Autor: Dan Simmons
Tytul: Pod pr膮d Styksu
Z "NF" 7/94
(The River Styx Runs Upstream)
To co kochasz pozostanie reszta jest prochem
To co kochasz najbardziej nie b臋dzie ci odebrane
To co kochasz najbardziej jest twoim dziedzictwem prawdziwym...
Ezra Pound
Canto LXXXI
Bardzo kocha艂em mam臋. Po pogrzebie, po opuszczeniu trumny
do grobu, ca艂a rodzina pojecha艂a do domu i czeka艂a na jej
powr贸t.
Mia艂em wtedy dopiero osiem lat i niewiele sobie
przypominam z ca艂ej ceremonii. Pami臋tam o wiele za ciasny
ko艂nierzyk koszuli z zesz艂ego roku i krawat niby p臋tl臋 na
szyi. Pami臋tam, 偶e czerwcowy dzie艅 by艂 zbyt pi臋kny na to
smutne zgromadzenie. Pami臋tam wujka Willa, kt贸ry pi艂 od
samego rana, i butelk臋 Jacka Danielsa, kt贸r膮 wyj膮艂 w drodze
do domu. Pami臋tam twarz ojca.
Popo艂udnie ci膮gn臋艂o si臋 d艂ugo. W rodzinnym zebraniu nie
odgrywa艂em 偶adnej roli i doro艣li nie zwracali na mnie uwagi.
Kr臋ci艂em si臋 po pokoju ze szklank膮 ciep艂ej oran偶ady, a偶
wreszcie zdo艂a艂em wymkn膮膰 si臋 na podw贸rze. Nawet dobrze
znany teren zabaw i odosobnienia zosta艂 obr贸cony w ruin臋
przez widok bladych, t艂ustych twarzy spogl膮daj膮cych z okien
s膮siada. Liczyli, 偶e co艣 zobacz膮. Mia艂em ochot臋 krzycze膰 na
nich i rzuca膰 kamieniami. Zamiast tego usiad艂em na starej
oponie traktora, kt贸ra s艂u偶y艂a za piaskownic臋. Bardzo powoli
wyla艂em oran偶ad臋 na piasek i obserwowa艂em, jak rozszerza si臋
czerwona plama, tworz膮c niewielkie zag艂臋bienie.
Teraz w艂a艣nie j膮 odkopuj膮.
Podbieg艂em do hu艣tawki i zacz膮艂em w艣ciekle odpycha膰 si臋
nogami od nagiej ziemi. Zardzewia艂a konstrukcja skrzypia艂a,
a jeden wspornik wyrwa艂 si臋 z gruntu.
Nie, g艂uptasie. To ju偶 zrobili. Teraz pod艂膮czaj膮 j膮 do
wielkich maszyn. Ciekawe, czy z powrotem wpompuj膮 do niej
krew.
My艣la艂em o wisz膮cych butelkach. Wspomnia艂em t艂uste,
czerwone kleszcze, kt贸re latem przyczepia艂y si臋 do sk贸ry
naszego psa. Rozz艂oszczony, hu艣ta艂em si臋 coraz wy偶ej i
odpycha艂em od ziemi nawet wtedy, gdy wy偶ej ju偶 si臋 nie da艂o.
Czy najpierw poruszy palcami? A mo偶e na pocz膮tku otworzy
oczy jak sowa, kiedy si臋 budzi?
Dotar艂em do najwy偶szego punktu 艂uku i skoczy艂em. Przez
sekund臋 pozbawiony ci臋偶aru zawis艂em nad ziemi膮 niewa偶ki jak
Superman, jak duch ulatuj膮cy z cia艂a. P贸藕niej pochwyci艂a
mnie grawitacja i wyl膮dowa艂em ci臋偶ko na r臋kach i kolanach.
Podrapa艂em d艂onie, a na kolanie mia艂em plam臋 od trawy. Mama
by si臋 gniewa艂a.
Teraz prowadz膮 j膮 dooko艂a. Mo偶e j膮 ubieraj膮, jak te
manekiny na wystawie sklepu pana Feldmana.
Na podw贸rze wyszed艂 m贸j brat, Simon. Chocia偶 by艂 tylko o
dwa lata starszy, tamtego dnia wydawa艂 mi si臋 doros艂y. I
stary. Jasne w艂osy, podcinane tak samo niedawno jak moje, w
nieporz膮dnych kosmykach opada艂y na blade czo艂o. W oczach
mia艂 zm臋czenie. Simon prawie nigdy na mnie nie wrzeszcza艂.
Ale tamtego dnia wrzasn膮艂.
- Chod藕 do domu. Ju偶 prawie pora.
Wr贸ci艂em za nim tylnymi drzwiami. Wi臋kszo艣膰 krewnych ju偶
wysz艂a, ale z salonu s艂yszeli艣my wujka Willa. Krzycza艂.
Przystan臋li艣my w korytarzu, 偶eby pos艂ucha膰.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Les, masz jeszcze czas. Nie wolno
ci tego zrobi膰.
- To ju偶 zosta艂o zrobione.
- Pomy艣l o... Jezu Chryste... o dzieciach.
S艂yszeli艣my be艂kotliwe g艂osy i wiedzieli艣my, 偶e wuj
Will pi艂 jeszcze wi臋cej. Simon przy艂o偶y艂 palec do warg.
Panowa艂a cisza.
- Les, we藕 pod uwag臋 stron臋 finansow膮. Jak to... ile...
to dwadzie艣cia pi臋膰 procent wszystkiego, co masz. Na ile
lat, Les? Pomy艣l o ch艂opcach. Jak to wp艂ynie...
- To si臋 sta艂o, Will.
Nigdy nie s艂yszeli艣my, by ojciec m贸wi艂 takim tonem. Nie
by艂 przekonuj膮cy, jak wtedy, kiedy z wujkiem Willem
dyskutowali o polityce. Nie by艂 smutny, jak wtedy, kiedy
rozmawia艂 ze mn膮 i Simonem, gdy pierwszy raz przywi贸z艂 mam臋
ze szpitala. By艂... ostateczny.
Rozmowa si臋 sko艅czy艂a. Wujek Will zacz膮艂 krzycze膰. Nawet
cisza by艂a gniewna. Poszli艣my do kuchni, 偶eby wzi膮膰 sobie
col臋. Kiedy wr贸cili艣my na korytarz, wujek Will niemal nas
przewr贸ci艂 p臋dz膮c do drzwi. Zatrzasn膮艂 je za sob膮. Nigdy
wi臋cej nie przekroczy艂 progu naszego domu.
Przywie藕li mam臋 zaraz po zmroku. Simon i ja wygl膮dali艣my
przez szyb臋 przy drzwiach i czuli艣my, 偶e s膮siedzi te偶
patrz膮. W domu zosta艂a tylko ciocia Helen i kilkoro
najbli偶szych krewnych. Widzia艂em, 偶e tato by艂 zdziwiony,
kiedy zobaczy艂 samoch贸d. Nie wiem, czego si臋 spodziewa艂 -
mo偶e d艂ugiego karawanu, jak ten, kt贸ry rano zabra艂 mam臋 na
cmentarz.
Przyjechali 偶贸艂t膮 toyot膮. Opr贸cz mamy w samochodzie by艂o
czterech m臋偶czyzn. Zamiast ciemnych garnitur贸w, podobnych do
tego, jaki nosi艂 tato, mieli jasne, kolorowe koszule z
kr贸tkimi r臋kawami. Jeden z m臋偶czyzn wysiad艂 i poda艂 mamie
d艂o艅.
Chcia艂em wybiec jej na spotkanie, ale Simon chwyci艂 mnie
za r臋k臋. Stali艣my pod 艣cian膮 w korytarzu, a tato i inni
doro艣li otworzyli drzwi.
Przeszli chodnikiem w blasku ogrodowej lampy gazowej.
Mama sz艂a mi臋dzy dwoma m臋偶czyznami, ale nie podtrzymywali
jej, tylko kierowali ni膮 delikatnie. Mia艂a na sobie
jasnoniebiesk膮 sukienk臋, kt贸r膮 kupi艂a u Scotta tu偶 przed
chorob膮. My艣la艂em, 偶e b臋dzie woskowoblada - jak wtedy, gdy
zajrza艂em przez szpar臋 w drzwiach sypialni, zanim ludzie z
przedsi臋biorstwa pogrzebowego przyjechali zabra膰 jej cia艂o -
ale cer臋 mia艂a zdrow膮 i rumian膮, jak od s艂o艅ca.
Kiedy stan臋li w progu, zauwa偶y艂em, 偶e jest mocno
umalowana. Mama nigdy si臋 nie malowa艂a. Dwaj m臋偶czy藕ni te偶
mieli ur贸偶owane policzki. I wszyscy troje tak samo si臋
u艣miechali.
Gdy weszli, wszyscy chyba cofn臋li si臋 o krok - opr贸cz
taty. Chwyci艂 mam臋 za ramiona, przygl膮da艂 jej si臋 d艂ugo,
potem uca艂owa艂 w policzek. Nie s膮dz臋, by ona te偶 go
poca艂owa艂a, a jej u艣miech wcale si臋 nie zmieni艂. 艁zy
sp艂ywa艂y ojcu po twarzy. By艂em zak艂opotany.
Rezurekcjoni艣ci co艣 m贸wili, a tato i ciocia Helen kiwali
g艂owami. Mama po prostu sta艂a z tym samym lekkim u艣miechem,
i patrzy艂a uprzejmie na m臋偶czyzn臋 w 偶贸艂tej koszuli, kt贸ry
m贸wi艂, 偶artowa艂 i klepa艂 tat臋 po ramieniu. Potem przysz艂a
nasza kolej, 偶eby si臋 przywita膰. Ciocia Helen wypchn臋艂a do
przodu Simona, a ja wci膮偶 trzyma艂em go za r臋k臋. Poca艂owa艂
mam臋 w policzek i szybko stan膮艂 obok taty. Ja obj膮艂em j膮 za
szyj臋 i poca艂owa艂em w usta. Naprawd臋 za ni膮 t臋skni艂em.
Jej sk贸ra nie by艂a zimna. By艂a inna.
Patrzy艂a prosto na mnie. Baxter, nasz owczarek alzacki,
zacz膮艂 piszcze膰 i drapa膰 w tylne drzwi.
Tato zabra艂 Rezurekcjonist贸w do gabinetu. W korytarzu
s艂yszeli艣my urywki zda艅.
- ...prosz臋 my艣le膰 o tym jak o ataku...
- Jak d艂ugo b臋dzie...
- Rozumie pan chyba, 偶e ze wzgl臋du na miesi臋czne koszty
opieki niezb臋dne jest pobieranie odpowiedniego procentu...
Nasze ciotki sta艂y wok贸艂 mamy. By艂y zak艂opotane, p贸ki nie
u艣wiadomi艂y sobie, 偶e mama nie m贸wi. Ciocia Helen wyci膮gn臋艂a
d艂o艅 do jej policzka, a mama u艣miecha艂a si臋 i u艣miecha艂a.
Po chwili wr贸ci艂 tato. G艂o艣no i weso艂o t艂umaczy艂, jak
bardzo jest to podobne do lekkiego wylewu - pami臋tamy wujka
Richarda? Poza tym co chwil臋 kogo艣 ca艂owa艂 i bez przerwy
dzi臋kowa艂 wszystkim.
Rezurekcjoni艣ci odjechali ze swymi u艣miechami i podpisami
na dokumentach. Krewni zacz臋li wychodzi膰 nied艂ugo potem.
Tato odprowadza艂 ich do furtki, u艣miecha艂 si臋 i 艣ciska艂
d艂onie.
- Wyobra藕cie sobie, 偶e by艂a ci臋偶ko chora i wyzdrowia艂a
- powtarza艂. - My艣lcie, 偶e wr贸ci艂a do domu ze szpitala.
Ciocia Helen wysz艂a ostatnia. Bardzo d艂ugo siedzia艂a
przy mamie, m贸wi艂a do niej cicho i patrzy艂a w twarz szukaj膮c
reakcji. Po pewnym czasie zacz臋艂a p艂aka膰.
- Wyobra藕 sobie, 偶e wyzdrowia艂a z ci臋偶kiej choroby -
powiedzia艂 tato, odprowadzaj膮c j膮 do samochodu. - My艣l,
偶e wr贸ci艂a do domu ze szpitala.
Ciocia Helen kiwn臋艂a g艂ow膮. Odje偶d偶aj膮c p艂aka艂a ci膮gle.
Chyba pojmowa艂a to, co wiedzieli艣my ja i Simon: mama nie
wr贸ci艂a do domu ze szpitala. Wr贸ci艂a z grobu.
Noc trwa艂a d艂ugo. Kilka razy zdawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋
ciche cz艂apanie maminych kapci na pod艂odze korytarza.
Wstrzymywa艂em oddech czekaj膮c, a偶 otworz膮 si臋 drzwi. Ale
nie. Promie艅 ksi臋偶yca pada艂 na moje nogi i o艣wietla艂 kawa艂ek
tapety przy szafie. Kwiecisty dese艅 przypomina艂 pysk
jakiego艣 wielkiego, smutnego zwierz臋cia. Tu偶 przed 艣witem
Simon wychyli艂 si臋 z 艂贸偶ka i szepn膮艂 "艢pij, g艂uptasie". I
tak zrobi艂em.
Przez pierwszy tydzie艅 tato spa艂 z mam膮 w tym samym
pokoju, w kt贸rym zawsze sypiali. Rano mia艂 zapadni臋t膮 twarz
i pokrzykiwa艂 na nas, kiedy jedli艣my owsiank臋. Potem przeni贸s艂
si臋 do gabinetu i spa艂 na kanapie.
Lato by艂o upalne. Nikt nie chcia艂 si臋 z nami bawi膰,
wi臋c Simon i ja bawili艣my si臋 razem. Tato tylko rano mia艂
wyk艂ady na uniwersytecie. Mama chodzi艂a po domu i cz臋sto
podlewa艂a kwiaty. Raz z Simonem widzieli艣my, jak podlewa
kwiatek, kt贸ry wysech艂 i zosta艂 wyrzucony, kiedy w kwietniu
posz艂a do szpitala. Woda sp艂ywa艂a po szafce na pod艂og臋,
a mama nic nie zauwa偶y艂a.
Kiedy mama wychodzi艂a na dw贸r, poci膮ga艂 j膮 le艣ny rezerwat
na naszym domem. Mo偶e to z powodu ciemno艣ci. Simon i ja
lubili艣my bawi膰 si臋 wieczorami na samym skraju lasu.
艁apali艣my do s艂oj贸w 艣wietliki albo z koc贸w budowali艣my
namioty. Kiedy mama zacz臋艂a tam chodzi膰, Simon sp臋dza艂
wieczory w domu albo na trawniku od frontu. Ja zosta艂em, bo
mama czasem b艂膮dzi艂a, a wtedy bra艂em j膮 za rami臋 i
prowadzi艂em z powrotem.
Mama wk艂ada艂a to, co tato kaza艂 jej w艂o偶y膰. Czasem
spieszy艂 si臋 na zaj臋cia i m贸wi艂 "Za艂贸偶 czerwon膮 sukienk臋", a
mama sp臋dza艂a upalny lipcowy dzie艅 ubrana w grub膮 we艂n臋. Nie
poci艂a si臋. Czasami, kiedy jej nie powiedzia艂, 偶eby zesz艂a
na d贸艂, do jego powrotu zostawa艂a w sypialni. W takie dni
pr贸bowa艂em nam贸wi膰 Simona, 偶eby poszed艂 na g贸r臋 i popatrzy艂
na ni膮 razem ze mn膮. Ale on tylko si臋 gapi艂 i kr臋ci艂 g艂ow膮.
Tato pi艂 coraz wi臋cej, jak wujek Will, i krzycza艂 na nas bez
偶adnego powodu. Zawsze p艂aka艂em, kiedy tato krzycza艂; ale
Simon nie p艂aka艂 ju偶 nigdy.
Mama nie mruga艂a. Z pocz膮tku tego nie zauwa偶y艂em, ale
potem czu艂em si臋 nieprzyjemnie, kiedy widzia艂em, 偶e nigdy
nie mruga.
Ani Simon, ani ja nie mogli艣my zasn膮膰 wieczorami. Kiedy艣
mama przychodzi艂a nas okry膰 i opowiada艂a d艂ugie historie
o czarodzieju imieniem Yandy, kt贸ry zabiera艂 naszego psa
Baxtera - kiedy si臋 z nim nie bawimy - na wspania艂e, pe艂ne
przyg贸d wyprawy. Tato nie wymy艣la艂 bajek, ale czyta艂 nam
wielk膮 ksi臋g臋, kt贸r膮 nazywa艂 Cantami Pounda. Nie rozumia艂em
wi臋kszo艣ci tego co czyta, ale s艂owa wydawa艂y si臋 dobre.
Uwielbia艂em brzmienie tych, kt贸re, jak twierdzi艂, pochodzi艂y
z greki. Teraz po k膮pieli nikt do nas nie przychodzi艂.
Przez kilka nocy pr贸bowa艂em opowiada膰 historie Simonowi.
By艂y do niczego i poprosi艂 mnie, 偶ebym przesta艂.
W 艣wi臋to Czwartego Lipca Tommy Wiedermeyer, kt贸ry w
zesz艂ym roku chodzi艂 ze mn膮 do jednej klasy, uton膮艂 w
niedawno otwartym basenie.
Tej nocy siedzieli艣my wszyscy na dworze i patrzyli艣my na
sztuczne ognie nad oddalonym o kilometr parkiem. Rezerwat
le艣ny zas艂ania艂 fajerwerki p艂on膮ce na ziemi, ale race by艂y
wyra藕nie widoczne. Najpierw widzia艂o si臋 eksplozj臋 kolor贸w,
a potem - zdawa艂o si臋, 偶e cztery, mo偶e nawet pi臋膰 sekund
p贸藕niej - dociera艂 d藕wi臋k. Odwr贸ci艂em si臋, 偶eby powiedzie膰
co艣 do cioci Helen, i zobaczy艂em, 偶e mama wygl膮da przez okno
na pi臋trze. Twarz mia艂a blad膮 na tle ciemnego pokoju, a
kolory 艣cieka艂y po niej jak barwne p艂yny.
Wkr贸tce po Czwartym Lipca znalaz艂em martw膮 wiewi贸rk臋.
Bawili艣my si臋 z Simonem w lesie w Indian i kawalerzyst贸w.
Na zmian臋 napadali艣my na siebie, strzelali艣my i umierali艣my
w trawie, p贸ki nie trzeba by艂o zaczyna膰 od pocz膮tku. Ale nie
mog艂em go znale藕膰. Znalaz艂em za to polan臋.
By艂a dobrze schowana, otoczona krzakami g臋stymi jak
nasz 偶ywop艂ot. Przeczo艂ga艂em si臋 pod ga艂臋ziami i sta艂em
jeszcze na czworakach, kiedy zobaczy艂em wiewi贸rk臋. By艂a
du偶a, ruda i ju偶 do艣膰 dawno martwa. Mia艂a wygi臋t膮 do ty艂u
g艂ow臋, a krew zasch艂a jej przy jednym uchu. Jedn膮 艂apk臋
zacisn臋艂a, ale druga le偶a艂a otwarta na patyczku, jakby
wiewi贸rka j膮 tam opar艂a. Brakowa艂o jednego oka, a drugie
patrzy艂o t臋po w sklepienie ga艂臋zi. Mia艂a otwarty lekko
pyszczek i ods艂ania艂a zadziwiaj膮co du偶e z臋by, troch臋 偶贸艂te
przy korzeniach. Kiedy si臋 przygl膮da艂em, z pyszczka wysz艂a
mr贸wka, przebieg艂a po ciemnym nosie i wesz艂a na otwarte
oko.
Wi臋c na tym polega 艣mier膰, pomy艣la艂em.
Krzaki wibrowa艂y od jakiego艣 niewyczuwalnego wiatru.
Przestraszy艂em si臋 nagle i zawr贸ci艂em. Czo艂ga艂em si臋 prosto
przed siebie, a ga艂臋zie chwyta艂y mnie za koszul臋.
Jesieni膮 wr贸ci艂em do szko艂y Longfellowa, ale wkr贸tce
przenios艂em si臋 do prywatnej. Rodziny Rezurekcjonist贸w w
tamtych czasach by艂y dyskryminowane. Dzieci wy艣miewa艂y si臋 z
nas i przezywa艂y, i nikt nie chcia艂 si臋 z nami bawi膰. W
nowej szkole te偶 nikt si臋 z nami nie bawi艂, ale nas nie
przezywali.
W naszej sypialni nie by艂o prze艂膮cznika na 艣cianie, tylko
staromodna lampa z 艂a艅cuszkiem. 艂eby zapali膰 艣wiat艂o,
musia艂em wyj艣膰 na 艣rodek ciemnego pokoju i maca膰 r臋kami,
p贸ki go nie znalaz艂em. Kiedy艣 Simon musia艂 siedzie膰 do p贸藕na
nad prac膮 domow膮, a ja poszed艂em sam na g贸r臋. Po ciemku
macha艂em r臋k膮 i wtedy trafi艂em d艂oni膮 w twarz mamy. Jej z臋by
by艂y zimne i 艣liskie. Cofn膮艂em r臋k臋 i przez minut臋 sta艂em
nieruchomo w ciemno艣ci, nim znalaz艂em 艂a艅cuszek i zapali艂em
艣wiat艂o.
- Cze艣膰, mamo - powiedzia艂em. Usiad艂em na 艂贸偶ku i
spojrza艂em na ni膮. Patrzy艂a na puste pos艂anie Simona.
Wzi膮艂em j膮 za r臋k臋. - T臋skni臋 za tob膮 - doda艂em. M贸wi艂em
jeszcze inne rzeczy, ale s艂owa jako艣 si臋 pomiesza艂y i
brzmia艂y g艂upio, i w ko艅cu tylko siedzia艂em, trzyma艂em j膮 i
czeka艂em, 偶eby u艣cisn臋艂a mi d艂o艅. R臋ka mi si臋 zm臋czy艂a, ale
wci膮偶 艣ciska艂em w palcach palce mamy. A偶 przyszed艂 Simon.
Zatrzyma艂 si臋 w drzwiach i popatrzy艂 na nas. Odwr贸ci艂em
g艂ow臋 i pu艣ci艂em jej r臋k臋. Po kilku minutach wysz艂a.
Tu偶 przed Dzi臋kczynieniem tato kaza艂 u艣pi膰 Baxtera. To
nie by艂 stary pies, ale zachowywa艂 si臋 jak bardzo stary.
Warcza艂 i szczeka艂 nawet na nas, i nigdy nie wchodzi艂 do
domu. Kiedy uciek艂 po raz trzeci, zadzwonili do nas ze
schroniska.
- U艣pijcie go - powiedzia艂 tato i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.
Przys艂ali nam rachunek.
Na zaj臋ciach taty by艂o coraz mniej student贸w. W ko艅cu
wzi膮艂 urlop, 偶eby napisa膰 ksi膮偶k臋 o Ezra Poundzie. Przez
ca艂y rok siedzia艂 w domu, ale nie pisa艂 wiele. Czasami
jecha艂 rano do biblioteki, wraca艂 o pierwszej i ogl膮da艂
telewizj臋. Zaczyna艂 pi膰 przed kolacj膮 i siedzia艂 przed
telewizorem a偶 do p贸藕na. Simon i ja zostawali艣my z nim
czasem, ale programy nam si臋 nie podoba艂y.
Mniej wi臋cej wtedy Simon zacz膮艂 miewa膰 ten sen. Opowiedzia艂 mi
go kiedy艣 w drodze do szko艂y. M贸wi艂, 偶e sen zawsze by艂 taki
sam. Kiedy zasypia艂, 艣ni艂o mu si臋, 偶e czyta komiks. Potem
chce go od艂o偶y膰 na nocn膮 szafk臋, a on spada na pod艂og臋.
Kiedy Simon si臋ga, 偶eby go podnie艣膰, r臋ka mamy wysuwa si臋
spod 艂贸偶ka i chwyta go za nadgarstek swymi bia艂ymi palcami.
M贸wi艂, 偶e trzyma go bardzo mocno i Simon wie, 偶e mama
pragnie, by by艂 tam pod 艂贸偶kiem razem z ni膮. Simon 艂apie si臋
ko艂dry, ale pojmuje, 偶e za kilka sekund po艣ciel si臋 zsunie i
on spadnie.
Powiedzia艂 jeszcze, 偶e ostatniej nocy sen w ko艅cu troch臋
si臋 zmieni艂. Mama wystawi艂a spod 艂贸偶ka g艂ow臋. Simon
twierdzi, 偶e wygl膮da艂a jak mechanik spod samochodu. I 偶e
u艣miecha艂a si臋 do niego, nie tak normalnie, ale od ucha do
ucha. I mia艂a wszystkie z臋by spi艂owane w szpic.
- Czy ty nigdy nie masz takich sn贸w? - zapyta艂. W tej
chwili ju偶 偶a艂owa艂, 偶e mi opowiedzia艂.
- Nie - odpar艂em. Kocha艂em mam臋.
W kwietniu bli藕niaki Farley贸w przypadkiem zatrzasn臋艂y si臋
w wyrzuconej na dw贸r zamra偶arce i udusi艂y. Pani Hargill,
kt贸ra u nas sprz膮ta, znalaz艂a je za gara偶em. Thomas Farley
by艂 ostatnim ch艂opakiem, kt贸ry zaprasza艂 jeszcze Simona na
podw贸rko. Teraz Simonowi zosta艂em tylko ja.
Tu偶 przed 艢wi臋tem Pracy i pocz膮tkiem szko艂y Simon
postanowi艂, 偶e uciekniemy z domu. Nie chcia艂em ucieka膰 z
domu, ale kocha艂em Simona. By艂 moim bratem.
- Gdzie pojedziemy? - zapyta艂em.
- Musimy si臋 st膮d wydosta膰 - odpar艂. Niewiele mi to
powiedzia艂o.
Lecz Simon przygotowa艂 ca艂y stos ekwipunku, a nawet
艣ci膮gn膮艂 gdzie艣 plan miasta. Naszkicowa艂 nasz膮 tras臋 przez
rezerwat, wiaduktem Laurel Street przez Sherman, a偶 do domu
wujka Willa. Nawet nie musieli艣my przechodzi膰 przez 偶adn膮
wi臋ksz膮 ulic臋.
- Rozbijemy ob贸z - o艣wiadczy艂. Pokaza艂 mi kawa艂 odci臋tego
sznura od bielizny. - U wujka Willa b臋dziemy mogli pracowa膰
na farmie. Kiedy wiosn膮 pojedzie na swoje ranczo, zabierze
nas ze sob膮.
Wyruszyli艣my o zmroku. Nie chcia艂em wieczorem wychodzi膰 z
domu, ale Simon powiedzia艂, 偶e tato nic nie zauwa偶y a偶 do
rana, kiedy si臋 obudzi. Nios艂em ma艂y plecak z jedzeniem,
kt贸re Simon wykrad艂 z lod贸wki. On mia艂 par臋 rzeczy
zawini臋tych w koc i przywi膮zanych do ramion kawa艂kiem sznura
od bielizny. By艂o ca艂kiem jasno, dop贸ki nie weszli艣my
g艂臋biej w las. Strumyk wydawa艂 cichy bulgot, jak d藕wi臋k,
kt贸ry dobiega艂 z mamy pokoju tamtej nocy, kiedy umar艂a.
Korzenie i ga艂臋zie by艂y tak g臋ste, 偶e Simon musia艂 ca艂y czas
艣wieci膰 latark膮 i wydawa艂o si臋, 偶e jest jeszcze ciemniej.
Zatrzymali艣my si臋 wkr贸tce i Simon uwi膮za艂 lin臋 do dw贸ch
drzew. Ja przerzuci艂em przez ni膮 koc, a potem obaj na
czworakach szukali艣my kamieni.
Po ciemku zjedli艣my kanapki, a strumie艅 chlupa艂 cicho
w艣r贸d nocy. Rozmawiali艣my chwil臋, ale nasze g艂osy by艂y zbyt
s艂abe. Potem zasn臋li艣my, przykryci kurtkami, z nylonowym
plecakiem pod g艂owami. Las wok贸艂 rozbrzmiewa艂 d藕wi臋kami.
Obudzi艂em si臋 w 艣rodku nocy. Panowa艂a cisza. Obaj
kulili艣my si臋 pod kurtkami, a Simon chrapa艂. Ga艂臋zie
znieruchomia艂y, znikn臋艂y owady, usta艂 nawet szum strumyka.
Otwory po obu stronach namiotu by艂y jasnymi tr贸jk膮tami w
morzu ciemno艣ci.
Usiad艂em. Serce bi艂o mi mocno.
Nic nie zauwa偶y艂em, gdy wysun膮艂em g艂ow臋 przez otw贸r. Ale
dok艂adnie wiedzia艂em, co tam jest. Nakry艂em si臋 kurtk膮 i
odsun膮艂em od 艣ciany namiotu.
Czeka艂em, a偶 co艣 dotknie mnie przez koc. Z pocz膮tku
my艣la艂em o mamie, kt贸ra nas goni, mamie id膮cej za nami przez
las, gdy ostre ga艂膮zki zaczepiaj膮 o jej oczy. Ale to nie
by艂a mama.
Za 艣ciankami namiotu trwa艂a ch艂odna, ci臋偶ka noc. By艂a tak
czarna jak oko martwej wiewi贸rki, i chcia艂a wej艣膰 do 艣rodka.
Po raz pierwszy w 偶yciu zrozumia艂em, 偶e ciemno艣膰 nie ko艅czy
si臋 ze 艣wiat艂em poranka. Z臋by mi dzwoni艂y. Przytuli艂em si臋
do Simona i okrad艂em go z cz臋艣ci ciep艂a. Jego powolny oddech
owiewa艂 m贸j policzek. Po chwili obudzi艂em go i powiedzia艂em,
偶e kiedy wzejdzie s艂o艅ce, wracamy do domu. 艂e nie p贸jd臋 z
nim dalej. Pr贸bowa艂 si臋 spiera膰, ale wtedy us艂ysza艂 co艣 w
moim g艂osie - co艣 czego nie rozumia艂. Skin膮艂 wi臋c tylko ze
znu偶eniem g艂ow膮 i zasn膮艂 znowu.
Rankiem koc by艂 mokry od rosy, a my czuli艣my, 偶e mamy
lepk膮 sk贸r臋. Zwin臋li艣my wszystko, zostawili艣my le偶膮ce
nieregularnie kamienie i ruszyli艣my do domu.
呕aden z nas si臋 nie odzywa艂.
Tato spa艂 jeszcze, kiedy wr贸cili艣my. Simon wrzuci艂 rzeczy
do sypialni i wyszed艂 na s艂o艅ce. Ja zszed艂em do piwnicy.
Na dole by艂o bardzo ciemno, ale usiad艂em na drewnianych
schodach i nie zapala艂em 艣wiat艂a. Z mrocznych k膮t贸w nie
dochodzi艂 偶aden d藕wi臋k, lecz wiedzia艂em, 偶e jest tam mama.
- Uciekli艣my, ale wr贸cili艣my - powiedzia艂em w ko艅cu.
- To ja chcia艂em wraca膰.
Przez w膮skie okienka widzia艂em zielon膮 traw臋. Z g艂o艣nym
westchnieniem zacz膮艂 pracowa膰 zraszacz. W s膮siedztwie
krzycza艂y dzieci. Ja patrzy艂em wy艂膮cznie w ciemno艣膰.
- Simon chcia艂 i艣膰 dalej - oznajmi艂em. - Ale ja go
nam贸wi艂em, 偶eby wr贸ci膰. To by艂 m贸j pomys艂, 偶eby艣my przyszli
do domu.
Siedzia艂em tam jeszcze przez kilka minut, ale nie mia艂em
poj臋cia, co by jeszcze powiedzie膰. W ko艅cu wsta艂em,
otrzepa艂em spodnie i poszed艂em na g贸r臋, 偶eby si臋 przespa膰.
Tydzie艅 po 膰wi臋cie Pracy tato upar艂 si臋, 偶eby艣my sp臋dzili
weekend nad morzem. Wyjechali艣my w pi膮tek po po艂udniu i
ruszyli艣my wprost do Ocean City. Mama siedzia艂a samotnie na
tylnym siedzeniu, tato i ciocia Helen jechali z przodu.
Simon i ja cisn臋li艣my si臋 na tyle combi, ale on nie chcia艂
razem ze mn膮 liczy膰 kr贸w ani nawet bawi膰 si臋 samolocikami,
kt贸re ze sob膮 zabra艂em.
Zatrzymali艣my si臋 w starym hotelu tu偶 ko艂o molo. Polecili
nam go Rezurekcjoni艣ci z wtorkowej grupy taty, ale budynek
pachnia艂 staro艣ci膮, zgniizn膮 i szczurami w 艣cianach.
Korytarze by艂y koloru wyblak艂ej zieleni, pokoje ciemniejszej
zieleni, i pali艂a si臋 co trzecia lampa. Korytarze tworzy艂y
mroczny labirynt i nawet 偶eby doj艣膰 do windy trzeba by艂o
skr臋ca膰 dwa razy. Wszyscy opr贸cz Simona sp臋dzili sobot臋 w
pokoju, siedz膮c przed ci臋偶ko pracuj膮cym klimatyzatorem i
ogl膮daj膮c telewizj臋. Spotyka艂o si臋 teraz coraz wi臋cej
wskrzeszonych, i s艂ysza艂em, jak szuraj膮c nogami kr膮偶膮 po
ciemnych korytarzach. Po zachodzie s艂o艅ca wyszli na pla偶臋,
a my razem z nimi.
Stara艂em si臋, 偶eby mamie by艂o wygodnie. Roz艂o偶y艂em dla
niej r臋cznik i odwr贸ci艂em j膮 twarz膮 w stron臋 morza.
Tymczasem pojawi艂 si臋 ksi臋偶yc i dmuchn膮艂 ch艂odny wiatr, wi臋c
okry艂em jej ramiona swetrem. Z deptaka za nami sp艂ywa艂o na molo
艣wiat艂o latarni, a kolejka g贸rska warcza艂a i hucza艂a.
Nie odszed艂bym, gdyby nie zirytowa艂 mnie g艂os taty.
M贸wi艂 za g艂o艣no, 艣mia艂 si臋 bez powodu i pi艂 z butelki w
papierowej torbie. Ciocia Helen prawie si臋 nie odzywa艂a,
tylko patrzy艂a na tat臋 ze smutkiem i stara艂a si臋 u艣miecha膰,
gdy on wybucha艂 艣miechem. Mama siedzia艂a spokojnie, wi臋c
przeprosi艂em i ruszy艂em na deptak szuka膰 Simona - bez niego
czu艂em si臋 samotny. Na chodniku nie by艂o ju偶 rodzin z
dzie膰mi, ale karuzele wci膮偶 dzia艂a艂y. Co kilka minut
s艂ysza艂em huk i krzyki jad膮cych, gdy kolejka g贸rska spada艂a
w najbardziej stromy zjazd. Zjad艂em hot doga i rozgl膮da艂em
si臋 pilnie, ale nigdzie nie zauwa偶y艂em Simona.
Wracaj膮c pla偶膮 zobaczy艂em, jak tato pochyla si臋 i szybko
ca艂uje cioci臋 Helen w policzek. Mama gdzie艣 posz艂a, wi臋c
zaproponowa艂em szybko, 偶e j膮 znajd臋. Musia艂em jako艣 ukry膰
艂zy w艣ciek艂o艣ci. Min膮艂em miejsce, gdzie tydzie艅 temu uton臋艂a
para nastolatk贸w. Siedzia艂o tu kilkoro wskrzeszonych z
rodzinami, ale nie zauwa偶y艂em w艣r贸d nich mamy. Ju偶 chcia艂em
wraca膰, kiedy wyda艂o mi si臋, 偶e pod molo co艣 si臋 poruszy艂o.
By艂o tam strasznie ciemno. Przez szczeliny mi臋dzy deskami
wpada艂y w膮skie pasma 艣wiat艂a poci臋te w dziwaczne wzory
kratownic膮 drewnianych filar贸w i wspornik贸w. Kroki i ha艂asy
z deptaka przypomina艂y b臋bnienie pi臋艣ciami o wieko trumny.
Znieruchomia艂em. Nagle wyobrazi艂em sobie, 偶e s膮 ich tu
dziesi膮tki, w艣r贸d nich mama, a promienie 艣wiat艂a padaj膮 na
nich tak, 偶e mo偶na dostrzec r臋k臋, koszul臋, wytrzeszczone
oko... Ale ich tu nie by艂o. Mamy nie by艂o. By艂o za to co艣
innego.
Nie wiem, dlaczego popatrzy艂em w g贸r臋. Czyje艣 kroki na
molo. Obr贸t, powolny obr贸t. Co艣 obraca艂o si臋 w mroku.
Widzia艂em, kt贸r臋dy wszed艂 na wspornik, tutaj opar艂 but, tam
si臋 podci膮gn膮艂 na szerok膮 belk臋. Nikt by niczego nie
us艂ysza艂. Tysi膮ce razy wspinali艣my si臋 w ten spos贸b.
Spogl膮da艂em mu prosto w twarz, ale najpierw pozna艂em sznur
od bielizny.
Po 艣mierci Simona tato rzuci艂 uczelni臋. Nie wr贸ci艂 z
urlopu, a notatki do ksi膮偶ki o Poundzie le偶a艂y w piwnicy
obok zesz艂orocznych gazet. Rezurekcjoni艣ci pomogli mu
znale藕膰 prac臋 str贸偶a w pobliskim centrum handlowym, wi臋c
zwykle nie wraca艂 do domu przed drug膮 w nocy.
Po 艣wi臋tach wyjecha艂em do szko艂y z internatem, dwa stany
dalej. Rezurekcjoni艣ci otworzyli w tym czasie instytut, do
kt贸rego trafia艂o coraz wi臋cej rodzin. Potem dosta艂em
stypendium i mog艂em rozpocz膮膰 studia. Przez te lata rzadko
bywa艂em w domu. Podczas moich nielicznych wizyt tato by艂
zwykle pijany. Raz upi艂em si臋 z nim, a potem siedzieli艣my w
kuchni i p艂akali艣my razem. Prawie zupe艂nie straci艂 w艂osy;
pozosta艂y tylko rzadkie, siwe kosmyki po bokach. Oczy mia艂
zapadni臋te w pomarszczonej twarzy. Alkohol pozostawi艂 na
jego policzkach niezliczone p臋kni臋te 偶y艂ki i wygl膮da艂, jakby
malowa艂 si臋 mocniej ni偶 mama.
Pani Hargill zadzwoni艂a trzy dni przed obron膮. Tato
napu艣ci艂 do wanny ciep艂ej wody, po czym rozci膮艂 偶yletk膮 偶y艂y
- wzd艂u偶, nie w poprzek. Czyta艂 Plutarcha. Gospodyni
znalaz艂a go dopiero po dw贸ch dniach, a gdy przyjecha艂em
nazajutrz, na wannie pozosta艂y jeszcze kr臋gi zakrzep艂ej
krwi. Po pogrzebie przejrza艂em wszystkie jego papiery i
znalaz艂em dziennik, kt贸ry prowadzi艂 od kilku lat. Spali艂em
go razem z notatkami z nie doko艅czonej ksi膮偶ki.
Mimo okoliczno艣ci, Instytut dotrzyma艂 warunk贸w polisy, co
pomog艂o mi przetrwa膰 nast臋pne kilka lat. Moja praca to dla
mnie co艣 wi臋cej, ni偶 tylko 藕r贸d艂o zarobk贸w - wierz臋 w to, co
robi臋, i robi臋 to dobrze. To ja wpad艂em na pomys艂, by
wynaj膮膰 puste szkolne budynki na nasze nowe s膮siedzkie
o艣rodki spotka艅.
W zesz艂ym tygodniu utkn膮艂em w korku na drodze, a kiedy
powoli mija艂em miejsce wypadku, zobaczy艂em drobn膮 figurk臋
przykryt膮 kocem i mn贸stwo rozbitego szk艂a. Zobaczy艂em tak偶e
grupk臋 n i c h, zebran膮 przy kraw臋偶niku. Ostatnio tak wielu
si臋 ich spotyka...
Mia艂em mieszkanie w bloku w jednej z ostatnich
o艣wietlonych dzielnic miasta, ale kiedy wystawiono na
sprzeda偶 nasz dom, natychmiast skorzysta艂em z okazji.
Zachowa艂em wiele starych mebli, wymieni艂em inne, i teraz
wygl膮da prawie tak samo jak dawniej. Utrzymanie takiego domu
jest kosztowne, ale nie wydaj臋 pieni臋dzy na g艂upstwa. Po
pracy wielu ch艂opak贸w z Instytutu chodzi do bar贸w; ja nie.
Kiedy pochowam ju偶 sprz臋t i wyszoruj臋 stalowe blaty, wracam
prosto do domu. Tam jest moja rodzina. Czekaj膮 na mnie.
Prze艂o偶y艂 Piotr W. Cholewa
DAN SIMMONS
Ameryka艅ski autor, rocznik 1948. Rozpocz膮艂 karier臋
opowiadaniem "Pod pr膮d Styksu", kt贸re od razu da艂o mu
popularno艣膰. Jego preferowane gatunki literackie to horror i
fantasy. Za wydan膮 w 1989 r. powi臋艣膰 "Hyperion" otrzyma艂
Hugo i Nebul臋. Sukces ten powt贸rzy艂 dwa lata p贸藕niej
"Upadkiem Hyperionu". Obie ksi膮偶ki przygotowuje do wydania
Amber.
Tw贸rczo艣膰 Simmonsa, wysoce intelektualna, odbierana jest
jako bardzo ch艂odna. Dobry tego przyk艂ad stanowi
prezentowane przez nas opowiadanie.
D.M.