APELACJE PLATOŃSKIE
Włodzimierz Galewicz
SOKRATES I KIRKE
Mit mówi: Morze wygładziło się wówczas i wiatr nagle ucichł.
Zwinęli więc żagiel i w milczeniu wzięli się do wioseł. Odyseusz,
spoglądając na coraz wyraźniej widoczny brzeg wyspy, wyciągnął
przygotowany krąg pszczelego wosku, miedzianym nożem pokroił na
drobne kawałki, w nieco drżących już palcach ugniótł żółte kulki
i chodząc pomiędzy wioślarzami, zaklejał im uszy. Potem sam stanął
przy maszcie, skinął na dwóch z nich, a oni, z żeglarską zręcznością,
szybko skrępowali mu dłonie w przegubach, całe zaś ciało mocno
przywiązali do grubego pala. Wszystko zrobiono, jak uczyła Kirke.
Oczu im nie zasłonił, lecz szarzejące o zmierzchu wybrzeże wygląda
na puste. Wolą więc wbijać wzrok przed siebie, w dno łodzi, żeby
przypadkiem nie spotkać się z jego oczyma...
Ale spojrzenie Odysa, jeśli dobrze widzę, przechodzi jakby ponad ich
głowami, gdzieś dalej...
I tak oto Syrenia Wyspa z wolna odsuwa się od nich. A z każdym
następnym odepchnięciem wioseł odsłania się nieco inny jej widok.
*
Złośliwi przezywają ją wiedźmą, ale czarodziejka Kirke jest mądrą
boginią. Ta wiedźma naprawdę dużo wie o tym świecie, o lądach
i morzach, o ich wyspach - i o ich żeglarzach. To ona nauczyła Odysa,
jak cało przemknąć koło Wyspy Syren, a przebiegły Ulisses korzysta
z jej nauk.
Odyseusz kazał się przywiązać do masztu w obawie o siebie i swoją
załogę. Ale Odys boi się nie tylko o siebie, lecz także sam siebie. Nie
jest jasne, czego właściwie boi się Ulisses, spod przymrużonych powiek
patrząc w stronę wyspy. Jego towarzysze nie słyszeli ani nie widzieli
Syren. W rzeczywistości chyba mało kto je widział i prawie nikt nie
wie, jak naprawdę wyglądają. Przedstawiamy je sobie jako półkobiece
monstra, o ptasich nogach i skrzydłach ze szpetnie powyrywanymi
piórami. Ale może są to dwie nagie dziewczynki, co ze śmiechem
biegają po nadmorskiej plaży lub podśpiewują sobie przy budowie
piaskowego domku? Nikt tak na pewno nie wie, czego obawia się Odys.
Zarzucą jej, że swoją wiotką różdżką zmieniała ludzi w wieprze i
w inne bydlęta. Ale bogini wie, że ludzie są ludźmi. Także jej ulubieniec
Odys, przy całym jego sprycie, który tak ją bawi. Może obiecywać co
chce - sobie i innym; lecz kiedy jego uszu doleci śpiew Syren, wszystkie
te obietnice, postanowienia i śluby, wszelkie wewnętrzne więzy, jakie
zapobiegliwie nakładał na swą własną wolę, zerwą się i zawiodą - jak
wątłe kotwice. Zostaną tylko te zewnętrzne, ordynarnie dosłowne
powrozy. I one naprężą się - ale nie puszczą.
Jedni mówią: gdyby tylko naprawdę chciał, to by się oparł. Drudzy:
gdyby naprawdę wiedział. Kirke nie wierzy ani w siłę woli, ani w moc
rozumu. Najbardziej jeszcze ufa sile więzów. W zasięgu głosu Syren nie
ma ludzi mocnych. Bezpieczni są tylko spętani i głusi.
Czarodziejka podsuwa więc Ulissesowi dwa różne sposoby uniknięcia
zguby: dla niego samego i jego wioślarzy. Do nich, których rękom
potrzebna jest wolność, nie śmie dojść ani nuta z Syreniej pokusy -
skoro raz usłyszawszy, muszą jej usłuchać. Ta pierwsza strategia Kirke
ma wyraźną wadę: da się ją stosować tylko w ograniczonym zakresie.
Przepływający w okolicy Syren zatka nieraz uszy, ażeby nie
doświadczyć ich śpiewu. Co jednak ma zrobić, jeżeli Syreny śpiewają
w nim samym? Od świata można próbować się odciąć - ale jak odciąć
się od własnych tętnic?
Dla samego Odysa Kirke ma inną receptę: usłyszeć, lecz - dzięki
mocy więzów - ustrzec się następstw. I taka rada nie jest bez ryzyka.
Mit na wszelki wypadek uśmierca Syreny: przechytrzone przez herosa
i jego boginię, ze wstydu i żalu popełniają samobójstwo. Lecz gdyby nie
to, czy Odyseusz nie wróciłby do nich? Czy można bezkarnie odurzać
się syrenim śpiewem? Ulissesowi udało się pogodzić te rzeczy:
skosztować śmierci, a jednak ujść z życiem. Ale Ulisses to postać
mityczna i jego wyczyn niełatwo powtórzyć. On przecież zahaczył
nawet o Hades - i wrócił!
Dwa rozwiązania Kirke są zupełnie różne, ale oparte na jednym
pewniku: działaniu tego głosu nie można się oprzeć. To, co można, to
tylko nie dać mu zadziałać. Śpiew Syren to sygnał, po którym
nieuchronnie następuje oddźwięk. Nie sposób wślizgnąć się pomiędzy
bodziec a reakcję; to całkiem tak jak wcisnąć się między dwa koła
zębate. Między usłyszeniem Syren a ich posłuchaniem także nie ma
najmniejszej szczeliny; choć niby jest pomiędzy nimi cały człowiek ze
swoim rozumem i wolą. Pozostaje jedno z dwojga: odciąć bodźce lub
spętać reakcje.
*
A zatem: pozbawić słuchu albo związać ręce. Takie są zalecenia
czarodziejki Kirke. Filozof Sokrates radzi co innego.
Jedną ze słynnych nauk głównego bohatera Platońskich dialogów jest
jego "intelektualistyczna" teza, że nikt świadomie i dobrowolnie nie
wybiera zła. Jeśli więc czyni źle, to albo nie ma wyboru, albo też nie
wie, że to, co czyni, jest złe.1
Tym złem, którego nikt nie wybiera umyślnie, jest dla Sokratesa także
zło moralne, ale przede wszystkim - i jak gdyby najpierw - to, co złe dla
samego wybierającego. A moralne dlatego, że i ono - jak wierzy filozof
- jest w gruncie rzeczy zawsze złe dla sprawcy. Nikt zatem świadomie
i dobrowolnie nie wybiera czegoś, co uważa za gorsze dla siebie - takie
jest znaczenie tej Sokratejskiej nauki. Robiąc coś złego, robi się po
prostu głupstwo; a co do przyczyny głupstw - nietrudno ją nazwać.
Teoria Sokratesa ma także następstwa praktyczne. Jeżeli zło popełnia
się tylko z głupoty, to na pytanie, co zrobić, by go nie popełniać,
odpowiedź jest prosta: wiadomo, że zmądrzeć. A żeby pomóc
człowiekowi zmądrzeć, trzeba go oświecać i uczyć. Syreny śpiewają
o zmroku i w tym jest ich siła.
Kirke radziła Odyseuszowi, żeby swoim towarzyszom pozaklejał
uszy, a samemu sobie - dał skrępować ręce. Ktoś powie: rozwiązanie
Kirke nie jest idealne. Człowiek ma uszy po to, żeby słuchać, a rozum -
aby mógł osądzać to, co słyszy. I dyktować rękom, co powinny robić.
Nie w tym rzecz, aby mniej słyszeć, lecz by mądrzej sądzić.
Leki bogini są istotnie gorzkie; nie ma powodu osłabiać ich smaku.
Radząc Ulissesowi powierzyć się pętom, Kirke zaleca użycie przemocy.
Wobec samego siebie, lecz nie tylko. Chytry Ulisses sam każe się
spętać. Nie każdy jednak jest taki przezorny. I czasem trzeba mieć
trochę rozumu za niego. Śpiew Syren wyzwala w człowieku złe moce.
Żeglarze Odyseusza z przerażeniem patrzą na miotającego się u masztu
wodza. Nawet do ich szczelnie zaklejonych uszu dociera w pewnej
chwili skrzypienie powrozów. A wtedy dwóch z nich podchodzi do
niego i kuląc się instynktownie pod jego groźbami... krępuje go jeszcze
ściślej. Gdzie są złe moce, potrzebna jest przemoc.
Krytycy Kirke będą jej zarzucać, że swoją strategią zmienia ludzi
w wieprze. Przemykający o zmierzchu statek Ulissesa to w samej rzeczy
dość upiorny widok: głusi marynarze i kapitan, który nie może ruszyć
ręką ani nogą. A przecież całym człowiekiem jest na pewno ktoś, kto
ma oczy i uszy, i ręce. Czy nie ma lepszego sposobu, żeby ocalić
człowieka przepływającego koło Wyspy Syren?
Z nadzieją patrzymy w stronę Sokratesa, bo on podobno mówił, że
zna taki sposób. Błędne postępowanie - naucza filozof - rodzi się
z niewiedzy. Często wynika ono ze swoistego złudzenia
perspektywicznego - nie perspektywy przestrzennej, co prawda, lecz
analogicznej do niej perspektywy czasu: to, co bardziej odległe
w przyszłości, wydaje się "mniejsze" i błahsze od tego, co bliskie.2
Gdzieś tam w oddali czeka rodzinna Itaka, na niej Telemach i Penelopa,
ale to jeszcze szmat wody. I któż to wie, co może się zdarzyć za Syrenią
Wyspą. A ona jest tuż - i może być bliżej!
Czy zatem Sokrates, jeśliby go wezwać do spętanego Odysa, nie
kazałby go natychmiast rozwiązać? Czy siły powrozów nie chciałby
zastąpić siłą argumentów? Skoro Syreny śpiewają o zmroku, to może
starczy podnieść jakąś lampę i zaświecić im prosto w ich żółtawe oczy,
ażeby umilkły? Śpiew Syren to doprawdy nic nadzwyczajnego: trochę
szumu morza, trochę szmeru krwi. Ich ofiary padają w istocie pastwą
własnej wyobraźni, a ta ma przecież sposoby, żeby się bronić. Syreny
urzekają, ale są środki, żeby zneutralizować ich urok. Zamiast
z przymkniętymi w błogości oczyma sycić się i zamraczać tym
śpiewem, wystarczy się tylko trochę dokoła rozejrzeć. Wygląd samych
Syren, jeśli wejść w szczegóły, nie jest już wcale tak powabny jak ich
głos. Dosyć zwrócić uwagę na ich ptasie szpony i uświadomić sobie, od
czego są one tak czarne. Albo choć na krótko zatrzymać wzrok, który
ucieka, na strzępach nagich ciał, gnijących wśród wodorostów przy
pobrzeżach wyspy. A wtedy słodycz Syreniego śpiewu przestaje
smakować.
Lecz czy te słowa mają dosyć mocy, żeby przedostać się do uszu
Odysa? Kiedy żeglarze widzą Ulissesa, jak szarpiąc się i prężąc u
masztu, ze wzrokiem na przemian to błagalnym, to skrzącym się
gniewem, wyciąga ku nim skrępowane ręce, nie mają wątpliwości:
wódz pragnie być wolny. Zarazem jednak bardzo dobrze wiedzą, że ta
wolność to zguba - dla niego i dla nich. Sokrates naucza, że nikt nie
chce zła (czegoś, o czym wie, że wyjdzie mu na złe). Ale Odyseusz,
który przecież wiedział, teraz najwyraźniej chce swobody ruchów; więc
jakże tutaj mówić: "nikt nie chce"?
Sokrates naucza, że nikt nie chce zła. Ale Ulisses raz już nazywał się
Nikim: był Nikim, tając swoje imię w pieczarze Cyklopa! Czy nie jest
nim także w okolicy Syren?
Żeglarze Odysa wstydliwie spuszczają powieki, kiedy spotkają się ze
wzrokiem zmienionego wodza. Czy zatem sam ten mit - mit
o Odyseuszu w powrozach - nie wystarcza, żeby zawstydzić mądrość
Sokratesa?
*
Sokratejski intelektualizm jest jak kij wetknięty w mrowisko: o tym,
że trafił w czuły punkt tej konstrukcji, świadczy chociażby poruszenie
mrówek. Bliżsi i dalsi spadkobiercy myśli Sokratesa - od Platona
i Arystotelesa począwszy - nie roztrząsaliby tak skrzętnie problemu
akrazji ("słabej woli", "nieopanowania", "braku kontroli nad sobą"),
gdyby jego pogląd, że coś takiego jak zachowanie akratyczne wcale nie
istnieje, był odbierany tylko jako efektowny paradoks. Faktycznie
jednak, jeśli głębiej się nad tym zastanowić, to raczej w zapatrywaniu
przeciwnym, uznającym realność tego fenomenu, który Sokrates zdaje
się podważać, ujawnia się - przy całym tym silnym poparciu, jakiego
udziela mu potoczne doświadczenie - coś paradoksalnego. Jeśli ktoś, kto
nie wie, którędy ma iść, błąka się po zdrożnych chaszczach
i manowcach, to rzecz normalna: rozum człowieka jest niedoskonały.
Ale jak wytłumaczyć błąkaninę kogoś, kto zna dobrą drogę? Znać dobrą
drogę to przecież także wiedzieć, że ona jest dobra (prowadzi tam, gdzie
chce się rzeczywiście dotrzeć).
Że rozumowi Odyseusza, miotającego się u masztu swego statku,
dolega coś więcej niż "zwykła ludzka niedoskonałość", to sprawa
bezsporna. Ale postawione diagnozy, a także sugerowane kierunki
terapii są różne.
"Nikt z dobrej woli nie robi czegoś, co uważa za złe", naucza
Sokrates. To jednak nie wyklucza, że można robić uświadamiane zło
niedobrowolnie. Dobrowolnie, niedobrowolnie - granice między tymi
typami działania są płynne. "Dobrowolnie", a zatem "z własnej woli"
lub "z własnego chcenia". Jakie jednakże chcenia są naprawdę własne?
Kontrprzykładem przeciwko tezie Sokratesa (a zatem Sokratejskim
Nikim) byłby człowiek, który sam z siebie chce zrobić coś złego, mimo
że nie musi. To byłaby ta "dobrowolność" na opak, prawdziwa zła wola.
Nie ma jej w sobie ktoś, kto musi zrobić coś złego, chociaż tego nie
chce. Ten, kto "musi, choć nie chce", działa pod przymusem; aż prosi
się powiedzieć, że bez względu na to, czy tym, co go zmusza, jest jakaś
siła zewnętrzna, czy też zakorzeniona w nim samym - nawet intymnie -
wewnętrzna, lecz jednak nie własna.
"Wybór" pod przymusem może być mimo to krokiem świadomym.
Mieć świadomość nie znaczy jeszcze: władać samym sobą. Człowiek na
łodzi bez wioseł i steru nie ma żadnej "swobody manewru": musi
płynąć, gdzie niosą go fale. Czy nie podobnie będzie z tym, kogo
ponoszą emocje? Co w końcu za różnica - prąd wody czy prąd krwi?
W Platońskim opisie zmagań wewnątrz ludzkiej duszy, rozterek,
w których jej najbardziej zwierzęca część - "pożądliwość" - buntuje się
przeciwko rozumowi, walczy z nim i często bierze nad nim górę - tu
i ówdzie powtarza się mowa o "gwałcie": rozum jest jakby gwałcony
przez silną namiętność.3 Gwałcić jakąś osobę to robić z nią coś, czego
ona nie chce, na co się nie zgadza (gwałt seksualny jest tylko
szczególnym, choć najbardziej jaskrawym przypadkiem takiej
przemocy). Rozum i pożądliwość to wprawdzie nie osoby, tylko "części
duszy". Nie jest jasne, czy da się sensownie, bez zbyt daleko idącej
personifikacji mówić o gwałcie jednej części lub siły duszy na drugiej,
specjalnie zaś o gwałcie namiętności na rozumie. Ale jeżeli tak, i jeśli
miałby on być czymś podobnym jak w wypadku osób, znaczyłoby to, że
przemożna, "gwałtowna" namiętność jest czasem w stanie robić
z rozumem, czy z obdarzonym nim człowiekiem, co jej się żywnie
podoba, mimo iż rozum do końca się wzbrania: mówi, że to, co robi lub
chce zrobić człowiek owładnięty taką namiętnością, jest głupie i złe.
Czy rozum Ulissesa, chcącego odzyskać wolność i skierować statek
w stronę Wyspy Syren, jest rozumem w ten sposób gwałconym przez
silną namiętność? Więc może to nieprawda, że Syreny śpiewają
o zmroku! Ich głos mógłby rozbrzmiewać i wabić, i gubić żeglarzy
nawet w samo południe, w pełnym blasku słońca. Cóż z tego, że ktoś
ostro widzi coraz bliższe skały, jeżeli ster zupełnie wymknął się mu
z rąk?
Idea gwałtu wewnątrz ludzkiej duszy to analogia być może zbyt
śmiała. Gwałt na osobach jest występkiem, którego realności nikt nie
kwestionuje. Jak jednak wiadomo, nawet tutaj oskarżenia o gwałt należy
czasem traktować ostrożnie: nie każda jego rzekoma ofiara jest
rzeczywiście zgwałcona. Taka sama ostrożność jest wskazana
w śledztwie toczącym się przeciwko pożądaniom. Zanim oskarżymy je
o gwałt na rozumie, powinniśmy wysłuchać zeznań innych świadków.
Łódź odpychana wiosłami przesuwa się dalej. Przywołajmy z kolei
Arystotelesa!
*
W VII księdze Etyki Nikomachejskiej jej autor nawiązuje do
Sokratejskiego paradoksu, że nikt dobrowolnie nie popełnia czynów,
o których wie, że są złe. Arystoteles ze zrozumieniem cytuje motyw
tego przekonania: że byłoby rzeczą dziwną lub wręcz straszną, "gdyby
mimo to, że posiada wiedzę, coś innego mogło owładnąć nim
i pociągnąć go za sobą jak niewolnika"4 . Tym niemniej sądzi, że w tak
skrajnej postaci jest to przekonanie niezgodne z faktami. Doświadczenie
uczy nas bowiem, że człowiek nieraz robi rzeczy, o których -
przynajmniej w pewnym sensie - wie, że nie wyjdą mu wcale na dobre.
Arystoteles nazywa takiego człowieka "akratykiem" - człowiekiem
"nieopanowanym" lub o słabej woli.
"Akratyk" normalnie zdaje sobie sprawę, że pod wpływem
namiętności robi coś złego. Czy jednak wie o tym także, gdy to robi?
Arystoteles odpowiada, że i wie, i nie wie. Wie o tyle, że ma wiedzę
o dobru. Nie wie w tym sensie, że jej nie używa.5
Człowiek o słabej woli ma wiedzę, jak postępować w okolicznościach
pewnego rodzaju. Gdy jednak znajdzie się w jednej z takich sytuacji, nie
czyni z tej wiedzy użytku - spycha ją w niepamięć. I przypomina sobie
dopiero wtedy, gdy jest już za późno - kiedy uczynił już rzecz, o której
niby wie, że nie powinien. Wtedy oczywiście żałuje, a czasem także
wstydzi się swojego czynu. I obiecuje sobie, że więcej tak nie postąpi.
Wiedza człowieka "nieopanowanego" zalega więc gdzieś pośród jego
rozlicznych możności. Zamiast jednak aktualizować się w krytycznej
chwili - kiedy należałoby się nią posłużyć w działaniu - niejako więźnie
w swoim potencjalnym stanie i nie przebija się do świadomości. A jeśli
już się przebije, zostaje natychmiast wyparta. W rezultacie człowiek nie
słyszy, aby jego rozum jakoś energicznie sprzeciwiał się jego zamiarom.
W dalszym ciągu Arystoteles rozróżnia dwie formy wiedzy
potencjalnej: jak gdyby płytszą i głębszą. Pierwsza to wiedza o tych
niezliczonych rzeczach, o których w zasadzie "cały czas wiemy", choć
naturalnie nie przez cały czas o nich myślimy (np. że Ateny to jedno
z miast w Grecji). Ta nieuświadamiana wiedza leży niejako pod samą
powierzchnią aktualnej świadomości: dosyć sięgnąć pamięcią, żeby ją
wydobyć. Oprócz niej trzeba uznać potencjalną wiedzę, kryjącą się
głębiej. Jest ona obecna nawet "u ludzi śpiących, szalonych lub
pijanych"6 . Po taką wiedzę, mimo wszystko także jakoś "posiadaną",
nie wystarczy już tylko "sięgnąć", ażeby przenieść ją do świadomości.
Trzeba najpierw obudzić się, otrzeźwieć lub odzyskać zmysły.
Czy potencjalna wiedza akratyka bywa czasem wiedzą z tego
pierwszego, płytszego pokładu? Arystoteles nie wyklucza takiej
możliwości, ale nie wydaje się ona zbyt prawdopodobna. Człowiek,
który uznaje jakąś ogólną regułę, nie musi i nie może ciągle o niej
myśleć. Powinien ją sobie jednak przypominać w odpowiednich
chwilach. A do tych "odpowiednich" należą przecież z pewnością
i takie, w których nachodzi go pokusa, żeby wykroczyć przeciw tej
zasadzie. Czy jest lepsza sposobność, żeby przypomnieć sobie, gdzie
leżą Ateny, niż gdy ktoś mówi o nich jako o stolicy Persji? Albo by
uświadomić sobie, czym jest ta tłusta czerń za pazurami Syren, niż
kiedy akurat słyszy się ich śpiew? W takich okolicznościach wiedza,
którą ktoś ma "na podorędziu", powinna przedrzeć się do jego
świadomości. Jeśli się nie przedziera, to znak, że coś ją blokuje. A taką
zablokowaną wiedzą nie rozporządza się w tym znaczeniu, w jakim
mamy do dyspozycji "tysiąc wiadomości", które w każdej chwili
możemy sobie przypomnieć.
Tak zatem potencjalność wiedzy akratyka jest raczej potencjalnością
tego drugiego, głębszego pokładu. Sam autor Etyki Nikomachejskiej
zauważa zresztą, że "z ludźmi opanowanymi przez namiętność" rzecz
ma się podobnie jak z tymi, którzy czasowo nie władają "posiadaną"
wiedzą - ludźmi, których umysł zamroczył sen, trunek lub obłęd.7
Łatwo więc sobie wyobrazić, jaką diagnozę postawiłby Arystoteles
sprowadzony na łódź Ulissesa: Filozof w białej szacie spokojnym
krokiem zbliży się do powykręcanego ciała, całego w powrozach i
w drgawkach, i wyciągnie ku jego zniekształconej twarzy rękę
ozdobioną złotą bransoletą. Lekko odwinie jedną z jego powiek,
odsłaniając oko pełne mgły i krwi, końcem małego palca dotknie nitki
śliny, ściekającej z kącika wykrzywionych warg, po czym kiwnąwszy ze
zrozumieniem głową rzeczowo wyjaśni: "albowiem wybuchy gniewu,
żądze miłosne i niektóre inne tym podobne namiętności wywołują
wyraźne zmiany w naszym organizmie, a niektórych przyprawiają
nawet o szaleństwo"8 .
Diagnoza Arystotelesa, warto zauważyć, jest z samej swojej istoty nie
do obalenia. Jakże bowiem wykazać, że Odys - czy ktokolwiek inny -
wbrew jego rozpoznaniu zdaje sobie aktualnie sprawę z tych swoich
przekonań, którym jest niewierny? Że zatem jakiś człowiek,
popełniający swój błąd, popełnia go rzeczywiście "świadomie"? Jedyna
możliwość to oprzeć się na zeznaniach samych błądzących. I niektórzy
z nich będą na pewno gotowi złożyć takie oświadczenie. A nawet
skłonni ochoczo dowodzić swojej przytomności, wykazując się świetnie
ponoć dopisującą im pamięcią, tak jak pijany próbuje się czasem
popisać zachowaniem całkowitej zdolności do chodzenia prosto.
Arystoteles przygotowany jest jednak na taki wypadek i radzi nam nie
brać tego świadectwa zbyt serio: "Fakt zaś, że wygłaszają oni [przy tym]
powiedzenia podyktowane przez wiedzę, niczego nie dowodzi. Ludzie
bowiem opanowani takimi namiętnościami powtarzają nawet dowody
i powiedzenia Empedoklesa, podobnie jak początkujący w jakiejś nauce
mogą łączyć w szeregi jej twierdzenia, ale jeszcze ich nie rozumieją."9
Odyseusz może się zatem zaklinać, że naprawdę nie śpi. Zapewniać,
że bardzo dobrze pamięta o wszystkim - i o radach Kirke, i
o Telemachu, i przyprószonych siwizną włosach Penelopy. I że jest
świadom wszystkich następstw - a mimo to chce. Na Arystotelesie jego
zaklęcia nie zrobią wrażenia. Filozof powie nam z całym spokojem, "że
przyjąć należy, iż słowa ludzi nieopanowanych nie więcej znaczą niż to,
co mówią aktorzy na scenie"10 . Wystarczy spojrzeć na twarz Ulissesa,
a od razu widać: nie jest to człowiek przytomny. On tylko stara się grać
przytomnego. Jak wyuczony swojej roli aktor albo jak jakiś wymowny
lunatyk: niby stoi i gada, a śpi. Nieprzytomnie błądzący może niekiedy
z tych czy innych względów stwarzać pozory pełnej przytomności.
Upierać się, że doskonale wie i co robi, i że to, co robi, jest złe. Ale
niech się upiera, a my wiedzmy swoje: bredzi jak pijak bełkoczący
mądrości Empedoklesa.
Nie, Arystoteles nie poleci nam rozluźnić powrozów Odysa. Nie
pouczy nas także, co począć z pacjentem. Skinąwszy na niewolnika
z dzbanem czystej wody, rozkaże raczej polać sobie ręce, nieco
zanieczyszczone po kontakcie z chorym, i myjąc je, skieruje wszystkich
zainteresowanych lub zaniepokojonych gdzie indziej: "Wyjaśnienie zaś
tego, jak kończy się niewiedza człowieka nieopanowanego i jak on
wraca do swej wiedzy - to wyjaśnienie nie jest swoiste dla tej
namiętności, lecz jest takie samo jak w odniesieniu do pijaństwa i snu
i należy się o tym dowiadywać u przyrodoznawców."11 Po czym
starannie osuszy wypielęgnowane dłonie i - oddali się dyskretnie od
somnambulika.
Jak ta Arystotelesowska diagnoza ma się do spornej tezy Sokratesa?
Ktoś może powie: Sokrates tłumaczy, skąd biorą się błędy
w świadomym wyborze. Jasne, że człowiek bardzo nieraz błądzi - gubi
sam siebie albo niszczy innych - również w malignie nieświadomości.
Obok całkiem normalnych są ludzie niespełna rozumu, a
i najrozumniejszy czasem "traci zmysły". Sam rozum nie zabezpiecza
jeszcze przed szaleństwem, tak jak samo życie - wbrew Platońskiemu
sofizmatowi w Fedonie - nie chroni przed śmiercią (płomień z istoty
swej płonie, póki jest płomieniem, ale co każe płomieniowi istnieć
i palić się wiecznie?). Czy jednak ten dreszcz, przebiegający ciało
Odysa, jest znakiem jakiegoś przelotnego obłędu?
*
Że tak być może, temu trudno przeczyć; ale i to jeszcze nie ostatnie
odepchnięcie wioseł. "Wystarczy posiadać wiedzę", powiada Sokrates.
Lecz by ją posiadać, nie dość ją raz posiąść; trzeba też ciągle uważać,
żeby jej nie stracić.
Kirke kazała Odyseuszowi zakleić uszy towarzyszom, gdy tylko na
horyzoncie ukaże się wyspa. Patrząc w zmienioną twarz spętanego
Odysa, na jego wykoślawione usta, które toczą ślinę, mało co słyszący
żeglarze odnoszą wrażenie, że ich wódz bełkocze i bredzi w malignie.
Lecz może to ich wrażenie jest zupełnie błędne. I nie przyjdzie im na
myśl, że z tych wykrzywionych ust płynie ku nim zniewalająca,
nieposzlakowanie poprawna, logiczna argumentacja - równie nieodparta
jak melodia Syren! Kirke dobrze wiedziała, co robi, radząc Ulissesowi
zakleić im uszy.
Jest zatem i taka możliwość: że spętany Odyseusz nie traci rozumu.
Że to raczej jego rozum coś traci. Ulisses wymyślający tysięczne
sposoby, jak pomanewrować załogą i statkiem, by dotrzeć do Syren, jest
nadal sobą - sprytnym Ulissesem. Ten chybotliwy płomień bynajmniej
nie gaśnie; wiatr od Syreniej Wyspy raczej go rozpala. Rozum
spętanego jest w dalszym ciągu rozumem, ale takim, który utracił swoją
pozycję - swą pańskość. Żeglarze nie wiedzą o tym, lecz w jakiś sposób
to czują. Może dlatego z zakłopotaniem odwracają oczy.
W IV księdze Państwa Platon, zastanawiając się nad istotą męstwa,
w obrazowy sposób charakteryzuje człowieka, który niby wie, jak
postępować, ale w chwili próby (np. śmiertelnego zagrożenia) zmienia
zdanie. Mówiąc o duszy kogoś takiego, porównuje ją do tkaniny, która,
źle ufarbowana, w praniu "puszcza farbę". Barwy po fuszersku
ufarbowanej tkaniny "pełzną" szczególnie pod działaniem mydła.
W wypadku duszy takim "mydłem", środkiem wymywającym z niej do
czysta słuszne przekonania, są rozmaitego rodzaju emocje: rozkosz, ból,
strach, żądza.12 Może więc jednym z tych środków jest także śpiew
Syren?
Załoga Ulissesa nie ma wątpliwości: wódz chce skierować statek ku
tej ciemnej wyspie. I gdyby tylko mógł, to by to zrobił. Czyżby nie
wiedział, co tam na nich czeka? Zanim tutaj przybyli, wiedział całkiem
dobrze. Kirke opowiedziała mu przecież o wszystkim. Teraz Syreny
śpiewają mu, że to nieprawda. Zapewniają, że wielu żeglarzy zbliżyło
się do nich, posłuchało ich głosu, poznało ich sekret i - bez żadnego
szwanku popłynęło dalej. Ale Kirke przygotowała go przecież i na to:
ostrzegała, że muzy tej wyspy będą starały się go uspokoić i słodkim
śpiewem uśpić jego czujność. A nawet przekonać go, że ona, podrzędna
bogini, wiedźma o smutnej twarzy i matowym głosie, zawistnie
kłamała. Skoro wówczas, gdy to mówiła, nie miał podstaw nie ufać jej
słowom, i teraz nie ma racjonalnego powodu, by przestać im wierzyć.
Co więcej, jej przestrogi zasługują nawet tym bardziej na wiarę, że
przecież w części już się potwierdziły. Doświadczenie Odysa
słuchającego Syren jest zatem doświadczeniem dość niezwykłym, gdyż
- wbrew wszelkim regułom epistemologii - w najmniejszym stopniu nie
pouczającym: nie rozwija jego wiedzy, tylko ją rujnuje. Bo Odyseusz
miał wiedzę o Syreniej Wyspie. Wiedzę nie absolutną, to prawda, ale
zupełnie solidną. Taką, jaką może mieć żeglarz wędrujący po świecie.
Wystawiona na próbę, jego wiedza załamuje się i zawodzi. Śpiew Syren
rozmywa ją łagodnie i szybko - tak jak fala rozmywa małe domki
z piasku, uformowane dłońmi dwóch nagich dziewczynek, co bawią się
i śmieją na nadmorskiej plaży.
Nikt nie wie, co kłębi się w głowie skrępowanego Odysa. Arystoteles
zwraca uwagę, że wiedza decydująca o postępowaniu jest zawsze
złożona. Toteż w części może zostać zachowana, a w części zniszczona.
Nie wiadomo więc dobrze, jaki to fragment wiedzy Ulissesa ulega
destrukcji: czy jego znajomość faktów, czy przewidywanie następstw,
czy sama tylko świadomość wartości. Może swoim zamglonym
wzrokiem nie widzi już tego, co kryje się w wodorostach na pobrzeżu
wyspy? Może dał się zwieść Syrenom i naprawdę wierzy, że tylko
posłucha sobie ich śpiewu, dowie się tych intrygujących tajemnic, które
obiecują mu zdradzić, a potem popłynie dalej - w kierunku Itaki? Ale
może nie żywi tych złudzeń i całkiem dobrze zdaje sobie sprawę, że po
Wyspie Syren zapewne nie będzie już żadnego potem - tylko przestaje
to dla niego mieć jakiekolwiek znaczenie. Tak przecież mówią: kto
choćby raz usłyszał ten śpiew, nie widzi świata poza Wyspą Syren.
A jeśli nawet widzi, to jako beznadziejną próżnię lub wodną pustynię.
Życie bez Syren wydaje się marne i martwe. Więc na co się oszczędzać?
Co z takiego życia? Czy nie lepiej: usłyszeć śpiew Syren - i umrzeć?
Ale choć trudno przejrzeć duszę Ulissesa, jedno da się o niej
z pewnością powiedzieć: ta dusza była kosztowną tkaniną, do niedawna
jeszcze pyszniła się bogactwem barw, połyskiwała złotą nicią zasad.
Teraz jest zupełnie wyblakła i szara. Nie sposób tego ukryć: ta dusza to
szmata.
Jednakże ciało Odyseusza jest przywiązane powrozem do masztu!
Ten maszt - to teraz jego zewnętrzny kręgosłup.
Zgodnie z poprzednim orzeczeniem Platona rozum człowieka, który
wybiera zło, choć wie, że to zło, jest gwałcony przez jakieś namiętne
pragnienie. Zgodnie z tym ostatnim rozpoznaniem namiętność nie
gwałci rozumu; raczej go uwodzi. Rozum zostaje przez nią nakłoniony
do zgody - nie tyle pokonany, ile przekonany.
Pomiędzy gwałtem i uwiedzeniem są formy pośrednie:
uwodzicielskiego gwałtu czy też gwałtownego uwiedzenia. W słynnym
obrazie z Faidrosa Platon porównuje duszę do zaprzęgu dwóch
uskrzydlonych koni oraz woźnicy. Woźnica to naturalnie rozum, a jego
dwa konie - lepszy i gorszy - to "temperament" i pożądliwość. Temu
ostatniemu, podlejszemu koniowi zdarza się ponosić, zwłaszcza gdy
znęcą go "rozkosze Afrodyty". W takim (nierzadkim, jak wiemy)
wypadku: "nie robi już sobie nic ani z ościenia, ani z bicza woźnicy,
lecz krnąbrny pędzi gwałtem, i robiąc wszystko na przekór drugiemu
z zaprzęgu i woźnicy zmusza, by iść ku umiłowanemu"13 . Znamienny
jest wszelako opis zachowania dwóch pozostałych - woźnicy i konia
szlachetniejszej maści: "Ci dwaj wprawdzie z początku oburzeni
sprzeciwiają się, że się ich zmusza do okropnego bezprawia. W końcu
jednak, gdy zło nie ma końca, dają się prowadzić za nim, ustępują
i zgadzają się uczynić to, czego się domagano."14 Z jednej więc strony
jakoś się ich zmusza - zaprzeczanie temu byłoby złośliwością - lecz
z drugiej strony w końcu "ustępują". Owo "zbliżenie do umiłowanego"
(nie trwóżmy się, bo tym razem nie skończy się ono u Platona aż tak
horrendalnie) nie dokonuje się bez ich zgody. W praktyce zatem ta
ostatnia diagnoza Platona (rozum uwiedziony) nierzadko konkuruje
z poprzednią (rozum ofiarą gwałtu).
Podobnie zresztą, jak z somnambuliczną diagnozą Arystotelesa.
Różnice między zmianą przekonań a ich nieobecnością - zwłaszcza gdy
jedna i druga jest przejściowa czy nawet przelotna - bywają subtelne.
Między głębokim snem i światłem jawy jest jeszcze coś takiego jak
półmrok i drzemka. Chytrze czujny Ulisses nawet w półśnie słucha
"kierowniczego pierwiastka" swej duszy; słucha, ale nie słyszy
sprzeciwu. Czy śpiew Syren zagłusza, tłumi głos rozumu? Czy raczej
czyni go swoim echem? Może on działać tak i inaczej; jedno działanie
nie przeczy drugiemu. Oczy Odysa są mętne od mgły, ale ta mgła
przeciska się wszelkimi szczelinami. Syrena to w końcu stworzenie
dwoiste: pół kobiety, pół ptaka, nie wiadomo co.
*
Trzy diagnozy, trzy hipotezy. Każda z nich odpowiada jakoś na
pytanie: gdzie jest i co robi rozum człowieka, który postępuje w sposób
nierozumny. Pierwsza odpowiedź Platona to hipoteza gwałtu: rozum
nierozumnego jest gwałcony przez namiętność; on mówi do końca nie,
lecz ona jest silniejsza; i człowiek słucha jej, a nie jego. Diagnozę
Arystotelesa można pars pro toto nazwać hipotezą snu: rozum zostaje
wówczas wyłączony z gry - uśpiony lub odurzony; ten jego sen czy dur
trwa czasem tylko chwilę, lecz to już wystarczy. Drugą odpowiedź
Platona wypadałoby wreszcie określać jako hipotezę uwiedzenia: rozum
z początku wzbrania się i sprzeciwia, lecz w końcu - pod presją jakiegoś
silnego pragnienia lub bólu - udziela swej zgody; nieracjonalnie
działający człowiek wynajduje sobie jakieś "racje", którymi sam przed
sobą usprawiedliwia swoje działanie.
Jak mają się te trzy hipotezy do Sokratejskiego intelektualizmu?
"Człowiek, który ma wiedzę o złu, z własnej i nieprzymuszonej woli nie
będzie go czynił" - tak da się również sformułować tezę Sokratesa.
Platon i Arystoteles mówią na to: owszem; ta Sokratejska myśl jest
całkiem słuszna - o ile tylko pojąć ją właściwie. Ale by rozumieć ją
w sposób właściwy, trzeba ją obwarować trzema zastrzeżeniami. Po
pierwsze, owa "własna i nieprzymuszona wola", o której w niej mowa,
musi oznaczać wolę wolną od wszelkiego rodzaju przymusu; nie tylko
zatem tego, który pochodzi z zewnątrz, lecz także od wewnętrznego.
Inaczej rozum może zawieść w sposób, który opisuje hipoteza gwałtu.
Po drugie, człowiek, który nie ma wybrać czegoś, o czym wie, że jest
złe, musi nie tylko posiadać tę wiedzę wcześniej (czy też "kiedy
indziej"), lecz także zachować ją w chwili decyzji. Innymi słowy: jego
rozum musi nie tylko raz dojść do właściwych przekonań, lecz także nie
dać się od nich odwieść, wyperswadować ich sobie lub też "wypłukać"
tym czy innym irracjonalnym motywom. W przeciwnym razie znajdzie
się w zasięgu drugiej Platońskiej diagnozy: hipotezy uwiedzenia. Po
trzecie wreszcie, wiedza gwarantująca człowiekowi słuszny wybór musi
być wiedzą uświadamianą, a nie tylko zalegającą w potencjalnych
złożach umysłu. Inaczej rozum będzie znajdował się w stanie, który
ujmuje hipoteza snu.
Można by więc powiedzieć, że Platon i Arystoteles nie odrzucają
bynajmniej Sokratejskiej tezy o wystarczalności "wiedzy" dla "cnoty"
(znajomości dobra dla postępowania dobrze); nawet dosyć skutecznie
jej bronią. Ta aż za skuteczna obrona zakrawałaby jednak co nieco na
kpinę. Trzy sformułowane właśnie zastrzeżenia chronią tak pojmowaną
formułę intelektualizmu niby jakiś potrójny zamek - praktycznie nie do
zwalczenia. Tyle że żadnego włamywacza chyba nie pokusi, ażeby
z nim walczyć. Bo przecież już na oko widać: ten skarbczyk jest
pusty.15
Teoria samego Sokratesa nie jest oczywiście pusta. Kiedy Sokrates
twierdzi, że mądry człowiek nie wybiera zła, to jest to trochę tak, jak
gdyby mówił, że ktoś, kto jest zdrowy, nigdy nie gorączkuje. Platon
i Arystoteles przyznają mu rację, ale - być może z plączącym się na
wargach uśmiechem - dodają: "chyba że zapadnie na jakąś chorobę".
Sokratesowi jednak z pewnością chodzi o coś więcej niż jedynie o to, że
zdrowy człowiek nie ma gorączki, o ile nie zachoruje. Ma on raczej na
myśli - aby pociągnąć dalej tę medyczną analogię - że zdrowy człowiek
normalnie nie choruje, że jego organizm jest w stanie dać odpór
chorobom. Nie idzie więc o to, że rozum, uzbrojony w wiedzę etyczną,
jest już wystarczający (dla odparcia zła), o ile tylko nie zostanie
zgwałcony, uśpiony czy też uwiedziony. Rzecz raczej w tym, że tak
wyposażony rozum nie da się zgwałcić, uśpić ani uwieść - tak jak
zdrowy organizm nie podda się czynnikom choroby. Można naturalnie
twierdzić, że tak interpretowana teoria Sokratesa jest nie do utrzymania,
gdyż mówi zbyt wiele. Ale tak trzeba ją interpretować - jeżeli ma ona
w ogóle coś mówić.
To właśnie ta nauka filozofa wydaje się skrajnym przeciwieństwem
rad bogini Kirke. Ze stanowiska Kirke trzeba by powiedzieć, że
Sokrates stanowczo przecenia moc światła. Syreny śpiewają o zmroku,
lecz - czymże jest zmrok? Może i on przybywa na wezwanie Syren?
I Sokrates, i Kirke myślą o przyszłości. Oboje radzą Odysowi zawczasu
zabezpieczyć się przed Syrenami. Ale gdy filozof zaleca mu w porę
przysposobić umysł, to bogini - żeby przed rejsem przygotował powróz.
Sokrates ma ambicje, żeby leczyć duszę. Kirke mówi, co robić, by
przeżyć z chorobą.
*
A jednak jest takie miejsce, w którym tych dwoje - Sokrates i Kirke -
spotyka się z sobą. Można je odnaleźć, idąc za kolejną wskazówką
Platona.
Druga księga Państwa przypomina mimochodem inny Sokratejski
pogląd: że komuś, kto rzeczywiście, umie coś robić, ta umiejętność
całkowicie już wystarcza, by zawsze robić to dobrze - niezależnie od
jakiejkolwiek łaski czy niełaski zewnętrznych okoliczności. Myśl
z pozoru znów paradoksalna, kłócąca się z doświadczeniem, ale Platon
(ustami jednego z uczestników dialogu, Glaukona) udatnie broni tego
paradoksu. Jego obrona nie opiera się na argumencie, że mistrz
wszystko może. Raczej na tym, że musi on wiedzieć, gdy czegoś nie
może: "Na przykład sternik najlepszy albo lekarz tak samo zawsze
rozróżnia to, co jest możliwe w jego sztuce, i to, co jest niemożliwe.
I do jednego rękę przykłada, a drugiego nie tyka."16 Nie chodzi tu,
zauważmy, o to, że każdy prawdziwy fachowiec robi tylko "swoje", nie
biorąc się do rzeczy nie należących do niego. Nieuleczalna choroba to
w pewnym sensie też problem lekarza. Mimo to doświadczony lekarz
nie będzie, przynajmniej zdaniem Platona, starał się leczyć
beznadziejnie chorych; zostawi ich pielęgniarzom - tudzież szarlatanom.
A przecież Sokratejska mądrość to także pewna szczególna
umiejętność czy techne - sztuka racjonalnego wyboru. Może więc i ona
zawdzięcza swoją nieomylną skuteczność nie czemu innemu jak
mądremu samoograniczaniu się? Nie tyle temu, że w żadnej sytuacji -
w żadnej z leżących w jej zakresie spraw - nie zawodzi, co raczej, że
nawet nie próbuje działać tam, gdzie by zawiodła?
Zastanawiam się nad tą myślą Platona i z wolna zaczynam rozumieć,
co to za osobliwe miejsce, w którym Sokrates spotyka się z Kirke. Czy
nie znajduje się ono przypadkiem na statku Odysa, gdzieś na jego rufie,
tuż w pobliżu steru? Idąc za błędno-błagalnym wzrokiem Ulissesa,
wyciągającego ku nim swoje skrępowane dłonie, dostrzegam tam
wreszcie dwie przyjacielsko zwrócone ku sobie postacie. Pokazują sobie
to na Odysa, to na wyspę Syren, uśmiechają się do siebie
porozumiewawczo i o czymś gawędzą. Ulisses spogląda w tę stronę na
przemian z nadzieją i z furią, i nie tylko swym schrypłym głosem, lecz
całym sobą wzywa - wzywa Sokratesa.
Ale Sokrates nie słucha wołania. Mędrzec Sokrates próbuje
rozwiązywać wiele, ale do tych węzłów nie przyłoży ręki. Ulisses błaga
o wolność - ale czemu jego? Niech zamiast do mędrca zwróci się do
maga, patrona śpiących i mistrza maniaków; niech się skieruje do -
"Empedoklesa"!
Dla wielu starożytnych powołaniem filozofa jest leczenie duszy.
W wyobrażeniu Sokratesa ma on ją leczyć, "kierując i nauczając".
Wobec przypadku Odysa, słyszącego śpiew Syren, Sokratejska
medycyna dusz rozkłada ręce: ten Odys to Nikt. A Nikim musi zająć się
Kirke, bogini o smutnej twarzy i matowym głosie.
Ktoś powie: W takim razie Sokratejskiej mądrości z samej jej istoty
nie da się zawstydzić. Wytknąć jej ograniczenia to żaden argument -
prawdziwa mądrość zna swoje granice.
I tak to chyba jest: mądrość Sokratejska jest rzeczywiście nie do
zawstydzenia. Tylko że nie jest to sama mądrość Sokratesa. Ta mądrość,
niejako wykraczając poza swój właściwy obszar, zagarnia i ogarnia
w sobie także mądrość Kirke. Bo chociaż złośliwi mówią, że to
wiedźma, ta czarodziejka jest mądrą boginią.
W końcu też Wyspa Syren zostaje za nimi.
WŁODZIMIERZ GALEWICZ, ur. 1952, dr hab., docent w Instytucie Filozofii UJ.
Wydał: Nicolai Hartmann (1987), Analiza dobra (1988), Z fenomenologii wartości (red.
1988).
Przypisy:
1. Por. zwłaszcza Protagoras 352-358; w przykładzie L. Regnera (Warszawa 1995), s. 74-84.
2. Por. tamże, 356c; cyt. przekł. s. 80.
3. Por. np. opis i interpretację zachowania Leontiosa w Państwie 439e-440b (w wydaniu Platona
Państwo, przeł. W. Witwicki, Warszawa 1991, t. 1, s. 220-221).
4. Arystoteles, Etyka Nikomachejska, przeł. D. Gromska, Warszawa 1982, s. 238.
5. Tamże, s. 243.
6. Tamże, s. 244.
7. Tamże.
8. Tamże.
9. Tamże, s. 245.
10. Tamże.
11. Tamże, s. 247.
12. Por. Platon, Państwo 429d-430b; cyt. przekł. t. I, s. 201.
13. Platon, Faidros, przeł. L. Regner, Warszawa 1993, s. 38.
14. Tamże.
15. Teza Sokratejskiego intelektualizmu przynajmniej werbalnie pozostaje w mocy: obowiązuje w tych
wszystkich wypadkach, do których się w ogóle odnosi. Tyle że zakres jej odniesienia niezwykle się
kurczy: zbiór czynów, spełnianych "z pełną świadomością", a jednocześnie "z własnej i
nieprzymuszonej woli" staje się znikomy, jeśli nie zerowy. I wszystkie czyny zgodnie z potoczną
interpretacją będące objawem słabego charakteru mieszczą się już poza jego obrębem: czy to jako nie
całkiem dobrowolne, czy to jako nie w pełni świadome.
16. Platon, Państwo, wyd. cyt., t. 1, s. 81.