d, zawsze dba艂am o to, 偶eby szyba by艂a opuszczona na centymetr. Na wszelki wypadek.

- Ile tego w sumie by艂o?

- Mniej wi臋cej przez sze艣膰 lat czterdzie艣ci dwa tysi膮ce dolar贸w.

- Jezu...

Tess wyci膮gn臋艂a r臋k臋, 偶ebym odda艂 kartk臋 z wiadomo艣ci膮.

Starannie j膮 z艂o偶y艂a, wsun臋艂a pod gumk臋 i razem z pustymi kopertami schowa艂a pakiecik do szuflady biurka.

- Od jak dawna nie dostajesz ju偶 tych kopert? - zapyta艂em.

Zamy艣li艂a si臋 na kr贸tko.

- Chyba od pi臋tnastu lat, to znaczy od chwili, gdy Cynthia uko艅czy艂a studia. Mo偶esz mi wierzy膰, 偶e te pieni膮dze by艂y dla 掳as b艂ogos艂awie艅stwem. Bez nich w 偶aden spos贸b bym sobie nie poradzi艂a z op艂aceniem studi贸w, chyba 偶e sprzeda艂abym dom albo wyprosi艂a gdzie艣 kredyt pod zastaw hipoteczny.

- Wi臋c kto je podrzuca艂?

- A to jest pytanie za czterdzie艣ci dwa tysi膮ce dolar贸w. My艣lisz, 偶e przez te wszystkie lata nie 艂ama艂am sobie nad tym g艂owy? Mo偶e jej matka? Mo偶e ojciec? A mo偶e oboje?

- Co by oznacza艂o, 偶e prze偶yli ca艂y ten okres. A przynajmniej prze偶y艂o jedno z nich. Mo偶e nawet 偶yje gdzie艣 do dzisiaj. Tylko je艣li tak by艂o, je艣li kto艣 z nich m贸g艂 ci臋 艣ledzi膰, 偶eby bezpiecznie podrzuci膰 pieni膮dze, to dlaczego nie nawi膮za艂 kontaktu?

- Teraz sam rozumiesz, 偶e takie gdybanie nie ma najmniejszego sensu - powiedzia艂a Tess. - Poza tym od pocz膮tku by艂am przekonana, 偶e moja siostra nie 偶yje, 偶e zgin臋艂a wraz z ca艂膮 rodzin膮. By艂am prawie pewna, 偶e ponie艣li 艣mier膰 tamtej nocy, kiedy znikn臋li bez 艣ladu.

- Je艣li zgin臋li, to cz艂owiek, kt贸ry podrzuca艂 ci pieni膮dze, musia艂 w jaki艣 spos贸b czu膰 si臋 odpowiedzialny za ich 艣mier膰 i w ten spos贸b pr贸bowa艂 naprawi膰 wyrz膮dzon膮 krzywd臋.

- Ju偶 wiesz, dlaczego tyle lat milcza艂am. Ta sprawa rodzi tylko wi臋cej pyta艅, zamiast cokolwiek wyja艣nia膰. Pieni膮dze same z siebie wcale nie s膮 dowodem, 偶e rodzice Cynthii prze偶yli. Ale nie 艣wiadcz膮 te偶 o ich 艣mierci.

- Co艣 jednak znacz膮 - odpar艂em. - Kiedy przesta艂y przychodzi膰, gdy sta艂o si臋 jasne, 偶e nie dostaniesz ju偶 ani centa, dlaczego wtedy nie zawiadomi艂a艣 policji? Mo偶na by wszcz膮膰 na nowo zamkni臋te 艣ledztwo.

Tess popatrzy艂a mi prosto w oczy.

- M贸g艂by艣 sobie pomy艣le膰, 偶e zwyczajnie ba艂am si臋 zm膮ci膰 wod臋 w wiaderku, ale w tej konkretnej sprawie, Terry, po prostu nie umia艂am rozs膮dzi膰, czy faktycznie chcia艂abym zna膰 prawd臋. Owszem, ba艂am si臋, ale g艂贸wnie tego, jak bardzo ta prawda, je艣li uda艂oby si臋 j膮 wy艣wietli膰, skrzywdzi Cynthi臋. Ci膮g艂y niepok贸j da艂 mi si臋 mocno we znaki. Nie wiem, w jakim stopniu przyspieszy艂 rozw贸j mojej choroby. Specjali艣ci m贸wi膮, 偶e stres ma zgubny wp艂yw na cia艂o cz艂owieka.


- Te偶 tak s艂ysza艂em. Mo偶e powinna艣 z kim艣 o tym porozmawia膰?

- Ju偶 pr贸bowa艂am - odpar艂a lekcewa偶膮co Tess. - Widzia艂am si臋 z wasz膮 doktor Kinzler.

Zamruga艂em szybko.

- Powa偶nie?

- Cynthia wspomnia艂a mi kiedy艣, 偶e zapisali艣cie si臋 do niej na terapi臋, zadzwoni艂am wi臋c i um贸wi艂am si臋 na par臋 wizyt.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie jestem gotowa na to, by si臋 otworzy膰 przed nieznajomym cz艂owiekiem. Pewne sprawy powinny pozosta膰 w rodzinie.

Dolecia艂 nas odg艂os samochodu skr臋caj膮cego na podjazd.

- Sam musisz zadecydowa膰, czy powiedzie膰 o tym Cynthii - rzuci艂a szybko Tess. - Oczywi艣cie m贸wi臋 o kopertach. O swojej chorobie sama jej powiem w najbli偶szym czasie.

Trzasn臋艂y drzwi auta. Wyjrza艂em przez okno. Cynthia obesz艂a samoch贸d i otworzy艂a baga偶nik.

- Musz臋 to sobie najpierw przemy艣le膰 - odpar艂em. - Nie wiem jeszcze, co zrobi臋. Ale dzi臋kuj臋, 偶e mnie wtajemniczy艂a艣. - Urwa艂em na chwil臋. - Szkoda, 偶e dopiero teraz.

- Ja te偶 tego 偶a艂uj臋.

Otworzy艂y si臋 drzwi i wesz艂a Cynthia z kilkoma papierowymi torbami pe艂nymi zakup贸w. R贸wnocze艣nie z piwnicy wypad艂a Grace, przyciskaj膮c do piersi pojemnik lod贸w czekoladowych, jakby to by艂a jej ukochana maskotka. By艂a usmarowana lodami od ucha do ucha.

Cynthia obrzuci艂a j膮 pytaj膮cym wzrokiem. Po jej minie domy艣li艂em si臋 natychmiast, 偶e nabra艂a podejrze艅, i偶 wys艂anie jej do sklepu by艂o wy艂膮cznie pretekstem.

- Jak tylko odjecha艂a艣, okaza艂o si臋, 偶e mam jednak pojemnik lod贸w w zamra偶alniku, tylko o nim zapomnia艂am - wyja艣ni艂a Tess. - Ale reszta rzeczy by艂a mi naprawd臋 potrzebna. A skoro dzi艣 s膮 moje urodziny, to lepiej zacznijmy szykowa膰 przyj臋cie.

Kiedy wszed艂em do pokoju Grace, 偶eby da膰 jej ca艂usa na dobranoc, 艣wiat艂o by艂o ju偶 zgaszone, ale dostrzeg艂em jej sylwetk臋 pod oknem. Patrzy艂a na rozgwie偶d偶one niebo przez sw贸j teleskop.

Serce mi si臋 艣cisn臋艂o, gdy ujrza艂em, iloma warstwami nieudolnie na艂o偶onej ta艣my samoprzylepnej naprawi艂a sama u艂amane mocowanie tubusu do statywu.

- Skarbie - zacz膮艂em.

Strzeli艂a palcami w powietrzu, nie odrywaj膮c oczu od teleskopu. Kiedy moje oczy przywyk艂y nieco do mroku, zauwa偶y艂em te偶 le偶膮c膮 na 艂贸偶ku otwart膮 ksi膮偶k臋 o kosmosie.

- Co tam obserwujesz? - zapyta艂em.

- Nic specjalnego.

- To kiepsko.

- Wcale nie. Je艣li nie nadlatuje 偶adna asteroida, kt贸ra mog艂aby zniszczy膰 Ziemi臋, to wcale nie jest 藕le.

- Trudno si臋 z tym nie zgodzi膰.

- Nie chcia艂abym, 偶eby cokolwiek sta艂o si臋 tobie i mamie.

Gdyby jaka艣 asteroida mia艂a spa艣膰 na nasz dom cho膰by rano, ju偶 teraz powinnam j膮 dostrzec, wi臋c mo偶ecie spa膰 spokojnie.

Przeci膮gn膮艂em d艂oni膮 po jej w艂osach i ramieniu.

- Tato, przeszkadzasz mi w obserwacji - powiedzia艂a z wyrzutem.

- Przepraszam.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e ciotka Tess jest chora.

No nie, musia艂a pods艂uchiwa膰. Zamiast siedzie膰 z ksi膮偶k膮 w piwnicy, na pewno przyczai艂a si臋 gdzie艣 na szczycie schod贸w.

- Grace, czy偶by艣...

- Bo chyba wcale si臋 nie cieszy艂a ze swoich urodzin - doda艂a. - Ja zawsze bardzo si臋 ciesz臋, gdy s膮 moje urodziny.

- Jak b臋dziesz starsza, przekonasz si臋, 偶e urodziny wcale nie s膮 a偶 tak wspania艂e. Obchodzi艂a艣 je dopiero kilka razy. Ka偶da atrakcyjna nowinka po pewnym czasie powszednieje.

- Co znaczy s艂owo 鈥瀗owinka鈥?

- Co艣, co jest dla kogo艣 nowe, a przez to atrakcyjne. Pewnie sama rozumiesz, 偶e po d艂u偶szym czasie to co艣 mo偶e si臋 nawet znudzi膰. Ale dop贸ki jest nowink膮, wydaje si臋 bardzo kusz膮ce.

- Aha - mrukn臋艂a, przesuwaj膮c teleskop odrobin臋 w lewo. - Ksi臋偶yc dzisiaj bardzo jasno 艣wieci. Doskonale wida膰 wszystkie kratery.

- Id藕 ju偶 do 艂贸偶ka.

- Jeszcze minutk臋 - zaprotestowa艂a. - Spijcie spokojnie i nie martwcie si臋 dzisiaj asteroidami.

Postanowi艂em, 偶e tego dnia b臋d臋 wyrozumia艂y i nie ka偶臋 jej k艂a艣膰 si臋 natychmiast. Zgoda na to, 偶eby dziecko w jej wieku po艂o偶y艂o si臋 nieco p贸藕niej spa膰 ze wzgl臋du na zainteresowanie budow膮 Uk艂adu S艂onecznego, nie wyda艂a mi si臋 przest臋pstwem zas艂uguj膮cym na interwencj臋 urz臋dnik贸w z biura ochrony praw dziecka. Poca艂owa艂em j膮 wi臋c delikatnie w ucho, wy艣lizn膮艂em si臋 na korytarz i podrepta艂em do naszej sypialni.

Cynthia, kt贸ra wcze艣niej 偶yczy艂a Grace dobrej nocy, siedzia艂a w 艂贸偶ku i przegl膮da艂a jakie艣 czasopismo, ale chyba tylko w zadumie przerzuca艂a kartki, w og贸le nie zwracaj膮c uwagi na tre艣膰.

- Jutro rano musz臋 za艂atwi膰 w centrum kilka pilnych spraw - powiedzia艂a, nie podnosz膮c g艂owy znad magazynu. - Trzeba kupi膰 Grace nowe tenis贸wki.

- Te nie wygl膮daj膮 jeszcze na zniszczone.

- Nie s膮 zniszczone, ale za ma艂e. Lada moment palce jej wyjd膮 na zewn膮trz. Chcesz pojecha膰 z nami?

- Jasne - odpar艂em. - A wcze艣niej zajm臋 si臋 strzy偶eniem trawy. B臋dziemy mogli zje艣膰 lunch na mie艣cie.

- Dzisiejsze popo艂udnie up艂yn臋艂o w mi艂ej atmosferze - zauwa偶y艂a. - Szkoda, 偶e tak rzadko je藕dzimy do Tess.

- Mo偶emy j膮 odwiedza膰 raz w tygodniu.

- Tak s膮dzisz? - u艣miechn臋艂a si臋 sk膮po.

- Oczywi艣cie. Raz mo偶emy j膮 przywie藕膰 do nas na obiad, kiedy indziej pojecha膰 do Knickerbockera czy nawet do tej restauracji z owocami morza nad sam膮 cie艣nin膮. Na pewno by jej si臋 spodoba艂o.

- By艂aby zachwycona. Mia艂am wra偶enie, 偶e dzisiaj w臋drowa艂a my艣lami gdzie艣 daleko. I chyba zaczyna cierpie膰 na zaniki pami臋ci. Upar艂a si臋 na te lody, a przecie偶 mia艂a ca艂y pojemnik w lod贸wce.

Powiesi艂em spodnie na oparciu krzes艂a i zacz膮艂em rozpina膰 koszul臋.

- No c贸偶 - mrukn膮艂em. - To chyba nic szczeg贸lnego.

Tess nie powiedzia艂a na razie Cynthii o swoich problemach ze zdrowiem. Chyba nie chcia艂a psu膰 mi艂ego nastroju, jaki zapanowa艂 po powrocie mojej 偶ony ze sklepu. Tak wi臋c skoro to Tess mia艂a zdecydowa膰, kiedy ujawni膰 przykre wiadomo艣ci, czu艂em si臋 zwyczajnie g艂upio, rozmawiaj膮c o niej z Cynthi膮, kt贸ra o niczym nie wiedzia艂a.

Ale jeszcze wi臋kszym brzemieniem spocz臋艂a mi na barkach niespodziewana informacja o pieni膮dzach z tajemniczego 藕r贸d艂a, kt贸re przez lata zasila艂y bud偶et domowy Tess. Jakie mia艂em prawo, by trzyma膰 t臋 wiedz臋 wy艂膮cznie dla siebie? Z pewno艣ci膮 Cynthia by艂a bardziej ode mnie uprawniona do poznania owej tajemnicy. Tyle 偶e Tess wola艂a jej na razie o niczym nie m贸wi膰, gdy偶 uwa偶a艂a, 偶e i tak jest ona ostatnio nara偶ona na wystarczaj膮co du偶y stres, a z t膮 opini膮 nie mog艂em si臋 nie zgodzi膰. Przynajmniej chwilowo.

Tote偶 z tym wi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 zapyta艂em Cynthi臋, czy wie, 偶e jej ciotka wykupi艂a par臋 sesji terapeutycznych u doktor Kinzler. Kiedy jednak zacz臋艂a si臋 g艂owi膰, czemu Tess powiedzia艂a o tym tylko mnie, a nie jej, szybko postanowi艂em zmieni膰 temat.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂a podejrzliwie.

- Ta, jasne. Jestem tylko troch臋 zm臋czony, nic wi臋cej - odpar艂em, prostuj膮c si臋 w samych bokserkach. Wyszorowa艂em z臋by, wsun膮艂em si臋 do 艂贸偶ka i u艂o偶y艂em na boku, ty艂em do niej.

Cynthia rzuci艂a czasopismo na pod艂og臋, zgasi艂a 艣wiat艂o, a po paru sekundach obj臋艂a mnie i zacz臋艂a wodzi膰 palcami po mojej piersi, wreszcie wsun臋艂a mi d艂o艅 pod bielizn臋.

- Bardzo jeste艣 zm臋czony? - zapyta艂a szeptem.

- Nie tak bardzo - mrukn膮艂em, odwracaj膮c si臋 do niej.

- Pragn臋 si臋 czu膰 przy tobie bezpieczna - szepn臋艂a, przyci膮gaj膮c moj膮 g艂ow臋 do siebie.

- Podobno dzisiejszej nocy nie zagra偶aj膮 nam 偶adne asteroidy - odpar艂em.

Wydaje mi si臋, 偶e gdyby nocna lampka by艂a jeszcze zapalona, dostrzeg艂bym szeroki u艣miech na jej ustach.

Cynthia usn臋艂a prawie od razu. Ja nie mia艂em tyle szcz臋艣cia.

Przez d艂ugi czas gapi艂em si臋 w sufit, przewraca艂em z boku na bok, zerka艂em na wskazania cyfrowego budzika. Kiedy zmienia艂a si臋 liczba oznaczaj膮ca minuty, zaczyna艂em rytmicznie odlicza膰 w my艣lach do sze艣膰dziesi臋ciu, ciekaw, czy jestem w stanie utrzyma膰 sekundowy rytm. Potem przekr臋ca艂em si臋 na plecy i na nowo zaczyna艂em od gapienia si臋 w sufit. Oko艂o trzeciej w nocy moje nerwowe ruchy obudzi艂y Cynthi臋, kt贸ra zapyta艂a chrapliwym g艂osem:

- Dobrze si臋 czujesz?

- Tak. Spij, nie przeszkadzaj sobie.

Nie dawa艂y mi spokoju jej ewentualne pytania. Gdybym potrafi艂 odpowiedzie膰, sk膮d si臋 bra艂a got贸wka w bia艂ych kopertach podrzucana Tess w celu op艂acenia studi贸w Cynthii, pewnie natychmiast wyjawi艂bym jej t臋 tajemnic臋.

Nie, to nie by艂a prawda. Niekt贸re odpowiedzi budz膮 tylko wiele dalszych pyta艅. Za艂贸偶my, 偶e wiedzia艂bym, i偶 te pieni膮dze by艂y podrzucane przez kogo艣 z jej zaginionej rodziny. Za艂贸偶my nawet, 偶e wiedzia艂bym, przez kogo.

I tak nie potrafi艂bym wyja艣ni膰 motyw贸w takiego dzia艂ania.

Za艂贸偶my wi臋c, 偶e pieni膮dze podrzuca艂 kto艣 spoza rodziny.

Tylko kto? Kt贸偶 obcy m贸g艂by si臋 czu膰 na tyle odpowiedzialny za los Cynthii, za to, co spotka艂o jej matk臋, ojca i brata, 偶eby podrzuca膰 pieni膮dze przeznaczone na jej wychowanie?

Wreszcie zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy nie powinienem zawiadomi膰 policji, zmusi膰 Tess do ujawnienia przechowywanej kartki z wiadomo艣ci膮 oraz pustych kopert. Mo偶e mimo up艂ywu lat skrywana przez nie tajemnica by艂a na tyle charakterystyczna, 偶e wsp贸艂czesne metody kryminalistyki zdo艂a艂yby j膮 wydoby膰 na 艣wiat艂o dzienne?

Zak艂adaj膮c, rzecz jasna, 偶e w policji da艂oby si臋 jeszcze znale藕膰 kogo艣, kto zechcia艂by wr贸ci膰 do tamtej zapomnianej sprawy.

Przecie偶 wyl膮dowa艂a po艣r贸d spraw umorzonych przed wielu laty.

Kiedy telewizja szykowa艂a reporta偶, pojawi艂y si臋 spore trudno艣ci w odnalezieniu kogokolwiek, kto pami臋ta艂by jeszcze tamto dochodzenie. Tylko z tego powodu producenci zdecydowali si臋 nakr臋ci膰 rozmow臋 z tym emerytowanym 艣ledczym z Arizony na tle jego nowej przyczepy mieszkalnej, kt贸ry okaza艂 si臋 pod艂ym kutasem i jedyne, co mia艂 do zaoferowania, to insynuacje, 偶e Cynthia mia艂a co艣 wsp贸lnego ze znikni臋ciem jej rodzic贸w i brata.

Zatem tak naprawd臋 przewala艂em si臋 w 艂贸偶ku, gdy偶 nie dawa艂a mi spokoju 艣wiadomo艣膰, 偶e wiem o czym艣, co dla Cynthii pozostaje tajemnic膮, a co tylko mnie przypomina, jak wiele fakt贸w w tej sprawie pozostaje wci膮偶 nieznanych.

Kiedy 偶ona z c贸rk膮 by艂y zaj臋te wybieraniem nowych tenis贸wek, zajrza艂em do ksi臋garni. Przegl膮da艂em w艂a艣nie jedn膮 z wcze艣niejszych powie艣ci Philipa Rotha, kt贸rej jako艣 dot膮d nie przeczyta艂em, gdy do 艣rodka wpad艂a Grace. Za ni膮 wkroczy艂a Cynthia, nios膮c torb臋 z zakupami.

- Umieram z g艂odu - oznajmi艂a Grace, obejmuj膮c mnie obur膮cz w pasie.

- Masz nowe tenis贸wki?

Odsun臋艂a si臋 na krok i zademonstrowa艂a mi je jak modelka, wyci膮gaj膮c przed siebie najpierw jedn膮 nog臋, potem drug膮. By艂y to bia艂e adidasy z r贸偶owymi wstawkami.

- A co jest w torbie? - zdziwi艂em si臋.

- Jej stare tenis贸wki - wyja艣ni艂a Cynthia. - Musia艂a zosta膰 w nowych. Nie jeste艣 g艂odny?

By艂em. Odstawi艂em ksi膮偶k臋 Rotha na p贸艂k臋 i zjechali艣my ruchomymi schodami na parter centrum handlowego, gdzie mie艣ci艂y si臋 bary przek膮skowe. Grace upar艂a si臋 na McDonalda, tote偶 dali艣my jej gar艣膰 drobnych, a sami w barze naprzeciwko zam贸wili艣my po kanapce i porcji zupy b艂yskawicznej. Cynthia bez przerwy zerka艂a na sal臋 McDonalda, 偶eby nawet na chwil臋 nie straci膰 c贸rki z oczu. Jak zwykle w sobotnie popo艂udnie w centrum panowa艂 spory ruch, zw艂aszcza tutaj, na parterze.

Tylko gdzieniegdzie wida膰 by艂o jeszcze wolne stoliki, ale i przy nich miejsca szybko si臋 zape艂nia艂y.

呕ona by艂a tak zaj臋ta pilnowaniem Grace, 偶e sam musia艂em odebra膰 przy kasie dwie plastikowe tace z kanapkami i miseczkami zupy, serwetkami i sztu膰cami jednorazowymi.

- Zaj臋艂a dla nas stolik - powiedzia艂a Cynthia.

Spojrza艂em na drug膮 stron臋 hali. Grace siedzia艂a przy czteroosobowym stoliku i wci膮偶 energicznie macha艂a do nas r臋k膮, cho膰 ju偶 dawno j膮 zauwa偶yli艣my. Swojego big maca mia艂a ju偶 rozpakowanego, frytki wysypywa艂y si臋 z torebki na tac臋.

- Bueee - j臋kn臋艂a z obrzydzeniem, spojrzawszy na moj膮 kremow膮 zup臋 z broku艂贸w, a偶 siedz膮ca przy s膮siednim stoliku kobieta w b艂臋kitnym p艂aszczu spojrza艂a w nasz膮 stron臋, u艣miechn臋艂a si臋 wyrozumiale i pochyli艂a znowu nad swoim lunchem.

Usiad艂em naprzeciwko Cynthii, maj膮c Grace po prawej. Od razu zwr贸ci艂em uwag臋, 偶e 偶ona w napi臋ciu spogl膮da gdzie艣 w dal. Obejrza艂em si臋, pod膮偶aj膮c za jej wzrokiem, ale nie zauwa偶y艂em niczego szczeg贸lnego.

- O co chodzi? - zapyta艂em.

- O nic - odpar艂a, wbijaj膮c z臋by w swoj膮 kanapk臋 z kurczakiem i sa艂at膮.

- Na co tak patrzy艂a艣?

- Na nic - b膮kn臋艂a wymijaj膮co.

Grace zacz臋艂a na tempo wpycha膰 sobie frytki do ust, przegryzaj膮c je z niezwyk艂膮 pr臋dko艣ci膮.

Cynthia znowu zapatrzy艂a si臋 ponad moim ramieniem.

- Cyn, na co si臋 tak gapisz? - zapyta艂em ponownie.

Tym razem nie zaprzeczy艂a natychmiast, przyznaj膮c tym samym, 偶e co艣 jednak wpad艂o jej w oko.

- Jest tam pewien cz艂owiek - powiedzia艂a w zamy艣leniu.

A kiedy zacz膮艂em si臋 odwraca膰, rzuci艂a pospiesznie: - Nie patrz na niego.

- Co jest w nim takiego niezwyk艂ego?

- Nic - mrukn臋艂a.

Westchn膮艂em g艂o艣no i chyba unios艂em wzrok do nieba.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Cyn, nie mo偶esz si臋 tak nachalnie gapi膰 na jakiego艣...

- On wygl膮da jak Todd - powiedzia艂a.

Niech jej b臋dzie, przemkn臋艂o mi przez my艣l. Ju偶 to przerabiali艣my. Najwa偶niejsze, by zachowa膰 spok贸j.

- Jasne - odrzek艂em. - Co w nim jest takiego, 偶e wydaje ci si臋 podobny do twojego brata?

- Sama nie wiem. Po prostu co艣... W moich oczach wygl膮da tak, jak m贸g艂by dzisiaj wygl膮da膰 Todd.

- O czym m贸wicie? - zaciekawi艂a si臋 Grace.

- Nic wa偶nego. - Zwr贸ci艂em si臋 ponownie do Cynthii: - Opisz mi go, a ja obr贸c臋 si臋 niby przypadkiem, 偶eby tak偶e mu si臋 przyjrze膰.

- Ma ciemne w艂osy, jest ubrany w br膮zow膮 marynark臋. Je jakie艣 chi艅skie danie. W tej chwili pasztecik z jajkiem. Wygl膮da jak m艂odsza wersja mojego ojca, ale starsza wersja Todda. M贸wi臋 ca艂kiem powa偶nie.

Obr贸ci艂em si臋 powoli na sto艂eczku, pr贸buj膮c sprawia膰 wra偶enie, jakbym spogl膮da艂 na szyldy okolicznych bar贸w, usi艂uj膮c wybra膰 ten, w kt贸rym znajd臋 jeszcze co艣 ciekawego do zjedzenia.

Od razu go zauwa偶y艂em. Zgarnia艂 j臋zykiem z serwetki jakie艣 okruchy zjedzonego do po艂owy pasztecika. Widzia艂em kilka zdj臋膰 Todda, kt贸re Cynthia trzyma艂a w swoich pude艂kach z rodzinnymi pami膮tkami, pomy艣la艂em wi臋c, 偶e to ca艂kiem prawdopodobne, i偶 tak w艂a艣nie m贸g艂by wygl膮da膰 jej brat dobiegaj膮cy czterdziestki. By艂 nieco oty艂y, o nalanej twarzy i czarnych w艂osach. M贸g艂 mie膰 oko艂o stu osiemdziesi臋ciu centymetr贸w wzrostu, chocia偶 trudno to by艂o oceni膰, dop贸ki siedzia艂 przy stoliku.

Odwr贸ci艂em si臋 do Cynthii.

- Wygl膮da jak tysi膮ce innych ludzi - odpar艂em.

- Chc臋 mu si臋 lepiej przyjrze膰 - powiedzia艂a Cynthia.

Podnios艂a si臋 z miejsca, nim zd膮偶y艂em zaprotestowa膰.

- Skarbie... - mrukn膮艂em, gdy mnie mija艂a, robi膮c taki gest, jakbym chcia艂 j膮 z艂apa膰 za r臋k臋. Ale nie starczy艂o mi na to odwagi.

- Dok膮d idzie mamusia?

- Do 艂azienki.

- Ja te偶 musz臋 i艣膰 do 艂azienki - rzuci艂a Grace, po czym obr贸ci艂a si臋 na sto艂ku i wyprostowa艂a nogi, 偶eby si臋 przyjrze膰 swoim nowym bucikom.

- Mama p贸jdzie z tob膮, jak wr贸ci - odrzek艂em.

Przygl膮da艂em si臋 uwa偶nie, jak Cynthia rusza 艂ukiem wzd艂u偶 bar贸w, oddalaj膮c si臋 od tajemniczego m臋偶czyzny. Obesz艂a niemal ca艂膮 hal臋, 偶eby podej艣膰 do niego z drugiej strony, od ty艂u.

Kiedy zbli偶y艂a si臋 do jego stolika, szybko skr臋ci艂a i stan臋艂a na ko艅cu kolejki do lady McDonalda, sk膮d zerkn臋艂a kilka razy w kierunku domniemanego Todda, staraj膮c si臋 sprawia膰 wra偶enie znudzonej i zniecierpliwionej.

Kiedy usiad艂a z powrotem przy stoliku, postawi艂a przed Grace ma艂y pojemnik z czekoladowym deserem. R臋ce jej si臋 tak trz臋s艂y, 偶e ledwie zdo艂a艂a 艣ci膮gn膮膰 przezroczyst膮 pokrywk臋, nim postawi艂a kubeczek na tacy ma艂ej.

- O rety! - sykn臋艂a z podziwem Grace.

Cynthia chyba nawet nie zauwa偶y艂a tej niezwyk艂ej u naszej c贸rki reakcji. Popatrzy艂a na mnie i powiedzia艂a cicho:

- To on.

- Cyn...

- To m贸j brat.

- Daj spok贸j. To nie mo偶e by膰 Todd.

- Zd膮偶y艂am mu si臋 dok艂adnie przyjrze膰. To na pewno on.

Jestem pewna, 偶e to m贸j brat, podobnie jak nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e obok nas siedzi Grace.

Ta unios艂a szybko wzrok znad lodowego deseru.

- Jest tu tw贸j brat? - zapyta艂a z o偶ywieniem. - Todd?

- Lepiej zajmij si臋 swoimi lodami - poradzi艂a jej Cynthia.

- Przecie偶 wiem, jak ma na imi臋 - zaoponowa艂a Grace. - Twoim ojcem by艂 Clayton, a matk膮 Patricia - powiedzia艂a z naciskiem, jakby przed ca艂膮 klas膮 odpowiada艂a na pytanie nauczycielki.

- Grace! - ofukn臋艂a j膮 Cynthia.

Serce zacz臋艂o mi szybciej bi膰. Na nic dobrego si臋 nie zanosi艂o.

- Id臋 z nim porozmawia膰 - doda艂a.

Ot贸偶 to.

- Nie mo偶esz! - sykn膮艂em. - Zrozum, to niemo偶liwe, aby to by艂 Todd. Na mi艂o艣膰 bosk膮, czy s膮dzisz, 偶e gdyby tw贸j brat m贸g艂 teraz swobodnie porusza膰 si臋 po centrum handlowym i zajada膰 si臋 chi艅szczyzn膮 w miejscu publicznym, nie podszed艂by do ciebie, 偶eby si臋 przywita膰? I to on pierwszy powinien ci臋 rozpozna膰. Zachowujesz si臋 jak inspektor Clouseau, kr膮偶ysz wok贸艂 niego tak, 偶e dla wszystkich musi by膰 jasne, i偶 mu si臋 przygl膮dasz. A to po prostu zwyk艂y facet, kt贸ry tylko przypadkiem jest troch臋 podobny do twojego brata. Je艣li podejdziesz do niego i zaczniesz rozmawia膰, jakby naprawd臋 by艂 Toddem, we藕mie ci臋 za wariatk臋...

- W艂a艣nie wychodzi - rzuci艂a Cynthia z odcieniem paniki w g艂osie.

Obejrza艂em si臋. Tamten wsta艂 od stolika, po raz ostatni otar艂 usta papierow膮 serwetk膮, zgni贸t艂 j膮 w kulk臋 i rzuci艂 na papierowy talerzyk. Zostawi艂 tac臋 na stole, jakby nie chcia艂o mu si臋 jej przenie艣膰 do kosza na 艣mieci, i ruszy艂 w kierunku toalety.

- Kto jest inspektorem... Cloozou? - zaciekawi艂a si臋 Grace.

- Przecie偶 nie p贸jdziesz za nim do ubikacji - doda艂em.

Cynthia siedzia艂a na sto艂ku usztywniona, jakby w os艂upieniu spogl膮daj膮c na plecy m臋偶czyzny oddalaj膮cego si臋 ku zej艣ciu do toalet. Musia艂 si臋 w nim pojawi膰 jeszcze raz, wychodz膮c.

- Chcesz i艣膰 za nim do m臋skiej toalety? - zwr贸ci艂a si臋 Grace do matki.

- Ko艅cz lody - mrukn臋艂a Cynthia.

Siedz膮ca przy s膮siednim stoliku kobieta w b艂臋kitnym p艂aszczu d艂uba艂a widelcem w swojej sa艂atce, udaj膮c, 偶e wcale nas nie s艂ucha.

Uzmys艂owi艂em sobie, 偶e zosta艂o mi zaledwie kilka sekund na wyperswadowanie 偶onie tego, czego wkr贸tce mo偶emy wszyscy 偶a艂owa膰.

- Pami臋tasz, co mi powiedzia艂a艣, jak tylko si臋 poznali艣my?

O tym, 偶e wsz臋dzie widujesz ludzi, kt贸rzy przypominaj膮 ci zaginionych cz艂onk贸w rodziny?

- Powinien zaraz stamt膮d wyj艣膰. Chyba 偶e jest drugie wyj艣cie. Nie wiesz, czy jest stamt膮d drugie wyj艣cie?

- Chyba nie ma - odpar艂em. - To ca艂kiem zrozumia艂e, 偶e wsz臋dzie ich widzisz. Przez ca艂e 偶ycie ich wypatrywa艂a艣. Pami臋tasz, jak przed laty ogl膮da艂em program Larry鈥檈go Kinga? Rozmawia艂 wtedy z facetem, kt贸rego syn mia艂 jakoby zgin膮膰 z r膮k OJ. Simpsona. Je艣li mnie pami臋膰 nie myli, nazywa艂 si臋 Goldman. Powiedzia艂 wtedy Larry鈥檈mu, 偶e ilekro膰 na autostradzie zauwa偶a samoch贸d jad膮cy w charakterystyczny spos贸b, jakby za kierownic膮 siedzia艂 jego syn, rusza za nim w po艣cig i sprawdza dokumenty kieruj膮cego, chc膮c si臋 upewni膰, 偶e to nie jego syn, chocia偶 nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e jego syn nie 偶yje, i dobrze wie, 偶e to bezsensowne...

- Sk膮d mo偶esz wiedzie膰, czy Todd nie 偶yje? - przerwa艂a mi Cynthia.

- Czuj臋 to. Ale nie o to przecie偶 teraz chodzi. Chcia艂em ci unaoczni膰...

- Wychodzi. Skr臋ca do ruchomych schod贸w.

Poderwa艂a si臋 z miejsca i wybieg艂a z baru.

- Jasna cholera! - sykn膮艂em.

- Tato! - oburzy艂a si臋 Grace.

Obr贸ci艂em si臋 do niej.

- Zosta艅 tu i nigdzie nie odchod藕, jasne?

Pokiwa艂a g艂ow膮 z 艂y偶eczk膮 pe艂n膮 lod贸w zawieszon膮 w p贸艂 drogi do ust.

Kobieta przy s膮siednim stoliku obejrza艂a si臋 na nas. Pochwyci艂em jej spojrzenie.

- Przepraszam, czy nie zechcia艂aby pani przez minut臋 rzuci膰 okiem na moj膮 c贸rk臋?

Wytrzeszczy艂a oczy ze zdumienia, jakby nie wiedzia艂a, co powiedzie膰.

- Tylko na minut臋 - doda艂em mi臋kko, by wzbudzi膰 jej zaufanie, po czym skoczy艂em na r贸wne nogi, nie daj膮c jej nawet szansy na odmow臋.

Ruszy艂em za Cynthi膮. Zd膮偶y艂em jeszcze dostrzec, jak 艣ledzony przez ni膮 m臋偶czyzna znika mi z oczu u podn贸偶a ruchomych schod贸w. Parter centrum handlowego by艂 zat艂oczony, tote偶 Cynthia nie mog艂a za nim pobiec, dzieli艂o j膮 od niego kilkana艣cie os贸b zje偶d偶aj膮cych na d贸艂. Mniej wi臋cej taki sam dystans rozdzieli艂 na wst臋dze schod贸w j膮 i mnie.

M臋偶czyzna zeskoczy艂 na podest i poszed艂 energicznym krokiem do wyj艣cia. Cynthia pr贸bowa艂a si臋 przeciska膰 mi臋dzy lud藕mi zje偶d偶aj膮cymi przed ni膮, ale drog臋 zatarasowa艂a jej para trzymaj膮ca w poziomie w贸zek z ma艂ym brzd膮cem. Nie da艂o si臋 go wymin膮膰.

Po zej艣ciu ze schod贸w pobieg艂a za oddalaj膮cym si臋 m臋偶czyzn膮, kt贸ry by艂 ju偶 prawie w drzwiach.

- Todd! - zawo艂a艂a.

Nie zareagowa艂. Pchn膮艂 pierwsze drzwi wahad艂owe, kt贸re szybko si臋 za nim zamkn臋艂y, po czym tak samo szybko min膮艂 drugie i wyszed艂 na parking. Prawie dogoni艂em 偶on臋, nim zd膮偶y艂a dobiec do drzwi.

- Cynthio! - zawo艂a艂em.

Nie zwr贸ci艂a na mnie uwagi tak samo, jak on na ni膮. Kiedy wypad艂a na parking, zawo艂a艂a jeszcze raz:

- Todd!

Tak偶e bez rezultatu. Podbieg艂a wi臋c do m臋偶czyzny i chwyci艂a go za rami臋.

Przystan膮艂, odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 ze zdumieniem na zadyszan膮, podniecon膮 obc膮 kobiet臋.

- O co chodzi? - zapyta艂.

- Przepraszam - wydusi艂a z siebie Cynthia, z trudem 艂api膮c oddech. - Mia艂am wra偶enie, 偶e si臋 znamy.

Dogoni艂em ich. Facet popatrzy艂 na mnie takim wzrokiem, jakby chcia艂 zapyta膰: 鈥濩o tu si臋 dzieje, do diab艂a?鈥.

- To chyba pomy艂ka - wycedzi艂.

- Jeste艣 Todd - rzuci艂a desperacko moja 偶ona.

- Todd? - pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Przykro mi, prosz臋 pani, ale nie znam 偶adnego...

- Dobrze wiem, kim jeste艣 - przerwa艂a mu Cynthia. - Widz臋 u ciebie rysy naszego ojca. Masz ten sam wykr贸j oczu...

- Przepraszam - wtr膮ci艂em. - Moja 偶ona uwa偶a, 偶e jest pan podobny do jej brata, z kt贸rym nie widzia艂a si臋 od bardzo dawna.

Cynthia obrzuci艂a mnie piorunuj膮cym spojrzeniem.

- Uwa偶asz mnie za wariatk臋? - sykn臋艂a. Odwr贸ci艂a si臋 z powrotem do nieznajomego i powiedzia艂a: - W porz膮dku, kim zatem pan jest? Prosz臋 powiedzie膰, jak si臋 pan nazywa.

- Prosz臋 pani, naprawd臋 mnie nie interesuj膮 pani problemy, dlatego prosz臋 si臋 ode mnie odczepi膰, dobra?

Przesun膮艂em si臋 o krok, by stan膮膰 mi臋dzy nimi, i sil膮c si臋 na maksymalnie 艂agodny ton, zwr贸ci艂em si臋 do niego:

- 艢wietnie rozumiem, 偶e znalaz艂 si臋 pan w trudnej i niezrozumia艂ej sytuacji, ale gdyby zechcia艂 pan powiedzie膰, jak si臋 nazywa, wiele by to wyja艣ni艂o mojej 偶onie.

- To jaka艣 bzdura - warkn膮艂. - Nie musz臋 si臋 przed wami legitymowa膰.

- Widzisz? - rzuci艂a zza moich plec贸w Cynthia. - Wiem, 偶e to ty, tylko z jakich艣 powod贸w nie chcesz si臋 do tego przyzna膰.

Odci膮gn膮艂em j膮 na bok i szepn膮艂em:

- Mo偶esz da膰 mi chwil臋? - Odwr贸ci艂em si臋 do m臋偶czyzny i poprosi艂em: - Ca艂a rodzina mojej 偶ony przed laty znikn臋艂a bez siadu. Od dawna nie widzia艂a swojego brata, a pan jakim艣 sposobem jej go przypomina. W pe艂ni zrozumiem, je艣li pan odm贸wi? lecz gdyby zechcia艂 pan pokaza膰 jaki艣 dow贸d to偶samo艣ci, Prawo jazdy albo co艣 w tym rodzaju, by艂aby to dla mnie nieoceniona przys艂uga, dzi臋ki temu m贸g艂bym j膮 艂atwiej uspokoi膰.

Wyja艣niliby艣my t臋 spraw臋 definitywnie, raz na zawsze.

Przez chwil臋 spogl膮da艂 mi prosto w oczy.

- Chyba wie pan, 偶e ona powinna si臋 leczy膰?

Nie odpowiedzia艂em.

W ko艅cu westchn膮艂, si臋gn膮艂 do tylnej kieszeni spodni, wyci膮gn膮艂 portfel i wyj膮艂 z niego plastikow膮 kart臋.

- Prosz臋 - mrukn膮艂, podtykaj膮c mi j膮 pod nos.

By艂o to prawo jazdy ze stanu Nowy Jork, wystawione na niejakiego Jeremy鈥檈go Sloana mieszkaj膮cego w Youngstown. Zdj臋cie potwierdza艂o, 偶e rozmawiamy w艂a艣nie z tym cz艂owiekiem.

- Mog臋 na chwilk臋? - zapyta艂em, unosz膮c r臋k臋. Skin膮艂 g艂ow膮, wi臋c wzi膮艂em od niego prawo jazdy, odwr贸ci艂em si臋 do Cynthii i pokaza艂em jej. - Przekonaj si臋 sama.

Wzi臋艂a ostro偶nie kart臋 dwoma palcami za sam r贸g i przebieg艂a j膮 wzrokiem, podczas gdy jej oczy zachodzi艂y ju偶 艂zami.

Przenios艂a wzrok ze zdj臋cia na stoj膮cego za mn膮 cz艂owieka, wyci膮gn臋艂a prawo jazdy w jego stron臋 i szepn臋艂a:

- Bardzo przepraszam. Prosz臋 mi wybaczy膰.

Wzi膮艂 od niej dokument, schowa艂 z powrotem do portfela, z politowaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮 i mamrocz膮c co艣 pod nosem, ruszy艂 w g艂膮b parkingu. Z jego mamrotania wy艂owi艂em tylko jedno s艂owo: 鈥瀢ariatka鈥.

- Chod藕my, Cyn - powiedzia艂em. - Wracajmy po Grace.

- Grace? - zdziwi艂a si臋. - Zostawi艂e艣 j膮 sam膮?

- Pod czyj膮艣 opiek膮. Uspok贸j si臋.

Pogna艂a jednak p臋dem do drzwi i przez hal臋 do ruchomych schod贸w. Pobieg艂em za ni膮. Z niejakim trudem przedarli艣my si臋 przez t艂um z powrotem do naszego stolika w barze McDonalda, na kt贸rym wci膮偶 sta艂y trzy nasze plastikowe tace - dwie ze styropianowymi miseczkami po zupie i z niedojedzonymi kanapkami, trzecia z pustymi plastikowymi opakowaniami po jedzeniu Grace.

Ale jej samej nigdzie w pobli偶u nie by艂o.

Znikn臋艂a te偶 kobieta w b艂臋kitnym p艂aszczu.

- Gdzie, do diab艂a...

- Och, m贸j Bo偶e! - zacz臋艂a Cynthia. - Zostawi艂e艣 j膮 tu sam膮?

Ca艂kiem sam膮, zdan膮 tylko na siebie?!

- Powtarzam, 偶e zostawi艂em j膮 pod opiek膮 kobiety, kt贸ra siedzia艂a tutaj. - Ugryz艂em si臋 w j臋zyk, aby nie powiedzie膰, 偶e gdyby nie jej zwariowana pogo艅 za nieznajomym facetem, nie musia艂bym biec jej na ratunek, zostawiaj膮c Grace sam膮 w barze. - Nie mog艂y si臋 oddali膰 za daleko.

- Co to za kobieta? - rzuci艂a ostro. - Jak wygl膮da艂a?

- Nie pami臋tam. Przeci臋tna starsza pani. Mia艂a na sobie b艂臋kitny p艂aszcz. Siedzia艂a przy s膮siednim stoliku i przygl膮da艂a si臋 nam...

Zostawi艂a niedoko艅czon膮 sa艂atk臋 na kartonowej tacce, a obok niej kubeczek z ciemnym napojem, chyba coca-col膮 albo pepsi. Wygl膮da艂o na to, 偶e i ona oddali艂a si臋 w po艣piechu.

- Ochrona - warkn膮艂em w desperacji, usi艂uj膮c uwolni膰 sw贸j g艂os nawet od 艣lad贸w paniki. - Ka偶臋 im wypatrywa膰 kobiety w b艂臋kitnym p艂aszczu prowadz膮cej za r臋k臋 ma艂膮 dziewczynk臋... - Urwa艂em, rozgl膮daj膮c si臋 po hali, jakbym wypatrywa艂 najbli偶szego ochroniarza.

- Nie widzieli tu pa艅stwo ma艂ej dziewczynki? - zapyta艂a Cynthia, wodz膮c spojrzeniem po ludziach zajmuj膮cych najbli偶sze stoliki. Spogl膮dali na siebie w zak艂opotaniu, wzruszali ramionami, marszczyli brwi. - O艣miolatki. Siedzia艂a na tym miejscu.

Ogarn臋艂o mnie przemo偶ne poczucie bezradno艣ci. Obejrza艂em si臋 w stron臋 kas McDonalda, jakbym liczy艂 na to, 偶e obca kobieta postanowi艂a zafundowa膰 Grace jeszcze jedne lody, chocia偶 zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e nasza c贸rka jest na to za sprytna. Mia艂a dopiero osiem lat, ale zd膮偶y艂a ju偶 zaliczy膰 celuj膮co zaj臋cia z przechodzenia przez ulic臋 i...

Cynthia, kt贸ra tymczasem zd膮偶y艂a wyj艣膰 na 艣rodek sali, zacz臋艂a nawo艂ywa膰 na ca艂y g艂os:

- Grace! Grace!

Niespodziewanie tu偶 za moimi plecami rozleg艂o si臋:

- Cze艣膰, tato.

Odwr贸ci艂em si臋 na pi臋cie.

- Dlaczego mama tak krzyczy? - zapyta艂a zdziwiona Grace.

- Gdzie艣 ty by艂a, do pioruna?! - warkn膮艂em na ni膮. Cynthia zauwa偶y艂a nas i ruszy艂a biegiem w nasz膮 stron臋. - Co si臋 sta艂o z t膮 kobiet膮, kt贸ra mia艂a si臋 tob膮 opiekowa膰?

- Zadzwoni艂 jej telefon i powiedzia艂a, 偶e musi i艣膰 - odpar艂a rzeczowo Grace. - A ja naprawd臋 musia艂am i艣膰 do ubikacji.

M贸wi艂am ci o tym ju偶 wcze艣niej. Dlaczego wszyscy si臋 tak na nas gapi膮?

Cynthia z艂apa艂a Grace pod r臋ce, unios艂a j膮 i przytuli艂a do siebie. Je艣li mia艂em jeszcze jakie艣 resztki wyrzut贸w sumienia co do tajemnicy, kt贸r膮 Tess zdradzi艂a tylko mnie, pozby艂em si臋 ich w jednej chwili. Uzna艂em, 偶e nasza rodzina nie potrzebuje wi臋cej 偶adnych kontakt贸w z chaosem.

Ca艂膮 drog臋 do domu pokonali艣my w milczeniu.

Kiedy dotarli艣my na miejsce, okaza艂o si臋, 偶e lampka automatycznej sekretarki na obudowie telefonu rytmicznie mruga. Wiadomo艣膰 nagra艂a producentka Deadline. We tr贸jk臋 stali艣my w kuchni jak wmurowani, wys艂uchuj膮c, 偶e skontaktowa艂 si臋 z nimi jaki艣 telewidz. Podobno zarzeka艂 si臋, 偶e wie, co mog艂o si臋 przydarzy膰 rodzicom i bratu Cynthii.

Cynthia oddzwoni艂a natychmiast, musia艂a jednak zaczeka膰 na powr贸t redaktorki, kt贸ra w艂a艣nie wysz艂a ze studia po kaw臋. Kiedy wreszcie uzyska艂a z ni膮 po艂膮czenie, zapyta艂a niecierpliwie:

- Kto to by艂? M贸j brat?

Odnios艂em wra偶enie, 偶e i tak by艂a prze艣wiadczona, 偶e w艂a艣nie widzia艂a go w centrum handlowym. Taki przebieg zdarze艅 by艂by dla niej ca艂kiem uzasadniony.

Ale producentka reporta偶u odpar艂a, 偶e to nie by艂 jej brat, tylko jaka艣 kobieta podaj膮ca si臋 za jasnowidz膮c膮 albo co艣 w tym rodzaju. Podobno m贸wi艂a jednak bardzo wiarygodnie.

Cynthia odwiesi艂a s艂uchawk臋 i powiedzia艂a:

- Jaka艣 nawiedzona zadzwoni艂a z informacj膮, 偶e wie, co si臋 wtedy sta艂o.

- Super! - wykrzykn臋艂a Grace.

No pewnie, pomy艣la艂em. Brakowa艂o nam tylko jasnowidz贸w.

Rzeczywi艣cie kurewsko super.

- S膮dz臋, 偶e powinni艣my przynajmniej wys艂ucha膰, co ma do powiedzenia - uzna艂a Cynthia.

By艂 ju偶 p贸藕ny wiecz贸r i siedzieli艣my przy kuchennym stole, na pr贸偶no usi艂uj膮c si臋 skupi膰 nad roz艂o偶on膮 gazet膮. Cynthia w og贸le nie by艂a w stanie my艣le膰 o niczym innym poza tym telefonem od producent贸w reporta偶u dotycz膮cym jasnowidz膮cej kobiety. Ja natomiast b艂膮dzi艂em my艣lami zupe艂nie gdzie indziej.

A偶 do kolacji nie mieli艣my specjalnie czasu, lecz gdy Grace zamkn臋艂a si臋 w swoim pokoju, 偶eby odrobi膰 jakie艣 zaleg艂e lekcje, Cynthia stan臋艂a ty艂em do mnie przy zlewie i zaj臋ta zmywaniem rzek艂a po chwili:

- Musimy o tym porozmawia膰.

- Nie bardzo wiem, o czym mieliby艣my rozmawia膰 - odpar艂em. - Do redakcji telewizyjnej zadzwoni艂a jaka艣 jasnowidz膮ca, a to naprawd臋 niewiele si臋 r贸偶ni od sytuacji, gdy dzwoni艂 jaki艣 facet i zapewnia艂, 偶e twoja rodzina znikn臋艂a w niespodziewanej dziurze czasoprzestrzeni. Wcale bym si臋 nie zdziwi艂, gdyby ta kobieta ujrza艂a w swojej wizji twoj膮 rodzin臋 jad膮c膮 na grzbiecie brontozaura albo peda艂uj膮c膮 z zapa艂em w poje藕dzie Freda Flintstone鈥檃.

Cynthia wytar艂a r臋ce w 艣cierk臋, odwr贸ci艂a si臋 do mnie i oznajmi艂a:

- Jeste艣 obrzydliwy.

Podnios艂em g艂ow臋 znad napisanego tragiczn膮 angielszczyzn膮 Wypracowania na temat Whitmana.

~ S艂ucham?

- To, co powiedzia艂e艣, jest obrzydliwe. Przemawia przez ciebie nienawi艣膰.

- Nic podobnego.

- Jeste艣 na mnie w艣ciek艂y. Za moje dzisiejsze zachowanie.

Za to, co si臋 wydarzy艂o w centrum handlowym.

Nie odpowiedzia艂em. W tym, co m贸wi艂a, by艂o troch臋 prawdy.

Nie zamienili艣my ze sob膮 ani s艂owa od chwili, gdy zgarn臋li艣my Grace od stolika w barze McDonalda. By艂o par臋 rzeczy, kt贸re chcia艂em jej powiedzie膰, ale jako艣 nie mog艂em si臋 na to zdoby膰.

Przede wszystkim mia艂em tego do艣膰. Cynthia musia艂a zmieni膰 swoje nastawienie. Musia艂a si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e jej rodzice i brat znikn臋li bez 艣ladu, 偶e dwudziesta pi膮ta rocznica tamtego zdarzenia niczego nowego nie wnios艂a i 偶e podrz臋dny reporta偶 telewizyjny nie wzbudzi艂 szerokiego zainteresowania telewidz贸w. Musia艂a te偶 zrozumie膰, 偶e od znikni臋cia jej rodziny min臋艂o wiele czasu, i cho膰 niew膮tpliwie by艂o to zdarzenie tragiczne, teraz mia艂a w艂asn膮 rodzin臋, wi臋c je艣li nie zamierza艂a dla niej 偶y膰 tera藕niejszo艣ci膮, je艣li wola艂a ci膮gle wraca膰 my艣lami do tamtej rodziny, kt贸ra zapewne od dawna ju偶 nie istnia艂a, to...

Nic jednak nie powiedzia艂em. Nie mog艂em si臋 zdoby膰 na poruszenie tego tematu. Ale nie by艂em te偶 w stanie okaza膰 cho膰by odrobiny wsp贸艂czucia, gdy ju偶 wr贸cili艣my do domu. Rozsiad艂em si臋 w saloniku, w艂膮czy艂em telewizor i zacz膮艂em rytmicznie prze艂膮cza膰 kana艂y, nie mog膮c si臋 na niczym skupi膰 d艂u偶ej ni偶 przez trzy minuty. Cynthia popad艂a w gor膮czk臋 sprz膮tania. Odkurza艂a, szorowa艂a 艂azienk臋, ustawia艂a puszki z zupami w spi偶arni. By艂a gotowa robi膰 w domu wszystko, byle tylko nie rozmawia膰 ze mn膮. Nigdy nic dobrego nie wynika艂o z naszych sprzeczek, ale cz臋sto dom wygl膮da艂 po nich tak, jakby zaraz mia艂 si臋 w nim zjawi膰 fotograf z redakcji czasopisma 鈥濰ome and Garden鈥.

Najbardziej by艂em wkurzony na tego czubka, kt贸ry zadzwoni艂 z samego rana po obejrzeniu reporta偶u w Deadline.

Niemniej, przerzucaj膮c na biurku niesprawdzone jeszcze prace uczni贸w, odpowiedzia艂em:

- Wcale nie jestem z艂y.

- Przecie偶 widz臋, 偶e jeste艣 - odrzek艂a. - 艢wietnie wiem, kiedy si臋 w艣ciekasz. Przykro mi z powodu tego, co si臋 zdarzy艂o. Przykro mi, 偶e ucierpieli艣cie na tym i ty, i Grace. Przykro mi te偶 z powodu tego faceta, kt贸rego narazi艂am na zdenerwowanie. Wprawi艂am w zak艂opotanie nie tylko siebie, ale nas wszystkich. Co wi臋cej chcia艂by艣 ode mnie us艂ysze膰? Co mam jeszcze powiedzie膰? Czy nie zapisa艂am si臋 ju偶 na kuracj臋 u doktor Kinzler? Co jeszcze mia艂abym zrobi膰? Chodzi膰 na spotkania co tydzie艅, zamiast co dwa tygodnie? A mo偶e wola艂by艣, 偶ebym zacz臋艂a przyjmowa膰 jakie艣 leki, kt贸re st艂umi艂yby m贸j b贸l, pomog艂y zapomnie膰 o wszystkim, co mi si臋 przytrafi艂o? Czy wtedy by艂by艣 zadowolony?

Rzuci艂em na biurko sw贸j czerwony d艂ugopis i sykn膮艂em:

- Jezu Chryste...

- A mo偶e by艂by艣 szcz臋艣liwszy, gdybym od was odesz艂a?

- Nie wyg艂upiaj si臋.

- Nie mo偶esz ju偶 tego znie艣膰, prawda? No to wyobra藕 sobie, 偶e ja te偶 nie mog臋. Ja te偶 mam tego do艣膰. My艣lisz, 偶e mam ochot臋 na dalsze kontakty z wariatami? My艣lisz, 偶e nie wiem, jak idiotycznie to wszystko wygl膮da? Jak 偶a艂o艣nie wypadam, kiedy podczas ka偶dej sesji musz臋 pokornie wys艂uchiwa膰 wszystkiego, co ona ma mi do powiedzenia? Tylko jakie mam inne wyj艣cie?

A gdyby to samo spotka艂o Grace?

Spojrza艂em na ni膮.

- Nie wa偶 si臋 nawet my艣le膰 w ten spos贸b.

- Gdyby艣my j膮 utracili? Gdyby kt贸rego艣 dnia zagin臋艂a bez 艣ladu? Wyobra藕 sobie, co by艣 czu艂 miesi膮ce i lata po jej zagini臋ciu. Oczywi艣cie nie maj膮c bladego poj臋cia o tym, co jej si臋 sta艂o.

- Nie zamierzam z tob膮 dyskutowa膰 w taki spos贸b - oznajmi艂em.

- No to wyobra藕 sobie jeszcze, 偶e po latach odbierasz telefon od kogo艣, kto na przyk艂ad mia艂 jak膮艣 wizj臋 na temat Grace albo co艣 w tym rodzaju i twierdzi, 偶e wie, gdzie ona jest. Chcesz mi wm贸wi膰, 偶e zlekcewa偶y艂by艣 tego cz艂owieka?

Zagryz艂em z臋by i odwr贸ci艂em g艂ow臋.

- W艂a艣nie tak by艣 si臋 zachowa艂? Tylko dlatego, 偶eby nie wyj艣膰 na g艂upca? Bo ba艂by艣 si臋 okaza膰 zaniepokojenie i desperacj臋?

A gdyby by艂a cho膰by jedna szansa na milion, 偶e ten cz艂owiek naprawd臋 co艣 wie? Gdyby wcale nie by艂 stukni臋ty, ale mia艂 wra偶enie, 偶e naprawd臋 co艣 widzia艂, 偶e zna jaki艣 klucz pomocny w interpretacji cho膰by ulotnego z艂udzenia? I gdyby rzeczywi艣cie istnia艂a szansa na jej odnalezienie?

Spu艣ci艂em g艂ow臋 i opar艂em czo艂o na d艂oniach, a w oczy wpad艂o mi zdanie:

Najbardziej znana publikacja pana Whitmana nosi tytu艂 Leaves of Grass, kt贸ry wielu ludziom kojarzy si臋 z marihuan膮, ale tak nie jest, cho膰 naprawd臋 trudno uwierzy膰, 偶e autor wiersza pod tytu艂em I Sing The Body Electric nie by艂 przynajmniej przez jaki艣 czas na haju鈥.

Kiedy nazajutrz wpad艂em na korytarzu na Lauren Wells, wyj膮tkowo nie by艂a w sportowym stroju. Mia艂a na sobie elegancki czarny T-shirt i stylowe d偶insy. Cynthii zapewne wystarczy艂by jeden rzut oka, 偶eby okre艣li膰, jakiej s膮 marki. Kt贸rego艣 wieczoru, gdy ogl膮dali艣my jeszcze program American Idol na naszym ma艂ym, przeno艣nym sypialnianym telewizorku, wskaza艂a mi uczestniczk臋 nieudolnie na艣laduj膮c膮 Bette Midler w piosence Wind Beneath My Wings, i powiedzia艂a:

- Nosi d偶insy marki Sevens.

Nie mia艂em poj臋cia, czy Lauren te偶 wybra艂a d偶insy marki Sevens, ale wygl膮da艂a w nich pon臋tnie, nic wi臋c dziwnego, 偶e m臋ska cz臋艣膰 starszych uczni贸w wyci膮ga艂a szyje, by na ni膮 spojrze膰 od ty艂u, gdy defilowa艂a po korytarzu szko艂y.

Zaczepi艂a mnie, gdy nadchodzi艂em z przeciwka.

- Jak si臋 dzi艣 miewasz? - zagadn臋艂a. - Lepiej?

Co prawda nie mog艂em sobie przypomnie膰, bym si臋 jej zwierza艂 podczas naszej ostatniej rozmowy, 偶e nie czuj臋 si臋 najlepiej, lecz mimo to odpar艂em:

- Och, tak, czuj臋 si臋 doskonale. A ty?

- W porz膮dku - odrzek艂a. - Chocia偶 wczoraj niewiele brakowa艂o, 偶ebym posz艂a wcze艣niej do domu. Kilka dni temu dziewczyna, z kt贸r膮 studiowa艂am na ostatnim roku, zgin臋艂a w wypadku samochodowym w Hartfordzie, o czym dowiedzia艂am si臋 przez internet od przyjaci贸艂ki, tote偶 mia艂am bardzo kiepskie popo艂udnie.

- Dobrze si臋 zna艂y艣cie? - zapyta艂em.

Lauren lekko wzruszy艂a ramionami.

- C贸偶, by艂a z mojego roku. Przez kilka minut po tym, jak dowiedzia艂am si臋 od znajomych o jej 艣mierci, nie mog艂am sobie przypomnie膰, jak wygl膮da艂a. Nie by艂y艣my ze sob膮 zwi膮zane ani zaprzyja藕nione. Na niekt贸rych zaj臋ciach siada艂a tu偶 za mn膮.

Niemniej i tak prze偶y艂am szok na wiadomo艣膰 o tragicznym losie kogo艣, kogo zna艂am. W takim stanie cz艂owiek inaczej patrzy na swoje 偶ycie i w innym 艣wietle ocenia przy艣wiecaj膮ce mu cele.

W艂a艣nie dlatego o ma艂o nie poprosi艂am wczoraj o zast臋pstwo.

- Zawsze trzeba weryfikowa膰 swoje cele - przyzna艂em, niezbyt pewny, czy wypowied藕 Lauren jest rzeczywi艣cie dowodem jej wsp贸艂czucia. - R贸偶ne rzeczy si臋 zdarzaj膮. - Czu艂em si臋 mniej wi臋cej tak, jakbym to ja spowodowa艂 贸w wypadek, w kt贸rym kto艣 zgin膮艂, ale zarazem mia艂em przeczucie, 偶e Lauren tylko gra na zw艂ok臋, pr贸buj膮c mnie wci膮gn膮膰 w dyskusj臋 o tragedii ca艂kiem mi nieznanej osoby, a i jej niezbyt bliskiej.

Obok przechodzi艂y dzieciaki spiesz膮ce do swoich klas, obchodzi艂y nas z obu stron niczym 偶ywa rw膮ca fala op艂ywaj膮ca przeszkod臋 tkwi膮c膮 w samym nurcie.

- Wi臋c jaka ona jest naprawd臋? - zapyta艂a Lauren.

- Kto?

- Paula Malloy. Z Deadline. Naprawd臋 jest tak sympatyczna, jak wydaje si臋 w telewizji? Bo ja odnosz臋 wra偶enie, 偶e jest bardzo mi艂a.

- Ma wspania艂e z臋by - odpar艂em. Wzi膮艂em j膮 pod rami臋 i poci膮gn膮艂em w stron臋 rz臋du szafek pod 艣cian膮, 偶eby nie tarasowa膰 ruchu na 艣rodku korytarza.

- Pomy艣la艂am w艂a艣nie, 偶e... skoro jeste艣 do艣膰 blisko z dyrektorem Carruthersem... bo jeste艣, prawda? - zagadn臋艂a.

- Z Rollym? Owszem, znamy si臋 od dawna.

- Troch臋 mi niezr臋cznie o tym wspomina膰, ale... kilka dni temu siedzia艂 w pokoju nauczycielskim i musia艂... a przynajmniej zdaje mi si臋, 偶e widzia艂... Czy nie wspomnia艂 ci w rozmowie, 偶e wk艂ada艂am co艣 do twojej przegr贸dki na wiadomo艣ci, a potem to wyj臋艂am?

- No c贸偶, prawd臋 m贸wi膮c...

- No tak, to prawda, 偶e co艣 tam zostawi艂am, ale po namy艣le dosz艂am do wniosku, 偶e to nie najlepszy pomys艂, wi臋c zabra艂am z powrotem swoj膮 wiadomo艣膰, zanim jeszcze dotar艂o do mnie, 偶e pan Carruthers... to znaczy Roland... m贸g艂 wszystko widzie膰, wi臋c i tak zapewne ci powiedzia艂, zatem... przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mog艂am r贸wnie dobrze zostawi膰 t臋 kartk臋, bo przynajmniej by艣 wiedzia艂, co my艣l臋, zamiast si臋 tylko domy艣la膰, co na niej by艂o...

- Lauren, nie masz si臋 czym przejmowa膰. To drobiazg - przerwa艂em jej, gdy偶 sam nie by艂em pewien, czy chc臋 wiedzie膰, jak膮 wiadomo艣膰 mi wtedy zostawi艂a. Przede wszystkim nie chcia艂em w tych okoliczno艣ciach dodatkowo komplikowa膰 sobie 偶ycia. A ju偶 z pewno艣ci膮 nie 偶yczy艂em sobie komplikacji zwi膮zanych z Lauren Wells, nawet gdyby reszta mojego 偶ycia do grobowej deski mia艂a si臋 przedstawia膰 wy艂膮cznie w r贸偶owych barwach.

- Napisa艂am do was oboje, do ciebie i Cynthii, by艣cie si臋 zastanowili, czy nie chcecie czasami wpa艣膰 do mnie. Mog艂abym 艣ci膮gn膮膰 jak膮艣 grupk臋 przyjaci贸艂, 偶eby艣my wszyscy si臋 troch臋 rozerwali, skoro macie tyle wa偶nych spraw na g艂owie. Ale po namy艣le uzna艂am, 偶e to dow贸d w艣cibstwa z mojej strony, prawda?...

- No c贸偶, raczej troskliwo艣ci - odpar艂em. - Mo偶e kiedy艣... - Zaraz jednak pomy艣la艂em, 偶e za nic w 艣wiecie.

- W ka偶dym razie... - doda艂a Lauren, unosz膮c wysoko brwi, cho膰 tylko na sekund臋 - ...idziesz dzi艣 po szkole na festyn? Zapowiedzieli obecno艣膰 kilku gwiazd z ostatniej serii Ocalonych, maj膮 rozdawa膰 autografy...

- Nie my艣la艂em o tym - odpar艂em.

- W ka偶dym razie ja id臋.

- Trudno b臋dzie mi si臋 wyrwa膰. Musz臋 jecha膰 z Cynthi膮 do New Haven. Chodzi o ten reporta偶 telewizyjny. Nic wielkiego, chc膮 dokr臋ci膰 ci膮g dalszy.

Natychmiast po偶a艂owa艂em, 偶e jej to zdradzi艂em. Rozpromieni艂a si臋 w jednej chwili i rzek艂a:

- To b臋dziesz musia艂 mi opowiedzie膰 szczeg贸艂owo o przebiegu tego nagrania.

U艣miechn膮艂em si臋 tylko, po czym rzuci艂em, 偶e musz臋 ju偶 i艣膰 do klasy, ale kiedy si臋 oddali艂em i zszed艂em jej z oczu, a偶 pokr臋ci艂em g艂ow膮 do swoich my艣li.

Obiad zjedli艣my wcze艣niej, 偶eby mie膰 czas na dojazd do filii redakcji telewizji Fox w New Haven, poza tym chcieli艣my za艂atwi膰 opiekunk臋 dla Grace na czas naszej nieobecno艣ci, ale Cynthia oznajmi艂a, 偶e obdzwoni艂a ju偶 wszystkie agencje i nie zdo艂a艂a 艣ci膮gn膮膰 偶adnej ze znanych nam ju偶 os贸b.

- Przecie偶 mog臋 zosta膰 w domu sama - o艣wiadczy艂a c贸rka, gdy ju偶 szykowali艣my si臋 do wyjazdu. Nigdy wcze艣niej nie zostawa艂a w domu sama i z pewno艣ci膮 nie zamierzali艣my akurat tego dnia obala膰 przyj臋tego zwyczaju, zamierzali艣my to od艂o偶y膰 na jakie艣 pi臋膰 albo sze艣膰 lat.

- Nie licz na to, moja droga - odpar艂em. - Lepiej skup si臋 na swojej ksi膮偶ce o kosmosie albo na szkolnej pracy domowej b膮d藕 na czymkolwiek innym, dop贸ki jeszcze nie wyjechali艣my.

- Nie mog臋 nawet pos艂ucha膰, co ta pani b臋dzie mia艂a do powiedzenia? - zapyta艂a Grace.

- Nie mo偶esz - rzuci艂a Cynthia, nim zd膮偶y艂em odpowiedzie膰 dok艂adnie to samo.

Ju偶 przed kolacj膮 by艂a podminowana. Wcze艣niej zd膮偶y艂em odzyska膰 spok贸j, wi臋c to nie przeze mnie si臋 w艣cieka艂a. Jej ostr膮 reakcj臋 k艂ad艂em na karb tego, co spodziewa艂a si臋 us艂ysze膰 od psychoanalityczki. Je艣li kto艣 powr贸偶y ci z r臋ki, z kart czy z tarota, mo偶na to potraktowa膰 jak rozrywk臋, nawet je艣li nie wierzy si臋 w podobne bzdury. Ale tylko w normalnych okoliczno艣ciach. Bo nasza sytuacja nie by艂a normalna.

- Chc膮, 偶ebym przywioz艂a jedno z pude艂ek po butach - wyzna艂a Cynthia.

- Kt贸re?

- Oboj臋tne. Redaktorka powiedzia艂a, 偶e chce je tylko pokaza膰 do kamery, ewentualnie zademonstrowa膰 co艣 ze 艣rodka, 偶eby wzbudzi膰 silniejsze wibracje widz贸w i wzmocni膰 fluidy p艂yn膮ce z przesz艂o艣ci.

- Aha - odpar艂em. - I, jak podejrzewam, b臋d膮 filmowa膰 ca艂y ten proces otwierania pude艂ka?

- Pewnie tak - odpar艂a Cynthia. - Ale nie widz臋 powodu, dla kt贸rego mia艂abym odm贸wi膰. W ko艅cu to reporta偶 pobudzi艂 t臋 kobiet臋, nic wi臋c dziwnego, 偶e chc膮 zbada膰 jej mo偶liwo艣ci.

- Wiesz chocia偶by, kto to jest?

- Nazywa si臋 Keisha, Keisha Ceylon.

- Naprawd臋?

- Sprawdzi艂am te dane w internecie. Ma w艂asn膮 stron臋 sieciow膮.

- To by艂o do przewidzenia - odpar艂em, u艣miechaj膮c si臋 z politowaniem.

- Spr贸buj by膰 mi艂y - uci臋艂a Cynthia.

Wyprowadza艂em ju偶 samoch贸d ty艂em z podjazdu, kiedy zawo艂a艂a:

- St贸j! Zaczekaj! Sama nie mog臋 w to uwierzy膰. Zapomnia艂am o pude艂ku po butach.

Wcze艣niej wyci膮gn臋艂a z szafy jedno ze swoich pude艂 z rodzinnymi pami膮tkami i postawi艂a je na kuchennym stole, by艣my nie zapomnieli go zabra膰.

- Ja po nie p贸jd臋 - zadeklarowa艂em, przerzucaj膮c d藕wigni臋 bieg贸w na luz.

Ale Cynthia zd膮偶y艂a ju偶 wy艂uska膰 klucze z torebki.

- Zaraz wracam - rzek艂a, otwieraj膮c drzwi.

Odprowadzi艂em j膮 wzrokiem. Otworzy艂a drzwi i wbieg艂a do 艣rodka, zostawiaj膮c klucze w zamku. Jej nieobecno艣膰 si臋 przed艂u偶a艂a, wydawa艂a mi si臋 znacznie d艂u偶sza ni偶 czas potrzebny na to, 偶eby wzi膮膰 pude艂ko z kuchennego sto艂u. Wreszcie si臋 pojawi艂a w drzwiach, z pude艂kiem pod pach膮. Zamkn臋艂a drzwi, przekr臋ci艂a klucz w zamku i wsiad艂a do samochodu.

- Czemu trwa艂o to tak d艂ugo? - zapyta艂em.

- Wzi臋艂am advil. G艂owa mi p臋ka.

W holu przywitali艣my si臋 z producentk膮 z ko艅skim ogonem, kt贸ra poprowadzi艂a nas w g艂膮b budynku do sali studyjnej talk-show, z wielk膮 kanap膮, kilkoma fotelami i sztucznymi ro艣linami w donicach, ustawionymi wzd艂u偶 a偶urowej 艣cianki dzia艂owej.

By艂a tam ju偶 Paula Malloy, kt贸ra serdecznie powita艂a Cynthi臋 jak star膮 przyjaci贸艂k臋, cedz膮c s艂owa uznania z wdzi臋kiem ropy wyciekaj膮cej ze starej rany. Cynthia odebra艂a to z rezerw膮. Pauli towarzyszy艂a czarnosk贸ra kobieta, na oko pod pi臋膰dziesi膮tk臋, ubrana w nienagannie skrojon膮 granatow膮 garsonk臋. Przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e to kolejna producentk膮, mo偶e nawet kierowniczka lokalnej stacji.

- Pozw贸l, 偶e ci przedstawi臋 Keish臋 Ceylon - zacz臋艂a Paula.

Chyba spodziewa艂em si臋 bardziej kogo艣 o wygl膮dzie klasycznej Cyganki, mo偶e nawet w stylu 鈥瀌zieci kwiat贸w鈥, w ka偶dym razie kobiety w pstrokatej kwiatowej sukni do ziemi. Na pewno nie mie艣ci艂a si臋 w moim stereotypie babka przypominaj膮ca przewodnicz膮c膮 rady nadzorczej jakiego艣 przedsi臋biorstwa.

- Bardzo mi mi艂o - odpar艂a, 艣ciskaj膮c nam d艂onie. Widocznie dostrzeg艂a pow膮tpiewanie w moim spojrzeniu, gdy偶 doda艂a: - Chyba spodziewa艂 si臋 pan kogo艣 innego.

- Chyba tak - odpar艂em nie艣mia艂o.

- A to zapewne Grace - rzuci艂a rado艣nie, schylaj膮c si臋, 偶eby u艣cisn膮膰 d艂o艅 naszej c贸rki.

- Cze艣膰 - odpar艂a 艣mia艂o Grace.

- Gdzie mogliby艣my odprowadzi膰 ma艂膮? - zapyta艂em.

- Nie wolno mi tu zosta膰? - zapyta艂a Grace, spogl膮daj膮c na Keish臋. - Czy pani te偶 mia艂a okazj臋 widzie膰 swoich rodzic贸w w telewizji?

- Mo偶e przejdziemy do... jak to si臋 nazywa? Zielonego Pokoju? - zaproponowa艂em.

- Zielonego? - zdziwi艂a si臋 Grace, kiedy ju偶 poci膮gn臋艂a j膮 w bok jaka艣 asystentka asystentki.

Gdy Cynthia i Keisha wr贸ci艂y z charakteryzatorni, usiad艂y na kanapie po obu stronach zakurzonego pude艂ka po butach. Paula zaj臋艂a miejsce na krze艣le naprzeciwko nich; kilka kamer zosta艂o pospiesznie rozstawionych wok贸艂 prowizorycznego miejsca dyskusji. Wycofa艂em si臋 w g艂膮b p贸艂mroku wype艂niaj膮cego studio, by pozosta膰 na uboczu, a jednocze艣nie blisko centrum wydarze艅.

Paula zrobi艂a kr贸tkie wprowadzenie i przypomnia艂a zasadnicze punkty reporta偶u sprzed kilku tygodni. P贸藕niej mieli wmontowa膰 w to jakie艣 przebitki w tamtego materia艂u. Nast臋pnie powiadomi艂a widz贸w o nieoczekiwanym zwrocie w zagadkowej sprawie. I na scenie pojawi艂a si臋 jasnowidzka, kt贸ra utrzymywa艂a, 偶e mo偶e rzuci膰 nowe 艣wiat艂o na zagadk臋 znikni臋cia rodziny Bigge w roku 1983.

- Widzia艂am wasz program - oznajmi艂a Keisha Ceylon 艂agodnym, mi臋kkim g艂osem. - I oczywi艣cie bardzo mnie zainteresowa艂. Ale p贸藕niej w艂a艣ciwie nie my艣la艂am o tej sprawie. A偶 do chwili, gdy kilka tygodni temu usi艂owa艂am pom贸c pewnemu klientowi nawi膮za膰 kontakt ze zmar艂ym krewnym i nie mog艂am tego zrobi膰; jakbym napotka艂a jakie艣 powa偶ne zak艂贸cenia, kt贸re zdarza艂y si臋 podczas rozmowy telefonicznej na dawnej wsp贸lnej linii, kiedy kto艣 inny nieoczekiwanie podnosi艂 s艂uchawk臋, pr贸buj膮c si臋 po艂膮czy膰 ze swoim rozm贸wc膮.

- Niesamowite - j臋kn臋艂a Paula.

Cynthia patrzy艂a na nie z niezm膮con膮 powag膮.

- I wtedy us艂ysza艂am ten g艂os: 鈥濸rosz臋, przeka偶 wiadomo艣膰 mojej c贸rce鈥.

- Naprawd臋? I wyja艣ni艂, kim jest ta c贸rka?

- Powiedzia艂, 偶e ma na imi臋 Patricia.

Cynthia zamruga艂a szybko.

- I co by艂o dalej?

- Owa kobieta zaznaczy艂a, 偶e chcia艂aby si臋 skontaktowa膰 ze

swoj膮 c贸rk膮 Cynthia.

- W jakim celu?

- Tego nie jestem do ko艅ca pewna. Mam wra偶enie, 偶e chcia艂a nawi膮za膰 kontakt, bym mog艂a dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej.

W艂a艣nie dlatego poprosi艂am o to spotkanie. - U艣miechn臋艂a si臋 do mojej 偶ony. - I poprosi艂am te偶 o jakie艣 pami膮tki z tamtych lat, 偶ebym mog艂a si臋 im przyjrze膰, w ten spos贸b lepiej zrozumiem, co si臋 wtedy sta艂o.

Paula pochyli艂a si臋 w stron臋 Cynthii.

- Przynios艂a艣 te pami膮tki, prawda?

- Tak. To jedno z pude艂ek, kt贸re pokazywa艂am ju偶 wcze艣niej. S膮 w nim zdj臋cia, wycinki z gazet, r贸偶ne drobiazgi. Mog臋 je po kolei przedstawi膰 i opisa膰...

- Nie trzeba - odpar艂a szybko Keisha. - To zbyteczne. Wystarczy, 偶e podasz mi ca艂e pude艂ko...

Cynthia przesun臋艂a je po stoliku, a jasnowidzka wzi臋艂a je na kolana, u艂o偶y艂a d艂onie na jego kraw臋dziach i zamkn臋艂a oczy.

- Czuj臋 tak wiele energii p艂yn膮cej ze 艣rodka... - powiedzia艂a.

Niech mnie szlag, pomy艣la艂em.

- Czuj臋 te偶... smutek. Bardzo du偶o smutku...

- I co jeszcze? - zagadn臋艂a Paula.

Keisha zmarszczy艂a brwi.

- Wyczuwam... 偶e nied艂ugo nadejdzie jaki艣 sygna艂...

- Sygna艂? - odezwa艂a si臋 Cynthia. - Jaki sygna艂?

- Sygna艂... kt贸ry pomo偶e znale藕膰 odpowiedzi na dr臋cz膮ce ci臋 pytania. Nie jestem pewna, czy mog臋 zdradzi膰 co艣 wi臋cej.

- Dlaczego? - zdziwi艂a si臋 moja 偶ona.

- W艂a艣nie, dlaczego? - podchwyci艂a Paula.

Keisha otworzy艂a oczy.

- Czy... mog臋 prosi膰, 偶eby艣cie na chwil臋 wy艂膮czyli kamery?

- S艂ucham? - sykn臋艂a reporterka. - Ch艂opcy? Mo偶ecie na chwil臋 przerwa膰 nagrywanie?

- Jasne - rzuci艂 kt贸ry艣 z kamerzyst贸w.

- O co chodzi, Keisha? - zaniepokoi艂a si臋 Paula.

- Co to ma znaczy膰? - rzuci艂a podenerwowana Cynthia. - Czy偶by by艂o co艣, czego nie chce pani powiedzie膰 przed kamerami? Co艣 na temat mojej matki? Co艣, co ona chcia艂aby mi przekaza膰 za pani po艣rednictwem?

- Mniej wi臋cej - odpar艂a Keisha. - Ale zanim zrobimy cho膰by jeden krok dalej, chcia艂am wyja艣ni膰 kwesti臋 mojego wynagrodzenia za udzia艂 w tym nagraniu.

No i wszystko sta艂o si臋 jasne.

- Och, Keisha - odpar艂a Paula. - My艣la艂am, 偶e zosta艂a艣 zapoznana z warunkami zwrotu koszt贸w i ewentualnego op艂acenia noclegu w hotelu, je艣li oka偶e si臋 niezb臋dny, bo sk膮din膮d wiem, 偶e przyjecha艂a艣 z Hartfordu i nie podpisywali艣my wcze艣niej 偶adnej umowy co do 艣wiadczenia specjalistycznych us艂ug...

- Ja zrozumia艂am te warunki inaczej - odpar艂a jasnowidzka z wyra藕n膮 uraz膮 w g艂osie. - Mam do przekazania tej pani kilka bardzo wa偶nych informacji, wi臋c je艣li chcecie si臋 z nimi zapozna膰, powinnam uzyska膰 odpowiedni膮 rekompensat臋 pieni臋偶n膮.

- Mo偶e jednak powiesz teraz, co masz do powiedzenia, a pertraktacje od艂o偶ymy na p贸藕niej? - zasugerowa艂a Paula.

Wyszed艂em zza kamery, 偶eby przyci膮gn膮膰 uwag臋 Cynthii.

- Kochanie - powiedzia艂em cicho, po czym zrobi艂em ruch g艂ow膮 chyba w ka偶dym zak膮tku 艣wiata oznaczaj膮cy to samo.

Przytakn臋艂a z rezygnacj膮, odpi臋艂a mikrofon od bluzki i wsta艂a.

- A ty dok膮d si臋 wybierasz? - sykn臋艂a Paula.

- Wychodzimy st膮d - odpar艂em za 偶on臋.

- Jak to wychodzicie? - rzuci艂a rozw艣cieczona Keisha. - Co to ma znaczy膰, paniusiu? Je艣li producenci tego programu nie chc膮 zap艂aci膰 za wys艂uchanie tego, co mam do powiedzenia, to mo偶e...

- Nie dam si臋 ju偶 wi臋cej robi膰 w konia - przerwa艂a jej Cynthia.

- Tysi膮c dolar贸w - wycedzi艂a jasnowidzka. - Powiem, co twoja mama chcia艂aby ci przekaza膰, za jedyne tysi膮c dolar贸w.

Ale Cynthia bez s艂owa obesz艂a wielk膮 kanap臋. Wyci膮gn膮艂em do niej r臋ce.

- Niech b臋dzie siedemset! - wypali艂a Keisha, gdy oboje ruszyli艣my w stron臋 wyj艣cia z Zielonego Pokoju.

- Spisa艂a艣 si臋 cudownie - oznajmi艂a jej Paula. - Mia艂a艣 szans臋 pokaza膰 si臋 w telewizji, czyli za艂atwi膰 sobie najlepsz膮 bezp艂atn膮 reklam臋 艣wiata, ale dla ciebie wa偶niejsze okaza艂o si臋 kilka setek.

Keisha obejrza艂a si臋 i spiorunowa艂a j膮 wzrokiem, kt贸ry zatrzyma艂a na w艂osach reporterki.

- Jako艣 kiepsko ci臋 ufarbowali, ma艂po.

- Mia艂e艣 racj臋 - powiedzia艂a Cynthia w drodze powrotnej do domu.

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- Spisa艂a艣 si臋 bardzo dzielnie, wychodz膮c demonstracyjnie ze studia. 呕a艂uj, 偶e nie widzia艂a艣 miny tej samozwa艅czej jasnowidzki, gdy odpi臋艂a艣 mikrofon i wsta艂a艣 z miejsca. Odprowadzi艂a ci臋 takim wzrokiem, jakby w艂a艣nie o偶y艂 i da艂 nog臋 z jej patelni najwspanialszy stek 艣wiata.

艢wiat艂a wozu nadje偶d偶aj膮cego z przeciwka wy艂owi艂y z p贸艂mroku s艂aby u艣miech na wargach mojej 偶ony. Po tym, jak jednog艂o艣nie odm贸wili艣my Grace wyja艣nie艅 na lawin臋 pyta艅, jakimi nas zasypa艂a, ma艂a wyci膮gn臋艂a si臋 na tylnym siedzeniu i zasn臋艂a.

- Szkoda straconego wieczoru - rzek艂a Cynthia.

- Nieprawda. To ty mia艂a艣 racj臋 i teraz 偶a艂uj臋, 偶e us艂ysza艂a艣 ode mnie kilka cierpkich s艂贸w. Nawet je艣li szansa wynosi jeden do miliona, trzeba j膮 sprawdzi膰. A wi臋c sprawdzili艣my. Teraz mo偶emy j膮 spokojnie skre艣li膰 i powr贸ci膰 do naszej codzienno艣ci.

Skr臋ci艂em na podjazd i zatrzyma艂em w贸z. Otworzy艂em tylne drzwi, wypl膮ta艂em Grace z pasa bezpiecze艅stwa i ruszy艂em z ni膮 do domu. Cynthia pierwsza wesz艂a do 艣rodka. Przesz艂a przez salonik i zapali艂a 艣wiat艂o w kuchni, ja za艣 skierowa艂em si臋 prosto na g贸r臋, 偶eby po艂o偶y膰 ma艂膮 do 艂贸偶ka.

- Terry! - powstrzyma艂 mnie g艂os 偶ony.

W normalnych okoliczno艣ciach odpowiedzia艂bym, 偶e wr贸c臋 do niej za chwil臋, ale wychwyci艂em w g艂osie Cynthii co艣, co kaza艂o mi natychmiast zawr贸ci膰.

Tote偶 zawr贸ci艂em.

Po艣rodku kuchennego sto艂u le偶a艂 czarny m臋ski kapelusz - stara, powygniatana i miejscami b艂yszcz膮ca od brudu fedora.

Przysun臋艂a si臋 jeszcze troch臋, 偶eby by膰 jak najbli偶ej niego, i szepn臋艂a:

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, czy ty mnie w og贸le s艂uchasz? Przeby艂am taki kawa艂 drogi, a ty nawet nie otworzysz oczu? My艣lisz, 偶e 艂atwo by艂o si臋 tu dosta膰? Przez ciebie wie艂e musia艂am przej艣膰. Ale si臋 postara艂am. M贸g艂by艣 wi臋c przynajmniej nie zasypia膰 jeszcze przez par臋 minut. B臋dziesz mia艂 ca艂y dzie艅 na to, 偶eby si臋 wyspa膰. Bo przyjecha艂am tu na kr贸tko. Pozw贸l wi臋c, 偶e co艣 ci powiem. Nie uda ci si臋 nas zostawi膰. B臋dziesz musia艂 zosta膰 z nami jeszcze przez jaki艣 czas, to nie podlega dyskusji.

Kiedy nadejdzie pora, 偶e b臋dziesz m贸g艂 odej艣膰, na pewno dowiesz si臋 o tym w pierwszej kolejno艣ci.

Poruszy艂 si臋, jakby chcia艂 co艣 powiedzie膰.

- O co chodzi? - zapyta艂a, a gdy zrozumia艂a pytanie, odpar艂a: - Ach, o niego... Dzisiaj nie m贸g艂 przyj艣膰.

Ostro偶nie u艂o偶y艂em Grace na kanapie w saloniku, podsun膮wszy jej jasiek pod g艂贸wk臋, po czym wr贸ci艂em do kuchni.

Cynthia patrzy艂a na kapelusz takim wzrokiem, jakby by艂 to odra偶aj膮cy zdech艂y szczur. Trzyma艂a si臋 tak daleko od sto艂u, jak tylko by艂o to mo偶liwe, przyklejona plecami do 艣ciany, z oczyma wype艂nionymi przera偶eniem.

Mnie przerazi艂 nie tyle sam kapelusz, ile tajemniczy spos贸b, w jaki znalaz艂 si臋 w naszym domu.

- Popilnuj Grace przez minut臋 - poprosi艂em.

- Tylko uwa偶aj - szepn臋艂a.

Pobieg艂em na g贸r臋. Zapala艂em kolejno 艣wiat艂a w pokojach i zagl膮da艂em do 艣rodka. Kiedy sprawdzi艂em 艂azienk臋 na ko艅cu korytarza, postanowi艂em skontrolowa膰 sypialni臋 jeszcze raz, zagl膮daj膮c do szaf i pod 艂贸偶ka. Ale wszystko by艂o w nale偶ytym porz膮dku.

Zbieg艂em wi臋c na d贸艂 i otworzy艂em drzwi od niewyko艅czonej piwnicy. Na dole schod贸w energicznie pomacha艂em r臋k膮 przed sob膮, a偶 wymaca艂em sznureczek, poci膮gn膮艂em go i zapali艂em pojedyncz膮 go艂膮 偶ar贸wk臋 na 艣rodku sufitu.

- Znalaz艂e艣 co艣? - zawo艂a艂a z g贸ry Cynthia.

Szybko omiot艂em spojrzeniem pralk臋 i suszark臋, st贸艂 roboczy zawalony r贸偶nymi gratami, szereg puszek z resztkami farb w r贸偶nych kolorach i stoj膮ce pod 艣cian膮 zapasowe 艂贸偶ko. Nie zauwa偶y艂em niczego podejrzanego.

Wr贸ci艂em do kuchni.

- W domu nikogo nie ma - odpar艂em.

Cynthia wci膮偶 wpatrywa艂a si臋 jak urzeczona w czarn膮 fedor臋.

- Ale on musia艂 tu by膰 - powiedzia艂a.

- Kto?

- M贸j ojciec. Na pewno tu by艂.

- Cynthia, na pewno by艂 tu kto艣, kto zostawi艂 ten kapelusz na stole. Niekoniecznie tw贸j ojciec?

- To jego kapelusz - oznajmi艂a lodowatym tonem, o wiele spokojniej, ni偶 mo偶na by si臋 spodziewa膰. Podszed艂em do sto艂u i wyci膮gn膮艂em r臋k臋 po fedor臋, ale zawo艂a艂a: - Nie dotykaj!

- Przecie偶 mnie nie ugryzie. - Podnios艂em j膮 jednak ostro偶nie w dw贸ch palcach, dopiero p贸藕niej chwyci艂em obur膮cz, odwr贸ci艂em i zajrza艂em do 艣rodka.

Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e by艂 to bardzo stary kapelusz.

Kraw臋d藕 ronda wytarta, jedwabna wy艣ci贸艂ka poczernia艂a od wch艂anianego przez lata potu, a za艂amanie na czubku a偶 si臋 b艂yszcza艂o od wro艣ni臋tego brudu.

- To zwyk艂y kapelusz - powiedzia艂em.

- Zajrzyj pod wy艣ci贸艂k臋. M贸j ojciec traci艂 wiele kapeluszy, gdy偶 w r贸偶nych barach i restauracjach przez pomy艂k臋 zabierali je inni m臋偶czy藕ni, a i on sam niekiedy wraca艂 z nie swoim, dlatego po wewn臋trznej stronie wy艣ci贸艂ki wypisywa艂 du偶膮 liter臋 C od swojego imienia, Clayton.

Podwa偶y艂em paznokciem kraw臋d藕 wy艣ci贸艂ki i odchyli艂em j膮.

Litera by艂a po prawej stronie, bli偶ej ty艂u. Obr贸ci艂em kapelusz tak, 偶eby i Cynthia j膮 zobaczy艂a.

A偶 sykn臋艂a przez z臋by.

- Och, m贸j Bo偶e...

Z oci膮ganiem zbli偶y艂a si臋 do mnie i podnios艂a r臋k臋. Wyci膮gn膮艂em fedor臋 w jej stron臋. Uj臋艂a j膮 tak ostro偶nie, jakby to by艂 bezcenny zabytek z grobowca Tutenchamona. Przez chwil臋 trzyma艂a j膮 przed sob膮, wreszcie powoli obr贸ci艂a i przybli偶y艂a do oczu.

Mia艂em wra偶enie, 偶e lada moment odrzuci kapelusz ze wstr臋tem, ona jednak przysun臋艂a go jeszcze bardziej do twarzy i pow膮cha艂a.

- To jego kapelusz - powt贸rzy艂a.

Nie zamierza艂em si臋 sprzecza膰. Dobrze wiedzia艂em, 偶e w臋ch potrafi odgrywa膰 kluczow膮 rol臋 w o偶ywianiu starych i zatartych wspomnie艅. 艢wietnie pami臋ta艂em, jak, b臋d膮c ju偶 doros艂ym cz艂owiekiem, wr贸ci艂em do swojego rodzinnego domu, z kt贸rego rodzice wyprowadzili si臋, gdy mia艂em cztery lata, i zapyta艂em mieszkaj膮cych tam obecnie ludzi, czy nie m贸g艂bym si臋 troch臋 rozejrze膰. Okazali si臋 bardzo uprzejmi. Wiele rzeczy pobudzi艂o w贸wczas m臋tne wspomnienia, jak chocia偶by skrzypienie czwartego od do艂u stopnia schod贸w czy widok tylnego podw贸rka z kuchennego okna, ale dopiero gdy pochyli艂em si臋 nad framug膮 i poczu艂em mieszanin臋 zapach贸w cedrowego drewna, kurzu i wilgoci, odnios艂em wra偶enie, 偶e przenios艂em si臋 w czasie, jak gdyby p臋k艂a psychiczna tama i zala艂a mnie fala silnych wra偶e艅 z dzieci艅stwa.

Mog艂em wi臋c sobie wyobrazi膰, co czuje Cynthia, trzymaj膮c ten stary kapelusz przy twarzy. Nie w膮tpi艂em, 偶e rozpoznaje zapach potu ojca.

Ona te偶 nie mia艂a w膮tpliwo艣ci.

- On tu by艂 - powiedzia艂a. - By艂 tutaj. W naszej kuchni.

W naszym domu. Po co, Terry? Po co mia艂by si臋 tu w艂amywa膰?

Dlaczego mia艂by mi to robi膰? Czemu postanowi艂 zostawi膰 na stole ten sw贸j cholerny kapelusz, ale nie zaczeka艂 na nasz powr贸t?

- Kochanie... - zacz膮艂em, sil膮c si臋 na spok贸j. - Nawet je艣li to rzeczywi艣cie kapelusz twojego ojca, bo skoro tak m贸wisz, musz臋 ci wierzy膰, to przecie偶 fakt, 偶e znalaz艂 si臋 na naszym kuchennym stole wcale nie oznacza, 偶e zostawi艂 go tu tw贸j ojciec.

- Nigdzie si臋 bez niego nie rusza艂. Nosi艂 go zawsze. Mia艂 go te偶 na g艂owie tamtego wieczoru, kiedy widzia艂am go po raz ostatni. Je艣li tu by艂, to nie m贸g艂 go po prostu zapomnie膰. Chyba rozumiesz, co to znaczy?

Czeka艂em cierpliwie.

- To niezbity dow贸d, 偶e on 偶yje.

- Mo偶e tak by膰, przyznaj臋. To niewykluczone. Ale w gr臋 wchodz膮 r贸wnie偶 inne wyja艣nienia.

Cynthia po艂o偶y艂a kapelusz z powrotem na stole i odwr贸ci艂a si臋 do telefonu, ale zastyg艂a z r臋k膮 na s艂uchawce, potem zdj臋艂a j膮 z wide艂ek, lecz zaraz ponownie odwiesi艂a.

- Chc臋 zawiadomi膰 policj臋 - rzek艂a. - Mo偶e znajd膮 jakie艣 odciski palc贸w.

- Na kapeluszu? W膮tpi臋. Zreszt膮 i tak jeste艣 ju偶 pewna, 偶e to kapelusz twojego ojca. C贸偶 mia艂oby wi臋c si臋 zmieni膰, nawet gdyby policji uda艂o si臋 zdj膮膰 z tej fedory jego odciski palc贸w?

- Nie chodzi mi o kapelusz, tylko o klamk臋 - odpar艂a, wskazuj膮c frontowe drzwi. - Albo st贸艂. Cokolwiek. Gdyby uda艂o si臋 znale藕膰 tu jego odciski palc贸w, mieliby艣my niezbity dow贸d, 偶e 偶yje.

Wcale nie by艂em tego taki pewien, zgodzi艂em si臋 jednak, 偶e zawiadomienie policji nie jest z艂ym pomys艂em. Niew膮tpliwie kto艣, cho膰 niekoniecznie sam Clayton Bigge, w艂ama艂 si臋 do tego domu podczas naszej nieobecno艣ci. Tylko czy da艂o si臋 to zakwalifikowa膰 jako w艂amanie, je艣li zamek nie zosta艂 uszkodzony, a szyby wybite? W ka偶dym razie kto艣 tu musia艂 by膰.

Sam wybra艂em numer 911.

- Kto艣... by艂 w naszym domu - oznajmi艂em, gdy zg艂osi艂a si臋 dyspozytorka. - Razem z 偶on膮 jeste艣my bardzo zaniepokojeni.

Mamy kilkuletni膮 c贸rk臋, co dodatkowo budzi nasze obawy.

Radiow贸z zatrzyma艂 si臋 na ulicy jakie艣 dziesi臋膰 minut p贸藕niej. Wysiad艂a z niego para umundurowanych gliniarzy, m臋偶czyzna i kobieta. Obejrzeli dok艂adnie drzwi i okna naszego domu, wypatruj膮c 艣lad贸w w艂amania, ale niczego takiego nie zauwa偶yli. Oczywi艣cie w trakcie tych ogl臋dzin obudzi艂a si臋 Grace, kt贸ra kategorycznie odm贸wi艂a powrotu do 艂贸偶ka.

Wreszcie zdo艂ali艣my j膮 nam贸wi膰, 偶eby przynajmniej umy艂a z臋by i przebra艂a si臋 w pi偶am臋, ale po chwili i tak dostrzegli艣my j膮 na szczycie schod贸w, zerkaj膮c膮 mi臋dzy tralkami balustrady niczym nastolatek z艂akniony pieprznych wra偶e艅.

- Czy cokolwiek zgin臋艂o? - zapyta艂a policjantka. Jej partner, kt贸ry stan膮艂 tu偶 obok, zsun膮艂 kapelusz na bok g艂owy i drapa艂 si臋 po 艂ysinie.

- Och nie, przynajmniej niczego takiego na razie nie stwierdzili艣my - odpar艂em. - Nie sprawdza艂em dok艂adnie, ale nic nie wskazuje, by cokolwiek ukradziono.

- Odnotowali pa艅stwo jakie艣 zniszczenia? Natkn臋li si臋 na 艣lady wandalizmu?

- Nie. Nic z tych rzeczy.

- Powinni艣cie chyba sprawdzi膰 odciski palc贸w - wtr膮ci艂a Cynthia.

- S艂ucham? - zdziwi艂 si臋 dow贸dca patrolu.

- Odciski palc贸w. Czy偶by艣cie ich nie zdejmowali, gdy zachodzi podejrzenie w艂amania?

- Obawiam si臋, prosz臋 pani, 偶e nic nie wskazuje na to, by dosz艂o do w艂amania. Wszystko jest w najlepszym porz膮dku.

- Ale kto艣 musia艂 to tu zostawi膰. A to znaczy, 偶e kto艣 si臋 w艂ama艂 do naszego domu. Przecie偶 zamkn臋li艣my drzwi na zasuwk臋 przed wyjazdem.

- To pani tak twierdzi - odpar艂 policjant. - Naprawd臋 uwa偶a pani, 偶e kto艣 si臋 tu w艂ama艂, przy czym niczego nie ukrad艂 i niczego nie zniszczy艂, a tylko zostawi艂 ten kapelusz na kuchennym stole?

Cynthia przytakn臋艂a ruchem g艂owy. Nie musia艂em wysila膰 wyobra藕ni, by sobie uzmys艂owi膰, jak tamci to odebrali.

- Obawiam si臋, 偶e musieliby艣my dysponowa膰 solidniejszymi poszlakami, 偶eby 艣ci膮gn膮膰 tu kogo艣 do zebrania odcisk贸w palc贸w - doda艂a policjantka. - W ko艅cu nie mamy 偶adnego dowodu, 偶e dosz艂o do jakiegokolwiek przest臋pstwa.

- Jak nic by nas wy艣miano na komendzie - doda艂 jej partner.

- Moim zdaniem, najbardziej prawdopodobne jest to, 偶e kto艣 z waszych znajomych postanowi艂 si臋 zabawi膰 waszym kosztem.

No i wyszed艂 mu znakomity kawa艂, pomy艣la艂em. Sp贸jrzcie tylko, jak pok艂adamy si臋 ze 艣miechu.

- Nie ma 艣lad贸w manipulowania przy zamku drzwi frontowych - ci膮gn膮艂 gliniarz. - Mo偶e by艂 tu kto艣, komu sami dali艣cie klucz od domu, i zostawi艂 kapelusz, s膮dz膮c, 偶e nale偶y do was.

To najprostsze wyt艂umaczenie.

Odruchowo spojrza艂em na ma艂y haczyk przy drzwiach, gdzie zwykle trzymali艣my zapasowy klucz. Jego brak zauwa偶y艂em przedwczoraj.

- Czy mo偶ecie ustawi膰 w贸z patrolowy na tej ulicy? - zapyta艂a Cynthia. - 呕eby mia艂 na oku nasz dom? Na wypadek, gdyby ten kto艣 zn贸w si臋 tu pojawi艂? Chodzi mi tylko o to, 偶eby go powstrzyma膰 i sprawdzi膰, kto to jest, ale nie robi膰 偶adnej krzywdy. Nie chcia艂abym, 偶eby艣cie karali sprawc臋 tego w艂amania.

- Cyn - mrukn膮艂em ostrzegawczo.

- Obawiam si臋, prosz臋 pani, 偶e brak do tego wystarczaj膮cych przes艂anek. Poza tym nie dysponujemy tyloma patrolami, 偶eby ustawi膰 jeden przed waszym domem, nie maj膮c ku temu wa偶nych powod贸w. Je艣li pojawi膮 si臋 nowe problemy, prosz臋 nas zawiadomi膰, a natychmiast zareagujemy.

Przeprosili i wyszli. By艂em niemal pewien, 偶e jak tylko wsi膮d膮 do radiowozu, zdrowo si臋 u艣miej膮 naszym kosztem. Oczyma wyobra藕ni widzia艂em ju偶 wywieszon膮 na tablicy informacyjnej w komendzie kopi臋 raportu dotycz膮cego zg艂oszenia o dziwnym kapeluszu. Czemu nie? Niech wszyscy si臋 po艣miej膮.

Po wyj艣ciu policji usiedli艣my przy kuchennym stole, po obu stronach le偶膮cego na 艣rodku kapelusza, i w milczeniu zapatrzyli艣my si臋 na niego.

Chwil臋 p贸藕niej w drzwiach stan臋艂a Grace, kt贸ra musia艂a chyba na palcach zej艣膰 po schodach. Wskaza艂a kapelusz, u艣miechn臋艂a si臋 szeroko i zapyta艂a:

- Mog臋 przymierzy膰?

Cynthia gwa艂townie chwyci艂a fedor臋.

- Nie.

- Wracaj do 艂贸偶ka, skarbie - zwr贸ci艂em si臋 do ma艂ej.

Grace podrepta艂a z powrotem do siebie. Cynthia nie wypuszcza艂a kapelusza z r臋ki do chwili, a偶 musia艂a si臋 po艂o偶y膰 do 艂贸偶ka.

Tej nocy, gdy zn贸w d艂ugo gapi艂em si臋 w sufit, u艣wiadomi艂em sobie, 偶e Cynthia przypomnia艂a sobie w ostatnim momencie o pude艂ku z pami膮tkami z dzieci艅stwa, kt贸re mia艂a zabra膰 do studia na nieszcz臋sne spotkanie z jasnowidzk膮. Wr贸ci艂a wtedy biegiem do domu niby po to pude艂ko, kiedy ja i Grace siedzieli艣my ju偶 w samochodzie.

Zaproponowa艂em jej w贸wczas, 偶e ja po nie p贸jd臋, ale stanowczo zaprotestowa艂a.

Do艣膰 d艂ugo jej nie by艂o, wzi膮wszy pod uwag臋, 偶e cofn臋艂a si臋 tylko po to pude艂ko. A kiedy wskoczy艂a ju偶 do auta, wyja艣ni艂a, 偶e na wszelki wypadek wzi臋艂a tabletk臋 advilu.

Niczego nie mo偶na wykluczy膰, uzna艂em w my艣lach, spogl膮daj膮c na le偶膮c膮 obok i pogr膮偶on膮 w b艂ogim 艣nie 偶on臋.

Absolutnie niczego.

Mia艂em woln膮 godzin臋, tote偶 zajrza艂em do gabinetu Rolly鈥檈go Carruthersa.

- Wychodz臋 na przerw臋. Masz chwil臋 czasu?

Popatrzy! znacz膮co na stert臋 papier贸w na swoim biurku. Dostrzeg艂em w艣r贸d nich formularze raport贸w dla rady nadzorczej szko艂y, arkusze ocen nauczycieli i tabele kosztorys贸w przysz艂orocznego planu.

- Je艣li wystarczy ci tylko chwila, to b臋d臋 musia艂 odm贸wi膰, lecz gdyby艣 chcia艂 mnie zaj膮膰 przez ca艂膮 godzin臋, z ch臋ci膮 zgodzi艂bym si臋 udzieli膰 ci pomocy.

- Godzinna rozmowa zapowiada si臋 nie藕le.

- Zaplanowa艂e艣 ju偶 lunch?

- Nie.

- W takim razie jed藕my do Stonebridge. Ale ty prowadzisz.

Nie wiem, czy nie zdecyduj臋 si臋 da膰 sobie w gaz.

Wcisn膮艂 si臋 w sportow膮 marynark臋, po czym oznajmi艂 sekretarce, 偶e wychodzi na godzin臋, lecz b臋dzie stale pod numerem telefonu kom贸rkowego, z kt贸rego wolno jej skorzysta膰 tylko w wypadku po偶aru szko艂y.

- Przynajmniej wiedzia艂bym wtedy, 偶e nie musz臋 si臋 spieszy膰 z powrotem - zako艅czy艂.

Sekretarka upar艂a si臋 jednak, 偶e powinien wcze艣niej porozmawia膰 z jednym ze swoich zast臋pc贸w, przy czym da艂a mi zna膰, ze potrwa to kilka minut, tote偶 wyszed艂em na korytarz i po raz kolejny omal nie wpad艂em na Jane Scavullo, kt贸ra pokonywa艂a dystans szybkim truchtem, bez w膮tpienia zmierzaj膮c na zaplanowane spotkanie z naszymi uczennicami, kt贸re mia艂y jeszcze sporo do nadrobienia w zakresie sprawno艣ci fizycznej.

Podr臋czniki, kt贸re trzyma艂a pod pach膮, rozsypa艂y si臋 po pod艂odze.

- Jasna cholera! - sykn臋艂a.

- Przepraszam - b膮kn膮艂em, po czym przykucn膮艂em i zacz膮艂em je zbiera膰.

- Nic si臋 nie sta艂o - odpar艂a, niemal rzucaj膮c si臋 do swoich ksi膮偶ek, jakby si臋 ba艂a, 偶e chc臋 je zabra膰. Nie by艂a jednak do艣膰 szybka. Zd膮偶y艂em z艂apa膰 powie艣膰 Joyce Carol Oates Foxfire, kt贸r膮 sam jej poleci艂em.

Wyrwa艂a mi j膮 z r膮k i wetkn臋艂a pod pach臋 razem z pozosta艂ymi ksi膮偶kami.

- I jak ci si臋 podoba艂a? - zapyta艂em, pr贸buj膮c pozbawi膰 sw贸j g艂os brzmienia 鈥瀉 nie m贸wi艂em?鈥.

- Jest bardzo dobra - odpar艂a. - Te dziewcz臋ta naprawd臋 nie藕le si臋 wpakowa艂y. Dlaczego poleci艂e艣 mi tak膮 w艂a艣nie lektur臋? S膮dzisz, 偶e mog艂abym si臋 uto偶samia膰 z tymi z艂ymi dziewcz臋tami opisanymi w powie艣ci?

- Te dziewcz臋ta wcale nie s膮 takie z艂e. Zreszt膮 pod 偶adnym wzgl臋dem nie por贸wnuj臋 ci臋 z nimi. Po prostu uzna艂em, 偶e b臋dzie ci si臋 podoba艂 ten rodzaj prozy.

Strzeli艂a z balonowej gumy do 偶ucia.

- Mog臋 ci臋 jeszcze o co艣 spyta膰?

- Jasne.

- Co ciebie to obchodzi?

- Nie rozumiem.

- Co ci臋 obchodzi, co czytam, co pisz臋 i tak dalej?

- Czy偶by艣 podejrzewa艂a, 偶e zosta艂em nauczycielem po to, aby si臋 wzbogaci膰?

Popatrzy艂a na mnie z tak膮 min膮, jakby chcia艂a si臋 u艣miechn膮膰 ironicznie, ale tylko b膮kn臋艂a:

- Musz臋 ju偶 i艣膰.

Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i odesz艂a.

T艂um go艣ci spragnionych lunchu nieco ju偶 si臋 przerzedzi艂, zanim z Rollym dotarli艣my do Stonebridge. On zam贸wi艂 krewetki w sosie kokosowym i piwo, ja zdecydowa艂em si臋 na 鈥濶owoangielsk膮 zup臋 z owoc贸w morza鈥 z podw贸jn膮 porcj膮 krakers贸w i kaw臋.

Rolly zacz膮艂 m贸wi膰 o perspektywach wystawienia swojego domu na sprzeda偶 i o zamiarach sp艂acenia wi臋kszej cz臋艣ci kredytu zaci膮gni臋tego na kupno przyczepy mieszkalnej zaparkowanej w Bradenton. Liczy艂 na to, 偶e zostanie mu wystarczaj膮co du偶o pieni臋dzy, by za艂o偶y膰 w banku d艂ugoterminow膮 lokat臋, a z zysk贸w od niej kupowa膰 najciekawsze wycieczki. Ponadto chcia艂 kupi膰 sobie 艂贸d藕 motorow膮, kt贸ra pozwoli艂aby mu 艂owi膰 ryby w rozlewiskach rzeki Manatee. Mia艂em wra偶enie, 偶e jest my艣lami bardziej na tym 艂owieniu ryb ni偶 w艣r贸d obowi膮zk贸w dyrektora szko艂y. Jak gdyby ju偶 rozmawia艂 ze mn膮 przez telefon z bardzo odleg艂ego miejsca.

- A ja mam mn贸stwo rzeczy na g艂owie - wtr膮ci艂em.

Poci膮gn膮艂 艂yk piwa marki Samuel Adams.

- Chodzi o Lauren Wells?

- Sk膮d偶e znowu - zaprotestowa艂em, naprawd臋 zdumiony. - Sk膮d ci przysz艂o do g艂owy, 偶e chc臋 z tob膮 rozmawia膰 o Wells?

Wzruszy艂 ramionami.

- Zauwa偶y艂em, 偶e rozmawia艂e艣 z ni膮 w korytarzu.

- Ona ma nie藕le poprzestawiane we 艂bie.

U艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

- Ale za to jak wszystko zapakowane...

- Ma艂o mnie to obchodzi. Mam wra偶enie, 偶e teraz uzna艂a nas za godnych zainteresowania. Prawie si臋 do mnie nie odzywa艂a do czasu emisji tego reporta偶u telewizyjnego.

- Ja te偶 m贸g艂bym dosta膰 autograf? - zapyta艂 ironicznie Rolly.

- Ugry藕 si臋 - burkn膮艂em. Odczeka艂em chwil臋, by da膰 mu odczu膰, 偶e zmieniam biegi, po czym rzek艂em: - Cynthia zawsze traktowa艂a ci臋 jak swojego wujka, prawda? Wiem, 偶e mia艂e艣 na ni膮 specjalne baczenie po tym, co si臋 sta艂o. Dlatego uwa偶am, 偶e mog臋 艣mia艂o rozmawia膰 z tob膮 na jej temat, gdy tylko pojawia sic jaki艣 problem.

- Owszem, mo偶esz.

- Ot贸偶 nachodz膮 mnie obawy, ze moja zona zaczyna traci膰 kontakt z rzeczywisto艣ci膮.

Rolly odstawi艂 szklanic臋 z piwem, obliza艂 wargi i zapyta艂:

- Czy si臋 nie myl臋, 偶e oboje chodzicie ju偶 regularnie na rozmowy z psychoterapeutk膮, niejak膮... Krinkle czy jak jej tam?

- Kinzler. Zgadza si臋. Spotykamy si臋 z ni膮 co dwa tygodnie.

- M贸wi艂e艣 jej ju偶 o swoich obawach?

- Nie. Sprawa nie jest taka prosta. Owszem, zdarza si臋, 偶e rozmawiamy z ni膮 osobno i wtedy m贸g艂bym podj膮膰 ten temat, ale nie mam na poparcie tych obaw niczego konkretnego. Ich powodem jest mn贸stwo drobiazg贸w, kt贸re si臋 jednak sumuj膮...

- Na przyk艂ad?

Opowiedzia艂em mu o obsesji na punkcie tajemniczego br膮zowego auta, o zagadkowym telefonie, w kt贸rym rozm贸wca mia艂 jakoby powiedzie膰, 偶e rodzina wszystko jej wybacza, o przypadkowym wykasowaniu zapisu tej rozmowy w automatycznej sekretarce. Wspomnia艂em te偶 o po艣cigu za facetem w centrum handlowym, kt贸rego uzna艂a za swojego brata, i o starym kapeluszu znalezionym przez nas na stole w jadalni.

- Powa偶nie? - zdziwi艂 si臋 Rolly. - To by艂 kapelusz Claytona?

- Tak - odpar艂em. - Wszystko na to wskazuje. Zrozum jednak, 偶e Cynthia mog艂a go przez lata trzyma膰 w k膮cie na strychu obok pude艂 z pami膮tkami. Niemniej, o jego pochodzeniu 艣wiadczy jednoznacznie par臋 fakt贸w, a zw艂aszcza inicja艂y w艂a艣ciciela wypisane po wewn臋trznej stronie wy艣ci贸艂ki.

Rolly zamy艣li艂 si臋 na kr贸tko.

- Je艣li to ona podrzuci艂a kapelusz w kuchni, r贸wnie dobrze mog艂a wypisa膰 inicja艂y na wy艣ci贸艂ce - rzek艂.

To mi jako艣 wcze艣niej nie przysz艂o do g艂owy. W ko艅cu to ona wskaza艂a mi miejsce, gdzie powinny by膰 wypisane inicja艂y, zamiast wyrwa膰 mi kapelusz z r膮k i samej to sprawdzi膰. Zaskoczenie maluj膮ce si臋 na jej twarzy uznawa艂em za wystarczaj膮co przekonuj膮ce.

Teraz jednak doszed艂em do wniosku, 偶e to, co podsun膮艂 Rolly, by艂o ca艂kiem prawdopodobne.

- Do tego wcale nie musia艂 to by膰 kapelusz jej ojca. Mog艂a go kupi膰 w dowolnym sklepie ze starzyzn膮, 偶eby ci wmawia膰, 偶e to w艂a艣nie ten kapelusz.

- Ale pow膮cha艂a go - odpar艂em. - Dopiero p贸藕niej oznajmi艂a stanowczo, 偶e to na pewno kapelusz ojca.

Przekrzywi艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na mnie takim wzrokiem, jakby mia艂 do czynienia z kt贸rym艣 ze swoich op贸藕nionych uczni贸w z klasy specjalnej.

- Mog艂a r贸wnie偶 tobie da膰 go do pow膮chania, tyle 偶e to niczego nie dowodzi.

- Masz racj臋, mog艂a to wszystko upozorowa膰 - odpar艂em. - Wol臋 si臋 jednak nie zapuszcza膰 w tego rodzaju spekulacje.

- Nie powiem, 偶e m贸g艂bym uzna膰 Cynthi臋 za osob臋 psychicznie niezr贸wnowa偶on膮 - ci膮gn膮艂 Rolly. - Na pewno nie by艂bym pewien jej reakcji w warunkach skrajnego stresu, ale 偶eby traktowa膰 j膮 jak osob臋 偶yj膮c膮 w 艣wiecie iluzji...

- Masz racj臋 - powt贸rzy艂em. - To nie ten typ cz艂owieka.

- Wi臋c jak mog艂aby fabrykowa膰 dowody istnienia przest臋pstwa? I po co mia艂aby to robi膰? W jakim celu sfingowa艂aby t臋 rozmow臋 telefoniczn膮? Dlaczego w og贸le mia艂aby knu膰 tego rodzaju intryg臋?

- Nie wiem - burkn膮艂em, pr贸buj膮c si臋 zdoby膰 na jak膮kolwiek reakcj臋. - 呕eby przyci膮gn膮膰 uwag臋? Tylko po co? W nadziei, 偶e policja czy ktokolwiek inny wr贸ci do niewyja艣nionej zagadki sprzed lat? 呕e uda jej si臋 w ko艅cu wyja艣ni膰, jaki los spotka艂 jej rodzin臋?

- Do tego dok艂ada si臋 jeszcze inne pytanie - wtr膮ci艂 Rolly. - Czemu mia艂aby czeka膰 a偶 tyle lat, 偶eby w艂a艣nie teraz podj膮膰 takie dzia艂ania?

Nie umia艂em na to odpowiedzie膰.

- Cholera, sam nie wiem, co o tym wszystkim my艣le膰. Na pewno bardzo bym chcia艂, 偶eby to si臋 ju偶 sko艅czy艂o. Nawet gdyby mia艂o oznacza膰, 偶e jej rodzice i brat zgin臋li. Oczywi艣cie wtedy, tamtej nocy, gdy znikn臋li bez 艣ladu.

- A wi臋c marzy ci si臋 zamkni臋cie sprawy - wtr膮ci艂 Rolly.

- Nie cierpi臋 tego okre艣lenia. Ale z grubsza w艂a艣nie o to mi chodzi.

- W takim razie musisz jeszcze rozwa偶y膰, czy je艣li to nie ona zostawi艂a kapelusz na stole w jadalni, kto艣 faktycznie si臋 w艂ama艂 do waszego domu. I wcale nie musia艂by to by膰 ojciec Cynthii.

- Masz racj臋. Ju偶 podj膮艂em decyzj臋 o za艂o偶eniu dodatkowego zamka ze wzmocnieniem antywiamaniowym. - Na sam膮 my艣l o tym, 偶e kto艣 nieznajomy m贸g艂by myszkowa膰 po naszym domu, przegl膮da膰 rzeczy i dotyka膰 pami膮tek, cho膰by tylko po to, 偶eby zrozumie膰, jacy jeste艣my, ciarki przechodzi艂y mi po plecach.

- Zawsze staramy si臋 dok艂adnie zamyka膰 drzwi, ilekro膰 wychodzimy z domu, dlatego jeste艣my prawie ca艂kiem pewni, 偶e i wtedy tak zrobili艣my, ale to jeszcze nie za艂atwia wszystkiego.

S膮 jeszcze drzwi kuchenne, o kt贸rych zamkni臋ciu znacznie 艂atwiej zapomnie膰, zw艂aszcza gdy Grace wybiega na podw贸rko, a potem wraca bez wyra藕nego polecenia. - Mimowolnie przypomnia艂em sobie o brakuj膮cym zapasowym kluczu. Nadal nie pami臋ta艂em, kiedy po raz pierwszy zauwa偶y艂em jego brak. - Jestem jednak pewien, 偶e wszystko dok艂adnie zamkn臋li艣my tamtego wieczoru, gdy wyje偶d偶ali艣my do studia telewizyjnego na spotkanie z t膮 jasnowidzk膮.

- Jasnowidzk膮? - zdziwi艂 si臋 Rolly.

Musia艂em go pokr贸tce wprowadzi膰 w naj艣wie偶sze wydarzenia.

- Jak ju偶 zamontujesz dodatkowy zamek w drzwiach - powiedzia艂 Rolly - przyjrzyj si臋 jeszcze dobrze kratom w oknach piwnicy. 艁obuziaki najcz臋艣ciej tamt臋dy przedostaj膮 si臋 do 艣rodka.

Przez kilka chwil milczeli艣my. W ko艅cu uprzytomni艂em sobie, 偶e nawet nie zbli偶y艂em si臋 do tego wa偶nego tematu, o kt贸rym chcia艂em porozmawia膰 z przyjacielem, tote偶 zacz膮艂em:

- Problem polega na tym, 偶e to jeszcze nie wszystko.

- A co jeszcze?

- Cyn ma tak kruch膮 psychik臋, 偶e jest sporo rzeczy, o kt贸rych nie mam odwagi jej m贸wi膰. - Rolly uni贸s艂 wysoko brwi, tote偶 doda艂em szybko: - Na przyk艂ad o Tess.

Poci膮gn膮艂 spory 艂yk piwa, zanim spyta艂:

- A c贸偶 takiego dzieje si臋 z Tess?

- Przede wszystkim nie czuje si臋 najlepiej. Powiedzia艂a mi wprost, 偶e jest umieraj膮ca.

- Jasna cholera... - sykn膮艂 Rolly. - Co jej jest?

- Nie chcia艂a powiedzie膰 dok艂adnie, ale wed艂ug mnie to nowotw贸r albo co艣 w tym rodzaju. Wygl膮da nawet nie藕le, cho膰 sprawia wra偶enie przem臋czonej. Wyzna艂a jednak, 偶e nie ma szans na popraw臋. W ka偶dym razie tak膮 diagnoz臋 postawili lekarze.

- Cynthia tego nie prze偶yje. Jest do niej bardzo przywi膮zana.

- Tak, wiem. Dlatego wola艂bym, 偶eby Tess sama powiedzia艂a jej o swojej chorobie. Ja chyba nie by艂bym do tego zdolny.

Zreszt膮 w og贸le nie chc臋 jej o tym m贸wi膰. A ju偶 nied艂ugo stanie si臋 raczej jasne, 偶e z Tess dzieje si臋 co艣 niedobrego.

- I to wszystko?

- S艂ucham?

- Zacz膮艂e艣 od 鈥瀙rzede wszystkim鈥, domy艣lam si臋 wi臋c, 偶e jest co艣 jeszcze.

Zawaha艂em si臋. Nie by艂em pewien, czy powinienem m贸wi膰 Rolly鈥檈mu o tajemniczych kopertach z pieni臋dzmi, jakie dostawa艂a Tess, bo przecie偶 nawet nie powiedzia艂em o tym jeszcze Cynthii. Tyle 偶e by艂 to dla mnie jeden z powod贸w, dla kt贸rych chcia艂em mu o tym powiedzie膰. Mia艂em nadziej臋, 偶e zasugeruje mi spos贸b, w jaki powinienem przedstawi膰 t臋 tajemnic臋 偶onie.

- Przez wiele lat Tess dostawa艂a pieni膮dze na wychowanie Cynthii.

Rolly odstawi艂 szklank臋 z piwem i u艂o偶y艂 p艂asko d艂onie na stole.

- Co rozumiesz przez to, 偶e Tess dostawa艂a pieni膮dze?

- Kto艣 jej podrzuca艂 got贸wk臋, u偶ywane banknoty, w bia艂ych kopertach. Znajdowa艂a je kilka razy, a na pocz膮tku by艂a do nich do艂膮czona notatka, 偶e s膮 to pieni膮dze przeznaczone na wykszta艂cenie Cynthii. R贸偶ne by艂y sumy w kopertach, ale 艂膮cznie zebra艂o si臋 tego ponad czterdzie艣ci tysi臋cy dolar贸w.

- A niech mnie... - sykn膮艂 Rolly. - I przez tyle lat nie wspomnia艂a o tym nawet jednym s艂owem?

- Nie.

- Nie powiedzia艂a, od kogo by艂y te pieni膮dze?

Wzruszy艂em ramionami.

- Tu jest pies pogrzebany. Nie mia艂a o tym poj臋cia, zreszt膮 nie ma go do dzi艣, zastanawia si臋 jednak, czy z tych kopert, w kt贸rych by艂a podrzucana got贸wka, mimo up艂ywu lat nie da艂oby si臋 zdj膮膰 odcisk贸w palc贸w albo pobra膰 pr贸bek do oznaczenia DNA czy jeszcze czego艣 innego. Znasz si臋 na tym? W ka偶dym razie Tess uwa偶a, 偶e te koperty z pieni臋dzmi musia艂y mie膰 co艣 wsp贸lnego ze znikni臋ciem rodziny Cynthii. Bo przecie偶 kto mia艂by podrzuca膰 pieni膮dze, je艣li nie kto艣 z rodziny albo osoba odpowiedzialna za to, co si臋 sta艂o z rodzin膮 Cynthii?

- Chryste... - j臋kn膮艂 znowu Rolly. - To mnie przerasta.

A Cynthia o niczym nie wie?

- Nie, ale wkr贸tce si臋 dowie.

- Jasne, jak偶e by inaczej... - Ponownie spl贸t艂 palce wok贸艂 szklanki z piwem, po czym jednym haustem opr贸偶ni艂 j膮 i da艂 zna膰 kelnerce, 偶eby przynios艂a mu nast臋pn膮. - Tak podejrzewa艂em.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Sam nie wiem. W ka偶dym razie ci nie zazdroszcz臋. Za艂贸偶my, 偶e jej o tym powiesz. I co wtedy?

Zacz膮艂em kr臋ci膰 艂y偶k膮 w swojej zupie z owoc贸w morza. Jako艣 nie mia艂em ochoty jej sko艅czy膰.

- Ot贸偶 to. Cala ta historia rodzi wi臋cej pyta艅 ni偶 odpowiedzi.

- W dodatku to, 偶e kto艣 z rodziny Cynthii prze偶y艂 i wspomaga艂 finansowo jej nauk臋, nie oznacza jeszcze, 偶e 偶yje do dzi艣.

Kiedy przesta艂y si臋 pojawia膰 te pieni膮dze w kopertach?

- Mniej wi臋cej wraz z odebraniem przez ni膮 dyplomu po uko艅czeniu studi贸w.

- To znaczy?... Dwadzie艣cia lat temu?

- Niezupe艂nie, ale wystarczaj膮co dawno.

Rolly w zadziwieniu pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ch艂opie, i co mia艂bym ci poradzi膰 w takiej sytuacji? To znaczy... Chyba wiem, jak ja bym post膮pi艂 na twoim miejscu, ale ty musisz zdecydowa膰 we w艂asnym zakresie.

- M贸w 艣mia艂o - odrzek艂em. - Co ty by艣 zrobi艂?

Zacisn膮艂 wargi, pochyli艂 si臋 nisko nad stolikiem i odpar艂:

- Spr贸bowa艂bym to jako艣 przetrzyma膰.

Chyba zaskoczy艂a mnie ta odpowied藕.

- Naprawd臋?

- Przynajmniej przez jaki艣 czas. Bo to by tylko przysporzy艂o Cynthii rozterek. Zacz臋艂aby si臋 zastanawia膰, czy gdyby wtedy, jeszcze podczas studi贸w, dowiedzia艂a si臋 o podrzucanych pieni膮dzach, nie mog艂aby podj膮膰 jakich艣 dzia艂a艅, by odnale藕膰 zaginion膮 rodzin臋, je艣liby wiedzia艂a, na co zwraca膰 uwag臋 i o co wypytywa膰? Czy nie by艂aby w stanie pozna膰 prawdy o tym, co

si臋 sta艂o? Kto wie, czy teraz w og贸le jest to jeszcze mo偶liwe.

Zastanawia艂em si臋 chwil臋 nad tym, co powiedzia艂, i doszed艂em do wniosku, 偶e ma racj臋.

- To zreszt膮 nie wszystko - doda艂. - W艂a艣nie teraz, gdy Tess potrzebuje wsparcia i troski ze strony Cynthii, ta informacja mog艂aby wzbudzi膰 w Cynthii 偶al do niej.

- O tym nie pomy艣la艂em.

- Poczu艂aby si臋 oszukana. Na pewno wbi艂aby sobie do g艂owy, 偶e ciotka nie mia艂a prawa ukrywa膰 przed ni膮 wiadomo艣ci o pieni膮dzach przez tyle lat. Wi臋cej, uzna艂aby, 偶e mia艂a 艣wi臋te prawo zna膰 ca艂膮 prawd臋. Zreszt膮 s艂usznie. I dzi艣 nie mo偶na jej odm贸wi膰 tego prawa.

Pokiwa艂em g艂ow膮, ale zaraz co艣 mnie tkn臋艂o.

- Sam dowiedzia艂em si臋 o pieni膮dzach dopiero niedawno.

Czy je艣li nie powiem jej prawdy, nie uzna tego za tak膮 sam膮 zdrad臋, o jak膮 pos膮dzi艂aby pewnie Tess?

Rolly przez chwil臋 patrzy艂 mi w oczy, wreszcie u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

- I w艂a艣nie z tego powodu bardzo si臋 ciesz臋, przyjacielu, 偶e to ty musisz podj膮膰 tak膮 decyzj臋, a nie ja.

* *

Kiedy wr贸ci艂em do domu, na podje藕dzie nie by艂o auta Cynthii, za to przy kraw臋偶niku stal nieznany mi samoch贸d, srebrzysta toyota sedan, jeden z tych, kt贸re nie rzucaj膮 si臋 w oczy i o kt贸rych natychmiast si臋 zapomina.

Wszed艂em do 艣rodka i od razu spostrzeg艂em, 偶e w saloniku naprzeciwko mojej 偶ony na kanapie zajmuje miejsce w fotelu niski i barczysty, prawie ca艂kiem 艂ysy go艣膰 o oliwkowej cerze.

Oboje niemal偶e poderwali si臋 na m贸j widok.

- Witaj, kochanie - rzuci艂a Cynthia, sil膮c si臋 na u艣miech.

- Cze艣膰, skarbie. - Odwr贸ci艂em si臋 do m臋偶czyzny i wyci膮gn膮艂em r臋k臋 na powitanie. Bez wahania u艣cisn膮艂 mi d艂o艅. - Witam - doda艂em.

- Dzie艅 dobry, panie Archer - rzek艂 basowym i mi臋kkim tonem, jakby by艂 amantem z dawnych hollywoodzkich romanside艂.

- To pan Abagnall - przedstawi艂a go Cynthia. - Prywatny detektyw, kt贸rego zamierzam wynaj膮膰 w celu odkrycia, co si臋 sta艂o z moj膮 rodzin膮.

- Denton Abagnall - uzupe艂ni艂 detektyw. - Pani Archer z grubsza przedstawi艂a mi ju偶 przebieg zdarze艅, ale ch臋tnie us艂ysza艂bym jeszcze od pana odpowiedzi na kilka pyta艅.

- Jasne. - Powstrzyma艂em go uniesion膮 d艂oni膮 i zwr贸ci艂em si臋 do Cynthii: - Czy mo偶emy zamieni膰 par臋 s艂贸w na osobno艣ci?

U艣miechn臋艂a si臋 przepraszaj膮co do swojego go艣cia.

- Zechce nam pan wybaczy膰.

Skin膮艂 g艂ow膮.

Poci膮gn膮艂em Cynthi臋 do drzwi i wyprowadzi艂em na ganek.

Nasz dom by艂 stosunkowo ma艂y, obawia艂em si臋 wi臋c, 偶e Abagnall us艂yszy ka偶de s艂owo, je艣li podejmiemy dyskusj臋 w kuchni, a mo偶e ona sta膰 si臋 dosy膰 burzliwa.

- Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery?! - sykn膮艂em.

- Postanowi艂am nie czeka膰 d艂u偶ej, a偶 co艣 si臋 wydarzy, siedzie膰 spokojnie na ty艂ku i 艂ama膰 g艂ow臋, co to mo偶e by膰. Dlatego bior臋 sprawy w swoje r臋ce.

- I czego si臋 po nim spodziewasz? To przecie偶 bardzo stara sprawa. Min臋艂o w艂a艣nie dwadzie艣cia pi臋膰 lat.

- Dzi臋ki, 偶e mi przypomnia艂e艣 - burkn臋艂a. - O ma艂o nie zapomnia艂am.

Skrzywi艂em si臋 bole艣nie.

- Ale pewne rzeczy nie zdarzy艂y si臋 przed dwudziestoma Pi臋cioma laty, tylko w ubieg艂ym tygodniu - ci膮gn臋艂a. - Mam na

my艣li cho膰by ten ranny telefon, kiedy poszed艂e艣 z Grace do szko艂y. Przecie偶 nie by艂 to telefon sprzed dwudziestu pi臋ciu lat.

- Skarbie, nawet je艣li uznam, ze zaanga偶owanie prywatnego detektywa wcale nie jest takim z艂ym pomys艂em, i tak nie potrafi臋 sobie wyt艂umaczy膰, jak on mia艂by wyja艣ni膰 t臋 tajemnic臋.

A przede wszystkim, ile to nas b臋dzie kosztowa艂o?

Rzuci艂a mi wysoko艣膰 jego dziennej stawki.

- Trzeba do tego doliczy膰 wszystkie dodatkowe wydatki, jakie b臋dzie musia艂 ponie艣膰.

- Rozumiem. A na jak d艂ugo zamierzasz go wynaj膮膰? Na tydzie艅? Miesi膮c? P贸艂tora? Mam wra偶enie, 偶e takiej sprawie m贸g艂by po艣wi臋ci膰 nawet rok, a i tak nie odkry膰 niczego nowego.

- Mo偶emy po艣wi臋ci膰 na to jedn膮 rat臋 kredytu hipotecznego.

Chyba pami臋tasz tre艣膰 tego pisma, jakie dostali艣my z naszego banku przed Gwiazdk膮? Zaproponowali, 偶e mo偶emy nie p艂aci膰 styczniowej raty, 偶eby pokry膰 艣wi膮teczne wydatki z ich karty kredytowej Visa. Podj臋li si臋 przenie艣膰 zaleg艂膮 op艂at臋 na koniec harmonogramu sp艂aty zad艂u偶enia hipotecznego. W takim razie mog臋 to chyba uzna膰 za sw贸j prezent gwiazdkowy. Nie b臋dziesz musia艂 mi nic kupowa膰 w tym roku.

Spojrza艂em na czubki swoich but贸w, kr臋c膮c z niedowierzaniem g艂ow膮. Naprawd臋 nie mia艂em poj臋cia, jak zareagowa膰.

- Co si臋 z tob膮 dzieje, Terry? - zapyta艂a Cynthia. - Jednym z powod贸w, dla kt贸rych za ciebie wysz艂am, by艂o przekonanie, 偶e nie opu艣cisz mnie w 偶adnej sytuacji, b臋dziesz mnie wspiera艂, znaj膮c dok艂adnie moj膮 popieprzon膮 przesz艂o艣膰, 偶e zostaniesz moim sekundantem. I przez lata doskona艂e wywi膮zywa艂e艣 si臋 z tego zadania. Ale ostatnio... sama nie wiem dlaczego, nie mog臋 si臋 oprze膰 wra偶eniu, 偶e nie jeste艣 ju偶 tym samym cz艂owiekiem. Nie wiem, mo偶e zm臋czy艂e艣 si臋 odgrywaniem swojej roli, a mo偶e utraci艂e艣 przekonanie, 偶e powiniene艣 mi ufa膰 w ka偶dej sytuacji...

- Cynthio, tylko nie...

- ...mo偶e w艂a艣nie dlatego postanowi艂am zaanga偶owa膰 specjalist臋. Bo on nie b臋dzie mnie os膮dza艂, nie pozwoli sobie na to, by zaliczy膰 mnie do szurni臋tych histeryczek.

- Nigdy nie powiedzia艂em, 偶e uwa偶am ci臋...

- Nie musia艂e艣 - powiedzia艂a ostro Cynthia. - W twoich oczach mo偶na doskonale wszystko wyczyta膰. Kiedy powiedzia艂am w barze, 偶e moim zdaniem jest to m贸j brat, w jednej chwili uzna艂e艣, 偶e musia艂am postrada膰 zmys艂y.

- Jezu Chryste... - j臋kn膮艂em. - W porz膮dku. Wynajmij sobie tego cholernego detektywa.

Nawet nie zauwa偶y艂em, kiedy podnios艂a r臋k臋. Zreszt膮 ona sama zapewne nie by艂a tego 艣wiadoma. W ka偶dym razie chyba odruchowo zdzieli艂a mnie po pysku. Wygl膮da艂o to na niekontrolowany przejaw z艂o艣ci, co艣 w rodzaju grzmotu z jasnego nieba, kt贸ry nagle spad艂 mi臋dzy nas. Przez kilka sekund patrzyli艣my sobie nawzajem w oczy w przyt艂aczaj膮cej ciszy. Cynthia sprawia艂a takie wra偶enie, jakby dozna艂a szoku, gdy偶 nagle unios艂a obie d艂onie i zakry艂a nimi usta.

- Chyba powinienem by膰 wdzi臋czny, 偶e nie zdzieli艂a艣 mnie z bekhendu - odezwa艂em si臋 w ko艅cu. - Bo inaczej le偶a艂bym ju偶 jak d艂ugi.

- Terry... - b膮kn臋艂a - ...sama nie wiem, dlaczego tak zareagowa艂am. Ja tylko... jak gdybym... na chwil臋 straci艂a kontakt ze zdrowym rozs膮dkiem.

Przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie i szepn膮艂em na ucho:

- Wybacz, ale zawsze b臋d臋 tym ch艂optasiem przyczajonym w k膮cie sali, czekaj膮cym na jakikolwiek znak z twojej strony.

Zarzuci艂a mi r臋ce na szyj臋 i wtuli艂a twarz w moj膮 pier艣. Mimo to nie mog艂em si臋 pozby膰 wra偶enia, 偶e w ka偶dej sekundzie wyrzucamy nasze pieni膮dze w b艂oto. Zaraz jednak doszed艂em do wniosku, 偶e nawet je艣li Denton Abagnall niczego nie wyja艣ni, to mo偶e wynaj臋cie prywatnego detektywa przyniesie mojej 偶onie spok贸j ducha. Mo偶e pod tym wzgl臋dem mia艂a racj臋, by艂 to jedyny spos贸b zachowania kontroli nad wydarzeniami.

Przynajmniej do pewnego czasu. Dop贸ki by艂o nas na to sta膰.

Dokona艂em kilku szybkich oblicze艅 w pami臋ci i wysz艂o mi, 偶e miesi臋czna rata kredytu hipotecznego powi臋kszona o nasz fundusz z wypo偶yczalni kaset wideo sp艂acony na kilka miesi臋cy z g贸ry powinna nam wystarczy膰 na op艂acenie miesi臋cznych poczyna艅 Abagnalla.

- W porz膮dku, wynajmiemy go - powiedzia艂em.

U艣ciska艂a mnie troch臋 mocniej.

- Je艣li nie trafi w kr贸tkim czasie na 偶aden 艣lad, zrezygnujemy z jego us艂ug - powiedzia艂a ze wzrokiem wbitym w ziemi臋.

- Co o nim wiemy? - zapyta艂em. - Jest wiarygodny? Mo偶na mu zaufa膰?

Si臋gn膮艂em do kieszeni po chusteczk臋 i poda艂em jej. Najpierw osuszy艂a k膮ciki oczu, potem wydmucha艂a nos.

- Dzwoni艂am do redakcji Deadline. Po艂膮czyli mnie z producentk膮. Jak tylko dotar艂o do niej, z kim rozmawia, natychmiast przyj臋艂a postaw臋 obronn膮, jakby si臋 spodziewa艂a, 偶e zrobi臋 jej awantur臋 za to spotkanie z jasnowidzk膮, ale gdy spyta艂am, czy kiedykolwiek korzystali z us艂ug prywatnych detektyw贸w do wyja艣nienia prowadzonych spraw, od razu poda艂a mi nazwisko tego faceta, bo cho膰 nie korzystali z jego us艂ug, maj膮 o nim jak najlepsz膮 opini臋. Powiedzia艂a, 偶e on jest teraz absolutnie na fali.

- W takim razie chod藕my z nim porozmawia膰.

Kiedy weszli艣my do 艣rodka, Abagnall siedzia艂 na kanapie i przegl膮da艂 pude艂ka po butach wype艂nione pami膮tkami z dzieci艅stwa Cynthii, ale na nasz widok podni贸s艂 si臋 z miejsca. Od razu spostrzeg艂em, 偶e zauwa偶y艂 czerwony 艣lad na moim policzku, ale bardzo si臋 postara艂, 偶eby nie da膰 tego po sobie pozna膰.

- Mam nadziej臋, 偶e nie maj膮 pa艅stwo nic przeciwko temu - rzek艂. - Przegl膮da艂em w艂a艣nie rzeczy zgromadzone w tym pude艂ku. Chcia艂bym dok艂adniej si臋 z nimi zapozna膰, oczywi艣cie pod warunkiem, 偶e osi膮gn臋li pa艅stwo kompromis w sprawie zaanga偶owania mnie do wyja艣nienia tej sprawy.

- Osi膮gn臋li艣my kompromis - odpar艂em. - Chcemy, 偶eby zaj膮艂 si臋 pan wyja艣nieniem przyczyn znikni臋cia najbli偶szej rodziny Cynthii.

- Nie chc臋 robi膰 wam z艂udnych nadziei - oznajmi艂 Abagnall.

M贸wi艂 powoli, cedz膮c s艂owa, a od czasu do czasu zapisywa艂 co艣 w notesie. - To bardzo stara sprawa. Zaczn臋 od przejrzenia policyjnych akt i spr贸buj臋 porozmawia膰 ze wszystkimi, kt贸rzy uczestniczyli w tamtym dochodzeniu, s膮dz臋 jednak, 偶e nie powinni艣cie oczekiwa膰 偶adnych nadzwyczajnych rezultat贸w.

Cynthia smutno pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tu te偶 niewiele jest - doda艂, wskazuj膮c wype艂nione pami膮tkami pude艂ka po butach. - Nic mnie nie uderzy艂o, nie znalaz艂em 偶adnego klucza, przynajmniej na razie. Ale ch臋tnie wypo偶yczy艂bym te pude艂ka na jaki艣 czas, je艣li si臋 pani zgodzi.

- Oczywi艣cie - odpar艂a moja 偶ona.- Mo偶e je pan zatrzyma膰, dop贸ki nie upomn臋 si臋 o ich zwrot.

- Jasne.

- A co z kapeluszem? - zapyta艂a. Fedora, kt贸ra, jej zdaniem, nale偶a艂a do ojca, le偶a艂a na kanapie obok detektywa. Wcze艣niej obejrza艂 j膮 dok艂adnie.

- No c贸偶 - mrukn膮艂. - Przede wszystkim radzi艂bym pa艅stwu zrewidowa膰 stanowisko co do zabezpiecze艅 domu. Warto by艂oby zainstalowa膰 drugi zamek, za艂o偶y膰 w drzwiach blokad臋 antyw艂amaniow膮.

- Ju偶 si臋 tym zaj膮艂em - wtr膮ci艂em. W ci膮gu dnia sprawdza艂em w kilku zak艂adach 艣lusarskich, co mo偶na zrobi膰 za niezbyt wyg贸rowan膮 cen臋.

- Niezale偶nie od tego, czy rzeczywi艣cie jest to kapelusz pani ojca, kto艣 musia艂 tu wej艣膰, 偶eby go podrzuci膰. Poza tym maj膮 pa艅stwo c贸rk臋. Ze wzgl臋du na ni膮 dobrze by艂oby lepiej zabezpieczy膰 dom. A co do sprawdzenia, czy to naprawd臋 kapelusz pani ojca... - doda艂 jeszcze cichszym i bardziej basowym g艂osem. - Pewnie mo偶na by zleci膰 prywatnemu laboratorium analitycznemu pobranie z niego pr贸bki DNA w艂a艣ciciela, cho膰by z jakiego艣 w艂osa czy 艣lad贸w potu na wy艣ci贸艂ce. Ale to sporo kosztuje, a poza tym, pani Archer, do identyfikacji potrzebna by艂aby pr贸bka por贸wnawcza. Gdyby analiza wykaza艂a, 偶e istniej膮 elementy wsp贸lne mi臋dzy pani DNA a tym oznaczonym z pr贸bki pobranej z kapelusza, by艂aby to wyra藕na wskaz贸wka, 偶e to faktycznie mo偶e by膰 kapelusz pani ojca. Jednak偶e nadal by艣my nie wiedzieli, gdzie go szuka膰 ani czy w og贸le 偶yje.

S膮dz膮c po minie Cynthii, 艂atwo by艂o odgadn膮膰, 偶e zaczyna si臋 czu膰 tym wszystkim przyt艂oczona.

- Mo偶e zostawmy na razie t臋 cz臋艣膰 dochodzenia - zaproponowa艂em.

Abagnall przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

- Te偶 bym tak radzi艂, przynajmniej na tym etapie. - Zadzwoni艂 jego telefon kom贸rkowy. - Prosz臋 mi wybaczy膰 na chwil臋 - rzuci艂, si臋gaj膮c do wewn臋trznej kieszeni marynarki.

Roz艂o偶y艂 aparat, odczyta艂 z ekraniku dane rozm贸wcy i odebra艂 po艂膮czenie. - Tak, kochanie? - Kr贸tko s艂ucha艂 w milczeniu, kiwaj膮c g艂ow膮. - Och, to wspaniale. Z krewetkami? - U艣miechn膮艂 si臋. - Tylko nie za ostre, dobrze? W porz膮dku. Nied艂ugo wracam. - Z艂o偶y艂 telefon i schowa艂 do kieszeni. - Moja 偶ona - wyja艣ni艂. - Dzwoni codziennie mniej wi臋cej o tej samej porze, 偶eby mi powiedzie膰, co szykuje dzisiaj na obiad.

Wymienili艣my z Cynthi膮 spojrzenia.

- A dzisiaj b臋d膮 wst膮偶ki z krewetkami w pikantnym sosie paprykowym - rzek艂 z u艣miechem. - Przynajmniej b臋d臋 mia艂 wa偶ny pow贸d, 偶eby jak najszybciej by膰 w domu. Ale wr贸膰my do sprawy. Pani Archer, czy na pewno nie ma pani 偶adnego zdj臋cia swojego ojca? W tych pami膮tkach widzia艂em kilka zdj臋膰 matki i jedno brata, ale brakuje zdj臋cia Claytona Bigge鈥檃.

- Niestety, nie mam.

- W takim razie sprawdz臋 w wydziale ruchu drogowego - powiedzia艂. - Nie wiem, jak d艂ugo trzymaj膮 akta w archiwum, lecz mo偶na mie膰 nadziej臋, 偶e znajdziemy zdj臋cie z prawa jazdy.

Prosz臋 mi jeszcze poda膰 jakie艣 szczeg贸艂y, kt贸re umo偶liwi艂yby dok艂adniejsze okre艣lenie tras jego s艂u偶bowych wyjazd贸w.

- Dzia艂a艂 na odcinku st膮d do Chicago - odpar艂a Cynthia. - Zajmowa艂 si臋 dostawami cz臋艣ci i zbieraniem zam贸wie艅 od r贸偶nych warsztat贸w mechanicznych. Co艣 w tym rodzaju.

- Nie wie pani, po jakiej dok艂adnie trasie je藕dzi艂?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- By艂am jeszcze dzieckiem, nie interesowa艂am si臋 zanadto jego prac膮. Najwa偶niejsze by艂o dla mnie to, 偶e bardzo cz臋sto przebywa艂 w terenie. Kt贸rego艣 razu pokaza艂 mi kilka zdj臋膰 gmachu Wrigleya z Chicago. Chyba nawet jest jedna fotka z polaroida w kt贸rym艣 pude艂ku.

Abagnall pokiwa艂 g艂ow膮, zamkn膮艂 notatnik i wsun膮艂 go do kieszeni marynarki, po czym wr臋czy艂 nam po wizyt贸wce. Zamkn膮艂 pude艂ka po butach, wzi膮艂 je pod pach臋 i wsta艂.

- Nied艂ugo si臋 z pa艅stwem skontaktuj臋 i przeka偶臋 pierwsze wyniki. Czy m贸g艂bym na razie prosi膰 o honorarium za trzy dni pracy? Nie spodziewam si臋 znale藕膰 odpowiedzi na pani pytanie w tak kr贸tkim czasie, ale mam nadziej臋, 偶e zdob臋d臋 jak膮 tak膮 orientacj臋, by powiedzie膰 szczerze, czy dalsze dochodzenie ma jakikolwiek sens.

Cynthia wyj臋艂a z torebki ksi膮偶eczk臋 czekow膮, wypisa艂a czek i poda艂a go Abagnallowi.

Grace, kt贸ra przez ca艂y czas przebywa艂a na g贸rze, teraz podesz艂a do schod贸w i zawo艂a艂a:

- Mamo? Mo偶esz tu przyj艣膰 na chwil臋? Musz臋 ci co艣 pokaza膰.

- Ja odprowadz臋 pana Abagnalla do samochodu - rzek艂em.

Kiedy detektyw otworzy艂 drzwi auta i zamierza艂 ju偶 wsi膮艣膰, powiedzia艂em:

- Cynthia wspomnia艂a, 偶e zamierza pan porozmawia膰 z jej ciotk膮 Tess.

- Zgadza si臋.

Nie chcia艂em, 偶eby jego wysi艂ki posz艂y na marne, uzna艂em wi臋c, 偶e powinienem go wtajemniczy膰 we wszystko, co wiem.

- Powiedzia艂a mi ostatnio o czym艣, co wci膮偶 utrzymuje w tajemnicy przed moj膮 偶on膮.

Abagnall si臋 nie odezwa艂. Czeka艂, spogl膮daj膮c na mnie. Powiedzia艂em mu o podrzucanej got贸wce przeznaczonej na wykszta艂cenie Cynthii.

- Aha - skwitowa艂 kr贸tko.

- Uprzedz臋 Tess, 偶eby pana oczekiwa艂a. I poprosz臋 j膮, by rozmawia艂a z panem zupe艂nie szczerze.

- Dzi臋kuj臋 - mrukn膮艂. Usiad艂 za kierownic膮, zamkn膮艂 drzwi, ale jeszcze opu艣ci艂 szybk臋. - Czy pan jej wierzy?

- Ciotce Tess? Oczywi艣cie. Pokaza艂a mi koperty i notatk臋 do艂膮czon膮 do pierwszej przesy艂ki.

- Pyta艂em o pa艅sk膮 偶on膮. Czy pan wierzy swojej 偶onie?

Odchrz膮kn膮艂em i odpar艂em dopiero po chwili:

- Ma si臋 rozumie膰.

Abagnall si臋gn膮艂 przez rami臋 po pas bezpiecze艅stwa, zapi膮艂 go i doda艂:

- Kt贸rego艣 razu przyj膮艂em zlecenie kobiety, kt贸ra chcia艂a kogo艣 odnale藕膰. Um贸wi艂em si臋 z ni膮 na spotkanie. Nigdy by pan nie zgad艂, kogo chcia艂a odszuka膰 przy mojej pomocy. - Urwa艂 na chwil臋. - Elvisa. Chcia艂a mi zleci膰 odnalezienie Elvisa Presleya. By艂o to w roku tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tym albo dziewi臋膰dziesi膮tym pierwszym, Elvis nie 偶y艂 ju偶 od dobrych trzynastu lat. Kobieta mieszka艂a samotnie w wielkim domu, mia艂a kup臋 forsy, tylko na staro艣膰 co艣 jej si臋 w g艂owie poprzestawia艂o. Nigdy w 偶yciu nie widzia艂a Presleya 偶ywego, nie by艂a z nim spokrewniona, ubzdura艂a sobie jednak, 偶e Kr贸l wci膮偶 偶yje i tylko czeka, a偶 w艂a艣nie ona go odnajdzie i ocali.

M贸g艂bym pracowa膰 dla niej przez rok, udaj膮c, 偶e wci膮偶 tropi臋 jej obiekt. Z honorari贸w od tej biedaczki m贸g艂bym zgromadzi膰 ca艂kiem niez艂y fundusz emerytalny. Ale nie potrafi艂em na to p贸j艣膰. W艣ciek艂a si臋 na mnie, t艂umacz膮c, 偶e za wszelk膮 cen臋 musi go odszuka膰, odpar艂em wi臋c, 偶e ju偶 wcze艣niej wykonywa艂em podobne zlecenie dla innego klienta i odnalaz艂em Elvisa 偶yj膮cego skromnie z dala od ludzi. Nie chce si臋 ujawnia膰, ale powiedzia艂 mi, 偶e je艣li kiedykolwiek si臋 z ni膮 spotkam, mam jej przekaza膰, 偶e jest jej bardzo wdzi臋czny za trosk臋 i zainteresowanie.

- Bez 偶art贸w. Kupi艂a to?

- No c贸偶, tak mi si臋 wtedy wydawa艂o. Dowiedzia艂em si臋 p贸藕niej, 偶e jednak zaanga偶owa艂a innego detektywa, kt贸ry pewnie do dzisiaj pracuje nad jej zleceniem. - Zachichota艂 kr贸tko. - I nawet specjalnie mu si臋 nie dziwi臋.

- Co pan chce przez to powiedzie膰, panie Abagnall?

- Zmierzam do tego, panie Archer, 偶e pa艅ska 偶ona naprawd臋 chcia艂aby si臋 dowiedzie膰, co si臋 sta艂o z jej rodzicami i bratem.

Nie przyj膮艂bym zlecenia, gdybym podejrzewa艂, 偶e klient pr贸buje mnie wpu艣ci艂 w kana艂. To nie jest 偶adna podpucha, prawda?

- Nie, to na pewno nie jest podpucha - odpar艂em z oci膮ganiem. - A czy ta kobieta, kt贸ra chcia艂a zleci膰 panu odszukanie Elvisa, zamierza艂a wpu艣ci膰 pana w kana艂, czy te偶 kierowa艂a si臋 szczer膮 wiar膮, 偶e Presley jeszcze 偶yje?

Abagnall u艣miechn膮艂 si臋 smutno.

- Odezw臋 si臋 za trzy dni, mo偶e nawet wcze艣niej, je艣li dowiem si臋 czego艣 ciekawego.

- M臋偶czy藕ni s膮 s艂abi. Oczywi艣cie nie dotyczy to ciebie. Nie mo偶na na nich polega膰. Ale r贸wnie cz臋sto nale偶y si臋 obawia膰 zdrady ze strony kobiety - powiedzia艂a.

- Tak, wiem. Ju偶 mi m贸wi艂a艣.

- Och, przepraszam. - Zabrzmia艂o to ironicznie. Nie lubi艂, gdy przybiera艂a taki drwi膮cy ton. - Czy偶bym ci臋 zanudza艂a, skarbe艅ku?

- Nie, w porz膮dku. M贸w dalej. Sko艅czy艂a艣 na tym, 偶e r贸wnie cz臋sto nale偶y si臋 obawia膰 zdrady ze strony kobiety.

- Ot贸偶 to. Zw艂aszcza takiej jak Tess.

- No pewnie.

- Okrad艂a mnie.

- C贸偶... - zaj膮kn膮艂 si臋. Chcia艂 ju偶 powiedzie膰, 偶e od strony formalnej nie by艂a to kradzie偶, ale ugryz艂 si臋 w j臋zyk, nie chc膮c wdawa膰 si臋 w sp贸r na ten temat.

- Bo nie by艂o to nic innego jak kradzie偶 - ci膮gn臋艂a. - Wyda艂a moje pieni膮dze. Nie mia艂a 偶adnego prawa, by zatrzyma膰 je dla siebie.

- Ale przecie偶 nie wydala na swoje zachcianki. Op艂aci艂a z nich...

- Do艣膰! Im cz臋艣ciej o tym my艣l臋, tym bardziej dostaj臋 sza艂u.

I nie podoba mi si臋, 偶e wyst臋pujesz w jej obronie.

- Wcale nie wyst臋puj臋 w jej obronie - zaprotestowa艂.

- Powinna znale藕膰 spos贸b na to, aby mnie powiadomi膰 i naprawi膰 wyrz膮dzone z艂o.

A niby jak mia艂aby tego dokona膰? - przemkn臋艂o mu przez mysi. Nie odezwa艂 si臋 jednak.

- Jeste艣 tam jeszcze? - zapyta艂a.

- Tak, jestem.

- Czy偶by艣 chcia艂 mi co艣 powiedzie膰?

- Nie. Tylko... No c贸偶, to by艂oby wr臋cz niewykonalne, nie s膮dzisz?

- Czasami a偶 nie chce mi si臋 z tob膮 rozmawia膰 - sykn臋艂a. - Zadzwo艅 jutro. Je艣li do tego czasu b臋d臋 chcia艂a pogada膰 z kim艣 inteligentnym, stan臋 przed lustrem.

Po odje藕dzie Abagnalla zadzwoni艂em z kom贸rki do Tess, 偶eby j膮 uprzedzi膰 o wizycie. Wyja艣ni艂em, 偶e Cynthia postanowi艂a zaanga偶owa膰 prywatnego detektywa i 偶e wyjawi艂em mu tajemnic臋, kt贸r膮 mi niedawno zdradzi艂a.

- Pomog臋 mu we wszystkim, je艣li tylko b臋d臋 mog艂a - odpar艂a Tess. - Moim zdaniem Cynthia post臋puje s艂usznie, anga偶uj膮c fachowca do zbadania tej sprawy. Je艣li jest gotowa na taki krok, to pewnie jest te偶 gotowa, by zaakceptowa膰 to, co mam jej do powiedzenia.

- Nied艂ugo znowu przyjedziemy razem.

- Kiedy odezwa艂 si臋 telefon, zastanawia艂am si臋 w艂a艣nie, czy nie zadzwoni膰 do ciebie. Nie chcia艂am jednak dzwoni膰 pod numer domowy, bo wypad艂oby g艂upio, gdyby odebra艂a Cynthia, a ja bym poprosi艂a, 偶eby zawo艂a艂a ciebie. A chyba nie mam nigdzie zapisanego numeru twojej kom贸rki.

- O co chodzi?

Wzi臋艂a g艂臋bszy oddech.

- Och, Terry, by艂am na jeszcze jednych badaniach.

Poczu艂em, 偶e nogi si臋 pode mn膮 uginaj膮.

- I co ci powiedziano? - Nasz艂y mnie obawy, 偶e zapad艂 jeszcze straszniejszy wyrok. Wcze艣niej m贸wi艂a, 偶e zosta艂o jej par臋 miesi臋cy 偶ycia, a nowe badania mog艂y wp艂yn膮膰 na skr贸cenie tej Perspektywy.

- Jest szansa, 偶e z tego wyjd臋. Lekarz stwierdzi艂, 偶e z wcze艣niejszych wynik贸w pochopnie wyci膮gn臋li zbyt daleko id膮ce wnioski, kt贸re okaza艂y si臋 b艂臋dne. Dopiero te ostatnie badania uzna艂 za definitywne. - Zawiesi艂a na kr贸tko g艂os. - Wcale nie jestem umieraj膮ca, Terry.

- Och, m贸j Bo偶e, Tess, to wspania艂a wiadomo艣膰. Tych wynik贸w s膮 ju偶 pewni?

- Absolutnie.

- Bardzo si臋 ciesz臋.

- Gdybym by艂a osob膮 wierz膮c膮, powiedzia艂abym, 偶e moje modlitwy zosta艂y wys艂uchane. Ale ty o niczym nie powiedzia艂e艣 jeszcze Cynthii, prawda?

- Nie, nic jej nie m贸wi艂em.

Kiedy wszed艂em do domu, Cynthia zauwa偶y艂a 艣lady 艂ez na moich policzkach. Mia艂em wra偶enie, 偶e wytar艂em oczy na ganku, ale widocznie niezbyt starannie. Podesz艂a do mnie i delikatnie zgarn臋艂a palcem ostatni膮 艂z臋.

- O co chodzi, Terry? Co si臋 sta艂o?

Obj膮艂em j膮 i przytuli艂em do siebie.

- Nic. To ze szcz臋艣cia - odpar艂em. - Po prostu jestem szcz臋艣liwy.

Musia艂a chyba pomy艣le膰, 偶e straci艂em zmys艂y. Bo nigdy wcze艣niej nie uzewn臋trznia艂em w ten spos贸b szcz臋艣cia.

Rozmowa z detektywem bardzo j膮 odpr臋偶y艂a, od d艂u偶szego czasu nie widzia艂em jej tak zrelaksowanej. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e zazna艂a wreszcie spokoju, przerzuciwszy swoje brzemi臋 na barki Dentona Abagnalla. Obawia艂em si臋, 偶e b臋dzie do niego wydzwania艂a co par臋 godzin, jak do redakcji programu

Deadline. Powstrzyma艂a si臋 jednak. Tylko gdy siedzieli艣my przy kuchennym stole tu偶 przed p贸j艣ciem do 艂贸偶ka, zapyta艂a, czy, moim zdaniem, uda艂o mu si臋 ju偶 zdoby膰 jakie艣 informacje.

Zrozumia艂em, 偶e dochodzenie bez reszty zaprz膮ta jej my艣li i tylko zdrowy rozs膮dek nakazuje, aby nie n臋ka膰 detektywa ci膮g艂ymi telefonami.

Nazajutrz, kiedy Grace sko艅czy艂a zaj臋cia w szkole, Cynthia zaproponowa艂a, by艣my poszli we tr贸jk臋 na og贸lnodost臋pny kort tenisowy za bibliotek膮, i ku memu zdziwieniu ma艂a si臋 zgodzi艂a. Gra艂em w tenisa r贸wnie kiepsko, jak za czas贸w studenckich, dlatego te偶 rzadko bra艂em rakiet臋 do r臋ki, lubi艂em jednak obserwowa膰 swoje dziewczyny podczas gry, wci膮偶 zachwycaj膮c si臋 niesamowitym bekhendem 偶ony. Wybra艂em si臋 wi臋c z nimi, taszcz膮c teczk臋 wy艂adowan膮 pracami do sprawdzenia. Co kilka sekund zerka艂em znad wypracowania na kort, spogl膮daj膮c z satysfakcj膮, jak 偶ona i c贸rka biegaj膮 za pi艂k膮, roze艣miane, i doskonale si臋 bawi膮. Oczywi艣cie przeciwko Grace Cynthia ani razu nie wykorzysta艂a swojej zab贸jczej broni, za to bez przerwy udziela艂a ma艂ej rad co do takich czy innych zagra艅. Grace radzi艂a sobie ca艂kiem nie藕le, ale po up艂ywie p贸艂 godziny zacz臋艂a wyra藕nie s艂abn膮膰. Doszed艂em do wniosku, 偶e pewnie chcia艂aby ju偶 wraca膰 do domu, 偶eby pogr膮偶y膰 si臋 w lekturze ksi膮偶ki Carla Sagana.

Kiedy zesz艂y z kortu, zaproponowa艂em, by艣my w drodze powrotnej wpadli gdzie艣 na obiad.

- M贸wisz powa偶nie? - zdziwi艂a si臋 Cynthia. - Mimo takiego... wydatku, na jaki si臋 wczoraj zdecydowali艣my?

- To bez znaczenia - odpar艂em.

U艣miechn臋艂a si臋 diabolicznie.

- Co ci si臋 sta艂o? Od wczorajszego popo艂udnia jeste艣 chyba najpogodniejszym facetem w tym mie艣cie.

Co mia艂em na to odpowiedzie膰? Jak mog艂em jej cho膰by przybli偶y膰 rado艣膰 z powodu ostatnich nowin Tess, skoro nie zosta艂a zapoznana z rzekomo z艂ym stanem jej zdrowia? Na pewno i ona by si臋 ucieszy艂a, 偶e Tess nie stoi nad grobem, ale by艂aby ura偶ona, 偶e wykluczyli艣my j膮 z kr臋gu wtajemniczonych.

- Po prostu... odczuwam przyp艂yw optymizmu - odpar艂em.

- My艣lisz, 偶e Abagnall wpadnie na jaki艣 trop?

- Niekoniecznie. Mam tylko wra偶enie, jakby艣my wyszli na prost膮, jakby艣 ty... czy nawet my oboje, przetrzymali trudny stresuj膮cy okres i mogli wreszcie o nim zapomnie膰.

- To w takim razie wypij臋 do obiadu lampk臋 wina - powiedzia艂a.

Odwzajemni艂em jej szeroki u艣miech.

- Mamy pow贸d.

- A ja wezm臋 koktajl mleczny - wtr膮ci艂a Grace. - Z wisienkami.

Gdy wr贸cili艣my do domu po obiedzie, Grace pobieg艂a ogl膮da膰 na kanale Discovery jaki艣 film o strukturze pier艣cieni Saturna, a ja i Cynthia usiedli艣my przy kuchennym stole. Przysun膮艂em sobie tabliczk臋 z rysikiem i zacz膮艂em sumowa膰 kwoty, najpierw jedne, potem drugie. Zawsze post臋powali艣my tak samo, maj膮c przed sob膮 trudne decyzje finansowe. Czy mogli艣my sobie pozwoli膰 na drugi samoch贸d? Czy wyprawa do Disney Worldu nie zburzy naszego konta debetowego?

- Wydaje mi si臋 - powiedzia艂em w ko艅cu, spogl膮daj膮c krytycznie na wypisane s艂upki liczb - 偶e chyba mo偶emy op艂aci膰 pana Abagnalla na dwa tygodnie, nie tylko na jeden. Nie s膮dz臋, by艣my z tego powodu musieli si臋 przenosi膰 do przytu艂ku.

Cynthia zacisn臋艂a palce na mojej d艂oni.

- Kocham ci臋. Wiesz o tym?

W saloniku z g艂o艣nika telewizora pad艂a nazwa Urana, co Grace skwitowa艂a gromkim 艣miechem.

- Opowiada艂am ci, jak zniszczy艂am matce kaset臋 z piosenkami Jamesa Taylora? - zagadn臋艂a Cynthia.

- Nie.

- Mia艂am wtedy jedena艣cie czy dwana艣cie lat. Mama cz臋sto s艂ucha艂a w kuchni muzyki. Uwielbia艂a Jamesa Taylora, a poza tym Simona i Garfunkela oraz Neila Younga i wielu innych podobnych wykonawc贸w, ale jej ulubie艅cem by艂 James Taylor.

M贸wi艂a, 偶e r贸wnie dobrze potrafi j膮 uszcz臋艣liwi膰, jak te偶 zasmuci膰. Pewnego dnia pok艂贸ci艂y艣my si臋 o co艣, chyba o jaki艣 ciuch, kt贸ry chcia艂am w艂o偶y膰 do szko艂y, a kt贸ry wci膮偶 le偶a艂 w koszu z brudn膮 bielizn膮. No i zrobi艂am pysk贸wk臋 na temat wywi膮zywania si臋 ze swoich obowi膮zk贸w.

- Ju偶 si臋 domy艣lam jej przebiegu.

- M贸wi臋 ca艂kiem powa偶nie. Mama oznajmi艂a, 偶e je艣li nie jestem zadowolona z jej prania, to sama 艣wietnie wiem, gdzie stoi pralka. Wtedy ja otworzy艂am kiesze艅 magnetofonu, wyci膮gn臋艂am z niej kaset臋 i rzuci艂am na pod艂og臋. Sam膮 mnie zaskoczy艂o, 偶e obudowa p臋k艂a, ta艣ma spad艂a ze szpulki i tyle z niej zosta艂o.

W milczeniu oczekiwa艂em dalszego ci膮gu.

- Uprzytomni艂am sobie nagle, co takiego zrobi艂am. Ba艂am si臋, 偶e matka mnie zat艂ucze. Ale ona tylko przerwa艂a zmywanie naczy艅, podesz艂a bli偶ej, kucn臋艂a, podnios艂a do oczu po艂贸wk臋 roztrzaskanej obudowy i powiedzia艂a: 鈥濲ames Taylor. To ta kaseta z u艣miechni臋t膮 buzi膮 na ok艂adce. Moja ulubiona. A wiesz, dlaczego tak bardzo j膮 lubi臋? - zapyta艂a. Bo pierwsza piosenka zaczyna si臋 od s艂贸w: 芦Ilekro膰 na ciebie spojrz臋, u艣miecham si臋, poniewa偶 ci臋 kocham禄鈥. Rzeczywi艣cie, lecia艂o to jako艣 tak. Po chwili doda艂a: 鈥濿i臋c to moje ulubione nagranie, bo ilekro膰 je s艂ysz臋, widz臋 w my艣lach ciebie i przypominam sobie, jak bardzo ci臋 kocham. A teraz powinna艣 si臋 postara膰, bym s艂ucha艂a tej piosenki cz臋艣ciej ni偶 dotychczas鈥.

艁zy nap艂yn臋艂y Cynthii do oczu.

- Tak wi臋c po szkole wskoczy艂am do autobusu, pojecha艂am do centrum handlowego i odszuka艂am w salonie t臋 kaset臋. Nazywa艂a si臋 鈥濲T鈥. Kupi艂am j膮 i po powrocie do domu wr臋czy艂am mamie. Natychmiast zerwa艂a celofanowe opakowanie, wsun臋艂a kaset臋 do kieszeni magnetofonu i zapyta艂a, czy nie chc臋 pos艂ucha膰 razem z ni膮 ulubionej piosenki.

Samotna 艂za sp艂yn臋艂a jej po policzku i spad艂a na st贸艂.

- Teraz i ja uwielbiam t臋 piosenk臋 - przyzna艂a cicho. - Ale przede wszystkim bardzo t臋skni臋 za mam膮.

P贸藕niej zadzwoni艂a do Tess. Bez specjalnego powodu, ot, tak, 偶eby zamieni膰 par臋 s艂贸w. Po zako艅czeniu rozmowy wesz艂a do naszej go艣cinnej sypialni, w kt贸rej sta艂 komputer oraz maszyna do szycia i gdzie wystukiwa艂em na starym royalu jakie艣 uwagi

dla swoich uczni贸w. Jej zaczerwienione oczy od razu zdradzi艂y, 偶e zn贸w p艂aka艂a.

Wyrzuci艂a z siebie jednym tchem, 偶e Tess podejrzewa艂a u siebie powa偶n膮, 艣mierteln膮 chorob臋, ale ostatnie badania wykaza艂y, 偶e nic jej nie jest.

- Przyzna艂a, 偶e nie chcia艂a mi o niczym m贸wi膰, uzna艂a, 偶e nam do艣膰 w艂asnych zmartwie艅, 偶eby bra膰 na swoje barki jej brzemi臋. Dok艂adnie tak si臋 wyrazi艂a: brzemi臋. Wyobra偶asz to sobie?

- Nie do wiary - mrukn膮艂em.

- Ale dowiedzia艂a si臋 w艂a艣nie, 偶e nic jej nie jest, postanowi艂a wi臋c o wszystkim mi powiedzie膰. Ja jednak 偶a艂uj臋, 偶e nie by艂a ze mn膮 szczera, jak tylko dowiedzia艂a si臋 o chorobie. Chyba rozumiesz, prawda? By艂a moj膮 najwierniejsz膮 opiekunk膮, niezale偶nie od tego, przez co akurat przechodzi艂am. Zawsze mog艂am... - Zaj膮kn臋艂a si臋, wzi臋艂a chusteczk臋 higieniczn膮 i g艂o艣no wysmarka艂a nos. Wreszcie doko艅czy艂a: - ...Nie potrafi臋 sobie wyobrazi膰, 偶e mog艂oby mi jej zabrakn膮膰.

- Tak, wiem. Dla mnie to te偶 niewyobra偶alne.

- Tw贸j nag艂y przyp艂yw rado艣ci i optymizmu chyba nie mia艂 nic wsp贸lnego...

- Nie, sk膮d偶e znowu.

W tej sytuacji mog艂em ju偶 jej powiedzie膰 prawd臋, mog艂em si臋 zdoby膰 na szczero艣膰 wobec niej, ale nie mia艂em na to ochoty.

- Cholera - sykn臋艂a. - Tess prosi艂a, 偶eby艣 do niej zadzwoni艂.

Pewnie chce ci sama zakomunikowa膰 tak膮 nowin臋. Nie m贸w jej, 偶e ju偶 ci zdradzi艂am tajemnic臋, dobrze? Prosz臋. Po prostu nie mog艂am si臋 powstrzyma膰, rozumiesz?

- Jasne.

Zszed艂em na d贸艂 i wybra艂em numer Tess.

- Powiedzia艂am jej - zacz臋艂a.

- Tak, wiem. Dzi臋kuj臋.

- On ju偶 tu by艂.

- Kto?

- Ten detektyw, pan Abagnall. By艂 bardzo uprzejmy.

- Ach, tak.

- Zadzwoni艂a do niego 偶ona podczas naszej rozmowy, 偶eby go zawiadomi膰, co szykuje na obiad.

- Co szykowa艂a? - zainteresowa艂em si臋.

- Och, bodaj偶e jak膮艣 piecze艅... aha, kluski ptysiowe z pieczon膮 wo艂owin膮.

- Brzmi bardzo apetycznie.

- W ka偶dym razie powiedzia艂am mu wszystko, i o pieni膮dzach, i o notatce. Odda艂am mu koperty i list. By艂 bardzo zaintrygowany.

Pokiwa艂em g艂ow膮.

- Domy艣lam si臋.

- S膮dzisz, 偶e mimo up艂ywu lat da si臋 zdj膮膰 z tych kopert odciski palc贸w?

- Nie wiem, Tess. Min臋艂o mn贸stwo czasu, poza tym wiele razy wyjmowa艂a艣 je z biurka i chowa艂a艣 z powrotem. Nie jestem specjalist膮. Mimo to uwa偶am, 偶e post膮pi艂a艣 bardzo s艂usznie, przekazuj膮c mu dowody. Gdyby艣 przypomnia艂a sobie co艣 jeszcze, najlepiej zadzwo艅 od razu do niego.

- Te偶 mnie o to prosi艂. Zostawi艂 wizyt贸wk臋. W艂a艣nie mam j膮 przed oczami, bo przypi臋艂am j膮 na korkowej tablicy przy telefonie, tu偶 obok zdj臋cia Grace w towarzystwie Goofy鈥檈go.

- Rozumiem.

- U艣ciskaj ode mnie Cynthi臋.

- U艣ciskam. Kocham ci臋, Tess - zako艅czy艂em i odwiesi艂em s艂uchawk臋.

- Powiedzia艂a ci? - zaciekawi艂a si臋 偶ona, gdy tylko wszed艂em do sypialni.

- Powiedzia艂a.

Cynthia by艂a ju偶 w nocnej koszuli, le偶a艂a jednak na po艣cieli.

- Rozmy艣la艂am przez ca艂e popo艂udnie, 偶e mia艂abym dzisiaj ochot臋 na szalony nami臋tny seks z tob膮, ale jestem skonana i trudno mi powiedzie膰, czy w og贸le by艂abym w stanie przetrwa膰 ma艂偶e艅ski obowi膮zek.

- Wi臋c nie b臋d臋 nalega艂.

- Dowiesz si臋, czy nie grozi nam deszcz asteroid?

- Jasne. Mo偶e w ten weekend powinni艣my podrzuci膰 ma艂膮 do Tess, wybra膰 si臋 do Mystic i wykupi膰 nocleg ze 艣niadaniem w pokoju dwuosobowym.

Zgodzi艂a si臋 ochoczo.

- Mo偶e tam bym si臋 wreszcie wyspa艂a. Bo ostatnio n臋kaj膮 mnie niespokojne sny.

Przysiad艂em na skraju 艂贸偶ka.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Rozmawia艂am ju偶 o tym z doktor Kinzler. S艂ysz臋 ich rozmowy. M贸wi膮 do mnie, jak mi si臋 zdaje, a kiedy indziej sama si臋 do nich odzywam albo rozmawiamy wszyscy razem, i czuj臋 si臋 tak, jakby艣my naprawd臋 byli razem, ale jednocze艣nie rozdzieleni jak膮艣 barier膮, bo nie mog臋 ich dotkn膮膰. Kiedy pr贸buj臋 to zrobi膰, zachowuj膮 si臋 jak postaci ukszta艂towane z dymu i rozwiewaj膮 si臋 w powietrzu.

Pochyli艂em si臋 i poca艂owa艂em j膮 w czo艂o.

- 呕yczy艂a艣 ju偶 Grace dobrej nocy?

- Owszem, kiedy rozmawia艂e艣 z Tess.

- Wi臋c spr贸buj teraz zasn膮膰. Ja do niej p贸jd臋.

Jak zwykle pok贸j Grace ton膮艂 w ciemno艣ci, 偶eby lepiej mo偶na by艂o obserwowa膰 gwiazdy przez teleskop.

- Nic nam dzisiaj nie grozi? - zapyta艂em, pospiesznie zamykaj膮c drzwi, 偶eby odci膮膰 艣wiat艂o wpadaj膮ce z korytarza.

- Na to wygl膮da.

- To dobrze.

- Chcesz popatrze膰?

Grace mia艂a ustawiony okular na wysoko艣ci oczu, a poniewa偶 nie chcia艂em si臋 do niego schyla膰, przysun膮艂em sobie krzese艂ko od biurka z komputerem i siad艂em na nim. Zmru偶y艂em jedno oko, drugie przytkn膮艂em do wizjera, lecz ujrza艂em jedynie czer艅 nocy z kilkoma bladymi, ledwie widzialnymi ognikami.

- W porz膮dku. Na co patrz臋?

- Na gwiazdy - odpar艂a Grace.

Obejrza艂em si臋 i u艣miechn膮艂em do niej szelmowsko.

- Bardzo dzi臋kuj臋, nast臋pczyni Carla Sagana.

Odwr贸ci艂em si臋 z powrotem do teleskopu i chwyci艂em pokr臋t艂o, 偶eby nieco wyregulowa膰 ostro艣膰, ale ca艂y tubus osun膮艂 si臋 z u艂amanego uchwytu statywu. Wi臋ksza cz臋艣膰 ta艣my samoprzylepnej, kt贸r膮 moja c贸rka usi艂owa艂a naprawi膰 uchwyt, odlepi艂a si臋 od plastiku.

- Rety! - sykn膮艂em.

- Ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e statyw nie trzyma.

- Jasne, w porz膮dku.

Pochyli艂em si臋 z powrotem do wizjera, ale obiektyw by艂 ju偶 wymierzony w co innego. Jego pole widzenia wype艂nia艂 mocno powi臋kszony fragment chodnika przed naszym domem.

Sta艂 tam jaki艣 facet i gapi艂 si臋 w nasze okna.

Pokr臋ci艂em ga艂k膮 i jego twarz, niewyra藕na i rozmazana, wype艂ni艂a ca艂y obiektyw. Wyprostowa艂em si臋, wsta艂em z krzese艂ka i podszed艂em do okna.

- Kto to mo偶e by膰, do cholery? - mrukn膮艂em bardziej do siebie ni偶 do Grace.

- Kto? - zapyta艂a.

Ledwie podesz艂a do okna, cz艂owiek na ulicy rzuci艂 si臋 do ucieczki.

- Kto to jest, tato? - zaniepokoi艂a si臋.

- Zosta艅 tutaj - nakaza艂em jej i wybieg艂em z pokoju.

Pop臋dzi艂em na d贸艂, przeskakuj膮c po dwa stopnie naraz, i p臋dem wypad艂em na dw贸r. Dobieg艂em do wylotu podjazdu w sam膮 por臋, 偶eby dostrzec, jak uciekaj膮cy m臋偶czyzna sto metr贸w dalej wskakuje do samochodu zaparkowanego przy kraw臋偶niku.

Zapali艂y si臋 艣wiat艂a, zawarcza艂 uruchamiany silnik i w贸z z piskiem opon szybko odjecha艂.

By艂 za daleko, 偶ebym po ciemku m贸g艂 odczyta膰 numer rejestracyjny czy cho膰by rozpozna膰 model auta, nim skr臋ci艂o i znikn臋艂o mi z oczu w najbli偶szej przecznicy. S膮dz膮c po odg艂osie, musia艂 to by膰 jaki艣 starszy typ, do tego ciemny - granatowy, br膮zowy lub szary.

W pierwszej chwili chcia艂em wskoczy膰 do swojego samochodu i ruszy膰 w po艣cig, ale kluczyki zosta艂y w domu. Zanim bym je wzi膮艂 i wyjecha艂 na ulic臋, intruz by艂by ju偶 pewnie w Bridgeport.

Kiedy wr贸ci艂em, zasta艂em Grace na ganku.

- Mia艂a艣 nie wychodzi膰 ze swojego pokoju - burkn膮艂em ze z艂o艣ci膮.

- Chcia艂am tylko zobaczy膰...

- Natychmiast wracaj do 艂贸偶ka.

Musia艂a wyczu膰 po moim tonie, 偶e nie jestem w nastroju do dyskusji, tote偶 zawr贸ci艂a i pogna艂a schodami na g贸r臋, jakby j膮 kto goni艂.

Serce wali艂o mi jak m艂otem, musia艂em si臋 troch臋 uspokoi膰 przed powrotem do sypialni. Ale kiedy tam dotar艂em, ujrza艂em Cynthi臋 wyci膮gni臋t膮 pod ko艂dr膮 i pogr膮偶on膮 w g艂臋bokim 艣nie.

Spogl膮daj膮c na ni膮, zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, jakie偶 to rozmowy prowadzi w wyobra藕ni ze swoimi najbli偶szymi, zaginionymi b膮d藕 zmar艂ymi.

Zapytaj ich o co艣 w moim imieniu, sformu艂owa艂em w my艣lach. Spr贸buj si臋 dowiedzie膰, kto obserwuje nasz dom. Zapytaj, czego od nas chce.

Nast臋pnego dnia Cynthia zadzwoni艂a do sklepu i uzgodni艂a z Pam, 偶e przyjdzie do pracy troch臋 p贸藕niej. Na dziewi膮t膮 byli艣my um贸wieni ze 艣lusarzem, lecz gdyby instalacja blokady antyw艂amaniowej potrwa艂a d艂u偶ej, ni偶 zak艂adali艣my, musia艂aby zosta膰 jeszcze w domu.

Przy 艣niadaniu, zanim jeszcze Grace zesz艂a na d贸艂, powiedzia艂em jej o tajemniczym m臋偶czy藕nie, kt贸rego widzia艂em na chodniku przed domem. Przez jaki艣 czas si臋 zastanawia艂em, czy nie zostawi膰 tej informacji tylko dla siebie, ale nie waha艂em si臋 d艂ugo. Przede wszystkim istnia艂a obawa, 偶e Grace jej o wszystkim opowie. Poza tym wychodzi艂em z za艂o偶enia, 偶e je艣li kto艣 nas obserwuje, niezale偶nie od tego, kim jest i w jakim celu to robi, powinni艣my wszyscy zachowa膰 wzmo偶on膮 czujno艣膰. Na razie nic nie wskazywa艂o, by ten cz艂owiek mia艂 cokolwiek wsp贸lnego ze szczeg贸ln膮 sytuacj膮 mojej 偶ony, ale gdyby to by艂 jaki艣 zboczeniec grasuj膮cy w tej okolicy, nale偶a艂oby powiadomi膰 ca艂膮 spo艂eczno艣膰 osiedla.

- Zd膮偶y艂e艣 mu si臋 przyjrze膰? - zapyta艂a.

- Nie. Wybieg艂em za nim na ulic臋, ale zd膮偶y艂 wskoczy膰 do samochodu i odjecha膰.

- Co to by艂 za samoch贸d?

- Nie wiem.

- M贸g艂 to by膰 ten stary br膮zowy sedan?

- Trudno mi powiedzie膰, Cyn. By艂o ciemno, samoch贸d te偶 by艂 ciemny.

~ Zatem m贸g艂 by膰 ciemnobr膮zowy.

- Owszem, m贸g艂. Ale r贸wnie dobrze m贸g艂 by膰 ciemnogranatowy albo czarny. Naprawd臋 nie umiem tego powiedzie膰.

- Gotowa jestem si臋 za艂o偶y膰, 偶e to ten sam cz艂owiek. Ten, kt贸ry kilka razy mija艂 nas, gdy sz艂y艣my z Grace do szko艂y.

- Zamierzam powiadomi膰 o tym s膮siad贸w - oznajmi艂em.

Uda艂o mi si臋 z艂apa膰 nawet sporo ludzi mieszkaj膮cych po obu stronach ulicy, kiedy wychodzili do pracy. Pyta艂em wszystkich, czy nie zwr贸cili uwagi na podejrzanego m臋偶czyzn臋 poprzedniego wieczoru albo czy w og贸le ostatnimi czasy nie zauwa偶yli niczego podejrzanego w tej okolicy? Ale nikt niczego nie widzia艂.

Mimo to zadzwoni艂em na policj臋 i zapyta艂em, czy 偶aden z mieszka艅c贸w naszego osiedla nie zg艂osi艂 w ostatnich dniach niczego niezwyk艂ego. Po艂膮czono mnie z funkcjonariuszem, kt贸ry zajmowa艂 si臋 takimi sprawami, ale ten odpar艂:

- Nie s艂ysza艂em o niczym szczeg贸lnym, lecz... zaraz, chwileczk臋... przedwczoraj wieczorem nap艂yn膮艂 dosy膰 dziwny meldunek.

- Jaki? - zapyta艂em w napi臋ciu. - Czego dotyczy艂?

- Kto艣 zg艂osi艂 znalezienie jakiego艣 dziwnego kapelusza w swoim domu. - Policjant zachichota艂. - W pierwszej chwili pomy艣la艂em, 偶e kto艣 na centrali si臋 pomyli艂 i chodzi o co艣 zupe艂nie innego, ale nie, sprawa rzeczywi艣cie dotyczy艂a kapelusza.

- Mniejsza z tym.

Zanim wyruszy艂em do szko艂y, Cynthia powiedzia艂a:

- Chcia艂abym si臋 zobaczy膰 z Tess. Wiem, 偶e byli艣my u niej w ostatni weekend, a nie lubisz za cz臋sto jej odwiedza膰, ale wzi膮wszy pod uwag臋, przez co ostatnio przesz艂a, dosz艂am do wniosku, 偶e...

- Nie musisz nic wi臋cej m贸wi膰 - przerwa艂em. - Moim zdaniem to 艣wietny pomys艂. Wybierzmy si臋 do niej jutro wieczorem. Mo偶e da si臋 wyci膮gn膮膰 na lody albo kolacj臋.

- Zaraz do niej zadzwoni臋.

W pokoju nauczycielskim zasta艂em Rolly鈥檈go zmywaj膮cego sw贸j kubek, pewnie po to, by nape艂ni膰 go wyj膮tkowo pod艂膮 kaw膮 z zaparzaczki.

- Co s艂ycha膰? - zapyta艂em, stan膮wszy przy nim.

A偶 si臋 wzdrygn膮艂, zaskoczony.

- Jezu... - sykn膮艂.

- Przepraszam, ale ja te偶 tu pracuj臋. - Si臋gn膮艂em po sw贸j kubek, nape艂ni艂em go kaw膮 i dosypa艂em do niej kilka 艂y偶eczek cukru w nadziei, 偶e w ten spos贸b zamaskuj臋 sw膮d palonych ko艣ci.

- Wi臋c co s艂ycha膰? - ponowi艂em pytanie.

Wzruszy艂 ramionami. Sprawia艂 wra偶enie pogr膮偶onego w g艂臋bokiej zadumie.

- To co zwykle. A u ciebie?

Westchn膮艂em g艂o艣no.

- Kto艣 p贸藕nym wieczorem obserwowa艂 nasz dom, a kiedy postanowi艂em si臋 przekona膰, kto to jest, po prostu uciek艂. - Poci膮gn膮艂em 艂yk kawy. Nadal by艂a ohydna, ale przynajmniej zd膮偶y艂a przestygn膮膰. - Kto za t臋 kaw臋 odpowiada? Czy偶by艣my dostawali kaw臋 na mocy kontraktu z firm膮 zajmuj膮c膮 si臋 dystrybucj膮 odpad贸w?

- Naprawd臋 kto艣 obserwowa艂 wasz dom? - zdziwi艂 si臋 Roi艂y. - Jak s膮dzisz, o co w tym wszystkim chodzi?

Wzruszy艂em ramionami.

- Nie wiem. W ka偶dym razie dzi艣 rano 艣lusarz zainstalowa艂 nam w drzwiach blokad臋 antyw艂amaniow膮, s膮dz臋, 偶e bardzo potrzebn膮.

- To do艣膰 brutalna reakcja - odrzek艂 Rolly. - Pewnie zauwa偶y艂e艣 jakiego艣 ch艂optasia, kt贸ry po prostu szed艂 ulic膮 i wypatrywa艂 otwartych drzwi gara偶u albo czego艣 w tym rodzaju. Mo偶e chcia艂 co艣 ukra艣膰...

- Niewykluczone - odpar艂em. - Tak czy inaczej, nowe zamki w drzwiach powinny nam tylko pom贸c.

- Jasne. - Rolly skin膮艂 g艂ow膮. Zawiesi艂 na chwil臋 g艂os, po czym doda艂: - Powa偶nie si臋 zastanawiam nad przej艣ciem na wcze艣niejsz膮 emerytur臋.

Mia艂o to oznacza膰 diametraln膮 zmian臋 tematu rozmowy.

- Mam wra偶enie, 偶e powiniene艣 wytrzyma膰 co najmniej do zako艅czenia roku szkolnego.

- To prawda, leczo co by si臋 sta艂o, gdybym nagle pad艂 na serce?

Musieliby szybko znale藕膰 kogo艣 na moje miejsce, prawda?

A to by oznacza艂o znalezienie kogo艣 gotowego podj膮膰 t臋 prac臋 za moj膮 pensj臋. Dlatego nie dziw si臋, Terry, 偶e szukam innego wyj艣cia. Dzisiaj praca w szkole, a zw艂aszcza prowadzenie szko艂y, wygl膮da zupe艂nie inaczej ni偶 za naszej m艂odo艣ci, prawda?

Zmierzam do tego, 偶e zawsze zdarza艂a si臋 trudna m艂odzie偶, ale dzisiaj jest jej wi臋cej ni偶 kiedy艣. I ta m艂odzie偶 jest znacznie bardziej bezwzgl臋dna, cz臋sto uzbrojona w bro艅 paln膮. A rodzice nie zwracaj膮 na to szczeg贸lnej uwagi. Po艣wi臋ci艂em temu systemowi szkolnictwa czterdzie艣ci lat swojego 偶ycia, ale mam go do艣膰. Razem z Millicent chcemy sprzeda膰 dom, uzupe艂ni膰 oszcz臋dno艣ci o kredyt bankowy i przenie艣膰 si臋 do Bradenton, gdzie jest szansa, 偶e moje ci艣nienie krwi obni偶y si臋 cho膰 troch臋.

- Rzeczywi艣cie, sprawiasz dzisiaj wra偶enie wyj膮tkowo spi臋tego. Mo偶e powiniene艣 p贸j艣膰 do domu?

- Nic mi nie jest.

Nie pali艂, lecz wygl膮da艂 jak na艂ogowy palacz, kt贸ry za wszelk膮 cen臋 musi zapali膰 papierosa.

- Millicent ju偶 przesz艂a na emerytur臋. I nic mnie nie powstrzyma przed p贸j艣ciem w jej 艣lady. W ko艅cu nikt przecie偶 nie m艂odnieje, prawda? I nikt nie ma poj臋cia, ile mu jeszcze zosta艂o. Mo偶na w ka偶dej chwili przenie艣膰 si臋 na tamten 艣wiat.

- To mi co艣 przypomina.

- Co?

- Przypadek Tess.

Rolly zamruga艂 szybko.

- Co jej si臋 sta艂o?

- Okaza艂o si臋, 偶e wcale nie jest 艣miertelnie chora.

- Co takiego?

- Zrobili jeszcze jedne badania i te wykaza艂y, 偶e postawiona wcze艣niej diagnoza by艂a b艂臋dna. Wcale nie jest umieraj膮ca.

Wyjdzie z tego.

Rolly patrzy艂 na mnie z niedowierzaniem.

- O czym ty m贸wisz?

- Pr贸buj臋 ci przekaza膰, 偶e nic jej nie jest.

- Ale... - wyduka艂, jakby nie m贸g艂 si臋 pogodzi膰 z t膮 informacj膮 - ...przecie偶 lekarze... powiedzieli jej, 偶e jest umieraj膮ca.

A teraz co? Twierdz膮, 偶e zasz艂a jaka艣 pomy艂ka?


- Mniej wi臋cej. W ka偶dym razie przynajmniej ta jedna wiadomo艣膰 jest dobra.

Zamruga艂 szybko.

- No tak, jasne. To wspania艂a wiadomo艣膰. Zreszt膮 w takiej sytuacji zawsze lepiej jest najpierw odebra膰 z艂e wiadomo艣ci, a potem dobre.

- Zgadza si臋.

Spojrza艂 na zegarek.

- Pos艂uchaj, musz臋 ju偶 lecie膰.

Ja te偶 nie mia艂em czasu. Tylko minuta zosta艂a do rozpocz臋cia zaj臋膰 z tw贸rczego pisania. Na poprzedniej lekcji poleci艂em swoim uczniom, by napisali list do nieznanej sobie osoby, rzeczywistej b膮d藕 wyimaginowanej, i zawarli w nim tre艣ci, o kt贸rych nie potrafiliby powiedzie膰 nikomu innemu. Wyt艂umaczy艂em, 偶e czasami 艂atwiej jest zdradzi膰 pewne osobiste tajemnice osobie ca艂kiem obcej, bo wi膮偶e si臋 to z mniejszym ryzykiem, a wi臋c otworzy膰 si臋 przed nieznajomym s艂uchaczem, kt贸ry nic o nas nie wie.

Kiedy poprosi艂em, by kto艣 si臋 zg艂osi艂 na ochotnika, ku memu zaskoczeniu pierwszy podni贸s艂 r臋k臋 Bruno, klasowy spryciarz.

- Bruno?

- Jestem got贸w, prosz臋 pana.

Nigdy wcze艣niej nie zg艂asza艂 si臋 na ochotnika, nigdy te偶 nie ko艅czy艂 zacz臋tej pracy. Nasz艂y mnie w膮tpliwo艣ci, ale zaciekawienie okaza艂o si臋 silniejsze.

- W porz膮dku, Bruno. S艂uchamy twojego listu.

Otworzy艂 zeszyt i zacz膮艂 czyta膰:

- Drogi 鈥濸enthousie鈥...

- Chwileczk臋 - przerwa艂em mu, gdy ca艂a klasa rykn臋艂a ju偶 gromkim 艣miechem. - Mia艂 to by膰 list do nieznanej ci osoby.

- Nie znam nikogo z redakcji 鈥濸enthouse鈥檃鈥 - odpar艂. - Trzyma艂em si臋 dok艂adnie pa艅skich wytycznych. Napisa艂em o czym艣, czego nie zdradzi艂bym nikomu innemu. W ka偶dym razie na pewno nie mojej mamie.

- Pewnie, skoro ona nic nie je, 偶eby mie膰 p艂aski brzuch - rzuci艂 kto艣 z ko艅ca sali.

- A co, zazdro艣cisz mojej mamie wygl膮du? - odpar艂 zaczepnie Bruno. - Chcia艂by艣, 偶eby twoja wygl膮da艂a podobnie i nie przypomina艂a grubego dupska odbitego na kiepskim ksero?

- Kto艣 jeszcze chce przeczyta膰 sw贸j list? - zapyta艂em.

- Zaraz, chwileczk臋 - zaprotestowa艂 Bruno. - Drogi 鈥濸enthousie鈥, chcia艂bym ci opisa膰 pewne do艣wiadczenie zwi膮zane z moim osobistym serdecznym przyjacielem, kt贸rego b臋d臋 nazywa艂 panem Johnsonem.

Ch艂opak o imieniu Ryan zani贸s艂 si臋 takim 艣miechem, 偶e o ma艂o nie spad艂 z krzes艂a.

Jane Scavullo jak zwykle siedzia艂a w ostatniej 艂awce i ze znudzon膮 min膮 gapi艂a si臋 w okno, pozuj膮c na osob臋, kt贸ra jest ponad tym wszystkim, co si臋 dzieje w klasie. Zreszt膮 dzisiaj w pe艂ni j膮 rozumia艂em. Odnosi艂em wra偶enie, 偶e wola艂aby by膰 gdzie indziej. I nasz艂y mnie podejrzenia, 偶e gdybym w tej chwili spojrza艂 w lustro, dostrzeg艂bym u siebie tak膮 sam膮 min臋.

Siedz膮ca obok niej dziewczyna, Valerie Swindon, chyba najbardziej zas艂uguj膮ca w tej grupie na miano lizusa, b艂yskawicznie podnios艂a r臋k臋.

- Szanowny prezydencie Lincolnie, uwa偶am Pana za jednego z najwi臋kszych naszych prezydent贸w, poniewa偶 walczy艂 Pan o wyzwolenie niewolnik贸w i zr贸wnanie wszystkich obywateli.

Wszystko szybko wr贸ci艂o do normy. Dzieciaki zacz臋艂y szeroko ziewa膰, oczy im si臋 klei艂y, a ja pomy艣la艂em, 偶e bardzo 藕le si臋 dzieje, kiedy nie mo偶na si臋 szczerze wypowiedzie膰 na temat Abrahama Lincolna, 偶eby nie zosta膰 uznanym za kujona. Ale po kilku zdaniach i ja przesta艂em s艂ucha膰 dalszej cz臋艣ci jej listu, gdy偶 przypomnia艂 mi si臋 skecz Boba Newharta, sfingowana rozmowa telefoniczna, w kt贸rej spryciarz z Madison Avenue, spec od kreowania wizerunku, pr贸buje nam贸wi膰 prezydenta Lincolna, 偶eby darowa艂 sobie wszelkie sztuczki i w艂膮czy艂 si臋 do otwartej gry.

Poprosi艂em jeszcze kilkoro uczni贸w o odczytanie swoich list贸w, po czym wywo艂a艂em Jane.

- Ja pasuj臋 - odpar艂a.

Ale po zako艅czeniu lekcji, w drodze do wyj艣cia, rzuci艂a mi na biurko zapisan膮 kartk臋. Jej list brzmia艂 nast臋puj膮co:


Drogi Ktosiu, to jest list od ktosia do ktosia, w kt贸rym niepotrzebne s膮 偶adne imiona, bo i tak nikt nikogo naprawd臋 nie zna. Dlatego imiona nie maj膮 wi臋kszego znaczenia. Na 艣wiecie 偶yj膮 wy艂膮cznie obcy sobie ludzie. S膮 ich miliardy. Absolutnie wszyscy s膮 sobie nawzajem obcy.

Czasami wydaje si臋 nam, 偶e znamy innych, zw艂aszcza naszych bliskich, lecz gdyby艣my ich naprawd臋 znali, to na pewno nie byliby艣my a偶 tak cz臋sto przez nich zaskakiwani, prawda? Bo przecie偶 rodzice zawsze s膮 zaskoczeni tym, co wyrabiaj膮 ich dzieci. Wychowuj膮 ich od niemowl臋ctwa, po艣wi臋caj膮 im prawie ca艂y sw贸j czas, uwa偶aj膮 ich za pieprzone anio艂ki, a偶 tu pewnego dnia przed drzwiami zjawia si臋 policja i m贸wi: Wiecie, co, drodzy rodzice? Wasze dziecko w艂a艣nie roztrzaska艂o innemu dziecku g艂ow臋 kijem baseballowym. Albo jak si臋 jest dzieckiem i uwa偶a si臋, 偶e wszystko jest z grubsza w cholernym porz膮dku, nagle pewnego dnia ten facet, kt贸rego si臋 nazywa艂o swoim ojcem, m贸wi: No to cze艣膰, powodzenia. Wtedy si臋 my艣li:

O co tu chodzi, do kurwy? A po latach matka ko艅czy w 艂贸偶ku z jakim艣 innym facetem, kt贸ry te偶 niby jest w porz膮dku, ale cz艂owiek zaczyna si臋 zastanawia膰, gdzie kryje si臋 fa艂sz? Takie jest 偶ycie. Ka偶e nam ci膮gle pyta膰, gdzie kryje si臋 fa艂sz. Bo je艣li przez d艂ugi czas nie wykrywa si臋 fa艂szu, nasilaj膮 si臋 podejrzenia, 偶e co艣 tu, kurwa, jest nie tak. Najlepsze pozdrowienia, Ktosiu.

Przeczyta艂em ten list kilka razy, wreszcie swoim czerwonym d艂ugopisem u g贸ry strony postawi艂em sz贸stk臋.

Postanowi艂em zajrze膰 do sklepu Pameli w porze lunchu, 偶eby zobaczy膰 si臋 z Cynthi膮, ale gdy tylko wyszed艂em ze szko艂y na Parking, na puste miejsce obok mojego samochodu wjecha艂a Lauren Wells. Kr臋ci艂a kierownic膮 tylko jedn膮 r臋k膮, gdy偶 drug膮 Przyciska艂a do ucha telefon kom贸rkowy.

Udawa艂o mi si臋 unika膰 spotkania z ni膮 przez kilka ostatnich dni, nie mia艂em te偶 ochoty rozmawia膰 i teraz, ale spostrzeg艂szy mnie, opu艣ci艂a pospiesznie szyb臋 i nie przerywaj膮c rozmowy telefonicznej, jednoznacznym ruchem g艂owy da艂a mi zna膰, 偶ebym zaczeka艂. Kiedy wreszcie ustawi艂a w贸z na miejscu parkingowym, rzuci艂a do aparatu:

- Zaczekaj chwil臋. - Po czym zwr贸ci艂a si臋 do mnie: - Cze艣膰.

Nie widzieli艣my si臋 od tamtego dnia, kiedy wyje偶d偶a艂e艣 na spotkanie z Paul膮. Jak posz艂o? Zn贸w b臋dziesz w telewizji?

- Nie - odpar艂em.

Wyra藕nie j膮 rozczarowa艂em.

- To kiepsko. Bardzo by wam to pomog艂o, prawda? Paula nie zgodzi艂a si臋 na ci膮g dalszy?

- Nic z tych rzeczy.

- Wiesz co? Mo偶esz mi zrobi膰 przys艂ug臋? To zajmie tylko chwil臋. Chcia艂abym, 偶eby艣 pozdrowi艂 moj膮 przyjaci贸艂k臋.

- S艂ucham?

Wyci膮gn臋艂a kom贸rk臋 w moj膮 stron臋.

- Ma na imi臋 Rachel. Wystarczy, 偶e si臋 z ni膮 przywitasz. Powiedz tylko: 鈥濩ze艣膰, Rachel鈥. Zemdleje z wra偶enia, jak si臋 dowie, 偶e jeste艣 tym facetem, kt贸ry wyst臋powa艂 w telewizji.

Otworzy艂em drzwi samochodu i zanim wsiad艂em, rzuci艂em:

- Zacznij wreszcie st膮pa膰 po ziemi, Lauren.

Zapatrzy艂a si臋 na mnie z rozdziawionymi ustami, po czym krzykn臋艂a, 偶ebym us艂ysza艂 mimo zamkni臋tych okien:

- Je偶eli uwa偶asz si臋 za takie wspania艂e ciacho, to jeste艣 w b艂臋dzie!

W sklepie nie zasta艂em Cynthii.

- Dzwoni艂a z samego rana i zapowiedzia艂a, 偶e jest um贸wiona ze 艣lusarzem - wyja艣ni艂a Pamela.

Spojrza艂em na zegarek, dochodzi艂a pierwsza. Gdyby 艣lusarz zjawi艂 si臋 o um贸wionej porze, powinien sko艅czy膰 robot臋 do dziesi膮tej, najwy偶ej jedenastej.

Si臋gn膮艂em do kieszeni po kom贸rk臋, ale Pam wskaza艂a mi aparat stoj膮cy na ladzie.

- Cze艣膰, Pam - odezwa艂a si臋 Cynthia, odczytawszy z ekranu dane rozm贸wcy. - Wybacz, 偶e tyle to trwa艂o, ale ju偶 do ciebie jad臋.

- To ja - odpar艂em.

- Och!

- Zajrza艂em do sklepu, s膮dz膮c, 偶e ci臋 tu zastan臋.

- Facet si臋 sp贸藕ni艂, wyszed艂 dopiero niedawno. Ledwie zd膮偶y艂am odjecha膰 spod domu.

- Powiedz jej, 偶eby si臋 nie przejmowa艂a - wtr膮ci艂a Pam. - Prawie wcale nie ma ruchu. Niech sobie we藕mie ca艂y dzie艅 wolny.

- S艂ysza艂a艣? - zapyta艂em.

- Tak. To chyba niez艂y pomys艂. Jestem strasznie rozkojarzona. Dzwoni艂 Abagnall. Chce si臋 z nami zobaczy膰. Przyjedzie o wp贸艂 do pi膮tej. B臋dziesz o tej porze w domu?

- Oczywi艣cie. Co powiedzia艂? Trafi艂 na co艣 ciekawego?

Pamela zmarszczy艂a brwi.

- Nie chcia艂 m贸wi膰 przez telefon. Zapowiedzia艂, 偶e porozmawiamy spokojnie, jak przyjedzie po po艂udniu.

- Co o tym my艣lisz?

- Wydaje mi si臋 to troch臋 dziwne.

- W艂a艣nie, mnie te偶. Mo偶e chce nam oznajmi膰, 偶e nie wpad艂 na 偶aden trop.

- Te偶 o tym pomy艣la艂am.

- Jedziemy jutro do Tess?

- Ju偶 jej zostawi艂am wiadomo艣膰. Tylko si臋 nie sp贸藕nij, dobrze?

Kiedy od艂o偶y艂em s艂uchawk臋, Pamela zapyta艂a:

- Co si臋 dzieje?

- Cynthia... to znaczy my wynaj臋li艣my cz艂owieka, 偶eby dok艂adnie si臋 przyjrza艂 sprawie znikni臋cia jej rodziny.

- Aha - mrukn臋艂a. - C贸偶, to nie moja sprawa, ale z mojego punktu widzenia od tamtego wypadku min臋艂o ju偶 tyle lat, 偶e chyba zwyczajnie wyrzucacie pieni膮dze w b艂oto. Wydaje mi si臋, 偶e nikt ju偶 nie zdo艂a wyja艣ni膰, co si臋 naprawd臋 sta艂o tamtej nocy.

- Na razie, Pam - odpar艂em. - Dzi臋ki za mo偶liwo艣膰 skorzystania z telefonu.

* *


- Napije si臋 pan kawy? - zapyta艂a Cynthia, gdy Den ton Abagnall wszed艂 do 艣rodka.

- Och, z przyjemno艣ci膮 - odpar艂. - Z ogromn膮 przyjemno艣ci膮.

Usadowi艂 si臋 na kanapie, a Cynthia przynios艂a przygotowan膮 wcze艣niej tac臋 z dzbankiem kawy, fili偶ankami, cukrem, 艣mietank膮 i herbatnikami w czekoladzie. Nape艂ni艂a kaw膮 trzy fili偶anki i wyci膮gn臋艂a w stron臋 detektywa talerzyk z herbatnikami.

Pocz臋stowa艂 si臋 z oci膮ganiem. Nie mia艂em w膮tpliwo艣ci, 偶e 偶ona, podobnie jak ja, wr臋cz nawo艂uje w my艣lach: 鈥濶a mi艂o艣膰 bosk膮, prosz臋 wreszcie powiedzie膰, czego si臋 pan dowiedzia艂, bo nie wytrzymam d艂u偶ej ani sekundy!鈥. Spojrza艂a jednak na tac臋 i powiedzia艂a:

- Wzi臋艂am tylko dwie 艂y偶eczki. Terry, czy m贸g艂by艣 przynie艣膰 trzeci膮?

Poszed艂em do kuchni, wysun膮艂em szuflad臋, 偶eby wzi膮膰 艂y偶eczk臋, gdy nagle co艣 przyku艂o m贸j wzrok. Przy 艣ciance szuflady, obok brzegu plastikowego pojemnika na sztu膰ce, gdzie zawsze gromadzi艂o si臋 mn贸stwo rozmaitych drobiazg贸w, od o艂贸wk贸w i d艂ugopis贸w po druciane zapinki do torebek 艣niadaniowych, le偶a艂 klucz.

Wyci膮gn膮艂em go. By艂 to zapasowy klucz od drzwi frontowych, kt贸ry zazwyczaj wisia艂 na haczyku.

Kiedy wr贸ci艂em do saloniku z 艂y偶eczk膮, Abagnall otworzy艂 notes. Zajrza艂 do niego, przerzuci艂 par臋 kartek i mrukn膮艂:

- Zobaczmy, co my tu mamy.

Oboje z Cynthia u艣miechn臋li艣my si臋 wyrozumiale.

- W porz膮dku, ju偶 mam - rzek艂, podnosz膮c wzrok. - Pani Archer, co mo偶e mi pani powiedzie膰 na temat Vince鈥檃 Fleminga?

- Vince鈥檃 Fleminga?

- Zgadza si臋. To z nim by艂a pani tamtego wieczoru. Siedzieli艣cie oboje w samochodzie zaparkowanym... - Urwa艂 nagle, spojrza艂 na Cynthi臋, potem na mnie i zn贸w na moj膮 偶on臋, wreszcie mrukn膮艂: - Przepraszam, mo偶e czuje si臋 pani niezr臋cznie, 偶e poruszam t臋 spraw臋 w obecno艣ci m臋偶a?

- Nie, sk膮d偶e znowu.


- Zatem siedzieli艣cie w samochodzie zaparkowanym na ty艂ach centrum handlowego, je艣li si臋 nie myl臋. To w艂a艣nie tam znalaz艂 pani膮 ojciec, wyci膮gn膮艂 z auta kolegi i przywi贸z艂 do domu.

- Zgadza si臋.

- Mia艂em okazj臋 nie tylko zapozna膰 si臋 z policyjnymi aktami pani sprawy, ale obejrza艂em te偶 ten program telewizyjny, kt贸rego nagranie dosta艂em od producent贸w. Przykro mi, 偶e nie widzia艂em go, kiedy by艂 emitowany, ale nie jestem zwolennikiem tego typu program贸w. Ten mnie zainteresowa艂, gdy偶 wi臋kszo艣膰 przedstawionych informacji pochodzi艂a z akt policyjnych. Okaza艂o si臋 wi臋c, 偶e ten偶e Vince Fleming mia艂 co nieco zabazgran膮 kartotek臋, 偶e si臋 tak wyra偶臋.

- Niestety, nic o tym nie wiem, nie utrzymywa艂am z nim kontakt贸w po wypadkach tamtej nocy - odpar艂a Cynthia.

- Przez ca艂e 偶ycie do艣膰 regularnie popada艂 w k艂opoty z prawem - doda艂 Abagnall. - Zapewne wzorowa艂 si臋 na swoim ojcu.

Anthony Fleming w tamtym okresie kierowa艂 bowiem do艣膰 rozbudowan膮 organizacj膮 przest臋pcz膮.

- Tutejsz膮 mafi膮? - zapyta艂em.

- To zdecydowanie za mocne okre艣lenie. Niemniej w znacz膮cym stopniu kontrolowa艂 rynek handlu narkotykami mi臋dzy New Haven a Bridgeport. Zajmowa艂 si臋 te偶 prostytucj膮, organizowa艂 porwania ci臋偶ar贸wek dostawczych i temu podobnych akcji.

- M贸j Bo偶e - j臋kn臋艂a Cynthia. - Nie mia艂am o tym poj臋cia.

To znaczy... wiedzia艂am, 偶e Vince nie jest anio艂kiem, ale nie mia艂am poj臋cia, w co jest wpl膮tany jego ojciec. Czy on jeszcze 偶yje?

- Nie, zosta艂 zastrzelony w roku tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tym drugim. Podobno zgin膮艂 z r臋ki m艂odocianych oszust贸w pragn膮cych si臋 na nim odegra膰 za jaki艣 interes, kt贸ry nie doszed艂 do skutku.

Cynthia pokr臋ci艂a g艂ow膮, jakby nie chcia艂a wierzy膰 w艂asnym uszom.

- Policja z艂apa艂a jego zab贸jc贸w?

- Nie musia艂a tego robi膰 - wyja艣ni艂 detektyw. - Gangsterzy Anthony鈥檈go Fleminga si臋 nimi zaj臋li. Rozprawili si臋 z ca艂膮 szajk膮, nie wnikaj膮c, kto jest odpowiedzialny za 艣mier膰 ich bossa, a kto tylko znalaz艂 si臋 w niew艂a艣ciwym miejscu w nieodpowiednim czasie. Policja przypuszcza, 偶e to w艂a艣nie Vince Fleming sta艂 za t膮 akcj膮 odwetow膮. Nigdy mu jednak niczego nie udowodniono, nie postawiono nawet w tej sprawie zarzut贸w. - Si臋gn膮艂 po drugiego herbatnika. - Nie powinienem si臋 tak objada膰 - rzek艂. - Moja 偶ona na pewno przygotuje dzisiaj co艣 smakowitego na obiad.

- Ale co to wszystko ma wsp贸lnego z Cynthi膮 i jej rodzin膮? - zapyta艂em.

- Prawd臋 m贸wi膮c, nic - przyzna艂 Abagnall. - Lecz im wi臋cej si臋 dowiaduj臋 o tym, na jakiego cz艂owieka m贸g艂 wyrosn膮膰 ten Vince, tym bardziej si臋 zastanawiam, jaki by艂 ju偶 tamtego dnia, kiedy zagin臋艂a ca艂a rodzina pa艅skiej 偶ony.

- S膮dzi pan, 偶e m贸g艂 mie膰 co艣 wsp贸lnego z tym znikni臋ciem? - odezwa艂a si臋 moja 偶ona.

- Trudno powiedzie膰. Ale na pewno mia艂 pow贸d, 偶eby si臋 rozz艂o艣ci膰. W ko艅cu pani ojciec wyci膮gn膮艂 pani膮 z jego samochodu w trakcie randki. Podejrzewam, 偶e by艂o to do艣膰 upokarzaj膮ce, je艣li nie dla pani, to na pewno dla niego. A gdyby mia艂鈥

co艣 wsp贸lnego ze znikni臋ciem pani rodzic贸w i brata... - urw膮 na chwil臋 - ...gdyby to on ich zamordowa艂, m贸g艂 liczy膰 na wp艂ywy i do艣wiadczenie ojca w celu skutecznego zatarcia 艣lad贸w.

- Na pewno przed laty policja sprawdza艂a t臋 poszlak臋 - odpar艂em. - Nie s膮dz臋, 偶eby dopiero teraz pan jako pierwszy skojarzy艂 te fakty.

- To prawda, policja sprawdza艂a t臋 poszlak臋. Ale nie doprowadzi艂o to do 偶adnych konkretnych wniosk贸w, pozosta艂y jedynie podejrzenia. A Vince i jego rodzina skutecznie zapewnili sobie nawzajem alibi. Zezna艂, 偶e pojecha艂 prosto do domu po tym, jak Clayton Bigge wyci膮gn膮艂 c贸rk臋 z jego samochodu.

- To by t艂umaczy艂o przynajmniej jedn膮 rzecz - wtr膮ci艂a Cynthia.

- Jak膮? - zdziwi艂em si臋.

Abagnall u艣miechn膮艂 si臋 wyrozumiale. Musia艂 doskonale wiedzie膰, do jakiego wniosku dosz艂a moja 偶ona, kt贸ra wyja艣ni艂a:

- To, dlaczego ja prze偶y艂am.

Detektyw z uznaniem pokiwa艂 g艂ow膮.

- Bo mnie lubi艂.

- A co z twoim bratem? - zapyta艂em. - Przecie偶 nie m贸g艂 偶ywi膰 do niego 偶adnej urazy. - Popatrzy艂em na Abagnalla. - Jak pan by to wyja艣ni艂?

- Todd m贸g艂 po prostu sta膰 si臋 przypadkowym 艣wiadkiem przest臋pstwa. Znalaz艂 si臋 na miejscu zdarzenia, wi臋c trzeba by艂o i jego wyeliminowa膰.

Przez chwil臋 panowa艂o milczenie. Wreszcie Cynthia wyzna艂a:

- Mia艂 n贸偶.

- Kto? - zaciekawi艂 si臋 detektyw. - Vince?

- Pokazywa艂 mi go tamtego wieczoru w samochodzie. M贸wi艂 z dum膮, 偶e to... Jak si臋 nazywa taki n贸偶 otwierany samoczynnie po naci艣ni臋ciu guzika?

- Spr臋偶ynowiec - podsun膮艂 Abagnall.

- O w艂a艣nie - podchwyci艂a Cynthia. - Teraz sobie przypominam... Pami臋tam, 偶e da艂 mi go potrzyma膰... - S艂owa uwi臋z艂y jej w gardle, a oczy zacz臋艂y na d艂u偶ej znika膰 pod ci臋偶kimi powiekami. - S艂abo mi...

B艂yskawicznie obj膮艂em j膮 w ramionach.

- Jak mog臋 ci pom贸c?

- Ja tylko... musz臋... przeprosi膰 na chwil臋... 偶eby si臋 od艣wie偶y膰... - wyb膮ka艂a, wstaj膮c chwiejnie z fotela.

Przytrzyma艂em j膮, a偶 stan臋艂a pewnie na nogach, po czym z trosk膮 w oczach odprowadzi艂em wzrokiem, gdy zacz臋艂a i艣膰 powoli schodami na g贸r臋.

Abagnall tak偶e popatrzy艂 za ni膮, a gdy stukn臋艂y zamykane drzwi 艂azienki, pochyli艂 si臋 w moj膮 stron臋 i zapyta艂:

- Co pan o tym s膮dzi?

- Sam nie wiem. Wydaje mi si臋, 偶e jest po prostu przem臋czona.

Pokiwa艂 g艂ow膮, przez chwil臋 si臋 nad czym艣 zastanawiaj膮c, po czym doda艂:

- Wr贸膰my do Vince鈥檃 Fleminga. Jego ojciec czerpa艂 ca艂kiem niez艂e zyski z ca艂ej tej nielegalnej dzia艂alno艣ci. Je艣li w og贸le by艂 zdolny do tego, by poczu膰 si臋 odpowiedzialny za poczynania syna, to m贸g艂 bez 偶adnych trudno艣ci zorganizowa膰 podrzucanie takich kwot, kt贸re pomog艂y waszej ciotce op艂aci膰 studia siostrzenicy.

- Widzia艂 pan ten list? - zapyta艂em. - Tess pokaza艂a go panu?

- Tak. Prawd臋 m贸wi膮c, nawet mi go da艂a, razem z kopertami. Domy艣lam si臋, 偶e jeszcze nie powiedzia艂 pan nic swojej 偶onie na ten temat.

- Jeszcze nie, poniewa偶 Tess chcia艂aby sama jej o tym powiedzie膰. Jak s膮dz臋, jest ju偶 do tego gotowa. A decyzja Cynthii

w sprawie zaanga偶owania pana sta艂a si臋 dla niej chyba ostatecznym dowodem, 偶e nadesz艂a pora, by pozna艂a i t臋 tajemnic臋.

Abagnall w zamy艣leniu pokiwa艂 g艂ow膮.

- Najlepiej by艂oby teraz zrezygnowa膰 z jakichkolwiek tajemnic, skoro usi艂ujemy wyja艣ni膰 star膮 spraw臋.

- Planowali艣my wybra膰 si臋 do Tess jutro po po艂udniu, ale teraz przychodzi mi na my艣l, 偶e najlepiej by艂oby z ni膮 porozmawia膰 jeszcze dzisiaj - odpar艂em, maj膮c na uwadze wysoko艣膰 dziennego honorarium detektywa.

- To chyba ca艂kiem niez艂y... - Przerwa艂 mu dzwonek telefonu kom贸rkowego. - Zapewne meldunek w sprawie obiadu - mrukn膮艂, si臋gaj膮c po aparat. Ale gdy spojrza艂 na ekran, skrzywi艂 si臋 z niech臋ci膮 i chowaj膮c telefon do kieszeni, doda艂: - Nagrajcie wiadomo艣膰.

Tymczasem na schodach pojawi艂a si臋 Cynthia.

- Na pewno dobrze si臋 pani czuje, pani Archer? - zapyta艂 Abagnall. Skin臋艂a g艂ow膮, siadaj膮c z powrotem naprzeciwko niego. Odchrz膮kn膮艂 i doda艂: - Na pewno? Bo chcia艂bym poruszy膰 jeszcze jedn膮 spraw臋.

- Tak. Prosz臋 m贸wi膰 - odezwa艂a si臋.

- T臋 spraw臋 z kolei mo偶na prosto wyja艣ni膰 tylko na jeden spos贸b, a mianowicie jakim艣 urz臋dniczym b艂臋dem. Przed laty ospa艂a biurokracja stanowa by艂a znana z tego typu pomy艂ek.

- Tak?

- Nie ma pani w swoich pami膮tkach ani jednego zdj臋cia ojca, tote偶 w jego poszukiwaniu dotar艂em do miejscowego wydzia艂u ruchu drogowego. Mia艂em nadziej臋, 偶e znajd臋 tam pomoc w postaci fotografii z prawa jazdy. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nikt nie mo偶e mi pom贸c.

- Nie maj膮 jego zdj臋cia? Czy偶by wtedy prawa jazdy by艂y wydawane bez zdj臋cia? - zdziwi艂a si臋 Cynthia.

- To sprawa zupe艂nie innej natury - rzek艂 Abagnall. - Ot贸偶 chodzi o to, 偶e w wydziale nie ma 偶adnego 艣ladu, jakoby pani ojciec kiedykolwiek dysponowa艂 prawem jazdy.

- Nie rozumiem.

- On w og贸le nie figuruje w kartotekach, pani Archer. Efekt jest taki, jakby od strony urz臋dowej pani ojciec nigdy nie istnia艂.

- To rzeczywi艣cie mo偶na wyja艣ni膰 chyba tylko w jeden spos贸b - przyzna艂a moja 偶ona. - Z archiw贸w komputerowych ci膮gle znikaj膮 wpisy osobowe r贸偶nych ludzi.

Denton Abagnall leniwie pokiwa艂 g艂ow膮.

- To prawda. Ale poniewa偶 ten fakt, 偶e Clayton Bigge nie figuruje w dokumentacji wydzia艂u ruchu drogowego, sam z siebie nie jest szczeg贸lnie znacz膮cy, zajrza艂em do archiwum osobowego ubezpiecze艅 spo艂ecznych.

- I co? - zaciekawi艂a si臋 Cynthia.

- I tam te偶 niczego nie znalaz艂em. W og贸le trudno jest znale藕膰 jakikolwiek 艣lad istnienia pani ojca. Nie mamy jego zdj臋cia. Po dok艂adnym sprawdzeniu zawarto艣ci obu pude艂ek na dow贸d jego istnienia znalaz艂em jedynie pokwitowanie odbioru wyp艂aty z firmy, w kt贸rej pracowa艂. Nie zna pani przypadkiem pe艂nej nazwy przedsi臋biorstwa, kt贸rej produkty rozprowadza艂 w terenie?

Cynthia zamy艣li艂a si臋 na chwil臋.

- Nie.

- Nie ma te偶 jego danych w tutejszym urz臋dzie skarbowym.

Wszystko wskazuje na to, 偶e nigdy nie p艂aci艂 偶adnych podatk贸w. A przynajmniej nie pod nazwiskiem Clayton Bigge.

- Co pan m贸wi? Czy偶by wynika艂o st膮d, 偶e by艂 szpiegiem albo kim艣 w tym rodzaju, tajnym agentem federalnym?

Abagnall u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

- No c贸偶, niekoniecznie. Rzeczywisto艣膰 rzadko bywa a偶 tak wyszukana.

- Mn贸stwo czasu sp臋dza艂 w delegacjach. - Cynthia popatrzy艂a na mnie. - Co o tym my艣lisz? M贸g艂 by膰 rz膮dowym agentem wykonuj膮cym w terenie jakie艣 tajne misje?

- Chyba wybiegasz my艣lami za daleko - odpar艂em. - St膮d ju偶 tylko krok do tego, by艣my zacz臋li si臋 g艂owi膰, czy nie by艂 przybyszem z innej planety. Te偶 trudno wykluczy膰, 偶e zosta艂 tu przys艂any w celu obserwacji rodzaju ludzkiego, a potem wr贸ci艂 do swego macierzystego 艣wiata, zabieraj膮c ze sob膮 twoj膮 matk臋 i brata.

Zapatrzy艂a si臋 na mnie oczami okr膮g艂ymi ze zdumienia. Najwyra藕niej nie my艣la艂a jeszcze ca艂kiem klarownie po tym kr贸tkim zas艂abni臋ciu.

- Tylko 偶artowa艂em - mrukn膮艂em przepraszaj膮co.

Abagnall do艣膰 brutalnie sprowadzi艂 nas, a zw艂aszcza mnie, na ziemi臋.

- Ta poszlaka nie wchodzi w zakres moich roboczych teorii.

- Wi臋c jakie teorie bierze pan pod uwag臋? - zapyta艂em.

Poci膮gn膮艂 艂yk kawy.

- Opieraj膮c si臋 na tej sk膮pej dotychczasowej wiedzy, m贸g艂bym ich przedstawi膰 co najmniej kilka - rzek艂. - Czy pani ojciec m贸g艂 si臋 pos艂ugiwa膰 przybranym nazwiskiem? Mo偶e ucieka艂 przed niechlubn膮 przesz艂o艣ci膮, na przyk艂ad kryminaln膮?

A mo偶e to Vince Fleming tamtego wieczoru 艣ci膮gn膮艂 nieszcz臋艣cie na pani rodzin臋? Mo偶e przest臋pcza organizacja jego ojca mia艂a co艣 wsp贸lnego z jakimi艣 wydarzeniami z przesz艂o艣ci pani ojca, kt贸re skutecznie ukrywa艂 a偶 do tamtego dnia?

- Kr贸tko m贸wi膮c, nie wiemy nic pewnego, zgadza si臋? - wtr膮ci艂a Cynthia.

Detektyw odchyli艂 si臋 do ty艂u i rozsiad艂 wygodnie, oparty na Poduchach.

- Jestem pewien tylko tego, 偶e w ci膮gu najbli偶szych kilku dni liczba pyta艅 w tej sprawie pozostaj膮cych bez odpowiedzi wi臋kszy si臋 wielokrotnie. Dlatego musz臋 ju偶 teraz zapyta膰 wprost, czy na pewno pani chce, bym kontynuowa艂 dochodzenie. Do tej pory wyda艂a pani na mnie kilkaset dolar贸w, ale dalsze wydatki mog膮 ju偶 i艣膰 w tysi膮ce. Wcale bym si臋 nie zdziwi艂, gdyby postanowi艂a pani zrezygnowa膰 z moich us艂ug. W takim wypadku zarzuci艂bym dalsze poszukiwania i przedstawi艂 pisemny raport z dotychczasowych wynik贸w. Ale r贸wnie dobrze mog臋 pracowa膰 dalej. Zale偶y to wy艂膮cznie od pani.

Cynthia otworzy艂a usta, 偶eby odpowiedzie膰, ale pospiesznie wpad艂em jej w s艂owo:

- Woleliby艣my, 偶eby pan kontynuowa艂.

- W porz膮dku. Popracuj臋 nad t膮 spraw膮 jeszcze przez kilka dni. I nie b臋d臋 relacjonowa艂 na bie偶膮co rezultat贸w. S膮dz臋, 偶e najbli偶sze dwie doby pozwol膮 jednoznacznie okre艣li膰, czy w og贸le jestem w stanie uzyska膰 jakikolwiek znacz膮cy post臋p.

- Rozumiemy - odpar艂em.

- I chyba b臋d臋 si臋 musia艂 bli偶ej przyjrze膰 poczynaniom tego Vince鈥檃 Fleminga. Jak pani uwa偶a, pani Archer? Czy ten cz艂owiek... kt贸ry przecie偶 w roku tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tym trzecim by艂 jeszcze bardzo m艂ody... by艂by zdolny do tego, 偶eby sprowadzi膰 nieszcz臋艣cie na pani rodzin臋?

Cynthia zamy艣li艂a si臋 na par臋 sekund.

- Po tylu latach sk艂onna jestem przypuszcza膰, 偶e by艂by zdolny do wszystkiego.

- Ot贸偶 to, w takiej sprawie lepiej nie wyklucza膰 偶adnej ewentualno艣ci. Dzi臋kuj臋 za kaw臋.

Przed wyj艣ciem odda艂 jeszcze oba pude艂ka po butach wype艂nione pami膮tkami. Gdy tylko Cynthia zamkn臋艂a za nim drzwi, odwr贸ci艂a si臋 do mnie i zapyta艂a:

- Kim naprawd臋 by艂 m贸j ojciec? Kim on m贸g艂 by膰, do cholery?

Przypomnia艂em sobie list Jane Scavullo napisany w ramach pracy domowej z tw贸rczego pisania. List o tym, 偶e wszyscy jeste艣my sobie nawzajem obcy i bardzo cz臋sto niewiele wiemy nawet o swoich najbli偶szych.

Przez 膰wier膰 wieku moja 偶ona znosi艂a b贸l i niepok贸j zwi膮zany z tajemniczym znikni臋ciem swoich najbli偶szych, nie maj膮c nawet mglistej poszlaki co do losu, jaki ich spotka艂. Nadal trudno by艂o znale藕膰 cho膰by wskaz贸wk臋 do wyja艣nienia tajemnicy, gdy偶 na powierzchni臋 wyp艂ywa艂y jedynie strz臋py informacji przypominaj膮ce kawa艂ki rdzewiej膮cego poszycia z zatopionego przed laty statku. Nale偶a艂y do nich rewelacje o domniemanym pos艂ugiwaniu si臋 przez jej ojca przybranym nazwiskiem i sugestie, 偶e przesz艂o艣膰 Vince鈥檃 Fleminga mog艂a by膰 o wiele bardziej mroczna, ni偶 s膮dzili艣my. Dochodzi艂 do tego zagadkowy telefon oraz niewyja艣nione pojawienie si臋 kapelusza, kt贸ry wed艂ug wszelkich przes艂anek m贸g艂 nale偶e膰 do Claytona Bigge鈥檃. A p贸藕nym wieczorem nasz dom obserwowa艂 jaki艣 m臋偶czyzna. No i Tess ujawni艂a, 偶e przez jaki艣 czas otrzymywa艂a w kopertach got贸wk臋 przeznaczon膮 na wykszta艂cenie Cynthii.

Doszed艂em teraz do wniosku, 偶e moja 偶ona ma niezbywalne prawo, 偶eby dowiedzie膰 si臋 o tych podrzucanych kopertach

z pieni臋dzmi. Nadal jednak uwa偶a艂em, 偶e b臋dzie lepiej, gdy us艂yszy o tym od samej ciotki.

Z trudem przetrwali艣my obiad, powstrzymuj膮c si臋 od dyskusji na tematy, kt贸re wynik艂y po wizycie Abagnalla. Oboje byli艣my przekonani, 偶e Grace i tak ju偶 mia艂a za du偶o styczno艣ci z t膮 spraw膮. Jej wewn臋trzny radar pracowa艂 z maksymaln膮 czu艂o艣ci膮 i zbiera艂 najdrobniejsze strz臋py informacji, por贸wnywa艂 je z wcze艣niejszymi i na tej podstawie dobiera艂 parametry do szukania nast臋pnych danych. Martwili艣my si臋, 偶e dyskutuj膮c przy ma艂ej o przesz艂o艣ci Cynthii, omawiaj膮c spotkanie z zach艂ann膮 jasnowidzk膮 czy komentuj膮c dochodzenie Abagnalla, tylko niepotrzebnie rozniecimy jej zaniepokojenie, przejawiaj膮ce si臋 dot膮d g艂贸wnie w l臋ku, 偶e kt贸rej艣 nocy z powierzchni ziemi zmiecie nas upadek asteroidy z kosmosu.

Cho膰 starali艣my si臋 za wszelk膮 cen臋 unikn膮膰 dra偶liwego tematu, i tym razem to Grace do niego nawi膮za艂a.

- Gdzie jest kapelusz? - zaciekawi艂a si臋, ledwie na艂o偶ywszy sobie na talerz pierwsz膮 艂y偶k臋 gotowanych ziemniak贸w.

- S艂ucham? - spyta艂a zaskoczona Cynthia.

~ Pytam o kapelusz twojego ojca. Ten, kt贸ry zostawi艂 na stole kuchennym. Gdzie on jest?

娄~ Schowa艂am go do szafy.

~ Mog臋 go zobaczy膰?

- Nie - oznajmi艂a stanowczo Cynthia. - To nie jest zabawka.

- Wcale nie zamierza艂am si臋 nim bawi膰. Chcia艂am tylko popatrze膰.

- Nie 偶ycz臋 sobie, 偶eby艣 si臋 nim bawi艂a, dotyka艂a go czy cho膰by na niego patrzy艂a!

Grace przygarbi艂a si臋 i wr贸ci艂a do ziemniak贸w.

Nie usz艂o mojej uwagi, 偶e Cynthia by艂a ju偶 podminowana do ko艅ca obiadu. Kt贸偶 by nie by艂 na jej miejscu, dowiedziawszy si臋 zaledwie przed godzin膮, 偶e cz艂owiek, kt贸rego przez ca艂e dzieci艅stwo zna艂a jako Claytona Bigge鈥檃, wcale nie musia艂 si臋 tak nazywa膰.

- Wydaje mi si臋, 偶e powinni艣my ju偶 dzi艣 pojecha膰 z wizyt膮 do Tess.

- Tak - podchwyci艂a Grace. - Pojed藕my do cioci Tess.

Cynthia spojrza艂a na mnie, jak gdyby wyrwana z g艂臋bokiej zadumy, i mrukn臋艂a:

- Pojedziemy jutro. Je艣li si臋 nie myl臋, ju偶 si臋 z ni膮 umawia艂e艣 telefonicznie na jutro.

- Tak, wiem, ale pomy艣la艂em w艂a艣nie, 偶e by艂oby dobrze spotka膰 si臋 z ni膮 ju偶 dzi艣. Jest sporo rzeczy do om贸wienia. S膮dz臋, 偶e mog艂aby艣 z ni膮 przedyskutowa膰 ostatnie odkrycie Abagnalla.

- A co powiedzia艂? - zaciekawi艂a si臋 Grace.

Spiorunowa艂em j膮 wzrokiem.

- Dzwoni艂am do niej wcze艣niej i nagra艂am wiadomo艣膰 - powiedzia艂a Cynthia. - Musia艂a gdzie艣 wyj艣膰. Prosi艂am, 偶eby zadzwoni艂a do nas po powrocie.

- To mo偶e teraz ja zadzwoni臋 - rzek艂em, podchodz膮c do telefonu.

Dzwonek rozbrzmia艂 sze艣膰 razy, zanim w艂膮czy艂a si臋 automatyczna sekretarka. Pami臋taj膮c o wiadomo艣ci nagranej wcze艣niej przez Cynthi臋, nie zostawi艂em drugiej, tylko przerwa艂em po艂膮czenie.

- Przecie偶 m贸wi艂am - skwitowa艂a Cynthia.

Spojrza艂em na zegar, dochodzi艂a si贸dma wieczorem. Pomy艣la艂em, 偶e niezale偶nie od celu wyj艣cia z domu, Tess powinna wr贸ci膰 w najbli偶szym czasie.

- I tak mam ochot臋 do niej pojecha膰. Zanim dotrzemy na miejsce, powinna ju偶 by膰 w domu. W przeciwnym razie zaczekamy, a偶 sko艅czy robi膰 zakupy. Masz jeszcze zapasowy klucz do jej domu, prawda?

Cynthia przytakn臋艂a ruchem g艂owy.

- To naprawd臋 nie mo偶e zaczeka膰 do jutra? - zapyta艂a.

- Mam wra偶enie, 偶e Tess nie tylko chcia艂aby zna膰 na bie偶膮co, czego dowiedzia艂 si臋 Abagnall, ale mog艂aby te偶 podzieli膰 si臋 z nami pewnymi informacjami.

- Jakimi informacjami? O czym ty m贸wisz? - zdziwi艂a si臋.

Grace tak偶e obrzuci艂a mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale ju偶 wiedzia艂a, 偶e nie powinna w og贸le zabiera膰 g艂osu w tej dyskusji.

- Nie wiem. Podejrzewam, 偶e odkrycia Abagnalla mog艂yby pobudzi膰 jej pami臋膰, sk艂oni膰 do wyjawienia czego艣, o czym nawet nie wspomina艂a przez te wszystkie lata. No wiesz, je艣li powiemy jej, 偶e tw贸j ojciec m贸g艂 mie膰 inn膮... jak by to uj膮膰?... to偶samo艣膰, zareagowa艂aby: 鈥濧ch, tak, to by wyja艣nia艂o takie czy inne rzeczy鈥.

- Zachowujesz si臋 tak, jakby艣 ju偶 wiedzia艂, co ona ma mi do powiedzenia.

W ustach mi zasch艂o. Wsta艂em od sto艂u, spu艣ci艂em z rur nagrzan膮 wod臋, nala艂em sobie zimnej do szklanki, wypi艂em duszkiem i odwr贸ci艂em si臋, opieraj膮c po艣ladkami o brzeg szafki.

- W porz膮dku - powiedzia艂em. - Grace, twoi rodzice musz膮 chwil臋 porozmawia膰 na osobno艣ci.

- Ale ja jeszcze nie sko艅czy艂am obiadu.

- Wi臋c id藕 z talerzem poogl膮da膰 telewizj臋.

Wsta艂a, zabra艂a swoj膮 porcj臋 i wysz艂a z pokoju z obra偶on膮 min膮. Nie w膮tpi艂em, 偶e wed艂ug niej chc臋 jej odebra膰 wszystko, co najlepsze.

- Przed tymi ostatnimi badaniami - zacz膮艂em, zwracaj膮c si臋 do Cynthii - Tess by艂a przekonana, 偶e jest umieraj膮ca.

Przyj臋艂a to bez mrugni臋cia okiem.

- A wi臋c wiedzia艂e艣 o tym wcze艣niej.

- Tak. Powiedzia艂a mi, 偶e wed艂ug postawionej diagnozy zosta艂o jej tylko par臋 miesi臋cy 偶ycia.


- I zachowa艂e艣 t臋 wiadomo艣膰 dla siebie.

- Prosz臋, wys艂uchaj mnie do ko艅ca. Potem si臋 b臋dziesz w艣cieka膰. - Dzielnie znios艂em lodowate spojrzenie, kt贸rym przeszy艂a mnie jak szpad膮. - By艂a艣 wtedy w bardzo silnym stresie, dlatego Tess powiedzia艂a o tym tylko mnie, poniewa偶 si臋 obawia艂a, 偶e 藕le zniesiesz tak z艂膮 wiadomo艣膰. W efekcie wcale nie musia艂a ci o tym m贸wi膰, bo si臋 okaza艂o, 偶e wcale nie jest 艣miertelnie chora.

S膮dz臋 jednak, 偶e powinni艣my o tym pami臋ta膰.

Cynthia zby艂a to milczeniem.

- W ka偶dym razie w贸wczas, s膮dz膮c, 偶e stoi nad grobem, uzna艂a, 偶e powinna mi powiedzie膰 jeszcze o czym艣, co tak偶e chcia艂a ujawni膰 tobie, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Ba艂a si臋, 偶e nie starczy jej czasu, by wyjawi膰 ci t臋 tajemnic臋.

No i powiedzia艂em jej wszystko. O anonimowym li艣cie, got贸wce w kopertach, metodach jej podrzucania, r贸偶nych okoliczno艣ciach. O tym, sk膮d si臋 bra艂y pieni膮dze na op艂acenie jej studi贸w. Jak r贸wnie偶 o tym, 偶e Tess, traktuj膮c ca艂kiem powa偶nie zawarte w li艣cie ostrze偶enia, 偶e nie dostanie wi臋cej ani grosza, je艣li ujawni tajemnic臋, zachowa艂a milczenie przez tyle lat.

Moja 偶ona s艂ucha艂a uwa偶nie, tylko od czasu do czasu przerywaj膮c pytaniami, dop贸ki nie sko艅czy艂em.

A wtedy popatrzy艂a na mnie niewidz膮cym wzrokiem. Po chwili mrukn臋艂a co艣, czego chyba nigdy wcze艣niej od niej nie s艂ysza艂em:

- Musz臋 si臋 napi膰.

艢ci膮gn膮艂em z najwy偶szej p贸艂ki w kredensie butelk臋 whisky i nala艂em jej troch臋 do szklaneczki. Wychyli艂a wszystko jednym haustem, a gdy dola艂em jej odrobin臋, rozprawi艂a si臋 z ni膮 r贸wnie b艂yskawicznie.

- W porz膮dku - oznajmi艂a. - Teraz mo偶emy jecha膰 na spotkanie z Tess.

Najch臋tniej pojechaliby艣my bez ma艂ej, ale trudno by艂o liczy膰 na znalezienie opiekunki w ostatniej chwili. Poza tym 艣wiadomo艣膰, 偶e jaki艣 cz艂owiek obserwowa艂 wieczorem nasz dom, napawa艂a nas obawami przed zostawieniem c贸rki pod opiek膮 obcej osoby.

Poprosili艣my j膮, 偶eby wzi臋艂a ze sob膮 co艣, czym mog艂aby si臋 zaj膮膰, ochoczo chwyci艂a wi臋c sw贸j podr臋cznik o kosmosie oraz p艂yt臋 DVD z filmem Kontakt z Jodie Foster w roli g艂贸wnej.

W zaciszu piwnicy w domu ciotki mog艂a go sobie obejrze膰, umo偶liwiaj膮c nam zarazem swobodn膮 rozmow臋.

Tym razem jednak by艂a wyj膮tkowo milcz膮ca, jakby wyczuwa艂a panuj膮ce mi臋dzy nami napi臋cie. Chc膮c troch臋 roz艂adowa膰 atmosfer臋, zaproponowa艂em:

- Co powiecie na to, 偶eby w drodze powrotnej wpa艣膰 gdzie艣 na lody? Albo mo偶emy zje艣膰 lody u Tess. Pewnie co艣 jeszcze zosta艂o z tych czekoladowych, kt贸re kupi艂a na swoje urodziny.

Gdy tylko skr臋cili艣my z szosy 艂膮cz膮cej Milford z Derby i znale藕li艣my si臋 na ulicy prowadz膮cej w g艂膮b osiedla, Cynthia wskaza艂a przed siebie.

- Jej samoch贸d stoi przed domem.

Tess je藕dzi艂a subaru kombi z nap臋dem na cztery ko艂a. Cz臋sto powtarza艂a, 偶e nie chcia艂aby si臋 zakopa膰 w zaspach, gdyby w czasie zamieci musia艂a jecha膰 po zapasy 偶ywno艣ci.

Grace pierwsza wyskoczy艂a z samochodu i podbieg艂a do drzwi.

- Nie tak szybko, kole偶anko - zawo艂a艂em za ni膮. - Zaczekaj.

Do nikogo nie mo偶na wpada膰 jak grom z jasnego nieba.

Stan臋li艣my wszyscy przed drzwiami i zapuka艂em. Po paru sekundach zapuka艂em drugi raz, troch臋 g艂o艣niej.

- Mo偶e jest gdzie艣 na ty艂ach - powiedzia艂a Cynthia. - Na Przyk艂ad pracuje w ogrodzie.

Obeszli艣my dom. Grace jak zwykle pobieg艂a przodem, podskakuj膮c rado艣nie. I zanim jeszcze doszli艣my do rogu, wy艂oni艂a si臋 zza niego i zawo艂a艂a:

- Nie ma jej tam.

Oczywi艣cie musieli艣my si臋 sami o tym przekona膰, niemniej mia艂a racj臋. Nie by艂o Tess na tylnym podw贸rku, nie pracowa艂a te偶 w ogrodzie, zw艂aszcza 偶e szybko zapada艂 ju偶 zmrok.

Cynthia zapuka艂a do kuchennych drzwi, prowadz膮cych bezpo艣rednio do ciasnej kuchni w domku ciotki.

Nadal nikt nie odpowiada艂.

- To dziwne - oceni艂a moja 偶ona.

Mnie r贸wnie偶 dziwne wydawa艂o si臋 to, 偶e mimo zapadaj膮cych ciemno艣ci w domu nikt nie zapala艂 艣wiat艂a.

Stan膮艂em obok Cynthii na schodku i zajrza艂em do 艣rodka przez male艅kie okienko w drzwiach z grubego t艂oczonego szk艂a.

Odnios艂em wra偶enie, 偶e dostrzegam jak膮艣 sylwetk臋 na pod艂odze w kuchni. W ka偶dym razie co艣 burzy艂o szachownicowy czarno-bia艂y wz贸r ma艂ych kafelk贸w pod艂ogowych.

I by艂a to sylwetka cz艂owieka.

- Cynthia - powiedzia艂em cicho. - Zabierz Grace do samochodu.

- O co chodzi?

- Nie pozw贸l jej wej艣膰 do 艣rodka.

- Jezu, Terry... - szepn臋艂a z przej臋ciem. - Co si臋 sta艂o?

Zacisn膮艂em d艂o艅 na ga艂ce i przekr臋ci艂em j膮 ostro偶nie, jakbym chcia艂 sprawdzi膰, czy drzwi s膮 zamkni臋te. Nie by艂y.

Wszed艂em do 艣rodka, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e Cynthia zagl膮da mi przez rami臋. Przeci膮gn膮艂em r臋k膮 po 艣cianie i wymacawszy kontakt, zapali艂em 艣wiat艂o.

Tess le偶a艂a w kuchni, twarz膮 do pod艂ogi, z g艂ow膮 wykr臋con膮 pod dziwnym k膮tem, jedn膮 r臋k膮 wyci膮gni臋t膮 daleko przed siebie, a drug膮 opuszczon膮 wzd艂u偶 cia艂a.

- Och, m贸j Bo偶e - j臋kn臋艂a Cynthia. - Musia艂a mie膰 wylew albo co艣 w tym rodzaju.

Nie zna艂em si臋 za bardzo na medycynie, ale uderzy艂o mnie, 偶e ka艂u偶a krwi na pod艂odze jest zdecydowanie za du偶a na to, by przyczyn膮 艣mierci m贸g艂 by膰 wylew.

Gdyby nie by艂o z nami Grace, Cynthia pewnie straci艂aby panowanie nad sob膮. Kiedy jednak us艂ysza艂a za plecami szybkie kroki nadbiegaj膮cej c贸rki, gotowej jednym susem wskoczy膰 do 艣rodka, odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie, 偶eby odci膮膰 jej drog臋, po czym ruszy艂a razem z ma艂膮 w kierunku frontowego podw贸rka.

- Co si臋 sta艂o? - zawo艂a艂a zdumiona Grace. - Ciociu Tess?!

Kl臋kn膮艂em obok Tess i z oci膮ganiem przytkn膮艂em dwa palce z boku jej szyi, kt贸ra by艂a ju偶 bardzo zimna.

- Tess... - szepn膮艂em.

Na pod艂odze pod ni膮 by艂o tyle krwi, 偶e zrezygnowa艂em z pomys艂u obr贸cenia jej twarz膮 do g贸ry. Zreszt膮 uzmys艂owi艂em sobie, 偶e nie powinienem tu niczego dotyka膰. Dlatego tylko obr贸ci艂em si臋 i pochyli艂em nisko nad kafelkami, 偶eby zajrze膰 jej w twarz. Na widok szeroko rozwartych szklistych oczu utkwionych jak gdyby w oddali dreszcz przeszed艂 mi po plecach.

Krew na pod艂odze, jak dalece mog艂em to oceni膰 okiem laika, by艂a ju偶 mocno z偶elowana i wyschni臋ta na obrze偶ach ka艂u偶y, co by sugerowa艂o, 偶e Tess le偶a艂a tak od d艂ugiego czasu. W dodatku powietrze w kuchni by艂o przesi膮kni臋te odra偶aj膮cym smrodem, kt贸ry zacz膮艂em rejestrowa膰 dopiero teraz, gdy min膮艂 Pierwszy szok.

Wsta艂em i podszed艂em do telefonu wisz膮cego na 艣cianie 掳bok korkowej tablicy. Wyci膮gn膮艂em ju偶 r臋k臋 po s艂uchawk臋, lecz zawaha艂em si臋, ponownie tkni臋ty my艣l膮, 偶eby niczego nie dotyka膰. Si臋gn膮艂em po swoj膮 kom贸rk臋 i wybra艂em numer alarmowy.

- Tak, oczywi艣cie, 偶e zaczekam - odpar艂em operatorce z policyjnej centrali, kt贸ra przyj臋艂a meldunek. - Donik膮d si臋 nie wybieram.

Wyszed艂em na podw贸rko, okr膮偶y艂em dom i wy艂oni艂em si臋 od frontu. Cynthia siedzia艂a na przednim fotelu w otwartych drzwiach samochodu i trzyma艂a Grace na kolanach. Ma艂a tuli艂a si臋 do niej z r膮czkami zarzuconymi matce na szyj臋, chyba p艂aka艂a. Na szcz臋艣cie 偶ona sprawia艂a wra偶enie zbyt zaszokowanej, 偶eby uroni膰 cho膰 jedn膮 艂z臋.

Spojrza艂a na mnie z niemym pytaniem w oczach. Odpowiedzia艂em, kilka razy pokr臋ciwszy wolno g艂ow膮.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂a. - My艣lisz, 偶e mia艂a atak serca?

- Atak serca? - odezwa艂a si臋 Grace. - Ale nic jej nie jest, prawda? Ciocia Tess czuje si臋 ju偶 dobrze?

- Nie - odpar艂em, zwracaj膮c si臋 do Cynthii. - To nie by艂 atak serca.

Policja to potwierdzi艂a.

W ci膮gu nast臋pnej godziny przed domem zjawi艂o si臋 co najmniej dziesi臋膰 samochod贸w, w tym kilka radiowoz贸w oraz karetka, kt贸ra musia艂a do艣膰 d艂ugo czeka膰, jak r贸wnie偶 par臋 telewizyjnych furgonetek reporterskich, zmuszonych przez policj臋 d pozostania na g艂贸wnej szosie.

Kilku 艣ledczych rozmawia艂o ze mn膮 i z Cynthia niezale偶nie od siebie, podczas gdy Grace wci膮偶 zasypuj膮c膮 wszystkich pytaniami zaopiekowa艂a si臋 policjantka z patrolu. Wcze艣niej powiedzieli艣my jej tylko tyle, 偶e Tess by艂a powa偶nie chora i przydarzy艂o jej si臋 co艣 z艂ego. Co艣 bardzo z艂ego.

Ogl臋dniej si臋 ju偶 nie da艂o.

Tess zosta艂a zasztyletowana. Kto艣 zad藕ga艂 j膮 jej w艂asnym no偶em kuchennym. W pewnym momencie, kiedy sta艂em na progu kuchni, a Cynthia przed domem w radiowozie odpowiada艂a na pytania detektywa, us艂ysza艂em, jak techniczka z zak艂adu medycyny s膮dowej powiedzia艂a do prowadz膮cego 艣ledztwo, 偶e nie jest jeszcze ca艂kiem pewna, ale ma wra偶enie, i偶 cios no偶em trafi艂 prosto w serce.

Jezu.

Policja mia艂a do mnie mn贸stwo pyta艅. Po co przyjechali艣my? W odwiedziny. No i po to, 偶eby uczci膰 dobre nowiny.

Tess w艂a艣nie us艂ysza艂a od lekarza skorygowan膮 ocen臋 swego stanu zdrowia, wyja艣ni艂em.

Nie by艂a powa偶nie chora.

Us艂yszawszy to, 艣ledczy tylko sykn膮艂 przez z臋by, by艂 na tyle kulturalny, 偶e nie wybuchn膮艂 gromkim 艣miechem.

Czy nie mam 偶adnych podejrze艅, kto m贸g艂 to zrobi膰? Nie.

I taka by艂a prawda.

- Niewykluczone, 偶e mamy do czynienia z w艂amaniem - orzek艂. - Jakie艣 dzieciaki mog艂y potrzebowa膰 pieni臋dzy na narkotyki albo co艣 w tym rodzaju.

- Czy okoliczno艣ci zab贸jstwa wskazuj膮, 偶e jego przyczyn膮 by艂o w艂amanie? - zapyta艂em.

Zamy艣li艂 si臋 na kr贸tko.

- Niezupe艂nie. - Wyd膮艂 wargi i przeci膮gn膮艂 j臋zykiem po z臋bach. - Nie wygl膮da na to, 偶eby co艣 zgin臋艂o. W艂amywacze pewnie wzi臋liby kluczyki i odjechali samochodem, ale tak si臋 nie sta艂o.

- Dlaczego u偶ywa pan liczby mnogiej?

U艣miechn膮艂 si臋.

- Bo tak jest po prostu 艂atwiej. Oczywi艣cie nie wykluczam, 偶e by艂a to jedna osoba, ale r贸wnie dobrze mog艂o ich by膰 wi臋cej.

Na tym etapie niczego jeszcze nie wiemy.

- To zab贸jstwo - zacz膮艂em z oci膮ganiem - mo偶e mie膰 zwi膮zek z tym, co si臋 przydarzy艂o mojej 偶onie.

- To znaczy?

- Z wypadkiem sprzed dwudziestu pi臋ciu lat.

Przedstawi艂em mu w du偶ym skr贸cie histori臋 Cynthii. Powiedzia艂em te偶 o zaskakuj膮cych ostatnich wydarzeniach, kt贸re zapocz膮tkowa艂a emisja reporta偶u w telewizji.

- Ach tak - mrukn膮艂 detektyw. - Wydaje mi si臋, 偶e go widzia艂em. Prowadzi艂a go ta znana dziennikarka... Jak ona ma na imi臋? Paula?

- Zgadza si臋. - Powiedzia艂em mu te偶, 偶e w ostatnim czasie zaanga偶owali艣my prywatnego detektywa, 偶eby przyjrza艂 si臋 bli偶ej sprawie sprzed lat. - Nazywa si臋 Denton Abagnall - doda艂em.

- Znam go. To porz膮dny facet. Mam nawet do niego telefon.

Pozwoli艂 mi odej艣膰, zastrzegaj膮c jednak, 偶ebym nie wraca艂 jeszcze do Milford, tylko zosta艂 w okolicy na wypadek, gdyby co艣 przysz艂o mu w ostatniej chwili do g艂owy. Wyszed艂em wi臋c do Cynthii. J膮 te偶 ju偶 policja przes艂ucha艂a. Siedzia艂a, jak poprzednio, w otwartych drzwiach samochodu, trzymaj膮c Grace na kolanach. Ma艂a sprawia艂a wra偶enie zagubionej i przestraszonej. Na m贸j widok zapyta艂a:

- Tato, czy ciocia Tess nie 偶yje?

Zerkn膮艂em na 偶on臋, oczekuj膮c od niej jakiego艣 sygna艂u. Nie wiedzia艂em, czy mam m贸wi膰 prawd臋, czy te偶 nie. Ale nie doczeka艂em si臋. Odpar艂em wi臋c szczerze:

- Tak, skarbie. Nie 偶yje.

Wargi zacz臋艂y jej dygota膰.

- Powiniene艣 by艂 mi powiedzie膰 - odezwa艂a si臋 Cynthia tak zr贸wnowa偶onym, oboj臋tnym i nieswoim g艂osem, 偶e od razu uzmys艂owi艂em sobie, w jakim jest stanie.

- O czym?

- O tym, czego si臋 dowiedzia艂e艣, co ci wyjawi艂a Tess. Powiniene艣 by艂 mi od razu to powiedzie膰.

- Masz racj臋. Powinienem by艂 to zrobi膰.

Po kr贸tkim namy艣le, starannie dobieraj膮c s艂owa, doda艂a:

- Wtedy mo偶e nie dosz艂oby do tego.

- Cyn, naprawd臋 nie widz臋 zwi膮zku... to znaczy... trudno powiedzie膰, czy...

- Masz racj臋. Trudno powiedzie膰. Ale jednego jestem pewna. Gdyby艣 powiedzia艂 mi wcze艣niej, czego si臋 od niej dowiedzia艂e艣, o got贸wce i podrzucanych jej kopertach, na pewno zd膮偶y艂abym si臋 z ni膮 skontaktowa膰 w tej sprawie, zd膮偶y艂yby艣my usi膮艣膰 razem, 偶eby si臋 zastanowi膰, co to wszystko mo偶e oznacza膰, a gdyby do tego dosz艂o, mo偶e by艂abym tu w kluczowej chwili, mo偶e wcze艣niej zd膮偶y艂yby艣my do czego艣 doj艣膰, zanim kto艣 zyska艂 okazj臋, 偶eby to zrobi膰.

- Cyn, sk膮d mog艂em...

- O czym jeszcze mi nie powiedzia艂e艣, Terry? Co jeszcze przede mn膮 ukrywasz, zas艂aniaj膮c si臋 trosk膮 o mnie? Co ci jeszcze powiedzia艂a? Co jeszcze jest takiego, czego pozornie nie mog艂abym znie艣膰?

Grace zacz臋艂a p艂aka膰 i wtuli艂a buzi臋 w pier艣 matki. Rzeczywi艣cie wygl膮da艂o na to, 偶e chc膮c j膮 chroni膰 przed silniejszym stresem, po prostu zawalili艣my spraw臋.

- Kochanie, przysi臋gam na Boga - wycedzi艂em - 偶e je艣li cokolwiek utrzymywa艂em przed tob膮 w tajemnicy, robi艂em to wy艂膮cznie dla twojego dobra.

Przytuli艂a mocniej Grace do siebie.

- Co jeszcze, Terry? Co jeszcze?

- Nie ma niczego wi臋cej.

By艂a jednak pewna drobna rzecz. U艣wiadomi艂em to sobie dopiero teraz, ale nie wspomnia艂em o tym, nie maj膮c poj臋cia, czy ma to jakiekolwiek znaczenie.

Kiedy po raz kolejny 艣ledczy wezwali mnie do kuchni, poprosili o dok艂adne opisanie wszystkich moich poczyna艅. Chcieli wiedzie膰, gdzie sta艂em, co robi艂em, czego dotyka艂em.

Przechodz膮c ju偶 do saloniku, rzuci艂em okiem na niewielk膮 korkow膮 tablic臋 wisz膮c膮 przy telefonie. Naczelne miejsce zajmowa艂o na niej zdj臋cie Grace, kt贸re sam jej zrobi艂em w czasie wycieczki do Disney Worldu.

Wyt臋偶y艂em pami臋膰, 偶eby sobie przypomnie膰, co Tess powiedzia艂a mi przez telefon zaraz po tym, jak odwiedzi艂 j膮 Denton Abagnall.

Pod koniec rozmowy poprosi艂em, 偶e gdyby przypomnia艂a sobie o czym艣 jeszcze, 偶eby zadzwoni艂a bezpo艣rednio do niego.

Tess odpar艂a wtedy: 鈥濼e偶 mnie o to prosi艂. Zostawi艂 swoj膮 wizyt贸wk臋. W艂a艣nie mam j膮 przed oczami, bo przypi臋艂am j膮 sobie na korkowej tablicy przy telefonie, tu偶 obok zdj臋cia Grace w towarzystwie Goofy鈥檈go鈥.

Teraz na tablicy nie by艂o wizyt贸wki detektywa.

- Nie gadaj - rzuci艂a, jakby nagle diametralnie zmieni艂a nastawienie.

- Ale to prawda - odpar艂.

- No prosz臋. I pomy艣le膰, 偶e w艂a艣nie o niej rozmawiali艣my.

- W艂a艣nie.

- Niewiarygodny zbieg okoliczno艣ci - przyzna艂a ciszej. - Dobrze, 偶e akurat tam by艂e艣, i w og贸le.

- To prawda.

- W pe艂ni sobie na to zas艂u偶y艂a, sam rozumiesz.

- Dlatego by艂em pewien, 偶e nie b臋dziesz si臋 w艣cieka膰, kiedy si臋 dowiesz. S膮dz臋 jednak, 偶e w tej sytuacji b臋dziemy musieli o par臋 dni op贸藕ni膰 nast臋pny etap.

- Czy偶by? - 艢wietnie pami臋ta艂a, 偶e sama nawo艂ywa艂a do cierpliwo艣ci i wytrwa艂o艣ci, ale teraz i ona poczu艂a ch臋膰 ostatecznego za艂atwienia sprawy.

- Jutro zaczn膮 si臋 tu przygotowania do pogrzebu - wyja艣ni艂 - a jak s膮dz臋, trzeba b臋dzie poza艂atwia膰 mn贸stwo formalno艣ci, tymczasem ona nie ma 偶adnych bli偶szych krewnych, kt贸rzy by jej w tym pomogli, prawda?

- Tak mi si臋 przynajmniej wydaje.

- Zatem moja siostrzyczka b臋dzie bardzo zaj臋ta w r贸偶nych urz臋dach, prawda? Proponuj臋 wobec tego zaczeka膰, dop贸ki zn贸w nie nastanie spok贸j.

- Rozumiem tw贸j punkt widzenia, ale chcia艂abym, 偶eby艣 zrobi艂 co艣 dla mnie.

- S艂ucham - mrukn膮艂.

- To drobnostka.

- Tak?

- Nie nazywaj jej swoj膮 siostrzyczk膮 - wycedzi艂a gro藕nym tonem.

- Przepraszam.

- Dobrze wiesz, co czuj臋.

- W porz膮dku. To tylko... no, wiesz...

- Nic mnie to nie obchodzi.

- Dobrze, mamo - zgodzi艂 si臋 szybko. - Wi臋cej tego nie zrobi臋.

Niewiele by艂o os贸b, kt贸re nale偶a艂o zawiadomi膰.

Tess mia艂a tylko jedn膮 siostr臋, Patrici臋 Bigge, matk臋 Cynthii. Ich rodzice od dawna nie 偶yli. Tess kr贸tko by艂a m臋偶atk膮, nie mia艂a dzieci. Jakiekolwiek pr贸by wytropienia jej by艂ego m臋偶a by艂y pozbawione wi臋kszego sensu. I tak by nie przyjecha艂 na pogrzeb, a i zmar艂a nie 偶yczy艂aby sobie obecno艣ci tego sukinsyna.

Nie utrzymywa艂a kontakt贸w towarzyskich z lud藕mi z wydzia艂u ruchu drogowego, gdzie pracowa艂a przed przej艣ciem na emerytur臋. Z tego, co m贸wi艂a, nie mia艂a tam nawet bli偶szych znajomych, wyra藕nie j膮 lekcewa偶ono z powodu skrajnie liberalnych pogl膮d贸w. Nale偶a艂a do klubu bryd偶owego, ale Cynthia nie zna艂a 偶adnego z jej cz艂onk贸w i nie wiedzia艂a, jak mog艂aby ich zawiadomi膰.

Zreszt膮 indywidualne zawiadomienia o pogrzebie nawet nie by艂y specjalnie konieczne. Zab贸jstwo Tess Berman szeroko komentowano w telewizji. Reporterzy rozmawiali z mieszka艅cami osiedla rozrzuconego przy mocno zadrzewionej ulicy, jednak 偶aden z nich nie zauwa偶y艂 niczego podejrzanego w okresie poprzedzaj膮cym bezpo艣rednio 艣mier膰 Tess.

- To zagadkowa historia - oznajmi艂 jeden z mieszka艅c贸w przed kamer膮.

- Tutaj takie rzeczy do tej pory si臋 nie zdarza艂y - powiedzia艂 inny.

- Teraz szczeg贸lnie pilnujemy, 偶eby na noc nie zostawia膰 otwartych okien lub drzwi - wyzna艂 kolejny.

Mo偶e gdyby Tess zosta艂a 艣miertelnie pchni臋ta no偶em przez by艂ego m臋偶a lub porzuconego kochanka, ludzie w s膮siedztwie mogliby nadal spa膰 spokojnie. Ale szybko rozesz艂y si臋 plotki, 偶e policja nie wie, kto m贸g艂 to zrobi膰, bo nie zna nawet motywu zbrodni, a tym samym nie ma podejrzanego.

Nie znaleziono 艣lad贸w w艂amania. Nic te偶 nie wskazywa艂o na to, 偶e dosz艂o do walki, gdy偶 jedynie st贸艂 kuchenny by艂 nieco przesuni臋ty i sta艂 ukosem, a krzes艂o przewr贸cone. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e zab贸jca uderzy艂 niespodziewanie i Tess tylko kr贸tko stawia艂a op贸r, szarpn臋艂a si臋 raz czy drugi, przez co napastnik zderzy艂 si臋 ze sto艂em i przewr贸ci艂 krzes艂o. Cios no偶em trafi艂 j膮 w serce i szybko rozsta艂a si臋 z 偶yciem.

Wed艂ug oceny policyjnych fachowc贸w zw艂oki le偶a艂y na pod艂odze w kuchni oko艂o doby.

Mimowolnie rozmy艣la艂em o tym wszystkim, co robili艣my w tym czasie, kiedy Tess le偶a艂a martwa w ka艂u偶y w艂asnej krwi.

Szykowali艣my si臋 do snu, przespali艣my noc, potem wstali艣my, myli艣my z臋by, wys艂uchali艣my porannych wiadomo艣ci radiowych, pojechali艣my do pracy, zjedli艣my obiad - kr贸tko m贸wi膮c, normalnie prze偶yli艣my t臋 jedn膮 dob臋, kt贸rej Tess nie dane ju偶 by艂o prze偶y膰.

Ta my艣l by艂a wr臋cz nie do zniesienia.

Ale kiedy postanowi艂em si臋 odci膮膰 od tych rozwa偶a艅, m贸j umys艂 podsun膮艂 mi jeszcze bardziej nurtuj膮ce problemy. Kto m贸g艂 zamordowa膰 Tess? I dlaczego? Czy tylko przypadkiem pad艂a ofiar膮 nieznanego napastnika, czy te偶 jej 艣mier膰 mia艂a co艣 wsp贸lnego z przesz艂o艣ci膮 Cynthii?

I gdzie si臋 podzia艂a wizyt贸wka Dentona Abagnalla? Czy Tess faktycznie przypi臋艂a j膮 na tablicy, jak powiedzia艂a mi przez telefon? A mo偶e p贸藕niej zadecydowa艂a, 偶e na pewno nie zadzwoni do niego z 偶adn膮 informacj膮, tote偶 j膮 zdj臋艂a i wyrzuci艂a do 艣mieci?

Nast臋pnego ranka, poch艂oni臋ty tego rodzaju pytaniami, odszuka艂em wizyt贸wk臋, kt贸r膮 Abagnall da艂 mnie, i zadzwoni艂em pod numer jego kom贸rki.

Po paru sekundach zg艂osi艂 si臋 automat centrali i zaprosi艂 do pozostawienia wiadomo艣ci na poczcie g艂osowej; a wi臋c aparat kom贸rkowy detektywa by艂 wy艂膮czony.

Wybra艂em jego numer domowy. Odebra艂a jaka艣 kobieta.

- Czy m贸g艂bym rozmawia膰 z panem Abagnallem?

- A kto m贸wi?

- Pani Abagnall?

- Kto m贸wi?

- Terry Archer.

- Ach, pan Archer! - odpar艂a z entuzjazmem, kt贸ry zabrzmia艂 nieco histerycznie. - W艂a艣nie zamierza艂am do pa艅stwa dzwoni膰.

- Pani Abagnall, musz臋 pilnie rozmawia膰 z pani m臋偶em.

Niewykluczone, 偶e policja ju偶 si臋 z nim skontaktowa艂a. Podczas przes艂uchania wczoraj wieczorem poda艂em 艣ledczym jego nazwisko i...

- Nie mia艂 pan od niego 偶adnej wiadomo艣ci?

- S艂ucham?

- Pytam, czy Denton si臋 z pa艅stwem nie kontaktowa艂. Nie wie pan, gdzie on jest?

- Nie, nie mam poj臋cia.

- To do niego ca艂kiem niepodobne. Owszem, zdarza si臋, 偶e pracuje te偶 po nocy, prowadz膮c obserwacj臋, ale zawsze uprzedza mnie o takiej sytuacji.

Z艂e przeczucie 艣cisn臋艂o mnie w do艂ku.

- By艂 u nas wczoraj po po艂udniu. Nawet do艣膰 p贸藕no. Relacjonowa艂 swoje ostatnie odkrycia.

- Tak, wiem - odpar艂a. - Jak do niego dzwoni艂am, w艂a艣nie odje偶d偶a艂 sprzed pa艅stwa domu. Szybko sko艅czy艂 rozmow臋?

m贸wi膮c, 偶e ma drugi telefon, 偶e kto艣 zostawi艂 dla niego jak膮艣 piln膮 wiadomo艣膰 i 偶e p贸藕niej oddzwoni.

Przypomnia艂em sobie, jak zadzwoni艂 telefon Abagnalla, gdy siedzieli艣my w naszym saloniku. Podejrzewaj膮c, 偶e to informacja od 偶ony w sprawie obiadu, ochoczo si臋gn膮艂 po kom贸rk臋, ale gdy spojrza艂 na ekranik, zrobi艂 zdziwion膮 min臋 i mrukn膮艂 p掳

nosem, 偶eby rozm贸wca zostawi艂 wiadomo艣膰.

- Nie wie pani, kto do niego dzwoni艂?

- Nie wiem, bo od tamtej pory z nim nie rozmawia艂am.

- I nie kontaktowa艂a si臋 z pani膮 policja?

- Owszem. Ma艂o nie dosta艂am zawa艂u, gdy dzi艣 z samego rana zobaczy艂am przed drzwiami dw贸ch policjant贸w. Ale chodzi艂o o jak膮艣 kobiet臋 mieszkaj膮c膮 pod Derby, kt贸ra zosta艂a zamordowana we w艂asnym domu.

- To ciotka mojej 偶ony - wyja艣ni艂em. - Pojechali艣my do niej w odwiedziny i odkryli艣my zw艂oki.

- M贸j Bo偶e... Tak mi przykro.

Zamy艣li艂em si臋 nad tym, jak sformu艂owa膰 to, co chcia艂em powiedzie膰, wzi膮wszy pod uwag臋 m贸j zwyczaj oszcz臋dzania ludziom niepotrzebnych zmartwie艅. Doszed艂em jednak do wniosku, 偶e ta metoda nie przynosi po偶膮danych rezultat贸w, tote偶 odpar艂em wprost:

- Pani Abagnall, nie chc臋 pani martwi膰, bo jestem przekonany, 偶e istnieje wystarczaj膮co wa偶ny pow贸d, dla kt贸rego pani m膮偶 od wczoraj nie dzwoni艂, s膮dz臋 jednak, 偶e powinna pani zawiadomi膰 policj臋.

- Och... - zaj膮kn臋艂a si臋.

- Uwa偶am, 偶e powinna pani zg艂osi膰 zagini臋cie m臋偶a, chocia偶 min臋艂o jeszcze niezbyt du偶o czasu od waszej ostatniej rozmowy.

- Rozumiem - odpar艂a rzeczowo. - Zaraz si臋 tym zajm臋.

- I prosz臋 do mnie zadzwoni膰, gdy b臋dzie pani co艣 wiedzia艂a. Podyktuj臋 pani m贸j numer domowy, je艣li go jeszcze pani nie zna, i numer mojej kom贸rki.

Urwa艂em, ale nie poprosi艂a, bym zaczeka艂. Pewnie b臋d膮c 偶on膮 prywatnego detektywa, ca艂y czas trzyma艂a przy aparacie notatnik i d艂ugopis.

Do kuchni wesz艂a Cynthia, kt贸ra z samego rana wybra艂a si臋 na rozmow臋 do domu pogrzebowego. Tess okaza艂a si臋 nadzwyczaj przewiduj膮ca i we w艂asnym zakresie poczyni艂a ustalenia, chc膮c nam zaoszcz臋dzi膰 k艂opot贸w. Mniej wi臋cej rok temu Wp艂aci艂a ostatni膮 rat臋 na pokrycie koszt贸w w艂asnej kremacji 1 za偶yczy艂a sobie, 偶eby jej prochy rozsypano nad wodami cie艣niny Long Island.

- Cyn? - zacz膮艂em.

Nie zareagowa艂a. Lodowaty dreszcz przeszed艂 mi po plecach.


Niezale偶nie od tego, 偶e uwa偶a艂em to za irracjonalne, w jakim艣 stopniu obarcza艂a mnie win膮 za 艣mier膰 ciotki. Nawet sam zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy wypadki nie mog艂yby si臋 potoczy膰 inaczej, gdybym powiedzia艂 jej o wszystkim zaraz po rozmowie z Tess. Mo偶e Tess wysz艂aby z domu tego wieczoru, kiedy postanowi艂 j膮 odwiedzi膰 morderca, gdyby Cynthia dowiedzia艂a si臋 od niej, z czego zosta艂y op艂acone jej studia? Mo偶e wsp贸lnie zasiad艂yby gdzie艣 poza domem, by urz膮dzi膰 burz臋 m贸zg贸w w celu wspomo偶enia 艣ledztwa Abagnalla?

Nikt nie zna艂 odpowiedzi na te pytania. I ta niewiedza nale偶a艂a do rzeczy, z kt贸rymi musieli艣my dalej 偶y膰.

Oczywi艣cie oboje zwolnili艣my si臋 z pracy. Ona uzyska艂a natychmiastowe zwolnienie z obowi膮zk贸w w swoim sklepie odzie偶owym, a ja zadzwoni艂em do szko艂y po nale偶ny mi urlop okoliczno艣ciowy i nadmieni艂em przy okazji, 偶eby lepiej 艣ci膮gn臋li na zast臋pstwo kogo艣, kto b臋dzie m贸g艂 poprowadzi膰 za mnie lekcje przez kilka dni. Gdy tylko od艂o偶y艂em s艂uchawk臋, przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e niezale偶nie od tego, kto b臋dzie mnie zast臋powa艂, 偶ycz臋 mu powodzenia w kontaktach z moimi uczniami.

- Od tej pory nie zamierzam ukrywa膰 przed tob膮 偶adnych informacji - powiedzia艂em Cynthii. - Zatem powinna艣 wiedzie膰 jeszcze o czym艣, co si臋 w艂a艣nie wydarzy艂o.

Zatrzyma艂a si臋 w drzwiach 艂膮cz膮cych kuchni臋 z salonikiem, ale nawet nie obejrza艂a si臋 na mnie.

- Rozmawia艂em w艂a艣nie z 偶on膮 Dentona Abagnalla - powiedzia艂em. - Nie wr贸ci艂 wczoraj do domu.

Odnios艂em wra偶enie, 偶e przychyli艂a si臋 nieco w bok, jakby kto艣 silnym ciosem pod 偶ebra pozbawi艂 j膮 oddechu.

- Co dok艂adnie powiedzia艂a? - zapyta艂a po chwili.

Zrelacjonowa艂em jej rozmow臋.

Przez chwil臋 sta艂a w milczeniu, oparta jedn膮 r臋k膮 o 艣cian臋 przy futrynie, wreszcie odpar艂a:

- Musz臋 zn贸w jecha膰 do domu pogrzebowego, 偶eby zatwierdzi膰 ostateczne ustalenia co do pogrzebu.

- Rozumiem. Chcesz, 偶ebym pojecha艂 z tob膮?

- Nie - rzuci艂a stanowczo i wysz艂a.

* * *

Przez jaki艣 czas nie wiedzia艂em, co robi膰, 偶eby nie zamartwia膰 si臋 bez przerwy. Sprz膮tn膮艂em kuchni臋, pozbiera艂em rzeczy rozrzucone po ca艂ym domu i nawet z powodzeniem umocowa艂em z艂amany uchwyt statywu od teleskopu Grace.

Kiedy w ko艅cu zajrza艂em do saloniku, m贸j wzrok pad艂 na dwa pude艂ka po butach z pami膮tkami, kt贸re poprzedniego dnia Abagnall zwr贸ci艂 mojej 偶onie. Wzi膮艂em pierwsze z nich, wr贸ci艂em do kuchni i zacz膮艂em wyk艂ada膰 poszczeg贸lne rzeczy na st贸艂. Ka偶dej z nich przygl膮da艂em si臋 dok艂adnie, takim wzrokiem, jakim musia艂 na nie patrze膰 detektyw.

Kiedy nastoletnia Cynthia zosta艂a zmuszona, 偶eby w po艣piechu zabra膰 z domu swoje rzeczy osobiste, po prostu przerzuci艂a zawarto艣膰 szuflad w regale do tych pude艂ek, nie zapomnia艂a r贸wnie偶 o zawarto艣ci nocnych szafek stoj膮cych przy ma艂偶e艅skim 艂o偶u rodzic贸w. Jak w wi臋kszo艣ci podobnych przypadk贸w powsta艂a zbieranina r贸偶norodnych bibelot贸w, mniej czy bardziej wa偶nych, poczynaj膮c od drobnych monet i pojedynczych zapasowych kluczy, kt贸rych przeznaczenia nikt nie zna艂, a sko艅czywszy na paragonach, kuponach promocyjnych, spinaczach do papieru, guzikach i zaschni臋tych d艂ugopisach.

Clayton Bigge na pewno nie by艂 cz艂owiekiem sentymentalnym, ale i on gromadzi艂 r贸偶ne drobiazgi, na przyk艂ad wycinki prasowe. Naczelne miejsce w艣r贸d nich zajmowa艂y notatki o dru偶ynie koszykarskiej, w kt贸rej gra艂 Todd. Ale najwa偶niejszym tematem dla Claytona wydawa艂o si臋 w臋dkarstwo. Cynthia opowiada艂a mi wiele razy, jak to w艣r贸d wiadomo艣ci sportowych ze szczeg贸ln膮 pasj膮 wyszukiwa艂 og艂osze艅 o zawodach w臋dkarskich, a w dziale krajoznawczym - opowie艣ci o jeziorach zagubionych w le艣nej g艂uszy, w kt贸rych by艂o tyle ryb, 偶e wr臋cz same wskakiwa艂y do 艂odzi.

W otwartym przeze mnie pude艂ku by艂 ca艂y plik tego rodzaju Wycink贸w, kt贸re przed laty Cynthia musia艂a wygarn膮膰 z szuflady szafki przy 艂贸偶ku ojca, zanim meble wraz z ca艂ym domem zosta艂y wystawione na sprzeda偶. Na ich widok przysz艂o mi teraz do g艂owy, 偶e chyba nie zdawa艂a sobie sprawy, i偶 nie maj膮 one 偶adnej warto艣ci. Mimo to rozk艂ada艂em po偶贸艂k艂e kartki, uwa偶aj膮c, 偶eby ich nie podrze膰, i spogl膮da艂em na tre艣膰 wycink贸w, chc膮c wiedzie膰, czego dotycz膮.

Niemniej jeden z nich przyci膮gn膮艂 moj膮 uwag臋.

By艂 to wycinek z 鈥濰artford Courant鈥 dotycz膮cy 艂owienia na much臋 w Housatonic River. Cz艂owiek, kt贸ry robi艂 te wycinki z gazet, a wi臋c zapewne Clayton, zazwyczaj pieczo艂owicie odcina艂 szpalty przylegaj膮cych artyku艂贸w, nawet gdy interesuj膮cy go tekst nie by艂 wydrukowany w jednym bloku. W tym jednak wypadku zachowa艂 prawie ca艂膮 stron臋, wraz z umieszczonymi na dole w czarnych ramkach reklamami i, co wa偶niejsze, z zachowanym w ca艂o艣ci tekstem notatki umieszczonej po s膮siedzku, niemaj膮cej nic wsp贸lnego z w臋dkarstwem.

By艂a to zaledwie lakoniczna wzmianka nast臋puj膮cej tre艣ci:

Policja wci膮偶 nie ma 偶adnych poszlak co do przyczyn 艣mierci Connie Gormley z Sharon, lat 27, kt贸rej zw艂oki w sobot臋 rano znaleziono w rowie biegn膮cym wzd艂u偶 autostrady mi臋dzystanowej 1-7. 艢ledczy s膮 przekonani, 偶e 偶yj膮ca samotnie Gormley, kt贸ra pracowa艂a w Dunkin鈥 Donuts w Torrington, w pi膮tek p贸藕nym wieczorem sz艂a w kierunku po艂udniowym poboczem autostrady, gdy w okolicy Cornwall Bridge potr膮ci艂 j膮 samoch贸d. Policja utrzymuje, 偶e zw艂oki zosta艂y zepchni臋te do rowu z wod膮 ju偶 po tym, jak kobieta ponios艂a 艣mier膰 wskutek wypadku.

Zdaniem prowadz膮cych 艣ledztwo sprawca wypadku m贸g艂 zepchn膮膰 cia艂o do rowu, 偶eby zw艂oki nie zosta艂y od razu zauwa偶one przez kierowc贸w innych pojazd贸w.

Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, dlaczego pozosta艂a cz臋艣膰 strony gazety zosta艂a tak pieczo艂owicie odci臋ta, podczas gdy ta notatka, zachowana w ca艂o艣ci, zosta艂a tylko podgi臋ta pod artyku艂 o w臋dkarstwie?

Na g贸rze strony widnia艂a data 15 pa藕dziernika 1982 roku.

G艂owi艂em si臋 nad tym, gdy us艂ysza艂em pukanie do drzwi. Od艂o偶y艂em wycinek na bok, wsta艂em od sto艂u i podszed艂em do drzwi.

By艂a to Keisha Ceylon, jasnowidzka. Ta sama, kt贸ra w programie telewizyjnym mia艂a rozwia膰 tajemnic臋, a kt贸ra ewidentnie utraci艂a wszelkie zdolno艣ci parapsychiczne, gdy tylko u艣wiadomi艂a sobie, 偶e realizatorzy programu nie wystawi膮 jej czeku na poka藕n膮 sumk臋.

- Pan Archer? - zapyta艂a. I tym razem by艂a ubrana nietypowo, mia艂a na sobie eleganck膮 szar膮 garsonk臋, bez apaszki pod szyj膮 i bez tych gigantycznych klips贸w w uszach.

Ostro偶nie przytakn膮艂em ruchem g艂owy.

- Jestem Keisha Ceylon. Pami臋ta mnie pan ze spotkania w studiu telewizyjnym?

- Tak, pami臋tam.

- Przede wszystkim chcia艂am przeprosi膰 za tamten incydent. Producenci obiecali wcze艣niej pokry膰 wszelkie koszty i na tym tle dosz艂o do nieporozumienia, tyle 偶e nasza wymiana zda艅 nie powinna si臋 odby膰 w obecno艣ci pa艅skiej 偶ony, to znaczy nie powinni艣my si臋 spiera膰 z pani膮 Archer.

Nie odpowiedzia艂em.

- W ka偶dym razie - podj臋艂a po chwili, chc膮c wype艂ni膰 k艂opotliwe milczenie, najwyra藕niej nieprzygotowana do prowadzenia monologu - nie zmienia to faktu, 偶e s膮 pewne rzeczy dotycz膮ce zaginionej rodziny pa艅skiej 偶ony, kt贸rymi chcia艂bym si臋 z pa艅stwem podzieli膰.

Nadal milcza艂em.

- Mog臋 wej艣膰? - zapyta艂a.

Mia艂em ochot臋 zamkn膮膰 jej drzwi przed nosem, ale przypomnia艂em sobie, co powiedzia艂a Cynthia tu偶 przed wyjazdem na pierwsze spotkanie z t膮 kobiet膮. Uzna艂a w贸wczas, 偶e wyszliby艣my na idiot贸w, gdyby艣my zaprzepa艣cili szans臋, wynosz膮c膮 cho膰by jeden do miliona, na to, 偶e kto艣 rzeczywi艣cie dysponuje Jakimi艣 u偶ytecznymi informacjami w tej sprawie.

Oczywi艣cie Keisha Ceylon by艂a ju偶 dla nas spalona, ale to, 偶e Postanowi艂a na w艂asn膮 r臋k臋 si臋 z nami spotka膰, nasun臋艂o mi my艣l, 偶e mo偶e powinni艣my jej wys艂ucha膰.

Tak wi臋c po kr贸tkim wahaniu otworzy艂em szerzej drzwi i zaprosi艂em j膮 do 艣rodka, wprowadzi艂em do saloniku i wskaza艂em to samo miejsce na kanapie, gdzie przed paroma godzinami siedzia艂 Abagnall. Usiad艂em naprzeciwko niej w fotelu i za艂o偶y艂em nog臋 na nog臋.

- Doskonale rozumiem pa艅ski sceptycyzm - zacz臋艂a. - Prosz臋 mi jednak wierzy膰, 偶e stale otacza nas wiele tajemniczych si艂, a tylko niekt贸rzy z nas potrafi膮 je ujarzmi膰.

- Jasne - b膮kn膮艂em.

- Kiedy zdobywam jak膮艣 informacj臋 maj膮c膮 znaczenie dla kogo艣 prze偶ywaj膮cego trudny okres, czuj臋 si臋 zobligowana do tego, aby podzieli膰 si臋 swoj膮 wiedz膮. Wynika to ze zwyk艂ego poczucia obowi膮zku kogo艣 dysponuj膮cego tak niezwyk艂ym darem.

- Oczywi艣cie.

- Wtedy sprawy finansowe schodz膮 na drugi plan.

- Potrafi臋 to sobie wyobrazi膰. - Nie mog艂em si臋 oprze膰 wra偶eniu, 偶e cho膰 wpu艣ci艂em do domu Keish臋 Ceylon, kieruj膮c si臋 dobrymi intencjami, wkr贸tce b臋d臋 musia艂 uzna膰 swoj膮 decyzj臋 za b艂臋dn膮.

- Widz臋, 偶e pan drwi sobie ze mnie, ale ja naprawd臋 widz臋 r贸偶ne rzeczy.

Czy nie powinna by艂a powiedzie膰: 鈥濿iduj臋 duchy naszych bliskich鈥? Bo chyba tak to si臋 m贸wi?

- I jestem gotowa podzieli膰 si臋 z pa艅stwem posiadanymi informacjami, je艣li pa艅stwo sobie tego za偶ycz膮 - doda艂a. - Niemniej zmuszona jestem prosi膰 o pewien rodzaj rekompensaty.

Sam pan widzia艂, jak redakcja telewizyjna mnie potraktowa艂a, prowadz膮c pertraktacje w pa艅stwa imieniu.

- No tak - mrukn膮艂em. - Jak膮 dok艂adnie rekompensat臋 ma pani na my艣li?

Ceylon unios艂a brwi, jakby do tej pory w og贸le nie bra艂a pod uwag臋 takiego obrotu spraw.

- C贸偶, troch臋 mnie pan zaskoczy艂 - odpowiedzia艂a. - Rozwa偶a艂am sum臋 zbli偶on膮 do tysi膮ca dolar贸w. Tak膮 w艂a艣nie kwot臋 mia艂a mi zap艂aci膰 stacja telewizyjna, zanim zerwa艂a niepisan膮 umow臋.

- Rozumiem. Mo偶e gdyby ujawni艂a mi pani jak膮艣 cz臋艣膰 posiadanej informacji, 艂atwiej by艂oby mi zadecydowa膰, czy ca艂o艣膰 jest warta tego tysi膮ca dolar贸w.

Ochoczo pokiwa艂a g艂ow膮.

- To rozs膮dna propozycja. Prosz臋 da膰 mi chwil臋. - Odchyli艂a si臋 na oparcie kanapy, zadar艂a g艂ow臋 ku g贸rze i zamkn臋艂a oczy. Przez dobre p贸艂 minuty trwa艂a w bezruchu i milczeniu, jak gdyby wprowadza艂a si臋 w trans, szykowa艂a do nawi膮zania kontaktu z duchami. Wreszcie rzuci艂a: - Widz臋 dom.

- Dom - powt贸rzy艂em, chwytaj膮c si臋 tego pierwszego konkretu.

- Przy ulicy, na kt贸rej si臋 bawi膮 dzieci, biegn膮cej w szpalerze drzew. Widz臋 te偶 starsz膮 pani膮 i starszego m臋偶czyzn臋. Jest z nimi jeszcze jeden m臋偶czyzna, ale wyra藕nie m艂odszy. Mo偶e by膰 ich synem. Mam nadziej臋, 偶e to jest Todd... Pr贸buj臋 zajrze膰 do 艣rodka domu, skoncentrowa膰 si臋 na...

- Czy ten dom jest pomalowany na jasno偶贸艂to? - zapyta艂em, pochylaj膮c si臋 w jej stron臋.

Nieco mocniej zacisn臋艂a powieki.

- Tak, zgadza si臋.

- M贸j Bo偶e... - szepn膮艂em. - A okiennice... Czy nie s膮 zielone? Ciemnozielone?

Przechyli艂a lekko g艂ow臋 na bok, jakby przygl膮da艂a si臋 swojej wizji.

- Owszem, s膮.

- A pod oknami znajduj膮 si臋 drewniane skrzynki na kwiaty? - ci膮gn膮艂em z zapa艂em. - I rosn膮 w nich petunie? Mo偶e je pani zobaczy膰? To bardzo wa偶ne.

Powoli skin臋艂a g艂ow膮.

- Tak, ma pan ca艂kowit膮 racj臋. Skrzynki pod oknami s膮 pe艂ne kwitn膮cych petunii. A wi臋c to ten dom. Zna go pan?

- Nie - odpar艂em, wzruszaj膮c ramionami. - Wymy艣li艂em go sobie napr臋dce.

Natychmiast otworzy艂a oczy i wykrzywi艂a usta z w艣ciek艂o艣ci.

- Ty pieprzony sukinsynu...

- Chyba ju偶 sko艅czyli艣my nasz膮 rozmow臋.

- Jeste艣 mi winien tysi膮c dolar贸w!

Nie powinno si臋 powtarza膰 tej samej ogranej 艣piewki, bo to wstyd.

- Nie s膮dz臋 - odpar艂em spokojnie.

- Zap艂acisz mi ten tysi膮c, poniewa偶... - zamilk艂a, 偶eby pospiesznie co艣 wymy艣li膰 - ...wiem co艣 jeszcze. Mia艂am inn膮 wizj臋. Dotycz膮c膮 tej waszej ma艂ej c贸reczki. Znajdzie si臋 w powa偶nym niebezpiecze艅stwie...

- Aha, w powa偶nym niebezpiecze艅stwie - powt贸rzy艂em.

- Zgadza si臋. B臋dzie wtedy w samochodzie. Gdzie艣 w g贸rach. Jak mi zap艂acicie, powiem wi臋cej, by艣cie mogli j膮 przed tym ustrzec.

Przed domem stukn臋艂y zamykane drzwi samochodu.

- A ja mam swoj膮 wizj臋 - powiedzia艂em, dotykaj膮c czubkami palc贸w skroni. - Widz臋 moj膮 偶on臋, kt贸ra za chwil臋 stanie w drzwiach...

I tak te偶 si臋 sta艂o. Cynthia zatrzyma艂a si臋 w progu i w milczeniu surowym wzrokiem obrzuci艂a salonik.

- Witaj, skarbie - powiedzia艂em. - Zapewne pami臋tasz Keish臋 Ceylon, najs艂ynniejsz膮 jasnowidzk臋 艣wiata. Jako艣 kiepsko wysz艂a jej ostatnia sprzeda偶 tajemnic z mrocznej przesz艂o艣ci, wi臋c w ostatniej rozpaczliwej pr贸bie zdobycia tysi膮ca dolar贸w roztoczy艂a przede mn膮 wizj臋 przysz艂o艣ci gro藕nej dla Grace. Jak sama widzisz, pr贸buje 偶erowa膰 na naszych rodzicielskich obawach, wykorzystuj膮c chwil臋 naszej s艂abo艣ci. - Obejrza艂em si臋 na Keish臋. - Mam racj臋?

Nie odpowiedzia艂a. Przenios艂em spojrzenie na Cynthi臋 i doda艂em:

- Jak tam sprawy w domu pogrzebowym? - Znowu zerkn膮艂em na Keish臋. - W艂a艣nie zmar艂a jej ciotka. Nie mog艂a艣 wybra膰 lepszej okazji.

Wydarzenia potoczy艂y si臋 z szybko艣ci膮 b艂yskawicy.

Cynthia z艂apa艂a tamt膮 za w艂osy, brutalnie 艣ci膮gn臋艂a j膮 z kanapy i powlok艂a nisko pochylon膮 w stron臋 drzwi. By艂a czerwona z w艣ciek艂o艣ci. Keisha nie nale偶a艂a do kobiet drobnej budowy;

ale moja 偶ona poci膮gn臋艂a j膮 za sob膮, jakby zamiata艂a 艣mieci z pod艂ogi. W og贸le nie zwraca艂a uwagi na dzikie wrzaski jasnowidzki i p艂yn膮cy z jej ust potok wyzwisk.

Pospiesznie otworzy艂a drzwi lew膮 r臋k膮 i wypchn臋艂a bezczeln膮 oszustk臋 na dw贸r. Ta nie zd膮偶y艂a si臋 wyprostowa膰, straci艂a r贸wnowag臋 i wyl膮dowa艂a twarz膮 w trawie przed gankiem.

Zanim Cynthia zatrzasn臋艂a za ni膮 drzwi, krzykn臋艂a:

- Zostaw nas w spokoju, ty obrzydliwa zach艂anna suko!

Kiedy obejrza艂a si臋 na mnie, ledwie mog艂a z艂apa膰 oddech, a w jej szeroko rozwartych oczach p艂on臋艂y dzikie b艂yski.

Poczu艂em si臋 tak, jakby sam p臋d powietrza pozbawi艂 mnie na chwil臋 oddechu.

Po zako艅czeniu ceremonii kierownik domu pogrzebowego zabra艂 mnie, Cynthi臋 i Grace swoim cadillakiem do portu w Milford, gdzie czeka艂a ju偶 niewielka motor贸wka. Za nami przyjecha艂 Rolly Carruthers z 偶on膮 Mil艂icent, kt贸ry przywi贸z艂 tak偶e Pamel臋, i ta tr贸jka do艂膮czy艂a do nas na pok艂adzie motor贸wki.

Po wyj艣ciu z przystani wzi臋li艣my kurs na 艣rodek cie艣niny i ustawili艣my si臋 z wiatrem jak膮艣 mil臋 od brzegu, na wysoko艣ci nadmorskich rezydencji Wschodniego Broadwayu. Za m艂odu marzy艂em, 偶eby tam zamieszka膰, ale gdy w roku 1985 huragan Gloria spustoszy艂 tutejsze wybrze偶a, szybko zmieni艂em zdanie.

Pewnie mieszkaj膮c na Florydzie, mo偶na si臋 przyzwyczai膰 do huragan贸w, ale tutaj, w Connecticut, takie rzeczy pami臋ta si臋 latami.

Na szcz臋艣cie, bior膮c pod uwag臋 nietypowy charakter naszej wyprawy na morze, wia艂 tylko lekki wiatr. Kierownik domu pogrzebowego, kt贸rego takt i dyskrecja sprawia艂y wra偶enie cech naturalnych, a nie nabytych, mia艂 pod sw膮 piecz膮 urn臋 z prochami Tess, kt贸re zgodnie z jej ostatni膮 wol膮 sprecyzowan膮 w ustaleniach dotycz膮cych poch贸wku mia艂y by膰 rozsypane nad falami cie艣niny Long Island.

Przez ca艂膮 drog臋 na 艂odzi panowa艂o niemal grobowe milczenie, kt贸re tylko raz pr贸bowa艂a przerwa膰 Mil艂icent. Otoczy艂a ramieniem Cynthi臋 i rzek艂a cicho:

- Tess nie mog艂aby sobie wymarzy膰 pi臋kniejszej pogody na swoj膮 ceremoni臋 po偶egnaln膮.

Mo偶e gdyby ciotka zmar艂a w spos贸b naturalny, te s艂owa zes艂a艂yby nam jak膮艣 pociech臋, lecz kiedy kto艣 umiera z r臋ki innego cz艂owieka, naprawd臋 trudno jest znale藕膰 pocieszenie.

Niemniej Cynthia spr贸bowa艂a pozytywnie zareagowa膰 na t臋 pr贸b臋 roz艂adowania atmosfery. Dobrze zna艂a Millicent i Rolly鈥檈go jeszcze sprzed studi贸w, zanim j膮 pozna艂em. Traktowa艂a ich jak przyszywane wujostwo i przez lata ch臋tnie ich odwiedza艂a. Millicent zna艂a z m艂odo艣ci matk臋 Cynthii Patrici臋, z kt贸r膮 mieszka艂y po s膮siedzku i zaprzyja藕ni艂y si臋 dawno temu. Kiedy Millicent wysz艂a za Rolly鈥檈go, a Patricia wzi臋艂a 艣lub z Claytonem, obie pary zacz臋艂y si臋 spotyka膰 na gruncie towarzyskim, st膮d Carruthersowie zyskali okazj臋 艣ledzenia rozwoju Cynthii, a nast臋pnie zainteresowali si臋 jej losem, kiedy rodzice i brat znikn臋li. W p贸藕niejszym okresie to jednak Rolly bardziej ni偶 偶ona stara艂 si臋 zast膮pi膰 Cynthii bli偶sz膮 rodzin臋.

- Tak, to pi臋kny dzie艅 - podj膮艂 teraz rzucon膮 my艣l. Podszed艂 do nich bli偶ej ze wzrokiem wbitym w deski pok艂adu, jakby si臋 ba艂, 偶e niespodziewana wi臋ksza fala mo偶e go zbi膰 z n贸g. - Chocia偶 wiem, 偶e pogoda nie mo偶e w najmniejszym stopniu poprawi膰 ci nastroju...

Do Cynthii podesz艂a tak偶e Pam, wyra藕nie chwiejnym krokiem, zapewne przeklinaj膮c w duchu wysokie obcasy nienadaj膮ce si臋 do wyprawy na morze. Kiedy j膮 serdecznie u艣ciska艂a, Cynthia popatrzy艂a na ni膮 i zapyta艂a:

- Kto m贸g艂 to zrobi膰? Tess nigdy by nikogo nie skrzywdzi艂a. - Poci膮gn臋艂a nosem. - Odesz艂a ostatnia osoba z mojej najbli偶szej rodziny.

Pam mocniej przytuli艂a j膮 do siebie.

- Tak, wiem, kochana. By艂a dla ciebie taka dobra, by艂a dobra dla wszystkich. Musia艂 j膮 zabi膰 jaki艣 szaleniec.

Rolly z niedowierzaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮, jakby chcia艂 powiedzie膰: 鈥濪ok膮d zmierza ten 艣wiat?鈥, po czym ruszy艂 w kierunku dziobu i zapatrzy艂 si臋 w fale uderzaj膮ce o burt臋 motor贸wki.

Podszed艂em do niego.

- Dzi臋ki, 偶e dzisiaj przyjechali艣cie - mrukn膮艂em. - Dla Cynthii to bardzo wiele znaczy.

Obrzuci艂 mnie zdumionym wzrokiem.

- 呕artujesz? Przecie偶 wiesz, 偶e nie mogliby艣my was zostawi膰 w takiej chwili. - Znowu pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Ty te偶 s膮dzisz, 偶e morderstwo pope艂ni艂 jaki艣 szaleniec?

- Nie - odpar艂em. - Wr臋cz przeciwnie. Poza tym nie s膮dz臋, aby by艂 to kto艣 zupe艂nie obcy. Uwa偶am, 偶e Tess zabi艂 cz艂owiek maj膮cy ku temu konkretne powody.

- Powa偶nie? - zdziwi艂 si臋. - A co o tym s膮dzi policja?

- O ile mi wiadomo, wci膮偶 nie maj膮 偶adnej poszlaki. Zacz膮艂em im t艂umaczy膰 zawi艂o艣ci ca艂ej tej sprawy sprzed lat, ale szybko tracili zainteresowanie, jakby ich to przerasta艂o o g艂ow臋.

- Tak, rozumiem. A czego si臋 spodziewa艂e艣? - zapyta艂 Roi艂y. - Maj膮 pe艂no bie偶膮cej roboty zwi膮zanej z utrzymaniem porz膮dku w mie艣cie.

Kiedy 艂贸d藕 stan臋艂a, podszed艂 do nas kierownik domu pogrzebowego.

- Panie Archer? S膮dz臋, 偶e mo偶emy zaczyna膰.

Zbili艣my si臋 w ciasn膮 gromadk臋 na pok艂adzie, gdy urna z prochami znalaz艂a si臋 w r臋kach Cynthii. Pomog艂em jej j膮 otworzy膰, przy czym oboje zachowywali艣my si臋 tak, jakby to by艂a gruba wi膮zka dynamitu, bo bali艣my si臋, 偶eby nie rozsypa膰 proch贸w ciotki w niew艂a艣ciwym momencie. W ko艅cu, pewnie trzymaj膮c urn臋 obur膮cz, moja 偶ona podesz艂a z otwart膮 urn膮 do relingu i powiod艂a jeszcze spojrzeniem po naszych twarzach, Grace i mojej, Rolly鈥檈go i Millicent, wreszcie Pam.

Wysypane prochy tylko przez chwil臋 tworzy艂y kupk臋 na powierzchni wody, zaraz si臋 rozp艂yn臋艂y i zacz臋艂y opada膰. Po kilku sekundach resztki doczesnych szcz膮tk贸w Tess znikn臋艂y nam z oczu. Cynthia przekaza艂a mi pust膮 urn臋 i zachwia艂a si臋, jakby mia艂a zaraz zemdle膰. Rolly chwyci艂 j膮 pod rami臋, lecz szybko da艂a mu zna膰 uniesion膮 d艂oni膮, 偶e nic jej nie jest.

Grace, z w艂asnej inicjatywy, przywioz艂a pojedyncz膮 r贸偶臋>

kt贸r膮 teraz rzuci艂a w morze.

- Do widzenia, ciociu Tess - powiedzia艂a. - Jeszcze raz ci dzi臋kuj臋 za ksi膮偶k臋.

Cynthia oznajmi艂a z samego rana, 偶e chce wyg艂osi膰 kilka zda艅, ale gdy nadesz艂a na to pora, zabrak艂o jej si艂. Ja te偶 nie potrafi艂em znale藕膰 s艂贸w adekwatnych do sytuacji, zreszt膮 uzna艂em, 偶e nasze uczucia najlepiej oddaje proste dzieci臋ce po偶egnanie Grace.

Kiedy zawijali艣my do przystani, zwr贸ci艂em uwag臋 na nisk膮 czarn膮 kobiet臋 w d偶insach i be偶owej sk贸rzanej kurtce stoj膮c膮 przy ko艅cu nabrze偶a i uwa偶nie wpatruj膮c膮 si臋 w nasz膮 motor贸wk臋. By艂a prawie tak samo szeroka, jak wysoka, ale porusza艂a si臋 zwinnie i z wdzi臋kiem. Podbieg艂a i chwyci艂a rzucon膮 lin臋, 偶eby pom贸c kierownikowi domu pogrzebowego zacumowa膰 na wyznaczonym miejscu. Po chwili zwr贸ci艂a si臋 do mnie z do艣膰 wyra藕nym bosto艅skim akcentem:

- Terrence Archer?

- Tak.

Okaza艂a policyjn膮 s艂u偶bow膮 legitymacj臋 wystawion膮 na detektyw Ron臋 Wedmore. Ale nie z Bostonu, tylko z Milford. Poda艂a r臋k臋 Cynthii, pomagaj膮c jej przeskoczy膰 na pomost, podczas gdy ja przenios艂em Grace i postawi艂em j膮 na starych poczernia艂ych deskach.

- Chcia艂abym zamieni膰 z panem kilka s艂贸w na osobno艣ci - doda艂a, o nic nawet nie zapytawszy.

Cynthia, przy kt贸rej stan臋艂a Pam, odpar艂a szybko, 偶e zaopiekuje si臋 ma艂膮. Rolly z Millicent pozostali na uboczu. Ruszy艂em

wi臋c za Wedmore pomostem w kierunku stoj膮cego na ko艅cu czarnego, nieoznakowanego wozu policyjnego.

- Chodzi o zab贸jstwo Tess? - zapyta艂em. - Aresztowali艣cie podejrzanego?

- Nie, prosz臋 pana, jestem tu w innej sprawie - odpar艂a. - Nie w膮tpi臋, 偶e nasz wydzia艂 dochodzeniowy do艂o偶y wszelkich stara艅, by do tego doprowadzi膰, ale tamto 艣ledztwo prowadzi kto艣 inny, chocia偶 w pewnym sensie jestem r贸wnie偶 zainteresowana jego wynikami. - M贸wi艂a bardzo szybko, wyrzucaj膮c z siebie g艂oski z szybko艣ci膮 karabinu maszynowego. - Chcia艂am zada膰 panu kilka pyta艅 na temat Dentona Abagnalla.

Ca艂kowicie mnie tym zaskoczy艂a.

- S艂ucham.

- Zagin膮艂. Nie daje znaku 偶ycia ju偶 od dw贸ch dni.

~ Rozmawia艂em przez telefon z jego 偶on膮 przedwczoraj rano, gdy nie wr贸ci艂 na noc do domu. Sam jej poradzi艂em, 偶eby zawiadomi艂a policj臋.

- Nie widzia艂 go pan od tamtej pory?

- Nie.

- Nie kontaktowa艂 si臋 z panem?

Przypomina艂o to gr臋 w ping-ponga.

- Nie. Sk艂onny jednak jestem s膮dzi膰, 偶e jego znikni臋cie ma co艣 wsp贸lnego z zab贸jstwem ciotki mojej 偶ony. Odwiedzi艂 j膮 na kr贸tko przed jej 艣mierci膮. Zostawi艂 swoj膮 wizyt贸wk臋, kt贸r膮 przypi臋艂a na korkowej tablicy na 艣cianie, jak powiedzia艂a mi przez telefon.

Ale gdy znalaz艂em jej zw艂oki, wizyt贸wki na tablicy nie by艂o.

Wedmore zapisa艂a to sobie w notesie.

- On pracowa艂 dla pa艅stwa?

- Tak.

- I podczas tej pracy znikn膮艂.

Nie by艂o to pytanie, wi臋c tylko przytakn膮艂em ruchem g艂owy.

- Co pan o tym s膮dzi?

- O czym?

- O jego znikni臋ciu? - rzuci艂a nieco zniecierpliwiona, jakby chcia艂a doda膰: 鈥濧 o czym my tu, u diab艂a, m贸wimy?鈥.

Przystan膮艂em i zapatrzy艂em si臋 na bezchmurne b艂臋kitne niebo.

- A偶 nie chce mi si臋 o tym my艣le膰 - przyzna艂em wprost. - Uwa偶am jednak, 偶e on tak偶e nie 偶yje. Podejrzewam nawet, 偶e gdy by艂 u nas i przedstawia艂 dotychczasowe wyniki swojej pracy, telefon, kt贸ry odebra艂, m贸g艂 by膰 w艂a艣nie telefonem od p贸藕niejszego mordercy.

- O kt贸rej to by艂o godzinie?

- Oko艂o pi膮tej po po艂udniu, z dok艂adno艣ci膮 do paru minut.

- Wi臋c by艂o to przed pi膮t膮, o pi膮tej czy troch臋 p贸藕niej.

- Powiedzia艂bym, 偶e o pi膮tej.

- Pytam, poniewa偶 kontaktowali艣my si臋 ju偶 z operatorem jego sieci kom贸rkowej i uzyskali艣my zestawienie wszystkich rozm贸w przychodz膮cych i wychodz膮cych spod jego numeru. Ot贸偶 o pi膮te)

po po艂udniu kto艣 dzwoni艂 do niego z budki telefonicznej w Derby - Ciotka mojej 偶ony mieszka艂a w tamtych stronach.

- A godzin臋 p贸藕niej odebra艂 jeszcze jeden telefon z budki.

ale ju偶 tutejszej, z Milford. P贸藕niej ju偶 tylko jego 偶ona pr贸bowa艂a si臋 z nim po艂膮czy膰, ale nie odbiera艂.

Cynthia i Grace wsiad艂y z powrotem do cadillaca kierownika domu pogrzebowego.

Wedmore pochyli艂a si臋 szybko w moj膮 stron臋 i chocia偶 by艂a o dobre pi臋tna艣cie centymetr贸w ni偶sza ode mnie, zrobi艂a to tak gwa艂townie, 偶e odruchowo si臋 cofn膮艂em.

- Kto m贸g艂by chcie膰 zamordowa膰 pa艅sk膮 ciotk臋, a potem Abagnalla? - zapyta艂a.

- Kto艣, kto stara si臋 zabezpieczy膰, aby przesz艂o艣膰 ju偶 na zawsze pozosta艂a w przesz艂o艣ci - odpar艂em.

Millicent zaprosi艂a nas wszystkich czworo na lunch, ale Cynthia odpar艂a, 偶e wola艂aby ju偶 wraca膰 do domu. Wyruszyli艣my wi臋c w drog臋 powrotn膮. Ceremonia pogrzebowa wywar艂a olbrzymie wra偶enie na Grace, kt贸ra od samego rana z rozdziawion膮 buzi膮 chciwie ch艂on臋艂a wszelkie wra偶enia z pierwszego w jej 偶yciu pogrzebu, odnotowa艂em jednak z przyjemno艣ci膮, 偶e nie straci艂a apetytu. Ledwie weszli艣my do 艣rodka, oznajmi艂a, 偶e umiera z g艂odu i je艣li natychmiast nie dostanie czego艣 do zjedzenia, i j膮 b臋dziemy musieli wyprawi膰 na tamten 艣wiat.

Po chwili zreflektowa艂a si臋 i b膮kn臋艂a:

- Przepraszam.

Cynthia odpowiedzia艂a jej smutnym u艣miechem.

- Co powiesz na kanapk臋 z tu艅czykiem?

- I selerem?

- O ile co艣 jeszcze zosta艂o.

Grace podbieg艂a do lod贸wki, wyj臋艂a plastikowy pojemnik i zajrza艂a do niego.

- Selera troch臋 zosta艂o, tylko nie wiem, czy jeszcze si臋 nadaje do zjedzenia, bo jest bardzo mi臋kki.

- Poka偶, sprawdzimy - odpar艂a Cynthia.

Powiesi艂em marynark臋 na oparciu krzes艂a przy kuchennym stole i poluzowa艂em krawat. Nigdy nie wk艂ada艂em garnituru na uj臋cia w szkole, tote偶 w sztywnym i oficjalnym stroju by艂o mi niewygodnie. Usiad艂em, postanowiwszy zepchn膮膰 chwilowo na dno 艣wiadomo艣ci wszystkie dzisiejsze wydarzenia, 偶eby popatrze膰 na moje dziewcz臋ta. 呕ona wyj臋艂a z szafki puszk臋 tu艅czyka i otwieracz do konserw, podczas gdy Grace zacz臋艂a uk艂ada膰 przy niej na blacie m艂ode 艂odygi selera.

Cynthia ods膮czy艂a tu艅czyka z oleju, przerzuci艂a go do miseczki i poprosi艂a c贸rk臋, 偶eby poda艂a majonez. Grace cofn臋艂a si臋 do lod贸wki, wyj臋艂a s艂oik, odkr臋ci艂a pokrywk臋 i postawi艂a go przed matk膮 na blacie. Nast臋pnie chwyci艂a jedn膮 艂odyg臋 selera i pomacha艂a ni膮 szeroko w powietrzu. Rzeczywi艣cie, mia艂a konsystencj臋 elastycznej gumy.

Niechc膮cy uderzy艂a ni膮 matk臋 w r臋k臋.

Cynthia odwr贸ci艂a si臋, spiorunowa艂a j膮 wzrokiem, po czym wybra艂a dla siebie drug膮 艂ody偶k臋 i odda艂a c贸rce cios w rami臋.

Obie przyj臋艂y postaw臋 szermiercz膮 i natar艂y na siebie, wymachuj膮c 艂odygami selera. Gdyby jeszcze pod艂o偶y膰 pod to szcz臋k stali, mo偶na by nakr臋ci膰 ca艂kiem niez艂膮 scen臋 pojedynku.

- Uwa偶aj! - zawo艂a艂a Cynthia, przypuszczaj膮c gwa艂towny atak.

Chwil臋 p贸藕niej, przy wt贸rze g艂o艣nych 艣miech贸w, rzuci艂y si臋 sobie w obj臋cia.

Przez lata si臋 zastanawia艂em, jak膮 naprawd臋 matk膮 by艂a dla mojej 偶ony Patricia Bigge, nagle jednak uzmys艂owi艂em sobie, 偶e odpowied藕 powinna by膰 dla mnie oczywista.

P贸藕niej, kiedy Grace ju偶 si臋 najad艂a i posz艂a na g贸r臋, 偶eby si臋 przebra膰 w domowe ubrania, Cynthia powiedzia艂a:

- 艁adnie dzi艣 wygl膮da艂e艣.

- Ty tak偶e - odpar艂em.

- Przepraszam - doda艂a.

- Za co?

- W gruncie rzeczy wcale nie mam do ciebie pretensji za t臋 spraw臋 z Tess. Niepotrzebnie powiedzia艂am w z艂o艣ci par臋 przykrych s艂贸w.

- Nic si臋 nie sta艂o. A ja rzeczywi艣cie powinienem by艂 cl o wszystkim powiedzie膰 o wiele wcze艣niej.

Wbi艂a wzrok w pod艂og臋.

- Mog臋 ci臋 o co艣 spyta膰? - zagadn膮艂em, a gdy przytakn臋艂a ruchem g艂owy, powiedzia艂em: - Jak s膮dzisz, dlaczego tw贸j ojciec zachowa艂 prasowy wycinek dotycz膮cy pieszej potr膮conej na poboczu autostrady?

- Nie rozumiem, o czym m贸wisz.

- W pude艂ku znalaz艂em wyci臋t膮 przez niego notatk臋 o wypadku, w kt贸rym zgin臋艂a dziewczyna id膮ca poboczem autostrady.

Oba pude艂ka wci膮偶 sta艂y na stole w kuchni. Wycinek, pozornie dotycz膮cy 艂owienia na much臋, ale obejmuj膮cy tak偶e notatk臋

o dziewczynie z Sharon, kt贸ra zgin臋艂a potr膮cona prawdopodobnie przez samoch贸d, po czym jej zw艂oki zepchni臋to do przydro偶nego rowu, le偶a艂 na wierzchu.

- Poka偶. - Cynthia wytar艂a mokre r臋ce w 艣cierk臋. Poda艂em jej wycinek. Rozprostowa艂a go ostro偶nie, jakby mia艂a do czynienia ze staro偶ytnym papirusem. - A偶 nie chce mi si臋 wierzy膰, 偶e wcze艣niej nie zwr贸ci艂am na to uwagi.

- My艣la艂a艣, 偶e ojciec wyci膮艂 ten artyku艂 o 艂owieniu ryb na much臋?

- I teraz nie wykluczam, 偶e wyci膮艂 go tylko z tego powodu.

- My艣l臋, 偶e jedynie cz臋艣ciowo masz racj臋 - odpar艂em. - Ja zada艂em sobie pytanie, co by艂o dla niego wa偶niejsze. Czy najpierw zauwa偶y艂 notatk臋 o tej dziewczynie potr膮conej na autostradzie i zacz膮艂 j膮 ju偶 wycina膰, gdy nagle zwr贸ci艂 uwag臋 na s膮siedni artyku艂 o w臋dkowaniu i skoncentrowa艂 si臋 na nim, czy te偶 odwrotnie, chcia艂 zostawi膰 sobie informacje o 艂owieniu na much臋, ale zwr贸ci艂 uwag臋 na s膮siedni膮 wzmiank臋 i postanowi艂 j膮 tak偶e zostawi膰. A mo偶e... - celowo zawiesi艂em na moment g艂os - ...chcia艂 tylko zachowa膰 wiadomo艣膰 o wypadku na drodze, ale doszed艂 do wniosku, 偶e mo偶e to wzbudzi膰 czyje艣 niepotrzebne zainteresowanie, na przyk艂ad twojej matki, dlatego postanowi艂 zachowa膰 obie s膮siaduj膮ce publikacje, 偶eby nie wzbudza膰 podejrze艅.

Cynthia poda艂a mi z powrotem wycinek i odpar艂a:

- O co ci chodzi, do diab艂a?

- Bo偶e, sam nie wiem - mrukn膮艂em.

- Ilekro膰 zagl膮dam do tych pude艂ek, 艂udz臋 si臋 nadziej膮, 偶e znajd臋 co艣, co do tej pory uchodzi艂o mojej uwagi. 艢wietnie wiem, jakie to wkurzaj膮ce. Szukasz odpowiedzi, ale tu jej nie ma. A mimo to mam wra偶enie, 偶e jeszcze j膮 znajd臋, 偶e w ko艅cu trafi臋 na jak膮艣 niepozorn膮 wskaz贸wk臋, 偶e odnajd臋 ten brakuj膮cy kawa艂ek uk艂adanki, dzi臋ki kt贸remu b臋d臋 mog艂a porozmieszcza膰 na swoich miejscach wszystkie pozosta艂e.

- Tak, wiem. Rozumiem.

- Ten wypadek z kobiet膮 potr膮con膮 na poboczu autostrady...

Jak ona si臋 nazywa艂a?

- Connie Gormley, lat dwadzie艣cia siedem.

- Nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂am tego nazwiska. By膰 mo偶e to o niczym nie 艣wiadczy. Lecz je艣li jest inaczej? Je艣li to w艂a艣nie ten kawa艂ek uk艂adanki, kt贸ry umo偶liwia u艂o偶enie ca艂o艣ci?

- My艣lisz, 偶e to mo偶e by膰 poszukiwany klucz do zagadki?

Wolno pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie.

Ja te偶 tak s膮dzi艂em.

Nie powstrzyma艂o mnie to jednak przed p贸j艣ciem z tym wycinkiem na g贸r臋, gdzie w艂膮czy艂em komputer i uruchomi艂em poszukiwania w sieci wszelkich informacji o dwudziestosze艣cioletniej Connie Gormley, prawdopodobnie zabitej na poboczu autostrady w wypadku, kt贸rego sprawca uciek艂 z miejsca zdarzenia.

Nie uzyska艂em 偶adnych rezultat贸w.

Rozpocz膮艂em wi臋c wyszukiwanie wszystkich Gormley贸w mieszkaj膮cych w tej cz臋艣ci Connecticut, korzystaj膮c z sieciowej bazy numer贸w telefonicznych, i zacz膮艂em spisywa膰 personalia oraz numery do notatnika. Zapisa艂em ich ko艂o dziesi臋ciu, gdy Cynthia zajrza艂a do pokoju i spyta艂a:

- Co robisz?

Powiedzia艂em prawd臋.

Nie jestem pewien, czy spodziewa艂em si臋 z jej strony protestu, czy te偶 zach臋ty do dalszych poszukiwa艅 jakiegokolwiek tropu, chocia偶by najw膮tlejszego. Zmrozi艂a mnie jednak, kiedy mrukn臋艂a:

- Musz臋 si臋 po艂o偶y膰 na par臋 minut.

Zacz膮艂em wybiera膰 kolejne numery, a gdy kto艣 si臋 zg艂asza艂, przedstawia艂em si臋 jako Terrence Archer z Milford i pyta艂em o jakiekolwiek informacje dotycz膮ce 艣mierci Connie Gormley.

- Przykro mi, nigdy o niej nie s艂ysza艂em - odpar艂 m臋偶czyzna spod pierwszego numeru.

- Kogo? - zapyta艂a kobieta, kt贸ra odebra艂a pod drugim. - Nie zna艂am 偶adnej Connie Gormley, ale moja bratanica nazywa si臋 Constance Gormley, jest agentk膮 handlu nieruchomo艣ciami w Stratfordzie. Ostra babka. Je艣li szuka pan domu, mo偶e pan na niej polega膰.

Mog臋 panu poda膰 jej numer, je艣li zechce pan chwil臋 zaczeka膰.

Nie chcia艂em by膰 niegrzeczny, ale po pi臋ciominutowym oczekiwaniu przerwa艂em po艂膮czenie.

Trzecia osoba, do kt贸rej si臋 dodzwoni艂em, rzuci艂a:

- M贸j Bo偶e! Connie? To by艂o tak dawno. - Okaza艂o si臋, 偶e trafi艂em na brata zabitej, Howarda Gormleya, obecnie sze艣膰dziesi臋ciopi臋cioletniego. - Kogo ta sprawa mo偶e jeszcze interesowa膰 po tylu latach? - zapyta艂 gard艂owym chrapliwym g艂osem.

- Szczerze m贸wi膮c, panie Gormley, sam nie potrafi臋 tego panu wyt艂umaczy膰 - odpar艂em. - Najbli偶sz膮 rodzin臋 mojej 偶ony kilka miesi臋cy po 艣mierci pana siostry spotka艂 dziwny wypadek, kt贸rego wyja艣nienia szukamy do dzisiaj, a notatka prasowa o 艣mierci Connie znalaz艂a si臋 w艣r贸d zachowanych rodzinnych pami膮tek.

- To przedziwny zbieg okoliczno艣ci, prawda? - mrukn膮艂 Howard Gormley.

- Owszem, zgadza si臋. Czy nie zechcia艂by pan odpowiedzie膰 na kilka pyta艅, kt贸re mog艂yby wyja艣ni膰 sytuacj臋, a g艂贸wnie pozwoli艂yby wyeliminowa膰 jakiekolwiek powi膮zania mi臋dzy tragediami obu naszych rodzin?

- Prosz臋 bardzo.

- Przede wszystkim... czy ustalono, kto potr膮ci艂 pa艅sk膮 siostr臋 na autostradzie? Nie znalaz艂em na ten temat 偶adnych informacji. Czy komukolwiek postawiono zarzuty?

- Nie. Gliniarze nie odnale藕li sprawcy wypadku, nie by艂o komu stawia膰 zarzut贸w. Po jakim艣 czasie po prostu zaprzestali dalszych poszukiwa艅.

- Przykro mi to s艂ysze膰.

- Jestem przekonany, 偶e ta historia zabi艂a tak偶e naszych rodzic贸w. Po prostu z偶ar艂a ich rozpacz. Nasza matka zmar艂a kilka lat po tym wypadku, ojciec prze偶y艂 j膮 tylko o rok. Oboje mieli raka, ale z mojego punktu widzenia prawdziw膮 przyczyn膮 艣mierci by艂a rozpacz.

- I policja nie wpad艂a na 偶aden trop? Nie ustali艂a, kto przeje偶d偶a艂 tamtego dnia autostrad膮?

- Jak膮 dat臋 nosi ten artyku艂, kt贸ry pan odnalaz艂?

Mia艂em go przed sob膮, tu偶 przy komputerze. Rozprostowa艂em wycinek i odczyta艂em dat臋.

- Wi臋c pochodzi z pocz膮tku dochodzenia - rzek艂. - Dopiero p贸藕niej ustalono, 偶e 贸w domniemany wypadek na poboczu autostrady zosta艂 sfingowany?

- Sfingowany?

- Na pocz膮tku policja s膮dzi艂a, 偶e by艂 to klasyczny wypadek spowodowany przez pijanego albo kiepskiego kierowc臋. Ale sekcja zw艂ok wykaza艂a co艣 zdumiewaj膮cego.

- Jak to... zdumiewaj膮cego?

- Wie pan, nie jestem fachowcem. Przez ca艂e 偶ycie zajmowa艂em si臋 dekarstwem. Niewiele wiem o tej... medycynie s膮dowej.

W ka偶dym razie powiedzieli nam, 偶e wi臋kszo艣膰 tego, co si臋 sta艂o z Connie, to znaczy wi臋kszo艣膰 obra偶e艅 spowodowanych przez zderzenie z samochodem, powsta艂a ju偶 po jej 艣mierci.

- Zaraz, chwileczk臋. Czy to znaczy, 偶e pa艅ska siostra by艂a ju偶 martwa, gdy... przejecha艂 j膮 samoch贸d.

- Tak nam powiedzieli. Poza tym... - Umilk艂 nagle.

- Panie Gormley?

- Przepraszam, trudno mi o tym m贸wi膰 nawet po up艂ywie tylu lat. Nie chcia艂bym, 偶eby my艣la艂 pan 藕le o Connie, chocia偶 od tak dawna nie 偶yje. Chyba rozumie to pan.

- Tak, rozumiem.

- No wi臋c powiedzieli, 偶e... mog艂a z kim艣 by膰 kr贸tko przed tym, jak jej zw艂oki znalaz艂y si臋 w rowie.

- Chce pan powiedzie膰...

- Nic nie wskazywa艂o na gwa艂t, chocia偶, moim zdaniem, w艂a艣nie do niego dosz艂o. Ale moja siostra... lubi艂a si臋 w艂贸czy膰 po okolicy, rozumie pan, dlatego uznali, 偶e tamtego wieczoru musia艂a si臋 spotka膰 z jakim艣 m臋偶czyzn膮. Zawsze si臋 zastanawia艂em, czy to mo偶liwe, 偶eby ten sam cz艂owiek najpierw z ni膮 by艂, potem j膮 zabi艂, upozorowa艂 wypadek samochodowy i zepchn膮艂 zw艂oki do rowu.

Nie mia艂em poj臋cia, co odpowiedzie膰.

- Byli艣my z偶yci z Connie. Nie aprobowa艂em jej sposobu 偶ycia, ale wtedy sam nie by艂em anio艂kiem i nie czu艂em si臋 uprawniony do gro偶enia jej palcem. Mimo up艂ywu lat wspomnienia wci膮偶 przyprawiaj膮 mnie o z艂o艣膰 i bardzo bym chcia艂, 偶eby policja w ko艅cu odnalaz艂a tego 艂otra, kt贸ry zabi艂 moj膮 siostr臋, ale zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e by艂o to bardzo dawno temu i istnieje du偶e prawdopodobie艅stwo, 偶e ten sukinsyn r贸wnie偶 ju偶 nie 偶yje.

- Tak, to bardzo prawdopodobne - mrukn膮艂em.

Kiedy sko艅czy艂em rozmow臋 z Howardem Gormleyem, jeszcze przez jaki艣 czas siedzia艂em przy biurku, gapi膮c si臋 na 艣cian臋 i pr贸buj膮c dociec, czy uzyskane informacje mog膮 cokolwiek dla nas znaczy膰.

Wreszcie - jak zwykle z oci膮ganiem - wcisn膮艂em klawisz po艂膮czenia z poczt膮, 偶eby sprawdzi膰, czy nie dotar艂y jakie艣 nowe mejle.

I jak zwykle by艂o ich mn贸stwo, przy czym wi臋kszo艣膰 stanowi艂y reklam贸wki viagry, funduszy inwestycyjnych i aukcji internetowych czy te偶 og艂oszenia wd贸w po w艂a艣cicielach nigeryjskich kopalni z艂ota szukaj膮cych pomocy w celu ulokowania swoich milion贸w na kontach p贸艂nocnoameryka艅skich. Nasz filtr przeciwspamowy odrzuca艂 tylko niewielki procent tego typu przesy艂ek.

Natkn膮艂em si臋 jednak na wiadomo艣膰 nades艂an膮 z sieci Hotmail, kt贸rej nadawca pozostawi艂 jedynie numer 05121983, a jako temat korespondencji wpisa艂: 鈥濼o ju偶 nie potrwa d艂ugo鈥.

Klikn膮艂em na tego mejla.

Tekst by艂 kr贸tki. 鈥濪roga Cynthio. Co do naszej rozmowy telefonicznej, twoja rodzina naprawd臋 ci wybacza. Nigdy jednak nie przestanie zadawa膰 sobie pytania: Dlaczego鈥.

Musia艂em j膮 przeczyta膰 z pi臋膰 razy, nim w ko艅cu spojrza艂em ponownie na temat korespondencji. Co mia艂o ju偶 nie potrwa膰 d艂ugo?

- Jakim cudem ten cz艂owiek zdoby艂 nasz adres mejlowy? - za-

pyta艂em.

Cynthia siedzia艂a przed komputerem i t臋po gapi艂a si臋 w ekran. Tylko raz unios艂a r臋k臋 i wyci膮gn臋艂a przed siebie, jakby przysz艂o jej do g艂owy, 偶e dotkni臋cie palcem odebranej wiadomo艣ci pozwoli ujawni膰 wi臋cej szczeg贸艂贸w na jej temat.

- M贸j ojciec - b膮kn臋艂a.

- Co tw贸j ojciec?

- Kiedy w艂ama艂 si臋 tu i zostawi艂 kapelusz na stole, m贸g艂 przyj艣膰 na g贸r臋, 偶eby si臋 rozejrze膰, i wtedy w艂膮czy膰 komputer, by odczyta膰 z niego nasz adres.

- Cyn - zacz膮艂em ostro偶nie. - Przecie偶 nadal nie wiemy, czy to tw贸j ojciec zostawi艂 ten kapelusz. Nie wiemy, kto si臋 w艂ama艂 do naszego domu.

Przypomnia艂em sobie teori臋 Rolly鈥檈go, zgodn膮 z moimi podejrzeniami, 偶e Cynthia mog艂a sama podrzuci膰 ten kapelusz do kuchni. I przez chwil臋, ale tylko kr贸tk膮 chwil臋, do艂膮czy艂o si臋 do tego skojarzenie, jak 艂atwo by艂oby otworzy膰 niezale偶ne konto w sieci Hotmail i wys艂a膰 tego mejla pod nasz adres.

Nie wyg艂upiaj si臋! - ofukn膮艂em si臋 w my艣lach.

Po mojej ostatniej uwadze Cynthia przelotnie spiorunowa艂a mnie wzrokiem, tote偶 doda艂em szybko:

- Ale masz racj臋. Ktokolwiek si臋 tu w艂ama艂, bez trudu m贸g艂 wej艣膰 na g贸r臋, pow臋szy膰 w naszych pokojach, w艂膮czy膰 komputer i spisa膰 nasz adres mejlowy.

- A wi臋c to ten sam m臋偶czyzna - oznajmi艂a. - Ten, kt贸ry dzwoni艂 do mnie tamtego ranka, a kt贸rego natychmiast zaliczy艂e艣 do 艣wir贸w. To on teraz wys艂a艂 nam wiadomo艣膰, a poprzednio w臋szy艂 po naszym domu i podrzuci艂 w kuchni kapelusz. Fedor臋 mojego ojca.

Uk艂ada艂o si臋 to w sensown膮 ca艂o艣膰.

Czu艂em si臋 zupe艂nie bezradny, szukaj膮c odpowiedzi na pytanie, kim mo偶e by膰 ten m臋偶czyzna. Czy on tak偶e zamordowa艂 Tess? A mo偶e by艂 to ten sam cz艂owiek, kt贸rego przypadkiem zauwa偶y艂em przez teleskop Grace p贸藕nym wieczorem, gdy z ulicy obserwowa艂 nasz dom?

- I wci膮偶 nawi膮zuje do przebaczenia - doda艂a Cynthia. - Pisze, 偶e mi wybaczaj膮. O co mu w艂a艣ciwie chodzi? I co ma znaczy膰 ta uwaga, 偶e to ju偶 nie potrwa d艂ugo?

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- Zwr贸膰 te偶 uwag臋 na adres zwrotny. - Wskaza艂em odpowiednie okienko na ekranie. - To tylko ci膮g cyfr.

- To nie jest tylko ci膮g cyfr - odpar艂a moja 偶ona - ale data.

Dwunasty maja tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tego trzeciego roku. Dzie艅 znikni臋cia mojej rodziny.

- Nie jeste艣my tu bezpieczni - powiedzia艂a tego samego dnia wieczorem.

Siedzia艂a w 艂贸偶ku przykryta ko艂dr膮 do pasa. Wygl膮da艂em w艂a艣nie przez okno, zerkaj膮c ostro偶nie zza zas艂onki na ulic臋 tu偶 przed po艂o偶eniem si臋 do 艂贸偶ka. Wesz艂o mi to w krew, pocz膮wszy od bulwersuj膮cego odkrycia z ubieg艂ego tygodnia.

- Nie jeste艣my - powt贸rzy艂a. - Dobrze wiem, 偶e czujesz to samo, co ja, tyle 偶e nie chcesz o tym rozmawia膰. Boisz si臋, 偶e tylko niepotrzebnie mnie zdenerwujesz, przez co popadn臋 w ob艂臋d albo co艣 w tym rodzaju.

- Wcale si臋 nie obawiam, 偶e popadniesz w ob艂臋d - odpar艂em stanowczo.

- Ale te偶 nie chcesz przyzna膰, i偶 jeste艣my bezpieczni - powiedzia艂a Cynthia. - Tak samo ty nie jeste艣 bezpieczny, jak ja i Grace.

艢wietnie to wiedzia艂em. Nie musia艂a mi o tym przypomina膰.

Ta my艣l nawet przez chwil臋 nie dawa艂a mi spokoju.

- Moja ciotka zosta艂a zamordowana. Cz艂owiek, kt贸rego zaanga偶owali艣my do zbadania sprawy zagini臋cia moich rodzic贸w, sam zagin膮艂. Ty i Grace widzieli艣cie par臋 dni temu jakiego艣 m臋偶czyzn臋 obserwuj膮cego nasz dom. No i kto艣 tutaj by艂, Terry.

Je艣li nawet nie m贸j ojciec, to kto艣 obcy. Zostawi艂 na stole kapelusz i prawdopodobnie siedzia艂 przed naszym komputerem.

- To na pewno nie by艂 tw贸j ojciec - odrzek艂em.

- M贸wisz tak, bo dobrze wiesz, kto si臋 w艂ama艂 do naszego domu, czy tylko pr贸bujesz mi w ten spos贸b przekaza膰, 偶e, twoim zdaniem, m贸j ojciec nie 偶yje?

Nie odpowiedzia艂em.

- A dlaczego w tutejszym wydziale ruchu drogowego nie ma 偶adnych dokument贸w dotycz膮cych prawa jazdy mojego ojca? - zapyta艂a. - Dlaczego nie ma jego danych w archiwach ubezpiecze艅 spo艂ecznych?

- Nie wiem - odpar艂em zm臋czonym g艂osem.

- My艣lisz, 偶e Abagnall znalaz艂 co艣 kompromituj膮cego Vince鈥檃? Chodzi mi o Vince鈥檃 Fleminga. Czy nie wspomina艂, 偶e zamierza zdoby膰 wi臋cej informacji na jego temat? Mo偶e w艂a艣nie przez to znikn膮艂 bez 艣ladu? A mo偶e nic mu si臋 nie sta艂o, tylko w pogoni za informacjami o Flemingu zapomnia艂 skontaktowa膰 si臋 z 偶on膮?

- Pos艂uchaj, mamy za sob膮 d艂ugi i ci臋偶ki dzie艅. Spr贸bujmy si臋 troch臋 przespa膰.

- Prosz臋, powiedz wyra藕nie, 偶e nie masz ju偶 przede mn膮 偶adnych tajemnic - rzuci艂a. - Jak cho膰by informacji o chorobie Tess czy te偶 o kopertach z got贸wk膮, kt贸re przez lata otrzymywa艂a od tajemniczego cz艂owieka.

- Nie mam przed tob膮 偶adnych tajemnic - odrzek艂em. - Czy nie pokaza艂em ci tego mejla? Przecie偶 mog艂em go wykasowa膰 i nie wspomnie膰 ci o nim ani s艂owem. Niemniej zgadzam si臋 z tob膮, 偶e musimy zachowa膰 ostro偶no艣膰. Mamy nowe zamki w drzwiach i jak dot膮d nikt ich jeszcze nie sforsowa艂. Przesta艂em te偶 robi膰 ci uwagi na temat odprowadzania Grace do szko艂y.

- Jak s膮dzisz, co si臋 w艂a艣ciwie dzieje? - zapyta艂a, ale spos贸b, w jaki to zrobi艂a, niemal oskar偶ycielski ton, zasugerowa艂 mi wyra藕nie, i偶 nadal podejrzewa, 偶e jeszcze nie wszystko jej powiedzia艂em.

- Jezu Chryste! - warkn膮艂em. - Nie mam poj臋cia. To nie moja cholerna rodzina znikn臋艂a przed laty z powierzchni tej przekl臋tej ziemi!

Popatrzy艂a na mnie w os艂upieniu. Sam niemal偶e os艂upia艂em.

- Przepraszam. Nie powinienem by艂 tak reagowa膰. Wybacz.

Po prostu... ta sprawa mnie tak偶e dzia艂a na nerwy.

- To moje problemy dzia艂aj膮 tobie na nerwy - u艣ci艣li艂a.

- Nic podobnego. Tylko... czy nie powinni艣my wyjecha膰 na jaki艣 czas? We tr贸jk臋. Grace 艂atwo zwolni膰 ze szko艂y. Ja wyd臋bi艂bym jako艣 par臋 dni od Rolly鈥檈go, gdybym pom贸g艂 mu znale藕膰 zast臋pstwo, a i ty zapewne mog艂aby艣 wzi膮膰 wolne...

Gwa艂townym ruchem zsun臋艂a ko艂dr臋, spu艣ci艂a nogi z 艂贸偶ka i wsta艂a.

- Id臋 spa膰 z Grace. Chce by膰 pewna, 偶e nic jej si臋 nie stanie.

Kto艣 z nas musi w ko艅cu podj膮膰 jakie艣 kroki.

Nie zareagowa艂em, gdy wetkn臋艂a swoj膮 poduszk臋 pod pach臋 i wymaszerowa艂a z sypialni.

G艂owa mnie bola艂a, poszed艂em wi臋c do 艂azienki, 偶eby poszuka膰 ty艂enolu w apteczce. Nagle rozleg艂y si臋 g艂o艣ne kroki w korytarzu.

Jeszcze zanim Cynthia pojawi艂a si臋 w otwartych drzwiach, dolecia艂y mnie jej histeryczne okrzyki:

- Terry! Terry!

- Co si臋 sta艂o?

- Nie ma jej. Nie ma Grace w sypialni. Znikn臋艂a!

Pobieg艂em za ni膮 korytarzem do pokoju ma艂ej, zapalaj膮c po drodze 艣wiat艂a. Min膮艂em Cynthi臋 i przed ni膮 wpad艂em do 艣rodka.

- Ju偶 sprawdza艂am! Nie mam jej tu!

- Grace! - Otworzy艂em drzwi szafy, zajrza艂em pod 艂贸偶ko.

Ubrania, kt贸re mia艂a na sobie tego dnia, le偶a艂y na krze艣le przy biurku. Wybieg艂em z powrotem, zajrza艂em do 艂azienki, odsun膮艂em nawet zas艂onk臋 w kabinie prysznicowej, ale nikogo za ni膮 nie by艂o. Cynthia wbieg艂a do pokoju, w kt贸rym sta艂 nasz komputer. Chwil臋 p贸藕niej spotkali艣my si臋 ponownie na korytarzu.

Ma艂a rzeczywi艣cie znikn臋艂a bez 艣ladu.

- Grace! - zawo艂a艂a Cynthia, zapalaj膮c kolejne 艣wiat艂a.

Pogna艂em schodami na d贸艂. Nie mog艂o jej si臋 przydarzy膰 nic z艂ego, powtarza艂em w my艣lach. To po prostu niewiarygodne.

Cynthia szarpni臋ciem otworzy艂a drzwi od piwnicy, wykrzykuj膮c w ciemno艣膰 imi臋 c贸rki. Nie by艂o 偶adnej odpowiedzi.

Ja wpad艂em do kuchni i od razu zwr贸ci艂em uwag臋, 偶e drzwi kuchenne, w kt贸rych te偶 zainstalowali艣my dodatkowy zamek, s膮 lekko uchylone.

Serce podesz艂o mi do gard艂a.

- Dzwo艅 na policj臋! - rzuci艂em do 偶ony.

- Och, m贸j Bo偶e... - zaj膮kn臋艂a si臋 Cynthia.

Zapali艂em 艣wiat艂o nad drzwiami, pchn膮艂em drzwi i wyskoczy艂em na dw贸r, mimo 偶e by艂em boso.

- Grace! - zawo艂a艂em.

Niespodziewanie odpowiedzia艂 mi wzburzony g艂osik:

- Tato! Zga艣 to 艣wiat艂o!

B艂yskawicznie obr贸ci艂em si臋 w prawo. Grace sta艂a pod 艣cian膮 domu, w samej pi偶amie, z teleskopem rozstawionym na trawniku i wycelowanym w niebo.

- O co chodzi?! - zapyta艂a rozdra偶niona.

Oboje nie tylko mogli艣my, ale zdecydowanie powinni艣my wzi膮膰 urlop, zw艂aszcza po tej nocy, niemniej oboje z rana obowi膮zkowo stawili艣my si臋 w pracy.

- Naprawd臋 przepraszam - b膮kn臋艂a Grace chyba po raz setny, pochylona nad talerzem z p艂atkami 艣niadaniowymi.

- Nigdy wi臋cej nie wa偶 si臋 robi膰 takich numer贸w - sykn臋艂a Cynthia.

- Przecie偶 powiedzia艂am, 偶e przepraszam.

Zona, kt贸ra oczywi艣cie spa艂a tej nocy razem z c贸rk膮, chyba nie zamierza艂a nawet na chwil臋 spuszcza膰 jej z oka.

- Wiesz, 偶e chrapiesz przez sen? - zagadn臋艂a Grace.

Po raz pierwszy tego dnia mia艂em ochot臋 wybuchn膮膰 艣miechem, ale uda艂o mi si臋 od tego powstrzyma膰.

Jak zwykle pierwszy wyjecha艂em do pracy. Cynthia ani si臋 ze mn膮 nie po偶egna艂a, ani nie odprowadzi艂a do drzwi. Wci膮偶 mia艂a mi za z艂e wybuch poprzedzaj膮cy fa艂szywy alarm o znikni臋ciu Grace. W艂a艣nie teraz, kiedy powinni艣my si臋 szczeg贸lnie nawzajem wspiera膰, wyrasta艂a mi臋dzy nami niewidzialna bariera.

Cynthia nie mog艂a si臋 uwolni膰 od podejrze艅, 偶e jednak wci膮偶 co艣 przed ni膮 ukrywam, a mnie napawa艂y niepokojem nawarstwiaj膮ce si臋 podejrzenia w stosunku do niej, kt贸re ba艂em si臋 nazwa膰 wprost nawet przed samym sob膮.

Niemniej s膮dzi艂a, 偶e obarczam j膮 win膮 za wszystko, co nas spotyka. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e jej przesz艂o艣膰, jej balast z dzieci艅stwa, zaczyna coraz mocniej rzutowa膰 na nasze codzienne 偶ycie. Mo偶e pod艣wiadomie nawet mia艂em o to w jakim艣 stopniu do niej pretensj臋, ale ani przez chwil臋 nie uwa偶a艂em, 偶e nale偶y j膮 wini膰 za tajemnicze znikni臋cie najbli偶szej rodziny.

Jedno nas 艂膮czy艂o, a mianowicie troska o to, jak ostatnie wydarzenia wp艂yn膮 na Grace. Co gorsza, spos贸b, jaki nasza c贸rka znalaz艂a sobie na zapomnienie o rodzinnych przykro艣ciach, to znaczy ci膮g艂e zamartwianie si臋 mo偶liwo艣ci膮 tragicznych skutk贸w upadku jakiej艣 asteroidy na Ziemi臋, sam z siebie zdawa艂 si臋 katalizowa膰 kolejne awantury.

Moi uczniowie zachowywali si臋 wyj膮tkowo dobrze. Widocznie musia艂a si臋 w艣r贸d nich rozej艣膰 plotka co do prawdziwej natury mojej kilkudniowej nieobecno艣ci. 艢mier膰 w rodzinie. Dzieciaki w wieku licealnym, jak wi臋kszo艣膰 urodzonych drapie偶nik贸w, by艂y wyczulone na s艂abe punkty ofiary, kt贸re dadz膮 si臋 wykorzysta膰 w walce przeciwko niej. S膮dz膮c z wszelkich doniesie艅, w艂a艣nie w my艣l tej zasady potraktowali kobiet臋, kt贸ra zg艂osi艂a si臋 na zast臋pstwo. J膮ka艂a si臋 delikatnie, co mo偶na by艂o raczej Przyj膮膰 za przejaw drobnego zawahania przed pierwszym s艂owem ka偶dego zdania, ale to dzieciakom w zupe艂no艣ci wystarczy艂o, 偶eby zacz膮膰 j膮 przedrze藕nia膰 ju偶 po paru minutach. Nie w膮tpi艂em, 偶e pierwszego dnia wraca艂a do domu zap艂akana, o czym inni nauczyciele donie艣li mi podczas przerwy na lunch bez cienia wsp贸艂czucia. Wynika艂o st膮d, 偶e ta droga ginie w d偶ungli znacznie dzikszej, ni偶 dot膮d s膮dzi艂em, kt贸r膮 mo偶na by艂o tylko albo pokona膰, albo zosta膰 przez ni膮 pokonanym.

Ale ja zosta艂em potraktowany ulgowo. I to nie tylko przez moj膮 grup臋 pisania tw贸rczego, ale tak偶e przez dwie inne klasy, w kt贸rych naucza艂em angielskiego. Wydaje mi si臋 jednak, 偶e ich dobre zachowanie wcale nie wynika艂o z szacunku dla mojej 偶a艂oby, a w ka偶dym razie nie by艂 to najwa偶niejszy pow贸d. Nie rozrabiali tylko dlatego, 偶e wyczekiwali jakichkolwiek oznak s艂abo艣ci z mojej strony, uronionej 艂zy, wybuchu zniecierpliwienia, trza艣ni臋cia drzwiami.

Ale si臋 nie doczekali. Od nikogo nie oczekiwa艂em specjalnego traktowania.

Po zako艅czeniu pierwszej lekcji, gdy klasa ju偶 wychodzi艂a z sali, podesz艂a do mnie Jane Scavullo.

- Przykro mi z powodu pa艅skiej ciotki.

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂em. - Gwoli 艣cis艂o艣ci, to ciotka mojej 偶ony, chocia偶 by艂em z ni膮 r贸wnie blisko zwi膮zany.

- Wszystko jedno - rzuci艂a i zawr贸ci艂a na pi臋cie.

Wczesnym popo艂udniem przechodzi艂em obok sekretariatu, gdy nagle sekretarka wypad艂a na korytarz. Na m贸j widok stan臋艂a raptownie.

- W艂a艣nie chcia艂am pana szuka膰 - powiedzia艂a. - Dzwoni艂am do pa艅skiego gabinetu, ale nikt nie odbiera艂.

- To dlatego, 偶e jestem tutaj.

- Telefon do pana - wyja艣ni艂a. - Dzwoni pa艅ska 偶ona, je艣li si臋 nie myl臋.

- Rozumiem.

- Mo偶e pan odebra膰 w sekretariacie.

- Dzi臋ki.

Poszed艂em za ni膮. Wskaza艂a aparat stoj膮cy na biurku, na jego obudowie rytmicznie miga艂a lampka.

- Prosz臋 wcisn膮膰 ten klawisz.

Podnios艂em s艂uchawk臋 i wcisn膮艂em migaj膮cy klawisz.

- Cynthia?

- Terry, ja...

- W艂a艣nie mia艂em do ciebie dzwoni膰. Strasznie mi przykro za wczorajszy wiecz贸r. Przepraszam za to, co powiedzia艂em.

Sekretarka usiad艂a na swoim miejscu i pochyli艂a si臋 nad papierami, udaj膮c, 偶e nie s艂ucha.

- Terry, co艣 si臋...

- Mo偶e powinni艣my wynaj膮膰 innego detektywa. To fakt, 偶e wci膮偶 nie wiadomo, co si臋 sta艂o z Abagnallem, lecz...

- Mo偶esz si臋 wreszcie zamkn膮膰, Terry? - warkn臋艂a.

Zamilk艂em.

- Co艣 si臋 sta艂o - powiedzia艂a bardzo cicho, niemal szeptem. - Ju偶 wiem, gdzie oni s膮.

- Czasami, kiedy musz臋 d艂u偶ej czeka膰 na telefon od ciebie, zaczyna mi si臋 wydawa膰, 偶e to ja popad艂am w ob艂臋d.

- Przepraszam - odpar艂. - Za to mam dobre wie艣ci. Wygl膮da na to, 偶e w艂a艣nie si臋 zacz臋艂o.

- Och, to cudownie. Jak mawia艂 Sherlock Holmes? Gra w toku? A mo偶e to z Szekspira?

- Nie jestem pewien.

- Zatem dostarczy艂e艣 przesy艂k臋?

- Tak.

- Wi臋c teraz musisz tam zosta膰 troch臋 d艂u偶ej, 偶eby zobaczy膰, jaki b臋dzie efekt.

- Tak, wiem. Nie w膮tpi臋, 偶e ostatecznie wiadomo艣膰 znajdzie si臋 w dzienniku telewizyjnym.

- Szkoda, 偶e nie mam jak jej nagra膰.

- Przywioz臋 gazety.

- Och, by艂abym bardzo wdzi臋czna.

- Sprawa zab贸jstwa Tess szybko ucich艂a. Moim zdaniem, to 艣wiadczy, 偶e nie wpadli na 偶aden trop.

- Zatem powinni艣my dzi臋kowa膰 Bogu za t臋 pomy艣lno艣膰, kt贸ra towarzyszy naszym dzia艂aniom, prawda?

- Za to m贸wili w wiadomo艣ciach o zagini臋ciu tego prywatnego detektywa, tego, kt贸rego wynaj臋艂a moja... no, wiesz...

- My艣lisz, 偶e go znajd膮? - zaciekawi艂a si臋.

- Trudno powiedzie膰.

- No c贸偶, to ju偶 nie nasze zmartwienie. Czy mi si臋 zdaje, czy jeste艣 troch臋 podenerwowany?

- Pewnie jestem.

- Wiem, 偶e to najtrudniejsza i najbardziej ryzykowna cz臋艣膰 planu, lecz je艣li podliczysz zyski i straty, przekonasz si臋, jak bardzo si臋 op艂aci艂o. A we w艂a艣ciwym czasie b臋dziesz m贸g艂 tu wr贸ci膰 i mnie wzi膮膰.

- Tak, wiem. A on nie b臋dzie si臋 martwi艂, gdzie jeste艣, czemu tak d艂ugo do niego nie zagl膮dasz?

- I tak prawie nie mam przy nim wytchnienia - odpar艂a. - Szybko s艂abnie. Zosta艂 mu mo偶e miesi膮c. To powinno wystarczy膰.

- My艣lisz, 偶e kiedykolwiek nas kocha艂?

- Naprawd臋 kocha艂 zawsze tylko j膮 - warkn臋艂a, nawet nie pr贸buj膮c ukry膰 rozgoryczenia. - A czy ona co艣 dla niego zrobi艂a?

Opiekowa艂a si臋 nim? Sprz膮ta艂a po nim? Kto wzi膮艂 na siebie rozwi膮zanie jego najwi臋kszego problemu? Nawet mi nie podzi臋kowa艂 za to, co dla niego zrobi艂am. To nas zawsze traktowa艂 jak pi膮te ko艂o u wozu. Ograbi艂 nas z 偶ycia w normalnej rodzinie.

Tak wi臋c to, co teraz robimy, to tylko szukanie sprawiedliwo艣ci.

- Tak, wiem - przyzna艂 cicho.

- Co mam przygotowa膰 na tw贸j powr贸t?

- Nie wiem. Mo偶e placek z marchewk膮?

- Jak sobie 偶yczysz. Na w艂asnej matce zawsze mo偶esz polega膰.

Zadzwoni艂em na komend臋 i zostawi艂em wiadomo艣膰 dla detektyw Rony Wedmore, kt贸ra da艂a mi swoj膮 wizyt贸wk臋 podczas rozmowy na przystani, gdy wr贸cili艣my po rozsypaniu proch贸w Tess w morzu. Poprosi艂em, 偶eby spotka艂a si臋 ze mn膮 i z Cynthi膮 w naszym domu, dok膮d ju偶 nied艂ugo oboje wr贸cimy. Podyktowa艂em adres na wypadek, gdyby go nie zna艂a, cho膰 wydawa艂o mi si臋 to ma艂o prawdopodobne. Zapowiedzia艂em, 偶e chcemy z ni膮 rozmawia膰 o wydarzeniach niedotycz膮cych bezpo艣rednio sprawy znikni臋cia Dentona Abagnalla, chocia偶 mog膮cych mie膰 z ni膮 zwi膮zek.

Doda艂em te偶, 偶e to pilne.

Przez telefon zapyta艂em Cynthi臋, czy chce, 偶ebym po ni膮 przyjecha艂, odpar艂a jednak, 偶e czuje si臋 na si艂ach wr贸ci膰 sama do domu. Wyszed艂em ze szko艂y, nic nikomu nie m贸wi膮c, gdy偶 by艂em przekonany, 偶e wszyscy ju偶 si臋 oswoili z moimi dziwacznymi zachowaniami. Rolly tylko wyjrza艂 ze swojego gabinetu i popatrzy艂 na mnie, gdy rozmawia艂em przez telefon, a p贸藕niej z okna obserwowa艂, jak wybiega艂em ze szko艂y.

Cynthia zjawi艂a si臋 w domu kilka minut przede mn膮. Kiedy przyjecha艂em, powita艂a mnie w drzwiach, trzymaj膮c w r臋ku kopert臋.

Poda艂a mi j膮. By艂o na niej wykaligrafowane wielkimi literami tylko imi臋 CYNTHIA. Brak znaczka 艣wiadczy艂, 偶e list nie zosta艂 nadany poczt膮.

- Teraz ju偶 b臋d膮 na nim i twoje, i moje odciski palc贸w - powiedzia艂em, u艣wiadamiaj膮c sobie nagle, 偶e pope艂niamy wszelkie mo偶liwe b艂臋dy, o kt贸re policja mo偶e p贸藕niej mie膰 do nas pretensje.

- Nic mnie to nie obchodzi - odpar艂a. - Czytaj.

Wyj膮艂em ze 艣rodka pojedyncz膮 kartk臋 zwyk艂ego papieru maszynowego. By艂a starannie z艂o偶ona na czworo, 偶eby zmie艣ci艂a si臋 do koperty, jak ka偶dy list. Na odwrocie znajdowa艂a si臋 schematyczna mapka nakre艣lona o艂贸wkiem. Przecinaj膮ce si臋 linie oznacza艂y drogi, jakie艣 miasteczko by艂o podpisane 鈥濷tis鈥, jajowata ciemna plama zosta艂a nazwana 鈥瀓eziorem w kamienio艂omie鈥, a przy jego brzegu znajdowa艂 si臋 znak X. Opr贸cz tego autor rysunku rozmie艣ci艂 kilka innych symboli, lecz nie mia艂em poj臋cia, co mog膮 oznacza膰.

Cynthia obserwowa艂a mnie z zapartym tchem.

Ledwie obr贸ci艂em kartk臋 i spojrza艂em na tekst wiadomo艣ci, od razu zauwa偶y艂em co艣, co mnie uderzy艂o i bardzo zaniepokoi艂o. Zanim jeszcze zacz膮艂em czyta膰, przez g艂ow臋 przemkn臋艂o mi pytanie, co mo偶e oznacza膰 moje spostrze偶enie.

Na razie jednak postanowi艂em nic nie m贸wi膰. Zacz膮艂em czyta膰:

Cynthia, najwy偶sza pora, 偶eby艣 si臋 dowiedzia艂a, gdzie oni s膮. A w ka偶dym razie, gdzie powinni by膰 do dzi艣. Kilka godzin jazdy na p贸艂noc od twojego rodzinnego miasta, tu偶 za granic膮 Connecticut, jest stary porzucony kamienio艂om. Na dnie jest jezioro, cho膰 to wcale nie jezioro, tylko wype艂niony wod膮 d贸艂 po wybranym 偶wirze i piasku. Jest bardzo g艂臋boki. Chyba za g艂臋boki na to, 偶eby jakie艣 p艂ywaj膮ce tam dzieciaki odkry艂y, co jest na dnie. Musisz jecha膰 na p贸艂noc szos膮 nr 8, min膮膰 granic臋 Massachusetts, a po dotarciu do Otis skr臋ci膰 na zach贸d. Kieruj si臋 mapk膮 na odwrocie. Wzd艂u偶 szeregu drzew biegnie tam w膮ska boczna droga prowadz膮ca na skraj kamienio艂omu. Musisz uwa偶a膰, jak tam dojedziesz, bo jest naprawd臋 stromo.

W g艂臋bi tego kamienio艂omu, w najg艂臋bszej cz臋艣ci, na dnie tego jeziora, znajdziesz odpowied藕 na swoje pytania.

Ponownie spojrza艂em na mapk臋 naszkicowan膮 na odwrocie.

Zgadza艂y si臋 pokazane na niej szczeg贸艂y opisane w tek艣cie.

- Tam s膮 - szepn臋艂a Cynthia, wskazuj膮c palcem tajemniczy list. - Pod wod膮. - Westchn臋艂a g艂o艣no. - Zatem... nie 偶yj膮.

Widok rozmaza艂 mi si臋 przed oczami, zamruga艂em szybko, 偶eby odzyska膰 ostro艣膰 widzenia. Obr贸ci艂em ponownie kartk臋 i jeszcze raz przeczyta艂em wiadomo艣膰, po czym spojrza艂em na tekst z technicznego punktu widzenia, w oderwaniu od tre艣ci.

List zosta艂 wystukany na maszynie do pisania. Nie na komputerze. Nie by艂 to wydruk.

- Sk膮d to masz? - zapyta艂em, staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad dr偶eniem g艂osu.

- By艂 w poczcie Pameli - wyja艣ni艂a Cynthia. - W skrzynce na listy. Kto艣 go tam podrzuci艂. Na pewno nie przyni贸s艂 listonosz. Na kopercie nie ma znaczka, stempla, adresu.

- Masz racj臋. Kto艣 musia艂 go podrzuci膰.

- Tylko kto?

- Nie wiem.

- Musimy tam pojecha膰. - Dzisiaj, zaraz... Musimy si臋 sami przekona膰, co tam jest, co kryje si臋 pod wod膮.

- Zaraz ma przyjecha膰 ta 艣ledcza Wedmore, z kt贸r膮 rozmawia艂em na przystani. Porozmawiamy z ni膮 na ten temat. Policja ma do艣wiadczonych nurk贸w. Ale jest jeszcze co艣, o co chcia艂bym ci臋 zapyta膰. W sprawie tego listu. Sama popatrz. Przyjrzyj si臋 literom...

- Musz膮 natychmiast zorganizowa膰 poszukiwania - rzuci艂a desperacko, jak gdyby s膮dzi艂a, 偶e ludzie znajduj膮cy si臋 ewentualnie na dnie jeziorka mog膮 jeszcze 偶y膰, 偶e zosta艂o im jeszcze odrobin臋 powietrza.

Us艂ysza艂em samoch贸d podje偶d偶aj膮cy pod dom i wyjrza艂em przez okno. Rona Wedmore wysiad艂a i ruszy艂a w stron臋 ganku takim krokiem, jakby zamierza艂a przej艣膰 przez zamkni臋te drzwi, do czego wydawa艂a si臋 ca艂kowicie zdolna.

Ogarn臋艂a mnie nagle panika.

- Kochanie - zwr贸ci艂em si臋 do 偶ony. - Czy jest jeszcze co艣, co chcia艂aby艣 mi powiedzie膰 o tym li艣cie? Przed rozmow膮 z policj膮? Musisz by膰 ze mn膮 absolutnie szczera.

- O co ci chodzi? - zapyta艂a zdziwiona.

- Nie widzisz w tym nic dziwnego? - Podetkn膮艂em jej list pod nos. Wskaza艂em rozmieszczenie liter w jednym wyrazie i doda艂em: - Na przyk艂ad tutaj, na samym pocz膮tku.

- Co?

Pozioma kreska w literze 鈥瀍鈥 by艂a prawie niewidoczna, przez co wygl膮da艂a niemal jak 鈥瀋鈥.

- Naprawd臋 nie rozumiem, o czym m贸wisz - odrzek艂a Cynthia. - Dlaczego tak podkre艣lasz, 偶e mam by膰 absolutnie szczera? Przecie偶 to jasne, 偶e niczego przed tob膮 nie ukrywam.

Wedmore stan臋艂a na schodku i podnios艂a r臋k臋, 偶eby zapuka膰.

- Musz臋 i艣膰 na chwil臋 na g贸r臋 - powiedzia艂em. - Wpu艣膰 j膮 i powiedz, 偶e zaraz przyjd臋.

Nie czekaj膮c na reakcj臋 Cynthii, pogna艂em schodami na pi臋tro. Us艂ysza艂em jeszcze kr贸tkie natarczywe pukanie, p贸藕niej odg艂os otwieranych drzwi i kr贸tk膮 wymian臋 grzeczno艣ci. Wpad艂em do go艣cinnej sypialni, w kt贸rej mia艂em zwyczaj sprawdza膰 prace domowe uczni贸w i szykowa膰 plany zaj臋膰.

Moja stara maszyna marki Royal sta艂a na biurku, obok komputera.

Nie potrafi艂em zdecydowa膰, co pocz膮膰 z tym fantem.

Dla mnie by艂o zupe艂nie oczywiste, 偶e list, kt贸ry Cynthia zapewne pokazywa艂a teraz detektyw Wedmore, zosta艂 wystukany na tej w艂a艣nie maszynie. Zanikaj膮ca kreseczka w literze 鈥瀍鈥 nie pozostawia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

Wiedzia艂em dobrze, 偶e nie napisa艂em tego listu.

Wiedzia艂em te偶, 偶e Grace nie potrafi艂aby tego zrobi膰.

Pozostawa艂y wi臋c tylko dwa mo偶liwe wyja艣nienia. Albo wystuka艂 go nieznajomy, kt贸ry wed艂ug naszej wiedzy myszkowa艂 po domu i m贸g艂 skorzysta膰 z mojej maszyny do pisania, albo zrobi艂a to Cynthia.

Ale przecie偶 pozmieniali艣my zamki w drzwiach. By艂em niemal stuprocentowo pewien, 偶e przez ostatnie dni nie by艂o w naszym domu nikogo niepo偶膮danego.

Niemniej by艂o dla mnie nie do pomy艣lenia, 偶eby list napisa艂a Cynthia. Lecz je艣li, dzia艂aj膮c pod wp艂ywem czego艣 daj膮cego si臋 okre艣li膰 tylko jako niewyobra偶alny stres, to ona go napisa艂a, i dlaczego wskazywa艂a to dziwne odleg艂e miejsce na wyja艣nienie losu jej zaginionej przed laty rodziny?

A je艣li to ona go napisa艂a i mia艂o si臋 okaza膰, 偶e poda艂a prawdziwe miejsce ukrycia zw艂ok?

- Terry! - zawo艂a艂a z do艂u. - Detektyw Wedmore czeka!

- Ju偶 schodz臋!

Co to mog艂oby oznacza膰? Jak nale偶a艂oby interpretowa膰 fakt, 偶e przez te wszystkie lata Cynthia dok艂adnie wiedzia艂a, gdzie nale偶y szuka膰 jej zaginionej rodziny?

Zimny pot wyst膮pi艂 mi na czo艂o.

Mo偶e tylko spycha艂a wspomnienia na dno 艣wiadomo艣ci, t艂umaczy艂em w my艣lach. Mo偶e wiedzia艂a wi臋cej, ni偶 sobie to uzmys艂awia艂a. To chyba by艂o prawdopodobne. Widzia艂a, co si臋 sta艂o, lecz natychmiast o tym zapomnia艂a. Czy tak w艂a艣nie by艂o? Przecie偶 m贸zg niekiedy sam decyduje, 偶eby zepchn膮膰 w niepami臋膰 przera偶aj膮ce widoki, bo w przeciwnym razie nie da艂oby si臋 z tym dalej 偶y膰. Jak si臋 nazywa艂 ten syndrom, o kt贸rym wspominano podczas omawiania podobnych wypadk贸w?

A je艣li to nie mia艂o nic wsp贸lnego z pami臋ci膮 st艂umion膮? Je艣li przez ca艂y ten czas dobrze wiedzia艂a...

Niemo偶liwe.

Musia艂o istnie膰 jeszcze jakie艣 wyt艂umaczenie. Kto艣 inny n pisa艂 ten list na naszej maszynie. Wiele dni temu. Realizuj膮 szczeg贸艂owy plan. Ten sam nieznajomy, kt贸ry w艂ama艂 si臋 d naszego domu i podrzuci艂 kapelusz.

O ile by艂 to nieznajomy.

- Terry!

- Ju偶 id臋!

- Panie Archer! - zawt贸rowa艂a detektyw Wedmore. - Mo偶e jednak zechce pan tu zej艣膰?!

Zadzia艂a艂em odruchowo. Otworzy艂em szaf臋, z艂apa艂em maszyn臋 do pisania - ju偶 zapomnia艂em, jaka jest ci臋偶ka - i ustawi艂em j膮 w 艣rodku, na pod艂odze, po czym przywali艂em ubraniami?

par膮 starych spodni, kt贸rych u偶ywa艂em do malowania, a na wierzchu u艂o偶y艂em jeszcze plik starych gazet.

Kiedy zbieg艂em po schodach, Wedmore siedzia艂a z Cynthi膮 w saloniku. List le偶a艂 na stoliku do kawy, a policjantka pochyla艂a si臋 nad nim, czytaj膮c uwa偶nie.

- Dotyka艂 go pan - ofukn臋艂a mnie.

- Niestety, tak.

- Oboje go dotykali艣cie. Mog臋 jeszcze zrozumie膰, 偶e zrobi艂a to pa艅ska 偶ona, kt贸ra przecie偶 nie wiedzia艂a wcze艣niej, co to jest. A jak pan wyt艂umaczy swoje post臋powanie?

- Przykro mi. - Przeci膮gn膮艂em r臋koma po twarzy i brodzie, staraj膮c si臋 zgarn膮膰 ewentualne kropelki potu, kt贸re niew膮tpliwie zdradzi艂yby moje podenerwowanie.

- Macie p艂etwonurk贸w, prawda? - zapyta艂a Cynthia. - Mo偶ecie ich 艣ci膮gn膮膰 do tego kamienio艂omu, 偶eby sprawdzili, co jest na dnie jeziora?

- To nie b臋dzie takie proste - odpar艂a Wedmore, zgarniaj膮c z czo艂a i zsuwaj膮c za ucho kosmyk w艂os贸w, kt贸ry opad艂 jej na oczy. - Mo偶liwe, 偶e nic tam nie ma.

- To prawda - podchwyci艂em.

- Ale z drugiej strony - mrukn臋艂a w zamy艣leniu detektyw - warto by sprawdzi膰.

- Je艣li nie wy艣lecie tam p艂etwonurk贸w, zrobi臋 to sama - oznajmi艂a Cynthia.

- Cyn, nie b膮d藕 艣mieszna - odpar艂em. - Przecie偶 nawet nie umiesz p艂ywa膰.

- Niewa偶ne.

- Pani Archer - powiedzia艂a Wedmore. - Prosz臋 si臋 uspokoi膰. - Zabrzmia艂o to jak rozkaz. 艢ledcza mia艂a w sobie co艣 z trenera wyczynowej dru偶yny pi艂karskiej.

- Mam si臋 uspokoi膰? - zapyta艂a niezra偶ona Cynthia. - Sama pani widzi, co napisa艂 autor tego listu. 呕e oni tam s膮. Ich cia艂a spoczywaj膮 na dnie jeziorka.

- Obawiam si臋 - rzek艂a policjantka, kr臋c膮c g艂ow膮 - 偶e Przez te lata na dnie jeziorka mog艂o si臋 zgromadzi膰 mn贸stwo rzeczy.

- Mo偶e nadal s膮 w samochodzie - podj臋艂a moja 偶ona. - W wozie matki albo ojca. 呕adnego z nich nie odnaleziono.

\

Pomalowanymi na jaskrawoczerwono paznokciami Wedmore chwyci艂a list za sam ro偶ek, odwr贸ci艂a kartk臋 i zapatrzy艂a si臋 na mapk臋.

- B臋dziemy musieli si臋 skontaktowa膰 w sprawie tego kamienio艂omu z policj膮 z Massachusetts. Zaraz do nich zadzwoni臋.

Wyj臋艂a z kieszeni telefon kom贸rkowy, roz艂o偶y艂a go i zawiesi艂a palce nad klawiatur膮.

- Wi臋c jednak 艣ci膮gniecie p艂etwonurk贸w? - zapyta艂a Cynthia.

- Na razie chc臋 zadzwoni膰. Poza tym trzeba przebada膰 ten list w laboratorium, sprawdzi膰, czy nie ma na nim odcisk贸w palc贸w, o ile ich jeszcze nie pozacierali艣cie.

- Przepraszam - b膮kn臋艂a moja 偶ona.

- Ciekawe, 偶e zosta艂 napisany na maszynie - zauwa偶y艂a detektyw. - Teraz ju偶 ma艂o kto u偶ywa maszyny do pisania.

Serce podesz艂o mi do gard艂a. I wtedy Cynthia powiedzia艂a co艣, co przyj膮艂em jak cios obuchem w g艂ow臋.

- My mamy maszyn臋 do pisania.

- Naprawd臋? - zdziwi艂a si臋 Wedmore, przerywaj膮c wybieranie ostatnich cyfr numeru.

- Terry do dzi艣 jej u偶ywa, prawda, kochanie? Do sporz膮dzania kr贸tkich notatek, plan贸w lekcji i temu podobnych. To maszyna marki Royal, zgadza si臋? - odwr贸ci艂a si臋 do Wedmore i doda艂a: - Ma j膮 jeszcze z czas贸w studenckich.

- Mog艂abym j膮 zobaczy膰? - zapyta艂a policjantka, chowaj膮c aparat do kieszeni.

- Mog臋 po ni膮 i艣膰 - zaproponowa艂em. - Przynios臋 na d贸艂.

- A nie mog臋 jej zobaczy膰 na swoim miejscu?

- Jest na g贸rze - pospieszy艂a Cynthia. - Chod藕my, poka偶臋 pani.

- Cyn - odezwa艂em si臋 u podn贸偶a schod贸w, zagradzaj膮c im drog臋. - Troch臋 tam ba艂aganu...

- Chod藕my - rzuci艂a Wedmore, wymijaj膮c mnie szybko.

- Pierwsze drzwi po lewej - zawo艂a艂a za ni膮 Cynthia. A mnie zapyta艂a szeptem: - Czemu nagle zapragn臋艂a zobaczy膰 nasz膮 maszyn臋 do pisania?

Wedmore znikn臋艂a w pokoju.

- Nigdzie jej nie widz臋! - powiedzia艂a.

Cynthia wbieg艂a na g贸r臋 pierwsza. Skr臋ci艂a do go艣cinnej sypialni i stan臋艂a jak wryta.

- Zwykle sta艂a tutaj. Prawda, Terry, 偶e sta艂a na biurku? - wskaza艂a miejsce po maszynie, gdy zatrzyma艂em si臋 obok niej.

Obie obrzuci艂y mnie podejrzliwymi spojrzeniami.

- Przeszkadza艂a mi, wi臋c j膮 schowa艂em do szafy - odpar艂em.

Otworzy艂em drzwi i kl臋kn膮艂em przed szaf膮.

- Gdzie? - zdziwi艂a si臋 Wedmore, zagl膮daj膮c mi przez rami臋.

艢ci膮gn膮艂em plik gazet oraz poplamione farb膮 spodnie, ods艂aniaj膮c maszyn臋, starego czarnego royala. Podnios艂em go i postawi艂em z powrotem na biurku.

- Kiedy j膮 tam schowa艂e艣? - zdziwi艂a si臋 Cynthia.

- Przed paroma minutami.

- Dziwnie szybko j膮 pan ukry艂 - podj臋艂a detektyw. - Jak pan to wyt艂umaczy?

Wzruszy艂em ramionami. Nie mia艂em nic na swoje usprawiedliwienie.

- Prosz臋 jej nie dotyka膰 - poleci艂a Wedmore, si臋gaj膮c ponownie po telefon kom贸rkowy.

Cynthia popatrzy艂a na mnie w os艂upieniu.

- Co ci jest? Co tu si臋 dzieje, do pioruna?

Bardzo chcia艂em zapyta膰 j膮 o to samo.

Rona Wedmore przeprowadzi艂a kolejno kilka rozm贸w telefonicznych, wi臋kszo艣膰 z podjazdu przed naszym domem, 偶eby艣my nie s艂yszeli, co m贸wi.

Wcze艣niej Cynthia uzyska艂a jej zgod臋, 偶eby pojecha膰 do szko艂y po Grace, tote偶 teraz siedzieli艣my w domu we tr贸jk臋 przetrawiaj膮c ostatnie zdarzenia. Siedz膮c w kuchni i szykuj膮 sobie tosta z mas艂em orzechowym, Grace zapyta艂a, kim jest ta wielka kobieta rozmawiaj膮ca przez telefon przed naszym domem.

- To policjantka - wyja艣ni艂em. - I na pewno nie by艂aby zadowolona, gdyby si臋 dowiedzia艂a, jak j膮 nazwa艂a艣.

- Nigdy bym jej tego nie powiedzia艂a w oczy - wycedzi艂a elokwentnie ma艂a. - Co ona tu robi? Co si臋 dzieje?

- Nie teraz - oznajmi艂a Cynthia. - Id藕 z kanapk膮 do swojego pokoju, prosz臋.

Kiedy Grace wysz艂a, mamrocz膮c co艣 pod nosem, Cynthia zapyta艂a:

- Dlaczego schowa艂e艣 maszyn臋 do pisania? Ta notatka...

My艣lisz, 偶e zosta艂a napisana na naszej maszynie?

- Tak.

Przez chwil臋 patrzy艂a mi w oczy.

- Czy to ty j膮 napisa艂e艣? I dlatego schowa艂e艣 maszyn臋 do szafy?

- Jezu, Cyn... - j臋kn膮艂em. - Schowa艂em j膮, bo nabra艂em podejrze艅, 偶e to ty j膮 napisa艂a艣?

Oczy jej si臋 rozszerzy艂y ze zdumienia.

- Ja?

- Czy to bardziej zdumiewaj膮ce od podejrzenia, 偶e ja mog艂em co艣 takiego napisa膰?

- Ale to nie ja stara艂am si臋 ukry膰 maszyn臋 do pisania, tylko ty.

- Robi艂em to, 偶eby ci臋 kry膰.

- Co takiego?

- Na wypadek, gdyby艣 to ty napisa艂a. Nie chcia艂em, 偶eby policja si臋 o tym dowiedzia艂a.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 si臋 nie odzywa艂a, chodz膮c nerwowo z k膮ta w k膮t.

- Pr贸buj臋 si臋 w tym wszystkim jako艣 po艂apa膰, Terry. Twierdzisz zatem, 偶e, wed艂ug ciebie, mog艂am sama napisa膰 ten list?

Przecie偶 gdyby tak by艂o, to by oznacza艂o, 偶e od pocz膮tku wiedzia艂am, gdzie jest moja zaginiona rodzina? S膮dzisz wi臋c, 偶e naprawd臋 wiedzia艂am, i偶 nale偶y jej szuka膰 w tym kamienio艂omie?

- No... niekoniecznie.

- Niekoniecznie? Wi臋c do jakiego w艂a艣ciwie wniosku doszed艂e艣?

- Z r臋k膮 na sercu, Cyn, sam nie wiem. Ca艂kiem si臋 w tym pogubi艂em. Ale jak tylko zobaczy艂em ten list, wiedzia艂em, 偶e zosta艂 napisany na mojej maszynie. Jestem pewien, 偶e to nie ja go napisa艂em. Zatem zostajesz tylko ty, chyba 偶e jeszcze kto艣 inny by艂 w naszym domu i wystuka艂 ten list na naszej maszynie, 偶eby... no, nie wiem, na przyk艂ad wygl膮da艂o, 偶e sami to wszystko uknuli艣my.

- Przecie偶 wiemy ju偶, 偶e kto艣 tu by艂 - wycedzi艂a. - 艢wiadczy o tym kapelusz i wiadomo艣膰 mejlowa. Ale mimo wszystko pomy艣la艂e艣, 偶e sama mog艂am to zrobi膰?

- Wola艂bym w og贸le nic nie my艣le膰 w tej sprawie.

Znowu popatrzy艂a mi prosto w oczy ze 艣miertelnie powa偶n膮 min膮.

- S膮dzisz, 偶e to ja zabi艂am ca艂膮 rodzin臋? - zapyta艂a.

- Och, na mi艂o艣膰 bosk膮...

- To nie jest odpowied藕.

- Nie, wcale tak nie my艣l臋.

- Ale co艣 takiego przysz艂o ci do g艂owy, prawda? Zaniepokoi艂o ci臋, cho膰by tylko przez chwil臋, 偶e nie da si臋 wykluczy膰 takiej ewentualno艣ci.

- Nie. Tu jeste艣 w b艂臋dzie - odpar艂em stanowczo. - Jedyne, co mnie ostatnio zaniepokoi艂o, to mo偶liwo艣膰, 偶e stres zwi膮zany z zagadk膮 twojej rodziny, z kt贸r膮 musia艂a艣 si臋 boryka膰 przez lata, m贸g艂 sprawi膰, 偶e... - niemal偶e s艂ysza艂em, jak przy ka偶dym kroku pod moimi stopami trzaskaj膮 skorupki jaj - ...zacz臋艂a艣 my艣le膰 i odbiera膰 r贸偶ne bod藕ce, mo偶e nawet postrzega膰 rozmaite rzeczy, w spos贸b... no... nie do ko艅ca racjonalny.

- Aha - mrukn臋艂a Cynthia.

- Wi臋c kiedy zobaczy艂em ten list, napisany ewidentnie na mojej maszynie do pisania, pomy艣la艂em, 偶e by膰 mo偶e postanowi艂a艣 w艂a艣nie na nowo zainteresowa膰 policj臋 star膮 spraw膮, zrobi膰 wszystko, by w miar臋 mo偶no艣ci doprowadzi膰 do jej ostatecznego wyja艣nienia.

- I z tego powodu mia艂abym sugerowa膰 rozpocz臋cie poszukiwa艅 w tak odleg艂ym miejscu? Dlaczego mia艂abym wybra膰 w艂a艣nie tamten kamienio艂om?

- Nie wiem.

Rozleg艂o si臋 g艂o艣ne pukanie i po chwili w drzwiach stan臋艂a detektyw Rona Wedmore. Trudno by艂o powiedzie膰, jak d艂ugo sta艂a przed drzwiami, a wi臋c jak wiele s艂ysza艂a z naszej rozmowy.

- Decyzja zapad艂a - o艣wiadczy艂a. - Przy艣l膮 p艂etwonurk贸w.

Akcja zosta艂a zaplanowana na nast臋pny dzie艅. Ekipa p艂etwonurk贸w mia艂a si臋 stawi膰 na miejscu o dziesi膮tej. Cynthia odprowadzi艂a Grace do szko艂y i um贸wi艂a si臋 z s膮siadk膮, 偶e po zaj臋ciach ona przyprowadzi ma艂膮 do domu na wypadek, gdyby艣my nie zd膮偶yli wr贸ci膰 do tej pory.

Ja znowu zadzwoni艂em do szko艂y, wywo艂a艂em Rolly鈥檈go i zapowiedzia艂em swoj膮 nieobecno艣膰.

- Jezu, co znowu? - zapyta艂.

Wyja艣ni艂em mu, dok膮d wyje偶d偶amy, i powiedzia艂em o akcji p艂etwonurk贸w w starym kamienio艂omie.


- Bo偶e, ca艂ym sercem jestem z wami - odrzek艂. - Dobrze by艂oby wreszcie zamkn膮膰 t臋 spraw臋. Mo偶e od razu 艣ci膮gn臋 ci zast臋pstwo na ca艂y przysz艂y tydzie艅? Znam paru emerytowanych nauczycieli, kt贸rzy ch臋tnie skorzystaj膮 z takiej okazji.

- Tylko unikaj tej j膮kaj膮cej si臋 biedaczki. Dzieciaki omal nie po偶ar艂y jej 偶ywcem. - Zawiesi艂em na chwil臋 g艂os. - Zaraz, spad艂o to na mnie jak grom z jasnego nieba, ale mo偶e tobie si臋 z czym艣 skojarzy.

- S艂ucham.

- Czy m贸wi ci co艣 nazwisko Connie Gormley?

- Nie. A kto to jest?

- Zgin臋艂a kilka miesi臋cy przed znikni臋ciem Claytona, Patricii i Todda. W g艂臋bi stanu. Pocz膮tkowo s膮dzono, 偶e na poboczu potr膮ci艂 j膮 samoch贸d, a kierowca zbieg艂, ale by艂o inaczej.

- Nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz - burkn膮艂 Rolly. - Co to znaczy, s膮dzono, 偶e na poboczu potr膮ci艂 j膮 samoch贸d, a kierowca zbieg艂, ale by艂o inaczej? Poza tym co to mo偶e mie膰 wsp贸lnego z rodzin膮 Cynthii?

Sprawia艂 wra偶enie rozdra偶nionego. Wszystkie moje k艂opoty razem z otaczaj膮cymi je tajemnicami zaczyna艂y go po prostu nu偶y膰, tak samo jak mnie.

- Nie wiem, czy ma. Tylko pytam, poniewa偶 zna艂e艣 Claytona. Nie wspomnia艂 nigdy o jakim艣 wypadku na autostradzie?

- Nie. W ka偶dym razie nie przypominam sobie. Nie w膮tpi臋 jednak, 偶e bym pami臋ta艂, gdyby o czym艣 takim m贸wi艂.

- W porz膮dku. Dzi臋ki, 偶e poszukasz kogo艣 na zast臋pstwo.

B臋d臋 twoim d艂u偶nikiem.

Zaraz potem wyruszyli艣my w drog臋, gdy偶 mieli艣my przed sob膮 ponad dwie godziny jazdy na p贸艂noc. Zanim policja schowa艂a list do plastikowej torebki na dowody rzeczowe, skopiowali艣my naszkicowan膮 mapk臋, 偶eby wiedzie膰, jak trafi膰 do kamienio艂omu.

W podr贸偶y nie chcieli艣my si臋 nawet zatrzymywa膰 na kaw臋, byle jak najszybciej dotrze膰 na miejsce.

Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e w takiej sytuacji przez ca艂膮 drog臋 b臋dziemy rozmawia膰 na temat ewentualnych odkry膰 policyjnych p艂etwonurk贸w, ale w rzeczywisto艣ci prawie wcale si臋 do siebie nie odzywali艣my. Oboje jednak rozmy艣lali艣my tylko o tej sprawie.

Mog臋 jedynie domniemywa膰, co dok艂adnie my艣la艂a moja 偶ona, ale ja nawet na chwil臋 nie przesta艂em zadawa膰 sobie pyta艅, co tam mo偶e by膰 pod wod膮 w kamienio艂omie, czy faktycznie na dnie jeziorka spoczywaj膮 jakie艣 zw艂oki, a je艣li tak, to czy s膮 to rodzice Cynthii i czy znajdzie si臋 jakakolwiek wskaz贸wka pozwalaj膮ca zidentyfikowa膰 sprawc臋 tej zbrodni.

Ciekaw te偶 by艂em, czy ta osoba, a mo偶e osoby, nadal 偶yj膮.

Okaza艂o si臋, 偶e Otis to zaledwie garstka zabudowa艅 st艂oczonych przy dwupasmowej drodze wij膮cej si臋 przez wzg贸rza w kierunku Lee i autostrady mi臋dzystanowej przecinaj膮cej Massachusetts. Kiedy je min臋li艣my, skr臋cili艣my na wsch贸d i zacz臋li艣my wypatrywa膰 odchodz膮cej na p贸艂noc bitej drogi prowadz膮cej do Fell鈥檚 Quarry. Na szcz臋艣cie nie musieli艣my szuka膰, gdy偶 u jej wylotu sta艂y dwa radiowozy tutejszej policji stanowej.

Zatrzyma艂em przy nich w贸z, opu艣ci艂em szyb臋 i wyja艣ni艂em gliniarzowi, kim jeste艣my. Odszed艂 do radiowozu, chwil臋 rozmawia艂 z kim艣 przez kr贸tkofal贸wk臋, a gdy wr贸ci艂, odpar艂, 偶e detektyw Wedmore jest ju偶 na miejscu i czeka na nas. Wskaza艂 kierunek i wyja艣ni艂, 偶e jakie艣 p贸艂tora kilometra dalej odchodzi w lewo s艂abo widoczna, zaro艣ni臋ta traw膮 polna droga wiod膮ca w g贸r臋 zbocza, na kt贸rej powinni艣my znale藕膰 艣ledcz膮.

Jechali艣my powoli. Bita droga by艂a wyboista, wi臋ksze dziury pozasypywano 偶wirem. Z trudem odszukali艣my drog臋 odchodz膮c膮 w lewo, kt贸ra okaza艂a si臋 jeszcze w臋偶sza i bardziej wyboista. Gdy w ni膮 skr臋ci艂em, otoczy艂 nas g艂o艣ny szelest wysokich traw ocieraj膮cych si臋 o karoseri臋 auta. Ruszyli艣my w g贸r臋 zbocza w g臋stym szpalerze drzew. Jakie艣 pi臋膰set metr贸w dalej wyjechali艣my na szczyt wzniesienia i otworzy艂 si臋 przed nami krajobraz zapieraj膮cy dech w piersi.

Oko艂o dziesi臋ciu metr贸w dalej teren urywa艂 si臋 gwa艂townie na skraju czego艣 w rodzaju rozleg艂ego i g艂臋bokiego kanionu. Je艣li nawet na jego dnie znajdowa艂o si臋 jakie艣 jezioro, st膮d nie by艂o go wida膰.

Na skraju polnej drogi sta艂y ju偶 dwa inne auta, jeszcze jeden radiow贸z policji stanowej z Massachusetts oraz nieoznakowany sedan, w kt贸rym rozpozna艂em samoch贸d detektyw Wedmore.

Ona sama sta艂a oparta biodrem o jego mask臋, pogr膮偶ona w rozmowie z dow贸dc膮 miejscowego patrolu.

Ujrzawszy nasze auto, ruszy艂a naprzeciw.

- Tylko nie podchod藕cie za blisko - ostrzeg艂a, jeszcze nim zd膮偶y艂em otworzy膰 drzwi. - Tu jest cholernie stromo.

Wysiedli艣my ostro偶nie, jakby w obawie, 偶e najl偶ejszy podskok mo偶e spowodowa膰 osuni臋cie gruntu, chocia偶 kraw臋d藕 urwiska musia艂a by膰 do艣膰 solidna, skoro ju偶 sta艂y przy niej dwa samochody.

- T臋dy - wskaza艂a. - Czy kt贸re艣 z was ma l臋k wysoko艣ci?

- Niewielki - odpar艂em, przypomniawszy sobie niekt贸re reakcje Cynthii.

- Dam sobie rad臋 - zapewni艂a Cynthia pospiesznie.

Dopiero gdy podeszli艣my na sam膮 kraw臋d藕 urwiska, zobaczyli艣my wod臋. Rzeczywi艣cie na dnie kamienio艂omu znajdowa艂o si臋 miniaturowe jeziorko, maj膮ce najwy偶ej dwie艣cie metr贸w 艣rednicy. Przed laty wydobywano tu ska艂y i 偶wir, dopiero po zako艅czeniu eksploatacji dno wyrobiska zape艂ni艂o si臋 deszcz贸wk膮 i wodami roztopowymi. W pochmurny dzie艅 nawet trudno by艂o powiedzie膰, jaki kolor ma woda. Sprawia艂a wra偶enie szarej i pozbawionej 偶ycia.

- Wed艂ug tre艣ci listu i mapki w艂a艣nie tam powinni艣my znale藕膰 co艣, co pozwoli wyja艣ni膰 star膮 zagadk臋 - powiedzia艂a Wedmore, wskazuj膮c w d贸艂.

Widok z kraw臋dzi stromego urwiska rzeczywi艣cie powodowa艂 chwilowe mocniejsze bicie serca. Teraz jednak na 艣rodku jeziorka dryfowa艂 偶贸艂ty ponton pi臋ciometrowej d艂ugo艣ci, z niewielkim silniczkiem umocowanym na rufie. Siedzia艂o w nim trzech ludzi, dw贸ch w czarnych elastycznych kombinezonach z maskami na twarzach i butlami tlenowymi na plecach.

- Musz膮 podej艣膰 do wskazanego miejsca z tamtej strony - wyja艣ni艂a policjantka, pokazuj膮c przeciwleg艂y koniec wyrobiska. - Od p贸艂nocy prowadzi nad jeziorko inna polna droga i tylko stamt膮d mogli spu艣ci膰 ponton na wod臋. Teraz czekaj膮 tylko na nasz znak. - Zamacha艂a szeroko w powietrzu, a jeden z m臋偶czyzn na pontonie odpowiedzia艂 w ten sam spos贸b. - Zaraz zaczn膮 przeszukiwa膰 dno tu偶 pod nami.

Cynthia przytakn臋艂a ruchem g艂owy.

- Czego maj膮 szuka膰? - zapyta艂a.

Wedmore obrzuci艂a j膮 takim spojrzeniem, ale chyba uzmys艂owi艂a sobie zaraz, 偶e ma do czynienia z kobiet膮, kt贸ra bardzo wiele ostatnio przesz艂a.

- W pierwszej kolejno艣ci samochodu. Je艣li jest pod wod膮, na pewno go znajd膮.

Jeziorko by艂o zdecydowanie za ma艂e, 偶eby niezbyt silny wiatr wzbudza艂 fale na jego powierzchni, lecz mimo to policjanci na pontonie zrzucili niewielk膮 kotwic臋. Dwaj p艂etwonurkowie przechylili si臋 do ty艂u, wpadli do wody i po chwili znikn臋li nam z oczu. Miejsce ich zanurzenia jeszcze przez kilka sekund znaczy艂y tylko gromadki p臋cherzyk贸w powietrza wydobywaj膮cego si臋 z g艂臋bin.

Kiedy przez szczyt urwiska przetoczy艂 si臋 poryw zimnego wiatru, przysun膮艂em si臋 do Cynthii i otoczy艂em j膮 ramieniem.

Ku memu zaskoczeniu nie uwolni艂a si臋 z moich obj臋膰.

- Jak d艂ugo mog膮 przebywa膰 pod wod膮? - zapyta艂em.

Wedmore wzruszy艂a ramionami.

- Nie wiem. Ale jestem pewna, 偶e maj膮 znacznie wi臋kszy zapas powietrza, ni偶 b臋dzie im potrzebny.

- A je艣li co艣 znajd膮, to co? Wyci膮gn膮 to z dna?

- To zale偶y. Niewykluczone, 偶e b臋dzie potrzebny ci臋偶ki sprz臋t.

Wedmore unios艂a kr贸tkofal贸wk臋 zapewniaj膮c膮 jej 艂膮czno艣膰 z policjantem w pontonie.

- Macie co艣? - zapyta艂a.

Wida膰 by艂o, jak m臋偶czyzna uni贸s艂 do ucha podobny niewielki czarny przyrz膮d.

- Na razie nic - pop艂yn臋艂a nieco chrapliwa odpowied藕 z g艂o艣nika aparatu 艣ledczej. - Tutaj do dna jest dziesi臋膰 albo dwana艣cie metr贸w, bli偶ej 艣rodka nawet wi臋cej.

- Zrozumia艂am.

Przygl膮dali艣my si臋 w milczeniu. Up艂yn臋艂o tak dziesi臋膰, mo偶e pi臋tna艣cie minut, kt贸re wydawa艂y si臋 ci膮gn膮膰 godzinami.

Wreszcie nad powierzchni膮 ukaza艂y si臋 dwie g艂owy. P艂etwonurkowie podp艂yn臋li do pontonu, oparli si臋 r臋koma na jego kraw臋dzi, 艣ci膮gn臋li maski, wyj臋li ustniki aparat贸w tlenowych i zacz臋li co艣 m贸wi膰 policjantowi siedz膮cemu przy sterze.

- Co oni m贸wi膮? - nie wytrzyma艂a Cynthia.

- Chwileczk臋 - mrukn臋艂a Wedmore, ale w tej samej chwili m臋偶czyzna na pontonie si臋gn膮艂 po kr贸tkofal贸wk臋.

- Co艣 mamy - zaskrzecza艂o w g艂o艣niku.

- Co? - zapyta艂a detektyw.

- Samoch贸d. Spoczywa tam od dawna, bo jest do po艂owy zagrzebany w mule i 艣mieciach.

- S膮 w 艣rodku zw艂oki?

- Trudno powiedzie膰. Trzeba go b臋dzie wyci膮gn膮膰.

- Co to za samoch贸d? - zapyta艂a Cynthia. - Jak wygl膮da?

Wedmore powt贸rzy艂a jej pytanie. W pontonie m臋偶czyzna przekaza艂 je p艂etwonurkom i wys艂ucha艂 odpowiedzi.

- Chyba 偶贸艂ty - odpar艂. - Ma艂y model kompaktowy. Ale nie da si臋 odczyta膰 numer贸w rejestracyjnych, bo zderzaki s膮 g艂臋boko w mule.

- To w贸z mojej matki - wyja艣ni艂a Cynthia. - 呕贸艂ty ford escort. Ma艂y, kompaktowy... - Odwr贸ci艂a si臋 do mnie i z艂apa艂a mnie za r臋k臋. - To oni - szepn臋艂a. - To oni.

- Na razie jeszcze tego nie przes膮dzajmy - powiedzia艂a Wedmore. - Nie wiemy nawet, czy w samochodzie s膮 czyje艣 zw艂oki. - Ponownie unios艂a kr贸tkofal贸wk臋 i rzuci艂a do mikrofonu: - W takim razie r贸bmy to, co konieczne.

To oznacza艂o, 偶e trzeba 艣ci膮gn膮膰 ci臋偶ki sprz臋t. P艂etwonurkowie ocenili, 偶e wystarczy mocny ci膮gnik, kt贸ry podjedzie z p贸艂nocnego brzegu - je艣li stanie na samym brzegu jeziorka, a oni zaczepi膮 koniec liny o zatopiony samoch贸d, uda si臋 go wyci膮gn膮膰 Po niezbyt stromo opadaj膮cym dnie na brzeg.

Gdyby to zawiod艂o, trzeba by transportowa膰 d藕wig na barce, spuszcza膰 j膮 na wod臋, ustawia膰 nad zatopionym autem i wyci膮ga膰 je pionowo w g贸r臋 na powierzchni臋.

- No to mamy kilka godzin oczekiwania - powiedzia艂a Wedmore. - Trzeba b臋dzie te偶 sprowadzi膰 innych fachowc贸w, kt贸rzy pomog膮 w艂a艣ciwie umocowa膰 lin臋 do zatopionego samochodu. Proponuj臋, 偶eby pa艅stwo w tym czasie wr贸cili na autostrad臋, mo偶e nawet wybrali si臋 do Lee na lunch. Zawiadomi臋 pa艅stwa przez kom贸rk臋, gdy co艣 znowu zacznie si臋 tu dzia膰.

- Nie - oznajmi艂a Cynthia. - Zostaniemy.

- Kochanie, na nic si臋 tu chwilowo nie przydamy - powiedzia艂em. - Rzeczywi艣cie, jed藕my co艣 zje艣膰. Oboje powinni艣my mie膰 si艂y na to, co nas tu jeszcze czeka.

- A co nas tu jeszcze mo偶e czeka膰? - zaoponowa艂a moja 偶ona.

- Kto艣 przecie偶 musia艂 przyprowadzi膰 ten samoch贸d, kt贸ry spoczywa na dnie jeziora - wtr膮ci艂a Wedmore. - I z tego miejsca, w kt贸rym stoimy, zepchn膮膰 go na dno wyrobiska.

- Chod藕 - doda艂em. A 艣ledcz膮 poprosi艂em: - Prosz臋 nas informowa膰 na bie偶膮co.

Cofn臋li艣my si臋 do g艂贸wnej drogi i w Otis skr臋cili艣my na p贸艂noc, w kierunku Lee, gdzie szybko znale藕li艣my tani bar i zam贸wili艣my kaw臋. Z samego rana nie dopisywa艂 mi apetyt, wi臋c teraz zam贸wi艂em dla siebie jajecznic臋 i par贸wk臋. Cynthia poprosi艂a tylko o suchego tosta.

- Ktokolwiek napisa艂 ten list - zacz臋艂a - dobrze wiedzia艂, co tutaj znajdziemy.

- Zgadza si臋 - mrukn膮艂em, dmuchaj膮c na gor膮c膮 kaw臋.

- Tyle 偶e nie wiemy jeszcze, czy w samochodzie s膮 jakie艣 zw艂oki. Mo偶e sprawca zepchn膮艂 samoch贸d, 偶eby zatrze膰 艣lady?

Nadal nic nie wskazuje na to, by kto艣 ucierpia艂 w tym wypadku.

- Zaczekajmy, to si臋 przekonamy - odpar艂em.

Oczekiwanie przeci膮gn臋艂o si臋 do kilku godzin. Ko艅czy艂em ju偶 czwart膮 kaw臋, nim wreszcie zadzwoni艂 m贸j telefon kom贸rkowy.

Dzwoni艂a Wedmore. Poda艂a przez aparat wytyczne, jak dojecha膰 nad brzeg jeziorka od strony p贸艂nocnej.

- A co si臋 sta艂o? - zapyta艂em.

- Wszystko posz艂o szybciej, ni偶 my艣la艂am - odpar艂a dziwnie 艂agodnym tonem. - Wyci膮gn臋li go. Samoch贸d jest ju偶 na brzegu.


* * *

呕贸艂ty escort sta艂 ju偶 na naczepie wozu technicznego, nim dotarli艣my na miejsce. Cynthia wyskoczy艂a z auta, zanim jeszcze zd膮偶y艂em je zatrzyma膰, i pogna艂a w tamt膮 stron臋, wo艂aj膮c:

- To ten samoch贸d! W贸z mojej matki!

Wedmore z艂apa艂a j膮 za r臋k臋 i zatrzyma艂a, nim si臋 do niego zbli偶y艂a.

- Prosz臋 pu艣ci膰! - krzykn臋艂a moja 偶ona, pr贸buj膮c si臋 uwolni膰 z jej uchwytu.

- Nie wolno si臋 do niego zbli偶a膰 - ostrzeg艂a detektyw.

Samoch贸d by艂 pokryty grub膮 warstw膮 mu艂u i b艂ota, spod wszystkich drzwi wycieka艂a woda. Wewn膮trz nic nie by艂o wida膰, nie licz膮c dw贸ch przegni艂ych zag艂贸wk贸w przednich foteli.

- Musimy go odstawi膰 do laboratorium - powiedzia艂a detektyw.

- I czego si臋 spodziewacie? - zagadn臋艂a Cynthia. - Co by艂o w 艣rodku?

- A jak pani s膮dzi? - odpowiedzia艂a zagadkowo Wedmore.

Od tego jej pytania serce podesz艂o mi do gard艂a. Odnios艂em wra偶enie, 偶e wed艂ug niej Cynthia powinna doskonale zna膰 odpowied藕.

- Nie wiem. A偶 boj臋 si臋 zgadywa膰.

- Wygl膮da to na szcz膮tki dw贸ch os贸b - wyja艣ni艂a 艣ledcza. - Ale jak sama pani rozumie, po up艂ywie dwudziestu pi臋ciu lat...

Reszty 艂atwo si臋 by艂o domy艣li膰.

- Dw贸ch? - powt贸rzy艂a Cynthia. - Nie trzech?

- Za wcze艣nie na ostateczn膮 ocen臋 - przyzna艂a Wedmore. - Jak ju偶 powiedzia艂am, czeka nas przy tym wraku mn贸stwo pracy. - Zawiesi艂a na kr贸tko g艂os. - No i b臋dzie potrzebny pani wymaz policzkowy.

- Co takiego? - zdziwi艂a si臋 Cynthia.

- Przepraszam, to fachowy 偶argon. Chodzi o wymaz z ust, z kt贸rego 艂atwo jest pobra膰 pr贸bk臋 DNA. To zwyk艂a pr贸bka 艣liny, jej pobranie nie wymaga po艣wi臋cenia, nie jest bolesne...

- Po co?

- Gdyby dopisa艂o nam szcz臋艣cie i uda艂o si臋 pobra膰 pr贸bki DNA z... tych szcz膮tk贸w w samochodzie, mo偶na by je por贸wna膰 z pani pr贸bk膮. Gdyby, na przyk艂ad, kt贸re艣 z tych szcz膮tk贸w by艂o zw艂okami pani matki, 艂atwo mo偶na by to ustali膰 na podstawie odwr贸conego testu macierzy艅skiego. Kr贸tko m贸wi膮c, uzyskaliby艣my potwierdzenie, 偶e s膮 to zw艂oki pani matki.

W podobny spos贸b da艂oby si臋 zidentyfikowa膰 pozosta艂ych cz艂onk贸w rodziny.

Cynthia popatrzy艂a na mnie. Mia艂a w oczach 艂zy.

- Przez dwadzie艣cia pi臋膰 lat szuka艂am wyja艣nienia tej tajemnicy, a teraz, gdy jeste艣my tak blisko, ogarnia mnie przera偶enie.

Obj膮艂em j膮 ramionami.

- Ile to potrwa? - zwr贸ci艂em si臋 do Wedmore.

- Normalnie zajmuje kilka tygodni, ale to teraz sprawa priorytetowa, zw艂aszcza od czasu emisji tego reporta偶u w telewizji.

Powinni艣my co艣 mie膰 za kilka dni, najwy偶ej tydzie艅. Na razie wracajcie do domu. Przy艣l臋 kogo艣 po po艂udniu po ten wymaz.

Nie pozosta艂o nam nic innego, jak ruszy膰 w drog臋 powrotn膮.

Byli艣my ju偶 przy naszym samochodzie, gdy Wedmore zawo艂a艂a:

- I nigdzie nie wyje偶d偶ajcie, nawet przed uzyskaniem wynik贸w bada艅. Poza pobraniem pr贸bek 艣liny chcia艂abym wam zada膰 jeszcze kilka pyta艅.

W jej g艂osie wyczu艂em z艂owr贸偶bne tony.

Zgodnie z obietnic膮 Rona Wedmore przyjecha艂a, 偶eby zada膰 kolejne pytania. By艂y w tej sprawie elementy, kt贸re jej si臋 bardzo nie podoba艂y.

Pod tym wzgl臋dem bez w膮tpienia wszyscy mieli艣my podobne podej艣cie, chocia偶 ani ja, ani Cynthia nie traktowali艣my 艣ledczej jak sprzymierze艅ca.

Niemniej potwierdzi艂a ju偶 jedn膮 rzecz, o kt贸rej wiedzieli艣my. List, kt贸ry skierowa艂 nas nad jeziorko na dnie kamienio艂omu, z ca艂膮 pewno艣ci膮 zosta艂 wystukany na mojej maszynie do pisania. Oboje z 偶on膮 musieli艣my si臋 wcze艣niej zg艂osi膰 na posterunek, 偶eby z艂o偶y膰 odciski palc贸w (jakby艣my mieli jaki艣 wyb贸r). Przy okazji wysz艂o na jaw, 偶e odciski Cynthii s膮 ju偶 w kartotece, gdy偶 pobierano je dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu, gdy policja przerzuca艂a do g贸ry nogami rodzinny dom, pr贸buj膮c ustali膰 przyczyn臋 zagini臋cia jej najbli偶szych. Mimo to policjanci postanowili pobra膰 je na nowo. Ja natomiast nigdy wcze艣niej nie musia艂em sk艂ada膰 odcisk贸w palc贸w na komendzie.

Por贸wnano nasze odciski z tymi, kt贸re zosta艂y znalezione na maszynie do pisania. Na obudowie odkryto kilka odcisk贸w Cynthii, ale na klawiaturze g艂贸wnie moje.

Rzecz jasna, o niczym to jeszcze nie 艣wiadczy艂o, ale te偶 nie potwierdza艂o naszego przekonania, 偶e kto艣 w艂ama艂 si臋 do naszego domu i skorzysta艂 z maszyny do pisania. M贸g艂 przecie偶 nosi膰 r臋kawiczki i nie zostawi膰 偶adnych odcisk贸w palc贸w.

- Dlaczego kto艣 mia艂by to robi膰? - spyta艂a Wedmore, zaciskaj膮c pi臋艣ci i opieraj膮c je na biodrach. - Czemu mia艂by si臋 w艂amywa膰 do waszego domu, 偶eby skorzysta膰 z maszyny do pisania i wystuka膰 ten list?

To by艂o kluczowe pytanie.

- Mo偶e autor tego listu - podj臋艂a w zamy艣leniu Cynthia - doskonale wiedzia艂, 偶e szybko uda si臋 stwierdzi膰, i偶 zosta艂 on napisany na maszynie Terry鈥檈go? Mo偶e zale偶a艂o mu w艂a艣nie na tym, 偶eby nakierowa膰 podejrzenia na niego?

Przysz艂o mi na my艣l, 偶e Cynthia dotkn臋艂a sedna sprawy, z jedn膮 ma艂膮 poprawk膮.

- Albo na ciebie - doda艂em.

Popatrzy艂a na mnie w g艂臋bokim zamy艣leniu.

- Albo na mnie - doda艂a.

- To i tak nie wyja艣nia, kto m贸g艂 to zrobi膰 - podj臋艂a Wedmore, nadal nieprzekonana.

- Nie mam poj臋cia - odpar艂a Cynthia. - Dla mnie ca艂a ta sprawa nie trzyma si臋 kupy. Ale jeste艣my przekonani, 偶e kto艣 musia艂 tu by膰. Musicie mie膰 raport na ten temat. Jak tylko wzywa si臋 policj臋 i patrol odpowiada na wezwanie, musi napisa膰 stosowny raport.

- Pozostaje jeszcze kapelusz - doda艂a Wedmore, niezdolna do wyzbycia si臋 ironii.

- Zgadza si臋. Mog臋 go zaraz przynie艣膰, je艣li pani sobie 偶yczy - odpar艂a Cynthia. - Chce go pani zobaczy膰?

- Nie - odpar艂a 艣ledcza. - Widzia艂am w 偶yciu sporo kapelus - Policja uwa偶a, 偶e mi odbi艂o.

Wedmore pu艣ci艂a t臋 uwag臋 mimo uszu. Najwyra藕niej wymaga艂o to pewnego wysi艂ku z jej strony.

- Pani Archer - podj臋艂a. - Czy kiedykolwiek wcze艣niej by艂a pani w kamienio艂omie Fell鈥檚 Quarry?

- Nie, nigdy.

- Nawet za m艂odu? Jako nastolatka?

- Nie.

- A mo偶e jednak pani tam by艂a, tylko nie zdawa艂a sobie sprawy z lokalizacji tego jeziorka? Mo偶e pojecha艂a tam pani z kim艣, kto... na przyk艂ad, zaparkowa艂 na tamtym odludziu z wiadomych powod贸w?

- Nie, nigdy wcze艣niej tam nie by艂am. W ko艅cu to dwie godziny jazdy st膮d, na mi艂o艣膰 bosk膮. Nawet gdyby kt贸ry艣 ch艂opak postanowi艂 mnie tam zawie藕膰, i tak musieliby艣my st膮d jecha膰 dwie godziny.

- A pan, panie Archer?

- Ja? Nie. 膯wier膰 wieku temu nie zna艂em nikogo z rodziny Bigge鈥櫭硍. Nawet nie pochodz臋 z rejonu Milford. Dopiero w czasie studi贸w pozna艂em Cynthi臋 i dowiedzia艂em si臋, co spotka艂o jej rodzin臋.

- Jasne. Prosz臋 jednak zrozumie膰... - Wedmore pokr臋ci艂a

g艂ow膮 - ...偶e z pewnymi faktami mam spore k艂opoty. List zosta艂 wystukany w tym domu na pa艅stwa maszynie... - spojrza艂a na mnie - ...a podana w nim lokalizacja doprowadzi艂a do odkrycia samochodu pani matki... - popatrzy艂a na Cynthi臋 - ...kt贸ry zosta艂 odnaleziony dwadzie艣cia pi臋膰 lat po jego zagini臋ciu.

- Ju偶 pani m贸wi艂am, 偶e kto艣 musia艂 si臋 tu w艂ama膰 - odpar艂a Cynthia.

- Nawet je艣li tak by艂o, to domniemany w艂amywacz nie stara艂 si臋 ukry膰 maszyny do pisania. Tym zaj膮艂 si臋 pani m膮偶.

- Czy nie powinni艣my by膰 w towarzystwie naszego adwokata, odpowiadaj膮c na tego rodzaju pytania? - zagadn膮艂em.

Policjantka j臋zykiem wypchn臋艂a policzek.

- Sami powinni艣cie zadecydowa膰, czy, waszym zdaniem, potrzebujecie adwokata.

- Przecie偶 jeste艣my ofiarami - zaoponowa艂a Cynthia. - Moja ciotka zosta艂a zamordowana, a z jeziora wyci膮gn臋li艣cie w艂a艣nie samoch贸d mojej matki. Tymczasem rozmawia pani ze mn膮, z nami, jakby艣my byli przest臋pcami. O艣wiadczam wi臋c, 偶e nie pope艂nili艣my 偶adnego przest臋pstwa. - A偶 pokr臋ci艂a g艂ow膮 z desperacji. - Wydaje mi si臋, 偶e... kto艣 to wszystko dok艂adnie zaplanowa艂, 偶eby wygl膮da艂o, jakbym zwariowa艂a albo co艣 w tym rodzaju. Najpierw ten telefon, potem kapelusz ojca podrzucony w kuchni, list napisany na naszej maszynie. Nie rozumie pani?

Najwyra藕niej komu艣 zale偶y, aby pani my艣la艂a, 偶e trac臋 kontakt z rzeczywisto艣ci膮, 偶e wydarzenia sprzed lat sk艂aniaj膮 mnie do robienia r贸偶nych rzeczy pod wp艂ywem jakich艣 uroje艅.

J臋zyk przeni贸s艂 si臋 na drug膮 stron臋 ust i wypchn膮艂 drugi policzek. Po chwili Wedmore zapyta艂a:

- Pani Archer, czy nie my艣la艂a pani o tym, 偶eby zasi臋gn膮膰 rady specjalisty? Zw艂aszcza w kwestii tej konspiracji, kt贸ra jakoby koncentrowa艂a si臋 na pani.

- Regularnie spotykam si臋 z psy... - Cynthia umilk艂a w p贸艂 s艂owa.

Detektyw u艣miechn臋艂a si臋 smutno.

- A to ci niespodzianka.

- My艣l臋, 偶e na dzisiaj wystarczy - wtr膮ci艂em.

- Nie w膮tpi臋 jednak, 偶e wr贸cimy do tej rozmowy - skwitowa艂a Wedmore.

Okaza艂o si臋, 偶e musieli艣my do niej wr贸ci膰 nadspodziewanie szybko. Zaraz po tym, jak odnaleziono zw艂oki Dentona Abagnalla.

Wydawa艂o mi si臋, 偶e je艣li nast膮pi jaki艣 post臋p w poszukiwaniach cz艂owieka, kt贸rego zaanga偶owali艣my do odnalezienia rodziny Cynthii, dowiemy si臋 o nim w pierwszej kolejno艣ci od policji. Tymczasem dowiedzieli艣my si臋 z radia. Pracowa艂em w naszej go艣cinnej sypialni przekszta艂conej w pok贸j do szycia i pisania, nie zwracaj膮c specjalnej uwagi na graj膮ce cicho radio, gdy w pewnej chwili z艂owi艂em w wiadomo艣ciach s艂owa 鈥瀙rywatny detektyw鈥 i od razu zwi臋kszy艂am g艂o艣no艣膰.

- Policja odnalaz艂a samoch贸d detektywa w podziemnym gara偶u miejskiego centrum handlowego w Stamford - odczyta艂 spiker. - Obs艂uga parkingu zwr贸ci艂a uwag臋 na w贸z stoj膮cy tam od kilku dni i zawiadomi艂a policj臋. Sprawdzenie numeru rejestracyjnego ujawni艂o, 偶e jest to auto nale偶膮ce do cz艂owieka poszukiwanego od pewnego czasu. Kiedy otwarto jego baga偶nik, odkryto w nim zw艂oki pi臋膰dziesi臋ciojednoletniego Dentona Abagnalla. Bezpo艣redni膮 przyczyn膮 艣mierci by艂 silny cios w g艂ow臋 zadany t臋pym narz臋dziem. Policja w ramach wszcz臋tego 艣ledztwa przegl膮da zapisy wideo z systemu monitoringowego parkingu. Oficerowie 艣ledczy odm贸wili ujawnienia swoich domys艂贸w co do motyw贸w zab贸jstwa, nie chcieli te偶 komentowa膰 plotki, jakoby morderstwo by艂o wynikiem gangsterskich porachunk贸w.

Jakich gangsterskich porachunk贸w?

Odszuka艂em Cynthi臋, kt贸ra z najdalszego k膮ta tylnego podw贸rka gapi艂a si臋 t臋po na nasz dom z r臋koma wbitymi g艂臋boko w kieszenie wiatr贸wki.

- Musia艂am wyj艣膰 na powietrze - wyja艣ni艂a, gdy si臋 do niej zbli偶y艂em. - Wszystko w porz膮dku?

Zrelacjonowa艂em jej wiadomo艣膰, kt贸r膮 us艂ysza艂em w radiu.

Nie mia艂em poj臋cia, jakiej reakcji si臋 po niej spodziewa膰, tote偶 wcale mnie nie zaskoczy艂o, 偶e przyj臋艂a to ze stoickim spokojem. Przez chwil臋 przetrawia艂a w milczeniu nowin臋, wreszcie odrzek艂a:

- Ogarnia mnie coraz wi臋ksze odr臋twienie, Terry. Czuj臋 si臋 prawie tak, jakbym nie by艂a ju偶 zdolna do 偶adnych uczu膰. Dlaczego to wszystko spad艂o w艂a艣nie na nas? Kiedy si臋 sko艅czy?

Kiedy wreszcie b臋dziemy mogli wr贸ci膰 do normalnego 偶ycia?

- 艢wietnie ci臋 rozumiem - powiedzia艂em, obejmuj膮c j膮.

Pomy艣la艂em jednak, 偶e ca艂y problem w tym, i偶 moja 偶ona nie mia艂a normalnego 偶ycia od czasu, gdy sko艅czy艂a czterna艣cie lat.

Kiedy Rona Wedmore zn贸w si臋 u nas pojawi艂a, przesz艂a od razu do rzeczy.

- Gdzie byli艣cie tamtego wieczoru, kiedy zg艂oszono zagini臋cie Dentona Abagnalla? A wi臋c kiedy od was wyszed艂 i urwa艂 si臋 z nim wszelki kontakt. Powiedzmy, od 贸smej wieczorem.

- Zjedli艣my obiad - odpar艂em - i pojechali艣my z wizyt膮 do ciotki mojej 偶ony. Odkryli艣my jej zw艂oki i powiadomili艣my policj臋. Byli艣my przes艂uchiwani do p贸藕na, zatem policja mo偶e potwierdzi膰 nasze alibi, pani detektyw.

Chyba po raz pierwszy Wedmore sprawia艂a wra偶enie zmieszanej, jakby przesta艂a cokolwiek rozumie膰 z prowadzonej Przez siebie sprawy.

- Oczywi艣cie - odpar艂a. - Powinnam by艂a wcze艣niej skojarzy膰, 偶e pan Abagnall wjecha艂 na podziemny parking dok艂adnie o 贸smej trzy, bo o tej godzinie zosta艂 wystawiony bilet, kt贸ry by艂 wetkni臋ty mi臋dzy desk臋 rozdzielcz膮 i szyb臋 jego samochodu.

- Zatem przynajmniej w tej jednej sprawie jeste艣my chyba wolni od podejrze艅 - wycedzi艂a lodowatym tonem Cynthia.

Odprowadzaj膮c Wedmore do drzwi, zapyta艂em:

- Czy przy zw艂okach Abagnalla nie znaleziono 偶adnych papier贸w? Jakich艣 dokument贸w, notatek, pustych kopert?

- Z tego, co mi wiadomo, to nie. A dlaczego pan pyta?

- Z czystej ciekawo艣ci - wyja艣ni艂em. - Przed wyj艣ciem o nas detektyw zapowiedzia艂, 偶e spr贸buje si臋 bli偶ej przyjrze膰 dzia艂alno艣ci Vince鈥檃 Fleminga, kt贸ry by艂 z moj膮 偶on膮 tamtego wieczoru, kiedy zagin臋艂a jej rodzina. Wie pani co艣 o Flemingu?

- To nazwisko nie jest mi obce - odpar艂a.

Po raz kolejny Wedmore pojawi艂a si臋 nast臋pnego dnia.

Kiedy zobaczy艂em przez okno, jak idzie podjazdem w stron naszych drzwi, mrukn膮艂em do Cynthii:

- Nie wiem, czy nie powi膮za艂a nas ju偶 z porwaniem syn Lindbergha.

Otworzy艂em jej drzwi, nim zd膮偶y艂a zapuka膰.

- Tak? - burkn膮艂em. - Co znowu?

- Mam nowe informacje. Mog臋 wej艣膰? - zapyta艂a wyj膮tk贸w 艂agodnym tonem.

Nie potrafi艂em oceni膰, czy jest to efekt dobrych dla nas wiadomo艣ci, czy mo偶e pr贸ba wci膮gni臋cia nas w jak膮艣 pu艂apk臋.

Wprowadzi艂em j膮 do saloniku i wskaza艂em miejsce na kanapie. Oboje z Cynthi膮 usiedli艣my naprzeciwko. Mieli艣my pewne przeczucia co do tematu tej rozmowy.

- Przede wszystkim chc臋 zaznaczy膰, 偶e nie jestem kryminologiem - zacz臋艂a Wedmore. - Znam jednak podstawy tej nauk i postaram si臋 przybli偶y膰 wam niekt贸re zagadnienia.

Spojrza艂em na 偶on臋, lecz ta tylko skinieniem g艂owy zach臋ci艂a policjantk臋, 偶eby m贸wi艂a dalej.

- Szanse na skuteczne pobranie pr贸bek DNA z odnalezionych w samochodzie szcz膮tk贸w dw贸ch, na pewno nie trzech os贸b, by艂y stosunkowo niewielkie, ale wy偶sze od zera. Przez lata naturalne procesy rozk艂adu obj臋艂y... - Urwa艂a nagle, po czym zapyta艂a: - Pani Archer, czy mog臋 m贸wi膰 wprost? Zaznaczam, 偶e to, co mam do powiedzenia, nie b臋dzie dla pani przyjemne.

- Prosz臋 m贸wi膰 - odpar艂a Cynthia.

Wedmore skin臋艂a g艂ow膮.

- Zatem, jak mo偶na by艂o przypuszcza膰, trwaj膮ce przez wiele lat procesy rozk艂adu, b臋d膮ce efektem dzia艂ania enzym贸w wydzielaj膮cych si臋 w ludzkich kom贸rkach w chwili 艣mierci, wegetuj膮cych w nas bakterii oraz czynnik贸w 艣rodowiskowych, w tym wypadku mikroorganizm贸w wyst臋puj膮cych w wodzie, zniszczy艂y prawie wszystkie tkanki mi臋kkie odnalezionych cia艂. Rozk艂ad ko艣ci by艂by jeszcze szybszy, gdyby艣my mieli do czynienia ze s艂on膮 wod膮, ale na szcz臋艣cie tak nie by艂o, wi臋c w tym zakresie dopisa艂o nam nieco szcz臋艣cia. - Odchrz膮kn臋艂a.

- Tak wi臋c, dysponuj膮c nie藕le zachowanymi ko艣膰mi, w tym tak偶e z臋bami, podj臋li艣my pr贸b臋 identyfikacji na podstawie zapis贸w dentystycznych, ale nie przynios艂a 偶adnych efekt贸w.

Z tego, co zdo艂ali艣my do tej pory odkry膰, pani ojciec chyba w og贸le nie chodzi艂 do dentysty, a ponadto koroner stwierdzi艂 ju偶 na podstawie wst臋pnych ogl臋dzin, i偶 偶adne z tych szcz膮tk贸w nie nale偶a艂y do dojrza艂ego m臋偶czyzny.

Cynthia zamruga艂a szybko. Wynika艂o st膮d, 偶e w wydobytym samochodzie zapewne nie by艂o zw艂ok Claytona Bigge鈥檃.

- Co si臋 za艣 tyczy dentysty pani matki i brata, zmar艂 przed wieloma laty, jego prywatna praktyka zosta艂a zlikwidowana, a kartoteki uleg艂y zniszczeniu.

Zn贸w spojrza艂em na 偶on臋. Odnios艂em wra偶enie, 偶e za wszelk膮 cen臋 nie chce okazywa膰 po sobie rozczarowania. Nasz艂y mnie obawy, 偶e ca艂a ta akcja p艂etwonurk贸w mo偶e nie przynie艣膰 偶adnych konkretnych rezultat贸w.

- Na szcz臋艣cie, mimo braku zapis贸w dentystycznych, dysponowali艣my nie藕le zachowanymi z臋bami, i to obu cia艂 - ci膮gn臋艂a Wedmore - wi臋c cho膰 w zewn臋trznym szkliwie nie wyst臋puje DNA i nie ma czego bada膰, uda艂o si臋 dotrze膰 do korzeni z臋b贸w i zachowanych w nich kom贸rek j膮drzastych.

Oboje musieli艣my mie膰 niezbyt m膮dre miny, gdy偶 detektyw doda艂a szybko:

- Kr贸tko m贸wi膮c, naszym specjalistom medycyny s膮dowej uda艂o si臋 wyekstrahowa膰 dostateczne ilo艣ci DNA z tych kom贸rek, a wyniki analiz pozwoli艂y ustali膰 indywidualne profile genetyczne obu cia艂, w tym tak偶e okre艣li膰 ich p艂e膰.

- I co? - zapyta艂a Cynthia, niemal偶e wstrzymuj膮c oddech.

- W samochodzie zgin臋li m臋偶czyzna i kobieta - powiedzia艂a Wedmore. - Ju偶 wed艂ug wst臋pnych ogl臋dzin koronera, jeszcze przed uzyskaniem potwierdzenia analiz膮 DNA, m臋偶czyzna by艂 prawdopodobnie nastolatkiem, natomiast kobieta mog艂a mie膰 trzydzie艣ci kilka, najwy偶ej czterdzie艣ci kilka lat.

Cynthia zerkn臋艂a na mnie i szybko przenios艂a wzrok z powrotem na 艣ledcz膮.

- Tak wi臋c w samochodzie zgin臋li m艂odzieniec oraz kobieta w 艣rednim wieku. Nie zosta艂a rozstrzygni臋ta kwestia, czy byli ze sob膮 spokrewnieni.

Oboje w milczeniu czekali艣my na dalszy ci膮g.

- Niemniej oznaczone profile DNA wskazuj膮 na bliski pokrewie艅stwo, co by sugerowa艂o, 偶e by艂a to matka z synem Wyniki sekcji zw艂ok, uzupe艂nione o obserwacje koronera, tylko potwierdzaj膮 t臋 hipotez臋.

- Zatem to moja matka i Todd - szepn臋艂a Cynthia.

- I tu pojawia si臋 zasadniczy problem - podj臋艂a Wedmore.

Bo o ile pokrewie艅stwo zabitych zosta艂o w mniejszym czy wi臋kszym stopniu potwierdzone, o tyle nie spos贸b okre艣li膰 niezbicie, 偶e s膮 to szcz膮tki Todda Bigge鈥檃 i jego matki Patricii. Gdyby mia艂a pani cokolwiek, co mog艂oby pom贸c nam uzyska膰 niezale偶n膮 pr贸bk臋 DNA pani matki, na przyk艂ad szczotk臋 do w艂os贸w cho膰by z kilkoma w艂osami...

- Nie - odpar艂a szybko Cynthia. - Nie mam niczego takiego - No c贸偶, mamy jeszcze pr贸bk臋 pani DNA, pozostaje wi臋c mie膰 nadziej臋, 偶e jej analiza przyniesie wi臋cej informacji po zwalaj膮cych na identyfikacj臋 szcz膮tk贸w znalezionych w samo chodzie. Kiedy i w niej zostanie okre艣lony profil, nad czym trwaj膮 jeszcze prace, mo偶e uda si臋 okre艣li膰 relacj臋 macierzy艅stwa, a wi臋c wst臋pnie zidentyfikowa膰 szcz膮tki kobiety w samochodzie, a co za tym idzie ustali膰 te偶 dane spokrewnionego z ni膮 m艂odzie艅ca. - Zawiesi艂a na chwil臋 g艂os. - Ale na podstawie tego, co ju偶 wiemy, my艣l臋 o odkrytym pokrewie艅stwie obu cia艂, mo偶emy przyj膮膰, 偶e to faktycznie matka z synem, a poniewa偶 szcz膮tki rzeczywi艣cie znajdowa艂y si臋 w samochodzie pani matki, winni艣my uzna膰, 偶e s膮 to zw艂oki pani matki i brata.

Cynthia sprawia艂a wra偶enie p贸艂przytomnej.

- Na pewno nie ma tam szcz膮tk贸w pani ojca - doda艂a 艣ledcza. - Dlatego chcia艂abym zada膰 pani jeszcze kilka pyta艅 na jego temat. Dobrze by艂oby wiedzie膰, jakim by艂 cz艂owiekiem, jaki tryb 偶ycia prowadzi艂.

- Po co? - zdziwi艂a si臋 moja 偶ona. - Czy偶by chcia艂a pani co艣 zasugerowa膰?

- Obawiam si臋, 偶e musimy uwzgl臋dni膰 teori臋, 偶e to w艂a艣nie on zamordowa艂 oboje najbli偶szych sobie os贸b.

- Halo?

- To ja-odpar艂.

- W艂a艣nie o tobie my艣la艂am - oznajmi艂a. - Do艣膰 d艂ugo nie mia艂am od ciebie 偶adnej wiadomo艣ci. Mam nadziej臋, 偶e wszystko w porz膮dku.

- Chcia艂em odczeka膰, 偶eby si臋 przekona膰, jakie b臋d膮 efekty - rzek艂. - Co im si臋 uda odkry膰. Wiadomo艣膰 trafi艂a do serwis贸w agencyjnych, w telewizji pokazali wydobyty samoch贸d.

- O rety...

- Na zdj臋ciach wida膰 by艂o wyra藕nie, jak go wyci膮gaj膮 z dna jeziorka w kamienio艂omie. A w dzisiejszych gazetach pojawi艂y si臋 opisy wynik贸w bada艅 DNA znalezionych w nim szcz膮tk贸w.

- Nawet nie wiesz, jakie to podniecaj膮ce - rzuci艂a. - Szkoda, 偶e nie mog艂am tam by膰 razem z tob膮. Co jeszcze pisali w gazetach?

- No c贸偶, zrozumiale, 偶e podali tylko pewne fakty, a inne zataili. Mam te gazety przed sob膮. Pisz膮 w nich, 偶e wyniki bada艅 DNA wskazuj膮 na genetyczne pokrewie艅stwo szcz膮tk贸w znalezionych w samochodzie, co pozwala wnioskowa膰, 偶e jest to matka z synem.

- Ciekawe.

-Ale 偶adne badania nie potwierdzi艂y jeszcze, 偶e chodzi o krewnych Cynthii Archer. Policja, wci膮偶 opieraj膮c si臋 na poszlakach, wnioskuje jednak, 偶e s膮 to szcz膮tki Pqtricii Bigge i jej syna Todda, zaginionych przed dwudziestu pi臋ciu laty.

- Wi臋c nie uda艂o si臋 definitywnie ustali膰, kto poni贸s艂 艣mier膰 w tym samochodzie? - zapyta艂a.

- Niezupe艂nie.

- Chyba zdajesz sobie spraw臋, co oznaczaj膮 te poszlaki?

Mo偶esz w ten spos贸b narazi膰 sw贸j ty艂ek, zreszt膮 nie tylko ty...

- Tak, wiem, ale...

- Mimo wszystko zadziwia to, co potrafi dzisiejsza nauka, prawda? - rzek艂a znacznie 艂agodniejszym tonem.

- Owszem.

- Przecie偶 wtedy, gdy tw贸j ojciec i ja pozbywali艣my si臋 tego samochodu, nikt nawet nie s艂ysza艂 o badaniach DNA. A偶 nie chce si臋 wierzy膰, ile teraz znacz膮. Nie jeste艣 przez to zdenerwowany?

- Mo偶e troch臋 - odpar艂, g艂贸wnie po to, 偶eby jej si臋 przypodoba膰.

- Wiesz, 偶e ju偶 w dzieci艅stwie zamartwia艂e艣 si臋 z by艂e powodu? To ja zawsze musia艂am przejmowa膰 kontrol臋 nad sytuacj膮 i szuka膰 z niej wyj艣cia.

- No c贸偶, to pewnie dlatego, 偶e jeste艣 psychicznie silniejsza ode mnie.

- I tak uwa偶am, 偶e wspaniale si臋 spisa艂e艣. Jestem z ciebie bardzo dumna. Ju偶 nied艂ugo wr贸cisz do domu i mnie odzyskasz. Za nic w 艣wiecie nie chcia艂abym przegapi膰 takiej okazji.

Wr臋cz nie mog臋 si臋 doczeka膰, 偶eby zobaczy膰 jej min臋.

- I jak to wszystko znosisz? - zaciekawi艂a si臋 doktor Kinzler w czasie rozmowy z Cynthi膮. - M贸wi臋 o odkryciu zw艂ok twojej matki i brata.

- Sama nie wiem - odpar艂a. - Na pewno nie odebra艂am tego z ulg膮.

- Oczywi艣cie. 艢wietnie to rozumiem.

- Chyba zawa偶y艂 fakt, 偶e nie by艂o z nimi mojego ojca. Detektyw Wedmore uwa偶a, 偶e to w艂a艣nie on m贸g艂 ich zabi膰.

- Czy gdyby to si臋 okaza艂o prawd膮, znios艂aby艣 t臋 艣wiadomo艣膰? - zapyta艂a terapeutka.

Cynthi膮 przygryz艂a doln膮 warg臋 i zapatrzy艂a si臋 w okno zas艂oni臋te 偶aluzjami, jakby dysponowa艂a rentgenowskim wzrokiem i widzia艂a znajduj膮c膮 si臋 za nim autostrad臋. T臋 sesj臋 mieli艣my zaplanowan膮 od dawna, lecz z trudem uda艂o mi si臋 przekona 偶on臋, 偶eby jej nie odwo艂ywa膰. Ale teraz, gdy doktor Kinzler zacz臋艂a zadawa膰 tego rodzaju pytania, przysz艂o mi do g艂owy, 偶e jest to bardziej rozdrapywanie starych ran ni偶 pr贸ba ich gojenia, to te偶 po偶a艂owa艂em, 偶e tak twardo obstawa艂em przy swoim.

- Ju偶 si臋 pogodzi艂am ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e ojciec m贸g艂 by zupe艂nie kim艣 innym, ni偶 s膮dzi艂am - odpar艂a Cynthi膮. - Prze wa偶y艂o to, 偶e nie ma jego danych w bazach, zar贸wno ubezpiecze艅 spo艂ecznych, jak i praw jazdy. - Urwa艂a na kr贸tko. - Al teoria, 偶e to on m贸g艂 pope艂ni膰 morderstwo, zabi膰 matk臋 i Tedda... Nie chce mi si臋 w to wierzy膰.

- Ale jeste艣 przekonana, 偶e to on podrzuci艂 sw贸j kapelusz?

zapyta艂a Kinzler.

- Jest to bardzo prawdopodobne.

- Dlaczego ojciec mia艂by si臋 w艂amywa膰 do twojego domu, 偶eby zostawi膰 t臋 dwuznaczn膮 pami膮tk臋 i jeszcze napisa膰 na waszej maszynie list z informacjami oraz mapk膮 wskazuj膮c膮 miejsce zatopienia zw艂ok?

- Czy偶by... pr贸bowa艂 si臋 rozlicza膰 ze swojej przesz艂o艣ci?

Terapeutka wzruszy艂a ramionami.

- Pytam, co ty o tym s膮dzisz.

Klasyczna zagrywka psychoterapeutyczna, przemkn臋艂o mi przez my艣l.

- Sama nie wiem, jak to traktowa膰 - odpar艂a Cynthia. - Gdybym podejrzewa艂a, 偶e to wszystko jego sprawka, ten list, i w og贸le... uzna艂abym, 偶e chce si臋 oczy艣ci膰, 偶e to rodzaj wyznania winy. Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e ten, kto podrzuci艂 list, musia艂 by膰 w jaki艣 spos贸b zamieszany w 艣mier膰 mojej matki i brata, bo sk膮d zna艂by wszystkie szczeg贸艂y?

- To prawda - przyzna艂a doktor Kinzler.

- Z kolei detektyw Wedmore, chocia偶 rozmawia ze mn膮 tak, jakby by艂a prze艣wiadczona, 偶e to m贸j ojciec przed laty pope艂ni艂 zbrodni臋, chyba uwa偶a, 偶e sama napisa艂am ten list do siebie.

- Niewykluczone - mrukn臋艂a terapeutka. - A mo偶e s膮dzi, 偶e dzia艂a艂a艣 w zmowie z ojcem? Cho膰by dlatego, 偶e jego zw艂ok nie odnaleziono? No i ciebie nie by艂o w tym samochodzie razem z matk膮 i bratem.

Cynthia w zamy艣leniu skin臋艂a g艂ow膮.

- Wiem, 偶e przed laty policja mia艂a podejrzenia wobec mnie.

To znaczy... gdy nie uda艂o si臋 trafi膰 na 偶aden trop ani odnale藕膰 nikogo z moich bliskich, kto艣 pewnie uzna艂, 偶e niczego nie da si臋 wykluczy膰. St膮d te偶 zapewne pojawi艂a si臋 teoria, 偶e mog艂am pope艂ni膰 morderstwo do sp贸艂ki z Vince鈥檈m i 偶e razem ukryli艣my gdzie艣 zw艂oki. Mog艂a o tym 艣wiadczy膰 k艂贸tnia, w jak膮 tamtego wieczoru wda艂am si臋 z rodzicami.

- M贸wi艂a艣 mi, 偶e niewiele pami臋tasz z tamtej nocy - odpar艂a Kinzler. - Czy s膮dzisz, 偶e jest mo偶liwe, 偶e wiesz o pewnych rzeczach, tylko pod艣wiadomie zepchn臋艂a艣 je w niepami臋膰? Zdarza si臋, 偶e niekt贸rych swoich pacjent贸w kieruj臋 do zaufanego specjalisty od terapii hipnotycznej.

- Niczego nie spycham pod艣wiadomie w niepami臋膰. Film mi si臋 urwa艂. Wr贸ci艂am pijana. By艂am m艂oda. I g艂upia. Wr贸ci艂am do domu i pad艂am. Ockn臋艂am si臋 nast臋pnego dnia rano. - Unios艂a obie r臋ce w obronnym ge艣cie, po czym spu艣ci艂a je na kolana. - Nie mog艂abym pope艂ni膰 morderstwa, nawet gdybym chcia艂a. Nie by艂am do tego zdolna. - Westchn臋艂a g艂o艣no. - Pani mi nie wierzy?

- Oczywi艣cie, 偶e wierz臋. - Po chwili terapeutka poprosi艂a 艂agodnym tonem: - Opowiedz mi co艣 wi臋cej o stosunkach, jakie 艂膮czy艂y ci臋 z ojcem.

- W zasadzie niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂y. Czasami dochodzi艂o do k艂贸tni, ale najcz臋艣ciej nie藕le si臋 rozumieli艣my. Wydaje mi si臋... - zn贸w urwa艂a na chwil臋 - ...偶e on mnie kocha艂. Powiedzia艂abym nawet, 偶e bardzo mnie kocha艂.

- Bardziej ni偶 pozosta艂ych cz艂onk贸w rodziny?

- Co pani przez to rozumie?

- No c贸偶, gdyby by艂 zdolny do tego, 偶eby zabi膰 twoj膮 matk臋 i brata, to czemu nie mia艂by zabi膰 tak偶e ciebie?

- Nie wiem. Zreszt膮, jak ju偶 m贸wi艂am, nie wierz臋, 偶e on to zrobi艂... Nawet nie umiem wyt艂umaczy膰, sk膮d si臋 bierze to prze艣wiadczenie. Ale nie wierz臋, 偶eby m贸j ojciec by艂 zdolny do pope艂nienia takiej zbrodni. Nie m贸g艂by zabi膰 matki. A ju偶 w 偶adnym razie nie zabi艂by swojego syna, czyli mojego brata. Wie pani dlaczego? Nie tylko dlatego, 偶e nas kocha艂. Nie by艂by zdolny do pope艂nienia tak potwornej zbrodni, poniewa偶 by艂 za s艂aby.

To zdanie przyku艂o moj膮 uwag臋.

- By艂 bardzo sympatycznym cz艂owiekiem... cho膰 idiotycznie to brzmi, gdy si臋 m贸wi o swoim ojcu... Ale nie wierz臋, aby by艂 zdolny do tego, 偶eby si臋 zmusi膰 do pope艂nienia tak odra偶aj膮cej zbrodni.

- Nie bardzo rozumiem, do czego ma nas doprowadzi膰 ta rozmowa - wtr膮ci艂em.

- Wiemy, 偶e pa艅ska 偶ona jest bardzo zaniepokojona ostatnimi odkryciami w tej sprawie - wycedzi艂a psychoterapeutka, nawet nie podnosz膮c g艂osu, ale zarazem demonstruj膮c, 偶e wkurzy艂a j膮 moja uwaga. - Pr贸buj臋 tylko pom贸c jej si臋 pogodzi膰 z rzeczywisto艣ci膮.

- My艣licie, 偶e mog膮 mnie aresztowa膰?

- S艂ucham? - zdziwi艂a si臋 doktor Kinzler.

- Co takiego? - zapyta艂em.

- My艣licie, 偶e detektyw Wedmore nie mo偶e mnie aresztowa膰? - ci膮gn臋艂a moja 偶ona. - A je艣li nabierze przekonania, 偶e mia艂am co艣 wsp贸lnego z tym zab贸jstwem? Je艣li uzna, 偶e jestem jedyn膮 osob膮, kt贸ra mog艂a wiedzie膰 na pewno, co jest na dnie jeziorka w kamienio艂omie? Gdybym zosta艂a aresztowana, jak by艣 to wyja艣ni艂 Grace? Kto by si臋 ni膮 zaopiekowa艂, gdybym wyl膮dowa艂a za kratkami? Potrzebny jest jej kontakt z matk膮.

- Kochanie... - Ledwie si臋 powstrzyma艂em od uwagi, 偶e przecie偶 Grace ma jeszcze mnie, gdy偶 to by 艣wiadczy艂o, 偶e moim zdaniem omawiany scenariusz zdarze艅 jest nie tylko prawdopodobny, ale wr臋cz nieuchronny.

- Je艣li mnie aresztuj膮, nikt ju偶 nie b臋dzie stara艂 si臋 dotrze膰 do prawdy - ci膮gn臋艂a zdesperowana Cynthia.

- Wybij to sobie z g艂owy - uci膮艂em kr贸tko. - 呕eby ci臋 aresztowa膰, policja musia艂aby zyska膰 przes艂anki, 偶e macza艂a艣 palce we wszystkim, tak偶e w zab贸jstwie ciotki Tess, a mo偶e nawet w morderstwie Abagnalla. Bo teraz nie ulega ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e wszystkie zdarzenia musz膮 by膰 jako艣 ze sob膮 powi膮zane. To lu藕ne elementy tej samej uk艂adanki. Maj膮 ze sob膮 co艣 wsp贸lnego.

Tylko my jeszcze nie wiemy co.

- Ciekawa jestem, co wie o tej sprawie Vince - odrzek艂a Cynthia. - Chcia艂abym si臋 dowiedzie膰, czy kto艣 z nim ostatnio rozmawia艂.

- Abagnall powiedzia艂, 偶e go odszuka - przypomnia艂em jej. - Nie pami臋tasz, 偶e podczas naszego ostatniego spotkania oznajmi艂, 偶e b臋dzie musia艂 si臋 bli偶ej przyjrze膰 jego dzia艂alno艣ci?

Doktor Kinzler, chc膮c zwr贸ci膰 na siebie uwag臋, wtr膮ci艂a:

- Uwa偶am, 偶e nie powinni艣my czeka膰 a偶 dw贸ch tygodni do nast臋pnej sesji. - M贸wi膮c to, wpatrywa艂a si臋 w Cynthi臋, nie we mnie.

- Tak, oczywi艣cie - odpowiedzia艂a moja 偶ona w zamy艣leniu. - Oczywi艣cie.

Przeprosi艂a i wysz艂a do 艂azienki.

- Jej ciotka Tess Berman rozmawia艂a z pani膮 kilkakrotnie - zwr贸ci艂em si臋 do terapeutki.

Unios艂a brwi.

- Owszem.

- Co chcia艂a z pani膮 om贸wi膰?

- W normalnych okoliczno艣ciach nie rozmawiam z pacjentami o innych pacjentach, ale w wypadku Tess Berman po prostu nie ma o czym rozmawia膰. Rzeczywi艣cie, by艂a u mnie par臋 razy, ale nawet si臋 przede mn膮 nie otworzy艂a. Mia艂am wra偶enie, 偶e traktuje mnie z pogard膮.

Kochana Tess.

Kiedy wr贸cili艣my do domu, na automatycznej sekretarce by艂o nagranych a偶 dziesi臋膰 wiadomo艣ci, a wszystkie od r贸偶nych dziennikarzy i reporter贸w. Paula z Deadline zostawi艂a d艂ug膮 i niezbyt sympatyczn膮 wypowied藕, oznajmi艂a bowiem, 偶e Cynthia jest winna jej wiernym widzom drug膮 wizyt臋 w programie ze wzgl臋du na ostatnie odkrycia. Prosi艂a tylko, 偶eby wyznaczy膰 miejsce i termin, a na pewno zjawi si臋 na to spotkanie z ca艂膮 swoj膮 ekip膮.

Popatrzy艂em z uznaniem, jak 偶ona kasuje t臋 wiadomo艣膰. Nie by艂a ani troch臋 podenerwowana czy zmieszana. Bez wahania szybkim ruchem wcisn臋艂a klawisz kasowania.

- Tym razem si臋 nie pomyli艂a艣 - wyrwa艂o mi si臋 mimo woli.

- S艂ucham? - zapyta艂a, ogl膮daj膮c si臋 na mnie.

- Nic takiego - b膮kn膮艂em.

- Co chcia艂e艣 przez to powiedzie膰, 偶e tym razem si臋 nie pomyli艂am?

- Niewa偶ne. Nie mia艂em na my艣li niczego konkretnego.

- Chodzi艂o ci o to, 偶e skasowa艂am t臋 wiadomo艣膰?

- Powiedzia艂em, 偶e niewa偶ne.

- Robisz aluzje do tamtego ranka, kiedy odebra艂am zagadkowy telefon, a potem omy艂kowo wykasowa艂am rejestr po艂膮cze艅. Ju偶 ci m贸wi艂am, jak do tego dosz艂o. By艂am w szoku.

- Nie w膮tpi臋.

- Ty chyba nawet nie wierzysz, 偶e kto艣 wtedy do mnie dzwoni艂, prawda?

- Dlaczego mia艂bym nie wierzy膰?

- Przecie偶 gdybym nie odebra艂a tego telefonu, a potem nie dosta艂a mejla, musia艂abym to wszystko wymy艣li膰, prawda? I podejrzewasz nawet, 偶e sama napisa艂am ten list na twojej maszynie?

- Niczego takiego nie powiedzia艂em.

Cynthia podesz艂a bli偶ej i oskar偶ycielskim gestem wymierzy艂a palec w moj膮 pier艣.

- Jak mam d艂u偶ej przebywa膰 tu, pod tym dachem, skoro nie mam absolutnej pewno艣ci, 偶e mog臋 na tobie polega膰? I w pe艂ni ci ufa膰? Nie chc臋, 偶eby艣 patrzy艂 na mnie wilkiem i we wszystkim, co robi臋, doszukiwa艂 si臋 ukrytych motyw贸w.

- Niczego si臋 nie doszukuj臋.

- Wi臋c powiedz mi to teraz, prosto w oczy. Powiedz, 偶e mi wierzysz, 偶e jeste艣 pewien, i偶 nie przy艂o偶y艂am r臋ki do ca艂ej tej historii.

Przysi臋gam, 偶e chcia艂em to powiedzie膰, ale moje sekundowe zawahanie wystarczy艂o, 偶eby Cynthia odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i wysz艂a.

Kiedy tego wieczoru wszed艂em do ton膮cej w ciemno艣ci sypialni Grace, spodziewa艂em si臋, 偶e jak zwykle patrzy przez teleskop w niebo, jednak偶e le偶a艂a ju偶 w 艂贸偶ku. Tyle 偶e nie spa艂a.

- A c贸偶 to si臋 sta艂o, 偶e ju偶 jeste艣 w po艣cieli? - zapyta艂em, siadaj膮c na brzegu 艂贸偶ka i g艂aszcz膮c j膮 po g艂owie.

Nie odpowiedzia艂a.

- S膮dzi艂em, 偶e b臋dziesz wypatrywa膰 asteroid. Czy偶by艣 ju偶 sko艅czy艂a?

- Nie chcia艂o mi si臋 - odpar艂a bardzo cicho, ledwie s艂yszalnie.

- Przesta艂a艣 si臋 martwi膰 zagro偶eniem z ich strony? - zapyta艂em.


- Zgadza si臋.

- Zatem w najbli偶szym czasie 偶adna nie spadnie na Ziemi臋, prawda? - powiedzia艂em, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. - Przyznaj臋, 偶e to bardzo dobra wiadomo艣膰.

- Mog膮 sobie spada膰 - b膮kn臋艂a Grace, odwracaj膮c si臋 ty艂em. - Nic mnie to nie obchodzi.

- Dlaczego tak m贸wisz, kochanie?

- Bo wszyscy jeste艣cie bez przerwy tacy smutni.

- Ach, rozumiem. Wiesz, kochanie, mieli艣my ostatnio bardzo trudny okres.

- Dlatego jest mi wszystko jedno, czy spadnie asteroida, czy nie. To i tak nie przywr贸ci 偶ycia cioci Tess. Ludzie bez przerw umieraj膮 z r贸偶nych powod贸w. Gin膮 w wypadkach samochodowych. Topi膮 si臋 w wodzie. A czasami to inni ludzie ich zabijaj膮.

- Masz racj臋.

- A mama zachowuje si臋 tak, jakby stale nam co艣 grozi艂o. Ani razu nawet nie spojrza艂a przez m贸j teleskop. Uwa偶a, 偶e co艣 si臋 zbli偶a, co zrobi nam krzywd臋, lecz to nie b臋dzie nic z kosmosu.

- Nigdy nie dopu艣cimy, 偶eby sta艂o ci si臋 co艣 z艂ego - powiedzia艂em. - Oboje bardzo ci臋 kochamy.

Nie zareagowa艂a.

- Mnie si臋 jednak zdaje, 偶e warto rzuci膰 okiem na niebo. - Wsta艂em i kl臋kn膮艂em przy teleskopie. - Pozwolisz, 偶e popatrz臋 przez chwil臋?

- Daj sobie siana - mrukn臋艂a.

Gdyby 艣wiat艂o by艂o zapalone, na pewny by zauwa偶y艂a, 偶e nie pu艣ci艂em tego mimo uszu. Nie odezwa艂em si臋 jednak.

- W porz膮dku - rzek艂em, zajmuj膮c wygodniejsz膮 pozycj臋.

Oczywi艣cie najpierw zerkn膮艂em za okno, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e nikt nas nie obserwuje z ulicy, dopiero potem przytkn膮艂em oko do okulary teleskopu. Podnios艂em go nieco wy偶ej i przed moimi oczami gwiazdy przesun臋艂y si臋 gwa艂townie jak w czo艂贸wce Star Treka.

- Popatrzymy w tamtym kierunku - powiedzia艂em, zaciskaj膮c palce na tubusie, kt贸ry nagle zeskoczy艂 z p臋kni臋tego mocowania, spad艂 na pod艂og臋 i potoczy艂 si臋 pod biurko Grace.

- Przecie偶 ci m贸wi艂am, tato, 偶e to kupa z艂omu - podsumowa艂a.

Cynthi臋 tak偶e zasta艂em ju偶 w 艂贸偶ku, z ko艂dr膮 naci膮gni臋t膮 wysoko, a偶 do ucha, opatulon膮 niczym w kokonie. Oczy mia艂a zamkni臋te, chocia偶 by艂em pewny, 偶e nie 艣pi. Po prostu nie chcia艂a ze mn膮 rozmawia膰.

Rozebra艂em si臋 do bokserek, umy艂em z臋by i w艣lizgn膮艂em si臋 obok niej pod ko艂dr臋. Na nocnym stoliku le偶a艂 stary egzemplarz magazynu 鈥濰arper鈥檚鈥. Si臋gn膮艂em po niego i otworzy艂em na ko艅cu, 偶eby zajrze膰 do spisu tre艣ci, ale nie mog艂em si臋 skoncentrowa膰.

Od艂o偶y艂em pismo, zgasi艂em lampk臋 i u艂o偶y艂em si臋 na boku, ty艂em do 偶ony.

- P贸jd臋 si臋 po艂o偶y膰 z Grace - powiedzia艂a.

- Jak sobie 偶yczysz - mrukn膮艂em w poduszk臋, nie ogl膮daj膮c si臋 na ni膮. - Cynthia, kocham ci臋. Oboje kochamy si臋 nawzajem. To, co si臋 teraz dzieje, niepotrzebnie wdziera si臋 mi臋dzy nas, rozdziela nas. Powinni艣my opracowa膰 jaki艣 plan, obmy艣li膰 spos贸b, kt贸ry pozwoli艂by nam wsp贸lnie z tego wyj艣膰.

Wysun臋艂a si臋 spod ko艂dry bez s艂owa. Klin 艣wiat艂a z korytarza rozwar艂 si臋 na suficie, po czym zgas艂, gdy zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Doskonale, pomy艣la艂em. By艂em zanadto zm臋czony, 偶eby wszczyna膰 od nowa k艂贸tni臋, 偶eby pr贸bowa膰 za艂agodzi膰 sytuacj臋.

Niemal od razu zasn膮艂em.

A kiedy wsta艂em rano, Cynthii z Grace ju偶 nie by艂o.

Nie zdziwi艂a mnie nieobecno艣膰 偶ony w 艂贸偶ku, gdy si臋 obudzi艂em o wp贸艂 do si贸dmej. Nawet kiedy si臋 nie k艂贸cili艣my, cz臋sto zasypia艂a u boku Grace i sp臋dza艂a ca艂膮 noc z c贸rk膮. Dlatego nie od razu podrepta艂em na koniec korytarza, by zajrze膰 do dzieci臋cej sypialni.

Wsta艂em, wci膮gn膮艂em d偶insy i w przyleg艂ej 艂azience obmy艂em twarz zimn膮 wod膮. Nie wygl膮da艂em najlepiej. Niepokoje zwi膮zane z wydarzeniami kilku ostatnich tygodni zbiera艂y 偶niwo. Pod oczami mia艂em wielkie ciemne worki i chyba schud艂em kilka kilogram贸w. To ostatnie za bardzo mnie nie martwi艂o, chocia偶 zdecydowanie wola艂bym osi膮gn膮膰 to samo, realizuj膮c jaki艣 plan niezwi膮zany z powa偶nym stresem. Oczy mia艂em nieco zaczerwienione, poza tym doszed艂em do wniosku, 偶e przyda艂aby mi si臋 wizyta u fryzjera.

M贸j r臋cznik wisia艂 na wieszaku od strony okna wychodz膮cego na podjazd od frontu i kiedy po niego si臋ga艂em, uderzy艂o mnie, 偶e 艣wiat wygl膮da jako艣 inaczej ni偶 zazwyczaj. W szczelinach mi臋dzy 偶aluzjami zwykle dominowa艂a biel i czer艅 艂amana kolorami naszych dw贸ch samochod贸w. Ale tego dnia poza plam膮 srebrzystego lakieru by艂a jedynie czer艅 asfaltu.

Rozchyli艂em szerzej listewki 偶aluzji. Samochodu Cynthii nie by艂o przed domem.

Wymamrota艂em co艣 w rodzaju:

- Co jest, do jasnej...

Pobieg艂em na koniec korytarza, boso i bez koszuli, i gwa艂townie otworzy艂em drzwi pokoju Grace. Ma艂a nigdy nie wstawa艂a tak wcze艣nie, o tej porze zazwyczaj jeszcze smacznie spa艂a.

Ale tym razem 艂贸偶ko by艂o puste, a po艣ciel zsuni臋ta w k膮t.

W pierwszej chwili mia艂em ochot臋 ze szczytu schod贸w wykrzykn膮膰 imi臋 Cynthii albo Grace, ale szybko uzmys艂owi艂em sobie, 偶e jest bardzo wcze艣nie i je艣li pozosta艂 w domu kto艣 opr贸cz mnie, zapewne 艣pi w najlepsze i nie warto go budzi膰.

Zajrza艂em wi臋c do gabinetu, w kt贸rym nikogo nie by艂o, i pogna艂em na d贸艂, do kuchni.

Wszystko wygl膮da艂o dok艂adnie tak, jak wczorajszego wieczoru. Naczynia pozmywane, talerze pochowane. Nikt jeszcze nie jad艂 艣niadania przed wyj艣ciem z domu.

Otworzy艂em drzwi od piwnicy i ju偶 bez wyrzut贸w sumienia zawo艂a艂em:

-Cyn!

Uprzytomni艂em sobie, 偶e to czysta g艂upota, skoro nie ma jej samochodu na podje藕dzie, ale mimo 偶e w g艂臋bi ducha czu艂em, 偶e to nie ma sensu, dzia艂a艂em chyba z prze艣wiadczeniem, 偶e kto艣 musia艂 nam ukra艣膰 samoch贸d.

- Jeste艣 tam?! - Odczeka艂em chwil臋, po czym zawo艂a艂em: - Grace!

Kiedy otworzy艂em drzwi frontowe, ujrza艂em le偶膮c膮 na ganku porann膮 gazet臋. I jako艣 nie mog艂em otrz膮sn膮膰 si臋 z przeczucia, 偶e prze偶ywam analogiczny epizod, jak kiedy艣 moja 偶ona.

Tyle 偶e tego dnia, w odr贸偶nieniu od poranka sprzed dwudziestu pi臋ciu lat, czeka艂a na mnie wiadomo艣膰.

Kartka z艂o偶ona we dwoje sta艂a pionowo, wci艣ni臋ta mi臋dzy solniczk臋 i pieprzniczk臋 na kuchennym stole. Chwyci艂em j膮 i rozpostar艂em. Od razu rozpozna艂em charakter pisma Cynthii.

List by艂 nast臋puj膮cej tre艣ci:

Terry, wyje偶d偶am.

Nie wiem dok膮d ani na jak d艂ugo. Po prostu nie wytrzymam w tym domu ani minuty d艂u偶ej.

Nie mam do ciebie 偶alu, ale kiedy zobaczy艂am niepewno艣膰 w twoim spojrzeniu, serce mi p臋k艂o. Mam wra偶enie, 偶e odchodz臋 od zmys艂贸w, poniewa偶 nikt mi nie wierzy.

艢wietnie wiem, 偶e Wedmore te偶 nie jest przekonana, co o tym wszystkim s膮dzi膰.

Boj臋 si臋 my艣le膰, co b臋dzie dalej. Kto jeszcze w艂amie si臋 do naszego domu? Kto b臋dzie nas obserwowa艂 wieczorami z ulicy? Kto nast臋pny zginie?

Nie chc臋, 偶eby to by艂a Grace. Dlatego zabieram j膮 ze sob膮. Nie w膮tpi臋, 偶e potrafisz si臋 o siebie zatroszczy膰. A kto wie? Mo偶e moja nieobecno艣膰 przywr贸ci ci poczucie bezpiecze艅stwa?

Chcia艂abym wszcz膮膰 poszukiwania ojca, ale nie mam poj臋cia, od czego zacz膮膰. Jestem przekonana, 偶e on 偶yje.

Mo偶e w艂a艣nie to odkry艂 detektyw Abagnall, kiedy postanowi艂 zainteresowa膰 si臋 bli偶ej Vince鈥檈m. W tej sprawie nic nie wiemy.

W ka偶dym razie chwilowo musz臋 zaczerpn膮膰 g艂臋bszego oddechu. No i b臋d臋 mia艂a okazj臋 zacie艣ni膰 wi臋zi z c贸rk膮, gdy nic innego nie b臋dzie nam zak艂贸ca艂o naszych wzajemnych relacji.

Nie zamierzam te偶 zbyt cz臋sto w艂膮cza膰 kom贸rki. Dobrze wiem, 偶e na podstawie sygna艂u 艂atwo jest okre艣li膰 miejsce pobytu. Lecz od czasu do czasu b臋d臋 ods艂uchiwa艂a nagrane wiadomo艣ci g艂osowe. Mo偶e na pewnym etapie poczuj臋 ch臋膰 rozmowy z tob膮, ale na razie nie jest mi to potrzebne.

Zadzwo艅 do szko艂y i powiedz, 偶e Grace przez jaki艣 czas nie b臋dzie chodzi艂a na zaj臋cia. Nie b臋d臋 dzwoni艂a do sklepu. Niech Pamela my艣li, co chce.

Nie szukaj nas.

Nadal ci臋 kocham, wola艂abym jednak, 偶eby艣 nie znalaz艂 nas za wcze艣nie.

Cynthia Przeczyta艂em t臋 wiadomo艣膰 trzy, mo偶e cztery razy, po czy przysun膮艂em sobie telefon i wybra艂em numer jej kom贸rki, ni bacz膮c na to, co napisa艂a. Od razu w艂膮czy艂a si臋 poczta g艂osowa powiedzia艂em:

- Jezu... Cyn, zadzwo艅 do mnie.

Zaraz jednak z w艣ciek艂o艣ci膮 cisn膮艂em s艂uchawk臋 na wide艂ki i wrzasn膮艂em na ca艂y g艂os:

- Jasna cholera! Niech to szlag trafi!

Kilka razy obszed艂em kuchni臋 dooko艂a, nie maj膮c poj臋cia, co dalej robi膰. Otworzy艂em drzwi i wci膮偶 w samych d偶insach wyszed艂em na koniec podjazdu i wyjrza艂em na ulic臋, jak gdybym jakim艣 magicznym sposobem potrafi艂 okre艣li膰, w kt贸r膮 stron臋 pojecha艂y Cynthia i Grace. Zaraz jednak wr贸ci艂em do domu, ponownie chwyci艂em s艂uchawk臋 i jak w transie wybra艂em numer, pod kt贸ry zawsze dzwoni艂em w trudnych chwilach, gdy chcia艂em porozmawia膰 z kim艣, kro kocha艂 Cynthi臋 nie mniej ni偶 ja.

Oczywi艣cie by艂 to numer Tess.

Dopiero po trzecim sygnale, kiedy wci膮偶 nikt nie odbiera艂, u艣wiadomi艂em sobie, co wyrabiam najlepszego, tote偶 przerwa艂em po艂膮czenie, usiad艂em przy kuchennym stole i zacz膮艂em szlocha膰. Opar艂em 艂okcie na brzegu sto艂u, ukry艂em twarz w d艂oniach i da艂em upust swoim emocjom.

Nie wiem, jak d艂ugo tak siedzia艂em, sam, przy pustym stole w kuchni, nie wycieraj膮c nawet 艂ez sp艂ywaj膮cych mi po twarzy.

Chyba do czasu, kiedy po prostu wyp艂aka艂em ostatnie 艂zy.

Wtedy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e staj臋 wobec wobec konieczno艣ci podj臋cia jakich艣 dzia艂a艅.

Wr贸ci艂em do sypialni i sko艅czy艂em si臋 ubiera膰. Bez przerwy musia艂em w my艣lach powtarza膰 sobie kilka rzeczy.

Po pierwsze, 偶e Cynthii i Grace nic nie grozi. W ko艅cu nie zosta艂y porwane ani nic w tym rodzaju. A po drugie, nie umia艂em sobie wyobrazi膰, aby moja 偶ona dopu艣ci艂a do tego, by co艣 z艂ego przydarzy艂o si臋 naszej c贸rce, bez wzgl臋du na to, jak bardzo by艂a na mnie z艂a.

Przecie偶 kocha艂a Grace.

Ale co o tym wszystkim my艣la艂a nasza c贸rka? Matka zapewne wyci膮gn臋艂a j膮 z 艂贸偶ka w 艣rodku nocy, kaza艂a si臋 spakowa膰, po czym wykrad艂y si臋 razem z domu, tak 偶eby ojciec niczego nie s艂ysza艂.

I Nie w膮tpi艂em, 偶e w g艂臋bi serca Cynthia jest przekonana, 偶e post臋puje s艂usznie. Ale pope艂nia艂a powa偶ny b艂膮d, przede wszystkim dlatego, 偶e nara偶a艂a Grace na niepotrzebne traumatyczne przej艣cia.

I pewnie z tego powodu postanowi艂em zlekcewa偶y膰 pro艣b臋 Cynthii, 偶eby ich nie szuka膰.

Grace by艂a tak偶e moj膮 c贸rk膮. T臋skni艂em za ni膮. I nie wyobra偶a艂em sobie, bym m贸g艂 zrezygnowa膰 z poszukiwa艅. I z pr贸by naprawienia stosunk贸w z moj膮 偶on膮 r贸wnie偶.

Poszpera艂em w regale, znalaz艂em map臋 drogow膮 Nowej Anglii wraz ze stanem Nowy Jork i rozpostar艂em j膮 na stole w kuchni.

Pochodzi艂a jeszcze z czas贸w, kiedy powszechna by艂a wiara w s艂owo drukowane, a nie tylko w to, co si臋 wy艣wietla na ekranie.

Wodzi艂em wzrokiem od Portland a偶 do Providence na po艂udniu i od Bostonu na zach贸d do Buffalo, zadaj膮c sobie w my艣lach pytanie, dok膮d mog艂a pojecha膰 Cynthia. Nast臋pnie skoncentrowa艂em si臋 na granicy Connecticut z Massachusetts, przy kt贸rej le偶a艂o Otis, a niedaleko stary kamienio艂om. Nie chcia艂o mi si臋 wierzy膰, aby pojecha艂a w艂a艣nie tam. Na pewno nie z Grace. Bo i czego chcia艂by w ten spos贸b dowie艣膰? Co mog艂a jej przynie艣膰 powt贸rna podr贸偶 w tamten rejon?

P贸藕niej wzrok m贸j pad艂 na miasteczko Sharon, sk膮d pochodzi艂a Connie Gormley, dziewczyna zabita w upozorowanym wypadku na poboczu autostrady, ale i ten cel podr贸偶y nie mia艂 wed艂ug mnie 偶adnego sensu. Cynthia nie przywi膮zywa艂a wi臋kszej wagi do tre艣ci notatki wyci臋tej z gazety przez jej ojca, na pewno nie traktowa艂a jej tak, jak ja. Nie wyobra偶a艂em sobie, by mog艂a wyruszy膰 w tamtym kierunku.

Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e nie znajd臋 wskaz贸wek na mapie, 偶e powinienem si臋 skoncentrowa膰 na nazwiskach ludzi z jej przesz艂o艣ci. Oczywi艣cie ludzi, do kt贸rych mog艂aby si臋 zwr贸ci膰 w takiej trudnej chwili o pomoc czy rad臋.

Przeszed艂em do saloniku, gdzie na stole wci膮偶 sta艂y dwa pude艂ka po butach wype艂nione jej pami膮tkami. Przez wydarzenia kilku ostatnich tygodni w og贸le nie wr贸ci艂y na swoje zwyk艂e miejsce na dnie szafy w naszej sypialni.

Zacz膮艂em wy艂awia膰 na chybi艂 trafi艂 wycinki prasowe, paragony i rachunki, kt贸re jednak偶e nic mi nie m贸wi艂y. W moich oczach przypomina艂y lu藕ne kawa艂ki wielkiego puzzla, pozornie wcale do siebie niepasuj膮ce.

Wr贸ci艂em do kuchni i zadzwoni艂em pod domowy numer Roi艂y鈥檈go. By艂o jeszcze za wcze艣nie na to, 偶eby wyszed艂 do szko艂y. Odebra艂a Millicent.

- Cze艣膰, Terry. Co si臋 dzieje? Czy偶by艣 dzisiaj te偶 nie m贸g艂 przyj艣膰?

- Rolly da艂 mi ju偶 wolne do ko艅ca tygodnia. Millie, nie mia艂a艣 przypadkiem wiadomo艣ci od Cynthii?

- Od Cynthii? Nie. Co si臋 sta艂o, Terry? Nie ma jej w domu?

- Wyjecha艂a. I zabra艂a ze sob膮 Grace.

- Zawo艂am Rolly鈥檈go.

Us艂ysza艂em stuk odk艂adanej s艂uchawki, a po paru sekundach rozleg艂 si臋 g艂os Rolly鈥檈go.

- Cynthia wyjecha艂a?

- Tak. Nie wiem, co robi膰.

- Cholera. A chcia艂em do niej dzisiaj zadzwoni膰 i zapyta膰, jak si臋 czuje, mo偶e ma ochot臋 ze mn膮 pogada膰. Nie powiedzia艂a, dok膮d si臋 wybiera?

- Gdybym wiedzia艂, dok膮d pojecha艂a, Rolly, nie dzwoni艂bym do ciebie o tak cholernej porze.

- Tak, jasne... Jezu, nie wiem, co powiedzie膰. Z jakiego powodu wyjecha艂a? Pok艂贸cili艣cie si臋 czy jak?

- Co艣 w tym rodzaju. Spieprzy艂em spraw臋. A ona bierze teraz wszystko do siebie. Nie czu艂a si臋 tu bezpieczna i postanowi艂a uchroni膰 Grace. Ale to chyba nie najlepsza metoda zapewnienia sobie bezpiecze艅stwa. Pos艂uchaj, gdyby si臋 do was odezwa艂a albo pokaza艂a, dajcie mi zna膰, dobrze?

- Tak, pewnie - odpar艂 Rolly. -1 zadzwo艅, jak j膮 odnajdziesz.

Nast臋pnie zadzwoni艂em do gabinetu doktor Kinzler. By艂 leszcze zamkni臋ty, zostawi艂em wi臋c wiadomo艣膰 na automatycznej sekretarce. Powiedzia艂em, 偶e Cynthia zagin臋艂a, i poprosi艂em 0 kontakt, po czym podyktowa艂em oba swoje numery, domowy i kom贸rki.

Ostatni膮 osob膮, kt贸ra przysz艂a mi do g艂owy, by艂a Rona Wedmore. Zastanawia艂em si臋 chwil臋 i doszed艂em do wniosku, 偶e lepiej jej nie alarmowa膰. Przynajmniej z mojego punktu widzenia nie by艂a ca艂kiem po naszej stronie. Wydawa艂o mi si臋, 偶e rozumiem motywacj臋 mojej 偶ony do znikni臋cia, nie by艂em jednak pewien, czy tak samo zrozumia艂aby j膮 艣ledcza.

I wtedy przysz艂o mi do g艂owy jeszcze jedno nazwisko. Nigdy nie spotka艂em tego cz艂owieka, nigdy z nim nie rozmawia艂em, nie mia艂em nawet poj臋cia, jak wygl膮da. Ale jego nazwisko wielokrotnie przewija艂o si臋 w tej sprawie.

Mo偶e wi臋c nadesz艂a pora, 偶eby porozmawia膰 w cztery oczy z Vince鈥檈m Flemingiem.

Gdybym zdecydowa艂 si臋 zadzwoni膰 do detektyw Wedmore, m贸g艂bym j膮 zapyta膰 wprost, gdzie szuka膰 Vince鈥檃 Fleminga, i w ten spos贸b zaoszcz臋dzi膰 troch臋 czasu. Powiedzia艂a przecie偶, 偶e jego nazwisko nie jest jej obce. Wed艂ug Abagnalla, kartoteka Fleminga obejmuje rozmaite przest臋pstwa. Podobno mia艂 nawet sw贸j udzia艂 w krwawym odwecie po zab贸jstwie jego ojca na pocz膮tku lat dziewi臋膰dziesi膮tych. Istnia艂o spore prawdopodobie艅stwo, 偶e policja 艣ledcza b臋dzie wiedzia艂a, gdzie szuka膰 kogo艣 takiego.

Ale mimo to nie chcia艂em rozmawia膰 z Wedmore.

W艂膮czy艂em komputer i zapu艣ci艂em przeszukiwanie sieci z has艂ami Vince Fleming oraz Milford. Znalaz艂em kilka wzmianek na jego temat w prasie z New Haven z ostatnich kilku lat, w tym jeden obszerniejszy artyku艂 dotycz膮cy oskar偶enia Fleminga o napa艣膰 i pobicie. U偶y艂 czyjej艣 twarzy do otwarcia butelki piwa, a zosta艂 oczyszczony z zarzut贸w, gdy偶 poszkodowany zdecydowa艂 si臋 wycofa膰 oskar偶enie. By艂em got贸w si臋 za艂o偶y膰, 偶e za t膮 histori膮 kry艂o si臋 co艣 wi臋cej, lecz internetowa wersja gazety nie podawa艂a 偶adnych szczeg贸艂贸w.

W innej notatce Vince Fleming by艂 tylko wymieniany jako osoba stoj膮ca pono膰 za rozbitym gangiem z艂odziei samochod贸w z po艂udniowego Connecticut. W ka偶dym razie by艂 w艂a艣cicielem du偶ego warsztatu samochodowego w przemys艂owej cz臋艣ci miasta. Do artyku艂u do艂膮czono zdj臋cie, ale kiepskiej jako艣ci, nieco zamazane i ziarniste, zrobione prawdopodobnie ukradkiem Przez fotografa niechc膮cego, 偶eby fotografowany obiekt go zauwa偶y艂. Przedstawia艂o m臋偶czyzn臋 wchodz膮cego do baru o nazwie U Mike鈥檃.

Nigdy tam nie by艂em, ale wiedzia艂em, gdzie si臋 znajduje.

Si臋gn膮艂em po ksi膮偶k臋 telefoniczn膮, otworzy艂em j膮 na 偶贸艂tych kartkach z reklamami i odszuka艂em kilka stron zawieraj膮cych wy艂膮cznie adresy warsztat贸w zajmuj膮cych si臋 wyklepywaniem i lakierowaniem wgniecionej karoserii. Przebieg艂em wzrokiem ich nazwy, ale na pierwszy rzut oka trudno by艂o powiedzie膰, kt贸re z nich mog膮 nale偶e膰 do Fleminga. W ka偶dym razie nie znalaz艂em 偶adnego Vince鈥檚 Auto Body ani Fleming鈥檚 Fender Repair.

Mia艂em wi臋c do wyboru albo zacz膮膰 obdzwania膰 wszystkie warsztaty w Milford i okolicy, albo spr贸bowa膰 popyta膰 o Vince鈥檃 Fleminga w barze U Mike鈥檃. Liczy艂em na to, 偶e znajd臋 tam kogo艣, kto przynajmniej naprowadzi mnie na w艂a艣ciw膮 drog臋, poda nazw臋 warsztatu, w kt贸rym, je艣li wierzy膰 gazetom, ludzie Fleminga od czasu do czasu rozbierali skradzione samochody na cz臋艣ci.

Nie by艂em specjalnie g艂odny, tylko przez rozs膮dek postanowi艂em zrobi膰 sobie 艣niadanie. W艂o偶y艂em dwie kromki chleba do tostera i zjad艂em grzanki z mas艂em orzechowym. W艂o偶y艂em marynark臋, sprawdzi艂em, czy mam w kieszeni telefon kom贸rkowy, i ruszy艂em do wyj艣cia.

Kiedy otworzy艂em drzwi, ujrza艂em stoj膮c膮 przed nimi Ron臋 Wedmore.

- Rety - sykn臋艂a, zamar艂szy z d艂oni膮 uniesion膮, 偶eby zapuka Ja te偶 a偶 podskoczy艂em na miejscu.

- Jezu, ale mnie pani przestraszy艂a.

- Panie Archer... - zacz臋艂a z oci膮ganiem, chc膮c si臋 pozbiera膰, ewidentnie bardziej przestraszona ode mnie.

- Witam - wpad艂em jej w s艂owo. - W艂a艣nie wychodzi艂em.

- Czy zasta艂am pa艅sk膮 偶on臋? Nie widz臋 jej samochodu.

- Wyjecha艂a. Mog臋 w czym艣 pom贸c? Ma pani jakie艣 nowe informacje czy poszlaki?

- Nie - odpar艂a. - Kiedy wr贸ci pa艅ska 偶ona?

- Nie umiem dok艂adnie powiedzie膰. Do czego jest pani potrzebna?

Zignorowa艂a to pytanie.

- Jest w pracy?

- Mo偶liwe.

- Wie pan co? Chyba lepiej do niej zadzwoni臋. Zdaje si臋, 偶e mam tu gdzie艣 numer jej kom贸rki. - Wyci膮gn臋艂a notes.

- Nie odbiera... - Ugryz艂em si臋 w j臋zyk.

- Nie odbiera telefon贸w? - zdziwi艂a si臋 艣ledcza. - Zreszt膮 zaraz sama si臋 przekonam. - Wybra艂a numer, przytkn臋艂a aparat do ucha, lecz wy艂膮czy艂a go ju偶 po paru sekundach. - Ma pan racj臋. Czy偶by nie lubi艂a odbiera膰 telefon贸w?

- Czasami.

- Kiedy pani Archer wyjecha艂a? - zaciekawi艂a si臋.

- Dzi艣 rano.

- Przeje偶d偶a艂am t臋dy oko艂o pierwszej w nocy, bo p贸藕niej ni偶 zwykle zesz艂am ze s艂u偶by, i jej samochodu ju偶 nie by艂o przed domem.

Cholera. To oznacza艂o, 偶e Cynthia wyci膮gn臋艂a Grace z 艂贸偶ka i wyruszy艂a z ni膮 w drog臋 wcze艣niej, ni偶 podejrzewa艂em.

- Powa偶nie? Trzeba by艂o zapuka膰 i wej艣膰 na chwil臋.

- Gdzie ona jest, panie Archer?

- Nie wiem. Prosz臋 spr贸bowa膰 po po艂udniu, mo偶e ju偶 b臋dzie w domu. - W g艂臋bi duszy strasznie chcia艂em j膮 poprosi膰 o pomoc, ba艂em si臋 jednak, 偶e jedynym efektem b臋dzie to, i偶 Wedmore z jeszcze wi臋ksz膮 podejrzliwo艣ci膮 zacznie my艣le膰 o mojej 偶onie.

Zwr贸ci艂em uwag臋, 偶e znowu wypchn臋艂a j臋zykiem policzek, jakby by艂o jej to niezb臋dne do sformu艂owania pytania:

- Czy zabra艂a ze sob膮 Grace?

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nie mog艂em wydoby膰 z siebie g艂osu.

- Naprawd臋 musz臋 ju偶 i艣膰, mam wa偶ne sprawy.

- Wygl膮da pan na zdenerwowanego, panie Archer. I wie pan co? Chyba ma pan ku temu powa偶ne przyczyny. Pa艅ska 偶ona ostatnio 偶yje w wielkim stresie. Chcia艂abym, 偶eby da艂 mi pan zna膰, gdy tylko si臋 pojawi.

- Nie wiem, o co j膮 pani podejrzewa - odpar艂em. - Ale to moja 偶ona jest ofiar膮 ostatnich zdarze艅. To ona zosta艂a pozbawion膮 ca艂ej najbli偶szej rodziny. Najpierw zagin臋li jej rodzice i brat, a teraz ciotka.

Wedmore postuka艂a mnie w pier艣 palcem wskazuj膮cym.

- Niech pan zadzwoni - powt贸rzy艂a, wr臋czaj膮c mi znowu swoj膮 wizyt贸wk臋.

Odprowadzi艂em j膮 wzrokiem, gdy wsiada艂a do samochodu i odje偶d偶a艂a. Ruszy艂em zaraz za ni膮 i pojecha艂em na zach贸d Bridgeport Avenue, w kierunku obrze偶y Milford od strony Devonu. Przeje偶d偶a艂em przed barem U Mike鈥檃 setki razy, mia艂em przed oczami t臋 niewielk膮 ceglan膮 kamienic臋 s膮siaduj膮c膮 ze sklepem 7-Eleven, a zw艂aszcza jej krzykliwy, pionowy neon spadaj膮cy z drugiego pi臋tra i ko艅cz膮cy si臋 tu偶 nad wej艣ciem.

Okna od frontu udekorowano reklamami Schlitza, Coorsa i Budweisera.

Zaparkowa艂em za rogiem i cofn膮艂em si臋 pieszo, nie maj膮c pewno艣ci, czy bar b臋dzie otwarty o tak wczesnej porze. Dopiero gdy wszed艂em do 艣rodka, u艣wiadomi艂em sobie, 偶e dla wielu ludzi nigdy nie jest za wcze艣nie na drinka.

W s艂abo o艣wietlonej sali by艂o ju偶 kilkunastu klient贸w, dw贸ch siedzia艂o na wysokich sto艂kach przy kontuarze i rozmawia艂o p贸艂g艂osem, reszta zajmowa艂a miejsca przy stolikach. Podszed艂em do baru, stan膮艂em obok tych dw贸ch go艣ci i pochyli艂em si臋, 偶eby przyci膮gn膮膰 uwag臋 niskiego barczystego m臋偶czyzny w kraciastej koszuli krz膮taj膮cego si臋 za kontuarem.

- Co poda膰? - zapyta艂, podchodz膮c z mokrym kuflem w jednej r臋ce i ze 艣cierk膮 w drugiej. Wepchn膮艂 j膮 do 艣rodka i zakr臋ci艂 szybko.

- Cze艣膰. Szukam pewnego faceta, kt贸ry chyba cz臋sto tu przychodzi.

- Sporo ludzi tu przychodzi. A jak si臋 nazywa?

- Vince Fleming.

Barman przyj膮艂 to z min膮 wytrawnego pokerzysty. Nawet nie mrugn膮艂 okiem i nie zmarszczy艂 brwi. Ale te偶 przez jaki艣 czas nie odpowiada艂. Dopiero po chwili mrukn膮艂:

- Fleming... Fleming... Nie jestem pewien.

- Ma tu niedaleko warsztat samochodowy - doda艂em. - Cos mi si臋 zdaje, 偶e nale偶y do tych ludzi, kt贸rych nie spos贸b nie zna膰, je艣li s膮 sta艂ymi bywalcami.

Uderzy艂o mnie, 偶e ci dwaj przy barze nagle przerwali rozmow臋.

- A jaki interes masz do niego? - zapyta艂 barman.

Pr贸bowa艂em si臋 skromnie u艣miechn膮膰.

- To sprawa osobista. By艂bym jednak wdzi臋czny, gdyby艣 m贸g艂 mi zdradzi膰, gdzie go szuka膰. Zaraz, chwileczk臋. - Si臋gn膮艂em po portfel i przez par臋 sekund boryka艂em si臋 z jego wyci膮gni臋ciem z tylnej kieszeni d偶ins贸w. Musia艂em wygl膮da膰 na ostatni膮 ofiar臋 losu, przy kt贸rej detektyw Columbo to wysportowany facet. - Dla mnie troch臋 za wcze艣nie na piwo, ale z ch臋ci膮 wynagrodz臋 ci strat臋 czasu.

Jeden z go艣ci przy barze zsun膮艂 si臋 ze sto艂ka i ruszy艂 w g艂膮b lokalu, chyba do toalety.

- Zatrzymaj swoje pieni膮dze - odrzek艂 barman. - Je艣li chcesz, mo偶esz zostawi膰 swoje dane na kartce i jak ten Fleming si臋 zjawi nast臋pnym razem, przeka偶臋 mu j膮.

- A nie m贸g艂by艣 zdradzi膰, gdzie pracuje? Zrozum, nie chc臋 mu przysparza膰 偶adnych k艂opot贸w. Po prostu przysz艂o mi do g艂owy, 偶e kto艣, kogo szukam, m贸g艂 si臋 z nim ostatnio widzie膰.

Barman zacisn膮艂 wargi, ale chyba doszed艂 do wniosku, 偶e nazwa warsztatu Fleminga nie jest 偶adn膮 tajemnic膮, gdy偶 rzuci艂 po chwili:

- Dirksen Garage. Wiesz, gdzie to jest?

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- Zaraz za mostem, w Stratford. - Si臋gn膮艂 po papierow膮 serwetk臋 i naszkicowa艂 mi mapk臋.

Wyszed艂em na ulic臋, przystan膮艂em na kr贸tko, 偶eby oswoi膰 wzrok z jaskrawym s艂o艅cem, po czym ruszy艂em z powrotem do samochodu. Dirksen Garage znajdowa艂 si臋 zaledwie par臋 kilometr贸w dalej, odnalaz艂em go ju偶 po pi臋ciu minutach. Popatrzy艂em jeszcze we wsteczne lusterko, zastanawiaj膮c si臋, czy nie Przyjecha艂a tu za mn膮 Rona Wedmore, ale nie zauwa偶y艂em 偶adnego podejrzanego nieoznakowanego auta.

Warsztat zajmowa艂 parterowy betonowy budynek, plac przed nim tak偶e by艂 wybetonowany, sta艂 na nim pomalowany na niebiesko w贸z holowniczy. Zaparkowa艂em przy kraw臋偶niku, min膮艂em volkswagena garbusa z rozwalonym przodem oraz forda explorera z wgniecionymi obydwoma drzwiami od strony kierowcy i wszed艂em do 艣rodka g艂贸wnym wej艣ciem dla klient贸w.

Znalaz艂em si臋 w niewielkim pomieszczeniu biurowym, kt贸rego okno wychodzi艂o na rozleg艂a hal臋 zastawion膮 kilkunastoma samochodami w r贸偶nym stadium naprawy. Niekt贸re pokryte by艂y brunatnymi plamami farby antykorozyjnej, inne pooklejane szarym papierem i przygotowane do lakierowania, jeszcze inne mia艂y zdemontowane zderzaki. Powietrze by艂o przesycone odorem r贸偶nych substancji chemicznych, na tyle nieprzyjemnym, 偶e wr臋cz zatykaj膮cym dech w gardle.

Za biurkiem w kantorku siedzia艂a dziewczyna, kt贸ra zapyta艂a uprzejmie, czego sobie 偶ycz臋.

- Chcia艂em si臋 zobaczy膰 z Vince鈥檈m.

- Nie ma go.

- To bardzo wa偶ne - doda艂em. - Nazywam si臋 Terry Archer.

- A o co chodzi?

Mog艂em powiedzie膰 wprost, 偶e szukam zaginionej 偶ony, ale to by tylko niepotrzebnie wzbudzi艂o podejrzenia. Kiedy jaki艣 facet szuka innego, m贸wi膮c, 偶e chodzi o jego 偶on臋, trudno uwierzy膰, by mog艂o wynikn膮膰 z tego co艣 pozytywnego. Dlatego odpar艂em:

- Musz臋 z nim porozmawia膰.

A niby o czym, mianowicie, chcia艂em z nim rozmawia膰?

U艂o偶y艂em to sobie ju偶 w g艂owie? Na przyk艂ad mog艂em zacz膮膰:

Nie widzia艂 pan mojej 偶ony? Pami臋ta j膮 pan? Nazywa艂a si臋 Cynthia Bigge. By艂 pan z ni膮 na randce tamtego wieczoru, kiedy ca艂膮 jej rodzina znikn臋艂a bez 艣ladu鈥.

Po prze艂amaniu pierwszych lod贸w m贸g艂bym spr贸bowa膰 czego艣 w rodzaju: 鈥濶awiasem m贸wi膮c, czy mia艂 pan z tym znikni臋ciem co艣 wsp贸lnego? Czy to nie pan wpakowa艂 zw艂oki jej matki i brata do samochodu, a potem zepchn膮艂 go z kraw臋dzi urwiska na dno porzuconego kamienio艂omu?鈥.

By艂oby znacznie lepiej, gdybym zawczasu obmy艣li艂 jaki艣 plan tego spotkania. Ale jedyna my艣l, jaka mi si臋 ko艂ata艂a p掳

g艂owie, by艂a taka, 偶e moja 偶ona mnie zostawi艂a, a ja nie mia艂em poj臋cia, gdzie jej szuka膰, dlatego usi艂owa艂em strzela膰 w ciemno.

- Jak ju偶 powiedzia艂am, pana Fleminga w tej chwili tu nie ma - wycedzi艂a dziewczyna. - Ale mog臋 mu przekaza膰 wiadomo艣膰.

- Nazywam si臋 Terry Archer - powt贸rzy艂em i podyktowa艂em jej oba numery moich telefon贸w. - Naprawd臋 chcia艂bym z nim porozmawia膰.

- Jasne, jak wiele innych os贸b - mrukn臋艂a.

Wyszed艂em z Dirksen Garage. Stan膮艂em na sk膮panym w s艂o艅cu chodniku i zada艂em sobie pytanie: 鈥濩o dalej, palancie?鈥.

By艂em pewien tylko tego, 偶e mam wielk膮 ochot臋 na kaw臋. Pomy艣la艂em wi臋c, 偶e mo偶e przy kawie ol艣ni mnie jaka艣 b艂yskotliwa my艣l. Spostrzeg艂em odleg艂膮 o kilkadziesi膮t metr贸w cukierni臋, ruszy艂em wi臋c w tamtym kierunku. Zam贸wi艂em podw贸jn膮 ze 艣mietank膮 oraz cukrem i usiad艂em przy stoliku za艣mieconym papierowymi serwatkami po p膮czkach. Odsun膮艂em je nieco od siebie, uwa偶aj膮c, 偶eby nie pobrudzi膰 palc贸w lukrem ani lepk膮 sk贸rk膮 pomara艅czow膮. Wyj膮艂em telefon kom贸rkowy.

Najpierw spr贸bowa艂em si臋 znowu po艂膮czy膰 z Cynthi膮, a gdy zg艂osi艂a si臋 poczta g艂osowa, nagra艂em wiadomo艣膰:

- Kochanie, zadzwo艅 do mnie. Bardzo prosz臋.

Chowa艂em ju偶 aparat z powrotem do kieszeni, gdy zadzwoni艂.

- Halo? To ty, Cyn?

- Pan Archer?

- Tak.

- M贸wi doktor Kinzler.

- Ach, to pani. My艣la艂em, 偶e to Cynthia. Ale dzi臋kuj臋, 偶e pani oddzwoni艂a.

- Czy dobrze zrozumia艂am, 偶e pa艅ska 偶ona zagin臋艂a?

- Wyjecha艂a w 艣rodku nocy, zabieraj膮c ze sob膮 Grace. - Odpowiedzia艂a mi cisza, pomy艣la艂em wi臋c, 偶e po艂膮czenie zosta艂o Przerwane. - Halo?

- Tak, jestem. Nie kontaktowa艂a si臋 ze mn膮. Wydaje mi si臋, 偶e powinien jej pan poszuka膰, panie Archer.

- C贸偶, dzi臋ki. To bardzo cenna rada, wzi膮wszy pod uwag臋, 偶e od wczesnego rana nie robi臋 nic innego.

- Chcia艂am tylko powiedzie膰, 偶e pa艅ska 偶ona by艂膮 ostatnio w bardzo du偶ym stresie, 偶y艂a w potwornym napi臋ciu. Nie umiem nawet okre艣li膰, czy jest w pe艂ni... zr贸wnowa偶ona.

W ka偶dym razie to na pewno nie jest najlepsze towarzystwo dla waszej c贸rki.

- Co pani sugeruje?

- Niczego nie sugeruj臋, chc臋 tylko powiedzie膰, 偶e moim zdaniem najlepiej by艂oby j膮 odszuka膰 najszybciej, jak tylko to mo偶liwe. A gdyby skontaktowa艂a si臋 ze mn膮, na pewno jej poradz臋 偶eby wraca艂a do domu.

- Wydaje mi si臋, 偶e w domu nie czuje si臋 bezpieczna.

- Wi臋c to pan powinien si臋 zatroszczy膰, 偶eby poczu艂a si bezpieczna - odpar艂a psychoterapeutka. - Przepraszam, ma drugi telefon.

Roz艂膮czy艂a si臋. Tak samo pomocna, jak zawsze, przemkn臋!

mi przez my艣l.

Wypi艂em p贸艂 kawy, nim u艣wiadomi艂em sobie, 偶e jest be cukru i po prostu obrzydliwa. Wyrzuci艂em reszt臋 do 艣mie膰 i wyszed艂em na ulic臋.

Nagle czerwony w贸z terenowy skr臋ci艂 na chodnik i zatrzyma艂 si臋 tu偶 przede mn膮. Gwa艂townie otworzy艂y si臋 jedne i drugie drzwi po prawej stronie i z auta wyskoczy艂o dw贸ch niechluj nie wygl膮daj膮cych osi艂k贸w w usmarowanych olejami d偶insach kurtkach d偶insowych i brudnych przepoconych T-shirtach. Je den by艂 ca艂kiem 艂ysy, drugi mia艂 brudne ciemnoblond w艂os鈥

posklejane w str膮ki.

- Wskakuj! - rzuci艂 艂ysy.

- S艂ucham? - zdziwi艂em si臋.

- S艂ysza艂e艣 - doda艂 blondas. - W艂a藕 do tego pieprzonego wozu - Nie s膮dz臋... - zacz膮艂em, cofaj膮c si臋 do wej艣cia cukierni ale b艂yskawicznie z艂apali mnie pod r臋ce. - Hej! - zawo艂a艂em gdy poci膮gn臋li mnie w stron臋 otwartych tylnych drzwi samo chodu. - Nie macie prawa. Puszczajcie! Nie wolno tak porywa膰 ludzi z ulicy!

Wepchn臋li mnie do 艣rodka z takim impetem, 偶e wyl膮dowa艂em na brzuchu na pod艂odze pod tylnym siedzeniem. Blondas wskoczy艂 z przodu, a 艂ysy wcisn膮艂 si臋 za mn膮 i opar艂 nogi w ci臋偶kich roboczych butach na moich plecach. Zanim mnie zmusi艂, 偶ebym spu艣ci艂 g艂ow臋, przez u艂amek sekundy widzia艂em trzeciego m臋偶czyzn臋 siedz膮cego za kierownic膮.

- Ju偶 si臋 ba艂em, 偶e us艂yszymy od niego co艣 zupe艂nie innego - rzek艂 艂ysy.

- Co?

- My艣la艂em, 偶e powie: 鈥濸rosz臋 mnie nie dotyka膰!鈥.

Obaj rykn臋li gromkim 艣miechem.

Prawd臋 powiedziawszy, dok艂adnie w ten spos贸b chcia艂em zaprotestowa膰.

Jako nauczyciel angielskiego nie mia艂em specjalnie do艣wiadczenia, jak si臋 zachowywa膰, kiedy na ulicy przed cukierni膮 艂apie ci臋 pod r臋ce dw贸ch drab贸w i wpycha pod tylne siedzenie wozu terenowego.

Ale uczy艂em si臋 szybko. Pierwszy wniosek by艂 taki, 偶e nikogo za bardzo nie interesuje, co mam do powiedzenia.

- Pos艂uchajcie - odezwa艂em si臋 spod siedzenia. - Musieli艣cie pope艂ni膰 jak膮艣 pomy艂k臋. - Pr贸bowa艂em si臋 cho膰 troch臋 przekr臋ci膰 na bok, 偶eby m贸c spojrze膰 na 艂ysego osi艂ka, kt贸ry buciorami przyciska艂 m贸j ty艂ek do pod艂ogi teren贸wki.

- Zamknij mord臋! - warkn膮艂, 艂ypi膮c na mnie z艂owieszczo.

- Chc臋 tylko powiedzie膰, 偶e nie jestem cz艂owiekiem, kt贸rym wszyscy by si臋 interesowali. Na pewno w niczym wam nie zagra偶am. Za kogo mnie bierzecie? Za jakiego艣 gangstera? Gliniarza? Jestem zwyk艂ym nauczycielem.

Blondas wychyli艂 si臋 z przedniego fotela i odrzek艂:

- Nienawidzi艂em wszystkich pieprzonych belfr贸w w mojej szkole. Ju偶 to wystarczy, 偶eby ci臋 skr贸ci膰 o g艂ow臋.

- Bardzo mi przykro, wiem, 偶e jest cholernie du偶o g贸wnianych nauczycieli, ale pr贸buj臋 wam przekaza膰, 偶e nie mam nic wsp贸lnego...

艁ysy westchn膮艂 ci臋偶ko, rozpi膮艂 marynark臋 i wyci膮gn膮艂 pistolet, kt贸ry zapewne nie by艂 najwi臋kszym pistoletem na 艣wiecie, ale z mojej pozycji pod jego buciorami przypomina艂 wr臋cz ma艂膮 armat臋. Wymierzy艂 mi w g艂ow臋.

- Je艣li b臋d臋 musia艂 ci臋 zastrzeli膰 w samochodzie, szef si臋 na mnie w艣cieknie, 偶e mu uwala艂em pieprzon膮 tapicerk臋 krwi膮, m贸zgiem i od艂amkami ko艣ci, ale jak mu wyt艂umacz臋, 偶e nie mia艂em innego wyj艣cia, bo za nic nie chcia艂e艣 zamkn膮膰 mordy, jak ci kaza艂em, to mi chyba wybaczy.

Zamilk艂em.

Nie musia艂em si臋 konsultowa膰 z Sherlockiem Holmesem, 偶eby doj艣膰 do wniosku, 偶e porwanie ma zwi膮zek z tym, i偶 rozpytywa艂em o Vince鈥檃 Fleminga. By膰 mo偶e kt贸ry艣 z go艣ci baru U Mike鈥檃 zadzwoni艂, gdzie trzeba, i zawiadomi艂 ich. A mo偶e sam barman po艂膮czy艂 si臋 z warsztatem samochodowym, 偶eby uprzedzi膰 o mojej wizycie. P贸藕niej kto艣 zainteresowany spu艣ci艂 z 艂a艅cucha te dwa ogary, 偶eby si臋 dowiedzie膰, w jakiej sprawie chc臋 si臋 zobaczy膰 z Vince鈥檈m Flemingiem.

Tyle 偶e nikt jeszcze o to nie zapyta艂.

Mo偶e ich to nie obchodzi艂o. Mo偶e wystarczy艂o, 偶e pyta艂em.

Bywa tak, 偶e wystarczy o kogo艣 zapyta膰, a l膮duje si臋 na pod艂odze pod tylnym siedzeniem teren贸wki i wszelki s艂uch o tobie ginie.

Zacz膮艂em obmy艣la膰 spos贸b wyj艣cia z tej sytuacji. Mia艂em przeciwko sobie trzech barczystych osi艂k贸w. S膮dz膮c po wydatnych brzuszkach, mo偶e nie byli to najbardziej wysportowani bandyci w Milford, tylko jakie to mia艂o znaczenie, skoro byli uzbrojeni? Zd膮偶y艂em si臋 przekona膰, 偶e jeden z nich ma pistolet, spokojnie mog艂em wi臋c zak艂ada膰, 偶e tamci dwaj tak偶e je maj膮.

Czy mia艂em jak膮艣 szans臋, 偶eby wyrwa膰 艂ysemu pistolet, zastrzeli膰 go, otworzy膰 drzwi i wyskoczy膰 z jad膮cego samochodu?

Nawet jednej na milion.

Pistolet spoczywa艂 w d艂oni 艂ysego opartej na kolanie. Drugie kolano by艂o wy偶ej, bo stopa opiera艂a si臋 na moich po艣ladkach.

Nie w膮tpi艂em, 偶e brudny bucior zbira ju偶 zostawi艂 ciemn膮 t艂ust膮 smug臋 na moich d偶insach. Blondas rozmawia艂 p贸艂g艂osem z kierowc膮, te偶 nie o mnie, tylko o meczu pi艂karskim, kt贸ry wczoraj transmitowano w telewizji.

- Co to jest, do cholery?! - zdziwi艂 si臋 w pewnej chwili blondas.

- P艂yta kompaktowa - wyja艣ni艂 spokojnie kierowca.

- Widz臋, 偶e p艂yta. Pyta艂em, co jest na niej nagrane. Chyba nie s艂uchasz tego w samochodzie?

- Owszem, s艂ucham.

Dolecia艂 mnie szum wysuwanej kieszeni odtwarzacza kompakt贸w.

- Kurwa, to po prostu 鈥瀗ie do wiary - mrukn膮艂 blondas.

- Co? - zainteresowa艂 si臋 艂ysy.

Zanim uzyska艂 odpowied藕, z g艂o艣nik贸w pop艂yn臋艂a muzyka.

Najpierw instrumentalna przygrywka, a nast臋pnie tekst: Why do birds suddenly appear... every time... you are near?

- A niech mnie! - sykn膮艂 艂ysy. - To pieprzeni Carpentersi?

- Hej, wypraszam sobie - odrzek艂 kierowca. - Wychowywa艂em si臋 na takiej muzyce.

- Jezu! - odezwa艂 si臋 blondas. - Nie 艣piewa przypadkiem ta panienka, co w og贸le niczego nie jad艂a?

- Zgadza si臋. Mia艂a anoreksj臋.

- Sk膮d si臋 tacy bior膮? - mrukn膮艂 艂ysy. - Nie mog艂a sobie pozwoli膰 na hamburgera albo co艣 innego?

Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy ta b艂yskotliwa debata o wadach i zaletach grupy muzycznej z lat siedemdziesi膮tych rzeczywi艣cie mo偶e towarzyszy膰 mojemu transportowi na miejsce egzekucji. Czy nastr贸j w samochodzie nie powinien by膰 troch臋 powa偶niejszy? Na chwil臋 wst膮pi艂a we mnie nadzieja. Zaraz jednak przypomnia艂em sobie scen臋 z filmu Pulp Fiction, w kt贸rej Samuel Jackson i John Travolta spieraj膮 si臋 co do francuskiej nazwy big maca, a chwil臋 p贸藕niej wchodz膮 do mieszkania i dokonuj膮 zab贸jstwa. Ci faceci nie mieli nawet stylu filmowych bohater贸w. Prawd臋 m贸wi膮c, co najmniej od jednego z nich zalatywa艂o kwa艣nym potem.

Tak si臋 to mia艂o sko艅czy膰? Pod tylnym siedzeniem teren贸wki? Siedzi sobie cz艂owiek w cukierni przy kawie, usi艂uj膮c obmy艣li膰 jaki艣 spos贸b odnalezienia 偶ony i c贸rki, a chwil臋 p贸藕niej spogl膮da w wylot lufy wielkiego pistoletu i przez g艂ow臋 przemyka mu my艣l: 鈥濷ne jeszcze zat臋skni膮... 偶e nie by艂o ich tu z tob膮鈥.

Pokonali艣my kilka zakr臋t贸w, p贸藕niej przejechali艣my przez tory kolejowe, wreszcie odnios艂em wra偶enie, 偶e zaczynamy zje偶d偶a膰 w d贸艂, po coraz bardziej stromym zboczu, jakby艣my si臋 zbli偶ali do morza.

W ko艅cu kierowca zwolni艂 i skr臋ci艂 ostro w prawo. Samoch贸d podskoczy艂 na kraw臋偶niku i zatrzyma艂 si臋. Spogl膮daj膮c za okno, widzia艂em g艂贸wnie niebo, ale dostrzeg艂em te偶 naro偶nik jakiego艣 domu. Gdy kierowca wy艂膮czy艂 silnik, dolecia艂y mnie krzyki mew.

- W porz膮dku - mrukn膮艂 艂ysy, patrz膮c na mnie z g贸ry. - Masz by膰 grzeczny. Wysi膮dziemy i wejdziemy po schodach do 艣rodka.

Je艣li spr贸bujesz ucieka膰, wrzeszcze膰 o pomoc czy robi膰 inne debilne rzeczy, b臋d臋 musia艂 ostro zareagowa膰. Zrozumia艂e艣?

- Tak.

Blondas i kierowca wysiedli pierwsi. 艁ysy otworzy艂 drzwi i wyskoczy艂, a ja d藕wign膮艂em si臋 na 艂okciu, obr贸ci艂em i przesun膮艂em tak, 偶eby wystawi膰 nogi na zewn膮trz.

Stali艣my na w膮skim podje藕dzie mi臋dzy dwoma domkami letniskowymi. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e jeste艣my w East Broadway, gdy偶 chyba tylko tutaj domki letniskowe s膮 a偶 tak blisko siebie. Patrz膮c w kierunku po艂udniowym, dostrzeg艂em piaszczyst膮 pla偶臋 i wody cie艣niny Long Island. W oddali rysowa艂 si臋 brzeg Wyspy Charlesa, co potwierdza艂o moje przypuszczenia.

艁ysy wskaza艂 mi pozbawione por臋czy schody prowadz膮ce wzd艂u偶 偶贸艂tej 艣ciany budynku na pi臋tro. Wi臋ksz膮 cz臋艣膰 parteru zajmowa艂 gara偶. Blondas i kierowca ruszyli przodem, ja poszed艂em za nimi, a 艂ysy z ty艂u. Schody by艂y obsypane piaskiem z pla偶y, kt贸ry zgrzyta艂 pod butami przy ka偶dym kroku.

Na pode艣cie kierowca otworzy艂 siatkowe drzwi i wpu艣ci艂 nas trzech do 艣rodka. Znale藕li艣my si臋 w obszernym pomieszczeniu z wielkimi przesuwnymi oszklonymi drzwiami wychodz膮cymi na taras wisz膮cy nad pla偶膮, z panoramicznym widokiem na morze. W pokoju sta艂a kanapa i kilka foteli, wisz膮ca p贸艂ka ugina艂a si臋 pod ci臋偶arem kieszonkowych wyda艅 powie艣ci. W tylnej cz臋艣ci urz膮dzono jadalni臋 z du偶ym sto艂em, a pod sam膮 艣cian膮 niewielk膮 kuchni臋.

Przy niej, ty艂em do nas, sta艂 barczysty m臋偶czyzna. W jednej r臋ce trzyma艂 patelni臋, w drugiej drewnian膮 艂opatk臋.

- Mamy go - oznajmi艂 blondas.

M臋偶czyzna w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.

- Zaczekamy na dole, w samochodzie - doda艂 艂ysy, po czym ruchem r臋ki nakaza艂 obu kolegom, 偶eby poszli za nim. We tr贸jk臋 wyszli na dw贸r, piach na schodach ponownie zachrz臋艣ci艂 pod butami.

Pozosta艂em jak wmurowany na 艣rodku pokoju. W innych okoliczno艣ciach z ch臋ci膮 podszed艂bym do przesuwnych drzwi, 偶eby popatrze膰 na fale, mo偶e nawet wyszed艂bym na taras, 偶eby zaczerpn膮膰 wilgotnego morskiego powietrza. Tutaj jednak nie potrafi艂em zrobi膰 nic poza wpatrywaniem si臋 w plecy gospodarza.

- Masz ochot臋 na jajka? - zapyta艂.

- Nie, dzi臋kuj臋.

- To nie k艂opot - doda艂. - Mog膮 by膰 sadzone, na p贸艂mi臋kko albo jajecznica, jak sobie 偶yczysz.

- Nie, ale dzi臋kuj臋 za propozycj臋.

- Ja wstaj臋 nieco p贸藕niej, niekiedy jest ju偶 pora lunchu, zanim si臋 zbior臋, 偶eby przygotowa膰 艣niadanie - wyja艣ni艂.

Wyj膮艂 z szafki talerz, zsun膮艂 na niego jajecznic臋 z patelni, obok po艂o偶y艂 dwie par贸wki czekaj膮ce na papierowym r臋czniku, zapewne podsma偶one wcze艣niej, po czym si臋gn膮艂 do szuflady po widelec i spiczasty z膮bkowany n贸偶 do mi臋sa.

Dopiero wtedy si臋 odwr贸ci艂, podszed艂 do sto艂u, odsun膮艂 krzes艂o i usiad艂.

By艂 mniej wi臋cej w moim wieku, chocia偶 powinienem przyzna膰, i to ca艂kiem obiektywnie, 偶e wygl膮da艂 gorzej ode mnie.

Twarz mia艂 usian膮 bliznami po tr膮dziku, nad prawym okiem ci膮gn臋艂a si臋 trzycentymetrowa blizna, a czarne niegdy艣 w艂os by艂y ju偶 mocno upstrzone siwizn膮. Mia艂 na sobie czarny T-shir byle jak wetkni臋ty w czarne d偶insy. Spod r臋kawka wy艂ania艂a si dolna cz臋艣膰 jakiego艣 tatua偶u na prawym ramieniu, za ma艂a jednak, bym m贸g艂 rozpozna膰 ca艂y rysunek. Koszulka opina艂a si臋 na do艣膰 wydatnym brzuszku i z ci臋偶kim westchnieniem klapn膮艂 na krzes艂o przy stole.

Wskaza艂 mi miejsce naprzeciwko siebie. Podszed艂em z oci膮ganiem i usiad艂em. Otworzy艂 buteleczk臋 keczupu i wytrz膮sn膮艂 z niej na talerz du偶膮 porcj臋 obok par贸wek. Obok talerza sta艂 ju偶 du偶y kubek z kaw膮. Si臋gaj膮c po niego, zapyta艂:

- A mo偶e kawy?

- Nie, dzi臋kuj臋. Dopiero co wypi艂em kaw臋 w cukierni.

- Tej ko艂o mojego warsztatu?

- Tak.

- Nie jest najlepsza - rzek艂.

- To prawda. Po艂ow臋 zostawi艂em w 艣mieciach.

- Czy my si臋 znamy? - zapyta艂, wk艂adaj膮c porcj臋 jajecznicy do ust.

- Nie.

- A jednak o mnie rozpytywa艂e艣. Najpierw U Mike鈥檃, potem w moim warsztacie.

- Owszem. Ale nie mia艂em zamiaru pana alarmowa膰.

- 鈥濶ie mia艂em zamiaru pana alarmowa膰鈥 - powt贸rzy艂 ironicznie.

Uzna艂em ju偶 wcze艣niej, 偶e musi to by膰 Vince Fleming we w艂asnej osobie. Wbi艂 widelec w par贸wk臋, si臋gn膮艂 po n贸偶 i odkroi! kawa艂ek. W艂o偶y艂 go do ust, rozgryz艂 i powiedzia艂:

- C贸偶, kiedy zaczynaj膮 o mnie rozpytywa膰 ludzie, kt贸rych nie znam, to raczej oczywisty pow贸d do niepokoju.

- Obawiam si臋, 偶e nie mog臋 tego w pe艂ni zaakceptowa膰.

- Wzi膮wszy pod uwag臋 prowadzone przeze mnie interesy, miewam niekiedy do czynienia z lud藕mi ho艂duj膮cymi nietypowym metodom za艂atwiania spraw.

- Rozumiem.

- W艂a艣nie dlatego, gdy zaczynaj膮 o mnie rozpytywa膰 ludzie, kt贸rych nie znam, to dla mnie oczywisty pow贸d do niepokoju.

St膮d te偶 wol臋 tak zaaran偶owa膰 spotkanie, 偶ebym od pocz膮tku mia艂 pewn膮 przewag臋.

- Sprytne rozwi膮zanie.

- Wi臋c kim jeste艣, do jasnej cholery?

- Nazywam si臋 Terry Archer. Zna pan moj膮 偶on臋.

- Znam twoj膮 偶on臋 - powt贸rzy艂 takim tonem, jakby chcia艂 zapyta膰: 鈥濱 co z tego?鈥.

- A raczej zna艂 j膮 pan, dawno temu.

Fleming skrzywi艂 si臋 z niech臋ci膮 i odkroi艂 drugi kawa艂ek par贸wki.

- O co ci chodzi? Czy偶bym zabawia艂 si臋 z twoj膮 staruszk膮 albo co艣 podobnego? Wiesz, to nie moja wina, 偶e nie potrafi艂e艣 zadowoli膰 swojej kobiety, wi臋c potrzebowa艂a mnie, 偶eby zyska膰 to, na czym jej zale偶a艂o.

- Chodzi mi o zupe艂nie inn膮 spraw臋 - odpar艂em. - Moja 偶ona ma na imi臋 Cynthia. W czasach, kiedy pan j膮 zna艂, nosi艂a nazwisko Bigge.

Zastyg艂 na chwil臋.

- O cholera, ch艂opie. To faktycznie by艂o bardzo dawno temu.

- Dwadzie艣cia pi臋膰 lat.

- D艂ugo si臋 zbiera艂e艣, 偶eby do mnie wpa艣膰 - skwitowa艂 Fleming.

- Bo dopiero ostatnio sprawy przybra艂y nieciekawy obr贸t - wyja艣ni艂em. - Zapewne przypomina sobie pan, co si臋 zdarzy艂o tamtego wieczoru.

- Jasne. Ca艂a jej pieprzona rodzinka znikn臋艂a.

- Zgadza si臋. W艂a艣nie odnaleziono zw艂oki matki Cynthii oraz jej brata.

- Todda?

- Nie inaczej.

- Zna艂em Todda.

- Naprawd臋?

Fleming wzruszy艂 ramionami.

- Troch臋. W ko艅cu chodzili艣my razem do szko艂y. To by艂 porz膮dny facet.

Dola艂 sobie jeszcze keczupu na talerz.

- Nie ciekawi pana, gdzie odnaleziono zw艂oki? - zapyta艂em.

- Domy艣lam si臋, 偶e i tak mi zaraz powiesz.

- W samochodzie matki Cynthii, 偶贸艂tym fordzie escorcie, kt贸ry spoczywa艂 na dnie jeziorka w starych kamienio艂omach a偶 w Massachusetts.

- Bez jaj?

- Bez jaj.

- Musia艂y tam troch臋 pole偶e膰 - mrukn膮艂. - I mimo up艂ywu lat da艂o si臋 zidentyfikowa膰 szcz膮tki?

- DNA - odpar艂em.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 w wyrazie podziwu.

- Przekl臋te DNA. Co by艣my bez niego zrobili? - W艂o偶y艂 do ust ostatni kawa艂ek par贸wki.

- Poza tym ciotka Cynthii zosta艂a zamordowana - doda艂em.

Zmarszczy艂 czo艂o.

- Chyba s艂ysza艂em o niej od Cynthii. Mia艂a na imi臋 Bess?

- Tess.

- Ach, tak. Zosta艂a zastrzelona?

- Nie. Kto艣 j膮 zasztyletowa艂 no偶em w jej w艂asnej kuchni.

- Aha - mrukn膮艂 Vince. - Czy jest jaki艣 konkretny pow贸d, dla kt贸rego mi o tym opowiadasz?

- Cynthia znikn臋艂a - odrzek艂em. - Po prostu... uciek艂a. Razem z c贸rk膮. Bo mamy o艣mioletni膮 c贸rk臋 o imieniu Grace.

- Przykro mi to s艂ysze膰.

- Pomy艣la艂em, 偶e istnieje pewna szansa na to, 偶e moja 偶ona skontaktowa艂a si臋 z panem. Wci膮偶 pr贸buj臋 ustali膰, co si臋 sta艂o, a by膰 mo偶e pan co艣 wie w tej sprawie.

- Niby co mia艂bym wiedzie膰?

- Nie wiem. Ale by艂 pan ostatni膮 osob膮, z kt贸r膮 Cynthia si臋 widzia艂a tamtego wieczoru, nie licz膮c rodzic贸w i brata. Poza tym wda艂 si臋 pan w sprzeczk臋 z jej ojcem, kt贸ry zabra艂 j膮 do domu.

Zareagowa艂 b艂yskawicznie.

Si臋gn膮艂 lew膮 r臋k膮 przez st贸艂, z艂apa艂 mnie za prawy przegub i przyci膮gn膮艂 do siebie, podczas gdy drug膮 r臋k膮 chwyci艂 ostro zako艅czony n贸偶 do mi臋sa, kt贸rym kroi艂 par贸wk臋. Wzi膮艂 zamach i szybkim ruchem wbi艂 ten n贸偶 w drewniany blat sto艂u mi臋dzy rozcapierzonymi palcami mojej d艂oni.

- Jezu! - wrzasn膮艂em.

Vince zaciska艂 moj膮 d艂o艅 w stalowym u艣cisku, nie pozwalaj膮c cofn膮膰 r臋ki.

- Nie podoba mi si臋 to, co pr贸bujesz zasugerowa膰 - sykn膮艂.

By艂em zanadto poch艂oni臋ty spazmatycznym 艂apaniem oddechu, 偶eby odpowiedzie膰. Nie mog艂em oderwa膰 oczu od no偶a, pr贸buj膮c sobie powtarza膰, 偶e wcale nie przeszed艂 na wylot przez moj膮 d艂o艅.

- Mam do ciebie pytanie - wycedzi艂 bardzo cicho Fleming, wci膮偶 nie puszczaj膮c mojej r臋ki i nie zdejmuj膮c palc贸w z trzonka no偶a. - By艂 jeszcze jeden facet, kt贸ry niedawno o mnie rozpytywa艂. Wiesz co艣 na jego temat?

- Jaki facet? - wyb膮ka艂em.

- Po pi臋膰dziesi膮tce, niewysoki, wygl膮daj膮cy na prywatnego detektywa. Te偶 rozpytywa艂 o mnie, chocia偶 nie tak otwarcie jak ty.

- To m贸g艂 by膰 niejaki Abagnall, Denton Abagnall.

- Sk膮d o nim wiesz?

- Cynthia go wynaj臋艂a. To znaczy oboje go wynaj臋li艣my.

- 呕eby w臋szy艂 wok贸艂 mnie?

- Nie, w ka偶dym razie nie bezpo艣rednio. Wynaj臋li艣my go, 偶eby pom贸g艂 odnale藕膰 rodzin臋 Cynthii albo przynajmniej wyja艣ni膰, co si臋 sta艂o.

- A to oznacza艂o te偶, 偶e mia艂 si臋 zainteresowa膰 mn膮?

Z trudem prze艂kn膮艂em 艣lin臋.

- Sam wpad艂 na ten pomys艂. Uzna艂, 偶e warto by si臋 by艂o bli偶ej przyjrze膰 pa艅skiej dzia艂alno艣ci.

- Czy偶by? I czego si臋 o mnie dowiedzia艂?

- Niczego. A nawet je艣li si臋 czego艣 dowiedzia艂, to nic o tym nie wiemy. I ju偶 si臋 nie dowiemy.

- Z jakiego powodu? - zaciekawi艂 si臋 Fleming.

Albo rzeczywi艣cie o niczym nie wiedzia艂, albo by艂 prawdziwym mistrzem w zachowaniu twarzy pokerzysty.

- Bo nie 偶yje - odpar艂em. - Te偶 zosta艂 zamordowany.

W podziemnym gara偶u w Stamford. Jeste艣my przekonani, 偶e mia艂o to co艣 wsp贸lnego z zab贸jstwem Tess.

- Ch艂opcy m贸wili mi te偶, 偶e jaka艣 policjantka w臋szy kolo moich interes贸w. Czarna, niska i gruba.

- Detektyw Wedmore. To ona prowadzi 艣ledztwo.

- Aha - mrukn膮艂 Vince. W ko艅cu pu艣ci艂 moj膮 r臋k臋 i wyszarpn膮艂 n贸偶 z blatu. - To bardzo ciekawe, ale jako艣 nie za bardzo mnie obchodzi.

- Zatem nie widzia艂 pan mojej 偶ony - powiedzia艂em. - Nie by艂o jej tutaj i nie zagl膮da艂a do pa艅skiego warsztatu, 偶eby porozmawia膰?

- Nie - odpar艂 ze stoickim spokojem, patrz膮c mi w oczy, jakby oczekiwa艂, 偶e podwa偶臋 t臋 odpowied藕.

Wytrzyma艂em jego wzrok.

- C贸偶, mam nadziej臋, 偶e pan mnie nie ok艂amuje, panie Fleming, poniewa偶 jestem got贸w na wszystko, byle 偶ona i c贸rka bezpiecznie wr贸ci艂y do domu.

Wsta艂 z krzes艂a, podszed艂 bli偶ej i stan膮艂 nade mn膮.

- Czy mam to traktowa膰 jak gro藕b臋?

- M贸wi臋 tylko, 偶e w sprawach dotycz膮cych najbli偶szej rodziny nawet tacy ludzie jak ja, niemaj膮cy cho膰by cz臋艣ci pa艅skich wp艂yw贸w, uczyni膮 wszystko, co uznaj膮 za konieczne.

Z艂apa艂 mnie za w艂osy, odchyli艂 mi g艂ow臋 do ty艂u i pochyli艂 si臋, zion膮c mi w twarz woni膮 par贸wki z keczupem.

- Pos艂uchaj, kutasie. Czy ty masz w og贸le poj臋cie, z kim rozmawiasz? Masz poj臋cie, do czego s膮 zdolni ci ch艂opcy, kt贸rzy ci臋 tu przywie藕li? Mogliby ci臋 wsadzi膰 na podajnik pi艂y tartacznej albo z kamieniem u szyi wyrzuci膰 za burt臋 na 艣rodku cie艣niny, mogliby...

Na dworze, u podn贸偶a schod贸w, jeden z tych偶e ch艂opc贸w zawo艂a艂 g艂o艣no:

- Hej, nie wchod藕 tam teraz.

Opowiedzia艂 mu wysoki kobiecy g艂os:

- Odpierdol si臋.

Zn贸w pod czyimi艣 butami zazgrzyta艂 piach na schodach.

Wpatrywa艂em si臋 w twarz Vince鈥檃 Fleminga i nie widzia艂em siatkowych drzwi prowadz膮cych na podw贸rze. Us艂ysza艂em tylko, jak si臋 otwieraj膮, a po chwili rozleg艂 si臋 dziwnie znajomy mi g艂os:

- Cze艣膰, Vince. Nie widzia艂e艣 mojej mamy, bo...

Dziewczyna urwa艂a nagle, widocznie dostrzeg艂szy, 偶e gospodarz trzyma swojego go艣cia za w艂osy.

- Nie widzisz, 偶e jestem zaj臋ty? - warkn膮艂. - Poza tym nie wiem, gdzie jest twoja matka. Lepiej poszukaj jej w centrum handlowym.

- Jezu, Vince, co ty, do cholery, wyrabiasz z moim nauczycielem?

Mimo palc贸w Fleminga trzymaj膮cych mnie mocno za w艂osy, uda艂o mi si臋 wykr臋ci膰 g艂ow臋 na tyle, 偶eby dostrzec Jane Scavullo.

- Tw贸j nauczyciel? - powt贸rzy艂 zdziwiony Vince, nie rozlu藕niaj膮c uchwytu. - Od czego?

- Od pieprzonego tw贸rczego pisania - sykn臋艂a Jane. - Je艣li ju偶 masz ochot臋 wy偶ywa膰 si臋 na moich nauczycielach, to jest wielu innych, od kt贸rych powiniene艣 zacz膮膰, na pewno nie od pana Archera. To najmniej por膮bany go艣膰 z nich wszystkich. - Podesz艂a bli偶ej. - Witam, panie Archer.

- Cze艣膰, Jane - odpar艂em.

- Kiedy pan wraca? - zapyta艂a. - Bo ten facet, kt贸ry pana zast臋puje, to kompletny dure艅. Wszyscy go olewaj膮. Jest nawet gorszy od tej baby, co si臋 j膮ka. Nikomu nie zale偶y na tym, 偶eby dosta膰 jak膮艣 ocen臋. Zawsze co艣 ma mi臋dzy z臋bami i bez przerwy d艂ubie w nich paluchem, 偶eby to wyci膮gn膮膰, i chocia偶 stara si臋 to robi膰 ukradkiem i szybko, nikogo nie nabierze. - Uderzy艂o mnie, 偶e poza szko艂膮 Jane ani troch臋 nie sprawia艂a wra偶enia zawstydzonej rozmow膮 ze mn膮. Popatrzy艂a na Vince鈥檃 i zapyta艂a: - O co ci chodzi?

- Mo偶e by艣 si臋 zaj臋艂a swoimi sprawami, dobra?

- Na pewno nie widzia艂e艣 mojej mamy?

- Zdaje si臋, 偶e mo偶e by膰 w gara偶u. Czemu pytasz?

- Potrzebuj臋 troch臋 forsy.

- Na co?

- Na r贸偶ne rzeczy.

- Jakie rzeczy?

- R贸偶ne.

- Ile potrzebujesz?

Jane wzruszy艂a ramionami.

- Cztery dychy?

Vince Fleming pu艣ci艂 moje w艂osy, si臋gn膮艂 do tylnej kieszeni spodni, wyci膮gn膮艂 portfel, wysup艂a艂 z niego dwie dwudziestki i poda艂 Jane.

- To ten facet? - zapyta艂. - Ten, o kt贸rym m贸wi艂a艣? Kt贸remu podobaj膮 si臋 twoje opowiadania?

Jane przytakn臋艂a ruchem g艂owy. By艂a tak rozlu藕niona, 偶e przysz艂o mi do g艂owy, i偶 musia艂a ju偶 nieraz widzie膰 Fleminga w podobnej sytuacji. Ta sytuacja r贸偶ni艂a si臋 jedynie tym, 偶e rozpozna艂a we mnie swojego nauczyciela.

- Owszem. Wi臋c dlaczego si臋 nad nim zn臋casz?

- Pos艂uchaj, kochana, to naprawd臋 nie twoja sprawa.

- Pr贸buj臋 odszuka膰 swoj膮 偶on臋 - wtr膮ci艂em. - Zabra艂a nasz膮 c贸rk臋 i wyjecha艂a, bardzo si臋 o ni膮 martwi臋. My艣la艂em, 偶e tw贸j oj... 偶e Vince b臋dzie m贸g艂 mi pom贸c.

- Nie jest moim ojcem - odpar艂a Jane. - Zerwa艂 z moj膮 mam膮 ju偶 jaki艣 czas temu. - Popatrzy艂a na Fleminga i doda艂a: - Nie traktuj jako zniewagi tego, 偶e nie jeste艣 moim ojcem, bo uwa偶am ci臋 za porz膮dnego faceta. - Zn贸w popatrzy艂a na mnie. - Pami臋ta pan to opowiadanie, kt贸re napisa艂am dla pana, o facecie robi膮cym dla mnie jajecznic臋?

Zamy艣li艂em si臋 na kr贸tko.

- Tak. Pami臋tam.

- Wi臋c w jakim艣 stopniu by艂o to opowiadanie o nim. To naprawd臋 porz膮dny facet. - U艣miechn臋艂a si臋 chytrze. - W ka偶dym razie wobec mnie. A je艣li pr贸buje pan tylko odnale藕膰 swoj膮 偶on臋 i dzieciaka, to dlaczego Vince a偶 tak bardzo si臋 w艣ciek艂?

- Skarbie... - zacz膮艂 Fleming.

Jane szybko podesz艂a do niego i sykn臋艂a mu prosto w twarz:

- B膮d藕 mi艂y dla niego, bo inaczej si臋 w艣ciekn臋. Prowadzi jedyne zaj臋cia, z kt贸rych mam dobre oceny. Je艣li szuka pomocy, by odnale藕膰 偶on臋, to dlaczego mu nie pomo偶esz? Podejrzewam, 偶e nie wr贸ci do szko艂y, dop贸ki jej nie odnajdzie, tak wi臋c b臋d臋 musia艂a gapi膰 si臋 codziennie na tego go艣cia, kt贸ry d艂ubie w z臋bach, a to nie wp艂ynie dobrze na moje wykszta艂cenie, bo rzyga膰 mi si臋 chce na jego widok.

Vince obj膮艂 j膮 i odprowadzi艂 do wyj艣cia. Nie s艂ysza艂em, co jej szepta艂 na ucho, ale ju偶 stoj膮c w otwartych drzwiach, Scavullo zawo艂a艂a:

- Do zobaczenia, panie Archer.

- Do widzenia, Jane - odpar艂em i wyt臋偶y艂em s艂uch, 偶eby z艂owi膰 zgrzyt piasku na schodach, ale za zamkni臋tymi drzwiami panowa艂a cisza.

Kiedy Vince wr贸ci艂 do sto艂u, nie mia艂 ju偶 tak gro藕nej miny.

Usiad艂. Sprawia艂 nawet wra偶enie lekko zmieszanego, przez pewien czas si臋 nie odzywa艂.

- To dobra dziewczyna - zacz膮艂em.

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Tak, dobra. Jej matka, z kt贸r膮 si臋 spotyka艂em, to niez艂e dziwad艂o, ale Jane jest w porz膮dku. Tylko bardzo jej potrzeb odrobiny... jak to nazywacie?... stabilno艣ci w 偶yciu. Nie ma~

w艂asnych dzieci, pewnie dlatego traktuj臋 j膮 jak c贸rk臋.

- I wygl膮da na to, 偶e jest do pana przywi膮zana.

- Potrafi owin膮膰 mnie sobie wok贸艂 palca - odrzek艂, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. - Nie skojarzy艂em, gdy poda艂 pan sw贸j nazwisko, ale ona na okr膮g艂o: 鈥濸an Archer to, pan Arche tamto鈥.

- Naprawd臋? - zdziwi艂em si臋.

- M贸wi, 偶e pan j膮 zach臋ca. Do pisania.

- Bo jest w tym dobra.

Vince wskaza艂 na p贸艂k臋 zawalon膮 ksi膮偶kami.

- Du偶o czytam. Mo偶e nie jestem, jak to m贸wicie, dobrze wykszta艂conym cz艂owiekiem, ale naprawd臋 lubi臋 czyta膰. Pasjonuje mnie historia i biografie s艂awnych ludzi, ale podobaj膮 mi si te偶 powie艣ci przygodowe. Jestem pe艂en podziwu dla ludzi, kt贸rzy potrafi膮 napisa膰 ca艂膮 tak膮 ksi膮偶k臋. Kiedy wi臋c Jane powiedzia艂a, 偶e pa艅skim zdaniem mog艂aby zosta膰 pisark膮, pomy艣la艂em, 偶e to dla niej bardzo ciekawa perspektywa.

- Jane potrafi m贸wi膰 w艂asnym g艂osem - doda艂em.

- S艂ucham?

- Skoro czyta pan du偶o ksi膮偶ek, to pewnie cz臋sto potrafi pan powiedzie膰, kto co napisa艂, nie patrz膮c na nazwisko autora na ok艂adce.

- Jasne.

- Nazywa si臋 to w艂asnym g艂osem. Uwa偶am, 偶e Jane go ma.

Przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

- Prosz臋 pos艂ucha膰. To, co si臋 sta艂o...

- Nie ma sobie czym g艂owy zawraca膰 - odpar艂em szybko, chocia偶 jeszcze mia艂em trudno艣ci, 偶eby prze艂kn膮膰 艣lin臋 przez zaci艣ni臋te gard艂o.

- Jak ludzie zaczynaj膮 rozpytywa膰 i pr贸buj膮 mnie odnale藕膰, to powiem szczerze, 偶e jest to pow贸d do zmartwie艅 dla kogo艣 takiego jak ja.

- Jak mam rozumie膰 鈥瀔ogo艣 takiego jak ja鈥? - zapyta艂em, przeci膮gaj膮c d艂o艅mi po w艂osach w nadziei odzyskania normalnego wygl膮du.

- No c贸偶, odpowiem w ten spos贸b - rzek艂 w zamy艣leniu. - Nie jestem nauczycielem tw贸rczego pisania. Ale nie wyobra偶am sobie, 偶eby w tej profesji by艂 pan zmuszony do robienia takich rzeczy, jakie ja musia艂em robi膰.

- Na przyk艂ad, do wysy艂ania swoich podw艂adnych w teren贸wce, 偶eby zgarniali obcych ludzi z ulicy.

- No w艂a艣nie - przyzna艂 Vince. - W艂a艣nie tego rodzaju rzeczy mia艂em na my艣li. - Urwa艂 na chwil臋. - Mo偶e jednak napije si臋 pan kawy?

- Dzi臋ki, teraz napij臋 si臋 z przyjemno艣ci膮.

Podszed艂 do kuchni, nape艂ni艂 kubek czarnym p艂ynem z dzbanka zaparzaczki i wr贸ci艂 do sto艂u.

- Nadal niepokoi mnie to, 偶e zar贸wno pan, ten detektyw, jak i czarna policjantka rozpytywali艣cie o mnie na mie艣cie.

- Czy mog臋 m贸wi膰 ca艂kiem szczerze, bez obawy, 偶e zn贸w zechce mi pan zerwa膰 skalp albo wbi膰 n贸偶 w st贸艂 mi臋dzy moimi Palcami?

Z oci膮ganiem skin膮艂 g艂ow膮, 艣widruj膮c mnie spojrzeniem.

- By艂 pan z Cynthi膮 tamtego wieczoru. Jej ojciec odnalaz艂 Was, wyci膮gn膮艂 j膮 z auta i zabra艂 do domu. Nieca艂e dwana艣cie godzin p贸藕niej Cynthia obudzi艂a si臋 w pustym domu, ca艂a jej rodzina znikn臋艂a. Zatem prawdopodobnie jest pan jednym z ostatnich ludzi, nie licz膮c samej Cynthii, kt贸ry widzia艂 cz艂onk贸w jej rodziny 偶ywych. Nie wiem, jak wygl膮da艂a sprzeczka mi臋dzy panem a jej ojcem, Claytonem Biggiem, ale nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e sytuacja by艂a do艣膰 nerwowa, kiedy wyci膮ga艂 c贸rk臋 z pa艅skiego samochodu, 偶eby j膮 zabra膰 do domu. - Zrobi艂em kr贸tk膮 pauz臋. - Nie mam te偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e policja dok艂adnie pana sprawdza艂a, prowadz膮c w贸wczas 艣ledztwo.

- Zgadza si臋.

- I co pan zezna艂?

- Nie powiedzia艂em ani s艂owa.

- Jak mam to rozumie膰?

- Ca艂kiem dos艂ownie. Nie powiedzia艂em na przes艂uchaniu ani s艂owa. M贸j staruszek, 艣wie膰 Panie nad jego dusz膮, skutecznie wbi艂 mi do g艂owy, 偶eby pod 偶adnym pozorem nie odpowiada膰 na pytania gliniarzy, nawet je艣li nie jest si臋 niczemu winnym. Nie ma nikogo, kto by poprawi艂 swoj膮 sytuacj臋, otwarcie rozmawiaj膮c z gliniarzami podczas przes艂uchania.

- Ale przecie偶 m贸g艂by pan pom贸c w ustaleniu tego, co si臋 naprawd臋 sta艂o.

- To nie by艂o moje zmartwienie.

- I wskutek odmowy sk艂adania zezna艅 nie sta艂 si臋 pan w oczach policji podejrzanym?

- Mo偶liwe, ale s膮dy nikogo nie skazuj膮 na podstawie podejrze艅. Potrzebne s膮 dowody. A w tej sprawie nie mieli 偶adnych dowod贸w. Gdyby znale藕li co艣 przeciwko mnie, na pewno nie siedzieliby艣my teraz tutaj i nie rozmawiali w lu藕nej atmosferze.

Poci膮gn膮艂em 艂yk kawy.

- Och - szepn膮艂em. - Doskona艂a. - Ani troch臋 nie k艂ama艂em - Dzi臋kuj臋 - odrzek艂 Fleming. - Czy teraz ja mog臋 by膰 z panem ca艂kiem szczery, nie obawiaj膮c si臋 o w艂asny skalp? - zapyta艂, szczerz膮c z臋by w u艣miechu.

- Nie s膮dz臋, 偶eby pod tym wzgl臋dem musia艂 si臋 pan czegokolwiek obawia膰 - wyja艣ni艂em.

- Wsp贸艂czuj臋 panu. G艂贸wnie tego, 偶e nie mo偶e pan pom贸c Cynthii. A to dlatego, 偶e ona... tylko prosz臋 si臋 nie obrazi膰, skoro jest pan jej m臋偶em.

- Nie obra偶臋 si臋.

- By艂a naprawd臋 bardzo mi艂膮 dziewczyn膮. Mo偶e troch臋 stukni臋t膮, jak wszyscy w tym wieku, ale nie a偶 tak jak ja. Ju偶 wtedy mia艂em zabazgran膮 kartotek臋. Wydaje mi si臋, 偶e przechodzi艂a wtedy okres fascynacji niegrzecznymi ch艂opcami. Oczywi艣cie zanim pozna艂a pana - doda艂 takim tonem, jakby uwa偶a艂 mnie za niegodnego, by by膰 jej m臋偶em. - Bez obrazy.

- Jasne.

- Zatem by艂a bardzo s艂odkim kociakiem i mia艂em wyrzuty sumienia za to, co j膮 spotka艂o. Jezu, prosz臋 sobie tylko wyobrazi膰, 偶e budzi si臋 pan kt贸rego艣 dnia, a tu ca艂a rodzina znikn臋艂a. Bardzo chcia艂em jej jako艣 pom贸c, co nie? Ale m贸j tata kaza艂 mi si臋 trzyma膰 z dala od takich dziewczyn. Powiedzia艂, 偶e nie potrzebuj臋 takich k艂opot贸w, bo gliny i tak ju偶 maj膮 na mnie oko, rzecz jasna, przez moje grzeszki, a on nie ma ochoty babra膰 si臋 dodatkowo w g贸wnie, jakim mo偶e by膰 dla niego moja znajomo艣膰 z dziewczyn膮, kt贸rej ca艂a rodzina zosta艂a prawdopodobnie zamordowana.

- Chyba rozumiem to podej艣cie - odpar艂em z namys艂em, starannie dobieraj膮c s艂owa. - Jak si臋 domy艣lam, pa艅skiemu ojcu wiod艂o si臋 wtedy ca艂kiem nie藕le, prawda?

- Finansowo?

- Tak.

- Pewnie. Ca艂kiem nie藕le si臋 poustawia艂, kiedy jeszcze by艂o to mo偶liwe. A potem go zabili.

- S艂ysza艂em o tym.

- Co pan jeszcze s艂ysza艂?

- Ze ludzie, kt贸rzy prawdopodobnie go zabili, musieli s艂ono za to zap艂aci膰.

Vince u艣miechn膮艂 si臋 pos臋pnie.

- To prawda. - Rozchmurzy艂 si臋 szybko i zapyta艂: - Dlaczego pyta艂 pan o sytuacj臋 finansow膮 mojego ojca?

- Prosz臋 wspomnie膰 swojego ojca i stopie艅 jego wsp贸艂czucia dla Cynthii, a zw艂aszcza sytuacji, w jakiej si臋 znalaz艂a. Czy s膮dzi pan, 偶e m贸g艂by mie膰 takie wyrzuty sumienia, 偶eby pom贸c finansowo w jej wykszta艂ceniu, w uko艅czeniu studi贸w?

- S艂ucham?

- To tylko strza艂 w ciemno. Czy s膮dzi pan, 偶e m贸g艂 si臋 czu膰 /鈥濃榳inny za pa艅skie post臋powanie, m贸g艂 podejrzewa膰, 偶e mia艂 pan co艣 wsp贸lnego ze znikni臋ciem rodziny Cynthii, i to do tego / stopnia, 偶eby po kryjomu podrzuca膰 pieni膮dze jej ciotce Tess Berman, chc膮c pom贸c w pokryciu koszt贸w nauki?

Fleming patrzy艂 na mnie takim wzrokiem, jakby rozmawia艂 z wariatem.

- Podobno jest pan nauczycielem, prawda? Jakim cudem pozwalaj膮 naucza膰 w szko艂ach ludziom a偶 tak por膮banym?

- Wystarczy艂o tylko powiedzie膰 nie.

- Nie.

- A jednak... - doda艂em w zamy艣leniu, jakbym dyskutowa艂 sam ze sob膮, bo cho膰 zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e nie powinienem tego ujawnia膰, to jednak instynkt podpowiada艂 mi co艣 przeciwnego - ...kto艣 to robi艂.

- Bez jaj - mrukn膮艂 Vince. - Kto艣 po kryjomu podrzuca艂 jej ciotce pieni膮dze na op艂acenie studi贸w?

- Zgadza si臋.

- I nie wiadomo kto?

- Nie - To faktycznie dziwne - rzek艂. - I dobrze s艂ysza艂em, 偶e ta ciotka nie 偶yje?

- Owszem.

Odchyli艂 si臋 na oparcie krzes艂a i zapatrzy艂 w sufit, ale zaraz si臋 wyprostowa艂, opar艂 艂okcie na stole i ci臋偶ko westchn膮艂.

- Co艣 panu powiem. Tylko prosz臋 nie m贸wi膰 tego policji, bo w razie czego wszystkiego si臋 wypr臋, gdy偶 te fiuty mog艂yby to wykorzysta膰 przeciwko mnie.

- Jasne.

- Mo偶e i powinienem by艂 wtedy o tym powiedzie膰 bez obawy, 偶e odbije si臋 to na mnie, wola艂em jednak nie ryzykowa膰 i nie zdradza膰, gdzie by艂em tamtej nocy, nawet gdyby mia艂o to pom贸c Cynthii, bo ju偶 wtedy mia艂em podejrzenia, 偶e pos膮dz膮 j膮, i偶 mia艂a co艣 wsp贸lnego z t膮 spraw膮, na przyk艂ad sama wymordowa艂a ca艂膮 swoj膮 rodzin臋 albo co艣 w tym rodzaju. Ja jednak wiedzia艂em na pewno, 偶e nic takiego nie zrobi艂a.

Zn贸w zasch艂o mi w gardle.

- Za wszystko, co mo偶e mi pan powiedzie膰, b臋d臋 niezmiernie wdzi臋czny.

- Tamtego wieczoru... - zacz膮艂, zamkn膮wszy na chwil臋 oczy i pogr膮偶aj膮c si臋 we wspomnieniach - ...po tym, jak jej staruszek wyci膮gn膮艂 j膮 z mojego wozu i zabra艂 do domu, pojecha艂em za nimi. Oczywi艣cie nie bezpo艣rednio, tylko po jakim艣 czasie. Ciekaw by艂em, jak bardzo wdepn臋艂a w g贸wno, i chcia艂em zobaczy膰 na w艂asne oczy, czy nie trzeba b臋dzie jej pom贸c w razie jakiej艣 pysk贸wki z ojcem czy co艣 w tym rodzaju. Ale chyba si臋 sp贸藕ni艂em, bo przedstawienie ju偶 si臋 zako艅czy艂o.

W milczeniu czeka艂em na ci膮g dalszy.

- Zobaczy艂em tylko, jak ojciec ci膮gnie j膮 przez trawnik wzd艂u偶 podjazdu i wpycha do 艣rodka. Powinien pan chyba wiedzie膰, 偶e wyra藕nie chwia艂a si臋 na nogach. Wypi艂a troch臋 za du偶o, zreszt膮 oboje przesadzili艣my, tyle 偶e ja ju偶 wtedy odznacza艂em si臋 spor膮 tolerancj膮 na alkohol. - Zn贸w wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu. - Bardzo wcze艣nie zacz膮艂em.

Przeczuwa艂em, 偶e Vince chce mi zdradzi膰 co艣 wa偶nego, tote偶 wola艂em go nie rozprasza膰 swoimi g艂upimi uwagami na temat rzeczy niemaj膮cych znaczenia.

- W ka偶dym razie.. - podj膮艂 po chwili - ...zaparkowa艂em w贸z w pewnej odleg艂o艣ci, podejrzewaj膮c, 偶e Cynthia mo偶e wypa艣膰 z powrotem na ulic臋 po k艂贸tni z rodzicami, w艣ciek艂a i wzburzona, a wtedy m贸g艂bym podjecha膰 i zaproponowa膰 jej miejsce w samochodzie. Ale nic takiego si臋 nie sta艂o. Za to po pewnym czasie podjecha艂 drugi samoch贸d i zwolni艂, jak gdyby kierowca pr贸bowa艂 odczytywa膰 numery kolejnych dom贸w.

- Rozumiem.

- Na pocz膮tku nie zwraca艂em na niego szczeg贸lnej uwagi.

Skojarzy艂em go dopiero, gdy dojecha艂 do ko艅ca ulicy, zawr贸ci艂 1 zatrzyma艂 si臋 przy przeciwleg艂ym kraw臋偶niku, kilka dom贸w 掳d posiad艂o艣ci rodzic贸w Cynthii.

- Zauwa偶y艂 pan, kto siedzi za kierownic膮? A mo偶e zapami臋ta艂 pan numery rejestracyjne?

- To by艂 jaki艣 zafajdany model AMC, je艣li si臋 nie myl臋: Ambassador, Rebel czy co艣 w tym rodzaju. Chyba granatowy. Zdaje si臋, 偶e w samochodzie by艂 tylko kierowca. Trudno mi powiedzie膰 co艣 wi臋cej na ten temat, ale odnios艂em wra偶enie, 偶e by艂a to kobieta. Tylko prosz臋 nie pyta膰 o nic wi臋cej, bo nie mam nic opr贸cz w艂asnych domys艂贸w.

- Zatem jaka艣 kobieta zaparkowa艂a na wprost domu Cynthii. Obserwowa艂a go?

- Na to wygl膮da. Przypominam sobie jeszcze, 偶e w贸z mia艂 tablice rejestracyjne spoza Connecticut, chyba z Nowego Jorku, bo jakie艣 dziwnie pomara艅czowe. Ale w ko艅cu widuje si臋 tu sporo woz贸w z obc膮 rejestracj膮, co nie?

- Jak d艂ugo ten w贸z tam sta艂?

- No c贸偶, po pewnym czasie, zreszt膮 niezbyt d艂ugim, pojawi艂a si臋 pani Bigge i Todd, czyli brat Cynthii, prawda?

Przytakn膮艂em ruchem g艂owy.

- Wyszli z domu i wsiedli do jej auta, 偶贸艂tego forda, po czym odjechali. (

- Tylko we dw贸jk臋? Nie by艂o z nimi ojca Cynthii?

- Nie. Tylko mamu艣ka i Todd. On wskoczy艂 na prawe siedzenie, bo chyba nie mia艂 jeszcze prawa jazdy, ale tego nie jestem pewien. W ka偶dym razie dok膮d艣 pojechali. Nie mam poj臋cia dok膮d. Ale jak tylko znikn臋li za rogiem, zapali艂y si臋 艣wiat艂a tego drugiego wozu, kt贸ry ruszy艂 za nimi.

- Co pan wtedy zrobi艂?

- Nic. Siedzia艂em i dalej patrzy艂em. A co innego mia艂bym robi膰?

- Jednak偶e ten drugi w贸z, ambassador czy co艣 podobnego, ruszy艂 za matk膮 Cynthii i jej bratem, prawda?

Vince wbi艂 we mnie 艣widruj膮ce spojrzenie.

- Czy偶bym m贸wi艂 za szybko?

- Nie, sk膮d偶e, tylko przez te dwadzie艣cia pi臋膰 lat Cynthia nie mia艂a o tym poj臋cia.

- No c贸偶, m贸wi臋 tylko o tym, co widzia艂em.

- Co艣 jeszcze?

- Siedzia艂em przed jej domem chyba nast臋pne trzy kwadranse, rozmy艣laj膮c o tym, 偶e wiecz贸r i tak mam spieprzony, wi臋c powinienem wraca膰 do domu, kiedy nagle otworzy艂y si臋 drzwi i na ulic臋 wyszed艂 jej ojciec. Nawet nie wyszed艂, a wybieg艂, jakby go co艣 ugryz艂o. Wskoczy艂 do swojego samochodu, wyjecha艂 ty艂em z podjazdu, w po艣lizgu wykr臋ci艂 na ulicy i odjecha艂 na pe艂nym gazie.

Nie odzywa艂em si臋, ch艂on膮c te nowiny.

- Umia艂em ju偶 wtedy liczy膰, co nie? Wykombinowa艂em wi臋c, 偶e skoro wszyscy odjechali, Cynthia zosta艂a sama. No to wysiad艂em i zapuka艂em do drzwi, chc膮c z ni膮 jeszcze pogada膰.

Dobija艂em si臋 przez d艂u偶szy czas, wali艂em nawet pi臋艣ci膮 w drzwi, ale nikt nie odpowiada艂. Doszed艂em wi臋c do wniosku, 偶e zasn臋艂a kamiennym snem, co nie? Dlatego zrezygnowa艂em i pojecha艂em do domu. - Wzruszy艂 ramionami.

- A wi臋c by艂 tam kto艣 jeszcze - podsumowa艂em. - Obserwowa艂 dom.

- Zgadza si臋. Nie tylko ja wpad艂em na ten pomys艂.

- I nigdy nikomu pan o tym nie m贸wi艂? Nie powiadomi艂 pan policji? Nie powiedzia艂 nawet Cynthii?

- Ju偶 nigdy nie mia艂em okazji, 偶eby z ni膮 porozmawia膰, a jak ju偶 m贸wi艂em, mia艂em zakodowane, 偶eby nie rozmawia膰 z gliniarzami. Wed艂ug pana, m贸g艂bym co艣 zyska膰, gdybym zdradzi艂 na przes艂uchaniu, 偶e siedzia艂em w samochodzie przed ich domem do p贸藕nej nocy?

Spojrza艂em za okno, na morze i widoczn膮 w oddali Wysp臋 Charlesa, jak gdyby odpowiedzi, kt贸rych szuka艂em i kt贸rych jeszcze d艂u偶ej poszukiwa艂a Cynthia, znajdowa艂y si臋 gdzie艣 tam, za horyzontem, poza naszym zasi臋giem.

- A dlaczego teraz mi pan o ty m贸wi? - zapyta艂em.

Przeci膮gn膮艂 palcami po brodzie i poskuba艂 czubek nosa.

- Sam nie wiem, do cholery. Pewnie dlatego, 偶e wydaje mi si臋, i偶 przez te wszystkie lata Cyn musia艂a si臋 nie藕le gry藕膰. Mam racj臋?

To, 偶e Vince Fleming u偶ywa艂 tego samego zdrobnienia, co ja, m贸wi膮c o mojej 偶onie, odebra艂em prawie jak zniewag臋.

- Owszem - odpar艂em. - Nawet bardzo. Zw艂aszcza ostatnio.

- A dlaczego znikn臋艂a?

- Pok艂贸cili艣my si臋 i chyba strach j膮 oblecia艂. Z艂o偶y艂y si臋 na to wszystkie wydarzenia kilku ostatnich tygodni, jak r贸wnie偶 艣wiadomo艣膰, 偶e policja nie do ko艅ca jej wierzy. Przewa偶y艂a obawa o bezpiecze艅stwo naszej c贸rki. Kilka dni temu p贸藕nym wieczorem zauwa偶y艂em kogo艣, kto sta艂 na ulicy i obserwowa艂 nasz dom. Potem jej ciotka zosta艂a zamordowana. W ko艅cu dowiedzieli艣my si臋, 偶e wynaj臋ty przez nas detektyw tak偶e nie 偶yje.

- Mhm - mrukn膮艂 w zamy艣leniu Vince. - To faktycznie zagmatwana sytuacja. Szkoda, 偶e nie mog臋 wam jako艣 pom贸c.

Obaj r贸wnocze艣nie popatrzyli艣my w bok, gdy trzasn臋艂y drzwi wej艣ciowe. Wcze艣niej nie dolecia艂 zza nich nawet najl偶ejszy zgrzyt piasku pod stopami zbli偶aj膮cej si臋 osoby.

By艂a to Jane.

- Chryste, Vince, zamierzasz pom贸c temu biednemu cz艂owiekowi czy nie? (

- Gdzie偶e艣 ty by艂a? - warkn膮艂. - Przez ca艂y czas pods艂uchiwa艂a艣? \

- Przecie偶 to tylko drzwi siatkowe - odpar艂a. - Jak nie chcesz, 偶eby ci臋 s艂yszano na schodach, to zainstaluj w ich miejsce pancerne wrota od sejfu bankowego.

- Niech to szlag...

- Wi臋c jak, zamierzasz mu pom贸c? Przecie偶 na razie nie masz nic specjalnie do roboty. A masz tych trzech 艂obuz贸w na ka偶de skinienie palcem.

Vince popatrzy艂 na mnie zm臋czonym wzrokiem.

- Wi臋c jak? Mog臋 by膰 wam w czym艣 pomocny?

Jane 艣widrowa艂a go wzrokiem, stoj膮c z r臋koma skrzy偶owanymi na piersi.

Nie mia艂em poj臋cia, co odpowiedzie膰. Nadal nie wiedzia艂em, z kim b臋d臋 musia艂 si臋 zmierzy膰, tote偶 nie umia艂em przewidzie膰, czy b臋d膮 mi potrzebne takie us艂ugi, jakie m贸g艂 mi zapewnie Vince Fleming. Nawet gdy nie pr贸bowa艂 powyrywa膰 mi wszystkich w艂os贸w z cebulkami, wci膮偶 czu艂em si臋 niepewnie w jego towarzystwie.

- Nie wiem - odpar艂em.

- To mo偶e um贸wmy si臋 tak, 偶e przez jaki艣 czas b臋d臋 mia艂 t臋 spraw臋 na oku, 偶eby zobaczy膰, co z niej wyniknie - rzek艂. A kiedy nie odpowiedzia艂em od razu, doda艂: - Jeszcze nie wie pan, czy mo偶na mi zaufa膰, prawda?

Uzmys艂owi艂em sobie szybko, 偶e pod tym wzgl臋dem nie warto k艂ama膰.

- Nie - odpar艂em szczerze.

- I bardzo m膮drze - podsumowa艂.

- Wi臋c jak? Pomo偶esz mu? - odezwa艂a si臋 ponownie Jane, a gdy Vince przytakn膮艂 ruchem g艂owy, zwr贸ci艂a si臋 do mnie: - Lepiej, 偶eby pan jak najszybciej wr贸ci艂 do szko艂y.

Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i wysz艂a na dw贸r. Tym razem wyra藕nie by艂o s艂ucha膰 na schodach chrz臋st piachu pod jej stopami.

- Niekiedy sprawia, 偶e zaczynam si臋 jej 艣miertelnie ba膰 - skwitowa艂 Fleming.

Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e w takiej sytuacji najlepiej b臋dzie pojecha膰 do domu i sprawdzi膰, czy Cynthia nie wr贸ci艂a albo nie zostawi艂a wiadomo艣ci na automatycznej sekretarce. Co prawda, gdyby nie zasta艂a mnie pod numerem domowym, powinna by艂a dzwoni膰 na moj膮 kom贸rk臋, ale w przyp艂ywie desperacji pomy艣la艂em o tym dopiero po pewnym czasie.

Vince Fleming zwolni艂 trzech swoich goryli i zaproponowa艂, 偶e podwiezie mnie do miasta w艂asnym autem, kt贸re okaza艂o si臋 jeszcze gro藕niej wygl膮daj膮cym dodge鈥檒em pikapem. W drodze do warsztatu samochodowego, pod kt贸rym zostawi艂em sw贸j w贸z i wybra艂em si臋 do cukierni na kaw臋, przeje偶d偶ali艣my niedaleko mojego domu, poprosi艂em wi臋c Fleminga, 偶eby nieco zboczy艂 z trasy, bym m贸g艂 sprawdzi膰, czy Cynthia jakim艣 cudem nie wr贸ci艂a do domu albo nie zostawi艂a wiadomo艣ci na automatycznej sekretarce.

- Nie ma sprawy - odpar艂, gdy wyruszyli艣my jego autem, kt贸re sta艂o zaparkowane przy kraw臋偶niku na East Broadway.

- Zawsze mi si臋 marzy艂o, 偶eby tu zamieszka膰, w ka偶dym razie od chwili, gdy si臋 sprowadzi艂em do Milford - przyzna艂em szczerze.

- Ja mieszka艂em tu od zawsze - odpar艂. - A ty?

- Nie. Wychowywa艂em si臋 gdzie indziej.

- Jak by艂em ma艂y, z innymi ch艂opakami w czasie odp艂ywu wybierali艣my si臋 czasem pieszo na Wysp臋 Charlesa. Nigdy nam si臋 nie uda艂o dotrze膰 do celu i wr贸ci膰 przed nastaniem przyp艂ywu, ale zawsze by艂a kupa 艣miechu.

Mia艂em mieszane uczucia co do mojego nowego przyjaciela.

W ko艅cu Vince, nie owijaj膮c w bawe艂n臋, by艂 zwyk艂ym kryminalist膮. Kierowa艂 organizacj膮 przest臋pcz膮. Nie mia艂em poj臋cia, jak daleko si臋ga艂y jego wp艂ywy, ale by艂y wystarczaj膮ce, 偶eby trzech zbir贸w czekaj膮cych tylko na rozkaz porwa艂o z ulicy niewinnego cz艂owieka, kt贸ry przyprawia艂 bossa o niepok贸j.

Co by by艂o, gdyby Jane Scavullo nie pojawi艂a si臋 w por臋?

Gdyby nie przekona艂a Vince鈥檃, 偶e jestem porz膮dnym go艣ciem?

Gdyby nadal by艂 prze艣wiadczony, 偶e w jaki艣 spos贸b mu zagra偶am? Jaki obr贸t przybra艂yby sprawy w takim wypadku?

No i jak ostatni g艂upek zapyta艂em wprost:

- Co by si臋 sta艂o, gdyby Jane nie pojawi艂a si臋 w odpowiedniej chwili?

Fleming, kt贸ry trzyma艂 praw膮 r臋k臋 na kierownicy, a lew膮 opiera艂 si臋 na ramie okna, zerkn膮艂 na mnie.

- Naprawd臋 chcesz zna膰 odpowied藕 na to pytanie?

Postanowi艂em odpu艣ci膰. Moje my艣li pod膮偶a艂y ju偶 w innym kierunku, w stron臋 dociekania prawdziwych motyw贸w kieruj膮cych Vince鈥檈m Flemingiem. Pr贸bowa艂em rozstrzygn膮膰, czy pomaga艂 mi, bo wyra藕nie za偶膮da艂a tego Jane, czy te偶 naprawd臋 przej膮艂 si臋 losem Cynthii. A mo偶e jedno i drugie? Albo te偶 doszed艂 do wniosku, 偶e spe艂nienie 偶膮da艅 Jane da mu dobr膮 okazj臋 do tego, 偶eby mie膰 mnie na oku?

Czy jego opowie艣膰 o tym, co widzia艂 tamtej nocy przed domem Cynthii, by艂a prawdziwa? Je艣li nie, to czemu mia艂by mydli膰 mi oczy tak膮 bajeczk膮?

Zmusi艂em si臋 do tego, by uwierzy膰 w jego szczero艣膰.

Wyt艂umaczy艂em mu, jak dojecha膰 na nasz膮 ulic臋, po czym wskaza艂em dom. On jednak pojecha艂 dalej, nawet nie zwolni艂.

Min膮艂 podjazd, jak gdyby go nie zauwa偶y艂.

Cholera. Da艂em si臋 jednak wrobi膰. Mimo wszystko czeka艂o mnie bliskie spotkanie z pi艂膮 tartaczn膮.

- O co chodzi? - zapyta艂em. - Co ty wyprawiasz?

- Przed waszym domem czuwaj膮 gliniarze - odpar艂. - W nieoznakowanym wozie.

Spojrza艂em w olbrzymie boczne lusterko za drzwiami od strony kierowcy i od razu zauwa偶y艂em samoch贸d z cywilnymi policjantami w 艣rodku, zaparkowany ty艂em na podje藕dzie domu stoj膮cego naprzeciwko.

- To chyba 艣ledcza Wedmore - powiedzia艂em.

- Okr膮偶臋 ten kwarta艂 i zbli偶ymy si臋 z przeciwnej strony - rzek艂 Vince, jakby tego rodzaju manewry by艂y dla niego na porz膮dku dziennym.

Zrobi艂 tak, jak zapowiedzia艂. Zostawili艣my samoch贸d na s膮siedniej ulicy, przeszli艣my mi臋dzy innymi posiad艂o艣ciami i zbli偶yli艣my si臋 do naszego domu od tylnego podw贸rka.

Jak tylko znale藕li艣my si臋 w 艣rodku, zacz膮艂em si臋 rozgl膮da膰 za jakimikolwiek dowodami obecno艣ci Cynthii, zostawion膮 dla mnie wiadomo艣ci膮, czymkolwiek.

Niczego takiego nie znalaz艂em.

Vince chodzi艂 po saloniku i przygl膮da艂 si臋 obrazkom zawieszonym na 艣cianach oraz grzbietom ksi膮偶ek na p贸艂kach. Najwyra藕niej robi艂 rekonesans. W ko艅cu jego wzrok spocz膮艂 na otwartych pude艂kach z pami膮tkami Cynthii.

- A co to za 艣mieci? - zapyta艂.

- Rzeczy z domu Cynthii, z okresu jej dzieci艅stwa. Przegl膮da je czasami, jakby mia艂a nadziej臋, 偶e pomog膮 jej rozwik艂a膰 tajemnic臋. Sam postanowi艂em je przerzuci膰 dzi艣 rano, gdy si臋 przekona艂em, 偶e wyjecha艂a.

Vince usiad艂 na kanapie i zacz膮艂 grzeba膰 w pierwszym pude艂ku.

- Na moje oko to kupa staroci bez znaczenia - rzek艂.

- C贸偶, prawd臋 m贸wi膮c, to chyba adekwatne okre艣lenie.

Po raz kolejny podj膮艂em pr贸b臋 po艂膮czenia si臋 z 偶on膮 pod numerem jej telefonu kom贸rkowego, w nadziei, 偶e wreszcie odbierze. Odczeka艂em kilka sygna艂贸w i mia艂em ju偶 przerwa膰 po艂膮czenie, gdy niespodziewanie us艂ysza艂em g艂os Cynthii.

- Halo?

- Cyn?

- Cze艣膰, Terry.

- Jezu, wszystko w porz膮dku? Gdzie jeste艣?

- Nic nam si臋 nie sta艂o, Terry.

- Skarbie, wracaj do domu. Prosz臋.

- No, nie wiem - mrukn臋艂a.

W tle panowa艂 spory ha艂as, rozlega艂o si臋 jakie艣 monotonne buczenie.

- Gdzie jeste艣?

- W samochodzie.

- Cze艣膰, tato! - zawo艂a艂a Grace, chyba ponad ramieniem matki z tylnego siedzenia.

- Cze艣膰, Grace! - odpowiedzia艂em.

- Tata powiedzia艂 ci cze艣膰 - przekaza艂a Cynthia.

- Kiedy zamierzasz wr贸ci膰?

- Powiedzia艂am ju偶, 偶e nie wiem - odpar艂a. - Potrzebuj臋 jeszcze troch臋 czasu, jak napisa艂am ci w li艣cie.

Wyczu艂em, 偶e nie chce przy Grace m贸wi膰 szczerze o pewnych sprawach.

- Bardzo si臋 martwi臋 o ciebie - powiedzia艂em. -1 t臋skni臋.

- Pozdr贸w j膮 ode mnie! - zawo艂a艂 Vince z drugiego ko艅ca pokoju.

- Kto to? - zaciekawi艂a si臋 Cynthia.

- Vince Fleming.

- Kto?

- Tylko trzymaj mocno kierownic臋 - przestrzeg艂em.

- A co on tam robi?

- Poprosi艂em go o spotkanie. Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mog艂a艣 si臋 z nim kontaktowa膰 po wyje藕dzie.

- M贸j Bo偶e... - wycedzi艂a Cynthia. - Przeka偶 mu... 偶e i ja go pozdrawiam.

- Przekazuj臋 pozdrowienia - zwr贸ci艂em si臋 do Vince鈥檃.

Mrukn膮艂 tylko gard艂owo, skupiony na starociach wyjmowanych z pude艂ka po butach.

- On jest teraz z tob膮? W naszym domu?

- Owszem. Podwozi艂 mnie w艂a艣nie do miejsca, gdzie zostawi艂em sw贸j samoch贸d. To d艂uga i zagmatwana historia. Opowiem ci ze szczeg贸艂ami, jak wr贸cisz. Poza tym... - zawaha艂em si臋 - ...powiedzia艂 mi par臋 rzeczy o tamtym wieczorze, o kt贸rych do tej pory nie m贸wi艂 nikomu.

- To znaczy?

- Na przyk艂ad o tym, 偶e przyjecha艂 #tedy za tob膮 i twoim ojcem pod dom, po czym przez jaki艣 czas siedzia艂 w samochodzie, wyczekuj膮c okazji, 偶eby zapuka膰 i zapyla膰 ci臋, jak si臋 miewasz, ale zauwa偶y艂, jak Todd i twoja mama odje偶d偶aj膮 jej samochodem, a po jakim艣 czasie odje偶d偶a te偶 tw贸j ojciec. Ale on w po艣piechu. No i przez pewien czas sta艂 przed waszym domem jaki艣 samoch贸d, kt贸ry odjecha艂 po tym, jak twoja mama i Todd ruszyli w drog臋.

Przez kilka d艂ugich sekund na linii da艂 si臋 s艂ysze膰 jedynie

szum przeje偶d偶aj膮cych samochod贸w.

- Cynthia?

- Tak, jestem. Zastanawia艂am si臋, co to mo偶e oznacza膰.

- Ja te偶.

- Terry, jest du偶y ruch, musz臋 zjecha膰 na parking. Wy艂膮czam telefon. Zapomnia艂am zabra膰 艂adowarki i wyczerpuje mi si臋 akumulator.

- Wracaj szybko do domu, Cyn. Kocham ci臋.

- Na razie. - Przerwa艂a po艂膮czenie.

Od艂o偶y艂em s艂uchawk臋 i wr贸ci艂em do saloniku.

Vince Fleming poda艂 mi wycinek prasowy ze zdj臋ciem Todda wraz z ca艂膮 szkoln膮 dru偶yn膮 koszyk贸wki.

- Ten bardzo mi przypomina Todda - rzek艂. - Pami臋tam go.

Przytakn膮艂em kiwni臋ciem g艂owy, spogl膮daj膮c na wycinek ze zdj臋ciem, kt贸remu przygl膮da艂em si臋 setki razy.

- Zgadza si臋. Chodzili艣cie razem na zaj臋cia?

- Mo偶e z jednego przedmiotu. Ale ta fotka to fotomonta偶.

- Jak to?

- Nie rozpoznaj臋 nikogo innego. To nie jest dru偶yna koszykarska z naszej szko艂y.

Wzi膮艂em od niego wycinek, lecz niewiele mi to da艂o. Nie chodzi艂em do szko艂y z Toddem ani Cynthi膮, nie zna艂em ich r贸wie艣nik贸w. Nie zauwa偶y艂em te偶, 偶eby moja 偶ona przyk艂ada艂a jak膮艣 szczeg贸ln膮 wag臋 do tej fotografii. Ilekro膰 przegl膮da艂a pami膮tki, prze艣lizgiwa艂a si臋 po niej wzrokiem.

- No i nazwisko si臋 nie zgadza - doda艂 Vince, wskazuj膮c podpis pod zdj臋ciem, w kt贸rym by艂y wymienione nazwiska wszystkich zawodnik贸w, od lewej do prawej w ka偶dym z trzech rz臋d贸w.

Wzruszy艂em ramionami.

- Chyba musieli si臋 pomyli膰 w redakcji.

Spojrza艂em jeszcze raz na podpis. Todd sta艂 drugi od lewej w 艣rodkowym rz臋dzie. Odliczy艂em kolejne nazwiska i popatrzy艂em na miejsce, gdzie powinno by膰 jego.

Ale tam figurowa艂 niejaki J. Sloan.

Os艂upia艂em, gapi膮c si臋 na to nazwisko.

- Vince, czy m贸wi ci co艣 nazwisko Sloan? J. Sloan?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie.

Jeszcze raz przeliczy艂em kolejno nazwiska w podpisie, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e w艂a艣nie to odnosi si臋 do ch艂opaka stoj膮cego jako drugi od lewej w 艣rodkowym rz臋dzie.

- Jasna cholera! - sykn膮艂em.

Fleming popatrzy艂 na mnie z ukosa.

- Zechcesz mnie wtajemniczy膰?

- J. Sloan to Jeremy Sloan.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- I co z tego?

- Ten sam go艣膰, kt贸rego spotkali艣my w centrum handlowym - wyja艣ni艂em. - W barze McDonalda. Tak nazywa艂 si臋 facet, kt贸rego Cynthia zaczepi艂a, kiedy si臋 upar艂a, 偶e to jej zaginiony brat.

- O czym ty m贸wisz? - zdziwi艂 si臋 Vince.

- Kilka dni temu by艂em z Cynthi膮 i Grace w centrum handlowym i postanowili艣my co艣 zje艣膰. W barze Cynthia zobaczy艂a tego faceta i upar艂a si臋, 偶e to jej brat. Powiedzia艂a, 偶e wygl膮da dok艂adnie tak samo, jak teraz, po dwudziestu pi臋ciu latach, powinien wygl膮da膰 Todd.

- A sk膮d wiesz, jak on si臋 nazywa?

- Cynthia wybieg艂a za nim a偶 na parking. Nawo艂ywa艂a za nim imieniem brata, ale nie reagowa艂, wi臋c podbieg艂a i zaczepi艂a go, twierdz膮c, 偶e jest jego siostr膮 i dobrze wie, kim on jest.

- O Jezu - sykn膮艂 Fleming.

- Zrobi艂a si臋 scena. Facet zaprzeczy艂, jakoby by艂 jej bratem, i zacz膮艂 j膮 traktowa膰 jak wariatk臋, bo m贸wi膮c szczerze, zachowywa艂a si臋 jak wariatka. Odci膮gn膮艂em go wi臋c na bok, przeprosi艂em i zaproponowa艂em grzecznie, 偶eby pokaza艂 Cynthii prawo jazdy, bo gdy udowodni, 偶e nie jest jej bratem, ona da mu spok贸j.

- I zrobi艂 to?

- Tak. Widzia艂em jego prawo jazdy. Ze stanu Nowy Jork.

Nazywa艂 si臋 Jeremy Sloan.

Vince wzi膮艂 ode mnie wycinek, zapatrzy艂 si臋 na zdj臋cie, potem na nazwisko w podpisie, wreszcie rzek艂:

- To dosy膰 dziwne, co nie?

- Nie mam poj臋cia, co mo偶e oznacza膰 - odpar艂em. - Wed艂ug mnie, to nie trzyma si臋 kupy. Dlaczego Todd na zdj臋ciu ze starej gazety mia艂by wyst臋powa膰 pod innym nazwiskiem?

Vince zamy艣li艂 si臋 na chwil臋.

- Czy ten facet, ten z McDonalda - zapyta艂 w ko艅cu - odezwa艂 si臋 cho膰 jednym s艂owem?

Wyt臋偶y艂em pami臋膰.

- Tak. Powiedzia艂, 偶e jego zdaniem moja 偶ona potrzebuje fachowej pomocy psychiatrycznej. Ale chyba nic poza tym.

- A co z tym prawem jazdy? Pami臋tasz jakiekolwiek szczeg贸艂y?

- Tylko tyle, 偶e by艂o z Nowego Jorku.

- To cholernie du偶y stan - rzek艂 Fleming. - Facet mo偶e mieszka膰 tu偶 za granic膮, w Port Chester czy White Plains, ale r贸wnie dobrze m贸g艂 przyjecha膰 z pieprzonego Buffalo.

- Mam wra偶enie, 偶e nazwa miasta zaczyna艂a si臋 od Young.

- Od Young?

- Nie jestem pewien. Do diab艂a, widzia艂em to prawo jazdy zaledwie przez sekund臋.

- Kojarz臋 Youngstown w Ohio. Na pewno nie by艂o to prawo jazdy z Ohio?

- Tego akurat jestem pewien.

Vince zajrza艂 na odwrotn膮 stron臋 wycinka. By艂 tam fragment jakiego艣 artyku艂u, ale nawet pozbawiony tytu艂u. Wyci臋ta zosta艂a jedynie fotografia. Po tej stronie zachowa艂o si臋 tylko po po艂owie s膮siaduj膮cych ze sob膮 szpalt tekstu.

- Ojciec Cynthii na pewno zachowa艂 ten wycinek z powodu zdj臋cia, a nie tego artyku艂u.

- Zamknij si臋 - burkn膮艂, przebiegaj膮c wzrokiem zachowane fragmenty tekstu. Po chwili zapyta艂: - Masz komputer?

Przytakn膮艂em ruchem g艂owy.

- Odpalaj - rozkaza艂. Poszli艣my na g贸r臋. W艂膮czy艂em komputer i usiad艂em przy biurku, a on stan膮艂 nade mn膮. - W tym tek艣cie padaj膮 dwie nazwy w艂asne, Falkner Park i hrabstwo Niagara. Przepu艣膰 to przez Google鈥檃.

Poprosi艂em, 偶eby mi przeliterowa艂 s艂owo 鈥濬alkner鈥, wpisa艂em obie nazwy i uruchomi艂em wyszukiwark臋. Kiedy wy艣wietli艂a si臋 lista rezultat贸w, do艣膰 szybko znalaz艂em to, o co chodzi艂o.

- Sp贸jrz. Jest Falkner Park w Youngstown, w hrabstwie Niagara, stan Nowy Jork.

- Bingo - rzuci艂 Vince. - Tak wi臋c prawdopodobnie wycinek pochodzi z jakiej艣 tamtejszej lokalnej gazety, bo autor artyku艂u psioczy na ba艂agan w parku.

Obr贸ci艂em si臋 na krze艣le i popatrzy艂em na niego.

- Dlaczego Todd na zdj臋ciu z lokalnej gazety z Youngstown w stanie Nowy Jork, wyst臋puj膮cy razem z kolegami ze szkolnej dru偶yny koszyk贸wki, jest wymieniony w podpisie jako Jeremy Sloan?

Vince opar艂 si臋 ramieniem o framug臋 drzwi.

- Mo偶e to wcale nie jest redakcyjna pomy艂ka?

- Nie rozumiem.

- Mo偶e na zdj臋ciu wcale nie jest pokazany Todd Bigge, tylko rzeczywi艣cie Jeremy Sloan?

Da艂em sobie par臋 sekund na to, by dotar艂o do mnie znacz臋 nie jego s艂贸w.

- Co sugerujesz? 呕e chodzi o dw贸ch r贸偶nych ludzi, kim innym jest Todd Bigge, a kim innym Jeremy Sloan? Czy te偶 uwa偶asz raczej, 偶e to ta sama osoba wyst臋puj膮ca pod dwoma r贸偶ny mi nazwiskami?

- Hej - mrukn膮艂. - Jestem tu tylko dlatego, 偶e Jane o to po prosi艂a.

Odwr贸ci艂em si臋 z powrotem do komputera, wywo艂a艂em stron臋 informacji og贸lnej, wszed艂em do spisu abonent贸w telefonicznych i zapu艣ci艂em szukanie Jeremy鈥檈go Sloana z Youngs Town w stanie Nowy Jork.

W spisie nikt taki nie figurowa艂, ale program poda艂 sugesti臋 bym spr贸bowa艂 wyszukiwania samego nazwiska. Wymaza艂em wi臋c imi臋, uruchomi艂em przegl膮dark臋 i uzyska艂em list臋 kilkunastu os贸b z Youngstown i okolic nosz膮cych nazwisko Sloan.

- Jezu - mrukn膮艂em, wskazuj膮c Vince鈥檕wi jedn膮 z pozycji. - Jest nawet Clayton Sloan mieszkaj膮cy przy Niagar View Drive.

- Clayton?

- Tak, Clayton.

- Tak samo mia艂 na imi臋 ojciec Cynthii - mrukn膮艂 Fleming pochylaj膮c si臋 w stron臋 ekranu, by sprawdzi膰 na w艂asne oczy.

- Ot贸偶 to. - Przysun膮艂em sobie notatnik i spisa艂em z ekranu numer telefonu. - Zaraz zadzwoni臋 pod ten numer.

- Nie 偶artuj! Por膮ba艂o ci臋?!

- O co chodzi?

- Zrozum, 偶e jeszcze nie wiesz, na co trafi艂e艣. Nie wiesz nawet, czy na cokolwiek trafi艂e艣. A ty chcesz od razu dzwoni膰? I to z aparatu stacjonarnego? Je艣li odbior膮 pe艂ne informacje o rozm贸wcy, dowiedz膮 si臋 o tobie wszystkiego. Trudno powiedzie膰, czy wiedz膮, kim jeste艣, ale na twoim miejscu nie wk艂ada艂bym od razu palc贸w mi臋dzy drzwi.

O co mu chodzi艂o, do pioruna? By艂a to szczera przyjacielska rada, czy te偶 mo偶e mia艂 konkretny pow贸d, by odwie艣膰 mnie od moich zamiar贸w? Czy偶by pr贸bowa艂 mnie powstrzyma膰 przed dochodzeniem prawdy, poniewa偶...

Poda艂 mi sw贸j aparat kom贸rkowy.

- Zadzwo艅 z tego - rzek艂. - Przynajmniej nie b臋d膮 wiedzieli, z kim rozmawiaj膮.

Wzi膮艂em od niego telefon, roz艂o偶y艂em go, popatrzy艂em na numer wy艣wietlony na ekranie komputera, wzi膮艂em g艂臋bszy oddech i wystuka艂em go na klawiaturze. Przytkn膮艂em aparat do ucha.

Rozleg艂 si臋 pierwszy sygna艂 wywo艂ania, potem drugi i trzeci.

Po czwartym powiedzia艂em:

- Nikt nie odbiera.

- Zaczekaj jeszcze - poradzi艂.

Kiedy doliczy艂em do o艣miu sygna艂贸w i ju偶 mia艂em przerwa膰 po艂膮czenie, na linii rozleg艂 si臋 czyj艣 g艂os.

- Halo? - To by艂a kobieta, starsza, chyba ju偶 po sze艣膰dziesi膮tce.

- Och, tak, dzie艅 dobry - rzuci艂em zmieszany. - Chcia艂em si臋 ju偶 roz艂膮czy膰.

- O co chodzi?

- Czy zasta艂em Jeremy鈥檈go? - Poniewczasie w g艂owie za艣wita艂o mi pytanie: A co b臋dzie, je艣li go zasta艂em? Co mam mu powiedzie膰? O co zapyta膰, do diab艂a? A mo偶e lepiej si臋 od razu roz艂膮czy膰? Uzyska膰 tylko potwierdzenie, 偶e kto艣 taki istnieje naprawd臋, i jak najszybciej przerwa膰 rozmow臋?

- Niestety, nie ma go - odpowiedzia艂a kobieta. - A kto m贸wi?

- Nic nie szkodzi. Spr贸buj臋 go z艂apa膰 troch臋 p贸藕niej.

- Obawiam si臋, 偶e p贸藕niej te偶 go nie b臋dzie.

- Aha. Nie wie pani, kiedy b臋dzie mo偶na go zasta膰 pod telefonem?

- Wyjecha艂 z miasta. Nie umiem powiedzie膰, kiedy wr贸ci.

- Rozumiem. Teraz sobie przypominam, 偶e wspomina艂 co艣 o wyje藕dzie do Connecticut.

- Czy偶by?

- Tak mi si臋 zdaje.

- Jest pan tego pewien? - dopytywa艂a si臋, wyra藕nie zaniepokojona.

- No, nie, mog艂em si臋 pomyli膰. Mniejsza z tym, spr贸buj臋 go z艂apa膰 kiedy indziej. To nic wa偶nego. Chodzi o golfa.

- O golfa? Jeremy nie gra w golfa. Kto m贸wi? Prosz臋 si臋 przedstawi膰!

Rozmowa wymyka艂a mi si臋 spod kontroli. Vince, kt贸ry pochyla艂 si臋 nade mn膮, 偶eby s艂ysze膰 rozm贸wczyni臋, wyprostowa艂 si臋 szybko i znacz膮co przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po gardle, daj膮c mi znak, 偶ebym sko艅czy艂 rozmow臋. Roz艂膮czy艂em si臋 wi臋c, z艂o偶y艂em aparat i odda艂em w艂a艣cicielowi, kt贸ry pospiesznie schowa艂 go do kieszeni.

- Wygl膮da na to, 偶e dodzwoni艂e艣 si臋 pod w艂a艣ciwy numer - powiedzia艂. - Ale mog艂e艣 rozegra膰 to troch臋 lepiej.

Pu艣ci艂em t臋 uwag臋 mimo uszu.

- Zatem Jeremy Sloan, kt贸ry wpad艂 w oko Cynthii w centrum handlowym, to prawdopodobnie ten sam Jeremy Sloan, kt贸ry mieszka w Youngstown, w stanie Nowy Jork, i kt贸rego domowy telefon jest zarejestrowany na Claytona Sloana, a kt贸rego zdj臋cie z reszt膮 dru偶yny koszyk贸wki ojciec Cynthii trzyma艂 w szufladzie swojego biurka.

Na jaki艣 czas zapad艂o milczenie. Obaj pr贸bowali艣my dopasowa膰 nowo poznane fakty do jakiej艣 logicznej ca艂o艣ci.

- Zadzwoni臋 do Cynthii - powiedzia艂em w ko艅cu. - Ciekaw jestem, jak to przyjmie.

Pobieg艂em na d贸艂 i z telefonu w kuchni wybra艂em numer kom贸rki Cynthii, ale zgodnie z jej zapowiedzi膮, aparat by艂 wy艂膮czony.

- Cholera! - sykn膮艂em. Ujrzawszy Fleminga wchodz膮cego za mn膮 do kuchni, zapyta艂em: - Masz jaki艣 pomys艂?

- No c贸偶, ten Sloan, je艣li wierzy膰 kobiecie, z kt贸r膮 rozmawia艂e艣, prawdopodobnie jego matce, wci膮偶 przebywa poza miastem. To mo偶e oznacza膰, 偶e nadal jest gdzie艣 w okolicy Milford.

Nie wiem, czy ma tu jakich艣 znajomych albo rodzin臋, ale jest spore prawdopodobie艅stwo, 偶e zatrzyma艂 si臋 w kt贸rym艣 motelu albo hotelu. - Ponownie wyj膮艂 z kieszeni kom贸rk臋, wybra艂 jaki艣 numer z wbudowanej ksi膮偶ki telefonicznej i wcisn膮艂 klawisz po艂膮czenia. Odczeka艂 par臋 sekund, po czym rzek艂: - Cze艣膰, to ja... Tak, nadal jest ze mn膮. Mam dla was zadanie.

Stanowczym tonem kaza艂 swojemu rozm贸wcy zebra膰 ch艂opak贸w - co, jak si臋 domy艣la艂em, oznacza艂o r贸wnie偶 tych dw贸ch osi艂k贸w z kierowc膮, kt贸rzy porwali mnie z ulicy, a kt贸rych Jane nazywa艂a jego 鈥瀟rzema pacho艂kami鈥 - i zacz膮膰 sprawdza膰 kolejne hotele i motele w mie艣cie i okolicy.

- Nie, nie mam poj臋cia, ile ich jest - rzek艂 z naciskiem. - B臋dziecie mieli okazj臋 je policzy膰. Macie sprawdzi膰, czy w kt贸rym艣 nie zatrzyma艂 si臋 niejaki Jeremy Sloan z Youngstown w stanie Nowy Jork. Gdyby艣cie go odnale藕li, dajcie mi zna膰.

Nic nie r贸bcie. Jasne? Mo偶e zacznijcie od moteli Howarda Johnsona, Red Roof, Super Osiem i temu podobnych. I jeszcze... Bo偶e, co to za jazgot? Kto znowu s艂ucha tych pieprzonych Carpenters贸w? - Powt贸rzy艂 drugi raz te same polecenia i upewniwszy si臋, 偶e zosta艂y zrozumiane, przerwa艂 po艂膮czenie i schowa艂 aparat do kieszeni. - Je艣li ten Sloan nadal jest w mie艣cie, na pewno go znajd膮 - powiedzia艂.

Otworzy艂em lod贸wk臋 i pokaza艂em mu puszk臋 piwa Coors.

- Ch臋tnie - odpar艂.

Poda艂em mu j膮, wyj膮艂em drug膮 dla siebie, po czym usiad艂em przy kuchennym stole. Vince zaj膮艂 miejsce naprzeciwko.

- Masz przynajmniej zielone poj臋cie, o co w tym wszystkim chodzi, do cholery? - zapyta艂.

Poci膮gn膮艂em 艂yk piwa.

- Chyba zaczynam powoli kojarzy膰 - odpar艂em. - Ot贸偶 ta kobieta, kt贸ra odebra艂a telefon... Przyjmijmy, 偶e to matka Jeremy鈥檈go Sloana. A gdyby ten偶e Jeremy Sloan mia艂 si臋 rzeczywi艣cie okaza膰 bratem mojej 偶ony?...

- Tak?

- To chyba rozmawia艂em w艂a艣nie ze swoj膮 te艣ciow膮.

Dopiero po chwili dotar艂o do mnie, 偶e gdyby faktycznie matka i brat Cynthii nadal 偶yli, to jak nale偶a艂oby interpretowa膰 wyniki bada艅 DNA szcz膮tk贸w znalezionych w samochodzie wyci膮gni臋tym z dna jeziorka w kamienio艂omie? Ale przecie鈥

Wedmore zdo艂a艂a potwierdzi膰 jedynie, 偶e szcz膮tki obu os贸b w samochodzie nale偶a艂y do ludzi spokrewnionych ze sob膮, c nie oznacza艂o jeszcze, 偶e chodzi o Todda i Patrici臋 Bigge. Czekali艣my jeszcze na rezultaty dodatkowych bada艅, kt贸re mia艂 potwierdzi膰 genetyczny zwi膮zek obu tych os贸b z DNA pobranym od Cynthii.

Bezskutecznie pr贸bowa艂em si臋 jeszcze po艂apa膰 w tej istnej d偶ungli niekiedy sprzecznych ze sob膮 danych, gdy uzmys艂owi艂em sobie, 偶e Vince co艣 m贸wi.

- Mam tylko nadziej臋, 偶e jak moi ch艂opcy go znajd膮, nie zabij膮 od razu - rzek艂, poci膮gaj膮c du偶y 艂yk piwa. - Bo wcale bym si臋 nie zdziwi艂, gdyby tak si臋 sta艂o.

- Kto艣 dzwoni艂 i pyta艂 o ciebie - powiedzia艂a.

- Kto?

- Nie wiem. Nie przedstawi艂 si臋.

- A jak si臋 wyra偶a艂? M贸g艂 to by膰 kt贸ry艣 z moich przyjaci贸艂?

- Trudno mi powiedzie膰, jak si臋 wyra偶a艂. Mia艂 si臋 wyra偶a膰 jako艣 specjalnie? W ka偶dym razie pyta艂 o ciebie, a gdy powiedzia艂am, 偶e wyjecha艂e艣, odpar艂, 偶e sobie przypomina, i偶 wspomina艂e艣 co艣 o podr贸偶y do Connecticut.

- Co takiego?

- Mia艂e艣 nikomu nie m贸wi膰, dok膮d si臋 wybierasz!

- I nikomu nie powiedzia艂em!

- Wi臋c sk膮d wiedzia艂, gdzie jeste艣? Musia艂e艣 komu艣 powiedzie膰. Nie do wiary, 偶e mog艂e艣 si臋 zachowa膰 a偶 tak g艂upio - wycedzi艂a z wyra藕n膮 pretensj膮 w g艂osie.

- Nikomu o tym nie m贸wi艂em! - odpar艂 z uraz膮 w g艂osie, czuj膮c si臋 jak pami膮tek, gdy tego typu po艂ajanki by艂y na porz膮dku dziennym.

- Skoro nikomu o tym nie m贸wi艂e艣, to sk膮d wiedzia艂...?

- Nie mam poj臋cia. Nie zd膮偶y艂a艣 odczyta膰 z ekranu telefonu, spod jakiego numeru dzwoni艂? Wy艣wietli艂 si臋 w og贸le jaki艣 numer?

- Nie. Powiedzia艂, 偶e znacie si臋 z gry w golfa.

- W golfa? Przecie偶 ja nie gram w golfa.

- Powiedzia艂am mu to samo - odpar艂a. - Dok艂adnie tymi s艂owami, 偶e nie grasz w go艂fa.

- Wiesz co, mamo? Chyba facet po prostu si臋 pomyli艂.

- Ale chcia艂 rozmawia膰 z tob膮, prosi艂 do telefonu Jeremy鈥檈go. Bez dw贸ch zda艅. Mo偶e tylko przypadkiem wspomnia艂e艣 komu艣, dok膮d si臋 wybierasz...

- Nawet gdyby tak by艂o, mamo, w co szczerze w膮tpi臋, to i tak nie mia艂aby艣 powodu do szczeg贸lnych zmartwie艅.

- W dodatku si臋 zdenerwowa艂am.

- Daj spok贸j, nie ma o co. Poza tym wracam do domu.

- Naprawd臋? - zapyta艂a ca艂kiem innym tonem.

- Tak. Chyba jeszcze dzisiaj. Zrobi艂em tu wszystko, co mog艂em, pozosta艂o tylko... no, wiesz...

- Nie chcia艂abym przegapi膰 tej ostatniej cz臋艣ci. Nawet nie wiesz, jak d艂ugo na ni膮 czeka艂am.

- Je艣li uda mi si臋 st膮d szybko wyjecha膰, powinienem by膰 w domu niezbyt p贸藕no - rzek艂. - Zjad艂em ju偶 lunch, zatem mog臋 si臋 poczu膰 zm臋czony podr贸偶膮 i zatrzyma膰 na kr贸tko gdzie艣 ko艂o U tiki, ale i tak przed wieczorem powinienem by膰 w domu.

- Zatem mam jeszcze czas, 偶eby zrobi膰 dla ciebie placek marchewkowy - odpar艂a pospiesznie. - Zaraz si臋 do niego zabior臋.

- Doskonale.

- Tylko jed藕 bezpiecznie. Wola艂abym, 偶eby艣 nie zasn膮艂 za kierownic膮. Nigdy nie mia艂e艣 takiego drygu doprowadzenia samochod贸w, jak tw贸j ojciec.

- Jak on si臋 czuje?

- My艣l臋, 偶e je艣li uporamy si臋 ze wszystkim w tym tygodniu, do偶yje ko艅ca. W ka偶dym razie ja b臋d臋 bardzo szcz臋艣liwa, gdy wreszcie z tym sko艅czymy. Dobrze wiesz, ile kosztuje taks贸wka na spotkanie z nim.

- Nied艂ugo to ju偶 nie b臋dzie mia艂o znaczenia, mamo.

- Tu nie chodzi tylko o pieni膮dze i dobrze o tym wiesz - odpar艂a. - Wiele my艣la艂am, jak mo偶na by to najlepiej za艂atwi膰.

B臋dziemy potrzebowali do艣膰 du偶o lu藕nego sznura. Inaczej m贸wi膮c, tej twojej ta艣my. I chyba najlepiej by艂oby rozprawi膰 si臋 najpierw z mamu艣k膮. Ze strony ma艂ej nie spodziewam si臋 偶adnych k艂opot贸w, zreszt膮 w tym zakresie ch臋tnie ci pomog臋. Bo przecie偶 nie jestem jeszcze ca艂kiem bezu偶yteczna, prawda?

*

Dopili艣my piwo, po czym wymkn臋li艣my si臋 z powrotem tylnymi drzwiami i wr贸cili艣my do jego auta. Mia艂 mnie podwie藕膰 do mojego samochodu, kt贸ry ci膮gle sta艂 przed jego warsztatem.

- Zatem wiesz ju偶, 偶e Jane ma troch臋 k艂opot贸w w szkole - zacz膮艂.

- Tak, wiem.

- Zastanawia艂em si臋, czy dzi臋ki temu, 偶e udziel臋 ci pomocy, nie m贸g艂by艣 szepn膮膰 paru s艂贸w dyrektorowi.

- Ju偶 to zrobi艂em, chocia偶 z przyjemno艣ci膮 zrobi臋 to jeszcze raz.

- To naprawd臋 dobra dziewczyna, tyle 偶e czasem nieokie艂znana. Nie pozwoli, 偶eby wszyscy jej je藕dzili po g艂owie. A ju偶 na pewno nie ja. Wi臋c je艣li popada w jakie艣 k艂opoty, og贸lnie rzecz bior膮c, sama musi si臋 od nich uwolni膰.

- Niemniej bardzo potrzebuje wsparcia - odpar艂em. - Nie da si臋 rozwi膮za膰 wszystkich problem贸w, katuj膮c ludzi do nieprzytomno艣ci. - Zachichota艂 ironicznie. Szybko doda艂em wi臋c: - Chcesz, 偶eby jej 偶ycie by艂o podobne do twojego? Oczywi艣cie bez obrazy.

Zahamowa艂 i zatrzyma艂 w贸z na czerwonym 艣wietle.

- Nie - odpar艂. - Ale co艣 mi si臋 zdaje, 偶e wszystko sprzysi臋g艂o si臋 przeciwko niej. Nie jestem najlepszym wzorcem ojca, a jej matka... no c贸偶, podrzuca艂a ma艂膮 tak wielu opiekunkom, 偶e ta po prostu nie mia艂a szans zazna膰 偶yciowej stabilno艣ci. Pewnie rozumiesz, 偶e w艂a艣nie to pr贸bowa艂em jej zapewni膰. Da膰 jej co艣, czego mog艂aby si臋 trzyma膰 przynajmniej chwilowo. Dzieciaki potrzebuj膮 czego艣 takiego. Ale stworzenie solidnych wi臋zi opartych na zaufaniu wymaga czasu. A Jane wcze艣niej wiele razy si臋 sparzy艂a.

- Rozumiem. Ale m贸g艂by艣 j膮 pos艂a膰 do dobrej szko艂y. Jak sko艅czy liceum, spr贸buj znale藕膰 dla niej jakie艣 dobre studia dziennikarskie albo lingwistyczne, na kt贸rych b臋dzie mog艂a rozwija膰 sw贸j talent.

- Ma na to za kiepskie oceny - odrzek艂. - Trudno b臋dzie przepchn膮膰 j膮 na jak膮kolwiek uczelni臋.

- Jednak偶e sta膰 ci臋 na to, 偶eby op艂aci膰 jej studia, prawda?

Przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

- Wi臋c mo偶e spr贸buj na razie pom贸c jej okre艣li膰 偶yciowe cele. Przeanalizuj dotychczasowe osi膮gni臋cie i obiecaj, 偶e je艣li poprawi oceny z kilku przedmiot贸w, b臋dziesz got贸w pokry膰 wydatki na jej nauk臋, 偶eby mog艂a si臋 偶yciowo spe艂ni膰.

- Pomo偶esz mi w tym? - zapyta艂, zerkaj膮c na mnie k膮tem oka.

- Oczywi艣cie. Pozostaje tylko pytanie, czy ona zechce s艂ucha膰.

Vince z rezygnacj膮 pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- No tak, to rzeczywi艣cie powa偶ny problem.

- Porusz臋 inny - wtr膮ci艂em.

- Jaki?

- Czemu ci臋 to obchodzi?

- 呕e co?

- Czemu ci臋 to obchodzi? To przecie偶 zwyk艂a ulicznica, c贸rka kobiety, z kt贸r膮 mia艂e艣 przelotny romans. Wi臋kszo艣膰 facet贸w machn臋艂aby na to r臋k膮.

- Ach, ju偶 rozumiem. Pomy艣la艂e艣, 偶e jestem jakim艣 zbocze艅cem? 呕e chc臋 si臋 dobra膰 do jej majtek?

- Tego nie powiedzia艂em.

- Ale tak pomy艣la艂e艣, co nie?

- Mylisz si臋 - odpar艂em. - Jakiekolwiek twoje niecne zamiary wyczu艂bym najpierw w jej tekstach, kt贸re najlepiej odzwierciedlaj膮 wasze stosunki. Na ich podstawie wnioskuj臋, 偶e Jane ci ufa. Pozostaje wi臋c pytanie, czemu ci臋 to obchodzi.

Zapali艂o si臋 zielone 艣wiat艂o i Vince ruszy艂 z impetem.

- Mia艂em kiedy艣 c贸rk臋 - rzek艂. - W艂asn膮.

- Aha.禄

- By艂em jeszcze g贸wniarzem, mia艂em dwadzie艣cia lat, kiedy poderwa艂em t臋 dziewczyn臋 z Torrington. Mia艂a na imi臋 Agnes.

Wcale nie 偶artuj臋. M贸wi臋 powa偶nie. Ojciec ma艂o mnie nie zat艂uk艂 na 艣mier膰, nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e a偶 tak mi odbi艂o. Ci膮gle si臋 dopytywa艂, dlaczego nie przysz艂o mi do 艂ba, 偶eby za艂o偶y膰 gumk臋. Ale sam wiesz, jak to bywa, co nie? P贸藕niej pr贸bowa艂em nam贸wi膰 Agnes, 偶eby... no, wiesz, pozby艂a si臋 ci膮偶y, ale nie chcia艂a o tym s艂ysze膰. No i urodzi艂a dziewczynk臋, kt贸rej da艂a na imi臋 Col艂ette.

- Bardzo 艂adne imi臋.

- Jak tylko j膮 zobaczy艂em, po prostu zakocha艂em si臋 w tej ma艂ej, co nie? Tymczasem m贸j staruszek nawet nie chcia艂 s艂ysze膰, 偶ebym si臋 zwi膮za艂 z Agnes tylko dlatego, 偶e nie potrafi艂em utrzyma膰 spodni na ty艂ku. Problem polega艂 na tym, 偶e Agnes wcale nie by艂a tak膮 z艂膮 dziewczyn膮, a ma艂膮 Col艂ette uzna艂em za najpi臋kniejsze stworzenie, jakie w 偶yciu widzia艂em. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e gdy ma si臋 dwadzie艣cia lat, 艂atwo jest machn膮膰 na wszystko r臋k膮 i zapomnie膰 o odpowiedzialno艣ci, ale ja o niej zapomnie膰 nie mog艂em. Zacz臋艂o mi wi臋c chodzi膰 po g艂owie, 偶eby si臋 o偶eni膰, co nie? 呕eby by膰 prawdziwym ojcem dla ma艂ej. Zbiera艂em si臋, 偶eby poprosi膰 Agnes o r臋k臋 i powiedzie膰 staruszkowi o swoich planach, gdy kt贸rego艣 dnia ona z Col艂ette

w w贸zeczku przechodzi艂a przez Naugatuck Avenue, a ten pieprzony pijak w cadillacu wpad艂 na czerwonym 艣wietle i przejecha艂 je obie.

Kurczowo zacisn膮艂 palce na kierownicy, jakby z trudem nad sob膮 panowa艂, wspominaj膮c tragiczny wypadek. Po chwili doda艂:

- Przepraszam. -1 ci膮gn膮艂: - Odczeka艂em p贸艂 roku, 偶eby do niczego si臋 nie rwa膰 za wcze艣nie. Wreszcie s膮d oddali艂 zarzuty.

Adwokatowi uda艂o si臋 przekona膰 艂aw臋 przysi臋g艂ych, 偶e to Agnes wtargn臋艂a na jezdni臋 na czerwonym 艣wietle, wi臋c i tak zosta艂aby potr膮cona, nawet gdyby kierowca by艂 trze藕wy. Ale zdarzaj膮 si臋 r贸偶ne rzeczy. Kilka miesi臋cy p贸藕niej ten 艂ajdak wraca艂 z baru w Bridgeport p贸藕nym wieczorem, zalany w pestk臋, bo nawet 艣miertelny wypadek nie nauczy艂 go rozumu, no i na ciemnym odcinku ulicy nieznany sprawca wpakowa艂 mu kulk臋 w ten durny 艂eb.

- Rety - mrukn膮艂em. - Podejrzewam, 偶e nie uroni艂e艣 nawet jednej 艂ezki, gdy si臋 o tym dowiedzia艂e艣.

Zerkn膮艂 na mnie przelotnie.

- Ostatnia rzecz, jak膮 us艂ysza艂 przed 艣mierci膮, brzmia艂a: 鈥濼o za Collette鈥. I wiesz, co ten sukinsyn warkn膮艂, zanim kulka przewierci艂a na wylot jego m贸偶d偶ek?

Prze艂kn膮艂em 艣lin臋.

- Nie.

- Zapyta艂: 鈥濲ak膮 Collette?鈥. Zgin膮艂 jego portfel, wi臋c policja uzna艂a, 偶e pad艂 ofiar膮 napadu rabunkowego. - Znowu zerkn膮 na mnie. - Powiniene艣 zamkn膮膰 wreszcie usta, bo jeszcze jaka mucha ci wpadnie.

Zamkn膮艂em.

- Tak lepiej. W ka偶dym razie, wracaj膮c do twojego pytania, ju偶 wiesz, dlaczego mnie to obchodzi. Jest co艣 jeszcze, czego chcia艂by艣 si臋 dowiedzie膰?

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

Wskaza艂 brod膮 ulic臋 przed nami i zapyta艂:

- To tw贸j samoch贸d?

Przytakn膮艂em.

Ledwie zatrzyma艂 w贸z tu偶 za moim, zadzwoni艂 jego telefon.

- Tak? - Przez par臋 sekund s艂ucha艂, po czym rozkaza艂: - Za czekajcie tam na mnie. - Z艂o偶y艂 aparat, schowa艂 go i wyja艣ni艂:

Znale藕li go. Zameldowa艂 si臋 w Hojo.

- Cholera - mrukn膮艂em, otwieraj膮c drzwi. - Pojad臋 za tob膮.

- Zostaw tu samoch贸d - rzuci艂, z impetem wykr臋caj膮c z powrotem na jezdni臋.

Skierowa艂 si臋 do autostrady 1-95. Nie by艂a to najkr贸tsza droga ale chyba najszybsza, bior膮c pod uwag臋, 偶e hotel Howarda John sona sta艂 na drugim ko艅cu miasta w艂a艣nie przy zje藕dzie z autostrady. Ostro doda艂 gazu na estakadzie i w艂膮czaj膮c si臋 do ruch na obwodnicy, mia艂 ju偶 na liczniku 140 kilometr贸w na godzin臋.

Ruch na autostradzie by艂 niewielki i ju偶 po paru minutach znale藕li艣my si臋 na drugim ko艅cu miasta. Vince musia艂 do艣膰 ostro hamowa膰, zje偶d偶aj膮c z obwodnicy, a i tak p臋dzi艂 ponad setk膮, gdy spostrzeg艂em w oddali 艣wiat艂a pierwszego skrzy偶owania.

Skr臋ci艂 w prawo i wjecha艂 na hotelowy parking. Teren贸wka, kt贸r膮 wcze艣niej podr贸偶owa艂em, sta艂a na wprost drzwi prowadz膮cych do lobby. Jak tylko blondas z teren贸wki nas spostrzeg艂, podbieg艂 do okna od strony kierowcy. Vince opu艣ci艂 szyb臋.

Tamten wymieni艂 numer pokoju i doda艂, 偶e znajduje si臋 w drugim budynku, od ty艂u, gdzie mo偶na podjecha膰 alejk膮 pod samo okno i wej艣膰 tylnymi drzwiami. Fleming cofn膮艂 w贸z, wykr臋ci艂 i ruszy艂 powoli d艂ug膮 kr臋t膮 w膮sk膮 alejk膮 prowadz膮c膮 na ty艂y kompleksu hotelowego. Skr臋cili艣my ostro w lewo i znale藕li艣my si臋 przed parterowym budynkiem. Ka偶dy z pokoi mia艂 oddzielne wyj艣cie bezpo艣rednio na wybetonowany placyk.

- To tutaj - powiedzia艂 Vince, zatrzymuj膮c samoch贸d przed drzwiami oznaczonymi podanym numerem.

- Chc臋 z nim porozmawia膰. Nie r贸bcie mu na razie niczego z艂ego.

By艂 ju偶 na zewn膮trz. Nawet si臋 nie obejrza艂 na mnie, tylko machn膮艂 lekcewa偶膮co r臋k膮. Podszed艂 do drzwi i zawaha艂 si臋, ujrzawszy, 偶e s膮 otwarte. Mimo to po chwili zapuka艂.

- Panie Sloan? - zawo艂a艂.

Kilkana艣cie metr贸w dalej zza innych drzwi wy艂oni艂a si臋 pokoj贸wka, tocz膮c przed sob膮 wy艂adowany w贸zek. Popatrzy艂a na nas z zaciekawieniem.

- Panie Sloan! - zawo艂a艂 po raz drugi Vince, otwieraj膮c szerzej drzwi. - Tu kierownik hotelu. Powsta艂 ma艂y problem. Musimy porozmawia膰.

Stan膮艂em w pewnej odleg艂o艣ci przy 艣cianie, 偶eby nawet wygl膮daj膮c przez okno, lokator mnie nie zauwa偶y艂. By艂o do艣膰 prawdopodobne, 偶e to w艂a艣nie Sloan p贸藕nym wieczorem obserwowa艂 nasz dom z ulicy, m贸g艂 mnie zatem zna膰 z widzenia.

- Nie ma go. Wyjecha艂 - odezwa艂a si臋 pokoj贸wka.

- Co? - zdziwi艂 si臋 Vince.

- Wymeldowa艂 si臋 par臋 minut temu - powiedzia艂a. - Mam sprz膮tn膮膰 tamten pok贸j.

- Wyjecha艂? - zapyta艂em. - Na dobre?

Pokiwa艂a g艂ow膮.

Vince pchn膮艂 drzwi i wmaszerowa艂 do 艣rodka.

- Zaraz! Nie wolno panu tam wchodzi膰! - zaprotestowa艂a kobieta.

Ale nawet ja nie mia艂em zamiaru jej s艂ucha膰 i ruszy艂em za Flemingiem.

艁贸偶ko by艂o niepos艂ane, w 艂azience na pod艂odze le偶a艂a sterta mokrych r臋cznik贸w. Rzeczywi艣cie, nic nie wskazywa艂o na to, 偶e kto艣 tu jeszcze mieszka. Znikn臋艂y przybory toaletowe, w szafie nie by艂o walizki.

W drzwiach stan膮艂 jeden z pacho艂k贸w Vince鈥檃, blondas.

- I co? Jest tutaj?

Vince odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, podszed艂 do blondasa i silnie pchn膮艂 go plecami na 艣cian臋.

- Kiedy si臋 dowiedzieli艣cie, 偶e tu mieszka?

- Zadzwonili艣my do ciebie zaraz, jak to odkryli艣my.

- Naprawd臋? I co potem? Siedzieli艣cie w tym cholernym samochodzie, czekaj膮c na mnie, i nie przysz艂o wam nawet do 艂ba, 偶eby mie膰 oczy szeroko otwarte? Facet nawia艂.

- Przecie偶 nie wiedzieli艣my nawet, jak wygl膮da! Co mieli艣my robi膰?

Vince odsun膮艂 go na bok, wyszed艂 przed budynek i omal nie zderzy艂 si臋 z pokoj贸wk膮.

- M贸wi艂am, 偶e nie wolno...

- Kiedy si臋 wymeldowa艂? - przerwa艂 jej, wyci膮gaj膮c z portfela dwudziestk臋.

Kobieta wzi臋艂a banknot i schowa艂a do kieszeni fartuszka.

- Mo偶e dziesi臋膰 minut temu.

- Jakim je藕dzi samochodem? - zapyta艂em.

Wzruszy艂a ramionami.

- Nie wiem. Takim... zwyk艂ym. Ciemnobr膮zowym. Z przyciemnionymi szybami.

- Powiedzia艂 co艣, jak si臋 wyprowadza艂? Nie wspomnia艂, czy wraca do domu albo co艣 w tym rodzaju?

- Do mnie w og贸le si臋 nie odezwa艂.

- Dzi臋ki - rzek艂 Vince.

Ruchem g艂owy wskaza艂 mi swoje auto i obaj poszli艣my w tamtym kierunku.

- Jasna cholera - mrukn膮艂 pod nosem, zaj膮wszy miejsce za kierownic膮.

- O co chodzi? - zdziwi艂em si臋.

Namy艣la艂 si臋 przez kilka sekund.

- Musisz si臋 spakowa膰? - zapyta艂 w ko艅cu.

- Spakowa膰?

- Bo chyba wybierasz si臋 do Youngstown, co nie? A nie dasz rady obr贸ci膰 tam i z powrotem w jeden dzie艅.

Zamy艣li艂em si臋 nad tym.

- Je艣li si臋 wymeldowa艂 - odpar艂em powoli - rzeczywi艣cie jest bardzo prawdopodobne, 偶e pojecha艂 do domu.

- A nawet je艣li nie, to w tej sytuacji chyba tylko w Youngstown mo偶esz szuka膰 wyja艣nie艅 ca艂ej tej historii.

Pochyli艂 si臋 szybko w moj膮 stron臋, a偶 cofn膮艂em si臋 trwo偶nie z obawy, 偶e zn贸w mnie z艂apie za w艂osy. Ale on tylko si臋gn膮艂 do schowka w desce rozdzielczej.

- Jezu - burkn膮艂. - Spokojnie. - Wyj膮艂 ze schowka map臋, rozpostar艂 j膮 i zacz膮艂 wodzi膰 palcem, pomrukuj膮c: - Zaraz zobaczymy... Youngstown... Youngstown... - Zacz膮艂 od lewego g贸rnego rogu mapy, wi臋c trafi艂 bardzo szybko. - O, tu jest. Na p贸艂noc od Buffalo, niedaleko Lewiston. Zakichana dziura. Powinni艣my tam dojecha膰 w ci膮gu o艣miu godzin.

- My? - zdziwi艂em si臋.

Zamy艣li艂 si臋, jakby nie m贸g艂 zdecydowa膰, czy z艂o偶y膰 z powrotem map臋, zaraz jednak pchn膮艂 j膮 w moj膮 stron臋 w postaci niekszta艂tnego zbitka papieru.

- To b臋dzie twoja robota. Jak wyznaczysz tras臋 i posk艂adasz map臋, mo偶e dam ci nawet troch臋 poprowadzi膰. Tylko nie pr贸buj majstrowa膰 przy radiu. Ani si臋 wa偶, zrozumiano?

Wystarczy艂 mi rzut oka na map臋, by zadecydowa膰, 偶e najlepiej b臋dzie pojecha膰 na p贸艂noc do Massachusetts, a偶 do Lee, ta鈥

skr臋ci膰 na zach贸d, min膮膰 granic臋 Nowego Jorku i w okolicach Albany dosta膰 si臋 na autostrad臋 mi臋dzystanow膮 prowadz膮c膮 n zach贸d do Buffalo.

Nie usz艂o mojej uwagi, 偶e trasa ta prowadzi przez Otis, b臋dziemy wi臋c musieli przejecha膰 zaledwie par臋 kilometr贸w o

kamienio艂omu, w kt贸rym odnaleziono samoch贸d Patricii Bigge Powiedzia艂em o tym Vince鈥檕wi.

- Chcesz zobaczy膰 to miejsce? - zapyta艂em.

Jechali艣my z pr臋dko艣ci膮 oko艂o 130 kilometr贸w na godzin臋 W艂膮czony by艂 czujnik fal radarowych.

- Czemu nie - odpar艂. - Na razie idzie nam ca艂kiem nie藕le.

Tym razem u wylotu polnej drogi nie sta艂y radiowozy, lec mimo to odnalaz艂em j膮 bez trudu. Dodge Fleminga, zawieszony wy偶ej od mojego sedana, pokonywa艂 wyboje bez 偶adnego trudu. Kiedy wyjechali艣my spomi臋dzy zaro艣li na ods艂oni臋ty szczyt wzniesienia, pomy艣la艂em, spogl膮daj膮c z umieszczonego wysoko fotela, 偶e 艂atwo by艂oby przegapi膰 kraw臋d藕 wyrobisk i run膮膰 ze stromizny do jeziorka.

Ale Vince z wpraw膮 wyhamowa艂, wy艂膮czy艂 silnik i zaci膮gn膮 r臋czny hamulec, czego do tej pory nie robi艂. Wysiad艂, podszed艂 do kraw臋dzi kamienio艂omu i popatrzy艂 w d贸艂.

- Tam znale藕li samoch贸d - wskaza艂em, zatrzymuj膮c si obok niego.

Pokiwa艂 g艂ow膮, widok zrobi艂 na nim wra偶enie.

- Gdybym kiedykolwiek chcia艂 zatopi膰 samoch贸d z dwoma trupami w 艣rodku - zauwa偶y艂 - nie m贸g艂bym sobie wymarzy膰 lepszego miejsca.

Przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e mam za towarzysza jadowit膮 kobr臋.

Nawet nie kobr臋, pr臋dzej skorpiona. Przypomnia艂em sobie star膮 india艅sk膮 przypowie艣膰 o 偶abie i skorpionie, w kt贸rej 偶aba zgodzi艂a si臋 przetransportowa膰 gada przez rzek臋 na w艂asnym grzbiecie, uzyskawszy obietnic臋, 偶e nie zostanie przez niego uk艂uta kolcem jadowym. Ale na 艣rodku nurtu, mimo gro藕by zatoni臋cia, skorpion nie zdo艂a艂 si臋 powstrzyma膰 i uk艂u艂 偶ab臋. Ta, umieraj膮c, zapyta艂a: 鈥濪laczego to zrobi艂e艣?鈥.

A jej pasa偶er wyja艣ni艂: 鈥濸oniewa偶 jestem skorpionem i taka jest moja natura鈥.

Ciekaw by艂em, na jakim etapie Vince postanowi uk艂u膰 mnie swoim kolcem jadowym. Gdyby to zrobi艂, nasza przygoda nie zako艅czy艂aby si臋 tak, jak w przypowie艣ci o 偶abie i skorpionie.

Co艣 mi podpowiada艂o, 偶e on nale偶y do ludzi wychodz膮cych ca艂o chyba z ka偶dej opresji.

Kiedy wyjechali艣my na autostrad臋 Massachusetts i odzyska艂em zasi臋g w swoim telefonie kom贸rkowym, spr贸bowa艂em jeszcze raz po艂膮czy膰 si臋 z Cynthi膮. Wci膮偶 nie odbiera艂a, zadzwoni艂em wi臋c pod numer domowy, chocia偶 nie liczy艂em specjalnie na to, 偶e j膮 tam zastan臋.

I mia艂em racj臋.

Uzna艂em, 偶e mo偶e to i lepiej. Wola艂em zakomunikowa膰 jej o jakich艣 realnych odkryciach, a na to szans臋 mia艂em by膰 mo偶e dopiero po dotarciu do Youngstown.

Chcia艂em ju偶 schowa膰 telefon, kiedy zadzwoni艂 mi w r臋kach.

A偶 podskoczy艂em na miejscu.

- S艂ucham.

- Terry? - Pozna艂em po g艂osie Rolly鈥檈go.

- Cze艣膰.

- Masz jakie艣 wiadomo艣ci od Cynthii?

- Rozmawia艂em z ni膮 tu偶 przed wyjazdem z domu, ale nie chcia艂a powiedzie膰, dok膮d jad膮. S膮dz膮c po g艂osie, obie z Grace czuj膮 si臋 dobrze.

- Rozmawia艂e艣 z ni膮 przed wyjazdem? Wi臋c gdzie jeste艣?

- Wje偶d偶amy w艂a艣nie na autostrad臋 Massachusetts z obwodnicy Lee. jeste艣my w drodze do Buffalo. A 艣ci艣lej rzecz bior膮 w okolice Buffalo.

- Nie jeste艣 sam?

- To d艂uga historia, Rolly. I wszystko wskazuje na to, 偶e b臋dzie coraz d艂u偶sza i d艂u偶sza.

- Dok膮d jedziesz? - zapyta艂 z trosk臋 w g艂osie.

- By膰 mo偶e to strza艂 w ciemno - odpar艂em - ale istnieje spore prawdopodobie艅stwo, 偶e uda艂o mi si臋 odnale藕膰 rodzin臋 Cynthii.

- Kpisz sobie ze mnie?

- Ani troch臋.

- Terry, przecie偶... po tylu latach nikt ju偶 chyba nie 偶yje.

- Niewykluczone. To si臋 jeszcze oka偶e. Mo偶liwe, 偶e kto艣 ocala艂. Na przyk艂ad Clayton.

- Clayton?

- Nic jeszcze nie wiem. Na razie jeste艣my w drodze, kierujemy si臋 pod adres, pod kt贸rym mieszka niejaki Clayton Sloan.

- Terry, chyba powiniene艣 to sobie dobrze przemy艣le膰. Sam nie wiesz, w co si臋 pakujesz.

- Mo偶liwe. - Zerkn膮艂em na Vince鈥檃 i doda艂em: - Ale jestem z kim艣, kto raczej 艣wietnie sobie radzi nawet w najtrudniejszych sytuacjach.

O ile, rzecz jasna, nie nale偶a艂o za tak膮 sytuacj臋 uzna膰 ju偶 samego przebywania w towarzystwie Vince鈥檃 Fleminga.

Zaraz za granic膮 stanu min臋li艣my punkt pobierania op艂at, wjechali艣my na autostrad臋 i wkr贸tce znale藕li艣my si臋 na obwodnicy Albany. Obaj mieli艣my ochot臋 co艣 przek膮si膰 i skorzysta膰 z toalety, tote偶 zjechali艣my na parking mi臋dzystanowego centrum obs艂ugi. Kupi艂em dwa hamburgery oraz dwie puszki coca-coli i wr贸ci艂em do samochodu, 偶eby艣my od razu mogli ruszy膰 dalej.

- Tylko mi nie zachlap tapicerki - ostrzeg艂 Vince, kt贸ry utrzymywa艂 w aucie wzorow膮 czysto艣膰. Nie wygl膮da艂o na to, 偶eby zabi艂 tu kogo艣 czy cho膰by usi艂owa艂 to zrobi膰, co uzna艂em za dobry znak.

Nowojorska autostrada mi臋dzystanowa zaprowadzi艂a nas na po艂udniowy skraj g贸r Adirondack na zach贸d od Albany i gdybym nie by艂 a偶 tak poch艂oni臋ty rozwa偶aniami o mojej sytuacji, pewnie zachwyci艂bym si臋 ich widokiem. Kiedy min臋li艣my Utik臋, teren zn贸w si臋 wyr贸wna艂 i wjechali艣my na obszary rolnicze.

Uderzy艂o mnie, 偶e kiedy艣 ju偶 podr贸偶owa艂em t膮 tras膮, zmierzaj膮c przed laty do Toronto na konferencj臋 edukacyjn膮, i zapami臋ta艂em, 偶e pokonanie nowojorskich r贸wnin wydaje si臋 podr贸偶膮 bez ko艅ca.

Po raz drugi zatrzymali艣my si臋 na obwodnicy Syracuse, gdzie r贸wnie偶 stracili艣my nie wi臋cej ni偶 dziesi臋膰 minut.

Niewiele te偶 rozmawiali艣my w trasie. G艂贸wnie s艂uchali艣my

radia, w kt贸rym kana艂y ustawia艂, ma si臋 rozumie膰, tylko Vince.

Najcz臋艣ciej wybiera艂 muzyk臋 country. Kiedy przejrza艂em kompakty ustawione we wn臋ce mi臋dzy przednimi siedzeniami, zapyta艂em z g艂upia frant:

- Nie lubisz Carpenters贸w?

W pobli偶u Buffalo ruch bardzo si臋 nasili艂. W dodatku zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰. Si臋gn膮艂em znowu po map臋, 偶eby podyktowa膰 Vince鈥檕wi, jak omin膮膰 miasto. Jak si臋 okaza艂o, nie mia艂em nawet okazji zmieni膰 go za kierownic膮. Prowadzi艂 o wiele bardziej agresywnie ode mnie, tote偶 postanowi艂em st艂umi膰 w sobie strach, skoro mia艂o to oznacza膰, 偶e dotrzemy do Youngstown wcze艣niej, ni偶 zak艂adali艣my.

Z obwodnicy Buffalo skr臋cili艣my w stron臋 wodospad贸w Niagary, ale nie zje偶d偶ali艣my z autostrady, by wykorzysta膰 okazj臋 do podziwiania jednego z cud贸w 艣wiata. Szerok膮 Robert Moses Parkway min臋li艣my Lewiston, gdzie moj膮 uwag臋 przyku艂 szpital, kt贸rego wielki pod艣wietlony znak w kszta艂cie litery 鈥濰鈥 odcina艂 si臋 na tle mrocznego nieba. Kilka kilometr贸w dalej na p贸艂noc natkn臋li艣my si臋 na zjazd w kierunku Youngstown.

Przed wyjazdem z domu nawet nie pomy艣la艂em, 偶eby przepisa膰 z ekranu dok艂adny adres Claytona Sloana, nie przysz艂o mi te偶 do g艂owy, by wydrukowa膰 plan miasteczka, bo nie mia艂em jeszcze poj臋cia, 偶e wkr贸tce tu dotrzemy. Ale Youngstown okaza艂o si臋 bardziej du偶膮 wiosk膮 ni偶 miastem w rodzaju Buffalo, uznali艣my wi臋c, 偶e powinni艣my bez trudu znale藕膰 cel naszej podr贸偶y. Ze zjazdu z autostrady trafili艣my na Lockport Street, a z niej w centrum skr臋cili艣my na po艂udnie w Main Street.

Gdy tylko zauwa偶y艂em bar, powiedzia艂em:

- Powinni tu mie膰 ksi膮偶k臋 telefoniczn膮.

- A ja ch臋tnie co艣 jeszcze zjem - odpar艂 Fleming.

Ja te偶 by艂em g艂odny, chcia艂em jednak jak najszybciej odnale藕膰 Claytona. Byli艣my przecie偶 tak blisko.

- Byle szybko - odpar艂em.

Vince znalaz艂 miejsce do zaparkowania w najbli偶szej przecznicy i cofn臋li艣my si臋 pieszo. Kiedy weszli艣my do 艣rodka owion膮艂 nas aromat piwa i pieczonych kurzych skrzyde艂ek Vince pospiesznie zaj膮艂 miejsce przy kontuarze i zam贸wi艂 porcj臋 skrzyde艂ek z piwem, ja za艣 poszed艂em do automatu telefonicznego, ale nie by艂o przy nim ksi膮偶ki. Dopiero gdy zapyta艂em barmana, wyci膮gn膮艂 j膮 spod lady i pchn膮艂 w moim kierunku.

Przy numerze Claytona Sloana widnia艂 adres: Niagara Vie Drive 25. Dopiero teraz przypomnia艂em sobie nazw臋 ulicy. Od daj膮c ksi膮偶k臋, zapyta艂em, jak tam dojecha膰.

- Dalej Main Street na po艂udnie, oko艂o p贸艂tora kilometra.

- A potem w lewo czy w prawo?

- W lewo. W prawo wjecha艂by艣 prosto do rzeki, cz艂owieku.

Youngstown le偶a艂o nad rzek膮 Niagara, dok艂adnie na wprost kanadyjskiego miasteczka Niagara-on-the-Lake s艂yn膮cego ze swego amfiteatru. Odbywa艂y si臋 tam, je艣li dobrze pami臋ta艂em, festiwale imienia dramatopisarza George鈥檃 Bernarda Shaw.

Musia艂em o nich zapomnie膰 na jaki艣 czas.

Ogryz艂em kilka skrzyde艂ek i wypi艂em z p贸艂 szklanki piwa nim 偶o艂膮dek zacz膮艂 mi podje偶d偶a膰 do gard艂a.

- Nie dam rady d艂u偶ej - powiedzia艂em. - Ruszajmy.

Rzuci艂 na kontuar kilka banknot贸w i wyszli艣my.

Odczytywa艂em nazwy kolejnych przecznic wy艂aniaj膮ce si臋 w 艣wiat艂ach reflektor贸w i zanim si臋 obejrzeli艣my, dotarli艣my do Niagara View.

Vince skr臋ci艂 w lewo zwolni艂 jeszcze bardziej, a ja zacz膮艂em odczytywa膰 numery kolejnych posesji.

- Dwadzie艣cia jeden, dwadzie艣cia trzy... To tutaj. Dwadzie艣cia pi臋膰.

Nie zatrzyma艂 si臋 jednak na wysoko艣ci podjazdu, tylko przejecha艂 jeszcze ze sto metr贸w, nim zawr贸ci艂 i zgasi艂 reflektory.

Na podje藕dzie przed domem pod numerem dwudziestym pi膮tym sta艂 samoch贸d, ale by艂a to srebrzysta honda accord, najwy偶ej pi臋cioletnia, a nie klasyczny br膮zowy sedan.

Wygl膮da艂o na to, 偶e je艣li Jeremy Sloan wraca艂 do domu, to jeszcze tu nie dotar艂. Chyba 偶e wstawi艂 w贸z do lu藕no stoj膮cego gara偶u z dwuskrzyd艂owymi drzwiami.

Obok sta艂 do艣膰 obszerny parterowy dom z otynkowanymi na bia艂o 艣cianami, pochodz膮cy pewnie z lat sze艣膰dziesi膮tych, ale nie藕le utrzymany. Na frontowej werandzie wzrok przyci膮ga艂y dwa du偶e fotele na biegunach. Jego wygl膮d og贸lny mo偶e nie 艣wiadczy艂 o zamo偶no艣ci gospodarzy, ale zdawa艂 si臋 m贸wi膰: 鈥濼o jest przytulne miejsce do 偶ycia鈥.

Ponadto uwag臋 przykuwa艂a d艂uga rampa zrobiona chyba dla w贸zka inwalidzkiego, bo nachylona pod bardzo ma艂ym k膮tem, prowadz膮ca od drzwi wej艣ciowych do podn贸偶a werandy. Weszli艣my po niej i stan臋li艣my obok siebie przed drzwiami.

- Jak zamierzasz to rozegra膰? - zapyta艂 Vince.

- A co by艣 radzi艂?

- Trzymaj si臋 jak najbli偶ej prawdy - odpar艂.

W domu pali艂y si臋 艣wiat艂a, z g艂臋bi dolatywa艂y odg艂osy w艂膮czonego telewizora, przysz艂o mi wi臋c do g艂owy, 偶e na pewno nikogo nie zbudzimy. Unios艂em r臋k臋 do dzwonka, ale zawaha艂em si臋 jeszcze.

- 艢mia艂o. Pora zacz膮膰 przedstawienie - mrukn膮艂 Vince.

Nacisn膮艂em dzwonek.

Kiedy min臋艂o z p贸艂 minuty i nikt nie podszed艂, 偶eby otworzy膰 drzwi, zerkn膮艂em na Fleminga.

- Zadzwo艅 jeszcze raz - poradzi艂. Wskaza艂 pochy艂膮 ramp臋 i doda艂: - To mo偶e troch臋 potrwa膰.

Zadzwoni艂em po raz drugi. Z g艂臋bi domu dolecia艂y jakie艣 st艂umione ha艂asy i po pewnym czasie drzwi si臋 otworzy艂y, ale niezbyt szeroko, tylko troch臋, do tego powoli, jakby niezdecydowanie. Gdy szczelina poszerzy艂a si臋 do p贸艂 metra, poj膮艂em przyczyn臋. Kobieta siedzia艂a na w贸zku inwalidzkim, kt贸ry etapami cofa艂a po par臋 centymetr贸w, jednocze艣nie otwieraj膮c szerzej drzwi.

- O co chodzi? - zapyta艂a.

- Pani Sloan?

Z wygl膮du mia艂a ponad sze艣膰dziesi膮t, mo偶e nawet siedemdziesi膮t lat. By艂a szczup艂a, ale ruchy g贸rnej po艂owy cia艂a wskazywa艂y, 偶e wcale nie jest s艂aba i pozbawiona si艂. Pewnie zaciska艂a palce na obr臋czach k贸艂, a gdy tylko uchyli艂a drzwi na szeroko艣膰 w贸zka, podjecha艂a nim kawa艂ek do przodu, skutecznie blokuj膮c nam drog臋 do 艣rodka. Kolana mia艂a zakryte cienkim kocem, by艂a ubrana w kwiecist膮 bluzk臋 i br膮zowy sweter. Siwe w艂osy g艂adko zaczesane do ty艂u nosi艂a upi臋te w tak ciasny kok, 偶e nie wymyka艂 si臋 z niego ani jeden w艂osek. Policzki mia艂a lekko zar贸偶owione, a 艣widruj膮ce piwne oczka b艂yskawicznie przenosi艂y si臋 z jednego na drugiego niespodziewanego go艣cia. Rysy jej twarzy wskazywa艂y?

偶e kiedy艣 by艂a zapewne uderzaj膮co pi臋kna, ale wiek odcisn膮艂 na nich swoje pi臋tno, a grymas wywo艂any przez lekko wysuni臋t膮 ku przodowi brod臋 i nieco wyd臋te wargi nada艂 jej twarzy wyraz sta艂ego poirytowania, je艣li nie z艂o艣ci.

Pospiesznie skonfrontowa艂em jej wygl膮d z moj膮 偶on膮, doszukuj膮c si臋 jakiegokolwiek podobie艅stwa, ale go nie znalaz艂em.

- Tak, nazywam si臋 Sloan - odpar艂a.

- Prosz臋 wybaczy膰, 偶e przeszkadzamy o tak p贸藕nej porze, ale czy jest pani 偶on膮 Claytona Sloana?

- Owszem. Jestem Enid Sloan - rzek艂a z oci膮ganiem. - Ma pan racj臋, jest ju偶 p贸藕no. O co chodzi? - Ton jej g艂osu wyra藕nie sugerowa艂, 偶e niezale偶nie od tego, co nas tu sprowadza, nie powinni艣my liczy膰 na jej uprzejmo艣膰.

Zadar艂a nieco wy偶ej g艂ow臋, jeszcze bardziej wysuwaj膮c brod臋, i to nie dlatego, 偶e musia艂a na nas patrze膰 do g贸ry, ale z ch臋ci okazania swojej si艂y. Pr贸bowa艂a nam da膰 do zrozumienia, 偶e jest upart膮 staruch膮, z kt贸r膮 lepiej nie zadziera膰. Ale mnie zaskoczy艂o, 偶e nie okaza艂a nawet cienia strachu na widok dw贸ch obcych, kt贸rzy zapukali do jej drzwi o tak p贸藕nej porze. Ostatecznie nic nie zmienia艂o sytuacji, 偶e ona siedzia艂a na w贸zku inwalidzkim, a my byli艣my w pe艂ni si艂.

Rzuci艂em szybkim spojrzeniem w g艂膮b saloniku umeblowanego starymi i nieco pretensjonalnymi sprz臋tami w stylu kolonialnym, mi臋dzy kt贸rymi zostawiono du偶o miejsca dla w贸zka inwalidzkiego. Wyblak艂e zas艂ony i kapy, zmatowia艂e wazony ze sztucznymi kwiatami. Gruba sznurkowa wyk艂adzina, kt贸ra kiedy艣 musia艂a sporo kosztowa膰, by艂a powycierana i w wielu miejscach poplamiona, w przej艣ciu widnia艂y niemal koleiny od k贸艂 w贸zka.

W drugim pokoju gdzie艣 na ty艂ach gra艂 w艂膮czony telewizor, a z kuchni dolatywa艂 intensywny, bardzo przyjemny zapach.

Poci膮gn膮艂em nosem.

- Piecze pani co艣?

- Placek marchewkowy - odpar艂a ostro. - Dla syna. Wraca do domu.

- Aha - mrukn膮艂em. - W艂a艣nie z nim chcieli艣my si臋 zobaczy膰. Bo m贸wi pani o Jeremym, prawda?

- Czego chcecie od Jeremy鈥檈go?

No w艂a艣nie, czego mogli艣my od niego chcie膰? A przynajmniej, co mog艂oby pos艂u偶y膰 za pretekst do tej wizyty?

Milcza艂em jeszcze, pr贸buj膮c gor膮czkowo co艣 wymy艣li膰, kiedy Vince przej膮艂 sprawy w swoje r臋ce.

- Gdzie jest Jeremy, pani Sloan?

- Kim jeste艣cie?

- My艣l臋, 偶e to my powinni艣my zadawa膰 pytania, madam odpowiedzia艂 stanowczo, autorytatywnym tonem, chocia偶 stara艂 si臋, by nie zabrzmia艂o to gro藕nie. Przemkn臋艂o mi prze my艣l, 偶e pr贸buje da膰 gospodyni odczu膰, 偶e jest kim艣 w rodzaj str贸偶a prawa.

- Pytam jeszcze raz, kim jeste艣cie?

- Mo偶e mogliby艣my porozmawia膰 z pani m臋偶em? - wtr膮ci艂em. - Zechcia艂aby pani przywo艂a膰 Claytona?

- Nie ma go - warkn臋艂a Enid Sloan. - Jest w szpitalu.

Tym mnie zaskoczy艂a.

- Aha - mrukn膮艂em. - Przykro mi to s艂ysze膰. Czy nie chodzi 0 ten szpital, kt贸ry mijali艣my po drodze?

- Je艣li przyjechali艣cie od Lewiston, to ten. Jest tam ju偶 od paru tygodni. Musz臋 zamawia膰 taks贸wk臋, 偶eby si臋 z nim zobaczy膰.

1 to codziennie w obie strony. - Najwyra藕niej bardzo le偶a艂o jej na sercu, by nam wykaza膰, jak bardzo musi si臋 po艣wi臋ca膰 dla m臋偶a.

- Syn nie mo偶e pani wozi膰? - wtr膮ci艂 Vince. - Od tak dawna go nie ma?

- Za艂atwia wa偶ne sprawy. - Przetoczy艂a w贸zek kilkana艣cie centymetr贸w do przodu, jakby chcia艂a nas zepchn膮膰 ze schodk贸w werandy.

- Mam nadziej臋, 偶e to nic powa偶nego - rzek艂em. - M贸wi臋 o pani m臋偶u.

- Jest umieraj膮cy - wycedzi艂a. - Ma raka z wieloma przerzutami w ca艂ym ciele. Niewiele mu ju偶 zosta艂o. - Zawaha艂a si臋, spogl膮daj膮c na mnie. - To nie pan dzwoni艂 i pyta艂 o Jeremy鈥檈go?

- Owszem, ja - odpar艂em. - Musimy si臋 z nim pilnie skontaktowa膰.

- Podobno powiedzia艂 panu, 偶e wybiera si臋 do Connecticut - powiedzia艂a oskar偶ycielskim tonem.

- Wydaje mi si臋, 偶e w艂a艣nie tak powiedzia艂 - przyzna艂em.

- Ot贸偶 nie m贸g艂 czego艣 takiego powiedzie膰. Pyta艂am go. Odpar艂, 偶e z nikim nie rozmawia艂 na temat celu swojego wyjazdu.

Wi臋c sk膮d pan wie, dok膮d wyjecha艂?

- Chyba b臋dzie lepiej kontynuowa膰 t臋 rozmow臋 w 艣rodku - rzek艂 Vince, robi膮c dwa kroki do przodu.

Ale Enid Sloan tylko mocniej zacisn臋艂a d艂onie na obr臋czach k贸艂.

- Nie s膮dz臋.

- Ale ja tak. - Z艂apa艂 obur膮cz za por臋cze fotela i pchn膮艂 go silnie do ty艂u, wtaczaj膮c do 艣rodka. Kobieta w najmniejszym stopniu nie mog艂a mu si臋 przeciwstawi膰.

- Hej - rzuci艂em pospiesznie, pr贸buj膮c go z艂apa膰 za r臋k臋.

Nie chcia艂em, by w ten spos贸b traktowa艂 niedo艂臋偶n膮 staruszk臋 na w贸zku.

- Nie przejmuj si臋 - odpar艂 przez rami臋, sil膮c si臋 na 艂agodny ton. - Na werandzie jest ju偶 zimno, a nie chcia艂bym, 偶eby pani Sloan 艣miertelnie si臋 przezi臋bi艂a.

Stara艂em si臋 nie zwraca膰 uwagi na jego s艂ownictwo.

- Natychmiast si臋 zatrzymaj! - warkn臋艂a gospodyni, ok艂adaj膮c go d艂o艅mi po r臋kach i ramionach.

Mimo to przepchn膮艂 j膮 na 艣rodek saloniku, ja za艣 uzna艂em, 偶e nie mam innego wyj艣cia, tote偶 wszed艂em za nimi i zamkn膮艂em drzwi.

- Nie widz臋 sposobu, 偶eby艣my mogli dalej kluczy膰 wok贸艂 sedna sprawy - rzek艂 Vince. - Lepiej zapytaj wprost o to, co ci臋 interesuje.

- Kim jeste艣cie, do cholery?! - rzuci艂a gro藕nie Enid, a偶 odruchowo cofn膮艂em si臋 o krok.

- Pani Sloan, nazywam si臋 Terry Archer - odpar艂em. - Moj膮 偶on膮 jest Cynthia. Cynthia Bigge.

Zagapi艂a si臋 na mnie z rozdziawionymi ustami, niezdolna do wydobycia g艂osu.

- Widz臋, 偶e to nazwisko nie jest pani obce - doda艂em. - Oczywi艣cie mam na my艣li nazwisko panie艅skie 偶ony. By膰 mo偶e zna pani tak偶e moje nazwisko, ale to personalia 偶ony zrobi艂y na pani wra偶enie.

Nadal si臋 nie odzywa艂a.

- Mam do pani jedno zasadnicze pytanie. By膰 mo偶e zabrzmi troch臋 g艂upio, ale prosz臋 o wyrozumia艂o艣膰, nawet je艣li ca艂a ta sytuacja wydaje si臋 pani niecodzienna.

Wci膮偶 nie reagowa艂a.

- A zatem... czy jest pani matk膮 Cynthii? Nazywa si臋 pani Patricia Bigge?

Rykn臋艂a gromkim 艣miechem.

- Nie mam poj臋cia, o czym pan m贸wi.

- Wi臋c czemu si臋 pani za艣mia艂a? Wida膰, 偶e zna pani osoby, o kt贸re pytam.

- Prosz臋 st膮d wyj艣膰. Nie rozumiem ani s艂owa z tego, co pan m贸wi.

Zerkn膮艂em na Vince鈥檃, kt贸ry obserwowa艂 to z kamienn膮 min膮, i zapyta艂em go:

- Widzia艂e艣 kiedykolwiek matk臋 Cynthii? Nie licz膮c tamtego wieczoru, kiedy wsiad艂a z Toddem do auta i odjecha艂a.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie.

- To mo偶e by膰 ona?

Zmru偶y艂 oczy, przygl膮daj膮c si臋 kobiecie.

- Nie wiem. Ale moim zdaniem to ma艂o prawdopodobne.

- Dzwoni臋 na policj臋 - oznajmi艂a Enid, obracaj膮c si臋 z w贸zkiem. Vince podszed艂 szybko i z艂apa艂 go za r膮czki, ale da艂em mu

znak r臋k膮.

- Nie trzeba. To chyba ca艂kiem niez艂y pomys艂. Zaczekamy wszyscy na powr贸t Jeremy鈥檈go, a potem w obecno艣ci policji zadamy mu kilka pyta艅.

Przesta艂a popycha膰 w贸zek i zapyta艂a:

- Dlaczego mia艂abym si臋 ba膰 policji?

- Bardzo dobre pytanie. Dlaczego? Mo偶e w zwi膮zku z wydarzeniami, do kt贸rych dosz艂o dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu? A mo偶e z ca艂kiem niedawnymi wypadkami w Connecticut, do kt贸rych dosz艂o po wyje藕dzie Jeremy鈥檈go? Na przyk艂ad ze 艣mierci膮 Tess Berman, ciotki mojej 偶ony? A tak偶e prywatnego detektywa, niejakiego Dentona Abagnalla?

- Wynocha! - sykn臋艂a.

- A co do]eremy鈥檈go - ci膮gn膮艂em - to jest bratem Cynthii, prawda?

Spiorunowa艂a mnie wzrokiem pe艂nym nienawi艣ci.

- Nie wa偶 si臋 m贸wi膰 w ten spos贸b! - powiedzia艂a, uk艂adaj膮c d艂onie na kocu okrywaj膮cym jej kolana.

- Dlaczego? - zapyta艂em. - Bo to prawda? Bo Jeremy w rzeczywisto艣ci ma na imi臋 Todd?

- Co takiego? - zdziwi艂a si臋. - Od kogo to us艂ysza艂e艣? To parszywe k艂amstwo!

Spojrza艂em ponad ni膮 na Fleminga, kt贸ry sta艂 niewzruszony z d艂o艅mi zaci艣ni臋tymi na gumowych uchwytach w贸zka.

- Musz臋 gdzie艣 zadzwoni膰 - oznajmi艂a stanowczo Enid. - 呕膮dam, aby艣cie umo偶liwili mi skorzystanie z telefonu.

- Do kogo chcesz dzwoni膰? - zainteresowa艂 si臋 Vince.

- To nie twoja sprawa.

Spojrza艂 na mnie.

- Chce zadzwoni膰 do Jeremy鈥檈go i ostrzec go przed nami. To chyba nie najlepszy pomys艂.

- A co z Claytonem? - zapyta艂em. - Czy Clayton Sloan nie nazywa艂 si臋 wcze艣niej Clayton Bigge? To nie jest jedna i ta sama osoba?

- Pozw贸lcie mi skorzysta膰 z telefonu - powt贸rzy艂a, niemal偶e sycz膮c jak 偶mija.

Ale Vince mocno przytrzymywa艂 jej w贸zek.

- Przecie偶 nie b臋dziesz jej tak trzyma艂 ca艂y czas - odezwa艂em si臋 do niego. - Mo偶e to zosta膰 uznane za... porwanie, ograniczenie swobody albo co艣 podobnego.

- No w艂a艣nie! - podchwyci艂a Enid Sloan. - Nie macie prawa tak post臋powa膰, wdziera膰 si臋 do domu starej schorowanej kobiety i ogranicza膰 jej swobod臋 ruch贸w!

Vince pu艣ci艂 w贸zek.

- Prosz臋 bardzo, dzwo艅 na policj臋 - rzek艂, powtarzaj膮c m贸j blef. - Tylko nie wa偶 si臋 dzwoni膰 z ostrze偶eniem do syna. Wzywaj policj臋.

Nawet si臋 nie poruszy艂a.

- Powinienem jecha膰 do szpitala - powiedzia艂em Flemingowi. - Musz臋 si臋 zobaczy膰 z Claytonem.

- Jest bardzo chory - wycedzi艂a starucha. - Nie wolno mu przeszkadza膰.

- Przeszkodz臋 mu tylko na tyle, 偶eby uzyska膰 odpowiedzi na kilka pyta艅.

- Nie mo偶esz tam jecha膰! Min臋艂a pora odwiedzin! A poza tym on jest w 艣pi膮czce! Nawet si臋 nie zorientuje, 偶e go odwiedzi艂e艣.

Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e gdyby rzeczywi艣cie by艂 w 艣pi膮czce, nie obchodzi艂oby jej, czy do niego pojad臋, czy nie.

- Jed藕my do szpitala - powt贸rzy艂em.

- Jak tylko st膮d wyjdziemy, zaraz zadzwoni i ostrze偶e Jeremy鈥檈go - odpar艂 Vince. - Musia艂bym j膮 zwi膮za膰 i zakneblowa膰.

- Rany boskie, Vince - j臋kn膮艂em, nie mog膮c sobie nawet wyobrazi膰, 偶e mia艂bym uczestniczy膰 w procederze kr臋powania i kneblowania niepe艂nosprawnej staruszki, nawet je艣li by艂a ma艂o sympatyczna. Nie mog艂em si臋 na to zgodzi膰, nawet gdybym mia艂 nigdy nie uzyska膰 odpowiedzi na swoje pytania. - Mo偶e lepiej zosta艅 tu z ni膮?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Mo偶e by膰. Pogadamy sobie z Enid, poplotkujemy o s膮siadach, i tak dalej. - Pochyli艂 si臋 nad w贸zkiem, 偶eby widzia艂a jego twarz. - Fajnie b臋dzie, co nie? Mo偶e nawet spr贸bujemy tego pachn膮cego apetycznie placka marchewkowego. - Si臋gn膮艂 d kieszeni, wyj膮艂 kluczyki i rzuci艂 je w moj膮 stron臋.

Z艂apa艂em je w powietrzu.

- W kt贸rej sali le偶y? - zapyta艂em.

Zapatrzy艂a si臋 na mnie z zaci艣ni臋tymi ustami.

- Gadaj, w kt贸rej jest sali, albo sam za chwil臋 zadzwoni臋 n policj臋.

Zamy艣li艂a si臋 na kr贸tko, ale musia艂a doj艣膰 do wniosku, 偶e 艂atwo b臋d臋 m贸g艂 to sprawdzi膰 w szpitalnej izbie przyj臋膰, odpar艂a wi臋c:

- Na trzecim pi臋trze, pok贸j trzysta dziewi臋膰.

Zanim wyszed艂em, wymienili艣my si臋 jeszcze z Vince鈥檈m numerami naszych kom贸rek. Wskoczy艂em do jego pikapu, ale prze pewien czas mia艂em k艂opoty z w艂o偶eniem kluczyka do stacyjki.

Zawsze tak jest, gdy si臋 korzysta z obcego samochodu. Uruchomi艂em silnik, odnalaz艂em w艂膮cznik 艣wiate艂, wycofa艂em ty艂em z podjazdu i zawr贸ci艂em. Zamy艣li艂em si臋 na chwil臋. Wiedzia艂em, 偶e Lewiston znajduje si臋 na po艂udniu, a i my po zje藕dzie z autostrady jechali艣my na po艂udnie, musia艂bym jednak zgadywa膰, czy posuwaj膮c si臋 dalej w tym kierunku, trafi臋 do miasta. Postanowi艂em wi臋c wraca膰 Main Street, skr臋ci膰 z niej na wsch贸d i dopiero po wyje藕dzie na autostrad臋 skierowa膰 si臋 na po艂udnie.

Wybra艂em pierwszy zjazd, gdy tylko zobaczy艂em w oddali wielk膮 pod艣wietlon膮 liter臋 H. Odszuka艂em wjazd na szpitalny parking i zatrzyma艂em w贸z na wprost wej艣cia do izby przyj臋膰 ostrego dy偶uru. W poczekalni siedzia艂o kilkana艣cie os贸b, dwoje rodzic贸w pr贸buj膮cych uciszy膰 p艂acz膮ce niemowl臋, nastolatek z nogawk膮 przesi膮kni臋t膮 krwi膮 na wysoko艣ci kolana, para staruszk贸w. Bez wahania przeszed艂em przez hol, min膮艂em stanowisko rejestracyjne, na kt贸rym tabliczka sygnalizowa艂a wyra藕nie, 偶e godziny odwiedzin sko艅czy艂y si臋 dawno temu, o 贸smej wieczorem, i skierowa艂em si臋 do windy.

Istnia艂o spore niebezpiecze艅stwo, 偶e kto艣 na jakim艣 etapie spr贸buje mnie zatrzyma膰, wymy艣li艂em jednak, 偶e gdy tylko dotr臋 do sali Claytona Sloana, wszystko b臋dzie w porz膮dku.

Na wprost windy na trzecim pi臋trze znajdowa艂o si臋 stanowisko dy偶urnej piel臋gniarki, ale na szcz臋艣cie by艂o puste. Wysiad艂em i po kr贸tkim namy艣le skr臋ci艂em w lewo. Pierwszy pok贸j mia艂 numer 322, nast臋pny - wy偶szy, zawr贸ci艂em wi臋c i ruszy艂em w przeciwn膮 stron臋, zmuszony do ponownego mini臋cia stanowiska piel臋gniarki dy偶urnej. Tym razem sta艂a przy nim kobieta, ale zwr贸cona ty艂em do mnie, poch艂oni臋ta lektur膮 kart chorobowych. Min膮艂em j膮 na palcach i przyspieszy艂em kroku.

Kiedy doszed艂em do rozwidlenia korytarza, zajrza艂em w lewo. Pierwszy pok贸j z brzegu mia艂 numer 309. Drzwi by艂y lekko uchylone, w 艣rodku panowa艂 p贸艂mrok, pali艂a si臋 tylko s艂aba neon贸wka zamontowana na 艣cianie nad 艂贸偶kiem.

By艂 to pok贸j jednoosobowy. Parawan zas艂ania艂 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 艂贸偶ka, widoczny by艂 jedynie koniec z wisz膮c膮 w blaszanej ramce kart膮 chorobow膮. W艣lizn膮艂em si臋 do 艣rodka, wszed艂em za parawan i popatrzy艂em na m臋偶czyzn臋 le偶膮cego na wznak, na spi臋trzonych poduszkach, pogr膮偶onego we 艣nie. Z wygl膮du m贸g艂 mie膰 ko艂o siedemdziesi膮tki. By艂 wyniszczony chorob膮, w艂osy mia艂 mocno przerzedzone, prawdopodobnie od chemioterapii.

Oddycha艂 p艂ytko i chrapliwie. R臋ce trzyma艂 wyci膮gni臋te wzd艂u偶 cia艂a, palce mia艂 d艂ugie, bia艂e, ko艣ciste.

Przeszed艂em na drug膮 stron臋 艂贸偶ka, 偶eby parawan zas艂ania艂 mnie przed wzrokiem os贸b przechodz膮cych korytarzem.

U szczytu 艂贸偶ka sta艂o krzes艂o, usiad艂em wi臋c, 偶eby by膰 jeszcze mniej widocznym z korytarza.

Zapatrzy艂em si臋 na twarz Claytona Sloana, wypatruj膮c rys贸w, kt贸rych nie spostrzeg艂em u Enid Sloan. Mo偶e co艣 w kszta艂cie nosa? Drobne do艂ki na policzkach w k膮cikach ust?

Delikatnie po艂o偶y艂em d艂o艅 na ramieniu 艣pi膮cego. Poruszy艂 si臋 i zachrapa艂.

- Clayton - szepn膮艂em.

Sapn膮艂 raz i drugi, po czym zmarszczy艂 nos, nadal nie otwieraj膮c oczu.

- Clayton - powt贸rzy艂em, lekko przesuwaj膮c palcami po jego pergaminowatej przesuszonej sk贸rze.

W zgi臋ciu ramienia mia艂 wbity wenflon, przygotowane doj艣cie dla kropl贸wki.

Po chwili zatrzepota艂 powiekami i sapn膮艂 jeszcze g艂o艣niej.

Kiedy mnie zobaczy艂, zamruga艂 szybko, pr贸buj膮c dostosowa膰 wzrok do p贸艂mroku w pokoju.

- O co...

- Clayton Bigge? - zapyta艂em.

B艂yskawicznie otworzy艂 szeroko oczy i gwa艂townie obr贸ci艂 g艂ow臋 w moim kierunku, a偶 na szyi pojawi艂o si臋 kilka fa艂dek.

- Kim jeste艣? - szepn膮艂.

- Twoim zi臋ciem - odpar艂em.

Z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋, pod naci膮gni臋t膮 sk贸r膮 grdyka podskoczy艂a mu w g贸r臋 i w d贸艂 przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 szyi.

- Kim? - zapyta艂 z niedowierzaniem.

- Twoim zi臋ciem - powt贸rzy艂em. - M臋偶em Cynthii.

Otworzy艂 usta, 偶eby co艣 powiedzie膰, ale zasch艂o mu w gardle.

- Chcesz si臋 napi膰 troch臋 wody? - zapyta艂em cicho.

Przytakn膮艂 ruchem g艂owy. Na stoliku przy 艂贸偶ku sta艂 dzbanek i szklanka, nala艂em mu wody. Obok na stoliku le偶a艂a s艂omka, kt贸r膮 wetkn膮艂em mu w usta i podstawi艂em szklank臋.

- Dam sobie rad臋 - rzek艂, bior膮c ode mnie szklank臋. Mia艂 znacznie wi臋cej si艂y, ni偶 si臋 spodziewa艂em. Po chwili otar艂 d艂oni膮 wargi i odda艂 mi pust膮 szklank臋.

- Kt贸ra godzina? - zapyta艂.

- Po dziesi膮tej. Przepraszam, 偶e ci臋 obudzi艂em, bo smacznie spa艂e艣.

- Nic nie szkodzi. Tutaj wci膮偶 cz艂owieka budz膮, o ka偶dej porze dnia i nocy. - G艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze nosem, po czym wypu艣ci艂 je powoli. - Wi臋c? Na pewno powinienem wiedzie膰, o czym m贸wisz?

- S膮dz臋, 偶e tak. Nazywasz si臋 Clayton Bigge.

Kolejne ci臋偶kie westchnienie.

- Nazywam si臋 Clayton Sloan.

- Tego nie neguj臋 - odpar艂em. - Ale my艣l臋, 偶e jeste艣 r贸wnie偶 Claytonem Biggiem, kt贸ry o偶eni艂 si臋 z Patrici膮 Bigge, mia艂 z ni膮 syna o imieniu Todd oraz c贸rk臋 o imieniu Cynthia. Mieszkali艣cie w Milford w stanie Connecticut a偶 do pewnej feralnej nocy tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tego trzeciego roku, kiedy wydarzy艂o si臋 co艣 strasznego.

Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zapatrzy艂 si臋 na parawan. Zwr贸ci艂em uwag臋, 偶e mimowolnie zacisn膮艂 w pi臋艣膰 praw膮 r臋k臋 spoczywaj膮c膮 na po艣cieli, wolno rozprostowa艂 palce i zacisn膮艂 je ponownie.

- Umieram - powiedzia艂.

- Wi臋c mo偶e to najlepsza pora, 偶eby pozby膰 si臋 tego brzemienia.

Obr贸ci艂 g艂ow臋 na poduszce i popatrzy艂 mi w oczy.

- Mo偶esz powt贸rzy膰, jak si臋 nazywasz?

- Terry. Terry Archer. - Urwa艂em na chwil臋. - A ty?

Prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Clayton - rzek艂. - Zawsze by艂em Claytonem. - Spu艣ci wzrok i zapatrzy艂 si臋 na fa艂dy okrywaj膮cej go po艣cieli. - Clayto Sloan, Clayton Bigge... - zawiesi艂 na kr贸tko g艂os. - Zale偶a艂o o tego, gdzie by艂em w danym momencie.

- Mia艂e艣 dwie rodziny?

Ledwie dostrzegalnie skin膮艂 g艂ow膮. Z mej pami臋ci b艂yskawicznie wyp艂yn臋艂o wszystko, co Cynthia opowiada艂a mi o ojcu Prawie ca艂y czas by艂 w rozjazdach. Kr膮偶y艂 tu i tam po kraju Wpada艂 do domu na kilka dni, potem wyje偶d偶a艂 na kilka, i ta鈥

na okr膮g艂o. Po艂ow臋 偶ycia sp臋dza艂 gdzie indziej...

Nagle rozpromieni艂 si臋, jakby co艣 sobie przypomnia艂.

- Cynthia - szepn膮艂. - Jak ona si臋 miewa? Przyjecha艂a t z tob膮?

- Nie. Nawet nie wiem... nie wiem dok艂adnie, gdzie tera jest. By膰 mo偶e ju偶 wr贸ci艂a do Milford, do domu. Wyjecha艂 z nasz膮 c贸rk膮, Grace.

- A wi臋c Grace... to moja wnuczka.

- Tak - odpar艂em szeptem, gdy偶 w korytarzu przesun膮艂 si jaki艣 cie艅. - To twoja wnuczka.

Zamkn膮艂 na chwil臋 oczy, jakby dopad艂 go atak b贸lu, chocia偶 odnios艂em wra偶enie, 偶e nie chodzi o cierpienia fizyczne.

- A m贸j syn? - zapyta艂. - Gdzie jest m贸j syn?

- Todd?

- Nie, nie Todd. Jeremy.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e wraca tu z Milford.

- Co takiego?

- Jest jeszcze w drodze powrotnej. Przynajmniej wszystko na to wskazuje.

Clayton popatrzy艂 na mnie oczyma rozszerzonymi jak gdyby ze strachu.

- A co on robi艂 w Milford? Kiedy tam pojecha艂? To z tego powodu nie zjawia艂 si臋 na odwiedziny z matk膮? - Zacisn膮艂 nagle powieki i zacz膮艂 mamrota膰: - Och, nie, nie...

- O co chodzi? Co si臋 sta艂o?

Uni贸s艂 ospale r臋k臋 i zrobi艂 taki gest, jakby chcia艂 mnie odepchn膮膰.

- Odejd藕 - sykn膮艂, nie otwieraj膮c oczu.

- Nie rozumiem. Czy Jeremy i Todd to jedna i ta sama osoba?

Jego powieki unios艂y si臋 powoli, jak kurtyna na scenie.

- Nie mo偶na do tego dopu艣ci膰... Jestem taki zm臋czony...

Pochyli艂em si臋 ni偶ej. Niech臋tnie odsun膮艂em od siebie r臋k臋 starego schorowanego cz艂owieka, podobnie jak niech臋tnie my艣la艂em o tym, 偶e Vince przetrzymuje r贸wnie star膮 i schorowan膮 kobiet臋 jako zak艂adnika. Musia艂em jednak dowiedzie膰 si臋 paru rzeczy.

- Powiedz prawd臋. Czy Jeremy i Todd to jedna i ta sama osoba?

Znowu powoli obr贸ci艂 g艂ow臋 na poduszce i popatrzy艂 na mnie.

- Nie. - Zrobi艂 d艂u偶sz膮 pauz臋. - Todd nie 偶yje.

- Kiedy zmar艂?

- Zgin膮艂 tamtej nocy - mrukn膮艂 z rezygnacj膮. - Razem ze swoj膮 matk膮.

Wi臋c to jednak ich szcz膮tki znajdowa艂y si臋 w samochodzie wydobytym z jeziora w kamienio艂omie. Wyniki bada艅 por贸wnawczych DNA Cynthii z pr贸bkami pobranymi ze szcz膮tk贸w w samochodzie powinny potwierdzi膰 to, co us艂ysza艂em.

Clayton oci臋偶ale uni贸s艂 r臋k臋 i wskaza艂 stolik pod 艣cian膮.

- Chcesz jeszcze wody? - zapyta艂em.

Przytakn膮艂 ruchem g艂owy. Poda艂em mu nape艂nion膮 szklank臋, z kt贸rej poci膮gn膮艂 t臋gi 艂yk.

- Nie jestem jeszcze taki s艂aby, na jakiego wygl膮dam - rzek艂, unosz膮c trzyman膮 szklank臋 nieco wy偶ej, jakby uwa偶a艂 to za swoje wielkie osi膮gni臋cie. - Czasami, kiedy przyje偶d偶a Enid, udaj臋 pogr膮偶onego w 艣pi膮czce, 偶eby z ni膮 nie rozmawia膰 i nie wys艂uchiwa膰 jej ci膮g艂ego narzekania. Nadal jeszcze chodz臋 o w艂asnych si艂ach, korzystam z 艂azienki. Czasem nawet udaje mi si臋 zd膮偶y膰 na czas. - Wskaza艂 zamkni臋te drzwi w drugim ko艅cu pokoju.

- Patricia i Todd - powiedzia艂em. - Oboje nie 偶yj膮.

Ponownie zamkn膮艂 oczy.

- Musisz mi powiedzie膰, co Jeremy robi艂 w Milford.

- Nie jestem pewien. My艣l臋, 偶e g艂贸wnie nas obserwowa艂.

艢ledzi艂 nasz膮 rodzin臋. S膮dz臋 te偶, 偶e myszkowa艂 po naszym domu. Wreszcie, cho膰 nie potrafi臋 tego udowodni膰, zdaje mi si臋, 偶e to on zamordowa艂 ciotk臋 Cynthii Tess.

- Och, m贸j Bo偶e - szepn膮艂 Clayton. - Siostr臋 Patricii? Wi臋c ona nie 偶yje?

- Zosta艂a 艣miertelnie ugodzona no偶em - odpar艂em. - Poza tym zgin膮艂 te偶 cz艂owiek, kt贸rego naj臋li艣my do wyja艣nienia kilku rzeczy.

- To nie do wiary. A m贸wi艂a, 偶e dosta艂 prac臋. Gdzie艣 na zachodzie.

- S艂ucham?

- Enid. M贸wi艂a, 偶e Jeremy dosta艂 prac臋 w Seattle czy gdzie艣 tam. Podobno atrakcyjn膮. Dlatego tak nagle wyjecha艂. M贸wi艂a, 偶e mnie odwiedzi, jak tylko wr贸ci. Tak t艂umaczy艂a jego nieobecno艣膰. A ja my艣la艂em... 偶e g艂贸wnym powodem jest tylko jego lekcewa偶enie... - Urwa艂, jakby pogr膮偶aj膮c si臋 w zamy艣leniu. - Jeremy jest... nie ma 偶adnego wp艂ywu na to, jaki jest. To ona o wszystkim decyduje. On musi robi膰 wszystko, co ona mu ka偶e. Ustawia艂a go przeciwko mnie ju偶 od niemowl臋ctwa... A偶 sam nie mog艂em si臋 nadziwi膰, 偶e zacz臋艂a mnie odwiedza膰. Ci膮gle powtarza: 鈥濼rzymaj si臋. Wytrzymaj jeszcze troch臋鈥. Wiem, 偶e nie dba o to, czy b臋d臋 偶y艂, czy umr臋, tylko nie chcia艂aby, 偶ebym umar艂 ju偶 teraz. Podejrzewa艂em, 偶e kryje si臋 za tym jaki艣 plan. Zawsze mnie ok艂amywa艂a. Oszukiwa艂a na ka偶dym kroku.

K艂ama艂a na temat Jeremy鈥檈go. Nie chcia艂a, 偶ebym si臋 dowiedzia艂, dok膮d go naprawd臋 wys艂a艂a.

- Dlaczego mia艂oby jej na tym zale偶e膰? Jaki m贸g艂 by膰 prawdziwy pow贸d wyjazdu Jeremy鈥檈go do Milford?

- Musia艂a go zobaczy膰 - szepn膮艂 z przej臋ciem. - Znalaz艂a go.

- O co chodzi? Co musia艂a zobaczy膰?

- Dobry Bo偶e - j臋kn膮艂, odchyli艂 g艂ow臋 na poduszce do ty艂u i zamkn膮艂 oczy, a po chwili pokr臋ci艂 ni膮 leniwie. - A wi臋c Enid ju偶 wie. Dobry Bo偶e, je艣li ona wie...

- Co mia艂aby wiedzie膰? O czym ty m贸wisz?

- Je艣li rzeczywi艣cie wie, to a偶 boj臋 si臋 pomy艣le膰, co mog艂aby zrobi膰...

Pochyli艂em si臋 ni偶ej nad Claytonem Sloanem czy te偶 Claytonem Biggiem i szepn膮艂em mu g艂o艣no tu偶 nad uchem:

- Co Enid mia艂aby wiedzie膰?

- Umieram, zatem... na pewno spotka艂a si臋 z naszym adwokatem. Nigdy nie mia艂em zamiaru pokazywa膰 jej testamentu.

Wyda艂em kategoryczne zalecenia. Ale on je widocznie zlekcewa偶y艂... Musia艂em tak to zorganizowa膰...

- O jaki testament chodzi?

- M贸j. Zmieni艂em zapisy. W tajemnicy przed ni膮... By艂em pewien, 偶e gdyby si臋 dowiedzia艂a... Wszystko poza艂atwia艂em.

Po mojej 艣mierci ca艂y m贸j maj膮tek mia艂 przypa艣膰 Cynthii...

A Enid i Jeremy mieli zosta膰 na lodzie, bez niczego, bo przecie偶 na nic nie zas艂u偶yli... ona nie zas艂u偶y艂a... - Spojrza艂 na mnie. - Nawet nie masz poj臋cia, do czego jest zdolna.

- Ale jest tutaj, zosta艂a w Youngstown. Tylko Jeremy pojecha艂 do Milford.

- On robi wszystko, co ona mu ka偶e. Nie ma wyj艣cia, skoro matka jest przykuta do w贸zka inwalidzkiego. Tym razem i tak nie mog艂aby sama niczego zdzia艂a膰...

- Co zaplanowa艂a?

Zignorowa艂 moje pytanie. Jego my艣li pod膮偶a艂y w艂asnymi torami.

- Powiedzia艂e艣, 偶e on wraca? Jeremy jest w drodze powrotnej do domu?

- Tak s艂ysza艂em od Enid. Dzisiaj rano wymeldowa艂 si臋 z hotelu w Milford. Prawdopodobnie prze艣cign臋li艣my go na autostradzie.

- Prze艣cign臋li艣cie?... M贸wi艂e艣, 偶e Cynthia nie przyjecha艂a z tob膮.

- To prawda. Przyjecha艂em ze znajomym, Vince鈥檈m Flemingiem.

Clayton zamruga艂 szybko.

- Vince Fleming - powt贸rzy艂 cicho. - Jej dawny ch艂opak.

By艂a z nim tamtego wieczoru. Siedzieli w samochodzie. Odnalaz艂em ich na parkingu...

- Tak, wiem. Ale teraz on mi pomaga. Zosta艂 z Enid.

- Z Enid?

- 呕eby nie mog艂a zadzwoni膰 i uprzedzi膰 Jeremy鈥檈go o naszej obecno艣ci.

- Lecz skoro Jeremy... skoro wraca do domu, to znaczy, 偶e musia艂 ju偶 wykona膰 swoje zadanie.

- Jakie zadanie?

- Z Cynthi膮 na pewno wszystko w porz膮dku? - W jego oczach pojawi艂y si臋 b艂yski desperacji. - Nic jej si臋 nie sta艂o?

- Oczywi艣cie. Co mia艂oby jej si臋 sta膰?

- A wasza c贸rka? Grace? Jej te偶 si臋 nic nie sta艂o?

- O co ci chodzi? Na pewno obie s膮 ca艂e i zdrowe.

- Gdyby cokolwiek sta艂o si臋 Cynthii, ca艂y m贸j maj膮tek przeszed艂by na rzecz jej ewentualnych dzieci... Tak to zosta艂o sformu艂owane...

Po plecach przeszed艂 mi lodowaty dreszcz. Ile godzin min臋艂o od czasu mojej ostatniej rozmowy z Cynthi膮? Zamienili艣my kilka s艂贸w dzisiaj rano, po raz pierwszy od chwili, gdy razem z ma艂膮 wymkn臋艂a si臋 z domu poprzedniej nocy.

Czy na pewno mog艂em powiedzie膰 z ca艂膮 stanowczo艣ci膮, 偶e Grace nic si臋 nie sta艂o?

Wyci膮gn膮艂em kom贸rk臋. Przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e korzystanie z takich aparat贸w w szpitalach jest zabronione, ale skoro nikt nie wiedzia艂, 偶e tu jestem, mog艂em chyba z艂ama膰 i ten przepis.

Wybra艂em nasz numer domowy.

- Prosz臋, b艂agam, b膮d藕 ju偶 w domu - szepn膮艂em pod nosem, czekaj膮c na po艂膮czenie. Ale po czwartym sygnale w艂膮czy艂a si臋 automatyczna sekretarka.

- Cynthia, je艣li wr贸cisz do domu i ods艂uchasz t臋 wiadomo艣膰, zadzwo艅 do mnie natychmiast. To bardzo pilne.

Roz艂膮czy艂em si臋 i wybra艂em numer jej kom贸rki. Tutaj poczta g艂osowa w艂膮czy艂a si臋 od razu. Nagra艂em mniej wi臋cej identyczn膮 wiadomo艣膰, a na ko艅cu doda艂em z naciskiem:

- Musisz do mnie zadzwoni膰.

- Gdzie ona jest? - zapyta艂 Clayton.

- Nie wiem - odpar艂em z rezygnacj膮. Przez chwil臋 chodzi艂o mi po g艂owie, 偶eby zadzwoni膰 do 艣ledczej Rony Wedmore, ale zrezygnowa艂em z tego pomys艂u i wybra艂em inny numer. Rozleg艂o si臋 a偶 pi臋膰 sygna艂贸w, zanim kto艣 wreszcie podni贸s艂 s艂uchawk臋.

Co艣 stukn臋艂o, rozleg艂o si臋 g艂o艣ne chrz膮kni臋cie, a dopiero p贸藕niej pad艂o zaspanym g艂osem:

- Halo?

- Rolly, tu Terry.

Na brzmienie imienia Rolly鈥檈go Clayton szybko zamruga艂.

- Wybacz, 偶e ci臋 budz臋...

- Nie, wszystko w porz膮dku - odpar艂 Carruthers. - Nic si臋 nie sta艂o. Dopiero co zgasi艂em 艣wiat艂o. Znalaz艂e艣 Cynthi臋?

- Nie. Za to znalaz艂em kogo艣 innego.

- Tak?

- Pos艂uchaj, nie mam teraz czasu wyja艣nia膰, ale musz臋 ci臋 prosi膰, 偶eby艣 odszuka艂 Cynthi臋. Nie wiem nawet, jakie ci da膰 wskaz贸wki, jak ci臋 nakierowa膰. Mo偶e podjed藕 do nas i sprawd藕, czy jej samoch贸d jest na podje藕dzie. Je艣li tak, dobijaj si臋 a偶 do skutku, w艂am si臋, je艣li zajdzie taka konieczno艣膰.

Wa偶ne, by艣 sprawdzi艂, czy s膮 tam Cynthia i Grace. Potem mo偶e spr贸buj obdzwoni膰 hotele... Sam nie wiem, spr贸buj co艣 wymy艣li膰.

- Co si臋 dzieje, Terry? Kogo odnalaz艂e艣?

- Jej ojca.

Na drugim ko艅cu linii zapad艂a grobowa cisza.

- Rolly?

- Tak, jestem, tylko... nie mog臋 uwierzy膰 w艂asnym uszom.

- Ja te偶 jeszcze w to nie wierz臋.

- Co ci powiedzia艂? Wyja艣ni艂, co si臋 wtedy sta艂o?

- Dopiero zacz臋li艣my rozmawia膰. Jestem w szpitalu w okolicach Buffalo, bo Clayton nie jest w najlepszej formie.

- Ale mo偶e m贸wi膰?

- Owszem. Opowiem ci o wszystkim, gdy si臋 spotkamy. Na razie spr贸buj odnale藕膰 Cynthi臋. Je艣li j膮 znajdziesz, ka偶 jej do mnie natychmiast zadzwoni膰.

- Dobra, zaraz si臋 tym zajm臋. Ju偶 si臋 ubieram.

- Jeszcze jedno, Roi艂y - doda艂em. - Nic jej nie m贸w o ojcu.

Zostaw to mnie. Na pewno b臋dzie mia艂a setki pyta艅.

- Jasne. Jak tylko trafi臋 na jej 艣lad, zadzwoni臋.

Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e jest jeszcze jedna osoba, z kt贸r膮 moja 偶ona mog艂a si臋 kontaktowa膰. Pamela na tyle cz臋sto do nas dzwoni艂a, 偶e cho膰 nie mia艂em jej domowego numeru w艣r贸d wpis贸w w aparacie, zna艂em go na pami臋膰. Wybra艂em teraz i zn贸w musia艂em do艣膰 d艂ugo czeka膰, a偶 kto艣 odbierze.

- Halo? - Sprawia艂a wra偶enie tak samo zaspanej, jak Rolly.

W tle rozleg艂o si臋 zadane m臋skim g艂osem pytanie: 鈥濳to to?鈥.

Przedstawi艂em si臋 i napr臋dce przeprosi艂em za telefon o tak p贸藕nej porze.

- Cynthia znikn臋艂a - powiedzia艂em. - Razem z Grace.

- Jezu - j臋kn臋艂a Pamela, b艂yskawicznie przytomniej膮c. - Zosta艂y porwane czy co?

- Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu wyjecha艂a bez s艂owa.

Chcia艂a ode mnie odpocz膮膰.

- Ach tak, uprzedza艂a... chyba wczoraj czy mo偶e przedwczoraj... Bo偶e, jaki dzi艣 dzie艅?... No wi臋c m贸wi艂a, 偶e mo偶e nie przyj艣膰 do pracy, i kiedy si臋 nie pokaza艂a, niczego nie podejrzewa艂am.

- Chcia艂em ci臋 tylko prosi膰, 偶eby艣 mia艂a na ni膮 oko. Gdyby si臋 pokaza艂a albo zadzwoni艂a, przeka偶, 偶e powinna si臋 jak najszybciej skontaktowa膰 ze mn膮. Odnalaz艂em jej ojca, Pam.

W s艂uchawce przez par臋 sekund panowa艂a cisza.

- Nie chrza艅.

- To prawda.

- I on 偶yje?

Zerkn膮艂em na starca w 艂贸偶ku.

- Tak.

- A Todd? I jej matka?

- To inna historia. Pos艂uchaj, Pamelo, musz臋 ko艅czy膰. Gdyby艣 si臋 widzia艂a z Cyn, przeka偶, 偶eby koniecznie do mnie zadzwoni艂a. Tylko nic jej na razie nie m贸w o ojcu.

- Do diab艂a, my艣lisz, 偶e zdo艂am utrzyma膰 co艣 takiego w tajemnicy?

Kiedy sko艅czy艂em rozmow臋, zwr贸ci艂em uwag臋, 偶e i w moim aparacie wyczerpuj膮 si臋 akumulatory. Wyje偶d偶ali艣my w takim po艣piechu, 偶e nawet nie pomy艣la艂em o zabraniu 艂adowarki, kt贸ra przecie偶 pozwala艂a mi do艂adowa膰 telefon nawet w samochodzie.

- Clayton - odezwa艂em si臋 w zamy艣leniu. - Dlaczego s膮dzisz, 偶e Cynthii i Grace mo偶e co艣 zagra偶a膰? Co ci臋 sk艂ania ku wnioskowi, 偶e mog艂o im si臋 sta膰 co艣 z艂ego?

- Przez ten testament - odpar艂. - Zapisa艂em wszystko Cynthii. Uzna艂em, 偶e to jedyny spos贸b na zrekompensowanie jej tego, co zrobi艂em. Wiem, 偶e nie zdo艂am jej zwr贸ci膰 tego, co straci艂a, ale nie mia艂em 偶adnej innej mo偶liwo艣ci.

- Co to ma wsp贸lnego z ewentualnym zagro偶eniem ich 偶ycia? - zapyta艂em, chocia偶 powoli zaczyna艂em ju偶 ogarnia膰 sytuacj臋. Kawa艂ki uk艂adanki, cho膰 jeszcze sporo ich brakowa艂o, to jednak zaczyna艂y ju偶 tworzy膰 ca艂o艣膰.

- Po jej 艣mierci... po 艣mierci Cynthii, jak r贸wnie偶 po 艣mierci jej c贸rki, nie by艂oby ju偶 偶yj膮cych spadkobierc贸w, a w贸wczas ca艂y maj膮tek przypad艂by Enid jako najbli偶szej krewnej - wyja艣ni艂 szeptem. - Enid zrobi wszystko, 偶eby nie dopu艣ci膰 do przej臋cia maj膮tku przez Cynthi臋. Zabije je obie, byle tylko zapewni膰 sobie mo偶liwo艣膰 dziedziczenia.

- Przecie偶 to czyste szale艅stwo - zaoponowa艂em. - Zab贸jstwo, a zw艂aszcza podw贸jne, przyci膮gnie uwag臋, policja na nowo podejmie zawieszone dochodzenie, zacznie to kojarzy膰 z wydarzeniami sprzed 膰wier膰 wieku, wi臋c jest bardzo prawdopodobne, 偶e dotrze do Enid, a wtedy...

Urwa艂em nagle.

Zab贸jstwo z pewno艣ci膮 przyku艂oby uwag臋 opinii publicznej.

Co do tego nie mia艂em w膮tpliwo艣ci.

Ale samob贸jstwo? Takim zdarzeniem nikt by si臋 za bardzo nie przej膮艂. Zw艂aszcza w wypadku kobiety, kt贸ra przez ostatnie tygodnie 偶y艂a w tak wielkim stresie, wyst膮pi艂a w telewizji, 偶eby opowiedzie膰 wszystkim, co strasznego spotka艂o j膮 dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu, 艣ci膮gn臋艂a policj臋 i za偶膮da艂a 艣ledztwa w sprawie pojawienia si臋 tajemniczego kapelusza w jej domu. A to przecie偶 by艂 dopiero pocz膮tek jej niezwyk艂ych zachowa艅. P贸藕niej znowu zawiadomi艂a policj臋, 偶e otrzyma艂a list, w kt贸rym znajdowa艂y si臋 szczeg贸艂owe wskaz贸wki, gdzie mo偶na odnale藕膰 szcz膮tki jej zamordowanej matki i brata, a kt贸ry, jak 艂atwo by艂o ustali膰, zosta艂 napisany na starej maszynie znajduj膮cej si臋 w naszym domu.

Gdyby ta kobieta pope艂ni艂a samob贸jstwo, 艂atwo by艂oby znale藕膰 usprawiedliwienie tak desperackiego czynu: zadr臋cza艂o j膮 poczucie winy. W dodatku musia艂a z nim 偶y膰 tyle lat. Bo przecie偶 jak inaczej wyja艣ni膰, sk膮d zna艂a tak dok艂adnie miejsce zatopienia samochodu matki w starym kamienio艂omie? Musia艂a przez te wszystkie lata dobrze wiedzie膰, gdzie on jest. Jakie inne motywy mog艂y kierowa膰 osob膮, kt贸ra postanowi艂a w ko艅cu sfa艂szowa膰 贸w anonimowy list ze wskaz贸wkami?

Nic te偶 dziwnego w tym, 偶e kobieta a偶 tak przyt艂oczona niezno艣nym poczuciem winy zdecydowa艂a si臋 zabra膰 ze sob膮 na tamten 艣wiat niewinn膮 c贸rk臋.

Czy偶by w艂a艣nie na takim za艂o偶eniu opiera艂 si臋 przewrotny plan?

- O co chodzi? - zapyta艂 Clayton. - Nad czym si臋 tak zastanawiasz?

Musia艂em zak艂ada膰, 偶e Jeremy faktycznie wybra艂 si臋 do Milford, 偶eby nas obserwowa膰, 艣ledzi膰 przez kilka tygodni, bada膰 drog臋, kt贸r膮 odprowadzali艣my Grace do szko艂y, ocenia膰 nasze wizyty w centrum handlowym, p贸藕nymi wieczorami zagl膮da膰 z ulicy w okna domu. Kt贸rego艣 dnia musia艂 si臋 zakra艣膰 i korzystaj膮c z naszej nieuwagi, zabra膰 z haczyka zapasowy klucz, 偶eby go p贸藕niej u偶y膰 w stosownej chwili. Zako艅czywszy swoje niecne poczynania - o czym wyra藕nie 艣wiadczy艂o moje odkrycie w trakcie ostatniej wizyty Abagnalla w naszym domu - zostawi艂 go w kuchennej szufladzie, 偶eby wygl膮da艂o, i偶 kto艣 go tam wrzuci艂 przez pomy艂k臋. Wcze艣niej podrzuci艂 kapelusz, pozna艂 nasz adres mejlowy, wreszcie napisa艂 na mojej maszynie list, kt贸ry doprowadzi艂 Cynthi臋 do miejsca ukrycia szcz膮tk贸w jej matki i brata.

Zd膮偶y艂 to wszystko zrobi膰, jeszcze zanim wymienili艣my zamki w drzwiach i zainstalowali艣my blokad臋 antyw艂amaniow膮.

A偶 pokr臋ci艂em g艂ow膮 do w艂asnych my艣li. Mia艂em wra偶enie, 偶e te spostrze偶enia s膮 dzie艂em kogo艣 innego. 脫w plan wydawa艂 mi si臋 tak diaboliczny, 偶e a偶 niewiarygodny.

Czy Jeremy rzeczywi艣cie szykowa艂 tylko grunt? A teraz wraca艂 do Youngstown po swoj膮 matk臋, aby j膮 zabra膰 do Milford i umo偶liwi膰 obserwacj臋 ostatniego aktu na w艂asne oczy?

- Musisz mi wszystko opowiedzie膰 - szepn膮艂em do Claytona. - Wszystko, co sta艂o si臋 tamtej nocy.

- Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e dojdzie do czego艣 takiego... - mrukn膮艂, chyba bardziej do samego siebie ni偶 do mnie. - Nie mog艂em si臋 z ni膮 widywa膰. Musia艂em zerwa膰 wszelkie kontakty, dla jej dobra... Zabezpieczy艂em j膮 nawet na wypadek mojej 艣mierci, gdyby Enid si臋 dowiedzia艂a, 偶e nie dostanie nic z mojego maj膮tku... Zostawi艂em zapiecz臋towan膮 kopert臋, kt贸r膮 mo偶na otworzy膰 dopiero po mojej 艣mierci i pogrzebie... W li艣cie wyja艣niam wszystko. Enid nie unikn臋艂aby aresztowania, a Cynthia by艂aby bezpieczna...

- Clayton, ale teraz grozi im niebezpiecze艅stwo. M贸wi臋 o twojej c贸rce i wnuczce. Musisz mi pom贸c, dop贸ki jeszcze mo偶esz.

Spojrza艂 mi w oczy.

- Wygl膮dasz na porz膮dnego faceta. Ciesz臋 si臋, 偶e moja c贸rka znalaz艂a sobie kogo艣 takiego jak ty.

- Musisz mi opowiedzie膰, co si臋 wtedy sta艂o.

Zaczerpn膮艂 g艂臋boko powietrza, jakby szykowa艂 si臋 do d艂ugiej i wyczerpuj膮cej relacji.

- Wci膮偶 mam j膮 przed oczami - rzek艂. - Teraz trzymanie si臋 od niej z dala ju偶 nie zagwarantuje jej bezpiecze艅stwa. - Z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋. - Zabierz mnie do niej. Zawie藕 mnie do mojej c贸rki. Chcia艂bym si臋 z ni膮 po偶egna膰. Zabierz mnie do niej, a wszystko ci opowiem. Najwy偶sza pora.

- Nie mog臋 ci臋 tak po prostu wywie藕膰 ze szpitala - odpar艂em. - Tu masz fachow膮 opiek臋. Gdybym ci臋 st膮d zabra艂, oznacza艂oby to dla ciebie rych艂膮 艣mier膰.

- I tak nied艂ugo umr臋 - powiedzia艂 stanowczo. - Moje ubrania s膮 tam, w szafie. Wyci膮gnij je.

Ruszy艂em we wskazanym kierunku, ale zatrzyma艂em si臋 w p贸艂 kroku.

- Przecie偶 nawet gdybym si臋 zgodzi艂 ci臋 st膮d zabra膰, zatrzymaj膮 nas przed dotarciem do drzwi.

Clayton przywo艂a艂 mnie gestem, a gdy si臋 zbli偶y艂em, z艂apa艂 mnie za r臋k臋, kurczowo zaciskaj膮c palce na moim przegubie.

- Enid to potw贸r - wyzna艂. - Nic jej nie powstrzyma, gdy ju偶 sobie co艣 postanowi. Przez lata 偶y艂em w strachu przed ni膮, wykonywa艂em wszystkie jej polecenia, nie mog膮c si臋 uwolni膰 od obaw przed tym, co b臋dzie dalej. Ale czego mia艂bym si臋 teraz ba膰? Co ona mi mo偶e jeszcze zrobi膰? Zosta艂o mi ma艂o 偶ycia, ale warto je po艣wi臋ci膰, 偶eby spr贸bowa膰 uratowa膰 Cynthi臋 i Grace.

Mo偶esz mi wierzy膰, 偶e nie istniej膮 takie granice, kt贸re Enid ba艂aby si臋 przekroczy膰.

- Na razie nic z艂ego nie zdo艂a zrobi膰. Vince jej pilnuje.

Clayton przekrzywi艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 z ukosa.

- Zajechali艣cie pod dom i zapukali艣cie do drzwi?

Przytakn膮艂em.

- A ona wam otworzy艂a?

Zn贸w przytakn膮艂em, ale nieco wolniej.

- Sprawia艂a wra偶enie przestraszonej?

Wzruszy艂em ramionami.

- Nieszczeg贸lnie.

- Dw贸ch ros艂ych facet贸w puka do jej drzwi p贸藕nym wieczorem, a ona w og贸le nie przejawia strachu? Nie wyda艂o si臋 wam to dziwne?

Jeszcze raz wzruszy艂em ramionami.

- Mo偶e troch臋.

- I nie przysz艂o wam do g艂owy zajrze膰 pod koc, kt贸rym si臋 okrywa? - zapyta艂 Clayton.

Jeszcze raz si臋gn膮艂em po kom贸rk臋 i wybra艂em numer Vince鈥檃.

- No, odbierz - mrukn膮艂em, wyra藕nie zniecierpliwiony.

Wcze艣niej nie mog艂em si臋 skontaktowa膰 z 偶on膮, a teraz ogarnia艂a mnie panika, 偶e co艣 z艂ego spotka艂o r贸wnie偶 faceta, kt贸rego jeszcze wczoraj uznawa艂em za typowego mafijnego bossa.

- I co? Nie odbiera? - zapyta艂 Clayton, przesuwaj膮c si臋 bli偶ej brzegu 艂贸偶ka.

- Nie. - Kiedy po sz贸stym sygnale w艂膮czy艂a si臋 poczta g艂osowa, przerwa艂em po艂膮czenie bez zostawiania wiadomo艣ci i powiedzia艂em: - Musz臋 tam jak najszybciej wraca膰.

- Daj mi par臋 minut - szepn膮艂, uk艂adaj膮c po艣ladki na kraw臋dzi materaca.

Podszed艂em do szafy i wyj膮艂em z niej par臋 spodni, koszul臋 oraz lekk膮 marynark臋.

- Pom贸c ci? - zapyta艂em, k艂ad膮c ubrania na 艂贸偶ku.

- Dam sobie rad臋 - sykn膮艂, wyra藕nie lekko zadyszany, jakby nie m贸g艂 z艂apa膰 tchu. Spojrza艂 na ubrania i zapyta艂: - A nie ma tam bielizny i skarpet?

Zajrza艂em jeszcze raz do szafy, ale nic nie znalaz艂em. Wysun膮艂em doln膮 szuflad臋 nocnej szafki stoj膮cej przy 艂贸偶ku.

- S膮 tutaj. - Poda艂em mu.

Zamierza艂 w艂a艣nie wsta膰 z 艂贸偶ka, gdy jego wzrok pad艂 na tkwi膮cy w przedramieniu zaworek doj艣cia kropl贸wki. Szybkim ruchem zerwa艂 plaster mocuj膮cy i wyci膮gn膮艂 ig艂臋 z 偶y艂y.

- Jeste艣 pewien tego, co robisz? - zapyta艂em.

Skin膮艂 g艂ow膮, u艣miechaj膮c si臋 lekko.

- Je艣li jest szansa na to, 偶ebym zobaczy艂 Cynthi臋, to na pewno nie zabraknie mi si艂.

- Co tu si臋 dzieje?!

Obaj obr贸cili艣my si臋 w stron臋 drzwi. Sta艂a w nich piel臋gniarka, szczup艂a, czarnosk贸ra, po czterdziestce. Spogl膮da艂a na nas w os艂upieniu.

- Panie Sloan, co pan wyrabia, na mi艂o艣膰 bosk膮?

Clayton zd膮偶y艂 ju偶 spu艣ci膰 spodnie od pi偶amy i sta艂 ca艂kiem go艂y od pasa w d贸艂. Nogi mia艂 patykowate, pokryte bia艂膮 sk贸r膮, a genitalia skurczone jak ma艂y ch艂opczyk.

- A jak pani my艣li? - odpar艂. - Ubieram si臋.

- Kim pan jest? - zapyta艂a ostro, zwracaj膮c si臋 do mnie.

- Jego zi臋ciem.

- Nigdy wcze艣niej tu pana nie widzia艂am. Nie wie pan, 偶e pora odwiedzin ju偶 dawno min臋艂a?

- Dopiero co przyjecha艂em. Musia艂em natychmiast zobaczy膰 si臋 z te艣ciem.

- Prosz臋 natychmiast st膮d wyj艣膰 - rozkaza艂a kategorycznie. - A pan niech wraca do 艂贸偶ka, panie Sloan. - Dopiero teraz zauwa偶y艂a le偶膮cy na po艣cieli wenflon. - Na mi艂o艣膰 bosk膮? Co pan wyczynia?

- Wymeldowuj臋 si臋 - odrzek艂 Clayton, wci膮gaj膮c bia艂e bokserki. S膮dz膮c po stanie, w jakim si臋 znajdowa艂, po jego kondycji fizycznej, mo偶na by艂o odebra膰 te s艂owa dwojako. Z艂apa艂 mnie za r臋k臋 i przytrzyma艂 si臋, 偶eby si臋 schyli膰 i podci膮gn膮膰 gatki.

- I z pewno艣ci膮 to pana szybko czeka, je艣li natychmiast nie pod艂膮cz臋 pana z powrotem do kropl贸wki - oznajmi艂a piel臋gniarka. - To nie ulega najmniejszej w膮tpliwo艣ci. Chce pan, 偶ebym wezwa艂a tu pa艅skiego lekarza w 艣rodku nocy?

- Mo偶e pani robi膰, co pani chce - odpar艂.

- Ale wcze艣niej zadzwoni臋 po ochron臋 - wycedzi艂a. Zawr贸ci艂a na pi臋cie i wybieg艂a na korytarz, a偶 podeszwy jej but贸w zapiszcza艂y na linoleum.

- Wiem, 偶e masz mn贸stwo pyta艅, ale na razie radzi艂bym si臋 pospieszy膰. Najpierw spr贸buj mi znale藕膰 jaki艣 w贸zek inwalidzki.

Wyjrza艂em na korytarz i od razu spostrzeg艂em w贸zek stoj膮cy obok dy偶urki. Podbieg艂em po niego. Piel臋gniarka w艂a艣nie sko艅czy艂a rozmawia膰 przez telefon i zauwa偶ywszy mnie, pchaj膮cego w贸zek w stron臋 pokoju Claytona, wybieg艂a na korytarz, jedn膮 r臋k膮 z艂apa艂a za ram臋, a palce drugiej zacisn臋艂a na moim przegubie.

- Prosz臋 pana! - wycedzi艂a kategorycznym tonem, ale cicho, 偶eby nie budzi膰 innych pacjent贸w. - Nie mo偶e pan zabra膰 tego cz艂owieka ze szpitala.

- On sam chce wyj艣膰 - odpar艂em.

- W takim razie musia艂o mu si臋 w g艂owie pomiesza膰. Je艣li utraci艂 zdolno艣膰 logicznego my艣lenia, pan powinien zadecydowa膰 za niego.

Delikatnie uwolni艂em si臋 z jej u艣cisku.

- Jest co艣, co musi koniecznie zrobi膰.

- Bo pan tak uwa偶a?

- On tak uwa偶a. - Zni偶y艂em jeszcze g艂os i 艣miertelnie powa偶nym tonem wyja艣ni艂em: - To prawdopodobnie jego ostatnia szansa na to, 偶eby zobaczy膰 si臋 z c贸rk膮 i wnuczk膮.

- Je艣li naprawd臋 chce si臋 z nimi zobaczy膰, mo偶e to zrobi膰 podczas widzenia w szpitalu - warkn臋艂a. - Mogliby艣my nawet omin膮膰 przepisy i dostosowa膰 por臋 tej wizyty, gdyby zasz艂a taka konieczno艣膰.

- Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, ni偶 si臋 pani wydaje.

- Got贸w - odezwa艂 si臋 Clayton, kt贸ry dzielnie dotar艂 o w艂asnych si艂ach do drzwi pokoju. Wcisn膮艂 pantofle na go艂e nogi, bez skarpetek, i koszul臋 mia艂 nie do ko艅ca zapi臋ta, ale zdo艂a艂 w艂o偶y膰 marynark臋 i nawet przyg艂adzi膰 nieco w艂osy palcami. Wygl膮da艂 jak schorowany bezdomny.

Piel臋gniarka jednak nie zamierza艂a ust膮pi膰. Pu艣ci艂a w贸zek, podesz艂a do Claytona i sykn臋艂a mu prosto w twarz:

- Nie wypuszcz臋 pana st膮d, panie Sloan. Najpierw musia艂by pana wypisa膰 pa艅ski lekarz, doktor Vestry, a mog臋 zapewni膰, 偶e on nie zgodzi si臋 na pa艅skie wyj艣cie pod 偶adnym pozorem. Musz臋 go natychmiast zawiadomi膰 telefonicznie.

Podjecha艂em z w贸zkiem i obr贸ci艂em go tak, 偶eby Clayton m贸g艂 usi膮艣膰, a kiedy to zrobi艂, zawr贸ci艂em i popcha艂em go w stron臋 windy.

Piel臋gniarka pop臋dzi艂a z powrotem do dy偶urki, z艂apa艂a za s艂uchawk臋 i zawo艂a艂a g艂o艣no:

- Ochrona! Powiedzia艂am, 偶e natychmiast potrzebuj臋 was na g贸rze!

Drzwi windy si臋 rozsun臋艂y, wtoczy艂em Claytona do 艣rodka, wcisn膮艂em guzik parteru, odwr贸ci艂em si臋 i popatrzy艂em na os艂upia艂膮 piel臋gniark臋, kt贸rej widok odci臋艂y mi zasuwaj膮ce si臋 drzwi.

- Jak tylko zjedziemy na d贸艂 - zapowiedzia艂em Claytonowi - b臋dziemy musieli przejecha膰 przez izb臋 przyj臋膰 pe艂nym gazem, jakby goni艂 nas sam diabe艂.

Skin膮艂 g艂ow膮, u艂o偶y艂 r臋ce na por臋czach i kurczowo zacisn膮艂 na nich palce. Po偶a艂owa艂em, 偶e w贸zek nie ma pasa bezpiecze艅stwa.

Kiedy ujrza艂em przed sob膮 oko艂o dwudziestu metr贸w przestrzeni dziel膮cej nas od przeszklonych drzwi wychodz膮cych na parking, szepn膮艂em:

- Trzymaj si臋!

I ruszy艂em biegiem.

W贸zek nie by艂 przystosowany do du偶ych szybko艣ci, ja za艣 rozp臋dzi艂em go tak, 偶e ma艂e przednie k贸艂ka zacz臋艂y si臋 ko艂ysa膰 na boki, a偶 nasz艂a mnie obawa, 偶e poodpadaj膮, a Clayton wyl膮duje na posadzce z roztrzaskan膮 czaszk膮, nim zdo艂am go dotransportowa膰 do samochodu Vince鈥檃. Poci膮gn膮艂em wi臋c uchwyty do siebie i unios艂em prz贸d w贸zka nieco ku g贸rze, 偶eby toczy艂 si臋 tylko na dw贸ch ko艂ach.

Clayton jeszcze mocniej zacisn膮艂 d艂onie na por臋czach.

Starsza para, kt贸ra siedzia艂a wcze艣niej w poczekalni, drepta艂a powoli korytarzem, tote偶 wrzasn膮艂em:

- Z drogi!

Na szcz臋艣cie kobieta zd膮偶y艂a si臋 obejrze膰 i odci膮gn膮膰 m臋偶czyzn臋 pod 艣cian臋, zanim przemkn臋li艣my obok nich w wariackim tempie.

Czujniki automatycznych drzwi nie mog艂y zareagowa膰 r贸wnie szybko, tote偶 musia艂em przyhamowa膰, 偶eby Clayton nie wyl膮dowa艂 nosem na szybie. Zdo艂a艂em zwolni膰 na tyle 艂agodnie, 偶e nie wylecia艂 z w贸zka. Jeszcze nie zatrzymali艣my si臋 na dobre przed drzwiami, gdy nagle tu偶 za mn膮 rozleg艂 si臋 m臋ski g艂os, kt贸ry musia艂 nale偶e膰 do ochroniarza.

- Prosz臋 si臋 natychmiast zatrzyma膰! S艂yszy pan?!

St臋偶enie adrenaliny w mojej krwi by艂o tak wysokie, 偶e nawet nie zostawi艂em sobie czasu do namys艂u, zadzia艂a艂em czysto instynktownie. Odwr贸ci艂em si臋 b艂yskawicznie, wykorzystuj膮c jeszcze resztki p臋du pozosta艂ego we mnie po tej szale艅czej je藕dzie przez izb臋 przyj臋膰, i r贸wnie odruchowo zaciskaj膮c pi臋艣膰, bezb艂臋dnie trafi艂em naszego prze艣ladowc臋 szerokim sierpem w bok g艂owy.

Nie by艂 szczeg贸lnie mocnej budowy cia艂a, wa偶y艂 nie wi臋cej ni偶 siedemdziesi膮t kilo i m贸g艂 mie膰 najwy偶ej sto siedemdziesi膮t centymetr贸w wzrostu. Mia艂 czarne w艂osy i grube w膮sy. Najwyra藕niej dzia艂a艂 w prze艣wiadczeniu, 偶e jego szary uniform i szeroki czarny pas z kabur膮 same za siebie spe艂ni膮 zadanie, tote偶 nie pomy艣la艂, 偶eby si臋gn膮膰 po bro艅. Nie spodziewa艂 si臋 pewnie, 偶e cokolwiek mo偶e mu grozi膰 ze strony cz艂owieka pchaj膮cego staruszka na w贸zku inwalidzkim.

By艂 w b艂臋dzie.

Zwali艂 si臋 na szpitaln膮 posadzk臋, jakby kto艣 go podci膮艂. Z g艂臋bi poczekalni dolecia艂 g艂o艣ny pisk jakiej艣 kobiety, ale nie chcia艂em traci膰 czasu, by si臋 ogl膮da膰 w tamt膮 stron臋 ani nawet sprawdza膰, czy jeszcze kto艣 nas nie goni. Odwr贸ci艂em si臋 na pi臋cie, z艂apa艂em uchwyty i wypchn膮艂em w贸zek z Claytonem przez drzwi, po czym zwioz艂em go ramp膮 pod same drzwi samochodu.

Wysup艂a艂em kluczyki, wcisn膮艂em guzik pilota i szarpni臋ciem otworzy艂em drzwi. Pikap by艂 wysoko zawieszony, musia艂em podsadzi膰 Claytona, 偶eby zdo艂a艂 si臋 wgramoli膰 na fotel.

Zatrzasn膮艂em za nim drzwi, okr膮偶y艂em mask臋, wskoczy艂em za kierownic臋 i prawym przednim ko艂em zahaczy艂em o w贸zek inwalidzki, wykr臋caj膮c ty艂em z miejsca parkingowego. Us艂ysza艂em, jak jego rama zazgrzyta艂a o zderzak.

- Cholera - sykn膮艂em, przypomniawszy sobie, z jak膮 dba艂o艣ci膮 Fleming traktowa艂 sw贸j samoch贸d.

Ruszy艂em z parkingu z piskiem opon i skr臋ci艂em w stron臋 wyjazdu na autostrad臋. Pochwyci艂em jeszcze widok kilku os贸b wybiegaj膮cych z izby przyj臋膰, kt贸re cofn臋艂y si臋 b艂yskawicznie na widok szar偶uj膮cego wielkiego auta. Clayton, kt贸ry ju偶 sprawia艂 wra偶enie wyczerpanego, wymamrota艂:

- Musimy wr贸ci膰 do mojego domu.

- Tak, wiem - odpar艂em. - W艂a艣nie tam jedziemy. Musz臋 sprawdzi膰, dlaczego Vince nie odbiera telefonu, upewni膰 si臋, 偶e wszystko jest w porz膮dku, mo偶e nawet zatrzyma膰 Jeremy鈥檈go, gdyby si臋 pojawi艂, o ile ju偶 nie przyjecha艂.

- A ja musz臋 co艣 zabra膰 - odrzek艂 Clayton. - Zanim wyruszymy na spotkanie z Cynthi膮.

- Co?

Machn膮艂 lekcewa偶膮co r臋k膮.

- P贸藕niej.

- Na pewno zawiadomi膮 policj臋 - powiedzia艂em, ruchem g艂owy wskazuj膮c szpital. - Mog臋 zosta膰 oskar偶ony o porwanie pacjenta i znokautowanie stra偶nika. Pewnie ludzie podadz膮 gliniarzom opis tego pikapu.

Nie odpowiedzia艂.

Po wyje藕dzie na pasmo autostrady prowadz膮ce do Youngstown rozp臋dzi艂em w贸z do 150 kilometr贸w na godzin臋 i zacz膮艂em nerwowo zerka膰 we wsteczne lusterko, wypatruj膮c czerwonych i niebieskich b艂ysk贸w 艣wiate艂 radiowozu. Ponownie wybra艂em w kom贸rce numer telefonu Vince鈥檃, lecz nadal bez powodzenia. Akumulatory mojego aparatu by艂y na wyczerpaniu.

Kiedy ujrza艂em zjazd do Youngstown, odetchn膮艂em z ulg膮, gdy偶 by艂em prze艣wiadczony, 偶e w艂a艣nie na autostradzie jeste艣my bardziej zauwa偶alni i bardziej nara偶eni na zatrzymanie przez patrol. Zaraz jednak nasz艂y mnie obawy, 偶e policja mo偶e ju偶 czeka膰 pod domem Sloan贸w. Przecie偶 w szpitalnych archiwach znajdowa艂 si臋 adres porwanego pacjenta, trudno by艂o zatem wykluczy膰, 偶e miejscowi gliniarze zd膮偶yli ju偶 tam dotrze膰.

Ale z drugiej strony, kt贸ry 艣miertelnie chory cz艂owiek nie chcia艂by uciec ze szpitala, 偶eby m贸c spokojnie umrze膰 we w艂asnym 艂贸偶ku?

Dojecha艂em Main Street do skrzy偶owania, skr臋ci艂em w lewo i ruszy艂em na po艂udnie. Kiedy dotarli艣my do domu Sloan贸w, okaza艂o si臋, 偶e wok贸艂 niego panuje taki sam spok贸j, jak w chwili, kiedy odje偶d偶a艂em. W kilku oknach pali艂y si臋 艣wiat艂a, honda accord wci膮偶 sta艂a na podje藕dzie.

Na razie nigdzie nie by艂o wida膰 policyjnych radiowoz贸w.

- Chc臋 objecha膰 dom i zaparkowa膰 na ty艂ach, 偶eby w贸z nie by艂 widoczny z ulicy - zapowiedzia艂em.

Clayton skin膮艂 g艂ow膮. Przeci膮艂em na ukos frontowy trawnik, wykr臋ci艂em na tylnym podw贸rku, zgasi艂em 艣wiat艂a i wy艂膮czy艂em silnik.

- Id藕 przodem - rzuci艂 gospodarz. - Sprawd藕, co z twoim przyjacielem. Ja p贸jd臋 wolniej.

Wyskoczy艂em z auta i podbieg艂em do kuchennych drzwi.

Kiedy si臋 przekona艂em, 偶e s膮 zamkni臋te na zasuwk臋, za艂omota艂em w nie i zawo艂a艂em:

- Vince!

Zajrza艂em do 艣rodka przez okno, ale nie spostrzeg艂em 偶adnego ruchu. Przebieg艂em wi臋c od frontu, rozejrza艂em si臋 po ulicy, czy nadal nie wida膰 woz贸w policyjnych, i stan膮艂em przed frontowym wej艣ciem.

Drzwi by艂y otwarte.

- Vince?! - zawo艂a艂em jeszcze raz, zagl膮daj膮c do g艂贸wnego holu. Nigdzie nie by艂o wida膰 ani Enid Sloan na w贸zku inwalidzkim, ani Fleminga.

Na niego natkn膮艂em si臋 w kuchni.

Enid znikn臋艂a gdzie艣 bez 艣ladu. On za艣 le偶a艂 na pod艂odze, z koszul膮 na plecach przesi膮kni臋t膮 krwi膮.

- Vince - szepn膮艂em, kl臋kaj膮c przy nim. - Jezu, Vince. - My艣la艂em, 偶e nie 偶yje, ale z jego ust doby艂 si臋 cichy j臋k. - Bo偶e, cz艂owieku, tak si臋 ciesz臋, 偶e 偶yjesz.

- Terry - szepn膮艂 z prawy policzkiem przyci艣ni臋tym do terakoty - ta cholerna baba... mia艂a pistolet pod kocem. - Wida膰 by艂o, jak bardzo si臋 stara, 偶eby nie zamkn膮膰 oczu. Z ust tak偶e wydobywa艂a mu si臋 krew. - Ca艂kiem mnie zaskoczy艂a...

- Nic nie m贸w. Zaraz wezw臋 karetk臋.

Odszuka艂em telefon, z艂apa艂em za s艂uchawk臋 i wybra艂em trzycyfrowy numer alarmowy.

- Cz艂owiek zosta艂 postrzelony - rzuci艂em, ledwie uzyskawszy po艂膮czenie. Poda艂em adres i poprosi艂em o po艣piech, po czym ignoruj膮c dalsze pytania operatora, przerwa艂em po艂膮czenie.

- I on przyjecha艂 - szepn膮艂 Vince, kiedy zn贸w kl臋kn膮艂em przy nim. - Jeremy... Otworzy艂a mu drzwi, lecz nawet nie wpu艣ci艂a go do 艣rodka... tylko powiedzia艂a, 偶e musz膮 natychmiast rusza膰. Zadzwoni艂a do niego... gdy ju偶 mnie postrzeli艂a, i kaza艂a si臋 pospieszy膰.

- Wi臋c by艂 tu Jeremy?

- S艂ysza艂em ich rozmow臋... - Zakas艂a艂 i jeszcze wi臋cej krwi pojawi艂o si臋 w jego ustach. - Wracaj膮. Nie da艂a mu si臋 nawet wyszcza膰 ani napi膰 wody. Nie chcia艂a, 偶eby mnie zobaczy艂...

Nie powiedzia艂a mu...

Co Enid wykombinowa艂a? Co jej przysz艂o do g艂owy?

Us艂ysza艂em ha艂as w holu i domy艣li艂em si臋, 偶e Clayton wszed艂 do 艣rodka.

- Cholera, jak boli... - j臋kn膮艂 Vince. - Pieprzona starucha.

- Nic ci nie b臋dzie, wyli偶esz si臋.

- Terry... - mrukn膮艂 ledwie s艂yszalnie. Pochyli艂em si臋 nad nim jeszcze ni偶ej. - Zaopiekuj si臋... Jane. Dobra?

- Trzymaj si臋, stary. Wytrzymaj jeszcze troch臋.

- Enid nikomu nie otwiera drzwi, jak nie ma rewolweru ukrytego pod kocem - wyja艣ni艂 Clayton. - Zw艂aszcza wtedy, gdy jest sama w domu.

Zdo艂a艂 jako艣 docz艂apa膰 do drzwi kuchennych i stan膮艂 w przej艣ciu, oparty o szafk臋, spogl膮daj膮c z g贸ry na Vince鈥檃 Fleminga. Up艂yn臋艂o par臋 sekund, nim z艂apa艂 oddech. Przej艣cie od samochodu wok贸艂 domu i dostanie si臋 po schodach do 艣rodka ca艂kiem pozbawi艂o go si艂.

Odzyskawszy nieco wigoru, doda艂:

- 艁atwo jej nie doceni膰. Starsza kobieta, na w贸zku inwalidzkim... Od pocz膮tku tylko czeka艂a na odpowiedni moment. Kiedy on si臋 odwr贸ci艂 do niej ty艂em, a by艂a na tyle blisko, 偶eby na pewno nie spud艂owa膰, wyci膮gn臋艂a rewolwer i strzeli艂a. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Chyba nikt nie ma z ni膮 szans.

Wci膮偶 pochyla艂em si臋 nad Flemingiem.

- Ju偶 zadzwoni艂em po karetk臋 - szepn膮艂em. - Zaraz przyjad膮.

- Dobrze - mrukn膮艂 Vince, dziwnie trzepocz膮c powiekami.

- Ale my musimy wcze艣niej odjecha膰. Musimy wyruszy膰 za Enid i Jeremym. Zamierzaj膮 usun膮膰 ze swej drogi moj膮 偶on臋 i c贸rk臋.

- R贸b to, co musisz - odpar艂 szeptem Vince.

Obejrza艂em si臋 i powiedzia艂em:

- Powiedzia艂, 偶e Jeremy tu by艂, lecz Enid nie pozwoli艂a mu nawet skorzysta膰 z toalety. Kaza艂a natychmiast zawraca膰 i jecha膰 z powrotem.

Clayton pokiwa艂 sm臋tnie g艂ow膮.

- Zatem nawet nie pr贸bowa艂a go oszcz臋dzi膰 - rzek艂.

- Nie rozumiem.

- Nie pochwali艂a si臋 przed nim, co zrobi艂a, ale nie wynika艂o to z ch臋ci oszcz臋dzenia mu przykrego widoku. Postanowi艂a zatai膰 przed nim, co si臋 tu sta艂o.

- Dlaczego?

Zaczerpn膮艂 kilka g艂臋bszych oddech贸w.

- Musz臋 usi膮艣膰 - rzek艂. Podnios艂em si臋 z pod艂ogi, wysun膮艂em krzes艂o spod sto艂u i pomog艂em mu usi膮艣膰. - Zajrzyj do tamtej szafki - powiedzia艂, wskazuj膮c ostatni膮 pod 艣cian膮. - Powinien tam by膰 tylenol albo co艣 w tym rodzaju.

Musia艂em przest膮pi膰 nad wyci膮gni臋tymi nogami Fleminga i obej艣膰 poszerzaj膮c膮 si臋 z wolna ka艂u偶臋 krwi na pod艂odze, 偶eby zajrze膰 do wskazanej szafki. Znalaz艂em fiolk臋 wzmocnionego tylenolu, wyj膮艂em te偶 jedn膮 ze stoj膮cych obok szklanek. Nala艂em do niej troch臋 wody i wycofa艂em si臋 ostro偶nie. Fiolka mia艂a zamkni臋cie zabezpieczaj膮ce przed ma艂ymi dzie膰mi, Clayton nie mia艂 szans, by sobie z nim poradzi膰, tote偶 otworzy艂em j膮, wytrz膮sn膮艂em dwie tabletki i po艂o偶y艂em na jego wyci膮gni臋tej d艂oni.

- Cztery - rzuci艂.

Z jednej strony z niecierpliwo艣ci膮 nas艂uchiwa艂em wycia syren, ale z drugiej pragn膮艂em jak najszybciej si臋 st膮d wynie艣膰, jeszcze przed pojawieniem si臋 karetki. Wytrz膮sn膮艂em dwie dalsze tabletki na d艂o艅 Claytona i poda艂em mu szklank臋 z wod膮.

Nie by艂 w stanie wzi膮膰 wszystkich tabletek od razu, a moim zdaniem trwa艂o ca艂膮 wieczno艣膰, nim po艂kn膮艂 je po kolei. Gdy wreszcie sko艅czy艂, zapyta艂em:

- Dlaczego postanowi艂a zatai膰 przed nim, co tu si臋 sta艂o?

- Bo gdyby wiedzia艂, m贸g艂by na niej wymusi膰 odwo艂anie akcji, rezygnacj臋 z reszty ich plan贸w. Gdyby si臋 dowiedzia艂, 偶e strzela艂a, 偶e ty pojecha艂e艣 do szpitala, aby si臋 ze mn膮 zobaczy膰, i ju偶 wiesz, kim jestem, szybko doszed艂by do wniosku, 偶e wydarzenia wymykaj膮 im si臋 spod kontroli. A skoro ju偶 odjechali, 偶eby zrealizowa膰 to, co moim zdaniem jest ich g艂贸wnym celem, nic nie zdo艂a ich powstrzyma膰.

- Ale przecie偶 Enid te偶 musi zdawa膰 sobie z tego spraw臋.

/

U艣miechn膮艂 si臋 smutno.

- Nie wiesz, jaka ona jest. Ma na uwadze wy艂膮cznie ten maj膮tek zapisany w testamencie. Jest g艂ucha na wszelkie argumenty i 艣lepa na wszystko, co mo偶e jej zagrodzi膰 drog臋 do celu. W takich sytuacjach kieruje si臋 tylko jednym, swoj膮 determinacj膮.

Spojrza艂em na zegar zawieszony na 艣cianie, kt贸rego tarcza wygl膮da艂a jak wielkie, przekrojone na p贸艂 jab艂ko. By艂o sze艣膰 minut po pierwszej w nocy.

- Jak s膮dzisz, jak膮 maj膮 nad nami przewag臋 czasow膮? - zapyta艂 Clayton.

- Tak膮 czy inn膮, i tak za du偶膮 - odpar艂em. Spojrza艂em na le偶膮c膮 na blacie rolk臋 folii spo偶ywczej, przy kt贸rej wala艂a si臋 garstka okruch贸w. - Zapakowa艂a na drog臋 艣wie偶o upieczony placek marchewkowy.

- No, dobra - mrukn膮艂 Clayton, zbieraj膮c si臋 do tego, 偶eby wsta膰. - Pieprzony nowotw贸r - b膮kn膮艂. - Prze偶era mnie na wylot. Nie do艣膰, 偶e ca艂e 偶ycie cz艂owieka to jedno pasmo b贸lu i zgryzoty, to jeszcze na zako艅czenie przydarza mu si臋 taki cholerny ba艂agan. - Stan膮wszy pewnie na nogach, doda艂: - Musz臋 jeszcze wzi膮膰 co艣 ze sob膮.

- Chodzi o tylenol? A mo偶e jakie艣 inne leki?

- Niez艂a my艣l, zabierz tylenol. Ale jest co艣 jeszcze. Chyba nie dam rady zej艣膰 po to do piwnicy.

- O co chodzi?

- Na dole znajdziesz st贸艂 roboczy. Powinno na nim sta膰 czerwone pud艂o narz臋dziowe.

- Rozumiem.

- Otw贸rz je, podnie艣 le偶膮c膮 na wierzchu plastikow膮 tack臋 i zabierz to, co znajdziesz przyklejone do niej od spodu.

Drzwi do piwnicy znajdowa艂y si臋 tu偶 obok wej艣cia do kuchni. Si臋gaj膮c ju偶 do umieszczonego przy nich wy艂膮cznika 艣wiat艂a, zapyta艂em Vince鈥檃:

- Jak si臋 trzymasz?

- Chujowo - burkn膮艂.

Zbieg艂em po drewnianych schodach. W piwnicy by艂o zimno, 艣mierdzia艂o st臋chlizn膮. W nie艂adzie wala艂y si臋 wypakowane kartony, z kilku zwisa艂y 艂a艅cuchy choinkowe. Pod 艣cian膮 sta艂y stare meble, w k膮cie le偶a艂o kilka pu艂apek na myszy. Centralne miejsce na wprost schod贸w zajmowa艂 du偶y st贸艂 roboczy za艣miecony opr贸偶nionymi tubkami po pa艣cie uszczelniaj膮cej, skrawkami papieru 艣ciernego i r贸偶nymi narz臋dziami. Wyr贸偶nia艂a si臋 w艣r贸d nich porysowana i powgniatana czerwona skrzynka narz臋dziowa.

Nad sto艂em wisia艂a go艂a 偶ar贸wka, poci膮gn膮艂em za zwisaj膮cy sznureczek i zapali艂em j膮, 偶eby lepiej widzie膰. Otworzy艂em dwa metalowe zamki i unios艂em wieko skrzynki. Tacka by艂a zape艂niona pordzewia艂ymi 艣rubami i wkr臋tami, po艂amanymi ostrzami od pi艂ki, r贸偶nymi 艣rubokr臋tami. Gdybym j膮 odwr贸ci艂, narobi艂bym strasznego ba艂aganu, chocia偶 pewnie nikogo to ju偶 nie obchodzi艂o.

Mimo to unios艂em ostro偶nie tack臋 nad g艂ow臋 i zajrza艂em pod sp贸d.

By艂a tam koperta. Zwyk艂a, listowa, usmarowana i poplamiona, przyklejona do tacki kilkoma paskami po偶贸艂k艂ej ze staro艣ci ta艣my samoprzylepnej. Ledwie jej dotkn膮艂em, ta艣ma pu艣ci艂a.

- Znalaz艂e艣? - zawo艂a艂 z g贸ry Clayton.

- Tak.

Po艂o偶y艂em kopert臋 na brzegu sto艂u, w艂o偶y艂em tack臋 z powrotem do skrzynki i zamkn膮艂em j膮. Obr贸ci艂em w palcach zaklejon膮 kopert臋, ale nic nie by艂o na niej napisane. Tak na dotyk, w 艣rodku znajdowa艂a si臋 tylko z艂o偶ona pojedyncza kartka papieru.

- W porz膮dku - mrukn膮艂 gospodarz. - Je艣li chcesz, mo偶esz zajrze膰 do 艣rodka.

Bez namys艂u oderwa艂em brzeg koperty, dmuchn膮艂em w kraw臋d藕, 偶eby rozdzieli膰 papier, ostro偶nie, samymi czubkami palc贸w wyci膮gn膮艂em ze 艣rodka z艂o偶on膮 kartk臋 i rozpostar艂em j膮 przed oczami.

- To bardzo stare - rzuci艂 Clayton ze szczytu schod贸w. - B膮d藕 ostro偶ny.

Pospiesznie przebieg艂em wzrokiem kr贸tki tekst i poczu艂em si臋 tak, jakby kto艣 silnym ciosem w splot s艂oneczny pozbawi艂 mnie oddechu.

Kiedy wyszed艂em z piwnicy, Clayton wyja艣ni艂 okoliczno艣ci, w jakich wszed艂 w posiadanie tego, co ukry艂 w kopercie, a nast臋pnie powiedzia艂, co chce z tym zrobi膰.

- Obiecujesz? - zapyta艂 w ko艅cu.

- Obiecuj臋 - odpar艂em, wk艂adaj膮c kopert臋 do wewn臋trznej kieszeni sportowej marynarki.

Po raz ostatni kl臋kn膮艂em przy Flemingu.

- Karetka powinna tu by膰 lada chwila - powiedzia艂em. - Wytrzymasz do jej przyjazdu?

Vince by艂 mocno zbudowanym i silnym m臋偶czyzn膮, mia艂 wi臋ksze szanse od innych, 偶eby doczeka膰 pomocy lekarskiej.

- Jed藕 ratowa膰 偶on臋 i c贸rk臋 - rzek艂. - A gdyby艣 natkn膮艂 si臋 na t臋 suk臋 w w贸zku inwalidzkim, wepchnij j膮 pod autobus. - Urwa艂 na chwil臋. - W dodge鈥檜 jest pistolet. Powinienem by艂 go zabra膰 ze sob膮. Dure艅.

Przy艂o偶y艂em d艂o艅 do jego czo艂a.

- Wyjdziesz z tego.

- Zje偶d偶aj - szepn膮艂.

Obejrza艂em si臋 na Claytona i zapyta艂em:

- Ta honda na podje藕dzie jest sprawna?

- Jasne. To m贸j w贸z. Tyle 偶e ostatnio ma艂o nim je藕dzi艂em, bo si臋 rozchorowa艂em.

- S膮dz臋, 偶e nie powinni艣my bra膰 pikapu Vince鈥檃 - odpar艂em. - Policja na pewno b臋dzie go szuka膰. Par臋 os贸b widzia艂o, jak odje偶d偶amy nim spod szpitala. Gliniarze ju偶 pewnie maj膮 jego opis, mo偶e znaj膮 nawet numer rejestracyjny.

Przytakn膮艂 ruchem g艂owy i wskaza艂 ma艂膮 dekoracyjn膮 waz臋 stoj膮c膮 na blacie przy drzwiach.

- Tam powinny by膰 kluczyki.

- Zaraz wr贸c臋.

Pobieg艂em na tylne podw贸rko i wskoczy艂em do dodge鈥檃.

W kabinie by艂o par臋 schowk贸w, w drzwiach, mi臋dzy siedzeniami i w desce rozdzielczej. Zacz膮艂em do nich zagl膮da膰 i na dnie schowka przy d藕wigni zmiany bieg贸w, pod plikiem map drogowych, znalaz艂em pistolet.

Niewiele wiedzia艂em na temat broni, tote偶 poczu艂em si臋 bardzo dziwnie, wetkn膮wszy go sobie za pasek spodni. Mia艂em wystarczaj膮co du偶o k艂opot贸w, 偶eby jeszcze wzbogaca膰 je o ran臋 z przypadkowego samopostrzelenia. Nast臋pnie kluczykiem Claytona otworzy艂em hond臋, wsiad艂em za kierownic臋 i wepchn膮艂em pistolet do schowa w desce rozdzielczej. Uruchomi艂em silnik i po trawniku podjecha艂em tak blisko drzwi frontowych, jak tylko si臋 da艂o.

Clayton wyszed艂 na ganek i chwiejnym krokiem ruszy艂 w moj膮 stron臋. Wyskoczy艂em z auta, obieg艂em mask臋, otworzy艂em prawe drzwi i pomog艂em mu zaj膮膰 miejsce w fotelu. Odci膮gn膮艂em pas bezpiecze艅stwa, da艂em nura do 艣rodka i zapi膮艂em go.

- W porz膮dku - rzuci艂em, siadaj膮c ponownie za kierownic膮. - Jedziemy.

Wyjecha艂em z trawnika na ulic臋, dojecha艂em do skrzy偶owania, po czym skr臋ci艂em w Main Street na p贸艂noc.

- Ma艂o brakowa艂o - rzek艂 Clayton.

Z naprzeciwka nadjecha艂a karetka, a za ni膮 dwa radiowozy, z w艂膮czonymi kogutami, ale bez syren. Na wysoko艣ci baru, w kt贸rym pytali艣my o drog臋, skr臋ci艂em na wsch贸d, w stron臋 wjazdu na autostrad臋.

Gdy ju偶 si臋 na niej znale藕li艣my, pohamowa艂em ch臋膰 wci艣ni臋cia gazu do dechy, gdy偶 ba艂em si臋 zatrzymania przez patrol drog贸wki.

Ustali艂em wi臋c umiarkowan膮 pr臋dko艣膰, nieco powy偶ej dopuszczalnej, lecz nie na tyle, by przyci膮ga膰 uwag臋 gliniarzy.

Zaczeka艂em cierpliwie do czasu, a偶 zjedziemy z obwodnicy Buffalo i skr臋cimy na wsch贸d w stron臋 Albany. Nie mog艂em jeszcze powiedzie膰, 偶e zupe艂nie mi ul偶y艂o, nabra艂em jednak przekonania, 偶e wraz z rosn膮c膮 odleg艂o艣ci膮 od Youngstown zostawiamy za sob膮 gro藕b臋 bezpo艣redniej konsekwencji wydarze艅 w szpitalu oraz sytuacji, jak膮 policja i sanitariusze zastali w domu Sloan贸w.

Wtedy w艂a艣nie popatrzy艂em na Claytona, kt贸ry od pocz膮tku jecha艂 w milczeniu, z g艂ow膮 odchylon膮 do ty艂u i opart膮 na zag艂贸wku, i powiedzia艂em.

- Teraz mog臋 ci臋 wys艂ucha膰. Opowiedz o wszystkim.

- Dobra - mrukn膮艂 i odchrz膮kn膮艂.

Ma艂偶e艅stwo by艂o oparte na k艂amstwie.

Pierwsze ma艂偶e艅stwo, jak wyja艣ni艂 Clayton. Zreszt膮 drugie te偶. Do tego mia艂 jednak nawi膮za膰 p贸藕niej. Czeka艂a nas do艣膰 d艂uga droga powrotna do Connecticut. By艂o mn贸stwo czasu na wyja艣nienia.

Zacz膮艂 jednak od swojego zwi膮zku z Enid. Pozna艂 j膮 jeszcze w szkole 艣redniej w Tonawandzie na obrze偶ach Buffalo. P贸藕niej poszed艂 do college鈥檜 Canisius prowadzonego przez jezuit贸w, wybra艂 studia o profilu ekonomicznym uzupe艂nione o zaj臋cia z filozofii i religioznawstwa. Na uczelni臋 mia艂 niezbyt daleko, m贸g艂 zosta膰 w rodzinnym domu i codziennie doje偶d偶a膰 na zaj臋cia, ale znalaz艂 tani pok贸j poza kampusem, postanowi艂 wi臋c, 偶e skoro ju偶 studiuje w pobli偶u rodzinnego miasta, to przynajmniej uwolni si臋 od codziennego przebywania pod dachem rodzic贸w.

Kiedy tylko sko艅czy艂 studia, na jego powr贸t do domu czeka艂 nie kto inny, jak w艂a艣nie Enid. Zacz臋li ze sob膮 chodzi膰. Do艣膰 szybko si臋 przekona艂, 偶e ona jest bardzo uparta i umie postawi膰 na swoim. Potrafi艂a wykorzysta膰 na swoj膮 korzy艣膰 niemal ka偶dy element. A by艂a wtedy bardzo poci膮gaj膮ca, niezwykle zgrabna i odznacza艂a si臋 nienasyconym apetytem na seks, przynajmniej w pocz膮tkowej fazie ich znajomo艣ci.

Pewnego wieczoru oznajmi艂a mu ze 艂zami w oczach, 偶e sp贸藕nia si臋 jej okres. 鈥濷ch, nie!鈥, zareagowa艂 Clayton. W pierwszej chwili pomy艣la艂 o swoich rodzicach, o tym, 偶e b臋d膮 si臋 go wstydzi膰. Bardzo dbali o swoj膮 opini臋, a tu co艣 takiego, narzeczona ich syna w ci膮偶y. A偶 nasz艂y go obawy, 偶e matka b臋dzie si臋 chcia艂a wyprowadzi膰, 偶eby nie s艂ucha膰 plotek kr膮偶膮cych na ich temat.

Nie zosta艂o mu wi臋c nic innego, jak wzi膮膰 艣lub. I to jak najszybciej.

Kilka miesi臋cy p贸藕niej Enid zacz臋艂a narzeka膰, 偶e nie czuje si臋 dobrze i musi si臋 zapisa膰 na wizyt臋 do swojego lekarza, doktora Gibbsa. Pojecha艂a do niego sama, a gdy wr贸ci艂a, powiedzia艂a, 偶e poroni艂a. Stracili dziecko. By艂o mn贸stwo 艂ez. Ale kt贸rego艣 dnia Clayton w czasie przerwy na lunch zauwa偶y艂 doktora Gibbsa, podszed艂 wi臋c i powiedzia艂: 鈥濸rzepraszam, wiem, 偶e nie powinienem pyta膰 w takim miejscu, ale um贸wi膰 si臋 na spotkanie, ale po tym, jak Enid straci艂a dziecko, w domu jest nerwowa atmosfera, a chcia艂em si臋 tylko upewni膰, czy b臋dzie mog艂a jeszcze zaj艣膰 w ci膮偶臋鈥.

A doktor zapyta艂 os艂upia艂y: 鈥濻艂ucham?鈥.

W ten spos贸b Clayton przekona艂 si臋, z kim ma do czynienia.

Nabra艂 pewno艣ci, 偶e jego 偶ona jest gotowa na wszystko, nie ucieknie si臋 przed 偶adnym k艂amstwem, byle tylko zdoby膰 to, na czym jej zale偶y.

Powinien by艂 wtedy od niej odej艣膰. Ale Enid wyt艂umaczy艂a, 偶e jest jej strasznie przykro, 偶e naprawd臋 my艣la艂a, 偶e jest w ci膮偶y, tylko ba艂a si臋 i艣膰 do lekarza, kt贸ry by to potwierdzi艂, a potem wysz艂o na jaw, 偶e si臋 pomyli艂a. Clayton nie bardzo jeszcze wtedy wiedzia艂, czy mo偶na jej wierzy膰, i po raz kolejny przewa偶y艂y jego obawy przed sprowadzeniem wstydu na rodzic贸w, jakim musia艂oby si臋 sta膰 rozstanie z Enid i z艂o偶enie wniosku rozwodowego. Poza tym jego 偶ona naprawd臋 si臋 rozchorowa艂a i przez pewien czas pozostawa艂a przykuta do 艂贸偶ka. Mimo 偶e nie by艂 pewien, czy jej choroba jest prawdziwa, czy udawana, wiedzia艂, 偶e w takiej sytuacji nie ma prawa jej zostawi膰 bez opieki.

A im d艂u偶ej z ni膮 by艂, tym rzadziej my艣la艂 o rozstaniu. Przekona艂 si臋 jeszcze dosadniej, 偶e Enid zawsze zdobywa to, czego pragnie. Je艣li by艂o inaczej, rozp臋tywa艂o si臋 piek艂o. Dostawa艂 pi臋艣ciami, ciska艂a w niego r贸偶nymi rzeczami. Pewnego razu, gdy siedzia艂 w wannie, stan臋艂a nad nim z w艂膮czon膮 suszark膮 do w艂os贸w i zacz臋艂a 偶artowa膰, 偶e wrzuci j膮 do wody. Z艂owieszcze b艂yski w jej oczach sk艂oni艂y go do wniosku, 偶e naprawd臋 mog艂aby to zrobi膰, i to bez skrupu艂贸w.

Wykorzysta艂 wi臋c wykszta艂cenie ekonomiczne i znalaz艂 sobie now膮 prac臋 w handlu obwo藕nym, zaj膮艂 si臋 dostawami cz臋艣ci zamiennych do r贸偶nych maszyn. Musia艂 z tego powodu je藕dzi膰 po ca艂ym regionie, w szerokim korytarzu od Chicago po Nowy Jork. Zlekcewa偶y艂 ostrze偶enia, 偶e wiele czasu b臋dzie sp臋dza艂 w delegacjach, bo jemu w艂a艣nie na tym zale偶a艂o. Chcia艂 mie膰 wi臋cej czasu dla siebie, wolnego od zanudzania i dzikich wrzask贸w, a przede wszystkim niepokoj膮cych oznak tego, 偶e trybiki w m贸zgu Enid coraz cz臋艣ciej obracaj膮 si臋 nie tak, jak powinny.

Jednocze艣nie musia艂 si臋 oswoi膰 ze strachem przed powrotem do domu, przed kolejn膮 litani膮 偶al贸w, jak膮 Enid zaczyna艂a spisywa膰 tu偶 po jego wyje藕dzie. Niedostatek odpowiednich ubra艅, zbyt niskie jego dochody, nie m贸wi膮c ju偶, na przyk艂ad, o skrzypi膮cych drzwiach kuchennych doprowadzaj膮cych j膮 do szale艅stwa. Wkr贸tce jedynym czynnikiem sk艂aniaj膮cym go do powrotu do domu sta艂y si臋 spotkania z ich irlandzkim seterem o imieniu Flynn. Zawsze rado艣nie wybiega艂 z domu, widz膮c samoch贸d Claytona, i zawsze siada艂 na werandzie w chwili wyjazdu, jakby ju偶 rozpoczyna艂 oczekiwanie na jego powr贸t.

W ko艅cu Enid zasz艂a w ci膮偶臋. Tym razem naprawd臋. I urodzi艂a ch艂opczyka. Jeremy鈥檈go. Otoczy艂a go bezgraniczn膮 mi艂o艣ci膮. Clayton te偶 go pokocha艂, ale szybko zrozumia艂, 偶e nie ma szans w tym wsp贸艂zawodnictwie. 呕ona zapragn臋艂a mie膰 mi艂o艣膰 dziecka na w艂asno艣膰 i od samego pocz膮tku, ledwie Jeremy zacz膮艂 stawia膰 pierwsze kroki, zacz臋艂a go ustawia膰 przeciwko ojcu.

Je艣li ma wyrosn膮膰 na silnego m臋偶czyzn臋 i dorobi膰 si臋 maj膮tku, t艂umaczy艂a, musi i艣膰 za jej przyk艂adem, gdy偶, niestety, nie ma 偶adnego silnego m臋偶czyzny w tym domu, kt贸ry m贸g艂by sta膰 si臋 dla niego wzorem do na艣ladowania. Powtarza艂a mu na okr膮g艂o, 偶e jego ojciec nie ma dosy膰 czasu, aby w艂a艣ciwie zatroszczy膰 si臋 o rodzin臋, 偶e jest jej przykro z powodu jego podobie艅stwa do ojca, chocia偶 mo偶e na tym jeszcze kiedy艣 skorzysta膰, je艣li tylko w艂o偶y wiele wysi艂ku w nauk臋, jak wzi膮膰 sprawy w swoje r臋ce.

I Clayton znowu zapragn膮艂 odej艣膰.

Jednak偶e by艂o co艣 w Enid, a konkretnie w mrocznej stronie jej charakteru, co kaza艂o mu si臋 mie膰 na baczno艣ci, 偶eby nigdy nie wspomnie膰 o rozwodzie ani nawet o jakiejkolwiek formie separacji, gdy偶 nie by艂 pewien, jak ona na to zareaguje.

Kt贸rego艣 dnia przed wyjazdem w kolejn膮 d艂ug膮 delegacj臋 powiedzia艂, 偶e musi z ni膮 porozmawia膰 o pewnej bardzo wa偶nej sprawie.

- Nie jestem z tob膮 szcz臋艣liwy - oznajmi艂 wprost. - Nie s膮dz臋, aby dalsze trwanie tego zwi膮zku mia艂o sens.

Nie uroni艂a nawet jednej 艂zy. Nie zapyta艂a, co konkretnie mu nie odpowiada. Nie zapyta艂a te偶, co mog艂aby zrobi膰, 偶eby ratowa膰 ich ma艂偶e艅stwo i sprawi膰, aby poczu艂 si臋 szcz臋艣liwy.

Wsta艂a bez s艂owa, podesz艂a bli偶ej i zajrza艂a mu g艂臋boko w oczy. Mia艂 ochot臋 odwr贸ci膰 g艂ow臋, ale nie by艂 do tego zdolny, jakby go zniewoli艂a tym spojrzeniem. Pomy艣la艂 wtedy, 偶e patrzenie jej w oczy przypomina zagl膮danie w g艂膮b duszy diab艂a.

Ona za艣 powiedzia艂a tylko:

- Nigdy nie pozwol臋 ci odej艣膰.

Zawr贸ci艂a na pi臋cie i wysz艂a z pokoju.

Dok艂adnie przemy艣la艂 sobie wszystko podczas tamtej podr贸偶y.

To si臋 jeszcze zobaczy, powtarza艂 w my艣lach. Jeszcze si臋 zobaczy.

A kiedy wr贸ci艂, pies nie czeka艂 na niego na werandzie. Gdy otworzy艂 gara偶, 偶eby wstawi膰 swojego plymoutha, ujrza艂 Flynna dyndaj膮cego na kawa艂ku sznura przerzuconego przez krokiew.

Enid powiedzia艂a mu tylko:

- Ciesz si臋, 偶e to tylko pies.

Z wielkiej mi艂o艣ci do Jeremy鈥檈go pr贸bowa艂a jeszcze przekona膰 Claytona, 偶e narazi przysz艂o艣膰 ch艂opca na ogromne ryzyko, je艣li postanowi od niej odej艣膰.

Tak wi臋c Clayton Sloan przysta艂 na to 偶ycie w smutku, upokorzeniu i zniewoleniu. Uzna艂, 偶e od dawna by艂o mu ono pisane, postanowi艂 wi臋c wyci膮gn膮膰 z niego tyle, ile tylko si臋 da.

Ci臋偶ko pracowa艂, maj膮c na uwadze dobro syna. Tymczasem matka Jeremy鈥檈go skutecznie kontynuowa艂a pranie m贸zgu dziecka, wmawiaj膮c mu, 偶e ojciec nie wart jest jego uczu膰. Nic wi臋c dziwnego, 偶e ma艂y zacz膮艂 postrzega膰 ojca jako cz艂owieka bezu偶ytecznego, wr臋cz kogo艣 obcego, kto tylko przypadkiem mieszka razem z nim i matk膮. Clayton zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Jeremy jest tak samo ofiar膮 zach艂anno艣ci Enid, jak i on.

Coraz cz臋艣ciej zachodzi艂 w g艂ow臋, jak jego 偶ycie mog艂o przybra膰 a偶 tak paskudny obr贸t. Kilka razy si臋 zdarza艂o, 偶e ca艂kiem powa偶nie my艣la艂 o samob贸jstwie.

Na przyk艂ad jedzie w 艣rodku nocy przez odludzie. Wraca z Chicago, omija po艂udniowy kraniec jeziora Michigan, przecinaj膮c p贸艂nocny skraj Indiany. Nagle dostrzega przed sob膮 do艣膰 wysoko wyd藕wigni臋ty wiadukt, wi臋c dociska peda艂 gazu. Ze 100 kilometr贸w na godzin臋 przyspiesza do 120, potem 150. Plymouth zaczyna ta艅czy膰 na drodze. Rzadko kto je藕dzi z zapi臋tymi pasami bezpiecze艅stwa, a nawet gdyby jemu si臋 to zdarzy艂o, b艂yskawicznie by go odpi膮艂, 偶eby zagwarantowa膰 sobie, 偶e po zderzeniu wypadnie przez przedni膮 szyb臋 i skr臋ci kark. Sprowadza nawet w贸z na pobocze, ale gdy spod k贸艂 zaczynaj膮 strzela膰 fontanny 偶wiru i piasku, w ostatniej chwili tch贸rzy i wraca na autostrad臋.

Pewnego razu, kilka kilometr贸w na zach贸d od Battle Creek, gdy stch贸rzy艂 i z powrotem skierowa艂 w贸z na autostrad臋, ledwie przednie ko艂a z艂apa艂y przyczepno艣膰 na asfalcie, straci! panowanie nad kierownic膮. Samoch贸d przeci膮艂 na ukos oba pasy ruchu, wpad艂 na rozdzielaj膮cy pas zieleni, zakopa艂 si臋 w sypkim gruncie i stan膮艂 w wysokiej trawie.

Zazwyczaj do zmiany plan贸w sk艂ania艂y go my艣li o synu. Ba艂 si臋 zostawi膰 go do ko艅ca 偶ycia na pastw臋 matki. Przynajmniej do ko艅ca jej 偶ycia.

Podczas kolejnej podr贸偶y musia艂 si臋 zatrzyma膰 w Milford, w poszukiwaniu nowych klient贸w, nowego rynku zbyt dla swoich produkt贸w. Wszed艂 do sklepu spo偶ywczego po batonika i zwr贸ci艂 uwag臋 na kobiet臋 za lad膮. Na jej piersi widzia艂 plakietk臋 z imieniem Patricia.

Wyda艂a mu si臋 pi臋kna. Mia艂a rudawe w艂osy.

I by艂a taka mi艂a. Taka naturalna.

Przede wszystkim urzek艂o go jej spojrzenie, w kt贸rym dostrzeg艂 wy艂膮cznie 艂agodno艣膰 i 偶yczliwo艣膰. Przez kilka ostatnich lat specjalnie stara艂 si臋 nie patrze膰 w czarne oczy swojej 偶ony, tote偶 widok tak diametralnie odmiennych i uroczych zawr贸ci艂 mu w g艂owie.

Mn贸stwo czasu zaj臋艂o mu kupno tego jednego batonika. Od niewinnej wymiany uwag o pogodzie przeszed艂 do opowie艣ci o swej niedawnej wizycie w Chicago i t臋sknocie za rodzinnym domem, kt贸ry tak rzadko m贸g艂 odwiedza膰. Wreszcie zaproponowa艂 co艣, co nawet jego samego zaskoczy艂o:

- Nie zjad艂aby艣 ze mn膮 lunchu?

Patricia u艣miechn臋艂a si臋 serdecznie i odpar艂a, 偶e je艣li wr贸ci za p贸艂 godziny, mo偶e uda jej si臋 za艂atwi膰 godzinn膮 przerw臋.

Po艣wi臋ci艂 te p贸艂 godziny na w臋dr贸wk臋 po sklepach w 艣r贸dmie艣ciu Milford, zapytuj膮c si臋 w duchu, co wyrabia, do pioruna. Jest przecie偶 偶onaty. Ma 偶on臋, syna, rodzinny dom i dobr膮 prac臋.

Ale to wszystko niewiele wnosi艂o do jego 偶ycia. A on t臋skni艂 za prawdziwym 偶yciem.

Przy kanapce z tu艅czykiem w pobliskim barku Patricia zapewni艂a go, 偶e nie umawia si臋 na lunch z ka偶dym napotkanym m臋偶czyzn膮 i tylko co艣 w jego osobowo艣ci sk艂oni艂o j膮 do przyj臋cia zaproszenia.

- Co takiego? - zapyta艂.

- Chyba ju偶 znam twoj膮 tajemnic臋 - powiedzia艂a. - Potrafi臋 wyczuwa膰 innych i s膮dz臋, 偶e wyczuwam te偶 ciebie.

Dobry Bo偶e, czy偶by to by艂o a偶 tak oczywiste? - przemkn臋艂o mu przez my艣l. Czy偶by ona ju偶 si臋 domy艣la艂a, 偶e jest 偶onaty?

A mo偶e potrafi艂a czyta膰 w my艣lach? Ostatecznie podczas rozmowy w sklepie by艂 w r臋kawiczkach, a przed spotkaniem w barze zdj膮艂 obr膮czk臋 i schowa艂 do kieszeni.

- Wi臋c jakie masz przeczucie w stosunku do mnie? - zapyta艂.

- Mam wra偶enie, 偶e czym艣 si臋 zamartwiasz. Tylko dlatego je藕dzisz tam i z powrotem po kraju. Czy偶by艣 czego艣 szuka艂?

- Tak膮 mam prac臋 - odpar艂.

Patricia u艣miechn臋艂a si臋 wyrozumiale.

- S膮dz臋, 偶e je艣li co艣 ci臋 sprowadzi艂o tu, do Milford, nie sta艂o si臋 to bez przyczyny. Dlatego pomy艣la艂am, 偶e ca艂y czas je藕dzisz po kraju, bo ci膮gle czego艣 szukasz. Nie twierdz臋, 偶e w艂a艣nie mnie, ale jednak czego艣 ci brak.

Niemniej chodzi艂o w艂a艣nie o ni膮. Nie mia艂 co do tego z艂udze艅.

Powiedzia艂 jej, 偶e nazywa si臋 Clayton Bigge. Post臋powa艂 tak, jakby zawczasu u艂o偶y艂 sobie w g艂owie szczeg贸艂owy plan dzia艂ania. Je艣li na pocz膮tku my艣la艂 nie艣mia艂o o nawi膮zaniu jakiego艣 romansu, teraz uzna艂, 偶e wykorzystanie fikcyjnego nazwiska wcale nie jest takim z艂ym pomys艂em, nawet tylko w przelotnym romansie.

Przez nast臋pnych kilka miesi臋cy, gdy tylko interesy sprowadza艂y go w drodze na po艂udnie co najmniej do Torrington, pokonywa艂 te dodatkowe kilometry i przyje偶d偶a艂 do Milford na spotkania z Patrici膮.

Podziwia艂a go. Dzi臋ki niej czu艂 si臋 kim艣 niezwyk艂ym. Sprawia艂a, 偶e przestawa艂 my艣le膰 o sobie jak o kim艣 bezwarto艣ciowym.

W drodze powrotnej na autostradzie nowojorskiej obmy艣la艂 dalsz膮 strategi臋. Kiedy jego firma wprowadzi艂a reorganizacj臋, natychmiast wyst膮pi艂 o przydzia艂 strefy mi臋dzy Hartford i Buffalo zamiast teren贸w na zach贸d a偶 do Chicago. W ten spos贸b po zako艅czeniu ka偶dego objazdu m贸g艂by...

W dodatku dosta艂 podwy偶k臋.

I tak mia艂 niez艂e dochody. Znacznie wcze艣niej podj膮艂 nadzwyczajne kroki, 偶eby ukry膰 przed Enid cz臋艣膰 zarabianych pieni臋dzy. Bo jej zawsze by艂o ma艂o, niezale偶nie od tego, ile przynosi艂 do domu. Bez przerwy usi艂owa艂a go zdeprecjonowa膰.

I wydawa艂a wszystko, co do centa. Nie mia艂 wi臋kszych skrupu艂贸w, zatajaj膮c przed ni膮 cz臋艣膰 zarobk贸w.

Doszed艂 do wniosku, 偶e wystarczy ma na utrzymanie drugiej rodziny.

Dreszczem emocji nape艂nia艂a go my艣l, 偶e przynajmniej przez po艂ow臋 czasu b臋dzie m贸g艂 zazna膰 prawdziwego szcz臋艣cia.

Patrici膮 zgodzi艂a si臋 bez wahania, gdy zaproponowa艂 jej ma艂偶e艅stwo. Jej rodzice przyj臋li to z zadowoleniem, jedynie jej siostra, Tess, odnosi艂a si臋 do niego ch艂odno, jak gdyby wiedzia艂a, 偶e z nim jest co艣 nie tak, tylko nie potrafi艂a jeszcze okre艣li膰 rodzaju winy. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Tess mu nie ufa i nigdy nie zaufa, postanowi艂 wi臋c zachowywa膰 przy niej szczeg贸ln膮 ostro偶no艣膰. Wiedzia艂 te偶, 偶e Tess powiedzia艂a siostrze szczerze o swoich odczuciach, tyle 偶e Patricia by艂a w nim zakochana, gotowa w ka偶dej sytuacji go broni膰.

Kiedy wybrali si臋 po zakup obr膮czek, zdo艂a艂 nam贸wi膰 Patrici臋 na takie same, jak ta starsza, kt贸r膮 mia艂 w kieszeni. P贸藕niej zwr贸ci艂 swoj膮 w sklepie i odebra艂 pieni膮dze, m贸g艂 nosi膰 ca艂y czas t臋 sam膮 obr膮czk臋. Na podstawie fa艂szywych danych posk艂ada艂 wnioski o rozmaite miejskie i stanowe dokumenty, poczynaj膮c od prawa jazdy, a sko艅czywszy na karcie bibliotecznej (jako 偶e w tamtych czasach by艂o to jeszcze mo偶liwe), przygotowa艂 si臋 wi臋c pod ka偶dym wzgl臋dem do 艣lubu pod fa艂szywym nazwiskiem.

Musia艂 ok艂ama膰 Patrici臋, ale stara艂 si臋 by膰 dobrym m臋偶em.

Przynajmniej wtedy, gdy by艂 w domu.

Urodzi艂a mu dw贸jk臋 dzieci. Najpierw ch艂opca, kt贸remu dali na imi臋 Todd, a kilka lat p贸藕niej c贸rk臋, ochrzczon膮 imieniem Cynthia.

I tak wi贸d艂 to swoje podw贸jne 偶ycie.

Jedn膮 rodzin臋 mia艂 w Connecticut. Drug膮 na dalekim zachodzie stanu Nowy Jork. Bywa艂 raz u jednej, raz u drugiej.

Kiedy wyst臋powa艂 jako Clayton Bigge, mimowolnie rozmy艣la艂 ca艂y czas o chwili, kiedy zn贸w stanie si臋 Claytonem Sloanem.

A gdy ju偶 nim by艂, natychmiast zaczyna艂 t臋skni膰 za kolejn膮 podr贸偶膮, na ko艅cu kt贸rej m贸g艂 si臋 sta膰 Claytonem Biggiem.

W roli Sloana by艂o mu 艂atwiej. Przede wszystkim dlatego, 偶e wyst臋powa艂 pod w艂asnym nazwiskiem. Nie musia艂 si臋 obawia膰 ka偶dej kontroli. Jego dokumenty, a przede wszystkim prawo jazdy, by艂y autentyczne.

W czasie pobytu w Milford, gdy wyst臋powa艂 jako Clayton Bigge, m膮偶 Patricii i ojciec Todda oraz Cynthii, bez przerwy zachowywa艂 czujno艣膰. Nigdy nie przekracza艂 dopuszczalnych pr臋dko艣ci. Zawsze pieczo艂owicie odlicza艂 monety wrzucane do parkometru. Nie chcia艂, by ktokolwiek zajrza艂 do bazy danych w poszukiwaniu w艂a艣ciciela samochodu o jego numerze rejestracyjnym. Ilekro膰 wybiera艂 si臋 do Connecticut, zatrzymywa艂 si臋 w jakim艣 odludnym miejscu i zmienia艂 pomara艅czowo-偶贸艂te nowojorskie tablice rejestracyjne na skradzione miejscowe niebieskie. P贸藕niej musia艂 je zn贸w zmienia膰 w czasie drogi powrotnej do Youngstown. Ca艂y czas si臋 pilnowa艂, 偶eby nie prowadzi膰 mi臋dzymiastowych rozm贸w telefonicznych z niew艂a艣ciwego miejsca, nie p艂aci膰 za nic kart膮 kredytow膮 wystawion膮 na Claytona Sloana i bez zastanowienia nie podawa膰 adresu w Milford.

Korzysta艂 wy艂膮cznie z got贸wki, 偶eby nie zostawia膰 偶adnych dowod贸w swojego pobytu.

Wszystko w jego 偶yciu sta艂o si臋 fa艂szem. Pierwsze ma艂偶e艅stwo by艂o oparte na k艂amstwie Enid. Drugie na jego k艂amstwach wobec Patricii. Lecz mimo ca艂ego fa艂szu, mimo podw贸jnego 偶ycia, jedynie naprawd臋 szcz臋艣liwe chwile przydarza艂y mu si臋...

- Musz臋 si臋 odla膰 - rzek艂 Clayton, przerywaj膮c opowie艣膰.

- S艂ucham?

- Musz臋 do toalety. Chyba 偶e chcesz, 偶ebym sika艂 pod siebie w samochodzie.

Min臋li艣my w艂a艣nie tablic臋 reklamow膮 najbli偶szego parkingu.

- Zaraz si臋 zatrzymamy - odpar艂em. - Jak si臋 czujesz?

- Nie najlepiej. - Zakas艂a艂 kilka razy. - Potrzebuj臋 te偶 wody.

艁ykn膮艂bym par臋 tabletek tylenolu.

Nie pomy艣la艂em o tym, aby zabra膰 butelk臋 z wod膮, ale przecie偶 odje偶d偶ali艣my z jego domu w po艣piechu. Szybko pokonywali艣my dystans na pustej autostradzie. Dochodzi艂a czwarta nad ranem, a my doje偶d偶ali艣my ju偶 do Albany. Zreszt膮 i tak musia艂em zatankowa膰, post贸j by艂 wi臋c konieczny.

Pomog艂em Claytonowi docz艂apa膰 do m臋skiej toalety, zaczeka艂em, a偶 si臋 za艂atwi, po czym odprowadzi艂em go do samochodu.

Nawet przej艣cie kr贸tkiego dystansu bardzo go zm臋czy艂o.

- Zosta艅 tutaj, p贸jd臋 po wod臋 - rzek艂em.

Kupi艂em sze艣ciopak ma艂ych butelek z wod膮 mineraln膮, wr贸ci艂em biegiem do samochodu, wysup艂a艂em jedn膮 z opakowania, odkr臋ci艂em i poda艂em Claytonowi. Poci膮gn膮艂 t臋gi 艂yk, p贸藕niej po艂kn膮艂 kolejno cztery tabletki, kt贸re wytrz膮sn膮艂em mu na d艂o艅.

Przejecha艂em na stacj臋 benzynow膮 i zatankowa艂em hond臋 za ca艂膮 got贸wk臋, jak膮 mia艂em jeszcze w portfelu. Wola艂em nie korzysta膰 z karty kredytowej, gdy偶 obawia艂em si臋, 偶e policja mog艂a ju偶 zidentyfikowa膰 sprawc臋 porwania pacjenta ze szpitala i tylko czeka艂a na to, kiedy dokonam zakupu z u偶yciem karty.

Gdy wr贸ci艂em do samochodu, pomy艣la艂em, 偶e najwy偶sza pora zaznajomi膰 detektyw Ron臋 Wedmore z ostatnimi wydarzeniami. Czu艂em, 偶e relacja Claytona wystarczaj膮co zbli偶y艂a mnie do prawdy, kt贸ra raz na zawsze musia艂a rozwia膰 wszelkie podejrzenia 艣ledczej wobec mojej 偶ony. Przeszuka艂em kieszenie d偶ins贸w i znalaz艂em jej wizyt贸wk臋, kt贸r膮 mi da艂a podczas niespodziewanej wizyty w naszym domu tamtego ranka, zanim wyruszy艂em na poszukiwanie Vince鈥檃 Fleminga.

Na wizyt贸wce by艂 numer s艂u偶bowy oraz telefon kom贸rkowy, ale nie by艂o domowego. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e o tak wczesnej porze 艣ledcza smacznie 艣pi, nie w膮tpi艂em jednak, 偶e ma pod r臋k膮 kom贸rk臋, w艂膮czon膮 w dzie艅 i w nocy.

Uruchomi艂em silnik, odjecha艂em ze stanowiska tankowania, ale zatrzyma艂em w贸z przed wyjazdem z parkingu.

- Co robisz? - zapyta艂 Clayton.

- Musz臋 zadzwoni膰 w kilka miejsc.

Zanim wybra艂em numer Wedmore, podj膮艂em jeszcze jedn膮 pr贸b臋 skontaktowania si臋 z Cynthi膮, najpierw przez jej kom贸rk臋, p贸藕niej przez aparat domowy. Bez rezultatu.

Co dziwne, w tej sytuacji przyj膮艂em to z pewn膮 ulg膮. Skoro ja nie wiedzia艂em, gdzie ona jest, nie powinni tego tak偶e wiedzie膰 Jeremy Sloan oraz jego matka. Wychodzi艂o na to, 偶e znikni臋cie razem z Grace by艂o najsprytniejsz膮 rzecz膮, jak膮 Cynthia mog艂a zrobi膰.

Niemniej i tak musia艂em j膮 odszuka膰. Chcia艂em wiedzie膰, czy nic jej si臋 nie sta艂o. Czy z Grace wszystko w porz膮dku.

Pomy艣la艂em, 偶eby zadzwoni膰 do Rolly鈥檈go, ale zaraz uprzytomni艂em sobie, 偶e gdyby co艣 wiedzia艂, pierwszy zadzwoni艂by do mnie. Nie chcia艂em za du偶o korzysta膰 z kom贸rki. Na razie by艂a wy艂膮czona, ale 艣wietnie wiedzia艂em, 偶e jak zaczn臋 wydzwania膰, b艂yskawicznie wyczerpi臋 akumulatory.

Wybra艂em numer 艣ledczej Rony Wedmore. Odebra艂a po czwartym sygnale.

- Wedmore - odezwa艂a si臋. Mimo jej stara艅, 偶eby m贸wi膰 tak, jakby by艂a w pe艂ni przytomna, zabrzmia艂o to nieco be艂kotliwie.

- Tu Terry Archer.

- Pan Archer? - zapyta艂a zdecydowanie wyra藕niej. - Co si臋 sta艂o?

- Musz臋 szybko powiedzie膰 pani o kilku rzeczach. Wyczerpuje mi si臋 akumulator w kom贸rce. Powinna pani zarz膮dzi膰 poszukiwania mojej 偶ony. Niejaki Jeremy Sloan i jego matka Enid Sloan zmierzaj膮 do Connecticut z okolic Buffalo. S膮dz臋, 偶e maj膮 zamiar odnale藕膰 moj膮 偶on臋 i j膮 zabi膰. Ojciec Cynthii jeszcze 偶yje, w艂a艣nie wioz臋 go ze sob膮. Je艣li odnajdzie pani Cynthi臋 i Grace, prosz臋 je otoczy膰 艣cis艂膮 opiek膮 i nie spuszcza膰 z oczu do mojego przyjazdu.

Spodziewa艂em si臋 co najmniej przejaw贸w zdumienia i niedowierzania, ale pad艂o rzeczowe pytanie:

- Gdzie pan jest?

- Na autostradzie nowojorskiej w drodze powrotnej z Youngstown. Zna pani Vince鈥檃 Fleminga, prawda?

- Owszem.

- Zostawi艂em go w domu w Youngstown, na p贸艂noc od Buffalo. Pr贸bowa艂 mi pom贸c. Zosta艂 postrzelony przez Enid Sloan.

- To wszystko nie trzyma si臋 kupy - podsumowa艂a.

- Nie k艂ami臋. Prosz臋 zaopiekowa膰 si臋 moj膮 偶on膮, dobrze?

- A co z tym Jeremym Sloanem i jego matk膮? Czym podr贸偶uj膮?

- Br膮zowym...

- To impala - wtr膮ci艂 Clayton. - Chevrolet impala.

- Br膮zowy chevrolet impala - powt贸rzy艂em. Obejrza艂em si臋 na Claytona i zapyta艂em: - Pami臋tasz numer rejestracyjny? - Kiedy pokr臋ci艂 g艂ow膮, powiedzia艂em do s艂uchawki: - Numeru rejestracyjnego nie znamy.

- Jedziecie prosto tutaj? - zapyta艂a detektyw.

- Tak. B臋dziemy na miejscu za par臋 godzin. Prosz臋 jej poszuka膰. Prosi艂em ju偶 o to samo zaprzyja藕nionego dyrektora mojej szko艂y Rolly鈥檈go Carruthersa.

- Prosz臋 mi powiedzie膰...

- Musz臋 ko艅czy膰 - rzuci艂em, roz艂膮czy艂em si臋 i schowa艂em telefon do kieszeni. Prze艂膮czy艂em automatyczn膮 skrzyni臋 bieg贸w na 鈥瀌rive鈥 i wyjecha艂em na autostrad臋.

- A wi臋c... - podj膮艂em, chc膮c przypomnie膰 Claytonowi, na czym przerwa艂 swoj膮 relacj臋. - Jakie to by艂y chwile, kiedy czu艂e艣 si臋 naprawd臋 szcz臋艣liwy?

Usadowi艂 si臋 wygodniej i zacz膮艂 m贸wi膰 dalej.

Ot贸偶 je艣li zdarza艂y mu si臋 chwile prawdziwego szcz臋艣cia, to jedynie wtedy, gdy wyst臋powa艂 jako Clayton Bigge. Cieszy艂 si臋 z ojcostwa, bardzo kocha艂 Todda i Cynthi臋. I by艂 prze艣wiadczony, 偶e dzieci r贸wnie偶 go kochaj膮, mo偶e nawet t臋skni膮, gdy wyje偶d偶a z domu. W ka偶dym razie odnosi艂y si臋 do niego z szacunkiem.

Nikt im nie wmawia艂 ka偶dego dnia i na ka偶dym kroku, jaki bezu偶yteczny jest ich ojciec. Oczywi艣cie nie oznacza艂o to, 偶e zawsze post臋powa艂y tak, jak sobie 偶yczy艂, ale to przecie偶 normalne.

Zdarza艂o si臋, kiedy le偶eli ju偶 w 艂贸偶ku, 偶e Patricia m贸wi艂a:

Wydajesz si臋 b艂膮dzi膰 my艣lami gdzie艣 daleko. Masz takie spojrzenie, jakby艣 w og贸le nas nie widzia艂. I jeste艣 smutny鈥.

Bra艂 j膮 wtedy w ramiona i odpowiada艂: 鈥濼o jedyne miejsce, w kt贸rym chcia艂bym by膰鈥. Nie k艂ama艂. Zdarza艂o si臋, 偶e chcia艂 jej szczerze wszystko wyzna膰, gdy偶 doskwiera艂a mu 艣wiadomo艣膰, 偶e i to ma艂偶e艅stwo jest oparte na k艂amstwie. 呕a艂owa艂, 偶e w og贸le ma to swoje drugie 偶ycie.

Przebywanie z Enid i Jeremym stawa艂o si臋 coraz wi臋ksz膮 udr臋k膮, dlatego nazywa艂 to innym 偶yciem. Nawet je艣li by艂a to jego pierwsza i podstawowa rodzina, przy kt贸rej pos艂ugiwa艂 si臋 prawdziwym nazwiskiem i bez l臋ku pokazywa艂 swoje prawdziwe prawo jazdy w trakcie policyjnej kontroli, z up艂ywem miesi臋cy i lat z coraz wi臋kszym trudem zmusza艂 si臋, 偶eby wraca膰 do tego 偶ycia.

Ale na sw贸j spos贸b przywyk艂 do niego. Oswoi艂 si臋 z fikcyjnymi wyja艣nieniami, z ci膮g艂ymi zmianami osobowo艣ci, z pokr臋tnymi t艂umaczeniami, dlaczego nie mo偶e zosta膰 w domu na weekend. Je艣li sp臋dza艂 Bo偶e Narodzenie w Youngstown, zawsze wykrada艂 si臋 do budki telefonicznej z kieszeni膮 wypchan膮 drobnymi, 偶eby z艂o偶y膰 艣wi膮teczne 偶yczenia Patricii i dzieciom.

Kt贸rego艣 razu, w艂a艣nie w Youngstown, zaszy艂 si臋 w najdalszym k膮cie pokoju, przysiad艂 na brzegu 艂贸偶ka i pozwoli艂 sobie zaszlocha膰, kr贸ciutko, na tyle tylko, 偶eby upu艣ci膰 nieco smutku i ci膮g艂ego napi臋cia. Jednak偶e Enid us艂ysza艂a jego p艂acz, na palcach zakrad艂a si臋 do pokoju i usiad艂a obok na 艂贸偶ku.

Pospiesznie otar艂 艂zy i wzi膮艂 si臋 w gar艣膰.

Enid po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na ramieniu i powiedzia艂a: 鈥濶ie b膮d藕 dzieckiem鈥.

Z perspektywy czasu mo偶na powiedzie膰, 偶e 偶ycie w Milford wcale nie by艂o a偶 tak膮 idyll膮. Todd dosta艂 zapalenia p艂uc, gdy mia艂 dziesi臋膰 lat, ale wyszed艂 z tego bez szwanku. Potem Cynthia, gdy wesz艂a w okres dojrzewania, zacz臋艂a przysparza膰 k艂opot贸w. Sta艂a si臋 buntownicza, lgn臋艂a do najbardziej podejrzanego towarzystwa. No i zacz臋艂a eksperymentowa膰 z u偶ywkami, na kt贸re by艂a zdecydowanie za m艂oda, g艂贸wnie z alkoholem, ale zapewne tak偶e z innymi.

Przypad艂a mu rola domowego str贸偶a porz膮dku. Patricia by艂a nazbyt wyrozumia艂a, odnosi艂a si臋 do dzieci z bezprzyk艂adn膮 cierpliwo艣ci膮. 鈥濿yro艣nie z tego - powtarza艂a. - To dobra dziewczyna. Musimy tylko s艂u偶y膰 jej pomoc膮鈥.

K艂opot polega艂 na tym, 偶e b臋d膮c w Milford, Clayton oczekiwa艂 idealnego, niczym niezm膮conego szcz臋艣cia. I cz臋sto bywa艂 tego bardzo bliski.

Ale i tak musia艂 w ko艅cu wsi膮艣膰 do samochodu i udaj膮c, 偶e wyje偶d偶a w kolejn膮 delegacj臋, wraca膰 do Youngstown.

Od pocz膮tku si臋 zastanawia艂, jak d艂ugo zdo艂a utrzyma膰 ten stan rzeczy w tajemnicy.

Nadal przytrafia艂y mu si臋 chwile, kiedy gwa艂towne szarpni臋cie kierownic膮 na szczycie stromej skarpy wydawa艂o si臋 jedynym rozwi膮zanie.

Czasami budzi艂 si臋 rano i przez d艂u偶szy czas musia艂 sobie przypomina膰, gdzie dzisiaj mieszka i kim jest.

Wreszcie zacz膮艂 pope艂nia膰 b艂臋dy.

Enid spisa艂a mu list臋 zakup贸w, kiedy wybiera艂 si臋 po nie do Lewiston. Tydzie艅 p贸藕niej Patricia wrzuca艂a jego rzeczy do pralki i przysz艂a do kuchni z kartk膮 w r臋ku. Zapyta艂a: 鈥濩o to jest?

Znalaz艂am to w kieszeni twoich spodni. To nie m贸j charakter pisma鈥.

By艂a to lista zakup贸w Enid.

Serce podesz艂o mu do gard艂a. Zacz膮艂 gor膮czkowo szuka膰 wym贸wki, wreszcie rzek艂: 鈥瀂nalaz艂em to w koszyku podczas ostatnich zakup贸w. Pewnie musia艂 zostawi膰 poprzedni klient.

Pomy艣la艂em, 偶e zabawnie b臋dzie por贸wna膰 nasze zakupy z gustami innych ludzi, dlatego schowa艂em to do kieszeni, a potem zapomnia艂em鈥.

Patricia przebieg艂a list臋 wzrokiem. 鈥濳tokolwiek to zostawi艂, musi lubi膰 pieczywo pe艂noziarniste, tak samo jak ty鈥.

Owszem - przyzna艂 z u艣miechem. - A s膮dzi艂em dot膮d, 偶e ca艂a produkcja takiego pieczywa jest przeznaczona wy艂膮cznie dla mnie鈥.

Zdarzy艂o si臋 te偶, 偶e wycinek z lokalnej gazety z Youngstown, w kt贸rej zamieszczono zdj臋cie jego syna ze szkoln膮 dru偶yn膮 koszyk贸wki, schowa艂 do niew艂a艣ciwej szuflady. Postanowi艂 zostawi膰 go sobie na pami膮tk臋, bo niezale偶nie od wszelkich stara艅 Enid, by nastawi膰 Jeremy鈥檈go przeciwko niemu, nadal po ojcowsku kocha艂 ch艂opaka. Widzia艂 w nim cz膮stk臋 samego siebie, podobnie jak w Toddzie. Zdumiewa艂o go, jak bardzo Todd staje si臋 z wiekiem podobny do Jeremy鈥檈go. Gdyby mia艂 nienawidzi膰 Jeremy鈥檈go, musia艂by tak偶e nienawidzi膰 Todda, a do tego po prostu nie by艂 zdolny.

Tak wi臋c kt贸rego艣 wieczoru po ci臋偶kim dniu, zm臋czony d艂ug膮 podr贸偶膮, Clayton Bigge z Milford opr贸偶ni艂 kieszenie i omy艂kowo schowa艂 wyci臋te z gazety zdj臋cie swojego syna z Youngstown do szuflady nocnej szafki przy 艂贸偶ku. Postanowi艂 je zatrzyma膰, gdy偶 by艂 dumny z ch艂opaka, nawet je艣li ten traktowa艂 go z wrogo艣ci膮.

Nawet nie zauwa偶y艂, 偶e to nie ta szuflada. Nie ta szafka, nie w tym domu, nie w tym mie艣cie i nawet nie w tym stanie.

Podobn膮 pomy艂k臋 pope艂ni艂 tak偶e w Youngstown. Przez d艂u偶szy czas nawet nie wiedzia艂, na czym polega艂a. Mo偶e chodzi艂o o inny wycinek z gazety? Mo偶e o inn膮 list臋 zakup贸w, spisan膮 przez Patrici臋?

Okaza艂o si臋, ze to rachunek telefoniczny na stacjonarny aparat w jego domu w Milford. Wystawiony na Patrici臋 Bigge.

Oczywi艣cie wpad艂 w oko Enid.

I wzbudzi艂 jej podejrzenia.

Ale jego 偶ona nie mia艂a w zwyczaju natychmiast porusza膰 dra偶liwych temat贸w. Musia艂a najpierw przeprowadzi膰 ma艂e dochodzenie. Poszuka膰 innych oznak. Rozejrze膰 si臋 za innymi dowodami. Sporz膮dzi膰 akt oskar偶enia.

Dopiero kiedy uzna艂a, 偶e wie wystarczaj膮co du偶o, zdecydowa艂a si臋 na w艂asn膮 r臋k臋 wyruszy膰 w d艂ug膮 podr贸偶, kiedy jej m膮偶 wyjedzie w delegacj臋. I tak oto pewnego dnia zjawi艂a si臋 w Milford. Rzecz jasna, by艂a wtedy jeszcze pe艂nosprawna, nie je藕dzi艂a w w贸zku inwalidzkim.

Za艂atwi艂a kogo艣 do kilkudniowej opieki nad Jeremym, t艂umacz膮c, 偶e wyj膮tkowo chce wyruszy膰 w tras臋 razem z m臋偶em.

Zatai艂a tylko, 偶e w drugim samochodzie.

- W ten spos贸b - podsumowa艂 Clayton, si臋gaj膮c po butelk臋, 偶eby wzi膮膰 艂yk wody mineralnej - doszli艣my do tamtego wieczoru.

Pierwsz膮 cz臋艣膰 zdarze艅 z tamtego wieczoru zna艂em z opowie艣ci Cynthii. Zlekcewa偶y艂a wtedy nakaz wcze艣niejszego powrotu.

Powiedzia艂a rodzicom, 偶e b臋dzie u Pam. Clayton wyruszy艂 na poszukiwania, znalaz艂 j膮 w samochodzie Vince鈥檃 Fleminga i zabra艂 do domu.

- By艂a w艣ciek艂a - przyzna艂 teraz. - Powiedzia艂a, 偶e 偶yczy nam szybkiej 艣mierci. Pogna艂a do swojego pokoju, zamkn臋艂a si臋 i nie dawa艂a znaku 偶ycia. By艂a pijana. B贸g jeden wie, czym si臋 wtedy upi艂a. Podejrzewam, 偶e pr贸bowa艂a po trochu wszystkiego.

Szybko zasn臋艂a kamiennym snem. W og贸le nie powinna si臋 by艂a spotyka膰 z kim艣 takim jak Vince Fleming. Jego ojciec by艂 pospolitym gangsterem.

- Tak, wiem - odpar艂em, zaciskaj膮c palce na kierownicy, 偶eby pewniej prowadzi膰 w贸z po ton膮cej w ciemno艣ci szosie.

- Zatem, jak ju偶 m贸wi艂em, dosz艂o do awantury. Todd cz臋sto by艂 nawet zadowolony, gdy jego siostra wpada艂a w k艂opoty. Wiesz, jak to jest mi臋dzy dzieciakami. Ale wtedy zareagowa艂 inaczej.

W og贸le zrobi艂a si臋 paskudna atmosfera. Jeszcze zanim wr贸ci艂em z Cynthi膮, dopomina艂 si臋, by kt贸re艣 z nas pojecha艂o z nim do sklepu po arkusz brystolu albo co艣 podobnego. Jak wszyscy w jego wieku zostawi艂 sobie na ostatni膮 chwil臋 jak膮艣 powa偶niejsz膮 prac臋 domow膮 i potrzebne mu by艂y materia艂y do przygotowania prezentacji. Zrobi艂o si臋 ju偶 p贸藕no, a nie mieli艣my poj臋cia, gdzie szuka膰 takich rzeczy. Dopiero po pewnym czasie Patricia przypomnia艂a sobie, 偶e materia艂y pi艣miennicze sprzedaj膮 w sklepie czynnym przez ca艂膮 dob臋. Wysz艂a wi臋c z Toddem, 偶eby tam pojecha膰.

382

Zakas艂a艂 i poci膮gn膮艂 艂yk wody. Dokucza艂a mu coraz silniejsza chrypa.

- Ale wcze艣niej Patricia musia艂a si臋 jeszcze zaj膮膰 czym艣 innym. - Spojrza艂 na mnie wymownie, tote偶 szybko poklepa艂em si臋 po kieszeni, w kt贸rej mia艂em kopert臋 znalezion膮 w jego piwnicy. - Wsiedli razem do jej auta i odjechali. Zm臋czony usiad艂em w salonie. Za kilka dni musia艂em znowu ruszy膰 w tras臋 i sp臋dzi膰 jaki艣 czas w Youngstown. W tamtym okresie perspektywa powrotu do Enid i Jeremy鈥檈go wprawia艂a mnie ju偶 w przygn臋bienie.

Odprowadzi艂 spojrzeniem ci臋偶ar贸wk臋 sun膮c膮 wolniej prawym pasem.

- W ko艅cu u艣wiadomi艂em sobie, 偶e Todd i Patricia d艂ugo nie wracaj膮. Min臋艂a chyba godzina. Do sklepu nie by艂o tak daleko. I wtedy zadzwoni艂 telefon. - Zaczerpn膮艂 kilka g艂臋bszych oddech贸w. - Dzwoni艂a Enid. Z budki telefonicznej. Zacz臋艂a:

Zgadnij, kto m贸wi鈥.

- O Bo偶e... - j臋kn膮艂em.

- Mo偶na by rzec, 偶e od samego pocz膮tku spodziewa艂em si臋 w kt贸rym艣 momencie odebra膰 taki telefon. Zabrak艂o mi jednak wyobra藕ni, 偶eby przewidzie膰, co ona zrobi. Powiedzia艂a, 偶e czeka na mnie na parkingu za lokalem Denny鈥檈go. I kaza艂a si臋 pospieszy膰. Uprzedzi艂a, 偶e ma dla mnie mn贸stwo pracy. Poprosi艂a, 偶ebym zabra艂 rolk臋 papierowych r臋cznik贸w. Wybieg艂em z domu i podjecha艂em na parking, s膮dz膮c, 偶e zastan臋 j膮 przy stoliku w restauracji. Ale siedzia艂a w samochodzie. Nie mog艂a wysi膮艣膰.

- Dlaczego?

- Gdyby kto艣 j膮 zobaczy艂 zakrwawion膮 od st贸p do g艂贸w, od razu nabra艂by podejrze艅.

Po plecach przeszed艂 mi lodowaty dreszcz.

- Kiedy podbieg艂em do auta od strony kierowcy, pomy艣la艂em w pierwszej chwili, 偶e r臋kawy do 艂okci ma uwalane jakim艣 smarem. By艂a ca艂kiem spokojna. Opu艣ci艂a szyb臋 i kaza艂a mi wsi膮艣膰 z drugiej strony. Dopiero gdy znalaz艂em si臋 obok niej, spostrzeg艂em, 偶e ca艂a jest poplamiona krwi膮. R臋kawy p艂aszcza do 艂okci mia艂a ca艂kiem czerwone, a na sukience z przodu czerwienia艂y wielkie plamy. Zacz膮艂em na ni膮 krzycze膰: 鈥濩o艣 ty narobi艂a, do cholery?! Co zrobi艂a艣?!鈥. Ale w g艂臋bi ducha ju偶 domy艣la艂em si臋 prawdy. Enid podjecha艂a pod nasz dom i zatrzyma艂a w贸z po przeciwnej stronie ulicy. Musia艂a ju偶 tam sta膰 od kilku minut, zanim przyjecha艂em z Cynthi膮. Spisa艂a adres z rachunku telefonicznego. Spostrzeg艂a m贸j w贸z na podje藕dzie, ale zaskoczy艂o j膮, 偶e ma numery rejestracyjne z Connecticut. No i zacz臋艂a kojarzy膰 fakty. A kiedy Patricia wysz艂a z Toddem i wyruszyli do sklepu, pojecha艂a za nimi. Na tym etapie musia艂a ju偶 by膰 za艣lepiona w艣ciek艂o艣ci膮. Uzmys艂owi艂a sobie w ko艅cu, 偶e mam drug膮 rodzin臋, prowadz臋 ca艂kiem pouk艂adane drugie 偶ycie. Podjecha艂a za nimi pod sklep. Wysiad艂a i wesz艂a do 艣rodka.

Przyjrza艂a im si臋 dok艂adnie, udaj膮c, 偶e szuka czego艣 na p贸艂kach.

Szokiem okaza艂 si臋 dla niej Todd, kt贸ry by艂 bardzo podobny do Jeremy鈥檈go. To chyba przewa偶y艂o szal臋.

Enid wysz艂a ze sklepu przed Patricia i Toddem. Pogna艂a z powrotem do swojego auta. Na parkingu nie by艂o innych samochod贸w, nikt si臋 nie kr臋ci艂 w pobli偶u. Tak, jak p贸藕niej, po latach, na wypadek zagro偶enia trzyma艂a pod kocem rewolwer, tak wtedy wozi艂a w skrytce w desce rozdzielczej d艂ugi kuchenny n贸偶. Wyci膮gn臋艂a go, podbieg艂a zn贸w do sklepu i ukry艂a si臋 w g艂臋bokim cieniu za rogiem, na skraju alejki dojazdowej dla samochod贸w dostawczych.

Todd i Patricia wyszli ze sklepu. Ch艂opak ni贸s艂 arkusz brystolu zrolowany i zabezpieczony w grubej kartonowej rurze, kt贸r膮 trzyma艂 na ramieniu niczym 偶o艂nierz maszeruj膮cy z karabinem.

Enid wyskoczy艂a przed nimi z zau艂ka i zawo艂a艂a: 鈥濸omocy!鈥.

Todd i Patricia zatrzymali si臋 i obrzucili j膮 podejrzliwym spojrzeniem.

Moja c贸rka! - zawo艂a艂a Enid. Co艣 jej si臋 sta艂o!鈥.

Patricia ruszy艂a biegiem, Todd pop臋dzi艂 za ni膮.

Enid wprowadzi艂a ich par臋 metr贸w w g艂膮b ciemnej alejki, po czym odwr贸ci艂a si臋 do Patricii i zapyta艂a: 鈥濶ie jeste艣 przypadkiem 偶on膮 Claytona?鈥.

- Patricia musia艂a os艂upie膰 - uzna艂 teraz Clayton. - Najpierw nieznajoma zwraca si臋 o pomoc, a tu nagle, ca艂kiem niespodziewanie, wyskakuje z takim pytaniem.

- I jak zareagowa艂a?

- Przytakn臋艂a. I w tej samej chwili Enid szerokim zamachem poder偶n臋艂a jej gard艂o. Nie zwleka艂a ani chwili. Zanim Todd zd膮偶y艂 si臋 zorientowa膰, co si臋 sta艂o, podskoczy艂a do niego i r贸wnie b艂yskawicznie zrobi艂a to samo.

- Enid sama ci o tym opowiada艂a? - zdziwi艂em si臋.

- Wiele razy - przyzna艂 p贸艂g艂osem. - Uwielbia艂a o tym opowiada膰. Nawet jeszcze teraz. Nazywa to reminiscencj膮.

- I co by艂o dalej?

- Przekrad艂a si臋 do najbli偶szej budki telefonicznej i zadzwoni艂a do mnie. Kiedy przyjecha艂em i wsiad艂em do jej auta, opowiedzia艂a, co si臋 sta艂o. 鈥瀂abi艂am ich - oznajmi艂a wprost. Twoj膮 偶on臋 i twego syna. Oboje nie 偶yj膮鈥.

- Nie wszystko wiedzia艂a? - zapyta艂em cicho.

Clayton w p贸艂mroku smutno pokiwa艂 g艂ow膮.

- A wi臋c po prostu nie wiedzia艂a, 偶e masz jeszcze c贸rk臋.

- Podejrzewam, 偶e da艂a si臋 zwie艣膰 symetrii tego uk艂adu.

Mia艂em 偶on臋 i syna w Youngstown, mia艂em te偶 偶on臋 i syna w Milford. Drugiego syna, kt贸ry by艂 bardzo podobny do pierwszego. Ten uk艂ad sprawia艂 wra偶enie idealnie zr贸wnowa偶onego, jak obraz i jego lustrzane odbicie. Pewnie z tego powodu opar艂a si臋 na b艂臋dnym za艂o偶eniu. W rozmowie do艣膰 szybko si臋 zorientowa艂em, 偶e ona nie ma poj臋cia o Cynthii, kt贸ra zosta艂a w domu, 偶e nic nie wie o jej istnieniu. By膰 mo偶e przegapi艂a moment, kiedy razem zajechali艣my przed dom.

- A ty nie zamierza艂e艣 jej o tym powiedzie膰.

- By艂em w szoku, lecz na tyle starczy艂o mi zdrowego rozs膮dku. Uruchomi艂a silnik, podjecha艂a do alejki za sklepem i wskaza艂a mi zw艂oki. 鈥濨臋dziesz musia艂 mi z tym pom贸c - rzek艂a. - Powinni艣my si臋 pozby膰 cia艂鈥.

Umilk艂 i zamkn膮艂 oczy. Jaki艣 kilometr ujechali艣my w milczeniu, a偶 zacz膮艂em si臋 obwinia膰, 偶e zmar艂. Dlatego zapyta艂em w ko艅cu:

- Wszystko w porz膮dku, Clayton?

- Tak - burkn膮艂.

- Co si臋 sta艂o?

- Wspominam tamt膮 chwil臋, kiedy mog艂em odmieni膰 swoje 偶ycie. Mia艂em wyb贸r, ale by艂em chyba za bardzo zaszokowany, 偶eby sobie to u艣wiadomi膰, 偶eby rozs膮dzi膰, jak powinienem si臋 zachowa膰. Ju偶 wtedy mog艂em sko艅czy膰 z tym wszystkim. Mog艂em odm贸wi膰 jej pomocy i zg艂osi膰 si臋 na policj臋, po prostu j膮 wyda膰. Raz na zawsze sko艅czy艂bym z ca艂ym tym szale艅stwem.

- Ale tego nie zrobi艂e艣.

- Ogarn臋艂o mnie poczucie winy. Prowadzi艂em podw贸jne 偶ycie. By艂bym sko艅czony, poha艅biony. Bez w膮tpienia stan膮艂bym przed s膮dem. Oczywi艣cie nie za zab贸jstwo Patricii i Todda, ale za bigami臋, bo je艣li si臋 nie myl臋, tylko mormonom przys艂uguje specjalne prawo wielo偶e艅stwa. W dodatku mia艂em fa艂szywe dokumenty, mog艂em wi臋c zosta膰 dodatkowo oskar偶ony o oszustwo i 艣wiadome wprowadzenie w艂adz w b艂膮d, chocia偶 nigdy nie zamierza艂em wykorzystywa膰 fikcyjnych danych do 艂amania prawa. Zawsze stara艂em si臋 偶y膰 uczciwie, przestrzega膰 zasad moralnych...

Spojrza艂em na niego.

- Inna sprawa, 偶e Enid musia艂a si臋 domy艣li膰, co mi chodzi po g艂owie, bo szybko zagrozi艂a, 偶e je艣li zawiadomi臋 policj臋, zezna, i偶 tylko mi pomaga艂a w podw贸jnym zab贸jstwie, zmusi艂em j膮, by uczestniczy艂a w tym, co zaplanowa艂em. Dlatego jej pos艂ucha艂em.

Niech mi B贸g wybaczy, 偶e bez sprzeciwu pomog艂em jej ze zw艂okami. Wpakowali艣my Todda i Patrici臋 do jej samochodu, zostawiaj膮c puste miejsce kierowcy. Od razu wpad艂em na pomys艂, gdzie mo偶na by ukry膰 w贸z z trupami w 艣rodku. Przypomnia艂em sobie o tamtym kamienio艂omie. By艂 niedaleko od szosy, na jego skraju zrobi艂em sobie przerw臋 w podr贸偶y. Kt贸rego艣 dnia w drodze powrotnej do Youngstown, my艣l膮c z obrzydzeniem o konieczno艣ci powrotu, pod wp艂ywem nag艂ego impulsu skr臋ci艂em w t臋 bit膮 drog臋, prowadz膮c膮 na skraj starego, od dawna nieu偶ywanego 偶wirowiska, na kt贸rego dnie znajdowa艂o si臋 niewielkie g艂臋bokie jeziorko. Posta艂em tam wtedy jaki艣 czas, zastanawiaj膮c si臋, czy nie zjecha膰 z kraw臋dzi skarpy prosto do niego. W ko艅cu jednak zawr贸ci艂em i ruszy艂em dalej. Ba艂em si臋, 偶e mimo zatopienia auta w jeziorku m贸g艂bym jakim艣 cudem wyj艣膰 z tego z 偶yciem.

Znowu zakas艂a艂 i poci膮gn膮艂 艂yk wody.

- Musieli艣my zostawi膰 jeden samoch贸d na parkingu. Ja mia艂em jecha膰 escortem Patricii, Enid za mn膮 swoim wozem.

W 艣rodku nocy wyruszyli艣my w dwuip贸艂godzinn膮 podr贸偶 na p贸艂noc. Troch臋 pob艂膮dzi艂em, lecz ostatecznie odnalaz艂em w艂a艣ciw膮 drog臋. U艂o偶y艂em ci臋偶ki kamie艅 na pedale gazu, prze艂膮czy艂em biegi i wyskoczy艂em przez otwarte drzwi, a samoch贸d run膮艂 w d贸艂 stromego zbocza. Po kilku sekundach us艂yszeli艣my plusk. Noc by艂a ciemna i niewiele da艂o si臋 zobaczy膰. Spogl膮da艂em z kraw臋dzi, ale nie dostrzeg艂em nawet, jak w贸z znika pod powierzchni膮 wody.

Zadysza艂 si臋, tote偶 umilk艂 na d艂u偶ej, 偶eby z艂apa膰 oddech.

- P贸藕niej musieli艣my wr贸ci膰, 偶eby zabra膰 z parkingu m贸j samoch贸d. Stamt膮d ruszyli艣my prosto w drog臋 powrotn膮 do Youngstown. Nie mia艂em nawet okazji, 偶eby si臋 po偶egna膰 z Cynthi膮, 偶eby zostawi膰 jej wiadomo艣膰 czy cho膰by ostatni raz na ni膮 popatrze膰. Musia艂em po prostu znikn膮膰.

- Kiedy si臋 dowiedzia艂a? - zapyta艂em.

- Co?

- Kiedy Enid si臋 dowiedzia艂a, 偶e to nie koniec, 偶e nie zdo艂a艂a ostatecznie rozprawi膰 si臋 z ca艂膮 twoj膮 drug膮 rodzin膮?

- Kilka dni p贸藕niej. Stale ogl膮da艂a wiadomo艣ci telewizyjne w nadziei, 偶e powiedz膮 co艣 na ten temat, bo w gazetach z Buffalo nie znalaz艂a nawet kr贸tkiej wzmianki. Nic przecie偶 nie wskazywa艂o na morderstwo. Nie odnaleziono zw艂ok. Nie zosta艂y nawet plamy krwi w alejce dojazdowej na ty艂ach sklepu, gdy偶 nad ranem przesz艂a burza i ulewny deszcz je zmy艂. W ko艅cu posz艂a do biblioteki, bo w tamtych czasach nie by艂o jeszcze internetu, zacz臋艂a przegl膮da膰 pras臋 z s膮siednich stan贸w i tam wreszcie natkn臋艂a si臋 na artyku艂. Je艣li mnie pami臋膰 nie myli, nosi艂 tytu艂 Znikni臋cie ca艂ej rodziny dziewczynki. I kiedy wr贸ci艂a do domu, wpad艂a w dziki sza艂. Ciska艂a talerzami, wszystkim, co wpad艂o jej w r臋ce. Jakby dosta艂a furii. Uspokoi艂a si臋 dopiero po kilku godzinach.

- Musia艂a si臋 jako艣 pogodzi膰 z t膮 bolesn膮 艣wiadomo艣ci膮 - wtr膮ci艂em.

- Na pocz膮tku wcale nie zamierza艂a. Zacz臋艂a si臋 pakowa膰, 偶eby od razu wraca膰 do Connecticut i doko艅czy膰 dzie艂a. Ale uda艂o mi si臋 j膮 powstrzyma膰.

- Jakim sposobem?

- Zawar艂em z ni膮 pakt. Z艂o偶y艂em obietnic臋. Przyrzek艂em, 偶e nigdy jej nie zostawi臋, nigdy nie zrobi臋 drugi raz czego艣 podobnego i nigdy, w 偶adnych okoliczno艣ciach, nie podejm臋 nawet pr贸by skontaktowania si臋 z c贸rk膮, je艣li ona zostawi j膮 przy 偶yciu. Podkre艣li艂em, 偶e o nic wi臋cej jej nie prosz臋. Chcia艂em tylko, 偶eby zostawi艂a j膮 w spokoju w zamian za to, 偶e reszt臋 偶ycia po艣wi臋c臋 wy艂膮cznie jej, Enid, pr贸buj膮c odkupi膰 swoj膮 zdrad臋.

- I zgodzi艂a si臋 na taki pakt?

- Z oporami. Mam wra偶enie, 偶e 艣wiadomo艣膰 niedoko艅czonej roboty zawsze tkwi艂a jej zadr膮 w ty艂ku, by艂a jak dokuczliwe sw臋dzenie w miejscu, kt贸rego nie da si臋 podrapa膰. No i teraz postanowi艂a j膮 sko艅czy膰, dowiedziawszy si臋 o testamencie, w my艣l kt贸rego straci wszystko, je艣li ja umr臋, nim ona zd膮偶y zabi膰 Cynthi臋.

- Jak to wygl膮da艂o? Po prostu 偶yli艣cie ze sob膮 tak samo, jak wcze艣niej?

- Przesta艂em podr贸偶owa膰. Znalaz艂em inn膮 prac臋, potem za艂o偶y艂em w艂asn膮 firm臋 i bra艂em zlecenia tylko z najbli偶szej okolicy, najdalej z Lewiston. Enid postawi艂a warunek, 偶e mam raz na zawsze zapomnie膰 o jakichkolwiek wyjazdach, bo ona nie chce po raz drugi wyj艣膰 na idiotk臋. Czasami rozmy艣la艂em o tym, 偶eby uciec, porwa膰 Cynthi臋, wyzna膰 jej wszystko i zabra膰 cho膰by do Europy, ukry膰 si臋 gdzie艣 pod przybranym nazwiskiem.

Ba艂em si臋 jednak, 偶e co艣 sknoc臋, zostawi臋 za sob膮 艣lad i nara偶臋 j膮 na 艣mier膰. Poza tym nie tak 艂atwo jest nak艂oni膰 czternastolatk臋, 偶eby robi艂a dok艂adnie to, czego si臋 od niej wymaga. Dlatego zosta艂em z Enid. Po艂膮czy艂a nas wi臋藕 mocniejsza ni偶 jakiekolwiek inne ma艂偶e艅stwo na 艣wiecie. Wsp贸lnie pope艂nili艣my odra偶aj膮c膮 zbrodni臋. - Umilk艂 na chwil臋. - Dop贸ki 艣mier膰 nas nie roz艂膮czy...

- I policja nigdy nie wzywa艂a ci臋 na przes艂uchanie, niczego nie podejrzewa艂a.

- Nie. Troch臋 si臋 tego obawia艂em. Najgorszy by艂 pierwszy rok. Ilekro膰 s艂ysza艂em jaki艣 samoch贸d na naszym podje藕dzie, ogarnia艂 mnie strach, 偶e kto艣 odkry艂 prawd臋. Ale min膮艂 spokojnie drugi rok, potem trzeci, i zanim si臋 obejrza艂em, up艂yn臋艂o dziesi臋膰 lat. A偶 trudno mi by艂o uwierzy膰, 偶e je艣li ka偶dego dnia po troszeczku kona si臋 ze strachu, mimo wszystko 偶ycie mo偶e trwa膰 tak d艂ugo.

- Musia艂e艣 jednak troch臋 podr贸偶owa膰 - wtr膮ci艂em.

- Nie, nigdy nie wyje偶d偶a艂em dalej.

- Od tamtej pory ani razu nie by艂e艣 w Connecticut?

- Zgadza si臋, od tamtej nocy nie postawi艂em nogi w tym stanie.

- Wi臋c jakim cudem podrzuca艂e艣 Tess pieni膮dze na op艂acenie studi贸w Cynthii?

Clayton w milczeniu spogl膮da艂 na mnie przez kilka sekund.

W czasie tej podr贸偶y ujawni艂 mi sporo szokuj膮cych fakt贸w, jednak偶e teraz po raz pierwszy to on wygl膮da艂 na zaskoczonego.

- Od kogo si臋 dowiedzia艂e艣 o pieni膮dzach? - zapyta艂 w ko艅cu.

- Tess mi powiedzia艂a. Dopiero niedawno.

- Ale na pewno ci nie powiedzia艂a, 偶e pieni膮dze pochodzi艂y ode mnie.

- Zgadza si臋. Powiedzia艂a tylko, 偶e je dostawa艂a, i cho膰 mia艂a pewne podejrzenia, nigdy nie uda艂o jej si臋 zobaczy膰, kto je podrzuca.

Clayton nie odzywa艂 si臋 przez jaki艣 czas.

- Niemniej pochodzi艂y od ciebie, prawda? - zapyta艂em. - To ty musia艂e艣 wygospodarowa膰 jakie艣 pieni膮dze dla Cynthii, w tajemnicy przed Enid, podobnie jak ukrywa艂e艣 przed ni膮 cz臋艣膰 dochod贸w, gdy prowadzi艂e艣 jeszcze podw贸jne 偶ycie.

- Enid i tak nabra艂a podejrze艅. Ale dopiero po latach. Dotar艂a plotka, 偶e czeka nas kontrola skarbowa, tote偶 Enid naj臋艂a ksi臋gowego, 偶eby sprawdzi艂 nawet stare rozliczenia podatkowe.

No i wysz艂y na jaw pewne nie艣cis艂o艣ci. Zacz膮艂em kr臋ci膰, 偶e musia艂em ukrywa膰 cz臋艣膰 dochod贸w, kt贸re przeznacza艂em na hazard, ale ona nie da艂a temu wiary. Zn贸w zagrozi艂a, 偶e pojedzie do Connecticut i zabije Cynthi臋, je艣li nie powiem jej ca艂ej prawdy. Przyzna艂em si臋 wi臋c, 偶e wysy艂a艂em pieni膮dze Tess, by mog艂a op艂aci膰 studia Cynthii. Ale dotrzyma艂em s艂owa i nawet nie spr贸bowa艂em si臋 z ni膮 skontaktowa膰. Z punktu widzenia mojej c贸rki sytuacja wygl膮da艂a tak, jakbym nie 偶y艂.

- St膮d wynika, 偶e przez lata Enid skrywa艂a w sobie tak偶e nienawi艣膰 do Tess.

- Owszem, gardzi艂a ni膮 za to, 偶e przyj臋艂a pieni膮dze, kt贸re jej si臋 nie nale偶a艂y. Tess sta艂a si臋 dla niej drug膮 najbardziej na 艣wiecie znienawidzon膮 kobiet膮, mimo 偶e nigdy nie spotka艂a 偶adnej z nich.

- Zatem stwierdzenie, 偶e nigdy p贸藕niej nie by艂e艣 ju偶 w Connecticut, nawet je艣li rzeczywi艣cie nie widywa艂e艣 si臋 z c贸rk膮, jest zwyk艂ym k艂amstwem.

- Nie - odpar艂. - To prawda.

Zamy艣li艂em si臋 nad t膮 odpowiedzi膮, wci膮偶 staraj膮c si臋 pewnie prowadzi膰 samoch贸d po ton膮cej w nocnym mroku autostradzie.

- Na pewno nie przesy艂a艂e艣 tych pieni臋dzy poczt膮 - powiedzia艂em w ko艅cu. - Na kopertach nie by艂o znaczk贸w i stempli, a przesy艂ki nie pojawia艂y si臋 w skrzynce na listy. Nie korzysta艂e艣 te偶 z poczty kurierskiej. Kto艣 albo podrzuca艂 Tess wypakowane got贸wk膮 koperty do samochodu, albo wk艂ada艂 je do porannej gazety.

Clayton zachowywa艂 si臋 tak, jakby mnie nie s艂ysza艂.

- Wi臋c je艣li nie wysy艂a艂e艣 ich poczt膮 i nie podrzuca艂e艣 sam - ci膮gn膮艂em dalej - kto艣 musia艂 to robi膰 za ciebie.

Nadal nie odpowiada艂. Zamkn膮艂 tylko oczy i odchyli艂 g艂ow臋 na zag艂贸wek, jakby zapada艂 w sen. Ale nie da艂em si臋 oszuka膰.

- Wiem, 偶e doskonale mnie s艂yszysz - rzek艂em z naciskiem.

- Jestem bardzo zm臋czony - odpowiedzia艂. - Do tej pory przesypia艂em ca艂e noce. Daj mi spok贸j na pewien czas. Spr贸buj臋 si臋 troch臋 zdrzemn膮膰.

- Jeszcze tylko jedna pro艣ba. - Nie spojrza艂 na mnie, ale przez jego zaci艣ni臋te wargi przebieg艂 nerwowy grymas. - Opowiedz mi o Connie Gormley.

Otworzy艂 gwa艂townie oczy, jakbym go lekko d藕gn膮艂 elektrycznym paralizatorem. Pr贸bowa艂 szybko doj艣膰 do siebie.

- Nigdy wcze艣niej nie s艂ysza艂em tego nazwiska - odpar艂.

- Spr贸buj臋 ci od艣wie偶y膰 pami臋膰 - rzuci艂em. - Dziewczyna pochodzi艂a z Sharon, mia艂a dwadzie艣cia siedem lat, pracowa艂a w Dunkin鈥 Donuts. Pewnej pi膮tkowej nocy dwadzie艣cia sze艣膰 lat temu sz艂a poboczem drogi niedaleko mostu Cornwall, a wi臋c na autostradzie numer siedem, i zosta艂a potr膮cona przez samoch贸d.

Ale to tylko tak wygl膮da艂o, jakby sprawca wypadku zbieg艂. Badania wykaza艂y, 偶e ju偶 w chwili zderzenia by艂a martwa, a wypadek zosta艂 upozorowany. Komu艣 zale偶a艂o, aby wygl膮da艂o to na wypadek, a nie zab贸jstwo z premedytacj膮, rozumiesz?

Clayton wygl膮da艂 przez okno, nie widzia艂em jego twarzy.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e to by艂a kolejna twoja wpadka, jak lista z zakupami czy rachunek telefoniczny - doda艂em. - Niby wyci膮艂e艣 z gazety wi臋kszy artyku艂 o 艂owieniu pstr膮g贸w na sztuczn膮 much臋, ale w rzeczywisto艣ci chcia艂e艣 zachowa膰 notatk臋 o tym w艂a艣nie zdarzeniu. 艁atwo mog艂e艣 si臋 pozby膰 obci膮偶aj膮cego dowodu, lecz tego nie zrobi艂e艣, a ja nie potrafi臋 zrozumie膰 dlaczego.

Byli艣my ju偶 blisko granicy stanu Nowy Jork z Massachusetts, wci膮偶 jechali艣my na wsch贸d, w stron臋 maj膮cego nied艂ugo wzej艣膰 s艂o艅ca.

- Zna艂e艣 j膮? - zapyta艂em. - To by艂a jeszcze jedna dziewczyna, z kt贸r膮 si臋 spotyka艂e艣 podczas swoich delegacji?

- Nie b膮d藕 艣mieszny - burkn膮艂.

- Wi臋c mo偶e krewna? Ze strony Enid? Kiedy rozmawia艂em o tym z Cynthi膮, odpar艂a, 偶e nazwisko Connie Gormley z niczym jej si臋 nie kojarzy.

- Nie widz臋 powodu, dla kt贸rego mia艂oby si臋 jej kojarzy膰 - przyzna艂 cicho Clayton.

- To twoja sprawka? - zapyta艂em wprost. - To ty j膮 zabi艂e艣, potem upozorowa艂e艣 wypadek, zaci膮gn膮艂e艣 zw艂oki do rowu przy szosie i tam je zostawi艂e艣?

- Nie - odpar艂.

- Je艣li masz z tym co艣 wsp贸lnego, to mo偶e najwy偶sza pora, 偶eby wszystko szczerze wyzna膰? Ujawni艂e艣 dzisiejszej nocy wiele fakt贸w. Przyzna艂e艣 si臋 do bigamii, czynnego udzia艂u w zacieraniu 艣lad贸w po zab贸jstwie 偶ony i syna, os艂aniania kobiety, kt贸ra zgodnie z twoimi s艂owami jest winna najgorszych zbrodni. Nie chcesz mi jednak powiedzie膰, co ci臋 艂膮czy ze 艣mierci膮 niejakiej Connie Gormley, i utrzymujesz w tajemnicy, jakim sposobem podrzuca艂e艣 pieni膮dze Tess Berman na op艂acenie studi贸w Cynthii.

Milcza艂 jak zakl臋ty.

- Czy te zdarzenia s膮 ze sob膮 powi膮zane? - ci膮gn膮艂em. - Maj膮 co艣 wsp贸lnego? Bo przecie偶 tej kobiety nie mog艂e艣 wykorzystywa膰 jako kuriera w przekazywaniu pieni臋dzy! Zgin臋艂a na d艂ugo przedtem, nim Tess znalaz艂a pierwsz膮 kopert臋 z got贸wk膮.

Clayton poci膮gn膮艂 艂yk wody, zakr臋ci艂 butelk臋, powoli wstawi艂 j膮 z powrotem w zag艂臋bienie mi臋dzy przednimi fotelami, po czym przeci膮gn膮艂 d艂o艅mi po udach.

- Za艂贸偶my, 偶e niczego ci nie powiedzia艂em - rzek艂. - Za艂贸偶my, 偶e przyznam, i偶 twoje pytania s膮 bardzo interesuj膮ce. Jednak偶e o wielu rzeczach jeszcze nie wiesz, ale w og贸lnym obrazie sytuacji nie maj膮 one wi臋kszego znaczenia.

- Ginie niewinna dziewczyna, kto艣 pozoruje jej potr膮cenie na autostradzie i zostawia zw艂oki w przydro偶nym rowie, a ty twierdzisz, 偶e to nie ma wi臋kszego znaczenia? Wi臋c jak, wed艂ug ciebie, czu艂a si臋 jej najbli偶sza rodzina? Wczoraj rozmawia艂em przez telefon z jej bratem.

Clayton uni贸s艂 nieco krzaczaste brwi.

- Oboje rodzice zmarli w kilku lat po 艣mierci Connie, jak gdyby ca艂kiem stracili ochot臋 do 偶ycia i uznali, 偶e tylko 艣mier膰 przyniesie im ulg臋 od rozpaczy po stracie c贸rki.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- A ty twierdzisz, Clayton, 偶e to nie ma wi臋kszego znaczenia? Powiedz szczerze, zabi艂e艣 t臋 dziewczyn臋?

- Nie - burkn膮艂.

- Ale wiesz, kto to zrobi艂?

Znowu tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Zrobi艂a to Enid? Wybra艂a si臋 rok p贸藕niej do Connecticut, 偶eby zamordowa膰 Patrici臋 i Todda. Nie pr贸bowa艂a tego wcze艣niej i nie zabi艂a tak samo Connie Gormley?

Jeszcze raz pokr臋ci艂 g艂ow膮, wreszcie odrzek艂:

- Wystarczaj膮co du偶o ludzi straci艂o ju偶 偶ycie. Nie ma sensu rujnowa膰 go innym. Nie mam nic wi臋cej do powiedzenia w tej sprawie.

Teatralnie skrzy偶owa艂 r臋ce na piersi i zapatrzy艂 si臋 sztywno przed siebie, jakby w oczekiwaniu na wsch贸d s艂o艅ca.

* *

Nie chcia艂em traci膰 czasu i robi膰 postoju na 艣niadanie, ale 艣wietnie zdawa艂em sobie spraw臋 z coraz gorszego stanu 艣miertelnie chorego Claytona. Jak tylko nasta艂 艣wit i wn臋trze samochodu wype艂ni艂o dzienne 艣wiat艂o, bez trudu spostrzeg艂em, 偶e wygl膮da艂 znacznie gorzej ni偶 wtedy, gdy zabiera艂em go ze szpitala. Od wielu godzin by艂 pozbawiony nie tylko snu, ale i lek贸w podawanych kropl贸wk膮.

- Mam wra偶enie, 偶e czego艣 ci potrzeba - odezwa艂em si臋, gdy przeje偶d偶ali艣my przez Winsted, gdzie autostrada numer 8 zmienia si臋 z kr臋tej dwupasm贸wki w prost膮 i szerok膮 szos臋 czteropasmow膮. Mia艂em nadziej臋, 偶e na tym ostatnim etapie podr贸偶y do Milford jeszcze nadrobimy troch臋 op贸藕nienia. Na skraju miasteczka znajdowa艂 si臋 rozleg艂y parking z rozmaitymi lokalami, zaproponowa艂em wi臋c, by艣my podjechali do baru szybkiej obs艂ugi dla kierowc贸w i zam贸wili przynajmniej po jednym p膮czku.

Clayton oci臋偶ale przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

- Wola艂bym kanapk臋 z jajkiem. Nie wiem, czy dam rad臋 prze艂kn膮膰 p膮czka.

Kiedy zatrzymali艣my si臋 na ko艅cu kolejki, poprosi艂:

- Opowiedz mi o niej.

- S艂ucham?

- Opowiedz mi o Cynthii. Nie widzia艂em jej od tamtej nocy.

Nie rozmawia艂em z ni膮 przez dwadzie艣cia pi臋膰 lat.

Nie bardzo wiedzia艂em, jak potraktowa膰 t臋 pro艣b臋. Momentami budzi艂a si臋 we mnie sympatia do niego, wsp贸艂czucie z powodu paskudnego 偶ycia i smutku, w jakim musia艂 sp臋dza膰 lata u boku Enid, rozpami臋tuj膮c tragedi臋 utraty swoich najbli偶szych.

Tylko kto by艂 winien tej sytuacji? On sam do tego doprowadzi艂. Dokona艂 takiego wyboru. I nie chodzi艂o tylko o decyzj臋 udzielenia pomocy Enid w celu ukrycia przera偶aj膮cej zbrodni, a co za tym idzie porzucenia Cynthii, kt贸ra od tamtej pory nie przestawa艂a si臋 zamartwia膰 tajemniczym znikni臋ciem ca艂ej rodziny. Inne decyzje m贸g艂 podj膮膰 o wiele wcze艣niej. M贸g艂 si臋 jakim艣 sposobem przeciwstawi膰 偶onie. Za偶膮da膰 rozwodu. Wezwa膰 policj臋, kiedy zn臋ca艂a si臋 nad nim fizycznie. Oskar偶y膰 j膮.

Uczyni膰 cokolwiek w tym kierunku.

A przede wszystkim m贸g艂 od niej odej艣膰, zostawiaj膮c lakoniczn膮 wiadomo艣膰 w rodzaju: 鈥濪roga Enid, wyje偶d偶am na zawsze. Clayton鈥.

Zachowa艂by przynajmniej cho膰 troch臋 godno艣ci.

Nie odnosi艂em wra偶enia, 偶e pytaj膮c o swoj膮 c贸rk臋, a wi臋c moj膮 偶on臋, chcia艂 si臋 wkupi膰 w moje 艂aski. Niemniej w brzmieniu jego g艂osu by艂o co艣, co zdawa艂o si臋 przekonywa膰: 鈥瀂obacz, jaki jestem biedny. Nie widzia艂em swojej c贸rki od dwudziestu pi臋ciu lat. Jakie偶 to smutne鈥.

W ka偶dym aucie jest wsteczne lusterko, kolego, przemkn臋艂o mi przez g艂ow臋. Mo偶na je przekr臋ci膰 i popatrze膰 na swoje odbicie. Ujrza艂by艣 w nim faceta, kt贸ry rzeczywi艣cie wiele wycierpia艂, lecz wy艂膮cznie z powodu ba艂aganu, jakiego sam narobi艂, poczynaj膮c od roku 1983.

Przemilcza艂em to jednak i odpar艂em:

- Jest cudowna.

Czeka艂 na dalszy ci膮g.

- Z Cyn wi膮偶e si臋 najwspanialsze, co si臋 przydarzy艂o w moim 偶yciu - doda艂em. - Kocham j膮 bardziej, ni偶 by艂by艣 w stanie sobie to wyobrazi膰. Ale od chwili, kiedy j膮 pozna艂em, boryka si臋 z tym wszystkim, co razem z Enid jej zgotowali艣cie.

Zastan贸w si臋 tylko. Budzisz si臋 kt贸rego艣 ranka, a tu ca艂a twoja rodzina znikn臋艂a. Nie ma samochod贸w przed domem. Nie ma niczego. - Poczu艂em, 偶e krew zaczyna mi kipie膰 w 偶y艂ach, tote偶 mocniej zacisn膮艂em palce na kierownicy, 偶eby pohamowa膰 w艣ciek艂o艣膰. - Masz poj臋cie, co ona prze偶ywa艂a? Potrafisz si臋 wczu膰 w jej sytuacj臋? Jak mia艂a to odebra膰? 呕e wszyscy zgin臋li艣cie? Ze jaki艣 r膮bni臋ty seryjny morderca zjawi艂 si臋 nagle w jej domu i wymordowa艂 was wszystkich, kiedy ona spa艂a?

Czy mo偶e raczej wbi艂a sobie do g艂owy, 偶e tamtej nocy postanowili艣cie wyjecha膰 po kryjomu, 偶eby gdzie indziej rozpocz膮膰 nowe 偶ycie, ale bez niej?

Clayton sprawia艂 wra偶enie oszo艂omionego.

- Naprawd臋 tak pomy艣la艂a?

- Rozpatrywa艂a tysi膮ce mo偶liwych wyt艂umacze艅! W ko艅cu zosta艂a zwyczajnie porzucona! Nie rozumiesz tego? Nie mog艂e艣 jakim艣 sposobem da膰 jej zna膰, 偶e 偶yjesz? Napisa膰 listu? Wyt艂umaczy膰, 偶e jej rodzin臋 spotka艂 straszliwy los, ale przynajmniej wszyscy do ko艅ca bardzo j膮 kochali艣cie? 呕e nie odwr贸cili艣cie si臋 do niej plecami i nie odjechali艣cie w 艣rodku nocy bez po偶egnania?

Spu艣ci艂 g艂ow臋 i wbi艂 wzrok w swoje kolana. R臋ce mu si臋 trz臋s艂y.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e zawar艂e艣 z Enid pakt, by ratowa膰 偶ycie Cynthii, zgodzi艂e艣 si臋 nigdy wi臋cej z ni膮 nie spotka膰, nawet nie pr贸bowa膰 nawi膮za膰 kontaktu. Mo偶e w艂a艣nie dlatego 偶yje do dzi艣, 偶e postanowi艂e艣 wykluczy膰 j膮 ze swego 偶ycia i sp臋dzi膰 je u boku potwora. Tylko czy s膮dzisz, 偶e urastasz przez to do rangi pieprzonego bohatera? Wiesz, co ci powiem? W najmniejszym stopniu nie jeste艣 bohaterem. Gdyby艣 od samego pocz膮tku zachowywa艂 si臋 jak prawdziwy m臋偶czyzna, nic z艂ego by si臋 nie sta艂o.

Ukry艂 twarz w d艂oniach, odchyli艂 si臋 w bok i opar艂 ramieniem o drzwi.

- Pozw贸l, 偶e zapytam w ten spos贸b - ci膮gn膮艂em z niezwyk艂ym spokojem, kt贸ry nagle na mnie sp艂yn膮艂. - Jaki m臋偶czyzna zosta艂by z kobiet膮, kt贸ra zamordowa艂a jego syna? Czy kogo艣 偶yj膮cego przez lata z t膮 艣wiadomo艣ci膮 mo偶na w og贸le nazwa膰 m臋偶czyzn膮?

Na twoim miejscu pr臋dzej w艂asnor臋cznie bym j膮 zakatrupi艂.

Podjechali艣my do okienka. Poda艂em stoj膮cemu w nim ch艂opakowi par臋 banknot贸w i po minucie odebra艂em torb臋 oraz dwa plastikowe kubeczki kawy. Przejecha艂em na skraj parkingu, zajrza艂em do torby, wy艂uska艂em spomi臋dzy p膮czk贸w zawini臋t膮 w serwetk臋 kanapk臋 z jajkiem i po艂o偶y艂em j膮 na kolanach Claytona.

- Prosz臋. Zjadaj.

Musia艂em przez par臋 sekund si臋 przewietrzy膰 i rozprostowa膰 nogi. Ponadto chcia艂em jeszcze raz zadzwoni膰 do domu. Wyj膮艂em kom贸rk臋 z kieszeni marynarki, roz艂o偶y艂em j膮 i spojrza艂em na ekranik.

- Cholera!

Czeka艂a na mnie wiadomo艣膰. Na poczcie g艂osowej. Jakim cudem nie us艂ysza艂em sygna艂u jej nadej艣cia?

Musia艂a dotrze膰 zaraz po tym, jak zjechali艣my z autostrady w Massachusetts na po艂udnie od Lee i skr臋cili艣my na ten kr臋ty odcinek w膮skiej szosy. Tam na pewno nie by艂o zasi臋gu 艂膮czno艣ci kom贸rkowej. W艂a艣nie wtedy kto艣 musia艂 zadzwoni膰 pod m贸j numer, a nie uzyskawszy po艂膮czenia, nagra艂 wiadomo艣膰 g艂osow膮.

Ods艂ucha艂em j膮.

Cze艣膰, Terry, to ja - rozleg艂 si臋 g艂os Cynthii. - Pr贸bowa艂am ci臋 z艂apa膰 w domu, potem przez kom贸rk臋. Na Boga, gdzie jeste艣?

Pos艂uchaj, zastanawia艂am si臋 nad powrotem do domu, bo uwa偶am, 偶e powinni艣my porozmawia膰. Ale zdarzy艂o si臋 co艣 niezwyk艂ego. Co艣 absolutnie niewiarygodnego. Nocowa艂y艣my w motelu i zapyta艂am, czy nie mog艂abym skorzysta膰 z komputera w recepcji, 偶eby sprawdzi膰, czy uda mi si臋 dotrze膰 do jakich艣 nowych informacji. Przy okazji zajrza艂am na swoj膮 poczt臋 i znalaz艂am now膮 wiadomo艣膰 wys艂an膮 spod tamtego adresu. Pami臋tasz. Tym razem by艂 w niej numer telefonu, pod kt贸ry powinnam zadzwoni膰, pomy艣la艂am wi臋c, 偶e warto spr贸bowa膰. Zadzwoni艂am i...

Terry, nie uwierzysz, co si臋 sta艂o. To najbardziej niesamowita rzecz. Rozmawia艂am ze swoim bratem, z Toddem. Sama jeszcze w to nie wierz臋, Terry. Naprawd臋 z nim rozmawia艂am! Przes艂a艂 mi sw贸j numer, 偶ebym mog艂a z nim porozmawia膰! Tak, wiem, podejrzewasz, 偶e to jaki艣 kolejny naci膮gacz, jaki艣 czubek. Powiedzia艂 jednak, 偶e to jego zaczepi艂am w centrum handlowym, gdy偶 rozpozna艂am w nim Todda. Mia艂am racj臋! To naprawd臋 by艂 Todd! Nie myli艂am si臋, Terry!鈥.

Serce podesz艂o mi do gard艂a. S艂ucha艂em jednak dalej.

Od razu go rozpozna艂am po brzmieniu g艂osu. Czu艂am si臋 tak, jakbym rozmawia艂a z ojcem. Tak wi臋c Wedmore si臋 myli艂a. W samochodzie wyci膮gni臋tym w kamienio艂omie musia艂y by膰 zw艂oki jakiej艣 innej kobiety z synem. Wiem, 偶e nie zrobili jeszcze bada艅 por贸wnawczych mojego DNA, ale zaczynam podejrzewa膰, 偶e tamtej nocy zdarzy艂o si臋 co艣 bardzo dziwnego, mo偶e zasz艂a jaka艣 pomy艂ka. Todd powiedzia艂, i偶 bardzo 偶a艂uje, 偶e wtedy, w centrum handlowym, nie m贸g艂 od razu si臋 przyzna膰, kim naprawd臋 jest. Przeprosi艂 za tamten tajemniczy telefon i wiadomo艣膰 mejlow膮, bo przecie偶 w niczym nie zawini艂am, a on mo偶e wszystko wyja艣ni膰. Pr贸bowa艂 zebra膰 si臋 na odwag臋, 偶eby ze mn膮 porozmawia膰 i opowiedzie膰, co robi艂 przez te wszystkie lata. Czuj臋 si臋, jakbym 艣ni艂a, Terry, jakbym prze偶ywa艂a cudowny sen, kt贸ry nigdy nie m贸g艂by si臋 przydarzy膰.

W ko艅cu znowu zobacz臋 Todda. Zapytam go o mam臋, o tat臋, cho膰 ju偶 uprzedzi艂, 偶e opowie mi o wszystkim, jak tylko si臋 spotkamy. 呕a艂uj臋, 偶e ciebie przy tym nie b臋dzie, bo zawsze pragn臋艂am, 偶eby艣 by艂 przy mnie, gdy wydarzy si臋 co艣 takiego. Mam jednak nadziej臋, 偶e zrozumiesz, i偶 nie mog臋 d艂u偶ej czeka膰, musz臋 jak najszybciej um贸wi膰 si臋 na to spotkanie. Zadzwo艅, jak odbierzesz t臋 wiadomo艣膰. Razem z Grace wyruszamy do Winsted. M贸j Bo偶e, Terry. Czuj臋 si臋 tak, jakby mia艂 mi si臋 przydarzy膰 prawdziwy cud鈥.

Winsted?

Byli艣my w Winsted. A Cynthia i Grace wybiera艂y si臋 w艂a艣nie tutaj! Sprawdzi艂em, kiedy zosta艂a nagrana wiadomo艣膰 na poczcie g艂osowej. Prawie trzy godziny temu. To potwierdza艂o, 偶e Cynthia pr贸bowa艂a si臋 ze mn膮 skontaktowa膰, gdy zje偶d偶ali艣my z autostrady Massachusetts, pewnie wtedy, gdy wjechali艣my w w膮sk膮 boczn膮 szos臋 mi臋dzy Albany a granic膮 Massachusetts.

Dokona艂em szybkich oblicze艅. Istnia艂a spora szansa, 偶e Cynthia z Grace by艂y ju偶 w Winsted. Mo偶e nawet siedzia艂y tu ju偶 od godziny, je艣li nie marnowa艂y czasu. A by艂em pewien, 偶e Cynthia bez namys艂u przekroczy艂a wszelkie ograniczenia pr臋dko艣ci w drodze do miejsca spotkania. Kto by ich nie przekroczy艂, p臋dz膮c w nadziei na odtworzenie kontaktu zerwanego przed laty?

Wydarzenia uk艂ada艂y si臋 w logiczn膮 ca艂o艣膰. Jeremy musia艂 wys艂a膰 mejla, mo偶e nawet jeszcze przed wyjazdem z Milford, a mo偶e z laptopa czy w jakikolwiek inny spos贸b, w kt贸rym nak艂oni艂 Cynthi臋, by zadzwoni艂a pod numer jego kom贸rki. Kiedy to zrobi艂a, zasugerowa艂, by wyjecha艂a na p贸艂noc, 偶eby si臋 z nim spotka膰 gdzie艣 w p贸艂 drogi. Wyci膮gni臋cie jej z Milford u艂atwia艂o mu zadanie i skraca艂o czas podr贸偶y powrotnej do domu.

Tylko dlaczego w艂a艣nie tutaj? Co mog艂o ich 艂膮czy膰 z t膮 cz臋艣ci膮 stanu poza skr贸ceniem jazdy do celu podr贸偶y?

Pospiesznie wybra艂em numer telefonu kom贸rkowego Cynthii. Musia艂em j膮 powstrzyma膰. Rzeczywi艣cie czeka艂o j膮 spotkanie z bratem, ale nie z Toddem, tylko z bratem przyrodnim, o kt贸rego istnieniu jeszcze nie mia艂a poj臋cia. I um贸wione spotkanie wcale nie mia艂o na celu odtworzenia zerwanych wi臋zi rodzinnych. By艂a to zwyk艂a pu艂apka.

W kt贸r膮 mia艂a wpa艣膰 tak偶e Grace.

Przytkn膮艂em aparat do ucha, czekaj膮c na po艂膮czenie, ale bez efektu. Mia艂em ju偶 po raz drugi wybra膰 numer, gdy u艣wiadomi艂em sobie, na czym polega problem.

W moim telefonie wysiad艂y akumulatory.

- Jasna cholera!

Zacz膮艂em si臋 rozgl膮da膰 za budk膮 telefoniczn膮 i gdy spostrzeg艂em j膮 w g艂臋bi ulicy, gwa艂townie zakr臋ci艂em, a偶 Clayton zawo艂a艂 zdenerwowany:

- Co si臋 sta艂o?

Zlekcewa偶y艂em jego pytanie, si臋gn膮艂em do tylnej kieszeni po portfel i odszuka艂em w nim u偶ywan膮 z rzadka kart臋 telefoniczn膮. Zatrzyma艂em si臋 przy budce, wyskoczy艂em, wsun膮艂em j膮 do szczeliny automatu i post臋puj膮c zgodnie z instrukcj膮 na ekranie, wybra艂em numer kom贸rki mojej 偶ony. By艂a wy艂膮czona. Od razu zg艂osi艂a si臋 poczta g艂osowa.

- Cynthia! - rzuci艂em desperacko. - Nie jed藕 na spotkanie z bratem. To nie jest Todd. To pu艂apka. Zadzwo艅 do mnie...

Nie, zaczekaj, wysiad艂a mi kom贸rka. Zadzwo艅 do Wedmore.

Momencik, podyktuj臋 ci jej numer... - Si臋gn膮艂em do kieszeni po wizyt贸wk臋 艣ledczej, wymaca艂em j膮, wyszarpn膮艂em i odczyta艂em numer. - B臋d臋 z ni膮 w kontakcie. Zaufaj mi. Nie jed藕 na to spotkanie! Zawracaj!

Odwiesi艂em s艂uchawk臋 i w przyp艂ywie frustracji oraz wycie艅czenia opar艂em na chwil臋 czo艂o o zimn膮 obudow臋 automatu.

Je艣li wcze艣niej przyjecha艂a do Winsted, mog艂a nadal by膰 w tej okolicy.

Gdzie znajdowa艂o si臋 najbli偶sze dogodne miejsce do spotkania? My stali艣my pod barem McDonalda, w jego s膮siedztwie

znajdowa艂o si臋 jeszcze kilka dalszych przydro偶nych bar贸w.

Rozleg艂y parking przy autostradzie po prostu rzuca艂 si臋 w oczy.

Trudno go by艂o zlekcewa偶y膰.

Podbieg艂em z powrotem do samochodu i wskoczy艂em do 艣rodka. Clayton nawet nie spr贸bowa艂 kanapki z jajkiem.

- Co si臋 dzieje? - zapyta艂.

Wycofa艂em hond臋 od wyjazdu i ruszy艂em z powrotem przez parking McDonalda, wypatruj膮c wozu Cynthii. Nie dostrzeg艂szy go nigdzie, wyjecha艂em na szos臋 i pojecha艂em pe艂nym gazem w stron臋 nast臋pnego podobnego parkingu.

- Terry, co si臋 dzieje? - zapyta艂 ponownie zdenerwowany Clayton.

- Odebra艂em wiadomo艣膰 od Cynthii. Jeremy zadzwoni艂 do niej i podaj膮c si臋 za Todda, um贸wi艂 si臋 na spotkanie. Gdzie艣 tutaj, w Winsted. Mog艂a tu dojecha膰 nawet godzin臋 temu, dlatego musimy si臋 pospieszy膰.

- Czemu w艂a艣nie tutaj? - zdziwi艂 si臋 Clayton.

Skr臋ci艂em na kolejny parking, wyhamowa艂em i zacz膮艂em si臋 rozgl膮da膰 za wozem Cynthii, tak偶e bez rezultatu.

- Chodzi o bary McDonalda - wyja艣ni艂em. - Ich wielkie reklamy to pierwsza rzecz, jaka rzuca si臋 w oczy po wje藕dzie na autostrad臋 w drodze na p贸艂noc. Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e dla Jeremy鈥檈go by艂oby to najdogodniejsze miejsce do zorganizowania spotkania. W ka偶dym razie najbardziej oczywiste.

Wykr臋ci艂em, podjecha艂em alejk膮 dojazdow膮 pod bar McDonalda i wyskoczy艂em z auta, zostawiaj膮c silnik na wolnych obrotach. Podbieg艂em do okienka i wcisn膮艂em si臋 przed klienta sk艂adaj膮cego zam贸wienie znad kierownicy.

- Hej, kolego, co to za zwyczaje? - zawo艂a艂.

- Czy w ci膮gu ostatniej godziny nie by艂o tu kobiety w toyocie, z ma艂膮 dziewczynk膮 na drugim siedzeniu?

- To jaki艣 偶art? - burkn膮艂 sprzedawca, wyci膮gaj膮c papierow膮 torb臋 do czekaj膮cego klienta. - Wie pan, ile os贸b podje偶d偶a tu w ci膮gu godziny?

- Przepraszam - rzuci艂em do kierowcy odbieraj膮cego zam贸wienie. Tylko fukn膮艂 i odjecha艂 z piskiem opon, tr膮ciwszy mnie bocznym lusterkiem w plecy.

- Wi臋c mo偶e by艂 m臋偶czyzna w 艣rednim wieku ze starsz膮 kobiet膮? - zagadn膮艂em. - W br膮zowym sedanie.

- Prosz臋 si臋 odsun膮膰 od okienka.

- Niepe艂nosprawn膮, poruszaj膮c膮 si臋 w w贸zku inwalidzkim. Tyle 偶e w贸zek mogli wie藕膰 na tylnym siedzeniu, z艂o偶ony.

Uni贸s艂 brwi.

- Ach, tak - mrukn膮艂. - Teraz sobie przypominam. Ale to by艂o do艣膰 dawno temu, mo偶e z godzin臋. Samoch贸d mia艂 przyciemnione szyby, ale zauwa偶y艂em na tylnym siedzeniu z艂o偶ony w贸zek inwalidzki. Zam贸wili dwie kawy, je艣li mnie pami臋膰 nie myli. I podjechali tam. - Wskaza艂 rozci膮gaj膮cy si臋 nieopodal parking.

- To by艂 chevrolet impala?

- A sk膮d mam wiedzie膰, cz艂owieku? Przy takim ruchu?

Podbieg艂em z powrotem do hondy i wskoczy艂em za kierownic臋.

- Wygl膮da na to, 偶e Jeremy i Enid tu byli. Jakby czekali na um贸wione spotkanie.

- Ale teraz ich nie ma - odpar艂 rzeczowo Clayton.

Wykr臋ci艂em sprzed okienka, odjecha艂em par臋 metr贸w, zatrzyma艂em samoch贸d i gruchn膮艂em pi臋艣ci膮 w kierownic臋. Mia艂em wra偶enie, 偶e g艂owa zaraz mi p臋knie od dudni膮cego pulsu.

- Chyba wiesz, gdzie jeste艣my, prawda? - zagadn膮艂 Clayton.

- Co? No pewnie, 偶e wiem.

- I wiesz tak偶e, co mijali艣my nie tak dawno, zaledwie kilka kilometr贸w st膮d, na p贸艂noc. Rozpozna艂em odchodz膮c膮 drog臋, kiedy przeje偶d偶ali艣my.

Mia艂 na my艣li drog臋 do kamienio艂omu Fell鈥檚 Quarry. I musia艂 od razu domy艣li膰 si臋 po mojej minie, 偶e odgad艂em, o co mu chodzi.

- Jeszcze nie rozumiesz? - zapyta艂. - Je艣li nawet spos贸b rozumowania Enid jest ci obcy, to przecie偶 wszystko uk艂ada si臋 w logiczn膮 ca艂o艣膰. Cynthia razem z c贸rk膮 powinna znale藕膰 si臋 w tym samym miejscu, kt贸re wed艂ug Enid by艂o jej przypisane od pocz膮tku. Zreszt膮 teraz mog艂aby si臋 nawet nie k艂opota膰, czy samoch贸d ze zw艂okami zniknie z oczu pod powierzchni膮 jeziorka.

Nie obawia艂aby si臋, 偶e policja go odnajdzie. Wysz艂aby z za艂o偶enia, 偶e, zdaniem ludzi, Cynthia, ogarni臋ta przemo偶nym poczuciem winy, poczu艂a si臋 zdesperowana ostatnimi wydarzeniami, zw艂aszcza zab贸jstwem ciotki, dlatego przyjecha艂a tutaj i skierowa艂a w贸z prosto za kraw臋d藕 urwiska.

- To czyste szale艅stwo - odpar艂em. - Podobna intryga mog艂a si臋 powie艣膰 raz. Za du偶o ludzi ju偶 wie, co si臋 naprawd臋 wydarzy艂o. My dwaj. Vince... To naprawd臋 by艂oby szale艅stwo.

- No w艂a艣nie - przyzna艂 Clayton. - W stylu Enid.

Prawie 偶e staranowa艂em volkswagena garbusa, kiedy wyje偶d偶a艂em z parkingu, zawracaj膮c w kierunku, z kt贸rego przybyli艣my.

Ca艂y czas p臋dzi艂em oko艂o stu pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋 i zwolni艂em dopiero wtedy, gdy wjechali艣my na ciasn膮 serpentyn臋 na p贸艂noc od Otis. Lecz zaraz po mini臋ciu ostatniego zakr臋tu zn贸w nadepn膮艂em na peda艂 gazu. Omal nie wpadli艣my na sarn臋 przebiegaj膮c膮 przez jezdni臋 i nie zderzyli艣my si臋 czo艂owo z wielkim tirem wyje偶d偶aj膮cym z bocznej drogi.

Clayton nawet nie mrugn膮艂 okiem.

Praw膮 r臋k膮 trzyma艂 si臋 kurczowo uchwytu nad drzwiami i ani razu nawet nie poprosi艂, 偶ebym zwolni艂 czy wyhamowa艂 przed zakr臋tem. Doskonale rozumia艂, 偶e czas nas goni.

Nie jestem pewien, ile zaj臋艂o nam odszukanie bocznej drogi odchodz膮cej na wsch贸d za Otis. P贸艂 godziny, mo偶e godzin臋.

Mnie wydawa艂o si臋 to wieczno艣ci膮. Przed oczyma wci膮偶 mia艂em wizerunki Cynthii i Grace. I nie mog艂em si臋 uwolni膰 od wizji, w kt贸rej obie spada艂y w samochodzie z urwiska i znika艂y pod powierzchni膮 jeziorka na dnie kamienio艂omu.

- Zajrzyj do schowka - rzek艂em do Claytona. - Otw贸rz go.

Z wyra藕nym wysi艂kiem wyci膮gn膮艂 przed siebie r臋k臋, otworzy艂 schowek w desce rozdzielczej i si臋gn膮艂 po pistolet, kt贸ry zabra艂em z samochodu Vince鈥檃. Wyci膮gn膮艂 go i pobie偶nie obejrza艂.

- Wstrzymaj si臋, p贸ki nie dotrzemy na miejsce - rzuci艂em.

Sm臋tnie pokiwa艂 g艂ow膮 i zani贸s艂 si臋 przeci膮g艂ym kaszlem, g艂臋bokim, chrapliwym, wstrz膮saj膮cym ca艂ym jego cia艂em a偶 po czubki st贸p.

- Mam nadziej臋, 偶e jeszcze wytrzymam - burkn膮艂.

- Mam nadziej臋, 偶e obaj wytrzymamy - odpar艂em.

- Je艣li ona tam jest - rzek艂 - i je艣li nie jest jeszcze za p贸藕no...

jak s膮dzisz, co mog臋 us艂ysze膰 od Cynthii? - Zamilk艂 na chwil臋. - Powinienem jej powiedzie膰, jak bardzo 偶a艂uj臋...

Obejrza艂em si臋 na niego i w jego oczach odczyta艂em g艂臋boki 偶al, 偶e nie mo偶e zapewni膰 c贸rce niczego poza serdecznymi przeprosinami. Odczyta艂em jednak z wyrazu jego twarzy, 偶e niezale偶nie od tego, w jakiej chwili dotrzemy na miejsce i w jak niekorzystnej sytuacji si臋 znajdziemy, owe przeprosiny pop艂yn膮 ze szczerego serca.

By艂 cz艂owiekiem, kt贸ry bardzo chcia艂 przeprosi膰 najbli偶szych za ca艂e swoje 偶ycie.

- Mo偶e jeszcze b臋dziesz mia艂 ku temu okazj臋 - odpar艂em.

Mimo swojego stanu to on pierwszy wypatrzy艂 poln膮 drog臋 prowadz膮c膮 do kamienio艂omu. By艂a nieoznakowana, w膮ska i zaro艣ni臋ta, ledwie wyr贸偶niaj膮ca si臋 w艣r贸d otaczaj膮cych j膮 nieu偶ytk贸w. Gwa艂townie wdepn膮艂em hamulec, a偶 pasy bezpiecze艅stwa si臋 zablokowa艂y, gdy impet szarpn膮艂 nami do przodu.

- Daj mi pistolet - rzuci艂em, wyci膮gaj膮c do niego r臋k臋, a drug膮 energicznie kr臋c膮c kierownic膮.

Droga skr臋ci艂a ostro pod g贸r臋, a po chwili mi臋dzy drzewami wy艂oni艂a si臋 odkryta przestrze艅, ca艂y obszar za szyb膮 wype艂ni艂 klarowny b艂臋kit bezchmurnego nieba. Po paru sekundach wyjechali艣my na niewielk膮 polank臋, na kt贸rej, po prawej, sta艂 br膮zowy chevrolet impala, a po lewej stara srebrzysta coro艂la Cynthii.

Mi臋dzy samochodami, twarz膮 do nas, sta艂 na 艣rodku drogi Jeremy Sloan. Trzyma艂 co艣 w prawej r臋ce.

Kiedy j膮 uni贸s艂, b艂yskawicznie rozpozna艂em rewolwer.

A gdy przednia szyba hondy roztrzaska艂a si臋 na tysi膮ce kawa艂k贸w, u艣wiadomi艂em sobie, 偶e musi by膰 nabity ostrymi nabojami.

Wdepn膮艂em hamulec, r贸wnocze艣nie przerzucaj膮c d藕wigni臋 bieg贸w na luz, po czym odpi膮艂em pas bezpiecze艅stwa, otworzy艂em drzwi i da艂em nura zza kierownicy. Wiedzia艂em, 偶e zostawiam Claytona na pastw臋 losu, ale w takiej chwili my艣la艂em wy艂膮cznie o Cynthii i Grace. W ci膮gu tych paru sekund, jakie mia艂em na obrzucenie polanki szybkim spojrzeniem, nie zauwa偶y艂em 偶adnej z nich, ale to, 偶e samoch贸d mojej 偶ony wci膮偶 sta艂 ponad kraw臋dzi膮 urwiska, a nie spoczywa艂 na dnie jeziorka, uzna艂em za dobry znak.

Zwali艂em si臋 na ziemi臋, przetoczy艂em w trawie przez rami臋, po czym na o艣lep wypali艂em w niebo. Chcia艂em da膰 Jeremy鈥檈mu znak, 偶e i ja jestem uzbrojony, nawet je艣li nie mam 偶adnej wprawy w strzelaniu. D藕wign膮艂em si臋 b艂yskawicznie na kolana i obr贸ci艂em twarz膮 w t臋 stron臋, gdzie sta艂 Jeremy, ale jego ju偶 nie by艂o na 艣rodku drogi. Rozejrza艂em si臋 gor膮czkowo i zauwa偶y艂em, 偶e wygl膮da ostro偶nie zza przedniego b艂otnika br膮zowego chevroleta impali.

- Jeremy! - zawo艂a艂em.

- Terry! - Rozpozna艂em g艂os Cynthii. Brzmia艂o w nim przera偶enie. Dolatywa艂 z samochodu.

- Tato! - zawo艂a艂a Grace.

- Jestem tu! - odkrzykn膮艂em.

Z wn臋trza impali dolecia艂 jeszcze inny g艂os:

- Zabij go, Jeremy! Strzelaj! - Dostrzeg艂em Enid siedz膮c膮 z przodu, na prawym fotelu.

- Jeremy! - zawo艂a艂em ponownie. - Wys艂uchaj mnie. Czy twoja matka powiedzia艂a ci o wszystkim, co si臋 wydarzy艂o w waszym domu? Wyja艣ni艂a, dlaczego musicie tak nagle ruszy膰 w drog臋?

- Nie s艂uchaj go! - wrzasn臋艂a Enid. - Strzelaj!

- O co ci chodzi?! - wykrzykn膮艂 Jeremy.

- W waszym domu postrzeli艂a cz艂owieka, niejakiego Vince鈥檃 Fleminga. Teraz jest ju偶 w szpitalu i na pewno sk艂ada policji szczeg贸艂owe wyja艣nienia. Wczoraj wieczorem przyjechali艣my razem do Youngstown. Domy艣li艂em si臋 prawdy i zawiadomi艂em policj臋. Nie jestem pewien, jak zamierzali艣cie to rozegra膰.

Chodzi艂o wam chyba o to, 偶eby zrobi膰 z Cynthii wariatk臋, mo偶e nawet zasugerowa膰, 偶e mia艂a co艣 wsp贸lnego ze 艣mierci膮 swojej matki i brata, po czym sama przyjecha艂a tutaj, 偶eby pope艂ni膰 samob贸jstwo. Tak to mia艂o z grubsza wygl膮da膰?

Nie uzyska艂em odpowiedzi, tote偶 po pewnym czasie doda艂em:

- Ale wysz艂o szyd艂o z worka, Jeremy. Nie da si臋 ju偶 utrzyma膰 waszych knowa艅 w tajemnicy.

- On nie ma najmniejszego poj臋cia, o co w tym wszystkim chodzi - odezwa艂a si臋 Enid. - Powiedzia艂am, 偶eby艣 strzela艂. Zawsze mia艂e艣 s艂ucha膰 matki...

- Mamo... - odezwa艂 si臋 niepewnie Jeremy - ...sam nie wiem... jeszcze nigdy nikogo nie zabi艂em...

- Zamknij si臋! Teraz masz przede wszystkim zabi膰 te dwie! - Dostrzeg艂em nad zag艂贸wkiem auta, jak Enid ruchem g艂owy wskazuje samoch贸d Cynthii.

- Tak, wiem, ale m贸wi艂a艣, 偶e b臋d臋 musia艂 tylko zepchn膮膰 auto za kraw臋d藕 stoku, a to zupe艂nie co innego.

Clayton otworzy艂 prawe drzwi swojej hondy i zacz膮艂 si臋 powoli gramoli膰 z siedzenia. Zajrza艂em pod podwozie i dostrzeg艂em mi臋dzy ko艂ami jego buty naci膮gni臋te na bose stopy. Stan膮艂 na chwiejnych nogach. Okruchy szk艂a z roztrzaskanej przedniej szyby auta spad艂y mu z kolan na ziemi臋.

- Wracaj do samochodu, tato - zawo艂a艂 Jeremy.

- Co? - zaskrzecza艂a Enid. -1 on tu jest? - Wykr臋ci艂a g艂ow臋, 偶eby popatrze膰 na odbicie m臋偶a w bocznym lusterku. - Na mi艂o艣膰 bosk膮! - j臋kn臋艂a. - Ty stary g艂upi capie! Kto ci臋 wypu艣ci艂 ze szpitala?!

Clayton, pow艂贸cz膮c nogami, ruszy艂 w stron臋 impali. Stan膮艂 przed tylnym zderzakiem i opar艂 si臋 obiema r臋kami o klap臋 baga偶nika, 偶eby z艂apa膰 oddech. By艂 na kraw臋dzi wyczerpania.

- Nie r贸b tego, Enid - wychrypia艂.

Nagle zn贸w odezwa艂a si臋 Cynthia:

- Tata?

- Witaj, skarbie - odpar艂, pr贸buj膮c si臋 u艣miechn膮膰. - Nawet nie umiem ci teraz powiedzie膰, jak bardzo mi przykro z powodu tego wszystkiego.

- Tata? - powt贸rzy艂a z niedowierzaniem moja 偶ona. Nie mog艂em jej dostrzec, ale bez trudu potrafi艂em sobie wyobrazi膰, jak bardzo by艂a oszo艂omiona. By艂o jasne, 偶e Jeremy i Enid, kt贸rym jakim艣 sposobem uda艂o si臋 j膮 zwabi膰 nad kraw臋d藕 urwiska, nie zadali sobie najmniejszego trudu, 偶eby j膮 wprowadzi膰 w sytuacj臋.

- Synu - odezwa艂 si臋 Clayton do Jeremy鈥檈go. - Musisz po艂o偶y膰 kres temu szale艅stwu. Twoja matka pope艂ni艂a wielki b艂膮d, wci膮gaj膮c ci臋 w to i zmuszaj膮c do robienia obrzydliwych rzeczy.

Tylko sp贸jrz na ni膮 - ruchem r臋ki wskaza艂 samoch贸d, w kt贸rym znajdowa艂a si臋 Cynthia. - To twoja siostra. Rozumiesz?

Twoja siostra! A ta ma艂a dziewczynka jest twoj膮 siostrzenic膮.

Je艣li pos艂uchasz swojej matki i zrobisz to, czego 偶膮da, staniesz si臋 takim samym nikczemnikiem jak ja.

- Tato... - wycedzi艂 Jeremy, wci膮偶 przykucni臋ty za mask膮 chevroleta. - Dlaczego zapisa艂e艣 jej ca艂y sw贸j maj膮tek? Przecie偶 nawet jej nie znasz. Jak mog艂e艣 by膰 tak bezwzgl臋dny wobec mamy i mnie?

Clayton westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Nie wszystko na tym 艣wiecie kr臋ci si臋 wok贸艂 was dwojga -

odpar艂.

- Zamknij si臋! - warkn臋艂a Enid.

- Jeremy! - zawo艂a艂em. - Rzu膰 bro艅 i poddaj si臋. - Obur膮cz trzyma艂em przed sob膮 pistolet Vmce鈥檃, le偶膮c w trawie. Nie zna艂em si臋 na broni palnej, wiedzia艂em jednak, 偶e w tej sytuacji musz臋 zaciska膰 palce na kolbie ze wszystkich si艂.

Uni贸s艂 si臋 b艂yskawicznie i wypali艂 znad maski chevroleta.

Kula wzbi艂a w powietrze ob艂ok piasku na prawo ode mnie, tote偶 instynktownie przekr臋ci艂em si臋 przez lewy bok.

Cynthia g艂o艣no krzykn臋艂a.

Us艂ysza艂em odg艂os szybkich krok贸w na 偶wirze. Jeremy rzuci艂 si臋 biegiem w moim kierunku. Znieruchomia艂em, b艂yskawicznie wymierzy艂em w zbli偶aj膮c膮 si臋 sylwetk臋 i poci膮gn膮艂em za spust.

Kula przesz艂a jednak bokiem i zanim zd膮偶y艂em wycelowa膰 po raz drugi, Jeremy kopniakiem wytr膮ci艂 mi bro艅 z r臋ki i obcasem prawego buta przygwo藕dzi艂 moj膮 praw膮 d艂o艅 do ziemi.

Odprowadzi艂em spojrzeniem pistolet, kt贸ry wyl膮dowa艂 par臋 metr贸w dalej w trawie.

Drugi jego kopniak wyl膮dowa艂 na moim boku, na wysoko艣ci ostatnich 偶eber. Przeszy艂 mnie b贸l przypominaj膮cy pora偶enie pr膮dem. Ledwie zd膮偶y艂em go odczu膰, gdy wymierzy艂 mi nast臋pnego kopniaka, i to z tak膮 si艂膮, 偶e przekr臋ci艂o mnie na wznak, a w policzek wbi艂a mi si臋 rzadka trawa porastaj膮ca 偶wirowisko.

Ale to mu jeszcze nie wystarczy艂o. Wzi膮艂 zamach do kolejnego kopni臋cia.

Zatka艂o mi dech w piersi. Jeremy stan膮艂 nade mn膮 i z zadowoleniem popatrzy艂 z g贸ry, jak spazmatycznie pr贸buj臋 z艂apa膰 powietrze.

- Zastrzel go! - powt贸rzy艂a Enid. - Je艣li brak ci odwagi, oddaj mi m贸j rewolwer, a zrobi臋 to sama.

Sta艂 jak wmurowany, 艣ciskaj膮c bro艅 skierowan膮 luf膮 ku ziemi. M贸g艂 mi wpakowa膰 kulk臋 w 艂eb r贸wnie 艂atwo, jakby wrzuca艂 monet臋 do szczeliny parkometru, ale najwyra藕niej nie zamierza艂 tego robi膰.

Uda艂o mi si臋 wreszcie nabra膰 powietrza do p艂uc i wr贸ci艂 mi normalny rytm oddechu, lecz bola艂a mnie ca艂a klatka piersiowa. Musia艂 mi z艂ama膰 kilka 偶eber, nie mia艂em co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

Clayton, wci膮偶 oparty ci臋偶ko na klapie baga偶nika, popatrzy艂 na mnie wzrokiem pe艂nym smutku. Odnios艂em wra偶enie, 偶e docieraj膮 do mnie jego my艣li. Pr贸bowali艣my, przekaza艂. Zrobili艣my wszystko, co w naszej mocy. Chcieli艣my dobrze.

Ale droga do piek艂a jest wybrukowana dobrymi intencjami.

Przekr臋ci艂em si臋 na brzuch i powoli d藕wign膮艂em na kolana.

Jeremy odszuka艂 w trawie m贸j pistolet, podni贸s艂 go i wetkn膮艂 sobie za pasek spodni.

- Wstawaj - rzuci艂 ostro.

- Czemu mnie nie s艂uchasz?! - zaskrzecza艂a Enid. - Zastrzel go!

- Mamo - odpar艂 spokojnie. - Lepiej wsadzi膰 go do samochodu, razem z reszt膮 rodziny.

Zamy艣li艂a si臋 na kr贸tko.

- Nie - orzek艂a. - To bez sensu. Tamte musz膮 wyl膮dowa膰 w jeziorze bez niego. Tak b臋dzie lepiej. Jego zabijemy gdzie indziej.

Clayton, wolno przek艂adaj膮c r臋ce jedna nad drug膮, zacz膮艂 si臋 powoli przesuwa膰 ku przodowi impali. Wygl膮da艂 na skrajnie wycie艅czonego.

- Ja... chyba... zaraz zemdlej臋... - wycedzi艂.

- Ty g艂upi 艂ajdaku! - wrzasn臋艂a na niego Enid. - Powiniene艣 by艂 zosta膰 w szpitalu i tam wyci膮gn膮膰 kopyta. - Tak silnie wykr臋ca艂a g艂ow臋, 偶eby dojrze膰, co robi m膮偶, 偶e a偶 nasz艂y mnie obawy, i偶 sama skr臋ci sobie kark. Ponad zag艂贸wek jej fotela wystawa艂y uchwyty z艂o偶onego w贸zka inwalidzkiego stoj膮cego na tylnym siedzeniu. Teren by艂 tutaj zbyt nier贸wny i wyboisty, 偶eby zaryzykowa膰 poruszanie si臋 po nim w w贸zku.

Jeremy przez chwil臋 usi艂owa艂 podj膮膰 decyzj臋, czy powinien dalej trzyma膰 mnie na muszce, czy te偶 podbiec z pomoc膮 s艂abn膮cemu ojcu. Uzna艂 w ko艅cu, 偶e zdo艂a po艂膮czy膰 oba te zadania.

- Nie ruszaj si臋 - ostrzeg艂, mierz膮c do mnie z rewolweru i cofaj膮c si臋 w kierunku samochodu. Si臋gn膮艂 do klamki, 偶eby otworzy膰 tylne drzwi, ale spostrzeg艂, 偶e przy w贸zku inwalidzkim jest za ma艂o miejsca, tote偶 przesun膮艂 si臋 i otworzy艂 drzwi od strony kierownicy.

- Siadaj - powiedzia艂, zerkaj膮c to na ojca, to na mnie.

Clayton zrobi艂 jeszcze par臋 krok贸w, ci膮gn膮c nogami po ziemi, i ostro偶nie zaj膮艂 miejsce na fotelu auta.

- Musz臋 si臋 napi膰 - rzek艂.

- Przesta艅 wreszcie narzeka膰, na mi艂o艣膰 bosk膮 - warkn臋艂a Enid. - Wiecznie co艣 ci nie pasuje.

Zdo艂a艂em w ko艅cu stan膮膰 na nogi, tote偶 zacz膮艂em si臋 wolno przesuwa膰 w kierunku samochodu Cynthii. Siedzia艂a za kierownic膮, a Grace obok niej. Nie widzia艂em dok艂adnie, ale s膮dz膮c po ich dziwnie sztywnych sylwetkach, musia艂y by膰 przywi膮zane do foteli.

- Kochanie - odezwa艂em si臋.

Oczy mia艂a zaczerwienione, na policzkach 艣lady 艂ez. Grace nadal szlocha艂a, 艂zy sp艂ywa艂y jej po twarzy.

- Powiedzia艂, 偶e jest Toddem - wyja艣ni艂a moja 偶ona. - Ale to nie Todd.

- Tak, wiem - odpar艂em. - Za to przywioz艂em ci prawdziwego ojca.

Cynthia spojrza艂a w prawo, na starca siedz膮cego za kierownic膮 chevroleta, lecz szybko przenios艂a wzrok z powrotem na mnie.

- Nie - powiedzia艂a stanowczo. - Mo偶e wygl膮da jak on, ale to nie jest m贸j ojciec. M贸j ojciec by tak nie post膮pi艂.

Clayton, kt贸ry dobrze s艂ysza艂 t臋 rozmow臋, spu艣ci艂 g艂ow臋 nisko na piersi. Nie patrz膮c na Cynthi臋, rzek艂:

- Masz pe艂ne prawo tak s膮dzi膰. Na twoim miejscu pewnie zareagowa艂bym tak samo. Mog臋 tylko powt贸rzy膰, jak bardzo jest mi przykro, ale nie jestem na tyle stary i zdumia艂y, by si臋 艂udzi膰, 偶e mi wybaczysz. Nie jestem nawet pewien, czy w og贸le powinna艣 o tym cho膰by pomy艣le膰.

- Odejd藕 od samochodu - rzuci艂 gro藕nie Jeremy, obchodz膮c mask臋 corolli i mierz膮c do mnie z rewolweru. - Sta艅 tam, z ty艂u.

- Jak mog艂e艣 to zrobi膰?! - sykn臋艂a Enid do m臋偶a. - Jak 艣mia艂e艣 zapisa膰 ca艂y maj膮tek tej zdzirze?

- Kaza艂em adwokatowi zachowa膰 w tajemnicy testament, dop贸ki nie umr臋 - odrzek艂 Clayton, sil膮c si臋 na u艣miech. - Chyba b臋d臋 musia艂 si臋 rozejrze膰 za innym adwokatem.

- Pomog艂a mi jego sekretarka - wyja艣ni艂a Enid. - Kiedy on wyjecha艂 z miasta, wpad艂am do kancelarii i powiedzia艂am, 偶e prosi艂e艣 o przyniesienie testamentu do szpitala, bo chcia艂by艣 go jeszcze raz przejrze膰. Dlatego da艂a mi kopi臋. Ty niewdzi臋czny sukinsynu. Po艣wi臋ci艂am dla ciebie ca艂e 偶ycie, a ty w ten spos贸b mi si臋 odwdzi臋czasz?

- Wi臋c jak, mamo, ko艅czymy to? - zapyta艂 Jeremy, kt贸ry sta艂 przy drzwiach toyoty od strony Cynthii.

Przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e b臋dzie chcia艂 wsun膮膰 g艂ow臋 do 艣rodka przez otwarte okno, uruchomi膰 silnik, prze艂膮czy膰 skrzyni臋 bieg贸w z luzu na jazd臋 do przodu, a potem odskoczy膰 i odprowadzi膰 wzrokiem w贸z znikaj膮cy za kraw臋dzi膮 zbocza kamienio艂omu.

- Hej, mamo - powt贸rzy艂 jak gdyby w zamy艣leniu. - Czy nie powinienem ich rozwi膮za膰? B臋dzie wygl膮da艂o podejrzanie, 偶e siedzia艂y w samochodzie przywi膮zane do foteli. A przecie偶 to mia艂o wygl膮da膰... no, wiesz... jakby ona sama postanowi艂a ze sob膮 sko艅czy膰.

- Co ty tam mamroczesz pod nosem? - wrzasn臋艂a Enid.

- Nie powinienem ich najpierw og艂uszy膰? - zapyta艂 g艂o艣niej.

Nie potrafi艂em my艣le膰 o niczym innym, tylko o tym, 偶eby si臋 rzuci膰 na niego. M贸g艂bym spr贸bowa膰 wytr膮ci膰 mu bro艅 czy nawet skierowa膰 rewolwer w jego stron臋. Mia艂em 艣wiadomo艣膰, 偶e mog臋 oberwa膰 kulk臋, mo偶e nawet zgin膮膰 na miejscu, lecz nie mia艂o to wi臋kszego znaczenia, gdyby uda艂o mi si臋 ocali膰 偶ycie 偶ony i c贸rki. A gdybym zdo艂a艂 wyeliminowa膰 Jeremy鈥檈go, Enid nie by艂aby w stanie ju偶 nic zrobi膰, bo przecie偶 nie mog艂a o w艂asnych si艂ach wysi膮艣膰 z auta. Zatem Cynthia i Grace by艂yby bezpieczne i mog艂yby si臋 uwolni膰 z wi臋z贸w.

- Wiesz co? - sykn臋艂a Enid do Claytona, ignoruj膮c pytanie syna. - Nigdy nie umia艂e艣 doceni膰 tego, co dla ciebie robi艂am.

By艂e艣 niewdzi臋cznym 艂ajdakiem od chwili, kiedy si臋 poznali艣my. 呕a艂osnym, bezu偶ytecznym, zupe艂nie do niczego. A w dodatku niewiernym. - Z politowaniem pokr臋ci艂a g艂ow膮. - To najgorszy ze wszystkich twoich grzech贸w.

- Mamo? - powiedzia艂 Jeremy, trzymaj膮c lew膮 r臋k臋 na klamce drzwi auta Cynthii; wci膮偶 mierzy艂 do mnie z rewolweru.

Mo偶e spr贸buj臋, gdy pochyli si臋 do 艣rodka, powtarza艂em w my艣lach. B臋dzie musia艂 odwr贸ci膰 si臋 do mnie plecami, przynajmniej na par臋 sekund. Lecz je艣li nie zd膮偶臋 go powstrzyma膰 i zdo艂a og艂uszy膰 Cynthi臋 oraz Grace, uruchomi膰 silnik i prze艂膮czy膰 skrzyni臋 bieg贸w, nim go dopadn臋? Nawet gdybym zd膮偶y艂 jeszcze na niego skoczy膰, i tak nie powstrzyma艂bym ju偶 auta przed upadkiem na dno kamienio艂omu.

Musia艂em zadzia艂a膰 wcze艣niej. Mo偶e nawet ju偶 teraz...

Niespodziewanie rozleg艂 si臋 warkot uruchamianego silnika.

Ale chevroleta impah.

- Co ty wyrabiasz, do cholery?! - wrzasn臋艂a Enid na Claytona siedz膮cego za kierownic膮. - Natychmiast go wy艂膮cz!

On jednak nie zwraca艂 na ni膮 uwagi. Obejrza艂 si臋 i popatrzy艂 w lewo, a na jego wargach wykwit艂 lekki u艣miech. Sprawia艂 wra偶enie pogodzonego z losem. Impala znajdowa艂a si臋 dok艂adnie na wysoko艣ci toyoty stoj膮cej z opuszczonymi do ko艅ca szybami, tote偶 skin膮艂 g艂ow膮 swojej c贸rce i rzek艂:

- Nigdy, ani przez chwil臋 nie przesta艂em ci臋 kocha膰. Nie przesta艂em te偶 my艣le膰 o tobie, tak samo jak o twojej matce i Toddzie.

- Clayton! - wrzasn臋艂a Enid.

Przeni贸s艂 wzrok na ma艂膮, kt贸rej tylko g贸rn膮 cz臋艣膰 twarzy by艂o wida膰 ponad drzwiami auta.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie mia艂em okazji bli偶ej ci臋 pozna膰, Grace, ale jestem przekonany, 偶e maj膮c tak膮 matk臋 jak Cynthia, musisz by膰 naprawd臋 niezwyk艂ym dzieckiem.

Po chwili obejrza艂 si臋 z oci膮ganiem na 偶on臋.

- Zegnaj, ty 偶a艂osna stara pindo - mrukn膮艂, po czym wrzuci艂 bieg i doda艂 gazu.

Silnik chevroleta rykn膮艂 g艂o艣niej. W贸z zako艂ysa艂 si臋 i ruszy艂 ku kraw臋dzi urwiska.

- Mamo! - wrzasn膮艂 Jeremy i pu艣ci艂 si臋 biegiem przed mask臋 samochodu, jakby mia艂 nadziej臋 go zatrzyma膰 go艂ymi r臋kami. By膰 mo偶e podejrzewa艂, 偶e auto zaraz si臋 zatrzyma, bo Clayton tylko przez pomy艂k臋 wrzuci艂 bieg do przodu i zaraz naprawi sw贸j b艂膮d.

Ale tak si臋 nie sta艂o. Jego ojciec widocznie postanowi艂 sprawdzi膰, czy zdo艂a rozp臋dzi膰 samoch贸d do setki na odcinku dziesi臋ciu metr贸w, jakie dzieli艂y go od kraw臋dzi kamienio艂omu.

Impet zderzenia cisn膮艂 Jeremym na mask臋. Tam te偶 si臋 znajdowa艂 w chwili, gdy samoch贸d, z Claytonem za kierownic膮 i siedz膮c膮 obok Enid wrzeszcz膮c膮 wniebog艂osy, przechyli艂 si臋 i znikn膮艂 za kraw臋dzi膮 stromego zbocza wyrobiska.

Min臋艂y dobre dwie sekundy, nim dolecia艂 nas g艂o艣ny plusk.

Musia艂em cofn膮膰 hond臋 Claytona, 偶eby zrobi膰 miejsce, by zawr贸ci膰 toyot膮 Cynthii. Zaj臋艂a miejsce z ty艂u, chc膮c tuli膰 do siebie Grace w czasie d艂ugiej drogi powrotnej na po艂udnie do Milford.

Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e powinni艣my wezwa膰 miejscow膮 policj臋 i zaczeka膰 na kraw臋dzi zbocza na jej przyjazd, uznali艣my jednak, 偶e teraz najwa偶niejsz膮 spraw膮 jest jak najszybszy powr贸t z ma艂膮 do domu, gdzie mog艂aby znowu poczu膰 si臋 bezpieczna.

Clayton, Enid i Jeremy nie mogli ju偶 uda膰 si臋 donik膮d. Ich zw艂oki b臋d膮 nadal spoczywa膰 na dnie jeziorka, gdy zawiadomimy o wypadku Ron臋 Wedmore.

Cynthia upar艂a si臋, 偶ebym pojecha艂 do szpitala, nie mia艂em zreszt膮 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e pomoc lekarska jest mi potrzebna. Po obu bokach czu艂em dotkliwy b贸l w klatce piersiowej, ale zdecydowanie t艂umi艂o go przemo偶ne poczucie ulgi.

Obieca艂em wi臋c, 偶e jak tylko odstawi臋 je bezpiecznie do domu, pojad臋 do szpitala w Milford.

Niewiele rozmawiali艣my w drodze powrotnej. Zdaje si臋, 偶e oboje z Cynthi膮 uznali艣my, 偶e nie nale偶y przy Grace roztrz膮sa膰 tego, co si臋 sta艂o - oczywi艣cie nie dzisiaj, tylko dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu. Przesz艂a wystarczaj膮co du偶o. Musia艂a przede wszystkim znale藕膰 si臋 w dobrze sobie znanym otoczeniu.

Uda艂o mi si臋 jednak pozna膰 w zarysach to, co je spotka艂o.

Cynthia z Grace pojecha艂y do Winsted i tam spotka艂y si臋 z Jeremym na parkingu przed barem McDonalda. Oznajmi艂, 偶e ma dla nich niespodziank臋. Przywi贸z艂 ze sob膮 matk臋. Rzecz jasna, da艂 im do zrozumienia, 偶e chodzi o Patrici臋 Bigge.

Oszo艂omiona Cynthia bez obaw wsiad艂a razem z c贸rk膮 do chevroleta, a wtedy Enid podetkn臋艂a jej rewolwer pod nos i kaza艂a jecha膰 impal膮 do kamienio艂omu, bo w przeciwnym razie zastrzeli Grace. Jeremy wyruszy艂 za nimi samochodem Cynthii.

Kiedy dotarli na miejsce, obie musia艂y si臋 przesi膮艣膰 do toyoty i zosta艂y przywi膮zane do foteli na czas oczekiwania kr贸tkiej podr贸偶y poza kraw臋d藕 urwiska.

I wtedy niespodziewanie pojawi艂em si臋 razem z Claytonem.

R贸wnie skr贸towo opowiedzia艂em Cynthii o wszystkim, czego si臋 dowiedzia艂em. O mojej wyprawie do Youngstown, odnalezieniu ojca w szpitalu i jego relacji o wydarzeniach tamtej nocy, kiedy znikn臋艂a ca艂a jej rodzina.

Doda艂em te偶, 偶e Vince Fleming zosta艂 postrzelony.

Zanotowa艂em w my艣lach, 偶eby zaraz po powrocie do domu zadzwoni膰 i sprawdzi膰, jak si臋 czuje. Nie wyobra偶a艂em sobie, 偶e spotkam w szkole Jane Scavullo i b臋d臋 musia艂 jej powiedzie膰, 偶e jedyny porz膮dny m臋偶czyzna, jakiego dot膮d spotka艂a, zgin膮艂 przeze mnie.

A co si臋 tyczy policji, mog艂em tylko zaufa膰 Bogu, 偶e Wedmore uwierzy we wszystko, co b臋d臋 mia艂 jej do powiedzenia.

Nie by艂em jednak pewien, czy sam bym da艂 temu wiar臋, gdybym osobi艣cie tego nie prze偶y艂.

Jednak偶e nie wszystko jeszcze by艂o jasne. Nie mog艂em usun膮膰 sprzed swoich oczu obrazu Jeremy鈥檈go, jak sta艂 nade mn膮 i mierzy艂 z rewolweru, lecz nie poci膮gn膮艂 za spust. Z pewno艣ci膮 nie zawaha艂 si臋, gdy spotka艂 si臋 z Tess Berman. Albo gdy rozprawia艂 si臋 z Dentonem Abagnallem.

Oboje zostali przecie偶 zamordowani z zimn膮 krwi膮.

Wyt臋偶y艂em pami臋膰, 偶eby przypomnie膰 sobie, co powiedzia艂 wtedy swojej matce. Kiedy tak sta艂 nade mn膮 i mierzy艂 z rewolweru.

Powiedzia艂: 鈥濲eszcze nigdy nikogo nie zabi艂em鈥.

Tak. U偶y艂 dok艂adnie tego sformu艂owania.

* * *

Kiedy wjechali艣my do Winsted, zapyta艂em Grace, czy nie chce czego艣 zje艣膰, ale tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮 w odpowiedzi. Pragn臋艂a jak najszybciej wr贸ci膰 do domu. Wymienili艣my z Cynthi膮 zatroskane spojrzenia. Przysz艂o mi na my艣l, 偶e trzeba b臋dzie zorganizowa膰 spotkanie ma艂ej z psychologiem. Mia艂a za sob膮 nadzwyczaj traumatyczne prze偶ycia. Mo偶liwe, 偶e dozna艂a do艣膰 powa偶nego szoku.

Wkr贸tce jednak zasn臋艂a, a uwa偶ne obserwacje nie wskazywa艂y na to, 偶eby dr臋czy艂y j膮 senne koszmary.

Po kilku godzinach dotarli艣my do domu. Gdy tylko skr臋cili艣my w nasz膮 ulic臋, dostrzeg艂em w贸z Rony Wedmore stoj膮cy przy kraw臋偶niku przed naszym podjazdem, a j膮 sam膮 siedz膮c膮 za kierownic膮. Na widok naszego auta pospiesznie wysiad艂a i z r臋koma skrzy偶owanymi na piersiach obrzuci艂a uwa偶nym spojrzeniem wn臋trze naszego samochodu, kiedy skr臋ca艂em na podjazd. Podesz艂a bli偶ej i stan臋艂a na wprost drzwi, gdy wysiada艂em, gotowa, jak s膮dzi艂em, na zasypanie nas pytaniami.

Ale w jej spojrzeniu pojawi艂a si臋 troska na widok grymasu b贸lu, kt贸ry musia艂 zago艣ci膰 na mojej twarzy, gdy powoli gramoli艂em si臋 z fotela kierowcy. B贸l by艂 wr臋cz nie do zniesienia.

- Co si臋 panu sta艂o? - zapyta艂a. - Wygl膮da pan okropnie.

- I mniej wi臋cej tak samo si臋 czuj臋 - odpowiedzia艂em, przyciskaj膮c praw膮 r臋k臋 do st艂uczonego boku. - Jeremy Sloan wymierzy艂 mi kilka solidnych kopniak贸w.

- Gdzie on jest?

Omal si臋 nie u艣miechn膮艂em, otwieraj膮c tylne drzwi auta. Mimo dotkliwego b贸lu po艂amanych 偶eber, schyli艂em si臋, wzi膮艂em na r臋ce 艣pi膮c膮 Grace i ruszy艂em z ni膮 w stron臋 domu.

- Daj mi j膮 - rzek艂a Cynthia.

- Poradz臋 sobie.

Cynthia podbieg艂a wi臋c do drzwi, 偶eby je otworzy膰. Rona Wedmore wesz艂a za nami do 艣rodka.

- Nie zanios臋 jej na g贸r臋 - odezwa艂em si臋 do 偶ony, krzywi膮c si臋 z b贸lu.

- Po艂贸偶 j膮 na kanapie.

Uda艂o mi si臋 delikatnie z艂o偶y膰 艣pi膮c膮 c贸rk臋 na kanapie, chocia偶 mia艂em wra偶enie, 偶e lada moment j膮 upuszcz臋. Nie obudzi艂a si臋, mimo ca艂ego zamieszania i naszej rozmowy. Cynthia wsun臋艂a jej poduszk臋 pod g艂ow臋 i czule przykry艂a cienkim we艂nianym kocem.

Wedmore wci膮偶 sta艂a w przej艣ciu, obserwuj膮c nasze poczynania. Jak tylko Cynthia opatuli艂a c贸rk臋 kocem, przeszli艣my we tr贸jk臋 do kuchni.

- Mam wra偶enie, 偶e powinien si臋 pan zg艂osi膰 do lekarza - zacz臋艂a detektyw.

Przytakn膮艂em ruchem g艂owy.

- Gdzie jest Sloan? - zapyta艂a. - Je艣li to on was napad艂, ka偶臋 wyda膰 nakaz jego aresztowania.

Opar艂em si臋 ci臋偶ko o blat kuchenny.

- Pr臋dzej b臋dzie pani musia艂a wezwa膰 ponownie ekip臋 p艂etwonurk贸w - odpar艂em.

Opowiedzia艂em jej z grubsza o wszystkim. O tym, jak Vince znalaz艂 zagadkow膮 notatk臋 w starych wycinkach prasowych, jak doprowadzi艂o nas to do rodziny Sloan贸w mieszkaj膮cych w Youngstown, jak odszuka艂em Claytona Sloana w szpitalu i jak Jeremy z Enid chcieli zabi膰 Cynthi臋 oraz Grace. Opisa艂em wreszcie, jak samoch贸d, z Claytonem za kierownic膮 i siedz膮c膮 obok Enid oraz Jeremym na masce zwali艂 si臋 w d贸艂 z kraw臋dzi wyrobiska kamienio艂omu.

Zatai艂em przed ni膮 tylko jedn膮 drobn膮 cz臋艣膰 tej historii, kt贸ra wci膮偶 nie dawa艂a mi spokoju, gdy偶 nie by艂em pewien, jak nale偶y j膮 interpretowa膰. Mia艂em ju偶 jednak pewne podejrzenia.

- No c贸偶 - mrukn臋艂a Rona Wedmore. - To do艣膰 niezwyk艂a opowie艣膰.

- Owszem - przyzna艂em. - Gdybym musia艂 co艣 napr臋dce wymy艣li膰, mo偶e mi pani wierzy膰, 偶e si臋gn膮艂bym po bardziej wiarygodn膮 bajeczk臋.

- Chcia艂abym porozmawia膰 z Grace - rzek艂a 艣ledcza.

- Na pewno nie teraz - wtr膮ci艂a stanowczo Cynthia. - Do艣膰 ju偶 przesz艂a, jak na jeden dzie艅. Jest wyczerpana.

Policjantka smutno pokiwa艂a g艂ow膮.

- Przeprowadz臋 par臋 rozm贸w telefonicznych, skontaktuj臋 si臋 z ekip膮 p艂etwonurk贸w i odezw臋 si臋 jeszcze dzi艣 po po艂udniu - oznajmi艂a, po czym zwr贸ci艂a si臋 do mnie: - A pan niech jedzie do szpitala. Mog臋 pana podrzuci膰, je艣li pan chce.

- Dam sobie rad臋 - odpar艂em. - Pojad臋 tam za jaki艣 czas, taks贸wk膮, je艣li zajdzie taka potrzeba.

Kiedy Wedmore wysz艂a, Cynthia o艣wiadczy艂a, 偶e idzie na g贸r臋, 偶eby chocia偶 spr贸bowa膰 nada膰 sobie odpowiedni wygl膮d.

Nie min臋艂o p贸艂 minuty od znikni臋cia samochodu detektyw za zakr臋tem, gdy na nasz podjazd skr臋ci艂 inny w贸z. Wyszed艂em na ganek w sam膮 por臋, 偶eby przywita膰 Rolly鈥檈go, ubranego w d艂ug膮 sportow膮 marynark臋 narzucon膮 na b艂臋kitn膮 letni膮 koszul臋 i dobrane do niej kolorem spodnie.

- Terry! - zawo艂a艂.

Przy艂o偶y艂em palec do warg.

- Grace dopiero zasn臋艂a - wyja艣ni艂em, gestem d艂oni zapraszaj膮c go do kuchni.

- A wi臋c sam je odnalaz艂e艣? Cynthi臋 tak偶e?

Przytakn膮艂em ruchem g艂owy, si臋gaj膮c do apteczki w poszukiwaniu przeciwb贸lowego advilu. Odnalaz艂em fiolk臋, wytrz膮sn膮艂em z niej kilka tabletek na d艂o艅 i nala艂em do szklanki wody z kranu.

- Wygl膮dasz na zbola艂ego - powiedzia艂 Rolly. - Znam ludzi gotowych na wszystko w celu uzyskania d艂ugoterminowego zwolnienia lekarskiego.

Za艣mia艂bym si臋 w g艂os, gdyby a偶 tak bardzo mnie nie bola艂o.

Wrzuci艂em do ust trzy tabletki i popi艂em je spor膮 porcj膮 wody.

- A zatem... - rzek艂 Rolly i zaj膮kn膮艂 si臋.

- Tak?

- Odnalaz艂e艣 ojca swojej 偶ony. Claytona.

Skin膮艂em g艂ow膮.

- To niesamowite - przyzna艂. - Zew og贸le go odnalaz艂e艣...

Ze wpad艂e艣 na trop Claytona, kt贸ry jeszcze 偶y艂, po tylu latach...

- To by艂 dopiero pocz膮tek - odpar艂em, nie zamierzaj膮c mu jeszcze wyja艣nia膰, 偶e mimo up艂ywu lat wci膮偶 偶ywy Clayton na moich oczach rozsta艂 si臋 z 偶yciem.

- To po prostu niesamowite.

- Nie interesuje ci臋 los Patricii? - zapyta艂em. - Ani Todda?

Nie jeste艣 ciekaw, co si臋 z nimi sta艂o?

Pospiesznie spojrza艂 w bok.

- Pewnie, 偶e jestem. Chocia偶 ju偶 wiem, 偶e ich zw艂oki znaleziono w samochodzie wydobytym z dna jeziorka w kamienio艂omie.

- Owszem, to prawda. Ale ca艂a reszta, a zw艂aszcza to偶samo艣膰 ich zab贸jcy, chyba tak偶e nie jest dla ciebie 偶adn膮 tajemnic膮 - powiedzia艂em. - W przeciwnym razie bowiem wcze艣niej by艣 o to zapyta艂.

Rolly zagryz艂 wargi, przybieraj膮c pos臋pn膮 min臋.

- Ja tylko... nie chcia艂em zasypywa膰 ci臋 pytaniami - wyja艣ni艂. - Ledwie przed paroma minutami wr贸ci艂e艣 do domu.

- I naprawd臋 nie jeste艣 ciekaw, jak zgin臋li? Co im si臋 przydarzy艂o?

- Pewnie, 偶e jestem.

- No to poczekaj minut臋. - Ponownie nape艂ni艂em szklank臋 wod膮 i poci膮gn膮艂em t臋gi 艂yk, maj膮c nadziej臋, 偶e advil zacznie szybko dzia艂a膰. W ko艅cu zacz膮艂em: - Rolly, czy to ty podrzuca艂e艣 Tess pieni膮dze?

- S艂ucham?

- M贸wi臋 o got贸wce. Dla Tess. Forsie przeznaczonej na wychowanie i wykszta艂cenie Cynthii. To ty j膮 podrzuca艂e艣, prawda?

Nerwowo obliza艂 wargi.

- Co ci powiedzia艂 Clayton?

- A jak my艣lisz?

Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po 艂ysinie i szybko odwr贸ci艂 g艂ow臋.

- Powiedzia艂 ci wszystko, zgadza si臋?

Nie zareagowa艂em. Uzna艂em, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li utrzymam go w przekonaniu, 偶e wiem wi臋cej ni偶 w rzeczywisto艣ci.

- Chryste - sykn膮艂, kr臋c膮c g艂ow膮. - To sukinsyn... Obiecywa艂, 偶e nikomu nie powie... Jego zdaniem jestem w jaki艣 spos贸b odpowiedzialny za to, co go spotka艂o, prawda? Tylko z tego powodu renegocjowa艂 warunki naszego porozumienia.

- Jeste艣 pewien, Rolly, 偶e tak to nale偶y zakwalifikowa膰? Jako wasze porozumienie?

- Przecie偶 zawarli艣my umow臋! - Ze z艂o艣ci膮 pokr臋ci艂 g艂ow膮. - A mnie ju偶 tak ma艂o brakuje do emerytury. Zale偶y mi tylko na spokoju, pozbyciu si臋 odpowiedzialno艣ci za t臋 pieprzon膮 szko艂臋 i znikni臋ciu sprzed oczu opinii publicznej, wyniesieniu si臋 z tego przekl臋tego miasta.

- Wi臋c dlaczego ukrywa艂e艣 to wszystko przede mn膮? Ciekaw jestem, czy twoja wersja b臋dzie si臋 zgadza艂a z zeznaniami Claytona.

- Na pewno powiedzia艂 ci o Connie Gormley, prawda?

O tamtym wypadku...

Nie odpowiedzia艂em.

- Wracali艣my z wyprawy na ryby - rzek艂. - To Clayton podsun膮艂 pomys艂, 偶eby si臋 zatrzyma膰 na piwo. Powinienem by艂 jecha膰 dalej, bez skr臋cania na parking, ale przysta艂em na jego propozycj臋.

Weszli艣my do baru z zamiarem wypicia po jednym szybkim piwku, kiedy ta dziewczyna zacz臋艂a si臋 do mnie przystawia膰...

- Connie Gormley.

- Zgadza si臋. To znaczy... przysiad艂a si臋 do mnie, zam贸wi艂a nast臋pn膮 kolejk臋. No i w efekcie wypi艂em troch臋 za du偶o. Clayton, kt贸ry niczym si臋 nie przejmowa艂, powtarza艂, 偶ebym pi艂 艣mia艂o, ale ja nie mam poj臋cia, jak do tego dosz艂o. W ka偶dym razie, gdy poszed艂 si臋 odla膰, ta Connie zaci膮gn臋艂a mnie na ty艂y baru, no i nie wiadomo kiedy wyl膮dowali艣my na tylnym siedzeniu jej auta.

- Ale by艂e艣 ju偶 wtedy 偶onaty z Millicent, prawda? - wtr膮ci艂em. Wcale nie chcia艂em przes膮dza膰 sprawy, po prostu nie by艂em tego pewien. Ale wykrzywienie ust Rolly鈥檈go by艂o dla mnie wystarczaj膮c膮 odpowiedzi膮.

- No c贸偶, zdarzy艂 mi si臋 ten jeden skok w bok.

- Zatem zrobi艂e艣 skok w bok z Connie Gormley. Jak to si臋 sta艂o, 偶e wyl膮dowa艂a martwa w przydro偶nym rowie?

- Kiedy... sko艅czyli艣my i chcia艂em i艣膰 z powrotem do baru, za偶膮da艂a pi臋膰dziesi臋ciu dolar贸w. Odpar艂em, 偶e gdyby by艂a prostytutk膮, poda艂aby t臋 cen臋, zanim wyszli艣my z baru, chocia偶 nie mia艂em poj臋cia, czy naprawd臋 sprzedaje si臋 za pieni膮dze. Mo偶e po prostu potrzebowa艂a tych pi臋膰dziesi臋ciu dolar贸w. W ka偶dym razie da艂em jej do zrozumienia, 偶e nie zamierzam zap艂aci膰, na co odpar艂a, 偶e w takim razie upomni si臋 o swoje przy innej okazji, w moim domu, najlepiej od mojej 偶ony.

- Jasne.

- Zacz臋艂a nachalnie ob艣ciskiwa膰 mnie przy samochodzie, wi臋c si臋 cofn膮艂em, a w zasadzie odskoczy艂em, a ona upad艂a i uderzy艂a g艂ow膮 w zderzak, i to wystarczy艂o.

- Uderzy艂a si臋 艣miertelnie? - zapyta艂em.

Rolly prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Widzieli nas inni ludzie. Klienci baru. Mogli zapami臋ta膰, 偶e by艂em w towarzystwie Claytona. Wykombinowa艂em wi臋c, 偶e je艣li wszystko b臋dzie wskazywa艂o, 偶e zosta艂a potr膮cona przez samoch贸d, kiedy sz艂a poboczem autostrady, a w dodatku by艂a pijana, nikt nie zacznie szuka膰 faceta, z kt贸rym rozmawia艂a w barze.

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- Terry, gdyby艣 by艂 w mojej sytuacji, te偶 by艣 uleg艂 panice.

Kiedy powiedzia艂em Claytonowi, co si臋 sta艂o, wyczyta艂em z jego miny, 偶e poczu艂 si臋 jak gdyby schwytany w potrzask, bo nie mia艂 w og贸le ochoty rozmawia膰 z gliniarzami. Wtedy jeszcze nic nie wiedzia艂em, 偶e prowadzi podw贸jne 偶ycie i nie jest tym, za kogo si臋 podaje. Dlatego wpakowali艣my dziewczyn臋 do samochodu i przejechali艣my kawa艂ek dalej autostrad膮. Potem on przytrzyma艂 j膮 tak, 偶ebym m贸g艂 j膮 trafi膰 zderzakiem z do艣膰 du偶膮 pr臋dko艣ci膮, a p贸藕niej zepchn臋li艣my zw艂oki do przydro偶nego rowu.

- M贸j Bo偶e - j臋kn膮艂em.

- Zapewniam ci臋, Terry, 偶e ka偶dej nocy nawiedzaj膮 mnie wspomnienia o tamtym zdarzeniu. To by艂o co艣 przera偶aj膮cego.

Ale gdyby艣 si臋 znalaz艂 w mojej sytuacji, by艂by艣 wdzi臋czny losowi za takie rozwi膮zanie. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮 do swoich my艣li. - Clayton przysi膮g艂, 偶e nigdy nikomu o tym nie powie. Sukinsyn, nie dotrzyma艂 s艂owa.

- Nie powiedzia艂 mi o tym - odpar艂em. - Wypytywa艂em go, lecz milcza艂 jak zakl臋ty. Pozw贸l jednak, 偶e zgadn臋, co by艂o dalej. Nadesz艂a noc, podczas kt贸rej Clayton, Patricia i Todd znikn臋li bez 艣ladu i nikt nie umia艂 powiedzie膰, co si臋 z nimi sta艂o, nawet ty. Wreszcie kt贸rego艣 dnia, jaki艣 rok czy par臋 lat p贸藕niej, odebra艂e艣 telefon.

- Dzwoni艂 Clayton. I poprosi艂 o rewan偶. Nie wyda艂 mnie w sprawie zab贸jstwa Connie Gormley, chcia艂 wi臋c, bym teraz zrobi艂 co艣 dla niego, 偶ebym zosta艂 kurierem, og贸lnie rzecz bior膮c. Przekazywa艂 pieni膮dze. Chcia艂 je wysy艂a膰 na m贸j adres, pod numer konta albo specjalnie wynaj臋tej skrytki pocztowej, sk膮d mia艂bym je przekazywa膰 Tess, podrzuca膰 je do jej samochodu, wk艂ada膰 do porannej gazety albo co艣 w tym rodzaju. - Spojrza艂 na mnie. Gdy nie odpowiedzia艂em, doda艂: - Chyba rozumiesz.

Tak si臋 to potoczy艂o.

- Tymczasem ja, niczym sko艅czony idiota - odpar艂em - powiedzia艂em ci o tym, co wyjawi艂a mi Tess. Podczas wsp贸lnego lunchu. Powiedzia艂em ci o pieni膮dzach, kt贸re dostawa艂a. I o tym, 偶e do dzisiaj przechowuje koperty oraz ten jeden list, w kt贸rym zosta艂a ostrze偶ona, 偶eby nigdy nie pr贸bowa艂a dociec, kto jej podrzuca te przesy艂ki, i nigdy nikomu o nich nie m贸wi艂a. I powiedzia艂em o tym, 偶e mimo tych ostrze偶e艅, zachowa艂a go do dzisiaj.

Rolly nie odpowiedzia艂.

Postanowi艂em wi臋c podej艣膰 go z innej strony.

- Jak s膮dzisz, czy cz艂owiek, kt贸ry by艂 got贸w zamordowa膰 dwie osoby na 偶yczenie swojej matki, m贸g艂by k艂ama膰 w sprawie tego, 偶e nigdy wcze艣niej nikogo nie zamordowa艂?

- Co? O czym ty m贸wisz, do diab艂a?

- Tak si臋 g艂o艣no zastanawiam. Bo moim zdaniem, nie m贸g艂by tego zrobi膰. Mam na my艣li cz艂owieka, kt贸ry by艂 got贸w pope艂ni膰 morderstwo z polecenia swojej matki, nie s膮dz臋 wi臋c, by przed ni膮 ukrywa艂, 偶e nigdy wcze艣niej nikogo nie zabi艂. - Zawiesi艂em na chwil臋 g艂os. - A chodzi o to, 偶e dop贸ki nie us艂ysza艂em tego z jego ust, by艂em przekonany, 偶e ma na sumieniu 艣mier膰 dw贸ch os贸b.

- Nie mam poj臋cia, do czego zmierzasz - odpar艂 Rolly.

- M贸wi臋 o Jeremym Sloanie. Synu Claytona z pierwszego ma艂偶e艅stwa, z inn膮 kobiet膮, niejak膮 Enid. Podejrzewam, 偶e nie jest ci obca. Clayton musia艂 ci wyja艣ni膰 swoj膮 sytuacj臋, nim zacz膮艂 przesy艂a膰 pieni膮dze, kt贸re podrzuca艂e艣 Tess. Do tej pory podejrzewa艂em, 偶e to Jeremy zabi艂 Tess. S膮dzi艂em tak偶e, 偶e jest winny 艣mierci Abagnalla. Teraz jednak wcale nie jestem pewien, 偶e to jego nale偶y obci膮偶a膰 tymi zab贸jstwami.

Roi艂y g艂o艣no prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Czy nie wybra艂e艣 si臋 na spotkanie z Tess po tym, jak ci powiedzia艂em, co mi wyzna艂a? - zapyta艂em. - Nie nasz艂y ci臋 obawy, 偶e mog艂a skojarzy膰 pewne fakty? Nie zacz膮艂e艣 si臋 obawia膰, 偶e zachowane przez ni膮 koperty mog膮 sta膰 si臋 koronnym dowodem, 偶e jeste艣 zamieszany w ca艂膮 t臋 spraw臋? 呕e w wypadku wszcz臋cia dochodzenia 艂atwo b臋dzie udowodni膰 twoje powi膮zania z Claytonem, a on nie zdo艂a d艂u偶ej utrzyma膰 w tajemnicy wi膮偶膮cego was sekretu?

- Kiedy ja naprawd臋 nie chcia艂em jej zabi膰 - odpar艂 Rolly.

- Niemniej wykaza艂e艣 si臋 wielk膮 pomys艂owo艣ci膮 w celu zamaskowania zab贸jstwa Tess - odpar艂em.

- By艂em przekonany, 偶e ona jest umieraj膮ca. To tak, jakbym tylko skr贸ci艂 jej ten czas. A p贸藕niej, gdy ju偶 to zrobi艂em, powiedzia艂e艣 mi o wynikach sekcji zw艂ok. I o tym, 偶e wcale by nie umar艂a...

- Rolly...

- Da艂a list i koperty detektywowi.

- A ty zabra艂e艣 wizyt贸wk臋, kt贸r膮 przymocowa艂a na korkowej tablicy nad telefonem.

- Zadzwoni艂em do niego i um贸wi艂em si臋 na spotkanie w pi臋trowym gara偶u.

- I zabi艂e艣 go, a potem zabra艂e艣 akt贸wk臋 z dokumentami, kt贸re mia艂 przy sobie.

Przekrzywi艂 g艂ow臋 w lewo.

- I co z tego? My艣lisz, 偶e po tylu latach da si臋 zdj膮膰 odciski moich palc贸w z tych kopert? 呕e zdradz膮 mnie resztki mojej 艣liny wykryte na klejonej kraw臋dzi kopert?

Wzruszy艂em ramionami.

- Kto wie? - odpar艂em. - Jestem tylko nauczycielem angielskiego.

- Stara艂em si臋 zatrze膰 za sob膮 wszelkie 艣lady.

Wbi艂em wzrok w pod艂og臋. Wcale nie z powodu b贸lu przeszywaj膮cego moj膮 klatk臋 piersiow膮. Raczej z wszechogarniaj膮cego smutku.

- Rolly... - zacz膮艂em. - Przez tyle lat by艂e艣 mi najbli偶szym przyjacielem. Sam nie wiem, mo偶e i by艂bym w stanie zachowa膰 w tajemnicy wydarzenia sprzed 膰wier膰 wieku. Pewnie nie by艂o ci pisane spotkanie z Connie Gormley, kt贸re po prostu si臋 przydarzy艂o. Jak jedna z wielu rzeczy spadaj膮cych na cz艂owieka niespodzianie. Wiem, 偶e trudno z tym 偶y膰, ukrywaj膮c jednocze艣nie sw膮 przesz艂o艣膰, ale dla serdecznego przyjaciela...

Obrzuci艂 mnie podejrzliwym wzrokiem.

- Tyle 偶e jest jeszcze Tess. Zabi艂e艣 ciotk臋 mojej 偶ony. Cudown膮, przemi艂膮 Tess. I nie poprzesta艂e艣 na tym. Dlatego w 偶aden spos贸b nie mog臋 ci odpu艣ci膰.

Si臋gn膮艂 do kieszeni d艂ugiego p艂aszcza i wyci膮gn膮艂 rewolwer.

Przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e to ten sam, kt贸ry znalaz艂 w krzakach za szko艂膮 mi臋dzy niedopa艂kami skr臋t贸w z marihuany i fifkami po cracku.

- Co ty wyczyniasz, na Boga, Roi艂y.

- Ruszaj na g贸r臋, Terry - warkn膮艂.

- Chyba nie m贸wisz powa偶nie.

- Ju偶 kupi艂em przyczep臋 mieszkaln膮 - rzek艂. - Wszystko mam za艂atwione. Wynaj膮艂em nawet 艂贸d藕. Zosta艂o mi tylko par臋 tygodni. Zas艂u偶y艂em sobie na godziwe warunki 偶ycia na emeryturze.

Ruchem r臋ki wskaza艂 mi schody i poszed艂 za mn膮. Na pode艣cie odwr贸ci艂em si臋 gwa艂townie i chcia艂em go powali膰 kopniakiem, ale okaza艂 si臋 szybszy. Odskoczy艂 w bok i wymierzy艂 we mnie z rewolweru.

- Co tam si臋 dzieje? - zawo艂a艂a Cynthia z pokoju Grace.

Skr臋ci艂em do sypialni, a Rolly za mn膮. Cynthia siedzia艂a przy biurku ma艂ej i rozdziawi艂a usta na widok broni w r臋ku Carruthersa, ale nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem.

- To sprawka Rolly鈥檈go - wyja艣ni艂em. - To on zabi艂 Tess.

- Co?

- I Abagnalla.

- Nie wierz臋.

- Zapytaj sama.

- Zamknij si臋 - rzuci艂 Rolly.

- I co teraz zamierzasz? - zapyta艂em, odwracaj膮c si臋 powoli do niego przy 艂贸偶ku ma艂ej. - Zabijesz nas oboje? I Grace tak偶e?

My艣lisz, 偶e zabijesz ca艂膮 rodzin臋, a policja nigdy nie zidentyfikuje sprawcy?

- Co艣 musz臋 zrobi膰 - odpar艂.

- Millicent wie o wszystkim? Czy ona wie, 偶e od tylu lat 偶yje z potworem?

- Nie jestem potworem. Pope艂ni艂em tylko b艂膮d. Za du偶o wypi艂em, a ta dziewczyna mnie prowokowa艂a, domaga艂a si臋 pieni臋dzy za swoje us艂ugi. To by艂 wypadek.

Cynthia, z coraz mocniejszymi wypiekami, patrzy艂a na niego szeroko rozwartymi oczyma. Mia艂em wra偶enie, 偶e nie jest w stanie uwierzy膰 w艂asnym uszom. Za du偶o szokuj膮cych prze偶y膰 jak na jeden dzie艅. Czu艂a si臋 zdezorientowana, podobnie jak wtedy, gdy jaki艣 psychopata zadzwoni艂 z wiadomo艣ci膮 od jej zaginionej rodziny. Niespodziewanie krzykn臋艂a g艂o艣no i rzuci艂a si臋 na Rolly鈥檈go, lecz go nie zaskoczy艂a. Szerokim zamachem uderzy艂 j膮 rewolwerem w bok twarzy, a偶 polecia艂a do ty艂u i przewr贸ci艂a si臋 na pod艂og臋 pod biurkiem Grace.

- Przepraszam, Cynthio - wyduka艂. - Wybacz, ale musia艂em to zrobi膰.

Przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e powinienem wykorzysta膰 t臋 chwil臋, ale b艂yskawicznie skierowa艂 bro艅 z powrotem w moj膮 stron臋.

- Wierz mi, Terry, 偶e dog艂臋bnie brzydz臋 si臋 tym, co musz臋 zrobi膰. B贸g mi 艣wiadkiem. Siadaj. Siadaj na brzegu 艂贸偶ka.

Zrobi艂 krok w moj膮 stron臋, tote偶 cofn膮艂em si臋 odruchowo i przysiad艂em na brzegu 艂贸偶ka c贸rki. Cynthia nadal le偶a艂a na pod艂odze, z rozci臋tego policzka krew sp艂ywa艂a jej na brod臋.

- Rzu膰 mi poduszk臋 - warkn膮艂.

A wi臋c tak to chcia艂 zrobi膰. Strzela膰 przez poduszk臋, 偶eby wyt艂umi膰 huk.

Zerkn膮艂em na 偶on臋. Zwr贸ci艂em uwag臋, 偶e wsun臋艂a r臋k臋 pod biurko Grace. Kiedy pochwyci艂a moje spojrzenie, ledwie zauwa偶alnie skin臋艂a g艂ow膮. Zauwa偶y艂em dzikie b艂yski w jej oczach. I nie by艂 to strach, przejaw czego艣 diametralnie odmiennego. Odnios艂em wra偶enie, jakby m贸wi艂a: 鈥瀂aufaj mi鈥.

Si臋gn膮艂em do wezg艂owia 艂贸偶ka po poduszk臋. Grace by艂a do niej szczeg贸lnie przywi膮zana ze wzgl臋du na wz贸r poszewki przedstawiaj膮cy rogal ksi臋偶yca oraz gwiazdy.

Rzuci艂em j膮 w kierunku Rolly鈥檈go, ale na tyle s艂abo, 偶eby musia艂 zrobi膰 krok i schyli膰 si臋 po ni膮.

Wtedy w艂a艣nie Cynthia poderwa艂a si臋 na nogi. A w艂a艣ciwie skoczy艂a jak na spr臋偶ynach. Nawet nie zd膮偶y艂em zauwa偶y膰, co trzyma w r臋ku. Co艣 d艂ugiego i czarnego.

To by艂 teleskop Grace.

Przerzuci艂a go sobie przez rami臋, 偶eby zyska膰 na impecie, po czym swoim cudownym bekhendem wyprowadzi艂a cios w g艂ow臋 Rolly鈥檈go, wk艂adaj膮c w to ca艂膮 swoj膮 si艂臋. A mo偶e nawet troch臋 wi臋cej.

Roi艂y zd膮偶y艂 si臋 tylko obejrze膰, ale nie starczy艂o mu czasu, 偶eby zareagowa膰. Trafi艂a go prosto w skro艅, przy czym rozleg艂 si臋 trzask, jakiego nie da si臋 us艂ysze膰 podczas meczu tenisowego. Bardziej przypomina艂 odg艂os uderzenia pi艂ki kijem baseballowym.

Uderzenie by艂o bardzo skuteczne.

Rolly Carruthers zwali! si臋 na pod艂og臋 jak k艂oda. A偶 dziw, 偶e Cynthia nie po艂o偶y艂a go trupem na miejscu.

- No, dobrze - powiedzia艂a Cynthia. - Pami臋tasz umow臋?

Grace pokiwa艂a g艂ow膮. Plecak mia艂a ju偶 spakowany, nie wy艂膮czaj膮c zeszyt贸w z pracami domowymi oraz nowiutkiego telefonu kom贸rkowego. R贸偶owego. To Cynthia nalega艂a na zakup tego modelu, a ja nie protestowa艂em. Jak tylko zaznajomili艣my c贸rk臋 z naszym planem, zapyta艂a:

- B臋d臋 mog艂a wysy艂a膰 SMS-y? To musi by膰 telefon z mo偶liwo艣ci膮 wysy艂ania SMS-贸w!

Bardzo chcia艂bym napisa膰, 偶e zosta艂a pierwsz膮 uczennic膮 czwartej klasy maj膮c膮 w艂asny telefon kom贸rkowy, ale by艂oby to niezgodne z prawd膮. C贸偶, 艣wiat b艂yskawicznie idzie do przodu.

- Wi臋c co masz zrobi膰?

- Jak tylko wejd臋 do szko艂y, zadzwoni臋 do was.

- Zgadza si臋 - przyzna艂a Cynthia. - Co dalej?

- I poprosz臋 nauczycielk臋, 偶eby si臋 z wami przywita艂a.

- Jasne. Ju偶 to z ni膮 uzgodni艂am. Ale nie odbierze od ciebie aparatu przed ca艂膮 klas膮, 偶eby艣 nie czu艂a si臋 zak艂opotana.

- I b臋d臋 musia艂a robi膰 tak codziennie?

- Mo偶e nie decydujmy na razie, co b臋dzie dalej, dobrze? - wtr膮ci艂em.

Grace u艣miechn臋艂a si臋 szeroko. D艂ugo na to czeka艂a. Mo偶liwo艣膰 p贸j艣cia do szko艂y bez eskorty rodzic贸w, nawet je艣li wi膮za艂a si臋 z konieczno艣ci膮 zadzwonienia zaraz po dotarciu na miejsce i tak wydawa艂a jej si臋 bardzo poci膮gaj膮ca. Ja za艣 nie potrafi艂em oceni膰, kt贸re z naszej tr贸jki jest najbardziej przej臋te, mimo 偶e kilka dni wcze艣niej przeprowadzili艣my na ten temat d艂ug膮, szczer膮 rozmow臋. Osi膮gn臋li艣my porozumienie, w my艣l kt贸rego wszyscy musieli艣my postara膰 si臋 jak najszybciej wr贸ci膰 do normalnego 偶ycia.

Chodzenie do szko艂y bez eskorty rodzic贸w by艂o na pierwszym miejscu listy marze艅 Grace. Szczerze m贸wi膮c, ca艂kiem nas to zaskoczy艂o. S膮dzili艣my, 偶e po tym, co nas spotka艂o, ch臋tnie b臋dzie dalej chodzi艂a, trzymaj膮c kt贸re艣 z nas za r臋k臋. To, 偶e nadal domaga艂a si臋 cho膰by takiego przejawu niezale偶no艣ci, oboje z Cynthi膮 uznali艣my za dobry znak.

U艣ciskali艣my j膮 serdecznie na po偶egnanie, po czym stali艣my razem przy oknie, obserwuj膮c j膮, dop贸ki nie znikn臋艂a za rogiem.

I w tej samej chwili oboje niemal偶e wstrzymali艣my oddech.

A zaraz potem stan臋li艣my przy telefonie w kuchni.

Rolly wci膮偶 dochodzi艂 do siebie po odniesionym powa偶nym urazie. Nadal le偶a艂 w szpitalu. W ten spos贸b Rona Wedmore nie mia艂a k艂opot贸w z jego odnalezieniem, 偶eby przedstawi膰 mu zarzuty dotycz膮ce zab贸jstwa Tess Berman oraz Dentona Abagnalla. Nawet sprawa 艣mierci Connie Gormley zosta艂a na nowo otwarta, chocia偶 w tym wypadku znacznie trudniej by艂o udowodni膰 mu win臋. Jedyny 艣wiadek zab贸jstwa dziewczyny, Clayton, nie 偶y艂, a najwa偶niejszy dow贸d zbrodni, czyli samoch贸d Carruthersa z czasu wsp贸lnych wypraw z Claytonem na ryby prawdopodobnie zosta艂 ju偶 przerobiony na 偶yletki na jakim艣 z艂omowisku.

Za to jego 偶ona Millicent wydzwania艂a do nas raz za razem z pogr贸偶kami, wyzywaj膮c nas od k艂amc贸w i t艂umacz膮c, 偶e jej m膮偶 nie pope艂ni艂 偶adnej zbrodni, a chcia艂 tylko przenie艣膰 si臋 na Floryd臋 po przej艣ciu na emerytur臋, tote偶 ona b臋dzie musia艂a wynaj膮膰 adwokata, kt贸ry w jej imieniu z艂o偶y na nas pozew za bezpodstawne oskar偶enia pod adresem m臋偶a.

Wyst膮pili艣my wi臋c o zmian臋 numeru telefonu. I jego zastrze偶enie.

Poskutkowa艂o. Wcze艣niej odbierali艣my te偶 kilka razy dziennie telefony od Pauli Malloy z redakcji Deadline, kt贸ra bardzo chcia艂a nakr臋ci膰 drug膮 cz臋艣膰 reporta偶u z zako艅czeniem naszej historii. Nie odpowiadali艣my na jej pro艣by, a gdy spostrzeg艂em j膮 wysiadaj膮c膮 z samochodu na naszym podje藕dzie, po prostu nie otworzy艂em drzwi.

Przez jaki艣 czas musia艂em chodzi膰 ciasno obanda偶owany, 偶eby zros艂y si臋 偶ebra, a lekarz uzna艂, 偶e Cynthia prawdopodobnie b臋dzie musia艂a si臋 podda膰 operacji plastycznej w celu usuni臋cia brzydkiej blizny na policzku. Nikt si臋 bli偶ej nie zainteresowa艂 bliznami na naszej psychice.

Wci膮偶 trwa wycenianie maj膮tku Claytona Sloana. Na pewno potrwa to jeszcze do艣膰 d艂ugo, ale nam si臋 nie spieszy. Cynthia o艣wiadczy艂a nawet, 偶e nie chce ani grosza z pieni臋dzy ojca, mam jednak nadziej臋, 偶e zdo艂am j膮 przekona膰 w tej sprawie.

Vince Fleming zosta艂 przewieziony ze szpitala w Lewiston do Milford. Jego 偶yciu nic ju偶 nie zagra偶a. Kiedy go odwiedzi艂em przedwczoraj, oznajmi艂, 偶e Jane powinna dosta膰 艣wiadectwo z czerwonym paskiem. Odpar艂em, 偶e si臋 o to postaram.

Obieca艂em mu te偶, 偶e zatroszcz臋 si臋 o jej pierwsze kroki w karierze akademickiej, ale z tym mog膮 by膰 pewne k艂opoty ze wzgl臋du na zmian臋 szko艂y. Bo twardo postanowi艂em si臋 przenie艣膰. Ostatecznie niewielu nauczycieli ma na sumieniu oskar偶enie swojego prze艂o偶onego o dwa zab贸jstwa. Nie mia艂em z艂udze艅, 偶e wp艂ynie to na otaczaj膮c膮 mnie atmosfer臋 w gronie pedagogicznym.

Zadzwoni艂 telefon. Cynthia chwyci艂a s艂uchawk臋, jeszcze zanim przebrzmia艂 pierwszy sygna艂.

- Tak, jasne... Dobrze... Wszystko gra? Oby艂o si臋 bez k艂opot贸w? Dobra... Daj mi porozmawia膰 z twoj膮 nauczycielk膮...

Dzie艅 dobry, pani Enders... Tak, oczywi艣cie, m贸wi艂a, 偶e wszystko w porz膮dku... Dzi臋kuj臋... Bardzo pani dzi臋kuj臋... Zgadza si臋, bardzo wiele wszyscy przeszli艣my. Dlatego zastanawiam si臋, czy nie by艂oby lepiej, gdybym po lekcjach przysz艂a pod szko艂臋, 偶eby j膮 zabra膰 do domu. Przynajmniej dzisiaj... No tak... Jeszcze raz dzi臋kuj臋... Tak, jasne. Do widzenia.

Odwiesi艂a s艂uchawk臋 i powiedzia艂a:

- Nic si臋 jej nie sta艂o.

- Tak my艣la艂em - odpar艂em.

Wsp贸lnie uronili艣my par臋 艂ez.

- Wszystko w porz膮dku? - zapyta艂em w ko艅cu.

Odwr贸ci艂a si臋, si臋gn臋艂a po papierow膮 chusteczk臋 i otar艂a oczy.

- Jasne. Nie napi艂by艣 si臋 kawy?

- Ch臋tnie - odpar艂em. - Nalej dwie. Musz臋 po co艣 i艣膰.

Otworzy艂em szaf臋 w holu, si臋gn膮艂em do wewn臋trznej kieszeni sportowej marynarki, kt贸r膮 mia艂em na sobie tamtej strasznej nocy, i wyci膮gn膮艂em z niej kopert臋. Wr贸ci艂em z ni膮 do kuchni, gdzie Cynthia siedzia艂a ju偶 nad paruj膮cym kubeczkiem kawy, a drugi identyczny sta艂 na moim zwyk艂ym miejscu przy stole.

- Ju偶 ci os艂odzi艂am - powiedzia艂a, a ujrzawszy kopert臋, zapyta艂a: - Co to jest?

Usiad艂em i wyci膮gn膮艂em kopert臋 w jej stron臋.

- Czeka艂em z tym na odpowiedni moment i doszed艂em do wniosku, 偶e w艂a艣nie nasta艂. Pozw贸l, 偶e najpierw ci co艣 wyja艣ni臋.

Popatrzy艂a na mnie wzrokiem cz艂owieka chorego, kt贸ry oczekuje od lekarza ostatecznego wyroku.

- Nie masz si臋 czego obawia膰. Clayton, tw贸j ojciec, o wszystkim mi powiedzia艂 i prosi艂, 偶ebym przekaza艂 te wyja艣nienia tobie.

- O co chodzi?

- Tamtej nocy, kiedy dosz艂o do awantury mi臋dzy tob膮 a rodzicami, po kt贸rej zamkn臋艂a艣 si臋 w sypialni i zasn臋艂a艣 kamiennym snem, twoj膮 mam臋 ogarn臋艂y wyrzuty sumienia. Wydaje mi si臋, 偶e bardzo nie lubi艂a, gdy dochodzi艂o do scysji mi臋dzy tob膮 i ojcem.

- Mylisz si臋 - odrzek艂a szeptem moja 偶ona. - Przede wszystkim chcia艂a jak najszybciej za艂agodzi膰 atmosfer臋 w domu.

- C贸偶, tak czy inaczej, napisa艂a do ciebie... wiadomo艣膰. I zostawi艂a j膮 pod drzwiami twojego pokoju, zanim wyjecha艂a z Toddem do tego ca艂odobowego sklepu po arkusz brystolu.

Cynthia utkwi艂a wzrok w trzymanej przez mnie kopercie.

- Ale tw贸j ojciec nie wpad艂 jeszcze w pojednawczy nastr贸j;

prawd臋 m贸wi膮c, by艂 po prostu w艣ciek艂y, 偶e musia艂 jecha膰 i szuka膰 ci臋 na mie艣cie, a gdy ci臋 znalaz艂, siedzia艂a艣 w samochodzie Vince鈥檃, z kt贸rego musia艂 ci臋 wyci膮ga膰 si艂膮. Zdecydowa艂 zapewne, 偶e jest zdecydowanie za wcze艣nie na roz艂adowywanie domowej atmosfery. Dlatego po wyje藕dzie matki poszed艂 na g贸r臋, zabra艂 karteczk臋 le偶膮c膮 pod drzwiami i schowa艂 do kieszeni.

Cynthia s艂ucha艂a tego jak sparali偶owana.

- P贸藕niej jednak, po burzliwych wydarzeniach kilku nast臋pnych godzin, uzna艂, 偶e nie jest to zwyk艂a wiadomo艣膰 zostawiona c贸rce przez matk臋. By艂a to ostatnia wiadomo艣膰. - Zawiesi艂em na chwil臋 g艂os. - Dlatego zachowa艂 j膮, w艂o偶y艂 do koperty, a t臋 ukry艂 w swojej skrzynce z narz臋dziami, przyklejon膮 od spodu do plastikowej tacki. Ukry艂 j膮 na wszelki wypadek, by kt贸rego艣 dnia, je艣li los mu pozwoli, przekaza膰 j膮 tobie. Dlatego nie jest to 偶adna notatka po偶egnalna, ale i tak powinna艣 si臋 z ni膮 zapozna膰.

Po艂o偶y艂em kopert臋 na stole, ju偶 wcze艣niej otwart膮 przeze mnie, i przesun膮艂em w kierunku Cynthii.

Wyci膮gn臋艂a ze 艣rodka z艂o偶on膮 kartk臋, ale nie rozpostar艂a jej od razu. Unios艂a z艂o偶on膮 do oczu, jakby zbiera艂a w sobie si艂y do przeczytania wiadomo艣ci. Dopiero po paru sekundach powoli j膮 roz艂o偶y艂a i spojrza艂a na tekst.

Rzecz jasna, zna艂em t臋 wiadomo艣膰 niemal na pami臋膰. Przeczyta艂em j膮 kilkakrotnie ju偶 w piwnicy domu Sloan贸w w Youngstown. Bez trudu wi臋c, pod膮偶aj膮c za spojrzeniem mojej 偶ony, odtwarza艂em w pami臋ci tekst:

Cze艣膰, koteczku.

Pewnie b臋d臋 spa艂a jak zabita, kiedy wstaniesz i odnajdziesz t臋 karteczk臋. Mam nadziej臋, 偶e nie zatru艂a艣 si臋 powa偶nie. Bo dzisiejszego wieczoru pope艂ni艂a艣 kilka g艂upot.

Jestem jednak przekonana, 偶e wszystkie nastolatki musz膮 przez to przej艣膰.

Bardzo chcia艂abym Ci powiedzie膰, 偶e s膮 to ostatnie g艂upoty, jakie w 偶yciu pope艂nisz albo 偶e by艂a to ostatnia taka awantura mi臋dzy Tob膮 a mn膮 czy Twoim ojcem, lecz oczywi艣cie bym sk艂ama艂a. Czekaj膮 Ci臋 w 偶yciu jeszcze gorsze g艂upoty i z pewno艣ci膮 dalsze rodzinne awantury. Czasami Ty b臋dziesz w powa偶nym b艂臋dzie, kiedy indziej to my wyjdziemy z nies艂usznego za艂o偶enia.

Ale jedno powinna艣 wiedzie膰. Niezale偶nie od wszystkiego zawsze b臋d臋 Ci臋 bardzo kocha膰. Nie ma takiej rzeczy na 艣wiecie, kt贸ra st艂umi艂aby we mnie mi艂o艣膰 do Ciebie. Dlatego 偶e jeste艣my ze sob膮 zwi膮zane na zawsze. I tylko to si臋 liczy.

Zawsze tak b臋dzie. Nawet gdy ju偶 p贸jdziesz na swoje, zaczniesz 偶y膰 na w艂asny rachunek, kiedy b臋dziesz mia艂a m臋偶a i w艂asne dzieci (wyobra偶asz to sobie?!), gdy moje ko艣ci rozsypi膮 si臋 w proch, nadal b臋d臋 nad Tob膮 czuwa艂a.

I mo偶e kt贸rego艣 dnia poczujesz, 偶e opiekuje si臋 Tob膮 jaka艣 troskliwa dusza, tyle 偶e kiedy si臋 obejrzysz, nikogo nie zobaczysz. Ale to b臋d臋 ja. B臋d臋 Ci臋 pilnowa膰. I dba膰 o to, 偶eby艣 dalej napawa艂a mnie wielk膮, bardzo wielk膮 dum膮. B臋d臋 przy Tobie przez ca艂e Twoje 偶ycie, dziewczyno. Nie odst膮pi臋 Ci臋 ani na krok.

Buziaki.

Mama Popatrzy艂em uwa偶nie, jak Cynthia dobiega wzrokiem ko艅ca tekstu, a potem obj膮艂em j膮, przytuli艂em i zaszlocha艂em razem z ni膮.

PODZI臉KOWANIA Jako cz艂owiek, kt贸ry porzuci艂 studia chemiczne, jestem nadzwyczaj wdzi臋czny Barbarze Reid, specjalistce od metod badania DNA z Centrum Medycyny S膮dowej w Toronto, kt贸ra pomog艂a mi upora膰 si臋 z kilkoma cennymi szczeg贸艂ami w tej powie艣ci. Je艣li cokolwiek pokr臋ci艂em, i tak nie zdob臋d臋 si臋, by zwali膰 win臋 na Barbar臋.

Chcia艂bym te偶 podzi臋kowa膰 Billowi Masseyowi z Firmy Orion, Irwynowi Applebaumowi, Nicie Taublib oraz Danielle Perez z wydawnictwa Bantam Dell, jak r贸wnie偶 mojej wspania艂ej agentce Helen Heller, za ich ci膮g艂e wsparcie i niewyczerpan膮 wiar臋 we mnie.

Dzi臋kuj臋 tak偶e mojej ekipie domowej, Neecie, Spencerowi i Paige.

Linwood Barclay mieszka w Toronto z 偶on膮 i dw贸jk膮 dzieci.

Od 1993 roku pisze felietony do 鈥濼oronto Star鈥.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barclay Linwood Bez 艣ladu
Barclay Linwood Bez 艣ladu
Linwood Barclay Zack Walker 02 Bad Guys (Com) v4 0
Linwood Barclay Zack Walker 04 Stone Rain (Com) v4 0
Linwood Barclay Zack Walker 01 Bad Move (Com) v4 0
li ask zz ge3 5E2JZTQ5PYH7Q3CI6HVII64U3BJBL6JHS7BPSTA
Z呕
Techniki negocjacji 10 zz 2, 鈼 STUDIA EKONOMICZNO-MENED呕ERSKIE (SGH i UW), negocjacje
Barclays Premier League 11 2012
ZZ 7 PSM BT
Rodzina jako grupa spo膹偶藵eczna, PEDAGOGIKA SPO艁ECZ
ZZ TECHNICZNE?ZPIECZE艃STWO PRACY
1298 ?z ciebie umieram ( powietrza mi brak) maanam 57DAWPQ3UAHI5U4CGPRHVVQWEZPGRFUCBPTS7MY
pytania perio ZZ
11 01 03 02 ?z d Fzge, Tagbez o L
licencjat (ca艂a praca ?z mapek) ZFIFEYTSUTSFDWU77LUI2RXMPMXM3CEWYPTOORQ
ZZ Top