Coffee
break czyli skazany na kawę
Kawa
musi być gorąca jak piekło,
czarna
jak diabeł,
czysta
jak anioł,
słodka
jak miłość.
Charles―Maurice
de Talleyrand
Na
początku siódmego roku Draco Malfoy stwierdził, że ma w życiu
pecha.
W
młodości nazywany był przez matkę małym cherubinkiem, za co
najczęściej obrywały skrzaty domowe. Na oficjalnych
arystokratycznych przyjęciach czerwienił się jak pensjonarka,
mamrocząc pod nosem do gości, że musi pójść do toalety. Wszak
savoir-vivre nie był mu obcy. Potem wyżywał się na dwóch
zwalistych chłopcach, którzy i tak nie czuli furii wyładowywanej
przez młodego dziedzica Malfoyów. Przez kilka lat ćwiczył na
nich, a potem także na uczniach Hogwartu, wszelkie możliwe obelgi i
ironiczne przytyki.
W
końcu zdobył rangę mistrzowską.
Zawsze
był piękny. Nie przystojny, ale na swój sposób piękny. Z jasnymi
włosami, błękitnymi oczami i alabastrową cerą mógł, jeśli
tylko by chciał, oczarować i zdobyć każdą dziewczynę. No,
prawie każdą. Gdy przechadzał się korytarzami, w jego ruchach
widać było idealną grację, jakby świat miał prawo należeć
tylko do niego.
Kiedy
już wyrósł z miana cherubina, musiał opędzać się od dziewczyn,
z Pansy Parkinson na czele, co przysparzało mu coraz to nowych
problemów. Dziewczyny irytowały go, łażąc za nim wszędzie (i to
dosłownie!), nie mógł się od nich uwolnić.
Podczas
pamiętnego meczu Slytherinu z Hufflepuffem wzniosły ogromny
transparent z jego podobizną i napisem KOCHAMY CIĘ DRACO MALFOY. Ku
swojemu nieszczęściu nie mógł oderwać wzroku od płótna.
(Bo
przecież był boski!)
W
rezultacie szukający Hufflepuffu złapał znicza kilka sekund po
tym, jak Ślizgoni zdobyli stusześćdziesięciopunktową przewagę.
Mimo zwycięstwa Draco nie mógł tego znieść.
Przegrał
z Puchonem!
Wieczorem
tego samego dnia urządził ognisko na środku pokoju wspólnego,
odprawiając szaleńczy taniec i śmiejąc się przy tym
diabolicznie.
(Wyciąwszy
uprzednio swoją podobiznę.)
Trafił
na dywanik u dyrektora, na którym to obiecał, że już nigdy,
przenigdy nie będzie bawił się zapałkami, z wyjątkiem ataku na
Pottera, dodał półgębkiem, i z pewnością Dumbledore tego nie
usłyszał.
Z
prędkością pioruna, zanim jeszcze zdążył opuścić gryfoński
pokoik, został ogłoszony nieobliczalnym, seksownym wariatem.
(Podobałoby
mu się to określenie, gdyby nie ostatni wyraz.)
Kiedy
w końcu dziewczyny, zniechęcone jego nieustępliwością, odpuściły
i zaczęły interesować się innymi chłopakami, dowiedział się o
tym.
To
musi być plotka
―
pomyślał wtedy rzeczowo. ―
Kto
przy zdrowych zmysłach odważyłby się powiedzieć mi taką
rzecz?
Dlaczego w ogóle śmiał coś o tym
wspomnieć!?
Po
dojściu do pubu „Pod Trzema Miotłami” nieco się uspokoił.
Zdążył już ochłonąć i uzmysłowić sobie, że przecież
powiedziała mu to jakaś nawet śliczna Ślizgonka z piątego roku.
Pewnie to nowa strategia, by zwrócić na siebie uwagę Draco.
*
Był
środek stycznia, śnieg od dwóch tygodni nie przestawał padać.
Draco zrobiło się zimno i postanowił wejść do pubu na
szklaneczkę czegoś mocniejszego. W ciągu godziny wędrówki po
Hogsmeade zdążył zapomnieć o tym
czymś.
Otworzył
drzwi i zaniemówił.
Jeden
z gości, który siedział najbliżej wejścia, jednak nie stracił
głosu, bo wycedził:
―
To nie lato! Drzwi się zamyka!
Malfoy
machinalnie puścił oba skrzydła, które głośno trzasnęły. Nie
przestawał jednak wpatrywać się w przeciwległą ścianę. Na
cenniku złote litery układały się w napis: KAWA.
―
K. A. W. A ―
przeliterował wolno Draco, jakby nie docierało do niego to, co
przeczytał. ―
Kawa ―
złożył wyraz i zbladł.
A
potem spojrzał lekko w lewo i dostrzegł drugi napis: KAWA NA WYNOS.
Oni...
Oni pić ją będą w zamku ―
rozmyślał gorączkowo, aż zaczął się jąkać. ―
To niewybaczalne!
Doszedł
do wniosku, że naprawdę
musi się napić.
Ale
nie kawy.
Toż
to herezja! Jawne pogwałcenie kodeksu Malfoyów z tysiąc...
mniejsza o to, z bardzo dawna. Malfoyowie od wieków nienawidzili
kawy. Palili na stosie. Tylko prapradziadek Draco, Hannibal, zawsze
ją kradł z ogniska i po kryjomu pił, odprawiając jakieś dziwne
rytuały z wrzątkiem. Za co został uznany za szalonego i
wydziedziczony. Draco nie chciał wnikać w to, co tak naprawdę
robił Hannibal. I jak skończył. Bo na pewno został bez knuta.
―
Podwójną Ognistą Whisky ―
powiedział na wydechu, starając się nie patrzeć na cennik, który
zionął Czarną Magią... znaczy kawą. Minę miał zaciętą i
wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć lub zwymiotować. ―
Bez lodu ―
dodał trochę pewniej. ―
I bez tych... dodatków.
Madame
Rosmerta uśmiechnęła się. Podejrzanie, jak na gust Draco.
―
Usiądź przy stoliku ―
powiedziała uprzejmie, wskazując głową na grupkę
Zbyt-Młodych-Uczniów-Próbujących-Zamówić-Alkohol. ―
Zaraz przyniosę.
Malfoy
wciąż w lekkim szoku kiwnął głową i odszedł w stronę jednego
z niewielu wolnych stolików. Patrzył pod nogi, by nie musieć znów
oglądać cennika. Tak właściwie Malfoyowie nigdy nie przejmowali
się cenami, bo stać ich było na wszystko. Draco rozchmurzył się
nieco i usiadł gdzieś w głębi pubu.
Nie
minęło pięć minut, a chłopak zdążył się zirytować tak wolną
obsługą.
Zza
rogu spojrzał na ladę, za którą stała madame Rosmerta. Kręciło
się tam więcej młodych uczniów niż mógł przypuszczać. Owszem,
jako prefekt powinien zareagować, ale dziś miał wolne, a poza tym
szok spowodowany kawą jeszcze nie minął.
Omijał
wzrokiem ściany jak tylko mógł, lecz jeden plakat wyjątkowo
przykuł jego uwagę. Na całkowicie pustym białym tle wielkie
litery układały się w słowo:
PODEJDŹ!
I
Draco zrobił to.
Kiedy
znalazł się na tyle blisko, by zdać sobie sprawę z tego, że
litery są naprawdę wielkie, dostrzegł zdanie napisane malutką
czcionką:
Jeśli
znalazłeś w sobie tyle woli, by tu podejść, to również
znajdziesz siłę, by przestać pić.
Draco
prychnął i powrócił do swojego stolika.
Kiedy
podeszła madame Rosmerta, Malfoy powiedział tylko:
―
Jeszcze raz to samo.
*
Wypił
zawartość szklanki w dwóch łykach; alkohol palił mu gardło i
omal się nie zakrztusił, kiedy zobaczył, jak jakiś chłopak
potknął się, wpadł na drzwi i rozłożył na podłodze. Pomyślał,
że wielce prawdopodobnie Longbottom odstawia tańce-wyginańce, ale
gdy zobaczył jasne włosy, na których roztapiały się drobinki
śniegu, i rumiane od mrozu policzki, nie mógł przestać patrzyć.
Jego twarz wydawała się Draco znajoma, lecz w tej chwili nie mógł
sobie przypomnieć, kim on jest.
Żołądek
prefekta wywinął koziołka, kiedy ten przyglądał się nowo
przybyłemu. Gorąco spływało od szyi, przez kręgosłup, aż
dochodziło do każdej kończyny. Było Malfoyowi duszno i parno,
jakby nagle znalazł się w gąszczu lasu równikowego. Rozpiął
płaszcz, szalik powiesił na oparciu krzesła.
Alkohol
działa ―
pomyślał, ale ta myśl była mętna i jakby nie jego. Miał
wrażenie, że stoi gdzieś obok i czuje, co ta osoba doświadcza.
A
potem, kiedy na jego czarnym płaszczu Draco zobaczył naszywkę w
kolorze czerwieni i złota, zrobiło mu się przeraźliwie zimno.
W
żołądku znów zabulgotało.
Co
to za szajs?
―
przeszło mu przez myśl.
Spojrzał
na drzwi, ale chłopaka już nie było.
*
―
Mogę się przysiąść?
Na
rękę Draco opadły małe płatki już na wpół roztopionego
śniegu. Podniósł wzrok. Chłopak patrzył na Malfoya niebieskimi,
wesołymi oczami.
―
Wiesz... ―
kontynuował. ―
Prawie wszędzie siedzą pary zakochanych gołąbków, aż się
niedobrze robi. Jest środek zimy, myślałem, że ich stąd wywieje,
ale skąd! Chciałem posiedzieć z kimś normalnym. ―
Spojrzał na Ślizgona. ―
No, w miarę normalnym. Hm, mogę?
Draco
nie odwracał wzroku, ale też nie odpowiadał.
―
Ja stawiam. ―
Postawił szklankę z whisky tuż obok ręki Malfoya, ten ani drgnął.
Chłopak milczał chwilę, po czym na nowo podjął: ―
Mogę się przysiąść?
Zero
reakcji.
―
Kocham cię ―
wypalił.
―
Co? ―
zainteresował się Draco.
―
Ognista Whisky ―
burknął. ―
Wkupiam się na to miejsce, może być? Chyba że chcesz mnie oddać
na pastwę losu tym nieokrzesanym, rozchichotanym dziewczynom, które
tylko marzą o całuskach, przytulankach i innych słodkich rzeczach,
najlepiej w kolorze różu i czerwieni. Wtedy będę musiał
zaoponować i kopnąć cię w tyłek z powodu dyskryminacji osób z
innych domów. ―
Spojrzał na zegarek. ―
Dwie minuty. Chyba wystarczy. No, to miejsce jest już zasiedzone.
Oczywiście wiem, że nie można zasiedzieć rzeczy ruchomej, ale to
się wytnie....
―
Poczekaj chwilę ―
powiedział Draco nieobecnym głosem, po czym odszedł od stolika,
kierując się w stronę lady.
Madame
Rosmerta polerowała szklanki miękką bawełnianą ściereczką.
Malfoy popukał w błyszczącą nawierzchnię blatu w geście
rozdrażnienia. Zmarszczył brwi.
―
Co mi dosypałaś? ―
zapytał bez ogródek. Kilka osób zwróciło ku niemu głowy, ale
kiedy zobaczyli mord w oczach Ślizgona, natychmiast zajęli się
swoimi sprawami.
―
Co się dzieje, Draco? ―
Troskliwość w głosie barmanki zbiła go z tropu.
―
Wariuję ―
odpowiedział rzeczowo nieco ściszonym głosem. ―
Raz mi gorąco, raz zimno. Kiedy na mnie patrzy, nie mogę wytrzymać
jego wzroku. Nie dociera do mnie, co mówi...
―
Nie zakochałeś się przypadkiem?
Zareagowałem
dopiero wtedy, kiedy powiedział, że mnie kocha
―
uzmysłowił sobie Malfoy. ―
Nienawidzę
go!
―
Co mi dosypałaś? ―
powtórzył.
―
Wiesz... środek na rozweselenie.
―
Wcale nie czuję się rozweselony ―
burknął. ―
Dlaczego?
―
Bo zawsze masz taką minę, jakbyś wąchał coś nieświeżego ―
podsumowała barmanka.
―
Nie będę już więcej pił ―
oznajmił. ―
Przynajmniej dzisiaj ―
dodał jakby po namyśle.
Draco
prychnął, rzucił pieniądze na ladę i odszedł.
*
Po
raz drugi spotkali się w pubie Pod Trzema Miotłami miesiąc
później.
Draco
siedział przy stoliku w najodleglejszym miejscu i pijąc drinka,
pogrążał się w depresji.
Oblał
ostatni egzamin z mugoloznastwa.
Jak
ojciec się o tym dowie ―
pomyślał zrzędliwie ―
to zeszmaci mną podłogę. E, wróć. Każe skrzatowi domowemu
zeszmacić mną podłogę.
Owszem,
początkowo gardził tym przedmiotem, ale po przeczytaniu w kodeksie
Malfoyów małym druczkiem o tym, że krytykować można jedynie to,
o czym ma się pojęcie, Draco zadecydował, że zacznie uczęszczać
na te zajęcia. Poza tym poznanie wroga może przynieść obiecujące
rezultaty.
Teraz
jednak użalał się nad sobą i rozmawiał z prawie pustym
kieliszkiem.
―
No widzisz? ―
zagadnął do szkła, ale ono ani myślało odpowiedzieć. ―
Tobie też niepotrzebne mugoloznastwo.
―
Mugoloznastwo jest ciekawe i proste, a przede wszystkim pożyteczne ―
odpowiedział czyjś głos tuż przy jego stoliku. Draco podniósł
głowę i ujrzał Seamusa Katarynkę. ―
Madame Rosmerto, po szkocku proszę i jeszcze raz to samo dla
Malfoya.
Draco
przez chwilę nie komentował. Czuł wzburzenie, ale także dziwny
uścisk w żołądku, kiedy zobaczył Gryfona.
―
Idź sobie ―
zażądał żałośnie. Seamus usiadł, niezrażony. ―
Czemu sobie nie pójdziesz?
―
Nie opuszczę tego miejsca ―
zaprzeczył Seamus, uśmiechając się wesoło. ―
Zasiedziałem je i jest moje. Mam do niego prawo.
―
Daj mi spokój, Finnigan. Chcę użalać się nad sobą w samotności
―
burknął.
―
Nad mugoloznastwem? Przecież to proste. Jak chcesz, mogę ci pomóc
―
Jaki się znalazł wykwalifikowany inteligent ―
prychnął Malfoy. ―
Więc proszę, co to jest żarófka?
―
Nie żarófka, tylko żarówka. Żarówka to elektryczne źródło
światła, w którym ciałem świecącym jest rozżarzony na skutek
przepływu prądu, zazwyczaj do temperatury od dwóch i pół do
trzech tysięcy kelwinów drut z trudno topliwego materiału ―
pierwotnie grafit, obecnie wolfram ―
umieszczony w bańce szklanej wypełnionej mieszaniną gazów
szlachetnych. Na przykład argon z dziesięcioprocentową domieszką
azotu. Widmo światła emitowanego przez żarówkę jest ciągłe, a
maksimum natężenia przesunięte w stronę czerwieni względem
światła słonecznego.
―
Eee ―
odpowiedział inteligentnie Draco.
―
Jakby ci to inaczej wytłumaczyć ―
zastanowił się Seamus. ―
Szklana bańka wypełniona gazem szlachetnym pod niskim ciśnieniem,
argonem lub azotem, zawierająca drucik żarowy. Płynący przez
niego prąd o napięciu dwustu trzydziestu woltów rozgrzewa go i
powoduje jego świecenie.
―
Eee ―
podsumował zwięźle Draco.
―
Jeszcze prościej? ―
indagował Gryfon. ―
To jest hmmm... takie lumos w butelce.
Draco
już miał odpowiedzieć, że nadal nie rozumie tego potoku myśli,
choć dotarło do niego stwierdzenie lumos
w butelce,
lecz w tym momencie pojawiła się madame Rosmerta z zamówieniem.
Draco
poczuł, że palą go policzki.
Barmanka
postawiła przed nim Ognistą, a przed Seamusem wysoką szklankę na
nóżce z ciemnym płynem. Położyła też na serwetce długą
łyżkę.
―
Mugoloznastwo jest specyficznym przedmiotem ―
kontynuował Seamus, zupełnie niezrażony naburmuszonym wyrazem
twarzy Draco. ―
To coś jak sztuka. Widzisz inne rzeczy, patrzysz na pozornie te same
sprawy z innej perspektywy. Mój zmarły dziadek zawsze powtarzał,
że najważniejsza jest, można powiedzieć, symbioza pomiędzy
ludźmi, więzi ―
żeby patrzyli na wspólnie tworzone rzeczy. Żarówka jest taką
właśnie rzeczą. Z historii wiemy o jej powstaniu. Pewien mugol
spotykał się z czarownicą i kiedy zobaczył czar lumos, też
chciał coś takiego zrobić, ale nie posiadał mocy. Dlatego też
dążył do wytworzenia światła przy pomocy indukcji
elektrostatycznej.
―
Dobra ―
poddał się Draco. Czuł się już rozluźniony działającym
alkoholem. ―
Czyli uważasz, że czarodzieje mają wpływ na mugoli, tak?
―
I odwrotnie też ―
odpowiedział Seamus. ―
Mamy radia. Mugole je wymyślili i my za pomocą magii mamy je u
siebie. Jakieś inne mugolskie rzeczy, których nie znasz?
―
Stanik ―
mruknął Draco bez przekonania. ―
Pamiętam, że połowa dziewczyn spłonęła czerwienią, a ja nie
wiem, o co chodzi.
―
Na jakim ty świecie żyjesz?
Seamus
upił łyk ciemnego płynu, a puszysta pianka osiadła na jego
ustach. Zlizał ją językiem. Malfoy uznał to za kuszące.
Zaraz!
―
pomyślał przerażony ―
To wcale takie nie jest!
―
Och, odwal się.
―
Stanik to takie urządzenie ―
paplał Seamus tonem, jakby wszystko wiedział. ―
By pewne walory dziewczyn ―
pokazał rękami klatkę piersiową ―
były jeszcze bardziej uwydatnione niż są. Hm, poniekąd przyznam
ci rację, że nie masz pojęcia. Czarodzieje czystej krwi nie zwykli
nosić takich rzeczy. Znaczy czarownice, ma się rozumieć.
―
Nie interesuję się dziewczynami ―
burknął Draco ostrzegawczo. ―
Jestem gejem.
―
Oczywiście, oczywiście ―
przyznał szybko Seamus. ―
Dlatego możesz nie mieć pojęcia.
Malfoy
troszkę się uspokoił. Nie będzie tu żaden Gryfon się wymądrzać!
―
A co tam u ciebie, oprócz użalania się nad sobą?
―
Wcale się nad sobą nie użalam! ―
zaprzeczył szybko Draco. Zbyt szybko. ―
A w ogóle czemu taki gryfoński Gryfon jak ty siedzi tu ze
ślizgońskim Ślizgonem jak ja i dlaczego udziela mi rad?
―
Powiedzmy, że nazwę to ciekawością ―
stwierdził Finnigan.
―
Nie umiesz kłamać.
―
Owszem.
Palce
Seamusa zacisnęły się na szklance. Malfoy uśmiechnął się
mściwie. Czuł, że trafił w czuły punkt Gryfona.
―
No, słucham!
―
Chciałem cię poderwać ―
odpowiedział prosto z mostu Seamus.
―
Że co? ―
Aż zakrztusił się drinkiem.
―
Może łyka kawy? ―
zmienił temat Seamus Katarynka. ―
Jest naprawdę pyszna.
Draco
dostał apopleksji. Zaczął nerwowo oddychać.
―
Nie wymawiaj przy mnie tego słowa ―
oburzył się.
―
Czemu nie? Przecież jest dobra. Chyba że wolisz z karmelem. Och, z
karmelem ―
zachwycił się Seamus. Jego oczy wyrażały bezkresną miłość do
właśnie tej kawy. ―
Pyszna kawa, delikatnie zmieszana z kruszonym lodem i karmelem, a na
wierzchu lody śmietankowe posypane wiórkami czekolady. Każda część
osobno, a jednocześnie razem. Wspaniała kompozycja.
―
Żadna k-kawa nie jest dobra. ―
Sprowadził go na ziemię Draco. ―
Jest nielegalna. Powinni jej oficjalnie zakazać.
―
Niby przez co?
―
Przez kodeks Malfoyów, idioto!
―
A to czemu? Jest tam jakiś konkretny przepis?
―
Nie, ale jest zapis, że wszystko co dobre jest: nielegalne,
niemoralne albo powoduje tycie. K-kawa nie spełnia żadnego warunku.
―
Dlatego chcesz, żeby ją zakazali? ―
spytał Seamus podejrzliwie. Uśmiechał się. Malfoy nareszcie się
ożywił. Finnigan uzmysłowił sobie, że gdyby naprawdę zakazali
kawy, Malfoy mógłby ją pić bez łamania kodeksu.
―
Nie! K-kawy zakazali nasi przodkowie, dlatego jest niedobra.
―
Dlaczego tak mówisz, przecież jej nie próbowałeś, prawda?
―
Oczywiście, że nie próbowałem ―
oświadczył wyniośle. ―
Nikt od czasów wydziedziczonego pradziadka Hannibala jej nie
próbował.
―
Chcesz? ―
spytał zachęcająco Seamus, podstawiając mu pod nos szklankę.
Draco pokręcił głową. ―
Na pewno? Jak możesz krytykować coś, czego nigdy nie próbowałeś?
Draco
zasępił się. Ten drań ―
Gryfon miał rację. I dlatego uczył się mugoloznastwa, z tego
samego powodu.
Drań.
―
A niech to! Zostałem sprowokowany ―
pomyślał ze złością. ―
Przycisnął mnie do ściany.
―
Naprawdę cię przycisnąłem? ―
ucieszył się. Na twarzy Draco wykwitł nikły rumieniec
zażenowania. ―
Spróbuj!
―
Nigdy w życiu ―
bronił się Draco. ―
Lubię moje pieniądze. I władzę. I popularność. I kolor włosów.
I nazwisko. Zostałbym wydziedziczony i musiałbym wszystko porzucić.
Tak, włosy też. A naprawdę bardzo je lubię.
―
Szkoda ―
mówiąc to, Seamus nadal się uśmiechał. ―
Ale przynajmniej będzie więcej dla mnie. ―
Zaś pod nosem dodał: ―
Prędzej czy później i tak ją wypijesz.
Draco
zdziwił się. Czy ja właśnie rozmawiam z Gryfonem bez obelg?
―
Dzień bez kawy dniem straconym ―
podsumował Seamus.
―
Dzień bez drinka dniem straconym ―
mruknął posępnie Draco.
*
Kiedy
wracali późnym wieczorem do zamku, wiatr wciskał Draco śnieg za
płaszcz. Seamus owinął się szczelniej szalikiem i uśmiechnął
się pod nosem. Mimo że był początek marca, obaj brnęli w śniegu.
Draco kołysał się już trochę: wypił kilka solidnych drinków.
―
Przeszło ci już użalanie się nad sobą? ―
zapytał troskliwie Seamus. W przeciwieństwie do Malfoya czuł się
bardzo pobudzony i szczęśliwy. Wypił dwie kawy ze szkocką whisky
i na deser kawę z karmelem. ―
Pamiętasz, co to jest żarówka?
―
Oczywiście ―
wyszydził. ―
To taka zupełnie nieprzydatna u nas rzecz, którą mugole kupują na
morgi, bo się często psuje. To takie coś, co świeci i ma debilny
kształt. Prawie jak głowa Pottera.
Pod
wpływem zimna Draco zaczął gwałtownie trzeźwieć. Seamus śmiał
się, przyciskając rękę do ust.
―
Cholera! Jak zimno! ―
narzekał Malfoy. ―
Oddawaj szalik!
―
Jasne.
Gryfon
zdjął z szyi szalik. Draco patrzył, jak Finnigan dotykał smukłymi
palcami miękkiego materiału. Pojawiło się dziwne, nowe uczucie,
którego nie potrafił zidentyfikować. Seamus założył szalik na
szyi Ślizgona, lecz zamiast ją nim owinąć, przyciągnął Malfoya
do siebie. Policzek przytulił do jego włosów.
―
Ej! ―
Próbował się wyswobodzić, jednak nie dał rady.
―
Cieplej ci?
Te
dwa krótkie słowa sparaliżowały Draco. Nie potrafił się ruszyć.
Stał, przytulony do potencjalnego wroga, opierając twarz na jego
ramieniu. Ręce Malfoya zwisały smętnie wzdłuż boków, ale
kompletnie nie wiedział, co z nimi zrobić.
―
Finnigan...? ―
Tylko tyle zdołał wykrztusić.
―
Masz takie miękkie i pachnące włosy ―
powiedział zmysłowo Seamus.
―
Oczywiście ―
paplał bez sensu Ślizgon, by przerwać ciszę. ―
Używam najlepszych markowych produktów do pielęgnacji włosów.
My, Malfoyowie, nie możemy pokazywać się ze zniszczonymi kłakami,
jak to robi Potter. Byłby to wstyd i hańba.
―
Cieszę się ―
wyznał ciepło Seamus.
Odsunął
się nieco i, chwyciwszy koniec szalika, okręcił nim wokół szyi
Draco. Uśmiechając się, pocałował Ślizgona w usta.
Draco
poczuł się dziwnie; wszystkie jego myśli wyparła jedna ―
było mu błogo. Nie odwzajemnił pocałunku, ale też nie zrobił
nic, by go przerwać. Pozwolił Seamusowi na całowanie jego ust;
miękkie wargi muskały pieszczotliwie.
A
potem Finnigan szybko się oddalił, wyciągając zza pazuchy szalik
Draco. Obwiązał nim szyję. Właściciel rzeczy wydał jęk
oburzenia, po czym wyciągnął ręce po zgubę. Jednak Gryfon już
go nie widział.
―
Finnigan! ―
zawołał Draco nieco żałosnym tonem. ―
Oddawaj! No przecież nie mogę się pokazać w gryfońskim szaliku!
Moja reputacja legnie w gruzach!
―
Jesteś Ślizgonem ―
wyznał szczerze Seamus. ―
Coś wymyślisz.
I
zniknął w czeluściach zamku.
*
Po
raz trzeci spotkali się przypadkowo, wpadając na siebie na szkolnym
korytarzu po zajęciach. Malfoy złorzeczył pod nosem na nie
patrzących pod nogi uczniów, kiedy szczupła, blada dłoń objawiła
się mu przed oczami. Uścisnął ją niejako w oszołomieniu i
pozwolił sobie pomóc. A dopiero potem spojrzał na właściciela
owej ręki.
―
Ach, to ty ―
mruknął nieco niewyraźnie. ―
Mógłbyś mnie chociaż przeprosić, gryfoński łamago, co?
―
Przepraszam ―
powiedział Seamus, ale w jego głosie nie słychać było ani krzty
prawdy. ―
Może w ramach rekompensaty dasz się namówić na drinka?
Aluzja
miała wielkie stopy i stąpała ociężale w kierunku Draco, ale ten
jej w ogóle nie zauważał. Co gorsza, Seamus ciągle się lekko
uśmiechał, pozwalając aluzji działać. Przybliżał się do
Ślizgona, a Draco tylko stał i gapił się w ciepłe oczy Gryfona,
nie mogąc oderwać wzroku.
―
To co? ―
zagadnął Seamus łagodnie.
Nie
dając odpowiedzieć Malfoyowi, Finnigan chwycił go za ramiona,
nachylił się lekko i pocałował. Dopiero po chwili Draco zdał
sobie sprawę z tego, co się dzieje i odepchnął chłopaka.
―
Nie tutaj, idioto! ―
warknął, po czym zaciągnął go do pustej w jego mniemaniu klasy.
Klasa
owszem była pusta, nie licząc mebli i dwóch postaci przytulonych
do siebie na jednej z ławek oraz dwóch koszul wraz z krawatami
przewieszonych na oparciach krzeseł. Draco ich nie zauważył.
Pchnął Seamusa na ścianę.
―
Co próbujesz osiągnąć? ―
zapytał Malfoy w furii. Finnigan był o dziwo oszczędny w słowach,
więc się tylko uśmiechnął. ―
Chcesz, żebym się w tobie zakochał?
―
Hłmpf.
Dźwięk
łudząco podobny do odgłosu upadającego ciała rozproszył
chłopaków, którzy jak na komendę obrócili głowy.
―
Uła ―
złorzeczyła druga postać.
―
Potter? ―
zdumiał się Draco.
―
Ron? ―
zapytał cienko Seamus.
*
―
Merlinie! Gryfoni to zwierzaki! ―
paplał Malfoy zarozumiałym tonem. ―
Żeby z Weasleyem...? Błeee.
Siedzieli
obok siebie na ławce w innej, tym razem naprawdę pustej klasie.
―
Miłość jest ślepa ―
stwierdził marzycielsko Seamus.
―
Chyba tylko ich miłość ―
dopowiedział Malfoy, marszcząc brwi. ―
Hipotetycznie wyobraź sobie ich dzieci. To jak skrzyżowanie
wiewióry z jeżem.
―
Przecież oni nie mogą mieć dzieci, nie?
―
Dlatego mówię, że hipotetycznie ―
odciął się Draco z wielce naburmuszoną miną. ―
Nie musisz wszystkiego brać dosłownie.
―
A nas...? ―
Finnigan przysunął się nieco do Ślizgona.
Aluzja
szczerzyła zęby w kpiącym uśmiechu.
―
Naprawdę Gryfoni to zwierzaki.
Ale
pozwolił się pocałować, by po chwili przejąć kontrolę.
―
Nie tylko Gryfoni ―
stwierdził Seamus pomiędzy pocałunkami. ―
Ślizgoni to węże.
Draco
uśmiechnął się na to porównanie, obejmując drugiego chłopaka i
przyciągając do siebie. Muskał ustami odsłoniętą szyję i robił
to coraz mocniej, słysząc niewyraźne jęki. Seamus natomiast
chwycił Malfoya, przysuwając do swoich warg i całując zachłannie,
z każdą chwilą pogłębiając pocałunek.
―
Co to był za smak? ―
zapytał Draco słabo jakiś czas później.
―
Kawa ―
wymamrotał oszołomiony Seamus.
―
CO?!
*
Pod
koniec siódmego roku Draco Malfoy nie twierdził już, że ma w
życiu pecha.
Nadal
był piękny i dziewczyny dalej się w nim podkochiwały,
(Dostał
mnóstwo Walentynek, ale tylko na tej jednej mu zależało.)
ale
miał kogoś, kto pomógł mu spojrzeć na świat z innej
perspektywy. I tym kimś był ―
o zgrozo! ―
Gryfon.
―
Nie, nie, Draco. Siadaj tam. ―
Wskazał miejsce naprzeciwko. ―
To jest moje. Zasiedziałem je wtedy i jest moje.
Malfoy
wyglądał jak Nabuchodonozor, ale usiadł tam, gdzie wskazał jego
chłopak.
―
Dwie po szkocku ―
zawołał do barmanki Seamus.
―
Ale...
―
Czy ja mówiłem, że jedna jest dla ciebie?
―
Draco wyrzucił z siebie jęk oburzenia.
―
Jak ślizgońsko
―
zganił Seamusa cierpkim tonem.
―
Zawszę mogę się jednak podzielić... ―
Kokieteryjnie mrugnął do swojego chłopaka, który udawał, że
tego nie widzi.
―
To miejsce publiczne ―
szepnął Malfoy, ale zaraz dodał, protestując: ―
Ja
naprawdę lubię moje włosy. Są idealnie proste, idealnej długości
i idealnego koloru. Nie bardzo mam ochotę farbować je na czarno i
obcinać.
―
Dlaczego?
―
Nie udawaj, że nie wiesz ―
prychnął. ―
Byłbym podobny do tego geja, Pottera!
―
Och ―
prychnął Finnigan. ―
Ty też jesteś gejem. ―
Draco nie skomentował. ―
Ale wiesz, zawsze możesz zafarbować na rudo...
Chwilę
później Seamus musiał uchylić się przed nadlatującym butem.
Draco
uśmiechnął się pod nosem. Tak, nie miał już pecha.
Został
skazany na kawę. I być może w niedalekiej przyszłości zostanie
wydziedziczony, i będzie musiał doszczętnie zmienić swój image.
Ale
teraz zupełnie go to nie obchodziło.
Kawa
miała słodki smak.
Jak
Seamus.
Koniec.
*W
tekście wykorzystano jedno z praw Murphy’ego. A plakat „podejdź”
istniał naprawdę, tylko zupełnie czego innego dotyczył.
**Tytuł
fika jest parafrazą tłumaczenia serialu Prison Break jako skazanego
na śmierć.