165

SOCJOLOGIA


NEGATYWNY WPŁYW MEDIÓW NA SPOŁECZEŃSTWO W ŚWIETLE PROGRAMÓW TYPU „BIG BROTHER”.


Pańskim zdaniem jest produkować papkę” – powiedział szef telewizji CBS do pisarza Williama Frouga, angażując go na stanowisko redaktora widowisk teatralnych. Przypomniał też literatowi, że przeciętny widz ma poziom umysłowy czternastoletniego chłopca.


Telewizja odpowiada na potrzeby gawiedzi i wszyscy mamy wrażenie, że w wyścigu telewizyjnych stacji „jak najlepiej dogodzić oczekiwaniom estetycznym kierowcy tira” nie ma końca. Pospólstwo opowiada w telewizji o swoim intymnym życiu i samo siebie potem ogląda. Nowa mentalność i nowa wrażliwość ukształtowały się na wszelkiej maści programach typu show, na zasypywaniu publiczności tanimi emocjami, których dostarcza była prostytutka, homoseksualista czy bita żona. Odkrywa się to, co dotąd było zakryte. Bezwstyd jest nową cechą współczesności, a intymność zwyczajnych ludzi w telewizji – pożądanym produktem.


Telewizja, z małą pomocą kolorowych pism, tworzy w dzisiejszych społeczeństwach swoistą przestrzeń życia zbiorowego, od której nie ma ucieczki. Coraz więcej inteligentów „starego typu” mówi, że pozbyła się telewizora gdyż ustanawia on wszystkie normy obyczajowe i estetyczne. Ta forma emigracji wydaje się być jednak z góry skazana na porażkę, ponieważ kto w dzisiejszych czasach nie ogląda telewizji stawia się poza społeczeństwem.


Inteligencja tymczasem zdaje się ewoluować. Kiedyś inteligent był tym, kto oświeca i cywilizuje lud, wyciąga go za uszy do góry – w rejony, gdzie lepiej, wrażliwiej i bardziej wyrafinowanie przeżywa się świat. Dziś inteligenta zastąpił inteligentny cynik. Inteligentnemu cynikowi wcale nie zależy na tym, by gawiedź stawała się kimś lepszym, ale na tym, aby prosty człowiek pozostał tam gdzie jest. Wtedy bowiem łatwiej nim manipulować, łatwiej przejąć nad nim kontrolę, łatwiej wmówić mu sztuczne potrzeby, łatwiej zarobić na nim pieniądze. Argumentem inteligentnego cynika jest sztandarowe zdanie: „Dajemy publiczności to, czego ona chce”. Oczywiście cynik wie, że masowa publiczność uległa już takiemu praniu mózgu, że może wybierać tylko między odmiennymi gatunkami śmierdzącej papki. Najniżej w piramidzie cyników kształtujących nasze umysły są dziennikarki pisemek kolorowych. To im zawdzięczamy nową hierarchię wartości. Dzięki nim wiemy, co jest w życiu ważne, jak rozmawiać z dziećmi, co jeść, kto jest popularny a kto nie. Szkoda tylko że większość z tych pism to przedruki „na żywca” z zachodnich emisji.


Najbardziej chyba przerażającym zjawiskiem, nasilającym się ostatnio w mediach, jest kreowanie mitu, jakoby widz miał władzę nad wydarzeniami dziejącymi się na antenie. Mowa tu oczywiście o słynnych już konkursach i głosowaniach typu audio-tele. Najmocniej trend ujawnił się ostatnio podczas emisji słynnego programu „Big Brother”. Kilkumilionowa rzesza telewidzów każdego dnia z zapartym tchem wpatruje się w ekran, na którym przeciętni obywatele prowadzą przeciętne życie. Tysiące widzów drogą telefoniczną, płacąc słono za tą przyjemność, głosują na swoich faworytów, wyrzucają z domu uczestników nielubianych, kreują zwycięzców. Przez cały ten czas ulegają aurze sensacji i wrażeniu, że współuczestniczą w wielkim przedsięwzięciu. Tymczasem już Stalin mawiał: „Nieważne kto i jak głosuje – ważne kto te głosy liczy”. I według tego schematu, tak jak przed laty wybory, tak teraz faworytów kreuje zupełnie inna, niewidoczna siła, która czuwa nad tym, aby gawiedź nie postawiła przypadkiem na czarnego konia lub osobę niefotogeniczną. A wszystko za pieniądze telewidzów ...


Tymczasem na czele elity inteligentnych cyników, którzy kształtują mentalność i wrażliwość społeczną, stoją producenci telewizyjni. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale świat w naszej świadomości wygląda tak, jak oni sobie tego życzą. „Specjaliści od śpiewu i mas” decydują o tym jak filmować, jak selekcjonować informacje, kogo pokazywać, kto powinien się podobać. Co gorsza to także oni, pod wpływem „sił wyższych”, kreują w tzw. opinii publicznej zdania co do tego, która wojna jest słuszna a która nie, kto w niej jest „zły”, a kto „dobry”, komu wyślemy żywność i koce, a komu zrzucimy na głowę kolejne bomby. Przecież to właśnie wielka machina propagandowa była fundamentem pod akcję zbrojną w Zatoce Perskiej. „Opinia publiczna” szeroko aprobowała wojnę która, wbrew powszechnej opinii, nie toczyła się o wolność narodu Kuwejtu, a o olbrzymie zasoby ropy naftowej, zagrożone przejęciem przez fanatycznego przywódcę Iraku. Wojny w Korei czy Wietnamie także toczyły się o sprawy zupełnie odbiegające od tych, jakie kreowano w mediach. Propaganda okazała się jednak w tym przypadku za słaba, co uwidoczniły napięcia i rozruchy w USA w 1968 roku. Po tamtych wydarzeniach rząd amerykański zaczął rozpaczliwie poszukiwać honorowego wyjścia z sytuacji, co z kolei zaowocowało kolejną masą ofiar, ponieważ wplątano w konflikt zbrojny niezaangażowaną dotąd Kambodżę. Kolejne przykłady można mnożyć: konflikty w Gwatemali, Panamie, Afganistanie, Hondurasie. Za każdym z nich przemyka się cień czyichś interesów i wpływów. Ofiary idą w setki tysięcy, narody cierpią głód przez następne dziesięciolecia – a tymczasem media wylewnie rozpisują się o tym, że pan X czy Y zrobił to lub tamto w sprawie, sytuacja się ustabilizowała, wojska ONZ sprawują pieczę, a źli ludzie będą niechybnie ukarani. Ciekawostką może wydawać się fakt, że w XXI wieku, w centrum Europy wciąż toczy się wojna – na Bałkanach. Tyle że ta wojna jest „święta” i jedyny interes jaki można na niej zrobić, to sprzedawanie broni wszystkim walczącym stronom. Ingerencja sił międzynarodowych jest raczej symboliczna, a w celu uśpienia czujności czytelników gazet jej obraz przedstawia się tak mgliście, że nawet inteligentny odbiorca ma poważne problemy z wyciągnięciem wniosków kto i o co walczy tak zażarcie przez tyle lat. Ktoś mądry powiedział: wojna na Bałkanach zakończy się wtedy, gdy którejś ze stron zabraknie środków na zakup broni. To pewnie racja. Zwycięzca, jeśli będzie umiał porozumieć się ze współczesnymi władcami świata, na pewno dostanie dobrą markę w mediach. Wszak pieniądz rządzi światem, a każdy kraj to potencjalny rynek zbytu.


Producenci telewizyjni wiedzą dobrze, że widz przede wszystkim uzależnia się od emocji. Nieważne są treść i jakość. Najlepiej więc stworzyć aurę emocjonalną, do której człowiek sprzed telewizora zawsze będzie wracał. Producent znanego talk show w TVN, czytając scenariusz, zwykł pisać na marginesie: Więcej łez!”, i przypomina realizatorowi programu oraz pani prowadzącej, że ich obowiązkiem jest sprowokować występujących do płaczu. Wszystko kręci się wokół zasady: „Niech płaczą przynajmniej w co drugim odcinku, bo nam się widz przełączy na Polsat”. Tymczasem Polsat nie chce być gorszy – stacje komercyjne prześcigają się nakręcając spiralę głupoty i chłamu, a telewizja publiczna podąża za nimi, choć daleko, zapewne z braku środków na realizację nowych, coraz to kosztowniejszych produkcji. Trud się jednak opłaca. TVN zapłacił za licencję na program „Big Brother” około 25 milionów dolarów (dokładna suma owiana tajemnicą), ale za to 30 sekund czasu reklamowego w przerwie programu kosztowało, już na początku emisji, 40 tys. zł.! Do tego dochodzą przychody z audio-tele, gadżetów, tygodnika oraz reklamy ukrytej, czyli zysków od producentów towarów, które widać bezpośrednio „na scenie”, ponieważ posługują się nimi mieszkańcy „domu” cały czas (np. piją Sprite, jedzą Snickersy, palą Marlboro). To jest wielki biznes, kwoty idą w miliony dolarów – nie ma więc miejsca na pomyłki i przypadek. Akcja jest kreowana w sposób, który zapewni jak największą oglądalność. W amerykańskiej wersji „Big Brother” potajemnie prowadzono negocjacje z uczestnikami – za 25 tys. dolarów ktoś miał „dobrowolnie” opuścić dom – wszystko w celu zwiększenia napięcia. Schemat jest prosty: więcej widzów – większe stawki za minutę reklamy. Amerykanie mawiają: „Ther is no business like show business !” – i jak rzadko mają rację. Oczywiste staje się więc, że w tak wielkim przedsięwzięciu nie może być miejsca na przypadek i tylko naiwni (czyli kilka milionów widzów !) mogą przypuszczać, iż ich głos będzie potraktowany z należytą powagą. Co by się bowiem stało, gdyby program wygrał na przykład Piotr Gulczyński, którego ulubionym zajęciem było negowanie zdania Wielkiego Brata? Kto zaręczy, że tak nieobliczalny człowiek nie przysporzy kłopotów i tym samym nie postawi pod znakiem zapytania sensowności wyemitowania drugiej edycji programu (druga edycja = zyski razy dwa)? Utarło się nawet powiedzenie: „Głosujesz Ty, ale wygrywa Alicja”. Hasło takie może wydawać się śmieszna, jednak odsłania metodę, dzięki której magnaci medialni zarabiają miliony na ogłupianiu społeczeństwa. Wszystkie chwyty są dozwolone – cel jest jeden: program który prowokuje musi zdobyć jak największą liczbę reklam. A to zależy od oglądalności. Oglądalność zaś od tego, jak bardzo popularny i zrozumiały jest program. Stąd wszechobecna płytkość, głupota i banał.


Media kreują wszystko: modę, styl zachowania, mówienia, opinię, człowieka, wydarzenie, produkt, informację. Od czasów Goebelsa, szefa propagandy III Rzeszy, wiadomo że narodom wmówić można wszystko. Po drugiej Wojnie Światowej, wraz z rozwojem telewizji, rozwinęły się metody kształtowania wizerunku medialnego. Największy postęp zanotowano oczywiście w najbardziej chłonnych nowinek technicznych Stanach Zjednoczonych. Telewizor zastąpił tam miejsce Kościoła, nauczyciela, matki i ojca. Stał się wyrocznią i kreatorem. Machina dostarczania wiadomości i kształtowania opinii rozpędza się od pięćdziesięciu lat niszcząc wszystko co wartościowe na swojej drodze. W zamian zalewa świat tzw. popkulturą wątpliwej jakości. „Fabryki snów” przynoszą krajowi miliardy dolarów zysku rocznie, i trudno dziś znaleźć kanał telewizyjny na którym nie ma pozycji „klasy B” w języku angielskim. Amerykanie robią filmy, za które potem wręczają sobie „Oscary” i oświadczają światu że są najlepsi w branży – co grzecznie transmitują wszystkie stacje telewizyjne na Ziemi. Tymczasem spustoszenie jakiego dokonała telewizja w głowach Amerykańskich widzów przez te pięćdziesiąt lat jest zatrważające ! Według naukowców ponad 50% badanych Amerykanów nie potrafi wskazać swego kraju na globusie. Po tak intensywnym praniu mózgów, kreatywne myślenie pozostaje domeną wąskiej grupy ludzi, których przed ogłupieniem uratowały pieniądze wydane na studia w jednej z bardzo drogich uczelni wyższych. Tymczasem Europa Zachodnia zdaje się opierać ( choć bez rezultatu ) trendom amerykańskim, poprzez utrzymywanie publicznych kanałów telewizji i produkcję własnych, ambitniejszych programów. Jednak i tam sprawy zaszły daleko.

Swego czasu, przebywając w Wielkiej Brytanii, lubiłem zagłębiać się w dyskusje z moim szefem (menadżerem księgarni), obywatelem U.K. Człowiek ten, absolwent szkół państwowych, z niepełnym wyższym wykształceniem, prowokował często dyskusje na tematy społeczno-polityczno-gospodarcze. Znamiennym było, że w każdej takiej dyskusji przedstawiał on opinie żywcem wzięte z oficjalnej linii rządu – czyli opisane w prasie. Na tym tle często dochodziło między nami do zażartych sprzeczek. Jak wiadomo, Wielka Brytania wciąż żyje spoglądając wstecz, na czasy imperialnej świetności, jakby nie zauważając, że współcześnie odgrywa coraz mniejszą rolę w świecie. Oficjalny ton wypowiedzi jest jednak wciąż butny – w stylu: „My, Wielka Brytania”! Spotyka się to oczywiście z aprobatą Brytyjczyków, omamianych w ten sposób manią wielkości. Tak więc i mój szef, przeświadczony o swej niewątpliwej wyższości nad jakimkolwiek przedstawicielem kultury środkowoeuropejskiej, w trakcie naszych dyskusji raz po raz wpadał w pułapki własnej (czyli oficjalnej) demagogii. Zdarzało się, że ten sam temat był dyskutowany „na raty”, w ślad za publikacjami prasowymi czy po kolejnej emisji cyklicznego programu. Po kilku miesiącach szef dręczony ciągłymi niepowodzeniami w potyczkach słownych znalazł wreszcie artykuł o jaki mu chodziło. Pokazał mi pewnego razu wzmiankę w prasie, z której wynikało, że ok. 20% populacji Polski nie umie czytać i pisać. Co szczególnie szokujące była to publikacja zamieszczona w „The Times”. Nie pomagały tłumaczenia, że w Polsce istnieje obowiązek szkolny, że dzieci dowoziło się do szkół nawet z niedostępnych wiosek, a rodzice którzy nie posyłali dzieci do szkoły zamykano w więzieniach. Anglik uparł się, że skoro „Times” napisał o dwudziestu procentach, to musi być bezwzględna prawda, bo przecież po co miałby kłamać? Zrozumiałem wtedy, jaki niespodziewany prezent dostaliśmy od komunistycznej Polski – doświadczenie nauczyło nas czytać między wierszami, a powiedzenie: „Telewizja kłamie” wciąż żyje gdzieś w podświadomości polskiego widza. Wciąż żyje, jednak na pewno umrze w zapomnieniu i to niedługo. Zalew prawd uniwersalnych i manipulowanych informacji od których nie ma ucieczki, przez np. zmianę kanału w telewizorze, zagłuszy głos rozsądku i buntu w olbrzymiej części społeczeństwa. Tymczasem różnica między propagandą komunistyczną a obecną jest taka, że ta dzisiejsza jest bardziej kolorowa, dopracowana technicznie, płynie potokiem tysiąca kanałów i obniża loty całego audytorium. „Za komuny” telewizja produkowała jednak dobre programy popularno – naukowe, oświatowe, spektakle teatru telewizji, polskie seriale i filmy fabularne. Istniała moda na wiedzę, nieuctwo było karcone i wskazywane jako wstydliwe – obecnie ignorancja może się okazać cnotą! Współczesna kinematografia polska (czy europejska) jest prezentowana w specjalnych cyklach po godzinie 23 – dla najbardziej wytrwałych. Producenci telewizyjni, muzyczni, reklamowi, radiowi, prasowi i inni bez przerwy organizują konkursy i festiwale, gdzie dla poprawienia humoru wręczają sobie nawzajem nagrody i wyróżnienia, chwalą jeden drugiego oklaskując się przy tym. Odbiorców zaś przekonują o wartości swoich dzieł i każą jej aktywnie uczestniczyć w tego rodzaju imprezach oraz także cieszyć.


Specjaliście, jakim bez wątpienia jest producent telewizyjny, zależy na tym, aby człowiek pospolity nic od siebie nie wymagał i był zupełnie zadowolony z tego, kim jest. Wie on także, że osobniki bez korzeni światopoglądowych, kulturowych czy tożsamości narodowej łatwo daje się porwać nawet najsłabszym prądom. Świat rozpaczliwie potrzebuje prawdziwych autorytetów, których jednak media roztropnie nie kreują.


Jedyną areną wolnego przepływu myśli jest internet, ale i on został już w znacznej mierze skomercjalizowany, a jest też powoli cenzurowany.


Żyjemy w czasach, gdzie różne bigbradery, dwaświaty, rozmoty-w-toku i inne wynalazki medialnej pseudotwórczosci mówią nam jak żyć, co mówić, co kupować oraz że ze swoimi wadami jesteśmy piękni i wspaniali. Ta tendencja spłycania poziomu społeczeństw świata będzie się nieuchronnie pogłębiać i niestety jest nieodwracalna. Natomiast wszelkie głosy wzywające do opamiętania są głosami wołającego na puszczy.










BIBLIOGRAFIA



  1. Krzysztof Teodor Toeplitz: „Media publiczne a edukacja Polaków”- wykład.

  2. Mariusz Szczygieł: „Bo się przełączą na Polsat”.„Gazeta-Magazyn”, nr 13.

  3. Edward Iberle: „Wielki mały brat”. „Kulisy”, nr 24.

  4. Helena Kowalik: „Płot w studiu”. „Przegląd”, nr 24.

  5. Beata Znamirowska-Soczawa: „Kto nie lubi Gosiaczka?”.„Przegląd”, nr 24.


2




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
165 167 607 pol ed01 2007
Jabłonie zimą str 165
6 157 165 p
Bańka Psychologia jakości życia str 11 109, 165 178 rozdz 1 3, 7(1)
165 wzor nr 1
2010 03, str 158 165
165 - Ramka na stronę, PIĘKNE RAMECZKI NA PULPIT
165 541307 pracownik ochrony fizycznej bez licencji
(165 169) 10 Retoryka A Pedagogika
165 konspekt
165, cytaty
165 Ustawa o ochronie niektórych praw konsumentów
165
165 Układ treści bibliografiiid 17001
Art and culture - Cinema and theatre (165), Art and culture - Kultura i sztuka (569)
165
165 Przeczucia
plik (165)