KAZANIA PASYJNE - W powiązaniu z Eucharystią, HOMILETYKA


KAZANIA PASYJNE

w powiązaniu z EUCHARYSTIĄ

Z Wieczernika do Ogrójca

Związek Męki Pańskiej z Eucharystią jest stały i nierozerwalny. Eucharystia jest bowiem Pamiątką Męki i to rozumianą jako „anamneza” czyli uobecnienie teraz tego, co działo się przed wiekami. Przyjęło się jednak, że w kazaniach pasyjnych odwołuje się bardziej do źródeł biblijnych niż do tego źródła sakramentalnego. Istnieje potrzeba, abyśmy lepiej rozumieli, że poszczególne wydarzenia Pasji możemy przeżywać nie tylko podczas lektury Pisma, lecz jeszcze bardziej uczestnicząc w Misterium Eucharystycznym. Ta potrzeba istniała zawsze. W starych modlitewnikach, wydawanych jeszcze przed reformą liturgii, trudno znaleźć autentyczne teksty Mszy świętej. I tak musiałyby to być tłumaczenia, bo Msza święta odprawiała się w języku łacińskim. Zamiast tego autorzy modlitewników pisali pobożne modlitwy do prywatnego odmawiania podczas kolejnych części liturgii. Te modlitwy były ilustrowane wymownymi obrazkami. Przedstawiały one kapłana w odpowiednim miejscu przy ołtarzu i podczas wykonywania odpowiednich ceremonii, ale w nastawie ołtarza umieszczano obrazy przedstawiające właśnie sceny z Męki Pańskiej. Nie jest dla mnie całkiem jasny przydział poszczególnych epizodów Pasji do kolejnych części Mszy świętej. Nie zawsze znajduje on odbicie w tych prywatnych modlitwach. Z całą pewnością jednak, zarówno autor modlitewnika, jak i grafik, chcieli ukazać związek Męki Chrystusa ze Mszą świętą.

W naszych rozważaniach zastosujemy inną metodę. Nie będziemy próbowali na siłę dobierać do poszczególnych części Mszy świętej odpowiednich obrazków, lecz będziemy rozważać wydarzenia opisane w Ewangelii i będziemy w liturgii szukać takich momentów, w których epizody biblijne znajdują swoje odbicie. Nie zawsze będą to konkretne części liturgii, często trzeba będzie odwoływać się do samej istoty Eucharystycznej Ofiary.

W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu rozważamy w pierwszej części <Gorzkich Żali>, „co Pan Jezus wycierpiał od modlitwy w Ogrójcu aż do niesłusznego przed sądem oskarżenia”. Sytuacja i wydarzenia, które miały miejsce w Getsemani mają ścisłe powiązanie z tym, co wydarzyło się parę chwil wcześniej w Wieczerniku, a więc z ustanowieniem Najświętszego Sakramentu. Podczas Ostatniej Wieczerzy Pan Jezus wprost wyznaje uczniom swoją miłość. Jest to niezwykłe wyznanie. Pan Jezus bowiem do tej pory nie mówił o swojej miłości, lecz po prostu ją okazywał. Teraz jednak, w chwili tak ważnej, wypowiada swoją miłość w słowach. Zauważył to Autor Czwartej Ewangelii, który opis Ostatniej Wieczerzy rozpoczyna od słów: umiłowawszy swoich do końca ich umiłował (J 13,1). Te słowa są tylko komentarzem do tego, po powiedział sam Pan Jezus: To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,12-13).

Każda miłość oczekuje na wzajemność. Miłość największa spodziewa się wielkiej wzajemności. Wprawdzie Pan Jezus ukazuje możliwość tej wzajemności w miłości okazywanej wzajemnie przez Jego uczniów, ale też bardzo pragnie miłości okazywanej Jemu bezpośrednio. Świadectwem tego są słowa żalu i zawodu, które skierował do swoich uczniów już w Ogrójcu: Jednej godziny nie mogliście czuwać ze mną? (Mt 26,40).

Właśnie Ogrójec jest terenem, na którym uczniowie mogą odwzajemnić się Jezusowi czuwaniem, zainteresowaniem i zaangażowaniem za jego miłość największą. Trudno nam zrozumieć to, że w Ogrójcu znalazło się tylko trzech uczniów, podczas gdy Sakrament Miłości w Wieczerniku przyjęło co najmniej dwunastu. Gdzie oni byli i co robili o tej porze? Wiemy dokładnie, co robił Judasz. Organizował nagonkę i prowadził siepaczy do Ogrójca. A pozostali? Pewnie spali w wygodnym Wieczerniku, może jeszcze zjadali resztki po ostatniej Wieczerzy, dopijali kielichów i komentowali to, w czym uczestniczyli, a czego do końca nie rozumieli. W każdym razie mieli swoje sprawy i im poświęcili ostatnie godziny świątecznego wieczoru. Uważali, że Jezus da sobie rade i bez nich... Piotr, Jakub i Jan wprawdzie towarzyszyli Jezusowi na miejsce nocnej modlitwy, ale też chyba byli zbyt zajęci trawieniem wielkanocnego baranka, przy braku reakcji na pokarm i napój eucharystyczny, żeby zauważyć krwawy pot na czole Jezusa. A Ten, który do końca ich umiłował bardzo liczył przynajmniej na świadomą obecność.

Drodzy Bracia i Siostry!

Pan Jezus wykorzystuje każdy nasz kontakt z Najświętszym Sakramentem - zarówno udział we Mszy świętej uwieńczony przyjęciem Komunii świętej, jak również każdą adorację i nawiedzenie - aby okazać nam swoją miłość. On od nas też spodziewa się wzajemności. Sam skromnie usuwa się pod osłonę sakramentalnych postaci i w cień tabernakulum, a na pierwszym miejscu podsuwa nam do miłowania braci siostry, którzy z nami uczestniczą w Eucharystii. W ten sposób sprawowanie Eucharystii buduje Kościół. Jednak i my z naszą miłością drogą, którą jest człowiek, musimy docierać do Niego samego. Na miłość Jezusa mamy odpowiadać zaangażowaniem w sprawy Kościoła. Trzeba więc znać to, czym żyje Kościół i trzeba w tym wszystkim brać żywy udział. I my z Wieczernika mamy iść do Ogrójca, gdzie Jezus oczekuje na naszą wzajemność.

Licząc dzisiaj apostołów, którzy byli z Jezusem w Ogrójcu, i którzy byli poza nim, liczymy wszystkich ochrzczonych, których czoła Bóg dotknął ojcowskim pocałunkiem i tych, którzy przyszli dzisiaj do Kościoła, by podczas niedzielnej Mszy świętej powiedzieć do Niego: „Ojcze nasz”. Liczymy wiernych, którzy byli dzisiaj na Mszy świętej i tych, którzy przyszli na Gorzkie Żale. Liczymy tych, którzy dzisiaj płaczą nad Męką Jezusa i tych, którzy zauważą, że cierpi On w naszych braciach i w nich oczekuje współczucia i pomocy.

Wyniki tych obliczeń w społeczności wierzących nie są może rewelacyjne, bardziej jednak się liczy to, co dokonuje się w duszy poślubionej Jezusowi. Uświadomienie wspólnoty może dokonywać się bardzo powoli, może nawet słabnąc pod wpływem laicyzacji, ale w sercu człowieka pod wpływem miłości może dokonać się gwałtowny postęp. Jedno serce płonące miłością może roztopić chłód wielu. Wychodząc z Wieczernika wybierzmy się do Ogrójca, ale nie z latarniami, pochodniami i bronią, ale z sercem gorejącym miłością do Jezusa i do Kościoła.

Choć zakryty, lecz prawdziwy...

W drugą niedzielę Wielkiego Postu rozważamy w Gorzkich Żalach, „co Pan Jezus wycierpiał od niesłusznego przed sądem oskarżenia aż do okrutnego cierniem ukoronowania”. Przebywamy w naszych medytacjach przez etapy procesu nad niewinnym Jezusem: u Annasza, Kajfasza i u Piłata. Zatrzymujemy się przed momentem kulminacyjnym, przed wydaniem wyroku śmierci na Zbawiciela. Wspominając te wydarzenia zwróćmy uwagę na jeden epizod, który pozwoli nam dostrzec wspólny wątek na wszystkich etapach sądzenia Pana Jezusa. Po przesłuchaniu u Annasza Jezus został zamknięty w „ciemnicy” i tam został oddany na pastwę okrutnych żołdaków, Zabawiali się oni kosztem Niewinnego, a jednocześnie pozbawionego wszelkich praw. Przesłaniali oczy Jezusa opaską, bili go po twarzy wołając szyderczo: „Prorokuj, Chryste, kto Cię uderzył” (Mt 26,68). Największy Prorok zamilkł wobec takiego szyderstwa, choć doskonale wiedział, mimo przesłoniętych oczu, kto go uderzył i kto tolerował takie traktowanie człowieka. Żadna przepaska nie może osłabić tak przenikliwego wzroku, o którym śpiewamy w Psalmie: „i co na niebie i co jest na ziemi, oczyma widzi niechronionymi” (por. Ps. 113, 5-6). Bóg przenika nie tylko nieogarnione obszary kosmosu, ale wnika bardzo głęboko również we wnętrze każdego człowieka. Często mówi o tym prorok Jeremiasz: „Ja, Pan, badam serce i doświadczam nerki, bym mógł każdemu oddać stosownie do jego postępowania, według owoców jego uczynków (Jer 17,10). Podczas, gdy serce uważano za siedlisko uczuć, nerki dla słuchaczy Jeremiasza były siedliskiem sumienia. Pan Jezus rozpoznawał nie tylko pięści, które wymierzały Mu ciosy, lecz również stan serca i sumienia, człowieka, który poważył się na takie świętokradztwo.

Podczas, gdy oskarżony Jezus, bardziej niż Balaam, był mężem o wzroku przenikliwym (por. Lb 24,3) i żadna przesłona nie mogła osłabić ostrości Jego widzenia, to Jego sędziowie wykazali się niepojętym zaślepieniem. Proces u Annasza i Kajfasza, odbywał się wbrew prawu w nocy, ale przecież to nie ciemności nocy nie pozwalały uprzedzonym i zakłamanym sędziom dostrzec prawdy o Jezusie.

Najpierw Annasz i całe jego otoczenie nie potrafili dostrzec w Jezusie człowieka sprawiedliwego, który miał prawo do obrony i sprawiedliwego procesu. Na złośliwe i tendencyjne pytania sędziego, który nie miał żadnych kompetencji, by prowadzić tę sprawę, Jezus odpowiada: „Ja przemawiałem jawnie przed światem. Uczyłem zawsze w synagodze i świątyni, gdzie się gromadzą wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego mnie pytasz? Zapytaj tych co słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem” (J 18,20-21). Reakcją na tę godną, spokojną i wyważoną wypowiedź był cios wymierzony w policzek Jezusa przez stojącego obok sługusa i słowa nagany, która należała się sędziom a nie oskarżonemu: „Tak odpowiadasz arcykapłanowi?” (J 18,22). Pod postacią człowieka zdradzonego i sponiewieranego Annasz i cała ta zgraja nie potrafili zobaczyć człowieka sprawiedliwego i dobrego. To częsty rodzaj zaślepienia, który ludziom nie pozwala ocenić sprawiedliwie człowieka. Ktoś zapatrzony tylko w swoje korzyści i wsłuchany tylko w swoje racje widzi innego człowieka w krzywym zwierciadle swojej pychy i egoizmu.

Noc zbliżała się ku porankowi i pewnie już świtało, kiedy Jezusa doprowadzono przed sąd Wielkiej Rady Żydowskiej, która rozpoczęła pośpieszne obrady pod przewodnictwem arcykapłana Kajfasza. Mimo budzącej się jasności dnia, sędziów Jezusa ogarnia jeszcze większe zaślepienie. Tym razem Kajfasz i inni sędziowie nie potrafią zauważyć, że stało się coś, na co czekały całe pokolenia Izraelitów. Przed Wielką Radą stanął bowiem oczekiwany przez wieki Mesjasz. Zazdrość, nienawiść pycha i buta przeszkodziły w poznaniu olśniewającej prawdy, że Mesjasz jest Synem Boga Najwyższego. Na pytanie stawiane o Boga jeszcze nikt nie otrzymał tak jasnej odpowiedzi jak Kajfasz, który wzywał do odpowiedzi na swoje pytania pod sankcją przysięgi: „Poprzysięgam Cię na Boga żywego, abyś nam powiedział, czy Ty jesteś Mesjaszem, Synem Bożym?” (Mt 26,63). Jezus odpowiada jednoznacznie: „Tak, Ja nim jestem” (Mt 26, 64). Ludzka postać Syna Bożego, mimo słów i znaków, które czynił, była dla Kajfasza przeszkodą nie do pokonania. Nie rozpoznał stojącego przed nim Boga ukrytego, któremu służył codziennie w świątyni i rozdzierając szaty na piersi zawołał ze zgrozą: „Zbluźnił!” (Mt 26,65). Sędziowie zaś orzekli, że za takie bluźnierstwo: „Winien jest śmierci!” (Mt 26,66).

Dla Piłata natomiast Jezus był barbarzyńcą, z którym nie warto dyskutować na tematy zasadnicze. Kiedy dowiedział się, że Jezus na to narodził się, aby dać świadectwo prawdzie, odparł z lekceważeniem: „Cóż to jest prawda?” (por. J 18,37-38). Przekonanie o wyższości filozofii nad teologią i grecko - rzymskiej cywilizacji nad egzotycznym dla niego światem wierzeń Żydów, nie pozwoliły mu zobaczyć prawdy najważniejszej i najbardziej oczywistej. To częsty powód rozmijania się z prawdą, kiedy człowiek uważa się za jedynie „jaśnie oświeconego”, a wszystkich myślących według innych kanonów, posyła do ciemnogrodu.

Te trzy etapu procesu Pana Jezusa można posumować w ten sposób. Przed sędziami stanął prawdziwy człowiek i prawdziwy Bóg. Wspaniałość Jego człowieczeństwa, a tym bardziej bóstwa, były jednak ukryte pod postacią wzgardzonego i umęczonego skazańca. Sędziowie nie zadali sobie trudu, aby przeniknąć przez tę zasłonę do prawdy o Jezusie i to doprowadziło do wydania tragicznego wyroku.

Drodzy Bracia i siostry!

Dzisiaj Pan Jezus staje przed nami również ukryty pod eucharystycznymi postaciami. Tak przychodzi do nas podczas misterium Mszy świętej i tak spotyka się z nami na tych Gorzkich Żalach, kiedy obecny jest wśród nas z całym bogactwem dokonanego dla nas zbawienia w skromnej postaci chleba ukazanego nam w monstrancji na ołtarzu. Trzeba nam uczyć się na błędach sędziów Jezusa i uczynić wielki wysiłek, aby rozpoznać Go pod eucharystycznymi postaciami. Trzeba cały wysiłek umysłu i całą żarliwość wiary włożyć w słowa, które śpiewamy w popularnej pieśni kościelnej: „W tej Hostyi jest Bóg żywy, choć ukryty lecz prawdziwy”.

Znakomitym mistrzem w odkrywaniu bogactwa ukrytego pod eucharystycznymi postaciami jest dla nas święty Tomasz z Akwinu, autor hymnów na uroczystość Bożego Ciała. W poetyckich strofach ukazuje on nam różne sposoby istnienia żywego i prawdziwego Jezusa pod postacią chleba i wina.

W sekwencji „Lauda Sion” wskazuje na to, że „in figuris”, w znakach sakramentalnych, zawiera się Ofiara Chrystusa.

In figuris praesignatur,
Cum Isaac immolatur,
Agnus Paschae deputatur.

(Postacie eucharystyczne oznaczają to, co zapowiedziała ofiara Izaaka, gdy Chrystus ofiarował się jako baranek wielkanocny).

W hymnie „Sacris solemniis” święty Tomasz ukazuje, jak te postacie stają się naszym pokarmem:

Panis Angelicus fit panis hominum;
Dat panis caelicus figuris terminum.
O res mirabilis, manducat Dominum
Pauper, servus et humilis.

(chleb anielski stał się chlebem ludzi; chleb niebiański został dany w granicach sakramentalnych znaków. O jakżesz to przedziwne, że Pana spożywa ubogi, sługa i pokorny!)

Na to poznanie Boga pod sakramentalnymi postaciami trzeba odpowiedzieć miłością i uwielbieniem, jak to zostało wyrażone w hymnie „Adoro te devote”.

Adoro te devote latens Deitas,
Que sub his figuris vere latitas.
Tibi se cor meum totum subicit,
Qui te contemplans totum deficit.

Do tej nauki świętego Tomasza dodajmy dzisiaj owoce naszych spostrzeżeń i przemyśleń podczas nabożeństwa Gorzkich Żali. Nasze docieranie do Boga ukrytego dokonuje się w kilku odsłonach. Najpierw trzeba przeniknąć przez osłonę chleba i wina, aby dotrzeć do Ciała i Krwi, a przez to zobaczyć Jezusa jako człowieka, który zachwyca nas swoim człowieczeństwem. Następnie, przez Ciało i Krew mamy zanurzyć się w bóstwie Syna Bożego. I to odkrycie powinno być dla nas źródłem najgłębszej kontemplacji: „Adoro to devote”. Następnie odrzucając sceptycyzm i cynizm Piłata, mamy w Eucharystii widzieć i kontemplować całą prawdę o Bogu i o człowieku.

Takiej mądrości uczy nas prosta zakonnica, którą Pan Jezus uczynił Powierniczką swojego miłosierdzia - święta Siostra Faustyna Kowalska. Wielu z nas zna i odmawia tę modlitwę, w której całe bogactwo ukryte w Eucharystii ogarnia naszą świadomość i wlewa się w nasze serca. „Ojcze niebieski, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo, najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa”. Za każdym razem, gdy uczestniczymy w różnych formach kultu eucharystycznego, trzeba w postaciach eucharystycznych odkrywać Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo, a więc całe człowieczeństwo i Bóstwo naszego Pana.

Cibus viatorum - chleb pielgrzymów

To już III niedziela Wielkiego Postu. Posuwamy się naprzód na drodze wielkopostnej pokuty, a czynimy to najskuteczniej, gdy podążamy ku świętom paschalnym drogą, którą jest dla nas Chrystus dźwigający ciężar naszych win. Sposób odprawiania „Gorzkich Żali” w większości naszych kościołów pozwala nam przejść w Wielkim Poście tą drogą dwukrotnie. W każdą niedzielę śpiewamy bowiem jedną z trzech części Gorzkich Żali. Na dzień dzisiejszy wypada już trzecia, ale za tydzień zaczniemy rozważanie Męki Chrystusa od nowa. Tak więc dzisiaj, „w tej ostatniej części będziemy rozważali, co Pan Jezus wycierpiał od chwili ukoronowania aż do ciężkiego skonania na krzyżu”. Ze względu na to, że do trzeciej części wrócimy w Niedzielę Palmową Męki Pańskiej, to właśnie na ten czas zostawimy rozważanie ciężkiego konania na krzyżu. Dzisiaj więc idziemy a Chrystusem, na którego krzyż nałożono, a w Palmową Niedzielę staniemy przed Panem przybitym do krzyża.

Prawie wszyscy uczestnicy tego pasyjnego nabożeństwa oglądali film „Pasja”. Wstrząsające obrazy z tego filmu kształtują i dzisiaj naszą wyobraźnię, kiedy podążamy za Jezusem dźwigającym krzyż. Na drodze krzyżowej, oglądanej w taki sposób, największe zdumienie budzi ogromna siła umęczonego człowieka, który dźwiga krzyż monstrualnie ciężki. Jeszcze przed chwilą Jezus przeżył niewyobrażalnie okrutne, bolesne i niebezpieczne dla życia biczowanie. Ukoronowanie cierniem dopełniło tej strasznej udręki. Po takim traktowaniu, trzeba było Jezusa wprost zawlec na litostrotos, aby Piłat mógł powiedzieć swoje obłudne: „Oto człowiek”. Kto po takich katuszach mógłby zrobić samodzielnie choćby parę kroków?! Pan Jezus jednak idzie dalej na Kalwarię dźwigając straszne brzemię ludzkich grzechów, które składały się na poszczególne drzazgi straszliwego drzewa. Pytamy skąd miał tę siłę? Należy raczej zrezygnować z odpowiedzi, że była to moc Boga a nie człowieka. Od słów: „To Ja jestem”, które w Ogrójcu powaliły napastników, Pan Jezus już nie używał swojej Boskiej mocy. Podczas całej Męki był podobnym we wszystkim do nas Człowiekiem. Bóg na ten czas zamilkł. Ludziom została dana tak wielka wolność, że nawet Jezus zawołał na krzyżu: Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił (Mt 27,46). Ojciec odezwał się pomrukiem trzęsienia ziemi dopiero po śmierci Syna. Jezus składał ofiarę za grzechy ludzi i z ciężarem grzechu mocował się jako Człowiek. Skąd więc tak umęczony człowiek czerpał tak wielką moc? Prawdziwy człowiek energię do dźwigania ciężarów czerpie z pokarmu i z treningu. Wprawdzie Pan Jezus wyruszył na szlak swojej Męki po Ostatniej Wieczerzy, ale podczas tego posiłku On był jako ten, który podaje do stołu, a nie jako ten któremu podstawia się jedzenie. Jezus dawał apostołom chleb i wino, a w tych postaciach dawał im swoje Ciało i Krew, czyli siebie. Nie było to więc „ładowanie akumulatorów”, ale promieniowanie energią na innych. Podczas Męki nikt nie pomyślał, by Skazańcowi podać kawałek chleba, czy choćby kubek wody. Była woda, ale Piłat marnował ją na bezskuteczne mycie swych skalanych rąk… Dopiero na szczycie Golgoty, przed samym ukrzyżowaniem, podano Mu wino zmieszane z żółcią, a na jego wołanie: „Pragnę”, ktoś podał mu do ust gąbkę umoczoną w occie...

Moc Jezusa nie pochodziła z właściwego odżywiania. Pozostaje więc nam tylko sądzić, że do wypełnienia tej strasznej misji Syn Człowieczy był przygotowany przez trening. Mamy powody, aby tak sądzić, bo przecież Pan Jezus sam powiedział: Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło (J 4,34).

Ciężar dźwigany z takim poświęceniem i z taką wytrwałością nie był jednak ciężarem mniej dotkliwym. Pan Jezus doświadczył „do samego dna” zetknięcia ludzkiej słabości z wyzwaniem losu. On najlepiej wie ile trzeba siły, aby ten los udźwignąć. Dlatego, kiedy nas wzywa, abyśmy podążali za Nim, kiedy nas wyprawia w drogę nie pozostawia nas bez pokarmu. Ten pokarm, który przygotował w Wieczerniku jest właśnie chlebem przygotowanym na drogę, którą mamy przejść. Tak przyjmowali ten pokarm Jego uczniowie wyruszający na drogę apostolstwa i wszystkie pokolenia chrześcijan. To przeznaczenie pokarmu eucharystycznego doskonale rozumiał i wyraził św. Tomasz z Akwinu w sławnej sekwencji „Lauda Sion”. Śpiewamy tam:

Ecce Panis Angelorum,
factus cibus viatorum:
vere panis filiorum,
non mittendus canibus.

(Oto chleb anielski staje się chlebem wędrowców. Jest to chleb dzieci, którego nie można rzucać psom).

W naszych czasach świadomość takiego przeznaczenia chleba eucharystycznego wyrażana jest słowami współczesnej pieśni oazowej:

Lud Twój Panie, Lud pielgrzymi
Prosi, byś był Światłem,
Byś na drodze do Królestwa
Wzmacniał serca Twoim Ciałem.
Zostań, zostań wśród nas, o Panie.

Rozważanie o Eucharystii, które czynimy na Drodze Krzyżowej, pozwala nam lepiej zrozumieć, że Eucharystia to prawdziwie „cibus viatorum - chleb pielgrzymów”.

Na drodze ludzkiego życia chleb ofiarowany przez Chrystusa jest jeszcze bardziej potrzebny niż nasz chleb powszedni. Wszystkie pokarmy, które codziennie poprzyjmujemy wzmacniają bowiem jedynie ciało człowieka. Aktywność duchowa jest nieraz o wiele większa, niż aktywność fizyczna i tutaj nie możemy pozostać bez pokarmu. Spróbujmy wypunktować niektóre sytuacje naszego życia duchowego, w których chleb eucharystyczny jest szczególnie potrzebny.

W naszej drodze przez życie spotykamy się z różnymi niebezpieczeństwami i zagrożeniami. Największe niebezpieczeństwa czyhają podczas tej drogi w mrocznych obszarach naszej świadomości i podświadomości. Podczas tej drogi trzeba zmagać się z wielu pokusami do złego. Chyba wszyscy doświadczyli tego, jak mogą być one natarczywe i jak niewiele człowiek może im przeciwstawić. Wtedy właśnie pokarm eucharystyczny wzmacnia siły duchowe człowieka i pomaga odnieść zwycięstwo nad przeciwnościami i nad samym sobą.

Najczęściej - prawie codziennie - wyruszamy w drogę do pracy i do szkoły po naukę. Tak często wybieramy się w tę drogę bardzo niechętnie, a jeśli już wyruszymy, to jesteśmy na niej bardzo niekonsekwentni. W nauce i pracy, bardziej od sił fizycznych i zdolności, jest potrzebna chęć. Ciągle nam towarzyszy głos satyryka: „Gdyby nam się chciało chcieć”. Tę dobrą wolę, zapał i entuzjazm do pracy może w nas wywołać pokarm, który wzmacnia duchowe siły człowieka. Z czasów swojej młodości pamiętam, że w dni powszednie największą frekwencją cieszyły się Msze święte poranne o g. 6.00 i 7.00. Uczestniczyło w nich wielu pracowników i uczniów, którzy przed pójściem do pracy i do szkoły chcieli przyjąć Komunię świętą. Dzisiaj wprawdzie więcej ludzi przystępuje do Komunii świętej w niedzielę, ale w dni powszednie nasze świątynie - szczególnie w rannych godzinach - opustoszały. To świadczy, że pozbawiamy siebie duchowej mocy potrzebnej do tego by przejść owocnie przez godziny pracy i lekcje w szkole. Trzeba się starać, by wszyscy w niedziele przyjmowali Komunię świętą, ale nie można było zarzucić praktyki codziennej Komunii świętej przyjmowana przed pracą i przed pójściem do szkoły.

Szczególną sytuacją w życiu, która wymaga od człowieka wielkiej siły duchowej, a przez to i duchowego pokarmu, jest cierpienie. Pod tym względem istnieją duże możliwości dotarcia z chlebem mocy do wszystkich chorych i cierpiących. W szpitalach mamy kapelanów, a do domów mogą przynieść ten pokarm nie tylko kapłani, lecz również świeccy szafarze Eucharystii. Potrzebna jest tylko świadomość i zapotrzebowanie ze strony chorych i to jest pole do aktywności samych chorych i ich opiekunów.

Nie ma takiej sytuacji w życiu, w której pokarm eucharystyczny nie byłby potrzebny człowiekowi. Myśląc jednak o konkretnych sytuacjach nie możemy zapomnieć o tym, że Komunia święta jest chlebem na najważniejszą drogę, którą człowiek ma do przebycia. Jest to dystans między ziemią i niebem, który pokonuje się w chwili śmierci. Tu najpierw trzeba uświadomić sobie, że jest to jedyny pokarm, który życie człowieka przedłuża nie o godziny czy dnie, lecz o całą wieczność. Jest to chleb nieśmiertelności. To dzięki temu człowiek pokonuje przepaść, która rozwiera się w chwili śmierci i mocą tego pokarmu przechodzi do nowego życia.

Zakończmy nasze rozważanie pięknym komentarzem, jaki Jan Paweł II dopisał do wersetu pochodzącego z motetu: „Ave verum”: Esto nobis praegustatum mortis in examine (Daj nam Ciebie zakosztować podczas egzaminu śmierci). „Spraw, o Panie, aby każdy z nas, karmiąc się Tobą, mógł z ufną nadzieją zmierzyć się z każdą próbą życia, aż po dzień, kiedy staniesz się dla nas wiatykiem w ostatniej drodze do domu Ojca”.

Więzień miłości...

W IV niedzielę Wielkiego Postu rozważamy znowu pierwszą część Gorzkich Żali. Mamy więc znowu okazję powrócić do Ogrójca, bo w tej części rozważamy, „co Pan Jezus wycierpiał od modlitwy w Ogrójcu aż do niesłusznego przed sądem oskarżenia”. W tegorocznych medytacjach pasyjnych staramy się widzieć Mękę Chrystusa w powiązaniu z Tajemnicą Eucharystii. Przed trzema tygodniami rozumieliśmy oczekiwanie Jezusa pod adresem uczniów, by czuwali z Nim w modlitwie, jako wezwanie do świadomego udziału w sprawach Kościoła i budowanie go przez świadomy udział w Eucharystii. Wydarzenia w Ogrójcu opisane są w Ewangelii zaledwie w kilku zdaniach. Słowa napisane pod natchnieniem Ducha Świętego, nawet w swej lakoniczności, zawierają wiele wątków, a każdy z nich prowadzi głęboko w Serce cierpiącego Jezusa i znajduje żywy rezonans w naszych sercach. Dzisiaj tematem naszych rozważań będzie zdrada Judasza i pojmanie Jezusa.

Zachowanie Judasza przedstawione jest w Ewangelii w sposób bardzo powściągliwy. Przedstawiane są same fakty. Jedynym komentarzem są dwa słowa: złodziej i zdrajca. Jednakże sam sposób zdrady - posłużenie się pocałunkiem, który jest oznaką przyjaźni i miłości, do wydania przyjaciela wrogom - bardzo działa na naszą wyobraźnię. Również rozpacz Judasza i jego koniec robią wielkie wrażenie. To pewnie z powodu wielkiego ładunku dramatyzmu, ta postać bywa zaliczana do głównych uczestników Męki Chrystusa. W różnych utworach literackich, a przede wszystkim w różnych pasyjnych misteriach, Judasz staje się niemal postacią pierwszoplanową.

Do skrzynki intencji, która znajduje się na stronie internetowej naszej parafii pewien dowcipniś przysłał prośbę o modlitwę podpisaną rzekomo przez Judasza. Domagał się w niej przebaczenia zdrady Judaszowi, bo przecież jesteśmy chrześcijanami. Jeśli Chrystus mu wybaczył, to i my - uczniowie Chrystusa - też wybaczamy. Jedną rzecz jednak trzeba zrobić bezwarunkowo: przywrócić Judaszowi właściwe miejsce w tragicznych wydarzeniach poprzedzających ukrzyżowanie Jezusa. Nie należy demonizować postaci Judasza. Wiemy doskonale, że chciwość, która jest głównym motywem jego zdrady w Ewangelii, jest wystarczającym powodem, by człowiek dopuścił się najgorszych rzeczy. Chociaż Judasz liczący srebrniki wplątał się w sprawy największe, sam jednak jest bardzo mały i płaski, a najbardziej świadczy przeciw niemu, że nie skorzystał z wyciągniętej ręki swego Mistrza, który poczuwszy na swym policzku zdradziecki pocałunek, nie odtrącił Judasza, lecz wezwał go do refleksji, zastanowienia i do powrotu do grona uczniów. Tak należy rozumieć słowa Jezusa skierowane do Judasza: „Przyjacielu, po cos przyszedł?” (Mt 26,50). Judasz był zwyczajną kozą, która swoją nogę podstawiła tam, gdzie kują konie. Wyrok na Jezusa zapadł na najwyższych szczeblach żydowskiej władzy. Zdrada Judasza była tylko epizodem, który ułatwił i przyspieszył pojmanie Jezusa, wcześniej już zaplanowane. Szczególny wymiar tego czynu jest dopiero widoczny w zestawieniu ze słowami: stało się tak, aby wypełniło się Pismo (por. J 19,36).

Zdrada Judasza, która jest wstrętnym czynem małego człowieka, choć wpleciona w najświętszą Biblijną Historię, nie była decydującym czynnikiem w Misterium Męki. Jezus został pojmany, bo sam tak chciał. Tak śpiewaliśmy dzisiaj w Gorzkich Żalach: „Jezus tym więzom za nas się oddaje, na śmierć wydaje”. Również opis pojmania z Ewangelii świętego Jana ukazuje, że Jezus nie był taki bezbronny wobec napastników, którzy pod wodzą Judasza przyszli do Ogrójca z pochodniami, latarniami i bronią. Kiedy na stwierdzenie, że szukają Jezusa Nazareńskiego Jezus odpowiedziała „Jam jest” (a zabrzmiało to jak „Jahwe”) wszyscy padli na twarze. Jezus jednak nie chciał korzystać ze swojej Boskiej mocy i dobrowolnie pozwolił nałożyć na swe ręce więzy i dobrowolnie stał się więźniem.

Z czasów młodzieńczego wnikania w tajemnice wiary i liturgii pamiętam fragment pieśni eucharystycznej. Niestety, nie mogę znaleźć tej pieśni w różnych zbiorach. Wraz z kolegami w Małym Seminarium śpiewaliśmy ją z kartki. Zapamiętałem tylko dwa wersety, które robiły na mnie ogromne wrażenie: „Więźniu miłości, Jezu mój, w Hostyi Bóstwa kryjesz blask...” W tym kontekście, kiedy widzimy Jezusa pojmanego w Ogrójcu, osadzonego w „ciemnicy”, a następnie w kazamatach rzymskiej twierdzy Antonia, możemy Go spotkać jako Więźnia Miłości, który zamieszkał wśród nas pod postaciami Chleba w tabernakulum. W oficjalnych tekstach Kościoła na temat Eucharystii nie spotykamy takiego określenia. Pojawia się ono stosunkowo późno w rozmaitych tekstach paraliturgicznych. Pan Jezus zostaje nazwany Więźniem Miłości w litanii do Najświętszego Sakramentu, propagowanej przez samego Ojca świętego w książce: „Dar i Tajemnica”. Modlimy się tam do Pana Jezusa słowami: „Boski więźniu na naszych ołtarzach”. Więźniem Miłości Pan Jezus nazywany jest w prywatnych modlitwach wiernych, a szczególnie sióstr zakonnych: Oto strofa z wiersza pewnej karmelitanki:

Kluczyku mały, o jakże zazdrośnie
Patrzę na ciebie, ty, co dnia każdego
Drzwiczki otwierasz więzienia ciemnego,
Kędy się kryje Pan mój tak miłośnie.
Lecz i ja mogę, o szczęście bez miary,
Dosięgnąć Ciebie, Więźniu utajony,
Zniszczyć przeszkody i podrzeć zasłony,
Ach, jednym tylko, jednym aktem wiary.

W podobny sposób przeżywają obecność Pana Jezusa wśród nas w tabernakulach naszych kościołów również ludzie świeccy. Wśród modlitw pewnej wspólnoty wiernych w jednym z lubelskich kościołów znajdujemy również taką modlitwę: „Chryste, Boski Więźniu miłości w tym Najświętszym Sakramencie, we wszystkich kościołach na całej kuli ziemskiej odbywasz podobną drogę krzyżową. Opuszczony przez wiernych, zapomniany, wyszydzony, poniewierany przez świętokradztwa, a nawet skazany na krzyżowanie przez satanistów. Pragnę całą duszą należeć do Ciebie, pragnę być z Cyrenejczykiem, Weroniką, Magdaleną, Józefem z Arymatei, by nieść pomoc, by wynagradzać za zniewagi, by Cię kochać ponad wszystko na ziemskiej Kalwarii i w wiekuistym Taborze na wieki”.

Przeżywanie spotkania z Jezusem Eucharystycznym jako Więźniem Miłości pojawia się stosunkowo późno, bo też rozumienie Obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie nie było mocno akcentowane od samego początku. Przez pierwsze wieki Eucharystia była rozumiana przez chrześcijan jako Święta Czynność. Największym aktem kultu było, i do dzisiaj pozostaje, uczestniczenie we Mszy świętej i przyjęcie Komunii świętej. To dopiero zaniedbywanie częstej Komunii świętej, tak wielkie, że jako minimum ustalono raz w roku Komunię wielkanocną, wywołało u dusz żarliwych potrzebę przebywania w obecności Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Okazało się to jednak „błogosławioną winą”. Samotność Jezusa obecnego w tabernakulach robiła na wielu duszach tak wielkie wrażenie i wywoływała tak gorące pragnienie bycia z nim i adorowania Go w świętych postaciach, że ten sposób wtajemniczenia w Eucharystię stał się szkołą świętości wielu chrześcijan. Wspomnijmy tutaj choćby te niezwykłe rozmowy świętej Siostry Faustyny z Miłosiernym Jezusem. Odbywały się one najczęściej podczas adoracji Najświętszego Sakramentu.

Kiedy po Soborze Watykańskim II wracamy powrotem do przyjmowania Komunii na każdej Mszy świętej, adoracja Najświętszego Sakramentu czy to w tabernakulum, czy wystawionego w monstrancji, staje się bardzo cennym przedłużeniem naszego dziękczynienia po Komunii świętej i szczególnym - właściwym tylko dla Kościoła Katolickiego - intymnym sposobem przebywania z Jezusem. Wytrwałe, pełne uwielbienia i miłości przebywanie duszy przed Najświętszym Sakramentem napełnia ją szczególnym blaskiem, pokojem a zarazem wielkim dynamizmem, który czyni owocnym wszelkie działania, które podejmujemy dla dobra naszych bliźnich i całego Kościoła.

Tę formę pobożności eucharystycznej, to trwanie przy Więźniu Miłości, przypomina nam i bardzo zaleca Ojciec święty w swoim Liście na rozpoczęcie Roku Eucharystii: W szczególności trzeba pielęgnować, zarówno podczas celebrowania Mszy św., jak i w kulcie eucharystycznym poza Mszą św., żywą świadomość rzeczywistej obecności Chrystusa... Niech wspólnoty zakonne i parafialne podejmą w tym roku szczególne zobowiązanie do adoracji eucharystycznej poza Mszą św. Pozostawajmy długo na klęczkach przed Jezusem Chrystusem obecnym w Eucharystii, wynagradzając naszą wiarą i miłością zaniedbania, zapomnienie, a nawet zniewagi, jakich nasz Zbawiciel doznaje w tylu miejscach na świecie. W adoracji pogłębiajmy naszą osobistą i wspólnotową kontemplację, posługując się modlitewnikami, które czerpią inspirację ze słowa Bożego i z doświadczenia licznych dawnych i współczesnych mistyków. Także różaniec, pojmowany w jego głębokim znaczeniu biblijnym i chrystocentrycznym, na które zwróciłem uwagę w Liście apostolskim Rosarium Virginis Mariae, stanie się szczególnie odpowiednim sposobem kontemplacji eucharystycznej, realizowanej razem z Maryją i w Jej szkole.

Uczestnicząc w Gorzkich Żalach przed wystawionym Najświętszym Sakramentem zrobiliśmy dobry początek. Niech miłość Zbawiciela, który dobrowolnie stał się dla nas Więźniem Miłości, ponagla nas do gorliwego udziału we Mszy świętej i do częstego nawiedzenia i adoracji Najświętszego Sakramentu.

Sakrament Krwi

W piątą niedzielę Wielkiego Postu znowu śpiewamy drugą cześć Gorzkich Żali. Daje nam to okazję ponownego przeżycia niesprawiedliwego procesu, który został wytoczony przeciw Jezusowi przed trybunałem Annasza Kajfasza i Piłata. Dzisiaj zatrzymamy się nad najbardziej krwawym momentem tych zabiegów o dokonanie największej krzywdy, bo przecież na każdym etapie tych „sądowych” czynności nie chodziło o wymierzenie sprawiedliwości. Podczas procesu przed Piłatem Pan Jezus został poddany w majestacie prawa torturze biczowania i z całkiem osobistej inicjatywy oprawców bolesnym „wygłupom” w postaci koronowania cierniem. Dzisiaj mamy bardziej dosadne określenia na tego rodzaju metody sądzenia niż spokojne słowa ewangelicznej relacji: Wówczas Piłat wziął Jezusa i kazał Go ubiczować. A żołnierze uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym (J 19,1-2). Najłagodniejszym określeniem na opisanie takiej sceny byłoby słowo <masakra>. Przez szacunek dla umęczonego Zbawiciela nie będziemy tu wypowiadać innych słow. Bardziej zresztą od słów wymowny jest obraz. Ciągle stoi nam przed oczyma biczowanie z filmu „Pasja”. Ja niewiele zapamiętałem z tej sceny. Cały czas podczas biczowania miałem zamknięte oczy. Kiedy je otworzyłem, było już po biczowaniu. Jezus leżał w kałuży krwi, a następnie oprawcy ciągnęli Go za ręce na miejsce nowej tortury. Na kamiennych płytach dziedzińca pozostawał po Nim krwawy ślad...

Biczowanie Pana Jezusa, tak obfite przelanie Jego krwi, nie było klasyczną torturą stosowaną w sądach jeszcze przez wiele wieków. Tortury stosowano po to, aby ze skazańca wydobyć prawdę. Pan Jezus przecież mówił prawdę. Nawet wtedy kiedy sędzia pytając o prawdę, wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Krew Pana Jezusa była dla Piłata tylko rekwizytem, który potrzebny był do „zgniłego kompromisu” z własnym sumieniem. To był sposób uniknięcia wydania wyroku śmierci na człowieka, o którego niewinności był przekonany: ja nie znajduje w Nim żadnej winy (J 19,4). Piłat chciał zrobić wrażenie na oskarżycielach. Chciał wzmocnić efekt słów bardziej stosownych do teatru niż do sądu: „Oto człowiek”. Pozornych działań na zawarcie zgniłego kompromisu z sumieniem nie brakowało w tym procesie. Kiedy sędzia już był zdecydowany na wydanie wyroku śmierci, zdobył się jeszcze na gest umycia rąk. Czy skutecznie? Skoro lady Makbet nie mogła zmyć krwi ze swoich rąk po skrytobójczej śmierci króla Duncana, to czy możliwe jest uwolnienie się od plamy na sumieniu po zamordowaniu Króla wieków, choćby wielokrotnie się zarzekało: Nie jestem winien krwi tego Sprawiedliwego (Mt 27,24)?

Krew Jezusa, która dla Piłata była jedynie teatralnym rekwizytem, oglądana z biblijnej perspektywy ma jednak wartość wprost nieskończoną. Święty Tomasz z Akwinu podsumował wszystko, co na temat Krwi Chrystusa napisane jest w Nowym Testamencie pod wrażeniem rozumienia wymowy krwi ukształtowanego przez potocznie rozumianą symbolikę, a tym bardziej przez to, co o krwi jest powiedziane w Starym Testamencie, słowami hymnu: „Cuius una stilla salvum facere, totum mundum quid ab omni scelere” (Jedna kropla tej Krwi może uwolnić cały świat od winy).

Znaczenie Kwi Chrystusa, przelanej tak obficie podczas Jego Męki ukazuje się w pełnym blasku, gdy w Roku Eucharystii Mękę Pana rozważamy w odniesieniu do Najświętszego Sakramentu Ołtarza. Do tego światła musimy jednak dochodzić przebijając się przez pewne uproszczenia i stereotypy. W świadectwach o ustanowieniu Eucharystii, które znajdujemy w Ewangeliach synoptycznych i w Pierwszym Liście św. Pawła Apostoła do Koryntian, Pan Jezus tyle samo uwagi poświęca „konsekracji” chleba, jak i wina. Przy podawaniu uczniom kielicha wypowiada nawet więcej słów. Z wielu powodów, wraz z upływem wieków, w rozumieniu i przyjmowaniu testamentu Chrystusa, coraz więcej uwagi zwracano na chleb. Użycie wina było redukowane jedynie do odprawiania Mszy świętej. Przyczynił się do tego w sposób paradoksalny rozwój chrześcijaństwa. Do rodziny Kościoła wchodzili ludzie różnych narodów, mieszkający w różnych strefach klimatycznych, również tych, gdzie uprawa winorośli była zupełnie nieznana, a wino nie było codziennie używanym napojem, lecz co najwyżej luksusem. Również w Polsce wino pojawiło się wraz z chrześcijaństwem. Przedtem, i długo potem rolę wina pełniło piwo i różne miody pitne. Kiedy zaś z upływem wieków przyjmowanie Komunii świętej zastępowano innymi formami pobożności eucharystycznej, jak przechowywanie i adoracja najświętszego Sakramentu, chleb okazał się bardziej praktyczny do rozdzielania i przechowania. Wyrazem takiego przesuwania akcentów była choćby nazwa „Boże Ciało” dla nowego święta na cześć Eucharystii, które ustanowiono w roku 1264. Przedtem jeszcze w Kościele Zachodnim przyjmowanie Komunii świętej ograniczono jedynie do przyjmowania Ciała Chrystusa w postaci przaśnego chleba. Znaleziono nawet wytłumaczenie do tego obyczaju, a mianowicie był to argument, że kto przyjmuje pod postacią chleba żywe Ciało Chrystusa, to przyjmuje przecież i Krew. W sumie to jest prawda, ale...

Dzisiaj możliwe jest pełniejsze rozumienie i przyjmowanie Daru Chrystusa. Po reformie liturgii „Boże Ciało” jest uroczystością Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, a udzielanie Komunii świętej pod dwiema postaciami - po początkowych nieśmiałych próbach - staje się coraz częściej stosowaną praktyką liturgiczną.

Ważniejsze jednak od nazw i ceremonii jest nauczanie Kościoła i przyjmowanie go przez wiernych. W katechezie o Najświętszym Sakramencie trzeba - zgodnie z wolą Chrystusa - wskazywać na całe bogactwo Eucharystii zawarte zarówno w Ciele, jak i w Krwi Chrystusa. W tym rozważaniu nie wyczerpiemy tak rozległego tematu, ale możemy zrobić choćby nieśmiały początek. W kontemplacji prawdy i łaski danej nam w Eucharystii trzeba koniecznie uwzględnić, że w kielichu mszalnym znajduje się Krew przymierza, przelana na odpuszczenie grzechów. Dla pierwszych uczniów Chrystusa rozumienie tego określenia nie sprawiało pewnie trudności. Mieli oni w pamięci zawarcie przymierza między Bogiem i Izraelem. To przymierze zostało potwierdzone i przypieczętowane pokropieniem krwią zwierząt. Ludzie tego kręgu kulturowego rozumieli krew jako nośnik życia (jest to trafna intuicja, bo przecież i dzisiaj jest poznana i uznawana taka funkcja krwi). Przypieczętowanie przymierza krwią oznaczało, że strony zawierające ten układ ofiarują sobie to, co jest najcenniejsze, wyrzekając się jednocześnie tego, co mogłoby osłabić związek człowieka z Bogiem. Jeśli krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi skrapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu (Hbr 9,13-14). Krew Chrystusa jest więc pieczęcią przyłożoną na Nowym Przymierzu zawartym między Bogiem i ludźmi. Jest to uwiarygodnienie o szczególnej mocy i zmierzające w dwóch kierunkach. Krew Chrystusa dla nas jest dowodem, że Bóg ofiarował nam całego siebie. Dla Boga natomiast jest ona znakiem, że i my, włączeni w Ofiarę Chrystusa, będziemy mogli oddać się Jemu całkowicie: całym sercem, całą duszą, całym umysłem i całą mocą (por. Mk 12,30).

Obecność Pana Jezusa w Ciele i Krwi podczas sprawowania Najświętszej Ofiary na ołtarzu ma dla nas szczególną wymowę. Normalnie krew krąży po całym organizmie człowieka i jest zamknięta w jego układzie krwionośnym. Jeśli krew znajdzie się na zewnątrz i w dodatku, gdy całkowicie jest „w Jezusowym kielichu zamknięta”, to znaczy, że mamy przed sobą człowieka narażonego na utratę życia, czy też wprost w chwili agonii. Jak dobrze rozumiała to święta Urszula Ledóchowska, które zgromadzeniu szarych sióstr nadała nazwę: Siostry Urszulanki od Serca Jezusa Konającego. Obecność na ołtarzu Ciała i Krwi, oddzielonych od siebie, jest obecnością Chrystusa, który w swojej miłości do człowieka osiąga apogeum, wspinając się na szczyt krzyża.

Są to skojarzenia nie koniecznie biblijne, ale coraz dokładniejsze poznanie funkcji krwi w ludzkim organizmie może nam dopomóc w rozumieniu rzeczywistości mistycznej Eucharystii. Eucharystia ma moc tworzenia wspólnoty. „Kościół sprawuje Eucharystię, a Eucharystia buduje Kościół”. Ta wspólnota jest nie tylko zestawem przypadkowo stojących obok siebie ludzi, ale jest jednym organizmem: Mistycznym Ciałem Chrystusa. Jeśli porównujemy ten mistyczny organizm do swojego organizmu, to możemy dojść do wniosku, że to właśnie Krew Chrystusa jest tym elementem zespalającym w jedno, tak jak krew rozprowadzana przez serce po wszystkich naszych organach sprawia, że pełnią one różne funkcje, ale w ramach jednego organizmu.

Dane mi było przed paru laty przez kilka tygodni przebywać w Chinach, gdzie nie można było uczestniczyć w Eucharystii. Pod koniec pobytu zwiedzaliśmy dawną portugalską kolonię Macao. Podczas zwiedzania muzeum, w którym zachowano dowody związków z dawną centralą, podano do degustacji wino. Chociaż nie przepadam za winem, wtedy kosztowałem je z wielkim wzruszeniem. Po wielu dniach przerwy przypomniało mi ono smak Eucharystii. Trzeba chyba zrobić wszystko, aby dla współczesnych uczniów Chrystusa Eucharystia miała nie tylko smak chleba, które staje się Ciałem, ale również smak wina, które staje się Krwią Chrystusa.

Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu...

W Niedzielę Palmową Męki Pańskiej stajemy pod krzyżem Chrystusa zarówno w czasie liturgii Mszy świętej, jak i teraz, podczas rozpamiętywania trzeciej części Gorzkich Żali. Dzisiaj jest czas najbardziej stosowny, żeby najpierw poznać znaczenie śmierci Chrystusa dla świata, dla człowieka, a w szczególności dla każdego z nas z osobna, a następnie, by głosić śmierć Pana Jezusa. Nie jest to łatwy do rozważania temat i łatwe zadanie do wykonania. Stajemy bowiem wobec Tajemnicy, którą Kościół nazywa Tajemnicą Zbawienia. Tej Tajemnicy nie można do końca zrozumieć, ale koniecznie trzeba ją przyjąć. Jest ona bowiem jak słońce. Nie można się wpatrywać w jego blask, ale nie można też bez niego żyć.

Największą trudnością, którą mamy do pokonania podczas zanurzania się w tajemnicy Męki Chrystusa, jest pogodzenie woli Ojca, którą dobrowolnie wypełnia Syn Człowieczy dając się przybić do krzyża, z zapewnieniem, że Ojciec jest tym, który kocha; że Bóg jest miłością. Narastające w ciągu całej pasji okrucieństwo okazywane Chrystusowi zdaje się coraz bardziej zasłaniać miłość Ojca, który pozwala, by Synowi czyniono tak wielkie zło. Może się nam nawet wydawać, że gdyby to nam zlecono naprawę tego świata, to mając takie możliwości jakie ma Bóg, od razu na wszystkie choroby znaleźlibyśmy skuteczne lekarstwo, ludzką pracę pozbawili zmęczenia, a wszystkich zmusili, żeby myśleli, mówili i czynili wyłącznie dobrze. Jakimi racjami kierował się Bóg, że wybrał drogę zbawienia człowieka tak straszną dla Jego umiłowanego Syna? To jest właśnie jądro tajemnicy. Myśli Boga, nie są naszymi myślami, a Jego drogi nie są naszymi drogami (por. Iz 55,8).

Zagłębiając się w tę tajemnicę dostrzegamy blaski, bo przecież Bóg jest światłością. Ale czasem może się wydawać, że wkraczamy w strefę cienia. Blaskiem na pewno jest dar wolności dany człowiekowi. Bóg tak ceni wolność swoich stworzeń, że nie narzuca siłą żadnego dobra, nawet zbawienia. Człowiek nie musi być dobry, jeśli nie chce; nie musi kochać, jeśli nie ceni miłości; i nie musi uchwycić się ręki, która próbuje go ratować, choć gwóźdź w tej ręce pokazuje jak wiele Bóg poświęca śpiesząc człowiekowi na ratunek. Mimo strasznych skutków złego wykorzystania wolności jest ona dobrem tak wielkim, że Bóg nigdy nie chce go odebrać człowiekowi, nawet pod pretekstem, że chce dla niego dobrze. To niewątpliwie jasne miejsce tajemnicy, choć tak jasne, że może oślepiać.

Cień pojawia się wtedy, gdy zaczynamy podejrzewać, że człowiek nie zostawił Panu Bogu wyboru innej drogi. Dzisiaj ludziom coraz trudniej zrozumieć powody takich podejrzeń, bo zaciera się w świadomości ludzi samo pojęcie grzechu, a tym bardziej, jego tragizm. Tylko ten, kto rozumie jak wielkiego zniszczenia dokonał człowiek brakiem posłuszeństwa, który w istocie był odmową miłowania Boga, ten zrozumie dlaczego Chrystus musiał stać się posłusznym aż do śmierci i to śmierci na krzyżu (por. Flp 2,8), by dowieść, że do końca nas umiłował (por. J 13,1). Ten straszny wymiar grzechu pogrążył cały świat i człowieka w cieniu śmierci, ale w tajemnicy Boga nie ma miejsca na mrok. Będziemy śpiewać w czasie Wigilii paschalnej: „O szczęśliwa wina, która zasłużyła na tak wielkiego Zbawiciela”. Wina tak wielka, że zgładzić ją mógł największy Zbawiciel. Ciężar winy tak wielki, że mógł go unieść w krzyżu tylko On sam.

Bóg miał - oczywiście - do wyboru różne sposoby zbawienia człowieka, ale w posłuszeństwie Chrystusa aż do śmierci krzyżowej Jego miłość ukazała się w największym blasku.

Możemy, choć nieśmiało, przypuszczać, że Bóg tak właśnie patrzy na krzyż i konającego na Nim swojego Syna. Pamiętamy ze sławnego filmu „Pasja”, ten moment, kiedy kamera ukazała wzgórze Golgoty i zatknięty na nim krzyż z kosmicznej perspektywy. Twórca filmu również chciał pokazać, jak sam Bóg widzi Pasję swojego Syna.

My stoimy jednak na ziemi i patrzymy na krzyż od dołu, lub z takiej perspektywy, z jakiej widzieli konającego Chrystusa współukrzyżowani z Nim złoczyńcy. Okazuje się, że w naszej sytuacji można krzyż widzieć również z różnej perspektywy. W zależności od tego, czy ustawimy się po prawej, czy po lewej stronie krzyża. Ten, co patrzy z lewej strony, niczego nie widzi i niczego nie rozumie. Ten z prawej dojrzał w Ukrzyżowanym szansę dla siebie.

W Niedzielę Palmową Męki Pańskiej „głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu”. Czynimy to na różne sposoby. Przystrajamy krzyże, których tyle w naszych kościołach, w naszych domach i przy naszych drogach. „Upadamy przed Tobą, Panie Jezu Chryste i wielbimy Ciebie, żeś przez krzyż swój święty świat odkupić raczył”. „Każde spojrzenie na krzyż, niech niepokojem zagości...”

Popatrzmy dzisiaj na krzyż, każdy ze swego miejsca, stosując własną perspektywę. Niech pomogą nam w tym prominentne dzieła sztuki. Najpierw odwołajmy się do pięknej wizji krzyża, która może byś zaskoczeniem ze względu na autora. Powszechnie znane jego dziwactwa i surrealistyczna twórczość. Chodzi o Salvadora Dali. Jego Chrystus na krzyżu jest na pewno dziełem wielkie talentu i głębi myśli. Artysta znalazł odpowiednie środki wyrazu, aby ukazać uniwersalizm ofiary Chrystusa i ogromne jej znaczenie dla całego świata. Oto nad globem ziemskim widzianym z kosmosu unosi się wielki krzyż z umęczonym ciałem. Krzyż jednak ustawiony w taki sposób, że cała ziemia znalazła się jakby w objęciach Chrystusa ukrzyżowanego. W takim położeniu ciało Chrystus podlegające prawu ciążenia całe wychyla się ku ziemi. Czyż można było lepiej oddać to, że cała ziemia przyzywa do siebie taką miłość, że całej ziemi tak potrzebna jest ofiara Chrystusa?

Można jednak i z innej strony patrzeć na krzyż. Przed kilku tygodniami został zamordowany polski malarz Zdzisław Beksiński. On też przymierzał się do tego wielkiego tematu. W jego spuściźnie pozostało kilka obrazów nawiązujących do krzyża. Najczęściej jednak w jego dziełach na krzyżu widzimy rozkładające się zwłoki, strzępy, które pozostały z ciała tam zawieszonego. To też bardzo dramatyczny sposób wypowiedzi, ale jest on wyrazem braku wiary. Autor tych dzieł nie wierzy w zbawczą moc ofiary Chrystusa. Według niego jest ona pozbawiona sensu, jak wszystko w życiu człowieka. Podczas gdy wizja Salvadora Dali zachwyca i niesie otuchę, wizja Beksińskiego usiłuje w sposób zaplanowany wzbudzić odrazę do finału ludzkiego losu i do wszelkich mesjańskich zabiegów.

Można na pewno znaleźć jeszcze inne sposoby widzenia krzyża, ale te wydają się być skrajne i wokół nich polaryzuje się postawa współczesnych ludzi wobec tajemnicy zbawienia.

My głosimy śmierć Chrystusa w Roku Eucharystii i dlatego nasze myśli i uczucia nie mogą się skupić wyłącznie na obrazach i symbolach. Trzeba koniecznie sięgnąć do żywej pamiątki Męki, która została nam dana w Eucharystii. Jan Paweł II naucza w swojej encyklice „Ecclesia de Eucharystia”: „Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i <dokonuje się dzieło naszego odkupienia>. Ofiara ta ma do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego, że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca dopiero wtedy, gdy zostawił nam środek umożliwiający nam uczestnictwo w niej, tak jakbyśmy byli w niej obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać z niewyczerpanych owoców”.

Tak, jak można zająć miejsca z różnych stron krzyża - patrzeć nań z lewej i prawej strony, z góry i z dołu - tak również można zająć różne miejsca przy ołtarzu Pańskim. Eucharystia może stać się dla nas centrum naszego życia i centrum wszystkiego, ale też można potraktować miłość, ofiarę i obecność Chrystusa wśród nas, jak nie potrzebny zewłok, który omija się z niechęcią.

Stańmy dzisiaj przy krzyżu Chrystusa z tymi, którzy rozumieją, współczują i kochają.

13



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KAZANIA PASYJNE - Rok Eucharystii, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Ludzie Golgoty, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Poszczególne godziny, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Wierność Chrystusa, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - O Chrystusie miłosiernym, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Droga krzyża, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Zobaczyć Jezusa, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Ku wartością, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 01, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 02, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Bóg jest Miłością, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Znak sprzeciwu i uwielbienia, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 03, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Być uczniem Jezusa, HOMILETYKA
Kazanie pasyjne 2 Florian
PYCHA ks Edward Staniek KAZANIA PASYJNE
Kazanie pasyjne 1 Florian
Co chcecie mi dać a ja wam Go wydam kazania pasyjne(1)
Kazanie pasyjne 3 Florian

więcej podobnych podstron