ŚWIĄTECZNY
CZAR
„A
kto wie, czy za rogiem, nie stoją Anioł z Bogiem,
Nie
obserwują zdarzeń i nie spełniają marzeń..."*
–
Nico, jesteś tam? – Ktoś zastukał w drzwi.
Staruszek
z długą, siwą brodą uśmiechnął się delikatnie pod nosem. To
musiał być Zinleuton. Tylko stary elf używał tego zdrobnienia.
–
Witaj, Zin. – Otworzył przyjacielowi drzwi i aż cofnął się od
powiewu mroźnego powietrza.
–
Prawdziwa zima – odpowiedział elf, energicznie przytupując na
progu i usiłując chociaż w części pozbyć się śniegu z butów
i ubrania. – Brr, mam nadzieję, że napaliłeś w kominku.
–
Wiesz, że Gloria dba o mnie aż do przesady. Zaraz zrobi nam gorącej
czekolady.
–
Wolałbym herbaty z rumem, jeśli nie masz nic przeciwko. – Zin
mrugnął łobuzersko.
–
Och, no tak, twoja słabość. – Nicholas uśmiechnął się
dobrodusznie. – Glorio?
Mała
anielica pojawiła się dosłownie znikąd, trzepocząc
śnieżnobiałymi skrzydłami.
Gospodarz
przywitał ją radosnym spojrzeniem.
–
Kubek gorącej czekolady dla mnie, a dla Zina to, co zawsze.
Skinęła
głową, że zrozumiała.
–
Koniecznie w kubku w złote renifery – przypomniał elf.
Gloria
spojrzała na niego groźnie, jej skrzydełka zafurkotały i już jej
nie było.
–
Jak ty się z nią dogadujesz? – westchnął Zin.
–
Odrobina legilimencji. – Uśmiechnął się Nicholas.
–
No tak, nigdy nie byłem w tym dobry – mruknął elf.
–
Nie masz czego żałować. Przynajmniej tym razem. Nazwała cię
irytującym, starym zgredem, który uważa anielice za ten rodzaj
kobiet, które nie potrafią zapamiętać najprostszej rzeczy.
Zin
parsknął śmiechem.
–
Młoda ma ostry języczek.
–
Nie jest już taka młoda. Ma ponad dwieście lat. Jak na anioły to
nawet całkiem sporo – sprostował Nicholas, po czym zrobił
zapraszający gest. – Rozgość się. – To mówiąc, usadowił
się w fotelu naprzeciw kominka.
Zin
ochoczo zaczął przeszukiwać komodę w rogu pokoju.
–
Znowu skrzaty podprowadziły ci fajkę? – zapytał zmartwiony po
dobrej chwili szperania. – Mówiłem ci, żebyś nie pozwalał im
panoszyć się po całym domu.
Nicholas
westchnął bezsilnie.
–
Nie mam serca…
–
Nie chodzi o serce, ale o odrobinę stanowczości, Nico. –
Przyjaciel pokiwał z dezaprobatą głową.
–
Gloria na pewno coś ci przyniesie, nie martw się. Wie, jak lubisz
fajkowe ziele – pocieszył go gospodarz z nieco zakłopotaną miną.
– A ty powiedz mi lepiej, co cię do mnie sprowadza, drogi
przyjacielu?
–
Cóż… – Zin zrobił zaaferowaną minę i również rozsiadł się
wygodnie.
–
Niech zgadnę: znów chodzi o któregoś z twoich ulubieńców?
–
Jak zwykle twoje informacje są bezbłędne. – Uśmiechnął się
elf.
–
To jedynie intuicja. – Nicholas mrugnął do niego.
–
Ta, albo raczej legilimencja, co? – mruknął Zin.
–
No, nie obrażaj się! – Spojrzał na przyjaciela z błyskiem w
oku. – Glorio, dziękuję. Jak zwykle jesteś nieoceniona. –
Pogłaskał po jasnej główce anielicę, która przyniosła napoje i
ponownie skupił uwagę na gościu. – Więc jak mogę ci pomóc?
Elf
milczał przez chwilę, jakby ważąc śmiałość swojej prośby, po
czym wyrzucił z siebie jednym tchem:
–
Chciałbym, abyś pożyczył mi któregoś z twoich Wigilijnych
Chochlików.
Nicholas
poprawił okulary i zaczął gładzić swoją brodę.
–
Wiesz, że to dość nietypowa prośba?
Zinleuton
chrząknął znacząco.
–
Tak, cóż... – Nicholas splótł ręce i zamyślił się. Dopiero
po chwili odezwał się ponownie. – Kilka dni przed świętami
Chochliki są mi bardzo potrzebne...
–
Ale to naprawdę zupełnie wyjątkowa sytuacja! – przerwał mu Zin.
W
oczach staruszka błysnęły wesołe ogniki.
–
Zastanawia mnie, dlaczego to właśnie do mnie przychodzisz zawsze ze
swoimi wyjątkowymi prośbami.
–
Może dlatego, że jesteś moim najlepszym przyjacielem? – podsunął
nieco urażonym tonem elf.
–
Och, więc w porządku. Ale chcę dostać coś w zamian –
zdecydował Nicholas.
–
Nie ma to jak bezinteresowny Święty Mikołaj – zauważył Zin,
usiłując być zgryźliwym, ale ton głosu miał radosny.
–
To jak będzie? Masz dla mnie jakieś propozycje?
Elf
uśmiechnął się tajemniczo. Na szczęście przyjaźnili się od
wieków i nie potrzebował legilimencji, by znać najlepszy sposób
na przekonanie go. Tak, nawet Nicholas miał swoje słabości...
–
Będziesz miał swoją wigilijną opowieść – odpowiedział i
ruszył w kierunku drzwi. – Jeśli tylko twój Chochlik sprawi się
jak należy – dodał, będąc już na progu.
Mroźne
powietrze znów wślizgnęło się do środka, tym razem przynosząc
ze sobą srebrzysty dźwięk świątecznych dzwoneczków.
***
–
Wiesz, to wszystko robi się naprawdę nie do zniesienia –
dziewczyna w szarym futerku, owinięta ślizgońskim szalikiem,
poskarżyła się swojej koleżance. Machinalnie zgarnęła śnieg z
pobliskiej ławki, uformowała dużą kulkę i z całej siły rzuciła
nią w drzewo. Bijąca wierzba poruszyła się niespokojnie,
strząsając z siebie skrzący się, biały pył.
–
Masz rację. Ja też coraz częściej o tym myślę. Najwyższy czas
coś z tym zrobić. W końcu idą święta. I chyba nawet mam pewien
plan...
***
–
Pansy, wiesz, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką – zaczął
Draco, obracając w dłoniach filiżankę z kawą.
–
Jedyną przyjaciółką – uściśliła Pansy, uśmiechając się
odrobinę złośliwie.
–
No wiesz! – obruszył się. – Jest jeszcze Blaise i...
–
Och, nie wiedziałam, że zaliczasz go do swoich przyjaciółek –
przerwała mu, unosząc brwi w udawanym zdziwieniu. – Mówiłeś mu
kiedyś o tym?
–
Pff... Nie rozmawiam z tobą. Ja tutaj o poważnych sprawach, a ty...
– Nadąsał się.
Pansy,
zupełnie się tym nie przejmując, uniosła stojący przed nią
kubek i z lubością wciągnęła w nozdrza zapach czekolady.
–
Ja też chciałam z tobą poważnie porozmawiać, Draco – odezwała
się po chwili poważnym tonem. – O najlepszej przyjaciółce
właśnie.
Draco
otworzył buzię, chcąc coś powiedzieć.
–
Nie, proszę, nie przerywaj mi. Ty jesteś moim przyjacielem, ale mam
chyba prawo również do przyjaciółki?
–
Ależ oczywiście, skarbie. Uważam, że Millicenta jest całkiem w
porządku.
–
Draco! – zawołała z wyrzutem. – Dobrze wiesz, o kim mówię!
–
Ale ona jest Gryfonką! – przypomniał jej nieco przerażonym
tonem.
–
Czy naprawdę nie możemy dać spokój tym stereotypom? – Twarz
Pansy posmutniała.
–
Jest z Weasleyów! – Draco nie dawał za wygraną i zrobił
zgorszoną minę.
–
Dokładnie. Pozwól, że przypomnę ci po raz setny, że to właśnie
Weasleyowie uratowali mnie przed śmierciożercami w te wakacje, mimo
tego kim jestem. Mało tego, zanim moi rodzice doszli do siebie,
zaopiekowali się mną i przez dwa tygodnie mieszkałam w Norze...
–
Moje kondolencje – wtrącił Draco z przekąsem.
–
... ponieważ zawiadomienie mojej dalszej rodziny było zbyt
ryzykowne – Pansy kontynuowała niewzruszona. – Siłą rzeczy
poznałam Ginny... – Zawiesiła głos i spojrzała na przyjaciela
jakoś inaczej, jakby się nad czymś zastanawiając. – Nie możesz
chociaż spróbować ją polubić? Dla mnie?
–
A czy ty dla mnie polubiłabyś Pottera?
–
Wiesz, on wcale nie jest taki zły. – Pansy uśmiechnęła się
łobuzersko.
Draco
wydał z siebie zduszony jęk i gwałtownie podniósł się od stołu.
–
Muszę do toalety – oznajmił dramatycznie.
Pansy
z rozbawieniem patrzyła, jak chłopak znika w głębi baru, po czym
przeniosła swój wzrok na okno. Śnieg padał leniwie dużymi,
puchatymi płatkami. W powietrzu czuło się już nadchodzące
święta. Sklepy ozdobione były migoczącymi lampkami i iglastymi
girlandami, a wszędzie unosiły się aromaty pieczonych ciast i
ciasteczek.
–
Wróciłem – zakomunikował Draco po dobrej chwili.
–
Świetnie. Zamówiłam nam ciasto. – Wskazała półmisek z
apetycznie wyglądającymi kawałkami.
–
Myślisz, że po tym wszystkim, co tu usłyszałem, będę w stanie
jeść? – zapytał dramatycznym tonem.
–
Oczywiście. – Uśmiechnęła się. – W końcu to cynamonowe,
twoje ulubione.
–
Nie przekupisz mnie – oświadczył, zerkając łakomie w stronę
talerzyka.
–
Nigdy nawet przez myśl by mi to nie przeszło – zapewniła
gorliwie.
–
To dobrze. – Zmierzył ją groźnym spojrzeniem i sięgnął po
łyżeczkę. – Bo ty powinnaś dbać o linię, a szkoda, żeby się
zmarnowało.
–
Licz się ze słowami! – zawołała rozbawiona.
–
No co, przecież każda dziewczyna uważa, że to ważne, nie? –
Zrobił niewinną minę.
–
Ślizgonki nie mają kompleksów, Draco.
–
Kompleksy a dbanie o to, by być fit, to dwie różne rzeczy –
oświadczył z miną znawcy.
–
Żadna dziewczyna nawet nie śmiałaby z tobą konkurować w tej
kwestii.
–
Pansy, teraz to ja cię ostrzegam!
–
W porządku. – Dziewczyna spoważniała. – Więc jak będzie?
–
Z czym?
–
Nie udawaj.
Draco
nabrał głęboko powietrza.
–
Dobrze. Skoro to dla ciebie takie ważne, postaram się.
–
Wiedziałam! Jesteś cudowny! – Pansy zerwała się z krzesła i
rzuciła mu się na szyję.
Chłopak
delikatnie acz stanowczo ujął ją za nadgarstki.
–
Pansy, nie rób scen. Nic nie obiecuję.
–
Jest coś jeszcze – powiedziała po chwili, znów zajmując swoje
miejsce naprzeciw niego i ignorując jego ostatnią uwagę.
–
Salazarze, miej litość! – jęknął Draco.
–
Zakochałam się – wyznała, lekko się rumieniąc.
–
Ale nie w Potterze, prawda? – zapytał, udając przerażenie.
Co
jak co, ale tego Pansy nie mogła mu zrobić. Tymczasem dziewczyna
przybrała konspiracyjną minę.
–
Nie mogę ci jeszcze powiedzieć. Nie chcę zapeszyć.
Machnął
lekceważąco ręką.
–
Babskie przesądy.
–
A co ty możesz o tym wiedzieć? – zainteresowała się.
–
O przesądach?
–
Nie. O zakochaniu.
–
Wiem o tym więcej niż może ci się wydawać. – Draco wydął
wargi. Nic bardziej go nie oburzało, jak stwierdzenie, że on nie
jest w jakiejś dziedzinie kompetentny.
–
Hmm… – Pansy chrząknęła. – Cóż, skoro tak twierdzisz…
–
Tak właśnie twierdzę – odparł zadowolony, że nie zamierza się
z nim kłócić. Ślizgonka była jedną z tych nielicznych, szalenie
irytujących osób, które miały czelność posiadać własne zdanie
w jego towarzystwie. Właściwie poza niektórymi wyskokami
Zabiniego, jedyną.
Właśnie
kończyli deser, Pansy dopiła z żalem ostatni łyk czekolady i
nadeszła pora, żeby powoli zacząć myśleć o powrocie do
Hogwartu. Jednak Draco najwyraźniej nie zamierzał się ruszyć i
zaczął z dziwną miną przyglądać się dziewczynie.
–
Draco, dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytała lekko
zaniepokojona. – Ubrudziłam się?
–
Niee… Wiesz, to zabawne, ale wyglądasz zupełnie jak ja.
–
Co przez to rozumiesz? – Wyciągnęła przed siebie dłonie i
zaczęła im się intensywnie przyglądać, a ponieważ najwyraźniej
nie spodobał jej się wniosek z tych oględzin, spojrzała na niego
z lekkim przerażeniem.
–
Draco… – wyszeptała i zamilkła.
–
Wiesz, muszę ci powiedzieć, że naprawdę jestem całkiem
przystojny – stwierdził rozbawiony sytuacją.
Nie
wiedział, o co chodzi, ale to było nawet niezłe.
–
Myślisz, że działasz jak lustro? – zapytał i zaczął poprawiać
włosy. Pansy, a raczej jego rzekome odbicie, nie wykonała żadnego
ruchu. Wpatrywała się za to w niego z niemym przerażeniem. –
Łee, nie działasz jak lustro. Ewentualnie beznadziejnie zepsute.
–
Draco! – powtórzyła nieco ostrzej.
–
Tak? – zapytał i uśmiech rozbawienia zaczął powoli znikać z
jego twarzy. Jego drugie ja miało bardzo nieciekawą minę. Minę,
która sugerowała, że coś jest wyraźnie nie tak. – Zaraz… –
podjął po chwili, wciąż jednak nie spuszczając z oczu swojej
kopii. – Nie chcesz chyba powiedzieć tego, o czym ja myślę, że
chcesz powiedzieć?
–
Obawiam się… – odpowiedział mu jego głos.
–
Pansy… – chciał powiedzieć coś niemiłego, ale jego
oryginalny, wychodzący z jego własnych ust głos, przyprawił go
niemal o zawał. Brzmiał jak…
Po
raz drugi tego dnia zerwał się z krzesła i pobiegł do toalety.
Wrócił dopiero po dziesięciu minutach.
–
Możesz mi to wyjaśnić? – zapytał dziewczęcym głosem,
niebezpiecznie pobrzmiewającym furią.
–
Och, ale ja fajnie wyglądam, jak się złoszczę – odparowała mu
Pansy.
–
Świetnie. Mam nadzieję, że to zaklęcie zaraz przestanie działać
– odpowiedział zimno. Z rozpaczą stwierdził, że głos
dziewczyny, którym obecnie dysponował, ani trochę nie oddaje
malfoyowskiego chłodu.
–
Nie chcę cię martwić… – zaczęła przyjaciółka, ale nie dał
jej dokończyć.
–
To ja nie chcę cię martwić, Pansy, ale albo natychmiast odwrócisz
ten urok, albo idziemy do Snape’a.
Pansy
zmarszczyła brwi.
–
Nie podoba mi się to, co sugerujesz, wiesz? I powiem ci coś
jeszcze. Jeśli myślisz, że należę do osób, które chciałyby
wyglądać jak ty, to się grubo mylisz!
–
To w ogóle istnieją tacy, którzy tego nie pragną? – zapytał
Draco z bezbrzeżnym zdumieniem.
–
Wyobraź sobie! – Pansy bardzo chciała brzmieć groźnie, ale
zdawała sobie sprawę, że w jej głosie drży uśmiech. Draco
potrafił być taki rozbrajający!
–
Cóż, zatem pozostał nam Snape – westchnął.
–
Na to wygląda – przyznała.
***
–
Salazarze, jestem dziewczyną – jęknął Draco, spoglądając
posępnie w lustro w Pokoju Wspólnym.
–
Zdarzają się gorsze rzeczy, Pansy – pocieszył go Theodore.
Draco
policzył w myślach do dziesięciu i zdołał się powstrzymać od
powiedzenia, że w życiu nie spotkało go nic gorszego. Poza
istnieniem Pottera, rzecz jasna.
Przed
godziną właśnie dowiedzieli się, że Snape wyjechał na
bożonarodzeniowy urlop. Cholerna ironia! Co to, jakieś świąteczne
umartwianie?! Najpierw on i Pansy, a teraz Snape i święta. Koniec
świata.
W
ten oto sposób jego los okazał się przesądzony, bowiem jako
Ślizgoni nie uważali za słuszne zaufać nikomu poza opiekunem ich
domu. Został więc nie tylko skazany na bycie babą, ale jeszcze
spędzenie tego czasu w Hogwarcie, ponieważ poinformowanie ojca o
zaistniałej sytuacji nie wchodziło w grę, co boleśnie uświadomiła
mu Pansy.
–
Chyba nie zamierzasz się przyznać Lucjuszowi, że dałeś się
wkręcić w coś takiego?
Miała
rację: nie mógł się przyznać. Pozostawał zatem na łasce i
niełasce kontrolującego rzucony na nich urok. Kimkolwiek ten łotr
był. Draco zaproponował, co prawda, profilaktyczne zaavadowanie
Pottera (wszelkie odwracalne zaklęcia po śmierci czarodzieja, który
je użył, przestają działać), ale, ku jego rozczarowaniu, Pansy
odmówiła współpracy.
–
Nie martw się. Z przyjemnością za ciebie pojadę – pocieszyła
go. – Zawsze marzyłam o tym, żeby pojechać do Francji.
Wcale
nie czuł się pocieszony.
W
tym momencie do Pokoju Wspólnego wszedł Zabini i jego spojrzenie
powędrowało do Pansy, która stała przed lustrem.
–
Dobrze się czujesz, Pans? – zapytał zdziwiony. – Nigdy nie
spędzałaś tyle czasu przed lustrem...
–
Bo zawsze Draco uniemożliwiał do niego dostęp – odpowiedziała
prawdziwa Pansy, zapominając na ułamek sekundy, że to ona jest
teraz Draconem.
Blaise
spojrzał na przyjaciela z zainteresowaniem.
–
Dlaczego mówisz o sobie w trzeciej osobie, Draco?
–
Słucham? – zapytała zmieszana Pansy, co wyglądało nader
pociesznie w kontraście z malfoyowską miną. W końcu Draco nigdy
nie bywał zmieszany.
Tymczasem
prawdziwy Malfoy junior pod postacią Pansy, korzystając z
odwróconej uwagi kolegi, umknął do dormitorium kompletnie
podupadły na duchu.
Ja
chcę z powrotem moje włosy!
***
Pansy
z zaaferowaną miną pakowała niezbędne rzeczy do kufra Draco.
Chłopak natomiast z przerażeniem przerzucał na łóżku te, które
tymczasowo miały należeć do niego. Jego mina była czymś z
pogranicza absolutnego zdegustowania i rozpaczy.
–
Co to jest? Jakaś puchońska świąteczna skarpeta? – Ujął w dwa
palce coś, co rzeczywiście kształtem przypominało gigantyczną
skarpetkę.
–
To jest moja czapka, kretynie! – To mówiąc, wyrwała mu ją z
ręki. – I w ogóle dlaczego puchońska?
–
Bo jest duża.
–
No fakt. To rzeczywiście logiczne wytłumaczenie – sarknęła. –
Jesteś niemożliwy.
–
Jesteś pewna, że nie masz nic bardziej… męskiego? – jęczał.
–
Draco, nie bądź beznadziejnie próżny – pouczyła go
przyjaciółka.
–
Łatwo ci mówić. – Nadąsał się. – Ty wyglądasz teraz tak
fantastycznie.
–
Teraz wyglądam fantastycznie? – powtórzyła z ironią, lekko
marząc brwi. – Dziękuję ci bardzo.
–
Ależ nie ma za co. To sama prawda. – Rozpromienił się Draco.
–
Nigdy nie bierzesz pod uwagę uczuć innych, prawda? – Trzasnęła
wiekiem kufra.
–
O co ci chodzi?
–
Nie musiałeś tak ostentacyjnie oświadczać mi, że jako dziewczyna
wyglądam koszmarnie – fuknęła.
–
Ale przecież wcale nic takiego nie powiedziałem! – bronił się.
–
Wiesz co? Jesteś beznadziejny. Zrobiłam to wszystko dla ciebie i
naprawdę się starałam. Ciekawa jestem, czy zrobiłbyś coś
podobnego dla mnie, ty wstrętny egoisto!
–
A co ty zrobiłaś dla mnie? – zainteresował się.
Zapadła
pełna konsternacji cisza, w której Draco miał wrażenie, że Pansy
się zmieszała, ale po ułamku sekundy przyjaciółka wybuchła:
–
Jak to co? Jadę za ciebie do Francji! Po to, żeby twój kochany
tatuś się nie zorientował i nie pieklił. Nie pomyślałeś, że
skoro nie mogę być z rodziną, może wolałabym zostać tutaj z
naszymi kolegami? W końcu to są święta. A ja będę całkiem sama
w obcym miejscu!
–
Przecież mówiłaś, że zawsze chciałaś…
–
Kłamałam!
–
Nie rozumiem, dlaczego tak się złościsz. – Draco wzruszył
ramionami. Samo brzmienie jego nowego głosu go denerwowało, wolał
jednak już o tym nie wspominać.
–
Przepraszam – mruknęła. – Skończyły mi się zapasy czekolady.
–
Trzeba było tak od razu. Mam jeszcze jakąś awaryjną tabliczkę na
czarną godzinę.
–
Naprawdę? – Oczy dziewczyny zalśniły. A właściwie jego oczy. W
ostatniej chwili powstrzymał się, by głośno nie wyrazić nad nimi
zachwytu. – Nie schrzań tego, Draco, dobrze?
–
Czego? – zapytał, podając jej wyszperaną w szafie tabliczkę, po
czym usiłował zrobić komiczną minę, co nie do końca mu wyszło.
– Czekolady?
–
Mojej znajomości z Ginny – odpowiedziała spokojnie.
Westchnął
ciężko.
–
Postaram się – obiecał, a widząc jej powątpiewającą minę,
dodał: – naprawdę.
***
Draco
mógł lubić Pansy. Mógł nawet uważać ją za swoją
przyjaciółkę. Nie był jednak masochistą. Ani też gotowy na
wszystko. Bo chociaż w Slytherinie znajdziesz druhów gotowych na
wiele, to pod tym pojęciem z pewnością nie kryło się zadawanie z
Weasleyami! Dał jednak słowo, że się postara i miał zamiar go
dotrzymać. Nie byłby jednak Ślizgonem, gdyby biernie poddał się
niesprzyjającym okolicznościom. Dlatego wymyślił plan doskonały:
będzie unikał Ginevry Weasley. Nie przewidział tylko, że to
sprawi jedynie, iż Weasleyówna zdwoi próby porozmawiania z nim.
Już
po jednym dniu uników czuł się wyczerpany i sfrustrowany. Kiedy
więc wreszcie wieczorem został sam na sam z nieswoim ciałem,
babskimi ciuchami i czarnymi włosami, jego nastrój był bliski
załamania nerwowego. Zwłaszcza przez to ostatnie. Tymczasem jakiś
nieznośny chochlik szeptał mu za uchem, że to dopiero początek.
I
najwyraźniej był to bardzo dobrze poinformowany chochlik. Kiedy
następnego ranka w kiepskim nastroju szedł, lub raczej wlókł się
na śniadanie, Weasleyówna wpadła prosto na niego.
–
Świetnie, że cię widzę, Pansy! Mam dla ciebie niespodziankę.
Draco
od razu poczuł, że traci apetyt.
–
Czekaj na mnie po śniadaniu, będziesz zachwycona! – dodała
jeszcze siostra Wiewióra i pobiegła za Potterem i jego irytującą
bandą.
Taaak,
z pewnością będzie zachwycony. Właściwie już był.
Niewidzącym
wzrokiem wpatrywał się przed siebie i zastanawiał, jak trwałe
szkody w jego mózgu może spowodować bycie dziewczyną. Nawet
aromat świeżo parzonej kawy nie zdołał poprawić mu humoru.
–
Źle się czujesz, Pansy? Nigdy nie piłaś kawy na śniadanie –
zapytał Blaise z wyraźną troską.
–
A co, już nie można zmienić przyzwyczajeń? – burknął.
Zabini
spojrzał na niego z wyrzutem. Widocznie Pansy zachowywała się w
stosunku do niego uprzejmiej. Czyżby to Blaise miał się okazać
tym, w którym się zakochała? Draco był jednak zbyt pochłonięty
rozpamiętywaniem swojego osobistego nieszczęścia, by zastanowić
się nad tym, czy byłoby to korzystne, czy też nie.
Ciekawe,
czego może chcieć Weasleyówna? Skoro plan podstawowy, polegający
na unikaniu jej, właśnie zawiódł, trzeba będzie wymyślić plan
B. Nigdy w życiu nie rozmawiał miło z Gryfonami. A już na pewno
nie z Weasleyami! Czy Pansy nie wymagała od niego zbyt wiele?
Niestety
obrażony Zabini nie poczekał, aż skończy jeść i zostawił go
samego, co od razu przyniosło gorzką refleksję, że prawdziwego
Dracona nigdy by tak nie potraktował. Nie pomogło to też Draco w
efektywnym obmyślaniu antyweasleyowskiej strategii, a na domiar
złego ośmielona Weasleyówna podeszła do niego do stolika.
Niech
żyje plan B, pomyślał z przekąsem Draco i spojrzał ponuro na
dziewczynę.
–
Co miałaś mi powiedzieć?
–
Hej, Pans, trochę entuzjazmu! – Ginevra uśmiechnęła się do
niego.
–
Źle spałam – mruknął i właściwie była to prawda.
–
W takim razie moja wiadomość poprawi ci humor.
W
Draco zaczęły kiełkować złe przeczucia. Bardzo, bardzo złe
przeczucia.
–
Tak? – zdołał tylko wykrztusić.
–
Mhm – potwierdziła Ginny, uśmiechając się tajemniczo. –
Załatwiłam ci randkę.
–
Z kim? – zapytał natychmiast, żeby zagłuszyć eksplozję złych
przeczuć, chociaż był niemal pewny, że woli nie znać odpowiedzi
na to pytanie.
Dziewczyna
zachichotała.
–
Nie żartuj sobie, Pans. No przecież, że z Harrym!
W
tym momencie Draco dziękował wszystkim czterem założycielom i
wszelkim siłom, że siedział na krześle, gdyż inaczej osunąłby
się bezwładnie na podłogę. Jego umysł kategorycznie odmówił
zanalizowania otrzymanych wiadomości.
–
Wiedziałam, że się ucieszysz! – pisnęła Ginny. – Macie się
spotkać w Wigilię o czternastej na dziedzińcu. Mówiłam ci, że
się uda?! A teraz nie gniewaj się, ale muszę już lecieć.
Obiecałam Mionie, że pójdę z nią do Hogsmeade, pomóc wybrać
jakieś prezenty.
A
więc... miał randkę z Harrym Potterem. Koniec świata.
***
Pierwsze
dwie godziny od feralnego śniadania spędził zabarykadowany w
dormitorium. W tym czasie napisał dwadzieścia siedem listów do
Pansy, w których groził jej śmiercią na wszelkie znane mu
sposoby, wyzywał ją we wszystkich językach, w jakich opanował
przekleństwa i drobiazgowo opisywał, co zrobi z Potterem, gdy się
z nim spotka. Ostatecznie wszystkie jednak podarł i wrzucił do
kominka, doszedł bowiem do wniosku, że żaden nie wyraża jego
złości w odpowiedni sposób, a jego obecny charakter pisma jest nie
do zniesienia.
Siedział
więc przy kominku i pocieszał się wyobrażaniem sobie scen, w
których mówi przyjaciółce, co o niej naprawdę myśli, na
przemian z tymi, w których morduje Pottera na ich randce.
I
właśnie tak siedząc i wpatrując się w ogień, przypomniał
sobie, że Pansy nazwała go egoistą, który nie byłby w stanie nic
dla niej zrobić. Pomyślał, że obiecał jej się postarać,
chociaż była to obietnica dotycząca Ginny, a nie Pottera. Ale
przecież mógłby... I nagle, sam nie wiedząc jak to się stało,
postanowił, że jednak będzie czekał o czternastej na dziedzińcu.
Jakoś to przeżyje. W końcu były święta i on też, jeśli tylko
zechce, potrafi zrobić coś dla Pansy. I przy okazji udowodnić jej,
że się myliła...
Ostatnią
rzeczą, jaką zarejestrował, zanim zapadł w błogi sen, był
cichutki, ledwo słyszalny brzęk dzwoneczków.
***
Jestem
wspaniały, jestem wspaniały, jestem wspaniały, Draco powtarzał w
myślach jak mantrę, udeptując ścieżkę w śniegu dookoła
fontanny.
–
Albo niepoczytalny, jedno z dwojga – mruknął już na głos.
Gdyby
chociaż mógł ubrać się jakoś przyzwoicie! Z żalem myślał o
swojej jedwabnej srebrnej koszuli i sznurowanych czarnych spodniach,
które Pansy zabrała ze sobą do Francji. Tymczasem miał na sobie
jakieś potwornie niewygodne, mało wytworne sztruksy i koszmarną
babską kurtkę. Czuł się strasznie. I nie pomagało uświadamianie
sobie wciąż od nowa, że to tylko Potter. W gruncie rzeczy randka
to randka.
I
właśnie wtedy go zobaczył. Szedł powoli z bardzo niewyraźną
miną. Na ten widok Draco nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Ależ
Potter został w to tak samo wrobiony jak ja!, ucieszył się
zupełnie irracjonalnie. Tak jakby to chociaż o milimetr zmieniało
jego beznadziejną sytuację. Ale może przynajmniej obejdzie się
bez pocałunków. Tylko czy Gryfoni, w swej beznadziejnej cnocie,
posuwają się do takich lubieżności na pierwszej randce? Szczerze
wątpił. A więc jednak zero korzyści.
–
Um, cześć, Pansy – wydukał Potter.
–
Ee, cześć, Po... Harry – zająknął się Draco.
–
Chyba się spóźniłem, przepraszam.
–
Raczej nie. To ja byłam wcześniej.
Salazarze,
ratuj! Kto normalny wytrzyma taką konwersację?!
–
Pomyślałem, że może wybierzemy się do herbaciarni pani Puddifoot
– zaproponował Potter z nieszczęśliwą miną.
Tam,
gdzie na piątym roku zabrałeś Cho? Jesteś beznadziejny w te
klocki, Potter. Bez. Na. Dziej. Ny.
–
Oczywiście. Chętnie – odpowiedział jednak, myśląc intensywnie
o Pansy.
–
Super. – Potter wykonał niewyraźny ruch ręką i Draco zrobiło
się dziwnie słabo.
Przysięgam,
że jeśli spróbujesz wziąć mnie za rękę, zawiśniesz na
najbliższym drzewie, Potter!
Nic
takiego jednak nie nastąpiło. Jeśli pominiemy fakt, że posuwali
się żółwim tempem w kierunku Hogsmeade, nie działo się nic.
Milczenie było nieznośne i Draco zaczął intensywnie obmyśliwać
plan ucieczki.
–
Wiesz co, zmieniłam zdanie – powiedział wreszcie.
–
Nie masz ochoty na herbatę? – zmartwił się Potter.
–
Szczerze mówiąc, nie. – Draco wyszczerzył się w uśmiechu.
–
Hmm.
Ach,
ta twoja sławna elokwencja, Potter... Bo jeszcze się w tobie
zakocham!
–
Mam lepszy pomysł – odpowiedział. – Poślizgajmy się na
jeziorze.
–
Co? Ale przecież nie mamy łyżew...
Draco
przewrócił oczami.
–
Ale różdżkę chyba masz, prawda, Potter?
Gryfon
spojrzał na niego dziwnie.
–
Znaczy: Harry – poprawił się Draco. – Przecież jakoś sobie
poradzimy, no nie?
–
Jasne. Ale nie jeżdżę zbyt dobrze. Z naszej trójki tylko
Hermiona...
–
Będzie świetnie! – przerwał mu Draco, któremu wizja ślizgania
się odpowiadała dużo bardziej niż jakieś obściskiwanie w nudnej
herbaciarni i teraz nie mógł powstrzymać entuzjazmu. Poza tym on
był w tym naprawdę świetny, a bycie lepszym od Pottera zawsze
poprawiało mu humor.
Po
krótkiej rozgrzewce na tafli zrobiło im się tak ciepło, że
kurtki wylądowały na śniegu.
–
Uch, niezły masz tyłek, Potter! – Draco aż gwizdnął. Nigdy nie
przyglądał się Potterowi od tej strony.
–
Słucham?! – Harry’ego tak zszokowała wypowiedź dziewczyny, że
stracił równowagę i przewrócił się dosłownie u stóp Pansy.
–
To znaczy miałem na myśli, że całkiem nieźle wyglądasz, po
ściągnięciu kurtki – poprawił się szybko.
To
co dopiero musi być po ściągnięciu reszty...?!
–
Miałeś na myśli? – powtórzył ze zdziwieniem Potter, gramoląc
się na nogi.
–
No tak, to właśnie miałe... – zaczął Draco i w tym momencie
uświadomił sobie swoją drugą gafę i uśmiechnął się
olśniewająco. Ten uśmiech zawsze zbijał z tropu wszystkich, z
którymi się umawiał. – Oczywiście, że miałam na myśli, że
świetnie wyglądasz. Dlaczego w to wątpisz?
–
Chodziło mi raczej o formę... – Uśmiech najwyraźniej jednak nie
zadziałał.
–
Ścigamy się?! – przerwał mu Draco, czując, że jeśli ta
rozmowa natychmiast nie zostanie przerwana, nic dobrego z tego nie
wyniknie.
–
Nie jestem pewny...
–
Chodź, będzie fajnie! Kto pierwszy na drugim brzegu! – I
błyskawicznie ruszył, zostawiając Pottera za sobą.
Chyba
się potnę! Mój uśmiech nie działa na Pottera!, pomyślał z
przygnębieniem Draco, przyśpieszając coraz bardziej.
–
Paaaaaaaaaaansy! – wrzasnął Potter i dopiero ten krzyk uświadomił
Draco, że to nie jego uśmiech nie działa na Harry’ego, ale Pansy
i ta myśl przyniosła mu zadziwiającą ulgę. Chociaż ze względu
na przyjaciółkę chyba nie powinna...
Odwrócił
się, a ułamek sekundy później leżał już przygnieciony przez
Pottera, który wpadł z całym impetem prosto na niego.
O,
mamuniu, Potter! Nie wiedziałem, że jesteś taki napalony!
–
Nie mogłeś zahamować? – zapytał jednak z wyrzutem.
–
Usiłowałem cię ostrzec – wymamrotał Potter z niewyraźną miną,
jednak wcale nie kwapiąc się zejść z dziewczyny, za to
intensywnie wpatrując się w jej oczy.
O
nie, Potter właśnie zakochuje się w Pansy! To potworne! Nie mogę
do tego dopuścić!
–
Wiesz, Harry... Jesteś trochę ciężki... – sapnął Draco i
mimowolnie zerknął na usta Harry’ego.
–
Och, przepraszam – bąknął Potter, ale nawet się nie ruszył, za
to jego wzrok również zjechał od oczu w dół.
Nawet
o tym nie myśl! Potter, ty cholerny zboczeńcu! Jestem Draco Malfoy
i nienawidzę cię od pierwszego dnia szkoły. Jeśli mnie
pocałujesz, będę musiał cię zabić! Zaraz... Czy w takim razie
to oznacza podwójną przyjemność?
–
Pansy...
Zrób
to, zrób!
–
... przepraszam. – I Potter stoczył się z niego.
Zawsze
mnie rozczarowywałeś. Pamiętasz, jak odrzuciłeś moją przyjaźń?
Nikt mnie nigdy tak nie zranił...
–
Obawiam się, że powinniśmy zaniechać dalszego ścigania –
oświadczył Potter z zakłopotaniem. – Zdecydowanie wolę latanie.
–
W sumie to ja też! – zawołał spontanicznie Draco.
–
Naprawdę? – zdziwił się Potter. – Nigdy nie widziałem cię na
miotle.
Och,
ależ zapewniam cię, że mnie widziałeś. Nieraz wzroku nie mogłeś
ode mnie oderwać. Policzymy, ile meczy prawie przegraliście, bo
gapiłeś się na mój tyłek? Zresztą nic dziwnego: takie ciacho na
miotle...
–
Bo wy, Gryfoni, nie zwracacie uwagi na Ślizgonów – odpowiedział
jednak.
Potter
roześmiał się po raz pierwszy od początku ich randki.
–
Chyba na nikogo nie zwracamy takiej uwagi jak na was!
To
oczywiste!
–
To w takim razie może jakaś międzydomowa bitwa na śnieżki, skoro
łyżew masz już dość? – zaproponował Draco.
–
Brzmi nieźle – odparł Harry i ruszył powoli do brzegu.
Jestem
na randce z Potterem. To straszne. Jestem na randce z Potterem i
dobrze się bawię. To przerażające! Jestem na randce z Potterem...
W
tym momencie pierwsza kulka trafiła go w ramię.
–
Jesteś dziewczyną. Czy powinienem stosować taryfę ulgową? –
zawołał ze śmiechem Harry.
–
Nie jestem!!! – ryknął Draco i zaczął formować kulkę.
–
Nie? – zdziwił się Potter.
NIE!
Jestem Draco Malfoy, najbardziej boski mężczyzna, jakiego znasz.
–
Znaczy, żadnej taryfy ulgowej! – odkrzyknął i zamachnął się z
całej siły. Śnieżka trafiła Pottera prosto w głowę.
Bingo!
To za tę „dziewczynę”!
–
Chyba masz rację, nie jesteś dziewczyną. – Uśmiechnął się
Potter, rozmasowując sobie czoło.
–
Hej, orientuj się! – krzyknął Draco i rzucił następną kulkę.
–
O, ty! – Harry rzucił się w jego stronę. – Nie chcesz taryfy
ulgowej?! Zaraz ci pokażę, jak się bawią faceci.
Mrr,
brzmi obiecująco...
Chwilę
później tarzali się już po śniegu.
Dobra,
Potter. Tak naprawdę zawsze mi się podobałeś, przyznaję. Teraz
możesz mnie pocałować.
Harry
wpakował mu kolejną porcję śniegu do buzi.
Cóż,
niezupełnie to miałem na myśli...
–
Kiedy Ginny namawiała mnie na to spotkanie, nawet nie
przypuszczałem, że będę się tak świetnie bawić, wiesz? –
wyznał Potter, siedząc okrakiem na Draco i siłując się z jego
rękami.
–
Ja też obawiałam się tej... randki – odpowiedział Draco
najzupełniej szczerze.
Och,
Potter, gdybyś wiedział...
–
A jak się bawisz? – zapytał Harry i stracił równowagę na tyle,
by Draco mógł odzyskać panowanie i odwrócić role.
–
Teraz świetnie – przyznał z uśmiechem satysfakcji, przyciskając
Pottera do ziemi. Okulary zsunęły się Gryfonowi z nosa i Draco nie
mógł oderwać spojrzenia od tych zielonych, roześmianych oczu.
Pierwszy raz z taką dokładnością analizował czyjąś twarz.
Przestali walczyć i w zupełnej ciszy wpatrywali się w siebie jak
zahipnotyzowani. Tylko oddechy stały się niebezpiecznie szybsze...
–
Pansy...
Nie
psuj tej chwili, do cholery!!!
–
...pokaż bombki.
–
Słucham?! – Draco o mały włos nie uderzył swoją głową w
twarz Harry’ego, tak bardzo się zdziwił.
–
Teraz już możesz mnie pocałować – odparł po prostu Potter.
–
Ale...
Harry
niecierpliwie przyciągnął go za szalik i wyszeptał mu prosto w
usta.
–
Jesteś już sobą, Draco.
Och,
nieważne!
Było
już dawno po zmroku, kiedy kompletnie przemoczeni, z rozwichrzonymi
włosami, rumieńcami na policzkach, trzymając się za ręce,
wracali w stronę zamku.
–
Skąd wiedziałeś, że Pansy to ja? – zapytał po raz setny tego
wieczora Draco.
–
Bo jesteś niepowtarzalny, Draco – odpowiedział Harry, udając
powagę.
–
No dobrze, a tak serio?
Harry
zachichotał.
–
Wiesz, że minęło pięć godzin, odkąd to wszystko się stało, a
ty dopiero teraz na poważnie o to zapytałeś?
–
Och, bo wy, Gryfoni, nie potraficie pojąć, że czasem są
ważniejsze rzeczy – to mówiąc, obrzucił Harry’ego
niedwuznacznym spojrzeniem – niż wyjaśnienia.
–
Czy naprawdę jeszcze przed chwilą wyglądałem na zainteresowanego
jakimkolwiek wyjaśnieniami? – zapytał Harry.
Draco
uśmiechnął się z rozmarzeniem na wspomnienie ostatnich godzin.
–
Nie, wręcz przeciwnie – przyznał.
–
Więc widzisz. Ale to prawie tak, jakbyśmy obudzili się razem w
jednym łóżku i dopiero wtedy się sobie przedstawiali. Cześć,
jestem Draco...
–
... władca wszechświata. Miło mi cię poznać. – Draco wszedł
Harry’emu w słowo i zaczął naśladować jego sposób mówienia.
– A ja jestem... ee... Harry Potter... ee... I nie rozwijam się
intelektualnie od dwunastego roku życia. **
–
To wcale nie jest śmieszne! – Harry chichotał w najlepsze.
–
Więc dlaczego: „pokaż bombki”?
–
Bo to hasło kończące „Świąteczny
czar Weasleyów”.
–
Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że potraktowano mnie jakimś tanim
eliksirem produkcji tych głąbów?!
–
Draco!
–
Och, no dobrze. Skoro dzięki temu przez najbliższy czas będę mógł
wykorzystywać cię seksualnie, to ostatecznie jakoś to przeżyję.
–
I nie będziesz gnębił za to Pansy? – upewnił się Harry.
–
Jak zwykle szlachetny Gryfon... – westchnął teatralnie Draco. W
myślach odnotował jednak z satysfakcją, że Potter nie zgłosił
żadnego sprzeciwu w sprawie wykorzystywania.
–
Nie będziesz? – naciskał Harry.
–
Nie będę. W najbliższym czasie mam w planie nie wychodzenie z
sypialni.
–
Jesteś okropny!
–
Wiem – ucieszył się Draco. – I za to mnie kochasz!
–
Wcale nie powiedziałem ci, że cię kocham! – oburzył się Harry.
–
Nie musiałeś. A skąd wiedziałeś, że ja to ja?
–
Bo jesteś niepowtarzalny.
–
Tak, to też wiem. A coś więcej?
–
Po prostu: domyśliłem się. Początkowo myślałem, że chodzi o
to, żebym polubił nową przyjaciółkę Ginny, co przyznaję szło
mi nienajlepiej. Potem zaś przestraszyłem się, że może chce nas
wyswatać. Na spotkanie jednak się zgodziłem, żeby nie robić jej
przykrości.
–
Typowe – podsumował Draco.
–
Właściwie już od jakiegoś czasu nie jestem zainteresowany tego
typu relacjami z dziewczynami – dodał nieco zmieszany Harry.
–
A ja o niczym nie wiedziałem! Skandal!
Harry
uśmiechnął się do Draco, po czym kontynuował.
–
Jednak po kilku chwilach spędzonych z tobą, przypomniałem sobie
wszystkie podejrzane pytania, które ostatnio zadawała mi Ginny, w
tym o moją orientację seksualną, a także insynuacje na twój
temat oraz fakt, że ostatnio dostała paczkę od bliźniaków. W
połączeniu z moim niedawnym spostrzeżeniem, że Pansy
prawdopodobnie podoba się Ron, a nie ja, o czym przez chwilę
zapomniałem i dodając do tego twoje dziwaczne zachowanie na naszej
randce...
Draco
westchnął rozdzierająco.
–
Co znowu? – zapytał Harry.
–
Nieźle się można przejechać na tych naszych stereotypach. Zawsze
wierzyłem, że Gryfoni nie są ani trochę inteligentni...
Harry
poklepał go pocieszająco po plecach.
–
Będziesz musiał z tym jakoś żyć.
–
Nawet wiem jak! – Draco uśmiechnął się drapieżnie i pociągnął
Harry’ego za sobą.
–
Ej, co robisz?!
–
Zabieram cię w bardziej interesujące miejsce.
–
Zaczekaj chwilę!
–
Co się stało?
–
Jemioła... – Harry wskazał na wiązankę wiszącą nad drzwiami.
–
Nieco zwiędła jemioła, a nie jemioła – sprostował Draco. –
Musi tu wisieć od zeszłego roku. Nie chcesz chyba całować się
pod przeterminowanym zielskiem? I poza tym jedyne, czego teraz
potrzebujemy to łóżko, a nie jakieś badyle.
–
Skoro tak twierdzisz...
–
Już ja ci pokażę bombki! – Draco uśmiechnął się lubieżnie.
***
–
Och, to był długi dzień – westchnęła Pansy, sadowiąc się
przed kominkiem w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Kiedy tylko prawda
wyszła na jaw, Malfoyowie odtransportowali ją z powrotem do
Hogwartu razem z krótką notatką dla syna, w której życzyli mu
„Wesołych Świąt”.
–
Nie uważasz, że posunęłyśmy się odrobinę za daleko? –
zapytała Ginny, popijając kremowe piwo.
–
Nie przesadzaj! Przynajmniej chłopcy zajmują się sobą i mamy
święty spokój – zauważyła Ślizgonka.
–
Tak, ale chciałyśmy tylko, żeby zaakceptowali naszą przyjaźń, a
oni...
–
Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z jakąś gryfońską filozofią –
ostrzegła przyjaciółkę. – Oni są dla siebie stworzeni, zawsze
o tym wiedziałam. A poza tym to był przecież twój pomysł.
–
Wiem – przyznała Ginny. – Ale to ty go zmodyfikowałaś. Ja
myślałam jedynie o użyciu eliksiru Freda i George’a, a nie o
randce... – Zamyśliła się. – Wiesz, to dziwne, ale miałam
wtedy wrażenie, jakby ktoś mi ten pomysł podsunął.
–
Pewnie Wigilijny Chochlik – zachichotała Ślizgonka.
–
Kto wie? Może...? – Ginny uśmiechnęła się z rozmarzeniem.
–
Ach, wy Gryfoni i wasza naiwna wiara...
–
Ach, wy Ślizgoni i wasz beznadziejny realizm. To co, toast za
przyjaźnie międzydomowe?
–
Za przyjaźnie i nie tylko! – Pansy uśmiechnęła się łobuzersko.
***
–
I jak podobała ci się moja opowieść, Nico? – zapytał Zin,
wypuszczając z fajki obłoczki o kształcie reniferów.
–
Wyborna. Jak zawsze... – Nicholas uśmiechnął się do
przyjaciela.
Ogień
w kominku już dogasał, a Gloria leżała na kanapie zwinięta w
kłębek i otulona własnym skrzydłem. Nawet, zwykle onieśmielone
obecnością elfa, skrzaty przycupnęły w progu. Wigilijna noc
powoli dobiegała końca, jeśli jednak dobrze się wsłuchać, w
oddali wciąż można było usłyszeć echo świątecznych
dzwoneczków.
„A
kto wie, czy za rogiem, nie stoją Anioł z Bogiem,
Więc
warto mieć marzenia, doczekać ich spełnienia”*
*
De Su „Kto wie”
**
Cytat skradziony Mayi
***
Zapomniałam to wcześniej dodać, ale tytuł jest nawiązaniem do
cudnego ficka, którego napisała Adrea_Dear