KAZANIA PASYJNE - O Chrystusie miłosiernym, HOMILETYKA


KAZANIA PASYJNE

Kazanie I: WIECZERNIK - SZKOŁĄ MIŁOŚCI MIŁOSIERNEJ

Kolejny raz w swoim życiu weszliśmy w święty czas Wielkiego Postu. W czas łaski i zbawienia. Jest to czas, kiedy trzeba wejść na pustynię swego życia. I tutaj, Siostro, Bracie, idąc krok po kroku w głąb swojego serca, przypatruj się sobie. Wniknij we własne serce i koryguj swoją mentalność, swoje bycie chrześcijaninem, bycie uczniem Chrystusa.

Nabożeństwo Gorzkich Żalów ma swoistą wymowę. Kontemplujemy bowiem Mękę i Śmierć Chrystusa - twojego i mojego Zbawiciela. Jednocześnie na kanwie rozważań pasyjnych chcemy coś w swoim życiu zmienić. Może jeszcze nie wiesz, co konkretnie chcesz zmienić. Dlatego mam nadzieję, że poszczególne rozważania pasyjne pomogą ci umocnić to, co jest w tobie dobre i szlachetne, oraz wyeliminować to, co jest w tobie złe, co sprzeciwia się godności człowieka i chrześcijanina. Może nie będzie to łatwe, ale z Chrystusem uda się. Uda się, chociaż świat będzie ci mówił, że nie dasz rady nic zmienić. Zaufaj Chrystusowi! On cię nie opuści, gdyż ukochał cię nad życie. „Nie zostawię was sierotami” - powiedział.

Wierzysz w to? On leczy ludzkie serca ze znieczulicy, z obojętności. W miejsce agresji wprowadza pokój i miłość. Jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu, człowieczeństwie, rodzinie, przypatruj się Chrystusowi i słuchaj, co On ma ci do powiedzenia.

Przenieśmy się oczyma wyobraźni do Wieczernika; przypatrzmy się temu, co tam się dokonało. Wpatrujmy się w postać Chrystusa i słuchajmy, co On ma nam do powiedzenia.

Spróbujmy zatrzymać się przez chwilę przy fragmencie Ewangelii św. Jana. J13,4-9.12-15.34-35. Spójrzmy na Jezusa, Jego czyny i posłuchajmy Jego słów, aby uchwycić to, co chciał On przekazać Apostołom i kolejnym pokoleniom Jego uczniów - a więc także tobie i mnie.

Wydarzenie z Wieczernika miało miejsce tuż przed Świętem Paschy. Atmosfera, jaka tam panuje, jest podniosła. Ostatnia Wieczerza Jezusa zbiega się z żydowską wieczerzą paschalną (wg. jednego z dwóch ówczesnych sposobów obliczania czasu).

Jak relacjonuje Ewangelista, działo się to tuż przed świętem Paschy - wielkiej pamiątki spożywania baranka wielkanocnego w Egipcie cudownego wyprowadzenia Izraela z długiej niewoli. Trzeba zauważyć, że chwilę śmierci Jezusa św. Jan nazywa „godziną przejścia z tego świata do Ojca”. Jezus przyszedł od Ojca, aby spełnić Jego wolę. Teraz wraca do Niego.

Całe ziemskie posłannictwo Jezusa pozostawało pod znakiem szczególnej miłości do tych, wśród których przebywał. Jan zauważa, że była to miłość „do końca”. To znaczy, aż do złożenia ofiary z własnego życia. Jezus dał w Wieczerniku jeszcze jeden dowód swojej pokory i miłości do Apostołów, (którzy reprezentowali całą ludzkość): „Zaczął umywać uczniom nogi i ocierać je prześcieradłem, którym był przepasany”. Wśród Apostołów, którym Jezus umywał nogi, obecny był Judasz, co jeszcze bardziej uwydatnia heroiczny charakter Jego miłości! Podkreślenie, że Jezus umył uczniom nogi, świadom w pełni swojego Bóstwa, posłannictwa i losów, uwypukla pokorę Jezusa: Oto On - Bóg oddaje ludziom (swoim uczniom, a także zdrajcy) usługę, jaką spełniali niewolnicy. Umywanie nóg było czynnością podwładnych, a zwłaszcza kobiet. Jeżeli Piotr nie zgodziłby się przyjąć od Jezusa tej usługi, zostałby wyłączony z grona Jego bliskich i uczniów, oraz z łask wysłużonych Jego męką czy z udziału w Wieczerzy Eucharystycznej.

Jezusowy gest umycia nóg nakłada na chrześcijan obowiązek służenia bliźnim w miłości, domaga się miłości pokornej - miłości miłosiernej.

W obliczu rozłąki Jezus przekazuje Apostołom swoją ostatnią wolę w formie przykazania miłości wzajemnej. To przykazanie zostało nazwane „nowym”, ponieważ otrzymało nowego ducha, nową skuteczność i nowy ideał: Jezusa.

W kontekście całej działalności Jezusa, a szczególnie wobec wydarzenia w Wieczerniku, Chrystus pyta uczniów: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem?”. Jako Nauczyciel i Pan daje swoim uczniom przykład miłości służebnej, pokornej. Zachęca, aby naśladowali Go w swoim życiu apostolskim, a wtedy wszyscy poznają, że są oni uczniami Jezusa z Nazaretu - Mesjasza, Zbawiciela.

Nowe przykazanie, które otrzymali jest warunkiem powodzenia ich działalności oraz uświęcenia samych siebie.

Chrystus dał nowe przykazanie Apostołom, którzy reprezentują wszystkie pokolenia uczniów Chrystusa. Dlatego to, co dokonał On w swoim życiu, a szczególnie w Wieczerniku, dotyczy i nas: ciebie i mnie. On uczynił to dla ciebie, dla mnie, aby dać nam przykład prawdziwej miłości. Postawił nam wyzwanie i zamknął w nim sekret powodzenia naszego człowieczeństwa, chrześcijaństwa i apostolstwa. „Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”.

W pierwszych wiekach chrześcijaństwa uczniowie Chrystusa żyli duchem Ewangelii. W Dziejach Apostolskich możemy przeczytać, że darzyli się miłością wzajemną. Wszyscy byli dla siebie braćmi. A patrzący na nich mówili jeden do drugiego: „Patrzcie, jak oni się miłują”. A dzisiaj? Czy przesadą byłoby powiedzenie: „Patrzcie, jak oni się nienawidzą?”.

Posłuchaj:

Powiedz mi, dlaczego z naszych domów wieje chłód?

W dotyku klamek mieszka tylko lód?

A ludzi bliskich, zamiast czułych słów, łączy tylko … ten sam klucz.

Powiedz mi, dlaczego ojciec z synem obcy są?

Miłują się jak cienie, a w oczach mają wosk?

A kiedyś tyle serca, tyle czułych słów, dzisiaj tylko ten sam klucz.

Bo niebo jest w nas zamknięte na klucz.

Dziś otwórz je nam, Panie mój!

Tu matka, a tam córka, zobacz, wspólny dom.

Dla obcych są tak mile jak najczulsza dłoń.

Dla siebie takie obce, żadnych czułych słów.

Co je łączy? Ten sam klucz.

Sycimy się miłością, która cudza jest.

Grzejemy się w jej blasku, w ogniach obcych świec.

A nam przez gardło w domu nie chcą przejść zwykłe słowa: Kocham Cię …

(Jacek Cygan).

Moi kochani, taka bywa rzeczywistość. Ale czy musi tak być? To zależy ode mnie, to zależy od ciebie, to zależy od nas. To zależy od tego, na ile przejmiemy się Chrystusem - Jego słowami i czynami. Jego nowym przykazaniem, które nam dał po to, abyśmy się wzajemnie miłowali, tak jak On nas umiłował.

Być może w tej chwili pomyślisz albo powiesz półszeptem do kogoś obok ciebie: „Łatwo jest mówić; to jest piękne, ale w dzisiejszym świecie nierealne”.

Czy rzeczywiście? Czy Jezusowe wskazówki to mrzonki?

Nie myśl tak, Siostro i Bracie, ale zaufaj Chrystusowi! On nie wypowiadał tych pięknych słów o miłości jako reklamowych sloganów. Wypowiadał je po to, abyś wszedł w rzeczywistość miłości, która pozwoli ci być wolnym i szczęśliwym i która pozwoli ci nieść radość, pokój i dobro każdemu, kogo spotkasz.

Jezus Chrystus, który nas tutaj zgromadził, pyta nas (tak jak pytał Apostołów): „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem?”. Oni nie do końca to rozumieli, mimo, że byli naocznymi świadkami słów i czynów Jezusa. A my? Chyba też nie bardzo to rozumiemy …

Żeby zrozumieć, trzeba wejść w sferę miłości miłosiernej, to znaczy powrócić do Wieczernika i zaczerpnąć z atmosfery, która tam panowała. „Wy nazywacie Mnie Panem i Nauczycielem i dobrze mówicie, bo Nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umywam wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi”.

Siostro i Bracie, Chrystus daje nam przykład pokornej miłości. Jeżeli uważasz się za ucznia Jezusa Chrystusa, to nie możesz nie kochać miłością, którą On cię obdarował. Nie wolno ci zamykać się na miłość i nie świadczyć o tej miłości!

Człowiek jest dzisiaj bardzo głodny, mimo zastawionych stołów. Jest głodny dobrego słowa, uśmiechu, zauważenia go, poczucia, że jest potrzebny. Jest głodny autentycznej miłości. Jest głodny Boga. Przyczyną tylu ludzkich tragedii jest brak miłości.

Na początku tego rozważania zastanawiałeś się, co zmienić w swoim życiu. Pozwól, że zaproponuję Ci: Nie broń się przed tym, aby Chrystus umył ci nogi. A może powinieneś prosić za Piotrem: „Panie, nie tylko nogi, ale i ręce i głowę”. I chyba należy dodać: „I serce”, - aby było wrażliwe, aby było napełnione miłością miłosierną.

Wówczas pękną lody, które nie pozwoliły na miły gest wobec najbliższych. Wtedy z podniesioną głową i jasnym spojrzeniem dostrzeżesz umęczoną żonę, niedopilnowanie dziecko, męża harującego by utrzymać rodzinę, rodziców czy teściów wciśniętych w kąt małego pokoju. Dostrzeżesz sąsiada, kolegę z pracy, który już od dłuższego czasu próbuje się z tobą pogodzić. Wreszcie dostrzeżesz siebie jako człowieka, jako dziecko Boże.

Popatrz jak niewiele trzeba! Wystarczy dać się ogarnąć Chrystusowej miłości i wpuścić w ciemne zakamarki swego serca promyk radości, nadziei na lepsze życie.

Droga Siostro, drogi Bracie, Chrystus cię przemieni. On jest w Wieczerniku naszej świątyni. Patrzy na ciebie z miłością i posyła cię do codziennych zajęć, byś pośród nich obdarzał innych miłością miłosierną. By inni poznali, że jesteś uczniem Chrystusa. Amen.

Kazanie II: WOLA BOŻA - WYRAZEM MIŁOSIERDZIA

W Modlitwie Pańskiej są słowa: „bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi”. Uczeń Chrystusa, a więc ty i ja, wypowiada je co najmniej dwa razy dziennie. A ile razy wypowiadam je w ciągu tygodnia, roku, całego swojego życia? Co one dla mnie znaczą? Jak wpływają na moje życie, na moją postawę dziecka Bożego?

Jakże często jest to bezwiedna paplanina, mechaniczne oklepywanie pacierza, z którego nic nie wynika i które nie umacnia mojego życia chrześcijańskiego.

Mówisz rozgoryczony: „Przecież się modliłem, a Pan Bóg mnie nie wysłuchał!”. A może trzeba inaczej sformułować pretensje? Może to, o co się modlisz, nie jest zgodne z wolą Bożą?

(odczytujemy fragment, Mk 14,3-42)

Moi Drodzy, popatrzmy na Chrystusa. Popatrzmy na Jego postawę wobec pełnienia woli Ojca. Przenieśmy się razem z Nim i Jego uczniami do ogrodu Getsemani, za potok Cedron.

Kiedy patrzymy na Chrystusa ukazanego w Ewangelii, to trzeba stwierdzić, że całe Jego życie było pełnieniem woli Boga Ojca. Sam powiedział: „Moim pokarmem jest pełnić wolę Ojca mojego, który jest w niebie”. Każde Jego słowo, gest, czyn były wykonywane w ścisłym zjednoczeniu z wolą Ojca. To z woli Boga Słowo stało się Ciałem, aby w osobie Jezusa okazać człowiekowi miłosierdzie. Wszak przyszedł On szukać i ocalić to, co zginęło. Każdego grzesznika: ciebie i mnie.

To z woli Boga nadeszła dla Jezusa „godzina przejścia z tego świata do Ojca”. Musi jeszcze tylko dać się zamęczyć, ukrzyżować, aby ze śmierci zrodziło się życie. Musi podjąć ostateczną decyzję.

Jezus wychodzi więc z Wieczernika i udaje się z uczniami na Górę Oliwną, aby zatopić się w modlitwie, aby w tej szczególnej chwili zjednoczyć się z Bogiem Ojcem. Wchodzi w czas męki. Rozpoczynają się godziny walki Jezusa z samym sobą. Ewangeliści ukazują Go przygniecionego cierpieniem wobec nadchodzących wydarzeń. Jezus był człowiekiem pełni człowiekiem, toteż jak każdy z nas odczuwał i przeżywał radość, smutek, strach. Krwawy pot był wyrazem Jego wewnętrznej walki. Jezus odczuwał samotność, opuszczenie. Dlatego prosił Ojca: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich”.

Oto Ten, który uciszył wzburzone jezioro, który dokonywał cudów: wskrzeszał umarłych, wypędzał złe duchy, rozmnażał chleb, uzdrawiał chorych, pocieszał strapionych, krzepił utrudzonych i obciążonych, wlewał w serca słuchaczy nadzieję, piętnował grzech i obłudę; oto Ten, którego pożerała gorliwość o dom Ojca, leży przygnieciony własnym losem.

Czy On - jako wszechmocny Syn Boży - nie mógł inaczej? Nie mógł jednym „Niech się stanie!” zmienić wyroków Bożych?

Mógł. Ale wolą Ojca było, aby Syn został umęczony, aby umarł i zmartwychwstał i w taki właśnie sposób zadośćuczynił Bogu za grzechy ludzkości.

Przyszedł więc tu, do Ogrodu Oliwnego. Często tu przychodził ze swoimi uczniami - przyjaciółmi. Tutaj na modlitwie jednoczył się z Ojcem. Tutaj odnajdywał moc, potrzebną do wypełnienia woli Bożej do końca.

Taj jest i tym razem. Ale jest to inna noc: noc sądu nad światem. Noc zmagania się z tym, co ludzkie. „Począł drżeć i odczuwać trwogę”. Mimo całej grozy męki, jaka jawi się przed Nim, nie ucieka, ale jeszcze usilniej się modli. Godzi się na taki wymiar ofiary. „Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”. Jako Człowiek otrzymał od Boga Ojca moc, aby nie uciec przed wypełnieniem woli Bożej i aby wypełnić swą misję do końca.

Decyzja podjęcia męki i śmierci była wyrazem poddania się woli Ojca, jak też okazaniem miłosierdzia grzesznej ludzkości. Jezus jest zdecydowany, jest wewnętrznie silny; dlatego idzie do Apostołów, lecz zastaje ich śpiących.

Jezus wie, jak bardzo potrzebna jest modlitwa, aby dokładnie wypełnić wolę Ojca, który jest w niebie. Kierując więc pod adresem wszystkich uczniów, uczniów zwłaszcza Piotra, Jakuba i Jana, słowa napomnienia: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”.

Uczniowie zasnęli. Chyba nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Myśleli po ludzku. Nie rozumieli, co to znaczy być „w sprawach Ojca”. „Gdy wrócił zastał ich śpiących, gdyż oczy ich były snem zmożone i nie wiedzieli, co Mu odpowiedzieć”.

Jezus - Nauczyciel i Mistrz staje z sercem przepełnionym miłością do swoich uczniów. Nie wyrzuca im braku solidarności, współczucia. Owszem jest jakaś nuta pretensji w napomnieniu” „Piotrze, nie mogłeś czuwać jednej godziny ze Mną?”, ale jest to napomnienie pełne miłości; jest to zwrócenie im uwagi na zagrożenia, jakie ich czekają w przyszłości.

Jezus uczy nie tylko słowami, ale i swoją postawą, że zawsze trzeba czuwać i modlić się. Inaczej nie można wypełnić woli Bożej. Czuwanie i modlitwa pomogą Apostołom mężnie znieść przeciwności, prześladowania, a w końcu męczeństwo.

Jednak w owej chwili słowa Chrystusa jakby nie docierały do nich. Byli zmieszani, może zdziwieni. Ale posłusznie wstają i idą za Mistrzem na spotkanie ze zdrajcą.

W Ogrodzie Oliwnym, w ostatnią noc wolności Chrystus dał swoim uczniom ostatnią lekcję. Lekcję bardzo ważną: w czasie kilkugodzinnej walki z samym sobą przyjął wolę Ojca. Tym samym okazał miłość miłosierną względem całej ludzkości.

Dla Jezusa pełnić wolę Ojca, który jest w niebie, znaczy: świadczyć miłosierdzie, dokonywać czynów zbawczych, troszczyć się o to, aby „nie zginął żaden z tych, których dał Mu Ojciec”.

Jezus - świadomy tego, co ma nastąpić - dobrowolnie daje się pojmać, aby dokonać dzieła odkupienia. Tak chce. Tak zrobi, bo kocha.

Siostro i Bracie, taki jest Chrystus. Mistrz, Pan, Nauczyciel - jak nazywa Go Ewangelia - staje pośród nas, aby nauczyć nas pokornego pełnienia woli Bożej. Na mocy łaski wiary przyprowadził nas do Ogrodu Getsemani naszej świątyni. I jak tamci Jego uczniowie, tak i my tutaj obecni Jego uczniowie, jesteśmy w różnej odległości od Niego. Patrzymy na Niego, obecnego z nami w Eucharystii, w monstrancji. I do nas zdaje się On mówić: „Zostańcie tu i czuwajcie ze Mną”.

Czuwać to wpatrywać się w oblicze Chrystusa, wykrzywione grymasem bólu. Czuwać to mieć serce wypełnione miłością, tak jak On. „Czuwać to być człowiekiem sumienia (nazywać po imieniu dobro i zło)” (Jan Paweł II). Czuwać to uczyć się od Chrystusa pełnić wolę Bożą w codziennym życiu. Czuwać to trwać na modlitwie.

Jezus przychodzi i sprawdza jak wygląda twoje czuwanie. Sprawdza w konkretnych sytuacjach życiowych. I wtedy nie wiesz, co odpowiedzieć, bo jesteś duchowo uśpiony. Reagujesz czysto po ludzku, polegasz jedynie na własnych siłach; na pomysłach, które jednak szybko się wyczerpują i zawodzą. Zostaje pustka. Wtedy uciekasz, by szukać schronienia przed kłopotami wynikającymi z faktu przyjaźni z Chrystusem.

Jednak On nie ucieka, chociaż się lęka i prosi: „Ojcze, jeśli to możliwe, oddal ode Mnie ten kielich”. Ale zaraz dodaje: „Nie moja, ale Twoja wola niech się spełni”. Jezus wie, że Ojciec ma plan zbawienia, który On przyszedł zrealizować.

A ja - człowiek, Boże stworzenie, często próbuję to zmienić! I mówię, że to ja jestem kowalem swego losu. Dlatego tak często się buntuję, kiedy dotknie mnie ciężka choroba lub jakaś tragedia. Wtedy pryska moje zaufanie do Boga. Moja wątła wiara przecieka między palcami. I próbuję żyć na własną rękę. Próbuję budować miraż własnego szczęścia. Modlitwa nie jest mi już potrzebna, bo, „po co się modlić, skoro Bóg nie wysłuchuje?”. Na Mszy św. jestem raz, dwa razy do roku, i to od niechcenia: Bo taka tradycja, bo resztki sumienia dochodzą do głosu.

Ale człowiek jest istotą z natury religijną, dlatego szukam sobie boga, który będzie na miarę moich wyobrażeń. Szukam tego boga w towarzystwie, towarzystwie nałogach, na ekranie, we władzy, w karierze. I co ciekawe, ja tego boga słucham. Stać mnie nawet na poświęcenie, aby ten mój bóg był zadowolony. I w taki oto sposób, pełniąc swoją wolę, zmierzam do samozniszczenia.

Dobrze, że jest Wielki Post. Dobrze, że są Gorzkie Żale. Ten czas łaski i zbawienia pozwoli mi wyhamować bieg mojego życia, zatrzymać się na chwilę i pomyśleć: „Po co żyję?”. Pozwoli mi wniknąć w moje rozsypane serce, aby poukładać je w całość według zamysłu prawdziwego Boga, który mnie kocha i chce mojego szczęścia.

Popatrz siostro, bracie jeszcze raz na Chrystusa, który stał się Człowiekiem, aby ciebie i mnie zbawić, doprowadzić do szczęścia wiecznego. Uczynił to z miłości, nie z przymusu. To była Jego dobrowolna decyzja. Dlatego potrzebna była trwoga, krwawy pot i modlitwa.

Uczeń Chrystusa, czyli ty i ja, ma pełnić wolę Bożą w codziennym życiu. Nie tylko wtedy, gdy jest wszystko dobrze, ale i wtedy, gdy wszystko - patrząc po ludzku - zaczyna się walić.

Jan Sebastian Bach na starość oślepł. Pewnego dnia jeden z jego przyjaciół poinformował go, że do miasta przybył znany okulista, który oświadczył, iż odda do dyspozycji swe umiejętności, jeśli kompozytor zechce poddać się operacji. „W imię Boże!” - powiedział Bach. Nadszedł oczekiwany dzień. Ale operacja nie powiodła się. Po czterech dniach lekarz zdjął opaskę z oczu kompozytora, a członkowie rodziny pytają go: „Widzisz?”. A on na to: „Wola Boga się dzieje! Nic nie widzę!”. Kiedy wszyscy stojący wokół płakali, sprawiając w ten sposób jeszcze większy ból staremu ojcu, ten rzekł do nich wesoło: „Zaśpiewajcie mi moją ukochaną pieśń: „Czego chce mój Bóg, niech się dzieje cały czas, Jego wola jest najlepsza!”.

Moi Drodzy, trzeba wielkiej dojrzałości wiary i zaufania Bogu, aby w obliczu tragedii, nieszczęścia zachować pogodę ducha i zgodzić się na wolę Bożą. Bach niewątpliwie uczył się tego od Chrystusa, na modlitwie ciągle odkrywał wolę Bożą. Miał świadomość, kim jest i jaki jest jego cel. Cel ostateczny.

Wolą Bożą jest nasze dobro, zbawienie, szczęście wieczne. Człowiek nie osiągnie tego dobra, pełni szczęścia o własnych siłach. Nie osiągnie inaczej, jak tylko przez odkrycie i pełnienie woli Bożej. W dzisiejszym rozważaniu pasyjnym Jezus z Ogrodu Getsemani uczy nas odnajdywania woli Bożej i pełnienia jej w życiu. Nie sposób dokonać tego bez szczerej modlitwy, bez stanięcia w prawdzie przed Bogiem.

Może trzeba będzie wiele zmienić, by ustąpiły uprzedzenia, złości, wypominanie, kto komu ile wyrządził przykrości. Bóg chce, abyś był szczęśliwy już tu, na ziemi. Ale tego Noe może uczynić bez ciebie, bez twojego „Chcę”. Nie może tego uczynić bez twojego szczerego wyznania: „Nie moja, ale twoja wola niech się stanie”. Odnajdując oraz pełniąc wolę Bożą, sam doznaję miłosierdzia i świadczę miłosierdzie moim bliźnim.

Po raz setny staję przed lustrem i pytam: kim jestem,

Czego chcę od życia i od ludzi

I czemu ciągle mylę ścieżki, zamiast iść wydeptanym gościńcem.

(Jan Czarny).

Amen.

Kazanie III: MIŁOSIERNY CHRYSTUS WOBEC ZDRADY

Ten, który ci powiedział, że jest przyjacielem - zawiódł, zdradził. Czy to jest prawdziwy przyjaciel? Na pewno nie. Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie, czyli wtedy, gdy ich najbardziej potrzebujemy: gdy mamy jakieś problemy, gdy coś przeżywamy, gdy musimy podjąć jakąś decyzję.

Zdarza się, że przyjaciel staje się zdrajcą. To boli. Najchętniej byśmy takiego uśmiercili. Czy jednak załatwiłoby to sprawę? Bywa, że i my zdradzamy, zawodzimy, wykręcamy się - byle tylko nie pomóc, nie usłużyć.

W dzisiejszym rozważaniu pasyjnym wpatrzymy się w miłosiernego Chrystusa, który został zdradzony. W tym roku naszym założeniem jest naśladować Chrystusa miłosiernego wobec zdrady: Judasza, Piotra, tłumu.

(odczytujemy fragment J18,3-11; 15,17.25-27;19,15)

Po długich godzinach modlitwy, zmagania się z samym sobą w obliczu Boga Ojca, Jezus wraz z uczniami wychodzi naprzeciw zdrajcy.

JUDASZ. Osłaniany nie tylko mrokiem nocy, ale także kohortą żołnierzy oraz strażnikami świątyni, oczekiwał na najbardziej tragiczną w swoim życiu chwilę. Jezus doskonale wiedział, co czuł w skrytości swego serca, co myślał i po co przyszedł uczeń, który wyszedł z Wieczernika przed zakończeniem Ostatniej Wieczerzy.

Kim był Judasz? Jednym z dwunastu Apostołów, wybranym przez Jezusa. Taj, jak inni, był świadkiem słów i czynów Jezusa. Mistrz umywał Mu nogi, dzielił się z nim chlebem i dawał pouczenia - tak jak innym. Judasz zanim stał się jednym z Dwunastu, był - według Encyklopedii Biblijnej - żydowskim przywódcą, który wzniecił powstanie przeciwko Rzymowi podczas spisu Kwiryniusz. Józef Flawiusz przypisuje mu założenie sekty zelotów.

I oto opisana w Ewangelii scena, która przenika dreszczem grozy: Judasz udaje się do arcykapłanów żydowskich i proponuje im, że za trzydzieści srebrników wyda im Jezusa.

Co dokonało się w sercu Judasza, że poszedł w inną stronę? Przyjaciel Jezusa stanął na czele nieprzyjaciół! Trudno uwierzyć, że to właśnie Apostoł stał się wykonawcą poleceń szatana! „Przyjacielu, po coś przyszedł?”. W ustach Jezusa słowa te nie są sloganem. W tym pytaniu jest łagodność i dobroć. Z tych słów uderza ból i zarazem litość nad losem człowieka schodzącego na manowce zła. Słowa te są dla zaślepionego Apostoła przejawem łaski. Chrystus daje mu szansę, aby się zreflektował.

Niestety, Judasz nie poszedł za głosem Jezusa. Jego sumienie nie zostało poruszone. Judasz odrzuca miłość miłosierną, jaką okazuje mu Jezus.

PIOTR. Inną postacią, która zawiodła Jezusa, jest Piotr. A w tylu zbawczych wydarzeniach brał udział! Znamy Piotra; o jego historii wiele razy czytaliśmy, tyle o nim słyszeliśmy. Dlaczego interesuje nas jego osoba, postawa?

Podobnie jak Judasz, był on Apostołem. Należał nawet do grona osób najbliższych Mistrzowi. Ewangelia dostarcza nam wiele dowodów na to, że Piotr był człowiekiem dobrym, pracowitym (był rybakiem). Był on też porywczy, miał żywiołowy temperament i wrażliwe serce.

Zatem co się stało, że zawiódł, że nie przyznał się do przyjaźni z Chrystusem, że zdradził?

Piotr był takim typem człowieka, który bardzo żywiołowo reaguje na słowa czy wydarzenia. Można powiedzieć, że najpierw powiedział, zrobił, a dopiero później pomyślał. Tak chyba było w przypadku deklaracji: „Choćby wszyscy Cię opuścili, ja nigdy Cię nie opuszczę. Choćbym nawet miał umrzeć. Życie moje oddam za Ciebie”. To przecież on wyznał: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Do kogóż pójdziemy, Ty masz słowa życia wiecznego!”. To jemu Chrystus powiedział: „Ty jesteś Piotr, opoka. Tobie dam klucze Królestwa Niebieskiego i na tej opoce zbuduję mój Kościół, Kościół bramy piekielne go nie przemogą”.

Wydaje się, że Piotra zgubiły emocje oraz to, że tak do końca nie przylgnął on do Mistrza. Owszem był w Jego szkole, ale pewne sprawy przegapił, przespał. Nadal reagował żywiołowo, nie do końca był konsekwentny. Chciał zachować coś swojego - myślenie.

Musiał spotkać się ze Zmartwychwstałym, by stać się „Alter Chrystus” - drugim Chrystusem. Dopiero wtedy rzeczywiście stał się gotowy oddać życie za Chrystusa i za Jego dzieło - Kościół.

TŁUM. Chrystus wiele razy występował wobec tłumu - ludu izraelskiego. Lud ten zrzeszał w sobie wszelkie warstwy ówczesnego społeczeństwa: prosty lud wyznający judaizm, faryzeuszy, uczonych w Piśmie, arcykapłanów. „Przyszedł do swoich”. Przyszedł, aby obdarować ich szczęściem, miłością, dobrocią. Wielu z nich doznało miłosierdzia Chrystusa - Mistrza bezpośrednio. On ich uzdrawiał, karmił (rozmnażał chleb), wyrzucał demony. Czynił wobec nich dobro, czynił cuda, aby potwierdzić swoje Boskie pochodzenie i mesjańskie posłannictwo. Byli Mu wdzięczni, lecz pojawia się pytanie: Na ile to było szczere?

Chcieli obwołać Go Królem. Entuzjastycznie witali Go, gdy wjeżdżał do Jerozolimy. I wydawało się, że był ich Królem. „A jednak swoi Go nie przyjęli”. Dlaczego? Bo Chrystus nie spełnił ich oczekiwań, co do króla. Oni marzyli o królu narodowym, politycznym. Spodziewali się, że nowy król wyzwoli ich spod okupacji rzymskiej. Tymczasem Jego losy potoczyły się tak tragicznie. Nieważne było dla nich, że trwali w niewoli duchowej, w zaślepieniu serc. Dlatego tłum wrzeszczy: „Ukrzyżuj Go!”.

Moi Drodzy, oto ówcześni biznesmeni i sprzedawany przez nich Chrystus - Syn Boży. Dlaczego sprzedali, zdradzili, wyparli się Tego, który „nie zgasi knotka o nikłym płomyku, nie złamie czciny nadłamanej”? Każdy z nich miał inne motywy.

Judasz fanatycznie troszczył się o dobro narodu, o jego suwerenność, niezależność. Miał także swoje prywatne aspiracje. Ale nie przewidział, jak potoczą się sprawy. Przeliczył się.

Piotrem kierowały emocje. Przeważył strach, lęk przed tym, aby nie podzielić losu Mistrza. Myślał po swojemu. Nie do końca był w „sprawach Ojca”.

A tłum? W tłumie jednostka nie ma swojego zdania. To jest masa. W tłumie jest się bezosobowym. Nurt tłumu porywa i niesie. W tłumie nie ma czasu na myślenie, szczególnie, gdy jest on sterowany. A był sterowany przez arcykapłanów - przywódców narodu.

Każdy chciał mieć z tego handlowania Jezusem coś dla siebie. Judasz chciał zostać narodowym bohaterem, a nie wzgardziłby też ciepłą posadką. Piotr chciał mieć święty spokój i nie ponosić konsekwencji wiary, przynależności do Jezusa. Tłum liczył na spełnienie obietnic.

Swoista korupcja, zastraszenie. Wobec takiej rzeczywistości staje Chrystus. Jest zawsze taki sam; kochający, miłosierny. Nie złorzeczy, nie odgraża się, ale patrzy z miłością w oczy przelęknionego Piotra. Z miłością wypowiada do Judasza słowa: „Przyjacielu, po coś przyszedł?”. Wobec tłumu stoi pokorny, poniżony.

Siostry i Bracia! Kiedy rozmyślamy o postawie Judasza, Piotra i tłumu wobec Jezusa, rodzi się w nas z jednej strony współczucie dla Jezusa, a z drugiej - chęć zemsty, „dołożenia” zdrajcom, niewdzięcznikom. Zaraz wykrzyczelibyśmy, co o nich myślimy.

Jednak zanim kogokolwiek oskarżymy, popatrzmy spokojnie na siebie - wobec miłosiernego Chrystusa, który jest prawdą. Wniknijmy w swoje serce, prześledźmy swoje życie, zobaczmy, jaka była nasza postawa - chociażby w ostatnim roku. Odpowiedzmy na pytanie, czy nie ma w nas czegoś z postawy Judasza, Piotra, tłumu?

Być może propozycja, aby porównać się z Judaszem, wywołuje w tobie bunt. Ale czy uzasadniony? Nie reaguj żywiołowo, jak Piotr. Pomyśl. Przecież zdarza się, że przeceniasz swe możliwości człowieka - stworzenia. Zdarza się, że kreując swoje życie, planując swoją przyszłość inspirujesz się mediami, „wyzwolonymi” kolegami, koleżankami; masz wizję, która staje się twoim celem priorytetowym. Tak cię to pochłonęło, że właściwie zapomniałeś, że jesteś człowiekiem, a co więcej - dzieckiem Bożym.

Wszak jesteś ochrzczony, przyjąłeś sakrament bierzmowania. Otrzymałeś bezcenny dar: miłość Boga i obietnicę życia wiecznego. Ale okazuje się, że dla ciebie jest to mało ważne, bo masz swoje życie. Nie liczysz się z tym, że ktoś cię kocha, chce twojego dobra. Próbujesz go zniszczyć, a przynajmniej odsunąć gdzieś daleko, bo burzy twoje plany.

Gdy rozmawiałem z młodzieżą na temat zwyczajów świątecznych, jedna z uczennic z wielkim zaangażowaniem emocjonalnym powiedziała: „no i przyjedzie moja powalona babcia. Mama ją wyrzuciła, bo dyktowała, jak mamy żyć”. Zauważ: Babcia - sumienie reaguje na zło, które wkradło się do rodziny, więc jest niewygodna. Czyż nie jest to echo słów: „Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam”? albo: „Zróbmy zasadzkę na niesprawiedliwego, bo nam nie wygodny”?.

Takich sytuacji jest bardzo dużo. Pomyślisz: „Takie jest życie”. Ale czy życie jest po to, aby je marnować snując własną wizję szczęścia czy sukcesu?

Pewien człowiek miał taką „filozofię” życia: „Żyje się tylko raz, więc wyciśnij to życie jak cytrynę. Używaj świata póki służą lata. Wierzę w Boga na swój sposób. Panu Bogu nie należy zbytnio się narzucać. Bóg wysoko, człowiek na ziemi, a śmierć daleko”. Szwagier poprosił go, aby został ojcem chrzestnym jego dziecka. Głupio mu było odmówić, ale zaczęły się kłopoty z „kartką od spowiedzi”. Co prawda kartki Polakowi nie straszne, nie takie się podrabiało, ale matka mu powtarzała: „Z Pana Boga nie żartuj. Nie chcesz się wyspowiadać, nie bierz na siebie obowiązku chrzestnego”. Poszedł więc do spowiedzi. I dziś sam już nie wie, co się stało, ale od tego czasu Pan Bóg jest w jego życiu najważniejszy. Człowiek ten codziennie uczestniczy w Eucharystii, dwa razy w tygodniu stara się pościć. Po prostu stara się być codziennie lepszy.

Siostro i Bracie! Zobacz, co może się dokonać w czasie spotkania z miłosiernym Bogiem, Zbawicielem. Piotr wiedział, że Chrystus ma „słowa życia wiecznego”, że tylko On może przebaczyć i przywrócić harmonię w sercu, w życiu człowieka. Dlatego po zaparciu się Jezusa gorzko zapłakał, ukorzył się i chciał to zmienić, naprawić. I udało się. Kolejny raz zaufał Chrystusowi. Co więcej, ta ufność została wzmocniona. Piotr zwyciężył, bo wiedział, do kogo udać się po pomoc. Podobnie jak ten młody człowiek z powyższego przykładu.

Moi Kochani! Szczere spotkanie z Chrystusem zawsze przemienia. Dokonuje cudu przemiany naszych serc. Judasz tej szansy nie wykorzystał. Zwrócił się ku sobie, ku ludziom - arcykapłanom. W klimacie rozpaczy postawił krok ku dramatycznemu zakończeniu własnego życia. „Poszedł i powiesił się”. Odrzucił miłość, przebaczenie.

Iluż to współczesnych nam ludzi udaje się do psychologów po poradę, po „uzdrowienie” duszy i serca, po to, by odzyskać radość i harmonię wewnętrzną. Wybierają ograniczone możliwości i mądrość człowieka, a gardzą bezmiarem miłości miłosiernej, której chce udzielić im Chrystus.

Tak jak wtedy i dzisiaj mamy do czynienia z tłumem, który nie myśli, lecz poddaje się opinii, sugestiom podżegaczy. W tłumie trudno być sobą, bo jest się pod presją tego, co powiedzą moi koledzy, „przyjaciele”. Jeśli „wejdę między wrony muszę krakać tak jak one”. Nie ważne, że to, co czynię jest bez sensu, ale wszyscy tak robią. Tylko, że takie myślenie tłumu jest niebezpieczne, może być tragiczne w skutkach.

Oto przykład. Znali się od zerówki. Przez lata podstawówki przyjaźnili się. Tworzyli tzw. paczkę. Przyjaźń przygasła w gimnazjum. Trudno powiedzieć, co się stało. Z ich rozmowy można było wywnioskować, że byli pod silnym wpływem gier komputerowych i filmów akcji. Upatrzyli sobie kozła ofiarnego w osobie kolegi z klasy. Przeszkadzało im, że był inny: nie zaczepiał młodszych, nie używał wulgaryzmów, był miły, dobry, wrażliwy. No więc trzeba było dać mu nauczkę. Powiedzieli mu, że chcą, aby im pomógł w nauce i zwabili go w mroczne miejsce, do starej cegielni. Tam rozprawili się z nim. Po kilku dniach znaleziono go martwego.

Zauważ: było to myślenie masowe, myślenie tłumu. W tłumie trudno być sobą. Trudno się zdobyć na odwagę i krzyknąć głupocie: „Dość!”.

Dlatego, Siostro i Bracie, czas wyjść z tłumu, niezależnie od tego, ile masz lat. Czas zacząć żyć na własną odpowiedzialność.

Nie jest to łatwe - boisz się tego kroku. Ale zaufaj Chrystusowi! On nie chce cię pogrążyć. Chce tylko, abyś każdą chwilę swojego życia przeżywał świadomie, odpowiedzialnie. Nie bądź zaślepiony własną wizją życia, pozorami szczęścia, bo „kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie dla Ewangelii, ten odziedziczy życie wieczne”. Chrystus daje nadzieję, która ukazuje kierunek drogi i sposób przezwyciężania samego siebie. Dzisiaj otrzymaliśmy bardzo konkretną lekcję.

Judasz przestrzega mnie i ciebie, abyśmy nie liczyli tylko na swoje możliwości i na możliwości innych ludzi. Abyśmy nie realizowali fanatycznie własnych projektów na życie. Po swym przykrym doświadczeniu zaparcia się Jezusa Piotr apeluje o odwagę i mówi: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”. Bycie w tłumie nie może nas zwolnić z myślenia, z odpowiedzialności.

Chrystus natomiast daje nam lekcję miłości miłosiernej, przebaczenia. Dzisiaj uczy nas, że warto Mu zawierzyć, zaufać. Warto budować swoje życie na fundamencie, jakim jest Chrystus.

Siostro i Bracie! Wobec obecnego tutaj, w Eucharystii, Chrystusa muszę sobie wreszcie uświadomić, kim jestem. Nie po to, aby się pysznić, stawać wyniosłym, ale po to, aby odkryć swój status, by dostrzec, że jestem dzieckiem Boga.

Sakrament chrztu uczynił mnie dzieckiem Bożym. Wtedy otrzymałem zaczątek wiary, nadziei i miłości. Ich wzrost we mnie zależy od mojego zaangażowania, od mojej współpracy z łaską Bożą. Jeśli więc chcę być KIMŚ, to nie mogę być duchowym schizofrenikiem. Nie mogę zepchnąć tych istotnych darów do „kąta zapomnianych podarunków”.

A więc:

„Opiekuj się wiarą swą, nadzieję przytul, bo masz tylko ją, i wiedz, że Miłość kocha cię!”.

(Jacek Cygan)

Amen.

Kazanie IV: SĘDZIOWIE MIŁOSIERNEGO CHRYSTUSA

Często można usłyszeć stwierdzenie: „Ten wyrok był niesprawiedliwy”. Bywa tak, że winny cieszy się wolnością, a niewinny ponosi karę. Skąd to się bierze, że człowiek chce pokazać się lepszym, aniżeli jest? Uruchamia znajomości i robi wszystko, by osiągnąć swój niecny cel. Posiada swoiście rozumianą sprawiedliwość: „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Jest skłonny przeznaczyć na ten proceder nawet znaczny majątek. Ucieka się do korupcji, szantażu, a nawet do zastraszania. W imię sprawiedliwości dokonuje wielkich nadużyć. Zaprzepaszcza dobra osobiste i dobra całych narodów. Wreszcie staje się tak zaślepiony, że w każdym widzi wroga, który mu zagraża. Nienawiść go zżera.

Przypomina to oskarżenie Jezusa i sąd dokonany nad Nim dwa tysiące lat temu. W czasie tego rozważania spróbujmy wrócić do tamtego - jedynego w swoim rodzaju - wyroku skazującego. Popatrzmy na motywy, którymi kierowali się sądzący Chrystusa.

(odczytujemy fragment, J 18,12-14.19-24.28-40; 19,5-16)

Aresztowany Chrystus, Bóg - Człowiek, staje przed trybunałem ludzkim. Ówcześni stróże porządku przyprowadzają Nauczyciela z Nazaretu przed oblicze Annasza, następnie Kajfasza oraz Piłata. Kim są ludzie, którzy decydują się oskarżyć Mesjasza? O co właściwie chcą Go oskarżyć? Przypatrzmy się pokrótce każdej z tych postaci.

ANNASZ. Był „synem Seta, mianowanym arcykapłanem przez Kwiryniusz w 6 roku po Chrystusie. Annasz piastował urząd do 15 roku po Chrystusie, gdy został usunięty x urzędu przez Waleriusza Gartusa” (Encyklopedia Biblijna). Miał pięciu synów i zięcia Kajfasza, którzy sprawowali urzędy arcykapłańskie. Ewangelia wspomina z nich jedynie Kajfasza.

KAJFASZ. Zięć Annasza i jego następca na urzędzie arcykapłana. Objął ten urząd w 18 roku po Chrystusie, za namiestnika rzymskiego Waleriusza Gartusa i zachował aż do usunięcia go przez następcę Piłata, Witeliusza. Był więc arcykapłanem w czasie procesu Jezusa.

PIŁAT. Poncjusz Piłat, rzymski prefekt Judei. Jego kadencja obejmowała czas działalności Jana Chrzciciela oraz publicznej działalności i ukrzyżowania Jezusa.

W Ewangelii czytamy, że to właśnie oni byli głównymi reżyserami procesu Jezusa z Nazaretu. Św. Jan Ewangelista ukazuje ich jako wrogo nastawionych do Jezusa. Dla Annasza i Kajfasza Chrystus był zagrożeniem. Czego obawiali się ze strony Jezusa? Żydzi, których przedstawicielami są Annasz i Kajfasz, boją się „nowatorskiej” nauki Chrystusa, który wypomina im gnuśność, obłudę, zamknięcie się naprawdę. Oskarżają Go więc o to, że jest bluźniercą, nazywając siebie Synem Bożym, oraz o to, że wzywając do przebaczenia i miłości, podburza tłum. Czują, że zagrożona jest ich kariera przywódców religijnych, którą tak pieczołowicie budowali od lat. Robią więc wszystko, aby „jeden Człowiek zginął za naród”.

Św. Jan Ewangelista wykazuje, że Annasz nie oskarża Jezusa o nic konkretnego. Pyta jedynie o Jego naukę i o uczniów: „Arcykapłan więc zapytał Jezusa o Jego uczniów i o Jego naukę. Jezus mu odpowiedział: Ja przemawiałem jawnie przed światem. Uczyłem w synagogach i w świątyni, gdzie się gromadzą wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem”.

Po tej wypowiedzi Jezusa spoliczkowano Go i związanego zaprowadzono do Kajfasza. Z relacji Ewangelistów wynika, że Kajfasz też nie znalazł podstaw do oskarżenia Jezusa. Postanowiono więc odesłać Go do Piłata, ale i on po przesłuchaniu Jezusa stwierdził, że nie znajduje w Nim żadnej winy i odesłał Go do Heroda.

Po przesłuchaniu u Heroda ponownie przyprowadzono Jezusa przed oblicze Piłata. Ten chciał Jezusa uwolnić w skutek braku dowodów, ale arcykapłani, Wysoka Rada, uczeni w Piśmie oraz podburzony tłum domagali się Jego śmierci. Nienawiść do Nauczyciela z Nazaretu zaślepiła ich serca, nie dopuszczając nawet płomyka prawdy. Oczywiście „w trosce o naród, o jego dobro” woleli trwać w niewoli własnych grzechów. Odrzucili miłość, pokój, radość i wolność - dary, które przynosi Zbawiciel. Przekonani o swej nieskazitelności, wrzeszczeli: „Na krzyż z Nim, winien jest śmierci!”.

Nienawidzili Jezusa do tego stopnia, że chętnie usunęliby Go z powierzchni ziemi. No bo jak On śmiał wypominać zakłamanie przywódcom duchowym narodu; jak On śmiał nazywać ich „plemieniem żmijowym”, „grobami pobielanymi”; jak On śmiał burzyć spokój szabatu, mówić, że grzesznicy przed nimi wejdą do królestwa Niebieskiego! Taki człowiek musi umrzeć!

Robią więc wszystko, aby tak się stało. Nie zastanawiają się, jaka jest prawda. Najważniejsze dla nich jest to, że On niszczy ich tok rozumowania. Tak to widzą.

Ale czy tylko Żydzi ponoszą winę za taki obrót sprawy? Przecież w roli głównej występował także Piłat. Wprawdzie chciał on uwolnić Jezusa, ale zabrakło mu odwagi i konsekwencji. Przestraszył się szantażu: „Odtąd Piłat usiłował Go uwolnić. Żydzi jednak zawołali: Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara”. W trosce o uznanie, o karierę nie liczył się z prawdą. Takie myślenie i taka postawa degradują człowieka. Powodują, że staje się on tchórzem.

Wobec takich ludzi staje Chrystus: cichy, pokorny, miłosierny. „Przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. Syn Boży w ludzkich rękach. Ludzkie ręce splamione krwią Niewinnego. Oto do czego może doprowadzić zaślepienie człowieka zamkniętego naprawdę, zadufanego w sobie, zastraszonego, skorumpowanego. Zamknięcie się naprawdę prowadzi do popełniania tragicznych w skutkach błędów, do odrzucenia zbawienia. Takie były sądy i tacy byli sędziowie, którzy skazali Jezusa.

Historia Annasza, Kajfasza i Piłata ostrzega nas, aby nie zamykać się naprawdę, która wyzwala. Co zostało z pouczenia, którego udzielili nam ówcześni sędziowie Chrystusa? A jaka jest twoja postawa wobec Chrystusa?

Podczas nabożeństwa Gorzkich Żalów może rodzą się w twoim umyśle, sercu, pytania i sugestie: „Jak oni mogli tak postąpić z Chrystusem, który przyniósł im zbawienie? Jak mogli nie zauważyć w Nauczycielu z Nazaretu kogoś szczególnego, kogoś, kto czyni cuda, kto jest życzliwy wszystkim? To oni, Jego sędziowie, powinni zasiąść na ławie oskarżonych i usłyszeć wyrok skazujący”.

Siostro i Bracie, myślę, że są to dobre pytania i sugestie. Jednak czy są one skierowane pod właściwy adres? Fakt historyczny pozostanie faktem, więc nie ma sensu znęcać się nad tymi, którzy byli duchowymi przywódcami narodu dwa tysiące lat temu. Raczej sami stańmy w prawdzie przed Chrystusem i popatrzmy na swoją postawę. Dzisiaj - tak jak wtedy - Chrystus jest obecny pośród nas. Przychodzi i przynosi te same dary, co wtedy: miłość, przebaczenie, pokój, radość. Obdarza zbawieniem. Czy potrafię to przyjąć i być wdzięczny?

Pomyśl, Siostro, Bracie, ile razy byłaś, byłeś sędzią, oskarżycielem Chrystusa? Jesteśmy nim ilekroć nie podobają nam się Jego wymagania, ilekroć próbujemy nagiąć Jego naukę do swoich potrzeb, ilekroć sami jesteśmy dla siebie punktem odniesienia, ilekroć lekceważymy Jego zaproszenie do stołu Słowa i Eucharystii, ilekroć nienawidzimy naszych bliźnich i nie potrafimy im przebaczyć.

Być może powiesz: „Dzisiaj są inne czasy”. Niewątpliwie tak. Ale czy człowiek zmienił się jako człowiek?

Posłuchaj. Przed sądem w Sochaczewie toczył się proces żonobójcy. Jak do tego doszło? Oto przed wojną oboje mieli sklep. W 1941 r. hitlerowcy zesłali go do Oświęcimia. W czasie jego pobytu w obozie żona prowadziła sklep najpierw sama, a potem pomagał jej daleki krewny. Czy łączyło ich coś więcej? Nie! Po wojnie mąż z obozu wrócił do domu. Żona okazała mu wiele serca i opiekowała się nim troskliwie, by wrócił do zdrowia. Jednak wkrótce zaczęły się plotki: „Po co do niej wracał? Tamten na pewno tak bezinteresownie nie pomagał. Mężczyzna, a honoru nie ma”. Mąż rozpił się, prowokował awantury. Żona cierpiała, do pewnego czasu znosiła obelgi. Potem uciekła do swojej matki, staruszki. Mężczyzna został sam; schorowany, opuszczony. Zrozumiał, że skrzywdził żonę. Pojechał do niej, przeprosił ją i błagał, żeby wróciła. Wróciła. Plotki znowu wybuchły: „Co za człowiek! Żona od niego uciekła, a on jej szuka, sprowadza ją! Czy nie dość, że zdradzała go w czasie wojny, to jeszcze teraz takie rzeczy!”. Znowu zaczął pić. Jedna, druga awantura i żona ponownie wyjechała. Znów zaczął jej szukać. Upił się i w przypływie szału zabił ją. I nagle plotkarze zmienili ton: „Niewinną kobietę zamordował. Co za zwyrodniały zbrodniarz! Nie dość, że czekała na niego całą wojnę, że znosiła jego pijackie wybryki, leczyła kalekę, to ją zamordował!” (ks. Z. Trzaskowisk, Zdać się na Boga).

Siostro i Bracie, tak tobie jak i mnie nie zawsze chodzi o prawdę. Lubimy sensacje. Wymyślamy więc, prowokujemy, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji, jakie może to przynieść.

Jesteśmy jak Wysoka Rada, żądna sensacji i pozbycia się Sprawiedliwego. Czasem boimy się mieć własne zdanie. Zwykłe lenistwo powoduje, że nie chcemy poznać prawdy: o sobie, o drugim człowieku, o Bogu.

Chrystus stał się człowiekiem, aby dać świadectwo prawdzie. „Odpowiedział Jezus: Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mego głosu”.

Żyjemy w czasach, w których prawda wydaje się być względna, zależna od sytuacji, od korzyści, od tego, z kim trzymam. Boję się cokolwiek powiedzieć, przymykam oczy na czyjeś świństwa, by nie stracić pracy, przyjaciół, żeby nie nazywano mnie „świętoszkiem”, żeby nie uważano mnie za kogoś nieżyciowego. Ulegam presji otoczenia, które staje się bezwzględne, narzuca mi swój styl postępowania.

I w taki oto sposób staję się jak Piłat. Wprawdzie zapytał on: „Cóż to jest prawda?”, ale nie czekał na odpowiedź. Żeby ją usłyszeć trzeba wejść w dialog z Chrystusem, z drugim człowiekiem. Nie można udawać, że chce się poznać prawdę. Trzeba patrzeć na rzeczywistość, jaka mnie otacza, otwartymi oczami. Trzeba być człowiekiem, uczniem Chrystusa.

To prawda, że czasy, w których przyszło nam żyć, są chore. Miesza się prawdę z kłamstwem, prawo z bezprawiem. Jest jak w piosence:

Kraj krzyży i chleba, kupisz tu prawo „na lewo”, bo tu już nic nie liczy się.

Kraj piekła i nieba, sprzedasz tu prawo „na lewo”, bo zło tu kpi z wiary twej.

Dla nich prawo, dla nich słabość, nasz lęk, nasz strach jest siłą ich!

Znów nas zwiodą ci na szczycie schodów, kto wie, kto wie, który raz?

Widzisz Marto, jak to jest, tu zwykli ludzie boją się.

Kraj krzyży i chleba, kupisz tu prawo „na lewo”, bo tu już nikt nie broni się.

Widzisz Marto, jak to jest, nie można nigdy poddać się … nie.

(Jacek Cygan)

Siostro i Bracie, staje przed nami Chrystus, rzeczywiście obecny w Eucharystii, w drugim człowieku. Jak Go potraktuję? Jak Annasz, Kajfasz, czy jak Piłat? A może będę Jego sprzymierzeńcem, przyjacielem, uczniem?

Od odpowiedzi na te pytania bardzo wiele zależy: piękno mojego życia, moje człowieczeństwo, szczęście wieczne.

W dzisiejszym rozważaniu przywołaliśmy na pamięć Chrystusa historycznego, postawionego przed Wysoką Radą, przed Piłatem oraz przed przekupnym ludem. Byliśmy świadkami perfidii człowieka, posuniętej aż do oskarżenia i skazania na śmierć Boga - Człowieka. Patrzyliśmy na ludzką głupotę, której wynikiem było odrzucenie Zbawiciela.

Mam nadzieję, że wyciągnęliśmy z tej lekcji odpowiednie wnioski. Bo przecież i przed nami, Jego uczniami, jest obecny On - Prawda, Droga i Życie.

Po której jestem stronie? Po stronie Chrystusa, czy przeciwko Niemu?

Twoje imię CHRZEŚCIJANIN - KATOLIK mówi, że jesteś po stronie Chrystusa. A twoja postawa, czyny, życie? Obudź się jeszcze raz i przejrzyj. Rozpocznij od nowa z Chrystusem. To nic, że upadasz, że jesteś słaby. On jest twoją siłą.

Nie mów, że masz władzę nad sobą czy nad społecznością, którą ci powierzono. Nie miałbyś jej, gdyby ci nie dano jej z góry.

Bądź świadkiem miłości miłosiernej, przebaczenia, bo „gdy wszyscy będą głupoty sztandar nieść, nie będzie komu głupocie krzyknąć: Nie!” (Jacek Cygan).

Nie myśl pod publikę i nie wydawaj pochopnie wyroku na Chrystusa w bliźnim!

Po to Bóg powołał cię do istnienia, abyś dawał świadectwo PRAWDZIE, którą jest On sam.

Amen.

Kazanie V: MIŁOSIERDZIE NA DRODZE KRZYŻOWEJ

Już piąty raz w tym roku gromadzimy się na nabożeństwie pasyjnym, na Gorzkich Żalach. Dzisiaj chcemy wniknąć w sytuację, w której znalazł się Chrystus. Chcemy wpatrzeć się w postawę Jezusa oraz osób, które uczestniczyły w tym dramatycznym pochodzie na miejsce Czaszki.

Wydarzenie to miało miejsce przed dwudziestoma wiekami. Być może pomyślisz: „To było tak dawno, więc czy warto do tego wracać, zawracać sobie tym głowę?”. Myślę, że warto. Chociażby dlatego, że każdy z nas przeżywa swoją drogę krzyżową i każdy z nas ma do niej swoiste podejście. Bywa, że przysparzamy cierpień innym, naszym bliźnim. Bywa, że to nas bawi. Mówimy: „Dołóżmy mu; zobaczymy ile wytrzyma”. Bywa i tak, że kiedy znajdziemy się wśród nieprzyjaznych nam ludzi, zaczynamy się odgrażać, szukać możliwości zemsty. A kiedy życie przytłacza nas niepowodzeniami, zaczynamy tracić wiarę. Znajdujemy tysiące powodów, aby usprawiedliwić swą - nie do końca chrześcijańską - postawę.

Niech więc spotkanie z Chrystusem dźwigającym krzyż będzie okazją do zweryfikowania mojej postawy.

Po niesprawiedliwym sądzie zapadł wyrok skazujący Chrystusa na mękę i śmierć. Tak więc Żydzi osiągnęli to, czego tak bardzo się domagali. Teraz wydarzenia potoczą się bardzo szybko.

Obarczono Jezusa krzyżem i rozpoczął się pochód wąskimi dróżkami Jerozolimy ku Golgocie. Św. Jan Ewangelista podaje: „Zabrali zatem Jezusa. A On, sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane „Miejscem Czaszki”, które po hebrajsku nazywa się „Golgota”. Tam Go ukrzyżowano”. Synoptycy (Mateusz, Marek, Łukasz) podają szerszy opis Drogi Krzyżowej Zbawiciela, jednak mimo to opis ten jest bardzo skąpy. Z tych, którzy towarzyszyli Jezusowi, wspomniano jedynie lud, niewiasty jerozolimskie, Szymona z Cyreny.

Więcej informacji o dramaturgii niesienia krzyża przekazała nam chrześcijańska Tradycja. To z niej dowiadujemy się o spotkaniu Jezusa z Matką, o odwadze Weroniki, o upadkach Jezusa pod ciężarem krzyża.

Zwróćmy uwagę na umęczonego Jezusa. Potraktowany przez ludzi jak złoczyńca, bierze na swoje ramiona drzewo krzyża. Podejmuje ten kolejny etap upokorzenia i idzie dokonać dzieła zbawienia. Towarzyszą Mu do końca „wierni” oprawcy, siepacze, dodając Mu cierpień wymierzanymi razami. Przykładali się do tej „pracy” rzetelnie. Do niej nie potrzeba myślenia; wystarczy siła mięśni i precyzja uderzeń, aby ich Ofiara poczuła ich „wielkość” i władzę. Nędzny, mały człowiek wymierza „sprawiedliwość” Synowi Bożemu. Czeka ich za to premia, bo niewątpliwie dokładnie wypełniają swój obowiązek.

Człowiek pozbawiony człowieczeństwa porusza się tylko w wymiarze kruchej doczesności. W otoczeniu rzymskich żołnierzy i zgromadzonego tłumu jawi się postać Jezusa, niepodobna do człowieka. To wynik całonocnego przesłuchiwania i tortur. Dokłada się do tego ciężar belki i przeszywający ból razów. Jezus sprawia wrażenie, że nie dojdzie na miejsce ukrzyżowania o własnych siłach.

Byłaby to wielka porażka dla prowadzących Go żołnierzy. Ale szczęście uśmiechnęło się do nich. Oto ktoś idzie. „I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego”. Szymon przyjął ten obowiązek niechętnie. Ale - jak mówi nam Tradycja - pełne miłości spojrzenie Chrystusa wynagrodziło mu ten trud. Jego serce zostało przemienione. Wszak pomógł niezwykłemu Skazańcowi.

Oprócz żołnierzy - oprawców i tłumu gapiów byli tam też ludzie wrażliwi na ból, na cierpienie. Oto Weronika, o której Ewangelista milczy. Ale Tradycja zauważyła jej obecność i zapamiętała jej heroiczny czyn: otarcie chustą skrwawionego Oblicza Zbawiciela. To oblicze zabrała w dalsze swoje życie.

Zanim Jezus wspiął się na wzgórze Golgoty, spotkał się ze współczuciem ze strony niewiast jerozolimskich. On jednak nie potrzebował współczucia. Skierował do nich słowa: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?”.

Chrystus wie, że współczucie to za mało, by komuś pomóc. Poza tym Jezus nie przyszedł na świat po to, by Mu współczuć. Przyszedł po to, żeby - pełniąc wolę Ojca - dokonać dzieła zbawienia. Przyjmuje więc wszelkie katusze, by przez swoje wyniszczenie otworzyć ludzkości bramy nieba. Chrystus mówi, że jeżeli On - „Zielone Drzewo” jest poddawany katuszom, to co się stanie z „suchym drzewem”, jakim jest każdy człowiek?

Dlatego zachęca nas, abyśmy wnikali w swoje serce, abyśmy troszczyli się o gotowość do pełnienia woli Bożej w każdej sytuacji, także w tej trudnej, dramatycznej; abyśmy troszczyli się o świeżość i moc naszej wiary i abyśmy ufali Bogu.

Podczas Drogi Krzyżowej Chrystus okazuje wielką determinację. To miłość do Boga Ojca i do każdego człowieka obliguje Go do świadczenia miłosierdzia nawet w tak trudnej sytuacji. Poprzez swoje cierpienie Chrystus przygotowuje wieczne mieszkanie, dom „nie ręką ludzką uczyniony” dla całej ludzkości.

Dzisiaj człowiek często buntuje się przeciwko cierpieniu. Jeżeli jest to możliwe, ucieka przed codziennym krzyżem. Usiłuje omijać przeciwności, które pojawiają się na drodze jego życia. Eliminuje wszystko co zagraża szczęściu, które sam stara się budować.

Taka postawa często nie jest obca i nam, uczniom Chrystusa miłosiernego. Bywa, że wadzimy się z Bogiem, buntujemy się. Czasem jesteśmy na granicy utraty wiary. Złościmy się i krzyczymy: „Skoro Bóg jest, to dlaczego jest tyle cierpienia, dlaczego cierpią niewinni, dlaczego tyle nienawiści, wojen, głodu, znieczulicy społecznej!?”.

Są to bardzo konkretne i potrzebne pytania. Jednak nie poprzestawajmy na ich wykrzyczeniu. Nie zmienimy swej sytuacji, jeżeli nie podejmiemy trudu szukania na nie odpowiedzi.

Siostro i Bracie, w czasie tego rozważania próbujemy wniknąć w dramatyczną atmosferę Drogi Krzyżowej. Przypatrujemy się Jezusowi obarczonemu cierpieniem oraz Maryi - Jego Matce, żołnierzom - oprawcom, tłumowi gapiów, Szymonowi, Weronice, niewiastom jerozolimskim. Każda z wymienionych osób czy grup osób udziela jakiejś odpowiedzi na nurtujące nas pytania dotyczące cierpienia.

Zauważ, Chrystus cierpi przez ludzi i dla ludzi. W zamyśle Boga miał zostać zmiażdżony cierpieniem. Jest niewinny, a jednak przeżywa ogromny ból. Z Jego ofiary zrodzi się nowe życie - życie wieczne. Jego cierpienie jest zadośćuczynieniem Bogu Ojcu za niewierność człowieka - moją i twoją.

Jakiej zatem udzielają nam lekcji poszczególne postacie? Chcą nas przestrzec przed znieczulicą, przed biernością wobec niedoli, cierpienia bliźnich (tłum gapiów); przed agresją pobudzaną nienawiścią i ślepym wykonywaniem poleceń (żołnierze - oprawcy).

Pewnego razu (w piątek po pracy) Tadeusz z kolegami wybrali się na podsumowanie tygodnia do pobliskiej restauracji. Jerzy (tak miał na imię jeden z kolegów Tadeusza) od dłuższego czasu zazdrościł mu jego rodzinnego szczęścia. Zagadnął tak:

- Wiesz co, Tadek? Ja cię podziwiam. Słuchaj stary, jak ty możesz być taki radosny, szczęśliwy? Zawsze z humorem podchodzisz do problemów, potrafisz znaleźć wyjście z każdej trudnej sytuacji. Wiem przecież, że masz kłopoty rodzinne.

- O czym ty mówisz? - Zdziwił się Tadeusz.

- No nie udawaj. Nie powiesz mi, że nie wiesz …

- Ale o czym nie wiem?

- Słuchaj, twoja żona chyba ma kogoś na boku. Mówił mi o tym kolega - taksówkarz. Często zawozi ją na drugi koniec miasta. Od jakiegoś czasu zaczął ją obserwować i mówił, że wraca o szesnastej. Pomyśl stary: ty wracasz z pracy około siedemnastej.

- Słuchaj Jurek, czy chcesz mi powiedzieć, że moja żona mnie zdradza? - Zapytał podirytowany Tadeusz.

- Przecież bym coś zauważył w jej zachowaniu. Poza tym, dużo ze sobą rozmawiamy, rozmawiamy właściwie o wszystkim. Znam ją, ona nigdy by mi tego nie zrobiła. Wie, że bardzo ją kocham.

- Jak chcesz, to nie wierz, ale takie są fakty - odparł Jurek.

- Nie, nie wierzę w to. Żona mówiła, że opiekuje się starszą panią, przyjaciółką jej matki. Jest ona samotna, nie ma już nikogo z rodziny.

- I ty jej wierzysz? Nie wiesz, jakie są kobiety? - Kontynuował Jurek.

- Sam już nie wiem - odrzekł Tadeusz.

Pożegnał się z kolegami i zdenerwowany udał się do domu. Zamknięty w sobie, naszpikowany agresją, nie chciał rozmawiać z żoną. Atmosfera w domu zmieniła się diametralnie, stała się nie do zniesienia. Dopiero po trzech tygodniach wyjaśniło się, że Jerzy wszystko to zmyślił. Na pytanie Tadeusza, dlaczego tak się zachował, odpowiedział:

- Chciałem zobaczyć jak sobie z tym poradzisz.

- Czy zdajesz sobie sprawę, do czego mogłeś doprowadzić? - Zapytał Tadeusz. Przez trzy tygodnie przeżywaliśmy w domu piekło. Nie było tak, jak dawniej. Warczeliśmy na siebie. Wzajemne zaufanie prawie legło w gruzach. Jurek, twoje zachowanie było diabelskie. Was też za to winię - powiedział do pozostałych trzech kolegów. Przecież wiedzieliście o tym szatańskim pomyśle Jerzego. Gdyby nie Andrzej, który mnie o wszystkim powiedział, nie wiem jak by się to skończyło.

Siostro i Bracie, tak rodzi się cierpienie. Niezawinione cierpienie. Pomyśl, czy nie uległeś manipulacji twoich pseudoprzyjaciół wśród tłumu zastraszonych, obojętnych gapiów? Czy sam nie byłeś manipulantem czyichś zachowań, postaw?

W życie każdego człowieka wpisany jest krzyż. Każdy z nas ma swoją drogę krzyżową. „Kto nie nosi swojego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” - powiedział Chrystus. Albo na innym miejscu: „Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, toście i Mnie uczynili”.

Być może pomyślisz, że ciebie to nie dotyczy. Uważasz się za porządnego człowieka, bo: nikogo nie obrabowałeś, nie pobiłeś, a więc i nie skrzywdziłeś. Tak uważasz. Starasz się nie wchodzić nikomu w drogę. Tymczasem tworzysz swój własny świat, budując w nim piedestał dla swoiście pojmowanego ideału. Nawet nie zauważasz, jak zasklepiasz się w sobie. Żyjesz własnym życiem: nikogo nie zauważasz, niczym i nikim się nie interesujesz. Chcesz jedynie mieć święty spokój.

Jest to myślenie i postawa biblijnego tłumu ze szlaku Skazańca - Jezusa.

Siostro i Bracie, jak bardzo potrzeba dzisiaj odwagi Weroniki, by postępować wbrew wszystkim i wbrew sobie. Nie jest to łatwe, zważywszy, że codziennie otrzymujesz porcję instrukcji, jak być Europejczykiem. Standard Unii Europejskiej nie przewiduje troski o właściwe relacje rodzinne, o pomoc wzajemną, o świadczenie miłosierdzia wobec potrzebujących bliźnich. Mają tam perfekcyjnie opracowany relatywizm moralny, relatywizm dotyczący prawdy o człowieku, o świecie, a nawet o Bogu. Mistrzowie prania mózgu postawili świat wartości na głowie. Dzisiaj zwierzątko posiada większe prawa niż człowiek - dziecko Boże. Pewien odsetek dzieci rządzi rodzicami, uczniów - nauczycielami. Proponują wychowanie beztresowe, życie bez wymagań, bez krzyża.

Trzeba więc zawołać, parafrazując słowa Jana Pawła II: „Europo, Polsko, Rodzino, Człowieku - chrześcijaninie - dokąd zmierzasz?!”.

Przed krzyżem nie uciekniesz. Jest idealnie dopasowany do twoich możliwości. Nie wierz w szczęście bez cierpienia, bez krzyża. Gdyby to było możliwe, Chrystus nie dźwigałby go na szczyt Golgoty. Nie broń się przed nim jak Szymon. Zobacz, Jezus poniósł krzyż całej ludzkości. Uczynił to, by tobie było lżej nieść twój krzyż obowiązków. Dasz radę - jeśli poniesiesz go z Jezusem.

Kochani, mamy zastanowić się, jak naśladować Jezusa Miłosiernego.

Bóg powołał cię do istnienia, wyposażył w potrzebne ci zdolności, nakreślił sposób, w jaki masz osiągnąć szczęście wieczne. Realizujesz swoje życiowe powołanie żyjąc pośród innych i wraz z innymi. Przeważnie nie jest to łatwe, ponieważ wiąże się to z pokonywaniem słabości własnych i innych - to właśnie jest twój krzyż. Bywa, że jest ciężki, czasem wydaje się, że ponad siły. I upadasz, tracisz wiarę, nadzieja miesza się z rozpaczą.

A gdzie jest miłość? To ona jest motywem działania, zachętą do pokonywania przeciwności. Miłość ma swoje źródło w Bogu. Nie pozwól, aby odcięto cię od tego Źródła.

Chrystus poniósł drzewo krzyża, aby dokonać zbawienia. Na nim wysłużył sakramenty święte - widzialne znaki niewidzialnej łaski. To one jednoczą cię z Bogiem; ładują cię wewnętrznie Boską energią w postaci darów i łask.

Nie uciekaj od zadań, które postawił przed tobą Bóg. Uwierz, że Chrystus jest z tobą. On jest dla ciebie tu i teraz. Chce przebaczyć ci grzechy w sakramencie pojednania. Chce nakarmić cię sobą w Komunii świętej. On nie mówi „musisz”, ale „jeśli chcesz”. Szanuje twoją wolność. Wie jak przejść drogę krzyżową życia - również twoją. Zaufaj Mu, wsłuchaj się na modlitwie w Jego słowa, a twoja droga krzyżowa okaże się możliwa do przejścia.

I podejmiesz wezwania codzienności, i - naśladując Chrystusa - będziesz świadczył miłosierdzie innym. Amen.

Kazanie 6: GODZINA MIŁOSIERDZIA

Dzisiaj lansuje się model człowieka samowystarczalnego. Stara się on tak ustawić, aby nic nikomu nie musiał dawać i aby sam nic od nikogo nie potrzebował. Staje się coraz bardziej obojętny na kwestie miłosierdzia. Egoista otulony powłoką „własnego świata”. Rosną mu łokcie, a kurczy się serce. Tworzy się masywny tors z głową bez oczu. Człowiek - mumia, indywidualista. A może nawet cyborg?

To nie fantazja. To rzeczywistość. Chora rzeczywistość i chory człowiek. Bo człowiek chce kształtować siebie i tworzyć rzeczywistość opierając się tylko o prawo stanowione przez ludzi. Pozwala sobą sterować. Mija się z Miłosierdziem, które chce go uzdrowić; które chce, by na nowo stać się człowiekiem, stworzonym na obraz i podobieństwo Boga - Stwórcy.

Moi drodzy, w czasie dzisiejszego (ostatniego w tym roku) rozważania pasyjnego chciejmy uprzytomnić sobie Godzinę Miłosierdzia, w czasie której dokonało się zbawienie świata. Ona trwa nadal i my w niej trwamy. Tak będzie aż do skończenia świata.

(odczytujemy fragment Łk 23,33-46)

Po mozolnym i pełnym cierpienia trudzie Jezus wchodzi z krzyżem na ramionach na szczyt Golgoty. Tutaj ma miejsce apogeum Jego cierpień, Jego męki - śmierć na krzyżu. Bóg bogaty w miłosierdzie dokona zbawienia świata przez swojego Syna, w swoim Synu. Ewangeliści ukazują ostatnie chwile ziemskiego życia Jezusa: są one naznaczone cierpieniem do granic wytrzymałości.

Oto do czego zdolny jest człowiek zamknięty we własnych kalkulacjach i przekonany o własnej doskonałości. Zalicza Syna Bożego w poczet złoczyńców i przybija Go do krzyża. Tylko Łukasz przekazał treść modlitwy, jaką Jezus wypowiedział, gdy był już zawieszony na krzyżu. Była to prośba o przebaczenie dla oprawców Jezusa, bo oni „nie wiedzą, co czynią”.

Największe cierpienia nie były w stanie zgasić w Nim miłości do ludzi, nawet do tych, którzy Go skazali i zamordowali. Oto przykład miłości bardzo trudnej: miłości nieprzyjaciół. Słowa prośby skierowanej do Ojca nie oznaczają, ze oprawcy nie byli świadomi dokonanych czynów i wskutek tego nie ponoszą za nie odpowiedzialności; słowa te oznaczają, że oni nie uświadamiali sobie do końca, Kim był Ten, którego przybili do krzyża, i jakie były Jego zamiary wobec ludzkości.

Nad głową Jezusa zamieszczono napis: „Król Żydowski”. Słowa te wyjaśniały powód ukrzyżowania Chrystusa. Został stracony, ponieważ uważał siebie za króla żydowskiego. Dlatego zginął nie z rąk Żydów, ale z rąk Rzymian. U Żydów karą śmierci było kamienowanie. Natomiast Rzymianie wykonywali karę śmierci właśnie przez ukrzyżowanie. Kara ta dotyczyła szczególnie okrutnych złoczyńców i taką karę wymierzono Mesjaszowi, Synowi Bożemu. Dokonano tego wskutek nacisków Wysokiej Rady, która uciekła się do fałszywych oskarżeń i do szantażu.

W tak tragicznych okolicznościach Chrystus prosi Ojca: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Prosi o przebaczenie dla wszystkich swoich oprawców: arcykapłanów, faryzeuszy, uczonych w Piśmie, tłumu, Piłata, żołnierzy. Przebacza, okazuje miłosierdzie. Św. Łukasz mówi o dwóch złoczyńcach, łotrach, których skazano na ukrzyżowanie. Zawieszono ich: jednego po lewej, a drugiego po prawej stronie Jezusa. Ewangelista wspomina o bluźnierczych słowach jednego z nich pod adresem Jezusa: „Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas”. W tych ostatnich chwilach agonii Chrystus cierpi więc nie tylko z powodu przebitych rąk i nóg, ale i - może nawet bardziej - z powodu niewiary i zatwardziałości serca współtowarzysza niedoli.

Syn Boży, Jezus Chrystus cierpi do końca, choć niewinnie. Zostaje wyniszczony, zmiażdżony cierpieniem.

Całe życie Jezusa było pełnieniem woli Ojca. Przyszedł na świat, aby szukać i ocalić to, co zginęło; aby wszyscy, których dał Mu Ojciec, byli tam, gdzie On jest. Czynił tak, gdy nauczał, gdy dokonywał cudów przemierzając wioski i miasta w gronie Apostołów.

Nie inaczej jest na krzyżu, choć inne - bardziej dramatyczne są okoliczności. Przebacza łotrowi, który wyraża żal i skruchę. Obiecuje mu niebo: „Zaprawdę powiadam ci: dziś ze Mną będziesz w raju”. W godzinie śmierci Jezusa, w Godzinie Miłosierdzia, dokonało się Zbawienie, wykupienie ludzkości z mocy zła i zadośćuczynienie Bogu Ojcu. Temu zbawczemu wydarzeniu towarzyszyły nadzwyczajne zjawiska: „Mrok ogarnął całą ziemię, słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek”. W takiej scenerii Jezus Chrystus - Zbawiciel przeszedł z tego świata do Ojca: „Ojcze w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha”. Oddał życie, aby umożliwić nam dostęp do Ojca, aby całej ludzkości otworzyć drogę do zbawienia.

Jedność z Ojcem, o której mówił Jezus, zrealizowała się w całej pełni w Ofierze Krzyża. Bóg Ojciec, którego istotą jest miłość, ofiarował swojego Syna, aby każdego człowieka zrodzić jako swoje dziecko. Tak dokonał dzieła zbawienia. Człowiek jest dzieckiem Bożym zrodzonym z Miłosierdzia. Czy jednak prawda ta znajdzie miejsce w świadomości człowieka?

Siostro i Bracie, jestem przekonany, że znajdzie. Czasem jednak człowiek potrzebuje katalizatora z zewnątrz, aby wyznać za setnikiem: „Ten prawdziwie był Synem Bożym”.

Kilka lat temu Janusz wybrał się w Środę Popielcową do miasta, by załatwić w urzędzie jakąś sprawę. Przechodząc przez ulicę został potrącony przez samochód. Na szczęście nic groźnego mu się nie stało. Po badaniach w szpitalu wrócił do domu. Wieczorem poszedł na Mszę św., co u niego było rzadkością, bowiem nawet w niedzielę nie zawsze był na Eucharystii. Przed nabożeństwem poprosił o spowiedź. Po Mszy św. poczekał na kapłana i powiedział:

- Proszę księdza, musiałem przyjść dzisiaj do kościoła, musiałem się wyspowiadać. Ksiądz wie, jaki marny ze mnie katolik.

- No tak, ale co się stało? - Zapytał ksiądz.

- Dzisiaj byłbym stracił życie. Przechodziłem przez ulicę w mieście i potrącił mnie samochód. Całe szczęście, że jechał wolno. Nic mi się nie stało, trochę kolano mam stłuczone. Ale uświadomiłem sobie, że Pan Bóg istnieje, że troszczy się o każdego człowieka. Dzisiaj mi to udowodnił. Dlatego postanowiłem przyjść do spowiedzi, aby dobrze rozpocząć Wielki Post. Od tego dnia Janusz się zmienił. Był na każdym nabożeństwie Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żalów. Przestał zaglądać do kieliszka, w jego domu wróciła atmosfera prawdziwie rodzinna.

Siostro i Bracie! Wielki Post to czas szczególny. Atmosfera tego okresu inspiruje człowieka myślącego do zadumy, do refleksji nad swym człowieczeństwem, nad swym chrześcijaństwem. Chrześcijaństwem Wielkim Poście czas wrócić do korzeni naszej wiary. Warto po raz kolejny dokonać retrospekcji duchowej, by zobaczyć jak daleko odszedłem od drogi wyznaczonej mi przez Boga - Stwórcę - Ojca. Co stało się z wiarą, którą od dziecka wpajali mi rodzice, jaka jest moja wiara teraz, jak przekazuję ją innym, młodszemu pokoleniu.

Siostro i Bracie, ty i ja zostaliśmy niejako zrodzeni z miłosierdzia i dla miłosierdzia. Żyjemy w Godzinie Miłosierdzia, dopóki bije w nas serce. Czerpiemy ze skarbca łask, które wysłużył nam Jezus Chrystus przez swoją mękę i śmierć na krzyżu. Być może nie zawsze to sobie uświadamiamy i dlatego jesteśmy tak obojętni na innych, potrzebujących miłosierdzia.

Dla nas wszystko zaczęło się od sakramentu chrztu świętego, który swoje źródło ma w odkupieńczej śmierci Chrystusa na krzyżu. Wtedy zapoczątkowane zostało w nas życie Boże. Zostaliśmy wszczepieni w Chrystusa, zanurzeni w Jego śmierci. Dzięki zmartwychwstaniu Jezusa otrzymaliśmy godność dziecka Bożego. Na wzgórzu Golgoty nastąpił zwrot w dziejach ludzkości i świata. Odtąd „nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem”. Masz przystęp do Ojca przez Chrystusa w Duchu Świętym.

Być może zapytasz: „O jaką obojętność na potrzebujących miłosierdzia chodzi?”.

Pomyśl: jako człowiek zostałeś przez Boga powołany do istnienia na Jego obraz i podobieństwo. W sakramencie chrztu świętego zostałeś obmyty ze zmazy grzechu pierworodnego i włączony w potrójną misję Chrystusa: królewską, kapłańską i prorocką. To obliguje cię między innymi do tego, abyś korzystał z miłosierdzia i świadczył miłosierdzie. Nie wystarczy przystąpić do sakramentu pokuty raz czy dwa razy w roku z okazji Świąt. Aby stać się autentycznym świadkiem Chrystusa, trzeba karmić się Jego Ciałem eucharystycznym.

Często jednak jesteśmy chrześcijanami tylko z nazwy. Codzienne życie ukazuje smutny obraz naszego człowieczeństwa, naszego chrześcijaństwa. Dlatego w rodzinach jest jak jest. Dzieci sobie, rodzice sobie. Co więcej, mąż sobie, żona sobie. A gdzie Duch miłości, wspólnoty, przebaczenia? Skąd ma się wziąć, jeśli w sercu jest pustka, egoizm, a może inny „skarb”?

Drodzy moi, trzeba wrócić do źródła miłosierdzia, jakim jest Krzyż, sakramenty święte, szczególnie spowiedź i Komunia św. Trzeba czerpać z tych źródeł siłę, moc, aby nie ulegać złym wpływom otoczenia, znieczulicy i pogoni za pseudowartościami. Wtedy będziesz w stanie zauważyć ludzką biedę, i to nie tylko materialną, ale przede wszystkim duchową, moralną. Dostrzeżesz ją i u siebie, i u innych. Wtedy łatwiej ci będzie przebaczyć. Co więcej, będzie to możliwe.

W powieści Henryka Sienkiewicza „Krzyżacy” jest scena, która przedstawia Juranda ze Spychowa przebaczającego żołnierzowi krzyżackiemu, Zygfrydowi. Żołnierz ów pozbawił Juranda wzroku i języka, a jego córkę Danusię, katuszami doprowadził do obłędu. „Ale on ująwszy w połowie nóż, wyciągnął wskazujący palec do końca ostrza, tak aby mógł wiedzieć, czego dotyka, i począł przecinać sznury na ramionach Krzyżaka. Ksiądz Kaleb począł pytać przerywanym przez niepohamowany płacz głosem:

- Bracie Jurandzie, czego chcecie? Czy chcecie darować jeńca wolnością?

- Tak, odpowiedział skinieniem głowy Jurand.

- Chcecie, by odszedł bez pomsty i kary?

- Tak!

Pomruk gniewu i oburzenia zwiększył się, ale ksiądz Kaleb, nie chcąc, by zmarniał tak niesłychany uczynek miłosierdzia, zwrócił się ku szemrzącym i zawołał:

- Kto się świętemu śmie sprzeciwić! Na kolana!

I klęknąwszy sam począł mówić: „Ojcze nasz …”. Przy słowach: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” oczy jego zwróciły się mimo woli na Juranda, którego oblicze zajaśniało istotnie jakimś nadziemskim światłem. A widok ów w połączeniu ze słowami modlitwy skruszył serca wszystkich obecnych, gdyż stary Tolima o zatwardziałej w ustawicznych bitwach duszy, przeżegnawszy się krzyżem świętym, objął następnie jurandowe kolana i rzekł:

- Panie, jeśli wasza wola ma się spełnić, to trzeba jeńca do granicy odprowadzić.

- Tak, skinął Jurand”.

Moi Drodzy, do takiej postawy trzeba dojrzeć, dorosnąć. Kształtujemy ją w sobie przez ciągłą współpracę z łaską Bożą, którą czerpiemy z codziennej modlitwy i z sakramentów oraz z lektury i rozważania Pisma Świętego.

To właśnie w Piśmie Świętym poznaję Chrystusa, którego chcę naśladować. Modląc się w mocy Ducha Świętego, rozpoznaję wolę Bożą. Przystępując do sakramentów świętych, jednoczę się z Chrystusem i czerpię siły do naśladowania Go.

Syn Boży przychodząc na świat jako Człowiek, dokonał przede wszystkim dzieła zbawienia i zadośćuczynienia Ojcu. Ale także dał nam przykład - przez nauczanie, dokonane cuda, pochylanie się nad ludzką biedą - jak powinien postępować Jego uczeń, a więc ty i ja. Dzisiaj jest wielkie zapotrzebowanie na miłość miłosierną. Tyle jest wokół nas ludzkiej tragedii.

Nie bądź obojętny. Nie potrzeba wiele, aby na twarzy bliźniego pojawił się uśmiech. Nie potrzeba dużych sum, aby kogoś nakarmić. Wystarczy chcieć, by w rodzinie obdarzać się wzajemną życzliwością.

Pozwól, by przybito do Chrystusowego krzyża twój egoizm, twoją pychę, agresję, to wszystko, co cię zżera, co cię odczłowiecza. Natomiast pielęgnuj w sobie radość, umacniaj miłość, ożywiaj nadzieję.

Moi Drodzy, kończymy nasze rozważania pasyjne. Trzeba powiedzieć, że wiele tu, w obliczu Chrystusa przeżyliśmy, wiele zrozumieliśmy. Na pewno dostrzegliśmy w sobie wiele spraw, które trzeba zmienić, aby móc naśladować Chrystusa Miłosiernego. W niejednym przypadku nie będzie to łatwe. Jeśli chcesz być autentycznym uczniem Chrystusa zawierz Mu siebie. Nie lękaj się przyszłości. On jest z tobą, aby cię prowadzić, aby wskazywać ci drogę, aby cię uczyć, jak świadczyć miłosierdzie.

„błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Amen.

18



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KAZANIA PASYJNE - Ludzie Golgoty, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - W powiązaniu z Eucharystią, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Poszczególne godziny, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Rok Eucharystii, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Droga krzyża, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Zobaczyć Jezusa, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Ku wartością, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Wierność Chrystusa, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 01, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 02, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Bóg jest Miłością, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Znak sprzeciwu i uwielbienia, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 03, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Być uczniem Jezusa, HOMILETYKA
34 Kazanie BXVI Chrystus Król
kazanie(Urocz.Chrystusa Króla), Homilie i kazania
Kazanie pasyjne 2 Florian
PYCHA ks Edward Staniek KAZANIA PASYJNE
Kazanie pasyjne 1 Florian

więcej podobnych podstron