CANDACE CAMP
Zbrodnia i skandal
Priscilla siedzia艂a na kanapie w salonie z ksi膮偶k膮 w r臋ku, gdy us艂ysza艂a g艂o艣ne pukanie. Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi, wystraszona, albowiem p贸藕na pora wyklucza艂a jak膮kolwiek wizyt臋. Chwyci艂a ze sto艂u 艣wiecznik i podesz艂a szybko do drzwi. Gdy je otworzy艂a, ujrza艂a przed sob膮 m臋偶czyzn臋. By艂 nagi jak go Pan B贸g stworzy艂, sk贸r臋 mia艂 zroszon膮 potem, pe艂n膮 zadrapa艅, oddycha艂 szybko i p艂ytko, 艂api膮c ustami powietrze.
Wpatrywa艂a si臋 w niego, niezdolna wykrztusi膰 cho膰by jednego s艂owa, co zdarzy艂o jej si臋 zaledwie par臋 razy w 偶yciu.
Nieznajomy wype艂ni艂 swoj膮 pot臋偶n膮 postaci膮 ma艂y ganek Evermere Cottage. Priscilla nie widzia艂a nigdy w 偶yciu tak ca艂kowicie nagiego cia艂a, w dodatku opalonego i muskularnego.
M臋偶czyzna wlepi艂 w ni膮 rozgor膮czkowane spojrzenie. By艂 najwyra藕niej oszo艂omiony i wyczerpany.
- Pom贸偶 mi - wymamrota艂, s艂aniaj膮c si臋 na nogach, po czym run膮艂 jak k艂oda u jej st贸p.
Dziewczyna wyda艂a cichy okrzyk przera偶enia i wyci膮gn臋艂a r臋ce, 偶eby mu pom贸c, by艂 jednak o wiele za ci臋偶ki, a wilgotna naga sk贸ra tak 艣liska, 偶e dobre ch臋ci Priscilli zda艂y si臋 na nic.
K膮tem oka spostrzeg艂a, 偶e drzwi gabinetu uchyli艂y si臋 i Florian Hamilton wysun膮艂 g艂ow臋 przez szpar臋. Przypr贸szone siwizn膮 w艂osy ojca by艂y straszliwie potargane, mia艂 bowiem zwyczaj czochrania ich palcami, gdy nad czym艣 g艂臋boko rozmy艣la艂.
- Priscillo! - zawo艂a艂, marszcz膮c brwi. - Co to za ha艂as? Czy kto艣 przyszed艂?
- Nie k艂opocz si臋, tatusiu - uspokoi艂a go nieco dr偶膮cym g艂osem. - Zajm臋 si臋 wszystkim.
Co tu zrobi膰? M臋偶czyzna le偶a艂 na progu, przy czym g贸rna cz臋艣膰 cia艂a znajdowa艂a si臋 wewn膮trz domu, a reszta pozostawa艂a na ganku. Zrozumia艂a, 偶e nie poradzi sobie sama.
Kim by艂? I co tu robi艂 - nagi i nieprzytomny? Przesz艂o jej przez my艣l, 偶e to jaki艣 idiotyczny 偶art, w sam raz pasuj膮cy do Philipa lub Gida. Mimo wszystko trudno jej by艂o uwierzy膰, 偶e nawet kt贸rego艣 z jej psotnych braci sta膰 na przys艂anie nagiego m臋偶czyzny pod drzwi siostry. Kto zreszt膮 zgodzi艂by si臋 biega膰 po dworze w stroju Adama, nie wspominaj膮c o tym, 偶e wczesn膮 wiosn膮 panowa艂 przejmuj膮cy ch艂贸d. Nie, to z pewno艣ci膮 nie 偶art.
Jej spojrzenie pow臋drowa艂o ku twarzy m臋偶czyzny. Mia艂 wyraziste rysy - zdecydowany podbr贸dek, wydatne ko艣ci policzkowe, pe艂ne usta i d艂ugi prosty nos. Chocia偶 z ca艂ej postaci emanowa艂a si艂a, by艂a w nim jaka艣 bezbronno艣膰, kt贸ra sprawi艂a, 偶e serce drgn臋艂o jej w piersi. Pochyli艂a si臋 nad obcym, zni偶aj膮c 艣wiec臋, 偶eby lepiej przyjrze膰 si臋 jego twarzy.
By艂 dok艂adnie ogolony, sk贸r臋 mia艂 g艂adk膮 i opalon膮, znacznie ciemniejsz膮 od jej mlecznej cery i od karnacji wi臋kszo艣ci znanych jej ludzi. Przez policzek bieg艂o w膮skie czerwone zadra艣ni臋cie, przez czo艂o drugie. W艂osy mia艂 g臋ste, ciemnobr膮zowe, z rudawym po艂yskiem, jak maho艅. Machinalnie wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i odgarn臋艂a mu z twarzy zab艂膮kany kosmyk. J臋kn膮艂 i przekr臋ci艂 si臋 na plecy.
Priscilla pow臋drowa艂a wzrokiem ni偶ej, ku szerokiej, muskularnej klatce piersiowej, poro艣ni臋tej ciemnymi w艂osami, p艂askiemu brzuchowi z tr贸jk膮tem w艂os贸w, potem jeszcze ni偶ej...
- Co艣 takiego! Priscilla drgn臋艂a, zmieszana, na d藕wi臋k g艂osu ojca, kt贸ry stan膮艂 tu偶 za ni膮. Wyprostowa艂a si臋, marszcz膮c brwi.
- Tatusiu! Przestraszy艂e艣 mnie!
Florian zdawa艂 si臋 nie s艂ysze膰 s艂贸w c贸rki. Patrzy艂 ze zdumieniem na m臋偶czyzn臋 le偶膮cego u jej st贸p.
- Co艣 takiego! - powt贸rzy艂. - Kim jest ten cz艂owiek?
- Wiem tyle samo co ty - odpar艂a Priscilla. - Otworzy艂am drzwi, a on ju偶 tam by艂.
- Ale co robi na pod艂odze?
- Zemdla艂. Florian uni贸s艂 brwi.
- Nie wygl膮da na takiego, co to mdleje, prawda? I czemu jest w takim stroju?
- Tatusiu...
- Och, przepraszam. Oczywi艣cie te偶 nie masz poj臋cia. Florian przekrzywi艂 g艂ow臋, dok艂adnie ogl膮daj膮c le偶膮cego.
- Najwyra藕niej mia艂 jakie艣 ci臋偶kie przej艣cia, co?
- Musia艂 chyba przedziera膰 si臋 przez krzewy je偶yn - zgodzi艂a si臋 Priscilla, przenosz膮c z powrotem spojrzenie na nieproszonego go艣cia. Pochyli艂a si臋 ni偶ej, dostrzegaj膮c kilka ciemnych plam, kt贸rych nie zauwa偶y艂a w s艂abym 艣wietle na ganku. - Sp贸jrz, jest posiniaczony.
- Masz racj臋. - Florian poprawi艂 okulary i r贸wnie偶 si臋 pochyli艂, by zbada膰 dok艂adnie niebieskawy siniak na piersi m臋偶czyzny. - Musia艂 uczestniczy膰 w jakiej艣 b贸jce i przedziera膰 si臋 przez krzaki. - Popatrzy艂 na c贸rk臋, w oczach zap艂on膮艂 mu p艂omie艅 charakterystycznej dla uczonego ciekawo艣ci. - Tajemnicza sprawa, prawda? Jak s膮dzisz, w jaki spos贸b popad艂 w takie tarapaty? I co tu robi?
- Uhm - mrukn臋艂a Priscilla. - Zupe艂nie jak w ksi膮偶ce.
- Zupe艂nie, rzeczywi艣cie. - Umilk艂, tkni臋ty nag艂膮 my艣l膮. - Nie s膮dzisz chyba, 偶e Philip... Nie, z pewno艣ci膮 nie.
Priscilla nie mog艂a powstrzyma膰 u艣miechu. Wszyscy doskonale znali mo偶liwo艣ci jej brata dowcipnisia.
- Nie, nie podejrzewam go o to.
- Och... - Zduszony j臋k, kt贸ry dobieg艂 ze szczytu schod贸w, sprawi艂, 偶e oboje si臋 obejrzeli. Sta艂a tam wysoka, chuda jak szczapa kobieta w 艣rednim wieku w bia艂ej bawe艂nianej koszuli z d艂ugimi r臋kawami, zapi臋tej wysoko pod szyj臋. Ko艣ciste ramiona spowija艂 br膮zowy szal. Bia艂y staromodny czepek, kt贸ry kobieta wk艂ada艂a na noc, cho膰 nadal zawi膮zany pod szyj膮, zsun膮艂 si臋 na bok i dynda艂 zaczepiony na kilku paskach ze starego prze艣cierad艂a, kt贸re s艂u偶y艂y za papiloty. Oczy mia艂a okr膮g艂e jak spodki, patrzy艂a na nich przera偶ona. - Czy on... czy on nie 偶yje? - spyta艂a szeptem.
- Nie, oddycha, straci艂 tylko przytomno艣膰. Kobieta wci膮gn臋艂a nerwowo powietrze i z艂apa艂a si臋 za serce tak dramatycznym gestem, 偶e Priscilla zastanowi艂a si臋 mimo woli, jak by te偶 zareagowa艂a, gdyby m臋偶czyzna by艂 martwy. Panna Pennybaker zbieg艂a ku nim po schodach, papiloty podrygiwa艂y jej na g艂owie. Florian, kt贸ry nigdy nie widzia艂 jej w nocnym stroju, gapi艂 si臋 na ni膮 z otwartymi ustami, Priscilla jednak, kt贸rej widok by艂 znajomy, nie zwr贸ci艂a na to uwagi.
Panna Pennybaker podesz艂a do nich i po raz pierwszy przyjrza艂a si臋 dok艂adnie m臋偶czy藕nie rozci膮gni臋temu na progu.
- O m贸j Bo偶e! - wykrzykn臋艂a, czerwieni膮c si臋 jak piwonia. - O m贸j Bo偶e! - Zamkn臋艂a oczy i odwr贸ci艂a g艂ow臋. - On jest... on jest...
- Tak, wiem - potwierdzi艂a Priscilla oboj臋tnie. - Przesta艅 histeryzowa膰. Najwa偶niejsze to co z nim zrobimy?
- Ale偶 nie wolno ci... - Panna Pennybaker otworzy艂a oczy i utkwi艂a w Priscill臋 surowe spojrzenie. - To nie jest widok dla panie艅skich oczu. Chod藕 ze mn膮 i zostaw ten problem ojcu.
- Samemu? - spyta艂a ch艂odno Priscilla. Nie widzia艂a powodu, 偶eby powtarza膰 to, o czym wszyscy doskonale wiedzieli, mianowicie, 偶e jej ojciec rzadko umia艂 sobie poradzi膰 z czymkolwiek. Jego wspania艂a inteligencja nadawa艂a si臋 jedynie do bada艅 naukowych. By艂 uwa偶any za eksperta w kilku dziedzinach i otrzymywa艂 listy od innych uczonych z ca艂ego 艣wiata z pro艣b膮 o opini臋. Przyziemne problemy 偶ycia codziennego rzadko przyci膮ga艂y jego uwag臋 i gdyby pozostawiono mu prowadzenie domu, wszystko dawno by si臋 zawali艂o. - Ten m臋偶czyzna jest zbyt ci臋偶ki, tatu艣 sam go nie ud藕wignie.
Panna Pennybaker, kt贸ra mieszka艂a z nimi, od czasu gdy Priscilla sko艅czy艂a cztery lata, zna艂a Floriana Hamiltona r贸wnie dobrze jak jego c贸rka. Prawd臋 m贸wi膮c, to ona troszczy艂a si臋 zwykle o to, 偶eby Florian wyszed艂 przynajmniej dwa razy w ci膮gu dnia z gabinetu lub pracowni i zjad艂 przyzwoity posi艂ek. To na ni膮 m贸g艂 liczy膰, gdy posia艂 gdzie艣 okulary lub fajk臋. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e gdyby nazajutrz rano zesz艂y na d贸艂, nieproszony go艣膰 prawdopodobnie nadal le偶a艂by na pod艂odze, a Florian siedzia艂by w gabinecie, projektuj膮c maszyn臋, za pomoc膮 kt贸rej da艂oby si臋 go podnie艣膰 i wprawi膰 w ruch.
- Oczywi艣cie, ale nie powinna艣 ogl膮da膰 nagiego m臋偶czyzny... - Urwa艂a, a triumfalny u艣miech rozla艂 si臋 na jej twarzy. Zdj臋艂a z ramion szal i trzymaj膮c go na odleg艂o艣膰 wyci膮gni臋tej r臋ki, podesz艂a bli偶ej do le偶膮cego, zerkaj膮c tylko przez przymru偶one powieki, po czym okry艂a jego nago艣膰. - Teraz - powiedzia艂a ze stanowczym skinieniem - cho膰 nie jest to nadal przyzwoity widok, musimy si臋 tym zadowoli膰.
Priscilla z trudem powstrzyma艂a u艣miech.
- Dzi臋kuj臋 ci. Tatusiu, mo偶e chwycisz go za jedn膮 r臋k臋, a ja za drug膮 i spr贸bujemy wci膮gn膮膰 go do 艣rodka? Penny, pom贸偶 nam, unie艣 mu nogi.
Panna Pennybaker nie wydawa艂a si臋 zachwycona perspektyw膮 dotkni臋cia kt贸rejkolwiek cz臋艣ci m臋偶czyzny.
- Priscillo, naprawd臋 uwa偶asz, 偶e powinni艣my go wnie艣膰 do 艣rodka?
- W po艂owie ju偶 tu jest. To tylko kwestia wci膮gni臋cia drugiej po艂owy.
- Chodzi艂o mi o to... czy s膮dzisz, 偶e to bezpieczne? - Rzuci艂a kolejne kr贸tkie, pe艂ne dezaprobaty spojrzenie na nieprzytomnego. - Wygl膮da mi na zb贸ja. Mo偶e nas wszystkich wymordowa膰, gdy b臋dziemy spali.
- To prawda - zgodzi艂 si臋 Florian. - Nie wiemy, co to za cz艂owiek, w og贸le nic o nim nie wiemy, z wyj膮tkiem tego, 偶e wyra藕nie wda艂 si臋 w jak膮艣 b贸jk臋.
- B贸jk臋! - j臋kn臋艂a panna Pennybaker.
- Tak, widzi pani chyba, jaki jest podrapany i posiniaczony.
Panna Pennybaker przyjrza艂a si臋 dok艂adniej nieznajomemu, marszcz膮c z niesmakiem nos.
- Poza tym jest ca艂y mokry.
- Chyba spocony. Chocia偶 s膮dz膮c po stanie jego n贸g, musia艂 z pewno艣ci膮 przeprawia膰 si臋 przez strumie艅, mo偶e nawet niejeden - zauwa偶y艂a Priscilla.
Wszyscy troje przyjrzeli si臋 stopom i 艂ydkom m臋偶czyzny - by艂y ub艂ocone i mokre. Panna Pennybaker odwr贸ci艂a si臋 szybko, Florian natomiast przygl膮da艂 si臋 nadal z wyra藕nym zainteresowaniem.
- Racja, Pris. Zawsze m贸wi艂em, 偶e masz oko do szczeg贸艂贸w. 艢lady po wodzie ko艅cz膮 si臋 tu偶 poni偶ej jego kolan, czyli strumie艅 by艂 p艂ytki, tak jak, na przyk艂ad, Slough. - Florian schyli艂 si臋 i zdj膮艂 mokry listek ze stopy m臋偶czyzny. - Najwyra藕niej szed艂 r贸wnie偶 przez krzaki i traw臋. - My艣la艂 przez chwil臋, po czym doda艂: - Przypuszczam, 偶e nadszed艂 od strony las贸w, od wschodu.
- Nadal jednak nie mamy poj臋cia, kim jest albo co robi艂 - przypomnia艂a im panna Pennybaker, gestykuluj膮c nerwowo, jak zawsze gdy mia艂a do艣膰 odwagi, by spiera膰 si臋 z chlebodawc膮. - Nie sprawia wra偶enia mi艂ego cz艂owieka.
Priscilla przyjrza艂a si臋 twarzy m臋偶czyzny.
- No c贸偶, mo偶e nie mi艂ego... ale te偶 nie z艂ego. Po prostu... bo ja wiem... silnego. - Podnios艂a g艂ow臋. - To nie jest negatywna cecha.
- Ale on si臋 bi艂!
- A je艣li zosta艂 zaatakowany? - nie dawa艂a za wygran膮 Priscilla. - Mia艂 pe艂ne prawo si臋 broni膰. Cz艂owiek nie b臋dzie napada艂 ludzi, nie maj膮c na sobie skrawka ubrania, prawda?
- Nie, chyba 偶e jest szalony - zgodzi艂 si臋 Florian. Panna Pennybaker zach艂ysn臋艂a si臋 z przera偶enia.
- Och, nie! Czy s膮dzi pan, 偶e uciek艂 z domu wariat贸w? Florian u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- Bardziej prawdopodobne, 偶e jaki艣 kuzyn, kt贸remu brak pi膮tej klepki, trzyma艂 go w zamkni臋ciu na strychu. To podobne do nich, prawda?
Panna Pennybaker otworzy艂a szeroko oczy.
- Naprawd臋 pan tak my艣li? Wie pan, co si臋 przytrafi艂o tej s艂odkiej Henrietcie Fairfield w 鈥濷pactwie Derwood鈥. Szalony wuj lorda Comfreya uciek艂 z wie偶y i...
- Nie - odpar艂a stanowczo Priscilla, krzywi膮c si臋. - Tatu艣 stroi sobie 偶arty z tych ksi膮偶ek. Ale teraz b膮d藕 powa偶ny, papo. Chyba znacznie bardziej prawdopodobne jest, 偶e zosta艂 obrabowany. Nast臋pnie ucieka艂 przez las, przeprawi艂 si臋 przez par臋 p艂ytkich strumieni w Ridley Bottoms i dotar艂 tutaj. Dostrzeg艂 pewnie 艣wiat艂o w naszym domu i chcia艂 zwr贸ci膰 si臋 o pomoc. Gdyby mia艂 z艂e zamiary, nie puka艂by do drzwi. Nie, z pewno艣ci膮 zaczai艂by si臋 w pobli偶u i pr贸bowa艂 wej艣膰 do 艣rodka przez otwarte okno.
Panna Pennybaker rozejrza艂a si臋 nerwowo.
- Mo偶e powinni艣my pozamyka膰 okna.
- Wali艂 do drzwi - przyzna艂 Florian. - Us艂ysza艂em nawet w gabinecie. Wydaje mi si臋, 偶e raczej szuka艂 pomocy, ni偶 chcia艂 co艣 zrabowa膰.
- Je艣li jednak kto艣 go goni艂 - zauwa偶y艂a Priscilla - lepiej wci膮gnijmy go do domu, zamiast sta膰 i gada膰 o tym.
- Masz racj臋 - przytakn膮艂 jej ojciec, pr贸buj膮c przebi膰 wzrokiem ciemno艣膰. - Dobrze, moje panie, bierzmy si臋 do roboty.
Priscilla schyli艂a si臋 i chwyci艂a nieznajomego za prawe rami臋. Sk贸r臋 mia艂 gor膮c膮 i mokr膮 od potu; gdy jej dotkn臋艂a, poczu艂a 艣ciskanie w do艂ku. Nigdy przedtem nie dotyka艂a nagiej sk贸ry m臋偶czyzny, je艣li nie liczy膰 kt贸rego艣 z m艂odszych braci - ale te wra偶enia by艂y absolutnie niepor贸wnywalne.
Ojciec uj膮艂 go za drugie rami臋, panna Pennybaker za艣, z min膮 pe艂n膮 obrzydzenia, obesz艂a ich dooko艂a i z艂apa艂a za nogi. Unie艣li go nieco, nie uda艂o im si臋 jednak poderwa膰 jego tu艂owia. Po艂o偶yli go z powrotem, krzywi膮c si臋, gdy g艂owa uderzy艂a ze stukiem o pod艂og臋.
Panna Pennybaker podesz艂a wi臋c od przodu, podtrzymuj膮c g艂ow臋, podczas gdy pozosta艂a dw贸jka szarpa艂a i ci膮gn臋艂a. Wreszcie zdo艂ali jako艣 przeci膮gn膮膰 go przez pr贸g, a Priscilla odsun臋艂a nieco jego nogi, 偶eby zamkn膮膰 i zaryglowa膰 drzwi.
Stali we tr贸jk臋, dysz膮c i patrz膮c na obcego. Wci膮偶 by艂 nieprzytomny.
- Co, u licha, zrobimy z nim teraz? - spyta艂 Florian.
- Mo偶e po艂o偶ymy go na 艂贸偶ku w s艂u偶b贸wce obok kuchni? - zaproponowa艂a Priscilla po chwili namys艂u.
Ojciec skin膮艂 g艂ow膮.
- 艢wietny pomys艂, ale musimy jako艣 go tam zataszczy膰.
Przenie艣liby艣my go bez problem贸w, gdyby艣my dysponowali czym艣 w rodzaju d藕wigni. - Zmierzy艂 le偶膮cego taksuj膮cym spojrzeniem. - Jak s膮dzisz, ile on mo偶e wa偶y膰?
Problem najwyra藕niej go poch艂on膮艂, jego wzrok sta艂 si臋 daleki, nieobecny, tote偶 Priscilla uzna艂a za konieczne interweniowa膰 natychmiast.
- Nie wydaje mi si臋, 偶eby艣 musia艂 dokonywa膰 teraz jakichkolwiek oblicze艅, tatusiu - powiedzia艂a stanowczo. - Przynios臋 koc, wturlamy go, a nast臋pnie zaci膮gniemy do pokoju. Tak chyba b臋dzie naj艂atwiej, nie s膮dzisz?
- Oczywi艣cie - rozpromieni艂 si臋 Florian, u艣miechaj膮c si臋 z wdzi臋czno艣ci膮 do c贸rki. - Jeste艣 zawsze taka praktyczna, kochanie. Nie mam poj臋cia, po kim ty to masz.
- Z pewno艣ci膮 po jakim艣 dalekim przodku - odpowiedzia艂a Priscilla z weso艂ym b艂yskiem w oku i pobieg艂a do cedrowej skrzyni w holu.
Z trudem wturlali m臋偶czyzn臋 na koc. Znacznie 艂atwiejsze okaza艂o si臋 przeci膮gni臋cie go po wyfroterowanej pod艂odze do ma艂ej sypialni. Mimo to, gdy ju偶 uda艂o im si臋 wymanewrowa膰 go przez ca艂y hol i kuchni臋, wszyscy troje sapali jak parowozy. Priscilla wyprostowa艂a si臋, rozcieraj膮c d艂oni膮 obola艂y krzy偶. Przez chwil臋 wodzi艂a wzrokiem od nieznajomego do 艂贸偶ka, po czym spojrza艂a pytaj膮co na ojca. Jak, do licha, dadz膮 rad臋 go podnie艣膰?
- Chyba zostawimy go na razie na pod艂odze - powiedzia艂 Florian, czytaj膮c w jej my艣lach. - Mo偶e dojdzie do siebie i zdo艂a sam si臋 po艂o偶y膰.
Priscilla skin臋艂a g艂ow膮, marszcz膮c jednak czo艂o z zaniepokojon膮 min膮.
- Czy on nie wydaje ci si臋... bardzo gor膮cy?
- Owszem - przyzna艂 Florian. - Mo偶e mie膰 temperatur臋. A je艣li jest chory?
- Mo偶e b艂膮dzi艂, trawiony wysok膮 gor膮czk膮 - wtr膮ci艂a panna Pennybaker. - To by t艂umaczy艂o, czemu jest... eee... nagi.
- Przypuszczam... je艣li gor膮czka rzuci艂a mu si臋 na m贸zg, m贸g艂 zerwa膰 z siebie ubranie, my艣l膮c, 偶e w ten spos贸b b臋dzie mu ch艂odniej.
- Cz艂owiek potrafi robi膰 wtedy r贸偶ne rzeczy - powiedzia艂a z przekonaniem panna Pennybaker. - M贸g艂 wsta膰 z 艂贸偶ka i wybiec w noc, my艣l膮c B贸g wie co.
- Hm, je艣li to w艂a艣nie mu si臋 przytrafi艂o, nale偶y wezwa膰 lekarza - rzek艂 Florian. - Mo偶e doktora Hightowera.
- Nie - zaprotestowa艂a szybko Priscilla. - Je艣li na zewn膮trz czyha jakie艣 niebezpiecze艅stwo, nie powiniene艣 si臋 nara偶a膰. - Widz膮c, 偶e ojciec zamierza si臋 z ni膮 spiera膰, doda艂a natychmiast: - Zreszt膮 panna Pennybaker i ja zosta艂yby艣my same, bez 偶adnej ochrony. A je艣li w艂amie si臋 kto艣, kto 艣ciga tego m臋偶czyzn臋?
- Hmmm... Masz racj臋.
- Penny i ja wielokrotnie zajmowa艂y艣my si臋 Philipem i Gidem, gdy mieli gor膮czk臋. S膮dz臋, 偶e potrafimy sobie poradzi膰 i tym razem. Je艣li mu si臋 pogorszy, b臋dziesz m贸g艂 p贸j艣膰 po lekarza.
- Dobrze. Mo偶e powinienem sprawdzi膰 okna... upewni膰 si臋, 偶e s膮 dobrze zamkni臋te.
Priscilla pokiwa艂a z roztargnieniem g艂ow膮, po czym ukl臋k艂a obok m臋偶czyzny. Dotkn臋艂a jego czo艂a. By艂o straszliwie rozpalone. Panna Pennybaker przynios艂a z kuchni lamp臋 naftow膮 i w jej 艣wietle Priscilla zobaczy艂a, 偶e twarz m臋偶czyzny pokrywa ciemny rumieniec. Poruszy艂 si臋 niespokojnie, przekr臋caj膮c g艂ow臋 na bok, i przy tym ruchu dostrzeg艂a, 偶e w艂osy ma lepkie, czym艣 sklejone.
- Krew! - Przesun臋艂a delikatnie palcami po tyle jego czaszki, wyczuwaj膮c guz pod zakrzep艂膮 krwi膮. - Wiedzia艂am! Podejrzewa艂am co艣 takiego. Kto艣 uderzy艂 go w ty艂 g艂owy - i to bardzo mocno. Penny, podaj mi wod臋 i czyst膮 艣ciereczk臋. Musz臋 oczy艣ci膰 ran臋.
- O Bo偶e, o Bo偶e! - Panna Pennybaker pokr臋ci艂a g艂ow膮, a偶 zatrzepota艂y papiloty. - Nie podoba mi si臋 to wszystko.
- Pewnie, 偶e nie. To oczywiste, 偶e kto艣 si臋 nad nim zn臋ca艂. Sp贸jrz tylko, Penny! - Jej wzrok pad艂 na przeguby m臋偶czyzny, unios艂a jego r臋k臋, 偶eby dawna guwernantka mog艂a lepiej si臋 przyjrze膰. - Widzisz te czerwone 艣lady wok贸艂 nadgarstka? Ma silnie otart膮 sk贸r臋. S膮dz臋, 偶e to od sznura, poniewa偶 na drugim nadgarstku wida膰 podobne. I popatrz na kostki. Bez w膮tpienia by艂 zwi膮zany.
Panna Pennybaker patrzy艂a na ni膮 przera偶ona.
- Priscillo! Sk膮d wiesz takie rzeczy!
- Tak w艂a艣nie wygl膮da艂y r臋ce Gida, gdy bawi艂 si臋 w pirata i zje偶d偶a艂 z dachu po linie. Pami臋tasz?
- Pewnie. - Penny obrzuci艂a nieproszonego go艣cia niepewnym spojrzeniem. - Ale zwi膮zany... Priscillo, takie rzeczy zdarzaj膮 si臋 tylko w ksi膮偶kach.
- No c贸偶 - wzruszy艂a ramionami Priscilla - z tego wniosek, 偶e zdarzaj膮 si臋 czasami w 偶yciu, nie s膮dzisz? Niew膮tpliwie przydarzy艂y si臋 temu m臋偶czy藕nie.
- By膰 mo偶e, ale on nie nale偶y do ludzi, z jakimi zwyk艂y艣my przestawa膰. Denerwuj臋 si臋. Jestem pewna, 偶e to jaki艣 zb贸j.
- Nawet je艣li, to w tej chwili le偶y bez czucia. Poradzimy sobie, gdyby spr贸bowa艂 nas zaatakowa膰.
Panna Pennybaker popatrzy艂a w szare oczy Priscilli, w kt贸rych ta艅czy艂y weso艂e ogniki, i parskn臋艂a:
- No dobrze, prosz臋 bardzo. My艣l sobie, 偶e jestem star膮 nudziar膮, ale zapami臋taj moje s艂owa...
Priscilla roze艣mia艂a si臋.
- Daj spok贸j, Penny, ile偶 to razy dzielny bohater traci艂 przytomno艣膰, a jego ukochana opiekowa艂a si臋 nim, dop贸ki nie odzyska艂 zdrowia. Gdzie tw贸j romantyczny duch?
- Na pewno nie dotyczy to takiego cz艂owieka! Bohaterowie s膮 zawsze d偶entelmenami. Ten ma zbyt prostacki wygl膮d.
- Przypuszczam, 偶e si臋 dowiemy, czy jest czarnym charakterem, czy walecznym bohaterem. Kimkolwiek jednak jest, musimy zastanowi膰 si臋, jak mu pom贸c. Przynie艣 mi nalewk臋 z echinacei, dobrze?
Panna Pennybaker zgodzi艂a si臋, aczkolwiek niech臋tnie, i ruszy艂a do kuchni, sk膮d wr贸ci艂a po kilku minutach z miednic膮 wody i 艣ciereczk膮. Priscilla zanurzy艂a czyst膮 szmatk臋 w wodzie i zacz臋艂a przemywa膰 ran臋. Nieznajomy skrzywi艂 si臋 i j臋kn膮艂, ale si臋 nie ockn膮艂. Priscilla zwil偶y艂a ma艂y kawa艂ek materia艂u kilkoma kroplami leczniczej nalewki i przy艂o偶y艂a go delikatnie do rany.
- Cholera jasna! - M臋偶czyzna uni贸s艂 nagle powieki i chwyci艂 j膮 za r臋k臋. Jego u艣cisk by艂 niczym stalowa obr臋cz.
Priscilla zamar艂a, patrz膮c mu w oczy. By艂y jasnozielone, koloru m艂odych listk贸w l艣ni膮cych w promieniach s艂o艅ca. Mia艂a wra偶enie, 偶e zagl膮daj膮 w g艂膮b jej duszy. Nie mog艂a wykrztusi膰 s艂owa.
- Kim ty, u diab艂a, jeste艣? - spyta艂 ostro.
- Pu艣膰 j膮 natychmiast, bo ci rozwal臋 g艂ow臋! Priscilla zapomnia艂a kompletnie o pannie Pennybaker.
Przenios艂a teraz na ni膮 spojrzenie. Trzyma艂a miednic臋 z wod膮, ca艂e cia艂o mia艂a tak napi臋te, 偶e wida膰 by艂o, jak dr偶y. Podrygiwa艂y r贸wnie偶 lekko bawe艂niane papiloty na jej g艂owie.
M臋偶czyzna r贸wnie偶 spojrza艂 na ni膮 i otworzy艂 w zdumieniu usta, jak gdyby zobaczy艂 zjaw臋.
- Rany boskie! - wykrzykn膮艂 przera偶ony. - Trafi艂em do domu wariat贸w!
Pu艣ci艂 r臋k臋 Priscilli i nieoczekiwanie stan膮艂 na nogach.
Panna Pennybaker cofn臋艂a si臋 z krzykiem, rozchlapuj膮c wod臋, Priscilla za艣 skoczy艂a za nim z okrzykiem: 鈥濶ie!鈥, pr贸buj膮c go powstrzyma膰.
Zblad艂 jak 艣ciana, zachwia艂 si臋, po czym upad艂 bez czucia.
Tym razem Priscilla by艂a szybsza. Opasa艂a go ramionami, on za艣 zwis艂 bezw艂adnie i przez chwil臋 czu艂a jego ciep艂o i zapach, szorstkie w艂osy na piersi ociera艂y jej policzek, g艂owa i r臋ce opad艂y bezsilnie. By艂 jednak zbyt ci臋偶ki, kolana ugi臋艂y si臋 pod ni膮 i osun臋li si臋 razem na pod艂og臋.
- Priscillo, kochanie moje, czy nic ci si臋 nie sta艂o? - Panna Pennybaker od艂o偶y艂a swoj膮 bro艅 i pospieszy艂a na pomoc.
- Nie - odpar艂a Priscilla, kr臋c膮c si臋 i pr贸buj膮c wydosta膰 spod swego brzemienia. - 艢ci膮gnij go ze mnie.
Le偶a艂 na niej, przyciskaj膮c j膮 do posadzki, ale to nie ucisk twardych kamieni jej przeszkadza艂, lecz odczucia, kt贸re budzi艂 w niej dotyk jego cia艂a. Przebieg艂 j膮 dreszcz, robi艂o jej si臋 to zimno, to gor膮co. Nigdy nie prze偶y艂a czego艣 podobnego, odbiera艂o jej to odwag臋, a jednocze艣nie podnieca艂o.
Panna Pennybaker chwyci艂a m臋偶czyzn臋 za rami臋 i zacz臋艂a go ci膮gn膮膰, gdy tymczasem Priscilla usi艂owa艂a go zepchn膮膰. Wreszcie uda艂o im si臋 sturla膰 go z powrotem na koc. Przez chwil臋 Priscilla siedzia艂a, pr贸buj膮c uspokoi膰 oddech i czekaj膮c, a偶 zblednie rumieniec pokrywaj膮cy jej policzki.
- Jeste艣 pewna, 偶e nic ci si臋 nie sta艂o? - spyta艂a niespokojnie panna Pennybaker, skubi膮c nerwowo koszul臋.
- Tak, wszystko w porz膮dku. - Priscilla odgarn臋艂a niepos艂uszny kosmyk i si臋gn臋艂a po banda偶. - Przytrzymaj tylko jego g艂ow臋, 偶ebym mog艂a j膮 opatrzy膰.
Z lekkim wahaniem panna Pennybaker wykona艂a jej polecenie. Priscilla owin臋艂a kilkakrotnie g艂ow臋 m臋偶czyzny, szcz臋艣liwa, 偶e palce jej nie dr偶膮. Nast臋pnie obmy艂a mu przeguby oraz kostki u n贸g, zdecydowanie ignoruj膮c reszt臋 jego nagiego cia艂a, i pokry艂a je nas膮czonym echinacea banda偶em. Tym razem wzdrygn膮艂 si臋, lecz nie otworzy艂 oczu.
- No dobrze. - Wsta艂a i strzepn臋艂a sp贸dnic臋, spogl膮daj膮c na podopiecznego. - Zrobi艂am wszystko, co w mojej mocy. Potrzebny jest jeszcze jeden koc do przykrycia.
Podnios艂a miednic臋 z wod膮 r贸偶ow膮 od krwi i wysz艂a do kuchni. Panna Pennybaker podrepta艂a za ni膮.
- Musimy chyba czuwa膰 przy nim, 偶eby sprawdzi膰, czy nie ro艣nie mu gor膮czka - zauwa偶y艂a Priscilla zatroskanym tonem.
- Tak, tak, jak r贸wnie偶 po to, aby si臋 upewni膰, 偶e nie wstanie i nie zamorduje nas wszystkich - doda艂a dramatycznie panna Pennybaker.
- My艣l臋, 偶e wystarczy艂oby zamkn膮膰 drzwi na klucz, by si臋 przed tym ustrzec. Nie mo偶na go jednak zostawi膰 samego ze wzgl臋du na jego stan. Chyba przy nim posiedz臋.
- Nie ma mowy, 偶eby艣 zosta艂a tutaj sama! - Panna Pennybaker a偶 si臋 zach艂ysn臋艂a na sam膮 my艣l. - Zastan贸w si臋! Pami臋taj, co on ju偶 zrobi艂.
- Przecie偶 mnie nie zaatakowa艂. Prawd臋 m贸wi膮c, to raczej my stanowi艂y艣my dla niego zagro偶enie.
- Chwyci艂 ci臋 za r臋k臋.
- Sprawi艂am mu b贸l. Powinnam przewidzie膰, 偶e taka b臋dzie naturalna reakcja. Jego umys艂 nie dzia艂a艂 sprawnie.
- Nie, nie wolno ci. To zbyt niebezpieczne. - Panna Pennybaker skrzy偶owa艂a ramiona. - Zostan臋 z tob膮.
- Daj spok贸j. B臋d臋 trzyma艂a bro艅 w zasi臋gu r臋ki, powiedzmy, wa艂ek do ciasta, 偶eby og艂uszy膰 go, gdyby przyszed艂 mnie udusi膰.
- Priscillo, nie czas na 偶arty!
- Wcale nie 偶artuj臋. Obiecuj臋, 偶e b臋d臋 siedzia艂a tutaj z wa艂kiem w r臋ku. To lepsze od no偶a, poniewa偶 mam niez艂y zamach, brakuje mi natomiast do艣wiadczenia w d藕ganiu.
- Priscillo... - Panna Pennybaker wykr臋ca艂a palce, na jej twarzy malowa艂 si臋 niepok贸j. - Pozw贸l mi przynajmniej czuwa膰 z tob膮.
- Nie. Id藕 si臋 przespa膰, 偶eby艣 mia艂a si艂臋 dopilnowa膰 go jutro.
- Priscillo!
- Nie martw si臋. Je艣li nie b臋dzie pr贸bowa艂 zaatakowa膰 mnie w nocy, nie s膮dz臋, 偶eby chcia艂 to zrobi膰 w 艣wietle dnia. Poza tym rano przychodzi pani Smithson, b臋dzie te偶 w pobli偶u tatu艣.
- Zatem tw贸j ojciec mo偶e go jutro przypilnowa膰, a ja zostan臋 z tob膮 dzisiaj w nocy.
- Tatu艣 jest bezu偶yteczny w pokoju chorego. Zaraz zacznie my艣le膰 o jakim艣 eksperymencie, twierdzeniu lub czym艣 podobnym, ten biedak wyda ostatnie tchnienie, a on nawet tego nie zauwa偶y.
Panna Pennybaker, kt贸ra zna艂a Floriana od wielu lat, przyj臋艂a do wiadomo艣ci argumenty Priscilli. Mimo to protestowa艂a jeszcze kilka minut, zanim si臋 wreszcie podda艂a. Priscilla rzuci艂a spojrzenie na ich pacjenta, kt贸ry spa艂 g艂臋bokim snem na pod艂odze, po czym odprowadzi艂a swoj膮 dawn膮 guwernantk臋 do schod贸w i wyj臋艂a jeszcze dwa koce z kufra w holu. Gdy zamyka艂a wieko, rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi frontowych.
Ojciec okaza艂 si臋 szybszy. Otworzy艂 drzwi. Na progu sta艂y dwa typy spod ciemnej gwiazdy, Priscilla po raz pierwszy w 偶yciu widzia艂a kogo艣 takiego. Jeden by艂 wysoki, ko艣cisty, mia艂 d艂ugie, rozczochrane w艂osy i ostre rysy twarzy. Ma艂e, chytre oczka penetrowa艂y bezczelnie ca艂y hol ponad ramieniem Floriana. Jego towarzysz by艂 niski, o masywnej sylwetce. Jego nos nosi艂 艣lady z艂ama艅. Twarz mia艂a zdecydowanie t臋py wyraz.
Priscilla szybko rzuci艂a koce w g艂膮b holu i podszed艂szy do drzwi, stan臋艂a za ojcem. Ci dwaj wygl膮dali na ludzi o z艂ych zamiarach. W dodatku, zbli偶ywszy si臋 do nich, zda艂a sobie spraw臋, 偶e kt贸ry艣 z nich cuchnie alkoholem. A mo偶e obaj? Mia艂a nadziej臋, 偶e jej roztargniony, mi艂y ojciec im nie zaufa. Przesz艂o jej r贸wnie偶 przez my艣l, 偶e czu艂aby si臋 nieco lepiej, gdyby w tej chwili trzyma艂a w r臋ku wa艂ek do ciasta.
- O co chodzi? - spyta艂 Florian lodowatym tonem. - Czy nie zdajecie sobie sprawy, kt贸ra godzina? To raczej dziwne nachodzi膰 ludzi o tej porze nocy, nie s膮dzicie?
Priscilla pomy艣la艂a z ulg膮, 偶e najwyra藕niej ojciec poczu艂 tak膮 sam膮 natychmiastow膮 antypati臋 do tych typ贸w spod ciemnej gwiazdy. Zwykle by艂 bardzo bezpo艣redni w kontaktach z lud藕mi, jednak gdy chcia艂, potrafi艂 przybiera膰 arystokratyczne tony i pozy, zaszczepione mu przez wychowanie.
Jego s艂owa wywar艂y po偶膮dany efekt. Ni偶szy m臋偶czyzna zacz膮艂 si臋 wierci膰 i uciek艂 spojrzeniem w bok, wy偶szy za艣 zdj膮艂 szybkim ruchem czapk臋, sk艂adaj膮c Florianowi co艣, co mog艂o uchodzi膰 za uk艂on.
- Przepraszam, 偶e zak艂贸camy spok贸j, wielmo偶ny panie, ale to wyj膮tkowa sprawa.
- Akurat. - W g艂osie Floriana brzmia艂o niedowierzanie.
- Tak jest, wasza wielmo偶no艣膰. 艢cigamy m臋偶czyzn臋... zakrwawionego... eee, chcia艂em powiedzie膰, zatraconego pomyle艅ca. My艣leli艣my, 偶e trafi艂 tutaj.
- Wariat? Tutaj? Niemo偶liwe.
- Mieli艣my zabra膰 go do domu, do rodziny, a on waln膮艂 Mapesa w g艂ow臋... - Towarzysz odwr贸ci艂 si臋 ku niemu z oburzon膮 min膮, on jednak rzuci艂 mu gro藕ne spojrzenie i m贸wi艂 dalej: - Musimy go z艂apa膰, wielmo偶ny panie. Jest niebezpieczny.
- Rozumiem. Widz臋, 偶e najwyra藕niej dali艣cie si臋 zaskoczy膰 - powiedzia艂 Florian do ni偶szego.
- To nie by艂a moja wina - zaprotestowa艂 tamten i burkn膮艂 do swego towarzysza: - Tobie te偶 si臋 to mog艂o przydarzy膰.
- Ale si臋 nie przydarzy艂o, nie? Nie wydudli艂em te偶 ca艂ej butli d偶inu.
Jego s艂owa skutecznie uciszy艂y niskiego. Zmarszczy艂 brwi i odwr贸ci艂 wzrok. Florian wodzi艂 w milczeniu spojrzeniem od jednego do drugiego, jak gdyby bada艂 jak膮艣 ciekaw膮 form臋 偶ycia owad贸w. W ko艅cu obaj poczuli si臋 nieswojo.
- No c贸偶 - wycedzi艂 wreszcie Florian. - Obawiam si臋, 偶e nie mog臋 wam w niczym pom贸c. B臋dziecie musieli poszuka膰 gdzie indziej.
- Nie widzia艂 pan nikogo dzisiaj wieczorem? - nie ust臋powa艂 wysoki, niew膮tpliwie szef tej dwuosobowej bandy.
- M贸j dobry cz艂owieku, przecie偶 ju偶 wam m贸wi艂em, 偶e nie. W膮tpicie w moje s艂owa? - W g艂osie Floriana pojawi艂a si臋 nutka pogardy. - Podejrzewam, 偶e to raczej wy obaj uciekli艣cie z domu wariat贸w, a mo偶e sp臋dzili艣cie zbyt wiele czasu przy butelkach d偶inu. A teraz id藕cie opowiada膰 swoje niestworzone historie gdzie indziej i przesta艅cie straszy膰 moj膮 c贸rk臋.
Priscilla wychyli艂a si臋 nieco zza ojca, staraj膮c si臋 przybra膰 boja藕liw膮 min臋. Wysoki skrzywi艂 si臋, najwyra藕niej nie maj膮c ochoty odej艣膰. Nie mia艂 jednak wyboru, poniewa偶 Florian zdecydowanym ruchem zatrzasn膮艂 z hukiem drzwi i zaryglowa艂 na staro艣wieck膮 metalow膮 zasuw臋. Potem odwr贸ci艂 si臋 do c贸rki z szelmowskim u艣miechem.
- No moja droga, jak ci si臋 podoba艂o to przedstawienie?
- Wspania艂e, doprawdy wspania艂e - odpowiedzia艂a rozpromieniona Priscilla. - Przez chwil臋 przypomina艂e艣 mi starego ksi臋cia.
- Tak naprawd臋 ma艂powa艂em kuzyna ojca, ale Ranleigh ca艂kiem wystarczy.
- Ciesz臋 si臋, 偶e postanowi艂e艣 chroni膰 naszego go艣cia.
- Nie m贸g艂bym wyda膰 kogokolwiek tej dw贸jce. Nie jestem pewny, czy nasz go艣膰 nie jest zbieg艂ym przest臋pc膮, ale nie trzeba wielkiej wyobra藕ni, aby si臋 zorientowa膰, 偶e ci dwaj to nic dobrego. - Umilk艂, zamy艣laj膮c si臋. - Ciekaw jestem, o co tu naprawd臋 chodzi.
- By膰 mo偶e dowiemy si臋, gdy si臋 obudzi. Odzyska艂 przytomno艣膰 kilka minut temu, ale pr贸bowa艂 wsta膰 i zwali艂 si臋 zn贸w jak k艂oda.
- Musia艂 wiele przej艣膰 - zauwa偶y艂 Florian ze wsp贸艂czuciem.
- Mhm... chyba znalaz艂am przyczyn臋 - a przynajmniej jedn膮 z nich. Ma okropny guz na g艂owie, w艂osy zlepione krwi膮.
- A wi臋c uderzono go w g艂ow臋.
- Odkry艂am te偶 co艣 innego. Mia艂 skr臋powane r臋ce i nogi, znalaz艂am otarcia od sznur贸w na przegubach i kostkach.
- Zatem by艂 wi臋ziony - stwierdzi艂 Florian, unosz膮c brwi. - Ca艂a ta historia staje si臋 coraz bardziej interesuj膮ca. Jak przypuszczasz, kim s膮 ci m臋偶czy藕ni? I kim on jest? Czy s膮 kamratami, kt贸rzy si臋 pok艂贸cili? A mo偶e niewinny cz艂owiek zosta艂 napadni臋ty przez bandyt贸w? Albo te偶 prawdziwa jest ich wersja - 偶e jest kompletnie stukni臋ty, a ich wynaj臋to, 偶eby go sprowadzili?
- Nie wygl膮daj膮 mi na szczeg贸lnie prawdom贸wnych ani na takich, kt贸rych wynajmuje si臋 do poszukiwania zaginionych.
- Je艣li jest szalony i silny, mo偶e musieli zastosowa膰 przemoc, zamiast si臋 z nim cacka膰. Czy powiedzia艂 co艣, gdy odzyska艂 przytomno艣膰? - spyta艂 Florian po chwili milczenia.
- Okropnie przeklina艂. Pennybaker zagrozi艂a, 偶e trza艣nie go w g艂ow臋 miednic膮 z wod膮. Spojrza艂 na ni膮, na jej papiloty i krzykn膮艂, 偶e jest w domu wariat贸w. Potem zerwa艂 si臋 na nogi i znowu zemdla艂.
Florian za艣mia艂 si臋 i przegarn膮艂 palcami w艂osy, tak jak zwykle, gdy pr贸bowa艂 rozwi膮za膰 skomplikowany problem.
- Nie mo偶na wyrzuci膰 chorego w ciemn膮 noc, mimo 偶e nie mam ochoty trzyma膰 w domu kogo艣, o kim w艂a艣ciwie nic nie wiem. Wydaje mi si臋 jednak, 偶e nie stanowi wielkiego zagro偶enia, skoro mdleje za ka偶dym razem, gdy staje na nogach.
- Prawdopodobnie masz racj臋 - zgodzi艂a si臋 Priscilla, wracaj膮c po koce. - Tak czy owak, zamierzam czuwa膰 przy nim przez ca艂膮 noc.
- Czuwa膰? Po co?
- Ma nie tylko ran臋 na g艂owie, lecz r贸wnie偶, jak sam podejrzewa艂e艣, siln膮 gor膮czk臋. Je艣li jego stan si臋 pogorszy, by膰 mo偶e trzeba b臋dzie pos艂a膰 po doktora.
- My艣l臋, 偶e powinienem zosta膰 z tob膮 - powiedzia艂 Florian, marszcz膮c czo艂o. - On mo偶e by膰 niebezpieczny.
- Tatusiu, przecie偶 sam powiedzia艂e艣, 偶e jest zbyt s艂aby i chory, 偶eby wsta膰, a co dopiero 偶eby zrobi膰 mi krzywd臋. Zreszt膮... - u艣miechn臋艂a si臋 figlarnie - ...obieca艂am Pennybaker, 偶e b臋d臋 mia艂a przy sobie bro艅.
- Bro艅? Jak膮 bro艅?
- Wa艂ek do ciasta.
- To b臋dzie odpowiedniejsze. - Florian si臋gn膮艂 do przepastnej kieszeni bon偶urki i wyj膮艂 z niej pistolet o d艂ugiej lufie.
- Pojedynkowy pistolet dziadka! - wykrzykn臋艂a Priscilla. - Po co ci on?
- Pomy艣la艂em, 偶e na wszelki wypadek lepiej mie膰 jak膮艣 bro艅 przy sobie.
- Wyj膮艂e艣 wi臋c pistolet dziadka i za艂adowa艂e艣 go?
- Och, nie. Nie jest na艂adowany. Trzymam pistolety w futerale, ale nie mam poj臋cia, gdzie szuka膰 kul i prochu. Nie by艂y u偶ywane od dziewi臋膰dziesi臋ciu lat. Nie jestem pewien, czy da艂oby si臋 z nich wystrzeli膰, nawet gdybym mia艂 proch. Ale wygl膮daj膮 gro藕nie.
- Tak, chyba 偶e kto艣 si臋 pozna na twoim blefie.
- Zawsze mo偶esz paln膮膰 go r臋koje艣ci膮 w g艂ow臋.
- Tatusiu! - za艣mia艂a si臋 Priscilla. Wsun臋艂a pistolet do d艂ugiej kieszeni sp贸dnicy. - Dobrze. B臋d臋 siedzia艂a z pistoletem na kolanach, 偶eby wystraszy膰 naszego go艣cia, gdy oprzytomnieje.
- I tak powinienem zosta膰 z tob膮. - Florian zerkn膮艂 mimo woli w stron臋 gabinetu, gdzie zapewne czeka艂a na niego jaka艣 fascynuj膮ca ksi臋ga z zakresu chemii.
Priscilla u艣miechn臋艂a si臋 z wyrozumia艂o艣ci膮.
- Bzdura - powiedzia艂a stanowczo. - Nie chc臋 o tym s艂ysze膰. 艢wietnie poradz臋 sobie sama, mam przecie偶 pistolet. Zreszt膮 b臋dziesz w pobli偶u. Zawsze mog臋 zacz膮膰 krzycze膰.
- To prawda. - Florian rozpromieni艂 si臋. - Przybiegn臋 natychmiast.
Priscilla poca艂owa艂a ojca w policzek i popatrzy艂a za nim z mi艂o艣ci膮, gdy spieszy艂 do gabinetu, my艣l膮c ju偶 o problemie, kt贸ry tam na niego czeka艂. Odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a w stron臋 kuchni. Otworzy艂a drzwi i wesz艂a.
M臋skie rami臋 opasa艂o j膮 nagle, unieruchamiaj膮c jej r臋ce i przyciskaj膮c do muskularnego cia艂a. Jednocze艣nie druga d艂o艅 zatka艂a jej usta, dusz膮c w zarodku przera藕liwy krzyk.
Priscilla wi艂a si臋 jak piskorz, pr贸buj膮c si臋 uwolni膰, ale rami臋, kt贸re j膮 trzyma艂o, by艂o zbyt silne. Pomy艣la艂a o bezu偶ytecznym w tej chwili pistolecie spoczywaj膮cym g艂臋boko w kieszeni sp贸dnicy. Nie doceni艂a swego go艣cia i teraz przeklina艂a w duchu, 偶e by艂a tak ufna.
- A teraz gadaj! - szepn膮艂 jej g艂os do ucha. - Kim, u diab艂a, jeste艣? Co ja tu robi臋? I gdzie, do cholery, jest moje ubranie?
Priscilla mrukn臋艂a co艣 z irytacj膮. Jak ten g艂upiec mo偶e spodziewa膰 si臋, 偶e powie cokolwiek, maj膮c zatkane usta?
- Uwolni臋 ci臋 - m贸wi艂 dalej - je艣li nie b臋dziesz krzycze膰. Spr贸buj tylko pisn膮膰, a... - 艢cisn膮艂 j膮 mocniej dla podkre艣lenia swej gro藕by. - Ukr臋c臋 ci szyj臋 jak kurczakowi. - Umilk艂, po czym spyta艂: - Rozumiesz? Zgadzasz si臋?
Priscilla kiwn臋艂a g艂ow膮. Powoli zabra艂 d艂o艅 z jej ust, k艂ad膮c j膮 na szyi i zaciskaj膮c palce. Priscilla zadr偶a艂a. Dotyk gor膮cej r臋ki na wra偶liwej sk贸rze szyi spowodowa艂 wibracje w jej ciele. Czu艂a napi臋te mi臋艣nie m臋偶czyzny i nie potrafi艂a powstrzyma膰 si臋 od my艣li, 偶e jest nagi.
- Odpowiedz mi - za偶膮da艂, owiewaj膮c parz膮cym oddechem jej policzek.
- Ja... - Priscilla odkaszln臋艂a, po czym m贸wi艂a dalej silniejszym g艂osem: - Nazywam si臋 Priscilla Hamilton, znajduje si臋 pan w Evermere Cottage. A co do tego, co pan tu robi, mia艂am nadziej臋, 偶e to pan mnie o艣wieci.
- Hamilton? - powt贸rzy艂 niewyra藕nie. Czu艂a, 偶e jego cia艂o lekko os艂ab艂o. - Nie znam ci臋.
- Nie. Ani ja nie znam pana. Wiem tylko, 偶e zemdla艂 pan na progu naszego domu jakie艣 p贸l godziny temu.
- Czemu? - spyta艂 cicho, a Priscilla odnios艂a wra偶enie, 偶e zadaje to pytanie raczej sobie ni偶 jej.
Zabra艂 r臋k臋 z jej szyi i podni贸s艂 j膮 do twarzy. Zachwia艂 si臋 lekko i opar艂 o 艣cian臋, zwalniaj膮c nieco stalowy u艣cisk wok贸艂 jej talii.
Priscilla wiedzia艂a, 偶e nadesz艂a w艂a艣ciwa chwila. Nast膮pi艂a butem na jego bos膮 stop臋 i w tej samej chwili szarpn臋艂a si臋 z ca艂ej si艂y do przodu. J臋kn膮艂 z b贸lu i zaskoczenia. Priscilli uda艂o si臋 odskoczy膰. Wyci膮gn膮艂 r臋ce, pr贸buj膮c j膮 schwyta膰, by艂o jednak za p贸藕no. Dziewczyna zd膮偶y艂a wyszarpn膮膰 z kieszeni wiekowy pistolet i wycelowa膰 w napastnika.
Otworzy艂 ze zdumienia usta, patrz膮c na bro艅 w jej d艂oni.
- Ty ma艂a sprytna dziwko! Jeste艣 jedn膮 z nich, prawda?
- Jakich 鈥瀗ich鈥? - spyta艂a ostro Priscilla. - Niech pan stanie pod 艣cian膮. Teraz moja kolej na zadawanie pyta艅.
Opar艂 si臋 o 艣cian臋, bardziej chyba z konieczno艣ci ni偶 pos艂usze艅stwa. By艂 blady, na czole perli艂y si臋 kropelki potu. Dziewczyna domy艣li艂a si臋, 偶e znowu kr臋ci mu si臋 w g艂owie. Jej spojrzenie ze艣lizgn臋艂o si臋 nieco ni偶ej. Czu艂a si臋 straszliwie niezr臋cznie, stoj膮c naprzeciwko kompletnie nagiego m臋偶czyzny. On za艣 wydawa艂 si臋 nie zwraca膰 na to najmniejszej uwagi, co jeszcze bardziej pot臋gowa艂o jej skr臋powanie.
Nie chcia艂a patrze膰 na niego, bo by艂oby to w straszliwie z艂ym gu艣cie. Mimo to z trudem przychodzi艂o jej kierowa膰 wzrok gdzie indziej. Nie mog艂a nie zauwa偶y膰 jego szerokich ramion, pi臋knego sklepienia klatki piersiowej. Nie widzia艂a nigdy nagiego m臋偶czyzny, ale nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, 偶eby kt贸rykolwiek z jej znajomych m贸g艂 go przypomina膰. Chude, ko艣ciste cia艂a jej m艂odszych braci wygl膮da艂y zupe艂nie inaczej i nawet Alec, kt贸ry je藕dzi艂 konno, nie by艂 zbyt umi臋艣niony.
Ten m臋偶czyzna, wy偶szy od niej oko艂o trzydziestu centymetr贸w, by艂 muskularny i okaza艂y. Jego cia艂o by艂o jak wyrze藕bione w granicie, nigdzie nawet jednego grama zb臋dnego t艂uszczu. Priscilla nie mia艂a poj臋cia, 偶e cia艂o m臋偶czyzny mo偶e by膰 tak... intryguj膮ce. Pow臋drowa艂a spojrzeniem ni偶ej i natychmiast z zak艂opotaniem odwr贸ci艂a wzrok, czerwieni膮c si臋 jak piwonia. Cieszy艂a si臋, 偶e nieznajomy ma oczy zamkni臋te i nie widzi, jak - i gdzie - mu si臋 przygl膮da.
- Chyba lepiej b臋dzie, je艣li pan usi膮dzie na czas rozmowy - powiedzia艂a surowo. - W przeciwnym razie mo偶e pan zn贸w wyl膮dowa膰 na pod艂odze.
Otworzy艂 oczy i popatrzy艂 na ni膮.
- Ju偶 raz zemdla艂em, prawda?
- Mhm... dwa razy. Pokr臋ci艂 g艂ow膮, krzywi膮c si臋.
- Cholera! Co si臋 ze mn膮 dzieje? - Przesun膮艂 d艂oni膮 po twarzy. - Pot leje si臋 ze mnie ciurkiem. W g艂owie mam istny ko艂owr贸t. - Spojrza艂 na Priscill臋, jak gdyby by艂a to jej wina.
- Podejrzewam, 偶e to z powodu tego wielkiego guza na pa艅skiej g艂owie. A tak偶e wysokiej gor膮czki. Proponuj臋, 偶eby wr贸ci艂 pan do tego ma艂ego pokoiku obok kuchni. Stoi tam 艂贸偶ko. - Wskaza艂a gestem g艂owy koce, kt贸re upad艂y na pod艂og臋, gdy j膮 pochwyci艂. - Tutaj le偶膮 koce, kt贸re dla pana przynios艂am.
Odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 w tamt膮 stron臋, po czym schyli艂 si臋 ostro偶nie, podni贸s艂 jeden z koc贸w i narzuci艂 na ramiona, przytrzymuj膮c z przodu. Przeszed艂 do pokoju obok, poruszaj膮c si臋 wolno, lecz precyzyjnie wywa偶aj膮c ruchy. Opadaj膮c na 艂贸偶ko, wyda艂 zduszony j臋k i schwyci艂 si臋 za g艂ow臋. Priscilla mimo woli poczu艂a przyp艂yw wsp贸艂czucia.
- Bardzo mi przykro - powiedzia艂a. - Da艂abym panu jaki艣 艣rodek przeciwb贸lowy, ale nie robi si臋 tego przy urazach g艂owy.
Popatrzy艂 na ni膮 zdumiony.
- Nie rozumiem. Dlaczego przynios艂a艣 mi koc? Czemu obanda偶owa艂a艣 mi g艂ow臋?
- A czemu mia艂abym tego nie zrobi膰? Najwyra藕niej jest pan ranny i... i potrzebowa艂 pan koca. Ka偶dy na moim miejscu zrobi艂by to samo.
- Ale ty... nie jeste艣 z nimi w zmowie?
- Z jakimi 鈥瀗imi鈥? Nie jestem z nikim w zmowie.
- Nie mam poj臋cia, jak si臋 nazywaj膮. Tymi dwoma, kt贸rzy mnie zwi膮zali. Pijany i ten drugi.
- Wysoki? Chudy? Ze szram膮?
- Tak, ten. Kim on jest dla ciebie?
- Nikim. On i ten drugi, kt贸ry chyba nie藕le nadu偶y艂 alkoholu, zapukali do naszych drzwi, szukaj膮c pana.
Nadal przygl膮da艂 jej si臋 nierozumiej膮cym wzrokiem.
- I nie wydali艣cie mnie?
- Nie. Ojciec powiedzia艂, 偶e nikt nas dzi艣 nie odwiedza艂. Wygl膮dali na niez艂ych zb贸j贸w.
- A zatem nie masz z nimi nic wsp贸lnego. - Rozlu藕ni艂 si臋.
- Dzi臋ki Bogu. Czemu wi臋c celowa艂a艣 do mnie z pistoletu?
- Czy mam panu przypomnie膰, 偶e to pan mnie zaatakowa艂, gdy wesz艂am do kuchni? Wydawa艂o mi Si臋, 偶e pistolet to 艣wietny pomys艂.
- Masz racj臋. - Zn贸w otar艂 d艂oni膮 czo艂o. - Bardzo przepraszam. Zachowa艂em si臋... wprost niewybaczalnie. - Wstrz膮sn膮艂 nim d艂ugi dreszcz. Otuli艂 si臋 szczelniej kocem.
- Czuj臋 si臋 bardzo dziwnie.
- Ma pan gor膮czk臋. Jak d艂ugo by艂 pan zwi膮zany? I... czy przez ca艂y czas by艂 pan ubrany w ten spos贸b? - spyta艂a Priscilla, rumieni膮c si臋.
Popatrzy艂 po sobie, zmieszany.
- Chyba tak. Nie pami臋tam, kiedy... To znaczy, kiedy si臋 ockn膮艂em, by艂em w takim w艂a艣nie stanie, tyle 偶e r臋ce i nogi mia艂em skr臋powane. Pilnowali mnie na zmian臋, raz jeden, raz drugi. Trudno mi jednak powiedzie膰, ile czasu min臋艂o. My艣l臋, 偶e kilka dni, cho膰 wydawa艂y mi si臋 wieczno艣ci膮. Prawdopodobnie dwa dni i dwie noce - oczywi艣cie, odk膮d odzyska艂em przytomno艣膰. Nie mam poj臋cia, jak d艂ugo trwa艂o to przedtem.
Znowu wstrz膮sn膮艂 nim dreszcz.
- Czy tu jest zimno? - spyta艂.
- Przynios臋 panu drugi koc. - Priscilla wysz艂a do kuchni. Przesta艂a si臋 ba膰 nieznajomego; zreszt膮 w tej chwili wydawa艂 si臋 zbyt s艂aby, by m贸g艂 wyrz膮dzi膰 jej krzywd臋. Mimo to stara艂a si臋 nie odwraca膰 do niego plecami. Wr贸ciwszy do pokoju, rzuci艂a mu koc, uwa偶aj膮c, by nie znale藕膰 si臋 w zasi臋gu jego ramion.
On jednak nie mia艂 chyba wrogich zamiar贸w. Opatuli艂 si臋 drugim kocem i siedzia艂, dygoc膮c. Twarz mia艂 zaczerwienion膮, pot sp艂ywa艂 z niego strumieniami.
- My艣l臋... my艣l臋, 偶e musz臋 si臋 po艂o偶y膰... Czy masz co艣 przeciwko temu?
Po艂o偶y艂 si臋 na boku na 艂贸偶ku, powieki mu zatrzepota艂y i opad艂y.
- Ale, prosz臋 pana, chwileczk臋... - Priscilla przysun臋艂a si臋 bli偶ej. - Nie powiedzia艂 mi pan jeszcze, co si臋 sta艂o. Czemu ci zb贸je pana 艣cigaj膮?
- Nie... nie wiem. - Zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek, szcz臋kaj膮c z臋bami. - Tak mi zimno.
Priscilla waha艂a si臋 tylko przez chwil臋, po czym w艂o偶y艂a nienabity pistolet do kieszeni i wybieg艂a z kuchni. Po kilku minutach wr贸ci艂a z trzema dodatkowymi kocami, lecz zanim wesz艂a, otworzy艂a ostro偶nie drzwi, zagl膮daj膮c do 艣rodka.
Znalaz艂a go tam, gdzie zostawi艂a, w 艂贸偶ku. Przekr臋ci艂 si臋 na plecy i spa艂, zrzuciwszy z siebie koce, z rozpostartymi szeroko ramionami. Priscilla przybli偶y艂a si臋 do niego z wahaniem. Sk贸r臋 mia艂 zaczerwienion膮 od gor膮czki, wilgotn膮 od potu. Mimo to powinien by膰 przykryty. Podesz艂a jeszcze bli偶ej, czuj膮c si臋 winna.
Przecie偶 to idiotyczne, t艂umaczy艂a sobie, cho膰 wiedzia艂a doskonale, sk膮d bierze si臋 to uczucie. Po prostu kusi艂o j膮, by spojrze膰 ni偶ej, pozwoli膰, by jej wzrok przesun膮艂 si臋 po p艂askim brzuchu m臋偶czyzny, tr贸jk膮cie w艂os贸w... i jeszcze ni偶ej, ku tej... rzeczy, kt贸ra si臋 tam znajdowa艂a. Atrybucie m臋偶czyzny, na kt贸ry stara艂a si臋 nie patrze膰 od pierwszej chwili, gdy otworzy艂a drzwi, a kt贸ry teraz przyci膮ga艂 jej spojrzenie jak magnes.
Opanowa艂a si臋. To po prostu zwyk艂a ciekawo艣膰. Nigdy nie widzia艂a czego艣 takiego. 呕adna przyzwoita kobieta nie ogl膮da tego przed 艣lubem, zreszt膮 Priscilla nie by艂a pewna, czy robi膮 to nawet po 艣lubie. Gdy by艂a dzieckiem, powiedziano jej, 偶e prawdziwej damy nie powinny w og贸le interesowa膰 takie sprawy. Ju偶 jaki艣 czas temu Priscilla dosz艂a do wniosku, 偶e nie ma duszy prawdziwej damy. Uzna艂a, 偶e zaj臋cia, kt贸re im przystoj膮, s膮 po prostu nudne, natomiast to, co ona lubi robi膰 i co przynosi jej niez艂y doch贸d, nie jest powszechnie uwa偶ane za zaj臋cie godne damy.
Jej potajemn膮 mi艂o艣ci膮 by艂o pisanie - i to nie pami臋tnika grzecznej panienki, dziennika z podr贸偶y czy grafoma艅skiej poezji typowej dla m艂odych dziewcz膮t, lecz pe艂nokrwistych historii przygodowych, od kt贸rych w艂os je偶y si臋 na g艂owie. Najbardziej lubi艂a, gdy akcja toczy艂a si臋 w obcym kraju, a waleczny bohater musia艂 pokona膰 wiele niebezpiecze艅stw. Wychowa艂a si臋 na gotyckich powie艣ciach si贸str Bronte i bohaterskich historiach Waltera Scotta. Dzi臋ki ksi膮偶kom podr贸偶owa艂a do kraj贸w, o kt贸rych marzy艂a, i cho膰 wiedzia艂a, 偶e nigdy ich nie odwiedzi, poznawa艂a odwa偶nych i wspania艂ych ludzi, jacy zapewne gdzie艣 istniej膮.
Wiod艂a nader spokojne 偶ycie, ale w jej g艂owie k艂臋bi艂y si臋 szalone my艣li. Czytanie ksi膮偶ek przesta艂o jej wystarcza膰. Setki pomys艂贸w przychodzi艂y jej na my艣l, intrygowa艂y. Zacz臋艂a wi臋c pisa膰, przenosz膮c si臋 do egzotycznych miejsc, wymy艣laj膮c idealnych, dzielnych m臋偶czyzn, kt贸rzy 偶yli wy艂膮cznie w jej wyobra藕ni. M臋偶czyzn, kt贸rzy nie pozostaj膮 w swoich posiad艂o艣ciach, starzej膮c si臋 i poluj膮c na lisy, wypuszczaj膮c si臋 z rzadka dla rozrywki do Londynu, zadowolonych z tego, kim s膮 i gdzie s膮. M臋偶czy藕ni stworzeni przez ni膮, kt贸rzy zaczynali 偶y膰 na papierze, byli zawadiakami, najcz臋艣ciej dzielnymi i szlachetnymi, niekiedy 艂otrzykami, ale wszyscy mieli wsp贸ln膮 cech臋, a mianowicie byli poszukiwaczami - skarb贸w, prawdy, podniet. Ryzykantami, kt贸rzy stawiali wszystko na jedn膮 kart臋.
M臋偶czyzna, kt贸ry le偶a艂 przed ni膮, doskonale pasowa艂 do wizerunku bohater贸w jej ksi膮偶ek - by艂 wysoki, przystojny, silny, tajemniczy i znajdowa艂 si臋 w niebezpiecze艅stwie. Tw贸r jej wyobra藕ni zachowa艂by si臋 podobnie - zapuka艂by do drzwi m艂odej damy, uciekaj膮c przed po艣cigiem, tyle 偶e oczywi艣cie by艂by ubrany i pokona艂by swoich prze艣ladowc贸w. 呕ycie r贸偶ni si臋 jednak od literackiej fikcji, doprawdy trudno sobie z nim poradzi膰.
Oczywi艣cie, 偶adnej z jej wyrafinowanych bohaterek nie przesz艂oby nawet przez my艣l, 偶eby przygl膮da膰 si臋 nagiemu m臋偶czy藕nie. By艂y przyzwoitymi kobietami, takimi, jakie chcia艂o je widzie膰 spo艂ecze艅stwo, nawet je艣li wpl膮tywa艂y si臋 w k艂opoty niegodne prawdziwych dam. Priscilla zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e nie jest bohaterk膮 swojej w艂asnej ksi膮偶ki. I ogromnie interesowa艂a j膮 m臋ska anatomia.
Pomy艣la艂a, jaka by艂aby za偶enowana, gdyby si臋 teraz przypadkiem ockn膮艂. Ale nawet ta my艣l nie powstrzyma艂a jej na d艂ugo. Odwr贸ci艂a si臋 i przesun臋艂a spojrzeniem po jego ca艂ym ciele, potem szybko spu艣ci艂a wzrok, ale zn贸w, jak przyci膮gana magnesem, wpatrywa艂a si臋, czerwieni膮c jak burak.
A wi臋c tak jest zbudowany m臋偶czyzna. By艂o to takie dziwne, takie inne ni偶 u kobiety, a mimo to... fascynuj膮ce. Poczu艂a zn贸w 艣ciskanie w do艂ku. Mia艂a nieprzepart膮, aczkolwiek zupe艂nie niew艂a艣ciw膮 ochot臋, by go dotkn膮膰. Rzecz jasna, nie pozwoli艂a sobie na to. Zachowa艂a resztki przyzwoito艣ci, a mo偶e zabrak艂o jej po prostu odwagi.
M臋偶czyzna poruszy艂 si臋 na 艂贸偶ku. Priscilla drgn臋艂a i szybko przykry艂a go jednym z koc贸w. By艂 chory i potrzebowa艂 pomocy. Po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego czole. Niemal parzy艂o.
Wr贸ci艂a do kuchni i wzi臋艂a miednic臋 艣wie偶ej wody oraz czyst膮 艣ciereczk臋, po czym wr贸ci艂a do swego pacjenta. Umoczy艂a 艣cierk臋 w wodzie, wycisn臋艂a j膮 i po艂o偶y艂a mu na czole. Zostawi艂a j膮 tam i wr贸ci艂a do kuchni, by poszuka膰 butelki z mikstur膮, kt贸r膮 dosta艂a od swojej przyjaci贸艂ki Anne, gdy ostatnim razem Philip mia艂 gor膮czk臋. Pami臋ta艂a, 偶e zadzia艂a艂a do艣膰 szybko i skutecznie. Znalaz艂a j膮 wreszcie w kredensie, nala艂a do szklanki pe艂n膮 艂y偶k臋 i wymiesza艂a z niewielk膮 ilo艣ci膮 wody.
Wr贸ci艂a do swego pacjenta. Rzuca艂 si臋 niespokojnie, koc zsun膮艂 mu si臋 ju偶 do pasa. Gdy Priscilla ukl臋k艂a na pod艂odze przy 艂贸偶ku, us艂ysza艂a, 偶e mamrocze jakie艣 niezrozumia艂e s艂owa.
- Panie... - 呕a艂owa艂a, 偶e nie zna nawet jego imienia. - Prosz臋 pana, czy mo偶e pan usi膮艣膰? Przynios艂am panu co艣 do wypicia.
Gdy si臋 nie obudzi艂, potrz膮sn臋艂a go delikatnie za rami臋. Sk贸r臋 mia艂 bardzo gor膮c膮.
- Prosz臋 pana, prosz臋, niech si臋 pan obudzi. Powieki mu zatrzepota艂y, odwr贸ci艂 g艂ow臋. Wzrok mia艂 zamglony.
- Co, co? - Przesun膮艂 j臋zykiem po spieczonych wargach. - Gor膮co mi. Gdzie ja jestem?
- W Evermere Cottage - odpowiedzia艂a spokojnie Priscilla. - Ju偶 panu m贸wi艂am. Nie pami臋ta pan?
Pokr臋ci艂 lekko g艂ow膮 i zn贸w zwil偶y艂 wargi.
- Pi膰.
- Tak. Zaraz dam panu wody, ale najpierw musi pan wypi膰 to. Poczuje si臋 pan lepiej. Czy mo偶e pan usi膮艣膰?
Skin膮艂 g艂ow膮, ale zdo艂a艂 jedynie unie艣膰 si臋 na 艂okciach. Priscilla przytrzyma艂a mu g艂ow臋 i zbli偶y艂a szklank臋 do jego ust. Napi艂 si臋 艂apczywie, po czym odepchn膮艂 jej r臋k臋, krzywi膮c si臋 niemi艂osiernie.
- Co ta za 艣wi艅stwo! Pr贸bujesz mnie otru膰?
- Nie, to lekarstwo na gor膮czk臋. Musi pan je wypi膰. Wiem, 偶e jest ohydne, ale prosz臋 si臋 zmusi膰. No, jeszcze troszk臋.
- Guzik tam wypij臋! - odpar艂 wojowniczo.
Priscilla zacisn臋艂a z臋by i zmierzy艂a go bacznym spojrzeniem. Nie na pr贸偶no mia艂a przez tyle lat do czynienia z dwoma pe艂nymi temperamentu ch艂opcami.
- A w艂a艣nie, 偶e tak - powiedzia艂a stanowczo. - Musi pan. Prosz臋 otworzy膰 usta.
- Chc臋 wody - odpar艂 z r贸wnym uporem i buntownicz膮 min膮. Do tego stopnia przypomina艂 teraz ma艂ego ch艂opca, 偶e Priscilla omal si臋 nie roze艣mia艂a.
- I dostanie pan... gdy tylko wypije pan lekarstwo. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez d艂ug膮 chwil臋 w milczeniu. Wreszcie, zrezygnowany, skrzywi艂 si臋 i rzek艂 pos臋pnie:
- Dobrze.
Wypi艂 ca艂膮 mikstur臋, po czym opad艂 zn贸w na 艂贸偶ko, krzywi膮c z obrzydzeniem wargi.
- Smakuje jak trucizna. Kto ci臋 wynaj膮艂? Ojciec?
- Nikt mnie nie wynaj膮艂. Pr贸buj臋 pom贸c panu z w艂asnej woli, musz臋 jednak wyzna膰, 偶e w tej chwili robi pan wszystko, 偶ebym jeszcze raz przemy艣la艂a t臋 decyzj臋.
U艣miechn膮艂 si臋 lekko, s艂ysz膮c jej ci臋t膮 odpowied藕. Priscilla wsta艂a i wysz艂a do kuchni po szklank臋 wody. Gdy wr贸ci艂a, m臋偶czyzna mia艂 oczy zamkni臋te. Postawi艂a szklank臋 na kom贸dce i podesz艂a do 艂贸偶ka. Poci艂 si臋 obficie i zn贸w prawie ca艂kiem zrzuci艂 z siebie przykrycie. Priscilla poprawi艂a koc, wzi臋艂a fotel z k膮ta pokoju, postawi艂a obok 艂贸偶ka i usiad艂a. Obmy艂a twarz nieznajomego zimn膮 wod膮, po czym zanurzy艂a 艣ciereczk臋 w misce i ponownie przy艂o偶y艂a mu do czo艂a.
Zimna woda zdawa艂a si臋 przynosi膰 mu ulg臋, nadal jednak rzuca艂 si臋 niespokojnie, mamrocz膮c co艣 bez 艂adu i sk艂adu i zdzieraj膮c z siebie niecierpliwie koc.
Priscilla pami臋ta艂a, 偶e gdy jej bracia mieli gor膮czk臋, obmywa艂a im zimn膮 wod膮 r贸wnie偶 piersi, ale czu艂a si臋 dziwnie na my艣l, 偶e mia艂aby to robi膰 obcemu m臋偶czy藕nie. Po chwili jednak zdecydowa艂a, 偶e nie powinna si臋 wzdraga膰. Temperatura niebezpiecznie si臋 podnios艂a. Zanurzy艂a 艣cierk臋 w wodzie, wy偶臋艂a j膮 i zacz臋艂a obmywa膰 mu klatk臋 piersiow膮, sch艂adzaj膮c r贸wnie偶 szyj臋.
Przesuwa艂a 艣cierk臋 rytmicznymi mchami wzd艂u偶 piersi a偶 do brzucha, moczy艂a j膮, gdy robi艂a si臋 ciep艂a od jego rozpalonego cia艂a, i zaczyna艂a od pocz膮tku. Materia艂 by艂 cienki i Priscilla wyczuwa艂a przeze艅 twarde mi臋艣nie oraz wypuk艂o艣ci 偶eber i obojczyka. Przeszy艂 j膮 osobliwy dreszcz, oddech sta艂 si臋 szybszy. Patrzy艂a na pulsuj膮c膮 偶y艂k臋 na jego szyi, my艣l膮c o tym, 偶eby jej dotkn膮膰. W ko艅cu zdecydowa艂a si臋 i przy艂o偶y艂a do niej leciutko palec. Sk贸ra niemal j膮 sparzy艂a; by艂a te偶 g艂adka i delikatna, kontrastowa艂a z si艂膮 jego pot臋偶nego cia艂a, si艂膮, kt贸r膮 pozna艂a, gdy pochwyci艂 j膮 i przyciska艂 do siebie. Czu艂a pod palcem przy艣pieszone bicie jego pulsu; jak gdyby w odpowiedzi jej puls r贸wnie偶 przy艣pieszy艂.
Cofn臋艂a d艂o艅, zdumiona ca艂kiem nowymi doznaniami. To wszystko by艂o niepokoj膮ce, podniecaj膮ce, ale przyjemne.
Wyj臋艂a 艣cierk臋 z zimnej wody i zacz臋艂a znowu wodzi膰 ni膮 po ciele m臋偶czyzny. Gdy jej palce przesun臋艂y si臋 po p艂askim sutku, poczu艂a, 偶e jest znacznie twardszy i bardziej stercz膮cy ni偶 przedtem. Pacjent j臋kn膮艂 i odwr贸ci艂 si臋 do niej, jeszcze raz zrzucaj膮c koc. Priscilla pokr臋ci艂a g艂ow膮 i schyli艂a si臋, by go poprawi膰, gdy jej wzrok pad艂 na t臋 sam膮 cz臋艣膰 cia艂a, kt贸r膮 podgl膮da艂a niedawno ukradkiem. R臋ka zawis艂a jej w powietrzu.
To 鈥瀋o艣鈥 zdecydowanie zmieni艂o wygl膮d.
By艂o wi臋ksze i d艂u偶sze, zdawa艂o si臋 podnosi膰. Zamruga艂a i cofn臋艂a r臋k臋. Machinalnie wr贸ci艂a do obmywania piersi m臋偶czyzny, my艣l膮c o tym, co w艂a艣nie zobaczy艂a. Gdy jej d艂o艅 ze 艣ciereczk膮 zsun臋艂a si臋 na jego brzuch, Priscilla zauwa偶y艂a ponownie t臋 dziwn膮 przemian臋.
Przenios艂a spojrzenie na jego twarz. Nie obudzi艂 si臋, ale wygl膮da艂 na nieco bardziej rozlu藕nionego, usta mia艂 lekko rozchylone. Oddycha艂 ci臋偶ko. Priscilla sama mia艂a trudno艣ci z oddychaniem, czu艂a, jak cia艂o jej pulsuje. Zacisn臋艂a nerwowo nogi, zaskoczona swoj膮 reakcj膮.
Znowu obliza艂 spieczone wargi. Priscilla patrzy艂a na niego przez chwil臋, po czym, powodowana nag艂ym impulsem, umoczy艂a palec wskazuj膮cy w szklance z wod膮 i zwil偶y艂a mu usta. Przycisn膮艂 wargi do jej palca, jego oddech parzy艂 jej d艂o艅, wywo艂uj膮c zn贸w zaskakuj膮ce sensacje w jej ciele.
Ponownie zanurzy艂a palec w wodzie i przesun臋艂a nim po wargach m臋偶czyzny. Tym razem wysun膮艂 j臋zyk, zlizuj膮c krople. By艂 g艂adki jak aksamit, gor膮cy i pr臋偶ny; ca艂e jej cia艂o obla艂 偶ar.
Uni贸s艂 powieki, spogl膮daj膮c na ni膮. Najwyra藕niej jej nie poznawa艂. Skrzywi艂 wargi ni to w grymasie, ni to u艣miechu.
- 艁adna - wymamrota艂. Podni贸s艂 r臋k臋 i pog艂adzi艂 jej policzek. - Ile?
- S艂ucham? - Priscilla patrzy艂a na niego, nie rozumiej膮c, o co mu chodzi. K艂臋bi膮ce si臋 w niej uczucia nie pozwala艂y jej zebra膰 my艣li.
- Za noc - wyja艣ni艂 niskim g艂osem. - Dla ciebie. - R臋ka zsun臋艂a si臋 po jej szyi na pier艣, obejmuj膮c j膮 pieszczotliwie. - Mmni... Madame Chang zawsze potrafi wybra膰 艣licznotk臋.
Rumieniec oburzenia wyp艂yn膮艂 na policzki Priscilli, gdy zorientowa艂a si臋 po jego niedwuznacznym ge艣cie, o czym m贸wi. Wzi膮艂 j膮 za prostytutk臋! Dziewczyn臋, kt贸rej wzgl臋dy mo偶e kupi膰!
- No wie pan! - Odepchn臋艂a jego r臋k臋 i chcia艂a wsta膰, on jednak chwyci艂 j膮 mocno za r臋k臋 i przytrzyma艂.
- Zaczekaj! Nie odchod藕. - Obj膮艂 j膮 za szyj臋 i przyci膮gn膮艂 do siebie. - Nie rozumiesz? To ciebie chc臋.
- Nie! Prosz臋 przesta膰! Myli si臋 pan. Ma pan gor膮czk臋. - Priscilla zapar艂a si臋 d艂oni膮 o jego pier艣, on jednak wyra藕nie wzi膮艂 ten gest za pieszczot臋, u艣miechn膮艂 si臋 bowiem i przyci膮gn膮艂 j膮 jeszcze bli偶ej, mrucz膮c co艣, a偶 w ko艅cu ich twarze dzieli艂o zaledwie kilka centymetr贸w.
I nagle jego gor膮ce i zaborcze wargi znalaz艂y si臋 na jej ustach. Nigdy dot膮d nikt jej w ten spos贸b nie ca艂owa艂. Prawd臋 m贸wi膮c, ca艂owa艂a si臋 tylko trzy razy, ale by艂y to zwyk艂e mu艣ni臋cia warg. Rozgniata艂 jej wargi, wdziera艂 si臋 j臋zykiem do jej ust. Zesztywnia艂a, wydaj膮c okrzyk zaskoczenia, on jednak wcale jej nie pu艣ci艂, wr臋cz przeciwnie, zacz膮艂 ca艂owa膰 jeszcze nami臋tniej. Obejmowa艂 j膮 i przyciska艂 do siebie obiema r臋kami. Priscilli kr臋ci艂o si臋 w g艂owie, zmys艂y obudzi艂y si臋, s艂ab艂a, mia艂a wra偶enie, 偶e jeszcze chwila, a zemdleje. Przesta艂a go odpycha膰, przeciwnie, wpi艂a si臋 palcami w jego cia艂o, nie艣mia艂o odwzajemni艂a poca艂unek.
Wyda艂 z siebie niski j臋k i na chwil臋 oderwa艂 wargi od jej ust, sun膮c nimi po policzku, w kierunku ucha.
- Rozpu艣膰 w艂osy - wydysza艂. - Chc臋 je czu膰 na sobie.
Wsun膮艂 palce w w臋ze艂 jej w艂os贸w, zwini臋ty na karku, wyci膮gaj膮c z nich szpilki, a偶 pukle opad艂y ci臋偶k膮 fal膮, nakrywaj膮c ich oboje. Przeczesa艂 je palcami, po czym pochwyci艂 wargami p艂atek ucha dziewczyny. Dreszcz rozkoszy przeszy艂 cia艂o Priscilli, p艂on臋艂a z po偶膮dania. Brakowa艂o jej tchu.
- Nie, zaczekaj - powiedzia艂a cicho, ale on zdusi艂 poca艂unkiem s艂owa protestu, m膮c膮c r贸wnie偶 jej my艣li. Przez nast臋pne kilka chwil zatraci艂a si臋 w s艂odyczy jego warg, ulegaj膮c 艣lepej 偶膮dzy i podnieceniu.
D艂o艅 jeszcze raz pow臋drowa艂a ku jej piersi, obejmuj膮c j膮 i 艣ciskaj膮c delikatnie. Spot臋gowa艂o to przyjemne doznania, r贸wnocze艣nie jednak przywr贸ci艂o Priscilli poczucie rzeczywisto艣ci. Ten nieznajomy dotyka艂 jej tak, jak nie powinien jej dotyka膰 偶aden m臋偶czyzna. A na domiar z艂ego ona reagowa艂a jak ulicznica!
Ogarn膮艂 j膮 straszliwy wstyd, wyrwa艂a mu si臋 nagle. Le偶a艂, oszo艂omiony, wyci膮gaj膮c ku niej ramiona.
- Kochanie, nie odchod藕 - j臋kn膮艂 偶a艂o艣nie. - Co si臋 sta艂o? - Przesun膮艂 d艂oni膮 po twarzy, ocieraj膮c pot. - Do diab艂a! - Popatrzy艂 na ni膮 nieprzytomnie, powieki mu opad艂y. - Mam pieni膮dze - nalega艂, ale jego s艂owa stawa艂y si臋 coraz bardziej niewyra藕ne. - Gdzie艣 tutaj. Zaczekaj. Ja... Gdzie jest madame Chang? Ona ci powie...
Wymamrota艂 jeszcze kilka niezrozumia艂ych s艂贸w, po czym umilk艂. Priscilla sta艂a nadal w bezpiecznej odleg艂o艣ci. Dotkn臋艂a dr偶膮c膮 d艂oni膮 w艂os贸w. Opada艂y g臋st膮 fal膮 na ramiona, niemal czu艂a w nich jeszcze dotyk jego palc贸w. Nawet teraz mi臋k艂a jak wosk. A jego poca艂unek! W naj艣mielszych marzeniach nie przypuszcza艂a, 偶e dotyk warg mo偶e budzi膰 takie emocje. Ca艂a sytuacja wydawa艂a si臋 jej coraz bardziej nierealna. Z pewno艣ci膮 taki poca艂unek powinien zdarzy膰 si臋 wy艂膮cznie mi臋dzy dwiema kochaj膮cymi si臋 osobami.
Mia艂a zbyt ma艂o szpilek, by upi膮膰 z powrotem w艂osy, odrzuci艂a je wi臋c do ty艂u dr偶膮cymi palcami i zapl贸t艂szy w warkocz, zwin臋艂a w ciasny kok, spinaj膮c dwiema szpilkami, kt贸re zosta艂y w jej w艂osach. Musia艂a przyzna膰, 偶e wina le偶y przede wszystkim po jej stronie. Owszem, przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i ca艂owa艂, ale przecie偶 mia艂 wysok膮 gor膮czk臋 i wzi膮艂 j膮 za kogo艣 innego. Ona za艣 w pe艂ni zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e to obcy cz艂owiek, kt贸ry nic dla niej nie znaczy, a jednak odwzajemnia艂a mu 偶arliwie poca艂unki. Priscilla nie mia艂a poj臋cia, sk膮d si臋 wzi臋艂a ta zmys艂owo艣膰.
Co gorsza, wiedzia艂a, 偶e powinna by膰 g艂臋boko zawstydzona, a mimo to wci膮偶 my艣la艂a tylko o nowych cudownych doznaniach. Nadal czu艂a jego smak, jego zapach i przyprawia艂o j膮 to o dr偶enie. Czy takimi w艂a艣nie uczuciami powinny darzy膰 bohaterki jej powie艣ci swoich ukochanych? Jakie to dziwne. To, co wyobra偶a艂a sobie przedtem, wydawa艂o si臋 teraz takie blade.
Wesz艂a do kuchni i ochlapa艂a twarz zimn膮 wod膮. Krople ch艂odzi艂y jej gor膮c膮 sk贸r臋, sp艂ywa艂y po twarzy na szyj臋. Przypomnia艂 jej si臋 dotyk jego d艂oni, ze艣lizguj膮cej si臋 w d贸艂 jak jedwab, jak p艂ynny ogie艅. Priscilla zamkn臋艂a oczy, ale niewiele to pomog艂o. Wyprostowa艂a si臋, otwieraj膮c oczy i ocieraj膮c wod臋 z twarzy.
Musi zachowa膰 zdrowy rozs膮dek. M臋偶czyzna w s膮siednim pokoju jest chory i potrzebuje jej. Musi mu pom贸c, a nie sta膰, my艣l膮c o szalonych rzeczach. Jest dla niej obcy, podobnie jak ona dla niego. To, co si臋 wydarzy艂o, by艂o skutkiem gor膮czki. Nie zdawa艂 sobie sprawy, kim ona jest, wzi膮艂 j膮 za kogo艣 innego, z przesz艂o艣ci. Nie wiedzia艂, 偶e jest przyzwoit膮 kobiet膮, my艣la艂, 偶e ma do czynienia z ulicznic膮 - bredzi艂 co艣 o p艂aceniu i wzywa艂 jak膮艣 鈥瀖adame鈥.
Podesz艂a do drzwi i zajrza艂a. Le偶a艂 zwini臋ty w k艂臋bek, koc mia艂 podci膮gni臋ty pod brod臋, widocznie znowu dokucza艂y mu dreszcze.
Priscilla spiesznie wesz艂a do pokoju i przykry艂a go jeszcze dwoma kocami, otulaj膮c szczelnie. Nie odezwa艂 si臋, dygota艂 tak okropnie, 偶e a偶 z臋by mu szcz臋ka艂y. Oczy mia艂 zamkni臋te, od czasu do czasu poj臋kiwa艂 cichutko. Nie sprawia艂 w tej chwili wra偶enia cz艂owieka niebezpiecznego, powali艂a go s艂abo艣膰. Priscilla my艣la艂a z trosk膮, jak niewiele potrafi艂a mu pom贸c.
Po pewnym czasie zn贸w zrzuci艂 koce, poc膮c si臋 i mamrocz膮c niezrozumia艂e s艂owa, kr臋c膮c si臋 rzucaj膮c. Priscilli uda艂o si臋 nie dopu艣ci膰, by spad艂 z 艂贸偶ka, i utrzyma膰 na nim koce, by艂o to jednak wyczerpuj膮ce zadanie. Bredzi艂, pr贸bowa艂 wsta膰, wiele razy chwyta艂a go za ramiona i popycha艂a z ca艂ej si艂y na 艂贸偶ko. Na szcz臋艣cie nie przywidzia艂o mu si臋 wi臋cej, 偶e ona jest jedn膮 z dziewczyn w burdelu.
Nala艂a mu kolejn膮 porcj臋 mikstury. Stoczy艂a zaci臋t膮 walk臋, pr贸buj膮c wla膰 mu j膮 do ust. Sko艅czy艂o si臋 tym, 偶e wytr膮ci艂 jej szklank臋 z r臋ki. Szk艂o rozprys艂o si臋 na kamiennej posadzce. Gdy sprz膮ta艂a, wsta艂 z 艂贸偶ka i kr膮偶y艂, s艂aniaj膮c si臋, po pokoju, nim uda艂o jej si臋 nak艂oni膰 go, 偶eby po艂o偶y艂 si臋 z powrotem. Odczu艂a ulg臋, gdy zn贸w powr贸ci艂y dreszcze i skuli艂 si臋 pod kocami na pos艂aniu.
W taki spos贸b min臋艂a reszta nocy, ataki gor膮czki nast臋powa艂y po silnych dreszczach, i tak w k贸艂ko. Priscilla obserwowa艂a swego pacjenta z trosk膮, robi艂a wszystko, by zmusi膰 go do wypicia lekarstwa i dopilnowa膰, 偶eby si臋 nie odkrywa艂. Wreszcie, gdy jutrzenka zar贸偶owi艂a niebo na horyzoncie, Priscilla drgn臋艂a z przestrachem, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e zasn臋艂a w fotelu. Spojrza艂a z niepokojem na chorego.
R臋ce zwisa艂y mu z 艂贸偶ka, koc mia艂 podci膮gni臋ty pod brod臋. Le偶a艂 zupe艂nie nieruchomo i przez jedn膮 przera偶aj膮c膮 sekund臋 pomy艣la艂a, 偶e nie 偶yje. Potem dostrzeg艂a, 偶e jego klatka piersiowa unosi si臋 i opada w miarowym oddechu i cho膰 twarz ma jeszcze zaczerwienion膮, 艣pi spokojnie. Zerwa艂a si臋 i po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na czole. By艂o mo偶e troch臋 cieplejsze, ni偶 powinno, ale bez por贸wnania ch艂odniejsze ni偶 w nocy. Gor膮czka spad艂a.
Priscilla westchn臋艂a z ulg膮 i osun臋艂a si臋 na pod艂og臋. Opar艂a czo艂o o brzeg 艂贸偶ka, nerwy jej nagle pu艣ci艂y. Po ca艂onocnym napi臋ciu jej mi臋艣nie ogarn臋艂o dr偶enie i u艣wiadomi艂a sobie ze zdumieniem, 偶e 艂zy p艂yn膮 jej ciurkiem z oczu. Nagle poczu艂a, 偶e czyja艣 d艂o艅 g艂adzi 艂agodnie jej w艂osy. Podnios艂a g艂ow臋, przestraszona, i napotka艂a spojrzenie jasnozielonych oczu.
- Czy dobrze si臋 pani czuje? - spyta艂 m臋偶czyzna cicho i jeszcze raz pog艂aska艂 j膮 po w艂osach. Podczas nocnej szarpaniny szpilki zn贸w z nich wypad艂y, warkocz si臋 rozpl贸t艂 i g臋ste pukle opad艂y lu藕no na ramiona. Wiedzia艂a, 偶e nie powinna pokazywa膰 si臋 w takim stanie obcemu m臋偶czy藕nie, ale on wcale nie czu艂 si臋 tym za偶enowany. Jego d艂o艅 g艂adzi艂a je w tak naturalny spos贸b, jak gdyby dotyka艂a pi臋knej rze藕by czy przedmiotu z kruchej porcelany.
- Tak - odpowiedzia艂a Priscilla, pr贸buj膮c zdoby膰 si臋 na u艣miech. Otar艂a szybkim ruchem 艂zy z policzk贸w. - Przepraszam, ale to ulga po wielkim napi臋ciu. By艂 pan nieprzytomny przez ca艂膮 noc i gdy zobaczy艂am, 偶e gor膮czka spad艂a...
- Rozumiem. - U艣miechn膮艂 si臋, pozwalaj膮c, by jej w艂osy sp艂ywa艂y mu mi臋dzy palcami i przygl膮daj膮c si臋 im. - Jest pani bardzo pi臋kna.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a Priscilla, czuj膮c, 偶e rumieniec znowu wype艂za jej na policzki.
Zmarszczy艂 lekko czo艂o, a nast臋pnie spyta艂 niepewnie:
- Czy ja pani膮 znam? Priscilla obrzuci艂a go dziwnym spojrzeniem.
- Nie. Jego s艂owa przypomnia艂y jej o normach przyzwoito艣ci, wsta艂a, odrzucaj膮c w艂osy do ty艂u.
- Nie pami臋ta pan wczorajszego wieczoru? Jak znalaz艂 si臋 pan na progu naszego domu?
Pokr臋ci艂 g艂ow膮, marszcz膮c brwi. - Ja... Wszystko mi si臋 miesza... - Usiad艂 powoli. Przy tym ruchu koc zsun膮艂 si臋, ods艂aniaj膮c jego nag膮 pier艣. Spojrza艂 w d贸艂 z podejrzliw膮 min膮. - Nie mam... Gdzie jest moje ubranie?
- Nie mam poj臋cia. - Rumieniec Priscilli pog艂臋bi艂 si臋. - Zapuka艂 pan do naszych drzwi w takim stanie.
- Nago? - spyta艂 zdumiony. - Czy pani 偶artuje?
- Nie. Nie przysz艂oby mi to do g艂owy. Nie wiem nawet, kim pan jest.
- Kim jestem? - powt贸rzy艂 niezdecydowanie. Priscilla skin臋艂a g艂ow膮.
- Tak. Musimy od czego艣 zacz膮膰. Jak si臋 pan nazywa? Popatrzy艂 na ni膮. Jego wzrok by艂 pusty.
- Ja... nie jestem pewien. - Widzia艂a rosn膮c膮 panik臋 w jego oczach. - Nie wiem. Nie wiem, kim jestem!
- Nie wie pan, kim jest? - spyta艂a Priscilla, wpatruj膮c si臋 w niego ze zdziwieniem.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie wiem, jak si臋 nazywam. Ja... - Rozejrza艂 si臋 po pokoju, jak gdyby spodziewa艂 si臋 znale藕膰 w nim odpowied藕 na to pytanie. Dotkn膮艂 d艂oni膮 czo艂a. - Au... boli i kr臋ci mi si臋 w g艂owie - poskar偶y艂 si臋. - Czuj臋 si臋 jako艣 dziwnie.
- Ma pan na g艂owie wielki guz. I ran臋. Musia艂 kto艣 pana nie藕le zdzieli膰. Gor膮czkowa艂 pan, i to silnie. Kryzys min膮艂 w ci膮gu ostatniej godziny.
M臋偶czyzna osun膮艂 si臋 z j臋kiem na poduszki.
- Czy to znaczy, 偶e straci艂em rozum?
- Nic na to nie wskazuje. Straci艂 pan jedynie pami臋膰 - pr贸bowa艂a go pocieszy膰 Priscilla, mimo 偶e serce jej zamar艂o, gdy us艂ysza艂a jego s艂owa. Jak mo偶na zapomnie膰, kim si臋 jest albo co si臋 sta艂o? - Mo偶e jest to rezultat gor膮czki albo uderzenia w g艂ow臋. Proponuj臋, 偶eby pan si臋 przespa艂. Prosz臋 odpocz膮膰, a prawdopodobnie po obudzeniu b臋dzie pan pami臋ta艂 wszystko. Wie pan, jak to bywa, gdy cz艂owiek jest chory. Przestaje widzie膰 jasno, wszystko wydaje mu si臋 inne.
- Nie a偶 tak - powiedzia艂 cicho, ale zamkn膮艂 pos艂usznie oczy. Kilka chwil p贸藕niej pogr膮偶y艂 si臋 zn贸w we 艣nie.
Priscilla siedzia艂a, przygl膮daj膮c mu si臋 maj膮c nadziej臋, 偶e jej s艂owa oka偶膮 si臋 prorocze. Przypomnia艂a sobie, jak dawno temu, gdy by艂a ma艂ym dzieckiem, dosta艂a silnej gor膮czki. Le偶a艂a w 艂贸偶ku i roi艂y jej si臋 r贸偶ne rzeczy: zdawa艂o si臋 jej, 偶e malutkie elfy buduj膮 sobie domek w rogu jej pokoju, w miejscu, gdzie 艣ciany stykaj膮 si臋 z sufitem. By艂a bardzo zdezorientowana i zbita z tropu, ale z pewno艣ci膮 trudno to por贸wna膰 z utrat膮 pami臋ci. Mo偶e gdy gor膮czka ca艂kiem spadnie i nieznajomy poczuje si臋 lepiej, przypomni sobie, kim jest.
Z t膮 optymistyczn膮 my艣l膮 wesz艂a do kuchni, 偶eby zje艣膰 lekkie 艣niadanie. Pomy艣la艂a, 偶e mo偶e przygotuje r贸wnie偶 co艣 dla swego pacjenta, ale dosz艂a do wniosku, 偶e sen najlepiej mu zrobi. Wkr贸tce na d贸艂 zesz艂a panna Pennybaker. W艂osy, jak zawsze, mia艂a starannie zebrane w ciasny kok na karku, wygl膮da艂a schludnie w skromnej br膮zowej sukni. Jednak偶e jej zachowanie 艣wiadczy艂o, 偶e w 艣rodku by艂a istnym k艂臋bkiem nerw贸w.
- Wszystko w porz膮dku? Och, kochanie, to by艂a najgorsza noc w moim 偶yciu. Nie zmru偶y艂am oka. Ca艂y czas my艣la艂am o tobie.
- No c贸偶, mia艂 na zmian臋 bardzo wysok膮 gor膮czk臋 albo trz臋s艂y nim dreszcze - odpowiedzia艂a spokojnie Priscilla. Na szcz臋艣cie niedawno gor膮czka spad艂a i teraz 艣pi spokojnie.
Przyk艂adaj膮c palec do ust i nakazuj膮c w ten spos贸b cisz臋, Priscilla zaprowadzi艂a guwernantk臋 do drzwi i pokaza艂a jej swego pacjenta, kt贸ry spa艂 teraz beztrosko jak dziecko. Przygl膮daj膮c si臋 w 艣wietle dnia jego rysom, Priscilla ponownie zda艂a sobie spraw臋, jak atrakcyjnym m臋偶czyzn膮 jest nieznajomy. Nie by艂 mo偶e pi臋kny jak Adonis, ale wydatne ko艣ci policzkowe i zdecydowany zarys brody nadawa艂y jego twarzy wyraz si艂y i czyni艂y j膮 interesuj膮c膮 mimo pojawiaj膮cego si臋 zarostu.
Panna Pennybaker, stoj膮ca obok niej, zadr偶a艂a.
- Jak mog艂a艣 zosta膰 z nim sama przez ca艂膮 noc? Nie ba艂a艣 si臋?
Priscilla spojrza艂a na ni膮 ze zdziwieniem, nie potrafi膮c zrozumie膰, 偶e jedyn膮 reakcj膮 Penny na m臋sk膮 urod臋 go艣cia jest wy艂膮cznie strach.
- To by艂o raczej... podniecaj膮ce - odpowiedzia艂a szczerze. - To znaczy, par臋 razy troch臋 si臋 ba艂am, ale opiekowanie si臋 nim przypomina艂o walk臋 - ja przeciw gor膮czce. - U艣miechn臋艂a si臋. - I ja zwyci臋偶y艂am.
- M贸wisz bardzo dziwne rzeczy. Dobrze, id藕 si臋 teraz, troch臋 przespa膰. Ja go b臋d臋 dogl膮da膰.
Uni贸s艂szy wojowniczo brod臋, panna Pennybaker wzi臋艂a krzes艂o stoj膮ce obok kuchennego sto艂u i postawi艂a je przy drzwiach, ale na zewn膮trz s艂u偶b贸wki. Priscilla pomy艣la艂a z rozbawieniem, 偶e wygl膮da raczej na stra偶niczk臋 wi臋zienn膮 ni偶 na piel臋gniark臋, powstrzyma艂a si臋 jednak od komentarza.
U艣miechn臋艂a si臋 do siebie i posz艂a na g贸r臋. Wchodz膮c do swego pokoju, u艣wiadomi艂a sobie, jak bardzo jest zm臋czona. Zrzuci艂a pospiesznie ubranie i pad艂a na 艂贸偶ko w samej bieli藕nie, nie zawracaj膮c sobie g艂owy koszul膮 nocn膮, co zapewne zgorszy艂oby pann臋 Pennybaker. Po chwili zapad艂a w kamienny sen.
Gdy si臋 obudzi艂a, by艂o ju偶 po艂udnie, s艂o艅ce zagl膮da艂o do pokoju. Przeci膮gn臋艂a si臋 leniwie i dopiero po chwili przypomnia艂a sobie wydarzenia ubieg艂ej nocy. Wyskoczy艂a z 艂贸偶ka. Chcia艂a jak najszybciej wr贸ci膰 do pacjenta, 偶eby przekona膰 si臋, co si臋 dzia艂o, podczas gdy ona spa艂a. Upi臋艂a w艂osy w b艂yskawicznym tempie, po czym zbieg艂a na d贸艂.
Zasta艂a pann臋 Pennybaker na stra偶y. Pani Smithson, kt贸ra przysz艂a jak co dzie艅 z c贸rk膮, by posprz膮ta膰 i ugotowa膰 obiad, krz膮ta艂a si臋 przy kuchni, na kt贸rej sta艂o kilka paruj膮cych garnk贸w. W powietrzu unosi艂 si臋 smakowity zapach.
Priscilla wci膮gn臋艂a g艂臋boko powietrze.
- Mm... pani Smithson, chyba przesz艂a pani sam膮 siebie. Kucharka, niska kobieta o siwiej膮cych w艂osach, odwr贸ci艂 si臋 ku niej z u艣miechem.
- Ach, panno Priscillo, wreszcie panienka zesz艂a. Przez ca艂y czas zastanawia艂am si臋, co si臋 tutaj sta艂o. Przecie偶 ta - kiwn臋艂a g艂ow膮 w stron臋 panny Pennybaker z pogardliwym prychni臋ciem - nie odezwa艂a si臋 s艂owem, jak gdybym zamierza艂a opowiedzie膰 o wszystkim ca艂ej okolicy. Panienka dobrze wie, 偶e nie jestem plotkark膮.
- Oczywi艣cie, 偶e wiem, pani Smithson - powiedzia艂a Priscilla, pragn膮c u艂agodzi膰 starsz膮 kobiet臋. Kucharka, kt贸ra pomaga艂a dogl膮da膰 Priscilli, gdy by艂a malutkim dzieckiem, zawsze uwa偶a艂a guwernantk臋 za intruza i osob臋 zadzieraj膮c膮 nosa. 鈥濵i艂o艣膰 - zwyk艂a mawia膰, mierz膮c ponurym spojrzeniem guwernantk臋 - jest najwa偶niejsza, a nie czytanie, pisanie i takie tam wymys艂y鈥. - Jestem pewna, 偶e nawet nie przysz艂oby pani do g艂owy rozsiewa膰 plotki, ale po prostu panna Pennybaker i ja wiemy niewiele wi臋cej od pani.
Opowiedzia艂a pospiesznie, jak to nieznajomy zjawi艂 si臋 minionej nocy na progu ich domu, a nast臋pnie o wizycie dw贸ch podejrzanych typ贸w. Pani Smithson s艂ucha艂a z przej臋ciem, wykrzykuj膮c od czasu do czasu 鈥瀘och鈥, 鈥瀉ch鈥 i 鈥瀋o艣 podobnego鈥. Podesz艂a z Priscill膮 do miejsca, w kt贸rym siedzia艂a panna Pennybaker, i przyjrza艂a si臋 m臋偶czy藕nie. Le偶a艂 z zamkni臋tymi oczami.
- Och, ale偶 jest przystojny, co? - szepn臋艂a pani Smithson. Panna Pennybaker zmierzy艂a j膮 spojrzeniem pe艂nym niesmaku.
- Ciekawe, sk膮d pochodzi - wtr膮ci艂a Priscill膮 pospiesznie. - I co tutaj robi.
- Mo偶e wyja艣ni to, gdy si臋 obudzi - zauwa偶y艂a kucharka. Priscill膮 wzruszy艂a ramionami. Nie powiedzia艂a jeszcze 偶adnej z kobiet o dziwnych s艂owach nieznajomego ani o tym, 偶e najprawdopodobniej straci艂 pami臋膰. Mia艂a nadziej臋, 偶e wszystko sobie przypomni.
- Czy ju偶 si臋 budzi艂, Penny?
- Dwukrotnie. Tylko patrzy艂 na mnie. Raz poprosi艂 o wod臋. Da艂am mu.
- Czy m贸wi艂 co艣 jeszcze?
- Pyta艂 o ciebie. Chcia艂 wiedzie膰, gdzie jest druga dama. Powiedzia艂am mu, 偶e uda艂a艣 si臋 na zas艂u偶ony odpoczynek, poniewa偶 nie zmru偶y艂a艣 oka przez ca艂膮 noc, opiekuj膮c si臋 nim.
Wszystkie trzy popatrzy艂y zn贸w na m臋偶czyzn臋. Jak gdyby wyczuwaj膮c ich spojrzenia, otworzy艂 oczy. Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 podejrzliwie kolejno ka偶dej z nich, wreszcie spyta艂 ochryp艂ym g艂osem:
- Kim jeste艣cie? Priscilla podesz艂a do 艂贸偶ka, zostawiaj膮c obie kobiety w progu. Z zaciekawieniem obserwowa艂y ca艂膮 scen臋.
- Jestem Priscilla Hamilton. Nie pami臋ta pan? M贸wi艂am panu w nocy. A to jest Evermere Cottage, nasz dom.
Skin膮艂 g艂ow膮, siadaj膮c powoli. Nie zauwa偶y艂, 偶e przy tym ruchu koc zsun膮艂 si臋, ods艂aniaj膮c jego nagi tors.
- Tak, pami臋tam. - Popatrzy艂 na dwie kobiety stoj膮ce w drzwiach. - Kim one s膮?
- Panna Pennybaker i pani Smithson. Panna Pennybaker pomaga艂a mi opiekowa膰 si臋 panem, a pani Smithson jest nasz膮 kuchark膮.
- I to, s膮dz膮c po zapachu, bardzo dobr膮 - powiedzia艂, unosz膮c k膮ciki warg w u艣miechu.
Pani Smithson rozpromieni艂a si臋.
- My艣l臋, 偶e ch臋tnie zjad艂by pan teraz troch臋 smacznej zupy, prawda?
Skin膮艂 g艂ow膮, u艣miechaj膮c si臋 do niej zniewalaj膮co.
- Ma pani ca艂kowit膮 racj臋. Jestem straszliwie g艂odny. Pani Smithson po艣pieszy艂a do kuchni. Priscilla po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na czole, By艂o znacznie ch艂odniejsze ni偶 w nocy. Gor膮czka spad艂a prawie ca艂kowicie.
- Chyba czuje si臋 pan lepiej.
Skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮.
- Ale nadal jestem s艂aby jak kociak. Przekr臋ci艂 si臋 lekko i opar艂 o 艣cian臋. Popatrzy艂 na Priscill臋, a nast臋pnie obrzuci艂 nieufnym spojrzeniem pann臋 Pennybaker siedz膮c膮 przy drzwiach z r臋kami splecionymi na podo艂ku i niespuszczaj膮c膮 z niego oka. Priscilla, pod膮偶aj膮c wzrokiem za jego spojrzeniem, z trudem powstrzyma艂a si臋 od 艣miechu. M臋偶czyzna poruszy艂 si臋 niespokojnie.
- Czemu ona tam siedzi? - spyta艂 Priscill臋. - Kiedy poprosi艂em o wod臋, poda艂a mi j膮, stoj膮c na odleg艂o艣膰 wyci膮gni臋tej r臋ki. Czy jestem chory na co艣 zara藕liwego?
- Nie jestem pewna, ale nie w tym rzecz. Widzi pan, panna Pennybaker siedzi tam, poniewa偶 podejrzewa, 偶e jest pan opryszkiem.
- Opryszkiem? - spyta艂 zdziwiony. - Ja? Bzdura.
- Jest pan tego absolutnie pewien? - Priscilla unios艂a brwi.
- No c贸偶 - skrzywi艂 si臋 lekko - chyba ma pani racj臋. Nie wiem, czy nim jestem, czy te偶 nie. Dziwne uczucie. Mimo to nie przypuszczam, 偶ebym by艂 opryszkiem.
- Wnioskuj臋 z tego, 偶e nadal pan nic nie pami臋ta? Pokr臋ci艂 g艂ow膮 w zamy艣leniu, jak gdyby szukaj膮c czego艣 w pami臋ci. Westchn膮艂 i zn贸w pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie. Nic.
- O czym wy m贸wicie? - Panna Pennybaker wsta艂a i machinalnie post膮pi艂a dwa kroki do przodu. - Czego pan nie pami臋ta?
- Niczego, panno Pennybaker - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna.
- Obawiam si臋, 偶e nie wiem, sk膮d pochodz臋, gdzie jestem, a nawet, jak si臋 nazywam.
Guwernantka otworzy艂a usta ze zdumienia.
- Nie wie pan, jak si臋 nazywa? - Spojrza艂a na Priscill臋.
- Czy to mo偶liwe?
- Nie mam poj臋cia. Przypuszczam, 偶e tak. Te艣膰 ciotki Celeste kompletnie straci艂 rozeznanie, kim jest. Nie poznawa艂 te偶 nikogo z rodziny.
- Ale on mia艂 osiemdziesi膮t cztery lata - zauwa偶y艂a panna Pennybaker. - A pan z pewno艣ci膮 tyle nie ma - powiedzia艂a, przygl膮daj膮c si臋 m臋偶czy藕nie spod zmru偶onych powiek.
- Przyszpili艂a mnie pani - odpar艂, u艣miechaj膮c si臋 szeroko do guwernantki. Zarumieni艂a si臋 jak pensjonarka, a Priscilla pomy艣la艂a, 偶e ten m臋偶czyzna naprawd臋 potrafi czarowa膰. Panna Pennybaker mo偶e sobie by膰 teraz podejrzliwa, ale z pewno艣ci膮 minie niewiele czasu, a b臋dzie jad艂a mu z r臋ki. - Wiem, 偶e to wydaje si臋 dziwne, prosz臋 pani, ale to prawda.
Do pokoju wr贸ci艂a pani Smithson z talerzem paruj膮cej zupy. Postawi艂a tac臋 pacjentowi na kolanach, on za艣 rzuci艂 si臋 艂apczywie na jedzenie. Kucharka przygl膮da艂a si臋 z dobrotliwym u艣miechem, jak je, i nawet panna Pennybaker z艂agodnia艂a, widz膮c te oznaki niew膮tpliwego wyg艂odzenia. Gdy sko艅czy艂 i pani Smithson zabra艂a tac臋, Priscilla zasugerowa艂a delikatnie, 偶e min臋艂a ju偶 pora lunchu, chc膮c, 偶eby guwernantka r贸wnie偶 wysz艂a. Panna Pennybaker nie mia艂a na to zupe艂nie ochoty i Priscilla dostrzeg艂a na jej twarzy przelotny b艂ysk urazy, powzi臋艂a jednak decyzj臋, 偶e porozmawia ze swoim go艣ciem na osobno艣ci.
Gdy zostali sami, Priscilla usiad艂a na fotelu obok 艂贸偶ka, tym samym, na kt贸rym czuwa艂a minionej nocy. M臋偶czyzna po艂o偶y艂 si臋 z powrotem. Przez chwil臋 przygl膮dali si臋 sobie w milczeniu. Wreszcie Priscilla spyta艂a:
- Czy nie pami臋ta pan absolutnie niczego?
- Niczego, z wyj膮tkiem kilku ostatnich dni, a i to jak przez mg艂臋. - Westchn膮艂, przesuwaj膮c d艂oni膮 po twarzy.
- Przypominam sobie, 偶e ockn膮艂em si臋 w jakiej艣 chacie bez okien. By艂em nagi. Nie wiem czemu. - Zmarszczy艂 brwi. - Poza tym skr臋powano mi r臋ce i nogi.
- W jakiej chacie? Gdzie?
- Nie mam poj臋cia. Widzia艂em w艂a艣ciwie tylko jej wn臋trze. Z zewn膮trz ogl膮da艂em j膮 jedyny raz, gdy uciek艂em, a przecie偶 sta艂o si臋 to noc膮. To zwyczajna szopa - drewniana, niemalowana - gdzie艣鈥 w g艂臋bi lasu.
- Jak si臋 pan stamt膮d wydosta艂?
- Uda艂o mi si臋 przeci膮膰 sznury. Trwa艂o to do艣膰 d艂ugo, poniewa偶 pi艂owa艂em je na jakiej艣 chropowatej belce w 艣cianie. Potem pozosta艂o mi ju偶 tylko rozwi膮za膰 sznury na nogach i czeka膰 na mojego stra偶nika.
- Stra偶nika?
- Tak. Kto艣 przychodzi艂 sprawdzi膰, czy na pewno jestem wci膮偶 zwi膮zany. Faktycznie byli to dwaj r贸偶ni m臋偶czy藕ni. Najwyra藕niej pilnowali mnie kolejno. R膮bn膮艂em w g艂ow臋 tego ni偶szego.
- Naprawd臋? - Jego opowie艣膰 zrobi艂a na Priscilli wielkie wra偶enie. Pasowa艂a do jej wyobra偶e艅 o dzielnych bohaterach, nigdy w 偶yciu jednak nie spotka艂a nikogo, kto potrafi艂by zrobi膰 co艣 takiego.
Popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony.
- Oczywi艣cie. Po co mia艂bym zmy艣la膰 takie rzeczy?
- Nie wiem. Po prostu brzmi to tak... niewiarygodnie.
- Nie mam zielonego poj臋cia, kim s膮 ci m臋偶czy藕ni i czemu mnie pojmali. Nic mi nie zrobili, przychodzili tylko co jaki艣 czas, 偶eby sprawdzi膰, czy si臋 przypadkiem nie uwolni艂em. Nie grzeszyli rozumem. Nie sprawdzali zbyt dok艂adnie.
- I nie pami臋ta pan, jak si臋 tam znalaz艂?
- Kompletnie nic. - Pokr臋ci艂 bezradnie g艂ow膮.
- To rzeczywi艣cie tajemnicza sprawa. - Priscilla zmarszczy艂a w zamy艣leniu czo艂o. - Gdyby zamierzali pana zabi膰, przypuszczam, 偶e uczyniliby to od razu. Najwyra藕niej ograbili pana ze wszystkiego. Po co trzymali pana zwi膮zanego i w dodatku sprawdzali, czy nie uda艂o si臋 panu wyswobodzi膰?
I czemu zabrali panu ubranie? - Zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, po czym rozpromieni艂a si臋 nagle. - Mo偶e mia艂 pan na sobie, na przyk艂ad, mundur, co艣, po czym 艂atwo by艂oby pana rozpozna膰?
- To ma sens. Skoro jednak by艂em skr臋powany i uwi臋ziony, kto m贸g艂by mnie zidentyfikowa膰 jako wojskowego?
- M贸g艂 pan uciec, w艂a艣nie tak jak to pan zrobi艂.
- My艣li pani, 偶e zaplanowali moj膮 ucieczk臋? Chcieli, 偶ebym to zrobi艂?
- Wydaje si臋 to ma艂o prawdopodobne, prawda? Mo偶e byli po prostu bardzo ostro偶ni.
- Ale po co mnie wi臋zili? Musieli liczy膰, 偶e przyniesie im to jakie艣 pieni膮dze.
- Mo偶e pr贸bowali wymusi膰 okup. Pokiwa艂 w zamy艣leniu g艂ow膮.
- Albo powinien pan stawi膰 si臋 gdzie艣 okre艣lonego dnia i mieli za zadanie op贸藕ni膰 pana przyjazd, powiedzmy, o tydzie艅.
- Po co? - spyta艂 sceptycznie.
- Mo偶e jest pan 艣wiadkiem w jakim艣 procesie. Zna pan fakty, kt贸re wp艂yn臋艂yby na uwolnienie niewinnego cz艂owieka, a kto艣 nie chce, by go uwolniono. Albo jest pan w posiadaniu niezbitych dowod贸w, kt贸re spowodowa艂yby osadzenie kogo艣 w wi臋zieniu.
- Ma pani niezwykle 偶yw膮 wyobra藕ni臋 - powiedzia艂, unosz膮c brwi.
- Przecie偶 musi istnie膰 jaki艣 pow贸d. To, co si臋 panu przydarzy艂o, nie jest zwyczajne.
- No c贸偶, op贸藕nienie mojego przyjazdu o par臋 dni niewiele by da艂o. Kto艣 siedzia艂by w wi臋zieniu najwy偶ej o kilka dni d艂u偶ej albo zosta艂by uwi臋ziony w tydzie艅 p贸藕niej. Mogli mnie powstrzyma膰 tylko w jeden spos贸b: zabijaj膮c.
- By膰 mo偶e ten kto艣 jest delikatny albo uwa偶a, 偶e potraktuje pan to jako ostrze偶enie. Zreszt膮 nigdy nie zak艂ada艂am, 偶e ta osoba jest inteligentna, tylko niegodziwa.
- Przypuszczam, 偶e to prawda - u艣miechn膮艂 si臋 z przymusem.
- Jest te偶 mo偶liwe, 偶e da艂oby im to do艣膰 czasu na ucieczk臋 z kraju, zniszczenie dowod贸w albo co艣 w tym rodzaju. Niczego wi臋cej nie potrzebowali.
- Albo jestem jednym z nich i po prostu si臋 por贸偶nili艣my. - Spojrza艂 na ni膮, twarz mia艂 kompletnie bez wyrazu.
Priscilla zastanawia艂a si臋, czy pr贸buje j膮 przestraszy膰. Rzeczywi艣cie, poczu艂a niepok贸j, powodem jednak by艂y nie tyle same jego s艂owa, ile oboj臋tny spos贸b, w jaki je wypowiedzia艂, i t臋py wyraz twarzy. Nie mia艂a zamiaru da膰 mu pozna膰, 偶e j膮 zdenerwowa艂. Szczyci艂a si臋 tym, 偶e potrafi zachowa膰 spok贸j w trudnych sytuacjach, w kt贸rych cz臋sto znajdowa艂a si臋 jej rodzina. Popatrzy艂a wi臋c na niego r贸wnie oboj臋tnie i powiedzia艂a ch艂odno:
- W膮tpi臋. S膮dz臋, 偶e gdyby艣cie si臋 por贸偶nili, nie sko艅czy艂oby si臋 na zwi膮zaniu. Czy nie mam racji? - Jest pani lepsza ode mnie - przyzna艂 z niech臋tnym u艣miechem.
- My艣l臋, 偶e przede wszystkim musimy si臋 dowiedzie膰, kim pan jest i jak si臋 pan znalaz艂 w tej okolicy.
- Musimy? - powt贸rzy艂.
- Przecie偶 trafi艂 pan tutaj, szukaj膮c pomocy. Jak mam pana wyrzuci膰, bez ubrania, chorego, na pastw臋 losu, zw艂aszcza gdy te dwa typy spod ciemnej gwiazdy depcz膮 panu po pi臋tach? W ka偶dym razie, gdyby - jak ju偶 powiedzia艂am - uda艂o si臋 nam ustali膰 pa艅sk膮 to偶samo艣膰, uzyskaliby艣my zapewne wskaz贸wki, czemu pana 艣cigaj膮.
- Jak zamierza si臋 pani zabra膰 do ustalania mojej to偶samo艣ci, skoro nie mam przy sobie nic, co mog艂oby nas naprowadzi膰 na 艣lad?
- Na razie powiem panu, 偶e robi si臋 pan kapry艣ny, najwyra藕niej zm臋czy艂 si臋 pan. Przyda si臋 panu troch臋 snu. Prosz臋 to zostawi膰 mnie. Przeprowadz臋 ma艂e 艣ledztwo.
Z pewno艣ci膮 by艂 zm臋czony - Priscilla da艂aby g艂ow臋, 艣wiadczy艂y o tym 艣ci膮gni臋te rysy i blado艣膰 cery - ale d艂o艅, kt贸ra chwyci艂a mocno jej r臋k臋 w nadgarstku, by艂a szybka i silna.
- Co pani rozumie przez 鈥瀖a艂e 艣ledztwo鈥? - spyta艂, mru偶膮c gro藕nie oczy. - Nie mo偶e pani kr臋ci膰 si臋, wtykaj膮c nos w nie swoje sprawy, gdy w pobli偶u czaj膮 si臋 te dwa typki.
Priscilla unios艂a wysoko brwi, przybieraj膮c min臋 wielkiej damy i popatrzy艂a znacz膮co na sw贸j nadgarstek. Jednak偶e jej afektowana poza zdawa艂a si臋 nie robi膰 najmniejszego wra偶enia na nieznajomym. Trzyma艂 j膮 nadal mocno, mierz膮c gro藕nym spojrzeniem.
- My艣l臋, prosz臋 pana - powiedzia艂a lodowatym tonem - 偶e najlepiej by艂oby, gdyby mnie pan pu艣ci艂. I to natychmiast.
- Nie ma mowy, je艣li zamierza pani wybiec st膮d i zrobi膰 co艣 g艂upiego - odpar艂 ostro.
- Rzadko 鈥瀢ybiegam i robi臋 co艣 g艂upiego鈥, jak pan to okre艣li艂. - Priscilla wiedzia艂a, 偶e nie odpowiada to w ca艂o艣ci prawdzie. Nie nazywa艂aby si臋 Hamilton, gdyby zawsze zachowywa艂a si臋 poprawnie i przestrzega艂a konwenans贸w. Mimo to nie zamierza艂a pozwoli膰, by ten m臋偶czyzna potraktowa艂 j膮 jak ma艂ego g艂uptasa, kt贸ry sfuszeruje wszystko, czego si臋 tylko tknie. - Zaplanuj臋 wszystko dok艂adnie, zanim podejm臋 艣ledztwo.
- 呕adnego 艣ledztwa - powiedzia艂 stanowczo. - Mog膮 wyrz膮dzi膰 pani krzywd臋. Prosz臋 tylko spojrze膰, co przydarzy艂o si臋 mnie, a jestem dwa razy wi臋kszy od pani.
- Wzrost to jeszcze nie wszystko. Czasami lepiej by膰 inteligentnym ni偶 du偶ym.
Otworzy艂 szeroko oczy ze zdumienia i przez chwil臋 Priscilla my艣la艂a, 偶e rozgniewa si臋 z powodu tej niezbyt grzecznej aluzji. Tymczasem on wybuchn膮艂 艣miechem, puszczaj膮c jej r臋k臋.
- Ma pani gotow膮 odpowied藕 na wszystko, prawda? Da si臋 pani nie藕le we znaki jakiemu艣 m臋偶czy藕nie.
- W膮tpi臋 - odpar艂a sucho Priscilla. - Nie wezm臋 sobie m臋偶czyzny, kt贸ry nie uszanuje moich zdolno艣ci.
- Jestem tego pewny - zgodzi艂 si臋 z u艣miechem. - Teraz, gdy ju偶 zosta艂em dostatecznie skarcony za to, 偶e jestem du偶y i niew膮tpliwie t臋py, niech mi pani pozwoli powiedzie膰, 偶e pani inteligencja nie zmieni faktu, i偶 szukaj膮 mnie dwa podejrzane typy. Je艣li zacznie pani w臋szy膰, mog膮 to zauwa偶y膰 i wyci膮gn膮膰 wniosek, 偶e co艣 pani o mnie wie. I, prosz臋 mi wierzy膰, inteligencja nie jest najlepsz膮 broni膮 w starciu z pi臋艣ci膮.
- Nie zamierzam 鈥瀢臋szy膰鈥, jak pan to elegancko okre艣li艂. Nie b臋d膮 nawet wiedzieli, 偶e odby艂am kilka rozm贸w i pos艂ucha艂am plotek. Je艣li ktokolwiek s艂ysza艂 co艣 o kim艣 obcym w okolicy, z pewno艣ci膮 si臋 dowiem. Nie b臋d臋 nawet pyta艂a. Prosz臋 mi wierzy膰, Amerykanin pa艅skiej postury - zreszt膮 oboj臋tne, jakiej postury - stanowi艂by w Elverton wspania艂y temat do plotek.
- Amerykanin? - uchwyci艂 si臋 jej s艂贸w. - Sk膮d przysz艂o pani do g艂owy, 偶e jestem Amerykaninem?
- Po prostu s艂ysz臋, jak pan m贸wi. To oczywiste, 偶e nie pochodzi pan z Anglii. Nigdy nie s艂ysza艂am, 偶eby kto艣 z kt贸rejkolwiek cz臋艣ci tego kraju m贸wi艂 z takim akcentem. Czy nie zauwa偶y艂 pan, jak r贸偶ni si臋 nasza wymowa?
- Chyba zauwa偶y艂em, ale nie przywi膮zywa艂em do tego wagi. Wyda艂o mi si臋 to niewiele znacz膮ce w por贸wnaniu z faktem, 偶e nie mam poj臋cia, kim jestem i gdzie si臋 znajduj臋.
- Za to ja wiem doskonale, gdzie si臋 pan znajduje. Elverton, Dorset, Anglia, kt贸ra z pewno艣ci膮 nie jest pana krajem ojczystym. Oczywi艣cie, mo偶e pan pochodzi膰 z kolonii, ale w膮tpi臋. Rozmawia艂am kiedy艣 z Amerykaninem, koleg膮 mojego ojca, i m贸wi艂 bardzo podobnie do pana.
- Amerykanin - powt贸rzy艂 w zamy艣leniu, po czym pokr臋ci艂 g艂ow膮. - 呕adnego b艂ysku w pami臋ci. Boston, Nowy Jork, Filadelfia... ani jedno z tych miast nie budzi we mnie skojarze艅 z domem.
- Mo偶liwe, ale potwierdzi艂 pan moje przypuszczenia - powiedzia艂a Priscilla. - Najwyra藕niej nazwy tych miast s膮 panu bli偶sze ni偶 mnie. Przysz艂y panu b艂yskawicznie do g艂owy. Musi pan pochodzi膰 ze Stan贸w Zjednoczonych.
- Co zatem robi臋 tutaj? W... jak pani powiedzia艂a? Elverton?
- Tak. Podejrzewam, 偶e po prostu pan t臋dy przeje偶d偶a艂, by膰 mo偶e w drodze z portu lub do portu, powiedzmy, w Kornwalii. Gdyby kto艣 w naszej okolicy spodziewa艂 si臋 go艣cia z Ameryki, us艂ysza艂abym o tym przynajmniej ze trzy razy. Tam prawdopodobnie pana dopadli. Gdyby by艂 pan ostatnio w Elverton, widziano by pana i plotkowano na pana temat. Dowiem si臋 wszystkiego w ci膮gu trzech minut rozmowy z 偶on膮 pastora.
- Mimo wszystko wola艂bym, 偶eby nie chodzi艂a pani bez opieki - powiedzia艂 z surow膮 min膮.
- Czemu ci m臋偶czy藕ni mieliby mnie zaatakowa膰?
- Niew膮tpliwie podejrzewaj膮, 偶e tu przyszed艂em, inaczej nie zapukaliby do pani drzwi wczoraj wieczorem. By膰 mo偶e jest to jedyny dom w pobli偶u miejsca, z kt贸rego uciek艂em. Albo przyszli po moich 艣ladach. Przedziera艂em si臋 przez tyle krzak贸w i przeprawi艂em przez tyle strumieni, 偶e z pewno艣ci膮 musia艂em zostawi膰 艣lady.
- To prawda - przyzna艂a Priscilla. - Mog膮 obserwowa膰 nasz dom. Ale to nie ja, lecz pan znajduje si臋 w niebezpiecze艅stwie. Mog膮 pr贸bowa膰 dosta膰 si臋 do 艣rodka i znowu pana porwa膰, a nie czyha膰 na mnie, gdy b臋d臋 sz艂a na plebani臋.
- Prosz臋 si臋 o mnie nie martwi膰 - odpowiedzia艂. - Niech mi pani da ten pistolet, kt贸rym mi pani wygra偶a艂a zesz艂ej nocy, a poradz臋 sobie z nimi.
- W膮tpi臋. Nie jest nabity. To jeden z pistolet贸w mojego pradziadka, tatu艣 trzyma je wy艂膮cznie ze wzgl臋d贸w sentymentalnych. Pewnie nie s膮 sprawne, zreszt膮 nie mamy do nich kul ani prochu.
- A zatem blefowa艂a pani? - U艣miech zn贸w pojawi艂 si臋 na jego wargach.
Priscilla wzruszy艂a ramionami.
- Tak czy owak, nie podejrzewa艂am, 偶e chce mi pan wyrz膮dzi膰 krzywd臋.
- Ale przecie偶 by艂em obcy, w dodatku nie panowa艂em nad sob膮. A gdybym tak przejrza艂 pani blef?
My艣l膮c o tym, co zrobi艂, gdy nie panowa艂 nad sob膮, Priscilla spiek艂a raka. Powi贸d艂szy spojrzeniem po jej twarzy, on r贸wnie偶 si臋 zaczerwieni艂. Zastanawia艂a si臋 z niepokojem, czy pami臋ta, jak j膮 ca艂owa艂.
Odwr贸ci艂a szybko wzrok. Zapad艂o d艂ugie, niezr臋czne milczenie, wreszcie m臋偶czyzna powiedzia艂:
- Mam... mam nadziej臋, 偶e z powodu gor膮czki nie dopu艣ci艂em si臋 wczoraj 偶adnego czynu godnego po偶a艂owania. Ja... pami臋tam wszystko jak przez mg艂臋. Nie jestem pewien, co mi si臋 艣ni艂o, a co zdarzy艂o naprawd臋.
- Nic si臋 nie zdarzy艂o - zapewni艂a go pospiesznie Priscilla. Mog艂a tylko mie膰 nadziej臋, 偶e jej uwierzy. - By艂 pan nieprzytomny i niewiele pan m贸wi艂. Wi臋kszo艣ci nie mog艂am nawet zrozumie膰.
- To wszystko? - spyta艂 z pow膮tpiewaniem.
- Oczywi艣cie. A co jeszcze mog艂o si臋 zdarzy膰? - Dla poparcia swoich s艂贸w Priscilla u艣miechn臋艂a si臋 do niego przelotnie, bezosobowo. Niech my艣li, 偶e wszystko mu si臋 przy艣ni艂o. W ten spos贸b naj艂atwiej przej艣膰 nad tym do porz膮dku.
Przesun膮艂 ze znu偶eniem r臋k膮 po twarzy.
- To dobrze. Nie by艂em pewien. Sny by艂y takie 偶ywe...
- Cz臋sto tak si臋 dzieje, gdy cz艂owiek ma gor膮czk臋. A teraz naprawd臋 prosz臋 si臋 jeszcze przespa膰. Wygl膮da pan na zm臋czonego.
- Chyba tak zrobi臋 - u艣miechn膮艂 si臋 z zak艂opotaniem. - Czuj臋 si臋 jak idiota, wyko艅czy艂o mnie kilka minut rozmowy.
- Z pewno艣ci膮 nied艂ugo poczuje si臋 pan lepiej.
- Mo偶e zaczeka pani, a偶 tak si臋 stanie? To znaczy zanim zacznie pani chodzi膰 z wizytami. Mia艂aby pani w贸wczas ochron臋.
- Tak膮 sam膮 jak pan? - spyta艂a Priscilla, rzucaj膮c mu z艂o艣liwe spojrzenie.
Zaczerwieni艂 si臋.
- Do licha, ale偶 ma pani ci臋ty j臋zyczek! Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. To jasne, 偶e nie by艂em przygotowany na to, co si臋 sta艂o. Tym razem b臋d臋. Jestem nie艂atwym przeciwnikiem.
Przygl膮daj膮c si臋 jego muskularnej piersi, Priscilla pomy艣la艂a, 偶e z pewno艣ci膮 nie jest to czcza przechwa艂ka.
- Jak tam by艂o, tak by艂o - powiedzia艂a Priscilla - ja nie mam ochoty bra膰 udzia艂u w b贸jce, a poniewa偶 te opryszki szukaj膮 pana, my艣l臋, 偶e pa艅skie towarzystwo tylko by ich o艣mieli艂o. Sama b臋d臋 zdecydowanie mniej zwraca艂a uwag臋.
- Ma pani odpowied藕 na wszystko.
- Staram si臋 - u艣miechn臋艂a si臋 Priscilla. Potyczka s艂owna z tym m臋偶czyzn膮 sprawia艂a jej du偶膮 przyjemno艣膰. Odk膮d wyprowadzili si臋 jej bracia, rzadko mia艂a okazj臋 rozmawia膰 z kim艣, na kim mog艂aby ostrzy膰 sw贸j dowcip. Jej ojciec, owszem, by艂 inteligentny, ale buja艂 najcz臋艣ciej w 艣wiecie w艂asnych pomys艂贸w i nie by艂 partnerem do b艂yskotliwej wymiany s艂贸w, a pann臋 Pennybaker nadzwyczaj 艂atwo by艂o urazi膰. Gdy odwr贸ci艂a si臋, zamierzaj膮c wyj艣膰 z pokoju, us艂ysza艂a g艂os ojca.
- Pani Smithson, czy ma pani mo偶e s艂贸j, mniej wi臋cej tej wysoko艣ci i szeroko艣ci. Musi mie膰 te偶 szeroki otw贸r.
- Mo偶e co艣 dla pana znajd臋, panie Hamilton, pod warunkiem, 偶e najpierw usi膮dzie pan i zje lunch. Czeka ju偶 na pana p贸艂 godziny.
- Doprawdy ju偶 pora na lunch? - Florian wszed艂 do kuchni, tak 偶e by艂 ju偶 widoczny z pokoju. Patrzy艂 ze zdumieniem na sw贸j zegarek kieszonkowy, jak gdyby nie m贸g艂 zrozumie膰, co dzieje si臋 z czasem. - Chyba troch臋 zg艂odnia艂em. Mo偶e postawi mi pani jedzenie na tacy, 偶ebym m贸g艂 je zabra膰 do pracowni.
Pani Smithson by艂a najwyra藕niej przygotowana na te s艂owa, albowiem skrzy偶owa艂a r臋ce na piersi i pokr臋ci艂a stanowczo g艂ow膮.
- Wiem, jakie b臋d膮 tego skutki, prosz臋 pana. Przyjd臋 za jaki艣 czas i znajd臋 po艂ow臋 jedzenia na tacy, bo pan zapomni o wszystkim, robi膮c swoje poga艅skie eksperymenty. B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e gdyby musia艂 pan 偶ywi膰 si臋 sam, to po tygodniu ju偶 by pan nie 偶y艂.
- Bez w膮tpienia ma pani racj臋 - zgodzi艂 si臋 uprzejmie Florian. Odwr贸ciwszy si臋, zauwa偶y艂 c贸rk臋 w ma艂ym pokoiku. - Ach, tutaj jeste艣, Priscillo! Zastanawia艂em si臋, gdzie si臋 podzia艂a艣. Co ty tam robisz?
Wszed艂 do pokoju z zaintrygowan膮 min膮. W艂osy stercza艂y mu jak zwykle na wszystkie strony, kamizelk臋 mia艂 rozpi臋t膮, prz贸d widocznej spod niej koszuli by艂 pokryty dziwnymi 偶贸艂tawymi plamami. Na palcach r贸wnie偶 mia艂 偶贸艂to-pomara艅czowo-czarn膮 mozaik臋.
Rzuciwszy okiem na swego go艣cia, Priscilla zauwa偶y艂a, 偶e przypatruje si臋 jej ojcu z ogromnym zaciekawieniem.
- Och, to pan! - wykrzykn膮艂 Florian. - Kompletnie o panu zapomnia艂em. Mam nadziej臋, 偶e czuje si臋 pan lepiej.
- Tak - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna. - Przynajmniej jestem przytomny.
- Wiedzia艂em, 偶e Priscilli uda si臋 postawi膰 pana na nogi. Jest 艣wietna w takich sprawach. Zawsze wie, co robi膰.
- Sam si臋 o tym przekona艂em. - Go艣膰 rzuci艂 Priscilli kpi膮ce spojrzenie.
- Nazywam si臋 Florian Hamilton - m贸wi艂 dalej przyja藕nie ojciec Priscilli, podchodz膮c bli偶ej, by poda膰 nieznajomemu r臋k臋.
M臋偶czyzna uni贸s艂 si臋 na 艂okciu i odwzajemni艂 u艣cisk d艂oni, m贸wi膮c:
- Bardzo mi przykro, 偶e nie mog臋 odp艂aci膰 panu r贸wn膮 uprzejmo艣ci膮 i przedstawi膰 si臋.
- Co pan chce przez to powiedzie膰? - spyta艂 ze zdziwion膮 min膮 Florian. - To jaka艣 tajemnica?
- Nie, tatusiu - zachichota艂a nerwowo Priscilla. - On po prostu chce powiedzie膰, 偶e nie pami臋ta swojego nazwiska. Nie pami臋ta absolutnie niczego, nawet kim jest.
Twarz Floriana poja艣nia艂a.
- Amnezja? - Przyjrza艂 si臋 m臋偶czy藕nie niemal uszcz臋艣liwiony. - M贸wi pan powa偶nie?
Gdy nieznajomy skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮, Florian rozpromieni艂 si臋.
- Fascynuj膮ce. Czyta艂em o tym, rzecz jasna, ale nigdy nie spotka艂em nikogo, kto by na to cierpia艂. - Przysun膮艂 krzes艂o do 艂贸偶ka i usiad艂. - Czy nie pami臋ta pan w og贸le niczego?
- Tatu艣 jest uczonym - wyja艣ni艂a Priscilla, widz膮c, 偶e nieznajomy jest nieco zaskoczony entuzjazmem starszego pana. - Interesuj膮 go wszelkie zjawiska.
- O, tak - przyzna艂 Florian. - Obecnie skoncentrowa艂em si臋 na reakcjach chemicznych. Ale m贸zg cz艂owieka to fascynuj膮ca sprawa. Prosz臋 mi powiedzie膰, czy pami臋ta pan cokolwiek? - Pomaca艂 si臋 po kieszeniach i w ko艅cu wyj膮艂 z艂o偶on膮 kartk臋 papieru i pi贸ro.
- Nic, poza kilkoma ostatnimi dniami - powiedzia艂a sucho Priscilla, k艂ad膮c d艂o艅 na ramieniu ojca. - Na mi艂o艣膰 bosk膮, tatusiu, daj spok贸j notatkom. Ten nieszcz臋艣nik jest zm臋czony, nie widzisz tego? Pozw贸l mu si臋 teraz przespa膰. Mia艂 bardzo ci臋偶k膮 noc. Potem wypytasz go o wszystko.
Florian zrobi艂 zmartwion膮 min臋, ale wsta艂 z oci膮ganiem.
- Dobrze, je艣li nalegasz, moja droga. - Odwr贸ci艂 si臋 do c贸rki i spyta艂: - Jak s膮dzisz, Pris, co mog艂o spowodowa膰 amnezj臋? Gor膮czka?
- Chwileczk臋 - powiedzia艂 m臋偶czyzna. Oboje spojrzeli na niego. - Chcia艂bym koniecznie pom贸wi膰 z panem o jednej sprawie.
- Doprawdy? - Florian, najwyra藕niej ucieszony, ruszy艂 w stron臋 krzes艂a, si臋gaj膮c zn贸w po kartk臋 papieru. - O pa艅skim przypadku?
- Nie. - M臋偶czyzna nie potrafi艂 powstrzyma膰 u艣miechu, widz膮c, jak Florianowi rzednie mina. - O pa艅skiej c贸rce.
- O Priscilli? - spyta艂 ze zdziwieniem Florian. - Nie s膮dzi pan, 偶e najlepiej by艂oby, gdyby porozmawia艂 pan z ni膮 sam?
- Nie. To znaczy ju偶 z ni膮 rozmawia艂em, ale ona nie chce przyj膮膰 tego do wiadomo艣ci.
- Och, jasne - rzek艂 ze zrozumieniem Florian. - Obawiam si臋, 偶e b臋dzie si臋 pan musia艂 pogodzi膰 z faktem, 偶e Priscilla zawsze ma swoje zdanie. Przekonywanie jej nie ma sensu.
Teraz nieznajomy zrobi艂 zdziwion膮 min臋, powiedzia艂 jednak stanowczo:
- Ale偶, prosz臋 pana, nie mo偶e pan pozwoli膰, 偶eby nara偶a艂a si臋 na niebezpiecze艅stwo.
- Niebezpiecze艅stwo! - Florian odwr贸ci艂 si臋 do c贸rki. - Priscillo, o czym on m贸wi? Jakie niebezpiecze艅stwo ci grozi?
- 呕adne, tatusiu... - odpar艂a Priscilla uspokajaj膮cym tonem.
M臋偶czyzna na 艂贸偶ku prychn膮艂 pogardliwie.
- Dwaj zb贸je napadli na mnie, og艂uszyli, zabrali mi wszystko, co mia艂em, wi臋zili mnie przez kilka dni, a pani m贸wi, 偶e nie istnieje 偶adne niebezpiecze艅stwo?
- Wszystko to si臋 panu przydarzy艂o? - spyta艂 Florian, otwieraj膮c szeroko oczy.
- Tak. Tylko tyle pami臋tam - by艂em wi臋ziony przez dw贸ch 艂otr贸w, dop贸ki wreszcie nie uciek艂em. Panna Hamilton powiedzia艂a, 偶e przyszli tu mnie szuka膰.
- Tak, tak by艂o - odpowiedzia艂 Florian. - O rety, naprawd臋 si臋 ciesz臋, 偶e im o panu nie powiedzieli艣my. A ty, Priscillo?
- Oczywi艣cie, tatusiu. A teraz chod藕my i pozw贸lmy naszemu go艣ciowi odpocz膮膰.
- Zaczekaj. Nie odpowiedzia艂 pan na moje pytanie - zaprotestowa艂 Florian. - Czemu Priscilli ma co艣 grozi膰?
- Poniewa偶 zamierza chodzi膰 i wypytywa膰 wszystkich dooko艂a.
- Wypytywa膰 o kogo? - spyta艂 Florian. - Priscillo, czy masz zamiar odnale藕膰 tych dw贸ch m臋偶czyzn i wypyta膰 ich? Musz臋 przyzna膰, 偶e jest to nieroztropne.
- Rzeczywi艣cie, by艂oby nieroztropne, ale ja nie mam plan贸w tego rodzaju. Pan... och, do licha, to takie absurdalne, 偶e nie wiadomo, jak si臋 do pana zwraca膰. Naprawd臋 musimy wymy艣li膰 panu jakie艣 nazwisko, dop贸ki nie przypomni pan sobie w艂asnego.
- Pan Smith? - zaproponowa艂 Florian.
- Nie, to zbyt pospolite. Mo偶e Wolfe? Florian przechyli艂 g艂ow臋, zastanawiaj膮c si臋.
- Tak, brzmi lepiej. Nie pospolite, ale te偶 nie zbytnio wymy艣lne. A co z imieniem?
- Och, powinno by膰 proste, 偶eby艣my go nie zapomnieli albo nie pomylili.
- Co powiesz na George鈥檃? Priscilla pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nigdy nie lubi艂am tego imienia.
- No dobrze, wobec tego John.
- 艢wietnie - skin臋艂a g艂ow膮. - John Wolfe.
- Tak, to brzmi ca艂kiem wiarygodnie.
- Czy mo偶emy da膰 spok贸j mojemu nazwisku i wr贸ci膰 do tematu - przerwa艂 im 艣wie偶o ochrzczony pacjent. - A mianowicie o niebezpiecze艅stwie, na kt贸re zamierza si臋 pani narazi膰.
- Jak ju偶 powiedzia艂am, pan Wolfe zupe艂nie niepotrzebnie si臋 martwi. Chc臋 tylko p贸j艣膰 do miasteczka i spotka膰 si臋 z pani膮 Whiting. Nie minie godzina, a b臋d臋 wiedzia艂a wszystko o panu Wolfie, je艣li kto艣 go widzia艂 albo oczekuje.
- O, tak, to prawda - przytakn膮艂 Florian. - 呕ona pastora wie o wszystkim, co si臋 dzieje w okolicy. To nasuwa mi my艣l, Priscillo, 偶e mo偶e powinni艣my powiedzie膰 pastorowi o panu Wolfie i jego problemie. To bardzo inteligentny cz艂owiek.
I oczywi艣cie doktorowi Hightowerowi. B臋dzie wiedzia艂 na temat amnezji znacznie wi臋cej ode mnie.
- Nie wydaje mi si臋, 偶eby to by艂 dobry pomys艂 - rzek艂a z pow膮tpiewaniem Priscilla. - Mam przeczucie, 偶e im mniej os贸b wie o panu Wolfie, tym jest bezpieczniejszy. Nie zamierza艂am wspomina膰 o nim pani Whiting. Przed kolacj膮 wiedzia艂oby o nim ca艂e miasteczko. A je艣li powiemy pastorowi, to bez w膮tpienia powt贸rzy wszystko 偶onie.
- Czy przestaniecie rozmawia膰 o mnie tak, jak gdyby mnie tu nie by艂o? - spyta艂 z irytacj膮 John Wolfe. - I m贸wili艣my ju偶, 偶e to pani nara偶a si臋 na niebezpiecze艅stwo, nie ja. Je艣li ci zb贸je zobacz膮, 偶e wychodzi pani z domu, mog膮 pani膮 艣ledzi膰, zaatakowa膰 pani膮.
- W jakim celu? - spyta艂a rozs膮dnie Priscilla. - Ju偶 panu powiedzia艂am, 偶e je艣li podejrzewaj膮, i偶 jest pan tutaj, mog膮 si臋 w艂ama膰. Tatusiu, pami臋taj, 偶eby zamyka膰 drzwi na rygle. Nie powiniene艣 raczej chodzi膰 dzisiaj do pracowni.
- Nie m贸wisz powa偶nie - zaprotestowa艂 natychmiast Florian. - Nikt nie napadnie na mnie w bia艂y dzie艅 na moim w艂asnym podw贸rku.
- Ci dwaj - wtr膮ci艂 John Wolfe - nie zawahaj膮 si臋 zaatakowa膰 ka偶dego, dop贸ki wydaje im si臋, 偶e to si臋 uda. A skoro chc膮 mnie, znacznie 艂atwiej b臋dzie im zaatakowa膰 pani膮, panno Hamilton, na jakiej艣 wiejskiej dr贸偶ce, a potem spr贸buj膮 w艂ama膰 si臋 do domu i dosta膰 mnie. Je艣li schwytaj膮 pani膮, b臋d膮 wiedzieli, 偶e sam oddam si臋 w ich r臋ce, 偶eby tylko pani膮 wypu艣cili.
Oczywi艣cie, mia艂 racj臋. Tak w艂a艣nie post膮pi艂by bohater jej powie艣ci.
- Nie wiedz膮, 偶e jest pan tutaj. Mog膮 jedynie podejrzewa膰.
- Dowiedz膮 si臋, je艣li pojmaj膮 pani膮.
- Tak, ale to zbyt du偶e ryzyko. Mog艂abym ich zidentyfikowa膰. Posz艂abym prosto do konstabla i wszystko mu powiedzia艂a.
- Nieboszczycy nigdzie nie mog膮 p贸j艣膰 - zauwa偶y艂 Wolfe, unosz膮c brwi.
Dreszcz przebieg艂 Priscilli po plecach na jego s艂owa, st艂umi艂a jednak l臋k i odpowiedzia艂a ch艂odno:
- Wyci膮ga pan pochopne wnioski. Przecie偶 wi臋zili pana, mieli 艣wietn膮 okazj臋, 偶eby pana zabi膰, a jednak tego nie uczynili. Czemu mieliby ryzykowa膰, morduj膮c mnie?
- A czemu pani mia艂aby ryzykowa膰, 偶e to zrobi膮?
- Jest pan straszliwie denerwuj膮cym cz艂owiekiem - powiedzia艂a Priscilla, mru偶膮c ze z艂o艣ci oczy.
- M贸wi tak pani, bo wie, 偶e mam racj臋.
- Chyba rzeczywi艣cie ma - przyzna艂 Florian. Przybra艂 zrezygnowan膮 min臋 cz艂owieka, kt贸ry wie ju偶, 偶e straci ca艂e popo艂udnie. - Odprowadz臋 ci臋 na plebani臋. Pozw贸l tylko, 偶e sprz膮tn臋 kilka rzeczy w pracowni.
- Nie, papo, naprawd臋 nie musisz tego robi膰. Jestem pewna, 偶e pan Wolfe m贸wi tak po prostu pod wp艂ywem gor膮czki. To pan Wolfe jest nara偶ony i nasz dom, je艣li w og贸le zamierzaj膮 kogo艣 zaatakowa膰. - Westchn臋艂a. - Wezm臋 ze sob膮 Penny, gdy b臋d臋 sz艂a do pani Whiting. Z pewno艣ci膮 nie napadn膮 na dwie kobiety. Zreszt膮 pani Smithson i jej c贸rka dotar艂y dzisiaj do nas bezpiecznie i bez w膮tpienia wr贸c膮 bezpiecznie do domu.
- Wspania艂y plan - rozpromieni艂 si臋 Florian. - By艂em pewien, 偶e wymy艣lisz najlepsze wyj艣cie.
- Uwa偶a pan, 偶e panna Pennybaker jest w stanie zapewni膰 ochron臋? - spyta艂 z niedowierzaniem go艣膰.
Wszyscy troje spojrzeli na kobiet臋, o kt贸rej by艂a mowa. Siedzia艂a przy kuchennym stole, jedz膮c z dystynkcj膮 zup臋. W swej prostej br膮zowej sukni przypomina艂a ma艂ego strzy偶yka. Mysiobr膮zowe w艂osy, przetykane siwizn膮, mia艂a 艣ci膮gni臋te g艂adko do ty艂u i upi臋te w praktyczny koczek. By艂a przynajmniej o dziesi臋膰 centymetr贸w ni偶sza od Priscilli i bardzo szczup艂a. Odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e mo偶e j膮 zdmuchn膮膰 byle powiew.
- M贸wi膮c o tym, 偶e b臋dzie stanowi艂a dla mnie ochron臋, nie mia艂am na my艣li jej si艂y fizycznej - wyja艣ni艂a gniewnie Priscilla. - Chodzi艂o mi o jej obecno艣膰. Zawsze lepiej, gdy jest wi臋cej os贸b.
- My艣li pani, 偶e nie uda艂oby si臋 im pojma膰 dw贸ch?
- Pewnie by si臋 uda艂o. Problem polega na tym, czy to zrobi膮. Panna Pennybaker i ja b臋dziemy absolutnie bezpieczne. Nie widz臋 powodu, 偶eby denerwowa艂 pan tatusia.
- Jest pani najbardziej irytuj膮c膮 kobiet膮, jak膮 znam - wycedzi艂 Wolfe przez z臋by.
Priscilla u艣miechn臋艂a si臋.
- Poniewa偶 pa艅ska pami臋膰 si臋ga zaledwie ostatnich trzech dni, powiedzia艂abym, 偶e oznacza to bardzo niewiele.
Uj臋艂a ojca pod rami臋 i poprowadzi艂a w kierunku drzwi.
- Chod藕, tatusiu, zjedzmy lunch, zanim pani Smithson ca艂kiem si臋 na nas rozgniewa.
I wysz艂a z pokoju, zmierzywszy Wolfe鈥檃 ostatnim, triumfuj膮cym spojrzeniem.
Le偶a艂, odprowadzaj膮c wzrokiem dziewczyn臋 i jej ojca, nie wiedz膮c, czy ma zakl膮膰, czy te偶 wybuchn膮膰 艣miechem. By艂a irytuj膮ca. Nie musia艂 pami臋ta膰 swego ca艂ego 偶ycia, 偶eby wiedzie膰, i偶 jest bardziej uparta od wi臋kszo艣ci kobiet. Nie chcia艂a pos艂ucha膰 g艂osu rozs膮dku - a fakt, 偶e potrafi艂a doprowadzi膰 go do 艣miechu, tylko pot臋gowa艂 jego rozdra偶nienie.
Okaza艂o si臋 przy tym jednak, 偶e wie dwie rzeczy o sobie. Po pierwsze, 偶e nawyk艂 do rozkazywania. To z tego si臋 wzi臋艂o zdziwienie, 偶e jego opinia zosta艂a zlekcewa偶ona, jak r贸wnie偶 rozczarowanie oraz przykre uczucie bezradno艣ci. By艂 r贸wnie偶 pewien, 偶e inne kobiety by艂y znacznie uleglejsze od jego dobrodziejki.
Zastanawia艂 si臋, czy przypadkiem jest 偶onaty. Pr贸bowa艂 wyczarowa膰 w pami臋ci obraz 偶ony albo domu, na pr贸偶no jednak. Mia艂 nadziej臋, 偶e nie jest, poniewa偶 u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ogromnie go poci膮ga ta niezno艣na Priscilla.
Demonstrowana przez ni膮 niezale偶no艣膰 stanowi艂a wyzwanie. Prowokowa艂a m臋偶czyzn臋, by udowodni艂, 偶e potrafi wydoby膰 kobiec膮 艂agodno艣膰 spod tego kolczastego pancerza. Jednocze艣nie 艣wiadczy艂a o ukrytej nami臋tno艣ci, 藕r贸dle uczu膰 znacznie silniejszych ni偶 zwyk艂a kobieca delikatno艣膰. Czu艂 natychmiastow膮 reakcj臋 cia艂a na mi臋kkie okr膮g艂o艣ci jej piersi i bioder pod prost膮 sukni膮. By艂 pewien, 偶e by艂a taka chwila minionej nocy, gdy pochyla艂a si臋 nad jego 艂贸偶kiem, a w艂osy opada艂y jej wspania艂膮 kasztanow膮 fal膮 na ramiona, prawie do pasa. Podnieca艂o go nawet samo ich wspomnienie.
Zamkn膮艂 oczy, przypominaj膮c sobie pe艂ne nami臋tno艣ci, zmys艂owe sny. Przez chwil臋 wydawa艂o mu si臋, 偶e jest w chi艅skim burdelu. Sk膮d znal takie miejsce? Nast臋pna tajemnica. Dygota艂 z po偶膮dania, czu艂 niemal smak nami臋tnych poca艂unk贸w, kt贸rymi obdarza艂... kogo艣. Nie pami臋ta艂 twarzy ani postaci, nie pami臋ta艂 niczego poza s艂odkim smakiem kobiecych ust, pragnieniem, kt贸re go trawi艂o. Czy by艂o to wspomnienie czego艣 realnego, czy te偶 wytw贸r rozgor膮czkowanego umys艂u? Jakim艣 sposobem w tych wspomnieniach jawi艂a mu si臋 posta膰 Priscilli Hamilton, pachn膮cej delikatnie r贸偶ami, pochylonej nad jego 艂贸偶kiem, przyk艂adaj膮cej mu zimny kompres do czo艂a i m贸wi膮cej co艣 do niego.
Westchn膮艂, zastanawiaj膮c si臋, co m贸g艂 powiedzie膰 czy zrobi膰 w jej obecno艣ci. Czy odgad艂a tre艣膰 jego roje艅? Czy m贸wi艂 jej o swoim po偶膮daniu?
Przekonywa艂 siebie, 偶e nie m贸g艂 tego zrobi膰, inaczej nie rozmawia艂aby z nim tak zwyczajnie dzi艣 rano. By艂a przecie偶 dam膮 - dobrze wychowan膮 angielsk膮 dam膮, co oznacza艂o nawet wi臋ksz膮 dystynkcj臋. Gdyby napomkn膮艂 o burdelach, prostytutkach i 偶膮dzy, prawdopodobnie by艂aby zbyt wstrz膮艣ni臋ta i oburzona, 偶eby jeszcze kiedykolwiek si臋 do niego odezwa膰.
Przekr臋ci艂 si臋 z j臋kiem na bok. Sama my艣l o takich sprawach, zw艂aszcza w po艂膮czeniu z Priscill膮 Hamilton, spowodowa艂a szybsze kr膮偶enie krwi w 偶y艂ach.
To niedorzeczne. By艂 chory, nie m贸g艂 przypomnie膰 sobie 偶adnych fakt贸w ze swego 偶ycia, a mimo to g艂贸wne miejsce w jego my艣lach zajmowa艂a kobieta, kt贸ra wzbudzi艂a w nim po偶膮danie. By艂oby znacznie po偶yteczniej, gdyby spr贸bowa艂 przypomnie膰 sobie, kim jest i czemu tamci m臋偶czy藕ni pojmali go i uwi臋zili. Pozostawili go bez ubrania i pieni臋dzy. Nawet teraz, gdy czu艂 si臋 nieco lepiej, nie mia艂 zielonego poj臋cia, co zrobi膰 czy dok膮d i艣膰. Nie mo偶e przecie偶 by膰 nadal ci臋偶arem dla Priscilli Hamilton i jej ojca.
Zamkn膮艂 oczy. I z takimi my艣lami, k艂臋bi膮cymi si臋 w jego g艂owie, zapad艂 w niespokojny sen.
Mimo 偶e Priscilla za 偶adne skarby nie przyzna艂aby si臋 do tego swemu go艣ciowi, jego ostrze偶enia sprawi艂y, 偶e rozejrza艂a si臋 czujnie dooko艂a, gdy wychodzi艂a z domu razem z pann膮 Pennybaker. Wszystko wygl膮da艂o tak samo jak zwyk艂e, poczynaj膮c od studni w ogrodzie, krzak贸w bzu, na kt贸rych nie drgn臋艂a nawet jedna ga艂膮zka, a偶 po drzewa w alei prowadz膮cej do ich domu. Nie widzia艂a niczego podejrzanego, nikt nie kr臋ci艂 si臋 w pobli偶u.
Mimo to, gdy sz艂y alej膮, 艣ciska艂a mocno w d艂oni parasolk臋, zerkaj膮c na boki, czy nie mignie jej gdzie艣 czyja艣 sylwetka albo wychylaj膮ca si臋 zza drzewa g艂owa. Bez wzgl臋du na to, jak gor膮co sprzecza艂a si臋 ze swym go艣ciem, dostrzega艂a sensowno艣膰 jego ostrze偶e艅 i wiedzia艂a, 偶e gdyby jego przewidywania si臋 sprawdzi艂y, musia艂aby walczy膰 r贸wnie偶 za pann臋 Pennybaker. Priscilla wola艂a by膰 przygotowana na ka偶d膮 ewentualno艣膰. Prawd臋 m贸wi膮c, w g艂臋bi duszy, gdzie jaka艣 ukryta cz膮stka jej osobowo艣ci t臋skni艂a za podniecaj膮c膮 przygod膮, mia艂a niemal nadziej臋, 偶e co艣 si臋 wydarzy.
Nic si臋 jednak nie sta艂o, nic nie zak艂贸ci艂o jej spaceru do miasteczka. Po pi臋tnastominutowej pogaw臋dce z pastorow膮 dowiedzia艂a si臋 jedynie o jej dolegliwo艣ciach w膮trobowych i o ucieczce 艣wini. Sta艂o si臋 dla niej oczywiste, 偶e nikt w ca艂ym mie艣cie nie wspomnia艂 ani s艂owem o go艣ciu z Ameryki, nikt go nie widzia艂 ani nie oczekiwa艂, poniewa偶 bez w膮tpienia by艂by to temat numer jeden.
Jedynym jasnym punktem tej wizyty by艂a obecno艣膰 jej przyjaci贸艂ki Anne Chalcomb, kt贸ra r贸wnie偶 wpad艂a do pani Whiting. Wr贸ci艂y razem do domu. Anne by艂a sporo starsza od Priscilli, ale mia艂a m艂odzie艅cze usposobienie. Interesowa艂a si臋 prawem g艂osowania dla kobiet, by艂a oczytana i mog艂a rozmawia膰 na wiele temat贸w. Priscilla wiedzia艂a, 偶e jej przyjaci贸艂ka musi mie膰 oko艂o pi臋膰dziesi膮tki, nie wygl膮da艂a jednak na sw贸j wiek. Mia艂a wci膮偶 艣wietn膮 figur臋 i 艂adn膮 twarz mimo niewielkich zmarszczek, kt贸re zaczyna艂y si臋 tworzy膰 wok贸艂 oczu i ust.
Priscilla odnios艂a wra偶enie, 偶e Anne otacza nieokre艣lona aura smutku, nawet gdy si臋 u艣miecha czy 艣mieje. Podejrzewa艂a, 偶e wci膮偶 op艂akuje m臋偶a, kt贸ry zmar艂 przed dziesi臋cioma laty. Nie potrafi艂a zrozumie膰, czemu Anne mia艂aby odczuwa膰 smutek po jego odej艣ciu. Zapami臋ta艂a Squire鈥檃 Chalcomba jako pot臋偶nego m臋偶czyzn臋 o wiecznie kwa艣nej minie i okropnym charakterze i nieraz s艂ysza艂a, jak starsze panie m贸wi艂y, 偶e Anne jest znacznie lepiej bez niego. Wiedzia艂a jednak, 偶e mi艂o艣膰 nie wybiera. Mo偶e by艂o w tym m臋偶czy藕nie co艣, co dostrzega艂a tylko Anne.
Sz艂y w kierunku domu Hamilton贸w, rozmawiaj膮c o li艣cie, kt贸ry Priscilla dosta艂a od pani Pankhurst. Opisywa艂 cz臋艣膰 jej prac, kt贸re powsta艂y podczas pobytu w wi臋zieniu, do kt贸rego trafi艂a za walk臋 o prawo kobiet do g艂osowania. Przy furtce do Evermere Cottage Priscilla przystan臋艂a, by po偶egna膰 si臋 z przyjaci贸艂k膮, tymczasem panna Pennybaker posz艂a 艣cie偶k膮 w stron臋 domu. Ku zdziwieniu Priscilli Anne skr臋ci艂a tam r贸wnie偶.
- Pomy艣la艂am sobie, 偶e wpadn臋 na chwil臋 i wezm臋 od pani Smithson przepis na wino z owoc贸w czarnego bzu - wyja艣ni艂a. - Obieca艂a mi go da膰, gdy by艂am u was ostatnio.
- Ach, tak. - Priscilla pomy艣la艂a o m臋偶czy藕nie w s膮siednim pokoju. Nie chcia艂a, 偶eby ktokolwiek o nim wiedzia艂, nawet jej najlepsza przyjaci贸艂ka. Nie mog艂a te偶 jednak nie wpu艣ci膰 jej do 艣rodka. U艣miechn臋艂a si臋 wi臋c do niej, my艣l膮c, 偶e upewni si臋 po prostu, czy drzwi do pokoju s膮 zamkni臋te.
- Jestem pewna, 偶e zrobi艂a艣 pani Smithson wielk膮 przyjemno艣膰, prosz膮c o ten przepis.
Anne posz艂a za ni膮 na ty艂y domu do drzwi kuchennych. Priscilla otworzy艂a je i wesz艂a do 艣rodka, nagle jednak stan臋艂a jak wryta. Przy stole siedzia艂 John Wolfe, popijaj膮c herbat臋 w towarzystwie pani Smithson.
- Co ty tu robisz?! - wykrzykn臋艂a bez zastanowienia.
- No c贸偶, r贸wnie偶 偶ycz臋 ci mi艂ego dnia - powiedzia艂, unosz膮c leniwie brwi. - Wiedzia艂em, 偶e si臋 ucieszysz, widz膮c mnie w lepszej formie. Zupa pani Smithson czyni cuda.
Kucharka rozpromieni艂a si臋, s艂ysz膮c jego s艂owa.
Anne stan臋艂a obok Priscilli, przygl膮daj膮c si臋 m臋偶czy藕nie ze zdumieniem. Priscilla musia艂a przyzna膰, 偶e by艂o na co popatrze膰. Najwyra藕niej pani Smithson 艣ci膮gn臋艂a dla niego jakie艣 stare ubrania jednego z braci Priscilli. Pot臋偶ne mi臋艣nie wybrzusza艂y r臋kawy batystowej koszuli, kt贸ra nie dopina艂a si臋 na piersi, ods艂aniaj膮c tors. R臋kawy i nogawki by艂y zbyt kr贸tkie, materia艂 opina艂 si臋 na udach w niemal nieprzyzwoity spos贸b. Priscilla zastanawia艂a si臋, czy John mo偶e normalnie oddycha膰.
Patrzy艂 oboj臋tnie na obie kobiety jasnozielonymi oczami. Priscill臋 zirytowa艂o jeszcze bardziej, 偶e nie czuje si臋 ani odrobin臋 za偶enowany faktem, i偶 zasta艂y go tutaj, i to w takim stroju. Anne spojrza艂a pytaj膮co na przyjaci贸艂k臋, kt贸ra pospieszy艂a z pierwszym wyja艣nieniem, jakie jej przysz艂o na my艣l:
- Eee... Anne, ja... zapomnia艂am ci powiedzie膰. Przyjecha艂 do nas z wizyt膮 m贸j kuzyn.
- Tw贸j kuzyn?
- Tak, co prawda bardzo daleki. Z Ameryki - improwizowa艂a gor膮czkowo Priscilla. - Jego dziadek by艂 spokrewniony z moim, wyjecha艂 jednak do Stan贸w Zjednoczonych, gdy by艂 dzieckiem. Kuzyn John postanowi艂 nas odwiedzi膰 w czasie pobytu w Anglii.
- Jak mi艂o - b膮kn臋艂a Anne, Priscilla jednak widzia艂a lekkie zaintrygowanie w oczach przyjaci贸艂ki. Nic z tego, co powiedzia艂a, nie t艂umaczy艂o stanu, w jakim rzekomy kuzyn si臋 znajdowa艂.
- Na nieszcz臋艣cie - m贸wi艂a szybko dalej - kuzyn mia艂 ma艂y wypadek w drodze. Zachorowa艂, w dodatku straci艂 ca艂y baga偶.
- Tak, zjawi艂em si臋 na progu ich domu z siln膮 gor膮czk膮 i bez jednej walizki - doda艂 swobodnie John Wolfe. - Mam wielkie szcz臋艣cie, 偶e krewni zechcieli przyj膮膰 mnie pod sw贸j dach.
- Priscilla to anio艂 dobroci i uprzejmo艣ci - rzek艂a z u艣miechem Anne.
W oczach m臋偶czyzny zal艣ni艂y ogniki, k膮ciki warg unios艂y si臋 do g贸ry w szelmowskim u艣miechu.
- Tak, tak, ma pani ca艂kowit膮 racj臋. To prawdziwa... 艣wi臋ta w艣r贸d kobiet.
- Nie. Prosz臋. - Priscilla zmierzy艂a go pos臋pnym spojrzeniem. - Pochlebiasz mi. Ka偶dy na moim miejscu post膮pi艂by tak samo. Jestem jednak zdziwiona, 偶e tak szybko wsta艂e艣. Chyba powiniene艣 zosta膰 w 艂贸偶ku. Nie wolno ci si臋 zbytnio przem臋cza膰.
- Czuj臋, 偶e wracaj膮 mi si艂y. Wiesz przecie偶, 偶e mam silny organizm.
- Nie, prawd臋 m贸wi膮c, nie wiem - odpar艂a sucho. - Jest bardzo wiele rzeczy, kt贸rych o tobie nie wiem.
- Ja mam takie same odczucia, je艣li idzie o ciebie, droga kuzynko. - Tym razem u艣miechn膮艂 szeroko.
Priscilla spiorunowa艂a go wzrokiem, on za艣 patrzy艂 na ni膮 nadal z u艣miechem.
- Ciesz臋 si臋, 偶e bawi ci臋 ca艂a ta sytuacja - powiedzia艂a kwa艣nym tonem.
- Daj spok贸j, kuzynko Priscillo - powiedzia艂, wymawiaj膮c jej imi臋 z lekkim naciskiem, w spos贸b, kt贸ry straszliwie j膮 dra偶ni艂. - Jeste艣 zbyt powa偶na. Trzeba traktowa膰 samego siebie z poczuciem humoru. W przeciwnym razie wszystko staje si臋 zbyt ponure.
Podszed艂 do nich, stawiaj膮c ostro偶ne kroki, najwyra藕niej jego mi臋艣nie by艂y jeszcze os艂abione po chorobie.
- Prosz臋 mi wybaczy膰, madame - powiedzia艂 do Anne. - Obawiam si臋, 偶e kuzynk臋 Priscill臋 tak zaskoczy艂a poprawa mojego samopoczucia, 偶e zapomnia艂a nas sobie przedstawi膰.
- Och - zarumieni艂a si臋 Priscilla. - Przepraszam bardzo. Anne, to jest John Wolfe. Kuzynie John - zmusi艂a si臋, by wym贸wi膰 to imi臋 - to moja droga przyjaci贸艂ka i s膮siadka, lady Anne Chalcomb.
- Mi艂o mi pana pozna膰 - powiedzia艂a serdecznie Anne i zbli偶y艂a si臋 do m臋偶czyzny z wyci膮gni臋t膮 d艂oni膮. Nagle zatrzyma艂a si臋, chwytaj膮c z trudem powietrze. Ca艂a krew odp艂yn臋艂a z jej twarzy.
- Anne? - Priscilla spojrza艂a na ni膮 z przestrachem, ujmuj膮c j膮 pod rami臋. - Co si臋 sta艂o? 殴le si臋 czujesz?
- S艂ucham? - Anne popatrzy艂a na ni膮 nieprzytomnym wzrokiem. - Och! - Przenios艂a zn贸w spojrzenie na Johna, kt贸ry spogl膮da艂 na ni膮 niepewnie. - Prze... przepraszam. To by艂o g艂upie. Przez chwil臋... Ale nie, to niemo偶liwe. 艢mieszne.
U艣miechn臋艂a si臋 z przymusem i wyci膮gn臋艂a r臋k臋.
- Prosz臋 mi wybaczy膰. Pomy艣li pan, 偶e jestem zwariowan膮 star膮 bab膮.
- Nigdy, prosz臋 pani - odpar艂 g艂adko, pochylaj膮c si臋 nad jej d艂oni膮.
- Jest pan bardzo uprzejmy. - U艣miechn臋艂a si臋 do niego i powiedzia艂a do Priscilli: - Musz臋 ju偶 ucieka膰. Wola艂abym dotrze膰 do Chalcomb przed zachodem s艂o艅ca.
- Oczywi艣cie. A co z przepisem?
- S艂ucham? Och, tak. - Anne zaczerwieni艂a si臋, zmieszana. - Masz racj臋. Przepraszam. - Podesz艂a do sto艂u, przy kt贸rym wci膮偶 siedzia艂a kucharka. - Pani Smithson, obieca艂a mi pani przepis na swoje wspania艂e wino z owoc贸w czarnego bzu.
- Bardzo prosz臋, milady - odpowiedzia艂a kucharka, wstaj膮c natychmiast od sto艂u i id膮c przez kuchni臋 w stron臋 kredensu.
Anne wzi臋艂a od niej kartk臋 papieru, po czym odwr贸ci艂a si臋 do Priscilli i Johna z wymuszonym u艣miechem.
- Musz臋 ju偶 i艣膰. Je艣li chcecie, mog臋 podrzuci膰 kilka ubra艅 Henry鈥檈go dla pana Wolfe鈥檃, dop贸ki nie odzyska w艂asnych baga偶y. On by艂 r贸wnie偶 pot臋偶nym m臋偶czyzn膮. B臋d膮 pasowa艂y z pewno艣ci膮 lepiej od ubra艅 Gida.
- Bardzo dzi臋kuj臋 - u艣miechn膮艂 si臋 zniewalaj膮co. - Jestem pewien, 偶e tak b臋dzie lepiej. W tym, co mam na sobie, raczej trudno by艂oby mi gdziekolwiek si臋 pokaza膰.
Lady Chalcomb po偶egna艂a si臋 i szybko wysz艂a. Priscilla odprowadzi艂a wzrokiem przyjaci贸艂k臋, zaintrygowana jej zachowaniem, po czym nagle zdecydowa艂a si臋 pobiec za ni膮.
- Anne! Anne by艂a ju偶 przy ko艅cu podw贸rka, zbli偶a艂a si臋 do 艣cie偶ki prowadz膮cej do Chalcomb Hall, zatrzyma艂a si臋 jednak, s艂ysz膮c wo艂anie przyjaci贸艂ki.
- Czy... czy rozpozna艂a艣 pana Wolfe鈥檃? - spyta艂a Priscilla, zr贸wnawszy si臋 z ni膮.
Przyjaci贸艂ka patrzy艂a zaskoczona.
- Rozpozna艂am? Jak to rozpozna艂am? Przecie偶 nie widzia艂am go nigdy przedtem.
- Ale... kiedy podszed艂 do ciebie bli偶ej, zareagowa艂a艣 co najmniej dziwnie.
Anne pokr臋ci艂a z zak艂opotaniem g艂ow膮.
- Nie, prosz臋, to naprawd臋 nic takiego. Po prostu przez chwil臋 wygl膮da艂 zupe艂nie jak... jak kto艣, kogo kiedy艣 zna艂am. To jednak niemo偶liwe. By艂o to bardzo dawno, zapewne jeszcze przed urodzeniem twojego kuzyna. Poza tym, on nie by艂 Amerykaninem.
- Kto to by艂? - pyta艂a dalej zaintrygowana Priscilla.
- Nikt. To znaczy nikt, kogo by艣 zna艂a. To tylko taki figiel pami臋ci. M贸j... m贸j przyjaciel mia艂 przecie偶 nawet inny kolor w艂os贸w, oczu. To by艂o tylko przelotne wra偶enie, mo偶e wyraz oczu... W ka偶dym razie, to nie ma 偶adnego znaczenia.
- Chcia艂am ci臋 prosi膰... my艣l臋, 偶e chyba b臋dzie lepiej, je艣li nie wspomnisz nikomu, 偶e spotka艂a艣 mojego kuzyna. Wci膮偶 nie czuje si臋 na tyle dobrze, 偶eby przyjmowa膰 go艣ci, a wiesz, 偶e na wzmiank臋 o kim艣 obcym natychmiast zlecia艂oby si臋 ca艂e miasteczko.
- Oczywi艣cie - u艣miechn臋艂a si臋 Anne. - Nie pisn臋 ani s艂owa.
Priscilla po偶egna艂a si臋 i zawr贸ci艂a w stron臋 domu, wci膮偶 lekko zdziwiona zachowaniem Anne. Pani Smithson wr贸ci艂a do pracy przy kuchni, ale John Wolfe siedzia艂 przy stole, czekaj膮c na ni膮.
- No i czego si臋 dowiedzia艂a艣? - spyta艂. Priscilla wzruszy艂a ramionami.
- Raczej niewiele. W ka偶dym razie nie o tobie. 呕ona pastora nie wspomnia艂a o nikim, kto spodziewa艂by si臋 go艣cia, nie widzia艂a te偶 w mie艣cie nikogo obcego.
- Chodzi艂o mi o twoj膮 przyjaci贸艂k臋. My艣la艂em, 偶e pobieg艂a艣 za ni膮, 偶eby spyta膰, czemu popatrzy艂a na mnie tak dziwnie, gdy zobaczy艂a z bliska moj膮 twarz.
- Ach, tak. Rzeczywi艣cie. Wyja艣ni艂a, 偶e przypomnia艂e艣 jej kogo艣. Ale zna艂a go, zanim przyszed艂e艣 na 艣wiat, poza tym on nie by艂 Amerykaninem.
- A ty jej wierzysz? - spyta艂, przekrzywiaj膮c g艂ow臋. Priscilla obrzuci艂a go zdziwionym spojrzeniem.
- Oczywi艣cie. Anne Chalcomb to dobra kobieta, uczciwa i mi艂a. Czemu mia艂aby k艂ama膰? Jestem absolutnie pewna, 偶e gdyby ci臋 pozna艂a, powiedzia艂aby, kim jeste艣.
- Nie, je艣li mia艂aby co艣 wsp贸lnego z moim znikni臋ciem.
- Nie m贸wisz powa偶nie - skrzywi艂a si臋 Priscilla. - Anne nie mog艂aby mie膰 nic wsp贸lnego z takim przest臋pstwem. Znam j膮 - jest moj膮 przyjaci贸艂k膮. Nie znalaz艂by艣 bardziej prawego cz艂owieka.
- Panna Pris ma racj臋 - wtr膮ci艂a stoj膮ca przy kuchni pani Smithson, nie kryj膮c wcale, 偶e pods艂uchiwa艂a. Odwr贸ci艂a si臋 do nich, wymachuj膮c 艂y偶k膮 dla podkre艣lenia swych s艂贸w. - Lady Chalcomb jest z gruntu dobr膮 osob膮. Tylko 艣wi臋ta wytrzyma艂aby z takim m臋偶em. Wi臋kszo艣膰 kobiet zrzuci艂aby go ze schod贸w, gdy by艂 pijany, a jak s艂ysza艂am, niezwykle rzadko bywa艂 trze藕wy.
Priscilla ledwie powstrzyma艂a u艣miech. Pani Smithson bardzo swobodnie i bez ogr贸dek wyra偶a艂a swoje opinie. By艂 to jeden z powod贸w, dla kt贸rych tak d艂ugo pracowa艂a u Hamilton贸w. Mog艂a prowadzi膰 zasobniejsze gospodarstwa i zarabia膰 wi臋cej pieni臋dzy, nigdy jednak nie potrafi艂a pow艣ci膮gn膮膰 j臋zyka i zwalniano j膮 z ka偶dego domu po kolei. Tylko przyjazna, spontaniczna rodzina Hamilton贸w wytrzymywa艂a z tak膮 s艂u偶膮c膮.
John nie zada艂 sobie trudu, 偶eby ukry膰 u艣miech. Opar艂 艂okcie na stole, brod臋 na d艂oniach i s艂ucha艂 z uciech膮 s艂贸w kucharki.
- To znaczy, 偶e by艂 na艂ogowym pijakiem - powiedzia艂 zach臋caj膮co.
- Bo by艂. Najlepsza rzecz, jaka j膮 spotka艂a, to jego 艣mier膰. Szkoda, 偶e nie wysz艂a po raz drugi za m膮偶.
- Mo偶e lord Chalcomb obrzydzi艂 jej wszystkich m臋偶czyzn - powiedzia艂a Priscilla.
- Wcale by mnie to nie zdziwi艂o. - Pani Smithson pokiwa艂a g艂ow膮. - Nie s膮dz臋, 偶eby brakowa艂o jej powodzenia u pan贸w.
- My艣l臋, 偶e lady Chalcomb bardzo podoba si臋 panu Rutherfordowi. Zawsze mnie dziwi艂o, 偶e nie wida膰 z jej strony odrobiny zach臋ty.
John ziewn膮艂 i przesun膮艂 ze znu偶eniem d艂oni膮 po twarzy.
- Chyba powiniene艣 si臋 po艂o偶y膰 - zaproponowa艂a Priscilla. - Nie jeste艣 jeszcze tak silny, jak ci si臋 wydaje.
- Tak jest, prosz臋 pani - rzek艂 z udan膮 potulno艣ci膮. Wsta艂 i ruszy艂 w stron臋 swego pokoju, nagle jednak zatrzyma艂 si臋 i powiedzia艂 do Priscilli: - Bardzo si臋 ucieszy艂em, gdy wr贸ci艂a艣 po po艂udniu.
Priscilli zrobi艂o si臋 ciep艂o na sercu. Zamierza艂a mu dogry藕膰, jak bardzo si臋 myli艂, strasz膮c, 偶e kto艣 mo偶e na ni膮 napa艣膰, ale stwierdzi艂a, 偶e nie ma ju偶 na to ochoty.
- Rozgl膮da艂am si臋 przez ca艂y czas, gdy sz艂y艣my z wizyt膮 do pastorowej - powiedzia艂a - ale nie widzia艂am nikogo. Czy s膮dzisz, 偶e mogli si臋 wynie艣膰?
- Mo偶liwe - wzruszy艂 ramionami. - Mam jednak nadziej臋, 偶e nie. Chcia艂bym dopa艣膰 kt贸rego艣 z nich, kiedy wr贸c膮 mi si艂y. Mo偶e uda艂oby si臋 nam znale藕膰 odpowied藕 na niekt贸re pytania. - Twarz 艣ci膮gn臋艂a mu si臋 gniewem, mimo woli zacisn膮艂 pi臋艣ci.
- Pewnie tak - wyszepta艂a Priscilla. Nie chcia艂aby stan膮膰 twarz膮 w twarz z tym cz艂owiekiem, gdy ju偶 poczuje si臋 dobrze i b臋dzie szuka艂 zemsty.
Wr贸ci艂 do 艂贸偶ka, Priscilla za艣 posz艂a na g贸r臋. Wieczorem, z wyj膮tkiem kr贸tkiej przerwy na kolacj臋, pr贸bowa艂a pisa膰. Po ca艂ej nocy zajmowania si臋 Johnem zrobi艂a dzisiaj bardzo ma艂o, a chcia艂a szybko sko艅czy膰 ksi膮偶k臋. Zawsze przydawa艂y si臋 im pieni膮dze, kt贸re zarabia艂a pisaniem, cho膰 nie by艂y to zawrotne sumy. Honoraria pozwoli艂y Philipowi studiowa膰 w Eton, a Gidowi zosta膰 oficerem, a nie zwyk艂ym urz臋dnikiem. Niewielki spadek ojca i nieregularne honoraria za wyk艂ady ledwie starcza艂y na utrzymanie domu i dw贸ch s艂u偶膮cych.
Pisanie nie sz艂o jej 艂atwo tego wieczora. B艂膮dzi艂a my艣lami wok贸艂 swego go艣cia i zagadki, jak膮 sob膮 przedstawia艂. Wszystko to wydawa艂o si臋 znacznie bardziej intryguj膮ce od jej powie艣ci i co najmniej r贸wnie fantastyczne. Tym razem prze偶ywa艂a prawdziw膮 przygod臋, zamiast j膮 opisywa膰 czy marzy膰 o niej, i uwa偶a艂a, 偶e to znacznie ciekawsze.
W ko艅cu podda艂a si臋 i zesz艂a na d贸艂. John Wolfe spa艂 kamiennym snem w swoim pokoju. Panna Pennybaker, kt贸ra cerowa艂a w kuchni skarpetki, poinformowa艂a j膮, 偶e raz si臋 obudzi艂, zjad艂, po czym znowu zasn膮艂. Jej zdaniem bardzo szybko dochodzi艂 do zdrowia, zbyt szybko jak na cz艂owieka dobrze urodzonego.
Priscilla st艂umi艂a lekkie rozczarowanie, 偶e pan Wolfe nie jest got贸w do potyczki s艂ownej. Skarci艂a si臋 w duchu, bo przecie偶 wa偶niejsze by艂o, 偶eby jak najszybciej si臋 wykurowa艂.
Panna Pennybaker od艂o偶y艂a rob贸tk臋 i posz艂a na g贸r臋 z Priscilla do jej pokoju. Ostrzeg艂a j膮 ponuro, 偶eby lepiej zamkn臋艂a dobrze drzwi na klucz, a nast臋pnie uda艂a si臋 do w艂asnej sypialni i zatrzasn臋艂a drzwi, rygluj膮c je z hukiem. Priscilla, u艣miechn膮wszy si臋 lekko, przebra艂a si臋 w koszul臋 nocn膮, ale nie pos艂ucha艂a rady guwernantki. Wr臋cz przeciwnie, zostawi艂a swoje drzwi lekko uchylone, 偶eby lepiej s艂ysze膰, co si臋 dzieje w domu. Nie by艂a na tyle g艂upia, by lekcewa偶y膰 ostrze偶enia Johna, 偶e dwa opryszki mog膮 si臋 w艂ama膰, szukaj膮c go. Panna Pennybaker mo偶e sobie uwa偶a膰, 偶e przyda im si臋 ochrona pana Wolfe鈥檃, ale Priscilla by艂a sk艂onna podejrzewa膰, 偶e to raczej on potrzebuje ochrony.
Nie by艂a pewna, jak d艂ugo spa艂a, gdy obudzi艂a si臋 nagle, przestraszona. Le偶a艂a bez ruchu, serce wali艂o jej jak m艂otem, nas艂uchiwa艂a w nocnej ciszy, zastanawiaj膮c si臋, co j膮 obudzi艂o. Us艂ysza艂a skrzypni臋cie, potem szuranie krzes艂a o pod艂og臋.
Usiad艂a na 艂贸偶ku i odrzuci艂a ko艂dr臋. Podesz艂a cicho do kominka i wzi臋艂a pogrzebacz, po czym wy艣lizgn臋艂a si臋 z pokoju. Zatrzyma艂a si臋 na szczycie schod贸w, ale nie s艂ysza艂a na dole 偶adnego ruchu. Po chwili zacz臋艂a ostro偶nie schodzi膰, 艣ciskaj膮c kurczowo w d艂oni pogrzebacz.
By艂a ju偶 prawie na dole, gdy uchwyci艂a k膮tem oka jaki艣 ruch. Przystan臋艂a, wstrzymuj膮c oddech i spr贸bowa艂a przebi膰 wzrokiem ciemno艣膰. Wzd艂u偶 艣ciany sun膮艂 du偶y cie艅, r贸wnie ostro偶nie jak ona. Porusza艂 si臋 w ciemno艣ci i ciszy, nie widzia艂a nic, poza tym, 偶e jest masywny. Serce wali艂o jej w piersi, na chwil臋 zamar艂a z przera偶enia.
Od strony kuchni dobieg艂 jaki艣 艂omot, cie艅 skoczy艂 do przodu. Ten ruch wyzwoli艂 Priscill臋 z parali偶u. Pomy艣la艂a o Johnie 艣pi膮cym w pokoju obok kuchni, do kt贸rej zd膮偶a艂 najwyra藕niej z艂owieszczy cie艅.
Zbieg艂a p臋dem ze schod贸w i wpad艂a do ciemnego holu. Cie艅, kt贸ry widzia艂a wcze艣niej, zacz膮艂 si臋 odwraca膰 na d藕wi臋k jej krok贸w, zanim jednak zd膮偶y艂 wykona膰 pe艂ny obr贸t, Priscilla unios艂a w g贸r臋 pogrzebacz i rzuci艂a si臋 na m臋偶czyzn臋, wal膮c go z ca艂ej si艂y po plecach.
M臋偶czyzna, nie wydawszy nawet j臋ku, run膮艂 na pod艂og臋, chwytaj膮c jednocze艣nie za r膮czk臋 pogrzebacza i wyrywaj膮c go jej z r臋ki. Priscilla zatoczy艂a si臋 i upad艂a na niego. Toczyli si臋 po pod艂odze, zmagaj膮c si臋 i walcz膮c. R臋ce Priscilli natrafi艂y na co艣, co przypomina艂o w dotyku we艂niany koc. Nie widzia艂a nic, poniewa偶 twarz mia艂a przyci艣ni臋t膮 do piersi m臋偶czyzny. Zacz臋艂a kopa膰 na o艣lep i us艂ysza艂a j臋k, gdy trafi艂a stop膮 w tward膮 piszczel. Priscilli uda艂o si臋 nieco odepchn膮膰. Odwr贸ci艂a si臋, pr贸buj膮c si臋 wyrwa膰.
W贸wczas jednak opasa艂 j膮 ramionami od ty艂u. Gdy jego d艂o艅 przesun臋艂a si臋 po piersi dziewczyny, znieruchomia艂 nagle. Dotkn膮艂 jej jeszcze raz. Priscilla szarpn臋艂a si臋, z trudem 艂api膮c oddech.
- Cholera jasna! - G艂os i akcent by艂y znajome. Odwr贸ciwszy si臋, Priscilla zobaczy艂a twarz Johna Wolfe鈥檃 zaledwie o kilka centymetr贸w od swojej twarzy.
- Och!
- Tak, och! - powt贸rzy艂 sarkastycznie. - Co ty, u diab艂a, tutaj robisz? I czemu, na mi艂o艣膰 bosk膮, pr贸bowa艂a艣 z艂ama膰 mi kark?
- Wcale nie! Pr贸bowa艂am ci臋 broni膰. - Priscilla usiad艂a, odpychaj膮c si臋 od niego. - Us艂ysza艂am jaki艣 ha艂as na dole, wzi臋艂am wi臋c pogrzebacz i zesz艂am. My艣la艂am, 偶e wr贸cili po ciebie tamci bandyci.
- Tak rzeczywi艣cie by艂o - odpowiedzia艂 John ponurym g艂osem i wsta艂, dotykaj膮c obola艂ych plec贸w. - Cholera! Masz zamach jak robotnik portowy.
- Przepraszam.
- Zamierza艂em pokona膰 tych zb贸j贸w ich w艂asn膮 broni膮, ale po tym ca艂ym zamieszaniu s膮 ju偶 prawdopodobnie w p贸艂 drogi do Londynu. - Pochyli艂 si臋 i podni贸s艂 pogrzebacz. - My艣l臋, 偶e to skuteczniejsza bro艅 od mojej. - Pokaza艂 gestem d艂oni n贸偶 za paskiem spodni.
Ruszy艂 cicho, lecz szybko przez hol w kierunku drzwi kuchennych, za nim post臋powa艂a na palcach Priscilla. Rzuci艂 jej pe艂ne irytacji spojrzenie, ale nie powiedzia艂 nic. Pchn膮wszy ostro偶nie drzwi, zajrza艂 do 艣rodka. By艂o tam nieco ja艣niej, poniewa偶 przez okna s膮czy艂a si臋 ksi臋偶ycowa po艣wiata. Wszed艂 dalej, trzymaj膮c pogrzebacz w pogotowiu i przeszukuj膮c wzrokiem cienie zalegaj膮ce w k膮tach i za piecem.
Gdy zbli偶yli si臋 do sto艂u, Priscilla zapali艂a lamp臋, kt贸ra o艣wietli艂a ca艂膮 kuchni臋. Nie by艂o w niej 偶ywej duszy, natomiast tylne drzwi sta艂y otworem. John Wolfe westchn膮艂 i zamkn膮艂 je. Sprawdzi艂 dla pewno艣ci niewielk膮 spi偶arni臋 i pok贸j, w kt贸rym sta艂o jego 艂贸偶ko. Tam r贸wnie偶 nikt si臋 nie ukrywa艂.
- Cholera! - Odwr贸ci艂 si臋 i zmierzy艂 gniewnym spojrzeniem Priscill臋. - Czemu, u diab艂a, musia艂a艣 zej艣膰 akurat w tej chwili? Ju偶 bym ich mia艂!
- Albo oni mieliby ciebie - odpar艂a ostro Priscilla. - Dzia艂ali we dw贸jk臋 i ju偶 raz ci臋 obezw艂adnili.
Gdyby m贸g艂, chyba zabi艂by j膮 wzrokiem.
- Wy艂膮cznie dlatego, 偶e nie spodziewa艂em si臋 ataku. Tym razem by艂em na艅 przygotowany.
- Tak, i wci膮偶 os艂abiony po gor膮czce i uderzeniu w g艂ow臋. Nie mog艂am przecie偶 zostawi膰 ci臋 tutaj samego, 偶eby znowu ci臋 porwali - albo jeszcze gorzej.
- Jasne, szalenie mi pomog艂a艣, grzmoc膮c mnie pogrzebaczem.
- Nie wiedzia艂am, 偶e to ty - odpar艂a lodowatym tonem Priscilla. - Nie mog艂am przecie偶 spyta膰: 鈥濸rzepraszam, czy jest pan opryszkiem, czy naszym go艣ciem? Nie chcia艂abym uderzy膰 nie tej osoby, co trzeba鈥. A widzia艂am w ciemno艣ci tylko du偶y cie艅.
Popatrzy艂a na niego. By艂 owini臋ty kocem, narzuconym na koszul臋, kt贸r膮 mia艂 na sobie wcze艣niej, rozpi膮艂 j膮 jednak do snu, zwisa艂a wi臋c lu藕no, ods艂aniaj膮c muskularn膮 klatk臋 piersiow膮. Priscilla pomy艣la艂a, 偶e John Wolfe wygl膮da doskonale w stanie bliskim nago艣ci.
W tej chwili u艣wiadomi艂a sobie, 偶e sama ma na sobie tylko koszul臋 nocn膮. Tak bardzo spieszy艂a na ratunek Wolfe鈥檕wi, 偶e nie w艂o偶y艂a nawet szlafroka. By艂a to prosta bawe艂niana koszula, zapinana wysoko pod szyj臋, z d艂ugimi r臋kawami, niezbyt kusz膮ca, ale z materia艂u znacznie cie艅szego ni偶 halki i sukienki, kt贸re zwykle nosi艂a. By艂a pewna, 偶e John widzi rysuj膮ce si臋 pod ni膮 wzg贸rki piersi, a nawet brodawki, kt贸re stwardnia艂y na sam膮 my艣l o tym. Prawie r贸wnocze艣nie z t膮 my艣l膮 przysz艂a nast臋pna, a mianowicie, 偶e stoi pomi臋dzy nim a lamp膮 na stole, kt贸ra z pewno艣ci膮 pod艣wietla koszul臋, ukazuj膮c oczom Johna Wolfe鈥檃 zarysy jej cia艂a.
Zaczerwieni艂a si臋 jak piwonia i odsun臋艂a szybko na bok. Rzuci艂a ukradkowe spojrzenie na Wolfe鈥檃, 偶eby sprawdzi膰, czy co艣 zauwa偶y艂, i przy艂apa艂a go na tym, 偶e patrzy na jej piersi. Jej rumieniec sta艂 si臋 jeszcze intensywniejszy, o dziwo, poczu艂a w dodatku mrowienie na brzuchu.
Rozejrza艂a si臋 gor膮czkowo, szukaj膮c czego艣, co mog艂oby odwr贸ci膰 ich uwag臋. Gdy niczego takiego nie znalaz艂a, spyta艂a:
- Kt贸r臋dy mogli wej艣膰? Jak dostali si臋 do domu?
- Wydawa艂o mi si臋, 偶e ha艂as dobiega艂 z tej strony - powiedzia艂, wskazuj膮c kierunek r臋k膮.
- Z gabinetu tatusia? Och, nie, mam nadziej臋, 偶e nie zniszczyli jego pracy! By艂by niepocieszony!
Chwyci艂a lamp臋 i wybieg艂a z kuchni. Wolfe dogoni艂 j膮 i przytrzyma艂 za rami臋.
- Zaczekaj! Czy zawsze jeste艣 taka w gor膮cej wodzie k膮pana?
- Prawd臋 m贸wi膮c, niecz臋sto przytrafiaj膮 mi si臋 podobne sytuacje.
- Przecie偶 kt贸ry艣 z nich mo偶e wci膮偶 tam by膰. P贸jd臋 pierwszy.
Cofn臋艂a si臋 z przesadn膮 uleg艂o艣ci膮, pokazuj膮c mu gestem, 偶eby szed艂 przed ni膮. Skrzywi艂 si臋 i min膮wszy j膮, wszed艂 do holu, a potem zbli偶y艂 si臋 do drzwi gabinetu. By艂y uchylone, pchn膮艂 je wi臋c, otwieraj膮c na o艣cie偶. Pok贸j o艣wietla艂y lekko promienie ksi臋偶yca. Priscilla zajrza艂a Johnowi przez rami臋 i j臋kn臋艂a g艂o艣no. Jedno okno by艂o wypchni臋te, na pod艂odze wala艂y si臋 od艂amki szk艂a.
- Och, nie - szepn臋艂a Priscilla, podnosz膮c lamp臋 do g贸ry, by o艣wietli膰 pok贸j.
Wolfe wzi膮艂 od niej lamp臋 i wszed艂 do gabinetu, 艣wiec膮c dooko艂a, 偶eby zajrze膰 do ka偶dego k膮ta i ka偶dej szpary. Wsz臋dzie le偶a艂y ksi膮偶ki - obok krzes艂a, na biurku, na ma艂ym stoliku i na drugim krze艣le. Niekt贸re by艂y starannie u艂o偶one, inne otwarte, jeszcze inne sprawia艂y wra偶enie porozrzucanych byle jak. Papiery wype艂nia艂y ka偶dy wolny skrawek przestrzeni. Taca z fili偶ankami po herbacie sta艂a na kraw臋dzi p贸艂ki z ksi膮偶kami. Okr膮g艂y stojak na fajki na biurku by艂 pusty, bo wszystkie le偶a艂y porzucone w r贸偶nych miejscach pokoju, podobnie jak popielniczki, pude艂ka zapa艂ek, kapciuchy z tytoniem.
Priscilla rozejrza艂a si臋 dooko艂a i odetchn臋艂a z ulg膮.
- Przynajmniej niczego nie poprzewracali. John spojrza艂 na ni膮, unosz膮c brwi.
- Sk膮d wiesz?
- Tak w艂a艣nie zawsze tu wygl膮da. Papa m贸wi, 偶e to sprzyja procesowi tw贸rczemu. A ja my艣l臋, 偶e to po prostu lenistwo. Pani Smithson i jej c贸rka o艣wiadczy艂y, 偶e nie przest膮pi膮 nawet progu gabinetu. Od czasu do czasu pozwala mi zetrze膰 kurze.
Gdy podesz艂a do okna, zauwa偶y艂a stert臋 ksi膮偶ek le偶膮c膮 na pod艂odze.
- Musieli zrzuci膰 ksi膮偶ki, gdy wchodzili przez okno. Ojciec wsz臋dzie je sk艂ada, twierdzi nawet, 偶e ma sw贸j system utrzymywania porz膮dku.
Zamkn臋艂a okno i zaryglowa艂a je, po czym spojrza艂a na pot艂uczon膮 szyb臋.
- Raczej niewiele da zamykanie okna bez szyby. Ciekawe, jak szybko uda mi si臋 艣ci膮gn膮膰 tutaj szklarza.
- Mog臋 je na razie zabi膰 desk膮, je艣li przyniesiesz mi m艂otek i gwo藕dzie.
- S艂ucham? - Priscilla odwr贸ci艂a si臋, by spojrze膰 na niego. - Och, tak, oczywi艣cie. Uchronimy si臋 przynajmniej przed kaprysami pogody. To do艣膰 przera偶aj膮ce, je艣li si臋 widzi, jak 艂atwo zagrozi膰 spokojowi domu.
- Tak. - Podszed艂 do niej i uj膮艂 j膮 za rami臋. - Ale nie musisz si臋 obawia膰. Czuwa艂em dzisiaj w nocy, czekaj膮c na nich, i b臋d臋 to robi艂 nadal, dop贸ki ich nie z艂api臋. Nie pozwol臋, 偶eby wyrz膮dzili krzywd臋 tobie ani komukolwiek z twojej rodziny.
- Nie mo偶esz czuwa膰 przez ca艂膮 noc - zauwa偶y艂a rozs膮dnie Priscilla.
- Je艣li oka偶e si臋 to konieczne, b臋d臋 czuwa艂. Mog臋 si臋 przespa膰 w ci膮gu dnia. Nie s膮dz臋, 偶eby odwa偶yli si臋 w贸wczas przyj艣膰. Wiem, 偶e uwa偶asz mnie za nieudolnego po tym, jak da艂em si臋 zaskoczy膰, przysi臋gam jednak, 偶e zwykle nie pope艂niam takich b艂臋d贸w.
- Sk膮d mo偶esz by膰 taki pewny? - spyta艂a ciekawie. - Przecie偶 nie pami臋tasz, kim jeste艣.
- Nie mam poj臋cia, sk膮d to wiem - przyzna艂 - ale rzeczywi艣cie jestem tego pewien. Nie pozwol臋, 偶eby co艣 ci si臋 sta艂o.
Jego s艂owa obudzi艂y w niej ciep艂e uczucia. Popatrzy艂a mu w oczy. W s艂abym 艣wietle ich ziele艅 by艂a nieco przyt艂umiona, ale mia艂y bardzo zdecydowany wyraz. Zn贸w przysz艂o jej na my艣l, 偶e przypomina jednego z bohater贸w jej w艂asnych ksi膮偶ek. W tych oczach p艂on膮艂 blask, odwaga i co艣 wi臋cej... podniecenie na my艣l o stawieniu czo艂a niebezpiecze艅stwu, iskierki humoru i rado艣ci. Czy taki m臋偶czyzna naprawd臋 istnieje poza stronicami powie艣ci? Pomy艣la艂a o ojcu, braciach, nawet o swym przyjacielu Alecu. Bez wzgl臋du na to, jak bardzo ich kocha艂a, nigdy nie potrafi艂aby im ca艂kowicie zaufa膰, powierzy膰 im swego bezpiecze艅stwa. A Johnowi, sama nie wiedzia艂a czemu, wierzy艂a bez zastrze偶e艅; by艂a przekonana, 偶e nie pozwoli wyrz膮dzi膰 krzywdy jej i reszcie jej rodziny.
- Dzi臋kuj臋 - rzek艂a po prostu. - Czuj臋 si臋 teraz znacznie pewniej.
Uni贸s艂 leniwie brwi, u艣miechaj膮c si臋 do niej.
- S艂ucham? 呕adnej z艂o艣liwej riposty? 呕adnych pyta艅? 呕adnych uwag na temat mojej w膮tpliwej przesz艂o艣ci?
- Czy naprawd臋 jestem a偶 tak sceptyczna? - Odwzajemni艂a u艣miech.
- Nie. Tylko odrobin臋 kolczasta. - Pog艂adzi艂 j膮 d艂oni膮 po policzku. - Mnie osobi艣cie podobaj膮 si臋 kobiety z kolcami. Podobnie jak r贸偶e, staj膮 si臋 w贸wczas bardziej godne po偶膮dania.
Spojrza艂 jej prosto w oczy, ona mu r贸wnie偶. Pomy艣la艂a, 偶e gdyby nagle zjawili si臋 z powrotem w艂amywacze, nie mog艂aby si臋 ruszy膰 z miejsca. Czu艂a na ramionach gor膮cy dotyk jego d艂oni. Pochyli艂 g艂ow臋. Priscilla wiedzia艂a, 偶e zamierza j膮 poca艂owa膰. Westchn臋艂a cicho z rozkoszy.
Potem poczu艂a jego usta na swoich wargach, by艂y ciep艂e i spr臋偶yste, tak jak je zapami臋ta艂a. Ale poca艂unek by艂 zupe艂nie inny - nie brutalny, 偶膮daj膮cy uleg艂o艣ci kochanki, lecz delikatny i czu艂y. Priscilla pomy艣la艂a, 偶e jest jeszcze przyjemniejszy.
Odwzajemni艂a go nie艣mia艂o, przytrzymuj膮c si臋 koszuli Johna, poniewa偶 nagle ugi臋艂y si臋 pod ni膮 nogi. Otoczy艂 j膮 ramionami, przytulaj膮c do siebie i ca艂uj膮c coraz nami臋tniej. Czu艂a, jak jego ciep艂y, dr偶膮cy oddech owiewa jej policzek, jak pr臋偶y si臋 cia艂o, co jeszcze wzmog艂o jej podniecenie.
Wreszcie uni贸s艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na ni膮. Mia艂 zaczerwienion膮 twarz, oczy mu b艂yszcza艂y.
- To szale艅stwo - wyszepta艂.
Priscilla skin臋艂a g艂ow膮, nie odrywaj膮c oczu od jego twarzy. Ca艂a by艂a rozedrgana od nowych dozna艅. Owszem, to by艂o szale艅stwo, przecie偶 prawie si臋 nie znali. Na mi艂y B贸g, on nie zna艂 nawet siebie! Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzili, k艂贸c膮c si臋 ze sob膮. Ale w tej chwili 偶adna z tych rzeczy nie mia艂a znaczenia. By艂o wa偶ne jedynie to, co czu艂a.
Wyda艂 niski pomruk i znowu pochyli艂 si臋, by j膮 poca艂owa膰. Tym razem jego usta 偶膮da艂y wi臋cej, ruchliwy j臋zyk rozchyla艂 jej wargi, wdziera艂 si臋 do 艣rodka. By艂o to zaskakuj膮ce, lecz i podniecaj膮ce. Priscilla zadr偶a艂a, budzi艂a si臋 w niej coraz wi臋ksza nami臋tno艣膰. Nigdy si臋 tak nie czu艂a, 偶ar ogarnia艂 jej cia艂o, serce wali艂o jak m艂otem. Pragn臋艂a, 偶eby si臋 to nigdy nie sko艅czy艂o...
Otoczy艂a ramionami szyj臋 m臋偶czyzny, wspinaj膮c si臋 na czubki palc贸w i odwzajemniaj膮c 偶arliwie poca艂unek. Dotkn臋艂a nie艣mia艂o j臋zykiem jego j臋zyka, a on odpowiedzia艂 g艂臋bokim j臋kiem. Z naturalnym powabem niewinno艣ci rozpala艂a w nim nami臋tno艣膰, a on obejmowa艂 j膮 z ca艂ej si艂y, przyciskaj膮c do siebie. Poniewa偶 mia艂a na sobie tylko koszul臋 nocn膮, czu艂a ka偶dy centymetr jego muskularnego cia艂a, ka偶d膮 wypuk艂o艣膰 i ka偶de wg艂臋bienie.
Przesun膮艂 d艂oni膮 po jej plecach, ujmuj膮c mocno za po艣ladki. Drgn臋艂a, zaskoczona, ale po chwili podda艂a si臋 ogarniaj膮cej j膮 偶膮dzy. Wtuli艂a si臋 w niego, zdumiona rozkosznym uczuciem, jaki dawa艂 dotyk jego d艂oni, pragn臋艂a by膰 g艂askana, pieszczona. Czy tak w艂a艣nie wygl膮da ma艂偶e艅stwo? Czy tylko grzech smakuje tak wspaniale? Nie uda艂o jej si臋 powstrzyma膰 cichego, dr偶膮cego j臋ku, gdy palce Johna wpi艂y si臋 mocniej w jej j臋drne po艣ladki.
- Priscillo... - wyszepta艂, s艂ysz膮c ten d藕wi臋k, i przycisn膮艂 j膮 do siebie jeszcze mocniej. Jej imi臋 zabrzmia艂o jak westchnienie, gdy zacz膮艂 sun膮膰 wargami po delikatnej sk贸rze szyi.
- Priscillo... - Przez chwil臋 w jej zm膮conym umy艣le sycz膮cy d藕wi臋k jej imienia zlewa艂 si臋 w jedno z cichym, chrapliwym pomrukiem wydobywaj膮cym si臋 z krtani Johna Wolfe鈥檃. Nagle us艂ysza艂a je znowu, tym razem wym贸wione g艂o艣no podenerwowanym tonem:
- Priscillo! Gdzie jeste艣? Oboje zdr臋twieli na moment, po czym odsun臋li si臋 od siebie gwa艂townie, pe艂ni poczucia winy.
- Priscillo! - Us艂yszeli znowu, a nast臋pnie w progu stan臋艂a dziwna zjawa. By艂a trupioblada i mia艂a ogromn膮 g艂ow臋. Priscilla drgn臋艂a przera偶ona, nim zorientowa艂a si臋, kto to taki.
- Panna Pennybaker! - pisn臋艂a. Chud膮 posta膰 guwernantki otula艂 ogromny szary szlafrok, narzucony na koszul臋 nocn膮, w艂osy mia艂a schowane pod wielkim staro艣wieckim czepcem, kt贸ry wygl膮da艂 na jej g艂owie jak olbrzymi grzyb. W jednej dr偶膮cej d艂oni trzyma艂a 艣wiec臋, w drugiej czarne 偶elazko.
- Chryste! - wykrzykn膮艂 John. - Nigdy nie widzia艂em tyle broni w gospodarstwie domowym!
- Priscillo! Czy wszystko w porz膮dku? - Wzrok panny Pennybaker spocz膮艂 na Johnie, koncentruj膮c si臋 na nagim ciele widocznym mi臋dzy brzegami koszuli. - S艂ysza艂am na dole jaki艣 okropny ha艂as.
- Nic mi nie jest, Penny - zapewni艂a j膮 Priscilla, 艣piesz膮c ku niej. - Prosz臋, od艂贸偶 偶elazko. Nie ma 偶adnego niebezpiecze艅stwa. John - pan Wolfe - i ja sp艂oszyli艣my napastnik贸w.
Starsza pani zblad艂a jeszcze bardziej, chwytaj膮c z trudem oddech i chwiej膮c si臋 na nogach.
- Na... napastnik贸w? Zatem kto艣 tutaj by艂?
- Tak. - Priscilla wyj臋艂a szybko 偶elazko z jej d艂oni, ujmuj膮c j膮 r贸wnocze艣nie pod rami臋 i podtrzymuj膮c, by nie upad艂a. - Ale ju偶 ich nie ma. Tu jest ca艂kiem bezpiecznie.
- O Bo偶e! - Panna Pennybaker schwyci艂a si臋 za czo艂o dramatycznym gestem. - Wiedzia艂am! Gdy us艂ysza艂am ten ha艂as, by艂am pewna, 偶e wr贸cili.
- Tak, tak, ale ju偶 wszystko w porz膮dku - powt贸rzy艂a uspokajaj膮co Priscilla, prowadz膮c guwernantk臋 do najbli偶szego krzes艂a, na kt贸re opad艂a z j臋kiem.
- Gdy us艂ysza艂am podejrzane odg艂osy, pobieg艂am do twojego pokoju, ale ci臋 tam nie zasta艂am. Nie wiedzia艂am, co my艣le膰! Wyobrazi艂am sobie, oczywi艣cie, 偶e przydarzy艂o ci si臋 co艣 okropnego.
- Jasne - zgodzi艂 si臋 sucho John, opadaj膮c z westchnieniem na drugie krzes艂o.
Panna Pennybaker zmierzy艂a go spojrzeniem pe艂nym niech臋ci.
- Podejrzewa艂am, 偶e ci臋 porwa艂.
- Nie. Pan Wolfe naprawd臋 nie wyrz膮dzi艂by mi krzywdy.
- Czemu tak go nazywasz? - spyta艂a zmieszana panna Pennybaker. - My艣la艂am, 偶e nie ma nazwiska.
- No c贸偶, rzeczywi艣cie go nie ma. A przynajmniej nie pami臋ta. To nazbyt niezr臋czna sytuacja, gdy nie wiadomo, jak si臋 do kogo艣 zwraca膰, nie s膮dzisz? Wymy艣li艂am mu wi臋c imi臋 i nazwisko. Chyba do niego pasuje?
Obie kobiety odwr贸ci艂y si臋, by popatrze膰 na niego. John skrzywi艂 si臋.
- Mo偶e. - Panna Pennybaker najwyra藕niej nie mia艂a ochoty przyzna膰 czegokolwiek na temat ich go艣cia.
Priscilla st艂umi艂a westchnienie. Przywyk艂a do dziwactw Penny, nie potrafi艂a jednak zrozumie膰, czemu jest tak 藕le nastawiona do Johna. Spodziewa艂aby si臋 raczej, 偶e b臋dzie uwa偶a艂a jego tajemnicze i burzliwe pojawienie si臋 za ogromnie romantyczne. Guwernantka czyta艂a wszystko, co jej wpad艂o w r臋ce, najbardziej jednak lubi艂a ksi膮偶ki, kt贸re by艂y te偶 ukochanymi ksi膮偶kami Priscilli. To ona przynios艂a jej 鈥濪ziwne losy Jane Eyre鈥 i 鈥濿ichrowe wzg贸rza鈥, to ona zachwyca艂a si臋 sm臋tnymi, pos臋pnymi bohaterami.
Oczywi艣cie, Priscilla musia艂a przyzna膰, 偶e ich go艣膰 bynajmniej nie jest ponury. Ani te偶 sm臋tny, raczej zbity z tropu. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 natomiast by艂 tajemniczy i bardzo przystojny. I czy m贸g艂 si臋 pojawi膰 w bardziej dramatyczny spos贸b? 艢cigany przez dw贸ch bandyt贸w, nie wiedz膮c, kim jest. Priscilli przysz艂o ju偶 do g艂owy, 偶e rozwinie ten w膮tek w swojej kolejnej powie艣ci.
W tej chwili w holu rozleg艂y si臋 kroki. Wszyscy troje odwr贸cili si臋 do drzwi. W holu zamigota艂o 艣wiate艂ko, a w chwil臋 p贸藕niej pojawi艂 si臋 Florian Hamilton ze 艣wiec膮 w d艂oni. On r贸wnie偶 by艂 w koszuli nocnej, jak gdyby zosta艂 wyrwany ze snu. Na ni膮 mia艂 narzucony szlafrok, jedna zwisaj膮ca po艂a ci膮gn臋艂a si臋 po pod艂odze. W艂osy stercza艂y mu w kosmykach na wszystkie strony, nawet teraz szed艂 z zanurzonymi w nie palcami, mrucz膮c co艣 pod nosem i marszcz膮c brwi. G艂ow臋 mia艂 spuszczon膮 i nie zauwa偶y艂 chyba, 偶e kto艣 jest w pokoju, dop贸ki c贸rka nie odezwa艂a si臋 do niego.
Drgn膮艂 i rozejrza艂 si臋 dooko艂a, otwieraj膮c szeroko oczy ze zdumienia na widok tylu os贸b w jego gabinecie.
- Do licha! Priscilla? Panna Pennybaker? I, eee... pan.
- John Wolfe.
- Tak, w艂a艣nie. Nie mog艂em sobie przypomnie膰, jak pana nazwali艣my. Mam w og贸le k艂opoty z zapami臋taniem prawdziwych nazwisk.
- Tak, to prawda - potwierdzi艂a Priscilla. Panna Pennybaker j臋kn臋艂a zawstydzona, czerwieni膮c si臋 straszliwie, po czym odwr贸ci艂a si臋 od Floriana Hamiltona, owijaj膮c si臋 szczelnie szlafrokiem, chocia偶 i tak prawie nie by艂o spod niego wida膰 jej nocnej koszuli.
- Czy obudzi艂 ci臋 ha艂as, tatusiu? - spyta艂a Priscilla.
- Ha艂as? Jaki ha艂as? Nie, po prostu si臋 obudzi艂em. We 艣nie sp艂yn臋艂o na mnie ol艣nienie. To si臋 czasami zdarza. Zszed艂em wi臋c na d贸艂, 偶eby zanotowa膰 m贸j pomys艂, zanim go zapomn臋. Czemu wszyscy jeste艣cie na nogach? I co robicie w moim gabinecie?
- Kto艣 si臋 do niego w艂ama艂, prosz臋 pana - wyja艣ni艂 Wolfe.
- W艂ama艂 si臋? Ale po co kto艣...? Moim zdaniem dzieje si臋 tutaj mn贸stwo przedziwnych rzeczy.
- Tak, prosz臋 pana, ma pan racj臋. Potrafi臋 zrozumie膰, czemu jest pan zdenerwowany.
- Zdenerwowany? Nie, wcale nie jestem zdenerwowany. Prawd臋 m贸wi膮c, to nawet interesuj膮ce. Musi by膰 jaka艣 przyczyna, jakie艣 prawo kosmiczne, kt贸re powoduje, 偶e niemal w tym samym czasie zdarza si臋 kilka rzeczy. Rozmawiali艣my o tym cz臋sto, pastor, doktor i ja. Na przyk艂ad pani Johnstone dosta艂a wiadomo艣膰, 偶e jej brat umar艂 gdzie艣 w dalekiej Australii, a w nieca艂e dwa dni p贸藕niej m膮偶 jej bratanicy zosta艂 potr膮cony przez w贸zek g贸rniczy. Ludzie nazywaj膮 to zbiegiem okoliczno艣ci, ale ja nie jestem tego taki pewny. Mo偶e to by膰 wp艂yw planet albo ksi臋偶yca...
- Obawiam si臋, 偶e tym razem trudno m贸wi膰 o zbiegu okoliczno艣ci, panie Hamilton.
- Co pan przez to rozumie? Czy ma pan jak膮艣 teori臋 na ten temat?
- Tak. Zgodnie z moj膮 teori膮 ci sami dwaj m臋偶czy藕ni, kt贸rzy mnie wi臋zili, a potem szukali w pa艅skim domu wczorajszej nocy, w艂amali si臋 dzisiaj, 偶eby jeszcze raz mnie porwa膰.
- Ach, rozumiem. Oczywi艣cie. To ca艂kiem logiczne. W tej sytuacji nie ma co m贸wi膰 o zbiegu okoliczno艣ci, prawda? A teraz, wybaczcie mi, ale musz臋 zanotowa膰 m贸j pomys艂, zanim mi umknie z pami臋ci. - Okr膮偶y艂 ca艂膮 tr贸jk臋 i usiad艂 przy biurku.
John przygl膮da艂 si臋, kr臋c膮c z niedowierzaniem g艂ow膮, jak wyjmuje pi贸ro z szuflady i zaczyna szuka膰 czystej kartki papieru.
- Ale, prosz臋 pana... panie Hamilton... czy nie chce pan dowiedzie膰 si臋 niczego o w艂amaniu? Nie przej膮艂 si臋 pan ani troch臋?
- Czy si臋 przej膮艂em? - Florian popatrzy艂 na niego nieprzytomnym wzrokiem. - Nie, wcale nie. A powinienem? Czy nie powiedzia艂 pan, 偶e zajmie si臋 pan wszystkim?
John wpatrywa艂 si臋 niego z dziwn膮 min膮. Stoj膮ca za nim Priscilla parskn臋艂a zduszonym 艣miechem. Wysun膮wszy si臋 do przodu, powiedzia艂a:
- Tak, tatusiu, o tym w艂a艣nie rozmawiali艣my. Tamci ju偶 sobie poszli, a pan Wolfe oszkli jutro okno. Wszystko jest w najlepszym porz膮dku.
- Wspaniale. - Florian skupi艂 uwag臋 na kartce papieru.
Zacz膮艂 pisa膰 co艣 zawzi臋cie.
Panna Pennybaker, upewniwszy si臋, 偶e wzrok pana Hamiltona nie spoczywa na jej okutanej w szlafrok postaci, wymaszerowa艂a spiesznie z pokoju. Priscilla wzi臋艂a Johna za r臋k臋 i wyprowadzi艂a z gabinetu, zamykaj膮c cicho drzwi.
W holu John przystan膮艂.
- Nie rozumiem. Jak on m贸g艂 si臋 tym nie przej膮膰? Przecie偶 mog艂o ci si臋 co艣 przydarzy膰. I prawd臋 m贸wi膮c, nadal mo偶e.
- Czy poprawi艂oby to sytuacj臋, gdyby si臋 martwi艂? Tatu艣 przywyk艂, 偶e inni zajmuj膮 si臋 wszystkim. Zawsze by艂 przede wszystkim uczonym. Gdyby go pozostawi膰 samemu sobie, nie zauwa偶y艂by, 偶e dach cieknie, dop贸ki woda nie zala艂aby mu papier贸w. Nie jad艂by, nie troszczy艂by si臋 o to, czy po艣ciel jest czysta. I ma racj臋. Zajmowanie si臋 takimi b艂ahostkami by艂oby niepotrzebnym marnotrawstwem wspania艂ego umys艂u. Znacznie lepiej nadaje si臋 do rozwi膮zywania wa偶niejszych problem贸w.
- Takich jak okropne przypadki, kt贸re spotykaj膮 kilka os贸b jednocze艣nie? - K膮cik ust zadrga艂 Johnowi podejrzanie.
- W艂a艣nie. Tysi膮ce ludzi mog膮 zajmowa膰 si臋 przyziemnymi sprawami.
- Rozumiem. - Jego niezbyt m膮dra mina przeczy艂a temu s艂owu. - Czy wobec tego nie jest brzemieniem dla swego otoczenia?
- Brzemieniem? Och, nie. Wszyscy go kochaj膮. Jest najgrzeczniejszym, najmilszym cz艂owiekiem. Niekt贸rzy uwa偶aj膮 go za lekkiego dziwaka, ale nawet oni go lubi膮. Zawsze znajdzie si臋 kto艣, kto mu pomo偶e.
- Po pierwsze ty, prawda?
- Ja, a przedtem moja matka.
- Wiele kobiet - zauwa偶y艂 Wolfe, gdy ruszyli przez hol ku schodom - pragn臋艂oby w 偶yciu czego艣 wi臋cej.
- Naprawd臋? Ja uwa偶am za zaszczyt, 偶e mog臋 si臋 opiekowa膰 geniuszem. Bo on jest geniuszem. Koresponduje z najinteligentniejszymi lud藕mi na 艣wiecie, a oni licz膮 si臋 z jego opini膮.
- A co z twoim w艂asnym domem? M臋偶em? Dzie膰mi?
- Nie wszystkim kobietom tak bardzo zale偶y na m臋偶u i dzieciach - odpar艂a sucho Priscilla. - Czy nie jest to w ko艅cu w艂a艣nie troszczenie si臋 o innych? Jestem bardzo przywi膮zana do ojca, a on do mnie, okazuje mi wi臋cej szacunku i daje wi臋cej swobody, ni偶 mog艂abym oczekiwa膰 od m臋偶a.
Stan臋li u podn贸偶a schod贸w. Priscilla spojrza艂a mu wyzywaj膮co w twarz, zadzieraj膮c brod臋. John u艣miechn膮艂 si臋, patrz膮c na ni膮, jego oczy wydawa艂y si臋 ciemne w przy膰mionym 艣wietle.
- M膮偶 ma inne rzeczy do zaofiarowania 偶onie - powiedzia艂 zmys艂owym g艂osem, kt贸ry przypomnia艂 Priscilli poca艂unki i pieszczoty.
Och, ale wolno艣膰 to najwa偶niejsza sprawa w 偶yciu cz艂owieka - powiedzia艂a, czerwieni膮c si臋 lekko. - Bez niej wszystko inne traci znaczenie.
- Nawet mi艂o艣膰? - spyta艂, marszcz膮c brwi.
- Wszystko - potwierdzi艂a stanowczo. - Wi臋zienie zamaskowane czu艂ymi s艂贸wkami i poca艂unkami pozostaje nadal wi臋zieniem. Czy by艂by艣 zadowolony ze swej niewoli, gdyby traktowano ci臋 uprzejmie?
- Oczywi艣cie, 偶e nie, ale to z艂y przyk艂ad. Trudno nazwa膰 ma艂偶e艅stwo wi臋zieniem.
- Nie dla m臋偶czyzny, poniewa偶 mo偶e robi膰, co tylko zechce. A kobieta nie.
- Jeste艣 sufra偶ystk膮! - wykrzykn膮艂. - Powinienem si臋 domy艣li膰.
- Tak, rzeczywi艣cie. To chyba oczywiste, 偶e taka kobieta jak ja wierzy w prawa kobiet.
- I bierzesz udzia艂 w wiecach za prawem g艂osowania dla kobiet? - spyta艂 wyra藕nie zafascynowany, krzy偶uj膮c ramiona opieraj膮c si臋 o balustrad臋.
- Nie mia艂am do tej pory okazji, ale bardzo bym chcia艂a. - Pod warunkiem, 偶e tw贸j ojciec nie b臋dzie wymaga艂 opieki tego dnia - powiedzia艂, a w oczach zab艂ys艂y mu figlarne iskierki.
- Czy sugerujesz, 偶e z mojej strony s膮 to wy艂膮cznie ustne deklaracje? - spyta艂a Priscilla, marszcz膮c gro藕nie brwi.
- Ale偶 nie o艣mieli艂bym si臋 sugerowa膰 czego艣 podobnego, droga panno Hamilton - rzeki z szerokim u艣miechem. - Zbytni strach budzi we mnie twoja prawa r臋ka. Pozna艂em ju偶 dzisiaj jej si艂臋. Mimo to wydaje mi si臋 dziwne, 偶e g艂osisz tak膮 niech臋膰 do m臋偶czyzn, a jednocze艣nie jeste艣 taka kochaj膮ca i troskliwa wobec swego ojca... i by艂a艣 taka... pe艂na entuzjazmu niedawno w gabinecie. - Przesun膮艂 palcem po jej r臋ce, zagl膮daj膮c g艂臋boko w oczy. - W moich ramionach.
- Och! - Priscilla odsun臋艂a si臋 od niego gwa艂townie, wchodz膮c na pierwszy stopie艅 i wspieraj膮c wojowniczo r臋ce na biodrach. - Jak 艣miesz mi to wypomina膰? Ty, kt贸ry mia艂e艣 czelno艣膰 czyni膰 mi awanse pod dachem mojego ojca! Po tym, jak dali艣my ci schronienie!
- Tak - przyzna艂 z udan膮 skruch膮. - Post膮pi艂em jak 艂ajdak. Nie potrafi艂em si臋 powstrzyma膰. Twoje usta by艂y zbyt kusz膮ce.
- Ha! To w艂a艣nie jest zachowanie typowe dla m臋偶czyzny - zwalanie winy na kobiet臋! Jak gdyby艣 sam by艂 niewinnym barankiem! Postawmy spraw臋 jasno. Do niczego ci臋 nie prowokowa艂am. Zrobi艂e艣 to z w艂asnej woli, podobnie jak ja.
- Masz racj臋 - zgodzi艂 si臋 z u艣miechem. - I z w艂asnej woli nie mia艂bym nic przeciwko temu, 偶eby zrobi膰 to jeszcze raz.
- Uj膮艂 jej d艂o艅 i z艂o偶y艂 poca艂unek na zaci艣ni臋tej pi膮stce.
Wyrwa艂a r臋k臋, z trudem opanowuj膮c ch臋膰, by wymierzy膰 mu policzek.
- Fakt - m贸wi艂a dalej Priscilla - 偶e kobieta pragnie r贸wnouprawnienia, nie oznacza, 偶e nienawidzi m臋偶czyzn.
- Jestem doprawdy szcz臋艣liwy, s艂ysz膮c te s艂owa - odpowiedzia艂 i u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej.
- No przynajmniej nie wszystkich m臋偶czyzn - wycedzi艂a Priscilla, mru偶膮c oczy.
John przy艂o偶y艂 d艂o艅 do serca, jak gdyby zosta艂 zraniony.
- Pokaza艂a艣 mi, gdzie jest moje miejsce.
- Czy musisz 偶artowa膰 sobie ze wszystkiego? - skrzywi艂a si臋 Priscilla.
- A co mam robi膰? Odgrywa膰 tragedi臋?
Poniewa偶 nie bardzo wiedzia艂a, co odpowiedzie膰, odwr贸ci艂a si臋 i zacz臋艂a wchodzi膰 na g贸r臋. Nie obejrza艂a si臋, podejrzewa艂a jednak, 偶e John Wolfe patrzy za ni膮 z szelmowskim u艣miechem na twarzy.
Nazajutrz rano lady Chalcomb przys艂a艂a ca艂y kufer ubra艅 po m臋偶u. Zmar艂y lord nie mia艂 wprawdzie tak szerokiej klatki piersiowej ani tak muskularnych ud, ale przynajmniej spodnie nie ko艅czy艂y si臋 Johnowi powy偶ej kostek i m贸g艂 bez obawy usi膮艣膰, nie nara偶aj膮c si臋 na ryzyko, 偶e us艂yszy trzask p臋kaj膮cego materia艂u. Uda艂o mu si臋 r贸wnie偶 zapi膮膰 koszul臋 prawie pod szyj臋, widoczny by艂 jedynie spory tr贸jk膮t opalonego cia艂a, a r臋kawy si臋ga艂y do nadgarstk贸w. Priscilla uwa偶a艂a, 偶e wszystko razem prezentuje si臋 nie najgorzej, chocia偶 panna Pennybaker zauwa偶y艂a, 偶e tak bardzo dopasowana koszula i spodnie nie wygl膮daj膮 ca艂kiem przyzwoicie.
Priscilla sp臋dzi艂a wi臋ksz膮 cz臋艣膰 przedpo艂udnia, pisz膮c przy swym ma艂ym sekretarzyku. Zamkn臋艂a drzwi na klucz, jak zwykle gdy pracowa艂a, albowiem tylko ojciec i panna Pennybaker wiedzieli o jej sekretnej karierze pisarki. Nie przypuszcza艂a, 偶eby pani Smithson i jej c贸rka zdradzi艂y j膮 przed kim艣, poniewa偶 nie by艂y plotkarkami. Mimo wszystko obawia艂a si臋 troch臋, 偶e pokusa pochwalenia si臋 przed znajomymi, i偶 鈥瀙anienka Priscilla鈥 pisze romanse i ksi膮偶ki przygodowe, oka偶e si臋 zbyt silna, wola艂a wi臋c nie ryzykowa膰.
Nie martwi艂a si臋 o siebie - chocia偶 nie mia艂a wcale ochoty sta膰 si臋 tematem plotek - lecz o swoj膮 rodzin臋. Hamiltonowie byli uwa偶ani za dziwak贸w, cho膰 oczywi艣cie dobrze urodzonych. Akceptowano styl 偶ycia jej ojca, poniewa偶 wszyscy wiedzieli, 偶e geniusze r贸偶ni膮 si臋 od zwyk艂ych ludzi. Oczywi艣cie, by艂y kobiety, kt贸re zajmowa艂y si臋 pisarstwem - Jane Austen, siostry Bronte, Mary Shelley - ale 偶adna z nich nie by艂a spokrewniona z baronem. Niechybnie wybuchn膮艂by skandal, gdyby dowiedziano si臋, 偶e Elliot Pruett w rzeczywisto艣ci jest Priscill膮 Hamilton, co w po艂膮czeniu z ekscentryczno艣ci膮 Floriana i og贸ln膮 reputacj膮 Hamilton贸w przepe艂ni艂oby czar臋. Priscill膮 by艂a pewna, 偶e w贸wczas 偶aden z jej braci nie m贸g艂by si臋 o偶eni膰 tak dobrze, jak powinien, nie m贸wi膮c ju偶 o ich karierach zawodowych.
Wiedzia艂a, 偶e taka postawa nie przystoi zwolenniczce walki o prawa kobiet, ale jak zawsze na pierwszym miejscu stawia艂a rodzin臋. By膰 mo偶e zdradzi sw膮 tajemnic臋 pewnego dnia, gdy Gid i Philip ju偶 si臋 urz膮dz膮. Na razie jednak musia艂a kry膰 si臋 z pisaniem, jak gdyby to by艂a jaka艣 straszliwa choroba.
Gdy zesz艂a wreszcie na d贸艂, zasta艂a Johna Wolfe鈥檃 w salonie. Cierpliwie pomaga艂 pannie Pennybaker nawija膰 na motek spl膮tan膮 w艂贸czk臋. Priscill膮 przystan臋艂a w drzwiach, zaciskaj膮c mocno wargi, 偶eby nie wybuchn膮膰 艣miechem na widok tego pot臋偶nego m臋偶czyzny siedz膮cego na kanapie z w艂贸czk膮 na rozstawionych r臋kach, podczas gdy panna Pennybaker uwija艂a si臋 wok贸艂 niego, pr贸buj膮c rozplata膰 nici najr贸偶niejszych kolor贸w.
Priscill膮 mog艂aby przysi膮c, 偶e gdy Wolfe podni贸s艂 wzrok i zobaczy艂 j膮, na jego opalone policzki wyp艂yn膮艂 lekki rumieniec. Spojrzenie mog艂oby zabi膰. Nie zdo艂a艂a d艂u偶ej powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. Panna Pennybaker odwr贸ci艂a si臋.
- O, jeste艣 wreszcie, moja droga. Czy sko艅czy艂a艣 przepisywa膰 notatki ojca?
Priscill膮 zorientowa艂a si臋, w jaki spos贸b wyja艣ni艂a jej nieobecno艣膰 Wolfe鈥檕wi.
- Tak, na dzisiaj koniec - odpar艂a.
- Chcia艂am zrobi膰 na drutach kocyk dla male艅stwa pani Banks, ale gdy wyci膮gn臋艂am koszyk z w艂贸czk膮, okaza艂o si臋, 偶e jest okropnie spl膮tana. - By艂a tak zasmucona, jak gdyby nie dzia艂o si臋 tak za ka偶dym razem. Nigdy nie przesta艂o dziwi膰 Priscilli, 偶e kto艣, kto z takim po艣wi臋ceniem odcyfrowuje bazgro艂y jej ojca, a nast臋pnie je przepisuje, nie ma za grosz cierpliwo艣ci, by zwin膮膰 w艂贸czk臋 w k艂臋bki, zamiast wrzuca膰 j膮 byle jak do koszyka.
- Widz臋, 偶e pan Wolfe jest bardzo uprzejmy - zauwa偶y艂a Priscilla. W jej oczach pojawi艂 si臋 szelmowski b艂ysk, gdy mars na czole m臋偶czyzny pog艂臋bi艂 si臋 jeszcze bardziej.
- O, tak - odpowiedzia艂a rado艣nie panna Pennybaker. - Okaza艂 si臋 naprawd臋 niezwykle pomocny. Gdy wyci膮gn臋艂am m贸j koszyk, dos艂ownie zmartwia艂am, ba艂agan by艂 w nim wr臋cz straszliwy. Pan Wolfe pospieszy艂 mi na ratunek. Najpierw wypl膮ta艂 czerwon膮 w艂贸czk臋, w 偶yciu nie podejrzewa艂aby艣, 偶e takie du偶e d艂onie mog膮 by膰 tak precyzyjne i delikatne.
Jej uwaga przypomnia艂a Priscilli, jak si臋 czu艂a wczorajszej nocy, gdy te d艂onie jej dotyka艂y. By艂y rzeczywi艣cie niezwykle delikatne, gdy g艂adzi艂y jej biodra i piersi. Ta my艣l sprawi艂a, 偶e obla艂a si臋 rumie艅cem.
- No c贸偶, widz臋, 偶e zyska艂e艣 przyjaci贸艂k臋 - powiedzia艂a lekko Priscilla, siadaj膮c w swoim ulubionym fotelu. Stara艂a si臋, 偶eby jej s艂owa nie zabrzmia艂y ironicznie, wiedzia艂a jednak, 偶e nie ca艂kiem jej si臋 to uda艂o. Czy to nie wczoraj panna Pennybaker ostrzega艂a j膮 przed tym m臋偶czyzn膮? Zastanawia艂a si臋, czy John celowo wypr贸bowywa艂 sw贸j wdzi臋k na guwernantce, czy te偶 po prostu nie potrafi艂 zachowywa膰 si臋 inaczej.
Panna Pennybaker by艂a nieco zmieszana s艂owami Priscilli.
- Z niekt贸rymi lud藕mi 艂atwiej si臋 zaprzyja藕ni膰 ni偶 z innymi - zauwa偶y艂 John, rzucaj膮c Priscilli znacz膮ce spojrzenie.
Nie skomentowa艂a jego uwagi. Szczerze m贸wi膮c, nie bardzo wiedzia艂a, co powiedzie膰. Si臋gn臋艂a wi臋c po koszyczek z przyborami do szycia i wyj臋艂a ma艂膮 koszulk臋, kt贸r膮 zdobi艂a haftem dla nowo narodzonego male艅stwa.
Skoncentrowa艂a si臋 na swojej pracy, walcz膮c z pokus膮, by spojrze膰 na Johna Wolfe鈥檃. Mia艂a wra偶enie, 偶e j膮 obserwuje, ale postanowi艂a nie okaza膰 mu nawet odrobiny zainteresowania. By艂 jej zdaniem zbyt pewny siebie i swego daru czarowania kobiet. Bez w膮tpienia na podstawie jej wczorajszego zachowania m贸g艂 wysnu膰 wniosek, 偶e padnie mu w ramiona na jedno skinienie, przekona si臋 jednak, 偶e nie p贸jdzie mu z ni膮 艂atwo. Nigdy jeszcze nie zachowa艂a si臋 w taki spos贸b jak wczoraj, poniewa偶 偶aden m臋偶czyzna nie wywo艂ywa艂 w niej takich gwa艂townych uczu膰. Teraz jednak, gdy wiedzia艂a ju偶, jak na ni膮 dzia艂a, b臋dzie si臋 mia艂a na baczno艣ci. Potrafi si臋 kontrolowa膰.
Na zewn膮trz rozleg艂 si臋 g艂o艣ny huk. Priscilla podskoczy艂a, k艂uj膮c si臋 bole艣nie ig艂膮 w palec.
- Co to, u diabla, by艂o? - Wolfe skoczy艂 na r贸wne nogi, upuszczaj膮c w艂贸czk臋 panny Pennybaker na pod艂og臋, i rzuci艂 si臋 do okna. Guwernantka pisn臋艂a cicho i cisn膮wszy sw贸j koniec w艂贸czki, pobieg艂a za nim, wykr臋caj膮c nerwowo palce.
Priscilla westchn臋艂a.
- To z pewno艣ci膮 tylko tatu艣. - Wpi臋艂a ig艂臋 w sukni臋 i wsta艂a, do艂膮czaj膮c do pozosta艂ej dw贸jki.
Patrzyli na szop臋 po drugiej stronie podw贸rka, gdzie mie艣ci艂a si臋 pracownia Floriana. Przez otwarte okno wydobywa艂 si臋 偶贸艂ty dym, a w chwil臋 p贸藕niej drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i ze 艣rodka wynurzy艂 si臋 w k艂臋bach dymu ojciec Priscilli.
Panna Pennybaker westchn臋艂a z ulg膮, chwytaj膮c si臋 za serce.
- Dzi臋ki Bogu, 偶yje. Priscilla otworzy艂a okno i wychyli艂a si臋 przez nie.
- Nic ci si臋 nie sta艂o, tatusiu?
Florian u艣miechn膮艂 si臋, machaj膮c r臋k膮. Z臋by 艣wieci艂y bia艂o艣ci膮 w okopconej dymem twarzy. W艂osy stercza艂y mu na wszystkie strony, prz贸d bia艂ej koszuli pokrywa艂y czarno偶贸艂te smugi.
- Absolutnie nic, czuj臋 si臋 艣wietnie, kochanie! - odkrzykn膮艂 Florian. - Nie, nie, wszystko w porz膮dku, pani Smithson! - zawo艂a艂 do kucharki, kt贸ra wybieg艂a na podw贸rko z wiadrem wody. - Tym razem obesz艂o si臋 bez po偶aru.
- Mm... tym razem, tatusiu - powiedzia艂a oschle Priscilla. Gdy odwracaj膮c si臋 od okna, zobaczy艂a min臋 Johna, wybuchn臋艂a niepohamowanym 艣miechem.
- Nie przejmuj si臋, ojciec cz臋sto powoduje wybuchy.
- Czemu? - spyta艂 ze zdumieniem John.
- Na to pytanie tylko on potrafi odpowiedzie膰. Z pewno艣ci膮 powie: 鈥濿szystko dla dobra nauki鈥. Ja my艣l臋, 偶e po prostu dobrze si臋 bawi.
- Priscillo! - powiedzia艂a karc膮cym tonem panna Pennybaker, jak gdyby Priscilla wci膮偶 by艂a jej uczennic膮. - To nie w porz膮dku. Tw贸j ojciec to jeden z najwybitniejszych umys艂贸w naszego wieku.
- Wiem, kochana Penny. Czy jednak nie wydaje ci si臋 czasem, 偶e trudno wytrzyma膰 na co dzie艅 z tym wybitnym umys艂em?
- Och, ja uwa偶am to za zaszczyt! - Oczy panny Pennybaker zap艂on臋艂y ogniem uwielbienia. - M贸c przygl膮da膰 si臋 pracy takiego geniusza...
Priscilla poczu艂a gwa艂towny przyp艂yw wsp贸艂czucia. Podejrzewa艂a od 艂at, 偶e guwernantka 偶ywi dla jej ojca uczucia znacznie silniejsze od zwyk艂ej przyja藕ni. Najsmutniejsze w tym wszystkim by艂o to, 偶e Florian Hamilton traktowa艂 pann臋 Pennybaker niemal jak sprz臋t domowy. Jego 偶ycie sk艂ada艂o si臋 wy艂膮cznie z bada艅 i eksperyment贸w, a zauwa偶a艂 j膮 od cza-
鈥u do czasu tylko dlatego, 偶e przepisywa艂a mu notatki i prace. Priscilla wiedzia艂a, 偶e to nie z powodu ch艂odu uczuciowego czy braku wra偶liwo艣ci. Nawet dzieci, mimo 偶e je bardzo kocha艂, by艂y wiecznie spychane na drugi plan.
Po chwili w progu salonu stan膮艂 Florian. Z bliska przedstawia艂 jeszcze bardziej op艂akany widok. Z jego ubrania unosi艂a si臋 偶贸艂tawa para, twarz i r臋ce mia艂 poplamione. Cuchn臋艂o od niego zgni艂ymi jajami.
- Ojcze! - zaprotestowa艂a Priscilla, zatykaj膮c nos d艂oni膮. Nozdrza Johna rozszerzy艂y si臋, patrzy艂 na starszego pana z os艂upieniem.
Florian u艣miechn膮艂 si臋 do wszystkich 艂agodnie.
- Pris, szkoda, 偶e ci臋 przy tym nie by艂o. Uda艂o mi si臋 doskonale.
- Jestem tego pewna, tatusiu. - Priscilla nie potrafi艂a powstrzyma膰 u艣miechu. Entuzjazm ojca by艂 zara藕liwy. Wielokrotnie wypala艂 dziury w dywanie, plami艂 艣ciany w gabinecie, t艂uk艂 szyby w oknach. Dlatego w艂a艣nie zmusi艂a go, 偶eby przeprowadza艂 swoje eksperymenty w szopie za domem, przeznaczaj膮c cz臋艣膰 honorarium za pierwsz膮 ksi膮偶k臋 na jej wyposa偶enie. Zapa艂 towarzysz膮cy odkryciom, dziecinna ciekawo艣膰 i rado艣膰 偶ycia sprawia艂y, 偶e nie spos贸b by艂o si臋 na ojca d艂ugo z艂o艣ci膰.
- Skaleczy艂 si臋 pan! - wykrzykn臋艂a panna Pennybaker, podbiegaj膮c z niezwyk艂膮 jak na ni膮 艣mia艂o艣ci膮 i przyk艂adaj膮c czyst膮 chusteczk臋 do zakrwawionego policzka Floriana.
- S艂ucham? Ach, tak, st艂uk艂a si臋 jedna zlewka. Ale to nic. Panna Pennybaker uwija艂a si臋, cho膰 Florian nie zwraca艂 na ni膮 uwagi.
- To naprawd臋 wa偶ny krok - m贸wi艂. - Musz臋 napisa膰 do Rigby鈥檈go, do Bostonu, i wszystko mu dok艂adnie zrelacjonowa膰. W ostatnim li艣cie twierdzi艂, 偶e wysadz臋 ca艂y dom, je艣li wypr贸buj臋 ten zwi膮zek. Chyba nie mia艂 racji, co? - Zachichota艂 rado艣nie, ciesz膮c si臋 ze swego naukowego zwyci臋stwa.
John Wolfe uni贸s艂 tylko brwi, Priscilla natomiast, przyzwyczajona do sposobu my艣lenia ojca, u艣miechn臋艂a si臋.
- Bez w膮tpienia jej nie mia艂 - zgodzi艂a si臋 weso艂o. - Tatusiu, powiniene艣 zmieni膰 ubranie. Okropnie cuchniesz siark膮.
- Jasne, 偶e si臋 przebior臋 - odpowiedzia艂 rzeczowo. - Tylko w tej chwili nie mam czasu. Musz臋 to wszystko zapisa膰.
- Ja zrobi臋 dla pana notatki - zaofiarowa艂a si臋 panna Pennybaker.
- S艂ucham? - Florian odwr贸ci艂 si臋, patrz膮c na ni膮, jak gdyby widzia艂 j膮 po raz pierwszy. - Tak, oczywi艣cie. Wspaniale.
- Dzi臋kuj臋 ci, Penny - powiedzia艂a z wdzi臋czno艣ci膮 Priscilla.
Przez ostatnie dwa lata, odk膮d zacz臋艂a pisa膰, panna Pennybaker przej臋艂a wi臋kszo艣膰 prac, kt贸re wykonywa艂a dla ojca. Priscilla prawdopodobnie nie obarczy艂aby jej tymi obowi膮zkami, gdyby tak nie uszcz臋艣liwia艂o jej robienie czegokolwiek dla Floriana. W dodatku, szczerze m贸wi膮c, notatki i listy ojca wydawa艂y si臋 Priscilli raczej nudne i szkoda jej by艂o czasu, kt贸ry mog艂aby po艣wi臋ci膰 na pisanie powie艣ci. Dlatego te偶 zapa艂 panny Pennybaker wyda艂 si臋 Priscilli darem niebios.
Florian wyszed艂, m贸wi膮c wci膮偶 o swym eksperymencie, a panna Pennybaker podrepta艂a za nim. Priscilla odprowadzi艂a ich wzrokiem. Uprzytomni艂a sobie, 偶e nieobecno艣膰 guwernantki oznacza, i偶 pozosta艂a sam na sam z Johnem Wolfe鈥檈m. Zerkn臋艂a na niego. Przygl膮da艂 si臋 jej. Poczu艂a si臋 nagle okropnie nieswojo. Odchrz膮kn臋艂a nerwowo.
- Hm... troch臋 zamieszania...
- Tak. Nic dziwnego, 偶e przyj臋艂a艣 sponiewieranego nieznajomego pod sw贸j dach - powiedzia艂. - Najwyra藕niej jeste艣 przyzwyczajona do niezwyk艂ych wypadk贸w.
- Nie do a偶 tak niezwyk艂ych - zapewni艂a go Priscilla, u艣miechaj膮c si臋 lekko. - Twoja sytuacja by艂a jedyna w swoim rodzaju.
Podesz艂a z powrotem do swojego fotela i usiad艂a, podnosz膮c do oczu rob贸tk臋. Czu艂a na sobie wzrok Johna. Zastanawia艂a si臋, o czym my艣li, czy wspomina minion膮 noc i poca艂unki. Sama mia艂a wielkie trudno艣ci z wyrzuceniem ich z pami臋ci.
- Wiem, 偶e powinienem ci臋 przeprosi膰 - powiedzia艂 wreszcie. Priscilla spojrza艂a na niego, pr贸buj膮c zachowa膰 oboj臋tny wyraz twarzy. - Bez w膮tpienia uwa偶asz mnie za prostaka.
Wzruszy艂a ramionami.
- Nie wiem, czy to takie szczeg贸lnie wa偶ne, co o tobie s膮dz臋.
- Dla mnie bardzo.
Przygl膮da艂a mu si臋 badawczo przez chwil臋, po czym odwr贸ci艂a spojrzenie. Serce wali艂o jej w piersi. Nie wiedzia艂a, co my艣le膰, co powiedzie膰. Czemu w jego obecno艣ci wpada艂a w pop艂och?
- Przedziwnie na mnie dzia艂asz - rzek艂 ponuro, jak gdyby wt贸ruj膮c jej my艣lom. - Nie nale偶臋 do m臋偶czyzn, kt贸rzy narzucaj膮 si臋 kobietom.
- W艂a艣ciwie si臋 nie narzuca艂e艣 - odpar艂a Priscilla st艂umionym g艂osem, unikaj膮c wzroku Johna.
- Ale z trudem nad sob膮 zapanowa艂em. Do diab艂a! - wykrzykn膮艂 tak gwa艂townie, a偶 drgn臋艂a przestraszona i spojrza艂a na niego. - Zbyt wielk膮 sprawi艂o mi to przyjemno艣膰, 偶ebym powiedzia艂 teraz, 偶e 偶a艂uj臋 tego, co si臋 sta艂o. Wcale nie 偶a艂uj臋.
Priscilli zabrak艂o nagle tchu. Mia艂a nieprzepart膮 ochot臋 wsta膰 i podej艣膰 do niego.
- Ale przepraszam, 偶e ci臋 zdenerwowa艂em.
- Nie zdenerwowa艂e艣 mnie. - Nie by艂a pewna swoich odczu膰, ale s艂owo 鈥瀦denerwowanie鈥 z pewno艣ci膮 niew艂a艣ciwie je okre艣la艂o. - Nie wiem, czy powinni艣my o tym rozmawia膰. Wczorajsza noc by艂a... - Urwa艂a i zamy艣li艂a si臋.
Jaka? Jaka by艂a wczorajsza noc? Rozkoszna? Irytuj膮ca? Przera偶aj膮ca? Chyba wszystko naraz i jeszcze co艣 wi臋cej. Le偶a艂a p贸藕niej przez kilka godzin w 艂贸偶ku, pr贸buj膮c zrozumie膰, co si臋 z ni膮 dzieje, i nie potrafi艂a wyci膮gn膮膰 偶adnego wniosku.
- ...Niezwyk艂a - doko艅czy艂a. - Niecodzienna. Jestem pewna, 偶e 偶adne z nas nie by艂o naprawd臋 sob膮. Mo偶e um贸wimy si臋, 偶e oboje o tym zapomnimy?
- Zapomnimy? - powt贸rzy艂. - To raczej niemo偶liwe.
- Wobec tego od艂贸偶my to na pewien czas. Tyle rzeczy si臋 dzieje - tamci m臋偶czy藕ni, twoja amnezja, problem, co zamierzasz zrobi膰 - trzeba skoncentrowa膰 si臋 na tych sprawach.
- Jednym s艂owem udawa膰, 偶e nic si臋 nie sta艂o?
- Tak, mo偶na to uj膮膰 w ten spos贸b.
- Nie jestem pewien, czy potrafi臋.
- Skoro nie wiesz nawet, kim jeste艣, niepotrzebne ci chyba dalsze komplikacje, prawda?
Mierzyli si臋 wzrokiem, marszcz膮c brwi, a偶 wreszcie John, ku zdziwieniu Priscilli, u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- Moja droga, potrzebowa膰 to nie to samo, co chcie膰.
- A ty, oczywi艣cie - powiedzia艂a ostrym tonem - zawsze robisz to, co chcesz.
- Prawd臋 m贸wi膮c - za艣mia艂 si臋 cicho - nie jestem pewien, co zawsze robi臋.
- Czy musisz 偶artowa膰 ze wszystkiego? - skrzywi艂a si臋 Priscilla.
- Dzi臋ki temu 偶ycie jest 艂atwiejsze. W holu rozleg艂 si臋 odg艂os czyich艣 krok贸w, a nast臋pnie m艂ody m臋ski g艂os:
- Priscillo! John popatrzy艂 na ni膮 pytaj膮co, ona za艣 zakl臋艂a pod nosem.
- Do diab艂a!
- Kto...? - zacz膮艂 John, ale przerwa艂o mu pojawienie si臋 m艂odego m臋偶czyzny o potarganych jasnych w艂osach.
Mia艂 du偶e, jasnoniebieskie oczy o absurdalnie d艂ugich rz臋sach, twarz przystojn膮, o regularnych rysach, chocia偶 w tej chwili szpeci艂 j膮 grymas w艣ciek艂o艣ci.
- Ona mi na to nie pozwoli! - wykrzykn膮艂, wbiegaj膮c do salonu i rzucaj膮c niedbale kapelusz na stolik przy drzwiach. - Do jasnej cholery, Pris! Traktuje mnie jak dziecko! Przysi臋gam, 偶e kiedy sko艅cz臋 dwadzie艣cia jeden lat, p贸jd臋 do wojska bez wzgl臋du na to, co powie. Mam sw贸j spadek, nie b臋dzie mog艂a mi przeszkodzi膰. - Opad艂 z pos臋pn膮 min膮 na fotel, przerzucaj膮c d艂ug膮 nog臋 przez oparcie. Skrzy偶owa艂 ramiona na piersi, miotaj膮c pe艂ne w艣ciek艂o艣ci spojrzenia.
- Alec! - powiedzia艂a Priscilla karc膮cym tonem. - Gdzie twoje dobre maniery? Mam go艣cia. - Skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 Johna, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 m艂odzie艅cowi podejrzliwie.
- Och! - Alec odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 Wolfe鈥檃. - Przepraszam bardzo. Nie zauwa偶y艂em pana. - Wsta艂 i sk艂oni艂 mu si臋 uprzejmie.
- To m贸j kuzyn z Ameryki, John Wolfe - powiedzia艂a Priscilla, 偶a艂uj膮c, 偶e Alec natkn膮艂 si臋 na niego. Zdawa艂a sobie doskonale spraw臋, 偶e m艂ody cz艂owiek jest straszliw膮 papl膮. Prawdopodobnie powie matce, s艂u偶膮cy pods艂uchaj膮 i wkr贸tce dowie si臋 ca艂e miasteczko. Zastanawia艂a si臋, czy uda艂oby jej si臋 nam贸wi膰 Aleca do trzymania buzi na k艂贸dk臋, nie wzbudzaj膮c jego podejrze艅.
- Z Ameryki! - powt贸rzy艂 z entuzjazmem Alec. - To piekielnie interesuj膮ce. Ameryka zawsze mnie ciekawi艂a. Pochodzi pan z Zachodu? Czy widzia艂 pan kiedykolwiek Indian? Czy zastrzeli艂 pan kiedy艣 cz艂owieka?
John milcza艂 przez chwil臋 wobec takiej zniewagi.
- Nie, nie pochodz臋 z Zachodu - powiedzia艂 wreszcie - ani nie widzia艂em nigdy Indian. Co do strzelania do ludzi, to, c贸偶... - U艣miechn膮艂 si臋 diabolicznie. - Nie robi臋 tego, chyba 偶e kto艣 sobie zas艂u偶y.
Oczy Aleca zrobi艂y si臋 ogromne jak spodki, po czym roze艣mia艂 si臋 z ulg膮.
- Ach, rozumiem, to by艂 偶art, prawda?
- Obawiam si臋, 偶e tak.
- Nie wiedzia艂em, Pris, 偶e masz rodzin臋 w Stanach.
- Ze strony matki - odpowiedzia艂a szybko Priscilla. - Prawd臋 m贸wi膮c, John jest do艣膰 dalekim kuzynem. Nasi dziadkowie byli spokrewnieni czy co艣 w tym rodzaju. Ale nie rozpowiadaj wszystkim o jego wizycie, bo zwali si臋 do nas natychmiast ca艂a masa go艣ci, a on jeszcze nie wydobrza艂 po chorobie.
- Och, jasne - zapewni艂 Alec, przechodz膮c do tematu, kt贸ry interesowa艂 go znacznie bardziej. - Gdzie pan mieszka w Ameryce?
- W Nowym Jorku.
- To du偶e miasto, prawda?
- Tak, bardzo du偶e.
- Ale nie tak du偶e jak Londyn?
- Nie, chyba nie.
- Chcia艂bym je zwiedzi膰. I Pary偶. A mo偶e Indie lub Afryk臋. Do diab艂a, chcia艂bym pojecha膰 gdziekolwiek. Znam tylko Londyn - i Szkocj臋. Cz臋sto sp臋dzamy lato w Szkocji.
- S艂ysza艂em, 偶e Szkocja jest bardzo pi臋kna. Alec wzruszy艂 ramionami.
- Mo偶e, ale straszliwie nudna. Nie ma co robi膰 poza 艂owieniem ryb lub chodzeniem po g贸rach. Poza tym cz艂owiek nie rozumie po艂owy tego, co m贸wi膮. Zupe艂nie jakby si臋 by艂o w obcym kraju, tyle 偶e nie jest to podniecaj膮ce. Odwiedzi艂 pan kiedy艣 Szkocj臋?
John pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 mimo woli, s艂uchaj膮c paplaniny m艂odzie艅ca.
- Alec, mo偶e w ko艅cu powiesz, co ci臋 sprowadza? - wtr膮ci艂a Priscilla, raczej 偶eby odwie艣膰 go od zadawania kolejnych pyta艅 ni偶 z ciekawo艣ci. - Wygl膮dasz na zdenerwowanego. Czy znowu z powodu ksi臋偶nej?
- Matka nie przyjmuje do wiadomo艣ci, 偶e jestem doros艂ym m臋偶czyzn膮. Wci膮偶 jej powtarzam, 偶e chc臋 wst膮pi膰 do wojska, tak jak Gid. - Oczy mu zab艂ys艂y. - Dosta艂em dzi艣 od niego list, pisze, 偶e wspaniale si臋 bawi. A nigdy nie by艂 nawet w po艂owie takim je藕d藕cem jak ja.
- Wiem - zgodzi艂a si臋 Priscilla tonem wsp贸艂czucia.
- On jest w gwardii, a ja utkn膮艂em tutaj, w Ranleigh Court.
- Wydaje mi si臋, 偶e nie spotka艂e艣 nigdy mojego brata Gida. - Priscilla zwr贸ci艂a si臋 do Johna, podsuwaj膮c mu informacj臋. - S膮 z Alekiem najlepszymi przyjaci贸艂mi.
- Jeste艣my r贸wie艣nikami, ale jego ojciec pozwala mu robi膰 to, na co ma ochot臋, jest wi臋c oficerem w armii, a ja... - Umilk艂 z kwa艣n膮 min膮.
- Przysz艂ym ksi臋ciem - podsun臋艂a g艂adko Priscilla.
- Ksi臋ciem? - zainteresowa艂 si臋 John. - Doprawdy?
- Tak - potwierdzi艂 niech臋tnie Alec. - Ksi臋ciem. Tyle 偶e nieuznanym. Faktycznie nie jestem nawet markizem Lynden, cho膰 ojciec zwyk艂 mnie tak nazywa膰.
- Och. - Wolfe popatrzy艂 na niego nierozumiej膮cym wzrokiem. - Bardzo mi przykro.
Priscilla zachichota艂a.
- On si臋 nie orientuje, Alec. Zapomnia艂e艣, 偶e jest Amerykaninem? - Potem powiedzia艂a do Johna: - Markiz Lynden to tytu艂 nast臋pcy ksi臋cia Ranleigh. Tak wi臋c najstarszy syn nosi ten tytu艂, dop贸ki ksi膮偶臋 nie umrze.
- Chyba rozumiem.
- Jednak偶e Alec nie mo偶e by膰 tak tytu艂owany, albowiem wiele lat temu znikn膮艂 starszy syn ksi臋cia. To on by艂 markizem Lynden, nikt jednak nie wie, co si臋 z nim sta艂o. Od jego znikni臋cia min臋艂o ju偶 trzydzie艣ci lat i przypuszcza si臋, 偶e nie 偶yje. Kiedy jednak stary ksi膮偶臋 zmar艂 kilka miesi臋cy temu, prawnicy orzekli, 偶e najpierw nale偶y podj膮膰 pr贸b臋 odszukania markiza Lyndena, zanim Alec zostanie uznany za prawowitego ksi臋cia.
- Czyli na razie Alec jest na dobr膮 spraw臋 uwi臋ziony?
- W艂a艣nie - potakn膮艂 Alec, zadowolony, 偶e John zrozumia艂, o co w tym wszystkim chodzi. - W ka偶dym razie prawda jest taka, 偶e ja wcale nie chc臋 zosta膰 ksi臋ciem. M贸wi艂em o tym matce. Na co mi ca艂a ta odpowiedzialno艣膰 - tytu艂, ziemie, ludzie, kt贸rzy na nich mieszkaj膮? To za wiele. Ja chc臋 zosta膰 tylko oficerem kawalerii.
- Ale ona tego nie przyjmuje do wiadomo艣ci - podsun臋艂a Priscilla.
- Jasne, 偶e nie. Uwa偶a tytu艂 za najwa偶niejsz膮 rzecz na 艣wiecie. - Skrzywi艂 si臋.
- To bardzo stary i zaszczytny tytu艂 - zauwa偶y艂a Priscilla.
- Nic mnie to nie obchodzi, wiesz o tym doskonale. Marz臋 o tym, 偶eby odnale藕li Lyndena, m贸wi臋 szczerze. Wr贸ci艂by w贸wczas i odebra艂by to, co mu si臋 nale偶y, a ja m贸g艂bym robi膰, co mi si臋 偶ywnie podoba. Ojciec zostawi艂 mi niema艂y spadek.
- Jestem pewna. Bardzo ci臋 kocha艂.
- Wiem. - Alec westchn膮艂 ci臋偶ko. - Dlatego zgodzi艂em si臋 tak d艂ugo tu zosta膰. Chcia艂em wyjecha膰 z Gidem, ale matka wci膮偶 mi powtarza艂a: 鈥瀂aczekaj, dop贸ki nie umrze. Tak bardzo zale偶y mu na tym, 偶eby艣 by艂 z nim w domu. Nie mo偶esz wyjecha膰 p贸藕niej, po jego 艣mierci?鈥 Czu艂em si臋 wtedy taki pod艂y i winny, 偶e zgadza艂em si臋 zosta膰. A teraz on nie 偶yje, matka straci艂a pretekst, by mnie zatrzymywa膰, a wci膮偶 nie chce mnie pu艣ci膰!
- Czemu po prostu pan nie wyjedzie? - spyta艂 John z zaciekawieniem.
Priscilla i Alec popatrzyli na niego zdziwieni. Odp艂aci艂 im takim samym spojrzeniem.
- Chodzi mi o to, 偶e przecie偶 jest pan doros艂y. Czemu nie robi pan tego, co si臋 panu 偶ywnie podoba?
Alec zastanowi艂 si臋 przez chwil臋.
- Matka twierdzi, 偶e nie jest to zaj臋cie odpowiednie dla ksi臋cia - odpar艂 wreszcie - cho膰 ja uwa偶am, 偶e mog臋 by膰 jednocze艣nie ksi臋ciem i s艂u偶y膰 w wojsku. Jest przecie偶 ksi膮偶臋 Wellington i ksi膮偶臋 Marlborough.
- Wydaje mi si臋, 偶e otrzymali tytu艂y po zwyci臋stwach, kt贸re odnie艣li jako genera艂owie - zauwa偶y艂a Priscilla.
- Och, tak, ale hrabia Cardigan walczy艂 na Krymie, gdy mia艂 ju偶 tytu艂 hrabiowski.
- Rzeczywi艣cie.
- Dlaczego wi臋c ma by膰 inaczej w przypadku ksi臋cia?
- Masz liczne obowi膮zki - przypomnia艂a Priscilla, po czym wyja艣ni艂a Johnowi: - Widzisz, z tytu艂em wi膮偶膮 si臋 pewne obowi膮zki. Cz艂owiek nie mo偶e robi膰 tego, co mu si臋 podoba.
- Jak to? Przecie偶 to jego tytu艂, prawda? - spyta艂 John.
- Oczywi艣cie, ale powtarzam, 偶e ma obowi膮zki wobec przysz艂ych pokole艅. Na przyk艂ad nie powinien robi膰 niczego, co mog艂oby doprowadzi膰 do upadku rodowej posiad艂o艣ci.
Alec roze艣mia艂 si臋 zgry藕liwie.
- Jak gdyby ju偶 nie upada艂a. Utrzymanie wszystkich dom贸w jest zbyt kosztowne. Rezydencja w Corksey zaros艂a pio艂unem. Trzeba zamkn膮膰 ca艂e wschodnie skrzyd艂o Ranleigh Court. Wymaga powa偶nego remontu. Mamy wiele ziemi, ale ma艂o got贸wki.
- Poza tym - m贸wi艂a dalej Priscilla - co by sta艂o si臋, gdyby艣 zgin膮艂, Alec? Jeste艣 ostatnim, jedynym synem, je艣li nie odnajdzie si臋 Lynden. Nie mo偶esz pozwoli膰, 偶eby tytu艂 wygas艂.
- Jest przecie偶 kuzyn Evesham - zauwa偶y艂 Alec. - On go dostanie. Powiedzia艂em o tym matce, ona jednak w艣ciek艂a si臋, 偶e pr臋dzej umrze, ni偶 pozwoli mu zosta膰 ksi臋ciem Ranleigh. Trudno mie膰 jej to za z艂e. On jest okropnym rozpustnikiem. Ojciec te偶 go nie cierpia艂. Ale przynajmniej by艂by jaki艣 sukcesor. R贸d by nie wygas艂. Zreszt膮, czemu mia艂bym zgin膮膰. W艂a艣ciwie nie tocz膮 si臋 nigdzie 偶adne wojny, jedynie niewielkie potyczki od czasu do czasu w kraju lub w Indiach, mo偶e gdzie艣 indziej.
- No widzisz? - powiedzia艂 John do Priscilli, jak gdyby si臋 k艂贸cili. - Co go powstrzyma od wst膮pienia do wojska, je艣li zechce?
Alec skrzywi艂 si臋, pr贸buj膮c znale藕膰 odpowied藕 na pytanie, kt贸rego nigdy mu nie zadano i nad kt贸r膮 nigdy si臋 nie zastanawia艂.
- Hm, chyba rodzina. Trudno wyst臋powa膰 przeciwko rodzinie - powiedzia艂 wreszcie.
- Z pewno艣ci膮 jednak nie zamierza pan prze偶y膰 ca艂ego 偶ycia tak, 偶eby dogodzi膰 rodzinie? - nie ust臋powa艂 John. - O偶eni si臋 pan z kobiet膮, kt贸r膮 panu narzuc膮? B臋dzie pan mieszka艂, gdzie panu ka偶膮?
Alec wydawa艂 si臋 zmieszany.
- Nie o偶eni艂bym si臋 z dziewczyn膮 tylko dlatego, 偶e podoba艂a si臋 matce. - Umilk艂, po czym m贸wi艂 dalej: - Oczywi艣cie, my艣l臋, 偶e nie po艣lubi艂bym te偶 kogo艣 ca艂kiem nieodpowiedniego. - Popatrzy艂 z ciekawo艣ci膮 na Johna. - A pan?
- Nie mam tytu艂u, nie musz臋 wi臋c si臋 o to martwi膰 - odpar艂 John z u艣miechem. - Ale nie widz臋 te偶 powodu, dla kt贸rego bycie ksi臋ciem ma oznacza膰, 偶e trzeba si臋 stosowa膰 do tego, co m贸wi膮 inni.
Aleca najwyra藕niej poruszy艂a ta my艣l.
- Ja r贸wnie偶 zawsze tak my艣la艂em. Wydawa艂o mi si臋, 偶e skoro jest si臋 ksi臋ciem, mo偶na robi膰 to, na co ma si臋 ochot臋, natomiast inni ludzie musz膮 robi膰 to, co si臋 im ka偶e. Tak bez w膮tpienia by艂o w przypadku mojego ojca.
- S膮 pewne rzeczy, kt贸re mo偶esz robi膰 dlatego, 偶e jeste艣 ksi臋ciem - powiedzia艂a Priscilla. - Jestem pewna, 偶e niekt贸rzy ludzie z rado艣ci膮 znale藕liby si臋 na twoim miejscu. - Odwr贸ci艂a si臋, patrz膮c znacz膮co na Johna. - Podejrzewam, 偶e m贸j kuzyn nie bardzo orientuje si臋, jakie skutki poci膮ga za sob膮 posiadanie tytu艂u, poniewa偶 jest Amerykaninem.
John zrobi艂 odpowiednio zawstydzon膮 min臋.
- Chyba masz racj臋. Moja ameryka艅ska ignorancja jest przera偶aj膮ca.
- A teraz, Alec, porozmawiajmy o czym艣 przyjemniejszym. S艂ysza艂am, 偶e kupi艂e艣 nowego konia do polowania z go艅czymi.
Alec o偶ywi艂 si臋 natychmiast, jego z艂y humor ulotni艂 si臋, gdy zacz膮艂 opisywa膰 sw贸j nowy nabytek.
- Och, powinna艣 go zobaczy膰, Pris. Gniadosz, 艣wietnie si臋 prezentuje. Chodzi wspaniale...
Przez reszt臋 wizyty rozmowa toczy艂a si臋 o koniach, John wni贸s艂 do niej raczej niewiele. Gdy Alec wyszed艂, John powiedzia艂:
- Biedny ch艂opak. Przypuszczam, 偶e upiera si臋 przy kawalerii dlatego, 偶e chce si臋 wyrwa膰 spod kurateli matki.
- Pewnie masz racj臋, ale post膮pi艂e艣 nie艂adnie, zach臋caj膮c go do tego.
- Nie艂adnie? S膮dzi艂em, 偶e wy艣wiadczam mu przys艂ug臋, podkre艣laj膮c, 偶e ma woln膮 wol臋 i mo偶e robi膰, co chce. Czy fakt, 偶e si臋 jest Anglikiem, oznacza wyzbycie si臋 wolno艣ci?
Oczy Priscilli zap艂on臋艂y ogniem.
- Anglicy byli wolnymi lud藕mi z zagwarantowanymi prawami, zanim wasz nar贸d powo艂a艂 do 偶ycia pa艅stwo! Amerykanie uwa偶aj膮, 偶e wynale藕li to poj臋cie, tylko dlatego, 偶e pozbyli si臋 monarchii. Ale jak s膮dzisz, sk膮d wzi臋li艣cie wasze pi臋kne idee wolno艣ciowe? Z naszej Wielkiej Karty Swob贸d i angielskich uprawnie艅 obywatelskich, oto sk膮d!
John roze艣mia艂 si臋 cicho, podnosz膮c r臋ce do g贸ry w ge艣cie poddania.
- Dobrze, dobrze. Jestem pewien, 偶e Anglicy s膮 wspania艂ymi lud藕mi, ca艂kowicie wolnymi. Ten ch艂opak nale偶y do wyj膮tk贸w potwierdzaj膮cych regu艂臋.
- Jest jedynym synem, jedynym spadkobierc膮 - westchn臋艂a Priscilla. - Jego matka zawsze by艂a nadopieku艅cza i chcia艂a nim rz膮dzi膰. Ojciec te偶 by艂 niez艂ym tyranem. Pewnie dlatego wiecznie przebywa艂 tutaj, z Gidem. - U艣miechn臋艂a si臋 z czu艂o艣ci膮. - Dobrali si臋 jak w korcu maku, miewali czasami najdziksze pomys艂y.
John przygl膮da艂 jej si臋 przez chwil臋, po czym spyta艂 cicho:
- Czy to tw贸j najdro偶szy?
- M贸j kto? - Oczy Priscilli zrobi艂y si臋 okr膮g艂e ze zdumienia. - 呕artujesz, prawda?
Pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮.
- C贸偶 za idiotyczny pomys艂! Oczywi艣cie, 偶e nie jest moim najdro偶szym. Przecie偶 ma dopiero dwadzie艣cia lat, jest r贸wnolatkiem Gida, a ja mam dwadzie艣cia cztery.
- Wielu m艂odych m臋偶czyzn traci g艂owy dla starszych od siebie kobiet.
- To nie dotyczy Aleca i mnie - powiedzia艂a z rozdra偶nieniem Priscilla.
- By膰 mo偶e ciebie nie, ale nie jestem taki pewny, czy m艂odzieniec, o kt贸rym m贸wimy, uwa偶a tak samo.
- Oszala艂e艣. Alec traktuje mnie jak starsz膮 siostr臋. Zapewniam ci臋, 偶e nie 偶ywi do mnie 偶adnych g艂臋bszych uczu膰. - Priscilla zaj臋艂a si臋 na powr贸t swoj膮 rob贸tk膮, wbijaj膮c ze z艂o艣ci膮 ig艂臋 w materia艂.
Przygl膮da艂 jej si臋 przez chwil臋 z u艣miechem, napawaj膮c wzrok rumie艅cem na twarzy i blaskiem oczu. Dra偶ni艂 si臋 z ni膮, to prawda, by艂 jednak 艣wiadom uczucia zazdro艣ci, kt贸re ogarn臋艂o go, gdy przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie Priscilli z m艂odzie艅cem. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie podoba mu si臋 wcale my艣l, i偶 inny m臋偶czyzna m贸g艂by podkochiwa膰 si臋 w niej... Co wi臋cej, najbardziej zabola艂 go fakt, 偶e Priscilla czu艂a si臋 w towarzystwie tego ch艂opca bardzo swobodnie, by艂a wobec niego serdeczna. Mo偶e wcale nie traktowa艂a go jak m艂odszego brata, lecz...
Te rozmy艣lania prowadzi艂y donik膮d, poprosi艂 wi臋c:
- Opowiedz mi o drugim spadkobiercy.
- O Lyndenie? - Priscilla podnios艂a wzrok znad rob贸tki. Ton by艂 ch艂odny, ale John zauwa偶y艂 b艂ysk zainteresowania w jej oczach. - By艂 przyrodnim bratem Aleca, synem ksi臋cia z pierwszego ma艂偶e艅stwa. Nie zna艂am go. Zagin膮艂, zanim si臋 urodzi艂am.
- Ale z pewno艣ci膮 co艣 o nim wiesz. Nie wierz臋, 偶eby nie opowiadano najrozmaitszych historii. Spadkobierca ksi臋cia znika, nie daje znaku 偶ycia... to musia艂o spowodowa膰 lawin臋 plotek.
- Bez w膮tpienia. To jedna z najs艂ynniejszych tutejszych legend. Wyobra藕 sobie, 偶e przyczyn膮 jego wyjazdu by艂o ni mniej, ni wi臋cej tylko... morderstwo.
- Morderstwo! - powt贸rzy艂 John ze zdumieniem. - Czy on kogo艣 zabi艂?
Priscilla skin臋艂a twierdz膮co g艂ow膮.
- Tak m贸wi膮. Oczywi艣cie, nigdy mu tego nie udowodniono. Nawet go nie s膮dzono, poniewa偶 znikn膮艂.
- Co si臋 sta艂o? Kogo zabi艂?
- No c贸偶, opowiem ci wszystko po kolei. Syn Ranleigha by艂 m艂ody, mia艂 zaledwie dziewi臋tna艣cie czy dwadzie艣cia lat. Podobno by艂 bardzo przystojnym, czaruj膮cym m艂odzie艅cem. Studiowa艂 w Oksfordzie, przyje偶d偶a艂 jednak do domu podczas przerw wraz ze swym przyjacielem. Najwyra藕niej sp臋dza艂 ten czas na spotkaniach z jedn膮 z miejscowych dziewcz膮t, Rose Childs, pokoj贸wk膮 w Ranleigh Court.
- Ach...
- Naprawd臋. Pochwali艂a si臋 kt贸rej艣 z przyjaci贸艂ek, 偶e spotyka si臋 z przystojnym m艂odym lordem, kt贸ry kompletnie straci艂 dla niej g艂ow臋. Tydzie艅 wcze艣niej, b臋d膮c w domu, da艂a do zrozumienia matce i bratu, 偶e 鈥瀓est przy nadziei鈥. Brat orzek艂, 偶e jest idiotk膮, je艣li spodziewa si臋, 偶e szlachetnie urodzony m艂odzieniec o偶eni si臋 z dziewczyn膮 jej pokroju, ona za艣 stwierdzi艂a, 偶e mo偶e nie mie膰 wyj艣cia. Kilka dni p贸藕niej wymkn臋艂a si臋 z domu. Nikt nie widzia艂, dok膮d posz艂a, ale nie wr贸ci艂a o 艣wicie do Ranleigh Court, a jej 艂贸偶ko pozosta艂o nietkni臋te. Matka i brat powiedzieli, 偶e w domu te偶 jej nie by艂o, zacz臋to wi臋c szuka膰. Znaleziono j膮 martw膮 w Lady鈥檚 Woods. Uduszon膮.
- Niez艂a historia - skomentowa艂 John, unosz膮c brwi. - Sk膮d wiadomo, 偶e zrobi艂 to 贸w Lynden? Z tego, co m贸wi艂a艣, wcale nie wynika, 偶e to jego wymieni艂a jako swego kochanka. I czemu mia艂by j膮 zabi膰 w艂a艣nie kochanek?
- Nikt poza jej kochankiem nie mia艂 motywu. Gdy zrobiono sekcj臋, okaza艂o si臋, 偶e by艂a w ci膮偶y. To skierowa艂o podejrzenia. Musia艂a mu powiedzie膰, 偶e jest w ci膮偶y, ze s艂贸w brata wynika艂o, 偶e naciska艂a go nawet, 偶eby si臋 z ni膮 o偶eni艂. On najprawdopodobniej odm贸wi艂, a mo偶e nawet wy艣mia艂. Pok艂贸cili si臋 i w ko艅cu j膮 udusi艂. Lynden by艂 jedynym m艂odym lordem w okolicy, z wyj膮tkiem, oczywi艣cie, jego kuzyna Eveshama, kt贸ry r贸wnie偶 by艂 do艣膰 m艂ody, ale chyba nikt nie nazwa艂by go przystojnym. Poza tym ca艂a s艂u偶ba w Raleigh Court wiedzia艂a, 偶e Lynden wymyka艂 si臋 cz臋sto z domu, wychodz膮c i wracaj膮c o dziwnych porach, i zachowywa艂 si臋 tak, jak gdyby nie chcia艂, 偶eby go widziano. By艂o oczywiste, 偶e co艣 si臋 dzieje.
- Mimo wszystko to chyba za ma艂o, 偶eby oskar偶y膰 ksi膮偶臋cego syna.
- Jestem pewna, 偶e miejscowy konstabl waha艂 si臋, czy go aresztowa膰, ale istnia艂 obci膮偶aj膮cy dow贸d. Obok cia艂a znaleziono fragment rubinowego naszyjnika czy bransoletki, jak r贸wnie偶 pojedynczy rubin. Najwyra藕niej zosta艂 wyrwany z jakiego艣 wi臋kszego drogocennego przedmiotu. Wszyscy wiedz膮 o rubinach Ranleigh贸w.
Zrobi艂a dramatyczn膮 przerw臋.
- Teraz powinienem spyta膰: 鈥濩o to takiego te rubiny Ranleigh贸w?鈥 - powiedzia艂 z u艣miechem. - O to ci chodzi, prawda?
- Oczywi艣cie - odwzajemni艂a u艣miech Priscilla. - Rubiny s膮 spu艣cizn膮 rodow膮 ksi膮偶膮t Ranleigh. S膮 w艂asno艣ci膮 rodziny od czas贸w kr贸lowej El偶biety. Legenda g艂osi, 偶e pierwszy z rodu Ranleigh贸w, kt贸ry by艂 odwa偶nym el偶bieta艅skim korsarzem, zdoby艂 je, rabuj膮c okr臋t hiszpa艅ski. By艂y przeznaczone dla hiszpa艅skiego szlachcica w prezencie 艣lubnym. Ranleigh podarowa艂 kr贸lowej El偶biecie prze艣liczne szmaragdowe kolczyki z tej samej grabie偶y, nigdy jednak nie pokaza艂 jej rubinowego naszyjnika, bransoletki i kolczyk贸w. Podarowa艂 je ukradkiem kobiecie, do kt贸rej si臋 zaleca艂, a kt贸ra musia艂a by膰 snobk膮, a w dodatku idiotk膮, albowiem, gdy ju偶 zosta艂a jego 偶on膮, nosi艂a je w obecno艣ci samej kr贸lowej. Kr贸lowa wpad艂a w gniew, 偶e nie dosta艂a najpi臋kniejszych zdobycznych klejnot贸w, i Ranleigh sp臋dzi艂 nast臋pne dwa lata w Tower. Mia艂 szcz臋艣cie, 偶e nie straci艂 g艂owy. W ka偶dym razie z rubinami wi膮偶e si臋 mn贸stwo rozmaitych historii, mi臋dzy innymi o ksi臋ciu, 偶yj膮cym w czasach Karola Drugiego, kt贸ry pozwoli艂 nosi膰 je swojej kochance, a nie 偶onie, i kt贸ry uleg艂 tajemniczemu wypadkowi, spadaj膮c z konia w swojej wiejskiej posiad艂o艣ci, i sp臋dzi艂 reszt臋 偶ycia jako kaleka, zale偶ny ca艂kowicie od 偶ony. Albo Ranleigh, kt贸ry przegra艂 prawie ca艂y sw贸j maj膮tek w karty podczas jednej nocy, wreszcie zosta艂y mu ju偶 tylko rubiny, postawi艂 je, wygra艂 gr臋, a nast臋pnie odegra艂 z nawi膮zk膮 wszystko, co straci艂.
- Ciekawa historia - u艣miechn膮艂 si臋 John. - Umiesz 艣wietnie opowiada膰.
- Dzi臋kuj臋 bardzo. - Ten komplement sprawi艂 Priscilli wielk膮 przyjemno艣膰. - W ka偶dym razie rubiny s膮 s艂awne i wszyscy w okolicy o nich wiedz膮. Tote偶 gdy znaleziono je obok cia艂a pokoj贸wki, zw艂aszcza po tych wszystkich plotkach o niej i o Lyndenie, konstabl nie m贸g艂 wykluczy膰, 偶e to Lynden jest morderc膮. Uda艂 si臋 do Ranleigh Court i rozmawia艂 z ksi臋ciem, kt贸ry, oczywi艣cie, wpad艂 w gniew, 偶e kto艣 艣mie podejrzewa膰 jego syna, os艂upia艂 jednak, gdy pokazano mu rubiny. Pozna艂 je, lecz utrzymywa艂 nadal, 偶e to niemo偶liwe.
Gdy otworzy艂 sejf, w kt贸rym trzyma艂 kosztowno艣ci, okaza艂o si臋, 偶e brakuje rubinowego naszyjnika. Pos艂a艂 po syna. Konstabl spyta艂 go, gdzie by艂 w nocy, podczas kt贸rej pope艂niono morderstwo. Lynden odrzek艂, 偶e w swoim pokoju, sam. Jednak偶e jeden ze stajennych wyjawi艂 ju偶 wcze艣niej, 偶e Lynden kaza艂 mu tamtego wieczora osiod艂a膰 konia, 偶e wyjecha艂 i wr贸ci艂 dopiero wczesnym rankiem, gdy zjawili si臋 pierwsi ch艂opcy stajenni. By艂o to ogromnie obci膮偶aj膮ce zeznanie.
- Rozumiem. Zatem uciek艂?
- Nie od razu. Protestowa艂, zaklina艂 si臋, 偶e jest niewinny, nie chcia艂 jednak wyzna膰, z kim sp臋dzi艂 noc. Ksi膮偶臋, kt贸ry by艂 bardzo porywczy, omal nie dosta艂 apopleksji. Nast臋pnie przyjaciel - ten, z kt贸rym przyje偶d偶a艂 do Ranleigh Court - za艣wiadczy艂, 偶e Lynden by艂 z nim tej nocy, gdy pope艂niono morderstwo, 偶e pojechali do Harswell, grali w karty i popijali do p贸藕na, nie m贸g艂 wi臋c zabi膰 dziewczyny.
- Sk艂ama艂 dla niego? - spyta艂 John z niedowierzaniem.
- Nikt tego nie wie. Utrzymywa艂, 偶e byli razem, co oczywi艣cie 艣wiadczy艂o na korzy艣膰 Lyndena. Poniewa偶 byli sami, nikt inny nie m贸g艂 tego potwierdzi膰, ale i zanegowa膰. Sprawa zosta艂a umorzona, poniewa偶 Lyndenowi dostarczono alibi, a konstabl nie mia艂 wi臋cej dowod贸w.
- Czemu wi臋c znikn膮艂?
- Stary ksi膮偶臋 by艂 zadowolony, 偶e dobre imi臋 rodu nie okry艂o si臋 nies艂aw膮. Wie艣膰 niesie, 偶e ksi膮偶臋 i Lynden straszliwie si臋 pok艂贸cili tego wieczora. Ksi膮偶臋 by艂 bardzo pruderyjnym i autokratycznym cz艂owiekiem i nigdy nie potrafi艂 dogada膰 si臋 z synem. Podobno obaj krzyczeli i w艣ciekali si臋, a偶 w ko艅cu Ranleigh uderzy艂. Wtedy Lynden wybieg艂 z domu, przysi臋gaj膮c, 偶e nigdy wi臋cej nie spojrzy na ojca. I tak si臋 sta艂o. Spakowa艂 swoje rzeczy i wyjecha艂 konno w ciemn膮 noc. Od tamtego czasu s艂uch o nim zagin膮艂. Nie przys艂a艂 nawet listu. Matka Lyndena ju偶 w贸wczas nie 偶y艂a, a stary ksi膮偶臋 o偶eni艂 si臋 powt贸rnie. By艂 pewien, 偶e jego syn zmar艂, i chcia艂 mie膰 nowego nast臋pc臋.
- Aleca.
- Tak. Stary ksi膮偶臋 utrzymywa艂, 偶e jego pierwszy syn nie 偶yje, i nalega艂, by tytu艂owa膰 Aleca Lyndenem. Wi臋kszo艣膰 os贸b czyni艂a to, 偶eby sprawi膰 przyjemno艣膰 starszemu panu, ale tytu艂 naprawd臋 mu si臋 nie nale偶a艂. Podobnie zreszt膮 jak tytu艂 ksi膮偶臋cy, dop贸ki sprawa nie zostanie wyja艣niona.
- W jaki spos贸b mog膮 to zrobi膰?
- Nie jestem pewna. Chyba na drodze s膮dowej - to znaczy s膮d musi uzna膰 Lyndena za zmar艂ego czy co艣 w tym rodzaju. Prawdopodobnie b臋dzie to trwa艂o wiele lat.
- A tymczasem biedny Alec nie mo偶e dziedziczy膰.
- Nie mo偶e dziedziczy膰 tytu艂u - potwierdzi艂a Priscilla.
- Dosta艂 jednak maj膮tek. Ranleigh zostawi艂 mu wszystko. Pieni膮dze nie s膮 zwi膮zane z majoratem, tak jak, na przyk艂ad, ziemie, m贸g艂 je wi臋c zostawi膰, komu tylko chcia艂. Nie s膮 tak cenne i wa偶ne jak tytu艂 czy ziemia, Alec jednak naprawd臋 ma to w nosie. Wystarcz膮 mu na ukochane konie i psy my艣liwskie, a ziemia niewiele dla niego znaczy. S艂ysza艂e艣, co m贸wi艂. Woli nie mie膰 obowi膮zk贸w zwi膮zanych z tytu艂em ksi臋cia Ranleigh.
- Rozumiem go. Oznacza艂oby to ograniczenie wolno艣ci. Nie s膮dz臋, 偶eby mnie mog艂o zale偶e膰 na czym艣 takim.
- Nie ma wielkiego wyboru, doprawdy.
- Mm... chyba nie. Czy podejrzewasz, co mog艂o przytrafi膰 si臋 drugiemu synowi?
- Nikt nic nie wie. S艂uch po nim zagin膮艂. Niekt贸rzy m贸wi膮, 偶e wyjecha艂 na kontynent, inni, 偶e do kolonii. Wszyscy przypuszczaj膮, 偶e zmar艂, w przeciwnym razie z pewno艣ci膮 da艂by znak 偶ycia.
- A mo偶e dosta艂 po g艂owie i nie ma poj臋cia, kim jest - podpowiedzia艂 John sucho.
Priscilla u艣miechn臋艂a si臋 do niego ze wsp贸艂czuciem.
- Takie rzeczy nie zdarzaj膮 si臋 przecie偶 codziennie.
- Mam nadziej臋. - Wsta艂 i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 niespokojnie po salonie. - Jak cz艂owiek mo偶e zapomnie膰 ca艂e swoje 偶ycie. To wydaje si臋 niemo偶liwe, prawda? - Przystan膮艂 i wyjrza艂 przez okno, jak gdyby widok ogrodu m贸g艂 przynie艣膰 rozwi膮zanie tajemnicy. - Potrafi臋 zrozumie膰, 偶e cz艂owiek traci pami臋膰 na jaki艣 czas - zapomina, na przyk艂ad, co robi艂 w ci膮gu jednego dnia. Jak mog臋 nie pami臋ta膰 mojego nazwiska? Albo gdzie mieszkam?
- A jednak to mo偶liwe. Tatu艣 znalaz艂 artyku艂 na ten temat w jednej ze swoich ksi膮偶ek. Przeczyta艂, 偶e pami臋膰 cz臋sto wraca.
- Ca艂kowicie?
- My艣l臋, 偶e tak. Niekiedy tylko cz臋艣ciowo.
- Nawet to by艂oby lepsze od pustki, kt贸r膮 mam w g艂owie. - Umilk艂, wygl膮daj膮c wci膮偶 przez okno. - 呕ebym tylko mia艂 co艣 przy sobie - ubranie, zegarek, cokolwiek, co poruszy艂oby moj膮 pami臋膰...
Wyprostowa艂 si臋 nagle, mru偶膮c oczy.
- Zaraz, zaraz! Mam!
- Co?
- A gdybym wr贸ci艂 do tej chaty? Mo偶e je艣li jeszcze raz na ni膮 spojrz臋, zobacz臋 j膮 z zewn膮trz, w 艣wietle dnia, co艣 sobie przypomn臋. Jak si臋 tutaj dosta艂em, jak zosta艂em ranny. Mo偶e znajd臋 w niej co艣 mojego.
Obudzi艂 zainteresowanie Priscilli.
- To brzmi rozs膮dnie. W ka偶dym razie warto spr贸bowa膰. Jedyny problem, to jak odnale藕膰 chat臋? Czy potrafisz wr贸ci膰 swoimi 艣ladami?
Zmarszczy艂 brwi.
- Nie. By艂o ciemno, bieg艂em przez d艂ugi czas.
- Ile czasu zabra艂o ci dostanie si臋 stamt膮d do naszego domu?
- Nie wiem. Mo偶e godzin臋, mo偶e dwie. By艂em jednak kompletnie zdezorientowany, mog艂em obiec tw贸j dom kilkakrotnie, zanim w ko艅cu upad艂em w progu.
- Czy pami臋tasz jakie艣 szczeg贸艂y krajobrazu, miejsc, kt贸re mija艂e艣?
- Du偶o drzew. Przede wszystkim. Przedziera艂em si臋 przez okolic臋 poro艣ni臋t膮 g臋stymi, ciernistymi krzakami - zanim trafi艂em na 艣cie偶k臋 prowadz膮c膮 do twojego domu.
- Wiem, gdzie to jest! - wykrzykn臋艂a Priscilla. - Na po艂udnie st膮d. Id膮c 艣cie偶k膮 do Chalcomb Manor, mija si臋 Wyfield Meadow. Rosn膮 tam g臋ste g艂ogi na skraju lasu. - Zerwa艂a si臋 nagle na r贸wne nogi. - Chod藕my.
- S艂ucham?
- Jest jeszcze do艣膰 wcze艣nie i widno. - Priscilla wyjrza艂a przez okno, jak gdyby chcia艂a potwierdzi膰 swoje s艂owa. - Jest dopiero druga, najwy偶ej trzecia po po艂udniu. Mo偶emy przespacerowa膰 si臋 do tych zaro艣li, poniewa偶 wiem, gdzie to jest, i wr贸cimy t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 - jak s膮dzisz - przyszed艂e艣 tamtej nocy.
Wysz艂a do holu po kapelusz. Wolfe pod膮偶y艂 za ni膮, protestuj膮c:
- Nie, zaczekaj. Nie dzia艂aj pochopnie. My艣l臋, 偶e nie powinna艣 tam i艣膰. To mo偶e by膰 niebezpieczne.
- Czy ty znowu m贸wisz o tych bandytach? Przecie偶 wiesz, 偶e nic nie sta艂o mi si臋 w drodze do miasteczka, nie zauwa偶y艂am niczego podejrzanego.
- Tak, ale nie by艂a艣 ze mn膮. Mogli nie mie膰 ca艂kowitej pewno艣ci, 偶e jestem w twoim domu, i nie chcieli zwraca膰 na siebie uwagi albo pakowa膰 si臋 w k艂opoty za zaczepianie m艂odej damy. Ukryli si臋 wi臋c i wzi臋li dom pod obserwacj臋. Wiemy, 偶e s膮 w pobli偶u, poniewa偶 w艂amali si臋 tutaj ubieg艂ej nocy. Je艣li rzeczywi艣cie mnie zobacz膮, zaryzykuj膮 i wyrz膮dz膮 ci krzywd臋, 偶eby mnie ponownie schwyta膰.
- Doprawdy my艣l臋... 偶e przesadzasz, uwa偶aj膮c, 偶e jeste艣 tak wa偶ny dla tych ludzi. Czy naprawd臋 s膮dzisz, 偶e s膮 tutaj, ukrywaj膮 si臋 za jakimi艣 krzakami, 艣ledz膮c dom?
- To ca艂kiem mo偶liwe - powiedzia艂, wzruszaj膮c ramionami.
- Robisz z ig艂y wid艂y. Je艣li obserwuj膮 dom od frontu, nie zauwa偶膮, 偶e wychodzimy kuchennymi drzwiami, a tamt臋dy w艂a艣nie musimy dotrze膰 do 艣cie偶ki. Poza tym nie s膮dz臋, 偶eby si臋 pokazali za dnia. To nocne stwory. Kryj膮 si臋 w ciemno艣ci. W dzie艅 m贸g艂by ich zobaczy膰 kto艣 id膮cy drog膮 lub wychodz膮cy do ogrodu. Poza tym musz膮 kiedy艣 odpoczywa膰, skoro buszuj膮 noc膮 po okolicy, poluj膮 na ludzi i w艂amuj膮 si臋 do dom贸w.
- Wcale nie robi臋 z ig艂y wide艂, jak to okre艣li艂a艣 - odpar艂 ponuro. - Mo偶e i nie obserwuj膮 z pobli偶a domu. Nie mam poj臋cia, gdzie s膮 ani co zamierzaj膮. Nie chc臋 jednak nara偶a膰 ci臋 na ryzyko.
- Jak wi臋c zamierzasz znale藕膰 t臋 chat臋? Siedzenie w domu i my艣lenie o tym raczej niewiele pomo偶e.
John zaczerwieni艂 si臋 lekko.
- Doskonale zdaj臋 sobie z tego spraw臋. Nie mia艂em zamiaru zostawa膰 tutaj. Chc臋 tylko powiedzie膰, 偶e sam j膮 znajd臋.
- Jasne. To dopiero sensowne wyj艣cie! Ty, kt贸ry jeste艣 tutaj obcy i nie wiesz nic o okolicy, b臋dziesz w艂贸czy艂 si臋 po niej, pr贸buj膮c co艣 znale藕膰, natomiast ja, kt贸ra urodzi艂am si臋 i wychowa艂am w Evermere Cottage, zostan臋 w domu i b臋d臋 kr臋ci艂a m艂ynka palcami.
Skrzywi艂 si臋, uznaj膮c s艂uszno艣膰 jej s艂贸w. Priscilla, kt贸ra natychmiast dostrzeg艂a jego rozterk臋, naciska艂a dalej.
- Poza tym, b臋dziesz przecie偶 przy mnie jako moja stra偶 przyboczna, prawda? - Zmierzy艂a go niewinnym spojrzeniem. - A mo偶e obawiasz si臋, 偶e nie dasz rady mnie obroni膰?
- Ty ma艂a impertynentko - powiedzia艂 bez z艂o艣ci. - Potrafi臋 ci臋 obroni膰. Czu艂bym si臋 jednak o niebo pewniej, gdybym mia艂 m贸j pistolet.
- Tw贸j pistolet? Popatrzy艂 na ni膮 pytaj膮cym wzrokiem, a偶 wreszcie dotar艂 do niego sens jej pytania.
- Powiedzia艂em to, prawda? M贸j pistolet. - Rozwa偶a艂 przez chwil臋 t臋 my艣l. - Nie jestem pewien, ale wydaje mi si臋, 偶e mia艂em pistolet. Nie wiem tylko, jak wygl膮da; m贸wi膮c o nim, nie mam przed oczyma jego obrazu.
- Brzmi to tak, jak gdyby艣 pochodzi艂 rzeczywi艣cie z Dzikiego Zachodu. Mo偶e jeste艣 rewolwerowcem?
- Rewolwerowiec podr贸偶uj膮cy po Europie? To niezbyt prawdopodobne.
- Podobnie jak to, 偶e dosta艂e艣 po g艂owie i wi臋ziono ci臋 w jakiej艣 chacie.
- Jeste艣 g贸r膮. - U艣miechn膮艂 si臋 do Priscilli. Zmierzy艂a go spojrzeniem.
- Zatem idziemy czy wolisz zosta膰?
- Dobrze, moja droga panno Hamilton, poddaj臋 si臋. Musimy razem znale藕膰 te zaro艣la.
Priscilla zdj臋艂a kapelusz z wieszaka w holu, tymczasem John ucieszy艂 si臋, znajduj膮c grub膮 drewnian膮 lask臋 w stojaku. Zwa偶y艂 j膮 w r臋ku i pomy艣la艂, 偶e mo偶e pos艂u偶y膰 mu jako bro艅. Pogwizduj膮c weso艂o, z lask膮 w d艂oni, poszed艂 za Priscilla przez ca艂y dom a偶 do drzwi kuchennych.
Wyszed艂szy do ogrodu, min臋li niewielki budynek, w kt贸rym Florian przeprowadza艂 swoje eksperymenty. Nadal cuchn臋艂o stamt膮d siark膮. Kilka metr贸w dalej zaczyna艂a si臋 ledwie widoczna 艣cie偶ka. Priscilla skr臋ci艂a pewnie w prawo i ruszy艂a przed siebie szybkim krokiem. Jej towarzysz szed艂 tu偶 za ni膮, rozgl膮daj膮c si臋 badawczo dooko艂a.
Wkr贸tce dotarli do g臋stych zaro艣li. John przyjrza艂 si臋 uwa偶nie okolicy i powiedzia艂:
- Tamtej nocy droga wydawa艂a mi si臋 znacznie d艂u偶sza.
- Bez w膮tpienia. By艂e艣 wyczerpany i chory. Przez jaki艣 czas szli obok krzak贸w i nawet gdy 艣cie偶ka skr臋ci艂a w lewo, oni dalej szli skrajem g膮szczu.
- Szkoda, 偶e nie mog臋 lepiej si臋 rozezna膰, ile mi to zaj臋艂o czasu. - Zwolni艂, zn贸w si臋 rozgl膮daj膮c. - To chyba musia艂o by膰 gdzie艣 tutaj. Wyszed艂em spo艣r贸d drzew na niewielk膮 polan臋 okolon膮 krzewami po drugiej stronie. Mog艂o to by膰 w艂a艣nie to miejsce.
Ruszyli przez polan臋 ku dalekim drzewom, chodz膮c niezdecydowanie w t臋 i z powrotem. Wreszcie John wyda艂 cichy okrzyk.
- My艣l臋, 偶e wyszed艂em st膮d. Sp贸jrz. Priscilla pospieszy艂a ku niemu, patrz膮c na brzoz臋, kt贸r膮 jej pokazywa艂. Na bia艂ym pniu widnia艂y br膮zowawe plamy.
- Pami臋tam, 偶e opar艂em si臋 o drzewo, nas艂uchuj膮c, czy mnie nie goni膮. To krew. Pami臋tasz zadrapania na moich barkach i ramionach? Musia艂em zostawi膰 艣lady krwi na korze, gdy sta艂em oparty o drzewo.
- Dobrze. A zatem... prosto przed siebie?
- Spr贸bujmy. Chodzili mi臋dzy drzewami, szukaj膮c innych 艣lad贸w ucieczki Johna, nie znale藕li jednak nic wi臋cej. Po godzinie bezowocnych poszukiwa艅 szli przez pewien czas w kierunku p贸艂nocnym, a nast臋pnie wr贸cili do punktu wyj艣cia, maj膮c nadziej臋 natrafi膰 na co艣, co wygl膮da艂oby dla Johna znajomo. Zacz臋li ponownie od brzozy, na kt贸rej widnia艂y 艣lady krwi, kr臋cili si臋 w k贸艂ko, nie znajduj膮c jednak niczego ciekawego, wreszcie poddali si臋, do艣膰 wcze艣nie bowiem zrobi艂o si臋 ciemno, jak to w lesie. Ruszyli w stron臋 domu w zapadaj膮cym mroku, postanawiaj膮c podj膮膰 poszukiwania nazajutrz rano.
Tym razem nocni go艣cie nie z艂o偶yli im wizyty, mimo to Priscilla d艂ugo nie mog艂a zasn膮膰. Spa艂a kr贸tko i obudzi艂a si臋 bardzo wcze艣nie, podniecona perspektyw膮 dalszych poszukiwa艅. Ubra艂a si臋 szybko, zjad艂a 艣niadanie i tym razem nie zabra艂a si臋 do powie艣ci. Pokusa prze偶ycia prawdziwej przygody by艂a zbyt silna, by mog艂a sp臋dzi膰 dzie艅 przy biurku, pisz膮c o fikcyjnych.
Wyruszyli z domu t膮 sam膮 艣cie偶k膮, kt贸r膮 szli wczoraj. John maszerowa艂, pogwizduj膮c i wymachuj膮c lask膮. Priscilla u艣miechn臋艂a si臋, spogl膮daj膮c na niego, i powiedzia艂a:
- Sprawiasz wra偶enie, jak gdyby艣 czu艂 si臋 coraz lepiej.
- S艂ucham? Ach, tak, rzeczywi艣cie. Czuj臋 si臋 ju偶 w艂a艣ciwie ca艂kiem dobrze, tylko czasami boli mnie g艂owa. - U艣miechn膮艂 si臋 do niej. - Pod twoj膮 opiek膮 medyczn膮 i na wikcie pani Smithson dochodz臋 do siebie bardzo szybko. - Wskaza艂 skinieniem g艂owy koszyk z jedzeniem, kt贸ry ni贸s艂. - Chocia偶 my艣l臋, 偶e dzisiaj wystarczy艂oby mi mniej wspania艂o艣ci pani Smithson. Ten koszyk wa偶y tyle, jak gdyby w艂o偶y艂a do niego ca艂e pieczone prosi臋.
Priscilla za艣mia艂a si臋.
- Pani Smithson uwa偶a, 偶e trzeba du偶o je艣膰. Jest zachwycona, 偶e ma ci臋 tutaj. 鈥濿reszcie kto艣, kto je jak m臋偶czyzna, a nie jak ptaszek鈥 - przedrze藕nia艂a kuchark臋, na艣laduj膮c jej niski g艂os.
- I to w艂a艣nie apetyt sprawia, 偶e mnie lubi? A ja, g艂upi, my艣la艂em, 偶e to m贸j wdzi臋k osobisty.
- To r贸wnie偶 - zapewni艂a go powa偶nie Priscilla. - Ona lubi, 偶eby z ni膮 flirtowa膰.
Gdy dotarli do drzewa nosz膮cego 艣lady krwi, John postawi艂 koszyk z jedzeniem na skale, w cieniu, na czas dalszych poszukiwa艅. Wyruszyli zn贸w t膮 sam膮 tras膮, zmieniaj膮c j膮 nieco za ka偶dym razem, tak jak poprzedniego dnia. Tym razem jednak Priscilla zauwa偶y艂a z艂aman膮 ma艂膮 ga艂膮zk臋, zwisaj膮c膮 z drzewa mniej wi臋cej na wysoko艣ci piersi Wolfe鈥檃.
- Sp贸jrz na to! - wykrzykn臋艂a, podchodz膮c do drzewa.
- Najprawdopodobniej kto艣 si臋 t臋dy przedziera艂. - Rozejrza艂 si臋 dooko艂a. - Niczego mi to nie przypomina, ale te lasy wygl膮daj膮 bardzo podobnie. Jedyn膮 rzecz膮, jak膮 pami臋tam, by艂o strome zbocze opadaj膮ce ku strumieniowi. Przeprawi艂em si臋 tamt臋dy. Skr臋膰my wi臋c w tym kierunku.
Priscilla zaznaczy艂a drzewo kawa艂kiem w艂贸czki, kt贸ry wzi臋艂a z koszyka panny Pennybaker. Postanowili rano, 偶e najrozs膮dniej b臋dzie znaczy膰 drog臋, 偶eby nie zab艂膮dzi膰 albo nie kr臋ci膰 si臋 w k贸艂ko. Zag艂臋biali si臋 coraz bardziej w las.
- Chcia艂abym, 偶eby by艂 z nami Gid lub Alec - powiedzia艂a Priscilla z westchnieniem, gdy zn贸w si臋 zatrzymali, przeszukuj膮c wzrokiem okolic臋. - Znaj膮 te lasy jak w艂asn膮 kiesze艅. Zawsze si臋 tutaj bawili. Mo偶e powinni艣my powiedzie膰 Alecowi o wszystkim i poprosi膰 go o pomoc?
John pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮. Jako艣 nie mia艂 ochoty prosi膰 o pomoc Aleca. Wi膮za艂o si臋 to, jak przypuszcza艂, z nieoczekiwanym uczuciem zazdro艣ci, kt贸rego do艣wiadczy艂, obserwuj膮c, jak swobodne czuje si臋 Priscilla w towarzystwie tego m艂odzie艅ca, wola艂 jednak nie my艣le膰 o tym.
- Sami znajdziemy w ko艅cu t臋 chat臋. Priscilla wzruszy艂a ramionami i usiad艂a na du偶ym omsza艂ym kamieniu.
- Ca艂kiem niedaleko st膮d znale藕li Rose.
- Kogo? - popatrzy艂 na ni膮, nie rozumiej膮c, o kim mowa, po chwili jednak jego twarz rozja艣ni艂 b艂ysk zrozumienia. - Och, masz na my艣li t臋 dziewczyn臋 z twojej opowie艣ci? T臋, kt贸r膮 zamordowa艂 Lynden?
Priscilla skin臋艂a g艂ow膮.
- To by艂o gdzie艣 w tym kierunku. Poka偶臋 ci. Wsta艂a i wesz艂a w las, okr膮偶aj膮c wzniesienie. Teren opada艂 ku ma艂ej polance. 艢wiat艂o przes膮cza艂o si臋 przez listowie drzew i pn膮czy otaczaj膮cych polan臋. Mimo 偶e by艂 bia艂y dzie艅, na polanie panowa艂 p贸艂mrok. Ska艂y pokryte porostami pi臋trzy艂y si臋 po jednej stronie por臋by, korony drzew styka艂y si臋 nad ni膮, tworz膮c naturaln膮 kopu艂臋. Jednak偶e zamkni臋ta przestrze艅 wcale nie stwarza艂a wra偶enia przytulno艣ci, wr臋cz przeciwnie, by艂a troch臋 niesamowita.
- To tutaj? - spyta艂 John Priscill臋. Priscilla pokiwa艂a g艂ow膮, wstrz膮sn膮艂 ni膮 mimowolny dreszcz.
- Tak. Wygl膮da na idealne miejsce do pope艂nienia zbrodni, prawda?
- Ale w膮tpi臋, 偶eby kto艣 wybra艂 je na miejsce schadzki, poniewa偶 noc膮 jest tu ciemno jak w piekle.
Priscilla obejrza艂a si臋 za siebie mimo woli.
- O to mi w艂a艣nie chodzi - u艣miechn膮艂 si臋 John.
- Z pewno艣ci膮 ja nie wybra艂abym tego miejsca - zgodzi艂a si臋 Priscilla. - Nie przypuszczam jednak, 偶eby kt贸rykolwiek z tych dw贸ch 艂ajdak贸w by艂 wra偶liwy na nastr贸j.
- To dziwne, 偶e natrafiono na jej cia艂o.
- Prawdopodobnie zab贸jca mia艂 nadziej臋, 偶e nigdy si臋 to nie stanie. Ona jednak powiedzia艂a, zdaje si臋, jednej z przyjaci贸艂ek, 偶e spotkaj膮 si臋 w Lady鈥檚 Woods, co zaw臋zi艂o teren poszukiwa艅 do tego miejsca.
Rozejrza艂 si臋 zn贸w dooko艂a, kr臋c膮c g艂ow膮.
- To bez w膮tpienia odludne miejsce. - Wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋. - Chod藕, nie zostawajmy tu d艂u偶ej.
Priscilla wsun臋艂a d艂o艅 do jego d艂oni tak naturalnie, jakby robi艂a to zawsze. John skr臋ci艂 w lewo, podnosz膮c ga艂膮藕 do g贸ry, 偶eby mogli przej艣膰 pod ni膮. Priscilla chcia艂a powiedzie膰, 偶e id膮 w z艂ym kierunku, powstrzyma艂 j膮 jednak wyraz napi臋cia maluj膮cy si臋 na jego twarzy.
- S艂ysz臋 wod臋 - powiedzia艂 John, zatrzymuj膮c si臋 i nas艂uchuj膮c.
- Tak. P艂ynie tamt臋dy ma艂y strumyk. - Machn臋艂a r臋k膮 przed siebie, potem nieco w lewo.
Popatrzy艂 na ni膮.
- Podczas ucieczki przeprawia艂em si臋 przez strumie艅.
- Tu jest niejeden strumie艅. Pami臋tasz, nad jednym ju偶 dzisiaj byli艣my.
- Tak, ale to nie tamto miejsce. By艂o zbyt jasne, zbyt otwarte.
Ruszyli i chwil臋 p贸藕niej znale藕li si臋 na brzegu strumienia. Toczy艂 swe przezroczyste wody nad omsza艂ymi kamieniami, za nim grunt, poro艣ni臋ty g臋sto drzewami, wznosi艂 si臋 lekko.
- To bardziej mi przypomina otoczenie, kt贸re zapami臋ta艂em. - Popatrzy艂 w g贸r臋, nast臋pnie w d贸艂 strumienia, marszcz膮c w zamy艣leniu brwi.
- Las przerzedza si臋 w tamtym kierunku - zauwa偶y艂a Priscilla. - Mo偶e p贸jdziemy t臋dy?
Przeszli przez strumie艅 po kamieniach i ruszyli z jego biegiem. Po kilku minutach Wolfe zatrzyma艂 si臋 nagle.
- To chyba tu. Teren wydaje mi si臋 znajomy - tamta du偶a ska艂a, pokryta mchem. Chyba pod ni膮 przechodzi艂em.
Zbli偶yli si臋 spiesznie i od razu dostrzegli 艣lad ludzkiej stopy odci艣ni臋ty w b艂ocie na brzegu strumyka.
- Stopa nieobuta - powiedzia艂a z o偶ywieniem Priscilla, spogl膮daj膮c na Johna. - I du偶a.
- Mojego rozmiaru - zgodzi艂 si臋, oczy b艂yszcza艂y mu podnieceniem. - Chod藕my.
Pobieg艂 w g贸r臋 zboczem, ci膮gn膮c Priscill臋 za sob膮 i wypatruj膮c 艣lad贸w. Wspi臋li si臋 na wzniesienie, gdzie las by艂 nieco rzadszy.
- Tam! - G艂os rwa艂 mu si臋 z emocji. - Okr膮偶y艂em tamt膮 grup臋 drzew. Bardziej zale偶a艂o mi na ucieczce ni偶 na ukryciu si臋.
Priscilla 艣cisn臋艂a mu d艂o艅, serce wali艂o jej jak m艂otem.
Pu艣cili si臋 p臋dem w tamt膮 stron臋. Gdy okr膮偶yli drzewa, wy艂oni艂a si臋 zza nich niedu偶a br膮zowa chata. Priscilla chcia艂a wej艣膰 do niej natychmiast, ale John przytrzyma艂 j膮 w miejscu.
- Zaczekaj - powiedzia艂, zni偶aj膮c g艂os. - Przecie偶 oni mog膮 tam by膰.
Cofn臋li si臋 pod os艂on臋 drzewa o zwisaj膮cych nisko ga艂臋ziach. Wolfe zbada艂 dok艂adnie wzrokiem okolic臋. Czekali w napi臋ciu, jednak偶e nie widzieli i nie s艂yszeli niczego poza 艣wiergoc膮cymi ptakami, czasami rozlega艂 si臋 szelest zwierz臋cia skradaj膮cego si臋 w g臋stwinie. Wolfe ruszy艂 cicho naprz贸d, spychaj膮c Priscill臋 za siebie. Da艂a mu tak silnego kuksa艅ca w plecy, 偶e zrezygnowa艂 z opieku艅czych gest贸w i pozwoli艂 jej i艣膰 obok.
Zerka艂 na ni膮 z irytacj膮, nie pr贸bowa艂 jednak zmusza膰 ponownie, by sz艂a bezpiecznie za nim. Chata i jej otoczenie nie zdradza艂y 艣lad贸w ludzkiej bytno艣ci, przyspieszyli wi臋c kroku, gdy podeszli bli偶ej. Rozejrzawszy si臋 po raz ostatni dooko艂a po otaczaj膮cym ich lesie, John otworzy艂 pchni臋ciem drzwi. Zajrzeli do 艣rodka.
Chata by艂a bardzo ma艂a, m臋偶czyzna wzrostu Johna z trudem zmie艣ci艂by si臋 w niej na d艂ugo艣膰 w pozycji le偶膮cej, sta膰 musia艂 lekko pochylony. W 艣rodku panowa艂 p贸艂mrok, 艣wiat艂o s膮czy艂o si臋 tylko przez szpary w deskach i gdzieniegdzie przez dziury po s臋kach; okna nie by艂o. Pod艂ogi r贸wnie偶 nie, chata sta艂a wprost na ubitej ziemi. W 艣rodku nie by艂o kompletnie nic, ale chocia偶 drewno wygl膮da艂o na nadszarpni臋te czasem, deski by艂y mocne i dobrze zbite. Gdy drzwi by艂y od zewn膮trz zaparte, nawet silnemu m臋偶czy藕nie nie uda艂oby si臋 st膮d wydosta膰.
- Och, John! - wykrzykn臋艂a ze wsp贸艂czuciem Priscilla. - Musia艂e艣 chyba wychodzi膰 z siebie, zamkni臋ty tutaj.
- Tak, mo偶na by艂o zwariowa膰 - zgodzi艂 si臋, krzywi膮c si臋 z dezaprobat膮. - Nie chcia艂bym si臋 tutaj ponownie znale藕膰. - Posuwa艂 si臋, zgi臋ty wp贸艂, badaj膮c 艣ciany i pod艂og臋. - Nic tutaj nie ma - rzek艂 z niezadowoleniem. - Nawet guzika ani skrawka papieru. - Westchn膮艂 i wyszed艂 z chaty. - 呕adnej wskaz贸wki, kim jestem.
- Mo偶e znajdziemy co艣 na zewn膮trz - podsun臋艂a mu Priscilla, pokazuj膮c szerokim gestem otaczaj膮cy ich las.
- Mo偶e - zgodzi艂 si臋 bez wi臋kszego entuzjazmu. Zacz臋li kr膮偶y膰 wok贸艂 chaty, zataczaj膮c coraz szersze ko艂a, w poszukiwaniu czego艣 niezwyk艂ego. Znale藕li troch臋 zatartych 艣lad贸w st贸p, tym razem obutych, ale jedyn膮 wskaz贸wk膮, jakiej dostarczy艂y, by艂 rozmiar but贸w w艂a艣cicieli. Priscilla spojrza艂a w bok i nagle si臋 zatrzyma艂a.
- John! Popatrz! Pod drzewem, nieopodal, wida膰 by艂o ma艂y kopczyk 艣wie偶o usypanej ziemi.
- Co艣 zosta艂o tutaj zakopane.
Podbiegli do kopczyka i opadli przy nim na kolana. Przypomina艂 gr贸b, ale by艂 zbyt ma艂y, 偶eby pomie艣ci膰 cz艂owieka, mia艂 nieca艂y metr d艂ugo艣ci i jeszcze mniej szeroko艣ci.
- To zosta艂o wykopane niedawno - powiedzia艂 John.
- Mo偶e kto艣 pochowa艂 tutaj jakie艣 zwierz臋.
- Po co mia艂by i艣膰 taki szmat drogi, 偶eby pochowa膰 zwierz臋? Czy znalaz艂szy martwe zwierz臋, zada艂by sobie trud, 偶eby je zakopa膰? Nie, nie s膮dz臋.
John zacz膮艂 odgarnia膰 ziemi臋 r臋kami, po chwili jednak przerwa艂 i rozejrza艂 si臋 za jakim艣 narz臋dziem. Podni贸s艂 p艂aski kamie艅 i przyjrza艂 mu si臋 bacznie.
- Sp贸jrz na to. My艣l臋, 偶e kto艣 u偶y艂 tego kamienia dok艂adnie w tym samym celu. Ziemia przylgn臋艂a do brzeg贸w. Kto艣 musia艂 zakopywa膰 co艣 w du偶ym po艣piechu.
Zacz膮艂 kopa膰. Ziemia by艂a mi臋kka i wilgotna, tote偶 kamie艅 okaza艂 si臋 w艂a艣ciwym narz臋dziem. Nie min臋艂o wiele czasu, gdy uderzy艂 o jaki艣 przedmiot.
- Co to?
- Nie wiem - odpowiedzia艂 John, rozkopuj膮c nerwowo ziemi臋. - To nie jest twarde.
Priscilla przy艂膮czy艂a si臋 do niego, nie bacz膮c na d艂onie i paznokcie. By艂a niemal tak samo podniecona jak John. Po chwili ods艂oni艂a si臋 powierzchnia zakopanego przedmiotu.
- To... to sk贸ra - powiedzia艂a Priscilla ze zdziwieniem.
John zanurzy艂 d艂onie w norze, szarpi膮c i ci膮gn膮c, a偶 wreszcie sk贸rzany przedmiot ukaza艂 si臋 w ca艂ej okaza艂o艣ci.
- Torba podr贸偶na! - wykrzykn臋艂a Priscilla. - Pewnie twoja!
- Nie wiem. Nie poznaj臋 jej. Ale to ma sens. - Przesun膮艂 d艂oni膮 po boku du偶ej torby. - Jest w dobrym gatunku.
Usiad艂 prosto i si臋gn膮艂 do zamka. By艂 niegdy艣 zamykany na klucz, teraz jednak zwisa艂 bezu偶ytecznie, najwyra藕niej wy艂amany.
- John, sp贸jrz! - Priscilla zajrza艂a do dziury. - Tam jest co艣 jeszcze. - Si臋gn臋艂a do 艣rodka i wyj臋艂a but.
- M贸j Bo偶e! - John zapomnia艂 na chwil臋 o torbie i chwyci艂 but. Oczy艣ci艂 mi臋kk膮 sk贸r臋 z ziemi i postawi艂 but obok swej stopy. Przez d艂ug膮 chwil臋 patrzyli na siebie w milczeniu.
Zdj膮艂 but, kt贸ry po偶yczy艂a mu lady Chalcomb, i w艂o偶y艂 na nog臋 ten, kt贸ry znalaz艂a Priscilla. Pasowa艂 jak ula艂.
- To na pewno m贸j - powiedzia艂 zdumionym g艂osem. - Jak gdyby by艂 specjalnie dla mnie uszyty.
Priscilla zacz臋艂a dalej grzeba膰 w ziemi. Wyci膮gn臋艂a drugi but i zwini臋te w w臋ze艂ek ubranie. Gdy je rozwija艂a, wypad艂 z niego portfel. John podni贸s艂 go szybko.
- Pusty - rzek艂 zawiedziony.
Priscilla potrz膮sn臋艂a ubraniem, rozdzielaj膮c jego poszczeg贸lne cz臋艣ci. By艂a tam bia艂a koszula, spodnie i 偶akiet. Mimo pogniecenia i plam b艂ota, wida膰 by艂o, 偶e zosta艂o uszyte z luksusowego materia艂u i jest 艣wietnie skrojone. W kieszonce 偶akietu wci膮偶 tkwi艂a jedwabna chusteczka. Priscilla wyci膮gn臋艂a j膮. W jednym rogu znajdowa艂 si臋 elegancki, wyhaftowany monogram.
Przesun臋艂a palcem po hafcie.
- Na twojej chustce wyhaftowana jest litera A - powiedzia艂a.
John wzi膮艂 od niej chusteczk臋 i przygl膮da艂 si臋 w zamy艣leniu.
- A - powt贸rzy艂. - To ju偶 chyba co艣. Je艣li te rzeczy naprawd臋 nale偶膮 do mnie, moje nazwisko powinno zaczyna膰 si臋 na A. - U艣miechn膮艂 si臋 do niej ponuro. - Mamy niezliczon膮 ilo艣膰 mo偶liwo艣ci, prawda? Na co stawiasz? Adams? Aherne? Abernathy?
- Abercrombie - zaproponowa艂a Priscilla. - Alden. Anderson. Aiken. Abbot.
- Allen. O Bo偶e, mo偶emy tak si臋 bawi膰 do jutra. Chcia艂bym, 偶eby przy kt贸rym艣 rozja艣ni艂o mi si臋 w g艂owie. - Otworzy艂 torb臋 i zajrza艂 do 艣rodka. - Wi臋cej ubra艅. - Wyj膮艂 ma艂e sk贸rzane etui. - Zestaw do golenia. - Obejrza艂 dok艂adnie p臋dzel, brzytw臋 i kubeczek. - Nic. Nawet monogramu.
Zamkn膮艂 z westchnieniem etui i schowa艂 do torby.
- To oczywiste, 偶e zabrali wszystko, co przedstawia艂o jak膮kolwiek warto艣膰... i wszystko, dzi臋ki czemu mo偶na by mnie zidentyfikowa膰.
- Przypuszczasz, 偶e celowo zabrali przedmioty, kt贸re pozwoli艂yby ci臋 zidentyfikowa膰? Czy chodzi艂o im wy艂膮cznie o pieni膮dze i rzeczy warto艣ciowe?
- Nie mam poj臋cia. Czemu ktokolwiek chcia艂by ukry膰, kim jestem? Nie mogli przecie偶 liczy膰 na to, 偶e nie b臋d臋 tego pami臋ta艂.
-. Tak, ale gdyby艣 nie uciek艂, nie m贸g艂by艣 nikomu powiedzie膰, kim jeste艣, nawet gdyby艣 pami臋ta艂.
- Ale czemu zadali sobie trud, 偶eby zakopa膰 moje ubranie, moj膮 torb臋? Czemu po prostu nie porzucili tych rzeczy?
- Mo偶e bali si臋, 偶e kto艣 je znajdzie i zacznie dochodzi膰, do kogo nale偶a艂a torba.
- By膰 mo偶e. - Wzruszy艂 ramionami. - Do diab艂a! To takie beznadziejne uczucie nie pami臋ta膰 niczego. Czuj臋 si臋 kompletnie bezu偶yteczny i bezradny.
- To nieprawda! - zaprotestowa艂a z moc膮 Priscilla. - Przecie偶 odnalaz艂e艣 drog臋 tutaj, prawda? I odkopa艂e艣 torb臋.
- Co nam niczego nie wyja艣ni艂o.
- Nie przes膮dzaj z g贸ry. Mo偶e gdy w艂o偶ysz ubranie, zaczniesz co艣 sobie przypomina膰. Nie obejrza艂e艣 wszystkiego dok艂adnie. Mo偶e znajdziesz co艣 w kt贸rej艣 kieszeni. Wiemy wi臋cej ni偶 przedtem - 偶e twoje nazwisko zaczyna si臋 na A. I przynajmniej masz ubrania, kt贸re na ciebie pasuj膮.
U艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie.
- To prawda. To rzeczywi艣cie du偶a rzecz. Mam ju偶 do艣膰 tego, 偶e nitki p臋kaj膮 w szwach za ka偶dym moim poruszeniem. Jak zwykle, masz racj臋. - Uj膮艂 d艂o艅 Priscilli i podni贸s艂 do ust, jak gdyby chcia艂 j膮 uca艂owa膰, zatrzyma艂 si臋 jednak na widok jej szczup艂ych palc贸w, umazanych mokr膮 ziemi膮, brudnych, po艂amanych paznokci. Roze艣mia艂 si臋. - Moja droga, widz臋, 偶e z艂o偶y艂a艣 najwy偶sz膮 ofiar臋 na o艂tarzu naszych poszukiwa艅. - Przygl膮da艂 si臋 jej d艂oni, a偶 wreszcie znalaz艂 czyste miejsce, do kt贸rego przytuli艂 wargi.
Mimo 偶artobliwego sposobu, w jaki to uczyni艂, Priscilla poczu艂a, jak dreszcz przechodzi jej po plecach. Po jego pociemnia艂ych nagle oczach pozna艂a, 偶e i na nim ten poca艂unek wywar艂 wra偶enie. Przytrzyma艂 jej d艂o艅 d艂u偶ej i zajrza艂 w twarz. Ich palce splot艂y si臋. Priscilla przypomnia艂a sobie, w jak naturalny spos贸b wzi膮艂 j膮 za r臋k臋, gdy szli przez las, i jak jej by艂o z tym dobrze. Wspomnia艂a poca艂unki ubieg艂ej nocy w gabinecie ojca.
- Priscillo... - Pochyli艂 si臋 ku niej, przyci膮gaj膮c j膮 jednocze艣nie delikatnie. Ich usta spotka艂y si臋 i przylgn臋艂y do siebie. Nie dotykali si臋, jedynie r臋ce mieli splecione, ale nawet ten kontakt sprawia艂, 偶e obojgu zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Mo偶na by艂o pomy艣le膰, 偶e ich nami臋tno艣膰 jest tak ogromna, 偶e nie o艣mielaj膮 si臋 zbli偶y膰 bardziej.
John przera偶a艂 Priscill臋, a w艂a艣ciwie przera偶a艂y j膮 doznania, jakie w niej budzi艂, w艂adza, jak膮 mia艂 nad ni膮, gdy tylko chcia艂. Rozp艂ywa艂a si臋 pod jego dotykiem, kolana mia艂a jak z waty, nie panowa艂a nad sob膮 - by艂y to jednak najrozkoszniejsze chwile, jakie kiedykolwiek prze偶y艂a. Gdy j膮 ca艂owa艂, pragn臋艂a, by trwa艂o to wiecznie, chcia艂a coraz wi臋cej. Dr偶a艂a, wyl臋kniona, a jednocze艣nie nieprzytomna z podniecenia, ch臋tna i niewinna zarazem.
Odsun膮艂 j膮 od siebie, wzdychaj膮c.
- Nie mo偶emy tego robi膰, nie tutaj. Priscilla pokiwa艂a g艂ow膮 na znak, 偶e si臋 z nim zgadza, musia艂a jednak walczy膰 z sob膮, by nie otoczy膰 ramionami jego szyi.
- Bo偶e, jak ja ci臋 pragn臋! - W jego g艂osie wibrowa艂o t艂umione po偶膮danie. - Tu nie jest bezpiecznie. Kto wie, mo偶e tamci dwaj kr臋c膮 si臋 w pobli偶u?
Priscilla zn贸w skin臋艂a g艂ow膮, pr贸buj膮c uspokoi膰 bij膮ce mocno serce. Podni贸s艂 d艂o艅 i pog艂adzi艂 j膮 po policzku, powi贸d艂 delikatnie palcem po jej rozchylonych wargach. Powieki Priscilli zatrzepota艂y, zamkn臋艂a oczy, wci膮gaj膮c powietrze, na jej twarzy malowa艂a si臋 taka niewinna nami臋tno艣膰, 偶e omal nie straci艂 panowania nad sob膮. Marzy艂, by j膮 przytuli膰, ca艂owa膰, pie艣ci膰, a偶 zacznie cicho wzdycha膰.
呕a艂owa艂, 偶e nie s膮 gdzie艣 indziej, w jakim艣 ca艂kiem bezpiecznym miejscu, gdzie nie musia艂by si臋 spieszy膰. Pragn膮艂 zdj膮膰 z niej ubranie, napawa膰 si臋 widokiem jej alabastrowego cia艂a. Chcia艂 zobaczy膰 jej piersi, dotyka膰 ich, czu膰, jak si臋 pr臋偶膮. Samo my艣lenie o tym wyzwoli艂o natychmiastow膮 reakcj臋 jego cia艂a. Zdawa艂 sobie jednak spraw臋, 偶e post膮pi艂by jak ostatni g艂upiec, nara偶aj膮c j膮 na ryzyko. Przecie偶 ci dwaj zb贸je mogli w ka偶dej chwili wr贸ci膰.
- Musimy i艣膰 - powiedzia艂 z westchnieniem. Ruszyli w powrotn膮 drog臋. Prowadzi艂a Priscilla, bo zna艂a te strony. Id膮cy za ni膮 John, przygl膮da艂 si臋 nie tyle okolicy, ile ko艂ysz膮cym si臋 biodrom Priscilli. Z trudem oderwa艂 od nich wzrok, karc膮c si臋 w my艣li za nieostro偶no艣膰. Powinien by膰 bardziej czujny, przecie偶 w zaro艣lach mogli kry膰 si臋 napastnicy.
Gdy dotarli do domu, w salonie zastali Floriana Hamiltona i pann臋 Pennybaker, popijaj膮cych herbat臋 w towarzystwie trzech m臋偶czyzn.
- Priscillo! - wykrzykn臋艂a panna Pennybaker, wstaj膮c od sto艂u. Jej szczup艂a twarz by艂a zarumieniona i u艣miechni臋ta. - Sp贸jrz, kto przyszed艂 na herbatk臋.
- Dzie艅 dobry, pastorze. Witam, doktorze - pozdrowi艂a Priscilla dw贸ch serdecznych przyjaci贸艂 ojca, kt贸rzy go regularnie odwiedzali, by porozmawia膰 o naukowych problemach. Dzisiaj jednak by艂 z nimi r贸wnie偶 siwow艂osy d偶entelmen o szarych przenikliwych oczach, kt贸rego Priscilla widzia艂a po raz pierwszy.
- A to genera艂 Hazelton - przedstawi艂a entuzjastycznie go艣cia panna Pennybaker. - Jest przyjacielem doktora.
Genera艂 wsta艂, podobnie jak pozostali m臋偶czy藕ni.
- Bardzo mi mi艂o pozna膰 pani膮, panno Hamilton. S艂ysza艂em o pani mn贸stwo dobrego - powiedzia艂 genera艂, odwracaj膮c si臋, by spojrze膰 na Penny, kt贸ra zarumieni艂a si臋 i spu艣ci艂a skromnie oczy. - Panna Pennybaker opowiada艂a mi, jak jest pani utalentowana. Jestem pewien, 偶e to zas艂u偶ona pochwa艂a, albowiem panna Pennybaker jest osob膮 o rzadkiej inteligencji i smaku.
Priscilla otworzy艂a szeroko oczy, powstrzyma艂a si臋 jednak od komentarzy; Guwernantka by艂a mi艂膮 i maj膮c膮 jak najlepsze intencje kobiet膮 i Priscilla bardzo j膮 lubi艂a. Nigdy jednak nie przysz艂oby jej do g艂owy, by w tak gor膮cych s艂owach opisywa膰 gust oraz inteligencj臋 Penny.
- Prosz臋, niech pan przestanie - powiedzia艂a skromnie panna Pennybaker, chichocz膮c jak pensjonarka. - Przewr贸ci mi pan w g艂owie.
Panna Pennybaker i genera艂 Hazelton u艣miechali si臋 do siebie przez d艂ug膮 chwil臋, gdy tymczasem pozostali przygl膮dali im si臋 zdziwieni. W ko艅cu genera艂 odwr贸ci艂 si臋 do Priscilli, kt贸ra automatycznie poda艂a mu r臋k臋, zapominaj膮c, 偶e nie umy艂a ich jeszcze i 偶e za paznokciami ma wci膮偶 czarne obw贸dki. Spojrzawszy na swoj膮 d艂o艅, j臋kn臋艂a cicho i schowa艂a j膮 za plecami.
- Przepraszam. Chyba nie powinnam pokazywa膰 si臋 w takim stanie. Pracowa艂am w艂a艣nie... w ogr贸dku. Musz臋 si臋 umy膰.
Wycofa艂a si臋 pospiesznie. Genera艂, obrzuciwszy j膮 zdziwionym spojrzeniem, poda艂 r臋k臋 Johnowi, przedstawiaj膮c si臋:
- Terence Hazelton, genera艂 w stanie spoczynku armii Jej Kr贸lewskiej Mo艣ci.
- John Wolfe. Pomaga艂em pannie Hamilton.
- Rozumiem. - Genera艂 zmierzy艂 go badawczym spojrzeniem, najwyra藕niej pr贸buj膮c wyrobi膰 sobie opini臋 na temat sytuacji. Priscilla by艂a z艂a na siebie, 偶e si臋 zaczerwieni艂a, jak gdyby zrobi艂a co艣 niew艂a艣ciwego.
- Pan Wolfe jest cz艂onkiem rodziny - pospieszy艂a z wyja艣nieniem panna Pennybaker, 偶eby zatuszowa膰 niezr臋czn膮 sytuacj臋.
- Doprawdy? - spyta艂 ze zdziwieniem doktor Hightower.
- Nie najbli偶szej - sprostowa艂 szybko Florian. - Daleki kuzyn ze Stan贸w Zjednoczonych.
- Aha - rozja艣ni艂 si臋 pastor, jak gdyby w jego ocenie fakt, 偶e jest si臋 Amerykaninem, wyja艣nia艂 ka偶de dziwne zachowanie. - Rozumiem.
- Ze Stan贸w Zjednoczonych? - powt贸rzy艂 genera艂, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech. - By艂em tam kiedy艣.
- Naprawd臋?
- W Baltimore - wyja艣ni艂. - Zna pan to miasto?
- Nie, obawiam si臋, 偶e nigdy tam nie by艂em - powiedzia艂 szybko John.
- A sk膮d pan pochodzi? - spyta艂 doktor ciekawie. - Pr贸bowa艂em umiejscowi膰 akcent. Jestem dobry w takich sprawach. Z pewno艣ci膮 ameryka艅ski, ale raczej nie po艂udniowy.
- Nie, nie pochodz臋 z Po艂udnia. - John stara艂 si臋 przypomnie膰 sobie jakiekolwiek miejsce, kt贸re by cho膰 troch臋 pami臋ta艂.
- Tak przypuszcza艂em. - Doktor Hightower by艂 wyra藕nie zadowolony z siebie. - Niech pomy艣l臋... Nie, prosz臋 mi nie podpowiada膰, jeszcze chwila. Nie po艂yka pan 鈥瀝鈥, nie jest pan wi臋c z Bostonu. - Zamkn膮艂 oczy, zastanawiaj膮c si臋. - Chyba Nowy Jork albo jego okolice.
- Trafi艂 pan w dziesi膮tk臋 - u艣miechn膮艂 si臋 John, maj膮c rozpaczliw膮 nadziej臋, 偶e doktor nie zacznie go wypytywa膰 o miasto. Mia艂 w g艂owie kompletn膮 pustk臋.
Doktor si臋 rozpromieni艂.
- Powiedzia艂em panu, 偶e potrafi臋 si臋 domy艣li膰. Oczywi艣cie, lepiej orientuj臋 si臋 w angielskich dialektach. Jestem w stanie zlokalizowa膰 miejsce urodzenia Anglika z dok艂adno艣ci膮 do kilkunastu kilometr贸w.
- Niesamowite - odpowiedzia艂 John. - A teraz prosz臋 wybaczy膰, musz臋 si臋 przebra膰.
- Oczywi艣cie, oczywi艣cie. - Pastor u艣miechn膮艂 si臋 do niego dobrotliwie. - Nie chcemy przeszkadza膰 m艂odym ludziom.
John wyszed艂 szybko do swego pokoju, Priscilla za艣 wykorzysta艂a sytuacj臋 i skierowa艂a si臋 ku schodom. Zatrzyma艂 j膮 jednak mi艂y g艂os pastora.
- Bardzo przystojny m臋偶czyzna, Priscillo - zauwa偶y艂 weso艂o.
Priscilla odwr贸ci艂a si臋 ku niemu, zaciskaj膮c z irytacj膮 wargi. Przyjaciele jej ojca byli grzeczni i inteligentni, zawsze starali si臋 pomaga膰 ludziom. Z jakiego艣 powodu jednak poczytywali sobie za punkt honoru wyswatanie Priscilli. Nie byli szczeg贸lnie wybredni - manewrowali tak, 偶eby ka偶dy m臋偶czyzna w mniej wi臋cej odpowiednim wieku, pochodz膮cy z przyzwoitej rodziny, dostatecznie inteligentny, musia艂 spotka膰 si臋 z Priscill膮. Dziewczyna wielokrotnie pr贸bowa艂a protestowa膰, w ko艅cu jednak podda艂a si臋 i spotyka艂a si臋 z m艂odzie艅cami, kt贸rych jej podsuwali, a nast臋pnie grzecznie ich odprawia艂a.
- Tak, pastorze, ma pan racj臋. Jest r贸wnie偶 moim krewnym.
- Dalekim, moja droga, dalekim. To oznacza, 偶e pochodzi z dobrej rodziny, czego nigdy nie mo偶na by膰 pewnym, je艣li idzie o Amerykan贸w.
Priscilla westchn臋艂a.
- Podejrzewam, 偶e ta cz臋艣膰 rodziny, kt贸ra wyemigrowa艂a do Stan贸w Zjednoczonych, ma na swoim koncie r贸偶ne sprawki. Poza tym uwa偶am, 偶e ma艂偶e艅stwa w obr臋bie rodziny nie s膮 niczym dobrym, nawet je艣li s膮 zgodne z prawem. We藕my, na przyk艂ad, Habsburg贸w.
- Moja droga, wcale nie sugerowa艂em, 偶eby艣 po艣lubi艂a tego m艂odzie艅ca - zaprotestowa艂 pastor. - Mia艂em na my艣li wy艂膮cznie to, 偶e zapewne jest sympatycznym towarzyszem. Oczywi艣cie, gdyby mia艂o co艣 z tego wynikn膮膰... Nie s膮dz臋, 偶eby艣 musia艂a si臋 martwi膰 niedorozwojem umys艂owym i habsburskimi podbr贸dkami. Zreszt膮 cz艂onkowie tej rodziny zawierali mi臋dzy sob膮 ma艂偶e艅stwa znacznie cz臋艣ciej i przy bli偶szym pokrewie艅stwie.
- To prawda - zgodzi艂 si臋 doktor. - Ile pokole艅 temu wyemigrowa艂a jego rodzina? - Gdy Priscilla tylko popatrzy艂a na niego oboj臋tnie, odwr贸ci艂 si臋 ku jej ojcu: - Florianie?
- S艂ucham? Ojej, musia艂o to by膰 ze sto lat temu. Nie jestem ca艂kiem pewien powi膮za艅 mi臋dzy nami. Chyba m贸j dziadek by艂 kuzynem jego pradziadka, czy co艣 w tym rodzaju.
- Chce pan powiedzie膰, 偶e nie rozmawiali艣cie o jego genealogii? - spyta艂 genera艂 z wyra藕n膮 dezaprobat膮. - Sk膮d w takim razie pan wie, 偶e naprawd臋 jest pa艅skim krewnym? Mo偶e wykorzystywa膰 pa艅sk膮 go艣cinno艣膰. Moim zdaniem ma w oczach awanturniczy b艂ysk.
- No c贸偶 - rzek艂 Florian zrz臋dliwym tonem, niezadowolony, 偶e genera艂 w艣ciubia nos w nie swoje sprawy - nie rysowa艂em z nim naszego drzewa genealogicznego. Amerykanie nie s膮 przyzwyczajeni do tego rodzaju rzeczy. I chyba maj膮 racj臋. Inteligencja i zdolno艣ci cz艂owieka s膮 wa偶niejsze od pochodzenia, nie s膮dzi pan?
Genera艂 prychn膮艂 pogardliwie i spyta艂, czy jest cholernym egalitaryst膮. Pastor wtr膮ci艂 si臋, pr贸buj膮c za艂agodzi膰 sytuacj臋, a Priscilla skorzysta艂a z okazji, by wymkn膮膰 si臋 niezauwa偶ona i wbiec po schodach na g贸r臋. Umy艂a szybko r臋ce i przebra艂a si臋 w czyst膮 sukni臋, nast臋pnie uczesa艂a potargane w艂osy i upi臋艂a je jak zwykle w schludny w臋ze艂. Przez chwil臋 przygl膮da艂a si臋 sobie w lustrze. Nigdy nie sp臋dza艂a przed nim du偶o czasu, uwa偶aj膮c, 偶e ma wiele ciekawszych rzeczy do roboty. Wiedzia艂a, 偶e nie jest brzydka, wielu m臋偶czyzn uwa偶a艂o j膮 nawet za 艂adn膮. Figur臋 mia艂a dobr膮, karnacj臋 mleczn膮, rysy regularne, oczy szare, du偶e, ocienione d艂ugimi rz臋sami. Nigdy jednak nie zastanawia艂a si臋 specjalnie, czy jest atrakcyjna. Wiedzia艂a, 偶e dla wi臋kszo艣ci m臋偶czyzn jest zbyt bystra i wygadana, zbyt biedna dla wielu innych i nie na tyle pi臋kna, 偶eby przewa偶y艂o to takie ujemne strony. Dosz艂a do wniosku, 偶e konkurenci na dalsz膮 met臋 sprawiaj膮 zwykle wi臋cej k艂opotu, ni偶 s膮 warci.
Dzisiaj jednak sta艂a przed lustrem, przygl膮daj膮c si臋 swemu odbiciu. Czy jej suknia nie jest zbyt prosta? Nie ma absolutnie 偶adnych ozd贸b, nawet wst膮偶ki czy falbanki. Czy fryzura nie jest zanadto surowa? Czy nie by艂oby jej bardziej do twarzy, gdyby kasztanowate w艂osy nie by艂y tak mocno 艣ci膮gni臋te do ty艂u?
Powyjmowa艂a szpilki i zacz臋艂a upina膰 w艂osy od pocz膮tku, zreflektowa艂a si臋 jednak. Co z tego, 偶e nie wygl膮da w obecno艣ci Johna Wolfe鈥檃 tak atrakcyjnie, jak by mog艂a? Nie musi si臋 specjalnie stara膰. Nie pr贸buje przecie偶 rozkocha膰 go w sobie. Niewa偶ne, 偶e ca艂owa艂 j膮 tak gor膮co. Nie ma wobec niej powa偶nych zamiar贸w, nie 偶ywi prawdziwych uczu膰. Jest po prostu bardzo nami臋tnym m臋偶czyzn膮. Zamkn臋艂a na chwil臋 oczy, wspominaj膮c dotyk jego warg, ciep艂o ramion. Przypomnia艂a sobie r贸wnie偶, 偶e ca艂owa艂 j膮, gdy nie wygl膮da艂a lepiej ni偶 w tej chwili. U艣miechn臋艂a si臋 mimo woli.
Wreszcie otrz膮sn臋艂a si臋 z tych my艣li i ruszy艂a w kierunku drzwi. Chcia艂a zobaczy膰, czy John znalaz艂 co艣 jeszcze w torbie podr贸偶nej. Nie zamierza艂a traci膰 czasu na strojenie si臋.
Siedzia艂 przy kuchennym stole, przed nim sta艂a fili偶anka paruj膮cej herbaty oraz talerz pe艂en ciasteczek. Rozmawia艂 z pani膮 Stnithson, krz膮taj膮c膮 si臋, zmywaj膮c膮 naczynia i mieszaj膮c膮 r贸偶ne potrawy w garnkach na kuchni.
Wsta艂, gdy Priscilla wesz艂a cicho do kuchni. Uda艂o jej si臋 zej艣膰 po schodach i przemkn膮膰 przez hol tak, by nie zauwa偶yli jej siedz膮cy w salonie. Dzi臋ki Bogu, genera艂 mia艂 dono艣ny g艂os.
Stan臋艂a, przygl膮daj膮c si臋 Johnowi w nowym ubraniu. Je艣li wygl膮da艂 dobrze w staromodnych, niezbyt dobrze dopasowanych rzeczach lorda Chalcomba, to w tej chwili w dw贸jnas贸b zyska艂 na urodzie. Bia艂a koszula i br膮zowe spodnie le偶a艂y na nim idealnie. Wygl膮da艂 imponuj膮co. Przez chwil臋 Priscilla nie mog艂a wykrztusi膰 s艂owa, tak bardzo by艂a pod wra偶eniem.
- Widz臋, 偶e torba rzeczywi艣cie nale偶a艂a do ciebie - powiedzia艂a, odkaszln膮wszy. - Ubranie najwyra藕niej by艂o szyte na miar臋.
- Tak - skin膮艂 g艂ow膮. - Tyle 偶e nic z tego nie wynika. Przeszuka艂em torb臋 bardzo dok艂adnie i nie znalaz艂em niczego, co wskazywa艂oby, kim jestem. Jedyn膮 rzecz膮, kt贸r膮 z艂odzieje zostawili, s膮 spinki do mankiet贸w, ale nie ma na nich nawet moich inicja艂贸w. Jestem ubrany znacznie wygodniej, ale nadal nic o sobie nie wiem.
- To nieprawda - zaprotestowa艂a stanowczo Priscilla, siadaj膮c naprzeciwko niego przy stole. - Wiemy jedno - z pewno艣ci膮 jeste艣 zamo偶nym cz艂owiekiem. Twoje ubrania s膮 uszyte z drogich materia艂贸w. Musisz by膰 dobrze sytuowany, 偶eby tak si臋 ubiera膰.
- Zamo偶ny Amerykanin - podsumowa艂. - Takich ludzi mog膮 by膰 tysi膮ce.
- Zamo偶ny Amerykanin podr贸偶uj膮cy przez t臋 cz臋艣膰 Anglii - poprawi艂a go Priscilla. - Musi istnie膰 jaki艣 pow贸d, dla kt贸rego tutaj przyjecha艂e艣. Kto艣, kto na ciebie czeka. Z pewno艣ci膮 zaczn膮 ci臋 szuka膰, gdy si臋 nie pojawisz.
- Pewnie rzeczywi艣cie kto艣 na mnie czeka - powiedzia艂, marszcz膮c brwi. - My艣l臋, 偶e najlepszym wyj艣ciem b臋dzie odnalezienie tamtych dw贸ch m臋偶czyzn.
- Tych, kt贸rzy ci臋 porwali? - spyta艂a z niedowierzaniem Priscilla. - Po co? Przecie偶 przez ca艂y czas starali艣my si臋 ich unika膰.
- Nie chc臋, 偶eby dopadli mnie znienacka. Teraz spotkamy si臋 na moich warunkach, tym razem to ja b臋d臋 stron膮 agresywn膮, w dodatku zadzia艂am z zaskoczenia.
- Ale ich jest dw贸ch! Nawet je艣li ich zaskoczysz, wci膮偶 b臋d膮 mieli przewag臋.
- Postaram si臋 zaatakowa膰 ka偶dego z osobna. Poza tym prawie ju偶 wr贸ci艂em do si艂. Je艣li si臋 przygotuj臋, nie dadz膮 mi rady.
- Jaki masz pomys艂?
- Wybior臋 si臋 do miasteczka. Pospaceruj臋, rozejrz臋 si臋, popytam. Zobacz臋, czy uda mi si臋 z艂apa膰 kt贸rego艣 z nich. Dowiem si臋, czy kto艣 ich nie widzia艂.
- A je艣li nawet ich znajdziesz, to co?
- Przekonam ich - rzek艂 z lekkim u艣miechem - 偶eby powiedzieli, kto ich wynaj膮艂. Gdy si臋 tego dowiemy, 艂atwiej mi b臋dzie doj艣膰, kim jestem.
Priscilla skrzywi艂a si臋. Wprawdzie jego s艂owa mia艂y sens, ale nie podoba艂 jej si臋 pomys艂, by wystawia艂 si臋 w taki spos贸b na niebezpiecze艅stwo. M贸g艂 sobie my艣le膰, powodowany m臋sk膮 dum膮, 偶e da rad臋 tuzinowi m臋偶czyzn, Priscilla jednak nie przejawia艂a takiego optymizmu. Przecie偶 ci dwaj to bandyci, poza tym mog膮 mie膰 kompan贸w.
- Masz racj臋 - powiedzia艂a wreszcie. - To chyba najlepsze wyj艣cie. Wybierzemy si臋 do miasteczka.
- My? - powt贸rzy艂. - Nie s膮dz臋. Zamierzam p贸j艣膰 sam. Priscilla westchn臋艂a. By艂 najbardziej upartym z m臋偶czyzn.
- A sk膮d b臋dziesz wiedzia艂, dok膮d p贸j艣膰 lub kogo pyta膰? Nie wiesz nawet, jak tam trafi膰.
Skrzy偶owa艂 r臋ce na piersi, robi膮c zawzi臋t膮 min臋.
- Poluj臋 na dw贸ch 艂ajdak贸w, Priscillo. Jak mog臋 wzi膮膰 ze sob膮 dam臋?
- Potrzebujesz pomocy i chyba nie ma znaczenia, czy udzieli ci jej kobieta czy m臋偶czyzna.
- Nie pozwol臋, 偶eby艣 nara偶a艂a si臋 na niebezpiecze艅stwo. Czy tak trudno ci to zrozumie膰?
- Wcale nie. Po prostu nie zgadzam si臋 z twoim punktem widzenia. Zamierzam ci pom贸c.
- Czemu jeste艣 tak uparta? - rzek艂, mierz膮c j膮 gniewnym wzrokiem.
- A ty? - nie pozosta艂a mu d艂u偶na Priscilla. Przez chwil臋 mia艂a wra偶enie, 偶e zacznie na ni膮 krzycze膰, poprzesta艂 jednak na walni臋ciu pi臋艣ci膮 w st贸艂.
- Do diab艂a! Cud, 偶e nikt ci臋 do tej pory nie udusi艂. Dobrze, chod藕 ze mn膮.
Prawd臋 m贸wi膮c, wcale nie by艂 na ni膮 taki w艣ciek艂y, jak udawa艂. Cieszy艂o go jej towarzystwo, lubi艂 jej 艣miech, jej inteligentne uwagi, lubi艂 na ni膮 patrze膰. Poranny wypad sprawi艂 mu wielk膮 przyjemno艣膰 i chocia偶 zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e post臋puje jak 艂ajdak, pozwalaj膮c jej si臋 nara偶a膰 w ten spos贸b, radowa艂a go perspektywa wsp贸lnego spaceru.
- Przypuszczam, 偶e nie uda艂oby mi si臋 powstrzyma膰 ci臋, nawet gdybym zabroni艂 ci p贸j艣膰 - rzek艂, krzywi膮c si臋.
- To prawda - u艣miechn臋艂a si臋 Priscilla. Widzia艂a, jak pani Smithson, mieszaj膮ca jak膮艣 potraw臋 w garnku na kuchni, kr臋ci z dezaprobat膮 g艂ow膮. Wiedzia艂a, co my艣li w tej chwili, zreszt膮 potwierdzi艂y to po chwili jej s艂owa.
- Czemu z panienki zawsze taka Zosia-Samosia? W ten spos贸b nigdy panienka nie zdob臋dzie m臋偶a.
Priscilla zwykle odpowiada艂a na tak膮 uwag臋, 偶e ani nie potrzebuje, ani nie chce m臋偶a. Teraz jednak przy艂apa艂a si臋 na tym, 偶e przygl膮da si臋 m臋偶czy藕nie siedz膮cemu naprzeciwko i zastanawia, czy to nadal prawda. A gdyby jej m膮偶 by艂 podobny do Johna Wolfe鈥檃? Gdyby otacza艂a go aura tajemniczo艣ci i niebezpiecze艅stwa? Gdyby tak przyjemnie by艂o spiera膰 si臋 z nim - i gdyby m臋偶czyzna nie 偶ywi艂 p贸藕niej urazy, 偶e zosta艂 pokonany? Gdyby jego poca艂unki podnieca艂y j膮 tak jak poca艂unki Johna, a ka偶dy dotyk wprawia艂 w dr偶enie?
By艂a wstrz膮艣ni臋ta tokiem swoich my艣li. Nie interesowa艂o jej ma艂偶e艅stwo z Johnem Wolfe鈥檈m. Nie istnia艂 pow贸d, dla kt贸rego mia艂aby z艂ama膰 przysi臋g臋, 偶e nie wyjdzie za m膮偶. Co z tego, 偶e ma wdzi臋k i urod臋, jakich brakuje jej znajomym? To 艣mieszne nawet my艣le膰 o tym. By艂a pewna, 偶e on te偶 nie bierze pod uwag臋 ma艂偶e艅stwa z ni膮. Co go interesuje, to ju偶 ca艂kiem inna sprawa. Oczywi艣cie mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e gdyby chcia艂a by膰 uczciwa wobec siebie, musia艂aby przyzna膰, i偶 j膮 r贸wnie偶 interesuje ta inna sprawa. To nie mi艂o艣膰 ani ch臋膰 wyj艣cia za m膮偶 by艂y magnesem przyci膮gaj膮cym j膮 do Johna, lecz po偶膮danie. Priscilla mia艂a si臋 za kobiet臋 wyzwolon膮 i ch臋tnie przyznawa艂a, 偶e kobiety r贸wnie偶 mog膮 odczuwa膰 i po偶膮danie, niekoniecznie od razu kochaj膮c czy chc膮c wyj艣膰 za m膮偶. Wielokrotnie wiod艂a na ten temat gor膮ce spory. Mimo to nigdy nie przypuszcza艂a, 偶e sama mo偶e znale藕膰 si臋 w podobnej sytuacji.
Popatrzy艂a na Johna z ukosa, serce zacz臋艂o mocniej bi膰 jej w piersi. Ich oczy spotka艂y si臋 i natychmiast zmieni艂 si臋 nieznacznie wyraz jego twarzy. Priscilla odwr贸ci艂a wzrok. Po chwili zn贸w zerkn臋艂a na niego ukradkiem. Nadal jej si臋 przygl膮da艂, spojrzenie mia艂 ciep艂e i pytaj膮ce. Tym razem trudno jej by艂o odwr贸ci膰 wzrok. By艂a pewna, 偶e ich my艣li biegn膮 tym samym torem.
Us艂ysza艂a z ulg膮 g艂osy go艣ci dobiegaj膮ce z holu. Wsta艂a i po艣piesznie.
- Po... powinnam po偶egna膰 si臋 z pastorem. John podni贸s艂 si臋 o wiele wolniej i pod膮偶y艂 za ni膮 do holu.
Starsi panowie odwr贸cili si臋 do Priscilli z u艣miechem, 艣ciskaj膮c jej d艂o艅 i 偶egnaj膮c si臋. Pastor poklepa艂 j膮 dobrotliwie po ramieniu. Sk艂onili si臋 Johnowi i wymienili uprzejmo艣ci. Pani na Pennybaker pomacha艂a im ostatni raz na po偶egnanie i za mkn臋艂a drzwi.
- No! - powiedzia艂 Florian z westchnieniem ulgi. - Dzi臋ki Bogu, poszli sobie wreszcie.
Priscilla i panna Pennybaker popatrzy艂y na niego ze zdumieniem.
- My艣la艂am, 偶e lubisz wizyty pastora - powiedzia艂a z wyrzutem Priscilla.
- Ale偶 lubi臋. Whiting jest w porz膮dku, poza tym, 偶e czy tuje sentymentaln膮 poezj臋. Po co Hightower przyprowadzi艂 ze sob膮 tego wojaka?
- Genera艂a Hazeltona? - zdziwi艂a si臋 panna Pennybaker - Wyda艂 mi si臋 ca艂kiem sympatyczny.
- Co ci si臋 nie podoba艂o w generale, tatusiu? - spyta艂a Priscilla, bior膮c ojca pod r臋k臋 i id膮c z nim do salonu.
- Nie lubi臋 wojskowych, nigdy nie lubi艂em.
- Ale zgodzi艂e艣 si臋, 偶eby Gid zosta艂 oficerem.
- Nie potrafi艂em odwie艣膰 go od tej my艣li - machn膮艂 r臋k膮 Florian. - Co mia艂 tutaj robi膰? Strasznie mu na tym zale偶a艂o. Mam nadziej臋, 偶e pewnego dnia przejrzy na oczy. Ten cz艂owiek wybra艂 wojsko na ca艂e 偶ycie.
- Rozumiem - zgodzi艂a si臋 powa偶nie Priscilla. - To rzeczywi艣cie r贸偶nica.
- Nie jest naukowcem - m贸wi艂 dalej Florian.
- Mimo to jest ca艂kiem inteligentny - zaprotestowa艂a nie艣mia艂o panna Pennybaker. - Dysponuje du偶膮 wiedz膮 na temat owad贸w. Pami臋ta pan, wypowiada艂 si臋 bardzo ciekawie, gdy doktor Hightower m贸wi艂 o swojej kolekcji motyli.
- Owszem - zgodzi艂 si臋 Florian, cho膰 Priscilli wyda艂o si臋, 偶e niezbyt ch臋tnie. - Przypuszczam, 偶e Hightower dlatego si臋 z nim przyja藕ni. Ja, osobi艣cie, nigdy nie lubi艂em owad贸w.
- By艂 dla ciebie niezwykle mi艂y, Penny - zauwa偶y艂a Priscilla, po czym u艣miechn臋艂a si臋, widz膮c, 偶e guwernantka staje w p膮sach.
Florian rzuci艂 pannie Pennybaker pe艂ne irytacji spojrzenie.
- Wprost ocieka艂 s艂odycz膮 - powiedzia艂. Priscilla popatrzy艂a na ojca badawczo. Orientowa艂a si臋, 偶e panna Pennybaker darzy Floriana nieodwzajemnion膮 mi艂o艣ci膮, on jednak zdawa艂 si臋 jej nie zauwa偶a膰, by艂a mu potrzebna jedynie do robienia notatek. Czy偶by przesadne komplementy genera艂a obudzi艂y w nim zazdro艣膰?
- Nazbyt szczodry, je艣li idzie o komplementy, co? - spyta艂 John, staraj膮c si臋 st艂umi膰 nut臋 rozbawienia w g艂osie. Priscilla spojrza艂a na niego i zobaczy艂a, 偶e w oczach ta艅cz膮 mu figlarne iskierki. U艣miechn膮艂 si臋 do niej tak rozbrajaj膮co, 偶e i ona nie potrafi艂a si臋 powstrzyma膰 od u艣miechu. - M臋偶czyzna nie powinien tak si臋 zachowywa膰.
- Ca艂kowicie si臋 zgadzam - powiedzia艂 Florian, zadowolony, 偶e ich go艣膰 tak dobrze go rozumie. - Nigdy nie nale偶y ufa膰 m臋偶czy藕nie, kt贸ry sypie komplementami jak z r臋kawa.
- Czemu, tatusiu? - spyta艂a Priscilla, 艣miej膮c si臋 cicho. - Poniewa偶 zdobywa nimi serca wszystkich kobiet?
- Poniewa偶 艣wiadczy to o braku szacunku dla prawdy - rzek艂 cierpko Florian.
- Nawet je艣li komplementy s膮 prawdziwe? Jestem pewna, 偶e m贸wi艂 absolutnie szczerze. - U艣miechn臋艂a si臋 do guwernantki.
- Och, Priscillo, sk膮d mo偶esz o tym wiedzie膰? - powiedzia艂a skromnie panna Pennybaker. - Z pewno艣ci膮 stara艂 si臋 tylko by膰 uprzejmy. - Nie potrafi艂a jednak ukry膰 zadowolenia, oczy jej b艂yszcza艂y, policzki zar贸偶owi艂y si臋.
Priscilla przytrzyma艂a ojca za rami臋, puszczaj膮c pann臋 Pennybaker i Johna przodem, po czym szepn臋艂a mu do ucha, wspinaj膮c si臋 na palce:
- Wydaje mi si臋, 偶e genera艂 Hazelton wyprzedzi艂 ci臋, tatusiu. Lepiej we藕 si臋 do dzie艂a albo ca艂kiem j膮 stracisz. Pami臋taj, 偶e kobietom podobaj膮 si臋 m臋偶czy藕ni w mundurach.
Florian spojrza艂 na ni膮 ze zdumieniem.
- O czym ty, u licha, m贸wisz?
- To dla mnie jasne, 偶e potrzebujesz pomocy. W przeciwnym razie genera艂 sprz膮tnie ci pann臋 P. sprzed nosa.
- Nie opowiadaj bzdur - burkn膮艂 Florian.
- No, tatusiu...
- Mam mn贸stwo zaleg艂ej pracy. Ta wizyta zrujnowa艂a mil ca艂e popo艂udnie. - Wyswobodzi艂 rami臋 i pomaszerowa艂 przez| hol do gabinetu.
Panna Pennybaker oraz John odwr贸cili si臋, patrz膮c za nim.鈥
- Co si臋 dzieje z panem Hamiltonem? - spyta艂a ze zdumieniem Penny. - Nie by艂 dzisiaj sob膮.
- Chyba nie - przyzna艂a Priscilla. - By膰 mo偶e to dobry omen.
I odwr贸ci艂a si臋, zostawiaj膮c pann臋 Pennybaker spogl膮daj膮c膮 za ni膮 z widocznym zak艂opotaniem.
Priscilla i John prowadzili niezobowi膮zuj膮c膮 rozmow臋, id膮c w stron臋 miasteczka. Starali si臋 sprawia膰 wra偶enie, 偶e wybrali si臋 na najzwyklejsz膮 przechadzk臋. Po kilku minutach Priscilli zabrak艂o tematu, spyta艂a wi臋c, jak mu si臋 spa艂o tej nocy.
- Dobrze, ale niezbyt d艂ugo. Zacz膮艂em czyta膰 jedn膮 z twoich ksi膮偶ek.
- S艂ucham? - odwr贸ci艂a gwa艂townie g艂ow臋. Jak zdo艂a艂 si臋 dowiedzie膰, 偶e pisze powie艣ci?
Rzuci艂 jej zdziwione spojrzenie.
- Powiedzia艂em, 偶e czyta艂em wczoraj ksi膮偶k臋. Wybra艂em jedn膮 z biblioteki. S膮dzi艂em, 偶e nale偶y do ciebie, poniewa偶 nie jest naukowa.
- Ach - odetchn臋艂a z ulg膮 Priscilla. - Rozumiem. Tak, pewnie rzeczywi艣cie nale偶y do mnie. O czym by艂a? I dlaczego przeszkodzi艂a ci w spaniu?
- To powie艣膰 przygodowa, 鈥瀂aginione miasto Lankoon鈥 autorstwa jakiego艣 Pruetta. Pasjonuj膮ca opowie艣膰.
- Doprawdy? Spodoba艂a ci si臋? - spyta艂a Priscilla z u艣miechem. John rzeczywi艣cie przeczyta艂 jedn膮 z jej powie艣ci, cho膰, dzi臋ki Bogu, najwyra藕niej nie mia艂 poj臋cia, 偶e wysz艂a spod jej pi贸ra.
Skin膮艂 g艂ow膮.
- Nie mog艂em si臋 od niej oderwa膰. Dlatego poszed艂em p贸藕no spa膰. - Nie wyja艣ni艂, 偶e to wspomnienie jej poca艂unk贸w nie dawa艂o mu zasn膮膰 i dlatego uda艂 si臋 do biblioteki.
- To cudownie! - rozpromieni艂a si臋 Priscilla. - To znaczy, nie ciesz臋 si臋 z tego, 偶e si臋 nie wyspa艂e艣, lecz 偶e podoba艂a ci si臋 ksi膮偶ka.
- Autor pope艂ni艂 niewielk膮 pomy艂k臋, je艣li idzie o Singapur, ale... - wzruszy艂 ramionami - ...to nie ma znaczenia. Nie koliduje z ca艂膮 opowie艣ci膮.
- Jak膮 pomy艂k臋? - zje偶y艂a si臋 Priscilla.
- Nic wielkiego. - Obrzuci艂 j膮 z lekka zaintrygowanym spojrzeniem. - Troch臋 藕le umiejscowi艂 rynek, to wszystko.
Ura偶ona Priscilla chcia艂a zaprotestowa膰. Przecie偶 wszystkie informacje o Singapurze czerpa艂a z bardzo dok艂adnego przewodnika, napisanego przez 偶on臋 kapitana brytyjskiego statku. Uprzytomni艂a sobie jednak, jak idiotycznie by to zabrzmia艂o. R贸wnocze艣nie uderzy艂a j膮 inna my艣l.
- Chwileczk臋 - powiedzia艂a, wlepiaj膮c wzrok w Johna. Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co.
- Nie zwr贸ci艂e艣 na nic uwagi? Sk膮d wiesz, 偶e w ksi膮偶ce jest b艂膮d?
- Poniewa偶... - Umilk艂 nagle. - Nie mam poj臋cia. Po prostu wiem. Potrafi臋 opisa膰 to miasto. Widz臋 je. Rynek. S膮dzisz, 偶e tam by艂em?
- Czy w przeciwnym razie m贸g艂by艣 wiedzie膰? - spyta艂a podekscytowana Priscilla.
- Masz racj臋. Nie pomy艣la艂em o tym. Inaczej nie by艂bym taki pewny. - Patrzyli na siebie przez d艂ug膮 chwil臋. - Wobec tego podsumujmy - powiedzia艂 w ko艅cu. - Jestem dobrze ubranym Amerykaninem, kt贸ry odwiedzi艂 Angli臋, a ponadto by艂 kiedy艣 w Singapurze.
- Czyli jeste艣 podr贸偶nikiem. Ruszyli w dalsz膮 drog臋 w milczeniu, zamy艣leni. Po chwili Priscilla powiedzia艂a:
- Mo偶e jeste艣 kupcem, kt贸ry handluje ze Wschodem?
- Albo kapitanem statku?
- Albo po prostu zamo偶nym cz艂owiekiem, kt贸ry lubi podr贸偶owa膰?
- Mo偶e jestem 艂owc膮 przyg贸d, jak kapitan Monroe z tej ksi膮偶ki, kt贸ry podr贸偶uje po ca艂ym 艣wiecie, ratuj膮c sieroty oraz m艂ode damy i odzyskuj膮c ogromne skarby.
- Czemu nie przysz艂o mi to wcze艣niej do g艂owy? - zachichota艂a Priscilla. - Jestem pewna, 偶e tak w艂a艣nie jest.
John uda艂, 偶e czuje si臋 ura偶ony.
- Uwa偶asz, 偶e nie pasuj臋 do tego wizerunku?
- Rzeczywi艣cie, poniewa偶 nigdy nie spotka艂am m臋偶czyzny podobnego do kapitana Monroe, nie bardzo wiem, jaki to wizerunek.
- Powiedzia艂bym, 偶e to cz艂owiek 鈥瀗iezwykle odwa偶ny, wybitnie przystojny i szlachetny a偶 do przesady鈥 - zacytowa艂 John.
- No tak, opis pasuje do ciebie jak ula艂 - zgodzi艂a si臋 Priscilla z udan膮 powag膮. - Wiesz - powiedzia艂a po kr贸tkim wahaniu - gdy mia艂e艣 gor膮czk臋, wym贸wi艂e艣 chyba jakie艣 wschodnie imi臋.
- Czy co艣 jeszcze powiedzia艂em? - spyta艂, przygl膮daj膮c jej si臋 bacznie.
Priscilla zarumieni艂a si臋 lekko. Nie zamierza艂a zdradza膰 w jaki spos贸b j膮 pie艣ci艂 ani jak bezwstydnie reagowa艂a.
- Nie... nie jestem pewna. Mamrota艂e艣 co艣.
Na jego twarzy odmalowa艂a si臋 ulga. Priscilla by艂a ciekawa, czy on r贸wnie偶 cho膰 troch臋 pami臋ta ich poca艂unki. Mo偶e zastanawia艂 si臋 nad tym, czy by艂y prawdziwe, czy te偶 stanowi艂y wytw贸r rozgor膮czkowanej wyobra藕ni.
Szli obok siebie w milczeniu, a偶 wreszcie dotarli do przedmie艣cia Elverton. Ich pierwszym przystankiem by艂a plebania, ma艂y budynek z piaskowca stoj膮cy obok starego ko艣cio艂a zbudowanego z tego samego materia艂u. 呕ona pastora, niska, siwow艂osa kobieta, przywita艂a Priscill臋 z u艣miechem i obrzuci艂a ciekawym spojrzeniem Johna.
- Wejd藕, wejd藕, kochanie. Tak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋.
Obj臋艂a dziewczyn臋 i poca艂owa艂a w policzek, nast臋pnie od wr贸ci艂a si臋 do Johna. - A pan jest zapewne kuzynem Priscilli z Ameryki. Cyril m贸wi艂 mi, 偶e pozna艂 pana. Wstydzi艂aby艣 si臋, Pris, nic mi nie powiedzia艂a艣.
- Ach... musia艂o mi wylecie膰 z pami臋ci - odpowiedzia艂a, zaj膮kn膮wszy si臋 lekko Priscilla.
Pani Whiting spojrza艂a na ni膮 karc膮co.
- Prawd臋 m贸wi膮c - wtr膮ci艂 szybko John - prosz臋 nie obwinia膰 kuzynki Priscilli, To moja wina. Nie nadawa艂em si臋 do tego, by mnie komukolwiek pokaza膰. Nie mia艂em co na siebie w艂o偶y膰. Ukradziono mi baga偶e.
Priscilla popatrzy艂a na niego zdumiona. Nie spodziewa艂a si臋, 偶e wyjawi prawd臋 pastorowej. Jednak偶e nast臋pne s艂owa Johna uspokoi艂y j膮.
- Rabusie napadli mnie na drodze i ukradli mi wszystko, musia艂em czeka膰, a偶 m贸j kufer nadejdzie kolej膮.
Pani Whiting obrzuci艂a go pe艂nym wsp贸艂czucia spojrzeniem, zapominaj膮c o przewinie Priscilli. Mia艂a przecie偶 w perspektywie bardziej podniecaj膮ce plotki.
- Biedak - powiedzia艂a, prowadz膮c ich do salonu i dzwoni膮c po herbat臋. - Musi mi pan o wszystkim opowiedzie膰. Co si臋 sta艂o?
- Zaskoczyli mnie od ty艂u i og艂uszyli. Uda艂o im si臋, poniewa偶 niczego si臋 nie spodziewa艂em. Gdy doszed艂em do siebie, nie by艂o ju偶 po nich 艣ladu, po moim baga偶u r贸wnie偶. Zosta艂 mi tylko wielki guz na g艂owie.
Pastorowa cmokn臋艂a z oburzeniem i wyrazi艂a opini臋, 偶e 艣wiat staje si臋 coraz gorszy, skoro nie mo偶na nawet podr贸偶owa膰 bezpiecznie po drogach.
- 呕a艂uj臋, 偶e straci艂em torb臋 podr贸偶n膮, przewozi艂em w niej bowiem portrety rodzic贸w. Chcia艂em je pokaza膰 angielskim kuzynom. Mia艂y dla mnie ogromn膮 warto艣膰 uczuciow膮.
Pani Whiting westchn臋艂a g艂臋boko.
- Ach, jakie to musi by膰 dla pana okropne!
- Chcia艂bym odnale藕膰 tych opryszk贸w. Nie wiem nawet, gdzie si臋 ukryli. Mo偶e tutaj, w Elverton.
- Nie s艂ysza艂am, 偶eby w okolicy pojawi艂 si臋 kto艣 obcy - rzek艂a w zamy艣leniu pani Whiting. - Oczywi艣cie, ma艂o prawdopodobne, 偶ebym widzia艂a ludzi tego pokroju, czy te偶 s艂ysza艂a o nich. - Umilk艂a, na jej twarzy pojawi艂 si臋 b艂ysk zrozumienia, zmierzy艂a Priscill臋 oskar偶ycielskim spojrzeniem. - To dlatego wypytywa艂a艣 mnie o naj艣wie偶sze ploteczki! Doprawdy, Pris, czemu po prostu nie powiedzia艂a艣 mi, o co chodzi?
- Ba艂am si臋, 偶e wiadomo艣膰 o jego przyje藕dzie rozejdzie si臋 i wszyscy zechc膮 nam sk艂ada膰 wizyty, a kuzyn John nie mia艂 odpowiedniego ubrania i...
- Co za bzdura! Tak jak gdybym komukolwiek zamierza艂a o tym opowiedzie膰.
Pani Whiting wyra藕nie nie posiada艂a si臋 z oburzenia. Priscilla, kt贸ra wiedzia艂a, jak ch臋tnie pastorowa rozpowiada o wszystkim na prawo i lewo, przygryz艂a wargi, 偶eby si臋 nie roze艣mia膰.
- Jestem pewien, 偶e kuzynka Priscilla nie mia艂a niczego z艂ego na my艣li - zapewni艂 g艂adko John. - Obawia艂a si臋 po prostu o moje bezpiecze艅stwo. Ba艂a si臋, 偶e tamci dwaj mog膮 wr贸ci膰 i wyko艅czy膰 mnie, 偶ebym nie doni贸s艂 na nich w艂adzom.
- A wi臋c widzia艂 pan ich twarze! - wykrzykn臋艂a pani Whiting. - Wobec tego 艂atwiej b臋dzie ich znale藕膰. Jak wygl膮dali?
- Niestety, nie przyjrza艂em im si臋 zbyt dok艂adnie. By艂a noc. - Opisa艂 niskiego, a potem wysokiego m臋偶czyzn臋.
Pani Whiting wys艂ucha艂a opisu z du偶膮 uwag膮, po czym pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nie... Przykro mi, ale nie s艂ysza艂am o nikim takim. Popytam dooko艂a. Ludzie opowiadaj膮 mi o r贸偶nych sprawach. Chocia偶, oczywi艣cie, nigdy nie zdradzam niczyich sekret贸w. - Znowu rzuci艂a Priscilli karc膮ce spojrzenie.
- Jestem pewien, 偶e nie - rzek艂 John pojednawczo.
- Pani Whiting, prosz臋 mi wierzy膰, nie my艣la艂am, 偶e zdradzi pani tajemnic臋 - zapewni艂a Priscilla, wierc膮c si臋 na krze艣le. - Po prostu uwa偶a艂am, 偶e b臋dzie bezpieczniej, je艣li nikt nie dowie si臋 o kuzynie Johnie... na wypadek gdyby kto艣 si臋 zakrad艂 i pods艂ucha艂 nas. - U艣miechn臋艂a si臋, zadowolona z wiarygodnej wym贸wki. - Na przyk艂ad s艂u偶膮ca albo... albo jaki艣 go艣膰 wielebnego Whitinga. Kto艣 niezbyt dyskretny.
Pastorowa pokiwa艂a g艂ow膮 ze zrozumieniem.
- Bardzo rozs膮dnie, moja droga. Ostro偶no艣ci nigdy za wiele. To mi podsun臋艂o pewien pomys艂. Spytam kuchark臋, czy nie s艂ysza艂a o kim艣 nowym w mie艣cie. S艂u偶膮ce to 艣wietne 藕r贸d艂o informacji.
Gdy par臋 chwil p贸藕niej kucharka wesz艂a do pokoju, nios膮c tac臋 z herbat膮, pastorowa, nie bacz膮c na obietnic臋, 偶e nie pi艣nie nikomu s艂owa, opowiedzia艂a jej przygod臋 Johna, a na koniec spyta艂a, czy przypadkiem nie s艂ysza艂a niczego o kt贸rym艣 z m臋偶czyzn.
Kucharka, w przeciwie艅stwie do drobnej, pogodnej pastorowej, by艂a kobiet膮 postawn膮, o wiecznie skwaszonej minie. Popatrzy艂a ponuro na Johna i Priscill臋, po czym powiedzia艂a, krzy偶uj膮c r臋ce na piersi:
- Oczywi艣cie, 偶e nie wiem nic o takich opryszkach. - Mia艂a min臋, jak gdyby oskar偶ali j膮, 偶e jest w zmowie z m臋偶czyznami, kt贸rzy napadli na Johna. - Tacy jak oni mog膮 kry膰 si臋 gdzie艣 nad rzek膮. Okropne miejsce. Tawerny i inne dziury, kt贸re tacy ludzie jak ja omijaj膮 z daleka. Ober偶e, w kt贸rych zatrzymuj膮 si臋 najgorsze m臋ty.
- No widzicie? Wiedzia艂am, 偶e kucharka mo偶e nam co艣 podsun膮膰 - powiedzia艂a pani Whiting z zadowoleniem, gdy kobieta wysz艂a z pokoju. - Jestem przekonana, 偶e ma racj臋. Z pewno艣ci膮 tam w艂a艣nie nale偶y ich szuka膰. Oczywi艣cie nie jest to okolica, gdzie mogliby艣cie p贸j艣膰.
- Nie, naturalnie, 偶e nie - potwierdzi艂a Priscilla i spojrza艂a na Johna. Pozna艂a po b艂ysku w jego oczach, 偶e bez w膮tpienia ma taki w艂a艣nie zamiar.
Wypili po fili偶ance herbaty i zjedli troch臋 ciasteczek, po czym spiesznie po偶egnali si臋 z pani膮 Whiting.
- A teraz powiedz mi, gdzie jest rzeka - poprosi艂 John, gdy szli przez ko艣cielny dziedziniec w kierunku spokojnej uliczki.
- Tam - powiedzia艂a Priscilla. - Po drugiej stronie drogi do Exeter. Cz臋艣膰 Elverton le偶y pomi臋dzy Exeter a Bovey. Tamt臋dy p艂ynie rzeka, o kt贸rej m贸wi艂a kucharka.
- Drogi do Exeter?
- Tak. To g艂贸wna ulica biegn膮ca przez miasto. Sp贸jrz przed siebie. - Pokaza艂a alej臋, kt贸r膮 toczy艂 si臋 pojedynczy w贸z.
- Nie jest to kwitn膮ca metropolia - zauwa偶y艂 John.
- Nie. Dlatego nie powinni艣my mie膰 trudno艣ci z dowiedzeniem si臋, czy byli tam m臋偶czy藕ni, kt贸rych szukamy. Nawet nad rzek膮 艂atwo znale藕膰 obcych.
- Czy to rzeczywi艣cie takie siedlisko wszelakiego z艂a, jak opisywa艂a kucharka?
- Nie jestem pewna. - Lekki rumieniec wyp艂yn膮艂 na policzki Priscilli. - Nigdy tam nie by艂am. To jest... no c贸偶, to nie jest miejsce, w kt贸rym kobieta mog艂aby pojawi膰 si臋 sama.
- Rozumiem. - Przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie.
- Nie - powiedzia艂a stanowczo Priscilla, rozszyfrowuj膮c wyraz jego oczu. - Nie zamierzam pozwoli膰, 偶eby艣 poszed艂 tam beze mnie teraz, gdy zaczyna si臋 prawdziwa przygoda.
- Wnioskuj臋 z twoich s艂贸w, 偶e to mo偶e by膰 niebezpieczne. Poczekaj lepiej na mnie w sk艂adzie aptecznym, a ja p贸jd臋 nad rzek臋. - Wizyta u aptekarza, od kt贸rego mieli kupi膰 preparaty chemiczne dla Floriana, by艂a pretekstem wycieczki do miasta.
- Wcale nie! - zaprotestowa艂a Priscilla, jej oczy rzuca艂y gniewne b艂yski. - B臋d臋 absolutnie bezpieczna. Poza tym, ty b臋dziesz ze mn膮.
- Priscillo... Przystan臋艂a, podnosz膮c wojowniczo podbr贸dek.
- John... Przez d艂ug膮 chwil臋 mierzyli si臋 wzrokiem, 偶adne z nich nie chcia艂o ust膮pi膰.
- No dobrze - powiedzia艂 wreszcie John. - Nie wiem, jak tw贸j ojciec potrafi艂 sobie kiedykolwiek z tob膮 poradzi膰. Jeste艣 najbardziej upart膮 kobiet膮, jak膮 znam.
- Nie potrafi艂 - odpowiedzia艂a zwi臋藕le Priscilla.
- Mog艂em si臋 tego domy艣li膰.
- Chod藕my najpierw do aptekarza. Zostawi臋 mu list臋 zam贸wie艅 tatusia. Potem mo偶emy za艂atwi膰 nasze sprawy i wr贸ci膰 po preparaty.
Skr臋cili w g艂贸wn膮 ulic臋 Elverton. By艂a pusta i spokojna, taka jak wydawa艂a si臋, gdy patrzyli na ni膮 z przecznicy. Dwuk贸艂ka, zaprz臋偶ona w jednego konia, jecha艂a szybko ulic膮, niedaleko od nich szed艂, pow艂贸cz膮c nogami, starszy m臋偶czyzna. Po drugiej stronie wychodzi艂a ze sklepu kobieta.
Priscilla wesz艂a do apteki, za ni膮 John, schylaj膮c si臋, 偶eby nie uderzy膰 g艂ow膮 we framug臋. Pomieszczenie by艂o ciemne i ciasne, w powietrzu unosi艂 si臋 ostry zapach chemikali贸w. M臋偶czyzna za wysokim kontuarem podni贸s艂 g艂ow臋 i u艣miechn膮艂 si臋 do Priscilli, poprawiaj膮c okr膮g艂e okulary.
- Panna Hamilton! Jak mi艂o pani膮 widzie膰. Jak si臋 miewa pani wspania艂y ojciec?
- Ca艂kiem dobrze, dzi臋kuj臋 panu, panie Rhodes. Potrzebuje kilku rzeczy.
- Co do tego nie mam w膮tpliwo艣ci - roze艣mia艂 si臋 aptekarz. - Czego tym razem?
Wzi膮艂 list臋, kt贸r膮 poda艂a mu Priscilla, i przestudiowa艂 j膮 uwa偶nie, mrucz膮c co艣 pod nosem. Priscilla powiedzia艂a, 偶e wr贸ci p贸藕niej po preparaty i przez chwil臋 rozmawiali uprzejmie o nowo narodzonym wnuku aptekarza. Gdy Priscilla i John zawr贸cili do wyj艣cia, drzwi otworzy艂y si臋 znowu, wprawiaj膮c w ruch ma艂y dzwoneczek nad nimi, i do apteki wszed艂 elegancko ubrany m臋偶czyzna w 艣rednim wieku.
Mia艂 ciemne w艂osy przetykane siwizn膮 i regularne rysy. Nie by艂 ani pi臋kny, ani brzydki, ale ciep艂y u艣miech, kt贸ry rozja艣ni艂 mu twarz na widok Priscilli, zmieni艂 go nie do poznania.
- Dzie艅 dobry, panno Hamilton.
- Witam, panie Rutherford. - U艣miech Priscilli by艂 r贸wnie serdeczny i John poczu艂 nag艂膮 irytacj臋, a nawet gniew. Kim jest m臋偶czyzna, kt贸rego Priscilla wita z tak膮 rado艣ci膮?
Priscilla przedstawi艂a mu Johna i jeszcze raz opowiedzia艂a bajeczk臋 o kuzynie z Ameryki. Rutherford przyjrza艂 mu si臋 z ciekawo艣ci膮.
- Z Ameryki? - spyta艂. - Przyznam, 偶e zawsze chcia艂em tam pojecha膰. Ale jestem chyba zbytnim domatorem, 偶eby si臋 zdecydowa膰.
John u艣miechn膮艂 si臋 dyplomatycznie. Priscilla powt贸rzy艂a historyjk臋, kt贸r膮 John opowiedzia艂 pastorowej. Rutherford鈥 by艂 wstrz膮艣ni臋ty.
- M贸j Bo偶e, co za wstyd. Mam nadziej臋, 偶e nie poni贸s艂 pan wielkiej straty.
- Przewa偶nie przedmioty o znaczeniu uczuciowym - odpowiedzia艂 John kr贸tko, sam troch臋 zdziwiony swoj膮 nag艂膮 antypati膮 do m臋偶czyzny. Poczu艂, 偶e wcale nie chce pomocy od Rutherforda. - Prosz臋 sobie tym nie zawraca膰 g艂owy.
Priscilla, oburzona takim brakiem taktu, zacz臋艂a opisywa膰 znajomemu wygl膮d napastnik贸w. Niestety, nie widzia艂 w mie艣cie nikogo, kto odpowiada艂by temu opisowi.
- 呕a艂uj臋, 偶e nie mog艂em pom贸c - doda艂 Rutherford, marszcz膮c brwi.
- Jestem pewien, 偶e uda nam si臋 znale藕膰 tych 艂ajdak贸w bez niczyjej pomocy. - John obdarzy艂 Rutherforda u艣miechem, kt贸ry bardziej przypomina艂 grymas, i po艂o偶ywszy d艂o艅 na ramieniu Priscilli, pokierowa艂 ni膮 ku wyj艣ciu.
Na ulicy dziewczyna odwr贸ci艂a si臋 do niego z w艣ciek艂o艣ci膮.
- O co ci chodzi? - sykn臋艂a. - By艂e艣 po prostu niegrzeczny dla pana Rutherforda.
- Nie podoba mi si臋 ten facet - powiedzia艂 John, id膮c szybkim krokiem i nie patrz膮c na Priscill臋, kt贸r膮 w艂a艣ciwie ci膮gn膮艂 za sob膮.
- Niby dlaczego? To przemi艂y d偶entelmen.
- Wygl膮d mo偶e myli膰 - odburkn膮艂 nieprzyjemnym tonem John.
- Oszala艂e艣? Przecie偶 nawet go nie znasz! - Priscilla zatrzyma艂a si臋 gwa艂townie, wyszarpuj膮c r臋k臋. - Mo偶esz przesta膰? Czuj臋 si臋 jak krowa prowadzona na targ.
Przystan膮艂, odwracaj膮c si臋 ku niej.
- Patrzy艂 na ciebie zbyt po偶膮dliwym wzrokiem - odpar艂 surowo, nie zastanowiwszy si臋, 偶e robi z siebie g艂upca.
- Zbyt po偶膮dliwym? - powt贸rzy艂a zdumiona Priscilla. - Chyba jeszcze nie wyzdrowia艂e艣 ca艂kiem po uderzeniu w g艂ow臋. Pan Rutherford m贸g艂by by膰 moim ojcem. Poza tym s膮dz臋, 偶e podkochuje si臋 w lady Chalcomb.
- Ach, tak. - John poczu艂, 偶e jego uczucia wobec Rutherforda znacznie z艂agodnia艂y.
- Jest od lat przyjacielem naszej rodziny, od chwili gdy si臋 tu przeprowadzi艂. Traktuje mnie jak... jak siostrzenic臋.
- Och! - Johnowi zrobi艂o si臋 jeszcze bardziej g艂upio. - Ja... bardzo mi przykro, 偶e tak opacznie zrozumia艂em jego intencje. Wydawa艂o mi si臋... To znaczy, my艣la艂em...
- Tak? - Priscilla ukry艂a u艣miech. John by艂 bez w膮tpienia zazdrosny, inaczej nie zareagowa艂by w ten spos贸b na zwyk艂e przyjacielskie zachowanie pana Rutherforda. Teraz pl膮ta艂 si臋 w wyja艣nieniach, pr贸buj膮c znale藕膰 jak膮艣 wym贸wk臋. By艂o to ca艂kiem zabawne. Nie zamierza艂a wcale pom贸c mu wybrn膮膰 z k艂opotliwego po艂o偶enia. Zale偶a艂o mu na niej, w przeciwnym razie nie zdenerwowa艂by si臋 tak bardzo podejrzeniem, 偶e mi艂e zachowanie pana Rutherforda wynika z czego艣 wi臋cej ni偶 tylko zwyk艂ej sympatii starego przyjaciela rodziny.
- Och, zapomnij, 偶e w og贸le cokolwiek powiedzia艂em - zako艅czy艂 nagle temat John i chcia艂 ruszy膰 w dalsz膮 drog臋, gdy nagle za ich plecami rozleg艂 si臋 m臋ski g艂os:
- Panna Hamilton! Jak mi艂o widzie膰 pani膮 w mie艣cie. Na twarzy Priscilli pojawi艂 si臋 grymas niech臋ci, opanowa艂a si臋 jednak i odwr贸ci艂a do m贸wi膮cego.
- Dzie艅 dobry, panie Oliver.
John zauwa偶y艂, 偶e Priscilla nie odwzajemni艂a mu uprzejmo艣ci, nie powiedzia艂a, 偶e j膮 r贸wnie偶 cieszy spotkanie. Gdyby mia艂 jakiekolwiek w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e dziewczyna nie znosi Olivera, rozproszy艂aby je natychmiast mina Priscilli.
Wygl膮d m臋偶czyzny nie t艂umaczy艂 jej widocznej wrogo艣ci. By艂 uderzaj膮co przystojny, mia艂 g臋ste ciemne w艂osy i pi臋kne rysy, du偶e ciemnobr膮zowe oczy o aksamitnym spojrzeniu, lekko przymkni臋te powieki przydawa艂y mu zmys艂owo艣ci. By艂 elegancko ubrany i u艣miecha艂 si臋 do Priscilli czaruj膮co.
Poniewa偶 John pomyli艂 si臋 ju偶 raz co do pana Rutherforda, tym razem postanowi艂 nie wyci膮ga膰 zbyt pochopnych wniosk贸w.
Priscilla nie poda艂a r臋ki m臋偶czy藕nie, on jednak, nie bacz膮c na to, sk艂oni艂 si臋 i uj膮wszy j膮, podni贸s艂 do ust. Trzyma艂 j膮 przy wargach odrobin臋 za d艂ugo i John mimo woli post膮pi艂 krok naprz贸d. M臋偶czyzna uwolni艂 d艂o艅 Priscilli i cofn膮艂 si臋.
- Tak dawno ju偶 - m贸wi艂 dalej, nie zwracaj膮c uwagi na Johna - nie mieli艣my przyjemno艣ci go艣ci膰 pani w Ranleigh Court. Jestem pewien, 偶e Alec usycha z t臋sknoty za pani膮.
- Alec zna m贸j adres i je艣li chce si臋 zobaczy膰 ze mn膮, on jest zawsze mile widziany w Eveimere Cottage. - Priscilla po艂o偶y艂a lekki nacisk na s艂owo 鈥瀘n鈥.
John spojrza艂 na ni膮 ze zdziwieniem. Priscilla by艂a jawnie nieuprzejma dla m臋偶czyzny. Ciekaw by艂, co 艂膮czy Olivera z Alekiem i Priscilla i czemu dziewczyna jest do niego tak wrogo nastawiona.
Oliver jednak nie wydawa艂 si臋 zdziwiony s艂owami Priscilli. U艣miechn膮艂 si臋 tylko i powiedzia艂 aksamitnym g艂osem:
- Rani mnie pani, droga panno Hamilton. Kto艣 m贸g艂by pomy艣le膰, 偶e mnie pani nie lubi.
- Bez w膮tpienia m贸g艂by - przyzna艂a Priscilla. - A teraz, je艣li pan wybaczy, mam kilka spraw do za艂atwienia. - Odwr贸ci艂a si臋 i uj臋艂a Johna pod rami臋, 艣ciskaj膮c je znacz膮co. John zrozumia艂 aluzj臋 i pos艂usznie uczyni艂 krok do przodu.
Oliver jednak nie da艂 tak 艂atwo za wygran膮. Szybko zr贸wna艂 si臋 z nimi, m贸wi膮c:
- A zatem przejd臋 si臋 z pani膮.
- Dzi臋kuj臋 bardzo, ale to nie jest konieczne. Pan Wolfe b臋dzie mi towarzyszy艂.
- W艂a艣nie, w艂a艣nie. - Oliver obrzuci艂 Johna ciekawym spojrzeniem. - Nie przedstawi艂a mnie pani swojemu przyjacielowi.
Priscilla zatrzyma艂a si臋 i spojrza艂a natr臋towi prosto w twarz.
- Nie, rzeczywi艣cie tego nie zrobi艂am. Nie widzia艂am powodu, poniewa偶 wi臋cej si臋 panowie nie spotkaj膮. I nie musi; pan dotrzymywa膰 nam towarzystwa.
Przez d艂ug膮 chwil臋 mierzyli si臋 wzrokiem. Nast臋pnie John stan膮艂 przed Priscill膮, niemal tr膮caj膮c Olivera.
- Zdaje si臋, 偶e pani powiedzia艂a, 偶e 偶yczy sobie, by zostawi艂 j膮 pan w spokoju.
Oliver sprawia艂 wra偶enie lekko zaskoczonego i zmieszanego.
- Zaraz... czy jest pan Amerykaninem?
- Tak.
- To dziwne. - Zerkn膮艂 na Priscill臋, kt贸ra odpowiedzia艂a lodowatym spojrzeniem. - Gdzie pani znalaz艂a tego ameryka艅skiego obro艅c臋, panno Hamilton?
- Jest go艣ciem mojego ojca - odpowiedzia艂a Priscill膮. - Cho膰, szczerze m贸wi膮c, nie wydaje mi si臋, 偶eby to by艂a pa艅ska sprawa.
- Chodzi mi wy艂膮cznie o pani dobro, panno Hamilton. Nie m贸g艂bym znie艣膰 my艣li, 偶e ktokolwiek wykorzystuje pani膮 lub jej... wielkodusznego ojca.
- Nie ma powodu podejrzewa膰, 偶e ktokolwiek nas wykorzystuje. A teraz, prosz臋 wybaczy膰.
Odwr贸ci艂a si臋 i odesz艂a. John sta艂 chwil臋 d艂u偶ej, patrz膮c; z g贸ry na natr臋ta. Oliver odprowadzi艂 wzrokiem Priscill臋, nast臋pnie zmierzy艂 niech臋tnym spojrzeniem Johna. Uchyli艂 lekko kapelusza i sk艂oni艂 si臋 nonszalancko, po czym odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 w przeciwnym kierunku.
John pobieg艂 za Priscill膮.
- O co tu chodzi? - spyta艂. Policzki dziewczyny p艂on臋艂y, oczy rzuca艂y gniewne b艂yski.
- Ten cz艂owiek doprowadza mnie do w艣ciek艂o艣ci!
- To widz臋. Ale dlaczego? Czy zrobi艂 ci co艣 z艂ego? Odpowiedz.
- Jest niegodziwy, pod艂y... - Priscilla przerwa艂a, wci膮gaj膮c g艂臋boko powietrze. - To kochanek ksi臋偶nej.
John uni贸s艂 pytaj膮co brwi.
- To okropne. Biedny Alec czuje si臋 straszliwie poni偶ony t膮 sytuacj膮. Jego matka zwi膮za艂a si臋 z Oliverem po 艣mierci ksi臋cia. Biedny cz艂owiek jeszcze nie ostyg艂 w grobie, gdy Benjamin Oliver wprowadzi艂 si臋 do Ranleigh Court.
- Tak jawnie?
- Ona twierdzi, 偶e jest nauczycielem ta艅ca i mentorem Aleca, 偶e uczy go, jak si臋 zachowywa膰 w towarzystwie. Wszyscy wiedz膮, 偶e to tylko zas艂ona dymna. Alec stara si臋 go jako艣 znosi膰 przez czyst膮 uprzejmo艣膰.
- Rozumiem.
- Na domiar z艂ego Oliver nie jest jej wiemy. Zaleca艂 si臋 do lady Chalcomb i do mnie. - Zacisn臋艂a wargi na t臋 my艣l. - Jest obrzydliwy. Z pocz膮tku trudno mi by艂o w to uwierzy膰. O艣miela艂 si臋 robi膰 to w Ranleigh Court - na jednym z przyj臋膰 Bianki!
John wyra藕nie spos臋pnia艂.
- Czy wyrz膮dzi艂 ci przykro艣膰? Pr贸bowa艂 nastawa膰 na twoj膮 cze艣膰?
- Pr贸bowa艂 mnie poca艂owa膰. Ta艅czyli艣my - od tamtej pory nigdy nie pope艂ni艂am tego b艂臋du, mog臋 ci臋 zapewni膰 - a on nagle zaci膮gn膮艂 mnie do niszy i pochwyci艂 w ramiona. By艂am tak zaskoczona, 偶e nie zd膮偶y艂am zareagowa膰, nawet pomy艣le膰. Zanim si臋 zorientowa艂am, poca艂owa艂 mnie!
John zatrzyma艂 si臋, zaciskaj膮c pi臋艣ci.
- Wr贸c臋 i odnajd臋 tego drania!
- S艂ucham? - Priscilla spojrza艂a na niego, wyrwana z nieprzyjemnych wspomnie艅. - Nie, John. Na mi艂o艣膰 bosk膮, nie wszczynaj bijatyki na 艣rodku ulicy. To zdarzy艂o si臋 dawno temu i naprawd臋 nie ma znaczenia. Potrafi艂am sama sobie z nim poradzi膰, zapewniam ci臋. Nie na darmo wychowywa艂am si臋 z dwoma zadziornymi bra膰mi. Szarpn臋艂am go za w艂osy tak mocno, 偶e a偶 krzykn膮艂, a potem waln臋艂am go w splot s艂oneczny. Gid m贸wi, 偶e mam niez艂y prawy prosty. John roze艣mia艂 si臋 szczerze.
- Odczu艂em to na w艂asnej sk贸rze. A on jak si臋 zachowa艂?
- Pu艣ci艂 mnie, oczywi艣cie. Nie pr贸bowa艂 wi臋cej takich sztuczek, ale potrafi si臋 okropnie naprzykrza膰. Zawsze stara si臋 mnie oczarowa膰 - jak gdybym mia艂a z nim cokolwiek wsp贸lnego. Przychodzi nieproszony z wizyt膮 albo przy艂膮cza si臋 do towarzystwa, gdy odwiedzam Aleca lub ksi臋偶n臋 w Ranleigh Court. Przesta艂am prawie tam bywa膰, 偶eby go nie widywa膰, Penny ma m贸wi膰, 偶e nie ma mnie w domu, ilekro膰 do nas wpada. Mimo to jest okropnie nachalny. Najwyra藕niej nie mo偶e uwierzy膰, 偶e absolutnie mnie nie interesuje. Widocznie wiele kobiet uwa偶a go za atrakcyjnego.
John u艣miechn膮艂 si臋 do niej, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e jest niezwykle szcz臋艣liwy, bo Priscilla nie nale偶y do owych kobiet.
- Jeste艣 pewna, 偶e nie chcesz, bym mu da艂 nauczk臋? Gwarantuj臋 ci, 偶e wi臋cej nie o艣mieli艂by si臋 niepokoi膰 ci臋.
Priscilla odwzajemni艂a u艣miech. To dziwne, 偶e u艣miech m臋偶czyzny mo偶e wywo艂ywa膰 takie uczucia.
- Nie, daj mu spok贸j - powiedzia艂a, kr臋c膮c g艂ow膮. - My musimy znale藕膰 teraz tamtych dw贸ch m臋偶czyzn.
Przez chwil臋 nie bardzo wiedzia艂, o kogo jej chodzi.
- Ach, tamtych - powiedzia艂, wzdychaj膮c. Niech臋tnie zrezygnowa艂 z pomys艂u, by dogoni膰 Benjamina Olivera i spu艣ci膰 mu lanie. - Dobrze. Chod藕my. Kt贸r臋dy?
- Prawd臋 m贸wi膮c, przez tego beznadziejnego Oliver zboczyli艣my nieco z drogi.
Zawr贸cili, przeszli przez ulic臋 i ruszyli w d贸艂 艂agodnym zboczem. W miar臋 jak szli, domy stawa艂y si臋 coraz mniejsze, zabudowa coraz rzadsza. Ulica zw臋偶a艂a si臋, w powietrzu unosi艂 si臋 zapach ryb oraz inne, znacznie mniej przyjemne wonie.
Wreszcie dotarli do ostatniej przecznicy przed rzek膮, nazwanej prozaicznie Water Street. Rozejrzeli si臋 dooko艂a. Nie by艂 to przyjemny widok. Nad rzek膮 sta艂 m艂yn, w dole ulicy znajdowa艂o si臋 kilka magazyn贸w. Na rogu mie艣ci艂a si臋 ober偶a, a za ni膮 tawerna. Kilku m臋偶czyzn kr臋ci艂o si臋 po ulicy, gapi膮c si臋 na nich z ostentacyjn膮 ciekawo艣ci膮.
Priscilla nerwowo zagryz艂a wargi. Cieszy艂a si臋, 偶e jest bia艂y dzie艅. Noc膮 to miejsce musi by膰 przera偶aj膮ce. Z pewno艣ci膮 nie jest odpowiednie dla m艂odych kobiet, nawet je艣li s膮 w towarzystwie m臋偶czyzn.
- Od czego zaczniemy? - spyta艂a, robi膮c dobr膮 min臋 do z艂ej gry.
- Nic nie wygl膮da szczeg贸lnie obiecuj膮co - powiedzia艂 niezdecydowanie John. - Mo偶e nale偶a艂oby zacz膮膰 od ober偶y, s膮dz臋 jednak, 偶e ty nie powinna艣 tam wchodzi膰. Mo偶e wr贸cimy do pani Whiting i zacze...
- Nie - wtr膮ci艂a stanowczo. - Nie uda ci si臋 mnie pozby膰. - Mo偶e i by艂o tu niebezpiecznie, ale nie mia艂a zamiaru zrezygnowa膰.
Rzuci艂 jej pe艂ne w艣ciek艂o艣ci spojrzenie, ale Priscilla wytrzyma艂a je.
- Dobrze - rzek艂 z westchnieniem. - Zacznijmy od ober偶y.
Gdy weszli do 艣rodka, oczy wszystkich zwr贸ci艂y si臋 na nich. Zrobi艂o si臋 cicho jak makiem zasia艂. Priscilla prze艂kn臋艂a 艣lin臋, rozgl膮daj膮c si臋 niepewnie. Pomieszczenie by艂o ma艂e i ciemne mimo wczesnej pory. Priscilla podejrzewa艂a, 偶e powodem s膮 okna r贸wnie brudne jak pod艂oga. Dym z cygar wisia艂 w powietrzu, mieszaj膮c si臋 z odorem potu oraz piwa. Z trudem powstrzyma艂a si臋, by nie wyj膮膰 chusteczki i nie zatka膰 sobie nosa.
Spojrza艂a z ukosa na Johna. Nie by艂 zdziwiony ani zdegustowany tak jak ona. Zastanawia艂a si臋, czy przywyk艂 do takich miejsc, czy te偶 lepiej potrafi ukrywa膰 uczucia. John uj膮艂 j膮 pod rami臋 i podszed艂 do m臋偶czyzny za lad膮. Tamten przygl膮da艂 im si臋 czujnie, z r臋kami skrzy偶owanymi na piersi.
- Dzie艅 dobry panu - powiedzia艂 John. - Poszukuj臋 dw贸ch m臋偶czyzn.
Ober偶ysta milcza艂, John zacz膮艂 wi臋c opisywa膰 obu opryszk贸w silnym, czystym g艂osem, kt贸ry z pewno艣ci膮 s艂yszeli wszyscy. W艂a艣ciciel s艂ucha艂, nie odzywaj膮c si臋, dop贸ki John nie sko艅czy艂 m贸wi膰.
- A czego pan od nich chce? - spyta艂 wreszcie.
- Odwalili kiedy艣 dla mnie pewn膮 rob贸tk臋 - odpowiedzia艂 John. Natychmiast po wej艣ciu do ober偶y zorientowa艂 si臋, 偶e nie mo偶e opowiedzie膰 tutaj historyjki o porwaniu i grabie偶y. U艣miechn膮艂 si臋 porozumiewawczo. - Co艣 specjalnego, rozumie pan. Nie ka偶dy to potrafi.
M臋偶czyzna patrzy艂 w milczeniu.
- Nie widzia艂em nikogo takiego - rzek艂, wzruszaj膮c ramionami. - Ale mo偶e si臋 tutaj zjawi膮. Je艣li pan chce, mog臋 poda膰 im pa艅skie nazwisko.
- By艂bym wdzi臋czny - u艣miechn膮艂 si臋 John. - Nazywam si臋 John Wolfe. Mo偶na mnie znale藕膰 wieczorem 鈥濸od Dzikiem鈥. - Wymieni艂 tawern臋 bli偶ej centrum miasta, kt贸r膮 min臋li po drodze.
- Nie wiem, czy oni zgodz膮 si臋 tam p贸j艣膰.
- No c贸偶, mo偶e ja wpadn臋 jutro do pana? Je艣li si臋 pojawi膮, b臋dzie pan mia艂 okazj臋 z nimi o tym pogada膰.
M臋偶czyzna zn贸w wzruszy艂 ramionami. John wyj膮艂 z kieszeni zab艂膮kan膮 szcz臋艣liwie monet臋 i pstrykn膮艂 ni膮 w jego stron臋. Ober偶ysta chwyci艂 j膮 zr臋cznie i schowa艂 pod fartuch. Skin膮wszy g艂ow膮, John wyszed艂 z Priscill膮 na zewn膮trz.
- Uff! - westchn臋艂a z ulg膮. - Czy s膮dzisz, 偶e da si臋 na to nabra膰? Uwierzy艂 ci?
- Nie mam poj臋cia. W膮tpi臋 jednak, czy zrezygnuje z okazji, by zarobi膰 troch臋 grosza. Przynajmniej powie o tym naszym przyjacio艂om. Mog膮 by膰 na tyle g艂upi, 偶eby uwierzy膰. Je艣li jednak opisze dok艂adnie, jak wygl膮dam, domy艣la si臋, 偶e to pu艂apka.
Poszed艂 dalej ulic膮 i ukry艂 si臋 w pustym magazynie, poci膮gaj膮c za sob膮 Priscill臋.
- Zobaczmy, czy schwyci艂 przyn臋t臋.
- My艣lisz, 偶e p贸jdzie ich szuka膰? - Priscilla oddycha艂a coraz szybciej, zerkaj膮c z ukrycia na drzwi ober偶y.
- Ca艂kiem mo偶liwe. Warto chwil臋 zaczeka膰, 偶eby to sprawdzi膰, nie s膮dzisz?
Pokiwa艂a g艂ow膮 i oboje ukryli si臋 w cieniu. Po kilku minutach zostali nagrodzeni - drzwi ober偶y otworzy艂y si臋 i wyszed艂 z nich m臋偶czyzna, z kt贸rym przed chwil膮 rozmawiali. Rozejrza艂 si臋 po Water Street, sprawdzi艂 r贸wnie偶 przecznic臋, po czym, najwyra藕niej zadowolony, ruszy艂 ulic膮 w przeciwnym kierunku.
- Jak mamy go 艣ledzi膰? - spyta艂a niespokojnie Priscilla.
- Przecie偶 b臋dzie nas wida膰 na kilometr.
- Wiem. Mo偶emy jedynie i艣膰 za nim w sporej odleg艂o艣ci mie膰 nadziej臋, 偶e si臋 nie b臋dzie zbytnio ogl膮da艂.
John wysun膮艂 si臋 ostro偶nie z ukrycia, trzymaj膮c Priscill臋 za r臋k臋, i ruszyli szybko za odleg艂膮 ju偶 postaci膮 ober偶ysty. Trzymali si臋 z daleka, kryj膮c w bramach i maj膮c nadziej臋, 偶e ich nie dostrze偶e. M臋偶czyzna skr臋ci艂 w boczn膮 uliczk臋, wi臋c przyspieszyli kroku. Gdy dotarli do rogu, za kt贸rym znikn膮艂, zatrzymali si臋 i John wyjrza艂 ostro偶nie zza budynku. Cofn膮艂 si臋 ze zdumion膮 min膮.
- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a Priscilla. - Zobaczy艂e艣 m臋偶czyzn, kt贸rych szukamy?
- Co艣 wi臋cej. Sp贸jrz sama.
Priscilla przybli偶y艂a si臋 do rogu budynku i wyjrza艂a. Zach艂ysn臋艂a si臋 ze zdumienia. Ober偶ysta przechodzi艂 w艂a艣nie przez ulic臋, zbli偶aj膮c si臋 do dw贸ch rozmawiaj膮cych ze sob膮 w bramie m臋偶czyzn. Jednym z nich by艂 niski opryszek, kt贸ry pyta艂 noc膮 o Johna w domu Priscilli. Drugim, m贸wi膮cym co艣 do niego ostro i wymachuj膮cym r臋kami, by艂 nie kto inny jak Benjamin Oliver.
Priscilla cofn臋艂a si臋 i spojrza艂a na Johna. Skin膮艂 g艂ow膮.
- To Oliver, prawda? Kochanek ksi臋偶nej?
- Tak. Ale co, u diab艂a, robi tutaj i dlaczego rozmawia z jednym z bandyt贸w? To ten, kt贸ry ci臋 pilnowa艂, prawda?
- Bez 偶adnych w膮tpliwo艣ci.
- S膮dzisz, 偶e Oliver jest wpl膮tany w spraw臋 twojego porwania?
John wzruszy艂 ramionami.
- Jaki pow贸d m贸g艂by mie膰 Oliver, 偶eby ci臋 porwa膰?
- Nie mam poj臋cia.
- Czy jest mo偶liwe, 偶e go znasz? Wyobra偶asz sobie, jaki szok musia艂 prze偶y膰, gdy ci臋 zobaczy艂?
- Wobec tego 艣wietnie to ukry艂. Nigdy bym nie podejrzewa艂, 偶e mnie pozna艂.
- Ani ja. Ale zobaczy艂 nas pierwszy, zanim my zauwa偶yli艣my jego. Pami臋tasz? Zawo艂a艂 mnie i dopiero wtedy oboje si臋 odwr贸cili艣my. Nie wiemy, jak d艂ugo nas obserwowa艂. M贸g艂 mie膰 wystarczaj膮co du偶o czasu, 偶eby si臋 pozbiera膰. I by艂 do艣膰 ciekawy, je艣li idzie o ciebie. Poprosi艂, 偶ebym ci臋 przedstawi艂a chcia艂 wiedzie膰, co tu porabiasz.
John skin膮艂 g艂ow膮, marszcz膮c w zamy艣leniu brwi. Priscilla zn贸w wyjrza艂a zza rogu budynku.
- Oliver odchodzi. - Odwr贸ci艂a si臋 do Johna. - Czy za skoczymy twojego prze艣ladowc臋 teraz, czy poczekamy, ober偶ysta te偶 p贸jdzie sobie?
John otrz膮sn膮艂 si臋 ze swych my艣li i powr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci.
- Nie. Nie chc臋, 偶eby wszed艂 do 艣rodka i zyska艂 posi艂ki w osobie tamtego drugiego. Ober偶ysta raczej nie stanie w jego obronie. - Umilk艂, po czym rzek艂 bez zbytniej nadziei: - Pewnie nie uda mi si臋 nam贸wi膰 ci臋, 偶eby艣 zosta艂a tutaj i pozwoli艂a mi za艂atwi膰 spraw臋?
Priscilla pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮. John westchn膮艂 i skr臋ci艂 za r贸g. Priscilla tu偶 za nim.
John przeszed艂 przez ulic臋 niemal bezszelestnie. Priscilla zazdro艣ci艂a mu, 偶e porusza si臋 tak cicho nawet po tych starych kocich 艂bach. Musia艂a i艣膰 na palcach, 偶eby obcasy nie stuka艂y o bruk. Pomy艣la艂a, 偶e John potrafi robi膰 wiele niezwyk艂ych rzeczy.
Niestety, nie zd膮偶yli dotrze膰 niezauwa偶eni do pary stoj膮cej w bramie. Porywacz jakim艣 cudem wyczu艂 ich obecno艣膰. Obejrza艂 si臋, zmru偶y艂 oczy i wrzasn膮艂 na widok Johna. Priscilla spodziewa艂a si臋, 偶e zacznie ucieka膰. Ku jej zdumieniu skoczy艂 przed siebie, krzycz膮c:
- Will! Will! Zaskoczy艂 j膮 tak bardzo, 偶e na chwil臋 zastyg艂a w bezruchu.
John pu艣ci艂 si臋 p臋dem na spotkanie m臋偶czyzny, ober偶ysta za艣, rozejrzawszy si臋 w pop艂ochu, wzi膮艂 nogi za pas. John wpad艂 z rozp臋du na kr臋pego porywacza, nie uda艂o mu si臋 jednak zbi膰 go z n贸g. Tamten otoczy艂 mu szyj臋 ramieniem, dusz膮c, John wbi艂 mu jednak z ca艂ej si艂y 艂okie膰 w splot s艂oneczny. M臋偶czyzna pu艣ci艂 go, chwiej膮c si臋 na nogach i pr贸buj膮c z艂apa膰 oddech. John jednak by艂 szybszy, wymierzy艂 mu silny cios pi臋艣ci膮 w twarz, a偶 tamten zatoczy艂 si臋 do ty艂u, wrzeszcz膮c zn贸w:
- Will! John rzuci艂 si臋 na niego, ale w tej chwili drzwi budynku otworzy艂y si臋, wybieg艂 z nich drugi porywacz i natar艂 na Johna. Upadli na bruk, tocz膮c si臋 po nim i ok艂adaj膮c pi臋艣ciami.
Priscilla zbli偶y艂a si臋 do nich, 偶a艂uj膮c, 偶e nie ma przy sobie parasolki, pos艂u偶y艂aby jej teraz jako ca艂kiem skuteczna bro艅, cho膰 u艣wiadomi艂a sobie, 偶e mog艂aby w tym zamieszaniu ugodzi膰 niew艂a艣ciwego m臋偶czyzn臋.
Ni偶szy porywacz najwyra藕niej wychodzi艂 z takiego samego za艂o偶enia, albowiem podszed艂 bli偶ej do walcz膮cych, ale nie wtr膮ca艂 si臋, obserwowa艂 ich tylko. Nagle John znalaz艂 si臋 na g贸rze i grzmotn膮艂 z ca艂ej si艂y opryszka pi臋艣ci膮 w twarz. Niski skoczy艂 do przodu, splataj膮c d艂onie i zamierzaj膮c si臋, by uderzy膰 Johna w g艂ow臋. Priscilla krzykn臋艂a i rzuciwszy si臋 na 鈥瀗iego od ty艂u, oplot艂a mu jedn膮 r臋k膮 szyj臋 i zawis艂a na jego plecach, drug膮 r臋k膮 ok艂adaj膮c go jednocze艣nie torebk膮 po g艂owie.
Zawy艂 i si臋gn膮wszy do ty艂u, usi艂owa艂 艣ci膮gn膮膰 j膮 z plec贸w. Gdy natrafi艂 d艂oni膮 na jej w艂osy i chwyci艂 je mocno, Priscilla wyda艂a przera藕liwy pisk i waln臋艂a go w ucho. Szarpi膮c si臋, drapi膮c, kopi膮c, zataczali si臋 po ulicy w niezdarnym, dziwacznym ta艅cu. Nagle g艂o艣ny huk rozdar艂 powietrze, sprawiaj膮c, 偶e wszyscy zamarli z przera偶enia. Priscilla zsun臋艂a si臋 z plec贸w zaskoczonego porywacza, upad艂szy na bruk. Popatrzy艂a, co z Johnem. Zar贸wno on, jak i m臋偶czyzna, z kt贸rym walczy艂, r贸wnie偶 zastygli w bezruchu.
Sta艂 nad nimi jeszcze jeden m臋偶czyzna z pistoletem przytkni臋tym do karku Johna.
- No dobra - powiedzia艂 g艂o艣no. - Wstawaj pan. Tylko powoli - doda艂, gdy John si臋 poruszy艂.
Priscilla spr贸bowa艂a wsta膰, ale halki i d艂uga sp贸dnica tamowa艂y jej ruchy.
- Chwileczk臋! Zaatakowa艂 pan niew艂a艣ciwego cz艂owieka! To oni...
Obcy obrzuci艂 j膮 pogardliwym spojrzeniem.
- Zamknij si臋, ma艂a, albo odstrzel臋 艂eb twojemu gachowi. - Zarechota艂, widz膮c zaszokowan膮 min臋 Priscilli. - Straci艂by troch臋 na urodzie, co? A teraz wstawajcie oboje i wyno艣cie si臋 st膮d. Prowadz臋 porz膮dn膮 gospod臋 i nie pozwol臋, 偶eby jacy艣 awanturnicy niepokoili moich go艣ci.
John wsta艂 i cofn膮艂 si臋, zaciskaj膮c wargi, jego oczy miota艂y b艂yskawice. Wysoki gramoli艂 si臋 niezdarnie na nogi z pomoc膮 swego kompana. Obaj poku艣tykali i skryli si臋 wewn膮trz budynku.
- Pozwala im pan odej艣膰?! - wykrzykn臋艂a z oburzeniem Priscilla.
- Zamknij buzi臋, paniusiu, albo zrobi臋 to za ciebie!
- Nie rozumie pan - powiedzia艂 John. - To tamci dwaj s膮 艂ajdakami. Napadli mnie i ograbili ze wszystkiego.
- Tak! - potwierdzi艂a Priscilla. - Prosz臋 wezwa膰 konstabla, a sam si臋 pan przekona. Jestem Priscilla Hamilton. Moim ojcem jest Florian Hamilton. Nie jestem tak膮 kobiet膮, jak pan my艣li.
M臋偶czyzna popatrzy艂 na ni膮 z rozbawieniem. Priscilla zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e sp贸dnic臋 ma poddart膮, spod niej wystaj膮 halki, szpilki wysun臋艂y si臋 z w艂os贸w, kt贸re stercz膮 na wszystkie strony. Kapelusz zjecha艂 jej z g艂owy i wisia艂 z ty艂u na wst膮偶kach.
- O, tak, widz臋 偶e jeste艣 prawdziw膮 dam膮 - powiedzia艂, 艣miej膮c si臋. - Szczerze m贸wi膮c, wszystko mi jedno, kim jeste艣cie. Tamci m臋偶czy藕ni przebywaj膮 pod moim dachem i nie pozwol臋, 偶eby ktokolwiek ich niepokoi艂. Rozumiecie? A teraz, zmywajcie si臋 st膮d oboje.
- Ale... - zacz臋艂a jeszcze raz Priscilla. M臋偶czyzna pomacha艂 gro藕nie pistoletem.
- No, dalej! M贸wi艂em ju偶, 偶e nie chc臋 偶adnych awantur z moimi go艣膰mi. Wynocha! Ju偶!
John pom贸g艂 wsta膰 Priscilli i odwr贸ci艂 si臋, poci膮gaj膮c j膮 za sob膮. Rzuci艂a ostatnie piorunuj膮ce spojrzenie na wojowniczego w艂a艣ciciela gospody i posz艂a za Johnem.
- Co za cz艂owiek! - parskn臋艂a, poprawiaj膮c sp贸dnic臋 i halki. - Nie chcia艂 nawet nas wys艂ucha膰. Powinien by艂 wezwa膰 konstabla.
- Podejrzewam, 偶e niespecjalnie zale偶y mu na tym, 偶eby zainteresowa艂a si臋 nim policja. - John skr臋ci艂 za r贸g i zatrzyma艂 si臋. - Guzik go te偶 obchodzi, kto ma racj臋. Chroni wy艂膮cznie swoich go艣ci. Bez w膮tpienia jest to najwa偶niejsze w jego interesie, zwa偶ywszy na rodzaj klienteli.
Priscilla mrukn臋艂a co艣 z niezadowoleniem, poprawiaj膮c wst膮偶ki kapelusza. Spl膮ta艂y si臋 i zacisn臋艂y w w臋ze艂 podczas walki, mia艂a teraz k艂opot z ich rozsup艂aniem. Twarz Johna z艂agodnia艂a w u艣miechu, gdy na ni膮 patrzy艂. Odgarn膮艂 delikatnie pasmo w艂os贸w z jej twarzy.
- Ale偶 z ciebie dzikuska!
- Nie 艣miej si臋 ze mnie - skrzywi艂a si臋 Priscilla. - Wiem, 偶e wygl膮dam okropnie. Och, czemu to dra艅stwo nie daje si臋 rozwi膮za膰?
- Wcale si臋 nie 艣miej臋. I wcale nie wygl膮dasz okropnie. Wygl膮dasz... wr臋cz uroczo.
Pochyli艂 si臋, unosz膮c jej brod臋, i poca艂owa艂 j膮. Priscilla odwzajemni艂a 偶arliwie poca艂unek.
- O Bo偶e! - John oderwa艂 si臋 od niej, zagl膮daj膮c jej w oczy. - Nie zamierza艂em tego robi膰. Nie wiem jak... chyba oszala艂em, ca艂uj膮c ci臋 tutaj... Teraz.
- Tak. - Priscilla skin臋艂a w oszo艂omieniu g艂ow膮. - Ja te偶 nie jestem sob膮 od chwili, gdy si臋 zjawi艂e艣.
- Tak bardzo ci臋 pragn臋. - G艂os mia艂 przyt艂umiony, chrapliwy. - Nigdy tak bardzo nie pragn膮艂em kobiety. Ale ty...
Westchn膮艂 g艂臋boko i odsun膮艂 si臋, trzymaj膮c j膮 na odleg艂o艣膰 ramienia.
- Nie wolno nam si臋 tak zachowywa膰.
- Wiem. - Priscilla, r贸wnie偶 z westchnieniem, oderwa艂a od niego wzrok, i zn贸w zacz臋艂a wyg艂adza膰 sp贸dnic臋 i poprawia膰 w艂osy. Wykonywa艂a mn贸stwo nic nieznacz膮cych ruch贸w, 偶eby tylko czym艣 si臋 zaj膮膰 i nie patrze膰 na niego. John odchrz膮kn膮艂 i podszed艂 z powrotem do rogu ulicy.
- Nie ma ju偶 nikogo - powiedzia艂. - Tamci dwaj nikczemnicy z pewno艣ci膮 uciekli albo zabarykadowali si臋 w 艣rodku. Tak czy owak, mam niewielk膮 szans臋, by z nimi porozmawia膰.
- Mo偶emy przyprowadzi膰 ze sob膮 konstabla.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomys艂 - rzek艂, rozgl膮daj膮c si臋.
- Czemu?
- Je艣li przyjdziemy tu razem z konstablem, gwarantuj臋 ci, 偶e wymkn膮 si臋 przez tylne drzwi, je艣li ju偶 tego nie uczynili. Dzisiaj nie mamy szansy, by ich z艂apa膰. Raczej kiedy indziej wr贸c臋 w przebraniu i pokr臋c臋 si臋 po okolicy.
- Ale konstabl mo偶e ich poszukiwa膰. - Nie doczekawszy si臋 reakcji, spyta艂a: - O co chodzi? Czemu masz tak膮 min臋?
- Ja... - Potar艂 w zamy艣leniu brod臋, westchn膮艂 i wreszcie powiedzia艂: - Nie jestem pewien, czy spodoba艂oby mi si臋 to, czego dowie si臋 konstabl. A je艣li jestem z nimi jako艣 powi膮zany? Na przyk艂ad jestem taki jak ten Oliver? Dra艅 albo oszust!
- Och, John, z pewno艣ci膮 nie! To wykluczone! Jak mo偶esz w og贸le bra膰 pod uwag臋 co艣 tak g艂upiego?
- Poniewa偶 nic o sobie nie wiem! - wybuchn膮艂. - Nid mam poj臋cia, kim naprawd臋 jestem. Je艣li co艣 mnie 艂膮czy z takimi lud藕mi jak oni, czemu nie mam by膰 taki jak oni? Brzmi to ca艂kiem prawdopodobnie.
- Przecie偶 to oczywiste, 偶e jeste艣 ich wrogiem - zauwa偶y艂a Priscilla. - Je艣li jaki艣 dra艅 ci臋 nienawidzi, to raczej jeste艣 dobrym cz艂owiekiem, a nie z艂ym.
Spojrza艂 na ni膮 z ukosa, unosz膮c k膮ciki warg w u艣miechu.
- Masz odpowied藕 na wszystko, prawda?
- Prawda. I nie zapominaj o tym. - Priscilla r贸wnie偶 u艣miechn臋艂a si臋 do niego, odnotowuj膮c z ulg膮, 偶e z jego twarzy znikn膮艂 pos臋pny wyraz. By艂a przekonana ca艂ym sercem, 偶e John nie mo偶e by膰 z艂ym cz艂owiekiem. Nawet gdyby si臋 okaza艂o, 偶e pope艂ni艂 jaki艣 karygodny czyn, w g艂臋bi duszy nie m贸g艂 by膰 z艂y.
- A teraz, skoro wiemy, 偶e s膮 w Elverton - m贸wi艂a dalej, bior膮c go pod rami臋 i ruszaj膮c w drog臋 powrotn膮 - mo偶emy wr贸ci膰 tutaj pewnego dnia i zacz膮膰 szuka膰 ich od nowa. Skoro znale藕li艣my ich ju偶 raz, z pewno艣ci膮 uda nam si臋 to po raz drugi. Jak my艣lisz, po co si臋 tutaj jeszcze kr臋c膮?
- Musz臋 im by膰 do czego艣 bardzo potrzebny. A poniewa偶 przeszukali ca艂y m贸j dobytek, musi to by膰 co艣, co gdzie艣 ukry艂em albo mam w g艂owie.
- Co艣, o czym wiesz - powiedzia艂a Priscilla. - To ma sens. W przeciwnym razie pewnie by ci臋 zabili i sko艅czyli z tym raz na zawsze. Nie wygl膮daj膮 na takich, kt贸rzy zawahaliby si臋 przed morderstwem.
- Przypuszczam, 偶e masz racj臋. Pozostaje problem Olivera. Co ich 艂膮czy? Czemu m臋偶czyzna, kt贸ry urz膮dzi艂 si臋 wygodnie jako kochanek ksi臋偶nej, mia艂by si臋 w艂贸czy膰 z tymi dwoma?
- Nietrudno mi uwierzy膰, 偶e w przesz艂o艣ci wi膮za艂o go co艣 z przest臋pcami. Zawsze sprawia艂 na mnie wra偶enie podejrzanego typka.
- Mimo to wi膮zanie si臋 z takimi lud藕mi by艂oby dla niego ryzykiem. Zreszt膮 mog艂aby si臋 o tym dowiedzie膰 ksi臋偶na.
- A mo偶e chodzi o to, 偶eby nie dowiedzia艂a si臋 czego艣, co ty wiesz - rozpromieni艂a si臋 Priscilla. - Tu jest pies pogrzebany! To wyja艣nia wszystko. Wiesz o czym艣, co kompromituje Olivera, i przyjecha艂e艣 poinformowa膰 o tym ksi臋偶n臋. Oliver zdaje sobie spraw臋, r贸wnie dobrze jak ty, 偶e z nim zerwie, je艣li jej o tym doniesiesz, pr贸buje wi臋c powstrzyma膰 ci臋 z pomoc膮 swoich kumpli.
- Czemu po prostu mnie nie zabije?
- Tutaj, gdzie mieszka? Nie, wybuch艂by skandal. Nikt nie m贸wi艂by przez wiele miesi臋cy o niczym, tylko o morderstwie. Przecie偶 ludzie do tej pory zastanawiaj膮 si臋, kto pope艂ni艂 morderstwo trzydzie艣ci lat temu w Lady鈥檚 Woods. Przeprowadzono by 艣ledztwo, podczas kt贸rego m贸g艂by wyj艣膰 na jaw fakt, 偶e by艂e艣 w jaki艣 spos贸b zwi膮zany z Oliverem. Ba艂by si臋 tego. Nie, najlepszym wyj艣ciem dla niego by艂oby porwa膰! ci臋, zapobiec twojemu kontaktowi z ksi臋偶n膮.
- Rozumujesz prawid艂owo, ale przecie偶 nie uda艂oby mu si臋 wi臋zi膰 mnie w niesko艅czono艣膰. Co planowa艂?
- Nie wiem - machn臋艂a d艂oni膮 Priscilla. - Mo偶e zamierza st膮d wyjecha膰 - obrabowa膰 j膮 lub wy艂udzi膰 du偶膮 sum臋 pieni臋dzy. Zreszt膮 nie mia艂oby znaczenia, co by艣 jej powiedzia艂. Po prostu chce, 偶eby艣 do tego czasu znikn膮艂.
- To brzmi przekonuj膮co - u艣miechn膮艂 si臋. - Jeste艣 naprawd臋 dobra.
- Ludzie m贸wi膮, 偶e mam bujn膮 wyobra藕ni臋. - Spojrza艂a na niego. Kusi艂o j膮, by powiedzie膰 mu o swoim pisarstwie. Chcia艂a wyzna膰, 偶e to ona napisa艂a powie艣膰, kt贸ra tak mu si臋 podoba艂a. Co wi臋cej, pragn臋艂a, 偶eby j膮 pozna艂, pozna艂 ca艂膮 prawd臋 o niej. Nie sprawia艂 wra偶enia cz艂owieka ho艂duj膮cego przes膮dom i ograniczonego.
Priscilla rozmy艣li艂a si臋 w ostatniej chwili. Wyobrazi艂a sobie szok, jaki zapewne odmalowa艂by si臋 na jego twarzy, niedowierzanie. Nigdy ju偶 nie patrzy艂by na ni膮 tak jak teraz; nie mog艂aby cofn膮膰 s艂贸w albo sprawi膰, 偶eby o nich zapomnia艂.
Zamiast tego powiedzia艂a:
- Ksi臋偶na wydaje przyj臋cie w sobot臋 wieczorem.
- Doprawdy?
- Tak. Nie powinna tego robi膰, poniewa偶 wci膮偶 jeszcze obowi膮zuje okres 偶a艂oby, ale zawsze wiosn膮 odbywa si臋 wielkie przyj臋cie w Ranleigh Court i powiedzia艂a, 偶e nie chce 艂ama膰 tradycji. Moim zdaniem, po prostu lubi si臋 bawi膰. My艣l臋, 偶e powiniene艣 nam towarzyszy膰.
- Tak?
- Tak. Chcia艂abym zobaczy膰 min臋 i zachowanie Olivera na tw贸j widok. Mo偶e pope艂ni b艂膮d i z czym艣 si臋 zdradzi. Mo偶e wyjawi, kim jeste艣 albo wydusisz to z niego na osobno艣ci.
- 艢wietny pomys艂, moja droga panno Hamilton. - Milcza艂 przez chwil臋. - Ale chyba nie pami臋tam, jak si臋 ta艅czy.
- Nie martw si臋. - Priscilla u艣miechn臋艂a si臋, a偶 utworzy艂y jej si臋 do艂eczki w policzkach. - Naucz臋 ci臋.
Nazajutrz Priscilla wsta艂a p贸藕no. Poprzedniego dnia po obiedzie sprawdzali umiej臋tno艣ci Johna jako tancerza, panna Pennybaker przygrywa艂a im na fortepianie. Okaza艂o si臋, 偶e John potrafi ta艅czy膰 ca艂kiem nie藕le, sp臋dzili wi臋c reszt臋 wieczoru na pl膮sach. Wirowa艂 r贸wnie偶 z pann膮 Pennybaker, a Priscilla zast膮pi艂a j膮 przy fortepianie. Skoczne d藕wi臋ki wyci膮gn臋艂y nawet Floriana z jego dziupli i zosta艂 w salonie, s艂uchaj膮c muzyki i przytupuj膮c do taktu nog膮. Gdy wreszcie Priscilla posz艂a na g贸r臋 do swej sypialni, by艂a p贸艂偶ywa ze zm臋czenia, cho膰 zadowolona.
Rankiem, gdy si臋 obudzi艂a, w g艂owie k艂臋bi艂o jej si臋 mn贸stwo pomys艂贸w, zabra艂a si臋 wi臋c do pisania. Nie przebra艂a si臋 nawet, po prostu narzuci艂a lekki szlafroczek na koszul臋 nocn膮. Pisa艂a bez przerwy przez prawie dwie godziny, tak 偶e gdy wreszcie od艂o偶y艂a pi贸ro, r臋ka j膮 bola艂a. Wsta艂a, rozcieraj膮c j膮 z u艣miechem. Mia艂a problemy ze scen膮 mi臋dzy bohaterem a kobiet膮, kt贸r膮 uratowa艂 od niechybnej 艣mierci. Przerabia艂a j膮 dwukrotnie, ale wci膮偶 nie by艂a zadowolona. Tego ranka jednak posz艂o jej jak z p艂atka. To cudowne uczucie, gdy pisanie jest czyst膮 przyjemno艣ci膮.
Ubra艂a si臋 i zesz艂a na d贸艂, nuc膮c weso艂o pod nosem i zastanawiaj膮c si臋, co b臋d膮 dzisiaj robili z Johnem. By艂o co艣 radosnego w my艣li, 偶e istnieje kto艣, z kim sp臋dzi dzie艅 - nie, szczerze m贸wi膮c, 偶e sp臋dzi go w艂a艣nie z Johnem.
Nie zasta艂a go jednak w salonie ani w gabinecie ojca, nie siedzia艂 nawet w kuchni, 偶artuj膮c z pani膮 Smithson. Gdy spyta艂a kuchark臋, czy go nie widzia艂a, tamta odrzek艂a:
- Poszed艂 rano do miasteczka. Powiedzia艂, 偶e ma kilka rzeczy do za艂atwienia i wr贸ci najszybciej, jak mu si臋 uda.
Dzie艅 przesta艂 nagle wydawa膰 si臋 taki jasny i radosny.
- Och, doprawdy?
- Tak. Ostrzeg艂am go, 偶eby uwa偶a艂 na tych opryszk贸w, poniewa偶 panna Pennybaker opowiedzia艂a mi o waszej wczorajszej przygodzie. Ale zna panienka tego m艂odzie艅ca. Powiedzia艂 tylko: 鈥濵oja kochana pani Smithson, to oni powinni pilnowa膰 si臋 przede mn膮!鈥 Ale to ch艂opak, panienko, hm, jest na co popatrze膰.
- Mm... m贸wi pani? Chyba tak.
- Min臋艂o ju偶 po艂udnie, panno Priscillo. Czy zje pani co艣 teraz?
- S艂ucham? Nie. Tak. Nie wiem. Nie jestem zbyt g艂odna.
- Mimo to powinna panienka co艣 zje艣膰. Inaczej zostanie z panienki sk贸ra i ko艣ci.
Priscilla usiad艂a w roztargnieniu przy stole, tymczasem pani Smithson krz膮ta艂a si臋, nak艂adaj膮c na talerz mi臋so i kartofle. Postawi艂a jedzenie na stole przed Priscilla, rozczarowan膮, 偶e John wybra艂 si臋 do miasteczka bez niej. Czemu odebra艂 jej okazj臋 do prze偶ycia przygody? Czy po prostu nie 偶yczy艂 sobie jej towarzystwa?
Wiedzia艂a, 偶e tak nie jest. Bez w膮tpienia chroni艂 j膮, trzyma艂 z dala od niebezpiecze艅stwa. Im d艂u偶ej o tym my艣la艂a, tym wi臋ksze ogarnia艂o j膮 rozdra偶nienie. S膮dzi艂a, 偶e dotar艂 ju偶 do punktu, w kt贸rym dziel膮 wszystko r贸wno - i niebezpiecze艅stwo, i zabaw臋, 偶e zrozumia艂, 偶e nie chce czu膰 si臋 pomini臋ta, nie chce, by j膮 ho艂ubiono i otaczano opiek膮 z ojcowsk膮 trosk膮. Pragn臋艂a uczestniczy膰 we wszystkim, by膰 z nim!
Wyprostowa艂a si臋 i zmusi艂a do jedzenia, wk艂adaj膮c do ust du偶e k臋sy mi臋sa i kartofli, mimo 偶e wszystko smakowa艂o jej jak trociny. Zastanawia艂a si臋, co powinna zrobi膰. Z pewno艣ci膮 nie b臋dzie siedzie膰 potulnie w domu ani te偶 nie p贸jdzie za Johnem do Elverton. Nie przychodzi艂o jej jednak do g艂owy, w jaki spos贸b mog艂aby kontynuowa膰 polowanie na opryszk贸w. Wreszcie dosz艂a do wniosku, 偶e ma 艣wietn膮 okazj臋, 偶eby odwiedzi膰 lady Chalcomb. Wprawdzie niewiele to da, ale bardzo lubi艂a Ann臋 i przynajmniej nie b臋dzie siedzia艂a bezczynnie, czekaj膮c na jego powr贸t. We藕mie ze sob膮 szkicownik, kredki i poradzi si臋 Anne co do wzoru haftu, kt贸ry zaprojektowa艂a do nowych poduszek na krzes艂a w jadalni.
W par臋 chwil p贸藕niej Priscilla w艂o偶y艂a kapelusz, zawi膮za艂a wst膮偶ki pod szyj膮 i ruszy艂a 艣cie偶k膮 w stron臋 Chalcomb Hall ze szkicownikiem i kredkami w r臋ku. Do posiad艂o艣ci Anne by艂o raczej blisko i Priscilla lubi艂a ten spacer dr贸偶k膮 wij膮c膮 si臋 po艣r贸d rozleg艂ych 艂膮k. O tej porze roku ziele艅 by艂a bujna, poznaczona g臋sto kolorowymi punkcikami kwiat贸w. Po niebie p艂yn臋艂y bia艂e ob艂oczki, wia艂 lekki wietrzyk, dzi臋ki czemu temperatura by艂a zno艣na, mimo s艂o艅ca. Jednak偶e dzisiaj Priscilla nie zwraca艂a prawie uwagi na malowniczy krajobraz.
Sz艂a marszcz膮c brwi i nie rozgl膮daj膮c si臋 na boki. Bi艂a si臋 z my艣lami, czy powinna by膰 z艂a, gdy John wr贸ci, czy te偶 lodowato uprzejma. A mo偶e lepiej udawa膰, 偶e nawet nie zauwa偶y艂a jego obecno艣ci. Przypomina艂a sobie po kolei wszystkie powody, dla kt贸rych John nic dla niej nie znaczy, i przeklina艂a si臋 w my艣lach za to, 偶e martwi si臋, co mo偶e mu si臋 przytrafi膰. Nie przywyk艂a do takiego galimatiasu uczu膰 z powodu m臋偶czyzny - a przynajmniej zdarzy艂o si臋 po raz pierwszy od czasu, gdy w wieku czternastu lat zakocha艂a si臋 jak szalona w nowym pomocniku pastora.
Gdy dotar艂a do Chalcomb, by艂a w tak pod艂ym humorze, 偶e Anne, ujrzawszy jej twarz, zerwa艂a si臋 szybko i podbieg艂a do niej, pytaj膮c z trosk膮:
- Priscillo, moje kochane dziecko, co si臋 sta艂o?
- Nic - odpar艂a opryskliwie Priscilla, widz膮c jednak, 偶e Anne jest przykro zaskoczona jej nieuprzejmo艣ci膮, rzek艂a, z westchnieniem: - Przepraszam, nie powinnam by艂a przychodzi膰 tutaj w takim nastroju. Nie gniewaj si臋.
- Nie szkodzi. Powiedz mi, co si臋 sta艂o, mo偶e b臋d臋 mog艂a ci pom贸c. - Na mi艂ej twarzy Anne malowa艂 si臋 niepok贸j.
- Nigdy nie by艂a艣 taka ponura.
- To nic wa偶nego. Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje. Po prostu... - Zawaha艂a si臋, spogl膮daj膮c na przyjaci贸艂k臋 i nagle wyrzuci艂a z siebie wszystko.
Anne s艂ucha艂a z szeroko otwartymi oczami, gdy Priscilla opisywa艂a, w jaki spos贸b John Wolfe trafi艂 do jej domu i co si臋 potem wydarzy艂o, o tym, jak j膮 ten cz艂owiek irytuje, jak jest hardy, g艂upi i uparty.
Gdy wreszcie sko艅czy艂a, Anne westchn臋艂a g艂臋boko.
- O m贸j Bo偶e - powiedzia艂a, przyk艂adaj膮c d艂o艅 do czo艂a - trudno mi si臋 w tym wszystkim po艂apa膰. Obj臋艂a Priscill臋 i poprowadzi艂a do kanapy.
- Lepiej usi膮d藕my. - Posadzi艂a dziewczyn臋 twarz膮 do siebie. - A teraz, pozw贸l 偶e zrekapituluj臋. John Wolfe nie jest twoim kuzynem ani nawet nie nazywa si臋 John Wolfe.
Priscilla skin臋艂a g艂ow膮.
- Tak, i jest najbardziej denerwuj膮cym cz艂owiekiem, jakiego znam.
- Z艂o艣cisz si臋, poniewa偶 wybra艂 si臋 do miasteczka bez; ciebie.
- Wiem, 偶e to brzmi idiotycznie... - powiedzia艂a Priscilla z nieszcz臋艣liw膮 min膮.
- Bo to jest idiotyczne - przerwa艂a jej Anne z weso艂ym b艂yskiem w oku. - My艣l臋 jednak, 偶e chodzi tu o znacznie wi臋cej ni偶 samotn膮 wycieczk臋 do Elverton. - Przez chwil臋 przypatrywa艂a si臋 Priscilli uwa偶nie. - Wydaje mi si臋, 偶e ten m艂ody cz艂owiek, kimkolwiek jest, sta艂 si臋 dla ciebie niezwykle wa偶ny.
- Jest ca艂kiem obcy.
- I dlatego sprawa jest nawet bardziej oczywista. Ca艂kiem obcy cz艂owiek, a ty jeste艣 zmartwiona, zdenerwowana, w艣ciek艂a... Priscillo, kochanie, my艣l臋, 偶e 偶ywisz do niego bardzo g艂臋bokie uczucia.
- To niemo偶liwe - skrzywi艂a si臋 Priscilla.
- Doprawdy?
- Oczywi艣cie. Zaledwie go znam. Przecie偶 min膮艂 dopiero tydzie艅 od chwili, gdy zapuka艂 do naszych drzwi.
U艣miech rozja艣ni艂 twarz Anne i Priscilla pomy艣la艂a, 偶e przyjaci贸艂ka musia艂a uchodzi膰 kiedy艣 za prawdziw膮 pi臋kno艣膰. Teraz zreszt膮 te偶 by艂a pi臋kna, zw艂aszcza gdy si臋 u艣miecha艂a, mimo kurzych 艂apek rozchodz膮cych si臋 promieni艣cie od du偶ych, wyrazistych oczu i drobnych zmarszczek w k膮cikach ruchliwych ust. Pani Smithson opowiedzia艂a kiedy艣 Priscilli, jak bardzo wszyscy byli zdziwieni, gdy lord Chalcomb sprowadzi艂 do domu 艣liczn膮 m艂od膮 偶on臋.
- By艂a sko艅czon膮 pi臋kno艣ci膮 - powiedzia艂a pani Smithson z westchnieniem i pokr臋ci艂a ponuro g艂ow膮. - I wszystko zmarnowa艂o si臋 dla tego starego rozpustnika.
- Czy tak w艂a艣nie by艂o z tob膮? - spyta艂a cicho Priscilla. Czy to w og贸le mo偶liwe?
Anne skin臋艂a g艂ow膮, a Priscilla mog艂aby przysi膮c, 偶e w jej piwnych oczach zal艣ni艂y 艂zy.
- Tak. Zobaczy艂am go na koniu. W jego w艂osach igra艂o s艂o艅ce, r臋kawy koszuli mia艂 podwini臋te, r臋ce br膮zowe od opalenizny. Wygl膮da艂... wprost nieziemsko, bi艂a od niego si艂a. Ol艣ni艂 mnie. - Odwr贸ci艂a twarz, zamykaj膮c oczy.
Priscilla mia艂a uczucie, 偶e wydar艂a Anne g艂臋boko skrywan膮 tajemnic臋.
- Bardzo... bardzo ci臋 przepraszam.
- Nie. - Anne zmusi艂a si臋 do u艣miechu. - Naprawd臋 nie masz za co przeprasza膰. To ja jestem g艂upia, wracaj膮c my艣l膮 do spraw, kt贸re mia艂y miejsce tyle lat temu. Teraz to nie ma znaczenia. Chcia艂am tylko powiedzie膰... c贸偶, wiem, 偶e mi艂o艣膰 potrafi spa艣膰 tak nagle, 偶e zapiera ci dech w piersi.
- Znacznie cz臋艣ciej zapiera mi dech w piersi z w艣ciek艂o艣ci na niego - odrzek艂a lekko Priscilla. Nie by艂a zakochana w Johnie Wolfie. Nie by艂a.
Potem pomy艣la艂a o dr偶eniu, kt贸re j膮 przechodzi艂o, gdy po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu, jak roztapia艂a si臋 ze szcz臋艣cia, gdy j膮 ca艂owa艂, i opad艂y j膮 w膮tpliwo艣ci.
- Ale to tylko... tylko po偶膮danie! - zaprotestowa艂a. - To nie to samo co mi艂o艣膰, prawda?
Anne u艣miechn臋艂a si臋 z przymusem.
- Czasami trudno rozr贸偶ni膰 te dwa uczucia.
- No to sk膮d wiedzia艂a艣? - j臋kn臋艂a Priscilla.
- Mo偶esz chyba tylko... czeka膰, a偶 si臋 oka偶e - powiedzia艂a Anne, posmutniawszy nagle. - Je艣li ci nie przejdzie, to znaczy, 偶e to mi艂o艣膰.
- Anne! - wykrzykn臋艂a Priscilla, niezadowolona z tej odpowiedzi. - Nie bardzo mi pomog艂a艣.
- Nie wiem, co powiedzie膰. My艣l臋... 偶e je艣li serce bije ci jak szalone i chce wyskoczy膰 z piersi za ka偶dym razem, gdy go widzisz, albo je艣li nie mo偶esz usiedzie膰 na miejscu i masz ochot臋 zerwa膰 si臋 i uciec lub podbiec do niego, gdy wchodzi do pokoju, je艣li wszystko ci jedno, co si臋 zdarzy, dop贸ki mo偶esz by膰 z nim - to jest mi艂o艣膰.
- Nawet je艣li w niczym si臋 z nim nie zgadzam? Anne roze艣mia艂a si臋.
- Nie jestem pewna. My艣l臋, 偶e to zale偶y, czy k艂贸tnia z nim ci臋 podnieca.
Priscilla patrzy艂a na ni膮 okr膮g艂ymi ze zdumienia oczami. Nigdy w ten spos贸b o tym nie my艣la艂a. Rzeczywi艣cie, lubi艂a spiera膰 si臋 z Johnem. Wszystko si臋 w niej gotowa艂o, mia艂a wra偶enie, 偶e za chwil臋 wybuchnie... a mimo to, o dziwo, czeka艂a na te k艂贸tnie. Nie mia艂a bynajmniej ochoty ich unika膰.
Te my艣li wstrz膮sn臋艂y ni膮. Wsta艂a niespokojnie i podesz艂a do okna.
- To nonsens - powiedzia艂a stanowczo. - Nie jestem zakochana w tym m臋偶czy藕nie. Jest potwornie denerwuj膮cy. Po prostu jestem ciekawa, kim jest i po co tu przyjecha艂. To wszystko. I g艂upot膮 by艂o pozwoli膰 mu wyj艣膰 samemu.
- Ty wysz艂a艣 sama - zauwa偶y艂a spokojnie Anne. Priscilla spojrza艂a na ni膮. Nie przysz艂o jej to do g艂owy a偶 do tej chwili. Zadr偶a艂a. Zda艂a sobie spraw臋, jak beztrosko sz艂a tutaj, nie rozgl膮daj膮c si臋, nie my艣l膮c nawet o tamtych dw贸ch.
- By艂am ostro偶na - pr贸bowa艂a znale藕膰 wym贸wk臋. - Przynajmniej znam okolic臋. - Tak, ale nie masz prawie dw贸ch metr贸w pot臋偶nych mi臋艣ni i jego si艂y - zauwa偶y艂a Anne.
- W porz膮dku. Przyznaj臋, 偶e zachowa艂am si臋 nierozs膮dnie. - Wr贸ci艂a z westchnieniem na kanap臋.
Potem rozmawia艂y ju偶 tylko o wzorze haftu na poduszki. Anne zaprosi艂a przyjaci贸艂k臋, 偶eby zosta艂a na herbacie. Przez ca艂y czas Priscilla nie pomy艣la艂a o Johnie Wolfie ani o jego samotnej wycieczce do Elverton - przynajmniej nie wi臋cej ni偶 raz, no mo偶e dwa.
Opu艣ci艂a Chalcomb Manor p贸藕nym popo艂udniem. Tym razem zwraca艂a wi臋ksz膮 uwag臋 na okolic臋, przypomnia艂a sobie jednak, 偶e tamci dwaj zapewne uciekli, a w ka偶dym razie nie b臋d膮 pl膮ta膰 si臋 po otwartej przestrzeni, raczej zaszyj膮 si臋 w mie艣cie. Mimo to na sam膮 my艣l o nich przy艣pieszy艂a kroku.
Min臋艂a w艂a艣nie ogromny d膮b i znajdowa艂a si臋 prawie w po艂owie drogi mi臋dzy obydwoma domami, gdy us艂ysza艂a ha艂as. Odwr贸ci艂a si臋 szybko, by sprawdzi膰, co go spowodowa艂o, ale w tej samej chwili czyja艣 pi臋艣膰 wyl膮dowa艂a na jej plecach, zbijaj膮c j膮 z n贸g i przygwa偶d偶aj膮c do ziemi. Nie mog艂a z艂apa膰 oddechu, szkicownik i kredki wypad艂y z r膮k. Szarpa艂a si臋, pr贸buj膮c schwyta膰 oddech, wreszcie dwaj m臋偶czy藕ni poderwali j膮 na nogi. Zach艂ysn臋艂a si臋 powietrzem, mia艂a uczucie, 偶e wdycha ogie艅.
Nim zd膮偶y艂a si臋 odwr贸ci膰, by zobaczy膰, kim s膮 napastnicy, jeden z nich narzuci艂 jej na g艂ow臋 ogromn膮 czarn膮 peleryn臋. Nie widzia艂a nic, tylko ciemno艣膰. Zacz臋艂a krzycze膰 i wyrywa膰 si臋, by艂o jednak za p贸藕no. Szarpanina powodowa艂a tylko, 偶e by艂o jej coraz duszniej i gdy jeden z m臋偶czyzn przerzuci艂 j膮 przez rami臋 i zacz膮艂 i艣膰, trz臋s膮c ni膮 przy ka偶dym ruchu, zrobi艂o jej si臋 niedobrze. Narasta艂a w niej panika. By艂a bezradna i pewna, 偶e czeka j膮 straszliwy los. Zacz臋艂a si臋 wi膰 i szale艅czo walczy膰. Ciasno owini臋ta wok贸艂 niej peleryna zdawa艂a si臋 j膮 dusi膰. Nagle zrobi艂o jej si臋 czerwono przed oczyma, w uszach rozleg艂 si臋 g艂o艣ny szum i w nast臋pnej chwili straci艂a przytomno艣膰.
Gdy Priscilla ockn臋艂a si臋, nie mia艂a poj臋cia, gdzie jest ani kt贸ra mo偶e by膰 godzina. Otacza艂a j膮 duszna ciemno艣膰. Wreszcie uprzytomni艂a sobie, co si臋 sta艂o.
Wok贸艂 panowa艂a taka cisza, 偶e wkr贸tce dosz艂a do przekonania, 偶e jest sama. Nikt nie m贸g艂by si臋 zachowywa膰 tak; cicho, z pewno艣ci膮 s艂ycha膰 by艂oby jakie艣 szuranie, skrzyp but贸w, oddech czy kaszel.
Ostro偶nie usiad艂a. Nic si臋 nie wydarzy艂o. Nie by艂o krzyk贸w, nikt jej zn贸w nie powali艂. Peleryna przekrzywi艂a si臋 nieco na g贸rze i przez w膮sk膮 szczelin臋 ws膮cza艂o si臋 troch臋 艣wie偶ego powietrza. Priscilla zacz臋艂a si臋 kr臋ci膰, ko艂ysa膰 i wierci膰, a偶 wreszcie gruba tkanina polu藕ni艂a si臋 nieco i dziewczynie uda艂o si臋 uwolni膰 r臋ce i wypl膮ta膰 z niej.
Strz膮sn臋艂a peleryn臋 i wsta艂a, rozgl膮daj膮c si臋. Nadal by艂o ciemno, musia艂a wi臋c znajdowa膰 si臋 wewn膮trz budynku. Nie wida膰 by艂o gwiazd ani po艣wiaty ksi臋偶yca. Wyci膮gn臋艂a r臋ce, ale nie natrafi艂a na nic, nast臋pnie przykucn臋艂a i pomaca艂a pod艂og臋. Zamiast niej by艂a twardo ubita ziemia. Zacz臋艂a podejrzewa膰, 偶e jest w tej samej chacie, w kt贸rej bandyci wi臋zili Johna.
Stoj膮c bez ruchu i pr贸buj膮c przebi膰 wzrokiem ciemno艣膰, zacz臋艂a w niej rozr贸偶nia膰 nieco ja艣niejsze smugi. To pewnie szpary mi臋dzy deskami. Na jednej 艣cianie odznacza艂a si臋 blada linia w kszta艂cie prostok膮ta. Priscilla podesz艂a ostro偶nie do 艣wietlnych wskaz贸wek, trzymaj膮c r臋ce wyci膮gni臋te przed siebie i sun膮c stopami po polepie. Gdy wreszcie jej d艂onie natrafi艂y na drewnian膮 艣cian臋, zacz臋艂a si臋 przesuwa膰 po omacku do rogu. Obesz艂a w ten spos贸b ca艂e pomieszczenie, zyskuj膮c pewno艣膰, 偶e jest bardzo ma艂e i nie ma okien.
Zda艂a sobie spraw臋, 偶e jest uwi臋ziona w ciemno艣ci, nie mo偶e jej nawet odrobin臋 rozproszy膰, otwieraj膮c okno. Narasta艂o w niej przera偶enie, chwytaj膮c za gard艂o. Priscilla zakry艂a usta d艂oni膮, t艂umi膮c krzyk, kt贸ry omal nie wydar艂 jej si臋 z piersi. Zacisn臋艂a pi臋艣ci, wypowiadaj膮c walk臋 panice.
Jest po prostu noc, t艂umaczy艂a sobie, to wszystko. Nie ma si臋 czego obawia膰 w tej ma艂ej chacie. Rano s艂o艅ce przedrze 鈥瀞i臋 przez szpary w deskach i b臋dzie widzie膰 lepiej. Musi po prostu uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰. Tymczasem jej rodzina z pewno艣ci膮 ju偶 si臋 zorientowa艂a, 偶e nie ma jej w domu. John dowie si臋 o tym... je艣li wr贸ci艂 z miasteczka. A je艣li jego r贸wnie偶 napadli?
Nie. Zmusi艂a si臋 do spokoju. Nie wolno jej my艣le膰 w ten spos贸b. Nie mogli dosta膰 Johna, w przeciwnym razie nie potrzebowaliby na ni膮 napada膰. Bez w膮tpienia chc膮 z nim ubi膰 interes, wymieni膰 j膮 na niego. John pozostaje na wolno艣ci i domy艣li si臋, co si臋 sta艂o. B臋dzie jej szuka艂. Czy odgadnie, 偶e wi臋偶膮 j膮 w tej samej chacie? Czy uda mu si臋 j膮 odnale藕膰?
Nawet przez chwil臋 nie posta艂a jej w g艂owie w膮tpliwo艣膰, czy b臋dzie usi艂owa艂 to zrobi膰. By艂a absolutnie pewna.
Przyjdzie po ni膮. To g艂臋bokie przekonanie pozwoli jej wytrwa膰.
John wr贸ci艂 z Elverton wkr贸tce po wyj艣ciu Priscilli do lady Chalcomb. Skrzywi艂 si臋, gdy pani Smithson powiedzia艂a mu dok膮d, nie by艂 jednak zdziwiony. By艂 pewien, 偶e rozgniewa艂a si臋 na niego za to, 偶e nie wzi膮艂 jej ze sob膮. Rozumia艂 j膮, ale nie m贸g艂 przecie偶 ryzykowa膰. Szed艂 do zakazanej dzielnicy odszuka膰 swoich prze艣ladowc贸w, a przynajmniej dowiedzie膰 si臋 czego艣 o nich.
Zdoby艂 pewne informacje, ale niewiele mu one da艂y. Dwaj m臋偶czy藕ni zajmowali pokoje nad ponur膮 i brudn膮 tawern膮. Znalaz艂 trzy uliczne dziewczyny, kt贸re przem贸g艂szy rozczarowanie, 偶e John nie jest ewentualnym klientem, ch臋tnie opowiedzia艂y mu o dw贸ch m臋偶czyznach z Londynu, kt贸rzy wynaj臋li je, a potem 藕le potraktowali. John dowiedzia艂 si臋, 偶e zwolnili pok贸j dzisiejszego ranka, zabieraj膮c swoje rzeczy.
Doszed艂 do wniosku, 偶e zapewne wr贸cili spiesznie do Londynu, boj膮c si臋, 偶e on zjawi si臋 z konstablem. Tym samym umkn臋艂a okazja rozwi膮zania zagadki. Wr贸ci艂 do domu, rozczarowany i z艂y. Nie przywyk艂 do tego, 偶e co艣 mu si臋 nie udaje. Tego by艂 pewny. Nienawidzi艂 pora偶ek, nie m贸g艂 znie艣膰 my艣li, 偶e b臋dzie musia艂 powiedzie膰 Priscilli o swoim niepowodzeniu. Nie chodzi艂o mu o to, 偶e zrobi mu awantur臋 - nie, wyrzuty bez w膮tpienia zarezerwuje na inn膮 okazj臋. Niesmakiem napawa艂a go my艣l, 偶e Priscilla mo偶e uzna膰, i偶 nie poradzi艂 sobie z tymi typkami spod ciemnej gwiazdy.
Niezadowolony, usiad艂, by poczeka膰 na Priscill臋, pewien, 偶e nie b臋dzie si臋 艣pieszy艂a do domu. Wr贸ci dopiero, gdy b臋dzie przekonana, 偶e on ju偶 jest na miejscu. Postanowi艂 poczyta膰, ale w miar臋 up艂ywu czasu coraz trudniej mu by艂o skoncentrowa膰 si臋 na fabule ksi膮偶ki. W porze podwieczorku od艂o偶y艂 j膮 ca艂kiem, a gdy zapad艂 zmierzch, zacz膮艂 kr膮偶y膰 nerwowo po salonie niczym zwierz臋 w klatce.
Florian uni贸s艂 wzrok znad pisma naukowego.
- Czemu si臋 pan tak denerwuje?
- Czy zdaje pan sobie spraw臋, 偶e ona jeszcze nie wr贸ci艂a do domu? Czy wie pan, jak jest p贸藕no?! - odpar艂 John zniecierpliwionym tonem.
- Owszem, jest za pi臋tna艣cie si贸dma, ale co to ma wsp贸lnego z...
- Ona jeszcze nie wr贸ci艂a!
- Kto?
- Kto? - powt贸rzy艂 zdumiony John. - Pa艅ska c贸rka, a kt贸偶by inny. Priscilla! Wysz艂a wczesnym popo艂udniem i jeszcze jej nie ma.
- Nie widz臋 w tym niczego niezwyk艂ego - machn膮艂 r臋k膮 Florian. - Wie pan, jak to jest. Cz艂owiek p贸jdzie gdzie艣, przysi膮dzie na chwil臋, zamy艣li si臋, a godziny biegn膮 niepostrze偶enie.
John popatrzy艂 na niego pustym wzrokiem.
- Nie. Nie wiem, jak to jest.
- Och - mrukn膮艂 zaskoczony Florian. - No c贸偶, mo偶e pan jest inny. Ona lubi marzy膰 na jawie, wymy艣la膰 rozmaite historie. Wr贸ci, ani si臋 pan obejrzy. Czy chcia艂by pan, 偶eby co艣 dla pana zrobi艂a?
- Nie. M艂oda dziewczyna znika na tyle godzin... nie wiadomo, czy co艣 si臋 jej nie przytrafi艂o.
- Nie s膮dz臋 - powiedzia艂 Florian, marszcz膮c czo艂o w zamy艣leniu. - Pris jest bardzo ostro偶na. Nigdy nie z艂ama艂a nawet kosteczki. To z Gidem by艂y problemy. Ten rozrabiaka potrafi艂 wr贸ci膰 do domu ca艂y w siniakach i z po艂amanymi ko艅czynami.
- Kobiecie mog膮 przytrafi膰 si臋 inne rzeczy - wycedzi艂 John przez z臋by.
Florian obrzuci艂 go zdumionym spojrzeniem.
- Tutaj? W Elverton? Raczej niemo偶liwe. Tutaj jest inaczej.
- Inaczej ni偶 gdzie? Na ca艂ym 艣wiecie? Nie zdarzaj膮 si臋 tu przest臋pstwa? Napa艣ci? Zbro...
- Ale偶, m贸j drogi! - Florian zblad艂 nagle jak 艣ciana. -. Chyba nie sugeruje pan, 偶e kto艣 m贸g艂... m贸g艂... Nie. To nie do pomy艣lenia. Wszyscy bardzo j膮 lubi膮.
John j臋kn膮艂, tak naiwne by艂y s艂owa starszego pana.
- Priscilla jest bardzo atrakcyjn膮 m艂od膮 kobiet膮. Zawsze mo偶e si臋 kto艣 napatoczy膰. Ja zjawi艂em si臋 nie wiadomo sk膮d. Tamci m臋偶czy藕ni, kt贸rzy mnie porwali... - umilk艂, czuj膮c nieprzyjemne 艣ciskanie w 偶o艂膮dku. - Tamci m臋偶czy藕ni...
Mo偶e nies艂usznie za艂o偶y艂, 偶e po opuszczeniu zajazdu wynie艣li si臋 z okolicy. A je偶eli ukryli si臋 w lasach, nawet w tej samej chacie, w kt贸rej go trzymali? A mo偶e postanowili ukry膰 si臋 i schwyta膰 Priscill臋, gdy b臋dzie sama, a potem uwi臋zi膰 j膮, 偶eby si臋 odda艂 w ich r臋ce?
- O czym pan m贸wi? - spyta艂 powa偶nie zaniepokojony Florian. - Naprawd臋 s膮dzi pan, 偶e moja c贸rka jest w niebezpiecze艅stwie?
- Tak, naprawd臋 tak uwa偶am. Id臋 jej poszuka膰.
- P贸jd臋 z panem.
- Nie, prosz臋 da膰 mi tylko latarni臋. Zostanie pan tutaj, na wypadek gdyby Priscilla wr贸ci艂a do domu. Je艣li tak si臋 stanie, prosz臋 j膮 zatrzyma膰 nawet si艂膮 - zwi膮za膰, je艣li b臋dzie pan musia艂.
- U偶ycie si艂y nie b臋dzie chyba konieczne. - Florian otworzy艂 szeroko oczy. - Priscilla jest nadzwyczaj rozs膮dn膮 osob膮.
- Nie mam czasu rozmawia膰 teraz o tym - skrzywi艂 si臋 John. - Gdyby zjawi艂 si臋 ktokolwiek z wiadomo艣ci膮 dla mnie, prosz臋 powiedzie膰, 偶e poszed艂em do miasta. Niech nikt nie wie, 偶e szukam Priscilli.
- Ale nie rozumiem... Wydaje mi si臋, 偶e najlepszym wyj艣ciem by艂oby zorganizowa膰 pomoc..
- Nie. Na razie nie. Je艣li jej jednak nie odnajd臋, zbierzemy kogo si臋 da i przeczeszemy ca艂y las. Je艣li to oni j膮 porwali, domy艣lam si臋, gdzie j膮 ukryli.
- Jacy oni? Kto m贸g艂 j膮 porwa膰? - G艂os Floriana sta艂 si臋 piskliwy ze zdenerwowania. - Dobry Bo偶e, cz艂owieku, m贸wi pan zagadkami. Co tu si臋, u licha, dzieje?
- Nie jestem pewien. Wyja艣ni臋 panu po powrocie. Prosz臋 zrobi膰, jak m贸wi艂em. Prosz臋!
- Je艣li naprawd臋 uwa偶a pan, 偶e to takie wa偶ne.
- Bardzo wa偶ne. Przysi臋gam. Je艣li bezpiecze艅stwo pa艅skiej c贸rki co艣 dla pana znaczy...
- To chyba nie ulega w膮tpliwo艣ci. Zrobi臋 tak, jak pan m贸wi. W razie czego powiem, 偶e jest pan w mie艣cie, i zatrzymam Priscill臋 w domu, je艣li tylko si臋 pojawi.
- Dzi臋kuj臋.
- A teraz prosz臋 p贸j艣膰 ze mn膮, dam panu latarni臋. - Florian, zadziwiaj膮co 偶wawo, poprowadzi艂 go przez ca艂y dom do tylnych drzwi, otworzy艂 schowek i wyj膮艂 star膮 latarni臋. - Prosz臋 uwa偶a膰 na siebie.
- B臋d臋. Mam nadziej臋, 偶e wr贸c臋 z Priscill膮.
Ruszy艂 przez podw贸rko w kierunku 艣cie偶ki, kt贸r膮 szli tamtego dnia, gdy szukali jego 艣lad贸w. Priscilla m贸wi艂a mu, 偶e 艣cie偶ka prowadzi do posiad艂o艣ci lady Chalcomb. Trzyma艂 w g贸rze latarni臋, rozgl膮daj膮c si臋 na boki i przemierzaj膮c 艣cie偶k臋 d艂ugimi krokami. Zmusza艂 si臋, by nie my艣le膰, co mog艂o przydarzy膰 si臋 Priscilli, je艣li wpad艂a w r臋ce tych dw贸ch bandyt贸w. Trzeba si臋 zastanowi膰, skoncentrowa膰 na tym, jak odzyska膰 Priscill臋. Nie wolno mu si臋 rozprasza膰.
Po kr贸tkim czasie dotar艂 do miejsca, w kt贸rym onegdaj skr臋cili z Priscill膮 w las. Ziemia by艂a ubita i na 艣cie偶ce nie by艂o wyra藕nych 艣lad贸w, ale w pewnej chwili natrafi艂 na cz臋艣ciowy odcisk damskiego buta. Nie zauwa偶y艂 natomiast 艣lad贸w wi臋kszych but贸w.
Waha艂 si臋 przez chwil臋, zastanawiaj膮c si臋, czy nie powinien od razu zag艂臋bi膰 si臋 w las, poszed艂 jednak dalej 艣cie偶k膮. Zawsze istnia艂a mo偶liwo艣膰, 偶e Priscilla nie zosta艂a porwana, lecz na przyk艂ad upad艂a i zrani艂a si臋. Je艣li skr臋ci艂a nog臋 w kostce, nikt jej nie pomo偶e, gdy on b臋dzie b艂膮dzi艂 po krzakach w poszukiwaniu chaty. Szed艂, nas艂uchuj膮c ka偶dego szmeru, obserwuj膮c ka偶de odchylenie drogi. Zaczyna艂 my艣le膰, 偶e b臋dzie musia艂 przej艣膰 ca艂膮 drog臋 do Chalcomb Manor, gdy nagle co艣 na 艣cie偶ce przed nim przyci膮gn臋艂o jego uwag臋.
Ziemia tutaj, w przeciwie艅stwie do reszty drogi, by艂a poruszona, skopana. Trawa po jednej stronie wygl膮da艂a na zdeptan膮. W膮ska bruzda nasun臋艂a mu skojarzenie ze 艣ladem obcasa damskiego buta, ci膮gni臋tego po ziemi, obok m贸g艂 rozr贸偶ni膰 niemal ca艂y odcisk du偶ego buta, bez w膮tpienia m臋skiego. Jednak偶e najbardziej oczywistym dowodem by艂y rozsypane w trawie kredki i ma艂y szkicownik. Pani Smithson powiedzia艂a mu przecie偶, 偶e Priscill膮 posz艂a do Chalcomb Manor om贸wi膰 wz贸r haftu.
Serce zacz臋艂o wali膰 mu w piersi, przez chwil臋 by艂 jak sparali偶owany, nie m贸g艂 si臋 ruszy膰, nie m贸g艂 oddycha膰. Porwali Priscill臋! W g艂臋bi duszy mia艂 jeszcze nik艂膮 nadziej臋, 偶e jego obawy oka偶膮 si臋 p艂onne, 偶e zastanie Priscill臋 pogr膮偶on膮 w rozmowie z lady Chalcomb albo 偶e spotka j膮 siedz膮c膮 na skale obok 艣cie偶ki, w艣ciek艂膮 i zawiedzion膮, niemog膮c膮 si臋 ruszy膰 z powodu skr臋conej kostki lub z艂amanej nogi. 艢lady 艣wiadczy艂y jednak, 偶e toczy艂a si臋 tutaj walka, i wiedzia艂, 偶e zdarzy艂o si臋 najgorsze. Tamci m臋偶czy藕ni - z jakiej艣 przyczyny jego wrogowie - porwali Priscill臋.
Musi j膮 odzyska膰.
John zszed艂 ze 艣cie偶ki i skr臋ci艂 w lewo, kieruj膮c si臋 prosto na drzewa rosn膮ce w pobli偶u. Pami臋ta艂, 偶e wtedy z Priscill膮 post膮pili tak samo i szli W kierunku p贸艂nocno-wschodnim. Pomy艣la艂, 偶e je艣li b臋dzie szed艂 prosto przed siebie, prawdopodobnie przetnie w艂a艣ciw膮 艣cie偶k臋. B臋dzie to znacznie szybciej, ni偶 gdyby wraca艂 do miejsca, w kt贸rym 艣cie偶k臋 porzucili.
Wiedzia艂, 偶e odnalezienie ma艂ej chaty w lesie nie b臋dzie rzecz膮 艂atw膮. By艂 tam tylko dwa razy, a nie zna艂 okolicy. Nie mia艂 jednak zamiaru czeka膰 do rana ani traci膰 czasu na zwo艂anie pomocy. Nie m贸g艂 znie艣膰 my艣li, 偶e w tym czasie co艣 mog艂oby si臋 sta膰 Priscilli.
W nagrod臋 - i ku jego uldze - w kilka minut p贸藕niej 艣wiat艂o jego latami pad艂o na strz臋p materia艂u trzepoc膮cy na wietrze na ga艂膮zce ciernistego krzewu. Nie m贸g艂 stwierdzi膰, czy zosta艂 wyrwany z sukni Priscilli, poniewa偶 nie mia艂 poj臋cia, jak by艂a dzisiaj ubrana. 艢wiadczy艂o to jednak o tym, 偶e kto艣 t臋dy niedawno przechodzi艂. Doda艂o mu to troch臋 nadziei, brn膮艂 wi臋c dalej, wypatruj膮c 艣lad贸w.
Znalaz艂 ich kilka w ciemno艣ci - odcisk m臋skiego buta w b艂ocie, 艣wie偶o z艂aman膮 ga艂膮藕 zwisaj膮c膮 z drzewa, jeszcze wilgotn膮 od soku, kolejny strz臋p materia艂u. Gdy nie trafia艂 na 偶adne 艣lady, przedziera艂 si臋 przez zaro艣la, przez las, maj膮c nadziej臋, 偶e idzie we w艂a艣ciwym kierunku. Przez d艂ugi czas nic nie 艣wiadczy艂o o tym, 偶e kto艣 t臋dy szed艂, i John pomy艣la艂, 偶e widocznie musia艂 zboczy膰 z drogi, nagle jednak trafi艂 na niewielk膮 polan臋, kt贸ra wyda艂a mu si臋 znajoma. Przysiad艂 z ulg膮 na zwalonym pniu. By艂 pewien, 偶e przechodzi艂 obok niego z Priscill膮.
Postawiwszy latarni臋 na ziemi, pr贸bowa艂 zorientowa膰 si臋 w po艂o偶eniu. Nad sob膮 widzia艂 tylko ma艂y skrawek nieba z kilkoma migoc膮cymi gwiazdami. Okr膮偶y艂 powoli polank臋, szukaj膮c w pami臋ci jakich艣 wspomnie艅 z niej i drogi, kt贸r膮 oboje z Priscill膮 wybrali tamtego dnia. Gdy weszli wtedy na polan臋, byli zwr贸ceni twarzami ku zwalonemu drzewu, a nast臋pnie min臋li je, tymczasem on dzisiaj wynurzy艂 si臋 na polan臋 bli偶ej pnia, bardziej z boku. Wreszcie, bez przekonania, podni贸s艂 latarni臋 i poszed艂 dalej.
Gdy po pewnym czasie dotar艂 do strumienia, zorientowa艂 si臋, 偶e znalaz艂 si臋 w punkcie ni偶szym ni偶 tamtym razem. Ruszy艂 wzd艂u偶 brzegu, staraj膮c si臋 o艣wietli膰 latarni膮 drugi brzeg, szukaj膮c 艣lad贸w st贸p w b艂ocie. Puls mu przy艣pieszy艂, gdy dostrzeg艂 po drugiej stronie wydeptane miejsce. Przeskoczy艂 przez strumie艅 i zbli偶y艂 latarni臋 do ziemi. By艂y na niej 艣lady m臋skich but贸w, pomieszane i zamazane, jak gdyby m臋偶czy藕ni 艣lizgali si臋 i starali si臋 utrzyma膰 r贸wnowag臋. Nie znalaz艂 艣lad贸w damskich bucik贸w, ale wyt艂umaczy艂 sobie, 偶e jest w tym sens. Prawdopodobnie nie艣li Priscill臋; wyrywa艂aby si臋 zbytnio, gdyby sz艂a na w艂asnych nogach. Wst膮pi艂y w niego nowe si艂y, wszed艂 mi臋dzy drzewa. By艂 pewien, 偶e jest ju偶 blisko. Musieli zabra膰 Priscill臋 do chaty. Znajdzie j膮 tam. I znajdzie tych opryszk贸w.
Zacisn膮艂 pi臋艣ci. Niech no tylko ich dopadnie, po偶a艂uj膮 tego spotkania. Szkoda, 偶e nie wzi膮艂 ze sob膮 broni; przyda艂by mu si臋 nawet staro偶ytny pistolet Floriana, m贸g艂by nim kogo艣 og艂uszy膰.
By艂 pewien, 偶e zbli偶a si臋 do chaty. Znajdowa艂a si臋 przecie偶 w niezbyt du偶ej odleg艂o艣ci od strumienia. Zas艂oni艂 szybki latarni, z wyj膮tkiem tej od swojej strony, zmniejszaj膮c 艣wiat艂o do minimum, 偶eby tylko widzie膰 drog臋 w ciemno艣ci. Zwolni艂 kroku, stawia艂 stopy ostro偶nie, staraj膮c si臋 i艣膰 bezszelestnie. Przez ca艂y czas ogl膮da艂 si臋 czujnie na boki. Na miejscu bandyt贸w, gdyby ukrywa艂 kogo艣 w chacie, kaza艂by jednemu pe艂ni膰 stra偶 pod os艂on膮 drzew otaczaj膮cych polan臋.
John odni贸s艂 wra偶enie, 偶e ciemno艣膰 przed nim nie jest taka g艂臋boka jak wok贸艂. Zwolni艂 kroku jeszcze bardziej, nast臋pnie zatrzyma艂 si臋 i zas艂oni艂 ostatni膮 szybk臋 latarni, pogr膮偶aj膮c si臋 w mroku. Stopniowo oczy przywyk艂y do niego i zacz膮艂 rozr贸偶nia膰 zarysy drzew. Mia艂 racj臋. By艂o tam troch臋 ja艣niej, sk膮d艣 pada艂o 艣wiat艂o. Podszed艂 ostro偶nie bli偶ej i przystan膮艂 pod drzewem. Przed nim rozci膮ga艂a si臋 d艂uga, w膮ska polana, Nik艂膮 po艣wiat臋, kt贸r膮 dostrzega艂 z daleka, dawa艂y gwiazdy i ksi臋偶yc, niezas艂oni臋te ga艂臋ziami drzew. Nie by艂o to wiele, widzia艂 w niej jednak ma艂膮, zupe艂nie nieo艣wietlon膮 chat臋 na polanie.
Trzymali Priscill臋 w ciemno艣ciach. Na t臋 my艣l zap艂on膮艂 gniewem, pocieszy艂 si臋 jednak, 偶e dzi臋ki temu uda mu si臋 zbli偶y膰 niepostrze偶enie. Czeka艂, ukryty pod wielkim drzewem, badaj膮c wzrokiem inne drzewa otaczaj膮ce polan臋. Nie dostrzega艂 nikogo stoj膮cego czy siedz膮cego pod 偶adnym z nich.
Przekrad艂 si臋 bezszelestnie na prawo, wygl膮daj膮c stra偶nik贸w, a偶 wreszcie znalaz艂 si臋 dok艂adnie naprzeciwko drzwi. W dole majaczy艂 jaki艣 dziwny niewyra藕ny kszta艂t i John wpatrywa艂 si臋 we艅 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, zanim zda艂 sobie spraw臋, 偶e musi to by膰 jeden z m臋偶czyzn, pe艂ni膮cych stra偶 na zewn膮trz - s膮dz膮c po pozycji, chyba spa艂.
Niewykluczone, 偶e to podst臋p, czujny kompan m贸g艂 kry膰 si臋 po艣r贸d drzew i obserwowa膰, czy kto艣 da si臋 z艂apa膰 na przyn臋t臋 i zaatakuje 艣pi膮cego. John waha艂 si臋 przez chwil臋, rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a, ale trudno mu by艂o uwierzy膰, 偶e tamci dwaj potrafiliby wymy艣li膰 tak膮 sztuczk臋. Jego strzegli w艂a艣nie w taki spos贸b - jeden by艂 przy nim, a drugi prawdopodobnie spa艂 w ciep艂ym 艂贸偶ku. W膮tpi艂, czy b臋d膮 uwa偶ali, 偶e warto podw贸jnie strzec kobiety, nawet je艣li udowodni艂 im, 偶e wykazali kompletn膮 beztrosk臋 w jego przypadku.
A mo偶e drugi by艂 w 艣rodku z Priscill膮?
Wzdrygn膮艂 si臋 na t臋 my艣l i skoczy艂 do przodu. Chocia偶 przypuszcza艂, 偶e to raczej niemo偶liwe - m臋偶czyzna mia艂by ze sob膮 jakie艣 艣wiat艂o, a Priscilla krzycza艂aby, gdyby kto艣 chcia艂 zrobi膰 jej krzywd臋 - nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰 i pu艣ci艂 si臋 p臋dem przed siebie. L臋k, jaki gn臋bi艂 go przez ca艂y wiecz贸r, popchn膮艂 go do tego - rzuci艂 si臋 na skulon膮 posta膰, upuszczaj膮c latarni臋 na ziemi臋, chwyci艂 m臋偶czyzn臋 za ubranie i postawi艂 na nogi.
- Czee... - M臋偶czyzna otworzy艂 oczy i popatrzy艂 nieprzytomnym wzrokiem na Johna, on jednak nie pozwoli艂 mu doko艅czy膰 pytania i zada艂 straszliwy cios w szcz臋k臋.
M臋偶czyzna zachwia艂 si臋 na nogach, wydawszy okrzyk b贸lu i zaskoczenia. John zacz膮艂 ok艂ada膰 go pi臋艣ciami, a偶 w ko艅cu opryszek zwali艂 si臋 na ziemi臋 jak k艂oda. John zatrzyma艂 si臋, rozczarowany. Mia艂 ochot臋 wy艂adowa膰 na nim sw贸j gniew i strach, ale tamten nie nadawa艂 si臋 do walki.
Okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i podszed艂 do drzwi chaty. By艂y zaparte grubym drewnianym dr膮giem. John wyrwa艂 go i pchn膮艂 drzwi. Pochyli艂 si臋 i zajrza艂 do 艣rodka.
- Priscillo? Z k膮ta wyskoczy艂 ku niemu ciemny kszta艂t i mimo 偶e John cofn膮艂 si臋 instynktownie, Priscilla zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋 i przylgn臋艂a do niego.
- John! Dzi臋ki Bogu! Wiedzia艂am, 偶e przyjdziesz!
- Priscillo! - Obj膮艂 j膮 i przytuli艂 do siebie, kryj膮c twarz w jej w艂osach. Przez d艂ug膮 chwil臋 rozkoszowa艂 si臋 czyst膮 rado艣ci膮 trzymania jej w ramionach.
Priscilla podnios艂a g艂ow臋, by na niego popatrze膰, i przesun臋艂a pieszczotliwie palcami po jego policzku.
- By艂am taka przera偶ona. Powtarza艂am sobie w k贸艂ko, 偶e mnie znajdziesz, 偶e domy艣lisz si臋, dok膮d mnie zabrali, ba艂am si臋 tylko, 偶e nie uda ci si臋 odnale藕膰 chaty w ciemno艣ci.
- Znalaz艂bym ci臋 wsz臋dzie - szepn膮艂, zagl膮daj膮c jej w twarz, a nast臋pnie pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮. W chwili gdy dotkn膮艂 jej warg, strach, kt贸ry do tej pory stanowi艂 jego si艂臋 nap臋dow膮, zmieni艂 si臋 w nami臋tno艣膰. Zap艂on臋艂o w nich po偶膮danie gor臋tsze ni偶 ogie艅.
Przesuwa艂 d艂o艅mi po plecach Priscilli, po okr膮g艂o艣ciach jej bioder, ca艂uj膮c j膮 zach艂annie. Nie byli w stanie wym贸wi膰 s艂owa, nie byli w stanie nawet my艣le膰.
Wsun膮艂 d艂o艅 pomi臋dzy ich rozgor膮czkowane cia艂a, obejmuj膮c pier艣 dziewczyny, delektuj膮c si臋 jej cudown膮 mi臋kko艣ci膮, kontrastuj膮c膮 z twardo艣ci膮 pr臋偶膮cego si臋 pod jego dotykiem sutka. Priscilla j臋kn臋艂a, czuj膮c, jak 偶ar oblewa jej cia艂o. Pragn臋艂a czego艣, sama nie wiedzia艂a czego.
Wargi Johna rozpocz臋艂y w臋dr贸wk臋 od ust Priscilli do jej g艂adkiej szyi. Poddawa艂a si臋 tej pieszczocie z odrzucon膮 do ty艂u g艂ow膮. Si臋gn膮艂 d艂oni膮 do jej drugiej piersi. Po偶膮danie narasta艂o w Priscilli, pulsuj膮c a偶 do b贸lu.
John podci膮gn膮艂 niecierpliwie jej halki i sp贸dnic臋, dotykaj膮c nogi, os艂oni臋tej tylko po艅czoch膮 z cienkiej bawe艂ny. Oddycha艂 coraz szybciej, pieszcz膮c jej udo, sun膮c d艂oni膮 coraz wy偶ej, a偶 do nagiego cia艂a nad podwi膮zk膮. Wstrz膮sn膮艂 nim dreszcz, przywar艂 zn贸w do jej warg, pieszcz膮c j膮 jednocze艣nie coraz 艣mielej.
Priscilla drgn臋艂a zaskoczona, on jednak szepta艂 jej do ucha czu艂e s艂owa, obsypywa艂 poca艂unkami policzki, oczy, usta, dop贸ki zn贸w si臋 nie rozlu藕ni艂a. Powr贸ci艂 wtedy do pieszczot, kt贸re sprawia艂y, 偶e dr偶a艂a w jego ramionach, nogi mia艂a jak z waty, ba艂a si臋, 偶e jeszcze chwila, a osunie si臋 na ziemi臋. Oddycha艂a z trudem, chwyci艂a d艂o艅mi jego koszul臋, przytrzymuj膮c si臋, by nie upa艣膰.
W艂a艣nie wtedy na zewn膮trz rozleg艂 si臋 g艂o艣ny j臋k.
Zamarli. J臋k rozleg艂 si臋 ponownie. John przypomnia艂 sobie m臋偶czyzn臋, kt贸rego znokautowa艂 przed chat膮.
Pu艣ci艂 Priscill臋 i cofn膮艂 si臋, zdumiony w艂asnym brakiem opanowania. Da艂 si臋 tak ponie艣膰 nami臋tno艣ci, 偶e zapomnia艂 o otaczaj膮cym go 艣wiecie. Przecie偶 unieszkodliwiony m臋偶czyzna m贸g艂 si臋 ockn膮膰 i zaskoczy膰 ich oboje. Mieli du偶e szcz臋艣cie, 偶e zacz膮艂 j臋cze膰, odzyskuj膮c przytomno艣膰.
Wybieg艂 na dw贸r. Priscilla poprawi艂a pospiesznie ubranie, p艂on膮c ze wstydu. Nigdy dot膮d nie prze偶y艂a niczego podobnego. Czu艂a si臋 tak, jak gdyby na 艣wiecie nie istnia艂o nic poza nimi dwojgiem. Nogi wci膮偶 si臋 pod ni膮 ugina艂y, cia艂o ogarn臋艂y dreszcze, krew pulsowa艂a w 偶y艂ach.
Troch臋 niepewnie wysz艂a z chaty. Rozejrza艂a si臋, jej wzrok rozr贸偶ni艂 w ciemno艣ci niewyra藕ny kszta艂t. John kl臋cza艂 obok wysokiego oprycha, podci膮gaj膮c go do pozycji siedz膮cej. Z nosa bandyty ciek艂a krew, sp艂ywaj膮c po brodzie. Oczy mia艂 wywr贸cone bia艂kami do g贸ry. Poruszy艂 lekko r臋kami i nogami, jak gdyby nie bardzo wiedzia艂, gdzie si臋 znajduj膮 i do czego s艂u偶膮.
- Ciesz臋 si臋, 偶e przychodzisz do siebie - powiedzia艂 John tonem towarzyskiej konwersacji. - Mam ochot臋 na ma艂膮 pogaw臋dk臋.
M臋偶czyzna sapn膮艂 przez nos ze zdziwieniem.
- S膮dzisz, 偶e udaj臋? Ch臋tnie pos艂ucham, co masz mi do powiedzenia.
- Nic nie powiem - wymamrota艂 m臋偶czyzna.
- Naprawd臋? - W g艂osie Johna zabrzmia艂y gro藕ne nuty.
- Wydaje mi si臋, 偶e jednak zmienisz zdanie. Priscillo, kochanie, czy twoja suknia ma szarf臋?
- Tak - zaj膮kn臋艂a si臋 Priscilla.
- 艢wietnie. Czy mo偶esz mi j膮 da膰? Priscilla odwi膮za艂a szarf臋, pytaj膮c niepewnie:
- Co zamierzasz zrobi膰?
- Po prostu zwi膮za膰 naszego przyjaciela - odpowiedzia艂 John, smagaj膮c opryszka po twarzy i wykr臋caj膮c mu r臋ce do ty艂u, zanim przysz艂o mu do g艂owy, by si臋 broni膰. - Dzi臋kuj臋.
Wzi膮艂 od Priscilli szarf臋 i dok艂adnie zwi膮za艂 mu r臋ce oraz nogi, zostawiaj膮c go w niewygodnej pozycji ze stopami podci膮gni臋tymi do ty艂u.
- Nie! - zaprotestowa艂 m臋偶czyzna.
- S艂ucham? Mo偶e ci niewygodnie? Co za przykro艣膰. Oczywi艣cie, m贸g艂bym wrzuci膰 ci臋 do tej dziury i pozostawi膰 w ciemno艣ci na kilka dni, tak jak to uczyni艂e艣 z t膮 m艂od膮 dam膮 i ze mn膮, dop贸ki nie sprowadz臋 konstabla. Jak my艣lisz, ile czasu wytrzymasz?
Priscilli przysz艂o do g艂owy, 偶e John chce tylko nastraszy膰 m臋偶czyzn臋. Jednak偶e jego gro藕na mina 艣wiadczy艂a o tym, 偶e m贸wi serio.
- My艣l臋, 偶e pomys艂 sprowadzenia konstabla - wtr膮ci艂a szybko - jest naprawd臋 艣wietny. Zostawmy go w chacie i chod藕my st膮d.
- Anglicy to bardzo prawomy艣lni ludzie - zauwa偶y艂 John.
- Podziwiam t臋 ich cech臋. Oczywi艣cie my, Amerykanie, nie przestrzegamy prawa a偶 tak bardzo. Na odludziu cz艂owiek kieruje si臋 innymi zasadami, jest sk艂onny sam wymierza膰 sprawiedliwo艣膰. Na przyk艂ad z艂odziei wieszamy. - Zni偶y艂 g艂os, dodaj膮c: - Znacznie surowsz膮 kar臋 wymierzamy, je艣li kto艣 skrzywdzi kobiet臋. - Przykucn膮艂 nad m臋偶czyzn膮, patrz膮c mu surowo w oczy. - Nie daruj臋 nikomu poniewierania kobiet. Zw艂aszcza je艣li kobieta nale偶y do mnie.
W innych okoliczno艣ciach Priscilla 偶achn臋艂aby si臋 za spos贸b, w jaki o niej m贸wi艂, tym razem jednak za bardzo si臋 ba艂a, by przejmowa膰 si臋 takimi drobiazgami. Po艂o偶y艂a Johnowi d艂o艅 na ramieniu, wymawiaj膮c cicho jego imi臋.
Nie odrywaj膮c wzroku od twarzy m臋偶czyzny, John poklepa艂 j膮 po d艂oni i powiedzia艂:
- Wszystko w porz膮dku, Priscillo. Mo偶e powinna艣 wr贸ci膰 do chaty albo ukry膰 si臋 za ni膮?
- Dlaczego?
- 呕eby艣 nie s艂ysza艂a ani nie widzia艂a niczego, co mog艂oby ci sprawi膰 przykro艣膰 - odpowiedzia艂 John. - Powolna 艣mier膰 to niezbyt mi艂y widok.
Jeniec otworzy艂 szeroko oczy, bia艂ka l艣ni艂y w ciemno艣ci. Dziewczyna popatrzy艂a na Johna, po czym rzek艂a stanowczo:
- Nie, dzi臋kuj臋, zostan臋 tutaj. Co chcesz zrobi膰, John?
- Chc臋 zada膰 Willowi - tak ci臋 nazwa艂 tw贸j kamrat, prawda? - kilka pyta艅. Na przyk艂ad, kim jest jego kumpel i dlaczego mnie porwali. Sk膮d znaj膮 Benjamina Olivera. I tak dalej, i tak dalej. Jedyny problem stanowi jego postawa - zarzeka si臋, 偶e nic nie powie.
- Mo偶e jednak zdecyduje si臋 porozmawia膰 z tob膮. Namy艣li si臋 pan? - spyta艂a opryszka.
- Nie jestem 艣mierdz膮cym tch贸rzem - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna o imieniu Will, ale nie tak ju偶 pewnym tonem.
- Widzisz? Oczywi艣cie, spr贸buj臋 z nim porozmawia膰 po swojemu. Nauczy艂em si臋 pewnych sztuczek od Indian. 呕aden cz艂owiek tego nie wytrzyma.
Will poblad艂, a John m贸wi! dalej, zdaj膮c si臋 tego nie zauwa偶a膰:
- W ko艅cu jednak b臋d臋 musia艂 go zabi膰 za to, 偶e sprawi艂 ci b贸l.
- Nie jestem pewna, czy jest to warte jego 艣mierci - powiedzia艂a Priscilla.
- My w Ameryce podchodzimy do tego inaczej. Kto艣, kto wyrz膮dzi艂 krzywd臋 tobie albo komu艣 z twoich bliskich, nie mo偶e odej艣膰 tak sobie po prostu, poniewa偶 ludzie pomy艣leliby, 偶e jeste艣 s艂aby. To twardy kraj. Na szcz臋艣cie, 偶ycie w艣r贸d Indian przez dwa lata zahartowa艂o mnie.
- Czyta艂am o tym, co robi膮 ze swoimi je艅cami. To okropne, istne barbarzy艅stwo - powiedzia艂a Priscilla, staraj膮c si臋, by w jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o dr偶enie.
Teraz ju偶 by艂a pewna, 偶e John odgrywa przedstawienie. Mimo to nie potrafi艂a powstrzyma膰 cichego okrzyku, gdy si臋gn膮艂 do tylu i wyj膮艂 zza pasa du偶y n贸偶.
- John!
- S膮dzi艂e艣, 偶e wybieraj膮c si臋 na polowanie na ciebie, nie wzi膮艂em ze sob膮 偶adnej broni? Pod wieloma wzgl臋dami n贸偶 jest lepszy od pistoletu, gdy kto艣 umie si臋 nim pos艂ugiwa膰. Nie narobi huku, poza tym lepiej nadaje si臋 do tego, co zamierzam zrobi膰.
- A co zamierzasz zrobi膰? - spyta艂a Priscilla, sumiennie odgrywaj膮c swoj膮 rol臋. Krople potu zrosi艂y czo艂o oraz g贸rn膮 warg臋 Willa, zauwa偶y艂a, 偶e prze艂yka nerwowo 艣lin臋.
- Nie jestem pewien. My艣la艂em o tym, 偶eby odci膮膰 mu j臋zyk, ale to udaremni艂oby moje plany, prawda? M贸g艂bym go posadzi膰 na kopcu mr贸wek, ale to z kolei trwa艂oby za d艂ugo. Widzia艂em kiedy艣, jak Apacze obdzieraj膮 ze sk贸ry 偶ywego cz艂owieka. To b臋dzie chyba najbardziej skuteczne.
Will j臋kn膮艂. John obrzuci艂 go oboj臋tnym spojrzeniem.
- Wiem, co zrobi臋, gdy ju偶 z nim sko艅cz臋. Oskalpuj臋 go. Zaczn臋 od tego miejsca. - Pochyli艂 si臋 i dotkn膮艂 no偶em miejsca na czole, gdzie zaczyna艂a si臋 linia w艂os贸w. - A potem zedr臋 sk贸r臋 a偶 do ty艂u.
- John! - W g艂osie Priscilli brzmia艂o autentyczne przera偶enie.
- Nie martw si臋, Pris, nie musisz na to patrze膰. Dlatego prosi艂em ci臋, 偶eby艣 st膮d odesz艂a. To nie jest stosowny widok dla takiej szlachetnej damy jak ty.
- Nie! Nie pozwol臋 ci tego zrobi膰! - wykrzykn臋艂a Priscilla.
- Nie masz wyboru.
Wstrz膮艣ni臋ta Priscilla pochyli艂a si臋 ku le偶膮cemu m臋偶czy藕nie.
- Prosz臋! Niech mu pan powie wszystko, co chce wiedzie膰! Ocali pan 偶ycie.
Will poci艂 si臋 teraz obficie, ca艂y prz贸d koszuli mia艂 mokry. Obliza艂 wargi, nie spuszczaj膮c wzroku z du偶ego no偶a w r臋ku Johna.
- No dobra, mog臋 zaczyna膰. - John przysun膮艂 si臋 bli偶ej, n贸偶 zab艂ysn膮艂 w blasku ksi臋偶yca. Nie na 偶arty przera偶ony Will pr贸bowa艂 odturla膰 si臋 od niego, ale John przekr臋ci艂 go na plecy i przygwo藕dzi艂 stop膮 do ziemi. Pochyli艂 si臋 i przy艂o偶y艂 n贸偶 do piersi Willa. Powoli poci膮gn膮艂 nim w d贸艂, materia艂 koszuli rozst膮pi艂 si臋 pod ostrzem jak mas艂o, ukazuj膮c cieniutk膮 smu偶k臋 krwi.
Priscilla drgn臋艂a, czuj膮c, jak 偶o艂膮dek podchodzi jej do gard艂a, i wyda艂a cichy okrzyk. Will zaskowyta艂.
- Chyba lepiej ci臋 zaknebluj臋 - rzek艂 John, wyjmuj膮c z kieszeni chusteczk臋. - Inaczej narobisz za du偶o ha艂asu.
- John! Nie r贸b tego! Nie wolno ci! - Priscilla podbieg艂a i ukl臋k艂a obok Willa. - Prosz臋, niech mu pan powie to, co chce wiedzie膰.
- Odsu艅 si臋, Pris.
- B艂agam! Niech mu pan powie! Gdzie jest pa艅ski kamrat? Jak si臋 nazywa? Sk膮d pan zna Benjamina Olivera?
John pochyli艂 si臋, udaj膮c, 偶e chce zakneblowa膰 Willa.
- Dobrze! Dobrze! - za艂ama艂 si臋 Will. - Powiem wszystko, co wiem. Tylko... tylko niech pani nie pozwoli, 偶eby ten szaleniec pastwi艂 si臋 nade mn膮.
- Zgoda. - Priscilla usiad艂a na ziemi obok Willa. - A teraz zacznijmy od Benjamina Olivera. Kim on jest?
- Nie mam poj臋cia. Nigdy nie widzia艂em tego go艣cia, dop贸ki nie wynaj膮艂 Mapesa i mnie.
- To znaczy, 偶e nie jeste艣cie jego wsp贸lnikami? - spyta艂a Priscilla.
- Nie wiem, co to znaczy, ale nie jeste艣my dla niego nikim. To cholerny d偶entelmen, r偶nie wa偶niaka. Nad臋ty bubek. 鈥瀂ap艂aci艂em wam kup臋 forsy - powiedzia艂 - a wy m贸wicie, 偶e wam uciek艂. Macie go znale藕膰 i basta鈥. Jakby to by艂o takie 艂atwe. Chcia艂bym widzie膰, jak sam to robi, jak u偶ywa swoich pi臋艣ci.
- Wierz mi, te偶 chcia艂bym to zobaczy膰 - wtr膮ci艂 sucho John. - Czemu jednak Oliverowi tak zale偶y na tym, 偶eby mnie schwyta膰?
- A sk膮d niby mam wiedzie膰? Tacy jak on nie zwierzaj膮 si臋 takim jak ja. Sam musisz go o to spyta膰.
- Chyba to zrobi臋. Czy kaza艂 wam mnie zabi膰?
- Nie. To by艂oby znacznie 艂atwiejsze, ale temu bubkowi robi si臋 s艂abo na widok krwi. Kaza艂 nam tylko zamkn膮膰 ci臋 w tej chacie i pilnowa膰.
- Ale po co?
- Ju偶 powiedzia艂em, nie zdradzi艂 nam swoich plan贸w. Kaza艂 tylko i艣膰 za tob膮 i waln膮膰 ci臋 w 艂eb, zanim dojdziesz do Elverton. Zap艂aci艂 po艂ow臋 z g贸ry, a reszt臋 mia艂 doda膰 po zako艅czeniu roboty.
- To znaczy kiedy?
- A bo ja wiem? Kaza艂 nam zadekowa膰 si臋 鈥濸od Delfinem鈥 i powiedzia艂, 偶e przyniesie tam fors臋. To tam, gdzie na nas wpad艂e艣. Ale zjawi艂 si臋 wkurzony tu偶 przed tob膮, wydzieraj膮c si臋 na mnie, 偶e widzia艂 ci臋 w mie艣cie. W艣cieka艂 si臋, czemu go nie zawiadomili艣my, 偶e艣 nawia艂. Ciekawe, jak 偶e艣my mieli to zrobi膰, skoro si臋 wcze艣niej nie pokaza艂! Powiedzia艂, 偶eby艣my ci臋 lepiej dopadli, je艣li chcemy dosta膰 nasz膮 fors臋. Odpar艂em, 偶e mam do艣膰 zabawy w kotka i myszk臋 na tym odludziu. 艢rednia przyjemno艣膰 kiblowa膰 tutaj. Wszyscy si臋 gapi膮, jak idziemy ulic膮, nie ma gdzie si臋 ukry膰. Chcieli艣my wraca膰 do Londynu, taka jest prawda. Ale on grozi艂, 偶e wie, gdzie nas szuka膰. - Na twarzy Willa odmalowa艂o si臋 oburzenie. - Powiedzia艂, 偶e zg艂osi na policji, 偶e艣my go okradli, je艣li wi臋c nie chcemy trafi膰 do pud艂a, mamy ci臋 lepiej odnale藕膰. Potem, jak si臋 zjawi艂e艣 tam z twoj膮 damulk膮, wykombinowali艣my, 偶e z艂apiemy j膮 na przyn臋t臋 dla ciebie. Mapes pami臋ta艂, gdzie mieszka. Szukali艣my ci臋 u niej i powiedzia艂a wtedy, 偶e ci臋 nie widzia艂a.
Will obrzuci艂 Priscill臋 pe艂nym urazy spojrzeniem.
- Ok艂ama艂a nas pani.
- No c贸偶, rzeczywi艣cie - przyzna艂a Priscilla.
- Do diab艂a! - John przykucn膮艂 obok. - Nadal nie mamy poj臋cia, czemu Oliver chce si臋 mnie pozby膰. Dlaczego przetrzymuje mnie, a nie ka偶e zabi膰.
- Mo偶e jest tak, jak powiedzia艂 ten cz艂owiek - robi mu si臋 s艂abo na widok krwi.
- Nak艂ad艂 nam do g艂owy, jak mamy nam贸wi膰 ci臋 do wyjazdu. My艣la艂, 偶e jak b臋dziesz g艂odny i wystraszony, wyjedziesz, gdy ci臋 wypu艣ci.
- A mo偶e mia艂 nadziej臋, 偶e umrzesz z zimna albo z g艂odu i b臋dzie udawa艂, 偶e to nie jego wina - powiedzia艂a Priscilla. - To by pasowa艂o do Olivera. Jest tch贸rzem i podlecem.
- Pozostaje nam tylko konfrontacja. - John popatrzy艂 na Willa spod zmru偶onych powiek. - A co ja mam zrobi膰 z tob膮?
- Pu艣ci膰 wolno? - podsun膮艂 z nadziej膮 m臋偶czyzna, krzywi膮c wargi w czym艣, co zapewne mia艂o by膰 zwyci臋skim u艣miechem.
- 呕eby艣cie znowu pr贸bowali porwa膰 mnie albo Priscill臋? Nie ma mowy.
- Nie b臋dziemy! - zapewni艂 go Will. - Przysi臋gam. Zmyjemy si臋 st膮d w mgnieniu oka. Chcemy si臋 tylko wynie艣膰 z powrotem do Londynu.
- A wi臋c powinienem pozwoli膰 wam wr贸ci膰 do Londynu, 偶eby艣cie tam grabili i porywali ludzi? Raczej tego nie zrobi臋. Nie, obawiam si臋, 偶e Priscilla ma s艂uszno艣膰. Musz臋 zabra膰 ciebie i twojego kamrata na policj臋. Je艣li jednak opowiecie tam o panu Oliverze, mo偶e potraktuj膮 was 艂agodniej. Zwykle wol膮 schwyta膰 grubsz膮 ryb臋 ni偶 jakie艣 tam p艂otki.
- Nie uwierz膮 mi, Oliver jest przecie偶 d偶entelmenem.
- Ach, za艣wiadczymy razem z Priscilla, 偶e widzieli艣my, jak z tob膮 rozmawia艂. My艣l臋, 偶e konstabl ci uwierzy! Poza tym mam nadziej臋 wydusi膰 z Olivera par臋 informacji, dzi臋ki kt贸rym twoja opowie艣膰 nabierze sensu. Zreszt膮 - zauwa偶y艂 praktycznie - popatrz na ja艣niejsz膮 stron臋 ca艂ej sytuacji. Nie zamierzam ju偶 ci臋 oskalpowa膰 ani nic w tym rodzaju, poniewa偶 powiedzia艂e艣 mi o Oliverze. A teraz, gdzie jest Mapes?
- Mapes? - powt贸rzy艂 Will, patrz膮c na niego t臋pym wzrokiem.
- Tak, Mapes. Tw贸j kompan. Gdzie on jest?
- W lesie. Tam, gdzie si臋 zadekowali艣my, odk膮d nas wytropi艂e艣 w mie艣cie. To te偶 okropne miejsce, ci膮gle co艣 dooko艂a szele艣ci, ptaki pohukuj膮... Nie mog艂em wczoraj spa膰 przez ca艂膮 noc.
- Mm... rzeczywi艣cie okropne. Teraz ci臋 rozwi膮偶臋, a ty mnie zaprowadzisz do waszego obozowiska, do Mapesa.
John podszed艂 od ty艂u i zacz膮艂 rozwi膮zywa膰 mu nogi.
- Chwileczk臋 - powiedzia艂, zmieniaj膮c nagle zdanie. - Mam lepszy pomys艂. Kiedy Mapes przyjdzie ci臋 zmieni膰?
- Gdzie艣 w po艂owie nocy. Tak si臋 um贸wili艣my - je艣li mnie nie wystawi do wiatru.
- Taki z niego kumpel?
- Jak wszyscy - odpar艂 Will, patrz膮c na niego z niech臋ci膮.
- Jak wszyscy, kt贸rych znasz - rzek艂 John z ironicznym u艣miechem. - No c贸偶, m贸j dobry cz艂owieku, postanowi艂em zamkn膮膰 ci臋 w chacie, w kt贸rej trzyma艂e艣 ostatnio pann臋 Hamilton. Zwi膮偶臋 ci jeszcze raz nogi, tylko troch臋 wygodniej, i obawiam si臋, 偶e tym razem b臋d臋 musia艂 ci臋 zakneblowa膰. Nie mo偶emy pozwoli膰, 偶eby艣 zaalarmowa艂 swojego kompana, prawda?
M臋偶czyzna podni贸s艂 si臋 i powl贸k艂 pos艂usznie do chaty. John szed艂 za nim. Tam zwi膮za艂 mu z powrotem nogi i zakneblowa艂, a nast臋pnie zapar艂 drzwi ci臋偶kim dr膮giem. Odwr贸ci艂 si臋, przeszukuj膮c wzrokiem drzewa i zaro艣la.
- Chod藕. - Uj膮艂 Priscill臋 za r臋k臋 i ukryli si臋 za ma艂ym krzakiem, gdzie nie byli widoczni, mieli natomiast 艣wietny widok na drzwi chaty.
- Zaczekamy tu na Mapesa, a偶 przyjdzie zmieni膰 Willa? - spyta艂a Priscilla.
- Tak. Nie wydaje mi si臋, 偶eby Will chcia艂 nas zaprowadzi膰 we w艂a艣ciwe miejsce, a je艣li nawet, to narobi艂by tyle ha艂asu, 偶e natychmiast by nas zdradzi艂. Poza tym mia艂by rozwi膮zane nogi i musia艂bym radzi膰 sobie r贸wnie偶 z nim. W ten spos贸b 艂atwiej b臋dzie schwyta膰 Mapesa, cho膰, niestety, tw贸j ojciec b臋dzie si臋 musia艂 niepokoi膰 troch臋 d艂u偶ej.
- Tatu艣 zauwa偶y艂, 偶e mnie nie ma? - spyta艂a Priscilla, unosz膮c ze zdziwieniem brwi.
- U艣wiadomi艂em mu to - przyzna艂 ze skruch膮 John. - Przepraszam. Jestem pewien, 偶e i tak wkr贸tce zauwa偶y艂by twoj膮 nieobecno艣膰.
- Mhmm... gdyby czego艣 szuka艂 albo powiedzia艂aby mu o tym Penny. - Wzruszy艂a ramionami. - Nie przejmuj si臋. To nie ma znaczenia. Znam tatusia lepiej ni偶 ktokolwiek inny. Jest przemi艂ym, kochaj膮cym cz艂owiekiem, ale nie takim, kt贸rego chcia艂by艣 mie膰 przy sobie, gdy znajdziesz si臋 w opalach. Nie doda艂a, 偶e John jest w艂a艣nie kim艣 takim. Zerkn臋艂a na niego z ukosa. Obserwowa艂 spokojnie teren, wodz膮c spojrzeniem od chaty do otaczaj膮cych polan臋 zaro艣li. Poczu艂, 偶e mu si臋 przygl膮da, i spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co.
- Czy my艣la艂e艣 serio o czymkolwiek, co powiedzia艂e艣 wtedy... Willowi? - spyta艂a.
- S艂ucham? Ach... 偶eby go sk艂oni膰 do m贸wienia? - Roze艣mia艂 si臋 cicho. - Nie. Nigdy w 偶yciu nie spotka艂em Indianina, a tym bardziej nie mieszka艂em w艣r贸d nich. Ani te偶 nikogo nie torturowa艂em. A przynajmniej nie s膮dz臋, 偶ebym to robi艂.
Priscilla odetchn臋艂a z ulg膮.
- S膮dzi艂em, 偶e zdajesz sobie z tego spraw臋, i podj臋艂a艣 gr臋, 偶eby mi pom贸c.
- Bo tak by艂o. Kiedy zacz膮艂e艣 m贸wi膰 o Indianach, pomy艣la艂am, 偶e gdyby艣 pami臋ta艂 takie rzeczy, z pewno艣ci膮 opowiedzia艂by艣 mi o nich. Ale... w pierwszej chwili... no c贸偶, nie by艂am ca艂kiem pewna. Tw贸j g艂os brzmia艂 tak bezlito艣nie, jak gdyby艣 by艂 zdolny do czego艣 takiego.
- Przecie偶 ten m臋偶czyzna ci臋 porwa艂. Przedziera艂em si臋 w ciemno艣ci przez las, modl膮c si臋, 偶eby艣 by艂a cala i zdrowa i 偶ebym szed艂 w艂a艣ciw膮 drog膮. Potem znalaz艂em ci臋 zamkni臋t膮 w tym ciasnym, ciemnym miejscu i wyobrazi艂em sobie, jak siedzia艂a艣 tu, sama i przera偶ona... - Zacisn膮艂 szcz臋ki, oczy mu si臋 zw臋zi艂y z gniewu. - By艂em w艣ciek艂y, zdecydowany zmusi膰 go do gadania, by dowiedzie膰 si臋, o co w tym wszystkim chodzi. Nie pozwoli膰, 偶eby sta艂a ci si臋 jakakolwiek krzywda.
- Och, John... - wyszepta艂a Priscilla, wzruszona. U艣miechn膮艂 si臋 do niej i obj膮艂 ramieniem. Pochyli艂 ku niej g艂ow臋, m贸wi膮c cicho:
- Nie wiem, co bym zrobi艂, gdybym ci臋 nie odnalaz艂. Albo gdyby wyrz膮dzili ci krzywd臋. Szukaj膮c w艂a艣ciwej drogi przez las, bez przerwy my艣la艂em o tobie - 偶e mo偶e le偶ysz gdzie艣 ranna, a nawet nie 偶yjesz. Omal nie oszala艂em ze strachu. Gdyby co艣 takiego ci si臋 przytrafi艂o, by艂bym zdolny ich zabi膰. Nie jestem pewien, czy zdo艂a艂bym si臋 opanowa膰. Dzi臋ki Bogu, nic ci si臋 nie sta艂o - doda艂 po chwili milczenia.
- Dzi臋ki Bogu, przyszed艂e艣 po mnie.
- Wiedzia艂a艣, 偶e przyjd臋. Priscilla pokiwa艂a g艂ow膮. Nigdy w niego nie zw膮tpi艂a, ba艂a si臋 tylko, 偶e noc膮 nie odnajdzie drogi do chaty. Opar艂a si臋 o niego, rozkoszuj膮c si臋 ciep艂em muskularnego cia艂a. W obecno艣ci Johna czu艂a si臋 taka bezpieczna, odczuwa艂a pe艂ni臋 偶ycia, gdy by艂 przy niej, pustk臋, gdy si臋 oddala艂. Przez pewien czas walczy艂a z tymi uczuciami, nie wiedz膮c, dlaczego w艂a艣nie ten m臋偶czyzna je w niej wyzwala艂.
Kocha艂a go.
Ta my艣l j膮 zaskoczy艂a, zacz臋艂a wi臋c j膮 dok艂adniej analizowa膰. Kocha艂a go? Wyda艂o jej si臋 to niew艂a艣ciwe, nawet absurdalne. Zna艂a go przecie偶 od niedawna i wi臋kszo艣膰 tego czasu sp臋dzili na sprzeczkach. Z pewno艣ci膮 ludzie nie zakochuj膮 si臋 tak szybko. Chocia偶 szuka艂a argument贸w, wiedzia艂a w g艂臋bi duszy, 偶e 偶aden z nich nie ma znaczenia. Pr贸bowa艂a ukry膰 prawd臋 przed Johnem, przed rodzin膮, wreszcie przed sob膮, ale ona i tak wyp艂ywa艂a na wierzch. Kocha艂a Johna Wolfe鈥檃 i nie obchodzi艂o jej, 偶e wi臋kszo艣膰 ludzi powiedzia艂aby, 偶e jest dla niej obcym cz艂owiekiem. Serce samo rwa艂o si臋 do niego.
Poznawa艂a to po jego przyspieszonym biciu, ilekro膰 John wchodzi艂 do pokoju, po tym, 偶e czu艂a ogromn膮 ufno艣膰, i偶 wybawi j膮 z opresji, a jednocze艣nie obawia艂a si臋 o niego, a tak偶e po tym, jak czeka艂a na jego u艣miech, jak topnia艂a w jego ramionach. Nie by艂o sposobu, 偶eby mog艂a wyperswadowa膰 sobie t臋 pewno艣膰. I wcale nie mia艂a na to ochoty.
Oczywi艣cie, nie powie mu o tym. By艂o na to stanowczo za wcze艣nie, a ich znajomo艣膰 by艂a zbyt niepewna. Us艂yszawszy wyznanie, raczej uciek艂by gdzie pieprz ro艣nie, ni偶 je| odwzajemni艂.
- O czym my艣lisz?
- S艂ucham? - Wyrwana z zadumy Priscilla, spojrza艂a na Johna. - Czemu pytasz?
- U艣miecha艂a艣 si臋 - wyja艣ni艂. - I to tajemniczo. By艂em ciekaw, jak膮 psot臋 planujesz.
- 呕adnej psoty - u艣miechn臋艂a si臋 teraz ju偶 szeroko Priscilla. - Ale to m贸j sekret. Kiedy艣 ci go zdradz臋.
- To perfidia, w ten spos贸b tylko pobudzasz moj膮 ciekawo艣膰.
- Jak my艣lisz, kiedy on si臋 zjawi? - Priscilla zmieni艂a temat.
John uni贸s艂 brwi, 偶eby u艣wiadomi膰 jej, i偶 pozna艂 si臋 na jej wybiegu, odpowiedzia艂 jednak grzecznie:
- Nasz przyjaciel Will powiedzia艂, 偶e 鈥瀏dzie艣 w po艂owie nocy鈥. Co to dok艂adnie oznacza, nie mam poj臋cia. Ani co, przez to rozumie pan Mapes.
Priscilla zamar艂a, 艣ciskaj膮c mocno rami臋 Johna.
- Sp贸jrz! - szepn臋艂a, pokazuj膮c mu co艣 palcem. Spojrza艂 we wskazanym kierunku, w pierwszej chwili nie wiedz膮c, o co jej chodzi. Potem zauwa偶y艂 b艂ysk 艣wiat艂a mi臋dzy drzewami. Przybli偶a艂o si臋 coraz bardziej i stawa艂o si臋 coraz ja艣niejsze. John wyswobodzi艂 rami臋 i przykucn膮艂, pochylaj膮c si臋 troch臋 do przodu, czaj膮c si臋 do skoku.
Wreszcie 艣wiat艂o zbli偶y艂o si臋 do brzegu polany i w chwil臋 p贸藕niej z lasu wyszed艂 przysadzisty kompan Willa. Porusza艂 si臋 szybko, nie zachowuj膮c ostro偶no艣ci i pogwizduj膮c nawet weso艂膮 melodyjk臋.
- Gwi偶d偶e w ciemno艣ci - szepn膮艂 cichutko John. - Ciekawe, czy jest taki pewny siebie, czy te偶 pr贸buje zag艂uszy膰 strach?
Znaj膮c stosunek Willa do obozowania w lesie, Priscilla gotowa by艂a za艂o偶y膰 si臋, 偶e jego kumpel r贸wnie偶 boi si臋 las贸w i tego, co si臋 w nich kryje, bardziej, ni偶 chcia艂by okaza膰.
- Will? - zawo艂a艂 Mapes, kieruj膮c si臋 do chaty. Podni贸s艂 wy偶ej latarni臋 i o艣wietli艂 drzwi, zdziwiony, 偶e nie widzi przy nich stra偶nika. - Will, gdzie jeste艣?
Podszed艂 bli偶ej i stan膮艂 w pewnej odleg艂o艣ci od Johna i Priscilli. John zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i pomkn膮艂 jak b艂yskawica w kierunku m臋偶czyzny. Mapes obejrza艂 si臋. Otworzy艂 szeroko oczy ze zdumienia i zd膮偶y艂 jedynie podnie艣膰 pi臋艣ci.
Walka by艂a kr贸tka. Mapes potrafi艂 tylko atakowa膰 przeciwnika g艂ow膮 jak byk i przygniata膰 go do ziemi. Jego niski wzrost by艂 mankamentem, ale ci臋偶ar i musku艂y przemawia艂y na jego korzy艣膰. Na nieszcz臋艣cie dla niego, John by艂 precyzyjny niczym zawodnik. Zatrzyma艂 si臋 z rozp臋du przed przeciwnikiem, jego d艂ugie rami臋 wystrzeli艂o do przodu, trafiaj膮c niskiego m臋偶czyzn臋 w twarz. G艂owa Mapesa odskoczy艂a do ty艂u, zachwia艂 si臋 na nogach. Kolejny cios trafi艂 go w splot s艂oneczny, po nim nast膮pi艂 prawy sierpowy w podbr贸dek. Cia艂o Mapesa zwiotcza艂o i run膮艂 na ziemi臋.
- 艢wietnie - powiedzia艂 John do Priscilli, po czym zdj膮艂 dr膮g, kt贸rym by艂y zaparte drzwi. Otworzy艂 je ostro偶nie, na wypadek gdyby Willowi uda艂o si臋 wyswobodzi膰. Odetchn膮艂 z ulg膮, widz膮c, 偶e m臋偶czyzna wci膮偶 le偶y zwi膮zany i zakneblowany.
Odwr贸ciwszy si臋, chwyci艂 Mapesa pod r臋ce i zacz膮艂 go ci膮gn膮膰 do chaty. Priscilla spiesznie postawi艂a latarni臋 i z艂apa艂a m臋偶czyzn臋 za nogi. Wci膮gn臋li go do 艣rodka i zostawili na pod艂odze, po czym wyszli zabezpieczaj膮c drzwi.
- No zrobione. My艣l臋, 偶e to wystarczy na tych dw贸ch, zanim wr贸cimy. - John wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Priscilli. - Idziemy?
Priscilla spojrza艂a na chat臋.
- Ja... Czy s膮dzisz, 偶e powinni艣my zostawi膰 go zwi膮zanego? Nie zatamuje mu to krwiobiegu?
- Martwisz si臋 o zdrowie swojego porywacza? - John pokr臋ci艂 g艂ow膮 ze zdumieniem. - Moja kochana, musisz straci膰 nieco wra偶liwo艣ci, skoro masz do czynienia z takimi typami.
- Czy mog臋 ci przypomnie膰, 偶e to nie ja sprowadzi艂am tutaj tych dw贸ch?
- Mm... Celny strza艂. No c贸偶, nie martw si臋, Mapes nie zosta艂 skr臋powany. Dojdzie do siebie i uwolni z wi臋z贸w przyjaciela. Potem b臋d膮 mieli czas, by przemy艣le膰, ile stracili, wi膮偶膮c si臋 z kim艣 w rodzaju Benjamina Olivera. Gwarantuj臋 ci, 偶e zanim przyjdzie po nich konstabl, przypomn膮 sobie ka偶dy grzeszek.
Podni贸s艂 latarni臋, kt贸r膮 Priscilla odstawi艂a na bok, i zapali艂 drug膮, kt贸r膮 sam przyni贸s艂. Ruszyli w powrotn膮 drog臋. Szli coraz wolniej. John otoczy艂 ramieniem Priscill臋, by jej pom贸c, ona za艣 wspar艂a si臋 na nim z westchnieniem.
- Zm臋czona?
- Troch臋... Jeste艣 pewien, 偶e idziemy we w艂a艣ciwym kierunku?
- Tak. Jeszcze chwila, a dotrzemy do ma艂ej polanki. Widzisz? - Podni贸s艂 latarni臋 wy偶ej, o艣wietlaj膮c nieco ma艂膮 polan臋 ze zwalonym pniem drzewa, poros艂ym mchem.
- Och, tak. Przechodzili艣my t臋dy pierwszego dnia, gdy znale藕li艣my chat臋.
Skin膮艂 g艂ow膮 i poprowadzi艂 j膮 do wielkiego pnia.
- Usi膮d藕my tu na chwil臋 i odpocznijmy. Priscilla opad艂a z ulg膮 na ziemi臋 i opar艂a si臋 plecami o drzewo. Westchn臋艂a. To by艂 d艂ugi i m臋cz膮cy dzie艅.
- Nie powinnam by艂a i艣膰 z wizyt膮 do Anne - powiedzia艂a cicho. - Nie podejrzewa艂am, 偶e Will i Mapes kr臋c膮 si臋 w pobli偶u. By艂am po prostu w艣ciek艂a na ciebie...
Popatrzy艂 na ni膮 z g贸ry.
- Wiem. Gdy wr贸ci艂em do domu, nie by艂em pewien, czy mam ci臋 udusi膰, czy wyruszy膰 na poszukiwanie. Potem, kiedy wci膮偶 ci臋 nie by艂o... - Zmarszczy艂 gro藕nie brwi. - Nie r贸b mi tego wi臋cej. S艂yszysz? Pr贸bowa艂em ci臋 chroni膰. Zapewni膰 ci bezpiecze艅stwo. Nie chcia艂em, 偶eby艣 zn贸w natkn臋艂a si臋 na Willa i Mapesa. Nie chcia艂em, 偶eby wyrz膮dzili ci krzywd臋.
- Sam widzisz, jak tw贸j wypad beze mnie zapewni艂 mi to bezpiecze艅stwo - powiedzia艂a ironicznie Priscilla.
- Tylko dlatego, 偶e by艂a艣 tak diabelnie uparta, 偶e musia艂a艣 wybra膰 si臋 gdziekolwiek, 偶eby mi dopiec.
- Chcia艂am odwiedzi膰 Anne.
- Po co? Czy mia艂a艣 jaki艣 pow贸d tak niecierpi膮cy zw艂oki, 偶e nie mog艂a艣 poczeka膰 na mnie? 呕ebym ci臋 eskortowa艂?
- Eskortowa艂? Uwa偶asz, 偶e nie mog臋 si臋 donik膮d wybra膰 bez twojego towarzystwa? Powinnam siedzie膰 w salonie, kr臋c膮c m艂ynka palcami, dop贸ki nie zabierzesz mnie tam, gdzie chcia艂abym p贸j艣膰?
- Tylko p贸ki ci dwaj nie zostan膮 unieszkodliwieni. Teraz s膮, zatem wszystko jest w porz膮dku.
Priscilla zmierzy艂a go d艂ugim, zimnym spojrzeniem.
- M臋偶czy藕ni! - powiedzia艂a z pogard膮, ale efekt zepsu艂o d艂ugie ziewni臋cie.
- Prosz臋 - roze艣mia艂 si臋 John, zdejmuj膮c marynark臋. Zwin膮艂 j膮 i po艂o偶y艂 na ziemi w charakterze poduszki. - Po艂贸偶 si臋 i odpocznij. Jeste艣 bardzo zm臋czona.
- Ale ju偶 tak p贸藕no. Tatu艣 b臋dzie si臋 okropnie martwi艂.
- My艣l臋, 偶e twojemu ojcu nie zaszkodzi, je艣li przez kilka godzin b臋dzie zamieszkiwa艂 ten 艣wiat na takich samych zasadach jak my wszyscy. Jeste艣 taka wyko艅czona, 偶e nie dojdziesz do domu, je艣li troch臋 nie odpoczniesz. Ma艂a drzemka postawi ci臋 na nogi. - Poklepa艂 ziemi臋 obok siebie. - Nied艂ugo ci臋 obudz臋.
- Dobrze. - Priscilla czu艂a, 偶e nie zdo艂a zrobi膰 cho膰by jednego kroku. Nawet sprzeczka z Johnem nie o偶ywi艂a jej na tyle, 偶eby mia艂a si艂臋 ruszy膰 w drog臋. Osun臋艂a si臋 na ziemi臋, przekr臋caj膮c na bok. Zamkn臋艂a oczy i momentalnie zasn臋艂a.
John siedzia艂, patrz膮c na ni膮. Pog艂adzi艂 jej policzek, odgarniaj膮c niepos艂uszny kosmyk. Priscilla poruszy艂a si臋 we 艣nie, przesuwaj膮c jednocze艣nie do ty艂u, a偶 dotkn臋艂a plecami jego n贸g. Przytuli艂a si臋 do niego, od razu wzbudzaj膮c w nim nami臋tno艣膰.
Gani艂 si臋 za swe my艣li, zw艂aszcza 偶e Priscilla mia艂a za sob膮 ci臋偶kie przej艣cia. Ale wci膮偶 czu艂 smak jej poca艂unk贸w w chacie, gdy ponios艂y ich zmys艂y. Poruszy艂 si臋 niespokojnie, zmieniaj膮c pozycj臋. Zastanawia艂 si臋, jak by to by艂o, gdyby mia艂 przy sobie Priscill臋 ka偶dej nocy, budzi艂 si臋 obok niej codziennie rano. Taka perspektywa wydala mu si臋 wr臋cz niebia艅ska, Pragn膮艂 jej i zaczyna艂 sobie u艣wiadamia膰, 偶e pragnie jej zawsze i na zawsze, nie tylko chwilowo, by zaspokoi膰 偶膮dz臋,. kt贸ra trawi艂a go, gdy by艂 blisko niej. Im wi臋cej o tym my艣la艂, tym bardziej traci艂 pewno艣膰, 偶e zaspokoi szybko i 艂atwo swoje pragnienie. Podejrzewa艂, 偶e b臋dzie go dr臋czy艂o przez reszt臋 偶ycia, odradzaj膮c si臋 niczym Feniks z popio艂贸w.
Zda艂 sobie spraw臋, 偶e my艣li o ma艂偶e艅stwie. C贸偶 innego trwa przez ca艂e 偶ycie? Zdumia艂o go to. Zna艂 przecie偶 Priscill臋 od niedawna. Musz膮 da膰 sobie troch臋 czasu, aby upewni膰 si臋 co do swoich uczu膰. Wiedzia艂, czego pragnie, ale nie m贸g艂 zak艂ada膰, 偶e Priscilla my艣li o nim w taki sam spos贸b. Przecie偶 jest dobrze wychowan膮 dziewczyn膮, nieprzyzwyczajon膮 do... Zmarszczy艂 brwi. Nieprzyzwyczajon膮 do czego?
Nie mia艂 poj臋cia, jaki rodzaj 偶ycia m贸g艂by jej zapewni膰. Nie wiedzia艂, czy jest biedakiem czy szefem bandy rozb贸jnik贸w. Czy ma dom, a je艣li tak, to gdzie. Nie mia艂 rodziny, krewnych, przesz艂o艣ci. Do diab艂a! Nie m贸g艂 nawet da膰 jej swego nazwiska! Czy ma zosta膰 pani膮 Johnow膮 Wolfe? A je艣li, co gorsza, czeka gdzie艣 na niego 偶ona lub narzeczona, zamartwiaj膮c si臋 i 艂ami膮c sobie g艂ow臋, co te偶 si臋 z nim sta艂o?
Nie, nie mo偶e nic zrobi膰. Nie powinien nawet my艣le膰 o Priscilli i wsp贸lnej przysz艂o艣ci, dop贸ki nie rozwik艂a tajemnicy, kim jest.
Skrzywi艂 si臋, krzy偶uj膮c d艂onie na piersi, i opar艂 si臋 o pie艅, my艣l膮c o Priscilli, o przysz艂o艣ci - a w艂a艣ciwie o jej braku. Pr贸bowa艂 zg艂臋bi膰 czarne otch艂anie swej pami臋ci w nadziei, 偶e dostrze偶e w nich jaki艣 b艂ysk, jakiekolwiek wspomnienie. Z wolna powieki mu opad艂y. Oddech stawa艂 si臋 coraz bardziej miarowy, g艂臋boki. Zasn膮艂.
Priscilla otworzy艂a oczy i zamruga艂a. Wok贸艂 panowa艂a ciemno艣膰, rozja艣niona tylko nik艂ym blaskiem padaj膮cym gdzie艣: z g贸ry. Le偶a艂a na boku, jej pier艣 i rami臋 przygniata艂 jaki艣 ci臋偶ar, na plecach czu艂a mi艂e ciep艂o. Rozleg艂 si臋 d艂ugi, pos臋pny d藕wi臋k, domy艣li艂a si臋, 偶e to on w艂a艣nie j膮 obudzi艂. To po prostu sowa, pomy艣la艂a, zamykaj膮c oczy i wtuli艂a si臋 w ciep艂o za sob膮.
Sowa? Priscilla otworzy艂a oczy, pr贸buj膮c zebra膰 my艣li. Gdzie jest? Le偶a艂a na czym艣 bardzo twardym. W p贸艂艣nie spr贸bowa艂a przekr臋ci膰 si臋 na wznak, na pr贸偶no jednak - ci臋偶ar by艂 zbyt du偶y.
Gdy si臋 poruszy艂a, czyj艣 g艂os zamrucza艂 jej co艣 do ucha, ciep艂o przesun臋艂o si臋. Przypomnia艂a sobie w jednej chwili, 偶e jest z Johnem w lesie. Odwr贸ci艂a g艂ow臋, muskaj膮c w艂osami twarz m臋偶czyzny. Otwiera艂 w艂a艣nie oczy, wzrok mia艂 r贸wnie nieprzytomny jak ona, ale u艣miechn膮艂 si臋 do niej, zsuwaj膮 w艂adczo d艂o艅 z jej piersi na biodro. Priscilla poczu艂a 偶ar promieniuj膮cy z cia艂a Johna, co w po艂膮czeniu z dotykiem jego d艂oni natychmiast obudzi艂o jej zmys艂y.
- Pi臋kna - wyszepta艂, sun膮c d艂oni膮 po jej ciele i obsypuj膮c lekkimi poca艂unkami szyj臋, skubi膮c wargami delikatn膮 sk贸r臋. - Priscillo...
Palce Johna zatrzyma艂y si臋 na guzikach sukni, odpinaj膮c je niezr臋cznie. Priscilla pospieszy艂a mu z pomoc膮, rozpinaj膮c sukni臋 od g贸ry, dop贸ki ich d艂onie nie spotka艂y si臋 po艣rodku. W贸wczas John wsun膮艂 r臋k臋 pod sukni臋, pieszcz膮c piersi i brzuch Priscilli przez cienk膮 koszulk臋. Jednym poci膮gni臋ciem rozwi膮za艂 wst膮偶ki na g贸rze bielizny, rozlu藕niaj膮c j膮 ca艂kowicie. Jego palce w艣lizgn臋艂y si臋 pod mi臋kki materia艂, obejmuj膮c pier艣 i pieszcz膮c g艂adk膮 jak aksamit sk贸r臋. Priscilla j臋kn臋艂a, my艣l膮c w oszo艂omieniu, 偶e nie powinna na to pozwoli膰, ale znacznie trudniej by艂o jej wyja艣ni膰 dlaczego.
Gdyby okoliczno艣ci by艂y inne, gdyby John nie obudzi艂 si臋 z ciep艂膮 i ch臋tn膮 Priscilla w ramionach, pewnie stara艂by si臋 nie dopu艣ci膰 do dalszego biegu wydarze艅. Postanowi艂 kilka godzin temu, 偶e nie powinien nawet my艣le膰 o kochaniu si臋 z Priscilla, wiedz膮c, 偶e nie mo偶e jej niczego ofiarowa膰, dop贸ki nie odzyska pami臋ci. Teraz jednak, nie ca艂kiem jeszcze obudzony, maj膮c usta Priscilli zaledwie o kilka centymetr贸w od swoich, z d艂oni膮 na jej piersi, nie zastanawia艂 si臋 nad niczym, da艂 si臋 ponie艣膰 艣lepej sile nami臋tno艣ci.
Podsun膮艂 do g贸ry jej koszulk臋, ods艂aniaj膮c bia艂e mi臋kkie p贸艂kule piersi. Zadr偶a艂y lekko, sutki stwardnia艂y pod wp艂ywem ch艂odnego powietrza. Na ich widok ogarn臋艂o go dzikie podniecenie. Z niskim pomrukiem obj膮艂 d艂o艅mi obie piersi, pieszcz膮c je, jak to czyni艂 ubieg艂ej nocy przez sukni臋, i czuj膮c, jak sutki pr臋偶膮 si臋 coraz mocniej.
Popatrzy艂 na twarz Priscilli. Nawet w s艂abym 艣wietle wida膰 by艂o, 偶e jest zar贸偶owiona. Dziewczyna mia艂a oczy zamkni臋te, wargi lekko rozchylone, oddycha艂a ci臋偶ko. By艂 to obraz kobiety trawionej po偶膮daniem i ten widok podnieci艂 Johna jeszcze bardziej. Pochyli艂 si臋, przytulaj膮c wargi do jej piersi. Drgn臋艂a, j臋cz膮c cicho. U艣miechaj膮c si臋 lekko, poca艂owa艂 drug膮 pier艣 i zn贸w na ni膮 spojrza艂. Zwil偶y艂a j臋zykiem wargi, oddychaj膮c coraz szybciej.
Odczuwa艂a rozkoszn膮 udr臋k臋, gdy j臋zyk Johna dra偶ni艂 coraz mocniej napr臋偶one brodawki. Znieruchomia艂a, zapieraj膮c si臋 pi臋tami o ziemi臋. Zanurzy艂a palce we w艂osy Johna, zaciskaj膮c je spazmatycznie i przyci膮gaj膮c jeszcze mocniej jego g艂ow臋 do piersi. Jej r臋ce zsun臋艂y si臋 na szyj臋 i ramiona m臋偶czyzny, pieszcz膮c je, szukaj膮c czego艣, sama nie wiedzia艂a czego. Wsun臋艂a d艂o艅 pod ko艂nierzyk koszuli, dotykaj膮c gor膮cej, wilgotnej sk贸ry. Tak, tego w艂a艣nie pragn臋艂a. Chcia艂a czu膰 pod palcami jego muskularne cia艂o.
John usiad艂 i zerwa艂 z siebie koszul臋, nie zwa偶aj膮c na guziki i odrzucaj膮c j膮 na bok. Pozosta艂 przez chwil臋 w tej pozycji, po偶eraj膮c j膮 wzrokiem, napawaj膮c si臋 widokiem 艂agodnych 艂uk贸w piersi i stercz膮cych dumnie brodawek, wilgotnych jeszcze od jego j臋zyka.
Priscilla poczu艂a na piersiach ch艂odne tchnienie nocy. Pragn臋艂a zrzuci膰 reszt臋 ubrania i pozwoli膰, by John pie艣ci艂 ca艂e jej cia艂o, ogl膮da艂 j膮. Zarumieni艂a si臋 na t臋 my艣l, ale nawet za偶enowanie nie powstrzyma艂o jej od tego, by wyci膮gn膮膰 r臋ce i dotkn膮膰 Johna. Sk贸r臋 mia艂 rozpalon膮 jak w gor膮czce. Wodzi艂a d艂o艅mi po jego muskularnym torsie, dotyka艂a twardych m臋skich brodawek, k臋dzierzawych w艂os贸w. Przebieg艂 go dreszcz, nad g贸rn膮 warg膮 zaperli艂y si臋 kropelki potu. Zamkn膮艂 oczy, mrucz膮c jakie艣 niezrozumia艂e s艂owa.
Chwyci艂 Priscill臋 za ramiona i uni贸s艂szy lekko, zsun膮艂 niezdarnie r臋kawy jej sukni. Gdy zorientowa艂a si臋, o co chodzi, zacz臋艂a mu pomaga膰. Potem John jednym szybkim ruchem 艣ci膮gn膮艂 z Priscilli bielizn臋.
- Jeste艣 taka pi臋kna.
Le偶a艂a spokojnie, wzruszona ogniem p艂on膮cym w jego oczach i czu艂ymi s艂owami. Po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej piersi, po czym powi贸d艂 ni膮 po ciele Priscilli 艣ladem swego spojrzenia. Gdy dotar艂 do z艂膮czenia n贸g, dziewczyn膮 wstrz膮sn膮艂 dreszcz.
John by艂 p贸艂przytomny z podniecenia, wiedzia艂 jednak, 偶e musi si臋 hamowa膰 ze wzgl臋du na Priscill臋. Pie艣ci艂 j膮 wi臋c nadal delikatnie, mimo 偶e pragn膮艂 zaton膮膰 w niej natychmiast, ca艂kowicie. Zerwa艂 z siebie resztki ubrania i po艂o偶y艂 si臋 obok niej na boku, pozwalaj膮c swym d艂oniom w臋drowa膰 i odkrywa膰 zakamarki cia艂a ukochanej, lgn膮c jednocze艣nie do jej warg w zaborczym poca艂unku. Priscilla dygota艂a z rozkoszy, ledwie wytrzymuj膮c napi臋cie. Oplot艂a Johna ramionami, chc膮c by膰 jak najbli偶ej. On dysza艂 ci臋偶ko, hamuj膮c sw膮 nami臋tno艣膰, 偶eby jej nie przerazi膰, nie sprawi膰 jej b贸lu.
Priscilla odczu艂a wprawdzie chwilowy ostry b贸l, ale przewa偶y艂y przyjemne doznania. Stopili si臋 w jedno, poruszaj膮c si臋 w pierwotnym rytmie, a偶 wreszcie obojgiem wstrz膮sn膮艂 spazm najwy偶szej rozkoszy.
Powoli, b艂ogo, powraca艂a z odleg艂ych region贸w uniesienia. John poca艂owa艂 j膮 w szyj臋 i zsun膮艂 si臋 na bok, nie wypuszczaj膮c jej z ramion. Wtuli艂a si臋 w niego, zbyt przepe艂niona rado艣ci膮, by cokolwiek m贸wi膰 czy nawet my艣le膰. Po chwili oboje zapadli ponownie w sen.
Gdy si臋 obudzili, blade 艣wiat艂o jutrzenki s膮czy艂o si臋 przez koronkowy baldachim ga艂臋zi. John otworzy艂 oczy, nie czuj膮c pocz膮tkowo niczego poza g艂臋bokim zaspokojeniem. Dopiero po chwili przysz艂o pe艂ne zrozumienie tego, co uczyni艂. Usiad艂 gwa艂townie, czym przestraszy艂 Priscill臋.
- Co si臋 sta艂o? - rzuci艂a niespokojnie. By艂a wci膮偶 jeszcze otumaniona snem. Czu艂a si臋 szcz臋艣liwa. Tego ranka otaczaj膮cy j膮 艣wiat wydawa艂 si臋 rado艣niejszy, pi臋kniejszy.
- M贸j Bo偶e! - Patrzy艂 na ni膮 w os艂upieniu.
- Co takiego? - Priscilla wspar艂a si臋 na 艂okciu, przestraszona jego min膮 i nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e jest ca艂kiem naga. W jednej chwili otrze藕wia艂a ca艂kowicie, wspomnienie nocy ogarn臋艂o j膮 z ca艂膮 si艂膮. O Bo偶e! Chyba oszala艂a!
Wzrok Johna zatrzyma艂 si臋 na jej nagich piersiach i natychmiast, mimo przera偶enia, pragnienie wkrad艂o si臋 do jego my艣li. J臋kn膮wszy, chwyci艂 jedn膮 z halek i okry艂 ni膮 Priscill臋, kt贸ra przyj臋艂a ten gest z wdzi臋czno艣ci膮. By艂a skr臋powana, ale nie zapomnia艂a, jak cudowna, jak pi臋kna by艂a miniona noc. Prze偶y艂a co艣, czego nie potrafi艂aby sobie wyobrazi膰 nawet w naj艣mielszych marzeniach, i cho膰 wiedzia艂a, i偶 prawdopodobnie 艣wiat pot臋pi艂by j膮 za to, co uczyni艂a, nie 偶a艂owa艂a niczego. Cokolwiek si臋 zdarzy, wspomnienia ostatniej nocy nikt jej nie zabierze.
- Przepraszam, tak mi przykro. Naprawd臋 nie mia艂em zamiaru... - zacz膮艂 John i zaraz przerwa艂. - To znaczy, my艣la艂em, 偶e potrafi臋 bardziej nad sob膮 panowa膰. Gdy si臋 obudzi艂em, by艂a艣 obok, taka pon臋tna. Nie zastanowi艂em si臋 nad tym, co robi臋.
- 呕a艂ujesz tego, co si臋 sta艂o? - spyta艂a Priscilla, sztywniej膮c ca艂a.
- Nie. Nie 偶a艂uj臋. Nigdy nie prze偶y艂em tak cudownych chwil.
- Naprawd臋? - Wyrazist膮 twarz Priscilli rozja艣ni艂a rado艣膰. - Ja r贸wnie偶, ale nie s膮dzi艂am, 偶e i dla ciebie ma to takie znaczenie.
Przytuli艂 j膮 do siebie impulsywnie, kryj膮c twarz w jej w艂osach.
- To by艂o pi臋kne prze偶ycie - zapewni艂 j膮. - A ty by艂a艣 cudowna... wprost nie do opisania cudowna.
Priscilla westchn臋艂a z zadowoleniem i wtuli艂a si臋 w niego. W膮tpliwo艣ci rozwia艂y si臋. Kocha艂a Johna, a ostatnia noc by艂a doskona艂ym potwierdzeniem tej mi艂o艣ci. Cho膰 mo偶e na razie nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e j膮 kocha, jego s艂owa 艣wiadczy艂y, 偶e dla niego ta noc by艂a r贸wnie wspania艂a jak dla niej.
- To dobrze. Bo mnie podoba艂o si臋 to nadzwyczajnie. I zn贸w poczu艂, 偶e reaguje momentalnie na jej s艂owa.
- Priscillo... - j臋kn膮艂, wypuszczaj膮c j膮 z obj臋膰. Pog艂adzi艂 jej w艂osy i wyj膮艂 z nich szpilki, pozwalaj膮c, by opad艂y swobodn膮 fal膮. Zanurzy艂 w nich palce. - Jeste艣 taka pi臋kna, taka pon臋tna... Bo偶e, pragn臋 znowu si臋 z tob膮 kocha膰. Priscilla u艣miechn臋艂a si臋 do niego. - Co ci臋 wi臋c powstrzymuje?
W ustach mu zasch艂o, serce zacz臋艂o bi膰 jak szalone. Pomy艣la艂, jak dobrze by艂oby po艂o偶y膰 j膮 zn贸w na ziemi i kocha膰 si臋 z ni膮. Pami臋ta艂 jej nami臋tn膮 reakcj臋 na jego pieszczoty i zastanawia艂 si臋, jak by to by艂o, gdyby nie czu艂a ju偶 b贸lu, strachu. Podni贸s艂 si臋 jednak.
- Zdajesz sobie spraw臋, 偶e nie powinienem. To by艂oby szale艅stwo. Nie wiesz nawet, kim jestem. Mog臋 by膰 偶onaty, mie膰 dzieci. Mog臋 by膰 艂ajdakiem, kt贸rego nazwisko przynios艂oby ci tylko ha艅b臋.
- Nie prosz臋 ci臋 o nazwisko - odpar艂a Priscilla spokojnie. Pragn臋艂a jego mi艂o艣ci.
- Nie chodzi o moje nazwisko. Niepokoj臋 si臋 samym sob膮. Wci膮偶 si臋 zastanawiam, sk膮d zna mnie Benjamin Oliver i dlaczego pr贸buje mnie usun膮膰. A mo偶e ja te偶 jestem draniem?
- Martwisz si臋 bez powodu. - Priscilla nie wierzy艂a, 偶e John jest 偶onaty, przekonuj膮c sam膮 siebie, 偶e nie potrafi艂by zapomnie膰 o 偶onie i dzieciach. Poza tym nie nosi艂 obr膮czki. Gdyby nawet za艂o偶y膰, 偶e ukrad艂 j膮 Will i Mapes, musia艂by mie膰 ja艣niejszy pasek na opalonej sk贸rze. Inne jego obawy, na przyk艂ad, 偶e jest 艂ajdakiem, Priscilla natychmiast odrzuci艂a jako nonsensowne. Wiedzia艂a, 偶e jest dobrym cz艂owiekiem. Innym mog艂o si臋 nie podoba膰, 偶e jest Amerykaninem i 偶e nikt nie wie, jaka jest jego rodzina, ale Priscilli to nie obchodzi艂o. Liczy si臋 cz艂owiek, a nie to, czy jego rodzina wywodzi si臋 od Wilhelma Zdobywcy. Jej w艂asna rodzina by艂a szlachetnego pochodzenia, ale dok膮d ich to zaprowadzi艂o? Wszystko przez t臋 g艂upi膮 dum臋, pomy艣la艂a.
- Tw贸j ojciec i panna Pennybaker z pewno艣ci膮 umieraj膮 z niepokoju - przypomnia艂 jej.
Priscilla otworzy艂a szeroko oczy i podnios艂a d艂o艅 do ust, t艂umi膮c okrzyk.
- Och, nie! Masz racj臋. Tb okropne.
Zacz臋艂a spiesznie wci膮ga膰 na siebie ubranie. Nie 艣wiadczy艂o to o niej zbyt dobrze, 偶e zapomnia艂a o ojcu i guwernantce. Zachowa艂a si臋 bezmy艣lnie i samolubnie.
Sko艅czy艂a si臋 ubiera膰, strzepn臋艂a z ubrania listki i drobne ga艂膮zki, nast臋pnie przeczesa艂a w艂osy palcami. U艣wiadomi艂a sobie, jak nieporz膮dnie musi wygl膮da膰. Dzi臋ki Bogu, opr贸cz rodziny nie b臋dzie 偶adnych 艣wiadk贸w ich powrotu. Patrz膮c na ni膮, inni prawdopodobnie podejrzewaliby, 偶e robi艂a to, co naprawd臋 robi艂a. A ona mimo wszystko nie chcia艂aby, 偶eby ca艂e miasteczko Elverton o tym wiedzia艂o.
- Jak wygl膮dam? - spyta艂a niespokojnie, wyg艂adzaj膮c po raz ostatni sp贸dnic臋.
- Pi臋knie - odpowiedzia艂 John z u艣miechem i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Tak, naprawd臋 wygl膮dasz 艣wietnie. Jak kto艣 偶ywy i zdrowy, kto musia艂 sp臋dzi膰 noc w lesie, ale wcale nie najgorzej jak na kogo艣, kto zosta艂 porwany.
- Mam nadziej臋, 偶e takie odnios膮 wra偶enie. Ruszyli z powrotem drog膮, kt贸r膮 John przeby艂 minionej nocy. Znacznie 艂atwiej by艂o i艣膰 za dnia, wkr贸tce znale藕li wi臋c 艣cie偶k臋. Po pewnym czasie zobaczyli z daleka Evermere Cottage. Przyspieszyli kroku. Gdy weszli na podw贸rze, drzwi kuchenne otworzy艂y si臋 gwa艂townie i wypad艂a z nich pani Smithson z rozpostartymi ramionami.
- Priscilla! Moje kochane male艅stwo! - za艂ka艂a, po czym zawo艂a艂a przez rami臋: - Panno Pennybaker! Panie Hamilton! To ona! Jest bezpieczna!
Priscilla frun臋艂a w macierzy艅skie ramiona kucharki. Pani Smithson poklepywa艂a j膮, p艂acz膮c, chwytaj膮c za r臋ce i potrz膮saj膮c, strofuj膮c, 偶e powinna by膰 m膮drzejsza i nie wychodzi膰 sama, to zn贸w przytulaj膮c j膮 z ca艂ej si艂y do bujnej piersi.
Z kuchni wybieg艂 Florian z rozwianymi siwymi w艂osami. Nie mia艂 na sobie marynarki, tylko koszul臋, z jednym r臋kawem podwini臋tym, drugim zapi臋tym na spink臋. Rozche艂stana kamizelka trzepota艂a w biegu. Jego niedba艂y str贸j by艂 czym艣 normalnym, zupe艂nie niezwyk艂e by艂y natomiast bruzdy na czole, 艣wiadcz膮ce o strapieniu, i 艂zy ulgi w oczach.
- Priscilla! - Wyrwa艂 c贸rk臋 z obj臋膰 pani Smithson, co wcale nie by艂o 艂atwym zadaniem. Patrzy艂 na ni膮, chc膮c co艣 powiedzie膰, ale w ko艅cu tylko przycisn膮艂 j膮 do piersi, powtarzaj膮c jej imi臋.
- O Bo偶e! O m贸j Bo偶e! - Z drzwi wy艂oni艂a si臋 panna Pennybaker, a za ni膮 pastor, doktor Hightower, genera艂 oraz Alec.
John zamar艂, patrz膮c na t臋 scen臋. Na nic si臋 zda艂y ich nadzieje, 偶e porwanie Priscilli pozostanie tajemnic膮.
- Drogie dziecko! - wykrzykn膮艂 pastor, kr臋c膮c siw膮 g艂ow膮 i poku艣tyka艂 przez podw贸rko, podpieraj膮c si臋 lask膮.
Genera艂 i doktor szybko podeszli za nim, zatrzymali si臋 jednak o kilka krok贸w od Floriana i jego c贸rki. Pani Smithson cofn臋艂a si臋, rozpromieniona z rado艣ci, a panna Pennybaker fruwa艂a dooko艂a tej dw贸jki, dotykaj膮c to plec贸w, to ramion Priscilli.
- O Bo偶e! O m贸j Bo偶e! - powtarza艂a jak katarynka. - Tak si臋 ba艂am. Och, Priscillo, jak to dobrze. To prawdziwy cud! Prawda, pastorze?
- Tak, doprawdy... - rzek艂 z u艣miechem pastor, panna Pennybaker nie czeka艂a jednak na odpowied藕.
- Czekali艣my przez ca艂膮 noc. Tak si臋 o was martwili艣my. Wszyscy. - Wskaza艂a dr偶膮c膮 d艂oni膮 ca艂膮 grupk臋. - Jak to cudownie widzie膰 ci臋 偶yw膮 i zdrow膮 i... Nic ci si臋 nie sta艂o, prawda, kochanie?
Przesta艂a na chwil臋 papla膰, mn膮c chusteczk臋 i patrz膮c z niepokojem na Priscill臋.
- Tak, wszystko w porz膮dku - uspokoi艂a j膮 Priscilla, 艣ciskaj膮c po raz ostatni ojca i odsuwaj膮c si臋. - Nic mi si臋 nie sta艂o. To znaczy, oczywi艣cie, sta艂o si臋, ale nikt nie wyrz膮dzi艂 mi krzywdy. Naprawd臋. Nie musisz si臋 martwi膰, Penny.
Guwernantka wybuchn臋艂a p艂aczem. Priscilla podesz艂a do niej i obj臋艂a serdecznie, poklepuj膮c po plecach i szepcz膮c s艂owa pociechy.
- Uspok贸j si臋, Penny, ju偶 dobrze, dobrze. Nic mi nie jest, przysi臋gam. Wr贸ci艂am i...
Przerwa艂a, po raz pierwszy dostrzegaj膮c innych m臋偶czyzn.
- Alec! Co ty tu robisz? I wielebny Whiting. Doktor Hightower. Genera艂. Je... jestem zaskoczona, widz膮c pan贸w tutaj.
- S膮dzisz, 偶e mogliby艣my siedzie膰 spokojnie w domu wiedz膮c, 偶e jeste艣 w niebezpiecze艅stwie? - powiedzia艂 z 艂agodnym wyrzutem pastor. - Gdy Florian przyszed艂 do mnie wczoraj wieczorem i powiedzia艂, co si臋 sta艂o, rzecz jasna, wr贸ci艂em z nim tutaj. Nie mog艂em pozwoli膰, 偶eby w takiej chwili by艂 sam.
- A ja by艂em akurat na plebanii, gdy zjawi艂 si臋 tw贸j ojciec.
- wtr膮ci艂 Alec. - Przyjecha艂em dwuk贸艂k膮 z kilkoma rzeczami od mojej matki na kiermasz dobroczynny, zaproponowa艂em wi臋c pastorowi i twemu ojcu, 偶e ich odwioz臋.
- My艣leli, 偶e moja pomoc mo偶e okaza膰 si臋 konieczna - rzek艂 serdecznie doktor Hightower - ale widz臋, 偶e wygl膮dasz ca艂kiem dobrze... - Ostatnie s艂owa zabrzmia艂y pytaj膮co.
- Tak, czuj臋 si臋 dobrze. Straci艂am tylko na chwil臋 przytomno艣膰, gdy zarzucili mi peleryn臋 na g艂ow臋. Ten bandzior przerzuci艂 mnie przez rami臋 i trudno mi by艂o oddycha膰, trz膮s艂 mn膮, id膮c... - Priscilla umilk艂a, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e trajkocze nerwowo. - Naprawd臋 wszystko w porz膮dku. Jeste艣cie kochani, 偶e si臋 o mnie martwili艣cie, ale ju偶 po wszystkim. Nie przytrafi艂o mi si臋 nic gorszego od zamkni臋cia w chacie.
- Zamkni臋cia w chacie! O Bo偶e! - Panna Pennybaker przy艂o偶y艂a d艂o艅 do serca i wygl膮da艂a, jak gdyby mia艂a za chwil臋 zemdle膰. Genera艂 szybko podszed艂 do niej i podtrzyma艂 j膮 pod 艂okie膰.
- Dobrze, ju偶 dobrze, panno Pennybaker - rzek艂. - Prosz臋 si臋 uspokoi膰, ju偶 po wszystkim. Nie ma potrzeby si臋 denerwowa膰.
- Ale co za ha艅ba! - zawodzi艂a panna Pennybaker, unosz膮c chusteczk臋 do nosa. - By艂a sama poza domem przez ca艂膮 noc! Jeszcze gorzej - by艂a z m臋偶czyzn膮. Wszyscy si臋 dowiedz膮! Jej reputacja legnie w gruzach! Nigdy nie wyjdzie za m膮偶.
John otworzy艂 usta, by powiedzie膰 zrozpaczonej kobiecie, 偶e Priscilla nie musi si臋 o to martwi膰, albowiem on zamierza si臋 z ni膮 o偶eni膰. Zmitygowa艂 si臋 jednak. Nie wiedzia艂 nawet, czy Priscilla chcia艂aby wyj艣膰 za niego. Dop贸ki sam nie wie, kim jest, nie ma nawet prawa pyta膰 jej o to.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮 - powiedzia艂 niecierpliwie, z widoczn膮 irytacj膮. - Czy naprawd臋 jest si臋 o co martwi膰! Mogli j膮 zgwa艂ci膰 albo zabi膰, a kiedy dowiaduje si臋 pani, 偶e nic si臋 nie sta艂o, wszystko, co ma pani do powiedzenia, to 偶e straci reputacj臋.
- Och - j臋kn臋艂a panna Pennybaker. - Prosz臋 nie m贸wi膰 takich rzeczy! Czuj臋, 偶e za chwil臋 zemdlej臋.
Genera艂 zmierzy艂 Johna gro藕nym spojrzeniem i poklepa艂 guwernantk臋 po ramieniu, m贸wi膮c:
- Niech pani nie zwraca na niego uwagi, moja droga. On po prostu tego nie rozumie. Jest Amerykaninem.
Alec, kt贸ry przez ca艂y czas nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem, wzi膮艂 g艂臋boki oddech i wyst膮pi艂 naprz贸d z min膮 cz艂owieka prowadzonego pod gilotyn臋.
- Priscillo, ja si臋 z tob膮 o偶eni臋. Nie musisz si臋 martwi膰 o swoj膮 reputacj臋 ani o to, co ludzie powiedz膮. Zostaniesz ksi臋偶n膮.
- Och, Alec... - u艣miechn臋艂a si臋 do niego Priscilla. - Jeste艣 naprawd臋 kochany, ale to nie jest konieczne. Penny, przesta艅 si臋 martwi膰 o moj膮 reputacj臋. - Czemu guwernantka musia艂a to powiedzie膰 tutaj, w obecno艣ci wszystkich, a zw艂aszcza Johna? Teraz b臋dzie uwa偶a艂, 偶e ma obowi膮zek si臋 z ni膮 o偶eni膰, 偶e tego w艂a艣nie po nim oczekuje. A zmuszanie Johna do ma艂偶e艅stwa by艂a ostatni膮 rzecz膮, na kt贸r膮 mia艂a ochot臋. - Nie mam zamiaru wychodzi膰 za nikogo za m膮偶. Jestem pewna, 偶e mo偶emy liczy膰 na dyskrecj臋 naszych przyjaci贸艂 i sprawa nigdy nie wyjdzie na jaw. - Przesun臋艂a spojrzeniem po pani Smithson i m臋偶czyznach.
Wszyscy zgodnie pospieszyli z zapewnieniami, 偶e nie pisn膮 nikomu ani s艂owa o jej porwaniu ani te偶 o wybawieniu z r膮k opryszk贸w. Szczerze m贸wi膮c, Priscilla mia艂a w膮tpliwo艣ci, zw艂aszcza je艣li idzie o pastora, kt贸rego 偶ona zapewne we藕mie w krzy偶owy ogie艅 pyta艅. By艂 najmilszym i najuprzejmiejszym cz艂owiekiem, ale nie potrafi艂 radzi膰 sobie z pani膮 Whiting.
Kto艣 odchrz膮kn膮艂 g艂o艣no i wszyscy spojrzeli w tym kierunku. W progu sta艂 m臋偶czyzna w 艣rednim wieku, z sumiastymi w膮sami. By艂 wyra藕nie skr臋powany.
- Ach, przepraszam, chyba jestem niepotrzebny - powiedzia艂. - Je艣li okaza艂o si臋, 偶e panna Hamilton po prostu zab艂膮dzi艂a albo... - spojrza艂 na Johna, potem na Priscill臋 i doko艅czy艂 niezr臋cznie: - ...albo co艣 w tym rodzaju.
- Konstabl Martin! - wykrzykn臋艂a ze zdumieniem Priscilla. - Przepraszam. Nie zauwa偶y艂am, 偶e jest pan tutaj.
Sk艂oni艂 jej si臋 lekko.
- Ciesz臋 si臋, 偶e widz臋 pani膮 w dobrym zdrowiu, panno Hamilton. Tak, pos艂a艂 po mnie pani ojciec. Bardzo si臋 o pani膮 martwi艂.
- I mia艂 racj臋 - powiedzia艂 z moc膮 John, wysuwaj膮c si臋 do przodu. - Panna Hamilton zosta艂a porwana przez dw贸ch bandyt贸w, tych samych, kt贸rzy wcze艣niej napadli na mnie.
- Napadli na pana? - Konstabl zmarszczy艂 brwi. - Czy wni贸s艂 pan na nich skarg臋?
- Nie, nie zrobi艂em tego. Wiem, 偶e powinienem, ale... c贸偶, szczerze m贸wi膮c, za艂o偶y艂em, 偶e wynie艣li si臋 st膮d po obrabowaniu mnie i...
- A kim pan jest? John patrzy艂 na niego przez chwil臋, po czym rzek艂:
- I to w艂a艣nie jest nast臋pny pow贸d, dla kt贸rego nie zg艂osi艂em tego zaj艣cia na policji. Widzi pan, ja... nie wiem, kim jestem. Straci艂em pami臋膰.
- Co takiego? - spytali ch贸rem genera艂, doktor i konstabl. Alec wpatrywa艂 si臋 w Johna bez s艂owa.
Pastor, kt贸ry lekko nie dos艂ysza艂, powi贸d艂 kolejno spojrzeniem po swoich przyjacio艂ach i spyta艂:
- Co on powiedzia艂?
- Straci艂em pami臋膰, pastorze - wyja艣ni艂 mu John. - Przepraszam, 偶e ok艂ama艂em was wszystkich, ale nie wiem, kim jestem, i nie by艂em pewny, kto jest moim przyjacielem, a kto nie.
- To ja wymy艣li艂am ca艂e to k艂amstwo - powiedzia艂a Priscilla. - Nie mo偶esz bra膰 ca艂ej winy na siebie.
- K艂amstwo? - Konstabl patrzy艂 to na jedno, to na drugie, i jak gdyby podejrzewa艂, 偶e s膮 niespe艂na rozumu. - Jakie k艂amstwo? 呕e porwali pani膮 bandyci?
- Nie, to jest prawda - zapewni艂a go uroczy艣cie Priscilla. - K艂amstwem jest to, co opowiada艂am wszystkim, a mianowicie, 偶e John jest moim kuzynem z Ameryki. To znaczy, najwyra藕niej rzeczywi艣cie pochodzi z Ameryki, ale nie mam poj臋cia, kim jest. Nigdy go nie widzieli艣my przed tamt膮 noc膮, gdy zjawi艂 si臋 na progu naszego domu. Napadli na niego ci sami m臋偶czy藕ni, kt贸rzy porwali mnie.
- Mhm...
- My艣la艂am, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li prawda nie wyjdzie na jaw. Oczywi艣cie, nikt z nas nie wiedzia艂, kim rzeczywi艣cie jest, ale chodzi mi o to, 偶e wszyscy pozostali uwa偶ali go za kogo艣 innego.
- Rozumiem. - Mina konstabla przeczy艂a jego zapewnieniu.
- Wiem, 偶e m贸wi臋 niejasno i bardzo przepraszam. Mia艂am ci臋偶k膮 noc.
- Oczywi艣cie, oczywi艣cie, moja droga - rzek艂 uspokajaj膮co pastor, g艂aszcz膮c Priscill臋 po ramieniu. - Nie musisz si臋 przed nami usprawiedliwia膰. Rozumiem, czemu chcia艂a艣 zachowa膰 w tajemnicy, kim jest... To znaczy, dop贸ki nie dowiecie si臋, kim jest. To znaczy... Masz racj臋. Mo偶na si臋 w tym wszystkim pogubi膰.
- My艣leli艣my, 偶e uda nam si臋 zbada膰, czy kto艣 nie oczekiwa艂 Amerykanina albo nie s艂ysza艂 o jego przyje藕dzie do Elverton. Chcieli艣my si臋 dowiedzie膰, kim jest John, ale tak, 偶eby nikt si臋 nie domy艣li艂, 偶e cierpi na amnezj臋.
- Bardzo s艂usznie - przyzna艂 genera艂. - By艂aby to zdecydowanie z艂a strategia, gdyby ca艂y 艣wiat wiedzia艂, co robicie. Szkoda, 偶e nie zaufali艣cie mnie. U艂o偶yliby艣my wsp贸lnie plan akcji.
- Jestem pewna, 偶e 藕le si臋 sta艂o, ale nawet pana nie zna艂am, gdy John si臋 tu zjawi艂.
- Czemu wci膮偶 nazywa go pani Johnem? - spyta艂 niecierpliwie konstabl. - S膮dzi艂em, 偶e nie wie pani, kim jest.
- Bo nie wiem. Nie mamy poj臋cia, jak si臋 nazywa, ale musieli艣my jako艣 si臋 do niego zwraca膰. Wymy艣lili艣my wi臋c Johna Wolfe鈥檃.
- Kiedy pana napadni臋to? - spyta艂 konstabl, pr贸buj膮c wr贸ci膰 do tematu, w kt贸rym czu艂 si臋 kompetentny.
John opowiedzia艂 mu, jak ockn膮艂 si臋 w chacie i to, co nast膮pi艂o p贸藕niej, dodaj膮c na koniec:
- Niestety nie pami臋tam samej napa艣ci ani niczego, co wydarzy艂o si臋 przed ni膮, nie mam te偶 poj臋cia, kiedy to si臋 sta艂o.
Konstabl pokr臋ci艂 g艂ow膮 z ponur膮 min膮.
- Dziwna sprawa, bardzo dziwna. - Popatrzy艂 z kolei na Priscill臋. - A kiedy ci m臋偶czy藕ni napadli na pani膮, panno Hamilton?
- Wczoraj, p贸藕nym popo艂udniem. Wraca艂am w艂a艣nie do domu od lady Chalcomb. Wyrywa艂am si臋, ale narzucili mi peleryn臋 na g艂ow臋, potem mnie nie艣li, mia艂am trudno艣ci z oddychaniem. Potem ju偶 nie pami臋tam niczego, a偶 do chwili gdy odzyska艂am przytomno艣膰 w chacie.
- A to dranie! - wybuchn膮艂 Alec. - Chcia艂bym ich dosta膰 w swoje r臋ce!
- W tej samej chacie, w kt贸rej by艂 wi臋ziony pan... w kt贸rej on by艂 wi臋ziony?
- Tak. Jestem pewna, 偶e tak. Po tej stronie Lady鈥檚 Woods, nie opodal strumyka.
- Wiem, gdzie to jest! - powiedzia艂 Alec, wyra藕nie zadowolony. - Gid i ja cz臋sto si臋 tam bawili艣my. Ale jak mogli ci臋 tam trzyma膰? Przecie偶 drzwi nie maj膮 klamki.
- Teraz maj膮. I by艂y zaparte od zewn膮trz ci臋偶kim dr膮giem. Konstabl odchrz膮kn膮艂 i zapyta艂:
- Czemu na pani膮 napadli?
- Nic uderzyli mnie ani nie zrobili mi krzywdy. Pewnie zamierzali mnie tylko przetrzyma膰. Przypuszczam, 偶e chcieli w ten spos贸b wym贸c co艣 na panu Wolfie. S艂ysza艂am, jak jeden z nich m贸wi艂, 偶e to go do nich sprowadzi.
- Tak, jeden z opryszk贸w sam mi to powiedzia艂 - potwierdzi艂 John. Widz膮c zdziwione spojrzenie konstabla, wyja艣ni艂: - Widzi pan, rozmawia艂em z nim. Gdy dopad艂em go pod chat膮 i uwolni艂em pann臋 Hamilton, odby艂em z Willem... hm... kr贸tk膮 rozmow臋, zanim zamkn膮艂em go tam wraz z Mapesem. Mog臋 pana do nich zaprowadzi膰.
- Zamkn膮艂 ich pan w chacie? - spyta艂 z os艂upieniem konstabl. - Pokona艂 pan obu i zamkn膮艂 ich tam?
- No nie obydwu naraz - przyzna艂 skromnie John. - Czy mog臋 pokaza膰 panu drog臋?
- Ja to zrobi臋 - zg艂osi艂 si臋 na ochotnika Alec.
- Dzi臋kuj臋, jestem rzeczywi艣cie troch臋 zm臋czony - zgodzi艂 si臋 ch臋tnie John. - Je艣li potrafi pan odnale藕膰 chat臋, b臋d臋 bardziej ni偶 wdzi臋czny.
Alec wyszed艂 z konstablem, zachwycony, 偶e prze偶yje przygod臋, pozostali za艣 weszli do 艣rodka, 偶eby napi膰 si臋 herbaty i wys艂ucha膰 szczeg贸艂owej opowie艣ci Priscilli. Przy ci膮g艂ych ochach i achach, Priscilla i John stre艣cili wydarzenia minionej nocy. Gdy wreszcie dotarli do ko艅ca opowie艣ci - znacznie okrojonej - gdy Will wyzna艂, 偶e zosta艂 wynaj臋ty przez Benjamina Olivera, doktor uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂, kiwaj膮c triumfuj膮co g艂ow膮.
- Zawsze wiedzia艂em, 偶e to 艂ajdak - oznajmi艂. - I to nie lada. Mo偶e teraz si臋 go pozb臋dziemy. Z pewno艣ci膮 by艂oby to b艂ogos艂awie艅stwem dla Aleca.
- Biedny ch艂opak - zgodzi艂 si臋 pastor, kiwaj膮c ze zrozumieniem g艂ow膮. - Musia艂 wiele znie艣膰 przez ostatni rok.
- To mo偶e pom贸c jemu, ale co z panem? - spyta艂 genera艂.
- Nadal pan nie wie, kim pan jest.
- To prawda. Musz臋 porozmawia膰 z Oliverem. To m贸j jedyny trop. Je艣li konstabl go aresztuje, nigdy si臋 niczego nie dowiem.
- Konstabl nie b臋dzie si臋 spieszy艂 - zauwa偶y艂 genera艂.
- Zawsze tak post臋puj膮, gdy podejrzany jest d偶entelmenem, a poniewa偶 ten 艂ajdak jest przyjacielem ksi臋偶nej... policja zechce zebra膰 niepodwa偶alne dowody, zanim cokolwiek zrobi. Przypuszczam, 偶e ma pan jeszcze kilka dni, zanim aresztuj膮 tego cz艂owieka.
- Wobec tego bardzo nam to pasuje do pierwotnego planu - wtr膮ci艂a Priscilla. - Porozmawiasz z Oliverem na przyj臋ciu. To ju偶 za dwa dni, b臋dziesz mia艂 wtedy najlepsz膮 okazj臋, 偶eby spotka膰 si臋 z nim oko w oko. Jestem pewna, 偶e ci臋 nie przyjmie, je艣li spr贸bujesz z艂o偶y膰 mu wizyt臋 w Ranleigh Court.
- 艢wietny pomys艂. - Genera艂 skin膮艂 g艂ow膮 z aprobat膮. - My r贸wnie偶 wybieramy si臋 na przyj臋cie. - U艣miechn膮艂 si臋 do panny Pennybaker. - Panna Pennybaker uczyni艂a mi ten zaszczyt i pozwoli艂a towarzyszy膰 sobie. Mog膮 pa艅stwo pojecha膰 z nami moim powozem.
Oczy Priscilli zrobi艂y si臋 okr膮g艂e ze zdziwienia. Spojrza艂a najpierw na pann臋 Pennybaker, zarumienion膮, z zawstydzonym u艣miechem na twarzy, potem na wyra藕nie oburzonego ojca.
- Ale偶 oczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 ch臋tnie. - Bardzo dzi臋kujemy za zaproszenie. Bez w膮tpienia tatu艣 r贸wnie偶 wybiera si臋 na przyj臋cie. Czy b臋dzie do艣膰 miejsca dla nas wszystkich?
- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂 uprzejmie genera艂 Hazelton, chocia偶 mina mu zrzed艂a. - Skoro pan Hamilton si臋 wybiera. Nie wiedzia艂em o tym.
- Jestem pewien, 偶e nie wie pan o wielu rzeczach, generale - prychn膮艂 Florian. - Oczywi艣cie, 偶e si臋 wybieram.
Priscilla z trudem ukry艂a u艣miech.
- To mi艂o z pa艅skiej strony, generale. Dzi臋kuj臋 bardzo. Panie Wolfe, czy to panu odpowiada?
- Tak, nawet bardzo - sk艂oni艂 si臋 John. Spojrza艂 na Priscill臋. Musi dowiedzie膰 si臋, kim jest, zanim cokolwiek jej zaproponuje. Nie b臋dzie si臋 m贸g艂 doczeka膰 soboty.
- Przesta艅 si臋 kr臋ci膰, Penny, bo nigdy nie uda mi si臋 sko艅czy膰.
Panna Pennybaker skin臋艂a pos艂usznie g艂ow膮, splataj膮c d艂onie i prostuj膮c si臋, niczym dziecko, kt贸re dosta艂o bur臋.
- Dobrze. Obiecuj臋. Priscilla z艂agodnia艂a i u艣miechn臋艂a si臋 do niej.
- B臋dziesz wygl膮da艂a przepi臋knie, obiecuj臋. Panna Pennybaker zachichota艂a, podniecona. Nie mog艂a si臋 wprost doczeka膰 balu u ksi臋偶nej. Jej zwykle blade policzki by艂y zarumienione, mia艂a na sobie 艂adn膮 ciemnor贸偶ow膮 sukni臋. Priscilla nam贸wi艂a j膮, 偶eby w艂o偶y艂a co艣 bardziej twarzowego od noszonych przez ni膮 zwykle br膮z贸w i szaro艣ci. Przypomnia艂a sobie, 偶e na strychu le偶膮 w kufrach ubrania matki, i znalaz艂a w nich w艂a艣nie t臋 sukni臋, ciemnor贸偶ow膮, z mi臋kkiego aksamitu. Musia艂a j膮 skr贸ci膰 i zw臋zi膰, a tak偶e troch臋 przerobi膰, 偶eby odpowiada艂a obecnej modzie. Ale warto si臋 by艂o potrudzi膰 - zmiana, kt贸ra nast膮pi艂a w pannie Pennybaker, by艂a wystarczaj膮c膮 nagrod膮. Dla uwie艅czenia swego dzie艂a Priscilla postanowi艂a uczesa膰 przyjaci贸艂k臋.
Zakr臋ci艂a ostatnie pasmo w艂os贸w na rozgrzan膮 lok贸wk臋 i czeka艂a, odliczaj膮c cicho. Wreszcie od艂o偶y艂a j膮 i delikatnie rozczesa艂a lok na palcu, po czym do艂膮czy艂a go do innych, spinaj膮c ma艂膮 kokardk膮 na czubku g艂owy i cofn臋艂a si臋, by oceni膰 efekt.
- Zrobione. Panna Pennybaker spojrza艂a w lustro.
- Nie do wiary! - wykrzykn臋艂a.
- Wygl膮dasz wspaniale.
- Nie do wiary - powt贸rzy艂a guwernantka, zafascynowana swym odbiciem. Loczki i kr贸tka grzywka, kt贸r膮 Priscilla obci臋艂a, by polepszy膰 proporcje twarzy, zmieni艂y ogromnie na korzy艣膰 jej wygl膮d, ale cudu dokona艂 rumieniec na zwykle bladej twarzy.
Wsta艂a, wyg艂adzaj膮c sukni臋 i obracaj膮c si臋, 偶eby obejrze膰 si臋 w lustrze.
- Nigdy nie mia艂am na sobie czego艣 tak 艂adnego.
- Genera艂 oniemieje na tw贸j widok, zobaczysz.
- Och, Priscillo - zachichota艂a panna Pennybaker - co ty za g艂upstwa opowiadasz.
- Powiedz mi co艣, Penny. Lubisz genera艂a?
- O, tak. Jest godnym podziwu i ogromnie szarmanckim m臋偶czyzn膮. Oczywi艣cie, nie wytrzymuje por贸wnania z twoim ojcem, je艣li idzie o intelekt. Zreszt膮 niewielu wytrzymuje. Ale jest mi艂ym towarzyszem.
- Wydaje si臋 bardzo tob膮 zaj臋ty. Panna Pennybaker zaczerwieni艂a si臋, machaj膮c r臋k膮.
- Bzdura, jest po prostu uprzejmy.
- Nie musi by膰 a偶 tak uprzejmy. Nawet tatu艣 to zauwa偶y艂. - Priscilla obserwowa艂a przyjaci贸艂k臋 spod przymru偶onych powiek.
- Naprawd臋? - Rumieniec panny Pennybaker pog艂臋bi艂 si臋, odwr贸ci艂a si臋 do Priscilli podniecona. - A co powiedzia艂?
- Kilka niepochlebnych rzeczy o generale. 呕e jest bezczelny czy co艣 w tym rodzaju. My艣l臋, 偶e jest zazdrosny.
- Pan Hamilton? Och, nie, nie s膮dz臋.
- Mo偶e nie. Ale lepiej uwa偶aj, bo tych dw贸ch jeszcze si臋 o ciebie pobije.
- Priscillo! - zawo艂a艂a panna Pennybaker z udawanym oburzeniem. - Opowiadasz niestworzone rzeczy! - Wychodz膮c z pokoju, ko艂ysa艂a lekko biodrami.
Ich wej艣cie do salonu wywar艂o efekt, jaki Priscilla mog艂a sobie tylko wymarzy膰. Florian wsta艂, wpatruj膮c si臋 w pann臋 Pennybaker z otwartymi ustami, a genera艂 obsypa艂 j膮 niezliczonymi komplementami. Je艣li idzie o sam膮 Priscill臋, to jedno spojrzenie na twarz Johna wystarczy艂o, by si臋 zorientowa艂a, jakie wra偶enie zrobi艂 na nim jej str贸j. Jego zachwycony wzrok przesun膮艂 si臋 po ca艂ej sylwetce, zatrzymuj膮c si臋 na kr膮g艂ych piersiach, widocznych w wyci臋ciu ciemnoniebieskiej sukni.
Priscilla liczy艂a na to, 偶e b臋dzie mia艂 dzi艣 k艂opoty z za艣ni臋ciem. Sama nie mog艂a zmru偶y膰 oka przez ostatnie dwie noce. Le偶a艂a, wierc膮c si臋 i przewracaj膮c, czekaj膮c, by przyszed艂 do jej pokoju. Ale on jej nie odwiedzi艂, a Priscilla nie mia艂a tyle odwagi, 偶eby p贸j艣膰 do jego pokoju niezaproszona. T艂umaczy艂a sobie, 偶e wcale jej nie unika, 偶e po prostu pilnuje si臋 przed pann膮 Pennybaker, kt贸ra ma bardzo czujny sen - albo 偶e zbyt j膮 szanuje, 偶eby nara偶a膰 na kompromitacj臋 we w艂asnym domu. Tym przypuszczeniom zadawa艂o k艂am jego sztywne zachowanie w ci膮gu dnia. Ich swobodny, przyjacielski spos贸b bycia znikn膮艂 po nocy w lesie. Priscilla odnosi艂a wra偶enie, 偶e John unika jej towarzystwa, a gdy przypadkiem zostawali sami w pokoju, zapada艂o niezr臋czne milczenie i John szuka艂 natychmiast wym贸wki, by si臋 ulotni膰. Zaczyna艂a przyznawa膰 racj臋 偶onie pastora, kt贸ra powiedzia艂a kiedy艣, 偶e m臋偶czyzna chce od niezam臋偶nej kobiety tylko jednego, a gdy ju偶 to dostanie, przestaje si臋 ni膮 interesowa膰.
Nami臋tno艣膰, kt贸ra zap艂on臋艂a na jej widok w oczach Johna dzi艣 wieczorem, przeczy艂a tym przypuszczeniom. Obrzuci艂 j膮 tak gor膮cym, po偶膮dliwym spojrzeniem, jak gdyby z trudem powstrzymywa艂 si臋, by nie pochwyci膰 jej w ramiona. Na jej ustach pojawi艂 si臋 leniwy, zmys艂owy u艣miech, kt贸ry bynajmniej nie mia艂 ostudzi膰 zapa艂u Johna.
- Ach, panno Pennybaker! - powiedzia艂 genera艂, ujmuj膮c d艂o艅 guwernantki i sk艂adaj膮c na niej z galanteri膮 poca艂unek. - Wygl膮da pani zjawiskowo. I panna Hamilton r贸wnie偶. Powiedzia艂bym, 偶e uczennica jest podobna do nauczycielki. Cha, cha! - roze艣mia艂 si臋 kr贸tko.
Florian popatrzy艂 na niego kwa艣no.
- Wychodzimy czy b臋dziemy tu sta膰 jeszcze przez p贸艂 wieczoru i prawi膰 sobie komplementy?
Genera艂 zmierzy艂 go niech臋tnym spojrzeniem i poda艂 rami臋 pannie Pennybaker. Ruszyli ku drzwiom, za nim post臋powa艂 Florian, mrucz膮c co艣 pod nosem.
- Priscillo...
- Tak? - Priscilla odwr贸ci艂a si臋 i popatrzy艂a na Johna niewinnym, oboj臋tnym wzrokiem, a przynajmniej do艂o偶y艂a wszelkich stara艅, 偶eby tak to wygl膮da艂o.
- Ja... To znaczy ty...
- Tak?
- Nic, nic. - Sztywno poda艂 jej rami臋, Priscilla po艂o偶y艂a na nim d艂o艅. Z zadowoleniem poczu艂a, 偶e rami臋 lekko zadr偶a艂o.
Wiedzia艂a, 偶e wygl膮da poci膮gaj膮co w niebieskiej sukni. L艣ni膮cy at艂as kontrastowa艂 pi臋knie z jej sk贸r膮 i dodawa艂 blasku oczom, dekolt w kszta艂cie serca eksponowa艂 uwypuklone przez gorset piersi. Priscilla przypomnia艂a sobie, jak John ca艂owa艂 je i pie艣ci艂, a偶 niemal omdlewa艂a z rozkoszy, i przeszy艂 j膮 dreszcz. Zerkn臋艂a na Johna, zastanawiaj膮c si臋, czy on r贸wnie偶 pami臋ta te chwile. Widz膮c jego zaci艣ni臋te szcz臋ki, mia艂a pewno艣膰, 偶e tak w艂a艣nie jest.
Przez ca艂膮 drog臋 John prawie si臋 nie odzywa艂, chocia偶 Priscilla kilkakrotnie przy艂apa艂a jego ukradkowe spojrzenie. Udawa艂a, 偶e niczego nie zauwa偶a, i zachowywa艂a oboj臋tne milczenie. Florian, kt贸ry przycupn膮艂 w rogu powozu, naprzeciwko panny Pennybaker i genera艂a, siedzia艂 ze skrzy偶owanymi ramionami i rzuca艂 im gniewne spojrzenia. Ca艂y ci臋偶ar konwersacji spocz膮艂 wi臋c na pannie Pennybaker i jej adoratorze, co zreszt膮 czynili z wyra藕n膮 przyjemno艣ci膮. On prawi艂 jej komplementy, ona chichota艂a; on jej szepta艂 co艣 do ucha, ona op臋dza艂a si臋 od niego kokieteryjnie wachlarzem; on 偶artowa艂, ona wybucha艂a 艣miechem, o艣wiadczaj膮c, 偶e jest okropnie z艂o艣liwy. Nawet Priscilla, kt贸ra cieszy艂a si臋 z powodzenia przyjaci贸艂ki, pomy艣la艂a, 偶e chyba zemdli艂oby j膮, gdy jazda trwa艂a troch臋 d艂u偶ej.
Ranleigh Court by艂o imponuj膮c膮 posiad艂o艣ci膮. Pa艂ac z piaskowca by艂 zbudowany w kszta艂cie litery E, co by艂o modne w czasach el偶bieta艅skich. Prowadzi艂 do niego d艂ugi podjazd. Aylesworth, mieszkaj膮cy tu w osiemnastym wieku, kaza艂 艣ci膮膰 wszystkie drzewa okalaj膮ce podjazd, 偶eby nic nie przes艂ania艂o widoku ogromnego budynku, gdy kto艣 si臋 do niego zbli偶a艂.
John, kt贸ry spogl膮da艂 przez okno, zagwizda艂.
- To w艂a艣nie ma odziedziczy膰 Alec?
- Tak - potwierdzi艂a Priscilla. - Wraz z niema艂ym kawa艂kiem ziemi.
- Wygl膮da na to, 偶e zbieg艂y nast臋pca wyrzek艂 si臋 prawdziwej fortuny.
- Tak, jest na co popatrze膰 - przyzna艂a Priscilla. - Alec m贸wi jednak, 偶e utrzymanie tego jest ogromnie kosztowne.
- Wyobra偶am sobie.
Wysiedli z powozu i podeszli do drzwi, kt贸re otworzyli przed nimi dwaj lokaje. U szczytu schod贸w sta艂a ksi臋偶na z Alekiem u boku, witaj膮c go艣ci. Alec przywita艂 rado艣nie Priscill臋, Johna z pewn膮 rezerw膮, nast臋pnie podeszli, by z艂o偶y膰 uszanowanie jego matce.
Ksi臋偶na wci膮偶 by艂a atrakcyjn膮 kobiet膮. Wysz艂a za starego ksi臋cia, maj膮c zaledwie siedemna艣cie lat, ch贸d wi臋c dochowa艂a si臋 doros艂ego syna, brakowa艂o jej jeszcze roku, mo偶e dw贸ch lat, do czterdziestki. Walczy艂a z wiekiem z tak膮 pasj膮 i po艣wi臋ceniem, 偶e wygl膮da艂a nawet m艂odziej. Jasne w艂osy okala艂y jej twarz burz膮 loczk贸w, 艂agodz膮c w ten spos贸b do艣膰 ostre rysy. 艁adne niebieskie oczy w oprawie przyczernianych rz臋s stanowi艂y najwi臋ksz膮 ozdob臋 twarzy. Mia艂a zbyt ma艂e usta i zbyt ostry nos, a poniewa偶 krzywi艂a si臋 i u艣miecha艂a bardzo rzadko, by nie dopu艣ci膰 do zmarszczek, jej twarz przypomina艂a mask臋.
Rozpromieni艂a si臋 na widok Priscilli, czym ogromnie j膮 zaskoczy艂a, poniewa偶 dziewczyna od dawna czu艂a, 偶e ksi臋偶na jej nie znosi. Po kr贸tkiej chwili Priscilla zda艂a sobie spraw臋, 偶e ten radosny u艣miech nie by艂 przeznaczony dla niej, lecz dla Johna, kt贸ry sta艂 tu偶 za ni膮. Ksi臋偶na otaksowa艂a spojrzeniem ca艂膮 jego wysok膮 posta膰 i powiedzia艂a weso艂o:
- Priscillo, jak mi艂o ci臋 widzie膰. Mo偶e przedstawisz mi swojego przyjaciela?
Spojrzenie, kt贸re pos艂a艂a Johnowi, by艂o otwarcie po偶膮dliwe. Priscilla st艂umi艂a odruch niech臋ci i u艣miechn臋艂a si臋 z przymusem, odsuwaj膮c si臋, by John m贸g艂 stan膮膰 przed ksi臋偶n膮.
- Wasza wysoko艣膰, to jest pan John Wolfe, kt贸ry przebywa u nas z wizyt膮. Panie Wolfe, prosz臋 pozwoli膰, 偶e przedstawi臋 pana ksi臋偶nej Ranleigh.
- Mam nadziej臋, 偶e wizyta sprawi艂a panu przyjemno艣膰 - powiedzia艂a ksi臋偶na, u艣miechaj膮c si臋 i spogl膮daj膮c kokieteryjnie.
- Tym wi臋ksz膮, wasza wysoko艣膰 - odrzek艂 John z u艣miechem - 偶e dzi臋ki temu mog艂em pozna膰 pani膮.
Priscilla spodziewa艂a si臋, 偶e ksi臋偶na, us艂yszawszy ten komplement, b臋dzie si臋 wdzi臋czy膰 i trzepota膰 rz臋sami, tymczasem ksi臋偶na sprawia艂a wra偶enie lekko przestraszonej.
- Czy... czy jest pan Amerykaninem?
- Tak, zaiste. Mam nadziej臋, 偶e nie ma mi pani tego za z艂e.
- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. - Przygl膮da艂a si臋 bacznie jego twarzy. - Po prostu... zaskoczy艂o mnie to. Nie przywykli艣my tutaj do przybysz贸w z tak odleg艂ych stron, prawda, Priscillo?
- Rzeczywi艣cie. - Widz膮c min臋 ksi臋偶nej, Priscilla poczu艂a nieprzepart膮 ch臋膰, by zobaczy膰 jej reakcj臋 na opowie艣膰 Johna. - Prawd臋 m贸wi膮c, panu Wolfe鈥檕wi ledwo uda艂o si臋 dotrze膰 tutaj - prze偶y艂 straszn膮 przygod臋.
- Przygod臋? - G艂os ksi臋偶nej przeszed艂 niemal w pisk, popatrzy艂a z l臋kiem na Johna.
- Tak - m贸wi艂a dalej powa偶nie Priscilla. - Zosta艂 napadni臋ty przez bandyt贸w.
- Napadni臋ty? Tutaj? - Ksi臋偶na wyra藕nie poblad艂a, Priscilla zauwa偶y艂a, 偶e zaciska palce na wachlarzu. - Ale偶 to okropne!
- Prawda? - zgodzi艂a si臋 Priscilla. - Podr贸偶owanie naszymi drogami staje si臋 chyba coraz bardziej niebezpieczne.
- Tak - rzek艂a z roztargnieniem gospodyni. - To naprawd臋 okropne - powt贸rzy艂a s艂abym g艂osem. - Czego... czego chcieli?
- Ograbili mnie, oczywi艣cie. Zabrali mi portfel, zegarek, spinki - powiedzia艂 John.
Priscilla zauwa偶y艂a, 偶e ramiona ksi臋偶nej straci艂y troch臋 swojej sztywno艣ci.
- I to wszystko, czego chcieli? Okra艣膰 pana? John uni贸s艂 brwi.
- My艣l臋, 偶e tak. Czego jeszcze mogliby chcie膰? Nie znam tutaj nikogo, nie zrobili wi臋c tego raczej z wrogo艣ci do mnie.
Ksi臋偶na u艣miechn臋艂a si臋 i tym razem Priscilla by艂a pewna, 偶e widzi wyra藕n膮 ulg臋 na jej twarzy.
- Oczywi艣cie. G艂upie pytanie. Bez w膮tpienia ma pan racj臋. Pewnie to by艂a przypadkowa kradzie偶. To naprawd臋 niepokoj膮ce, 偶e przest臋pstwa zdarzaj膮 si臋 obecnie niemal na co dzie艅. - Rozejrza艂a si臋 dooko艂a. - Przepraszam, ale musz臋 zaj膮膰 si臋 go艣膰mi. By艂o mi ogromnie mi艂o pozna膰 pana, panie Wolfe.
U艣miechn臋艂a si臋 do nich ol艣niewaj膮co, po czym zacz臋艂a wita膰 si臋 z genera艂em oraz pann膮 Pennybaker, kt贸rzy czekali za nimi.
- Ach, generale, jak偶e si臋 ciesz臋, 偶e pana widz臋. Priscilla odesz艂a z Johnem kilka krok贸w dalej. Stali, obserwuj膮c ksi臋偶n臋 i udaj膮c, 偶e s膮 poch艂oni臋ci rozmow膮.
- C贸偶, moja obecno艣膰 chyba zaniepokoi艂a ksi臋偶n膮 - powiedzia艂 John sucho.
- Tak, wydaje mi si臋, 偶e Bianca musia艂a by膰 wtajemniczona w plan Olivera.
- Czy przypuszczasz, 偶e tylko zna艂a jego plan, czy r贸wnie偶 chcia艂a si臋 mnie pozby膰?
- Nie wiem. Zauwa偶y艂e艣, 偶e nie zareagowa艂a na tw贸j widok, lecz zacz臋艂a si臋 dziwnie zachowywa膰, dopiero gdy us艂ysza艂a tw贸j g艂os? Chyba dlatego, 偶e jeste艣 Amerykaninem.
- Nie potrafi臋 sobie wyobrazi膰, 偶eby kierowa艂a si臋 zwyk艂膮 ksenofobi膮.
- Nie, przyznaj臋, 偶e to ma艂o prawdopodobne. Zobaczmy, co teraz robi.
Ukryli si臋 za du偶膮 palm膮 w donicy i przygl膮dali przez li艣cie podchodz膮cym go艣ciom. Ksi臋偶na po偶egna艂a u艣miechem genera艂a i pann臋 Pennybaker, nast臋pnie odwr贸ci艂a si臋, rozgl膮daj膮c dooko艂a. Wreszcie wypatrzy艂a tego, kogo szuka艂a, i ruszy艂a zdecydowanym krokiem przez sal臋. Priscilla i John szli za ni膮 w dyskretnej odleg艂o艣ci. Zatrzyma艂a si臋 obok Benjamina Olivera, kt贸ry rozmawia艂 z inn膮 kobiet膮. Bianca odprawi艂a j膮 zdawkowym u艣miechem i szarpn臋艂a go nagl膮co za r臋kaw.
Oboje ruszyli prosto na Priscill臋 i Johna, kt贸rzy odwr贸cili si臋 b艂yskawicznie, udaj膮c, 偶e podziwiaj膮 alabastrowy pos膮g.
- Czego, u diab艂a, chcesz? - us艂yszeli w艣ciek艂y g艂os Benjamina. Odpowied藕 ksi臋偶nej zag艂uszy艂 stukot jej obcas贸w o marmurow膮 posadzk臋.
Priscilla i John pod膮偶yli dyskretnie za nimi. Nie musieli si臋 specjalnie stara膰, albowiem ani ksi臋偶na, ani Oliver nie ogl膮dali si臋. Byli zbytnio zaj臋ci rzucaniem sobie w艣ciek艂ych spojrze艅.
Wyszli bocznymi drzwiami, a za nimi, w chwil臋 p贸藕niej, wymkn臋li si臋 Priscilla i John. Wypatrzyli 艣ledzon膮 par臋 w holu. Po chwili ksi臋偶na z Oliverem skr臋cili w lewo i znikn臋li w jakim艣 pokoju. Priscilla i John przebiegli na palcach przez hol, zwalniaj膮c, gdy zbli偶yli si臋 do tego miejsca. Zamkni臋te drzwi t艂umi艂y g艂osy, tak 偶e z pocz膮tku s艂yszeli tylko, 偶e ksi臋偶na m贸wi wysokim, podniesionym tonem. Priscilla pokaza艂a na drzwi prowadz膮ce do s膮siedniego pokoju.
Podkradli si臋 do nich ostro偶nie. St膮d by艂o s艂ycha膰 o wiele lepiej - ...mog艂e艣 by膰 takim g艂upcem? - us艂yszeli ostry g艂os ksi臋偶nej.
- Mo偶e powiesz mi, o co si臋 tak w艣ciekasz? Wrzeszczysz jak mewa.
- Nie pr贸buj zmieni膰 tematu, obra偶aj膮c mnie. Na nic si臋 to nie zda. Zaprzepa艣ci艂e艣 wszystko. Spartaczy艂e艣 robot臋.
- O co ci chodzi?
- Z t膮 okropn膮 ma艂膮 Priscilla Hamilton przyszed艂 m臋偶czyzna. Nie widzia艂e艣 go?
- Nie, - W g艂osie Olivera zabrzmia艂y czujne nuty. - Czemu pytasz? Kim on jest?
- Nie wiem. Nigdy go nie widzia艂am ani o nim nie s艂ysza艂am. Rzecz w tym, 偶e jest Amerykaninem! I powiedzia艂 mi, 偶e zosta艂 napadni臋ty i obrabowany kilka dni temu.
- Nie! To niemo偶liwe. - Us艂yszeli, jak Oliver waln膮艂 w co艣 pi臋艣ci膮. - Niech ich diabli! Przysi臋gli mi, 偶e tym razem go dopadn膮.
- Tym razem? - spyta艂a gro藕nie Bianca. - Co chcesz przez to powiedzie膰?
- Uda艂o mu si臋 uciec - rzek艂 cierpko Oliver. - Przyrzekli, 偶e go dopadn膮. Obieca艂em im pieni膮dze, grozi艂em im, zrobi艂em wszystko, co tylko mo偶liwe.
- Czemu nic mi nie powiedzia艂e艣? Uwa偶a艂e艣, 偶e nie musz臋 wiedzie膰? Dlaczego dowiedzia艂am si臋 tego od obcego... - Koniec zdania uton膮艂 w gniewnym pisku.
- Ju偶 dobrze, kochanie. Uspok贸j si臋. Jako艣 sobie poradz臋.
- Czemu on wci膮偶 偶yje? Powiedzia艂am ci, 偶eby艣 go zabi艂. Czemu tak pokpili spraw臋? Wynaj膮艂e艣 kompletnych idiot贸w! Sam jeste艣 kompletnym idiot膮!
- Ja... C贸偶, zab贸jstwo nie wydawa艂o mi si臋 konieczne. My艣la艂em, 偶e uda mi si臋 go nam贸wi膰, 偶eby wr贸ci艂 do Stan贸w Zjednoczonych.
- Ty tch贸rzu! Ba艂e艣 si臋 go zabi膰 - nawet wynaj膮膰 kogo艣, kto by to zrobi艂 za ciebie!
- Dobrze ci m贸wi膰, to nie ty nadstawia艂a艣 karku - odpar艂 zgry藕liwie Oliver. - Nigdy nie spotka艂a艣 si臋 z tymi dwoma. To nie na ciebie mog膮 donie艣膰 policji.
- Ksi臋偶nej by艂oby raczej trudno wynaj膮膰 bandyt贸w - przypomnia艂a mu pogardliwie. - Na co mi w og贸le jeste艣 potrzebny, skoro nie potrafisz za艂atwi膰 nawet takiej prostej rzeczy?
- Za艂atwi臋. Natychmiast, dzisiaj wieczorem. Porw臋 go, gdy b臋dzie wychodzi艂 z przyj臋cia.
- Jest z przyjaci贸艂mi. Co zamierzasz zrobi膰, porwa膰 ca艂y pow贸z? - W g艂osie ksi臋偶nej zabrzmia艂a ironia. Odesz艂a widocznie w dalszy k膮t pokoju, bo nie s艂yszeli pierwszych s艂贸w, potem jednak wr贸ci艂a do Olivera i powiedzia艂a: - Poza tym, to nie ten.
Nast膮pi艂a chwila zdumionego milczenia. Priscilla i John popatrzyli na siebie zaskoczeni.
- Co takiego? - spyta艂 piskliwym g艂osem Oliver.
- Schwyta艂e艣 niew艂a艣ciwego cz艂owieka - odpowiedzia艂a ze znu偶eniem. - Ten cz艂owiek nie jest Lyndenem. Nie mo偶e by膰. Jest zdecydowanie za m艂ody. Nie masz rozumu? Jak on m贸g艂by by膰 synem Ranleigha?
- Alec to te偶 syn Ranleigha - zauwa偶y艂. - A jest m艂odszy od Wolfe鈥檃. By艂 w biurze doradcy prawnego. Urz臋dnik zawiadomi艂 mnie o jego przybyciu. Gdy tam przyszed艂em, ten m臋偶czyzna w艂a艣nie wychodzi艂. Urz臋dnik powiedzia艂, 偶e to on.
- Wobec tego jest takim samym g艂upcem jak ty. Albo sk艂ama艂, kradn膮c ci pieni膮dze. Lynden by艂 w艂a艣ciwie doros艂ym cz艂owiekiem, gdy wyjecha艂 z Ranleigh Court, a sta艂o si臋 to trzydzie艣ci lat temu! Musi teraz by膰 co najmniej w 艣rednim wieku. Wszystko wydarzy艂o si臋 na d艂ugo przedtem, nim pozna艂am Ranleigha. Lynden m贸g艂by by膰 ojcem Aleca, mimo 偶e jest jego bratem. A ty 艣cigasz m艂odego m臋偶czyzn臋, my艣l膮c, 偶e jest nowym ksi臋ciem.
Priscilla i John popatrzyli na siebie ze zdumieniem. Po drugiej stronie drzwi zapanowa艂o d艂ugie milczenie, potem rozleg艂 si臋 szept i odg艂os policzka.
- Zabierz 艂apy, ty durniu! Lynden w艂贸czy si臋 gdzie艣 w pobli偶u, a ja nie mam poj臋cia, gdzie i kiedy si臋 pojawi. Zrujnowa艂e艣 mi 偶ycie, a teraz uwa偶asz, 偶e uda ci si臋 wszystko naprawi膰, odgrywaj膮c nami臋tnego kochanka? Wyno艣 si臋!
Obcasy zastuka艂y o posadzk臋, ksi臋偶na widocznie wybieg艂a, trzaskaj膮c drzwiami. W pokoju obok rozleg艂 si臋 brz臋k t艂uczonego szk艂a, raz i jeszcze raz, i jeszcze raz, dop贸ki Oliver si臋 nie zm臋czy艂, a mo偶e zabrak艂o mu szklanych przedmiot贸w. Potem on r贸wnie偶 wybieg艂 z pokoju.
Priscilla opar艂a si臋 o 艣cian臋, czuj膮c, 偶e nogi si臋 pod ni膮 uginaj膮.
- M贸j Bo偶e! - wyszepta艂a. - My艣leli, 偶e jeste艣 zaginionym dziedzicem! Ksi臋ciem! Dlatego ci臋 napadli!
John ledwie jej s艂ucha艂. Skoncentrowa艂 si臋 na tym, co by艂o najwa偶niejsze.
- To by艂a pomy艂ka. Przypadek. Nie znaj膮 mnie. A ja w dalszym ci膮gu nie mam poj臋cia, kim jestem!
S艂ysz膮c strapienie w jego g艂osie, Priscilla wyci膮gn臋艂a do niego r臋ce.
- Och, John! Tak mi przykro. Nie pomy艣la艂am nawet... jak okropne musi to by膰 dla ciebie.
- Bo偶e, Priscillo, mia艂em nadziej臋, 偶e czego艣 si臋 dowiem. Tak bardzo tego pragn膮艂em. - Obj膮艂 j膮, przytulaj膮c do siebie. - Chcia艂em raz na zawsze z tym sko艅czy膰, dowiedzie膰 si臋, kim jestem i czy jestem wolny.
- Wiem, wiem. - Priscilla g艂adzi艂a go uspokajaj膮co po plecach. Cierpia艂a razem z nim, ale jednocze艣nie tak cudownie by艂o w jego ramionach. Nigdy dot膮d nie przypuszcza艂a, 偶e mo偶na tak t臋skni膰 za czyim艣 dotykiem, jak ona przez minione dwa dni za dotykiem Johna. - Bardzo mi przykro. Jestem pewna, 偶e nied艂ugo si臋 dowiesz. Nie martw si臋. Pewnego dnia wszystko sobie przypomnisz.
- Ale kiedy?
- Nie martw si臋. Musisz tylko wierzy膰, a z pewno艣ci膮 si臋 to stanie. Po prostu musi.
Stali przez d艂ug膮 chwil臋, przytuleni do siebie. Priscilla poczu艂a, 偶e John przyci膮ga j膮 jeszcze bli偶ej.
- Bo偶e, ale偶 pi臋knie pachniesz - szepn膮艂.
- Dzi臋kuj臋. - Odchyli艂a g艂ow臋, by spojrze膰 na niego, i u艣miechn臋艂a si臋.
Wargi mia艂a mi臋kkie i wilgotne. John nie m贸g艂 oderwa膰 od nich wzroku, serce bi艂o mu coraz szybciej.
- Jeste艣 dzi艣 taka pi臋kna. Gdy wesz艂a艣 do salonu, dech mi zapar艂o w piersi.
- Doprawdy?
- Tak bardzo pragn膮艂em ci臋 poca艂owa膰. I ca艂owa膰 ci臋 bez ko艅ca. Nigdy nie przesta膰. - Instynktownie pochyli艂 ku niej g艂ow臋.
- Czemu wi臋c tego nie robisz?
- Nie mog臋. - G艂os mia艂 cichy jak tchnienie wiatru.
- Owszem, mo偶esz. - W jej oczach zata艅czy艂y figlarne b艂yski. - Poka偶臋 ci, jak si臋 to robi. - Wspi臋艂a si臋 na palce, rozchylaj膮c kusz膮co wargi.
Ich usta si臋 spotka艂y i po艂膮czy艂y w rozkosznym poca艂unku. Przez chwil臋 delektowa艂 si臋 smakiem jej warg, czu艂a na policzku jego gor膮cy oddech. Potem cofn膮艂 si臋 gwa艂townie.
- Nie - rzuci艂 chrapliwym g艂osem, oddychaj膮c szybko.
- Nie wolno mi. Nie mog臋.
- John! O co chodzi? - spyta艂a z wyra藕nym rozczarowaniem. - Od dw贸ch dni mnie unikasz. Czemu? My艣la艂am, 偶e tamtej nocy...
- Nie! - Odwr贸ci艂 si臋. - Zachowa艂em si臋 jak g艂upiec. Nie powinienem dopu艣ci膰, 偶eby sprawy zasz艂y tak daleko. Nie zdarzy艂oby si臋 to, gdybym by艂 ca艂kiem obudzony.
- Ja te偶 w tym bra艂am udzia艂 - zauwa偶y艂a rozs膮dnie Priscilla.
- Powinienem zapanowa膰 nad sob膮. - John zacisn膮艂 z臋by.
- Jeste艣 m艂oda i niedo艣wiadczona. Post膮pi艂em podle, wykorzystuj膮c to.
- Nie wykorzysta艂e艣 mnie. Sama tego chcia艂am.
- Mimo to zachowa艂em si臋 jak 艂ajdak, przyjmuj膮c tak ch臋tnie to, co mi ofiarowa艂a艣 - odpar艂 kr贸tko.
- 呕a艂ujesz tego, co zrobili艣my? - spyta艂a Priscilla lekko dr偶膮cym g艂osem.
- Nie! Nigdy. Ju偶 ci powiedzia艂em. By艂o... po prostu bosko. Nie mog臋 jednak dopu艣ci膰, by si臋 to powt贸rzy艂o. By艂bym tch贸rzem, draniem. Dop贸ki nie wiem, kim jestem i czy nie mam 偶ony... Post膮pi艂bym podle. Priscillo, b艂agam... nie ku艣 mnie.
Odsun臋艂a si臋, rozdra偶niona, ale jednocze艣nie zadowolona. Nie powstrzymywa艂by si臋, nie t艂umi艂 swego po偶膮dania ze wzgl臋du na konwenanse. By艂a tego pewna. Czyni艂 to z troski o ni膮.
- Dlatego unika艂e艣 mnie przez te dni? Prawie si臋 do mnie nie odzywa艂e艣, nie patrzy艂e艣 na mnie?
- Tak - skin膮艂 g艂ow膮. - Ja... To bardzo niezr臋czna sytuacja. Nie wiem, co robi膰, co m贸wi膰. Tak trudno by膰 tu偶 obok ciebie i nie m贸c wzi膮膰 ci臋 w ramiona i ca艂owa膰. Boj臋 si臋, 偶e je艣li na ciebie spojrz臋, wszyscy si臋 zorientuj膮, jak bardzo ci臋 pragn臋.
Priscilli zabrak艂o tchu na te s艂owa, poczu艂a, 偶e na policzki wyp艂ywa jej rumieniec.
- A zatem nie straci艂e艣 do mnie sympatii, dlatego 偶e zrobili艣my... to, co zrobili艣my? Pani Whiting powiedzia艂a mi kiedy艣, 偶e m臋偶czyzna przestaje interesowa膰 si臋 kobiet膮, kt贸ra pozwoli mu na zbyt wiele. Zastanawia艂am si臋, czy tak w艂a艣nie si臋 sta艂o.
- Nie! - Pochwyci艂 j膮 zn贸w w ramiona, tul膮c do siebie z ca艂ej si艂y. - Bo偶e, nie, jak mog艂a艣 tak pomy艣le膰! - Obsypa艂 poca艂unkami jej w艂osy, twarz, szyj臋. - Pragn臋 ci臋 ka偶d膮 cz膮stk膮 mego cia艂a. Szanuj臋 ci臋, lubi臋 ci臋...
Priscilla bez s艂owa zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i poca艂owa艂a. Odwzajemni艂 nami臋tnie poca艂unek, tym razem zatracaj膮c si臋 w nim ca艂kowicie. Potem odsun臋li si臋 od siebie.
Priscilla przyg艂adzi艂a w艂osy i sp贸dnic臋, zyskuj膮c na czasie, by doj艣膰 do siebie, po czym powiedzia艂a lekko dr偶膮cym g艂osem:
- Powinni艣my wr贸ci膰 na przyj臋cie. Panna Pennybaker mo偶e rozpocz膮膰 poszukiwania, je艣li nas nie b臋dzie d艂ugo widzia艂a.
- Chyba nie dzisiaj - odpowiedzia艂 John, podaj膮c jej rami臋. - Dzisiaj sama prze偶ywa romantyczn膮 przygod臋.
Rozmawiaj膮c z u艣miechem o pannie Pennybaker i mi艂osnym tr贸jk膮cie, wr贸cili na sal臋. Rozpocz臋艂y si臋 ju偶 ta艅ce.
Przechadzali si臋 po ogromnej sali, rozmawiaj膮c ze znajomymi, poza tym Priscilla przedstawia艂a Johna tym, kt贸rych nie zna艂. By艂a tu r贸wnie偶 lady Chalcomb, wygl膮daj膮ca prze艣licznie w szaroniebieskiej at艂asowej sukni i gdy przystan臋li, by zamieni膰 z ni膮 par臋 s艂贸w, prawie natychmiast przy艂膮czy艂 si臋 do nich pan Rutherford. W pewnym momencie ich uwag臋 przyci膮gn膮艂 nagle jaki艣 ruch w pobli偶u schod贸w i coraz g艂o艣niejsze szepty. Priscilla i John odwr贸cili si臋 w t臋 stron臋. T艂um rozst臋powa艂 si臋 powoli. Przez sal臋 szed艂 powoli m臋偶czyzna. By艂 w 艣rednim wieku, ciemnoblond w艂osy mia艂 przypr贸szone siwizn膮, ale wci膮偶 by艂 atrakcyjnym m臋偶czyzn膮. Wysoki, szeroki w ramionach, o zdecydowanym podbr贸dku i wydatnych ko艣ciach policzkowych, emanowa艂 si艂膮 i pewno艣ci膮 siebie. Priscilla da艂aby sobie g艂ow臋 uci膮膰, 偶e nie widzia艂a go nigdy przedtem, a jednak by艂o w nim co艣 znajomego.
Zanim jednak zd膮偶y艂a si臋 zastanowi膰, na czym to polega, stoj膮ca obok niej Anne wci膮gn臋艂a z g艂o艣nym sykiem powietrze. Priscilla spojrza艂a na ni膮 i zdumia艂a si臋, widz膮c, 偶e ca艂a krew odp艂yn臋艂a z twarzy przyjaci贸艂ki.
W tej samej chwili stoj膮cy po drugiej stronie Anne pan Rutherford wykrzykn膮艂, patrz膮c na sp贸藕nionego go艣cia:
- M贸j Bo偶e! To niemo偶liwe!
- Kim jest...? - zacz臋艂a Priscilla, gdy przerwa艂 jej nagle drepcz膮cy za przyby艂ym stary majordomus w Ranleigh Court, Oaksworth.
- Prosz臋 waszej wysoko艣ci! - zawo艂a艂 g艂osem 艂ami膮cym si臋 z emocji, ca艂y w u艣miechach, cho膰 Priscilla zauwa偶y艂a, 偶e dr偶y r贸wnie偶 ze zdenerwowania. Ksi臋偶na odwr贸ci艂a si臋 do niego, marszcz膮c brwi na to niezbyt grzeczne zachowanie. Zmierzy艂a wzrokiem id膮cego przed nim m臋偶czyzn臋.
- O co chodzi, Oaksworth? - spyta艂a lodowatym tonem. Oaksworth zatrzyma艂 si臋, wypinaj膮c dumnie pier艣 i zaanonsowa艂:
- Jego wysoko艣膰, ksi膮偶臋 Ranleigh.
W t艂umie rozleg艂y si臋 ciche okrzyki, ksi臋偶na za艣 nie odezwa艂a si臋 nawet s艂owem, sta艂a tylko z oczyma wlepionymi w m臋偶czyzn臋, oddychaj膮c z trudem. Wpatrywa艂a si臋 w niego, tak jak pozostali, pr贸buj膮c obj膮膰 umys艂em fakt, 偶e oto powr贸ci艂 dawno zaginiony spadkobierca tytu艂u.
Wysoki m臋偶czyzna sk艂oni艂 si臋 jej szarmancko, m贸wi膮c:
- Mi艂o mi pani膮 pozna膰, madame. Mam nadziej臋, 偶e nie sprawi艂em zbyt wiele k艂opotu, zjawiaj膮c si臋 w ten spos贸b.
Zd膮偶y艂a tylko westchn膮膰, po czym zemdla艂a.
Stoj膮cy najbli偶ej rzucili si臋, by j膮 podtrzyma膰, a nast臋pnie zanie艣li na najbli偶sz膮 sof臋. Nowy ksi膮偶臋 wyprostowa艂 si臋, odprowadzi艂 ich wzrokiem i rozejrza艂 si臋 po sali. Jego wzrok pad艂 na Johna, kt贸ry wysun膮艂 si臋 lekko do przodu, wpatruj膮c w niego z napi臋ciem.
- Ach, Bryan, tu jeste艣. Zaczyna艂em si臋 o ciebie martwi膰 - powiedzia艂 Ranleigh.
- Witaj, ojcze - odrzek艂 spokojnie John, podchodz膮c do niego bli偶ej.
Ojcze?
Priscilla patrzy艂a ze zdumieniem, jak John Wolfe idzie bez wahania przez sal臋 balow膮 w stron臋 ksi臋cia. Ksi膮偶臋 Ranleigh otoczy艂 jego barki ramieniem, stali, 艣miej膮c si臋 i poklepuj膮c nawzajem po plecach. John wiedzia艂, kim jest, pomy艣la艂a zaskoczona Priscilla, jest mianowicie synem ksi臋cia Ranleigh.
Poczu艂a nag艂y przyp艂yw gniewu. To jasne, 偶e przez ca艂y czas wiedzia艂, kim jest. Odpowiedzia艂 ojcu natychmiast, bez wahania, bez zaj膮knienia. Ok艂ama艂 j膮, oszuka艂. Priscilla pomy艣la艂a, jak szczerze pragn臋艂a mu pom贸c odzyska膰 to偶samo艣膰. Pami臋ta艂a, jak niewinnie pyta艂 j膮 o zaginionego spadkobierc臋 Ranleigh i jak powt贸rzy艂a mu miejscowe plotki. A przez ca艂y ten czas m贸wili o jego ojcu! Zach臋ca艂 j膮, 偶eby robi艂a z siebie idiotk臋!
Walczy艂y w niej furia i gorzki wstyd. Nie mia艂a poj臋cia, czemu John odgrywa艂 t臋 komedi臋 z utrat膮 pami臋ci - czy zosta艂 wys艂any na zwiady, 偶eby wybada膰 ludzi i obejrze膰 miejsce wydarze艅 przed przyjazdem samego ksi臋cia, czy te偶 ba艂 si臋 przyzna膰, kim jest. Pomy艣la艂a, 偶e to bardzo prawdopodobne. Ale m贸g艂 wyzna膰 prawd臋 przynajmniej jej M贸g艂 jej zaufa膰 na tyle, 偶eby powiedzie膰, kim jest. A on potraktowa艂 j膮 jak kogo艣 zupe艂nie obcego. Czu艂a si臋 jak ostatnia idiotka.
Priscilla popatrzy艂a na pana Rutherforda. On r贸wnie偶 opu艣ci艂 je bez s艂owa i szed艂 jak w transie w stron臋 ksi臋cia.
- Sebastianie! - wykrzykn膮艂 serdecznie Ranleigh. - Czy to ty? Chod藕 tutaj, niech偶e ci si臋 przyjrz臋!
Priscilla odwr贸ci艂a si臋 do Ann臋 i powiedzia艂a gwa艂townie:
- Musz臋 st膮d wyj艣膰. - W tej chwili zauwa偶y艂a, 偶e przyjaci贸艂ka jest blada jak p艂贸tno. - 殴le si臋 czujesz?
Anne pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nigdy nawet nie przesz艂o mi przez my艣l... - W jej wielkich oczach malowa艂o si臋 niedowierzanie. - To by艂o trzydzie艣ci lat temu. My艣la艂am, 偶e dawno ju偶 nie 偶yje...
- Tak jak wszyscy - powiedzia艂a sucho Priscilla. Anne wydawa艂a si臋 wstrz膮艣ni臋ta przyjazdem ksi臋cia. Nie rozumia艂a, czemu tak bardzo j膮 to poruszy艂o, ale sama by艂a zbyt zdenerwowana, 偶eby zg艂臋bia膰 w tej chwili problemy przyjaci贸艂ki. - Przepraszam ci臋 bardzo, ale musz臋 i艣膰.
- Ale dlaczego? Dok膮d?
- Do domu - wycedzi艂a Priscilla Nie potrafi艂aby znie艣膰 widoku Johna odwracaj膮cego si臋 do niej z u艣miechem i t艂umacz膮cego, 偶e dzia艂a艂 ze szlachetnych pobudek. - Nie mog臋 tu zosta膰.
Ruszy艂a w stron臋 drzwi tak pr臋dko, 偶e Anne, id膮ca za ni膮, musia艂a podbiec.
- Zaczekaj! Priscilla odwr贸ci艂a si臋. By艂a silnie zaczerwieniona, oczy jej b艂yszcza艂y.
- Ja r贸wnie偶 wychodz臋. Pozw贸l, 偶e ci臋 podwioz臋. Priscilla skin臋艂a g艂ow膮, czuj膮c ogromn膮 ulg臋. Przyjecha艂a przecie偶 du偶ym staro艣wieckim powozem genera艂a i nie mia艂a najmniejszej ochoty psu膰 innym zabawy tylko dlatego, 偶e sama czu艂a si臋 podle.
- Ch臋tnie si臋 z tob膮 zabior臋, dzi臋kuj臋 ci. Tylko powiem ojcu, 偶e wracam do domu.
Wytropienie Floriana zaj臋艂o jej troch臋 czasu, wreszcie jednak znalaz艂a go na dole z doktorem Hightowerem przy bufecie. Pisa艂 co艣 pospiesznie na obrusie.
- Tak, ale sp贸jrz, Reginaldzie, to r贸wnanie nie mo偶e by膰 prawdziwe. Staje si臋 to jasne, gdy dochodzimy do...
- Tatusiu! - Priscilla spojrza艂a z irytacj膮 na niegdy艣 艣nie偶nobia艂y obrus. - Zniszczy艂e艣 obrus.
- S艂ucham? O, jeste艣, moja droga. Dobrze si臋 bawisz? Doktor Hightower popatrzy艂 z konsternacj膮 na st贸艂.
- O rety, nawet nie zauwa偶y艂em.
- Nie mia艂em papieru - wyja艣ni艂 Florian. - Okropnie niewygodnie pisze si臋 na... Nie uwa偶asz, 偶e ludzie powinni mie膰 papier pod r臋k膮?
K膮ciki ust Priscilli drgn臋艂y, ale si臋 nie u艣miechn臋艂a.
- Raczej nie na balu.
- Zapewne si臋 to spierze - rzek艂 uspokajaj膮co doktor Hightower.
- Jad臋 do domu, tatusiu. Lady Chalcomb zaproponowa艂a uprzejmie, 偶e mnie podwiezie.
- Doprawdy? - rozpromieni艂 si臋 Florian. - To 艣wietnie. Doktor i ja b臋dziemy wam towarzyszyli. 艁atwiej mi b臋dzie zademonstrowa膰 mu to, o czym m贸wi臋, w moim w艂asnym gabinecie.
Florian nie widzia艂 nic dziwnego w tym, 偶e c贸rka chce opu艣ci膰 bal wcze艣niej, ale doktor zmarszczy艂 z trosk膮 brwi.
- Ale, Priscillo, kochanie, czy nie za wcze艣nie wraca膰 do domu?
- Bzdura - powiedzia艂 Florian. - Okropnie nudne przyj臋cie... Nie potrafi臋 zrozumie膰, czemu w og贸le tu przyjechali艣my.
- Dziewcz臋ta zwykle dobrze si臋 bawi膮 na balach - zauwa偶y艂 doktor Hightower. - Lubi膮 ta艅czy膰, stroi膰 si臋 i tak dalej.
- Tak, zapewne masz racj臋. - Florian zacisn膮艂 ponuro wargi. - Chyba nie tylko m艂ode. Panna Pennybaker okropnie wdzi臋czy艂a si臋 dzi艣 na parkiecie.
- Tatusiu! - wykrzykn臋艂a Priscilla, oburzona t膮 jawn膮 niesprawiedliwo艣ci膮. - Nic podobnego. Po prostu ta艅czy艂a. Uwa偶am, 偶e tworzyli z genera艂em bardzo przyjemn膮 par臋.
- Oboje s膮 za starzy na takie pl膮sy - burkn膮艂 Florian.
- Ty nigdy nie b臋dziesz za stary, 偶eby ta艅czy膰. Powiniene艣 od czasu do czasu spr贸bowa膰. Mo偶e wtedy panna Pennybaker nie wysz艂aby na parkiet z genera艂em.
- Ja? Co za bzdura. Poza tym, co mnie obchodzi, czy ona ta艅czy z tym starym g艂upcem?
- Ja tego z pewno艣ci膮 nie wiem, papo. To ty na to narzeka艂e艣.
Ojciec patrzy艂 na ni膮 gniewnie przez chwil臋, po czym ruszy艂 ku wyj艣ciu, m贸wi膮c:
- Na co czekamy? Przy艂膮czmy si臋 do lady Chalcomb. Gdy wyszli na zewn膮trz, okaza艂o si臋, 偶e lady Chalcomb nie przyjecha艂a ci臋偶kim starym powozem, kt贸rym mia艂 zwyczaj je藕dzi膰 jej m膮偶, lecz lekk膮 dwuk贸艂k膮 zaprz臋偶on膮 w dwa konie.
- Przykro mi - powiedzia艂a Anne przepraszaj膮co, gdy wszyscy 艣cisn臋li si臋 w ma艂ym wehikule, najwyra藕niej przeznaczonym dla najwy偶ej dw贸ch, mo偶e trzech os贸b, i to bez w膮tpienia nie postury doktora Hightowera - ale niestety nie mam ju偶 zaprz臋gu do powozu.
Na jej policzki wype艂z艂 krwawy rumieniec; wiedzia艂a, 偶e wszyscy zdaj膮 sobie spraw臋 z jej k艂opot贸w pieni臋偶nych, ale wcale nie czu艂a si臋 przez to mniej zak艂opotana. Po 艣mierci m臋偶a sprzeda艂a konie oraz psy my艣liwskie, jak r贸wnie偶 dzie艂a sztuki, aby sp艂aci膰 jego ogromne d艂ugi. Nawet Priscilla, kompletnie nieznaj膮ca si臋 na rzeczy, wiedzia艂a, 偶e te dwa konie nie s膮 od pary i zapewne r贸wnie偶 zosta艂yby sprzedane, gdyby znalaz艂 si臋 kupiec.
- Nie szkodzi - powiedzia艂 weso艂o Florian, - Ja stan臋 na stopniu. W ten spos贸b zr贸wnowa偶臋 ci臋偶ar doktora i pow贸z b臋dzie jecha艂 lepiej.
Ruszyli wi臋c w drog臋 powrotn膮 ma艂膮, rozklekotan膮 dwuk贸艂k膮, ci膮gnion膮 przez stare konie. Florian zwisa艂 z boku jak ucze艅 jad膮cy na gap臋 poci膮giem towarowym. Posuwali si臋 tylko troch臋 szybciej, ni偶 gdyby szli piechot膮, ale nikomu zdawa艂o si臋 to nie przeszkadza膰. Anne i Priscilla by艂y pogr膮偶one we w艂asnych my艣lach, a Florian i doktor kontynuowali dyskusj臋 na temat r贸wna艅.
Wreszcie, w po艂owie drogi do Evermere Cottage, doktor i Florian zdecydowali si臋 od艂o偶y膰 rozmow臋 na czas, gdy b臋d膮 dysponowali papierem i o艂贸wkiem. Przez kilka minut jechali w ca艂kowitym milczeniu. Doktor obrzuci艂 zn贸w badawczym spojrzeniem Ann臋 i Priscill臋, potem spojrza艂 pytaj膮co na Floriana, on jednak pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮. Nigdy nie pr贸bowa艂 zrozumie膰 nastroj贸w swoich dzieci, a zw艂aszcza c贸rki.
- To nag艂e pojawienie si臋 Lyndena narobi艂o zamieszania, co? - zagadn膮艂 doktor.
Anne szarpn臋艂a gwa艂townie lejce, konie zatrzyma艂y si臋 nagle. Priscilla spiorunowa艂a doktora spojrzeniem, jak gdyby powiedzia艂 co艣 niestosownego.
- Och, przepraszam - rzek艂, unosz膮c brwi.
- Za co? - spyta艂 Florian. - Za to, 偶e wr贸ci艂 markiz? Chcia艂em powiedzie膰, teraz ju偶 z pewno艣ci膮 ksi膮偶臋.
- Sk膮d panowie wiedz膮 o tym? - spyta艂a sztywno Priscilla. - Przecie偶 byli艣cie obaj na dole.
- Widzieli艣my, jak przyjecha艂, zanim stary Oaksworth zobaczy艂 go i zacz膮艂 p艂aka膰. Pozna艂em go, oczywi艣cie, cho膰 dopiero po chwili. Bardzo zm臋偶nia艂. I jest 艣niady. Pewnie du偶o przebywa艂 na s艂o艅cu w Nowym 艢wiecie. Ciekawe, czy naprawd臋 zabi艂 tamt膮 dziewczyn臋. Nigdy nie wygl膮da艂 mi na cz艂owieka tego pokroju.
- Oczywi艣cie, 偶e tego nie zrobi艂 - powiedzia艂a Anne dziwnie zduszonym g艂osem.
Wszyscy popatrzyli na ni膮, zaskoczeni jej porywczo艣ci膮.
- Z pewno艣ci膮 nie by艂 cz艂owiekiem tego pokroju. Nie zabi艂by kobiety. Poza tym nie zadawa艂by si臋 ze s艂u偶膮c膮.
- C贸偶, nie s膮 to sprawy, z kt贸rych kto艣 zwierzy艂by si臋 kobiecie - zauwa偶y艂 艂agodnie doktor Hightower.
- To prawda - zgodzi艂 si臋 Florian, cho膰 sam rzadko zwraca艂 uwag臋 na to, co powinien lub czego nie powinien m贸wi膰 w obecno艣ci dam. - Musz臋 przyzna膰, 偶e zawsze wydawa艂 si臋 przyzwoitym ch艂opakiem. Niew膮tpliwie by艂 niez艂ym zi贸艂kiem, ale to nie to samo co uduszenie dziewczyny. Jestem sk艂onny zgodzi膰 si臋 z lady Chalcomb.
- John Wolfe jest jego synem - powiedzia艂a apatycznie Priscilla. Zapad艂o k艂opotliwe milczenie.
- Kto? Och, tak, oczywi艣cie, Wolfe. - Florian zmarszczy艂 w zamy艣leniu brwi. - Hmm, gdy ju偶 o tym wspomnia艂a艣, sam to widz臋. Ten sam typ budowy, cho膰 bardziej muskularny ni偶 ojciec, gdy by艂 w jego wieku. I ciemniejszy. To sprawa s艂o艅ca w koloniach.
- John Wolfe? - powt贸rzy艂 doktor, zak艂opotany. - To ten m艂odzieniec, kt贸ry nie wie, kim jest? Jak mo偶e by膰 synem Ranleigha?
- Twierdzi艂, 偶e nie pami臋ta swojego nazwiska ani przesz艂o艣ci.
- Dlaczego m贸wisz z takim przek膮sem, Pris? S膮dzisz, 偶e tylko udawa艂?
- Jako艣 bardzo szybko przypomnia艂 sobie swoj膮 przesz艂o艣膰 dzisiaj wieczorem. W tej samej chwili, gdy ksi膮偶臋 wszed艂 do sali, nazwa艂 go ojcem. Nie by艂 zmieszany. Podszed艂 bez wahania do niego.
Florian pokiwa艂 g艂ow膮.
- Post膮pi艂 nader rozs膮dnie, zachowuj膮c tajemnic臋. Nie wiedzia艂 z ca艂膮 pewno艣ci膮, czy mo偶e nam zaufa膰. By艂 na tyle rozs膮dny, 偶e zachowa艂 swoj膮 wiedz臋 dla siebie.
- Jest do艣膰 przebieg艂y - zgodzi艂a si臋 z gorycz膮 Priscilla.
- Nie b膮d藕 dla niego taka surowa - poradzi艂 Florian. - Jestem pewien, te mia艂 swoje powody. Nie jest z艂ym cz艂owiekiem.
Priscilli trudno by艂o pogodzi膰 si臋 z ocen膮 ojca. Mog艂a my艣le膰 tylko o tym, 偶e odda艂a si臋 Johnowi, cia艂em i dusz膮, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e nie ma nazwiska, nie wie, kim jest, czym si臋 zajmuje, nawet czy nie jest 偶onaty lub zar臋czony. Pokocha艂a go dla niego samego.
A teraz okaza艂o si臋, 偶e jest markizem! Nie przeci臋tnym Amerykaninem, 艂owc膮 przyg贸d, ale cz艂onkiem szlachetnego rodu. Nie by艂 kim艣, kogo mog艂aby po艣lubi膰; by艂 przysz艂ym ksi臋ciem, kt贸ry o偶eni si臋 z odpowiedni膮 kobiet膮. W jednej chwili sta艂 si臋 dla niej nieosi膮galny na zawsze.
Mia艂a pewno艣膰, 偶e by艂 艣wiadom tego wszystkiego - cho膰 mo偶e nie wtedy, gdy zjawi艂 si臋 po raz pierwszy na progu ich domu. Oszo艂omienie i chwilowa utrata pami臋ci mog艂y by膰 rzeczywi艣cie reakcj膮 na przej艣cia, ale z biegiem czasu prawda do niego dotar艂a. Nic dziwnego, 偶e tak interesowa艂 si臋 Alekiem i ksi臋偶n膮 oraz histori膮 markiza i powodami, dla kt贸rych uciek艂 z kraju! Prawdopodobnie czeka艂 na dramatyczne wej艣cie ojca na dzisiejsze przyj臋cie, zanim sam zdradzi, kim jest.
Gdyby wiedzia艂a, 偶e jest dziedzicem Ranleigh, wzi臋艂aby si臋 bardziej w karby. Zdawa艂aby sobie spraw臋, 偶e nie ma dla nich przysz艂o艣ci. Czy m贸g艂 by膰 tak samolubny i bez serca, 偶eby u偶y膰 podst臋pu dla zdobycia jej cia艂a?
Priscilla nie mog艂a znie艣膰 tej my艣li. Gdy dwuk贸艂ka w ko艅cu dotar艂a pod ich dom, Priscilla wysiad艂a szybko i wesz艂a do 艣rodka. Wbieg艂a po schodach do swej sypialni. Przez ca艂膮 drog臋 trzyma艂a nerwy na wodzy i pilnowa艂a si臋, 偶eby nie wybuchn膮膰 p艂aczem. Teraz wreszcie by艂a sama. Rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko i pozwoli艂a p艂yn膮膰 gorzkim 艂zom.
Bryan Aylesworth cofn膮艂 si臋 o krok, przygl膮daj膮c si臋 ojcu. By艂 oszo艂omiony, jak gdyby przed chwil膮 otrzyma艂 cios w 偶o艂膮dek. W jednej sekundzie wr贸ci艂a mu pami臋膰. Zobaczy艂 ojca i nagle wiedzia艂 ju偶, kim jest. Kr臋ci艂o mu si臋 lekko w g艂owie i mia艂 md艂o艣ci, jak gdyby zszed艂 z karuzeli. Cho膰 nagle u艣wiadomi艂 sobie, kim jest, ojciec wydal mu si臋 kompletnie innym cz艂owiekiem.
- Gdzie si臋 podziewa艂e艣, ch艂opcze? - spyta艂 ojciec. - Nie wiedzia艂em, co tym my艣le膰, gdy zatrzyma艂em si臋 w zaje藕dzie w Elverton i powiedziano mi, 偶e si臋 tam w og贸le nie pokaza艂e艣. Zacz膮艂em si臋 martwi膰. Wiedzia艂em, 偶e dotar艂e艣 do Londynu przede mn膮. Tamten stateczny prawnik powiedzia艂 mi, 偶e by艂e艣 u niego w kancelarii, tak jak ci poleci艂em, i 偶e przekaza艂 ci informacj臋 o Elverton, zaje藕dzie, i tak dalej.
- Nast膮pi艂o... nast膮pi艂o pewne op贸藕nienie. - Bryan rozejrza艂 si臋 po sali. - Priscillo? Gdzie ona jest? By艂a tutaj przed chwil膮.
- Kto taki?
- Kobieta - u艣miechn膮艂 si臋 w odpowiedzi jego syn. - Priscilla Hamilton. Twoja przysz艂a synowa, jak s膮dz臋.
Ksi膮偶臋 utworzy艂 usta ze zdumienia.
- 呕artujesz! M贸wisz powa偶nie? Nareszcie wpad艂e艣? To by艂o powodem twojego sp贸藕nienia?
- Niezupe艂nie. Opowiem ci wszystko. - 艢ci膮gn膮艂 ponuro brwi. - Mamy sporo do pogadania. Najpierw musz臋 znale藕膰 Priscill臋 i powiedzie膰 jej, kim jestem.
- Co musisz zrobi膰? - spyta艂 zdziwiony Ranleigh, ale Bryan ju偶 si臋 odwr贸ci艂 i ruszy艂 przez sal臋, spogl膮daj膮c dooko艂a.
Przez co najmniej pi臋tna艣cie minut szuka艂 jej na pr贸偶no, a偶 wreszcie kto艣 przypomnia艂 sobie, 偶e widzia艂 Priscill臋 i lady Chalcomb, jak schodzi艂y po schodach zaraz po zjawieniu si臋 ksi臋cia. Zszed艂 na d贸艂, ale tam ich te偶 nie by艂o. Wreszcie wyszed艂 na zewn膮trz, gdzie lokaj poinformowa艂 go, 偶e panna Hamilton i jej ojciec opu艣cili przyj臋cie wraz z lady Chalcomb i doktorem Hightowerem.
- Co, u diab艂a...? - mrukn膮艂 Bryan, nic nie rozumiej膮c. Czemu Priscilla wysz艂a tak nagle? Zw艂aszcza po tym wszystkim, co si臋 wydarzy艂o.
Sta艂 przez chwil臋 ze wzrokiem zatopionym w ciemno艣ciach, lekko zaniepokojony. Nie rozumia艂 znikni臋cia Priscilli, chcia艂 biec za ni膮. Skoro jednak by艂a z ojcem i lady Chalcomb, nic jej si臋 z pewno艣ci膮 nie stanie... a najpierw musia艂 wyja艣ni膰 pewn膮 tajemnic臋. Wr贸ci艂 wi臋c na sal臋, szukaj膮c wzrokiem ojca.
Nie by艂o trudno go znale藕膰. Otacza艂a go du偶a grupka os贸b, pragn膮cych odnowi膰 znajomo艣膰 z cudownie odnalezionym ksi臋ciem Ranleigh. Ojciec rozmawia艂 weso艂o z panem Rutherfordem, cz艂owiekiem, kt贸ry wybawi艂 go z opresji, daj膮c mu alibi. Bryanowi trudno by艂o powi膮za膰 ojca z m艂odzie艅cem, o kt贸rym opowiada艂a mu Priscilla.
Bryan, wy偶szy od wi臋kszo艣ci ludzi otaczaj膮cych ojca, pochwyci艂 nad ich g艂owami jego spojrzenie i wskaza艂 mu ruchem g艂owy, 偶e powinni wyj艣膰 z sali. Ranleigh skin膮艂 g艂ow膮 z porozumiewawczym u艣miechem i zacz膮艂 torowa膰 sobie drog臋 przez otaczaj膮cy go t艂um. Bryan czeka艂 niecierpliwie przy drzwiach. Damon musia艂 si臋 ogania膰 od ciekawskich, nie m贸g艂 uczyni膰 kroku, 偶eby kto艣 nie podbiega艂 do niego i nie pozdrawia艂.
Wreszcie dotar艂 do Bryana i uj膮艂 go za 艂okie膰, m贸wi膮c:
- Chod藕. Wiem, gdzie mo偶emy si臋 ukry膰 przed wszystkimi. Poci膮gn膮艂 syna za sob膮 do tego samego holu, przez kt贸ry przechodzili wcze艣niej z Priscilla. Min膮艂 jednak pok贸j, w kt贸rym pods艂uchiwali rozmow臋 ksi臋偶nej z Oliverem, i zszed艂 po schodach do biblioteki. Po艣rodku sta艂o masywne biurko. Na wprost drzwi znajdowa艂y si臋 wielkie okna zas艂oni臋te kotar膮.
Ranleigh podszed艂 do biurka i zapali艂 lamp臋. Pok贸j wype艂ni艂 si臋 z艂otawym 艣wiat艂em.
- Dok艂adnie tak, jak zapami臋ta艂em - powiedzia艂, kr臋c膮c g艂ow膮. G艂os mia艂 lekko ochryp艂y ze wzruszenia. Odchrz膮kn膮艂, po czym rzek艂: - Ojciec zawsze by艂 tradycjonalist膮. Pami臋tam, jak d膮sa艂 si臋 przez miesi膮c, gdy moja matka zmieni艂a wystr贸j jadalni.
Odwr贸ci艂 si臋 z powrotem do Bryana, kt贸ry przygl膮da艂 mu si臋 z r臋kami skrzy偶owanymi na piersi.
- Przypuszczam, 偶e zamierzasz zada膰 mi kilka pyta艅.
- Rzeczywi艣cie kilka - odpar艂 ironicznie syn. - Po pierwsze, jedno zasadnicze: kiedy, u diabla, zosta艂e艣 ksi臋ciem?
- Gdy zmar艂 m贸j ojciec, mniej wi臋cej rok temu - odpowiedzia艂 spokojnie Damon i podszed艂 do du偶ego fotela przy kominku, pokazuj膮c gestem synowi, by usiad艂 w fotelu naprzeciwko.
Bryan uczyni艂 to niezbyt ch臋tnie.
- A wi臋c naprawd臋 jeste艣 ksi臋ciem Ranleigh?
- Oczywi艣cie. S膮dzi艂e艣, 偶e oszukuj臋 tych wszystkich ludzi dooko艂a?
- Nie wiem, co my艣le膰. Czemu nigdy nam nie powiedzia艂e艣? Czy Delia wie?
- Wie. Powiedzia艂em jej, gdy tylko us艂ysza艂em o 艣mierci ojca. Ty, o ile sobie przypominam, by艂e艣 w tym czasie na Malajach.
- By艂em tam, gdy dosta艂em tw贸j telegram nakazuj膮cy mi zg艂osi膰 si臋 do kancelarii prawniczej w Londynie. Nie chcieli mi nic powiedzie膰, tylko 偶ebym uda艂 si臋 do Elverton i zaczeka艂 na ciebie.
- Uwa偶a艂em, 偶e musz臋 wyja艣ni膰 ci wszystko osobi艣cie, i zamiast zleca膰 to obcym ludziom.
- Czemu nie zrobi艂e艣 tego wcze艣niej?
- Sam nie wiem - wzruszy艂 ramionami ojciec. - Gdy opu艣ci艂em Angli臋, by艂em tak w艣ciek艂y na ojca, taki... nieszcz臋艣liwy, 偶e nie chcia艂em mie膰 nic wsp贸lnego z moj膮 rodzin膮, tym domem, tytu艂em. Umy艂em r臋ce od wszystkiego, rozpocz膮艂em nowe 偶ycie. M贸j tytu艂 nie pom贸g艂by mi wiele w Stanach Zjednoczonych. Uwa偶a艂em, 偶e u偶ywanie go by艂oby pretensjonalne. Czu艂em si臋 dziwnie po przyje藕dzie do Nowego Jorku. Po raz pierwszy zale偶a艂em od samego siebie, bez ojca czy tytu艂u, toruj膮cego mi wsz臋dzie drog臋. Nie mia艂em poj臋cia, co z sob膮 pocz膮膰. Nie mia艂em nawet lokaja. By艂em przera偶ony... ale te偶 wolny. Gdy o偶eni艂em si臋 z twoj膮 matk膮, a potem urodzi艂e艣 si臋 ty i Delia, nie widzia艂am powodu, 偶eby zwala膰 na was brzemi臋 dziedzictwa. Uwa偶a艂em, 偶e b臋dzie dla was lepiej, je艣li doro艣niecie w Ameryce, samodzielni, nikt wam nie zaplanuje wszystkiego, tak jak mnie. Zapewni艂em dobre 偶ycie mnie i mojej rodzinie. Wydawa艂o mi si臋, 偶e nazwisko Aylesworth w zupe艂no艣ci wystarczy. Nigdy nie powiedzia艂em twojej matce o wszystkim. Akceptowa艂a mnie takim, jaki by艂em, bez przesz艂o艣ci. Nie mia艂em zamiaru wraca膰 i przejmowa膰 tytu艂u.
Umilk艂 i pochyli艂 si臋 do przodu, opieraj膮c 艂okcie na kolanach, a brod臋 na d艂oniach. Siedzia艂 tak przez d艂ug膮 chwil臋 ze wzrokiem utkwionym w pod艂odze, po czym kontynuowa艂 sw膮 opowie艣膰:
- Jednak偶e kilka lat temu, po 艣mierci twojej matki, zacz膮艂em my艣le膰 o Anglii... o Ranleigh Court, ojcu i... ludziach, kt贸rych tu zostawi艂em. W ko艅cu zaanga偶owa艂em doradc臋 prawnego w Londynie, kt贸ry zasi臋gn膮艂 dla mnie informacji. Napisa艂, 偶e ojciec wci膮偶 偶yje, 偶e o偶eni艂 si臋 po raz drugi i ma syna. Postanowi艂em, 偶e wobec tego zapomn臋 o tytule i posiad艂o艣ci, niech zostanie wszystko dla ch艂opca. Mimo to nie przestawa艂em my艣le膰 o Ranleigh Court, o ojcu i... powodzie mojego wyjazdu. Nie mog艂em znie艣膰, 偶e m贸j ojciec, 偶e wszyscy, kt贸rzy mnie znali, my艣l膮 o mnie to, co my艣l膮. Wmawia艂em sobie, 偶e to nie ma znaczenia, ale nie potrafi艂em zapomnie膰.
Westchn膮艂, wpatruj膮c si臋 w kotary, jak gdyby widzia艂 przez nie krajobraz rozci膮gaj膮cy si臋 za oknami.
- To by艂o dziwne. U艣wiadomi艂em sobie, 偶e t臋skni臋 za Ranleigh Court, Bez twojej matki przesta艂em si臋 czu膰 w Nowym Jorku jak w domu. Zapragn膮艂em wr贸ci膰 i pogodzi膰 si臋 z ojcem. W贸wczas m贸j doradca prawny poinformowa艂 mnie, 偶e ojciec zmar艂. Zda艂em sobie spraw臋, jak g艂upio post臋powa艂em, odk艂adaj膮c powr贸t. Straci艂em szans臋 naprawienia wszystkiego. Mog艂em jednak wr贸ci膰 i przynajmniej zmy膰 plam臋 z mojego nazwiska, uczyni膰 to cho膰by tylko przez wzgl膮d na jego pami臋膰. Przysz艂o mi na my艣l, 偶e si臋 myli艂em, odmawiaj膮c tobie i Delii prawa do spu艣cizny. Mieli艣cie prawo wiedzie膰, 偶e b臋dziecie ksi膮偶臋tami Ranleigh po mojej 艣mierci. Post臋powa艂em egoistycznie i nies艂usznie, decyduj膮c za was. Poleci艂em, wi臋c mojemu doradcy prawnemu, 偶eby skontaktowa艂 si臋 z prawnikami ojca i napisa艂em do ciebie, 偶eby艣 spotka艂 si臋 ze mn膮 tutaj.
Bryan patrzy艂 na niego przez d艂ug膮 chwil臋.
- Trudno mi obj膮膰 umys艂em wszystko naraz - powiedzia艂, kr臋c膮c g艂ow膮. - A co na to wszystko Delia? Czy przyjecha艂a z tob膮?
- Nie. Wybuchn臋艂a 艣miechem i powiedzia艂a, 偶e jej przyjaciele zzieleniej膮 z zazdro艣ci, gdy dowiedz膮 si臋, 偶e nale偶y j膮 tytu艂owa膰 milady, ale za bardzo jest zaj臋ta dzie膰mi i Robertem, 偶eby traci膰 czas na przyjazd tutaj. Jej 偶ycie jest zwi膮zane ze Stanami.
- Moje r贸wnie偶.
- Doprawdy? - u艣miechn膮艂 si臋 zagadkowo Ranleigh. - Odnios艂em wra偶enie, 偶e przez ostatnie dziesi臋膰 lat by艂o zwi膮zane z ca艂ym 艣wiatem.
- Chyba tak - przyzna艂 Bryan - ale... Ojcze, nie jestem angielskim d偶entelmenem.
- Wiem. Ja nim ju偶 te偶 nie jestem. Mimo to nie ma wyboru mi臋dzy nazwiskiem a rodzin膮. Musisz si臋 nauczy膰 to akceptowa膰.
Bryan utkwi艂 wzrok w swoje d艂onie.
- S艂ysza艂em - powiedzia艂 wreszcie cicho po d艂ugim milczeniu - 偶e markiz wyjecha艂 z Anglii, poniewa偶 zabi艂 dziewczyn臋. - Spojrza艂 ojcu prosto w oczy. - Czy to prawda? Zabi艂e艣 Rose Childs?
Ojciec zmierzy艂 go lodowatym spojrzeniem.
- Musisz mnie o to pyta膰?
- Nie wierz臋, 偶e potrafi艂by艣 zabi膰 kogokolwiek, a co dopiero dziewczyn臋, z kt贸r膮... 艂膮czy艂y ci臋 intymne stosunki. Widzisz, cz艂owiek, kt贸rego znam, to Damon Aylesworth, nie markiz Lynden. Czy by艂e艣 wtedy innym cz艂owiekiem?
- Nie. By艂em tym samym cz艂owiekiem. Uciek艂em, poniewa偶 pok艂贸ci艂em si臋 straszliwie z ojcem. Wierzy艂, 偶e pope艂ni艂em morderstwo, a ja nie mog艂em tego znie艣膰. Ale ja nie zabi艂em. Nie mia艂em romansu z Rose. Nie bardzo nawet wiedzia艂em, kt贸ra to.
- By艂e艣 z Rutherfordem tamtej nocy? Gra艂e艣 w karty, tak jak zezna艂?
- Nie. Przyszed艂 i powiedzia艂 to, 偶eby zapewni膰 mi alibi, kt贸rego nie mia艂em.
- Czemu?
- Nie by艂o mnie w domu. Jeden ze stajennych widzia艂, jak wcze艣niej wyjecha艂em konno. By艂 to jeszcze jeden obci膮偶aj膮cy mnie dow贸d. Nie by艂o mnie w domu i nie mog艂em powiedzie膰, gdzie i z kim by艂em.
- By艂e艣 sam? Nikt ci臋 nie widzia艂?
- Nie. Nie by艂em sam. Na tym polega艂 problem.
- To, co m贸wisz, nie ma sensu. Z kim by艂e艣? Czemu kto艣 tego nie potwierdzi艂?
- Tu chodzi o czyj艣 honor.
- Przecie偶 powiedzia艂e艣, 偶e chcesz przywr贸ci膰 honor nazwisku. Jak m贸g艂by艣 tego dokona膰, nie udowadniaj膮c, 偶e by艂e艣 gdzie indziej?
- Musz臋 znale藕膰 jaki艣 inny spos贸b, jeszcze nie wiem jaki, Ujawnienie, z kim wtedy by艂em, nie wchodzi w gr臋.
- Ojcze! Nie mo偶esz powiedzie膰 nawet mnie?
- Chodzi o kobiet臋. Nie mog臋 jej skompromitowa膰.
- Spotyka艂e艣 si臋 z kobiet膮? Nie z Rose?
- Oczywi艣cie, 偶e nie z Rose. Przecie偶 powiedzia艂em ci, 偶e ledwie j膮 zna艂em. By艂em zakochany w kim艣 o niebo pi臋kniejszym, o niebo... - Umilk艂. - Ona by艂a m臋偶atk膮, Bryanie, a ja m艂odym ch艂opakiem zakochanym do szale艅stwa. Zszarga艂bym jej reputacj臋, gdybym zdradzi艂, 偶e by艂em z ni膮. Poza tym jej m膮偶 chyba by j膮 zabi艂, gdyby si臋 o tym dowiedzia艂. Nie mog艂em jej tego zrobi膰. Chcia艂a z艂o偶y膰 zeznanie na policji, ale jej zabroni艂em.
Bryan wpatrywa艂 si臋 w niego z niedowierzaniem.
- Mia艂e艣 romans z zam臋偶n膮 kobiet膮? Kim ona by艂a? Ranleigh zmarszczy艂 brwi.
- My艣lisz, 偶e ci powiem? Nie ma mowy. Nawet tobie.
- Musia艂e艣 j膮 bardzo kocha膰.
- To prawda. - Jego s艂owom towarzyszy艂o ci臋偶kie westchnienie. - Kocha艂em j膮 ponad wszystko.
Bryan siedzia艂 przez chwil臋 w milczeniu, rozwa偶aj膮c jeszcze jedn膮 tajemnic臋 ojca.
- Zaczynam my艣le膰, 偶e ci臋 w og贸le nie znam.
- M臋偶czyzna rzadko opowiada dzieciom o tym, co robi艂, b臋d膮c m艂okosem. To by艂o zupe艂nie inne 偶ycie. Nie ma nic wsp贸lnego z tob膮.
- Czy wci膮偶 j膮 kocha艂e艣, gdy 偶eni艂e艣 si臋 z moj膮 matk膮?
- Tak. Nie zamierzam temu zaprzecza膰. Kocha艂em j膮 d艂ugo, d艂ugo po naszym rozstaniu. Twoja matka by艂a bardzo dobr膮 kobiet膮 i j膮 r贸wnie偶 kocha艂em. Nie my艣l, 偶e mi na niej nie zale偶a艂o. Ale... nie w taki spos贸b jak na tamtej.
- Rozumiem. Czy mama wiedzia艂a?
- Nie powiedzia艂em jej. Nie wiem, mo偶e si臋 domy艣la艂a. Nigdy nie pyta艂a o kobiety z mojej przesz艂o艣ci. Uzna艂a, 偶e woli nie wiedzie膰. Mia艂a pewno艣膰, 偶e by艂em jej wierny. Twoja matka by艂a zadowolona, szcz臋艣liwa. Wiedzia艂a, 偶e da艂em jej ca艂膮 mi艂o艣膰, jak膮 mog艂em da膰. Nie t臋skni艂em za... tamt膮. Nie por贸wnywa艂em z ni膮 twojej matki. Stara艂em si臋 by膰 dobrym m臋偶em i ojcem.
Bryan odwr贸ci艂 wzrok, wstrz膮艣ni臋ty wyznaniem ojca.
- Bryanie, to by艂 wyb贸r twojej matki. By艂a szcz臋艣liwa, maj膮c to, co mia艂a. Ja te偶 by艂em szcz臋艣liwy.
- Bez kobiety, kt贸r膮 kocha艂e艣?
- Nie mog艂em jej mie膰. By艂a m臋偶atk膮 - odpar艂, pos臋pniej膮c. - Nie mog艂a go zostawi膰.
Bryan pokr臋ci艂 g艂ow膮 w rozterce, wpatruj膮c si臋 we wz贸r dywanu.
- Je艣li kocha艂e艣 tamt膮 kobiet臋, jak mog艂e艣 znie艣膰 rozstanie? Jak mog艂e艣 偶y膰 bez niej przez ca艂e 偶ycie? - Jego my艣li pow臋drowa艂y do Priscilli. Jak膮 odczuwa艂by pustk臋, gdyby ju偶 nigdy jej nie zobaczy艂, nigdy nie zazna艂 rozkoszy, jak膮 dane by艂o im prze偶y膰.
- Nie mia艂em wyboru. Nie mo偶esz tego zrozumie膰 i mam nadziej臋, 偶e nigdy nie b臋dziesz musia艂. To takie frustruj膮ce kocha膰 kobiet臋, kt贸ra nigdy nie b臋dzie twoja. Niewa偶ne, jak bardzo j膮 kochasz, co zrobi艂by艣 dla niej, ona jest 偶on膮 innego m臋偶czyzny i pozostanie ni膮. R贸wnie silny jak mi艂o艣膰 jest gniew, gorycz. Czasami, le偶膮c noc膮 sam w 艂贸偶ku i my艣l膮c o niej, nienawidzi艂em jej za to, 偶e jest jego 偶on膮 - chocia偶 jednocze艣nie marzy艂em, by jej dotkn膮膰. Mia艂em wra偶enie, 偶e p艂ac臋 krwi膮 za ka偶d膮 chwil臋 sp臋dzon膮 z ni膮. Ka偶da chwila rozkoszy by艂a okupiona godzinami cierpienia.
- Przepraszam ci臋. - Bryan podni贸s艂 si臋 z fotela. Nie m贸g艂 znie艣膰 b贸lu w g艂osie ojca. - Nie chcia艂em ci臋 krytykowa膰. Nie musisz si臋 przede mn膮 t艂umaczy膰.
- Nie. Prawdopodobnie zapyta艂bym o to samo na twoim miejscu. Wierz mi, sp臋dzi艂em wiele bezsennych nocy na statku, a potem w Ameryce, przeklinaj膮c siebie za to, 偶e j膮 opu艣ci艂em, wymy艣laj膮c sobie od ostatnich g艂upc贸w i wierz膮c, 偶e zgodzi艂bym si臋 na wszystko - na cierpienie, zazdro艣膰, brak zaufania ze strony ojca, policj臋 depcz膮c膮 mi po pi臋tach, dos艂ownie na wszystko! - 偶eby tylko mie膰 j膮 znowu przy sobie. - Roze艣mia艂 si臋 kr贸tko, nieweso艂o. - Prawd臋 m贸wi膮c, gdyby od Anglii nie dzieli艂y mnie tysi膮ce mil morskich i gdybym nie by艂 praktycznie bez grosza w pierwszym roku pobytu w Stanach, prawdopodobnie wr贸ci艂bym do niej mimo wszystko.
- Na szcz臋艣cie dla Delii i dla mnie nie zrobi艂e艣 tego.
- Hm, dla mnie r贸wnie偶. Ten rodzaj mi艂o艣ci to 艣mier膰 za 偶ycia. Podkopuje dum臋 m臋偶czyzny, jego si艂臋, jego honor. To nie by艂a niegodziwa kobieta - nie wolno ci tak my艣le膰. By艂a dobra, mi艂a, cudownie 艂agodna. Po艣lubi艂a brutala, kt贸ry na ni膮 nie zas艂ugiwa艂. Mimo wszystko to, co robili艣my, by艂o z艂e i splami艂o nasze 偶ycie. Gdyby艣my to ci膮gn臋li, skazi艂oby to moj膮 dusz臋.
- Czy spr贸bujesz zobaczy膰 si臋 z ni膮 teraz, gdy wr贸ci艂e艣? - spyta艂 Bryan po chwili milczenia.
- Tak. Mimo 偶e nie wiem nawet, czy 偶yje albo czy tu mieszka. - Wsta艂 i podszed艂 do p贸艂ki z ksi膮偶kami, patrz膮c na ich grzbiety. - Gdy szuka艂e艣 dzisiaj swojej przysz艂ej 偶ony, rozgl膮da艂em si臋, czy nie ma jej w艣r贸d go艣ci. Nie by艂o jej w kr臋gu 艂udzi, kt贸rzy podeszli, by ze mn膮 porozmawia膰. A ja nie chcia艂em pyta膰 o ni膮, by nie wzbudzi膰 podejrze艅. Ale zapytam. Je艣li 偶yje i wci膮偶 mieszka tutaj, zobacz臋 si臋 z ni膮, cho膰by tylko po to, 偶eby dowiedzie膰 si臋, co si臋 z ni膮 dzia艂o przez te lata. Musz臋 wiedzie膰. - Odwr贸ci艂 si臋 twarz膮 do syna, jego oczy mia艂y ponury wyraz, jakiego Bryan nie widzia艂 u niego nigdy przedtem. - Co dalej, nie wiem, ale musz臋 j膮 zobaczy膰.
Zapad艂o przyt艂aczaj膮ce milczenie.
- Do艣膰 ju偶 o przesz艂o艣ci - powiedzia艂 wreszcie ksi膮偶臋. - Teraz opowiedz, co si臋 z tob膮 dzia艂o, i o kobiecie, z kt贸r膮 chcesz si臋 o偶eni膰.
- To bardzo niezwyk艂a os贸bka - u艣miechn膮艂 si臋 Bryan.
- Pi臋kna?
- Bardzo. Chocia偶 nie wed艂ug og贸lnie przyj臋tych kanon贸w. A jej oczy - szare jak morze, potrafi膮 ci zajrze膰 w g艂膮b duszy. Gdy spotka艂em j膮 po raz pierwszy, goni艂em resztkami si艂. Otworzy艂a mi drzwi, w 艣wietle padaj膮cym na ni膮 z ty艂u wyda艂a mi si臋 anio艂em. Gdy zobaczy艂em j膮 po raz drugi, omal nie odstrzeli艂a mi g艂owy.
- Co艣 takiego - zdumia艂 si臋 ojciec.
- To by艂o w obronie w艂asnej - wyja艣ni艂 Bryan - poniewa偶 przytkn膮艂em jej n贸偶 do gard艂a.
- Jasne - powiedzia艂 spokojnie Damon - to wyja艣nia wszystko.
- Wiem, 偶e to brzmi jak bredzenie wariata - u艣miechn膮艂 si臋 jego syn - ale musisz pami臋ta膰, 偶e 偶adne z nas nie wiedzia艂o, kim jestem.
- Rozumiem, 偶e ona nie wiedzia艂a, ale ty?
- To przez tych bandyt贸w, kt贸rzy r膮bn臋li mnie w g艂ow臋 i porwali. W艂a艣nie w ten spos贸b pozna艂em Priscill臋.
- Nale偶a艂a do szajki?
- Ale偶 sk膮d. Priscilla nie mog艂aby wpl膮ta膰 si臋 w co艣 takiego. Spotka艂em j膮, gdy uciek艂em.
- Rozumiem. Gadam g艂upstwa.
- Jest najbardziej irytuj膮c膮 osob膮, jak膮 kiedykolwiek spotka艂em. Uparta, nieust臋pliwa, g艂ucha na g艂os rozs膮dku.
- To bez w膮tpienia wyja艣nia, dlaczego zdecydowa艂e艣 si臋 z ni膮 o偶eni膰 - wtr膮ci艂 ojciec.
- Nie. Postanowi艂em, 偶e si臋 z ni膮 o偶eni臋 pewnego dnia, gdy zosta艂a porwana i ba艂em si臋, 偶e mog臋 nigdy ju偶 jej nie zobaczy膰. Zda艂em sobie spraw臋, jakie beznadziejne by艂oby 偶ycie bez niej.
- Zosta艂a porwana? My艣la艂em, 偶e to ciebie porwano.
- Bo tak by艂o - za pierwszym razem. Potem ci 艂ajdacy uprowadzili j膮, my艣l膮c, 偶e zmusz膮 mnie w ten spos贸b do poddania.
- Widz臋, 偶e prowadzi艂e艣 nader aktywne 偶ycie przez ostatnich kilka tygodni.
- To prawda. Nie mia艂em poj臋cia, jaka jest przyczyna tego wszystkiego. Teraz rozumiem to znacznie lepiej.
- Ciesz臋 si臋, 偶e chocia偶 ty to rozumiesz. Ja jako艣 nie mog臋 si臋 po艂apa膰. Obawiam si臋, 偶e uderzenie w g艂ow臋 spowodowa艂o powa偶niejsze skutki, ni偶 ci si臋 wydaje.
- Wr贸膰my do pocz膮tk贸w ca艂ej sprawy. Gdy dosta艂em telegram od ciebie, natychmiast pop艂yn膮艂em do Anglii. Przyjecha艂em do Londynu, prosto do kancelarii prawniczej, gdzie polecono mi jecha膰 do Elverton i spotka膰 si臋 z tob膮 w zaje藕dzie. By艂em ju偶 prawie na miejscu, gdy dw贸ch m臋偶czyzn zatrzyma艂o mojego konia. Pomy艣la艂em, 偶e chc膮 mnie obrabowa膰. Ale gdy zsiad艂em z konia, nie za偶膮dali pieni臋dzy. Po prostu waln臋li mnie w g艂ow臋, a potem obudzi艂em si臋 kompletnie nagi i nie maj膮c zielonego poj臋cia, kim jestem.
Ojciec popatrzy艂 na niego z os艂upieniem.
- Bryan... M贸j Bo偶e...
- Troch臋 dziwne, prawda?
- Powiedzia艂bym, 偶e nawet bardziej ni偶 dziwne.
- Po jakim艣 czasie uda艂o mi si臋 uciec, w艂a艣nie do Priscilli. Ona i jej ojciec przyj臋li mnie pod sw贸j dach. Mia艂em wysok膮 gor膮czk臋, i to Priscilla czuwa艂a przy mnie, ukrywaj膮c w dodatku przed opryszkami.
- Naprawd臋 mam za co jej dzi臋kowa膰. Bryan skin膮艂 g艂ow膮 i m贸wi艂 dalej:
- Gdy wyzdrowia艂em, nadal nie mia艂em poj臋cia, kim jestem. W ci膮gu ostatnich dni pr贸bowali艣my si臋 tego dowiedzie膰.
- Musimy znale藕膰 tych zbir贸w - powiedzia艂 Ranleigh, marszcz膮c brwi.
- Ju偶 si臋 tym zaj膮艂em. Zamkni臋to ich w wi臋zieniu. Wiem te偶, kto ich wynaj膮艂 - ksi臋偶na Ranleigh.
- Ta, kt贸ra zemdla艂a na m贸j widok?
- W艂a艣nie. Najwyra藕niej nie ucieszy艂 jej powr贸t prawdziwego ksi臋cia. - Bryan wyja艣ni艂 szybko, co pods艂uchali z Priscilla.
- Niech mnie kule bij膮! - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Damon. - Okazuje si臋, 偶e mamy niegodziwych krewnych, synu.
- Ksi臋偶na Bianca nie jest z tob膮 spokrewniona. Nie s膮dz臋, 偶eby jej syn by艂 z艂ym cz艂owiekiem. Nie wiedzia艂 nic o spisku. Wszystko zaplanowa艂a jego matka... wraz z kochankiem.
- Trafili艣my do interesuj膮cej rodzinki - zauwa偶y艂 Ranleigh. Bryan pokiwa艂 g艂ow膮.
- Czy zamierzasz tu zosta膰?
- Nie jestem pewien - wzruszy艂 ramionami Damon. - Dziwnie si臋 czuj臋. Wszystko wygl膮da w艂a艣ciwie tak samo jak kiedy艣, jak gdybym nigdy st膮d nie wyje偶d偶a艂... a jednak min臋艂o tyle czasu, tyle si臋 wydarzy艂o. Sam zadaj臋 sobie pytanie, co zrobi臋. Chcia艂bym tu zamieszka膰, przynajmniej na pewien czas. Chcia艂bym r贸wnie偶, 偶eby艣 ty zosta艂. Wydaje mi si臋 wa偶ne, 偶eby艣 pozna艂 t臋 ziemi臋, obowi膮zki, kt贸re stan膮 si臋 pewnego dnia twoim udzia艂em.
- Nigdy nie my艣la艂em, 偶e zostan臋 ksi臋ciem - czy nawet tym, kim jestem teraz...
- Markizem.
- Niech b臋dzie, a wi臋c markizem. Niezbyt mi to odpowiada. Zostan臋 - poniewa偶 mnie o to prosisz i...
- Z powodu tej damy?
- Tak. - Bryan zmarszczy艂 brwi. - Zupe艂nie nie rozumiem, czemu wysz艂a.
- Mo偶e zm臋czy艂a j膮 ta atmosfera pe艂na podniecenia.
- Priscill臋? - powiedzia艂 sceptycznie Bryan. - Nie znasz jej. Podejrzewa艂bym raczej, 偶e b臋dzie czeka膰 niecierpliwie, chc膮c si臋 dowiedzie膰, kim jeste艣, jakim sposobem wr贸ci艂a mi pami臋膰 i jak przypomnia艂em sobie ciebie, jak... och, tysi膮c innych rzeczy. Jest bardzo ciekawska.
- Chcia艂bym j膮 pozna膰.
- Poznasz j膮, wierz mi, a wtedy zrozumiesz, czemu musz臋 si臋 z ni膮 o偶eni膰. - U艣miechn膮艂 si臋. - To zdumiewaj膮ce, gdy si臋 nad tym zastanowi膰. Jak mog艂em znale藕膰 kobiet臋 tak idealnie pasuj膮c膮 do mnie, gdy nie by艂em sob膮? Tylko j膮 potrafi臋 sobie wyobrazi膰 jako towarzyszk臋 moich podr贸偶y dooko艂a 艣wiata.
- Zamierzasz zabiera膰 j膮 ze sob膮 w podr贸偶e? - spyta艂 ojciec, unosz膮c brwi.
- Oczywi艣cie. Nie m贸g艂bym zostawi膰 jej w domu na tak d艂ugi czas. Poza tym wiem, 偶e jej si臋 to spodoba.
- Wi臋kszo艣膰 kobiet woli zajmowa膰 si臋 domem i dzie膰mi...
- Mo偶e pewnego dnia zdecydujemy si臋 prowadzi膰 stateczniejszy tryb 偶ycia. Szkoda, 偶e nie widzia艂e艣 b艂ysku w jej oczach, gdy rozmawiali艣my o Singapurze. By艂oby ca艂kiem przyjemnie zabra膰 w podr贸偶 r贸wnie偶 maluchy.
- Rzeczywi艣cie to musi by膰 niezwyk艂a kobieta, skoro na to przystaje.
Bryan skin膮艂 z u艣miechem g艂ow膮.
- Bez w膮tpienia. - Po chwili u艣miech znikn膮艂 z jego twarzy, pochyli艂 si臋 ku ojcu i rzek艂 powa偶nie: - Ojcze... jest jeszcze jeden pow贸d, dla kt贸rego tu zostaj臋.
- A mianowicie?
- 呕eby pom贸c ci zmy膰 plam臋 z nazwiska.
- Tak w艂a艣nie podejrzewa艂em - u艣miechn膮艂 si臋 ksi膮偶臋.
- Jak zamierzasz si臋 do tego zabra膰, skoro nie chcesz za 偶adn膮 cen臋 wyjawi膰, kim by艂a ta kobieta?
- Spr贸buj臋 znale藕膰 prawdziwego zab贸jc臋 Rose Childs.
- Jakim sposobem, skoro najwyra藕niej nie uda艂o si臋 to policji?
- Zrezygnowali z poszukiwa艅, gdy wyjecha艂em z kraju. Sebastian da艂 mi alibi, a ja tak czy owak wyjecha艂em. S膮dz臋, 偶e nadal uwa偶ali mnie za morderc臋, tote偶 zarzucili dalsze 艣ledztwo. Zamkn臋li spraw臋. Mam nad nimi przewag臋. Wiem, 偶e nie zabi艂em tamtej dziewczyny.
- I co dalej?
- Wed艂ug Rose zab贸jca by艂 cz艂owiekiem zamo偶nym, z wy偶szej sfery. By艂 albo za takiego si臋 uwa偶a艂. Musia艂 mieszka膰 w pobli偶u, skoro spotyka艂 si臋 z ni膮 tak cz臋sto w Lady鈥檚 Woods. I mia艂 dost臋p do naszego sejfu. To zaw臋偶a kr膮g podejrzanych do mnie, ojca, lorda Chalcomba i kuzyna Eveshama.
- Evesham? Nie pozna艂em go.
- Nic nie straci艂e艣. Zawsze by艂 szczwanym lisem. Trudno mi uwierzy膰, 偶e nawet naiwna dziewczyna da艂aby wiar臋, 偶e Chalcomb si臋 z ni膮 o偶eni, poniewa偶 ju偶 by艂 偶onaty. M贸j ojciec by艂 wdowcem, ale... nie pos膮dzam go o tak pod艂y czyn. Poza tym zar贸wno jego, jak i Chalcomba 偶adn膮 miar膮 nie da艂oby si臋 nazwa膰 鈥瀖艂odymi d偶entelmenami鈥. Moim podejrzanym jest Evesham. Cz臋sto bywa艂 w naszym domu; by艂 bratankiem ojca, mniej wi臋cej w moim wieku. Ojciec zawsze wierzy艂 w naiwno艣ci ducha, 偶e jeste艣my dla siebie jak rodzeni bracia. - Damon skrzywi艂 si臋. - Tymczasem nie lubili艣my si臋 z Eveshamem. Zawsze podkrada艂 moje rzeczy albo robi艂 co艣, za co mnie karano. W ka偶dym razie bywa艂 tutaj cz臋sto, m贸g艂 wi臋c pozna膰 Rose i uwie艣膰 j膮. M贸g艂 spotyka膰 si臋 z ni膮 w lesie, gdy nie zatrzymywa艂 si臋 u nas, albowiem jego dom jest niedaleko st膮d - i bli偶ej Lady鈥檚 Woods ni偶 Ranleigh Court. Evesham by艂 wielkim kobieciarzem, tyle 偶e ugania艂 si臋 za kobietami ni偶szego stanu. Jego matka musia艂a pozbywa膰 si臋 ka偶dej s艂u偶膮cej poni偶ej czterdziestki, poniewa偶 nie dawa艂 im spokoju. Pr贸bowa艂 nawet uwie艣膰 m艂odsz膮 siostr臋 guwernantki. Absolutnie pasuje do wizerunku uwodziciela Rose, m贸g艂 jej obiecywa膰 z艂ote g贸ry, 偶eby tylko wle藕膰 jej do 艂贸偶ka.
- Wygl膮da mi na 艂ajdaka.
- Bo nim jest.
- A co z punktem drugim? Czy mia艂 dost臋p do sejfu?
- Tak. Przebywa艂 u nas podczas ferii. M贸g艂 z 艂atwo艣ci膮 zabra膰 wtedy rubiny. Ojciec nie otwiera艂 sejfu codziennie. Nie mia艂by r贸wnie偶 trudno艣ci ze znalezieniem kombinacji. Ojciec nie zna艂 na pami臋膰 cyfr, tote偶 kod zosta艂 zapisany. Wiedzia艂a o tym ca艂a rodzina. To g艂upie, ale uwa偶a艂, 偶e nale偶y obawia膰 si臋 wy艂膮cznie w艂amywaczy z zewn膮trz.
- Czyli musimy poszuka膰 dowodu, 偶e to sprawka naszego kochanego kuzyna.
- To nie艂atwe zadanie.
- Uhm...
- Ale mam na to du偶o czasu.
- Ja nie - powiedzia艂 Bryan, wstaj膮c. - Zapominasz, 偶e zamierzam si臋 nied艂ugo o偶eni膰 i nie chcia艂bym, 偶eby podejrzenie ci膮偶膮ce na moim ojcu zepsu艂o nam wesele.
- To by艂oby troch臋 niefortunne - u艣miechn膮艂 si臋 lekko Damon. - A zatem musimy za艂atwi膰 to jak najszybciej, prawda?
Syn odwzajemni艂 u艣miech i sta艂 si臋 przy tym bardzo podobny do ojca.
- Taki mam zamiar - rzek艂 Bryan i ruszy艂 w kierunku drzwi.
- Co b臋dziesz teraz robi艂? Dok膮d idziesz?
- Pomy艣la艂em, 偶e ty powiniene艣 odnowi膰 znajomo艣膰 ze starymi przyjaci贸艂mi. Ja musz臋 znale藕膰 Priscill臋 i dowiedzie膰 si臋, o co, u diab艂a, chodzi.
Anne odda艂a lejce podstarza艂emu stajennemu, kt贸ry czeka艂 na ni膮 cierpliwie i drzema艂 oparty o 艣cian臋 stajni. Unios艂a sp贸dnic臋 i pospieszy艂a przez podw贸rko do kuchennego wej艣cia. Panuj膮c膮 w 艣rodku ciemno艣膰 roz艣wietla艂 jedynie ogie艅 p艂on膮cy w ogromnym staro艣wieckim kominku. W holu pali艂y si臋 gdzieniegdzie kinkiety, 偶eby o艣wietli膰 jej drog臋. Id膮c, gasi艂a kolejno 艣wiece szczypcami, przyzwyczajona do oszcz臋dno艣ci.
Nikt na ni膮 nie czeka艂. Pokoj贸wka dawno odesz艂a do lepiej p艂atnej pracy i musia艂a prosi膰 o pomoc s艂u偶膮c膮, gdy nie mog艂a poradzi膰 sobie z zapi臋ciem sukni. Dzisiejszego wieczoru cieszy艂a si臋, 偶e nie musi stan膮膰 z nikim twarz膮 w twarz, nawet ze s艂u偶膮c膮, Zmobilizowa艂a wszystkie si艂y, 偶eby wygl膮da膰 zwyczajnie podczas drogi powrotnej do domu z Hamiltonami i doktorem. Czy co艣 podejrzewali? Czy zauwa偶yli jej blado艣膰 oraz podenerwowanie?
Wesz艂a do pokoju, zatrzaskuj膮c za sob膮 z ulg膮 drzwi. Zacz臋艂a ca艂a dygota膰. Cho膰 w starej rezydencji zawsze by艂o do艣膰 ch艂odno, nawet w lecie, nie to by艂o przyczyn膮 dreszczy.
By艂 tutaj! Wr贸ci艂! Nie wiedzia艂a, co robi膰 ani te偶 co my艣le膰. Czemu powr贸ci艂 po tylu latach? Naprawd臋 my艣la艂a, 偶e od dawna ju偶 nie 偶yje. Wm贸wi艂a sobie, 偶e wyjecha艂 na zawsze, 偶e nigdy go wi臋cej nic zobaczy, i biegn膮ce lata utwierdza艂y j膮 w tej pewno艣ci. I nagle... zjawi艂 si臋, przystojny i u艣miechni臋ty, tak bardzo podobny do m艂odzie艅ca, kt贸rego zna艂a, a jednak tak r贸偶ny. Nie wiedzia艂a, jakim cudem uda艂o jej si臋 nie zemdle膰, tak jak to uczyni艂a ta g艂upia Bianca.
Anne zdj臋艂a r臋kawiczki i rzuci艂a je na toaletk臋, a nast臋pnie zacz臋艂a pospiesznie odpina膰 guziki sukni. Czy j膮 widzia艂?
A je艣li tak, to czy pozna艂? Popatrzy艂a niespokojnie w lustro, widz膮c srebrne pasemka po艂yskuj膮ce w blond w艂osach, zmarszczki wok贸艂 oczu i ust. Min臋艂o trzydzie艣ci lat i ba艂a si臋, 偶e ka偶dy rok odcisn膮艂 swe pi臋tno na jej twarzy. Nie by艂a ju偶 t膮 m艂od膮 dziewczyn膮, kt贸r膮 okrzykn膮艂 najpi臋kniejsz膮 kobiet膮 w Anglii.
Ann臋 rozchyli艂a sukni臋, ods艂aniaj膮c koszul臋. Dotkn臋艂a d艂oni膮 piersi, przesuwaj膮c lekko po wypuk艂o艣ci. Pami臋ta艂a, jak by艂y j臋drne i pe艂ne w czasach jej m艂odo艣ci, jak kremowe wzg贸rki wychyla艂y si臋 kusz膮co z dekoltu sukni balowej. Uj臋艂a je w d艂onie, zamykaj膮c oczy i przypominaj膮c sobie, jak je pie艣ci艂 z zachwytem, wys艂awiaj膮c ich urod臋.
Oczy Anne nape艂ni艂y si臋 艂zami, zamruga艂a z irytacj膮, by je strzepn膮膰. Co z niej za idiotka! Z pewno艣ci膮 nic go nie obchodzi. Wr贸ci艂 tutaj, by si臋 upomnie膰 o swoje prawa, a nie po to, 偶eby j膮 zobaczy膰. Prawdopodobnie nawet nie pami臋ta tamtego kr贸tkiego okresu, gdy byli zakochani. Musia艂 si臋 o偶eni膰, skoro ma syna. Nic dziwnego, 偶e serce w niej zadr偶a艂o, gdy zobaczy艂a po raz pierwszy m艂odego m臋偶czyzn臋 siedz膮cego w kuchni Priscilli. Przez u艂amek sekundy wyda艂 jej si臋 bardzo podobny do Damona, dop贸ki jej m贸zg nie zarejestrowa艂 oczywistych r贸偶nic w kolorze oczu, w艂os贸w. Musia艂a by膰 szalona, my艣l膮c, 偶e jest jej dawnym ukochanym. Zmyli艂a j膮 jego budowa, postawa, spos贸b, w jaki trzyma艂 g艂ow臋, zarys podbr贸dka, kt贸re do z艂udzenia przypomina艂y Damona. Pami臋ta艂a go tak dobrze.
Z cichym szlochem zrzuci艂a sukni臋 i cisn臋艂a j膮 na krzes艂o, w 艣lad za ni膮 posz艂y halki i bielizna. Zwykle starannie uk艂ada艂a swoje ubranie, ale dzi艣 nie mia艂a do tego g艂owy. Chcia艂a tylko po艂o偶y膰 si臋 i zasn膮膰, zapomnie膰 o wszystkim, co wydarzy艂o si臋 dzisiaj - i dawno temu. Ale nawet gdy w艂o偶y艂a koszul臋 nocn膮 i wskoczy艂a do 艂贸偶ka, opatulaj膮c si臋 ko艂dr膮, 偶eby powstrzyma膰 dreszcze, sen nie chcia艂 przyj艣膰.
Mog艂a my艣le膰 tylko o nim. Czas przyda艂 charakteru jego twarzy, nie odbieraj膮c jej m臋skiej urody. Siwe pasemka we w艂osach sprawi艂y, 偶e sta艂 si臋 jeszcze bardziej atrakcyjny.
Pami臋ta艂a, jak czeka艂a na niego w altance nad stawem, ca艂a dr偶膮ca z emocji. Siada艂a na 艂aweczce od zachodniej strony, poniewa偶 wiedzia艂a, 偶e on nadjedzie od wschodu i wkr贸tce rzeczywi艣cie na horyzoncie pojawia艂a si臋 jego ciemna posta膰 na koniu. Skr臋ca艂 najpierw do lasu, by uwi膮za膰 konia tam, gdzie nie b臋dzie widoczny, a nast臋pnie bieg艂 przez traw臋 do bia艂ej altanki. Pami臋ta艂a, jak 艣ciska艂o j膮 w 偶o艂膮dku, gdy patrzy艂a na niego, jak odczuwa艂a jednocze艣nie po偶膮danie, mi艂o艣膰 i wyrzuty sumienia, zaprawione strachem, 偶e Chalcomb mo偶e wr贸ci膰 wcze艣niej z tawerny.
Zapami臋ta艂a r贸wnie偶 tamt膮 ostatni膮 noc. Chalcomb wyjecha艂 na tydzie艅 na polowanie i widywali si臋 wiele razy. Chcieli spa膰 obok siebie przez ca艂膮 noc, a tej ostatniej zesz艂a ukradkiem na d贸艂 i otworzy艂a drzwi, by go wpu艣ci膰. Ukry艂a go w swej sypialni. Ze strachu mia艂a serce w gardle, poniewa偶 by艂a pewna, 偶e zobaczy ich jaka艣 s艂u偶膮ca, ale nami臋tno艣膰 by艂a silniejsza od obawy. Niemal czu艂a zn贸w jego du偶膮 m臋sk膮 d艂o艅 w swojej, widzia艂a wysok膮 posta膰, gdy skradali si臋 spiesznie po ciemnych schodach, s艂ysza艂a jego oddech, zdyszany po biegu przez podw贸rko. Jego ciep艂o, jego zapach...
Anne j臋kn臋艂a i przekr臋ci艂a si臋 na 艂贸偶ku, kryj膮c twarz w poduszce. Czemu tak si臋 katuje? Trudno zliczy膰, ile nocy sp臋dzi艂a w ten spos贸b, le偶膮c bezsennie, torturuj膮c si臋, rozpami臋tuj膮c ka偶d膮 chwil臋 sp臋dzon膮 z nim, ka偶de s艂owo, ka偶dy gest, ka偶d膮 pieszczot臋.
Tamtej nocy kochali si臋 gor膮co, szale艅czo, jak zwykle. Byli m艂odzi, nami臋tno艣膰 rozpala艂a si臋 w nich b艂yskawicznie. Dotyk jego d艂oni, jego ust zawsze podnieca艂 j膮 do granic wytrzyma艂o艣ci. A gdy 艂膮czy艂 si臋 z ni膮 najbardziej intymnie, mia艂a uczucie, jak gdyby odzyskiwa艂a jak膮艣 brakuj膮c膮 cz臋艣膰 siebie samej, jak gdyby przez par臋 chwil stawa艂a si臋 na nowo ca艂o艣ci膮.
P贸藕niej le偶eli spokojnie, szepcz膮c co艣 i 艣miej膮c si臋, snuj膮c bezsensowne plany na przysz艂o艣膰, rozkoszuj膮c si臋 wsp贸ln膮 noc膮. Potem zn贸w si臋 kochali, powoli, leniwie. Tamtej nocy Anne czu艂a, 偶e jest tak blisko nieba jak nigdy dot膮d.
Wyszed艂 przed 艣witem. Gdy go zobaczy艂a nast臋pnym razem, by艂 oskar偶ony o morderstwo. Chcia艂, 偶eby z nim uciek艂a i zacz臋艂a nowe 偶ycie. Ona jednak by艂a za bardzo przestraszona, czu艂a si臋 zbyt winna, dr臋czy艂o j膮 zbyt wiele w膮tpliwo艣ci. Odjecha艂, blady z w艣ciek艂o艣ci, wstrz膮艣ni臋ty. Zacz膮艂 nowe 偶ycie, o偶eni艂 si臋, mia艂 dzieci. Ona za艣 zosta艂a tutaj, znosz膮c humory Chalcomba, czuj膮c si臋 rozgrzeszona dzi臋ki jego zdradom, wype艂niaj膮c swoje obowi膮zki, haftuj膮c i patrz膮c, jak 偶ycie przecieka jej mi臋dzy palcami.
Zastanawia艂a si臋, jak potoczy艂yby si臋 ich losy, gdyby wyjecha艂a razem z nim. My艣la艂a o tym wiele razy, wyobra偶aj膮c sobie ich dzieci, przytulny dom, mi艂o艣膰. I tyle偶 razy powtarza艂a sobie, 偶e to 偶ycie mog艂yby wype艂nia膰 nieporozumienia i k艂贸tnie, wyrzuty sumienia i wzajemne 偶ale. Mimo to, gdy zobaczy艂a go dzisiaj, wiedzia艂a, 偶e to nie by艂oby niemo偶liwe. Mia艂aby z nim syna, mo偶e takiego jak John, dzieliliby ka偶dy dzie艅 jego dorastania. On prze偶y艂 te dni z inn膮 kobiet膮, a ona tkwi艂a w uczuciowej pustce.
艁zy nap艂yn臋艂y jej do oczu i pociek艂y po policzkach. Mia艂a swoj膮 szans臋 i nie wykorzysta艂a jej. Nigdy ju偶 nie trafi jej si臋 nast臋pna. By艂 偶onaty. Zreszt膮 nie zainteresowa艂by si臋 ni膮 po raz drugi. By艂 przystojnym m臋偶czyzn膮, posiada艂 w艂adz臋, a ona... kobiet膮, kt贸rej m艂odo艣膰 i uroda bezpowrotnie przemin臋艂y, kt贸ra straci艂a najlepsze lata ze starym rozpustnikiem. Anne przekr臋ci艂a si臋 na bok i da艂a upust 艂zom.
Gdy nazajutrz rano Priscilla siedzia艂a w salonie, udaj膮c, 偶e ceruje, rozleg艂o si臋 g艂o艣ne pukanie do drzwi. Wiedzia艂a, 偶e to John - nie, nie John, Bryan. Markiz Lynden. Zjawi艂 si臋 wczoraj, p贸藕no w nocy. Le偶a艂a w 艂贸偶ku, s艂uchaj膮c, jak si臋 dobija, wo艂aj膮c jej imi臋, ale uparcie nie chcia艂a wsta膰 i otworzy膰 mu. Panna Pennybaker nie wr贸ci艂a jeszcze z balu, a Florian by艂 w gabinecie, zbyt poch艂oni臋ty prac膮, 偶eby cokolwiek s艂ysze膰. Priscilla wiedzia艂a, 偶e Bryan wr贸ci. Nie nale偶a艂 do m臋偶czyzn, kt贸rzy 艂atwo si臋 poddaj膮.
Ba艂a si臋 tej wizyty. Pr贸bowa艂a si臋 pozbiera膰, przyk艂adaj膮c kompresy do oczu zapuchni臋tych od p艂aczu i powtarzaj膮c sobie, 偶e jest silna. Z jednej strony pragn臋艂a go zobaczy膰 i wykrzycze膰, co s膮dzi o jego k艂amstwach, z drugiej za艣 obawia艂a si臋, 偶e wybuchnie p艂aczem i nie b臋dzie mog艂a powiedzie膰 nic. Teraz, gdy si臋 zjawi艂, czu艂a si臋 jak sparali偶owana, nie by艂a w stanie si臋 poruszy膰.
Us艂ysza艂a, jak panna Pennybaker otwiera drzwi.
- Och, milordzie! Jak to mi艂o, 偶e pan wpad艂 do nas! - Jej g艂os by艂 radosny i pe艂en podziwu. - To doprawdy niezwyk艂e! Wczoraj wieczorem dos艂ownie os艂upia艂am, gdy jego wysoko艣膰 pojawi艂 si臋 na przyj臋ciu u ksi臋偶nej. A potem okaza艂o si臋, 偶e jego syn... To wprost nie do wiary. I pomy艣le膰, 偶e przygarn臋li艣my pod dach markiza, nawet o tym nie wiedz膮c!
Pann臋 Pennybaker, co nikogo nie zdziwi艂o, porwa艂 romantyzm wczorajszej nowiny. Omdlenie ksi臋偶nej doda艂o dramatyzmu ca艂ej sytuacji. Ale oczywi艣cie ukoronowaniem wszystkiego by艂o odkrycie, 偶e ich go艣膰, ich pacjent, nieznany John Wolfe, jest w istocie synem ksi臋cia! Panna Pennybaker tryska艂a rado艣ci膮. Priscilla odetchn臋艂a z ulg膮, gdy Florian poprosi艂 pann臋 Pennybaker, 偶eby pomog艂a mu przy artykule.
- Ale偶 oczywi艣cie, milordzie - us艂ysza艂a teraz radosny szczebiot. - Jest w salonie. Poka偶臋 panu drog臋.
Tak jak gdyby nie wiedzia艂, gdzie si臋 mie艣ci salon, pomy艣la艂a ponuro Priscilla. Przecie偶 b膮d藕 co b膮d藕 mieszka艂 tu przez jaki艣 czas. Wsta艂a, rozgl膮daj膮c si臋 za drog膮 ucieczki, ale z salonu by艂o wyj艣cie tylko przez hol. Pozostawa艂o okno, zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e zanim je otworzy i zacznie si臋 przez nie wydostawa膰, zd膮偶膮 wej艣膰 do pokoju i tylko narazi si臋 na 艣mieszno艣膰, przewieszona przez parapet.
Splot艂a palce i stara艂a si臋 sprawia膰 wra偶enie osoby spokojnej i beztroskiej, gdy do pokoju wesz艂a Penny, prowadz膮c za sob膮 Bryana.
- Priscillo, zobacz, kto nas odwiedzi艂! - zawo艂a艂a rado艣nie, po czym doda艂a, jak gdyby Priscilla by艂a niewidoma: - To markiz Lynden.
- Bryan. - Go艣膰 poprawi艂 pann臋 Pennybaker z nie艣mia艂ym u艣miechem. - Bardzo prosz臋, po prostu Bryan. Te wszystkie tytu艂y s膮 niepotrzebne.
- Co za skromno艣膰 - rozpromieni艂a si臋 panna Pennybaker. Spojrza艂a na Priscill臋, spodziewaj膮c si臋, 偶e z entuzjazmem powita go艣cia. Bryan r贸wnie偶 patrzy艂 na ni膮 wyczekuj膮co. Priscilla nie bardzo wiedzia艂a, co powiedzie膰, sta艂a wi臋c po prostu, patrz膮c na niego z kamienn膮 twarz膮. Panna Pennybaker zacz臋艂a marszczy膰 brwi i robi膰 do niej dziwne miny, wskazuj膮c Bryana ruchem g艂owy.
- Panno Pennybaker, czy 藕le si臋 pani czuje? - spyta艂a Priscilla.
Guwernantka obrzuci艂a j膮 gniewnym spojrzeniem, po czym rzek艂a, wdzi臋cz膮c si臋 do Bryana:
- Musi pan jej wybaczy膰, mi... chcia艂am powiedzie膰, Bryanie. Priscilla nie by艂a sob膮 wczoraj wieczorem. Oszo艂omi艂y j膮 nowiny o tobie. Tak jak nas wszystkich.
- Nie wy艂膮czaj膮c mnie - powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 lekko. Zerkn膮艂 na Priscill臋, po czym rzek艂 cicho do guwernantki: - Czy pozwoli艂aby mi pani porozmawia膰 z Priscilla kilka minut... na osobno艣ci?
- Oczywi艣cie, mi... to znaczy... Jasne. - Zachichota艂a nerwowo, zas艂aniaj膮c usta d艂oni膮.
Priscilla wlepi艂a w ni膮 zdumiony wzrok. Czy to ta sama kobieta, kt贸ra ostrzega艂a j膮 przez ca艂e 偶ycie, 偶e nie powinna sp臋dzi膰 nawet pi臋ciu minut sama z m臋偶czyzn膮?
- Penny - zaprotestowa艂a - a co z moj膮 reputacj膮?
- Jestem pewna, 偶e kilka minut rozmowy nie przyniesie jej uszczerbku, moja droga. Przecie偶 to w ko艅cu jest markiz Lynden. - Guwernantka wysz艂a spiesznie z pokoju.
- Widz臋, 偶e zawojowa艂e艣 ca艂kiem pann臋 Pennybaker - zauwa偶y艂a kwa艣no Priscilla.
- Przypuszczam, 偶e to raczej m贸j nowy tytu艂. Za to ty czujesz si臋 obra偶ona.
- Obra偶ona, milordzie? - Ton Priscilli by艂 lodowaty. - Sk膮d to panu przysz艂o do g艂owy?
- Mo偶e st膮d, 偶e tytu艂ujesz mnie milordem, zamiast m贸wi膰 po prostu Bryan - odpar艂 z u艣miechem, mierz膮c j膮 przeci膮g艂ym spojrzeniem.
- Nie znam pana na tyle dobrze, 偶eby m贸wi膰 mu po imieniu.
- Priscillo! O co chodzi? Po tym wszystkim, co razem prze偶yli艣my, utrzymujesz, 偶e mnie nie znasz, nie mo偶esz zwraca膰 si臋 do mnie po imieniu? - Podszed艂 do niej z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮, na jego twarzy malowa艂o si臋 zak艂opotanie i zaw贸d.
- Nie znam nikogo o imieniu Bryan.
- Ale zna艂a艣 mnie dobrze, gdy mia艂em na imi臋 John.
- S膮dzi艂am, 偶e znam. - Nie potrafi艂a si臋 powstrzyma膰, by nie doda膰: - Najwyra藕niej si臋 myli艂am.
- Priscillo! O czym ty m贸wisz? Czemu jeste艣 na mnie z艂a? Co ja zrobi艂em?
- Co zrobi艂e艣? - powt贸rzy艂a ze zdumieniem. - Masz czelno艣膰 przychodzi膰 tutaj i pyta膰 o to, wiedz膮c, 偶e ok艂amywa艂e艣 mnie przez te wszystkie dni? 呕e pozwala艂e艣 mi wierzy膰, i偶 nie znasz swego nazwiska, nie wiesz, sk膮d pochodzisz? Zyska艂e艣 moje wsp贸艂czucie, podst臋pnie mnie...
- Priscillo! Uwa偶asz, 偶e wiedzia艂em, kim jestem? 呕e tylko udawa艂em amnezj臋?
- Oczywi艣cie. Na balu zjawi艂 si臋 ksi膮偶臋, a ty natychmiast podszed艂e艣 do niego ze s艂owami: 鈥濿itaj, ojcze鈥. Nie musia艂e艣 my艣le膰 ani pobudza膰 niczym pami臋ci. Gdy tylko go zobaczy艂e艣, od razu uda艂o ci si臋 rozwi膮za膰 zagadk臋. Nie wiem, czemu wydawa艂o ci si臋 przedtem, 偶e musisz udawa膰. Mo偶e my艣la艂e艣, 偶e tak b臋dzie bezpieczniej. Ale czy nie mog艂e艣 zaufa膰 mnie? Ba艂e艣 si臋, 偶e komu艣 powiem? Czuj臋 si臋 jak idiotka - tylko naiwna wiejska panienka, taka jak ja, mog艂a uwierzy膰, 偶e niczego nie pami臋tasz. Po co ta komedia z udawaniem, jak to starasz si臋 przypomnie膰 sobie, kim jeste艣 i czemu kto艣 ci臋 porwa艂?
- Priscillo, zaczekaj chwil臋...
- To oczywiste - nie da艂a sobie przerwa膰 Priscilla. - Bez w膮tpienia Oliver ci臋 艣ledzi艂. Jeste艣 prawdziwym spadkobierc膮, nawet je艣li nie samym ksi臋ciem. Nie wiem, jak mog艂am si臋 nie domy艣li膰 - Amerykanin udaje si臋 do doradc贸w prawnych Aylesworth贸w, potem przyje偶d偶a do Eiverton, By艂am r贸wnie g艂upia jak ksi臋偶na, s膮dz膮c, 偶e skoro jeste艣 m艂ody, to nie mo偶esz by膰 ksi臋ciem. Nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e ksi膮偶臋 m贸g艂 mie膰 dzieci - ameryka艅skie dzieci. By艂am taka zafascynowana tajemnic膮, kt贸ra nie istnia艂a... romantyzmem ca艂ej historii...
- Nie!
- Jak ci si臋 uda艂o nie roze艣mia膰, kiedy powiedzia艂am, 偶e nie ma dla mnie znaczenia, kim jeste艣, 偶e mo偶esz sobie by膰 z艂odziejem, 偶onatym m臋偶czyzn膮 czy niskiego pochodzenia - a ty przez ca艂y czas wiedzia艂e艣, 偶e jeste艣 markizem! Czy my艣la艂e艣, 偶e gdy dowiem si臋 prawdy, b臋d臋 tak ol艣niona tytu艂em, 偶e wybacz臋 ci k艂amstwa? 呕e padn臋 ci do st贸p z wdzi臋czno艣ci, 偶e uczyni艂e艣 mnie swoj膮 kochank膮? No c贸偶, tak si臋 nie stanie! Czuj臋 si臋 poni偶ona i wykorzystana. Szkoda, 偶e nie trafi艂e艣 do innego domu, by odegra膰 tam komedi臋!
Wyrzuca艂a z siebie s艂owa, nie pozwalaj膮c mu doj艣膰 do g艂osu. W pierwszej chwili poblad艂 straszliwie, p贸藕niej za艣 robi艂 si臋 coraz bardziej czerwony. Gdy sko艅czy艂a, wydawa艂o si臋, 偶e Bryan wybuchnie, odczeka艂 jednak d艂ug膮 chwil臋, staraj膮c si臋 za wszelk膮 cen臋 opanowa膰.
- Priscillo... usi膮d藕! - poleci艂.
- Nie usi膮d臋! Wol臋...
- Powiedzia艂em, usi膮d藕, do cholery! - rykn膮艂. Priscilla osun臋艂a si臋 na krzes艂o, otwieraj膮c szeroko oczy.
- Zbyt d艂ugo sta艂em tutaj, pozwalaj膮c ci wy偶ywa膰 si臋 na mnie. Teraz ty wys艂uchasz tego, co mam ci do powiedzenia!
Unios艂a buntowniczo brod臋, ale si臋 nie odezwa艂a.
- Nigdy ci臋 nie ok艂ama艂em. Ani razu. Nie wiedzia艂em, kim jestem. Gdy ockn膮艂em si臋 w tej nieszcz臋snej chacie, nie pami臋ta艂em kompletnie niczego. I tak by艂o do czasu, gdy na sali balowej nagle pojawi艂 si臋 m贸j ojciec. Kiedy go zobaczy艂em, wr贸ci艂a mi pami臋膰. W tamtej chwili nie by艂em tego nawet 艣wiadom. Po prostu podszed艂em do niego i nagle s艂owo 鈥瀘jcze鈥 samo wymkn臋艂o mi si臋 z ust. Zaskoczy艂o mnie to tak samo jak ciebie. I wtedy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e go pami臋tam. Pami臋tam wszystko, wiem, kim jestem, sk膮d przyjecha艂em - z Nowego Jorku. Jestem przedstawicielem firmy handlowej, zajmuj臋 si臋 transportem morskim. Dlatego by艂em w Singapurze, w Kantonie i w innych miejscach. Podr贸偶uj臋 po 艣wiecie, prowadz膮c interesy z zagranicznymi kupcami. Mam m艂odsz膮 siostr臋 o imieniu Adelia, na kt贸r膮 wszyscy m贸wi膮 Delia. Moja matka zmar艂a dwa lata temu. Przypomnia艂em sobie nagle wszystko, jak gdyby wstawiono mi brakuj膮c膮 cz臋艣膰 m贸zgu. - Umilk艂, po czym doko艅czy艂 ponuro, k艂ad膮c nacisk na ka偶de s艂owo: - Przysi臋gam ci. Nie k艂ama艂em.
Priscilla wpatrywa艂a si臋 w niego. Chcia艂a mu wierzy膰. W jego silnym g艂osie brzmia艂a szczero艣膰, szczere by艂o r贸wnie偶 jego spojrzenie. Mimo to jaka艣 jej cz膮stka nie chcia艂a tego zaakceptowa膰.
- Jak to mo偶liwe, 偶e wszystko przypomnia艂o ci si臋 tak nagle?
- Nie wiem. Straci艂em pami臋膰 r贸wnie nieoczekiwanie. Mo偶e wr贸ci艂aby mi wcze艣niej, gdybym spotka艂 kogo艣 znajomego. Przebywa艂em jednak z dala od wszystkiego i wszystkich, kt贸rych zna艂em. Nie s艂ysza艂em nigdy o Elverton ani o ksi臋ciu Ranleigh.
- Co takiego? - Oczy Priscilli rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia. Pokiwa艂 zdecydowanie g艂ow膮.
- Tak, to prawda. Nawet gdybym odzyska艂 pami臋膰, nie wiedzia艂bym, 偶e m贸j ojciec jest ksi臋ciem. Nazywam si臋 Bryan Aylesworth. Ojciec nigdy nie powiedzia艂 nam, 偶e jest angielskim markizem. Do diab艂a, nie wiedzia艂em nawet, kim jest markiz.
- 呕artujesz.
- Nie, nie 偶artuj臋. Nigdy nie wspomina艂 o Anglii ani o swoim 偶yciu tutaj. Nie potrafi艂bym ci powiedzie膰, kiedy przyjecha艂 do Stan贸w Zjednoczonych. - Bryan wzruszy艂 ramionami. - Nie przesz艂o mi nawet przez my艣l, by go spyta膰, czemu wyemigrowa艂. Za艂o偶y艂em, 偶e szuka艂 lepszego 偶ycia, szansy zrobienia maj膮tku czy co艣 w tym rodzaju. Nie jestem nawet pewien, czy matka wiedzia艂a. - U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. - Musia艂 艣mia膰 si臋 w duchu, gdy rodzina mojej matki patrzy艂a na niego z g贸ry, okre艣laj膮c mianem 鈥瀊ogatego parweniusza鈥. Zawsze che艂pili si臋 tym, 偶e nazywaj膮 si臋 Van der Beeckowie i s膮 jedn膮 z pierwszych rodzin w stanie, on za艣 by艂 biedakiem, nikim, gdy pozna艂 matk臋. M贸wili, 偶e to dzi臋ki koneksjom matki uda艂o mu si臋 tak rozkr臋ci膰 interes. Gdy mama unosi艂a si臋 gniewem, u艣miecha艂 si臋 tylko i m贸wi艂, 偶e wcale si臋 tym nie przejmuje i tytu艂y niewiele dla niego znacz膮.
- To wszystko jest takie... takie... - Priscilla 艣cisn臋艂a d艂o艅mi g艂ow臋, jak gdyby mia艂o jej to pom贸c w uporz膮dkowaniu my艣li.
- Dziwne? Mo偶esz sobie wyobrazi膰, jak si臋 czuj臋. W jednej chwili nie mam poj臋cia, kim jestem, a w nast臋pnej nie tylko pami臋tam moj膮 przesz艂o艣膰, ale w dodatku dowiaduj臋 si臋, 偶e jestem kim艣 ca艂kiem innym.
- I jeszcze do tego wszystkiego ja oskar偶am ci臋 o k艂amstwa.
- A zatem wierzysz mi? Wiesz, 偶e ci臋 nie ok艂amywa艂em? Priscilla skin臋艂a z westchnieniem g艂ow膮.
- Wierz臋 ci. To zbyt absurdalne, 偶eby nie by艂o prawd膮.
- Dzi臋ki Bogu! - U艣miechn膮艂 si臋, podchodz膮c do niej z wyci膮gni臋tymi r臋kami.
Priscilla jednak odsun臋艂a si臋 po艣piesznie.
- Nie, zaczekaj. Johnie... to znaczy, Bryanie... nie mo偶emy...
- Nie mo偶emy czego? Ca艂owa膰 si臋? Czemu? Czy markizowie nie robi膮 takich rzeczy? - Min臋 mia艂 zdziwion膮, ale wci膮偶 radosn膮.
- Nie. Chcia艂am powiedzie膰, oczywi艣cie, 偶e to robi膮. Ale nie ty i ja. Zbyt wiele nas dzieli.
- O czym ty m贸wisz? Wszystko si臋 wyja艣ni艂o. Wiem, kim jestem, a m贸j tytu艂 czyni mnie bardziej godnym szacunku w oczach Anglik贸w. Bandyci, kt贸rzy ci臋 porwali, siedz膮 w wi臋zieniu i pozostan膮 w nim przez kilka lat. I rozumiem, 偶e po wyj艣ciu b臋d膮 polowa膰 na naszego przyjaciela Olivera, kt贸ry ju偶 wzi膮艂 nogi za pas. Ojciec wie, co ksi臋偶na Bianca pr贸bowa艂a zrobi膰 jemu i mnie. Jedyne, co pozosta艂o do rozwi膮zania, to sprawa morderstwa sprzed trzydziestu lat, udowodnienie, 偶e m贸j ojciec nie zabi艂 Rose Childs. To jednak wcale nie oznacza, 偶e ty i ja nie mo偶emy by膰 razem. - Umilk艂, po czym doda艂 cicho: - Czy mo偶e oznacza? To w艂a艣nie ci臋 martwi? 呕e jestem jego synem? Jeste艣 przekonana, 偶e to on jest morderc膮?
- Nie, naprawd臋 nie. Nie mam poj臋cia, czy jest nim, czy te偶 nie, ale trudno mi uwierzy膰 w jego win臋, skoro jest twoim ojcem.
- Zatem chodzi ci o reputacj臋? - Na jego twarzy malowa艂o si臋 napi臋cie. - Nie chcesz by膰 z cz艂owiekiem, kt贸rego ojciec jest podejrzany o morderstwo?
- Nie! M贸wi臋 szczerze, Johnie... Bryanie... jak mog艂e艣 tak w og贸le pomy艣le膰? Nawet je艣li to uczyni艂, odpowiedzialno艣膰 nie spada na ciebie.
- O co wi臋c chodzi? Dlaczego nie chcesz wyj艣膰 za mnie?
- Wyj艣膰 za ciebie? - Patrzy艂a na niego, oszo艂omiona.
- Tak. A o czym niby rozmawiamy?
- Nie... nie jestem pewna. Nie zastanawia艂am si臋 nad tym. Nie s艂ysza艂am jednak, 偶eby艣 prosi艂 mnie o r臋k臋.
- Rzeczywi艣cie. Nie jestem zbyt bieg艂y w tych sprawach, nigdy jeszcze tego nie robi艂em. - Odchrz膮kn膮艂. - Panno Hamilton, czy uczyni mi pani ten honor i zechce wyj艣膰 za mnie? A mo偶e powinienem poprosi膰 oficjalnie pani ojca o jej r臋k臋?
- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie, ale to wszystko sta艂o si臋 zbyt nagle. Nie jestem przygotowana.
- To nie wymaga przygotowania. Nie prosz臋 pani o wyg艂oszenie przem贸wienia. Wystarczy kr贸tkie tak.
- Nie mog臋! - wykrzykn臋艂a z dramatycznym gestem. - To niemo偶liwe. Nie mo偶emy si臋 pobra膰.
- Czemu nie? - spyta艂 niecierpliwie. - Do diab艂a, Priscillo, takie gierki s膮 niepodobne do ciebie.
- To nie s膮 偶adne gierki! Nie mog臋 wyj艣膰 za ciebie. Jeste艣 teraz markizem. Pewnego dnia zostaniesz ksi臋ciem Ranleigh.
- I co z tego?
- Musisz wi臋c o偶eni膰 si臋 z kim艣 r贸wnym ci stanem. Nie mo偶esz po艣lubi膰 dziewczyny, kt贸ra jest nikim, bez pieni臋dzy. Powiniene艣 wybra膰 kogo艣 stosownego dla ksi臋cia.
- Nie musz臋 robi膰 niczego poza tym, co mi odpowiada - odpar艂. - Co za bzdury. Powiedzia艂a艣, 偶e nie zale偶y ci na przynale偶no艣ci do wy偶szych sfer ani na tytule, ani na tym podobnych g艂upstwach.
- Teraz jest inaczej. Jeste艣 markizem.
- Przestaniesz wreszcie opowiada膰 g艂upstwa? Przez ciebie czuj臋 si臋, jakbym by艂 tr臋dowaty. To kompletnie bez znaczenia, czy mam tytu艂, czy nie. Jestem nadal sob膮.
- Nie rozumiesz. Z tytu艂em wi膮偶e si臋 wielka odpowiedzialno艣膰. Odpowiedzialno艣膰 wobec w艂asnego rodu, nazwiska, posiad艂o艣ci. Wobec wszystkich pokole艅 ksi膮偶膮t, kt贸rzy byli przed tob膮.
- Co to ma wsp贸lnego z faktem, 偶e chc臋 ci臋 po艣lubi膰?
- Musisz o偶eni膰 si臋 z kim艣 godnym tytu艂u ksi臋偶nej.
- Jeste艣 go bardziej warta od wszystkich kobiet, kt贸re znam. Jeste艣 inteligentna, pi臋kna, bezinteresowna, odwa偶na...
- Nie m贸wi艂am o zaletach, lecz o nazwisku. Moja rodzina ma szlacheckie pochodzenie, ale nie jeste艣my arystokracj膮. Och, w naszym drzewie genealogicznym mo偶na trafi膰 od czasu do czasu na jakiego艣 przypadkowego szlachcica czy nawet baroneta, ale nie ma ksi膮偶膮t, hrabi贸w czy wicehrabi贸w.
- Nie przeszkadza mi to - rzek艂 niefrasobliwie.
- Ju偶 ci powiedzia艂am, 偶e nie mo偶esz my艣le膰 tylko o sobie. Masz obowi膮zek wobec swego nazwiska.
- Do diab艂a z nazwiskiem. To nie nazwisko 偶eni si臋 z tob膮, tylko ja.
- Nikt si臋 nie 偶eni - odpowiedzia艂a stanowczo Priscilla. - Bryanie, b膮d藕 rozs膮dny. Gdybym by艂a bogata, mo偶e to by wystarczy艂o, ale nie w tym przypadku.
- No c贸偶, nie wydaje mi si臋 specjalnie szlachetne 偶eni膰 si臋 z kim艣 dlatego, 偶e jest bogaty.
- Jest to bardziej praktyczne ni偶 szlachetne. Robi si臋 to czasami, 偶eby uratowa膰... tradycj臋 rodzinn膮.
- Co?
- Ranleigh Court - powiedzia艂a bez ogr贸dek. - Posiad艂o艣膰 niszczeje, a Aylesworthowie nie maj膮 do艣膰 pieni臋dzy, by j膮 wyremontowa膰. Wszyscy wiedz膮, 偶e kilka lat temu zamkni臋to wschodnie skrzyd艂o, poniewa偶 brakowa艂o pieni臋dzy na jego utrzymanie. Id膮 na to niebagatelne sumy. Ziemie r贸wnie偶 wymagaj膮 inwestycji. Aylesworthowie nie s膮 bez grosza, po prostu nie maj膮 do艣膰, by przeznaczy膰 na utrzymanie w艂o艣ci. To w艂a艣nie mia艂am na my艣li, m贸wi膮c o odpowiedzialno艣ci wobec w艂asnego rodu. Kto艣, kto jest przysz艂ym ksi臋ciem, musi stawia膰 te sprawy na pierwszym miejscu.
- A mnie to nie obchodzi - rzek艂 wprost. - Ojciec ma do艣膰 pieni臋dzy, by odnowi膰 stary dom.
- Jak to?
- Nie wr贸ci艂 tutaj po rent臋 ksi膮偶臋c膮 czy jak tam si臋 to nazywa. Powiedzia艂em ci, 偶e mamy firm臋 zajmuj膮c膮 si臋 transportem morskim. Ma do艣膰 pieni臋dzy, by w艂o偶y膰 je w remont Ranleigh Court czy w jego przebudow臋, na co mu przyjdzie ochota. Nie musz臋 偶eni膰 si臋 dla pieni臋dzy. A z pewno艣ci膮 ju偶 nie o偶eni臋 si臋 z jak膮艣 dziewczyn膮 dlatego, 偶e ma nazwisko, kt贸re spodoba si臋 moim s膮siadom czy nawet ojcu. Zamierzam o偶eni膰 si臋 z tob膮.
Priscilla zamruga艂a oszo艂omiona. Mia艂a ochot臋 zarzuci膰 mu r臋ce na szyj臋 i powiedzie膰 鈥瀟ak鈥. Uczyni艂a przecie偶 wszystko, co w jej mocy, 偶eby przywo艂a膰 go do rozs膮dku. Skoro nadal si臋 upiera, by j膮 po艣lubi膰, to nie jej wina, 偶e pope艂ni mezalians albo narazi si臋 na ludzkie gadanie. Natomiast jest jej win膮, 偶e nie dowiedzia艂 si臋 jeszcze, kto pisze ksi膮偶ki przygodowe pod m臋skim nazwiskiem. I je艣li kiedykolwiek przedosta艂oby si臋 to do wiadomo艣ci publicznej - a bez w膮tpienia tak si臋 stanie, je艣li zgodzi si臋 zosta膰 markiz膮 i cz艂onkowie wy偶szych sfer wezm膮 j膮 bezlito艣nie pod lup臋 - wybuchnie okropny skandal. Dumny r贸d Aylesworth贸w zostanie poni偶ony, a wszystko z jej powodu.
- Nie - powiedzia艂a z oci膮ganiem. - Jest... Chodzi o to... No c贸偶, wybuch艂by straszliwy skandal, gdyby艣 si臋 ze mn膮 o偶eni艂.
- O czym ty m贸wisz?
- Gdybym wysz艂a za ciebie i nale偶a艂a przez to do wy偶szych sfer, wszyscy wtykaliby nos w moje sprawy. Zacz臋艂yby si臋 plotki, szukano by czego艣 kompromituj膮cego w 偶yciu 鈥瀢iejskiej panny nikt鈥, kt贸ra wyda艂a si臋 za dziedzica Aylesworth贸w.
- Czy pope艂ni艂a艣 jaki艣 karygodny czyn? - W oczach b艂yszcza艂o mu rozbawienie. - Jaki? Ta艅czy艂a艣 zbyt wiele razy z jednym m臋偶czyzn膮 na balu? Nie, pewnie nie napisa艂a艣 w odpowiednim czasie listu z podzi臋kowaniem.
- M贸wi臋 ca艂kiem serio! - parskn臋艂a Priscilla, zdenerwowana jego 艣miechem. Czu艂a si臋 okropnie, odrzucaj膮c go, ale pomy艣la艂a, 偶e post臋puje bardzo szlachetnie i honorowo. A on mia艂 czelno艣膰 艣mia膰 si臋 z niej! - W艂a艣nie 偶e robi艂am co艣, co mog艂oby przynie艣膰 wstyd rodzinie.
- Co艣 gorszego ni偶 by膰 podejrzanym o morderstwo? Nasza rodzina ma ju偶 na swoim koncie taki skandal.
- Gdyby moja tajemnica wysz艂a na jaw, wszyscy byliby zgorszeni. A ja nie chc臋 miesza膰 w to twojej rodziny.
- Nie 偶artujesz, prawda? - Popatrzy艂 na ni膮 powa偶nie. - Naprawd臋 pope艂ni艂a艣 jaki艣 skandaliczny czyn? Co艣, co wykluczy艂oby ci臋 z tak zwanego towarzystwa?
- Niekt贸rzy jego cz艂onkowie byliby oburzeni. Poza tym by艂oby mn贸stwo plotek. Okropnych plotek.
- O co chodzi? Jako艣 nie potrafi臋 sobie wyobrazi膰, 偶eby艣 mia艂a na sumieniu powa偶ny grzech.
Popatrzy艂a na niego z udr臋k膮. A gdyby tak zdradzi艂a mu sw贸j sekret, a on by to pot臋pi艂? Gdyby poczu艂 ulg臋, i偶 nie przyj臋艂a jego propozycji? Gdyby odwr贸ci艂 si臋 od niej? Kilkakrotnie zastanawia艂a si臋, czy nie powierzy膰 mu swej tajemnicy, zw艂aszcza gdy martwi艂 si臋, kim te偶 m贸g艂 by膰 w przesz艂o艣ci, a ona pragn臋艂a go pocieszy膰. Zawsze jednak powstrzymywa艂a j膮 obawa przed jego reakcj膮. Gardzi艂 wieloma ciasnymi pogl膮dami Brytyjczyk贸w i ich tradycjami. Ale je艣li dzia艂o si臋 tak wy艂膮cznie dlatego, 偶e by艂 Amerykaninem? Je艣li wcale nie by艂 zwolennikiem praw kobiet albo by艂by wstrz膮艣ni臋ty, 偶e kobieta pisze ksi膮偶ki, a zw艂aszcza tego rodzaju. S艂ysza艂a nawet czasami, jak intelektuali艣ci zaprzyja藕nieni z ojcem m贸wili z wielk膮 pogard膮 o kobietach pr贸buj膮cych wkracza膰 w dziedziny, kt贸re zawsze by艂y domen膮 m臋偶czyzn. Nigdy nie pisn臋艂a nawet s艂贸wka o swoim zaj臋ciu pastorowi, kt贸rego kocha艂a i szanowa艂a, poniewa偶 s艂ysza艂a kiedy艣 jego wyg艂oszon膮 z wielkim smutkiem uwag臋 na temat kobiet, kt贸re zboczy艂y z drogi wyznaczonej im przez Boga i podj臋艂y si臋 m臋skiej pracy.
- Nie, Bryanie, nie pytaj mnie o to, prosz臋 - powiedzia艂a.
Pobudzi艂a tym tylko jego ciekawo艣膰 do granic wytrzyma艂o艣ci. Nie potrafi艂 wyobrazi膰 sobie, jaki to skandaliczny czyn mog艂a pope艂ni膰 Priscilla.
- Zabi艂a艣 kogo艣? - za偶artowa艂.
- Nie! Bryanie, prosz臋.
- By艂a艣... by艂a艣 zam臋偶na - my艣la艂 na g艂os, marszcz膮c brwi. - I rozwiod艂a艣 si臋.
- Bryanie!
- Mia艂a艣 romans.
- Dobrze wiesz, 偶e nie mog艂am by膰 m臋偶atk膮 ani mie膰 romansu - powiedzia艂a znacz膮co.
- Och! - Nie potrafi艂 powstrzyma膰 zmys艂owego u艣miechu na wspomnienie chwil, gdy si臋 kochali. - Oczywi艣cie. Masz racj臋.
- Przesta艅 si臋 g艂upio u艣miecha膰 - parskn臋艂a Priscilla. - Nie odpowiem wi臋cej na 偶adne pytanie. Prosz臋, id藕 ju偶.
- Nie, dop贸ki nie podasz mi rozs膮dnego powodu, dla kt贸rego nie chcesz wyj艣膰 za mnie.
- Nie mog臋, Bryanie, prosz臋, zaufaj mi po prostu. Uwierz, 偶e to niemo偶liwe. Spytaj ojca. Powie ci, z kim powinien o偶eni膰 si臋 przysz艂y ksi膮偶臋.
- Nie s膮dz臋, 偶eby zadowoli艂a ci臋 jego odpowied藕. Pami臋taj, 偶e o偶eni艂 si臋 z Amerykank膮 bez tytu艂贸w.
- Czemu tak mi to utrudniasz?! - wykrzykn臋艂a Priscilla, czuj膮c 艂zy wzbieraj膮ce pod powiekami.
- Bo musz臋 - odpowiedzia艂 po prostu, podchodz膮c do niej i ujmuj膮c jej d艂o艅. Spr贸bowa艂a j膮 wyrwa膰, Bryan jednak trzyma艂 j膮 mocno. - Nie rozumiesz? Nie pozwol臋 si臋 odprawi膰 z kwitkiem.
- Da艂am ci kosza. Nie potrafisz si臋 z tym pogodzi膰? Pokr臋ci艂 g艂ow膮 z u艣miechem i uni贸s艂 jej obie r臋ce do ust, sk艂adaj膮c na nich kolejno gor膮cy poca艂unek.
- Wiesz, 偶e jestem na to zbyt uparty. Priscilli zrobi艂o si臋 gor膮co, gdy usta Bryana dotkn臋艂y jej sk贸ry. Przypomnia艂a sobie, jak si臋 kochali, a on pie艣ci艂 wargami ca艂e jej cia艂o. Pomy艣la艂a, 偶e z tego w艂a艣nie rezygnuje - z 偶ycia wype艂nionego poca艂unkami i pieszczotami Bryana.
Czeka j膮 przysz艂o艣膰 bez jego u艣miechu, jego 偶art贸w. Przygryz艂a doln膮 warg臋, by nie wyrwa艂y jej si臋 s艂owa: 鈥濼ak, zgadzam si臋鈥.
- I tak w ko艅cu postawi臋 na swoim - powiedzia艂. - Zamierzam ponawia膰 moj膮 propozycj臋, dop贸ki nie us艂ysz臋 s艂owa tak.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮, ale on zdawa艂 si臋 nie zwraca膰 na to uwagi.
- Na razie odchodz臋, ale obiecuj臋 ci, 偶e wr贸c臋. Nie dam za wygran膮, dop贸ki nie otrzymam takiej odpowiedzi, na jak膮 czekam.
Odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 z pokoju. Priscilla sta艂a w milczeniu, nas艂uchuj膮c odg艂osu jego krok贸w w holu. Gdy us艂ysza艂a trzask drzwi frontowych, opad艂a na stoj膮ce za ni膮 krzes艂o i rozp艂aka艂a si臋 w g艂os.
Ksi膮偶臋 Ranleigh wszed艂 do jadalni.
- Dzie艅 dobry - przywita艂 si臋 grzecznie z ksi臋偶n膮 oraz Alekiem.
- Dzie艅 dobry, wasza wysoko艣膰. - Alec zerwa艂 si臋 z krzes艂a. By艂 pod wra偶eniem postawy i zachowania ksi臋cia. Prawd臋 m贸wi膮c, poczu艂 ulg臋, 偶e nie ci膮偶y na nim d艂u偶ej brzemi臋 tytu艂u. By艂 teraz tylko m艂odszym synem, co plasowa艂o go w kolejno艣ci do tytu艂u na trzecim miejscu, a je艣li John, a raczej Bryan, o偶eni si臋 i b臋dzie mia艂 syna, Alec znajdzie si臋 jeszcze dalej. Widzia艂 wiele korzy艣ci takiej Wolno艣ci. Matka nie b臋dzie mog艂a d艂u偶ej obarcza膰 go obowi膮zkami wynikaj膮cymi z tytu艂u, przypuszczalnie wi臋c uda mu si臋 wst膮pi膰 do wojska.
- Dzie艅 dobry, Alec - odpowiedzia艂 Damon. - Ciesz臋 si臋, 偶e postanowi艂e艣 zje艣膰 ze mn膮 艣niadanie.
- Czy mieli艣my jaki艣 wyb贸r? - spyta艂a kwa艣no ksi臋偶na. Nie przywyk艂a wstawa膰 tak wcze艣nie i spa艂aby jeszcze, gdyby osobista pokoj贸wka nie przekaza艂a jej zaproszenia od ksi臋cia. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e by艂o to wyra偶one w uprzejmy spos贸b 偶膮danie.
- Hmm... Przypuszczam, 偶e cz艂owiek zawsze ma wyb贸r - odpowiedzia艂 Damon, siadaj膮c u szczytu sto艂u. Lokaj, stoj膮cy przy kredensie ze srebrn膮 zastaw膮, natychmiast nala艂 mu kawy.
- Co mog臋 poda膰 waszej wysoko艣ci? - spyta艂, ale Damon i machn膮艂 tylko niecierpliwie r臋k膮.
- Obs艂u偶臋 si臋 sam. Mo偶esz wr贸ci膰 do kuchni. My艣l臋, 偶e poradzimy sobie.
Ksi臋偶na unios艂a brwi z dezaprobat膮. Nie podoba艂o jej si臋, 偶e ma bra膰 sobie cokolwiek sama, ale nie odwa偶y艂a si臋 sprzeciwi膰 woli ksi臋cia. Patrzyli z Alekiem, jak ksi膮偶臋 Ranleigh nape艂nia sobie talerz, zajmuje miejsce przy stole, po czym pr贸buje kawy.
- Nie najlepsza - zauwa偶y艂. - B臋d臋 musia艂 to zmieni膰. - Rozejrza艂 si臋 dooko艂a. - Widz臋, 偶e mamy o jednego go艣cia mniej.
Bianca zacisn臋艂a wargi. Benjamin wyni贸s艂 si臋 z pa艂acu jeszcze w nocy, wkr贸tce po pojawieniu si臋 Damona. Gdy odprowadzi艂, ten tch贸rz si臋 pakowa艂. Powiedzia艂 jej, 偶e dwaj wynaj臋ci zb贸je zostali zamkni臋ci w wi臋zieniu. Nie zdziwi艂o jej, 偶e ucieka jak szczur z ton膮cego okr臋tu. Wiedzia艂, 偶e skoro Alec nie zostanie ksi臋ciem, ona nie b臋dzie mia艂a pieni臋dzy ani w艂adzy, z wyj膮tkiem och艂apu, jakim jest jej wdowie do偶ywocie.
Alec, siedz膮cy naprzeciwko matki, nie pr贸bowa艂 ukry膰 swej rado艣ci.
- Tak. Dzi臋ki Bogu, ten 艂ajdak si臋 wyni贸s艂.
- Mam nadziej臋, 偶e ksi臋偶na nie b臋dzie za nim zbytnio t臋skni艂a.
Wzruszy艂a ramionami, s膮cz膮c kaw臋.
- By艂 dla mnie niczym - powiedzia艂a cicho.
- To dobrze. - Ksi膮偶臋 zaj膮艂 si臋 jedzeniem. Bianca skuba艂a grzank臋, Alec za艣 po prostu czeka艂, obserwuj膮c.
- Ach... - odezwa艂 si臋 w ko艅cu Damon, odsuwaj膮c talerz i popijaj膮c kaw臋. - Nie ma to jak angielskie 艣niadanie. - Umilk艂, patrz膮c to na Biance, to na Aleca. Zegar tyka艂 jednostajnie, napi臋cie ros艂o.
- No c贸偶, Alec - powiedzia艂 w ko艅cu. - Ciesz臋 si臋, 偶e b臋dziemy si臋 poznawa膰. Musz臋 powiedzie膰, 偶e to troch臋 dziwne dowiedzie膰 si臋 po trzydziestu latach, 偶e si臋 ma brata. Zw艂aszcza 偶e jest par臋 lat m艂odszy od mojego syna. Przypuszczam, 偶e dla ciebie to te偶 osobliwe do艣wiadczenie.
- Tak, wasza wysoko艣膰.
- Och, prosz臋, przecie偶 jeste艣my bra膰mi. M贸w do mnie Damon.
- Dzi臋kuj臋 ci... Damonie.
- Tak ju偶 lepiej. M贸j syn powiedzia艂 mi, 偶e chcesz wst膮pi膰 do wojska.
Jak by艂o do przewidzenia, w oczach Aleca zap艂on臋艂a rado艣膰.
- O, tak! Pragn臋 nade wszystko!
- Nie widz臋 powodu, dla kt贸rego nie mia艂by艣 tego uczyni膰. To 艣wietna kariera dla m艂odszego syna. Nie b臋dzie z tym 偶adnego problemu.
- Nie! - wykrzykn臋艂a Bianca. - Nie pozwol臋 na to. Damon zmierzy艂 j膮 oboj臋tnym spojrzeniem.
- Wydaje mi si臋, 偶e teraz ja jestem g艂ow膮 rodziny.
- To m贸j syn! - odpar艂a. - Nie pozwol臋 mu na to.
- Alec sko艅czy za kilka tygodni dwadzie艣cia jeden lat i obawiam si臋, 偶e nie b臋dzie pani mog艂a d艂u偶ej decydowa膰 o nim. Oczywi艣cie, je艣li b臋dzie wola艂 zosta膰 z pani膮, nie widz臋 przeszk贸d. My艣l臋 tylko, 偶e m艂odego m臋偶czyzn臋 szybko znudzi艂oby 偶ycie w Dower House. Yorkshire jest troch臋 odosobnione. 艢wietnie nadaje si臋 dla wdowy, oczywi艣cie, ale...
- Dower House! - zawo艂a艂a Bianca. Jej oczy ciska艂y gniewne b艂yskawice, nozdrza drga艂y.
- No c贸偶, jak ka偶e zwyczaj, wdowa po ksi臋ciu wycofuje si臋 z 偶ycia towarzyskiego po 艣mierci m臋偶a. Jest to s艂uszne - doda艂 po chwili milczenia - poniewa偶 mog臋 si臋 ponownie o偶eni膰, a nawet je艣li tego nie uczyni臋, wiem, 偶e m贸j syn ma taki zamiar.
- Z Priscill膮? - spyta艂 偶ywo Alec. - Czy chc膮 si臋 pobra膰 z Priscill膮?
- Och, Alec, zamilcz! - powiedzia艂a ostro Bianca. - Jakie to ma znaczenie, czy on o偶eni si臋 z t膮 g艂upi膮 Hamilton贸wn膮. Ten cz艂owiek wyrzuca mnie z naszego domu! Czemu nie protestujesz?
- No c贸偶, matko, ja... ja nie wiem, co m贸g艂bym zrobi膰. To jego dom - powiedzia艂 Alec, kr臋c膮c si臋 niespokojnie na krze艣le.
- Prosz臋 da膰 spok贸j synowi. On ma racj臋. Nic nie mo偶e na to poradzi膰. Ani pani. S膮 inne przyczyny, bardzo istotne, dla kt贸rych powinna pani si臋 przenie艣膰. Tamten dom jest te偶 znacznie mniejszy i b臋dzie bardziej odpowiada艂 pani dochodom.
Biance zrzed艂a mina. Nie spodziewa艂a si臋 tak radykalnego obci臋cia jej funduszy.
- Chce pan, 偶ebym 偶y艂a z tych... paru groszy?
- To pani spadek.
- Prawdziwe pieni膮dze wi膮偶膮 si臋 z tytu艂em.
- Obawiam si臋, 偶e nie jest ich tak znowu wiele, zwa偶ywszy tempo, w jakim je pani wydawa艂a przez ostatnie kilka lat. Doradcy prawni pokazali mi rachunki bankowe. W ka偶dym razie powinno pani wystarczy膰 na utrzymanie Dower House, a nawet sp臋dzenie kilku tygodni w Bath, powiedzmy, co roku.
- Bath! - parskn臋艂a Bianca z pogard膮. - Ze wszystkimi tymi starymi damami? Raczej nie.
- B臋dzie pani mog艂a wynajmowa膰 dom w Londynie na kilka tygodni w roku.
- Nie pojad臋! - krzykn臋艂a piskliwym g艂osem.
- Nie mo偶e pani zosta膰 tutaj - powiedzia艂 Damon tonem nieznosz膮cym sprzeciwu.
Patrzyli na niego przez d艂ug膮 chwil臋 ze zdumieniem. Chocia偶 Dower House by艂 zgodnie z tradycj膮 domem, do kt贸rego wycofywa艂y si臋 ksi膮偶臋ce wdowy, nie by艂 wykorzystywany do tych cel贸w od dw贸ch pokole艅. Owdowia艂e ksi臋偶ne wola艂y pozostawa膰 w Ranleigh Court, a ich synowie, nowi ksi膮偶臋ta, nie chcieli zmusza膰 ich do opuszczenia pa艂acu.
- Opowiem wszystkim, jak pan ze mn膮 post膮pi艂! - wykrzykn臋艂a Bianca. - Mo偶e ma pan wystarczaj膮c膮 w艂adz臋, 偶eby mnie st膮d wyrzuci膰, ale wszyscy b臋d膮 wiedzieli, jaki z pana okrutny, nieczu艂y dra艅!
Damon zmierzy艂 j膮 lodowatym spojrzeniem.
- Sugerowa艂bym, 偶eby dobrze si臋 pani zastanowi艂a, zanim o艣mieli si臋 pani to zrobi膰. Czasami jest lepiej dla wszystkich zainteresowanych, 偶eby trzymali j臋zyk za z臋bami.
- Nie... nie rozumiem, o co panu chodzi.
- Doprawdy? A wi臋c wyja艣ni臋 to pani - chocia偶 mia艂em nadziej臋, i偶 oszcz臋dz臋 Alecowi przykrej prawdy o matce. Dla dobra rodziny postanowi艂em nie rozg艂asza膰, co zrobi艂a pani mojemu synowi i pr贸bowa艂a zrobi膰 mnie. Pragn膮艂em zaoszcz臋dzi膰 Alecowi wstydu, poniewa偶 Bryan zapewni艂 mnie, 偶e nie bra艂 on udzia艂u w pani knowaniach.
- Jakich knowaniach? - spyta艂 Alec, podnosz膮c g艂os. - Mamo, o czym on m贸wi?
- Blefuje pan! - odpar艂a impertynencko ksi臋偶na, nie zwracaj膮c uwagi na Aleca.
- Czy偶by? My艣li pani, 偶e o niczym nie wiem? 呕e ujdzie to pani p艂azem? Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e ujawni臋 wszystko, je艣li zacznie pani rozpuszcza膰 plotki na m贸j temat albo na temat mojej rodziny. Niech pani opowie swoim przyjacio艂om, 偶e nie pozwoli艂em pani pozosta膰 w Ranleigh Court, a ja im w zamian opowiem, jak wynaj臋艂a pani bandyt贸w, 偶eby mnie zabili. Jak kaza艂a pani porwa膰 mojego syna i pobi膰 go.
- Matko! - Alec wyprostowa艂 si臋 na krze艣le, wlepiaj膮c w ni膮 zdumiony wzrok.
- Nie mo偶e pan tego udowodni膰! - Ksi臋偶na zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. - Nigdy si臋 z nimi nie spotka艂am. Nie wiedz膮 nawet, jak si臋 nazywam.
- Mo偶e nie, za to wie pani kochanek. S膮dzi pani, 偶e nie uda si臋 go odnale藕膰? My艣li pani, 偶e nie zechce opowiedzie膰 nam, jak dzia艂a艂 na pani polecenie, wynajmuj膮c tamtych dw贸ch opryszk贸w - gdy w perspektywie b臋dzie mia艂 d艂ugie lata w wi臋zieniu? Niech si臋 pani dobrze zastanowi, zanim otworzy usta, madame. Mo偶e pani znale藕膰 si臋 w wi臋zieniu, a nie w Dower House w Yorkshire. W najlepszym wypadku nikt pani nie przyjmie wi臋cej w 偶adnym przyzwoitym domu.
Wpatrywa艂a si臋 w niego w milczeniu, otwieraj膮c i zamykaj膮c usta, jak ryba wyrzucona na brzeg. Alec, z twarz膮 bia艂膮 jak papier, podni贸s艂 si臋 i patrzy艂 teraz na matk臋, stoj膮c po drugiej stronie sto艂u.
- Czy to prawda? Czy pr贸bowa艂a艣 wyrz膮dzi膰 krzywd臋鈥; Damonowi i Bryanowi? Odpowiedz mi!
Odwr贸ci艂a si臋 ku niemu, mierz膮c go w艣ciek艂ym spojrzeniem spod przymru偶onych powiek.
- Nie mog艂am przecie偶 siedzie膰 bezczynnie i przygl膮da膰 si臋, jak zagarniaj膮 twoj膮 spu艣cizn臋, dla kt贸rej tyle znios艂am! Czy s膮dzisz, 偶e 艂atwo by艂o wytrzyma膰 z tym starym cz艂owiekiem przez dwadzie艣cia lat? My艣la艂am, 偶e umrze po kilku latach po 艣lubie, a tymczasem on 偶y艂 i 偶y艂. Czy s膮dzisz, 偶e sprawia艂 mi przyjemno艣膰 dotyk jego pomarszczonych r膮k? Jego poca艂unki, jego... Och! - Wyda艂a nieartyku艂owany okrzyk gniewu. - Zrobi艂am to dla ciebie! Wszystko dla ciebie! 呕eby艣 m贸g艂 odziedziczy膰 to, co ci si臋 prawnie nale偶y. 呕eby艣 mia艂 tytu艂, ziemi臋, pieni膮dze. To wszystko powinno nale偶e膰 do ciebie. Nie mog艂am pozwoli膰, 偶eby wszystko zabrali!
- Alec... - Damon wykona艂 gest w stron臋 m艂odzie艅ca, widz膮c, 偶e jest wstrz膮艣ni臋ty.
- Nie - rzek艂 Alec, podnosz膮c r臋k臋. - Nic mi nie jest. - Wbi艂 gniewne spojrzenie w twarz matki. - Czy przysz艂o ci kiedykolwiek do g艂owy, 偶eby mnie spyta膰, czy tego chc臋? Nie zrobi艂a艣 niczego dla mnie. Przecie偶 nie by艂o mnie na 艣wiecie, gdy wysz艂a艣 za 鈥瀟ego starego cz艂owieka鈥. Nie cierpia艂a艣 dla mnie, lecz z powodu w艂asnej chciwo艣ci i 偶膮dzy w艂adzy. Wcale nie chcia艂em by膰 ksi臋ciem Ranleigh. Pragn膮艂em wst膮pi膰 do wojska razem z Gidem, wiedzia艂a艣 o tym dobrze. Na si艂臋 stara艂a艣 si臋 zrobi膰 ze mnie ksi臋cia, czego skutkiem by艂o moje ci膮g艂e poczucie winy, 偶e chcia艂em ci臋 opu艣ci膰. Bez przerwy powtarza艂a艣 mi, jakie ci膮偶膮 na mnie obowi膮zki - nawet gdy wiedzia艂a艣, 偶e nie odziedzicz臋 tytu艂u! Ten stary cz艂owiek, kt贸rego tak bardzo nienawidzi艂a艣, by艂 moim ojcem. M臋偶czy藕ni, kt贸rych pr贸bowa艂a艣 zabi膰, to m贸j brat i bratanek. Jak mo偶esz m贸wi膰, 偶e robi艂a艣 to dla mnie? Nie chc臋 z tego absolutnie nic. - Wzi膮艂 g艂臋boki oddech. - Nie chc臋 nawet cz膮stki ciebie!
Bianca odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i wybieg艂a z pokoju. Alec patrzy艂 za ni膮, na jego twarzy malowa艂 si臋 b贸l. Damon podszed艂 do niego i po艂o偶y艂 mu lekko d艂o艅 na ramieniu.
- Bardzo mi przykro, 偶e dowiedzia艂e艣 si臋 w taki spos贸b. Alec podni贸s艂 na niego nierozumiej膮ce spojrzenie.
- Jak ona mog艂a to zrobi膰? Ja... Jest moj膮 matk膮...
- Wiem. I nic tego nigdy nie zmieni. Mo偶e po jakim艣 czasie uda ci si臋 zapomnie膰.
- Nie! Nie potrafi臋 znie艣膰 nawet my艣li o tym! Dostatecznie okropne by艂o, 偶e 偶y艂a z tym... - wykrzywi艂 pogardliwie wargi - ...tym 艂ajdakiem Oliverem. Czasami nienawidzi艂em jej r贸wnie mocno jak jego. Ale to jest dziesi臋膰 razy gorsze. Dowiedzie膰 si臋, 偶e by艂aby zdolna kogo艣 zabi膰, w dodatku cz艂onka mojej w艂asnej rodziny!
- Dostrzeg艂a tylko zagro偶enie dla swojego dziecka i siebie samej. Musisz o tym pami臋ta膰. Czy widzia艂e艣 kiedy艣 lwic臋 broni膮c膮 potomstwa?
- Nie chodzi艂o jej o mnie - rzek艂 Alec z gorycz膮. - Gdyby interesowa艂a si臋 mn膮, nigdy nie zwi膮za艂aby si臋 z Oliverem. Nie, broni艂a wy艂膮cznie swojego statusu. Mia艂e艣 absolutn膮 racj臋. Tylko... tak strasznie trudno pogodzi膰 si臋 z tym, jaka jest naprawd臋.
Damon poklepa艂 go po ramieniu, 偶a艂uj膮c, 偶e nie potrafi znale藕膰 w艂a艣ciwych s艂贸w, by go pocieszy膰. Szkoda, 偶e nie ma tu Delii. Kobiety zawsze radz膮 sobie lepiej z takimi sprawami.
- Pos艂uchaj, zamierzam wybra膰 si臋 na konn膮 przeja偶d偶k臋 po okolicy, dawno tu nie by艂em. Mo偶e dotrzymasz mi towarzystwa?
- Dzi臋kuj臋 ci. To bardzo mi艂e z twojej strony. My艣l臋 jednak, 偶e wol臋 teraz zosta膰 sam.
Damonowi 偶al by艂o Aleca, ale cieszy艂 si臋, 偶e sam odb臋dzie przeja偶d偶k臋 konn膮. Postanowi艂 z艂o偶y膰 wizyt臋 Anne Chalcomb. My艣la艂 o tym od chwili, gdy nie spotka艂 jej na balu. Prawd臋 m贸wi膮c, my艣la艂 o tym od bardzo dawna, zanim jeszcze znalaz艂 si臋 na pok艂adzie statku p艂yn膮cego do Anglii.
Gdy pod膮偶a艂 znajom膮 艣cie偶k膮, opad艂y go wspomnienia. Tak niewiele si臋 tu zmieni艂o przez trzydzie艣ci lat - 艣ci臋to ogromne drzewo, wyros艂a k臋pa krzak贸w, postawiono nowy p艂ot - i czu艂 si臋 niemal tak, jak gdyby mia艂 znowu osiemna艣cie lat i jecha艂 na spotkanie z ukochan膮 kobiet膮.
Zatrzyma艂 si臋 na szczycie wzg贸rza i popatrzy艂 w d贸艂 na Chalcomb Manor. Mia艂 wra偶enie, 偶e dziedziniec otaczaj膮cy rezydencj臋 skurczy艂 si臋, 偶e wdar艂y si臋 na艅 pola. Po prawej stronie znajdowa艂a si臋 droga i frontowy podjazd. Po lewej - niedu偶y staw i altanka, w kt贸rej si臋 zwykle spotykali. Pod wp艂ywem nag艂ego impulsu Damon skr臋ci艂 w jej kierunku. Gdy podjecha艂 bli偶ej, zauwa偶y艂, 偶e drewniana konstrukcja od dawna nie by艂a malowana, a niekt贸re deski pop臋kane. Wod臋 w stawie pokrywa艂a piana.
Prze偶y艂 chwil臋 rozterki, czy nie zawr贸ci膰, pop臋dzi艂 jednak konia, jad膮c skrajem dziedzi艅ca, po czym skr臋ci艂 w brukowany podjazd. Czu艂 si臋 dziwnie, zsiadaj膮c z konia. Prawie nigdy nie korzysta艂 z tej drogi, mo偶e raz czy dwa, zanim zakocha艂 si臋 w lady Chalcomb.
Stajenny nie podbieg艂, by odebra膰 od niego konia, przywi膮za艂 go wi臋c do s艂upa ganku i wszed艂 po schodkach. Zapuka艂 do drzwi i czeka艂. W kilka chwil p贸藕niej drzwi otworzy艂y si臋 i stan臋艂a w nich Anne. Damon spodziewa艂 si臋 zobaczy膰 pokoj贸wk臋 albo lokaja, tote偶 zaskoczy艂o go to ca艂kowicie. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 bez s艂owa, niezdolny si臋 poruszy膰.
Postarza艂a si臋, ale z wdzi臋kiem. Z艂ocistorude w艂osy, upi臋te schludnie na czubku g艂owy, by艂y przypr贸szone siwizn膮, sk贸ra lekko zwiotcza艂a, wok贸艂 oczu i ust by艂y widoczne drobne zmarszczki. Wci膮偶 jednak by艂a szczup艂a i zgrabna, a jej bursztynowe oczy mia艂y dziewcz臋cy wyraz.
Damon milcza艂, zbyt wzruszony, 偶eby cokolwiek powiedzie膰. To Anne odezwa艂a si臋 cicho:
- Witaj, Damonie. Ciekawa by艂am, czy ci臋 jeszcze zobacz臋. - Cofn臋艂a si臋, dodaj膮c: - Wejd藕, prosz臋.
Skin膮艂 g艂ow膮, id膮c za ni膮 bez s艂owa przez wysoki, staro艣wiecki hol do salonu w g艂臋bi domu.
- Przepraszam - powiedzia艂a Anne z mi艂ym u艣miechem - ale od 艣mierci Henry鈥檈go nie trzymam otwartych frontowych salon贸w. Rzadko przyjmuj臋 oficjalnych go艣ci.
- Ja nie nazwa艂bym siebie oficjalnym go艣ciem - powiedzia艂, odzyskuj膮c wreszcie mow臋.
U艣miechn臋艂a si臋 s艂abo, siadaj膮c i wskazuj膮c mu gestem drugie krzes艂o. 膯wiczy艂a t臋 scen臋 przez ca艂y wczorajszy wiecz贸r, powtarzaj膮c sobie jednocze艣nie, 偶e nie b臋dzie mia艂a okazji jej odegra膰, albowiem ksi膮偶臋 jej nie odwiedzi. A jednak odwiedzi艂. Wysoki i przystojny jak wtedy.
Przyjrza艂a mu si臋 dyskretnie, przesun臋艂a spojrzenie po jego szerokich ramionach, twarzy, przenikliwych, jasnoniebieskich oczach. Niewiele pozosta艂o z jej szczup艂ego, gibkiego ch艂opca, siedzia艂 przed ni膮 m臋偶czyzna, kt贸ry mia艂 za sob膮 trudne 偶ycie i ci臋偶k膮 prac臋. Bi艂a od niego si艂a i pewno艣膰 siebie. Czy zachowa艂 偶yczliwo艣膰, dobre serce? Zastanawia艂a si臋, co zobaczy艂 - czy wyblak艂膮, wyschni臋t膮 star膮 kobiet臋 zamiast dziewczyny, kt贸r膮 kocha艂?
- No c贸偶 - zauwa偶y艂a w odpowiedzi na jego uwag臋 - min臋艂o trzydzie艣ci lat. Ludzie si臋 zmieniaj膮.
- My艣lisz, 偶e ja si臋 zmieni艂em?
- Oczywi艣cie. Zosta艂e艣 ksi臋ciem.
- Zapewniam ci臋, 偶e jestem teraz mniej panem wielkiego rodu, ni偶 gdy by艂em markizem. Trzydzie艣ci lat w Stanach Zjednoczonych wypleni snobizm w ka偶dym cz艂owieku.
- Nigdy nie by艂e艣 snobem.
- Nie? My艣l臋, 偶e cz臋sto bywa艂em zbyt wynios艂y. Pami臋ta艂a to - specyficzny spos贸b, w jaki trzyma艂 g艂ow臋, jego dumn膮 postaw臋.
- By艂e艣 po prostu 艣wiadom swojej pozycji w 艣wiecie.
- Przesadza艂em z t膮 pewno艣ci膮 siebie. Nauczy艂em si臋, jak niewiele jest to wszystko warte, gdy cz艂owiek musi walczy膰, 偶eby prze偶y膰.
- Czy... by艂o ci bardzo trudno, gdy wyjecha艂e艣? My艣l臋 o 偶yciu w Stanach, pracy... i tak dalej.
- Z prac膮 mia艂em najmniej k艂opotu. Przyzwyczai艂em si臋 bardzo szybko do ci臋偶kiej fizycznej har贸wki i odkry艂em, 偶e jest to co艣, co nawet lord potrafi z 艂atwo艣ci膮 robi膰, je艣li jest do艣膰 m艂ody i silny. Nieco wi臋cej czasu zaj臋艂o mi przysposobienie si臋 do pracy umys艂owej, ale poradzi艂em sobie.
Zapad艂o milczenie. Anne popatrzy艂a na swoje d艂onie.
- Widz臋, 偶e masz rodzin臋. Pozna艂am twojego syna.
- Tak. Bryan to dobry ch艂opak. No ju偶 nie taki znowu ch艂opak. Ma dwadzie艣cia osiem lat.
- Gdy go zobaczy艂am, wyda艂 mi si臋 bardzo podobny do ciebie. Pomy艣la艂am sobie jednak, 偶e to tylko moja wyobra藕nia.
- Mam te偶 c贸rk臋, Deli臋. Mieszka w Nowym Jorku. Ma m臋偶a i dw贸jk臋 dzieci.
- A zatem jeste艣 dziadkiem?
- Tak, musz臋 si臋 do tego przyzna膰 - roze艣mia艂 si臋. - Niesamowicie bystre 艂obuziaki.
- Musia艂e艣 si臋 m艂odo o偶eni膰.
- Zawsze si臋 艣pieszy艂em.
- Pami臋tam. - Nast膮pi艂a jeszcze jedna d艂uga przerwa w rozmowie. Anne spyta艂a po chwili wahania, unikaj膮c jego wzroku: - A twoja 偶ona? Czy przyjecha艂a z tob膮?
- Nie. Umar艂a dwa lata temu.
- Och, bardzo mi przykro. - Ucisk w 偶o艂膮dku nagle min膮艂, cho膰 przez ca艂y czas wymy艣la艂a sobie w duchu od idiotek, 偶e j膮 to obchodzi.
- By艂a dobr膮 kobiet膮. Ale - doda艂 cicho - nigdy nie by艂a tob膮.
Spojrza艂a na niego szybko, po czym odwr贸ci艂a wzrok, w obawie, by nie zauwa偶y艂 b艂ysku rado艣ci w jej oczach.
- Jestem jednak pewna, 偶e nie oczekiwa艂e艣 tego od niej.
- Nie - przyzna艂. - Na szcz臋艣cie dla mojego ma艂偶e艅stwa. Zrozumia艂em, 偶e taka mi艂o艣膰 trafia si臋 tylko raz... je艣li ma si臋 szcz臋艣cie.
- Och, Damonie - powiedzia艂a zduszonym g艂osem. - Tak mi przykro z powodu tego, co si臋 zdarzy艂o.
- Masz na my艣li m贸j wyjazd? - spyta艂, marszcz膮c brwi. - Ucieczk臋 do Nowego Jorku?
- Tak - skin臋艂a g艂ow膮. - To by艂a moja wina. Nigdy by si臋 to wszystko nie sta艂o, gdyby nie ja. Zosta艂by艣 w domu. Tw贸j ojciec wiedzia艂by, gdzie by艂e艣, uwierzy艂by ci. Powiniene艣 pozwoli膰 mi powiedzie膰 prawd臋. Powinnam p贸j艣膰 na policj臋 nawet wbrew tobie.
- 艁atwo wierzy膰, kiedy widzi si臋 co艣 na w艂asne oczy. Dla mnie by艂o wa偶ne, by mi zaufa艂, chocia偶 nie mog艂em niczego udowodni膰. To w艂a艣nie przewa偶y艂o: 偶e mi nie uwierzy艂. - Wsta艂 i zacz膮艂 chodzi膰 po salonie. - Nie jeste艣 odpowiedzialna za to, 偶e nie zgadzali艣my si臋 z ojcem. A nie zgadzali艣my si臋, jeszcze zanim ci臋 pozna艂em. Byli艣my niczym oliwa i woda, zawsze, odk膮d by艂em dzieckiem. Dop贸ki nie urodzi艂 si臋 Bryan, my艣la艂em, 偶e tak w艂a艣nie musz膮 wygl膮da膰 stosunki mi臋dzy ojcem a synem. W ka偶dym razie, nikt nie by艂 winien temu, 偶e zosta艂em oskar偶ony o morderstwo. To czysty zbieg okoliczno艣ci.
- Ja jestem odpowiedzialna za to, co si臋 wydarzy艂o mi臋dzy nami.
- Nie. - Stan膮艂 przed ni膮, zagl膮daj膮c jej g艂臋boko w oczy. - Nie bardziej ni偶 ja.
- By艂am starsza. U艣miechn膮艂 si臋 k膮tem warg.
- Raptem o rok.
- Powinnam wykaza膰 wi臋cej rozs膮dku. By艂am m臋偶atk膮. Nie wolno mi...
Jego u艣miech stawa艂 si臋 coraz bardziej ponury.
- Czy naprawd臋 my艣lisz, 偶e to by ci si臋 uda艂o? 呕e ja bym ci na to pozwoli艂? Pierwszego dnia, gdy ci臋 zobaczy艂em, tak膮 艂agodn膮 i urocz膮, tak膮 pi臋kn膮 a偶 do b贸lu, powiedzia艂em sobie, 偶e musisz by膰 moja. Wiedzia艂em, 偶e nie chc臋 nikogo innego.
Anne zapar艂o dech w piersi, gdy us艂ysza艂a jego wyznanie.
- Damonie... - Jej bursztynowe oczy b艂yszcza艂y. Wsta艂a powoli, jak gdyby popychana jak膮艣 niewidzialn膮 si艂膮. - Ja czu艂am to samo.
Pami臋ta艂a dok艂adnie, jak wtedy wygl膮da艂, m艂ody, szalony, silny, na swoim wspania艂ym gniadoszu, w koszuli klej膮cej si臋 do spoconego cia艂a, z wilgotnymi w艂osami. Spotka艂 na konnej przeja偶d偶ce lorda Chalcomba, kt贸ry zaprosi艂 go do domu.
By艂a w贸wczas w ogrodzie, 艣cina艂a kwiaty dla udekorowania sto艂u. Gdy zobaczy艂a obu m臋偶czyzn, ruszy艂a w ich stron臋. Nie mia艂a poj臋cia, jaki widok przedstawia, jak s艂o艅ce igra w jej potarganych przez wiatr w艂osach, jak wydobywa niezwyk艂y kolor jej oczu. Nie zdawa艂a sobie sprawy, jak malowniczo wygl膮da z kwiatami przytulonymi do piersi, w lekkiej wiosennej sukni podkre艣laj膮cej jej figur臋.
Damon podszed艂 spiesznie i wzi膮艂 j膮 za r臋ce. Dawne uczucia obudzi艂y si臋 w nim z pot臋偶n膮 si艂膮, w g艂owie mia艂 chaos, jak gdyby przesz艂o艣膰 sta艂a si臋 tera藕niejszo艣ci膮, a jednocze艣nie by艂a osobliwie odleg艂a, stanowi艂a cz臋艣膰 innego 偶ycia.
- Czemu ze mn膮 nie wyjecha艂a艣? - spyta艂, patrz膮c jej g艂臋boko w oczy. - Czemu zosta艂a艣 z nim tutaj? Mogli艣my rozpocz膮膰 nowe 偶ycie i zapomnie膰 o wszystkim.
Czu艂 dr偶enie jej r膮k w swoich. Jego dotyk wywo艂a艂 w nich uczucie mrowienia, jak gdyby budzi艂a si臋 do 偶ycia po latach letargu. Oczy wezbra艂y jej 艂zami.
- Nie wiem! - wykrzykn臋艂a cicho. - By艂am taka g艂upia. Po twoim wyje藕dzie przeklina艂am siebie tysi膮ce razy. By艂am zbyt przera偶ona. Czu艂am si臋 winna, czyni艂am sobie wyrzuty, 偶e zdradzi艂am m臋偶a. Niewa偶ne, jak by艂 okropny i jak bardzo 偶a艂owa艂am, 偶e pozwoli艂am rodzicom popchn膮膰 si臋 do tego ma艂偶e艅stwa, ale by艂 przecie偶 moim m臋偶em. A ja dopu艣ci艂am si臋 cudzo艂贸stwa. Czasami czu艂am si臋 taka niegodziwa i winna. Gdy przyszed艂e艣 i opowiedzia艂e艣 mi o k艂贸tni z ojcem, o tym, 偶e pos膮dza ci臋 o zamordowanie tamtej dziewczyny, by艂am zagubiona i przera偶ona. Nie mia艂am odwagi rzuci膰 wszystkiego, powiedzie膰, 偶e moja przysi臋ga jest niewa偶na, i zacz膮膰 偶ycie od nowa.
艁zy sp艂yn臋艂y jej po policzkach.
- Przepraszam, Damonie - powiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem. - Pogmatwa艂am 偶ycie i tobie, i sobie. Przez ca艂y czas 偶a艂owa艂am tego.
- Przesta艅, Anne - powiedzia艂 艂agodnie, ocieraj膮c jej 艂zy.
- Nie przepraszaj. Nie zrujnowa艂a艣 mi 偶ycia. To ja by艂em zbyt s艂aby, by zosta膰 i godzi膰 si臋 na to, 偶e jeste艣 jego 偶on膮. Nie potrafi艂em zrezygnowa膰 z ciebie. Gdy nie chcia艂a艣 pojecha膰 ze mn膮, pomy艣la艂em, 偶e pozosta艂o mi tylko jedno wyj艣cie - uciec jak najdalej od tego cierpienia. Ludzie my艣leli, 偶e to z powodu oskar偶enia o morderstwo, ale by艂o inaczej. Nie wyjecha艂em te偶 z powodu k艂贸tni z ojcem. K艂贸cili艣my si臋 przedtem niezliczenie wiele razy. Uciek艂em, poniewa偶 ci臋 pragn膮艂em i wiedzia艂em, 偶e nigdy nie b臋d臋 ci臋 mia艂. - Pog艂adzi艂 pieszczotliwie jej twarz, muskaj膮c palcami policzki, brod臋, czo艂o.
- Uczynili艣my wszystko, co w naszej mocy, Nan. Nie ma sensu robi膰 sobie wyrzut贸w.
U艣miechn臋艂a si臋 przez 艂zy.
- Nikt inny tak mnie nie nazywa艂. Damon uca艂owa艂 czule jej d艂onie.
- Czy s膮dzisz, 偶e mogliby艣my zacz膮膰 wszystko od pocz膮tku? 呕e mamy jak膮kolwiek szans臋?
- Nie wiem - odpowiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem. - Mo偶e jeste艣my ju偶 za starzy.
Pochyli艂 si臋, muskaj膮c jej wargi, po czym przylgn膮艂 do nich zach艂annie. Anne zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋, zapomnieli o bo偶ym 艣wiecie. Czas przesta艂 istnie膰.
Priscilla przekona艂a si臋, 偶e Bryan dotrzymuje s艂owa. Przez nast臋pne dwa tygodnie wykorzystywa艂 ka偶d膮 okazj臋, 偶eby zabiega膰 o jej wzgl臋dy. Zdawa艂 si臋 traktowa膰 jej odmow臋 jako drobne niepowodzenie. Bez przerwy sk艂ada艂 jej wizyty, przynosi艂 kwiaty i s艂odycze. Zjawia艂 si臋 wsz臋dzie, gdzie tylko mia艂 szans臋 j膮 spotka膰, nawet w ko艣ciele. Zawsze uda艂o mu si臋 znale藕膰 miejsce obok niej i zaleca膰 si臋 w spos贸b niepozostawiaj膮cy 偶adnych w膮tpliwo艣ci co do intencji. Gdy nowy ksi膮偶臋 wys艂a艂 Hamiltonom zaproszenie na przyj臋cie w w膮skim gronie z okazji urodzin Aleca, powa偶nie zastanawia艂a si臋 nad tym, czy si臋 nie wym贸wi膰. Bryan z pewno艣ci膮 nie b臋dzie odst臋powa艂 jej przez ca艂y wiecz贸r, utrudniaj膮c wytrwanie w postanowieniu. Panna Pennybaker postanowi艂a jednak, 偶e bez Priscilli ona r贸wnie偶 nie p贸jdzie, poza tym Priscilla post膮pi艂aby nie艂adnie wobec Aleca. By艂 ostatnio przygaszony, mimo 偶e spe艂ni艂o si臋 jego najwi臋ksze marzenie - mia艂 wst膮pi膰 do wojska. Priscilla podejrzewa艂a, 偶e ma to zwi膮zek z po艣piesznym wyjazdem jego matki z Ranleigh Court. Alec jednak nie pisn膮艂 ani s艂owa na ten temat, a ona nie chcia艂a by膰 w艣cibska.
Nie chc膮c wi臋c sprawi膰 zawodu Penny i Alecowi, wybra艂a si臋 na kolacj臋 do Ranleigh Court. Go艣ci by艂o niewielu, tak jak zapowiada艂 Alec - tylko lady Chalcomb, pan Rutherford i kilka os贸b poza Hamiltonami i now膮 rodzin膮 Aleca. Bryan przywita艂 si臋 z ni膮, k艂aniaj膮c si臋 i muskaj膮c jej d艂o艅 wargami, a偶 przeszed艂 j膮 dreszcz, mimo to stara艂a si臋 zachowa膰 kamienn膮 twarz. W czasie posi艂ku oczywi艣cie siedzia艂 obok niej, flirtuj膮c z ni膮 tak jawnie, 偶e niemo偶liwo艣ci膮 by艂o nie odpowiedzie膰 mu tym samym.
Priscilla by艂a nieco zaintrygowana, gdy podnios艂a wzrok i zauwa偶y艂a, 偶e Anne i ksi膮偶臋 prowadz膮 bardzo intymn膮 rozmow臋, 艣ciszonymi g艂osami, z g艂owami pochylonymi ku sobie. Nie mia艂a poj臋cia, 偶e Anne w og贸le zna ksi臋cia Ranleigh. Nigdy o nim nie m贸wi艂a, a ksi膮偶臋 by艂 tutaj zaledwie od dw贸ch tygodni! Przypomnia艂a sobie, oczywi艣cie, 偶e ona nie potrzebowa艂a du偶o wi臋cej czasu, by zakocha膰 si臋 w synu ksi臋cia. Mimo wszystko wyda艂o jej si臋 to dziwne. Spogl膮da艂a na nich od czasu do czasu podczas kolacji. U艣miechali si臋 do siebie i rozmawiali, a gdy m贸wili co艣 do innych go艣ci, wymieniali co chwila spojrzenia, kt贸re mo偶na by nazwa膰 tylko mi艂osnymi.
Po kolacji Priscilli uda艂o si臋 uciec przed zalotami Bryana do pustego pokoju na parterze, w kt贸rym znajdowa艂a si臋 艂aweczka w du偶ym oknie wykuszowym, gdzie mog艂a si臋 prawie ca艂kiem ukry膰. Nie min臋艂o jednak nawet dwadzie艣cia minut, gdy Bryan wsun膮艂 g艂ow臋 przez drzwi.
- No wreszcie ci臋 znalaz艂em, zastanawia艂em si臋 przez ca艂y czas, gdzie te偶 mo偶esz by膰 - powiedzia艂, id膮c ku niej przez pok贸j.
- Czy mo偶esz wreszcie przesta膰?
- Ale co mam przesta膰? - spyta艂 z min膮 niewini膮tka, rozgl膮daj膮c si臋, jak gdyby chcia艂 sprawdzi膰, co takiego zrobi艂.
- Wiesz, o co mi chodzi. Nie odst臋pujesz mnie na krok. Chodzisz za mn膮 wsz臋dzie. Bez przerwy do mnie m贸wisz. Ludzie ju偶 to zauwa偶yli i komentuj膮.
- Doprawdy? - Usiad艂 obok niej na 艂aweczce. - Nie przejmuj si臋, ludzie lubi膮 plotki.
- To wszystko dlatego, 偶e zwracasz na mnie szczeg贸ln膮 uwag臋.
- To normalne, tak w艂a艣nie zachowuje si臋 m臋偶czyzna, kt贸ry pragnie po艣lubi膰 kobiet臋 - zauwa偶y艂 rozs膮dnie.
- Bryanie... prosz臋. Powiedzia艂am ci ju偶 ze sto razy, 偶e za ciebie nie wyjd臋.
- Nie a偶 tyle. Czy nie zwr贸ci艂a艣 uwagi, 偶e przesta艂em ci臋 o to prosi膰? Pomy艣la艂em, 偶e zbyt ci si臋 naprzykrzam.
- I s艂usznie.
- No wi臋c, nie pytam ju偶 od pewnego czasu. Czy nie mo偶emy zosta膰 przyjaci贸艂mi? Nie mam prawa przebywa膰 w twoim towarzystwie?
Priscilla nie by艂a pewna, czy mi臋dzy ni膮 a Bryanem mo偶liwa jest przyja藕艅. Poza tym by艂o wysoce podejrzane, 偶e nagle ust膮pi艂.
- My艣l臋, 偶e mo偶emy - powiedzia艂a, cedz膮c s艂owa. - Na jakich zasadach?
- Po prostu b臋dziemy zachowywa膰 si臋 jak przyjaciele. Pr贸bowa艂em ci臋 oczarowa膰, ale najwyra藕niej mi si臋 nie uda艂o. Wydajesz si臋 absolutnie odporna na wdzi臋k, kwiaty ci臋 nie wzruszaj膮.
Priscilla u艣miechn臋艂a si臋 przelotnie. Rzadko udawa艂o jej si臋 pozosta膰 oboj臋tn膮 na wdzi臋k Bryana, cho膰 stara艂a si臋 to jak najlepiej ukry膰.
- Jestem tward膮 kobiet膮 - przyzna艂a.
- Mam ci do zaofiarowania co艣 lepszego od kwiat贸w. Tajemnic臋.
- Jak膮 tajemnic臋? - spyta艂a i natychmiast przyszed艂 jej na my艣l jego ojciec. - 艢mierci Rose?
- Zastanawiali艣my si臋 z ojcem, jak sprawdzi膰, czy kuzyn Evesham rzeczywi艣cie zabi艂 t臋 kobiet臋 trzydzie艣ci lat temu.
- I?
- I do niczego nie doszli艣my. Ojciec rozmawia艂 z konstablem. To nie ten sam konstabl, sprawa zosta艂a od艂o偶ona do archiwum jako umorzona. Ojciec nak艂oni艂 go wreszcie, 偶eby pokaza艂 mu akta. Niewiele to jednak da艂o.
- Czemu ksi膮偶臋 jest przekonany, 偶e to sprawka jego kuzyna?
Bryan zacz膮艂 wyja艣nia膰 teori臋 ojca. Priscilla s艂ucha艂a, kiwaj膮c od czasu do czasu g艂ow膮. Wreszcie Bryan przerwa艂 nagle i powiedzia艂:
- Nie wierzysz, prawda?
- S艂ucham?
- 呕e m贸j ojciec tego nie zrobi艂. Priscilla wzruszy艂a ramionami.
- Nie wiem, Bryanie. Znam t臋 spraw臋 jedynie z plotek, a wszyscy byli w艂a艣ciwie przekonani, 偶e to on jest zab贸jc膮.
- Nie m贸g艂 tego zrobi膰. Ja to wiem.
- Nie wygl膮da na cz艂owieka, kt贸ry pope艂ni艂by morderstwo - przyzna艂a Priscilla.
- Bo go nie pope艂ni艂. To bzdura.
- Mimo to przypuszczam, 偶e nawet dobry cz艂owiek mo偶e by膰 sprowokowany do zab贸jstwa.
- Nie ojciec.
- M贸wisz tak, poniewa偶 jest twoim ojcem i kochasz go. Rozumiem to. Nigdy nie uwierzy艂abym, gdyby kto艣 oskar偶y艂 o co艣 takiego mojego.
Bryan musia艂 si臋 roze艣mia膰 na my艣l, 偶e Florian oderwa艂by si臋 od swoich wzor贸w chemicznych cho膰by na tak d艂ugo, by pomy艣le膰 o zabiciu kogo艣.
- Dobrze. To nie najlepszy przyk艂ad, wiem o tym. Mimo to jestem sk艂onna wierzy膰 mu po prostu dlatego, 偶e jest twoim ojcem. To ma艂o prawdopodobne, 偶eby by艂 tak kompletnie inny ni偶 ty. Nie zamordowa艂by艣 dziewczyny, a ju偶 zw艂aszcza wiedz膮c, 偶e nosi pod sercem twoje dziecko.
- Dobry Bo偶e, mam nadziej臋, 偶e nie. To brzmi nawet gorzej, je艣li patrzy si臋 na to z tej strony. Zamordowa艂 nie tylko j膮, ale i w艂asne dziecko.
- Ani, jak przypuszczam, nie zwodzi艂by艣 nieszcz臋snej dziewczyny obietnicami ma艂偶e艅stwa, wiedz膮c, 偶e nie mo偶esz jej po艣lubi膰.
Spojrza艂 na ni膮 podejrzliwie.
- Czy to ma by膰 aluzja? Priscilla wzruszy艂a ramionami.
- Ta sytuacja r贸偶ni si臋 zasadniczo od naszej, je艣li o to ci chodzi. Masz racj臋, nie mami艂bym kobiety obietnicami ma艂偶e艅stwa. W naszym przypadku nie ma przeszk贸d. Skoro powiedzia艂em, 偶e to nast膮pi, to tak b臋dzie i ju偶. Nic mnie nie powstrzyma.
- Nie powinnam o tym wspomina膰. - Priscilla odwr贸ci艂a si臋 od niego i zamierza艂a wsta膰, Bryan jednak chwyci艂 j膮 za r臋k臋 i posadzi艂 z powrotem na 艂aweczce.
- Co ci臋 powstrzymuje, Priscillo? Do diab艂a, na przeszkodzie naszemu ma艂偶e艅stwu stoi tylko tw贸j up贸r. Przecie偶 nawet ta cenna 鈥瀝eputacja鈥, kt贸ra wydaje si臋 tyle dla ciebie znaczy膰, wymaga, 偶eby艣my si臋 pobrali. B膮d藕 co b膮d藕 sp臋dzili艣my razem noc w lesie.
Priscilla spojrza艂a na niego badawczo.
- To dlatego mnie prze艣ladujesz? Uwa偶asz, 偶e musisz? Poniewa偶 mam zszargan膮 reputacj臋? - Czu艂a przejmuj膮cy b贸l w sercu. Nic gorszego nie mog艂o si臋 jej przytrafi膰 - tak bardzo go pragn臋艂a, a musia艂a go odrzuci膰, on tymczasem chcia艂 si臋 z ni膮 o偶eni膰 tylko z poczucia obowi膮zku.
- Oczywi艣cie, 偶e to nie wszystko - rzek艂, krzywi膮c usta z gorycz膮. - Ale to zdaje si臋 mie膰 dla ciebie znaczenie. Chodzi ci wy艂膮cznie o pozory, nic prawdziwego.
- Nieprawda! - 偶achn臋艂a si臋 Priscilla.: - Nie? To czemu si臋 opierasz? 鈥. - Nie rozumiesz...
- Nie. Jak mam rozumie膰, skoro mi nic nie m贸wisz?
- Nie mog臋. Boj臋 si臋, 偶e mnie znienawidzisz. - Spojrza艂a na niego, chc膮c mu zdradzi膰 swoj膮 tajemnic臋, pozby膰 si臋 brzemienia i us艂ysze膰 od niego, 偶e to wszystko niewa偶ne. A je艣li oka偶e si臋 wa偶ne? Nie wspomnia艂 nic o mi艂o艣ci. Za ka偶dym razem, gdy j膮 prosi艂 o r臋k臋, mimo wszystkich pochlebstw i 偶膮da艅, nie wypowiedzia艂 ani razu prostych s艂贸w: 鈥濳ocham ci臋鈥. Pragn膮艂 jej, wiedzia艂a o tym. Widzia艂a jak na ni膮 patrzy艂, ilekro膰 byli razem. Ale to nie to samo co mi艂o艣膰, prawdziwa, trwa艂a mi艂o艣膰. Po偶膮danie mo偶e 艂atwo przemin膮膰.
- Do diab艂a! - wykrzykn膮艂, wstaj膮c gwa艂townie. - Co mo偶e by膰 takie straszne? Tw贸j dziadek jest wariatem? Trzymasz: go w zamkni臋ciu na strychu?
- Nie. Przesta艅 gada膰 g艂upstwa.
- A wi臋c jeste艣 w jaki艣 spos贸b spokrewniona ze mn膮?
- Bryanie...
- Napisa艂a艣 rozpraw臋 feministyczn膮... albo zosta艂a艣 aresztowana podczas wiecu o prawa kobiet.
- To 艣mieszne.
- Ca艂a ta sytuacja jest 艣mieszna. Priscilla wzi臋艂a g艂臋boki oddech, by mu odpowiedzie膰.
W tej samej chwili rozleg艂 si臋 strza艂.
Zamarli. W nast臋pnej sekundzie Bryan wybieg艂 z pokoju, za nim Priscilla. Skierowa艂 si臋 ku g艂贸wnym schodom, ale ona schwyci艂a go za r臋k臋.
- Nie, t臋dy! - zawo艂a艂a i pobieg艂a holem w lewo. Strome kr臋te schodki dla s艂u偶by prowadzi艂y na wy偶sze pi臋tro.
Pu艣cili si臋 p臋dem przez hol, kieruj膮c si臋 tam, sk膮d dochodzi艂y g艂osy - nie, raczej jeden g艂os, rozw艣cieczony i, je艣li Priscilla si臋 nie myli艂a, podpity. Skr臋cili za r贸g, podkradaj膮c si臋 bli偶ej do b艂臋kitnego pokoju, pe艂ni膮cego funkcj臋 oficjalne, i go salonu, w kt贸rym zebra艂a si臋 po kolacji wi臋kszo艣膰 go艣ci. Zatrzymali si臋 obok masywnej mahoniowej serwantki i przykucn臋li, 偶eby nie by艂o ich wida膰.
Szerokie podw贸jne drzwi salonu by艂y otwarte, tu偶 za nimi sta艂 nieporz膮dnie ubrany m臋偶czyzna, chwiej膮c si臋 lekko na nogach i wymachuj膮c gro藕nie wielkim rewolwerem. Wszyscy go艣cie znajdowali si臋 po drugiej stronie pokoju, bladzi, wpatrzeni w niego z napi臋ciem. Ksi膮偶臋 wraz ze swym przyjacielem Rutherfordem oraz lady Chalcomb stali bli偶ej kominka, inni cofn臋li si臋 nieco, poniewa偶 pistolet by艂 wymierzony w ksi臋cia Ranleigh. Du偶y chi艅ski wazon, nieme 艣wiadectwo niecelnego strza艂u, le偶a艂 strzaskany obok kominka.
Bryan spojrza艂 na Priscill臋 pytaj膮cym wzrokiem. Pochyli艂a si臋 ku niemu i szepn臋艂a:
- Brat Rose.
- Bo偶e!
- Co to ci臋 obchodzi?! - wrzeszcza艂 m臋偶czyzna. - Masz pieni膮dze, w艂adz臋. Jasne, 偶e uciek艂e艣 z nimi. A teraz sobie wracasz, nie obrzy... obdy... odbywszy kary za to, co zrobi艂e艣 Rosie. Ona nigdy nie skrzywdzi艂a nikogo. Nikogo. Po prostu zakocha艂a si臋 w kim艣 takim jak ty.
- Zapewniam was, Childs, 偶e Rose nie by艂a we mnie zakochana. Nie mam nic wsp贸lnego z jej 艣mierci膮. Nie wiem, o kim m贸wi艂a, ale na pewno nie o mnie.
- Jasne, jasne - parskn膮艂 pogardliwie m臋偶czyzna. -鈥滵偶entelmen贸w鈥 mieli艣my tu od groma i troch臋, nie?
- M贸g艂 to by膰 kto艣, kto j膮 przekona艂, 偶e jest d偶entelmenem.
- Nie, to by艂e艣 ty, i koniec. Teraz zap艂acisz mi za to. Moja Rosie od trzydziestu lat le偶y w grobie, domagaj膮c si臋 sprawiedliwo艣ci. I ja tego dopilnuj臋.
- To nie jest wyj艣cie - wtr膮ci艂 Sebastian Rutherford. - Sami narobicie tylko sobie k艂opotu. Pomy艣lcie, cz艂owieku, co stanie si臋 z wasz膮 matk膮 i gospodarstwem, je艣li aresztuj膮 was za zab贸jstwo ksi臋cia? My艣licie, 偶e potraktuj膮 was 艂agodnie?
- Pewnie nie - prychn膮艂 Childs. - Takich jak ja zamykaj膮 w pudle, tylko bogacze zwiewaj膮 z pieni臋dzmi.
- W艂a艣nie o to mi chodzi. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
- Przynajmniej mi ul偶y! - wrzasn膮艂 Childs na Rutherforda. - Cholernie mi ul偶y!
Podczas tej wymiany zda艅 Bryan pochyli艂 si臋 i szepn膮艂 Priscilli do ucha:
- Gdy dam ci znak, we藕 porcelanow膮 figurk臋 z serwantki i roztrzaskaj j膮 o pod艂og臋, a potem schowaj si臋 natychmiast. - Wskaza艂 gestem masywny mebel.
Priscilla potwierdzi艂a skinieniem g艂owy, 偶e rozumie. Bryan przekrad艂 si臋 cicho holem za plecami m臋偶czyzny. Gdy mija艂 drzwi, spojrzenie ksi臋cia Ranleigh na sekund臋 spocz臋艂o na synu, po czym wr贸ci艂o do oskar偶yciela.
Childs trzyma艂 teraz rewolwer w obu r臋kach, 偶eby 艂atwiej mu by艂o wycelowa膰. Ranleigh patrzy艂 na niego spokojnie.
- Przynajmniej nie nara偶ajcie tych ludzi, Childs - powiedzia艂. - Nie wierz臋, 偶eby艣cie chcieli zamordowa膰 niewinnych. Pozw贸lcie im wyj艣膰.
- 呕eby ci臋 zas艂onili, przechodz膮c do drzwi, tak? Nie jestem taki g艂upi, jak ci si臋 wydaje, wasza wysoko艣膰.
- Wobec tego pozw贸lcie odsun膮膰 si臋 ode mnie lady Chalco i panu Rutherfordowi.
- Dobra. Mo偶e pani odej艣膰, milady. I pan te偶, panie Rutherford. On ma racj臋, 偶adne z was nie zas艂u偶y艂o na 艣mier膰. Nie mam dzisiaj specjalnie dobrego cela.
- Z pewno艣ci膮 - powiedzia艂 ostro Rutherford. - Ja si臋 st膮d nie rusz臋. Ale lady Chalcomb powinna...
- Chwileczk臋 - powiedzia艂a stanowczo Anne, wyst臋puj膮c naprz贸d. - Panie Childs, nie pozwol臋 panu tego zrobi膰. Pope艂ni pan wielk膮 pomy艂k臋.
- Anne! - przerwa艂 jej Ranleigh. - Nie m贸w niczego.
- Nie pozwol臋 temu cz艂owiekowi zabi膰 ci臋, 偶eby uratowa膰 moj膮 reputacj臋, Damonie - odpowiedzia艂a ch艂odno lady Chalcomb, nie spuszczaj膮c oka z m臋偶czyzny z rewolwerem. - Panie Childs, czy uwa偶a mnie pan za osob臋 prawdom贸wn膮?
- Tak, milady - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna, najwyra藕niej zaskoczony i og艂upia艂y. - Ka偶dy to wie. Nie ma osoby lepszej od pani.
- Dzi臋kuj臋. Czy wobec tego uwierzy mi pan, je艣li panu powiem, 偶e wiem z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e Ranleigh nie zabi艂 pa艅skiej siostry?
- Sk膮d pani mo偶e wiedzie膰, milady? - spyta艂, krzywi膮c usta w brzydkim grymasie. - Nie by艂o tam pani.
- Nie, nie by艂o mnie tam, gdzie zosta艂a zamordowana pa艅ska siostra. Ale by艂am z Rayleighem. W moim domu. Przez ca艂y wiecz贸r i ca艂膮 noc.
Priscilla otworzy艂a ze zdumienia usta, wpatruj膮c si臋 w swoj膮 przyjaci贸艂k臋, porcelanowa figurka, kt贸r膮 wzi臋艂a z gablotki, wysun臋艂a jej si臋 z r膮k.
G艂o艣ny brz臋k wyrwa艂 wszystkich z bezruchu. Childs drgn膮艂 i okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie, bro艅 wypad艂a mu z r臋ki. Rozleg艂 si臋 huk wystrza艂u i pocisk trafi艂 prosto w masywny mebel tu偶 obok Priscilli. Bryan, kt贸ry s艂ucha艂 wyznania Anne z tak膮 sam膮 uwag膮 jak wszyscy, zakl膮艂 g艂o艣no i skoczy艂 do przodu, wykr臋caj膮c r臋k臋 Childsowi i unieruchamiaj膮c go.
- Do diab艂a! - krzykn膮艂 do Priscilli. - Przecie偶 nie da艂em ci znaku!
Priscilla pos艂a艂a mu mordercze spojrzenie. Uczyni艂a par臋 krok贸w i podnios艂a z pod艂ogi pistolet.
- Najwyra藕niej nie by艂o to konieczne. W艣r贸d harmidru, kt贸ry zapanowa艂 w salonie, Damon podszed艂 do Anne i zamkn膮艂 j膮 w u艣cisku swoich ramion.
- Co za dziewczyna, Bryanie - rzek艂 z podziwem Ranleigh, gdy wi臋kszo艣膰 go艣ci opu艣ci艂a ju偶 pa艂ac. Nie by艂o nawet Aleca, kt贸ry wyszed艂 wraz z genera艂em, by odstawi膰 Childsa na posterunek. W ma艂ym saloniku zostali tylko ksi膮偶臋 oraz jego syn, Anne, Rutherford i Priscilla.
Ksi膮偶臋 wzni贸s艂 kieliszek z brandy, pij膮c zdrowie Priscilli, po czym powiedzia艂 na stronie do syna:
- Pochwalam tw贸j wyb贸r. Priscilli zbytnio si臋 jeszcze kr臋ci艂o w g艂owie z ulgi po prze偶ytym napi臋ciu, 偶eby poczu膰 cho膰 odrobin臋 gniewu na Bryana za niedyskrecj臋.
Potem Damon spojrza艂 na Anne, stoj膮c膮 obok niego, i przygarn膮艂 j膮 do siebie.
- A ta szanowna dama popsu艂a swoim o艣wiadczeniem niespodziank臋, kt贸r膮 zamierzali艣my wam zrobi膰. Ot贸偶 og艂aszam, 偶e lady Chalcomb uczyni艂a mi ten zaszczyt i zgodzi艂a si臋 zosta膰 moj膮 偶on膮.
- Och, Anne! - Priscilla podesz艂a do przyjaci贸艂ki i u艣cisn臋艂a j膮 serdecznie, gdy tymczasem Bryan i Rutherford sk艂adali gratulacje ksi臋ciu. - Bardzo si臋 ciesz臋. Promieniejesz szcz臋艣ciem.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a Anne z u艣miechem, kt贸ry dowodzi艂 prawdziwo艣ci s艂贸w Priscilli. - Spe艂ni艂o si臋 moje marzenie, a my艣la艂am, 偶e jest absolutnie nierealne.
- Dlatego teraz jeszcze wa偶niejsze sta艂o si臋 dla mnie udowodnienie, 偶e nie zabi艂em Rose Childs trzydzie艣ci lat temu. Nie chc臋, 偶eby Anne musia艂a wyjawia膰 prawd臋 przed ca艂ym hrabstwem, Bryan r贸wnie偶 wola艂by o偶eni膰 si臋 w innych okoliczno艣ciach.
- Przepraszam, ale Bryan nie... - zacz臋艂a m贸wi膰 Priscilla.
- Priscilla i ja rozmawiali艣my wcze艣niej o twoim 艣ledztwie, ojcze - przerwa艂 jej Bryan. - Prawda, Priscillo? - spyta艂, po czym m贸wi艂 spiesznie dalej, nie pozwalaj膮c jej doj艣膰 do s艂owa: - Jak zamierzasz udowodni膰 Eveshamowi, 偶e jest zab贸jc膮?
- Evesham! - wykrzykn膮艂 Rutherford. - Ten gogu艣? S膮dzisz, 偶e zabi艂 Rose?
- A kto m贸g艂by to zrobi膰? - odpar艂 Damon. - Nie mamy wielu os贸b do wyboru. Evesham z pewno艣ci膮 by艂 zdolny obieca膰 ma艂偶e艅stwo naiwnej dziewczynie tylko po to, 偶eby j膮 uwie艣膰.
- To pospolity cz艂owiek - zgodzi艂 si臋 Rutherford - ale mimo wszystko taka gwa艂towno艣膰 nie bardzo mi do niego pasuje.
- Zna pan tego Eveshama? - spyta艂 Bryan.
- O, tak, wszyscy trzej ucz臋szczali艣my razem na uczelni臋. Zdaje si臋, 偶e Evesham sp臋dza艂 tu z nami ferie, prawda?
- Tak - skin膮艂 g艂ow膮 Damon. - A wi臋c mia艂 okazj臋.
- Czemu jednak upierasz si臋, 偶eby znale藕膰 sprawc臋 zab贸jstwa? - spyta艂 Rutherford. - Teraz, gdy Anne.鈥 wyjawi艂a, gdzie wtedy by艂e艣.
- Mam nadziej臋, 偶e moi dzisiejsi go艣cie nie b臋d膮 o tym rozpowiada膰. To przyzwoici ludzie, nasi przyjaciele i s膮dz臋, 偶e nie wykorzystaj膮 tego jako tematu do plotek.
- Je艣li jednak powiemy im, 偶e powinni to rozg艂osi膰... - powiedzia艂a Anne.
- Czy chcesz, 偶eby wycierano sobie usta twoim nazwiskiem w ca艂ym hrabstwie? Bo ja nie. Nie zgodz臋 si臋 nigdy na ratowanie mojego nazwiska kosztem twojego, nie pozwol臋, by wytapiano je w b艂ocie. Nie 偶ycz臋 sobie, 偶eby szerzono t臋 rewelacj臋. Je艣li jednak przedostanie si臋 do wiadomo艣ci publicznej, sporo ludzi b臋dzie m贸wi膰, 偶e sk艂ama艂a艣, poniewa偶 mnie kochasz. Przecie偶 wkr贸tce si臋 pobierzemy. Albo 偶e kupi艂em twoje k艂amstwo za obietnic臋 ma艂偶e艅stwa. Jedyny spos贸b ca艂kowitego oczyszczenia mojego nazwiska to znalezienie zab贸jcy. - Westchn膮艂. - Poza tym, ten nieszcz臋艣nik, kt贸ry tu dzisiaj przyszed艂, tak偶e powinien pozna膰 prawd臋.
- Pr贸bowa艂 ci臋 zabi膰!
- By艂 w艣ciek艂y... i pijany. Musia艂 kocha膰 swoj膮 siostr臋 i przez te trzydzie艣ci lat zadr臋cza艂 si臋 my艣l膮, 偶e jej zab贸jca chodzi wolno. Zas艂uguje na to, by pozna膰 prawd臋. A Rose... czy nie s膮dzicie, 偶e sta艂oby si臋 zado艣膰 sprawiedliwo艣ci, gdyby znaleziono jej morderc臋?
- Chyba tak - westchn臋艂a Anne. - Obawiam si臋 jednak, 偶e szukaj膮c go, sami wystawicie si臋 na niebezpiecze艅stwo.
- A gdyby艣my znale藕li rubiny w posiad艂o艣ci Eveshama? - spyta艂a Priscilla. Ten pomys艂 nie dawa艂 jej spokoju od pewnego czasu.
- My艣lisz, 偶e wci膮偶 je ma? - spyta艂 zaskoczony Rutherford. - 呕e si臋 dot膮d ich nie pozby艂?
Ranleigh pokr臋ci艂 z przekonaniem g艂ow膮.
- Nie s膮dz臋. Niezwykle trudno by艂oby mu je sprzeda膰. S膮 bardzo znane. To ogromnie stara i charakterystyczna bi偶uteria. M贸g艂 jedynie wyj膮膰 kamienie i sprzeda膰 je do poci臋cia na mniejsze, ale to oznacza艂oby znaczn膮 strat臋 pieni臋dzy. Przypuszczam, 偶e postanowi艂 zaczeka膰, a偶 wszystko przycichnie, i pewnego dnia sprzeda膰 naszyjnik w ca艂o艣ci. Albo po prostu go zatrzyma膰. Przecie偶 wtedy my艣la艂, 偶e skoro mnie ska偶膮 za morderstwo, on zostanie spadkobierc膮 tytu艂u. Jako ksi膮偶臋 Ranleigh nie sprzeda艂by rubin贸w.
- Evesham lubi pi臋kne przedmioty - wtr膮ci艂a Anne.
- Znasz go dobrze? - spyta艂 Damon. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Niezbyt. Prawie go nie widywa艂am przez ostatnie kilka lat. Przyja藕ni艂 si臋 z lordem Chalcombem. Mieli... pewne wsp贸lne zainteresowania. Widywa艂am go od czasu do czasu, gdy 偶y艂 jeszcze m贸j m膮偶. Zachwyca艂 si臋 niekt贸rymi starymi gobelinami w Chalcomb Manor i pewnymi ozdobnymi przedmiotami, kt贸re nale偶a艂y do matki lorda Chalcomba. Je艣li dobrze pami臋tam, kupi艂 ode mnie po 艣mierci Henry鈥檈go komplet szach贸w z czarnego i bia艂ego marmuru.
- Je艣li zatrzyma艂 naszyjnik, b臋dzie to dow贸d, 偶e w艂a艣nie on pope艂ni艂 morderstwo, prawda? - spyta艂a Priscilla, wracaj膮c do g艂贸wnego tematu rozmowy.
- Z pewno艣ci膮 skierowa艂oby to na niego podejrzenia - potwierdzi艂 Damon. - Problem w tym, by mu udowodni膰, 偶e je ma.
- B臋dziemy musieli przeszuka膰 jego dom. 呕aden inny spos贸b nie przychodzi mi na my艣l - powiedzia艂a Priscilla.
- Zakradniemy si臋 do jego domu w 艣rodku nocy? - spyta艂a najwyra藕niej wstrz膮艣ni臋ta Anne. - Priscillo, przecie偶 to przest臋pstwo!
- Oczywi艣cie, ale nie tak straszne jak morderstwo. Poza tym wcale nie zakradniemy si臋 w 艣rodku nocy. Proponuj臋 zrobi膰 to wieczorem. S艂u偶ba b臋dzie w swoich pokojach. Nie przygotuje kolacji dla Eveshama, poniewa偶 on b臋dzie tutaj.
- Na jakiej podstawie tak pani twierdzi, panno Hamilton? - spyta艂 Bryan. Oczy b艂yszcza艂y mu z uciechy na widok zdumionych min ojca i pana Rutherforda.
- Po prostu zostanie zaproszony tutaj na kolacj臋.
- Doprawdy? - spyta艂 cicho Damon.
- Tak. Zaprosi go pan - taki przyjacielski gest na zgod臋. Z pewno艣ci膮 przyjmie zaproszenie cho膰by dlatego, 偶e b臋dzie ciekaw, jak pan wygl膮da i jakie 偶ycie pan prowadzi艂 po wyje藕dzie z Anglii. Bryan - to znaczy, markiz - i ja wejdziemy cicho do domu i przeszukamy go. Pan zatrzyma tutaj Eveshama przez ca艂y wiecz贸r, a nawet zaproponuje mu nocleg, poniewa偶 pora b臋dzie p贸藕na.
- Doskona艂y pomys艂 - zgodzi艂 si臋 Bryan. - Jak szybko mo偶esz go zaprosi膰, ojcze?
Damon patrzy艂 na niego ze zdumieniem.
- Jak tylko napisz臋 do niego list, a on przyjmie zaproszenie. Mog臋 go zaprosi膰 na... powiedzmy, sobot臋. To powinno da膰 mu do艣膰 czasu na odpowied藕. Ale ty, Bryanie, z pewno艣ci膮 nie zamierzasz zgodzi膰 si臋, 偶eby panna Hamilton nara偶a艂a si臋 na co艣 tak niebezpiecznego jak w艂amywanie si臋 z tob膮 do cudzego domu?
- Och - westchn膮艂 Bryan z dziwn膮 min膮. Szczerze m贸wi膮c, nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 wyprawy z Priscill膮. Nawet nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶e mog膮 oboje nara偶a膰 si臋 na jakiekolwiek niebezpiecze艅stwo. - Ojcze, musisz wiedzie膰, 偶e panna Hamilton r贸偶ni si臋 od wi臋kszo艣ci m艂odych dam. B臋dzie pomoc膮, a nie zawad膮, poza tym... nie jestem pewien, czy uda艂oby mi si臋 wyperswadowa膰 jej p贸j艣cie ze mn膮.
Priscill膮 pokiwa艂a rado艣nie g艂ow膮, czuj膮c mi艂e zadowolenie z pochwa艂y Bryana.
- Pa艅ski syn ma racj臋. Nie uda艂oby mu si臋. B臋dzie mnie potrzebowa艂 jako przewodnika do domu Eveshama. Poza tym rozpoznam naszyjnik, je艣li go znajdziemy. Widzia艂am go na obrazach, a Bryan nie ma poj臋cia, jak on wygl膮da.
- Mo偶e p贸j艣膰 z nim Alec. On r贸wnie偶 zna te klejnoty - odpar艂 Damon g艂osem, kt贸ry zwykle oznacza艂 koniec dyskusji.
Priscill膮 zdawa艂a si臋 tego nie zauwa偶a膰.
- Alec jest m艂ody i porywczy, znacznie 艂atwiej mo偶e narobi膰 nam wszystkim k艂opotu. Zreszt膮 jutro wyje偶d偶a.
Damon milcza艂 przez chwil臋, marszcz膮c brwi.
- Tak, ma pani racj臋. Jedyne logiczne rozwi膮zanie to 偶ebym poszed艂 sam. Ani Bryan, ani pani nie powinni艣cie nara偶a膰 si臋 na niebezpiecze艅stwo.
- Kto w takim razie zaprosi pa艅skiego kuzyna na kolacj臋? B臋dzie wygl膮da艂o raczej dziwnie, je艣li zrobi to Bryan, a pana nie b臋dzie.
Ksi膮偶臋 zacisn膮艂 z臋by z irytacj膮.
- Zapomnijcie o zaproszeniu na kolacj臋. Po prostu p贸jd臋 do jego domu kt贸rej艣 nocy i przeszukam go.
- Nie! - wykrzykn臋艂a Anne, k艂ad膮c d艂o艅 na ramieniu Damona. - Nie pozwol臋 ci na to. To znacznie bardziej niebezpieczne. Plan Priscilli jest lepszy i jestem pewna, 偶e oboje z Bryanem poradz膮 sobie doskonale. Przecie偶 nie dalej jak dzi艣 po po艂udniu opowiada艂e艣 mi o przygodach Bryana, z kt贸rych zawsze wychodzi艂 bez szwanku.
- Wiem, ale nara偶anie dziewczyny na niebezpiecze艅stwo... nie bardzo mi si臋 podoba.
- Ani mnie, Damonie - doda艂 pan Rutherford. - Ca艂y ten pomys艂 wydaje mi si臋 zbyt ryzykowny.
- B臋d臋 uwa偶a艂 na Priscill臋 - zapewni艂 Bryan.
- No dobrze - zgodzi艂 si臋 z westchnieniem Damon. - A wi臋c, mamy ju偶 plan. Napisz臋 dzisiaj do Eveshama i zaprosz臋 go na kolacj臋 w sobot臋. Sebastianie, ty przyjdziesz r贸wnie偶 i zajmiemy go gr膮 w bilard albo b臋dziemy wspomina膰 dawne czasy. A wam dwojgu mo偶e uda si臋 znale藕膰 tymczasem jakie艣 dowody.
- Zgoda. - Bryan u艣miechn膮艂 si臋 do Priscilli, my艣l膮c o chwilach, kt贸re sp臋dzi z ni膮 sam na sam.
Wszystko toczy艂o si臋 g艂adko, zgodnie z planem. Ranleigh napisa艂 list z zaproszeniem, kt贸re Evesham skwapliwie przyj膮艂. Um贸wionego wieczora Bryan wyjecha艂 z Ranleigh Court przed przybyciem Eveshama i pogalopowa艂 przez pola do Evermere Cottage, prowadz膮c r贸wnie偶 konia dla Priscilli.
Przeja偶d偶ka oby艂a si臋 bez przeszk贸d, cho膰 trwa艂a dosy膰 d艂ugo. Min臋li dom Eveshama i skr臋cili z drogi w las. Ukryli w nim konie i przemkn臋li si臋 pod os艂on膮 drzew w pobli偶e domu. Mieli szcz臋艣cie, poniewa偶 puste pola rozci膮ga艂y si臋 po drugiej stronie, po tej za艣 drzewa dochodzi艂y niemal do samego ogrodu.
Gdy zbli偶yli si臋 do skraju lasu, ju偶 si臋 zmierzcha艂o. Usiedli na chwil臋, czekaj膮c, a偶 zapadnie ca艂kowita ciemno艣膰. Trudno im by艂o wytrwa膰. Priscilla czu艂a narastaj膮ce podniecenie. Spojrza艂a na Bryana i dostrzeg艂a b艂ysk identycznego podniecenia w jego oczach. Nie ma niczego lepszego od przygody, pomy艣la艂a, je艣li jeszcze w dodatku prze偶ywa si臋 j膮 z ukochanym m臋偶czyzn膮 u boku.
Czy tak w艂a艣nie wygl膮da艂oby ma艂偶e艅stwo z Bryanem? Opowiedzia艂 jej, 偶e podr贸偶uje po 艣wiecie, prowadz膮c interesy. Pomy艣la艂a, 偶e mog艂aby dzieli膰 z nim nie tylko 艂贸偶ko, ale i przygody, i nagle uzna艂a, 偶e odrzucenie jego o艣wiadczyn jest zbyt wielk膮 ofiar膮. Mo偶e gdyby zrezygnowa艂a z pisania, nikt nigdy nie dowiedzia艂by si臋, 偶e Elliot Pruett oraz przysz艂a ksi臋偶na Ranleigh to jedna i ta sama osoba. Jednak偶e trudno by艂oby jej wyrzec si臋 pisania. Zreszt膮, co by to by艂o za ma艂偶e艅stwo, gdyby zacz臋li je od k艂amstwa?
Bryan wyci膮gn膮艂 r臋k臋, dotykaj膮c jej ramienia. Drgn臋艂a, przestraszona. Pokaza艂 jej na dom, ciemny kszta艂t ledwo majacz膮cy w mroku, i powiedzia艂 szeptem:
- Czas i艣膰.
Pokiwa艂a g艂ow膮 i da艂a na razie spok贸j swym rozmy艣laniom, pod膮偶aj膮c za Bryanem. Weszli do ogrodu i podkradli si臋 kamienist膮 艣cie偶k膮 pod sam dom. Prawie wszystkie okna by艂y ciemne. Bryan pr贸bowa艂 popchn膮膰 ka偶de po kolei, ale bez skutku. Obeszli dom dooko艂a, a偶 wreszcie znale藕li francuskie okno, kt贸re nie by艂o zamkni臋te. Bryan nacisn膮艂 klamk臋 i wszed艂 do 艣rodka, po czym przywo艂a艂 gestem d艂oni Priscill臋.
Stali przez chwil臋, czekaj膮c, a偶 ich oczy przywykn膮 do ciemno艣ci. W pokoju panowa艂 nawet wi臋kszy mrok ni偶 na zewn膮trz. Wreszcie dostrzegli nik艂e 艣wiat艂o s膮cz膮ce si臋 przez szpar臋 pod drzwiami na przeciwleg艂ej 艣cianie. Pomieszczenie by艂o du偶e, o kamiennej posadzce. Dooko艂a majaczy艂y jakie艣 ciemne kszta艂ty i Priscilla w ko艅cu zorientowa艂a si臋, 偶e to ro艣liny. Byli chyba w cieplarni.
Poruszaj膮c si臋 ostro偶nie mi臋dzy ro艣linami, dotarli do drzwi. Priscilla uchyli艂a je ostro偶nie. Za nimi znajdowa艂 si臋 s艂abo o艣wietlony hol. By艂 pusty. Priscilla otworzy艂a drzwi nieco szerzej i wysun臋艂a g艂ow臋. Na ko艅cu holu znajdowa艂y si臋 w膮skie schody, prawdopodobnie prowadzi艂y do pokoj贸w s艂u偶by. Priscilla pomy艣la艂a, 偶e powinni p贸j艣膰 raczej do cz臋艣ci frontowej domu, poniewa偶 w jego tylnej cz臋艣ci bez w膮tpienia 艂atwiej b臋dzie si臋 natkn膮膰 na s艂u偶b臋.
Pobieg艂a na palcach ku frontowym pokojom, staraj膮c si臋 nie czyni膰 najmniejszego ha艂asu. Przed b艂yskawicznym odwrotem powstrzymywa艂a j膮 tylko obecno艣膰 Bryana, kt贸ry nast臋powa艂 jej na pi臋ty. Nie mog艂a mu pokaza膰, jak bardzo jest przestraszona.
Dotarli do frontowej cz臋艣ci domu, sk膮d imponuj膮ce schody prowadzi艂y na pierwsze pi臋tro. Priscilla i Bryan uzgodnili wcze艣niej, 偶e najpierw przeszukaj膮 sypialni臋 Eveshama, poniewa偶 wyda艂a im si臋 najbardziej prawdopodobnym miejscem ukrycia klejnot贸w.
Na g贸rze sprawdzili po kolei kilka pokoj贸w, zanim znale藕li jeden, kt贸ry by艂 wi臋kszy od innych i sprawia艂 wra偶enie zamieszkanego. Zamkn臋li za sob膮 drzwi na klucz i Priscilla poczu艂a si臋 znacznie bezpieczniej. O dziwo, w艂a艣nie w贸wczas nogi ugi臋艂y si臋 pod ni膮 i pewnie upad艂aby, gdyby Bryan nie podtrzyma艂 jej, obejmuj膮c mocno w talii. Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 w czubek g艂owy.
- Najgorsze za nami - szepn膮艂.
Priscilla u艣miechn臋艂a si臋 z wdzi臋czno艣ci膮, zastanawiaj膮c si臋, sk膮d Bryan wie, jak ona si臋 w tej chwili czuje. Zapalili ma艂膮 艣wieczk臋 i zacz臋li dok艂adnie przeszukiwa膰 pok贸j przy jej md艂ym 艣wietle. Przetrz膮sn臋li ka偶d膮 szuflad臋, ostro偶nie, 偶eby nie narobi膰 ba艂aganu. Priscilla znalaz艂a dwie kasetki, ale w jednej znajdowa艂a si臋 diamentowa szpilka do krawata, a w drugiej kilka bilet贸w wizytowych. Bryan otworzy艂 ma艂e puzderko z bi偶uteri膮 stoj膮ce na szyfonierce i przejrza艂 jego zawarto艣膰. Znajdowa艂y si臋 w nim tylko szpilki do krawata i spinki do mankiet贸w. Evesham nie by艂 na tyle bezczelny, 偶eby ukry膰 tam klejnoty. Bryan zajrza艂 pod 艂贸偶ko i pod rozmaite obrazy w poszukiwaniu ukrytego sejfu, nast臋pnie sprawdzi艂 przylegaj膮c膮 do pokoju niewielk膮 garderob臋, tymczasem Priscilla przetrz膮sa艂a wszystkie szuflady. Bryan opuka艂 nawet lekko 艣ciany, szukaj膮c miejsca, kt贸re dawa艂oby inny d藕wi臋k 艣wiadcz膮cy o tym, 偶e mo偶e si臋 tam znajdowa膰 skrytka.
- Co robisz? - spyta艂a szeptem Priscilla. - Przesta艅 wali膰 w 艣ciany. Kto艣 mo偶e ci臋 us艂ysze膰.
- Ojciec mi powiedzia艂, 偶e pami臋ta z dzieci艅stwa jak przez mg艂臋 przechwa艂ki Eveshama, 偶e ma kryj贸wk臋 w domu. Przysz艂o mu na my艣l, 偶e je艣li to prawda, jego kuzyn m贸g艂 tam w艂a艣nie ukry膰 klejnoty.
- Wobec tego prawdopodobnie by艂 to dziecinny pok贸j, prawda?
Bryan wzruszy艂 ramionami.
- Ojciec nie pami臋ta, 偶eby Evesham wspomina艂, gdzie to jest. Ale pok贸j dziecinny jako艣 nie bardzo pasuje na kryj贸wk臋, nie uwa偶asz? Ojciec przypomina sobie, 偶e kuzyn opisywa艂 to jako spore pomieszczenie, do kt贸rego m贸g艂 wej艣膰. Mog艂o si臋 znajdowa膰 w艂a艣ciwie wsz臋dzie.
Przeszukali po艣piesznie ca艂e pierwsze pi臋tro, po czym udali si臋 na drugie, do pokoju dziecinnego, co by艂o znacznie bardziej niebezpieczne, albowiem znajdowa艂y si臋 tu r贸wnie偶 pokoje s艂u偶膮cych. Gdyby kt贸ra艣 le偶a艂a ju偶 w 艂贸偶ku, mog艂aby ich us艂ysze膰. Poruszali si臋 bardzo cicho, porozumiewali szeptem Po bezowocnych poszukiwaniach zeszli szybko na parter. Czas mija艂 nieub艂aganie i poczuli lekkie zniech臋cenie. Doszli do wniosku, 偶e je艣li kt贸ry艣 z pokoj贸w zawiera kryj贸wk臋, to mo偶e to by膰 jedynie gabinet. Po pobie偶nym sprawdzeniu, czy w 艣cianach salonu i jadalni nie ma ukrytych pod obrazami sejf贸w, zamkn臋li si臋 w gabinecie i zapalili 艣wieczk臋. Na jednej 艣cianie znajdowa艂y si臋 p贸艂ki z ksi膮偶kami. Wszystkie by艂y r贸wniutko ustawione i wygl膮da艂y na nowe. Pod przeciwleg艂膮 艣cian膮 sta艂y za szk艂em r贸偶ne pi臋kne przedmioty - ma艂e wazoniki, szklane miniaturki, niewielkie orientalne p艂askorze藕by i inne tego rodzaju bibeloty. Mimo zamkni臋cia, przez szk艂o doskonale by艂o wida膰 zawarto艣膰 p贸艂ek i Priscilla z trudem oderwa艂a si臋 od nich, by przeszuka膰 biurko. Jej nadzieje spe艂z艂y jednak na niczym; wi臋kszo艣膰 szuflad nie by艂a nawet zamkni臋ta.
- Hej - zawo艂a艂 cicho Bryan, przerywaj膮c cisz臋. Priscilla odwr贸ci艂a si臋.
- Masz co艣?
- Ten fragment 艣ciany - powiedzia艂. - Pos艂uchaj tylko.
- Zacz膮艂 opukiwa膰 艣cian臋 obok kominka, potem po drugiej stronie. D藕wi臋k by艂 dziwny.
- Jest chyba pusta. Priscilla poczu艂a, jak ogarnia j膮 podniecenie. Podbieg艂a do Bryana.
- Znalaz艂e艣 kryj贸wk臋, o kt贸rej m贸wi艂 tw贸j ojciec?
- By膰 mo偶e. - Przesun膮艂 palcami po 艣cianie. - Ale jak si臋 tam dosta膰? To ca艂y problem.
- Spr贸buj poszuka膰 na gzymsie - zasugerowa艂a Priscilla. - Ma rze藕biony ornament, najrozmaitsze zawijasy i wypuk艂o艣ci. Tam zawsze ukryty jest mechanizm wyzwalaj膮cy.
- Widz臋, 偶e masz bogate do艣wiadczenie, je艣li idzie o ukryte drzwi.
- M贸wi艂am o ksi膮偶kach. Wykrzywi艂 si臋 do niej.
- A ja m贸wi臋 o realnej sytuacji, nie o ksi膮偶kach. W tej chwili wypuk艂o艣膰, kt贸rej dotyka艂, drgn臋艂a. Bryan przekr臋ci艂 j膮 i cz臋艣膰 艣ciany obok kominka si臋 przesun臋艂a.
Priscilla krzykn臋艂a cicho, natychmiast zatykaj膮c usta d艂oni膮. Drzwi przesun臋艂y si臋 bezszelestnie, ods艂aniaj膮c ciemn膮 nisze.
- Kryj贸wka naprawd臋 istnieje! - wyszepta艂 zdumiony Bryan i podni贸s艂 艣wiec臋, zagl膮daj膮c do 艣rodka.
Miny im zrzed艂y. Tajemnicze pomieszczenie nie by艂o nawet rozmiar贸w garderoby. Mog艂o pomie艣ci膰 co najwy偶ej jedn膮 osob臋. Bryan przesuwa艂 艣wiec膮 w g贸r臋 i w d贸艂, o艣wietlaj膮c pomieszczenie od sufitu do pod艂ogi. By艂o kompletnie puste.
- A to ci sekret! - W g艂osie Priscilli brzmia艂 wielki zaw贸d.
- Mo偶e tutaj te偶 s膮 jakie艣 przesuwne drzwi - powiedzia艂 Bryan, obmacuj膮c 艣ciany w poszukiwaniu rysy, sprawdzaj膮c, czy d藕wi臋k wsz臋dzie jest taki sam. Niestety, jego wysi艂ki sko艅czy艂y si臋 fiaskiem.
- Wsp贸艂czuj臋 nieszcz臋艣nikowi, kt贸ry musia艂 si臋 tu ukrywa膰.
Bryan zasun膮艂 z powrotem drzwi i dalej przeszukiwali gabinet, cho膰 ju偶 z mniejszym zapa艂em. Zbadali dos艂ownie ka偶dy centymetr, podnosz膮c nawet rogi wschodniego dywanu, 偶eby sprawdzi膰, czy nie ma tam zamaskowanego zamkni臋cia sejfu. Wreszcie podeszli do drzwi i przekr臋cili z powrotem klucz. Bryan przy艂o偶y艂 ucho do drewna, nas艂uchuj膮c, czy nikt nie kr臋ci si臋 w holu, po czym uchyli艂 ostro偶nie drzwi.
W tej samej chwili rozleg艂 si臋 g艂o艣ny d藕wi臋k ko艂atki. Priscilla podskoczy艂a, chwytaj膮c si臋 d艂oni膮 za usta. Bryan zastyg艂 w bezruchu, zostawiaj膮c tylko w膮sk膮 szczelin臋, i przy艂o偶y艂 do niej ucho.
Us艂yszeli odg艂os miarowych krok贸w lokaja, id膮cego po marmurowej posadzce, nast臋pnie skrzyp otwieranych drzwi.
- Dobry wiecz贸r, sir. Nie spodziewali艣my si臋, 偶e wr贸ci pan tak wcze艣nie.
- I s艂usznie. Zmieni艂em jednak plany. Evesham! Popatrzyli na siebie z przestrachem. Bryan zamkn膮艂 szybko drzwi i schwyciwszy j膮 za r臋k臋, poci膮gn膮艂 za sob膮 do kominka. Si臋gn膮艂 r臋k膮 do gzymsu i przycisn膮艂 okr膮g艂膮 ozdob臋. S艂yszeli ju偶 odg艂os krok贸w i st艂umion膮 rozmow臋.
Przez jedn膮 przera偶aj膮c膮 chwil臋 Priscilla my艣la艂a, 偶e sekretne drzwi nie zechc膮 si臋 otworzy膰 albo 偶e Bryan trafi艂 na niew艂a艣ciwy fragment ornamentu, na szcz臋艣cie ruchoma: cz臋艣膰 艣ciany przesun臋艂a si臋. Bryan wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Priscilli, ona jednak zawaha艂a si臋.
- Tam jest za ciasno! - sykn臋艂a.
Bryan wszed艂 do niszy i szarpn膮艂 dziewczyn臋 bezceremonialnie za sob膮. Jednak偶e drzwi nadal by艂y otwarte. G艂osy zbli偶a艂y si臋 coraz bardziej. Priscill臋 ogarn臋艂a panika. Wtedy zauwa偶y艂a ma艂y guziczek wewn膮trz, tu偶 obok przesuni臋tej 艣ciany. Nacisn臋艂a go i drzwi si臋 zamkn臋艂y.
Rzeczywi艣cie by艂o bardzo ciasno. Priscilla sta艂a przyci艣ni臋ta przodem do 艣ciany, z ty艂u za艣 mia艂a Bryana tak blisko, 偶e czu艂a ca艂e jego cia艂o. Trudno by艂o oddycha膰 i zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, na ile czasu wystarczy im powietrza.
Potem dobieg艂 ich odg艂os otwierania drzwi gabinetu i dono艣ny znajomy g艂os:
- Z pewno艣ci膮 nie trzymasz tutaj swoich dzie艂 sztuki. Przypuszcza艂bym, 偶e wyeksponujesz je w salonie.
Ranleigh? Zdumiona Priscilla obejrza艂a si臋 na Bryana. Co, u licha, on tutaj robi? W dodatku z Eveshamem!
Bryan uni贸s艂 brwi, wzruszaj膮c ramionami. Po drugiej stronie s艂ycha膰 by艂o aksamitny g艂os Eveshama:
- Po co? 呕eby wszyscy mogli je ogl膮da膰? O, nie, m贸j drogi, trzymam je tam, gdzie tylko ja mog臋 na nie patrze膰.
- Ale co to za przyjemno艣膰? - spyta艂 inny g艂os, przypominaj膮cy do z艂udzenia g艂os Rutherforda.
- Czemu m贸wisz tak g艂o艣no? - spyta艂 z irytacj膮 Evesham.
- Ja? - uda艂 zdziwienie Rutherford.
- Tak. Obaj m贸wicie g艂o艣no.
- Och, przepraszam - powiedzia艂 Damon. - Chyba przyzwyczai艂em si臋 pokrzykiwa膰 na statku. Na otwartym morzu to konieczne.
Priscilla st艂umi艂a chichot. By艂o oczywiste, 偶e pr贸bowali ich ostrzec. Z pewno艣ci膮 nie podejrzewali, 偶e s膮 z Bryanem w tym samym pokoju, bez w膮tpienia jednak mieli nadziej臋, 偶e g艂o艣na rozmowa dotrze do nich niezale偶nie od tego, gdzie si臋 znajduj膮.
S艂yszeli, 偶e Evesham otwiera oszklon膮 gablotk臋. Rutherford i Damon zn贸w bardzo g艂o艣no wyrazili sw贸j zachwyt miniaturkami.
Priscilla zda艂a sobie spraw臋, 偶e ksi膮偶臋 i jego przyjaciel mog膮 stara膰 si臋 zatrzyma膰 Eveshama w gabinecie. Poniewa偶 okaza艂o si臋, 偶e Priscilli i Bryana nie ma w tym pokoju, bez w膮tpienia za艂o偶yli, 偶e uciekaj膮 w艂a艣nie z innego. Chcieli da膰 im na to jak najwi臋cej czasu. Opar艂a si臋 o 艣cian臋, t艂umi膮c westchnienie.
Teraz, gdy jej serce nieco si臋 uciszy艂o, a nerwy nie by艂y ju偶 tak straszliwie napi臋te, zacz臋艂a my艣le膰 o tym, jak blisko jest Bryan. By艂 przyci艣ni臋ty do jej plec贸w ca艂ym muskularnym cia艂em, czu艂a jego ciep艂o. Spojrza艂a do g贸ry na jego twarz i w nik艂ym 艣wietle s膮cz膮cym si臋 przez szpary wok贸艂 sekretnych drzwi dostrzeg艂a, 偶e te偶 na ni膮 patrzy. Krew nap艂yn臋艂a jej do policzk贸w, cieszy艂a si臋, 偶e Bryan prawie jej nie widzi.
Natychmiast odwr贸ci艂a wzrok, by艂o jednak za p贸藕no. Ich zmys艂y si臋 obudzi艂y, u艣wiadomili sobie swoj膮 blisko艣膰, napi臋cie ros艂o z ka偶d膮 chwil膮. W gabinecie trzej m臋偶czy藕ni nadal rozmawiali. Priscilla zastanawia艂a si臋 niecierpliwie, kiedy wreszcie przestan膮.
Bryan dotkn膮艂 jej w艂os贸w. Priscilla drgn臋艂a. Min臋艂y zaledwie dwa tygodnie od czasu ich intymnych pieszczot, a dla niej to by艂y ca艂e wieki. Przesun膮艂 delikatnie d艂oni膮 po w艂osach, si臋gaj膮c do w臋z艂a upi臋tego ciasno na karku i wyci膮gn膮艂 po kolei wszystkie szpilki. Priscill臋 przebieg艂 dreszcz, zacisn臋艂a wargi, t艂umi膮c j臋k. D艂onie Bryana by艂y takie delikatne, ich dotyk taki przyjemny, 偶e nogi mia艂a jak z waty. Spojrza艂a na niego gro藕nie, w g艂臋bi duszy wiedzia艂a jednak dobrze, 偶e naprawd臋 pragnie czu膰 jego d艂onie na ca艂ym ciele.
Bryan u艣miechn膮艂 si臋 do niej, w oczach mia艂 figlarny b艂ysk, najwyra藕niej czyta艂 w jej my艣lach. Nie o艣mieli艂a si臋 odezwa膰, a w ich kryj贸wce nie by艂o tyle miejsca, by mog艂a si臋 odsun膮膰. Piorunowa艂a go wzrokiem, on jednak nie zwraca艂 na to uwagi, dalej wyjmuj膮c szpilki, a偶 wreszcie w艂osy opad艂y jej lu藕no na ramiona. Zanurzy艂 palce w jedwabistych lokach. W tym momencie Priscilla odkry艂a, 偶e w gabinecie jest cicho. Spojrza艂a pytaj膮co na Bryana.
- Chyba sobie poszli - szepn膮艂 jej do ucha. Odczekali jeszcze chwil臋, w ko艅cu Bryan nacisn膮艂 guzik.
Drzwi si臋 otworzy艂y, ods艂aniaj膮c pusty pok贸j. Priscilla wysz艂a z ciasnej kryj贸wki, ledwie trzymaj膮c si臋 na nogach. Bryan wyszed艂 za ni膮 i przekr臋ciwszy ozdob臋 na gzymsie, zasun膮艂 drzwi. Chwyci艂 Priscill臋 i odwr贸ci艂 j膮 twarz膮 do siebie, przyciskaj膮c do piersi i przywieraj膮c wargami do jej warg.
- A co z Eveshamem? - szepn臋艂a.
- Nie wr贸ci tutaj - odpowiedzia艂, sun膮c wargami po jej szyi i dekolcie. - A nawet gdyby mia艂 wr贸ci膰 - wszystko mi jedno!
Podni贸s艂 j膮, chwytaj膮c za po艣ladki, i opar艂 o 艣cian臋. Przez chwil臋 manipulowa艂 przy jej sp贸dnicy i w艂asnym ubraniu, po czym nagle znalaz艂 si臋 w niej. Priscilla krzykn臋艂a cicho, zaskoczona, ale chwyci艂a go mocno za szyj臋 i obj臋艂a go w pasie nogami. Dali si臋 ponie艣膰 艣lepej nami臋tno艣ci, nie zauwa偶yliby, gdyby do gabinetu wesz艂o w tej chwili nawet dziesi臋膰 os贸b.
Potem, rozlu藕niony, sta艂 jeszcze przez chwil臋 z艂膮czony z ni膮, dysz膮c ci臋偶ko i pr贸buj膮c doj艣膰 do siebie. Pog艂aska艂a go po szyi - by艂a wilgotna od potu.
- Czy ja jeszcze 偶yj臋? - spyta艂 szeptem. Priscilla roze艣mia艂a si臋 cicho.
- Tak. - Poca艂owa艂a go w czubek g艂owy, przeczesuj膮c pieszczotliwie palcami jego w艂osy. - Ale 偶adne z nas nie prze偶yje, je艣li zostaniemy tu d艂u偶ej.
- Chyba nie uda mi si臋 ruszy膰.
Cofn膮艂 si臋 jednak, pozwalaj膮c zsun膮膰 si臋 Priscilli na pod艂og臋. Popatrzy艂 na jej potargane w艂osy i nabrzmia艂e wargi, na rozja艣nion膮 twarz i str贸j do konnej jazdy w kompletnym nie艂adzie. Ten widok obudzi艂 w nim zn贸w po偶膮danie.
- Bo偶e, Priscillo - powiedzia艂 impulsywnie - musisz wyj艣膰 za mnie. Nie wytrzymam bez ciebie ani jednego dnia wi臋cej.
Priscilla, kt贸ra zacz臋艂a w艂a艣nie doprowadza膰 do porz膮dku ubranie, popatrzy艂a na niego ze zdziwieniem. Jego s艂owa poruszy艂y j膮 bardziej od wszystkich wyszukanych komplement贸w. Czu艂a, 偶e rzeczywi艣cie jest mu potrzebna. Otworzy艂a usta, ale nie wydoby艂 si臋 z nich 偶aden d藕wi臋k.
Odwr贸ci艂 od niej spojrzenie, poprawiaj膮c ubranie. Chwila min臋艂a. Priscilla po艣piesznie zapi臋艂a guziki i strzepn臋艂a halki i sp贸dnic臋. Z w艂osami niewiele da艂o si臋 zrobi膰. Szpilki zosta艂y rozsypane na pod艂odze w kryj贸wce, nie mia艂a czasu ich podnie艣膰.
Rozejrzeli si臋 po pokoju, 偶eby si臋 upewni膰, czy nie zostawili jakich艣 艣lad贸w, a nast臋pnie podeszli do drzwi i uchylili je. W holu nie by艂o nikogo. W domu panowa艂a cisza. Gdzie艣 nad nimi trzasn臋艂y zamykane drzwi. Priscilla pomy艣la艂a z nadziej膮, 偶e to od sypialni Eveshama. To oznacza艂oby, 偶e nie ma go nigdzie na dole, 偶e nie przy艂apie ich na gor膮cym uczynku.
Bryan popatrzy艂 z t臋sknot膮 na frontowe wej艣cie. Dzieli艂a ich od niego niewielka odleg艂o艣膰, ale by艂o zamkni臋te na pot臋偶n膮 zasuw臋 i wyobra偶a艂 sobie d藕wi臋k, kt贸ry rozleg艂by si臋 w ciszy, gdyby spr贸bowa艂 j膮 otworzy膰. A w przestronnym holu nie mieliby si臋 nawet gdzie ukry膰. Cofn膮艂 si臋 do pokoju i podszed艂 do jednego z okien. Odsun膮艂 ci臋偶k膮 portier臋 i spojrza艂 w d贸艂. Okno znajdowa艂o si臋 nisko nad ziemi膮, by艂o wysokie i szerokie i mia艂o tylko jeden zamek, kt贸ry odskoczy艂 lekko. Z otwarciem okna r贸wnie偶 nie mia艂 najmniejszego k艂opotu. Pomy艣la艂, 偶e gdy znajd膮 si臋 na zewn膮trz, powinien je przymkn膮膰. Wprawdzie nie uda mu si臋 go zaryglowa膰, ale mo偶e nikt nie zauwa偶y. W ka偶dym razie nie rzuci to 偶adnych podejrze艅 ani na Priscill臋, ani na niego.
Pom贸g艂 wyj艣膰 Priscilli, po czym wyskoczy艂 sam i zamkn膮艂 okno. Pu艣cili si臋 p臋dem przez ciemny ogr贸d, nie sprawdzaj膮c, czy kto艣 ich nie obserwuje. Wkr贸tce dotarli do skraju ogrodu i pobiegli w stron臋 lasu. Zatrzymali si臋 dopiero w艣r贸d drzew, zdyszani, i odwr贸cili si臋, by popatrze膰 na dom. By艂 tak samo ciemny jak poprzednio, pali艂o si臋 tylko s艂abe 艣wiat艂o w oknach sypialni Eveshama, najwyra藕niej przyt艂umione przez zas艂ony. Bardzo w膮tpliwe, 偶eby Evesham lub jego lokaj wygl膮dali przez nie i dostrzegli ich ucieczk臋.
Bryan pochwyci艂 Priscill臋 w obj臋cia, unosz膮c do g贸ry, i przytuli艂 do siebie. Serce wali艂o mu jak miotem i chocia偶 nie uda艂o im si臋 znale藕膰 niczego, co pomog艂oby ojcu, przepe艂nia艂o go radosne uniesienie. Wydawa艂o mu si臋, 偶e Priscilla powiedzia艂a wyra藕nie, cho膰 bez s艂贸w, co do niego czuje.
- Wyjd藕 za mnie - powiedzia艂, stawiaj膮c j膮 na ziemi. - Do艣膰 ju偶 tych zalecanek, gierek. Wyjd藕 za mnie.
- Czy to, co mi powiedzia艂e艣 w domu Eveshama, jest prawd膮? - spyta艂a, patrz膮c na niego z powag膮.
- Co mianowicie? 呕e nie potrafi臋 d艂u偶ej 偶y膰 bez ciebie? Oczywi艣cie.
- M贸wi艂e艣, 偶e chcesz mnie po艣lubi膰, uratowa膰 moj膮 reputacj臋, 偶e mnie pragniesz. Ale nigdy nie wspomnia艂e艣 ani s艂owem o mi艂o艣ci.
Popatrzy艂 na ni膮 nierozumiej膮cym wzrokiem.
- O mi艂o艣ci? Pytasz, czy ci臋 kocham? Skin臋艂a g艂ow膮.
- Nie chc臋, 偶eby艣 robi艂 cokolwiek z poczucia obowi膮zku. Nie zamierzam by膰 brzemieniem, nie chc臋, 偶eby艣 tego potem 偶a艂owa艂.
- Nigdy nie m贸g艂bym 偶a艂owa膰, 偶e si臋 z tob膮 o偶eni艂em. Nigdy. - Uj膮艂 jej d艂onie i trzyma艂 mi臋dzy swoimi, m贸wi膮c z powag膮: - Priscillo, kocham ci臋. Kocham ci臋 od dawna. Z jakiego innego powodu mia艂bym ci臋 prosi膰, 偶eby艣 za mnie wysz艂a? Nie jest to kwestia obowi膮zku i nigdy, przenigdy nie b臋dziesz dla mnie brzemieniem. Nie rozumiesz? Nie obchodzi mnie ksi膮偶臋cy tytu艂. Mam w nosie, czy twoja krew jest wystarczaj膮co b艂臋kitna. Nie interesuje mnie, co uwa偶asz za takie straszne w swojej przesz艂o艣ci. Do diab艂a, nie przeszkadza mi nawet, 偶e masz ojca, kt贸ry regularnie wysadza w powietrze swoj膮 pracowni臋! Kocham ci臋 i chc臋, 偶eby艣 zosta艂a moj膮 偶on膮. Wyjdziesz za mnie?
- Tak! - Priscilla otoczy艂a jego szyj臋 ramionami, 艂kaj膮c cicho. - Tak, wyjd臋. Och, Bryanie, kocham ci臋. Cierpia艂am tak bardzo, gdy ci odm贸wi艂am. Kocham ci臋 od tygodni. Od... nie wiem, my艣l臋, 偶e od pierwszej chwili, gdy ci臋 zobaczy艂am.
- Czemu wi臋c si臋 waha艂a艣?
- Nie wiem. Ba艂am si臋... - Umilk艂a i uciek艂a spojrzeniem w bok. Teraz powinna mu powiedzie膰 o swoim pisaniu, 偶eby by艂 przygotowany na skandal. Niech zdecyduje, czy kocha j膮 do艣膰, by zaakceptowa膰 to, co ona robi.
- Czego? Odwaga j膮 zawiod艂a.
- Sama nie wiem. 呕e nie rozumiesz, kogo i dlaczego powiniene艣 po艣lubi膰, 偶e b臋dziesz po latach 偶a艂owa艂 swego kroku.
- Obiecuj臋 ci, 偶e nie b臋d臋 偶a艂owa艂. - Przytuli艂 j膮 znowu i poca艂owa艂 czule. - A teraz na ko艅, odjed藕my st膮d jak najpr臋dzej.
Skin臋艂a g艂ow膮, wdzi臋czna, 偶e nie musi dalej wyja艣nia膰. Dosiedli koni i ruszyli lasem w kierunku drogi, gdzie pu艣cili si臋 k艂usem. Po kilku minutach pokonali zakr臋t i nagle natkn臋li si臋 na dw贸ch m臋偶czyzn r贸wnie偶 na koniach, czekaj膮cych na nich.
Priscilla drgn臋艂a z przestrachu i 艣ci膮gn臋艂a wodze, nim dostrzeg艂a, 偶e to ksi膮偶臋 oraz pan Rutherford.
- Witaj, ojcze - zawo艂a艂 Bryan.
- Bryan! I panna Hamilton. Dzi臋ki Bogu! Nie byli艣my pewni, czy czeka膰 na was, czy ju偶 jeste艣cie daleko.
- Byli艣my przez ca艂y czas w tym przekl臋tym gabinecie, gdy wy gadali艣cie z Eveshamem - powiedzia艂 Bryan.
- Co takiego?!
- Jak to mo偶liwe? - spyta艂 zdumiony Rutherfod.
- Obok gabinetu znajduje si臋 sekretna kryj贸wka o rozmiarach niewielkiej szafy. Na szcz臋艣cie, znale藕li艣my j膮 wcze艣niej, w przeciwnym razie weszliby艣cie prosto na nas.
- Nie mia艂em poj臋cia, gdzie jeste艣cie. Sebastian i ja robili艣my z siebie idiot贸w, wywrzaskuj膮c ka偶de zdanie.
- Wiem. S艂yszeli艣my was. Ale co, u diab艂a, robili艣cie w jego gabinecie? Mieli艣cie trzyma膰 Eveshama jak najdalej od domu, a nie sprowadza膰 go tam.
Rutherford spiorunowa艂 Rayleigha wzrokiem.
- Damon wpad艂 na poroniony pomys艂, 偶eby wspomnie膰 cholern膮 kolekcj臋 miniaturek Eveshama.
- No c贸偶, nie potrafi艂em rozmawia膰 z tym bubkiem. Zanim kolacja si臋 sko艅czy艂a, zabrak艂o mi temat贸w do rozmowy. Nie gra nawet w bilard. Rozpaczliwie usi艂owa艂em wymy艣li膰 co艣, 偶eby nie wyszed艂 za wcze艣nie. Pami臋ta艂em, 偶e Anne wspomina艂a o jego kolekcjonerskiej pasji. - Damon umilk艂 i zmierzy艂 przyjaciela gniewnym spojrzeniem. - W ka偶dym razie to ty musia艂e艣 wyskoczy膰 ze zdaniem, 偶e ch臋tnie obejrza艂by艣 kiedy艣 jego kolekcj臋.
- Sk膮d mog艂em przypuszcza膰, 偶e ten dure艅 wpadnie na pomys艂, 偶eby mi j膮 pokaza膰 natychmiast? - odburkn膮艂 Rutherford.
Popatrzyli na siebie i wybuchn臋li 艣miechem.
- M贸j Bo偶e - powiedzia艂 Ranleigh - musieli艣my sprawia膰 wra偶enie idiot贸w, jad膮c konno jak staruszkowie i zaczynaj膮c rozmow臋 na temat ka偶dego cholernego g艂upstwa, kt贸re zobaczyli艣my po drodze.
Roze艣mieli si臋 rado艣nie, czuj膮c wielk膮 ulg臋, i ruszyli we czw贸rk臋 z powrotem drog膮 do Elverton. Bryan opowiedzia艂 im o fiasku poszukiwa艅 w domu Eveshama.
- Do tej pory zdo艂a艂 si臋 tego pozby膰 - rzek艂 ponuro Rutherford. - Jestem pewien.
- Co zatem zrobimy teraz? - spyta艂 Bryan.
- Porozmawiamy z Childsami - odpowiedzia艂a natychmiast Priscilla.
Wszyscy trzej m臋偶czy藕ni popatrzyli na ni膮 zaciekawieni.
- Ale oni my艣l膮 przecie偶, 偶e ja to zrobi艂em - przypomnia艂 jej Ranleigh.
- Tak, wiem. Je艣li jednak porozmawiam z Childsem i uda mi si臋 sk艂oni膰 go, 偶eby powt贸rzy艂 mi dok艂adnie s艂owa siostry, bez w艂asnej interpretacji, mo偶e zdob臋d臋 jakie艣 wskaz贸wki, kto to m贸g艂 by膰 naprawd臋. Mo偶e on lub jego matka us艂yszeli co艣, co nie mia艂o dla nich znaczenia, natomiast b臋dzie mia艂o dla pana lub pana Rutherforda.
Damon milcza艂 przez chwil臋, wreszcie rzek艂 w zamy艣leniu:
- Tak. My艣l臋, 偶e to dobry pomys艂. Alec powiedzia艂 w drodze na policj臋, 偶e kt贸rego艣 wieczora Childs piekli艂 si臋, i偶 ma dow贸d, co艣, co znalaz艂 p贸藕niej w pokoju Rose. Jakie艣 艣wiecide艂ka, kt贸re dosta艂a od kochanka.
- Co takiego? - spyta艂 Rutherford, wyra藕nie zaintrygowany. - Nie m贸wi艂e艣 mi o tym.
- Nie pami臋ta艂em wcze艣niej. Dozna艂em nag艂ego ol艣nienia, gdy panna Hamilton przedstawi艂a nam sw贸j pomys艂. To by艂oby niesamowite, gdyby Rose mia艂a co艣, co po tylu latach wskaza艂oby na prawdziwego morderc臋.
Zapad艂o pe艂ne zaskoczenia milczenie, wreszcie Bryan spyta艂:
- Chcesz powiedzie膰, 偶e Childs uwa偶a艂, 偶e ten przedmiot nale偶y do ciebie? I nigdy go nie przedstawi艂 w charakterze dowodu? Dlaczego?
- Nie mam poj臋cia. Wiem tylko tyle, ile powiedzia艂 mi Alec. My艣l臋, 偶e Childs znalaz艂 to, gdy wyjecha艂em, i doszed艂 do wniosku, 偶e nie ma ju偶 sensu niczego pokazywa膰.
- Wobec tego uwa偶am, 偶e naprawd臋 warto z nim porozmawia膰 - powiedzia艂 Bryan. - Czy nadal jest w areszcie?
- Chyba tak. Odsiaduje kilka tygodni za pija艅stwo i skandaliczny wybryk. Nie oskar偶y艂em go o nic innego.
- Zamierzasz pozwoli膰, 偶eby go wypu艣cili? - spyta艂 Bryan z przera偶eniem. - Po tym, jak chcia艂 ci臋 zabi膰?
- Spotka艂o go ju偶 do艣膰 nieszcz臋艣膰 w 偶yciu, mam mu jeszcze dok艂ada膰 wi臋zienie?
Bryan by艂 wyra藕nie zdziwiony, ale Priscilla powiedzia艂a:
- Jest pan prawdziwie wra偶liwym i wielkodusznym cz艂owiekiem, wasza wysoko艣膰. Jestem pewna, 偶e Childs b臋dzie znacznie ch臋tniejszy do rozmowy. My艣l臋, 偶e mamy pewn膮 szans臋.
- W ka偶dym razie warto spr贸bowa膰 - zgodzi艂 si臋 Damon.
- Przyznam, 偶e je艣li nic z tego nie wyjdzie, b臋d臋 w kropce. Mog臋 jedynie wydusi膰 si艂膮 wyznanie Eveshama.
- Po kilku godzinach sp臋dzonych w jego towarzystwie - rzek艂 Rutherford - by艂bym szcz臋艣liwy, gdyby艣 t臋 przyjemno艣膰 pozostawi艂 mnie.
M臋偶czy藕ni towarzyszyli Priscilli do Chalcomb Manor, gdzie mia艂a sp臋dzi膰 noc. W obecno艣ci ojca i Rutherforda Bryan musia艂 si臋 po偶egna膰 z dziewczyn膮 pow艣ci膮gliwie, ale jego oczy powiedzia艂y jej bardzo wiele, gdy pochyli艂 si臋 nad jej d艂oni膮, by j膮 uca艂owa膰.
- 艢lub musi si臋 odby膰 jak najpr臋dzej - szepn膮艂. Priscilla skin臋艂a z u艣miechem g艂ow膮, cho膰 w g艂臋bi duszy zaczyna艂a ju偶 martwi膰 si臋 i w膮tpi膰 w s艂uszno艣膰 swej decyzji. Wiedzia艂a, 偶e powinna mu dzisiaj powiedzie膰 o swoim zaj臋ciu; zachowa艂a si臋 jak ostatni tch贸rz. Obieca艂a sobie solennie 偶e wyja艣ni mu wszystko, zanim Bryan rozg艂osi nowin臋, 偶e zamierzaj膮 si臋 pobra膰.
Nazajutrz Priscilla wsta艂a p贸藕no i zjad艂a 艣niadanie z Anne, kt贸ra nie mog艂a wprost si臋 doczeka膰 szczeg贸艂贸w minionej nocy. Priscilla zda艂a jej bardzo okrojone sprawozdanie, m贸wi膮c, 偶e nie uda艂o im si臋 niczego znale藕膰, i napomkn臋艂a o wybadaniu Childsa.
- Damon nie wspomnia艂 mi o tym ani s艂owem! - wykrzykn臋艂a Anne z oburzeniem. - M臋偶czy藕ni! S膮dz膮, 偶e kobieta jest zbyt delikatna, by s艂ucha膰 o pewnych sprawach. To potwornie irytuj膮ce!
Priscilla pomy艣la艂a z satysfakcj膮, 偶e Bryan przesta艂 ju偶 zachowywa膰 si臋 w taki spos贸b. Nie mia艂 偶adnych zastrze偶e艅 co do jej uczestnictwa w nocnej wyprawie.
Po 艣niadaniu Priscilla w艂o偶y艂a sukni臋, kt贸r膮 przynios艂a poprzedniego wieczora, porozmawia艂a przez chwil臋 z Anne i ruszy艂a w drog臋 powrotn膮 do domu. Zdziwi艂a si臋 nieco, widz膮c ma艂膮 dwuk贸艂k臋 pastora przed Evermere Cottage. Zasta艂a go w saloniku z ojcem i pann膮 Pennybaker. Policzki Penny p艂on臋艂y, oczy 艣wieci艂y radosnym blaskiem, wygl膮da艂a 艂adniej ni偶 kiedykolwiek, nawet tamtej nocy na balu. Ojciec r贸wnie偶 wygl膮da艂 jako艣 inaczej, cho膰 w pierwszej chwili trudno jej by艂o okre艣li膰, na czym ta zmiana polega. Wtedy spostrzeg艂a, 偶e ma zabanda偶owane czo艂o.
- Tatusiu! - wykrzykn臋艂a. - Co si臋 sta艂o? Czy znowu co艣 ci wybuch艂o? Powiniene艣 by膰 ostro偶niejszy.
- S艂ucham? Och, to nic takiego. Jak uda艂 si臋 wiecz贸r z lady Chalcomb?
- By艂o bardzo mi艂o. Ale najpierw opowiedz mi, co si臋 sta艂o. Je艣li nie by艂 to eksperyment, to czemu jeste艣 ranny?
- No c贸偶, prawd臋 m贸wi膮c, to... My艣l臋, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li opowie ci o tym pastor. Mam w tej chwili sporo pracy. Isabelle? - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do panny Pennybaker z u艣miechem, jakiego Priscilla nigdy przedtem u niego nie widzia艂a.
- Tatusiu? - spyta艂a, obawiaj膮c si臋, 偶e rana by艂a powa偶niejsza, ni偶 mog艂oby si臋 wydawa膰. Ojciec u艣miecha艂 si臋 po prostu g艂upio. I czemu m贸wi艂 do Penny 鈥濱sabelle鈥? Rzeczywi艣cie guwernantka tak w艂a艣nie mia艂a na imi臋, nikt jednak tak si臋 do niej nie zwraca艂. Ojciec zachowa艂 si臋 raczej nieuprzejmie, pozwalaj膮c sobie na tak膮 poufa艂o艣膰.
- Tak, Florianie. - Panna Pennybaker wsta艂a, ca艂a w u艣miechach, podaj膮c mu r臋k臋. Spojrza艂a na Priscill臋 i zawaha艂a si臋. - Ale, Florianie, czy nie uwa偶asz, 偶e powinni艣my podzieli膰 si臋 z Priscilla nowin膮?
- Jak膮 nowin膮? - spyta艂a Priscilla, maj膮c uczucie, 偶e wesz艂a do obcego domu. Wszyscy wygl膮dali tak samo, ale zachowywali si臋 co najmniej dziwnie.
- No wi臋c, moja droga... - Florian zrobi艂 dramatyczn膮 pauz臋, a panna Pennybaker sp艂on臋艂a rumie艅cem, chichocz膮c i zas艂aniaj膮c usta d艂oni膮. - Panna Pennybaker uczyni艂a mi ten zaszczyt i zgodzi艂a si臋 zosta膰 moj膮 偶on膮.
Priscilla patrzy艂a na nich bez s艂owa, z szeroko otwartymi oczami.
- Widz臋, 偶e ci臋 zaskoczyli艣my - m贸wi艂 dalej Florian. - W艂a艣ciwie nie jest to nawet taka wielka niespodzianka. To musia艂o si臋 sta膰 pewnego dnia.
- Ale jak...? Kiedy...? Florian uczyni艂 niedba艂y gest r臋k膮.
- Pastor opowie ci wszystko ze szczeg贸艂ami. Isabelle i ja mamy mn贸stwo pracy.
I wymaszerowa艂 z pokoju z narzeczon膮, pochylaj膮c ku niej g艂ow臋 i co艣 m贸wi膮c. Priscilla odprowadzi艂a ich os艂upia艂ym spojrzeniem, po czym napad艂a na Bogu ducha winnego pastora.
- Co tu si臋, u licha, dzieje?! - zawo艂a艂a. - Kiedy st膮d wychodzi艂am, wszystko by艂o po staremu.
- Hm, wczoraj wieczorem odwiedzi艂em twojego ojca z doktorem Hightowerem i genera艂em. By艂a te偶 panna Pennybaker, poda艂a nam herbat臋 i ciasteczka, a potem odszuka艂a jakie艣 notatki dla twojego ojca. Rozmawiali艣my o eksperymentach pana Edisona w Stanach Zjednoczonych, a potem... c贸偶, sam nie bardzo wiem, jak to si臋 sta艂o, ale genera艂 powiedzia艂 co艣 do panny Pennybaker, a tw贸j ojciec poczu艂 si臋 dotkni臋ty.
- Dlaczego?
- Nie jestem ca艂kiem pewny. Je艣li dobrze pami臋tam, by艂a to niewinna uwaga, co艣 w rodzaju, 偶e chcia艂by zademonstrowa膰 jej eksperyment, nad kt贸rym pracuje. Wtedy Florian zdenerwowa艂 si臋 i powiedzia艂, 偶e genera艂 sk艂ada jej nieprzystojne propozycje. Genera艂 oczywi艣cie zaprzeczy艂. Nazwa艂 twojego ojca chyba 鈥瀙sem ogrodnika鈥. Potem wydarzenia potoczy艂y si臋 szybko. Panna Pennybaker biega艂a od jednego do drugiego, pr贸buj膮c przem贸wi膰 im do rozs膮dku, ale 偶aden nie chcia艂 jej s艂ucha膰. Wreszcie genera艂 powiedzia艂, 偶e zamierza poprosi膰 pann臋 Pennybaker o r臋k臋, na co nasza przemi艂a dama j臋kn臋艂a i osun臋艂a si臋 zemdlona na kanap臋. Florian wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰, zerwa艂 si臋 i r膮bn膮艂 genera艂a w nos. Genera艂 wrzasn膮艂 i zamachn膮艂 si臋 na twojego ojca, przez ca艂y czas trzymaj膮c chustk臋 przy nosie, by zatamowa膰 krwawienie. Gania艂 za Florianem po ca艂ym pokoju, a偶 wreszcie tw贸j ojciec potkn膮艂 si臋 o podn贸偶ek i uderzy艂 g艂ow膮 w nog臋 krzes艂a. St膮d skaleczenie na jego czole. W tym momencie panna Pennybaker ockn臋艂a si臋 i zobaczy艂a, 偶e tw贸j ojciec pr贸buje usi膮艣膰, wygl膮da na lekko zamroczonego, krew sp艂ywa mu z rany na czole. Rzuci艂a si臋 na genera艂a jak tygrysica, krzycz膮c, 偶e jest bezczelny, agresywny i ju偶 sam nie pami臋tam, co wi臋cej. Powiedzia艂a, 偶e nie wolno mu by艂o napada膰 na twojego ojca, czym genera艂, jak 艂atwo si臋 domy艣li膰, poczu艂 si臋 bardzo ura偶ony. Potem podesz艂a do Floriana, pomog艂a mu wsta膰, przy艂o偶y艂a mu chusteczk臋 do czo艂a i zacz臋艂a pyta膰, czy dobrze si臋 czuje. Zar贸wno genera艂, jak i Florian zrozumieli, 偶e panna Pennybaker kocha twojego ojca. Wtedy Florian poprosi艂 j膮, 偶eby zosta艂a jego 偶on膮, ona si臋 zgodzi艂a, a rozgniewany genera艂 opu艣ci艂 towarzystwo.
- Co艣 podobnego! Trudno mi w to uwierzy膰. Zawsze podejrzewa艂am, 偶e panna Pennybaker podkochuje si臋 w ojcu, ale on zdawa艂 si臋 jej nie zauwa偶a膰.
- Najwyra藕niej przejrza艂 na oczy. Priscilla roze艣mia艂a si臋 cicho, pastor zawt贸rowa艂 jej.
- A teraz powiedz mi, jak si臋 maj膮 sprawy mi臋dzy tob膮 a tym m艂odzie艅cem?
- Pr贸bowali艣my udowodni膰, 偶e jego ojciec nie zabi艂 Rose Childs, ale to bardzo trudna sprawa. Min臋艂o tyle czasu. Ranleigh wspomnia艂, 偶e ma zamiar zada膰 kilka pyta艅 Childsowi.
- Nie s膮dz臋, 偶eby Tom mia艂 ochot臋 odpowiada膰 na jakiekolwiek pytania ksi臋cia.
- Chyba nie, ale ksi膮偶臋 uwa偶a, 偶e zaistnia艂y nowe okoliczno艣ci, kt贸re mog膮 okaza膰 si臋 obci膮偶aj膮ce dla innego m臋偶czyzny.
- Wiesz, zawsze zastanawia艂a mnie pewna sprawa, gdy wraca艂em pami臋ci膮 do tamtej nocy. Pocz膮tkowo, jak wszyscy inni, za艂o偶y艂em, 偶e to raczej markiz jest winny morderstwa. Nie wygl膮da艂o to najlepiej, zw艂aszcza 偶e uciek艂. Ale teraz, gdy wr贸ci艂, a ty wydawa艂a艣 si臋 przekonana, 偶e naprawd臋 by艂 gdzie indziej tamtej nocy...
- Jestem tego pewna. Mam na to s艂owo kogo艣, komu ufam bez zastrze偶e艅. By艂 z... tamt膮 osob膮. Nie m贸g艂 by膰 jednocze艣nie w Lady鈥檚 Woods.
- Nie dawa艂a mi spokoju my艣l, gdzie podziewa艂 si臋 tamtej nocy pan Rutherford, skoro nie by艂 z Lyndenem.
Oczy Priscilli zrobi艂y si臋 okr膮g艂e ze zdumienia.
- S艂ucham? Co pastor chce przez to powiedzie膰?
- Rutherford zg艂osi艂 si臋 na policj臋 i za艣wiadczy艂, 偶e sp臋dzi艂 z Lyndenem tamt膮 noc na kartach, a przecie偶 to nieprawda. Lynden sp臋dzi艂 j膮 z... tamt膮 osob膮. Skoro wi臋c Lynden nie by艂 z Rutherfordem, to kto z nim by艂? I gdzie?
- Tak, rozumiem. Najwyra藕niej alibi dla Lyndena stanowi艂o alibi r贸wnie偶 dla niego. Skoro Lynden by艂 z kim innym, Rutherford r贸wnie偶 straci艂 alibi.
Pastor pokiwa艂 g艂ow膮.
- Ale偶, pastorze - szepn臋艂a os艂upia艂a ze zdumienia Priscilla. - Nie podejrzewa pan chyba pana Rutherforda!
Starszy pan wzruszy艂 ramionami.
- Szczerze m贸wi膮c, sam ju偶 nie wiem, kogo podejrzewam, a kogo nie. Jedynie B贸g i zab贸jca wiedz膮 z ca艂膮 pewno艣ci膮, kto to zrobi艂. Ale teraz, gdy przekona艂a艣 mnie, 偶e nie uczyni艂 tego markiz, zacz膮艂em w膮tpi膰 we wszystko, co uwa偶a艂em za pewnik w tej sprawie. Po pierwsze, 偶e m艂ody pan Rutherford kry艂 swojego przyjaciela. A mo偶e naprawd臋 stworzy艂 zas艂on臋 dymn膮 dla samego siebie? Mo偶na by艂o okre艣li膰 go jako 鈥瀌偶entelmena鈥. M艂odej naiwnej s艂u偶膮cej m贸g艂 bez w膮tpienia wydawa膰 si臋 bogaty. Mieszka艂 w Ranleigh Court w czasie, gdy zosta艂o pope艂nione morderstwo. A je艣li wiedzia艂, 偶e Lynden odwiedza w艂a艣nie kobiet臋, do schadzki z kt贸r膮 nie m贸g艂 si臋 przyzna膰? Je艣li u艣wiadomi艂 sobie, 偶e zapewniaj膮c alibi Lyndenowi, zapewnia je r贸wnie偶 sobie, chocia偶 Lynden nie mia艂 poj臋cia, gdzie w tym czasie by艂?
Priscilla wpatrywa艂a si臋 w niego okr膮g艂ymi ze zdumienia oczami.
- Pastorze Whiting, nigdy bym nie pomy艣la艂a, 偶e pa艅ski umys艂 mo偶e b艂膮dzi膰 takimi kr臋tymi 艣cie偶kami!
- Szczerze m贸wi膮c, ja te偶 nie - rozleg艂 si臋 g艂os od drzwi. Priscilla i pastor odwr贸cili si臋, zaskoczeni. W progu sta艂 Sebastian Rutherford z kapeluszem w r臋ku, przygl膮daj膮c im si臋 z wielk膮 uwag膮.
Priscilla zrobi艂a si臋 czerwona jak burak. Rutherford najwyra藕niej s艂ysza艂 ich rozwa偶ania.
- O Bo偶e - rzek艂 s艂abym g艂osem pastor.
- Tak, o Bo偶e.
- Strasznie mi przykro, 偶e s艂ysza艂 pan to wszystko - powiedzia艂a zmieszana Priscilla.
- Jestem tego pewien.
- Mam nadziej臋, 偶e nie gniewa si臋 pan na nas. Po prostu starali艣my si臋 rozwa偶y膰 ka偶d膮 mo偶liwo艣膰.
- Nie, nie gniewam si臋 na pani膮, moja droga panno Hamilton. Tylko bardzo mi przykro. - Podni贸s艂 r臋k臋, kt贸r膮 trzyma艂 przy boku i wycelowa艂 luf臋 pistoletu prosto w Priscill臋.
- O m贸j Bo偶e, o m贸j Bo偶e - powtarza艂 pastor. Priscilla zamar艂a.
- Nie wierzy艂am w to - powiedzia艂a zdumiona. - Nawet gdy pastor wysun膮艂 swoje podejrzenia, by艂am absolutnie pewna, 偶e s膮 nies艂uszne. Czu艂am si臋 okropnie zak艂opotana, 偶e s艂ysza艂 pan nasz膮 rozmow臋.
- Mi艂o mi s艂ysze膰, 偶e darzy mnie pani takim zaufaniem. Niestety, nie jestem pewien, czy Bryan lub Damon nie b臋d膮 mieli w膮tpliwo艣ci. Nawet zanim pods艂ucha艂em pani rozmow臋 z pastorem, wiedzia艂em, co w trawie piszczy. Wiedzia艂em, 偶e gdy ju偶 zacz臋艂a pani w臋szy膰, sprawdzaj膮c Eveshama i planuj膮c rozmow臋 z rodzin膮 Rose, wkr贸tce prawda wyjdzie na jaw.
Pr贸bowa艂em pani膮 nastraszy膰, sk艂aniaj膮c podst臋pem Eveshama, by wr贸ci艂 do domu wcze艣nie, ale wcale to pani nie zniech臋ci艂o. Postanowi艂a pani porozmawia膰 z rodzin膮 Rose! A oni maj膮 co艣, o czym Damon m贸wi艂 wczoraj. Gdy to zobaczy, prawdopodobnie zda sobie spraw臋, do kogo ten przedmiot nale偶a艂. Pomy艣la艂em, 偶e musz臋 zrobi膰 pierwszy ruch, zanim pani i pastor przedstawicie wszystkim swoj膮 teoryjk臋.
- Co zamierza pan zrobi膰? - spyta艂a Priscilla. - Zabi膰 nas oboje, 偶eby zamkn膮膰 nam usta? Podejrzenie z pewno艣ci膮 padnie na pana. Kto艣 musia艂 pana widzie膰 jad膮cego tutaj i zobaczy, jak pan wraca. Jest bia艂y dzie艅.
- Wiem. Nie zamierzam was zabi膰. Chyba 偶e zostan臋 do tego zmuszony. Obawiam si臋, 偶e nie jestem najlepszy w takich sprawach. Sfuszerowa艂em spraw臋 za pierwszym razem.
- No nie wiem. Bez w膮tpienia uda艂o si臋 panu rzuci膰 podejrzenie na cz艂owieka, kt贸ry uwa偶a艂 pana za przyjaciela - powiedzia艂a kwa艣no Priscilla.
- Czy s膮dzi pani, 偶e takie by艂y moje intencje? Absolutnie nie. Nie mia艂em poj臋cia, gdzie jest Damon czy te偶 dok膮d chadza nocami. Cieszy艂em si臋 po prostu, 偶e go nie ma, poniewa偶 pozwoli艂o mi to zaleca膰 si臋 do Rose. Nigdy nie przesz艂o mi przez my艣l, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 zdradzi膰, gdzie by艂, gdy Rose zosta艂a zamordowana. Szczerze m贸wi膮c, w og贸le si臋 nad tym nie zastanawia艂em. Nie zamierza艂em jej zabi膰. Po prostu sta艂o si臋.
- Czy to w艂a艣nie zamierza pan zrobi膰 teraz? Pozwoli膰, 偶eby morderstwo zdarzy艂o si臋 jeszcze raz? - spyta艂a ironicznie Priscilla.
- Priscillo - ostrzeg艂 j膮 niespokojnie pastor - nie dra偶nij go.
Twarz Rutherforda spos臋pnia艂a, podszed艂 do nich bli偶ej, m贸wi膮c:
- Tak, moja droga, nie dra偶nij mnie. Je艣li mnie sprowokujesz, mog臋 zapomnie膰, jak bardzo nie cierpi臋 rozlewu krwi.
- Udaje pan zucha, kiedy stawia pan czo艂o kobiecie... maj膮c bro艅 w r臋ku.
Rutherford zacisn膮艂 z臋by i przez chwil臋 Priscilla mia艂a wra偶enie, 偶e wybuchnie w艣ciek艂o艣ci膮. Zebra艂a si臋 w sobie, nie wiedz膮c, jaki skutek odnios膮 jej obra藕liwe uwagi. Ale Rutherford wyra藕nie wzi膮艂 si臋 w karby.
- Podejd藕 tutaj, Priscillo - powiedzia艂 spokojnie.
- Nie! - Drobny pastor zas艂oni艂 j膮 swoim cia艂em. - Nie pozwol臋 jej zabra膰.
- Pastor chce mnie powstrzyma膰? - Rutherford zmierzy艂 pogardliwym spojrzeniem niewysokiego, siwow艂osego m臋偶czyzn臋.
- Spr贸buj臋. Nie pozwol臋 panu zabra膰 tej m艂odej niewinnej dziewczyny i zabi膰 jej - dop贸ki tli si臋 we mnie cho膰 iskierka 偶ycia.
- Prosz臋 mnie nie zmusza膰, pastorze, 偶ebym zrobi艂 panu krzywd臋. Nie chc臋 zabi膰 panny Hamilton ani w 偶aden spos贸b jej skrzywdzi膰 bez wzgl臋du na to, jak jest denerwuj膮ca. Stanowi moj膮 r臋kojmi臋. Przehandluj臋 j膮 Aylesworthom za moj膮 wolno艣膰.
- Co takiego? - Priscilla popatrzy艂a na niego ze zdziwieniem.
- Powiedzia艂em ci, 偶e nie widz臋 mo偶liwo艣ci pozostania tutaj. Odkrycie prawdy jest tylko kwesti膮 czasu. Niestety, nie mam 艣rodk贸w na wyjazd z kraju. Ale dostan臋 je od Damona w zamian za 偶ycie kobiety, kt贸r膮 kocha jego syn. My艣l臋, 偶e鈥 ubijemy interes.
- Chyba pan 偶artuje. Skierowa艂 pan podejrzenie na Ranleigha trzydzie艣ci lat temu, tak 偶e musia艂 opu艣ci膰 kraj, a teraz spodziewa si臋 pan, 偶e on sfinansuje panu ucieczk臋 od sprawiedliwo艣ci?
- To w艂a艣ciwie niska cena za udowodnienie, 偶e Damon nie pope艂ni艂 morderstwa. M贸g艂by mi za to zap艂aci膰. Ale nie liczy艂bym raczej na jego wspania艂omy艣lno艣膰. Damon mo偶e 偶ywi膰 do mnie uraz臋. My艣l臋 wi臋c, 偶e lepiej b臋dzie zastosowa膰 silniejszy bodziec, a mianowicie przysz艂e szcz臋艣cie jego syna.
Zbli偶y艂 si臋 znowu o kilka krok贸w. Pastor przyj膮艂 postaw臋 obronn膮, zaciskaj膮c pi臋艣ci i podnosz膮c je do g贸ry gestem, kt贸ry by艂by zabawny, gdyby nie by艂 tak wzruszaj膮cy. Priscilla po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu.
- Nie, pastorze Whiting. Prosz臋 nie nara偶a膰 si臋 na niebezpiecze艅stwo z mojego powodu. Wierz臋 mu. Nie s膮dz臋, 偶eby chcia艂 mnie zabi膰, po prostu chce mnie wykorzysta膰, 偶eby st膮d uciec.
- Bardzo sprytnie, panno Hamilton. Musz臋 przyzna膰, 偶e ma pani g艂ow臋 na karku.
- Poza tym musi pan zosta膰 tutaj, 偶eby powiedzie膰 mojemu ojcu, co si臋 sta艂o.
- Masz racj臋, moja droga - zgodzi艂 si臋 pastor. - Jestem 艣wiadkiem tego, co ci si臋 przydarzy艂o. - Przeszy艂 ostrym spojrzeniem Rutherforda. - Wszyscy si臋 dowiedz膮, 偶e wzi膮艂 j膮 pan jako zak艂adniczk臋. Dopilnuj臋 tego. Je艣li zrobi jej pan krzywd臋, straci pan szans臋 ucieczki.
Cofn膮艂 si臋 niech臋tnie, a Priscilla podesz艂a do Rutherforda, kt贸ry uj膮艂 j膮 pod r臋k臋, przyk艂adaj膮c pistolet do plec贸w.
- W porz膮dku, panno Hamilton. Idziemy. Wsiedli do ma艂ej dwuk贸艂ki pastora. Rutherford przywi膮za艂 do niej swego konia i wdrapa艂 si臋 na w膮ski kozio艂 obok Priscilli. Ona powozi艂a, on za艣 przez ca艂膮 drog臋 trzyma艂 pistolet przy jej boku, kryj膮c go za plecami dziewczyny, gdy mijali kogo艣 na drodze.
Priscilla przesta艂a si臋 ba膰 ju偶 w domu. By艂a pewna, 偶e Rutherford jej nie skrzywdzi, dop贸ki nie dostanie od Ranleigha tego, na czym mu zale偶y. Postanowi艂a sobie jednak w duchu, 偶e nie pozwoli, by wymkn膮艂 si臋 sprawiedliwo艣ci. Przecie偶 zamordowa艂 Rose! Uwi贸d艂 j膮, a potem zabi艂, gdy mu powiedzia艂a, 偶e zasz艂a w ci膮偶臋. Czerwona mg艂a przes艂ania艂a Priscilli oczy, gdy o tym pomy艣la艂a. Jak gdyby tego by艂o jeszcze ma艂o, wpl膮ta艂 w morderstwo swojego przyjaciela. Fakt, 偶e dostarczy艂 Damonowi alibi, nie uwalnia艂 go od winy; stworzy艂 w ten spos贸b alibi samemu sobie. A potem mieszka艂 po艣r贸d nich przez wszystkie te lata, lubiany, zaprzyja藕niony z wieloma osobami. Oszuka艂 ich. Pewnie 艣mia艂 si臋 w ku艂ak. Uwa偶a艂 ich wszystkich za durni贸w dlatego, 偶e mu wierzyli,. ufali, lubili go - a tymczasem by艂 winien zbrodni!
Damon musia艂 wyjecha膰 do obcego kraju, rozsta膰 si臋 z kobiet膮, kt贸r膮 kocha艂...
Priscilla stara艂a si臋 pow艣ci膮gn膮膰 gniew. Musi zachowa膰 jasno艣膰 umys艂u, by skorzysta膰 z pierwszej nadarzaj膮cej si臋 okazji i uciec. Nie pozwoli, 偶eby zbrodniarz pozosta艂 na wolno艣ci.
Po kr贸tkim czasie zajechali pod Ranleigh Court i wysiedli z powozu. Podbieg艂 stajenny, by odebra膰 konia. Priscilla ruszy艂a w stron臋 wej艣cia, za ni膮 Rutherford z pistoletem ukrytym za jej plecami. Lokaj, kt贸ry otworzy艂 drzwi, zna艂 oboje dobrze, tote偶 zaprowadzi艂 ich do ma艂ego salonu. Nie min臋艂o kilka minut, gdy zjawi艂 si臋 ksi膮偶臋, witaj膮c ich serdecznie:
- Sebastianie! Priscillo, moja droga. Ogromnie si臋 ciesz臋, 偶e was widz臋.
Zatrzyma艂 si臋, widz膮c po sztywnym zachowaniu obojga, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Jego wzrok pad艂 na pistolet przytkni臋ty do boku Priscilli. W ci膮gu kilku sekund jego twarz postarza艂a si臋 o cale lata.
- A wi臋c to by艂e艣 ty. - Pokr臋ci艂 w os艂upieniu g艂ow膮. - Gdy Bryan powiedzia艂 mi o swoich podejrzeniach, nie mog艂em w nie uwierzy膰.
- Bryan wiedzia艂? - wykrzykn臋艂a ze zdumieniem Priscilla.
Damon pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie, nie wiedzia艂. 呕ywi艂 pewne podejrzenia. On jeden nie zna艂 Sebastiana i sam wyrobi艂 sobie o nim opini臋. Dostrzeg艂 pewne luki i zadawa艂 mi mn贸stwo pyta艅, kt贸rych nie mog艂em zlekcewa偶y膰. Nie przestawa艂em o tym my艣le膰. A wtedy ty, Sebastianie, tak niezr臋cznie wmanewrowa艂e艣 nas w wizyt臋 u Eveshama. To zmusi艂o mnie do dalszego zastanowienia. Dlatego wczoraj zasia艂em to ma艂e ziarenko, historyjk臋 o tym, 偶e po Rose zosta艂o co艣, co dosta艂a od kochanka.
- Co takiego? - zdumia艂 si臋 Rutherford. - Chcesz powiedzie膰, 偶e to wymy艣li艂e艣?
- Oczywi艣cie. Nic po niej nie zosta艂o. Chcia艂em zobaczy膰 twoj膮 reakcj臋. Niestety, nigdy nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mo偶esz porwa膰 pann臋 Hamilton. - Damon westchn膮艂 ci臋偶ko. - O Bo偶e, Sebastianie, czemu to zrobi艂e艣? Zawsze uwa偶a艂em ci臋 za przyjaciela.
- By艂em twoim przyjacielem, Damonie. Musisz mi uwierzy膰. Nie chcia艂em ci臋 skrzywdzi膰. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e tak si臋 to sko艅czy. Po prostu... zobaczy艂em Rose, by艂a pod r臋k膮, u艣miechni臋ta, kokietuj膮ca. Rzuca艂o si臋 w oczy, 偶e by艂a do艣wiadczona. Wszyscy m贸wi膮 o niej, jak gdyby by艂a niewinnym dzieckiem, a ona dobrze wiedzia艂a, co robi. Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e pr贸buje wykorzysta膰 sytuacj臋. Gdy powiedzia艂a mi, 偶e jest w ci膮偶y, by艂em absolutnie zaskoczony. Zachowywa艂a si臋 tak, jak gdyby spodziewa艂a si臋, 偶e si臋 z ni膮 o偶eni臋! Z pokoj贸wk膮! Przypuszcza艂em, 偶e chce wyci膮gn膮膰 ode mnie pieni膮dze, nie mia艂em ich jednak wiele. Wiesz, w jakiej by艂em sytuacji. Ledwie starcza艂o mi na studia w Oksfordzie. Pr贸bowa艂em da膰 jej to, co mia艂em, ale ona wzgardzi艂a tak膮 drobn膮 sum膮. Postanowi艂em wi臋c ukra艣膰 par臋 klejnot贸w z sejfu twojego ojca w bibliotece. Widzia艂em kiedy艣, jak go otwiera艂. Wiedzia艂em, gdzie trzyma kombinacj臋 cyfr. Okaza艂o si臋 to 艣miesznie 艂atwe. Chwyci艂em pierwsz膮 rzecz z brzegu.
Nie mia艂em poj臋cia, 偶e to szczeg贸lny naszyjnik i 偶e ka偶dy mo偶e go rozpozna膰. Nie zna艂em si臋 kompletnie na bi偶uterii. Nie zdawa艂em te偶 sobie sprawy, jak jest cenny. Przyznaj臋, 偶e post膮pi艂em 藕le. Ale, rozgrzesz mnie, prosz臋, ze z艂ych intencji.
- Na Boga, cz艂owieku, przejmujesz si臋 kradzie偶膮, a przecie偶 zabi艂e艣 dziewczyn臋! - wykrzykn膮艂 zdumiony Ranleigh.
- Nie chcia艂em tego! Powtarzam ci: nie chcia艂em zrobi膰 niczego okropnego. Postanowi艂em da膰 jej bi偶uteri臋, 偶eby zamkn膮膰 jej usta. Gdy jednak da艂em jej naszyjnik tamtej nocy, dosta艂a ataku w艣ciek艂o艣ci. Rozp艂aka艂a si臋, krzycza艂a, 偶e musz臋 si臋 z ni膮 o偶eni膰, 偶e powie twojemu ojcu i wszystkim dooko艂a. Zacz臋li艣my si臋 szarpa膰 i jakim艣 sposobem naszyjnik zosta艂 uszkodzony. Powtarza艂a w k贸艂ko, 偶e musz臋 si臋 z ni膮 o偶eni膰, a potem... nie wiem, jak to si臋 sta艂o, chcia艂em j膮 uciszy膰, z艂apa艂em za szyj臋 i zacz膮艂em ni膮 potrz膮sa膰. Gdy oprzytomnia艂em, Rose le偶a艂a na ziemi martwa, a ja sta艂em nad ni膮. Naprawd臋 nie chcia艂em tego zrobi膰.
- Takie rzeczy zdarzaj膮 si臋, gdy si臋 kogo艣 dusi za szyj臋 - zauwa偶y艂a sucho Priscilla.
D藕gn膮艂 j膮 luf膮 pistoletu.
- Sied藕 cicho. Nie interesuje mnie twoja opinia. - Spojrza艂 na Ranleigha. - Nie pomy艣la艂em nawet przez chwil臋, 偶e oskar偶膮 ciebie o morderstwo! Nie wiedzia艂em, 偶e ta g艂upia dziewczyna powie swojej rodzinie, 偶e spotyka si臋 z 鈥瀌偶entelmenem鈥. Albo 偶e 艣lad rubin贸w zaprowadzi ich do twojej rodziny. To wszystko... po prostu si臋 zdarzy艂o.
- Bywaj膮 takie zbiegi okoliczno艣ci - zgodzi艂 si臋 Ranleigh. Rutherford pokiwa艂 skwapliwie g艂ow膮, nie zauwa偶aj膮c ironii w g艂osie ksi臋cia.
- To prawda! Kiedy jednak zda艂em sobie spraw臋, 偶e ciebie uznano za winnego jej 艣mierci, zg艂osi艂em si臋 na policj臋 i powiedzia艂em, 偶e by艂e艣 ze mn膮. Nie mogli ci臋 wi臋c aresztowa膰.
- I w taki to bardzo wygodny spos贸b zapewni艂e艣 alibi r贸wnie偶 sobie. - Ranleigh prychn膮艂 z pogard膮. - Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e da艂em si臋 tak nabra膰. Naprawd臋 uwa偶a艂em, 偶e dzia艂asz wy艂膮cznie z przyjacielskich pobudek. Nie przesz艂o mi przez my艣l, 偶e twoje k艂amstwo chroni r贸wnie偶 ciebie.
- My艣la艂em o tobie - twierdzi艂 uparcie Rutherford. - Mo偶esz wierzy膰 albo nie, ale post膮pi艂em tak wy艂膮cznie z przyja藕ni. Nie mog艂em pozwoli膰, 偶eby oskar偶yli ci臋 o morderstwo. Nie musia艂em niczego robi膰 dla siebie. Nikt mnie nie podejrzewa艂.
- Tak. Ale gdyby kobieta, z kt贸r膮 sp臋dzi艂em tamt膮 noc, zezna艂a na policji, 偶e z ni膮 by艂em? Co wtedy? Zacz臋liby rozgl膮da膰 si臋 dooko艂a. A ilu 鈥瀌偶entelmen贸w鈥 mo偶na by jeszcze wini膰? Eveshama? Lorda Chalcomba? Ciebie? Lista jest kr贸tka.
- Do diab艂a, zrobi艂em to dla ciebie! Czemu uparcie tak 藕le mnie os膮dzasz?
- Mo偶e dlatego, 偶e ju偶 raz si臋 pomyli艂em. - Damon westchn膮艂. - Dobrze, Sebastianie. Wierz臋, 偶e dzia艂a艂e艣 ze szlachetnych pobudek. Ale... - Ranleigh roz艂o偶y艂 r臋ce - ...co masz nadziej臋 osi膮gn膮膰 teraz? Czy s膮dzisz, 偶e zabijaj膮c jeszcze jedn膮 m艂od膮 kobiet臋, usposobisz wszystkich lepiej do siebie?
- Nie zamierzam jej zabi膰 - chyba 偶e nie pozostawisz mi wyboru.
- Co ja mog臋 zrobi膰?
- Wiesz, 偶e jestem bez grosza. Zawsze tak by艂o. Moja sytuacja poprawi艂a si臋 nieco, gdy tw贸j ojciec da艂 mi tamten dom, ale nadal nie mia艂em 偶adnych zaoszcz臋dzonych pieni臋dzy. Chyba jasne jest, 偶e nie mog臋 tutaj d艂u偶ej zosta膰. Musz臋 wyjecha膰 - do Ameryki, tak jak ty to uczyni艂e艣. Albo do Australii. Potrzebuj臋 jednak pieni臋dzy - na podr贸偶 morsk膮 i zainstalowanie si臋 w nowym kraju.
- Bo偶e bro艅, 偶eby musia艂 pan pracowa膰 - wtr膮ci艂a szyderczo Priscilla, inkasuj膮c za to kolejne szturchni臋cie pistoletem.
- Powiedzia艂em ci, 偶eby艣 si臋 nie odzywa艂a!
- Dobrze, Sebastianie. Dam ci pieni膮dze. Chod藕my do biblioteki. Tam je trzymam.
Damon ruszy艂 w kierunku drzwi, za nim post臋powa艂 Rutherford, popychaj膮c przed sob膮 Priscill臋 i zachowuj膮c bezpieczn膮 odleg艂o艣膰. Priscilla rozejrza艂a si臋 dooko艂a, ale nikogo nie by艂o wida膰. Rutherford wykr臋ca艂 nerwowo g艂ow臋, sprawdzaj膮c ka偶dy k膮t.
- Gdzie jest tw贸j syn? - spyta艂 wreszcie. Priscilla r贸wnie偶 si臋 nad tym zastanawia艂a. Czy s艂ysza艂 ich rozmow臋? Obudzi艂a si臋 w niej nadzieja. Mo偶e s艂ysza艂 s艂owa Rutherforda i zorientowa艂 si臋 w sytuacji. M贸g艂 nawet p贸j艣膰 po policj臋... Nie, nie Bryan. Raczej ukry艂by si臋 gdzie艣, zaczeka艂 na sposobno艣膰 i sam zaatakowa艂 Rutherforda. W ka偶dej chwili mo偶e wynurzy膰 si臋 sk膮d艣 i...
Niestety, Ranleigh rozwia艂 jej nadzieje. - Wyjecha艂 konno dzisiaj rano - powiedzia艂. - Obawiam si臋, 偶e nie wiem, gdzie teraz jest.
Rutherford skin膮艂 g艂ow膮, najwyra藕niej ucieszony t膮 wiadomo艣ci膮. Ksi膮偶臋 otworzy艂 drzwi do biblioteki i wszed艂. By艂 to du偶y, pi臋kny pok贸j, nieprzypominaj膮cy w niczym zaba艂aganionego gabinetu jej ojca, wype艂niony ksi膮偶kami w sk贸rzanych oprawach ze z艂oconymi napisami. Jedn膮 艣cian臋 wype艂nia艂y wy艂膮cznie p贸艂ki z ksi膮偶kami, od sufitu do pod艂ogi. Obok znajdowa艂a si臋 wysoka drabinka na rolkach, przesuwana po szynie. Przyleg艂膮 艣cian臋 zajmowa艂y wysokie okna wychodz膮ce na zielony trawnik.
Ranleigh podszed艂 do biurka i otworzy艂 艣rodkow膮 szuflad臋. Rutherford, prowadz膮cy Priscill臋, nast臋powa艂 mu na pi臋ty.
- Zobaczmy, co tu mamy. - Wyj膮艂 p艂ask膮 metalow膮 kasetk臋 i otworzy艂 j膮. - Tutaj s膮 jakie艣 banknoty. - Zacz膮艂 je liczy膰, po czym przerwa艂, spogl膮daj膮c na okno. - Troch臋 tu duszno, prawda?
Odwr贸ci艂 si臋 i skierowa艂 ku oknu.
- Co ty, u diab艂a, robisz? - warkn膮艂 Rutherford. - Chyba nie s膮dzisz, 偶e pozwol臋 ci tak 艂atwo uciec?
- Jasne, 偶e nie. - Ranleigh odwr贸ci艂 si臋 do niego z obra偶on膮 min膮. - Czy uwa偶asz, 偶e pr贸bowa艂bym uciec, zostawiaj膮c pann臋 Hamilton w twoich r臋kach? Jest gor膮co. Chcia艂em po prostu otworzy膰 okno.
- Nie ma mowy. Wracaj tutaj. Ranleigh wzruszy艂 ramionami i skierowa艂 si臋 z powrotem w stron臋 biurka, ale Priscilla powiedzia艂a b艂agalnym tonem do Rutherforda:
- Prosz臋, niech mu pan pozwoli otworzy膰 okno. Mam uczucie, 偶e za chwil臋 zemdlej臋.
Nie wiedzia艂a, czemu Ranleigh chcia艂 otworzy膰 okno, ale czu艂a, 偶e musi to by膰 cz臋艣膰 jego planu.
Rutherford zmarszczy艂 brwi, niezdecydowany.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Sebastianie - powiedzia艂 ostro Ranleigh. - Mo偶esz podej艣膰 do okna ze mn膮, skoro tak ci臋 to niepokoi. Daj臋 ci s艂owo honoru, 偶e nie b臋d臋 pr贸bowa艂 ucieka膰.
- Och, dobrze ju偶, dobrze. Chcia艂bym, 偶eby艣 wreszcie za艂atwi艂 spraw臋. Musz臋 wyjecha膰.
Rutherford podszed艂 z ksi臋ciem do okna, ci膮gn膮c ze sob膮 Priscill臋 i patrz膮c podejrzliwie. Ksi膮偶臋 otworzy艂 okno i wci膮gn膮艂 z rozkosz膮 ch艂odne powietrze.
- No tak jest przyjemniej. Dobrze si臋 pani czuje, panno Hamilton?
- O, tak, znacznie lepiej - odpowiedzia艂a Priscilla, oddychaj膮c g艂臋boko. Ranleigh u艣miechn膮艂 si臋 do niej. Zauwa偶y艂a w jego oczach b艂ysk, kt贸ry potwierdzi艂 jej przypuszczenie, 偶e otwarte okno mia艂o mu do czego艣 pos艂u偶y膰.
Ranleigh wr贸ci艂 do biurka, Rutherford z Priscill膮 ruszyli za nim. Priscilla zauwa偶y艂a k膮tem oka du偶y krzew w pobli偶u lewego okna. Zanim odwr贸ci艂a si臋 i odesz艂a, spostrzeg艂a, 偶e jego ga艂膮zki poruszy艂y si臋. Na jednej z nich dostrzeg艂a ludzk膮 r臋k臋. Stan臋艂a jak wryta, ale natychmiast zreflektowa艂a si臋 i uda艂a, 偶e si臋 potkn臋艂a.
- Przepraszam - powiedzia艂a cicho. - Troch臋 mi si臋 zakr臋ci艂o w g艂owie.
M贸zg pracowa艂 jej na przy艣pieszonych obrotach. Na zewn膮trz znajdowa艂 si臋 kto艣, kto tylko czeka艂 na okazj臋, 偶eby wskoczy膰 do biblioteki i wyrwa膰 bro艅 Rutherfordowi. M贸g艂 to by膰 s艂u偶膮cy, kt贸ry pods艂ucha艂 rozmow臋, ale serce jej m贸wi艂o, 偶e to Bryan. Bez w膮tpienia jego ojciec k艂ama艂, informuj膮c, 偶e wyjecha艂 gdzie艣 konno. Wiedzia艂, 偶e Bryan jest w domu i wykorzysta odpowiedni膮 chwil臋, by zaj膮膰 si臋 Rutherfordem.
- Uwa偶aj - ostrzeg艂 j膮 z irytacj膮 Rutherford - bo jeszcze poci膮gn臋 za spust.
- Tak, wiem. Przepraszam.
Ranleigh policzy艂 pieni膮dze w kasetce, a nast臋pnie wr臋czy艂 je Rutherfordowi. Ten wyrwa艂 mu je z r臋ki, krzycz膮c:
- To za ma艂o! Nie wystarczy mi nawet na podr贸偶 dc Ameryki!
- Bardzo mi przykro. Nie mam zwyczaju trzyma膰 du偶ych sum w domu. B臋d臋 musia艂 p贸j艣膰 do banku.
- Do diab艂a, Damonie, kpisz ze mnie?!
- Nie. Przysi臋gam, 偶e to prawda. Mia艂bym trzyma膰 w domu sumy, kt贸re wystarczy艂yby na podr贸偶 do Stan贸w i rozpocz臋cie nowego 偶ycia? To kompletna g艂upota.
- Otw贸rz sejf. Tam te偶 musi co艣 by膰. Ranleigh wzruszy艂 ramionami.
- Skoro sobie 偶yczysz, ale jest tam przede wszystkim bi偶uteria, papiery warto艣ciowe, obligacje.
- Otwieraj.
- Dobrze. - Okr膮偶y艂 biurko i podszed艂 do ma艂ego sejfu w 艣cianie.
Rutherford ruszy艂 za nim, ale Priscilla opar艂a si臋 bezsilnie o biurko. Nie chcia艂a, 偶eby Rutherford oddali艂 si臋 zbytnio od okna, ani te偶 偶eby odwracaj膮c si臋, dostrzeg艂 w oknie Bryana. Chwyci艂a go za rami臋, m贸wi膮c g艂osem osoby konaj膮cej:
- Prosz臋, naprawd臋 藕le si臋 czuj臋. To zbyt... zbyt denerwuj膮ce.
Rutherford zakl膮艂 g艂o艣no, pr贸buj膮c utrzyma膰 r贸wnowag臋, gdy Priscilla osun臋艂a si臋 na niego ca艂ym swoim ci臋偶arem.
- Do jasnej cholery, kobieto! - krzykn膮艂, chwytaj膮c j膮 pod rami臋 r臋k膮, w kt贸rej trzyma艂 bro艅.
Z ty艂u rozleg艂 si臋 og艂uszaj膮cy ryk i nim Rutherford zd膮偶y艂 si臋 odwr贸ci膰, jaki艣 ogromny ci臋偶ar zwali艂 si臋 na niego. M臋偶czyzna zatoczy艂 si臋, poci膮gaj膮c z sob膮 Priscill臋, i oboje run臋li na biurko. Priscilla, s艂ysz膮c krzyk, schwyci艂a natychmiast obiema r臋kami pistolet i nie wypu艣ci艂a go nawet, gdy upadli razem na biurko. Nie mog艂a oddycha膰, przygwo偶d偶ona do blatu, mimo to przyczepi艂a si臋 do r臋ki Rutherforda jak pijawka.
Nie widzia艂a niczego, s艂ysza艂a tylko odg艂osy walki, przekle艅stwa i sapanie m臋偶czyzn, szamoc膮cych si臋 nad ni膮: W jej p艂ucach znajdowa艂y si臋 ju偶 tylko resztki powietrza. Pistolet upad艂 z hukiem na pod艂og臋, w pokoju rozleg艂 si臋 jaki艣 trzask. Priscilli zrobi艂o si臋 ciemno przed oczami, mia艂a wra偶enie, 偶e jeszcze chwila, a zemdleje, gdy nagle rozleg艂 si臋 jeszcze jeden dziwny trzask, tym razem tu偶 obok niej, jak gdyby艣 kto艣 uderzy艂 lask膮 o biurko.
Rutherford zawy艂 nieludzkim g艂osem i nagle ci臋偶ar przygniataj膮cy Priscill臋 zel偶a艂. Podnios艂a g艂ow臋 i zobaczy艂a, 偶e Bryan podrywa Rutherforda z pod艂ogi i ciska nim o p贸艂k臋 z ksi膮偶kami.
- Ostro偶nie, Bryanie. Chyba z艂ama艂em mu r臋k臋 - powiedzia艂 ch艂odno stoj膮cy za Priscill膮 ksi膮偶臋.
Pom贸g艂 jej usi膮艣膰 na biurku. Dziewczyna spojrza艂a na niego. W drugiej r臋ce trzyma艂 d艂ugi kij, zako艅czony uchwytem, kt贸ry s艂u偶y艂 do zdejmowania trudno dost臋pnych ksi膮偶ek. Pistolet Rutherforda le偶a艂 bezu偶ytecznie na pod艂odze u jego st贸p.
Bryan, kt贸ry zada艂 przed chwil膮 Rutherfordowi pot臋偶ny cios w splot s艂oneczny, burkn膮艂 co艣, co prawdopodobnie mia艂o oznacza膰, 偶e nic go nie obchodzi r臋ka m臋偶czyzny. Popar艂 swoje s艂owa kolejnym ciosem, tym razem w podbr贸dek. Rutherford ostatkiem si艂 zrobi艂 krok na prz贸d i osun膮艂 si臋 bezw艂adnie na pod艂og臋. Bryan popatrzy艂 na niego z g贸ry, zaciskaj膮c pi臋艣ci.
- Nie - powiedzia艂 ojciec spokojnie, schylaj膮c si臋 i podnosz膮c bro艅 Rutherforda. - To by艂oby niehonorowe.
- Zapominasz, 偶e nie jestem Anglikiem - powiedzia艂 Bryan, rzucaj膮c mu wymowne spojrzenie.
- To prawda, ale nie jeste艣 te偶 dzikusem. Bryan westchn膮艂 ze skruch膮.
- Chyba masz racj臋. Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na Priscill臋, kt贸ra wci膮偶 jeszcze pr贸bowa艂a odzyska膰 oddech. Podbieg艂 do niej szybko i po chwyci艂 w ramiona.
- Bo偶e, by艂em naprawd臋 艣miertelnie przera偶ony. Ba艂em si臋, 偶e naci艣nie przypadkowo spust i pistolet wypali. Albo 偶e nie wyceluj臋 dobrze skoku i b臋dzie mia艂 do艣膰 czasu na strza艂.
Priscill膮 u艣miechn臋艂a si臋 promiennie, czuj膮c ze zdumieniem, 偶e 艂zy sp艂ywaj膮 jej po policzkach.
- Wycelowa艂e艣 idealnie - powiedzia艂a.
- Nie, to ty spisa艂a艣 si臋 naprawd臋 dzielnie. - Obsypa艂 jej twarz poca艂unkami. - Jeste艣 prawdziw膮 per艂膮. Jedn膮 kobiet膮 na milion.
Priscilla roze艣mia艂a si臋 przez 艂zy, odwzajemniaj膮c poca艂unki.
- Nie, prosz臋 zaczeka膰! - dobieg艂 ich nag艂e podenerwowany g艂os majordomusa Ranleigh Court.
W chwil臋 p贸藕niej do biblioteki wpad艂 Florian Hamilton, wymachuj膮c ogromnym pojedynkowym pistoletem, kt贸ry nale偶a艂 niegdy艣 do jego przodk贸w.
- Do cholery! - krzykn膮艂. - Pu艣膰 natychmiast moj膮 c贸rk臋! Tu偶 za nim wbieg艂a panna Pennybaker, 艣ciskaj膮c w d艂oni parasolk臋. Wyraz jej twarzy 艣wiadczy艂, 偶e w razie potrzeby jest absolutnie zdecydowana przebi膰 艂ajdaka na wylot. Za ni膮 drepta艂 pastor, bez 偶adnej broni, za to ogromnie zdenerwowany.
- Powiedzia艂em, pu艣膰 j膮! - Florian uni贸s艂 pistolet i wycelowa艂 w Bryana.
- Tylko nie ten przekl臋ty pistolet! - j臋kn膮艂 Bryan.
- Florianie, zaczekaj - zawo艂a艂 pastor. - To nie on porwa艂 Priscill臋. To pan Rutherford. Gdzie on jest? - Rozejrza艂 si臋 i dostrzeg艂 go le偶膮cego na pod艂odze. - No, no, my艣l臋, 偶e sytuacja zosta艂a opanowana.
- Tak, tatusiu. Nic mi si臋 nie sta艂o. Widzisz? - Priscilla wy艣lizgn臋艂a si臋 z obj臋膰 Bryana i podesz艂a, by poca艂owa膰 ojca w policzek. - Mimo to dzi臋kuj臋 ci, 偶e przyby艂e艣 mi na odsiecz. To bardzo mi艂e z twojej strony.
- Przecie偶 jeste艣 moj膮 c贸rk膮 - odpowiedzia艂 roztropnie Florian, odk艂adaj膮c pistolet na stolik. W艂o偶y艂 okulary, przygl膮daj膮c si臋 Rutherfordowi. - Co mu si臋 sta艂o?
- Bryan mnie przed nim uratowa艂 - wyja艣ni艂a Priscilla.
- Rozumiem. 艢wietnie potrafisz si臋 pos艂ugiwa膰 pi臋艣ciami, Bryanie. - Podszed艂 i u艣cisn膮艂 d艂o艅 m艂odzie艅ca. - Dobra robota, ch艂opcze. Jestem z ciebie dumny.
- Dzi臋kuj臋 - u艣miechn膮艂 si臋 Bryan. - Mi艂o mi to s艂ysze膰, albowiem zamierzam po艣lubi膰 pa艅sk膮 c贸rk臋.
- Doprawdy? - Florian wydawa艂 si臋 lekko zaskoczony, ale niezaniepokojony. - Strasznie si臋 tego namno偶y艂o ostatnio, prawda?
- S艂ucham?
- 艢lub贸w. To chyba jaka艣 epidemia.
- Tatu艣 i panna Pennybaker r贸wnie偶 postanowili po艂膮czy膰 si臋 w臋z艂em ma艂偶e艅skim - wyja艣ni艂a Bryanowi Priscilla.
- Ach, rozumiem.
- Tw贸j ojciec r贸wnie偶 - zauwa偶y艂 Florian. - No c贸偶, bardzo si臋 ciesz臋. Priscilla troch臋 si臋 nudzi艂a w domu po wyje藕dzie ch艂opc贸w i w og贸le. Teraz Isabelie b臋dzie mi pomaga艂a w robieniu notatek, wszystko wi臋c 艣wietnie si臋 sk艂ada. - Pokiwa艂 z zadowoleniem g艂ow膮.
- Zaczekaj - powiedzia艂a Priscilla co Bryana. - Ja... Ja jestem... nie wolno ci m贸wi膰 nikomu, ze si臋 pobieramy. Przynajmniej dop贸ki...
- Dop贸ki co?
- Dop贸ki nie wyjawi臋 ci... mojej tajemnicy. Tej skandalicznej. Nie mog臋 zgodzi膰 si臋 na to ma艂偶e艅stwo, dop贸ki jej me poznasz.
- Dobrze. - Bryan nie wydawa艂 si臋 zaniepokojony - No wi臋c, powiedz mi.
- Jestem... Jestem Elliotem Pruettem.
- S艂ucham? - spyta艂, patrz膮c na ni膮 nierozumiej膮cym wzrokiem.
- Jestem Elliotem Pruettem - powt贸rzy艂a. - To m贸j pseudonim literacki. - Gdy Bryan wci膮偶 si臋 nie odzywa艂, wyja艣ni艂a: - Pisz臋 ksi膮偶ki.
- Tak. I...?
- I co?
- Wspomina艂a艣 o skandalu. My艣la艂em, ze chcesz mi powiedzie膰, co to za skandal.
- W艂a艣nie to. Pisz臋 ksi膮偶ki. Ma艂o powiedziane. Pisz臋 ksi膮偶ki przygodowe.
- Doprawdy? - Bryan by艂 wyra藕nie zaintrygowany. Spojrza艂 na ksi臋cia. - S艂ysza艂e艣, tato?
- Tak. To raczej niezwyk艂e.
- Ach, to ty napisa艂a艣 ksi膮偶k臋, kt贸r膮 czyta艂em - przypomnia艂 sobie Bryan. - By艂a ca艂kiem dobra. Nic dziwnego, 偶e jeste艣 taka 偶膮dna przyg贸d. Masz potem o czym pisa膰.
- Nie prze偶ywa艂am nigdy 偶adnych przyg贸d, dop贸ki nie spotka艂am ciebie.
- Niemo偶liwe.
- Tak. Czas przyg贸d nasta艂 z tob膮.
- No to musz臋 przyzna膰, 偶e ten pierwszy raz wyszed艂 ci wspaniale.
- Bryanie... nie jeste艣 ani troch臋 zdenerwowany?
- Nie. A powinienem by膰?
- Gdyby kiedykolwiek wysz艂o na jaw, 偶e pisz臋 powie艣ci przygodowe, by艂by okropny skandal, a tym wi臋kszy, gdybym zosta艂a ksi臋偶n膮 Ranleigh.
- I dlatego nie chcia艂a艣 zgodzi膰 si臋 zosta膰 moj膮 偶on膮? Bo piszesz ksi膮偶ki?
- Tak. Bryan odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i 艣mia艂 si臋 tak serdecznie, 偶e 艂zy nap艂yn臋艂y mu do oczu. Priscilla, patrz膮c na niego, poczu艂a lekkie rozdra偶nienie.
- Bryan! Mo偶esz przesta膰? To powa偶na sprawa. Wszyscy inni potraktowaliby j膮 ca艂kiem serio. B臋d膮 gada膰. B臋d膮 plotki. Nie wiem, jak mia艂oby si臋 nam uda膰 utrzyma膰 to wszystko w tajemnicy, w ka偶dym razie je艣li wyjd臋 za ciebie!
- Przepraszam - powiedzia艂 Bryan, staraj膮c si臋 uspokoi膰 - ale nie potrafi臋 zachowa膰 powagi w takiej sytuacji. Naprawd臋 my艣lisz, 偶e powinienem by膰 zmartwiony tylko dlatego, 偶e garstka ludzi, kt贸rych nie znam i kt贸rzy obchodz膮 mnie tyle, co zesz艂oroczny 艣nieg, mo偶e poczu膰 si臋 ura偶ona, gdy dowie si臋, 偶e moja 偶ona pisze powie艣ci?
- w艂a艣nie tak - rzek艂a z wahaniem Priscilla.
- Priscillo... kiedy wreszcie mi zaufasz? Nie obchodz膮 mnie Anglicy, a zw艂aszcza ich lordowskie mo艣ci. Mog膮 sobie o mnie gada膰 codziennie, mam to w nosie. Przez wi臋kszo艣膰 czasu nie b臋dzie mnie tutaj, a nawet je艣li b臋d臋, to i tak nie dbam o to. A co do plotek o tobie, to r臋cz臋 ci, 偶e d艂ugo nie b臋d膮 tego robi膰.
- Bryanie - powiedzia艂a lekko zaszokowana Priscilla - nie mo偶esz przecie偶 grozi膰 ka偶demu, kto b臋dzie o tym plotkowa艂.
- Zastosuj臋 inn膮 taktyk臋. - Wzi膮艂 j膮 za r臋ce, przyci膮gaj膮c bli偶ej do siebie. - Ty g艂upia g膮sko. Czy naprawd臋 my艣la艂a艣, 偶e ma to dla mnie jakiekolwiek znaczenie? 呕e b臋dzie mi przeszkadza艂o, i偶 piszesz ksi膮偶ki?
- Wielu m臋偶czyznom przeszkadza艂oby.
- Ja do nich nie nale偶y. Podoba艂a mi si臋 twoja powie艣膰. Poza tym twoje zaj臋cie 艣wietnie pasuje.
- Do czego?
- Do stylu naszego 偶ycia. B臋dziemy sp臋dzali wiele czasu na morzu, nie b臋dziesz si臋 nudzi艂a w czasie d艂ugiej podr贸偶y statkiem. Zwiedzisz wszystkie egzotyczne miejsca, kt贸re chcia艂a艣 zobaczy膰, napiszesz o nich r贸偶ne historie.
Priscilla poczu艂a, jak przenika j膮 dreszcz rado艣ci i podniecenia. U艣cisn臋艂a mocno d艂onie Bryana.
- Powiedz mi, 偶e to nie sen.
- Nikt jeszcze nie oskar偶a艂 mnie., 偶e pojawiam si臋 w jego snach. Chyba 偶e jako koszmar senny Nie, powiedzia艂bym, 偶e to wszystko jest ca艂kowicie, absolutnie nierealne.
- Och, Bryanie. - Zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋. - Kocham ci臋. Kocham.
Zanurzy艂 twarz w jej w艂osach, ca艂uj膮c je.
- Ja te偶 ci臋 kocham.
Priscilla odchyli艂a si臋 nieco i zajrza艂a mu w twarz z u艣miechem.
- Wiesz, czego si臋 nauczy艂am?
- Czego?
- Nigdy nie wiadomo, jaka niespodzianka ci臋 spotka, gdy otworzysz drzwi.
Bryan u艣miechn膮艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 czule.