matkę. Ona jednak nie mogła być taka, bo wciąż piła. Odkąd pamiętam, wkładałam w to całe moje siły, żeby się zmieniła, żeby dostać to, czego pragnęłam, żeby odwzajemniła mi się... — Oczy Lisy zamgliły się. — ...Maglujemy ten temat w kółko na terapii i czasem to bardzo boli, jak sobie człowiek uprzytomni, czego oczekiwał, a z czym miał do czynienia. Byłyśmy ze sobą blisko. Ale to ja odgrywałam rolę matki, a ona dziecka. Martwiłam się o nią. Troszczyłam się o nią. Broniłam jej przed ojcem. Starałam się ucieszyć ją różnymi drobiazgami. Chciałam, żeby była szczęśliwa, bo tylko ją miałam. Wiedziałam, że jest do mnie przywiązana. Często prosiła, żebym przy niej usiadła. I tak przesiadywałyśmy godzinami, nic do siebie nie mówiąc, po prostu przytulone... Teraz to jasno widzę, że zawsze się o nią bałam, że przytrafi się jej coś okropnego, przed czym mogłabym ją ustrzec, gdybym tylko dość się sprężyła. Raczej ciężkie życie jak na dziewczynkę. Ale innego nie znałam. Oczywiście, zapłaciłam swoje myto. W wieku dojrzewania zaczęłam popadać w depresje... Zaśmiała się cicho.
— Dziwne.
Kiedy mnie to nachodziło, najbardziej trapiłam się tym,
że
nie mogę jej pilnować. Byłam szalenie sumienną osóbką i bałam
się
spuścić
ją z oka choć na chwilę. A jak już raz spuściłam, to tylko po
to,
żeby
sobie wziąć nowego „strupa na głowę."
Przyniosła herbatę na czerwono-czarnej lakierowanej tacy i postawiła na podłodze.
— Miałam
wtedy dziewiętnaście lat. Nadarzyła się okazja wyjazdu
do
Meksyku
z dwiema koleżankami. Pierwszy raz zostawiłam matkę
samą.
Wyjechałyśmy
na trzy tygodnie. W drugim poznałam piekielnie przystoj
nego
Meksykanina. Mówił dobrze po angielsku i wciąż mi nadskakiwał.
W
trzecim tygodniu błagał codziennie, żebym za niego wyszła.
Zakochał
się
od pierwszego wejrzenia i nie wyobraża sobie dalszego życia beze
mnie.
Trudno
o lepszy argument dla kogoś takiego jak ja. Powiedział
przecież,
że
jestem mu potrzebna. A ja tylko na to czekałam. Poza tym chyba
—
teraz tak myślę — wiedziałam już jakoś w „środku", że
powinnam
dać
dyla od matki. Od ponurego domu. Od tego całego bagna. A
on
roztaczał
przede mną wspaniałe widoki na przyszłość. Pochodził
z
bogatej rodziny. Zdobył porządne wykształcenie. Co prawda,
nigdy
nie
widziałam, żeby coś robił. Ale myślałam sobie, że jest
tak
„nadziany",
że pracować nie musi. No, skoro ma tyle pieniędzy,
a
mimo to potrzebuje mnie, bo inaczej będzie nieszczęśliwy...
Poczułam
się
szalenie ważna... Ktoś o mnie zabiega... I to tak gorączkowo...
Zadzwoniłam do matki i zreferowałam sprawę z entuzjazmem. Powiedziała: masz rozum, wiesz, co robisz. Z tym rozumem to jednak przesadziła. Zdecydowałam się wyjść za niego. I popełniłam najgłupszy błąd na świecie.
Ja przecież nie miałam najmniejszego pojęcia o własnych uczuciach. Czy go kocham, czy mi na kimś takim zależy. Wiedziałam tylko jedno: wreszcie ktoś powiedział, że mnie kocha. Przedtem raczej nie spotykałam się z chłopcami. Nie znałam prawie żadnych mężczyzn. W domu zawsze była jakaś robota. Kompletna pustka wewnątrz. I oto nagle ktoś oferuje mi tak wiele. Mówi, że mnie kocha. Do tej pory to ja musiałam kochać za wszystkich. Więc może w końcu przyszła moja kolej? W samą porę. Byłam jakby wydrążona. Nie miałam doprawdy nic do stracenia.
Pobraliśmy się natychmiast, bez wiedzy jego rodziców. Teraz to wygląda na czyste szaleństwo. Ale wtedy wydawało mi się dowodem miłości — on jest gotów zbuntować się przeciw rodzicom, żeby tylko być ze mną. Myślałam wówczas tak: pokazuje iiń rogi swym ożenkiem, chce ich trochę zezłościć, nie na tyle jednak, żeby go zupełnie odrzucili. Dziś patrzę na to inaczej. On miał po prostu swoje sekrety seksualne. Żona to dobry parawan. Istotnie mnie płotrzebował. I dokonał znakomitego wyboru. Wziął sobie Amerykankę, czyli osobę w tamtej kulturze z góry podejrzaną. Inna kobieta, zwłaszcza z tej samej warstwy społecznej, zaraz by komuś wszystko wypaplała. I rozniosłoby się po całym mieście. A ja? Komu mogłabym wypaplać? Czy ktokolwiek ze mną rozmawiał? I czy ktokolwiek by mi uwierzył?
Nie sądzę, żeby to sobie na zimno wykalkulował. Raczej tak mu „pasowało". Podobnie jak mnie. Oboje uznaliśmy „pasowanie" za miłość.
A po ślubie... nie, to nie do wiary! Zaczęliśmy mieszkać z jego rodziną, która nie została nawet poinformowana o zawarciu małżeństwa. Czysta zgroza! Wszyscy tam mnie nienawidzili. Chyba mieli z nim „na pieńku" już od jakiegoś czasu. Nie znałam zupełnie hiszpańskiego. Oni znali angielski, ale nie chcieli mówić po angielsku. Czułam się całkowicie odizolowana, wykluczona i przerażona. On wychodził z domu każdego popołudnia. Siedziałam więc w naszym pokoju. W końcu nauczyłam się zasypiać sama. Umiałam cierpieć w milczeniu; przeszłam już przecież dobrą szkołę. Widać to normalne, tłumaczyłam sobie. Widać tak się płaci za miłość.
52
53