Więzień z alei Niepodległości
Od ponad trzech miesięcy KGB przetrzymuje w areszcie w Mińsku ks. Władysława Lazara. Areszt funkcjonuje przy alei… Niepodległości. Jak widać, na Białorusi George Orwell jest wiecznie żywy.
Ks. Władysław Lazar dał się poznać jako gorliwy kapłan i budowniczy świątyń
– Tak mocno płakał, że aż się odwrócił, żeby ludzie nie patrzyli – mówią. – Jakby coś przeczuwał. Bp Tadeusz Kondrusiewicz skierował go do liczącej 100 tys. mieszkańców nowej dzielnicy Borysewa, gdzie dotąd ludzie gromadzili się na modlitwie w kaplicy. Dostał gotowe plany pod budowę kościoła, ale zaczął je zmieniać, żeby połączyć ze świątynią część mieszkalną. Prawdopodobnie tę budowę poprowadzi jego następca – młody, energiczny ksiądz. 80-letnia mama ks. Lazara zadaje sobie pytanie, czemu męczą jej syna. – Jezus też cierpiał – odpowiada sama sobie. – Przyczepili się do tego, skąd wziął pieniądze na budowę świątyń, ale często jeździł do Polski głosić kazania, dostawał ofiary na intencje mszalne – tłumaczy. – Żebyście wiedzieli, jak my tu żyjemy – mówi. – Nic nam nie pomagał, wszystko oddawał Kościołowi. „Niech się mama nie obraża, służę Bogu i parafianom” – wyjaśniał. Nie wiem, za co został aresztowany. Chodziłam do księży pytać, ale oni też nie wiedzą – dodaje. Siostra Janina po trzech miesiącach od zatrzymania brata jest nieco spokojniejsza, bo dziesiątki ludzi zapewniają ją o modlitwie w jego intencji. Jest pewna, że ta modlitwa przyniesie owoc. Kiedy zapytałam jednego z księży proboszczów, czy boi się po aresztowaniu ks. Lazara, uśmiechnął się wyrozumiale: – Zależy, jakie kto ma strachy. Ja się boję jedynie odejścia od Pana Boga. A jako ksiądz katolicki mam wpisane w posługę to, że broniąc imienia Chrystusa, mogę trafić do więzienia. To nic strasznego.
…zrobiłem się dziadem
Ksiądz Władysław Lazar urodził się w wiosce Koniuchi pod Mińskiem. Jego dziadkowie byli Polakami spod Mołodeczna. Mama Janina w czasach sowieckich pracowała w kołchozie jako dojarka. Została przodownicą pracy i zarabiała najwięcej w rodzinie – 2,5 tysiąca rubli. Mąż Michał, też pracownik kołchozu, zarabiał tylko 500 rubli. Mieli troje dzieci – Władysława, starszą od niego Irenę i młodszą Janinę. Żeby przygotować im wiano, mama lokowała pieniądze w złocie. Władysław, kiedy szedł do seminarium w Grodnie, dostał od niej woreczek ze złotymi obrączkami, pierścionkami, bransoletkami. Wszystko sprzedał, żeby wybudować kościół w Marijnoj Gorce. A parafię opuszczał z dobytkiem, który mieścił się w jednym samochodzie osobowym. – Dla siebie nie gromadził nic – mówią znający go ludzie. Jako dziecko był bardzo pedantyczny. W szkole miał przezwisko „panicz”, bo dbał o wygląd. Jak miał plamkę na koszuli, musiał ją zmienić. Już jako dorosły prasował sobie nawet skarpetki. Po tym, jak własnoręcznie zbudował kościół w Marijnoj Gorce, przeszło mu to przyzwyczajenie. Sam kopał ziemię, nosił cegły, sadził kwiaty, nawadniał teren przed kościołem. – Teraz to się zrobiłem dziadem – śmiał się. Jego mama wspomina, że chodził w jednej kurtce, naszywając łaty na podniszczone miejsca, a pieniądze przeznaczał na potrzeby kościoła. Wszystko szło mu jak z płatka, bo – jak ojciec – był złotą rączką. Po seminarium w Grodnie pojechał na studia do Lublina. Przed objęciem parafii św. Antoniego w Marijnoj Gorce pracował w parafii katedralnej w Mińsku. To tamtejsi bogatsi parafianie ufundowali obraz i ramy do nowego kościoła ich dawnego księdza. Stamtąd też przywiózł oszczędności do małej miejscowości Marijna Gorka, która powstała wokół jednostki wojskowej. Jeden z majętnych parafian przekazał mu budynek, wzniesiony, by powstała w nim synagoga. Za czasów sowieckich zamieniono go w rozdzielnię prądu. Ksiądz wzniósł wieżę i zagospodarował wnętrze. Założył księgę, w której pisemnie dziękował ofiarodawcom. Pracowity, serdeczny w kontaktach, pogodny na co dzień, ale stanowczy w prowadzeniu budowy, zdobył autorytet wśród miejscowych.
Dostali go „z góry”
Równolegle jeździł odprawiać Mszę w Rudzinsku i Sutinie. W Rudzinsku 14 września, już bez niego, został poświęcony krzyż na placu pod budowę nowego kościoła. W Sutinie, dawnej katolickiej wiosce, niepoddającej się rusyfikacyjnym nakazom carskim, gdzie dziś wierzących można policzyć na palcach jednej ręki, dzięki ofiarności parafian udało mu się postawić krzyż i kapliczkę. W parafii św. Antoniego w Marijnoj Gorce mówili, że takiego księdza dostali „z góry”. Ks. Władysław Lazar przez siedem lat na tej pustyni duchowej stworzył prężną parafię, gromadzącą po 100 osób na niedzielnych Mszach. Organizował jasełka, sam przygotowywał szopkę, ciemnicę, nawet układał w kościele kwiaty. Nie miał czasu na życie prywatne. W tym roku we wrześniu, po czterech latach przerwy, obiecywał sobie urlop na ulubionym Krymie. W kazaniach nie poruszał tematów politycznych, tyle że głosił je po białorusku, co w kraju, gdzie wszyscy mówią po rosyjsku, jest dowodem patriotyzmu. Tylko w sobotę rano odprawiał Mszę po polsku. Na Mszę pożegnalną 14 kwietnia br. przyszło ponad stu ludzi. Dziękowały mu dzieci, prezes rady parafialnej, parafianie. Wierni do dziś pamiętają ogromne wzruszenie księdza.
– Tak mocno płakał, że aż się odwrócił, żeby ludzie nie patrzyli – mówią. – Jakby coś przeczuwał. Bp Tadeusz Kondrusiewicz skierował go do liczącej 100 tys. mieszkańców nowej dzielnicy Borysewa, gdzie dotąd ludzie gromadzili się na modlitwie w kaplicy. Dostał gotowe plany pod budowę kościoła, ale zaczął je zmieniać, żeby połączyć ze świątynią część mieszkalną. Prawdopodobnie tę budowę poprowadzi jego następca – młody, energiczny ksiądz. 80-letnia mama ks. Lazara zadaje sobie pytanie, czemu męczą jej syna. – Jezus też cierpiał – odpowiada sama sobie. – Przyczepili się do tego, skąd wziął pieniądze na budowę świątyń, ale często jeździł do Polski głosić kazania, dostawał ofiary na intencje mszalne – tłumaczy. – Żebyście wiedzieli, jak my tu żyjemy – mówi. – Nic nam nie pomagał, wszystko oddawał Kościołowi. „Niech się mama nie obraża, służę Bogu i parafianom” – wyjaśniał. Nie wiem, za co został aresztowany. Chodziłam do księży pytać, ale oni też nie wiedzą – dodaje. Siostra Janina po trzech miesiącach od zatrzymania brata jest nieco spokojniejsza, bo dziesiątki ludzi zapewniają ją o modlitwie w jego intencji. Jest pewna, że ta modlitwa przyniesie owoc. Kiedy zapytałam jednego z księży proboszczów, czy boi się po aresztowaniu ks. Lazara, uśmiechnął się wyrozumiale: – Zależy, jakie kto ma strachy. Ja się boję jedynie odejścia od Pana Boga. A jako ksiądz katolicki mam wpisane w posługę to, że broniąc imienia Chrystusa, mogę trafić do więzienia. To nic strasznego.