1 .Łaska codziennej Eucharystii (świadectwo)
2. Jezu, któryś się zamknął w Hostii...
3. Catalina Rivas - Eucharystia na nowo odkryta
4. Nie można przyjmować Komunii św. w stanie grzechu ciężkiego
5. Kandyda – niestrudzona apostołka Eucharystii
6. Eucharystia – zwycięstwo ostateczne
1. Łaska codziennej Eucharystii (świadectwo)
Pamiętam pewien okres w moim życiu, kiedy nie do końca rozumiałam Mszę św., spowiedź, dar łaski, pokoju i przynależności do Jezusa. Od czasu kiedy Wasze pismo otworzyło mi oczy i nauczyło zaufania Bogu, przystępuję pełna wiary do konfesjonału, bardzo oddanie i gorąco przeżywam Mszę św., a po Komunii czuję niesamowitą czystość, pokój i błogość. Nie jestem już tak skora do kłótni w pracy, nie jestem pyszna, chciwa i uparta. Okazuję więcej pokory, dobroci i wyrażam chęć pomocy i dzielenia się wszystkimi dobrami. Moje sny także są bardziej spokojne. Na każdym kroku zauważam wiele łask od Ojca. Bliskość Boga, jakiej doświadczam podczas Komunii św., zostaje we mnie i nie pozwala mi odstępować od Eucharystii. Czuję taką chęć przyjmowania Jezusa, iż chodzę codziennie do kościoła. Jeżeli nie mogę któregoś dnia być na Mszy św., bardzo brakuje mi Jezusa. Mam wówczas wrażenie, iż zrywają się jakieś bliskie więzi łączące mnie z Nim. Codzienna Eucharystia daje mi siły do bycia czystą i cierpliwą. Staram się cały czas modlić i prosić Boga o łaski, aby nie grzeszyć i jak najczęściej przyjmować Komunię św. Uwierzcie mi, Jezus leczy zarówno nasze dusze, jak i ciało, tylko musimy tego bardzo mocno chcieć!
Wasza Czytelniczka
2. Jezu, któryś się zamknął w Hostii...
Słowo, które stało się Ciałem 2000 lat temu, obecne jest dzisiaj w Eucharystii. Fakt ten sprawił, że Msza św. stała się centrum życia chrześcijańskiego, centrum życia Kościoła. W niej odnajdujemy Tego, który umarł dla naszego zbawienia i co więcej – pozostał, wręcz „uwięził się” pod postacią chleba i wina, by być wśród nas wciąż obecnym.
„Widzisz, opuściłem tron w niebie, aby się z tobą połączyć” (Dz. 1810b) – tak mówi Jezus do s. Faustyny, która właśnie w Komunii odnajdywała wszelkie potrzebne jej łaski: „Widzę się tak słaba, że gdyby nie Komunia św., upadałabym ustawicznie; jedno mnie tylko trzyma, to jest Komunia św., z niej czerpię siłę, w niej moja moc. Lękam się życia, [jeśli] w którym dniu nie mam Komunii św. Sama siebie się lękam. Jezus utajony w Hostii jest mi wszystkim. Z tabernakulum czerpię siłę, moc, odwagę i światło; tu w chwilach udręki szukam ukojenia. Nie umiałabym oddać chwały Bogu, gdybym nie miała w sercu Eucharystii” (Dz. 1037).
Przyjmowanie Komunii św. jest czerpaniem z daru miłości samego Zmartwychwstałego. Ubliżamy tej tajemnicy, jeśli postrzegamy ją tylko jako symboliczne wspominanie dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się przed 2000 lat w Jerozolimie. W czasie każdej Mszy św. dokonuje się prawdziwe Przeistoczenie. Jezus oddaje się nam i staje się dla nas pokarmem, zapewniając nam w ten sposób nowe życie: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6, 55-58).
Słowa o Ciele Chrystusa jako pokarmie w niezwyczajny sposób zrealizowały się wobec osoby Marty Robin, francuskiej mistyczki i stygmatyczki. Pisała ona: „Jezus ustanowił sakrament Eucharystii nie tylko po to, byśmy Go adorowali, ale również i po to, aby być pokarmem dla naszego ciała”. Potwierdziło się to w jej życiu. Przez 53 lata nie przyjmowała innego pokarmu jak tylko Eucharystię. Poza tym nie piła i nie spała. Przynoszono jej Jezusa raz w tygodniu i, jak opowiadali kapłani, Hostia zdawała się sama wchodzić jej do ust, bez żadnego przełykania. Potem Marta wpadała w ekstazę i adorowała ukrytego w niej Oblubieńca.
Przyjście Jezusa było zawsze wydarzeniem. Za każdym razem mistyczka przygotowywała się do niego poprzez spowiedź św. i modlitwę. Uważała, że „Komunia bez przygotowania i bez dziękczynienia jest mało pożyteczna dla duszy”. Mimo że choroba unieruchomiła ją w łóżku, potrafiła rozpoznać, kiedy znajomy ksiądz zbliżał się do domu z Jezusem. Ogarniała ją wtedy wielka radość: „W jednej chwili da mi siebie samego Ten, który uzdrawia, pociesza, podnosi, błogosławi, Ten, który jest pokojem, przywróci go memu sercu zbyt rozdartemu i pełnemu straszliwych udręk”.
Również w Dzienniczku siostry Faustyny znajdujemy liczne opisy przygotowywania się do przyjęcia Jezusa eucharystycznego. Spotkanie z Ukochanym naznaczało cały dzień Świętej, czekała tego osobowego spotkania ze Zbawicielem: „Dziś przygotowuję się na przyjście Twoje, jako oblubienica na przyjście Oblubieńca swego. (...) Serce moje, wyjdź z tej głębokiej zadumy (...), gdyż nadchodzi i już jest u twych drzwi. Wychodzę na Jego spotkanie i zapraszam Go do mieszkania swojego, uniżając się głęboko przed Jego majestatem. Lecz Pan podnosi z prochu mnie i jako oblubienicę zaprasza, abym usiadła obok Niego, abym Mu powiedziała wszystko, co mam w sercu. (...) Lecz chwila szybko upływa. Jezu, muszę wyjść na zewnątrz do obowiązków, które czekają na mnie. Jezus mi mówi, że jest jeszcze chwila, aby się pożegnać. Wzajemne, głębokie spojrzenie i na chwilę pozornie się rozłączamy, ale nigdy rzeczywiście. Serca nasze są ustawicznie zjednoczone; choć na zewnątrz jestem rozerwana różnymi obowiązkami. Lecz obecność Jezusa pogrąża mnie ustawicznie w skupieniu” (Dz. 1805-1806).
Podczas każdej Mszy św. dokonuje się odnowienie ofiary Chrystusa. Staje się to dla nas szansą dotknięcia żywego Jezusa, przeżycia i uczestniczenia w dziele odkupienia. Przyjmując ten dar, pozwalamy się przemieniać, serce Jezusa zaczyna bić w naszym: „Wszystko, co we mnie dobrego jest – sprawiła to Komunia św., jej wszystko zawdzięczam. Czuję, że ten święty ogień przemienił mnie całkowicie” (Dz. 1392a) – pisała s. Faustyna.
Świadomość tego, jak wielkiej tajemnicy dotykamy, powinna pomóc nam z szacunkiem przystępować do stołu eucharystycznego. Wchodzimy bowiem w obszar innej, choć paradoksalnie – wciąż naszej, rzeczywistości. Dostępujemy wielkiego zaszczytu. Jak zapewnia św. s. Faustyna: „Aniołowie, gdyby zazdrościć mogli, to by nam dwóch rzeczy zazdrościli: pierwszej – to jest przyjmowania Komunii św., a drugiej – to jest cierpienia” (Dz. 1804b). Tymczasem Jezus skarży się jej, że nie znajduje zrozumienia ludzi: „Ach, jak mnie boli, że dusze tak mało się łączą ze mną w komunii świętej. Czekam na dusze, a one są dla mnie obojętne. Kocham je tak czule i szczerze, a one mi nie dowierzają. Chcę je obsypać łaskami – one przyjąć ich nie chcą. Obchodzą się ze mną jak z czymś martwym, a przecież mam serce pełne miłości i miłosierdzia...” (Dz. 1447).
To dla nas wyrzut lub raczej skarga, że nie czerpiemy w pełni z daru, jakim jest dla człowieka Eucharystia. Sami się w ten sposób zubażamy. Prawdą jest więc, co mówi Marta Robin: „Chcemy otrzymywać tak wiele, a nie idziemy do Tego, który obdarowuje”...
Dlatego Jan Paweł II wzywa nas: „uczyńcie Eucharystię centrum swojego życia!” (por. List do młodych, rok 2000). Wzbudzajmy w sobie pragnienie spotkania Jezusa eucharystycznego. Jak sam mówił s. Faustynie, „życie wiekuiste musi się już tu na ziemi zapoczątkować przez Komunię św. Każda Komunia św. czyni cię zdolniejszą do obcowania przez całą wieczność z Bogiem” (Dz. 1811).
Cytaty:
Św. s. M. Faustyna Kowalska: Dzienniczek, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2003.
Raymond Peyret: Weź me życie, Panie, Wydawnictwo M, Kraków-Warszawa 1995.
opr. Marie Cofta
3. Catalina Rivas
Eucharystia na nowo odkryta
„Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i »dokonuje się dzieło naszego Odkupienia«. Ofiara ta ma do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego, że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca dopiero wtedy, gdy zostawił nam środek umożliwiający uczestnictwo w niej, tak jakbyśmy byli w niej obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać z jej niewyczerpanych owoców” (Jan Paweł II: Encyklika o Eucharystii 11).
Poprzez mistyczne doświadczenia spisane przez Catalinę Rivas (Katya), boliwijską stygmatyczkę, Pan Jezus i Matka Boża pragną nauczyć nas owocnie uczestniczyć w tym największym wydarzeniu naszego zbawienia, które uobecnia się w czasie każdej Mszy św.
W święto Zwiastowania, kiedy weszłam do kościoła na Mszę św., arcybiskup i księża wychodzili już z zakrystii. Matka Boża powiedziała do mnie swoim delikatnym, słodkim, kobiecym głosem: „Dzisiaj jest dzień nauki dla ciebie. Pragnę, abyś się mocno skupiła ze względu na to, czego doświadczysz, ponieważ będziesz dzielić się tym z całą ludzkością”.
Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, był chór pięknych głosów, śpiewający z oddali. Chwilami muzyka zbliżała się, a potem oddalała, tak jak szmer wiatru. Arcybiskup rozpoczął Mszę św. i kiedy doszedł do aktu pokuty, Maryja powiedziała: „Z głębi swojego serca proś Pana, aby przebaczył ci grzechy, którymi go obraziłaś. W ten sposób będziesz mogła godnie uczestniczyć w tym przywileju, jakim jest Msza św.”. Pomyślałam: „Jestem przecież w stanie łaski uświęcającej, nie dalej jak wczoraj się wyspowiadałam”. Matka Boża odpowiedziała: „Myślisz, że od wczoraj nie obraziłaś Pana? Pozwól, że przypomnę ci parę wydarzeń. (...) A ty mówisz, że nie zraniłaś Boga? Przyszłaś na ostatnią chwilę, kiedy celebransi wychodzili w procesji odprawiać Mszę... i zamierzasz uczestniczyć w Niej bez wcześniejszego przygotowania... Dlaczego wy wszyscy przychodzicie na ostatnią chwilę? Powinniście przychodzić wcześniej, aby pomodlić się i poprosić Pana, aby zesłał swojego Ducha Świętego, by Ten mógł obdarzyć was pokojem i oczyścić was od ducha tego świata, od waszych niepokojów, problemów i rozproszenia. On czyni was zdolnymi przeżyć ten tak święty moment. (...) Przecież to jest największy z cudów. Przyszliście przeżywać moment, kiedy Najwyższy Bóg daje swój największy dar, a nie umiecie tego docenić”.
Ponieważ był to dzień świąteczny, w kościele rozbrzmiała Chwała na wysokości. Matka Boża powiedziała: „Uwielbiaj i błogosław z całej swojej miłości Świętą Trójcę, uznając, że jesteś jednym z Jego stworzeń”.
Nastąpił moment liturgii słowa i Maryja kazała mi powtórzyć: „Panie, dzisiaj chcę słuchać Twojego Słowa i przynieść obfity owoc. Proszę, aby Twój Duch Święty oczyścił wnętrze mojego serca, aby Twoje słowo wzrastało i rozwijało się w nim”. Potem Najświętsza Panna powiedziała: „Chcę, abyś uważała na czytaniach i na całej homilii. Pamiętaj o tym, co mówi Biblia, że słowo Boże nie wraca, dopóki nie wyda plonu. Jeśli będziesz pilnie słuchać, część z tego, co usłyszysz, pozostanie w tobie. Powinnaś spróbować przywoływać przez cały dzień te słowa, które zrobiły na tobie wrażenie. Czasem to mogą być dwa wersy, innym razem lektura całej Ewangelii, a czasem tylko jedno słowo. Smakuj je przez resztę dnia, a stanie się to częścią ciebie. Życie zmienia się, jeśli się pozwoli, aby słowo Boże przemieniało osobę”.
Chwilę później nastąpiło ofiarowanie i Matka Boża powiedziała: „Módl się w ten sposób: »Panie, ofiarowuję Ci się cała, taka, jaką jestem, wszystko, co mam i co mogę. Wszystko wkładam w Twoje ręce. Boże Wszechmogący, przez zasługi Twojego Syna, przemień mnie. Proszę Cię za moją rodzinę, dobrodziejów, za wszystkich ludzi, którzy walczą przeciw nam, za tych, którzy polecali się moim modlitwom«”.
Nagle zaczęły się podnosić jakieś postacie, których wcześniej nie widziałam. Wyglądało to tak, jakby z najbliższego sąsiedztwa każdej osoby obecnej w katedrze wstała inna osoba i wkrótce kościół zapełnił się młodymi, pięknymi ludźmi. Byli ubrani w lśniąco białe szaty. Ruszyli wszyscy do nawy głównej, a potem poszli w kierunku ołtarza. Matka Boża powiedziała: „Patrz. To są Aniołowie Stróże każdej z osób, która znajduje się w kościele. To właśnie w tym momencie twój Anioł Stróż zanosi twoje dary i prośby przed ołtarz Pana”. Mieli oni bardzo piękne, niemal kobiece rysy twarzy, ich wzrost zaś, budowa ciała oraz ręce były męskie. Nagie ich stopy nie dotykały ziemi. Część z nich niosła jakby złotą misę z czymś, co promieniowało czystym, złotym światłem. Najświętsza Panna powiedziała: „To są Aniołowie Stróże tych ludzi, którzy ofiarują Msze św. w wielu intencjach i którzy są świadomi tego, co znaczy ta celebracja. Oni mają coś do ofiarowania Panu. Ofiaruj siebie w tym momencie... podaruj swoje żale, bóle, nadzieje, smutki, radości, prośby. Pamiętaj, że Msza św. ma nieskończoną wartość. Z tego względu bądź hojna w ofiarowywaniu i w prośbach”. Za pierwszymi aniołami postępowali następni, którzy mieli puste ręce. Matka Boża powiedziała: „To są Aniołowie Stróże ludzi, którzy są tutaj, ale nigdy nic nie ofiarują. Nie są zainteresowani przeżywaniem każdego momentu Mszy św. i nie mają daru do zaniesienia przed ołtarz Pana”. Na końcu procesji szli aniołowie, którzy byli dosyć smutni, z rękami splecionymi na modlitwie, ale ze spuszczonym wzrokiem. „To są Aniołowie Stróże ludzi, którzy są tutaj, ale którzy przyszli z obowiązku, bez pragnienia uczestniczenia we Mszy św. Aniołowie idą dalej smutni, ponieważ nie mają nic do złożenia na ołtarzu, poza własnymi modlitwami. (...) Nie zasmucaj swojego Anioła Stróża. Proś o wiele, ale nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich. Pamiętaj, że ofiara, która najbardziej się podoba Panu, to ta, gdy samą siebie ofiarujesz jako ofiarę całopalną, tak aby Jezus mógł przemienić ciebie przez swoje zasługi. Co możesz ofiarować Ojcu sama z siebie? Nicość i grzech. Ojcu podobają się ofiary połączone z zasługami Jezusa”.
Nastąpił końcowy moment prefacji i kiedy wierni odmawiali: Święty, Święty, Święty…, nagle wszystko, co znajdowało się z tyłu celebransów, zniknęło. Za lewą stroną arcybiskupa pojawiły się tysiące aniołów. Ubrani byli w tuniki podobne do białych szat kapłanów czy ministrantów. Wszyscy oni uklękli z rękoma złączonymi na modlitwie i skłaniali głowy, oddając cześć. Słychać było piękną muzykę, tak jakby liczne chóry z różnymi głosami śpiewały unisono razem z ludźmi: Święty, Święty, Święty…
Nastąpił moment konsekracji, moment cudu nad cudami. Za arcybiskupem pojawił się tłum ludzi. Wszyscy oni mieli na sobie takie same tuniki, ale w kolorach pastelowych. Ich twarze były lśniące, pełne radości. Mogłoby się komuś wydawać (nie umiem powiedzieć dlaczego), że byli ludźmi w różnym wieku, ale ich twarze miały szczęśliwy wyraz i były bez zmarszczek. Klęknęli, podobnie jak przy śpiewie Święty, Święty, Święty… Matka Boża powiedziała: „To są wszyscy święci i błogosławieni. Pomiędzy nimi są dusze twoich krewnych, którzy już cieszą się oglądaniem Boga”. Potem zobaczyłam Matkę Bożą, dokładnie po prawej stronie arcybiskupa, krok za celebransem. Była zawieszona lekko nad podłogą, klęcząc, ubrana w jasną, przeźroczystą, ale jednocześnie świetlaną niczym woda krystaliczna, tkaninę. Najświętsza Panna, ze złożonymi rękoma, spoglądała uważnie i z szacunkiem na celebransa. Mówiła do mnie stamtąd, ale cicho, prosto do serca, nie spoglądając na mnie: „Dziwi cię, że widzisz mnie stojącą za arcybiskupem, nieprawdaż? Tak właśnie powinno być... Z całą miłością, jaką mój Syn mi daje, nigdy nie dał mi godności, jaką obdarzył kapłanów – daru kapłaństwa do uobecniania codziennego cudu Eucharystii. Z tego powodu czuję głęboki szacunek dla księży i dla cudu, jaki Bóg czyni przez ich posługę. To właśnie zmusza mnie do klęknięcia tutaj, za nimi”.
Przed ołtarzem pojawiły się cienie ludzi w szarych kolorach ze wzniesionymi rękoma. Maryja powiedziała: „To są błogosławione dusze czyśćcowe, które czekają na wasze modlitwy, aby dokonało się ich oczyszczenie. Nie przestawajcie modlić się za nimi. Oni modlą się za was, ale nie mogą modlić się za siebie. To wy macie się za nich modlić, aby pomóc im wydostać się z czyśćca, aby mogli być z Bogiem i cieszyć się wiecznie Jego obecnością”. Maryja dodała: „Teraz widzisz, że jestem tutaj cały czas. Ludzie udają się na pielgrzymki, szukając miejsc, gdzie się objawiłam. To dobrze ze względu na łaski, które tam otrzymają. Ale podczas żadnego z objawień, w żadnym innym miejscu, nie jestem bardziej obecna niż w czasie Mszy św. Zawsze mnie znajdziesz u stóp ołtarza, gdzie odprawia się Eucharystię. U stóp tabernakulum trwam z aniołami, ponieważ jestem zawsze z Jezusem”. Widząc to piękne oblicze Matki oraz wszystkich innych z promieniującymi twarzami, złączonymi rękoma, czekających na cud, który powtarza się nieustannie, czułam się, jakbym była w samym niebie. „I pomyśl, że są ludzie, którzy w tym momencie są rozproszeni na rozmowie. Przykro mi to mówić, że wiele osób stoi z założonymi rękoma, tak jakby składali hołd Panu jak równy równemu sobie. Powiedz wszystkim ludziom, że nigdy człowiek nie jest bardziej człowiekiem, niż kiedy upada na kolana przed Bogiem”.
Celebrans wypowiedział słowa konsekracji. Choć był człowiekiem normalnego wzrostu, nagle zaczął rosnąć i wypełniać się nadnaturalnym światłem, które otoczyło go i przybrało na sile wokół jego twarzy. Z tego powodu nie mogłam zobaczyć jego rysów. Kiedy podniósł Hostię, zobaczyłam jego ręce. Na ich wierzchniej stronie miał jakieś znaki, które emanowały światłem. To był Jezus! W tym momencie Hostia zaczęła rosnąć i stała się wielka. Na Niej ukazała się cudowna twarz Jezusa spoglądającego na swój lud. Instynktownie chciałam skłonić głowę, ale Matka Boża powiedziała: „Nie patrz na dół. Podnieś swój wzrok i kontempluj Go. Wpatruj się w Niego i powtarzaj modlitwę z Fatimy: »Panie, wierzę, adoruję, ufam i kocham Ciebie. Proszę o przebaczenie za tych, którzy nie wierzą, nie adorują, nie ufają i nie kochają Ciebie«. (...) Teraz powiedz Mu, jak bardzo Go kochasz, i składaj hołd Królowi królów”. Wydawało mi się, że byłam jedyną osobą, na którą patrzył z ogromnej Hostii, ale zrozumiałam, że On w ten sposób, tj. z bezgraniczną miłością, patrzy na każdą osobę. Celebrans położył na ołtarzu Hostię i natychmiast wrócił do normalnych rozmiarów. Kiedy wypowiedział słowa konsekracji wina, pojawiła się światłość, ściany i sufit kościoła zniknęły. Nagle zobaczyłam zawieszonego w powietrzu Jezusa ukrzyżowanego. Byłam w stanie kontemplować Jego twarz, pobite ramiona i pokaleczone ciało. Z prawej strony piersi miał ranę, z której w lewym kierunku wytryskiwała krew, a także – w prawym kierunku – coś, co przypominało wodę, ale było bardzo błyszczące. Wyglądało to jak strumienie światła spływające na wiernych. W tym momencie Matka Boża powiedziała: „To jest cud nad cudami. Powiedziałam wcześniej, że Pan nie jest skrępowany ani czasem, ani miejscem. W momencie konsekracji całe zgromadzenie jest zabierane do stóp Kalwarii, w chwili ukrzyżowania Jezusa”.
Kiedy mieliśmy odmawiać Ojcze nasz, Jezus, po raz pierwszy podczas celebracji, odezwał się do mnie: „Poczekaj, chcę, abyś modliła się z najgłębszego wnętrza, z jakiego tylko możesz wołać. Przypomnij sobie osobę czy osoby, które najbardziej cię w życiu zraniły i wyrządziły ci krzywdę, tak abyś mogła objąć je swoim sercem i powiedzieć im: »W imię Jezusa Chrystusa przebaczam wam i życzę pokoju. W imię Jezusa proszę, abyście mi przebaczyli i życzyli pokoju«. Jeśli osoba zasłużyła na ten pokój, otrzyma go i poczuje się lepiej. Jeśli nie jest w stanie nań się otworzyć, powróci on do twojego serca. Ale nie chcę, abyś otrzymywała czy ofiarowała pokój, kiedy nie jesteś w stanie przebaczyć i doświadczyć tego pokoju najpierw w swoim sercu. Uważaj, co czynisz – mówił Pan Jezus – powtarzasz w Ojcze nasz: »odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom«. Jeśli możesz przebaczyć, ale nie możesz zapomnieć, jak wiele osób mówi, stawiasz warunki Bożemu przebaczeniu. Mówisz: »Przebacz mi tylko tak, jak ja jestem w stanie przebaczyć, ale nie więcej«”.
Arcybiskup powiedział: „...obdarz nas pokojem i jednością”, a potem „pokój Pański niech zawsze będzie z wami”. Nagle zobaczyłam, że pomiędzy ludźmi, którzy przekazywali sobie znak pokoju, znajdowało się bardzo intensywne światło. Prawdziwie odczułam uścisk Jezusa w tym świetle. To On uściskał mnie, dając mi swój pokój, ponieważ w tym momencie byłam w stanie przebaczyć i wyrzucić z mojego serca wszystkie żale przeciw innym ludziom. Jezus pragnie dzielić ten moment radości, uściskać nas i życzyć nam swojego pokoju.
Nastąpił moment Komunii św. celebransów. Kiedy arcybiskup przyjął Komunię św., Matka Boża powiedziała: „Powtarzaj ze mną: »Panie, błogosław kapłanom, pomóż im, oczyść ich, kochaj ich, opiekuj się nimi i wspieraj ich swoją Miłością«”.
Ludzie zaczęli opuszczać ławki, aby przystąpić do Komunii św. Nastąpił wielki moment spotkania. Pan powiedział do mnie: „Poczekaj chwilę, chcę, abyś coś zobaczyła”. Wewnętrzny impuls kazał mi skierować wzrok na pewną osobę, która wyspowiadała się przed Mszą św. Kiedy ksiądz umieścił świętą Hostię na jej języku, błysk światła, podobnego do czystego złota, przeszedł prosto przez tę osobę, najpierw przez jej plecy, potem otoczył ją z tyłu, następnie dookoła jej ramion, a na końcu głowy. Pan powiedział: „Oto jak raduję się, obejmując duszę, która przychodzi z czystym sercem, aby mnie przyjąć”. Głos Jezusa był głosem szczęśliwej osoby. Kiedy poszłam przyjąć Komunię św., Jezus powiedział do mnie: „Ostatnia Wieczerza była momentem największej bliskości ze mną. W tej godzinie miłości ustanowiłem coś, co mogło być pojęte jako największy akt obłędu w oczach człowieka – uczyniłem siebie więźniem Miłości, ustanowiłem Eucharystię. Chciałem pozostać z wami do końca świata, ponieważ Moja Miłość nie mogła znieść, że zostalibyście sierotami, wy, których kocham bardziej niż własne życie”.
Kiedy wróciłam na swoje miejsce i uklęknęłam, Pan powiedział: „Słuchaj”. Chwilę później usłyszałam modlitwę siedzącej przede mną kobiety, która właśnie przyjęła Komunię św. Jezus powiedział smutnym głosem: „Zanotowałaś jej modlitwę? Ani razu nie powiedziała, że mnie kocha. Ani razu nie podziękowała mi za dar, jaki jej dałem, zniżając swoją Boskość do jej biednego człowieczeństwa, po to, by przyciągnąć ją do siebie. Ani razu nie powiedziała: »dziękuję Ci, Panie«. To była litania próśb. I tak robią prawie wszyscy, którzy przychodzą mnie przyjąć. Umarłem z miłości i zmartwychwstałem. Z miłości czekam na każdego z was i z miłości zostaję z wami... Ale wy nie zdajecie sobie sprawy z tego, że potrzebuję waszej miłości. Pamiętajcie, że jestem Żebrakiem miłości w tej wzniosłej godzinie dla duszy”.
Kiedy celebrans miał udzielać błogosławieństwa, Matka Boża powiedziała: „Bądź pilna i uważaj... Robisz jakiś stary znak, zamiast znaku krzyża. Pamiętaj, że to błogosławieństwo może być ostatnim, jakie otrzymujesz z rąk kapłana. Kiedy wychodzisz z kościoła, nie wiesz, czy umrzesz czy nie. Nie wiesz, czy będziesz miała okazję otrzymać błogosławieństwo od innego kapłana. Te konsekrowane ręce dają tobie błogosławieństwo w imię Świętej Trójcy. Dlatego zrób znak krzyża z szacunkiem, tak jakby to miał być ostatni w twoim życiu”.
Jezus poprosił mnie, abym została z nim kilka minut po zakończeniu Mszy św. Powiedział: „Nie wychodź w pośpiechu, kiedy Msza jest skończona. Zostań na moment w Moim towarzystwie, ciesz się nim i pozwól mi cieszyć się twoim”. Zapytałam Go: „Panie, jak długo zostajesz z nami po Komunii?”. Odpowiedział: „Przez cały czas, póki ty chcesz zostać ze mną. Jeśli będziesz mówić do mnie przez cały dzień, zwracając się do mnie w czasie wypełniania swoich obowiązków, będę cię słuchał. Jestem zawsze z tobą. To ty mnie opuszczasz. Wychodzisz po Mszy i uważasz, że dzień obowiązku się skończył. Nie myślisz, że chciałbym dzielić twoje życie rodzinne z tobą, przynajmniej w Dniu Pańskim. (...) Wiem wszystko. Czytam nawet największe sekrety ludzkich serc i umysłów. Ale cieszę się, kiedy mi mówisz o swoim życiu, kiedy pozwalasz mi uczestniczyć w nim jako członek rodziny czy najbliższy przyjaciel. O, jak wiele łask człowiek traci, nie dając mi miejsca w swoim życiu!”.
Jezus powiedział: „Powinniście przewyższać w cnocie aniołów i archaniołów, ponieważ oni nie mają radości przyjmowania Mnie jako pokarmu, jak to jest w waszym przypadku. Oni piją kroplę ze źródła, ale wy, którzy macie łaskę przyjmowania Mnie, macie cały ocean”.
Inna rzecz, o której Pan mi powiedział z bólem, dotyczyła ludzi, którzy spotykają się z Nim z przyzwyczajenia. Ta rutyna sprawia, że niektórzy ludzie są tak obojętni, że nie mają nic do powiedzenia Jezusowi, kiedy przyjmują Go w Komunii św. Powiedział również, że jest także wiele dusz konsekrowanych, które utraciły swój entuzjazm bycia zakochanym w Panu i traktują swoje powołanie jak zawód. Potem Jezus mówił o owocach, które muszą się pojawić po każdej przyjętej Komunii św. Zdarza się, że są ludzie, którzy przyjmują codziennie Pana, spędzają wiele godzin na modlitwie i wykonują liczne dzieła, ale mimo to nie dokonuje się przemiana ich życia. Dary, jakie otrzymujemy w Eucharystii, powinny przynieść owoce nawrócenia, wyrażające się w postawie i czynach miłosierdzia wobec braci i sióstr.
Catalina, świecka misjonarka eucharystycznego Serca Jezusa
(tłum. i oprac. Maria Zboralska)
4. Nie można przyjmować Komunii św. w stanie grzechu ciężkiego
Przyjęcie Komunii św. jest najintymniejszym spotkaniem z osobą zmartwychwstałego Jezusa, który pragnie nas uzdrawiać na duszy i na ciele, obdarowując duchowymi darami. Ze strony człowieka musi być odpowiednie przygotowanie i dyspozycja. Pan Jezus skarżył się św. Faustynie: „Kiedy przychodzę w komunii świętej do serca ludzkiego, mam ręce pełne łask wszelkich i pragnę je oddać duszy, ale dusze nawet nie zwracają uwagi na Mnie, pozostawiają Mnie samego, a zajmują się czymś innym. O, jak mi smutno, że dusze nie poznały miłości. Obchodzą się ze Mną jak z czymś martwym” (Dz. 1385). Przede wszystkim nie można przyjmować Komunii św. w stanie grzechu ciężkiego. Święty Paweł ostrzega: „Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło” (1 Kor 11, 28-30). Ojciec św. Jan Paweł II w encyklice o Eucharystii jasno stwierdza: „Święty Jan Chryzostom z całą mocą swojej elokwencji nawoływał wiernych: »Również ja podnoszę głos, proszę, błagam i zaklinam, aby nie zbliżać się do tego świętego Stołu z nieczystym i skażonym sumieniem. Takie przystępowanie, nawet jeśli tysiąc razy dotykamy Ciała Pana, nigdy nie będzie mogło się nazywać komunią, lecz wyrokiem, niepokojem i powiększeniem kary«. Idąc po tej linii, słusznie stwierdza Katechizm Kościoła Katolickiego: »Jeśli ktoś ma świadomość grzechu ciężkiego, przed przyjęciem Komunii powinien przystąpić do sakramentu Pojednania«. Pragnę zatem przypomnieć, że obowiązuje i zawsze będzie miała moc prawną w Kościele norma, jaką Sobór Trydencki skonkretyzował surowe napomnienie apostoła Pawła, potwierdzając, że w celu godnego przyjęcia Eucharystii »ci, którzy świadomi są ciężkiego grzechu, jakkolwiek sądziliby, że za niego żałują, o ile mogą mieć spowiednika, powinni najpierw odbyć sakramentalną spowiedź«. Sakramenty Eucharystii i pojednania są ze sobą ściśle związane. Jeśli Eucharystia w sposób sakramentalny uobecnia odkupieńczą Ofiarę Krzyża, oznacza to, iż wynika z niej nieustanna potrzeba nawrócenia, osobistej odpowiedzi na wezwanie, jakie św. Paweł skierował do chrześcijan w Koryncie: »W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem!« (2 Kor 5, 20). Jeżeli więc chrześcijanin ma na sumieniu brzemię grzechu ciężkiego, to, aby mógł mieć pełny udział w Ofierze Eucharystycznej, obowiązkową staje się droga pokuty, poprzez sakrament Pojednania. Oceny stanu łaski dokonuje oczywiście on sam, gdyż dotyczy ona sumienia. Jednak w przypadkach zachowania, które na forum zewnętrznym, w sposób poważny, oczywisty i stały jest przeciwne normom moralnym, Kościół, w duszpasterskiej trosce o prawidłowy porządek we wspólnocie oraz o szacunek dla sakramentu, nie może wzbraniać się przed podejmowaniem odpowiednich kroków. W sytuacji jawnego braku dyspozycji moralnej winien stosować normę Kodeksu Prawa Kanonicznego, mówiącą o możliwości niedopuszczenia do Komunii eucharystycznej tych, którzy »trwają z uporem w jawnym grzechu ciężkim«” (Ecclesia de Eucharistia 36-37).
5. Kandyda – niestrudzona apostołka Eucharystii
Jan Paweł II powiedział o niej w homilii beatyfikacyjnej:
„»Stworzeniem nowym« stała się Maria Barba, która całe swoje życie ofiarowała Bogu w Karmelu, gdzie przyjęła imię Maria Kandyda od Eucharystii”. Papież zaznaczył, że była „autentyczną mistyczką Eucharystii i uczyniła z niej centrum całego życia, idąc za tradycją karmelitańską, w szczególności za przykładem świętej Teresy od Jezusa i świętego Jana od Krzyża (...).
Do tego stopnia umiłowała Jezusa eucharystycznego, by odczuwać stałe i żarliwe pragnienie, ażeby być niestrudzoną apostołką Eucharystii. Jestem pewien, że z Nieba błogosławiona Maria Kandyda nadal pomaga Kościołowi, by wzrastał w zadziwieniu i miłości do tej najwyższej Tajemnicy naszej wiary”. Maria Barba urodziła się 16 stycznia 1884 roku w rodzinie głęboko wierzącej. Powołanie do życia zakonnego odkryła już w 15. roku życia, jednak z powodu sprzeciwu rodziny musiała na wstąpienie do klasztoru czekać aż 20 lat. W tym czasie Bóg obdarzał ją wielką siłą ducha i umacniał w powołaniu. Wstąpiła do Karmelu terezjańskiego w Ragusie w dniu 25 września 1919 roku. Odznaczała się wielką miłością do Eucharystii. W niej przeżywała głęboko tajemnicę obecności sakramentalnej Boga w świecie, w której widziała konkretny znak Jego nieskończonej miłości do ludzi i motyw nadziei na spełnienie Bożych obietnic.
W zakonie otrzymała imię Maria Kandyda od Eucharystii, bo w swoim karmelitańskim powołaniu odnalazła osobiste powołanie do życia Eucharystią. Duchowość Karmelu, do której zbliżyła ją szczególnie lektura dzieł św. Teresy od Jezusa, gdzie Święta opisuje swoją miłość do Eucharystii i do tajemnic człowieczeństwa Chrystusa, oraz Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus, pogłębiła w niej charyzmat eucharystyczny, który pozostawiła jako główne przesłanie swojego doświadczenia duchowego.
Od uroczystości Bożego Ciała w Roku Świętym Odkupienia 1933 Matka Kandyda rozpoczęła pisanie dziełka o duchowości eucharystycznej pt. Eucharystia – przenikliwej medytacji czerpiącej wątki z osobistego doświadczenia i pogłębianej rozważaniem teologicznym.
Wybrana na przeoryszę klasztoru w roku 1924 wpajała swojej wspólnocie głęboką miłość do reguły i konstytucji św. Teresy. Po kilkumiesięcznej bolesnej chorobie Pan powołał ją do siebie w uroczystość Trójcy Przenajświętszej 12 czerwca 1949 roku.
Matka Kandyda widziała, że w Eucharystii rozwijają się i udoskonalają 3 cnoty teologalne: wiara – podlega oczyszczeniu i prowadzi do tego, co istotne – do bycia świadkiem prawdy Bożych obietnic; nadzieja – znajduje w Eucharystii głęboki fundament wzywający człowieka do współpracy z Bogiem; miłość, będąca darem Boga z samego siebie w Chlebie Życia – wzbudza pragnienie oddania się Jezusowi w Jego miłości. Dlatego w Komunii św. odnajdywała źródło wszelkich dóbr duchowych i warunek osobistego wzrostu.
Prawdziwym wzorem życia eucharystycznego była dla niej Matka Boża: „Chciałabym być jak Maryja – pisała na jednej ze stron swojego dzieła – być Maryją dla Jezusa, zająć takie miejsce, jakie zajmowała Jego Matka. W czasie Komunii świętej Maryja jest zawsze obecna przy mnie. Z Jej rąk pragnę przyjąć Jezusa. Niech Ona sprawi, abym stała się jednością z Nim. Nie mogę oddzielać Maryi od Jezusa. Witaj, narodzony z Maryi. Witaj, Maryjo, Jutrzenko Eucharystii”.
Matka Kandyda o odkryciu Eucharystii
Jezusa eucharystycznego poznałam późno. Gdy byłam mała, odwiedzałam Go w kościele, a w domu odmawiałam modlitwę z książeczki do nabożeństwa, ale nie rozumiałam Jego obecności w Najświętszym Sakramencie.
Później, gdy w kościele widziałam na ołtarzu konsekrowaną Hostię, wiedziałam, że to Pan, ale cały ten klimat szacunku i ciszy, jaki wokół Hostii roztaczano, był dla mnie czymś tajemniczym i niezrozumiałym. Wiedziałam, że w Hostii był Jezus, ale nie wiedziałam, że trwa także zamknięty w tabernakulum. Nie pojmuję, jak mogła mieć miejsce taka ignorancja: Czyż nie widziałam otwieranego, a potem znów zamykanego tabernakulum, gdy przychodził do mnie w Komunii świętej? Czyż nie czytałam z radością i wzruszeniem o Nim jako o więźniu miłości? Myślę, że prawdziwą przyczyną mojej niewiedzy był fakt, że tylko czyści sercem Go oglądają, więc wówczas nie dawał mi się jeszcze poznać ani zobaczyć.
Teraz więc, o mój Jezu, spraw, bym zatapiała się w Tobie coraz więcej; bym coraz głębiej poznawała Ciebie oraz Twoją miłość w tajemnicy eucharystycznej. Czego mi wtedy poskąpiłeś, oddaj teraz w dwójnasób; pozwól mi Ciebie bardziej poznawać i kochać w sakramencie Twej nieskończonej miłości.
Miałam około 18 lat, gdy pojęłam coś z tej tajemnicy. Spóźniłam się raz na Mszę św. i nie mogłam przyjąć Komunii świętej. Ponieważ kościół był już zamknięty, chciałam zawrócić, ale jakaś uboga kobieta powiedziała mi: „Dlaczego pani nie wejdzie do zakrystii, aby choć na krótko nawiedzić Pana?”. Te słowa, a także przykład mojej starszej siostry naprowadziły mnie na obecność Jezusa w tabernakulum i tajemnica ta przeniknęła do głębi mój umysł i serce: O Miłości, Miłości! Przebywasz tam jako Więzień, bo kochasz do szaleństwa i chcesz zawsze być z nami, Twymi dziećmi; pragniesz pozostawać w naszych kościołach, choć jesteś często samotny i opuszczony!
Myślą i sercem zaczęłam nawiedzać Jezusa w tabernakulum w ciągu dnia, a także nocą. Adorowałam go we wszystkich świątyniach świata, w tych zwłaszcza, w których pozostawał najbardziej zapomniany.
Nocą przerywałam sen, aby Go na klęczkach uwielbiać. Widziałam w duchu te ciemne kościółki i zamknięte drzwiczki tabernakulum. Mówiłam Jezusowi, że u stóp każdego ołtarza stawiam moje serce jak wieczną lampkę, aby nieustannie Go adorowało, dziękowało Mu, kochało Go i wynagradzało. Zawarłam przymierze z Jezusem, na mocy którego w każdym kościele świata katolickiego, gdziekolwiek znajdowałoby się tabernakulum, gdziekolwiek przebywałby On w sakramencie ołtarza, moje serce będzie z Nim; by Go kochać, wielbić i wynagradzać w imieniu własnym całego stworzenia, które Go opuszcza i nie chce Go poznać. To przymierze miało mnie obowiązywać nie tylko przez czas mojego życia ziemskiego, ale dopóty, dopóki On pozostanie w Najświętszym Sakramencie, czyli aż do skończenia wieków.
Siostra „od Eucharystii”
Jezus obdarzył mnie wielką łaską, rozpalając ogromnym, miłosnym pragnieniem Eucharystii. Spalana miłością wyobrażałam sobie, że w niebie będę „od Eucharystii”. Nie rozumiałam w pełni, co to oznacza, lecz po wielekroć, gdy pożerała mnie tęsknota za Eucharystią, powtarzałam Mu spontanicznie: „Ten sakrament uczyniłeś dla mnie”.
Gdy na ołtarzu spoczywa św. Hostia, klęczę w milczeniu, z utkwionym w Nią wzrokiem. W ten sposób mówimy sobie wszystko „mową serca”. Nawet gdy jestem rozproszona, pośród nawału próżnych myśli, czuję słodycz Jezusa, siłę Jego przyciągania: przygarnia mnie wtedy mocniej do swego Serca, napełnia sobą i upaja słodyczą.
Jakże ta Hostia jest mi droga! Porusza wszystkie włókna mojego biednego serca. Moje oczy Ją kontemplują, oślepione Jej widokiem, i nigdy się nie męczą. Adoruję Ją w duchu albo trwam nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w Jezusa. Podczas Najświętszej Ofiary, szczególnie przy rozdawaniu Komunii świętej, szukam Go oczyma, chciałabym Go do siebie przyciągnąć, chciałabym, aby wszystkie Hostie były dla mnie. Piję oczyma jak z wezbranej rzeki niewinności.
Oby Hostia święta trwała w moim sercu jak w monstrancji! Moja dusza drży, aby Ją posiąść na zawsze, na zawsze. Czasem czuję się pełna Jezusa, zatapiam się w Nim i pragnę nieba, gdzie będziemy już na wieki przechadzać się razem po wieczystych łąkach. Przyzywam Go do serca i szepczę: „Boże mój, błagam, pociągnij mnie do siebie”.
Jezus jest wszystkim. Przyjmując Boską Hostię, czuję się szczęśliwa, ponieważ zostało dane mi wszystko! Mam Wszystko. Pewnej nocy obudziłam się ogarnięta słodyczą, jak ktoś zbudzony pocałunkiem ukochanego. Moja dusza wyrywała się do Jezusa i rozszerzała na myśl o bliskiej Komunii świętej.
Oblubieniec i oblubienica
Świętą Komunię przyjmowałam zawsze w skupieniu. Bardzo szybko podczas dziękczynienia zaprzestałam posługiwać się książeczką do nabożeństwa. Od czasu do czasu spędzałam z Jezusem intymne chwile, w których obdarzał mnie głębszym poznaniem siebie i poruszał serce tajemnicą dnia, jaką celebrowała liturgia. Zdarzało się to zarówno podczas dnia, jak i nocą, a mój duch wznosił się do Niego.
Teraz liczę godziny dzielące mnie od Komunii i myślę, że Jego nieskończona miłość czeka także niecierpliwie chwili zjednoczenia się z nami, biegnę więc do Niego zupełnie jak zakochana. Wydaje mi się, że On cierpi w tym swoim zamknięciu, bo pożera Go miłość i pragnienie posiadania mojego nędznego serca. Mówię Mu więc, prawie bez zastanowienia, czule słowa pociechy, aby Mu wynagrodzić ból zadawany naszym lenistwem i ociężałością: „Biedny Jezu, cierpliwości! Jeszcze trochę, a się zjednoczymy; czas biegnie szybko, odwagi!”.
Kiedyś zajęłam na Mszy świętej dalsze miejsce, więc gdy kapłan podniósł Hostię, odmawiając modlitwę Baranku Boży, spoglądałam z żalem na Jezusa, myśląc, że ta Hostia nie będzie jeszcze dla mnie. Z wielkim zdziwieniem zobaczyłam, że kapłan kieruje się ku mnie, zamiast ku pierwszemu rządowi komunikujących. Oczywiście, z jego strony było to zapewne tylko roztargnienie, lecz dla mnie był to znak Jezusowej czułości i miłości. Mało mi było przyjmować Komunię codzienne: musiałam czekać aż 24 godziny, by zjednoczyć się znowu z Jezusem! Podporządkowałam się zaleceniu Kościoła. Ale cóż by to było za szczęście móc Go przyjmować więcej niż jeden raz!
Z oprac. s. Immakulaty Adamskiej
6. Eucharystia – zwycięstwo ostateczne
W sercu każdego człowieka rozgrywa się dramatyczna walka pomiędzy dobrem i złem, światłem i ciemnością, życiem i śmiercią. Z jednej strony pragniemy wiecznego szczęścia, a z drugiej – ulegamy pokusom, które przedstawiają grzech w sposób tak ponętny, że skłaniamy się do uwierzenia, iż jest on źródłem szczęścia, a nie największą tragedią człowieka. Zło jest bezwzględne w swojej natarczywości i sile, a zarazem podstępne, jawiąc się jako kusząca propozycja wolności i dobra. Zdajemy sobie sprawę, że o własnych siłach nikt z ludzi nie jest w stanie obronić się przed napaścią złych duchów.
Czasami może się wydawać, że siły zła dominują i są potężniejsze od dobra, że świat jest pod panowaniem Szatana oraz że zło tryumfuje mimo naszej modlitwy. Upadek moralności jeszcze bardziej potęguje moc nienawiści do wszystkiego, co Boże. Nikt z wyznawców Chrystusa nie może uniknąć walki z siłami zła, nie może się przed nimi schować lub uciec z pola walki. W drodze do nieba jesteśmy skazani na nieustanne zmaganie się z Szatanem, który jest geniuszem w kłamstwie i podstępnym zniewalaniu ludzi.
W Apokalipsie św. Jana znajdujemy bardzo pocieszającą wiadomość: Szatan i jego aniołowie już przegrali decydującą batalię. Diabeł, piekło i śmierć zostały definitywnie i na zawsze pokonane w Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. A nasz Zbawiciel zaprasza każdego człowieka do udziału w swoim zwycięstwie. W tym celu Jezus ustanowił Eucharystię. Dzięki Mszy św. mamy stałą możliwość uczestniczenia w największym wydarzeniu w historii ludzkości: Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa – czyli w ostatecznym zwycięstwie nad Szatanem, grzechem i śmiercią. Chociaż jesteśmy w nieustannej walce z mocami zła, to jednak dzięki Chrystusowi, który w sakramentach pokuty i Eucharystii uobecnia swoje definitywne zwycięstwo nad Szatanem, możemy w naszej osobistej batalii z siłami zła zwyciężać diabelskie pokusy, powstawać z największych upadków, rozrywać łańcuchy wszelkich zniewoleń i uzdrawiać po ludzku nieuleczalne rany.
Pytanie o Eucharystię
Słuchacze byli zszokowani, kiedy Jezus mówił im, że tylko ci otrzymają życie wieczne, którzy będą spożywali Jego Ciało i pili Jego Krew (por. J 6, 54). Zgorszeni mówili między sobą: „Jak On może nam dać [swoje] ciało do spożycia?” (J 6, 52). Dla wielu słuchających nauka Jezusa o Eucharystii była niemożliwa do przyjęcia: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (J 6, 60). Dlatego niektórzy uczniowie, zawiedzeni i zgorszeni, przestali wierzyć Jezusowi i odeszli od Niego (por. J 6, 66). Zdrada apostoła Judasza zrodziła się właśnie wtedy, kiedy usłyszał to, co Jezus mówił na temat Eucharystii. Podkreślił to sam Chrystus: „Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać” (J 6, 64).
Po wygłoszeniu mowy o Eucharystii Pan Jezus miał świadomość, że uczniowie szemrali przeciwko Niemu, dlatego retorycznie zapytał: „To was gorszy?” (J 6, 61) i wypowiedział słowa, które wyjaśniają całą istotę Eucharystii: „A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem” (J 6, 62-63). W tych słowach Pan Jezus wskazuje na tajemnicę uwielbienia jego człowieczeństwa w Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu. Co się stało z ciałem Jezusa po Śmierci i Zmartwychwstaniu?
Dramat grzechu i śmierci
Nieuchronna konieczność śmierci oraz cierpienie z nią związane są najcięższym doświadczeniem, które dotyka każdego człowieka. „Straszna jest śmierć” – pisze św. Faustyna (Dz. 321). Groza śmierci pozwala nam doświadczyć, do jak tragicznych konsekwencji doprowadził ludzkość grzech pierworodny oraz każdy nasz osobisty grzech. Uświadamia nam, na co się narażamy, odrzucając Boga i Jego miłosierdzie.
Dramatyczna batalia o wieczne zbawienie ludzi rozpoczęła się już od samego zarania istnienia człowieka. Z opisu grzechu pierworodnego dowiadujemy się, że Szatanowi udało się nakłonić pierwszych ludzi, aby uwierzyli, że szczęście i wolność osiągną tylko wtedy, gdy wypowiedzą posłuszeństwo Bogu i zerwą przymierze z Nim zawarte. Ulegając pokusie Szatana, człowiek oddał się pod panowanie złych mocy, pogrążając się w niewoli grzechu (por. J 8, 34) i śmierci (por. Rz 5, 12). Tak więc „śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” (Mdr 2, 24). Po grzechu pierworodnym Adam i Ewa, czyli cała ludzkość (stworzona przez Boga jako wspólnota tworząca jeden duchowy organizm), znalazła się pod władzą Szatana. Żaden człowiek o własnych siłach nie był w stanie wyzwolić się z niewoli kłamstwa, grzechu i śmierci, gdyż grzech uniemożliwia ludziom poznanie prawdy o sobie, uznanie swojej grzeszności. To zaś jest koniecznym warunkiem pojednania się z Bogiem, który gładzi wszystkie grzechy i wyzwala z mocy Szatana.
Dramat zbawienia i Eucharystia
Bóg Stwórca, który jest doskonałą wspólnotą miłości trzech Osób: Ojca, Syna i Ducha Świętego, na bunt i nienawiść ze strony ludzi odpowiada miłością, która posuwa się do nieprawdopodobnych granic.
Aby wyrwać ludzi z niewoli grzechu i śmierci, Syn Boży, druga Osoba Trójcy Świętej, staje się prawdziwym, śmiertelnym człowiekiem, z duszą i ciałem, z ludzkim umysłem i wolą, by „przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła” (Hbr 2, 14). Jezus Chrystus w czasie ziemskiego życia stoczył z mocami zła zwycięską walkę, która przyniosła zbawienie całej ludzkości.
W tym dramatycznym boju z Szatanem o zbawienie ludzi Zbawiciel zastosował jedyną broń – a była nią miłość i prawda. Stając się prawdziwym człowiekiem, Chrystus wszedł w rzeczywistość grzechu i śmierci, w której pogrążona jest cała ludzkość. Na obojętność, pogardę i nienawiść ze strony Szatana oraz grzeszników Jezus odpowiada miłością i miłosierdziem posuniętym do ostatecznych granic. Bóg-Człowiek bierze na siebie „winy nas wszystkich, dźwiga nasze boleści, obarcza się naszym cierpieniem, zostaje przebity za nasze winy” (por. Iz 53, 4-6). Nazarejczyk dlatego może wziąć na siebie grzechy wszystkich ludzi, którzy istnieli od stworzenia świata lub będą istnieć aż do dnia paruzji, że jest Bogiem-Synem współistotnym Ojcu. Jezus jako człowiek, który jest Boską Osobą Słowa, dociera swoim cierpieniem i miłością wszędzie tam, gdzie działała niszcząca moc zła. Jednoczy się z każdym cierpiącym, aby uczynić cierpienie drogą dojrzewania do miłości.
Męka Chrystusa i agresja sił zła osiągają swoje apogeum w agonii i śmierci krzyżowej. Jezus umiera w straszliwych cierpieniach, które wyraża w wołaniu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27, 43). Chociaż sam jest bez grzechu, to jednak sercem Boga-Człowieka poznaje, jak strasznym cierpieniem jest grzech, którego owocem jest piekło samotności, doświadczenie braku obecności Boga i groza śmierci.
Ogrom cierpienia i wyniszczenia Jezusa w śmierci krzyżowej jest objawieniem prawdy o grzechu: „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5, 21). Chrystus demaskuje kłamstwo, które Szatan wyraził w rajskiej pokusie, że grzech przynosi szczęście i wolność: „otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3, 5). Doświadczając w chwili śmierci, czym w swej istocie jest grzech, Jezus umiera za każdego człowieka. Całkowicie niewinny, bezgrzeszny Jezus „staje się grzechem”, bierze na siebie winy nas wszystkich, aby zbawić wszystkich ludzi. W ten sposób dramat cierpienia, grzechu i śmierci zostaje wprowadzony w rzeczywistość Trójcy Świętej.
W doświadczeniu największego cierpienia i grzechu Jezus kocha Ojca tak, jak to czynił od wieczności. To, co ulega zmianie, to nie Bóg, lecz człowieczeństwo. Jezus oddaje siebie Ojcu, cierpiąc i umierając za wszystkich grzeszników: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46). To całkowite oddanie Syna Ojcu zostaje odwzajemnione ojcowskim oddaniem i miłością. Mocą wzajemnej miłości Ojca i Syna, a więc mocą Ducha Świętego, uśmiercone i zmaltretowane człowieczeństwo Jezusa, które „stało się grzechem”, gdyż w nim skupiły się grzechy wszystkich ludzi, otrzymuje dar zmartwychwstałego życia. Jezus zmartwychwstaje w uwielbionym, przebóstwionym ciele, które już nie podlega śmierci. Mocą miłości Ojca i Syna, czyli mocą Ducha Świętego, zostaje zwyciężone wszelkie zło, zostają przebaczone wszystkie grzechy. Szatan ze swoim piekielnym królestwem zostaje ostatecznie pokonany. W Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa zostaje objawione nieskończone Boże miłosierdzie. „Miłosierdzie Moje jest tak wielkie, że przez całą wieczność nie zgłębi go żaden umysł, ani ludzki, ani anielski” – powiedział Jezus św. Faustynie (Dz. 699). Biorąc na siebie grzechy wszystkich ludzi, doświadczając cierpienia i śmierci, Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu pochyla się nad losem każdego człowieka, aby swoją miłosierną miłością uzdrawiać najboleśniejsze rany, przezwyciężać najgłębsze źródła zła, przebaczać wszystkie grzechy. „Córko moja – mówił Jezus św. Faustynie – napisz, że im większa nędza, tym większe ma prawo do miłosierdzia mojego, a namawiaj wszystkie dusze do ufności w niepojętą przepaść miłosierdzia mojego, bo pragnę je wszystkie zbawić. Zdrój miłosierdzia mojego został otwarty na oścież włócznią na krzyżu dla wszystkich dusz – nikogo nie wyłączyłem” (Dz. 1190).
Ustanawiając Eucharystię, Pan Jezus umożliwił wszystkim ludziom udział w całym dramacie zbawienia, a więc w swojej Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu. Te wydarzenia paschalne zostają sakramentalnie uobecnione w czasie każdej Mszy św., abyśmy mogli uczestniczyć w ostatecznym zwycięstwie Chrystusa nad Szatanem, grzechem i śmiercią.
Ojciec Święty Jan Paweł II tak pisze w encyklice o Eucharystii: „Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i »dokonuje się dzieło naszego Odkupienia«. Ofiara ta ma do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego, że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca dopiero wtedy, gdy zostawił nam środek umożliwiający uczestnictwo w niej, tak jakbyśmy byli w niej obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać z jej niewyczerpanych owoców” (EE 11).
Kiedy w Komunii św. przyjmujemy Ciało i Krew Chrystusa, otrzymujemy życie wieczne i miłość samego Boga oraz wchodzimy w życie Trójcy Świętej.
Jan Paweł II podkreśla, że zbawcza skuteczność naszego uczestniczenia w ofierze Mszy św. „urzeczywistnia się w pełni, kiedy w Komunii przyjmujemy Ciało i Krew Pana. Ofiara eucharystyczna sama z siebie jest skierowana ku wewnętrznemu zjednoczeniu nas, wierzących, z Chrystusem przez Komunię: otrzymujemy Tego, który ofiarował się za nas, otrzymujemy Jego Ciało, które złożył za nas na Krzyżu, oraz Jego Krew, którą przelał «za wielu (...) na odpuszczenie grzechów»” (Mt 26, 28; EE 16)
Eucharystia to sam zmartwychwstały Jezus w swoim uwielbionym, niewidzialnym człowieczeństwie. O tej właśnie rzeczywistości mówił Jezus, kiedy wyjaśniał uczniom istotę sakramentu (J 6, 62-63). W śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa Jego człowieczeństwo otrzymuje nowy rodzaj egzystencji, zostaje przebóstwione: „W nim bowiem mieszka cała pełnia: Bóstwo na sposób ciała” (Kol 2, 9). Zmartwychwstały Jezus, w swoim uwielbionym ciele, staje się wszechobecny i daje nam w darze Eucharystii siebie samego, dzieląc się swoim zmartwychwstałym życiem i miłością, abyśmy już tu na ziemi doświadczali rzeczywistości nieba.
„O Jezu, utajony w Najświętszym Sakramencie Ołtarza, miłości i miłosierdzie jedyne moje, polecam Ci wszystkie potrzeby duszy i ciała mojego. Ty możesz mnie wspomóc, bo jesteś miłosierdziem samym, w Tobie cała moja nadzieja” (św. Faustyna, Dz 1651).
ks. Mieczysław Piotrowski TChr