Dyskusja nt. rzetelności dziennikarskiej
Warszawa, 7 grudnia 2005 r.
Dr Stanisław Mocek, Collegium Civitas
Szanowni państwo jesteśmy po uroczystości, która wieńczy dziennikarskie dzieło tzn. wyróżniliśmy dziennikarzy, którzy w swojej pracy wykazali się nie tylko znakomitym warsztatem, ale także pewną konsekwencją i skutecznością działań w redakcjach prasowych. Dziś chcielibyśmy porozmawiać o tym, co dotyczy roli dziennikarza w jego codziennej pracy, co dotyczy właśnie zarówno warsztatu, przygotowania jak i tej konsekwencji, którą mieliśmy okazję oceniać podczas czytania prac nadesłanych na konkurs „Tylko ryba nie bierze?” .
Jeśli chodzi o dziennikarstwo, to w sferze opinii publicznej wyrażane są często bardzo skrajne oceny i sądy. Od takich, że dziennikarze pełnią bardzo ważną rolę zwłaszcza w sytuacji pewnej deklasacji sceny politycznej jako czwarta władza. Do takich głosów, że dochodzi też w ich pracy dziennikarskiej na przykład do manipulacji.
Grono osób zaproszonych dzisiaj do wygłoszenia prelekcji pozwoli spojrzeć na ten problem z różnych punktów widzenia. Obecność pana red. Skalskiego powoduje, że na pewno usłyszymy o ocenie tej sytuacji z punktu widzenia dziennikarza, który ma w tej sprawie doświadczenie i swój własny pogląd. Podobnie jest zresztą z obecnością red. Marka Millera, który również w swojej pracy wiele miejsca poświęcił roli dziennikarzy, zarówno w okresie minionym jak i podczas transformacji. Z kolei obecność pana mec. Jerzego Naumana pozwoli spojrzeć na ten problem z punktu widzenia osoby, która w swojej codziennej działalności styka się z przykładami oceny pracy dziennikarza, czy konsekwencji pracy dziennikarza z prawnego punktu widzenia. Witam i proszę o przedstawienie wystąpień.
Ernest Skalski
Ja nie chciałbym oceniać, natomiast chciałbym powiedzieć parę słów o faktach, z którymi się stykałem w ciągu kilkudziesięciu lat pracy w zawodzie. Otóż nierzetelność, czy nawet korupcja dziennikarzy nie jest zjawiskiem nowym, które ujawniło się w okresie transformacji. Miało miejsce jeszcze w PRL, w tym okresie, który ja obejmuję pamięcią, czyli od pięćdziesiątego ósmego roku. To się może młodym ludziom wydać dziwne, bo nie było żadnych autentycznych wyborów, w których trzeba by kogokolwiek przekonywać, żeby głosował tak a nie inaczej, bo wiadomo było z góry, jaki będzie wynik. Praktycznie biorąc nie było rynku, czy też był tak nędzny, że zachęcanie do zakupów było niepotrzebne, a mimo to dziennikarze byli korumpowani. To się wydaje mało sensowne, ale tak było.
Głównym narzędziem, czy głównym kanałem korumpowania dziennikarzy były kluby tematyczne przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. Tych klubów było bardzo dużo i były różne. Zbierali się w nich dziennikarze zainteresowani danym tematem, mieli spotkania z działaczami z danej dziedziny i korzystali z tego, jeśli to było możliwe. Np. istniał Klub Dziennikarzy Budowlanych. Jeśli dziennikarze w nim zebrani pisali o budownictwie, o firmach, Ministerstwie Budownictwa, czy o spółdzielczości mieszkaniowej, to co się podobało, to mogli liczyć nawet na to, że dostaną mieszkanie. „Panie redaktorze budujemy takie eksperymentalny blok, może by pan zmienił mieszkanie, zobaczyłby pan jak to wygląda”. Znam kilka – nielicznych – ale znam takie przypadki. Takim skorumpowanym klubem był Klub Dziennikarzy Motorowych. Tam najłatwiej dostawało się talony na samochody, a można też było dostać samochody do wypróbowania, do pojeżdżenia za darmo, można było dostać przydział benzyny do wypróbowania. Śmiesznie to brzmi, ale ktoś jeździł za darmo przez miesiąc i wypróbowywał benzynę. Funkcjonował też Klub Dziennikarzy Morskich. Rejsy polskim statkami w różne części świata były częściowo płatne, częściowo bezpłatne. Była to też kwestia protekcji. Formą umiarkowanej protekcji był klub narciarski dziennikarzy „Kaczka”, do którego należę od lat. Korumpowanie w nim polegało na tym, że łatwiej było kupić narty, które przecież były towarem deficytowym i można to było załatwić przeważnie na, wydawanych przez władze miejscowości, w których się odbywały obozy narciarskie, bankietach, z udziałem dyrektora fabryki nart.
Takim codziennym rytuałem dziennikarzy-pieczeniarzy były bankiety urządzane w bardzo wielu miejscach, tam też dostawało się różne gadżety. Nie sądzę, żeby były dawane pieniądze, nie słyszałem o tym, chociaż głowy za to nie mogę dać.
Ważne były kontakty: z władzą, z wysoko postawionymi osobami. Nobilitują one we własnym mniemaniu, pozwalają się pochwalić – a dziennikarze jak wszyscy ludzie są próżni.
I kwestia awansu. Balzak kiedyś powiedział, że dziennikarstwo jest zawodem z którego można daleko zajść pod warunkiem, że się w porę wyjdzie. Wielu kolegów wychodziło. Zasadą było, że dziennikarz, który zwrócił na siebie uwagę był dobrze widziany, był brany do pracy w Biurze (później - Wydziale) Prasy KC, gdzie popracował rok, dwa, trzy, potem wracał do pracy już co najmniej jako zastępca naczelnego w jakiejś dobrej gazecie, czy też wyjeżdżał na placówkę zagraniczną.
O co tutaj chodziło? System władzy w realnym socjalizmie nie był szwajcarskim zegarkiem. Nie wszystko tam było celowe, przemyślane, działało z całkowitą precyzją. Były koterie, były frondy, interesy partykularne. Ministerstwa, instytucje, przedsiębiorstwa organizowały sobie opinię publiczną przez artykuły, potem się na nią powoływały, chociaż praktycznego znaczenia to nie miało. To był ten niski szczebel korupcji. Natomiast wysoki, który miał miejsce na szczeblu redakcji i wydawnictw, to było przyłączanie się do różnego rodzaju koterii. W okresie drugiej połowy lat sześćdziesiątych niezwykle potężną była koteria "partyzantów" popierająca generała-ministra Moczara. I była cała masa redakcji, które ją popierały. Za Gierka było łagodniej. Funkcjonowały partykularne lobby: najsilniejsze lobby śląskie, czy słabsze lobby gospodarki morskiej.
Jeśli chodzi o rzetelność i nierzetelność. W prasie drukowanej względna wolność wypowiedzi zależała od nakładu. W specjalistycznym kwartalniku można było pisać w miarę swobodnie. W radiu czy w telewizji raczej mało, a pod rządami prezesa Radiokomitetu, Szczepańskiego mechanizm sterujący działał dosyć precyzyjnie. Byli dziennikarze, którzy dostawali materiały na kogoś i pisali. Ja zostałem kiedyś wezwany do niejakiego pułkownika Kudasia - Bronisławskiego, który zawiadywał sektorem prasowym i był rzecznikiem MSW. Wyraził niezadowolenie z powodu pewnej publikacji, a potem powiedział, że dziennikarze, którzy z nimi dobrze współpracują mogą od nich dostawać różnego rodzaju sensacyjne materiały, które podniosą ich rangę jako reporterów i dał przykład – nie podam nazwiska – przewodniczącego klubu dziennikarzy prawnych, który dostawał takie materiały, że po jego artykułach Sąd Najwyższy czy Minister Sprawiedliwości wszczynali rewizję nadzwyczajną. To znaczy, że ten dziennikarz był na usługach aparatu przemocy. Jeśli chciano komuś dokopać, to on temu służył. Inny, bardzo dobry skądinąd dziennikarz - nie wiem co mu się stało - napisał kiedyś, na zamówienie, ohydny paszkwil na Kisielewskiego z różnego rodzaju szczegółami, które oczywiście mógł dostać tylko od Służby Bezpieczeństwa, bo ona takie materiały gromadziła.
Z takim doświadczeniem weszliśmy w okres III Rzeczpospolitej, w której pojawił się nowy bodziec: pojawiły się prawdziwe pieniądze, prawdziwy rynek i prawdziwe wybory i opinia publiczna, a nastawienie konsumentów zaczęło się liczyć. Na niskim poziomie nierzetelnego korupcyjnego dziennikarstwa, są różnego rodzaju drobne wziątki. Bardzo często są to również pieniądze, ale jest to absolutnie nieuchwytne. Jeśli się daje, to się daje z ręki do ręki, ale są też różnego rodzaju ulgi, tak zwane dyskonty, które dostają dziennikarze. W zasadzie wszystkie mechanizmy drobnego przekupstwa, które działały w PRL-u funkcjonują nadal, tylko że wszystko jest nieco bogatsze. Piękniejsze są prezenty, można dostać czasami drogi sprzęt elektroniczny, wyjazdy są nie do Krynicy, czy na Mazury, ale może być luksusowa wycieczka do Tunezji, czy Indonezji, żeby np. opisać jak działa dane biuro turystyczne. Często nie chodzi o napisanie, że jakiś zakład czy firma są dobre, ponieważ to byłoby podejrzane, uprawia się coś w rodzaju czarnego PR, po prostu niszczy się konkurencję. Na przykład pewnemu przedsiębiorstwu budowlanemu w Warszawie przytrafił się błąd, karygodny, ale jednorazowy. Przedsiębiorstwo przeprosiło, naprawiło, ukarało, ale potem bez przerwy w to przedsiębiorstwo walono, przypominano wpadkę i trwało to strasznie długo, ponieważ było tym zainteresowane przedsiębiorstwo konkurencyjne. Jeśli widzę, że jakaś gazeta piętnuje pewną inwestycję, że jest szkodliwa, niszczy zabytek i jest antyekologiczna, a w innym miejscu popiera się tę inwestycję i zwalcza się tych, którzy bezpośrednio rzucają kłody pod nogi, to z góry wiadomo, że tu jest jakiś interes po jednej czy po drugiej stronie.
Technika jest dosyć prosta. W jaki sposób takie materiały się przygotowuje? Są takie dni w redakcji, kiedy jest cała masa tematów, z których każdy jest dobry na czołówkę i nie wiadomo co wybrać, są też dni całkowitej posuchy, kiedy się ciągnie za uszy byle jakie materiały na czołówkę pierwszej strony czy na czołówki działów i w ostatniej chwili pojawia się ktoś z bombowym materiałem oskarżycielskim na jakąś firmę. Wszyscy zacierają ręce, szybko to się publikuje i bardzo często okazuje się, że jest to materiał robiony na jakieś zamówienie i chodzi o to, żeby zniszczyć jakąś firmę, jakiegoś człowieka. Nie chcę podawać przykładów, bo każdy przykład grozi procesem, a nie mam na to dowodów, chociaż orientuję się po długiej praktyce, że tak było. Załatwia się przy okazji również własne sprawy z jakimiś firmami, z urzędami, które coś komuś źle zrobiły. Kiedyś miałem do czynienia z dziennikarką, która strasznie długo opisywała nierzetelnego wykonawcę, historia z rodzaju jacuzzi ministra Wassermanna i trudno powiedzieć, być może on rzeczywiście wykonał dla niej pracę nierzetelnie, ale jej łamy gazety służyły jako prywatna książka zażaleń. Ale powtarzam to jest niski szczebel.
Wysoki jest bardziej skomplikowany: działają te same mechanizmy: snobizm, próżność, chęć zbliżenia się z ludźmi, którzy są na świeczniku, przede wszystkim z politykami, bo polityka działa magnetycznie. Dziennikarze chcą pokazać, że są z ludźmi wyżej postawionymi na „ty”, że się z nimi spotykają. Tamci idą na to z reguły bardzo chętnie. I tu interes jest taki: dziennikarz zakłada, że jego zyskiem będzie uzyskana informacja. To się bardzo często sprawdza, natomiast interesem tej wysoko postawionej osobistości jest to, że dziennikarz będzie publikował mniej więcej to, na czym jej zależy, czy też nie będzie publikował rzeczy przykrych, bo ja się z kimś zaprzyjaźniło, to już jakoś nijak tak na niego napaść, albo będzie się łagodziło takie fakty, albo będzie się je pomijało. Na ogół jest to współpraca siedzenia z batem. Na ogół i dziennikarze i redakcje źle na tym wychodzą. Potem się zaczynają telefony do redaktora naczelnego, czy kierownika działu, do sekretarza – „słuchaj stary, nie rób mi tego, nie drukuj” – i jakoś głupio nagle okazać się pryncypialnym.
Ja przeważnie mówię o prasie, ponieważ prasa zostaje w ręku i to widać. Radio i telewizja są mało uchwytne, coś się powie, coś się usłyszy i przeszło. Ale dosyć łatwo zanalizować, czy jakaś redakcja ma swoją opcję polityczną, na przykład stale występuje przeciwko naszemu udziałowi w interwencji w Iraku, czy jest pro-socjalna, czy pro rynkowa, pro europejska, anty europejska. Jeśli to jest stałe i ciągłe, to można założyć, że to jest jej przekonanie. Jeśli natomiast pojawiają się sporadycznie pewne materiały, czy oskarżycielskie czy apoteozy, i one w dodatku są zmienne można podejrzewać, że za tym stoi jakiś kontrakt, czy stoi czyjś interes. Stosunkowo bardziej odporne na to są redakcje, media należące do właścicieli zagranicznych, ponieważ ich właściciele są w mniejszym stopniu, czy w ogóle nie są zainteresowani wewnętrznymi polskimi rozgrywkami. Przeważnie mają swój rynkowy interes, aczkolwiek redakcje tabloidów są bardzo ukierunkowane, gdyż to jest sposób zdobywania publiczności.
Czy jest antidotum, czy temu można przeciwdziałać? Można, aczkolwiek z trudem i nie do końca. Jeśli chodzi o przekupstwo na niskim szczeblu, to wskazane jest, żeby redakcje miały swoje kodeksy etyki. Bardzo szczegółowe, bardzo rygorystyczne, czasami nawet śmiesznie drobiazgowe. Jednak ważne jest oczywiście kierowanie się zdrowym rozsądkiem i podstawową zasadą: oczywiście można korzystać, przyjmować drobne prezenty, utrzymywać różnego rodzaju kontakty, ale za każdym razem trzeba wymagać, żeby dziennikarz kontaktując się z tą siłą zewnętrzną mówił, że on musi na to uzyskać zgodę swojego zwierzchnika. Nigdy nie można dopuścić do tego, żeby powstała sytuacja konspiracji między dziennikarzem a jakimś tam źródłem informacji, czy źródłem materiału. Oczywiście wskazane jest, żeby dziennikarze mieli dobre warunki życiowe, nie tylko przyzwoite zarobki, ale pewne poczucie stabilizacji, pozycję, żeby nie chcieli tym ryzykować, żeby się przynajmniej nie sprzedawali tanio. Natomiast na wyższym szczeblu, to jest tylko kwestia mądrości wydawców i szefów, którzy powinni pamiętać, że wybory są co cztery lata i ekipy się zmieniają. Dzisiejsza ekipa jutro będzie wczorajszą ekipą, a wiarygodność pisma, czy wiarygodność mediów jest warta więcej niż korzyści, które można doraźnie uzyskać. I takim moralizatorskim akcentem chciałem zakończyć.
Marek Miller
Co jakiś czas uczestniczę w naradach dotyczących etyki dziennikarskiej, o tym problemie rozmawiamy też ze studentami. Moja studentka jest laureatką tej edycji konkursu i jest mi szczególnie miło z tego powodu.
Zawsze mam taki poczucie dwuznaczności wynikające z faktu, że z jednej strony wymagania etyczne są szalenie ważne i że trzeba stale o nich pamiętać, z drugiej strony jesteśmy bardzo głęboko zanurzeni w życiu i praktykowaniu, a tu trudno mówić o kodeksach, one przed życiem nie uchronią.
Jednym z takich pytań, które dziennikarz powinien sobie ciągle w naszych czasach zadawać jest pytanie: czy on pracuje na firmę, którą jest jego redakcja, czy też pracuje na swoje nazwisko. Z takim pytaniem, z takim dylematem zwracają się do mnie często młodzi dziennikarze: na kogo pracuje dziennikarz i komu ma zostać wierny. Na to pytanie każdy dziennikarz musi sobie odpowiedzieć. Czasami to pytanie pojawia się w chwili konfrontacji i wymaga wyboru. Ja zawsze uważam - być może jest to teza kontrowersyjna, że redakcje się zmieniają, koncerny się zmieniają, wymagania się zmieniają, a nazwisko ma się jedno. I ta wierność sobie w wewnętrznym przekonaniu jest istotna. Nie myślimy o tym, że za naszymi wyborami, za naszymi ocenami, za naszymi śledztwami powinna stać wewnętrzna praca nad sobą i jakiś kodeks, jakiś światopogląd. Z tym światopoglądem, z tym kodeksem i z mówieniem o wewnętrznych przekonaniach o wartościach jest coraz większy problem. Po prostu wszyscy uważają, że dziennikarstwo jest czymś oczywistym, że wiadomo za kim mamy być i przeciwko komu, co oczywiście nie jest prawdą i bardzo trudno jest przekonać od refleksji nad tym, z jakiego powodu coś głosimy, za czymś stajemy, przeciwko czemuś występujemy? Próbuje się często dziennikarzom sugerować, że istnieje obiektywizm, że istnieje bezstronność. Ona oczywiście jako model idealny powinna towarzyszyć pisaniu, zwłaszcza śledczemu pisaniu, ale myślę, że bez określonego światopoglądu, bez określonych wartości uniwersalnych, całe to pisanie staje często pod znakiem zapytania.
Jestem jurorem w konkursie dużego koncernu, który ma w swoim ręku kilkanaście gazet lokalnych i oceniam co miesiąc reportaże napływające na ten konkurs. W tym konkursie mieści się dziennikarstwo śledcze. Chcę powiedzieć, że to jest fantastyczne, że często dla ludzi jesteśmy jedyną nadzieją, że u nas uzyskają pomoc. Na kogo oni jeszcze mogą liczyć. Ta funkcja dziennikarska jest ciągle bardzo ważna. Ale z drugiej strony istnieje niebezpieczeństwo, że dziennikarze za często zaczynają zastępować organy ścigania , które są powołane do tego, żeby dbać o przestrzeganie prawa. Z drugiej strony mnożą się teksty, które są po prostu czepianiem się ludzi i instytucji. Po przeczytaniu takiego tekstu w zasadzie po za tym, że mam poczucie, że ktoś wysłał dziennikarza, żeby ten tekst zrobił, nie stoi tam żadna sensowna racja, a wszystkie przytaczane argumenty są wysoce wątpliwe.
Myślę, że mówi się o dziennikarstwie jako czwartej władzy ale ciągle nie została sformułowana jego definicja po 89 roku. Pewnie dlatego w Polsce mamy taki wielki problem ze współpracą między sobą, ponieważ wszyscy uważamy, że coś wspólnie definiujemy, podczas gdy każdy pod tę definicję podkłada coś innego. Niezależność dziennikarstwa nie jest wystarczająco określona. Kim jest osoba pisząca? Właściwie tego nie wiemy. Kim jest w tym wszystkim redakcja? Tego nie wiemy. Co może zrobić z dziennikarzem redakcja i co od niego wymagać - nie wiemy. Chcę powiedzieć, że moi studenci często uważają, że służba bezpieczeństwa to pewne pojęcie grup specjalnych, pojęcie związane tylko z PRL-em. Że dzisiaj mimo tego, co czytamy często w gazetach, nie ma nacisku, nie werbuje się ludzi do wywiadu, nie deprawuje się ich. Nasze środowisko ciągle jest wyjątkowo rozbite, wyjątkowo zmanipulowane, a ilość możliwości wykorzystania dziennikarzy wzrasta. Jak kiedyś partia decydowała i nie pozwalała, to bardzo trudno było coś zrobić bez błogosławieństwa komitetu miejscowego. Dzisiaj właściwie ilość możliwości wpływania na redakcję i na pojedynczego dziennikarza znacznie wzrosła. Jeżeli śledzimy pracę/działania zwłaszcza pism „żółtej prasy,” to widzimy, co dziennikarze mogą zrobić z człowiekiem. I właśnie kto za nimi stoi, kto im to podkłada. Te niebezpieczeństwa nie znikają, moim zdaniem jest ich coraz więcej. I myślę, że pytanie, kim my jesteśmy w kontekście słabości demokracji, niedojrzałości sił politycznych, jest ciągle jednym z podstawowych pytań.
Stanisław Mocek
Wypowiedź Marka Millera zawierała wiele gorzkich uwag, które myślę będą służyć tutaj do refleksji. Zarówno wypowiedzi pana redaktora Skalskiego jak i Marka Millera znalazły się wątki etycznej strony zawodu dziennikarskiego. Myślę że z tym etycznym aspektem nieodłącznie związany jest aspekt różnych uwarunkowań prawnych i zapraszam do zabrania głosu mecenasa pana Jerzego Naumana.
Jerzy Naumann
Po pierwsze najpierw pogratulować laureatom nagród.
Na sali są sami dziennikarze, a ja dziennikarzem nie jestem i chciałem państwu powiedzieć o tym, co dla osoby, która nie jest dziennikarzem jest w zawodzie dziennikarskim frapujące. Interesujący w zawodzie dziennikarskim jest aspekt etyczny tego zawodu. Powiem, że wiele osób pokładających w dziennikarstwie swoje nadzieje, a nie będących dziennikarzami ciągle jeszcze chce patrzeć na dziennikarstwo jak na służbę, swego rodzaju służbę społeczną. O ile dziennikarze uwikłani w układy redakcyjne, owe zależności od naczelnych, a z kolei naczelni uwikłani w zależności od swoich wydawców patrzą na te związki pilnując poczucia swojej niezależności, o tyle ów obywatel, czy ten czytelnik, widz, słuchacz radiowy patrzy na dziennikarza z punktu widzenia realizacji tego kontraktu deontologicznego jaki, wydaje się, że dziennikarz zawarł ze społecznością. Czy on ten kontrakt wypełnia, między innymi swoją rzetelnością, swoją nieprzekupnością, nie forsowaniem swojego własnego punktu widzenia na dane zjawisko, tylko odejściem od tego subiektywnego spojrzenia, tak żeby ono nie przeciekało do treści wypowiadanych na antenie czy zapełniających szpalty.
Przepraszam, pan przewodniczący stołu prezydialnego chciał, abym mówił o sprawach prawnych, a ja się przesuwam w stronę spraw etycznych. Więc najbardziej z tych wypowiedzi, które usłyszałem przede mną zmartwiła mnie wypowiedź pana redaktora Skalskiego. Zaraz wytłumaczę dlaczego, i od razu odniosę się ad vocem aby skrócić obieg dyskusji.
To co niepokoi, to brak pomysłu na rozwiązanie zagadnienia nierzetelności dziennikarskiej w tym aspekcie, o którym mówił pan redaktor, a więc przekupności dziennikarzy. Mogę podzielić się doświadczeniem ze środowiska adwokackiego. Broń Boże nie życząc, żeby w środowisku dziennikarskim tego rodzaju instrumenty zostały użyte. Otóż adwokatura dotknięta rozmaitymi nieprawidłowościami natury dyscyplinarnej bądź znacznie dalej idących, o których pani redaktor-laureatka pisała w znanym mi cyklu artykułów ,nie potrafiła sobie z tym zjawiskiem w ogóle poradzić. I otóż nie chcąc zobaczyć „konia jakim on jest”, uciekając przed zdefiniowaniem nie tylko samego zjawiska, ale nawet nie szukając przyczyny, doprowadziła do tego, że już dzisiaj to nie adwokackie sądownictwo dyscyplinarne zajmuje się zagadnieniami patologicznych zjawisk wewnątrz środowiska palestry, tylko Centralne Biuro Śledcze. To panowie z CBŚ zjawiają się jako rzekomi klienci i przeprowadzają zwyczajną policyjną prowokację.
Wrócę do wątku niepokoju wewnętrznego - mam nadzieję, że przede wszystkim środowiska dziennikarskiego nie spotka tego rodzaju doświadczenie, które dopiero jest patologicznym. To, co mnie niepokoi, to brak pomysłu rozwiązania tego zagadnienia. Bo wprowadzanie kodeksów etycznych, to jest myślenie życzeniowe i to jest wiara w omnipotencję prawa. Kiedy nie ma etyki, to prawo nic nie ureguluje, prawo jest niepotrzebne. Sarinie powiedział „kiedy powstaje kodeks pisany oznacza to, że zanikła etyka”. Dzisiaj za chwilę nawet listonosz będzie miał swój kodeks etyczny. Była taka instrukcja dla policjantów, aby kontrolując osobę mówili cicho, żeby inne osoby nie słyszały danych tożsamości tego, którego legitymują. I policji wpisano pewnie w jakiś rodzaj kodeksu o zabarwieniu etycznym. To jest paranoja – my gonimy w piętkę. Ktoś taki jak adwokat mógłby oczekiwać od środowiska dziennikarskiego, ażeby te zjawiska eliminować. Są chyba dwa sprawdzone sposoby. Pierwszy to stworzenie bezpośredniego kontaktu pomiędzy kimś, kto stanowi wzorzec postępowania, kto stanowi autorytet, kto jest mentorem i kto jest mistrzem. Kto jednocześnie kontroluje młodego adepta w drodze dochodzenia do pełni sprawności zawodowej przez co należy rozumieć oczywiście świadomość i stosowanie do ontologii zawodowej dziennikarza. Druga kwestia - i czy to się państwu spodoba, czy nie, nie ma zachowań poprawnych bez odpowiedzialności i tępienia zachowań nagannych i nietolerowanych. Jako adwokat mówię rzeczy niepopularne, ale póki nie ukarzesz tego, kto zbroił, póty nie opłaca się temu, który broi czynić dobrze. Ta kara ma być odpłatą, ale jest to zagadnienie jednostkowe. Mówimy o oddziaływaniu na społeczność. I po to trzeba ukarać kogoś sprawiedliwie, trzeba nazwać to zjawisko opisać czyn i powiedzieć, dlaczego w ten sposób nie wolno postępować, żeby cała reszta wiedziała, jakie są wartości i jaka jest hierarchia tych wartości. Pamiętam projekt profesora Michalskiego i huk jaki powstał, przede wszystkim huk krytyki, wokół tego projektu. Projekt był przeciętny, ale tam była jedna istotna myśl, która też pojawiła się w – bardzo ciekawej - wypowiedzi pana redaktora Millera. Mianowicie, że do tego zawołania o deontologię, o przyzwoitość w zawodzie dziennikarskim należy włączyć element uporządkowania wewnętrznego tego zawodu: kształcenia, nauki wykonywania zawodu i rozliczenia przewinień.
I ostatnia uwaga zupełnie oderwana, ale taka, która też przychodzi mi do głowy w odniesieniu do wypowiedzi pana redaktora Millera. Otóż t zawodowo miałem szczęście zetknąć się z dużą ilością spraw powstających na gruncie dziennikarstwa śledczego, niezmiernie interesujących dla adwokata, które trafiają do sądów. Powiem prywatnie, mnie interesuje zagadnienie dziennikarstwa śledczego, doceniam jego rolę, powiedziałbym rolę trudną do przecenienia. Ale jednocześnie muszę powiedzieć, że mniej dziennikarstwa śledczego w kraju demokratycznym – to znaczy, że funkcjonują instytucje powołane do pilnowania, kontroli. Otóż proszę zwrócić uwagę, że my zamiast prokuratury mamy komisje śledcze, z całą ich chorobą umysłową. I teraz obywatel, który jest świadkiem przestępstwa, niegodziwości, korupcji itd. zamiast udać się do prokuratora i mu o tym zameldować - wykonać dobrze pojęty obywatelski obowiązek, do prokuratury nigdy nie chodzi, bo on jej nie ufa. On myśli, że prokurator lub policjant są w jakimś trybie i to on informujący zostanie ukarany za to zameldowanie o dostrzeżonym złu. I idzie do redakcji. Chwała Bogu, że redakcje są i jest gdzie pójść. Gdyby nie „Gazeta Wyborcza”, gdyby nie „Rzeczpospolita” i jeszcze kilka tytułów, to nasza rzeczywistość oczywiście wyglądałaby parszywie. Więc dobrze, że jest gdzie pójść, ale to nie są te drzwi, do których powinny walić tłumy. Im większy tłum tam się przeciska, tym większą chorobę państwa jako organizmu to oznacza I życzyłbym tego wszystkim tutaj z wyjątkiem laureatów, bo inaczej by nie dostali tych nagród. A to nas tutaj bardzo szczęśliwie przywiodło. Ale dziennikarzom życzyłbym, żeby było mniej okazji do pisania w sposób śledczy i do tropienia tych niegodziwości nie dlatego, że nastąpi „zamordyzm” i nie wolno będzie tego publikować, tylko dlatego, że te zjawiska zostaną przeniesione i piętnowane, ścigane, karane, sądzone etc., etc. w tym sektorze funkcjonowania państwa, który jest powołany do wypełnienia tego bardzo ważnego zadania społecznego.
Alina Hussein - NIK
Chciałam się zwrócić do pana Naumana w sprawie kodeksów etyki. Pan je tak ładnie podsumował, a ja tymczasem uważam, że one jednak są potrzebne. Są potrzebne chociażby dlatego, że dają okazję przy ich redagowaniu do takiej wewnętrznej dyskusji, do rozważenia, co w danym środowisku daje okazję do nieprawidłowego zachowania. Jak się zachować w danej sytuacji. To są takie czasem szczegółowe sprawy, których się żadnym przepisem nie da uregulować, sprawy o których się często nie mówi, przemilcza, a chociażby ze względu na przepracowanie, brak czasu, a czasem trzeba pochylić się nad tym i podyskutować. Pamiętam jak u nas (Najwyższa Izba Kontroli) opracowywaliśmy taki kodeks kontrolerów i były przy tym żywe dyskusje – naprawdę. Myślę, że w każdym środowisku zawodowym gdzie ryzyko korupcji występuje jest to potrzebne. Nie wiem czy akurat u listonoszy, ale proponowałabym by nie mówić, że to jest całkiem bez sensu. A dlaczego nie? Dlaczego nie w każdym środowisku. Wydaje mi się, że owszem należałoby wręcz zalecać, żeby każdy się nad takim kodeksem dobrego, prawidłowego etycznego zachowania zastanowił. To nie musi być wyraz myślenia życzeniowego. To nie musi być koniecznie wyraz jakiejś ślepej wiary w moc przepisów. Chodzi o to, że taki kodeks, narzucony z góry na przykład przez szefów, przez kogoś napisany, podpisany przez szefa, co do którego nikt nie wiedział o co chodzi, to on rzeczywiście zostaje na papierze, jest ciałem obcym i nikt tego nie stosuje. A jeżeli to jest przedyskutowane przez pracowników, jeżeli każdy pracownik musi np. własnym podpisem wziąć za to odpowiedzialność, że będzie się do tego stosował, albo to jest połączone z odpowiednim zapisem w umowie o pracę, albo w regulaminie pracy, jeżeli jest to powiązane z odpowiedzialnością osobistą pracownika, to wtedy to musi zadziałać. A przypomnę, że organizacje międzynarodowe takie, jak Rada Europy, GRECO - zalecają właśnie wprowadzanie kodeksów etycznych połączonych z konkretnymi sankcjami.
Magdalena Bajer
Chciałam powiedzieć o moim doświadczeniu związanym z pracą w Radzie Etyki Mediów i kodeksami. Bardzo byłoby dobrze gdyby był uwewnętrzniony i stosowany taki najbardziej podstawowy kodeks, jakim jest dekalog, a niewierzący mogą to nazywać inaczej- pewnymi uniwersalnymi zasadami. Niestety, wydaje mi się - i o tym mówi to prawie dziesięcioletnie doświadczenie Rady Etyki Mediów, że nastąpiło rozchwianie, zamazanie w świadomości pewnych podstawowych norm. Na przykład, trywializując ludzie nie są zupełnie pewni, czy kłamstwo jest zawsze naganne, czy zawsze jest złem, niezależnie od tego, że bywają okoliczności, które mogą je usprawiedliwić, ale przez to kłamstwo nie staje się dobrem. I stąd jest potrzeba rzeczywista – chociaż ja sama niedostatecznie ją czuję – tworzenia takich rozmaitych środowiskowych przepisów wykonawczych do dekalogu, dotyczących specyficznych dla danego środowiska czy danego zawodu, czy dla danej jakiejś sfery życia sytuacji. Mnie się wydaje, że znajomość podstawowych zasad i postawa uznania ich, pragnienie podporządkowania się im sprawia, że sytuacji, w których człowiek chce postąpić godziwie i naprawdę nie wie jak, jest bardzo mało. W moim bardzo długim dziennikarskim życiu takie sytuacje konfliktów wartości mogę na palcach policzyć. Miałam kiedyś takie zdarzenie: przyszedł do mnie młody dziennikarz i mówi pani tu mówi takie rzeczy o podstawowych i uniwersalnych zasadach, a najlepiej to spisać porządnie, że nie można wziąć prezentu droższego niż za pięć złotych, albo dwadzieścia, albo pięćdziesiąt wszystko jedno i to jest o wiele bardziej podstawowe i ważniejsze niż dekalog. Otóż chyba nie, dlatego że takie bardzo szczegółowe kodeksy odciągają ciekawość ludzką i myślenie od podstawowych norm. Po prostu rozleniwiamy się moralnie i zadowalamy takimi właśnie szczegółowymi przepisami, a to nie jest dobre w sytuacji, kiedy nastąpiła rzeczywiście erozja, zamazanie i zapoznanie podstawowych norm. Pan mecenas mówił tutaj o autorytetach środowiskowych- jest ich mało ciągle za mało. I ciągle za mało jest takiej pracy - tu bije się w piersi, Rada Etyki Mediów robi ale słabo to, co nazywamy lansowaniem wzorów, osobowych, sytuacyjnych, wzorów z lektur, z tekstów historycznych właśnie, które pomagają w rozstrzyganiu takich rzeczywistych konfliktów wartości, a także w sytuacji nazwijmy to mniej podstawowej, kiedy nie bardzo wiadomo, jak się zachować. Otóż wydaje mi się, że bardzo potrzebna jest taka ciągła praca, oczywiście jest to bardzo długotrwałe działanie i nie zastąpi innych praktycznych działań, praktycznego rozwiązywania dylematów i rozmaitych trudności na co dzień w redakcjach. Ale bardzo potrzebna jest taka repetycja najbardziej podstawowych zasad i szukanie wzorów.
Jerzy Naumann
Ja się krótko odniosę do wypowiedzi pani Hussein. Otóż chyba pozostaniemy przy swoich zdaniach, ponieważ uważam, że wyczerpujące brzmienie kodeksu postępowania w każdym zawodzie mogłoby być zawarte w jednym zdaniu prostym składającym się z dwóch słów: bądź przyzwoitym. Nic więcej, tylko czy potrzeba to jedno zdanie zapisać, albo je rozmienić na 62 paragrafy? Bo dopiero kiedy zaczniemy je rozbierać na drobne, to się okaże, że wziątka za 25 złotych to jeszcze nie jest korupcja ale za 29 już jest, a to jest oczywiście od początku błędna uliczka. Tak jest. Przychylam się do wypowiedzi pani redaktor Bajer i bardzo się cieszę, że właśnie te słowa padły.
Marek Miller
Chcę tylko dodać, że jesteśmy ciągle w okresie różnych przewartościowań i nie wiadomo jak pewne rzeczy ponazywać, dlatego też budowanie utopii, czyli kodeksów jest bardzo ważne. Bo bez utopii, myślę, jesteśmy ubodzy i przestajemy czuć do czego dążymy. Dla mnie to taki niesmak, że uczciwym człowiekiem był ten, który był w opozycji. A co to znaczy być uczciwym człowiekiem dzisiaj w rodzinie? Ja nie wiem, czy o mimo tego całego naszego katolicyzmu to wiemy i ciągle myślę, że warto nad tymi kodeksami pracować.
Koncern Axel Springer miał wpisaną w swoją konstytucję, że każdy człowiek pracujący dla Springera musiał włożyć swój wkład i pracować na dobre stosunki z państwem Izrael. Ja myślę, że gdyby u nas koncerny wpisały sobie kilka tego typu szczegółowych rzeczy, to może też czytelnikowi łatwiej byłoby się w tym świecie zorientować. Ciekawe kto jakie hasła by sobie wpisał.
I jako praktykujący katolik ciągle z tym katolicyzmem jako dziennikarz pewne problemy, bo nie należę do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, nie należę do Stowarzyszenia Dziennikarzy Katolickich, mam już 54 lata i nie mogę się do żadnej partii zapisać. Myślę, że nasz zawód jest tak niesamowicie wysysający, że już, że tak powiem na pracę polityczną nie zdążyłem się nigdzie zapisać. A ten katolicyzm nasz jest bardzo ciekawy. Wracam z dwóch krajów z Belgii i Czech. Największe kościoły w tych stolicach to są polskie parafie, tam w tych parafiach stada tych naszych - moich współbraci katolików przystępują do komunii świętej, chodzą do spowiedzi, nie mogą mieć grzechu śmiertelnego. Ja myślę, że z tego mogłoby strasznie dużo wynikać, że jest jakaś nieprawdopodobna nasza wartość w sensie więziotwórczym. Te puste kościoły w Belgii i największa ilość ludzi jest w polskim kościele. To oczywiście może jest trochę śmieszne, ale też jest niezwykle ważne, że moglibyśmy na tym bardzo dużo zbudować.
Co ja mam powiedzieć studentowi na pytanie, czy ja to mogę zrobić czy nie. Ja mówię kochaj bliźniego jak siebie samego. O sobie byś taką rzecz napisał? Kozicki kiedyś powiedział, że bohater jego reportażu do niego napisał list. I napisał „panie Kozicki jak pan mógł napisać, że ja jestem łysy”, a Kozicki kiedy z nim się spotkał mówi „panie przecież pan jest łysy” a on mówi „ale nikt o tym nie napisał nigdy”. Więc my z tych dylematów nie wyjdziemy, ale dlatego właśnie, że tak jak policja to i my jesteśmy szczególnie narażeni na deprawację i o tej etyce trzeba mówić. Były specjalne oddziały Armii Krajowej, które zabijały donosicieli, prostytutki. To bardzo trudne zabić człowieka z odległości kilku metrów i pamiętam, że czytałem gdzieś, że specjalnie szkolili tych chłopców o etyce, oni ciągle mówili o etyce, tak żeby oni przeżyli wojnę i jakoś to wszystko wytrzymali. Ponieważ ten zawód jest tak bardzo dwuznaczny i tak uwikłany w różne możliwości korupcyjne, to powinniśmy mówić o tych utopiach.
Przemysław Szustakiewicz - Zrzeszenie Prawników Polskich
Trochę uzupełniając wypowiedź pana mecenasa Naumanna chciałbym powiedzieć przy okazji rozmów o etyce, o kwestiach związanych z funkcjonowaniem mediów, to pierwszym i podstawowym problemem jakim napotykamy – już w sądach, jest słabe oprzyrządowanie prawne jakie posiadamy, chyba nie odpowiadające rzeczywistości. Mówienie o kodeksach etycznych jest rzeczą ważną. Ważną z punktu widzenia redakcji. Ono może być np. podstawą odpowiedzialności dziennikarza na linii pracodawca pracownik. Za naruszenie takiej etyki dziennikarz może, mówiąc kolokwialnie wylecieć z pracy. Natomiast problemem jest co się po publikacji jakiego materiału. Wysyłamy sprostowanie czy polemikę? Jak odróżnić czy mamy do czynienia z polemiką czy ze sprostowaniem wchodząc w orzecznictwo Sądu Najwyższego na podstawie ustawy pochodzącej z zupełnie innej epoki z 82 roku i jednej z najmniej nowelizowanych, co w tym wypadku nie jest jej zaletą. Bo są różne metody i tryby publikowania tego w mediach. Taką decyzję podejmuje redaktor naczelny, a jeśli podejmie źle no naraża się na odpowiedzialność karną. Bo przepisy tej ustawy tak jak wszystkie ustawy z okresu Polski Ludowej dysponuje jedną rzetelną sankcją, czyli sankcją karną.. Mamy tą ustawę i dzisiaj mieliśmy wśród laureatów panią dziennikarz z „Polityki”, której za jej artykuły o „SKOK-ach” grozi odpowiedzialność w trybie cywilnym dotyczącym także klauzuli mówiącej o zakazie publikowania do czasu rozstrzygnięcia sprawy, a sprawy cywilne jak wiemy długo się mogą rozstrzygać. Prawo prasowe w to nie wchodzi, wchodzimy na grunt zwykłej sprawy cywilnej, co i dla dziennikarza, który ma na przykład jakiś gorący temat, ale także dla osoby na przykład opisanej jej zdaniem nierzetelnie w tekście jest poważnym problemem. I tutaj mój apel o działania na rzecz przyjęcia nowych przepisów prawnych, które wreszcie uregulowały by ten problem. W innym przypadku z jednej strony dziennikarze będą sfrustrowani, bo za niepublikowanie sprostowania czy złe opublikowanie grozi im postępowanie karne w skrajnych wypadkach, a nie jest to, zwłaszcza na prowincji taka rzadkość. Jak wynika ze statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości władze lokalne chętnie się posługują tym środkiem do art. 50, 55 prawa prasowego. A z drugiej strony, jeżeli ja zostałem źle opisany, to czekam na publikację sprostowania w trybie procesu cywilnego, czy w trybie pozwu o ochronę dóbr osobistych rok półtora do dwóch lat. Znam procesy, które jeszcze jako rzecznik prasowy Najwyższej Izby Kontroli, w której już nie pracuję pięć lat, wytaczałem w imieniu Izby, a które do dzisiaj nie są rozstrzygnięte.
Michał Karnowski - Tygodnik „Newsweek”
Ja chciałbym nawiązać do tematu głównego tej debaty, czyli korupcji w mediach. Jadąc tutaj słyszałem w radiu wypowiedź jednego z redaktorów naczelnych pewnego tygodnika, który mówił o XIV rocznicy powstania „Radia Maryja” i użył takiego sformułowania, że ojciec Tadeusz Rydzyk zrozumiał, że emocje są dziś najlepszym towarem, i ten redaktor dalej mówi „ja podobnie rozumuje, ja też sprzedaje emocje”. I uświadomiłem sobie, że tak naprawdę największa korupcja jaka ma w mediach miejsce odbywa się właśnie na tym polu. To znaczy najlepiej sprzedają się emocje i problem w tym, że tych emocji wynikających z realnych, rzetelnie udokumentowanych historii jest zbyt mało na polskim rynku. Bierze się to stąd, że praca jest tania, że dziennikarze są nie do inwestowani, że jest mało dziennikarzy w redakcjach, że produkcja musi iść szybciej niż to jest np. przyjęte na świecie. W związku z czym dziennikarze dają się korumpować, czasami całe redakcje tabloidy biorą emocje, walutą jest emocja. Jeśli spojrzymy na okładki wielu gazet, to przecież redakcje nie mogą nie wiedzieć, że kłamią. Wiedzą, że nie dopracowały materiału, wiedzą że wydają wyrok zbyt pochopnie. Z czego to wynika? No z tego, że muszą mieć te emocje i wobec tego idą na korupcyjny układ np. z informatorem, albo zgadzają się na pewne korupcyjne czy patologiczne wręcz relacje. I to jest niestety problem. Dochodzimy tu też do problemu kodeksów. Ja też jestem przeciwnikiem zbyt rozbudowanych i zbyt dokładnych kodeksów, ale przydało by się coś, co by przynajmniej w podstawowym stopniu polskie media akceptowały, np., żeby zawsze pytać drugą stronę. Czy to już jest kodeks? Może tak, może nie, ale warto by to zapisać, bo to już zasada z dalekiej przeszłości. Oczywiście są media bardzo poważne, bardzo szacowne, które pytają, komentarz musi być.Za to te szybkie media, które wchodzą na rynek absolutnie się tym nie przejmują. Ilość wyroków wydawanych w każdym numerze jest przerażająca. Słabość dokumentacji budzi strach i niepokój. (...)
A więc myślę, że taka debata o etyce w mediach jest jak najbardziej potrzebna i jak najbardziej konieczna. Nie wiem czy ona się nie powinna jakoś zacząć od wewnątrz redakcyjnego porozumienia na rzecz podstawowego kanonu. Pytajmy w poważnych tekstach drugą stronę.
Marta Krzyżanowska, Panorama Leszczyńska”
Chciałam się odnieść do etyki i pisania na dany temat. Adwokat, którego opisałam w moich artykułach pozwał mnie do sądu, mam sprawę karną. I mimo, że nie zostało wydane przez sąd postanowienie o zakazie publikacji, to ja sama wiem, że nie mogę pisać teraz o tym adwokacie, mimo że wiele się dzieje, mimo że prokuratura zaniedbuje sprawę, mimo że tak naprawdę nasza publikacja nie doprowadziła do zmobilizowania organów ścigania do rzetelnego zajęcia się sprawą. Nie mogę pisać teraz na temat tego adwokata, bowiem mam z nim sprawę cywilną i on zawsze mógłby mi zarzucić, że ja zbierając materiały do artykułu wykorzystam potem tę wiedzę przeciwko niemu w procesie cywilnym, który on mi wytoczył. Takie i inne dylematy etyczne przynosi życie każdemu z nas, ale przede wszystkim chyba trzeba mieć kodeks etyczny. Nie wiem, czy to powinien być spisany kodeks, ale na pewno warto o etyce w redakcjach rozmawiać i przede wszystkim samemu sobie stawiać pytanie, czy różne rzeczy są w porządku. Pan Marek Miller bardzo to mądrze powiedział „czy ty sam o sobie byś tak napisał, albo czy chciałbyś, żeby ktoś o tobie tak napisał?”. Myślę, że to są zupełnie podstawowe pytania.
Stanisław Mocek
W Państwa wypowiedziach pojawiła się konkluzja naszego spotkania. Wszystkie głosy właściwie były w duchu powrotu do podstawowych tradycyjnych wartości. Niezależnie od tego czy powinien istnieć taki wyspecjalizowany kodeks zawodowy, czy nie - to są już bardziej rozwiązania szczegółowe, ale wszyscy byliśmy zgodni, że rozwiązania, myślę, że nie tylko w sferze dziennikarstwa, ale w sferze ekonomii, zarządzania sprowadzają się do tego, że nigdy dość dyskusji o tych podstawowych wartościach opartych, jak wspomniała pani redaktor Bajer na dekalogu.